KATHERINE ARTHUR
Na zawsze twój
Tytuł oryginału: Keep My Heart Forever
Przekład: Justyna Kubicka-Daab
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Autobus kołysał się, zarzucając na każdym zakręcie drogi wiodącej przez łagodne wzgórza i głębokie, wąskie doliny Zachodniej Wirginii. Maggie Preston poprawiła się na niewygodnym siedzeniu żałując, że nie wynajęła samochodu. Droga wydawała jej się dłuższa niż zwykle. Za każdym zakrętem pojawiał się następny, zamykając jedną, a otwierając kolejną wąską dolinę. Było tak, jakby jakaś powracająca fala zabierała ją ze sobą w głąb krainy, która kiedyś była jej domem. Na bladozielonych wzgórzach, pod nagimi drzewami leżały jeszcze płaty topniejącego śniegu, wyglądające z daleka jak przybrudzone dywany.
Maggie wzdrygnęła się. Widok był znajomy, a jednak czuła się obco. Na przystanku autobusowym w Beckley ludzie przyglądali się jej, ale najwyraźniej nie poznawali. Pasażerowie autobusu do Spring Mountain nie czytują Vogue ani nie kupują drogich kosmetyków, na których mogliby rozpoznać charakterystyczną twarz Maggie, przypominającą swym owalem kształt serca, otoczoną falami rudawych włosów. Posyłali jej ciekawskie spojrzenia, zastanawiając się pewnie, co ta elegancka kobieta w czarnym płaszczu z futrzanym kołnierzem robi między nimi - skromnie ubranymi ludźmi o zmęczonych twarzach. Pewien wysoki mężczyzna z czarnymi jak węgiel włosami przyglądał się jej szczególnie długo. Stał oparty o laskę i mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Szeroko rozstawione oczy patrzyły na nią spod gęstych, ciemnych brwi, a na jednej z nich widniała ukośna, biała blizna. Mimo że miał na sobie przyzwoity garnitur, patrzył na nią z takim chłodem, że poczuła się nieswojo w tak eleganckim stroju. Ot, jeszcze jeden zgorzkniały, okaleczony górnik, pomyślała. A jednak nie mogła zapomnieć tego spojrzenia, które sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej obco.
Powinnam częściej przyjeżdżać do domu, pomyślała Maggie, osaczona nagle przez dojmujące poczucie samotności. Droga od konkursu modelek do zawrotnego sukcesu była niczym skok z trampoliny, podczas którego nie ma czasu na oglądanie się za siebie. W ciągu ostatnich pięciu lat była w domu tylko dwukrotnie. Raz przy okazji przeprowadzki rodziców do nowego domu, który im kupiła. Drugi raz, a było to rok temu, kiedy przyjechała przedstawić rodzicom Rogera Balfoura. Chcieli poznać owego przystojnego, zamożnego nowojorczyka, o którym tak entuzjastycznie pisała w swych rzadkich listach. Roger wypadł całkiem dobrze. Maggie poczuła się jednak nieswojo, kiedy ojciec poruszył sprawę zanieczyszczania środowiska przez jedną z fabryk koncernu chemicznego Balfour w pobliżu Charlestonu.
Kiedy lecieli z powrotem do Nowego Jorku, Maggie powiedziała:
- Mam nadzieję, że nie masz za złe pytań ojca. To jego obsesja od dwudziestu lat, kiedy to zachorował na pylicę. Nowe przepisy o warunkach pracy w kopalni pojawiły się za późno, by mu pomóc.
Roger wzruszył ramionami:
- Skądże znowu. To całkiem zrozumiałe. Poza tym od kogoś, kto widzi tylko jedną stronę zagadnienia, nie można oczekiwać, że zrozumie trudne problemy właściciela fabryki, rozdartego między tym, co dobre dla środowiska, a własnym zyskiem. Powiedziałem to twemu ojcu: u nas wszystko odbywa się zgodnie z prawem.
Potem szybko zmienił temat i zaczął mówić o operze, którą zamierzali tego wieczoru obejrzeć.
Maggie pomyślała, że Roger tak naprawdę unika kontaktu z nieprzyjemną stroną życia. Była jednak na tyle uczciwa wobec siebie samej, by przyznać, że i jej znacznie lepiej jest w eleganckim nowojorskim apartamencie, który kupiła jako lokatę kapitału, zgodnie z radą Rogera.
Maggie westchnęła ciężko. Nie powinna winić Rogera za to, że taki jest. To nie jego wina, że nigdy nie poznał biedy. I choć w jej rodzinie, utrzymującej się z renty ojca i dodatkowych prac podejmowanych przez matkę, nigdy niczego nie brakowało, znała i przyjaźniła się z wieloma biednymi dziećmi.
W autobusie powstało zamieszanie. Pasażerowie zaczęli zdejmować bagaże z półek i kierować się ku wyjściu, z ulgą opuszczając swe niewygodne miejsca. Maggie wychyliła się i ujrzała przed sobą mały, przypominający konstrukcję z zapałek, mostek nad Spring River, w najwęższym miejscu doliny. W tej dolinie, otoczonej wzgórzami, leżało miasteczko Spring Mountain. Dom.
