296 Jessica Matthews Dzień radości


Jessica Matthews

Dzień radości

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Mam dwie wiadomości, dobrą i złą. Od której zacząć?

- Nie wiem. - Claire Westin zerknęła znad filiżanki kawy na lekarza, który zatrudnił ją przed dwoma miesiącami. - A jak wolisz?

Alex Ridgeway wzruszył ramionami.

- Spytałem pierwszy. - Gdy się uśmiechał, wyglądał o dziesięć lat młodziej, a miał już lat trzydzieści pięć.

Patrząc na mężczyznę, którego skóra nie straciła dotąd opalenizny, Claire zatęskniła za upałem. Gdyby tak chodził po ogrodzie bez koszuli, mogłaby sprzedawać kobietom bilety na ów pokaz. I zapewne dorobiłaby się małej fortuny.

Jedyną niedoskonałością, jaką zdołała odnaleźć w przystojnym brunecie, była cienka blizna przecinająca prawą brew. Brakowało jej odwagi, by zapytać o przyczynę tej drobnej skazy. Ponieważ Alex miał sylwetkę koszykarza, a do tego dłonie idealne do chwytania i rzucania piłki, przyjęła, że zranił sobie czoło, uprawiając sport. Teraz jednak oczekiwał konkretnej odpowiedzi, a nie oceny swojej urody.

- To może zacznij od dobrej. Nie chcę psuć sobie humoru z samego rana.

- Henry Grieg podarował nam sto dolarów. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Ale Claire świetnie wiedziała, że z taką sumą wiele się nie zdziała.

- Dlaczego coś mi podpowiada, że ta stówa ma związek ze złą wiadomością?

- Nie taką znów złą. - Alex zrobił minę jak chłopiec, który ani chwili dłużej nie potrafi dochować tajemnicy. - Mamy razem ubrać choinkę w poczekalni.

Dla Claire była to rzeczywiście zła wiadomość, i to przez duże Z. Przed trzema laty po raz ostatni uległa świątecznej gorączce. Były to najgorsze święta w jej życiu. Od tamtej pory robiła, co mogła, by ignorować Boże Narodzenie.

Zamoczyła usta w kawie i syknęła.

- Co jest? - spytał. - Za gorąca?

- Poparzyłam sobie język. Ale wróćmy do tej nieszczęsnej choinki. Czemu padło akurat na nas? Jesteśmy tu nowi.

Napełnił kawą filiżankę, a właściwie ceramiczny kubek z napisem „Najlepszy tata”, i wrzucił do niego kostkę lodu.

- No właśnie.

- Aha, rozumiem. Zostaliśmy wybrani z braku innych kandydatów.

- Niezupełnie. - Znowu uniósł w uśmiechu kąciki ust, co wzbudziło w niej pewne podejrzenia. Jeżeli doktor Grieg wydał polecenie służbowe, mówi się trudno. Co innego jednak, jeśli Alex zadecydował w jej imieniu.

- Tylko mi nie mów, że zgłosiłeś nas na ochotnika.

- Szef złapał mnie wczoraj wieczorem, jak wychodziłem, i zapytał, czy mógłby na nas liczyć.

Claire walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć złością.

- I powiedziałeś tak.

- A jakie miałem wyjście?

- Odmówić - rzuciła natychmiast.

- No wiesz, to była bardzo uprzejma prośba. Ale od razu zrozumiałem, że nie mam wyboru.

Alex zamieszkał w Pleasant Valley latem, Claire zaś przed sześcioma tygodniami, w połowie października.

- Dziwne, że nie wybrał kogoś, kto zna tutejsze obyczaje - rzekła zirytowanym głosem.

- Świeża krew to nowe pomysły. Tak uważa Henry. Tyle że ta świeża krew nie ma żadnych świeżych pomysłów ani ochoty na zastanawianie się nad nimi.

- Sądziłam, że to lekarze i ich żony albo narzeczone odpowiadają za świąteczne dekoracje.

- Tak, ale skoro nie mam ani jednej, ani drugiej, musisz mi pomóc. Poza tym Henry sam o tobie wspomniał. - Patrzył na nią przenikliwie, czego nie lubiła.

- Jakiś problem?

Owszem, miała ochotę krzyczeć, lecz zacisnęła zęby. Chętnie poprosiłaby kogoś o zastępstwo, choćby Norę Laslow, bo to ona namówiła ją na tę pracę. Czy ma wytłumaczyć Aleksowi, jakie uczucia wzbudza w niej Boże Narodzenie? Dlaczego te święta nie przynoszą jej radości, tylko pogrążają w depresji? I po co ma to mówić? Alex na nią liczy. Henry wydał dyrektywę, a jego życzenie jest rozkazem i trzeba mieć naprawdę ważny powód, by mu się nie podporządkować.

Oczywiście Alex zrozumiałby jej motywy, ale czy ona ma chęć na zwierzenia? Nie. W końcu przyjechała tu zacząć wszystko od nowa, a co za tym idzie, nie wracać do przeszłości. Postanowiła także posuwać się naprzód z prędkością ślimaka. No cóż, nie ma wyboru i musi sprostać zadaniu.

- Dobrze - oznajmiła po chwili. - Szkoda tylko, że najpierw tego ze mną nie uzgodniłeś.

- Niby jak? Zaskoczył mnie. W każdym razie nie obawiaj się, że to zabierze ci dużo czasu - zapewnił.

- Rozmawiałem z Jennie, chętnie nam pomoże.

- No to ja nie będę potrzebna. - Ośmioletnia córka Aleksa na pewno doskonale poradzi sobie z ubieraniem choinki.

Alex zmarszczył czoło.

- Przeciwnie - stwierdził. - Po pierwsze to jest konkurs, i to w kilku kategoriach. Najładniejsza choinka, najoryginalniejsza choinka i tak dalej. Henry mówił, żeby wybrać sobie temat, ubrać drzewko wedle własnego gustu i nie brać sobie do serca konkursu. Wspomniał co prawda, że przez ostatnie trzy lata nasz oddział zawsze wygrywał...

Temat? Nagroda? To nie wystarczy powiesić na choince kilka bombek? Wygląda to raczej na poważną sprawę, a Claire nie ma głowy do żadnych spraw, zwłaszcza poważnych.

Nie ma też do nich serca.

- Masz jakiś pomysł? - spytał Alex.

- Wybacz, ale nie. - Potrząsnęła energicznie głową.

- Co powiesz na płatki śniegu i sople lodu? Lodowate zimno. Trudno by znaleźć bardziej adekwatny opis jej uczuć o tej porze roku.

- Może być. - Całe szczęście, że nie zaproponował aniołków. Tego by chyba nie strawiła. - Ale czas nas goni. Gdzie teraz znajdziemy takie rzeczy?

- Poszliśmy wczoraj do sklepu zrobić rozeznanie. No i trafiły nam się szklane sople, a Jennie obiecała, że powycina płatki śniegu z błyszczącego papieru. - Na jego twarz wypłynął uśmiech. - Tak się przejęła, że zaraz po powrocie do domu siadła do roboty. Ona uwielbia Gwiazdkę.

Czy jej Joshua wyczekuje świąt równie niecierpliwie co Jennie? Raczej nie, bo ona sama nie ulega świątecznej atmosferze. Może powinna to zmienić ze względu na syna?

- W każdym razie - ciągnął tymczasem Alex - skoro już uzgodniliśmy temat, w przerwie na lunch wyskoczymy jeszcze raz do sklepu. Mam nadzieję, że pojedziesz z nami.

- Dzisiaj to wykluczone. - Udała, że jest tym zasmucona. - Chcę podciąg włosy, jeśli moja fryzjerka będzie wolna.

Przyjrzał się jej. Miała chęć poprawić swą fryzurę.

- Wyglądasz bardzo dobrze.

- Dziękuje, ale wierz mi, to konieczne. Nie przejmuj się, na pewno nie wniosę zastrzeżeń do waszych zakupów. Powiesz mi potem, ile ci jestem winna.

- Nic - rzekł od razu. - Przecież Henry dał mi stówę.

- No tak. Nasza dobra wiadomość - odparła chłodno. - Wystarczy ci?

- Chyba tak. Zresztą nie wolno nam przekroczyć budżetu. Wybierasz się na zebranie pracowników?

Wołałaby go uniknąć, gdyby nie Henry, który miał bzika na tym punkcie.

- Tak, muszę tylko przedtem zadzwonić.

- To na razie.

Alex wyszedł, a w pokoju nagle powiało chłodem. Claire trudno było przyznać się do tego, że wyjątkowo odczuwa jego obecność. Co więcej, był jedynym mężczyzną od śmierci Raya, na którego reagowała w ów niewytłumaczalny sposób.

Był wolny przez duże W, to znaczy, jak ujmowała to Nora, szczęśliwie rozwiedziony. Niemniej bardziej interesowało go wychowanie córki niż nowy związek. Claire czuła podobnie. Joshua wymagał jej uwagi. Wychowywała go samotnie i w związku z tym pragnęła dać mu wszystko podwójnie, zrekompensować brak drugiego rodzica.

Zajrzała do zakładu fryzjerskiego, gdzie dowiedziała się, że musi poczekać na swoją kolej do środy, po czym pospieszyła do sali konferencyjnej i wpadła prosto na Norę.

Nora i Claire były w tej samej grupie w szkole pielęgniarskiej. Przyjaźniły się od jedenastu lat. Nora, pełna energii blondynka, pracowała dla Dennisa Rehmana, młodego żonkosia. Ponieważ trzy ciąże w ciągu pięciu lat dodały jej wagi, była na permanentnej diecie.

- Nie siadaj przy stole - ostrzegła przyjaciółkę i skierowała ją w stronę krzeseł pod ścianą.

- Dlaczego?

- Bo ktoś przyniósł pączki z budyniem, a moja siła woli jest dzisiaj na wyczerpaniu.

- Dobrze.

Na szczęście dla Nory szybko zajęto miejsca wokół stołu konferencyjnego i równie szybko zniknęły pączki. Obok Aleksa siedziało trzech kolegów lekarzy: Dennis Rehman, Mike Chudzik i Erie Halverson. Henry Grieg stał u szczytu stołu. Postukał wiecznym piórem w filiżankę i sala ucichła.

- Powiem krótko, moi drodzy - zaczaj. - Na pewno otrzymaliście już informację o zaległych kartach pacjentów. Znacie także moją opinię na ten temat. Zróbcie z tym coś.

Claire podziwiała Aleksa między innymi za staranność i sumienne wywiązywanie się z obowiązków. Nie podejrzewałaby nawet, że zalega z robotą papierkową.

Po dyskusji na temat budżetu na bieżący kwartał, Henry zwrócił się do zebranych:

- Przypominam, że do naszego zespołu należy przygotowanie tegorocznego świątecznego przyjęcia.

- Przecież niedawno urządzaliśmy przyjęcie. To już minęło pięć lat od tamtej pory? - zawołał zdumiony Mike Chudzik, niewysoki i łysy lekarz po czterdziestce, mąż nauczycielki i ojciec dwójki dzieciaków, które chodziły do podstawówki. Henry skinął głową.

- W ubiegłym roku gospodarzem była ortopedia, a teraz nasza kolej. Wpisujcie się na listę u Amy, zajęć nie brakuje. - Lustrował przez okulary ściśniętych jak sardynki w puszce podwładnych. - Oczekuję stuprocentowego udziału.

Claire jęknęła w myślach. Liczyła na to, że nikt nie zauważy jej nieobecności, w końcu w przychodni pracuje trzydziestu lekarzy reprezentujących niemal wszystkie ważniejsze specjalności, a do tego prawie trzysta osób personelu pomocniczego. Do głowy jej nie przyszło, że grupa lekarzy rodzinnych ma do odegrania kluczową rolę. I tp akurat w pierwszym roku jej pracy.

Musi być jakiś sposób, żeby się z tego wywinąć. Jeśli nie znajdzie innego pretekstu, wykorzysta syna. Małe dziecko może w każdej chwili zachorować. Nie życzyła mu tego, oczywiście, po prostu była tak zdesperowana, że uciekłaby się w razie konieczności i do takiej wymówki.

Krzesła zaszurały po podłodze, zebranie dobiegło końca. Claire i Nora wychodziły jako niemal ostatnie. Claire skorzystała z wolnej chwili, by porozmawiać z przyjaciółką.

- Słyszałaś już? - spytała tonem, który przeznaczony był wyłącznie dla uszu Nory. - Mamy z Aleksem ubierać choinkę.

Nora puściła do niej oko.

- Szczęściara. Znam kilka pielęgniarek z onkologii, które umrą z zazdrości.

- Chętnie im oddam ten przywilej.

- Jeśli drzewko ubierze ktoś spoza naszego oddziału, zostaniemy zdyskwalifikowani.

- To może Hattie by mnie wyręczyła. - Hattie przerwała emeryturę, by pracować z Erickiem, gdy jego stała asystentka poszła na urlop macierzyński. - A co z tym przyjęciem? Wykluczone, żebym brała w tym udział.

- To jest niemożliwe.

- Mam cię błagać?

- Nie musisz. Przemyśl to i tyle. Przyjechałaś tu, żeby zacząć od nowa, zresztą moim zdaniem za długo zwlekałaś.

Nora sugerowała jej przeprowadzkę półtora roku wcześniej, ale Claire długo tę kwestię roztrząsała.

- Ale jestem. I staram się zaadaptować.

- No więc zaadaptuj się jeszcze bardziej.

- Chyba nie jestem w nastroju.

- Więc zmień nastrój - poradziła przyjaciółka. - Nie chcę wyjść na sekutnicę, pewnie czułabym się tak samo jak ty, gdybym pochowała męża tydzień przed Bożym Narodzeniem. Ale to było trzy lata temu. Musisz myśleć o Joshuy. Chyba nie chcesz pozbawiać go radości dlatego, że nie jesteś w nastroju?

- On ma dwa lata. Dopiero jak pójdzie do przedszkola, zorientuje się, o co chodzi.

- Przecież już ogląda telewizję - powątpiewała Nora. - A za rok o tej porze zaznaczy ci cały katalog z prezentami. Potraktuj to jako pierwszy krok. Masz tylko udekorować poczekalnię.

- Nie zapominaj o przyjęciu.

- Możesz na przykład witać gości. Jak wszyscy już się zameldują, chyłkiem dasz nogę.

Akurat, miałaby stać z uśmiechem przyklejonym do twarzy i jeszcze składać życzenia. Nie, to ponad jej siły.

- Nie sądzę.

Nora wzruszyła ramionami.

- Wybierz sobie zajęcie, bo inaczej postawią cię przy ponczu. A to robota na cały wieczór, możesz mi wierzyć. Zawsze znajdzie się jakiś dudek, który ma chęć go przyprawić.

- Typowa impreza w pracy. - Claire doskonale pamiętała przyjęcia, na które chadzała z Rayem.

- Z tłumem ludzi, którzy piją na umór. Ciekawe. Darmowe drinki zawsze demaskują ukrytych alkoholików. No nic, lecę. Czeka nas dziś pracowity ranek.

Claire poczyniła ostatnią próbę.

- Na pewno nie dasz się namówić, żeby ubrać za mnie choinkę?

- Owszem, dałabym - zaczęła przyjaciółka i dodała, zanim Claire westchnęła z ulgą: - gdybym uważała, że to ci w jakiś sposób zaszkodzi. Ale moim zdaniem to znakomita recepta na twoją świąteczną depresję.

- Wielkie dzięki.

Nora pokazała jej szeroki uśmiech.

- Od czego są przyjaciele? Pomyśl, że spędzisz czas z naszym cudownym doktorkiem. Może nawet rozmowa nie ograniczy się do chorób i pacjentów.

- Na co dzień rozmawiamy o różnych sprawach. - Co prawda zazwyczaj ich pogawędki koncentrują się wokół dzieci.

- No to zyskasz dodatkową okazję.

- Skreślę cię z mojej listy świątecznych życzeń.

- I tak nie wysyłasz kartek.

- Mogłabym zacząć.

- Zaufaj mi, to ci tylko dobrze zrobi. Na razie. Claire, zdenerwowana logiką przyjaciółki, masowała kark i oceniała swą sytuację. Doszła do wniosku, że nie ma wyboru, i jeszcze bardziej się zirytowała.

- Zrobię tę cholerną listę tylko po to, żeby skreślić z niej Norę - mruknęła pod nosem.

- O jakiej liście mówisz? - zaskoczył ją głos Aleksa.

- O liście osób, do których mam wysłać życzenia.

- Aha. To jak, dekorujemy dzisiaj poczekalnię?

Z trudem powstrzymała pełne rezygnacji westchnienie.

- Czemu nie. - Im szybciej się z tym uporają, tym szybciej zacznie znów normalnie oddychać.

- Nie zmieniłaś zdania w sprawie wspólnych zakupów? Twoja opinia byłaby dla nas bezcenna.

Powinna mu powiedzieć, że nici z wizyty u fryzjera, ale na samą myśl o świątecznych ozdobach robiło jej się niedobrze.

- Nie.

- Trudno. - Spojrzał na zegarek. - Dopiero wpół do dziewiątej?

- Dochodzi dziewiąta. Kiedy kupisz sobie nowy zegarek?

- Ten jest dobry, muszę tylko wymienić baterię.

- Już to mówiłeś. Idź do sklepu i kup porządny zegarek.

- Kiedy żaden mi się nie podoba. Teraz tak wydziwiają, że w ogóle nic na tarczy nie widać. A propos, do południa będzie ta mała Harknessów. Poproś, żeby przefaksowali wyniki z laboratorium.

To jest właśnie zadanie dla niej. Przedpołudnie upłynęło im dość pracowicie. Claire zwijała się jak w ukropie, by wyprzedzić życzenia Aleksa i spełnić jego prośby.

Dni poprzedzające święta zawsze mijają w szalonym tempie, ale pracy przed Świętem Dziękczynienia było jeszcze więcej. Zimny listopad sprowadzał dodatkowych pacjentów, którzy zgłaszali się w ostatniej chwili z przeziębieniem i grypą. Oprócz nich przychodzili oczywiście ci wcześniej zarejestrowani oraz ofiary wypadków. Claire ukryła rozterki za pozornym optymizmem, ale kiedy wyszedł ostatni pacjent, Alex zaś pojechał po córkę, nie mogła dłużej udawać.

Otworzyła pudełko z ozdobami choinkowymi z minionego roku i natychmiast ogarnęło ją przejmujące poczucie straty. Te zimowe święta, cały ten szum i bieganina sprawiały jej kiedyś wielką frajdę. Niestety, należy to już do przeszłości. A nawet jakby do innego życia. Zdumiewające, że jeden dzień potrafi do tego stopnia odmienić postrzeganie świata.

Wyobraź sobie, myślała, że to po prostu jeszcze jedno święto, jak walentynki, Wielkanoc czy Święto Niepodległości. Tylko jak to zrobić, kiedy zapach świeżo ściętej choinki, którą dopiero co dostarczono do przychodni, przypomina jej sosnę, trzymającą wartę u grobu jej męża?

Nie, to nie jest jeszcze jedno święto. To Boże Narodzenie, które wywołuje w niej lęk. Oczekiwała go z trwogą od momentu, kiedy drzewa zaczęły zmieniać kolor szat, a liście opadać. Większość ludzi w radosnym napięciu liczy dni dzielące ich od dwudziestego piątego grudnia. Claire czekała na dwudziestego szóstego, bo wówczas stacje radiowe wracają do codziennej ramówki i nikt już nie składa życzeń przy pomocy formułki kompletnie nieprzystającej do jej odczuć.

Wesołych świąt.

Nie po raz pierwszy zastanowiła się, dlaczego nikt nie wybudował ośrodka dla osób w podobnej sytuacji, które pragną jedynie przeżyć ten miesiąc jak najmniej boleśnie.

Po cichu liczyła na to, że Nora ma rację, że udział w świątecznych przygotowaniach w pracy będzie próbą tego, co niechybnie czekają kiedyś w domu. Bo przecież nie ma prawa odmawiać synowi radości należnej wszystkim dzieciom.

Ta myśl dodała jej odwagi. Podeszła do czerwonego plastikowego pudła, które przynieśli pracownicy działu technicznego. Rozpakowała je do końca, znajdując lampki, lśniące barwne ozdoby, srebrne sople oraz łańcuchy. Niechęć, z jaką myślała o ubieraniu choinki w domu, wynika częściowo z tego, że większość tych przedmiotów miała dla niej wartość sentymentalną. Szczęśliwie nie dotyczy to ozdób z tej paczki.

Wszystko było dobrze, póki nie otworzyła jasnobrązowego pudełka. Na posłaniu z białej bibuły leżał bogato zdobiony anioł. Claire wstrzymała oddech.

Anioł był identyczny jak ten w domu, z rudawozłocistymi włosami, w szacie ze złotego brokatu. Dotknęła go. Nawet nie poczuła, że czoło zrosił jej pot. Za żadne skarby nie wsadzi anioła na czubek choinki. Już prędzej zmierzy się z tłumem w sklepie i poświęci swoje skromne fundusze, by coś kupić.

Dumając nad tym, nie zauważyła, że nie jest już sama.

- Coś nie gra? - zapytał Alex.

ROZDZIAŁ DRUGI

Szybko zamknęła pudełko i zmieszana, przeniosła wzrok na Aleksa z nadzieją, że nie wzbudziła w nim żadnych podejrzeń. Niestety, od razu zobaczyła zmarszczkę na jego czole i pytanie w oczach. Zdobyła się na uśmiech.

- Nie. Czemu pytasz?

Wzruszył ramionami, lecz zmarszczka nie zniknęła. Claire zrobiło się nieswojo, ponieważ patrzył tak, jakby czytał w jej myślach.

- Jesteś trochę... spięta - odparł w końcu. Oczywiście, miał rację, pod warunkiem, że „spięta”

jest łagodnym określeniem ataku paniki. Wznosiła ciche modły, by jej wygięte w łuk wargi nie wyglądały zbyt sztucznie.

- Tak? - Rozejrzała się dokoła, bezradnie szukając usprawiedliwienia dla swojej ponurej miny. - Właśnie przeglądałam stare ozdoby. A zakupy udane?

Śmiech Aleksa złagodził niczym balsam jej znękaną duszę. Spokój był jej niezbędny jak cukrzykowi insulina.

- Nakupiliśmy mnóstwo sopli. Jennie mówi, że drzewko będzie anemiczne, jeżeli na każdej gałązce nie zawiśnie ich co najmniej kilka. Jeśli chodzi o Boże Narodzenie, moja córka nie zna umiaru. Teraz usiłuje ograniczyć do pięciu listę wymarzonych przez siebie prezentów.

Claire zawsze wyznawała filozofię, że „im mniej, tym lepiej”. Nagle uświadomiła sobie, że Alex przyszedł sam.

- A gdzie Jennie?

- Przy automacie z wodą. Chciałbym cię o coś prosić. Rzadko zwracał się z prośbą, przynajmniej do niej.

Parę razy prosił na przykład, by wrzuciła pilny list do skrzynki pocztowej przy wejściu do kliniki. Tym razem nieśmiały wstęp sugerował, że chodzi o bardziej skomplikowaną usługę.

- Słucham, mów śmiało.

Potarł skroń. Zauważyła przy okazji kilka srebrnych nitek w jego włosach.

- Czy mogłabyś zacząć beze mnie?

- Ty nas w to wpakowałeś. - Mówiła spokojnie, chociaż się zirytowała. Miała wielką nadzieję, że to Alex i Jennie ubiorą choinkę, a ona będzie tylko kibicować.

- Nie zostawię cię. Muszę tylko przejrzeć kilka raportów i zadzwonić w parę miejsc.

- No więc poczekam.

- Nie wiem, ile to potrwa. Podejrzewam, że pacjenci nie byliby zadowoleni, gdyby musieli siedzieć w tym bałaganie.

No i znalazła się w potrzasku. Zmuszona podstępem do czegoś, co nie napawało jej entuzjazmem.

- Jak znam moją córę - dodał. - To przysłowiowa Zosia samosia, ale gdybyście pracowały razem... - Urwał i uniósł pytająco brwi. - Dopilnuj, żeby nie przesadziła. Bo widzisz, w domu wieszamy, co nam wpadnie w ręce, ale nikt prócz nas tego nie ogląda. A to - zerknął na drzewko - zostanie ocenione.

Claire nie obchodził konkurs, chociaż zdawała sobie sprawę, że choinka może im się przysłużyć albo wręcz przeciwnie. I dlatego powinna dać z siebie wszystko.

- Dołożę wszelkich starań - odrzekła poważnie.

- To świetnie. - Oczy mu pojaśniały, zerknął na zegarek. - Gdzież ona się podziewa?

- Może kupiła sobie coś do jedzenia.

- Pewnie tak. - Przewrócił zabawnie oczami. - Musi istnieć psychologiczny związek między końcem lekcji a wzrostem apetytu. Przekonasz się kiedyś sama.

- O, to dopiero za kilka lat.

- Możesz mi wierzyć, że ledwie zdążysz mrugnąć - przekonywał. - Niestety, nasze dzieci rosną.

- Święta prawda. - Joshua już zaczął walczyć z nią o niezależność. Nie minie wiele czasu, a wybierze raczej towarzystwo kolegów niż matki. Na razie Claire zaspokaja jego potrzeby, ale co będzie, kiedy zainteresowania syna zwrócą się w stronę chłopięco-męskich spraw? W porę przypomniała sobie radę swojej matki, by nie martwić się na zapas.

Alex nie zdążył zreferować jej dalszych rewelacji z ojcowskiego życia, bo Jennie wpadła do pokoju z pudełkiem po butach, które zawierało wykonane przez nią płatki śniegu. Drobna twarz dziewczynki z ciemnymi oczami, okolona równie ciemnymi włosami, była roześmiana. Claire od razu zauważyła podobieństwo do ojca. Cienka blizna biegnąca między nosem a górną wargą, ślad, jaki nosi każde dziecko urodzone z rozszczepioną wargą, była ledwie widoczna. Dziewczynka mówiła normalnie, choć uważny słuchacz mógł odgadnąć, że w jej przypadku rozszczepienie dotyczyło też podniebienia.

- To co, zaczynamy? - spytała tak podniecona, aż przebierała nogami.

- Oczywiście. - Alex pociągnął ją za koński ogon.

- Muszę jeszcze chwilę popracować, Claire ci pomoże.

Dziewczynka zmarkotniała. Odciągnęła ojca na bok i powiedziała dosyć głośnym szeptem:

- Tato, obiecałeś.

- Najpierw muszę zrobić porządek na biurku. Nawet się nie obejrzysz i już tu będę.

Jennie zrobiła kwaśną minę.

- No już. Claire nie gryzie. - Ałex spojrzał na pielęgniarkę nad głową córki i puścił do niej oko. - I pamiętaj, ona tu rządzi.

- Ale tato. Ja to wymyśliłam, a jak jej się nie spodoba, to co?

Claire stwierdziła, że pora interweniować.

- Twój tata wszystko mi powiedział. Masz doskonały pomysł. Podobno narysowałaś choinkę. Możesz mi pokazać?

Udobruchana pomysłodawczyni wyjęła z kieszeni dżinsów złożoną kartkę. Claire wyczuła, że Alex wycofuje się chyłkiem i wymownym spojrzeniem dała mu znać, że oczekuje go szybko z powrotem. Potem przeniosła wzrok na rysunek.

- Tak, to naprawdę ładne. Nic bym tu nie zmieniła.

- Serio? - ucieszyła się dziewczynka.

- Mam tylko jedną propozycję. Niebieski jest zimny, tak jak srebrny, może dodałybyśmy błyszczące niebieskie bombki?

- Dobra.

A zatem uniknęły nieporozumień. Claire udawała nawet, że dobrze się bawi.

- Od czego zaczniemy?

- Pani rządzi - przypomniała Jennie, jakby Claire zapomniała o hierarchii.

- Ale to nie znaczy, że nie mogę posłuchać twojej rady?

- Tata zawsze zaczyna od lampek.

- No jasne. Ależ ze mnie gapa. Co dalej?

- Ozdoby - poinformowała Jennie z powagą.

- To może ja je wyjmę, a ty porozwieszaj.

Claire wyjęła kartonowe pudełka z toreb, które przyniósł Alex, zaś Jennie przyczepiała druciki do papierowych śnieżynek.

- Ma pani ślicznego synka - zauważyła dziewczynka.

- Widziałam go wczoraj. Chyba lubi bawić się liśćmi.

Claire całą sobotę sprzątała podwórze. Ona grabiła, a Joshua rozkopywał kopczyki zeschłych liści.

- Tak, to prawda.

- Na pewno spodobają mu się lampki na choince.

- Tak, na pewno. - Objedzie z nim sąsiednie ulice i park, żeby zobaczył bogate dekoracje świetlne. Na szczęście jest jeszcze za mały, żeby pytać, dlaczego przed ich domem nie ma Świętego Mikołaja czy bałwana.

- My kupimy choinkę w piątek - ciągnęła Jennie.

- A pani ma prawdziwą czy sztuczną?

Claire wpadła w zakłopotanie.

- Nie mam żadnej - oznajmiła i od razu dodała na widok osłupiałej miny dziewczynki: - Od paru lat nie ubieram choinki.

- Nie ubiera pani choinki?

- Nie. - Zmieniła temat, siląc się na pogodny ton.

- Skończyły się druciki do wieszania. Zajrzę do pudełka, czy tam coś zostało.

Zdołała na moment odwrócić uwagę Jennie, ale gdy podeszła z nowym opakowaniem drucików, córka Aleksa spytała:

- Dlaczego nie ubiera pani choinki?

Jak wytłumaczyć dziecku, że nie przepada za świętami?

- Za dużo przy tym pracy.

- Tata Joshuy nie pomaga pani?

- Jest w niebie.

- Aha - rzekła Jennie ze zrozumieniem. Potem, kiedy Claire była już przekonana, że zadowoliła ją wyjaśnieniem, podjęła wątek: - My też jesteśmy z tatą sami, a wcale nas to nie męczy.

No i jak na to odpowiedzieć?

- Tak, ale ty jesteś starsza od Joshuy. Możesz sama ubrać choinkę.

- Poza czubkiem.

- Tak, poza czubkiem - przyznała Claire. Jennie wieszała kolejną ozdobę zaaferowana.

- A Joshua nie ma babci albo dziadka, którzy by go popilnowali, jak pani ubiera choinkę?

- Dziadkowie mieszkają w San Francisco i rzadko ich widujemy. A twoi dziadkowie?

- Babcia mieszka tutaj. Tata wychował się w Pleasant Valley, ale jak miał trzynaście lat, wyjechali. Potem umarł dziadek i babcia wróciła. W zeszłym roku tata tu przyjechał, żeby babcia nie była sama.

- Na pewno jesteś szczęśliwa, że masz przy sobie tyle bliskich osób.

- No. Jest jeszcze pani Rowe, nasza gospodyni. Niektóre koleżanki to mają ojczymów albo macochy, ale ja nie potrzebuję macochy. Jestem prawie dorosła.

Claire powstrzymała uśmiech.

- Tak, widzę.

Jennie stanęła na palcach, ale i tak nie sięgała najwyższej gałęzi. Poddała się dopiero po kilku próbach.

Claire nie była pewna, czy powinna zaoferować pomoc. W końcu Jennie przyciągnęła krzesło i stanęła na nim. Powiesiła płatek na najwyższej gałęzi, uśmiechnęła się triumfalnie i zeskoczyła, by wziąć z kolei sopel lodu. Zanim znów weszła na krzesło, Claire zauważyła:

- Jak spadniesz, obie będziemy miały kłopot.

- Nie spadnę.

- Pewnie nie, ale wypadki chodzą po ludziach. Chyba nie chciałabyś akurat teraz złamać sobie ręki czy nogi.

- Kiedy ja tam nie sięgnę.

- Zrób tyle, ile możesz, bez wchodzenia na krzesło. A tata powiesi resztę. Za chwilę powinien tu być.

- No dobra. - Nagle dziewczynka się zawahała. - Pani by chyba też mogła tam dostać.

Claire rozumiała, że niełatwo przyszły jej te słowa.

- Dobrze, skończę to, jeżeli twój tata nie wróci do czasu, kiedy uporasz się z dolną częścią.

