KISS ME WITH FIRE
— To niczego nie zmienia.
Draco podniósł głowę i przebiegł wzrokiem po ciele Harry'ego. Chłopak leżał na swoim śpiworze, śniada skóra błyszczała mu od potu, włosy były w całkowitym nieładzie, rozczochrane wcześniej przez palce Draco, a na brzuchu wciąż widniały ślady niedawnej rozkoszy. Wyglądał seksownie jak diabli i oczy Malfoya pociemniały, a usta wykrzywiły się.
Harry dobrze znał to spojrzenie. Mówiło: znam cię, ale nie tylko. Nic tak prostego. Znaczyło: widziałem cię nagiego, dotykałem cię, całowałem, byłem wewnątrz ciebie, słyszałem, jak krzyczałeś z bólu i sprawiłem, że jęczałeś w ekstazie, widziałem, co się z tobą dzieje, kiedy oba te uczucia łączą się w tobie... znam cię.
— To niczego nie zmienia — powtórzył Harry.
Draco zachichotał cicho i potrząsnął głową.
— Co ty nie powiesz, Potter? Myślisz, że tego nie wiem? Za każdym razem chodzi tylko o trochę brudnego seksu. To nic nie znaczy.
— Dokładnie — powiedział Harry, obracając się i podpierając na łokciach.
Draco zapiął ostatni guzik koszuli i podniósł z podłogi płaszcz. Zanim wstał, ujął dłonią podbródek Harry'ego, pochylił się i pocałował go, powoli i głęboko. Wstał dopiero, kiedy poczuł, jak Harry zadrżał. Zamocował płaszcz na ramionach i spojrzał w dół.
— Wmawiaj sobie dalej, Potter.
— To... nic nie znaczy — Harry szepnął. Zmrużył oczy, patrząc na Malfoya.
— Świetnie. — Draco machnął ręką. Zatrzymał się jeszcze na chwilę przy wyjściu z namiotu i spojrzał na Harry'ego przez ramię.
— Następnym razem ty przyjdziesz do mnie.
Harry zagapił się na niego.
— Oszalałeś? Nie mogę. Wiesz, że jeśli mnie złapią, to zabiją.
Draco niedbałym gestem wzruszył ramionami.
— Ryzykowałem przez miesiąc, żeby się z tobą spotykać. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoi przyjaciele zrobiliby ze mną to samo, gdyby mnie dopadli?
— Oni... nie pozwoliłbym im na to.
— Tak? A jak byś ich powstrzymał? Jaki powód byś znalazł, żeby mnie oszczędzili? Myślisz, że by cię posłuchali?
— Ja... — Harry zawahał się i wbił wzrok w ziemię. — Nie wiem.
Draco czekał, aż powie coś więcej, ale Harry milczał.
— Jeżeli to nic nie znaczy — Draco powiedział po chwili — jeżeli to naprawdę dla ciebie nic nie znaczy, to nie powinno być trudne przestać się ze mną widywać.
Harry podniósł głowę.
— O co ci chodzi?
— O to, że... ja nie wrócę — powiedział cicho. — Nie będę pełzał przed tobą, jak jakiś kundel spragniony uwagi, Potter. Mam swoją dumę. Jeżeli mnie chcesz, jeżeli mamy takie same prawa, następnym razem twoja kolej.
Harry otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Draco już nie było.
***
W bitwie, która miała miejsce dwa tygodnie później, Draco zabił Ginny Weasley. Kiedy Harry spojrzał w jego oczy, stojąc nad jej zimnym ciałem, wiedział, że zaklęcie, które ją uśmierciło, było przeznaczone dla niego.
— Ty padalcu — wysyczał mu w twarz.
Draco uśmiechnął się i w drwiącym geście zasalutował różdżką.
— Czy teraz coś dla ciebie znaczę, Cudowny Chłopcze?
— Jesteś cholernym śmierciożercą — warknął Harry, kierując w niego różdżką jak sztyletem.
