230 Bevarly Elizabeth Kochane maleństwa Dobra robota


ELIZABETH BEVARLY

Dobra robota

PROLOG

- Zoey, nie może być aż tak źle.

Zoey Holland oderwała wzrok od malutkiej dziewuszki, którą trzymała na rękach, i potrząsnęła głową. Gęste, rude włosy opadły jej na twarz. Poczuła nagle, jak dziecko je ciągnie. Delikatnie wyswobodziła kosmyk z drobnej piąstki i przerzuciła włosy przez ramię.

- Sylvie, jest bardzo źle. Ten facet okazał się zupełnie szalony. Da spokój dopiero wtedy, kiedy będzie miał moją głowę na talerzu. Jeśli nie wierzysz, zwróć się do Livy.

Sylvie Buchanan spojrzała pytającym wzrokiem na siostrę. Olivia McGuane poparła słowa przyjaciółki.

- On naprawdę uwziął się na Zoey - odrzekła, próbując pochwycić własne dziecko, uganiające się po nienagannie czystej, luksusowej kuchni Sylvie. Nie zarzuciły dawnego zwyczaju i dziś, jak co miesiąc, spotkały się w trójkę przy niedzielnym wczesnym lunchu. Była to pierwsza od trzech miesięcy wizyta w domu Sylvie, to jest od chwili przywiezienia przez nią ze szpitala dopiero co urodzonej Genevieve.

- Bądź ostrożny, Simonie - upomniała Olivia swego ruchliwego synka, już prawie dwulatka, biegającego po kuchni. - Uważaj na doniczki. Ciocia Sylvie i wujek Chase są znacznie bardziej pedantyczni niż twoi rodzice. I znacznie mniej wyrozumiali. Będą się gniewali, jeśli narozrabiasz.

Sylvie westchnęła głośno.

- Wuj Chase nadal nie pojmuje, dlaczego z chwilą pojawienia się dziecka powstaje w domu stały, gigantyczny bałagan. I nadal jest przeświadczony, że można utrzymywać porządek. Gennie i ja doprowadzamy go do szału. - Sylvie nachyliła się nad ramieniem Zoey i dotknęła szyjki córeczki. - Prawda, malutka?

Niemowlę zagulgotało radośnie i szybko cofnęło główkę, gestem tym przypominając żółwia.

- Chyba po ojcu odziedziczy zielone oczy, a po tobie jasne włosy - powiedziała Zoey, patrząc na dziecko. - Całkiem niezłe połączenie.

- Jak to się dzieje, że Gennie ma już włoski, a Simon przez cały rok był łysy jak kolano? - zapytała Livy.

Wszystkie trzy zwróciły wzrok na malutkiego chłopczyka, który zatrzymał się przed wentylatorem i z ciekawością go oglądał. Ruch powietrza wichrzył mu gęste, ciemne loczki, odziedziczone po matce.

- Z dziećmi różnie bywa - odparła Sylvie. - Jeśli już zaczną im rosnąć włosy, to pienią się szybko jak chwasty. Nie masz, siostro, żadnego powodu, żeby się użalać.

- Obiecałaś zaprezentować go w telewizyjnym konkursie dla łysych - przypomniała Zoey. - Mogłaś zrobić majątek.

- Piękne dzięki - mruknęła Livy. - Wolę nie mieć łysego dziecka.

- Zboczyłyśmy z tematu - przypomniała Sylvie. - Mówiłyśmy o tym nowym lekarzu w waszym szpitalu. O doktorze Facie.

Zoey wsadziła Genevieve z powrotem do koszyka, ustawionego na środku kuchennego stołu.

- On się nazywa Tatę, a nie Fate [Ang. fate oznacza los (przyp. tłum. )] - poprawiła przyjaciółkę. - Byłoby okropne, gdyby prześladował mnie los.

Doktor Jonas Tatę pojawił się w szpitalu Seton General, gdzie Zoey i Olivia pracowały jako pielęgniarki. Zoey na oddziale noworodków, a Olivia na położnictwie. Do South Jersey przyjechał z renomowanej prywatnej kliniki na zachodnim wybrzeżu, gdzie był szefem oddziału kardiologii. Każdy w szpitalu Seton General wiedział, jak znakomicie się spisywał na uniwersytecie Johna Hopkinsa dwanaście lat temu, że wcześniej otrzymał dyplom z wyróżnieniem na Harvardzie, a jeszcze dawniej z doskonałymi ocenami ukończył szkołę medyczną przy Kolumbijskim Uniwersytecie.

Doktor Jonas Tatę był, o czym wiedzieli wszyscy w Seton General, niezwykle utalentowanym lekarzem. Teraz, kiedy wszedł w skład zarządu szpitala, okazał się również świetnym organizatorem. Uwielbiali i poważali go wszyscy.

Wszyscy oprócz Zoey Holland.

Oczywiście, doceniała zalety doktora Tate'a i jego wysoką pozycję w szpitalu, a także świetne kwalifikacje. Na samym początku, kiedy się zjawił, nawet go lubiła. Miała jednak wtedy niewiele z nim kontaktów i szybko ich wzajemne stosunki zaczęły się psuć. Ostatnio bez przerwy mieli z sobą na pieńku. Nie zgadzali się w żadnej sprawie. Każdy, najdrobniejszy nawet problem stawał się przedmiotem ostrego sporu. I zawsze, ale to zawsze, przegrywała Zoey. Ona musiała ustąpić. To było oczywiste. Bo ten człowiek, bez względu na to, czy miał rację, czy nie, był, niestety, jej szefem.

- Na czym polega problem tego faceta? - zapytała Sylvie.

- Zabij mnie, ale nie wiem - odparła Zoey, zaskoczona pytaniem. - Wiem tylko tyle, że bez przerwy mnie się czepia. Przy każdej, nawet najmniejszej okazji.

Olivia uśmiechnęła się lekko.

- Wiele pielęgniarek byłoby szczęśliwych, gdyby doktor Tatę ich się czepiał - zażartowała. - Najchętniej w ciemnym schowku na bieliznę, podczas nocnego dyżuru.

- Ja do nich nie należę! - warknęła Zoey. - Ten facet jest okropny. Arogancki, szorstki, egocentryczny, nierówny, histeryczny, tępy...

- I ma najpiękniejsze oczy barwy koniaku, jakie kiedykolwiek widziałam - z rozmarzeniem dodała Olivia. - A także wspaniałe, ciemne, kręcone włosy. Uwielbiam mężczyzn z takimi włosami - dodała, spoglądając z miłością na synka. - Są tacy uroczy.

- Też lubię szatynów - przyznała Sylvie. Zoey z niedowierzaniem popatrzyła na Olivię.

- Musisz mieć źle w głowie - powiedziała. - Doktor Jonas Tatę jest uroczy?

- Nie pastwi się nade mną - odparła Olivia, lekko wzruszając ramionami. - Jest zawsze dla mnie uprzedzająco grzeczny. Czasami, przyznaję, wydaje się nieco chłodny, a nawet nieobecny myślami.

Zoey nie dowierzała własnym uszom.

- Ten człowiek jest zawsze niegrzeczny, zimny i traktuje ludzi z dystansem. Ma wredną osobowość - wybuchnęła. - Hej - wróciła myślami do słów przyjaciółki - czyżbyś chciała powiedzieć, że to moja wina, iż znalazłam się na czele jego listy ludzi do załatwienia?

Olivia wzruszyła ramionami. Starała się dobrze wyważyć odpowiedź.

- Zdaje mi się - zaczęła ostrożnie - że jego złe humory prowokuje twoja obecność.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała zaskoczona Zoey.

- Niektórzy ludzie źle na siebie działają - odparła powoli Olivia.

Sylvie potwierdziła jej opinię skinieniem głowy.

- Livy, wiem, co masz na myśli. Tak właśnie było przez pewien czas między mną a Chase'em. Nic nas nie łączyło, oczywiście oprócz Gennie. Doprowadzał mnie do szału. Ale - dodała z uśmiechem - jakoś to pokonaliśmy. Teraz jest idealnie.

- Nic w moim życiu nie będzie idealnie, dopóki będę musiała mieć do czynienia z doktorem Jonasem Tate'em - oświadczyła ponuro Zoey. - Jest coś w tym człowieku, co...

- Daj spokój - przerwała jej Sylvie. - Posłuchaj, dam ci teraz najmądrzejszą, najgłębszą wskazówkę z mego arsenału dobrych rad znającej życie barmanki. Radę, która nigdy nie zawiodła ani mnie, ani żadnego z moich klientów.

Zoey nawet nie próbowała ukrywać sceptycyzmu.

- Co to jest? - mruknęła.

- Płyń z prądem.

Zoey spojrzała niepewnie na Sylvie i zaraz potem przeniosła wzrok na Olivię.

- Płyń z prądem - powtórzyła tępym głosem, wymawiając każde słowo wyraźnie i z osobna.

- Tak. - Sylvie skinęła głową. - Byłabyś zaskoczona, wiedząc, jak często ludzie sami sobie stwarzają problemy, walcząc z czymś, co nieuniknione, bijąc głową o ścianę wtedy, kiedy robić tego nie powinni. Popatrz na Livy i na mnie i przypomnij sobie wszystkie problemy, które miałyśmy z Danielem i Chase'em. Obie jesteśmy idealnymi przykładami. - Sylvie spojrzała na dziecko zasypiające w koszyku i uśmiechnęła się lekko. - Rozluźnij się, odpręż i pozwól, żeby sprawy biegły swoim trybem. Zoey, ty i doktor Fate jakoś się dogadacie.

- Nie Fate, lecz Tatę - poprawiła ją Zoey. Sylvie machnęła ręką.

- A co to za różnica?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dla Jonasa Tate'a nie był to dobry dzień. A wszystko z winy Juliany. Była najbardziej wymagającą, nieznośną i apodyktyczną kobietą, jaką znał. Absolutnym potworem z ogromnymi niebieskimi oczyma, miękkimi, jasnymi włosami i delikatnie wygiętymi w łuk wargami. Od dwóch miesięcy, to znaczy odkąd znalazła się w jego domu, budziła go w środku nocy, nalegając, żeby się nią zajął, a jej potrzeb nie zaspokoiłby nawet pułk żołnierzy. Nie pozwalała mu zasnąć dopóty, dopóki jej nie zadowolił. Obudzona i nasycona, męczyła go nadal, zmuszając, żeby ją zabawiał. Opowiadał więc różne historyjki, włączał muzykę i usiłował prowadzić sensowną konwersację. Wszystko nadaremnie.

Była zabójczym gatunkiem kobiety, myślał. W jednej chwili urocza, ponętna i zgodna, w drugiej przeistaczała się w potwora. Nie miał wątpliwości, że pewnego dnia na śmierć zamęczy jakiegoś nieszczęśnika.

Na domiar złego miała dopiero trzy miesiące.

Jonas wysunął prawą górną szufladę biurka, odgarnął na bok stos papierów i wyciągnął buteleczkę z silnym środkiem przeciwbólowym. Bez wody połknął trzy tabletki. Skrzywił się, kiedy jedna utknęła mu w gardle. Podszedł do nawilżacza powietrza, stojącego w rogu gabinetu. Napił się wody. Rzucił okiem na lustro wiszące w pobliżu i skrzywił się jeszcze bardziej.

Wyglądał okropnie. Ciemne, wijące się, zmierzwione włosy wymagały ręki fryzjera. Na pójście do niego nie miał czasu.

Dziś rano także nie starczyło mu czasu, żeby się ogolić, a czarny zarost zajmował ponad połowę twarzy. Duże sińce, wynik przepracowania, przekształciły się w ciemne obręcze wokół głęboko zapadniętych oczu, spowodowane całkowitym brakiem snu. Nie wyglądał na człowieka zarządzającego częścią szpitala, lecz na pacjenta oddziału psychiatrycznego.

Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że odwrócił się nerwowo, rozpryskując zawartość kubka na rękaw. Czując na ciele zimną wodę, drgnął i tym razem pochlapał cały przód białej koszuli.

- Proszę wejść! - wykrzyknął, ze złością patrząc na mokry strój.

Drzwi gabinetu otworzyły się powoli. Wsunęła głowę jedna z nowo przyjętych internistek.

- Czy mówię z doktorem Tate'em? - spytała, nie wchodząc dalej.

- Tak. - Nie pamiętał nazwiska tej młodej kobiety. Nie miało to zresztą większego znaczenia.

- Jest pan potrzebny na oddziale noworodków - oznajmiła.

- Poco?

- Nie wiem. Prosili, żeby pana sprowadzić.

- Czy to coś pilnego?

Lekarka zastanawiała się przez chwilę.

- Chyba nie. Gdyby tak było, pewnie by mi powiedzieli. Mam rację?

- Być może.

- W przeciwnym razie szukaliby pana, używając pagera. Jonas popatrzył na młodą kobietę.

- Jak pani się nazywa? - zapytał.

- Mills, proszę pana. Claudia Mills.

- Mills - powtórzył, nie ukrywając niezadowolenia. - Doktor Mills. Od kiedy pracuje pani w naszym szpitalu?

- Od dwóch tygodni, proszę pana.

- Aha, od dwóch tygodni. I przez ten czas zdążyła pani całkowicie zapomnieć o podstawowych zasadach edukacji lekarskiej.

Oczy młodej kobiety rozszerzyły się ze zdziwienia, lecz zaraz potem opuściła głowę, żeby uniknąć oskarżycielskiego wzroku Jonesa.

- Proszę pana. ja nie...

Podszedł do drzwi i otworzył je tak szeroko, że lekarka oparta o framugę lekko się zachwiała.

- Następnym razem, doktor Mills, jeśli ktoś o coś panią poprosi, proszę dowiedzieć się, o co chodzi, zanim wpadnie tu pani tak beztrosko, jak teraz. Jasne? I jeszcze jedno. Jeśli chce pani dłużej przetrwać w tym zawodzie, musi pani się uodpornić. Nie jestem ostatnią osobą, która będzie wytykać pani głupie błędy. Proszę pilnować się i robić ich możliwie jak najmniej. Bo ktoś może na tym stracić. Nawet życie. A jak wtedy się pani będzie czuła?

Zamknął drzwi. Och, ci interniści, pomyślał z westchnieniem. Żaden z nich nie nadaje się do solidnej roboty.

Nadal był zły i bolała go głowa, kiedy znalazł się na oddziale noworodków. Panował tu spokój. W dyżurce siedziała tylko jedna pielęgniarka. Pochylona, notowała coś w karcie pacjenta.

- O co chodzi? - zapytał Jonas, podchodząc bliżej. Pielęgniarka zerwała się z miejsca.

- Doktor Forrest chce widzieć pana doktora w sali C.

- Mówiła, po co?

- Nie. Prosiła tylko, żeby od razu pana tam skierować. Potarł czoło, usiłując rozpędzić ból, który rozsadzał mu czaszkę. Tabletki nie zadziałały. Ściskał rękoma głowę, kiedy otwierał drzwi do sali C, tak że nie od razu zauważył, że jest w niej cały tłum zebranych ludzi. Przywitali go chóralnym okrzykiem:

- Niespodzianka!

Jonas zobaczył, że otaczają go lekarze, pielęgniarki, sanitariusze i inni pracownicy wschodniego skrzydła szpitala. Nad ich głowami falowały kolorowe baloniki. Na środku sali ustawiono ogromny tort ozdobiony świeczkami.

- Sądziłeś, że ukryjesz przed nami tę czwartą okrągłą rocznicę? - spytała Lily Forrest, szefowa oddziału intensywnej opieki nad niemowlętami.

Lily i jej mąż, Mike, stali się pierwszymi przyjaciółmi Jonasa, odkąd przeniósł się do New Jersey. Pierwszymi i jedynymi, pomyślał z goryczą. Ale przecież był samotnikiem. Przynajmniej do chwili, w której pracownica opieki społecznej zapukała do jego drzwi, trzymając na rękach Julianę. Od Nowego Roku zdarzyło się jeszcze jedno niesympatyczne przeżycie. Jonasowi stuknęła właśnie czterdziestka. Nie miał pojęcia, w jaki sposób Lily się dowiedziała, że dziś są jego urodziny, o których, oczywiście, nie mówił nikomu. Do diabła, starał się o nich nawet nie myśleć.

Rozradował go widok uśmiechniętych twarzy i tortu z płonącymi świeczkami. Jego wzrok zatrzymał się na wysokiej, szczupłej postaci.

W rogu sali stała samotnie ruda kobieta. Z włosami ściągniętymi w koński ogon, w wykrochmalonym, niebieskim chirurgicznym stroju i ze stetoskopem zwisającym z szyi wyglądała jak uosobienie spokoju. Jonas musiał przyznać, że Zoey Holland była pielęgniarką idealną. Opanowaną i kompetentną. Wiedział jednak, że pod maską zewnętrznego spokoju kryje się drapieżna kotka. Długie, wymanikiurowane pazurki zawsze były wymierzone w jego stronę.

Jonas wiedział ponadto, że Zoey go nie znosi. I być może miała rację. Był, zwłaszcza ostatnio, bardzo trudny we współpracy. A ponadto ta młoda kobieta bez przerwy go drażniła. Od pierwszego spotkania ciągle się z sobą ścierali.

- Co ty na to? - zapytała doktor Forrest, serdecznym gestem obejmując Jonasa.

- Lily, nie wiem, co powiedzieć - odrzekł zgodnie z prawdą. - Kto teraz zajmuje się chorymi? Pacjentki muszą się zastanawiać, gdzie podział się personel - mruknął.

- Były tak miłe, że obiecały poczekać z rodzeniem aż do zakończenia naszej uroczystości. A poza tym mamy koniec zmiany. Wszyscy, jak tu jesteśmy, uporaliśmy się już z robotą.

- I zamiast wracać do domu, przyszliście złożyć mi życzenia - powiedział Jonas, wzruszony przyjacielskim gestem kolegów. - Bardzo wam dziękuję. Ale skąd dowiedzieliście się, że dziś moje urodziny? Może zresztą lepiej nie wiedzieć... - zawiesił głos. - Bardzo dziękuję - powtórzył.

- A teraz szybko zdmuchnij świeczki, zanim zjawi się straż pożarna - powiedziała Lily.

Zbliżając się do tortu, kątem oka Jonas zobaczył, jak Zoey dyskretnie wycofuje się w stronę drzwi. Na pewno kazano jej tu przyjść, pomyślał. Z własnej, nieprzymuszonej woli by tego nie zrobiła.

I nagle wstąpił w niego diabeł. Jakaś siła kazała mu krzyknąć w jej stronę:

- Hej, Zoey! Pomóż mi! Sam nie dam rady. Zatrzymała się w pół kroku. Musiała być wściekła, że ją wywołał.

- Przykro mi, doktorze Tatę, ale się spieszę - odparła lodowatym tonem. - Biorę za Jeannette dodatkowy nocny dyżur i muszę jechać do domu, żeby trochę się przespać.

Przy ruchu głowy kaskada rudych włosów ściągniętych w koński ogon opadła jej na ramię. Jonas zapragnął nagle zanurzyć w nie palce. Zastanawiał się, czy powrót Zoey do domu wiąże się z jakimś mężczyzną i czy dla niego tak się uczesała. Zwykle upinała włosy w kok przylegający ściśle do głowy lub zaplatała je w warkocz.

Zobaczył zimny, odpychający błysk zielonych oczu młodej kobiety. Dawała mu znać, że jej sprawy to nie jego interes.

- Chodź tutaj! - zawołał ponownie. - To zajmie tylko minutkę.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Zoey Holland unicestwiłaby Jonasa. We wschodnim skrzydle szpitala było tajemnicą poliszynela, że ładna pielęgniarka i pan doktor Jonas Tatę za sobą, oględnie mówiąc, nie przepadają.

Co on kombinuje? zastanawiała się Zoey. Jaki numer chce mi wyciąć? Na domiar złego, przeżyła koszmarny dzień. Jedyną pociechą było to, że obyło się bez żadnego konfliktu z szefem. Aż do tej pory. Sięgała właśnie po płaszcz, kiedy zatrzymał ją głos doktor Forrest. Zoey darzyła lekarkę ogromnym szacunkiem i podziwem. Dlatego tylko zgodziła się uczestniczyć w urodzinowym przyjęciu doktora Tate'a. Krótko, przez parę minut, co obiecała jej doktor Forrest, wiedząc o istniejącej animozji między nią i nowym lekarzem. Może dlatego chciała widzieć ją tu, by złagodzić z dnia na dzień pogarszającą się atmosferę?

Zoey wiedziała, że najlepszą metodą naprawy stosunków między nią a doktorem Tate'em byłoby wzniesienie między nimi trzymetrowego muru. Obiecała jednak Lily Forrest, że przyjdzie na urodzinowe święto. Postoi w kącie przez parę minut. Nic się przecież nie stanie, uznała. Ponadto miał być tort. A czekoladowy tort z kremem był dla Zoey największym przysmakiem. Weźmie kawałek, zawiezie do domu i zje po kolacji.

- Zoey - powtórzył Jonas. - Pospiesz się. Tort czeka.

Nie wiedząc dlaczego, postanowiła jednak włączyć się do gry. Ruszyła powoli w stronę znienawidzonego lekarza.

Zauważyła, że wyglądał okropnie. Miał zmierzwione włosy i rano się nie ogolił. Zastanawiała się, czy zaspał po nocy spędzonej z kobietą na gimnastyce seksualnej i nie miał czasu lub siły, żeby przed pójściem do pracy doprowadzić się do porządku. Prawdę mówiąc, wygląda na wykończonego, uznała podchodząc bliżej. Z jakimi kobietami się umawia?

Uśmiechnął się, kiedy stanęła obok. Zastanawiała się nad typem kobiet, które go interesowały. Musiały być pewnie drobne, ciche, łagodne i potulne. Do takich ona sama nie należała. Była prawie wzrostu Jonasa, dobrze zbudowana, o dużych dłoniach, niewiele mniejszych niż jego własne. A jeśli chodzi o łagodność i potulność... No cóż, nikt nigdy za taką jej nie uważał. Mówiła to, co myśli, i nigdy, ` ale to przenigdy nikt nie mówił jej, co ma robić i jak postępować.

Z wyjątkiem Jonasa Tate'a, pomyślała.

Zwinęła dłonie w pięści po obu stronach ciała, kiedy uprzytomniła sobie, że znów wpadła w pułapkę. Jeszcze raz poddała się jego presji.

- Liczę do trzech - szepnął jej Jonas do ucha. Tuż obok zobaczyła jego twarz. Usiłowała się cofnąć, lecz przytrzymał ją za rękę, z lekkim, zagadkowym uśmiechem na wargach, wskazującym na to, że wiedział, co Zoey zamierza zrobić.

Poczuła się dziwnie. Od ręki Jonasa przez jej ciało przebiegł dreszcz.

Doktor Tatę doliczył do trzech. Oboje nabrali głęboko powietrza, nachylili się nad tortem i dmuchnęli. Świeczki zgasły. Wszystkie. Zebrani zaczęli wiwatować i bić brawa. Nawet Zoey zrobiło się miło.

- To znaczy, że spełni się moje marzenie - powiedział Jonas, pochylając się ku Zoey.

- Tak mówią - skomentowała cicho. Zacisnął palce na jej ręce.

- Nie chcesz wiedzieć, o czym pomyślałem? - zapytał. W oczach Jonasa dojrzała nagle pożądanie. Serce zaczęło bić jej jak szalone. Co to za żarty? zastanawiała się. Po co mi to robi?

Potrząsnęła przecząco głową.

- Nie, chyba nie - odrzekła prawie szeptem. Uśmiechnął się zagadkowo.

- Moje życzenie się spełni, więc niedługo sama się przekonasz, bo dotyczy także ciebie.

Roześmiała się niepewnie. Usiłowała rozluźnić powstałe między nimi napięcie. Wyswobodziła rękę z uścisku Jonasa.

- Och, już wiem, czego pan pragnie - powiedziała po chwili.

Jego jasnobrązowe oczy rozbłysły nagle. Zbliżył się do Zoey.

- Naprawdę wiesz? - zapytał. Skinęła głową.

- Tak. Chce pan, żebym rzuciła pracę. Abym złożyła wymówienie albo popełniła jakiś niewybaczalny błąd, za co mógłby mnie pan wyrzucić.

Jonas Tatę spojrzał na nią badawczo.

- Tak myślisz naprawdę?

- Tak. - Cofnęła się o jeszcze jeden krok. Mówiła cicho, by nikt nie słyszał. - Niedoczekanie, doktorze Tatę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Zbyt długo tu pracuję i mam zbyt ugruntowaną pozycję zawodową, żeby byle lekarz odgrywał się na mnie.

Mówiąc tak obcesowo, znów popełniła błąd i dobrze o tym wiedziała. Kujej wielkiemu zdziwieniu, w odpowiedzi Jonas Tatę tylko się uśmiechnął.

- Punkt dla ciebie, Zoey - odparł po chwili. - Punkt.

Z tymi słowami odwrócił się w stronę tortu, który Lily kroiła i rozdawała obecnym. Nie spojrzał nawet na Zoey, co ją dotknęło, lecz zaraz potem uprzytomniła sobie, że to jej zależy przecież, żeby Jonas ją ignorował. Lepsze to niż zwracanie na siebie uwagi niesympatycznego lekarza.

Mimo woli zawiedziona, Zoey wycofała się z sali. Muszę się przespać, pomyślała. Potrzebowała paru godzin snu. Chyba dlatego, że była wykończona, tak gwałtownie zareagowała na zachowanie się Jonasa. Wieczorem sama zapomni, o co w ogóle chodziło.

ROZDZIAŁ DRUGI

Siedząc w dyżurce, Zoey wyciągnęła ręce wysoko nad głową i obserwowała tarczę zegara. Na widok wskazówki dochodzącej do dwunastki uśmiechnęła się radośnie. Było coraz bliżej do końca dyżuru i do upragnionego, długiego weekendu. Już zdążyła zapomnieć, jak miła jest praca na trzeciej zmianie, kiedy wokół panuje nocny spokój i nic się nie dzieje. Za godzinę będzie już wracała do domu i cieszyła się aż trzema wolnymi dniami. Normalnie o tej porze wyruszałaby do pracy.

Kiedy trzy lata temu zrezygnowała z dyżurów na zmianie od jedenastej wieczór do siódmej rano i rozpoczęła regularną pracę dzienną, była zadowolona. Nocne dyżury dezorganizowały całe jej życie. Pracowała wtedy, kiedy inni spali, i odpoczywała, gdy normalnie egzystowali. Zmęczenie to zresztą dobra wymówka przeznaczona dla tych, którzy wyrzucali jej, że zbyt rzadko umawia się na randki. Teraz, kiedy z reguły pracowała w dzień, nadal nieczęsto spotykała się z przedstawicielami płci brzydkiej. Dlaczego?

Bo mężczyźni to w większości dranie, natychmiast sobie odpowiadała. Casus: doktor Jonas Tatę.

Co ten facet właściwie myśli? Za kogo się ma? Po raz setny od wczorajszego popołudnia męczyły Zoey te pytania. Na samo wspomnienie nieznośnego lekarza wszystko się w niej gotowało. Jego uwagi i komentarze były płaskie. Nieciekawe. Tylko ją złościły. Doprowadzały do białej gorączki.

Powtarzała to nadal o siódmej rano, kiedy przyszła Jeanette, aby ją zastąpić. Zoey nie była zmęczona. Wręcz przeciwnie, po spokojnej nocy poczuła nagły przypływ energii. Miała ochotę miło spędzić dzień. W piątek Olivia pracowała, lecz Sylvie miała wolne. Może we trzy, z Sylvie i z malutką Gennie, przeżyją jakąś przygodę, pomyślała z uśmiechem na twarzy. Marzec w tym roku był zimny i pogoda nie zachęcała do spacerów. Pójdą do kina lub na zakupy?

Zebrała swoje rzeczy, włożyła skafander, wyszła na korytarz i wcisnęła guzik windy, żeby zjechać na dół. Po chwili drzwi kabiny się otworzyły. Stała w nich Lily Forrest.

- Wychodzisz? - spytała Zoey lekarka.

- Tak. Zastępuje mnie Jeannette. Nie mogę zostać dłużej. Jadę do domu.

- Świetnie się składa. Gdybym nawet chciała jakoś to zorganizować, lepiej by nie wyszło.

Zoey popatrzyła podejrzliwie na lekarkę.

- Co zorganizować? zapytała.

- Mieszkasz w Haddonfield, prawda?

- Tak.

- To doskonale. Skoro wracasz do domu, to znaczy jedziesz w tamtą stronę. Czy mogłabyś oddać mi przysługę?

- O co chodzi?

- Czy po drodze do domu możesz oddać w Tavistock akta pacjenta?

- Oczywiście. To żaden problem.

- Otrzymaliśmy je dopiero wczoraj. W południe lekarz przedstawia sprawę w Krajowym Instytucie Zdrowia w Maryland. Gdyby musiał wracać po te akta do szpitala, zanim pojedzie do Bethesdy, nie miałby szans zdążyć na czas. - Lily Forrest podała Zoey dużą, szarą kopertę. - A to jest adres. - Z kieszeni fartucha wyciągnęła kartkę. - Czy będziesz musiała zbaczać z drogi?

Zoey rzuciła wzrokiem na świstek papieru.

- Nie przejmuj się, Lily - odparła. - Mieszkam w pobliżu Tavistock. Co wieczór chodzę tam na spacery.

Wspaniała dzielnica, pomyślała, wsuwając kartkę do wewnętrznej kieszeni skafandra. Ogromne, wiktoriańskie domy z przepięknie utrzymanymi trawnikami i ogrodami, oraz stare, wysokie, strzeliste drzewa. Bardzo się jej tam podobało. Było spokojnie, ładnie i dostojnie. Po przykrych doświadczeniach, których nie szczędziło jej życie, bardzo sobie ceniła te walory.

- Jestem ci ogromnie zobowiązana za przysługę - powiedziała Lily. Ruszyła żwawo w stronę oddziału wcześniaków. - I odwdzięczę się - zawołała przez ramię. Zaraz potem zniknęła za zakrętem korytarza.

Zoey pomachała ręką lekarce i cofnęła się w stronę windy. Kiedy brała adres od Lily, winda zdążyła odjechać. Zoey była w zbyt dobrym humorze, żeby się tym przejąć. Miała przed sobą długi, trzydniowy weekend. Spokojny, bez żadnych zobowiązań. I, co najważniejsze, przez siedemdziesiąt dwie godziny nie będzie musiała oglądać doktora Jonasa Tate'a!

Odetchnęła z ulgą i ponownie wcisnęła guzik windy.

Jonas Tatę popatrzył na niemowlę. Spało w dziecinnym pokoju urządzonym obok jego sypialni. Nie wiadomo czemu przypomniała mu się rudowłosa pielęgniarka. Nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło, że zmusił ją do udziału w gaszeniu urodzinowych świeczek. Niemal na nią napadł w sali pełnej ludzi. Rozbierał oczyma. Musiał przyznać, że widok był fascynujący.

Och, jak mógł zachować się tak idiotycznie? A w ogóle dlaczego interesowała go ta irytująca kobieta? zapytywał sam siebie. Zoey Holland była nieznośna, uparta, pewna siebie i pyskata. Nadawała się bardziej na strażniczkę więzienną niż na opiekunkę niemowląt. Nie miała w sobie niczego, co mogłoby go podniecić. Absolutnie niczego.

Jeśli tak było rzeczywiście, to dlaczego głośny płacz Juliany wyrwał go godzinę temu z najbardziej erotycznego snu. jaki kiedykolwiek mu się przyśnił? Snu, w którym główną i jedyną żeńską rolę odgrywała siostra Zoey?

Jestem zmęczony i niedospany, pomyślał Jonas. Było to jedyne wyjaśnienie, które mu przyszło do głowy, tłumaczące jego dziwaczne zachowanie w szpitalu wczoraj po południu i późniejsze fantazje seksualne na temat Zoey Holland. Całkowite wyczerpanie sprawia, że ludzie zachowują się w sposób nieobliczalny. I dzisiejszej nocy też nie miał szans, żeby się wreszcie wyspać.

Dzisiejszej nocy? powtórzył z rozpaczą. Był to już wczesny ranek. Czuł się teraz bardziej zmęczony, niż kiedy kładł się wieczorem do łóżka. Z do połowy opróżnioną butelką stał zdezorientowany nad leżącym dzieckiem, nie wiedząc, co robić. Juliana wreszcie zasnęła. Jonas bał się poruszyć, żeby znów się nie obudziła i nie zaczęła płakać.

Wokół panował idealny spokój. Jak nigdy, odkąd wprowadził się do tego ogromnego, starego wiktoriańskiego domu. Od razu polubił nową siedzibę. Wysokie, przestronne pokoje z dużymi oknami, ciemne mahoniowe boazerie i potężne, rosnące wokół drzewa stwarzały aurę powagi i spokoju. Ten dom w Tavistock, otoczenie i cała reszta wydawały się idealne. Przez pierwsze kilka miesięcy pobytu Jonasa w New Jersey, bo potem, akurat w Nowy Rok, zapukała do drzwi pani Edna Caldecott z Międzynarodowej Organizacji Pomocy Dzieciom. Ze złymi wieściami i małym zawiniątkiem na rękach.

Tak jakby na wspomnienie tamtych chwil, nagle odezwał się dzwonek u drzwi. Dziecko się obudziło. Przez jedną krótką chwilę Jonas łudził się, że mała przewróci się na bok i zaśnie, lecz stało się inaczej. Juliana otworzyła buzię i zaczęła płakać. Głośno. Przeraźliwie. Rozdzierająco.

Patrzył na rozpaczą na dziecko. Na ogół starał się go w ogóle nie dotykać, pozostawiając je pod opieką kolejnych piastunek, które wynajmował na czas swego pobytu w szpitalu.

Od stycznia zwolnił ich z sześć. Żadna nie wydała mu się odpowiednia. Pani Howard stale patrzyła spode łba, pani Cather była zbyt miękka i rozpuszczała dziecko. Evan był niezły, lecz miał dopiero dziewiętnaście lat i niewiele wiadomości na temat wychowywania niemowląt. A Melissa? Gdy pewnego dnia wrócił wieczorem do domu, zastał ją, nagutką, w swoim łóżku. Do opieki nad Juliana zupełnie się nie nadawała.

