BEVERLY BARTON
Matka jego dziecka
(The mother of my child)
PROLOG
- Allison jest moją córką! - Spencer Rand wypuścił list z ręki, wyjrzał na patio i z fascynacją wpatrzył się w dziewczynkę, którą aż do tej chwili uważał za córkę swojej siostry. Allison siedziała w wielkim drewnianym fotelu ogrodowym, w którym jej drobna postać wydawała się jeszcze mniejsza, i czytała książkę. Na jej nosku opierały się okulary w drucianej oprawie.
- Twoją... i Pattie Cornell. - Stojący po drugiej stronie pokoju przy ścianie wyłożonej dębową boazerią Peyton Rand nie spuszczał wzroku z twarzy młodszego brata.
Spence uświadomił sobie, że nigdy nie zwracał większej uwagi na swą siostrzenicę. W ciągu ostatnich trzynastu lat widział ją zaledwie kilka razy. Zastanawiał się, czy gdyby wcześniej przyjrzał się jej uważniej, odkryłby to, co teraz wyraźnie rzuciło mu się w oczy?
Drobne ciało Allison, okryte workowatą sukienką, nosiło już w sobie zapowiedź kobiecości. Z pewnością gdy dorośnie, odziedziczy po matce zaokrągloną figurę. Ale twarz miała podobną do niego. Identyczne rysy, jedynie trochę delikatniejsze. Ten sam wyraz zamglonych szaroniebieskich oczu i pełne, szerokie usta. Brązowe włosy o rdzawym odcieniu sięgały dziewczynce aż do pasa, splecione w gruby warkocz.
- Od jak dawna o tym wiedziałeś? - zapytał Spence. - Czy cała nasza cholerna rodzinka była tego świadoma?
Ty... Valerie... ojciec? - Czy to możliwe, że przez tyle lat był ślepy? Jak mógł patrzeć na Allison i nie dostrzegać odbicia własnej twarzy?
- Przysięgam, że nie miałem o niczym pojęcia - odrzekł Peyton. - Dowiedziałem się dopiero wtedy, gdy Valerie i Edward poprosili mnie, żebym przygotował nową wersję ich testamentu. Byłem zdziwiony, gdy wyznaczyli cię na opiekuna Allison. Zdziwiony, to zresztą mało powiedziane.
- Kiedy to było? Od jak dawna wiedziałeś? - Spence powtórzył pytanie.
- Od trzech lat.
Spence poczuł zalew emocji - gniewu, bólu, lęku i szoku, połączonych z niemal zapomnianymi wspomnieniami pierwszej miłości. W jego wyobraźni pojawiły się wizje gorących, pełnych namiętności spotkań z dziewczyną, której nie widział od ponad czternastu lat.
Pamiętał wyraźnie każde słowo listu swej siostry i popatrzył w oczy starszego brata, oczekując odpowiedzi na pytania, które zaczęły się formować w jego umyśle. Pragnął, by Peyton zaprzeczył słowom Valerie. Nie chciał być ojcem. Nie wyobrażał sobie, że mógłby sobie poradzić z odpowiedzialnością rodzicielstwa. W życiu, jakie wybrał, nie było miejsca na dziecko. Był samotnikiem, poszukiwaczem przygód, mężczyzną, który uwielbiał żyć intensywnie, wiecznie w pogoni za nowymi, podniecającymi wrażeniami.
- Co ja mam z nią zrobić, Peyt? Jestem ostatnim człowiekiem na ziemi, jakiego ktokolwiek mógłby sobie wybrać na ojca, a szczególnie taka delikatna dziewczynka jak Allison.
- Czy to znaczy, że jej nie chcesz?
Spence poczuł wyrzuty sumienia. Kim się okaże, jeśli nie zechce własnego dziecka? Człowiekiem, który zdaje sobie sprawę, że temu dziecku lepiej będzie bez niego, odpowiedział sobie. Nie było z niego żadnego pożytku w związkach z innymi ludźmi. Wszystkim, którzy go kochali, zadawał tylko mnóstwo niepotrzebnego cierpienia. Jego własna matka zmarła, dając mu życie, i od tamtej pory zawsze był czarną owcą w rodzinie. Nigdy do niej nie pasował.
- Co ja wiem o wychowywaniu dzieci? Za kilka miesięcy Allison skończy czternaście lat. Dziewczynka w tym wieku potrzebuje w swoim życiu kobiety. Matki!
- Zgadzam się - powiedział Peyton. - Ale prawdziwa matka Allison jest przekonana, że jej dziecko zmarło trzynaście lat temu. Pattie Cornell nie ma pojęcia o tym, że jej córka żyje.
- Tak, dzięki staremu. To był naprawdę manipulator, jakich mało! Ale nawet jeśli nienawidził mnie za to, że przez całe życie czuł wyłącznie rozczarowanie z mojego powodu, jak mógł zrobić coś takiego Pattie? Ta dziewczyna nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziła!
- Senator zawsze uważał, że wie, co jest dla wszystkich najlepsze, a szczególnie dla jego własnej rodziny. Nie interesowała go Pattie Comell, tylko jego wnuczka.
- Jestem w stanie prześledzić tok jego myślenia... chorego, pokrętnego rozumowania. Miał córkę, która urodziła martwe dziecko. Jego nieudany syn wyjechał z miasta i zostawił córkę gosposi w ciąży. Doskonałe rozwiązanie - wystarczy przekonać albo przekupić lekarza i parę innych osób z personelu szpitala, by zamienili noworodki, powiedzieć Pattie, że jej dziecko zmarło, a potem podarować zdrową córeczkę Pattie własnej córce.
Spence poczuł narastający gniew. Jego stosunki z apodyktycznym ojcem nigdy nie układały się dobrze. Zawsze czuł niechęć do tego człowieka, który wszystkim narzucał swoją wolę, ale teraz ta niechęć przeszła w nienawiść. Zacisnął dłonie w pięści i postąpił krok do przodu. Peyton nawet nie mrugnął okiem, gdy brat zbliżył się do niego.
Śmiało, jeśli ma ci to poprawić samopoczucie - powiedział. - Ojciec nie żyje od ośmiu lat. Możesz uderzyć mnie. Ale wiesz, że ci oddam.
Spence rozluźnił pięści i zakrył twarz dłońmi, pocierając skronie czubkami palców. Rany boskie, jak to się mogło stać?
- Kiedy masz zamiar powiedzieć o wszystkim Pattie?
- Nie mam takiego zamiaru. - Peyton podszedł do barku w gabinecie swego zmarłego szwagra i wyjął butelkę szkockiej. - Masz ochotę się napić?
Spence potrząsnął głową.
- Co to znaczy, że nie masz zamiaru jej o tym powiedzieć?
- Nie moją rolą jest informować Pattie Cornell, że dziecko, o którym myślała, że zmarło przed trzynastu laty, żyje i ma się dobrze.
Peyt, przecież wiesz, że trzeba jej o tym powiedzieć. Koniecznie. Ty to zrób.
- Ja?
- Tak, ty. W końcu to z tobą była w ciąży i ty ją zostawiłeś.
Peyton nalał sobie sporą porcję whisky.
Nic miałem pojęcia, że była w ciąży. - Spence przesunął palcami po brązowych włosach sięgających ramion. - Poza tym prosiłem ją. żeby pojechała ze mną. ale nie chciała zostawić swojej rodziny. Byłem zły, że wybrała swoją matkę i siostrę, a nie mnie. Zrozumiałem, dlaczego tak zdecydowała, dopiero po wielu latach.
- Pattie nadal mieszka w Marshallton - rzekł Peyton.
- Możesz wrócić do starego domu i zabrać Allison ze sobą.
- Jeśli Pattie nadal jest taka, jaką ją pamiętam, na pewno zechce wziąć Allison. - Trybiki w umyśle Spence'a kręciły się z oszałamiającą szybkością. Nie miał pojęcia, jak się zabrać do wychowywania nastolatki, a szczególnie nieśmiałej, dobrze ułożonej intelektualistki, jaką była Allison Wilson. Do diabła, jakim sposobem dziecko tak wrażliwe, ciche i łagodne mogło zostać poczęte przez niego i Pattie? Obydwoje w młodości byli buntownikami. Oczywiście wiele wyjaśniał wpływ Valerie. Siostra Spence'a, najstarsza z rodzeństwa Randów, była pruderyjną snobką opętaną manią wyższości.
- Allison bardzo wiele przeszła przez tych ostatnich kilka tygodni, od śmierci Valerie i Edwarda - rzekł Peyton.
- Jednego dnia miała rodziców, następnego straciła obydwoje naraz.
- Nie będzie łatwo uporządkować ten bałagan, prawda, Peyt? - Spence znów spojrzał przez okno na swą siostrzenicę. Nie, nie siostrzenicę - córkę. Taka mała myszka. Taka cicha. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek w życiu zaznała trochę prawdziwej radości.
- Nie widziałem jeszcze równie nieśmiałego dziecka. Co ta Valerie z nią zrobiła? Ani ja, ani Pattie nigdy w życiu nie wiedzieliśmy, co to nieśmiałość.
- Valerie wychowywała Allison tak, jak babcia Rand wychowywała ją samą. - Peyt uśmiechnął się. - Pamiętasz?
- Och, Boże! Biedne dziecko. - Spence natychmiast poczuł więź z dziewczynką. Nigdy z własnej woli nie zgodziłby się na to, by skazać swą córkę na zimne, surowe traktowanie, którego doświadczył on sam, Valerie i Peyton. Ich babcia, Caldonia Marshall Rand, przy pomocy ojca wychowywała dzieci tak, by znały przysługujące im miejsce w społeczeństwie i doceniały przywilej bycia ostatnimi potomkami znakomitej rodziny Randów. Spence zaś zbuntował się, złamał serce babki i rozgniewał ojca.
- Nie zazdroszczę ci, braciszku - stwierdził Peyton. - Przez całe życie uciekałeś od odpowiedzialności, a tu nagle spada na ciebie taki obowiązek!
- Allison powinna być z Pattie. nie ze mną.
Spence pomyślał, że musi znaleźć jakiś sposób, by wynagrodzić im obydwu, Pattie i Allison, tę okropną krzywdę, jaką wyrządził im jego ojciec. Nie miał zamiaru rujnować życia córki, wychowując ją samemu. Nie, ta dziewczynka nie powinna być wychowywana precz kogoś takiego jak on. Potrzebowała więcej świeżego powietrza, słońca i opieki Pattie Cornell.
- Będę musiał to wszystko odpowiednio przygotować - mruknął. - Allison i Pattie najpierw powinny się poznać, zanim powiem im prawdę.
Dobry pomysł.
- Tak. Może w końcu to wszystko się jakoś ułoży. Pattie weźmie Allison. Będzie wspaniałą matką. Kto by się oparł jej energii? Mogę nawet odwiedzać Allison co jakiś czas, wysyłać jej prezenty i tak dalej. Mogę jej pokazać świat... gdy skończy dwadzieścia lat.
Zdaje się. że wszystko już sobie dokładnie obmyśliłeś, braciszku.
- Jeszcze nic do końca, ale postaram się. - Spence poczuł przemożną ulgę i uśmiechnął się! Może bycie ojcem nie okaże się takie straszne, jeśli uda mu się pełnić tę rolę na odległość. Czy można skrzywdzić własną córkę, przebywając o tysiące kilometrów od niej?
Rozwiązanie całego problemu leżało w rękach Pattie Comell.
Pattie. Nigdy jej nie zapomniał. Choć w ciągu czternastu lat przez jego życie przewinęło się sporo kobiet, o wiele bardziej doświadczonych niż Pattie, to ona była jego pierwszą miłością. A właściwie jedyną miłością. Gdy ją poznał, była bardzo młoda, niedoświadczona, niepokorna i pełna namiętności. Żadna kobieta od tamtego czasu nie kochała go tak jak Pattie.
Pogrzebał wspomnienia o niej w najgłębszych zakamarkach umysłu i nie spodziewał się, by ich ścieżki jeszcze kiedyś miały się przeciąć. Ale los zakpił sobie z niego, przedstawiając mu żywy dowód ich dawnej miłości. Spence wiedział, że nie ma wyboru. Musi zabrać Allison do Marshallton w Tennessee - do domu, do matki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Słyszałaś, że Spence Rand wrócił do miasta? - zapytała Sherry Daily.
Serce Pattie Cornell przestało bić na ułamek sekundy, a po chwili zaczęło walić jak oszalałe.
- Hej, dziewczyno, usnęłaś? - Sherry pomachała dłonią przed twarzą swej pracodawczyni. - Słyszałaś, co powiedziałam? Spencer Rand wrócił do Clairmont. Ma zamiar tu zamieszkać razem ze swoją siostrzenicą.
- Siostrzenicą? - powtórzyła Pattie drżącym głosem i zajęła się przekładaniem segregatorów na biurku, by ukryć zdenerwowanie.
Pamiętasz Valerie Rand? Starszą siostrę Peytona i Spencera? Wyszła za mąż za jakiegoś lekarza i przeprowadziła się do Corinth. Obydwoje zginęli w katastrofie samolotu mniej więcej miesiąc temu.
Kto... kto ci powiedział, że Spencer Rand wraca do Marshallton? - Spence wyjechał przed czternastu laty i nigdy nie odwiedzał rodzinnych stron. Pattie wiedziała na pewno, że nie pisał ani nie dzwonił.
Słyszałam od Myrtle Mac, ale wszyscy już o tym mówią. Clairmont stało zamknięte od śmierci senatora Randa, więc to będzie wielkie wydarzenie w mieście, gdy ktoś z rodziny znów się tam pojawi. - Sherry napełniła kubek kawą z ekspresu. - Czy masz coś przeciwko temu, że zrobię sobie teraz przerwę na lunch? Nie ma dużego ruchu. Nic jeszcze dzisiaj nie sprzedałyśmy.
- Czy jesteś pewna, że Myrtle mówiła właśnie o Spencerze?
- Oczywiście, że tak. Myrtle powiedziała, że jego siostrzenica od przyszłego miesiąca ma zacząć chodzić do naszej szkoły, a Spencer zamieszka tutaj jako jej opiekun.
- W takim razie jestem pewna, że chodzi o Peytona Randa. Żaden sędzia będący przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby opieki nad dzieckiem komuś takiemu jak Spencer. - Chociaż Pattie nie widziała Spence'a od czternastu lat i nie miała od niego żadnych wiadomości, wiedziała o nim więcej, niż było jej to potrzebne do szczęścia. W ciągu ostatnich kilku lat jego sensacyjne powieści przygodowe stały się bestsellerami w całym kraju.
- Nie chodzi o Peytona - upierała się Sherry. - Myrtle wyraźnie mówiła o Spencerze. Zdaje się. że ona jest jakąś daleką kuzynką Randów, tak?
- Jej siostra wyszła za Marshalla, a Randowie i Marshallowie są ze sobą spokrewnieni.
Przed czternastu laty siostrzenica Myrtle. Leah Marshall, daleka kuzynka Peytona i Spencera, okazała się jedyną osobą w mieście, która odważyła się dać pracę niewykształconej, niezamężnej nastolatce w ciąży. Pattie nie lubiła myśleć o nieprzyjemnych wydarzeniach, szczególnie o tych minionych. Tego, co już się stało albo zostało powiedziane, nie można było odwrócić. Po bolesnych doświadczeniach nauczyła się żyć dniem dzisiejszym - zapomnieć o przeszłości i nie martwić się zbyt wiele o przyszłość.
- Wszyscy wiedzą, że Peyton Rand nie wyjedzie z Jackson. Jest tam wziętym prawnikiem i podobno ma zamiar się zaręczyć.
Za drzwiami prowadzącymi z zaplecza do sklepu meblowego rozległy się szybkie kroki. Obie kobiety odwróciły się i zobaczyły J.J. Cartera, który biegł między sofami i kanapami, trzymając pod pachą piłkę futbolową. W chwili gdy na niego spojrzały, podskoczył wysoko i bez wysiłku przerzucił długie nogi nad drewnianym stolikiem do kawy.
- Ten chłopak ma tyle energii, że mógłby nią obdzielić dwunastu nastolatków. - Sherry odstawiła kubek na biurko. - Założę się, że wydajesz wszystkie pieniądze na jedzenie dla niego. Z dnia na dzień robi się coraz większy.
Pattie spojrzała na swego pasierba z uśmiechem. Sherry miała rację: szesnastoletni J.J. miał już metr osiemdziesiąt cztery wzrostu. Był zapalonym futbolistą i posiadał tyle energii, że wystarczyłoby, żeby zniszczyć cały kwartał domów lub doprowadzić drużynę Raidersów z liceum w Marshallton do zdobycia mistrzostwa stanu.
- Gdzie nasz lunch? - zapytała. - Już po drugiej. Umieram z głodu.
J.J. rzucił na biurko brązową papierową torbę. Po pokoju rozniósł się zapach dymu hikorowego i ostrego sosu.
- Przepraszam, że tak długo czekałyście, ale Leigh była dzisiaj w pracy i pogadałem z nią chwilę.
- Chyba raczej poflirtowałeś. - Sherry wyjęła z torby dwie duże kanapki z mięsem upieczonym na ruszcie i podała jedną Pattie. - Słowo daję, J. J., jesteś niebezpieczny dla kobiet, a szczególnie dla tych poniżej dwudziestego roku życia.
- Nic nie poradzę na to, że jestem taki czarujący - odrzekł J.J. z szelmowskim uśmiechem, który tak bardzo przypominał uśmiech Freda. Pattie popatrzyła na niego z czułością. Wysoki, chudy chłopak niezmiernie przypominał swego ojca, którego kochała i straciła nagle przed rokiem.
J.J. opadł na obrotowy fotel za biurkiem i oparł nogi na wysuniętej szufladzie.
- Jakiś facet w „Pieczonym Prosiaku” pytał o ciebie.
- J.J. zmarszczył jasne brwi i spojrzał na Pattie z ukosa.
- Wyglądało na to, że bardzo się tobą interesuje.
Serce Pattie znowu zaczęło bić szybciej, a na policzkach pojawił się rumieniec o ton ciemniejszy od różu.
- Kto... kto o mnie pytał?
- Nazywa się Spencer Rand. - J.J. rozerwał torebkę chrupek ziemniaczanych. - Wypytywał Leigh, w jakich godzinach sklep jest otwarty i od jak dawna jesteś jego właścicielką.
- Rozmawiałeś z nim?
- Tak. Powiedziałem mu, że jestem twoim dzieckiem. No, coś w tym rodzaju. A on mówił, że jesteście starymi przyjaciółmi i że chętnie by się z tobą zobaczył.
I co mu odpowiedziałeś?
- Że może tu zajrzeć, bo w soboty sklep jest otwarty do szóstej - odrzekł J.J. z pełnymi ustami.
- Czy powiedział... Czy powiedział, że przyjdzie? - Pattie spojrzała na swoją kanapkę i poczuła, że zupełnie nie jest głodna.
- Tak. Kazał ci powtórzyć, że przyjdzie tu, gdy on i jego siostrzenica skończą jeść. - J.J. sięgnął za fotel do chłodziarki, wyciągnął dwie puszki coli i podał jedną Pattie. - Ludzie, jaka ta jego siostrzenica jest dziwna. Ubrana była w sukienkę. Wyobrażacie sobie? Sierpień, sobota po południu, a ta ubrana, jakby się wybierała do kościoła!
- To w stylu starej pani Rand. prawda? - zaśmiała się Sherry, potrząsając głową. - Przez całe życie miała obsesję na punkcie dobrych manier. A Valerie była taka sama. Największa snobka w mieście. Uważała się za kogoś lepszego od innych.
- Ja ich nie pamiętam. - J.J. pociągnął spory łyk coli i otarł usta wierzchem dłoni. - Słyszałem o senatorze Randzie, no i wszyscy wiedzą, kto to jest Peyton. Tato zawsze powtarzał, że stary Peyt któregoś dnia zostanie gubernatorem Tennessee.
- Nasza Pattie i Spencer Rand byli w sobie kiedyś zakochani - oznajmiła Sherry, przełykając ostatni kęs kanapki. - Wszyscy myśleli, że wezmą ślub.
- Czy to prawda, Pattie? - zaciekawił się J.J. - I co się stało?
- Nic się nie stało. Spence po prostu pewnego dnia wyjechał z miasta.
- Rzeczywiście miałaś zamiar wyjść za niego? - dopytywał się J.J. ze szczerą niewinnością dziecka, które nie ma pojęcia, jak bolesne są jego pytania.
Pattie nieświadomie przyłożyła dłoń do piersi i zacisnęła palce na guziku czerwonej bluzki, wyczuwając dotykiem dwa złote pierścionki wiszące na długim łańcuszku - pierścionek zaręczynowy, który dostała od Spencera, i drugi, malutki, którego jej mała córeczka nigdy nie miała okazji nosić. Nie potrafiła rozdzielić tych dwóch pierścionków, takjak nie potrafiła oddzielić wspomnień o dziecku od tych o jego ojcu.
- Obydwoje byliśmy wtedy bardzo młodzi. To było dawno temu. Nie widziałam Spence'a od czternastu lat.
- Ale to ciekawe, że moja przybrana matka chodziła ze Spencerem Randem. Leigh powiedziała mi. że to on pisze te książki, o których wszyscy mówią od kilku lat. - J.J. zajrzał przez otwarte drzwi do wnętrza sklepu. - Zdaje się, że stary Pritchett znowu przyszedł popatrzeć na kanapę.
- Chyba pójdę i zobaczę, czy uda mi się coś sprzedać - odezwała się Sherry.
Partie szybko położyła rękę na jej ramieniu.
- Zostań tu i skończ jeść. Ja właściwie nie jestem wcale głodna. Zajmę się nim.
Corbin Pritchett należał do ludzi, którzy lubią chodzić po sklepach i oglądać różne rzeczy, choć przeważnie nic nie kupują, ale Pattie była zadowolona, że ma pretekst, by uciec przed pytaniami J.J. i wspomnieniami Sherry.
Pan Pritchett na jej widok skinął głową.
- Nie potrzebuję pomocy, Pattie. Chcę tylko popatrzeć.
- Patrz, na co tylko chcesz, Corbin. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj mnie - odrzekła i podeszła do podwójnych oszklonych drzwi, które wychodziły na Vine Street. „Pieczony Prosiak” znajdował się zaledwie o przecznicę dalej. Pattie wyglądała na ulicę i zastanawiała się, czy Spence Rand rzeczywiście ma zamiar tu wstąpić.
Wyciągnęła łańcuszek spod bluzki i gdy przyglądała się trzymanym w dłoni pierścionkom, napłynęły do niej wspomnienia. Dlaczego właściwie nie pozbyła się tych pierścionków? Nie pokazywała ich nikomu oprócz Freda. Jemu jednemu wyjaśniła, dlaczego nosi je na sercu, a on to zrozumiał. Boże. jak tęskniła za Fredem. Gdyby tu był, nie czułaby lęku przed spotkaniem ze Spence'em. Ale straciła go, podobnie jak wszystkich, których w życiu kochała. Fred nie mógł jej teraz obronić. Nikt oprócz niej samej nie mógł jej obronić przed Spence'em Randem.
Spence patrzył na Allison, która właśnie kończyła jeść frytki. Siedziała sztywno na krześle, trzymając lewą rękę na kolanach. Każdy jej ruch był powolny i kontrolowany. Miał wrażenie, że widzi swoją siostrę Valerie.
Tydzień już minął od chwili, gdy Spence dowiedział się, że Allison jest jego córką, i w ciągu tego czasu wielokrotnie zastanawiał się, co by zrobił czternaście lat temu, gdyby wiedział, że Pattie jest w ciąży. Wówczas przede wszystkim zdecydowany był wyjechać z Marshallton i wyrwać się spod kurateli ojca, który usiłował żelazną ręką kierować jego życiem. Spence poprosił Pattie, by wyjechała razem z nim, i wiedział, że ona także tego chciała. Nie była to jednak odpowiednia chwila. Okoliczności sprzysięgły się przeciwko nim. On nie mógł zostać, a ona nie mogła zostawić swojej matki i młodszej siostry.
Zastanawiał się, czy Pattie już wtedy zorientowała się, że jest w ciąży, ale nawet jeśli tak było, nic mu nie powiedziała. Boże, gdyby tylko wiedział, na pewno jakoś zebrałby się na odwagę, żeby porozmawiać z ojcem. Ożeniłby się z Pattie Cornell i dał dziecku swoje nazwisko.
Przez ostatni tydzień nieustannie przyglądał się Allison. Było coś niezwykle fascynującego w świadomości, że ta mała, delikatna dziewczynka jest jego córką. Spence nigdy nie pragnął mieć dzieci. Nie myślał o ojcostwie od czasu, gdy wiele lat temu rozmawiali z Pattie o małżeństwie i założeniu rodziny. Był zbyt zajęty podróżami i przygodami, wszystko chciał zobaczyć i wszystkiego doświadczyć. Niewiele było rzeczy, których smaku nie zaznałby w ciągu ostatnich czternastu lat. Lubił mieszkać sam i szukał towarzystwa jedynie wtedy, gdy miał na nie ochotę, a wówczas to on dyktował warunki. Udało mu się osiągnąć przyzwoite dochody dzięki pisaniu książek o mężczyznach, jakich spotykał w swoich podróżach i z którymi się przyjaźnił, o ludziach podobnych do niego pod względem umysłowości i temperamentu.
Ale tak się złożyło, iż miał córkę i nie potrafił się pozbyć wrażenia, że jest jej potrzebny.
- To było bardzo dobre, wujku Spencerze - powiedziała Allison. Przechyliła głowę na bok i z uśmiechem spojrzała na niego szaroniebieskimi oczami, niezwykle podobnymi do jego oczu. Spence poczuł ucisk w żołądku. Dopiero w tej chwili zauważył, że ruchy dziewczynki, sposób, w jaki przechylała głowę na bok, uśmiech, ton głosu przypominały mu Pattie.
- Wujku Spencerze, czy coś się stało?
- Co? Och nie, kochanie, po prostu się zamyśliłem.
- O czym myślałeś?
- O pewnej dziewczynie, którą kiedyś znałem. Poznasz ją i na pewno polubisz. - Nie był pewien, czy mądrze robi, zabierając Allison ze sobą do sklepu Pattie, ale uważał, że im szybciej Pattie pozna Allison, tym wcześniej będzie mógł jej powiedzieć prawdę. Gdy Pattie dowie się, że jej córka żyje, na pewno zechce się nią zaopiekować.
- Czy ona mieszka tutaj, w Marshallton?
- Tak. Słyszałaś, jak pytałem o nią kelnerkę, a potem tego chłopca, który powiedział, że jest jej pasierbem.
- J.J. Carter. - Allison zarumieniła się. Było jej z tym bardzo do twarzy.
Właśnie - uśmiechnął się Spencer. Jego nieśmiałej córce spodobał się J.J. To świadczyło o tym, że pomimo sztywnych manier Allison jest normalną trzynastolatką. Potrzebuje tylko matki takiej jak Pattie, która by ją nauczyła, jak być kobietą. - Jego macocha. Pattie Cornell, jest moją dawną przyjaciółką. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy wpaść do niej na chwilę.
- Mówił, że mają sklep z meblami, prawda. - Allison zamyśliła się. - Przypuszczam, że to ktoś, kogo warto poznać. Kobieta interesu i tak dalej. Jeśli ty się z nią przyjaźniłeś, to na pewno pochodzi z dobrej rodziny. Mama zawsze zwracała na to wielką uwagę. Mówiła, że nie mogę nawiązywać znajomości z byle kim.
Spence jęknął w duchu. Jego siostra usiłowała uczynić z Allison dokładną kopię siebie samej.
- Posłuchaj, kochanie, twoja ma... moja siostra hołdowała wielu staroświeckim zasadom... Takim, które... powiedzmy, z którymi ja niezupełnie się zgadzam. - Jak mógł przekazać Allison swoje poglądy, nie oczerniając przy tym Valerie? - Nie sądzę, by ludzi należało osądzać po tym, kim byli ich rodzice i dziadkowie albo w jakich okolicznościach przyszli na świat.
- Naprawdę? - Oczy Allison rozszerzyły się ze zdumienia.
- Naprawdę. - Spence przywołał kelnerkę, atrakcyjną nastolatkę. Słyszał wcześniej, że ma na imię Leigh. - Masz ochotę na deser? Może ciasto z polewą czekoladową?
- Och, chyba nie powinnam. Słodycze są przeznaczone na szczególne okazje i nie należy sobie pobłażać zbyt często.
Tym razem Spence nie potrafił się powstrzymać od głośnego jęku. Uświadomił sobie, że będzie musiał się wiele natrudzić, by przestawić myślenie tego dziecka na nowe tory. Na pewno gdzieś w głębi pod tą maską dobrze wychowanej panienki istnieje coś z natury jego i Pattie. jakaś żywiołowość i spontaniczność.
- Ale to jest szczególna okazja - powiedział. - Obydwoje zaczynamy zupełnie nowe życie, więc myślę, że należy nam się deser. Uśmiechnął się do kelnerki, która odpowiedziała mu tym samym. - Dwa ciastka czekoladowe.
Gdy kelnerka odeszła, Allison pochyliła się nad blatem stolika i szepnęła:
- Lubię czekoladę, ale... skoro świętujemy, to czy... czy mogłabym dostać ciasto truskawkowe? To moje ulubione.
Spence poczuł, że niespodziewanie napływają do niego nie chciane wspomnienia - rozchylone różowe usta i białe zęby gryzące dojrzałą, czerwoną truskawkę. Pattie uwielbiała truskawki. Przypomniał sobie ciepłą letnią noc, gdy urządzili sobie piknik nad rzeką i długo kochali się przy świetle księżyca. Karmił wtedy Pattie truskawkami.
- Czy coś się stało, wujku Spence? Czy to było niegrzecznie prosić o inny deser? Jeśli tak, bardzo mi przykro. Nie chciałam...
- Cicho, Allison. - Spence zawołał kelnerkę i zmienił zamówienie, po czym sięgnął ręką ponad stołem i ujął zaciśniętą piąstkę dziewczynki w swe duże dłonie. - Kochanie, nie zrobiłaś niczego złego. Jestem twoim wujkiem Spence'em, nie Edwardem ani Valerie. Przy mnie nie musisz się nieustannie obawiać, że powiesz albo zrobisz coś niewłaściwego. Chcę, byś się nauczyła myśleć samodzielnie. Rozumiesz, co mówię?
Na twarzy dziewczynki odbiło się zmieszanie, a do oczu napłynęły łzy.
Jesteś zupełnie inny niż mama i tato. Jak myślisz, dlaczego wybrali ciebie na mojego opiekuna, a nie wujka Peytona?
No właśnie, dlaczego! Spence pomyślał, że na pewno wielu ludzi zadaje sobie to samo pytanie. Gdyby jego siostry trzy lata temu nie ogarnęły wyrzuty sumienia, nigdy by nie zmieniła testamentu i nie napisała do niego tego listu. A on nigdy by się nie dowiedział, że ma dziecko.
Czy wolałabyś mieszkać z wujkiem Peytonem niż ze mną?
- Nie, chyba nie. - Allison otarła łzę z policzka. - Po prostu znam go lepiej niż ciebie. Przez ten ostatni tydzień, odkąd przyjechałeś do Corinth, byłeś dla mnie bardzo miły. Tylko... po prostu za dużo zmieniło się w moim życiu. Straciłam mamę i tatę, musiałam zostawić szkołę oraz przyjaciół i przyjechać tutaj.
Spence mocno uścisnął dłoń Allison, pragnąc przekazać jej swą miłość i zrozumienie.
- To zajmie trochę czasu, kochanie, ale zorganizujemy ci zupełnie nowe życie. Obiecuję. Będę się tobą opiekował i dopilnuję, żeby już nikt cię nie skrzywdził.
Choć Allison próbowała powstrzymać płacz, łzy nadal powoli i równomiernie spływały po jej policzkach.
- Jesteś bardzo miły, wujku.
Spence poczuł, że coś go ściska w gardle. Nikt nigdy tak go nie nazywał. Przez całe życie ludzie używali wobec niego najrozmaitszych określeń, nie zawsze pochlebnych, ale ta mała dziewczynka jako pierwsza uznała go za miłego człowieka. Dobry Boże, co ma zrobić, żeby jej nie zawieść?
Zanim skończyli deser, Allison rozchmurzyła się. Spence zabawiał ją opowieściami o swym dzieciństwie. Opowiedział jej, jak kiedyś zdenerwował się na Valerie, zakradł się do jej pokoju i poobcinał wszystkie rękawy sukienek lalek. Babka była przerażona, ale ojciec uznał to za zwykły chłopięcy wybryk. Był to jeden z ostatnich wybryków, jaki uszedł mu na sucho. Spence miał wtedy pięć lat.
- Czy możemy już wyjść? - zapytał, sięgając po portfel.
Wyjął dwadzieścia dolarów, podał je kasjerce i zauważył zagięty róg fotografii, wystający z kieszonki za kartami kredytowymi. Wyciągnął zdjęcie do połowy i przyjrzał mu się. Do diabła, dlaczego nigdy tego nie wyrzucił? Nie miał pojęcia, po co to trzyma. Wsunął fotografię głębiej do kieszonki, wziął resztę i objął ramieniem swoją córkę.
- Chodź, Allie, pójdziemy odwiedzić moją dawną przyjaciółkę.