Podniecenie i jednocześnie jakiś dziwny lęk sprawiły, że poczuła przyspieszone bicie serca. Tylko spokojnie, powiedziała do siebie stanowczo. Wkrótce wszystko się wyjaśni. W zaproszeniu na trzydziestą piątą rocznicę ślubu rodziców, cel wizyty Maggie, matka napisała: „Ojciec nie czuje się dobrze. Nie wiem, jak wiele rocznic jest jeszcze przed nami”. To, że matka tak otwarcie mówiła o złym stanie zdrowia ojca, sprawiło, że Maggie pełna była złych przeczuć, a jednocześnie czuła się winna, że w ostatnich latach tak zaniedbała rodziców. Wiedziała, że są dumni z jej sukcesu, i że doceniają to wszystko, co dla nich robiła. A jednak te nieprzyjemne uczucia nie opuszczały jej.
Autobus zatrzymał się przed niewielkim budyneczkiem, który oprócz dworca mieścił też restaurację. Maggie podążyła za pasażerami do wyjścia. Nagle znalazła się w górze, poderwana z ziemi silnym, niemal niedźwiedzim uściskiem.
- Jak się ma moja piękna siostra? - spytał radosny, męski głos.
- Bruce! - krzyknęła. - Postaw mnie z powrotem!
Dopiero stojąc na ziemi, wpatrzona w jasnoniebieskie oczy brata, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
- Wspaniale wyglądasz - powiedziała, mierząc go wzrokiem. - Po prostu wspaniale. Ten skórzany płaszcz jest bardzo szykowny.
Bruce z wyraźnym zadowoleniem wzruszył ramionami.
- Nie narzekam. Zostałem właśnie głównym księgowym w Balfour Chemicals. - Maggie otworzyła usta ze zdziwienia i Bruce roześmiał się.
- To cudownie! - krzyknęła, rzucając mu się na szyję. - Roger, drań, nie wspomniał mi o tym. Nigdy nie wprowadza mnie w swoje interesy, ale to mógł mi powiedzieć.
- Poprosiłem go, by zostawił to mnie - powiedział Bruce, sięgając po walizki Maggie. Uśmiechnął się triumfująco. - Chodź, zobaczysz moje nowe cacko - powiedział, zmierzając w stronę parkingu.
- O rany! - rzekła Maggie na widok jasnoczerwonego ferrari. - To jest coś - powiedziała, dotykając z zachwytem błyszczącej karoserii.
- Przyjemny, prawda? - pochwalił się Bruce i otworzył drzwi. - A jak zobaczysz moje gniazdko…! - dodał, siadając koło niej. - Właśnie wprowadziłem się do nowego mieszkania na obrzeżach Charlestonu. Sztuczne jeziorko, basen, korty tenisowe. W każdym pokoju wmontowany jest system głośników, jest wanna z biczami wodnymi i kuchnia, jakiej sobie nawet nie wyobrażasz. Idealna garsoniera. I jeszcze ten samochód… - Uśmiechnął się i mrugnął do siostry.
- Musiałeś się nieźle zasłużyć - zauważyła Maggie.
Zapięła pasy i wstrzymała oddech, gdy wóz ruszył i w rajdowym tempie przemierzał wzgórza miasteczka. Było oczywiste, że Bruce z radością korzysta z owoców swojej pracy. Dlaczego więc ona miałaby czuć się winna, ciesząc się swoimi?
Bruce pokonał ostatni zakręt na wzgórzu i, wzbijając chmurę żwiru, zahamował ostro przed domem, w którym mieszkali teraz starzy Prestonowie. Maggie uśmiechnęła się z zadowoleniem. Widok rozłożystego domu z ogromnymi, wychodzącymi na dolinę oknami sprawił, że myślała teraz o swym sukcesie z radością.
Na dźwięk otwieranych drzwi samochodu przerwała rozmyślania, a na ich miejsce wrócił lęk związany z przyjazdem do domu.
- Poczekaj - zatrzymała brata. - Jak jest naprawdę z tatusiem?
Bruce dopiero po chwili spojrzał na Maggie. Jego chłopięca twarz nabrała teraz twardego, pełnego złości wyrazu.
- Nie bardzo wiem, jak ci o tym powiedzieć. Najlepiej będzie, jak sama wkroczysz do tego gniazda szerszeni.
- Do gniazda szerszeni? Nie rozumiem - powiedziała. - Z tego, co pisała mama, wywnioskowałam, że z taty zdrowiem jest coraz gorzej.
- I tak, i nie - powiedział Bruce, spuszczając wzrok i marszcząc brwi. - Potrzebuje teraz tlenu częściej niż kiedyś i czasami bywa apatyczny, ale lekarz twierdzi, że nowych zmian w płucach nie ma. Prawdziwy problem polega na tym, że ojciec nie jest już tak przychylny twojemu małżeństwu z Rogerem Balfourem.
Spojrzał na Maggie z błyskiem w oku.
- Jak tam sprawy się mają? Usidliłaś go już?
- Nie nazwałabym tego w ten sposób, ale Roger zapowiedział, że po moim powrocie wybierzemy pierścionek zaręczynowy. Zamierzam się na to zgodzić, więc właściwie jest usidlony. A o co chodzi?
Zauważyła, że Bruce wałczy z własną, niezrozumiałą dla niej złością.
Wybuchł nagle, a w jego oczach pojawiły się złowrogie ogniki.
- To ten przeklęty Galen Kendrick! Jest prawnikiem grupy ekologów, zaciekle oskarżających Balfour Chemicals. Był tu i rozmawiał z ojcem, który oczywiście wierzy w te wszystkie głupie kłamstwa. Próbowałem przekonać ojca, ale on teraz uważa, że Roger Balfour to taki sam nieodpowiedzialny potwór, jak właściciele kopalń sprzed czterdziestu lat. My wiemy, jak jest naprawdę. To wspaniały facet.