Spodobała mu się natomiast piastunka, którą przyjął niedawno. Sześćdziesięciodwuletnia pani Garrison wychowała czwórkę własnych dzieci i miała najłagodniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział. Cieszył się, że na dłużej zapewni dobrą opiekę dziecku, lecz właśnie wczoraj oświadczyła mu, że już nie wraca do pracy. Przyłapano ją na rozboju z bronią w ręku i wygląda na to, że najbliższe kilka lat, a może nawet dziesięć, spędzi zupełnie gdzie indziej. Powiedziała mu przy tym, żeby się nie martwił, bo za dobre sprawowanie wyjdzie wcześniej z więzienia i będzie mogła podjąć przerwaną pracę.

Dzwonek przy drzwiach zadźwięczał ponownie. Juliana płakała głośno i przejmująco.

- Dobrze już, dobrze - powiedział Jonas uspokajająco do dziecka. Wyjął je z kołyski i wziął niezdarnie na ręce.

Ubrany tylko w wiśniowe jedwabne spodnie od piżamy, schodził ostrożnie po schodach. Nie miał pojęcia, kto dzwoni do drzwi o siódmej trzydzieści rano.

Juliana płakała coraz głośniej. Była czerwona i opuchnięta od łez.

Jonas otworzył drzwi. Na progu domu stała Zoey Holland.

- Co ty tu robisz?

- Co pan tu robi? - padły równocześnie dwa pytania.

- Ja tu mieszkam - odparł Jonas.

- Przysłała mnie Lily Forrester - wyjaśniła Zoey. - Co pan, do licha, wyczynia z tym biednym maleństwem?

Mimo że bez przerwy otoczona niemowlętami, nigdy nie mogła znieść płaczu dziecka. Odruchowo wyciągnęła ręce i wzięła małą. Jonas oddał ją chętnie. Nieproszona, Zoey weszła do domu i nogą zamknęła za sobą drzwi, żeby chłód poranka nie zaszkodził niemowlęciu. Kołysała je na rękach, przemawiając łagodnym, kojącym głosem. Dziecko przestało płakać prawie natychmiast. Spoglądało na świat załzawionymi, opuchniętymi oczkami.

- Bardzo jesteś miła. - Zoey od razu zorientowała się, że niemowlę jest dziewczynką. Pocałowała ją w czółko i uśmiechnęła się. - To dla pana - powiedziała do Jonasa, wyciągnąwszy spod pachy szarą kopertę. - Doktor Forrest prosiła, żebym podrzuciła ją panu, wracając do domu. Mówiła, że te materiały są dziś panu potrzebne.

Nie wysunął ręki po kopertę. Zoey mimo woli spojrzała na niego. Zobaczyła przed sobą dobrze zbudowanego mężczyznę o szerokiej, umięśnionej klatce piersiowej, silnych ramionach, w spodniach od piżamy okrywających wąskie biodra i płaski brzuch. Zoey wolałaby, żeby to piękne ciało, które miała przed sobą, należało do kogoś innego, a nie do doktora Jonasa Tate'a.

Obiekt oględzin zauważył jej badawczy wzrok. Spłonęła rumieńcem. Wyciągnęła ku Jonasowi rękę z kopertą. Nadal jej nie odbierał.

Powiedziała lekko schrypniętym głosem:

- Doktor Forrest mówiła, że to ważne.

Jonas wziął wreszcie kopertę. Odłożył ją na kanapę. Nie odrywał wzroku od Zoey z niemowlęciem na ręku. A ponieważ czuła się znacznie pewniej przy dziecku niż przy roznegliżowanym mężczyźnie, spuściła wzrok i patrzyła na małą.

- Jak masz na imię, słoneczko? - spytała łagodnym tonem, głaszcząc lekko policzek dziecka. - Jak?

Mała zaczęła gaworzyć radośnie i uśmiechnęła się.

- To jest Juliana - odparł męski, szorstki głos. - Juliana Tatę. Zoey nie odrywała wzroku od dziecka, bojąc się spojrzeć na Jonasa, który stał obok.

- To chyba zbyt poważne imię jak dla tak małej dziewczynki. Będzie wspaniałe, kiedy urośniesz.

Juliana znów zaczęła się śmiać.

- Jak tego dokonałaś? - zapytał Jonas. Bliskość nie ubranego mężczyzny robiła na Zoey wrażenie. Miała kłopoty nie tylko z mówieniem, lecz także z oddychaniem.

- Czego? - wyjąkała po chwili.

- Mała przestała płakać. A teraz nawet się śmieje. Do mnie nigdy się nie uśmiecha.

- Sama nie wiem, jak to się stało. Dzieci potrafią zachowywać się w nieprzewidziany sposób. Zawsze znajdą jakiś powód do radości lub smutku.

Jonas zacisnął usta i oparł ręce na biodrach. Zoey aż za dobrze znała ten jego wyraz twarzy i postawę. Rozzłościła go. Był wściekły.

- Twierdzisz, że Juliana płakała przeze mnie - oznajmił głosem pozornie spokojnym.

- Niekoniecznie - odparła szybko. - Jest pan przecież jej ojcem - dodała niezbyt sensownie.

Fakt ten sprawił, że miała ochotę się rozpłakać. Nie wiedziała, że doktor Tatę jest żonaty i dzieciaty. Chyba nikt w szpitalu nie miał o tym pojęcia. Chmary lekarek i pielęgniarek uganiały się za nim. Z pewnością nie robiłyby tego, gdyby wiedziały, że Jonas nie jest wolny. Do tej pory Zoey była gotowa przysiąc, że należy do tej nielicznej grupy kobiet w szpitalu, którym jest wszystko jedno, czy doktor Tatę żyje z jedną kobietą, czy ma ich dwanaście. Teraz jednak, widząc namacalny dowód przynajmniej jednego związku, zrobiło się jej smutno.

- Nie jestem ojcem Juliany - odparł po chwili. - Jestem jej stryjem. - Westchnął ciężko i ręką potarł czoło. - Prawdę powiedziawszy, miałaś rację - ciągnął spokojnym, miękkim głosem. - Płakała przeze mnie. Z jakiegoś powodu ten dzieciak mnie nie znosi. Nie mam pojęcia, co zrobić z tym wszystkim.

Zoey podniosła wzrok i popatrzyła na Jonasa. Wyglądał rzeczywiście na wykończonego. Miał podkrążone i zmęczone oczy, a wokół ust rysowały się nowo powstałe zmarszczki. Przesunął ręką po włosach, zamknął oczy i ponownie westchnął głęboko. Z jego oczu wyzierał smutek.

- Gdzie są jej rodzice? - spytała Zoey. Tak bezradnego i nieszczęśliwego Jonasa Tate'a jeszcze nigdy nie widziała.

- Nie żyją.

- Przykro mi.

Jonas wzruszył ramionami.

- Szczerze mówiąc, właściwie ich nie znałem. Ojciec Juliany był moim bratem, którego nie widziałem od trzydziestu lat.

Oznaczało to, że chłopców rozdzielono już w dzieciństwie, pomyślała Zoey. Była ciekawa, dlaczego tak się stało. Nie chciała pytać o to Jonasa. Nie była to jej sprawa, lecz on jakby wyczuł, o czym pomyślała, bo westchnął ponownie.

- Zoey, to długa historia - powiedział. Jego wzrok zatrzymał się na dziecku spoczywającym w jej ramionach. - Zdejmij kurtkę, a ja zaparzę kawę.

Uczynił więcej, niż zamierzał. Uległ naleganiom Zoey i doprowadził się do porządku, podczas gdy ona pilnowała Juliany. Po raz pierwszy od miesięcy nie musiał spieszyć się pod prysznicem, ogolił się gładko, nie zacinając ani razu, i przyzwoicie ubrał. W szarą bluzę ze śliwkowym krawatem i ciemne spodnie, które przedtem przeprasował. Sypialnię opuszczał w znakomitym nastroju. W takim, w jakim nie zdarzało mu się być od miesięcy. I wszystko to zawdzięczał jednej kobiecie. Siostrze Zoey Holland, która tego ranka zapukała nieoczekiwanie do jego drzwi. Zderzył się z nią - dosłownie - gdy wychodziła z pokoju Juliany. Chwycił za ramiona, żeby nie upadła, a ona, by zachować równowagę, oparła dłonie na jego torsie. Przez chwilę stali nieruchomo, patrząc sobie w oczy. Jedno czekało na ruch drugiego. Wreszcie jednocześnie się odsunęli, bąkając słowa przeprosin. Jonas gestem ręki zaprosił Zoey na dół. Zamknęła cicho drzwi dziecinnego pokoju i zaczęła powoli schodzić za nim ze schodów.

Po chwili znaleźli się w kuchni. Jonas włączył monitor, żeby usłyszeć, gdy dziecko na górze zapłacze, i zaczął mówić. Odruchowo ściszył głos, tak jakby bał się obudzić Julianę.

- Zjadła jeszcze trochę, kiedy pan się ubierał - powiedziała Zoey, odczytując jego myśli. - Powinna teraz spokojnie spać.

Bez przekonania skinął głową.

- Napijesz się kawy? - zapytał.

- Chętnie - odparła.

Postawił na stole parujące kubki, a potem poszedł jeszcze po cukier i śmietankę.

- Jesteś głodna? Jeśli tak, to usmażę jajecznicę na bekonie. Potrząsnęła głową.

- Nie, dziękuję. Sama coś sobie przyrządzę po powrocie do domu.

Skinął głową i zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć. Pił kawę i przyglądał się Zoey zdziwiony, że tak ładnie i świeżo wygląda po z pewnością ciężkim nocnym dyżurze w szpitalu.

- Miał pan opowiedzieć o rodzicach Juliany - przypomniała.

Fakt. Wiedział, że była jakaś przyczyna, dla której Zoey została w jego domu po przekazaniu przesyłki. Oprócz, oczywiście, tej, że jemu samemu na tym zależało, aby była w pobliżu.

- Widzę, że nie ma pan ochoty - dodała po chwili.

- Nie o to chodzi.

- A o co?

- Nieważne. Wybacz mi, proszę, że nie jestem komunikatywny. Od chwili pojawienia się Juliany sypiam kiepsko.

- Kiedy to było?

- W Nowy Rok. Mój brat i jego żona zginęli w Portugalii w wypadku samochodowym. Stało się to akurat w Wigilię. Juliana miała wtedy zaledwie dwa tygodnie. W pozostawionym testamencie wszystko, co mieli, zapisali instytucjom dobroczynnym, a mnie ustanowili opiekunem córki.

- Mimo że od dzieciństwa nie widział pan brata - dodała Zoey, pijąc kawę.

Poruszyła ją ta historia, ale nie daje tego po sobie poznać, pomyślał Jonas. Zoey Holland była głęboko przejęta losem dziecka.

- Utrzymywaliśmy z sobą bardzo luźne kontakty. Na tyle, żeby wiedzieć, gdzie kto jest i co robi. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem pięć lat. Alex miał wtedy dwa. Rodzice uzgodnili wówczas, że ja zamieszkam z ojcem w stanie Nowy Jork, a Alex pojedzie z matką do Europy, gdzie żyła jej rodzina. Kończyłem dziesięć lat, gdy ojciec ożenił się ponownie. Macochę bardzo kochałem. Matki prawie nie pamiętam.

- Straciłam rodziców, kiedy miałam trzy lata. Też właściwie ich w ogóle nie zapamiętałam.

Jonasa to nie zdziwiło. Wyczuł bowiem w Zoey jakieś pokrewieństwo duchowe łączące ją z Juliana.

- Kto troszczył się potem o ciebie? - zapytał.

- Wychowywały mnie ciotki. Dwie miłe starsze panie, które nie miały większego pojęcia o potrzebach małej dziewczynki. W rezultacie okazałam się kimś w rodzaju... trudnego dziecka.

Jonas nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

- To mnie nie dziwi. Wyrosłaś na trudną kobietę.

W oczach Zoey pojawiły się iskierki gniewu. Spojrzała Jonasowi prosto w twarz.

- Dlaczego tak łatwo dajesz się prowokować? - zapytał.

- Dlaczego tak bardzo pan się w tym lubuje? - odparowała. Nie mógł odeprzeć zarzutu, bo był słuszny. Nie chciał teraz wszczynać z Zoey otwartej walki. Wrócił więc do swego opowiadania.

- Rozwód moich rodziców okazał się w gruncie rzeczy operacją zaskakująco bezbolesną. Czworo ludzi rozstało się po to, żeby znaleźć szczęście w innych układach. Nawet nie potrafię sobie przypomnieć Alexa. z czasów, gdy miał dwa lata.

- Wobec tego dlaczego brat powierzył córkę pańskiej pieczy? - spytała Zoey.

Jonas wzruszył lekko ramionami.

- Od stycznia setki razy zadawałem sobie to pytanie. Nasi rodzice nie żyją od lat, a ze słów adwokata wynikało, że żona Alexa nie utrzymywała zadnich stosunków ze swoją rodziną. Wcale jej nie widywała. Tak więc w gruncie rzeczy jestem najbliższym żyjącym krewnym Juliany. A poza tym jacy ludzie w kwiecie wieku sądzą, że zginą, zanim ich córka osiągnie pełnoletność?

Odpowiedź na to pytanie nie była potrzebna.

Pili w zadumie kawę. Zoey przerwała panującą ciszę.

- Tak więc, doktorze Tatę, ma pan dziecko, które musi pan wychować - powiedziała z uśmiechem.

Do całej tej sprawy Jonas pragnąłby mieć podobnie pozytywny stosunek, ale nic przyjaznego nie potrafił z siebie wykrzesać.

- Tak - mruknął.

I natychmiast ulotnił się gdzieś jego dobry nastrój, w którym był po raz pierwszy od ponad dwu miesięcy. Znów ogarnęła go czarna rozpacz. Był w pełni odpowiedzialny za bratanicę, nie mając pojęcia o wychowywaniu dzieci.

- Pomóż mi, Zoey - wyrwało mu się nagle. - Proszę. Sam sobie nie poradzę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zdumiona Zoey podniosła wzrok i popatrzyła na Jonasa. Mam mu pomóc? Jemu? Jonasowi Tate'owi? Czy ten człowiek jest przy zdrowych zmysłach?

Milcząc, piła nadal kawę, która nagle przestała jej smakować. Zoey usiłowała przełknąć następny łyk. Zakrztusiła się i zaczęła dławić.

Jonas obszedł stół i uderzył Zoey w plecy. To jeszcze pogorszyło sprawę, gdyż dotknięcie jego otwartej dłoni powinno sprawić jej przykrość, lecz tak się nie stało. Wręcz przeciwnie. Podziałało podniecająco.

Zaniepokojona własną reakcją, zerwała się z krzesła i rzuciła w kierunku zlewu. Jonas poszedł na nią. Wyglądało na to, że chce ponowić uderzenie.

Był stanowczo zbyt blisko.

Zoey nigdy nie lubiła, gdy ktoś się do niej za bardzo zbliżał, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, bez jej przyzwolenia. Miała ku temu powód i świetnie go pamiętała. Niewiele myśląc, odwróciła się i odepchnęła Jonasa. Mocno.

Zaskoczony jej reakcją, aż się zatoczył. Nie zrażony, podszedł bliżej i wyciągnął rękę w stronę Zoey.

- Czy dobrze się czujesz? - zapytał, dotykając lekko jej ramienia.

Drgnęła, lecz się nie wyrywała. Zmusiła się, żeby stać spokojnie i bez ruchu. Opuścił rękę niżej i przesunął po plecach Zoey. Ta taktyka okazała się kiepska, gdyż dotyk dłoni Jonasa stał się pieszczotą, której nie pragnęła. Chciała uciec, zanim przestanie się kontrolować.

- Tak - skłamała, oddychając głęboko. Owionął ją męski, piżmowy zapach jego ciała. Serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem. - Czuję się dobrze - powtórzyła, chcąc przekonać Jonasa lub samą siebie.

Jego ręka nadal błądziła po plecach Zoey, która stała jak posąg, nieruchoma, ze wzrokiem wbitym w jasnobrązowe oczy Jonasa. Przez długą chwilę patrzyli w milczeniu na siebie. Potem Zoey zaczęła się odsuwać.

Nie puścił jej. Nie zdjął dłoni z pleców. Palce drugiej ręki zacisnął lekko na karku dziewczyny i zaczął przyciągać ją ku sobie.

- Nie - zaprotestowała słabym głosem.

Wydawało się, że nie usłyszał, gdyż nadal przygarniał ją do siebie. Na jedną ulotną chwilę zapomniała o animozji do tego człowieka, a także o przyczynach, dla których trzymała się z dala od mężczyzn.

Oczy Jonasa przyciągały jak magnes, podobnie działały na nią jego usta... Roztaczał podniecającą, męską woń, a jego dotyk był lekki i bardzo delikatny. Żaden mężczyzna nigdy nie dotykał jej w taki sposób. Kiedy jednak zorientowała się, co Jonas chce zrobić, stchórzyła. Uciekła przed pocałunkiem na drugi koniec kuchni.

Schroniła się za stołem. Była to zresztą kiepska osłona i Zoey zdawała sobie z tego sprawę.

- Czuję się dobrze - po raz trzeci zapewniła Jonasa, kurczowo trzymając się poręczy krzesła, gdyż miała nieprzepartą ochotę, żeby do niego podejść. Co się z nią działo?

- Tak? To świetnie - powiedział łagodnym, urywanym głosem.

Odchrząknął, wrócił na miejsce przy stole i wziął do ręki kubek z resztką kawy. Zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło.

Zoey podniosła do czoła drżącą rękę. Musiało jej się przywidzieć. Jonas chciał tylko uderzyć ją w plecy, żeby się nie zakrztusiła. Nie miał zamiaru jej pocałować. Była zmęczona po dwóch dyżurach, przepracowanych jeden po drugim w szpitalu. Całą noc była na nogach. Musiało się więc jej zdawać. I, jak zwykle, sama obecność doktora Jonasa Tate'a podziałała na nią jak czerwona płachta na byka. Jeśli się weźmie pod uwagę ich dotychczasowe stosunki i to, że bez przerwy skakali sobie do oczu, trudno byłoby posądzić zapalczywego pana doktora o to, że chciał ją całować!

Wróciła na swoje miejsce przy stole i odsunęła krzesło. Jonas wstał, zanim zdążyła usiąść, i przeszedł szybko na drugą stronę kuchni.

Z rękoma w kieszeniach i wzrokiem wbitym w sufit ponownie zapytał:

- Pomożesz mi? Zajmiesz się Juliana? Milczała.

Patrzył teraz w dół, na podłogę.

- Świetnie sobie z nią poradziłaś. Od razu do ciebie przylgnęła, kiedy tylko wzięłaś ją na ręce. Polubiła cię, czego nie mogę o sobie powiedzieć. Mnie to dziecko nie znosi. Nie wiem, co robić. Jest u mnie już ponad dwa miesiące i nadal jestem bezradny. Nie mam pojęcia, jak się z nim obchodzić.

Zwrócenie się z prośbą o pomoc musiało go dużo kosztować. Zoey zdawała sobie z tego sprawę. Był naprawdę wykończony, jeśli się na to zdecydował. Oboje byli przecież wrogami, bez przerwy skakali sobie do gardła. Jonas nie lubił Zoey i ona nie lubiła jego. Ale znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Tak trudnej, że złamał się i poprosił o pomoc.

Fakt ten wywołał u Zoey dziwne odczucie.

Dobrze wiedziała, jak to jest z wychowywaniem niemowlęcia. Przyjściu dziecka na świat towarzyszą przeróżne emocje. Najpierw szok i panika, potem brak snu oraz wyczerpanie psychiczne i fizyczne, a także uczucie bezradności i ciągłego strachu. I to wszystko przydarza się ludziom, którzy mieli dziewięć miesięcy na przygotowanie się na przyjęcie potomka.

Jonas stał się ojcem praktycznie bez ostrzeżenia, z dnia na dzień, i nie umiał udźwignąć ciężaru odpowiedzialności, która na nim spoczęła. Naprawdę potrzebował pomocy. I ona byłaby w stanie mu jej udzielić.

Gdyby zechciała.

- Dlaczego akurat ode mnie oczekuje pan pomocy? - zapytała. - Przecież ma pan kogoś, kto zajmuje się małą, kiedy jest pan w szpitalu.

- Już nie mam. Nikt się do tego nie nadawał. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że trudno znaleźć kogoś, kto nadaje się do sprawowania opieki nad dziećmi.

Skrzywiła się lekko.

- Tak. Zdaję sobie z tego sprawę. W naszym szpitalu jest bardzo dobry żłobek dla dzieci pracowników. Olivia McGuane oddaje tam synka, Simona, na czas swej pracy. Podobnie postępuje wiele innych pielęgniarek, obarczonych potomstwem. Jestem pewna, że Julianie żłobek się spodoba i będzie tam szczęśliwa.

Jonas potrząsnął głową.

- Julianie jeszcze nic się nie spodobało od chwili, w której tu przybyła. Martwiłbym się o nią ciągle, gdyby przebywała w żłobku i nie była pod stałą opieką specjalnej opiekunki. Przynajmniej na razie. Dopóki się nie uspokoi. Dopóki nie pokona strachu.

- Doktorze Tatę, to tylko dziecko. Ono, w przeciwieństwie do pana, jeszcze nie panuje nad swoimi emocjami. Nie można więc wymagać od Juliany, żeby zachowywała się jak dorosła.

- Ja nie... Ja... - Zdesperowany Jonas przesunął ręką po włosach. - Słuchaj, Zoey, wiem, że w przeszłości były między nami różne nieporozumienia - ciągnął, zbliżając się powoli do stołu. - Czasami nie najlepiej nam się współpracowało.

- Czasami? Nie najlepiej? - Zoey aż zatkało. - Nigdy nie mogliśmy się dogadać - stwierdziła.

- Wiem - odrzekł, siadając przy stole. - I za to cię przepraszam. Od chwili zjawienia się Juliany nie byłem osobą najłatwiejszą we współpracy. W stosunku do wszystkich w szpitalu zachowywałem się nieznośnie.

- Być może - przyznała Zoey. - Ale mnie traktował pan najgorzej. Wiele osób lubi pana. Mimo wszystko.

Jonas zrozumiał, co chciała powiedzieć. Że do tych osób ona nie należy. Żałował gorzko, że nie może zaprzeczyć. Miała bezsprzecznie rację. Mówiła prawdę. Bywało, że czepiał się jej bez powodu, kiedy znajdowali się sami. Gdy w pokoju przebywało więcej osób i był na coś zły, swój gniew wyładowywał tylko i wyłącznie na Zoey.

Mimo to jednak powiedział:

- Teraz już wiesz, że nie jest to prawda. W szpitalu znajdzie się sporo osób, które ci powiedzą, że to przede wszystkim na nich się wyładowuję. Bo odkąd zjawiłem się w Seton General, zdążyłem już sobie przysporzyć wielu wrogów. - Zamilkł na chwilę, a potem mówił znowu: - Nie mogę zajmować się Juliana. Jeszcze nie. Potrzebuję pomocy. Ty możesz mi jej udzielić. Znasz się na niemowlętach. Jesteś z nimi bez przerwy. Potrafisz zajmować się maluchami. Na tym polega przecież twoja praca. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego miałabyś mi pomagać, mimo to jednak zwracam się do ciebie. Bardzo byłbym ci wdzięczny, gdybyś się zgodziła. To dla mnie istotna sprawa. I w jakiś sposób, jeszcze nie wiem, w jaki, postaram ci się odwdzięczyć. Co ty na to?

Przyglądała się Jonasowi przez dłuższą chwilę. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle z monitora leżącego na kuchennym blacie rozległ się płacz dziecka. Szybko podniosła się z krzesła i wybiegła z kuchni na schody wiodące do dziecinnego pokoju. Kiedy otworzyła drzwi i pochyliła się nad kołyską z płaczącym dzieckiem, Jonas znajdował się tuż za nią. Patrzył, jak Zoey podkłada rękę pod główkę Juliany i sadowi ją sobie na ramieniu.

- Ciii... - szepnęła do niemowlęcia. Kołysała je teraz w objęciach. - Ciii. Przy mnie jesteś bezpieczna. Nic ci się nie stanie.

Juliana przestała natychmiast płakać. Mokrą buźkę przysunęła do szyi swej opiekunki. Zoey uśmiechnęła się i pocałowała dziecko w czółko. Podniosła wzrok i popatrzyła na Jonasa.

Przez krótką, ulotną chwilę wydawało mu się, że w trójkę, stojąc tak razem w dziecinnym pokoju, idealnie do siebie pasują. Że on, Zoey i Juliana stanowią jedną rodzinę.

Szybko otrząsnął się z tego wrażenia, podobnie jak przed chwilą w kuchni, gdzie tak bardzo chciał pocałować Zoey. Musi być już rzeczywiście skrajnie wyczerpany, jeśli takie rzeczy przychodzą mu do głowy. On i Zoey Holland! To wprost śmieszne.

- Na dwa tygodnie. Tylko na dwa tygodnie - powiedziała nagle tonem, który wskazywał na to, że bardzo niechętnie przystaje na jego propozycję. - Do Jeannette przyjechała siostra, z którą chce ona spędzić sporo czasu. Zgodziłam się na zamianę dyżurów. Tylko na kilka dni, ale mogę przedłużyć umowę na dwa tygodnie.

- Zrobisz to? - zapytał Jonas. Wzruszyła lekko ramionami.

- Tak. Będę zostawała z Juliana przez cały dzień, kiedy pan będzie w pracy, a potem spędzę jeszcze trochę czasu wieczorem z wami obojgiem, żebyście mogli lepiej się poznać. Nie jestem pewna, kiedy sama znajdę czas na sen - dodała, całując dziecko w główkę. - Proszę pamiętać, to umowa tylko na dwa tygodnie.

- Podarujesz mi aż tyle z twego życia? - zapytał łagodnie Jonas.

- Robię to nie dla pana, lecz dla Juliany. Ze zrozumieniem skinął głową. Milczał. Zoey spojrzała ponownie na dziecko.

- Wiem, że to ciężki obowiązek - powiedziała tak cicho, iż Jonas ledwie ją usłyszał. Pochylając się nad Juliana, szepnęła: - Wiem, jak to jest, gdy dziecko dostanie się pod opiekę kogoś, kto tego nie chce. Kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy z jego potrzeb i pragnień. Wiem, co to znaczy być nie chcianą.

Jonas nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc przezornie milczał. Kiedy tak patrzył na Zoey i niemowlę, poczuł, jak wokół serca robi mu się ciepło. Westchnął głęboko. To wielka ulga, pomyślał. Radość, że znalazł się ktoś, kto pomoże mu uporać się z ciężkim obowiązkiem. Uldze i radości towarzyszyło jeszcze jedno odczucie. Dziwna satysfakcja, że tą właśnie osobą, która ułatwi mu życie, będzie nie kto inny, lecz irytująca siostra Zoey.

Tego samego dnia późnym popołudniem Jonas podjechał pod dom. Był wykończony. A także zadowolony, że jadąc do domu z Bethesdy nie spowodował, na szczęście, żadnego wypadku. Dobry Bóg i pita po drodze kawa uchroniły go przed katastrofą. Był teraz potwornie zmęczony i miał w organizmie zbyt wiele kofeiny, co sprawiało, że w dziwny sposób patrzył na świat.

Tylko tak można było uzasadnić fakt, że kiedy wszedł na piętro i znalazł się w dziecinnym pokoju, gdzie Zoey, siedząc w fotelu na biegunach, kołysała w ramionach dziecko i śpiewała mu piosenkę, chciał do niej podejść i mocno pocałować ją w usta.

Gdy go nie było, zdążyła się przebrać. Nie miała na sobie niebieskiego, wykrochmalonego uniformu, w którym zazwyczaj ją widywał i który skrzętnie ukrywał ponętne kształty. Była teraz ubrana w spłowiałe dżinsy, zbyt obszerny różowy sweter, który wywoływał u Jonasa nieprzepartą ochotę, by dotknąć go, poczuć jego miękkość i zbadać to, co znajduje się pod spodem.

A jej włosy... Jonas zacisnął dłonie w pięści, żeby powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego. Zoey rozpuściła włosy. Połyskujące jak miedź, opadały kaskadą na ramiona, odbijając promienie słońca wpadające przez okno. Nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo są długie, jedwabiste i bujne.

W tym momencie uprzytomnił sobie, że znalazł się w poważnych tarapatach. Bo zamiast złości i niechęci, które zazwyczaj odczuwał na widok Zoey Holland, ta kobieta wzbudziła w nim całkiem inne emocje. Poruszyła dawno zapomniane struny. Niebezpieczne struny. Wywołała nagłe i silne pożądanie.

- Cześć. - Zoey z uśmiechem przywitała Jonasa, kiedy na nią spojrzał.

Mógłby chyba przysiąc, że jeszcze nigdy nie obdarzyła go tak radosnym uśmiechem. A świadomość, że robi to teraz, a ów promienny uśmiech jest przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego, niemal ściął Jonasa z nóg. Zrobił krok wstecz. Aż zachwiał się z wrażenia.

Zoey spuściła wzrok. Patrzyła na dziecko. Dopiero teraz trochę oprzytomniał.

- Jak... jak poszło ci dziś z Juliana? - zapytał, mając nadzieję, że jego głos nie zdradza miotających nim emocji.

- Świetnie - odparła. Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Naprawdę? Skinęła głową.

- Tak.

- Nie rzucała się w kołysce?

- Nie robiła niczego nienormalnego.

- Krzyczała? Zanosiła się od płaczu?

- Nie. Ani razu. Zamilkł. Był zaskoczony.

Zoey nadal spoglądała na Julianę, a jej następne słowa, wypowiedziane wysokim tonem - głosem, jakim często przemawia się do dzieci - były skierowane do dziewczynki.

- Poszło nam dziś bardzo dobrze, prawda, słonko? Zjadłyśmy wszystko, co było trzeba, bawiłyśmy się na kocyku, obserwowałyśmy ptaszki przez okno, czytałyśmy książeczkę, słuchałyśmy muzyki reggae i...

- Muzyki reggae? - powtórzył zdziwiony Jonas. - Skąd wytrzasnęłaś taśmy? W domu nie mam niczego takiego.

Zoey podniosła wzrok i z uśmiechem spojrzała na Jonasa.

- Przyniosłam kilka taśm, które miałam w samochodzie. Przekonałam się, że niemowlaki uwielbiają reggae.

- Naprawdę?

- Tak. Przynajmniej te dzieciaki, które brały udział w moim eksperymencie.

- A ile ich było? Mam na myśli dzieci.

- Troje. A właściwie czworo, wliczając Jules.

- Jules?

Zoey skinęła głową.

- To imię pasuje do niej lepiej niż Juliana. - Znów spojrzała czule na dziewczynkę.

Z każdą chwilą Jonas czuł się bardziej ogłupiały. Działy się rzeczy przedziwne. Wręcz niewiarygodne. Zoey Holland rezydowała w jego domu, kulturalnie z nim rozmawiała, w ramionach kołysała niemowlę, któremu nadała czułe zdrobnienie, i do tego zachowywała się tak, jakby to była najnormalniejsza sytuacja pod słońcem.

- Nie... nie wiem - wyjąkał. - Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, nigdy o tym nie myślałem.

Zoey pochyliła głowę w stronę dziecka, które patrzyło na nią z prawdziwym uwielbieniem.

- Uważam, że ona naprawdę wygląda jak Jules.

Jakby na potwierdzenie tych słów niemowlak zaczął gaworzyć radośnie. Zoey roześmiała się i wstała z fotela.

- Nie miałam pojęcia, co zamierzał pan jeść na kolację - stwierdziła. - Pozwoliłam więc sobie przygotować potrawkę z owoców morza i sałatę.

A więc czeka mnie też kolacja! zachwycił się Jonas. Na domiar wszystkiego rudowłosa bogini gotowała mu jedzenie!

- Skąd wzięłaś produkty? - zapytał. - Zawsze zjadam coś po drodze. W domu nigdy nie mam niczego. /

- Teraz pan ma. Jules i ja pojechałyśmy do sklepu i zrobiłyśmy zakupy. Przed wyjściem powiem, ile jest mi pan winien.

- Wzięłaś dziecko do sklepu? - z niedowierzaniem spytał Jonas.

- Przecież mówiłam.

- Wyprowadziłaś małą z domu? W taką pogodę? Poszłyście do sklepu? W publiczne miejsce? - wyliczał zgorszony.

Zoey podeszła bliżej Jonasa i roześmiała się głośno.

- Dziś był śliczny i ciepły dzień. Ja...

- Było zimno!

- Ja i Jules bawiłyśmy się świetnie. Ona ma już trzy miesiące, doktorze Tatę. Jest idealnie zdrowa. I była ciepło ubrana, stosownie do tej pory roku. Nie musi jej pan ukrywać w domu. Przeciwnie, powinna znajdować się często wśród ludzi, w różnym otoczeniu. To pobudza zmysły dziecka. Będzie znudzone, bez przerwy przebywając w domu. Niech pan o tym pomyśli, bo może dlatego mała ciągle płacze.

Zoey zatrzymała się przed Jonasem. Na tyle blisko, że mógł wyciągnąć rękę i odgarnąć pasmo włosów, które opadło jej na twarz, tak jak miał na to ochotę. Zanim zdążył się poruszyć, Zoey wyciągnęła do niego ręce z Juliana.

- A teraz proszę ją pocałować i wziąć w objęcia - poleciła. Kiedy tylko Jonas zbliżał się do niemowlęcia, natychmiast ogarniała go panika. Zrobił krok wstecz.

- Nie mogę - powiedział. Zoey podeszła bliżej.

- Oczywiście, że pan może. Potrząsnął głową.

- Ty ją jeszcze potrzymaj.

- Pan ją teraz potrzyma.

Niechętnie wyciągnął ręce przed siebie. Zoey nie spuszczała z niego wzroku. Po dłuższej chwili skrzywiła się lekko.

- Sam pan widzi teraz, że to pański problem - oznajmiła.

- Jaki problem? Co za problem?

- Pan się jej boi.

