Evelyn M. Monahan
MOŻESZ WYLECZYĆ SIĘ SAM
OD WYDAWCY
Największe wynalazki w historii ludzkości powstawały w ten sposób: wszyscy wiedzieli, że czegoś zrobić się nie da, po czym przychodził jeden facet, który tego nie wiedział i on to robił. Wynalazki w medycynie dokonują się wyjątkowo żmudnie, sprawdza się je latami, a środowisko bardzo podejrzliwie patrzy na ręce wszystkim konkurentom spoza medycyny, szczególnie, jeśli twierdzą, że coś im się udało. Przykład prof. Tołpy nie jest bynajmniej odosobniony. A co dopiero, gdy idzie o tzw. medycynę niekonwencjonalną!
W dostojnych gronach miała swych sławnych oponentów i uznana dziś akupunktura i hipnoza, podważano fizycznie sprawdzony fakt istnienia bioprądów i możliwość wzajemnego oddziaływania na siebie ludzi, a także środowiska na ludzi. Ostrożność medycyny oficjalnej powodowana jest zrozumiałą samoobroną przed szarlatanerią, która może zagrażać zdrowiu i życiu pacjentów. Opracowanie, które oddajemy dziś Czytelnikom, może co najwyżej zagrozić przyzwoitej opinii, jaką cieszy się dolnośląski dziennik „Słowo Polskie”, gdzie przez wiele tygodni publikowaliśmy niniejszy tekst w odcinkach. Decyzję o wydaniu tej broszury wymusili na nas Czytelnicy, pisząc setki listów, których fragmenty zamieszczamy na końcu tego opracowania.
Drugą przyczyną, dla której przybliżamy Państwu „Cud metafizycznego leczenia”, jest fakt, że umysł ludzki jest obszarem, o którym wiemy najmniej, że każda na ten temat naukowa praca zawiera więcej pytań niż odpowiedzi. Metoda Evelyn Monahan, która narobiła już tyle hałasu w świecie, nie może nikomu zaszkodzić. A jeśli komuś nie pomoże prosimy, niech potraktuje ją jak jeszcze jeden znak zapytania.
WYDAWNICTWO SŁOWO POLSKIE
Zacząć i... wytrwać
Propozycja, z jaką zwraca się do nas Evelyn M. Monahan w swej metodzie metafizycznego leczenia, jest właściwie propozycją nie do odrzucenia. Obiecuje tak wiele w zamian za tak mało. Zdrowie, radość, sukces w zamian za spełnienie tylko jednego, pozornie łatwego warunku — by zacząć i wytrwać w praktykowaniu samoleczenia. Zresztą nie chodzi tu, jak się okazuje, wyłącznie o leczenie w sensie medycznym, bo trudno nazwać leczeniem rady wprowadzania harmonii w skłóconym małżeństwie, czy postępowania w kłopotach finansowych. Można wierzyć lub nie w skuteczność proponowanej metody i można uznać, że podawane przykłady wyleczeń są nieprzekonujące, powątpiewać czy rozpoznania medyczne były prawidłowe, a poprawy trwałe. Można zastanawiać się, ile z zaburzeń miało charakter czynnościowy, nerwicowy i dlatego ustąpiły po „wmówieniu” sobie zdrowia. Można też odrzucić całość jako stek bzdur, zaprzeczenie zdrowego rozsądku i uznanej wiedzy medycznej; a więc jeszcze jeden przykład ucieczki od racjonalizmu w świat irracjonalny. A można też bezkrytycznie przyjąć tę propozycję za objawioną prawdę i uznając za jedyny słuszny sposób leczenia, odwrócić się, nawet wbrew wielokrotnie zaznaczanej intencji samej Evelyn, od naukowej medycyny. Wybór należy do Czytelnika.
Osobiście, jako praktykujący psychiatra, pragnę podkreślić pozytywny aspekt psychoterapeutyczny metody Evelyn M. Monahan. Polega on na ukazaniu i zaakceptowaniu roli aktywnej postawy pacjenta w procesie leczenia. Pacjent jako całość materialno-duchowa, a nie tylko psychofizyczna, odzyskuje w ujęciu Evelyn swą zagubioną podmiotowość. Staje się pełnym człowiekiem, właścicielem i twórcą samego siebie i swego życia — zdrowia i choroby, sukcesów i niepowodzeń. Jako jednostka przestaje być ofiarą niezrozumiałych manipulacji losu i okoliczności: Jako pacjent przestaje być przedmiotem w rękach lekarza i medycznych instytucji. Evelyn mówi do swych słuchaczy, czytelników i pacjentów: możecie sami sobie pomóc, możecie decydować o wielu sprawach sami i od zaraz. Dzięki przełamaniu stereotypu bierności i uświadomienia sobie możliwości twórczego wpływania na swe życie, u pacjenta obniża się poziom lęku, wzrasta poczucie własnej wartości. Następuje pozytywna mobilizacja psychofizyczna. Medycyna od najdawniejszych czasów docenia wielką rolę tzw. woli życia; rolę, jaką w procesie leczenia odgrywa głęboka determinacja pacjenta, ukierunkowana na wyzdrowienie i przezwyciężenie ograniczeń narzuconych przez chorobę lub kalectwo.
Pacjent walczący o siebie, pacjent aktywny, leczy się lepiej i szybciej. Niestety, współczesne instytucje medyczne preferują i upowszechniają model pacjenta podporządkowanego i biernego. Dobry pacjent to pacjent nie sprawiający kłopotów zbytecznymi pytaniami, nie absorbujący nadmiernie czasu i uwagi personelu, posłusznie wykonujący wszystkie zalecenia, wchodzący bezszmerowo w tryby wielkiej medycznej machiny. Ma się poddać leczeniu, a w nagrodę otrzyma zdrowie, opiekę i bezpieczeństwo. W tę właśnie zinstytucjonalizowaną bierność uderza Evelyn M. Monahan. Żąda od pacjenta aktywności i czyni go współodpowiedzialnym za wyniki leczenia.
Drugą sprawą, która zasługuje na uwagę, jest znaczenie, jakie według autorki odgrywa w życiu i zdrowiu człowieka jego sposób myślenia i przeżywania. Negatywne myśli i emocje zatruwają naturalną harmonię ciała i duszy. Sprowadzają choroby i przyciągają różne negatywne okoliczności. Evelyn Monahan uświadamia swojemu czytelnikowi realnie kreacyjną siłę Jego myśli. Mówi: takie Jest twoje życie, jakie sam stwarzasz. Odwołuje się do prastarej zasady magii sympatycznej — że podobne przyciąga podobne.
Współczesna psychosomatyka, daleka od skłonności do myślenia magicznego, bada „szkiełkiem i okiem” zależności między różnymi stanami emocjonalnymi a zaburzeniami w funkcjonowaniu organizmu. Coraz więcej jednostek chorobowych zostaje wpisanych na listę chorób psychosomatycznych, a więc takich, w których powstawaniu, przebiegu i leczeniu czynnik psychiczny, intelektualno-emocjonalny, odgrywa wiodącą rolę. Wiadomo już np. że istnieje silny związek między przewlekłą, tłumioną agresją a chorobami wrzodowymi żołądka i dwunastnicy oraz przewlekłymi schorzeniami jelit. Znana jest też korelacja między stałym napięciem psychicznym i koniecznością szybkiego podejmowania decyzji a częstością występowania zawałów mięśnia sercowego (tzw. choroba dyrektorów). Coraz więcej też wiadomo o tłumiącym wpływie stresów na układ immunologiczny człowieka. Evelyn Monahan proponuje nam lekarstwo niejako na zasadzie odtrutki. Skoro złe myśli, pesymizm, negatywne emocje zatruwają i przyciągają nieszczęścia, to myśli pozytywne, postawa afirmująca życzliwość i serdeczność, będą odtruwały organizm i obracały koło Fortuny ku naszemu pożytkowi. To znana gra: Pollyanna — gra w zadowolenie. Aby jednak w nią grać, trzeba włożyć w to trochę wysiłku i przyjąć odpowiedzialność za swoje myślenie i czucie. I tu kryje się trudność. Dlatego na początku określiłam propozycję E. Monahan jako pozornie łatwą. Bo właściwie wcale łatwą nie jest. Żąda od nas przezwyciężenia zarówno miłej bierności, jak i niechęci do przyjęcia odpowiedzialności. A bierność i nieodpowiedzialność są powszechnie przyjętymi i utrwalonymi cechami neurotycznej osobowości naszych czasów”. I na zakończenie jeszcze kilka słów o języku, jakim mówi do nas autorka. „Metafizyczne leczenie”, „boska moc nadświadomości”, „potęga wyższego ja” — to zwroty, które jednych zachwycą i zauroczą, ale w innych wzbudzą natychmiastowy opór i podejrzliwość, bo nie lubią być wpuszczani w metafizyczne maliny. Wiele jednak zależy od przyjęcia postawy otwartości. Wszak to, co wczoraj było wiarą, dziś niejednokrotnie jest wiedzą. Dawniejsze cuda stają się poznanymi lub poznawanymi zjawiskami. Nie zamykajmy więc oczu, nie zatykajmy uszu. W końcu nie o słowa tu chodzi. A jeśli ktoś dzięki lekturze tej broszurki zacznie szerzej widzieć i pełniej tworzyć swe życie — to cel Evelyn Monahan został osiągnięty.
Specjalista psychiatrii
BARBARA SANECKA
Programator zachowań
Początkiem każdej wiedzy, poznania i odkrywania jest doświadczenie. Nie należy się przed nim cofać, być od początku na „nie”. Ileż to razy w historii myśli ludzkiej rzeczy na pozór fantastyczne, nawet szokujące, stawały się rzeczywistością i oczywistością. Wielu z nas uśmiechało się z niedowierzaniem, gdy słyszeliśmy o możliwości uzdrawiania ludzi energią. Trzeba było Anatolija Kaszpirowskiego, który na tysiącach przypadków, tysiącach udokumentowanych wyleczeń udowodnił, że jest to możliwe.
Metoda Evelyn Monahan jest również wypróbowana przez tysiące ludzi na Wschodzie i na zachodzie. Sposób oddziaływania na ciało przez psychikę, relaks, wyciszenie, działanie kolorami (energią), znany był od dawna i od dawna stosowany. Mówi o tym sama autorka, która — sparaliżowana i oślepiona w wieku 22 lat — nie poddała się, odszukała materiały na temat metafizycznego leczenia, zastosowała je... i wyzdrowiała.
Ta metoda pomagała również Innym, także niedowiarkom i sceptykom; więc mimo pozornej niezwykłości, został tutaj odkryty pewien mechanizm działający na człowieka.
Jak działanie tej metody wygląda w świetle wiedzy o budowie człowieka i jego możliwości? Otóż wyciszając ciało (rozluźniając mięśnie, uspokajając myśli i emocje) wchodzimy w stan odprężenia, relaksu, ciszy i spokoju — w kontakt z tzw. świadomością wewnętrzną (duchowa). Jest ona stanem swoistym dla tzw. ciała energetycznego człowieka, zwanego też duszą. To właśnie ciało energetyczne działa jak programator — programator zachowań, reakcji ciała fizycznego. Wchodząc — przez wyciszenie — w kontakt z nim (jest to tzw. stan nadświadomości), możemy do ciała fizycznego wprowadzić (zakodować) potrzebne reakcję, stan, zachowanie. Może to być np. stan dobrego zdrowia, spokoju, wyciszenia, odprężenia, nie ulegania złości i innym emocjom — w każdej sytuacji życiowej. To pozwoli nam zachować zdrowie i równowagę. Opanowanie lęku, emocji, pogoda ducha (a to wszystko można sobie wypracować), pozwolą nam wzmocnić odporność psychofizyczną.
Stosując mechanizm kodowania do podświadomości należy wyciszyć ciało tak, jak potrafimy, i spokojnie wypowiedzieć w myśli (im obojętniej, tym lepiej) zdanie-kod, który chcemy umieścić w podświadomości.
Przykłady:
Jestem pogodny, spokojny, wyciszony. Ten stan zostanie we mnie na zawsze.
Praca jest przyjemnością, daje mi dużo satysfakcji, pracuję z zadowoleniem.
Jestem zdrowy, pełen energii, ochoty do życia i pracy.
Nauka (np. angielskiego, historii) jest łatwa i przyjemna, mogę zapamiętać dużo i bez wysiłku.
W biurze, mieszkaniu, pomieszczeniu, gdzie pracuję (dobrze jest wyobrazić sobie to miejsce) czuję się odprężony, spokojny, pełen ochoty do pracy.
Zawsze jestem pogodny i spokojny, nic nie jest w stanie tego naruszyć.
Nie boję się nikogo i niczego. (Jest to rozkodowanie lęku)
Papierosy budzą moją niechęć, nie potrzebuję ich.
Systematyczna praca (nie należy zrażać się początkowymi słabymi efektami) pozwoli nam wykształcić pożądany stan i reakcję, jakiej oczekujemy. Ten mechanizm — kodowanie do podświadomości — możemy dla poprawy zdrowia i samopoczucia jeszcze wzmocnić działaniem określonych energii (różne częstotliwości, kolory).
Np. zieleń działa kojąco na ciało i psychikę, likwiduje, stresy, odpręża. Może być pomocna przed egzaminem, ważną rozmową, a także przed czekającą nas operacją. Działa ogólnie wzmacniająco i regenerująco. Kolor złoty (żółty ciepły) pobudza, doprowadzając do stanu harmonii, pomaga likwidować przygnębienie, lekkie depresje, lekkie stany chorobowe. Złota żółć neutralizuje: łagodzi stany ambicji, uporu. Kolor biały zawiera wszystkie rodzaje energii. Działa ogólnie wzmacniająco i równoważąco. Można stosować te barwy „napełniając” nimi ciało w stanie wyciszenia.
Kolejna sprawa to pozbycie się negatywnych myśli i stanów emocjonalnych: złości, agresji, nienawiści, zazdrości. Jak każda myśl, są to fale, ale o silnej wibracji i niskiej częstotliwości. Działają szkodliwie i rozstrajają równowagę energetyczną, psychiczną, osłabiają ciało i zmniejszają jego siły witalne. Stosując te wskazówki można pomagać sobie w życiu, w pracy. Warto spróbować.
Najprostsze — najskuteczniejszym
„Cud metafizycznego leczenia” podaje nie tylko leczenie, ale także uczy, jak pomóc sobie i innym w trudnych sytuacjach życiowych. Jest jedną z wielu pozycji publikowanych ostatnio na temat samoleczenia. Ze względu na poruszane problemy umiejscawia się na pograniczu nauk z przedrostkiem para-..., meta-.... Nauki te, ale bez przedrostka, obrosłe są tradycją, autorytetami, schematami myślenia i działania. Rozwijały się one wraz z rozwojem naszej cywilizacji, podlegały wpływom naszych tradycji, obyczajów i norm towarzysko-prawnych. Miały również na te zwyczaje swój wpływ W naszej zmaterializowanej rzeczywistości, teoretycznie zracjonalizowanej, a praktycznie wybierającej z faktów to, co pasuje do istniejących teorii, daleko odeszliśmy od tego, co naturalne i najprostsze. Poznanie samego siebie, zakresu swoich możliwości, zarówno co do ciała fizycznego, jak i psychiki, prowadzi do umiejętności kierowania swoim życiem. Umożliwia wewnętrzny wybór sposobu przedstawiania siebie i realizację tego sposobu na zewnątrz. Oddanie tej książeczki w ręce czytelnika daje jednak zaledwie szansę sterowania swoim zdrowiem, samopoczuciem, reakcjami. Aby tę szansę WYKORZYSTAĆ, należy ją wprowadzić w życie. Nie wystarczy znać instrukcję ćwiczeń, położyć ją na półkę i nic nie robić, mówiąc sobie: może jeszcze kiedyś z tego skorzystam. To tak, jakby się odłożyło na półkę receptę wypisaną przez lekarza i czekało na wyzdrowienie. Metoda Evelyn Monahan, juk i inne, polegające na kodowaniu POLECEŃ do podświadomości, jest wprost niewyobrażalnie skuteczna. Ale warunkiem tej skuteczności jest systematyczne stosowanie podanego sposobu samoleczenia. Oczywiście dopuszczalne są indywidualne zmiany w sposobie rozluźnienia, doborze słów, obrazów. Ale schemat, sama technika stosowania tej metody musi być zachowana. Trzeba się jej nauczyć i systematycznie stosować. Wymaga to od nas samodyscypliny i woli, tak, jak wszystkie nasze działania. które mają przynieść wyniki. I jeszcze jedna uwaga, mająca zastosowanie w życiu, a w medycynie tradycyjnej w szczególności: najbardziej skuteczne sposoby działania są zawsze najprostsze! Nie odrzucajcie więc, albo lepiej: nie zapominajcie o metodzie autosugestii, relaksacji, kodowania — nieważne, jak ją nazwiemy. Należy ona właśnie do tych najprostszych i najskuteczniejszych sposobów na samych siebie. Nauczyliśmy się tego, że „ktoś” nas uzdrowi „,ktoś” nas wyleczy, że poza nami stanie się jakiś cud. A przecież to, że oddychamy, myślimy, czujemy to właśnie jest CUDEM. Tylko czy mamy właściwe wyobrażenie o cudach?
