222 Davis Susannah Rudzielec


SUZANNAH DAVIS

Rudzielec

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Przyjedź do mnie, Loczku, tylko szybko. Jesteś mi potrzebna".

Roni Daniels wciąż słyszała rozpaczliwe wołanie Sama Prestona. Pedał gazu w jej jeepie wciśnięty był do oporu. Szybciej już jechać się nie dało. Roni z całych sił trzymała kierownicę. Z trudem wypatrywała wąskiej dróżki, która. zazwyczaj tylko bydło wracało z pastwiska.

Chłodny wiatr kwietniowej teksaskiej nocy rozwiewał kręcone włosy dziewczyny. Klęła Sama za to, że zbudził ją w środku nocy i odłożył słuchawkę, nie powiedziawszy nawet, co za nieszczęście go spotkało.

No cóż, w tej części Teksasu nie zadaje się pytań, gdy sąsiad prosi o pomoc. Szczególnie gdy sąsiad jest jednocześnie przyjacielem. Szybko, to szybko. Obojętne, która jest godzina.

Roni zatrzymała się przed domem Prestonów. Niegdyś był to wspaniały budynek. Teraz jednak w świetle reflektorów jeepa widać było łuszczącą się farbę, spróchniałe deski na ganku... Za to stodoła, obora, stajnie, czyli wszystkie zabudowania gospodarcze, utrzymane były wzorowo. Cała okolica wiedziała, że od czasu gdy od Sama odeszła żona, dbał on bardziej o swoje rasowe bydło aniżeli o własne wygody.

Roni weszła na ganek. Jej bujna wyobraźnia podsuwała przed oczy obraz krwawej jatki, śmiertelnych obrażeń lub co najmniej najazdu Marsjan. Sam Preston nigdy dotąd nikogo nie prosił o pomoc. Skoro to zrobił, w środku nocy na dodatek, na pewno działo się coś okropnego.

- Sam! - zawołała, otwierając drzwi rzęsiście oświetlonego salonu.

Znała ten dom jak swój własny. Biegała po nim razem z Samem i z jego starszym bratem, Kennym, gdy była jeszcze tak mała, że nie dorastała do pięt konikowi polnemu, jak mawiał doktor Hazelton. Na widok waliz, pudeł i pakunków wypełniających pokój, zaniemówiła ze zdziwienia. Wiedziała wprawdzie, że Sam musiał nagle wyjechać. Opuścił nawet z tego powodu cotygodniowe spotkanie w kawiarni Rosie, ale nie spodziewała się w związku z tym wyjazdem żadnych sensacji. Tymczasem okazało się, że bardzo, ale to bardzo się pomyliła.

W odległym pokoju rozległ się przeraźliwy płacz. Roni z bijącym sercem pobiegła do sypialni Sama. Ostrożnie uchyliła drzwi. Spodziewała się zastać tam demona z ektoplazmy lub chociaż zwyrodniałego mordercę, ale to, co zobaczyła, było stokroć gorsze. Sam Preston stał na środku pokoju cały mokry, owinięty tylko ręcznikiem. Jasne włosy przykleiły mu się do czoła, a muskularne ciało ciężko pracującego mężczyzny było tak piękne, że Roni na chwilę zaparło dech w piersiach.

Usłyszał ją wreszcie. Odwrócił się. Na widok zawiniątka w jego ramionach Roni niemal całkiem przestała oddychać.

- Bogu dzięki, że już jesteś, Loczku! - zawołał Sam.- Potrzymaj!

Wcisnął dziewczynie rozwrzeszczane dziecko. W ostatniej chwili złapał ręcznik, który niebezpiecznie zsunął mu się poniżej pępka. Sądząc po różowej piżamie, dziecko było dziewczynką Maleństwo miało około roku i miedzianorude włosy Było na dodatek ciężkie i tak ruchliwe, że utrzymanie go na rękach okazało się prawdziwą sztuką

- O mój Boże! - Roni odruchowo przytuliła dziewczynkę do siebie Była zbyt zaskoczona, żeby zwrócić uwagę na wilgoć, jaką w mgnieniu oka nasiąkła jej koszulka. Zaciekawione brzmieniem nowego głosu dziecko na chwilę przestało się szamotać. Odchyliło główkę i popatrzyło na Roni błękitnymi oczami Sama Prestona.

Dziewczyna o mało nie umarła. Z żalu, z bólu, z przerażenia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Sam trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi.

- Odwróć się, Loczku. Muszę nałożyć majtki - poprosił Sam. Grzebał w przepastnej szafie, mrucząc do siebie. A niech to diabli porwą! Niech to piekło pochłonie! Chciałem tylko wziąć prysznic. Prawie dwieście kilometrów jechałem z tym wrzeszczącym szkrabem I co? Nawet prysznic mi się nie należy?

Mały rudzielec chyba przestraszył się nowej osoby Dziewczynka wykrzywiła buzię w podkówkę, wsunęła łapki w gęstwinę włosów Roni znów zaczęła płakać.

- Czy ona też nie żyje? - zapytała przerażona Roni. Sam tylko skinął głową. Roni z płaczącym dzieckiem w objęciach usiadła ciężko na skraju ogromnego, nie pościelonego łóżka. Pełna współczucia, kołysała Jessie, w nadziei, że choć trochę uda jej się uspokoić maleństwo.

- Och, Sam - westchnęła. - Tak mi przykro!

Roni ze zrozumieniem pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że praca na ranczo nigdy się nie kończy. Angel Morales był szefem kowbojów na farmie Lazy Diamond. To on opiekował się stadem i wydawał polecenia ludziom. Jego żona, Maria, gotowała dla wszystkich pracowników. Sam natomiast wykonywał wszystkie obowiązki właściciela, generalnego zarządcy i brygadzisty.

Nie wiadomo skąd i po co pojawiło się bolesne wspomnienie pełnego upokorzeń romansu z reżyserem Jacksonem Dialem. Przez osiem długich lat Roni znosiła podróże po wszystkich stanach Ameryki Północnej, liczne zdrady i powroty, aż w końcu zdecydowała się zakończyć tamtą znajomość. Przed dwoma laty powróciła do rodzinnego miasteczka Flat Fork. Rany się zabliźniły. Roni pracowała teraz dla różnych wydawnictw jako ilustratorka, ale Jacksonowi i jego filozofii życiowej opartej na bezwzględnym unikaniu zobowiązań zawdzięczała fakt, że nie miała dzieci, wciąż była sama i bardzo niewiele brakowało jej do staropanieństwa. Sam oczywiście doskonale znał historię życia swej przyjaciółki. Nie raz i nie dwa wypłakiwała mu swoje żale nad kuflem piwa. Jednak teraz był tak zdesperowany, że zapomniał o wszystkim. Nawet o tym, że Roni nie ma absolutnie żadnego doświadczenia, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi.

Sam rzucił się do wypchanej torby w żółte kaczuszki, a Roni tymczasem ułożyła maleństwo na łóżku. Dziewczynka była już zbyt zmęczona, żeby się opierać czy choćby płakać. Popiskiwała tylko cichutko, ale za nic nie chciała wypuścić włosów Roni, w które od początku kurczowo się wczepiła. Dziewczyna pomyślała sobie, że pewnie matka Jessie też miała długie włosy i dlatego mała czepia się tej jedynej znajomej rzeczy w obcym otoczeniu.

Krystal Harrison była ich przyjaciółką z lat szkolnych Zarówno Krystal, jak i jej mąż Bud, a także trójka ich dzieci, z radością powitali powrót Roni do Flat Fork.

Zanim Roni ubrała maleństwo w czystą piżamkę. Sam już był z powrotem.

- Mam tu jakiś sok - podał dziewczynie plastikową butelkę ze smoczkiem. - Pani Newton, która opiekowała się Jessie, zapakowała mi na drogę parę butelek. Ci Newtonowie mają pięcioro własnych dzieci. Bardzo przeżyli śmierć Alicji. I do Jessie też się przywiązali. Powiedzieli mi, że wcale nie muszę jej zabierać. Ale oni nie są bogaci. Nie chciałem, żeby mała była dla nich ciężarem. Zresztą wydawało mi się, że powinienem ją tu jak najszybciej przywieźć.

Roni usadowiła się w bujanym fotelu, który ledwie już pamiętał lepsze czasy. Podała maleństwu butelkę z sokiem. Jessie natychmiast przyssała się do smoczka i już po chwili oczka jej się zamknęły. Ale włosów Roni z piąstki nie wypuściła.

- A mówiąc poważnie, Sam, co masz zamiar zrobić z tym fantem? - zapytała Roni, bujając się na fotelu. - Opieka nad takim małym dzieckiem to dla samotnego mężczyzny duży kłopot.

Sam wpatrywał się w podłogę, jakby tam spodziewał się znaleźć odpowiedź na trudne pytanie.

- Kiedy umarł Roy - powiedział wreszcie - obiecałem Alicji, że zaopiekuję się nią i dzieckiem...

Roni uczuła litość i podziw dla tego dzielnego, pracowitego człowieka. Jednocześnie, właściwie po raz pierwszy w swoim i Sama życiu, dostrzegła w starym przyjacielu mężczyznę. I to nie byle jakiego, ale przystojnego i bardzo pociągającego mężczyznę.

- Chyba zatrudnię jakąś kobietę do prowadzenia domu - mówił Sam. - Chociaż naprawdę nie wiem, skąd miałbym teraz właśnie wziąć na to pieniądze. Jedyna szansa to zdobyć ten kontrakt na dostawę bydła na Wichita Rodeo. Chociaż podobno obiecali go już Travisowi Kingowi...

Zmarkotniał, wspomniawszy konkurenta. Nie lubili się. Wprawdzie nigdy jej o tym nie opowiadał, ale Roni wiedziała, że King miał coś wspólnego z wypadkiem samochodowym, w którym dziesięć lat temu zginął brat Sama.

- A może wystarczy przyjąć jakąś opiekunkę do dziecka - ciągnął Sam - albo oddać małą do żłobka. Wielu ludzi posyła dzieci do żłobka, więc ja chyba też mogę.

Jessie wreszcie zasnęła. Roni odstawiła na bok butelkę z sokiem, a potem ułożyła sobie niemowlę na ramieniu Dziewczynka westchnęła przez sen, a Roni nieoczekiwanie ogarnęła wielka czułość dla tej maleńkiej, bezradnej istotki.

Roni podziwiała determinację Sama i zazdrościła mu, ze to on, a nie ona ma okazję nacieszyć się pełnią rodzicielskiej miłości. Żeby nie pokazać łez, które niespodziewanie napłynęły jej do oczu, pochyliła głowę i spojrzała na śpiące maleństwo.

- Przygotowałeś dla niej łóżko? - zapytała

- Ustawiłem jej kojec w moim dawnym pokoju. Roni już się opanowała. Ostrożnie wstała z fotela i z dzieckiem w ramionach poszła za Samem do sąsiedniego pokoju. Blask nocnej lampki oświetlał pozawieszane na ścianach półki z książkami, obok których stały trofea sportowe, zdobyte jeszcze w szkole przez obu braci Prestonów. Od tamtych czasów właściwie nic się w tym pokoju nie zmieniło. Rodzice Sama nigdy na dobre nie doszli do siebie po śmierci starszego syna. Nawet krótka i pamiętna obecność Shelly na ranczo Lazy Diamond na ten akurat pokój nie miała wpływu. Dlatego też stare, ale wciąż jeszcze wiele warte siodło Sama majestatycznie spoczywało na biurku, a na łóżku i na podłodze leżały magazyny poświęcone hodowli bydła i rodeo. Cudem jakimś zmieścił się w tym bałaganie składany kojec z siatką.

- To takie śliczne dziecko, Sam - szepnęła Roni, układając śpiące maleństwo w kojcu.

Sam objął dziewczynę ramieniem. Był to przyjacielski, zupełnie nic nieznaczący gest, a mimo to zapach i ciepło męskiego ciała zrobiły na Roni niesłychane i zupełnie niespodziewane wrażenie.

Czyżby Sam się bał? pomyślała z niedowierzaniem Roni. Niemożliwe. Przecież w pojedynkę radzi sobie z szarżującym bykiem i nawet przy tym okiem nie mrugnie Odejście żony, której nie podobało się spokojne życie na farmie, także przyjął z godnością i spokojem Wszyscy go podziwiali. Dopiero Jessie go pokonała. Taka mała kobietka, a poradziła sobie z ogromnym Samem Prestonem. Nieustraszony Sam boi się zostać sam na sam z maleńką, rudą dziewczynką!

- Przyznaj się - Roni z trudem ukryła uśmiech - wcale nie masz ochoty oglądać telewizji.

Za oknem beczało nowo narodzone cielątko. Sam wiedział, że wcześniej czy później i tak musi się nim zająć. Na razie jednak schował głowę pod poduszkę.

- Zaczekaj, potworze - mruknął.

Otworzył jedno oko. Słońce za oknem znajdowało się znacznie wyżej niż powinno. Dopiero wtedy przypomniał sobie o Jessie. Natychmiast wyskoczył z łóżka. Zanim na dobre zdążył się obudzić, już nachylał się nad pustym kojcem. Przeraził się, że coś złego stało się dziewczynce. Na szczęście z kuchni dobiegł go śmiech Roni i radosne gaworzenie niemowlęcia. Nieco uspokojony wrócił do sypialni. Jednak nie w głowie mu było spanie. Włożył dżinsy i poszedł do kuchni. Pod stołem dostrzegł bardzo długie nogi odwróconej zgrabną pupą do drzwi kobiety.

- A kuku! Gdzie jest Jessie?

Roni chowała się za krzesło, czym wprawiała dziecko w szampański humor. Mała pełzała na czworakach wokół stołu, śmiejąc się przy tym i gaworząc po swojemu. Roni, także na czworakach, zaczęła ją gonić i dziecko piszczało z radości.

Sam stał oparty o framugę kuchennych drzwi. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak to całkiem niedawno on sam, Kenny i Roni podobnie się bawili w tej samej kuchni. Z krzeseł budowali forty i zagrody dla bydła, których zaciekle bronili przed najazdem okrutnych Indian. Naturalnie, żadne z nich nie nosiło wówczas takich ślicznych majteczek z różowej koronki, jakie wystawały teraz spod męskiej koszuli, w którą ubrała się Roni.

Sam niechętnie odwrócił wzrok od delikatnej bielizny. Gęste, brązowe i bardzo pokręcone włosy opadały dziewczynie na czoło. To właśnie im zawdzięczała swoje przezwisko. Któregoś lata Sam bardzo jej z tego powodu dokuczał. Skończyło się celnym lewym sierpowym, który rozkwasił chłopakowi nos i powalił go na ziemię. Tamtą praktyczną lekcję dotyczącą charakteru kobiet Sam zapamiętał sobie na całą resztę życia.

Ale to wspomnienie go rozbawiło. Patrzył, jak Jessie i Roni pełzają po rozsypanych po podłodze płatkach kukurydzianych. Nie rozumiał, jak to się stało, że przyjaciółka zabaw dziecięcych wciąż odgrywa tak ważną rolę w jego dorosłym i zupełnie samodzielnym życiu. Bardzo się cieszył, kiedy wróciła do Flat Fork, skończywszy przedtem swój żałosny romans z tym nic niewartym, miastowym skunksem.

Nieudane małżeństwo z Shelly sprawiło, że Sam odsunął się od ludzi, a z kobietami zupełnie przestał rozmawiać. Pewnie zostałby pustelnikiem, gdyby Roni Daniels na czas nie wróciła do domu i nie przywróciła go do życia. Co piątek spotykali się w kawiarence Rosie. Prowadzili długie, nocne rozmowy, będące doskonałą psychoterapią zarówno dla Sama, jak i dla zbolałego serca Roni.

Nie wiem, co bym bez niej zrobił, pomyślał Sam. Zawsze jest, kiedy jej potrzebuję. Jak najprawdziwszy kumpel. I wcale się nie śmiała z mojego pomysłu zaadoptowania Jessie. Powiedziała, że dobrze robię, chociaż pół Ameryki odradzałoby mi podobną decyzję. Na dodatek od dawna jest na nogach, kiedy ja dopiero zaczynam się budzić.

- Witam panie.

Na dźwięk głosu Sama Jessie uniosła do góry rudą główkę. Zapomniała o zabawie, a pewnie i o bożym świecie. Na czworakach pognała do Sama, piszcząc i wołając: „Ta! Ta!" Sam wziął dziecko na ręce i mocno do siebie przytulił. Mała była taka słodziutka.

Podniosła się z klęczek, odgarnęła potargane włosy i obciągnęła koszulę. Z widniejących na przodzie koszuli plam dało się wywnioskować, że pierwsze w nowym domu śniadanie Jessie było interesującym eksperymentem. Kolorowe plamy nie zdołały jednak odwrócić uwagi Sama od dwóch ciemnych krążków przeświecających przez cienkie płótno koszuli.

Dlaczego właściwie gapię się na jej piersi? pomyślał z niesmakiem Sam. Roni to kumpelka. A może po prostu nie byłbym prawdziwym mężczyzną, gdybym nie umiał docenić piękna takiego ciała.