Pattie nie mogła się skupić na obliczeniach i wciąż uderzała w niewłaściwe klawisze kalkulatora. Przez ostatnią godzinę nie była w stanie oderwać myśli od Spence'a. Czy naprawdę miał zamiar tu zajrzeć? A jeśli tak, to dlaczego? Co prawda ich pożegnanie nie było rozstaniem wrogów, lecz kochanków o złamanych sercach, ale we wszystkich jej wspomnieniach dotyczących Spencera szczęście mieszało się z bólem. Zawsze, gdy przypominała sobie uniesienia pierwszej miłości, przychodziło jej na myśl także cierpienie, które musiała znieść podczas ciąży, a potem rozpacz po utracie dziecka.
- Skończyłem urządzać wystawę w lewym oknie - zawołał J.J., stając za progiem i ocierając pot z twarzy pomarańczową ścierką.
- Dzięki. Może ten komplet do sypialni przyciągnie czyjąś uwagę. Naprawdę przydałoby się, żeby ktoś coś wreszcie kupił. - Pattie rzuciła ołówek na biurko i odsunęła krzesło.
- Może Sherry coś sprzeda. Jakaś para na górze ogląda łóżko wodne - odrzekł J.J., wpychając szmatę do tylnej kieszeni dżinsów. - Chodź, obejrzyj nową wystawę.
Pattie poszła za swym pasierbem w stronę wejścia do sklepu. Ktoś otworzył drzwi. Poczuła powiew wilgotnego, ciepłego powietrza. Zerknęła na mężczyznę i dziewczynkę, którzy właśnie weszli, i serce zabiło jej gwałtownie w piersi. Nie była na to przygotowana. Boże, nie była gotowa na to, by znów ujrzeć Spencera Randa.
- Proszę wejść - powiedział J.J.
Pattie wzięła głęboki oddech, modląc się w duchu, by na jej twarzy nie odbiła się szalejąca w duszy niepewność, i spojrzała prosto w szaroniebieskie oczy swego pierwszego kochanka. Dobry Boże! Chłopiec, którego znała, wyrósł na niesłychanie przystojnego mężczyznę. Spence Rand miał najszersze ramiona, najdłuższe nogi i najwęższe biodra na świecie.
- Cześć, Pattie. - Spence postąpił krok do przodu, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
- Cześć, Spence - odrzekła, zdumiona, że jej głos brzmi tak spokojnie.
- Dawno się nie widzieliśmy.
- Ponad czternaście lat. - Równie dobrze mogła powiedzieć: czternaście lat, cztery miesiące i dwanaście dni. Choć ze wszystkich sił starała się o nim zapomnieć, serce nigdy jej na to nie pozwoliło. Wiedziała, że do śmierci nie zapomni dnia, gdy po raz ostatni widziała Spence'a. W tydzień później odkryła, że jest w ciąży.
- Przez cały ten czas mieszkałaś w Marshallton. - Pomyślał, że Pattie jest jeszcze piękniejsza niż w jego wspomnieniach. Dojrzałość służyła jej. Wyglądała równie atrakcyjnie i kusząco, jak w wieku osiemnastu lat, a może nawet bardziej. Zauważył, że jej długie włosy były o ton jaśniejsze niż kiedyś. Kilka ciężkich kosmyków wymknęło się z węzła na czubku głowy. Niemal czuł dotyk tych kosmyków na swej nagiej piersi.
- Nigdy się stąd nie wyprowadziłam. - Przez pierwsze dwa czy trzy lata miała nadzieję, że Spence po nią wróci. Nigdy się tego nie doczekała. - Ale słyszałam, że ty kilkakrotnie objechałeś dokoła cały świat. Chyba o takim właśnie życiu zawsze marzyłeś.
- Masz ochotę na colę? - wtrącił J.J., zwracając się do Allison.
Dziewczynka pochyliła głowę i zerknęła na niego spod długich, ciemnych rzęs.
- Nie, dziękuję.
Spence nagle przypomniał sobie, po co w ogóle wrócił do tego miasta i znienawidzonego domu rodzinnego.
- Allison, skarbie, podejdź tutaj. - Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Pattie, chciałbym, żebyś poznała Allison Wilson. - Nie potrafił się przemóc, by powiedzieć „moją siostrzenicę” czy „córkę Valerie”. Z pewnością jednak nie mógł oznajmić wprost: „To jest twoja córka, ta dziewczynka, o której myślałaś, że nie żyje, dziecko, które mój ojciec ukradł tobie i dał mojej siostrze”.
Pattie z uśmiechem wyciągnęła rękę.
- Miło mi cię poznać, Allison. Pamiętam twoją matkę. Była... prawdziwą damą.
- Mnie także miło jest panią poznać - Allison patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, z głową lekko przechyloną na bok. - Pani... pani jest bardzo ładna - dodała i zaczerwieniła się gwałtownie, zakrywając usta dłońmi.
- Dziękuję za komplement. - Pattie przyglądała się dziewczynce uważnie. J.J. miał rację. Allison wyglądała na skrępowaną i nieśmiałą, a jej strój rzeczywiście był zbyt wyszukany na upalne sierpniowe popołudnie. Za tymi okropnymi okularami kryły się piękne oczy, zupełnie takie same, jak oczy jej wujka. Pattie poczuła mrowienie w całym ciele. Siostrzenica Spence'a była bardzo do niego podobna. Córka Valerie zdecydowanie wdała się w rodzinę Randów.
- Powiedziałam to bezmyślnie - tłumaczyła się Allison. - Mamie by się to nie podobało.
- Opracowujemy właśnie nowy regulamin zachowania - zaśmiał się Spence, przenosząc wzrok z Allison na Pattie. - Moje poglądy zawsze różniły się od poglądów Valerie i Allie nie jest teraz pewna, czego od niej oczekuję, a czego nie.
- Rozumiem. - Pattie poczuła współczucie dla dziewczynki. Wyraźnie było widać, że wychowując dziecko, Valerie kontynuowała tradycję Randów, przeciwko której Spence zawsze się buntował.
- Pewnie chcielibyście porozmawiać o dawnych czasach - powiedział J.J. - Chodź, Allie, pokażę ci nasz sklep. Może znajdziesz tu coś, co zechcesz kupić.
Allison spojrzała pytająco na wuja. Spence skinął głową.
- Idź, kochanie. Poszukaj jakiegoś telewizora. W tym mauzoleum mamy tylko jeden czarnobiały, który stoi w pokoju gosposi.
- A czy mogę poszukać takiego z dużym ekranem? - zapytała dziewczynka z ożywieniem. - Kąty, moja przyjaciółka z Corinth, miała taki. Był cudowny.
- Proszę cię bardzo. - Spence uznał, że obrał właściwą taktykę. Allie już zaczynała się rozluźniać. Jeszcze kilka tygodni i będzie zupełnie innym dzieckiem. Obydwoje z Pattie pomogą swej córce stać się normalną nastolatką, która umie cieszyć się życiem.
- Bardzo miła dziewczynka - stwierdziła Pattie.
- Valerie ją stłamsiła. Złość mnie ogarnia na myśl o tym, co ta mała musiała znosić przez całe życie.
- Naprawdę jesteś jej opiekunem?
- Tak. Nie mieści się w głowie, prawda? - Spence zaśmiał się, patrząc w ciemnobrązowe oczy Pattie. W ciągu ostatnich czternastu lat często widział te oczy w snach. Pattie nigdy nie potrafiła ukrywać uczuć. Teraz także dostrzegał, że jego obecność w sklepie wytrąca ją z równowagi.
- Dlaczego przywiozłeś ją tutaj, do swojego starego domu? Nie znosiłeś tego miejsca.
- To był pomysł Peyta, żebym znów zamieszkał w Clairmont.
- I naprawdę zgodziłeś się na coś, co wymyślił ktoś z twojej rodziny? - zapytała Pattie z niedowierzaniem. Ze wszystkich sił pragnęła dotknąć jego długich, brązowych włosów i sprawdzić, czy są równie gęste i miękkie jak kiedyś. Gdy wyjeżdżał z miasta przed czternastu laty, miał włosy jaśniejsze i krótką fryzurę. Teraz sięgały ramion, wskazując wyraźnie, że Spence Rand jest nonkonformistą, buntownikiem i rogatą duszą.
- Potrzebuję pomocy w wychowaniu Allie. Nie mam najmniejszego pojęcia o rodzicielskich obowiązkach. - Zerknął na nią badawczo, próbując wyczuć jej nastawienie.
- Miałem nadzieję, że ktoś z dawnych przyjaciół pomoże mi... Udzieli kilku wskazówek.
- Czy masz na myśli mnie?
- No cóż, zaliczasz się do starych przyjaciół i... i wychowujesz nastolatka, więc...
Pattie spontanicznie wybuchnęła gardłowym śmiechem. Nie mogła uwierzyć, że Spence uznał ją za odpowiednią osobę do udzielania rad w sprawie wychowywania dziecka.
- Pełnię rolę matki wobec J.J. dopiero od niedawna. Byłam zaręczona z jego ojcem i rok temu mieliśmy wziąć ślub, ale Fred... dostał zawału serca.
- Przykro mi. Pattie. Ale sądząc z zachowania się J.J., dobrze sobie z nim radzisz. - Przecież nie mogła odmówić mu pomocy. W końcu Allison była także jej dzieckiem!
- Poza tym zawsze miałaś instynkt macierzyński. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o tym, że będziemy mieli dzieci i...
Urwał, widząc wyraz jej twarzy, i zaczął od nowa.
- Allie i ja mamy zamiar tu zamieszkać, przynajmniej na jakiś czas, i chciałbym, żebyśmy znów się zaprzyjaźnili i abyś poznała bliżej naszą... moją... Allison. Twoja przyjaźń byłaby dla niej wielkim oparciem. Potrzebuje opieki prawdziwej kobiety, która by ją nauczyła, jak cieszyć się życiem.
- I uważasz, że ja mogę być dla niej pozytywnym wzorem?
- Pattie, nigdy nie znałem kobiety tak pełnej radości życia jak ty. Spędziłem z tobą dzisiaj zaledwie kilka minut, ale już widzę, że się nie zmieniłaś.
Jakże mógłby zapomnieć, jak wyjątkową kobietą była Pattie? Patrzył na nią teraz z wrażeniem, jakby te czternaście lat wcale nie upłynęło i obydwoje znów byli młodzi i zakochani.
- Nie jestem tą samą dziewczyną, którą tu zostawiłeś, podobnie jak ty nie jesteś tym samym chłopcem. Zbyt wiele zdarzyło się nam obojgu. - Nosiłam w sobie twoje dziecko przez dziewięć miesięcy, pomyślała Pattie. a ty nic o tym nie wiedziałeś. Nasze dziecko zmarło i lekarz nawet nie pozwolił mi się z nim pożegnać. O tym też nie wiedziałeś. Pochowałam tę malutką trumienkę obok grobu mojej matki, i o tym także nie wiesz.
- Posłuchaj, Pattie, nie jestem na tyle głupi, by myśleć, że mogę tak po prostu znów wkroczyć w twoje życie, jakby nic się nie zdarzyło.
- W takim razie czego się spodziewałeś, Spence? - Spojrzała na niego gniewnie, walcząc ze ściskającym serce bólem. Ja... czekałam, żebyś wrócił. Czekałam długo. Ale w końcu zrezygnowałam i zaczęłam żyć własnym życiem. Nie ścigałam cię po świecie. Od tamtego czasu przez moje życie przewinęły się tuziny mężczyzn. Tuziny.
Tuziny! Miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go pięścią w żołądek. Ale właściwie co to za różnica? Co go to obchodzi? On sam przez te wszystkie lata także nie żył w celibacie. Nie pamiętał nawet wszystkich kobiet, z którymi miał do czynienia.
- Wiem, że nie ma powrotu do tego, co było, ale moglibyśmy zacząć od nowa. Poznajmy się jeszcze raz. Nie proszę cię o nic więcej, tylko o przyjaźń. Potrzebuję cię, Pattie. I Allie też.
Pattie nie była pewna, czy odważy się znów widywać Spencera Randa. Miała już dość problemów. Interes kulał, szesnastoletni pasierb przechodził burzliwy okres dojrzewania, a kuzynka Freda, Joan Stephenson, groziła, że będzie walczyć sądownie o opiekę nad J.J., gdyż Pattie nie nadaje się na matkę dla niego.
- Pattie? - Spence wyciągnął rękę i ujął ją pod brodę. Skórę miała gładką jak atłas. Miał ochotę przesunąć dłonią po jej smukłej szyi.
Pattie odsunęła się. Dotyk Spence'a budził zbyt wiele wspomnień.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, byśmy się znów zaprzyjaźnili. Właściwie jesteśmy sobie obcy. Znamy siebie takich, jakimi byliśmy kiedyś, a niejako ludzi, którymi jesteśmy teraz.
- Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, uczyń to dla Allie poprosił Spence.
- Dlaczego miałabym robić cokolwiek dla twojej siostrzenicy, Spence? Zobaczyłam ją dzisiaj pierwszy raz w życiu. Poza tym to jest córka Valerie, z którą nigdy się nie znosiłyśmy!
Spence pochwycił Pattie za ramiona, wpijając palce w czerwoną bluzkę.
- Boże, Pattie, czy aż tak mnie nienawidzisz, że chcesz się mścić na niewinnym dziecku?
- Ja... ja cię nie nienawidzę, Spence. Po prostu nie rozumiem, dlaczego ze wszystkich kobiet na świecie wybrałeś do tej roli akurat mnie.
- Bo jesteś jedyną kobietą, z którą kiedykolwiek chciałem mieć dziecko - odrzekł Spence, rozluźniając uchwyt, i były to najprawdziwsze słowa, jakie wypowiedział w całym swoim życiu.
- Och, Spence - szepnęła Pattie. pochylając się lekko w jego stronę. Spencer Rand nadal potrafił prawić komplementy, a ona była na nie równie podatna jak kiedyś. Piętnaście lat wcześniej namówił ją, by straciła z nim dziewictwo, i wbrew wszystkiemu, co stało się później, nigdy nie żałowała, że to właśnie on był jej pierwszym mężczyzną.
- Znalazłam cudowny telewizor! - zawołała Allison, wbiegając po schodach z sutereny, w której mieścił się dział wyposażenia mieszkań.
Pattie i Spence oderwali się od siebie jak dwoje nastolatków przyłapanych w mrocznym kącie.
- Możemy go dostarczyć dopiero w poniedziałek - powiedział J.J. - Zawiozę go do Clairmont przed treningiem.
- Świetnie - odrzekł Spence, spoglądając na Pattie, która z kolei wpatrywała się w rozpromienioną twarz Allison. - Czy ty i J.J. macie jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
Pattie miała ochotę odpowiedzieć, że nie, lecz rozsądek ostrzegał ją, by nie angażowała się w nic zbyt pochopnie i nie ryzykowała dalszych cierpień. I tak przeżyła już ich dosyć.
- Jestem dzisiaj umówiony - odrzekł J.J. - A Pattie chyba też ma jakieś plany, prawda?
- Tak. - Właściwie nie było to kłamstwo. Miała zamiar pójść do domu i spędzić wieczór zwinięta w kłębek w fotelu z dobrą książką, miseczką truskawek ze śmietaną i lampką schłodzonego białego wina. Od czasu śmierci Freda nie ciągnęło ją do życia towarzyskiego. Większość wieczorów spędzała samotnie. Towarzyszył jej jedynie cocker-spaniel o imieniu Ebony.
- W takim razie zadzwonię na początku przyszłego tygodnia i umówimy się na jakiś wieczór. - Spence z uśmiechem ujął Allison za ramię. - Miło było cię zobaczyć, Pattie. Naprawdę cieszę się na myśl, że znowu zostaniemy przyjaciółmi.
Zanim Pattie zdążyła wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, Spence i jego siostrzenica byli już za drzwiami.
- Ten facet nadal się na ciebie napala, prawda? - zapytał J.J.
- Co za wyrażenie. - Objęła go ramieniem i pocałowała w policzek. - Martwisz się o mnie?
- Chyba tak.
- Doceniam twoją troskę, ale jestem już dorosła i sama potrafię o siebie zadbać. - O mały włos, a powiedziałaby, że jest już za późno, by się martwić o nią i Spence'a, bo ten człowiek nie może już zranić jej bardziej, niż zrobił to kiedyś.
Spence Rand obdarzony był uwodzicielskim urokiem, a teraz, gdy Pattie była samotna i miała tyle problemów, miło byłoby wesprzeć się na jakimś silnym ramieniu. Ale Pattie Cornell nie była już tą naiwną dziewczyną, która oddała serce i ciało niedojrzałemu, nieodpowiedzialnemu chłopcu. Nie, teraz potrzebowała czegoś więcej niż tylko przelotnego romansu z byłym kochankiem. Pragnęła miłości i obietnic, obrączki na palcu i partnera na całe życie. Spence pewnie uważa, że jeśli tylko poprosi, ona z ochotą zrobi dla niego wszystko. No cóż, przekona się, że tak nie jest. Nie była aż tak głupia, by sparzyć się dwukrotnie tym samym ogniem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Peyton Rand zaciągnął się głęboko kubańskim cygarem i wypuścił w powietrze kółko dymu. Spence patrzył na jego postać rozpartą wygodnie w skórzanym fotelu ojca i naraz zauważył niezwykłe podobieństwo tych dwóch mężczyzn. Jego starszy brat był właśnie takim synem, jakiego Marshall Rand zawsze pragnął mieć, on sam zaś stanowił dla ojca źródło nieustających rozczarowań.
- Jak możesz to palić? - zapytał, podkreślając swą niechęć do cygar udawanym kaszlem. - Kiedyś cię to zabije.
- Kilka razy próbowałem rzucić palenie. - Peyton strząsnął popiół do starej popielniczki z brązu, stojącej obok fotela. - To jeden ze zwyczajów senatora, który po nim przejąłem.
- Jesteś do niego bardzo podobny. Nie przeszkadza ci to? Ciemnoniebieskie oczy Peytona z wyraźnym rozbawieniem zatrzymały się na twarzy młodszego brata.
- Jesteśmy, jacy jesteśmy, braciszku. Poza tym nie we wszystkim przypominam ojca. Jeśli kiedyś będę miał dzieci, nie zamierzam odgrywać roli Boga w ich życiu.
- Mam nadzieję. - Spence uderzył pięścią w blat wielkiego dębowego biurka. - Ojciec nie żyje od ośmiu lat, a mimo to nawet zza grobu robi mi głupie kawały.
- Coś ci nie wyszło z Pattie Cornell? - zapytał z domyślnym uśmieszkiem Peyton.
- Mógłbyś się przestać tak głupio uśmiechać? W końcu jesteś moim bratem i nie powinieneś się cieszyć z moich porażek.
- Przepraszam. Po prostu wiem, że nie jesteś przyzwyczajony do niepowodzeń z - kobietami - odrzekł spokojnie Peyton.
- Pattie zachowuje się zupełnie nierozsądnie. Dzwoniłem do niej codziennie. Wysyłałem jej kwiaty. W ciągu ostatnich dwóch tygodni chyba z dziesięć razy usiłowałem ją zaprosić na kolację. Ścigałem ją po całym mieście.
- A ona cię ignoruje?
- Zachowuje się uprzejmie, nawet przyjaźnie, ale trzyma mnie na dystans.
Chyba jej za to nie winisz? Myślę, że nigdy do końca nie pogodziła się z tym, przez co musiała przejść, gdy była w ciąży i potem, gdy straciła dziecko. Jej wspomnienia dotyczące waszego związku na pewno nie są zbyt miłe.
- Ale jej dziecko żyje. - Spence już od dłuższej chwili niespokojnie krążył po pokoju, a teraz zatrzymał się gwałtownie przed fotelem Peytona. - Moja córka potrzebuje Pattie. Ja sam ciągle się boję, że robię nie to, co trzeba. Zupełnie się nie znam na wychowywaniu dzieci.
- Więc Pattie w ogóle nie zareagowała na obecność Allison?
Nie. Możesz w to uwierzyć? Wydawałoby się, że powinna istnieć między nimi jakaś więź!
Czyżbyś się spodziewał, że Pattie rozpozna w Allison dziecko, które straciła ponad trzynaście lat temu?
- Chyba tego się właśnie spodziewałem. To głupie, prawda?
- Powiedziałbym, że przesadnie optymistyczne. - Peyton wyrzucił niedopałek cygara do popielniczki. - A jak się układa między tobą a Allison?
- Mówiłem ci już, że nie mam pojęcia o wychowywaniu dzieci. - Spence podrapał się po brodzie. - Nie mogę patrzeć na to, jaka Allie jest nieszczęśliwa. Ciągle płacze. I nie potrafi zaprzyjaźnić się z innymi dziećmi w szkole.
- Allie? - powtórzył Peyton. Jego głośny śmiech odbił się echem od ścian gabinetu.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Valerie prawdopodobnie przewraca się w grobie, słysząc, że zdrobniłeś imię Allison.
- No właśnie, to jest jeden z problemów mojej córki. Nasza siostra zrobiła jej pranie mózgu. Allie przez cały czas się boi, że coś powie albo zrobi nie tak. Co to za życie dla trzynastolatki?
- Więc pomóż jej się zmienić, naucz ją radości i swobodnego zachowania. Nie czekaj, aż zjawi się Pattie i dokona cudu.
- Nie poradzę sobie z tym sam. - Spence opadł ciężko na fotel po drugiej stronie biurka. - Jeśli jest jakaś nadzieja dla Allie, Pattie i ja musimy zająć się nią obydwoje. To dziecko nie ma pojęcia, jak się ubierać czy rozmawiać, żeby się nie wyróżniać spośród rówieśników.
- A czy przyszło ci do głowy, żeby pójść do Pattie i powiedzieć jej prawdę? Tak po prostu, bez żadnych gier ani wyczekiwania.
- Nie mogę tego zrobić. Nie mam pojęcia, jak ona by na to zareagowała. Mogłaby od razu powtórzyć to Allie, a mała nie jest przygotowana, aby poznać prawdę. Boże, Peyt, ona jest taka delikatna, bezradna... taka wrażliwa...
- Zdaje się, że polubiłeś swoją córkę - stwierdził Peyton.
- No tak, wiesz, człowiek się przywiązuje.
Spence nie był w stanie przyznać, nawet przed własnym bratem, jak głęboko Allie zapadła mu w serce. Zdążył już pokochać swoją córkę i chciał zrobić to, co dla niej najlepsze. A instynkt podpowiadał mu, że najlepsza byłaby opieka Pattie.
Nie powinieneś pozwalać, żeby Allison... hm, to znaczy Allie... za bardzo się do ciebie przywiązała, skoro masz zamiar podrzucić ją Pattie i zniknąć z jej życia.
- Nie mam zamiaru nikomu jej podrzucać! - wybuchnął Spence, mierząc brata groźnym spojrzeniem. - Chcę tylko, żeby miała ustabilizowane życie, i gdyby Pattie zgodziła się spróbować...
- Chcesz, żeby Pattie zgodziła się spróbować być z tobą?
- Tak. Nie. Do diabła, namieszałeś mi w głowie tym swoim adwokackim przesłuchaniem.
- Zadałem ci tylko jedno proste pytanie. Czy chcesz być znów z Pattie?
- Chcę ją poznać na nowo, na tyle, byśmy obydwoje mogli włączyć się w życie Allie. Jako jej rodzice będziemy musieli ze sobą współpracować.
- Czy to znaczy, że nie przetrwało między wami żadne uczucie? - Peyton sięgnął po leżącą na biurku teczkę. - Za pół godziny muszę być w sądzie. Powinienem już wyjść.
Spence zatrzymał brata, kładąc rękę na jego ramieniu.
- Próbowałem z Pattie wszystkiego oprócz porwania i nic nie odniosło skutku. Ona się uparła trzymać z dala ode mnie.
- Chyba nie poddasz się tak łatwo? Nigdy jeszcze nie widziałem kobiety, której nie potrafiłbyś oczarować. Może zabierałeś się do tego w niewłaściwy sposób. Z tego, co słyszałem, Pattie to silna kobieta, która umie sama o siebie zadbać. Może romantyczne sposoby nie są najwłaściwsze, żeby ją przekonać.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Spence.
- Skoro nic innego nie skutkuje, może rzeczywiście powinieneś spróbować porwania?
- Chyba zwariowałeś!
- Pomyśl o tym, braciszku, a sam się przekonasz, że mam rację.
- Zdawało mi się, że tylko ja z całej rodziny miewam głupie pomysły.
- Możliwe, że się myliłeś. - Peyton poklepał Spence'a po plecach. - Zajrzę do ciebie wieczorem przed powrotem do Jackson.
Peyton wyszedł, a Spence zaczął się zastanawiać nad jego niedorzecznym pomysłem. W pierwszej chwili potrząsnął tylko głową, uznając całą rzecz za absurdalną. Jak mógłby porwać Pattie? Co ma zrobić? Wejść do jej sklepu w biały dzień, przerzucić ją sobie przez ramię i oddalić się w nieznanym kierunku?
To nie miało sensu. Gdyby się tak wygłupił, całe miasto miałoby o czym plotkować przez najbliższe pół roku. Nic go to nie obchodziło i przypuszczał, że Pattie także by się tym nie przejęła. Ale czy to by coś dało? Czy osiągnąłby swój cel?
Do diabła, może warto spróbować.
- Kto dzwonił? - zapytała Pattie, wchodząc na zaplecze.
Sherry potrząsnęła siwymi loczkami.
- To do mnie.
Pattie opadła na fotel i położyła nogi na blacie biurka.
- Co za okropny dzień. Mam już dość tych batalii z Joan.
- To znaczy, że spotkanie z nią i jej prawnikiem niczego nie dało'. `
- Och, dało, owszem. - Pattie poruszyła nogą i jęknęła na widok wielkiego oczka w rajstopach. - Stwierdziłam, że ja też muszę sobie wynająć adwokata. Ta kobieta zupełnie zwariowała! J.J. ma szesnaście lat i w świetle prawa może sam decydować o tym, kto ma być jego opiekunem. Tymczasem Joan grozi mi sprawą w sądzie. Chce dowieść, że nie jestem odpowiednią osobą na matkę.
- To jej się nie uda - stwierdziła Sherry, przysiadając na krawędzi biurka. - Grozi ci, bo jest wściekła, że Fred zostawił sklep i dom J.J. i tobie, a nie jej.
- Może wywlec moją przeszłość - skrzywiła się Pattie, masując podeszwy stóp. - Wszyscy w mieście wiedzą, że miałam nieślubne dziecko.
- I nikt nie ma ci tego za złe. Choć nie powiedziałaś nikomu, kto był ojcem, wszyscy wiedzą, że to było dziecko Spencera Randa. Joan też o tym wie. Zawsze podkochiwała się w Spencerze.
- Sherry, wolałabym nie rozmawiać...
- Powinnaś powiedzieć Spencerowi o dziecku. On nie może zrozumieć, dlaczego teraz go odtrącasz. Zasługuje na to, żeby poznać prawdę.
- Spence nie zasługuje na nic.
- Pattie, on przecież nie wiedział, że byłaś w ciąży.
- Jeśli znów wplączę się w romans z nim, to niczego nie rozwiąże, a już z pewnością nie rozwikła moich problemów z Joan. Nie mogę zmienić tego, co stało się czternaście lat temu. Gdyby... gdyby moje dziecko żyło, wówczas Spence miałby prawo o tym wiedzieć, ale w tej sytuacji to nie ma żadnego znaczenia.
- Przecież wyraźnie widać, że nie jesteście sobie obojętni. Nie, nie próbuj zaprzeczać. Za długo cię znam. Po prostu się boisz, Pattie. Lękasz się, że on znów cię zrani.
- Czy nie uważasz, że mam prawo się bronić? Straciłam w życiu wszystkich, których kochałam. Najpierw Spence mnie zostawił, potem mama umarła... i moje dziecko. - Gardło Pattie ścisnęło się z bólu, ale jej oczy pozostały suche. Nie płakała od dnia, gdy usłyszała, że jej nowo narodzona córeczka nie żyje. Nie płakała nawet wtedy, gdy straciła Freda. - I Trisha. Boże, przez co ja wtedy przeszłam.
- Zrobiłaś dla swojej siostry wszystko, co mogłaś. To nie twoja wina, że uzależniła się od kokainy.
- Gdyby tylko udało mi się znaleźć jakiś sposób, żeby jej pomóc, zanim ten nałóg ją zabił... To było sześć lat temu... a potem Fred...
Sherry zsunęła się z biurka.
- Wiem, że miałaś ciężkie życie, ale teraz tym bardziej powinnaś liczyć na to, że los się odwróci i szczęście w końcu się do ciebie uśmiechnie.
- Myślisz, że Spence Rand może dać mi szczęście?
- Nie dowiesz się tego, dopóki nie spróbujesz.
- Czy wiesz, czego on ode mnie chce? Jakimś cudem został prawnym opiekunem córki Valerie i nie ma pojęcia, jak się nią zajmować, więc uważa, że ja mogę mu pomóc.
- A dlaczego nie? Świetnie sobie radzisz z J.J. zauważyła Sherry. - Ty mogłabyś zostać matką dla Allie, a Spence ojcem dla J.J. Przysługa byłaby wzajemna.
- Spędziłam ostatnie dwa tygodnie, opędzając się od niego, bo wiem, że jeśli się zaangażuję w ten związek, to znowu kiepsko na tym wyjdę. Nie potrzebuję tego człowieka, nic chcę go!
Sherry uśmiechała się coraz szerzej.
- Och, Pattie, na całym świecie nie ma kobiety, która nie chciałaby Spencera Randa.
Zanim Pattie zdążyła zebrać myśli i odpowiedzieć, Sherry wyszła z pokoju.
Biały porsche zatrzymał się tuż przed sklepem meblowym. Na podłodze, obok siedzenia kierowcy, stał koszyk zjedzeniem. Spence zerknął szybko na swoje odbicie w lusterku i wysiadł z samochodu. Nie czuł się tak zdenerwowany od dnia, gdy miał szesnaście lat i po raz pierwszy umówił się z dziewczyną. Nigdy dotychczas nie porywał kobiety i wiedział, że będzie musiał improwizować.
Zaplanował wszystko, aż do najdrobniejszego szczegółu. Odsunął dach sportowego samochodu i wybrał romantyczne miejsce na piknik we dwoje. Przemyślał plan staranniej niż wątki wszystkich swoich książek razem wziętych. Ale stawka była wysoka. Nie chodziło tylko o jego męską dumę, ale także o przyszłość córki. Nade wszystko zaś nie chciał znowu zranić Pattie. Wiedział, że będzie musiał być z nią szczery i powiedzieć jej od razu, że nie pragnie stałego związku - w każdym razie nie ze względu na siebie.
Wszedł do sklepu pogwizdując. Sherry Daily, wspólniczka spisku, przywołała go gestem.
- Jest w biurze - powiedziała. - Sprawdziłam. Spence uścisnął ją przyjaźnie.
- Kochana jesteś, Sherry. Dzięki za pomoc.
- Ale pamiętaj, masz ją dobrze traktować. Podziękujesz mi, gdy zauważę, że się ożywiła.
- Zrobię, co będę mógł. - Spence uśmiechnął się i wszedł do biura. Drzwi były otwarte. Pattie siedziała pochylona nad klawiaturą komputera i nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w monitor. Kremowa koronkowa bluzka opinała pełne piersi, a minispódniczka w kwiaty odsłaniała uda, rozsunięte po obu stronach krzesła w pozycji, w jakiej żadna dama nigdy by się nie odważyła usiąść.
Spence powściągnął ogarniające go pożądanie i przeszedł przez próg. Pattie podniosła głowę i półuśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy.
- Co ty tu robisz, Spence?
- Chciałem się z tobą zobaczyć.
- Przykro mi, ale jestem zajęta i nie mogę teraz przyjmować gości. - Wzięła do ręki gumkę leżącą na stercie wydruków i bezmyślnie zaczęła obracać ją w palcach.
- Przepracowana kobieta potrzebuje chwili przerwy - odrzekł Spence, podchodząc bliżej.
Pattie nie przestawała pocierać gumką wnętrza dłoni.
- Posłuchaj, Spence, nie interesują mnie twoje propozycje. Rozumiesz? Nie mam czasu dla ciebie i nie chcę słyszeć o twoich problemach.
Miał ochotę powiedzieć jej, że jego problemy są także jej problemami, a Allison potrzebuje matki - czyli jej, Pattie.
- Znajdź trochę czasu dla mnie, mała.
Kiedyś uwielbiała, gdy nazywał ją „mała”. Teraz jednak spojrzała na niego gniewnie i odrzekła:
- Nic z tego. To nie zadziała. Co nie zadziała?
- Przypominanie przeszłości.
- Nie zapomniałaś, prawda? - Spence oparł się o biurko. - Myślę, że żadne z nas niczego nie zapomniało.
Pattie wzięła do ręki ołówek i zaczęła bazgrać na kawałku taśmy z kalkulatora. Po chwili przestała pisać, wetknęła ołówek do ust i, zupełnie ignorując Spence'a, pochyliła się nad kolumną liczb, które rozmazywały się jej w oczach.
Spence bez ostrzeżenia wyciągnął rękę, wyrwał ołówek z jej dłoni i z furią złamał go na pół. Pattie spojrzała na niego ze zdumieniem.
- O co ci chodzi? - zapytała, wpatrując się ciemnobrązowymi oczami w jego twarz.
Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić, obszedł biurko dokoła i niespodziewanie wziął ją na ręce.
- Co ty robisz? - zawołała, wyrywając się, ale on tylko przytrzymał ją mocniej.