Dr n. med. IRENA PIÓREK
Specjalista
Człowiek to nie tylko ciało. Negatywne myślenie, uparte wałkowanie tych samych złych myśli, nie akceptowanie siebie i innych, pożądania, złość, pamiętliwość — wszystko to powoduje zakłócenia w psychice, które w efekcie przenoszą się na ciało fizyczne w postaci określonych chorób. Najgorzej, gdy jakiś system negatywnych wyobrażeń przyjął się już w dzieciństwie. Może on bowiem zagrażać zdrowiu, jeśli człowiek nie nauczy się dość szybko usuwać negatywnych myśli i zastępować ich pozytywnymi. Uzdrowienie przez pozbycie się negatywnych emocji i pożądań jest najlepszą drogą do zdrowia i harmonii. W taki sposób działa wiele niekonwencjonalnych metod uzdrawiania, które traktują człowieka całościowo (na wszystkich planach) i oddziałują na całą jego strukturę. Należą do nich wszelkie techniki energetyczne, jak bioenergioterapia, reiki, qigong (czikung), a także techniki mentalne, jak choćby afirmacje pozytywne i pewne formy medytacji. Do tej grupy należy też metoda Evelyn Monahan. Za pomocą tej metody działa się na ciało mentalne (pozytywne myślenie), również ciało astralne (pozytywne emocje). Dochodzi do tego relaks i rozluźnienie, niewątpliwie bardzo korzystne dla ciała fizycznego. W metodzie tej człowiek zwraca się także do swego „wyższego ja”, które jest najwyższą cząstką człowieka, obdarzoną największymi możliwościami. Możliwości te przejawiają się m. in. wpływaniem na niższe ciała człowieka (odczucia, emocje, myśli, popędy, a w związku z tym na jego zdrowie i harmonię. Taką samą formą odwołania się do „wyższego ja”, tylko nie uświadamianą sobie przez nas, jest modlitwa.
Mgr inż. JERZY KRUK
Uzdrowiciel reiki
Potęga „wyższego ja”
Człowiek jest istotą wspaniałą, dzięki nieograniczonym, utajonym siłom, z którymi przychodzi na świat. Dzięki tej potędze jest w stanie usuwać ze swego życia choroby, kalectwo, zmieniać przykre sytuacje życiowe, gdyż z natury rzeczy należy mu się szczęście, radość i doskonałe zdrowie. Na nieszczęście człowiek jest nieświadomy swego wspaniałego wyposażenia w potęgę iście boską. Cierpi, choruje, męczy się, narzeka, szuka rozpaczliwie ratunku i ani się domyśla, że on sam posiada moc uzdrowienia. Jest jak król, który zapomniał, że jest królem”... Tę świadomość własnej mocy, własnych nieograniczonych możliwości nazywa Evelyn Monahan naszym wyższym ja, a moc realizowania życzeń, zaspokajania potrzeb, zmieniania nawet niekorzystnych okoliczności życiowych — nadświadomością. Umysłem świadomym nazywa autorka świadomość otaczających nas realiów. Umysł świadomy jest ograniczony w swoich możliwościach, on też jest ślepy, jak się wyraża Monahan, na istnienie naszego wyższego ja. Posłużyć się techniką metafizycznego leczenia może każdy. Jest to bardzo proste. Trzeba tylko odwołać się do swego potężnego wyższego ja i... żądać. Nie prosić, nie błagać, ale spokojnie, zdecydowanie rozkazywać. W swoich instrukcjach Monahan nigdy nie używa słowa: proszę, błagam, tylko: rozkazuję, zarządzam, pragnę, chcę, polecam. Wychodzi ona z założenia, że są to dobra zaprogramowane dla nas od początku świata, a utracone przez nas za przyczyną niewiedzy, ograniczoności i własnej słabości. Warunkiem powodzenia w życiu i to warunkiem wielokrotnie podkreślanym przez autorkę, jest absolutne zerwanie z myśleniem negatywnym, rozumianym bardzo szeroko. Jest to bowiem w jej instrukcji nie tylko pesymizm, zwątpienie, rozpacz. Są to także takie uczucia jak: nieżyczliwość, radość z cudzego nieszczęścia, pogarda, nienawiść, zawód. Ale jest to też poczucie własnej mniejszej, niepełnej wartości, upośledzenia w porównaniu z innymi, a nawet poczucie winy. Myślenie negatywne, jak twierdzi autorka, jest chorobą samą w sobie, przynosi cierpienie, ból, choroby umysłu, ciała, a nawet śmierć. Od tych niebezpiecznych myśli należy się odwracać, unikać ich, uwalniać się od ich natręctwa, nie zatrzymywać ich w umyśle. Najlepiej w ogóle nie pozwolić na to, by powstały. Są one wszak energią, która nie ginie, lecz zaczyna działać gdzieś na jakiejś płaszczyźnie, czyniąc krzywdę. A często myśli te zostają w nas jako trucizna, „chowają” się w jakimś miejscu, niczym cysta, by z czasem zaowocować chorobą. Zatem złe myśli należy zastępować innymi, pozytywnymi, radosnymi. Gdy więc wyciszyliśmy swój umysł, usuwając wszystkie negatywne myśli możemy przystąpić teraz do samej techniki metafizycznego leczenia, bardzo szczegółowo podanej przez autorkę. Pamiętajmy jednak, że do precyzji wykonania dochodzi się z czasem, przez cierpliwość i wytrwałość. Nie żądajmy od siebie już na początku idealnego dostosowania się do wskazówek autorki. Niektórym może to sprawiać początkowo wiele trudności. Chodzi jednak o zrozumienie, nastawienie, wolę i dobre chęci. i jak autorka przekonuje, niekoniecznie nawet trzeba wierzyć bezwzględnie w ten sposób leczenia. Wystarczy tylko rygorystycznie wykonywać podaną przez nią instrukcję, a metoda już będzie skuteczna i co jeszcze ciekawsze nie zdarzyło się. według jej zapewnień, by metoda ta nie pomogła komuś, jeśli tylko dokładnie stosował się do podanej instrukcji. Do Monahan zgłaszało się wielu ludzi. Byli wśród nich nieufni, krytycznie nastawieni, oporni. Wiemy sami z własnego doświadczenia, jak trudno jest wyciszyć umysł i emocje, usunąć wszelkie negatywne myśli. urazy, pretensje, żale. poczucie krzywdy. Na pewno więc i oni nie dokonywali tego wszystkiego „od jednego cięcia”. A jednak osiągnęli to, czego tak bardzo pragnęli: wyleczenie, czasem nawet z nieuleczalnych, wedle opinii lekarzy chorób.
Technika metafizycznego leczenia jest niezwykle prosta. Z powodu tej tak uproszczonej formy u wielu osób może zrodzić się podejrzenie, że jest to zwykły, niestosowny, zważywszy na sytuację, żart. Przed takim jej odbiorem często przestrzega autorka swoich czytelników, prosi, by nie odrzucać, nie lekceważyć metody tylko dlatego, że jest tak nieskomplikowana, przystępna dla każdego. Leczenie według tej metody nie wymaga ani nakładów finansowych, ani specjalnych predyspozycji czy umiejętności, ani żadnych akcesoriów. Wymagane są tylko dobra wola, wytrwałość i spokój.
Technika metafizycznego leczenia składa się z trzech części: przygotowania polegającego na ćwiczeniach oddechowych, odwołania się do swojej nadświadomości, czyli wydania polecenia swojemu wyższemu ja oraz z zakończenia identycznego jak początek.
Ćwiczeniami oddechowymi, uproszczonymi bardzo w porównaniu z innymi znanymi technikami relaksacji, osiąga się stan głębokiego rozluźnienia ciała, wyciszenia emocji, stan spokoju, harmonii wewnętrznej.
„Gdybyśmy się tylko głębiej zastanowili, sami doszlibyśmy do wniosku, że jako istoty stworzone na obraz i podobieństwo Pana Boga jesteśmy potężni sami w sobie i że trzeba nam się tylko na chwilę odciąć od stresów dnia powszedniego, wyciszyć wewnętrznie, by skontaktować się z ową „wyższą siłą” tkwiącą w nas — pisze autorka. Wówczas pozostaje już tylko zakomunikować swoje pragnienia. Autorka głęboko wierzy w spełnienie tych rozkazów przez owo wyższe ja, nie dopuszcza żadnych wątpliwości. Na dowód przytacza liczne przykłady uzdrowień ludzi cierpiących na przeróżne choroby. W swojej książeczce podała zapewne najbardziej spektakularne przypadki wyleczeń, niemniej wielokrotnie zapewnia też, o czym już była mowa, że nie zdarzyło się w całej jej praktyce, by technika metafizycznego leczenia, stosowana skrupulatnie, wedle instrukcji, zawiodła kogokolwiek.
Dziewięć lat udręki i mroku
Evelyn Monahan sama mogłaby wystarczyć za najskuteczniejszą reklamę opracowanej przez siebie metody leczenia, nawet, gdyby nie było innych, szokujących przykładów wyleczeń za jej sprawy. Miała zaledwie 22 lata. gdy wydawało się, że życie skończyło się dla niej już na zawsze. W tragicznym wypadku, któremu uległa, straciła wzrok. Na skutek doznanego szoku ujawniła się epilepsja. Po kilku latach, jakby nie dość było udręczeń, paraliż poraził jej prawe ramię. Ataki epilepsji pojawiały się nawet 12—14 razy na dzień. Potężne dawki leków w minimalnym tylko stopniu zmniejszyły ich częstotliwość. Proszę sobie wyobrazić stan, w jakim musiała się znajdować młoda, kipiąca życiem dziewczyna, nagle wkręcona w otchłań ciemności, zależności od innych, brutalnie wyrzucona ze swego dotychczasowego świata i otoczenia. Przez dziewięć długich lat przeszła prawdziwe piekło rozpaczy i buntu. Dręczyła siebie i otoczenie, szukając rozpaczliwie wyjścia z tej beznadziejnej, jak się wydawało, sytuacji. Lekarze przecież nie dawali jej najmniejszych szans na to, by kiedykolwiek mogła odzyskać wzrok, ale i zdrowie. Aż wreszcie, jak pisze Evelyn, po latach buntu i rozpaczy, przyszło uspokojenie, a może wyczerpanie nerwowe. Na szczęście — nie zwątpienie. Zaczęła rozmyślać nad tym, jak sobie pomóc. Przypomniała sobie zasłyszane jeszcze w dzieciństwie historie o cudownych wyleczeniach ludzi beznadziejnie chorych na różne choroby, którym lekarze nie dawali również, jak i jej, szans na wyleczenie. Mozolnie odgrzebywała w pamięci różne szczegóły, układała je sobie w coraz logiczniejszą, spójną całość. Punkt po punkcie przygotowała w ten sposób zasady postępowania i... zdecydowała się spróbować. W swoje plany wtajemniczyła dwójkę przyjaciół i razem zaczęli ćwiczyć. Ćwiczyli trzy razy dziennie z wielką dokładnością i zapałem. Wiedzieli przecież wszyscy, że jest to ostatnia szansa. I stał się cud. Po kilku dniach Evelyn odzyskała wzrok! Nie przyszło to stopniowo, powoli, lecz nagle, raptownie. Co za szok! Jednocześnie całkowicie ustały ataki epileptyczne. Trójka przyjaciół nadal ćwiczyła z zapałem cudowną technikę leczenia. Minął jeszcze tydzień i... paraliż, krępujący ramię dziewczyny, również przeszedł bez śladu. Była zdrowa. Całkowicie, cudownie zdrowa. Czyż możemy wyobrazić sobie jej szczęście. jednocześnie szok całego otoczenia, znajomych, najbliższych, lekarzy wreszcie, którzy przecież w trakcie wielokrotnych badań nie dawali jej najmniejszej nadziei na powrót do zdrowia? Teraz zaś stwierdzali, że nie ma najmniejszego choćby śladu choroby! Przede wszystkim udało jej się pokonać kalectwo, chciała podzielić się z całym światem. Miała ukończone roczne studium psychologii eksperymentalnej na uniwersytecie w Georgii, w Atlancie. Teraz zapragnęła nawiązania kontaktów z jak najszerszym gronem osób, by móc podzielić się z ludźmi swoją wiedzą i doświadczeniami z zakresu metafizycznego leczenia. Uniwersytet stwarzał takie szansę. Postanowiła spróbować, mimo że dotychczas nigdy nie prowadzono w żadnej uczelni wykładów na podobne tematy. Gdy zadzwoniła do sekretariatu uniwersytetu i powiedziała o co jej chodzi, wywołało to zdziwienie. Zapewniono ją jednak, że jeśli tylko ktoś zainteresuje się tą sprawą, zostanie o tym powiadomiona. Wprawdzie przyjęcie było dość obojętne, sceptyczne, ale Evelyn nie przejmowała się. Zostawiła swój adres, numer telefonu i czekała spokojnie, ćwicząc w tym czasie nadal swoją „cudowną” technikę. Wpadło jej też do głowy, że skoro mocą swego wyższego ja mogła pokonać nieuleczalną chorobę, zwalczyć kalectwo, to tym sposobem może też wpłynąć na korzystne dla siebie rozwiązanie każdej sytuacji życiowej. Ćwiczyła więc również w tej „intencji”. Po miesiącu przyszła oczekiwana propozycja. Dyrektor Studiów Specjalnych na tamtejszym uniwersytecie zaproponował jej wykłady z. parapsychologii. Evelyn przyjęła propozycję i została wykładowcą. Na jej wykłady przychodziło ogromnie dużo słuchaczy. Jej to jednak nie satysfakcjonowało w pełni. Pragnęła, aby o jej cudownej technice leczenia dowiedział się cały świat, by z jej doświadczeń mogły korzystać tysiące, setki tysięcy ludzi, podobnie jak ona kiedyś doświadczonych ciężko przez los. Znów odwołała się w tej sprawie do potęgi metafizycznej techniki. Ćwiczyła, życząc sobie, by jej kontakty z gronem odbiorców nie miały granic. Wierzyła w nieograniczone możliwości tej techniki. Była pewna, że znikną wszelkie przeszkody na drodze jej ambitnych planów. I stało się. Po miesiącu zwrócił się do niej Atlanta Journal, by zechciała wystąpić na jego łamach z cyklem reportaży na temat prowadzonych wykładów. Potem przyszły kontakty z telewizją, radiem. Zainteresowanie odbiorców przeszło wszelkie oczekiwania. Po niedługim czasie trzeba było powtórzyć cykl spotkań w telewizji. O jej artykuły ubiegały się renomowane dzienniki całego świata. Ukazały się one w Anglii, Japonii, Niemczech, Meksyku, we Włoszech. Książka, której oryginalny tytuł brzmi: „The Miracle of Metaphysical Healing”, czyli „Cud metafizycznego leczenia”, jest jakby osobistym kontaktem autorki z czytelnikiem. Evelyn przekazuje w niej czytelnikowi całą swoją wiedzę, bez żadnych zastrzeżeń. Autorka jest przepełniona pragnieniem, by jej techniką nauczyli się posługiwać wszyscy ludzie na świecie, którzy pragną wyzwolenia z jarzma dręczących ich cierpień, słabości, nałogów, kalectw. W niepowtarzalny sposób przelewa ona na czytelników swój zapał, radość, szczęście i chęć pomagania innym.