Draco uniósł brwi, uśmiechając się bez przerwy. Wszędzie wokół nich członkowie Zakonu Feniksa walczyli ze śmierciożercami, ale oni równie dobrze mogliby stać samotnie na tym polu. Widzieli tylko siebie.
— Czy kiedykolwiek w to wątpiłeś? — zapytał Draco łagodnym głosem. Odsłonił przedramię, żeby wyeksponować znak na skórze. — Tylko dlatego, że cię pieprzyłem, a tobie się to podobało, miałem stać się dobrym człowiekiem, Potter? Sam powiedziałeś, że to nic nie znaczy.
— Zabiję cię, ty kłamliwy skurwysynu — krzyknął Harry. Rzucił się na Draco, który jedynie obrócił się na drugą stronę, schodząc mu z drogi i odskoczył poza jego zasięg.
— Może — powiedział Draco rozbawionym głosem. — A może nie. Jak do tej pory jeszcze ci się to nie udało, prawda?
Harry odgarnął z twarzy włosy i spojrzał na drugiego mężczyznę tak, jakby spodziewał się, że Draco spłonie tylko pod wpływem jego wzroku. On jednak zaledwie skinął głową w stronę różdżki, ściśniętej w prawej dłoni Harry'ego, nie przerywając złośliwego uśmiechu.
— Czyżbyś zapomniał jej użyć?
Harry spojrzał na swoją rękę, wzniósł ją w kierunku Draco, a Zaklęcie Niewybaczalne wibrowało gdzieś na końcu jego języka. Zanim jednak zdążył je wypowiedzieć, Malfoy aportował się z cichym odgłosem.
***
Członkowie Zakonu kolejno opłakiwali Ginny Weasley i przeklinali imię Draco Malfoya, a głos Harry'ego był tak samo głośny i zacięty, jak pozostałych.
Mimo to północ zastała go klęczącego w namiocie Draco, wciskającego twarz we własne ramię, żeby stłumić krzyki, gdy Draco pieprzył go, trzymając mocno za biodra.
— Nienawidzę cię — Harry wyszeptał w ciemność.
— Wiem o tym — odpowiedział Draco. Wplótł palce we włosy Harry'ego i szarpnął mocno jego głową do tyłu.
— Zabiłem twoją słodką, małą przyjaciółkę — szepnął mu do ucha, przyciskając się do jego ciała. — Zabiłem ją i podobało mi się to.
— D...laczego? — wyjęczał Harry, napierając na Draco własnym ciałem.
Chłopak wydał z siebie dźwięk, coś pomiędzy śmiechem a sykiem.
— A dlaczego nie?
— Ona nigdy... och, Boże, zrób to znowu... — Kolejne pchnięcie.
— W ten sposób? — Głos Draco był teraz niemal czuły. Jeszcze jedno.
Harry zakwilił.
— Tak...
***
— Ona nigdy nie zrobiła ci niczego złego — powiedział jakiś czas później Harry. — Dlaczego jej nienawidziłeś?
— Nie nienawidziłem jej, Potter — odpowiedział Draco. — Nie znienawidzę już nikogo więcej. Jestem na to zbyt zmęczony.
— Ale... ale powiedziałeś, że kiedy ją zabijałeś...
— Że mi się podobało? — Draco skończył za niego. — Bo tak było. Zawsze jest. To dlatego jestem śmierciożercą, a ty Świętym Potterem. Lubię smak krwi. Zanikające bicie czyjegoś serca pod rękami wywołuje we mnie uczucie bliskie erotycznemu, a moim ulubionym kolorem jest zielony. Nie jestem dobrym człowiekiem, Harry. Nie wiem, co takiego kiedykolwiek zrobiłem, że mógłbyś myśleć inaczej.
Harry westchnął i obrócił się na plecy, wbijając wzrok w sufit namiotu.
— Tak naprawdę nie nienawidzę cię.
Draco prychnął z rozbawieniem.
— Być może. Ale chciałbyś. A to prawie to samo.
Harry obrócił się ponownie, wtulając twarz w krzywiznę szyi Malfoya i wdychając znajomy, ostry zapach.
— Rano nadal będę próbował cię zabić.
