B A J K I Z R A M Ą :
( Nr 4 z 8 )
- K O T W B U T A C H
O kotach zwykło się mówić, że chodzą własnymi drogami - to prawda! Żył sobie kiedyś taki kot, na pozór zwykły, bury dachowiec. Miał tylko białe łapki i biały krawacik pod szyją. Z tym kotem związana jest niezwykła historia, którą zamierzam Wam opowiedzieć. A było tak:
Pewien stary młynarz miał trzech synów. Kiedy już synowie dorośli, a najmłodszy miał skończyć właśnie osiemnaście lat, młynarz zachorował i wkrótce pożegnał się ze światem. Synowie podzielili majątek: najstarszy zawładnął młynem, średni wziął osła, a najmłodszemu zaś, Jankowi, bracia zostawili kota na pocieszenie.
-Przyjdzie mi teraz klepać biedę. - martwił się Janek. -Bracia zagarnęli cały majątek po moim kochanym ojcu.
-Nie martw się! - odezwał się kot, który leżał na trawie z łapkami pod głową.
-A cóż to?! Ty mówisz?! Bawiłem się z tobą przez tyle lat i nigdy nie słyszałem, żebyś mówił! - zdziwił się Janek.
-Nie zdradzałem się z tym, żeby twoi chytrzy bracia nie sprzedali mnie do cyrku. - odpowiedział. -Nie miej żalu do swego losu - sprytny, gadający kot to prawdziwy skarb, mój panie…
-Eee, mówisz tak, bo chcesz mnie pocieszyć. Muszę jakoś, mój kotku, zarabiać na życie. Może zajmę się wyplataniem koszyków na sprzedaż…
-Ooo, to jest uczciwe zajęcie. - przyznał kot. - Chociaż niezbyt opłacalne. Uczynię wszystko, żeby wiodło nam się lepiej. Musisz mi tylko sprawić czerwone buty z cholewami i kapelusz z pawim piórem, a resztę zostaw mnie…
Akurat przejeżdżał gościńcem teatrzyk „Liliput”. Na wozie zaprzężonym w dwa kucyki znajdowały się kuferki z kostiumami i udało się Jankowi młynarczykowi kupić czerwone buty i kapelusz z pawim piórem za lusterko, wierzbową fujarkę i dwa koszyki własnej roboty. Zarówno buty, jak i kapelusz, pasowały na kota jak ulał. Wyglądał w tym stroju na bardzo ważną osobistość.
-Od dzisiaj… - oświadczył. -…będę się nazywał Kocisław Szaroburski, ale ty możesz do mnie mówić tak jak dawniej: „Mój kiciusiu”. I jeszcze coś ci powiem:
NIE MIEJ ŻALU DO SWYCH BRACI,
LOS Z NAWIĄZKĄ CI ODPŁACI
I W DODATKU WIEM NA PEWNO,
ŻE OŻENISZ SIĘ Z KRÓLEWNĄ.
-Ha, ha, ha! - roześmiał się rozbawiony tym wierszykiem Janek. -Ale masz fantazję, kocie, powiedz mi, jak zamierzasz to osiągnąć?
-Mam pewien plan. - oznajmił całkiem poważnie kocur. -Tylko zrób mi, jak najszybciej potrafisz, wiklinowy koszyk. Taki, w jakim się chodzi na targ.
-Rozkaz, panie Kocisławie! - powiedział Janek i wziął się raźno do roboty.
Kiedy koszyk był już gotowy, kot pożegnał Janka i udał się na wzgórze za młynem. Rosło tam wysokie, dorodne drzewo czereśniowe o słodkich owocach. Najsłodsze z nich znajdowały się na samym czubku. Nie było tam łatwo się wdrapać, nawet dla kota. Ale miał on przecież głowę nie tylko do noszenia kapelusza z pawim piórem. Postanowił zatrudnić znajomą rodzinę szpaków. Zjawił się, więc, pod czereśnią z wiklinowym koszykiem.
-Hej, panie kocie, co cię tu sprowadza? - zapytał tata szpak.
-Potrzebuję czereśni z samego wierzchołka. - odrzekł. -A co ty na to, panie szpaku?