- Masz ochotę? - zapytała Roni, podnosząc stojący na stole kubek z kawą.

No pewnie! pomyślał Sam. Każdy by miał ochotę na taką fantastyczną dziewczynę!

- Sam? - dopytywała się Roni, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Chcesz się napić kawy?

O mój Boże! Sam z trudem wrócił do rzeczywistości. Stanowczo zbyt długo nie miałem kobiety, skoro zaczynam w ten sposób myśleć o Roni. Tylko tego brakowało, żeby jakieś głupstwa zepsuły naszą przyjaźń. Chyba jeszcze nie doszedłem do siebie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Sam obserwował Roni z mieszanymi uczuciami. W pomazanej farbą koszulce, krótkich spodniach zrobionych ze starych dżinsów wyglądała tak, jakby tydzień temu zdała maturę. Kiedy zaczynała pokazywać rogi, tak jak to miało miejsce w tej chwili, Sam najchętniej spuściłby jej porządne lanie.

Siedząca na podłodze Jessie porzuciła tymczasem swoje łyżki i przecierała łapkami zaspane oczka. Roni wzięła dziecko na ręce i mocno je do siebie przytuliła. Jessie natychmiast włożyła palec do buzi, a drugą piąstkę wsunęła we włosy opiekunki. Roni zdążyła się już do tego przyzwyczaić. W ciągu kilku dni pobytu na ranczu dziewczynka znacznie się uspokoiła, wciąż jednak zdarzały jej się napady złości czy choćby przeraźliwego płaczu bez powodu.

Miał wyrzuty sumienia, że jego rodzinne zobowiązania zajmowały przyjaciółce tak wiele czasu. Wiedział przecież, że miała mnóstwo zamówień, wypełniony terminarz i bardzo niewiele wolnych chwil na przyjemności. Musiał jak najprędzej znaleźć kogoś do prowadzenia domu, w przeciwnym wypadku tak pięknie rozwijająca się kariera Roni mogłaby się skończyć i to wyłącznie z jego winy. Po raz setny zastanawiał się, czy aby na pewno podjął właściwą decyzję. Robiło mu się gorąco za każdym razem, gdy uświadamiał sobie, jak ogromną wziął na siebie odpowiedzialność. No cóż, słowo się rzekło. Obiecał Alicji, że zajmie się jej małą córeczką, i słowa dotrzyma.

Roni nie traciła czasu w domu. Po śmierci ojca matka poślubiła Jinksa Robinsona, właściciela sklepu żelaznego z Austin. Niewielką farmę Danielsów dziewczyna miała teraz wyłącznie dla siebie. Tego dnia dom wydał jej się jeszcze cichszy i bardziej pusty niż zwykle Przejrzała korespondencję, spakowała torbę z ubraniami Wsunęła do niej trochę koronkowej bielizny, którą tak bardzo lubiła W swym rodzinnym miasteczku, gdzie życie płynęło powoli, Roni nie miała ani okazji, ani nawet chęci nosić powiewnych, jedwabnych sukienek, w których tak chętnie chodziła, gdy była z Jacksonem Dialem. Ubierała się w dżinsy i znoszone bawełniane podkoszulki, pod którymi jednak zawsze miała jakiś piękny komplet eleganckiej bielizny. Nie chwaliła się nikomu swą słabością. Była to jej pilnie strzeżona tajemnica.

Z domu Roni pojechała na pocztę, wysłać dwa reklamo we rysunki. Zrobiła to i tak już o kilka dni za późno. Wpadła jeszcze do biblioteki po książki o wychowaniu dzieci i do sklepu po zakupy. Pozostała jej już tylko wizyta u Krystal. Roni miała nadzieję, że mimo jej przedłużającej się nieobecności Sam zdoła sobie poradzić z małą Jessie.

Gdy tylko zaparkowała samochód przed domem przyjaciółki, opadła ją trójka rozwrzeszczanych, dzikich Indian.

Całą drogę dzielącą ją od Ślazy Diamond Roni zastanawiała się nad tym, co powiedziała jej Krystal. Czyżby rzeczywiście robiła Samowi niedźwiedzią przysługę? To prawda, że zajmuje mu prawie cały wolny czas, ale czy naprawdę nie pozwala mu na zawieranie żadnych ciekawych znajomości? Sam to taki porządny człowiek. Zasługuje na kobietę, która potrafi go docenić, uszanuje jego głębokie przywiązanie do ziemi i potrafi zaaklimatyzować się w jego rodzinnym miasteczku. Nie tak jak Shelly.

Roni musiała sama przed sobą przyznać, że nie wyobraża sobie życia bez przyjaźni z Samem, na którym zawsze, w każdej sytuacji mogła polegać. Odkąd wróciła do domu, Sam stał się jej powiernikiem i jedynym lekarstwem przeciwko samotności. Poczuła się winna, że przez własny egoizm pozbawiła przyjaciela możliwości spotkania kobiety, z którą mógłby szczęśliwie przeżyć życie.

Krystal ma całkowitą rację, myślała Roni. Sam potrzebuje żony, a Jessie matki. Nie znajdą jej, jeśli ja będę pod ręką. Powinnam się wycofać. Dla jego dobra. Muszę dać mu szansę. Nawet gdyby miał się związać z kimś takim jak Nadine Scott.

Roni skrzywiła się na samo wspomnienie tej dziewczyny. Z trudem odsunęła od siebie uczucie niechęci do niej. Postanowiła uwolnić Sama od siebie i umożliwić mu dokonanie wyboru. Zdecydowała przeciąć łączące ją z Samem więzy, gdy tylko znajdzie się odpowiednia pomoc domowa. Roni wiedziała, że podjęła właściwą decyzję. Nie wiedziała tylko, dlaczego ta decyzja sprawiła jej taką przykrość.

Przez całą drogę nie udało jej się rozwiązać tego problemu. Zaparkowała samochód przed domem Sama. Objuczona zakupami weszła na werandę i w tej samej chwili usłyszała przeraźliwy płacz małej Jessie.

- Już wróciłam! - zawołała, rzucając torby na kuchenny stół. - Co się stało małej?

Zamiast odpowiedzi usłyszała rozpaczliwe łkanie dziecka. Pobiegła do pokoju Jessie. Dziewczynka stała w kojcu płacząc tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serduszko. Sama nigdzie nie było.

- Kochanie! - Roni chwyciła maleństwo na ręce i mocno do siebie przytuliła. - Nie płacz, mój skarbie. Jestem z tobą. Wszystko będzie dobrze.

Dziewczynka przytuliła się do niej, mocząc łezkami bluzkę Roni. Wcale nie chciała się uspokoić. Pieluszkę miała suchą, a stojąca w rogu kojca butelka z mlekiem świadczyła o tym, że mała nie jest głodna. Miała gorącą główkę i była zlana potem. Roni zaniosła dziewczynkę do łazienki, otarła jej buzię zmoczonym w chłodnej wodzie ręcznikiem. Te zabiegi wprawiły Jessie w jeszcze gorszy humor. Wrzeszczała coraz głośniej, kopała i rzucała się tak, że prawie nie było można utrzymać jej na rękach.

Roni zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić z histeryzującym dzieckiem. Zła była na siebie, na krzyczące bez widocznej przyczyny maleństwo i na Sama, który, jak gdyby nigdy nic, wyszedł sobie z domu. Przez okno łazienki dostrzegła go wreszcie zajętego czymś w zagrodzie Diabolo.

Z dzieckiem na rękach wybiegła z domu Sam dopiero teraz usłyszał krzyk Jessie. Nawet Diabolo uniósł piękną głowę i niespokojnie zastrzygł uszami.

- Wrzeszczała tak, jakby ją kto ze skóry obdzierał..

- Całe popołudnie tak wrzeszczy - tłumaczył się Sam.

- W końcu uznałem, że po prostu musi się wypłakać.

Słowa Sama zabolały jak uderzenie w twarz. Roni pobladła. Z oczu popłynęły jej łzy. Odwróciła się na pięcie i z płaczącym dzieckiem na rękach pobiegła z powrotem do domu.

- Loczku! Zaczekaj! Nie chciałem...

Roni nie miała ochoty słuchać tego, co Sam ma jej do powiedzenia. Wymyślała sobie od najgorszych na całym świecie, bezdennie głupich idiotek. Zdawała sobie sprawę, że Sam miał rację. Przywiązanie do małej Jessie nie dawało jej jeszcze prawa do decydowania o losie tego rudego, wyjącego jak potępieniec aniołka.

Ona nie jest moją krewną ani nawet podopieczną, myślała gorzko Roni. Nie mam prawa pouczać Sama, jak powinien postępować ze swą przybraną córeczką. A niech to szlag trafi! Ależ ja jestem głupia!

Sam zaklął. Nawet nie wyciągnął rąk po Jesusie. Zamiast tego chwycił Roni za ramię i dosłownie wepchnął ją do stojącej przed gankiem furgonetki.

- Zapnij jej pasy - wskazał palcem dziecięcy fotelik samochodowy.

W końcu jednak sam musiał to zrobić, bo zapłakana Roni nijak nie mogła sobie z tym poradzić.

Po jakichś dziesięciu kilometrach szaleńczej jazdy opętańcze wrzaski Jessie zmieniły się w ciche pochlipywanie i wkrótce mała zasnęła. Dopiero wtedy Sam zwolnił tempo jazdy.

Roni delikatnie pogłaskała tłustą piąstkę śpiącego dziecka. Uznała, że byłaby idiotką, gdyby nie przyjęła wyciągniętej na znak zgody ręki.

- Co ty znów wymyślasz? - wyszeptała Roni. - Chcesz ją oddać rodzinie zastępczej?

Roni odetchnęła z ulgą. Odpięła szelki, mocujące Jessie do fotelika, wzięła małą na ręce, a Sam otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść z furgonetki. Jego dłoń była ciepła i bardzo, ale to bardzo mocna.

- Pomóż mi coś postanowić, Loczku - poprosił Sam.- To nieważne, że mam już bzika na punkcie tego dziecka. Muszę zrobić to, co dla niej będzie najlepsze.

- Dobrze, Sam - zgodziła się potulnie.

Weszli do domu. Jeszcze drzwi się za nimi dobrze nie zamknęły, gdy zadzwonił telefon. Jessie drgnęła gwałtownie i znów cicho zapłakała. Sam zaklął, pognał do kuchni i zdążył podnieść słuchawkę, zanim rozległ się następny dzwonek. Roni zaś usadowiła się w bujanym fotelu i wkrótce dziecko znów zasnęło.

Po chwili w pokoju zjawił się Sam.

ROZDZIAŁ TRZECI

Sam miał siedemnaście lat, kiedy po raz pierwszy w życiu dosiadł ogiera. Ten ogier kopnął go wówczas w głowę. Słowa Roni wywołały podobny efekt.

Sam zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz zauważył, jak piękną kobietą jest jego przyjaciółka i jak uroczo wygląda z małą, śpiącą na jej ramieniu dziewczynką. Delikatnie wziął Jessie na ręce i ułożył ją pośrodku swego ogromnego łoża. Przez cały czas czuł na sobie badawcze spojrzenie Roni.

Poszedł do kuchni, a Roni podążyła za nim.

- Czy i ty się napijesz? - zapytał Sam, otwierając drzwi lodówki.

Roni przecząco pokręciła głową. Poruszała się w kuchni Sama jak w swojej własnej. Rozpakowała porzucone torby z zakupami, postawiła na kuchence czajnik z wodą...

Dopiero teraz dotarło do niego, że zaabsorbowany własnymi problemami nie zauważył, jak bardzo samotna jest jego przyjaciółka.

- Odstawiła opróżniony kubek. - Jesteśmy coraz starsi, Sam. To rozwiązanie jest poza wszystkim bardzo praktyczne. Oboje pracujemy w domu, więc z łatwością możemy dostosować godziny naszych zajęć do potrzeb Jessie i nie zawracać sobie głowy żadną pomocą domową, a o żłobku w ogóle zapomnieć. Tyle razy ci proponowałam, żebyś korzystał z pastwisk mojego ojca. Ale ty jesteś tak cholernie dumny, że nawet moją pomoc odrzucasz. Jeśli się pobierzemy, będziemy czerpać dochód z dwóch farm i może uda nam się na tyle postawić Lazy Diamond na nogi, żeby Jessie miała z czego żyć. To naprawdę doskonałe rozwiązanie. Wszyscy na tym skorzystamy.

Wziął ją za rękę, przyciągnął Roni do siebie i wtulił twarz w jej pachnące łąką włosy. Nie spodziewała się tego. Dotknięcie Sama przyprawiło ją o dreszcz. Westchnęła.

- Mężczyzna musi mieć w łóżku kobietę, która go pragnie, a nie męczennicę. Myślisz, że jestem eunuchem!.!

- Ja... Skąd wiesz, że ja cię nie pragnę? Zaskoczony Sam natychmiast się od niej odsunął. Istotnie, chciał jej udowodnić, jak szalony poddała pomysł Odpowiedź Roni bardzo go zaskoczyła i sprawiła, że zobaczył swą przyjaciółkę w nowym świetle. Wiedział oczywiście, że Roni jest piękną kobietą, za którą mężczyźni szaleją, ale on nigdy nie pozwolił sobie na takie o niej myślenie. Takie były niepisane reguły gry, bez których ich przyjaźń nie przetrwałaby tak długo. W przyjaciółce nie można widzieć budzącej pożądanie kobiety.

Sam jeszcze przez chwilę rozważał decyzję, którą tak naprawdę dawno już podjął. Gdyby nie zgodził się na propozycję Roni, jego przyjaciółka przestałaby go szanować, a na domiar złego straciłby małego rudzielca, którego zdążył już pokochać. Do diabła! Ona przecież wie, w co się pakuje, pomyślał Sam. Zna mnie od dziecka. Wie, że jestem tylko prostym farmerem, zdaje sobie sprawę z tego, jak się żyje w małym miasteczku i co z tego wynika. Zresztą też już dostała od życia po uszach. Nie będzie się spodziewała po mnie cudów i nie ucieknie przy pierwszej trudności. Ona ma rację. To najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Możemy żyć razem pod jednym dachem spokojnie, uczciwie i bez niepotrzebnych nikomu sentymentów. Stworzymy Jessie prawdziwy dom. Sobie przy okazji też. Wystarczy tylko trochę odwagi.

- Pomalutku jakoś sobie ze wszystkim poradzimy - powiedziała cicho i oparła głowę na szerokiej piersi przyjaciela.

- Poradzimy sobie. W końcu nie musimy nikogo wtajemniczać w nasze sprawy. Niech sobie ludzie myślą, co chcą.

- Zobaczysz, że nie pożałujesz.

- Na pewno pożałuję - zażartował Sam. - Dwie kobiety w domu to podwójny kłopot. Zresztą tobie też nie będzie łatwo...

- Troszeczkę. - Roni podniosła głowę i uśmiechnęła się do Sama tak promiennie, że aż dech mu w piersiach zaparło.- Ale bardzo się cieszę z tego, co zyskałam. Wiesz dlaczego?

- Nie wiem - przyznał Sam.

- Bo będę miała męża, który umie gotować. No cóż, panie Preston, na obiad miały być steki..

- O, nie! Nigdy się nie zgodzę na ślub cywilny. To barbarzyństwo!

- O rany! - Sam odłożył klucz, którym przed chwilą skręcał łóżeczko Jessie. Dziewczynka wciąż spała spokojnie, nieświadoma tego, że właśnie znalazła sobie kochających rodziców. - Ale wpadłem!

- Nie zgrywaj się! -jęknęła Roni. - Ona chce urządzić nam ślub kościelny z księdzem i tort z fontanną. Powiedz jej, że nie zgadzamy się na żadną pompę. W najbliższą sobotę bierzemy ślub u sędziego i koniec.

Sam posłusznie skinął głową, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.

- Dzień dobry pani. Tak, dziękuję bardzo. Tak, chyba tak. Tak, proszę pani.

Roni niecierpliwiła się coraz bardziej. Najwidoczniej jednak rozmowa Sama z jej matką miała się ograniczać do jeszcze kilku: „tak, proszę pani", wypowiedzianych przez niego z szacunkiem należnym przyszłej teściowej. Jeszcze jedno: „oczywiście" i Sam odłożył słuchawkę.

- O mój Boże! Muszę wracać do domu! Mama tego nie zrozumie. To znaczy...

- Uspokój się, Loczku. - Sam przyciągnął dziewczynę do siebie. Jego oddech łaskotał delikatną skórę szyi Roni.

- Nie chcę, żeby twoja matka uważała, że sypiamy ze sobą bez błogosławieństwa.

- No wiesz. - Roni zaczerwieniła się po same uszy.