- Jasne, że się boję. Każdy by się bał.

- O rany... - Zoey westchnęła głośno. - Przecież to dziecko, doktorze Tatę. Dlaczego ciągle muszę panu o tym przypominać? Nie jest rabusiem, nie ubiega się o urząd publiczny i nie będzie wydzwaniać do pana, żeby wymusić na panu jakiś zakup. Nie ma żadnego powodu, żeby się jej obawiać. Ona nie ma nawet zębów! A teraz proszę pocałować małą i wziąć ją na ręce.

Z wahaniem Jonas pochylił się i pocałował Julianę w główkę. Ku jego wielkiemu zdumieniu wcale się nie rozpłakała. Odwróciła się w stronę stryjka, żeby zobaczyć, kto ją całuje, i uśmiechnęła się. Naprawdę uśmiechnęła. Jonas nie mógł sobie przypomnieć żadnej chwili w życiu, w której ktoś sprawił mu większą radość niż teraz Juliana, tą swoją rozradowaną buźką. Uśmiechała się do niego! W tym momencie poczuł się tak, jakby wyrosły mu skrzydła.

- A teraz proszę wziąć małą na ręce - powtórzyła Zoey. Już mniej niechętnie wyciągnął przed siebie ramiona. Ostrożnie podała mu dziecko. Był zdumiony, że obdarza go zaufaniem i wręcza mu wątłą istotkę. Przecież Juliana była już z nim przez ponad dwa miesiące, uprzytomnił sobie. I do tej pory nie zrobił jej nic złego. Nawet na samym początku, w pierwszych tygodniach, kiedy była maleństwem, jakoś sobie radził. Karmił ją, przewijał i mył, prawda? Musiał robić to, co powinien. A fakt, że dziecko go nie pokochało, to zupełnie inna sprawa. W każdym razie krzywdy Julianie nie uczynił.

- Teraz jest dobrze - oceniła Zoey, gdy wziął dziecko na ręce.

Czekał na pierwszy objaw niezadowolenia ze strony Juliany. Kiedy brał ją w objęcia, natychmiast wybuchała płaczem. Tym razem jednak tylko zakwiliła cichutko i lekko się poruszyła, kiedy przesuwał ją na rękach. Nawet wtedy, widząc, kto ją trzyma, nie zaczęła płakać. Wbiła wzrok w Jonasa i nie odrywała od niego błękitnych ocząt, przyglądając mu się z uwagą.

- Co z nią zrobiłaś? - zapytał Zoey, równocześnie ze zdumieniem patrząc na dziecko. - Jest idealnie spokojna. Nie płacze. Czy czegoś dodałaś do pożywienia?

- Oczywiście, że nie - odparła Zoey ze śmiechem. - Po prostu poczuł się pan pewniej przy dziecku, a ono natychmiast to wyczuło. Dzieci odbierają nasze emocje. Jeśli jest się przy nich nieobecnym duchem, stają się takie same. Jeśli jest się zadowolonym i pełnym zaufania, od razu czują się podobnie. Przejmują nasze reakcje. Powinien pan spędzać z dzieckiem więcej czasu, doktorze Tatę. Trzymać małą na rękach i dotykać. Musi pan nabrać więcej odwagi, poczuć się lepiej w towarzystwie niemowlaka. Jules powinna wiedzieć, że pan się o nią troszczy.

- Jonas - powiedział, nie odrywając wzroku od Juliany.

- Słucham? - spytała Zoey.

- Mam na imię Jonas. Mów mi po imieniu.

Znów dostrzegła błysk w jego oczach. Taki sam, jaki zaniepokoił ją wczoraj po południu, kiedy to doktor Tatę powiedział o swoim urodzinowym życzeniu, dotyczącym także jej osoby. Że się spełni. Miał wzrok palący i sugestywny. Obiecujący coś, czego nie miał prawa jej przyrzekać. Wzrok, pod wpływem którego poczuła się niewyraźnie. Od którego w dziecinnym pokoju zrobiło się nagle gorąco.

- Dobrze - powiedziała cicho.

- No to powiedz wreszcie - polecił.

- Co?

- Nazwij mnie Jonasem.

Zaschło jej nagle w ustach, lecz wymówiła jego imię:

- Jonas.

Uśmiechnął się, a w wyrazie jego twarzy pojawiło się coś, co ją speszyło. Nie chcąc zastanawiać się nad tym, co dzieje się między nimi, Zoey ruszyła żwawo w stronę drzwi i przekroczyła próg.

- Idę sprawdzić, co z kolacją - oznajmiła. - Zjemy i zaraz potem będziemy mogli omówić podstawowe sprawy dotyczące opieki nad niemowlęciem. A potem wrócę do domu. Odpowiada ci taki plan?

Jonas przełożył Julianę z jednego ramienia na drugie i jeszcze szerzej uśmiechnął się do Zoey. Czuł się znacznie bardziej pewny siebie. Niestety, uczucie to nie dotyczyło już tylko stosunku do niemowlęcia, które trzymał na rękach, i objęło stojącą przed nim wysoką, rudowłosą kobietę. A pewność siebie należała do cech, które u Jonasa Tate'a Zoey ceniła najbardziej.

Radziła sobie ze złym humorem lekarza. Potrafiła uporać się z jego niechęcią okazywaną ludziom. Dzięki temu nie miała nigdy kłopotu z przeciwstawieniem się Jonasowi, w każdych okolicznościach.

Teraz jednak czuła, że sytuacja się zmienia i że ziemia usuwa się jej nieco spod nóg. Najgorsze ze wszystkiego było to, że zawarła z Jonasem umowę i że opieka nad dzieckiem miała potrwać przez całe dwa tygodnie. Im więcej pewności siebie będzie w tym czasie okazywał Jonas, tym prawdopodobnie więcej straci ona sama. A pewność siebie jest zbyt cenną cechą, by można było pozwolić sobie na jej utratę. Zoey nie było na to stać.

- Kolacja, jeśli to cię interesuje, będzie gotowa za kwadrans - oznajmiła, wycofując się z dziecinnego pokoju.

- Oczywiście, że mnie to interesuje - oświadczył Jonas.

- To świetnie - odparła z niepewnym uśmiechem. - Zawołam cię, kiedy będę... kiedy jedzenie będzie gotowe. Zgoda?

- Poczekam. Zoey! - zawołał, kiedy odwróciła się i stanęła do niego plecami.

- Słucham? - spytała przez ramię.

- Nie każ mi długo czekać.

Roześmiała się głośno. Miała nadzieję rozproszyć seksualne napięcie, które ni stąd, ni zowąd pojawiło się między nimi. Niestety, jej śmiech nie był beztroski i wesoły. Bardziej przypominał odgłos wydawany przez małego, wystraszonego zwierzaka, który znalazł się nagle w blasku świateł nadjeżdżającej ciężarówki.

Jedyne, co powinna zrobić, to salwować się ucieczką.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Po kolacji, gdy Juliana spała spokojnie w koszyku, Jonas porządkował kuchnię, a Zoey siedziała w salonie i zastanawiała się, co u licha właściwie robi w domu nieznośnego doktora Tate'a.

U Jonasa, podpowiedział jej jakiś wewnętrzny głos. Od tej pory powinna przecież zwracać się do niego po imieniu.

Westchnęła mimo woli. Myśląc o doktorze Tacie lub z nim rozmawiając, używała jego imienia. Takie bezpośrednie zwracanie się do człowieka, który w gruncie rzeczy był jej nieprzyjazny, wręcz wrogi, okazało się niezwykle łatwe i naturalne.

- To fatalnie - szepnęła do dziecka śpiącego w wiklinowym koszyku. Poprawiła flanelowy kocyk Juliany i okryła jej nóżkę. - Fatalnie.

- Dlaczego fatalnie? - zapytał Jonas, wchodząc do salonu. Zoey zwróciła głowę w jego stronę. Przebrał się przed kolacją i miał teraz na sobie workowaty beżowy sweter i wypłowiałe dżinsy. Podwinięte rękawy odkrywały przedramiona. Najbardziej podniecające, jakie Zoey miała kiedykolwiek przyjemność oglądać. Obcisłe dżinsy ujawniały kształt zgrabnych, wąskich bioder i szczupłych ud. Na nogach miał grube wełniane skarpety i nic więcej.

Jest bez butów, uprzytomniła sobie po raz dziesiąty. Jonas ją zadziwiał. Od tej strony nawet nie potrafiła go sobie wyobrazić. W zwykłym, domowym ubraniu wyglądał niezwykle podniecająco. Do tej pory jej stosunki z tym człowiekiem układały się źle, teraz stały się nie do zniesienia. Przestał ją złościć, a zaczął intrygować i pociągać. Było to okropne. Zoey nie znosiła ludzi intrygujących. Z reguły znajomość z nimi nie prowadziła do niczego dobrego.

- Nic takiego - odrzekła szybko. - Jules i ja właśnie ucięłyśmy sobie małą pogawędkę. Jak kobieta z kobietą. Babskie plotki.

Jonas skinął głową. Westchnął. Słaniał się ze zmęczenia.

- Znów się obudziła?

- Nie. Właściwie nie. Był to mój monolog.

Podszedł bliżej, stanął obok Zoey i z zatroskaną miną patrzył na dziecko. Juliana spała grzecznie.

- Marzę o tym, żeby ciągle spała - mruknął Jonas pod nosem.

- Nie zaczęła jeszcze przesypiać całej nocy?

- Budzi się co dwie godziny i żąda, żeby ją karmić. Zoey odwróciła się twarzą do Jonasa.

- Nie powinna tak się zachowywać. To nie jest normalne. Już teraz może spać dłużej bez przerwy. Wiele niemowląt w tym wieku, również karmionych butelką, śpi w nocy po siedem lub osiem godzin. A niektóre nawet dłużej. Jeśli nawet dziecku pomyliły się dni z nocami, to i tak nie powinno być karmione zbyt często. Na pewno nie co dwie godziny, lecz rzadziej.

Jonas zmrużył oczy.

- Nie karmić jej co dwie godziny? Zoey potrząsnęła głową.

- Ile pokarmu dostaje jednorazowo? Wzruszył ramionami.

- Po wypiciu mniej więcej połowy butelki traci zainteresowanie jedzeniem. Potem zasypia na chwilę. Dzieje się tak od samego początku. Od chwili w której się tutaj zjawiła. Dużo dzisiaj zjadła?

- Tak. Za każdym razem opróżniała całą butelkę. Nie co dwie godziny, lecz co pięć. Powinna jeść więcej i rzadziej niż do tej pory. - Zoey z niedowierzaniem popatrzyła na stojącego obok mężczyznę. - Nie rozmawiałeś na ten temat z pediatrą?

- Rozmawiałem. Podczas badania, kiedy skończyła dwa miesiące. Zbytnio się nią nie przejął.

- Wobec tego należy znaleźć małej innego lekarza - oświadczyła Zoey. - Powinien porozmawiać z tobą na te tematy. I przez cały czas, od ponad dwóch miesięcy, bez przerwy wstajesz w nocy i karmisz co dwie godziny?

W odpowiedzi Jonas skinął głową.

- Jezu, nic dziwnego, że tak okropnie wyglądasz! Skrzywił się wyraźnie. Nie był to komplement.

- Dzięki za miłe słowa - mruknął.

- I nic dziwnego, że nie można było z tobą wytrzymać. Stałeś się nieznośny.

- Zoey...

- Powiedz, kiedy po raz ostatni przespałeś całą noc? - przerwała mu, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej.

Zmęczony Jonas westchnął głęboko i przesunął ręką po twarzy.

- Nie pamiętam. Ale na pewno było to jeszcze przed przyjazdem Juliany. - Rzucił okiem na dziecko. - Dlatego potrzebowałem twojej pomocy. Nie umiem nawet jej karmić. A jeśli już wyrządziłem małej jakąś nieodwracalną krzywdę? Może do końca życia będzie cierpiała dlatego, że przez te dwa i pół miesiąca źle się nią zajmowałem i popełniłem błędy?

Zoey zrobiło się żal Jonasa. W głosie lekarza brzmiało autentyczne zaniepokojenie. Dotknęła lekko jego przedramienia i położyła na nim rękę.

- Mała nie będzie cierpieć z powodu błędów, które popełniłeś. O to się nie martw. Dopóty rośnie i w stały sposób przybiera na wadze, wszystko jest w porządku. Tylko tym powinieneś się przejmować. - Uśmiechnęła się do śpiącego niemowlęcia. - Popatrz na nią. Jest pulchna i różowa. W świetnej formie. Karmiłeś ją właściwie, tyle że w niewłaściwych odstępach czasu. Oboje się tym zajmiemy. Zobaczysz, wszystko ułoży się dobrze.

Mówiąc to Zoey nadal trzymała rękę na przedramieniu Jonasa. Czuł ciepło przenikające przez skórę pod jej dłonią. Było coś niesamowicie zmysłowego w pomalowanych na czerwono, wypielęgnowanych paznokciach widocznych na jego odsłoniętym owłosionym przedramieniu. Odruchowo, bez zastanowienia, położył rękę na dłoni Zoey. Podobał mu się sposób, w jaki powiedziała: oboje się tym zajmiemy, i obiecała, że wszystko się powiedzie.

Podobał mu się także miękki i delikatny dotyk jej ręki. I to bardzo. Bardziej niż powinien. Miał ochotę spleść palce z palcami Zoey i przyciągnąć jej dłoń do swoich warg. Zanim jednak na to się zdecydował, Zoey cofnęła rękę i wsadziła szybko do kieszeni dżinsów.

Spojrzał na jej twarz i zobaczył, że tak samo jak on jest zmieszana i poruszona. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby rozładować napiętą, niezręczną atmosferę. Spojrzała na niego, odchrząknęła i odwróciła wzrok.

- Na to trzeba czasu - oznajmiła spokojnie.

Przez krótką chwilę Jonas sądził, że Zoey ma na myśli ich oboje. Być może sugerowała, że w niedalekiej przyszłości coś się wytworzy pomiędzy nimi.

Chwilę później uprzytomnił sobie jednak, że musiał upaść na głowę, sądząc, że tę kobietę ogarnęło miłe uczucie ciepła, podobnie jak jego. Rano, gdy chciał ją pocałować, odsunęła się szybko z absurdalnego powodu, którego nie potrafił pojąć do tej pory. Przed chwilą wysunęła rękę spod jego dłoni. Nie trzeba było być idiotą, żeby nie spostrzec, iż Zoey nie chce mieć z nim do czynienia.

- Na co trzeba czasu? - zapytał.

- Na to, żeby Mes przesypiała całą noc. Od razu to się nie stanie.

Jonas westchnął głęboko.

- Szkoda.

Zoey spojrzała na niego. Nadal wyglądała na niespokojną i zmieszaną.

- Naprawdę sam potrzebujesz więcej snu - powiedziała. - Jego brak prowadzi do różnych chorób. Sprawia, że ludzie czują się okropnie i niemal wariują. Jak pewnie wiesz, brakiem snu torturuje się więźniów.

- Coś mi się zdaje, że nie mam szansy się wyspać, przynajmniej na razie - oznajmił ponuro Jonas.

- Prowadzisz niezdrowy tryb życia. Musisz mieć kogoś do pomocy.

- Nie wiem, do kogo się zwrócić.

- Możesz... - urwała nagle. Odwróciła wzrok.

- Co mogę?

- Możesz poprosić o pomoc jedną z pielęgniarek od wcześniaków lub z pediatrii. A może nawet którąś z lekarek. Będą zadowolone, że mogą ci pomóc.

- A czy ty byłabyś zadowolona, mogąc przyjść mi z pomocą?

- Przecież to robię.

- Ale czy jesteś zadowolona?

Spojrzała na Jonasa. Był zaskoczony, widząc, że Zoey się śmieje.

- Tak. Szczerze mówiąc, jestem - odparła. Ją samą zdziwiło to rewelacyjne odkrycie. - Od dawna nie... - urwała, lecz zanim coś wtrącił, dokończyła: - Jeśli już dziś chcesz, żebym ci bardziej pomogła, chętnie to zrobię.

- Co zrobisz?

- Nie trzeba lekarza, żeby stwierdzić, że jesteś do cna wycieńczony. Musisz się wyspać. Jeśli chcesz, zostanę na noc i będę wstawała do płaczącej Juliany. Dzięki temu prześpisz spokojnie osiem lub dziewięć godzin. Bez snu dłużej egzystować nie sposób.

Zoey nie miała pojęcia, kiedy i dlaczego zdecydowała się zaproponować Jonasowi takie rozwiązanie, zwłaszcza że sama nie była wyspana. Słowo się rzekło, nie mogła się wycofać. I szczerze mówiąc, nie miała na to ochoty. Opiekując się Jules przez cały dzień, bardzo ją polubiła. Dziecko było urocze. Niemal od pierwszej chwili Zoey poczuła, że z małą dziewczynką łączy ją silna więź. Obie wcześnie straciły rodziców. I były wychowywane przez krewnych, którzy ich nie chcieli.

Godziny spędzone z Juliana sprawiły, że w Zoey odezwał się od dawna tłumiony instynkt macierzyński. Miała nieprzepartą ochotę widywać dziecko. Szkoda tylko, że pociągało to za sobą również oglądanie jego stryja.

- Chcesz zostać tu na noc? - zapytał Jonas. - Ze mną? Zoey z trudem stłumiła złość, którą wywołał w niej ton jego głosu, który sugerował jakiś podtekst jej decyzji. O seksualnej naturze.

- Nie, nie z tobą - stwierdziła, ze złości zgrzytając zębami. - Z Jules. Będę z nią spała w dziecinnym pokoju. A w ogóle to zapomnij o mojej ofercie - dodała szybko, zdając sobie sprawę z dwuznaczności propozycji, którą złożyła Jonasowi. Mógł źle ją zrozumieć i pewnie tak się stało. - Po namyśle sądzę jednak, że będzie lepiej, jeśli wrócę do domu.

To podobne do Jonasa Tate'a, że zaraz uzna, iż chcę się z nim przespać, pomyślała Zoey. Sama już doświadczyła tego, że najbardziej niewinnym sytuacjom nadawał seksualny podtekst.

Bez dalszego komentarza wzięła torebkę i poszła do holu, żeby wyjąć z szafy skafander. Za żadne skarby świata więcej już nie pomoże temu łobuzowi, mimo że polubiła jego bratanicę; Będzie musiała wymyślić jakiś inny sposób wydobycia Juliany z opresji. Taki na przykład, jak wepchnięcie jej wstrętnego stryjka pod jadący autobus.

- Poczekaj, Zoey! - zawołał, kiedy otwierała szafę. Położył rękę na drzwiach i z powrotem je zamknął. - Nie chciałem, żeby moje słowa tak zabrzmiały.

- Czyżby? - zapytała, nie patrząc w jego stronę. Zanim odpowiedział, zawahał się na chwilę.

- Może i chciałem - przyznał. - Ale zrozumiałaś je opacznie.

Nadal stała odwrócona. Starała się mówić spokojnie.

- Zupełnie cię nie rozumiem. W szpitalu traktujesz mnie zawsze jak jakąś przeszkodę, którą musisz pokonać. O wszystko masz pretensje. Besztasz mnie o byle co i bez przerwy o wszystko się czepiasz. Ciągle prowokujesz. Z mojego życia robisz w pracy piekło. A teraz nagle stałeś się... stałeś...

- Jaki teraz jestem? - zapytał spokojnie, stojąc nadal za plecami Zoey.

Westchnęła i zdenerwowana odwróciła się twarzą do niego. Robiąc to poczuła, że coś przytrzymuje jej włosy. Zbyt późno zauważyła, że jeden kosmyk Jonas okręcił sobie wokół palca. Stał teraz zaciskając dłoń. Nadal patrzył wprost na Zoey.

Poczuła tę pieszczotę każdym nerwem swego ciała. Przez długą chwilę była w stanie tylko obserwować ruch dłoni Jonasa zaciskającej się na jej włosach. Zastanawiała się, jak zareagowałaby na jego bezpośrednie dotknięcie. Ogarnęła ją fala gorąca, od stóp aż do głowy. Wysiłkiem woli wyciągnęła rękę, chwyciła pasmo włosów i wysunęła je ostrożnie z palców Jonasa.

- Do licha, co ty wyczyniasz? Próbujesz flirtować ze mną? - wyszeptała szorstkim głosem, w którym przebijał niesmak. Zebrała włosy na karku i zarzuciła na plecy, tak że znalazły się poza zasięgiem rąk Jonasa. - Oświadczasz mi się? Po tym, jak mnie uprzednio traktowałeś, to naprawdę nie ma sensu.

Ku jej zaskoczeniu, Jonas wydawał się wcale nie słyszeć jej słów. Tępym wzrokiem spoglądał na pustą dłoń, w której przed chwilą trzymał pasmo włosów o blasku miedzi. Wreszcie opuścił rękę i podniósł głowę. Popatrzył na Zoey. Uśmiechem skwitował jej oskarżenie. I zaczął się głośno śmiać.

Najbardziej ze wszystkiego nienawidziła, kiedy z niej kpiono. I fakt, że zrobił to Jonas, jeszcze bardziej ją rozzłościł.

- Czy powiedziałam coś śmiesznego? - zażądała wyjaśnień.

- Sądzisz, że oświadczam ci się? Tobie? - zapytywał, niemal pokładając się ze śmiechu. - Postradałaś zmysły? Każdy mężczyzna wolałby chyba umrzeć, niż ci się oświadczyć.

Przymrużonymi oczyma Zoey spojrzała na Jonasa.

- Tak sądzisz? - wycedziła.

Śmiał się teraz już trochę mniej głośno.

- Oczywiście. Żaden mężczyzna zdrowy na umyśle nawet by się do ciebie nie zbliżył. Bałby się stracić ważną część swego ciała.

Jeszcze mocniej zacisnęła zęby.

- Tak sądzisz? - powtórzyła.

- Jasne. Przecież to, co mówię, nie jest dla ciebie żadnym zaskoczeniem.

- Dlaczego nie jest dla mnie zaskoczeniem to, że w mojej obecności mężczyźni lękają się o... o swoją męskość? - chciała się dowiedzieć. Uznała, że powinna znać odpowiedź na to pytanie.

Wlepił w Zoey wzrok. Zaskoczyła go zupełna niewiedza tej kobiety o sobie samej.

Kipiała teraz ze złości. Czekała, co powie Jonas.

- Och, daj spokój. Przecież świetnie wiesz. W szpitalu wszyscy mężczyźni o tym mówią.

- O czym?

- Że masz czarny pas w karate. Opowiadają też, jak załatwiłaś Jeffa Pearsona. Jednym kopnięciem w... Wiesz zresztą, w co.

Zoey lekko uniosła brwi. Robiła tak przed zadaniem ciosu. Tym razem jednak się powstrzymała.

- Jeff Pearson w zupełności na to zasłużył - wyjaśniła. - Miał szczęście, że po tym, co zamierzał zrobić, nie wezwałam glin i nie oskarżyłam go o napaść na tle seksualnym. Jak sądzę, żaden mężczyzna w szpitalu o tym nawet nie wspomniał. Mam rację?

Jonas natychmiast przestał się śmiać.

- Co ci zrobił? - zapytał.

Zoey już miała dość tej rozmowy. Doktor Tatę reagował jak typowy mężczyzna, chciał poznać pikantne szczegóły. Nie można było prowadzić z nim sensownej konwersacji. Czyżby o tym wcześniej nie wiedziała? Jak mogła tak szybko zapomnieć, jakim był człowiekiem? Przypomniała sobie to teraz i powróciła cała nienawiść do niego. Od dnia w którym znalazł się w szpitalu Seton General, zadręczał ją nieustannie. A teraz nagle zaczął zatruwać Zoey życie osobiste. Dlaczego, do licha, była tak głupia i zgodziła się mu pomóc?

- Nieważne - mruknęła znużonym głosem. Ponownie odwróciła się w stronę szafy i wyjęła skafander. Włożyła go i zaczęła nerwowo zaciągać suwak, marząc o szybkiej ucieczce. Jak na złość, zamek zaciął się i nie mogła go zapiąć.

- Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście jednakowi - dodała, mocując się z suwakiem, raczej po to, żeby powstrzymać Jonasa od dalszych pytań o jej osobiste sprawy. - Uważacie, że robicie łaskę kobiecie, zamieniając z nią parę słów przy kolacji, a potem nie jesteście w stanie pojąć, dlaczego, kiedy słońce zajdzie, nie ma ochoty iść z wami do łóżka.

Wreszcie Zoey zapięła suwak. Podniosła głowę i zobaczyła, że Jonas jej się przygląda. Z rękoma na biodrach, spoglądał na nią ponuro.

- Jeff przynajmniej zaprosił mnie najpierw na kolację do restauracji, zanim zaczął być agresywny - powiedziała. - A ty? Myłeś tylko brudne naczynia. I to we własnym domu.

Zoey wmawiała potem w siebie, że jedynym powodem, dla którego nie zamknęła natychmiast za sobą wyjściowych drzwi, było to, że Jonas zagradzał jej drogę. Tak naprawdę czekała, aż on zaprzeczy, że wszyscy mężczyźni są jednakowi. Pragnęła, aby zapewnił, iż różni się od pozostałych. Chciała, żeby powiedział coś, co zmieni jej stosunek do płci brzydkiej. I, co gorsza, pragnęła też, aby znów jej dotknął. Na samą tę myśl nie ogarnął jej strach. Nie uciekła w panice z domu Jonasa.

On tymczasem sięgnął do klamki i otworzył drzwi przed Zoey. Owionęło ich zimne, marcowe powietrze. Jeszcze bardziej lodowaty był wzrok Jonasa.

- Jeśli tak to odbierasz - powiedział spokojnie - to znaczy, że masz rację. Będzie lepiej, jeśli już sobie pójdziesz.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować. Niepokoił ją los Juliany w ciągu najbliższych godzin. Zaraz potem jednak uprzytomniła sobie, że Jonas od ponad dwu miesięcy jakoś radzi sobie z dzieckiem. Nie była odpowiedzialna za losy tej dwójki. Jeśli chciał, żeby wyszła, powinna zrobić to od razu. Nie było żadnego powodu, dla którego miałaby zostać w jego domu.

Przykra była myśl, że Jonas i Juliana jej nie potrzebują. Mimo swych zapewnień sprzed paru chwil bardzo chciała zostać. I to nie obecność dziecka wyzwoliła w niej takie pragnienie, pomyślała, czując jednocześnie niesmak do własnej osoby.

Jonas nadal stał w otwartych drzwiach. Był to widomy znak, że nie podziela jej odczuć. Tak więc zamiast powiedzieć mu, że nie uważa go za takiego samego łajdaka jak Jeffa Pearsona, i zamiast nalegać, że pomoże opiekować się Juliana, odwróciła się bez słowa i opuściła niegościnny dom.

Cicho zamknął za nią drzwi. Stając w lodowatym wietrze, Zoey pomyślała sobie, że bardziej przykrego dźwięku niż świst wichru jeszcze nigdy nie słyszała.

- Hej, ruda, czemu jesteś taka ponura?

Od pięciu minut Zoey nie widzącym wzrokiem błądziła po karcie pacjenta, niezdolna przypomnieć sobie, po co w ogóle brała ją do ręki. Melancholijny nastrój, w jakim się znajdowała, nie zamierzał ustąpić. Ogarnął ją dwa dni temu, kiedy to w piątek wieczorem opuszczała dom Jonasa.

Podniosła wzrok znad karty i zobaczyła Coopera Dugana, jednego z sanitariuszy szpitalnego pogotowia. Opierał się o kontuar w dyżurce pielęgniarek.

- Cześć, Coop - powitała go, odkładając kartę. - Nie jestem ponura, lecz trochę zamyślona. Jak to się zdarza w poniedziałek przed świtem. Co robisz tutaj o tej porze? Też, podobnie jak mnie, wrobili cię w trzecią zmianę?

Skinął głową. Długie, jasnoblond włosy opadły mu na czoło i badawczo spoglądające na Zoey zielone oczy.

- Od czasu do czasu daję się wrobić i biorę nocne dyżury. Właśnie przywiozłem gościa z zawałem. Założyłem się o dwadzieścia dolców, że facet nie przeżyje do rana. Pomyślałem więc sobie, że połażę tu przez chwilę i poczekam, żeby sprawdzić, czy wygrałem zakład.

- Cooper! - wykrzyknęła zgorszona Zoey. - Jak mogłeś zrobić coś podobnego! Czy ci nie wstyd?

Wzruszył ramionami.

- Gdy go dowieźliśmy, wyglądał marnie. Jasne, że mogę się mylić. Byłoby to nie pierwszy raz. Słyszałem, że bierzesz teraz nocne dyżury i pomyślałem, że może wyjdziemy oboje coś przekąsić. Co ty na to? Masz chyba zaraz jakąś przerwę?

Zoey westchnęła i spojrzała na zegarek.

- Niestety, dopiero za godzinę.

Zoey i Cooper przyjaźnili się od lat. Jako nastolatki poznali się w schronisku młodzieżowym. Po ucieczce z domu Zoey przez miesiąc błąkała się po ulicach Filadelfii. Chętnie zapomniałaby o tamtych czasach. Jedynym miłym wspomnieniem była zadzierzgnięta wówczas przyjaźń z Cooperem. Mając czternaście lat, uciekała od marnego życia. Jak może być ono nieszczęśliwe, przekonała się dopiero znalazłszy się na ulicy.

- Świetnie. Co powiesz na wspólne śniadanko? - zapytał Cooper. - Ja stawiam. Za godzinę będę bogatszy o dwudziestaka.

Zoey pokręciła głową.

- Nic z tego. Nie uraczysz mnie bułką kupioną za pieniądze wygrane dzięki tak wstrętnemu zakładowi. A poza tym będę zajęta. Przez cały dzień. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Co będziesz robiła?

- Opiekowała się dzieckiem. Skrzywił się okropnie.

- Jak możesz robić coś takiego! Przez cały dzień jesteś przecież otoczona wrzeszczącymi bachorami. Od czasu do czasu powinnaś, jak sądzę, mieć trochę czasu dla siebie.

- Mam wiele czasu dla siebie - odparła, w myśli dodając, że za często spędza go samotnie. - A poza tym bardzo lubię zajmować się dziećmi.

- Bo nie masz własnych.

- Świetnie wiesz, dlaczego.

Cooper skinął głową i mrugnął do Zoey.

- Jasne. Zaraz powiesz, że świat jest obrzydliwy. Zbyt okropny, aby począć nowe dziecko, które będzie cierpieć. Eeee... Takie tam gadanie. - Nachylił się nad kontuarem i pociągnął lekko Zoey za koński ogon. - Lepiej uważaj. W dzisiejszych czasach możesz nawet uwierzyć w coś takiego - dodał.

- Wierzę.

Popatrzył na nią sceptycznie.

- A to, że nie masz dzieci, wypływa z faktu, iż jesteś zbyt przerażona, aby dopuścić do siebie mężczyznę, który stałby się ojcem twego dziecka. Mam rację? Twoja postawa nie ma nic wspólnego z tym, co spotkało Eddie'ego.

Na policzkach Zoey ukazała się ognista łuna. W przeciwieństwie do innych mężczyzn Coopera trudno było zrazić. To on wyciągnął ją swego czasu z najgorszych tarapatów. Był jedynym człowiekiem, który znał ją w czasie rozpaczy i słabości. I nie bał się jej nigdy. Był to chyba jeden z wielu powodów, dla których tak bardzo go lubiła.

- Cooper, gadasz bez sensu - skarciła go. - To nie ma nic wspólnego ze strachem. Nie wiąże się z tym, co wydarzyło się... Eddie'emu. - Jak wiele czasu upłynęło od chwili, w której po raz ostatni wymówiła to imię!

Cooper się odprężył.

- Zapominasz, z kim rozmawiasz - upomniał ją. - Po tym, co się stało, twoja postawa jest całkowicie usprawiedliwiona. Jednak...

- To, co się stało - przerwała mu szybko - jest fragmentem mojej przeszłości i do niej należy. Nie ma nic wspólnego z tym, kim jestem dzisiaj.

Skinął głową, lecz było widoczne, że go nie przekonała.

- Zgoda. Masz rację - mruknął.

- Chyba powinieneś zobaczyć, czy delikwent, o którego życie się założyłeś, jeszcze nie umarł - odrzekła cierpkim tonem. - Mam moc roboty. Muszę się do niej zabrać.

- Zrozumiałem i odmeldowuję się. - Zasalutował z uśmiechem.

Kiedy odszedł, Zoey przypomniało się, o co miała go zapytać.

- Hej, Coop! - zawołała.

- Tak? - Obrócił się na pięcie.

- Spędzasz sporo czasu we wschodnim skrzydle szpitala. Mam rację?

Wzruszył ramionami.

- Jasne. Jeśli brak wyjazdów, to gdzie mam być? A poza tym pracują tu wszystkie najładniejsze pielęgniarki - dodał, mrugnąwszy do Zoey.

Zignorowała ten komplement.

- A więc spędzasz wiele czasu na plotkach.

- Wolałbym nazwać to raczej transferem informacji - mruknął pod nosem.

- Zgoda. Niech będzie transfer - przystała na to wymyślne określenie. - Czy ty... - zatrzymała się, nie wiedząc, jak sformułować pytanie, by nie wymknęła się jej żadna zbędna informacja. - Czyś kiedykolwiek słyszał jakieś rozmowy na mój temat?

Cooper uniósł brwi. Albo był zdziwiony, albo chciał zyskać na czasie. Zoey nie była pewna.

- Rozmowy? - powtórzył. - Na twój temat?

- Tak. O mnie.

- Och, trudno powiedzieć. Faceci gadają o różnych rzeczach. O piłce, hokeju, alkoholu, stewardesach, broni...

- O mnie - powtórzyła. - Czy kiedykolwiek rozmawiali o mnie?

Popatrzył na nią spode łba.

- Czemu pytasz?

- Wiem z wiarygodnych źródeł, że wśród mężczyzn naszego szpitala jestem powszechnie uznawana za... za zagrożenie dla ich... rodzinnych klejnotów.

- Ach, o tym mówisz. - Machnął lekceważąco ręką.