Draco uśmiechnął się lekko i przebiegł palcami wzdłuż kręgosłupa Harry'ego.
— Wiem.
***
— Pamiętasz, kiedy byliśmy dziećmi, w szkole? Jak bardzo się nienawidziliśmy?
— Tak.
— Nie mieliśmy pojęcia...
— Byliśmy młodzi.
— Mam nadzieję... mam nadzieję, że gdybym wtedy...
— Naprawdę myślisz, że to zrobiłoby jakąś różnicę?
— ...nie wiem.
— Śpij już, Potter. Musisz być wypoczęty, kiedy rano będziesz próbował mnie zabić.
— Draco...?
— Mmm...?
— Dotknij mnie. Nie chcę spać.
***
Harry siedział na nadpalonym pniu, z pochyloną głową i rękami wciśniętymi pomiędzy kolana, wpatrując się w poszarpane resztki ciała George'a Weasleya.
— Harry?
Chłopak zadrżał i podniósł głowę, spoglądając na Hermionę szklistymi oczami.
— Teraz muszą zabrać ciało — powiedziała smutnym głosem.
Harry odetchną głęboko i kiwnął głową, kiedy wstawał.
— Dla niego tak jest lepiej — powiedział po chwili.
Dziewczyna wyglądała, jakby usłyszała coś wyjątkowo obrzydliwego, ale nie zauważył tego.
— Pragnął tego, odkąd Fred...
— Mimo wszystko, to nie jest w porządku — powiedziała Hermiona ze złością.
Harry westchnął.
— Nie. Ale nie sądzę, żeby cokolwiek było.
Oddalił się od przyjaciółki, która dogoniła go jednak po chwili.
— Złapali kilku śmierciożerców — powiedziała.
Harry podniósł brew. To był nieświadomy gest, który przejął od Draco, i w jego przypadku także świetnie się sprawdzał.
— Ee... Crabbe, McNair, Malfoy...
— Który?
Hermiona zawahała się pod wpływem tonu jego głosu. Popatrzył na nią tak ostro, że zaczęła się jąkać.
— Dra... Draco. Draco Malfoy. On... — Harry przestał jej słuchać.
— Chcę go zobaczyć.
Dziewczyna nerwowo wykręciła ręce.
— Ale dlaczego?
Harry wbił w nią wściekłe spojrzenie.
— A potrzebuję powodu?
— Nie, oczywiście, że nie, ja tylko... zastanawiałam się...
— Chcę go zobaczyć — powtórzył. — Teraz. Zaprowadź mnie do niego.
— Harry?
— Co?
Hermiona odwróciła się w jego stronę i kiedy na nią spojrzał, zobaczył, że oczy dziewczyny są zimniejsze niż kiedykolwiek.
— Wykonają na nim egzekucję.
Harry poczuł się tak, jakby cały świat zawirował pod jego stopami.
— Kiedy?
— Jutro. — Przygryzła dolną wargę. — To jest to, na co on zasługuje. Będę patrzeć. Mam nadzieję, że będzie go bolało. Mam nadzieję, że będzie wrzeszczał. Mam nadzieję...
— Zamknij się, do kurwy nędzy — Harry warknął, odcinając napływ jej słów tak skutecznie, jak gdyby uderzył ją w twarz. — Zaprowadź mnie do niego. Teraz.
***
Harry wszedł do namiotu i od razu odszukał wzrokiem Draco. Chłopak siedział na brudnej podłodze, z rękami zakutymi grubymi kajdanami, z głową spuszczoną w dół i wspartą na przedramionach.
— Draco?
— Cześć, Harry — odpowiedział Malfoy, nie podnosząc głowy. — Nie powinieneś tu przychodzić.
— Dlaczego nie?
— Ponieważ nie chcę, żebyś tu był, idioto — Draco syknął, podnosząc wreszcie głowę i patrząc na Harry'ego.
— Ron powiedział, że dali ci wybór — odezwał się, podchodząc bliżej.
Z gardła Draco wydobył się krótki, nieprzyjemny dźwięk, przypominający śmiech.
