KOGO BOI SIĘ WŁADZA Robert Kościelny


KOGO BOI SIĘ WŁADZA Robert Kościelny

Caitlin Johnstone stwierdziła, że pierwszym i podstawowym problemem współczesnego świata nie są spiski zawiązywane za zasłoną „tajemnicy państwowej”, ale fakt, że ludzie myślą, działają i głosują zgodnie z tym, jak podpowiadają im różne „siły zewnętrzne”, w sposób jawny i w pełni świadomy. Mainstreamowe media nie ukrywają tego, że chcą nas przekonać do zachowań niekoniecznie zgodnych z naszym najlepiej pojętym interesem, wyśmiewając się z niego, mówiąc że jest przejawem zacofania oraz zgniłym owocem przynajmniej jednego z grzechów głównych współczesnego dekalogu, takich jak tzw. homofobia, seksizm, populizm, mikroagresja, rasizm, faszyzm, itd.

Boją się nas, a my ich

Kontrola dostępu do informacji to tylko jedna strona zjawiska, nie najważniejsza. Istotniejsza jest kontrola naszego sposobu rozumienia informacji i zarządzanie nim, bo nie tak ważne jest, czy z oficjalnego, czy też alternatywnego źródła pochodzi dana wieść. Najistotniejsze zawiera się w tym, jakie jest do niej podejście. Kontrolerom zależy na tym, żeby było właściwe, czyli zgodne z ich oczekiwaniem i interesem.

Powodem, dla którego ludzie nigdy nie korzystają z siły, jaką daje im zdecydowana przewaga liczebna nad rządzącymi, aby wymusić na nich prawdziwą zmianę, a nie tylko „dobrą” , jest to, że zostali oni zmuszeni siłą propagandy do zaakceptowania status quo jako stanu pożądanego (lub przynajmniej normalnego). Propaganda klasy politycznej i medialnej jest zatem pierwszą linią obrony władzy. Jest to najsilniejsza i najistotniejsza broń, którą skierowano przeciwko nam, obywatelom. Władza, ta prawdziwa władza, którą określamy mianem „głębokiej władzy” lub „głębokiego państwa” (deep state), nie boi się polityków, nawet takich jak Donald Trump, „boi się nas” - pisze Caitlin Johnstone.

Z tego samego powodu nie boi się również Orbána, Kaczyńskiego czy innych „populistów”, bo w prawdziwe przerażenie wprawiają ją ludzie wolni, pozbawieni kompleksów, śmiali, wiedzący czego chcą, potrafiący się zorganizować, wyartykułować swoje żądania i zjednoczyć się w celu ich wymuszenia na „tłustych kotach”, udających lewicę, prawicę i centrum. To właśnie oni budzą strach, a nie aktualni przywódcy, których mogą zdmuchnąć jak świecę.

I dlatego cała para idzie w tym kierunku, aby wszelkie próby oddolnych inicjatyw rozbić - w tym celu zblatowana z prawicą lewica mówi o dostrzegalnych w nowopowstających podmiotach społeczno-politycznych przejawach „faszyzmu”, a prawica związana silną, choć niepisaną umową z lewicą ostrzega przed rosyjską prowokacją i ewidentnym przejawem putynizmu w nowych ruchach społecznych. Natomiast centrum opowiada jedno i drugie. A my się tym wszystkim przejmujemy, jakby to nie była gra, jaką prowadzą z nami rządzący, ale najprawdziwsza prawda. Innymi słowy, dajemy sobie w kaszę nadmuchać. Ot, co!

Caitlin walcząca

Caitlin Johnstone, Australijka z Melbourne, uzyskała dyplom dziennikarza w 2003 r., ale jak sama wspomina, już w trakcie studiów zorientowała się, że dziennikarz nie zajmuje się przekazywaniem rzetelnych informacji, tylko takich, jakie korzystne są dla dziennikarskiej korporacji. „Doszłam do wniosku, że nie mogłabym wykonywać takiej pracy”. Kilkanaście lat w branży utwierdziło ją tylko w tym przekonaniu. W 2016 r. Johnstone zaczęła publikować na własnej stronie internetowej, a rok później działając na platformie Patreon, umożliwiającej pobieranie opłat od administratorów za działalność dziennikarską, przeszła na całkowite utrzymanie swoich czytelników. „Stałam się dzięki temu osobą niezależną od jakichkolwiek nacisków politycznych i korporacyjnych. Mówię rzeczy, które moim zdaniem powinny być powiedziane, niezależnie od tabu, jakimi się je otacza”.