- Co to znaczy: o tym? Co masz na myśli? Czy to prawda? Naprawdę mam taką opinię wśród wszystkich mężczyzn w szpitalu?

- Nie przejmuj się, Zoey. Powinnaś uznać to za komplement. A zresztą nikt nie lubi Jeffa Pearsona.

- Ale...

- My, mężczyźni, bardzo cię szanujemy. Uważamy za kumpla. Za jednego z nas.

Za jednego z nich? pomyślała z przerażeniem. Dobry Boże, która kobieta chciałaby być traktowana przez mężczyzn jak kumpel?

- A więc to prawda - stwierdziła z niesmakiem.

- Nie przejmuj się. O niektórych mówi się znacznie gorsze rzeczy. Co w tym złego, że twarda z ciebie sztuka? To żaden wstyd. - Pocieszywszy w ten sposób zaskoczoną Zoey, Cooper znów zasalutował i ruszył w stronę windy.

Twarda sztuka. A więc współpracujący z nią mężczyźni uważali ją za twardą sztukę! Jonas też tak myślał. No to co? To prawda. Była twarda. Przecież przez całe lata starała się wytworzyć w oczach ludzi właśnie taki obraz własnej osoby. Chciała, żeby mężczyźni trzymali się od niej z daleka. I osiągnęła to. Zostawili ją w spokoju. Czy nie na tym jej zależało?

Tak. Chciała tego. Niegdyś. Aż do przedwczoraj. Do chwili w której wkroczyła do domu Jonasa Tate'a, zobaczyła, jak bardzo męczy się on z niemowlęciem, i przekonała się, że ten człowiek również ma słabe punkty. Traci pewność siebie i potrafi się bać. Może więc nie wszyscy mężczyźni są tylko i wyłącznie samcami?

Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga nad ranem. Zastanawiała się, czy w dużym domu Jonas śpi spokojnie i czy Juliana przypadkiem nie płacze. Zoey czuła, że w jakimś sensie do nich przynależy. Z niewiadomego powodu uważała się odpowiedzialna za tę dwójkę.

Powinna im pomóc. Aż oboje poczują grunt pod nogami. Należało przynajmniej się upewnić, czy Juliana czuje się dobrze.

Druga nad ranem. Zoey sięgnęła po odłożoną kartę pacjenta. Wyobrażała sobie Jonasa w wiśniowych jedwabnych spodniach od piżamy, na jednym ręku trzymającego Julianę i drugą ręką usiłującego podgrzać butelkę. Oni mnie naprawdę potrzebują, stwierdziła. I to, że Jonas pozwolił w piątek wieczorem, by sobie poszła, wcale nie oznacza, że nie powinna wrócić dziś rano.

Z Jonasem Tate'em świetnie sobie poradzi. Podobnie jak z dziwnymi odczuciami, jakie ten człowiek w niej budzi. Przyrzekła to sobie solennie. Przecież była twardą sztuką.

ROZDZIAŁ PIĄTY

To jest zły sen, uznał Jonas, stając w spodniach od piżamy i szlafroku na progu swego domu. Zmarszczył czoło na widok uśmiechniętej, młodej kobiety znajdującej się na ganku. Słońce wyjrzało właśnie zza węgła i ozłociło długie włosy, które wystawały spod czerwonej miękkiej czapeczki, tworząc krąg światła wokół jej głowy, przypominający złotą aureolę. Zbyt dobrze wiedział jednak, że Zoey Holland nie jest aniołem. Emocje, które w nim wzbudzała, można by raczej nazwać szatańskimi.

Miała rozpięty skafander. Pod nim Jonas zauważył ciemnowiśniowy dres szkoły w Haddonfield i spłowiałe dżinsy. Dziś zdążyła się pozbyć szpitalnego uniformu. W jednej ręce trzymała papierową torbę z produktami spożywczymi, a w drugiej mały neseser weekendowy. Nie przyszła, żeby przekazać kopertę od Lily Forrester. Było jasne, że tym razem zamierza spędzić tu więcej czasu.

- Wróciłam - oznajmiła z lekkim uśmiechem, mijając Jonasa i wchodząc do domu.

Zamknął drzwi za gościem i ściągnął poły szlafroka, robiąc na pasku dodatkowy węzeł. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się zachowywał. Zoey nie wykazała dotychczas najmniejszej nawet ochoty, żeby go rozebrać. A gdyby teraz na to się zdecydowała, z pewnością by jej nie przeszkodził, bo spełniłaby jego pragnienia.

W tej nieoczekiwanej wizycie Zoey, z jej własnej woli.

było coś, co poruszyło Jonasa. Widok roześmianej twarzy jednak go rozzłościł.

- Po co przyszłaś? - zapytał.

- Opiekować się dzieckiem - wyjaśniła. - Czyżbyś o tym zapomniał, że mam zajmować się Jules przez najbliższe dwa tygodnie?

- Sądziłem, że się rozmyśliłaś. Wzruszyła lekko ramionami.

- Przyszłam, więc widocznie zmieniłam zdanie - odparła niewzruszona. - A ponadto jesteś mi winien forsę za piątkowe zakupy. - Wskazała wzrokiem papierową torbę, którą trzymała w ręku. - Dopiszę do rachunku. Gdzie mam położyć swoje rzeczy?

- Rzeczy? Jakie rzeczy?

- Piżamę, przybory toaletowe i takie tam drobiazgi. Jonas nadal usiłował zrozumieć jej nagłą zmianę frontu.

Nie pojmował intencji.

- Chcesz się tu wprowadzić?

- Tylko na dwa dni. Aż trochę się wyśpisz. Potem będę przychodziła rano i zostawała z dzieckiem do twego powrotu ze szpitala. Jak wiesz, ja też potrzebuję snu.

- Wiem, ale...

- Więc gdzie mogę położyć swoje rzeczy?

- Nie pracujesz teraz za Jeannette na nocnej zmianie. Jak sobie poradzisz?

- Przesunęłam godziny dyżurów. Na jutrzejszą i następną noc. Jonas popatrzył podejrzliwie na Zoey.

- Zadałaś sobie wiele trudu, żeby dla mnie zmienić w szpitalu cały rozkład zajęć.

- Zrobiłam to nie dla ciebie - przypomniała.

Jonas skinął głową. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zmęczony.

- Jasne. Jak mogłem zapomnieć? Robisz to tylko dla Juliany.

- Tak. Gdzie mogę położyć swoje rzeczy?

Podniósł ręce do czoła. Zachowywał się niezbyt przytomnie. Nie potrafił zebrać myśli.

- Poczekaj chwilę - powiedział. - Pozwól, niech się zastanowię. Naprawdę chcesz pomóc mi opiekować się Juliana?

- Jasne.

- Nawet po tym, jak cię podrywałem? Ironicznym gestem Zoey uniosła brwi.

- Ale przecież nic z tego nie wyszło. Zapewniłeś mnie również, że więcej nie będziesz próbował. Jestem pewna, że to wszystko było tylko nieporozumieniem - dodała szybko. - Mam rację?

Jonas z trudem pokonał chęć wzięcia jej w ramiona, całowania aż do nieprzytomności, by zilustrować, jak znakomicie odczytała jego intencje z tamtego wieczoru. Zamiast tego westchnął.

- Tak. Źle mnie zrozumiałaś - potwierdził. Uśmiechnęła się, świetnie wiedząc, że skłamał.

- Tak właśnie myślałam.

- Naprawdę zgodzisz się poświęcić aż dwa tygodnie, żeby pomóc mnie i Julianie? - zapytał łagodnym tonem.

- Tak.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Przez dłuższą chwilę Jonas w milczeniu przyglądał się Zoey, tak jakby widział ją po raz pierwszy. Jak zwykle, zachwycał się jej urodą. Zielone oczy przypominały barwą letnie łąki. Był zaskoczony pragnieniem, by zanurzyć dłonie i wargi w rudych włosach. Tym razem dostrzegł także inne, nowe rzeczy.

Zawsze uważał Zoey Holland za osobę irytującą, pyskatą babę, która nie znosi mężczyzn i uważa, że znaleźli się na naszej planecie tylko dlatego, żeby przynieść cierpienie kobietom. Dostrzegał wyłącznie takie cechy jej natury.

Teraz jednak stwierdził, że się mylił. W Zoey Holland tkwiła bowiem jakaś miękkość. Wykazywała brak pewności siebie. I nagle pojął wszystko. Zachowywała się tak wojowniczo dlatego, żeby ukryć prawdziwą osobowość.

Jonas zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej o tej kobiecie. To, że uchodziła za twardą, jeszcze bardziej przyciągało go do niej.

- Połóż rzeczy w pokoju obok sypialni Juliany - powiedział. - Stamtąd będziesz słyszała, co robi.

- Dobrze - odparła Zoey. Papierową torbę z zakupami postawiła na stoliku do kawy i z neseserem ruszyła w stronę schodów. - Chodźmy.

Zastanawiał się przez chwilę, jak by to było, gdyby zaprowadził ją wprost do swej sypialni i namówił, żeby tam spędziła z nim noc. Pewnie za taką propozycję podbiłaby mu oko, pomyślał natychmiast. I na dobre opuściłaby jego dom.

- Tędy - wskazał, odpędziwszy zdrożne myśli. Wyobrażenie sobie Zoey w łóżku, nagiej i roznamiętnionej, mąciło umysł. - Juliana teraz śpi - dodał, przechodząc do szeptu, kiedy znaleźli się na schodach.

- Jak zachowywała się przez ostatnie dni? Lepiej? - spytała Zoey, gdy szli na palcach obok drzwi do dziecinnego pokoju.

Jonas potrząsnął głową.

- Nie. A w piątek w nocy, po twoim wyjściu, wrzeszczała jak szalona i nie chciała się uspokoić. Widocznie nadal mnie nie znosi i nie chce, abym był blisko niej.

- Jestem pewna, że nie. o to chodzi.

Westchnął, nie przekonany, kiedy znaleźli się w pokoju, który przeznaczył dla Zoey.

- Powinieneś koniecznie zmienić pediatrę - przypomniała, kładąc neseser na łóżku. - Może to jakaś poważna sprawa.

Jonas usiłował odgonić obraz Zoey rzucającej się na łóżko i otwierającej przed nim ramiona.

- Pediatra, do którego chodzę, jest jednym z naszych najlepszych lekarzy w szpitalu - odparł ponurym głosem. Odchrząknął. - Zapewnia, że nie ma żadnych konkretnych powodów, dla których mała miałaby się tak zachowywać. Muszę więc zakładać, że winę ponoszę ja sam.

Zoey pragnęła zaprzeczyć. Chciała zapewnić Jonasa, że problemy Juliany nie mają z nim nic wspólnego. Nie była jednak pewna, czy mówiłaby prawdę. Szczerze powiedziawszy, od chwili w której po raz pierwszy go zobaczyła, bez przerwy jej samej sprawiał ciągłe kłopoty.

- Przestań o tym myśleć - poradziła. - Od tej pory ja przejmuję opiekę nad Jules. Będziesz miał więc chwilę wytchnienia. Dziś wyśpisz się porządnie. Nie masz pojęcia, jak dobrze czuje się człowiek po smacznie przespanej nocy. Jutro rano będziesz w dobrej formie. Jak nowy. Jonasie, zobaczysz, że wszystko się ułoży. Jestem o tym przekonana.

Oczy doktora Tate'a zapłonęły blaskiem, kiedy wymówiła jego imię. Zoey odniosła przy tym wrażenie, że jakieś dziwne, nieprzystojne myśli zaczęły chodzić mu po głowie. Nagle pokój wydał się jej za mały. Było zbyt ciepło i duszno. Tak, że ogarnęła ją ochota, by rzucić wszystko i uciekać gdzie pieprz rośnie.

- Czemu nie pójdziesz przygotować się do wyjścia? - zaproponowała. - Zejdę na dół i sama zajmę się zakupami. Kiedy Jules się obudzi, od razu do niej pójdę. Wyobraź sobie, że masz dziś wolne.

- Mam wolne - powtórzył powoli. Potrząsnął przecząco głową. - Co takiego? Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy miałem ostatnio wolny dzień. To dziwaczny pomysł.

W głosie Jonasa Zoey usłyszała nutę bezradności. Zrobiło się jej go żal.

- Jules do góry nogami przewróciła twoje życie. Mam rację?

Westchnął ciężko.

- Bardziej niż myślisz - potwierdził udręczonym głosem. - Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że takie małe i bezradne stworzenie, jak niemowlę, może w sposób nieodwracalny zmienić, a nawet zniszczyć życie człowieka, nigdy bym mu nie uwierzył. Nie potrafię ci opisać, jak bardzo Juliana zakłóciła moje życie.

- Sądzę, że potrafię to sobie wyobrazić - szepnęła Zoey. W jej głosie było coś, co go zaniepokoiło, ale zanim zdołał zadać pytanie, odezwała się ponownie:

- Masz do niej o to trochę żalu, prawda? - spytała. Wzruszył ramionami, lecz nie mógł zaprzeczyć, bo była to prawda.

- Tak - odparł. - Czasami. Chciałbym, aby wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Żeby było tak, jak przedtem. Jakby nic się nie zmieniło.

- To nie jest możliwe - uzmysłowiła mu Zoey. - Będzie więc lepiej, jeśli przestaniesz o tym myśleć. - Możesz sobie stworzyć nowe życie, mniej więcej normalne.

- Co masz na myśli?

- Stare nawyki zastąp nowymi. Kiedy wprowadzisz je w życie, poczujesz się bardziej normalnie.

Jonas uśmiechnął się lekko. Chciał uścisnąć Zoey za dobre, pocieszające słowa. Och, do diabła. Wcale nie dlatego pragnął wziąć ją w ramiona!

- Dziękuję - powiedział. To ją zaskoczyło.

- Za co?

- Za próbę pomocy.

- Pomogę ci bardziej. Sam się przekonasz. Pierwsze sześć miesięcy życia niemowlaka to zawsze najgorszy okres dla rodziców. Potem egzystuje się łatwiej.

- Mówisz jak z własnego doświadczenia.

Zoey ogarnęła nagle fala melancholii. Szybko się opanowała.

- Dwie dobrze znane mi pary małżeńskie stały się niedawno rodzicami. Stąd wiem. Sama nie chcę mieć dzieci.

- Mówisz to z przekonaniem.

- Dawno temu powzięłam taką decyzję.

- Dlaczego?

- To nieistotne.

- Jednak...

- Spóźnisz się do pracy, jeśli nie zaczniesz się zbierać - przerwała mu, zanim zadał następne pytanie dotyczące jej prywatnego życia. - Wszystko wskazuje na to, że lada chwila obudzi się Juliana. Muszę przedtem wykonać parę rzeczy. Zorganizować sobie pracę.

Jonas nie chciał wychodzić z domu. Pragnął pozostać i nadal rozmawiać z Zoey. Była to ich pierwsza dyskusja, która nie kończyła się przykrą wymianą zdań. Jonas pragnął dowiedzieć się o Zoey czegoś bliższego. Poznać przyczynę, dla której nie chce mieć dzieci, mimo że lubi z nimi przebywać. Najbardziej jednak chciał, żeby nadal na niego patrzyła w taki sposób, jak w chwili gdy ujrzał ją na werandzie. Zachowywała się tak, jakby naprawdę zależało jej na jego losie.

Nagle w sąsiednim pomieszczeniu rozległ się głośny płacz. Zoey błyskawicznie wybiegła z pokoju. Jonas został sam.

Dopiero teraz pojął, że to nie on dba o potrzeby dziecka. Robi to ktoś inny. I uzmysłowił sobie jeszcze jedno. Że w związku z tym poczuł się dziwnie zawiedziony.

Otrząsnął się z tych wrażeń, idąc za Zoey do kuchni. Przez cały czas trzymała dziecko na rękach. Sprawnie wyciągnęła z lodówki butelkę. Kołysała Julianę w ramionach, kiedy grzało się śniadanie. Niemowlę prawie przestało płakać. Zoey świetnie radziła sobie z dziećmi. Z powodzeniem wychowałaby gromadkę własnych. Ale nie chciała ich mieć. Jonas nie miał pojęcia, dlaczego.

- Idź już - powiedziała, sadowiąc się przy kuchennym stole i zabierając do karmienia Juliany. - Przestań o nas myśleć. Ciesz się ze swobody.

Ciesz się ze swobody. W głowie Jonasa rozbrzmiewały słowa Zoey. Wcale nie czuł się wolny. Będzie mu brak Zoey i Juliany. I był przekonany, że nie potrafi przestać o nich myśleć.

Skinął głową na pożegnanie i wycofał się z kuchni. Nigdy, nawet w najbardziej dziwacznych snach, nie wyobrażał sobie, że jego dom najdą dwie istoty rodzaju żeńskiego, z których żadna ani trochę go nie lubi. Najzabawniejsze było jednak to, że on sam, co sobie teraz uprzytomnił, polubił już je ogromnie.

- Lekcja numer jeden - oznajmiła Zoey tego wieczoru, kiedy wraz z Jonasem pochylała się nad małą plastykową wanienką, wstawioną do normalnej wanny. - Kąpanie dziecka.

Patrzyła na Jonasa i nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu. Miał obłęd w oczach. Był przerażony.

Posadziła dziecko w wanience. Radośnie wymachiwało rączkami i nóżkami. Jedną ręką Jońas podtrzymał główkę Juliany, drugą podłożył pod brzuszek. Widok drobnego niemowlęcia spoczywającego bezpiecznie w dużych, silnych męskich rękach wywołał uśmiech na twarzy Zoey. Istniała nadzieja, że ta dwójka jakoś się dogada.

- Muszę się tego uczyć? - zapytał Jonas. - Juliana będzie miała przecież niańkę. Kiedyś - dodał, wzdychając. - Gdy znajdę kogoś odpowiedniego. Kąpanie dziecka należy do niańki. Mam rację?

- W zasadzie tak - przyznała Zoey. - Ale stałeś się ojcem. Musisz więc znać zasady żywienia, zmiany pieluch i kąpania niemowlaka. Karmienia już się uczysz. Pieluchy, jak zdołałam się zorientować, zmieniasz całkiem sprawnie...

- Tę czynność też chętnie scedowałbym na niańkę - mruknął skrzywiony.

- Pozostaje więc kąpanie - kończyła wyliczać Zoey. - A może chcesz zatrudnić niańkę, która zamieszka u ciebie na stałe? - zawiesiła głos.

Zaprzeczył ruchem głowy.

- Tak więc musisz umieć wykąpać dziecko. Na wszelki wypadek. Być może jeszcze tego nie dostrzegłeś, ale maluchy błyskawicznie się brudzą. Czy Juliana już miała napadowe wymioty?

Oczy Jonasa rozszerzyły się szeroko.

- Napadowe wy... - Zamilkł na chwilę. - Dzieci mają takie rzeczy?

- Niektóre. Na szczęście, nie wszystkie. Nie przejmuj się zawczasu - dodała z uśmiechem. - Nie ma czym się teraz martwić, ale musisz być przygotowany na taką ewentualność.

Skinął głową. Nadal był wstrząśnięty tym, co usłyszał.

Podczas całej rozmowy Juliana siedziała spokojnie w wanience, przenosząc wzrok z Jonasa na Zoey i z powrotem, tak jakby śledziła przebieg rozmowy. Kiedy Zoey wreszcie na nią spojrzała, uśmiechnęła się radośnie i tłustymi łapkami zaczęła mocno bić w wodę, ochlapując dorosłych.

- Czy nie byłoby łatwiej myć ją na dole, na kuchennym blacie? - zapytał Jonas, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

- Być może - przyznała Zoey. - Musisz jednak nauczyć się kąpać ją w łazience. Im Juliana będzie większa, tym trudniej doprowadzisz się potem do ładu.

Rzucił okiem na wielką mokrą plamę, widoczną na jego niebieskiej koszuli, i zmarszczył czoło.

- Bardziej niż teraz? Zoey lekko się roześmiała.

- Ciesz się, że Juliana nie jest chłopczykiem. Przynajmniej nie musisz martwić się o to, że obleje cię strumyczkiem siusiu.

- Siusiu. Już dawno nie używałem tego słowa. Zdumiewające, jak bardzo się zmienia słownictwo człowieka, który ma dziecko. Na przykład śpioszki. Dlaczego nie nazywa się ich jakoś normalniej?

- To dopiero początek - ostrzegła Zoey. - Poczekaj, aż Jules zacznie mówić. Dziwne rzeczy, które będziesz powtarzał.

Julianie znudziła się kąpiel. Zaczęła wychlapywać wodę, której większość z pluskiem wylądowała na twarzy Zoey.

- Dobrze, już dobrze - uspokoiła dziecko. - Kończymy. Pokazała Jonasowi wszystkie stadia kąpieli. Trwało to trzykrotnie dłużej, niż gdyby myła małą sama. Przez cały czas jednak zachwycała Zoey delikatność Jonasa w stosunku do dziecka. Mógłby być artystą, a nie kardiologiem. Ma takie cudowne ręce, pomyślała.

- A teraz co? - zapytał po opłukaniu Juliany.

- Teraz ją wytrzyj.

- Czym?

- Och, nie wiem. Może spróbowałbyś ręcznikiem? - roześmiała się. - Sięgnęła po ręcznik, który umieściła w pobliżu wraz z innymi środkami potrzebnymi do utrzymania czystości dziecka. - Daj mi ją.

Jonas podał Julianę Zoey. Wycierała małą, podczas gdy on zbierał wszystko, co przynieśli do łazienki.

- Ma dużo więcej różnych kosmetyków ode mnie, a jest taka malutka - mruknął pod nosem.

- Uwielbiam zapach niemowląt - powiedziała Zoey, delikatnie wycierając główkę dziecka. Pochyliła się nad Jules i wciągnęła powietrze. - Jest słodki i czysty. Małe dzieci pachną nowością. To kształtujący się człowiek, pomyśl o tym, Jonasie. Jules ma dopiero trzy miesiące. Jaka będzie za trzydzieści lat? A za sześćdziesiąt?

- Nie potrafię być aż tak dalekowzroczny. Ledwie wiem, co z nami będzie w przyszłym tygodniu.

Zoey odwinęła z ręcznika drobną rączkę. Małe paluszki zacisnęły się natychmiast na jej dłoni.

- Ma długie palce - oznajmiła. - Może zostanie pianistką. Albo masażystką. Albo mistrzynią od wyrobu ciast.

- A może pielęgniarką - z uśmiechem dorzucił Jonas.

- Lub lekarką.

- Może.

- Lekarką, która daje w kość pielęgniarkom, podobnie jak jej staruszek.

- Hola, nie bądź złośliwa. Powiedziałem ci...

- Co ty na to, Jules? - Zoey przerwała Jonasowi, zwracając się do dziecka. - Chcesz przynależeć do cudownego świata medycyny?

Juliana zaczęła gaworzyć, lecz zaraz potem westchnęła. Nie była pewna.

- Zostanie pianistką - orzekła Zoey. Nadal wycierała dziecko, unikając przy tym starannie spojrzenia Jonasa. - Jest zbyt bystra na to, by dać sobą pomiatać humorzastym lekarzom.

Jonas nie mógł się nadziwić, jak Zoey delikatnie obchodzi się z Juliana. Poczuł nagły przypływ wzruszenia. Jak taka dziewczyna, wysoka, silna i oschła, potrafi być tak spokojna, ciepła i sympatyczna. Zoey Holland stanowiła prawdziwą zagadkę. W szpitalu zachowywała się jak rozzłoszczony byczek. W stosunku do Juliany była samą słodyczą. Mimo że pracowała na oddziale noworodków, Jonasowi nawet nie przyszło wcześniej do głowy, że może być tak czuła i opiekuńcza. Teraz widział ją właśnie taką. Tuliła w ramionach dziecko i wydawała się szczęśliwa.

Dlaczego więc, do licha, w stosunku do niego jest taka oschła? zastanawiał się Jonas. I dlaczego go to tak bardzo złościło, a nawet bolało?

- Lekcja numer dwa - oznajmiła, podnosząc się z krzesła. - Ubieranie dziecka.

- O, nie - zaprotestował. Wstał, lecz ruchem ręki odsunął od siebie Zoey z niemowlęciem. - Zaraz podasz mi te wszystkie koszulki, kaftaniki i śpioszki. Juliana nie znosi, jak się wkłada jej coś przez głowę. Od razu wrzeszczy, a ja tego nie trawię.

- Nie będzie wrzeszczała.

- Będzie.

Zoey wyciągnęła dziecko przed siebie.

- Weź ją. To jeszcze jeden powód, dla którego byłoby warto, żebyś trochę poćwiczył.

Juliana wrzasnęła już w chwili, gdy zaczął wkładać jej koszulkę przez głowę. Dopiero Zoey pokazała Jonasowi, jak rozszerzyć górny otwór, żeby przy wkładaniu koszulka nie zakłóciła widzenia dziecka. Zdradziła mu jeszcze kilka sekretów dotyczących przewijania, doświadczeń zdobytych przez lata praktyki na oddziale noworodków. Przyciemniła światło w pokoju, usiadła z małą na bujanym fotelu i dała Jonasowi parę wskazówek, co robić, żeby dziecko lepiej spało w nocy.

Potem usłyszał ze zdziwieniem, że śpiewa kołysankę. Do głowy by mu nie przyszło, że ten miły, ciepły głos może należeć do Zoey Holland.

Oprócz ogromnej wprawy w obchodzeniu się z niemowlętami ta kobieta miała jeszcze jedną wielką zaletę. Naturalną, wrodzoną zdolność opiekowania się dziećmi. Dlaczego wobec tego była tak oschła w stosunku do dorosłych? Tak sceptycznie do nich nastawiona?

I nagle ni stąd, ni zowąd Jonas doznał olśnienia. Zoey czuła się dobrze przy niemowlętach, bo jej nie zagrażały. Nie mogły zrobić krzywdy. Nie miał pojęcia, skąd ta myśl przyszła mu do głowy, wiedział jednak, że odkrył prawdę. Całe to agresywne zachowanie się Zoey, czarny pas w karate i opinia twardej sztuki, jaką miała w szpitalu... Nagle wszystko złożyło się w jedną, logiczną całość. Stwarzała pozory twardej, gdyż pragnęła ukryć swą słabość. Bała się.

Ale czego się obawiała? Jonas nie miał pojęcia.

Świadomość tego faktu sprawiła, że poczuł się dziwnie. Przedtem na widok Zoey natychmiast wpadał w złość. Musiał być ciągle na nią rozeźlony, żeby nie myśleć o innych rzeczach. Na przykład o tym, by lepiej ją poznać. Nie chciał żadnej kobiety. Baba nie była mu do szczęścia potrzebna. Zwłaszcza zarozumiała i pewna siebie, która do góry nogami przewróciłaby jego życie. I tak już miał pecha, że Juliana zakłóciła mu spokojną egzystencję. Kobieta pokroju Zoey z łatwością zadałaby ostateczny cios.

Musi wziąć się w garść, postanowił. Nie mogą go więcej nachodzić erotyczne myśli dotyczące tej kobiety. Zoey pomoże mu opiekować się Juliana. I to wszystko. Będzie musiał o tym pamiętać, kiedy znów zacznie się zastanawiać, jak wyglądałaby bez tego swojego szpitalnego uniformu...

Kiedy jednak słuchał jej łagodnego głosu, gdy tuląc do piersi dziecko, śpiewała mu kołysankę, zauważył, że blask światła pada na jej włosy, sprawiając, iż lśnią miedzianozłotym połyskiem. Wciągnął głęboko lekko korzenny zapach ciała Zoey, zmieszany z aromatem dziecięcego szamponu...

Z całej siły zacisnął powieki. Pragnął też wyłączyć wszystkie inne zmysły. Chyba wariuje. Mógłby przysiąc, że przed chwilą w oczach Zoey dostrzegł łzy.

Do diabła, zaczynał mieć obsesję na punkcie tej kobiety! Wiedział, że z czymś takim trudno sobie poradzić. Zwłaszcza że Zoey będzie przebywała w jego domu przez najbliższe dwa tygodnie. Te dni będą jednym pasmem udręki, ciągnąc się w nieskończoność.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nic z tego nie będzie, jakiś czas później pomyślał Jonas. Z szeroko otwartymi oczyma leżał w łóżku. Pierwszy raz od miesięcy miał okazję porządnie się wyspać. Był wykończony fizycznie i psychicznie. Należał mu się odpoczynek. Zamiast jednak spać, myślał o Zoey. O tym, jak wygląda, kiedy leży w łóżku. O tym, w czym śpi. I czy w ogóle ma coś na sobie.

Z jękiem przewrócił się na brzuch i ukrył twarz w poduszce. Wzięły w łeb wszystkie dawane sobie obietnice, że nie będzie miał żadnych erotycznych myśli związanych z tą kobietą. Śpij, do diabła, zaśnij wreszcie, nakazywał sobie. Jego umysł nie chciał podporządkować się poleceniu. Ukazał mu Zoey, pochyloną nad kołyską, okrywającą niemowlę. W spłowiałych, obcisłych dżinsach wyglądała fantastycznie. Jonas aż zacisnął dłonie w pięści, kiedy sobie przypomniał, jak bardzo chciał objąć jej zgrabny tyłeczek.

- Przystopuj, stary - mruknął głośno do siebie. - Donikąd cięto nie doprowadzi. Będziesz jeszcze bardziej wykończony.

Podniósł głowę i spojrzał na fosforyzującą tarczę budzika. Dochodziła północ. Leżał w łóżku od ponad godziny i w żaden sposób nie mógł zasnąć. Do diabła, co z nim się dzieje?

Może dobrze mi zrobi kieliszek koniaku, pomyślał. Kiedyś ta metoda zawsze okazywała się skuteczna na bezsenność. Wstał z łóżka, włożył szlafrok i boso zszedł na dół.

Nie zapalając światła, dotarł do barku i nalał sobie koniaku do kieliszka. Za oknami zaczął prószyć śnieg. Jonas stanął przy oknie. Patrząc na białe płatki opadające na ziemię, zaczął się rozluźniać. Taki widok zawsze działa uspokajająco na człowieka, pomyślał. Łagodzi wszelkie stresy.

Drgnął nagle, gdy za jego plecami zapaliła się lampa. Do pokoju weszła Zoey. Nie widząc Jonasa, podeszła do telewizora i włączyła odbiornik.

Obserwując ją, przypomniał sobie, że chciał wiedzieć, w co ubiera się na noc. W białą batystową koszulkę czy w cieniutką, z czarnej koronki? Znał już odpowiedź na swoje pytanie. Ani w taką, ani w taką. Zoey Holland sypiała we flaneli. W zwykłej, czerwonej, grubej piżamie, której rękawy sięgały aż do palców, a nogawki aż po kolana były wetknięte w grube wełniane skarpety.

Dlaczego widok ten go zdziwił? Właściwie nie powinien. Był to idealny nocny strój na tę porę roku. Praktyczny i ciepły. Taki jak sama Zoey. A ponadto do twarzy jej było w czerwonym kolorze.

- Dobry wieczór - pozdrowił ją cicho.

Jak oparzona drgnęła i obróciła się na pięcie. Jonas bał się, że zaraz rzuci się do ucieczki. Przycisnęła dłonie do serca, oddychała nierówno. Kiedy zobaczyła, że to Jonas, uspokoiła się trochę. Ale tylko na chwilę. Nagle opadła z sił. Był zmieszany.

- Nie mogłem zasnąć - powiedział tytułem usprawiedliwienia, zanim zdążyła o coś go oskarżyć. - Pomyślałem, że trochę koniaku pomoże mi się zrelaksować.

Skinęła głową.

- Przepraszam, nie chciałam ci przeszkadzać. Właśnie sobie przypomniałam, że dziś nadają w telewizji film z Keanu Reevesem. Myślałam, że zdążę go obejrzeć.

- Keanu Reeves? - powtórzył, ruszając powoli w stronę Zoey. - Czy ten chłopak nie jest przypadkiem trochę dla ciebie za młody?

Wzruszyła lekko ramionami. Za każdym razem, kiedy Jonas robił krok w przód, ona się cofała.

- Co w tym złego, że kobieta interesuje się młodszym mężczyzną? - zapytała. Doszła już tyłem do drzwi. Zauważył, że była gotowa do ucieczki. - Nikt nie ma za złe mężczyźnie tego, że przestaje z kobietą znacznie młodszą od siebie - dodała cierpko.

- Masz rację - przyznał. Szedł wciąż w stronę Zoey. Znalazł się tuż przed nią. - Chyba że woli młodszą kobietę tylko dlatego, że obawia się starszej.

Zoey uniosła brwi.

- Chcesz powiedzieć, że boję się mężczyzn w moim wieku? - zapytała sucho.

- We wschodnim skrzydle naszego szpitala mówią, że boisz się wszystkich mężczyzn - oznajmił spokojnie.

Zesztywniała natychmiast, a zaraz potem ominęła go szerokim łukiem i podeszła do telewizora, zamierzając wyłączyć odbiornik.

- Nie powinien pan słuchać plotek, doktorze Tatę - stwierdziła wyniośle i znów zaczęła cofać się do wyjścia. - Sądziłam, że jest pan rozsądny.

- Poczekaj - poprosił, stawiając kieliszek na stole i ruszając szybko w stronę Zoey. W ostatniej chwili udaremnił jej ucieczkę.

- Przepraszam, była to niestosowna uwaga. Z zielonych oczu posypały się iskry.

- Bardzo niestosowna. Próbuję pomóc ci opiekować się małą, a ty nadal nie możesz przestać mi dokuczać.

- Wcale ci nie dokuczam.

- Nieprawda.

- Prawda.

- Nieprawda.

I tym razem znów stali na wprost siebie, z rękoma opartymi na biodrach, gotowi do walki. Była to jednak ostatnia rzecz, jakiej pragnął Jonas w tę spokojną, śnieżną noc. Jedno z jego marzeń już się spełniło. Był w domu z Zoey, w samym środku nocy. Miała rozpuszczone włosy. W marzeniach widział ją wprawdzie ubraną w koronki, a nie we flanelową piżamę, ale i tak nie było źle.

Bez chwili namysłu wziął Zoey w objęcia i pocałował.

Niemal natychmiast zorientował się, jak wielki popełnił błąd. Przez krótką chwilę czuł, jak pod naporem jego ust rozchylają się wargi Zoey, jak prężne są jej piersi i ciało, a także palce zaciśnięte na kołnierzu szlafroka.