-Hmm… - zamyślił się pan szpak. -Pomożemy ci, jeżeli obiecasz, że nie będziesz już na nas polował.
-Daje wam kocie słowo honoru, że nie będę. - przyrzekł kot, kładąc łapkę na serduszku. -Jutro rano muszę mieć ten kosz pełen najpiękniejszych czereśni i koniecznie z ogonkami.
-Załatwione, panie kocie! - zaszczebiotały szpaki.
Nazajutrz pod drzewem stał kosz świeżutkich czereśni.
-Ach, dziękuję wam, przyjaciele! - ukłonił się Kocisław.
-A dokąd się wybierasz, panie kocie? - zapytała z ciekawości pani szpakowa.
-Do Królestwa Pulpecji. - odpowiedział dziarsko.
-Ach, to jest świetny pomysł. - przytaknął szpak. -Bo w tym królestwie nie ma już ani jednej czereśni. Jest to całkowicie bezczereśniowe królestwo.
-Świetnie się składa! - mruknął kot do siebie pod wąsem i uśmiechnął się tajemniczo.
Po trzech godzinach marszu w piekącym słońcu, przekroczył granicę Królestwa Pulpecji, w którym panował król Pulpecjusz III. Wszyscy królowie tej dynastii nosili to imię, gdyż narodową potrawą Pulpecjan były właśnie pulpety serowe z cynamonem. Pulpecjusz III był zawsze uśmiechniętym, rumianolicym i okrągło-brzuszkowym królem. Jego córka piękna królewna Perełka miała właśnie tego dnia urodziny. Skąd kot o tym wiedział, nie wiadomo. Zjawił się w królewskim pałacu i oznajmił, że chciałby się widzieć z królem, bo przyniósł podarunek dla królewny. Wnet doniesiono królowi, że przybył dziwny gość z sąsiedniej krainy.
-A któż to taki? - spytał król, nie przestając rzucać kostkami do gry.
-Kot w butach, Mości Królu - odpowiedział służący.
-Kot w butach? - zaśmiał się król. -Coś takiego! Chwileczkę, muszę rzucić kostką.
Kostka potoczyła się po stole i zatrzymała się na szóstce.
-O, to dobry znak!. - stwierdził monarcha. -Proszę wprowadzić gościa!
Kot wkroczył do Sali Tronowej, stukając obcasami swych czerwonych butów. Przed tronem postawił koszyk z czereśniami, po czym zdjął kapelusz i wywijając nim, pokłonił się nisko.
-Kocisław Szaroburski do usług Waszej Królewskiej Mości, osobisty sekretarz hrabiego Barsabasa!
-Hrabia Barsabas? Nigdy nie słyszeliśmy o kimś takim. - zwrócił się król do córki, która właśnie weszła do Sali Tronowej pokazać się ojcu w nowej sukni.
-Bo mój pan, hrabia Barsabas jest dziedzicem ziem graniczących z Królestwem Pulpecji od niedawna. - wyjaśnił kot.
-A czy pan hrabia jest młody? - zainteresowała się królewna.
-Mój pan niedawno skończył osiemnaście lat. Przysyła dla królewny Perełki w darze ten oto koszyk czereśni. -odparł z przejmującą powagą.
Królewna aż pisnęła z radości:
-Ach, tatku, uwielbiam czereśnie! W naszym królewskie nie ma w tym roku ani jednej, a te są takie soczyste. Wyglądają apetycznie, widać, że świeżo zerwane!
-I każda ma ogonek. - dodał król, a królewna natychmiast zrobiła sobie z czereśni kolczyki i śmiejąc się radośnie, wykonała dwa piruety, aż zafurkotała jej nowa różowa sukienka z kokardą.
-W dobrach mego pana… - wyjaśnił kot. -…rośnie czereśniowe drzewo, rzadkiej afrykańskiej odmiany o nazwie „Mniam-Mniam”. Mniam-Mniamki to najsłodsze czereśnie na świecie. - łgał kot jak nut, nie mrugnąwszy nawet okiem.
-Ach, to musi być ciekawa kraina, tatku… może byśmy ją tak odwiedzili? - zaproponowała księżniczka.