Maggie zachmurzyła się.
- To może być poważna przeszkoda, prawda? A co na to mama?
Bruce skrzywił się.
- Jest po stronie ojca, jak zwykle. Nie byłoby źle, gdybyś w czasie pobytu w domu nie afiszowała się swym związkiem z Rogerem. Staraj się łagodzić sytuację.
Zimny wyraz twarzy Bruce'a zmienił jego łagodne rysy w kamienną maskę.
- Musimy pozbyć się tego cholernego Kendricka, i to szybko. Nie zdaje sobie sprawy, że bawi się kosztem poważnych ludzi.
- Będę ostrożna - obiecała Maggie mimo drżenia, które ogarnęło ją, gdy słuchała gróźb Bruce'a. Kiedyś, dawno temu, ona i Galen Kendrick byli serdecznymi przyjaciółmi. Był ciężko ranny w wypadku samochodowym. Dorabiała sobie wtedy, czytając mu lektury szkolne. Nie mógł ruszać obandażowanymi rękami, a spod warstwy gipsu na twarzy widoczne były jedynie oczy. Nieco później, gdy był już w stanie wrócić do szkoły na wózku inwalidzkim, ale czekał jeszcze na operację plastyczną twarzy, dawni przyjaciele opuścili go. Stał się cichy i poważny, a niedawna walka ze śmiercią uczyniła go znacznie dojrzalszym. Mimo że był kilka lat starszy od Maggie, spędzał z nią długie godziny na poważnych dyskusjach o sensie życia. Nie zdziwiło jej, że został gorącym orędownikiem sprawy, którą uważał za ważną.
- Co się z nim teraz dzieje? - zapytała Maggie, wysiadając z samochodu. - Mam na myśli jego zdrowie - wyjaśniła w odpowiedzi na ostre spojrzenie Bruce'a. - Czy jest jeszcze na wózku? Czy udało się zoperować twarz?
Bruce wydął wargi.
- O, tak. Twarz jest w porządku. Porusza się używając jedynie laski, ale wątpię, czy jest mu ona naprawdę niezbędna. Myślę, że służy mu na rozprawach, zjednując sympatię sądu.
Maggie uniosła brwi, ale nic nie odpowiedziała. Olśniło ją nagle. Ten człowiek w Beckley, który tak się jej przyglądał, to był Galen Kendrick! Jak mogła nie poznać tych szeroko osadzonych, szarych oczu, blizny przecinającej brew, twarzy, która była teraz niemal przystojna. Kiedy tak stał, patrząc na nią z pogardą, w niczym nie przypominał chłopca, którego zapamiętała. Dlaczego patrzył na nią w ten sposób? Czy myślał, że ona, rozpoznając go, postanowiła nie zniżać się do rozmowy z dawnym przyjacielem?
Drzwi domu otworzyły się gwałtownie.
- Czy macie zamiar stać tutaj i rozmawiać przez cały dzień? - zawołała pani Preston i wyciągnęła ręce na powitanie.
- Cześć, mamo! - Maggie pomachała ręką i uśmiechnęła się z ulgą widząc, że matka wcale się nie zmieniła. Mimo lekkiej siwizny była to wciąż ta sama, droga postać, do której zawsze przybiegało się, gdy coś było nie tak. Maggie wpadła w objęcia matki i, całując ją w policzek, mocno przytuliła. Poczuła zapach róż i ziół, który zawsze znaczył dla niej ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Pani Preston uwolniła się z uścisku, by lepiej przyjrzeć się córce.
- Mój Boże, jaka jesteś elegancka - powiedziała z uznaniem. - Aż dziw bierze, że to małe miasteczko wydało taki piękny kwiat.
- Daj spokój, mamo - roześmiała się Maggie. Zwróciła się w stronę ojca, lecz ujrzawszy go, z trudem opanowała przerażenie. Postarzał się tak bardzo, jakby to nie rok, ale dziesięć lat minęło od ich ostatniego spotkania. W wątłym ciele iskrzyły się tylko jasnoniebieskie oczy, których kolor Maggie i Bruce odziedziczyli po ojcu. Maggie obawiała się, że zbyt mocny uścisk może go przewrócić. Pospiesznie zarzuciła mu ręce na szyję i ukryła twarz w jego ramionach.
- Tak się cieszę, że cię widzę, tato - powiedziała zdławionym głosem.
- Dobrze, że przyjechałaś, kochanie. - Ojciec poklepał ją po plecach. - I rzekłbym, że to nie kwiatuszek, ale drogocenny skarb mamy tu wśród nas. To będzie ogromna frajda pochwalić się tobą na jutrzejszym przyjęciu.
- Kochani jesteście, ale oboje bardzo przesadzacie - odpowiedziała, już opanowana. Nadstawiła policzek do pocałunku, z nadzieją, że widoczne w jej oczach łzy uznane zostaną przez ojca za łzy radości. - Proszę, żebyście nie zawstydzali mnie jutro tymi kwiecistymi porównaniami. Jestem zwykłą wiejską dziewczyną, która miała trochę szczęścia.
- Daj spokój, Maggie - zirytował się Bruce. - Traktujesz nas jak niepiśmiennych głupców, którzy żywią się oposami?
- No właśnie, coś tu cudownie pachnie. Czyżby ciasto z oposów? - zapytała Maggie, mierząc brata zimnym spojrzeniem. Zachowywał się jak ci snobistyczni przyjaciele Rogera, którzy zawsze na wieść o pochodzeniu Maggie pokrywali zdziwienie nadmiernym zainteresowaniem: O mój Boże, Spring Mountain, Zachodnia Wirginia, coś takiego. Czy to gdzieś w pobliżu Charlestonu, czy może Greenbier?