Jennie zadowoliła ta odpowiedź. Powróciła do swoich obowiązków, zaś Claire uporczywie spychała na dno pamięci przedświąteczne dni z czasów, gdy jeszcze ubierała zielone drzewko. Godzinami sprzeczali się z mężem żartobliwie, jak rozmieścić ozdoby. Popijali gorący jabłecznik i pogryzali kruche ciasteczka, które tradycyjnie kupowała na ten wyjątkowy dzień. Czy przebrnęłaby przez to wszystko sama, mając małego Joshuę za jedyne towarzystwo?

Tak, z pewnością, ale na mniejszą skalę. Skarpeta na prezenty dla syna, kilka kolorowych lampek nad kominkiem i półmetrowa światłowodowa choinka, której nie trzeba przystrajać. Tyle świątecznego szaleństwa zupełnie jej wystarczy, tyle jeszcze przetrzyma.

Alex powoli wyszedł z gabinetu. Dał sobie jeszcze pięć minut, zanim dołączy do córki i asystentki. Jego wymówka była tylko wymówką, miał jednak swoje powody, by zostawić je same. Podczas ostatniego spotkania z rodzicami nauczycielka napomknęła, że Jennie wykazuje silny instynkt przywódczy i powinna popracować nad czymś, co pani Vincent nazwała postawą społeczną. Zdawał sobie sprawę, że córka woli, by wszystko działo się zgodnie z jej życzeniem. Zakładał przy tym, że cecha ta wypływa z podwójnej dawki „jedyności”. Bycie jedynaczką wychowywaną przez samotnego rodzica okazuje się wadą, gdy przychodzi pora na naukę kompromisu.

Sądził jednak, że z upływem lat Jennie wyrosła z egoizmu. Uwaga pani Vincent świadczyła, że nie miał racji. Z trudem przyszło mu przełknąć tę gorzką pigułkę, ponieważ szczycił się trafnością swoich obserwacji.

I wtedy wpadł mu do głowy pomysł z ubieraniem choinki. Uznał, że to dla córki szansa na zgłębienie sztuki kompromisu. Nękały go tylko wątpliwości, czy nie należało wprowadzić Claire w swój plan, zanim ją w to zaangażował.

Przyspieszył kroku i stanął w drzwiach. Córka z zapałem wieszała własnoręcznie wykonane płatki śniegu. Powinien wejść, ale chciał jeszcze zobaczyć, jak się dogadują.

Claire była wysoka, atrakcyjna, proste miedziane włosy nosiła krótko obcięte. Mówiła kojącym głosem, który nawet w najbardziej stresujących dniach poprawiał mu nastrój o wiele skuteczniej niż wszystko, co mógłby kupić za pieniądze. Była szczupłej budowy ciała, którą odziedziczył po niej syn. Tego dnia miała na sobie fartuch w koty rozmaitej maści, bawiące się kłębkami włóczki. Ciekawe, skąd go wytrzasnęła?

Już miał do nich się odezwać, gdy zatrzymał go wyraz twarzy Claire. Przygnębiony, wręcz ponury, jakby przedświąteczne starania były dla niej karą, a nie przyjemnością. I nagle uprzytomnił sobie coś ważnego. Claire i jego córka nie pracują razem, jak sobie tego życzył.

Nici z tak dokładnie przemyślanego planu.

Wkroczył żwawo do poczekalni, by nie spostrzegły, jak bardzo jest zawiedziony.

- No i jak wam idzie, moje panie?

- Dobrze, tato. Zostawiłam dla ciebie czubek. Przeniósł spojrzenie na nagie gałązki, których nie zdołała dosięgnąć córka, ale które mogła ozdobić jego asystentka.

- Miałaś pozwolić, żeby Claire ci pomogła.

- Wiem - odparła Jennie - ale ona kazała zostawić to dla ciebie. Gdybyś nie przyszedł, to by mi pomogła.

- To prawda - przytaknęła Claire. - Byłoby karygodne, gdybym wtrącała swoje trzy grosze komuś obdarzonemu twórczym geniuszem.

Jennie zarumieniła się, a dla Aleksa stało się oczywiste, że jego asystentka zyskała właśnie przyjaciółkę. Może zatem jego plan nie zawiódł tak kompletnie?

- Widzisz, tato? Pospiesz się lepiej.

- Choinka już jest piękna - stwierdził lojalnie i spojrzał dokoła. - Gdzie macie te płatki?

Kiedy papierowa ozdoba trafiła na właściwe miejsce, córka podała mu następną. Towarzyszyły temu szczegółowe instrukcje.

- Coś mi się panna rządzi - zażartował. Jennie wywróciła oczami.

- A jak nagrodą będzie wycieczka do Disneylandu?

- Wybacz, ale nagrodą jest taca kanapek dla oddziału.

- Ojej. - Dziewczynka zmarkotniała. - Ale i tak fajnie byłoby wygrać, co?

- No jasne. A na razie - pomachał ozdobą nad jej głową - skończmy tę robotę, zanim przyjdą pacjenci.

- Nie tam, tato. Trochę bliżej niebieskiej bombki.

- Tak, Alex. Uważaj, co robisz. - Oczy Claire zaiskrzyły radością.

- Jakie to szczęście dla mężczyzny mieć obok siebie dwie kobiety, które mówią mu, co i jak ma robić!

- Niebywałe szczęście - odparła Claire. - Nie każdy mężczyzna dostępuje zaszczytu pracy z dwoma utalentowanymi artystkami, prawda, Jennie?

Dziewczynka roześmiała się i przez kolejne dziesięć minut Alex spełniał ich polecenia. Musiał przyznać, że córka jest bardziej wymagająca. Claire z rzadka zabierała głos. W pewnej chwili podeszła do okna i wyjrzała na parking, jakby miała potrzebę zdystansowania się od nich.

- Czegoś tu brak - oświadczyła raptem Jennie. Alex przeniósł wzrok i myśli ku choince.

- Dla mnie w porządku. A co ty sądzisz, Claire? Odwróciła się i popatrzyła na przystrojone drzewko.

- Czegoś tu brakuje - stwierdziła po chwili.

- A nie mówiłam! Ale czego?

- Pogłówkujemy i na pewno do tego dojdziemy - rzekła, po czym znowu stanęła twarzą do okna.

- Chyba coś ciekawego tam się dzieje - zauważył Alex.

- Albo ten kierowca nie potrafi prowadzić, albo...

- Co się stało?

- Ktoś zaparkował na chodniku, to jakaś Jcobieta. O Boże!

- Co? - Ruszył do okna, a Claire do drzwi.

- Niesie dziecko! - wołała. - Chyba nieprzytomne.

ROZDZIAŁ TRZECI

Alex natychmiast pobiegł za Claire.

- Dusi się. - Młoda kobieta była w takim szoku, że nie mogła wydobyć słowa. - Pomóżcie jej, błagam.

Alex wziął od niej dziecko. Dziewczynka z trudem oddychała, wargi jej zsiniały.

- Proszę nam powiedzieć, co się stało - rzekła Claire.

- Mandy to moja siostrzenica. Rebecca Hollister - przedstawiła się przy okazji.

Drżącą ręką poprawiła jasne włosy, które strzygł wytrawny fryzjer. Jej ubrania pochodziły z markowych sklepów. A przy tym Claire wyczuła, że Rebecca nie ma doświadczenia z dziećmi. Zresztą potwierdziła to jej opowieść.

- Siostra i szwagier wybrali się po zakupy i zostawili Mandy pod moją opieką. Poszłyśmy do sklepu, chciałam też w sąsiedztwie napełnić bak. Kupiłam jej cukierki. Ujechałyśmy ledwie parę przecznic i zaczęła się dusić.

Alex wykonał kilka ucisków przepony dziewczynki i nagle na podłodze wylądował kawałek twardego zielonego cukierka. Równocześnie Mandy zaczęła łapać powietrze, a jej niebieskie oczy zaszkliły się łzami. Claire ucieszyła się, że nie trzeba było zastosować bardziej drastycznych metod.

- Super! - zawołała zza ich pleców Jennie.

- Och, bardzo panu dziękuję. - Głos kobiety wciąż drżał. - Bardzo dziękuję, doktorze.

- Wszystko będzie dobrze - mówił, masując plecy dziecka.

Mandy milczała wyczerpana. Nie protestowałaby, nawet gdyby mogła. Alex wzbudzał zaufanie w swoich małych pacjentach.

Patrząc na jego spokojną twarz, Claire zrozumiała, dlaczego Jennie świata poza nim nie widzi. Ojcostwo było dla niego czymś najbardziej naturalnym na świecie. Pożałowała, że jej syn tego nie doświadczy.

Rebecca stała tymczasem nad Aleksem.

- Jak mam panu dziękować? Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie zobaczyła tego znaku i nie znalazła przychodni. Mieszkam za miastem, nie wiem, gdzie jest szpital.

- Niedaleko, trzy przecznice dalej - oznajmiła Claire.

- Dobrze, że pani tu stanęła - rzekł Alex. - Przy zablokowaniu dróg oddechowych każda sekunda jest na wagę złota.

Tymczasem Mandy odzyskała siły, ześliznęła się z kolan lekarza i stanęła obok ciotki.

- Już mi dobrze.

Rebecca przykucnęła i wzięła ją w objęcia.

- Ile jestem winna?

- Nic - odparł Alex. - Proszę tylko ostrożnie jechać do domu. I nie dawać jej takich dużych cukierków.

- Obiecuję. Siostra chyba mnie zabije. Nie pozwala Mandy jeść słodyczy, więc na jakiś czas wypadnę z jej łask. No trudno. Lepiej żeby na mnie nakrzyczała za to, że złamałam jej zakaz, niż gdyby Mandy... - Zerknęła na siostrzenicę. - No, sam pan rozumie.

- Byłeś super! - wołała Jennie, kiedy Rebecca opuściła przychodnię. - Zawsze robisz takie rzeczy w pracy?

Alex roześmiał się głośno.

- Nie, zazwyczaj nie jest aż tak interesująco.

- A skoro mowa o pracy - wtrąciła Claire - lada chwila pojawią się pacjenci.

- Jeszcze nie wiemy, czego nam brakuje - zauważyła Jennie.

- Może znajdziemy coś w pudle - odparł jej ojciec. Jennie zajrzała do środka i zapiszczała radośnie. Claire zerknęła w stronę dziewczynki. Serce jej na moment przystanęło. Jennie otworzyła pudełko z aniołem.

- Możemy go dać na choinkę?

- Przecież kupiliśmy płatek śniegu - przypomniał Alex.

- Płatek śniegu będzie dużo lepiej wyglądał na naszym drzewku - oświadczyła cicho Claire.

- A ja uważam, że na czubku powinien być anioł.

- Dziewczynka pogłaskała figurkę umoszczoną w bibułkowej pościeli. - Bo jest do ciebie podobny. - Te słowa przeznaczone były dla Claire. Jennie podniosła anioła i pokazała go ojcu. - Widzisz?

- Faktycznie - przyznał zdziwiony. - Ma dłuższe włosy, ale poza tym podobieństwo jest wręcz uderzające.

Trzy lata temu Ray dostrzegł owo podobieństwo i właśnie dlatego naciskał na kupno tej ozdoby.

- Jeden anioł na choince, drugi w moich ramionach - zażartował wówczas. - Czegóż więcej może pragnąć mężczyzna?

Claire odsunęła gorzko-słodkie wspomnienia.

- Jest tak piękny, że warto go wyeksponować osobno. Może postawimy go na stole? - zaproponował tymczasem Alex.

- Dobra - zgodziła się córka. - Ale coś by się jeszcze przydało.

- Konkurs będzie w poniedziałek. Może do tej pory zaświta nam jakiś pomysł. I tak wykonałyście kawał dobrej roboty.

Jennie promieniała, dumna z pochwały ojca.

- Jest taka ładna, że zdobędzie nagrodę.

- Nie mam żadnych wątpliwości. A ty, Claire?

- Tak, bez wątpienia - odparła.

Powiedziała to, czego od niej oczekiwali, ale nie zdołała ukryć napięcia słyszalnego w głosie i widocznego na twarzy. Nawet jej uśmiech był spięty. Szybko zmieniła temat, by Alex nie zapytał, co ją trapi.

- Zadzwonię do technicznego, żeby zabrali kartony, zanim któryś z pacjentów złamie nogę.

Wyszła pospiesznie. Alex odprowadzał ją wzrokiem zdezorientowany.

- Tatuś, czemu ona tak szybko wybiegła?

Nie miał zamiaru roztrząsać zachowania swojej asystentki z małoletnią córką. W porównaniu z poprzednią pielęgniarką Claire stanowiła miłą odmianę. Rosemary Diaz trudno było odmówić fachowości, za to zupełnie brakowało jej zdolności organizacyjnych. Nadal pozostawało dla niego zagadką, jakim cudem tak sprawnie w sumie funkcjonowali.

Przy Claire znajdował wszystko bez trudu i nigdy nie czuł się zagubiony. Lubił z nią przebywać, i nie chodzi wyłącznie o relacje zawodowe. Pewnego dnia poszedł do bufetu dla pracowników po kanapkę i zobaczył tam Claire. Siedziała sama. Dołączył do niej i tak dobrze bawił się w jej towarzystwie, że obiecał sobie wpadać tam w każdą środę.

Półgodzinna rozmowa z nią dodawała mu skrzydeł, chociaż, kiedy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że Claire nie mówi wiele na swój temat. Z dokumentów wiedział, że skończyła dwadzieścia dziewięć lat, jest wdową i samotnie wychowuje syna. Wiedział też, że przyjaźni się z Norą Laslow.

Przemyśliwał już nad tym, by zrobić następny krok, na przykład zaprosić ją na kolację i do kina. Niestety, ciągle brakowało mu odwagi. Mimo wszystko cieszyło go, że ich ścieżki się spotkały. A równocześnie, gdy dopadała go melancholia, żałował, że Claire nie pracuje z którymś z kolegów. Z całą pewnością byłoby wtedy łatwiej...

Jennie przerwała tok jego zbłąkanych myśli.

- Ona chyba nie lubi świąt.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- No bo wcale nie cieszyło jej, że ubiera choinkę.

- Naprawdę? - Gdy po raz pierwszy wspomniał o czekającym ich zadaniu, spodziewał się narzekań. Kto byłby zadowolony z dodatkowej pracy, mając i tak ręce pełne roboty? Odniósł jednak wrażenie, że Claire zaakceptowała swój los. Potem przypomniał sobie jej reakcję na anioła i jej niezadowolenie nabrało głębszego sensu. Nie chodzi wcale o brak czasu...

- W swoim domu też nie ubiera choinki - ciągnęła Jennie.

- Niektórzy nie ubierają. - Co prawda nie znał nikogo takiego, ale w końcu nie wszyscy przywiązują znaczenie do tradycji. Claire nie wygląda na osobę, która odrzuca święta, lecz po śmierci męża ten okres może być dla niej ciężki.

- Powiedziała, że dawniej kupowała choinkę, ale teraz za dużo z tym pracy. A ja myślę, że ma inny powód.

- Cóż, mimo wszystko to wymaga czasu i wysiłku. A wracając do pracy, muszę się teraz do niej zabrać, a ty, moja panno, odrób lekcje.

- Ale tato, mam cztery dni, żeby odrobić matmę.

- Cztery dni szybko miną. Jak teraz się z tym uporasz, będziesz mieć to z głowy.

Jennie wzniosła oczy i opuściła ramiona.

- No dobra - rzekła cierpiętniczym tonem. - Tylko nie siedź tam godzinami.

- Postaram się. - Alex wrócił do gabinetu, do czekających na niego raportów. Zachodził w głowę, czy mógłby jakoś pomóc Claire przetrwać ten trudny dla niej okres. Była za młoda, by nie cierpieć świąt niczym Scrooge z powieści Dickensa.

Claire ukryła się w recepcji. Dzięki Bogu, przynajmniej tam nie wkroczył duch Bożego Narodzenia. Wypełnianie kart pacjentów nie wymagało wielkiego skupienia. Tego było jej teraz trzeba, by doszła do siebie.

- Roberta powiedziała, że tu cię znajdę. - Nora wolnym krokiem podeszła do przyjaciółki. - I jak poszło?

- Co?

Nora parsknęła śmiechem.

- Doskonale wiesz. No dalej, opowiadaj. Claire przybrała nonszalancką minę.

- Jennie z Aleksem powiesili ozdoby, a ja im doradzałam i posprzątałam. Choinka stoi gotowa.

- Przeżyłaś to jakoś?

Claire zerknęła ciepło na Norę. Przyjaciółka miała serce wielkie jak Teksas, skąd pochodziła swoją drogą, a do tego teksaski temperament.

- Było kilka strasznych momentów, ale przetrwałam.

- Ajakci było z Aleksem? - Nora puściła do niej oko.

- Wiesz co, nie baw się w swatkę - rzuciła Claire bezceremonialnie. Musiała użyć całej siły woli, by zachowywać się jak odpowiedzialna matka. Jedno spojrzenie Aleksa budziło w niej nieposkromioną chęć powrotu do czasów, gdy była młoda i zupełnie wolna.

Nora splotła ramiona i oparła się o regał.

- Już prawie dwa miesiące pracujecie razem.

- To świetny lekarz.

- Nie mówię o jego zawodowych talentach.

- Wiem. - Claire pokazała zęby w uśmiechu.

- Przystojny byczek, co?

- Nie powinnaś zwracać uwagi na takie rzeczy. Co sobie Carter pomyśli?

- A co, nie wolno podziwiać dzieła matki natury? Co w tym złego? No to jak?

- Jest bardzo... - Claire nie znajdowała odpowiedniego określenia. Wiedziała tylko, że gdy był w pobliżu, w powietrzu strzelały iskry, a to wprawiało ją w zakłopotanie i niepokoiło. Od śmierci męża kontaktowała się z mężczyznami przy różnych okazjach. Z lekarzami, pacjentami, a także facetami podsyłanymi przez życzliwe koleżanki. Żaden nie poruszał jej serca. - Bardzo męski - dokończyła wreszcie.

- A czujesz mrowienie w palcach, jak się uśmiecha?

Tak, właśnie tak. Jego drobne uprzejmości uświadamiały przy okazji, jak bardzo brak jej bliskiego towarzysza, do którego przyzwyczaiło ją małżeństwo.

- Na pewno wszystkie kobiety to czują. - Wstała, żeby włożyć kolejną kartę na miejsce.

- Ja nie. Może w jednym czy dwu palcach - poprawiła się Nora. - Ale miło słyszeć, że u ciebie atakuje wszystkie.

- Tego nie powiedziałam.

- Och, nie musisz nic mówić. Widzę to w twoich oczach.

- Masz bujną wyobraźnię.

- Czyżby? A co z pracowniczą imprezką? Zdecydowałaś już?

Claire ulżyło, że Nora porzuciła niewygodny temat. W towarzystwie Aleksa czuła się kobietą godną pożądania, a nie tylko koleżanką z pracy. Póki co zachowa tę informację dla siebie. Bóg jeden wie, jak wykorzystałaby ją przyjaciółka.

Jeśli zaś chodzi o świąteczne przyjęcie, kto chce, niech sobie pląsa i popija. Dla niej z Bożym Narodzeniem splotła się nierozerwalnie śmierć męża.

- Może zgłoszę się do grupy sprzątającej - odparła. - Wpadłabym po imprezie. Albo na przykład w niedzielę rano. Nie miałabym wtedy problemu z szukaniem opiekunki.

- I tak musiałabyś zajrzeć choć na chwilę.

- Nikt nie zauważy, że mnie nie ma.

- Grieg zauważy, i wszyscy z naszej grupy. Posłuchaj, to ci dobrze zrobi.

- Dobrze to by mi zrobił szpinak i wątróbka. A jakoś przeżyłam bez nich już prawie trzydzieści lat.

- Pamiętasz, że masz zostawić za sobą przeszłość i patrzeć przed siebie?

Claire westchnęła.

- Jeżeli jeszcze raz, kiedy będziesz chciała mnie do czegoś skłonić, wykorzystasz przeciwko mnie moje własne słowa... - Zawiesiła głos na ostrzegawczej nucie.

- Jak mam nie skorzystać z broni, którą sama mi podarowałaś? Kazałaś mi pilnować, żebyś dotrzymała postanowień. Ja tylko wypełniam swoją część umowy. Przecież przez pozostałe jedenaście miesięcy w roku chodzisz na imprezy. Dlaczego akurat nie w grudniu?

- Bo nie mogę - padła odpowiedź. W głębi serca czułaby, jakby świętowała śmierć męża.

- Twoich teściów tu nie ma i nikt nie będzie oceniał twojego postępowania. Jeżeli mają ochotę zamykać się jak pustelnicy na cały okres świąt, ich prawo. Nie możesz się poświęcać i żyć po to tylko, żeby ich zadowolić.

Claire wykrzywiła usta w uśmiechu. Nora patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.

- Wcale tak nie żyję. Po prostu nie jestem jeszcze gotowa.

- Im dłużej będziesz to odkładać, tym będzie ci trudniej - ostrzegła przyjaciółka.

- Niektórych spraw nie można przyspieszyć.

Na horyzoncie pojawiła się Roberta. Siwiejące włosy recepcjonistki zawsze były w nieładzie. Claire podejrzewała, że gdyby musiała bez przerwy odbierać telefony i zajmować się tysiącem spraw naraz, wyglądałaby podobnie.

- Rozmawiacie o pośpiechu? A wiecie, że poczekalnia pęka w szwach? Znam takich, co chcieliby wyjść stąd przed zmrokiem.

Claire umieściła ostatnią kartę w przegródce.

- Już lecimy.

Kilka minut później zawołała na widok znajomej twarzy:

- Eddie! Jeszcze pani nie urodziła?

Edwina Butler była trzydziestopięcioletnią brunetką. Dwoje poprzednich dzieci poroniła w czwartym miesiącu ciąży. Tym razem dociągnęła już do trzydziestego szóstego tygodnia i wszyscy wstrzymywali oddech.

Eddie uśmiechnęła się szeroko.

- W zeszłym tygodniu doktor Ridgeway powiedział: lada dzień, więc mam nadzieję, że nie przenoszę ciąży.

Jej mąż, Joe, pomógł jej wejść na wagę. Towarzyszył żonie podczas wszystkich wizyt. Zyskał za to wielkie uznanie w oczach Claire. Nie znała dotąd mężczyzny, który tak by się troszczył o ciężarną żonę. Swoją drogą, pragnął tego dziecka.

- Ja też - wtrącił. - To czekanie chyba mnie zabije.

- Uśmiech na jego twarzy dowodził czegoś wręcz przeciwnego.

- Dobra wiadomość - oznajmiła Claire. - Nie przybrała pani ani grama. Pewnie zrezygnowała pani z lodów.

- Bo mi kazał. - Spojrzała na męża. - Żyję wodą i sałatą. Ale obiecał mi przynieść największą bombonierkę, jak urodzę.

- A nie czerwone róże? - żartowała Claire, prowadząc ich do pokoju dla ciężarnych.

- Nie. - Eddie była stanowcza. - Albo czekoladki, albo niech mi się nie pokazuje na oczy.

Claire zmierzyła przyszłej matce ciśnienie.

- Dziecko dużo się rusza?

- Bez przerwy. Prawdziwa z niej wiercipięta.

- Z niego - poprawił Joe.

- Nie znacie płci dziecka? Eddie pokręciła głową.

- Nie chcieliśmy, bo gdyby coś poszło nie tak...

- Zrobimy wszystko, żeby było dobrze - zapewniła Claire. - A teraz proszę się położyć, a ja przyślę doktora.

Reszta popołudnia minęła niepostrzeżenie. Eddie została wysłana do domu z zastrzeżeniem, że ma się oszczędzać. Wiele osób przyszło na wizytę z objawami przeziębienia, zapalenia oskrzeli, a nawet zapalenia płuc. O czwartej poczekalnia opustoszała, Claire przygotowywała gabinet na poniedziałek.

Ma przed sobą cztery wolne dni, które może całkowicie poświęcić synowi. Minęła gabinet Aleksa i zobaczyła Jennie, która siedziała za biurkiem i zawzięcie coś pisała.

Claire przystanęła w drzwiach.

- Jest tu gdzieś twój tata?

- Poszedł porozmawiać z doktorem Rehmanem.

- Aha.

- Pomoże mi pani napisać coś przed wyjściem?

- Jasne. O co chodzi?

- Nie wiem, jak się pisze syjamski. Chcę dostać pod choinkę kota, takiego jak ten na pani fartuchu.

Claire przypomniała sobie od razu, jak Alex mówił jej o długiej liście życzeń córki.

- A tata wie, że chcesz kota?

- Jak napiszę, to się dowie.

Claire stanęła przy biurku. Alex miał rację. Lista Jennie liczyła dwadzieścia kilka pozycji, chociaż parę zostało już wykreślonych.

- Nie widziałam u nikogo takiego fartucha. Skąd go pani ma?

- Sama uszyłam.

Dziewczynka była pełna podziwu. Claire kątem oka zobaczyła Aleksa.

- Gotowe do wyjścia? - spytał.

- Wiedziałeś, że Claire sama szyje sobie ubrania? Alex zlustrował asystentkę zachwyconym wzrokiem.

- Jestem pod wrażeniem.

Claire miała nadzieję, że nie widać fali gorąca, która właśnie ją zalała. Tymczasem Jennie spojrzała na nią z nieskrywaną nadzieją.

- Szukamy kogoś, kto by mi uszył kostium anioła na szkolne przedstawienie. Uszyje mi pani?

- Nie jestem profesjonalistką - zaczęła Claire.

- Dla mnie jesteś ekspertem w dziedzinie krawiectwa - oświadczył Alex. - Pytanie tylko, czy znajdziesz czas. Wszyscy są teraz tacy załatani.

Znalezienie paru godzin nie stanowiło dla niej problemu. Jej spis przedświątecznych zajęć był żałośnie krótki.

- Nikogo nie mamy - prosiła dziewczynka. - Przedstawienie jest za trzy tygodnie.

Claire nie mogła się zdecydować. Ale w końcu co jej szkodzi pomóc Aleksowi w potrzebie?

Męczyło ją tylko, że poczuła się jak mucha złapana w pajęczą sieć. Szkolne przedstawienie to bardzo ważne wydarzenie w życiu każdego dziecka. Poza tym nie wolno psuć komuś świąt tylko dlatego, że samemu się ich nie obchodzi.

- Uszyję ci ten kostium.

ROZDZIAŁ CZWARTY

W piątek rano Claire siedziała na podłodze w kącie nieużywanej sypialni, gdzie ustawiła maszynę do szycia, i układała z synem klocki, popatrując na zegarek. Na dziesiątą umówiła się z Aleksem i jego córką. Liczyła na to, że po przyjeździe gości Joshua grzecznie obejrzy film na wideo.

- Nie spiesz się tak - poradziła, gdy zamaszyście położył klocek na szczycie swej budowli. Nie potrafił jeszcze kłaść klocków równo jeden na drugim, toteż wieża zachwiała się i rozpadła. Joshua klasnął w dłonie roześmiany.

- Bach!

Claire wzięła go w objęcia i zburzyła ręką jego miękkie jasne włosy o rudawym odcieniu.

- Bach! - powtórzyła jak echo. - Masz już dość? Chcesz się pobawić w co innego?

Chłopiec potrząsnął głową i zmarszczył brwi, a robił to niemal identycznie jak jego ojciec.

- Jeszcze.

Claire przeniosła wzrok na zegar i stwierdziła, że może zrobić mu tę przyjemność. Położyła pierwszy klocek i odpłynęła myślami, zaś syn budował wieżę. Na początku nie miała wielkiej ochoty szyć kostiumu, potem właściwie zaczęło ją to cieszyć i pragnęła zrobić wszystko, by Jennie przeistoczyła się na scenie w najpiękniejszego anioła.

Tak, to nie córka Aleksa budzi w niej niepokój. Chodzi raczej o obecność ojca. W przychodni było jednak zupełnie inaczej. Ciągły ruch i zamieszanie chroniły ją przed nim do pewnego stopnia, ale w domu zostanie pozbawiona tych osłon. I zobaczy go z całkiem innej strony.

Takiej, która rodzi niebezpieczne tęsknoty.

Zycie małżeńskie bardzo jej odpowiadało. Uszczęśliwiał ją nawet widok spodni wiszących w szafie obok spódnic. Nie przeszkadzały męskie podkoszulki, które wirowały w pralce z jej bielizną. Chętnie też gotowałaby dla kogoś o bardziej wyrobionym smaku niż jej syn.

Śmierć Raya sprawiła, że poczuła się zagubiona. Potem z wolna odzyskiwała grunt pod nogami. Chętnie dzieliłaby z kimś życie, ale nie chciała się spieszyć. Jej małżeństwo należało do wyjątkowo udanych i nie przystałaby na nic, co przynosiłoby mniej satysfakcji. Z drugiej strony wątpiła w to, że los może dwukrotnie obdarzyć jedną osobę takim szczęściem.

Kiedy na wieży stanął szósty klocek, rozległ się dzwonek do drzwi naśladujący melodię dzwonów westminsterskich.

Oczy Joshuy zabłysły ciekawością. Kojarzył już tę melodię z nadejściem gości, zerwał się na nogi i czekał, aż mama zrobi to samo. Był bowiem nadzwyczaj towarzyski.

- Tak, ktoś przyszedł - potwierdziła. - Zostań. Spojrzał na nią i od razu wiedziała, że jej nie posłucha.

Dzwonek oznacza dla niego nowego kompana do zabawy, nie ma zatem zamiaru czekać ani chwili dłużej. Claire dogoniła go w salonie, wzięła na ręce i ruszyła przywitać gości.

- Jesteście wyjątkowo punktualni. - Przedpokój jakby skurczył się, kiedy Alex stanął na środku.

- Tata nie znosi się spóźniać - poinformowała Jennie.

- Wiem. Wezmę wasze płaszcze, dobrze?

Joshua pociągnął ją za dekolt bluzki.

- Bawić?

- Nie, teraz koniec zabawy - odparła. - Będziemy szyć.

- Powinienem był zadzwonić, bo mamy problem - oznajmił Alex. - Nie mamy materiału. Wstąpiliśmy po drodze do sklepu, ale nie mogliśmy dojść do porozumienia. No i w końcu postanowiliśmy najpierw zasięgnąć twojej opinii.

Dopiero wtedy zobaczyła, że mają puste ręce.

- Potrzebny jest biały materiał, najlepiej bawełna.

- Kiedy w sklepie są rozmaite gatunki bawełny, mieszanki, o których w życiu nie słyszałem - wyznał. - Nie sądziłem, że to takie skomplikowane.

Claire pochwaliła go za to, że w ogóle spróbował, i dała dodatkowy punkt za przyznanie się, że sytuacja go przerosła.

- Prosiłeś o pomoc ekspedientkę? - spytała.

- Chcieliśmy - wtrąciła Jennie - ale tam były tłumy. Czekaliśmy długo w kolejce, aż tata się zdenerwował.

Claire wyobraziła sobie sfrustrowanego Aleksa w otoczeniu hordy kobiet, które zapewne przerzucały się krawieckimi pomysłami. Wiele razy sama tak robiła.

- No i w końcu zrezygnował i powiedział, że panią - zapytamy - dokończyła dziewczynka. - Pomoże nam pani?

Claire nie spodziewała się, że sprawa przybierze taki obrót, zupełnie jakby doświadczenie niczego jej nie nauczyło.

- Zajrzę do sklepu w ten weekend. - Zrobiła w myśli przegląd rzeczy potrzebnych do jej gospodarstwa domowego.

Jennie niebezpiecznie zadrżały wargi.

- To ja nie będę mogła wybrać? - Wyraźnie przywiązywała wagę do uczestnictwa w tym zadaniu od początku do końca.

- Masz rację. Chodźmy razem w sobotę, czyli jutro. Dziewczynka pokręciła głową.

- Jutro odpada. Dzisiaj robimy świąteczne porządki w domu, a jutro na podwórku. Mogę tylko dzisiaj.

- Dziś jest w sklepach największy tłok w całym roku. - Claire skierowała te słowa do Aleksa. - Chcesz się przepychać przez te dzikie tłumy?