— Zakładając, że można to nazwać wyborem.
— Zdecydowałeś się na śmierć — odrzekł Harry stanowczo.
Oczy Malfoya zwęziły się.
— Nie wciskaj mi tego gówna, Potter. Równie dobrze jak ja wiesz, że gdyby to był prawdziwy wybór pomiędzy życiem a śmiercią, wybrałbym życie.
— Pocałunek... — Harry przeczesał palcami włosy i spojrzał na Draco bezradnie. — Nadal byś żył.
— Aż tak bardzo tego nie pragnę — parsknął Malfoy.
— Są ludzie, którzy twierdzą, że to nie zrobiłoby żadnej różnicy. Że jesteś zbyt zły, aby posiadać duszę.
Draco tylko popatrzył na niego i nic nie odpowiedział. Tym spojrzeniem znam cię, ale Harry po raz pierwszy uświadomił sobie, że to działało w obie strony. Równie dobrze mogło znaczyć znasz mnie. Znasz znacznie lepiej.
Harry kiwnął głową i ukrył twarz w dłoniach.
Malfoy przechylił głowę i popatrzył na niego z zaciekawieniem.
— Będziesz płakał? — zapytał.
— Mógłbym — odpowiedział trochę wyzywająco.
Draco potrząsnął głową.
— Pozwól, że powiem ci coś na temat dobra i zła, Harry... Nie ma czegoś takiego. Nie ma dobra i zła. Są tylko przegrani i zwycięzcy. To wszystko. Wygrywasz i możesz obwieścić światu, że twoja strona miała rację, że byliście szlachetni i uczciwi. Że ja i wszyscy do mnie podobni byli źli i zepsuci do szpiku kości. Jeżeli wygrasz i powiesz to światu, to świat ci uwierzy.
— Nie zgadzam się z tobą — powiedział Harry, ale głos mu trochę drżał.
Draco potrząsnął głową.
— A powinieneś. Jak myślisz, dlaczego walczymy? Tylko dlatego, żeby wypełniać rozkazy jakiegoś szaleńca? Myślisz, że nie wierzymy w nasze powody tak bardzo, jak wy wierzycie we własne? Twoi sprzymierzeńcy nie są jedynymi, którzy umierają. Straciłem wielu przyjaciół. Zabiłeś nie mniej ludzi, niż ja, Potter. Nie próbuj udawać, że twoje ręce są czyste. Nie przede mną.
Ciągle się trzęsąc, Harry uklęknął przed Draco. Podniósł rękę, jak gdyby chciał dotknąć jego twarzy, ale po chwili opuścił ją z powrotem.
— Nic nie mogę zrobić — szepnął ściśniętym, udręczonym głosem. — Spalą cię jutro, a ja nic nie mogę zrobić. Nie powstrzymam ich i nie będę mógł... nie będę mógł patrzeć.
— Harry?
Potter spojrzał w dół, w chłodne, szare oczy. Czuł, jak w jego własnych zaczyna robić się mokro.
— Tak?
— Boję się ognia. — Głos Draco był bezbarwny.
— Och, Boże. — Przyciągnął chłopaka do siebie i zaczął całować jego powieki, policzki, nos, czoło, usta, szyję, wszystko, czego tylko mógł dosięgnąć. Próbował stworzyć mapę, zapamiętać każdą subtelną, delikatną rysę. — Przepraszam. Tak bardzo mi przykro. Nie mogłem... próbowałem... ale oni nie chcieli słuchać...
— Cicho. — Głos Draco był uspokajający. Końcami palców dotknął łez zbierających się w kącikach oczu Harry'ego. — Myślę... że za tobą będę tęsknił najbardziej — powiedział szeptem.
— Gdyby... jeśli to wszystko potoczyłoby się inaczej...
— Nie mogło potoczyć się inaczej.
Dolna warga Harry'ego drżała, kiedy ze świstem wypuścił powietrze.
— Dlaczego nie? Wiesz, co się stanie... co oni... co ci jutro zrobią. Jak możesz...?