- Mam zamiar porwać cię na całe popołudnie - wyjaśnił, czując jej słodki, korzenny, kobiecy zapach. Miał nieprzepartą ochotę wtulić twarz w jej szyję i wdychać ten zapach całymi godzinami.
- Czyś ty zwariował? Puść mnie natychmiast! Spence w odpowiedzi przerzucił ją sobie przez ramię ratowniczym chwytem strażaka i skierował się w stronę wyjścia z budynku. Pattie tłukła go pięściami po plecach, wykrzykując:
- Puść mnie, ty brutalu... ty neandertalczyku... ty zarozumiały draniu!
- Cicho, cicho. Co sobie ludzie pomyślą?
- Nic mnie nie obchodzi, co sobie pomyślą. Masz mnie natychmiast puścić, bo zacznę wrzeszczeć!
- Wrzeszcz sobie, ile chcesz, mała, ale czy ci się to podoba, czy nie, spędzisz to popołudnie ze mną. - Zatrzymał się w drzwiach wejściowych i rzucił: - Sherry, zajmij się sklepem. Zwrócę ci Pattie całą i zdrową jeszcze przed zmrokiem.
- Sherry, dzwoń na policję! Ten goryl próbuje mnie porwać!
- Bawcie się dobrze i nie marnujcie czasu na kłótnie! - odkrzyknęła Sherry.
- Jesteś zwolniona! - wychrypiała Partie ze złością.
Jasne wrześniowe słońce odbijało się od okien zaparkowanego przed sklepem samochodu. Kilku przechodniów przystanęło, by przyjrzeć się niezwykłej scenie: Spence niósł Pattie przewieszoną przez ramię, ona zaś krzyczała, bijąc go pięściami w plecy. Wrzucił ją do samochodu jak worek na przednie siedzenie, potrząsnął głową i otworzył drzwi auta z drugiej strony.
- Na twoim miejscu nie próbowałbym uciekać. Pomyśl tylko, jak by to wyglądało, gdybym musiał cię gonić po ulicy i przynieść tu z powrotem.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Chcesz się przekonać?
Pattie zerknęła na klamkę u drzwi, a potem na Spence'a, który właśnie siadał za kierownicą. Pochwyciła klamkę, ale on zdążył wyciągnąć rękę i zapiąć jej pas. Spojrzała na niego ze złością.
- Jeśli ci się wydaje, że te prostackie maniery robią na mnie wrażenie, to w życiu się tak nie pomyliłeś. O co ci chodzi? Próbujesz się wcielić w jednego z tych supermenów ze swoich książek? Może to ma być Jake Wilde?
Spence wycofał porsche'a i ruszył w stronę centrum miasta.
- Czytałaś moje książki?
Pattie skrzyżowała ramiona na piersiach, unosząc głowę wyżej.
- Jedną czy dwie... z czystej ciekawości.
- Pochlebiasz mi. - Przyglądał się znakom drogowym, wypatrując skrętu w ulicę, biegnącą wzdłuż rzeki. - Nie, nie przyszło mi do głowy udawać Jake'a Wilde'a ani żadnego innego z moich bohaterów. Po prostu skończyła się moja cierpliwość. Próbowałem się do ciebie zbliżyć na wszelkie możliwe sposoby, a ty przez cały czas mnie unikałaś. Zdesperowani ludzie popełniają desperackie czyny.
- Chcesz powiedzieć, że to ja cię do tego sprowokowałam? - zapytała Partie, wydymając usta.
Spence zwolnił maksymalnie prędkość jazdy, po czym pochylił się i pocałował te kusząco wydęte wargi. Pattie wstrzymała oddech, ale pocałunek był tak szybki, że nie było sensu protestować.
Jechali na zachód w stronę rzeki Tennessee. Niegdyś spędzali wiele czasu w domku nad rzeką, należącym do rodziny Spence'a. Tam właśnie kochali się po raz pierwszy. Spencer zastanawiał się, czy Allison została poczęta właśnie w tym domku, na starym metalowym łóżku.
- Dokąd jedziemy?
- Do domku nad rzeką. Pomyślałem, że zrobimy sobie piknik, jak w dawnych czasach.
- Przypuszczam, że nie ma sensu prosić cię, byś mnie zawiózł z powrotem do miasta?
- Poddaj się choć ten jeden raz, mała. Obiecuję, że gdy dotrzemy nad rzekę, nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała.
Pattie zerknęła na niego podejrzliwie. Obdarzył ją przelotnym uśmiechem, po czym skoncentrował się na prowadzeniu samochodu, pogwizdując przez cały czas.
Pokonywali kolejne kilometry. Wzdłuż drogi przesuwały się zielono-brązowe zarośla. Niebo nad nimi było czyste i błękitne. Pattie rozluźniła się nieco. Usiłowała nie patrzeć na mężczyznę, który siedział obok niej, ale nie potrafiła się od tego powstrzymać. Od śmierci Freda nie czuła fizycznego pociągu do żadnego mężczyzny, ale pożądanie, jakie teraz wzbudził w niej Spencer, zupełnie jej nie zdziwiło. Zawsze go pragnęła, od pierwszego dnia, gdy się poznali.
Pattie miała wtedy czternaście lat. Jej matka przyjęła pracę jako gosposia w domu Randów. W trzy lata później razem odkryli niezrównany świat pierwszej miłości i seksu.
Spence skręcił w lewo na żwirową drogę prowadzącą do domku. Od chwili gdy przyszło mu do głowy, by porwać Pattie i zabrać ją nad rzekę na romantyczny piknik, nie mógł się opędzić od wspomnień. Gdy się kochali po raz pierwszy, obydwoje byli niedoświadczeni. Mimo tego przeżycie okazało się niezapomniane. Senator nie miał nic przeciwko temu, że jego syn sypia z córką gospodyni, ale nie zgadzał się na ślub. Randowie nie popełniali mezaliansów, a już z pewnością nie żenili się z puszczalskimi dziewczynami z biednych rodzin. Uczucie Spence'a do Pattie stało się kolejnym ogniwem w długim łańcuchu nieporozumień między nim a ojcem. Nic, co Spence robił, nie zadowalało senatora Randa.
- Zupełnie się tu nie zmieniło - powiedziała Pattie, spoglądając na wysokie drzewa górujące majestatycznie nad domkiem zbudowanym z drewna i kamienia, który stał na szczycie trawiastego pagórka. Po drugiej stronie żwirowej drogi, oddalona zaledwie o kilka metrów, płynęła rzeka Tennessee, szeroka i potężna.
Spence wysiadł, obiegł dokoła samochód i otworzył drzwi Pattie. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka, Spence.
Ujął ją za rękę, podniósł do ust i pocałował czubki palców.
- Nie chcę cię już nigdy więcej skrzywdzić.
- Jesteś niebezpieczny dla kobiet, wiesz?
Spence wyjął koszyk z auta i objął Pattie ramieniem.
- Mała, obydwoje wiemy, że nie jestem nawet w połowie tak niebezpieczny jak ty.
Poczuła rumieńce na policzkach. Żadne z nich nie zapomniało, jak dobrze było im kiedyś razem.
- Może po prostu nie pasujemy do siebie.
- Pasujemy. W każdym razie kiedyś tak było. I daję głowę, że nadal tak jest.
Otworzył bagażnik samochodu i wyjął gruby koc w kratę.
- Ciekawe, czy nasze miejsce nadal tu jest, czy też rzeka je zmyła?
Pattie poszła za nim wąską, krętą ścieżką. Słońce przeświecało przez gęste drzewa i na ziemi tańczyły złote plamki światła. Czternaście lat. Od czternastu lat nie widziała tego człowieka, a mimo to miała teraz wrażenie, jakby nic się nie zmieniło, jakby nadal miała osiemnaście lat i była w nim wciąż zakochana.
Spence przecisnął się przez wysokie chwasty i gęste krzaki. Kilka metrów nad wodą na brzegu rzeki wznosiła się wielka, płaska skała, lśniąca w popołudniowym słońcu.
- Nadal wygląda tak samo, prawda? - uśmiechnął się Spence. Podał Pattie koszyk, a sam rozpostarł koc na piasku.
- Może wszystko wygląda tak samo, ale my już nie jesteśmy tacy sami. Nic się nie zdarza dwa razy - odrzekła Pattie, siadając na kocu.
- Masz rację. Pewnie to głupie z mojej strony, że ciągle przywołuję dawne czasy. - Wyjął koszyk z jej rąk i otworzył pokrywkę. - Przygotowałem lunch. Ser, wino i truskawki. Wiem, że to nie to samo co kiedyś, gdy przynosiłaś kurczaka pieczonego przez twoją mamę i popijaliśmy go piwem i colą.
- Twoje gusta są teraz bardziej wyrafinowane - stwierdziła Pattie, przyglądając się, jak Spence otwiera butelkę wina. - Jesteś światowym człowiekiem, a ja nadal tylko prostą dziewczyną z małego miasteczka.
- Nie mów tak o sobie, Partie. Nigdy taka nie byłaś. - Wyjął z koszyka dwie szklanki i podał jej jedną. - W ciągu tych czternastu lat nie spotkałem bardziej skomplikowanej kobiety niż ty.
- Przypuszczam, że to miał być komplement. - Uniosła szklankę.
Spence napełnił ją czerwonym winem.
- Wznieśmy toast - zaproponował i uśmiechnął się na widok jej zdziwionego spojrzenia. - Za to, byśmy znów zostali przyjaciółmi.
Pattie poczuła ucisk w gardle.
- Ale czy możemy być tylko przyjaciółmi?
Spence spoglądał na nią znad brzegu szklanki. Miała rację. Równie dobrze jak ona wiedział, że to niemożliwe. Za każdym razem, gdy na nią spoglądał, czuł podniecenie. To w każdym razie się nie zmieniło. A w jej oczach widział, że ona także go pragnie.
- Może nie, mała, ale na pewno potrzeba mi teraz twojej przyjaźni. Bardziej niż przypuszczasz.
Pattie wypiła wino do dna jednym haustem.
- Potrzebujesz mojej przyjaźni czy romansu ze mną?
- Potrzebuję przyjaźni. - Wyjął szklankę z ręki Pattie i umieścił obok swojej na skale. Przysunął się bliżej, objął Pattie ramieniem i przyciągnął ją do siebie. Gdy ich nosy niemal się zetknęły, wyszeptał: - Bardzo chciałbym się z tobą kochać.
Pattie poczuła, że ogarnia ją żar. Jej serce dudniło głośno, a całe ciało drżało. Była tak samo podatna na urok Spencera jak kiedyś i pragnęła go równie mocno.
Gdy dotknął ustami jej ust, ogarnął ją słodki bezwład. On zaś całował ją powoli i umiejętnie. Przysuwała się coraz bliżej do jego silnego ciała. Oparła dłonie na mocnych ramionach. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Pattie wplotła palce w gęste, proste włosy Spencera związane w luźny koński ogon i zerwała przytrzymującą je gumkę.
Spence przechylał ją coraz niżej na koc. Nie przestając jej mocno całować, wsunął kolano między jej nogi, rozsuwając je szerzej, ona zaś oddawała mu pocałunki z równą siłą. Jego dłoń wśliznęła się pod jej spódnicę. Pattie przywarła do niego, w zapomnieniu przesuwając dłońmi po jego plecach.
Spence wyszeptał:
- Nie miałem pojęcia, że tak szybko stracimy kontrolę nad sobą. Nic się między nami nie zmieniło, prawda? Jest tak, jak kiedyś.
Miał rację. Pragnienie nie osłabło. Ale też nie miał racji, bo wszystko się zmieniło i nic już nie było takie samo. Pattie czuła, że nie wolno jej ulec pożądaniu. Ten mężczyzna odszedł od niej kiedyś, nie oglądając się za siebie. Nie może pozwolić, by znów ją zranił. Wiedziała, że powtórne zakochanie się w nim jest dla niej w tej chwili zbyt ryzykowne. Pociągnęła go za rękaw.
- Spence. Nie. Nie mogę.
Zamarł w bezruchu, usiłując się opanować. Przeklął sam siebie w duchu. Wszystko odbyło się zbyt szybko. Nie miał zamiaru tracić głowy, ale Pattie zawsze działała na niego w ten sposób.
- Przepraszam, kochanie. To moja wina. - Podłożył ręce pod głowę i zapatrzył się w niebo. - Wcześniej czy później i tak musi do tego dojść. Ale dopiero wtedy, gdy będziesz gotowa.
Pattie zamknęła oczy i leżała cicho, czekając, aż jej oddech się uspokoi, a ciepło słońca złagodzi żar w ciele. Wyciągnęła rękę. Spence pochwycił ją i uścisnął mocno.
- Wszystko w porządku, kochanie. Wiem. Rozumiem.
- Nie... nie powinniśmy być sami. - Jej głos lekko drżał. - Jeśli dopilnujemy, by zawsze ktoś był w pobliżu, to... może... może moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi, do czasu... aż...
- Aż uznasz, że znowu chcesz się ze mną kochać.
- Moglibyśmy spędzać czas razem z dziećmi... z J.J. i Allie. Posłużyłyby nam za przyzwoitki. - Pattie roześmiała się z mieszanką ulgi i niepewności.
Allie! Boże, przez cały ten czas ani razu o niej nie pomyślał. A przecież właśnie ze względu na nią chciał zaprzyjaźnić się z Pattie, by matka i córka mogły lepiej się poznać. Wszystko miało się odbyć zupełnie inaczej. Nie miał najmniejszego zamiaru znów angażować się w związek z Pattie. Okazało się jednak, że to niemożliwe. Była kobietą, której przez całe życie nie potrafił zapomnieć i dlatego właśnie nosił jej zdjęcie w portfelu.
Usiadła, obciągając wymiętą bluzkę. Przyłożyła rękę do piersi i poprawiła łańcuszek z zawieszonymi na nim pierścionkami. Gdyby Spence dotknął jej piersi, poczułby je pod palcami, ale nie wiedziałby, co to za pierścionki. I może nawet nie przypomniałby sobie, że jeden z nich sam jej podarował.
- Spence?
- Hm?
- Jak myślisz, czy dzieci mogłyby nam posłużyć za przyzwoitki?
- Uważam, że to świetny pomysł. Allie potrzebuje jakiejś kobiety, z którą mogłaby się zaprzyjaźnić.
- Z pewnością nie takiej jak ja - zaśmiała się Pattie.
- Valerie nie pozwoliłaby mi się nawet zbliżyć do swojej córki. A twój ojciec i babka byliby przerażeni.
- Żadne z nich nie ma już wpływu na życie Allie. To ja jestem jej prawnym opiekunem.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że Valerie wybrała ciebie, a nie Peytona. Co ją opętało, by ci powierzyć Allie?
- To długa historia i opowiem ci ją innym razem. Niedługo. - Spence z całego serca pragnął wyznać Pattie całą prawdę, powiedzieć, że właśnie ona i tylko ona ma prawo zająć miejsce matki w życiu tej dziewczynki. Ujął ją dłonią pod brodę.
- Trzeba nauczyć Allie, jak może się stać normalną nastolatką i poznać radość życia. Proszę cię, Partie, pomóż mi wyzwolić jej prawdziwą osobowość.
- Dlaczego myślisz, że ja się do tego nadaję? Jeśli Allie jest choć trochę podobna do Valerie, to nigdy w życiu się nie dogadamy.
Spence uśmiechnął się ironicznie.
- Uwierz mi na słowo, że Allie, choć to córka Valerie. pod każdym względem o wiele bardziej przypomina mnie.
- Jest do ciebie podobna z twarzy. Zauważyłam to od razu, gdy ją zobaczyłam - odrzekła Partie, zastanawiając się, czy gdyby ich córeczka żyła, też przypominałaby ojca?
- Geny Randów są dosyć silne.
- Co mam zrobić, żeby ci pomóc?
- Spędzić z Allie trochę czasu. Z nami obydwojgiem.
- Chyba J.J. byłby przydatny. To dobry chłopak, typowy szesnastolatek. Trochę przypomina mi ciebie, gdy byłeś w tym samym wieku.
Spence odsunął rękę od jej twarzy.
- W takim razie może powinniśmy go trzymać z daleka od Allie?
Obydwoje roześmieli się na wspomnienie dawnych lat.
- Wiesz, że sami się prosimy o kłopoty, prawda? - powiedziała Pattie. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właściwie zgodziła się przyjąć propozycję Spence'a. Pociąg fizyczny nie był żadnym wytłumaczeniem.
- Kłopoty to zawsze była moja specjalność, mała. A pamiętam czasy, gdy także i ty ich nie unikałaś.
- A tak. Nadal je mam, choć staram się im zapobiegać. Tym razem nie wolno nam myśleć tylko o sobie. Tu wchodzi w grę rodzina. Twoja siostrzenica. Mój pasierb.
- Sprawa rodzinna, co? - Podobało mu się to wyrażenie. Chciał, by Allie stała się częścią rodziny Pattie. Gdyby wiedział, że jego córka jest bezpieczna i szczęśliwa ze swoją matką, wówczas mógłby wrócić do dawnego życia, które było beztroskie, chroniło go przed cierpieniem i przed zadawaniem cierpienia innym.
Przyrzekł Pattie, że więcej jej nie zrani. To znaczy, że nie wolno mu składać żadnych obietnic, których nie będzie mógł dotrzymać. Nie, nie będzie jej niczego obiecywał. Pozostanie tu tylko tak długo, dopóki wszystko się jakoś nie ułoży. Połączy matkę z córką i wyniesie się jak najdalej od nich. Nie będzie ryzykował, że złamie serce Pattie i rozczaruje swoje dziecko.
Znał siebie dobrze i jedno wiedział na pewno - Spence Rand nie nadaje się na ojca rodziny.
ROZDZIAŁ TRZECI
Choć bolała ją głowa i nogi, Partie uznała, że od dawna nie spędziła równie przyjemnego dnia. Brakowało jej jedynie towarzystwa J.J. Nie chciał przyjechać na zakupy do Tupelo. W ciągu ostatnich dwóch tygodni, odkąd zaczęła spędzać więcej czasu ze Spence'em i Allie, Pattie zauważyła zmianę w zachowaniu się pasierba. Choć z początku była ona niemal niedostrzegalna, z dnia na dzień stawała się coraz wyraźniejsza, aż w końcu J.J. zaczął okazywać Allie otwartą wrogość.
Pattie uważała, że najmądrzej będzie dać chłopcu trochę czasu, by mógł się przekonać, że przyjaźń ze Spence'em i jego siostrzenicą nie umniejsza jej uczuć do niego.
Spojrzała na Spence'a, który stał w kolejce przy ladzie. Allie i Leigh wybrały się do sklepu muzycznego, zaś oni obydwoje skorzystali z okazji, by odpocząć chwilę i coś zjeść.
Pattie cieszyła się, że Leigh zaprzyjaźniła się z Allie. Siostrzenica Spence'a była nieśmiała i brakowało jej pewności siebie. Widać było jednak, że się stopniowo zmienia. Spence twierdził, że to zasługa Pattie, ona zaś była zdania, że zadziałał tu jego wpływ. W każdym razie rezultaty były pomyślne.
Spence postawił tacę pełną naczyń na stoliku i usiadł.
- Co za okropne miejsce. Dlaczego wy, kobiety, tak lubicie robić zakupy?
- Mogłeś zostać w domu. Ostrzegałam cię, jak wygląda całodniowe chodzenie po sklepach z dwiema nastolatkami - odrzekła Pattie, sięgając po dietetyczną colę.
- Miałaś rację. Powinienem zostać w domu i popracować nad rozdziałem dziesiątym. - Spence podsunął jej tacę. - Oto twój hot dog z sosem chili i frytkami. Jak możesz jeść takie śmiecie i zachowywać przy tym zgrabną figurę?
- Spojrzał na nią z aprobatą. Ubrana była w obcisłe dżinsy i firmową turkusową koszulkę drużyny lekkoatletycznej liceum w Marshallton. Nie hołdowała wyszukanej elegancji. Lubiła nosić jaskrawe ubrania i dużo biżuterii. Pattie nie należała do kobiet wyrafinowanych. Była prostą dziewczyną z małego miasteczka, kierującą się w życiu nieco staroświeckimi zasadami. Spencerowi podobało się to. Zastanawiał się, czy na złotym łańcuszku, który zawsze miała na szyi, nosi obrączkę Freda Cartera.
- Nie mam pojęcia. To kwestia przemiany materii. Może to dziedziczne. - Pattie z westchnieniem zabrała się do jedzenia hot doga.
- Wydaje mi się, że Allie też nie powinna mieć kłopotów z figurą stwierdził Spence. Miał ochotę dodać, że dziewczynka odziedziczyła budowę po swej matce. Z dnia na dzień coraz trudniej było mu ukrywać prawdę, ale uważał, że jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila, by ją ujawnić.
- Nigdy nie widziałam męża Valerie, ale twoja siostra zawsze była szczupła.
- Allie chyba wdała się w Randów. Jest podobna do mojej rodziny, prawda? - Spence zerknął na Pattie, próbując ją ostrożnie przygotować do ujawnienia prawdy o pochodzeniu dziewczynki.
- Masz rację. Jest tak podobna do ciebie, że mogłaby być twoją córką.
Spence zakrztusił się colą. Poczerwieniał na twarzy i z oczu popłynęły mu łzy.
- Czy to myśl o ojcostwie tak cię przeraziła? - Pattie wiedziała, że jeśli ich przyjaźń przetrwa, wcześniej czy później będzie musiała powiedzieć mu o ich dziecku... o dziewczynce, która zmarła.
- To prawda, przeraża mnie taka myśl. - Spence ocierał twarz papierową chusteczką. - Nie nadaję się do stałych związków. Ty akurat powinnaś o tym dobrze wiedzieć.
- Czy to znaczy, że przez te wszystkie lata nie zdarzył ci się ani jeden trwały związek?
- Ani jeden.
- Ale z pewnością był ktoś... - Pattie nie mogła uwierzyć, że mężczyzna taki jak Spence nie dzielił życia z żadną kobietą.
Było kilka kobiet. Nie tak wiele, naprawdę. Ze dwa razy próbowałem z którąś zamieszkać, ale nic z tego nie wyszło.
- Dlaczego?
- Zawsze, gdy podejmuję jakieś zobowiązania, nawet czasowe, cały układ szybko się psuje. Chyba jestem egoistą, Pattie. Lubię, żeby wszystko było po mojemu, i nie mam ochoty się zmieniać. - Przerwał na chwilę, szukając w jej oczach zrozumienia.
- I nigdy nie spotkałeś kobiety, która by cię nie próbowała zmieniać?
- Widzisz, wiem o tym, że życie ze mną nie jest pasmem szczęścia i nikt mnie nie chce takim, jaki jestem, ale to wina mojego charakteru i już.
- Nie widzę w tym nic złego - stwierdziła Pattie z westchnieniem. Ja też nigdy nie udawałam nikogo innego. Jestem trochę zbyt głośna, trochę za bardzo rzucam się w oczy...
- Trochę zbyt atrakcyjna - Spence uśmiechnął się. - Popatrz tylko. Żadne z nas w gruncie rzeczy wcale się nie zmieniło. - Ujął ją za rękę. - Czy mówiłem ci już, jak bardzo jestem ci wdzięczny za pomoc w wychowywaniu Allie? Doskonale sobie z nią radzisz. Ona bardzo cię polubiła.
Partie wysunęła rękę z jego dłoni.
- Podoba mi się to matkowanie. Lubię zajmować się J.J., chociaż on uważa, że jest już na to za dorosły, i sprawia mi przyjemność towarzystwo Allie. To kochane dziecko. Ja... zawsze chciałam mieć córkę.
Spence odwrócił wzrok. Nie był w stanie kłamać dalej, patrząc jej prosto w oczy.
- Przykro mi, że masz ostatnio kłopoty z J.J. Mam wrażenie, że to przeze mnie.
- To minie. Po prostu od czasu śmierci Freda J.J. nie musiał się mną dzielić z nikim innym, więc teraz jest trochę zazdrosny o ciebie i o Allie.
- Nie miałem zamiaru wtrącać się w wasze życie. Może powinienem z nim porozmawiać i wyjaśnić, że wystarczy w twoim sercu miejsca dla nas wszystkich.
- On o tym wie. Najlepiej zostawić go w spokoju, a stanie się taki jak dawniej, gdy już poradzi sobie ze swoimi uczuciami.
- Skąd wiesz takie rzeczy o dzieciach? - zapytał Spence.
- To wrodzony talent - zaśmiała się Pattie.
Przy stoliku pojawiły się Leigh i Allie. Rzuciły torby i paczki na podłogę, przysunęły sobie krzesła od sąsiedniego stolika i usiadły.
- Zakupy to najwspanialsza rzecz na świecie - westchnęła Leigh.
- Już nie pamiętam, kiedy się tak świetnie bawiłam - oznajmiła Allie. - Wujku Spence, czy naprawdę ci nie przeszkadza, że kupiłam aż tyle nowych rzeczy?
- Oczywiście, że nie. Chcę, żebyś miała wszystko, co jest ci potrzebne.
- Leigh i Pattie pomogły mi wybrać ubrania, jakie noszą wszystkie dziewczyny w moim wieku. Mamie nic z tego by się nie podobało - powiedziała dziewczynka ze łzami w oczach.
- Założę się, że te dżinsy i niebieski obcisły sweter spodobają się J.J. - zauważyła z uśmiechem Leigh.
Allie zaczerwieniła się mocno.
- Leigh, proszę, przestań.
- No coś ty. Twój wujek Spence i Pattie wiedzą, że podoba ci się J.J., i nie mają nic przeciwko temu, prawda? - spytała sympatyczna blondynka, spoglądając na nich oboje.
- Myślę, że J.J. może nie być wart Allie - odrzekła Pattie w nadziei, że złagodzi niepewność i zażenowanie dziewczynki. - Zwłaszcza że ostatnio dziwnie się zachowuje.
- Tylko nic mu nie mówcie - poprosiła Allie, zerkając na Pattie nieśmiało. - On mnie nie lubi i... chyba bym umarła, gdyby się dowiedział, że mi się podoba.
- Zabierzemy tę tajemnicę ze sobą do grobu - zaśmiała się Pattie.
- Jesteście głodne? - zapytał Spence.
- Okropnie - odrzekła Leigh, sięgając do kieszeni dżinsów.
- Zostaw swoje pieniądze. Powiedzcie mi, na co macie ochotę.
- Na hamburgera, colę i frytki - odrzekła Leigh.
- Czy mogłabym poprosić o takiego hot doga, jakiego zamówiła Pattie? Nigdy czegoś takiego nie jadłam, ale wygląda to bardzo apetycznie. - Allie wpatrywała się w talerz wzrokiem łakomczucha.
- Zaraz wracam - powiedział Spence i odszedł złożyć zamówienie.
- Pójdziemy do kina? - zapytała Leigh. Pattie spojrzała na zegarek.
- Jeśli szybko zjecie, to zdążymy na seans o siódmej.
- Myślę, że ty i wujek Spence powinniście pójść na jakiś melodramat, a my z Leigh obejrzymy sobie horror. - Allie zarumieniła się i zerknęła na Pattie spod oka. - Wiesz, bardzo się podobasz wujkowi.
- Ja też go bardzo lubię. Pattie nie potrafiła zrozumieć wrażenia, jakiego doznawała za każdym razem, gdy patrzyła na Allie. Było w tej dziewczynce coś, co bardzo ją do niej przyciągało. Siostrzenica Spencera zdawała się mówić: „Zaopiekuj się mną, potrzebuję cię”. Allie była spragniona uczucia, a Pattie z jakiegoś powodu miała ochotę zaspokoić tę potrzebę.
Spencer Rand także ją przyciągał, lecz w zupełnie inny sposób. Pragnęła obdarzyć go miłością i zrozumieniem, których mu brakowało. Gdyby tylko chciał zaryzykować, gdyby spróbował ją pokochać i przyjąć jej miłość, ona także by się na to odważyła. Obawiała się jednak podjąć to ryzyko sama, budować związek z człowiekiem, który przyznawał wprost, że nie nadaje się do życia w stałych związkach.
- Dlaczego one tak ucichły? - zapytał Spence, spoglądając we wsteczne lusterko.
Pattie odwróciła się i zerknęła na tylne siedzenie mercedesa. Spence wziął stojący w garażu samochód senatora, gdyż we czwórkę nie zmieściliby się w jego porsche'u.
- Obydwie śpią. - Uśmiechnęła się. - To był męczący dzień.
- Dla nas też - odrzekł. - Nie miałem pojęcia, ile energii wymagają zakupy robione z trzema kobietami.
Pattie nadal wpatrywała się w twarz Allie. Dziewczynka w każdym calu była podobna do Randów. Jedynie drobną budową ciała różniła się od reszty rodziny. Wszyscy Randowie byli wysocy; nawet matka senatora miała niemal metr osiemdziesiąt wzrostu.
- Czy coś się stało? - zapytał Spence, odwracając się do tyłu.
- Nie, nic. - Pattie usiadła prosto i spojrzała na niego. - Myślałam o tym, jak bardzo Allie jest podobna do twojej rodziny, a szczególnie do ciebie.
- Tak?
- Mąż Valerie też nie był niski, prawda?
Spence odchrząknął.
- Edward był średniego wzrostu. Dlaczego pytasz?
- Allie jest raczej niska, więc zastanawiałam się, po kim to odziedziczyła. Może po jakimś dalekim krewnym?
- Możliwe.
Pattie usiadła wygodniej.
- Wiesz, obawiałam się, że Allie i ja nie polubimy się ze względu na to, że jest córką Valerie, ale świetnie się dogadujemy. Widać w jej zachowaniu wpływ twojej siostry, ale charakter ma zupełnie inny niż jej matka.
Spence w milczeniu prowadził auto. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się ukrywać prawdę przed Pattie. To nie było uczciwe, że nadal ją okłamywał, ale zdawał sobie sprawę, że Allie jeszcze nie będzie w stanie pogodzić się z tym, co usłyszy, a obawiał się, że jeśli opowie całą historię Pattie, ta powtórzy ją małej.
- Czy mogę nastawić radio? - zapytała Pattie. - Nie za głośno, tak żeby nie obudzić dziewczynek.
- Nadal lubisz muzykę country? - Choć wychował się w Tennessee, nigdy nie przepadał za country. Wolał łagodny jazz albo mocnego rocka. Nawet pod tym względem nie pasował do otoczenia.
- Tak, nadal ją lubię.
- W takim razie może uda mi się wytrzymać to przez chwilę.
Pomimo mroku Pattie zauważyła uśmiech na jego twarzy. Włączyła radio i zaczęła szukać właściwego programu. Wybrała stację country z Corinth.
- Posłuchaj tego. To jest piękne.
- Skoro tak mówisz. - Przejechali przez granicę między stanami Missisipi i Tennessee. - Co jeszcze nadal lubisz oprócz muzyki country? Truskawki? Różowe róże? Wiem już, że wciąż kochasz zwierzęta. Ten twój rozpieszczony spaniel uważa się za człowieka.
- Ebony ma w sobie więcej cech ludzkich niż przeciętny człowiek - oburzyła się Pattie, zastanawiając się, jaka jest przyczyna tych dociekań. - Dorosłam i jestem teraz kobietą, która potrafi o siebie zadbać, ale to prawda, nadal jest we mnie wiele cech tej dziewczyny, którą kiedyś znałeś. Lubię truskawki i różowe róże tak samo jak kiedyś, ale zdziwiona jestem, że o tym pamiętasz.
- Pamiętam wszystko, co dotyczy ciebie. - Spence wziął ją za rękę, nie odrywając oczu od drogi.
- Zawsze umiałeś znaleźć właściwe słowa we właściwej chwili. Choć nigdy nie potrafiłeś się zgodzić ze swoim ojcem, to niewątpliwie odziedziczyłeś jego dar wymowy. Mógłbyś zostać politykiem.
Poczuła, że Spence drgnął. Uścisnął mocno jej dłoń, po czym ją wypuścił.
- W przeciwieństwie do mojego ojca wszystko, co mówię, mówię szczerze.
- Naprawdę?
- Nie potrafisz mi zaufać, tak? Chyba nie mogę cię za to winić, ale jeśli nie jesteś w stanie uwierzyć w nic innego, to proszę, uwierz chociaż w to, że nigdy nie chciałem cię zranić.
- Czasami ranimy ludzi wbrew własnej woli. - Pattie nade wszystko pragnęła, by Spence przestał już wracać do przeszłości.
- Myślisz, że znowu zrobię ci krzywdę, prawda? Dlatego trzymasz mnie na dystans.
- Obiecałam, że pomogę ci w wychowaniu Allie. Dotrzymuję słowa. I powiedziałam, że możemy spróbować znów zostać przyjaciółmi. Staram się, żeby tak było.
- Wiem o tym, i nie myśl, że nie jestem ci wdzięczny, ale...
- Ale chciałbyś czegoś więcej. Na jakiś czas. Dopóki jesteś w Marshallton. Jak długo tu zostaniesz, Spence? Nie powiedziałeś mi jeszcze, dlaczego przywiozłeś Allie tutaj, zamiast zabrać ją do siebie, do Kalifornii.
Jak mógł jej to wyjaśnić? Nie miał zamiaru zawozić Allie do Kalifornii. Jego córka powinna się wychowywać z matką w małym miasteczku na południu, gdzie ludzie zwracają się do listonosza po imieniu i chodzą do tego samego kościoła, co ich lekarz.
- Moje plany nie są dokładnie sprecyzowane - przyznał. - Na razie Allie jest najważniejsza. Muszę robić to, co uważam za najlepsze dla niej.