-Byłby to ogromny zaszczyt dla mojego pana hrabiego Barsabasa, gdyby mógł gościć Wasz królewski majestat i Waszą Królewność. - dodał kot, skłoniwszy się przed córką króla.
-Kiedy możemy się spodziewać Waszego majestatu w naszych dobrach? - zapytał kot tonem wytrawnego dyplomaty.
Król klasnął w dłonie i zaraz zjawił się królewski sekretarz z kalendarzem.
-Spójrz, mój drogi, kiedy mamy wolny termin na wizyty zagraniczne, może by tak w przyszły poniedziałek, co?
-W poniedziałek Wasza Królewska Wysokość ma przyjąć delegację kominiarzy, którzy wręczą Waszej Wysokości złoty guzik na szczęście. We wtorek… - wyliczał sekretarz. -…Wasza Królewska Wysokość będzie grał w Chińczyka z ambasadorem Chin. W środę jest Święto Pulpeta. Czwartek jest wolny.
-Świetnie! Świetnie… w czwartek… - ucieszył się król. -Niech pan przekaże, panie kocie, hrabiemu Barsabasowi nasze królewskie podziękowania za czereśnie, no i za zaproszenie. Będziemy na pewno, na pewno… z całą naszą świtą…
Kot skłonił się głęboko na pożegnanie i wymaszerował z pałacu z dumnie podniesioną głową.
Słońce miało się już dobrze ku zachodowi, kiedy nasz kot, minąwszy granicę Królestwa Pulpecji, znalazł się na drodze wśród pól. Była to pora żniw. Żniwiarze kosili zboże, a żniwiarki wiązały je w snopy. Kot pozdrowił żniwiarzy i zapytał:
-Czemu nie śpiewacie żniwnych piosenek? Byłoby wam raźniej pracować w polu.
-Ech, nasz pan nam zabrania. Nie mamy chwili wytchnienia! Harujemy od rana do nocy, bo boimy się, że nas pozamienia w ropuchy albo w jaszczurki. Nie jednego już to spotkało. - usłyszał w odpowiedzi.
-A kto jest waszym panem?
-Okrutny olbrzym, czarodziej, który mieszka, o, tam… w tym wielkim zamku pod lasem.
-A chcielibyście mieć innego - dobrego dziedzica?
-Oj, tak, tak! - zawołali chórem żniwiarze.
-Hm, to da się załatwić. - rzekł kot. -Posłuchajcie mnie uważnie: w czwartek będzie przejeżdżał tędy sam król Pulpecjusz III ze świtą. Kiedy was zapyta, czyje są te pola, łąki i lasy, zaśpiewacie mu taką piosenkę:
BARDZO CHĘTNIE, KRÓLU, PANIE
ODPOWIEMY NA PYTANIE.
POLA, ŁĄKI, HOPSASA,
SĄ HRABIEGO BARSABASA.
-Będzie tak, jak sobie życzysz! - przyrzekli żniwiarze. -Bo bardzo chcemy mieć dobrego dziedzica.
-No tak… tak, tak… - zamruczał do siebie kot, uszedłszy parę kroków. -Majątek ziemski dla hrabiego Barsabasa już załatwiłem, tylko jak tu przedstawić królowi dziedzica tych ziem, który nosi lniane porcięta, taką samą koszulę i dziurawy słomkowy kapelusz?
Kot zatrzymał się pod polną gruszą i zastanawiał się przez chwilę, marszcząc futerko na czole:
-Hm, jak zdobyć dla mojego Janka nowe, wytworne szaty, w których spodobałby się królewnie?
-Aha! Już wiem! - krzyknął. -Oj, to bardzo dobry pomysł!
I zadowolony, ruszył w dalszą drogę. W czwartek rano zjawił się przed Jankiem, który akurat przycinał wierzbowe gałązki do wyplatania koszyków.
-Gdzieś ty bywał, kocie? - zapytał. -Nie było cię całe dwa dni!
-Byłem na targu za granicą. Sprzedałem koszyczek czereśni za jeden złoty grosik. - odpowiedział.
-No to czemuś taki markotny?