Draco westchnął i oparł głowę na ramieniu Harry'ego.
— Jeżeli wiedziałbym, że taką cenę przyjdzie mi zapłacić za to, co zrobiłem, niczego bym nie zmienił. Niczego. Zabijałbym, zdradzał, ranił i kochał ciebie, mimo wszystko.
— Nie — zaprotestował Harry cicho. — Nie chcę tego słyszeć. Nie możesz mieć wszystkiego.
Wargi Malfoya wykrzywiły się w znaczącym uśmiechu, kiedy odsunął się, żeby spojrzeć na Harry'ego.
— Och, ale miałem to wszystko.
— Nie zniosę tego. Nie dam rady. Nie będę mógł patrzeć, jak cię zabijają. Wiem, że mnie o to poprosisz, ale nie dam rady.
— Proszę. — Draco ujął w dłonie twarz Harry'ego. — Wszyscy, którzy mnie kochali, nie żyją. Nie mam nikogo innego.
— Nie mogę — Harry odparł gwałtownie. — Nie zmuszaj mnie.
— Już to zrobiłem. — Draco próbował usiąść wygodnie. Starał się wyglądać obojętnie, ale jedyne, co osiągnął, to zmęczenie i smutek.
Przez dłuższy czas siedzieli nieruchomo. Harry wpatrywał się w Draco, jakby chciał wyryć sobie jego postać w pamięci. Draco obserwował maleńkie, żarzące się cząsteczki kurzu, tańczące w świetle wczesnego wieczoru, przesączającym się przez płótno namiotu.
— Ogień — jego głos przerwał ciszę. — Dlaczego to musi być ogień?
***
W końcu Draco wymusił na Harrym obietnicę. Żeby tam był i nie nienawidził go. Harry jednak wiedział, czego chciał tak naprawdę. Aby stał i obserwował, jak Draco umiera, i każdą cząstką swojej istoty pragnął, żeby Draco żył. Potrzebował kogoś, kto widziałby coś więcej, niż krew na jego rękach i plamy na duszy. Kogoś, kto krzyczałby z rozpaczy, nie triumfu, kiedy umrze.
— Wiem, to jest okrutne — powiedział, wycierając łzy z kącików oczu Harry'ego. — Wiem o tym. Ale nadal chcę. Potrzebuję tego.
Harry kiwnął głową w cichym porozumieniu.
— Nie mogę cię uratować — szepnął. — Kurwa mać, powinienem znaleźć sposób, żeby cię uratować!
Draco bez słowa przyciągnął chłopaka do siebie i zamknął mu usta pocałunkiem. Powolnym, jak gdyby miał na niego cały czas świata. To Harry zmienił ten uspokajający akt w coś bardziej potrzebującego, coś na granicy desperacji. To Harry pocałował Draco tak, jak całuje się kogoś po raz ostatni.
I rzeczywiście tak miało być.
***
Wyprowadzili go z namiotu na grubym, metalowym łańcuchu.
Świtało, ale jedyną oznaką nadchodzącego dnia było lekkie przejaśnienie na wschodniej linii horyzontu.
— Zaczekaj — powiedział Harry, podchodząc do strażnika i kładąc mu rękę na ramieniu. — Proszę, tylko chwilę.
Mężczyzna skinął głową i odszedł kilka kroków. Niewątpliwie każdy, kto ich obserwował, pomyślał to samo, co kilka godzin wcześniej, gdy Harry wrócił wreszcie z namiotu służącego za tymczasowe więzienie. Że powie coś inteligentnego i zjadliwego. Coś przepełnionego złością i nienawiścią. Że będzie chciał przekazać te uczucia Malfoyowi, zanim ten umrze.
— Świta — powiedział Draco. Spojrzenie miał pogodne i odległe, a głos dziwny, niepokojąco łagodny. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem wschód słońca.
— Draco, ja...
Chłopak popatrzył na niego, a wargi wykrzywiły mu się w delikatnym, prawie naturalnym uśmiechu. Gdyby nie cień strachu w jego oczach, Potter mógłby dać się oszukać.