- Mam tyle lat, ze mama może sobie myśleć, co jej się żywnie podoba

W najpiękniejszy sobotni poranek, jaki kiedykolwiek wstał w kwietniu nad Flat Fork w Teksasie, ubrany w swój najlepszy garnitur i wypolerowane do połysku buty, Sam czekał na swoją przyjaciółkę, która za chwilę miała zostać jego żoną. Ceremonia miała się odbyć publicznie. Matka Roni z marszu wzięła sprawy w swoje ręce. Uznała, że taki ślub najlepiej będzie zorganizować w pełnym róż ogrodzie przy kościele metodystów. Sam nie miał pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby kuzyn Angela Moralesa grał na gitarze marsza weselnego, ani skąd się wziął ten tłum ludzi. Goście siedzieli na ustawionych w równe rzędy składanych krzesełkach, stali na trawie i nawet na chodniku za bramą ogrodu. Cicha uroczystość dla garstki przyjaciół zmieniła się w widowisko dla całej okolicy.

Sam spojrzał na wielebnego Burdetta. Pastor skinął głową i w tej samej chwili kuzyn Angela cichutko zagrał flamenco. Rozległ się stłumiony okrzyk zachwytu. Wąską ścieżką pomiędzy dwoma rzędami krzeseł szły druhny Roni. Ubrana w różową suknię Krystal pchała przed sobą wózek, w którym siedział śliczny mały rudzielec, także wystrojony w bladoróżową sukieneczkę. Obie miały na głowach wianki z polnych kwiatów. Ten, który przystrajał główkę Jessie, dziewczynka zdążyła już zsunąć sobie na oko i niemiłosiernie szarpała to, co jeszcze z niego zostało.

Wśród zebranych rozległy się życzliwe śmiechy. Sam uczuł taką dumę, jaka rozpiera wszystkich rodziców na widok sympatii, jaką w obcych ludziach budzi ich latorośl.

- Ta! - zawołała radośnie Jessie, zauważywszy Sama, i wyciągnęła do niego tłustą łapkę z okropnie pogniecionym kwiatkiem.

Sam pochylił się nad wózkiem. Wziął od dziecka kwiatek, a kiedy się wyprostował, ujrzał coś, co sprawiło, że zupełnie zapomniał, po co się tu znalazł, kim jest i jak się nazywa.

Boże wielki, ależ ona jest piękna, pomyślał.

Wsparta na ramieniu ojczyma, Roni szła do niego przy akompaniamencie gitary. Brązowe oczy miała szeroko otwarte, różowe usta rozchylone w uśmiechu, a rozpuszczone włosy falowały na wietrze, tworząc przecudne tło dla ślicznej twarzy. Na głowie miała wianek z polnych kwiatów, a ozdabiające go wstążki spływały jej na ramiona.

Sam rzadko kiedy widywał Roni w sukienkach, a w tak cudnej kreacji widział ją po raz pierwszy w życiu. Suknia z kremowej koronki nie była ostatnim krzykiem mody, za to idealnie pasowała do niecodziennej urody Roni. Dziewczyna przypominała raczej jakąś królewnę z bajki albo leśną boginkę niż kobietę z krwi i kości, jeżdżącą konno lepiej niż niejeden mężczyzna.

Przecież ja jej wcale nie znam, pomyślał przerażony Sam. Mój Boże, w co ja się wpakowałem!

Jinks Robinson pocałował Roni w policzek, przekazał ją Samowi i usiadł obok swej żony. Sam bez słowa pokazał Roni zgnieciony kwiatek, który dostał od Jessie. Panna młoda natychmiast umieściła go w bukiecie białych róż, który tego ranka podarował jej Sam.

Kim jest ten mężczyzna? zastanawiała się Roni nieco przytłoczona obecnością wysokiego, potężnie zbudowanego eleganta. Czy to naprawdę mój dobry Sam? Jest taki męski, budzący lęk i zupełnie obcy. Mój Boże, co ja tu właściwie robię?

Dziecięce gaworzenie przerwało te trwożliwe rozmyślania. Jessie wreszcie udało się zerwać z głowy wianek. Wymachiwała nim radośnie, zagadywała Sama i Roni, domagając się ich uwagi. Oboje jak na komendę pochylili się nad wózkiem i pieszczotliwie szepnęli coś do małej Jessie. Potem popatrzyli na siebie i w jednej chwili przypomnieli sobie, po co się tu znaleźli. Sam nareszcie odważył się wziąć swoją przyszłą żonę za rękę, a ona uściskiem dodała mu odwagi. Uśmiechnęli się do siebie i wreszcie stanęli przed pastorem.

Wkrótce było już po wszystkim. Tylko obcy jeszcze ciężar złotych obrączek na palcach przypominał, że odtąd już ich życie będzie biegło wspólnym torem. Jeszcze tylko jedna modlitwa...

Roni z najwyższym trudem zachowała powagę. Na szczęście pastor skończył odmawianie błogosławieństw.

- Amen - wielebny Burdett uśmiechnął się do nowożeńców. - Samie Preston, możesz już pocałować pannę młodą - oznajmił.

Dwie pary błyszczących oczu spotkały się ze sobą, dwa serca podeszły do gardeł, a dwoje dorosłych ludzi nie mogło sobie darować, iż o czymś zapomnieli, że raz choćby nie przećwiczyli tej najważniejszej sceny związanej z zawartym przed chwilą małżeństwem. Teraz na wszystko było już za późno. Widzowie czekali.

Sam pochylił się nad Roni i elegancko, ale bardzo szybko ją pocałował. Dopiero po chwili przyszedł mu do głowy szatański pomysł.

- Do diabła, Loczku - mruknął. - Dajmy im to, po co tutaj przyszli.

Mocno przytulił do siebie żonę, zbliżył usta do jej ust... Nie miałem pojęcia, pomyślał, że jest taka słodka... Mój Loczek!

Ona też się do niego tuliła. Nie bardzo wiedziała, co się właściwie z nią dzieje, ale chciała, żeby to trwało i nigdy się nie skończyło.

- Amen - rozległo się głośne przypomnienie pastora o tym, że nie miejsce tu i nie czas na takie ekscesy.

Sam i Roni wreszcie się rozłączyli. Życzliwe uśmiechy widowni przyprawiły ich o rumieńce. Gitarzysta zaczął grać marsza weselnego, goście podnieśli się z miejsc i kolejno podchodzili do nowożeńców, żeby im złożyć gratulacje.

- Wszystkiego najlepszego, córeczko. - Matka rzuciła się Roni na szyję. - Jestem taka szczęśliwa! Zawsze mówiłam, że jesteście stworzeni dla siebie.

Stworzeni dla siebie? pomyślała Roni, wciąż jeszcze odurzona namiętnym pocałunkiem, którego zupełnie się nie spodziewała. Ciekawe, czy wszyscy tak uważają, czy też tylko mama? Jak to możliwe, żeby jedna chwila zmieniła całe życie? Dlaczego tak mi smutno? Przecież oboje uznaliśmy, że nasz związek obejdzie się bez seksu. Przynajmniej na razie. Jak to się stało, że wszystko tak szybko wymknęło mi się spod kontroli?

Długi szereg składających życzenia gości przesuwał się powoli. Roni i Sam spoglądali na siebie co chwila, jakby jedno drugie chciało podtrzymać na duchu.

Sam nie mógł sobie darować, że tak się wygłupił przed ołtarzem. Ależ ze mnie dureń, myślał. Muszę się opanować, bo inaczej ją utracę. Dlaczego wcześniej nie zauważył jakie ona ma zmysłowe usta? Dopiero kiedy ja pocałowałem... I ten jej uśmiech... Na całym świecie nie ma piękniejszych ust i śliczniejszego uśmiechu. Tylko ją całować... Oszalałeś, Preston? skarcił się zaraz w duchu. Natychmiast się uspokój.

Chyba oszalałam, myślała Roni, ściskając dłonie gości, z którymi rozmawiała tak rozsądnie, że nikt nawet nie zauważył, iż jej myśli zupełnie czym innym są zaprzątnięte. Dlaczego każde spojrzenie Sama czuję tak, jakby mnie dotykał? A jeśli tylko ja coś do niego poczułam? Jeżeli on niczego nie zauważył? Muszę się natychmiast opanować. To wina zmęczenia. Ogromne napięcie i tylu ludzi... Jutro na pewno wszystko wróci do normy i znów będziemy przyjaciółmi. Zresztą umówiliśmy się przecież...

Dałeś słowo, Preston, upominał się Sam. Nie mógł oderwać oczu od swej dopiero co poślubionej żony. Muszę zapomnieć o tym, jak wspaniale się ją całuje. W przeciwnym wypadku ona ode mnie odejdzie.

To ostrzeżenie poskutkowało. Sam tak się przestraszył własnej groźby, że przez resztę przyjęciu trzymał się od Roni z daleka, a nawet starał się na nią nie patrzeć.

Wiedział, że w końcu i tak zostanie z nią sam na sam, na całe życie. Nie miał tylko pojęcia, jak oprzeć się pokusie całowania Roni bez przerwy, przez całe życie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Cichy głos Sama i gorący żar jego oczu przypomniały Roni tamten pamiętny pocałunek. Bardzo się przestraszyła własnych uczuć i dlatego zaczęła mówić jak nakręcona:

- Jesteście takimi materialistami. Czuję się tak, jakbym ich wszystkich oszukała.

- Chcieliśmy stworzyć Jessie dom, a to nie jest oszustwo - sprzeciwił się stanowczo Sam.

- Nie powinnaś o tym zapominać. Wydaje mi się, że jesteś już trochę zmęczona.

Roni została sama. Czy Sam spodziewa się czegoś po dzisiejszym wieczorze? myślała rozgorączkowana. Chociaż może ważniejsze jest to, czego ja oczekuję. Naprawdę nie wiem. W końcu jesteśmy już po ślubie, przypomniała sobie, jakby choć przez chwilę dało się o tym zapomnieć.

Włożyła do plastikowych toreb swój wianek i ślubny bukiet, po czym schowała je do lodówki. Miała zamiar powiesić je potem na strychu, żeby wyschły i posłużyły w przyszłości do jakiejś romantycznej kompozycji. Ale to wszystko miało stać się później. Teraz myślała tylko o tym, jak dziwnie się czuła, gdy Sam się do niej zbliżał, i jak bardzo się bała, żeby jej nie dotknął. Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie wszystkie argumenty, które zaledwie kilka dni temu przemawiały na korzyść jej małżeństwa z Samem. Wspominała, jak tłumaczyła mu, że wszystko powoli i całkiem naturalnie się ułoży, bo przecież od dawna żyją w przyjaźni i znają się jak dwa łyse konie.

Czyżbym była aż tak naiwna? zapytała samą siebie. Czy to możliwe, żeby kilka słów wypowiedzianych w obecności pastora mogło zmienić całe moje życie? Dziwnie się czuję. Jakbym jechała górską kolejką, coraz szybciej do jakiegoś wspaniałego i przerażającego jednocześnie celu. Najwyższy czas włączyć hamulce. Trzeba ochłonąć, zanim popełnimy błąd, którego rano oboje będziemy żałować.

W mgnieniu oka zrodził się w jej głowie szatański plan. Wymyśliła, że się wykąpie, a potem wytłumaczy się zmęczeniem i szybko położy się w swoim łóżku ustawionym w pokoju Jessie. Było to wprawdzie rozwiązanie godne tchórza, ale w tym konkretnym przypadku najlepsze, a może nawet jedyne wyjście.

Pospiesznie wyjęła z torby kosmetyczkę, koszulę nocną i pobiegła do łazienki. Czas był najwyższy, bo w korytarzu dały się już słyszeć kroki powracającego Sama. Z westchnieniem ulgi zaryglowała drzwi łazienki.

Zachowuję się jak dziewica, uśmiechnęła się do siebie. A przecież jestem dorosła, potrafię samodzielnie podejmować decyzje. A teraz właśnie mam ochotę się wykąpać. I będę się kąpać tak długo, aż Sam w końcu zaśnie.

Wanna była stara, odrapana i pokryta rdzawym liszajem. Roni przez chwilę mocowała się z kurkami, aż wreszcie z kranu popłynęła gorąca, ruda woda. Roni dodała do niej sporą porcję płynu do kąpieli, po czym zaczęła się rozbierać. Sięgnęła do tyłu, chcąc rozpiąć suknię.

- A niech to diabli porwą! - zaklęła.

W zasięgu ręki miała tylko trzy górne guziki z długiego rzędu ciągnącego się od karku aż do bioder. Rano matka pomagała jej się ubierać i Roni zupełnie zapomniała, że przy rozbieraniu także będzie potrzebowała pomocy. Jedynym człowiekiem, którego mogła teraz poprosić o pomoc, był Sam Preston, jej nowy mąż.

Wygięła ręce do tyłu tak mocno, że o mało nie wyskoczyły ze stawów. Udało jej się odpiąć jeszcze jeden guzik.

Wanna zdążyła się już napełnić. Roni znów stoczyła walkę z kranem. Tym razem jeszcze zdołała go zakręcić. Zauważyła przy tym wiszącą na gwoździu szczotkę do mycia pleców o długim trzonku. Spróbowała jej pomocą odpiąć choćby jeszcze jeden guzik. Prawie się udało, gdy nagle materiał niebezpiecznie zatrzeszczał. Roni rzuciła szczotkę. Nie chciała zniszczyć ślubnej sukni swej matki, w której ona też brała ślub i którą przeznaczyła już dla Jessie.

Nie uszkodzę przecież takiej pięknej sukni przez jakiś głupi wstyd, pomyślała pokonana.

- Dobrze - powiedziała do swego odbicia w zaparowanym lustrze. - Zachowam spokój. W końcu nic takiego się nie stało. To będzie najzwyklejsza w świecie przyjacielska przysługa.

Uchyliła drzwi od łazienki. Nasłuchiwała. Sam właśnie wyszedł z pokoju Jessie. Cichutko zamknął za sobą drzwi, jak każdy ojciec, który marzy o tym, żeby jego pociecha spała jak najdłużej. Był taki troskliwy, taki czuły...

Pewnie wymyśliła to kobieta, która pragnęła, aby mąż jej dotykał, przemknęła przez głowę Roni niespodziewana myśl. Dotknięcie nie nawykłych do tego rodzaju zajęć palców Sama sprawiło, że dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, czy rzeczywiście zwolnił tempo i przy okazji odpinania ostatnich guzików muska jej plecy, czy też tylko tak się jej zdawało.

Na wszelki wypadek chciała się od niego odsunąć. Nie pozwolił jej na to. Wsunął dłoń w otwarte teraz zapięcie sukni. Roni odwróciła głowę. Sam wpatrywał się w nią jak urzeczony, a ona zaczerwieniła się po same uszy.

Sam ujął twarz dziewczyny w obie dłonie, pochylił się nad nią i pocałował w usta. Roni się nie broniła. Ale jemu i tego było mało. Mocno ją do siebie przytulił, przywarł całym ciałem do jej okrytego cieniutką koronką ciała. Roni jęknęła. Nie miała siły protestować. Przytrzymywała tylko rozpiętą już i opadającą suknię, a przy tym próbowała nie poddać się żądzy, która ją także ogarniała. Sam delikatnie całował kąciki ust swej żony.

Znów chciał ją pocałować. Zdesperowana Roni chwyciła wijącą się na piersi Sama kępkę włosów i mocno ją szarpnęła. Musiała jakoś zwrócić na siebie jego uwagę. Należało go obudzić.

Puścił ją tak nagle, aż się zachwiała. Upadłaby pewnie, gdyby jej nie podtrzymał. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę, która obojgu wydawała się wiecznością. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Nic oprócz rzeczy, których mówić nie należało. Dopiero po chwili dotarło do nich ciche pojękiwanie niespokojnie śpiącego dziecka.

Zablokowała drzwi. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Puściła suknię, która natychmiast opadła na podłogę, zdjęła bieliznę i weszła do wanny. Woda zdążyła już ostygnąć. Z piany pozostał tylko zapach, ale Roni nawet tego nie zauważyła. Jej myśli zaprzątało to, co się między nią i Samem tego dnia wydarzyło.

Pewnie, że się zastanawiałam, jaki będzie nasz następny pocałunek, przyznała się przed sobą do tego, do czego Samowi przyznać się nie chciała. Teraz już wiem na pewno. Ten drugi pocałunek, ten przed chwilą, nie był taki jak tamten poranny. Był znacznie wspanialszy.

Od ślubu minął tydzień. Nadeszło późne popołudnie, a Sam klął w żywy kamień fatalny stan dróg, którymi w Lazy Diamond przepędzano bydło. Był zmęczony, spocony i brudny. Krew ciekła mu z pięści, bo w bezsilnej wściekłości walił nimi w silnik ciężarówki. Miał nadzieję, że dzięki temu przeklęta maszyna pojeździ jeszcze chociaż przez kilka dni.

Wracał do domu z niewesołą miną. Nie miał teraz pieniędzy na kupno nowego pojazdu, a kredytu w banku też mu odmówili. Jeśli więc ciężarówka zepsuła się na dobre, to oznaczało, że nie będzie już mógł dostarczać bydła na rodeo. Od rozwodu z pierwszą żoną minęło pięć lat, ale Sam dopiero niedawno zaczął wydobywać farmę z finansowej zapaści, do jakiej doprowadziły ją rządy Shelly. Każda, niewielka nawet strata groziła bankructwem Lazy Diamond.