Dziennikarka uważa, że najgroźniejsi są ludzie przez nikogo nie desygnowani do władzy, niebiorący udziału w żadnych „wyścigach” do najwyższych urzędów państwowych, a mimo to rządzący tyleż realnie, co bezwzględnie. Ich moc decydowania i rozstrzygania wszelkich kwestii spornych przenika każdą płaszczyznę życia społecznego: politykę, ekonomię, kulturę, a nawet religię. To oni narzucają nam wizję rzeczywistości. Oni decydują o tym, co w zachodzących na Ziemi zjawiskach należy określić mianem „katastrofalnych”, niosących w niedalekiej przyszłości zagładę świata, a co heroicznie dążących do odwrócenia Armagedonu, kto wywołuje wojny, a kto jedynie uczestniczy w „misjach stabilizacyjnych”, co jest dobre i postępowe, a co złe i zacofane , kto jest bezkompromisowy w walce o słuszne sprawy, a kto przejawia fanatyzm w walce o sprawy głęboko niesłuszne, kto jest liberałem, a kto fundamentalistą.

Ci ludzie, rzeczywiści hegemonii, zwani czasami ludźmi deep state (choć akurat Caitlin Johnstone to określenie nie podoba się, jako że „zostało zawłaszczone i jest nadużywane przez republikanów”), rządzą za pomocą bardzo bogatego zestawu narzędzi. Do najistotniejszych należy język, sposób, w jaki przedstawia się, opisuje i interpretuje, obraz rzeczywistości.

Ktokolwiek kontroluje narrację, kontroluje świat. Pojmij tę kluczową kwestię, a zrozumiesz, dlaczego media kontrolowane przez plutokratów nieustannie oczerniają Juliana Assange'a, dlaczego zawsze popierają amerykański przemysł zbrojeniowy, dlaczego zwracają ogromną uwagę na niektórych kandydatów politycznych, jednocześnie całkowicie ignorując innych i dlaczego włożyli tyle energii w to, by wszyscy spierali się o szczegóły, w jaki sposób należy utrzymać status quo, zamiast debatować, czy w ogóle powinien on istnieć”. Plutokraci, jak nazywa dziennikarka dobrze znaną i u nas zgraję wiecznie tych samych, zawsze aktualnych, nieustannie z siebie zadowolonych „autorytetów” z lewa i z prawa, samoodtwarzające się sitwy wsobnego chowu, te grupy spłodzone przez środowiskowy incest opanowały życie polityczne i media. I ustalają, w co opinia publiczna winna wierzyć, jaki mieć wgląd w sytuację na świecie, aby powstrzymać społeczeństwo przed buntem przeciwko status quo, które im nie służy; bez skutecznej propagandy władza nie miałaby możliwości kształtowania mas zgodnie z własnym widzimisię.

Prezydenci odchodzą, system zostaje

Caitlin Johnstone nie ma wątpliwości, że niezależnie od tego, czy Stanami Zjednoczonymi władał Bush czy Obama, czy też rządzi Trump, system sprzyjający plutokratom, tym rzeczywistym władcom, temu prawdziwemu i niezmieniającemu się rządowi, trwa i będzie trwać, nawet gdyby obecny główny lokator Białego Domu zwyciężył w tegorocznych wyborach.

Niepokojący jest fakt, że jeśli nie będziesz brał pod uwagę daty wyborów i po prostu spojrzysz na liczby i twarde dane mówiące o tym, w jaki sposób działał rząd USA na przestrzeni ostatnich dekad, nie będziesz w stanie powiedzieć, kto jest prezydentem lub która partia polityczna rządzi w danym momencie”.

Johnstone przypomina, że pierwotnie termin „głębokie państwo” nie odnosił się do żadnej partii politycznej ani do jakiejś mrocznej kabały iluminatów, satanistów lub reptilian, ale do prostego i niezaprzeczalnego faktu, że istnieją niewybrane struktury władzy i mają one tendencję do wpływania na oficjalnie wybrany rząd Ameryki.

Nie była to teoria spiskowa; dziennikarka podkreśla, że była to koncepcja stosowana w analizie politycznej, aby opisać, w jaki sposób agencje rządowe i plutokraci z USA tworzą luźne sojusze ze sobą oraz z urzędnikami Waszyngtonu, aby wpływać na politykę i zachowanie rządu.