Kiedy wyjaśniała im, że jest córką górnika z małej górskiej miejscowości, robili wielkie oczy. Roger sugerował, że mogłaby omijać te detale. Maggie czerpała jednak przewrotną radość, przyglądając się wysiłkowi, z jakim ukrywali zmieszanie.
Pani Preston szybko dostrzegła rozdrażnienie swych dzieci i odparła z uśmiechem:
- Nie dzisiaj. Dziś będzie zwykły gulasz. Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu przygotować czegoś tak wyrafinowanego.
- To straszne - odpowiedziała Maggie z udanym rozczarowaniem.
Bruce roześmiał się z przymusem.
- Gdzie położyć twoje walizki? A może mam tak z nimi stać przez całą noc?
- Do sypialni z niebieskimi tapetami - odpowiedziała pani Preston.
Maggie spytała:
- Czy zdążę się przebrać przed kolacją? Czuję się nieświeżo po tym siedzeniu w autobusie.
- Nie ma pośpiechu - odpowiedziała matka.
- Możesz nawet wziąć prysznic.
Maggie wykąpała się szybko i wskoczyła w wygodne szare spodnie i miękki niebieski sweter.
- Teraz czuję się jak człowiek - powiedziała wchodząc do jadalni. Matka podawała właśnie kolację. - Pomogę ci. Chciałabym się na coś przydać.
- Będziesz miała mnóstwo roboty jutro. - Matka potrząsnęła odmownie głową. - Zawołaj ojca. Drzemie pewno przed telewizorem.
Rzeczywiście, Maggie znalazła ojca w pokoju. Leżał w wygodnym fotelu z głową przechyloną na bok. Obudziła go pocałunkiem.
- Kolacja na stole. Mogę ci towarzyszyć?
- Zawsze, kochanie - odpowiedział, wstając powoli. Oparł się o nią ramieniem. - Tak dobrze, że jesteś w domu. Cieszę się, że matka zwabiła cię tutaj, choć przez to będę musiał znosić jutro tę zgraję krewnych i przyjaciół. To co, zostajesz na dwa tygodnie?
Maggie skinęła tylko głową, nie mogła wydobyć słowa przez ściśnięte nagle gardło. Będzie teraz musiała wygospodarować więcej czasu na wizyty w domu.
Wszyscy czworo zasiedli do gulaszu wołowego z makaronem, ulubionego dania domowników.
- Muszę dać Annie ten przepis - powiedziała Maggie uśmiechając się do matki. - Od kiedy posłałam ją na kursy gotowania, zaczęła przedobrzać z sosami. Zapomniała chyba, że coś może być jednocześnie proste i pyszne.
- Czasami im coś prostsze, tym lepsze - odpowiedziała wyraźnie zadowolona matka.
- To musi być przyjemne - mieć własnego kucharza - zauważył Bruce z zazdrością. - Męczą mnie już dania na wynos i przepisy z telewizji.
- Naucz się gotować - poradziła Maggie. - Zanim mogłam sobie pozwolić na Annę, robiłam to sama.
- Jestem zbyt zajęty - odparł Bruce, a jego nieobecny wzrok wskazywał wyraźnie, że oblicza właśnie, ile brakuje mu do pensji pozwalającej na utrzymywanie służby. Maggie pomyślała ze smutkiem, że trudno mu będzie dorównać jej zarobkom. Przykro jej było, że usiłuje z nią rywalizować.
Gdy matka z wyraźnym wahaniem spytała, jak tam układa się między nią a Rogerem, Maggie wzruszyła tylko ramionami i odparła:
- Wszystko dobrze. - Szybko skierowała rozmowę na temat zbliżającego się przyjęcia.
- Dom będzie otwarty dla wszystkich od południa. Będziemy mieli zimny bufet. Myślę, że część osób przyjdzie od razu po kościele, reszta pojawi się później. Jedzenia starczyłoby dla pułku wojska, ale będziemy musiały pilnować, żeby na stole było zawsze pełno.
- Kogo się spodziewacie? - spytała Maggie.
- Ojej, poczekaj, niech pomyślę. - Matka zaczęła wymieniać całą gromadę ciotek, wujków i krewnych, starych przyjaciół ojca i ludzi z miasta. Kiedy doszła do Galena Kendricka, Bruce przerwał gwałtownie.
- A po jaką cholerę jego zaprosiliście?
- No cóż, pomyślałam, że Maggie będzie chciała się z nim zobaczyć - odparła pani Preston, karcąc syna wzrokiem. - To, że ty jesteś z nim w konflikcie, nie oznacza, że nie możemy go zapraszać do siebie.
- Wątpię, aby Maggie chciała się z nim spotkać - powiedział Bruce i spojrzał znacząco na siostrę. - Opowiadałem jej o jego idiotycznych oskarżeniach pod adresem Balfour Chemicals.
- A jednak chcę go zobaczyć - odparła Maggie, widząc groźny błysk w oczach ojca. Skrzywiła się do brata. Nie była pewna, czy Galen chciałby się z nią spotkać, ona jednak pragnęła się dowiedzieć, dlaczego patrzył wtedy na nią jak na osobę godną najwyższej pogardy.
- A widzisz! - powiedziała pani Preston i zwróciła się do Maggie: - Tyle czasu minęło, prawda? Zdziwisz się, jak dobrze Galen teraz wygląda. Nikt by nie przypuścił, że jako chłopiec miał taki straszny wypadek.