-Koty bywają markotne, zwłaszcza, kiedy gubią pieniądze. Szedłem akurat przez mostek i złoty grosik wpadł mi do wody. - skłamał kot. Westchnął przy tym tak żałośnie, że Jankowi żal się go zrobiło.
-Bardzo pilnie poturbuję tego grosika. Mógłbym kupić za niego paczuszkę słodkich gumyszek z malinowej galaretki. Od dwóch dni nic nie jadłem! - żalił się kocur.
-Nie martw się, kocie! - próbował go pocieszyć. -Jestem doskonałym nurkiem, wychowałem się, przecież, w młynie, nad wodą. Chodźmy, znajdę twój złoty grosik.
Tymczasem królewski orszak, złożony z siedmiu karet, dziesięciu gwardzistów królewskich na koniach opuścił granice Pulpecji. Kiedy król Pulpecjusz zauważył żniwiarzy w polu, kazał zatrzymać powozy, wychylił się z karety i zapytał:
-Hej, tam, dobrzy ludzie! Czyje są te żyzne pola, łąki i lasy, co?
Żniwiarze, jak na komendę, zaśpiewali piosenkę, której nauczyli się od kota, a przy słowach „hopsasa” wszyscy zaczęli podskakiwać, wymachując grabiami.
-Ha, ha, ha! Cóż to za szczęśliwy, podskakujący lud! - zdziwił się król. -Ten hrabia Barsabas musi być lubianym dziedzicem.
-Jeśli jest lubiany, to jest, i mądry, a może nawet i przystojny... - rozmarzyła się królewna Perełka.
Kiedy tak marzyła, Janek dotarł z kotem nad rzekę i kiedy nurkował pod mostem, szukając kociego grosika, kot-spryciula, ukrył jego ubranie w norce wydry na piaszczystym brzegu, po czym stanął na drodze i czekał, bo już z daleko widać było królewski orszak. Szyby karet i złota uprząż koni mieniły się w południowym słońcu. Kawalkada powozów zatrzymała się przed kotem, a ze złotej karety wyjrzał król Pulpecjusz. Kot skłonił się kapeluszem i powiedział:
-Witam Waszą Królewską Mość w dobrach mego pana hrabiego Barsabasa!
-A gdzie hrabia, panie Kocisławie? - spytał król.
-Stała się rzecz straszna, Wasza Wysokość! - żalił się kocur. -Kiedy mój pan, jak co dzień, zażywał kąpieli w swojej rzece, wydra - psotnica wciągnęła jego drogocenne szaty do swojej nory!
Król rozkazał dworzanom znaleźć właściwy strój dla hrabiego. Wnet nad brzegiem ustawiono parawan i kufry pełne przeróżnych ubrań.
-Coś ty, kocie, wymyślił?! - syknął Janek, wychodząc z wody.
-Zrobiłem z ciebie hrabiego Barsabasa i właśnie załatwiam ci modne i eleganckie ubranko. - wyjaśnił szeptem.
-Barsabas? A co to za nazwisko?! - prysnął Janek.
-A znasz lepsze? - mruknął Kocisław. -Przecież, ty, chłopcze, nie masz żadnego nazwiska! Wszyscy wołają na ciebie „młynarczyk”.
-Ach, to prawda. - westchnął Janek i nie zadawał już żadnych pytań, a kot z poważną miną przeglądał zawartość kufrów i wyjaśniał:
-Mój pan, hrabia Barsabas, zwykł nosić tylko jedwabne koszule haftowane złotą nicią i spodnie z zielonego tureckiego aksamitu.
O dziwo, znalazła się, i taka koszula, i takie spodnie w królewskich kufrach oraz zamszowe buty z ostrogami, których zażądał kot. Janek młynarczyk wyglądał teraz nie tylko jak hrabia, ale jak prawdziwy królewicz. Królewna z okna karety posłała mu pełne zachwytu spojrzenie i skryła się za wachlarzem, a Janek zarumienił się z przejęcia na widok królewny Perełki, bo aż tak pięknej twarzyczki nigdy dotąd nie widział, chociaż wiele ładnych dziewcząt mieszkało w tych stronach. Królewna i Janek najwyraźniej spodobali się sobie, co nie uszło uwadze kiciusia. Uśmiechnął się tylko do siebie i łapką przygładził wąsy, mrucząc z zadowolenia, bo wszystko układało się tak, jak to sobie chytrze zaplanował. Król zaprosił Janka do swojej karety i posadził na honorowym miejscu obok królewny Perełki. Kot zaś oznajmił głośno:
-Mój pan, hrabia Barsabas, zaprasza na ucztę do swego zamku. Niech karety jadą wolno, żeby Wasza Królewska Mość mógł podziwiać ziemię mojego pana.