Zrzucił pas
Gdy, po raz pierwszy pojawił się u mnie Roy M. wiedziałam, że nie tylko cierpi, ale że jest pełen pesymizmu i sceptycyzmu. Od lat cierpiał na kręgosłup. Nosił pas ortopedyczny, ledwie się poruszał. Od 4 lat nie pracował. „Pani dużo mówi o tym cudownym leczeniu, ale jestem przekonany, że mnie osobiście nic już nie pomoże” — powiedział. Stwierdziłam: — „Przy tego rodzaju nastawieniu byłabym szczerze zdziwiona, gdyby cokolwiek panu pomogło. Pańskie myśli negatywne trzymają pana w klatce cierpień, jak w więzieniu. Gdy mu cierpliwie tłumaczyłam, że jego negatywne myśli są główną przyczyną jego bólów krzyża, patrzył na mnie z najwyższym zdziwieniem i jawną dezaprobatą. W końcu jednak przyrzekł zastosować się do mojej instrukcji i być ze mną w kontakcie”. Po dwóch tygodniach chory zadzwonił do Evelyn i zakomunikował, że nie odczuwa już żadnych bólów, wyrzucił pas ortopedyczny, może swobodnie chodzić. Autorka pisze, że wrócił on po niedługim czasie do pracy i dawał sobie doskonale radę, mimo że jako stróż domu towarowego musiał codziennie pokonywać dziesiątki schodów kilkupiętrowego gmachu. Sam też zaczął propagować ideę metafizycznego leczenia.
„Każdy powinien poznać tę cudowną metodę — mówił. — Zgrzytam zębami ze złości, gdy myślę o tylu latach spędzonych w bólu. Niech pani nie przestaje mówić o tym ludziom. Byłoby grzechem zatrzymać coś takiego tylko dla siebie”.
A oto metoda podana Royowi M. punkt po punkcie:
Wybierz spokojne miejsce, połóż się lub usiądź na krześle z oparciem, by wygodnie oprzeć głowę. Dla początkujących odpowiedniejsze będzie swobodne położenie się.
Zamknij oczy i obserwuj spokojnie swój oddech, nie kontrolując go. Rozluźnij mięśnie całego ciała od twarzy aż do palców nóg.
Wciągnij głęboko powietrze przez nos, rozciągnij płuca i przeponę. Obserwuj wewnętrznym okiem swój oddech, wyobraź sobie, jak powietrze przepływa przez ciebie, kończąc w okolicach mózgu. Przy wdechu, również przez nos zwalniaj mięśnie brzucha i pogrążaj w relaksie całe ciało i umysł. Powtórz to ćwiczenie 3 razy, za każdym razem starając się pogłębić relaks
Stwórz mentalnie obraz systemu krążenia. Wyobraź sobie wszystkie naczynia krwionośne tętnice, żyły, naczynia włosowate znajdując się w głębokim rozluźnieniu uświadom sobie przepływ krwi przez ciało. Powtarzaj w myśli: pragnę, aby mój system krwionośny był w całkowitej harmonii z samym sobą i innymi systemami mego organizmu. Pragnę, aby usunął wszystkie zanieczyszczenia z mojego ciała i wniósł nową energię do wszystkich komórek mego organizmu.
Teraz wyobraź sobie swój system oddechowy. Spróbuj zobaczyć w wyobraźni, jak rozciągają się płuca, jak się później kurczą, zaopatrując w tlen twój organizm. Powtarzaj w myśli: potęgą swojej nadświadomości rozkazuję, aby mój aparat oddechowy doskonale pracował i pozostawał w doskonalej harmonii z sobą samym i całym organizmem.
Wyobraź sobie teraz twój system trawienny. Postaraj się zobaczyć wewnętrznym okiem swój żołądek, jelita. Znów powtarzaj w myśli: Rozkazuję, by cały mój system trawienny pracował idealnie, współdziałając harmonijnie ze wszystkimi pozostałymi systemami mojego organizmu.
Teraz stwórz w wyobraźni obraz swojego serca. Powtarzaj: Przez potęgę mojej nadświadomości oraz. głęboką mądrość mojego wyższego ja rozkazuję, aby moje serce pracowało równo, rytmicznie, wydajnie, aby współdziałało idealnie z pozostałymi systemami mojego ciała.
Postaraj się teraz zobaczyć cały swój kościec, wszystkie stawy, cały kręgosłup. Mów w myślach: Przez potęgę mojej nadświadomości oraz mądrość mojego wyższego ja polecam, aby wszystkie chore, zwapniałe i zwyrodniałe fragmenty mojego szkieletu, wszystkie zdegenerowane komórki zostały odłączone i usunięte z organizmu, a na ich miejsce niech się pojawią nowe, zdrowe.
Na koniec postaraj się zobaczyć w wewnętrznym projektorze całego siebie, ale już uzdrowionego, sprawnego, takiego, jakim pragniesz być. Niech ten twój wizerunek odzwierciedla doskonałe zdrowie, radość życia, energię. Powtarzaj: Rozkazuję, aby wszystkie systemy mojego ciała funkcjonowały idealnie, bez najmniejszych zakłóceń, tworząc harmonijną całość. Polecam, aby wszystkie choroby zostały usunięte z organizmu, jako burzące tę harmonię i ład.
Oddychaj głęboko, przeponowo (ręka położona u dołu brzucha powinna się podnosić). Obserwuj przepływ powietrza przez całe ciało, aż na czubku głowy kończąc. Powtarzaj to ćwiczenie trzy razy. za każdym razem uzyskując coraz głębszy relaks. Powtarzaj jednocześnie: jestem zdrowy, całkowicie zdrowy i taki chcę już pozostać.
Teraz oddychaj spokojnie, nie kontrolując oddechu, w pełnym rozluźnieniu. Wytrwaj tak przez moment. Na tym zakończ ćwiczenie.
Dla wielu z państwa metoda ta wyda się może śmieszna, komiczna, wzbudzi nieufność. Jak bowiem można osiągnąć wyleczenie rozkazując coś swemu ciału. Otóż autorka zapewnia, a wiele przykładów ten fakt potwierdza, że jednak można. Sygnały, wysyłane przez nasz umysł świadomy, zapisują się bowiem niczym na taśmie magnetofonowej w naszej podświadomości. Stamtąd, w postaci impulsu, idzie rozkaz do nadświadomości. Ta z kolei odpowiednio wpływa na nasze ciało fizyczne. Znawcy tego zagadnienia utrzymują wręcz, że każda choroba, zanim „zagnieździ się” w naszym ciele fizycznym, powstaje najpierw w psychice, ściślej mówiąc, w ciele astralnym człowieka, m.in. na skutek negatywnego myślenia. Wytworzony tam obraz powielany jest jako wzorzec przez nasze ciało fizyczne. Dlatego w tej metodzie, którą proponuje Monahan tak ogromny nacisk kładzie się na pozytywne myślenie i na stworzenie w psychice odpowiedniego pozytywnego, wzorca do „wykonania” przez ciało. Dlatego też po wykonaniu całej instrukcji, w ostatnim jej punkcie, autorka poleca, by wytworzyć całościowy swój obraz. Będzie to coś w rodzaju idealnego wzorca, jaki pragnęlibyśmy stworzyć. Zaleca także cieszenie się tym obrazem, utrwalanie go w podświadomości. Można to osiągnąć np. przez mentalne (w myślach) dzielenie się swoją radością z uzdrowienia ze znajomymi, z lekarzem, przyglądanie się sobie samemu — już uzdrowionemu w lustrze itp. E. Monahan kategorycznie żąda, by takie ćwiczenia przeprowadzać trzy razy dziennie, mniej więcej w równych odstępach czasu. Po osiągnięciu wprawy jedno ćwiczenie nie zabiera więcej, niż 5—10 minut. Trzeba jednak systematyczności. i jeszcze jedna ważna sprawa, dotycząca „regułek” — poleceń, adresowanych do naszego organizmu w formie rozkazów: nie trzeba uczyć się ich na pamięć, nie musi powtarzać się ich dosłownie. Każdy może ów rozkaz formułować własnymi słowami. Ważne jest tylko to, by odwołać się zarówno do nadświadomości, jak i potęgi własnego wyższego ja.
Zniknęły blizny, rany
„Bob C. miał 15 lat. Uległ katastrofie samochodowej i wyniósł z niej rozległe rany i poparzenia 1 i 2 stopnia. W pierwszych kilku tygodniach cierpienia młodego człowieka łagodzono narkotykami, lecz przyszedł czas, kiedy te narkotyki odstawiono w obawie przed nałogiem. Rany, dalekie jeszcze od wygojenia, przysparzały chłopcu wiele bólu, toteż jego pokój wypełniały błagania o pomoc. Po pomoc do mnie zgłosiła się matka Boba. Obydwoje rodzice natychmiast przystąpili do techniki metafizycznego leczenia. W godzinę później Bob popadł w spokojny sen, pierwszy od 4 dni. Zaczęły też wyraźnie ustępować bóle i chory wyraźnie wracał do zdrowia. Jeszcze przed zastosowaniem metafizycznego leczenia ustalono na konsylium, że konieczne będą przeszczepy skórne, a to pociągnie za sobą szereg operacji. Pani C. z radością zawiadomiła mnie, że Boba ostatecznie czekają tylko dwie, a może tylko jedna operacja”.
„Linda J. interesowała się techniką metafizycznego leczenia. Chodziła na moje wykłady z parapsychologii na uniwersytecie Georgia Stale. Zapoznała z tym problemem wielu swoich przyjaciół i znajomych. Siostra i szwagier Lindy, mieszkający 1000 kilometrów od Georgii, ostro krytykowali ją za wiarę „w takie głupoty”. Ale zdarzyło się, że owa siostra, Judy, bardzo niebezpiecznie zraniła się w oko ostrym drutem i lekarze uważali je w 95 procentach za stracone. Szwagier zawiadomił Linde o wypadku telefonicznie i jak to w obliczu niebezpieczeństwa bywa niepomny na niedawną złośliwą krytykę, błagał Linde o pomoc, a za jej pośrednictwem również i mnie. Niezwłocznie obie przystąpiłyśmy do metafizycznego leczenia. Uzgodniłyśmy między sobą, że do godziny 10 następnego dnia, kiedy to lekarze zdecydują czy da się uniknąć operacji, prześlemy do Judy „lecznicze siły” aż 4 razy. W południe nadeszła radosna wiadomość. Telefonował szwagier mówiąc, że lekarze z ogromnym zdziwieniem stwierdzili, że przez noc oko samo się zregenerowało. W tej sytuacji potrzebne będą tylko szkła korekcyjne. Judy nie znosiła okularów, dlatego obie znów przystąpiłyśmy do „cudownego leczenia”, by ją przed nimi uchronić. Po tygodniu miałam znów telefon: Judy nie potrzebuje nosić okularów, lekarz, orzekł, że oko jest już całkowicie zdrowe. Przypisywał ten fakt noszeniu szkieł korekcyjnych. Wtedy Budy wyciągnęła z torebki nie zrealizowaną receptę na okulary. Osłupienia lekarza nie da się wyrazić słowami.”
„Budy i jej mąż popadli w tym wypadku w drugą skrajność. Zawsze twierdzę, że leczenie metafizyczne powinno iść w parze z leczeniem medycznym, a nie zamiast niego! Tym niemniej byłam szczęśliwa razem z nimi.”
W tym miejscu chciałabym zatrzymać się na chwilę, by podkreślić ostatnie słowa, wypowiedziane przez autorkę. Proszę w żadnym przypadku nie rezygnować z zaleconego przez lekarzy leczenia, traktując je nawet jako swego rodzaju klapę bezpieczeństwa. Obydwa sposoby zalecony przez lekarza i ów niekonwencjonalny wzajemnie się nie wykluczają, a mogą się uzupełniać, wspierać. Żadnego ryzyka nie ma tylko w tych przypadkach, kiedy lekarze ostatecznie już stwierdzą, że oni zrobili wszystko, co w ich mocy i nic więcej zrobić nie mogą. Leczenie metafizyczne jest bezpieczne, nikomu na pewno nie zaszkodzi, wielu natomiast, jak zapewnia E. Monahan, może pomóc. nie chciałabym jednak brać tutaj odpowiedzialności na siebie w przypadku, gdyby metoda kogoś zawiodła, a pacjent poniósł szkodę na zdrowiu, rezygnując z pomocy lekarzy. Jak z powyższego fragmentu książki E. Monahan wynika, metodę metafizycznego leczenia można zatem skutecznie stosować nie tylko w odniesieniu do innych osób, ale też przesyłać leczące moce na odległość. Wielu czytelników pytało mnie czy należy wówczas odwoływać się do swojej, czy nad świadomości osoby leczonej. Wyjaśniam: do swojej, ale w wypowiadanym poleceniu wymieniamy imię tego, komu chcemy pomóc. Ta technika jest zresztą jednakowa w odniesieniu do wszystkich chorób i dolegliwości. Trzeba tylko odpowiednio zmieniać nazwy chorób, określenia. Po prostu widzieć i wymieniać w poleceniach osobę leczoną i jej problemy. i jeszcze raz przypominam: przeżywanie scenek radości z odzyskanego zdrowia, dzielenie się w myślach) tą radością z innymi, bliskimi, lekarzem, jest bardzo ważne. Nasza podświadomość musi zapamiętać i utrwalić obraz naszej sylwetki tryskającej zdrowiem, radością, szczęściem. Taki obraz powieli później nasze ciało fizyczne.
„Jean L. zgłosiła się do mnie ogromnie przybita psychicznie. Właśnie stwierdzono u niej guz piersi, który, chociaż łagodny, musiał być w najbliższej przyszłości usunięty. Operacja oznaczała dłuższy pobyt w szpitalu, a Jean miała troje małych dzieci (2, 4 i 6 lat). Mąż był w ciągłych służbowych rozjazdach. Dałam jej wypisaną na kartce technikę, punkt po punkcie, wytłumaczywszy najpierw, na czym polega leczenie metafizyczne i jak zwykle poprosiłam o wiadomość. Po trzech dniach miałam telefon: wróciłam właśnie z kontrolnego prześwietlenia. Guz zniknął! Jestem ogromnie szczęśliwa. Jean i jej maż Marcin pozostawali ze mną w kontakcie. Nie tylko sami nadal ćwiczyli trzy razy dziennie, ale doliczyli do tego najstarsze dziecko. Gdy podrosną trochę mniejsze dzieci dołączą i one do tych rodzinnych ćwiczeń twierdzili z zapałem”.
Zabójcza siła agresji
W swojej książce Evelyn Monahan wielokrotnie przestrzega przed negatywnymi myślami, emocjami, które jak twierdzi „są udręką człowieka i smutną gwarancją choroby”. Dzieli ona owe myśli na kilka kategorii. Mówi: „Są myśli negatywne czynne, agresywne w stosunku do innych, wrogie, krzywdzące, mściwe oraz myśli negatywne bierne, wynikające z poczucia upokorzenia, odrzucenia, skrzywdzenia kogoś itp. Jedne i drugie występują najczęściej w formie mieszanej. Są źródłem wielu chorób: artretyzmu, reumatyzmu, zapalenia stawów, wrzodów żołądka, astmy, zaburzeń mowy i innych”. Dlatego m. in. w instrukcji dotyczącej leczenia artretyzmu, autorka żąda od leczących się by oficjalnie, uroczyście (w myślach rzecz jasna) wyznali: „Daruję wszystkie urazy, jakie kiedykolwiek czułam w stosunku do innych i pragnę, aby ci ludzie postępowali zawsze w harmonii ze swym najwyższym dobrem”. Takie darowanie win oraz wyzbycie się złości, agresji, zawiści etc. potrzebne jest nie tylko w przypadku artretyzmu. Głęboką, niezrozumiała może już dziś dla nas potrzebę takiego oczyszczenia się i rozgrzeszenia wprowadza wszak spowiedź. przyjęta przez wiele religii. Przecież Panu Bogu ona nie jest potrzebna, on wic wszystko o naszych złych i dobrych czynach i myślach. Wyrzucenie z. siebie emocji, stresów powoduje jakby ich zniwelowanie, oczyszczając tym samym organizm.