- Jak to dobrze - ucieszyła się Maggie, przywołując jednocześnie obraz Galena, wyrazistą, nieco kanciastą twarz z orlim nosem. Z całą pewnością była to twarz, jakiej się nie zapomina. Właściwie nawet przystojna, gdyby nie to pełne nienawiści spojrzenie.
- Opowiedz nam o swoim pobycie na Fidżi w zeszłym miesiącu. - Ojciec taktownie zmienił temat. - Czy to rzeczywiście raj?
- Nieomal - odpowiedziała Maggie. Zaczęła opisywać ze szczegółami piękne wyspy, na których spędziła kilka tygodni, pozując do letniej kolekcji. Widziała jednak, że Bruce jest wciąż jeszcze wściekły. Zdziwiło ją, że tak bezkrytycznie przyjmuje punkt widzenia przemysłowca. Spodziewała się, że pamiętając o tragedii ojca, zachowa przynajmniej neutralność. Wyglądało na to, że błyskotliwa kariera w Balfour Chemicals, wsparta przekonywającym wdziękiem osobistym Rogera, zmieniła radykalnie jego poglądy. Po kolacji Maggie rozmawiała jeszcze trochę z ojcem, ale szybko poczuł się zmęczony. Potem ze smutkiem obserwowała, jak matka podaje mu maskę tlenową.
- Nie jest to przyjemne, ale pomaga zasnąć - wyszeptał i poklepał kołdrę. - Siądź tutaj i daj mi całusa na dobranoc.
Maggie usiadła i ucałowała go, a potem położyła mu głowę na ramieniu. Pogładził jej bujne włosy i westchnął.
- Zdaje mi się, jakbym jeszcze wczoraj ja sam układał cię wieczorem do snu.
- Tak - cicho potwierdziła Maggie. To rzeczywiście wydawało się tak niedawno. Wydarzenia ostatnich lat, które nagle stanęły przed oczami dziewczyny, wydały jej się pięknym, ale nierealnym snem. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do ojca. - Będę teraz spędzać tu znacznie więcej czasu. Tęskniłam za tobą.
Ojciec zmarszczył nos i spojrzał na nią podejrzliwie.
- Nie rób wokół mnie takiego zamieszania i nie rezygnuj z niczego z mojego powodu. Kocham cię i chciałbym cię mieć przy sobie, ale przede wszystkim pragnę twojego szczęścia. - Po chwili, z wyraźnym wahaniem, spytał: - A jak tam sprawy między tobą , a tym Balfourem?
Maggie wzruszyła ramionami, wdzięczna Bruce'owi za jego ostrzeżenie.
- Jeszcze nic konkretnego - rzuciła niedbale.
Ojciec z trudem ukrył ulgę, choć starał się, by jego głos brzmiał obojętnie.
- Cieszę się, że nie podejmujesz pochopnie tak ważnej decyzji - powiedział.
- Mama tłumaczyła mi zawsze, że co nagle, to po diable - odparła z uśmiechem. - Dobranoc, do jutra.
Maggie położyła się wcześnie. Chciała zostać sama, była zmęczona towarzystwem Bruce'a. Wyglądał jak typowy karierowicz: kaszmirowy sweter, szare spodnie z kantem i angielskie mokasyny. Sam strój nie zasługiwał zresztą na potępienie. Najgorsze było to wyraźne przekonanie Bruce'a, że jest teraz kimś lepszym od innych. Kiedy komentowała jego stylowy ubiór, robił uwagi na temat miejscowych, pozbawionych gustu gburów, a wśród nich wymienił nawet Galena Kendricka, który, mimo że pochodził z najbogatszej rodziny w Spring Mountain, nosił tanie, źle skrojone garnitury. Maggie miała ochotę wypomnieć bratu, że nie zaszedłby tak wysoko, gdyby nie jej związek z Rogerem Balfourem, ale w porę ugryzła się w język.
Jeśli zaś chodzi o nią samą, pomyślała leżąc w ciemności, to czuła się jakoś dziwnie wytrącona z równowagi, jak początkujący narciarz, balansujący rozpaczliwie w przód i w tył po to, by i tak zaraz upaść. Kim była naprawdę? Oszałamiającą dziewczyną z okładek, prezentującą najnowsze osiągnięcia mody i wspaniałą biżuterię? A może wychudzoną nastolatką w wytartych dżinsach i znoszonych tenisówkach, która spędzała długie godziny, dyskutując z biednym Galenem Kendrickiem, zafascynowana jego osobowością do tego stopnia, że nie zważała na jego oszpeconą twarz?
- To chyba jakiś kryzys tożsamości - mruknęła do siebie pod nosem. To zdarza się ludziom powracającym po długiej przerwie do domu i dawno zapomnianego stylu życia. Czułaby się lepiej, będąc teraz w Nowym Jorku. Tymczasem spróbuje zasnąć, żeby rano móc znów wyglądać jak ukochany skarb i kwiatuszek rodziców.
Następnego ranka nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Trzeba było rozwiesić w salonie serpentyny i udekorować okna balonikami. Potem zaczęło się ustawianie na stole półmisków z polędwicą, szynką i indykiem, tac z pieczywem, miseczek z korniszonami i przyprawami. Wielka waza z ponczem powędrowała na kredens. Ojciec wałęsał się nie odstępując jej, aż wreszcie usadowiła go w ulubionym fotelu i rozkazała:
- Siedź tu i zbieraj siły na męczące popołudnie.