- Dzisiaj albo nigdy. - Wzruszył bezradnie ramionami. Perspektywa zakupów w sklepie oblężonym przez polujących na okazję klientów była Claire równie miła co migrena. A jednocześnie miała świadomość, że stoi na przegranej pozycji.

- Dajcie mi pięć minut. Ubiorę Joshuę i pójdziemy. Usiądźcie na chwilę.

Alex chciał zaczekać w przedpokoju, ale ciekawość wzięła górę. Interesowało go, jak mieszka jego asystentka, chciał zobaczyć ją w sytuacji prywatnej. Przyjął zatem zaproszenie i siadł na miękkiej kanapie.

Salonik miał w sobie spokój, który kojarzył się Aleksowi z Claire. Nie był zagracony. Dobrej jakości meble, na fotelu przerzucony puszysty koc. Stos poduszek w rogu sugerował, że sporo czasu spędza się tu na podłodze. W miejscu kominka znajdował się grzejnik gazowy, tworzący przytulną domową atmosferę bez popiołu i konieczności zdobywania drewna.

- Tata - szepnęła Jennie.

- Co?

- Tu w ogóle nie widać, że są święta.

Tak, zauważył to już. Co prawda półkę nad kominkiem zdobił skromny łańcuszek kolorowych lampek, wisiała tam również nieduża skarpeta. Na stoliku w kącie pokoju stała miniaturowa choinka, zasługująca raczej na miano gałązki.

- Biedny Joshua - użaliła się dziewczynka.

- Czemu tak mówisz?

- Powinien mieć więcej ozdób.

Przyznał jej w myśli rację. Ale nie on tu rządzi.

- Widocznie Claire to nie odpowiada.

- Może zaprosimy ich, żeby zobaczył naszą choinkę? Udało mu się nie okazać zaskoczenia. Córka, która nie tolerowała jego sporadycznych randek, ni stąd ni zowąd proponuje, by zaprosił do domu kobietę! Na wszelkie sposoby usiłował zrekompensować Jennie brak matki. Ponieważ jednak odmawiała poznania kobiet, z którymi spotykał się od rozwodu, nie miał ochoty jej do tego przekonywać ani zmuszać. Ale być może zaszła jakaś zmiana. Może Claire trafiła do serca Jennie. Liczył na to, swoją drogą.

- Doskonały pomysł - oznajmił Alex. - Zaprośmy ich. Córka aż podskoczyła z radości. W tej samej sekundzie dobiegł go tupot małych stóp i głos Claire, która wołała syna. Joshua wpadł do salonu roześmiany od ucha do ucha, w niebieskiej, zapiętej pod szyję kurtce i zawiązanej pod szyją wełnianej czapce. Z rękawów zwisały rękawiczki na sznurku. Gnał w stronę kanapy i wgramolił się na kolana Aleksa.

Sporo czasu minęło, od kiedy Jennie była taka mała, co przypomniało Aleksowi, jakie zabawne i jakie wymagające jest dziecko w tym wieku.

- Zdjąć - poprosił chłopiec i pociągnął czapkę.

W tym momencie do pokoju weszła Claire w płaszczu.

- Och, Joshua - zdenerwowała się nie na żarty. - Zawsze przed wyjściem ucieka i wskakuje na kanapę.

- Nic nie szkodzi. - Alex spojrzał na chłopca, który zerknął najpierw na niego, a potem na Jennie z nieskrywanym zainteresowaniem. - Następnym razem włożę zbroję.

- Przepraszam. O tobie mowa, młody człowieku - powiedziała Claire do syna. - Zejdź natychmiast. I nie ruszaj czapki - ostrzegła go. - Idziemy pa pa.

- Pa pa?

Alex dostrzegł przy okazji, że nos i usta chłopca są dokładną kopią nosa i ust matki.

- Najpierw rękawiczki - rzekł i sięgnął po jedną z nich.

Joshua chętny do współpracy wyciągnął rękę. Claire w tym czasie wkładała mu drugą rękawiczkę. Zrobiła się z tego całkiem rodzinna scena, pomyślał Alex, wdychając jakąś owocową woń, którą Claire pachniała. Z żalem odkrył, że nie pamięta podobnych scen z wczesnego dzieciństwa Jennie.

- Dobrze - rzekła Claire. - Idziemy.

Joshua nie podszedł jednak do matki, lecz do Jennie.

- Bawić.

- Jak wrócimy - odpowiedziała z uśmiechem.

- Wrócimy. - Chłopiec skinął głową, zadowolony z obietnicy. Następnie dał jej znak, żeby wzięła go za rękę.

- Towarzyski maluch - stwierdził Alex, kończąc czteroosobowy pochód maszerujący do wyjścia.

- Nie wie, co to znaczy obcy - oznajmiła Claire. - Jest przyzwyczajony do opiekunek. Poza tym uwielbia starsze dzieci - dodała w drodze do garażu.

- Pojedźmy moim autem - zaproponował Alex i pokazał brązowego oldsmobila bravada, który stał przy krawężniku.

- Joshua musi mieć swój fotelik.

- W moim samochodzie jest wbudowany - poinformował, chwytając Claire za łokieć, ponieważ zbliżyli się do zamarzniętej kałuży na chodniku. I nie puścił jej, chociaż minęli ślizgawkę. Głowił się tylko, kiedy będzie miał okazję to powtórzyć, ale bez dzielącego ich płaszcza.

Widział ją oczami wyobraźni w seksownej sukience na świątecznym przyjęciu. I bez tego doceniał jej kobiece atrybuty, ale boleśnie pragnął zobaczyć ją w innym stroju niż służbowy uniform czy sportowa bluza. Co prawda, nie powinien przesadzać ze skargami, ponieważ obcisłe dżinsy podkreślały zgrabną figurę Claire. A kiedy Joshua pociągnął ją za bluzę i odkrył jasne ramię, Aleksa przeszedł dreszcz pożądania.

Tak, zbyt długo jest sam.

Po dziesięciu minutach dotarli do centrum handlowego, w którym sprzedawano przysłowiowe mydło i powidło. Zgodnie z ostrzeżeniami Claire i przewidywaniami Aleksa, parking był zajęty do ostatniego miejsca.

- Ciekawe, czy w ogóle ktoś został w domu - zażartowała z przekąsem.

- Raczej nie. - Wreszcie dojrzał miejsce na szarym końcu. - Obawiam się, że bliżej nic nie znajdę.

- Nie szkodzi, chętnie się przejdę.

W drodze do wejścia Alex z daleka wypatrzył podejrzanie lśniącą plamę na chodniku. Zanim przekonali się, czy chodnik jest po prostu mokry, czy to kolejna zamarznięta kałuża, Claire straciła równowagę. Niewiele myśląc, Alex złapał ją i przytrzymał. Przez kilka sekund chyba nie oddychał, ponieważ jej ciepły oddech na policzku podniecał go jak diabli.

- O rety. Muszę patrzeć pod nogi - wydyszała.

- Wezmę Joshuę na ręce.

- Poradzę sobie.

- Tego jestem pewien. Wolałbym tylko, żebyś się nie połamała. - Alex niechętnie wypuścił ją z objęć. Nie wiedział, czy zauważyła, jak opornie mu to poszło. Wciąż jednak miętosił rękaw jej płaszcza. - Jennie, daj rękę. Pójdziemy powoli.

Po chwili szczęście mu dopisało i przechwycił ostatni wolny wózek. Claire posadziła w nim syna, zdjęła mu czapkę i pogładziła jego włosy. Alex uświadomił sobie, że chciałby, by i jego tak dotykała. Sytuacja zaczyna się komplikować.

- No to ruszamy po materiał - oznajmiła Claire i posłała uśmiech Jennie.

Tym samym sprowadziła Aleksa na ziemię.

- Zajmę się Joshuą, a wy, dziewczyny, załatwcie, co trzeba - zaproponował.

Claire miała niezdecydowaną minę. Rozpięła kurtkę syna.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?

- Będziemy niedaleko - obiecał.

Claire i Jennie torowały sobie drogę przez zwarty tłum. Alex z Joshuą na rękach podążał kilka kroków za nimi, by malec nie zaniepokoił się zbytnio nieobecnością matki. Przy okazji Alex obserwował Claire. A był to przeuroczy widok.

- Twoja mamusia jest bardzo ładna - mruknął do Joshuy.

Chłopiec zamachał rękami i nogami.

- Idzie.

- Przecież idziemy.

Claire zerknęła kilka razy przez ramię, gotowa w razie potrzeby wkroczyć do akcji. Szybko okazało się, że jej obawy były płonne. Joshuą słuchał Aleksa jak zaczarowany. Być może męski niski głos wydał mu się ciekawszy niż głosy dzieci i kobiet, do których nawykł na co dzień.

- Nasz pierwszy przystanek. Wykroje - oświadczyła Claire.

Z wykrojem i informacją, ile trzeba im materiału, ruszyli dalej przeglądać stosy beli, aż znaleźli białą bawełnianą flanelę przeznaczoną na piżamy dla dzieci. Materiał był miękki, co gwarantowało, że będzie się dobrze układał.

- Szkoda, że anioł musi być biały - mruknęła Jennie, dotykając z zachwytem złotego muślinu.

- A wiesz, że to nam się przyda na skrzydła - zauważyła Claire. - O ile skrzydła są przewidziane.

- Pani Vincent nic nie mówiła.

- Każdy anioł ma skrzydła. Bierzemy.

Oblicze Jennie pojaśniało. Claire rzuciła wzrokiem na Aleksa i uśmiechnęła się pod nosem. Jej poważny szef łaskotał Joshuę kawałkiem sztucznego futra, wywołując salwy śmiechu dziecka. Tak, nie myliła się co do niego. Prywatnie Alex był inny, chociaż w przychodni wcale nie tracił swych zalet.

- . Sukienkę też wykończymy złotym, żeby pasowało do skrzydeł - rzekła Claire do Jennie.

- Super. Będę najpiękniejszym aniołem na scenie.

- Wcale by mnie to nie zdziwiło. Dziewczynka przyuważyła na półce błyszczącą błękitną wstążkę nakrapianą srebrnymi gwiazdami.

- Ale ładna, co?

- Tak, tylko nie pasuje do twojego kostiumu.

- Do kostiumu nie, ale cudnie by wyglądała na choince.

- Hm, pokaż. - Claire rozwinęła kawałek wstążki. - Wiesz co? Przypuszczalnie to jest właśnie to, czego nam brakuje. Możemy ją udrapować na gałązkach albo zawiązać kokardy.

- I na pewno nikt nie będzie miał takiej samej ozdoby.

- Kupujemy.

Ostatecznie wzięły dwie rolki wstążki.

- Nie wiadomo, ile dokładnie zużyjemy - Claire wyjaśniała po chwili Aleksowi. - Jeżeli przekroczymy budżet, to...

- Nie przekroczymy - uspokoił ją. - Stać nas jeszcze na parę drobiazgów. Tylko parę - podkreślił.

Kierował te słowa przede wszystkim do córki, która ku jego zaskoczeniu wcale nie protestowała.

Do kas ustawiały się długie kolejki. Zbliżała się pora lunchu. Joshua był już znudzony i zaczął marudzić. Claire wyjęła pojemnik z kanapkami i podała go Jennie, która także wydawała się znużona staniem w kolejce.

- Podawaj mu po małym kawałku, dobrze? Dziewczynka z radością przejęła obowiązki.

Gdy Alex płacił, Claire zabrała dzieci na wystawę świątecznych dekoracji. Nie zdążyli do niej dotrzeć, kiedy w pobliżu potężnie huknęło. Potem wydarzenia potoczyły się lawinowo: podmuch zimnego powietrza, brzęk szkła, zgrzyt metalu i krzyk, który niósł się echem.

Claire instynktownie zacisnęła powieki i pochyliła głowę, by uchronić twarz przed fruwającymi odłamkami szkła i metalu. Jednocześnie zasłoniła sobą dzieci. Wtem coś uderzyło ją z całej siły w lewe ramię i przewróciło.

Była w szoku, pojęcia nie miała, co się dzieje. Wiedziała tylko, że boli ją ramię. W uszach dzwoniło jej od krzyków o pomoc. Raptem wszystko to przestało istnieć, odsunięte jedną myślą. Czy dzieci są całe i zdrowe?

ROZDZIAŁ PIĄTY

Alex nigdy dotąd nie przeżył tak panicznego strachu. Ponieważ ani na moment nie odrywał wzroku od Claire, ją właśnie znalazł pierwszą, i to dość szybko. Na jej nogach leżał starszy mężczyzna, obok przewrócony wózek z zakupami. Na szczęście znajdowali się na uboczu, a nie w samym centrum horroru. Wolał nie myśleć, co wówczas by ujrzał.

- Claire - mówił do niej i w tym samym czasie badał delikatnie jej głowę. - Claire, słyszysz mnie?

Otworzyła oczy, poznała go.

- Alex?

- Muszę przenieść cię w jakieś bezpieczne miejsce.

- Poszukaj dzieci. Stały koło mnie, kiedy to się stało, a teraz ich nie ma. Poszukaj ich.

- Nie panikuj. Za moment - obiecał, potem wstał i powiedział donośnie: - Proszę państwa, niech nikt się nie rusza. Proszę czekać, wszystkich poszkodowanych wyniesiemy.

Kierownik sklepu dołączył do Aleksa, przywołany jego autorytarnym tonem.

- Już zadzwoniłem na pogotowie.

- Niech pan pilnuje, żeby nikt się tu nie zbliżał - rzekł Alex. - Jak tylko uwolnimy ludzi, będziemy potrzebowali miejsca, żeby ich opatrzyć. - Po chwili, ponieważ mężczyzna wciąż tkwił przy nim niepewny, czy powinien go posłuchać, dodał: - Jestem lekarzem.

Proszę o koce i niech ktoś sprawdzi, co z kierowcą tego wozu.

Błękitny czterodrzwiowy plymouth wjechał w okno wystawowe, a jego jedyny pasażer zawisł na kierownicy.

Kierownik nie wahał się ani chwili dłużej. Natychmiast zaczaj: organizować swoich pracowników. Kilku z nich zabrało się za odsuwanie fragmentów rozwalonej ściany i porozrzucanych towarów, lecz Alex ich powstrzymał.

- Proszę nie ruszać niczego, co mogłoby zwiększyć zagrożenie - ostrzegł zebraną przypadkowo, lecz całkiem sprawną ekipę ratowniczą. - To samo dotyczy ludzi, nie róbmy niczego, co pogorszyłoby ich stan. Za chwilę przyjadą karetki i straż pożarna.

Trzej mężczyźni pokiwali głowami i kontynuowali swe zadania z większą ostrożnością. Alex wyciągnął szyję i zobaczył czerwony płaszcz córki i niebieską kurtkę Joshuy. Leżeli niedaleko. Jednak by do nich dotrzeć, musiałby najpierw odsunąć Claire, a znów żeby ją ruszyć, należało zacząć od mężczyzny, który przygniótł jej nogi.

- Widzisz dzieci? - spytała.

- Tak. Ale to będzie zabawa w bierki. - Zaczął badać starszego pojękującego mężczyznę. - Jak pan się czuje?

Mężczyzna dotknął zakrwawionej twarzy.

- Jakbym zderzył się z pociągiem. Co się stało?

- Samochód wjechał do sklepu.

- Żartuje pan?

- Nie żartuję. Może się pan ruszać?

- Taa. Ale nie mogę wyjąć stopy.

Alex odgarnął na bok zgniecione puszki z popcornem. Półka, na której stały przed wypadkiem, spoczęła pod dziwnym kątem na stopie mężczyzny. Uniósł ją, a mężczyzna wyjął spod niej nogę. Jedna z pracownic owinęła poszkodowanemu ramiona kocem i zaprowadziła go na miejsce, gdzie miał czekać na pomoc.

- Teraz twoja kolej - rzekł Alex do Claire. Pomógł jej wstać. Syreny karetek nigdy nie brzmiały w jego uszach tak miło i radośnie. - Nadchodzi odsiecz.

- Dzięki Bogu - westchnęła, po czym się skuliła.

- Co jest?

- Moje ramię - wyjęczała. - Ale najpierw wynieś dzieci.

Ktoś inny już o to zadbał. Jennie została wyciągnięta spod puszek wody sodowej.

- Tatusiu! - Rzuciła mu się w ramiona.

Nie czekając, zbadał jej głowę. Zadrapania na twarzy dziewczynki przestały już krwawić.

- Nic ci się nie stało?

- Nie, tylko podarłam płaszcz.

Ucieszył się po cichu, że mieli akurat zimę, ponieważ dużo łatwiej zacerować podarte ubranie niż skórę.

- To nieważne. Kupimy nowy. Poczekaj tam z Claire, a ja spojrzę na Joshuę.

Chłopiec leżał nieruchomo w prawdziwym morzu puszek i plastikowych butelek z wodą sodową. Miał głębokie cięcie na czole i potężnego guza z tyłu głowy.

- Część, Alex. Ale spotkanie, co? - Morey Keaton, pielęgniarz i sąsiad Aleksa, przyklęknął obok i otworzył apteczkę pierwszej pomocy. Państwo Keaton od dwóch miesięcy byli dumnymi rodzicami córki. Alex pozwolił Moreyowi wziąć dziewczynkę na ręce od razu po urodzeniu. Jego oczy jeszcze do tej pory szkliły się na tamto wspomnienie.

Morey rozerwał paczuszkę z gazą opatrunkową.

- Mogę ci w czymś pomóc?

- Potrzymaj to przez moment na jego czole. - Alex sprawdził źrenice Joshuy i z zadowoleniem stwierdził, że dziecko reaguje na światło. Zajrzał pod opatrunek. - Trzeba będzie szyć.

Chłopiec zamrugał powiekami i otworzył oczy. Kiedy zobaczył Aleksa, uderzył w płacz.

- Wszystko dobrze, Josh - uspokajał lekarz wystraszonego malca. - Wszystko będzie dobrze.

- Potrzeby ci kołnierz ortopedyczny? - spytał Keaton.

- Na wszelki wypadek nie zaszkodzi.

- Przewieziemy go razem z matką.

- Dobry pomysł. Weźmiecie przy okazji Jennie? Ja jeszcze zostanę, mogę się przydać.

- Keaton, tutaj! - wołał jeden ze strażaków.

- Zawieźcie go możliwie jak najszybciej - poprosił Alex i podszedł do Claire, która próbowała wstać.

- Co się stało Joshuy?

- Nabił sobie guza i na kilka sekund stracił przytomność - poinformował. - Karetka weźmie go do szpitala.

- Boże, muszę z nim jechać.

- Oczywiście. Tylko nie panikuj. Jest przytomny, ale chyba boli go głowa. - Zerknął w kierunku Moreya i dał mu znak.

Claire skinęła głową i wzięła Jennie za rękę. Alex miał tylko nadzieję, że usłyszała wszystko, co do niej mówił. Zresztą wiedział, gdzie ją znajdzie. Joshua wymaga obserwacji, a nic nie odciągnie matki od syna w takim stanie.

Zanim odjechała, pocałował ją w usta, doszedł bowiem do wniosku, że w ten właśnie sposób pozwoli jej otrzeźwieć.

- Do zobaczenia później.

Obawiał się, że będzie zaskoczona jego impulsywnym zachowaniem, ona tymczasem tylko otworzyła szerzej oczy.

- Proszę pani, musimy jechać - wołał ratownik. Ruszyła czym prędzej za noszami, na których leżał Joshua. Jennie pomachała ojcu przez ramię.

Alex nie miał pewności, czy Claire zapamięta jego pocałunek, zresztą nie było to takie istotne. Posmakował jej i teraz nic nie powstrzyma go już przed „pełnym daniem”.

Claire siedziała obok szpitalnego łóżka i głaskała rękę syna. Trzy godziny trwały rozmaite badania. Diagnoza była oczywista. Lekkie wstrząśnienie mózgu. Nie dawała temu wiary, bo niepokoiła się, że Joshua leży tak niewiarygodnie cicho. Zazwyczaj nawet podczas snu był aktywny, mruczał coś, poruszał nogami. Dobrze znała symptomy wstrząśnienia mózgu oraz postępowania z chorym. Analizowała każde drgnienie syna i usiłowała przewidzieć ewentualne komplikacje, znane jej z doświadczenia lub lektury. A jeśli lekarz coś przeoczył?

Wtem cicho otworzyły się drzwi i stanął w nich Alex. Silny, pewny siebie, solidny jak skała. Od razu odetchnęła z ulgą. To on był lekarzem Joshuy i to od niego oczekiwała zapewnień, że synowi nic nie grozi. Choć z drugiej strony wiedziała doskonale, że nie uwierzy w to, dopóki nie zobaczy, że Joshua znowu bryka po swojemu.

Alex wszedł z uśmiechem na ustach, na moment przenosząc wzrok na Jennie, która zasnęła na drugim łóżku.

- Jak on się czuje? - spytał niemal szeptem.

- Odpoczywa. Widziałeś wyniki badań?

- Tak. Jutro będzie ganiał jakby nigdy nic. Claire przygryzła drżącą wargę.

- Tak sądzisz?

- Oczywiście. Ma twardą głowę - zażartował. - A co z tobą?

Dotknęła ramienia i skrzywiła się z bólu.

- Do wytrzymania. Lekko pokiereszowane, ale bez złamań. Doktor Simmons kazał mi przez parę dni nosić temblak.

- A Jennie?

- Kilka zadrapań i guzów. Swoją drogą, bardzo mi pomogła. Zabawiała Joshuę, kiedy mnie badali. - Uśmiechnęła się. - Zdaje się, że Joshua nie będzie już usatysfakcjonowany moim towarzystwem. A co w sklepie? Są poważnie ranni?

- Dziewczynę, która prowadziła ten nieszczęsny wóz, poparzyła trochę poduszka powietrzna. Kilku klientów ma połamane kości. Paru skierowaliśmy do szpitala. Jeden został uderzony w brzuch przez drzwi i miał wewnętrzny krwotok. A reszta to już tylko siniaki i skaleczenia.

- Całe szczęście. A jak to się stało?

- Zdaje się, że ta nastolatka za kierownicą sięgnęła po telefon komórkowy i wtedy samochód wjechał na zlodowaciałą nawierzchnię przed sklepem.

Claire zachowała w pamięci to lodowisko. Alex złapał ją tam za rękę i trzymał o wiele dłużej niż było to konieczne.

- Samochód zarzucił, dziewczyna wpadła w panikę i wjechała prosto w okno wystawowe. Ma szczęście, że nikogo nie zabiła.

Claire zadrżała z trwogą.

- Czyli zamknęli sklep.

Potrząsnął głową ze znaczącym uśmiechem.

- Żartujesz. Stracić taką okazję na dodatkowy zarobek? Jak tylko wieść się rozniesie, całe miasto będzie chciało zobaczyć szkodę na własne oczy.

- Pewnie masz rację.

- Już prawie pora kolacji. Może zjemy coś w bufecie?

- Niczego nie przełknę.

- To chociaż kawę.

Pokazała mu trzy puste styropianowe kubki na stoliku.

- Jeżeli wleję w siebie jeszcze łyk kofeiny, zamienię się w tego królika z reklamy baterii.

- No dobra. To zabieraj płaszcz, odwiozę cię do domu.

- Nie pojadę.

- Nie chcesz się odświeżyć?

- Pielęgniarka pozwoliła mi skorzystać z prysznica.

- A ubranie?

- Nora mi coś przyniesie. Ma klucze do mojego mieszkania. Myślisz, że Joshua długo tu zostanie?

Zazwyczaj trzymali pacjenta jedną dobę na obserwacji. Jeżeli Alex wymieni dłuższy okres, będzie to znaczyło, że sprawa jest poważna i coś przed nią ukrywają.

- Jeśli noc minie spokojnie, to rano go wypiszą. Claire tylko pokiwała głową. Tymczasem Jennie, zbudzona ich głosami, usiadła i przecierała oczy.

- Cześć, tata.

- Cześć, kwiatuszku. Gotowa do drogi?

- Tak. Claire kupiła krakersy, a pielęgniarka przyniosła kanapkę dla Joshuy, ale nie chciał jeść i ja zjadłam. Tylko że dalej jestem głodna.

Alex mało nie parsknął śmiechem.

- W takim razie jak najprędzej coś z tym zróbmy.

- Już za późno, żebyśmy kupili choinkę?

- Chyba nie.

- Hura!

Kiedy dorośli zgodnie położyli palce na ustach, Jennie zakryła swoje obiema rękami.

- Przepraszam - szepnęła. - To możemy teraz kupić choinkę?

- Po drodze - obiecał Alex. - Ale ubierzemy ją jutro.

Jennie nie protestowała. Odezwała się do Cłaire:

- Przyjdziecie z Joshuą, żeby nam pomóc? Na pewno by mu się spodobały nasze lampki.

- Nie wątpię - odparła Claire, zaskoczona zaproszeniem. - Ale nie sądzę, żeby był jutro w odpowiednim nastroju.

- Jak zobaczy choinkę, od razu wyzdrowieje - stwierdziła Jennie. - Wy nie macie takiego dużego drzewka.

W Claire odezwało się poczucie winy.

- Tak, miałby wielką frajdę, ale...

- Przecież choinkę ubiera się, żeby świętować narodziny Jezusa - ciągnęła nieubłaganie dziewczynka. - Zrobimy gorącą czekoladę. Pani Rowe upiecze pierniczki, a jak skończymy u nas, pójdziemy do pani i będziemy szyć mój kostium.

Wszystko dokładnie zaplanowała. Claire nie miała serca sprawiać jej zawodu. Spojrzała na Aleksa, w milczeniu błagając o wsparcie.

- Jestem pewny, że jeśli będą mogli, to przyjdą. Claire obdarowała go wdzięcznym uśmiechem.

- Zobaczymy, w każdym razie bardzo dziękuję za zaproszenie. I życzę miłego kupowania choinki.

Jennie skinęła głową, oczy zalśniły jej na myśl o zielonym pachnącym drzewku. Alex tymczasem podszedł do Claire.

- Zobaczymy się później.

Nie wyjaśnił, czy owo później znaczy jeszcze tego wieczoru, czy może następnego dnia. Claire nie pytała. W końcu Alex ma rodzinę i związane z tym obowiązki.

- Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.

- Nie mam twojego numeru.

Rozejrzał się po pokoju i oderwał kawałek ręcznika papierowego z rolki. Na nim napisał swój numer.

- Proszę. Gdybyś to zgubiła, pielęgniarki w recepcji wiedzą, jak się ze mną kontaktować.

Miałaby zgubić te kilka cyfr? Niemożliwe. Są przecież jej kołem ratunkowym, ostatnią deską ratunku. Alex stanął nad nią i poklepał jej zdrowe ramię.

- Joshua z tego wyjdzie. Odpocznij. Jak stanie na nogi, nie będziesz miała dla siebie czasu...

Claire została z własnymi myślami. Dotyk Aleksa zostawił niezatarty ślad na jej ramieniu. Czy to prawda, że pocałował ją tego ranka, czy sobie to przypadkiem wymyśliła? Nie, to nie złudzenie. Ani tak zwane myślenie życzeniowe.

Przysunęła do łóżka syna miękkie krzesło z odchylanym oparciem i wsłuchiwała się w rytmiczny oddech Joshuy. Zapewne nie zauważyłby nawet, gdyby wyskoczyła na moment do domu. Ale jakoś nie potrafiła go zostawić. Nie chciała kusić losu. Zapadła w mocny sen i spała, dopóki drzwi pokoju znowu się nie uchyliły. Podniosła powieki i ze zdumieniem ujrzała przed sobą mężczyznę, o którym przed chwilą śniła.

- Sądziłam, że nie będzie cię dłużej niż pięć minut - zażartowała.

- Pięć minut? - Uniósł brwi. - Minęły trzy godziny.

- Trzy godziny? - Przeniosła wzrok w stronę okna. Była już noc, ciemność zastąpiła słońce.

- Skoro nie wiesz, która godzina, to chyba nie muszę pytać, czy coś jadłaś.

- Nie jestem głodna.

- Hm. - Zanim domyśliła się, co znaczy owo mruknięcie, wyszedł, a po chwili wrócił z Nancy Thompson, pielęgniarką z pediatrii.

- Nancy z nim zostanie, a my wypuścimy się do bufetu.

- Nie jadłeś kolacji z Jennie?

- Podrzuciłem ją do mojej matki. Kiedy wychodziłem, dyskutowały właśnie, jaką pizzę sobie zamówią.

- Nie musiałeś wracać - zaczęła, wdzięczna, że to zrobił.

- Muszę dopilnować mojego ulubionego pacjenta i jego matki. Chodź, przeszkadzamy Nancy.

- Ale...

Chwycił ją za rękę i pociągnął stanowczo.

- Pół godziny.

Architekci, którzy projektowali szpital, umieścili bufet w pomieszczeniach piwnicznych. Gdy tylko Claire wysiadła z windy, zaburczało jej w brzuchu. Z kafeterii dobiegała rozmaitość smakowitych zapachów.

- Wybierz, na co masz chęć. - Alex zaprowadził ją do lady, przy której stała kolejka.

Prawdę powiedziawszy, zdawało jej się, że niczego nie przełknie. Poprosiła jednak o rosół z kluseczkami, przede wszystkim ze względu na Aleksa, który już chciał nałożyć jej coś na tacę. Uznał, że Claire powinna zjeść coś pożywnego. Kiedy zajęli miejsca w zacisznym kącie sali, nie spodobała mu się też blada twarz asystentki.

- Joshua wyzdrowieje. Nie zadręczaj się tak.

- Łatwo powiedzieć - odparła chłodno. Zanurzyła łyżkę w zupie i wbiła wzrok w talerz. Zamrugała powiekami, jak gdyby budziła się w ten sposób z jakiegoś transu. Machnęła prawą ręką. - Nie ma o czym mówić.

- Nieprawda. Wzruszyła ramionami.

- Więc tak. Drżę ze strachu, że go stracę. Jego ojciec zmarł w okresie świąt. Pewnego dnia spadła na nas wiadomość, że ma złośliwy nowotwór. Odszedł w ciągu kilku tygodni. Nie zniosłabym chyba, gdybym straciła Joshuę.

Nareszcie zrozumiał, dlaczego Claire nie lubi świąt.

- Nie stracisz go - zapewnił.

- No tak, ale gdzieś tu - przycisnęła rękę do piersi - wciąż siedzi lęk, mimo wszystko.

- Chcesz, żebym poprosił innego lekarza o konsultacje?

- Nie, wierzę ci. - Pokręciła głową. - Po prostu uważam, że nie wszystko jest do przewidzenia. - Spróbowała się zaśmiać, ale wyszło to kiepsko. - Powtarzam sobie, że nie ciąży nade mną żadne fatum, które odzywa się akurat w Boże Narodzenie, że los nie byłby chyba aż tak niełaskawy, żeby odbierać mi w święta dwie najbliższe osoby. Ale przecież nie da się tego wykluczyć.

- Tak jak tego, że kometa może teraz przebić sufit.

- Żartujesz sobie ze mnie.

- Nie, skąd. Staram się dać ci do zrozumienia, że nic nie zapowiada nieszczęścia. Nie wolno ci myśleć, że akurat ciebie spotka przypadek, który zdarza się raz na milion.

- Wiem, ale...

- Nie ma żadnego ale. Kiedy człowiek jest zmęczony, łatwo ulega czarnym myślom. Zjedz zupę, wrócimy na górę i pójdziesz się wyspać do własnego łóżka.

- Ale Joshua...

- Prześpi całą noc. A jeśli nie, pielęgniarki zrobią, co należy. Jak się spało na krześle?

- Twardo - odparła.

- No właśnie.

- Znasz to z doświadczenia?

- Wiele nocy na nim spędziłem. - Grzebał w kartoflach polanych sosem, z zadowoleniem widząc, że Claire zabiera się za zupę. - Jennie przeszła operację rozszczepionej wargi i podniebienia, kiedy miała około pół roku.

- To dość wcześnie, prawda?

- Właściwie to nadal sporna kwestia. Uznałem, że warto zaryzykować. Myślałem też, że - odetchnął głęboko - że to zbliży moją żonę do dziecka.

- Nie mogła do tego przywyknąć?