- Doceniam to i... pomogę ci w miarę możliwości, ale...
- Ale?
- Nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe komplikacje w życiu - przyznała Pattie.
- Nie wiedziałem, że twoje życie jest takie skomplikowane.
- Straciłam narzeczonego przed czternastoma miesiącami. To wszystko zmieniło. Próbuję wychowywać jego dorastającego syna, a kuzynka Freda grozi, że skieruje do sądu sprawę o odebranie mi opieki nad nim. A w dodatku w interesach ledwo wychodzę na swoje.
Spence przejeżdżał przez centrum Marshallton i musiał prowadzić samochód uważniej, gdyż wszędzie, z wyjątkiem głównej ulicy, wyłączono już sygnalizację i migały jedynie żółte światła ostrzegawcze.
- Masz rację - przyznał. - Masz za dużo problemów, żeby jeszcze brać sobie do serca moje kłopoty. Dlatego tym bardziej jestem ci wdzięczny za Allie.
Zaparkował przed domem Pattie i zgasił silnik. Pattie odpięła pas i wysiadła. Żadna z dziewczynek nawet nic drgnęła. Spence także wysiadł, obszedł samochód dokoła i otworzył bagażnik.
Pattie podeszła do niego.
- Mówiłeś, że przez cały przyszły tydzień będziesz zajęty pisaniem nowej książki. Może pozwoliłbyś Allie przychodzić do sklepu codziennie po lekcjach? - zapytała, wyjmując z bagażnika plastikowe torby.
- Odprowadzę cię do drzwi. - Spence pozwolił jej wziąć dwie mniejsze torby, a sam zajął się cięższymi. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Stawiam tylko jeden warunek.
- Jaki?
- Będę pojawiał się codziennie w porze, kiedy zamykacie sklep, i zabierał was wszystkich na kolację.
Szli w stronę niskiego, ceglanego domu, który Pattie odziedziczyła po Fredzie. Spence objął ją ramieniem. Nie protestowała.
- Po prostu przynoś hamburgery albo jakieś mięso z rusztu.
Weszli na werandę. Niebo było czyste i pokryte gęsto mrugającymi gwiazdami. Pośród nich widniała tarcza księżyca niczym wielka żółta miska podświetlona od spodu.
Spence chwycił Pattie w ramiona. Czuła, że chce ją pocałować na dobranoc, i nie potrafiła mu się oprzeć. Pragnęła tego pocałunku.
- Wiedziałem, że dobrze sobie poradzisz z Allie. - Pochylił głowę i pocałował ją lekko, po czym spojrzał jej głęboko w oczy.
Pattie zastygła w wyczekiwaniu. Chciała coś powiedzieć, ale on w tej chwili znów nakrył jej usta swoimi. Uniosła się na palcach i przywarła do niego.
W chwili gdy Spence rzucił plastikowe torby na ziemię i objął jej biodra, zapaliło się światło na werandzie i ktoś otworzył drzwi od wewnątrz. Pattie ze zdziwieniem odsunęła się od Spence'a, który niechętnie wypuścił ją z objęć. W otwartych drzwiach stał J.J. z grymasem gniewu na twarzy. Rozległo się skomlenie i Ebony podbiegła do Pattie.
- J.J., myślałam, że jesteś dziś z kimś umówiony - zdziwiła się, gładząc sukę po karku.
- Jest wpół do dwunastej. Bethany musiała być w domu o jedenastej. - J.J. rzucił Spence'owi groźne, ostrzegawcze spojrzenie.
Ten zaś pochylił się, szybko pocałował Pattie w usta.
skinął głową w stronę J.J. i poszedł do samochodu. Zanim zamknął drzwiczki, pomachał im ręką.
- Kolacje przez cały przyszły tydzień! - zawołał. - I chciałbym, żebyś poszła ze mną na bal do szkoły. Mam być jednym z opiekunów młodzieży.
- Co on chciał przez to powiedzieć? - zapytał J.J., gdy mercedes odjechał już sprzed domu.
- Pewnie proszono go, żeby przyszedł na bal jako opiekun - odrzekła Pattie, wchodząc do środka.
J.J. pochwycił ją za ramię.
- Taki facet nie powinien być opiekunem dzieci. Nie daje im dobrego przykładu.
- J.J., co się z tobą dzieje? Gdy Spence pojawił się w mieście, wydawało mi się, że go lubisz. Teraz przez cały czas coś ci się w nim nie podoba.
- Mam wrażenie, że on znowu cię skrzywdzi. Wiesz o tym, prawda? Nie chciałbym, żeby po raz drugi narobił ci bałaganu w życiu.
- O czym ty mówisz? - Pattie poczuła, że ogarnia ją gwałtowny lęk. Czego J.J. dowiedział się o jej dawnym związku ze Spence'em?
- Znam całą prawdę - oznajmił chłopiec, wpatrując się w jej twarz. - Pattie, wiesz, kim dla mnie jesteś. Traktuję cię jak matkę i... i obchodzi mnie to, co się z tobą stanie.
- Jaką prawdę poznałeś?
- Joan mi powiedziała...
- Kiedy widziałeś się z Joan? - Pattie nigdy by nie zabroniła pasierbowi widywać się z kuzynką Freda, ale wiedziała, że jeśli Joan Stephenson będzie miała okazję narobić im obydwojgu kłopotów, na pewno się przed tym nie zawaha.
- Wiesz przecież, że widuję się z nią od czasu do czasu.
- I co ci powiedziała?
- Że byłaś w ciąży ze Spencerem Randem, gdy miałaś osiemnaście lat, a on cię zostawił i wyjechał z miasta.
- To wiedźma!
- Ale to przecież prawda? Byłaś w ciąży, on cię zostawił, a potem twoje dziecko umarło. Musiałaś sama dawać sobie radę ze wszystkim. - J.J. pochwycił Pattie za ramiona. - Dlaczego jeszcze chcesz w ogóle rozmawiać z takim facetem?
No właśnie, zastanawiała się Pattie, dlaczego?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pattie lubiła patrzeć na Allie. W tej chwili dziewczynka przyglądała się swemu odbiciu w wielkim lustrze wiszącym w sypialni Pattie. Podniosła końce włosów do góry i pozwoliła im powoli opaść na ramiona.
Zmiana, jaka zaszła w zachowaniu siostrzenicy Spencer, zdumiewała Pattie, która z dumą przyznawała, że to ona okazała się tą czarodziejką, która przemieniła nieśmiałe dziecko w piękną młodą dziewczynę. Wystarczyło do tego tylko trochę nowych ubrań, inna fryzura i szkła kontaktowe.
- Mamie ten strój by się nie spodobał. Spódnica jest o wiele za krótka - stwierdziła Allie, spoglądając na swe nogi wystające spod brązowej zamszowej spódniczki.
- Za to podoba się twojemu wujkowi i mnie - odrzekła Pattie. - Ale najważniejsze jest to, czy podoba się tobie.
Allie nie była w stanie oderwać wzroku od swego odbicia w lustrze.
- Wszystko mi się podoba! Fryzura, ubrania, szkła! Pattie położyła rękę na ramieniu dziewczynki. Patrząc w lustro dostrzegła, że ich figury niewiele się różnią. Za każdym razem, gdy Pattie spoglądała na Allie, przypominała sobie o córeczce, którą straciła, i zastanawiała się, czy jej dziecko byłoby podobne do siostrzenicy Spence'a. Jej córka także mogłaby odziedziczyć kolor włosów i rysy twarzy Randów i drobną, zaokrągloną figurę matki.
- Nie mogę uwierzyć, że idę na ten bal. To jest jak sen - powiedziała Allie, wpatrując się w lustro. - Nie miałam pojęcia, że jestem ładna. Ale... jestem, prawda?
Pattie ujęła ją za ramiona.
- Jesteś piękna.
- Och, to wszystko dzięki tobie. - Allie zarzuciła Pattie ramiona na szyję i uścisnęła ją z całej siły.
Pattie obdarzyła ją macierzyńskim uściskiem.
- Pomogłam ci tylko odkryć prawdziwą Allison, która ukrywała swe kształty pod workowatymi sukienkami, nosiła brzydkie okulary i koński ogon.
- J.J. ma szczęście, że jesteś jego matką. Chciałabym... chciałabym...
Pattie uścisnęła ją jeszcze raz, po czym wypuściła z objęć.
- Czego byś chciała? Allie oblała się rumieńcem.
- Wujek Spence powiedział mi, że ty i on byliście w sobie kiedyś zakochani, i... Chciałabym, żebyście wzięli ślub. Wtedy... ponieważ wujek Spence jest teraz kimś w rodzaju mojego ojca, ty zostałabyś moją nową matką.
- Och, Allie, to jest jedna z najmilszych rzeczy, jakie usłyszałam w swoim życiu. Bardzo bym chciała mieć cię za córkę. Ale...
- Wujek Spence bardzo cię lubi. A ty jego też, prawda?
- Oczywiście, że tak. Tylko że... widzisz, Allie kochanie, twój wujek i ja nie mamy zamiaru brać ślubu. To się nie zdarzy, więc nie rób sobie nadziei, dobrze?
Allie zwiesiła głowę, wpatrując się w kraciasty biało-niebieski dywanik.
- Nie powinnam tego mówić, prawda? To było bardzo niegrzeczne. Przepraszam. Nie chciałam...
- Allie, natychmiast przestań przepraszać! - Pattie nie miała zamiaru podnosić głosu i pożałowała tego natychmiast, gdy zobaczyła, że w oczach dziewczynki zbierają się wielkie łzy. - Och, kochanie. Nie gniewam się na ciebie. Nie powiedziałaś nic złego. To nie było niegrzeczne. Allie zerknęła na nią spod rzęs.
- Nie byłam niegrzeczna? I ty się na mnie nie gniewasz?
Pattie uniosła jej brodę, aż spojrzały sobie prosto w oczy.
- Jeśli będziesz płakać, to makijaż ci się rozmaże. Usta Allie drgnęły w lekkim uśmiechu.
- Nie mogę uwierzyć, że wujek Spence pozwolił mi się umalować. Mama by nigdy... Muszę przestać to wciąż powtarzać. Wujek Spence przez cały czas mi powtarza, że on ma inne pojęcie o wychowywaniu dzieci niż mama.
- Jestem pewna, że Valerie była bardzo dobrą matką. - Pattie omal nie zakrztusiła się, wypowiadając to kłamstwo. Uważała Valerie Rand Wilson za nieczułą, małostkową snobkę, ale nie mogła tego powiedzieć przy jej córce. - Poza tym masz bardzo delikatny makijaż. Tylko odrobina różu i szminki. A to jest szczególna okazja. Twoja pierwsza randka.
- To właściwie nie jest randka. Leigh musiała poprosić swojego chłopaka, żeby jego przyjaciel poszedł ze mną na bal.
- To jest randka. A ten chłopak... Jak on się nazywa?
- Darren Henley.
- Więc gdy Darren cię zobaczy, będzie się uważał za najszczęśliwszego chłopaka na balu.
- Wolałabym pójść z J.J., ale on mnie nawet nie lubi i nie uważa za normalną dziewczynę. - Allie opadła na mahoniowe łóżko z baldachimem przykryte narzutą w niebieskozielone pasy, jęknęła i złożyła ręce na kolanach.
Partie usiadła obok niej i ujęła jej dłonie w swoje ręce.
- Nie możemy sprawić, by ktoś nas polubił albo pokochał. Ale daj J.J. trochę czasu. On nie zauważa w tobie pięknej dziewczyny, bo za bardzo go absorbuje myślenie o tobie jako o rywalce. Allie, on jest zazdrosny o czas, który spędzam z tobą i Spence'em.
- Ale przecież wie, jak bardzo go kochasz i jakie ma szczęście, że jesteś jego matką!
Partie puściła dłonie dziewczynki i pogładziła japo długich, brązowych włosach.
- J.J. nie widział jeszcze nowego wydania Allison Wilson. Dziś wieczorem będzie tobą olśniony.
- Naprawdę tak myślisz?
Pattie nie chciała, by dziewczynka żywiła jakieś złudne nadzieje, ale pomyślała, że jeśli ona sama będzie miała tu cokolwiek do powiedzenia, J.J. tego wieczoru przynajmniej raz zatańczy z Allie.
- Pewnie nie powie ci żadnego komplementu, ale czuję, że poprosi cię do tańca.
- Och, Pattie, naprawdę tak myślisz? Chyba bym umarła. Och, Boże. - Allie zeskoczyła z łóżka i zawirowała po pokoju, śmiejąc się; po chwili opadła na kanapę stojącą przed wielkim oknem. - Po czym się poznaje, że się jest zakochanym?
- Co takiego? - Pattie z trudem pohamowała wybuch śmiechu. Przypomniała sobie, że ona także miała czternaście lat, gdy zakochała się w Spencerze Randzie. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
- Skąd się wie, że jest się zakochanym? - powtórzyła Allie.
- To trudne pytanie i wydaje mi się, że nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Po prostu wie się o tym.
- Czy to możliwe, że jestem zakochana w J.J. ? - zastanawiała się Allie.
- Przypuszczam, że tak. - Pattie wyjęła z pudełka brązowe zamszowe szpilki i podała je dziewczynce. - Włóż je. Nie chcesz chyba wystąpić boso, gdy Darren po ciebie przyjdzie. - Zerknęła na duży zegarek z rzymskimi cyframi. - Powinien tu być za jakieś czterdzieści pięć minut.
- Miłość to zabawne uczucie, prawda? - westchnęła Allie. - To znaczy zabawne, bo dziwne, a nie takie zmuszające do śmiechu.
- Miłość bywa różna z różnymi ludźmi. Nigdy nie jest dwa razy tak samo. Nie można kochać dwóch osób w ten sam sposób. - Dla Pattie Spence był pierwszą miłością i nigdy nie kochała nikogo innego tak jak jego. Zawsze miała jakichś chłopaków, zazwyczaj więcej niż jednego naraz, ale nikogo nie traktowała poważnie aż do czasu, gdy pojawił się Fred. Kochała go i miała nadzieję spędzić z nim resztę życia. Ale to było coś zupełnie innego niż ze Spence'em.
- Czy kochałaś wujka Spence'a?
- Tak. Bardzo.
- Powiedział mi, że prosił cię, żebyś z nim wyjechała i wyszła za niego.
Pattie poczuła, że ogarniają ją wielkie, mroczne fale nie chcianych wspomnień. Gdyby tylko potrafiła pamiętać same szczęśliwe chwile bez przywoływania związanego z nimi bólu.
- Chciałam z nim wyjechać, ale nie mogłam. Moja matka miała wylew. Musiałam zrezygnować ze szkoły i znaleźć pracę, żeby nas utrzymać. Mamę, siebie i moją młodszą siostrę.
- Och, Pattie, to musiało być okropne. Ile miałaś lat?
- Osiemnaście.
- Wujek Spence mówił, że twoja mama była gosposią Randów. Dziwi mnie, że jego rodzina pozwoliła mu się z tobą spotykać. - Allie zaczerwieniła się gwałtownie. - Och, Pattie, przepraszam. To zabrzmiało tak... nieprzyjemnie. Nie chciałam...
- Nic nie szkodzi, kochanie. Wiem, co masz na myśli. Twoja mama nauczyła cię oceniać ludzi według tego, z jakiej pochodzą rodziny, a nie według tego, kim są oni sami.
- Wujek Spence mówi, że mama nie miała racji i on nie wierzy w takie bzdury.
- W jakie bzdury nie wierzę? - Spence stał w otwartych drzwiach.
- Wujku! - Allie zerwała się z miejsca i przebiegła pokój w podskokach. U jej stóp, dysząc i poszczekując, tańczyła Ebony. - Spójrz na mnie. Prawda, że ładnie wyglądam? Pattie sprawiła, że jestem piękna!
- To Bóg sprawił, że jesteś piękna - powiedziała Pattie, walcząc ze uciskiem w gardle.
Spence wpatrywał się w nią z uśmiechem. Ubrana była w brązowy tweedowy kostium ze spódnicą kończącą się dziesięć centymetrów nad kolanami, ściśniętą w talii pasem ze złotego łańcucha. Pod spodem miała bawełnianą bluzkę z perłowymi guzikami, prowokacyjnie rozchyloną pod szyją, a z uszu zwisały złoto-perłowe kolczyki w kształcie serduszek.
Allie uścisnęła psa i stanęła tuż przed Spence'em.
- Jak ci się podobam, wujku?
Dopiero teraz oderwał wzrok od Pattie i spojrzał na swą córkę. Boże, ona naprawdę była piękna! Jak Pattie udało się tak zmienić tę szarą myszkę, którą przywiózł z Corinth przed kilkoma tygodniami? Przepełniły go jednocześnie duma i żal. Pattie stała się dla dziewczynki dobrą wróżką, choć nie miała pojęcia, że to jej dziecko.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem - oznajmił, widząc wyraz niepewności w oczach swej córki. - Niemal tak piękną jak Pattie, gdy ją spotkałem po raz pierwszy.
- Och, wujku Spence, dziękuję. - Allie rzuciła się w jego ramiona i uścisnęła go mocno.
Przytrzymał ją przy sobie. To było jego dziecko. Nie miał wcześniej pojęcia, że można czuć taką dumę, szczęście i potrzebę opiekowania się inną istotą. Nie chciał pokochać Allie, ale to już się stało. Była częścią jego i Pattie, owocem ich miłości.
Obejmując ją ramieniem, wyciągnął drugą rękę do Pattie.
- Czy mogę poprowadzić moje damy do salonu? Pattie podeszła do niego. Objął ją ręką w talii i przycisnął do siebie obie swoje kobiety.
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Dwie niewątpliwe królowe balu przyjdą tam ze mną.
- Och, wujku Spence, potrafisz czarować.
- Przejrzałaś go, Allie - zaśmiała się Pattie. - Spence zawsze potrafił mnie oczarować słowami.
- Zapamiętam to. - Spence popatrzył na nią ze zmysłowym błyskiem w oczach.
W umyśle Pattie rozdzwonił się alarmowy brzęczyk, ale jej ciało nie chciało usłuchać ostrzeżenia i mówiło, że jedna noc ze Spence'em warta jest każdego ryzyka.
Zwycięstwo było wspaniałe. Raiders z Marshallton wygrali z Tygrysami z Weeden dziesięć do siedmiu. Pattie krzyczała, aż rozbolało ją gardło, kibicując drużynie swego pasierba. Nawet obecność Joan Stephenson nie potrafiła jej odebrać przyjemności patrzenia na rozgrywki, które lubiła jeszcze od czasów szkoły średniej. Joan od pierwszej chwili przylgnęła do Spence'a. Już na powitanie wsunęła rękę pod jego ramię i uśmiechnęła się promiennie. A Spence, jak zawsze uwodzicielski i czarujący, tolerował jej umizgi. Partie miała ochotę zrzucić tę kobietę ze schodów, ale pohamowała się, przypominając sobie, że nie ma żadnych praw do Spencera Randa.
Spence objął Partie ramieniem i poprowadził ją do sali gimnastycznej liceum, która na ten wieczór stała się salą balową. Ściany udekorowano czarno-złotymi serpentynami, zwisającymi z sufitu. Doniczki z paprociami otaczały parkiet taneczny, gdzie ustawił się czyhający na pary fotograf. Przy ścianie stały stoły zastawione przekąskami i wazami z ponczem owocowym. Miejscowy prezenter radiowy zajmował się obsługą sprzętu. Popularna melodia rockowa rozsadzała bębenki w uszach.
- Wydaje mi się, że gdy my chodziliśmy do szkoły, muzyka nie była aż tak głośna - powiedział Spence, przekrzykując dudnienie basów.
- Była. Teraz wydaje się głośniejsza, by jesteśmy starsi. - Partie przeprowadziła go przez tłum nastolatków w stronę grupy opiekunów, zgromadzonych wokół waz z ponczem.
- Widzę, że pani Newsome nadal nadzoruje stół z napojami i sprawdza, czy nikt nie przyprawił ponczu whisky - uśmiechnął się Spence.
- Pamiętam, jak omal nie wyrzucono ciebie i Joe'ego Dona ze szkoły w ostatniej klasie. Ty poprosiłeś panią Newsome do tańca, a Joe w tym czasie wlał do ponczu butelkę najlepszej whisky swojego ojca.
- Nigdy by nas nie przyłapano, gdyby ten łajza Denton Walters na nas nie naskarżył. On się w tobie kochał, wiesz? - Spence skinął głową, pozdrawiając opiekunów.
Joan Stephenson, wysoka, szczupła i elegancka, wysunęła się naprzód.
- Bardzo bym chciała poznać twoją siostrzenicę, Spencer. Jest tu dzisiaj, prawda? Ogromnie lubiłam Valerie - mówiła, przechylając głowę na bok. Fala czarnych włosów zawirowała wokół jej twarzy. Pattie zacisnęła zęby i uśmiechnęła się z wysiłkiem, nie puszczając ani na chwilę ramienia Spence'a.
- Och, Allie jest gdzieś tutaj. Obie z Leigh White są umówione z chłopakami.
Joan przeszyła Pattie ostrym spojrzeniem.
- Czy ona nie jest trochę za młoda na randki? J.J. mówił mi, że ma dopiero trzynaście lat.
- Prawie czternaście - poprawił ją Spence. - Wydaje mi się, że nic złego nie może wyniknąć z randki na szkolnej zabawie w obecności opiekunów.
- Oczywiście, chyba masz rację. Umieram z niecierpliwości, żeby ją poznać. - Joan niby przypadkiem dotknęła ramienia Spencera i powiodła palcami po miękkim rękawie kaszmirowej marynarki. - Z wielką przyjemnością pomogłabym ci dopilnować, żeby córka Valerie poznała właściwych ludzi.
- To bardzo miło z twojej strony - odrzekł Spence, świadomy napięcia Pattie. Dobrze wiedział o niechęci istniejącej między tymi dwiema kobietami.
- Hej, Pattie - odezwał się J.J., podchodząc do nich od tyłu i kładąc rękę na jej ramieniu. - Zatańczysz ze mną?
Pattie spojrzała na Spence'a.
- Zatańcz - odrzekł. - Ja poszukam Allie i...
- I przedstawisz ją Joan. - Pattie poczuła wypieki na twarzy. Niech diabli porwą tego człowieka! Ilu kobiet potrzebuje jako zastępczych matek dla Allie? Może już teraz zastanawia się nad słusznością swego pierwszego wyboru. Może uświadomił sobie, że Joan Stephenson byłaby lepsza jako matka - kimś o wiele bardziej w typie Valerie Rand Wilson.
- Pattie... - Spence wyciągnął do niej rękę, ona jednak uchyliła się.
- Chodź, J.J. - Pociągnęła chłopca na parkiet. Wszystkie dawne, głęboko pogrzebane kompleksy wróciły do niej ze zdwojoną siłą. Joan zawsze potrafiła sprawić, że Pattie czuła się przy niej jak najgorszy śmieć. Właśnie tacy ludzie nigdy nie pozwalali jej zapomnieć, że jej matka była gosposią, a ona sama pochodziła z biedoty.
J.J. spoglądał na nią zagadkowo. Odpowiedziała mu sztucznym uśmiechem.
- Co się dzieje? - zapytał w tańcu.
- Nic. - Pattie odrzuciła głowę do tyłu. Długie kosmyki jasnych włosów opadły jej na twarz. - Gdzie twoja dziewczyna?
- Przyszedłem sam. Pomyślałem, że trochę się porozglądam. Niech dziewczyny szaleją z emocji.
- Jakie to wielkoduszne z twojej strony - zaśmiała się Pattie.
- Zła jesteś na Spence'a, co? Flirtował z Joan.
- To nie moja sprawa. Wolno mu flirtować, z kim zechce. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic nas nie wiąże.
- Może Joan jest bardziej w jego typie. W końcu ona pochodzi z dobrej rodziny, a podobno wszyscy Randowie zwracali na to uwagę.
Komentarz J.J. trafił w sedno. Pattie zebrała całą siłę woli, żeby się nie rozpłakać. Rockowa melodia ucichła i rozległy się miękkie rytmy piosenki country. Partie chciała zejść z parkietu, ale J.J. pochwycił ją za ramię.
- Ja tylko żartowałem. Wiesz przecież, że gdybyś naprawdę chciała zdobyć Spencera Randa, Joan nie miałaby żadnych szans. Ty jesteś najlepsza.
- A ty nie jesteś obiektywny. Kochasz mnie jak matkę.
- To prawda, i wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko.
- Naprawdę? - Pattie uśmiechnęła się, zastanawiając się, czy wykorzystać sytuację. Choć ten wieczór był katastrofą dla niej, mógł okazać się przecież całkiem udany dla Allie.
- Oj, nie podoba mi się ten wyraz twoich oczu. Co ty knujesz?
- Poproś Allie do tańca.
- Co?!
- Poproś Allie do tańca. Tylko raz.
J.J. zachmurzył się.
- Co powiedzą chłopaki, gdy zobaczą, że tańczę z taką myszą?
- Nie widziałeś jej dzisiaj, prawda? - Pattie przebiegała salę wzrokiem, szukając siostrzenicy Spence'a.
- Nie, a co?
Allie stała w kącie obok wysokiego, chudego chłopaka w okularach, który wyglądał na równie nieszczęśliwego jak ona.
- Stoi tam w przeciwległym kącie.
J.J. odwrócił się we wskazanym kierunku.
- Nie widzę jej.
- Jest z Darrenem Henleyem.
J.J. spojrzał jeszcze raz i westchnął głęboko.
- Rany, to jest Allie Wilson? Co jej się stało? Wygląda... wygląda jak lalka.
- Udzieliłam jej kilku wskazówek - odparła Pattie z ulgą.
- Dokonałaś cudu. - J.J. ruszył w stronę Allie, po czym zatrzymał się i szepnął do Pattie: - Ale tylko raz. I tylko dlatego, że ty mnie o to prosiłaś. Może wygląda lepiej, ale na pewno jest równie dziwna jak przedtem.
Muzyka znów się zmieniła i teraz rozległ się powolny, zmysłowy rytm melodii „Tylko ty”. Dla Pattie ta piosenka niosła ze sobą nie chciane wspomnienia. Tamtej nocy w domku Randów, gdy po raz pierwszy kochała się ze Spence'em, tańczyli właśnie przy niej. Spence znalazł stare single wepchnięte pod przenośny gramofon.
Poczuła dotyk czyjejś dłoni na karku. Nie potrzebowała się odwracać, by wiedzieć, że to Spence. Ta stara piosenka przyciągnęła go do niej, bez wątpienia budząc w nim te same wspomnienia. Wsunęła się w jego ramiona i poddała rytmowi. Podniosła głowę i ujrzała płonące w jego oczach pożądanie. Żadne z nich się nie uśmiechało. Przyciągnął ją blisko do siebie. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Spencer Rand pragnął jej równie mocno, jak ona jego.
Czas zatrzymał się na chwilę. Czternaście lat nagle znikło. Istnieli tylko oni obydwoje, bicie ich serc, dotyk przytulonych do siebie ciał, jego dłoń w jej dłoni.
Gdy piosenka skończyła się i zaczęto grać instrumentalną melodię rockową, Spence zatrzymał się, ale nie wypuścił Pattie z objęć. Usiłowała się wysunąć z jego ramion, ale przytrzymał ją mocno.
- To nie nadaje się do wolnego tańca - powiedziała cicho.
Spence zakołysał się lekko, nadal obejmując ją ramieniem.
- Może pójdziemy do samochodu? - szepnął z uśmiechem.
Pattie nie potrafiła się oprzeć tęsknocie, którą ujrzała w jego wzroku.
- Nie wydaje ci się, że jesteśmy za starzy na takie numery? - Połowę nocy po ostatnim szkolnym balu spędzili w jego samochodzie, ukryci za zaparowanymi szybami.
- W takim razie u ciebie czy u mnie?
- Co?
- Jeśli wolisz wygodę, będziemy musieli pójść do domu - wyjaśnił Spence, sprowadzając ją z parkietu.
- Nie zapomniałeś chyba, że jesteśmy tu w roli opiekunów? Poza tym każde z nas z kimś mieszka.
- Rodzicielstwo ma swoje wady, prawda?
- Cześć - powiedziała Allie, podchodząc do nich z rozjaśnioną twarzą.
- Dobrze się bawisz? - zapytał Spence.
- Tak. W każdym razie przez jakiś czas bawiłam się świetnie. - Allie zerknęła na parkiet, gdzie J.J. wirował w rytm muzyki w towarzystwie rudej dziewczyny o zaokrąglonych kształtach.
Pattie świetnie rozumiała uczucia dziewczynki. Szczęście było rzeczą tak ulotną i kruchą. Dla nich obydwu bramy raju uchyliły się na chwilę, po czym szybko zatrzasnęły.
- Zatańczysz z wujkiem? - zapytał Spence. Uścisnął Pattie, po czym podał rękę siostrzenicy.
- Pewnie, że tak. Nie mam zamiaru czekać, aż Darren się ruszy. On nie umie tańczyć. Bogu dzięki, że Pattie dała mi kilka lekcji, bo inaczej ja też byłabym w takiej sytuacji.
Pattie patrzyła na Spencera i Allie. Byli tak uderzająco do siebie podobni, że ktoś nie zorientowany mógłby ich wziąć za ojca i córkę.
- Śliczne dziecko, prawda? - zapytała Joan, podchodząc do niej. Było już za późno, by uniknąć spotkania.
- Tak, Allie jest urocza - przyznała Pattie.
- Podobna do Randów, a zwłaszcza do Spencera.
- Bardzo przepraszam... - Pattie nie miała ochoty kontynuować rozmowy i spróbowała się wycofać, ale Joan pochwyciła ją za ramię.
- Wiesz chyba, że tracisz czas, jeśli uważasz, że Spencer się z tobą ożeni. Już raz cię zostawił, gdy dostał, czego chciał. Teraz zrobi to samo.
- Nie wiesz, o czym mówisz - odrzekła Pattie przez zaciśnięte zęby.
- Potrzebna mu jest odpowiednia matka dla córki Valerie. Pattie spojrzała na nią gniewnym wzrokiem.
- Wszyscy w Marshallton wiedzą, że kiedyś kochałaś się w Spencerze, a on nie miał ochoty się z tobą spotykać. Kochał i pragnął mnie.
Joan roześmiała się głośno.
- Och, na pewno cię pragnął, ale nie na tyle, by się z tobą ożenić i dać nazwisko twojemu bękartowi! Jesteś nikim, po prostu zwykłym śmieciem, który uwiódł mojego kuzyna Freda, podobnie jak wielu innych mężczyzn. Jesteś tylko małą...
- Co tu się dzieje? - zapytał J.J., stając między dwiema kobietami.
Pattie zwinęła dłonie w pięści, powstrzymując pragnienie, by uderzyć Joan w twarz.
- Nic takiego. Tylko mała różnica zdań.
- Posłuchaj, Joan, mówiłem ci tysiąc razy, że Pattie teraz jest moją mamą i nie chcę, żebyś się wtrącała do naszego życia. Mój ojciec wiedział, co robi. Zdawał sobie sprawę, że Pattie będzie dla mnie dobra.
- Twój ojciec stracił rozum! - wybuchnęła Joan. - Ale Pattie i ja nie rozmawiałyśmy o opiece nad tobą.
- A o czym? - zapytał J.J.
Pattie zauważyła kątem oka, że Spence i Allie zmierzają w ich stronę.
- O niczym, J.J. Daj spokój, dobrze?
- Mówiłam właśnie Pattie, jak się cieszę, że Spence i jego siostrzenica przyjęli moje zaproszenie na kolację - uśmiechnęła się Joan z triumfem.
Pattie poczuła szum w uszach. Jej twarz pobladła, a rysy stężały.
Spence niepewnie spoglądał to na nią, to na Joan.
- Może znowu zatańczysz z Allie? - powiedział do J.J. i wyciągnął rękę w stronę Pattie. - A ty? Obiecuję, że nie będę ci deptał po palcach.
Pattie patrzyła na niego, jakby mówił do niej w obcym języku. Czyżby był do tego stopnia niewrażliwy, że nie zdawał sobie sprawy, jak ją dotknie jego przyjaźń z Joan? Ta kobieta była jej wrogiem, groziła sądem i odebraniem opieki nad J.J. Fakt, że Spence przyjął zaproszenie na kolację, był dla Pattie policzkiem.
- Jestem zmęczony po tym meczu - oznajmił J.J. - Pattie i ja idziemy do domu.
- Chcecie wyjść tak wcześnie? - zdziwił się Spence.
- Jeszcze nawet nie minęła północ. - Gdy Pattie nawet na niego nie spojrzała, objął ją ramieniem. - No cóż, jeśli naprawdę chcesz już iść, to cię odwiozę.
Odsunęła się od niego, obawiając się, że wybuchnie płaczem, jeśli Spence jej dotknie. Nie miała najmniejszej ochoty tak się upokarzać.
- Nie odwieziesz nas - powiedział J.J.
- Co się właściwie dzieje? - Spence spojrzał na nich niepewnie.
- Zostaw Partie w spokoju - oznajmił J.J. zimno. - Ona ciebie nie potrzebuje. Świetnie sobie radziliśmy, dopóki się nie pojawiłeś w Marshallton.
Pociągnął Partie w stronę wyjścia. Spence postąpił o krok do przodu.
- Partie, zaczekaj. Czy ktoś mi wreszcie powie, o co tu chodzi?
- Ona nic ci nie musi tłumaczyć - zawołał J.J., ciągnąc macochę za sobą. - Chodź, wynośmy się stąd.