W innym miejscu swojej książki E. Monahan twierdzi też: „Ilekroć odczuwasz niechęć do jakiejś ludzkiej istoty i podtrzymujesz to uczucie, ograbiasz sam siebie z energii, którą normalnie mógłbyś wykorzystać dla zachowania twego fizycznego i psychicznego dobra i zdrowia. Żadna pretensja do kogoś nie jest tak ważna, jak twoje zdrowie i głupcem byłby człowiek, gdyby pozwolił, żeby tego rodzaju przeszkoda stancja na drodze wyleczenia się z artretyzmu czy innej choroby. Masz nie tylko prawo, ale i obowiązek korzystania z potęgi swej nadświadomości dla dobra własnego zdrowia, w myśl znanego, na pozór paradoksalnego stwierdzenia: Pan Bóg pomaga tym. którzy sobie pomagają”.
W jakiejś publikacji przeczytałam inne wytłumaczenie tej współzależności. Brzmiało to mniej więcej tak: Szczęście jest bardzo kapryśne i nie lubi składać swoich złotych jajek tam. gdzie jest smutno, biednie, gdzie jest ból i nieszczęście. Wybiera miejsca radosne, piękne, szczęśliwe. Dlatego nie odstraszajmy go sami od własnych domostw. Pogodna twarz, piękny uśmiech, nawet wówczas, gdy nie ma do takiej miny zbyt wielu powodów, potrafią przyciągnąć szczęście, skłonić je do złożenia swego złotego jajka. W Ameryce obowiązuje nawet coś takiego, jak twarz, sukcesu. Innej po prostu nie wypada pokazywać, nie jest to mile widziane w towarzystwie. Taka twarz nie odstrasza, nie nastręcza sprzyja szczęściu i powodzeniu. A człowiek, który ją „nosi”, sam w końcu uwierzy w swój sukces, szczęście, nawet gdyby było inaczej. obrazy W Biblii również powiedziano, że tym, którzy mają wiele będzie dodane, a tym. którzy mają mało, zostanie zabrane i to. Nie wywołujmy więc, proszę Państwa, wilka z lasu, tworząc w myślach negatywne obrazy i sytuacje, uparcie trwając w pesymizmie, złym nastawieniu do świata, ludzi i samych siebie.
„Karin L. był od 15 lat nałogowym palaczem. Wypalał codziennie 3. 5 paczki papierosów. Twierdził, że papierosy pomagają mu znosić stresy i że bez nich nie byłby w stanie tak intensywnie pracować. Gdy zgłosił się do mnie o pomoc. Był w krytycznej sytuacji, z którą nie umiał sobie poradzić. Od pewnego czasu zaczął odczuwać ostre bóle w klatce piersiowej. Gdy na zlecenie lekarza zrobił kontrolne badania, diagnoza brzmiała: angina pecloris. Lekarz kategorycznie zabronił mu palenia papierosów, a Karin nie mógł się w żaden sposób na to zdobyć. Wytłumaczyłam mu technikę metafizycznego leczenia, która pozwoliła mu rzucić palenie nie w ciągu miesięcy czy tygodni, lecz. w ciągu godzin.
Palaczom pragnącym rozprawić się z nałogiem, autorka „Cudu leczenia” w 4 punkcie dodaje następujące polecenie: „Przez siłę nadświadomości oraz mądrość mego wyższego ja odrzucam od tej chwili pragnienie palenia papierosów. Potępiam ten nawyk i odpędzam od siebie każdą siłę, która zniewala mnie do ulegania temu nałogowi, osłabiając mój własny rozsądek. Pragnę, pozostawać w harmonii z moim wyższym ja, które będzie czuwać nad zachowaniem mego całkowitego zdrowia nawet wtedy, gdy mój świadomy umysł zajęty będzie innymi sprawami”.
Evelyn Monahan utrzymuje, że poprzez metafizyczne leczenie można dopomóc w wyzwoleniu się z nałogu nie tylko samemu sobie, ale także innym. Nawiasem mówiąc, jeden z moich znajomych „eksperymentował” w ten sposób na swoich współpracownikach z biura, nałogowych palaczach, którzy zatruwali nylonowym dymem niepalących kolegów. Po paru takich seansach kilku palaczy przypłaciło każdą próbę sięgnięcia po papierosa ciężkimi torsjami. Ja sama otrzymałam też informację od wielu czytelników, iż pozbyli się dzięki stosowaniu seansów uciążliwego nałogu. Wracając natomiast jeszcze do samej regułki, zawartej w 4 punkcie instrukcji, to także, podobnie jak w innych przypadkach, należy traktować ją jako pewien wzór, osnowę. Nie należy się jej, oczywiście, uczyć na pamięć.
Wyobraźnia i wola
Za książką Monahan podajemy kilka przykładów leczenia, za pomocą woli i wyobraźni, różnych chorób.
Na początek metoda leczenia ślepoty, którą autorka sama stosowała i dzięki której odzyskała wzrok.
Wybierz spokojne miejsce, połóż się wygodnie lub usiądź, opierając głowę o krzesło.
Zamknij oczy i przez chwilę obserwuj swój oddech, nie kontrolując go. Rozluźnij całe ciało.
Oddychaj przez nos głęboko, przeponowo. Przy wdechu obserwuj wewnętrznym okiem powietrze, utleniające cały twój organizm. Doprowadź to obfite utlenienie do mózgu. Przy wdechu rozluźnij całkowicie mięśnie brzucha i pogrążaj w głębokim relaksie całe ciało i umysł. Powtórz to ćwiczenie trzy razy, za każdym razem próbując jeszcze bardziej rozluźnić się.
Powtarzaj mentalnie (w myślach) następujące słowa: „Przez bezgraniczną potęgę mojej nadświadomości i głęboką mądrość mojego wyższego ja rozkazuję, by zmobilizowane zostały ogromne zasoby energii istniejące wewnątrz mnie i poza mną. Wszystkie zniszczone i chore komórki mego ciała są w tej chwili uzdrowione tak, że żadna choroba nie ma prawa we mnie istnieć, a dar widzenia jest mi zwrócony”.
Ujrzyj w swym mentalnym filmie siebie z uzdrowionym wzrokiem, rozglądającego się, dokoła i napawającego oczy widokiem nigdy lub tak dawno nie widzianym. Otaczają cię, krewni i przyjaciele, ściskają cię, gratulują i mówią takie i tym podobne słowa: To wspaniale, że możesz widzieć, nigdy bym nie uwierzył, że to możliwe, ale trudno zaprzeczyć faktom. Ogromnie się cieszymy i gratulujemy. Ty mówisz: dzięki za udział w moim szczęściu, to ogromna radość móc znowu widzieć.
Stwórz mentalnie scenkę w gabinecie lekarskim. Lekarz bada wzrok i mówi ze zdziwieniem: nie pojmuję jak to się stało, medycznie nie mogę tego wytłumaczyć, lecz stwierdzam fakt, że pani widzi. Ogromnie się cieszę i gratuluję.
Oddychaj głęboko przez nos. Przy wdechu obserwuj wewnętrznym okiem powietrze, utleniające twój organizm. Doprowadź je w wyobraźni do mózgu. Przy wdechu rozluźnij całkowicie mięśnie brzucha i pogrążaj w głębokim relaksie całe ciało i umysł. Powtórz to ćwiczenie trzy razy, za każdym razem jeszcze bardziej rozluźniając całe ciało.
Obserwuj przez chwilę swój oddech, nie kontrolując go. Pozostawaj chwilę w relaksie. Na tym zakończ ćwiczenie. Powtarzaj je trzy razy dziennie.
Technika leczenia paraliżu, dzięki której Evelyn Monahan odzyskała całkowitą sprawność sparaliżowanego ramienia:
Wstęp identyczny jak w poprzednim ćwiczeniu:
Wybierz spokojne miejsce...
Zamknij oczy i obserwuj swój oddech, nie kontrolując go...
Oddychaj głęboko przez nos... Część zasadnicza wprowadza odpowiednie do choroby życzenia:
Powtarzaj mentalnie następujące słowa: Przez bezgraniczną potęgę mojej nadświadomości i głęboką mądrość mego wyższego ja rozkazuję, by zmobilizowane zostały ogromne zasoby energii, istniejące wewnątrz mnie i poza mną, by obdarzyć mnie absolutnym zdrowiem. Wszystkie komórki mego ciała, zniszczone lub zagrożone paraliżem, są w tej chwili uzdrowione, tak że żadna choroba nie ma prawa we mnie istnieć. Członki, które niegdyś były ograniczone w ruchach, są obecnie doskonale sprawne.
Stwórz obraz samego siebie: swobodnie, z gracją poruszasz, sparaliżowaną częścią ciała. Obserwuj to bardzo dokładnie, napawaj się lekkością swych ruchów. Usłysz mentalnie radosne zdziwienie otoczenia: w jaki sposób na miłość boską wyleczyłaś się z paraliżu? Przecież lekarze uważali to za absolutnie niemożliwe. Serdecznie cieszymy się razem z tobą. Cudownie jest widzieć cię w takim stanie.
Stwórz teraz scenkę w gabinecie lekarza, który mówi z radosnym zdziwieniem: nie myślałem, że kiedykolwiek nastąpi dzień, gdy będzie pani mogła posługiwać się swym sparaliżowanym ramieniem, nie rozumiem, jak to się stało, ale ogromnie się cieszę i gratuluję.
Oddychaj głęboko przez. nos...
Obserwuj swój oddech, nie kontrolując go...
Otwórz oczy... Ćwicz trzy razy dziennie.
Technika metafizycznego leczenia epilepsji, z której korzystała E. Monahan:
Wybierz spokojne miejsce...
Zamknij oczy...
Oddychaj głęboko...
Powtarzaj mentalnie: Przez bezgraniczną potęgę mojej nadświadomości i głęboką mądrość mojego wyższego ja rozkazuję, bym w tej chwili została uleczona z epilepsji i ataków epileptycznych. Rozkazuję, by metafizyczne leczenie przyniosło mi nowe siły i dar wspaniałego zdrowia. nie chcę być epileptykiem już nigdy więcej.
Stwórz mentalny filmik, przedstawiający cię w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Niech się cieszą razem z tobą, gratulują, niech mówią: tak się cieszymy, że już nie cierpisz na epilepsję. Ty sama jesteś szczęśliwa, ale i my nie posiadamy się z radości, że już się nie męczysz.
A teraz niech nastąpi scenka z lekarzem: nie rozumiem, w jaki sposób odzyskała pani całkowicie zdrowie, ale jestem szczęśliwy razem z panią.
Oddychaj głęboko...
Obserwuj swój oddech...
Otwórz oczy... Ćwicz trzy razy dziennie.
„John M. był instalatorem hydrogazowego przedsiębiorstwa. Marzyło mu się, założenie własnego punktu usługowego, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. John był wybitnym pesymistą i w gruncie rzeczy nie wierzył w spełnienie się jego marzeń.
— Moja żona i przyjaciele twierdzą, że jestem pesymistą, a ja jestem tylko realistą. twierdził Mam chodzić z uśmiechniętą, gębą, jak jakiś idiota, gdy wiem, że sprawy nie układają się dla mnie pomyślnie? Dlaczego jest pan pewien zawsze tego najgorszego? pytałam. Nie jestem geniuszem, żeby zmienić ten układ. Ostatecznie nigdy mi się dobrze nie układało, dlaczego miałoby się teraz stać inaczej? — odpowiadał. Przecież pan sam prowokuje swój los, sam sprowadza niepowodzenia. Jak mogą panu wierzyć inni, skoro pan sam sobie nie wierzy? — tłumaczyłam. Omówiłam z nim technikę metafizycznego leczenia i zobowiązałam do kontaktu ze mną. Po trzech tygodniach zadzwonił do mnie i powiedział. że czuje się szczęśliwy i idzie mu na ogół lepiej. Po dalszych czterech tygodniach zadzwonił znowu: Stało się, stało się to dziś, jestem właścicielem własnego zakładu. Wie pani. początkowo myślałem, że pani jest trochę kopnięta twierdząc. że myśli człowieka tworzą okoliczności życiowe. A jednak pani ma rację. Ćwiczymy tę technikę wraz z całą rodziną.
Po kilku miesiącach odwiedzili mnie oboje z żoną. Otworzyli jeszcze jedną usługową placówkę. Interes szedł doskonale. W najbliższej przyszłości miała powstać trzecia filia.”
„Janet B. z powodzeniem mogłaby dostać nagrodę za pesymizm, gdyby takie nagrody rozdzielano. Uważała, że nic dobrego nie spotkało jej w życiu i że nic takiego nie przytrafi się jej w przyszłości. Rzeczywiście, niewesołe było jej życie. Jednym ze skutków negatywnego myślenia była uporczywa choroba skóry Leczyła się u pięciu dermatologów. nie wierząc zresztą by cokolwiek mogli jej pomóc. Wydała na leczenie mnóstwo pieniędzy, a poprawy nie było. W końcu zdecydowała się żyć z tą egzemą do końca życia. Najstarsza jej córka również zaczęła narzekać na to samo schorzenie. Powiedziałam Karolinie, że pewnie i ona będzie musiała podzielić mój los. Lekarze nie są w stanie pomóc ani jej, ani mnie. No cóż, musimy obie żyć z tą straszną chorobą. Następną ofiarą na pewno będzie moja młodsza córka Donna twierdziła Janet. Powiedziałam Janet, że przede wszystkim musimy leczyć jej pesymizm. Ostro zaprotestowała. Przyszła do mnie jedynie w sprawie tej uporczywej egzemy u siebie i u Karoliny. Byłam dla niej po prostu śmieszna z propozycją leczenia pesymizmu, podczas gdy ona sama nie uważa się, za pesymistkę. Po półtoragodzinnej dyskusji uległa wreszcie, przyrzekła rygorystycznie ćwiczyć, oczywiście zawiadomić mnie o wynikach leczenia Po trzech tygodniach zjawiła się u mnie. Była nie do poznania. Twarz łagodna, uśmiechnięta, skóra czysta, głos przyjemny, wesoły. Egzema zniknęła również ze skóry Karoliny. Cały nasz. dom stał się, szczęśliwy. Mąż dostał awans, a Karolinę, wybrano do rady uczniów w jej szkole. „Wszystko teraz idzie lepiej” — powiedziała.”
A oto instrukcja do zwalczania pesymizmu, którą podaje E. Monahan w swojej książce. Początek i koniec instrukcji jest identyczny ze stosowaną w leczeniu ślepoty, epilepsji i paraliżu Należy jedynie zmienić polecenie w punkcie 4:
„Przez mądrość mojego WYŻSZEGO ja oraz potęgę nadświadomości zdaję sobie całkowicie sprawę, że jestem odpowiedzialny za swoje myśli. Wiem, że myśli moje są ziarnem z którego wyrastają okoliczności mojego życia. Rozkazuję by moje „wyższe ja” użyło potęgi nadświadomości w celu niedopuszczenia do mnie myśli negatywnych. Od tego momentu opuści mnie wszelki pesymizm. Niech potęga mojej nadświadomości broni mnie przed wpływem innych”.