- Delikatnie mówiąc. Nie chciała wziąć małej na ręce, nawet na nią spojrzeć. Wiesz, że takie dzieci mają specjalne wymagania przy karmieniu. Donna w ogóle nie karmiła.

- Tak mi przykro.

- Mnie też. Donna... jest piękną kobietą, sądziłem, że po operacji zaakceptuje córkę. Myliłem się, niestety.

- I zacząłeś mieć jej za złe.

- Tak, do diabła! - wybuchnął i dopiero po chwili ochłonął. - Ani uroda, ani jej ukochana praca stewardessy nie dawały jej prawa do takiego zachowania. Rozwiedliśmy się przed pierwszymi urodzinami Jennie. Z dzisiejszej perspektywy uważam ten krok za błogosławieństwo.

- Więc Jennie w zasadzie nie zna matki?

- Można tak powiedzieć. Donna przysyła jej co roku prezent na urodziny, ale poza tym drugi mąż wypełnia jej czas. To jakiś bogaty staruch, który może jej zafundować kolagen i botoks, ilekroć Donnie przyjdzie na to ochota.

- Wielka szkoda, że Jennie nie wie, co to znaczy matka, ale ty jesteś tak wspaniałym ojcem, że jej rekompensujesz ten brak. To przeurocza dziewczynka.

- Dzięki. Dla mnie też jest wyjątkowa. Claire odsunęła na bok prawie pusty talerz.

- Więcej nie zmieszczę. Bardzo mi smakowało.

- A nie mówiłem? - ucieszył się Alex.

W drodze powrotnej do windy Claire przystanęła.

- Zapomniałam zapytać. Kupiliście choinkę? Na pewno wybraliście największą. - Z uśmiechem była znowu sobą.

- Niezupełnie - odparł z żalem. - Nasze mieszkanie ma około dwa i pół metra wysokości. Na szczęście zdołałem przekonać Jennie, że dwumetrowa choinka nam wystarczy. Ona bardzo chce, żebyście przyszli.

Claire spuściła wzrok i skrzyżowała ramiona.

- Wiem, ale nie jestem w tej chwili najlepszym kompanem.

- Nie możesz do końca życia unikać świąt. W oczach Claire malowało się wahanie.

- Przemyślę to.

- O nic więcej nie proszę.

Powrót do pokoju Joshuy trwał o wiele krócej, niż pragnąłby Alex. Czuł jednak, że nie wolno mu przeciągać struny i że musi dotrzymać danej Claire obietnicy.

- A teraz powinnaś się przespać, choćby i tutaj - oznajmił. - Gdybyś miała problem, dam ci pigułkę.

- Nie trzeba.

- No dobrze. W takim razie zobaczymy się rano. Chcę cię widzieć promienną i pełną entuzjazmu.

- Zrobię, co się da.

Leżąc później w łóżku, z rękami podłożonymi pod głowę, Alex myślał o tym, jakie to szczęście mieć taką troskliwą matkę jak Claire. Egoizm Donny nadal go bolał. Z drugiej strony zawdzięczał mu bliski kontakt z córką.

Gdyby jeszcze udało mu się bardziej zbliżyć do Claire. Postanowił, że zrobi wszystko, by pomóc Jennie i zarazić dwuosobową rodzinę Westinów świąteczną atmosferą.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- I jaką decyzję podjęłaś? - spytał Alex. W sobotni ranek odwoził swoją asystentkę z synem ze szpitala do domu.

Claire czekała na to pytanie. Rozważała je w nocy o najdziwniejszych porach i nadal nie znalazła odpowiedzi. Miała jeden powód, by odmówić, i dziesiątki, aby zaakceptować zaproszenie. Sprawiłaby radość Joshuy. Ucieszyłaby także Jennie, a ona sama spędziłaby miłe popołudnie z Aleksem.

Czym zabije czas, jeżeli się nie wybierze? Kupiła już prezenty dla syna i rodziny Nory. Nie wysyła świątecznych kartek. Nie upiekła ciasta, tylko zamówiła gotowe. Nie zabrała się dotąd za kostium Jennie, ponieważ nie miała materiału. Pozostaje zwinąć się w przytulnym kącie z dobrą książką i filiżanką gorącej czekolady. Cóż za alternatywa! Wieczór z książką albo z Aleksem...

- Jeżeli chcesz mojej rady, Joshuy nie zaszkodzi parę godzin poza domem. A nawet dobrze mu to zrobi. Tobie też.

- Czy to pańskie zalecenie, doktorze?

- Jedno z wielu - odparł.

- A jak brzmią inne? - Spojrzała na niego zaciekawiona.

- Zatrzymam je dla siebie na inną okazję - rzekł. - Nie chciałbym cię rozpuszczać.

Zaśmiała się, ale niemal równocześnie padł na ten śmiech jakiś cień. Jeżeli odmówi synowi radości, zamęczają potem wyrzuty sumienia. Ale jeśli jej celem będzie dobra zabawa, sumienie i tak nie da jej spokoju.

Wybór zależy zatem od tego, co pociągnie za sobą mniej przykre konsekwencje. Oznajmiła więc:

- Raczej zostaniemy w domu.

Spodziewała się z jego strony sprzeciwu, tymczasem Alex rzekł po prostu:

- Jennie będzie rozczarowana.

- Wiem, bardzo mi przykro. Powiedz jej... - Gwałtownie szukała w myślach słów, które pocieszyłyby dziewczynkę. - Powiedz, że wpadniemy dziś wieczorem zobaczyć choinkę.

- Na pewno będzie chciała przyjechać do przychodni - uświadomił jej. - Tam też musimy dokończyć robotę.

- To może zrobimy to jutro?

- Nie prościej załatwić to dziś i mieć to z głowy? Chyba że lubisz, jak czekają na ciebie niedokończone prace.

- Nie lubię. Ale jestem pewna, że masz atrakcyjniejsze plany na sobotni wieczór. - Na przykład randkę, zamierzała dodać, ale ugryzła się w język.

Alex świetnie ją mimo to zrozumiał.

- Przykro mi, że muszę cię rozczarować.

- Skoro naprawdę nie masz żadnych planów, wpadniemy do przychodni. - W ten sposób połączy przyjemne z pożytecznym, skończą ubierać choinkę, a syn skosztuje klimatu świąt.

Parę minut później Alex zaparkował samochód i pomógł jej wejść do domu. Joshua od razu ściągnął wełnianą czapkę i ruszył ku swoim zabawkom, które leżały na stosie w salonie. Po chwili Claire usłyszała znajome: Bip, bip.

Alex uśmiechnął się szeroko.

- Wygląda na to, że wszystko w porządku.

- Tak. Bogu dzięki.

- Wpadnij do nas, jeżeli zmienisz zdanie. Jennie chce zacząć koło południa.

Nie wiedziała, co powiedzieć, więc tylko skinęła głową.

- Rozumiem już, dlaczego tak się bronisz przed całym tym świątecznym ceremoniałem - dodał jeszcze, przystając w drzwiach. - Ale nie mam obowiązku tego akceptować, prawda? Nie możesz bez przerwy uciekać.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, był już w połowie drogi do samochodu.

- Nie uciekam - szepnęła do pustego przedpokoju. Wpadła do salonu oburzona na Aleksa, gdy jednak zobaczyła żałosną gałązkę, która udaje choinkę, i skarpetę zwisającą równie żałośnie z kominka, straciła rezon. Może i nie ucieka, ale też nie robi ani kroku we właściwym kierunku. Jako tako zaczęła na nowo wiele rzeczy, lecz w tej jednej kwestii nic się nie posunęła. Joshua podbiegł do matki.

- Mama, pić.

- Pić - poprawiła go instynktownie. Przekrzywił głowę i chwycił ją za rękę.

- Pić - powtórzył. - Sok.

- W porządku, młody człowieku.

Joshua dostał filiżankę soku jabłkowego. Nie jadł śniadania w szpitalu. Dochodziło wpół do dwunastej, Claire wiedziała, że już zgłodniał. Kiedy zaspokoił pragnienie, zasiadł obok szafki i zaczął wyciągać z niej ulubione garnki.

Claire tymczasem gotowała makaron i wróciła myślami do swojej sytuacji. Dlaczego niby ma zachowywać się podczas świąt zgodnie z czyimiś oczekiwaniami? Po prostu nie ma ochoty przesadzać, co wcale nie znaczy, że ucieka.

Naprawdę? - zapytało jej dociekliwe sumienie.

Joshua pociągnął ją za nogawkę spodni. Ostrożnie wzięła go na ręce i pocałowała w skroń.

- Za parę minut. Możesz schować garnuszki?

Chłopiec skinął głową. Po dziesięciu minutach siedział już na swoim wysokim krzesełku przed talerzem makaronu z serem. Wkrótce miał na sobie niemal tyle samo klusek, ile zjadł. A kiedy zaczął mazać nimi po tacy, Claire uznała, że ma dosyć.

- Dobrze, synu. Teraz umyjemy buzię.

- Bawić? - spytał natychmiast.

- Przez chwilę. - Wytarła mu policzki.

- Eni?

- Jennie tu nie ma. - Jej myśli z miejsca poszybowały ku Aleksowi. Wyobraziła sobie, jak wyjmuje pudełka z ozdobami na choinkę, a córka otwiera je po kolei z okrzykami radości. W pokoju na pewno zrobili straszny bałagan.

- Bawić - domagał się Joshua.

- Tak jest, sir. - Wyjęła go z krzesełka. Chłopczyk podreptał do swojego kąta w pokoju. Claire zmywała naczynia. Wyobraźnia zaprowadziła ją znowu do domu Aleksa. Ciekawe, czy słuchają kolęd przy ubieraniu choinki?

Nadstawiła ucha, malec coś do siebie mówił. Poza tym w domu panowała cisza. Dawniej słuchała świątecznych piosenek Binga Crosby'ego i symfonicznych utworów bożonarodzeniowych. Teraz nie pamiętała nawet, gdzie schowała płyty. Zapamiętała za to słowa Aleksa: „Nie możesz bez przerwy uciekać”.

W tym samym momencie zawołał ją Joshua.

Wyszła z kuchni i oparła się o framugę drzwi. Z radością ujrzała syna popychającego samochodziki po dywanie. Był to specjalny dywan, którego wzór przedstawiał plan miasta: rozmaite budynki, park, szkołę i sklepy, a wszystko to wzdłuż krętych ulic, którymi sunęły pojazdy Joshuy, nie zwracając uwagi na pieszych ani znaki drogowe.

Widząc syna w dobrym nastroju, Claire zaczęła szukać dla siebie książki. Żaden z tytułów jakoś jej nie przyciągał. Najpiękniejsze okładki nie robiły na niej wrażenia, ponieważ w dalszym ciągu oczami wyobraźni widziała kolorowe lampki i bombki, które wieszają Jennie z Aleksem.

Iraptemjej własny dom wydał jej się zbyt pusty i cichy. Zatęskniła za domem pełnym gwaru i śmiechu, w którym na twarzy Joshuy widniałby taki zachwyt, jaki zobaczyła na obliczu Jennie. Odłożyła kolejną książkę na półkę.

- Robię to dla naszego syna, Ray - szepnęła. - Mam nadzieję, że rozumiesz. - Natychmiast, by się nie rozmyślić, zawołała: - Chodź, Josh. Włożymy płaszczyk i pójdziemy pa pa.

Chłopiec ożywił się, słysząc swoje ulubione słowa.

- Pa pa?

- Tak. Pójdziemy z wizytą do kogoś wyjątkowego.

- Powiedziałeś Claire, żeby przyszła, tato? - dopytywała się Jennie, sprawdzając jednocześnie stan kolorowych lampek po jedenastu miesiącach leżakowania.

- Tak, kocie, powiedziałem.

- A powiedziałeś, że bardzo chcę, żeby przyszła?

- Tak, Jen. Wspomniała, że wpadnie na chwilę wieczorkiem po drodze do przychodni. Przestań się dąsać.

- Personel powinien cię słuchać.

Oświadczyła to z tak poważną miną, że z trudem powściągnął wybuch śmiechu.

- Moi podwładni słuchają mnie, jeżeli polecenie dotyczy spraw służbowych. A w takich sytuacjach sami decydują.

- Ja robię, co mi każesz - zauważyła.

- Bo jestem twoim ojcem. Claire jest znajomą z pracy i sama rozporządza swoim wolnym czasem.

- Trzeba było kazać jej przyjść - mruknęła niezadowolona Jennie. - A Joshua powinien mieć choinkę. Może mu kupimy, co? Nie musi być taka duża jak nasza.

Alex chciał zawetować sugestię córki, ale im dłużej rozważał jej pomysł, tym bardziej się ku niemu skłaniał. Co prawda Claire może nie przyjąć prezentu, ale jeśli będzie to podarunek dla Josha, nie należy oczekiwać zdecydowanego oporu. Z drugiej strony, wolałby nie narażać uczuć córki, gdyby Claire jednak odmówiła.

- Zgoda, ale pod dwoma warunkami. Nie wiadomo, czy Claire ucieszy się, że kupimy drzewko bez jej zgody.

- Myślisz, że będzie zła?

- Właśnie. Chcę tylko, żebyś się nie martwiła w razie czego.

- Obiecuję, ale na pewno ją weźmie.

Alex nie był przekonany, ale kto nie ryzykuje...

- Jak nie przyjmie, to postawimy ją w kuchni. - Jennie znalazła rozwiązanie. - A drugi warunek?

- Będziesz trzymać buzię na kłódkę. Dziewczynka przekrzywiła głowę.

- Dobra.

- No to nie traćmy czasu.

Pospieszyli zatem do najbliższego punktu sprzedaży choinek i wybrali drzewko wysokości Joshuy. Wsadzili je na tylne siedzenie i pojechali prosto do domu Claire.

Jennie była niezwykle poruszona ich, jak to nazwała, „tajną misją”. Alex miał tylko nadzieję, że Claire nie trzaśnie im drzwiami przed nosem. Pewnie pomyśli, że uknuł to wszystko, by wyciągnąć ją z bezpiecznej kryjówki.

Zaparkował na podjeździe. Liczył na to, że Claire zauważy samochód i wybiegnie z domu, nim dotrą do drzwi. Nic podobnego. Nawet firanka w oknie nie drgnęła.

Jennie niosła pod pachą niewielkie pudełko z kolorowymi lampkami. Alex przyciągnął choinkę i postawił ją z dala od drzwi i okien. Szepnął do córki:

- Pamiętaj...

- Oj, wiem. Buzia na kłódkę.

Wyprostował plecy i poprosił Jennie, żeby nacisnęła dzwonek. Niemal w tej samej chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich Claire, ubrana do wyjścia.

- Cześć. No... - Urwała, ze zdumieniem widząc przed sobą Aleksa, a nie przyjaciółkę.

- Cześć. Przyszliśmy nie w porę?

- Nie, wcale nie. Sądziłam tylko, że to Nora. - Przywitała ich spóźnionym, ale przyjaznym uśmiechem. - Właśnie myślałam, że ciężko pracujecie.

Myślała o nich. Alex uznał to za dobry znak.

- No, zabraliśmy się do pracy - wtrąciła Jennie. - Ale szkoda, żeby Joshua stracił taką fajną zabawę. Przywieźliśmy mu coś.

Alex chrząknął i przeszył ją wzrokiem. Zmieszała się i zamilkła.

- Och, to miło z waszej strony. - Claire cofnęła się, pociągając syna, by nie blokował wejścia. - Zapraszam.

- Nie chciałbym cię zatrzymywać...

- Prawdę mówiąc, wybieraliśmy się do was.

- No no - rzekł Alex z satysfakcją. - Szkoda, że zepsułem sobie taką niespodziankę.

- Chciałam to zrobić dla Joshuy.

- Doskonale. W takim razie nie pogniewasz się, jak zobaczysz, co dla niego mamy.

Alex zademonstrował choinkę. Potrząsnął nią, by pozbyła się wyschniętych igieł. Claire otworzyła usta. Chciała coś powiedzieć, ale nic nie przeszło jej przez gardło.

- Nie powinieneś był - wydusiła w końcu. Wykorzystał jej słowa do obrony własnej.

- Zrobiliśmy to dla Joshuy.

- To był mój pomysł - dodała Jennie.

- Jak miło. - Claire miała surową minę, która nie zapowiadała nic dobrego. - Jednak nie powinieneś...

Alex oczekiwał, że okoliczności zmuszą go do wykazania się siłą perswazji. W szkole średniej zdobywał nagrody za krasomowstwo, a zatem nie powinien mieć problemów z przekonaniem Claire.

- Cóż, wpuścisz nas, skoro już jesteśmy? Wiedział, że dobre maniery nie pozwolą jej trzymać ich na chłodzie. Wykorzystując chwilową przewagę, wniósł drzewko do przedpokoju.

- Tata mówił, że się zdenerwujesz, ale się nie denerwujesz, prawda? - Jennie obserwowała gospodynię, znienacka zwracając się do niej per ty. - Proszę, nie złość się na tatę. To był mój pomysł.

- Rozumiem. - Claire spojrzała na Aleksa z wyraźnym niedowierzaniem. On zaś niewinnie wzruszył ramionami i pokazał jej swój najwspanialszy uśmiech.

- Fakt - oznajmił. - Żałuję, że sam na to nie wpadłem.

- Słuchaj, Alex - zaczęła.

- Jennie - zwrócił się do córki. - Wejdźcie z Joshuą do pokoju, a my tu porozmawiamy.

Chłopca nie trzeba było dwa razy prosić.

- W porządku, Alex. O co właściwie chodzi? Wiesz, co o tym myślę. - Claire wskazała na drzewko.

- Owszem, ale czy nie powiedziałaś przed chwilą, że wybieraliście się do nas? A może słuch mnie omylił?

- To co innego - odwarknęła.

Była taka piękna, kiedy ponosiła ją złość. Ogień w oczach współgrał z płomiennymi kosmykami jej włosów.

- Niezupełnie - odparł.

- Ależ tak.

- Zamierzałaś pozwolić Joshuy ubierać naszą choinkę. Dlaczego nie może ubrać swojej?

Ramiona Claire opadły, oczy zaszły łzami, skutecznie gasząc ogień, który dopiero co w nich płonął. Alex mógł znieść jej złość, ale łzy były ponad jego siły. Pełen skruchy postąpił krok do przodu, by wziąć ją w ramiona.

- Przepraszam. Nie chcę cię do niczego zmuszać. Claire schowała twarz w połach jego płaszcza i pochyliła głowę. Zrozumiał, że przyjęła przeprosiny.

Stali tak przez chwilę. Czuł zapach jej włosów. Przed paroma tygodniami matka zapytała go, co zamawia sobie pod choinkę. Wtedy nie miał pojęcia. Teraz znał już swoje życzenie, chociaż pewnie było nie do spełnienia.

Claire. Pragnął Claire. Nie chciał przyznać, że jej oczy zaszkliły się z jego winy. I nie chodziło mu wcale o Joshuę, mimo że chłopiec odgrywał kluczową rolę w tej potyczce. Szło o niego i Claire. Musiał zyskać pewność, że uwolniła się od przeszłości i znów jest zdolna kochać. Poczyniła już kilka ważnych kroków, które miały odmienić jej życie. Dopóki jednak Boże Narodzenie będzie wywoływało w niej wyłącznie złe skojarzenia, pamięć o pierwszym mężu będzie ją trzymała w nieprzyjemnych kleszczach.

Gdyby Aleksowi chodziło wyłącznie o jeden wieczór, nie przywiązywałby do tego wagi. Ale on zamierzał zostać jej drugim mężem. Pragnął dzielić z nią w radosnym nastroju wszystkie pory roku i święta, włączając w to Boże Narodzenie.

Stopniowo docierało do niego, że ważniejsze jest, by wygrał wojnę niż tę jedną potyczkę.

- Jeżeli nie chcesz choinki, zabiorę ją.

Claire podniosła głowę i odsunęła się od niego. Unikała jego wzroku. Drżącymi palcami wycierała mokre policzki.

- Niech zostanie. Skoro już jest.

Alex otarł łzę, która wypłynęła z kącika jej oka.

- Grzeczna dziewczynka. A gdzie twój temblak?

- Przeszkadzał mi. Nic nie mogłam w nim robić.

- O to właśnie chodziło.

- Wiem, ale jest niepraktyczny. Zupełnie jak choinka.

- Choinka nie ma być praktyczna. Ona ma przynosić radość.

- Być może. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że kupiliście ją dla nas.

- Sam jestem trochę zdziwiony. Gdzie ją postawić? Figlarne ogniki w jej oczach powiedziały mu, że Claire już oprzytomniała i właśnie wymyśliła jakąś lokalizację.

- W salonie. Przesuniemy stół z rogu i tam ją postawimy. Obawiam się tylko, że będzie goła - rzekła cierpko. - Ozdoby mamy upchane gdzieś w garażu.

- Żaden problem, prawda, Jennie? - Alex poszukał wzrokiem córki. - Gdzie nasze lampki?

Jennie poderwała się z dywanika Joshuy i wyciągnęła plastikową torbę.

- Tutaj. A jak nie masz bombek, podzielimy się naszymi. Zawsze mamy ich za dużo, no nie, tato?

- Tak, co roku nam zostają. - Spojrzał na Claire. - Bądź tak dobra i wstaw drzewko do wody, żeby nie uschło.

Wydawał polecenia w jej domu. Czuł się przy tym dziwnie, ale ona była zbyt przejęta albo zaskoczona, by oponować.

Joshua klęczał na dywaniku i śledził go z rozdziawioną buzią. A gdy Alex podłączył do gniazdka sznur z kolorowymi lampkami, które od razu zaczęły mrugać, twarz malca promieniała z zachwytu. Ten widok w magiczny sposób rozwiał wątpliwości Aleksa.

Chciał, by Claire zobaczyła minę syna. Minutę później jego życzenie został spełnione. Przystanęła w progu, rysy jej zmiękły, a w końcu wargi wygięły się w uśmiechu.

- To jest specjalne drzewo na Boże Narodzenie, choinka - pouczała chłopca Jennie, klaszcząc w dłonie. - Ale cudo, co?

Joshua nie chciał być gorszy i też zaczął klaskać.

- No to chyba tutaj robota skończona - stwierdził Alex. - Kolej na naszą choinkę. - Spojrzał na Claire i uniósł brwi. - Nie zmieniłaś chyba zdania? Jedziesz z nami?

Wstrzymał oddech. Claire powoli skinęła głową.

Dom Aleksa, obszerny i zbudowany z cegły, był większy i z pewnością kosztowniejszy niż dom Claire. Dębowe meble i boazeria, głębokie męskie kolory: granat, burgund i ciemna zieleń, tworzyły wyciszony klimat wnętrza.

Salon wyglądał tak, jak Claire go sobie wyobraziła. Wszędzie stały kartony z ozdobami, bibuła ciągnęła się po podłodze. Początkowo Joshua siedział spokojnie na kolanach matki i obserwował, jak Alex z córką ozdabiają choinkę. Ale potem Jennie dała mu cukierek i poprosiła, by sam go powiesił. I już nie wystarczyła mu rola kibica.

- Ja - domagał się i wyciągał rękę. Oczywiście, wieszał wszystko na samym dole. Później Jennie, korzystając z jego nieuwagi, przewieszała ozdoby w inne miejsca. On zaś, nawet jeśli zdawał sobie z tego sprawę, nie robił problemu. Od czasu do czasu częstował się serowymi krakersami. A kiedy się posilił, podejmował na nowo dekoratorskie obowiązki.

Claire sączyła z wolna zagrzany z korzeniami jabłecznik. Zdarzyło jej się otrzeć w skrytości łzę, kiedy Alex podniósł jej syna do góry, pomagając mu sięgnąć wyższej gałęzi.

Joshua po prostu nie posiadał się ze szczęścia. Nie mogłaby wymyślić dla niego lepszego ojca niż Alex, który wkrótce ogłosił, że pudełka są puste.

- Zabiorę go do swojego pokoju - oznajmiła Jennie i wzięła malca za rękę. - Poczytam mu.

Claire tymczasem pomogła Aleksowi doprowadzić salon do porządku. Później usiadła na kanapie.

- Dziękuję za to popołudnie. Joshua świetnie się bawił.

- Miło mi. A czy mama też przyjemnie spędziła czas? Lepiej niż powinna, pomyślała.

- Tak - odparła po prostu.

Alex uśmiechnął się z satysfakcją.

- To dobrze, bo teraz czeka nas przychodnia. Claire co prawda nie najgorzej przespała noc w szpitalu, niemniej czuła, że drzemka dobrze by jej zrobiła.

- Nie lepiej zachować trochę przyjemności na jutro?

- Nie. Jesteśmy rozgrzani. Mama nie mówiła ci, żeby nie odkładać na jutro tego, co można zrobić dzisiaj?

- Owszem, ale ubieranie choinki to odrębna kategoria.

- W naszym domu panuje niepisana zasada. Liczba moich zajęć zawodowych jest wprost proporcjonalna do ilości zadań domowych. Dlatego niczego nie odkładam na później.

- Czy również z tego powodu rozwiedziony mężczyzna spędza samotnie sobotnie wieczory? Żeby nadrobić zaległości?

- Nie jestem sam - zaprotestował. - Mam ciebie, Joshuę i Jennie.

- Dziś, a co z pozostałymi sobotami? Pewnie jesteś zawalony robotą. Znasz powiedzenie o tych, co tylko pracują?

- Nie jestem pustelnikiem - bronił się. - Bywam na różnych imprezach. Jennie nie znalazła wspólnego języka z żadną z kobiet, z którymi się spotykałem, więc znikały. Nie powiem, były wspaniałe, ale widocznie za mało mi zależało.

- Jennie jest o ciebie zazdrosna. Kiedyś oznajmiła mi, że nie potrzebuje mamy.

- Tak twierdzi. A ja się gimnastykuję, żeby wynagrodzić jej brak matki. Któregoś dnia może się okazać, że obojgu nam wyrządzam krzywdę.

- O to bym się nie martwiła. Życzyłabym sobie tak dobrze wychować Joshuę. A właśnie, zdumiewa mnie, że Jennie ma dla niego tyle cierpliwości.

- Lubi małe dzieci. Pewnie dlatego, że jej słuchają - dodał z uśmiechem.

Raptem rozmowę przerwał im krzyk Joshuy. Zanim Claire zdążyła wstać, chłopiec wbiegł do salonu, ciągnąc się za koniuszek ucha. Za nim wpadła zdenerwowana Jennie.

- Nic sobie nie zrobił w to ucho, serio. Bawiliśmy się, a on nagle zaczął ryczeć.

Joshua biegł prosto w wyciągnięte ramiona matki, która od razu wytarła dwa strumienie łez z jego policzków.

- Zawsze się ciągnie za ucho, jak jest zmęczony - pocieszyła dziewczynkę. - Musi po prostu iść spać. Wybaczcie, choinka w przychodni musi jednak poczekać.

Alex pomógł Claire włożyć płaszcz. Nie oczekiwała takiej uprzejmości, ale była nią poruszona. Miała wrażenie, że gdyby znajdowali się sami, objąłby ją, jak już raz się zdarzyło. Swoją drogą, nie stawiałaby oporu. Powoli ruszyła do wyjścia i zobaczyła w oczach Aleksa identyczny żal.

- Jedź ostrożnie.

- To tylko kilka przecznic. - Już dawno nikt prócz Nory i jej brata nie martwił się o nią. - No i jest jeszcze widno.

Uściskali sobie ręce, Joshua pomachał przez okno samochodu i pojechali do domu.

Alex stał w drzwiach, póki Claire nie opuściła podjazdu.

- Było miło - powiedział do córki.

- No - przyznała. - Fajnie byłoby mieć takiego brata. Zaskoczyła go, ponieważ dotąd nie poruszała tego tematu.

- Tak sądzisz?

- No. Fajnie, można go nauczyć różnych rzeczy. Postanowił wykorzystać okazję i zbadać grunt.

- Żeby mieć brata albo siostrę, musiałabyś mieć mamę.

- Nie chcę mamy.

- A to dlaczego?

- Wystarczy pani Rowe. A ja skończyłam już osiem lat. Joshua potrzebuje mamy, bo jest mały.

Udał, że problem nie zasługuje na dalszą uwagę. Oczywiście, było to niezgodne z prawdą. Pojawienie się Claire uświadomiło mu dotkliwie, że jego dni upływają przerażająco jednostajnie. Ona go przebudziła z uśpienia i nie miał ochoty wracać do poprzedniego stanu.

- Być może któregoś dnia zmienisz zdanie - rzekł tylko. Trzymał kciuki, by jego słowa się sprawdziły. Może sprawi to czas, który córka spędzi z jego asystentką.

Bo jeśli chodzi o niego, to po pięciu samotnych latach, które minęły od ostatniej dosyć poważnej randki, uznał, że dłużej nie chce żyć sam. I postanowił, że zrobi, co w jego mocy, by święta przyniosły mu w prezencie Claire.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Nasza choinka jest fantastyczna! - zawołała Nora, wpadając do pokoju Claire w poniedziałek rano.

Claire uśmiechnęła się do przyjaciółki.

- Dzięki, zgadzam się z tobą.

- A ta kokarda w płatki śniegu to istne cudo. Czyj to pomysł, żeby opleść gałęzie niebieską i srebrną wstążką?

- Nora kręciła głową. - Jak nie wygramy, będę zaskoczona.

- Tak myślisz?

- Jasne. Twój plan był absolutnie genialny.

- Jaki plan?

- A co, nie wiedziałaś, że wszyscy ubierają choinki w środę, a potem, przed wyjściem do domu, podglądają drzewka na sąsiednich oddziałach? Nie wolno oglądać cudzych choinek, póki nie skończy się swojej.

- Pojęcia nie miałam.

- W każdym razie głowę dam, że gdyby zobaczyli wówczas naszą choinkę, skrzydła by im wyrosły. Bo w środę wyglądała, będę z tobą szczera, dosyć skromnie. Za to teraz? Nasze drzewko nadaje się na okładkę.

- Nie przesadzaj. Od środy dodaliśmy tylko kokardy i wstążki.

- Ale liczy się efekt. - Nora uściskała przyjaciółkę.

- Wiedziałam, że świąteczny duch nie opuścił cię na zawsze. Naprawdę spisałaś się na medal.

- Tylko dzięki pomocy Aleksa i Jennie.

- A no właśnie, skoro już o nich mowa. Obiło mi się o uszy, że przywieźli ci do domu choinkę?

Claire przeglądała wyniki z laboratorium.

- Tak, w prezencie dla Joshuy. Udekorowaliśmy ją tylko lampkami, bo nasze ozdoby choinkowe tkwią gdzieś w garażu.

- I na co czekasz?

Na odwagę, przeleciało Claire przez głowę.

- Na odpowiedni moment - odrzekła.

- Widzę, że znalazłaś wspólny język z córką Aleksa.

- Co w tym dziwnego?

- Nic, poza tym, że to doskonała wiadomość. O ile wiem, Jennie nie przepadała za kobietami, z którymi się umawiał.

- My się nie umawiamy, więc to bez znaczenia - oznajmiła Claire wbrew temu, co czuła w głębi serca.

- Pogadamy o tym innym razem. A teraz powiedz lepiej, w co się wystroisz na naszą imprezę?

- Postanowiłam iść na wagary. Nora wlepiła w nią przerażony wzrok.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale. Ciesz się moimi dotychczasowymi postępami. Ubierałam choinkę, a nawet mam własną w domu, wykazałam więcej dobrej woli niż zamierzałam.

Nora otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale ostatecznie zrezygnowała.

- No dobra. Jeśli tak to czujesz. Pamiętaj tylko, że stracisz okazję, żeby pokazać się Aleksowi w swoich najlepszych ciuchach.

Claire nie szukała następcy na miejsce Raya. Z drugiej strony Alex był jedynym potencjalnym kandydatem, który uparcie przypominał jej, że wciąż jest młodą kobietą o odpowiednim poziomie hormonów. Szkoda tylko, że jej kobiecość nie zaczekała z tym nagłym przebudzeniem, aż miną święta.

- Nie wyobrażam sobie, że znajdę się w tłumie radosnych par. Po prostu nie mogę.

- To idź z Aleksem.