Dopiero kiedy wszedł na werandę, wpadły mu w oko porozwieszane do suszenia fragmenty damskiej bielizny tak delikatnej, że każdego mężczyznę doprowadziłaby do obłędu. A Sam i bez tego był bliski szaleństwa.

Dobry Boże, pomyślał. Kto by przypuszczał, że Loczek nakłada coś takiego pod te swoje dżinsy!

Wszystkie problemy związane z prowadzeniem farmy, które jeszcze przed chwilą wydawały mu się najważniejsze na świecie, w jednej chwili przestały istnieć Został tylko jeden. Oto Sam bardzo pragnął swej żony i nie mógł tego pragnienia ani zaspokoić, ani się go pozbyć. Przynajmniej na razie.

Wszedł do domu. Powiesił kapelusz na kołku. Zdjął buty i umazaną smarem koszulę. Z kuchni doleciał go zapach obiadu. Widać było, że w domu rządzi kobieta Półki na garnki ozdobione zostały zabawnymi figurkami, w oknach wisiały firanki, na stole w salonie pojawiła się jakaś dziwna rzeźba, a obok sterty czasopism o hodowli bydła leżały książki o sztuce.

Rozkład dnia Jessie także się już ustabilizował. Zdarzały się wprawdzie piekielne noce, kiedy to Roni do świtu nie mogła zmrużyć oka, a mimo to znajdowała jeszcze siły na pracę zawodową. Tym razem Sam nie mógł narzekać na małżeńskie życie. On i Roni jakoś się ze sobą dogadali. Tylko w jednej sprawie porozumieć się nie umieli i obojgu ta kwestia spędzała sen z powiek. To, co w teoretycznych dyskusjach wydawało się proste i logiczne, w praktyce okazało się ogromnym problemem. Przynajmniej dla Sama. Właściwie nie potrafił sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, żeby dwa pocałunki tak bardzo zmieniły jego stosunek do Roni. Myślał tylko o tym, że ona jest teraz jego żoną i on ma pełne prawo wziąć ją wreszcie do łóżka. Roni, niestety, była innego zdania. Kiedy tylko Sam się do niej zbliżał, uciekała jak spłoszona sarna. Sam doskonale rozumiał, że nie była jeszcze gotowa zdobyć się na ten ostatni krok. Bał się, że ten stan rzeczy nigdy się zmieni.

Czy mąż nie ma prawa sypiać z własną żoną, jęknął w duchu. A może ja jestem tylko zwykłym sobkiem ze spermą zamiast mózgu? Muszę cierpliwie czekać, myślał. Należy dać jej trochę czasu. Wiem przecież, że nie jestem jej obojętny. To widać gołym okiem. Prędzej czy później coś się musi wydarzyć. Cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, ale jestem dorosłym mężczyzną. Potrafię się opanować. Poczekam, aż Roni da mi do zrozumienia, że możemy pójść dalej tą drogą, którą wyznaczył nam ślubny pocałunek. Czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Trudno będzie, ale skoro wytrzymałem tydzień, to wytrzymam jeszcze trochę.

W ponurym nastroju wszedł do salonu. Marzył o tym, żeby choć chwilę posiedzieć z nogami na stole.

- Co, u licha? - mruknął do siebie.

Ktoś poprzestawiał meble w salonie, w którym od ponad czterdziestu lat niczego nie zmieniano. Starą sofę pokrywała nowa narzuta i kwieciste poduchy, na meblach poustawiano koszyczki pełne jedwabnych kwiatów, a na kominku - japoński wachlarz. Na domiar złego z pokoju zniknął ulubiony fotel Sama. Wprawdzie był już kompletnie połamany, ale miał przecież swoją historię. Wspólną zresztą z dziejami gospodarza tego domu. A teraz zniknął! Wyrzucono go, wyniesiono na śmietnik bez skrupułów i zastąpiono jakimś nowoczesnym wynalazkiem, który nawet muchy by nie utrzymał, nie mówiąc już o ważącym ponad dziewięćdziesiąt kilo farmerze.

- Loczku! - zawołał Sam, wkładając w ten okrzyk smutki i zawody zebrane z całego tygodnia. - Tym razem naprawdę przesadziłaś, kobieto.

Wybiegł z pokoju, dopadł drzwi łazienki i z furią nacisnął klamkę. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu drzwi ustąpiły bez oporu. Roni stała przed lustrem i wklepywała krem w zmęczone powieki. Ubrana była tylko w skąpe majteczki i kawałek koronki, który udawał stanik. Opalone uda na tle porcelanowej bieli umywalki, szkarłatna bielizna i zdziwienie na twarzy dziewczyny omal nie doprowadziły Sama do szału.

Sam zaniemówił. Prawda była tak oczywista, że żaden argument nie przyszedł mu do głowy. Być może po prostu żaden argument nie istniał.

Po tym upomnieniu Sam przestał syczeć, za to niemiłosiernie się wykrzywił. Piekła go ręka. Zresztą całe ciało go paliło, bo ręcznik, którym owinęła się Roni, zdążył już z niej spaść i piękne kobiece kształty od nowa rozpaliły pożądanie Sama. Wyobraził sobie, że wkłada dłoń pod szkarłatny jedwab, pieści delikatne ciało... W ostatniej chwili zdołał nad sobą zapanować.

- Muszę zawieźć Jessie do doktora Hazeltona - odezwała się Roni.

Sam wpatrywał się w drzwi. Przeklinał w duchu własną głupotę. Przecież dopiero co tłumaczył sobie, że musi się zdobyć na cierpliwość.

No i co, durniu, pomyślał z goryczą, nie najlepiej zacząłeś.

- Nie płacz, kochanie - prosiła Roni. - Powiedz mi, co cię boli.

Jessie wierciła się na kolanach matki, jakby siedziała na rozżarzonych węglach. Płakała i wypluwała ukochany smoczek. Czoło miała rozpalone, oczy szkliste. Nie chciała ani butelki, ani kocyka, ani nawet ulubionego misia.

Roni zupełnie nie wiedziała, jak ma pocieszyć małą, chorą istotkę.

- Wiem, że źle się czujesz - mówiła, głaszcząc rude loczki. Ale Jessie nie chciała się uspokoić. Roni wzięła ze stolika jakiś magazyn. - Poczytamy sobie.

Szelest papieru i kolorowe zdjęcia zaciekawiły Jessie. Roni odwracała strony, pokazując małej psy, koty, biżuterię i sztuczne uśmiechy gwiazd ekranu.

- Widzisz, a to jest największy cwaniak Hollywood - Roni dotknęła palcem twarzy Jacksona Diala, który afiszował się na jakimś przyjęciu z chudą, promiennie roześmianą blondynką.

Jestem stara, zmęczona i zupełnie nie radzę sobie z życiem, pomyślała Roni, szybko przewracając kartkę. Poświęciłam dla Jacksona wszystko i bardzo go kochałam, a mimo to nie udało mi się zdobyć jego miłości. Dla Sama też się poświęcam, ale nawet do łóżka nie mogę go zwabić.

Westchnęła ciężko. Miała za sobą nie przespaną noc i ciężki dzień, w ciągu którego nie było ani chwili na własną pracę. Nie była w najlepszej formie, ale najczarniejsze myśli sprowokowała dopiero kłótnia z Samem. Kiedy wpadł do łazienki, Roni myślała, że wreszcie skończyły się niedomówienia, wstydliwe dreptanie wokół siebie na paluszkach. Tymczasem on zrobił awanturę o jakiś głupi fotel. Chyba po raz setny pożałowała, że nie skorzystała z tego, co proponował jej Sam w noc poślubną. No cóż, stchórzyła i teraz ponosiła tego konsekwencje.

Ależ ze mnie idiotka, myślała Roni. Odepchęłam takiego mężczyznę. Na dodatek już po ślubie. Ale przecież mogłam zmienić zdanie! Być może zresztą Sam też z tego prawa skorzystał i doszedł do wniosku, że nie będzie psuł związku, w który wszedł z określonego powodu, nie mającego zupełnie nic wspólnego z seksem. Nie wolno mi mieć do niego pretensji o to, że przyjął do wiadomości moje własne argumenty. Co ja poradzę na to, że wszystko się przez ten czas zmieniło? Nie wiedziałam, że nie da się żyć pod jednym dachem z takim przystojnym mężczyzną i nawet nie myśleć o miłości. Dlaczego on nie spróbuje? Przecież byłam w tej łazience prawie naga, a Sam nawet mnie nie dotknął! Czy jestem aż tak odpychająca, czy też może brakuje mi tej cechy, która przyciąga mężczyznę do kobiety? Dlaczego ja go wtedy wygoniłam? myślała zrozpaczona. Straciłam jedyną okazję ułożenia sobie życia z Samem. No cóż, widać taki już mój los. Nie wiedziałam, że tak trudno mi będzie wypełnić warunki tej umowy, którą w końcu sama zaproponowałam. Moja wina i moje zmartwienie. Muszę przywyknąć. Wcześniej czy później pożądanie ostygnie i znów staniemy się z Samem przyjaciółmi. Przeczekam. Nie będę mu się narzucać jak jakaś zakochana małolata.

Dzięki temu poczuła się troszkę lepiej. Niewątpliwie macierzyństwo było mocną stroną Roni. Za każdym razem, kiedy patrzyła na małą Jessie, ogarniała ją fala bezbrzeżnej miłości. Postanowiła sobie, że będzie najlepszą matką w całym Flat Fork. Wiedziała, jak ważny jest dla farmy kontrakt, o który Sam zabiegał. Postanowiła nie wciągać męża w domowe problemy i pozwolić mu skoncentrować się na interesach.

Jeśli nawet nigdy więcej nie spojrzy na mnie jak na kobietę, to przynajmniej będzie musiał szanować we mnie partnera i pomocnika, pomyślała.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Po pięciu dniach pielęgnowania małej dziewczynki z czerwonymi jak komunistyczna szturmówka uszami, Roni była kompletnie wyczerpana. Wprawdzie doktor Hazelton uprzedził ją, że choroba Jessie może być kłopotliwa, nie powiedział jednak, że wymęczy ona i do cna ogłupi matkę. Roni związała włosy w koński ogon i zupełnie zapomniała o ich czesaniu. Choćby raz dziennie. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo nie zdejmowała z siebie ubrania. Na domiar złego ciężarówka, którą Sam przewoził bydło, zepsuła się na dobre, skazując właściciela na spędzenie nocy w połowie drogi pomiędzy Flat Fork i Wichita. To akurat nie było takie złe, bo Roni była absolutnie pewna, że jej wygląd tego wieczoru wystraszyłby każdego mężczyznę.

- Jessie, skarbie, wypij to lekarstwo - błagała Roni, podsuwając dziecku łyżeczkę pełną słodkiego syropu.

Była niewyspana i śmiertelnie zmęczona. Mały rudzielec najpierw odwracał buzię, a potem trzepnął w łyżeczkę pulchną łapką. Różowy deszcz spryskał ścianę, pościel w łóżeczku i ubrania obu pań.

- Jessie Marie Preston! - skarciła małą Roni. Wstała i niemal wrzuciła dziecko do łóżeczka. - Naprawdę mam cię dosyć, moja panno.

Jessie w jednej chwili poderwała się na równe nóżki, chwyciła brzeg łóżeczka i zapłakała tak przeraźliwie, że nawet umarły by się obudził. Roni jednak udała, że niczego nie słyszy. Zdjęła poplamioną bluzkę, wytarła lepką od syropu twarz. Dopiero potem sięgnęła po buteleczkę z lekarstwem. Z ponurą miną ponownie napełniła łyżeczkę różowym syropem.

- Co tu się dzieje?

Roni podniosła głowę. Do pokoju wszedł Sam. Piękny, potężny, ze szklanką zimnego piwa w dłoni. Wypoczęły, spokojny, wyspany...

Jessie przełknęła syrop, ale zakrztusiła się i przez chwilę nie mogła złapać tchu.

- Uważaj! - zawołał Sam.

Przerażona Roni chwyciła dziewczynkę na ręce i uderzyła ją w plecy. Jessie zwymiotowała zarówno kolację, jak i połknięte przed chwilą lekarstwo.

- Dobrze - patrzyła na niego zapuchniętymi oczami. Jak on śmie być taki miły, myślała zrozpaczona. Jest najbardziej irytującym i najprzystojniejszym facetem na świecie. Za to ja znów nawaliłam. Miałam tylko jeden obowiązek, a i tak nie dałam sobie rady.

- Nie tak bardzo jak ty. I nie kłóć się ze mną. Zgoda? Roni nigdy by nie uwierzyła, że kąpiel, mała przekąska i zaledwie kilka godzin snu mogą postawić człowieku na nogi. Wchodząc do pracowni, już miała w głowie pomysł na pełną kolorowych kwiatów okładkę. Teraz wystarczyło tylko przenieść to wszystko na papier. Zabrała się do pracy i tak była nią pochłonięta, że nie słyszała nawet, co dzieje się w domu.

Kiedy skończyła i odeszła od stołu, żeby popatrzeć na ślicznie skomponowaną przez siebie łąkę, była juz trzecia nad ranem. Wyjęła jeszcze kopertę i napisała Samowi kartkę z prośbą o zapakowanie pracy i wysłanie jej wraz z poranną pocztą.

Nieprzytomna poszła do pokoju. Nie zapalając światła, podeszła do łóżka. Potknęła się. Chciała się oprzeć o dziecinne łóżeczko, ale w miejscu, gdzie ono powinno stać, niczego nie było. Roni po omacku znalazła nocną lampkę. Kiedy ją zapaliła, okazało się, że i pościel, i materace z jej łóżka zniknęły, tak samo jak łóżeczko dziecka i jak sama Jessie.

W tej sytuacji nie pozostało Roni nic innego jak pójść do sypialni Sama. Jej mąż spał smacznie w ogromnym łożu, a obok niego, z palcem w buzi i wypiętą pupą, posapywała Jessie. Nie namyślając się długo, Roni cicho wsunęła się do łóżka i natychmiast zasnęła.

Sam zwykle budził się tuż przed świtem. Tego ranka poczuł, że dzieje się coś niezwyczajnego. To coś miało jedwabistą skórę, było ciepłe, milutko zaokrąglone i mocno się do niego przytulało. Sam westchnął i otworzył jedno oko.

Jessie leżała obok na poduszce. Spała teraz spokojnie. Policzki miała różowe, ale temperatura znacznie jej spadła. Za to na piersi Sama smacznie spała Roni. Podciągnięta bawełniana koszulka ukazywała jej zgrabne nogi i rąbek majteczek z turkusowej satyny.

Sam mocno zacisnął powieki. I zęby, bo wyć mu się chciało. Bez trudu mógłby ugasić trawiący go od tygodni ogień. Roni tak do niego przylgnęła, jakby naprawdę była jego własnością. Zresztą ona pewnie też to czuła, bo inaczej przecież nie tuliłaby się do niego we śnie.

Ostrożnie dotknął ciemnych włosów żony, potem jej twarzy i ramienia. Czuł się jak złodziej, ale nie potrafił się powstrzymać.

- Aha. - Zadowolona ułożyła głowę na ramieniu męża, a nogę oparła o jego biodro.

Sam oblał się potem. Zagryzł wargi aż do bólu. Po chwili Roni zasnęła na dobre, a Sam ostrożnie wstał z łóżka, dowlókł się do łazienki i stanął pod strumieniem lodowatej wody.

Kiedy w porze śniadania wrócił do domu, obie panie wciąż mocno spały. Postanowił, że nie będzie ich budził. Zapakował do koperty projekt Roni i wybrał się na pocztę. Przy okazji chciał także zajrzeć do banku. Ciężarówki nie dało się już uratować, a bez kredytu Sam nie był w stanie kupić nowej.

Wizyta w banku okazała się nie tylko nieprzyjemna, ale wręcz upokarzająca.

Gorące majowe słońce ogrzewało senne ulice Flat Fork. Dzwony kościoła metodystów oznajmiły, że jest już jedenasta, ale po niedużym centrum handlowym miasteczka, które od pięćdziesięciu lat niewiele się zmieniło, kręciło się zaledwie parę zakurzonych ciężarówek i kilka samochodów. Pomarańczowy szyld apteki Kelly przypomniał Samowi, że musi wykupić lekarstwo dla Jessie. Większa część różowego syropu pokrywała ściany dziecięcego pokoju, a ponieważ był to dopiero początek kuracji, należało się zaopatrzyć w większą ilość leku.

W aptece było ciemno, chłodno i pachniało środkami dezynfekcyjnymi. Przy ladzie stał wysoki kowboj z wąsami i ręką na temblaku.

Sam w mgnieniu oka rozpoznał Travisa Kinga. Kobiety zawsze ciągnęły do niego jak muchy do miodu i to akurat do tej pory się nie zmieniło, pomyślał. Nadal też wszczyna awantury i przy byle okazji wdaje się w bójki, choć w zasadzie ludzie go lubią, a kobiety ubóstwiają. Gdyby wtedy się nie upił, to Kenny pewnie żyłby do dzisiaj.

Blondynka, która właśnie taki fartuch miała na sobie zaczerwieniła się po same uszy. Dopiero teraz zauważyła nowego klienta.

