Część 4
Spojrzałam przerażona na te dwie dziwne osoby. Nie wiem dlaczego, ale napawali mnie strachem. Nie czułam się przy nich jak potężna wampirzyca, ale jak bezbronny, nic nieznaczący człowiek. Na dodatek te czerwone oczy…
- Czy jest Maria? - ponowił pytanie wampir.
- Tak - odpowiedziałam automatycznie.
- A twoje siostry? - zapytał jego towarzysz.
- Też są - cała ta sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej podejrzana. O co im chodziło?
- Wobec tego jesteśmy zmuszeni zaprosić panie na spacer - powiedział wyższy i uśmiechnął się paskudnie. Mimowolnie się wzdrygnęłam. Zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zareagować, moja rodzina dołączyła do mnie. Kate i Irina wydawały się być równie zaskoczone, co ja, ale Maria wyglądała na przerażoną, ale i …zrezygnowaną? Tak, to było dobre określenie jej wyrazu twarzy.
- Naturalnie, ale moje córki muszą zostać w domu - powiedziała stanowczym głosem.
- Mamy polecenie przyprowadzić wszystkie… - zaczął wampir, ale Maria przerwała:
- Domyślam się, jakie macie zalecenia. One nie mają z tym nic wspólnego. - Jej głos przybrał na sile.
- To się okaże… Ale mała przechadzka nie zaszkodzi panienkom. Podobno jak ktoś dużo chodzi ma zgrabniejsze nogi - zaśmiał się niższy. Tak, nie ma to jak żałosny żart krwiożerczego wampira. - pomyślałam.
- Mamo, pójdziemy razem - powiedziała Irina.
- Gratuluję rozsądku - uśmiechnął się niższy.
- Dokąd idziemy? - zapytała Maria.
- Och… Sądzę, że sama nas poprowadzisz…
Nasza matka nic nie powiedziała, ale ruszyła przodem. To wszystko zaczęło się robić coraz dziwniejsze. Posłusznie szłam za resztą wampirów i zastanawiałam się, kim są ci dziwni posłańcy oraz co ich łączy z Marią. Weszliśmy do lasu. Po pewnym czasie drzewa zaczęły się przerzedzać i naszym oczom ukazała się dość duża polana zapełniona wampirami. Na środku płonęło duże ognisko, rozświetlając twarze osób stojących dookoła. Trzy z nich były piękniejsze niż reszta. Wówczas przypomniały mi się historie usłyszane dawno temu o potężnym rodzie Volturi. Czego oni od nas chcieli?
- Witaj, Mario! - uśmiechnął się wampir stojący w środku.
- Witaj, Aro - powiedziała nasza opiekunka, skłaniając lekko głowę.
- Miło cię widzieć. Chociaż sama wiesz, że okoliczności, które nas tu sprowadzają nie są zbyt miłe.
Maria nic nie odpowiedziała.
- W takim razie możemy zaczynać. Feliksie - tu Aro kiwnął na jednego z eskortujących nas wampirów. - Przyprowadź przyczynę tego zamieszania. - wampir złośliwie zmrużył oczy. Sługa odszedł, aby spełnić polecenie swojego pana. Przez chwilę panowała cisza.
- Mario, wiesz, jaka kara cię czeka - zaczął mówić Aro. Zdziwiłam się. Cóż takiego mogła uczynić nasza opiekunka, że musiała ponieść karę? To pewnie pomyłka - próbowałam się pocieszyć, chociaż wszystko we mnie krzyczało, że ta armia wampirów nie pojawiła się tu bez powodu.
- Wiem - Maria wydawała się spokojna. To nie była pomyłka. Ona wiedziała, co się stało. Widać to było w jej oczach. Chociaż głos miała wyważony, jej oczy były pełne strachu.
- I nie tylko ty poniesiesz konsekwencje - zapowiedział złośliwe wampir, kierując na nas swój wzrok.
- NIE! One nie mają z tym nic wspólnego! - rozległ się zbolały krzyk mojej matki.
- Nawet, jeśli same nic nie zrobiły czeka je kara za ukrywanie twojego przewinienia.
- One o niczym nie wiedzą. Przysięgam! To tylko moja wina! - Maria krzyczała, była przerażona.
- Doprawdy? Można się o tym łatwo przekonać - to mówiąc Aro podszedł do naszej trójki i po kolei delikatnie musnął nasze twarze, po czym wrócił na poprzednie miejsce. Przez chwilę coś rozważał.
- Tak. Nic nie wiedzą. To zmienia postać rzeczy.
- Czyli nic im nie zrobicie? - zapytała błagalnie Maria.
- Nie. Za to ty…
- Tak, wiem - Ta wymiana zdań zaczynała się robić coraz dziwniejsza. Nie rozumiałam, o co chodziło. Co takiego się stało, że ktoś musi ponieść karę? Na czym będzie ona polegała? I czego nie powiedziała nam nasza opiekunka?
W tym momencie wrócił Feliks. Na rękach trzymał przepiękne dziecko. Mały chłopczyk z twarzą anioła. Nigdy nie pragnęłam mieć potomstwa, ale ten mały szkrab budził we mnie dawno zapomniane instynkty macierzyńskie. Wyglądał tak bezbronnie w ogromnych łapskach wampira. Miał czarne włosy, malutki nosek i białe ząbki, przypominające ziarenka ryżu. Tylko jego oczy wyglądały jak z najgorszego horroru: czerwone, krwiożercze tęczówki potwora. Jeden z moich okrutnych pobratymców zamienił to cudowne dziecko w wampira. Nagle wszystko stało się jasne. Spojrzałam z przerażeniem na Marię, wpatrującą się w dziecko z czułością i troską.