- Partie! - wykrzyknął Spence, ale ona nie zareagowała. Kilku opiekunów spojrzało na niego z zainteresowaniem.
- Partie, czy ty się na mnie o coś gniewasz? - zapytała Allie, podchodząc do niej bliżej. - Czy zrobiłam coś złego?
- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyła Partie i spojrzała na Spence'a. - Dbaj o nią i... pozwól jej przychodzić do mnie w odwiedziny zawsze, gdy będzie miała ochotę.
- Pattie, musimy porozmawiać - nalegał Spence.
- Nie - odrzekła twardo, zmuszając się do uśmiechu. Miała nadzieję, że uda jej się utrzymać panowanie nad sobą, dopóki stąd nie wyjdzie. Spence nie należał do niej i nie miała zamiaru urządzać tu popisu zaborczości. Jeśli uważał, że Joan będzie lepszą matką dla Allie niż ona, nie miała nic przeciwko temu. Cieszyła się tylko, że poznała prawdę, zanim zdążyła się jeszcze bardziej przywiązać do dziewczynki. - Na razie, Spence.
Gdy wyszli na zewnątrz, J.J. otoczył ją ramieniem. Drżała na całym ciele, wdychając wielkie hausty chłodnego, świeżego powietrza.
- Pattie? - J.J. objął ją mocniej.
- Wszystko w porządku - odrzekła z trudem. Głupia była myśląc, że ma jeszcze jedną szansę i że Bóg wybrał ją na zastępczą matkę Allie. Spence nadal jej pragnął, ale nie kochał. Uczucie, które kiedyś ich łączyło, zginęło przed czternastu laty. Sądziła, że pogrzebała je wraz ze swym dzieckiem. Ale to nie była prawda. Nadal kochała Spence'a równie mocno, jak wtedy.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nigdy nie zrozumie kobiet, a szczególnie pewnej ponętnej blondynki. Na balu w zeszłym tygodniu przez chwilę miał wrażenie, że udało im się na nowo odnaleźć specyficzną bliskość, jaka kiedyś istniała między nimi. Przez cały czas, odkąd wrócił do Marshallton, próbował przygotować Pattie do tego, co usłyszy o ich dziecku. Wszystko szło dobrze aż do chwili, gdy popełnił błąd taktyczny. Przyjął zaproszenie na kolację od Joan Stephenson, a Pattie nie dała mu nawet szansy, by mógł wyjaśnić, dlaczego to zrobił.
Tamtego piątkowego wieczoru, gdy Pattie i J.J. wypadli z sali gimnastycznej jak burza, Spence poczuł się ogłuszony. Dopiero następnego dnia, gdy udało mu się z nią porozmawiać, dowiedział się, o co jej chodziło. Usiłował wytłumaczyć, że przyjął to zaproszenie w nadziei, iż uda mu się przekonać Joan, by porzuciła myśl o kierowaniu do sądu sprawy o opiekę nad J.J., ale Pattie mu nie uwierzyła. Zapomniał już, jak bardzo brakowało jej pewności siebie, gdy chodziło o jej społeczną pozycję w Marshallton.
Ale jak to możliwe, by Pattie choć przez chwilę mogła uznać Joan Stephenson za swoją rywalkę? Joan za bardzo przypominała mu siostrę i babkę, żeby w ogóle zwrócił na nią uwagę jako na kobietę. Pomyślał, że jakoś musi dojść z tym wszystkim do ładu; powinien wreszcie powiedzieć Pattie prawdę o Allie.
Włączył się budzik i radio podało prognozę pogody. Piąta trzydzieści. Okropna godzina do wstawania. Pamiętał wiele nocy, gdy o tej porze dopiero wracał do domu. Wyciągnął rękę i wyłączył radio, po czym odrzucił koc, przeciągnął się i wstał, zupełnie nagi. Włożył dżinsy i ruszył korytarzem w stronę pokoju Allie. Musiał ją obudzić. Uczestnicy wycieczki na wyspę Mud w Memphis zbierali się przed kościołem o wpół do siódmej.
Drzwi były uchylone. Zapukał lekko i wszedł. Patrzył na swą córkę oświetloną smugą światła padającego z korytarza i zastanawiał się, dlaczego, ilekroć na nią spogląda, serce zaczyna bić mu szybciej. Nigdy nie sądził, że drugi człowiek może w nim wzbudzić takie uczucia. Była tak słodka i niewinna, przede wszystkim zaś bardzo potrzebowała ochrony. Nie mógł jej zawieść. Musiał jak najszybciej dogadać się z Pattie i sprawić, by Allie odzyskała matkę.
Parę kilometrów dalej, po drugiej stronie miasta, Pattie nalała soku pomarańczowego do dwóch szklanek i postawiła je na stole kuchennym, po czym sięgnęła po kubek z kawą. Nic nie smakowało tak wspaniale jak pierwszy łyk porannej kawy. Z opiekacza wyskoczyły dwie brązowe grzanki. Zgarnęła je na zielony gliniany talerz.
- J.J., pośpiesz się, bo śniadanie ci wystygnie.
Otworzyła puszkę jedzenia dla psów i wygarnęła je do miski Ebony. Spaniel zajął się kawałkami kurczaka, szorując długimi uszami po dnie miski.
Pattie usiadła i jednym haustem wypiła sok. Ciekawa była, czy zobaczy Spence'a na przystanku. Nie miała ochoty się z nim spotykać. Przez cały ostatni tydzień robiła, co mogła, by go do siebie zniechęcić. Nie widziała go od trzech dni. Jeśli J.J. pośpieszy się, może zdąży odwieźć go pod kościół i odjechać, zanim Spence się tam pojawi.
Oczywiście istniała możliwość, że to on miał rację, a ona się myliła. Może rzeczywiście jej zachowanie na balu było przesadnie gwałtowne. Kto wie, może naprawdę Spence chciał ją ochronić przed kuzynką Freda. Ale głównym problemem były jej kompleksy. Jej ojciec był mechanikiem samochodowym, a matka gosposią. Dorastała w niewielkim domku z kamienia w starej, zniszczonej dzielnicy Marshallton, nosiła tanie, niemodne ubrania i żadna ze szkolnych koleżanek nie pozwoliła jej o tym zapomnieć.
- Podaj mi syrop - poprosił J.J., siadając przy stole. Pattie przysunęła mu butelkę.
- Może zaopiekowałbyś się Allie podczas tej wycieczki?
J.J. obficie polał gofry syropem i podzielił je widelcem na małe kawałki.
- Dlaczego tak się starasz matkować tej dziewczynie?
- Nie mów tak, J.J. - odrzekła Pattie, ściskając obydwiema dłońmi kubek z kawą. - Myślałam, że już sobie to wyjaśniliśmy raz na zawsze. Mój stosunek do Allie w niczym nie umniejsza tego, co do ciebie czuję.
- Wiem - odrzekł J.J. z pełnymi ustami. - Wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że zachowuję się jak kretyn, ale jej wujek...
- To, co się dzieje między Spence'em a mną, nie ma żadnego wpływu na moje uczucia wobec Allie. To miła dziewczynka, która wiele w życiu przeszła. Potrzebuje przyjaciół. Mogę jej dać tylko swoją przyjaźń, boja i Spence nie mamy przed sobą żadnej przyszłości.
- Cieszę się, że zmądrzałaś.
Pattie spojrzała na swego pasierba, sącząc ciepłą, słodką kawę.
- Allie lubi cię i potrzebuje także twojej przyjaźni.
- Dobra, mogę przypilnować, żeby nic jej się nie stało, ale tylko tyle. Nie chcę, żeby wszyscy zaczęli ją uważać za moją dziewczynę albo coś w tym rodzaju - odrzekł J. J. nalewając sobie drugą szklankę soku.
- To wystarczy. Ona i tak jest dla ciebie za młoda. Dopiero po Nowym Roku skończy czternaście lat.
- Za młoda i za dziwna. Wiesz, że ona czyta wiersze? A skąd właściwie wiesz, kiedy ma urodziny? Mówiła ci? - zdziwił się JJ.
- Poniekąd - mruknęła Pattie, usiłując nie myśleć o tym, że dziecko jej i Spence'a urodziło się tego samego dnia - czwartego stycznia.
J.J. odniósł brudne naczynia do zlewu.
- Baw się dobrze wieczorem. Trener Evans to świetny facet. Myślę, że byłby niezłym ojczymem.
- Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei - westchnęła Pattie. Już od wielu miesięcy odrzucała zaproszenia Gila Evansa i teraz przyznawała w duchu, że zgodziła się z nim umówić wyłącznie dlatego, iż miała ochotę odegrać się na Spencerze za kolację z Joan. Było to dziecinne zachowanie i miała nadzieję, że nie będzie musiała później go żałować.
O szóstej trzydzieści rano autobus wyjechał z parkingu przed kościołem na drogę prowadzącą do Memphis. Gromada zaspanych rodziców pomachała swym pociechom, po czym wsiadła do samochodów i rozjechała się do domów. Gdy Pattie otwierała drzwi swego sześcioletniego auta, Spence podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. Odwróciła się i spojrzała na niego gniewnie.
- Czy możemy porozmawiać? - zapytał.
- O czym chcesz rozmawiać, Spence? Myślę, że wyjaśniliśmy sobie już wszystko.
Spróbowała się odsunąć, ale Spence pochwycił ją za rękę.
- Kiedyś byliśmy przyjaciółmi i kochankami. Myślałem, że znów może tak być. Co się stało?
- Joan Stephenson umiera z pragnienia, by zostać twoją przyjaciółką i kochanką - odrzekła Partie, nie patrząc na niego. - Po co tracisz czas na mnie? Już mnie kiedyś zdobyłeś.
Spence rozluźnił uchwyt.
- Do diabła, Pattie, wiesz przecież, że Joan nie ma z nami nic wspólnego. Używasz jej jako pretekstu, żeby się ode mnie odsunąć. Boisz się przyznać, że nadal ci na mnie zależy.
Pattie rozejrzała się po parkingu i odetchnęła z ulgą, widząc, że są sami.
Obawiam się, że masz rację. Boję się tego, że znowu możesz mnie zranić.
Spence w duchu musiał przyznać jej rację.
- To nie Joan jest właściwym wzorem kobiety dla mojej siostrzenicy, tylko ty. Mniejsza o twoje uczucia wobec mnie. Nie odtrącaj Allie. Ona cię potrzebuje.
Pattie ze wszystkich sił usiłowała powstrzymać łzy i nie stracić kontroli nad sobą.
- Nie mam takiego zamiaru. Już jej powiedziałam, że zawsze, kiedy będzie chciała, może do mnie przyjść.
- Dziękuję, Pattie. Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci za to wdzięczny. - Spence wbił wzrok w chodnik pod stopami. Allie to wyjątkowa dziewczynka i bardzo potrzebuje matki.
- Nie mogę być jej matką, ale mogę ofiarować jej przyjaźń.
- Pattie...
- Muszę już iść. - Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwiczki.
Spence nieruchomo stał obok. Widziała przez okno, że jej pomachał i odsunął się o krok. Szybko zmieniła bieg i wyjechała z parkingu.
Spencer jeszcze przez dłuższą chwilę nie ruszał się, patrząc w ślad za nią, po czym wsiadł do swojego porsche^ i wrócił do domu w Clairmont.
Wiedział, że zasłużył sobie na ten nieudany wieczór; sam się tego domagał, zapraszając Joan Stephenson na kolację. Podczas wizyty u niej w domu w poprzedni czwartek próbował skierować rozmowę na temat opieki nad J.J., ale Joan zignorowała jego usiłowania. Tym razem to on ją zaprosił, ona zaś skorzystała z okazji, by przyczepić Pattie jeszcze kilka łatek. Nie wahała się nawet, by mu opowiedzieć o jej ciąży. Spence hamował się z całych sił. by nie wybuchnąć i nie wykrzyczeć, że to dziecko było jego, a poza tym żyje i ma się dobrze.
Kolacja w najdroższej restauracji w mieście dobiegła wreszcie końca. Spence postanowił odwieźć Joan do domu i pogodzić się z porażką. W nadziei że złagodzi jej niechęć, zasugerował, żeby wpadli napić się piwa i potańczyć trochę w „Błędnym Rycerzu”. Był absolutnie przekonany, że Joan z oburzeniem odrzuci propozycję wstąpienia do przydrożnego zajazdu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że jego towarzyszka przyjmie zaproszenie, a jednak to zrobiła.
Wprowadził ją do zadymionego, mrocznego pomieszczenia, stylizowanego na stodołę. Podłoga posypana była trocinami, a parkiet do tańca zrobiony był z nie heblowanych desek. Po kątach poniewierały się bele siana, na których gdzieniegdzie ktoś spał. Wiejska kapela głośno grała rzewną piosenkę. Mniej więcej tuzin par wirowało w tańcu.
- Nigdy jeszcze nie byłam w takim miejscu - przyznała Joan, uczepiona kurczowo ramienia Spence'a.
- Mogę cię zawieźć do domu - odrzekł z nadzieją, że wreszcie pozbędzie się tej snobki.
- Ależ skąd. Skoro ty lubisz takie lokale, to ja też... no, nie widzę nic złego w tym, żeby przynajmniej spróbować. Choć raz. - Joan pociągnęła nosem, krzywiąc się na zapach brudu, piwa i ludzkiego potu.
Spence poprowadził ją do jednego z wolnych stolików, na prawo od parkietu. Kilku samotnych mężczyzn spojrzało na nią pożądliwie. Gdy usiadła, Spence przyjrzał się jej uważnie. Wysoka, szczupła i elegancka, bez wątpienia była atrakcyjną kobietą. Wyglądała jednak zupełnie jak ktoś z innej planety w „Błędnym Rycerzu”. Większość kobiet nosiła tu swobodne stroje, Joan natomiast ubrana była w klasyczną czarną jedwabną sukienkę ozdobioną kolią z pereł.
Gdy wreszcie pojawiła się kelnerka, Spence zamówił dwa piwa. Wątpił, czy Joan już kiedyś w życiu próbowała tego napoju i miał nadzieję, że nie będzie jej smakował. Próbował podtrzymywać rozmowę, ale w chwili gdy parkiet opustoszał, urwał nagle w pół słowa.
Ze środka sali nadchodziła Pattie z ręką opartą na ramieniu Gila Evansa. Szli w stronę najbliższego wolnego stolika. Co ona tu, do diabła, robi z tym umięśnionym bezmózgowcem? Spence'owi nie podobała się myśl, że Pattie umawia się z innym mężczyzną. W ciągu ostatnich kilku tygodni bardzo się do siebie zbliżyli i rano, na parkingu, Spencer był pewny, że Pattie wyjechała ze złamanym sercem. Teraz poczuł się jak głupiec. Zazwyczaj dobrze sobie radził z kobietami. Wiedział, jakich słów użyć. by spełniły wszystkie jego życzenia. Sądził, iż uda mu się wykorzystać fakt, że Joan jest w nim zadurzona, i zdobyć wdzięczność Pattie. Tymczasem wpadł we własne sidła. Nie udało mu się niczego uzyskać od Joan, Pattie zaś bawiła się świetnie z innym mężczyzną i najwyraźniej zupełnie już o nim zapomniała.
- Widzę, że Pattie odzyskała formę - powiedziała Joan z przekąsem. Zanim uwiodła biednego Freda, prawie cały czas spędzała w miejscach takich jak to. z mężczyznami w typie Gila Evansa.
- Naprawdę? - Spence szybko zerknął na Joan. po czym znów skupił uwagę na sąsiednim stoliku.
- Miałeś więcej szczęścia niż mój kuzyn Fred - ciągnęła Joan, kładąc rękę na jego dłoni. - Przejrzałeś ją już wiele lat temu i wyjechałeś, zanim zdążyła ci wmówić, że jej dziecko jest twoje.
Spence wyrwał rękę, wziął głęboki oddech i zwrócił się twarzą do Joan.
- A dlaczego myślisz, że nie było moje? Joan zarumieniła się, spuszczając wzrok.
- Bo Pattie Cornell zawsze była dziwką.
- Coś takiego mógłby powiedzieć mój ojciec - odrzekł Spence.
- Senator miał rację.
Kelnerka postawiła przed nimi dwa zroszone kufle pełne piwa. Spence poczuł ulgę, że ma pretekst do przerwania tej rozmowy. To nie było odpowiednie miejsce ani czas, by prostować poglądy Joan.
Muzycy zaczęli grać i pary znów ruszyły na parkiet. Spence poczuł ucisk w żołądku na widok Gila, który podał rękę Pattie. Wstała powoli i poszła za nim z uśmiechem na twarzy.
- Zatańczmy - powiedział Spence i niemal siłą poderwał Joan z miejsca. Pisnęła przenikliwie.
- Mój Boże, ależ ci się śpieszy.
Gdy już znaleźli się na parkiecie, Spence przyciągnął Joan do siebie. Jej szczupłe ciało wydawało mu się nazbyt kościste w porównaniu z zaokrąglonymi kształtami Pattie. Ale Pattie właśnie w tej chwili tuliła się do innego mężczyzny. Spence poczuł do niego nienawiść.
Osunął dłoń na biodro Joan i pochwycił je mocno. Szarpnęła się gwałtownie, nadeptując mu na palce.
- Spencer, nie zachowuj się tak wulgarnie!
- Przepraszam - odrzekły wpatrując się w Gila, który władczo opierał dłoń na biodrach Pattie.
- Nie musisz tego robić tylko dlatego, że te dzikusy obok nas zachowują się jak zwierzęta. - Joan wyprostowała się, spoglądając na Pattie pochmurnie. - Popatrz tylko, jak ta kobieta się zachowuje. To wstyd.
- Mhm. - Nawet bez zachęty Joan Spence patrzył przez cały czas na tańczącą w pobliżu parę. Pattie jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak pociągająca.
Gdy melodia skończyła się, Gil pochylił się nad Pattie i wyszeptał jej do ucha:
- Jeszcze jeden taniec, dobrze? A potem zamówimy coś do picia.
Pattie z westchnieniem uśmiechnęła się do niego, w duchu dziękując Bogu za to, że Gil Evans jest swobodnym, miłym mężczyzną, który nie oczekuje od niej niczego więcej, niż ona sama była skłonna mu dać.
Rozległy się dźwięki spokojnego, instrumentalnego przeboju. Gil zamknął Pattie w ramionach. Zerknęła na tańczące obok pary i zamarła. O metr od niej znajdował się Spence, trzymając w objęciach Joan Stephenson.
- Co się stało? - zapytał Gil.
Nie była w stanie odezwać się ani poruszyć. W jej sercu szalała dzika zazdrość. Co Spence tu robi z tą kobietą? Czyżby to. co jej powiedział, było nieprawdą? A jeśli było tak, jak mówił, to dlaczego dzisiaj przyprowadził Joan do „Błędnego Rycerza”?
- Wolisz usiąść? - zapytał Gil łagodnie.
Pattie potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od tańczącej obok pary.
- Nie... nie. Przepraszam, Gil.
- W takim razie zacznijmy tańczyć, chyba że chcesz, by Rand zauważył, jaka jesteś zdenerwowana. - Gil mocniej przytulił Pattie.
Pozwoliła mu odciągnąć się o kilka metrów dalej. Wdzięczna była Gilowi za zrozumienie. Powoli przesuwali się po parkiecie. Przy każdym obrocie Pattie znów obrzucała Spencera wzrokiem. Wyglądał niezwykle atrakcyjnie. Ubrany był w czarne dżinsy i oliwkowy wełniany blezer, pod którym miał czarną koszulę. Długie włosy związał gumką. Uosobienie swobody i elegancji. Buntownik, niespokojny duch. ale tak przystojny, że mógłby być modelem.
Usiłowała oderwać od niego wzrok. Właściwie nie miała do niego żadnych praw. Przez cały czas podejrzewała, iż usiłował odnowić ich przyjaźń przede wszystkim ze względu na swą siostrzenicę. Teraz zaś znalazł kobietę, która bardziej nadawała się na matkę dla Allie.
Ich spojrzenia spotkały się. Zadrżała, czując siłę własnej reakcji. Wzrok Spence'a przepalał ją na wylot i czuła, że on przeżywa to samo.
Zmusiła się, by przerwać ten kontakt wzrokowy i szepnęła do Gila:
- Chodźmy się czegoś napić.
Sprowadził ją z parkietu. Szła za nim, nie oglądając się za siebie.
Spence dokończył taniec z Joan i odprowadził ją do stolika. Wypił do dna swoje piwo i zamówił następną kolejkę. Przez następne pół godziny Joan rozpaczliwie próbowała wciągnąć go w rozmowę na temat jego rodziny. Mówiła o Allie i Peytonie, nawet o Valerie, senatorze i jego babce. Spence jednak był w stanie odpowiadać tylko „tak” albo „nie” i od czasu do czasu kiwać głową. Nie spuszczał wzroku z Pattie i zauważył, że ona także co chwila zerka w jego stronę.
Gdy Gil znów poprowadził ją na parkiet, Spence z trudem pohamował się, by nie pociągnąć Joan w ślad za nimi. Siedział jednak i patrzył. Zacisnął dłonie w pięści i oparł je na kolanach, uświadamiając sobie niejasno, że Joan nadal coś mówi. Serce biło mu coraz szybciej, a na czole pojawił się pot. Patrzył na Pattie, ubraną w błękitne dżinsy i koralową bawełnianą bluzkę. Ubranie przylegało do jej zaokrąglonych kształtów jak druga skóra. Prawie nie zauważył tego, że Joan zapytała kelnerkę o drogę do toalety i znikła.
Wokalista zapowiedział następną piosenkę. Spence patrzył, jak Pattie upaja się w tańcu muzyką, poruszając się coraz bardziej zmysłowo i podniecająco. Gil odsunął się od niej o krok i rozpoczęli solowe popisy. Pary zatrzymały się i wszyscy patrzyli na jego partnerkę, która tańczyła wspaniale.
Krąg światła przesunął się po tańczących i zatrzymał na Pattie. Odwróciła się od Gila i wyciągnęła ramiona w kuszącym zaproszeniu. Spence nie miał wątpliwości, do kogo to zaproszenie jest skierowane. Patrzyła prosto na niego. Wstał i jak w transie wyszedł na środek sali. Gdy znalazł się o krok od niej, zatrzymał się nagle.
Melodia skończyła się, ale nikt z obserwujących nawet nie drgnął. Na ustach Pattie pojawił się uśmiech. Muzycy zaczęli grać następną melodię. Spence wziął swoją kobietę w ramiona. Przylgnęła do niego i ich ciała zetknęły się. Spence poczuł, że jest zgubiony. Od tej chwili nic już nie miało znaczenia oprócz Pattie. I znów, jak wiele lat temu, ona stała się dla niego najważniejsza. Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej.
Pattie poczuła ucisk w gardle. Nie była w stanie nic powiedzieć. Przywarła do Spence'a ze wszystkich sił.
- Pattie, Pattie. Wiesz, jak cię pragnę - szeptał Spencer, przytulając twarz do jej szyi. - Przestańmy udawać, że jesteśmy w stanie kontrolować swoje uczucia.
- Skończy się na tym, że znów będziemy cierpieć - odszepnęła, przesuwając palcami po jego włosach.
- Nie mogę cierpieć bardziej niż w tej chwili.
- Och, Spence, co my mamy zrobić? - zapytała Pattie bezradnie. Pragnęła go do szaleństwa i choć wiedziała, że nie może liczyć na żadną obietnicę wspólnej przyszłości, nie potrafiła się oprzeć pokusie spędzenia jednej nocy z ukochanym mężczyzną.
- Wyjdźmy stąd, zanim zupełnie stracimy głowy. - Spencer otoczył ją ramieniem i wyprowadził z parkietu. Obróciła się z wahaniem. Gil Evans uśmiechnął się do niej i skinął głową. Joan Stephenson patrzyła na tę scenę z otwartymi ze zdumienia ustami.
Na zewnątrz wciągnęli w płuca nocne powietrze, chłodne i wilgotne. Z ciemnego nieba padała drobna mżawka. Objęci, pobiegli w stronę porsche'a. Gdy już znaleźli się w środku, Spence pochwycił Pattie w ramiona. Ich usta spotkały się w gwałtownym, pełnym namiętności pocałunku. Nie zawracając sobie głowy rozpinaniem rzędu drobnych guziczków przy bluzce Pattie, Spence wyszarpnął ją z dżinsów i wsunął ręce pod spód. Nakrył dłońmi pełne piersi i oderwał usta od jej warg.
- Nie możemy się tutaj kochać, skarbie, ale nie potrafię już dłużej czekać.
- U mnie w domu. - Pocałowała go szybko i wsunęła się na drugi fotel. Gdy Spence znów wyciągnął ramiona w jej stronę, żartobliwie uderzyła go po dłoni. - Mamy całą noc. Czekaliśmy czternaście lat, możemy poczekać jeszcze kilka minut.
Spence zapalił silnik i wyjechał z parkingu. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że przez wszystkie te lata, gdy jeździł po świecie i przeżywał najrozmaitsze przygody, sypiając z wieloma kobietami, nie przestawał czekać na chwilę, gdy znów znajdzie się przy Pattie - i będzie się kochał z jedyną kobietą, którą darzył prawdziwym uczuciem. Z matką jego dziecka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pattie drżącymi palcami usiłowała przekręcić klucz w zamku. Za drzwiami słyszała poszczekiwanie Ebony, która niecierpliwie czekała na jej powrót. Spence stał tuż za nią, obejmując ją mocno. Potarł policzkiem o jej szyję i pocałował wrażliwe miejsce za uchem.
- Przestań, bo nigdy nie otworzę tych drzwi - zaśmiała się. W końcu udało jej się przekręcić klucz i weszła do środka. Spence szedł tuż za nią.
Ebony podskakiwała z radości u ich stóp. Pattie pogłaskała ją po karku.
- Kochana psinka. Dobrze pilnowałaś domu, a teraz możesz już pójść spać.
Spence obrócił Pattie twarzą do siebie, wziął na ręce i zaniósł do sypialni. Suczka podbiegła do wiklinowego koszyka w rogu pokoju, wskoczyła do środka i ułożyła się wygodnie na poduszce. Jej wielkie oczy lśniły w półmroku.
Spence postawił Pattie obok łóżka i przesunął dłońmi po jej biodrach. Pocałowała go namiętnie i żarliwie.
Poczuła jego gorący oddech.
- Wiem, że powinienem zwolnić tempo - szepnął.
- Nie jestem pewna, czy potrafiłabym czekać - odrzekła, ściągając blezer z jego ramion.
- Chciałbym, żeby ten pierwszy raz po latach był dla ciebie wyjątkowy. Musisz uwierzyć, że jesteś dla mnie ważna.
- Mamy całą noc na to, żeby zwolnić tempo i kochać się powoli - odszepnęła Pattie, rozpinając guziki jego koszuli.
- Nie wiesz nawet, jak bardzo cię pragnę. Już, w tej chwili - mówił Spencer, rozpinając pasek jej dżinsów.
- W takim razie przestań gadać i weź mnie. Natychmiast! - Teraz z kolei ona rozpięła jego dżinsy i wsunęła dłoń pod pasek. Spence jęknął. Delikatnie popchnął ją na łóżko. Zrzuciła buty. Wysokie obcasy stuknęły, opadając na podłogę. Otworzyła szeroko ramiona. Ściągnął jej dżinsy i wpatrzył się w gładkie, kremowe ciało. Drżącymi dłońmi dotknął jedwabistego brzucha. Pochylił się nad nią i zajrzał w jej oczy, odzwierciedlające namiętność równą tej. która szalała w jego duszy.
Wsunął dłonie pod jej biodra i połączył się z nią. Było to przeżycie, z którym nic nie mogło się równać. Przez chwilę trzymał ją nieruchomo w ramionach, po czym wycofał się nieco. Pattie przywarła do niego całym ciałem, wciągając go głębiej w siebie i szepcząc jego imię. Poruszał się coraz szybciej, mrucząc jej do ucha słowa pełne namiętności, ona zaś reagowała z równą siłą, biorąc i dając z pewnością siebie dojrzałej kobiety. Jednocześnie osiągnęli spełnienie i oboje krzyknęli z rozkoszy. Pattie kurczowo uchwyciła się jego ramion, on zaś ścisnął dłońmi jej biodra. Razem opadali z wyżyn uniesienia w ciepłe, spokojne nasycenie. Spence wysunął się z niej i objął ją ramieniem. Oparła głowę na jego piersi i po chwili usnęli.
Gdy Pattie rano otworzyła oczy, była sama w łóżku. Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniego wieczoru i chwil, gdy Spence obudził ją w środku nocy po kilku godzinach snu. Rozejrzała się dokoła, szukając go wzrokiem. Stał w drzwiach sypialni, ubrany tylko w dżinsy.
- Dzień dobry, kochanie. - Podszedł do niej z kubkiem w ręku. - Kawa. Z cukrem i śmietanką. Właśnie przygotowuję płatki i sok. Podać ci śniadanie do łóżka?
Wzięła kubek z jego ręki i wypiła łyk gorącego napoju.
- Świetna. Dzięki. - Usiadła, zupełnie nie skrępowana własną nagością. Wśród wielu innych rzeczy ta cecha w jej zachowaniu zawsze szczególnie się podobała Spence'owi. Pattie nie należała do kobiet, które następnego ranka stają się zażenowane i skrępowane.
- Nie jestem najlepszym kucharzem, ale umiem parzyć dobrą kawę.
- Musimy porozmawiać - powiedziała.
- Tak, wiem. - Pogładził ją po ramieniu. - Ta ostatnia noc nie mogła trwać wiecznie, prawda?
Odgarnęła włosy z czoła i westchnęła, spoglądając na Spence'a z taką czułością, że aż zaparło mu dech w piersiach. Przechyliła się w jego stronę i powiodła palcami po wilgotnych włosach.
- Brałeś już prysznic. Pachniesz szamponem. - Pocałowała go w ramię i oddała mu kubek. - Zrób płatki, a ja tymczasem pójdę do łazienki. A potem... - Odrzuciła kołdrę. - Czy już przestało padać?
- Tak, ale nadal niebo jest zachmurzone.
Podeszła do szafy, wyjęła czerwonobiały szlafrok i skierowała się w stronę drzwi.
- Dziękuję za ostatnią noc, Spence. Zapomniałam już, że można czuć taką radość życia.
- Ja też ci dziękuję. - Nade wszystko pragnął wciągnąć ją z powrotem do łóżka i kochać się z nią aż do południa.
Ale nadeszła godzina prawdy. Nie mógł dłużej zwlekać z wyjaśnieniami.
Wstał, dopił jej kawę i skrzywił się.
- Jak możesz pić coś tak słodkiego?
- Najpierw zjedzmy śniadanie, a potem porozmawiamy - zaśmiała się Pattie. - O poważnych rzeczach, Spence. Jest coś, o czym powinnam ci była powiedzieć zaraz po twoim powrocie do Marshallton.
- Najpierw idź pod prysznic. I nie martw się. Cokolwiek masz mi do powiedzenia, zrozumiem to. - Pocałował ją, modląc się w duchu, by ona także zechciała zrozumieć jego wyjaśnienia.
Po dwudziestu minutach Pattie była już wykąpana, ubrana i opróżniła miseczkę płatków. Odsunęła ją na bok, złożyła ręce na kolanach i spojrzała Spencerowi w oczy.
- Wtedy, przed laty, gdy prosiłeś, żebym wyjechała z tobą, chciałam to zrobić. Wiesz o tym.
- Wiem, kochanie. Wtedy byłem zbyt niedojrzały, żeby to zrozumieć, ale teraz już wiem. Nie mogłaś zostawić matki i Trishy. Gdybym był mężczyzną, a nic zapatrzonym w siebie egoistycznym chłopakiem, zostałbym tu i pomógłbym ci zająć się nimi.
Ujął poprzez stół dłonie Pattie i lekko uścisnął, dodając jej odwagi.
Jego zrozumienie zaskoczyło ją. Brał na siebie całą winę. Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy od niego takie słowa.
Och, Spence, nic mogłeś tego zrobić. Twój ojciec nigdy by ci nie pozwolił ożenić się ze mną. W jej oczach zebrały się łzy. - Nic pozwoliłby ci żyć własnym życiem. Wiem, że musiałeś uciec i wydostać się spod jego władzy.
Cholerny senator. Nie masz pojęcia, jak bardzo poplątał nam życie. - Przyciągnął dłonie Pattie do ust i pocałował kostki jej palców.
- Spence. Ja... ja byłam w ciąży, gdy wyjeżdżałeś. - Przerwała, ale gdy on się nie odezwał, spojrzała na niego. - Przekonałam się o tym w tydzień później. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś. Próbowałam cię znaleźć.
- Pattie... kochanie, tak mi przykro, że musiałaś przechodzić przez to wszystko sama. - Chciał wziąć ją w ramiona, ale wiedział, że to tylko utrudni sytuację, gdy już Pattie dowie się całej prawdy.
Ona zaś kilka razy westchnęła głęboko i otarła łzy.
- Nie zapytałeś, co się stało z dzieckiem. Nie masz ochoty się tego dowiedzieć?
- Wiem. Straciłaś naszą córeczkę.
- Kto... Jak... Czy to Joan ci o tym powiedziała?
- Wspomniała, że miałaś dziecko, które umarło.
- Skąd wiesz, że to dziecko było twoje? - Pattie wysunęła ręce z jego dłoni i odchyliła się do tyłu.
- A czyje miało być? Żadne z nas nie sypiało z nikim innym. Zresztą wiedziałem już o tym wcześniej, zanim Joan mi powiedziała.