- Dobrze.

- Szczęściarz z ciebie.

Travis najeżył się. W lot zrozumiał ukryte znaczenie tego zdania. Uznał jednak, że lepiej nie zwracać uwagi na żadne wzmianki dotyczące przeszłości.

Sam nastawił uszu. Bydło rasy corrientes chętnie kupowano na rodeo. Dostawca, który hodował takie byki, bez trudu wygrywał każdy przetarg.

- Jak się dogadam z Buzzem Henry - mówił Travis - to może załapię się na rodeo w Wichita. Mówią, że ty też kombinujesz z Buzzem. Sprzedajesz mu byki Brahma, co?

Sam się nie odezwał. Zobaczył w oczach Travisa żal, a nawet rozpacz. Ale za chwilę twarz kowboja znów zaczęła przypominać maskę wykrzywioną zdawkowym uśmiechem. Travis skłonił się stojącej za ladą dziewczynie.

- Przekaż Roni moje najserdeczniejsze życzenia - powiedział do Sama. - Mam nadzieję, że wie, w co się wpakowała.

Te ostatnie słowa Travisa jeszcze długo nie dawały Samowi spokoju. Roni na pewno wie, w co się wpakowała myślał, jadąc do domu. Tym bardziej że to ona zaaranżowała nasze małżeństwo. A może nie wiedziała? - podpowiadało mu niezbyt czyste sumienie. Pewnie nie spodziewała się takich przejść z Jessie ani moich kłopotów, które równie dobrze mogą się skończyć bankructwem. A już na pewno nie miała pojęcia, że własny mąż będzie ją we śnie napastował. Marnym ojcem i mężem się okazałem, rozmyślał ponuro Sam. Nie umiem nawet utrzymać rodziny. A teraz jeszcze i to... Miałem dać Roni trochę czasu, żeby się do mnie przyzwyczaiła i aby kiedyś wreszcie zechciała ze mną spać w jednym łóżku. Pragnę tej kobiety i dlatego naprawdę muszę nad sobą panować. Taka sytuacja jaka miała miejsce dziś rano, nie ma prawa się powtórzyć.

Postanowił, że zajmie się po południu dzieckiem, żeby Roni mogła trochę odpocząć, a na piątek zamówi opiekunkę i zabierze żonę do baru Rosie na cotygodniową pogawędkę.

Zadowolony z siebie i z genialnego planu wkroczył do domu. Zdumiał się tylko, że zamiast szpitala, którego się spodziewał, zastał dom zamieniony w pracownię artysty. Z radia płynęła muzyka country, na kuchni stał garnek z pięknie pachnącym jedzeniem, w salonie znajdowały się wszystkie meble Jessie, a w całym domu czuć było zapach świeżej farby.

Ten gwałtowny wybuch niepomiernie zdziwił Roni. Stanęła za mężowskim krzesłem. Sam drgnął gwałtownie, kiedy położyła mu ręce na ramionach.

Zwięźle przedstawił jej całą sytuację. Opowiedział o ciężarówce, o wizycie w banku i o tym, że jedyną nadzieją dla farmy jest podpisanie kontraktu z Buzzem Henry.

- Sam był naprawdę wściekły.

- Wobec tego powiedz mi, co masz zamiar zrobić?

- Dobrze. - Roni po krótkim namyśle dała za wygraną. Jeśli tego chcesz. Widziałeś już, czego Jessie się dziś nauczyła?

Za namową Roni mały rudzielec złożył rączki i zaczął wykonywać takie ruchy, jakby naprawdę miał między nimi ciasto.

Chyba mamy cudowne dziecko, mamusiu - uśmiechnął się Sam. - Jeśli mała jest już zdrowa, to może namówisz Krystal, żeby zabrała ją w piątek do siebie? Wybralibyśmy się do Rosie.

Jessie zareagowała na te słowa radosnym gaworzeniem, czym oboje rodziców wprawiła w zachwyt.

- Nie. Pewnie, że nie - wydusił z trudem Sam.

Czy ta dziewczyna w ogóle ma pojęcie, co dla mnie oznacza jej propozycja? - myślał gorączkowo. Jakże ja mam dotrzymać słowa, jeśli ona przez kilka nocy, prawie naga, ma leżeć obok mnie?

- A miałem inne wyjście? pomyślał Sam. Jestem w pułapce. Znów te tortury! Mieć tak cudowną istotę przy sobie i nie móc jej dotknąć! Myślałby kto...

Spojrzał podejrzliwie na żonę. Roni miała zupełnie niewinny wyraz twarzy. Nie, ona jest szczera, pomyślał. Nie będę się w niej doszukiwać fałszu. Mogę tylko robić dobrą minę do złej gry i znosić wszystko z uśmiechem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jessie piszczała radośnie, naśladując swoją żółtą kaczuszkę, którą zazwyczaj bawiła się podczas kąpieli, za to Roni nie miała powodów do radości. Przespała w łóżku Sama całe cztery noce. Wykorzystała pełny asortyment najdelikatniejszej bielizny, a on tymczasem najzwyczajniej na świecie chrapał.

Chyba muszę wejść do łóżka nago, żeby raczył mnie zauważyć, myślała rozżalona. Ten facet jest ze stali. Z twardej, hartowanej stali. Innego wytłumaczenia nie ma. Wprawdzie razem z nami w pokoju spała Jessie, Sam ma mnóstwo kłopotów, ale przecież jest mężczyzną z krwi i kości! A może już go nie interesuję?

Za to fresk udał się wspaniale. Roni namalowała przepiękny krajobraz z podobnymi do krasnoludków skunksami, ślicznymi kaktusami, przemiłą rodzinką kojotów i ogromną ilością kwiatów. Włożyła w tę pracę mnóstwo serca i całą nie wykorzystaną przez Sama energię.

Kiedy malowała, opowiadała Jessie przeróżne historie o zwierzątkach, które pojawiły się na ścianach, o krasnoludkach i w ogóle o wszystkim, co jest i czego nie ma. Roni uznała, że przy odrobinie wysiłku z tych opowieści i rysunków mogłaby powstać całkiem sympatyczna książeczka dla dzieci, z której dochód zasiliłby fundusz szkolny Jessie. Była to dla niej jedyna satysfakcja. Jej kobieca godność bardzo w tych dniach ucierpiała. Roni zastanawiała się, czy nie powinna powiedzieć Samowi, że zmieniła zdanie. Z drugiej strony bała się bardzo, że teraz mąż jej nie zechce.

Po czymś takim nie mogłabym mu spojrzeć w oczy, myślała, uśmiechając się do uszczęśliwionej Jessie. Zbyt sobie cenię naszą przyjaźń, żeby przypierać Sama do muru. A na subtelne uwodzenie on jest zupełnie niewrażliwy. Oszaleć można!

- Za chwilę wychodzimy - powiedziała do Jessie.- Woda zupełnie ostygła. Doleję ci trochę ciepłej.

Kurek znów się zaciął. Roni chciała go odkręcić, ale całe przeklęte urządzenie zostało jej w dłoni i z rury pociekła gorąca woda. Wrzątek sparzył dziewczynie rękę. Roni krzyknęła nie tyle z bólu, co ze strachu o Jessie. Wyciągnęła dziecko z wanny, a mała krzyczała tak rozpaczliwie, że w Roni zamarło serce.

Pobladła ze strachu Roni dokładnie obejrzała zapłakaną dziewczynkę. Na szczęście na delikatnej skórze Jessie nie było ani śladu oparzenia.

- Do diabła! Roni! - schwycił ją za ramię. Syknęła z bólu. Sam podciągnął rękaw jej koszuli. Na ramieniu dziewczyny widniała ogromna, czerwona plama, na której już zaczęły się tworzyć pęcherze.

Przez ciebie, pomyślała i chociaż nie powiedziała tego głośno, Sam miał wrażenie, jakby je wykrzyczała.

Chwilę później usłyszała trzaśniecie drzwi wejściowych. Zanim zdążyła ubrać Jessie, w całym domu rozległ się gulgot opróżnianych z wody rur, a zaraz potem pisk opon ruszającej spod domu furgonetki.

No i dobrze, pomyślała z goryczą Roni. Nie jest mi do szczęścia potrzebny. Szczególnie po tym, co przed chwilą powiedział. Ktoś w końcu musi się zająć domem i wygląda na to, że tym kimś mam być ja.

Otarła zapłakane oczy, zapięła Jessie sukienkę i pocałowała dziewczynkę w mokrą jeszcze główkę.

- Chodź, skarbie - westchnęła. - Mamusia musi coś załatwić.

Sam wiedział, że winien jest żonie przeprosiny. Inny mężczyzna na jego miejscu przyniósłby do domu bukiet róż, ale Sam wymyślił coś lepszego. Obok niego na fotelu pasażera pyszniła się wielka torba z nadrukiem sklepu żelaznego. Kolanka, rury, krany i uszczelki nie były wprawdzie zbyt romantycznym podarunkiem, Sam był jednak pewien, że Roni doceni praktyczne i symboliczne znaczenie prezentu. I może przy okazji wybaczy skruszonemu małżonkowi. Położenie słońca na niebie i burczenie pustego brzucha oznajmiały porę obiadową. Nawet dobrze się stało, że tak dużo czasu zabrało mu przyciągnięcie przyczepy Bucka Dawsona. Po porannej awanturze zarówno Sam, jak i Roni potrzebowali trochę czasu, żeby ochłonąć.

To wszystko przez panujący upał, tłumaczył sobie Sam. Tylko dlatego oboje wybuchnęliśmy gniewem, zamiast cieszyć się i dziękować Bogu, że nic złego się nie stało. Tak, na pewno, zakpił z samego siebie. Faktycznie, to wszystko dzieje się przez żar, ale nie ten z nieba. Pożądanie doprowadza mnie do szału. Nie mogę przez to jasno myśleć, nie potrafię skoncentrować się na ważnych sprawach, takich jak na przykład ratowanie Lazy Diamond od bankructwa. Normalny facet nie może spać w jednym łóżku z piękną kobietą i nie zwariować. Coś wreszcie musi się stać.

Przed domem w Lazy Diamond stała biała furgonetka. Po ganku kręcili się jacyś ludzie, a na podwórku piętrzyła się sterta śmieci, na szczycie której królowała stara, pordzewiała wanna.

- Co, do cholery... - zaczął Sam. Wysiadł z samochodu i dopiero wtedy przeczytał wymalowany na drzwiach białej furgonetki napis: „Hydraulik Cutler. Naprawy i reperacje".

Samowi krew uderzyła do głowy. Przeklął w duchu i Roni, i wszystkie jej genialne pomysły.

- Cześć, Sam - zawołał Steve Cutler, który właśnie wyszedł z domu. - Nie przejmuj się bałaganem. Jak skończymy, to wszystko posprzątamy.

Zawsze uśmiechnięty Steve poklepał Sama po ramieniu. Pogwizdując, poszedł do furgonetki, nie zauważywszy nawet braku entuzjazmu gospodarza.

W domu panował hałas i nieopisany bałagan. Roni z dzieckiem na rękach przyglądała się, jak demolują łazienkę i kuchnię. Rozpromieniona, nawet nie zauważyła powrotu męża. Drgnęła, kiedy dotknął jej ramienia.

Tylko kobieta może coś takiego zrobić, pomyślał Sam dotknięty pogardliwym tonem Roni. Myślałem, że ona jest inna. Teraz już wiem, że się pomyliłem. Niech mnie szlag trafi, jeśli jej okażę, jak bardzo mnie uraziła.

Jak burza wpadł do stajni. W mgnieniu oka osiodłał Diabolo i pogalopował po ciągle jeszcze należącej tylko do niego ziemi. Zatrzymał się dopiero nad stawem w północnej części farmy. Po godzinnym galopie zarówno koń, jak i jeździec byli śmiertelnie zmęczeni, toteż Sam postanowił odpocząć i nieco się uspokoić. Napoił ogiera. Położył się na okalającej brzeg stawu trawie. Wpatrywał się w wodę, dopóki Diabolo nie zastrzygł niespokojnie uszami. Po chwili także i Sam usłyszał tętent końskich kopyt.

Gniada klacz przywiozła nad staw Roni i usadowioną w nosidełku na jej plecach małą Jessie. Obcisłe dżinsy dziewczyny i ściśnięta nosidełkiem czerwona bluzka przylegały do ciała, nie zostawiając wyobraźni pola do popisu.

Sam obserwował żonę z kamiennym wyrazem twarzy. Nie chciał dać poznać po sobie, jak bardzo zaskoczyło go jej przybycie. Nie miał także ochoty na kontynuowanie awantury.

Zanim zdążył zaprotestować, zdjęła nosidełko i Sam musiał wyciągnąć po nie ręce. Jessie uśmiechnęła się do niego tak promiennie, że Sam o mało nie zapomniał, dlaczego właściwie się irytuje.

Zaskoczony Sam przyglądał się, jak wypakowuje z torby różne smakołyki: owoce, ciastka i nawet butelkę szampana, którą od dnia ślubu trzymała w lodówce. Piknik? pomyślał z niedowierzaniem. Po takiej awanturze ona ma jeszcze ochotę na urządzanie pikniku?

- Święto wariatów. - Roni otworzyła butelkę. - Siadaj wreszcie. Jestem głodna jak wilk.

Jessie zauważyła ciasteczka i tak się do nich wyrywała, że ojciec musiał ją wyjąć z nosidełka i posadzić na brzegu obrusa. Sam też usadowił się obok uszczęśliwionej niecodzienną przygodą dziewczynki.

- Proszę. - Roni podała mężowi kubek z szampanem.- I postaraj się pamiętać, że to nie jest twoje cienkie piwo.

Sam zamarł w bezruchu. Wiedział przecież, że w Kalifornii, a szczególnie w środowisku filmowców, w którym obracała się Roni, najlepszego szampana piło się na co dzień i że on w porównaniu z ludźmi obcującymi wówczas z jego żoną jest prostym gburem. Wziął do ust łyk szampana, wypłukał zęby, z rozmysłem czyniąc z picia szlachetnego trunku obrzydliwy proceder. Roni przyglądała mu się przez chwilę, a potem głośno się roześmiała.

- Strasznie się zirytowałam - dodała pospiesznie. -Nawet nie pomyślałam o tym, co robię, kiedy dzwoniłam do Cutlera. Teraz rozumiem, że powinnam to najpierw z tobą uzgodnić. Ale co mam, do cholery, zrobić, jeśli ty nie pozwalasz mi niczego tknąć.

- Dobrze. - Roni odetchnęła z ulgą. - Teraz już lepiej. Strasznie źle się czuję, kiedy się kłócimy.

Roni tylko się roześmiała. Nalała soku do dziecięcego kubeczka i podała go Jessie. Dziewczynka wypiła sok, westchnęła, a potem zwinęła się w kłębek u nóg ojca.

- Mogę to sobie wyobrazić - skomentował Sam. Roni spojrzała na niego badawczo, ale zaraz spuściła wzrok, jakby bała się wywołać nową awanturę.

Co się stało, to się nie odstanie, myślał w tym czasie Sam. Nie ma sensu walczyć o jakieś rury i kurki. Ale ja i tak znajdę sposób, żeby zapłacić Cutlerowi za ten remont.

W samej tylko bluzce, którą zresztą po drodze rozpięła do końca i rzuciła w trawę, podeszła do wody. Jakby zupełnie nie zauważyła, że ani ona, ani Sam nie mają już dziesięciu lat.

Znowu ta piekielna czerwona bielizna! pomyślał Sam, w którym krew burzyła się na widok pięknej, prawie nagiej kobiety. Jak zahipnotyzowany patrzył na żonę, która zanurzyła się w chłodnej wodzie, popłynęła, a potem znów wróciła na brzeg, zwracając ku słońcu mokrą twarz.

Czy ona sobie wyobraża, że ja jestem z żelaza? Zły jak osa Sam zerwał się z miejsca. To przez tego szampana! Zresztą wszystko jedno. Ja już dłużej nie wytrzymam!

- W tej chwili stamtąd wyłaź, Loczku! - zawołał.

Roni spojrzała na niego, wyraźnie zdegustowana rozkazującym tonem głosu męża. Nagle wyraz jej twarzy się zmienił. Wydęła usta i spojrzała na niego uwodzicielsko.

- Spróbuj mnie zmusić - powiedziała.

Samowi zakręciło się w głowie. Czerwony jedwab bielizny, usta jak truskawki, rumieńce na policzkach Roni...

Jak nieprzytomny, w butach i w ubraniu wszedł do wody. Roni cofnęła się o krok, ale było już za późno. Sam wyciągnął rękę i z całych sił przytulił żonę do siebie.

Niemal wywlókł ją ze stawu. Położył Roni na trawie, wyciągnął się obok niej, tulił ją do siebie i namiętnie całował.

Nareszcie, pomyślała Roni, tuląc do piersi głowę męża.

Sam nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że żona także go pragnie, iż tak samo jak on cierpiała męki piekielne. Z całej siły przycisnął Roni do siebie, pieścił ją i całował jak oszalały.