I zaraz potem na podbrzuszu poczuł jej kolano. Uderzyła celnie i silnie.

Natychmiast ją puścił. Przestał całować. W ogóle nie powinien tego czynić. Przynajmniej nie w taki sposób. To znaczy bez uprzedzenia.

- Och, czemu to zrobiłaś? - jęknął boleśnie i odskoczył od Zoey. Całą siłą woli powstrzymał się od tego, żeby nie zwinąć się wpół, chroniąc przed następnym ciosem.

- Masz szczęście, że trzymasz się jeszcze na nogach - oznajmiła Zoey. Jej oddech też znacznie się przyspieszył. Podniosła dłoń do warg, tak jakby chciała wymazać wrażenie, które wywołał pocałunek Jonasa. - Powinnam się upewnić, że już więcej nie zaśpiewasz barytonem.

- Dlaczego to zrobiłaś? - chciał się dowiedzieć. Wyprostował ramiona, odzyskując normalną postawę. Zrobił krok w stronę Zoey.

- Nie podchodź - ostrzegła go, wyciągając przed siebie obie ręce i przyjmując postawę obronną.

- Dlaczego, Zoey? - zapytał ponownie. Nie zwracając uwagi na jej ostrzeżenie, zrobił jeszcze dwa kroki w przód. - Czemu zdzieliłaś mnie kolanem? Dlaczego to zrobiłaś?

Zawahała się na chwilę. Spojrzała uważnie na Jonasa.

- A dlaczego ty to zrobiłeś? - spytała, a w jej oczach pojawił się lęk. - Dlaczego mnie... pocałowałeś?

Wyraz jej twarzy sprawił, że Jonas zatrzymał się w miejscu. Była przerażona. Bała się go. Świadomość tego faktu była równie bolesna, jak przedtem cios kolanem. Pierwszy raz w życiu czuł, że kobieta się go przelękła. I to nie z powodu samego pocałunku.

- Zoey, nie musisz się mnie bać - odezwał się najbardziej przyjaznym głosem, na jaki potrafił się zdobyć.

- Nie jestem przestraszona.

- Cholernie się zlękłaś.

- Wcale nie - zaprzeczyła ponownie.

- Dobrze, już dobrze. Masz rację - zgodził się niechętnie. - Wobec tego dlaczego chciałaś przeistoczyć mnie w eunucha?

Rozluźniła się nieco i lekko westchnęła.

- Działałeś z zaskoczenia. Ale odpowiedz na pytanie. Dlaczego mnie pocałowałeś?

Otworzył usta, żeby wygłosić jakąś banalną uwagę, lecz zamiast tego powiedział prawdę:

- Pragnąłem tego do pierwszego dnia, kiedy cię ujrzałem. Odprężyła się całkowicie. Ręce opuściła wzdłuż ciała.

- Co takiego? - spytała.

- Słyszałaś, co mówiłem. Chciałem cię pocałować. Od pierwszego dnia, gdy cię poznałem.

Zoey popatrzyła z niedowierzaniem na Jonasa.

- Pierwszego dnia zrugałeś mnie niemiłosiernie za to, że się spóźniłam trzy minuty, bo doktor Michaelson przetrzymał mnie na pediatrii - powiedziała oskarżycielskim tonem.

- Broniłem się w ten sposób przed tobą - wyjaśnił. - Chciałem cię pocałować, a zamiast tego zrobiłem awanturę.

- Piękne dzięki za wyjaśnienie. Wszystko stało się jasne - ze złością mruknęła Zoey.

- Nie bądź tak sarkastyczna.

- To przestań mówić bzdury.

- Kiedy ja mówię prawdę. - Westchnął. - Do licha, Zoey, dziś nie mogłem spać, bo myślałem o tobie. O tym, że leżysz w sąsiednim pokoju. O... - urwał. Nie było sensu mówić, że zastanawiał się nad tym, jak wygląda, kiedy jest naga.

Zoey potrząsnęła głową. Udawała, że wyjaśnienia Jonasa do niej nie docierają. Przede wszystkim dlatego, że odzwierciedlały jej myśli o tym człowieku. Zapomniała o filmie z Keanu Reevesem tylko dlatego, że myślała o Jonasie. Zastanawiała się, jak by to było znaleźć się w jego łóżku, zamiast leżeć samej. Było zimno i nieprzytulnie. Dlatego wstała w nocy, żeby się ogrzać. Obejrzeć Keanu Reevesa. On zawsze działał na nią podniecająco.

Teraz, kiedy znalazła się w pobliżu Jonasa, nawet Keanu Reeves przestał się liczyć.

- Nie wygaduj takich rzeczy - powiedziała niepewnym głosem.

Powoli podniósł ręce i opuszkami palców dotknął lekko jej policzka.

Zamknęła oczy, mówiąc sobie, że powinna odepchnąć rękę Jonasa. Dotyk był jednak tak miły i łagodny, tak podniecający, że nie miała siły walczyć. Poddała się lekkiej pieszczocie.

- Nie rób tego - ostrzegła, gdy zbliżył twarz.

- Zoey, chcę cię pocałować - jak z oddali usłyszała jego głos. - Jeśli sobie tego nie życzysz, wystarczy, że mi o tym powiesz.

Rozsądek nakazywał ostrzec go, żeby się nie zbliżał. Nie powinna mieć z nim do czynienia. Serce jednak dyktowało co innego. Marzyło o uścisku rąk Jonasa. Zamiast więc kazać mu trzymać się z daleka, stała nieruchomo i pozwoliła mu się zbliżyć.

Zamknęła oczy.

Poczuła dotyk palców na policzku. Łagodny. Kojący. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie obdarzył jej tak delikatną pieszczotą. Prawdę mówiąc, niewielu mężczyzn w ogóle dopuściła tak blisko siebie. Żadnemu nie pozwoliła się dotknąć. Od tamtej, pamiętnej chwili, w której jej mąż nie stanął na wysokości zadania.

Ta przykra myśl ulotniła się, gdy palce Jonasa zaczęły błądzić po wargach Zoey. Otworzyła oczy. Ujrzała jego twarz tuż przy swojej. Czekała na obiecany pocałunek, ale on nadal tylko się jej przyglądał, tak jakby badał reakcję.

- Kim on był? - zapytał niskim głosem. Zmrużyła powieki.

- Kto?

Objął dłonią jej policzek. Wsunął palce we włosy. Przez ciało Zoey przebiegła iskra. Cofnęła się odruchowo. Stał z ręką zawieszoną w powietrzu.

- Kim był ten skurczybyk, który tak cię zgnębił? - zapytał przez zaciśnięte zęby. - Kim był człowiek, który tak cię skrzywdził, że teraz nie tolerujesz nawet niewinnego dotknięcia?

Kiedy Zoey gestem odmówiła odpowiedzi, Jonas wrócił po koniak. Pił powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Potem, gdy nadal milczała, zaczął przyglądać się pod światło zawartości kieliszka.

Odezwał się po chwili:

- Któregoś dnia mówiłaś Julianie, że wiesz, co to znaczy być komuś ciężarem. Być odpychanym przez kogoś, kto cię nie chce. Powiedziałaś, że znasz to odczucie. Czy twoja niechęć do mężczyzn wywodzi się z czasów dzieciństwa?

Zoey potrząsnęła głową.

- Nie.

- A więc skąd się wzięła? Dlaczego nie pozwalasz, żebym cię dotknął?

Westchnęła ciężko, podniósłszy rękę do czoła. Będzie mnie męczył, pomyślała zgnębiona. Jonas Tatę był ostatnim człowiekiem, któremu chciała zdradzić tajemnice przeszłości. Za to jednak, że tak gwałtownie dziś się zachowała, była mu winna jakieś wyjaśnienia.

Pomógł jej, bo zaczął zadawać pytania:

- Czy ma to coś wspólnego z ciotkami, które cię wychowywały? Były to stare panny?

Zoey uśmiechnęła się lekko.

- Nie były wrogami mężczyzn, jeśli o to ci chodziło.

- O to mi chodziło.

- Moi rodzice zginęli na jachcie, kiedy miałam trzy lata. Ciotki mego ojca, jedna wdowa bez dzieci, a druga niezamężna, zabrały mnie do siebie. Żadna z nich nie miała specjalnej ochoty zajmować się dzieckiem. Nie miały pojęcia o potrzebach małej dziewczynki. Metody wychowawcze cioć Celeste i Millie byłyby właściwe w latach czterdziestych, kiedy ogromną rolę zwracano na zasady i maniery. W rezultacie, kiedy dojrzałam, nie miały pojęcia, co ze mną zrobić.

- Były surowe?

- Tak. Okropnie.

- Rozumiem.

- Mimo wszystko bardzo je kocham. Nadal obyczajowo i mentalnie tkwią w przeszłości, ale nauczyły się przyjmować do wiadomości fakt, że żyją w zmienionym świecie. A ja zaczęłam je cenić właśnie dlatego, że się oparły modom panującym we współczesnym społeczeństwie.

Jonas uśmiechnął się lekko. Zoey widziała, że jej wyjaśnienia go zadowoliły, mimo że nie były to te, o które prosił.

- Ale ty i ciotki nie żyłyście w zgodzie.

- Zawsze czułyśmy do siebie niechęć. Nie chciałam pozostawać w domu dłużej, niż było to konieczne. Starszych pań nie znosiłam, kiedy byłam dzieckiem. One mnie też nie lubiły. Muszę uczciwie przyznać, że czasami zachowywałam się okropnie. A kiedy uznałam, że już dłużej nie zniosę surowych rygorów, uciekłam z domu.

Machinalnie podniósł kieliszek do ust, lecz zaraz potem go odstawił i spojrzał na Zoey.

- Co zrobiłaś? - spytał zdumiony.

Nie proszona, Zoey podeszła do barku. Odkorkowała butelkę, nalała sobie koniaku i podniosła kieliszek do ust.

- Uciekłam z domu.

- Dlaczego?

- Bo czułam się bardzo nieszczęśliwa. Byłam nie chciana, nie lubiana, chowana surowo. Zachowałam się jak typowa, zbuntowana nastolatka.

- Ale wróciłaś?

- Po jakimś czasie.

- Kiedy?

- Przez pięć tygodni żyłam na ulicy. Jonas wstał i stanął obok Zoey.

- Co znaczy: na ulicy?

Nie patrząc na Jonasa, wypiła następny łyk koniaku.

- Żyłam dosłownie na ulicy. Sypiałam pod mostami i na śmietnikach. Wystawałam na rogu ulic z ręką wyciągniętą po pieniądze. Czekałam, aż ludzie wyrzucą trochę jedzenia, żebym mogła wyciągnąć je spod sterty śmieci.

- Ile miałaś wtedy lat?

- Czternaście.

- Spałaś i jadłaś na śmietnikach? - zapytał ponurym głosem.

- Tak. Byłam dzieckiem, kiedy uciekłam z domu. Wróciłam znacznie doroślejsza.

Jonas zamilkł na chwilę. Rozważał usłyszane informacje. A być może także się zastanawiał, czy swym zachowaniem potrafiłby sprowokować Julianę do identycznego buntu. Wreszcie powiedział:

- To wszystko nie wyjaśnia, dlaczego tak bardzo nienawidzisz mężczyzn.

Ach, nie udało się go zwieść, pomyślała Zoey. Nie zapomniał o swoim pytaniu. Nie powie mu przecież, że tych kilka tygodni spędzone na ulicy było niczym w porównaniu z edukacją, którą otrzymała potem. Niczego by nie zrozumiał. Chyba żeby opowiedziała o Eddie'em. Był to temat tabu. Nigdy nie będzie z nikim rozmawiała o Eddie'em. Nie zamierza ponownie rozkrwawić sobie serca.

- To nieprawda, że nienawidzę mężczyzn - odparła po chwili. - Nie jest tak.

- A jak?

- Chodzi nie o mężczyzn, lecz o zaangażowanie się. Nie chcę z nikim się wiązać.

- Czemu?

Mam ku temu powody, pomyślała. Ale to nie jego interes.

Usłyszała, jak Jonas westchnął głęboko.

- Wszyscy ludzie mieli kiedyś złe doświadczenia z płcią przeciwną. Ale to nie oznacza, że rzucają się z pazurami na każdego.

Uśmiechnęła się mimo woli.

- Może nie, ale...

- Ale co?

Wróciło straszliwe wspomnienie. Dziecka leżącego w szpitalnym łóżeczku, śmiertelnie bladego i nieprzytomnego, któremu w żaden sposób nie potrafiła pomóc. Dziecko to było częścią jej przeszłości, fragmentem innej egzystencji. Nie było powodu, żeby te fakty wydobywać teraz na światło dzienne. Żyła już innym życiem.

- Nic. - Wypiła resztę koniaku. Opanowała nerwy. - Jestem okropnie zmęczona. Idę do łóżka. Dobrej nocy. - Od' wróciła się w stronę drzwi, modląc się, aby Jonas nie męczył jej dłużej pytaniami.

Niestety.

- Zoey, poczekaj! - zawołał.

Zatrzymała się niechętnie, lecz nie odwróciła głowy.

- O co chodzi? - spytała.

- Nie skończyliśmy rozmowy. Mam rację?

Z głosu Jonasa wnioskowała, że stoi on nadal przy barku.

- Oczywiście, że nie. Skończyliśmy. Nie ma o czym dłużej dyskutować.

- Och, jest.

Roześmiała się krótko. Nerwowo.

- O czym?

Usłyszała, jak Jonas odstawia kieliszek. Po chwili stanął obok niej. Poczuła jego ręce na ramionach. Nie potrafiła mu się przeciwstawić, kiedy zmusił ją, by się odwróciła. Oczy miał lśniące. Pełne ciekawości. Usta ściągnięte w jedną cienką linię. Nie próbuje odkryć mej tajemnicy, pomyślała Zoey. Chce tylko mnie zrozumieć, pojąć motywy mojego postępowania.

- O czym? Na przykład o tym, że od dnia, w którym cię poznałem, miałem ochotę cię pocałować. Nic na to nie odpowiedziałaś.

Miał spokojny głos. Miękki i bardzo uwodzicielski. Zacisnął lekko palce na ramionach Zoey. Nie namyślając się ani chwili, o krok zbliżyła się do Jonasa, aż stanęli tuż przed sobą.

Czuła zapach mydła, którego używał, a także wypitego koniaku. Otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła, bo zapomniała, co ma powiedzieć.

Opuściła powieki. Milczała.

- A jak zareagujesz na to, co zaraz usłyszysz? Nie spałem dzisiejszej nocy, bo myślałem, jak by to było kochać się z tobą.

- Och, nie! - jęknęła cicho.

- Leżałem w łóżku i zastanawiałem się, jak wyglądasz, kiedy jesteś zupełnie rozebrana.

Poczuła dziwny ucisk w dole brzucha. Chciała zganić Jonasa za tak zdrożne uwagi i zapewnić, że nigdy o tym sam się nie przekona.

- Zastanawiałem się, jak by to było leżeć na tobie. I pod tobą - dodał ciszej.

- Och...

Wsunął ręce w jej włosy.

- Zastanawiałem się, jak pachniesz. I jak smakujesz.

- Och, Jonasie...

- Zastanawiałem się, gdzie powinienem cię dotykać, żebyś szalała z podniecenia.

- Jonasie, proszę...

- O co prosisz? - szepnął schrypniętym z emocji głosem. Nadal trzymał ją w uścisku. Ich usta znajdowały się tuż obok siebie. - Prosisz o to, żebym opowiedział ci, ze szczegółami, to, co w myślach z tobą wyczyniałem? A może prosisz, żebym przestał mówić, a zaczął robić to wszystko... ?

Zoey nie panowała już nad zmysłami. Z jednej strony chciała uciekać, z drugiej pozostać i poznać nowe emocje. Odczucia, których w stosunku do Jonasa Tate'a jeszcze nigdy nie doznawała. Uczucia, których od bardzo dawna nie doznawała w stosunku do nikogo.

Dlaczego właśnie on? zastanawiała się. Dlaczego właśnie Jonas Tatę musiał być tym mężczyzną, który rozbudził ją na nowo wtedy, kiedy była przekonana, że na zawsze wszystko w niej zamarło? Co tkwiło w tym człowieku, że po raz pierwszy od blisko dwudziestu lat odrzuciła lęki i chciała zaryzykować?

Może dlatego, że po raz pierwszy od blisko dwudziestu lat spotkała mężczyznę, który starał się zrozumieć jej zahamowania i poznać ich przyczyny. Nawet cios kolanem w czułe miejsce go nie zniechęcił.

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, podniosła ręce do twarzy Jonasa i opuszkami palców dotknęła jego policzków. Nie pamiętała, kiedy coś takiego robiła po raz ostatni. Nie myślała, że mogą być szorstkie. Stał bez ruchu i nie reagował. Przesunęła dłonie na brwi i czoło. Potem dotknęła jego warg.

To podziałało na Jonasa. Już dłużej nie potrafił się powstrzymywać. Tak właśnie Zoey dotykała go w snach. Nagle marzenia przestały mu wystarczać.

Wziął jej rękę i wsunął palce do ust. Drgnęły zamknięte powieki Zoey, a z uchylonych warg wyrwał się cichy szept. Jonas uśmiechnął się, przesunął językiem po palcach, rozwarł dłoń i przesunął po niej wargami. Kiedy westchnęła, przylgnął ustami do nadgarstka i całował szybko bijący puls. Potem otwartą dłoń Zoey włożył pod swój szlafrok, by dotykała teraz jego piersi tam, gdzie biło serce. Tak szybko i nierówno, jak jej własne.

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się nerwowo. Wiedział już, że zrozumiała. Był podobnie zmieszany i niepewny, jak ona.

Opuściła rękę i zaczęła niezdarnie rozplątywać węzeł paska. Bez pomocy Jonasa nie mogła dać sobie rady. Kiedy rozsunęły się poły szlafroka, zanurzyła palce w gęstym, ciemnym owłosieniu pokrywającym jego pierś i brzuch.

Jonas miał trudności z samokontrolą. Niemal automatycznie uniósł rękę na wysokość najwyższego guzika piżamy Zoey i przesunął go przez dziurkę, potem zrobił to samo z drugim i następnym.

Przez długą chwilę tylko się jej przyglądał. Podziwiał kremowe ciało i pięknie zarysowane piersi. Przy każdym oddechu unosiły się i opadały, rozchylając poły piżamy.

Jonas rozsunął je jeszcze bardziej. W tym momencie zorientował się, że coś jest nie w porządku.

Jeden rzut oka na twarz Zoey wystarczył, żeby zobaczyć, iż czegoś się przestraszyła. Chyba zbyt późno poczuł, że przestała go dotykać i cofnęła się.

Na szczęście nie uciekła, pomyślał. I jej kolano znajdowało się we właściwym położeniu. Mimo to jednak znów się wystraszyła. Bała się go. Nie miał pojęcia, dlaczego.

- Co się stało? - zapytał. - Zrobiłem coś złego?

- Nie - odparła słabym głosem. Drżała teraz na całym ciele. - To nie twoja wina. To... moja. To... Ja... - Potrząsnęła głową, niezdolna nic wyjaśnić.

- Zoey, powiedz mi - starał się zachować spokój, co przychodziło mu z trudnością. - O co chodzi? Czego tak bardzo się obawiasz? Przecież nie boisz się mnie.

Przez chwilę sądził, że mu nie odpowie. Okryła piersi piżamą i dygoczącymi palcami zaczęła ją zapinać. Opuściła jedną dziurkę. Zdała sobie z tego sprawę dopiero po zapięciu większości guzików. Pochyliła głowę i westchnęła głęboko.

- Nie robiłam tego od... od bardzo dawna - odparła, unikając wzroku Jonasa.

- W porządku - odparł. - A ja od dość dawna.

- Jonasie, ty niczego nie rozumiesz. Nie robiłam tego od... od wieków.

- Zoey, wszystko w...

- Odkąd byłam nastolatką - ciągnęła z twarzą ukrytą w dłoniach. - Od... od prawie dwudziestu lat.

Jonas sądził, że się przesłyszał. Kobieta po trzydziestce, tak atrakcyjna jak Zoey, musiała mieć swego czasu tabuny kochanków!

- Chyba żartujesz - powiedział, uśmiechając się nerwowo.

Nie chciał się roześmiać. Zrobił to zupełnie odruchowo. To, co powiedziała, zabrzmiało nieprawdopodobnie, wręcz śmiesznie. Postawna, zgrabna Zoey Holland bez mężczyzny od blisko dwudziestu lat? Nie mógł w to uwierzyć.

- Chyba nie mówisz prawdy. Mam wierzyć, że od tylu lat nie miałaś nikogo? - Kiedy nie odpowiadała, nadal skrywając twarz w dłoniach, zapytał ponownie: - Mogę ci wierzyć?

Opuściła ręce wzdłuż ciała, podniosła głowę i spojrzała mu w twarz.

Ze zdumieniem zobaczył, że ma spuchnięte i czerwone oczy. Po policzkach toczyły się łzy. Jonas poczuł się okropnie. Nigdy nie widział płaczącej Zoey. Była na to zbyt silna, zbyt twarda, zbyt pewna siebie. Aż do tej chwili mógłby przysiąc, że nie potrafi płakać.

- Przykro mi, doktorze, ale to właśnie ci powiedziałam. Nie byłam z mężczyzną od tak dawna, że nawet nie wiem, czy dobrze pamiętam, jak to wówczas jest. Okropne, prawda?

- Raczej niewiarygodne.

Znów odezwał się odruchowo. Zbyt późno stwierdził, że był to błąd. Zoey mówiła poważnie. Mówiła prawdę. Wytarła dłonią mokrą twarz.

- Chyba przedtem miałam rację, prawda? - odezwała się z ironią.

- Rację?

- Że jesteś taki sam, jak inni faceci.

Potrząsnął energicznie głową, żeby zaprzeczyć, lecz odwróciła od niego wzrok.

- Przepraszam - powiedziała i zaczęła poprawiać zapięcie piżamy. - Zrobiło się późno, a ja naprawdę jestem zmęczona. Idąc do siebie, zajdę do Jules. Nie martw się o nią. I nie przejmuj się mną.

Łatwo powiedzieć, pomyślał Jonas, kiedy opuszczała pokój. Im więcej dowiadywał się o Zoey, tym znał ją mniej. I nagle owładnęło nim przemożne pragnienie głębszego poznania tej kobiety. Prawdziwej Zoey Holland.

Dwa tygodnie, przypomniał sobie. Miał dwa tygodnie, żeby tego dokonać. Był przekonany, że w tym czasie zdąży dobrze ją poznać.

Przypomniał sobie jej niemal obłędny, przerażony wzrok i łzy płynące po twarzy. I pomyślał nagle, że nawet sama Zoey nie wie, jaka jest naprawdę.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Popychając przed sobą wózek z Juliana wzdłuż głównej ulicy Haddonfield, Zoey wróciła myślami do wyznania, które uczyniła ostatniej nocy. Do licha, czemu powiedziała Jonasowi, od jak dawna z nikim nie spała? Nad odpowiedzią na to pytanie zastanawiała się chyba po raz setny. Nigdy o tym nie mówiła. Ani Cooperowi, ani nawet Livy czy Sylvie.

Mogła z łatwością przewidzieć, co teraz nastąpi. Poczta pantoflowa w szpitalu działała znakomicie, z powodzeniem konkurowała nawet z faksem, nowoczesnym środkiem do błyskawicznego przekazywania informacji. W końcu tygodnia wszyscy w Seton General będą znali jej gorzką tajemnicę. I dopiero wtedy stanie się celem nie tylko plotek, lecz przede wszystkim poczynań wielu facetów. Bo każdy samiec ze wschodniego skrzydła szpitala stanie w szranki, oferując swe seksualne usługi. Każdy będzie chciał pomóc jej wyjść /e stanu abstynencji.

Abstynencji? Abstynencja jest to przemyślana chęć unikania seksu. W przypadku Zoey było to co innego. Lęk. Jonas odgadł przyczynę, musiała teraz to przyznać.

Unikał jej rano. Zeszła do kuchni, żeby napić się kawy, akurat w chwili, w której Jonas powinien wychodzić do pracy. Rzucił tylko okiem na wymiętą piżamę i potargane włosy Zoey, dopił kawę i zaraz potem włożył palto i chwycił teczkę. Tak szybko rzucił się do drzwi, jakby gonił go tygrys ludojad.

Zoey westchnęła. Jonas uciekał z domu dlatego, że nie miał pojęcia, jak z nią rozmawiać. Była wybrykiem natury. Dojrzałą, nowoczesną kobietą, która nie żyła z mężczyzną. Bez wątpienia Jonas zastanawiał się teraz, czy gra, którą rozpoczął, jest warta świeczki. Szczerze mówiąc, Zoey nie mogła mieć mu tego za złe. Prawdopodobnie gra warta świeczki nie była.

Mając nadzieję, że trochę świeżego powietrza i przyjacielska pogawędka dobrze jej zrobią, włożyła na siebie dżinsy i gruby, luźny zielony sweter, ubrała ciepło Julianę, a potem zadzwoniła do Livy i Sylvie, żeby umówić się z nimi w mieście na lunch.

Wyszła z domu i tu spotkała ją niespodzianka. Ranek był ciepły jak na tę porę roku. Po śniegu, który spadł w nocy, nie pozostało śladu, a na niebie świeciło ostre słońce. Prawie automatycznie skierowała kroki i wózek w stronę Haddonfield, mając nadzieję, że miłe otoczenie, szerokie trotuary i ładne sklepy sprawią, że przestanie wreszcie myśleć o nocnej rozmowie z Jonasem.

Obawiała się jednak, że nigdy nie zapomni jego sardonicznego śmiechu, kiedy usłyszał, że od dwudziestu lat z nikim nie spała.

Zamknęła oczy, żeby odpędzić przykre myśli, ale to jej się nie udało. Kiedy otworzyła powieki, zobaczyła przed sobą dużą reklamę biura turystycznego. Zatrzymała się i z westchnieniem przyglądała ogłoszeniu o podróży dookoła świata. Jak by to było cudownie popłynąć sobie teraz w siną dal! Zapomnieć o kłopotach i o nic się nie martwić.

Juliana radośnie gaworzyła w wózku. Zoey popatrzyła na nią z uśmiechem.

- Nie martw się, słoneczko. Zapakuję cię do torby i wezmę z sobą - powiedziała do dziecka. - Na pewno cię nie zostawię.

Prawdziwość tego stwierdzenia zaskoczyła ją samą. W ciągu zaledwie kilku dni bardzo przywiązała się do Juliany. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się stało. Codziennie miała do czynienia z niemowlętami, ale żadne z nich nie wywołało w niej takich odczuć. Właśnie to ceniła sobie, pracując przy noworodkach, że była z dziećmi, lecz nigdy na tyle długo, by się do któregoś z nich zbytnio przywiązać. Nigdy z żalem nie żegnała się ze swymi podopiecznymi. Czuła już jednak, że po dwóch tygodniach spędzonych z Jules brak tego dziecka sprawi jej przykrość. Coraz bardziej kochała Julianę. Już teraz wiedziała, że będzie jej nadzwyczaj trudno z nią się rozstać. Była to niepokojąca myśl.

Jeszcze trudniej będzie pożegnać się z Jonasem. Do niego także bardzo się przywiązała w tak krótkim czasie. Podobnie jak Juliana, zajmował sporo miejsca w jej sercu, gdzie - co sobie poprzysięgła - nie znajdzie się nigdy żaden mężczyzna. Nadal nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właśnie on, a nie kto inny, obudził w niej uśpione zmysły. Musiała jednak przyznać, że bardzo ją pociągał.

Może właśnie dlatego tak ostro reagowała na Jonasa, odkąd zaczął pracować w Seton General. Bo prawdopodobnie gdzieś, w głębi, od początku czuła do niego pociąg fizyczny. Może przez te wszystkie miesiące, podczas których bez przerwy powtarzała sobie, że go nie znosi, jej ostre reakcje stanowiły podświadomą próbę samoobrony. Ucieczki przed skrzywdzeniem. Niestety, nie udało się jej przekonać, że jest tak okropnym człowiekiem, za jakiego chciała go uznać. A teraz, kiedy nagle nawiązała z nim bliskie stosunki, poczuła się zagrożona. Nie była pewna, jak długo uda się zwalczać rodzące się uczucie do tego zdumiewającego mężczyzny.

- Tak jakby to była jakaś różnica - mruknęła głośno do Jułiany, pchając dalej wózek. - Czy zwalczę uczucie, czy nie, Jonasa to nie obejdzie.

Juliana gaworzyła wesoło i na dźwięk głosu swej opiekunki uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Nie pomagasz mi, słonko - powiedziała Zoey. - Im będziesz milsza i ładniejsza, tym będzie mi trudniej. Już to, że pociąga mnie twój stryj, jest wystarczająco złe. Do ciebie też nie powinnam się przywiązywać.

Juliana wydała dźwięk przypominający słowo: „Czyżby?” Zoey wybuchnęła śmiechem.

- Lunch - oznajmiła Julianie. - Zbliża się pora lunchu. Jedźmy do Clemente. Może Sylvie i Livy trochę mnie oświecą.

W następny piątek Jonas pracował do późna. Znowu. Co dzień w tym tygodniu wracał z pracy dopiero wieczorem, mimo iż wiedział, że Zoey będzie spieszyła się do domu. Przed objęciem dyżuru w szpitalu z pewnością zechce trochę się przespać.

Chętnie by przyznał, że jego pracowitość wynika jedynie z głębokiego poświęcenia się pracy zawodowej. Niestety, nie mógłby zaprzeczyć, że przebywanie do późna w szpitalu wynikało bezpośrednio z chęci unikania Zoey. Nie potrafił zapomnieć o poniedziałkowej nocy i o tym, co powiedziała. Dwadzieścia lat. Zoey Holland prawie od dwudziestu lat nie spała z nikim. Stanowiło to prawdziwą rewelację.

Musi być coś z nią nie w porządku. Która kobieta w dzisiejszych czasach, zdrowa, normalna i dojrzała, wyrzeknie się współżycia seksualnego? Zoey była ładną, inteligentną i interesującą kobietą. Nie ulega wątpliwości, że wielu mężczyzn musiało mieć na nią ochotę. Jeśli nie kochała się z żadnym z nich, to tylko dlatego, że tego nie chciała. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Dlaczego? Co takiego nadzwyczajnego jest w seksie? O co więc chodziło? Jaki problem miała Zoey?

Musiało być z nią coś nie w porządku, ponownie stwierdził Jonas. Jakaś głęboko ukryta, freudowska przyczyna. Dlaczego jednak ta kobieta mimo to go fascynowała? Jeśli nawet powstałby między nimi jakiś związek natury fizycznej, to i tak w rezultacie przyniósłby rozczarowanie. Zoey zachowywałaby się nieśmiało, miałaby opory. Z pewnością zapomniała, jak zadowolić mężczyznę. Jonas uznał, że przespanie się z Zoey byłoby kiepskim, frustrującym doświadczeniem.

Mimo to jednak nie mógł zapomnieć o dreszczu podniecenia, który przebiegał ciało, kiedy myślał o tym, jak by to było kochać się z Zoey i przywrócić jej radość życia.

- Nic z tego - powiedział do swego odbicia we wstecznym lusterku, kiedy o wpół do jedenastej wprowadzał samochód na podjazd. - To nigdy się nie zdarzy.

W domu panowała głęboka cisza. Zdjął palto i powiesił je w holu, rzucił kluczyki na stół i wyruszył na poszukiwanie Zoey i Jules. Jules. Zoey przyzwyczaiła go do nazywania dziecka tym śmiesznym zdrobnieniem.

Znalazł obie w salonie. Zoey, wyciągnięta na kanapie, spała smacznie. Dziecko leżało na niej, a dokładnie na jej brzuchu, policzek przy policzku, i też było pogrążone w śnie. Jonas uśmiechnął się mimo woli. Juliana miała na sobie różowe śpioszki w zajączki. Zoey była ubrana w dżinsy i wyciągniętą zieloną bluzę od dresu. Zdjęła buty. Na nogach miała grube wełniane skarpety. Podobne do tych, które naciągnęła na nogawki piżamy w poniedziałek. Na samo przypomnienie tamtej nocy serce Jonasa zaczęło bić nierówno.

Myślał o piersiach Zoey. Kiedy miała rozpiętą piżamę, udało mu sieje zobaczyć. Były wyjątkowo piękne. Widział je tylko przez chwilę, ale na tyle długo, żeby docenić ich piękno.

1 pragnąć tych piersi przez resztę życia. Jonas westchnął głęboko.

Na palcach podszedł do śpiących i delikatnie wyjął Julianę z objęć Zoey. Obie się poruszyły. Zoey protestowała przez sen, ale się nie obudziła. Ku zaskoczeniu Jonasa, Juliana też spała dalej.

W ciągu tygodnia Zoey dokonała cudów z tym dzieckiem, pomyślał, niosąc małą do dziecinnego pokoju, gdzie włożył ją do kołyski. Mimo że jeszcze nie przesypiała całych nocy, nie budziła się i nie krzyczała w dwugodzinnych odstępach. Zdarzało się jej płakać, lecz Jonas już lepiej na to reagował. Był spokojniejszy. Powoli przyzwyczajał się do stałej obecności dziecka w swoim domu.

Przywykłem też do Zoey Holland, pomyślał z niechęcią. Jaki taki ład, który zapanował teraz w jego życiu, był jej osiągnięciem, wynikiem wielu wysiłków. Będzie z nim i z Juliana jeszcze przez tydzień. A co oboje zrobią, gdy odejdzie? Co on uczyni?

Wrócił do salonu. Zastał Zoey nadal śpiącą. Musiała być wykończona, uzmysłowił sobie. Wracał tak późno ze szpitala, że ani razu nie mogła się porządnie wyspać. Całe dni opiekowała się Juliana. Czuł się podle, bo przerywał jej zasłużony odpoczynek. Sam wiedział najlepiej, jak okropnie czuje się człowiek niewyspany.

Nie miał jednak serca jej budzić. Wziął pled wiszący na oparciu jednego z krzeseł i narzucił na śpiącą. Zakrył ją aż pod brodę. Ostrożnie.