Znowu on. Tak cudownie było w jego ramionach. Bezpiecznie, ciepło, spokojnie. Od dawna tego nie doświadczyła, a teraz owo poczucie dodatkowo podkreśla jej stratę. Do diabła ze świętami, ze świątecznym ściskaniem się, całowaniem i najlepszymi życzeniami!

- Nie zapraszał mnie. I ani się waż wtrącać. Jeśli to zrobisz, już nigdy się do ciebie nie odezwę.

Nora Laslow uniosła ręce.

- Okej. Nie jestem głucha.

- No i dobrze. - Claire schowała wyniki do szuflady. Przyjaciółka zamilkła na kilka sekund, po czym spytała nieco zdezorientowana:

- Nie chcesz z nim iść?

- Nie o to chodzi.

- Aha, wiedziałam. Chcesz.

Po raz kolejny Claire nie udzieliła jasnej odpowiedzi. Ogromnie pragnęła pójść gdzieś z Aleksem, miała jednak na myśli cichą kolację, nie zaś hałaśliwą, tłumną imprezę.

- Jeśli - podkreśliła to słowo - jeśli zdecyduję się pójść, to tylko sama, ponieważ nie zostanę ani chwili dłużej, niż będą tego wymagały moje obowiązki.

Nora nie musi wiedzieć, że wolałaby siedzieć w domu, aniżeli widzieć inną kobietę uwieszoną na ramieniu Aleksa.

- Zapomniałaś o jednym drobiazgu - rzekła przyjaciółka.

- Mianowicie?

- Jeżeli pójdziesz z Aleksem, nie będziesz chciała uciekać. Zechcesz zostać, sączyć szampana, raczyć się truskawkami i tańczyć do północy. `

- Szampan i truskawki?

- A co myślałaś?

Claire uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.

- Pamiętasz, jak kupiłyśmy pierwszą butelkę szampana po egzaminach?

- Jak mogłabym zapomnieć? Cały czas narzekałaś, że bąbelki łaskoczą w nosie, co nie powstrzymało cię przed piciem.

- Tak. Wierzyć się teraz nie chce, że odmierzałyśmy specjalną miarką, żeby żadna nie była poszkodowana.

- To był wyłącznie naukowy eksperyment - oznajmiła z powagą Nora. - O ile sobie przypominasz, badałyśmy skutki picia alkoholu na różne organizmy.

- I do czego doszłyśmy?

- A kto by tam pamiętał. Najważniejsze, że zabawa była dobra. Na naszej imprezie też nie będzie gorsza.

- Trzeba by dużo szampana, żeby mnie tam zaciągnąć.

Nora nie mogła wybrać gorszej pokusy od szampana. Claire i Ray świętowali nim ważne daty wspólnego życia: pierwszą przyzwoicie płatną pracę Raya, kredyt hipoteczny, wieczór, gdy powiedziała mu, że jest w ciąży. Toast szampanem stał się ich rytuałem, choć wypijali zaledwie po kilka łyków. Claire kupiła szampana przed porodem i pierwszego dnia po powrocie do domu otworzyła butelkę i napełniła dwa kieliszki. Wypiła toast za swojego zmarłego męża i bezcenny dar, który od niego otrzymała. Potem płakała aż do świtu.

Następnego ranka wylała resztę szampana i skupiła całą uwagę na dziecku. Robiła to skutecznie, choć każde Boże Narodzenie na nowo otwierało rany. Tak czy owak wątpiła, by szampan wzbudził w niej jeszcze kiedykolwiek radosne uczucia.

- Słuchaj, to chodź z nami. Umówiłam już opiekunkę dla dzieci, mogłabyś podrzucić Joshuę do mojej trzódki.

A już miała się wymówić brakiem opiekunki!

- Dzięki za propozycję, ale nie chcę iść. Co bym tam robiła?

- Bawiłabyś się. - Nora uniosła dramatycznie ręce.

- Wiem, nie możesz. Będę szczęśliwa, jak obiecasz przyjść choć na godzinę. Zgłoś się do pilnowania ponczu - poradziła. - Wezmę drugą połowę twojej warty i nikt niczego nie zauważy.

- I nie będziesz potem żądać, żebym została dłużej?

- Godzinka, i przestanę ci truć głowę. Ale liczy się od momentu wejścia. Zakład, że zechcesz zostać dłużej?

- O co?

- O popołudnie z bachorami.

- Przegrasz.

Nora puściła do niej oko.

- Może. A może nie. W końcu to pora cudów. Claire zgadzała się z tym teoretycznie. Tyle że zbyt wielu ludziom przydałby się cud. Na przykład jej pacjentowi, Victorowi Kohlowi.

- Moje jelita już nie chcą pracować - skarżył się starszy mężczyzna. - Zaczęło się od biegunek, a teraz jest na odwrót.

- Jada pan świeże owoce i warzywa?

- Jem jabłka, pomarańcze. Owsiankę i płatki wielozbożowe. - Pokręcił głową. - I nic.

- A próbował pan suplementów z błonnikiem?

- W aptece dali mi jakiś proszek do rozpuszczania w soku. - Wymienił markę, a Claire zanotowała. - No i teraz jestem taki pełny, jakbym miał pęknąć. Kłopot w tym, że chudnę. Oczywiście przez to, że nie jem. Straciłem apetyt.

- Mierzył pan temperaturę?

Victor ściągnął w namyśle pomarszczoną twarz.

- Nie, ale czasem mam dreszcze. Nie mogę się wtedy rozgrzać. Co mi jest?

Claire uznała, że to zapewne zatkany przewód pokarmowy, ale bez dodatkowych badań trudno o jednoznaczną diagnozę. Mógł to być zrost lub przepuklina.

- No cóż - odezwała się życzliwie. - Zobaczymy, co na to lekarz, dobrze?

Alex nie zdradził jej swych przypuszczeń. Uśmiechał się, ale w oczach miał powagę. Claire pracowała z nim wystarczająco długo, by wiedzieć, że to nie żarty.

- Czy ktoś w pańskiej rodzinie miał problemy z okrężnicą? - spytał, zapoznawszy się z notatkami pielęgniarki.

Victor pochylił w zadumie głowę.

- Nie przypominam sobie.

- Robiono panu kiedyś kolonoskopię?

- Wkłada się taką rurkę do... ? - Pacjent spojrzał na Claire i zaczerwienił się mocno. - No wie pan. - Uzyskawszy potwierdzenie od lekarza, pokręcił głową.

- Byłoby wskazane - rzekł Alex. - Odeślę pana do doktor Jensen. Claire umówi pana na wizytę.

W oczach Victora pojawił się błysk podejrzenia.

- Nie słyszałem o doktorze Jensenie.

- To lekarka. Susan Jensen.

- Jakoś mi nie pasuje, żeby mi dama zaglądała w te okolice.

- Im szybciej wyjaśnimy ten problem, tym szybciej panu pomożemy.

Victor nadal nie był przekonany.

- Skoro pan tak mówi, to niech już będzie - rzekł ostatecznie.

Alex zapisał coś na kartce i podał ją asystentce. Zobaczyła na niej pospieszny skrót oznaczający nowotwór złośliwy. Nie czekając, wyszła do pokoju obok, wybrała numer, przedstawiła sytuację i ustaliła termin badania. Wróciła do gabinetu z radosnym uśmiechem.

- Ma pan dziś szczęście - poinformowała. - Akurat po południu ktoś odwołał wizytę. Może pan być u doktor Jensen o wpół do drugiej.

- O wpół do drugiej. Zapamiętam. . Pielęgniarka pożegnała Victora i poprosiła kolejnego pacjenta. Rick Morris, przystojny, rumiany trzydziestoparolatek w ubraniu sugerującym, że pracuje fizycznie, powoli podniósł się z krzesła. Claire odniosła wrażenie, że idzie niechętnie, dopóki nie zdała sobie sprawy, że to coś więcej. Tuż za mężczyzną dreptała jego żona. Usta jej się nie zamykały, jakby nie miała żadnych zmartwień, ale Claire od razu zauważyła zmarszczkę na jej czole.

- Cięgle mi się wydaje, że ktoś mi wbija w stopę setki szpilek - zaczął swoją historię Rick. - Czasem to mam od tego zawroty głowy, ale potem mija.

- Rick - wtrąciła żona. - Powiedz, że tracisz czucie.

- Raz na jakiś czas - przyznał. - To pewno artretyzm.

- Niewykluczone - rzekła pielęgniarka. - A ma pan bóle?

- Bólem to bym tego nie nazwał, ale te szpilki nie są przyjemne.

Claire dopisała kilka słów na kartce.

- Coś jeszcze?

- Roztrzęsiony się zrobił - odrzekła za niego żona. - Czasami jest też przybity.

Rick rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, jakby te symptomy miały pozostać tajemnicą, Mimo to ciągnęła niewzruszenie:

- Ostatnie dwa tygodnie były najgorsze i w końcu postanowiłam, że musimy iść do lekarza.

- My? - Rick uniósł brwi. - To mnie będą kłuć i badać.

Claire współczuła kobiecie. Chory mężczyzna w domu to zwykle utrapienie. Po chwili do gabinetu przyszedł Alex. Kobieta wyraźnie się ucieszyła.

- Miło pana widzieć. To mój mąż, Rick - przedstawiła.

Claire, chcąc nie chcąc, przysłuchiwała się rozmowie, z której wynikało, że Rick jest drugim mężem Joyce, a Wendy, jej córka, szkolną koleżanką Jennie. Wymiana zdań trwała ledwie parę minut, mimo to Rick nie krył irytacji.

Alex zwrócił na to uwagę i zaczął z nim rozmawiać.

Pacjent powtórzył swą historię punkt po punkcie. Lekarz wysłuchał pilnie, potem zadał kilka pytań.

- Pije pan?

Joyce z miejsca wbiła wzrok w kafle na podłodze.

- Taa.

- Dużo?

Okazało się, że to drażliwy temat. Claire obserwowała z zaciekawieniem, jak Alex sobie z nim poradzi.

- Piję. Trochę. - Rick zagryzł wargi.

Widząc pochyloną głowę Joyce, Claire stwierdziła, że „trochę” to niedomówienie.

- To znaczy ile? - drążył lekarz.

- Sześciopaka w weekendy, wieczorem.

- A w ciągu dnia?

Rick wzruszył ramionami.

- Co mi właściwie jest?

- Na początek proszę zrobić badanie krwi, sprawdzimy najbardziej oczywiste podejrzenia.

- To znaczy? - włączyła się Joyce.

- Anemię, infekcję, problemy z tarczycą, cukrzycę. Wykluczymy w ten sposób, albo nie, reumatoidalne zapalenie stawów i inne choroby związane z osłabieniem odporności.

- A jeżeli badanie, niczego nie pokaże?

- Będziemy szukać dalej. Ostrzegam pana, że zalecę od razu sporo badań. Proszę nie wpadać w panikę, jak zobaczy pan, że laborant przygotowuje kilka fiolek na krew. Wyniki będą w ciągu paru dni.

- Dopilnuję, żeby przyszedł - obiecała Joyce.

Po wyjściu Ricka Alex przeniósł wzrok na listę pacjentów. Nie mógł się na niej skupić, ponieważ jego myśli krążyły wokół jednej najważniejszej kwestii. Wokół Claire.

Chciał poprosić, by towarzyszyła mu podczas świątecznego przyjęcia. Niestety, przypadkiem podsłuchał fragment jej rozmowy z Norą i wiedział, że odmówiłaby. Musi znaleźć sposób, by wykuć dziurę w murze, który wokół siebie zbudowała. Pytanie, jaka taktyka okaże się skuteczna? Henry Grieg pomógł mu nieświadomie, wymagając obecności od wszystkich podwładnych. Tylko co zrobić, by Claire została na przyjęciu kilka godzin, a nie jedną, jak obiecała Norze?

Odpowiedź pojawiła się niespodzianie, kiedy Claire wprowadziła ostatniego tego ranka pacjenta.

- Jak się masz, Edwino? - powitał lekarz przyszłą matkę.

- Dobrze, poza tym, że ruszam się jak słoń.

- A gdzie Joe?

- Czeka. Doprowadza mnie do szału, łażąc mi pod nogami. - Jej czuły uśmiech mówił coś wręcz przeciwnego.

- Po prostu jest troskliwym mężem.

- No, wiem. Czasami zastanawiam się, czy byłby taki troskliwy, gdybym nie straciła poprzedniego dziecka.

Alex znał dokładnie tę historię, pamiętał reakcję Edwiny, kiedy wyliczył jej czas rozwiązania. Claire najwyraźniej nic o tym nie wiedziała, bo przystanęła sztywno.

Ałex dłuższą chwilę słuchał serca dziecka. Liczył na to, że Eddie, bo tak kazała nazywać się pacjentka, pociągnie dalej opowieść. I tak też się stało.

- Straciłam to dziecko na Boże Narodzenie. Mam nadzieję, że tym razem pójdzie gładko.

- Och, z pewnością - wtrąciła pielęgniarka. - Na pewno ciężko to pani przeżyła.

- Ciężko? Nie byłam w stanie odwiedzić rodziny, nie mogłam patrzeć na dzieci moich sióstr. Potem najgorsze minęło, ale jak tylko zbliżały się święta, nachodziły mnie lęki.

- I jak sobie z nimi radziłaś? - spytał Alex, mając nadzieję, że wyjaśnienie Eddie pomoże także Claire.

- Na początku nic nie robiłam. Nie wiem sama, ile rozmów odbyłam z moim spowiednikiem. W końcu powiedział coś, co mi zapadło w serce.

- Co takiego?

- Że niechęć do świąt nie przywróci mi dziecka. A jakie dziecko, zwłaszcza takie, co jest w niebie, chciałoby, żeby jego mama była nieszczęśliwa w Boże Narodzenie?

- Mądry człowiek. - Alex zerknął na Claire kątem oka.

- O tak - zgodziła się Eddie. - No i w końcu stwierdziłam, że on ma rację i poszłam za jego radą. Najdziwniejsze było to, co stało się parę miesięcy później. - Dziecko w jej brzuchu kopnęło. - Prawdziwy cud.

- No cóż, twój mały cud prosperuje całkiem nieźle. Zobaczymy się w przyszłym tygodniu, a może nawet prędzej.

- Mój Boże, niech no tylko powiem Joemu. - Pacjentka wstała z leżanki i szybkim krokiem wyszła z gabinetu.

Claire nadal stała nieruchomo.

- Jak mogłeś?

- O co chodzi? - spytał Alex. Zamachała nerwowo rękami.

- Specjalnie ją ciągnąłeś za język. Ukartowałeś to?

- O, przepraszam - odparł spokojnie. - Nie pisałem tych dialogów, przyznaję co najwyżej, że jej nie przerywałem.

Zobaczył, że złość Claire z wolna ustępuje.

- Ale dlaczego? - Mówiła tak, jakby łzy zatykały jej gardło. - Dlaczego tak cię to obchodzi?

Przysunął się i wziął ją za rękę.

- Ponieważ chciałbym, żebyś była częścią mojego życia - rzekł po prostu. - Chciałbym, żebyś poszła ze mną na to przyjęcie i została tam do końca.

- Och nie. - Potrząsnęła głową. - To niemożliwe.

- Nonsens. I tak bardzo pragnę dopiąć swego, że wykorzystam wszelkie dostępne środki. Słyszałaś radę Eddie. Zważ ją w myśli, a kiedy podejmiesz decyzję, daj mi znać. - Uniósł jej brodę. - Będę czekał.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Ale się nie doczekasz, pomyślała Claire i wypadła z pokoju, szukając samotności w pustym gabinecie obok. Może rzeczywiście Alex nie przygotował sceny z ciężarną Edwina. Przyznał jednak, że mógłby się do tego uciec, i to bardzo ją zirytowało.

On chce jedynie zaprosić cię na imprezę, uciszał jej złość wewnętrzny głos. A ja nie chcę iść, odpowiadała na to. Chcę być sama, spędzić te święta po swojemu. To znaczy znowu się umartwiać? To ci nie przywróci męża.

Te słowa powracały do niej jak echo.

Owszem, zamartwianie się niczego nie zmieni, ale czy odpowiedź na jej problemy jest tak prosta jak odpowiedź Edwiny? Czy wystarczy dać sobie przyzwolenie na świąteczne uciechy? I czerpać przyjemność z każdego miesiąca roku, nie wyłączając tego jednego poza nawias?

Od jakiegoś czasu Boże Narodzenie jakoś tak organicznie kojarzyło się jej ze smutkiem. Przyzwyczaiła się, że tak ma być. Ano właśnie. Przyzwyczajenie.

Nie, to nie takie banalnie proste. Śmierć Raya odarła ją z radości zimowych świąt. Ale nawet wspominając, jak niegdyś z niecierpliwością czekała na świąteczną krzątaninę i radość, słyszała ulubione powiedzenie męża: W życiu trzeba umieć wykorzystywać i dobre, i złe chwile. Ray wyznawał przekonanie, że należy korzystać z życia.

I robił to. Przypomniał jej się pewien szczególny wieczór. Akurat w pośpiechu przygotowywała kolację, by zdążyli do kina. Ray wszedł do kuchni, wyjął chochlę z jej ręki, wyłączył gaz i zaciągnął ją na patio.

- Musisz zobaczyć zachód słońca.

- Ale kolacja! - jęknęła. - Spóźnimy się do kina.

- Czasami lepiej jest nakarmić duszę niż ciało - odparł i pokazał jej barwne niebo. - A żaden film nie jest piękniejszy od tego. - Miał rację. Zostali na patio, zapomnieli o kolacji, przesiedzieli tam dwa kolejne wieczorne seanse, i nigdy nie żałowała nieoczekiwanej zmiany planów.

Zycie jest za krótkie, by tracić choćby moment. I nie da się przejść obojętnie obok radości świata, choćby nie wiem jak się człowiek zaparł. Claire postanowiła pójść śladem Edwiny.

Niemal w tej samej chwili spłynął na nią spokój. Puściło napięcie, które trzymało ją w kleszczach od pierwszego dnia, kiedy w sklepach wystawiono świąteczne dekoracje. Chciała natychmiast podzielić się swoją decyzją z Aleksem, ale w końcu uznała, że to może poczekać.

Alex siadł w domu nad gazetą, lecz zamiast liter miał przed oczami egipskie hieroglify.

Po wizycie Edwiny Claire jak zwykle wykonywała swoje obowiązki, ale zachowywała dystans, podobnie jak w pierwszych dniach pracy. Zasmuciło go to, liczył jednak, że po prostu waży w myśli słowa jego i Edwiny, a nie szuka takich, którymi mogłaby mu odmówić.

Zakończywszy badanie piętnastolatka, dostrzegł w jej oczach jakiś nowy wyraz. Coś, co sugerowało, że Claire znajduje się na rozdrożu. Ciekawość go zabijała, ale musiał uzbroić się w cierpliwość.

- Tato! - zawołała Jennie. - Budzik dzwonił. Kolacja! Złożył starannie gazetę.

- Apetycznie pachnie. Pomagałaś pani Rowe?

- Odrabiałam lekcje, bo przecież potem idziemy do Claire na ostatnie poprawki kostiumu. Chyba nie zapomniałeś?

Jak mógłby zapomnieć? Doszedł jednak do wniosku, że tego wieczoru lepiej byłoby nie pokazywać się Claire na oczy.

- Wendy mówiła mi na przerwie, że jej ojczym jest chory. Czy on umrze?

Alex nakładał na talerz córki wołowinę z makaronem.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Wendy chyba go nie lubi. Mówi, że jest niedobry dla niej i dla jej mamy, a najbardziej, kiedy pije.

Wcale się nie zdziwił.

- Niektórzy ludzie źle znoszą chorobę i nie są wtedy mili.

- Mnie się zdaje, że on jest tak samo niemiły, jak jest zdrowy - stwierdziła dziewczynka.

To był niebezpieczny temat, Alex wolał go ominąć.

- Mama Wendy nie wyszłaby za niego, gdyby nie miał żadnych pozytywnych cech.

- Wendy mówi, że przed ślubem był milszy.

- Tak się zdarza, niestety.

Zresztą podobnie było w jego wypadku. Dopiero gdy na świat przyszła jego śliczna córeczka z drobną skazą, przekonał się, że poślubił płytką, pustą kobietę. Dokładał starań, by wyposażyć córkę w pewność siebie. Donna, jej matka, gdyby z nimi została, zapewne zniweczyłaby jego wysiłki.

Zerknął na kuchenny zegar.

- Pospieszmy się, jeśli mamy być u Claire o siódmej. Po dwudziestu minutach, wrzuciwszy wpierw naczynia do zlewu, byli już w drodze. Alex miał w głowie gonitwę myśli, a kilka przecznic dzielących jego dom od domu Claire rozciągnęło się w niezliczone kilometry. Proszę, niech powie tak.

Claire siedziała na podłodze w salonie w otoczeniu ozdób choinkowych, które wydobyła z osnutego pajęczyną kąta w garażu. Tym razem każde otwierane pudełko przywoływało raczej słodkie niż gorzkie wspomnienia. Najtrudniejsze było otwarcie tego podłużnego, które spoczywało na samym dnie.

Joshua tuptał od matki do choinki i z powrotem, zawieszając ozdoby wedle sobie tylko znanego porządku. Po kilku takich wycieczkach, stwierdziwszy, że pomoc matki jest mu zbędna, sam wyjął bombkę z pudełka i umieścił na choince. A gdy spadła i potoczyła się pod drzewko, głośno wyraził niezadowolenie.

W końcu prawie cała choinka została udekorowana, pozostał tylko czubek. Claire usiadła na kanapie i ostrożnie uniosła pokrywę ostatniego pudełka, tego z aniołem. Joshua wgramolił się obok. Stanął na poduszce i z jedną ręką na ramieniu matki, by nie upaść, dotknął włosów anioła.

- Mama - powiedział.

- Anioł jest podobny do mamy? - Uściskała go. - Umieścimy go na czubku choinki?

- Cubku - potwierdził stanowczo.

Podała anioła synkowi, który z jej pomocą wsadził go na honorowe miejsce.

Klasnął potem w dłonie i cmoknął ją w policzek.

- Ładna mama.

Roześmiała się i pogłaskała policzek dziecka.

- Dziękuję, mój mały przystojniaku.

Wymianę pieszczot przerwał im dzwonek do drzwi.

- To pewnie Jennie.

- Eni bawić - ucieszył się Joshua.

- Najpierw muszę dokończyć jej kostium.

- Leks bawić - oznajmił na to chłopiec, mając na myśli Aleksa.

- O tak, na pewno.

Raptem przyszło jej do głowy, że może Alex nie zostanie jak zawsze, może po dzisiejszym popołudniu będzie zbyt skrępowany. Pospieszyła do drzwi z mocnym postanowieniem zatrzymania go, jeśli jej podejrzenia okażą się słuszne.

Dawno nie czuła takiej ulgi jak teraz, widząc swojego przełożonego z córką.

- Jak zwykle bardzo punktualni. - Uśmiechnęła się i zaprosiła ich do środka.

- Zdaje się, że jesteś zajęta. Jeśli wolisz, żebyśmy wpadli później...

- Nie - odparła i powiesiła płaszcz Jennie w szafie.

- Właśnie skończyliśmy.

- Tato! - zawołała Jennie. - Musisz to zobaczyć. Claire weszła za gośćmi do salonu. Obserwowała Aleksa, który z kolei oglądał choinkę. W pewnym momencie zawiesił wzrok na aniele zdobiącym wierzchołek drzewka.

- Piękna. - Odwrócił się do Claire. - Sądziłem, że jej nie ubierzesz.

Skrzyżowała ramiona w nagłym przypływie zdenerwowania.

- Zmieniłam zdanie.

- Właśnie widzę.

- Tego anioła kupiliśmy z Rayem parę tygodni przed jego śmiercią. Czas, żeby Joshua mógł się nim nacieszyć.

- Żałowała, że nie potrafi czytać w myślach Aleksa.

- Może za rok będziesz miała taką dużą choinkę jak nasza - wtrąciła jego córka.

- Może. Ktoś będzie musiał nam wtedy pomóc. Claire i Alex spotkali się wzrokiem. Ciekawa była, czy usłyszał zaproszenie w jej głosie.

- My pomożemy, nie, tato?

- Nie mogę się doczekać.

- Pić! - Joshua pociągnął Jennie za rękę. Dziewczynka podniosła oczy.

- Mogę mu nalać? - spytała i gdy gospodyni kiwnęła głową, powędrowała z malcem do kuchni.

- Moja córka czuje się tu jak w domu. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, Claire - rzekł Alex.

- Nie, wcale. - Czekała, aż coś doda, ale on milczał. Więc nie zamierza jej niczego ułatwiać, pomyślała. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego zmieniłam zdanie.

- Tak, przyznaję. - Mówił niepewnym głosem, jakby nie chciał wyciągać pochopnych wniosków.

- Widzisz - zaczęła - usłyszałam dziś dobrą radę i postanowiłam jej posłuchać. - Wyprostowała plecy. Pragnęła, by zobaczył pewność w jej oczach. - Podjęłam również decyzję.

- Jaką? - Pytał nadal ostrożnie. Nabrała głęboko powietrza.

- Będę bardzo zaszczycona, idąc z tobą na przyjęcie w przyszłym tygodniu.

Twarz Aleksa przeciął szeroki uśmiech.

- Cały dzień trzymałem kciuki, żeby to usłyszeć. Nie pożałujesz - obiecał.

- Nie - odparła łagodnie. - Nie pożałuję.

- Jesteś pewien, że mamie nie przeszkadza, że zostawiam Joshuę pod jej opieką? - dociekała Claire, gdy Alex zaparkował przed swoim domem. - Nie chciałabym się narzucać.

- Mama czeka na niego niecierpliwie - odparł ~ bo już dawno nie było w naszej rodzinie takich małych dzieci.

- Może jednak powinnam była podrzucić go do Nory. - Ludzie mogą pomyśleć Bóg wie co, jak do nich dotrze, że zostawiła syna z matką Aleksa.

- Już to przerobiliśmy - uspokajał. - I wszyscy są zadowoleni z obrotu sprawy. Jennie jest zachwycona, moja matka czeka, żeby go przytulić. A jak ją znam, dzieciaki spędzą fantastycznie czas, dopóki nie padną z nóg.

- No dobrze.

- A teraz ja wezmę Joshuę, a ty zabierz jego torbę. Wcześniej wyczyścił chodnik przed domem ze śniegu.

Inaczej Cłaire miałaby problem z przemierzeniem tego krótkiego odcinka w wieczorowych pantoflach.

Wszedłszy do środka, odwinęła Joshuę z kocyka. Chłopiec uśmiechnął się od ucha do ucha, jak tylko zobaczył Jennie, i poszedł za nią zachwycony.

- Pani to zapewne Cłaire. - Eleanor Ridgeway wyłoniła się z salonu, żeby ich powitać. Była wysoka, postawna i w każdym calu tak dystyngowana jak jej syn.

- Miło mi panią poznać - odparła Cłaire.

- Proszę do mnie mówić Eleanor. Niech się pani nie martwi o małego. Przez wiele lat pracowałam w przedszkolu.

- Joshua szybko nawiązuje przyjaźnie - oznajmiła z kolei Cłaire. - Jest przyzwyczajony do nowych twarzy.

- Doskonale! Lećcie, moi drodzy, i dobrej zabawy. Mam numer komórki i pagera Aleksa w razie czego.

- Zapakowałam Joshuy królika. Bez niego nie zaśnie.

- Zapamiętam.

- To chyba wszystko. - Claire była jednak zdenerwowana przyjęciem. W końcu wybiera się na nie w towarzystwie najprzystojniejszego mężczyzny w całej przychodni.

- No to już nas nie ma - rzekł radośnie Alex.

Przychodnia tradycyjnie wynajęła na świąteczne przyjęcie klub golfowy w Pleasant Valley. Dzięki bogatym dekoracjom budynek przeistoczył się w magiczne miejsce. Kolumny od frontu spowijały girlandy i białe mrugające lampki. Młodzi mężczyźni w czarnych marynarkach przejmowali opiekę nad samochodami gości.

- Nie do wiary! Henry wynajął nawet parkingowych - zawołała ze zdumieniem Claire.

- Bo on wyznaje pogląd, że albo jedziesz, albo pijesz - wyjaśnił Alex. - Parkingowy nie wyda kluczyków nikomu, kto wlał w siebie za dużo drinków. Henry uważa, że to opłacalny wydatek. Zgadzam się w stu procentach.

Wnętrze klubu niemal co do centymetra udekorowane zostało gałązkami, girlandami, kolorowymi lampkami i eleganckimi satynowymi kokardami w zieleni, czerwieni i złocie. Zdejmując płaszcz, Claire czuła na plecach gorący oddech Aleksa.

Najbardziej poruszyło ją jego spojrzenie, gdy została w sukience. Tak samo popatrzył, kiedy po nią przyjechał, aż zalało ją gorąco mimo sporego dekoltu. Nora uparła się, że przyjaciółka musi mieć na tę okazję nową suknię. Jak wyraziła się sprzedawczyni, rozcięcie z boku spódnicy odkrywało wystarczająco dużo, by olśnić partnera. Mina Aleksa dowodziła, że ekspedientka miała rację.

Swoją drogą, on wcale nie pozostawał w tyle. Czarna marynarka podkreślała krojem szerokie ramiona. Włożył do niej spodnie z zaprasowanymi zaszewkami. Zdaniem Claire elegancją bił na głowę wszystkich . mężczyzn na sali, co z kolei nie pozwalało jej równocześnie myśleć i oddychać.

Jeśli zaś chodzi o salę balową, grupa odpowiedzialna za jej wystrój przeszła samą siebie. Pomieszczenie przeobrażono w cudowny zimowy krajobraz, z błękitnymi i srebrnymi wstążkami, balonami w tych samych barwach, niebieskimi świeczkami w otoczkach ze sztucznego śniegu, a do tego wszystkiego mrugały kolorowe lampki. W samym środku bufetu stał łabędź z lodu, a wokół niego pyszniły się rozmaite przekąski. Kwartet smyczkowy grał łagodnie w tle, w dalszej części wieczoru zastąpiła go jazzowa orkiestra.

Claire przez trzy lata nie chodziła na świąteczne przyjęcia w pracy, ale stwierdziła, że przez ten czas nic się nie zmieniło. Gwar rozmów, brzęk szkła, od czasu do czasu wybuch śmiechu. Kobiety w błyszczących strojach, które nie opuszczały szaf od minionego grudnia.

Przysunęła się do Aleksa i szepnęła:

- Zawsze u was tak wystawnie?

- To moja druga impreza, ale pierwsza w niczym jej nie ustępowała. Przywitamy się, idziemy do naszych obowiązków, czy może najpierw coś zjemy?

- Zjemy - rzuciła bez namysłu.

- To mi się podoba.

Poprowadził ją do bufetu. Nałożyła sobie na talerz wszystkiego po trochu, od krewetek do maleńkich krakersów. Potem przystanęła przy stole z napojami, gdzie Nora i Roberta napełniały szklanki bezalkoholowym ponczem.

- Jak idzie interes? - spytała.

- Powolutku. Podać ci, czy wolisz coś mocniejszego?

- Poproszę poncz.

- A pan, doktorze? - Nora zwróciła się do Aleksa.

- Tak samo.

- Część naszej grupy ulokowała się przy północnym barze. Jest tam i dla was miejsce. Tylko nie grzebcie się z jedzeniem, macie tu być za pół godziny.

- W porządku, zmienimy was - obiecała Claire. Nora konfidencjonalnie wychyliła ku nim głowę.

- Miejcie na oku Erica.

Alex spojrzał w stronę zarezerwowanego dla nich stolika i zmarszczył czoło.

- Chyba wcześnie przyjechał, co?

- Pół godziny temu, ale wlewa w siebie szampana jak wodę.

- Co się dzieje z doktorem Halversonem? - spytała Claire, kiedy przecierali szlak przez tłum.

- Kobieta, z którą żyje, dała mu wczoraj ultimatum. Albo się z nią ożeni, albo koniec pieśni.

- Aha. Jest tu sam, więc pewnie świętuje wolność.

- Raczej zalewa robaka - poprawił.

- Dlaczego? To jego decyzja, tylko siebie może za to winić.