- Och, Sam - jęknęła, chwytając go za ramię. - Nie możemy teraz...

Ty zaczęłaś.

Ale nie tutaj. Nie teraz - błagała.

A czemu nie?

Ktoś może przyjść. Zresztą Jessie się budzi.

Już miał powiedzieć, że nic go to nie obchodzi, a jednak odpowiedzialność wzięła górę nad pożądaniem. Z rozpaczliwym jękiem wypuścił żonę z objęć. Wreszcie zdołał wstać, pozbierał rozrzucone po łące ubranie i ułożył je na brzegu obrusa, przy którym Roni zmieniała pieluchę na wpół śpiącej córeczce.

Sam nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego kobieta, która zgodziła się zostać jego żoną i kochanką, miała taką minę, jakby czekała ją egzekucja.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Roni usłyszała szelest pościeli i skrzypienie nienowego już łóżka. Zupełnie nie rozumiała, jak to możliwe, że choć tak bardzo pragnęła Sama, panicznie bała się zbliżenia.

Położyła się w łóżku, w którym już czekały na nią ciepłe dłonie męża. Przytulił ją do siebie. Roni leżała na plecach jak kłoda, spięta, sztywno wyprostowana.

Roni nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Po raz pierwszy w życiu miała iść z mężczyzną do łóżka, bo tak postanowiła. Nigdy dotąd nic robiła tego z wyrachowaniem, ze strachem na dodatek. A tym razem bała się, że nie potrafi zadowolić męża. W końcu nie miała wielkiego doświadczenia w tych sprawach i zupełnie nie wiedziała, czego Sam oczekuje od kochanki. Modliła się w duchu, żeby się nie zbłaźnić i jakoś godnie przeżyć to doświadczenie.

Sam jednak już tego nie słyszał. Zafascynowany jędrnością krągłych piersi żony, zaczął całować jej usta. Zdjął z niej koszulę, a chwilę po tym Roni poczuła na sobie gorący ciężar nagiego męskiego ciała.

- Nie bój się, Loczku - wyszeptał podniecony do granic wytrzymałości Sam. - Będzie dobrze. Obiecuję.

Roni tak bardzo chciała, żeby było im ze sobą dobrze. Nie wiadomo, czy zbyt się zdenerwowała, czy też za małe miała doświadczenie, lecz po prostu nie potrafiła normalnie reagować na pocałunki i pieszczoty Sama. Bo też dotykał jej tak delikatnie, jak gdyby była laleczką z chińskiej porcelany, podczas gdy ona potrzebowała męskiej siły, która by nad nią bez reszty zapanowała. Pozwalała mu na wszystko i próbowała odwzajemniać pieszczoty, ale Sam się niecierpliwił. Widać było, że bardzo mu zależy na tym, aby w pełni zaspokoić kochankę. Niestety, nie miał szans i Roni prędko to zrozumiała. Postanowiła jak najszybciej zakończyć tę smutną scenę.

- Teraz - jęknęła przyciskając do siebie biodra męża. Proszę, cię, Sam. Już!

- Przepraszam. Przepraszam cię - mruczał Sam, bo syknęła z bólu, kiedy się z nią połączył.

Głaskała go po plecach, dotykiem i szeptem zachęcając do osiągnięcia przyjemności, z której ona już zrezygnowała. Sam czuł, że wcale nie jest gotowa do miłości. Bał się sprawić żonie ból, dlatego też dłużej niż się spodziewał trwało jego spełnienie. Na szczęście wreszcie się skończyło. Oboje byli kompletnie zlani potem. Roni nie umiała powstrzymać łez.

- Do diabła, Roni, chyba cię... - przeraził się Sam.

- Co ja mam zrobić?

- To ja cię zawiodłem.

Roni wiedziała, że popełnili błąd. Przekroczyli granicę, której pokonywać nie należało, i teraz już całe życie będą się siebie wstydzić. Nie miała pojęcia, jak to wszystko naprawić i czy w ogóle możliwa jest jakakolwiek naprawa.

- Drobiazg - Krystal pogardliwie machnęła ręką. - No dobra, siostro. Opowiadaj.

Roni jęknęła w duchu. Nie wyobrażała sobie, jak ma powiedzieć komukolwiek, że Sam uznał pierwsze i jedyne zbliżenie z własną żoną za najgorszy moment w życiu. Nawet najlepszej przyjaciółce nie potrafiła się przyznać, że odkąd wyszli z łóżka, nie mogą już na siebie patrzeć, bo oboje tak bardzo się wstydzą. Sam tego ranka wstał o świcie i bez śniadania nawet pojechał z dostawą bydła, a Roni była tak zrozpaczona, że nie mogła wytrzymać obecności brygady hydraulicznej w domu i też uciekła do Krystal. O takim upokorzeniu nie da się opowiedzieć. nikomu.

Roni wybuchnęła śmiechem. Jessie spojrzała na swą nową mamę, klasnęła w rączki i także się roześmiała.

Krystal pewnie uważa, że w łóżku mogę coś z Samem wytargować, pomyślała Roni. Tylko ja wiem, że to niemożliwe. Jakże ja teraz spojrzę Samowi w oczy? Jak będziemy teraz żyć?

Zadzwonił telefon. Krystal podniosła słuchawkę.

- Tak, jest tutaj - powiedziała do telefonu. - Co? Tak. Tak, oczywiście. Powtórzę.

Z jej miny można było wywnioskować, że stało się coś strasznego.

-Aj!

Leżał na szpitalnej kozetce, a doktor zszywał paskudną ranę na jego ramieniu. Po podłodze walały się okrwawione strzępy koszuli.

- Jeszcze przez chwilę leż spokojnie - polecił doktor,- Zaraz skończę.

Sam zaklął przez zaciśnięte zęby. Wszystko mi się wali na głowę, myślał zły jak osa. Teraz jeszcze i to mi do szczęścia potrzebne. Najgorsze, że to moja wina. Zamiast pilnować tych dwóch ton wołowiny na przyczepie, zachciało mi się rozmyślać o Roni. Ta cała historia mogła się źle skończyć. Dobrze mi tak. Teraz przynajmniej dostałem nauczkę.

Wciąż jeszcze miał nadzieję, że wczorajsza noc była tylko koszmarnym snem. Nie uważał się wprawdzie za najlepszego na świecie kochanka, ale jak dotąd kobiety nie skarżyły się na niego. Zresztą, mówiąc szczerze, Roni także się nie skarżyła. Była cudowna i tak bardzo się starała, a on tymczasem tyle wskórał, że się rozpłakała. Wspomnienie tamtej chwili wyrwało mu z piersi bolesny jęk.

- I dobrze się stało, że się zjawiłaś - powiedział doktor. Zabierzesz męża do domu i dopilnujesz, żeby przynajmniej dziś nic nie robił.

- Wszystkiego dopilnuję, doktorze. - Roni wciąż jeszcze trzęsły się ręce, ale przynajmniej nie była już taka blada.

Roni wsypała do żłobu porcję owsa. Poklepała Diabolo po pysku i odkręciła kran. Woda płynęła do poidła, a wsparta o zagrodę Roni podziwiała przepiękny tego dnia zachód słońca.

Sam spał. Angel wraz z robotnikami pojechał z drugą partią bydła i hydraulicy też już się wynieśli. W obejściu było pusto i cicho. Sprzątanie po wymianie rur zajęło Roni trochę czasu, ale odrobina pracy fizycznej pomogła jej odreagować wszystkie stresy ostatnich dwudziestu czterech godzin. Wymyśliła nawet bardzo pracochłonną potrawę na kolację i zajęła się czynnościami gospodarskimi, które zazwyczaj należały do obowiązków Sama. Dopiero teraz, kiedy musiała poczekać, aż poidło się napełni, miała dość czasu, żeby zajrzeć w głąb własnej duszy, przyjrzeć się prawdzie, którą aż do tej chwili nawet przed sobą skrzętnie ukrywała.

Mało brakowało, a bym go straciła, myślała przerażona i rozżalona do łez. Nigdy by się nie dowiedział, jak bardzo go kocham.

Oparła głowę na rękach i gorzko się rozpłakała. Widok Sama na szpitalnej kozetce sprawił, że wreszcie przejrzała na oczy. W jednej chwili zrozumiała, że mała Jessie wprawdzie podbiła jej serce i naprawdę chciała stworzyć dziecku dom, ale prawdziwym powodem, dla którego została żoną Sama Prestona, była jej miłość do niego. Szalona i namiętna miłość, która pewnie dawno już mieszkała w jej sercu, a tylko nie miała dotąd okazji, żeby się ujawnić.

Nic dziwnego, że byłam zazdrosna o jego panienki, myślała Roni. Mój romans z Jacksonem pewnie też był skażony tą miłością, bo każdego mężczyznę porównywałam z Samem. No i co z tego? On wcale mojej miłości nie potrzebuje. Jestem dla niego tylko przyjaciółką, no i może partnerką, bo to w końcu ja dbam o Jessie. A po wczorajszej nocy pewnie już nigdy więcej nie zechce mnie widzieć w swoim łóżku. Chlipnęła cicho.

A co miałem myśleć?

Sam przytulił ją do siebie i mocno pocałował. Roni z radością poddawała się jego pieszczotom, zapominając o przeżywanym w ciągu ostatniej doby bólu. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, żadne z nich nie mogło złapać tchu. Dopiero po chwili Roni poczuła pod stopami zimną wilgoć.

- Woda! - zawołała.

Sam jednym ruchem zakręcił kran przy poidle. Porwał żonę na ręce tak szybko, że aż syknęła.

Z żoną na rękach zeskoczył z ogrodzenia. Zaniósł ją do stodoły i postawił przy drewnianej ścianie. Rozplótł jej warkocz, palcami rozczesał włosy, całując ją przy tym i pieszcząc bez opamiętania.

Kochali się na miękkim, pachnącym sianie, kochali się do szaleństwa, do utraty tchu i zmysłów.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pochylił się nad nią i mocno ją pocałował. Dziękował w duchu Bogu za tę kobietę, która tak go zadziwiła i którą wciąż nie mógł się nasycić. Idealnie do siebie pasowali. Kochali się całe popołudnie i prawie całą noc. Z zapałem nadrabiali niepowodzenia poporzedniego wieczoru. Mieli przed sobą wspaniałą przyszłość. Samowi było tylko trochę przykro, że nie będzie w stanie pokochać żony tak, jak ona jego kochała. Pocieszał się jedynie, że da jej w zamian tyle miłości fizycznej, ile tylko ona zdoła znieść.

- Jeśli zaraz nie przestaniesz, to żadne z nas nie będzie mogło wstać z łóżka - westchnęła Roni około południa.

Wyszedł wreszcie z pokoju, ale Roni nie mogła tak od razu dojść do siebie. To, co zdarzyło się między nimi tej nocy, było wspaniałe i napełniało ją niewypowiedzianą radością, mimo że ani razu nie usłyszała od Sama słowa „kocham". Jego czułe pieszczoty i gorące pocałunki lepiej niż słowa wyrażały najintymniejsze uczucia. Rozstanie z pierwszą żoną było dla niego strasznym przeżyciem. Nic więc dziwnego, że tym razem nie spieszył się z deklaracjami.

Na szczęście mamy mnóstwo czasu, pomyślała Roni.

Jestem pewna, że któregoś dnia Sam wypowie wreszcie to słowo, które tak bardzo pragnę usłyszeć.

Telefon zabrzęczał ponownie. Roni podniosła słuchawkę.

Roni nasłuchiwała dobiegającego z łazienki śpiewu Sama. Fałszował. Pomyślała sobie, że każdy cent, który zapłaciła Cutlerowi za wymianę rur, wart był tej radości, że można sobie bezpiecznie stać pod prysznicem i śpiewać. Pożałowała, że nie poszła razem z mężem do łazienki.

Nie wmawiaj mi, że zapomniałaś o najważniejszym wydarzeniu w miasteczku. Ostatnio zupełnie tracisz głowę.

Jestem trochę zajęta, mamo.

Wyobrażam sobie. Ten twój Sam to przystojny mężczyzna.

- Mamo!

- Dajże spokój, Veronico Jean - obruszyła się matka. Nie byłabyś moją córką, gdybyś nie zrobiła wszystkiego dla mężczyzny, który nie tylko cię uwielbia, ale jeszcze to okazuje. Jesteś szczęśliwa, kochanie?

Zamyślona Roni niewidzącymi oczami wpatrywała się w przestrzeń. Powrót Jacksona Diala do jej życia był ostatnią rzeczą, jakiej mogła się spodziewać.

Coroczne rodeo we Flat Fork rozpoczęło się paradą, którą poprowadziła orkiestra miejscowej szkoły. Przy głośnych dźwiękach melodii „Żółta róża z Teksasu" maszerowali członkowie wszelkich możliwych klubów oraz organizacji szkolnych, kościelnych i handlowych. Za nimi na wszelkiej maści koniach jechali chłopcy i dziewczyny poubierani i poprzebierani tak, jak komu tylko przyszło do głowy. Na czele tej konnej kawalkady na przebierającym nogami Diabolo jechała dumnie wyprostowana Roni. Była uszczęśliwiona. Nie potrzebowała, jak inne kobiety, róż ani kosztownej biżuterii. Dosiadanie najcenniejszego, ukochanego ogiera ze stadniny Sama było dla niej dowodem największego poświęcenia i najczulszej małżeńskiej miłości. Rozglądała się po zebranym tłumie. Od razu zauważyła wysokiego blondyna w takim samym jak jej własny kowbojskim kapeluszu. Sam trzymał na ręku śliczną rudą dziewczynkę, także ubraną w kowbojską koszulę i kapelusz, miniaturkę tego, jaki miał na głowie jej ojciec. Obok nich stała Carolyn z Jinksem i ozdobiony ogromną wiązką balonów dziecięcy wózek.

- Jessie! - Roni pomachała córeczce ręką.

Sam pokazał małej, gdzie ma szukać mamusi. Jessie najpierw niepewnie pokiwała rączką we wskazanym kierunku, a potem posłała matce najgorętszego całusa.

- Ja też cię kocham, skarbie - zawołała do niej Roni.- Do zobaczenia na jarmarku.

Sam skinął głową na potwierdzenie, że udało jej się przekrzyczeć wrzawę. Podniósł kciuk do góry, życząc żonie szczęścia.

Parada posuwała się przez miasto w stronę areny, na której miało się odbyć rodeo. Wszędzie panował radosny nastrój, a Roni nie mogła się już doczekać spotkania z mężem. Mieli przed sobą cudowny dzień. Przez cały tydzień poprzedzający rodeo zarówno Sam, jak i wszyscy jego pracownicy mieli pełne ręce roboty. Buzz Henry zadowolony był z dostaw i Sam miał uzasadnioną nadzieję, że jednak podpisze z nim kontrakt na stałe dostawy. Wreszcie mógł

odetchnąć i choć jeden dzień spędzić beztrosko na łonie rodziny.

Przy wjeździe na teren rodeo zrobił się nagle ścisk, tłok, słychać było krzyk i wycie klaksonów. Szyk pochodu się załamał. Każdy wędrował już w swoją stronę.

Roni cmoknęła na ogiera i uderzyła go lekko piętami, kierując Diabolo tam, gdzie stała ich furgonetka z przyczepą do przewozu Roni. Ale Diabolo, który podczas parady zachowywał się jak dżentelmen, nagle czegoś się przestraszył. Roztańczył się tak, że Roni panowała nad nim z coraz większym trudem. Nagle przejechał obok nich samochód z głośnikiem na dachu. Przerażony Diabolo przestał w ogóle reagować na polecenia amazonki. Obracał się w miejscu, stawał dęba i Roni była pewna, że ogier za chwilę zrzuci ją z siodła. Na szczęście jakiś jeździec na szarym koniu pewnie złapał konia za uzdę. Diabolo w mgnieniu oka się uspokoił.

Travis puścił uzdę ogiera, ale nie odjechał, tylko odprowadził Roni na miejsce.

Widząc sztywne ruchy Travisa, Roni przypomniała sobie, co o jego odniesionych w rodeo ranach mówiła Krystal. Musiała przyznać, że choć zmaltretowany, Travis King był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Krążyły plotki, że w każdym mieście ma kilka panienek, gorliwie zaciskających za niego kciuki.

Wobec tego spadam. Uważaj na siebie.

- Ty też, Travis.

Roni patrzyła, jak z prawie niezauważalnym trudem dosiadł swego konia. Jak na zbierającego laury ujeżdżacza byków był trochę zbyt powolny i odrobinę za sztywny. Roni pomyślała, że Travis King powinien stanowczo zmienić zawód.

Ledwie skończyła wycierać ogiera, gdy dołączyła do niej reszta rodziny. Zamknęli konia w przyczepie, dali mu porcję owsa, a sami poszli do Jaycee na steki z grila. Potem wszyscy wybrali się na spacer. Roni z matką pchały udekorowany balonami wózek Jessie, a Jinks z Samem maszerowali za nimi, zatrzymując się od czasu do czasu przy stoiskach z różnymi grami zręcznościowymi. Każdy z nich chciał wygrać jak największego misia dla małej Jessie. Gdy obaj mężczyźni rzucali piłkami do butelek po mleku, a uszczęśliwiona Jessie kręciła się na karuzeli, Carolyn skorzystała z okazji, żeby przekazać córce najnowsze wieści.