Pattie wpatrywała się w niego zdumionym spojrzeniem.
- Peyton mi powiedział. To i wiele innych rzeczy, których nie rozumiałem i nie chciałem usłyszeć.
- O czym ty mówisz?
- Nie wiesz jeszcze wszystkiego, kochanie. Mój ojciec naprawdę wykręcił nam niezły numer. Cała moja rodzina żyła w kłamstwie, nawet Peyt znał prawdę od kilku lat i nie powiedział mi, co się stało.
- A co twój ojciec miał wspólnego z naszym dzieckiem? - Pattie odsunęła krzesło i wstała. - To, co masz do powiedzenia, musi poczekać. Chcę, żebyś dowiedział się dokładnie, przez co wtedy przeszłam.
- Ale, Pattie, pozwól mi wyjaśnić...
- Nie teraz! - Uderzyła pięścią w stół, aż naczynia zabrzęczały. - Posłuchaj, Spence, miałam osiemnaście lat, przerwałam naukę w szkole i byłam w ciąży. Możesz sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam?
- Nie rób tego. Nie przywołuj znów całego tego koszmaru - poprosił. Obszedł dokoła stół i wyciągnął do niej ramiona.
- Nie dotykaj mnie. Nie teraz. Proszę.
- Dobrze.
- Nikt nie chciał dać mi pracy. Matka, Trisha i ja żyłyśmy z zasiłku. Mama nigdy nie doszła do siebie po wylewie. - Pattie niespokojnie chodziła po kuchni. - Pamiętasz Leah Marshall? To twoja daleka kuzynka.
- Pamiętam. Była mniej więcej w wieku Valerie.
- Miała sklep. Dała mi pracę. Pomogła mi, Spence, choć wszyscy inni w mieście odwrócili się ode mnie. - Pattie wyszarpnęła złoty łańcuszek spod bluzki. - Dała mi ten pierścionek dla mojego dziecka. Zabrałam go ze sobą do szpitala.
- Pattie, przestań. Nie mogę ci na to pozwolić. Nie ma potrzeby, żebyś dłużej rozpamiętywała śmierć tego dziecka. Pochwycił ją za ramiona. Wyrwała się gwałtownie.
- Tego dziecka? Mojego dziecka, Spence! Mojej córeczki. I twojej też!
- Nie, Pattie, to nieprawda. Dziecko, które zmarło, to nie była twoja córeczka.
Co takiego? - Wpatrywała się w niego z oburzeniem i niedowierzaniem. Znów ujął ją za ramiona i przytrzymał mocno, nie pozwalając jej się wyrwać.
- Nie miałem pojęcia, że byłaś w ciąży. Nic nie wiedziałem o dziecku aż do śmierci Edwarda i Valerie.
- Nie rozumiem - odrzekła, odsuwając się od niego nerwowo.
- Uspokój się i posłuchaj.
- Słucham. - Poczuła, że kolana się pod nią uginają, i nie była pewna, czy chce usłyszeć to, co Spence ma jej do powiedzenia.
- Wiesz, że Valerie urodziła dziecko tego samego dnia co ty?
- Tak, wiem. Allie przyszła na świat tego samego dnia, co nasza córka.
- To prawda, tylko że... Valerie była dopiero w szóstym miesiącu ciąży. Jej dziecko przyszło na świat martwe. Długo na nie czekała. Wcześniej kilka razy poroniła. - Spence patrzył ponad ramieniem Pattie w okno wychodzące na podwórko. Nie był w stanie spojrzeć jej prosto w oczy.
- Jak to możliwe, by dziecko Valerie urodziło się martwe, skoro Allie żyje?... - Pattie poczuła, że robi jej się słabo.
- Powiedziano ci, że twoje dziecko nie żyje, tak?
- Tak... Nie pozwolili mi nawet jej zobaczyć. Błagałam, by dali mi ją potrzymać choć przez chwilę. - Pattie na chwilę wstrzymała oddech. - Widziałam ją tylko na sali porodowej. Była śliczna i krzyczała na całe gardło.
- Wiedzieli, że jeśli zobaczysz martwe dziecko, to zauważysz, że to nie jest ta sama zdrowa dziewczynka, którą urodziłaś. - Spence zmusił się, by spojrzeć na Pattie. Wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi oczami. - Nasze dziecko nie umarło.
Przed domem rozległo się szczekanie Ebony. Pattie usłyszała dzwonienie w uszach.
- W takim razie... czyje dziecko pochowałam? - zapytała, chwytając Spencera z całej siły za ramiona. Objął ją i przyciągnął bliżej.
- Mój ojciec wiedział, że to nasze dziecko. Gdy podejmował decyzję, nie brał pod uwagę uczuć żadnego z nas. Dla niego była to najprostsza rzecz na świecie, zamienić jedną wnuczkę na drugą. - Spence poczuł, że Pattie zesztywniała w jego ramionach. - Pochowałaś dziecko Valerie, a ona zabrała nasze.
- Allie? Allie jest moją córką? - Pattie rozpłakała się. Całe jej ciało zaczęło drżeć niepohamowanie. - Powiedz mi! Powiedz mi, Spence, czy Allie jest naszym dzieckiem?
- Tak. - Zacisnął zęby, by powstrzymać łzy. - Dlatego właśnie wróciłem do Marshallton. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego siostra ustanowiła właśnie mnie opiekunem swojej córki. I wtedy Peyt dał mi list, który Valerie napisała, gdy zmieniała testament trzy lata temu.
- Dowiedziałeś się o Allie dopiero przed kilkoma miesiącami? - Pattie ogarnęło odrętwienie.
- Gdy tylko poznałem prawdę, poczułem, że muszę przywieźć Allie do ciebie. Chciałem powiedzieć ci od razu, ale... nie byłem pewien, jak zareagujesz. Allie nie jest jeszcze gotowa, by poznać prawdę. Przeszła tak wiele. Ona jest...
- Nie byłeś pewien, czy dobro mojej córki okaże się dla mnie najważniejsze? - Łzy płynęły strugami po twarzy Pattie. - Och Boże, nic dziwnego, że ona jest tak podobna do ciebie. Już wiem, dlaczego tak szybko się zaprzyjaźniłyśmy. To nie jest córeczka Valerie, tylko moja. - Pattie zachwiała się i upadłaby na podłogę, gdyby Spence jej nie podtrzymał.
- Pattie, nie mogę zmienić tego, co zrobił mój ojciec.
Nie jestem w stanie zwrócić ci tych trzynastu lat. Ale przywiozłem ci Allie, żebyś mogła stać się jej matką. Ona cię potrzebuje. Bardzo.
Pattie powoli odzyskiwała zdolność myślenia. Spencer Rand, mężczyzna, którego kochała, wrócił do niej po tylu latach, ale nie dlatego, że ją kochał, tylko po to, by przywieźć jej ich dziecko.
- Powiedz coś, kochanie. Powiedz mi, co myślisz. Niepokoiło go, że stoi tak cicho i nieruchomo. Nie był pewien, czy to, co powiedział, rzeczywiście do niej dotarło.
- Co my teraz zrobimy, Spence? Co ja mam zrobić? Allie i J.J. mogą wrócić za chwilę, a ja. będę musiała się powstrzymać od powiedzenia jej, że jestem jej matką. Jak mam to zrobić? Jak?
Spence objął ją mocno i stali przez chwilę przytuleni. Naraz do kuchni wbiegła w podskokach Ebony. a za nią pojawił się J.J.
- J.J., od jak dawna jesteś w domu? - zapytał Spence.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy słyszałem, że Allie jest dzieckiem twoim i Pattie, to owszem, słyszałem - odrzekł chłopak, rzucając torbę na podłogę. - I myślę, że powinna się o tym dowiedzieć. Ludzie nie mają prawa się okłamywać, szczególnie ci, którzy twierdzą, że kogoś kochają.
- Gdzie jest Allie? - zapytała Pattie.
- Pojechała do Leigh. Zdaje się, że mama Leigh miała zamiar podrzucić ją do Clairmont. - J.J. otworzył lodówkę i wyjął puszkę coli.
- Muszę wracać do domu. - Spence poderwał się z miejsca. - Allie będzie się zastanawiała, gdzie jestem.
Pattie pochwyciła go za rękę.
- Nie, Spence, nie idź jeszcze. Musimy porozmawiać. Podjąć jakąś decyzję.
- Chyba nie jestem wam potrzebny. Pójdę do swojego pokoju - mruknął J.J. i wyszedł z kuchni.
- Porozmawiamy później, dobrze? - zawołała za nim Pattie. Widziała, że chłopak jest bardziej zdenerwowany, niż chciał to po sobie pokazać. Miała pewność, że jeszcze wiele czasu upłynie, zanim wszyscy oswoją się z tą rewelacją.
- Co chcesz zrobić, Pattie? - zapytał Spence.
- Musimy dać Allie jeszcze trochę czasu, żeby mnie lepiej poznała.
- Zgadzam się. Potrzebny jest jeszcze miesiąc albo dwa. Wiem, że ona już teraz chciałaby, żebyś była jej matką. Mówiła mi, że pragnęłaby, żebyśmy wzięli ślub. - Spence zauważył, że Pattie pobladła, i natychmiast pożałował swoich słów.
- Ale nie weźmiemy ślubu, prawda?
- Pattie...
- Odpowiedz mi na jedno pytanie, a potem chcę, żebyś pojechał do siebie i zajął się naszą córeczką - powiedziała Pattie, chwytając oparcie drewnianego krzesła.
- Jakie pytanie? - Serce biło mu szybko. Wiedział już, o co chce zapytać, i był głęboko przekonany, że winien jest jej prawdę, choćby była ona najbardziej bolesna.
- Gdybyś nie poznał prawdy o Allie, czy wróciłbyś do Marshallton... Do mnie?
Patrzył jej prosto w oczy, czując napięcie w całym ciele.
- Nie, nie wróciłbym tu nigdy.
Kostki palców Pattie zaciśniętych na oparciu krzesła zbielały. Westchnęła głęboko i usiadła. Spence pochylił się nad nią.
- Proszę cię, kochanie, spróbuj to zrozumieć. To nie znaczy, że mnie nie obchodzisz.
- Chcę, żebyś już wyszedł, Spence.
- Pattie?
Bez słowa wpatrywała się w przestrzeń. Wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zostawić ją samą. Jeśli wcześniej choć na chwilę przyszło mu do głowy, że ten związek ma jakieś szanse, teraz przekonał się nieodwołalnie, że to niemożliwe. Znów rozczarował osobę, która go kochała. Zawsze najbardziej ranił tych, którzy byli najbliżsi jego sercu. Wiedział, że musi zebrać siły, by oddać swą córkę jej matce i wyjechać, zanim zdąży przysporzyć im obydwu jeszcze więcej cierpienia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Spence zaparkował samochód na kolistym podjeździe przed Clairmont, oparł głowę na kierownicy i przez chwilę modlił się w duchu, by wystarczyło mu odwagi na wejście do domu. Musiał zebrać myśli. Allie na pewno zastanawia się, gdzie on jest. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że spędził tę noc, kochając się z jej matką.
Teraz, gdy Partie poznała już prawdę, jeszcze trudniej będzie oszukiwać Allie. Bardzo się przywiązał do dziewczynki i wiedział, że rozstanie z własnym dzieckiem nie przyjdzie mu łatwo, ale nie chciał składać żadnych obietnic, które wcześniej czy później będzie musiał złamać.
W końcu wysiadł, wdychając głęboko chłodne październikowe powietrze, i wspiął się na szerokie schody prowadzące do ocienionych rzędem kolumn drzwi wejściowych. Drżącą dłonią nacisnął klamkę. Zawahał się przez chwilę, po czym wszedł do wykładanego marmurem holu i usłyszał gniewnie podniesione głosy.
- Nie wierzę ci! - krzyczała Allie. - Wymyśliłeś sobie tę okropną historię i nie mam pojęcia, dlaczego!
- To prawda - odrzekł J.J. - Powiedziałem im, że masz prawo o tym wiedzieć i nie powinni cię okłamywać. Ale oni ci o tym nie powiedzą, więc uznałem, że ja muszę to zrobić.
- Mama i tato nigdy by mnie nie okłamywali. Uczyli mnie, że nie wolno kłamać. - Przy każdym wypowiadanym słowie głos Allie wznosił się coraz wyżej.
- Ale oszukiwali cię. Najpierw oni, a teraz Spencer. Okłamał ciebie i Pattie. Przywiózł cię do Marsłiallton tylko po to, żeby podrzucić cię Pattie i wrócić do swojego beztroskiego życia w Kalifornii.
Spence zastygł w holu, nie dowierzając własnym uszom. Wielki Boże, J.J. uprzedził go, opowiadając Allie własną, podkoloryzowaną wersję tego, co podsłuchał w kuchni! Aż do tej pory Spencer nie zdawał sobie sprawy, jak głęboka była zazdrość chłopca. Czy J.J. naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że raniąc Allie, rani jednocześnie jej matkę? Co on ma teraz powiedzieć swojej córce?
Zacisnął zęby i wszedł do salonu. J.J. stał odwrócony plecami do niego, ale Allie natychmiast go zauważyła.
- Wujku Spence - zawołała, podbiegając do niego. - J.J. naopowiadał mi masę kłamstw.
Chłopiec odwróci! się. Na jego twarzy malowała się mieszanka mściwości i lęku.
- Śmiało, powiedz jej, że nie kłamię. Przyznaj, że jest twoją córką. Twoją i Pattie. Opowiedz, jak zostawiłeś Pattie w ciąży i jak twój ojciec zamienił martwe dziecko twojej siostry na Allie.
Dziewczynka zakryła uszy dłońmi i zaczęła krzyczeć. Spence chwycił ją w ramiona, zastanawiając się. co teraz powinien zrobić. Nie mógł kłamać, ale... Potrzebował Pattie. Ona powinna przy tym być.
- Allie. kochanie, posłuchaj mnie - prosił, tuląc drżące dziecko w swoich ramionach.
Wpatrzyła się w jego twarz szeroko otwartymi oczami, w których lśniły łzy.
J.J. mnie nienawidzi, prawda? Dlatego... dlatego wymyślił te wszystkie kłamstwa. Chce... chce mnie zranić... bo Pattie mnie kocha.
Spence odsunął włosy z jej czoła, ujął ją dłonią pod brodę i wpatrzył się w szaroniebieskie oczy, tak podobne do jego własnych.
- To prawda, że Pattie cię kocha. Bardziej niż kogokolwiek innego.
- Bardziej niż J. J... i dlatego on mnie nienawidzi? - wykrztusiła z trudem.
- Pattie kocha także J.J., ale...
- Ale ja nie jestem jej dzieckiem - dokończył chłopak. - A ty jesteś.
- Dlaczego on kłamie? - powtórzyła zapłakana Allie.
- On nie kłamie - odrzekł Spence. - Pattie jest twoją matką. Twoją prawdziwą matką, kobietą, która cię urodziła.
Allie spojrzała mu w oczy i potrząsnęła głową.
- Ale mama... Mama i tato...
- Valerie i Edward kochali cię jak własną córkę, ale J.J. powiedział ci prawdę. Dziecko mojej siostry urodziło się martwe i twój dziadek, a mój ojciec, zamienił je na zdrowe niemowlę, które Pattie urodziła tego samego dnia.
- Ale jak to możliwe? Skąd wiesz, że tak było? - Allie odsunęła się od Spence'a.
- Valerie i Edward mianowali mnie twoim opiekunem...
- To jeszcze nic nie znaczy! - wykrzyknęła. - Jesteś bratem mamy!
- Valerie zostawiła mi list. Możesz go przeczytać, jeśli chcesz. Wyjaśniła w nim, co zrobił twój dziadek. - Spence nie mógł znieść widoku rozpaczy Allie. Całym sercem czuł jej cierpienie. - Pattie myślała, że jej dziecko umarło. Nie wiedziała o niczym. Kocha cię i chce być twoją matką.
Usta J.J. zadrżały, a w oczach zabłysły łzy.
- Owszem, Pattie cię chce, ale on nie - J.J. wskazał na Spence'a. - Nigdy nie kochał ciebie ani Pattie. Zostawił ją, gdy była w ciąży. Gdyby był przy niej, to wszystko by się nie zdarzyło.
- J.J., myślę, że powinieneś wyjść - powiedział Spence. Wiedział, że chłopak także cierpi i że jego słowa podyktowane są zazdrością, ale w tej chwili nie mógł się zajmować jego problemami. Przede wszystkim musiał uspokoić córkę.
- Rozumiem. - J.J. spojrzał na niego z pogardą, po czym przeniósł wzrok na Allie. - Nie bądź głupia i nie wierz w nic, co on ci powie.
Spence nawet się nie obejrzał, skupiony na obserwowaniu twarzy Allie.
- Kochanie, J.J. przekręcił niektóre szczegóły.
- Czy Pattie była w ciąży, gdy ją zostawiłeś?
- Tak, aleja...
- Czy przywiozłeś mnie do Marshallton po to, żeby mnie jej oddać?
- Tak. Chciałem, żebyś była z Pattie. To twoja matka i wiedziałem, że cię pokocha. - Do diabła! Choć odpowiadał na jej pytania zgodnie z prawdą, zupełnie nie brzmiało to tak, jak chciał.
- Czy masz zamiar wrócić do Kalifornii? - Allie stała nieruchomo, z pobladłą twarzą, i wpatrywała się w niego suchymi oczami.
- Tak, za jakiś czas. - Z każdym słowem pogrążał się coraz bardziej, ale nie mógł już dłużej okłamywać własnej córki.
- To znaczy, że J.J. mówił prawdę, tak?
Głos dziewczynki był spokojny, ale Spencer wiedział, że to tylko pozory.
- Nie wiedziałem, że Pattie była w ciąży, gdy ją zostawiłem w Marshallton. Gdybym wiedział, zostałbym i ożeniłbym się z nią.
- To nie ma znaczenia - odrzekła Allie. - Nic już nie ma znaczenia.
Spence postąpił o krok w jej stronę, ale cofnęła się.
- Allie, kochanie, pozwól mi wyjaśnić. Wszystko będzie dobrze.
- Nic nie będzie dobrze! Nienawidzę was wszystkich. Mamy, taty, ciebie i Pattie! I J.J. Cartera! - Przemknęła obok niego i wbiegła na górę po schodach.
- Allie! - zawołał Spence, biegnąc za nią. - Allie, proszę, poczekaj!
Prawie udało mu się z nią zrównać na podeście, ale wpadła do swojego pokoju, zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz. Spence uniósł pięść, by zastukać, lecz po chwili opuścił ją bezradnie.
- Allie, proszę, wpuść mnie. Musimy porozmawiać.
- Idź stąd. Nie chcę z tobą rozmawiać. I nie chcę... nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.
Spence oparł czoło o drzwi. Co teraz? Przez kilka ostatnich miesięcy bawił się w ojca i miał wrażenie, że zaczęło mu to nieźle wychodzić. Oszukiwał sam siebie. Nie nadawał się na rodzica. Był pewien, że przywożąc Allie do matki robi właśnie to, co trzeba, tymczasem okazało się, że ten pomysł miał katastrofalne skutki dla dwóch najdroższych mu na świecie istot.
- Allie, proszę, uwierz tylko w jedno. Kocham cię. Naprawdę cię kocham. I Pattie też.
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, tylko stłumiony szloch. Po kilku długich minutach odwrócił się i poszedł do sypialni. Podszedł do telefonu i wykręcił numer Pattie.
Pattie przekroczyła próg Clairmont po raz pierwszy od czasu, gdy jej matka pracowała w tym domu. Stara posiadłość wydała jej się równie nieprzyjazna, jak wtedy, przed laty. Miała wrażenie, że znów czuje obecność senatora, słyszy surowy, autokratyczny głos pani Rand, widzi, jak Valerie zadziera nosa. Odsunęła od siebie te wspomnienia; w tej chwili należało myśleć tylko o Allie.
J.J. wszedł za nią i spojrzał na Spence'a niepewnie.
- Wróciłem, żeby... żeby porozmawiać z Allie i przeprosić ją. Pattie wszystko mi wyjaśniła. To znaczy, powiedziała mi, że to nie tylko twoja wina i że naprawdę nie wiedziałeś o dziecku.
Spence wskazał głową na schody.
- Zamknęła się w swoim pokoju i mówi, że nienawidzi nas wszystkich.
Nie dziwię jej się. - Pattie wyminęła go i poszła na piętro.
- Poczekaj - zawołał Spence, ruszając za nią. J.J. został sam w holu.
Pattie zawahała się.
- Może mnie wpuści.
- Chyba jeszcze nie jest gotowa, żeby z nami rozmawiać. Spence rozpaczliwie pragnął wziąć Pattie w ramiona i pocieszyć. - Może J.J. powinien pójść pierwszy. Myślę, że prędzej uwierzy jemu niż nam.
Pattie spojrzała pytająco na pasierba. Podbiegł do niej, gorliwie pragnąc naprawić swój błąd.
- Obiecuję, że ją zmuszę, żeby mnie posłuchała - zapewnił. - Pattie, naprawdę nie chciałem tak namieszać. Zachowałem się idiotycznie. Nie chciałem cię skrzywdzić. Wiesz o tym.
Pattie objęła go ramieniem.
- Wiem, kochanie. Wszystko będzie dobrze, ale Allie teraz bardzo cierpi i przede wszystkim musimy się zająć nią. Rozumiesz to?
- Tak. Wierzę w to, co powiedziałaś mi po drodze - że twoja miłość do Allie w niczym nie zmienia uczuć do mnie. Ja też zawsze będę twoim dzieckiem - dokończył J.J. drżącym głosem.
- Spróbuj przekonać Allie, że Spence nie jest takim potworem, jak jej go przedstawiłeś, i że my obydwoje chcemy ją przyjąć do naszej rodziny.
- Zaparzę kawę - odezwał się Spence, gdy J.J. poszedł na górę. - Może poczekasz w salonie.
- Nie, wolę wejść z tobą do kuchni. - Pattie wyprostowała zesztywniałe plecy i obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. - W tym domu kuchnia to jedyne miejsce, w którym czuję się swobodnie.
- Pattie! Spence! - zawołał naraz J.J. ze szczytu schodów. - Chodźcie tu szybko! Allie zniknęła! Nie ma jej w pokoju ani nigdzie indziej!
- Jak to: zniknęła? - zdenerwował się Spence, wbiegając na górę do pustej sypialni córki.
- Zapukałem do drzwi, ale nie odpowiedziała, więc wszedłem. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Nie ma jej tu - wyjaśnił J.J.
- Musi gdzieś być. Nie widziałem, żeby schodziła na dół - zirytował się Spence, zaglądając do łazienki. - Idźcie na dół i przeszukajcie parter, a ja jeszcze raz sprawdzę całe piętro.
W pięć minut później wszyscy troje spotkali się w holu. Pattie przywarła do Spence'a, który otoczy! ją ramieniem.
- Uciekła - powiedziała.
- Nie mogła dotrzeć daleko. Musiała iść na piechotę - stwierdził Spencer i rzucił chłopcu kluczyki do porsche'a.
- J.J., weź mój samochód i spróbuj ją znaleźć. Idzie piechotą, więc powinna być najwyżej o kilometr, półtora stąd.
- A my? - zapytała Partie - My też pojedziemy, kochanie. Weźmiemy twój samochód i ruszymy w innym kierunku. Jeśli jej nie znajdziemy, zadzwonię do Peyta. Ma tu wystarczająco dużo wpływów, żeby postawić na nogi policję, choć nie ma jeszcze podstaw do zgłoszenia zaginięcia. Oficjalnie można to zrobić dopiero po dwudziestu czterech godzinach.
- Dwadzieścia cztery godziny? Och, Spence, musimy ją znaleźć. Nasze dziecko błąka się gdzieś samotne i nieszczęśliwe. Myśli, że jej nie chcemy.
- Znajdziemy ją i przekonamy, że kochamy.
W sześć godzin później, o zachodzie słońca, wszyscy troje wsiedli do samochodu Partie i pojechali w stronę Corinth w stanie Missisipi.
- Jest cała i zdrowa - powiedział Spencer, uspokajająco gładząc Partie po ramieniu. - Ten koszmar już się skończył.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała Partie z powątpiewaniem. Oczy miała zapuchnięte i podkrążone. - Nasze dziecko od nas uciekło. Jak mamy jej wynagrodzić te wszystkie kłamstwa?
Spence skupił się na prowadzeniu samochodu. Wolał nie myśleć o tym, co ich czeka, gdy dotrą do starego domu Valerie i Edwarda. Na razie przepełniała go ulga. Dzięki wpływom Peytona cała lokalna policja rozpoczęła natychmiastowe poszukiwania i w ciągu kilku godzin ustaliła miejsce pobytu Allie. Peyton znów okazał się niezastąpiony. Nie ma nic lepszego niż mieć wpływowego brata.
- Allie chyba chce, żebyśmy ją znaleźli - odezwał się J.J. wciśnięty w kąt tylnego siedzenia. - Te ślady błota i łap Ebony w naszym domu świadczą o tym, że najpierw pojechała do nas. Pewnie chciała porozmawiać z tobą, Pattie, albo ze mną.
- Ale nas tam nie było. - Pattie przymknęła oczy w rozpaczy.
- A skąd mieliśmy wiedzieć, że ona ucieknie? - Spence mocno zacisnął dłonie na kierownicy. - Dlaczego po prostu nie poczekała, aż wrócisz?
- Nie mamy pojęcia, co ona wtedy myślała. - Pattie otworzyła oczy i wpatrzyła się przed siebie nie widzącym wzrokiem. - To tylko dziecko, które ma trzynaście lat. Cały jej świat nagle wywrócił się do góry nogami, i to dwukrotnie w ciągu kilku miesięcy. Najpierw straciła Valerie i Edwarda, a teraz... teraz dowiedziała się, że to nawet nie byli jej prawdziwi rodzice.
- To moja wina - odezwał się J.J., opierając kark na zagłówku. - Gdybym się nie zachował tak idiotycznie, Allie o niczym by nie wiedziała i teraz byłaby bezpieczna w Clairmont.
- Co się stało, to się nie odstanie. - Pattie nie chciała obwiniać chłopca. Sam był jeszcze dzieckiem. Stracił obydwoje rodziców i przylgnął do jedynej osoby, która go kochała. - Zachowałeś się nieodpowiedzialnie, ale tak naprawdę to nie twoja wina. Zawiniło tu tyle osób, że nie wiem, kogo najpierw oskarżyć.
- Zacznij ode mnie - zaproponował Spence.
Pattie rzuciła mu szybkie spojrzenie. W pierwszym odruchu miała ochotę wykrzyczeć, że tak, to wszystko jest właśnie jego winą. Gdyby kiedyś nie zostawił jej samej z nie narodzonym dzieckiem, to wszystko by się nie zdarzyło. Ale jedno spojrzenie na jego twarz, mocno zaciśnięte szczęki i wyraz oczu powiedziało jej, że Spence cierpi co najmniej równie mocno, jak ona. Może jej nie kochał, ale na pewno darzył miłością swoją córkę.
- Mamy większe zmartwienia niż szukanie winowajcy - odparła. - Niedługo się ściemni, a Allie jest tam sama i na pewno bardzo się boi.
- Nie jest sama - przypomniał im J.J. - Zabrała Ebony. Dlatego myślę, że chce, żebyśmy ją znaleźli. Nie wzięłaby psa, gdyby nie miała zamiaru wracać do Marshallton.
- Chyba masz rację - zgodziła się Partie. - Bogu dzięki, że Peytonowi udało się włączyć do akcji szeryfa i cały departament policji. Zastanawiam się, jak on to zrobił?
- No cóż, Peyt może nie jest aż tak podobny do naszego ojca, jak mi się wydawało, ale z pewnością odziedziczył jego siłę perswazji. Mój brat dobrze sobie radzi w rozgrywkach z władzą. - Spence'a nie obchodziło, jakich środków Peyton użył, by zmusić policję do działania. Ważne było tylko to, że udało się odnaleźć kierowcę taksówki, który zabrał Allie i psa do Corinth.
- Nigdy w życiu nie znaleźlibyśmy tej taksówki sami - stwierdziła Pattie.
- Skąd ona wzięła pieniądze, żeby zapłacić za kurs?
- zdziwił się J.J. - To musiało ją sporo kosztować.
- Allie ma własne konto - odrzekł Spence. - Pewnie wypisała czek.
Przez następne pół godziny żadne z nich się nie odezwało. Zaszło słońce i szybko zaczął zapadać zmrok. Wreszcie Spence zaparkował przed ceglanym domem Valerie i Edwarda. Wszystkie okna były ciemne. Zastanawiał się, czy Allie znalazła w domu jakąś latarkę albo świeczkę. Miał nadzieję, że jego córka nie musi tam siedzieć po ciemku.
Wyciągnął latarkę ze schowka w samochodzie i wszyscy troje wysiedli. Po kilku krokach Pattie zatrzymała się niepewnie na ścieżce.
- A jeśli ona nie chce nas widzieć? Spence otoczył ją ramieniem.
- Musimy wejść i sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Pattie przywarła twarzą do jego piersi.
- Nie wiem, co zrobię, jeśli się okaże, że ona mnie nienawidzi.
- Ona cię nie nienawidzi - tłumaczył jej łagodnie, gładząc po włosach. - Ona cię kocha.
- Słuchajcie, mam pomysł - wtrącił się J.J. - Spróbuję z nią sam porozmawiać, a jeśli zacznie uciekać, to ją złapię.
Pattie uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak J.J. goni Allie, chwyta ją, przygważdża do ziemi i czeka na wybawienie przez Spencera.
- Po prostu wejdźmy i sprawdźmy, czy ona tam jest. A jeśli nie będzie chciała rozmawiać ze mną ani ze Spence'em, wtedy ty spróbujesz.
Frontowe drzwi nie były zamknięte na klucz. Wewnątrz domu powitały ich zupełne ciemności. Spence włączył latarkę i snop światła przesunął się po holu i schodach wiodących na piętro.
- Tu powinny być jakieś świece. - Pamiętał, że Valerie zawsze miała w domu świece. Sięgnął do kieszeni dżinsów i wyjął pudełko zapałek. - Łap, J.J.
Co mam z tym zrobić? - zapytał chłopak, zręcznie chwytając zapałki.
- Jeśli znajdziesz jakieś świece, zapal je.
Ujął Pattie za rękę i ruszył w stronę schodów. W pustym domu rozległo się szczekanie Ebony i czyjś cichy głos. Pattie mocniej uścisnęła jego dłoń.
- Ona tu jest.
- Allie! - zawołał Spence. - Nic ci się nie stało?
Na odgłos płaczu swej córki zatrzymali się w połowie schodów.
- Nie wchodźcie! Nie chcę was tu widzieć. To mój dom! Mój, mamy i taty!
- Och, Boże - jęknęła Partie, opierając się mocniej na ramieniu Spencera.
- Allie, kochanie, chcemy z tobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić. - Weszli o stopień wyżej. - Kochamy cię, Allie!
- Ale ja was nie kocham! Nikogo z was! - Jej słowa były przerywane szlochem. - I nie nazywajcie mnie Allie. Mam na imię Allison!
- Hej, Allison - zawołał J.J., szybko wbiegając na górę. - Wiem, że na pewno mnie nienawidzisz, ale chciałbym z tobą porozmawiać.
- A co ty tu robisz? - prychnęła Allie.
- Martwiłem się o ciebie tak samo, jak Spence i Partie. Ja... mnie też na tobie zależy.
- To nieprawda - odparła Allie z goryczą.
- Czy mogę wejść na górę i porozmawiać z tobą? - nie ustępował J.J.
- Nie... Nie wiem.
- Proszę.
- Ale obiecaj, że oni nie będą próbowali wejść do mojego pokoju. Nie chcę ich widzieć ani z nimi rozmawiać.
- Obiecuję, że wejdę sam.
- Dobrze.
J.J. odwrócił się do Spence'a i wyszeptał:
- Który to pokój?
- Pierwszy po prawej.
Pattie przytuliła się do Spence'a, który nie odważył się zapalić latarki. J.J. wspinał się po schodach po ciemku. Na podłodze korytarza pojawiła się smuga światła padająca z uchylonych drzwi. Ebony zbiegła po schodach i przywarła do nóg Pattie. Drzwi zamknęły się i światło zniknęło. Pattie odsunęła się od Spence'a, wzięła psa na ręce i ruszyła na piętro. Spence pochwycił ją za ramię.
- Co ty robisz?
- Idę tam.
- J.J. obiecał, że nie wejdziemy na górę.
- Nie, obiecał tylko, że nie wejdziemy do jej pokoju. - Wyrwała mu się i wbiegła po schodach. Spence po sekundzie wahania poszedł za nią.
Drzwi do pokoju Allie były uchylone. Na nocnym stoliku stał świecznik z brązu, w którym płonęła jedna świeca. Allie siedziała skulona na wielkim łóżku, a obok klęczał J.J., trzymając jej drżące dłonie w swoich.
- Wiem, co to znaczy stracić obydwoje rodziców - mówił. - Moja mama zmarła, gdy byłem mały, i został mi tylko tato. Gdy i on umarł... nie wiem, co bym wtedy zrobił bez Pattie.
- Ja zostałam zupełnie sama - odrzekła Allie. - Mama i tato zawsze mówili mi, co mam robić, jak się ubierać, co myśleć, i... potem pojawił się wujek Peyton, a wkrótce... wujek Spencer. Wierzyłam mu. Kochałam go, a on mnie przez cały czas okłamywał.