Aro też zauważył jej reakcję. Uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Twoja wina jest oczywista. Zamieniłaś ludzkie dziecko w wampira. Wiesz, że zabiło ono około pięćdziesięciu ludzi, narażając nasz świat na ujawnienie. W związku z tym ty i twój twór jesteście skazani na śmierć.
Maria wzdrygnęła się. Przestała wpatrywać się w tego potwora i przeniosła wzrok na nas. Wszystkie trzy stałyśmy przytłoczone ogromem jej winy. Nie rozumiałyśmy jak mogła popełnić coś tak lekkomyślnego i głupiego. Wyraz jej twarzy był skruszony, tak jakby wiedziała, o czym myślimy.
Feliks zaczął rozszarpywać dziecko i wrzucać jego szczątki do ogniska. Był to przerażający widok. W tym samym momencie do naszej matki podeszły dwa inne wampiry.
- Wybaczcie… - szepnęła. To były jej ostatnie słowa. Pół godziny później była już tylko kupką popiołu.
***
W milczeniu wróciłyśmy do domu. Żadna z nas nic nie mówiła, nie komentowała tego, co się stało. Musiałyśmy same poradzić sobie z cierpieniem.
Po miesiącu doszłyśmy do wniosku, że czas pożegnać się z Londynem. Przeprowadziliśmy się do Denali. Mimo że nikt tego nie powiedział zostałam uznana za następczynię Marii. Wynikało to głównie z tego, że byłam najstarsza. Nie chciałam zajmować miejsca naszej matki, dlatego zawsze brałam pod uwagę opinie sióstr i wspólnie podejmowałyśmy decyzje.
Nowy dom okazał się pięknym miejscem, ale nic nie mogło sprawić, by nasza rodzina była taka jak wcześniej. Wszystko diametralnie się zmieniło. Czy czułam smutek po śmierci Marii? Nie od razu. Na początku rozsadzał mnie przeogromny, wszechogarniający gniew. Nienawidziłam jej za to co nam zrobiła. Za to, że stworzyła nieśmiertelne dziecko. Za to, że pozwoliła się zabić za tę hybrydę. Za to, że zostawiła nas same. Nie mogłam jej wybaczyć. Nie mogłam spełnić jej ostatniej prośby.
***
Po pewnym czasie nasze życie zaczęło się uspokajać. Starałyśmy zapomnieć o przeszłości, ale dla wampira nie jest to proste. Istnienie, które składa się tylko z teraźniejszości, ze wspomnień, które się nie zamazują, które cały czas są tak samo wyraźne jest zawsze chwilą obecną.
Pewnego dnia usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Irina się kąpała, a Kate prawdopodobnie „polowała” na swoją kolejną ofiarę. Zaczynałam już współczuć jej najnowszemu kochankowi.
Byłam jedyną osobą, która mogła dowiedzieć się kto i czego od nas chce. To co zobaczyłam przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną stało czworo złotookich wampirów.
- Dzień dobry! - powiedział dźwięcznym głosem mężczyzna stojący w środku. - Nazywam się Carlisle Cullen.
***
Dowiedziałam się, że Carlisle Cullen jest dawnym przyjacielem Marii. Ze smutkiem przyjął wiadomość o jej śmierci. Przedstawił mi też swoja rodzinę. Jego żona, Esme, wyglądała bardzo sympatycznie. Przypominała mi Marię. Była w niej ta sama troska i chęć pomocy.
Młody wampir, który był z nimi nazywał się Emmett. Jego umięśnione ciało sprawiało niesamowite wrażenie, ale nie bałam się go. Pewnie dlatego, że cały czas się uśmiechał i sprawiał wrażenie bardzo wesołej osoby, przy której nie można się nudzić. Był on z piękną wampirzycą, Rosalie. Jej uroda była wręcz powalająca. Długie blond włosy spływały delikatną falą po plecach. Miała idealną twarz i figurę. Na widok jej wyglądu poczułam ukłucie zazdrości. Z pewnością była piękniejsza ode mnie. Za to jej charakter był o wiele trudniejszy niż mój. Potrafiła być sympatyczna, ale czułam, że to tylko przykrywka. Wiedziałam, że coś ukrywa. Tak jak Irina miała swoja tajemnicę, z którą nie chciała się podzielić.
Carlisle zapowiedział również przybycie swojego najstarszego syna, Edwarda, który musiał coś załatwić. Oznajmił też, że kupili dom w pobliżu. Widać było, że cieszył się ze spotkania z inną „wegetariańską” rodziną.
Dzień upłynął nam na rozmowie. Po południu usłyszałam kolejny dzwonek do drzwi. Otworzyłam je i przede mną stanął ostatni członek rodziny Cullenów. Idealna twarz, umięśnione ciało i rozczochrane, kasztanowe włosy. Poczułam tak ogromy nawał uczuć, że nie potrafiłam ich wszystkich ogarnąć. Edward był taki podobny do Franka! - to było przyczyną nienawiści. Ale jego cudowna twarz i spojrzenie złotych oczu sprawiło, że na chwilę straciłam oddech.
- Dzień dobry! Chyba dobrze trafiłem, prawda? - zapytał niskim głosem. Mogłabym go słuchać godzinami! Edward uśmiechnął się lekko.
- Tak - odpowiedziałam i rzuciłam mu najbardziej zalotne spojrzenie na jakie było mnie stać. - Wejdź, proszę - to mówiąc przepuściłam go w drzwiach i razem weszliśmy do salonu.