- I w tym właśnie problem. Był wcześniej żonaty i przysiągł, że więcej nie popełni tego głupstwa. Moim zdaniem on naprawdę kocha tę dziewczynę, ale boi się angażować. - Alex pozdrowił kolegów i przedstawił Claire ich żonom. Nikt nie okazał zdziwienia, że z nim przyszła.

- Czy ktoś widział Henry'ego? - spytał Alex, kiedy usiedli do stolika.

Erie wstał z kieliszkiem w dłoni.

- Kilka minut temu robił próbę mikrofonu.

- Kto ogłosi zwycięzcę konkursu? - zainteresowała się Tanya.

- Zwykle robią to Henry i Dianne - odparł Erie i pomachał na kelnera, żeby dolał mu szampana.

- Hej, Erie - wtrącił Mike. - Ile już wypiłeś?

- Za mało. Ale nie martw się, kolego, znam swój limit.

- A co to oznacza? - spytał z kolei Alex.

- Nie wiem, ale dam ci znać, jak się dowiem. Claire usłyszała gorycz w jego głosie i żałowała, że nie wie, co powiedzieć. Zresztą zdawało się, że pozostali dzielą jej bezradność, bo wymienili tylko zaniepokojone spojrzenia.

- No co? - wołał zaczepnie Erie. - Co macie takie miny? Jesteście na balu. Wznieśmy toast. - Uniósł kieliszek. - Żeby nam się. - Wypił do dna, po czym cisnął kieliszek na stół. I wtedy nagle radość go opuściła. - Och, do diabła! - mruknął. - Bawimy się czy nie?

- Ty nie - odparł Alex. - Ty musisz coś zjeść.

- Potem. - Erie potoczył wokół wzrokiem. - Najpierw muszę wam zadać pytanie. A żonki marsz przypudrować nosy.

- A jeśli nie mamy ochoty? - spytała Tanya i wstała, gdy Erie ściągnął brwi. - Wiem, kiedy nie jestem mile widziana.

- Ja też - dodała Sharon. - Claire, idziesz z nami?

- Nie jestem żoną, więc mnie to chyba nie dotyczy - odparła z uśmiechem. - Wkrótce zacznie się moja zmiana przy ponczu, szkoda mi zostawiać tyle pysznego żarcia.

- W takim razie pilnuj tu porządku.

Claire została przy stole sama z mężczyznami i czuła się dziwnie nie na miejscu. Pochyliła głowę nad talerzem i udawała, że jest niewidzialna.

- Powiedz mi prawdę - poprosił Erie Dennisa. - Gdybyś mógł zacząć od nowa, ożeniłbyś się? - Puścił oko do kolegi, po czym machnął ręką. - Zapomnij. Twój miesiąc miodowy jeszcze trwa. - Zwrócił się do Mike'a z tym samym pytaniem.

- Jasne - usłyszał w odpowiedzi. Erie spojrzał teraz na Aleksa.

- A ty?

Wzrok Aleksa spoczął na Claire.

- Nie wahałbym się, gdybym poznał odpowiednią kobietę.

Wyczuła, że nie jest to tylko hipoteza. Ciarki ją przeszły na myśl, że ktoś jej pragnie, ale tak naprawdę. Ledwie mogła usiedzieć. Prawdę powiedziawszy, drżała na całym ciele.

- Claire jest wdową - rzekł Dennis. - Nie chcesz się dowiedzieć, jak to wygląda z perspektywy kobiety?

Erie przytaknął.

- Owszem, chętnie. Claire? Gdyby twoje pierwsze małżeństwo było koszmarem, czy próbowałabyś po raz drugi?

Odpowiadała mu ze wzrokiem utkwionym w Aleksa.

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Moje małżeństwo było fantastyczne. Mam nadzieję, że drugie okazałoby się równie udane.

- Albo, jak w moim przypadku, równie złe.

- Moim zdaniem co było, to było - stwierdziła. - Zmienia się sytuacja, w grę wchodzi inny partner, a człowiek sam też się przecież zmienia. Los każdego związku zależy od tego, ile każda ze stron chce zainwestować.

- Czyli twoja odpowiedź brzmi tak? - spytał Dennis. Powinna wiedzieć, że mężczyźni oczekują jednoznacznej krótkiej odpowiedzi, a nie zawiłych dywagacji.

- Bez wątpienia. - Dopiero po chwili zauważyła, jak. patrzą na nią i Aleksa trzej koledzy lekarze. Zmieszana przytknęła do ust szklankę z ponczem, licząc na to, że zimny drink ochłodzi jej zarumienioną twarz.

- No i widzisz - rzekł Alex do Erica. - Wszyscy są zgodni. Na twoim miejscu zwróciłbym uwagę na słowa Claire. Jesteś innym człowiekiem w innej sytuacji. Zadzwoń do Jody.

- Zacznij od tego, że się wygłupiłeś - dodał Mike.

- Kobiety zawsze wybaczają po takim wyznaniu.

Dennis zachichotał.

- Czy mówisz tak z własnego doświadczenia?

- Nie czepiaj się, ważne, że działa.

- Kochasz ją? - spytała Claire. Nie miałaby odwagi zadać podobnego pytania, gdyby okoliczności były inne.

Nie od razu zaspokoił jej ciekawość. Po chwili pokiwał głową, a jego oczy posmutniały.

- To co tu jeszcze robisz? - złajał go Dennis. - Pędź i poproś, żeby za ciebie wyszła i wyciągnęła z tej mizerii.

- A jeżeli się zgodzi, przywieź ją na imprezę, wtedy naprawdę będziemy mieli co świętować - dorzucił Alex.

Erie wstał i wyprostował plecy.

- W porządku. Jadę.

- Jeśli wolno coś doradzić - wtrąciła jeszcze Claire.

- Najpierw wypij z litr kawy. Nie sądzę, żeby doceniła twoją odwagę, widząc, że zawdzięczasz ją dużej dawce alkoholu.

Mike pochylił się do ucha Aleksa, mówił jednak tak głośno, żeby wszyscy słyszeli.

- Na Boga, ona jest inteligentna i olśniewająca. Czym ty sobie zasłużyłeś na takie szczęście?

- Uczciwym życiem - odparł natychmiast Alex.

Mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem, rozpraszając w ten sposób ponury nastrój, który zawisł nad ich stolikiem. Erie udał się na poszukiwanie kawy, choć podjąwszy decyzję, wydawał się dużo bardziej trzeźwy, aniżeli chwilę wcześniej.

- Myślisz, że naprawdę to zrobi? - spytała Claire, idąc z Aleksem zwolnić Norę i Robertę.

- Tak. Od para miesięcy kocha tę dziewczynę, tylko do tej pory nie chciał tego przyznać. - Przystanął na moment. - Naprawdę tak myślisz o drugim małżeństwie?

- A ty?

- Co do słowa.

- Ja również.

Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Claire przysięgłaby, że ilekroć ich spojrzenia spotykały się, tyle razy lód w ponczu się rozpuszczał. Może to szaleństwo, myślała, pozwalać sobie na takie uczucia, kiedy dopiero stawia pierwsze kroki na drodze do akceptacji świąt. A może po prostu musi nadrobić stracone trzy lata.

Mimo nieskończonej procesji spragnionych Claire ani na chwilę nie zapomniała, że Alex stoi obok. Kiedy Henry i Dianne weszli na podium, by ogłosić wyniki konkursu, a gwar rozmów wygasł z tej okazji, Alex przysunął się tak blisko, że dotykał marynarką jej nagiego ramienia. Natychmiast dostała gęsiej skórki i zaczęła nerwowo pocierać skórę.

- Zimno? - szepnął jej do ucha.

- Nie - przyznała szczerze. - To nerwy.

- W związku z konkursem? - Pokręciła głową. - To dlaczego?

Zabrakło jej słów. Jak ma mu oznajmić, że to on wprawia ją w drżenie i budzi emocje, o których już zapomniała?

Raptem Alex spojrzał na nią, szczerząc zęby.

- Pani Westin, czy to przeze mnie?

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Mam swoje sposoby. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Powiem ci tylko, że nie mogę się już doczekać, kiedy nasza zmiana dobiegnie końca.

- Tak? A dlaczego? - Dreszcz przebiegł jej po plecach.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie Henry zaczął swą świąteczną przemowę. Zaraz po nim Dianne przystąpiła do ogłoszenia wyników konkursu. Za choinkę najbliższą tradycji uznano dzieło ortopedów ze złotymi bombkami. Nagroda za oryginalność przypadła laboratorium i radiologii, które wspólnymi siłami udekorowały drzewko strzykawkami, starymi termometrami i fragmentami wyciętymi z klisz.

- Główna nagroda, przyznana głosami całego personelu - ciągnęła Dianne z podium - trafi do... - po sali przebiegł szmer - lekarzy rodzinnych! Gratulacje dla Claire Westin i Aleksa Ridgewaya.

Rozległ się gromki aplauz. Claire i Alex spojrzeli na siebie kompletnie oszołomieni.

- Wygraliśmy? Czy dobrze usłyszałam?

- Wygraliśmy.

- O rety. - Ujęła twarz w dłonie. - Nie mogę uwierzyć. To chyba pomyłka.

- Nie sądzę.

Rozległa się muzyka i goście ruszyli do tańca. Claire i Alex przyjmowali gratulacje. Kiedy opadło napięcie związane z konkursem i Dennis z żoną przyszli ich zmienić przy ponczu, Alex szepnął do ucha swojej asystentce:

- Wiesz, co byłoby naprawdę wielką pomyłką?

- Nie.

- Gdybyśmy natychmiast nie pognali na parkiet.

- Chcesz zatańczyć? - Czyżby Alex to lubił?

- A po co cię tu zaprosiłem?

- Bo potrafię prowadzić błyskotliwą konwersację - zażartowała, by ukryć radosny dreszcz, jaki wzbudzała myśl, że za chwilę znajdzie się w jego ramionach.

- Prawie zgadłaś. - Wyciągnął rękę.

Claire zawahała się. Zdawała sobie sprawę, że jeśli za nim pójdzie, będzie to równoznaczne z oficjalnym rozpoczęciem nowego etapu życia. A ta myśl jeszcze ją przerażała.

- Nie zatrzymuj się. Już tyle przeszkód pokonałaś... Claire nie chciała pozostać w obecnym stanie ducha, a to znaczyło, że musi iść naprzód. Powoli wsunęła dłoń w jego rękę, a on zacisnął na niej ciepłe palce.

- To nie było chyba takie trudne? - Zaciągnął ją na parkiet, nie dając jej szansy na odpowiedź. - Chodź. Nie chcę stracić ani jednej nuty.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Spokojnie - szepnął Alex, wywołując w Claire w jeszcze większe napięcie. Wyznał jej, że od dawna marzył o tej chwili, a ona potwornie bała się, że go rozczaruje.

- Muszę cię ostrzec, od wieków tego nie robiłam.

- Ja też. - Śmiało stawiał pierwsze kroki na parkiecie. - Ale nie przejmuj się, z tańcem jest tak jak z jazdą na rowerze. Jak się raz nauczysz, nigdy tego nie zapomnisz.

W tej samej chwili Claire nadepnęła mu na palce.

- Nie jestem taka pewna - bąknęła.

- Nie ćwiczyłaś i straciłaś wprawę, ale szybko sobie z tym poradzimy. Wsłuchaj się w melodię i zdaj się na mnie.

Claire miała na końcu języka, że jest tak zapatrzona w niego, że ledwie słyszy muzykę, ale powoli odnalazła właściwy rytm. W następnym tańcu była już bardziej rozluźniona i zanim się obejrzała, wirowała na parkiecie przekonana, że jej stopy ze szczęścia unoszą się nad ziemią.

Wkrótce zniknęły gdzieś marynarki i krawaty. Mężczyźni rozpięli kołnierzyki i podwinęli rękawy koszul, kobiety zaś odrzuciły szale i buty na obcasach. Claire patrzyła z podziwem na Aleksa. Rosło w niej podejrzenie, że przypadkiem została bohaterką bajki o Kopciuszku.

Odliczała sekundy od zakończenia jednej do początku kolejnej wolnej melodii. Alex prowadził ją tak lekko, jakby stanowiła jego nierozdzielną część. Kiedy zatem wziął ją za rękę i poprowadził do pustego pomieszczenia obok sali balowej, poszła za nim bez oporów. Gdy chwycił ją w ramiona, czuła tylko radość. A gdy nareszcie zbliżył do niej wargi, z wdzięcznością je przyjęła.

- Czy to sen...

- To nie sen.

- Chciałabym, żeby nigdy się nie skończył.

- Nie skończy się.

Kolejna melodia wybrzmiała, męski głos zapowiedział przerwę w tańcach.

- Wracajmy do sali - mruknął Alex i raz jeszcze ją pocałował. Nie wypuszczał jej z ramion.

- A jeśli nas szukają? - spytała przestraszona.

- Na pewno nie.

- Skąd wiesz?

Roześmiał się pełnym szczęścia śmiechem.

- Bo nie - odparł. - Pewnie doszli do wniosku, że znaleźliśmy sobie atrakcyjniejsze miejsce.

- Moja torebka została na stole. Alex westchnął ciężko.

- Ach, te torebki!

- I twoja marynarka - przypomniała mu.

- Wracamy - zdecydował. Mówił jak chłopiec, który robi coś pod przymusem. - Za chwilkę.

Kolejny pocałunek był pełen obietnic, które uginały nogi Claire w kolanach. Alex trzymał ją tak blisko, że czuła każdą zmarszczkę na jego spodniach i każdy guzik koszuli.

- Chyba przejdę się dokoła budynku, żeby ochłonąć - oznajmił, gdy ją w końcu uwolnił.

- Chodźmy razem - zaproponowała. - Najwyżej będziemy się potem tłumaczyć, jakim cudem równocześnie złapaliśmy zapalenie płuc.

- To byłby jednak problem. - Parsknął śmiechem. Ostatecznie poszedł więc po drinki, a Claire wycofała się do toalety dla pań. Nie mogła uwierzyć, że ta kobieta w lustrze, z błyszczącym wzrokiem, to właśnie ona.

Przy sąsiedniej umywalce stała siwowłosa elegancka dama. Popatrzyła na Claire z uśmiechem.

- Dobrze się pani bawi?

Claire spłonęła rumieńcem i odparła, że tak. Kobieta sięgnęła do torebki i wyjęła z niej puderniczkę.

- Przyda się pani odrobina.

- Dziękuję. - Claire musnęła policzki pudrem. Niestety, nie miała czym przyćmić blasku w oczach.

Nieznajoma poklepała ją lekko po ramieniu.

- Wygląda pani prześlicznie. W przyciemnionym świetle będzie najwyżej można odnieść wrażenie, że zmęczyły panią tańce.

Jeżeli kompletnie obca osoba z miejsca odgadła, co się z nią dzieje, to co dopiero powie Nora i koledzy Aleksa?

Szczęśliwie Erie z Jody dotarli do stolika jednocześnie z Claire i skupili na sobie uwagę kolegów.

- Bierzemy ślub - oświadczył Erie.

- Wszystkiego najlepszego - sypały się życzenia ze wszystkich stron. - Kiedy?

- W przyszłym miesiącu. Jesteście wszyscy zaproszeni.

Do sali balowej powróciła muzyka, a z nią pary tancerzy. Ostatnia godzina przyjęcia minęła niepostrzeżenie. Claire, z powodu obcisłej spódnicy i wysokich obcasów potrzebowała pomocy Aleksa, by wsiąść do samochodu.

- Dobrze się bawiłaś? - Włączył się do kolejki wozów opuszczających parking.

- Cudownie. - Oparła się wygodnie.

- A ja bardzo żałuję jednego.

- Czego?

- Że zatrudniłem mamę jako opiekunkę do dzieci. To tylko dowodzi, uznała Claire, że oboje wypadli z wprawy w kwestii randkowych strategii. Zresztą trudno to oceniać negatywnie. Docierali się powoli i z pewnością nie zaszkodzi, jeżeli ostrożnie podejdą do kolejnego etapu znajomości.

- Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, jak się rozwinie ten wieczór. A rozwinął się dużo lepiej, niż przypuszczałem.

- Hm. To znaczy, że ja mam bogatszą wyobraźnię.

- Naprawdę? Przewidziałaś, że wygramy główną nagrodę i będziemy najwytrwalszymi tancerzami na parkiecie?

- Nagroda dopełniła moje szczęście. Co do reszty miałam tylko nadzieję.

Claire chciała jedynie cieszyć się towarzystwem, jedzeniem i muzyką. A dostała o wiele więcej, niż ośmieliłaby się marzyć.

- Następnym razem lepiej zaplanujemy... Następnym razem. Kiedy to wreszcie będzie?

Widok Aleksa w poniedziałkowy ranek przywołał wspomnienie sobotniej imprezy. Claire nie widziała przed sobą lekarza w białym fartuchu, tylko mężczyznę, z którym spędziła upojne chwile.

Od czasu do czasu zwracała się do niego z pytaniem czy prośbą o szczegółowe wyjaśnienie służbowego polecenia. Na jego twarz wypływał wówczas powolny, rozmarzony uśmiech, jakby on także miał kłopot ze skupieniem uwagi.

Z biegiem godzin pełna pacjentów poczekalnia zmusiła ich jednak do odłożenia na bok wspomnień i oboje musieli wrócić do rzeczywistości.

- Oddzwoniłeś do doktor Jensen? - spytała Claire w środku dnia.

- Zapomniałem. Zaraz to zrobię. Kto następny?

- Rick Morris. Zajmie mi kilka minut.

Zaprosiła Ricka z żoną do najbliższego wolnego pokoju, by zaoszczędzić mu chodzenia, bo nie wyglądał na zadowolonego i z miejsca dał temu wyraz.

- Nie rozumiem, dlaczego nie mógł mi podać wyników przez telefon - skarżył się na lekarza.

- Widocznie uznał, że to ważne - skomentowała Joyce. Rick burknął coś pod nosem.

- Ja wiem, że on musi zarobić, aleja nie mogę przez to tracić całego popołudnia w pracy.

- Doktor uważał, że lepiej porozmawiać z panem osobiście - rzekła spokojnie Claire. Zbadała ciśnienie pacjenta, które wyraźnie podskoczyło.

- To gdzie on jest, do diabła?

- Przyjdzie, jak tylko będzie wolny. - Otworzyła drzwi, w których jak na zawołanie stanął Alex.

- Dobre wiadomości - zaczął od razu, rozkładając kartę Ricka. - Chyba wiem, skąd się biorą te igły w pańskich kończynach.

Rick nareszcie okazał zainteresowanie.

- No?

- Brak panu witaminy B12, pokazują to czerwone krwinki. Krótko mówiąc, to rodzaj anemii.

- To wszystko? Połykam witaminy i stanę na nogi?

- Niezupełnie. Pańskie dolegliwości neurologiczne spowodowane są brakiem witaminy Bi2. Ale musimy dowiedzieć się, dlaczego ma pan taki niski poziom tej witaminy.

- I pewnie znowu każe mi pan robić jakieś badania?

- Kilka. Zaleciłbym także wizytę u gastrologa. To specjalista od chorób żołądka i przewodu pokarmowego. Jeżeli nie znajdziemy przyczyny, będziemy leczyć tylko symptomy.

- Ale jakie to mogą być przyczyny? - spytała Joyce.

- Rozmaite. Witamina B12 znajduje się w mięsie, białku zwierzęcym i roślinach strączkowych. W większości wypadków złośliwej anemii, bo tak nazywamy duże braki tej witaminy, przyczyna tkwi w żołądku, który nie produkuje wystarczającej ilości czynnika koniecznego do przenoszenia tej witaminy.

- To niech mi pan da coś na żołądek - zażądał pacjent.

- Najpierw muszę wiedzieć, dlaczego żołądek tego nie produkuje. Problem może tkwić w żołądku, ale może też w jelitach. Należy także rozważyć pańską dietę.

- Jem dużo mięsa, może pan sobie dać spokój.

- Czy to może być nowotwór? - zapytała Joyce.

- W każdym razie nie da się tego wykluczyć.

- Nie pójdę już do żadnego lekarza i nie będę robił żadnych badań. - Rick splótł ręce na piersi. - Zróbmy zastrzyki z witaminy i koniec.

Alex pokręcił głową.

- Nie byłbym godny zaufania pacjentów, gdybym z góry wykreślił wymienione wcześniej przyczyny dolegliwości.

Rick poderwał się z krzesła.

- Nie mam żadnego nowotworu. Wiedziałbym, gdybym miał.

- Większość ludzi tego nie wie. Gorąco namawiam pana na endoskopowe badanie żołądka, przynajmniej to jedno.

- Powtarzam: nie. Nie zmusi mnie pan.

- Nie, tego nie mogę zrobić.

- Poza tym nie mam też żadnej anemii.

- Nasze badania wykazały co innego.

- No to się pomyliły.

- Pański stan pogorszy się z czasem - ostrzegł lekarz. - Straci pan niemal całkiem czucie i wpadnie pan w lekką depresję, z której może się rozwinąć paranoja.

- Rozważymy to jeszcze - przerwała mu Joyce.

- Nie ma co rozważać, już postanowiłem - warknął jej mąż.

- Jeżeli zmieni pan zdanie, proszę zadzwonić do Claire.

Rick prychnął i wymaszerował z gabinetu. Joyce zatrzymała się w drzwiach i skinęła głową.

- Dziękuję za cierpliwość.

Gdy tylko wyszła, Claire spytała zatroskana:

- Myślisz, że jej posłucha?

- Raczej nie.

- Nie rozumiem. Nie czułbyś się lepiej, gdybyś znał powód dolegliwości, albo przynajmniej wykluczył najgorsze?

- Dla niektórych ludzi niewiedza jest błogosławieństwem.

- Chyba tak. A jeśli po jakimś czasie dowiemy się, że to rak? Może nas pozwać do sądu.

- Mógłby - przyznał. - Ale jeżeli odmawia wykonania moich zaleceń, a ja mam na to świadków, daleko nie zajdzie. A propos, Susan Jensen znalazła nowotwór u Victora Kohla. W czwartek bierze go na chirurgię.

- Jest złośliwy?

- Na dziewięćdziesiąt procent. Ale nowotwór wykryty w porę zostawia Victorowi wiele lat dobrego życia.

- No to cieszę się. To taki miły starszy pan.

Alex spojrzał na zegarek i zmarszczył czoło.

- Dopiero czwarta?

- Twój zegarek znowu stanął. Kiedy wreszcie kupisz sobie nowy?

- Już ci mówiłem. Kiedy znajdę zwyczajny, tradycyjny model. Te nowoczesne mają różne gwizdki i dzwonki i trzeba mieć kilka dyplomów, żeby dowiedzieć się, która godzina.

- Zawsze powtarzasz to samo. Nie są takie złe.

- Są okropne - uparł się Alex. - To która jest?

- Dochodzi piąta.

- Czy wyczyściliśmy już poczekalnię, czy wyobraźnia mnie ponosi?

- Jeżeli przyjąłeś Doris O'Brien, to jesteśmy wolni. Alex uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie.

- Mielibyście z Joshuą ochotę na wieczorną przejażdżkę po mieście i oglądanie świątecznych dekoracji w parku?

- No jasne - odparła.

Dziesięć minut przed umówionym przyjazdem Aleksa z córką u Claire zadzwonił telefon. Zirytował ją ten dźwięk, ponieważ chciała pozmywać po kolacji i przygotować się do wyjścia. Wytarła ręce i sięgnęła po słuchawkę.

- Tak?

- Halo? Claire? Dzwonimy nie w porę?

Poznała głos Marion, matki męża, i od razu wiedziała, że to potrwa. Ruszyła do drzwi, by zostawić je otwarte dla Aleksa, gdyż ta rozmowa była nieuchronna.

- Nie, nie. Zmywałam, żeby Joshua obejrzał jeszcze przed spaniem dekoracje świetlne w parku.

- Oglądacie dekoracje? - Głos Marion zabrzmiał lodowato.

Claire, świadoma nastawienia teściowej, natychmiast zaczęła się tłumaczyć:

- Pomyślałam, że zrobimy sobie spacer. Ale przede wszystkim miło cię słyszeć. Jak tam Leroy?

Zmiana tematu powiodła się, bo Marion odparła:

- Jak zwykle narzeka na starość. A co tam u mojego wnusia?

Claire zerknęła do salonu. Joshua siedział radosny między swoimi samochodami i oświetloną choinką.

- Świetnie. Ma wielką frajdę z choinki.

W słuchawce zapadła znacząca cisza, która uprzytomniła Claire, że popełniła kolejną gafę.

- Macie choinkę? - spytała przerażona teściowa.

- Malutką - wyjaśniła Claire. - Prezent od przyjaciela. To znaczy prezent dla Joshuy.

- Hm. - Dezaprobata Marion była więcej niż oczywista.

Poczucie winy uderzyło Claire z nową siłą. Walczyła, by mu się nie poddać.

- Mała choinka i służbowe przyjęcie to nie są żadne świąteczne szaleństwa.

- To przechodzi moje pojęcie, jak możesz pójść o tej porze roku na zabawę? Czy już zapomniałaś o Rayu?

Claire zacisnęła zęby.

- Minęły trzy lata. To całe życie Joshuy. I trudno nazwać służbowe przyjęcie wielkim świętowaniem.

- Hm.

Wiedziała, że nie przekona Marion, mimo to korciło ją, by nadal argumentować.

- Boże Narodzenie to wielkie święto, tu nie chodzi ani o Raya, ani o jego śmierć.

- No cóż - odparowała Marion. - Skoro tak to widzisz... Chociaż nie spodziewałam się, że tego doczekam.

W głowie mi się nie mieści, że żona mojego syna może tak postępować.

Łzy zaciskały już gardło Claire, ból przeszył jej piersi. Zostawiła namoczone naczynia w zlewie.

- Nie zapomniałam o Rayu. - Opadła na kuchenne krzesło. - Nigdy go nie zapomnę.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i z przerażeniem ujrzała Aleksa, który stał w progu. Po raz pierwszy odczuła wówczas tak silnie zderzenie dawnego i obecnego życia.

- Rozumiem z tego, że nie mam co zapraszać cię do nas - ciągnęła Marion cierpkim tonem.

Od dwu lat teściowie wynajmowali domek letniskowy nad jeziorem i tam szukali schronienia przed świątecznym zamieszaniem. Za pierwszym razem Claire pojechała z nimi, w następnym roku zgłosiła się na ochotnika do pracy w dzień Bożego Narodzenia.

- Nie, Marion - odparła. - Zostaniemy tutaj. Uściskaj od nas Leroya.

Alex nie spuszczał z niej wzroku, a zatem czym prędzej zakończyła rozmowę.

- Moja teściowa - poinformowała. - Dla niej to ciężki okres w roku.

Skinął głową ze zrozumieniem.

- Tak, a ty czujesz się teraz winna.

Jakie to niesprawiedliwe, że on czyta w jej myślach! Wlepiła wzrok w przyciski telefonu.

- Tak, trochę.

- Zdaje mi się, że więcej niż trochę. Popatrzyła mu w oczy.

- Mnie też nie jest z tym dobrze.

- Wyrzucasz sobie, że poszłaś na przyjęcie? - Jego głos był spięty, jakby zadał jej to pytanie pod przymusem.

Jak mogła żałować najlepszych chwil w jej życiu od narodzin Joshuy?

- Częściowo. - Z przykrością zobaczyła, że twarz Aleksa tężeje. - A częściowo nie. Problem w tym, że nie wiem, co myśleć i czuć. Chyba nigdy nie byłam tak zdezorientowana.

- Możemy jechać do parku jutro... - zaczął. Potrząsnęła głową.

- Nie, chcę jechać dziś, teraz. Potrzebuję tego. - Liczyła na to, że kilka chwil z Aleksem pozwoli jej odzyskać równowagę, którą zachwiało kilka minut rozmowy z Marion.

- Grzeczna dziewczynka.

Pomimo usilnych starań Claire nie potrafiła zapomnieć oskarżeń teściowej, kiedy szli przez park. Jak przez mgłę widziała bogate dekoracje, a jej myśli galopowały w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które już przestała sobie zadawać. Jak może się cieszyć, wiedząc, że rodzice Raya cierpią? Jak ma planować nowe życie w obliczu kolejnej rocznicy śmierci męża?

Po półtorej godzinie Alex wniósł na rękach zmęczonego wrażeniami Joshuę do domu Claire.

- Przepraszam, że nie byłam w nastroju - powiedziała, gdy postawił chłopca na podłodze.

Jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu, którego nie było w oczach.

- Obejrzeliśmy dekoracje, dzieciaki są zadowolone, a ja miałem okazję pobyć z tobą. To nie był zepsuty wieczór.

Claire bez przekonania wzruszyła ramionami.

- Wyśpij się. Jutro zobaczysz wszystko w innym świetle. Nie wolno ci się teraz cofać, bo daleko już zaszłaś.

Skinęła głową z nadzieją, że Alex ma rację.

Alex zamierzał pójść za radą, której udzielił swojej asystentce. Niestety, nie udało mu się porządnie wyspać. Wciąż miał przed oczami wątły uśmiech i mokre oczy Claire. Wiedział, że rozmowa z teściową na nowo zasiała w niej wątpliwości, których dopiero co się pozbyła.

Dobrze przynajmniej, że nie pojechała do ludzi, którzy pragnęliby, aby do końca życia się umartwiała. Pozostaje mu postępować jak dotychczas, a ona sama dojdzie do tego, że powzięła słuszną decyzję.

Minęło kilka dni, w środę Claire nie pojawiła się na lunchu, który mieli zwyczaj jeść razem. Obawy Aleksa zaczęły rosnąć. Czy ma szansę konkurować ze wspomnieniami?

W piątek Nora znalazła Claire w małym laboratorium i przycisnęła ją do muru.

- O co chodzi? Cały tydzień łazisz jak struta. Claire unikała jej wzroku.

- Jaka znów struta? - prychnęła.

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Alex też snuje się z ponurą miną. - Nora zmrużyła oczy. - Pokłóciliście się?

- Nie. Skądże.

- To co się dzieje? Tylko mi nie mów, że sobie wymyślam, bo wszyscy już pytają. Ci, co was widzieli na przyjęciu, jak nie mogliście oczu od siebie oderwać.

Claire siadła ciężko na stołku i oparła łokieć na blacie.

- Dzwoniła matka Raya.

- No tak, właściwie łatwo zgadnąć. - Nora była zdegustowana. - Pewnie oburzona, jak śmiałaś zapomnieć? I jak masz czelność w ogóle dostrzegać, że są święta?

Claire wlepiła w przyjaciółkę zdumiony wzrok.

- Skąd wiesz?

- To nie żadna filozofia. To dwoje ludzi, którzy nadal opłakują syna i oczekują od wszystkich identycznego zachowania.

Skoro już podjęły ten temat, Claire postanowiła otworzyć serce. W głowie miała mętlik, nie wiedziała już, co jest prawdą i nie potrafiła odróżnić dobra od zła.

- Powiedziałam jej o choince i przyjęciu, a ona tak się obruszyła, że poczułam się winna. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak zareagowałaby na wieść o Aleksie.

- Co czujesz do niego? - Nora usiadła przy niej.

- Chciałabym, żeby był z nami - odparła Claire - ale...

- Nie ma żadnych ale - rzekła stanowczo Nora.

- Wspomnienie Raya nie ogrzeje cię w nocy.

- Wiem. Sądziłam, że najgorsze już za mną, ale Marion i Leroy wciąż tak samo cierpią. Wydaje mi się, że nie mam prawa być szczęśliwa.

- To ich wybór. Ty przeszłaś do kolejnego etapu, akceptacji, a oni nie. Nie mogą cię zatrzymywać. Jak myślisz, dlaczego tak obstawałam przy tym, żebyś się od nich wyprowadziła? Wiedziałam, że pod ich wpływem zostałabyś wdową do końca swojego życia. A to byłaby niepowetowana strata.

- Możemy całkiem dobrze żyć z Joshuą sami.

- Oczywiście, ale czy z Aleksem nie będzie o wiele lepiej? Zawsze chciałaś mieć trójkę dzieci. Zamierzasz teraz pogodzić się z losem i dać się unieszczęśliwić?

Nie, nie chciała tego. Nie mogła też zaprzeczyć faktom. Dzięki Aleksowi odzyskała pewność siebie.