- Wiesz przecież, że myślał, że tak będzie najlepiej.
- Dlaczego mój dziadek zabrał mnie prawdziwej mamie i oddał... ciotce?
Pattie nie była pewna, ile jeszcze wytrzyma. Nogi uginały się pod nią. Pragnęła podbiec do swego dziecka, wziąć je w ramiona i już zawsze zatrzymać przy sobie.
- Nie znałem ojca Spence'a powiedział J.J. - ale zdaje się, że to był taki człowiek, który chciał urządzać wszystkim życie i zawsze uważał, że ma rację.
- Ale to, co zrobił, było okropne.
- Było, ale... Spójrz na to inaczej. Miałaś rodziców, którzy cię kochali i opiekowali się tobą przez trzynaście lat, a gdy zginęli, dostałaś zupełnie nowego ojca i matkę, którzy przypadkiem okazali się twoimi prawdziwymi rodzicami.
Partie i Spence przysuwali się coraz bliżej do uchylonych drzwi.
Po twarzy Allie płynęły łzy. J.J. wypuścił jej dłonie i otarł jej policzki czubkami palców.
- Nie płacz, Allison. Wszystko się ułoży. Masz... dostałaś Pattie jako matkę. Wiesz, jakie masz szczęście?
Allison rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Ja kocham moją mamę - wykrztusiła wśród szlochów.
- Och, Boże - szepnęła Pattie, ściskając kurczowo framugę drzwi.
- Idź do niej - powiedział cicho Spence.
- Ale ona nie kocha mnie, tylko Valerie.
- Jesteś pewna? Idź do niej - powtórzył. - Idź i sama się przekonaj.
Pattie nie była w stanie się poruszyć; stała obok Spence'a jak posąg wykuty z kamienia. Ujął ją dłonią pod brodę. W jej oczach ujrzał bezradność i ból.
- Musisz to dla niej zrobić - powtórzył.
Powoli skinęła głową i przekroczyła próg, skradając się cicho w stronę wielkiego łóżka. J.J. odwrócił głowę. Gdy ją zauważył, podniósł się z klęczek. Allie uniosła zalaną łzami twarz i przez chwilę matka i córka patrzyły na siebie w milczeniu.
J.J. wyszedł z pokoju. Pattie ostrożnie przysunęła się bliżej. Allie siedziała bez ruchu i oddychała szybko.
- Allie... Allison? - Pattie przybliżyła się jeszcze o krok i stanęła w wyczekującej pozie.
- Jak ona miała na imię? - zapytała Allie, nie odrywając wzroku od twarzy Pattie.
- Kto?
- To drugie dziecko. Ta dziewczynka, która miała być twoja.
- Och. - Przez chwilę, która wydała jej się wiecznością, Pattie nie mogła złapać tchu. - Nazwałam ją Patricią. Mojej matce tak się podobało to imię, że podzieliła je na pół i nazwała mnie Pattie, a moją siostrę Trisha.
- To znaczy... że naprawdę nazywam się Patricią, tak? - W oczach Allie znów wezbrały łzy. - Mama... Valerie nazwała mnie Allison Caldonia Wilson, ale nie jestem nią. Jestem Patricią Rand... Nie, jestem... jestem... - Głos dziewczynki załamał się.
Pattie w mgnieniu oka dotarła do łóżka i stanęła nad swoją córką. Nie dotykając jej, usiadła na krawędzi łóżka. Allie nie poruszyła się ani nie spojrzała na nią.
- Naprawdę nazywam się Patricią Cornell, tak? To jest nazwisko twojej córki.
Pattie zerknęła w stronę korytarza. Spence i J.J. stali tam i patrzyli na scenę rozgrywającą się w sypialni. Twarz Spcnce'a zastygła w bolesnym grymasie. Otworzył usta, ale nic nie powiedział.
- Na nagrobku dziecka, które pochowałaś, widnieje właśnie to nazwisko, tak? Więc jak mogę być Patricią Cornell? - Allie dopiero teraz spojrzała na nią. - Nie jestem ani Allison Wilson, ani Patricią Cornell. W takim razie kim jestem? - zawołała głosem nabrzmiałym rozpaczą. - Jestem nikim. Ja nie istnieję. - Pochwyciła dłoń Partie i potrząsnęła nią mocno. - Kim jestem? Proszę, powiedz mi, kim jestem!
Partie objęła ją ramionami. Dziewczynka nie stawiała oporu. Przywarła do matki, szlochając. Pattie ze łzami w oczach gładziła ją po długich włosach.
- Jesteś moją córeczką - powiedziała. - Właśnie tym jesteś. Jesteś córeczką swojej mamy.
- Mama... mama... - Obydwie zaniosły się płaczem. Spence i J.J. weszli do sypialni. Spence zatrzymał się o kilka kroków od nich z sercem przepełnionym bólem na widok tych dwóch istot, które kochał najbardziej na świecie. To była jego kobieta i jego dziecko, ale nie mógł się do nich teraz przyłączyć. Nie zasługiwał na to. Nie potrzebowały go w tej chwili i prawdopodobnie nie chciały jego obecności.
Obejmując Allie, Pattie drugą ręką sięgnęła po złoty łańcuszek wiszący na szyi i wyciągnęła go spod swetra. Allie uniosła głowę, patrząc na dwa pierścionki zawieszone na łańcuszku.
Pattie rozpięła zatrzask, otarła łzy z policzków swej córki i z uśmiechem włożyła łańcuszek na szyję dziewczynki.
- Zachowałam pierścionki przez te wszystkie lata. Nigdy nie mogłam zrozumieć, po co to robię. Były częścią mojej przeszłości. Teraz już wiem, że zatrzymałam je dla ciebie, kochanie. To pierścionek, który Spence dał mi, gdy mnie poprosił, żebym za niego wyszła, a ten drugi to twój urodzinowy prezent.
Allie w milczeniu wpatrywała się w złote kółeczka. Powoli, z wahaniem wyciągnęła rękę i dotknęła ich czubkami palców.
- Twój pierścionek zaręczynowy i mój urodzinowy? - powtórzyła.
- To nieważne, jak się nazywasz, Allison Wilson czy Patricia Cornell. Jesteś kimś wyjątkowym. Moim dzieckiem i Spence'a. Zostałaś poczęta z miłości. Nosiłam cię w brzuchu z miłością. Urodziła cię matka, która kochała cię bardziej niż własne życie.
Allie znów zaczęła płakać. Partie mówiła dalej poprzez dławiące ją łzy:
- Masz rysy twarzy swojego ojca, jego kolor oczu i włosów. I moją figurę. Uwielbiasz truskawki tak jak ja, poruszasz się i mówisz tak jak ja. I podobnie jak Spence wydymasz usta, gdy coś idzie nie po twojej myśli.
- Och, mamo, szkoda, że... szkoda, że nie byłaś moją matką zawsze. Od dnia gdy się urodziłam.
- Ja też tego żałuję.
Trzymając swoją córkę w objęciach, Partie zerknęła ponad jej ramieniem i zobaczyła, że J.J. uśmiecha się. Przeniosła wzrok na Spence'a. Na jego twarzy malowało się cierpienie. Do oczu napłynęły mu łzy. Obrócił się i wyszedł z pokoju. Partie zawołała go po imieniu, ale nie usłyszał jej głosu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Spencer Rand wyszedł spod prysznica, wytarł się i rzucił ręcznik na podłogę. Bolała go głowa i żołądek. Za mało jedzenia, a zbyt wiele alkoholu. Od pięciu dni siedział zamknięty w Clairmont, żywiąc się zimnymi płatkami, kanapkami i dużą ilością whisky pozostałej z zapasów ojca - dobrej, mocnej whisky, która gładko spływała przez gardło i pozwalała mężczyźnie zapomnieć o kłopotach. A Spence z pewnością miał kłopoty.
Razem z Pattie i J.J. przywieźli Allison z powrotem do Marshallton. Jego córka ani razu nie spojrzała na niego i nie odezwała się. Trzymała się matki. Obydwie siedziały z tyłu, obejmując się przez całą drogę z Corinth. Allie weszła do domu Pattie, nie oglądając się za siebie, i zniknęła z życia Spence'a. Przypuszczał, iż obarczyła go odpowiedzialnością za wszystko i że nigdy mu nie wybaczy, iż przed wielu laty opuści! jej matkę. Nie mógł jej za to winić. Wiedział, że on sam sobie nigdy tego nie wybaczy. Był egoistą, nieodpowiedzialnym chłopcem, dla którego najważniejsze były własne pragnienia. Ani razu nie przyszło mu do głowy, że Pattie mogła być w ciąży, choć często nie stosowali żadnego zabezpieczenia.
Wtedy był miody i głupi. A teraz jest starszy, co nic znaczy: mądrzejszy. Tak naprawdę nie pragnął odpowiedzialności związanej z wychowywaniem córki. Przyjechał do tego cholernego miasteczka, wmawiając sobie, że Allie potrzebuje matki i że z Pattie będzie jej lepiej. I dostał dokładnie to, czego chciał.
Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Spence zmienił się i niczego nie pragnął bardziej, niż stać się częścią życia Allie i Pattie. Nie sądził, że córka stanie się dla niego tak ważna. I z pewnością nie miał zamiaru zakochiwać się znowu w Pattie. Ale okazało się, że jego miłość przetrwała wszystkie te lata, zagrzebana głęboko na dnie serca. I gdy zaczął się widywać z Pattie, dotykać jej, kochać się z nią, dawno zapomniane uczucia odżyły.
Wiedział jednak, kiedy należy uciekać. Większość swych dojrzałych lat spędził na wędrówce po świecie, szukając przygód i znajdując je. Pisał o ludziach, z którymi los go zetknął. Uciekał od rzeczywistości w świat szalonych przygód mężczyzn, których podziwiał. Ale kilka miesięcy temu musiał stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Bał się nawet myśli o założeniu rodziny. Bycie ojcem - prawdziwym ojcem - wymagało większej siły charakteru niż walka z wrogiem.
Przesunął dłonią po pięciodniowym zaroście i spojrzał do lustra. Wyglądał koszmarnie, ale nic w tym nie było dziwnego. Czuł się bowiem koszmarnie.
Namydlając twarz, usłyszał dzwonek do drzwi.
- A niech to!
Starł z policzków krem do golenia, zerwał z wieszaka jedwabny szlafrok i wyszedł do sypialni. Dzwonek nie przestawał brzęczeć. Ktoś chyba przez cały czas trzymał palec na przycisku.
Otworzył drzwi. Za progiem stała Pattie. Wyglądała świeżo, promiennie i tak pięknie, że jej widok zaparł mu dech.
- Wejdź - powiedział, odsuwając się na bok. Wiedział, że przyszła, by się pożegnać.
- Dzięki. Wyciągnęłam cię spod prysznica? - zapytała na widok jego mokrych włosów i negliżu.
- Właśnie wyszedłem z łazienki. Wejdźmy do salonu. Tam możemy porozmawiać. - Wyciągnął rękę, wskazując kierunek. - Obiecałem ci przecież, że wstąpię do ciebie i pożegnam się przed wyjazdem.
- Wiem, ale pomyślałam, że powinniśmy porozmawiać tylko we dwoje, bez Allie. Jeszcze jej nie powiedziałam, że wyjeżdżasz - wyjaśniła Pattie, siadając na sofie.
Spence usadowił się w fotelu naprzeciwko niej.
- Myślę, że niewiele ją to obchodzi, czy wyjadę, czy zostanę.
- Wiesz, że to nieprawda. - Pattie wyprostowała się. - Allie nadal czuje się bardzo zagubiona. Powiedziałam jej wszystko, całą prawdę. Wie, że nas nie porzuciłeś i że nie wiedziałeś o jej istnieniu.
- I teraz kocha mnie jak prawdziwego ojca, tak? mruknął Spencer.
- Nie, nie kocha cię jak ojca, podobnie jak nie kocha mnie jak matki. Jeszcze nie. Ale pokocha, jeśli dasz jej trochę czasu.
Spence pochylił się do przodu, zwieszając ręce między kolanami.
- Nie nadaję się do rozwiązywania tych wszystkich rodzinnych problemów. Za długo byłem kawalerem.
- Rozumiem. - Pattie rozluźniła się. zwijając się w kłębek na sofie. Gdy Spence zadzwonił do niej i powiedział, że postanowił tego dnia wyjechać z miasta, Pattie wiedziała, że musi go jakoś zatrzymać.
- Znowu chcesz uciec, tak? Poprzednim razem nie wiedziałeś, że masz dziecko. Teraz już wiesz. Allie może zrozumieć to, co się stało w przeszłości, ale nie wybaczy ci, jeśli ją teraz opuścisz.
Spence poderwał się z miejsca.
- Do cholery, Partie, nie mogę zostać w Marshallton. Mam swoje życie w Kalifornii. Ty mieszkasz tutaj. Masz J.J. Allie potrzebuje ciebie, swojej matki, a nie jakiegoś nieodpowiedzialnego buntownika bez powodu w roli ojca.
Pattie nie przekonały te gwałtownie wypowiedziane słowa. Może Spence okłamywał sam siebie, ale nie był w stanie oszukać jej.
- Nie chcesz być częścią jej życia? Nie chcesz, żeby do ciebie dzwoniła, pisała i żeby cię odwiedzała?
- Nie porzucam jej przecież. - Spence przesunął palcami po długich, wilgotnych pasmach włosów. - Dogadałem się na ten temat z Peytonem. On dopilnuje, żeby Allie miała wszystko, czego jej potrzeba. Mam zamiar utrzymywać swoje dziecko.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony. Jestem pewna, że Allie doceni twoją hojność. - Pattie spojrzała na niego z gniewem, zastanawiając się, czy mogła się aż tak pomylić. Czy to możliwe, by Spence naprawdę nie chciał pozostać z własnym dzieckiem?
- Allie zawsze może do mnie zadzwonić albo napisać, jeśli zechce. Ja... będę tu czasami wpadał, żeby się z nią zobaczyć.
- A czy ona może cię odwiedzić? - zapytała Pattie.
- Może kiedyś, gdy będzie starsza. Teraz nie pochwalałaby mojego stylu życia. Poza tym, dopóki nie dorośnie, powinna być przy tobie.
- Dziewczyna w jej wieku potrzebuje także ojca, nie tylko matki. Chłopcu również potrzebni są obydwoje rodzice. Ty i ja wiemy, co to znaczy dorastać w niepełnej rodzinie. Zawsze czegoś brakuje.
- Jakim ja byłbym rodzicem? - zapytał Spence, zatrzymując się przy oknie i wpatrując otępiałym wzrokiem w trawnik przed domem. - Popsułem wszystkie związki w moim życiu, zaczynając od kontaktów z ojcem.
- To nie ty byłeś nieudanym synem - odrzekła Pattie. - To Marshall Rand nie nadawał się na ojca.
- Ale Peyt jakoś wyszedł na ludzi. To znaczy, że stary aż tak nie zawinił.
Pattie wstała, przeszła przez pokój i położyła rękę na plecach Spence'a.
Przez całe życie robiłeś sobie z tego powodu wyrzuty, prawda? Nie możesz winić za wszystko tylko siebie. Może nie byłeś idealnym synem, ale senator był okropnym ojcem, niezależnie od tego, jak ułożyło się życie Peytona. A to, co zdarzyło się między nami, było w równym stopniu moją winą. jak twoją... Mogłam z tobą wyjechać. Obydwoje byliśmy za młodzi. Popełnialiśmy błędy.
Spence obrócił się powoli, ogarniając całą jej postać spojrzeniem. Była taka urocza, ubrana we wrzosowe sztruksowe spodnie i różowy sweter z angory. Niczego bardziej nie pragnął, niż znaleźć u niej pociechę. Zastanawiał się, czy ona zechciałaby go pocieszyć? Czy rozwarłaby ramiona i przytuliła go do siebie, czy zaakceptowałaby go takim, jakim był niedoskonałym, pełnym wad mężczyzną? Jesteś bardzo wielkoduszna - powiedział. Po prostu patrzę na to wszystko realnie. Chciałabym, żebyś został w Marshallton, Spence. Nasz córka potrzebuje rodziny. Potrzebuje ciebie tak samo, jak mnie. - Przesunęła czubkami palców po jego zarośniętym policzku. - Od początku, zanim jeszcze powiedziałeś mi, że Allie jest naszym dzieckiem, mówiłam ci, że nie chodzi tu tylko o nas dwoje, że musimy myśleć także o niej i o J.J. To się nie zmieniło.
Jej dłoń była gorąca. Żar ogarnął całe ciało Spence'a. Nie spotkał dotąd drugiej takiej kobiety jak Pattie i wiedział, że nigdy nie spotka. Boże, gdyby tylko miał dosyć odwagi, by z nią zostać. Ale stawką było tu nie tylko jego własne życie i serce; także życie Pattie, Allie, a nawet J.J.
- Nie warto na mnie stawiać, Pattie. Powinnaś o tym wiedzieć. Zawiodłem cię już raz wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś - odrzekł, kładąc rękę na jej dłoni.
- Więc nie zawiedź mnie tym razem. - Spojrzała na niego błagalnie. Była taka ponętna i pragnęła, by został.
Pochwycił ją za ramiona, wpijając dłonie w jej miękkie ciało.
- Czy wiesz, czego pragnę? Kochać się z tobą. Chcę cię położyć na podłodze tu, przed kominkiem, i znaleźć się głęboko w tobie. Za każdym razem, gdy na ciebie spoglądam, pragnę cię.
- Czy nie wiesz, że ze mną dzieje się to samo? Zawsze tak było między nami, prawda? - Objęła go ramionami i przyciągnęła do siebie. - Nie musimy brać ślubu, Spence. Możemy być... kochankami. Żadnych zobowiązań, oprócz opieki nad Allie.
- Co ty mówisz? - Spojrzał na jej uniesioną twarz i zobaczył łzy w oczach. Nigdy nie pragnął jej bardziej niż w tej chwili.
- Mówię, że zgadzam się przyjąć twoje reguły gry. Zrobię, co zechcesz, żeby tylko zatrzymać cię przy nas. My... Allie cię potrzebuje, Spence, i gdybyś był uczciwy wobec siebie, to musiałbyś przyznać, że ty też jej potrzebujesz.
- Masz rację, potrzebuję jej i kocham ją. Chciałbym być częścią jej życia, ale śmiertelnie się boję, że tylko ją zranię i rozczaruję. Znasz mnie przecież. Wcześniej czy później zawsze robię coś nie tak.
Pattie wspięła się na czubki palców i pocałowała go. Było to namiętne, uwodzicielskie zaproszenie.
- Niedługo będzie Święto Dziękczynienia, potem Boże Narodzenie, a w styczniu Allie kończy czternaście lat. Zostań do tego czasu. Spróbuj żyć w rodzinie. To tylko sześć tygodni, a potem, jeśli nadal będziesz chciał wyjechać do Kalifornii, nie będę cię zatrzymywać.
- Tylko do urodzin Allie, tak? - Jeszcze sześć tygodni spędzonych z nimi obydwiema. Kusiło go, tak okropnie go kusiło, by się zgodzić. - A co z nami?
- Z nami? - powtórzyła.
Będziemy kochankami przez te sześć tygodni? Bez żadnych zobowiązań?
- Jeśli tego chcesz.
Tego właśnie chcę. - Wziął ją na ręce. - Pattie. nic pozwól, bym cię znowu skrzywdził. Ciebie albo Allie. Proszę. Przywarła do niego mocno i pocałowała go w brodę.
- Kochaj mnie. Spence. Nie chcę stracić ani minuty z naszych sześciu tygodni.
Poniósł ją przez pokój i położył przed płonącym w kominku ogniem, przyklękając obok. Wyciągnęła ręce i rozwiązała pasek jego szlafroka, po czym zsunęła miękką tkaninę na podłogę.
Spence wsunął dłonie pod jej plecy i podniósł ją nieco. tak. by mogła ściągnąć sweter przez głowę. Pod spodem miała różowy koronkowy stanik, który także zdjął. Jęknął. gdy Pattie dotknęła jego nagiego torsu i przesunęła palce po delikatnych brązowych włoskach. Pochwycił jej dłoń i poprowadził ją niżej, zdejmując jednocześnie spodenki.
- Masz najpiękniejsze ciało, jakie widziałam - powiedziała Pattie. - Jesteś piękny.
Rozpiął zamek jej spodni i zsunął je przez biodra wraz z bielizną, po czym wpatrzył się w nią zamglonym spojrzeniem.
- Ty jesteś ode mnie o wiele piękniejsza.
Pragnęła być z nim, i to jak najszybciej. Przyciągnęła go do siebie, on zaś przejął kontrolę nad sytuacją i delikatnie przewrócił ją na brzuch. Opadł na nią powoli, pochylił głowę i całował całe jej ciało. Pattie mruczała coś cicho, poruszając się pod nim niespokojnie. Pieścił ją dłońmi i ustami, szepcząc do ucha namiętne słowa pożądania, mówiąc, czego pragnie. Drżała coraz bardziej, dochodząc do spełnienia i jednocześnie usiłując ułożyć się tak, by Spence zdołał w nią wejść.
- Mógłbym się z tobą kochać przez cały dzień i nadal miałbym na ciebie ochotę - wymruczał Spence, rozsuwając nieco jej uda. Wygięła się w łuk i po chwili ich ruchy odnalazły właściwy rytm. Kochali się szaleńczo, ogarnięci gorączką, której nigdy nie byli w stanie opanować.
Po jakimś czasie Pattie pozostawiła Spence'a śpiącego na podłodze. Wiedziała, że jest wyczerpany po pięciu dobach bezsenności i zmartwienia. Ubrała się i spojrzała na niego z czułością. Na całym świecie nie było drugiego takiego mężczyzny jak on. Nade wszystko pragnęła, by został w Marshallton jako ojciec dla Allie i J.J., a także jako jej mąż. Ale nie obiecał jej tego. Powiedział jedynie, że zostanie do dnia urodzin córki.
Miała sześć tygodni, by go przekonać, iż nadaje się na męża i ojca, że w gruncie rzeczy jest stworzony do życia w rodzinie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Pattie usłyszała samochód podjeżdżający przed dom, trzaśniecie drzwiczek i głośny śmiech. Ebony zeskoczyła z kanapy, podbiegła do wielkiego okna w salonie, stanęła na tylnych łapach i wyjrzała na zewnątrz. Pattie odsunęła beżowe żaluzje. Na podjeździe J.J. i Spence odwiązywali choinkę przymocowaną do dachu samochodu. Allie nadzorowała wnoszenie drzewka do domu.
Pattie z uśmiechem opuściła żaluzje i pobiegła otworzyć drzwi. Na werandzie przywitał ją ostry grudniowy wiatr. Pomachała do trójki zmagającej się z drzewkiem i zawołała do nich, ale jej głos stłumił wiatr.
Boże Narodzenie było już za tydzień i Pattie wiedziała, że ma niewiele czasu - upłynęła już połowa z przyrzeczonych jej przez Spence'a sześciu tygodni. Uważała, że poczynili znaczne postępy w tworzeniu prawdziwej rodziny. Była dumna z J.J. Na wszelkie sposoby starał się okazać Allic, że nie jest o nią zazdrosny i nawet usiłował utrzymywać dobre stosunki ze Spence'em. Allie. która znów zaakceptowała skróconą formę swego imienia, nazywała Pattie mamą. ale do ojca wciąż zwracała się: wujku Spence. Pattie wiedziała, że Spencera ta sytuacja przygnębia, ale nie przyznawał się do tego głośno. Twierdził nawet, że tak jest lepiej. Gdyby sprawa nie była tak poważna, zabawne byłoby to, że obydwoje przejawiali identyczny upór. Choć żadne / nich nie chciało się do tego przyznać, istniała między nimi głęboka więź. Partie widziała, jak z każdym mijającym dniem Allie i Spence coraz bardziej się do siebie zbliżają. Obydwoje byli ostrożni, lecz pełni nadziei. Allie nie miała pojęcia, że Spence zamierza wyjechać z Marshallton tuż po jej urodzinach, a Pattie bała się myśleć o tym, co może się zdarzyć, gdy dziewczynka się o tym dowie.
Cała trójka weszła na werandę. Allie, ubrana w obcisłe dżinsy i wielki czerwony sweter, z drugimi włosami wepchniętymi pod czerwoną wełnianą czapkę, w każdym calu wyglądała jak typowa nastolatka. Popołudniowe słońce odbijało się w dwóch złotych pierścionkach zwisających z łańcuszka na jej szyi.
- Zejdź z drogi, mamo - zawołała, otwierając drzwi na oścież. - Chodźcie!
Ebony zaskowyczała i rzuciła się przednimi łapami na jej pierś. J.J. i Spence ostrożnie wnosili choinkę na werandę. Była tak wielka, że z trudem nią manewrowali. Pattie zamknęła drzwi i zauważyła, że czubek drzewka dotyka żyrandola.
- Uważajcie! - zawołała.
Szklany kandelabr zakołysał się niebezpiecznie. Spence i J.J. w porę schylili się, zapobiegając katastrofie.
- Oni są beznadziejni - westchnęła Allie. - Szkoda, że nie widziałaś, jak ścinali tę choinkę. Wszyscy inni mieli piły łańcuchowe, a my co? Tylko starą piłkę ręczną. Zabrało im to pół dnia!
- Poszłoby nam szybciej, gdybyś nie wybrała największego drzewa w całym lesie - odparował J. J. wkładając ze Spence'em choinkę do stojaka.
- Gdybym zdała się na ich wybór, przynieśliby jakieś małe patykowate okropieństwo - oświadczyła Allie. podchodząc do choinki, która miała ponad dwa i pół metra wysokości. - Krzywo stoi. Przechylcie ją bardziej na lewo.
- Ależ ona się rządzi - jęknął J.J. - Dlaczego kobiety zawsze uważają, że wszystko wiedzą najlepiej?
- Bo przeważnie tak jest - zaśmiała się Pattie, dotykając jego ramienia. - Poza tym Allie ma rację. Ta choinka jest za bardzo przechylona w prawo.
- Och, świetnie - mruknął Spence. - Tego nam właśnie było potrzeba, prawda, J.J. ? Dwóch kobiet, które lubią się szarogęsić.
- Chciałabym, żeby ta choinka stała dokładnie tak, jak trzeba - odrzekła Allie, cofając się o krok i przyglądając się drzewku uważnie. - To nasze pierwsze święta spędzane razem i chcę, żeby wszystko się udało.
Pattie i Spence wymienili radosne uśmiechy.
- Teraz dobrze? - zapytał Spence. - Czy mogę już dokręcać śruby, szefowo?
- Teraz dobrze. Możesz dokręcić, wujku Spence. - Allie obróciła się na pięcie i podeszła do stolika, na którym Pattie ustawiła pudełka z ozdobami choinkowymi. - Nie mogę się już doczekać ubierania drzewka. Wiecie, jeszcze nigdy tego nie robiłam. Mama... to znaczy Valerie, zawsze wynajmowała kogoś, kto przychodził do domu i zajmował się tym. I choinka zawsze była tak ładna i delikatna, że nie wolno jej było dotykać.
- To żadna sztuka ubrać choinkę - oświadczył J.J. - Trzeba tylko pamiętać, że najpierw zawiesza się lampki, i należy sprawdzić, czy działają.
Allie kręciła się po pokoju z entuzjazmem czterolatki oczekującej na ranek Bożego Narodzenia. W jej oczach tańczyły iskierki.
- Dobrze, sprawdźmy lampki.
- Pudełko z lampkami jest tam w kącie - zawołała Pattie. - Zapasowe żarówki są na dnie.
W chwili gdy z głośnika dobiegł zmysłowy głos Elvisa, śpiewającego „Blue Christmas”, zadzwonił telefon stojący na dębowym biurku po lewej stronie kominka. Pattie sięgnęła po słuchawkę przypuszczając, że to Sherry dzwoni ze sklepu. Rzadko zostawiała ją samą w pracy w soboty, ten dzień jednak był szczególny.
- Pattie, tu mówi Ralph Whitlock - usłyszała głos w słuchawce i po jej plecach przebiegł zimny dreszcz. Dlaczego dzwonił do niej prawnik Joan Stephenson?
Wygląda na to, że Joan jest zdecydowana zrealizować swoje plany - ciągnął pan Whitlock. - Rozmawiałem z sędzią Proctorem. który zgodził się urządzić w swoim biurze nieoficjalne przesłuchanie w przyszłym tygodniu.
- Nieoficjalne przesłuchanie.
Mamy nadzieję znaleźć jakieś rozwiązanie, które oszczędzi nam batalii w sądzie. Tak będzie lepiej dla ciebie i dla Joan, a także dla J.J.
Rozumiem odrzekła Pattie.
Jeśli jeszcze nie wynajęłaś żadnego adwokata, proponowałbym, żebyś to zrobiła, zanim pokażesz się u sędziego Proctora.
A gdybym zgodziła się oddać Joan moją połowę majątku, żeby ona w zamian porzuciła ten absurdalny pomysł odbierania mi J.J. ?
W pokoju zaległa zupełna cisza, w której słychać było tylko odległy głos. Spence podszedł do Pattie i położył dłoń na jej ramieniu.
- Co się stało, kochanie? - zapytał.
J.J. upuścił trzymany w ręku sznur lampek. Allie pochwyciła je w porę. zanim rozbiły się o podłogę.
- Z kim rozmawiasz? - zapytał J.J. - Czy to prawnik Joan? Chce nas pozwać do sądu?
Ralph Whitlock odchrząknął.
- Przykro mi, Partie, ale Joan chce za wszelką cenę uzyskać opiekę nad J.J. Naprawdę wierzy, że nie nadajesz się na matkę.
- Mój adwokat skontaktuje się z tobą - odrzekła Partie. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na trzy zwrócone w jej stronę twarze. - W następnym tygodniu odbędzie się nieoficjalne przesłuchanie w biurze sędziego Proctora. Joan zdecydowana jest odebrać mi J.J.
- Nie może tego zrobić! - J.J. uderzył pięścią w oparcie kanapy. - Nie wierzyłem, że się na to zdobędzie. Jest tak zazdrosna o ciebie, Patrie, że w głowie jej się poprzewracało.
- Nie może zabrać J.J. - poparła go Allie. - Jego ojciec chciał, żeby mieszkał z tobą.
- Mojej kuzynki Joan w najmniejszym stopniu nie obchodzi, czego chciał mój ojciec. Będzie opowiadała okropne rzeczy o Partie i spróbuje dowieść, że ona nie nadaje się na matkę. - J.J. zwrócił się do Spence'a. - Zadzwoń do tego swojego brata. Jest najlepszym prawnikiem w całym stanie Tennessee. Założę się, że da sobie radę z Joan, zanim ona zdąży otworzyć usta.
- Ale Pattie jest cudowną matką - dodała Allie. - Nikt nie może twierdzić, że się do tego nie nadaje.
Pattie objęła dziewczynkę i uścisnęła ją mocno.
- Dziękuję ci, kochanie, ale obawiam się, że prawnik Joan może wygrzebać rzeczy, które zranią nas wszystkich.
- To po części moja wina - odezwał się Spence. - Od tego wieczoru, gdy zostawiłem Joan w „Błędnym Rycerzu”, szukała jakiegokolwiek pretekstu, żeby się na nas odegrać.
- Nie obwiniaj się - westchnęła Partie. - Joan nigdy mnie nie cierpiała. To się musiało stać wcześniej czy później.
Spence sięgnął po słuchawkę telefonu.
- Dzwonię do Peyta.
Pattie przytrzymała jego dłoń.
- Posłuchaj, jeśli sprawa trafi do sądu, wszystko wyjdzie na jaw. Fakt, że miałam nieślubne dziecko. Mój niekonwencjonalny styl życia. Imprezy i randki. I do tego jeszcze prawda o Allie. To będzie skandal. Whitlock na pewno wywlecze to, że ty i ja mamy romans.
Spence zerknął na Allie, która uśmiechnęła się do niego.
- Nie jestem głupia. Wiem, że sypiacie ze sobą. Skoro macie wziąć ślub, co to za różnica? - zapytał J.J. - Nam wcale to nie przeszkadza, prawda, Allie?
J.J. ma rację. Dlaczego miałoby mi przeszkadzać, że moja matka i ojciec sypiają ze sobą.
- Zadzwoń do Peyta - zgodziła się Pattie. - I powiedz mu, że opieka nad J.J. to sprawa rodzinna i wszyscy jesteśmy w to zaangażowani.
Spence wykręcił domowy numer swego i zostawił wiadomość. Wiedział, że jeśli ktokolwiek potrafi udowodnić, że Pattie ma prawo do legalnej opieki nad J.J., to tylko on. W końcu chłopiec miał rację, gdy stwierdził, że Peyton Rand to najlepszy prawnik w stanie Tennessee.
Zgodnie z przewidywaniami Pattie Ralph Whitlock nie pominął niczego. Joan Stephenson zapewne poinstruowała go, by poszedł na całość. Przedstawił Pattie jako kobietę lekkich obyczajów, która nie skończyła szkoły średniej, nastolatkę w ciąży, matkę nieślubnego dziecka, dziewczynę gustującą w podejrzanych imprezach, otoczoną liczną grupą przyjaciół płci męskiej między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Z relacji Whitlocka wynikało, że Partie chciała wyjść za Freda Cartera ze względu na jego stan majątkowy - ładny dom, sklep meblowy, pokaźne konto w banku i polisę ubezpieczeniową na życie.