Otworzyła oczy. Rozszerzyły się, kiedy zobaczyła, kto pochyla się nad nią, a zaraz potem zwęziły. Po tym, co Jonas zrobił parę dni temu, mogła go znienawidzić.

- Nie śpisz - oznajmił.

- Wróciłeś - odezwała się w tym samym momencie.

Oboje się roześmieli, ubawieni tym, że tak oczywiste były ich stwierdzenia.

- Przepraszam, że dziś znów wróciłem tak późno. Najpierw miałem naradę, a potem wypadło coś na kardiologii i...

- Nie przejmuj się - przerwała mu sennym głosem. Westchnęła, wyciągnęła rękę spod pledu i przetarła oczy.

- Dziś nie pracuję w nocy, pamiętasz? Już zaczęłam weekend. - Rzuciła wzrokiem na zegarek. - Zrobiło się późno. Na mnie już czas.

Miała zwichrzone włosy. Jej zielone oczy były rozmarzone i senne. Nagle wydała się Jonasowi bardzo bliska i dostępna. Jak na jego obecny stan ducha, zbyt dostępna.

- Zostań na noc - zaproponował mimo woli. - Za oknem pada marznąca mżawka - dodał szybko, usprawiedliwiając zaproszenie. - Zapowiadali, że około jedenastej zacznie padać śnieg. Jesteś wykończona. Droga jest ciężka. Sam ledwo podjechałem pod dom.

Przez chwilę sądził, że Zoey przystanie na jego propozycję. Jednak milczała. Dziwnie na niego patrzyła. W jej wzroku wyczuł jakąś wdzięczność.

- Dlaczego nie opowiedziałeś o mnie w szpitalu? - spytała wreszcie.

Przez chwilę nie wiedział, co Zoey ma na myśli. Kiedy pojął, aż usiadł z wrażenia obok niej, tak bardzo zaskoczyło go to pytanie. Nagle jednak wstąpił w niego zły duch. Przeciągnął się i jedną rękę położył na oparciu kanapy.

- Skąd wiesz, że nie opowiedziałem? - zapytał.

- Bo bym już o tym wiedziała. Poczta pantoflowa działa błyskawicznie.

Jak mogła pomyśleć o nim coś takiego?

- Dlaczego miałbym opowiadać w szpitalu o twoim życiu seksualnym, a właściwie o jego braku? - zapytał.

- Tak zrobiłaby większość mężczyzn.

- Wcale mnie nie znasz. Widocznie nie jestem taki jak większość mężczyzn.

Wzruszyła lekko ramionami. Unikała wzroku Jonasa.

- Może to prawda.

Odkąd znał Zoey, w tej chwili dopiero po raz pierwszy przyznała mu rację. Poczuł się lepiej. Niewiele myśląc, zdjął rękę z oparcia kanapy i położył ją na talii Zoey, odsunąwszy trochę pled. Wiedział, że może napytać sobie biedy. Narażał się na następny cios kolanem w podbrzusze. W wyrazie twarzy leżącej kobiety było jednak coś, co go zachęciło. Zaryzykował.

Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, ale go nie odepchnęła. Ani nie uderzyła pięścią między oczy. Siedziała nieruchomo, z twarzą tuż przy twarzy Jonasa, i obserwowała go w milczeniu.

- Możemy... możemy to zmienić. Wiesz, co mam na myśli - powiedział zniżając głos. - Jeśli zechcesz, możemy poznać się bliżej.

Potrząsnęła głową.

- To chyba nie jest dobry pomysł - odparła niemal szeptem. - Nie sądzę, że...

Pocałunkiem zamknął jej usta. Już dłużej nie potrafił czekać. Była taka ładna, ciepła i prowokująca.

Liczył na ostrą reakcję. Na ból fizyczny, który Zoey zaraz mu zada. Zamiast tego odwzajemniła pocałunek. Lekko, nieśmiało, jakby z namysłem.

- O, tak - szepnął. - Nie myśl, lecz odczuwaj. Pocałował ją znowu.

Zoey nie była pewna, dlaczego Jonas to robi. Przestała myśleć o przeszłości. Czuła tylko palce we włosach, zapach mydła i dotknięcie jego ust na wargach. W oczach Jonasa wyczytała coś bardzo ważnego. Obietnicę, że nic, co zrobi, nie wywoła bólu.

Zakręciło się jej w głowie. Odnosiła wrażenie, że spada w przepaść. Jonas przyciągnął ją do siebie, a potem wolną ręką zaczął gładzić jej kark. Ustami muskał policzek, czoło i brodę. Dotykał szyi koniuszkiem języka.

- Och! - jęknęła. - Och, Jonasie!

- Nie będę cię ponaglał - powiedział szeptem wprost do ucha. - Nie chcę, żebyś robiła coś, na co nie masz ochoty.

- Dlaczego? - spytała cicho. - Boisz się mojego kolana? Traktowała to jako żart i liczyła, że Jonas się roześmieje.

Odsunął się od niej. Spojrzał głęboko w oczy.

- Nie. Nie chcę skrzywdzić cię ani przestraszyć, jak on to , robił.

Serce Zoey podeszło do gardła.

- Jak kto? - spytała.

- Ktoś, kto na długo zniechęcił cię do mężczyzn. - Przeciągnął lekko palcami po brodzie i policzku. - Słuchaj, Zoey - ciągnął. - Nie mogę sobie wyobrazić innego powodu, dla którego taka kobietajak ty unika intymnych związków. Jesteś zbyt... zbyt...

- Zbyt... ? - podpowiadała. Nagle poczuła się w defensywie.

Jonas się uśmiechnął.

- Zdumiewająca. Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej kobiety. Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, mogąc cię zaspokoić.

- Tak ci się tylko wydaje. W dzisiejszych czasach większość z was ma w nosie to, co odczuwają kobiety. Byleby tvlko dostali, czego zechcą.

- Miałaś do czynienia z mężczyznami marnego gatunku.

- Jest tylko jeden gatunek.

- Nie. - Jonas zdecydowanie zaprzeczył ruchem głowy. - To nieprawda. I dobrze o tym wiesz. Obawiasz się przyznać, że może znaleźć się ktoś, na kim mogłoby ci zależeć. Ktoś, komu zależałoby na tobie i kto o ciebie by się troszczył. Zdaje mi się, że boisz się zostać skrzywdzona, ponieważ kiedyś, dawno temu, pewien łobuz wyciął ci niewąski numer.

Zoey długo zastanawiała się nad tym, ile może powiedzieć Jonasowi o sobie.

- Dwaj.

Popatrzył na nią zdumiony.

- Co takiego?

- Dwaj faceci wycięli mi w przeszłości niewąskie numery. Ale nie było tak, jak przypuszczasz. To stało się zupełnie inaczej.

- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał spokojnie. Raczej nie, pomyślała Zoey. Nigdy nikomu o tym nawet nie wspomniała. Jedynie Cooper wiedział, co się stało, gdyż pomógł jej się pozbierać po rozstaniu z mężem. W Jonasie było jednak coś, co sprawiło, że zapragnęła nagle przed nim się otworzyć. Podzielenie się własnymi przeżyciami uznała za rzecz najnaturalniejszą pod słońcem.

- Miałam szesnaście lat, gdy zaszłam w ciążę - zaczęła.

- W ciążę? - powtórzył Jonas.

W jego głosie wyczuła zdziwienie. Jeśli już teraz jest zaskoczony, to co będzie, gdy usłyszy do końca całą historię?

- Tak. W ciążę. Bardzo kochałam ojca dziecka, z wzajemnością. Byliśmy parą dzieciaków, które nie poradziły sobie z dojrzałym uczuciem. Ale na tym kończy się zwyczajność tej historii. - Zoey westchnęła ciężko, wracając myślami do przeszłości. - Urodziłam dziecko zaraz po naszej maturze. Nie mieliśmy jednak kłopotów typowych dla wielu par nastolatków. Jack miał dobrą pracę. Zatrudnił się jako mechanik. I tak zamierzaliśmy się pobrać po skończeniu szkoły. Dziecko tylko przyspieszyło nieco termin. - Uśmiechnęła się, kiedy przypomniała sobie, co potem się działo. - Wyjechaliśmy z Pittsburgha i zamieszkaliśmy w małym mieszkanku w południowej części Filadelfii, w tym samym domu, w którym żyła babcia Jacka. Wiele mi pomogła po urodzeniu się synka. Nazwaliśmy go Eddie. To imię nosił ojciec Jacka. Przez parę pierwszych miesięcy było nam ciężko, ale odkąd przywykliśmy do naszych obowiązków, wszystko szło dobrze. Jak z płatka - dodała z entuzjazmem. - Stanowiliśmy parę nastolatków, lecz równocześnie byliśmy stworzeni, żeby być rodzicami. W trójkę było nam dobrze. I wesoło. Jack i ja snuliśmy plany związane z przyszłością Eddie'ego.

Zamilkła. Na długo. Jonas czuł, że Zoey nie może mówić. Zapytał:

- Co się stało?

Ponownie westchnęła i popatrzyła na swoje dłonie. Bezwiednie zacisnęła je na materiale bluzy. Teraz rozluźniła palce i zaczęła wygładzać zmarszczki. To wszystko robiła odruchowo.

- Eddie nigdy nie urósł - odparła spokojnie. - Mając osiemnaście miesięcy, zachorował na wirusowe zapalenie opon mózgowych. Po tygodniu już nie żył.

- Och, Zoey. - Poczuła rękę Jonasa na swojej. Zacisnęła palce. - Tak bardzo mi przykro.

Poczuła, jak drży jej podbródek. Zagryzła dolną wargę, żeby się nie rozpłakać.

- Mnie też - po jakimś czasie powiedziała słabym głosem. - Był taki słodki. Zanim zachorował, chodził i mówił lepiej niż niejeden dwulatek. Miał ogromne szare oczy i kręcone blond włosy. A rzęsy? Tak długie, że zazdrościłaby mu ich każda kobieta - dodała z wymuszonym uśmiechem. - Ten mały chłopczyk potrafił oczarować każdego. Jaki byłby dzisiaj? Tego lata skończyłby... dwadzieścia lat. - Fakt ten zaskoczył Zoey. Aż do tej chwili nie pozwalała sobie na takie rozmyślania. - Pewnie miałabym z nim wiele kłopotów. Grubym kijem musiałby oganiać się od dziewcząt. Może nawet miałby te same problemy, co Jack i ja. Może byłabym już babką?

Coś mokrego i ciepłego spadło na ręce Zoey, które trzymała przed sobą. Łzy. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że płacze. Od lat to się jej nie zdarzało. Nie myślała o synku. Czasami nawet zdawało się jej, że ponura przeszłość to tylko zły sen.

- Zoey... - zaczął Jonas. Urwał, bo nie wiedział, co powiedzieć.

- Po śmierci Eddie'ego Jack i ja próbowaliśmy żyć jak dawniej - zaczęła znowu. - Nawet myśleliśmy o drugim dziecku. Oboje byliśmy jednak tak głęboko nieszczęśliwi, że... - Otarła łzy. - Nasze uczucia nie były dojrzałe. Rozstaliśmy się sześć miesięcy po śmierci Eddie'ego. Rozwód uprawomocnił się akurat w moje dwudzieste urodziny. Następnego dnia zapisałam się do szkoły pielęgniarskiej.

- Ze względu na chorobę synka - powiedział Jonas. Nie musiał zresztą pytać.

- Tak. Nigdy przedtem nie myślałam o tym, żeby wybrać ten zawód. Pielęgniarki w szpitalu były sympatyczne i pełne współczucia. Nie wiem, co Jack i ja zrobilibyśmy bez nich. Wtedy musiałam już chyba powziąć decyzję.

- Może postanowiłaś zostać pielęgniarką dlatego, że czułaś się bezradna wobec śmierci Eddie'ego? Pragnęłaś pomagać innym dzieciom.

Zoey potrząsnęła głową.

- Nie. Jestem pewna, że nie dlatego.

Jonas nie zamierzał dyskutować na ten temat. Zoey poczuła się nieco zawiedziona.

- Czy po... po tym widywałaś jeszcze byłego męża?

- Tylko raz go widziałam - odparła. - Jakieś pięć lat temu na ulicy. Czekałam przed stoiskiem, żeby kupić rybę. Zobaczyłam Jacka obok w kolejce. Bardzo przytył, trochę wyłysiał, lecz poznałam go od razu. Nie zauważył mnie, a ja do niego nie podeszłam.

Zoey nie powiedziała Jonasowi jednego. Na ręku byłego męża zauważyła złotą obrączkę. A ponadto obok niego kręciła się mniej więcej sześcioletnia dziewczynka. Prosiła, żeby tatuś wziął ją na ręce. Jack roześmiał się w sposób, który Zoey znała sprzed śmierci Eddie'ego, i objął dziecko, a ono przytuliło się mocno do niego.

Jack ułożył sobie życie, pomyślała teraz. Dlaczego więc ona nie może zrobić tego samego?

- Zoey, nie miałem pojęcia, że... - zaczął Jonas.

- Nie mogłeś mieć - przerwała mu szybko, wycierając oczy. - Skąd mogłeś wiedzieć? Moją tajemnicę zna tylko Cooper. Tylko dlatego, że był przyjacielem, który pomagał mi się otrząsnąć. Nawet Livy i Sylvie nie wiedzą o Eddie'em. Jonasie, będę bardzo ci wdzięczna, jeśli nie powiesz o tym nikomu w szpitalu. Nie chcę z nikim dzielić się moim nieszczęściem. Nie chcę przeżywać tego ponownie.

Ze mną jednak się podzieliła, pomyślał Jonas. I dla niego przeżyła to ponownie. Poznał tajemnicę Zoey. Jak to teraz zaważy na wspólnych stosunkach?

- Od rozstania z Jackiem nie byłam związana uczuciowo z żadnym mężczyzną - ciągnęła. - Szczerze powiedziawszy, nie wiem, dlaczego. Po prostu nie interesował mnie następny związek. A kiedy wreszcie zaczęłam się umawiać z mężczyznami, okazało się, że żaden z nich nie jest wart zachodu.

Wszystkim zależało tylko na jednym. Byle się szybko przespać z kobietą. A stworzenie nowego związku wymaga wiele czasu. Traciłam cierpliwość. Czy to, co mówię, ma jakiś sens? Chciał powiedzieć Zoey, że nie. była realistką lub że miała zbyt wygórowane wymagania. Pragnął uzmysłowić, że wykluczanie możliwości zakochania się było ucieczką od życia. Ale to, co mówiła Zoey, miało sens. Sam często odczuwał podobnie. Nie chciało mu się tracić ani czasu, ani energii na związki z kobietami. Teraz, kiedy o tym pomyślał, uprzytomnił sobie, że może sam nie jest realistą i chroni się przed prawdziwym życiem. Zoey miała przynajmniej powód, żeby ponownie się nie angażować. A on? Co usprawiedliwiało jego?

- Pójdę już - oznajmiła, kiedy nie odpowiedział na pytanie. Odkąd zaczęła mówić o stracie dziecka, spojrzała na niego po raz pierwszy.

- Nie chcę, żebyś odchodziła - odparł, podnosząc się z kanapy. Podszedł do Zoey, położył ręce na jej ramionach, odsunąwszy falę włosów opadającą na czoło. Potem ujął w dłonie jej twarz i czołem dotknął policzka. - Szczerze mówiąc, byłby to wielki błąd, gdybyś teraz odeszła. Dla nas obojga. Sądzę, że powinnaś zostać tu ze mną. Na noc. Na całą noc. Uważam, że powinniśmy być razem.

W Zoey coś odżyło. Bardzo znajomego, lecz zatopionego w przeszłości. Ciepłym, serdecznym głosem Jonas ogrzał ją od środka. Sprawił, że poczuła się lepiej. Dobrze. To, że opowiedziała mu o synku, zmieniło ich wzajemne stosunki. I przeistoczyło też coś w niej samej. Zrobiło się lżej na sercu. Aż do dziś była przekonana, że dawno temu przebolała to, co stało się z Eddie'em, i że tamte przeżycia nie odbijają się na jej dzisiejszej egzystencji. Okazało się, że była w błędzie. Śmierć dziecka zaważyła na całym jej życiu. Powierzając swój sekret Jonasowi, pozbyła się części smutku.

To, że zdradziła mu swą tajemnicę, zbliżyło ich do siebie. Jeszcze nigdy nie była psychicznie tak blisko żadnego mężczyzny. Wkradł się niepostrzeżenie do jej serca, które od lat było puste. Podobnie jak Jonas, chciała, żeby byli razem. Pragnęła tylko wiedzieć, co wtedy się stanie.

- Nie odchodź, Zoey - usłyszała ponowną prośbę. I zaraz potem własną odpowiedź:

- Zostanę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

To zdumiewające, jak prośba Jonasa, wyrażona łagodnym głosem, pozwoliła Zoey zapomnieć o wszystkim. Przestała cierpieć z powodu zmarłego synka. Odeszły w niepamięć wspomnienia dotyczące niedojrzałego męża, który nie potrafił wyrwać jej z depresji. Zniknęło poczucie winy, że nie udało się utrzymać synka przy życiu. Na jak długo odejdą przykre wspomnienia? Zoey nie miała pojęcia.

Pragnęła, żeby zniknęły na dobre. Nie będzie wracać do nich myślami, przynajmniej do jutra rana.

Nie pamiętała, jak się znalazła w pokoju Jonasa. Wąski pas księżycowej poświaty padającej na łóżko wskazywał im drogę. Było idealnie spokojnie. Odgłos oddechów stanowił jedyny dźwięk, który do niej docierał.

Jonas ją pocałował. Wargi miał gorące, delikatne i czułe. Całował usta i policzki, a potem do głowy Zoey przycisnął czoło.

- Nie będę cię ponaglał - obiecał ponownie. - Ty decydujesz, jak ma być. Powiedz, co robić.

W księżycowej poświacie zabłysły mu oczy. Dojrzała w nich troskliwość.

- Przytul mnie - poprosiła. - Obejmij i przytul tak mocno, jakbyś miał nigdy mnie nie puścić.

Jonas wziął Zoey w ramiona. Jedną rękę zanurzył w jej włosach, a drugą głaskał po plecach. Przez długi czas stali tak objęci. W Zoey zaczęła zachodzić dziwna reakcja. Poczuła gorąco w dole brzucha. Płomień sięgnął serca. Wsunęła palce w rozcięcie koszuli Jonasa i przyciągnęła go mocno do siebie.

Pachnie wspaniale, pomyślała, opierając głowę na jego ramieniu. Ma taki męski zapach. Odurzający.

Odpiął dwa górne guziki koszuli, rozluźnił krawat, zdjął go i odrzucił na bok. Zoey przesunęła palce wzdłuż szyi, wsunęła pod kołnierzyk, objęła Jonasa i pocałowała.

U nasady szyi miał gorącą skórę. Lizała ją, chłonąc słony smak. Opuściła rękę i powoli rozpięła pozostałe guziki koszuli.

Jonas stał bez ruchu. Rozbierała go niewprawnie, ale jej nie pomagał. Powoli odkrywała fragmenty męskiego ciała. Jego pierś była szeroka i pokryta ciemnym owłosieniem. Nogi miał wspaniale umięśnione. Silne i sprężyste.

Mógłby mnie nimi zgnieść, pomyślała Zoey. Lub uwięzić w najsłodszy sposób. Na samą tę myśl aż zakręciło się jej w głowie.

Stał przed nią nagi. Nawet w ciemnym pokoju, oświetlonym zaledwie bladą poświatą księżyca, wyglądał wspaniale. Wodziła wzrokiem po całym ciele Jonasa, zatrzymując się na dłużej w połowie drogi i podziwiając jego męskość.

- Och! - szepnęła i podniosła oczy. Napotkała jego wzrok. Uśmiechnął się szeroko.

- Jeszcze za wcześnie. Stanę się twój. Gdy będziesz gotowa.

Odwzajemniła uśmiech.

- Już jestem.

Było to kłamstwo, ale dystans fizyczny istniejący między nimi zaczynał ją męczyć. Chciała dotykać Jonasa. Pragnęła być pieszczona. Nadal jednak miała opory. Ostatnio, gdy to robiła, pozostała zimna i drętwa w środku. Po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat zaczęła teraz powoli tajać.

Jonas podszedł do Zoey. Zrobił to niespiesznie, jakby dając jej czas do namysłu. Dotknął policzka. Drugą ręką przycisnął ją do siebie. Zoey miała zamknięte oczy, kiedy opuścił ręce i zdejmował z niej bluzę. Ściągnął ją przez głowę i odgarnął w tył kaskadę włosów, które opadły Zoey na twarz. Położył ręce na jej ramionach. Wsunął palce pod ramiączka biustonosza i ściągnął je w dół.

Odruchowo, w obronnym geście, skrzyżowała ręce na piersiach. Powoli rozsunął jej ramiona. Rozpięła stanik. Biała koronka opadła na ziemię. Przez chwilę Jonas patrzył na obnażone piersi. Potem przesunął po nich najpierw dłonią, a potem wargami. Uczucie było wspaniałe. Zoey mocno zacisnęła powieki. Zrobiło się jej gorąco. Jonas objął wargami sutkę. Zatopiła palce w jego włosach i przyciągnęła go do siebie. Kiedy na piersiach poczuła lekkie kąsanie, krzyknęła. Odsunął rękę i znów zaczął pieścić językiem nabrzmiałe półkule. Opuścił ręce na biodra Zoey ukryte pod dżinsami. Kiedy rozpinał zamek, poczuła dojmujący ból w dole brzucha. Ból pożądania. Zsunął z niej spodnie wraz z majteczkami. Stała teraz naga. Podziwiał wspaniałe ciało. W ciemnym pokoju połyskiwały tylko jego oczy. Na wargach Jonasa igrał lekki uśmiech.

- Och! - naśladował okrzyk Zoey, który wydała na widok jego obnażonego ciała.

- Gdy tylko będziesz gotowy - wyszeptała. Odwzajemniła uśmiech.

- Jestem. Od miesięcy - odparł, wyciągając rękę.

Ona chyba czekała na niego znacznie, znacznie dłużej. Bliskość Jonasa znów wznieciła falę gorąca. Zoey już zapomniała o tym, że mężczyzna może sprawić, iż kobieta czuje się przy nim bezpieczna, piękna i pożądana.

Opadli na łóżko. Jonas znalazł się na Zoey. Gorący, twardy, ciężki. Pożądała go. Tylko jego. Zsunął się i wciągnął ją na siebie. Objął mocno w pasie, jakby się obawiał, że mu ucieknie.

- Sama decydujesz o tym, jak ma być - przypomniał. - Mów, na co masz ochotę. I kiedy.

Pożądanie, które ogarnęło Zoey, sięgało zenitu.

- Chcę... - zaczęła powoli. - Chcę ciebie. Całego. Weź mnie. Niech to się stanie.

- Jesteś pewna?

- Tak.

- A więc...

Pocałował ją znowu i obrócił. Leżeli obok siebie. Trzymała rękę na brzuchu Jonasa, a on wędrował palcami po jej ciele. Jęknął, gdy dotknęła newralgicznego punktu. Jeszcze nigdy tak nie reagował na dotyk kobiety. Sięgnął między uda Zoey i zaczął ją pieścić mocniej.

Wreszcie miała dość rozkosznej tortury.

- Chcę być blisko ciebie, kiedy znajdę się w środku - szepnął schrypniętym z pożądania głosem. - Pragnę dotykać cię wszędzie. Chcę, żebyśmy stanowili jedność.

Uśmiechnęła się lekko.

- Ja też tego pragnę - dodała cicho.

- A więc pragniemy siebie oboje. Przyszedłem do ciebie. Dam ci wszystko, czego sobie zażyczysz...

- Nie - szepnęła. - Nie dawaj aż tyle.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony.

- Bo to za dużo.

- Ale...

- Daj mi dzisiejszą noc - poprosiła. - Niczego więcej nie pragnę. Liczy się tylko to, co jest teraz.

Zanim zdołał zaprotestować, sprawiła, że znalazł się w niej.

Po chwili zatracili się w erotycznym transie.

Było jej coraz wspanialej. Wznosiła się wyżej i wyżej. I nagle ogarnęła ją niewypowiedziana rozkosz. Dzięki Jonasowi znalazła się w niebie.

Powoli wróciła na ziemię. Ich ciała nadal stanowiły jedność. Jeszcze nigdy Zoey nie czuła się tak wyczerpana. Po chwili ogarnął ją sen.

Obudziła się rano. Na myśl o przeżyciach ostatniej nocy zaczerwieniła się po korzonki włosów. Czy rzeczywiście robiła to wszystko? zapytywała samą siebie. To zdumiewające, jak szybko człowiek potrafi pozbyć się zahamowań. Dwadzieścia lat minęło jak jedna chwila.

Kochanie się z Jonasem niczym nie przypominało bycia z Jackiem. Oboje byli wówczas dzieciakami. Namiętnymi, lecz bez żadnego doświadczenia. Jonas był świetnym, wprawnym kochankiem. To on wykazywał inwencję i starał się zaspokajać jej pragnienia. Miał dużą praktykę. Znacznie większą niż ona.

Zoey posmutniała. Czym ta noc okazała się dla Jonasa? Czy była jeszcze jednym, zwyczajnym zbliżeniem z kobietą? Czy ucieszy się po przebudzeniu, kiedy zobaczy ją w łóżku? A może będzie chciał, żeby wstała i wróciła do swego domu?

Co ta noc znaczyła dla niej samej? Zoey nie była pewna. Czy rzeczywiście opowiedziała Jonasowi o synku, czy też to się jej tylko śniło? Czyżby swoją tajemnicę powierzyła człowiekowi, którego tak niedawno uważała za wroga? Co zrobił Jonas, że tak łatwo i szybko przed nim się otworzyła? Jak tego dokonał?

Poruszył się na łóżku. Nie mogła się powstrzymać, by go nie dotknąć. Przeciągnęła palcem po jego wargach, a potem po kościach policzkowych i niżej, po szyi. Nadal spał smacznie.

Jest taki przystojny, pomyślała. Miałby ładne dzieci. Oboje mogliby... Przestraszyła się własnych myśli. Odsunęła się od Jonasa i starając się go nie obudzić, wstała z łóżka.

Może już poczęli dziecko, pomyślała przestraszona, zbierając ubrania. Nie zastosowali środka antykoncepcyjnego ani żadnej innej metody ochrony. Ciało Zoey przeszył nagły dreszcz. Nie mogę zajść w ciążę! Było to nie do pomyślenia. Pod powiekami poczuła łzy. Nie chciała mieć dziecka. Nie przeżyłaby następnej katastrofy.

Na palcach wyszła z sypialni Jonasa. Pobiegła ubrać się do pokoju Juliany. Obudzoną dziewczynkę trzeba było zabrać na dół, żeby dać jej jeść. Jeśli będzie miała szczęście, Jonas jeszcze trochę pośpi, a jej uda się nakarmić Julianę i bez pożegnania wymknąć z domu.

Szybko przewinęła niemowlę i zbiegła ze schodów. Modliła się, żeby popłakiwanie nie dotarło do uszu Jonasa. Usiadła przy kuchennym stole i podała Julianie ogrzaną butelkę. Od strony sypialni Jonasa nie dochodziły żadne odgłosy.

Juliana wysączyła butelkę do dna. Kiedy Zoey podnosiła dziecko, żeby mu się odbiło, do kuchni wszedł Jonas. Uśmiechnięty, w wygniecionych spodniach od piżamy, w szeroko rozchylonym szlafroku, odsłaniającym niemal cały tors.

- Dzień dobry - powiedział na powitanie.

Zoey otworzyła usta, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Odwzajemniła uśmiech.

- Nie słyszałem nawet Juliany - dodał podchodząc bliżej. Dziękuję, że się nią zajęłaś.

- Nie ma za co - wykrztusiła Zoey. - Nie narobiła hałasu, a ty spałeś smacznie.

Uśmiechnął się. Ciepło i serdecznie. Poczuła się trochę lepiej.

- Spałem smacznie? Zupełnie nie pojmuję, dlaczego - zahartował.

Zoey zamknęła oczy. Chętnie włożyłaby dziecko do łóżeczka i jeszcze raz położyła się obok Jonasa.

Wreszcie Julianie się odbiło. Zoey roześmiała się nerwowo.

- Dobrze ułożona dziewczyna wie, jak się zachować - powiedziała rozbawiona. Dalej klepała dziecko po pleckach. Zobaczyła nagle, że Jonas posmutniał. Chyba rozumiała, dlaczego.

- Co masz na myśli? - zapytał spokojnie. Zoey przytuliła Julianę i wstała.

- Że na mnie czas - powiedziała, podchodząc do Jonasa. Wyciągnęła w jego stronę najedzone i zadowolone dziecko.

Automatycznie sięgnął po nie. Spisuje się coraz lepiej, pomyślała Zoey. Przestał mieć opory przed dotykaniem Juliany. Zachowywał się przy niej bardziej naturalnie, zyskał pewność siebie. Nie było właściwie powodu, żeby Zoey nadal tu przychodziła. Jonas i dziecko radzą już sobie sami. Umowa była jednak umową. Zoey obiecała, że będzie się zjawiała jeszcze przez tydzień, więc słowa dotrzyma. Postanowiła, że nie zawiedzie Jonasa.

- Wrócisz? - zapytał Jonas, jakby czytając w jej myślach.

- Jasne. W poniedziałek. Żeby zająć się Jules. Czy szukasz niańki? Masz już kogoś na widoku?

Czoło Jonasa przecięła zmarszczka.

- Sądziłem, że wpadniesz do domu, żeby się przebrać - powiedział, ignorując jej pytania. - I wrócisz za dwie godziny. Myślałem, że ten dzień spędzimy razem. To znaczy we trójkę. Po ostatniej nocy...

- A co do ostatniej nocy - Zoey wpadła mu w słowo - to, mam nadzieję, że nie przywiązujesz do niej większego znaczenia.

- Co znaczy: większego?

Zoey popatrzyła na ręce. Udawała, że sprawdza stan swoich paznokci.

- Nie zrozum mnie źle - zaczęła. - Było cudownie. Ale...

- Co ale? - wybuchnął.

Zdobyła się na odwagę. Spojrzała Jonasowi w oczy. Były ponure.

- To nie było... nie było...

- Co nie było? - żądał wyjaśnienia. Westchnęła, ręką potarła czoło.

- To nie było coś, co można powtórzyć - odparła.

- Dlaczego?

Jakaś nuta w głosie Jonasa zirytowała Zoey.

- Bo to był błąd - wypaliła.

- Zaskakujesz mnie. Wczoraj tak nie myślałaś.

- W ogóle nie myślałam. Skończmy na tym dyskusję.

Chciałabym choć trochę myślała, nie wylądowałabym w twoim łóżku. I w żadnym razie nie powinnam opowiadać ci o...

Zagryzła wargi. Nie chciała wymieniać imienia synka.

- O swoim dziecku - dokończył Jonas.

A więc nie był to sen. Opowiedziała o Eddie'em. Fakt ten wystarczył, żeby nie mieć z Jonasem więcej do czynienia. Ostatnia rzecz, która jej była teraz do szczęścia potrzebna, to przypomnienie bolesnej przeszłości.

- O to przede wszystkim chodzi - stwierdził. - Twoje wczorajsze zwierzenia były dla ciebie znacznie ważniejsze niż seks. Trudniejsze niż oferowanie mi ciała. Opowiedziałaś o synku i teraz boisz się, że fakt ten w jakimś sensie nas zwiąże, a to ci nie jest na rękę. Nie chcesz żadnych związków z mężczyznami.

- To nie tak - zaprzeczyła, spuszczając wzrok.

Jonas widział, jak Zoey broni się rozpaczliwie, żeby się nie załamać. Nie potrafi ukrywać uczuć, pomyślał. Był zdumiony, że tak długo udawało się jej wyprowadzać go w pole. Czy rzeczywiście kiedyś uważał ją za twardą? Był przekonany, że ta kobieta ze stali nie ma żadnych słabych punktów. I nie potrafi wykrzesać z siebie ani odrobiny uczucia.

Był idiotą. Każdy przeciętnie spostrzegawczy człowiek dostrzegłby, że Zoey Holland jest kłębkiem nerwów. I trzyma się w ryzach ostatkiem sił.

- Nie musisz uciekać przede mną - powiedział miękkim głosem. - To, że wiem o twojej bolesnej przeszłości, nie oznacza, iż musisz mnie unikać.

- Nic nie rozumiesz - odparła, potrząsając głową.

- Czego nie rozumiem?

- To nie ma nic wspólnego z... z Eddie'em - upierała się. - Ostatniej nocy myśmy nie...

- Czego nie zrobiliśmy?

- Nie użyliśmy żadnego środka antykoncepcyjnego. Jonas popatrzył zdumiony na Zoey. Czy możliwe, żeby tak się stało? Zawsze kobiety dbały o ochronę przed ciążą, a on nigdy nie musiał się tym martwić. A Zoey? Z pewnością o tym nawet nie pomyślała. Mogła zajść w ciążę. Do licha, być może już była w ciąży! Nosiła jego dziecko. Ta myśl oszołomiła go zupełnie.

- Kiepska sprawa. Mam rację? - zapytała.

Tak właśnie pomyślał. Kiepska sprawa. Branie odpowiedzialności za drugie dziecko, kiedy nie potrafił poradzić sobie z tym, które trzymał na rękach, stanowiło zbyt duże obciążenie. Z drugiej jednak strony, gdy tak głębiej się zastanowił, uznał, że nie będzie to wcale okropne.

- Nie martw się zawczasu - ciągnęła Zoey, kiedy nie odpowiadał. - Jestem pewna, że nic się nie stało. To był dość bezpieczny dzień. A gdybym nawet zaszła w ciążę, to i tak nie byłaby to twoja sprawa.

- Nie moja sprawa? - Podniósł szybko głowę. - Bardzo się mylisz.

- Słuchaj, Jonasie. Nie chcę dyskutować o czymś, co być może wcale się nie stało. W każdym razie to, co się nam przytrafiło ostatniej nocy, było błędem. Nie powinno w ogóle się wydarzyć. I więcej się nie wydarzy.