Niemożliwe jest, aby takie imperium, jakie zbudowała Ameryka, nie miało długoterminowych planów, obliczonych nie na miesiące, ale lata, a nawet dekady. Plany te przedstawiają sposoby kontroli nad światowymi zasobami, osłabienia, a nawet zniszczenia rywali, przyciągnięcia na swoją stronę co bardziej zgodnych i posłusznych sojuszników oraz zapewnienia hegemonii wojskowej i gospodarczej. Gdyby USA były normalnym krajem, który po prostu zajmuje się własnymi sprawami, taki stały rząd, niezmieniający się wraz z pojawieniem się kolejnej ekipy prezydenckiej w Waszyngtonie, nie byłby potrzebny. Ale Stany Zjednoczone nie są normalnym państwem, dlatego potrzebują takiego „superrządu”.

Jak już było wspomniane, dziennikarka niechętnie używa określenia „głębokie państwo”, ponieważ republikanie zafałszowali jego znaczenie i obecnie udział w „głębokim państwie” ma każdy, kto nie zgadza się z Donaldem Trumpem i jego polityką, zwłaszcza zagraniczną. Jest to oczywiste nieporozumienie i wypaczenie pojęcia, które do tej pory dobrze opisywało istniejące zjawisko władzy „podskórnej”. „Teraz, gdy chcę wskazać na trwałe, choć niewybierane struktury władzy Ameryki, zwykle używam słowa »oligarchia« lub »imperium«, lub po prostu »establishment«”, pisze Caitlin Johnstone.

Niezależnie kto wygra, oni rządzą

Podobnie jak w naszym kraju, również w Ameryce wszechwładne sitwy wspierane przez nieistniejący oficjalnie „mecenat” przygotowały scenariusz nadchodzących wyborów tak, aby niezależnie od tego, kto okazał się zwycięzcą, konfitury były dla tych co zawsze. Stąd zbytnie koncentrowanie się na obecnej kampanii prezydenckiej, a zwłaszcza nadmierne emocjonowanie się walką kandydatów nie jest wskazane, bowiem „wyniki wyborów w 2020 r. nie zmienią układu i nie obalą rządzącej nami plutokracji. Może to być nieco obraźliwe zarówno dla zwolenników Trumpa, jak i zwolenników Sandersa, ale to prawda” - twierdzi dziennikarka.

W innym swoim artykule dodaje „Poglądowi, że Donald Trump jest jakimś prezydentem pokoju, a nawet poglądowi, że przykłada on większą troskę do osłabienia aktywności kół wojskowych, chętnych do kontynuowania działań zbrojnych, zaprzeczają wszystkie dostępne fakty i dowody. Trump nie zakończył ani jednej wojny, którą rozpoczęli jego poprzednicy. Mało tego, do już istniejących dorzucił groźbę wybuchu konfliktu militarnego w Wenezueli i w Iranie oraz prowokacje względem uzbrojonej w broń nuklearną Rosji”. Czy te opinie nie są przesadne, zwłaszcza dotyczące Rosji, która w tym momencie uchodzi za gołąbka pokoju (albo „synogarlicę”, jakby zapewne powiedział pewien buc, polski polityk, który za wierną służbę na pańskim dworze ze stołka ministra przeniesiony został na posadę europosła)?

Oczywiście taki obraz Donalda Trumpa, jako marionetki już nie tylko Putina, ale wielkiego, niezniszczalnego establishmentu, może budzić wątpliwości. „Ilekroć zwracam uwagę, że obecna administracja kontynuuje wcielanie w życie wielu dotychczasowych programów CIA i neokonserwatywnych jastrzębi wojennych - takich jak ekspansjonizm gospodarczy i wojskowy, uwięzienie Assange'a, interwencjonizm mający na celu zmianę reżimu w Iranie i Wenezueli oraz zapoczątkowanie zimnej wojny - jego zwolennicy zawsze mówią: »Jeśli pracuje dla establishmentu, to dlaczego establishment tak ciężko pracuje, żeby się go pozbyć, co?«”.

Według Johnstone plutokraci wcale nie walczą z obecnym prezydentem. W każdym razie nie robią tego na serio. Starcie obu stron jest wyreżyserowane. Jest to kayfabe, co w wrestlingu oznacza tworzenie iluzji, że wszystko, co jest prezentowane publiczności w czasie gal, jest autentyczne, zwłaszcza walka, w której przecież tylko pozornie trzeszczą kości, a przeciwnicy rzucają się nawzajem o ziemię albo wyrzucają za liny ringu.

