Kiedy jesteśmy młodzi, zdaje się nam, że wszystko wiemy najlepiej, że sami potrafimy o siebie zadbać. Rady starszych przyjmujemy z ironią i nawet nie zastanawiamy się nad tym, czy mamy rację. A przecież gdybyśmy posłuchali, uniknęlibyśmy wielu nieszczęść. Przecież łatwo mówić, a trudniej zrobić...
~~***~~
Mężczyzna odszedł kawałek, by po chwili przystanąć i sprawdzić, czy brunetka już odeszła. Jej smukła postać właśnie zniknęła za rogiem. "Obyś miała tym razem więcej szczęścia niż rozumu..." - wyszeptał sam do siebie Leslie i rzucił się biegiem w stronę obrzeży miasta. Nie miał czasu do stracenia. W każdej chwili... Zatrzymał się. W cieniu pobliskiego drzewa stał on. Wyglądało to tak, jak by na niego czekał.
-Przecież mówiłem, że przeznaczeniu nie można uciec - powiedziała zjawa ledwo słyszalnym głosem. Potem uśmiechnął się kpiąco i w następnej chwili przyszpilał już blondyna do ziemi.
-Kim ona była? - warknął.
Przeszył go dreszcz. Czyżby go śledził, a on głupi go nie zauważył? Jak wiele wie o Nuri?
-Jaka znowu ona? - odparł z ironią skrywając swój strach. - Jeśli chodzi Ci o tą z parku, to po prostu hmy... Moja ludzka dziewczyna.
Łowca roześmiał się grubym, szorstkim, gardłowym śmiechem, a potem splunął mu w twarz.
-Jesteś żałosny. Nawet nie potrafisz kłamać. Ludzka dziewczyna? Na kilometr zalatywało od niej wampirem.
Leslie poczuł, jak tamten wbija go w ziemię swoją siłą. Kości strzeliły niebezpiecznie.
-Teraz dokończę to, czego nie zrobiłem wcześniej.
Blondyn chciał się wyrwać, ale mu się nie udało. Po chwili leżał tam ze skręconym karkiem.
~~***~~
Dziewczyna usłyszała, jak straż pożarna jedzie na sygnale. Widziała dym, unoszący się z parku. Jednak nic ją to nie obchodziło. W głowie kłębiło jej się tyle myśli... Chciała biec, czym prędzej do domu, jednak pomimo późnej nocy ludzi na ulicach było bardzo dużo. Rozejrzała się. Miasto tętniło życiem. Jeździły samochody, które aż błyszczały w świetle ulicznych latarni, których złoty blask zalewał każdą ulice. Gdzieś w oddali Wieża Eiffel górowała nad wszystkimi budynkami w swym majestacie. Wysokie, kolorowe kamienice rzucały cienie na Siene River, która płynęła swym zwyczajnym, mozolnym tempem. Fontanna zakochanych była oblegana przez pary, bo każdy chciał mieć przy niej zdjęcie. Ludzie wracali z imprez, albo dopiero się na nie wybierali. Całe grupy maszerowały chodnikami, a ona sama musiała przemierzać ten świat. Nigdy jej to nie przeszkadzało... Jednak po rozmowie ze swoim `stwórcą` coś się w niej zmieniło. Bała się? Nie. Ale myśl o mieście, w którym mogłaby żyć normalnie, nie ukrywając się... Chciałaby tam trafić, jednak to Paryż był jej domem. Nie chciała go opuszczać. Tak rozmyślając trafiła na Lower East Side. Pośpiesznie przeskoczyła przez bramę domostwa, i podeszła do drzwi. Już miała je otworzyć, kiedy wyłoniła się jakaś postać z cienia. Był to mężczyzna, jednak nie widziała jego twarzy, bo zakrywał ją ciemny kaptur peleryny.
-Kim jesteś? - warknęła w jego stronę.
Uśmiechnął się lekko.
-Twoim koszmarem.
Potem się na nią rzucił. Była na to przygotowana. Przewróciła go na ziemię i obnażyła kły. Syknęła, kiedy chciał się poruszyć. On odpowiedział jej warknięciem i jednym ruchem odepchnął ją na bok i ugryzł w ramie. Krzyknęła i poczuła, jak cieknie jej krew. To ją jeszcze bardziej rozzłościło. Oczy zapłonęły jej szkarłatem. Nie pozostała napastnikowi dłużna i ostrymi paznokciami przejechała mu po twarzy rozcinając policzek. Zawył. Przez długi czas przepychali się i ranili. Nuria czuła, jak ucieka z niej cała siła. Była nieźle poobijana i do tego cała zakrwawiona. Jej przeciwnik nie wyglądał lepiej. Miała właśnie ugryźć go w szyję, kiedy odsunął się pośpiesznie i pobiegł w stronę bramy. Powinna go gonić, ale nie miała siły.
-Kiedyś tego pożałujesz Monphort! - warknął i przeskoczywszy przez bramę zniknął za żywopłotem. Brunetka rozdygotana weszła do domu. Przekroczywszy próg upadła. Zaczęła się wić jak w agonii i krzyczeć. Coś od środka ją rozrywało i w gardle jej zaschło. Zamknęła oczy. Miał racje, on wszędzie mnie znajdzie. Muszę uciekać - pomyślała i ostatkami sił się podniosła. Otworzyła oczy. Dywan, na którym leżała był we krwi. Automatycznie ruszyła w stronę łazienki.
-Bandaż...Gdzie jest ten cholerny bandaż?! - powtarzała rozgorączkowana, gdy jej roztrzęsione ręce odrzucały po kolei inne opakowania z apteczki. W końcu go odnalazła i powoli zaczęła zlizywać krew z ran, a następnie owijała je dokładnie bandażem, by zatrzymać krwotok. Skronie jej pulsowały. Nie miała czasu do stracenia, a wszystko toczyło się tak mozolnie.
-Czy tego chce, czy nie, muszę opuścić Paryż - ta myśl nadal przychodziło do niej niechętnie. Zaczęła sobie przypominać nazwę miasta, o której wspomniał jej Leslie.
-Fox... Nie, nie. Jakoś inaczej to leciało. Foxor. Też nie... Ah tak. Forks - mówiła sama do siebie, a kiedy natrafiła na właściwą nazwę uśmiechnęła się tryumfalnie i w pośpiechu pobiegła pakować swoje rzeczy.
~~***~~
Czasami świat może zmienić twoje życie.
Panna Nikt