- Jeśli nie zwolnisz tempa, wkrótce sama będziesz potrzebowała mojego tlenu - dokuczał.
- Miej go w pogotowiu - odparła z uśmiechem.
Niosła właśnie olbrzymi, obficie udekorowany tort rocznicowy, gdy zegar wybił południe.
- Przebierz się lepiej - powiedział ojciec. - Część gości może przyjść prosto z kościoła.
- Oj, tatusiu, czy muszę? - Stanęła przed nim, wydymając wargi jak mała dziewczynka.
Ojciec roześmiał się tak serdecznie, że aż zaczął kasłać.
- Cholera - wysapał schrypniętym głosem. - Mam nadzieję, że nikt nie będzie mi dziś opowiadał śmiesznych kawałów.
Maggie zwróciła się do Bruce'a, który właśnie wszedł, żeby sprawdzić, czy ojcu nic nie jest.
- Zrobimy tabliczkę z przekreślonymi słowami „dobre dowcipy” i powiesimy ją na krześle ojca.
Gdy znów się rozkaszlał, skrzywiła się z udawaną groźbą.
- Albo natychmiast przestaniesz, albo się nie przebiorę.
Pocałowała ojca i pobiegła do siebie, walcząc ze łzami, które przesłoniły jej oczy. To musi być straszne - nie móc się śmiać do rozpuku! Nagle, zdejmując już ubranie, znieruchomiała. Uświadomiła sobie właśnie, że nigdy nie słyszała Rogera śmiejącego się swobodnie. Zawsze brała jego zduszony chichot za znak rozbawienia, ale teraz przyszło jej do głowy, że może nic tak naprawdę nie jest w stanie go rozśmieszyć. To byłoby jeszcze gorsze.
Z wprawą, nabytą przez lata doświadczeń, nałożyła makijaż i wskoczyła w prostą dżersejową sukienkę koloru bławatków, z długimi rękawami i obcisłą górą. Aby nie psuć gładkiej powierzchni tkaniny, zrezygnowała ze stanika, włożyła natomiast najdelikatniejsze z możliwych jedwabne rajstopy. Całość dopełniły kolczyki z szafirem i brylantem, brylantowy naszyjnik i szafirowy wisiorek, który Roger zamówił u Tiffany'ego specjalnie dla niej. „To na cześć twych błękitnych oczu” - powiedział wówczas.
Kiedy wróciła do salonu, pierwsi goście właśnie wchodzili. Maggie wpadła w wir powitań. Nie rozpoznając wielu starych przyjaciół, rozpaczliwie starała się to ukryć. Najmilej, jak tylko umiała, odpowiadała, gdy gratulowano jej sukcesu.
- Założę się, że Kendrick się nie pojawi - szepnął Bruce przechodząc obok niej. - Już prawie trzecia.
Maggie wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. Od godziny niecierpliwie spoglądała w stronę drzwi.
Wciąż nie mogła uwolnić się od wczorajszego wzroku Galena, tym bardziej że pamiętała dawne, ciepłe spojrzenie jego szarych oczu i łobuzerski uśmiech na zniekształconej twarzy. Miała zamiar powitać go najbardziej czarującym ze swych uśmiechów i, w nadziei na przełamanie lodów, przeprosić serdecznie za to, że go nie rozpoznała.
Siedziała właśnie na oparciu ojcowskiego fotela, gawędząc z nim i jego dawnym kolegą, gdy poczuła dziwne uczucie gorąca na karku, jak gdyby ktoś bacznie jej się przyglądał. Odwracając wolno głowę rozejrzała się. W drzwiach jadalni ujrzała Galena Kendricka i jego wielkie, szare oczy patrzące prosto na nią. Miał na sobie idealnie skrojony ciemnoszary garnitur, a jego ogorzała, wyrazista twarz emanowała obezwładniającą siłą i pewnością siebie. Maggie poczuła mocne bicie serca, uśmiechnęła się serdecznie i spontanicznie.
- Galen! - zawołała, podnosząc się z miejsca i podchodząc do niego z wyciągniętymi rękoma. - Nie poznałam cię wczoraj. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że to byłeś ty. Wyglądasz po prostu wspaniale. Tak się cieszę, że cię widzę.
Nadal się uśmiechała, choć spostrzegła, że z każdym jej krokiem twarz Galena przybiera coraz bardziej nieprzenikniony, lodowaty niemal wyraz. Uniósł głowę i patrzył na nią z góry, bez cienia uśmiechu.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Maggie - powiedział, zaledwie muskając jej dłonie. - Z pewnością nie będę pierwszym, który gratuluje ci pięknego wyglądu i wspaniałych sukcesów.
Uśmiech znikł z twarzy Maggie i przyglądała się Galenowi już tylko z zainteresowaniem. W jego głosie wyczuła ironię. Miała wrażenie, że próbuje, nieudolnie zresztą, ukryć swe prawdziwe emocje.
- To prawda - odpowiedziała - ale myślałam, że będziesz bardziej oryginalny. Byłeś zawsze taki błyskotliwy, a teraz, jak słyszę, jesteś znakomitym prawnikiem.
Spod ciemnych rzęs Galena, które uniosły się na chwilę, patrzyły na Maggie oczy przypominające zimny i szary ocean.
- Może jestem zbyt oszołomiony, aby wymyślić coś bardziej oryginalnego - powiedział na pół drwiąco. - Powinnaś chyba być do tego przyzwyczajona.