Spencer cieszył się, że było to tylko nieoficjalne przesłuchanie w biurze sędziego; w innym wypadku całe miasto zeszłoby się tutaj, żeby posłuchać tych rewelacji.
- Myślę, że wszyscy zgodzimy się co do tego, iż Partie nie jest święta i że popełniła w życiu kilka błędów, podobnie jak my wszyscy - powiedział Peyton Rand, spoglądając gniewnie na Joan. - Ale nie jest również taką grzesznicą, jak chciałby nam to wmówić pan Whitlock. - Zrobił dramatyczną pauzę i skupił uwagę na swej kłientce. - Sędzio Proctor, Partie Cornell jest kochającą, pełną dobroci kobietą, która okazała się wzorową matką dla J.J.
- Wysoki Sądzie - przerwał mu Ralph Whitlock - nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek nazywa Partie Cornell wzorową matką. Ta kobieta ma w naszym mieście określoną reputację i to już od wielu lat. Gdyby Fred Carter nie był tak zafascynowany jej urodą, nigdy nie zostawiłby syna pod jej opieką.
Peyton roześmiał się głębokim, gardłowym śmiechem, który kobiety uważały za niezwykle zmysłowy i który onieśmielał większość mężczyzn.
- Panie sędzio, to stwierdzenie jest śmiechu warte. Oczywiście, że Fred uważał Partie za atrakcyjną kobietę. Wcale mnie to nie dziwi. Ośmielam się powiedzieć, że my wszyscy tu obecni, z panem włącznie, uważamy ją za piękną kobietę.
Pełen oburzenia szept Joan Stephenson spowodował lekkie zamieszanie. Jej adwokat usiłował pośpiesznie uciszyć zebranych. Peyton uśmiechnął się.
- Proszę posłuchać - odezwał się sędzia Proctor. - Znam was wszystkich od czasu, gdy byliście dziećmi. Ciebie, Spencera i Ralpha, a także Joan i Pattie. Uważam, że cała ta sprawa jest w najwyższym stopniu niesmaczna, ale Joan usiłuje doprowadzić do konfrontacji od chwili, gdy odczytano testament Freda, a ja z urzędu zobowiązany jestem wysłuchać obydwu stron. Proponując to nieoficjalne przesłuchanie, chciałem wam wszystkim dać do zrozumienia, że wolałbym, by ta sprawa została rozstrzygnięta poza sądem.
- Nie można jej rozstrzygnąć bez sądu, chyba że Pattie zgodzi się przystać na moje warunki! - zawołała Joan, z wdziękiem podnosząc się z krzesła. Przechyliła głowę na bok i palcem wskazała pozwaną. - Ta kobieta nie nadaje się do wychowywania dziecka. Od czasów gdy była nastolatką, traktowała mężczyzn jak jednorazowe chusteczki, a teraz... teraz ma romans, choć w jej domu mieszka dwoje nastolatków. Moja droga przyjaciółka. Valerie Rand. byłaby zdruzgotana, gdyby się dowiedziała, że brat oddał jej córkę w ręce kogoś takiego jak Pattie Cornell. Na litość boską, ona była córką gosposi Randów!
- Usiądź, Joan powiedział sędzia. - Spencer, czy ty i Pattie mieszkacie razem?
Nic... Wysoki Sądzie. Spence miał nadzieję, że Clayburn Proctor nic zapyta go. czy ma romans z Pattie. Nie było sensu kłamać, gdyż pól miasta znało prawdę, ale nic mógł znieść myśli, że Pattie mogłaby stracić J.J. przez niego.
W takim razie co ma oznaczać to stwierdzenie. że córka Valerie mieszka pod jednym dachem z Pattie? - Sędzia poruszył się. spoglądając na Spencera z namysłem.
Ten zaś zerknął na Peytona, który lekko skinął głową.
- Wysoki Sądzie, to prawda, że Allison Wilson mieszka teraz z Pattie Cornell - powiedział Peyt. - Istnieje po temu zupełnie zadowalające wyjaśnienie, ale... to delikatna sprawa, która nie nadaje się do omawiania przy pani Stephenson i jej adwokacie.
- Zgłaszam sprzeciw - odezwał się Ralph Whitlock.
- Pan Rand jest znany ze swych matactw na sali sądowej i jeśli myśli, że uda mu się...
- Och, zamknij się, Ralph - uciął sędzia Proctor. - Zrobimy dziesięciominutową przerwę, podczas której pan Rand wyjaśni mi tę delikatną sytuację. Tymczasem obie panie może zastanowią się nad jakimś wyjściem z sytuacji.
Spence odprowadził Pattie na korytarz, gdzie czekali Allie i J.J.
- No i co? - dopytywał się chłopiec, podbiegając do nich. - Myślałem, że zechcą ze mną porozmawiać i zapytają, z kim chcę mieszkać.
- Przesłuchanie jeszcze się nie skończyło - wyjaśnił Spence, otaczając Pattie ramieniem. - Sędzia ogłosił dziesięciominutową przerwę.
- Dlaczego? - zapytała Allie.
- Wujek Peyton ma mu wyjaśnić, dlaczego mieszkasz z Pattie. - Spence nie był pewien, jak dziewczynka zareaguje, ale gdy wybuchnęła śmiechem, popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Tylko tyle? To po co mu była potrzebna przerwa? - zapytał J.J.
- Bo... no, bo gdyby Joan Stephenson dowiedziała się prawdy, rozpowiedziałaby o tym całemu miastu - wyjaśniła Pattie.
J.J. ujął Allie za rękę.
- Ale Allie nic nie obchodzi, kto się o tym dowie. I tak postanowiła powiedzieć prawdę wszystkim w szkole po świętach.
- Naprawdę? - zdumiał się Spence.
- Opowiedziałam już o wszystkim Leigh i jej matce - odrzekła Allie, ściskając dłoń chłopca. - J.J. i ja rozmawialiśmy o różnych rzeczach i obydwoje chcemy świadczyć na rzecz Pattie. Pragniemy, żeby sędzia dowiedział się, że jest najlepszą matką na świecie.
W oczach Pattie pojawiły się łzy. Przyciągnęła obydwoje dzieci do siebie.
- Nie oddam żadnego z was, choćbym nie wiem co miała zrobić.
Spence otworzył drzwi do pokoju sędziego i wszedł do środka.
Przepraszam, ale chcielibyśmy zakończyć przerwę. Pattie i ja pragniemy coś ogłosić.
Peyton przez chwilę wpatrywał się w twarz brata, po czym z uśmiechem odwrócił się do sędziego.
- Panie sędzio? Sędzia machnął ręką.
- Niech wszyscy wejdą, włącznie z dziećmi. Zainteresowani na powrót usadowili się w pokoju. J.J.
i Allie stanęli za krzesłem Pattie. Peyton zwrócił się do Spencera:
- Mój brat chciałby powiedzieć coś, co powinno wyjaśnić wszelkie nieporozumienia dotyczące obecnego miejsca pobytu Allison Wilson.
Spence wstał. Do diabła, w końcu był pisarzem. Snucie opowieści to jego zawód, dlaczego więc tak trudno mu było znaleźć teraz odpowiednie słowa?
Pattie Corncll i ja byliśmy parą zbuntowanych nastolatków, ale... ona nie miała całej gromady kochanków. Tylko mnie. Byliśmy zaręczeni. Gdy wyjechałem z miasta, nie wiedziałem, że była w ciąży. To zdarzyło się czternaście lat temu.
- Wszyscy o tym wiedzą - wtrącił Ralph Whitlock. - Co wspólnego z tą sprawą ma fakt, że Partie urodziła twoje nieślubne dziecko, które zmarło?
- Nasza córka żyje - odrzekł Spence.
W sali zapanowało zupełne milczenie. Wszystkie oczy utkwione były w Spencerze.
- Moja siostra Valerie była w szóstym miesiącu ciąży. Urodziła martwe dziecko tego samego dnia, gdy przyszła na świat zdrowa córeczka Partie. Mój ojciec na swój dyktatorski sposób zabawił się w Pana Boga. Doprowadził do zamiany tych dwojga dzieci. Allison Wilson nie jest córką Valerie i Edwarda Wilsonów, tylko moją i Partie.
- Co za podłe, bezczelne kłamstwo - oburzyła się Joan.
- Spencer, jak możesz opowiadać takie okropne rzeczy o swoim ojcu i siostrze, skoro obydwoje nie żyją i nie mogą się bronić?
- Obawiam się, że to, co powiedział Spencer, to prawda - odrzekł Peyton. - Mam w walizce kopię testamentu Yalerie i Edwarda oraz list, który Valerie napisała do Spence'a i w którym wyjaśniła, co zrobił nasz ojciec.
Joan zerwała się na równe nogi.
- Nie wierzę w ani jedno słowo!
- Na miłość boską, Joan, proszę, usiądź i uspokój się - powiedział Ralph Whitlock.
Peyton zwrócił się do sędziego.
- Wysoki Sądzie, czy możemy uznać sprawę pobytu Allison Wilson w domu Partie za wyjaśnioną?
- Tak, możemy. Proszę mówić dalej - odrzekł Proctor.
- Wysoki Sądzie, myślę, że pan Whitlock nie ma niczego na poparcie swej tezy, iż Pattie Cornell nie nadaje się na matkę - ciągnął Peyton. - Ale sądzę, że Joan Stephenson wyraźnie udowodniła, iż nie jest materiałem na wzorową opiekunkę, prawda?
- Pattie Cornell opętała obu braci Randów! - wykrzyknęła Joan z furią. - Przypuszczam, że sypia z nimi obydwoma!
Spence zwinął dłonie w pięści i postąpił o krok do przodu. Nigdy w życiu nie uderzył kobiety, ale teraz miał na to wielką ochotę. Pattie pochwyciła go za ramię.
J.J. podszedł do Joan, blokując drogę Spence'owi i Pattie.
- Wolałbym umrzeć, niż mieszkać z tobą. Pattie jest sto razy lepszą matką, niż ty kiedykolwiek nią będziesz. Ona naprawdę mnie kocha. - Stał sztywno, na przemian zwijając dłonie w pięści i rozprostowując je. - Pattie nie sypia ze wszystkimi, słyszysz? Kochała mojego ojca, a teraz kocha Spencera Randa.
- Zaprowadźmy tu jakiś porządek - stwierdził sędzia Proctor.
Peyton i Ralph Whitlock rozdzielili obie skłócone strony i spojrzeli na sędziego. Claybum Proctor poskrobał się po brodzie, potrząsnął głową i odchrząknął.
- Joan Stephenson, ostrzegam cię, byś nie próbowała kierować sprawy do sądu. Możesz wywołać skandal w Marshallton, ale procesu nie wygrasz. Czy mówię jasno?
- Ja nie... - wyjąkała Joan.
- Ona rozumie, Wysoki Sądzie - przerwał jej Whitlock.
- Co do ciebie, Pattie Cornell, wydaje mi się, że masz sporo roboty z wychowywaniem dwojga nastolatków. Nie jesteś ideałem matki, ale - no cóż, jeśli będziesz unikać kłopotów, to uważam, że masz wszelkie szanse zatrzymać syna i córkę przy sobie do czasu, gdy wyjadą na studia.
- Dziękuję, panie sędzio - powiedziała Pattie. Sędzia wskazał palcem na Spencera.
- A ty, Spencer, albo się ożeń z tą kobietą, albo znikaj z jej życia. To nie jest mile widziane, gdy ona wychowuje dwoje dzieci i ma kochanka. To jest Tennessee, synu, nie Kalifornia.
Ralph Whitlock wyprowadził Joan z pokoju najszybciej, jak mógł, w nadziei że uda mu się uniknąć dodatkowej konfrontacji. Peyton uścisnął dłoń brata, pocałował Pattie w policzek i zapytał sędziego:
- Zjadłbyś ze mną kolację, Clayburn?
- Muszę zadzwonić do żony - odrzekł Proctor.
J.J. otoczył Pattie ramieniem.
- Kurczę, jak się cieszę, że już po wszystkim. Więc kiedy Spence i ty weźmiecie ślub?
Pattie poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.
- My... my...
- Właśnie, tato, kiedy ożenisz się z mamą? - zapytała Allie, zarzucając ramiona na szyję Spencera.
Spence objął ją mocno i poczuł, że pod powiekami zbierają mu się łzy. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu.
- Twoja... twoja mama i ja porozmawiamy o naszych planach na przyszłość i powiemy wam, co ustaliliśmy.
- Kiedy? - powtórzyła pytanie Allison, z buzią rozjaśnioną szczęściem.
- Po Bożym Narodzeniu - obiecał Spence.
- Cudownie byłoby, gdybyście wzięli ślub w dniu moich urodzin! To już za dwa tygodnie. - Allie pochwyciła jedną ręką dłoń Spencera, a drugą Pattie. - Teraz możemy być prawdziwą rodziną. Wszyscy czworo.
Mrugnęła porozumiewawczo do J.J., który odpowiedział jej uśmiechem. Spence spojrzał na Partie błagalnie, ona zaś natychmiast wyczuła, że nie zmienił zdania i nadal ma zamiar wyjechać z Marshallton tuż po urodzinach córki.
Dobry Boże, co uczynić, by wreszcie zrozumiał, że ma rodzinę, która go potrzebuje? Czy nie zdawał sobie sprawy, że niczym nie może ich bardziej zranić i rozczarować niż tym, że wyjedzie i zostawi ich teraz?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Spence trzymał w ręku srebrną serpentynę, którą Pattie przypinała pinezkami nad wejściem do jadalni. Na stole stał wielki tort urodzinowy, kanapki i waza z ponczem, a także chrupki, sosy i kulki z sera.
- Czy myślisz, że jej się to spodoba? - zapytała Pattie, schodząc z drabiny. - Chciałabym, żeby to były najpiękniejsze urodziny w życiu Allie.
- Na pewno będą, mała. - Spence podał jej rękę i pomógł stanąć na podłodze. - Teraz ma prawdziwy dom z tobą i JJ. - Nie chciał myśleć o jutrzejszym dniu, o powrocie do Kalifornii i życia, które kiedyś sprawiało mu tyle zadowolenia. W ciągu ostatnich kilku tygodni często sobie uświadamiał, jak bardzo pokochał Pattie i Allie, a nawet J.J.
- Zawsze chciałam mieć własny dom. Męża i dzieci. Rodzinę. - Pattie odsunęła się od Spence'a na bezpieczną odległość. Jak sobie poradzi bez niego? Bez ich miłości?
I Allie. Boże, jak ich córka zareaguje, gdy się dowie, że jej ojciec wyjeżdża?
- Szkoda, że... Bardzo mi przykro, że nie jestem właściwym... materiałem na męża. - Spence nie potrafił spojrzeć Pattie w twarz; obawiał się, że ona wyczyta w jego oczach rozpaczliwą tęsknotę. Pragnął usłyszeć od niej, że kocha go na tyle, iż zgadza się zaryzykować i chce, by tu pozostał. Ale Pattie najwyraźniej zaakceptowała już jego decyzję wyjazdu. W ciągu ostatnich sześciu tygodni ani razu nie poprosiła go, by został dłużej niż do urodzin Allie.
- Mnie także przykro, że nie nadajesz się do życia w rodzinie. - Zrobiła wszystko, co mogła, by mu udowodnić, że jest częścią ich małej gromadki, a jego miejsce jest tutaj, w Marshallton, z nią, Allie i J.J. Całą siłą woli powstrzymywała się, by go nie błagać o pozostanie, nie wyznawać miłości. Ale Spence tego nie rozumiał.
- Zdaje się, że niektóre rzeczy po prostu nie są człowiekowi przeznaczone - stwierdził, wbijając wzrok w podłogę.
Partie zerknęła na zegarek.
- Zbliża się trzecia. Dzieci powinny już wrócić ze szkoły. Może pójdziesz do samochodu i przyniesiesz prezenty Allie.
Spence ucieszył się, że może wyjść z domu i uniknąć nieznośnego napięcia panującego między nim i Partie.
Powoli wyciągał prezenty z bagażnika samochodu. Poprzedniego dnia kupowali je razem. Dobry Boże, czy jest jakiś sposób, by nadrobić tych trzynaście straconych lat? Nie, oczywiście, że nie ma. Pattie miała rację mówiąc, że przeszłość minęła i liczy się tylko teraźniejszość. Jak on się ma z nimi pożegnać? Jak ma zostawić za sobą wszystko, co tyle dla niego znaczy? Jedyną kobietę, jaką w swym życiu kochał, niedawno odnalezione dziecko i chłopca, który potrzebował ojca?
Powinien teraz wejść do domu i powiedzieć Pattie, że, czy ona tego chce, czy nie, on zostaje i nigdy już jej nie opuści. Ale wiedział, jak bardzo zranił ją kiedyś, i nie mógł mieć jej za złe, że obawiała się powierzyć mu przyszłość swoją i dwojga dzieci.
Z naręczem prezentów zamknął bagażnik łokciem i wszedł do domu. Partie była w kuchni i nakładała lody do plastikowych kubków. Stanął w drzwiach i patrzył na nią, starając się zapamiętać każdy rys jej twarzy, każde zaokrąglenie ciała. Pragnął mieć nową fotografię, która zastąpiłaby tę starą, z pozaginanymi rogami, od tylu lat noszoną w portfelu.
- Gdzie te prezenty? - Pattie podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem.
- Położyłem je na stole obok tortu.
- Świetnie. - Podała mu tacę z lodami. - Zanieś je do jadalni i nastaw jakąś muzykę, a ja skończę przygotowania do kolacji.
Znów spojrzała na zegarek. Allie i J.J. powinni już być w domu. Weszła do jadalni. Spence przeglądał właśnie płyty kompaktowe. Podeszła do niego i razem wybrali pięć ostatnich przebojów pop, country i rocka.
- Kiedy masz zamiar powiedzieć Allie, że wyjeżdżasz?
- Zajrzę tu rano. - Ujął ją za rękę. - Wiem, że zachowuję się jak tchórz. ale... ona mnie znienawidzi, kiedy jej to powiem.
- Lepiej, żeby cię znienawidziła teraz, niż gdyby miała to zrobić później. Czy tak właśnie myślisz? - Pattie wyrwała rękę. - To znaczy, uważasz, że prędzej czy później i tak sprawisz jej zawód, więc dlaczego nie zrobić tego od razu i nie wyjechać, zanim zdążysz wszystko popsuć, tak?
Bolało go to jak wszyscy diabli, gdy usłyszał własne słowa powtarzane w myślach. Pragnął zaprzeczyć, powiedzieć jej, że nie jest już nieodpowiedzialnym chłopakiem, lecz mężczyzną gotowym wypełnić zobowiązania wobec własnej rodziny.
- Pattie, przecież nie chciałabyś, żebym został? - Boże. czy ona nie widzi, że on błaga o jedno słowo? - Jeśli nie wyjadę, przez cały czas będziesz czekała, kiedy cię zranię. Chyba nie mogłabyś tak żyć, prawda? Stale zastanawiać się, kiedy cię znowu opuszczę.
Odwróciła się do niego plecami i westchnęła głęboko.
- Ja... cieszyłam się każdym dniem i nocą, które spędziliśmy razem w ciągu tych ostatnich sześciu tygodni. Gdybyś miał zostać jeszcze przez sześć miesięcy albo rok, albo na całe życie, cieszyłabym się tak samo.
Czy dobrze usłyszał? Czy ona rzeczywiście to powiedziała?
- Partie?
Zadźwięczał dzwonek u drzwi. Pattie zerwała się na równe nogi. Spence zaklął.
Za progiem stała Leigh White z zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Dzień dobry, Pattie. Mogę wejść?
- Oczywiście, Leigh. Przyszłaś trochę wcześnie. J.J. jeszcze nie przywiózł jubilatki ze szkoły.
- Tak, wiem - odrzekła Leigh, wchodząc do holu. - J.J. jest bardzo dumny z tego, że może prowadzić porsche'a.
- Czuje się jak duży chłopiec - zaśmiała się Pattie, ale zauważyła, że twarz Leigh nadal wyrażała niepokój.
- Co się stało? - zapytała.
- Czy jest tu Spence?
- Jestem - zawołał, wychodząc z salonu.
- Nie wiem, jak wam to powiedzieć. - Leigh przenosiła wzrok z jednej twarzy na drugą. - Próbowałam im to wybić z głowy, ale nie chcieli mnie słuchać.
- O czym ty mówisz? - zapytała Pattie. - Komu i co próbowałaś wybić z głowy?
- J.J. i Allie. Oni... uciekli do Alabamy, żeby... żeby wziąć ślub.
- Co takiego?! - wykrzyknęli Pattie i Spence jednocześnie.
- Allie usłyszała, jak rozmawialiście o tym, że Spence po jej urodzinach ma wyjechać do Kalifornii.
- O mój Boże! - Pattie zakryła twarz rękami. Spence wybiegł do holu.
- A co mój wyjazd do Kalifornii ma wspólnego z ucieczką Allie i J.J. ?
- Powiedzieli, że... że...
- Że co? - Pattie i Spence znów odezwali się jednocześnie.
- Powiedzieli, że skoro wy nie możecie się dogadać i stworzyć prawdziwej rodziny, to oni wezmą ślub i założą własną.
- Zabiję tego chłopaka - powiedział Spence. - Allie ma dopiero czternaście lat!
- A J.J. tylko szesnaście - przypomniała mu Pattie.
- Przecież żaden pastor będący przy zdrowych zmysłach nie zgodzi się dać ślubu dwojgu dzieciom. - Spence przesunął palcami po włosach. - Czy wiesz dokładnie, dokąd pojechali?
- Tak, do Jonesville. Do sędziego pokoju. W Alabamie ze ślubem nie ma problemów - powiedziała Leigh.
Kiedy wyjechali? zapytała Pattie.
- Dziś rano. Nie poszli do szkoły.
- To znaczy, że już mogą być małżeństwem, jeśli znaleźli kogoś na tyle głupiego, by udzielił im ślubu - stwierdził Spence, chwytając Pattie za ramiona. - To wszystko moja wina. Powinienem był porozmawiać z Allie i wyjaśnić jej, że wyjeżdżam i dlaczego to robię. Znowu wszystko popsułem, ale tym razem zapłacą za to dzieci.
Pattie odsunęła się od niego z gniewnym wyrazem twarzy.
- Przestań się nad sobą użalać. To nie twoja wina. Allie i J.J. wybrali jakieś desperackie rozwiązanie.
- Co masz na myśli? - zapytał Spence.
- To ich sposób, by przyciągnąć naszą uwagę. Nie dostaną zgody na ślub. Nie są pełnoletni, a musieliby mieć jakieś dokumenty potwierdzające wiek. Nikt nie da ślubu dzieciom. - Pattie otworzyła szafę, wyjęła kurtki, jedną z nich rzuciła Spencerowi, a drugą narzuciła na siebie. - Pojedziemy do Jonesville i odszukamy tych dwoje szaleńców.
Gdy dotarli do Jonesville, w ciągu dziesięciu minut znaleźli dom Carla Greene'a, sędziego pokoju. Jonesville było bardzo małym miasteczkiem i wszyscy się znali. Para nastolatków w porsche'u zwróciła powszechną uwagę.
Spence zaparkował przed dwupiętrowym domem. Przed werandą rósł żywopłot z ostrokrzewu. Nad podwórkiem górowały wysokie drzewa.
Wbiegli po schodkach na werandę i nacisnęli dzwonek. Drzwi otworzyła im kobieta w średnim wieku, ubrana w granatowe spodnie i złocisty sweter.
- Wy musicie być Spence'em i Pattie. Jestem Norma Greene - przedstawiła się. - Czekamy na was. Wejdźcie. Dzieci są w środku.
- Nasze dzieci tu są? - powtórzył Spence.
- Czekacie na nas? - zdziwiła się Pattie.
- Wszystko jest gotowe do uroczystości. Potrzebujemy tylko waszej zgody na ślub. - Norma odsunęła się od drzwi, robiąc im przejście i zapraszając obydwoje gości do środka.
Pattie i Spence poszli za panią Greene, pragnąc się jak najszybciej dowiedzieć, o co tu właściwie chodzi.
Allie wybiegła im naprzód. Zarzuciła ramiona na szyję Pattie, po czym objęła Spence'a.
- Myślałam, że nigdy tu nie dotrzecie. - Zwróciła się do gospodyni i wyjaśniła: - To są nasi rodzice, Spencer Rand i Pattie Cornell.
- Wasze dzieci już wszystko zorganizowały. Carl i ja przygotowaliśmy salon - powiedziała Norma.
- Czy to są właśnie państwo młodzi? - zapytał wysoki, szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce, wchodząc do pokoju.
- Państwo młodzi? - Pattie przyjrzała się nowo przybyłemu, który zapewne był Carlem Greene'em, po czym zerknęła podejrzliwie na swą córkę. - Allie, co tu się dzieje?
J.J., który dotychczas stał spokojnie przy ogromnym kamiennym kominku, odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.
- No wiecie, dowiedzieliśmy się z Allie, że Spence, to znaczy tato, chce nas zostawić i wrócić do Kalifornii, a Pattie - mama - nie ma zamiaru go zatrzymywać. Więc ustaliliśmy, że musimy zrobić coś, żeby powstrzymać was przed powtórnym popełnieniem największego błędu w waszym życiu.
- Czy chcesz powiedzieć, że nie mieliście zamiaru brać ślubu? - zapytał Spence.
- Chyba nie uwierzyliście, że to zrobimy, prawda? - Allie z uśmiechem mrugnęła do J.J. - Widzisz, mówiłam ci. że to zadziała.
- Nie mam zamiaru prosić Allie, żeby za mnie wyszła, dopóki nie skończę college'u i nie dostanę dobrej pracy. - J.J. popatrzył prosto w oczy Spence'a. jakby te słowa miały być uroczystą obietnicą.
- A więc to była tylko intryga? - Pattie oparła rękę na biodrze i zwróciła się do J.J. - Proszę o wyjaśnienia, chłopcze, i to natychmiast.
- Nie wiń go - wtrąciła Allie. - To był mój pomysł. Tato, nie mogłam pozwolić na to, żebyś nas zostawił. Wiem, że tak naprawdę wcale nie chcesz wracać do Kalifornii.
- Allie, kochanie, musisz zrozumieć, na czym polega związek między twoim ojcem a mną - tłumaczyła Pattie, ściskając dłoń dziewczynki.
- Wasze dzieci chcą, żebyście wzięli ślub - rzekł Carl Greene. - Wszystko jest już przygotowane. Potrzebujemy tylko badań krwi. Można je zrobić u doktora McCorkle'a. Czeka na was. A pański brat, Peyton, poprosił naszego urzędnika stanu cywilnego, by pozostał dłużej w sądzie i przygotował dokumenty potrzebne do zawarcia ślubu.
- Możesz w to uwierzyć? Nawet Peyt jest w to zamieszany. - Spence zastanawiał się, czy za chwilę obudzi się i stwierdzi, że to był tylko sen. Jego córka okazała się niezłą intrygantką. To, co wymyśliła, było równie dobre, jeśli nie lepsze, od wszystkich wariackich planów, jakie on i Pattie wprowadzali w życie, gdy byli nastolatkami.
- Allie, nie możesz tak po prostu zarządzić, że ja i Spence mamy wziąć ślub, i być pewna, że się na to zgodzimy. - Pattie czuła się rozdarta między pragnieniem płaczu a śmiechu. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, wydawałaby się wręcz niedorzeczna.
- Dlaczego nie? Ktoś tu się musi zachowywać jak odpowiedzialny dorosły, a wygląda na to, że żadne z moich rodziców nie ma takiego zamiaru. - Allie popatrzyła prosto w oczy Pattie. Czy kochasz Spencera Randa?
- Co?
- Kochasz mojego ojca czy nie?
- Oczywiście, że go kocham. Zawsze go kochałam.
- Partie zastanawiała się, dlaczego czuje się tak, jakby kazano jej się publicznie rozebrać.
Allie obróciła się na pięcie i teraz z kolei spojrzała surowo na ojca.
- A czy ty kochasz Partie Comell?
- Co?
- Czy kochasz moją mamę?
- Tak, kocham. Partie jest jedyną kobietą, jaką kochałem w całym swoim życiu - przyznał Spence.
Allie jedną ręką ujęła dłoń Partie, a drugą - Spencera.
- Mamo, czy chcesz, żeby tato został w Marshallton razem z nami?
Partie zerknęła na Spence'a. Odpowiedział jej zdeterminowanym spojrzeniem.
- Tak - przyznała.
- A ty, tato? Czy chcesz ożenić się z mamą i zostać z nami na zawsze? - zapytała Allie.
No cóż, stary, pomyślał Spence, teraz albo nigdy. Jeśli stracisz tę szansę, nie będziesz miał już następnej.
- Tak, pragnę się ożenić z Partie. Nie chcę jej znowu stracić. I nie chcę zostawiać ciebie i J.J. bez ojca.
- W takim razie problem chyba został rozwiązany - odezwał się Carl Greene. - Norma, zaprowadź ich do doktora McCorkle'a na badanie krwi, a potem do sądu po niezbędne dokumenty. Zanim wrócicie, Allie i J.J. przygotują się do roli świadków na ślubie swoich rodziców.
W trzy godziny później Spencer Rand, ubrany w niebieski golf, flanelową koszulę w kratę i wytarte dżinsy, oraz Pattie Cornell w białych dżinsach i czerwonym swetrze stanęli przed sędzią pokoju i złożyli przysięgę małżeńską.
Gdy nadeszła chwila wymiany obrączek, na twarzy Spence'a pojawił się popłoch. Wówczas Allie rozpięła złoty łańcuszek i zdjęła z niego pierścionek z diamentem, który ojciec przed laty podarował jej matce.
Spence wsunął pierścionek na palec Pattie, po czym uniósł jej dłoń do ust i czule ucałował.
Carl Greene ogłosił ich mężem i żoną, ale zanim zdążył wyrzec następne słowo, Spence wziął Pattie w ramiona i pocałował mocno. Allie pisnęła ze szczęścia; J.J. wydał okrzyk radości.
Spence patrzył w brązowe oczy Pattie wypełnione uczuciem i ufnością.
- Wiesz, że nie robisz szczególnie dobrego interesu. Ale przyrzekam, że dołożę wszelkich starań, by być dobrym mężem i ojcem. Jakoś spróbuję wam wynagrodzić te stracone lata.
- Przestań gadać bzdury. Co było, minęło, ale mamy jeszcze przed sobą wiele lat.
- Nie martwisz się o przyszłość? - zapytał Spence.
- Posłuchaj, Rand, może ci się wydaje, że nie robię dobrego interesu, aleja uważam, że jesteś cudowny i świetnie do mnie pasujesz. Poza tym trudno mnie nazwać wzorem matki i żony. Dobrze wiesz, że nieźle się będziesz musiał napracować. A przy tych dwojgu dzieciach czeka nas niejedna nie przespana noc. Zwróć tylko uwagę na to, co wymyślili dzisiaj.
Allie przytuliła się do Spence'a. Pattie przyciągnęła do siebie J.J.
- Nie musicie się martwić o mnie i o Allie - powiedział chłopiec. - My już jesteśmy właściwie dorośli. Postarajcie się raczej o to, żebyśmy doczekali się rodzeństwa.
Spence i Partie wymienili uszczęśliwione spojrzenia. Znali nawzajem swoje myśli. Tego dnia rozpoczynało się ich nowe życie jako męża i żony, i wszystko było możliwe. .. nawet to, że będą mieli okazję cieszyć się wspólnie narodzinami nowego dziecka i jego dzieciństwem - wszystkim tym, co ominęło ich w związku z Allie.
- Kocham panią, pani Rand - powiedział Spence swojej żonie. - Ciebie i tych dwoje intrygantów.
- Ja też cię kocham - odrzekła Partie z szerokim, ciepłym uśmiechem przeznaczonym dla całej rodziny. - Kocham was wszystkich.
EPILOG
Sześcioletni Cornell Rand trzymał przed sobą haftowaną poduszkę, na której błyszczały dwie złote obrączki. Jego czteroletnia siostra Leah sypała płatki kwiatów przed ołtarzem.
Pattie Cornell Rand, matka panny młodej i macocha pana młodego, ocierała z oczu łzy szczęścia, patrząc na dwójkę swych młodszych dzieci.
Organy ucichły, po czym dzwon wybił godzinę siódmą. W chwili gdy organista zaczął grać marsza weselnego, Pattie wraz z innymi gośćmi wstała i zwróciła się twarzą w stronę wejścia do świątyni.
Spencer Rand prowadził swoją córkę przez środek kościoła do ołtarza. Allison Patricia Rand ubrana była w białą atłasową suknię z trenem. Na głowie miała cienki tiulowy welon.
Pattie poczuła ucisk w gardle. Spojrzała na mężczyznę, który od dziewięciu lat był jej mężem. Spence stanął przed ołtarzem, trzymając swą pierworodną za rękę. Gdy pastor Lockwood zapytał:
Kto oddaje tę kobietę przyszłemu mężowi? - Spencer odrzekł:
Jej matka i ja.
Wsunął dłoń Allie w rękę J.J. po czym odszedł od ołtarza i stanął obok Pattie, uśmiechając się do niej z czułością.
W trakcie ceremonii Pattie otarła oczy koronkową chusteczką. Spence wyciągnął rękę, ujął jej dłoń i uścisnął ją delikatnie. Spojrzała na niego.
- Kocham cię - wyszeptał cicho.
Odpowiedziała mu uśmiechem, a w jej oczach płonęła miłość.
Był to niezapomniany dzień w życiu państwa Randów i ich czworga dzieci.