- Gdyby to wszystko nie działo się w Boże Narodzenie, byłoby o wiele prościej.

- A nie wpadło ci do głowy, że dla ciebie to wspaniały okres?

- Chyba żartujesz?

- No wiesz, w ogólnym, kosmicznym sensie trudno wyobrazić sobie lepszy czas na miłość. Los daruje ci cudowny prezent w postaci mężczyzny.

Claire nie myślała o tym w podobnych kategoriach, ale kto wie? Może to prezent od losu, a może od Raya, który otacza ją opieką? Tak, pojawienie się Aleksa należy traktować jako podarunek. Ten wniosek podpowiedział jej dalsze kroki.

- Chyba go uraziłam - wyznała, mając na myśli nastrój Aleksa. Owszem, był jak zawsze uprzejmy, ale przy tym utrzymywał dystans, jakby oczekiwał złych wieści.

- I co w tym dziwnego? On też ma swoją dumę. Pogadaj z nim, on na to czeka. Jeśli pierwsza nie zrobisz kroku, pomyśli, że go nie chcesz, jeżeli już tak nie myśli.

- Za chwilę przyjdą nasi popołudniowi pacjenci. Teraz nie mam czasu.

- Nie przesadzaj! - Nora wstała i pociągnęła przyjaciółkę za rękę. - Straciłaś już cztery dni, moja droga. - Pchnęła ją do drzwi. - Idź. Alex siedzi w swoim gabinecie.

Claire zerknęła na nią przez ramię.

- A ty?

Nora wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- A ja jako dobra przyjaciółka zatrzymam tu natrętów, dopóki się nie dogadacie.

- Trzymaj lepiej za mnie kciuki.

- No idź. Ta niepewność mnie zabija:

Claire wzięła głęboki oddech, zapukała i wsadziła głowę do gabinetu Aleka. Siedział za biurkiem przygarbiony, ze ściągniętą twarzą, z której dotąd rzadko schodził uśmiech.

- Cześć - rzuciła pogodnie. - Masz chwilkę? Wyprostował plecy i odłożył pióro na stos papierów.

Na zaciekawionej z początku twarzy szybko pokazała się rezerwa. Claire zrobiło się przykro.

- Dla ciebie zawsze - odparł.

Weszła zatem do środka, ale już zdenerwowana.

- Pytałeś mnie, czy żałuję, że wybrałam się na przyjęcie?

- Tak. - Także jego głos był pełen rezerwy.

- A ja odpowiedziałam, że nie wiem. Alex skinął głową.

- Więc nie żałuję ani sekundy. - Odsunęła z czoła kosmyk włosów. - Nigdy nie żałowałam, tylko teściowa zamieszała mi w głowie. Musiałam sobie to wszystko poukładać.

- Rozumiem. - Podniósł palec wskazujący do ust.

. Na kilka sekund zapadła ogłuszająca cisza. Nagle uleciały gdzieś nadzieja i determinacja Claire.

- To tyle, chciałam, żebyś wiedział.

Ruszyła do wyjścia, lecz Alex wstał, wyciągnął przed nią rękę i zagrodził jej drogę. Pieścił jej kark oddechem.

- Nie przesłyszałem się?

Claire zaniemówiła. Skinęła tylko głową.

- Pytanie brzmi: czy będę zmuszony rywalizować z pamięcią o twoim mężu?

Claire odwróciła się do niego twarzą.

- Nie. Nigdy go nie zapomnę, ponieważ jest ojcem Joshuy, ale jestem gotowa zacząć nowy rozdział w życiu.

Zanim się zorientowała, Alex chwycił ją w ramiona. Całował ją tak zachłannie, że gdyby nie trzymał jej z całej siły, niechybnie by zemdlała.

- Jesteś pewna?

- Na sto procent - oświadczyła, a jego wargi wędrowały po jej szyi. - Och, Alex...

Raptem ktoś chrząknął, przecinając otaczającą ich zmysłową mgłę. Nora stała na wprost nich z uśmiechem od ucha do ucha.

- Skoro już doszliście do porozumienia, jak wynika z dymu, który się tu unosi, muszę was przywołać do porządku. Pacjenci czekają. Za chwilę Roberta zamieni się znowu w ryczącego lwa.

Alex wypuścił Claire z objęć, ale zostawił jej jakieś wewnętrzne ciepło, które ją nadal rozgrzewało.

- Już idę - uspokoiła przyjaciółkę.

Nora zasalutowała i wymaszerowała do swoich obowiązków. Alex zaś patrzył na Claire łakomym wzrokiem.

- Fatalnie wybierasz czas, wiesz o tym?

- Dopóki ciebie nie znałam, nigdy mi się to nie zdarzało - odparła wesoło.

Pogłaskał ją po policzku.

- Nie wiem, jak skupię się na robocie.

Pokiwała głową. Myślami była już przy nadchodzącym weekendzie i związanych z nim nadziejach.

- Jedziemy na tym samym wózku, doktorze Ridgeway.

Weekend nie zawiódł oczekiwań Claire. Niemal cały czas spędziła z synem w towarzystwie Aleksa i jego córki. Rodzicom udało się nawet skraść kilka chwil sam na sam. W poniedziałek z trudem wracała do codzienności.

- Co robimy dziś wieczór? - spytał Alex. - Weźmiemy Joshuę do centrum handlowego, żeby zobaczył Świętego Mikołaja?

Claire miała inne plany.

- Święta już za tydzień, muszę jeszcze kupić prezenty.

- To może podrzucisz nam Josha?

- Dzięki, Nora się nim zajmie. Jesteśmy umówieni na jutrzejszy wieczór?

- Tak. Jennie nie może się doczekać. Rudolph to jej ulubiony bohater filmów rysunkowych, co roku to ogląda.

- Ja też to uwielbiam. - Claire zamierzała kupić dużo prażonej kukurydzy, głównie ze względu na Jennie. Zaplanowała, że poda ją w plastikowych pudełkach, identycznych jak te z kartonu, które dają w kinie.

- Nie zapomnij, że w środę jest przedstawienie.

- No wiesz!

Jennie zaznaczyła ten dzień w kalendarzu Claire grubym czerwonym krzyżykiem. Alex przytulił ją.

- Na pewno chcesz iść sama na zakupy?

- Niektóre rzeczy najlepiej robić samemu - odparła żartobliwie. Nareszcie wpadła na pomysł, co podaruje Aleksowi i nie życzyła sobie, by się za nią ciągnął.

- Doktorze Ridgeway! - huknął przez interkom głos Roberty. - Telefon na drugiej linii.

Alex posłał Claire całusa i sięgnął po słuchawkę.

- Dobrej zabawy.

- Kupowanie prezentów to harówka - poprawiła go.

- To nie pracuj za ciężko.

- Postaram się.

Claire dokładnie wiedziała, co chce kupić. Niemniej zrealizowanie planów okazało się wcale niełatwe. Odwiedziła kilka sklepów jubilerskich i już miała zrezygnować, kiedy jej uwagę przyciągnął mały niepozorny sklepik na końcu ulicy.

Na dodatek szczęście jej dopisało i dostała tam zegarek, jakiego poszukiwała.

- Większość mężczyzn nosi nowoczesne zegarki - stwierdził jubiler - ale zdarzają się wyjątki.

- Biorę ten - zdecydowała bez wahania.

- Zapakować pani?

- Dziękuję, sama to zrobię.

Jeden z ważniejszych zakupów ma zatem z głowy. Następnie pojechała do SuperMarta. I tu jej się poszczęściło, ponieważ maszyna do szycia dla początkujących była akurat na wyprzedaży. Jennie wykazała ogromne zainteresowanie szyciem, kiedy wspólnie przygotowywały kostium na szkolne przedstawienie. Claire zadowolona stanęła w kolejce do kasy i ze zdumieniem zobaczyła Edwinę z mężem.

- Widzę, że państwo też robicie zakupy - zawołała radośnie.

Edwina była blada, uśmiechała się słabo i z wysiłkiem.

- Zostało jeszcze kilka drobiazgów do załatwienia - oznajmiła i nieoczekiwanie zgięła się w pół.

Joe chwycił ją za rękę.

- Co się stało?

- Dziecko - wyjęczała.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Claire widziała już wielu oczekujących na potomka mężczyzn, ale żaden nie miał tak struchlałej miny jak Joe.

- O rany! - jęknął. - Dlaczego wcześniej nie mówiłaś?

- Bo właśnie teraz mnie kopnęło.

- Poszukajmy jakiegoś miejsca do siedzenia - rzekła Claire. - Joe, niech pan zapłaci, ja się nią zajmę.

Nie czekając na jego zgodę, wzięła Edwinę za rękę, drugą ręką popychając wózek z zakupami. Przeniosły się do odnowionego holu, gdzie ktoś przewidujący ustawił ławki dla zmęczonych klientów. Claire pomogła ciężarnej usiąść i zmierzyła jej puls. Był mocno przyspieszony.

- Jak się pani czuje?

- Nie za dobrze. - Kobieta ściskała z całych sił dłoń Claire. - Od rana nie mogę dotknąć brzucha nawet palcem, ale teraz to już chyba coś niedobrze.

- Czy to jest ciągły ból?

Edwina skinęła głową i przygryzła wargę.

- Trochę zelżał, ale przypomina mi poprzedni raz. Poprzednim razem poroniła. Claire położyła otwartą dłoń na jej brzuchu. To, co wyczuła, było raczej podejmowanym zrywami szarpaniem niż skurczami mięśni.

- Zrobimy tak - postanowiła i poklepała Edwinę po ramieniu. - Pani się tu położy, a ja zadzwonię po karetkę. Sądzę, że dziecko stwierdziło, że przyszedł na nie czas.

- Joe nie może mnie odwieźć?

- Lekarz od razu da pani kroplówkę i zwolni akcję porodową. - Podniosła wzrok. - O wilku mowa, pójdę więc.

- Proszę zostać - błagała Edwina. Najważniejszy jest spokój pacjenta. Wyznając tę zasadę, Claire zwróciła się do Joego:

- Niech pan pójdzie i poprosi, żeby wezwali karetkę. - Widząc na spodniach Edwiny niedużą, acz wyraźną plamę krwi, dodała: - I niech pan poprosi o koc.

Mężczyzna posłuchał jej bez słowa.

- A teraz potrzebne mi będą obie ręce - powiedziała łagodnie do ciężarnej. - Muszę zadzwonić do doktora Ridgewaya, żeby czekał na nas w szpitalu.

Edwina tak mocno ją ściskała, że Claire niemal zdrętwiały palce. Zdjęła płaszcz i przykryła rodzącą, a następnie wybrała numer Aleksa w telefonie komórkowym.

- Proszę, bądź w domu - szeptała pod nosem i z ulgą usłyszała jego głos. - Tu Claire. - Odwróciła się plecami do pacjentki i zniżyła głos. - Edwina Butler jest ze mną w Supe-rMarcie, ma problem. Wyczuwam łagodne skurcze. Na razie nie jest najgorzej, ale zaczęła krwawić. Wezwaliśmy karetkę.

- Jadę do szpitala.

- Mam zadzwonić i poprosić, żeby wszystko przygotowali?

- Sam to zrobię - odparł. - Jeżeli pęka jej łożysko, potrzebna mi Jivanta i zespół chirurgiczny.

Jivanta była położną, z której często robiono sobie żarty, ponieważ była niewiele większa od dzieci, które sprowadzała na ten świat. Mimo skromnych rozmiarów specjalizowała się w ciążach wysokiego ryzyka i niejeden raz okazała się godna swojego imienia znaczącego: dająca życie.

Claire spojrzała z uśmiechem na Edwinę i jej męża, który wrócił właśnie do nich z kierownikiem sklepu i kocem.

- Mogę w czymś pomóc? - Claire znała już mężczyznę z wypadku, jaki zdarzył się w sklepie przed paroma tygodniami.

- Proszę tylko zadbać, żeby karetka mogła dojechać bez kłopotu.

Następnie wyjaśniła małżeńskiej parze, co ich czeka.

- Stracę to dziecko, tak? - spytała Edwina.

- Może się okazać, że konieczne będzie cesarskie cięcie - tłumaczyła Claire.

- Muszą uratować dziecko. Nie zniosę tego znowu.

- Wiem - odrzekła Claire. Edwina nie miała nawet pojęcia, jak mocno siedząca przy niej kobieta odczuwa jej cierpienie. - Niech się pani stara normalnie oddychać. - Z niedaleka dobiegł ich sygnał karetki. - Bardzo boli?

- Jak leżę, to mniej.

Karetka zatrzymała się tuż przed wejściem do sklepu. Lekarz natychmiast posłuchał serca dziecka, w tym samym czasie pielęgniarz podłączył kroplówkę.

- Pojedzie pani z nami? - spytał Joe. - Bardzo byśmy byli wdzięczni. Przynajmniej dopóki... nie dowiemy się...

Claire napłynęły do oczu łzy. Z jednej strony nie miała ochoty oglądać bólu Edwiny i Joego w razie, gdyby nie udało się uratować dziecka. Z drugiej strony nie potrafiła odmówić.

- Pojadę za wami swoim samochodem - obiecała. Gdy Joe i Claire dotarli do szpitala, Alex i Jivanta wzięli pacjentkę pod swoją opiekę.

- Dziecko jest w niebezpieczeństwie, mamy bardzo mało czasu - powiedzieli Joemu.

- Ale czy on... czy on to wytrzyma?

- Zrobimy, co się da. Mogę tylko powiedzieć na pocieszenie, że dziecko i matka są w nie najgorszym stanie.

- To o co chodzi?

- Łożysko Eddie pęka, co znaczy, że dziecko traci krew i brak mu tlenu.

- Ale jak się urodzi, będzie w porządku?

- Zrobimy, co w naszej mocy - powtórzył Alex. - Znajdę pana, jak skończymy. - Z tymi słowy opuścił ich.

- Chce pan do kogoś zadzwonić? - spytała Claire przestraszonego mężczyznę. - Może do rodziców?

` Joe pokręcił głową.

- Zaczekam. Tak czy inaczej - mówił bezbarwnym głosem - jeżeli Eddie straci dziecko, ją też stracę.

Doskonale go rozumiała, mimo to nie znalazła słów, którymi mogłaby dodać mu odwagi, choć tak bardzo jej w tej chwili potrzebował. Jakimż banałem byłoby powiedzenie mu, żeby myślał pozytywnie. Los nie zawsze słucha pozytywnych myśli ani nie spełnia rozpaczliwych nadziei.

- Zostanie pani jeszcze chwilę? - spytał proszącym tonem. - Wiem, że każdy jest teraz zajęty...

Claire miała świadomość, że najgorsze jest czekanie, a więc nie mogła go porzucić.

- Muszę tylko zawiadomić opiekunkę syna. Napije się pan może kawy?

Kiedy wyjaśniła Norze sytuację, a kawa jej przy okazji wystygła, Alex wyszedł zadowolony z sali operacyjnej.

- Moje gratulacje, Joe. Ma pan śliczną córeczkę. Joe nie posiadał się z radości.

- I wszystko z nią dobrze?

- Ma drobne kłopoty, dlatego nie może pan jej od razu wziąć na ręce. Musi dostać krew i tlen.

- A Eddie? - spytał drżącym głosem.

- Eddie czuje się dobrze.

- Mogę je zobaczyć?

- Eddie została przewieziona na salę pooperacyjną, ale może pan spojrzeć na małą przez szybę. Nasz pediatra chce ją w ciągu godziny przetransportować karetką powietrzną do centrum dla noworodków. Są tam lepiej wyposażeni niż my, ale proszę mi wierzyć, że jesteśmy wszyscy dobrej myśli.

Świeżo upieczony ojciec uściskał dłoń lekarza.

- Dziękuję! Muszę teraz wykonać parę telefonów. - Pobiegł do lady recepcyjnej w rogu, gdzie znajdował się telefon.

- Dzięki Bogu. Cały czas myślałam o tym, że Eddie załamie się, jak jej znów nie wyjdzie - wyznała z ulgą Claire.

- Dla ciebie też nie były to łatwe chwile - zauważył słusznie Alex.

- Jakoś sobie poradziłam. Zresztą i tak nie potrafiłabym odejść, nie wiedząc, jak to się zakończyło.

- Zadzwoniłbym przecież.

- Tak, ale czasem brakuje mi cierpliwości.

- Zapamiętam to sobie - powiedział żartobliwym tonem. - Czy to znaczy, że nie należy kłaść dla ciebie prezentu pod choinką przed Bożym Narodzeniem?

Claire zaskoczyła i wzruszyła myśl, że coś jej kupił.

- Jeżeli położysz prezent pod swoją choinką, pewnie zniosę jakoś to napięcie.

- Nie chciałbym traktować cię tak jak Jennie. Jak się za bardzo kręci przy choince, za karę pozwalam jej otworzyć paczki dopiero dzień później.

- Naprawdę kazałeś jej kiedyś czekać?

- Prawdę powiedziawszy, tylko do następnego ranka.

- Wiedziałam, że pod tym pancerzem masz miękkie serce. - Uderzyła go lekko w klatkę piersiową.

- No, tylko nikomu nie mów. A zwłaszcza mojej córce. - Raptem pociągnął ją do opustoszałego korytarza i pocałował. - Zadzwonię do ciebie później.

- Będę w domu. - I będzie liczyła minuty do tej chwili, choć wiedziała, że nadejdzie dopiero wieczorem, gdy Joshua zaśnie już w swoim łóżeczku.

Odprowadziła Aleksa wzrokiem. Wniósł do jej życia tyle zmian, i to pozytywnych. Alex i Jennie nigdy nawet nie domyśla się, jak bardzo jej pomogli.

Jedno nie ulegało żadnej wątpliwości. Zaszło coś absolutnie zdumiewającego, i to bez żadnego świadomego wysiłku z jej strony. Zakochała się po same uszy.

Alex szedł przebrać się po zabiegu radosny i lekki niczym latawiec, ulubiona zabawka z dzieciństwa. Cieszył się szczęściem świeżo upieczonych rodziców. Ogromne wrażenie zrobił na nim również fakt, że Claire została z Joe Butlerem.

Rozumiał, że oczekiwanie na wieści, które mogły być złe, nie przyszło jej łatwo. Powróciły wspomnienia jej własnych bolesnych doświadczeń. A jednak nie uciekła. I nagle uprzytomnił sobie, że podświadomie oceniał kobiety, z którymi się spotykał, według jednego kryterium. Claire kilkakrotnie miała okazję wybrać łatwiejsze wyjście. Przypomniał sobie choćby ostatni epizod, z jej teściową. Już niemal stracił nadzieję na spotkanie kobiety, która byłaby z nim na dobre i na złe, która przedkładałaby cudze potrzeby ponad własne. I oto znalazł te wszystkie cechy u Claire. Pokochał ją i postanowił, że nie pozwoli, by wymknęła mu się z rąk.

Claire jest klejnotem, i nie był odosobniony w tej opinii. Jego matka myślała podobnie, a Jennie nie mogła się jej nachwalić. Nie wyobrażał sobie już dnia bez jej głosu czy uśmiechu, tak mocno zapuściła korzenie w jego życiu.

Nie wiedział, czy kupiła prezenty, których poszukiwała. Wiedział za to doskonale, co on musi jeszcze kupić przed zamknięciem sklepów. Było to coś, co miało zmienić jego życie na zawsze.

- Kto dzisiaj przyniósł ciastka? - Alex wszedł do pokoju dla pracowników, który sąsiadował z recepcją.

Claire włożyła do ust ostatni kawałek swojego ciastka.

- Nora. Tak smacznie wyglądają, że musiałam od razu spróbować, zwłaszcza że nic dzisiaj nie jadłam.

- Nie jadasz śniadań?

- Zaspałam - przyznała się. - Joshua marudził w nocy. Brzuch go pobolewał, ale rano wszystko było w porządku. A jak tam Eddie i dziecko?

- Stan małej jest stabilny, a Eddie zajada się czekoladkami. Jivanta wypisze ją jutro i jadą z wizytą do panny Butler.

- Wybrali już imię?

Rodzice dziewczynki nie podejmowali wcześniej decyzji w sprawie imienia dziecka, żeby nie zapeszyć. Alex spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem.

- Alexis Claire.

- O mój Boże. Poważnie?

- Jak najbardziej. Zdrobniale Lexie.

- To pierwsze dziecko, które dostaje po mnie imię.

- Mnie też się to dotąd nie zdarzyło. Pewnie nie robię wrażenia na moich ciężarnych pacjentkach. - Claire zaprzeczyła mu w duchu. - I co? - spytał. - Udało ci się wczoraj kupić prezenty?

- Już nawet je zapakowałam. Wszystkie czekają pod choinką. Teraz mogę odpoczywać.

- Szczęściara.

- Może wpadlibyście z Jennie na wczesną kolację? Mam duszoną wołowinę z jarzynami. Nie wiem, jak ja to robię, ale zawsze wychodzi mi za dużo. Pluton wojska by się najadł.

- Nie musisz mnie prosić po raz drugi. Koło szóstej? Tak, do szóstej zdoła wrócić z pracy do domu, przejrzeć pocztę i przebrać się w domowe ciuchy.

- Świetnie.

Tego przedpołudnia nic nie mogło zepsuć dobrego nastroju Claire. Udało się to dopiero Joyce Morris.

- Chyba skręciłam nadgarstek. - Pacjentka pokazała rękę. - Potknęłam się i upadłam.

Claire podwinęła rękaw bluzki kobiety i ujrzała kilka siniaków wokół jej przedramienia, zupełnie jakby ktoś trzymał ją w silnym uścisku. Nie skomentowała tego, lecz nie omieszkała przekazać swojego spostrzeżenia Aleksowi.

Ten tylko ciężko westchnął i zrobił zasępioną minę.

- Ona się do niczego nie przyzna. Poślij ją na prześwietlenie, może to nam powie więcej.

Po półgodzinie technik radiolog dostarczył klisze. Alex obejrzał je i aż gwizdnął.

- Nie znoszę, kiedy pacjenci mnie okłamują.

- Nie upadła?

- Być może. Ale to nie przy tej okazji złamała sobie rękę.

Claire powędrowała za nim do pokoju, w którym czekała Joyce.

- To złamanie - poinformował lekarz. Pacjentka potarła zaczerwienione oczy.

- Przepraszam. Boli mnie jak diabli. Jest pan pewny?

- Kość jest złamana - rzekł stanowczo. Kobieta skuliła się z bólu i ze strachu.

- Założycie mi gips?

- Rodzaj złamania wskazuje, że doszło do niego podczas skręcenia. Unieruchomienie nic nie da, trzeba nastawić kość.

- Wolałabym, żeby pan to zrobił - poprosiła pacjentka.

- No dobrze, ale dam pani lek, po którym nie wolno prowadzić samochodu.

- Umówiłam się z bratem, że po niego zadzwonię. Alex bacznie przeglądał klisze, zaś Claire przygotowywała niezbędny sprzęt.

- Powie nam pani, co się naprawdę stało? - spytał, kiedy czekali, aż zacznie działać środek przeciwbólowy.

- Miałam sprzeczkę z Rickiem - zaczęła z wahaniem. - Nie chce robić żadnych badań. Prosiłam, błagałam, ale on się tylko wścieka. - Otarła znowu oczy. Claire podała jej chusteczkę.

- I wtedy złapał panią za rękę.

- Nie. Dopiero kiedy mu zagroziłam, że odejdę i jeśli ma raka, zostanie bez żadnej pomocy. - Spojrzała na Aleksa, potem na Claire. - Rick pracuje za miastem, wróci dopiero za dwa dni. Chcę się wynieść z mieszkania przed jego powrotem.

- Zwróciła się już pani do adwokata? - spytał Alex.

- Nie. A powinnam?

- Radziłabym to zrobić dla pani dobra. I dla dobra córki - wtrąciła Claire. - I to szybko. Zaraz poproszę naszego pracownika socjalnego, on pani doradzi.

Oczy Joyce zalśniły łzami.

- Tyle dla mnie robicie.

Claire objęła ją delikatnie.

- A teraz proszę się uspokoić. I jeśli to pani pomoże, nie patrzeć, co robi doktor.

Później tego samego dnia Alex otrzymał dobre wiadomości o stanie Lexie Butler. Z kolei doktor Jensen udało się wyciąć cały guz Victora Kohla. Chory nie miał jeszcze przerzutów. Prognozy były optymistyczne, zdecydowano tylko na wszelki wypadek poddać go chemioterapii.

Po pracowitym dniu Alex z przyjemnością zasiadł do stołu, zapominając na chwilę o problemach pacjentów. W tym momencie pragnął tylko dobrego jedzenia w dobrym towarzystwie.

- Znakomite mięso - pochwalił Claire.

- Dziękuję. Weźmiecie sobie trochę do domu?

- Naprawdę nie żartowałaś z tą armią?

- Teraz już wiesz, dlaczego tak rzadko się do tego zabieram. Zazwyczaj przygotowuję to danie, kiedy spodziewam się większego grona, na przykład kiedy przyjeżdża rodzina.

- Przyjadą tu na święta?

- Nie. Brat jest strażakiem i musi pracować. Mama chciała nas odwiedzić, ale jej siostra miała zawał i mama leci do Oregonu. A my będziemy się byczyć przez całe trzy dni.

- Mam nadzieję, że razem z nami. - Uśmiechnął się niepewnie. - Moja matka byłaby szczęśliwa.

- Ja też.

Powiedz jej, czego byś chciał, powiedz jej. Zaczął łamiącym się głosem, bo odwaga trochę go zawodziła.

- Powinnaś o czymś wiedzieć. - Zaniósł talerze do kuchni i stanął twarzą w twarz z Claire. - Faktem jest, że to się dzieje bardzo szybko, ale uważam, że między nami wydarzyło się coś wyjątkowego. Claire była na granicy omdlenia.

- Ja też tak sądzę.

- Oboje boimy się tego pośpiechu, ale staram się myśleć przyszłościowo, na przykład, żebyśmy razem zamieszkali.

Popatrzyła na niego nieśmiało.

- Czy prosisz mnie...

- Żebyś za mnie wyszła, to znaczy, daję ci to pod rozwagę. Jak mówiłem, oboje potrzebujemy czasu, ale chciałem, żebyś wiedziała, co czuję i poznała moje plany. Kocham cię i chcę, żebyśmy byli razem.

- Och, Alex, nawet nie wiesz, jak ja tego pragnę. Pochylił głowę i pocałował ją. Jeszcze krok i trzyma!

ją w uwięzi przy kuchennym blacie. Chciał się z nią kochać, ale kuchenny stół nie jest odpowiednim miejscem na pierwsze zbliżenie. Przesunął to zatem na później, rysując w wyobraźni mapę ciała Claire, ze wszystkimi dolinami i wzniesieniami.

- Tato! Ty całujesz Claire. - Oskarżający ton Jennie obudził go dość boleśnie z cudownego transu.

Wyprostował plecy, ale nie wypuścił Claire z ramion. Nie zamierzał uciekać, udawać ani czuć się winny, ponieważ miał czyste i szlachetne zamiary.

- Tak, całowałem ją - odparł spokojnie.

- Jak możesz?

- A dlaczego nie?

- Bo nie. Bo ona jest moją koleżanką. Alex przytulił Claire i zwrócił się do córki.

- Tak, ale dla mnie jest kimś więcej. Jennie patrzyła na ojca przez zmrużone oczy.

- Chyba nie chcesz się z nią żenić?

- Chcę - rzekł zgodnie z prawdą.

- My jej nie potrzebujemy - rozpaczała Jennie. - Nam jest tak dobrze.

- Pomyśl tylko, jak będzie miło, kiedy zamieszkamy wszyscy w jednym domu.

Dziewczynka tupnęła nogą z całej siły.

- Ja nie chcę. Obiecałeś mi. - Obrzuciła Claire wrogim spojrzeniem. - Oszukałaś mnie. Udawałaś, że jesteś koleżanką. Jesteś taka jak inne, chcesz mi zabrać tatę.

Claire ostrożnie postąpiła krok do przodu.

- To nie tak, Jennie.

- Tak! - Dziewczynka zalała się łzami i wybiegła.

- Przepraszam. - Alex był zakłopotany. - Nie wiem, co w nią wstąpiło. Przecież bardzo cię lubi, i Josha też.

- Chcesz zmienić jej życie bez jej pozwolenia. To naturalne, że jest niezadowolona.

- Niezadowolenie to jedno, ale ona jest niegrzeczna. - W tle trzasnęły drzwi. - Co to było?

Claire zaniepokoiła się na dobre.

- Chyba nie poszła sama do domu?

- Oby nie gdzie indziej - rzucił zdenerwowany. Pospieszył do salonu i wyjrzał przez okno. Zapadł już zmierzch i nic nie było widać. Alex natychmiast ruszył po swój płaszcz, słyszał dochodzącą z pokoju obok rozmowę Claire z Joshuą.

- Eni? - pytał chłopiec.

- Eni pa pa.

Z wieszaka zniknął płaszcz Jennie.

- Lecę za nią - zawołał. Claire odprowadziła go do drzwi.

- Zadzwoń zaraz, żebym wiedziała, czy jest cała i zdrowa.

Pocałował ją w locie.

- Nie martw się. Pogadam z nią i wszystko się ułoży.

W świetle ulicznej latarni nie dostrzegł znajomej sylwetki. Przeklął ciemność i siadł za kierownicą. Ledwie oddychał, dopóki nie zobaczył córki, która maszerowała w stronę domu z opuszczoną głową.

- Dzięki Bogu - westchnął.

Jeden cud został mu darowany, nad drugim będzie musiał popracować.

- Jak tam Jennie? - spytała Claire w środę rano. Alex miał niezadowoloną i rozczarowaną minę.

- Bez zmian. Nie odezwała się nawet, kiedy zakazałem jej oglądać telewizję. Uciekła do swojego pokoju i przesiedziała tam cały wieczór.

- Och, Alex, tak mi przykro.

Potarł czoło, jakby tym ruchem dało się zmieść wszelkie troski.

- Już tracę głowę. Nagadałem jej, aż ochrypłem, a ta milczy jak zaklęta.

- Nie można jej winić za to, że chce cię mieć na wyłączność.

- Ale w życiu trzeba się dzielić. Widać nie wbiłem jej do głowy tej ważnej lekcji.

- Nie bądź dla siebie taki surowy. Zrobiłeś, co mogłeś. A Jennie jest mądra jak jej tata i na pewno sobie z tym poradzi.

- Oby - rzucił zadziornie. - Bo inaczej...

- Co? Nie możesz jej grozić. Jak to zrobisz, jeszcze bardziej będzie miała mi za złe.

- W ogóle nie powinna mieć ci za złe.

Claire nie przyznała się, jak przykra jest dla niej reakcja Jennie, tym bardziej że przeżyły wspólnie tyle miłych chwil.

- Masz rację, ale daj jej czas.

W piątek Claire stwierdziła, że Jennie nie zmieniła swojego stosunku do niej. Trzeba wiele energii, by trwać w takim gniewie przez kilka dni. Claire dumała, jak go ugasić. Ale jeśli dziewczynka odmawia rozmowy z własnym ojcem, Claire oceniała swoje szanse jako mizerne.

Stało się to jeszcze bardziej oczywiste, gdy pani Rowe podrzuciła Jennie po lekcjach do przychodni. Claire zobaczyła ją w gabinecie Aleksa i weszła porozmawiać.

- Cieszysz się, że dziś jest przedstawienie w szkole? Jennie znacząco odwróciła wzrok.

- No chyba.

Claire zignorowała jej nieprzyjazne nastawienie.

- Posłuchaj, wiem, że chciałabyś, żeby tata poświęcał ci cały swój czas, ale czy nie chcesz, żeby był szczęśliwy?

- Jest szczęśliwy ze mną.

- Na pewno. Ale może czterem osobom jest dwa razy lepiej niż dwóm. Ja na pewno nie będę miała nic przeciw temu, żebyście z tatą spędzali czas tylko we dwoje. My z Joshuą też będziemy tego potrzebowali.

- Ale my nikogo nie potrzebujemy.

- Może ty nikogo nie potrzebujesz. Ja przeciwnie. I mam wrażenie, że twój tata mnie potrzebuje.

- Nieprawda. - Dziewczynka podniosła głos. Wówczas Claire z zaskoczeniem zobaczyła w jej oczach strach.

