Żeby lepiej zobaczyć, niczego nie przeoczyć, trzeba częściej przed Bogiem zamykać swe oczy.
Człowieka poznaje się po jego patrzeniu - po tym, na co zwraca uwagę, co przegapia, czego dostrzegać nie chce, pod jakim kątem patrzy na wszystko, na ile widzi to, co niedostrzegalne. Coraz więcej jest teraz ludzi oślepionych, „prześlepiających” i zaślepionych. Zdarza się to nawet tym, którzy chcą szukać potrzebujących pomocy; tym, co czują ból i smutek innych; a nawet tym, którym się zdaje, że patrzą na wszystkich kochającym wzrokiem. Wzrok bowiem łatwo daje się uwodzić i mamić. I można wtedy widzieć tylko to, co pokażą, co wyolbrzymią media, nie zauważając tego, co nie interesuje kamer, a co na pewno interesuje Pana Boga i tych, którzy posługują się jeszcze swoim wzrokiem, a nie cudzym obiektywem...
*
Dlatego odchodźmy od neonów, od ekranów, od billboardów i stawajmy przed NIEWIDZIALNYM, prosząc Go o kolejną lekcję wypatrywania, dostrzegania i widzenia tego co umyka naszym oczom! Tam, gdzie jest dużo neonów nie widać gwiazd - nawet betlejemskiej. Tam, gdzie coraz wymyślniejsze wiktuały - coraz bardziej głodne serca. Tam, gdzie mnóstwo towarów, to i człowiek staje się składzikiem towarów z zepchniętą w kąt duszą. Tam, gdzie w adwencie jest już karnawał, tam prawie nikt nie czeka, nie wypatruje Tego, który wciąż omija rozbawionych, sytych i opętanych krzątaniną.
Kiedyś adwent otwierał serce, robił w nim miejsce dla Boga i ludzi, otwierał szerzej oczy - wyciszał, skupiał i nastrajał na radość Bożego Narodzenia. Teraz ludzie zamienili adwent w hałaśliwy bazar, jarmarczną wesołość, w przygotowanie do konsumpcji nadmiaru jedzenia, upominków i telewizyjnej rozrywki. I dlatego spoza tego wszystkiego trudno dostrzec: osamotnienie, smutek, poczucie obcości, skrywany płacz... bo wszędzie obowiązuje wręcz radość z „wesołych świąt”.
***
To było szóstego grudnia wieczorem. Do pani Anastazji przyszła pani Kordelia. Usiadła ciężko przy stole, podparła głowę i gorzko stwierdziła: Pani kochana, ludzie nie znają się na dobroci. Nie warto chyba być dobrą. Nie warto! - A cóż to panią takiego spotkało? - zagadnęła pani Anastazja stawiając na stole herbatę i ciasteczka. - Dużo niedobrego za moją dobroć - powiedziała pani Kordelia - Człowiek poświęca się, łamie sobie głowę, lata, zdobywa, kupuje... A potem sama niewdzięczność. Ot, tak dla przykładu, ta sparaliżowana z drugiego piętra. Zaniosłam jej dzisiaj swój nowy wypiek, no i wafelki z promocji oraz rosołek. I pytam się jej, czy nie zjadłaby czegoś z kuchni chińskiej. A ona, że nie, że nie głodna. To się obruszyłam. A ona w końcu ze łzami: „Droga pani, człowiek ma nie tyko żołądek!”. No i noś takiej przysmaki! Albo te dzieciaki z domu dziecka. Zatargałyśmy tam dziś karton uzbieranych zabawek. Całkiem jeszcze dobrych. A jedno z nich wyrzuciło nagle przez okno miśka i powiedziało, że na św. Mikołaja, to ono chciałoby dostać coś specjalnego. Patrz pani - sierota, a gębę ma jak wrota. Coś specjalnego! Trzasnęłyśmy więc drzwiami. A one wyrzuciły te zabawki za nami... Już nie wspomnę o tej, której załatwiłam dom samotnej matki. Poszłam dziś do niej i zaniosłam jej, no i tej reszcie jej podobnych, pobożne książki, żeby się nawróciły i pokutowały. Mają przecież za co. I wie pani, wyrzuciły mnie za drzwi. I ona też - niewdzięcznica! A nawet ten ksiądz-emeryt, dla którego odłożyłam z darów trochę skarpet, powiedział, że mu zimno nie w nogi, tylko w serce. I prosił, byśmy przyszły do niego w Wigilię po południu. Też wymyślił! Ja wtedy robię barszcz z uszkami i makiełki. Wigilia z księdzem - też coś! Ludzie, pani Anastazjo, tak się rozkaprysili, że nie wiedzą, czego chcą! - dokończyła wywód pani Kordelia. Na to pani Anastazja: Serca, pani Kordelio, trochę serca jeszcze chcą. - A co ja daję, jak nie serce! Ślepa pani jest? - podniosła głos pani Kordelia - Tylko ludzie poznać się na tym nie potrafią. Skaranie boskie z takimi!
* * *
Właśnie św. Mikołaj - ten prawdziwy, a nie ten tłusty krasnolud - otwierał ludziom oczy, uszy i serca na tych, którzy czegoś cicho potrzebują, ale nie zawsze tego, co chcielibyśmy im dać. Ta mądrość odgadnięcia, zrozumienia, taktu, dyskretnego spełnienia jest teraz coraz rzadziej spotykana. Nadmiar rzeczy bowiem sugeruje, że ludzie tylko rzeczy potrzebują. Zbyt duże zainteresowanie jedzeniem, każe nam myśleć, że uszczęśliwić kogoś można tylko kolejnym przysmakiem. Chęć bycia dobroczynnym może przysłonić konieczność czynienia dobra trudniejszego, ale trafiającego nie tyle do szafy, do żołądka czy kieszeni, lecz do serca. Właśnie adwentowa cisza, oczekiwanie, czuwanie uczyły myśleć o podarku i takim sposobie obdarowania, żeby obdarowany pomyślał, że rzeczywiście nawiedził go św. Mikołaj przebrany za człowieka o czułym sercu... O to teraz właśnie trzeba się pomodlić. W ciszy adwentu trzeba usłyszeć prośby niewysłowione. W ciemności adwentowych poranków i wieczorów, trzeba dostrzec czyjeś łzy ukryte, które dla Boga mają większą wartość niż gwiazdy. W cierpliwym adwentowym oczekiwaniu trzeba odgadywać komu i co jest najbardziej potrzebne, jako dar naszych rąk, naszych serc i naszej wiary.
Święty Mikołaju, mistrzu dawania mądrego, dyskretnego i czułego, módl się za nasze dary i obdarowywanie, abyśmy byli tylko Bożymi narzędziami do Ciebie podobnymi.