Nieco dalej autorka pisze tak: Jeżeli ktoś z twego otoczenia jest zmartwiony powiedz mu, że ma on dużo więcej powodów, by być szczęśliwym. Poza tym, by wywołać uśmiech na twarzy bliźniego, niekoniecznie trzeba używać słów. Własny twój spokój, zadowolenie, aprobata życia, będzie w naturalny sposób promieniować na otoczenie. A przede wszystkim żądaj mentalnie, przez mądrość swojej nadświadomości i swojego wyższego ja, by wszyscy dookoła rzucili smutki, a napełnili się uczuciem szczęścia, radości.
Powtarzaj w myśli: „Chcę, by radość i szczęście, które odczuwam, owiały także serca ludzi, wśród których się znajduję”.
Można to „załatwić” jeszcze inaczej: „Cudowna siła nadświadomości przechodzi właśnie przez moje ciało. Całkowicie uspokaja także i mój umysł. Wypełniony tym wewnętrznym wyciszeniem pozbawiam się wszystkich uczuć negatywnych. Rozkazuję, aby były natychmiast zastąpione uczuciami głębokiego zadowolenia i radości”
Wyrzuciła wózek inwalidzki
Zuzanna R., młoda, letnia kobieta, od dwóch lat była przykuta do wózka inwalidzkiego. Zniekształcający artretyzm zaatakował nie tylko nogi, ale i kręgosłup. Była żoną i matką dwóch chłopców ( 4 i 6 lat). Życie nie układało się łatwo. Cierpiała fizycznie i psychicznie. Wiedziała, że jest ogromnym ciężarem dla rodziny Lekarze niewiele byli w stanie pomóc. Z rozpaczą zwróciła się do mnie. Przedyskutowałyśmy technikę metafizycznego leczenia i Zuzanna z zapałem zaczęła ćwiczyć. Po trzech tygodniach zapukał ktoś do moich drzwi.
Do pokoju weszła uśmiechnięta Zuzanna. Nie wie pani, kto by chciał kupić wózek inwalidzki? — zażartowała. Była właśnie na kontrolnej wizycie u lekarza, który widząc jej lekki chód zaniemówił ze zdziwienia. Chciałam już wzywać lekarza do swojego doktora, tak był zaszokowany — powiedziała.
Teraz Zuzanna nie tylko chodzi, ale potrafi biegać i to szybko, że nie każdy młody chłopak może ją dogonić.
Siła wewnętrznej harmonii
„Katarzyna N. miała 50 lat i od 10 lat cierpiała na zapalenie stawów w obu ramionach. Zaczęłyśmy leczenie. Katarzyna była jedną z najbardziej zdyscyplinowanych osób, jakie kiedykolwiek spotkałam, nie zdziwiłam się więc, gdy po trzech dniach zawiadomiła mnie telefonicznie, że nie odczuwa już żadnych bólów. Rentgen nie wykazywał nawet śladów zapalenia stawów. Lekarz był bardzo zdziwiony, ale nie wiem, kto był bardziej szczęśliwy on czy ja. Ostatnio słyszałam, że Katarzyna rozpoczęła pracę w szpitalu. Chce w ten sposób mieć okazję do zaznajomienia cierpiących ludzi z niezwykłą techniką metafizycznego leczenia.”
„Młody 25-letni mężczyzna, leżał 5 i pół roku kompletnie sparaliżowany. Ruchy jego ograniczały się tylko do poruszania wargami i oczami. Paraliż nastąpił nagle, niespodziewanie. Chciał pewnego dnia wstać z łóżka i już nie mógł. Źródłem tego nieszczęścia były sprawy ambicjonalne. Dawid był przewrażliwiony na punkcie własnej osoby. Miał wygórowane ambicje i wszystkich podejrzewał o niedocenianie go. O pomoc dla niego zgłosiła się jego matka. Oboje z synem zaczęli rygorystycznie stosować technikę metafizycznego leczenia. Po dwóch i pół tygodniach zatelefonowała pani L prosząc, bym natychmiast przyszła do nich. Zapewniła, że sprawa jest bardzo pilna Gdy otwierałam drzwi ich domu, wybiegł naprzeciw mnie Dawid i entuzjastycznie chwycił mnie w ramiona. Nie mógł sobie darować, że przez tyle czasu był przykuty do łóżka przez własne negatywne myśli i przez własną niewiedzę. Obecnie pałał chęcią niesienia pomocy innym ludziom, również ofiarom paraliżu. Jedną z cenniejszych lekcji, jaką Dawid wyniósł z tej tragicznej historii, było to, że przestał patrzeć na świat przez pryzmat własnego ja”.
Bardzo proszę, zwróćcie Państwo uwagę, że w scenkach przeżywania radości z odzyskanego zdrowia nie ma ani cienia złych, negatywnych myśli ani śladu pretensji, zawiści, niechęci, zazdrości sama natomiast radość, szczęście, życzliwość. Nawet w wyobrażeniach spotkań z lekarzem brak jest satysfakcji uzdrowionego z „porażki” medycznych zabiegów eskulapa, on sam także nie czuje zazdrości czy niechęci z powodu uzdrowienia pacjenta przez nieznane mu metody. Podane powyżej gotowe „scenki” mogą być przez chorych modyfikowane dowolnie. Nieważne są bowiem słowa, ale samo nastawienie chorego do swojej choroby, jego determinacja na uzdrowienie i głęboka w to wiara. Zrzędzący, jęczący, ustawicznie zamęczający swoim autentycznym czy przesadzonym złym samopoczuciem otoczenie, widzący we wszystkim sprzysiężenie losu i całego świata przeciwko sobie nie wyzwolą się z pęt choroby. Ale trzeba też pamiętać, że owo pozytywne nastawienie, tolerancja, dobroć, życzliwość, wyrozumiałość, miłość odczuwana do każdego żywego stworzenia i okazywana mu musi stać się już na zawsze „stylem bycia i życia”, a nie tylko chwilową, na czas metafizycznego leczenia, odmianą.
Jeśli komuś na co dzień brak jest tej wewnętrznej harmonii, ładu, spokoju, optymizmu proszę spróbować narzucić sobie laki sposób myślenia. Ćwiczenia takie, początkowo może nie przynoszące efektów, pozwolą uzmysłowić sobie nasze negatywne cechy. Stąd już tylko krok do powodzenia. „Twoje ciało jest wspaniałym organizmem” pisze E. Monahan w swojej książce. „Tylko najwyższa Inteligencja mogła je powołać do istnienia. Ta sama Inteligencja stworzyła twój umysł, który posiada moc oddziaływania na ciało. Twoją sprawą jest zadbać, by wpływ ten był zawsze pozytywny”.
W innym zaś miejscu czytamy: „Żaden pesymista nie może widzieć życia szczęśliwego, nie może też być pożądanym towarzyszem życia. Może zdziwi was fakt, że negatywne myśli są realną choroby nie tylko ich nosicieli, lecz często i ich otoczenia. Myśl jest potężną formą energii i jeżeli myśli są smutne, negatywne możesz oczekiwać, że i życie twoje będzie podobne. Osoba, która myśli negatywnie, przyciąga różnego rodzaju negatywne okoliczności. A przecież człowiek jest zwycięzcą, przez naturę, przeznaczonym do radości.
Amerykańscy Indianie mają takie porzekadło: Nie sądź nikogo, zanim nie przejdziesz mili w jego własnych kierpcach. To właśnie miał na myśli młody człowiek, John L. cierpiący od trzech lat na paraliż prawego ramienia, gdy w czasie pierwszej wizyty u mnie zrobił mi złośliwy wytyk: Jak pani może żądać od ludzi, żeby optymistycznie patrzyli na świat i byli pełni nadziei? Jakie pani ma do tego prawo? Czy pani ma pojęcie, co czuje cokolwiek, gdy medycyna stwierdza, że nie zna jeszcze lekarstwa na jego chorobę? Otóż wiedziałam aż nadto. Jedenastu lekarzy orzekło, że paraliż mego prawego ramienia nie ustąpi nigdy, a trzynastu okulistów nie widziało dla mnie szansy odzyskania wzroku.
Przerwałam więc potok cierpkich słów Johna. W krótkich słowach opowiedziałam mu o tragedii mego życia. Zaniemówił z wrażenia. Tym uważniej wysłuchał zasad techniki metafizycznego leczenia. Po dwóch tygodniach miałam wiadomość od niego: paraliż całkowicie ustąpił. John nie posiadał się z radości. Czuł się jak uczniak na wakacjach, cały świat należał do niego.
Niedawno przeczytałam dostarczoną mi przez znajomą ze Szwajcarii broszurkę p.t. „Irytacja — ogień niszczący”. Autor książki, której częścią jest owa broszurka, utrzymuje, że negatywne emocje potrafią spowodować prawdziwe spustoszenie w naszym organizmie. Agresja, irytacja, wszelkie stresy i nerwy, powodując intensywne spalanie się wytwarzanej podczas tych emocji energii powodują osadzanie się w kanałach energetycznych człowieka substancji toksycznej, która trwale może uszkodzić owe Kanały, zatkać dopływ życiodajnej energii do poszczególnych narządów i organów. To w konsekwencji powoduje przeróżne schorzenia, a nawet może doprowadzić do śmierci. Tak też się dzieje najczęściej, twierdzi autor, że zła myśl, wyemitowana, skierowana pod cudzym adresem, np. złe życzenie, zawiść, nienawiść, rykoszetem odbija się i trafia do swojego autora, twórcy, jego samego karząc chorobą, złym losem, nieszczęściem.
To samo zdaje się twierdzić i E. Monahan, gdy mówi: „Umysł może doprowadzić do choroby. Przez myśli negatywne szkodzi ciału. Od prawieków człowiek pozwolił, by ciało jego ponosiło konsekwencje negatywnych emocji i psychicznych depresji. Rezultatem tego są m. in. ślepota, zaniemówienie, głuchota, częściowy lub całkowity paraliż oraz wiele, wiele innych chorób. Smutny jest fakt, że ogromna liczba ludzi cierpi dziś na różne przypadłości tylko dlatego, że nie nauczono ich korzystać z potężnej siły własnej nadświadomości, która leczy wszystkie choroby fizyczne, psychiczne i umysłowe”.
Potęga nadświadomości przeciw nałogom i... wyrokowi śmierci Gdybyśmy się zastanowili, ile nieszczęść ludzkich, chorób, tragedii, rozbitych domów ma swą przyczynę w nałogach, doszlibyśmy do wniosku, że one są największym problemem naszych czasów. W Ameryce nałogowi palenia papierosów, który dziś obarcza się winą za spory procent zawałów serca, nowotworów płuc, gardła, krtani, wydano zdecydowaną walkę, do której wprzęgnięto radio, prasę, telewizję. U nas jeszcze zbyt mało mówi się, o dramatycznych skutkach tego fatalnego przyzwyczajenia.
O nałogu pijaństwa w naszym społeczeństwie nie ma także nawet co mówić. Jest on tak rozpowszechniony, że można go bez specjalnej przesady nazwać jednym z największych dramatów, jakie nas dotykają. W spożyciu czystego spirytusu na statystyczną głowę wciąż przodujemy wśród krajów świata. A narkomania? Wystarczy przejść się po ulicach, zaułkach większych miast, zobaczyć owe dramatyczne gromadki młodych ludzi, siedzących, leżących lub wystających pod murami z tabliczkami: proszę o wsparcie, jestem narkomanem i nosicielem wirusa HIV. Wystarczy przyjrzeć się tragediom przepędzanych z kąta w kąt grup monarowskich. A ileż jest takich nie ujawnionych dramatów?
Evelyn Monahan w swojej książce „Cud metafizycznego leczenia” sprawie wyzwalania się z mocy nałogów poświęca sporo miejsca. Twierdzi, że tak samo, jak z innych chorób, metodą wpływania na nadświadomość i odwoływania się do wyższego ja można wyleczyć się ze wszystkich uzależnień. Pisze ona np.: „Przestaniesz palić, ponieważ nawiążesz kontakt ze swoim wyższym ja. Twoja nadświadomość uchyli pragnienie palenia, ponieważ jest ono sprzeczne z naturalnym dążeniem do doskonałego zdrowia”.
„Walter J. od 10 lat był alkoholikiem. Z dobrego, troskliwego męża i ojca zmienił się w osobę nieodpowiedzialną, rujnującą zdrowie i życie nie tylko swoje, ale i najbliższych. Zaczął chorować psychicznie. Żona i dzieci opuściły go. O pomoc poprosiła mnie jego żona. Uzgodniłyśmy, że ona i dzieci zaczną niezwłocznie stosować technikę metafizycznego leczenia w jego intencji. Przy końcu siódmego tygodnia Walter zadzwonił do żony i oznajmił, że postanowił całkowicie zerwać z piciem. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nagle straciłem całkowicie pociąg do alkoholu. Naprawdę nie mogę już pić. Gdy przez następne dwa miesiące naprawdę nie pił. zaczął pracować, żona i dzieci powróciły do niego”.
E. Monahan przy leczeniu alkoholizmu wprowadza dwa dodatkowe punkty do instrukcji. W punkcie 4 proponuje mówić mniej więcej tak: „Jestem wypełniony cudowną mocą nadświadomości. Rozkazuję, aby energia ta zostają użyta do wyleczenia mnie z nałogu alkoholizmu. Niech od tej chwili nie pragnę alkoholu, niech czuję się wolny od tego nałogu. Cieszę się harmonią i doskonałym zdrowiem”.
W dalszej części autorka proponuje następujące postępowanie: „Na krótką chwilę utrzymaj siebie w sytuacji wytworzonej przez ten nałóg, a następnie wytwórz mentalnie scenkę, gdy przechodzisz obok sklepu monopolowego, patrzysz obojętnie na okno wystawowe, uśmiechasz się do siebie i spokojnie idziesz dalej. Gdy ktoś proponuje ci wypicie jednego, zdecydowanie odmawiasz”.
Jeśli przy pomocy tej techniki będziecie Państwo chcieli leczyć z nałogu kogoś innego, należy użyć potęgi własnej nad świadomości, ale w mentalnych scenkach wyobrażać sobie leczoną osobę. Podobnie jest w postępowaniu z palaczami.
„Jeff i Sally byli bardzo przybici, gdy zjawili się u mnie po raz pierwszy. Przed czterema miesiącami odkryli przypadkowo, że ich 15-letnia córka jest narkomanką. Byli z nią u kilku lekarzy, ale wszelka nadzieja na wyleczenie rozbijała się o to, że sama dziewczyna nie pragnęła zmiany sytuacji. Fakt, że rodzice odkryli jej tajemnicę, wyzwolił u niej cynizm i bezczelność. Otwarcie żądała pieniędzy na heroinę, w przeciwnym razie groziła, że pójdzie na ulicę lub zacznie kraść. Przedtem była taką spokojną i kochaną córką mówili. Jakże dobrze znałam ten smutek w glosie i niepokój na twarzy. Znałam je z wielu kontaktów z rodzicami, którzy w metafizycznym leczeniu szukali ratunku dla swych wykolejonych dzieci. i nigdy ich ona nie zawiodła. Wręczyłam im instrukcję i poprosiłam o wiadomość. Po trzech miesiącach odwiedzili mnie oboje. Przyszli powiedzieć o swoim szczęściu. Deborah jest całkowicie wyleczona, chodziła do szkoły, wszystkie wieczory spędza w domu, jest, jak dawniej, spokojna i kochająca — mówili”.
Chciałabym Państwu w tym miejscu zwrócić uwagę na bardzo istotny fakt. Podczas gdy w leczeniu schorzeń fizycznych efekty uzyskiwane były niekiedy bardzo szybko, w tydzień, dwa, najdalej trzy, to przy leczeniu ciężkich nałogów stosującym tę technikę trzeba już było znacznie dłuższego leczenia. Autorka twierdzi jednak, iż owa cudowna technika nie zawiodła nikogo, jeśli była stosowana rygorystycznie, systematycznie. Trzeba zatem wytrwać w powziętym postanowieniu, choćby efekty nie od razu były widoczne. Każdy człowiek jest istotą inną, odmienna, nie każdemu można pomóc od razu. Warto jednak próbować i nie poddawać się, nie odrzucać metody, gdy skutków jej nie będzie widać natychmiast.