— Zrobisz coś dla mnie, Harry?
Potter przełknął i zamknął oczy. Nie chciał płakać. Nie tutaj.
— Tak?
— Obejrzyj wschód słońca, kiedy odejdę. I jeszcze...
— Tak?
— Nie pokazuj im swoich łez. Nie pokazuj słabości.
— Panie Potter — powiedział strażnik, podchodząc do nich. W dłoniach trzymał mocno drugi koniec łańcucha. — Muszę go zabrać. Oni czekają.
Harry popatrzył dookoła, na te wszystkie obserwujące ich, zniecierpliwione twarze. Ich świdrujące oczy, błyszczące niczym pochodnie, ale puste jak u martwych ptaków.
— Tak, widzę — powiedział cierpko. Zaczerpnął głęboko powietrza i wyprostował ramiona. Draco nie chciał, żeby płakał, więc zrobi to dla niego.
— W porządku. Możecie odejść.
— Dziękuję — odpowiedział mężczyzna i szarpnął łańcuchem tak mocno, że Draco się potknął. — Chodź, masz randkę. Nie możemy pozwolić, żebyś się spóźnił.
— Nie, nie możecie — odparł Draco cichym, ociekającym sarkazmem głosem. Kiedy ruszył, rzucił jeszcze Harry'emu ostatnie, powolne spojrzenie i, czy naprawdę?, mrugnął do niego.
Harry obserwował postać idącą w kierunku wzniesionego w nocy stosu. Okrąg utworzony z powtykanych w ziemię kijów, z umieszczoną na środku, podwieszoną platformą. Żeby publiczność miała lepszy widok na palące się ciało i dobrze słyszała krzyki, wydobywające się z płonącego gardła. Z niejakim odrętwieniem obserwował, jak Draco został przywiązany kolejnymi łańcuchami do filaru w centrum stosu. Łańcuchy wykonane z żelaza, stali i brązu radośnie migotały światłem odbitym od tysięcy pochodni.
Draco trzymał głowę wysoko podniesioną, ze wzrokiem skierowanym na wschód. Może słońce wzejdzie ponad górami, zanim to się skończy. Może... może zdążyłby zobaczyć.
Głośne chrząknięcie stojącego na platformie Alastora Moody'ego odwróciło na chwilę jego uwagę od horyzontu.
Stary auror stanął przed nim, wwiercając w zimne, szare oczy Draco swoje jedyne prawdziwe, brązowe oko. Drugie, magiczne, wirowało szaleńczo w jego czaszce.
— Malfoy — powiedział zachrypniętym głosem. — Sądzę, że powinienem zapytać cię, czy masz coś do powiedzenia.
Draco podniósł brew i bez słowa wpatrywał się w niego.
— Więc, czy chcesz coś powiedzieć?
— Tak — odparł Draco, wykrzywiając pogardliwie wargi. — Pierdol się.
Moody kiwnął głową i odszedł kilka kroków, kierują twarz w stronę tłumu.
— Draco Malfoy, jesteś winny śmierci Freda Weasleya, Ginny Weasley, Neville'a Longbottoma, Minervy McGonagall, Luny Lovegood, Rubeusa Hagrida, Seamusa Finnigana i Lavender Brown.
Draco uśmiechnął się złośliwie.
— Między innymi — powiedział cicho. Widok zaciskającej się w gniewie szczęki aurora sprawił mu przyjemność.
— Mając wybór pomiędzy Pocałunkiem i śmiercią, zdecydowałeś się na śmierć — kontynuował Moody.
Przez tłum przebiegła fala szeptów, przepleciona kilkoma głośniejszymi okrzykami.
Moody odwrócił twarz od widowni, aby powiedzieć do ucha Draco:
— Słyszysz ich, chłopcze? Chcą twojej krwi. Jak się czujesz, wiedząc, że twoja śmierć sprawi im tyle radości?
Draco spojrzał prosto w oczy staremu aurorowi. Bał się. Bał się bardzo, ale ukrył dobrze to uczucie i Moody nie zobaczył w jego oczach niczego poza gniewem i arogancją.