Janek, słysząc o zamku, mało nie zemdlał z wrażenia. Strzeliły baty, zarżały konie i karety ruszyły gościńcem, a kot pognał na skróty do zamku olbrzyma-czarodzieja. Bez trudu pokonał wysoki, obrośnięty bluszczem mur, żeby ominąć strażników pilnujących bramy. Wślizgnął się do ponurej komnaty, gdzie za stołem siedział w czarnej pelerynie w gwiazdy olbrzym-czarodziej. Od jego łysej głowy odbijało się skąpe światło wpadające przez zasłonięte okna. Patrzył groźnie spod czarnych, krzaczastych brwi, a w jego czarnej, długiej brodzie mogłyby sobie uwić gniazda całe stada wróbli. Kot spocił się ze strachu, bo zrozumiał, że z tym okrutnym drabem nie ma żartów. Olbrzym, zauważywszy kota, zagrzmiał, aż echo odbiło się od ściany:
-Musisz być bardzo głupim kotem, jeśli odważyłeś się stanąć przede mną!
-Nie jestem głupi i cale pana się nie boję! - odpowiedział kot.
-Nie próbuj mnie zezłościć, bo dołączysz do tej porcelanowej kolekcji! - powiedział stanowczo olbrzym i wskazał na stojące w rzędzie figurki. -To moja służba, którą za karę zaczarowałem tydzień temu! Brakuje tam jeszcze tylko kota w butach!
-Nie jestem zwykłym kotem! - ciągnął dalej kot.
-A kim ty jesteś, futrzaku? - zaśmiał się wielkolud.
-Kocisław Szaroburski do usług! Wysłannik Jego Królewskiej Mości Pulpecjusza III, który akurat bawi przejazdem w tej okolicy. - oznajmił kot, sadowiąc się na fotelu i zakładając nogę na nogę. -Sława twoja jako największego czarodzieja dotarła do królewskiego pałacu. Król i jego świta pragnęliby na własne oczy zobaczyć, co potrafisz.
-Do prawdy? Czy to możliwe, żeby Jego majestat zechciał złożyć mi wizytę? - zapytał łagodniejszym już tonem czarodziej.
-To da się załatwić. - odparł kot. -Wpierw jednak, muszę się przekonać, czy naprawdę jest pan takim wielkim czarodziejem. Może na początek wyczaruje pan dla mnie słoiczek ketchupu z najlepszych włoskich pomidorów? Uwielbiam ketchup!
-Ależ proszę, bardzo proszę, panie kocie! - powiedział przymilnie olbrzym i czarodziejską różdżką zakończoną pięcioramienną gwiazdką wykonał w powietrzu kilka ósemek, szepcząc zaklęcie, a na tacy pojawił się słoiczek z ketchupem. Kot zanurzył w nim łapkę i spróbował. Po chwili powiedział:
-Hm, rzeczywiście, wyborny, ale słyszałem również, że umie pan sam siebie zaczarować.
-Oczywiście, że umiem! - powiedział z dumą. -Mogę się zaczarować np. w słonia albo w tygrysa.
-Niech będzie tygrys. - zgodził się kot.
Zanim olbrzym zdążył machnąć różdżką i wypowiedzieć do końca „Abrakadabra”, w kłębach dymu pojawiła się pręgowana bestia. Ogromny tygrys, rycząc i szczerząc kły, zaczął się skradać do fotela, na którym siedział wystraszony kot. W życiu nie widział aż tak ogromnego kota. Choć serduszko waliło mu jak oszalałe i futerko zjeżyło mu się na grzbiecie ze strachu, to stwierdził, udając obojętność:
-Nie, nie, nie, tygrys odpada!