Czy oglądaliście w telewizji film, którego fabuła osnuta została wokół losu pięciorga młodych ludzi? Postawiono im tę samą diagnozę: polynephritis. Jednego mogła uratować sztuczna nerka, czterej pozostali musieli przyjąć wyrok śmierci. Film dla mnie był smutny z dwóch powodów: po pierwsze — to fakt, że ktoś musi umierać nie z braku wiedzy, ale pieniędzy, a po wtóre, że ktoś cierpiący usłyszał straszny wyrok: nieuleczalna choroba, tylko dlatego, że medycyna nie zdołała się jeszcze uporać z tym schorzeniem. Gdyby autor scenariusza znał leczenie metafizyczne, film ten miałby diametralnie inne zakończenie.
„Patrycja R. oglądała ten film i o wiele wyraźniej niż normalnie zdała sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji, gdyż cierpiała na polynephritis. Nie zaprzątała sobie głowy myślą o sztucznej nerce. Była na to zbyt uboga. Czuła się skazana na śmierć. Po otrzymaniu ode mnie dokładnej instrukcji z zapałem zaczęła ćwiczyć. Po miesiącu zadzwoniła. Czuła się bardzo, bardzo dobrze, była właśnie w trakcie kontrolnych badań. Po kilku dniach usłyszałam znowu głos Patrycji: polynephritis zniknęła zupełnie! Nie ma śladu choroby. Doktor nie mógł zrozumieć, w jaki sposób mogło się to stać. Odkryłam mu tę tajemnicę, powiedziała Patrycja, patrzył na mnie w osłupieniu, wątpię czy uwierzył. Ale to jego sprawa. Grunt, że jestem w 100 procentach zdrowa!”. Minęły bóle, bezsenność, jąkanie”.
Cytaty z książki Evelyn Monahan „Cud metafizycznego leczenia” zajmują w tej broszurce bardzo dużo miejsca, mimo że sposób postępowania w prawie każdym schorzeniu jest niemal identyczny. Zmieniają się co prawda nazwy chorób, niekiedy słowa, w jakich rozkazujemy swojej nad świadomości i wyższemu ja, by doprowadziły do wyleczenia, niemniej generalna zasada jest stale ta sama. Po co zatem mnożyć przykłady wyleczeń z przeróżnych chorób? Przypomnijcie sobie Państwo, jak wyglądają seanse Kaszpirowskiego. Każdy z nich zaczyna się długą „litanią” wyleczeń z rozlicznych przypadłości. Ma to szczególny, psychologiczny aspekt. Ludzie przekonują się, że także z ich własnej przypadłości mogą się wyleczyć, nabierają wiary, chęci do podjęcia wysiłku, nadziei. Do mnie również dzwonili i pisali Czytelnicy wówczas, gdy w którymś z odcinków „Lecz się sam” wyczytali coś na temat „swojej” choroby. Cudze nieszczęścia ich jakoś nie interesowały, nie skłaniały do zainteresowania się omawianą metodą.
Nie wszystkie kategorie schorzeń i tu będą omówione. Jest to fizyczną niemożnością. Proszę jednak nie rezygnować z podjęcia próby, nawet jeśli swojej własnej choroby nie znajdziecie Państwo w omawianych tu przykładach. Spróbujcie, próba wszak nic nie kosztuje, nie wymaga nakładów finansowych, nie pożera nawet zbyt wiele czasu. Wiara cuda czyni, góry przenosi. Może wśród uleczonych znajdziecie się i Wy.
„Miliony kobiet co miesiąc przechodzi niepotrzebnie bóle, uważając je za smutny, lecz nieunikniony dodatek do losu płci żeńskiej. Ogromne nieporozumienie. Gdy Milene R. przyszła do mnie pierwszy raz, była od trzech tygodni bez pracy. Pracowała tylko 4 miesiące. Była zatrudniona w szpitalu w charakterze pielęgniarki i bardzo lubiła swoją pracę. Mimo doskonałej opinii jej comiesięczna kilkudniowa absencja spowodowała rozwiązanie stosunku służbowego. — nic nie mogę poradzić na te okropne bóle i nie wydaje mi się, żebym gdziekolwiek mogła pracować — mówiła. Wysłuchała z wielkim zainteresowaniem uwag o metafizycznym leczeniu, nabrała otuchy i przyrzekła kontaktować się ze mną.
Zadzwoniła po trzech miesiącach. Nie dzwoniła wcześniej, bo chciała mieć stuprocentową pewność, że się wyleczyła. Powróciła do pracy w szpitalu, od sześciu tygodni nie opuściła ani jednego dnia. Po ośmiu miesiącach znowu zadzwoniła. Pracowała nadal w tym samym miejscu, dwa razy już awansowała. Bóle zniknęły bez śladu”.
„Gdy ktoś narzeka przy mnie na bezsenność, zawsze myślę, o Ralphie B. Od dłuższego czasu cierpiał on na bezsenność, choć robił wszystko, żeby spać, łącznie z zażywaniem środków nasennych, zapisanych mu przez lekarza, zalecanych przez prasę czy inaczej reklamowanych. Był u kresu sił fizycznych i psychicznych. Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, żebym choć jedna noc mógł przespać pytał mnie zrozpaczony. Podałam mu technikę metafizycznego leczenia i zapewniłam, że będzie miał niejedną dobrze przespaną noc, ale wszystkie. Wyraźnie nie dowierzał. Dopiero po siedmiu tygodniach miałam od niego telefon. Donosił, że nie spędził ani jednej bezsennej nocy już od pierwszego zastosowania techniki metafizycznego leczenia. Był zachwycony. Koniecznie radził opublikować tę technikę. Zbyt wielu ludzi cierpi na bezsenność twierdził”.
W tym wypadku ćwiczyć należy przed samym snem, tzn. po udaniu się na spoczynek. A oto punkt 4 instrukcji w leczeniu bezsenności: „Dzięki mądrości mego wyższego ja jestem świadomy całkowitego relaksu, jaki obejmie moje ciało i umysł. Przez potęgę mojej nadświadomości rozkazuję, by opuściły mnie wszelkie napięcia, stresy i niepokoje, a zapanowała we mnie harmonia. Żądam, aby wszystkie systemy mego organizmu zostały całkowicie wyciszone, a praca ich przebiegała swobodnie i normalnie. Napełniam się błękitem w odcieniu nieba o północy. Odpoczywam w tym kolorze, czuję, jak opuszczają mnie wszelkie stresy. Popadam w zdrowy, spokojny sen, nie przerywany niczym aż do rana. Rano wstaję całkowicie wypoczęty, radosny”.
„Karen R. od wczesnego dzieciństwa cierpiała na zaburzenia mowy. Po kilku dość gładko wypowiedzianych słowach następowały coraz dłuższe przerwy, połączone z nerwowymi grymasami twarzy. A była to młoda, atrakcyjna 23 letnia kobieta. Jej wizyta u mnie trwała bardzo długo, zanim opowiedziała swoją historię i poprosiła o pomoc. Była najstarsza z trojga rodzeństwa, była odpowiedzialna za młodsze dzieci. W wieku 4, 5 lat zaczęła się jąkać. Rodzice nie leczyli jej sądząc, że wyrośnie z tego. Stało się jednak odwrotnie. Nauka nie szła najlepiej, odpowiedzi w klasie były torturą. nie wytrzymała, rzuciła szkołę, poszła do takiej pracy, gdzie nie musiała mówić. Została szwaczką w dużym przedsiębiorstwie. Karen dobrze pracowała, ale awanse zawsze jakoś ją omijały. Latami wykonywała tę samą pracę i czuła, że już dłużej nie wytrzyma jako milczący automat. Z zapałem rozpoczęła ćwiczenia metafizyczne. Po tygodniu zatelefonowała. Dość łatwo było ją zrozumieć. Przerwy między słowami były dość krótkie i rzadkie. Następny telefon miałam od niej po dwóch tygodniach. Gdybym nie wiedziała o jej uprzednim jąkaniu się, nigdy bym jej o tę przypadłość nie posądziła. Dowiedziałam się, że już po kilku dniach ćwiczeń nie jąkała się, że jest bardzo szczęśliwa i największym jej pragnieniem było zapoznanie innych ludzi z tą metodą”.
Potęga wewnętrznego spokoju
Jak ważną rolę w metafizycznym leczeniu odgrywa spokój wewnętrzny, wyciszenie, uspokojenie, odrzucenie wszelkich emocji negatywnych, E. Monahan podkreślała wielokrotnie. Bez tego głębokiego relaksu, jakby dystansu do wszelkich sytuacji dnia powszedniego. Trudno jest nie tylko doprowadzić ciało do zdrowia, ale i zapanować nad sprawami, które mamy do załatwienia. To człowiek powinien kierować emocjami, a nie emocje człowiekiem. Takie stwierdzenie usłyszeć można nie tylko od Monahan. Jakże jednak trudno wytrąconemu z równowagi człowiekowi na powrót uzyskać tę wewnętrzną harmonię.
Wiemy wszyscy o tym dobrze, choć nie wszyscy zdajemy sobie sprawę, że właśnie emocje są odpowiedzialne za wiele naszych schorzeń, zarówno fizycznych jak i psychicznych. Evelyn Monahan w swojej książce podaje „przepis” na osiągnięcie takiego spokoju wewnętrznego. Można go odzyskać bez uciekania się do środków farmakologicznych, tylko dzięki technice metafizycznego leczenia. W tym celu w punkcie 4 instrukcji należy wprowadzić następujące polecenie: „Przez mądrość mojego wyższego ja pragnę, po wszystkie czasy pozostawać w głębokim spokoju wewnętrznym i doskonałej harmonii. Pragnę, by to odczucie rzutowało stale na wszystkie dziedziny mego życia. Żadne słowa ani okoliczności nie mogą naruszyć tego wewnętrznego spokoju, gdyż jest on częścią składową mojej prawdziwej natury. Czy jestem sam, czy wśród tłumu, jestem zawsze pełen spokoju. Pragnę, aby mój spokój przechodził na wszystkich, z którymi się stykam”.
Monahan dodaje przy tej instrukcji jeszcze dodatkową informacje „Jeśli używasz tej techniki w odniesieniu do siebie przy normalnym stanie zdrowia ćwicz jeden raz dziennie — pisze. Jeżeli natomiast chcesz wyleczyć kogoś, kto cierpi psychicznie czy umysłowo ćwicz trzy razy dziennie”.
A ja, dla podkreślenia faktu, że już nasi praprzodkowie niezwykle cenili spokój wewnętrzny, chciałabym Państwu zadedykować kilka wierszy z tzw. dezyderatów, czyli tekstu nieznanego autora, odnalezionego w 1692 roku, a jakże aktualnego w swej wymowie, mimo upływu wielu setek lat:
Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.
Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha.
W zgiełku, pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą. Przy całej złudności i znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Z niepokoju wewnętrznego, ze stresów, rodzi się wiele chorób.
Monahan zetknęła się z wieloma klasycznymi przypadkami ich wpływu na zdrowie. Dla przykładu podaje jeden z nich, równocześnie informując, jak można wyleczyć się ze spowodowanej stresami choroby.
„Siedem lat cierpienia na wrzód żołądka uczynił z Ryszarda K. człowieka wyczerpanego fizycznie i psychicznie, a także finansowo. Był od 14 lat wyższym wojskowym. Po 7 latach stresowi napięć nerwowych zachorował na owrzodzenie żołądka. Początkowo sądził, że nie będzie tak trudno żyć z tym schorzeniem i że nie jest to zbyt wysoka cena jaką płaci za swój prestiż zawodowy i wszystkie wynagrodzenia finansowe. Bóle dokuczały mu jednak coraz bardziej, każdego tygodnia musiał go i jeszcze bardziej pogarszała stan zdrowia. Po skontaktowaniu się ze mną rozpoczął energiczne leczenie metodą metafizyczną.
Po tygodniu zadzwonił, że nie odczuwa bólów, a po następnych 10 dniach zawiadomił, że rentgen nie wykazał śladu wrzodu żołądka. Niepotrzebne już były lekarstwa i dokuczliwa dieta. Jeszcze później doniósł, że awansował, zwiększyły się obowiązki, ale nie narzekał. Nigdy w życiu nie czuł się lepiej. Oczywiście codziennie uprawiał technikę metafizycznego leczenia”.
Jose Silva, twórca tzw. medytacji dynamicznej, stworzył specjalne pojęcie tzw. wizualizacji, czyli aktywnej pracy wyobraźni. Jest to nic innego, jak to, co poleca czynić w scenkach przeżywania radości z uzdrowienia E. Monahan. Tyle tylko, że Silva swoją metodę opracował wcześniej. Twierdzi on, że przez wizualizację można rozwiązywać konkretne, stojące przed nami problemy życiowe, zmniejszać napięcia psychiczne, znosić lęki. Podaje on różne przykłady korzystnego oddziaływania wizualizacji, potwierdzone przez specjalistyczne badania medyczne i przez medyczne autorytety.
M. in. podaje przykład stosowania wizualizacji w chorobach raka. Udowodnił, że wielu pacjentów szybciej przychodzi do zdrowia stosując wizualizację, w której widzą organy swojego ciała, zaatakowane przez raka, jako już uzdrowione, przepłukiwane przez strumienie krwi, oczyszczane przez ustrojowe płyny. Wizualizacja chorej tkanki ciała jako zdrowej daje też dobre rezultaty np. w oczyszczaniu skóry, krtani, regeneracji komórek, przywracaniu dawnego kształtu ciała, itp. Podobnie pozytywne efekty można osiągnąć w rehabilitacji różnych chorób, kiedy wizualizujemy prawidłowe ruchy, reakcje i łączymy te obrazy z uczuciami nadziei, pewności i wiary w wyzdrowienie. (St. Siek: Treningi relaksacyjne).
Evelyn Monahan zdaje się bardzo dużo, jeśli nie wszystko, zaczerpnęła z tego właśnie autora. Dla nas jednak nieważne jest, kto jest autorem metody; ważna bowiem jest jej skuteczność. A co przez wizualizację można osiągnąć, dowiadujemy się z kolejnego fragmentu książki „Cud metafizycznego leczenia”.
„Gdy przed półtora rokiem poznałam Margaret D., nie mogłam uwierzyć, że ma ona dopiero 27 lat. Ważyła 200 funtów. Próbowała różnych diet, zapisała się do „klubu zdrowia”, leczyła u dwóch lekarzy. Efekty były minimalne. W ciągu 4 miesięcy straciła 4 funty. Pesymizm Margaret był tak głęboki, że potrzebowałam 45 minut, by zaczęła ufać przedstawionej przeze mnie metodzie. Z niedowierzaniem nadstawiła uszu, gdy powiedziałam jej, że nie ma potrzeby stosowania diety i odmawiania sobie na siłę ulubionych potraw. Widzi pani, Margaret, potęga pani nadświadomości ureguluje także pani apetyt. Sama pani nie będzie chciała dużo jeść. Będzie pani przy tym świadomie wybierać te potrawy, które pod względem kaloryczności okażą się dla pani odpowiednie.
Po miesiącu zjawiła się u mnie z małą wagą łazienkową pod pachą. Straciła 30 funtów. 30 funtów w ciągu miesiąca i jeszcze ani razu nie byłam głodna! — powiedziała.
Margaret zjadała dotychczas ilości pożywienia wystarczające co najmniej dla 3 osób. Spytała mnie, czy zamiast 3 razy dziennie może ćwiczyć 4 razy, tak bardzo spieszyło jej się do normalnej wagi. Nie pozwoliłam jednak. Intonacja metafizycznego leczenia nie potrzebuje żadnych poprawek, potrzebna jest tylko wytrwałość i dokładność. W następnym miesiącu straciła 40 funtów. Zaczęła się nawet obawiać czy nie zeszczupleje za bardzo. Wymarzyła sobie tylko 110 funtów wagi. Uspokoiłam Margaret, że jej „wyższe ja” samo dopilnuje spełnienia tego życzenia, niech więc się tym nie niepokoi, ustaliłyśmy następny termin wizyty za 3 tygodnie.