- Wiem, kochanie - Carolyn uściskała córkę. - Zobacz, to chyba Krystal. Ależ ci jej chłopcy wyrośli.

Krystal z Budem i trzema synami dołączyli do towarzystwa. Po kilku jeszcze przejażdżkach na karuzeli obie rodziny usadowiły się na drewnianych ławkach, okalających arenę. Zapadł wieczór. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.

Rodeo rozpoczęło się odegraniem hymnu narodowego. Potem były pokazy wiązania bydła, walki byków i ujeżdżanie dzikich koni. Wreszcie spiker poprosił, aby zgromadzeni powitali mistrza jazdy na bykach, Travisa Kinga.

Sam drgnął na widok wchodzącego na arenę Travisa, który machał kapeluszem na powitanie i kłaniał się publiczności. Roni obawiała się, że Travis zechce wziąć udział w zawodach, na szczęście jednak tylko wszedł na koronę areny do budki spikera.

- Dlaczego nie chcesz przyjąć jego propozycji!.! zapytała Roni, korzystając z tego, że reszta towarzystwa pasjonowała się pokazem ujeżdżania byków. Prosił, żeby ci powiedzieć, iż jest aktualna.

Sam nie pozwolił jej dokończyć. Pochylił się i pocałował żonę w usta. Jak na zwyczaje skrytego Sama Prestona takie zachowanie w miejscu publicznym było absolutnie wyjątkowe.

Bud głośno pocałował swoją żonę, wzbudzając wesołość całego towarzystwa. Rozmowa zeszła na tematy obojętne i Roni nie mogła kontynuować tematu. Ale upór Sama nie dawał jej spokoju. Choć stali się sobie bardzo bliscy, Roni czuła, że mąż nic chce dopuścić jej do swoich tajemnic, jakby nie miał do niej zaufania albo się czegoś obawiał.

Bardzo ją to bolało. Ona ufała Samowi jak sobie samej. Wiedziała, że zawsze może na nim polegać, ale nieufność męża przeszkadzała jej bardziej, niż się spodziewała.

Popłakiwanie Jessie sprowadziło Roni z powrotem na ziemię.

- Trzeba by ją położyć do łóżka - powiedziała. - Zawiozę małą do domu.

Pożegnali się z resztą towarzystwa. Sam odprowadził swoje panie na parking i pomógł wsadzić Jessie do samochodu.

Wytłumaczyła sobie, iż mąż jest zmęczony i że nie jest to najlepszy moment na rozwiązywanie małżeńskich problemów, a tym bardziej na przełamywanie zadawnionej nienawiści do Travisa Kinga.

- Jak sobie chcesz - mruknęła.

Chyba nikt na świecie nie ma tak parszywego szczęścia, myślał ponuro Sam. Wyłączył samochodowe radio, z którego płynęła smętna melodia country. Klął przez całą drogę, dopóki nie zajechał przed stajnię w Lazy Diamond. Tylko w jednym pokoju w domu paliło się światło. Samowi na ten widok ścisnęło się serce. Nie miał pojęcia, jak opowiedzieć Roni o tym, co go spotkało. Wszystkie jego nadzieje obróciły się w pył. Wciąż dźwięczały mu w głowie słowa Buzza Henry: Przykro mi Sam, ale w tym roku będę pracował z Kingiem. Może w następnym sezonie...

Tylko Sam wiedział, że do następnego sezonu Lazy Diamond może nie przetrwać. Wypuścił Diabolo z przyczepy. Przytulił głowę do szyi zwierzęcia. Czuł się jak zdrajca.

- Przykro mi, staruszku - powiedział cicho. - Mar Henderson od lat mnie błaga, żeby mu cię sprzedać. Teraz chyba muszę to zrobić.

Wprowadził konia do zagrody i zamknął furtkę. Ta prosta z pozoru czynność zmęczyła go bardziej niż ostatni bardzo pracowity tydzień. Przysłowie mówi, że przeciwności losu czynią człowieka silniejszym, ale Sam był już bardzo zmęczony. Dość miał nieustannych trudności, borykania się z losem. Jedyny problem w tym, że nie mógł rzucić wszystkiego i odejść. Lazy Diamond to było całe jego życie.

Teraz to już nie tylko moje życie, przypomniał sobie. Mam jeszcze żonę i córkę. Nie pozwolę na to, żeby Roni, która tak się dla mnie poświęcała, poszła razem ze mną z torbami. Boże mój, co ja mam jej powiedzieć? Ależ mnie przyparło do muru. Trzeba będzie coś sprzedać, ograniczyć wydatki. Ale co? Jakie wydatki? Co robić? Co robić?

Roni siedziała przy kuchennym stole, wpatrzona w jakiś dziwny list. Miała na sobie jedną ze swoich jedwabnych koszulek i Sam pomyślał, że pewnie nie ma pod nią biustonosza. Usłyszawszy kroki męża, podniosła głowę.

Czekałam na ciebie... - uśmiechnęła się do niego. Ponura mina Sama nie na żarty ją przeraziła. - Co się stało?

Sam skrzywił się. Tak bardzo się starał pokazać żonie kamienną twarz, oszczędzić jej zmartwień. Tymczasem okazało się, że nie potrafi mieć przed nią tajemnic. Roni czytała w jego duszy jak w otwartej książce.

- Nie podpisałem tego kontraktu. Buzz powiedział, że wybrał Travisa Kinga.

Zamiast słów pocieszenia, których się spodziewał, usłyszał od Roni coś, czego w żadnym wypadku spodziewać się nie mógł.

- No, to problem sam się rozwiązał - powiedziała powoli, zerkając na leżący przed nią list. - Jadę do Hollywood.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Scenografię do nowego filmu. Dla mnie to fantastyczna szansa zawodowa. Producent chciał, żebym to właśnie ja zrobiła tę scenografię, więc mój agent zażądał astronomicznego wynagrodzenia... Pokazała mu wymienioną w liście sumę, która wciąż jeszcze ją zadziwiała i która z pewnością uratowałaby Lazy Diamond. - Chyba Pan Bóg nam to zesłał. I to w samą porę.

Mnie też jest przykro - głos Roni zadrżał. - Przykro mi, że nie traktujesz mnie jak równego sobie partnera. Mogę nam pomóc. Chcę pomóc. Nie rozumiesz, że Lazy Diamond dla mnie też wiele znaczy? Moje honorarium uratuje farmę. Staniemy na nogi.

Wypadł z domu, głośno trzaskając drzwiami, a Roni wybuchnęła głośnym płaczem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Sam tak gwałtownie sprzeciwił się jej zamiarom.

Co się z nim dzieje? myślała. Czy on nie rozumie, że chcę mu pomóc? A może wcale nie o to chodzi? Przecież w końcu to ja zaproponowałam mu małżeństwo. Doprowadziłam do tego, że zaczął ze mną sypiać i domagam się, aby zrobił mi miejsce w swoim sercu i w swoim życiu. Ależ byłam pewna siebie. Przekonana, iż w końcu mnie pokocha, że jestem mu tak samo potrzebna, jak on mnie.

Dopiero teraz zrozumiała, że są w życiu Sama obszary, na które nigdy nikogo nie wpuści, a w jego duszy miejsca święte, do których nikt nie ma dostępu. W głębi serca Roni wiedziała, dlaczego tak jest. Sam jej nie kochał. Pożądał, szanował, być może nawet podziwiał, ale na pewno nie kochał. A co gorsza, nie mogła nic zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.

Czy coś jest ze mną nie w porządku? myślała zrozpaczona. Dlaczego nie potrafię wzbudzić uczucia w mężczyźnie, na którym naprawdę mi zależy? Może to jakaś wada genetyczna? Albo przyciągam mężczyzn, którzy nie są zdolni do miłości? Przyjaźniliśmy się z Samem, to prawda. Ale dlaczego nie potrafiłam przewidzieć, iż to mi nie wystarczy? I że tak bardzo będzie bolało...

Roztrzęsiona, zapłakana Roni powlokła się do sypialni. Długo jeszcze łkała w poduszkę, aż wreszcie, zmęczona, zasnęła. Obudził ją dotyk dłoni Sama.

- Och, Sam, nie chciałam...

Pocałował ją w usta, jakby w ten sposób chciał zmusić żonę do milczenia. Po chwili nie tylko mówić, nie tylko myśleć, ale i oddychać już nie mogła.

Sam siedział przy stole jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się do Carolyn i zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma tę ceremonialną atmosferę niedzielnego obiadu z teściami.

W kawiarni Rosie pełno było ludzi, którzy właśnie wyszli z kościoła. Doskonała kuchnia przyciągała gości o każdej porze dnia. W ogóle byłoby wspaniale, gdyby nie malujący się w oczach Roni smutek.

- Nie, dziękuję - odrzekł grzecznie Sam.

Bardzo lubił swoich teściów, ale tym razem chciał się ich jak najprędzej pozbyć. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się zachować spokój. Roni nie odezwała się do niego tego dnia ani słowem i nawet jednym spojrzeniem go nie zaszczyciła. On tymczasem był święcie przekonany, że poprzedniej nocy wszystko rozstrzygnęli i Roni przestała sobie zawracać głowę tą głupią pracą dla Jacksona Diala. Nie rozmawiali wprawdzie ze sobą, ale sposób, w jaki się kochali, wydawał się Samowi wystarczająco wymowny. Nie rozumiał, dlaczego żona zachowuje się tak, jakby wciąż była na niego obrażona.

Ach, te kobiety, pomyślał. Spojrzał tęsknie na stolik, przy którym przegadali z Roni tyle wieczorów. Wówczas wszystko było takie proste. Nie żałował, że się pobrali. Skądże. Tyle że to bardzo skomplikowało sprawy i przewróciło Roni w głowie. Ma jakieś dziwne pomysły, oczekuje rzeczy, których nikt nigdy jej nie obiecywał.

Może dlatego jest dziś taka zła, pocieszał się Sam. Jej wyobrażenia zupełnie nie mogą się dopasować do szarej codzienności życia na farmie. No cóż, trochę w tym mojej winy. Facet musi spełniać pewne warunki, jeśli oczywiście chce się uważać za mężczyznę. Trafiła w sedno z tym bankructwem Lazy Diamond, ale nie wie jeszcze, że jestem gotów na wszystko.

Rzucił ukradkowe spojrzenie na siedzącą obok niego Roni. Wyglądała jak szczęśliwa żona i matka królująca na łonie rodziny. Tylko Sam wiedział, że robi dobrą minę do złej gry. Był pewien, że przestanie się gniewać, gdy przekona się, że on jednak znalazł sposób uratowania farmy.

To mądra dziewczyna, pomyślał. Przyzwyczai się. Muszę jej tylko dać trochę czasu.

Muszę mu dać trochę czasu, myślała Roni. Niech ochłonie i przestanie hołdować tym głupim męskim przesądom. Niestety, nie mam tego czasu zbyt wiele. Mój agent wyraźnie pisze, że mam mu jak najszybciej dać odpowiedź.

Roni wierzyła w rozsądek męża. Postanowiła do rana nie zawracać mu głowy, pozwolić na przemyślenie jej propozycji w spokoju. Miała nadzieję, że męska ambicja Sama nie przeszkodzi temu, żeby jej mąż dostrzegł wreszcie korzyści płynące z propozycji żony. Nie wiedziała tylko, co zrobi, jeśli Sam się nie zgodzi na jej wyjazd.

Roni wytarła pieluszką upapraną sosem buzię Jessie. Ależ ja to dziecko kocham, westchnęła w duchu. Dlaczego Sam nie może zrozumieć, że czasami trzeba się poświęcić? Dla dobra rodziny właśnie.

Nagle coś kazało się jej zastanowić, czy aby na pewno ona, Sam i Jessie tworzą rodzinę, czy też może to tylko ona tak uważa. Przeraziła się, że jej plan, który na początku wydawał się prosty i całkiem logiczny, w praktyce spalił na panewce.

Czy to miłość do Sama tak mnie oślepiła? myślała Roni. Może on nie potrafi zdobyć się wobec mnie na szczerość po prostu dlatego, że nie jest w całą tę sprawę zaangażowany emocjonalnie? Pewnie wciąż traktuje nasz związek jak spółkę i teraz dziwi się, jakim prawem wspólnik z najmniejszą liczbą udziałów ośmiela się buntować przeciwko decyzji właściciela pakietu kontrolnego.

Nie była wcale pewna, czy ich wczorajsze zbliżenie miało oznaczać przeprosiny, czy też Sam próbował w ten sposób zdobyć nad nią przewagę. Szczerze mówiąc, odpowiedzi na to pytanie wolała nie znać.

- Nic ci nie jest, Veronico? - zapytała szeptem Carolyn. Nic, mamo. Czuję się świetnie. - Roni uśmiechnęła się do matki z przymusem. Nie chciała wtajemniczać jej w problem, dopóki wspólnie z Samem go nie rozwiąże. - Jestem tylko trochę zmęczona. Ten wczorajszy dzień...

- Tak, mnie to wszystko też zmęczyło. Jinks, kochanie, daj sobie spokój z tą kawą. Musimy jechać.

Zapłacili rachunek i wyszli na parking.

- Pomachaj babci - pouczyła Roni małą Jessie.

Dziecko posłusznie pomachało rączką ludziom w odjeżdżającym samochodzie, ale szybko jej się to znudziło. Małej zachciało się teraz opieki ojca.

- Ta, ta, ta! - zawołała.

Ponura mina Sama rozpogodziła się od promiennego uśmiechu Jessie.

Muszę jej dać czas, myślał w drodze do domu.

Muszę mu dać trochę czasu, myślała Roni, wpatrując się w trzymające kierownicę dłonie męża. Jeszcze trochę czasu.

Ten czas, kiedy koniecznie trzeba było wziąć byka za rogi, wreszcie nadszedł.

- Muszę dać Jacksonowi odpowiedź - powiedziała Roi, stawiając przed mężem talerz z kanapkami.

Roni usiadła na krześle. Dopiero teraz zauważyła, że pogniotła rysunek. Rozłożyła go na stole, wygładziła, ale obrazka nie dało się już uratować.

To koniec, pomyślała. Jak mam przekonać Sama, że powinien mi zaufać? Wszystkiemu winna ta jego przeklęta duma. Dlaczego on nie rozumie, że ja go nie chcę złamać, tylko przekonać. Mam odrzucić propozycję Jacksona, zaryzykować ruinę Lazy Diamond, swoje małżeństwo i jeszcze na dodatek odrzucić szansę na karierę? Co to za uparty facet!

Zrezygnowana, zaczęła przeglądać listy, które Sam wyjął rano ze skrzynki. Między innymi znalazła też kopertę z nadrukiem firmy hydraulicznej Steve'a Cutlera. Otworzyła list i zamarła. W kopercie był czek, który przed kilkoma dniami wypisała. Do czeku dołączono kartkę, w której Steve raz jeszcze przepraszał Roni za bałagan i zawiadamiał, że Sam już uregulował rachunek.

- Nawet tego nie chciał ode mnie przyjąć - jęknęła Roni. Rzuciła czek, jakby parzył jej palce. - A niech cię szlag trafi, Samie Preston! Nawet na to mi nie pozwoliłeś!

W jednej chwili zrozumiała Roni całą złożoność świata.

Odarta ze złudzeń pojęła, że życie nie jest uczciwe, cnota rzadko kiedy bywa nagradzana i że marzenia nigdy się nie spełniają. Zrozumiała także, iż ze wszystkich możliwych pozostało jej już tylko jedno wyjście.

Roni się pakowała.

- I tak bardzo lubisz mieć rację.

Sam zastygł, słysząc od żony jakby echem odbite słowa Travisa, ale nie dał po sobie poznać, jak wielką przykrość mu sprawiły. Nie mógł poznać własnej żony. Roni, ta Roni, którą tak dobrze znał, stała się obcą kobietą w modnym stroju, obowiązującym na Zachodnim Wybrzeżu. Czerwona suknia, piękna biżuteria zupełnie do Flat Fork nie pasowały.

- Maria Morales zajmie się Jessie przez ten czas, kiedy mnie tu nie będzie. - Roni z trzaskiem zamknęła walizkę.

- Teraz obie są w ogródku. Maria będzie przychodzić rano i zostanie tak długo, jak długo będzie trzeba. Wieczorem odlatuję do Los Angeles. Jak tylko dowiem się, gdzie będę mieszkać, zadzwonię i zostawię ci numer telefonu.

Roni obejrzała go sobie od stóp do głów, jakby był to najlepszy sposób sprawdzenia jego charakteru.

- Powiedziałem, że nie musisz się fatygować. Roni z całych sił zacisnęła powieki.

- Pewnie nie wiesz - powiedziała, kiedy wreszcie otworzyła oczy - że to od ciebie zależy, czy zaraz zmienię zdanie.