Nikt, kto potrafił policzyć mandaty senatu, nie wierzył, że Trump zostanie usunięty z urzędu w wyniku impeachmentu, a wszyscy, którzy rozumieli, na czym polega Russiagate wiedzieli, że ten sposób unicestwienia politycznego prezydenta to ślepy zaułek. „Gdyby plutokraci chcieli naprawdę usunąć Trumpa, nie ścigaliby się z nim dookoła maty, tworząc miraż prawdziwej walki, właśnie ów kayfabe, w którym nikt nikogo nie skrzywdzi”.

Oczywiście obecny prezydent nie stanowił pierwszego wyboru dla niektórych frakcji istniejących w stałym rządzie, podczas kampanii w 2016 r. Ale w system imperium został wmontowany mechanizm sprawiający, że może on funkcjonować i być przyjazny dla sitw nawet wówczas, gdy na czele Ameryki stoi niezbyt idealny (z punktu widzenia plutokratów) człowiek.

Inni nie są lepsi, od najgorszego

Ten sam mechanizm ochrony interesów stałego rządu sprawi, że kontrkandydaci Trumpa - jacy by nie byli, jak bardzo deklarowaliby swoją inność, swoją niezgodę na to, co wyprawia obecny prezydent, niezależnie od anatem, klątw i innych gromów ciskanych w kierunku Białego Domu - gdy przyszłoby do rządzenia, nie różniliby się w niczym istotnym od tego, którego obecnie uważają za demona.

W analizach przeprowadzanych przez Johnson przykładem na to, że nawet konkurent Trumpa o z pozoru skrajnie odmiennych poglądach, jakim jest Bernie Sanders, w gruncie rzeczy niewiele różni się od obecnego lokatora Białego Domu i absolutnie w niczym nie zagraża układowi. Nic się w systemie, który zdominował USA, nie zmieni. Nawet gdyby jakimś cudem ten socjalista wygrał wybory w 2020 r., nie stanie się nic. W każdym razie nic złego dla plutokratów.

Dziennikarka, której nieobce są pomysły lewicowego senatora Sandersa, stwierdziła: „Pewnie udałoby się mu podpisać kilka pożytecznych ustaw i prawdopodobnie nie dążyłby do wojny z Iranem, ale imperializm Stanów Zjednoczonych będzie się rozwijał mniej lub bardziej bez przeszkód, a jego popularna postępowa polityka wewnętrzna wymagałaby zgody Kongresu, aby ją z powodzeniem wdrożyć. W najlepszym razie byłby łagodnym reformatorem, który używałby zdobytego stanowiska jako ambony do szerzenia swych poglądów, jednocześnie będąc zarządzanym przez narrację mediów miliarderów, a wszelkie zmiany, które zdołałby wprowadzić, byłyby unieważnione przez kolejne administracje”.

Counterpunch pisał w kwietniu 2019 r.: „Wielu lewicowców łagodzi swoją krytykę w stosunku do Sandersa, a niektórzy nawet ogłaszają swoje poparcie dla jego kandydatury. Jednak ci, którzy obserwowali Sandersa od lat - np. działacze antywojenni z Vermont - wiedzą, że lepiej nie ufać Berniemu”. Jego wypowiedzi są antywojenne, ale kiedy przychodzi czas podjęcia ostatecznych decyzji, staje po stronie imperialistycznej władzy - np. wprawdzie głosuje przeciwko inwazji na Irak, ale później głosować będzie za finansowaniem okupacji tego kraju. Sanders głosował za udziałem USA, w ramach NATO, w wojnie w Bośni, poparł politykę Busha w Iraku oraz popierał szereg innych posunięć na arenie międzynarodowej, korzystnych dla plutokracji.

Oczywiście ludzie, którzy rządzą w Ameryce niezależnie od tego, kto rządzi w Białym Domu, woleliby mieć na posadzie głowy państwa w stu procentach swojego człowieka, ale establishment, który rządzi imperium, nie boi się Trumpa i Sandersa. Boi się Ciebie. Pani Caitlin Johnstone nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Cel - zrzucić jarzmo!

Niewybrana, ale rzeczywista władza ma sposoby na zachowanie dominacji po nadchodzących wyborach w Ameryce; jest w stanie doskonale poradzić sobie z tym, że prezydentem ponownie będzie człowiek, który nie jest idealnym szafarzem imperium. To, z czym absolutnie nie może sobie poradzić, jest perspektywa, że ​​zwykli ludzie w końcu wstaną i użyją siły swojej liczebnej przewagi nad garścią rządzących, aby wymusić prawdziwą, a nie „dobrą” (czyli pozorowaną) zmianę. Z tym władza niewybierana oraz ta zabawiająca się „zewnętrznymi znamionami władzy” (używając zwrotu red. Michalkiewicza) naprawdę walczy. Próbuje sabotować kandydatów posiadających poparcie ludzi; z tym, że tak naprawdę to nie ich sabotuje, tylko nas, którzy tego poparcia udzielamy.