Zjawiła się jak zwykle punktualnie i z wagą łazienkową pod pachą. Gdy na niej stanęła, strzałka wagi pokazała 110 funtów. Margane przeobraziła się w młodą, atrakcyjną kobietę, wróciła z radością, do życia towarzyskiego, a 6 miesięcy temu wyszła za mąż. Stale ważyła 110 funtów”.
Punkt 4 instrukcji, którą E. Monahan poleciła stosować dla odchudzania:
„Przez potęgę mojej nadświadomości rozkazuję, by moje ciało już w tej chwili zaczęło tracić wagę. Rozkazuję też, aby wraz z utratą nadwagi moje ciało uzyskało i zachowało stan doskonałego zdrowia. Chcę, aby inteligencja mego wyższego ja doprowadziła moje chudnięcie do ilości kilogramów, jakiej sobie sama dla siebie życzę. Niech leczenie metafizyczne obejmie także mój apetyt. Niech pragnę tylko takiego pożywienia i w takiej ilości, które są potrzebne dla zachowania całkowitego zdrowia”.
Znaczenie relaksu psychicznego w leczeniu różnego rodzaju schorzeń głęboko docenia także medycyna oficjalna. Stosuje się je przecież od lat w rekonwalescencji pozawałowej, także w leczeniu psychonerwic, w rekonwalescencji powypadkowej, po ciężkich zabiegach operacyjnych, etc.
E. Monahan w leczeniu tego rodzaju schorzeń też posługuje się relaksem psychicznym, osiąganym przez specjalną, prośbę zresztą, ćwiczenia oddechowe, następnie wprowadza znaną nam już wizualizację. Psycholodzy badający te zjawiska, przyznają, że bardzo wielu chorych znacznie szybciej przychodziło do zdrowia dzięki stosowaniu owej wizualizacji. E. Monahan twierdzi, iż w jej praktyce nie zdarzyło się, by leczenie metafizyczne, jak tę metodę nazywa, nie przyniosło rezultatu, o ile oczywiście chory stosował je ściśle według wskazówek i systematycznie. Warto więc spróbować, zwłaszcza przy tak ciężkich schorzeniach, jak zawały serca, które coraz częściej dotykają ludzi pozornie zdrowych, w pełni sił twórczych, skutecznie eliminując ich z czynnego życia.
„Phyllis C. zapisała się na mój kurs metafizycznego leczenia po ciężkim przeżyciu jakim był dla niej atak serca jej męża. Była przekonana, że już nigdy nic podobnego się nie powtórzy, tym niemniej zapragnęła nieść pomoc w takich wypadkach nawet obcym osobom.
Po 7 miesiącach historia się jednak powtórzyła, z tą tylko różnicą, że tym razem atak był dużo groźniejszy. Natychmiast przewieziono jej męża do szpitala i umieszczono w separatce reanimacyjnej. Lekarze nie dawali mu nawet 50 procent szansy na przeżycie.
Phyllis od samego początku stosowała technikę metafizycznego leczenia i ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy mąż jej szybko powracał do zdrowia. Teraz lekarze nie widzieli już niebezpieczeństwa dla życia, twierdzili jednak, że dopiero po 8 tygodniach wróci on do domu, a po 4 miesiącach do pracy. Phyllis słuchała, milczała i nadal rygorystycznie ćwiczyła metafizyczne leczenie.
W tydzień później lekarze znowu zmienili zdanie. Chory tak szybko powracał do zdrowia, że miał opuścić szpital nie po 8. a po 4 tygodniach. W rezultacie wrócił do domu już po 3 tygodniach hospitalizacji, a do pracy po 4 tygodniach (nie miesiącach) od dnia wystąpienia ataku.
Lekarz wypisujący go ze szpitala nie krył ogromnego zdziwienia: Jestem kardiologiem od 15 lat mówił a w ciągu mojej praktyki nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko wracał do zdrowia po ciężkim ataku serca. Ma pan wielkie szczęście, pańska wola życia jest tak silna, a pańskie ciało ma tak ekstremalną zdolność szybkiej regeneracji. Biorąc to pod uwagę nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego po poprzednim ataku, dużo przecież lżejszym, dochodził pan do zdrowia tak powoli.
Szczegółowe kontrolne badania, przeprowadzone w niedługim czasie, nie wykazało żadnej choroby serca, niczego, co by uzasadniało uprzednie dwa ataki”.
„Józef W. cierpiał na 8 różnego rodzaju alergii. Był niemal na wszystko uczulony, oprócz powietrza, oczywiście czystego, w przeciwnym bowiem razie i ono dawało reakcję alergiczną. W czasie naszego spotkania Józef ciągle kichał, pociągał nosem, wycierał załzawione oczy. Nie pamiętał siebie zdrowego. Jeżeli rodzice się nie mylą, to moja pierwsza alergia wystąpiła, gdy miałem 3 tygodnie powiedział. Matka miała 16 różnych alergii, ojciec 11, więc ja i tak wyszedłem z lego obronną ręką próbował żartować. Jak tylko sięgnę pamięcią, nasz dom był istną apteką. Niezwłocznie przystąpiłam do wyjaśniania techniki metafizycznego leczenia, a Józef nie odwracał ode mnie swych czerwonych oczu.
Po pięciu tygodniach zadzwonił: właśnie wracam od dwóch specjalistów schorzeń alergicznych. Żaden z nich nie stwierdził śladu alergii. Bardzo, bardzo dziękuję. Chciałbym, aby wszyscy dowiedzieli się o tej cudownej technice. Może pewnego dnia zdecyduje się pani napisać o tym książkę”.
Evelyn Monahan w swej książce bardzo często stara się zwracać naszą uwagę na wspaniały mechanizm samoleczenia, w jaki wyposażył nas Bóg-Stwórca. Z całą mocą twierdzi, że nie ma schorzenia, którego za pomocą własnych utajonych sił nie bylibyśmy w stanie zwalczyć. Usilnie też domaga się od swoich pacjentów, by porzucili wszelkie smutki, rozgoryczenie, a całym sercem cieszyli się życiem. Ta radość jest według niej nieodzownym warunkiem wyleczenia. Pisze ona m. in.: „Wszyscy jesteśmy wspaniałymi istotami. Fakt, że Stwórca uczynił naszym prawem naturalnym doskonałe zdrowie, napełnia mnie zachwytem i nieustannym pragnieniem celebrowania radości życia. To, że choroby, które nas trapią, są smutną rzeczywistością, nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy stwierdzam następnie, że ten sam Stwórca obdarzył nas zdolnością przywracania i zachowywania tego zdrowia oraz zapobieganiu chorobom, staję w wielkim podziwie przed wspaniałą bezkresną Potęgą”.
Pomoc w nagłych wypadkach
Autorka „Cudu metafizycznego uzdrawiania” twierdzi, iż „cudowną technikę” można z powodzeniem stosować przy ratowaniu ofiar nieszczęśliwych wypadków, w zmienianiu niekorzystnych sytuacji życiowych, usuwaniu napiętej atmosfery, nawiązywaniu licznych stosunków między ludźmi, a nawet... w rozwiązywaniu kłopotów finansowych.
Przy tym ostatnim trzeba jednak wyraźnie zdać sobie sprawę z tego, czego się pragnie, a czego się potrzebuje. Moim zdaniem, często mylą się nam te dwa pojęcia. A tak w ogóle autorka stara się zwrócić nam uwagę na FAKTYCZNĄ marność dóbr doczesnych.
Niemniej jednak podaje też instrukcję jak podobno nawet i z kłopotów finansowych można wybrnąć.
„Jean B. była moją słuchaczką. Odwiedziła mnie, by opowiedzieć swoją historię. Otóż pewnego dnia wraz z dwiema swymi siostrami przygotowywała w pośpiechu uroczysty obiad. Gwoździem programu był rarytas homar. Nikt nie zauważył, że do kuchni wślizgnęła się 4-letnia siostrzenica Jean, Brenda. Zaczęła myszkować po kuchni, zaglądać do wszystkich garnków.
Na nieszczęście nie trzeba było długo czekać. Dziecko ściągnęło na siebie rondel wrzątku, parząc sobie ramiona, piersi, brzuszek. Brenda wrzeszczała w niebogłosy, matka jej dostała szoku, jedna z nich trzymała nieszczęsne dziecko pod kranem z zimną wodą, a Jean głośno recytowała słowa instrukcji metafizycznego leczenia w nagłych wypadkach. W ciągu 25 minut Brenda znalazła się już w szpitalu. Gdy lekarz po opatrzeniu ran małej wyszedł do poczekalni, uspokoił rodzinę, że dziecko szybko wróci do zdrowia i spytał, jak to się STAŁO? Gdy mu powiedziałam mówiła Jean, patrzył na mnie w osłupieniu z widocznym niedowierzaniem. To dziecko jest za słabo poparzone, jak na to, by wylało na siebie garnek wrzątku. Czy miało na sobie jakieś ochronne ubranie?
Brenda została w szpitalu 3 dni i to raczej dla obserwacji, niż dla leczenia”.
A oto instrukcja metafizycznego leczenia w nagłych wypadkach jaką podyktowała E. Monahan swoim kursantom:
„Powtarzaj głośno lub w myśli: „Przez mądrość mego wyższego ja i potęgę mojej nadświadomości rozkazuję, żeby objęte wypadkiem komórki ciała X... odrzuciły wszelkie objawy zniszczenia, a chora cieszyła się doskonałym zdrowiem.
Weź głęboki oddech przez nozdrza, powtórz „regułkę” trzy razy”.
„Mike i Eilen D. tworzyli od roku skłóconą i nieszczęśliwą parę małżeńską. Byli u psychiatry, u innych specjalistów od spraw małżeńskich, wydali na to mnóstwo dolarów, bez skutku. Nasze małżeństwo umiera na naszych oczach, a my nic nie możemy na to poradzić ubolewali. Z niejaką nadzieją w oczach i instrukcją w ręku opuszczali moje mieszkanie.
Po 3 miesiącach otrzymałam telefon od Mike'a. Eilen i ja nigdy nie byliśmy szczęśliwsi. Obecnie spodziewamy się dziecka. Czy to nie wspaniałe? Jeżeli będzie dziewczynka, choć osobiście marzę o chłopcu, nazwiemy ją imieniem pani. Nasze dziecko bardzo wcześnie zaczniemy zaznajamiać z techniką metafizycznego leczenia twierdził.
Urodził im się wspaniały syn”.
Oto co Evelyn radzi mówić w czasie metafizycznego „leczenia” nieporozumień w małżeństwie:
„Przez mądrość mego „wyższego ja” i potęgę mojej nadświadomości pragnę, abyśmy oboje uwolnili się od wszelkich pretensji względem siebie, żalów, negatywnych uczuć oraz zaniechali czynów, przynoszących nam i naszemu małżeństwu szkodę. Pragnę, aby miłość nasza stawała się z każdym dniem intensywniejsza, abyśmy oboje poznali ją głębiej i lepiej, niż kiedykolwiek”.
„Maria M. od dwóch lat była wdową. Mąż zginął w wypadku samochodowym. Została sama z 4-letnim synkiem, bez żadnych oszczędności. Tuż przed wypadkiem wzięli na spłaty niewielki domek i chociaż Maria nieźle zarabiała jako sekretarka, kłopoty finansowe mnożyły się, utrzymanie budowy domku stanęło pod znakiem zapytania.
W tej trudnej sytuacji materialnej prosiła mnie o pomoc za pośrednictwem metafizycznego leczenia. Po dwóch miesiącach zjawiła się u mnie. Ma pani przed sobą prywatną sekretarkę wicedyrektora naszej firmy. Mam miesięcznie o 400 dolarów więcej i trzykrotnie ciekawszą pracę, niż przedtem. Związek Kredytowy Towarzystwa przejął hipotekę domu i opłaty teraz są dużo mniejsze, niż pobierane przez bank. Ze spłatą domu nie będzie już teraz problemu opowiadała”.
Te dwa przykłady podałam niejako dla rozładowania poważnej atmosfery, dla odprężenia Czytelników, chociaż E. Monahan głęboko wierzy, że i takie efekty może przynieść metafizyczne leczenie. Przy rozwiązywaniu spraw finansowych dodaje przy instrukcji jednak, iż przez odwołanie się do nadświadomości i wyższego ja nie należy się spodziewać, że pieniądze zaczną spadać nam z nieba. Zapewnia, że zarobimy je uczciwie, lub w jakiś inny legalny sposób wejdziemy w ich posiadanie.
A oto instrukcja na rozwiązanie kłopotów finansowych.
„Przez mądrość mego wyższego ja i potęgę mojej nadświadomości pragnę by zniknęły wszystkie moje kłopoty finansowe. Żądam, by przy pomocy oddanej do dyspozycji mojej nadświadomości mocy, umożliwiły mnie i mojej rodzinie pędzenie życia wygodnie i bez kłopotów finansowych”.
Gorące linie
Evelyn Monahan pisze, że leczenie metafizyczne można stosować nie tylko indywidualnie, w celu usunięcia jakiejś trapiącej nas choroby czy zmiany niekorzystnej dla nas sytuacji życiowej. Można dzięki niemu pomagać także innym osobom, a czynić to najlepiej przez wspólny wysiłek grupy ludzi, mających to samo pragnienie niesienia pomocy.
W tym celu poleca zakładać specjalne grupy, tzw. gorące linie, które, jej zdaniem, dzięki połączonemu wysiłkowi wielu osób, tworzą potężną siłę. Taka optymalna grupa powinna liczyć, jak utrzymuje autorka, od 10 do 15 osób. Ważna jest jednak nie ilość, lecz jakość członków grupy. Mają to być osoby przepełnione chęcią niesienia pomocy, uczciwe, głęboko wierzące w to, co robią, wolne od agresji, złości, zawiści i innych negatywnych uczuć. W czasie zebrań nie powinno się nadawać towarzyskiego charakteru spotkaniom, lecz skoncentrować się na chęci niesienia pomocy temu. kto jej potrzebuje w danym momencie i kogo grupa zamierza wspólnie wspierać swoją połączoną energią. Taki seans może trwać od 1. 5 do 2 godzin. Za każdym razem wybiera się kierownika, który prowadzi leczenie.
„Staramy się pomóc, lecz nigdy obgadywać lub osądzać” przestrzega Monahan. Jeżeli ktoś z grupy potrzebuje pomocy dla siebie lub innych, członkowie „gorącej linii” powiadamiają się nawzajem i niezwłocznie wkraczają do akcji niesienia pomocy. Gorąca linia działa bardzo skutecznie i bardzo szybko, gdyż posiada zwielokrotnioną siłę.
„Cynthia W. była członkiem grupy metafizycznego leczenia. We własnym domu uległa tragicznemu wypadkowi. Odpryski szkła z rozbitej szyby poraniły jej oczy w stopniu tak poważnym, że lekarze nie widzieli możliwości ratowania wzroku. Momentalnie zorganizowano gorącą linię. Gdy po dwóch dniach zdjęło bandaże z oczu Cynthii, lekarze osłupieli ze zdziwienia. Gałki oczne nie wykazywały żadnych śladów zranień, a chora doskonale wszystko widziała. Wzrok Cynthii był w 100 procentach uratowany”.
Kolory przeciw chorobom
Leczeniu kolorami Evelyn Monahan poświęca cały rozdział swojej książki „Cud metafizycznego leczenia”. Od czasu jej wydania w 1975 roku nauka wniosła do tej dziedziny sporo nowego, niemniej spostrzeżenia autorki, noszące znamiona oryginalności (sama będąc niewidoma przez 9 lat odczuwała, jak pisze bardzo wrażenie ową specyficzny różnorodność w oddziaływaniu kolorów ma nasz organizm i psychikę) zamieszczamy tutaj w wersji oryginalnej niedługim czasie postaramy się natomiast „uzupełnić” to, nie wiedziała lub nie dopowiedziała, barw na nasz organizm nie jest zresztą niczym nowym i nie odkryła tu Ameryki. Przekazała jedynie to, co od dawna wiadomo naukowcom i lekarzom, zajmującym się nieco szerzej, niż uczą podręczniki medyczne, wpływem otaczającego świata na organizm człowieka.