- Czego się boisz? - spytała spokojnie. - Tata zawsze będzie cię kochał.

Jennie przeszyła ją nienawistnym spojrzeniem. Siedziała na krześle i machała nogami. Wszelkie nadzieje Claire zgasły. Nie była specjalistką od psychologii dziecka, a upór Jennie nie dawał nadziei na szybkie rozwiązanie sprawy.

Jeżeli nadal będą się spotykać z Aleksem po pracy, myślała, córka zatruje mu życie i w końcu każe mu wybierać.

- To się nie uda, Alex - oznajmiła, kiedy pożegnali ostatniego tego dnia pacjenta.

- Uda się, zobaczysz. Potrząsnęła kategorycznie głową.

- Na początku też tak sądziłam. Ale dzisiaj rozmawiałam z Jennie.

- Tak? I co mówiła?

- Niewiele, ale to coś więcej niż zazdrość o ojca. Pamiętasz jej minę, kiedy jej o nas powiedziałeś? Była przerażona.

- Bo nie chce żadnych zmian. Sama tak stwierdziłaś.

- Tak, lecz teraz myślę, że ona się boi.

- Czego? To idiotyczne.

- Trzeba to wysondować, lepiej będzie, jeśli na razie usunę się w cień. Postanowiłam, że nie pójdziemy z Joshuą na przedstawienie.

Alex wybuchnął oburzony nie na żarty.

- Ona chce nas skłócić. Jak zejdziesz jej z drogi, uzna, że wygrała. Nie dam sobą manipulować.

- A jaki masz wybór? Ona mnie tam nie chce, a ja wolę nie psuć wam zabawy.

- Tylko że ja chcę, żebyś przyszła.

- Już zdecydowałam. - Nabrała powietrza, bo z trudem przeszły jej przez gardło następne słowa. - Prosiłeś, żebym rozważyła twoją propozycję małżeństwa. Zrobiłam to i moja odpowiedź brzmi: nie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Nie? - Alex podniósł głos.

- Nie?!

- Przepraszam. Przez kilka ostatnich dni przemyślałam to gruntownie. W tych okolicznościach nie mogę cię poślubić.

Te słowa przypomniały mu wypowiedź jego eks, która powiedziała: Nie mogę tego dłużej ciągnąć.

Wówczas nie był w stanie zmienić zdania żony, teraz odnosił wrażenie, że znalazł się w podobnej sytuacji.

- Może ty potrafisz zakochiwać się i odkochiwać na zawołanie, ja tego nie umiem.

- Alex - zaczęła żałośnie - nie przestałam cię kochać. To była muzyka dla jego uszu, od razu stopniał.

- Ale pozwolisz, żeby ośmiolatka decydowała o twoim życiu?

- Ta ośmiolatka tak czy owak miałaby wpływ na moje życie.

- Matka Jennie uciekła, kiedy mieliśmy kłopoty. Nie przypuszczałem, że ty postąpisz tak samo - oskarżył ją bezlitośnie.

Zjeżyła się, bo ocenił ją niesprawiedliwie.

- Uderzasz poniżej pasa. Chcę być z tobą, ale nie potrafię zmienić nastawienia Jennie. To nie jest kwestia operacji plastycznej. To o wiele trudniejsze. Możesz mi wierzyć lub nie, Jennie stanowiłaby o atmosferze w domu. A ja nie mam ochoty wracać co wieczór na pole bitwy i patrzeć, jak córka każe ci opowiedzieć się po jednej ze stron. Nie zgodzę się, żeby Joshua czy nasze wspólne dziecko cierpiało z tego powodu.

- Nie pozwoliłbym na to. - Jej smutny uśmiech łamał mu serce.

- Nie wolno ci narzucać Jennie, co ma do mnie czuć. Bo przysporzy ci kłopotów, które i tak nas rozdzielą.

Zdawał sobie sprawę, że to prawda.

- Jeżeli przestaniemy się spotykać - kontynuowała z przygnębieniem Claire - pomyśli, że zagrożenie minęło i wyjaśni, o co jej naprawdę chodzi.

- Przecież wie, że co dzień razem pracujemy.

- O tym też pomyślałam. - Przygryzła wargę. - Na onkologii jest wolny etat dla pielęgniarki.

- Nie! Zabraniam ci.

- To niezłe rozwiązanie - podjęła, jakby nie słyszała protestu. - Jeżeli sytuacja ulegnie zmianie, będziemy się spotykać wieczorami. Zawsze jestem pod telefonem.

- Nie. - Jego podejście było niewzruszone. - Zresztą na pewno poproszą mnie o opinię.

Twarz Claire wyrażała głębokie niedowierzanie.

- Dałbyś mi złe referencje?

Złość stopniała, zrezygnowany opuścił ramiona.

- Nie - rzekł cicho. - No pewnie, że nie. Podeszła bliżej, od jej zapachu kręciło mu się w głowie.

- Tylko na nas spójrz. Widzisz, już się kłócimy.

- Są sprawy warte dyskusji i sporów. Wierzę, że należy do nich nasza przyszłość.

- Zgoda, ale na razie kręcimy się w miejscu. Proponuję, żebyśmy zwolnili tempo i dali sobie i Jennie szansę na zaakceptowanie nowej sytuacji.

Alex odetchnął z ulgą, że nie przekreśliła niczego definitywnie.

- Dobrze. Ile to ma trwać?

- Tyle ile trzeba.

- Jeśli spodziewasz się, że będę czekał, aż Joshua wyjedzie do college'u, to bardzo się mylisz.

- A jak to przewidzieć? W końcu to twoja córka.

- Czyli ja mam wszystko naprawić. - Ruszył do drzwi, jakby natychmiast brał się do dzieła.

- Alex. - W jej głosie usłyszał strach. - Co zamierzasz?

- Przejmuję kontrolę nad moim domem. - Przez ostatnie osiem lat to Jennie w nim rządziła, z jego przyzwoleniem. Kobiety, z którymi się spotykał, nie znaczyły dla niego tak wiele, by wprowadzał zmiany.

Zdjął płaszcz z wieszaka i ruszył w poszukiwaniu córki. Rozmawiała z paniami w biurze z takim uśmiechem na twarzy, że nikt nie uwierzyłby, jak wielki zamęt spowodowała w jego życiu w ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin.

- Jennie. Wychodzimy. Szybko.

Zamrugała powiekami zaskoczona tonem ojca, ale ponieważ już go kiedyś słyszała, znała też jego konsekwencje.

Alex czekał niecierpliwie, aż córka włoży płaszcz. Pożegnał się ze współpracownikami i pociągnął Jennie na parking do samochodu. Biegła niemal, by dotrzymać mu kroku.

- Tatusiu...

Nie był w nastroju do rozmowy, kobiety jego życia nazbyt go zirytowały. Gdyby teraz otworzył usta, zapewne wyskoczyłby z czymś, czego potem by żałował. Przez dwa minione dni obcował z milczeniem córki, teraz jej kolej.

- Nic nie mów - warknął tylko. - Zrobiłaś mi przykrość i wiesz o tym.

- Ale tato...

- Milcz, ani słowa.

Dziewczynka ucichła i zajęła miejsce. Alex zatrzasnął drzwi i siadł za kierownicą.

- Zachowałaś się impertynencko wobec osoby, która jest dla mnie ważna. Porozmawiamy o tym po przedstawieniu. I przestań stroić fochy. - Zrobił pauzę, by nabrać powietrza. - Czy wyraziłem się dość jasno?

- Tak, sir - odparła spokojnie.

- Dobrze. Co za dużo, to niezdrowo. Podróż do domu minęła im w całkowitej ciszy.

- Babcia jest u nas - napomknęła cicho Jennie, kiedy zaparkowali na podjeździe.

- Widzę.

Alex zauważył jednocześnie, że wrogość córki zamieniła się w rezygnację i smutek. Serce go zabolało, ale zacisnął zęby, byle jej nie odpuścić. Nie może się teraz wycofać.

Matka odebrała od nich płaszcze i uściskała ich.

- Właśnie wyjęłam kolację z piecyka. Przekąsicie małe co nieco, zanim zaczniecie się szykować - mówiła radośnie. - Nie pojmuję, dlaczego organizują przedstawienie o tej godzinie. Jak ktoś długo pracuje, nie ma czasu nic przełknąć.

- Nie wiem, mamo. - Alex cmoknął ją w policzek.

- Jakoś wszyscy dają sobie radę.

- Taki ciągły pośpiech fatalnie wpływa na trawienie.

- Babcia poklepała Jennie po ramieniu. - No biegnij, kochanie. Twój talerz już czeka na stole. Miałeś zły dzień w pracy? - Spojrzała na syna ze współczuciem.

- Dwa złe dni - mruknął.

- Wypij herbatę. Świeżo zaparzyłam.

Nie miał ochoty na herbatę. Chciał napić się kawy, i to jak najmocniejszej. Nie dyskutował jednak z matką, bo wiedział, że kawy mu nie zaparzy. Po chwili wszedł do kuchni, gdzie matka gawędziła z Jennie.

- Będziesz najpiękniejszym aniołem na scenie. Claire ma złote ręce, prawda?

Dziewczynka z wahaniem podniosła oczy na ojca. Uniósł brwi, ciekaw jej odpowiedzi, a ona wbiła wzrok w podłogę.

- Chyba tak.

- Na pewno z przyjemnością zobaczy cię dziś na scenie - ciągnęła Eleanor nieświadoma, co zaszło w międzyczasie. - O której mamy po nich podjechać?

Ałex schował się za porcelitowym kubkiem.

- Nie jedziemy po nich.

Jennie szeroko otworzyła oczy, lecz milczała.

- Och, Alex, to nierozsądne jechać dwoma samochodami, kiedy w jednym świetnie się zmieścimy.

- Ona się nie wybiera. - Z satysfakcją stwierdził, że córka jest zakłopotana. Zaczęła grzebać widelcem w talerzu.

- Chyba Joshua nie jest chory?

- Nie, mamo.

- Nic nie rozumiem. Jennie zeskoczyła z krzesła.

- Mogę już wyjść?

Alex skinął głową, dziewczynka wybiegła z kuchni. Eleanor objęła ją zdumionym spojrzeniem, które przeniosła na syna.

- Co się stało temu biednemu dziecku?

- To długa historia. - Przekazał jej w skrócie najnowsze wydarzenia, kończąc: - Jeszcze dziś to wyprostujemy.

Pokiwała głową i wstała, by nalać sobie herbaty.

- Twój plan może nie wypalić.

Claire również się tego obawiała. Alex zaś uważał, że przyszedł czas na działanie.

- Zaryzykuję - oświadczył.

- Z drugiej strony, Jertnie zbyt długo zachowywała się jak udzielna księżna. Rozpuściłeś ją.

- Jezu, mamo, wielkie dzięki, że mi tego wcześniej nie powiedziałaś - rzucił z sarkazmem.

- A czy byś mnie w ogóle słuchał? - spytała.

No właśnie, czy posłuchałby matki? Raczej nie, ponieważ po prostu nie miał ku temu powodu.

- Musisz być przygotowany na to, że Claire nigdy nie będzie z tobą, choćbyś nie wiem, jak chciał.

Tak strasznej myśli nie mógł poświęcić więcej niż dwie sekundy.

- Wiem.

Matka odchrząknęła i odezwała się czystym głosem:

- No cóż, musimy myśleć pozytywnie. Moja wnuczka to uparciuch, ale głupia nie jest. - Przymrużyła oczy. - Ale zdajesz sobie sprawę, że nawet jak się dogadasz z Jennie, Claire nie da się tak łatwo przekonać, że twoja córka doświadczyła nagłego oświecenia?

- Tak, wiem, ale nie dam rady działać inaczej jak krok po kroku, mamo. Krok po kroku.

Szkoła podstawowa imienia Thomasa Jeffersona wypełniona była po brzegi przez rodziców, dziadków i rodzeństwo uczniów. Alex znalazł miejsce dla matki i potoczył wzrokiem po sali. Czuł się dziwnie. Tak niewielu rodziców przyszło w pojedynkę. Rozwiedzione matki przyprowadziły ze sobą swoich drugich mężów, a rozwiedzeni ojcowie kolejne żony.

Na szczęście spektakl trwał krótko, zaledwie godzinę. W pamięci Aleksa utrwaliło się jedynie dziesięć minut, gdy na scenie stała jego córka. Żałował, że nie wziął kamery i nie nagrał jej w tym anielskim kostiumie. Dzięki temu Claire miałaby szansę zobaczyć swoje dzieło przynajmniej na taśmie.

- Dziękuję wszystkim za przybycie. - Pani Kennison, dyrektorka szkoły, zabrała głos, kiedy ostatni pasterz sprowadził swoją trzódkę ze sceny. - Wiem, że w okresie przedświątecznym zajęć państwu nie brakuje. Pozwolę sobie wszak wyrazić nadzieje, że zostaniecie jeszcze chwilę, żeby spróbować naszych wypieków i ponczu. Życzę wszystkim wesołych świąt i do zobaczenia w przyszłym roku.

Alex nie miał ochoty na ciastka ani poncz, ale nie mógł przebić się przez tłum, który sunął powoli do szkolnej kawiarenki. Zanim dotarł do kolejki stojącej po poczęstunek, dostrzegł Joyce Morris. Była o wiele spokojniejsza niż podczas wizyty w przychodni. Zauważyła go, zostawiła swoje rozmówczynie i podeszła do niego.

- Alex, miło pana widzieć.

- Wzajemnie. Jak ręka? Poklepała gips pod temblakiem.

- W porządku. Bardzo za wszystko dziękuję.

- Cieszę się, że mogłem pomóc. Rozumiem, że nie miała pani problemu z Rickiem?

- Nie. Teraz kontaktuje się ze mną przez mojego adwokata - oznajmiła z radością. - To nie do wiary, ale czuję się jak nowo narodzona. Już dawno powinnam była go opuścić.

- Mam nadzieję, że wszystko ułoży się jak najlepiej. - Zerknął na zgromadzonych. - Nie widziała pani Jennie?

Kobieta wyciągnęła przed siebie zdrową rękę.

- Tam stoi, rozmawia z Wendy. Ostatnio są bardzo tajemnicze.

W Aleksie zrodziło się pewne podejrzenie.

- Ach tak?

- Godzinami wiszą na telefonie. Może Jennie przenocuje u nas któregoś dnia?

- Coś wymyślimy. Wesołych świąt.

Dałby głowę, że jak tylko córka go zobaczyła, zbladła co najmniej o dwa tony.

- Czas wracać - rzekł stanowczo.

- Zostawiłam płaszcz w klasie. - Pożegnała przyjaciółkę i potruchtała za ojcem.

W drodze powrotnej Eleanor rozpływała się z podziwu nad przedstawieniem, Alex natomiast szykował się do ostatecznej rozgrywki z Jennie.

- Dobranoc, kochanie - rzekła Eleanor, wysiadając z samochodu. - Biegnij do domu, żebyś się nie przeziębiła.

- Dobranoc, babciu.

Jennie pomknęła na ganek i po chwili zawołała:

- Tato, babciu, zobaczcie, coś tutaj leży!

- Co u licha... ? - Alex był równie zdziwiony. Jennie zanurkowała w wielkim worku.

- Co to jest?

- Prezenty - poinformowała radośnie. - Chyba dla nas.

Ciekawe, kto zabawił się w Świętego Mikołaja? - pomyślał Alex. Pakunek ważył więcej, niż dałby mu na oko, z jeszcze większym zaskoczeniem rozpoznał charakter pisma Claire.

- To prezenty od Claire.

- Jak miło z jej strony - stwierdziła Eleanor. - Zrobiła wam wspaniałą niespodziankę.

- No właśnie. - Alex zerknął na córkę, której entuzjazm raptownie przygasł. - Włóż je pod choinkę i do łóżka.

Jennie spełniła polecenie bez dyskusji. Zostawszy sam na sam z synem, Eleanor położyła mu dłoń na ramieniu.

- Bądź stanowczy, ale wyrozumiały. I daj mi potem znać, jak wam poszło. Trzymam kciuki.

Claire wyobrażała sobie tymczasem, co robią Alex i Jennie. Czas płynął jej powoli. O wpół do siódmej, myślała, przyjechali do szkoły. O siódmej oczami wyobraźni widziała Aleksa w sali gimnastycznej wypełnionej tłumem rodziców. O wpół do ósmej Jennie weszła na scenę i wygłosiła wyuczone kwestie. Joshua z ogromną radością obejrzałby przedstawienie, zwłaszcza że brała w nim udział jego koleżanka. Może za rok, pocieszała się Claire.

Za rok, o ile Alex ze swoją filozofią „pełną parą naprzód” nie zepsuje wszystkiego do końca. Życzyła mu powodzenia z pełną świadomością, że nikogo, w tym własnego dziecka, nie można zmusić do określonych uczuć.

Miała tylko nadzieję, że Jennie spodoba się prezent. Gdyby jeszcze można naprawić ich relacje równie łatwo jak zszywa się na maszynie dwa kawałki materiału...

Niemniej nie wszystko jest stracone. Bo jeżeli nie wyjdzie jej z Aleksem, ma syna i odzyskała radość. Nigdy nie zapomni ostatnich świąt z mężem, ale przeraźliwy smutek zostawiła już za sobą. I zawdzięczała to Aleksowi oraz Jennie.

Alex przysiadł na skraju łóżka córki w skupieniu.

- Co masz na swoje usprawiedliwienie?

Jennie z miejsca zalała się łzami i szukała pocieszenia w objęciach ojca.

- Przepraszam, tatusiu. Nie chciałam być niegrzeczna. Chciałam, żeby Claire była moją przyjaciółką.

- A dlaczego nie mamą?

- Bałam się.

Poklepał ją po plecach, przypominając sobie równocześnie, że Claire doszła właśnie do takiego wniosku.

- Dlaczego? Co powiedziała ci Wendy? Jennie usiadła prosto.

- Skąd wiesz, że mi coś powiedziała?

- Zgadłem, kiedy was razem zobaczyłem. Więc co?

- Mama Wendy mówiła jej, że potrzebuje męża, a Wendy ojca. A kiedy wzięła ślub, nie miała czasu dla Wendy, tylko dla pana Morrisa. Pan Morris był niedobry dla Wendy. I złamał rękę jej mamie.

Alex powoli zaczynał rozumieć.

- Kochanie, takie sytuacje nie zawsze kończą się tak jak w rodzinie Wendy.

- A właśnie, że tak - obstawała przy swoim. - Inne dzieci z mojej klasy też nie lubią swoich macoch i ojczymów.

- Wierzysz im? A Joey bardzo lubi swoją drugą mamę. - Znał tę rodzinę. Matka chłopca była alkoholiczką. Macocha o wiele lepiej wywiązywała się ze swoich obowiązków.

- Ale koledzy mówią, że wszystko się zmienia, jak się taki ktoś wprowadzi. Że rodzice bardziej ich kiedyś kochali.

- Och, Jen. Przecież nie kocham cię mniej dlatego, że pokochałem Claire.

- Teraz tak mówisz, ale ja nie chcę, żeby w naszym domu były kłótnie jak u Wendy. - Otarła łzy rękawem koszuli.

- Posłuchaj - rzekł spokojnie, wciągając ją na kolana. - Nigdy nie będziemy zachowywać się z Claire jak mama i ojczym Wendy. Boisz się, że Claire wyrządzi mi krzywdę?

- No co ty! Jesteś od niej większy.

- Może to ona powinna się mnie obawiać? Dziewczynka ściągnęła brwi.

- Nie zrobiłbyś jej nic złego.

- Czy Claire nie jest miła?

- Tak, ale... - Urwała zagubiona.

- Myślisz, że źle traktowałbym Joshuę?

- Nie, tatusiu. Nie jesteś taki jak pan Morris.

- Skąd wiesz?

- Bo wiem. Alex skinął głową.

- No widzisz, a ja tak samo wiem, że Claire byłaby dla ciebie dobra. Ufam jej.

- Ale ja nie chcę się tobą z nikim dzielić.

- Nie tylko ty musiałabyś się dzielić - zwrócił jej uwagę. - Joshua musiałby się z nami podzielić swoją mamą.

- Aha.

- Nie obiecam ci, że nie usłyszysz żadnej sprzeczki ani że nigdy nie będzie ci źle. Ale takie chwile przeżywa każda rodzina, nawet ta, w której rodzice są razem całe życie.

- Tak myślisz?

- Przecież mnie i babci też zdarzają się burzliwe dyskusje, ale potem dochodzimy do porozumienia i wcale się przez to mniej nie kochamy.

- Kochasz Claire bardziej niż moją prawdziwą mamę?

- Kochałem twoją mamę, kiedy się z nią żeniłem, ale ona dokonała innego wyboru i odeszła. Teraz kocham Claire.

- Bardziej niż mnie?

- Nie. Któregoś dnia zrozumiesz, że są różne rodzaje miłości.

- Może ona mnie nie pokocha, bo mam bliznę, albo przez to, że byłam niegrzeczna.

- Claire nie przeszkadza twoja blizna - zapewnił córkę. - A jeśli chodzi o twoje zachowanie, myślę, że ci przebaczy, jeśli ją o to poprosisz.

Jennie zamyśliła się ze spuszczoną głową.

- Może powinniśmy kupić jej prezent pod choinkę. I Joshowi.

Słowa córki sprawiły mu nieopisaną radość.

- Masz jakiś pomysł?

- No, ale to chyba dużo kosztuje. Mogę ci dołożyć ze skarbonki, jak ci zabraknie.

Na to nie liczył, ale może właśnie ta zaskakująca oferta Jennie przekona Claire, że jego córka zmieniła zdanie.

- Umowa stoi.

Całe wigilijne przedpołudnie Claire poświęciła porządkom. Kiedy zapadł zmierzch, nastawiła płytę z kolędami, przebrała syna w piżamę i bawiła się z nim na podłodze obok choinki. Od czasu do czasu Joshua pokazywał mrugające na choince lampki i wołał radośnie. Potem zapytał o Świętego Mikołaja.

- Święty Mikołaj przyjdzie dziś wieczorem - wyjaśniła. - A rano otworzysz prezenty.

- Rano?

- Jak wstaniemy - dodała, sadzając go na kolanach, by poczytać mu świąteczną bajkę.

Właściciel gospody powiedział właśnie podróżnym, że nie ma już wolnego miejsca do spania, kiedy w domu Claire rozległ się dzwonek do drzwi. Joshua zeskoczył z kolan i pobiegł zobaczyć, kto tam. Claire nie spodziewała się gości, z tym większym zdziwieniem ujrzała na progu Aleksa w czapce Świętego Mikołaja.

- Alex! - zawołała ucieszona. - Co cię sprowadza?

- Przyszliśmy spytać, czy w tym domu mieszka jakiś grzeczny chłopiec albo grzeczna dziewczynka.

Wówczas Claire dostrzegła Jennie ukrytą za plecami ojca. Dziewczynka miała na głowie wesołą czapeczkę elfa. Jej mina była jednak poważna. Z powagą spojrzała na Claire, potem spuściła wzrok i włożyła ręce do kieszeni. Powrót do domu Claire był dla niej trudny, chociaż pozbyła się już agresji.

Claire zaś poczuła się tak, jakby ktoś wyjął zatyczkę z wanny pełnej szczęścia. A zatem Alex wygrał. To oczywiste jak dwa razy dwa. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, jak dzieci reagują na autorytarne postępowanie rodziców?

Tak czy owak, nie wypada trzymać ich w drzwiach. Kiedy Ałex tanecznym krokiem wkroczył do mieszkania, zakipiała ze złości. To ona cały dzień szoruje, aż pająki pouciekały ze strachu, a on ma czelność udawać, że nic się nie stało.

- Chyba powinieneś w domu otwierać z Jennie prezenty.

- Mikołaj nie przyniósł jej jeszcze prezentów - oznajmił i położył na podłodze sporą paczkę. - Pod naszą choinką były tylko prezenty od ciebie. Uznaliśmy, że przyjemniej będzie otworzyć je w twoim towarzystwie.

Jennie odwróciła wzrok. Claire od razu pomyślała, że Alex nadużywa liczby mnogiej.

- Pozwolisz nam zdjąć płaszcze? - spytał i zaczął się rozbierać, nie czekając na odpowiedź. - Dzieciaki, chodźcie no tu. Zobaczymy, co jest w tych paczkach.

Joshua i Jennie pobiegli do salonu, Claire stała w miejscu osłupiała. Powiesiła płaszcze i ruszyła za nimi.

- Alex - rzekła ostrzegawczym tonem. Klęczał już obok choinki. Zachowywał się, jakby jej nie słyszał.

- To dla Joshuy. Druga paczka dla Joshuy. A to dla Jennie. Claire, proszę, dla ciebie. I... - Wyciągnął kolejne pudełko. - I dla mnie też coś jest.

- Alex - powtórzyła nieustępliwie. - Mogę cię prosić na chwilę do kuchni?

Bez wysiłku podniósł się na nogi.

- Jennie, nie pozwól Joshowi niczego ruszać, póki nie wrócimy.

W kuchni Claire stanęła na wprost Aleksa.

- O co chodzi? - warknęła, patrząc mu w oczy. - Czym ją przekupiłeś?

- Niczym.

- Akurat. Widzę jej nieszczęśliwą minę.

- Jest po prostu onieśmielona. Onieśmielona?

- Twoja córka nie wie nawet, co to znaczy! Ujął jej twarz w dłonie.

- Dziś wieczorem wie to aż nazbyt dobrze. Uwierz mi.

Raptem dobiegł ich wrzask Joshuy i krzyk Jennie.

- Tatuś, on drze papier! Alex pocałował Claire.

- Spokojnie. Za bardzo się przejmujesz.

Ja się za bardzo przejmuję? - żachnęła się w duchu. Nie bez powodu, dodała w myśli. Alex wcale nie wyjaśnił jej sytuacji. Odnosiła wrażenie, że ktoś wrzucił ją na pole minowe.

- Idziesz, Claire? - wołał. - Czekamy. Wyprostowała plecy, rozciągnęła wargi w uśmiechu i ruszyła na spotkanie z nieuniknionym.

- Claire siada na kanapie - rzekł Alex.

Starł ogromną łzę z policzka Joshuy i posadził go na podłodze obok jego prezentów. Jennie zasiadła ze swoim dużym pudełkiem, Alex zaś zajął pozycję u stóp Claire.

- Oto nasz plan - zaczął znowu. - Będziemy teraz otwierać paczki. Joshua jest najmłodszy, więc on zaczyna.

Chłopca nie trzeba było prosić ani namawiać. Chwycił pudełko i od razu rozerwał papier palcem, Jennie pomogła mu zdjąć pokrywkę. Dosłownie zapiał z zachwytu, zobaczywszy nowe puzzle i symulator jazdy samochodem dla dzieci.

- Teraz kolej na Jennie - oznajmił Alex.

Claire wstrzymała oddech. Dziewczynka zrobiła wielkie oczy i wybuchnęła płaczem. Claire sama miała ochotę się rozpłakać. Spojrzała bezradnie na Aleksa, który tylko uniósł ramiona, jakby był zdezorientowany.

- Och, Jennie. - Nie wytrzymała, kiedy szloch dziewczynki przeszedł w czkawkę. - Możemy to oddać do sklepu, jak ci się nie podoba. Wybierzesz sobie co innego.

- Nie chcę nic innego.

- To o co chodzi?

- Czuję się okropnie.

- Z jakiego powodu?

- Bo byłam dla ciebie niedobra. - Dziewczynka wytarła oczy i pociągnęła nosem. - Przepraszam, że byłam taka...

Claire do głębi wzruszyło to szczere wyznanie.

- Przebaczysz mi? - spytała cicho Jennie.

Claire zerknęła na Aleksa, na jego uniesione brwi. W jednej chwili zrozumiała, dlaczego zachował się tak beztrosko w kuchni. Jennie naprawdę była speszona i zdenerwowana.

Uklękła obok niej i objęła ją czule.

- Dziękuję ci za te słowa, wiele dla mnie znaczą.

- Możemy być znowu przyjaciółkami?

Claire pragnęła więcej, ale dobre i to na początek.

- Oczywiście.

- Tatusiu, teraz twoja kolej. Claire musiała zaprotestować.

- Jeśli ma być według wieku, to ja jestem po Jennie.

- Fakt - odparł Alex. - Ale chcieliśmy zostawić najlepsze na koniec.

Z takim argumentem trudno dyskutować, a więc cierpliwie czekała dalej. Alex zaś z uśmiechem odpakował zegarek.

- Właśnie taki chciałem mieć. Już nigdy się nie spóźnię. Dziękuję ci.

- Teraz Claire - ogłosiła uroczyście Jennie. Wraz z Joshuą wdrapali się na kanapę.

- Pokaż - prosił chłopiec.

W pudełku średniej wielkości Claire znalazła drugie, tylko mniejsze.

- Aha, to jakaś sztuczka - zażartowała. Zerwała kolejną warstwę papieru, by znaleźć pod nią jeszcze jedno pudełko. Przypomniała sobie rosyjskie ludowe baby, które przed laty kupiła swojej mamie.

Ostatnia warstwa papieru kryła jubilerskie ozdobne pudełko, za małe jednak na naszyjnik czy bransoletkę.

- No, dalej. Otwórz - ponaglał Alex.

Claire spojrzała na Jennie. Oczy dziewczynki błyszczały.

- Tatuś go kupił. Ale dałam mu swoją tygodniówkę, żeby mu starczyło. To prezent od taty i ode mnie.

Claire otworzyła nareszcie aksamitne pudełko. Pierścionek! Spory brylant otaczały mniejsze kolorowe kamienie.

- Jaki piękny.

- To pierścionek zaręczynowy i rodzinny - wyjaśniła podniośle dziewczynka. - Najpierw kamyki miały być w jednym kolorze, ale potem pomyśleliśmy, że każdy z nas powinien mieć tam swój kamień. Mój jest niebieski, Josha zielony, twój różowy, a taty czerwony. Jubiler powiedział, że można coś dołożyć, jak będziemy chcieli.

- Nie wiem, co powiedzieć - wykrztusiła Claire.

- Wyręczę cię. - Alex wziął od niej pierścionek i wsunął jej na palec. - Tak, Alex, wyjdę za ciebie i stworzymy razem dom, z Jennie i Joshuą.

Do oczu Claire napłynęły łzy.

- Marzyłam o tej chwili i bałam się, że nigdy nie nastąpi.

- Już my wiemy coś o strachu, prawda? - Alex popatrzył na córkę, która pokiwała głową.

- Tak, ale nasz strach już minął, i ty też się nie bój. Brylant skrzył się w świetle choinkowych lampek.

- Przepiękny. Naprawdę nie masz nic przeciw temu, żebym go przyjęła? - spytała Claire dziewczynkę.

- Nie - odparła Jennie. - Bo teraz wszyscy będziemy się dzielić.

Alex uścisnął rękę Claire.

- No i co? Doszliśmy do porozumienia. Czuła bliskość jego warg.

- Nie wierzyłam, że znowu będę szczęśliwa. Szczerze mówiąc, widziałam przyszłość w czarnych barwach.

- Już nigdy nie będziesz się bała - obiecał łagodnym głosem Alex. - Czeka nas wiele wspaniałych chwil.

Tak, miał rację.

- Dziękuję ci, za wszystko.

- I nawzajem. - Przypieczętował ich wspólny los pocałunkiem, który Claire zapamięta do końca życia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jessica Matthews Dzień radości
296 Matthews Jessica Dzień radości
M296 Matthews Jessica Dzień radości
W WIELKI DZIEŃ RADOŚCI, Ciekawe teksty
239 Jessica Matthews Skarb Boydów
Jessica Matthews A Mother s Special Care [HMED 112, MMED 1126] (v0 9) (docx) 2
454 Matthews Jessica Ślub ordynatora
239 Matthews Jessica Skarb Boydów
Matthews Jessica Nie rzucaj slow na wiatr M118
089 Matthews Jessica Dla dobra dziecka 2
327 Matthews Jessica Ocalone życie
Matthews Jessica Jestes zbyt blisko
Matthews Jessica Harlequin Medical 501 Potrójne szczęście
Matthews Jessica Prawdziwa perla
215 Matthews Jessica Prawdziwa perła

więcej podobnych podstron