Nie dowiemy się tego z mediów opłacanych przez miliarderów, ale protesty „żółtych kamizelek” we Francji trwają i zyskują coraz większe poparcie. Brak bieżących, szczegółowych informacji na temat wydarzeń nad Loarą i Sekwaną jest spowodowany tym, że zarządzający narracją medialną pragną wmówić ludziom i utrwalić w nich ideę, iż jedynymi rządami, których obywatele nie lubią są te, które nie zostały wchłonięte przez imperium, jak Chiny czy Iran. Ale dzieje się tak również dlatego, że propagandziści nie chcą, abyśmy w ogóle mogli pomyśleć, iż bunt przeciwko władzy jest możliwy.

Jeśli wystarczająca liczba osób zdecyduje, że status quo nie działa w ich interesie i zacznie podnosić głowę oraz naciskać rząd, aby zaczął wprowadzać rzeczywiste (bo zgodne z interesem społecznym) zmiany, to nawet plutokraci nie będą w stanie powstrzymać żywiołu. W tej chwili jedyną rzeczą powstrzymującą ludzi przed wybraniem wolności jest fakt, że zostali skutecznie przekonani masową propagandą, aby tego nie robili, bo w ten sposób „podpalą kraj”.

Jeśli nadejdzie prawdziwa zmiana, to dzięki gremialnym dążeniom ludzi, mających dość statusu widza w teatrze cieni, a nie dzięki kolejnym wyborom - prezydenckim czy parlamentarnym. „Jedyną przeszkodą jest cienka warstwa puchu narracyjnego” - pisze Caitlin Johnstone . Zarówno u nich, jak i u nas.

Apel na koniec

Pod artykułem Caitlin Johnstone czytelnik o nicku Mike napisał: „Agenci »establishmentu« mają łatwe zadanie, indoktrynując i kontrolując masy, ponieważ większość ludzi lubi być indoktrynowana i kontrolowana, a agenci »establishmentu« wiedzą o tym. Tajny plan superbogatej elity ma na celu doprowadzenie do bankructwa i zniszczenie klas średnich (będących ostoją konserwatyzmu i zdrowego rozsądku). Jednak oni, jako ludzie wykształceni, a teraz zepchnięci w rynsztok niedostatku, w końcu zrozumieją kłamstwa, chciwość, niesprawiedliwość i złośliwość elitarnych władców oraz farsę tak zwanej »demokracji«. Wtedy ci ludzie powiedzą: »Nie ! Nie będziemy już dłużej służyć tym panom niewolników i ich interesom«. Ci lepiej wykształceni poprowadzą biedne i zdezorientowane masy w globalnym ruchu wyzwolenia, o którym Największy Wyzwoliciel Izraela i Jego Ambasadorzy pisali, żyli, nauczali i promowali, dopóki władze ich nie zamordowały. Teraz musimy użyć klucza wiedzy, aby poprawić wysiłki i wyniki tych starożytnych wyzwolicieli. Klucze wiedzy ujawnią infiltrujących szpiegów władz oraz pomogą pojawić się nadziei, oraz rozwinąć i wzmocnić sieć odważnych i odnoszących sukcesy wyzwolicieli”. Im szybciej, tym lepiej. Dla nas.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Natura boi się próżni
czego boi sie człowiek 2
CRISTIADA wciąż nie może wypłynąć na szerokie wody Lewica boi się kato
dlaczego men boi sie out id 13 Nieznany
Matka Putina boi się FSB
Bajka traputyczna (Miś Małgorzatki - Dziecko boi się ciemności), Rozwój dziecka, bajki terapeutyczne
DEMON BOI SIĘ CHRYSTUSA
W krainie zabawek (bajka terapeutyczna- kiedy dziecko boi sie ciemności), PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE,
2 DZIECKO BOI SIE CIEMNOSCI(1)
Czego boi się człowiek
Czy Kościół boi się wampirów
Natura boi się próżni
Sikorski boi się rosyjskich prokuratorów Nasz Dziennik, 2011 03 18
Nie boję się mówić! Robert Ważyński fragment
1340 Nie stało się nic Robert Gawliński
GLOBALNA DEZINTEGRACJA Robert Kościelny
Nie boję się mówić! Robert Ważyński

więcej podobnych podstron