Barwa to przecież nic innego, jak określonej długości fala świetlna niosąca ze sobą określoną dawkę energii. Jedne barwy działają na człowieka uspokajająco, wyciszająco, inne wprost przeciwnie wywołują podniecenie, ożywienie, szybszy pracę narządów systemów wewnętrznych. To przecież na tej podstawie już przed zaczęto wycofywać z sal szpitalnych biały kolor, zastępując go zielenią przynoszącą ukojenie, relaks, regenerację zajętych przez chorobę.
E. Monahan opracowała pewnego rodzaju tabelę, stosowaną przez nią w leczeniu rozmaitych chorób kolorami. Podajemy ją dokładnie za zawiera tajemnicę bezgranicznej energii. Używana jest przy metafizycznym leczeniu chorób krwi. Zieleń jest źródłem niezastąpionej energii, potrzebnej dla odnowy systemu nerwowego:
Błękit niesie wyciszenie i głęboki spokój. Oddaje ogromne usługi przy metafizycznym leczeniu wszelkich form infekcji organizmu. Oranż zawiera niezastąpioną energię potrzebną do trawienia i asymilacji.
Ta specyficzna energia obejmuje także asymilowanie tlenu przez system oddechowy. Jest specjalnie korzystna w leczeniu astmy i chorób płuc. posiada bezcenną energię potrzebną do oczyszczania organizmu. Jest ona specjalnie korzystna przy leczeniu takich chorób, jak cukrzyca, choroby jelit, nerek. Zawiera ogromną siłę leczniczą przy chorobach w obrębie głowy, a więc oczu, uszu, nosa, gardła oraz przy zaburzeniach umysłowych i psychicznych.
Fiolet jest źródłem energii szczególnie korzystnej przy leczeniu chorób systemu nerwowego, przy zaburzeniach umysłowych, spowodowanych urazami mózgu, przy chorobach i uszkodzeniach samego mózgu, przy bezsenności i okaleczeniach oczu.
Biel jest ogromnie pomocna przy leczeniu ciała i umysłu jako całości. Jest specjalnie pomocna w wypadku, gdy szczegółowa diagnoza nie jest możliwa lub nastręcza sporych trudności.
„Scotty od 3 roku życia cierpiał na astmę. W wieku 5 lat ataki nasilały się i męczyły go nawet dwa, trzy razy dziennie. Leczyli go najlepsi specjaliści, rodzice kupowali mu najdroższe lekarstwa, ale wyniki były znikome. Dziecko cierpiało nadal.
Gdy Janet przyprowadziła do mnie swego 6 letniego synka, uderzyła mnie powaga w tej dziecinnej, miłej twarzyczce. Nie ulegało wątpliwości, że życie Scottiego było bardzo smutne. Poleciłam w wypadku Scottiego oranż. Wypisałam mu na arkuszu papieru technikę metafizycznego leczenia i poprosiłam o kontaktowanie się ze mną.
Przy końcu pierwszego tygodnia była już wyraźna poprawa, a po następnych 6 dniach Janet doniosła mi, że synek od kilku dni biega bez żadnych objawów astmy i że właśnie idzie z. nim do lekarza na kontrolne badania. Umówiłyśmy się, że bezpośrednio stamtąd przyjdą do mnie. Uśmiech Scottiego był wesoły, szczery, dziecięcy.
Dziecko było całkowicie zdrowe. Szkoda, że nie widziała pani twarzy lekarza, był zaszokowany opowiadała Janet wesoło. Obecnie Scotty ma już 8 lat. Dawno zapomniał o astmie, zapisał się na piłkę wodną”.
Dzieci, jak twierdzą lekarze „niekonwencjonalni” bardzo mocno i bardzo szybko poddają się wszelkim technikom leczenia, wprowadzającego element relaksu psychicznego. Znakomite efekty daje u nich np. technika reiki, bardzo piękne rezultaty można też m. in. osiągać w leczeniu zeza za pomocą zieleni oraz wyciszania wewnętrznego. Nic więc dziwnego, że leczone przez E. Monahan dziecko tak szybko pozbyło się astmy, która, zdaniem coraz większej liczby pediatrów, ma podłoże psychiczne.
A oto zapis szczegółowego postępowania, jakie zaleciła Evelyn dla małego Scottiego:
Wybierz spokojne miejsce...
Zamknij oczy...
Zanim wciągniesz, przez nos powietrze, wywołaj w swojej świadomości barwę oranżu. Stwierdź wewnętrznym okiem, że wszystko dookoła ciebie jest w pięknym odcieniu jasnego oranżu oraz że taki kolor ma również powietrze. Wdychając głęboko wyobraź sobie łagodne światło koloru pomarańczowego, pulsujące długimi strumieniami. Uświadom sobie przepływ przez twe ciało tego pomarańczowego powietrza. Powtórz głęboko oddechy trzy razy. za każdym razem uświadamiając sobie jasno oranżowy kolor.
Powtarzaj w myśli następujące słowa: przez cudowną moc mej nadświadomości i najwyższą inteligencję mojego wyższego ja zarządzam, aby kolor oranżu, niosący bezkresną siłę, został wchłonięty przez mój system oddechowy. Niech przeniknie przez moje ciało i umysł, uwalniając mnie od astmy i wszelkich jej objawów mnie w stan doskonałego zdrowia fizycznego i psychicznego. Przez potęgę mojej nadświadomości i nieskończoną potęgę barwy oranżu jestem wyleczony z astmy. Ataki jej minęły już nie będą wprowadzać dysharmonii w stan mego doskonałego zdrowia”.
Kolorami również można leczyć nie tylko siebie, ale i innych ludzi. Należy wówczas do instrukcji wstawić imię tej osoby, wyobrażając ją sobie w czasie seansu. Przypomnę także jeszcze raz, że w czasie leczenia nie prosimy, nie błagamy o wyleczenie, ale kategorycznie tego żądamy polecamy, zarządzamy. W ten sposób kształtujemy w zdecydowanej formę obraz swego ciała astralnego, które następnie zostaje powielone, skopiowane przez ciało fizyczne.
Wracając jeszcze na moment do leczenia kolorami, autorka podkreśla wielokrotnie, iż żaden z kolorów nie jest dla nas wyłącznie dobry lub tylko zły. One same w sobie są obojętne. Mogą jednak mieć rozmaite działanie w rozmaitych schorzeniach.
I tak np.: czerwień na pewno nie posłuży osobie nerwowej, podnieconej psychicznie, rozhisteryzowanej. Polecać ją natomiast należy komuś, kto cierpi na brak energii życiowej.
Osoby skłonne do depresji, przeżywające jakieś załamania nerwowe, jak ognia powinny unikać szarości, czerni szukać natomiast zieleni, fioletu.
Tak korzystnego, wydawałoby się w każdej sytuacji błękitu powinny się wystrzegać osoby cierpiące na zanik energii psychicznej, umysłowej czy fizycznej.
„Ilekroć spotykam osobę, która narzeka na brak energii, muszę myśleć o Marcie B. Od lat czuła w sobie pustkę. Wiele rzeczy ją interesowało, ale nie miała energii zająć się nimi. Mąż jej był czynnym przemysłowcem i zapalonym sportowcem.
Wydaje mi się, że im bardziej jest zajęty, tym więcej ma energii skarżyła się Marta. Gorąco pragnę dotrzymać mu kroku.
Wytłumaczyłam Marcie, że każdy człowiek może mieć nieograniczone zasoby energii, musi jednak umieć po nie sięgnąć. Przedstawiłam technikę metafizycznego leczenia i poprosiłam o kontakt.
Po trzech tygodniach zadzwoniła do mnie z dalekiej Bahamy, gdzie kibicowała mężowi w sportowych wyczynach. Sama zaczęła uprawiać sport, pomagała mężowi w prowadzeniu przedsiębiorstwa, zwiedzała dalekie kraje tryskała energią”.
Podając technikę metafizycznego leczenia barwami Evelyn powiela właściwie schemat, podany Scottiemu do leczenia astmy. Należy tylko dobrać odpowiedni dla siebie kolor i wedle własnej inwencji zmodyfikować treść polecenia. Ćwiczyć należy również trzy razy dziennie.
Na tym przykładzie kończę opracowanie książki E. M. Monahan „Cud metafizycznego leczenia”. Będzie mi bardzo miło, jeśli Państwo, wypróbowawszy tę cudowną, jak twierdzi autorka, technikę leczenia i uzyskawszy wspaniałe rezultaty podzielicie się ze mną swoją radością. Będzie to nasza wspólna radość.
I jeszcze jedna, bardzo istotna informacja. Przy opracowywaniu niniejszej publikacji skorzystałam z broszurowego opracowania, zrobionego w oparciu o „Cud metafizycznego leczenia” Evelyn Monahan (oryginalny tytuł: The Miracle of Metaphysical Healing, New York, 1975). Opracowanie to pojawiło się na naszym rynku przed około 10 laty, wydane prawdopodobnie przez Poznańskie Towarzystwo Psychotroniczne. Prawdopodobnie, ponieważ w broszurze nie zaznaczono nazwy wydawcy, nie podano nazwiska autora komentarzy ani tłumacza. Zamieszczone w niej fragmenty książki E. Monahan, cytowane również w naszym opracowaniu, drukowały też kilka lat temu niektóre krajowe tygodniki.
W niniejszym opracowaniu tylko w niewielkim zakresie korzystałam z. zamieszczonych w owym opracowaniu komentarzy, zastępując je własnymi. Wzbogaciłam też książkę o recenzje przedstawicieli nauki, medycyny formalnej, a także praktykującego uzdrawiacza reiki, posługującego się w swej działalności również, elementami metody E. Monahan.
Wszystkie cytaty, dotyczące uleczeń, pochodzą z książki E. Monahan. Pozostawiłam je w nie zmienionej wersji. Tak więc zarówno słowo wiążące, wyjaśnienia, jak też profesjonalne recenzje proszę potraktować jako nasz wkład w opracowanie dziełka Evelyn Monahan.
„Szanowna Redakcjo.
Niezmiernie jestem wdzięczna za cykl artykułów „Możesz leczyć się sam”. Wierzę w tę metodę. Pomaga mi. Mam bardzo dużą nadwagę (95 kg przy wzroście 156 cm). Przeprowadzałam wiele różnych kuracji (diety-cud). Schudłam do 59 kg. Przed odchudzaniem ważyłam 76 kg, ale po zakończeniu diet przybierałam bardzo szybko na wadze. Byłam ciągle głodna. Od 4 tygodni stosuję metodę E. Monahan. Czuję się jak odnowiona od wewnątrz. Polubiłam nawet samą siebie. Sypiam doskonale, nie trapią mnie koszmarne sny. Usypiam bardzo szybko.
Schudłam sporo kilogramów, a nie czuję głodu. Nie ciągnie mnie w ogóle do słodyczy, ani do potraw mięsnych. Jak tak dalej pójdzie, stanę się wegetarianką.
Gorąco jeszcze raz dziękuję.
G. KONDRACKA.
Wrocław”
„Nie wiem, jak mam wyrazić swoją wdzięczność. Mój syn jest od kilku lat nałogowym alkoholikiem. Co ja już nie robiłam, żeby go z tego nałogu wyciągnąć. Jest dobrym człowiekiem, ale wpadł w fatalne towarzystwo. Jak wytrzeźwieje, przeprasza, przyrzeka, że to jur ostatni raz. i ciągle tak w kółko.
Kiedy przeczytałam w gazecie, że można leczyć nawet kogoś innego z nałogu, zaczęłam, bez większego przekonania, ćwiczyć tę metodę. Po dwóch tygodniach syn zapytał mnie, co ja robię, że on odczuwa taki dziwny niepokój, kiedy siada do wódki. Nie smakuje mu alkohol. Teraz od co najmniej 2 tygodni nie pił, co się przedtem nie zdarzało.
Ćwiczę intensywnie nadal, już z głębokim przekonaniem, że to pomaga. Gorąco dziękuję. Proszę nie podawać mojego nazwiska.
Z. K. ze Złotoryi”
„Chyba się pani zdziwi, bo o takim przypadku nie pisała pani w swoich artykułach, ale ja tą metodą wyleczyłam się z nieszczęśliwej miłości. Przyszedł mi taki pomysł, żeby ją zastosować, gdy przeczytałam odcinek o leczeniu z różnych uzależnień. A ja byłam jak sparaliżowana, ubezwłasnowolniona przez tą idiotyczną miłość, która nie miała żadnej przyszłości. Nie umiałam sobie poradzić z sobą, cierpiałam, życie było koszmarem.
Teraz jestem wolna, wolna i szczęśliwa. Gorąco dziękuję za pomoc. Jeśli ktoś czuje się nieszczęśliwy z jakiegoś powodu, radzę niech spróbuje.
Studentka z Wrocławia (nazwisko znane redakcji)”
„Czy pani uwierzy, że w ciągu zaledwie kilku dni udało mi się rzucić palenie? i to wcale nawet nie stosowałam tej metody tak dokładnie, jak pani podawała. Nie kładłam się, bo nie mam na to czasu. Po prostu „wyłączałam” się w czasie jakiejś domowej czynności i powtarzałam regułkę. Paliłam od 25 lat, przynajmniej paczkę dziennie. Teraz nie palę już od trzech tygodni i wcale nie ciągnie mnie do papierosów. Sama jestem tak zdumiona, że nie mogę w to uwierzyć. Napiszę jeszcze do pani za jakiś czas czy ta abstynencja jeszcze się utrzymuje.
GENOWEFA NOWICKA z Wrocławia”
„Od lat cierpię na gościec stawowy. Mam 28 lat i już jestem przykuta do wózka inwalidzkiego. Metodę E. Monahan potraktowałam jak ostatnią szansę. Stosuję ją od samego początku, czyli niemal od pierwszego odcinka cyklu „Możesz leczyć się sam”. Proszę sobie wyobrazić, że czuję się jak nowo narodzona. Przestały mnie męczyć te straszliwe bóle, jestem dużo silniejsza. Zaczynam już chodzić. Jak mam wyrazić swoją radość i wdzięczność?
Nie wiem, czy mi to pomoże zupełnie zlikwidować chorobę, ale moje obecne samopoczucie już jest ogromnym sukcesem. B. W. z Wrocławia (nazwisko i adres również podane do wiadomości redakcji)”
„Moja mama jest ciężko chora na serce, miała już zawał. Ponieważ mieszkamy w Łodzi, gdzie wasza gazeta nie dociera, nie śledziłyśmy od początku odcinków „Cudu leczenia”. Gazetę z 4 odcinkiem przywiózł nasz sąsiad z podróży do Wrocławia.
Zamówiłyśmy „Słowo” przez znajomych z Wrocławia i leczymy mamę. Ona sama też to robi. Proszę sobie wyobrazić, że już po dwóch tygodniach zaczęła czuć się bardzo dobrze. Już nie ma bólów, pieczenia za mostkiem, duszności. Chodzi na dalekie spacery bez większego wysiłku. Lekarz jest zdumiony taką poprawą, ale gdy mu powiedziałyśmy o metodzie wyśmiał się. Niemniej czekamy z niecierpliwością na broszurkę, spróbujemy leczyć wszystkie przypadłości rodzinne.
OLGA”
„Czy pani wie, że zniknął mi guz na piersi, który miał być operowany?
Kilka lat temu miałam już operację tej piersi, ale guz znowu się pojawił i lekarz orzekł, że trzeba będzie znów go usunąć. Bardzo się tym martwiłam. Wtedy znalazłam akurat w „Słowie” odcinek cyklu pt. „Guz zniknął”. Zaczęłam od wtedy śledzić te odcinki i leczyć się sama tą metodą. Nie byłam pewna czy robię to dobrze, czy źle, ale z ogromną radością spostrzegłam, że maleje. Teraz prawie go już nie ma. Czy może pani zrozumieć, jak się cieszę?
M. z Legnicy”