— Jak się czujesz wiedząc, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia? Możesz mnie zabić... a mimo to i tak przegrałeś.
Moody wwiercił w niego wzrok.
— Będziesz martwy.
— Tak, będę. Ale wyznać ci mały sekret, Szalonooki? — odparł Draco z uśmiechem.
— Dlaczego nie? Jeśli chcesz, możesz zmarnować na to swój ostatni oddech.
— Wygrałbyś. — Uśmiech Draco był złośliwy. — Ale w tym tłumie jest jedna osoba, która będzie po mnie płakać. Jedna osoba. I właśnie dlatego przegrałeś tę wojnę. Już jesteś martwy, ty stary idioto, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Moody cofnął się bez słowa, warcząc z wściekłością. Odwrócił się w stronę stojącego przy pochodni mężczyzny i skinął na niego pokrytą bliznami ręką.
— Spalić go.
Auror zszedł z platformy, a wzrok Draco powędrował z powrotem do linii horyzontu.
Harry stał na czele tłumu, pomiędzy Ronem i Hermioną, i patrzył, kiedy pierwsza pochodnia została przyłożona do stosu. Draco pozornie nie zwracał uwagi na rozpalający się ogień, powoli pełznący do góry. Ale Harry obserwował wszystko uważnie i widział, jak chłopak zadrżał.
— On boi się ognia — powiedział do przyjaciół.
— To dobrze — odparł mściwym głosem Ron. — Mam nadzieję, że jest kurewsko przestraszony.
Harry na chwilę zamknął oczy, powstrzymując łzy, krzyk rozpaczy i pragnienie zaprzeczenia. Sam nie wiedział, skąd brał na to siłę.
— Jest — powiedział do Rona. — Możesz się cieszyć, naprawdę jest... przerażony.
Oboje z Hermioną spojrzeli na niego dziwnie, ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Patrzył tylko na Draco. Obserwował, jak ludzie, którzy stracili swoich bliskich, podchodzą z pochodniami do stosu. Mąż Ginny, żona Freda, ojciec Luny...
Harry wyjął różdżkę z rękawa szaty i trzymał ją lekko w prawej dłoni. Obserwował twarz Draco, tą piękną, zimną, arystokratyczną twarz, z której ciągle nie znikało poczucie wyższości.
— Popatrz na mnie — szepnął. — Spójrz na mnie, Draco.
Ogień już go dosięgał, lizał ubranie i osmalał jasne włosy. Draco w końcu poddał się i krzyknął. Jego szerokie z przerażenia oczy spotkały wzrok Harry'ego poprzez płomienie.
Harry skierował na niego różdżkę, której koniec zapłonął zielenią. Draco dojrzał to i nić zrozumienia przebiegła między nimi. Kiwnął głową.
— Wybacz mi — powiedział cicho Harry. — Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.
Płomienie sięgnęły ubrań Draco. Chłopak odrzucił do tyłu głowę i krzyknął z mieszaniny bólu i przerażenia. Harry w końcu znalazł odwagę, żeby wypowiedzieć te słowa:
— Avada Kedavra.
***
Kiedy słońce wreszcie wzeszło, ze stosu pozostała tylko garstka popiołu i żaru.
Harry stał samotnie na wzgórzu, w jednej ręce trzymając różdżkę, a drugą prawie pieszcząc popiół u swoich stóp.
Obiecał Draco, że obejrzy wschód słońca. Starał się, ale naprawdę nie widział niczego wokół siebie. Nikt na niego nie patrzył, więc wreszcie mógł sobie pozwolić na łzy. Płakał cicho, obserwując, jak słońce maluje niebo na różowo, pomarańczowo, fioletowo, dochodząc wreszcie do czystego błękitu.
Kiedy łkał bezgłośnie, koniec jego różdżki powoli zaczynał zabarwiać się na zielono.
***
...pokonany w tym najlepszym, najjaśniejszym z dni, kiedy tak wiele zależy od jednej duszy, a świat drży, jak gdyby nie mógł dalej istnieć...
KONIEC