Roni w milczeniu wzięła torebkę, podniosła walizkę. Minę miała zrezygnowaną, choć wcale nie zdziwioną. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach, ale na Sama nawet nie spojrzała.

- Daj Jessie buzi na dobranoc ode mnie - powiedziała i wyszła.

Ziemia rozwarła się Samowi pod nogami. W sercu czuł pustkę, ale miał przynajmniej tę satysfakcję, że jego godność nie została narażona na szwank.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Minął tydzień, potem drugi. W trzecim tygodniu czerwca Sam zrozumiał, że Roni już nie wróci. Zresztą wcale go to nie zdziwiło. Od początku wiedział, że to się musi tak skończyć. Nie przypuszczał jednak, że aż tak bardzo go to zaboli. Po raz pierwszy w życiu nawet praca na farmie nie dała mu ukojenia. Dom wydawał się zbyt wielki i pusty, a mała Jessie była osowiała. Tylko na widok „ta-ta" się uśmiechała, ale zaraz rozglądała się za tą kobietą, za którą oboje tęsknili.

Sam wiedział, że Roni codziennie dzwoni do Marii i odbiera raport o postępach i zdrowiu Jessie. Nigdy jednak nie poprosiła do telefonu męża. Maria przyczepiła do lodówki kartkę z numerem telefonu do hotelu, w którym zatrzymała się Roni. Sam chyba ze sto razy dziennie patrzył na ten numer, ale nie zadzwonił ani razu. Zresztą cóż by jej miał powiedzieć?

Całe Flat Fork wiedziało, że Roni poleciała do Kalifornii. Ludzie w małych miasteczkach uwielbiają plotki. W tym wypadku nie trzeba było szczególnie lotnego umysłu, żeby skojarzyć Kalifornię z nazwiskiem Jacksona Diala. Sam wprawdzie o nic nikogo nie pytał, ale współczucie, ciekawość i oskarżenie, jakie widział na twarzach mijających go ludzi, wystarczały mu za wszelkie informacje.

Nawet Krystal, która wpadła, żeby wziąć do siebie Jessie na wieczór, krytycznie, choć z troską, mu się przyglądała. Była na tyle delikatna, żeby nie wspominać Roni.

- Powinieneś trochę odpocząć - powiedziała. - Jest piątek. Pojedź do miasta, idź do kina czy dokądkolwiek. O małą się nie martw. Moi chłopcy uwielbiają się z nią bawić.

Sam wcale nie miał zamiaru posłuchać tej rady. Wolał w samotności lizać rany. Ale kiedy i Jessie zabrakło, pusty dom stał się zupełnie nie do zniesienia. W sypialni wciąż jeszcze czuć było zapach perfum Roni. Myśli o niej prześladowały Sama jak wyrzuty sumienia. Widział ją śpiącą w łóżku, śmiejącą się do niego przy śniadaniu, tulącą do siebie Jessie... To wszystko razem wypłoszyło go wreszcie z domu.

W końcu wylądował przy swym ulubionym stoliku w kawiarni Rosie. Grała muzyka, przytulone do siebie pary wirowały na parkiecie, a Sam pił piwo i rozczulał się nad sobą.

- Mogę się przysiąść? - O stolik stuknęła jeszcze jedna butelka z piwem. - Wyglądasz na faceta, któremu przydałby się przyjaciel.

Przy stoliku stał Travis King.

Przez chwilę obaj w milczeniu pili każdy swój trunek.

- Słyszałem, że masz kłopoty z żoną- odezwał się wreszcie Travis. - Przykro mi. Wiesz, że bardzo lubię Roni. - Cóż - westchnął Sam. - Jakoś nie mam szczęścia.

Sam doskonale znał odpowiedź na pytanie Travisa. No cóż, pomyślał, może rzeczywiście wygrał lepszy. Trzeba! mu przyznać, że zna się na tym, co robi.

Mam mistrzostwo świata w partaczeniu dobrych interesów - uśmiechnął się gorzko Travis. - Szczerze mówiąc, od śmierci twojego brata nic mi się nie udaje.

Sam nie był pewien, czy jest przewrażliwiony, czy też Travis naprawdę był smutny. Spojrzał na towarzysza swych dziecinnych zabaw. Dopiero teraz dotarło do niego, że prawie się od siebie nie różnią. Obaj za maską obojętności ukrywają wrażliwą duszę. I po co? Czy warto hodować w sobie nienawiść? Co komu z tego przyjdzie?

I Travis opowiedział mu o dwóch chłopakach upojonych swym pierwszym zwycięskim rodeo, którzy trochę za dużo wypili. Jąkając się, mówił o nocnej jeździe samochodem, o deszczu, który akurat wtedy musiał spaść, o światłach, które nie wiadomo skąd się nagle pojawiły, i o potwornym huku gniecionej blachy...

- Kenny był tysiąc razy lepszy ode mnie - zakończył opowiadanie Travis. Głos mu drżał, twarz wykrzywił bolesny grymas. - Mądrzejszy, odważniejszy... Miał złote serce, a na bykach jeździł jak nikt na świecie. Już wtedy zdobył wszystkie możliwe nagrody. Gdybym się nie uparł, żeby prowadzić samochód, to on byłby teraz zwycięzcą, a nie ja.

Sam milczał. Nie wiedział, że poczucie winy odebrało Travisowi nawet radość zwycięstwa. Zrozumiał wreszcie, że on także jest winien. Był zbyt dumny, żeby zauważyć, że ból kolegi jest co najmniej tak samo wielki, jak jego własny żal po stracie brata. O ile nie większy. W końcu Travis stracił wówczas najlepszego przyjaciela. Sam dopiero niedawno zrozumiał, jak bolesna jest taka strata.

Travis długą chwilę wpatrywał się w milczącego Sama.

- Nie mam ci czego przebaczać. - Kompletnie zaskoczony Travis mocno uścisnął wyciągniętą rękę Sama.

- Jest, jest, ale dajmy temu spokój. I tak straciliśmy

w ogóle tego dnia dożył.

0x08 graphic
- Ja też. - Sam uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie.-Napijesz się jeszcze? Tym razem ja stawiani.

- Za alkohol dziękuję, ale chętnie zjadłbym jeden z tych wspaniałych steków Rosie. Ty też masz ochotę?

Przywołali kelnerkę i złożyli zamówienie.

- Wiesz co - powiedział z namysłem Sam - a może byśmy jeszcze raz pogadali z Buzzem o tym kontrakcie.

- No pewnie. Ja zawsze tak uważałem. Twoja głowa i mięśnie z moją urodą to genialna kombinacja. Jedyny problem z tym, że czasami bywasz cholernie uparty.

- Wiem. - Sam pomyślał, że Roni również zgodziłaby się z opinią Travisa. - Może uda mi się rozpocząć nowe życie. Mówiąc szczerze, Travis, stoję na granicy bankructwa. Gdybym podpisał umowę z Buzzem, byłbym uratowany.

- Posłuchaj, człowieku. Odłożyłem trochę grosza, ale nie mam pojęcia, jak to zagospodarować. Poza tym nawiązałem furę kontaktów z ludźmi związanymi z rodeo i mam taki dar przekonywania, że nawet boa dusiciel kupiłby ode mnie buty z wężowej skóry. Gdybyśmy połączyli twoje umiejętności farmerskie z moją głową do interesów... Czego więcej trzeba, żeby poprowadzić taką firmę?

- Jaką znowu firmę?

- Niech będzie spółka. - Sam uścisnął dłoń Travisa. Długo jeszcze gawędzili. Zanim wygaszono światła i wyproszono ich z lokalu, Sam był już przekonany, że Lazy Diamond stanie na nogi. Wiedział wprawdzie, że czeka go jeszcze sporo roboty i nie obejdzie się bez zaciskania pasa, ale King, Preston i Spółka będzie najlepszą tego rodzaju firmą w całym stanie. Mimo to nie potrafił się cieszyć. Cóż wart jest sukces, jeśli nie można się nim podzielić z przyjacielem?

Podzielić, przypomniał sobie Sam. Przecież tego właśnie chciała ode mnie Roni. A ja ją bez przerwy od siebie odpychałem. I to z powodu jakiejś głupiej dumy. Boże mój! Jeżeli już popełnię błąd, to on od razu musi mieć kosmiczny wymiar.

Boisz się, co? Nie martw się. Ja też. Potrafię ujeździć byka, który waży ponad tonę, ale jak trzeba się dogadać z kobietą... - Travis tylko pokręcił głową.

Pogwizdując cicho, Travis wsiadł do ciężarówki. Sam także usiadł za kierownicą furgonetki. Włożył nawet kluczyk do stacyjki, ale za moment zapomniał, co właściwie miał zamiar zrobić. Z całej siły zacisnął dłonie na kierownicy.

Roni twierdzi, że odsuwam ją od siebie i od moich spraw, myślał dręczony poczuciem winy Sam. Nawet nie przypuszcza, jak bardzo się myli. Travis ma rację. Ja ją kocham, ale okropnie się boję raz jeszcze zaryzykować. Właściwie nie wiem nawet, kiedy to się stało. Jakoś tak samo wyszło. Ziarno miłości już dawno zakiełkowało, a obecność Roni w moim domu sprawiła, że rozwinęło się jak rajski kwiat.

Ależ ze mnie osioł. Założyłem spółkę z Travisem. Roni też chciała być moim wspólnikiem, pragnęła uczestniczyć w moim życiu, mieć jakiś wkład w nasz wspólny majątek. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Czego tak bardzo się bałem? Mam teraz za swoje: puste łóżko, dziecko bez matki i życie bez sensu. I to wszystko przez moją własną, cholernie głupią dumę.

Musiał jeszcze tylko zdobyć się na odwagę. Wiedział, że Roni na to zasługuje, a Jessie powinna odzyskać matkę. Ale skoro dotąd w żadnej dziedzinie mu się nie wiodło, to skąd miał mieć pewność, że Roni da mu jeszcze jedną szansę? Nie wiedział nawet, czy jeszcze jej na nim zależy.

Z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem Roni zastanawiała się, co też widziała kiedyś w tym obleśnym, choć niewątpliwie przystojnym facecie. Teraz zupełnie ogłuchła na jego błagania, żeby jeszcze choć kilka dni została i udzieliła kilku rad scenografowi następnego filmu. Z kieliszkiem szampana w dłoni przyglądała się zebranemu na przyjęciu towarzystwu. Znane twarze, kosztowne toalety, bezcenne klejnoty... Zatęskniła za prostym i spokojnym życiem teksaskiego miasteczka, za truskawkami jedzonymi z rozłożonego na trawie obrusa i szampanem w plastikowych kubeczkach.

Ani klejnoty, ani najcudowniejszy kryształ nie zastąpią dobrego towarzystwa, pomyślała.

Jackson potrafił urządzać przyjęcia, a jednak Roni nudziła się tu jak mops. Tęskniła za domem i potwornie brakowało jej Jessie. Sama zresztą też.

Oddała oniemiałemu Jacksonowi pusty kieliszek, po czym wtopiła się w tłum pięknych i bogatych ludzi. Chciała jeszcze zamieni parę słów z kilkoma osobami z ekipy Jacksona, którzy szczególnie pomogli jej w pracy.

Pomimo braku wiadomości z Flat Fork i wyczerpującej pracy dla Jacksona, Roni znalazła trochę czasu na rozmyślania. Teraz była już absolutnie pewna, że kocha ponad wszystko Jessie i Sama i jej miejsce jest przy nich. Postanowiła wrócić do domu. Nie była wcale pewna, czy Sam kiedykolwiek pokocha ją tak, jakby tego pragnęła. Teraz jednak wiedziała już, jak powinna o niego walczyć i jak ma mu udowodnić, że zasługuje na miłość i zaufanie. Nie będzie to łatwe, ale możliwe. W końcu u podstaw ich małżeństwa leżała troska o przyszłość i szczęście Jessie. Roni była zdecydowana wywiązać się z umowy, którą sama zaproponowała. Rozmawiała z Annie Mitchell, tłuściutką sekretarką Jacksona, gdy nagle zorientowała się, że dziewczyna już jej nie słucha.

- O rany - mruknęła Annie, patrząc ponad głową Roni na coś bardzo interesującego. - Co to za kowboj?

Roni bez specjalnego zainteresowania odwróciła głowę we wskazanym kierunku. Dech jej zaparło. Jasne włosy, szerokie bary, skórzana kurtka, błękitne oczy... Sam!

Serce z radości podeszło jej do gardła, ale za chwilę posmutniała. Sam najwyraźniej dobrze się tu bawił. Kobiety otaczały go kołem. Uwieszona jego ramienia brunetka omal mu nie wlazła w spodnie, a blondynka, która trzymała go za rękę, śmiała się tak uroczo, że nawet w kamieniu wzbudziłaby pożądanie. Wszystkie dziewczyny były nim oczarowane.

Jeszcze się do tych" idiotek uśmiecha! Roni ogarnęła wściekłość. Co on sobie w ogóle wyobraża?

Nie namyślając się długo, przedarła się przez dzielący ją od Sama tłum gości i rozgoniła otaczający go wianuszek panienek.

Roni otworzyła usta i zaraz z powrotem je zamknęła. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego robi mu awanturę jak stara zazdrosna żona, gdy tak naprawdę miała ochotę tylko na jedno: rzucić się Samowi na szyję. Bała się jednak. Nie wiedziała, dlaczego przyjechał, i obawiała się, że może ją od siebie odepchnąć. Na dodatek przy ludziach.

- Co się stało Jessie? - zawołała tknięta nagłym przeczuciem. - Boże mój, Sam! Co...

- Nic się nie stało, skarbie - pogłaskał ją po głowie.- Krystal opiekuje się małą.

- Więc dlaczego... - Roni drżała z przejęcia i z dopiero co minionego strachu.

- Miałaś rację. Jeśli chodzi o mnie i o Travisa. Zawarliśmy pokój.

- Och, Sam! Tak się cieszę.

- To jeszcze nie wszystko. Zakładamy spółkę. Jakoś załatamy dziury, dopóki Lazy Diamond znów nie stanie na nogi.

A więc niepotrzebne mu moje pieniądze, pomyślała rozżalona Roni. Niepotrzebnie tak harowałam. Zawsze powtarzał, że obejdzie się bez mojej pomocy. Miał rację. Dobrze choć, że farma zostanie uratowana.

- Cieszę się - powiedziała.

- Nie wiesz czasem - Sam podrapał się po głowie - skąd King, Preston i Spółka mogłaby wziąć trochę forsy? Jakby nie było, ty też się nazywasz Preston i podobno masz jakieś pieniądze, więc pomyślałem sobie...

Ich pocałunek był taki, jaki powinien być pocałunek odnalezionych kochanków. Roni nie przeszkadzało nawet to, że goście Jacksona Diala im się przyglądają. No, może troszeczkę.

Sam wyprowadził żonę z zatłoczonej sali. Roni czuła na sobie zazdrosne spojrzenia zgromadzonych kobiet. Niektóre nawet zgrzytały zębami.

EPILOG

- Mamusiu! Mamusiu! Zobacz, co mam!

Sam Preston wszedł do domu za podskakującą jak piłka rudowłosą córeczką. Jessie miała już trzy lata. Buzia jej się nie zamykała, a niesfornych włosów w żaden sposób nie dało się utrzymać ani wstążką, ani spinką. Babcia Carolyn twierdziła, że to dziedziczne, bo Roni w dzieciństwie była dokładnie taka sama.

Sam rozejrzał się po swym ukochanym domu, który dawno już tak ładnie nie wyglądał. Świeżo pomalowane ściany, kilka nowych mebli i mnóstwo kwiatów. We frontowym pokoju urządzone było biuro firmy King, Preston i Spółka. Przez uchylone drzwi widział ułożone wygodnie na biurku nogi Angela Moralesa, których posiadacz rozmawiał z kimś przez telefon.

Dużo zrobiliśmy przez te ostatnie dwa lata, pomyślał z dumą Sam. Interesy idą dobrze, farma się rozwija i nawet Diabolo doczekał się licznego potomstwa, którego mi zazdrości cała okolica.

Ale najbardziej zadziwiały Sama te zmiany, które w nim samym zaszły. Z cichego, wymagającego człowieka, który wstydził się jakichkolwiek uczuć, stał się kochającym mężem i ojcem, bez trudności dogadującym się z kobietą, która była jego żoną, kochanką i najlepszą przyjaciółką. Miłość do Roni zmieniła życie Sama w każdym, najdrobniejszym nawet szczególe.

Jessie pognała we wskazanym kierunku. Jak bomba wpadła do pokoju i natychmiast wskoczyła na łóżko. Roni najwyraźniej przed chwilą wyszła z łazienki. Stała odwrócona plecami do drzwi. Włosy miała upięte w kok i właśnie wkładała na siebie szlafrok.

Sam wziął niemowlę na ręce. Uśmiechnął się do niego i połaskotał w tłusty policzek. Mały miał dopiero dwa miesiące. Rósł jak na drożdżach i już było widać, że kiedyś będzie podobny do ojca.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
222 Davis Susannah Rudzielec
D222 Davis Susannah Rudzielec
222 Davis Suzannah Rudzielec

więcej podobnych podstron