-A to czemu?! - spytał wyraźnie niezadowolony czarodziej.
-Jego Wysokość ma w swoim pałacu dwa tresowane tygrysy, które bujają go w hamaku, gdy ucina sobie poobiednią drzemkę. Może by pan wymyślił coś bardziej zabawnego. - odpowiedział kot z głęboką powagą.
-Mogę się zamienić w papugę, która mówi po niemiecku. - zaproponował czarodziej.
-W papugę…? - zamyślił się kotek i po chwili dodał:
-Król ma taką papugę, która jednocześnie mówi siedmioma językami, w tym chińskim i pulpeckim. Potrafi też milczeć w kilku językach. Jeśli zamieni się pan w mysz, panie olbrzymie, daję panu moje kocie słowo honoru, że król ze świtą zjawi się w tym zamku.
-Ho, ho, ho, to dla mnie fraszka... - zaśmiał się mag. -A w jaką mysz miałbym się zamienić?
-Jeżeli można prosić, to w taką zwykła, polną myszkę, tłuściutką, lekko gapowatą, żeby nie poruszała się za szybko, bo chciałbym się jej bliżej przyjrzeć i zobaczyć, czy jest prawdziwa.
Tym razem czarodziej wymamrotał pod nosem jakieś bardzo krótkie zaklęcie, a z jego czarodziejskiej różdżki wystrzeliły kolorowe iskierki i w obłoczku dymu na stole pojawiła się tłusta mysz. Na to tylko czekał kot. Capnął mysz w mgnieniu oka i ściskając ją w łapce, westchnął:
-Ach, teraz muszę cię zjeść, choć nie przepadam za myszami, ale myślę, że z odrobiną ketchupu z włoskich pomidorów… - zaśmiał się kocur. -… uda mi się przełknąć pana, panie zły czarowniku.
Kot zamknął oczy i połknął mysz, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Natychmiast ożyły wszystkie figurki z porcelanowej kolekcji, cała odczarowana służba otoczyła kota, bijąc brawo i krzycząc radośnie:
-Hurra! Wybawiłeś nas od okrutnego tyrana! - powiedział kucharz. -Jak mamy ci dziękować, panie kocie?
-Nie ma czasu na podziękowania. Zapalcie wszystkie świece w kandelabrach! -rozkazał wybawca. -Potem nakryjcie stoły i przygotujcie ucztę dla czterdziestu osób. I ani słowa o tym, co tu zaszło!
-Tak jest! Tak jest! - zawołali wszyscy chórem i rozbiegli się do swoich zajęć.
Czas był najwyższy, bo już na podjeździe zamku słychać było turkot powozów i parskanie koni. Lokaje w liberiach otwierali drzwiczki karet, a goście, wysiadając, patrzyli z zachwytem, to na ogród, to na zamek. Kot, stojąc na schodach, witał dostojnych gości. Podczas wystawnej uczty król nachylił się do kota i szepnął:
-Panie Kocisławie, chętnie bym widział pana hrabiego jako mego zięcia i następcę tronu.
-Da się to jakoś załatwić. - uśmiechnął się Szaroburski.
Ale nie już niczego załatwiać, bo Janek tym razem sam sobie poradził. Po deserze zaprosił królewnę Perełkę do ogrodu. Tam, przy fontannie powiedzieli sobie to, co zakochani mówią zawsze w takiej chwili. Nie muszę chyba dodawać, że niebawem odbyło się huczne wesele w królewskim pałacu. I tak Janek został królem, a jego kot - szambelanem i nigdy już mu nie brakowało jego ulubionych, słodkich gumyszek w malinowej galaretce. W księdze królestwa jeszcze dziś można przeczytać taką oto kocią złotą myśl:
„Szczęście, jak kot, chodzi swoimi drogami.
Żeby mogło do nas trafić, trzeba mu wyjść naprzeciw
I nie narzekać na los, że innym dał więcej, a nam tak mało.”
Opracował:
na podstawie bajki na płycie CD,
dołączonej do margaryny RAMA
Płyta Nr 7/8
P. P. Z.
http://chomikuj.pl/petrus-paulus