A więc walka na słowa, pomyślała Maggie. Uśmiechnęła się wyzywająco, w sposób, w jaki czyniła to nieraz, pozując do frywolnych zdjęć reklamujących kostiumy kąpielowe.
- Naturalnie - odpowiedziała z ironią. - Moja ulubiona gimnastyka to deptanie męskich ciał ścielących się u mych stóp.
Galen uniósł brew do góry i ponownie zmierzył Maggie zimnym wzrokiem.
- Wielka szkoda, że nie podeptałaś w ten sposób Rogera Balfoura. Ale może oślepiły cię brylanty rozrzucone pod twymi stopami i potknęłaś się? -Mówiąc to, przesunął wzrok z twarzy Maggie na jej drogocenne ozdoby.
- O mój Boże - westchnęła Maggie, patrząc na Galena z rezygnacją. To już przekraczało dopuszczalne granice słownej gry, którą prowadzili. Jakim prawem ten człowiek, którego nie widziała przez prawie dziewięć lat, czyni jej tego typu uwagi?
Z wyrazem twarzy, który zmroziłby natychmiast większość mężczyzn, odparła:
- Nie zniżę się do odpowiedzi na to pytanie.
Na Galenie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Czy to dlatego, że nie przychodzi ci do głowy nic, co mogłabyś powiedzieć w obronie Balfoura, czy z jakichś innych powodów? Ty przecież też byłaś kiedyś bardzo błyskotliwa, ale słyszałem, że życie wypełnione samymi przyjemnościami zabija intelekt.
Maggie otworzyła już usta, by odpowiedzieć, ale minęło jeszcze dobre kilka chwil, zanim odzyskała władzę nad swym głosem.
- Jesteś najbardziej grubiańskim mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam! - Po tych słowach odwróciła się i odeszła bojąc się, że kolejna niesmaczna uwaga Galena zmusi ją do spoliczkowania go. Gdy odchodziła, usłyszała za sobą jego zduszony śmiech.
Bruce zastał ją przy wazie z ponczem, gdzie próbowała dojść do siebie.
- Wyglądasz jak chmura gradowa - skomentował. - Czy odnowiłaś swoją przyjaźń z Kendrickiem?
- Mhm… - mruknęła Maggie nie odrywając ust od filiżanki ponczu.
- Czyż on nie jest czarujący? Zupełnie jak pyton.
Pierwszy raz od wyjścia z jadalni Maggie spojrzała w stronę Galena Kendricka. Podsunął sobie krzesło do fotela ojca i, usadowiwszy się wygodnie, mówił coś, zamaszyście gestykulując. Już po raz kolejny tego dnia Maggie pomyślała o jego silnej osobowości. Nawet w towarzystwie złożonym z samych prezesów wielkich korporacji, takich jak Roger Balfour, musiałby zostać zauważony. Nagle, jakby świadom tego, że Maggie go obserwuje, spojrzał na nią. W kącikach jego oczu błąkał się lekki uśmieszek, a Maggie, zaczerwieniona, szybko odwróciła wzrok.
- Garnitur ma idealny - rzuciła trochę bez związku, zwracając się do brata.
- Zauważyłem. Pewnie coś nowego - odparł Bruce, a potem, pochylając się nad Maggie, szepnął jej do ucha: - To niebezpieczny człowiek. Myśli, że został wybrany przez Boga dla zbawienia świata i ratowania ludzkości, a każdy, kto stanie mu na przeszkodzie, zostanie ukarany.
- Miałam już próbkę jego możliwości - powiedziała Maggie ozięble. Znów zerknęła w stronę Galena i zaczęła mu się przyglądać. Najwyraźniej rozmawiali z ojcem o czymś zabawnym, gdyż pochyleni ku sobie wymieniali poufałe, porozumiewawcze uśmiechy. Odwróciła się w stronę Bruce'a, ale wciąż miała przed oczami uśmiech Galena, jego białe, błyszczące zęby i ciepło, które emanowało teraz z jego twarzy. Taki uśmiech zniewoliłby każdą kobietę, dla której byłby przeznaczony.
- Czy on jest żonaty? - spytała.
Bruce zaprzeczył i dodał z chytrym uśmieszkiem:
- Wielka szkoda, że nie jest. Mogłabyś spróbować rozbić jego małżeństwo i pogrążyć go doszczętnie.
- Nie podoba mi się to, co mówisz. - Maggie spojrzała surowo na Bruce'a. - Dziwię się, że coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy, nie mówiąc już o reakcji Rogera.
- Daj spokój, Maggie - obruszył się Bruce. - Myślałem, że znasz go lepiej. Gdyby go przekonać, że byłoby to dobre dla jego interesów, nie wahałby się ani minuty.
Maggie znów poczuła wzbierającą w niej złość.
- Chcesz powiedzieć, że Roger jest niemoralny? - spytała. - Bo jeśli tak, to głęboko się mylisz. Roger jest najbardziej nieskazitelnym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam. Nigdy by nawet… - Przerwała nagle, nie chcąc wchodzić w zbyt intymne szczegóły swego związku z Rogerem Balfourem. Po spojrzeniu Bruce'a zorientowała się, że i tak posunęła się za daleko.
- W każdym razie doskonale wie, jak zdobywać to, czego pragnie - powiedział Bruce.
Na myśl, że Roger miałby przed nią coś do ukrycia, Maggie poczuła dziwny chłód, jak gdyby znalazła się w głębokiej, ciemnej jaskini, pełnej obcych, niewidocznych istot. Z ulgą odwróciła uwagę od tych przykrych rozmyślań, gdy podeszła do niej matka z jedną z przyjaciółek, panią Collins.