Milczał przez dłuższą chwilę, kołysząc Julianę w ramionach - Wreszcie spytał:

- Jesteś pewna?

- Tak. Jestem.

- Nie chcesz mieć więcej ze mną do czynienia? O to chodzi?

- Jonasie... - Urwała. Pewnie nie chciał dłużej słuchać tego, co mogłaby mu powiedzieć.

- Chyba nie spędzimy w trójkę dzisiejszego dnia - oznajmił z posępną miną.

- Nie spędzimy - odparła. Odwróciła się w stronę drzwi. - A więc do poniedziałku - zawołała przez ramię.

Po wyjściu Zoey zapanowała w kuchni dziwna cisza. Juliana zachowywała się idealnie spokojnie. Miała zadowoloną minkę. Jonas zaczynał myśleć o niej jak o własnym dziecku.

I dlaczego, do diabła, czuł także, iż Zoey byłaby dla Juliany idealną matką?

Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że może mieć własne dziecko. Do licha, nigdy nie chciał mieć potomstwa. Tragiczne okoliczności Sprawiły, że został opiekunem Juliany. I teraz, na skutek głupiego niedopatrzenia, być może stał się ojcem drugiego dziecka!

Juliana przytuliła się do Jonasa. Ogarnęło go uczucie głębokiej satysfakcji. Przedtem nie przeżywał podobnych emocji. Nie, nie chciał być ojcem. Wolał zostać tatą. To było znacznie sympatyczniejsze słowo.

Tata. Otarł policzek o główkę Juliany i uśmiechnął się do siebie. Należało teraz znaleźć jeszcze mamę. Na szczęście, wiedział, gdzie jej szukać.

- Jules - powiedział łagodnie do dziecka drzemiącego na jego ramieniu. - Czeka nas wiele pracy. Musimy sprawić, że Zoey zacznie myśleć pozytywnie. Po naszemu. Mam pewien plan. Będę jednak potrzebował twojej pomocy, malutka, żeby wprowadzić go w życie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Kiedy zakochałyście się w waszych mężach?

Olivia i Sylvie wymieniły spojrzenia i popatrzyły na Zoey.

Jej spojrzenie przenosiło się z jednej siostry na drugą, a potem spoczęło na Julianie, którą trzymała w ramionach. Przyjaciółki spotkały się u Oli vii na lunchu. Każda przyszła ze swoim dzieckiem.

Jules nie jest przecież moim dzieckiem, uprzytomniła sobie Zoey. Jej synek nie żył od dawna. Jules należała do Jonasa. Zoey już nigdy nie będzie miała własnego dziecka. Nie pozwoli sobie na macierzyństwo. Nie podejmie takiego ryzyka.

Z miłością do Jonasa jakoś by sobie poradziła. W taki czy inny sposób. Pragnienie posiadania dziecka było jednak czymś innym. Czymś, co nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić.

- Ja... - zaczęła znowu. - Właśnie zastanawiałam się nad tym, w jakim momencie zyskałyście pewność, że zakochałyście się w waszych mężach.

- Czemu pytasz? - chórem zapytały siostry.

- Z czystej ciekawości.

Olivia i Sylvie ponownie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a potem uważnie popatrzyły na Zoey.

- Chcesz nam coś powiedzieć? - spytała Sylvie.

- Prawie się nie widywałyśmy, odkąd przejęłaś dyżury od leannette - dodała Olivia. - Co robiłaś przez ostatnie dwa tygodnie, oprócz opiekowania się bratanicą Jonasa Tate'a?

- Już sama ta opieka zajmowała Zoey mnóstwo czasu - zauważyła Sylvie. - Narzekałaś bez przerwy na nieznośnego doktora, lecz gdy ujrzałaś niemowlaka, od razu zgodziłaś mu się pomóc.

- Mówiłam wam, dlaczego - przypomniała Zoey. - Jules to bratnia dusza. Łączy nas duchowe pokrewieństwo. Chcę, żeby Jonas ją polubił i żeby nauczyli się wspólnie żyć.

- Początkowo te wyjaśnienia wydawały się nam wystarczające, żeby usprawiedliwić twoje poczynania - odezwała się Olivia. - Teraz jednak, kiedy upłynął już cały tydzień, sądzę, że zmieniły się twoje zamiary.

- Moje zamiary? - powtórzyła Zoey. Postanowiła zawczasu odeprzeć ewentualne zarzuty. - Co, u licha, masz na myśli?

- To, co usłyszałaś - odparła Olivia.

- Co to, do diabła, ma znaczyć?

Olivia spojrzała na siostrę.

- Sylvie, chyba poznałaś doktora Tate'a.

- Tak. Przedstawiłaś mi go w szpitalu tego dnia, kiedy wpadłam do was z Gennie, pamiętasz?

Olivia skinęła głową.

- Fakt. Co o nim myślisz?

Świetny facet. Cholernie przystojny. Prawdziwy samiec. Zoey milczała.

- Masz rację - zgodziła się Olivia. - Co ty na to, Zoey? Mówią, że już nie jesteście tak wrogo do siebie nastawieni jak na początku. Cooper Dugan uważa nawet, że się przyjaźnicie.

- Wygaduje bzdury - mruknęła Zoey. - Jak zwykle.

- Naprawdę? A więc ta historia, że w domu Jonasa spędziłaś dwie noce, jest wyssana z palca? - chciała wiedzieć Olivia.

Zoey poczerwieniała. Do diabła, czemu wspomniała Cooperowi, że dyżurowała przy dziecku Jonasa także w nocy?

- Zrobiłaś coś takiego? - wykrzyknęła Sylvie. - Zoey, jak mogłaś spędzić noc z obcym mężczyzną, a właściwie dwie noce z obcym fantastycznym mężczyzną, i nie zdradzić przyjaciółkom wszystkich pikantnych szczegółów?

- Nie było żadnych pikantnych szczegółów - przez zaciśnięte zęby oznajmiła Zoey. - A poza tym Jonas nie jest obcy. Pracuję z nim od wielu miesięcy.

- I nie znosisz go od wielu miesięcy - przypomniała Sylvie. - Tak przynajmniej twierdziłaś.

- Mówiłam prawdę - odparła Zoey.

- Sylvie, zwróć uwagę na czas przeszły - wtrąciła Olivia. To coś oznacza. W przeszłości między nimi panowała nienawiść, a nasza dzisiejsza rozmowa zaczęła się od tematu miłości. To interesujące - dodała ze śmiechem.

- Spałaś z nim? - zapytała Sylvie.

Zoey grała na zwłokę. Przecież pamiętnej nocy ani ona, mi Jonas nie spali wiele. Zaprzeczenie nie byłoby właściwie kłamstwem, pomyślała. A poza tym co to właściwie obchodziło Sylvie?

- No, mów, Zoey - ponagliła ją przyjaciółka. - Graj uczciwie. Livy opowiadała nam, co robiła z Danielem pierwszej nocy, a ja o tym, jak przespałam się z Chase'em.

- Mówiłam o Danielu, bo sprowokowałyście mnie do tego - przypomniała Olivia. - A ty opowiedziałaś o spotkaniu z Chase'em tylko dlatego, że zaszłaś w ciążę. Musiałaś się przyznać. Od razu zaczęłybyśmy podejrzewać, gdyby brzuch zrobił ci się wielki jak balon.

- Tak, ale nie wiedziałybyście, kto jest ojcem dziecka, gdybym się nie przyznała - broniła się Sylvie.

- A kiedy to zrobiłaś? - zapytała siostra. - Jeśli mnie pamięć nie myli, to dopiero na sali porodowej.

- Nieważne, Livy. W każdym razie mamy prawo wiedzieć, czy Zoey...

- Tak, przespałam się z nim - odruchowo przerwała jej przyjaciółka. Dopiero teraz zorientowała się, że popełniła błąd. Zobaczyła wlepione w siebie dwie pary oczu.

- Tak?

- Tak. W piątek. Ale to był jedyny raz. Wcale niczego nie planowałam. Po prostu się stało. Nie wiem, jak. Ja tylko...

- Hej, nie musisz się tłumaczyć - powiedziała Oli via.

- Pierwszy raz z Danielem było podobnie. Ale wszystko dobrze się skończyło. Od tamtej pory jest idealnie.

- U nas też - dodała Sylvie.

- Tak, ale twój pierwszy raz z Chase'em wcale nie był dziełem przypadku - przypomniała siostra.

- Lecz podobnie jak u ciebie wszystko skończyło się dobrze.

- Obie wyszłyście za tych mężczyzn. - Zoey powiedziała to takim tonem, jakby małżeństwo wykluczało szczęśliwe zakończenie miłosnej przygody.

- Jasne, że wyszłyśmy - potwierdziła Olivia. - Tak zwykle robią zakochani.

- Niekoniecznie - zaprotestowała Zoey. - Nie zawsze.

- Nie, jeśli dziewczyna jest głupia - podsumowała Sylvie.

- Nie, jeśli chcesz, żeby umknęło ci sprzed nosa coś fantastycznego.

- A więc kiedy zakochałyście się w swoich mężach? - po raz trzeci Zoey zadała to samo pytanie.

- Gdy Daniel zabrał mnie do tego koszmarnego baru dla hippisów na motocyklach i zagroził, że przeleci na bilardowym stole - oświadczyła Olivia.

- Gdy Chase zmuszał mnie do jedzenia brukselki - bez namysłu odparła Sylvie.

- Ogromnie mi pomogłyście - mruknęła pod nosem rozczarowana Zoey.

Olivia i Sylvie równocześnie poklepały ją po ramieniu.

- Zawsze możesz na nas liczyć - oznajmiła Olivia.

- Zawsze, kiedy dasz nam znać - dodała Sylvie.

We wtorek Jonas wrócił wcześniej z pracy. Towarzyszyła mu jakaś starsza kobieta. Przedstawił ją jako panią Standard, nową nianię Juliany.

Zoey z wrażenia aż zamurowało. Zmusiła się do uśmiechu.

- A więc znalazłeś opiekunkę do dziecka. To wspaniale. - Podała rękę siwej kobiecie. - Miło mi poznać panią. - Zwróciła się do Jonasa: - Czy możesz ze mną porozmawiać?

- Oczywiście - odparł. Nie ruszył się z miejsca.

- Na osobności - dodała. - Przepraszam panią na chwilę.

- Poczekam w salonie - odparła starsza kobieta. Uśmiech miała ciepły, sympatyczny. Na pierwszy rzut oka wydawała się miła i przyzwoita. Do diabła z nią, pomyślała ze złością. Przestanę być potrzebna!

Kiedy pani Standard udała się do salonu, Zoey zapytała Jonasa:

- Jesteś pewny, że nadaje się do tej pracy?

- Tak. Wystarczy na nią spojrzeć. Wychowała pięcioro dzieci i cały tuzin wnuków.

- I ma wolny czas?

- Wraz z mężem przybyła tu z Tennessee.

- W każdej chwili może wyjechać. Zostawi Julianę na pastwę losu, co odbije się na jej psychicznym rozwoju.

- Nie, to się nie zdarzy. Mąż pani Standard pochodzi stąd. Wrócili do rodzinnego domu na Cherry Hill.

- A więc mają pieniądze. Odejdzie, gdy tylko się jej znudzi lub dojdzie do wniosku, że to ciężka praca.

- Jej mąż pracował całe życie na własny rachunek, nie ma emerytury. Dlatego to zajęcie jest pani Standard bardzo potrzebne.

- Ma jakieś referencje?

- Doskonałe.

- A co z jej zdrowiem? - spytała Zoey. - Nie jest młoda. Pewnego dnia może mieć atak serca. Och, jeśli zobaczy to Mes, będzie...

- Pani Standard ma dopiero pięćdziesiąt osiem lat - przerwał jej Jonas. Zoey zauważyła, że zaczął tracić cierpliwość. - I nigdy nie chorowała.

- Skąd wiesz? Mogła mieć wiele chorób zakaźnych. Żółtaczkę, cholerę, chorobę legionistów. A czy słyszałeś, że znów ludzie chorują na tyfus? Z nim nie ma żartów...

- Zoey, jestem lekarzem. Potrafię stwierdzić, czy ktoś jest chory. O co ci chodzi? Po co ten cały szum? Sądziłem, że zależy ci na tym, abym znalazł niańkę.

- Tak. Ale odpowiednią. Skąd wiesz, jaka jest? Może pali?

- Nie.

- A może należy do partii komunistycznej?

- Zoey!

- Chodzi mi tylko o dobro Jules. Troszczę się o nią.

- Już nie musisz.

A więc nie jestem potrzebna, pomyślała Zoey. Jonas wykreślił ją ze swego życia. Zabolało ją to bardzo. Powinna być zadowolona, że znalazł właściwą opiekunkę do dziecka. Należy więc tylko zapytać, kiedy pani Standard rozpocznie pracę, i cieszyć się, że wreszcie będzie wolna.

- Wracasz do szpitala? - zapytała.

- Nie - odparł. - Pobędę z panią Standard i Juliana. Pokażę niani dom. Rozpocznie pracę w poniedziałek. Bo ty musisz wrócić do normalnego życia. Bardzo mi pomogłaś. Nie wiem, co zrobiłbym bez ciebie...

Gestem ręki Zoey wstrzymała potok jego słów.

- Skoro jesteś w domu, wyjdę wcześniej. Jules obudzi się lada chwila. Przygotowałam dla niej jedzenie, starczy do rana. W suszarce jest pranie. Będzie gotowe za dwadzieścia minut.

- Zoey...

- Znalazłeś już chyba dla Jules nowego lekarza? Świetna jest doktor Kenner...

- Zoey! - Jonas podniósł głos. - Musimy porozmawiać.

O Julianie. I o nas. Jules cię uwielbia. Byłoby źle, gdyby cię straciła.

- Co masz na myśli?

- Chcę, żebyś nadal w jej życiu odgrywała ważną rolę.

I w moim.

- Dlaczego?

Dobre pytanie, pomyślał Jonas. Wymagało uczciwej odpowiedzi. Bał się jednak, że jeśli powie prawdę, Zoey weźmie nogi za pas i ucieknie na zawsze. Podszedł bliżej i powiedział szeptem:

- Być może jesteś w ciąży, nosisz moje dziecko. Jeśli myślisz, że dam ci spokój, to grubo się mylisz.

Bez pożegnania wypadła z kuchni.

Jonas przypomniał sobie o pani Standard. Jules zasługiwała jednak nie na niańkę, lecz na matkę. Zoey nadawała się idealnie do tej roli. Już przecież ułożył sobie przemyślny plan. W piątek będzie miał ostatnią szansę. Do tej pory musi dowieść Zoey, że nie może żyć bez niego ani bez Juliany. A oni oboje też nie potrafią bez niej egzystować.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nadszedł piątkowy ranek. Jonas miał dziś okazję po raz pierwszy od miesięcy wziąć w szpitalu wolny dzień, a ponadto zrealizować część planów dotyczących Zoey. Czekając, aż zapuka do drzwi, trzykrotnie sprawdzał, czy ma to, co jest potrzebne do romantycznej randki, którą starannie obmyślił. Wczoraj usiłował zachowywać się swobodnie, tak jakby wszystko między nimi układało się dobrze. Zoey była obojętna. Musiał udawać, że tego nie zauważa.

Spisał na kartce: „Koszyk na piknik. Świeże kwiaty. Świece i zapałki. Lekko schłodzone chardonnay. Czyste pieluchy. Ulubiona grzechotka. Pełna butelka”.

Popatrzył na dziecko, które siedziało na leżaczku stojącym w środku kuchni. Przyglądało mu się uważnie.

- Chyba mamy wszystko - oznajmił. - Prawda, Jules? Machała rączkami i gaworzyła wesoło.

- Masz rację. Musimy jeszcze dołożyć kasety. Co powiesz na Edith Piaf? A może przyda się też Tony Bennett? Dobra, dla ciebie dorzucimy Alvina Wiewiórkę.

Juliana cieszyła się ogromnie.

O siódmej trzydzieści odezwał się dzwonek. Jonas wyjął Julianę z leżaczka i razem z nią poszedł otworzyć drzwi. Na progu stała zziębnięta, zmęczona Zoey. Miała załzawione oczy i okropnie czerwony nos. Wyglądało to dość dziwacznie, bo na dworze było ciepło.

- Dzień dobry - przywitał ją Jonas.

- Dobhy - mruknęła, mijając go w drzwiach. - Phephaham za spóźnienie. Był ok... okhopny kohek od Chehy Hill aż do Haddonfield.

Biedaczka, pomyślał Jonas. Jąka się i bełkoce.

- Nie szkodzi. Jak się czujesz?

- Mam sthahny katah. - Na potwierdzenie tych słów kichnęła głośno. Cztery razy.

- Na zdrowie - machinalnie powiedział Jonas.

- Dziękuję.

- Wchodź dalej.

- Chyba nie powinnam dziś siedzieć z Jules. Jeśli ci się spiehy, poczekam, aż wezwieh kogoś do pomocy. Na phykład panią Standahd.

- Dziś mam akurat wolny dzień.

- Dzięki Bogu. - Zoey odetchnęła z ulgą. - Wobec tego jadę do domu się wyspać.

Jonas skinął głową.

- Dobry pomysł. Poczekaj, aż oboje z Juliana weźmiemy okrycia. Wyjdziemy z tobą.

- To niepothebne. Nie chcę was zainfekować. Czuję się dobrze.

- Nie ma mowy - oznajmił Jonas. - Sama nie pojedziesz. Wyglądasz okropnie. Wraz z Juliana zajmiemy się tobą.

Zoey chciała zaprotestować, lecz Jonas ją powstrzymał.

- Jedziemy moim samochodem. Swój weźmiesz później. Ja prowadzę.

Zanim zdołała zgłosić dalsze obiekcje, zniknął w kuchni. Nie mogła zachorować w lepszej chwili, uznał zadowolony. Oczywiście, było mu przykro, że tak bardzo się zaziębiła, ale nie zamierzał zaprzepaścić okazji. Zoey była chora. Wymagała opieki. A jedyną osobą, która mogła jej pomóc, był on sam. Bądź co bądź lekarz. A do tego zakochany.

Udowodni Zoey parę rzeczy. Że nie jest takim mężczyzną, za jakiego go uważa. Przekona ją, iż człowiek może żyć normalnie mimo tragicznych przeżyć. Da jej też, co najważniejsze, do zrozumienia, że oboje idealnie do siebie pasują i razem potrafią zdziałać cuda. Już je przecież czynili.

- Nie chcę, żeby Mes zahaziła się ode mnie - wysapała przez nos Zoey między jednym kichnięciem a drugim, kiedy Jonas wrócił do salonu.

- Nic się nie stanie, pod warunkiem, że nie będziesz brała jej na ręce - oznajmił. - Jest przecież w idealnej formie.

Dziecko w jego ramionach śmiało się i rozkosznie gaworzyło.

- Widzisz - zwrócił się Jonas do Zoey - że mała nie pozwoli ci wrócić samej do domu.

- Dziękuję - wykrztusiła zaziębiona. Na widok koszyka piknikowego w ręku Jonasa zapytała:

- Co to jest?

- Lekarstwo - odparł. - Na wiele rzeczy.

- Ale...

- Chodźmy, zanim padniesz z wyczerpania.

- Nie jestem wyczehpana. Ja...

- Sama widzisz. Jesteś tak chora, że zaczynasz gadać od rzeczy.

- Nie gadam od heczy. Ja... Dotknął czoła Zoey.

- Masz chyba lekką gorączkę. Im wcześniej znajdziesz się w łóżku, tym lepiej.

Zoey postanowiła nie reagować na dwuznaczność słów Jonasa. Może nie miał nic zdrożnego na myśli. Patrzył na nią tak, jakby między nimi nic nigdy się nie wydarzyło. Jakby nie miał pojęcia, że ona zaczyna go kochać. Nie, to nie miłość, pomyślała. Jonas i Jules wyzwolili w niej tylko jakieś dawno zapomniane ciągoty. W każdym razie stało się źle. Nie powinna przywiązywać się do tej dwójki. Teraz, patrząc, jak Jonas trzyma małą w ramionach, ogarnęła ją fala ciepła. Zoey nie miała pojęcia, co robić dalej.

- Ruszamy? - spytał Jonas.

Jules śmiała się radośnie do Zoey. Miała na sobie różowy sweterek i białą czapeczkę.

- Ja... - znów zaczęła Zoey.

- Musisz iść do łóżka - przerwał jej szybko. - Potrzebujesz kogoś, kto o ciebie zadba.

Wyszli przed dom.

- Ja prowadzę - oznajmiła Zoey. - Nie zostawię tu wozu.

- Zgoda - przystał.

Nie potrzebuję nikogo, kto o mnie zadba, pomyślała ponuro. Chciała zapewnić Jonasa, że sama da sobie radę, tak jak to czyniła przez wiele lat.

Dziś jest ostatni dzień, który spędzi z Jonasem i Jules. Jutro wszystko będzie skończone.

Wizyta Jonasa i Jules u niej w domu była czymś bardziej krępującym niż wizyty w Tavistock. Zoey stała w drzwiach malutkiej kuchni i patrzyła, jak Jonas, tylko w skarpetkach, podgrzewa dla niej przywieziony rosół z kury.

W niebieskich dżinsach i wymiętym szarym swetrze wyglądał jak zapobiegliwy ojciec i mąż, krzątający się w kuchni. Widząc jego i Jules w swoim domu, Zoey zrobiło się ciepło na sercu. Scena była sielankowa. Panowała niemal rodzinna atmosfera...

Nie powinnam poddawać się nastrojowi, skarciła się szybko. Kiedy dzień będzie się miał ku końcowi, Jonas i Juliana wrócą razem do domu, a ona zostanie. Na tę myśl zrobiło się jej przykro.

- Już prawie gotowy - oznajmił Jonas, mieszając łyżką gorący rosół.

Zanim Zoey zdołała mu podziękować, Juliana zagaworzyła głośno, śliniąc się okropnie. Dorośli parsknęli śmiechem.

- Och, nie - odpowiedział Jonas dziecku, jakby zaskoczony jego słowami.

Usteczka małej wygięły się i utworzyły literę „o”. Jules zagdakała jak kurka.

- Nie wierzę w żadne twoje słowo - przekomarzał się z nią Jonas. - To niemożliwe.

- Oooch - zapewniła go Juliana.

- Tak ci mówiła? Co ty na to? - ciągnął Jonas.

- Hiii - odparło dziecko.

- Powiedziałbym to samo.

- Nuuung.

- Rozumiem.

- Seksss...

- Też chętnie bym skorzystał.

Właśnie wtedy dotarło do Zoey, że nie jest szczera wobec samej siebie. Zakochała się w Jonasie i nie mogła dłużej udawać, że nic się nie stało. Zainteresowała się nim już dawno. Pewnie dlatego w jego obecności zawsze czuła się niezręcznie.

- Czy rzeczywiście mówiłaś Jules, że nie potrafisz mi się oprzeć? - zapytał Jonas, przerywając rozważania Zoey.

Zobaczyła, że się uśmiecha. Juliana energicznie wymachiwała rączkami. Ona też była uśmiechnięta. Zoey mogłaby przysiąc, że tych dwoje łączy jakiś sekret.

- Słucham? - spytała. Kiepsko słyszała, bo mimo zażytego leku huczało jej w głowie i miała trochę zatkany nos. Nie była w stanie rozumować logicznie.

- Pytałem, czy naprawdę mówiłaś Jules, że jestem męż, czyżną, któremu nie sposób się oprzeć - powtórzył. - Ona twierdzi, że przez ostatnie dwa tygodnie bez przerwy opowiadałaś, jak bardzo za mną szalejesz. Zoey także się roześmiała.

- Jules ci to mówiła?

- Tak.

- Musisz wiedzieć, że ta dziewczyna wygaduje niestworzone rzeczy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wymieniła przy niej twoje imię. Ani razu o tobie nie wspominałam. No, może raz. Klęłam, na czym świat stoi, kiedy zapomniałeś kupić delicje.

- Jules twierdzi co innego.

- Co ona wie? Nigdy nie próbowała tych ciasteczek.

- I jeśli będę miał na nią wpływ, nigdy ich nie spróbuje.

- Życzę ci szczęścia na nowej drodze. Jako rodzic musisz się jeszcze wiele nauczyć.

- I dlatego nie możesz nas teraz opuścić.

Ton jego głosu sprawił, że Zoey poczuła się wzruszona. Jonas potrzebował jej.

- Przez ostatnie dwa tygodnie ty i Juliana przebyliście długą drogę - odparła łagodnie. - Dobrze wam będzie beze mnie.

Jonas zaprzeczył energicznym ruchem głowy.

- Nie licz na to, Zoey, nie licz.

Odwrócił się znów do piecyka, tak że widziała tylko jego plecy. Pragnęła, żeby ich wzajemne stosunki ułożyły się inaczej. Gdyby tylko potrafiła wymazać z pamięci to, co zdarzyło się kiedyś...

Nie, tego nie chciała. Jeśliby nie popełniła błędu w przeszłości, nie byłoby w ogóle Eddie'ego! Mimo nieszczęścia, jakim stała się utrata dziecka, miała je jakiś czas dla siebie. Poznała radość rodzenia. Przekonała się, jak zmienia się życie człowieka, gdy pojawia się w nim maleńka istotka. Poznała, co to miłość matki do dziecka. Miłość, której nie wymaże z pamięci nic.

Zoey popatrzyła na Julianę. Zobaczyła czyste, niebieskie oczki niemowlaka i nagie dziąsełka. I nagle serce Zoey przeszył ból. Znów stanie się strzępkiem człowieka, jak po śmierci synka? Nie mogła do tego dopuścić.

Od jutra jej zobowiązania w stosunku do Jonasa i Juliany przestają istnieć, przypomniała sobie. I tak musi pozostać. To, że się zakochała, wcale nie oznacza, iż życie dobrze się jej ułoży. Miłość może ją pogrążyć. Musi więc być silna, nie może poddawać się marzeniom. Była przecież twarda i za taką ją uważano. A twardzi ludzie ze wszystkim sobie poradzą. Uporają się z każdą przeciwnością losu.

Zoey pragnęła tylko, żeby twardzi ludzie mogli także wierzyć we wmawiane sobie łgarstwa.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jonas nie widzącym wzrokiem patrzył na zupę gotującą się w rondelku i usiłował rozszyfrować minę Zoey, kiedy go zapewniała, że on i Juliana świetnie sobie sami poradzą. Była smutna. Wyglądała na bardzo przygnębioną. Co powinien powiedzieć, żeby poczuła się lepiej? Zoey wniosła do jego życia nowe wartości. Wzbogaciła jego egzystencję. Dała mu rozkosz. Wygodę. Spokój. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek | czuł się tak wspaniale, zanim wkroczyła w jego życie. W żaden sposób nie chciał ryzykować utraty tego, co mu dawała.

Ponadto Zoey przeistoczyła małą Julianę w zupełnie inne dziecko. Zniknęła gdzieś wrzeszcząca istota, którą pewnego pięknego dnia dostarczono mu do domu. Teraz Jules była roześmianym, gaworzącym bez przerwy niemowlakiem, który sprawiał wrażenie szczęśliwego. Ta metamorfoza była wyłącznie zasługą Zoey. Pozostawiony samemu sobie źle wychowałby dziecko. Mała mogłaby go znienawidzić, a potem nawet uciec z domu i błąkać się po ulicach miasta.

Jonas ponosił pełną odpowiedzialność za wychowanie i dalsze losy bratanicy. Wiedział świetnie, że będzie wiele przeszkód do pokonania i nie był pewny, czy sam sobie poradzi. Ale to nie ze względu na Julianę chciał zatrzymać Zoey przy sobie. Pragnął tego ze względu na siebie. Kierowało nim pożądanie.

Nie tylko pożądanie, skorygował sam siebie natychmiast. W życiu pragnął wielu kobiet. Ale żadnej z nich nie pokochał.

Aż do tej chwili. Dopóty, dopóki nie poznał Zoey Holland. Ta zdumiewająca, twarda i nieprzejednana dziewczyna do góry nogami przewróciła jego życie. Rezultaty tego kataklizmu bardzo mu się podobały. Nie chciał wracać do uporządkowanej, nudnej, samotnej egzystencji.

- Rosół gotowy - odezwał się spokojnie. Pragnął powiedzieć znacznie więcej. - Powinnaś już leżeć.

- Nie chcę iść do łóżka - zaprotestowała.

- Musisz. To polecenie lekarza.

Jonas ujął Zoey za ramiona, obrócił w stronę wyjścia z kuchni i gestem nakazał pójść do sypialni. Nie dała się namówić na włożenie piżamy. Naciągnęła na siebie stary szary dres. Okropny strój, z workowatymi nogawkami i rękawami, nie zmniejszył uroku Zoey w oczach Jonasa, który bez przerwy jej pragnął. Cały szkopuł polegał na tym, że ona go nie chciała.

- Głupio, prawda, Jules? - odezwał się do dziecka. - Twój staruszek jest zakochany po uszy w kobiecie, która raczej wypiłaby truciznę, niż przyznała się, że czuje do niego pociąg.

Gaworząca Juliana powiedziała, że nie wie, o co mu chodzi.

- Jest dobrze - zapewnił ją Jonas. - Mam w zanadrzu jeszcze dwa atuty. - Uwolnił dziecko z leżaczka i wziął na rękę. W drugiej trzymał tacę z jedzeniem.

Powoli, ostrożnie szedł przez hol w stronę sypialni. Podobało mu się mieszkanie Zoey. Bezpretensjonalne, skromnie umeblowane. Wszędzie jednak widoczny był brak ręki doświadczonej pani domu. Dom Zoey Holland był miejscem służącym do tego, żeby ona sama czuła się w nim dobrze. Otoczyła się przedmiotami, które sprawiały jej przyjemność, nie zwracając większej uwagi na to, czy do siebie pasują, i nie przejmując się tym, czy innym spodobają się dekoratorskie zapędy pani domu. Był to jej azyl i to się czuło na każdym kroku.

Jonas lubił swój dom, utrzymany w nieskazitelnej czystości przez dochodzącą sprzątaczkę. Meble pasowały do siebie i stanowiły jedną całość. Nie mógł się jednak przyzwyczaić do panującej w nim atmosfery. Był jakiś obcy. Brakowało mu ciepła i uroku miejsca, w którym naprawdę się żyje.

- Rosół podany - oznajmił, wchodząc do sypialni. - Ze słonymi paluszkami i sałatką z tuńczykiem. Są to najbardziej popularne środki przeciwko zwykłemu przeziębieniu...

- Urwał, bo zobaczył, że Zoey nie reaguje na jego słowa. Leżała zwinięta w kłębek, plecami do Jonasa. Jej ramiona drgały lekko. Płakała.

Szybko odstawił tacę. Położył Julianę w nogach łóżka. Obszedł je i spojrzał na twarz Zoey. Wytarła oczy.

- Dziękuję - szepnęła. - Nie jestem głodna. Oboje musicie już iść. Zrobiło się późno.

- Jeszcze nie ma nawet drugiej - zaprotestował Jonas.

- Jules i ja nie musimy się odmeldowywać. Przyszliśmy do ciebie. Zoey, o co chodzi?

- O nic.

- Coś się stało. Płakałaś.

- Nie płakałam.

- Masz czerwone oczy.

- Od przeziębienia. Aha, nie jestem w ciąży. - Zoey starała się, żeby to stwierdzenie zabrzmiało nonszalancko.

Zauważyła, że Jonas lekko się skrzywił.

- Nie jesteś? - W jego głosie wyczuła nutę rozczarowania.

- Nie jestem. Przed chwilą o tym się przekonałam, kiedy byłam w łazience. A więc wszystko jest w porządku.

- W porządku - powtórzył. Nagle coś przyszło mu do głowy. - Dlatego płakałaś? - zapytał spokojnie.

Poczuła nagły ból. Zrobiło się jej niedobrze.

- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła słabym głosem. - Wcale nie płakałam. Jestem tylko bardzo przeziębiona.

Zdecydowanym ruchem odstawił tacę i usiadł obok niej na łóżku. Juliana zaczęła kwilić. Wziął ją na ręce i położył tuż obok Zoey.

Popatrzyła na dziecko. Zrozumiała, że Jonas wykonał ten manewr nie po to, żeby je uspokoić, lecz żeby nadal nad nią się znęcać.

- Chcesz mieć znów dziecko? - zapytał.

- Nie - mruknęła.

Płakała tylko dlatego, że zaczął się okres. Zawsze wtedy płakała, jak wiele kobiet.

Spojrzała na Julianę. Mała wierzgała nóżkami. Kiedy zobaczyła, że Zoey się jej przygląda, zaczęła się rozkosznie śmiać.

Zoey znów poczuła łzy pod powiekami.

- Wcale nie chcę następnego dziecka - zaprzeczyła ponownie. - To jest ostatnia rzecz, jakiej pragnę. - Oderwała wzrok od Juliany, lecz patrzenie na Jonasa przychodziło jej z trudnością. Wyglądał jak chmura gradowa.

- Ty też nie byłeś zachwycony taką perspektywą - ciągnęła - więc sobie pomyślałam, że jeśli chcesz wiedzieć...

- Mylisz się - przerwał jej szybko. Reakcja Jonasa zaskoczyła Zoey.

- Słucham? - spytała.

- Może fakt urodzenia mojego dziecka jest dla ciebie czymś nie do przyjęcia, ale od chwili w której uzmysłowiłaś mi, że nie użyliśmy środka antykoncepcyjnego, sporo myślałem na ten temat. I, szczerze mówiąc, bardzo bym sobie tego życzył.

- Co takiego? - Zoey musiała się chyba przesłyszeć. Pewnie tabletki na przeziębienie zmąciły jej umysł.

- Słyszałaś, co powiedziałem.

- Nigdy nie twierdziłam, że urodzenie twojego dziecka byłoby dla mnie czymś przykrym - zaczęła ostrożnie Zoey.

- Coś mi się zdaje, że zaraz usłyszę „ale” - oznajmił Jonas. Przeciągnęła językiem po zaschniętych wargach.

- Ale nic. Właśnie że...

- Właśnie co?

Wstała z łóżka i popatrzyła na Jonasa. Usiłowała sobie przypomnieć, od kiedy stosunki między nimi stały się tak bardzo złożone. Pragnęła, żeby ją zrozumiał.

- Właśnie że... Właśnie... - Przesunęła drżącymi palcami po włosach i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju. - Właśnie że nie mogę mieć drugiego dziecka - powiedziała, nie patrząc na Jonasa. - To znaczy: nie chcę.

- Dlaczego?

Dalej chodziła po pokoju. Ale mniej nerwowo.

- To, co stało się z Eddie'em, prawie mnie zabiło. Przez wiele miesięcy po jego śmierci byłam psychicznym wrakiem. Nie podnosiłam się z łóżka. Nie myłam się. Nie jadłam. Bo nie było po co. - Wreszcie przestała chodzić i spojrzała na Jonasa. - Leżałam i pragnęłam umrzeć. Nie chciałam żyć. Gdybym miała więcej siły, może nawet targnęłabym się na życie. Dopiero po latach i wielu sesjach z psychoterapeutą wzięłam się w garść. Nie zniosłabym utraty następnego dziecka. Nie zniosłabym.

- Zoey, wcale nie musiałabyś go stracić.

- Skąd wiesz?

Jonas spojrzał zdziwiony na Zoey. Zachowywała się jak fatalistka. Nie było żadnego powodu, żeby po raz drugi musiała przeżywać stratę tak dotkliwą jak ta, która przed laty prawie ją unicestwiła. W duszy tej kobiety tkwiły nadal ból i strach.

- Słuchaj - zaczął Jonas - prawdopodobieństwo, że coś takiego się powtórzy, ...

- Jest małe - dokończyła Zoey. - Ale Eddie umarł. Wtedy też szanse były takie same.

- Ale...

- Nie ma sensu, żebyś mnie przekonywał, bo to nic nie da - dodała znużonym głosem.

- Co zrobić?

- Daj mi spokój, Jonasie.

- Nie dam. Gdybym nawet chciał, nie potrafię. Pokochałem ciebie. I ty mnie kochasz. Wiem o tym. Czuję to.

Kiedy nie zaprzeczyła i nadal patrzyła w podłogę, on też podniósł się z łóżka i znalazł obok niej. A gdy dalej stała bez ruchu, wziął ją w ramiona. Nie wyrywała się, lecz nie odwzajemniła uścisku. Zachowywała się tak, jakby niczego nie odczuwała, jakby schroniła się gdzieś daleko.

Stan Zoey przeraził Jonasa. Do tej pory zawsze jakoś reagowała na jego pieszczoty. Wolałby teraz, żeby wybuchnęła złością lub zaczęła krzyczeć. Przynajmniej by wiedział, że nadal ma u niej jakieś szanse. Stała w jego ramionach blada, słaba i bezwolna. Całkowicie pokonana.

Nigdy nie widział jej w takim stanie.

- Zoey? - Odsunął się na odległość ramienia. Nadal stała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Spróbował jeszcze raz.

- Zoey. Mówiłem, że cię kocham. Nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia?

Milczała.

- Nie powiesz, że też mnie kochasz? Nadal brak było odpowiedzi.

- Proszę, wyjaw, co czujesz. - Przytrzymał ją za brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. Bez rezultatu. Spróbował innej taktyki. - Możesz uderzyć mnie kolanem. Będę wtedy wiedział, na czym stoję. - Na ustach Zoey zobaczył nikły uśmiech. Ciągnął dalej: - A zresztą lepiej mnie nie bij. Nie wiem, jak bym to zniósł.

- Daj spokój, Jonasie - odezwała się nagle.

- Czemu?

- Nie próbuj podtrzymywać mnie na duchu. To nic nie da.

- Podniosła twarz. Oczy znów miała mokre, zapuchnięte i czerwone. Z trudem powstrzymywała łzy. - Nie kocham cię - wyszeptała. - Nie kocham. Tracisz ze mną czas. Wszystko skończone. Przyrzekłam ci i Julianie tylko dwa tygodnie. Dotrzymałam słowa. Od dziś sam musisz sobie radzić. Ja ci nie pomogę.

- Ale co będzie z... ? - Jonasowi załamał się głos.

Tak wiele chciał powiedzieć Zoey i poznać ją bliżej. Jak ją przekonać, że się myli? Zostawi także Julianę?

- A co z Jules? - zapytał. - Co zrobi bez ciebie? Na twarzy Zoey odmalował się ból.

- Poradzi sobie beze mnie.

- Czy nie widzisz, że wszystko może się zmienić? Wcale nie musi tak być.

- Musi być tak, jak chcesz? Wiem, że niektórzy lekarze uważają, że są wszechmocni. Są jednak rzeczy, jakich żaden lekarz, nawet tak genialny jak ty, nie uleczy.

Ujął rękę Zoey. Podniósł do ust. Zaczął całować palce. Drgnęły jej powieki. Na policzki wystąpiły rumieńce. W żaden sposób nie mogła udowodnić Jonasowi, że jej na nim nie zależy.

- Może masz rację - szepnął. - Ale nie całkiem. Potrafię, do licha, zrobić znacznie więcej niż tylko przykleić plaster na palec. Pozwól mi spróbować.

Potrząsnęła głową, ale oczu nie otworzyła.

- To nie ma sensu - powiedziała cicho.

Pochylił się, żeby ją pocałować, lecz zanim wargi Jonasa spoczęły na ustach Zoey, rozległ się płacz Juliany. Zoey natychmiast cofnęła głowę.

- Mała cię potrzebuje - odezwał się Jonas, odchodząc aż pod ścianę. Spojrzał na Zoey, a zaraz potem na niemowlę. - Jesteś jej niezbędna. Podobnie jak mnie.

Wzruszyła ramionami.

- Dacie sobie radę beze mnie.

Podszedł do łóżka i wziął dziecko na ręce. Pogłaskał, utulił. Miał satysfakcję, że potrafił zadowolić przynajmniej jedną istotę płci żeńskiej, z dwóch najważniejszych w jego życiu.

- Mów sobie, co chcesz - powiedział do Zoey, kiedy znów na nią spojrzał. - Ale bardzo się mylisz. Będzie nam źle bez ciebie. I bez względu na to, co sobie myślisz, także będzie ci źle bez nas. A mimo to nawet nie chcesz dać nam szansy.

Podniosła wzrok. Zagryzła wargi.

- Nigdy jej nie było - oznajmiła martwym głosem.

- Zoey, proszę...

- Idź do domu - poleciła ostro. - Idźcie oboje.

- Jedź z nami.

- Ja jestem w domu.

Jonas spojrzał przeciągle na Zoey i wyszedł z pokoju. Był już za progiem, kiedy się odwrócił.

- W domu? Jesteś tego pewna? - zapytał łagodnym tonem.

- Co masz na myśli?

- Dom to nie tylko wygodnie urządzone pomieszczenie. Kiedy po raz pierwszy wszedłem do twego mieszkania, wydawało mi się przytulne, bo jest odbiciem ciebie. Przez chwilę nawet sądziłem, że jest lepszym, prawdziwszym domem niż mój własny. Teraz nie jestem tego pewny. Czegoś tu brakuje.

- Czego?

- Miłości - odparł wprost. - Brakowało jej w moim domu, dopóki nie zjawiłyście się w nim z Juliana. Ale nie o to chodzi. Tutaj też jej nie ma.

- Sam powiedziałeś, że moje mieszkanie jest takie, jak ja sama. Jest moim odbiciem.

Jonas odwrócił się i poszedł do kuchni pozbierać przywiezione rzeczy. I wtedy przypomniał sobie, jak nieznośną osobą potrafi być Zoey Holland. Nigdy przecież nie robiła tego, czego się po niej spodziewano.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Zoey spała głębokim snem, kiedy obudził ją ostry dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę.

- Halo.

- Zoey, to ja, Jeannette. Dzwonię ze szpitala.

- O nie, Jeannette, nie przyjadę i nie wezmę za ciebie dyżuru - oznajmiła zaspanym głosem.

- Nie po to dzwonię. Sądzisz, że telefonowałabym o drugiej w nocy, aby rozmawiać o rozkładzie zajęć?

Och, ma rację, pomyślała Zoey. Jeszcze do reszty nie oprzytomniała. Był środek nocy!

- A więc o co chodzi? - spytała.

Jeannette zawahała się przez chwilę, a potem oznajmiła cicho, wprost do słuchawki:

- Przykro mi, że cię budzę. Ale to chyba jest ważne. Doktor Tatę powiedział mi, żebym nie dzwoniła. Jestem jednak pewna, że chciałabyś wiedzieć...

- O czym?

- Godzinę temu poszłam do izby przyjęć pogadać z Cooperem, kiedy nagle wpadł z córeczką na ręku.

- Cooper ma dziecko? Od kiedy?

- Nie, nie on. Doktor Tatę.

Zoey usiadła na łóżku. Zsunęła nogi na podłogę.

- Chodzi o Julianę? Co się jej stało? Miała wypadek?

- Nie wiem dokładnie. Miała konwulsje wywołane wysoką gorączką. Była nieprzytomna, kiedy się tu zjawili.

- Co takiego?!

Zoey rozbolała głowa. Ledwie słyszała głos Jeannette.

- W jakim jest teraz stanie? - spytała.

- Nie wiem. W izbie przyjęć panuje ogromny ruch. Nie udało mi się dowiedzieć. Znalazłam chwilę, żeby zadzwonić do ciebie.

- Dziękuję. Już jadę. - Odłożyła słuchawkę.

Zoey nie wiedziała, w jaki sposób dotarła do szpitala. Wpadła do izby przyjęć. Biegnąc, rozglądała się za Jonasem.

Znalazła go w pustym gabinecie lekarskim. Siedział na krześle z głową opartą na rękach. Miał na sobie wymięte spodnie i rozpiętą koszulę. Był bez skarpetek. Zoey zauważyła, że włożył dwa różne buty, i do tego oba z lewej nogi.

Wyglądał jak śmiertelnie wystraszony ojciec, drżący o bezpieczeństwo dziecka. Podobnie musiała wyglądać ona sama, kiedy wiele lat temu zjawiła się w innym szpitalu z dzieckiem na ręku.

- Jonasie - powiedziała cicho.

Podniósł głowę. Miał bladą twarz, pełną niepokoju i czerwone, załzawione oczy.

- Zoey.

- Przyjechałam natychmiast, kiedy się o wszystkim dowiedziałam. - Przeszła powoli przez pokój i usiadła obok Jonasa. - Co z Juliana? - zapytała.

Popatrzył na jej złożone dłonie. Oparł na nich rękę i zacisnął palce.

- Nie wiem. Robią teraz jakieś badania. Sądzą, że to infekcja, ale nie są pewni. Dopóki nie stwierdzą czegoś konkretnego, będą trzymali małą w izolatce. Nawet mnie nie pozwolili jej zobaczyć. Co oni sobie właściwie myślą? Bądź co bądź jestem lekarzem.

- Jesteś także ojcem - dodała Zoey.

Westchnął głęboko, odchylił się na krześle i popatrzył w sufit.

- Tak. Jestem.

Oparła głowę o ścianę i też spojrzała w górę. Nie mogli niczego zrobić. Musieli czekać. Przez długi czas nie odzywali się do siebie. Ze złączonymi rękoma siedzieli nieruchomo.

Pierwszy poruszył się Jonas. Podniósł rękę Zoey do ust.

- Dziękuję, że przyjechałaś - powiedział, spoglądając na nią. - Przy tobie czuję się lepiej.

Skinęła głową, lecz się nie odezwała. Nie była pewna, czy może zaufać głosowi. Pragnęła móc powiedzieć to samo. Ale nie mogła. Była przerażona. Z chwilą znalezienia się w izbie przyjęć opadły ją potworne wspomnienia. Odczuwała strach i niepokój, tak jak podczas choroby synka. Niosła wtedy na rękach jego bezwładne ciałko. Dobrze się stało, że nie oglądała nieprzytomnej Juliany. Nie była pewna, czy by to zniosła.

- Musi cię wiele kosztować - odezwał się Jonas, jakby czytając jej myśli - tak siedzieć i czekać na werdykt dotyczący chorego dziecka. - W milczeniu skinęła głową. - Najgorsze ze wszystkiego jest poczucie bezsilności - mówił cicho, jakby do siebie. - Zdawanie sobie sprawy z tego, że twoje dziecko, bezbronna istota, jest w straszliwym niebezpieczeństwie, a ty nie możesz zrobić absolutnie nic, żeby ją uratować. Myślisz sobie, że jesteś jedynym człowiekiem, który może właściwie zadbać o dziecko, a potem nagle oddajesz je w ręce obcych i sam modlisz się o nie i o to, żeby mu pomogli. Czuję się taki bezradny.

- Teraz wiesz, jak to jest być rodzicem - odezwała się Zoey ze słabym uśmiechem.

Spojrzał na nią uważnie.

- Przepraszam, że cię w to wpakowałem - powiedział. - Znów przeżywasz stres. Ale wiem, że zależy ci na Julianie. A być może... być może zależy ci też i na mnie.

- Myślmy na razie tylko o małej.

- Dobrze. - Westchnął głęboko. - Kiedy ten koszmar się skończy, wrócimy do naszych spraw.

Dopiero przed świtem zjawił się lekarz Juliany.

Na jego widok wstali oboje. Nadal trzymali się za ręce. I półżywi ze zdenerwowania czekali na słowa doktora Haggarty'ego.

- Jonasie, masz chore dziecko - zaczaj. - Ale wyzdrowieje.

Pod Zoey ugięły się nogi. Usiadła. Ledwie słyszała rozmowę obu lekarzy. Mówili coś o wirusie, który ostatnio atakował dorosłych i dzieci, o niezbyt groźnej infekcji, której objawy wyglądają przerażająco. Julianie podano antybiotyki. Opanowano gorączkę, lecz postanowiono ją zatrzymać w szpitalu jeszcze przez dwadzieścia cztery godziny na obserwacji. Doktor Haggarty zaproponował Jonasowi, żeby poszedł do domu i przespał się.

Weszli na oddział pediatrii. Zobaczyli Julianę. Spała. Wyglądała jak zdrowe dziecko.

I nagle Zoey ogarnęło wielkie szczęście. Poczuła się lepiej niż kiedykolwiek w życiu.

Jonas ziewnął.

- Musisz jechać do domu, żeby odpocząć - poradziła.

- Nie zasnę. Jestem za bardzo zmęczony.

- No to przynajmniej weź w domu prysznic i napij się mocnej kawy. Zmień ubranie. Te buty nie mogą być wygodne.

Jonas spuścił wzrok. Na jednej nodze miał sandał, a na drugiej kamasz. Oba lewe buty.

- Zawiozę cię do domu - zaproponowała. - Nie nadajesz się do siedzenia za kierownicą.

Nie chciał odejść od łóżeczka Juliany.

- Poradzi sobie bez ciebie przez dwie godziny. Jutro ją sobie zabierzesz.

- Wiem.

- No to chodźmy.

Zoey zatrzymała się przy recepcji. Poprosiła Jeannette, żeby przedłużyła swój dyżur i została, póki Zoey nie wróci od Jonasa.

Spał przez całą drogę. Zoey podjechała pod dom. Nie obudził się wcale. Wyłączyła silnik, odpięła pas.

- Jonasie. - Dotknęła jego ramienia.

- Hmm - mruknął nieprzytomnie.

- Obudź się.

- Hmm.

Musiała pomóc mu wysiąść. Sięgnęła nad nim do drzwi od strony pasażera. Poczuła, jak ręka Jonasa ociera się ojej pierś. Zoey popatrzyła na niego podejrzliwie. Spał.

Wysiadła, obeszła samochód i otworzyła szerzej drzwi. Odpięła mu pas bezpieczeństwa.

- Jonasie - powtórzyła.

- Hmm.

- Obudź się.

- Hmm.

Ściągnęła go z siedzenia. Objęła wpół. To idiotyczne, pomyślała. Żaden człowiek nie śpi tak mocno, nawet całkiem wykończony.

Kopnięciem zatrzasnęła drzwiczki. Z ciężarem na ramieniu i plecach powlokła się do frontowego wejścia, gdzie napotkała następną przeszkodę. Drzwi były zamknięte. Musiała zdobyć klucz. Popatrzyła na kieszenie w spodniach Jonasa. Trzeba się było do nich dostać. Oparła Jonasa na sobie, jedną ręką objęła go w pasie, a drugą wsunęła do przedniej kieszeni jego spodni.

Przez chwilę wydawało się Zoey, że się zaśmiał. Jak na człowieka, który twardo śpi, drgnął zbyt mocno. A kiedy przesunęła palcami po czymś, co z pewnością nie było pękiem kluczy, wydawało się jej, że zajęczał. Kiedy wreszcie znalazła klucze i wyciągnęła je z jego kieszeni, uznała, iż musiała się przesłyszeć. W gałęziach drzew świstał wiatr.

Dostali się do domu. Zoey uznała, że nie da rady wtaszczyć Jonasa na piętro, do sypialni. Zaciągnęła go więc do salonu i wraz z nim opadła na kanapę. Usiłowała nie pamiętać, że dokładnie w tym miejscu rozpoczęła się przed miesiącem ich seksualna przygoda. Uwalniała się z ramion Jonasa, odsuwała go, próbując umieścić śpiącego w pozycji poziomej. Ale im bardziej natężała siły, by wyzwolić się spod ciężkiego ciała, tym mocniej na nią napierało.

- Jonasie - powtórzyła Zoey.

- Hmm.

- Puść mnie.

- Wyzwól się sama.

Otworzył oko i uśmiechnął się szelmowsko. Zoey wiedziała, że nie spał od dawna. Ale zamiast się rozzłościć, również się roześmiała. Na szczęście panowała nad sytuacją. Pchnęła Jonasa na kanapę.

- Oszukiwałeś. Przez cały czas. Już w samochodzie - stwierdziła, wstając. Skrzyżowała ręce na piersiach.

- Aha. - Uśmiechnął się promiennie. Wolałby, żeby Zoey leżała z nim na kanapie, a nie stała obok. Przyciągnął ją do siebie, objął w pasie i posadził sobie na kolanach. Nie próbowała uciekać.

- Dziękuję - szepnął.

- Za co?

- Za to, że odwiozłaś mnie do domu. Za przyjazd do szpitala. Za to, że zostałaś ze mną przez całą noc i martwiłaś się o Julianę.

- Musiałam się zjawić - tłumaczyła. - Gdy usłyszałam, co się stało, od razu uznałam, że moje miejsce jest w szpitalu, przy tobie. Sama nie wiem, dlaczego.

- A ja wiem.

Podniosła na niego wzrok, lecz Jonas nie kontynuował tematu.

- Juliana nie ma pojęcia - powiedział - jakie piekło dziś przez nią przeżyliśmy.

- Dzieci nigdy nie zdają sobie z tego sprawy. Kiedyś jej o tym powiesz. Pierwszego wieczoru, gdy pójdzie na randkę z chłopcem, którego nie aprobujesz, lub przed wyznaczoną przez ciebie godziną policyjną nie wróci do domu.

- Będę chciał wywołać w niej poczucie winy i powiem, że matka i ja...

Za późno ugryzł się w język. Zoey już odsunęła się od niego.

- Nie jestem jej matką - sprostowała ostro.

- Powinnaś nią być.

Musiał to powiedzieć. Zoey opuściła wzrok i w milczeniu patrzyła w podłogę, ani nie potwierdzając słów Jonasa, ani nie zaprzeczając temu, co usłyszała. Jednym stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Najpierw mimo woli zacisnęła pięści i zesztywniała. Chwilę potem jednak odwzajemniła pieszczotę. Przysunęła się bliżej, wsunęła palce we włosy Jonasa, przycisnęła wargi do jego uchylonych ust i obdarzyła pocałunkiem tak głębokim, że aż sięgającym dna duszy.

Z uniesieniem oddawał pieszczoty. Rozpuścił rude włosy Zoey, tak że opadały jej teraz na plecy, przez głowę ściągnął bluzę i rzucił ją beztrosko na podłogę. Los dresu podzieliła po chwili bawełniana koszulka. Jonas aż jęknął z zachwytu, kiedy zobaczył, że Zoey nie ma na sobie biustonosza.

Półnaga, objęła go nogami. Długie włosy opadające jej na ramiona tworzyły płaszcz osłaniający nagie ciało. Oddychała nierówno.

Przez cały czas Jonas bał się, że Zoey zaraz oprzytomnieje i ucieknie. Schwyci ubranie i w panice opuści dom. Ona jednak popatrzyła na niego. Dotknęła lekko podbródka i warg.

- Musimy porozmawiać - powiedziała łagodnym tonem. - Ale będziemy mieli na to jeszcze czas.

Nachyliła się i zaczęła odpinać guziki u koszuli Jonasa. Potem położyła dłoń na jego piersi i wsunęła palce w owłosienie na torsie. Opuszkiem palców przeciągnęła po sutce, a w chwilę potem objęła ją gorącymi wargami.

Jonas aż jęknął z wrażenia. Tracił oddech. Obydwoma rękoma trzymał Zoey w pasie. Przez długi czas nie odrywała warg od jego piersi. Kiedy wsunęła palce pod pasek od spodni, zaczął tracić nad sobą kontrolę.

Po paru sekundach Zoey oderwała się od Jonasa. Objęła dłonią jego męskość. Usiłował leżeć bez ruchu i nie oszaleć. Wiedział, że najmniejszy nawet ruch wzmoże pieszczotę. Ostrożnie położył rękę na podbrzuszu Zoey. Wsunął palce pod pasek jej spodni. Mimo że chronił ją gruby materiał, silnie odczuwała dotyk. Jonas odkrył, że jest podniecona.

W jednej chwili przyciągnął ją do siebie.

Piersi Zoey znalazły się w pobliżu jego ust. Lekko uniósł głowę i zaczął je całować. Zoey ułożyła się na Jonasie. Opierała się na łokciach.

Czekała spokojnie, aż skończy ją całować. Nie zamierzał jednak przerwać pieszczoty. Językiem i dłonią nadal pieścił jej piersi. Drugą ręką odpiął dżinsy Zoey. Zsunęła je z siebie wraz z majteczkami.

Zaczął się teraz spieszyć. Nie zdejmując ubrania do końca, usiadł, trzymając Zoey na kolanach, siedzącą twarzą do niego, i zaczął ją pieścić. Nagle znalazł się w niej. Objęła nogami biodra Jonasa. Poddali się odwiecznemu rytmowi miłości.

Jesteśmy jednością, pomyślała Zoey. Stali sienią, kochając się po raz pierwszy, i pozostaną na zawsze.

Chwilę potem Jonas wprowadził ją w świat, w którym jeszcze nigdy nie była. Kiedy eksplodował w niej jak grom uderzający w wyschnięte drzewo, a ją porwały fale wzburzonego oceanu, straciła wszelkie rozeznanie tego, co dzieje się poza nimi.

Było jej dobrze. Cudownie. Nic już nie tłumiło radości i szczęścia. Pozbyła się zimnej pustki w sercu. Oczyściła duszę. W jakiś tajemniczy sposób Jonas wygnał z niej wszystkie lęki. Obdarzył miłością.

- Kocham cię.

Zoey zdała sobie sprawę z tego, że wyrzekła te słowa, kiedy usłyszała odpowiedź Jonasa:

- Też cię kocham. - Zacieśnił chwyt wokół jej ramion. - Nareszcie to powiedziałaś.

Uśmiechnęła się lekko.

- Nareszcie nadszedł czas, żebym zrobiła różne rzeczy. Pocałował ją w czoło.

- Jakie? - zapytał.

Zbyt trudno byłoby jej wszystko wyjaśniać, Zoey więc ograniczyła się do stwierdzenia:

- Muszę odłożyć przeszłość do lamusa i zacząć żyć. Jonas westchnął. Nadszedł czas, żeby ją zapytać, pomyślał.

Powinien zrobić to właśnie teraz, kiedy była rozluźniona i radosna.

- Czy w nowym życiu znajdziesz trochę miejsca dla dwojga? - zapytał lekkim tonem.

Ścisnęła go mocno za rękę.

- Może. Jeśli chodzi tylko o dwoje i jeśli jedno waży mniej niż pięć kilo.

Uśmiechnął się radośnie.

- Może jest nas już więcej niż dwoje. Znów o czymś chyba zapomnieliśmy.

Odwzajemniła uśmiech.

- Ty może tak, ale ja nie.

- A więc z góry zaplanowałaś nasze... spotkanie i przedsięwzięłaś odpowiednie środki? - zapytał, nie ukrywając rozżalenia.

Uśmiech na twarzy Zoey stał się jeszcze promienniejszy.

- Nie miałam pojęcia, że tak skończy się nasze spotkanie. Rozmyślnie nie przedsięwzięłam żadnych środków.

- Chcesz więc mieć następne dziecko - stwierdził spokojnie.

- Chyba chciałam tego od dawna. Tylko się bałam. Wielu rzeczy.

- Już się nie boisz?

- Nadal się lękam - odparła. - Zawsze chyba będę się obawiała. Ale nie jestem już sama. I samotnie nie będę musiała zwalczać wszystkich obaw. Mam rację?

Scałował łzę, która potoczyła się po policzku Zoey.

- Tak - odparł. - Nigdy już nie będziesz sama.

- To dobrze. - Odetchnęła z ulgą.

- Jules i ja będziemy zawsze z tobą. Bez względu na to, co się stanie.

- Zawsze?

- Zawsze.

Czy można w to wierzyć? W każdym razie ogarnęła ją radość. Pełna i cudowna. Zoey była szczęśliwa. Gdyby nawet jej nowe, szczęśliwe życie miało nie trwać długo, i tak było lepsze niż dotychczasowe.

- Na zawsze, Zoey - z mocą powtórzył Jonas, tak jakby wiedział, o czym pomyślała. - Obiecuję.

To było wszystko, co chciała usłyszeć.

EPILOG

Tego dnia, którego Zoey urodziła bliźniaki, Leo i Lucy, na oddziale położniczym panował ożywiony ruch. Przez całą noc zdenerwowany Jonas, jak każdy typowy ojciec, długimi krokami przemierzał szpitalną poczekalnię. Trzyletnia Juliana zadawała mu mnóstwo pytań. Koniecznie chciała się dowiedzieć, jak wygląda jej nowe rodzeństwo.

Do pokoju Zoey wpadała często Olivia podczas swego dyżuru. Po skończonej pracy pozostała w poczekalni, gdzie zebrali się Daniel z Simonem i dwuletnią Samanthą oraz Sylvie z Chase'em i małą Genevieve. W ciągu krótkiego czasu trzy nierozłączne przyjaciółki stworzyły rodzinę złożoną aż z dwunastu osób!

Pod koniec dnia panowie zabrali dzieci na dół do samoobsługowego baru, żeby je napoić i nakarmić hot dogami. Panie pozostały na górze. Znajdowały się przed salą noworodków i przez szklaną ścianę przyglądały maluchom. W głębi serca każda myślała o swoich dzieciach. Mówiły jednak o nowo narodzonych. Maleńkim chłopczyku i tyciej dziewczynce, leżących obok siebie w podwójnym łóżeczku z napisem: Tatę. Rozpostartymi dłońmi Sylvie oparła się o szybę.

- Wiele przed nimi - powiedziała.

- Co masz na myśli? - spytała Zoey.

- Pomyśl tylko, co je czeka. Mają teraz po dwanaście godzin. Ich życie właśnie się zaczyna, a przecież nadejdzie taki moment, kiedy osiągną nasz wiek. I wyobraź sobie, co przeżyją do tego czasu.

Olivia skinęła głową.

- Wszystko dzieje się zbyt szybko. Aż trudno uwierzyć, że Simon ma już pięć lat, a Samantha dwa. A przecież od mojego ślubu z Danielem upłynęło tak niewiele czasu...

- Gennie ma trzy latka - dodała Sylvie. - Też wydaje się to niemożliwe. Czasami zresztą rzeczy niemożliwe stają się faktem.

- Co masz na myśli? - zapytały równocześnie Zoey i Olivia. W oczach Sylvie zapłonęły złote iskierki. Za śmiechem oznajmiła:

- Chase i ja spodziewamy się drugiego dziecka. To już czternasty tydzień ciąży.

- Cudownie! - wykrzyknęła Zoey. Wszystkie trzy były zachwycone. Olivia serdecznie uściskała siostrę.

- Ale miałaś przecież problemy. Lekarka twierdziła, że twoje biologiczne baterie są na wyczerpaniu. Dlatego zdecydowałaś się mieć dziecko z Chase'em.

- Okazuje się, że lekarze nie wiedzą wszystkiego - odparła Sylvie.

Zoey i Olivia wybuchnęły radosnym śmiechem.

- To dobrze - oświadczyła Zoey.

- Fakt - podsumowała Olivia. Po chwili dodała: - Miałam jeszcze nic na razie nie mówić, ale skoro Sylvie się przyznała, mogę zrobić to samo. Jestem w ciąży. Rodzę za osiem miesięcy.

- Żartujesz! - wykrzyknęła Sylvie.

- Mówię poważnie.

- Och, to wspaniale - entuzjazmowała się siostra Olivii. - Niemowlaki będą pojawiały się jak grzyby po deszczu. Kto by pomyślał dziesięć lat temu, że nasza trójka da życie aż tylu nowym obywatelom ziemskiego globu.

- Światowa Organizacja Zdrowia zacznie zasypywać nas paskudnymi listami, oskarżając o przeludnianie planety.

- A niech sobie protestują, nie przejmujcie się. - Olivia machnęła lekceważąco ręką. - Nasze dzieci są tak bystre, że kiedy urosną, rozwiążą wszystkie światowe problemy.

- Mów za siebie - mruknęła Sylvie. - Los moich dzieci jest już przesądzony. Będą wichrzycielami. Tak zdecydowałam.

- Wichrzycielami i saksofonistami - dorzucił Chase, stając za żoną. Na ramieniu trzymał Genevieve. Malutka wyciągnęła rączki do matki. Sylvie wzięła ją w objęcia.

- Tylko spójrzcie na te palce - dodał, dotykając drobniutkiej rączki. - To dłonie muzyka.

- Pianistki - uściśliła Sylvie. Chase potrząsnął głową.

- Nie. Saksofonistki tenorowej. Zapamiętaj dobrze moje słowa.

- Mój syn zostanie stolarzem, podobnie jak jego ojciec - oświadczył Daniel. Za jedną rękę ściskał go Simon, drugą trzymała malutka Samantha. - A Sam? Nie wiem jeszcze, kim ona będzie. Już teraz wiadomo, że ma artystyczną duszę. Pewnie zostanie poetką.

- Będzie pisała teksty do piosenek komponowanych przez Gennie - prorokował Chase.

- A co z Jules oraz Lucy i Leo? - zapytała Zoey Jonasa, kiedy z Juliana dołączył do reszty. - Pozostali ojcowie już zaplanowali przyszłość swych dzieci. A ty?

Jonas popatrzył najpierw na malutką dziewczynkę, która trzymała się go kurczowo, a potem - przez szybę - na śpiące spokojnie niemowlęta.

- Zostaną, kim zechcą - odparł. - Nigdy nie sądziłem, że uda mi się mieć tak wspaniałą rodzinę. Jestem gotów na wszystko, co się stanie.

Zoey z aprobatą skinęła głową.

- Dobrze powiedziane - pochwaliła męża.

- Byłoby jednak miło mieć drugiego lekarza w rodzinie.

Lub prawnika. A nawet hydraulika. Nigdy nie można ich znaleźć, gdy są potrzebni. Zoey roześmiała się lekko.

- Niech będą, kim zechcą. Pod warunkiem, że nie przystaną do republikanów.

Jonas podszedł bliżej i stanął obok żony. Był zachwycony, że stał się ojcem bliźniaków. Nigdy z pewnością już nie powtórzy się taki moment pełnego szczęścia, jak ten, który przeżywali oboje z Zoey zaraz po urodzeniu się obojga dzieci. Spojrzał na Julianę. Z przechyloną na bok główką krytycznym okiem przyglądała się braciszkowi i siostrzyczce.

Popatrzył na Lucy i Leo. Przeniósł wzrok na Zoey. Nikt na świecie, uznał, nie jest tak szczęśliwy, jak on.

- Wykonałaś dobrą robotę - szepnął żonie do ucha, ściskając jej rękę.

- Wykonaliśmy dobrą robotę - poprawiła go z uśmiechem. Pocałowała Jonasa w policzek. Oparła się na jego ramieniu. Była wyczerpana, ale bezgranicznie szczęśliwa. I nadal zaskoczona tym, co się stało.

- Och, Zoey - odezwała się Olivia, przyciskając twarz do szyby i przyglądając się bliźniakom. - Nie masz pojęcia, jak te maleństwa zmienią twoje życie. Poznałaś Jules, gdy miała już ponad trzy miesiące. Nie wiesz jeszcze, jak to cudownie mieć w domu takie dopiero co urodzone berbecie.

Zoey uśmiechnęła się, przypominając sobie innego berbecia, którego znała przed laty. Popatrzyła na bliźniaki leżące za szybą. Było jej smutno, a zarazem radośnie.

- Sądzę, Livy, że potrafię to sobie wyobrazić - odparła miękkim głosem. - I myślę, że razem będzie nam dobrze. - Ścisnęła Jonasa za rękę. - Wszystkim. Całej rodzinie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
230 Bevarly Elizabeth Kochane maleństwa Dobra robota
230 Bevarly Elizabeth Dobra robota
230 Bevarly Elizabeth Dobra robota
Bevarly Elizabeth Swiateczne zyczenia
209 Bevarly Elizabeth Idealny tata
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
Bevarly Elizabeth Pomocna dłoń
Bevarly Elizabeth Seks pod gwiazdami
077 Bevarly Elizabeth Dobrana para
GR0451 Bevarly Elizabeth Prezent
290 Bevarly Elizabeth Przeznaczenie
318 Bevarly Elizabeth Rodzinne więzy 02 Niewolnica miłości
Bevarly Elizabeth Prezent 2
Bevarly Elizabeth Dzieciaki i my 01 Przeznaczenie
290 Bevarly Elizabeth Przeznaczenie Dzieciaki i my
209 Bevarly Elizabeth Idealny tata

więcej podobnych podstron