Potoczyła się gładka rozmowa pełna wspomnień, w czasie której Maggie uświadomiła sobie, że pani Collins nie jest o niej najlepszego zdania. Było to nawet zabawne, przez kontrast z tymi wszystkimi bezkrytycznymi zachwytami, które docierały do niej zewsząd. Oczywiście z wyjątkiem Galena Kendricka, którego osobę udawało jej się na szczęście ignorować. Czasem tylko rozlegał się donośny, męski śmiech, przypominając o jego obecności i dowodząc, że innych ludzi traktuje z większą życzliwością. Za każdym razem gdy go słyszała, czuła złość. Karciła samą siebie za tę niemądrą reakcję. Jeśli postanowił być wobec niej niemiły - jego sprawa. Należało go traktować jak drobną dolegliwość. Jak robaczka w jabłku, wedle starego powiedzonka matki. Poza tym, gdyby próbowała mu się odgryźć, prawdopodobnie złamałaby tylko ząb.
Towarzystwo powoli przerzedzało się i wkrótce pozostała niewielka grupka, złożona w większości z dawno nie widzianych krewnych, którzy zebrali się wokół Maggie, wesoło wspominając dawne czasy. Tę przyjemną pogawędkę przerwał nagle donośny głos dochodzący z sąsiedniego pokoju.
- Balfour Chemicals uczyniło dla Zachodniej Wirginii więcej dobrego niż ty i ta twoja banda zwariowanych ekologów - huczał Bruce.
- Jakoś dziwnie definiujesz dobro - odpowiedział Galen spokojnym, niskim głosem, w którym wyczuwało się jednak narastające napięcie. - Od kiedy to nowotwory i uszkodzenia systemu nerwowego nazywa się dobrem? Ile jeszcze osób musi umrzeć, zanim zaczniecie nazywać rzeczy po imieniu?
- Możesz mi oszczędzić swoich tragicznych statystyk - odparł pogardliwie Bruce. - To dobre dla tych bezmyślnych głupców wymachujących transparentami. Niczego nie możesz udowodnić! Jesteś zwykłym… - W tym miejscu nastąpił potok wyzwisk, tak wulgarnych, że Maggie z trudem wierzyła własnym uszom.
- Bruce! Przestań natychmiast! - krzyknął ojciec, po czym zaniósł się kaszlem.
Ellen Preston podbiegła do męża, chwytając po drodze maskę tlenową, a Maggie błyskawicznie znalazła się przy bracie.
- Ty kretynie! - warknęła, piorunując spojrzeniem Bruce'a, który patrzył z wściekłością na Galena. - Coś ty narobił? Wynoś się stąd i nie wracaj, dopóki się nie uspokoisz. No już, natychmiast!
Przez chwilę wydawało się, że Bruce odpłaci Maggie pięknym za nadobne, ale pod wpływem jej ostrego wzroku i pełnego złości spojrzenia ustąpił i wyszedł do saloniku.
Maggie zwróciła się do Galena:
- Ty też nie jesteś bez winy - powiedziała ostro. - Doskonale wiedziałeś, co będzie, jak sprowokujesz Bruce'a. Czy nie mogłeś na to jedno popołudnie zrezygnować ze swych misjonarskich zapędów?
- Nie - odpowiedział Galen, mierząc Maggie wzrokiem, który mógłby roztopić najbardziej zapiekłą złość. - Ani ja, ani większość ludzi, która widziała to, czego ja też byłem świadkiem.
Przy słowach „większość ludzi” uniósł znacząco brwi.
- Większość ludzi? - zdziwiła się Maggie. - Kogo wykluczasz? Czy sugerujesz, że Bruce'a nie obchodzi coś, o czym obaj wiecie?
- Nie. On nic nie widział, bo nie chciał tego dostrzec. To chyba rodzinne.
Tym razem Maggie nie pozwoliła się zaskoczyć i bez wahania odparła:
- Myślę, że już najwyższy czas zakończyć te bezpodstawne oskarżenia. Od kiedy przekroczyłeś próg tego domu, nieustannie mnie atakujesz i więcej tego nie zniosę. Jakim prawem pozwalasz sobie na…
W tym momencie usłyszała matczyne „Małgorzato!”, które zawsze, nie wiedzieć czemu, paraliżowało ją.
- Nie żałuję tego, co powiedziałam i nie zamierzam za nic przepraszać, może z wyjątkiem podniesionego głosu - powiedziała już nieco łagodniej, choć jej oczy nadal wyrażały oburzenie widocznym rozbawieniem Galena.
- Może powinniśmy iść na spacer? Będziesz mogła pokrzyczeć sobie na mnie tak głośno, jak tylko zechcesz - zaproponował. - Z chęcią dowiem się, co sprawiło, że tak się zmieniłaś.
- Niby jak? - zaczęła Maggie, znów czując wzbierającą złość. Nie dokończyła, przyznając w duchu, że może rzeczywiście lepiej byłoby dać Galenowi nauczkę gdzieś na osobności, nie gorsząc pozostałych gości. Pamiętała jednak o czekającym matkę sprzątaniu i nie chciała zostawiać jej samej. - Gorąco pragnę powiedzieć ci, co o tobie myślę - powiedziała - ale muszę zostać i pomóc matce. A poza tym nie mogłabym spacerować na tych obcasach.
- Świetnie dam sobie radę - powiedziała pani Preston, która przysłuchiwała się rozmowie. - Ciotka Marta i Helen zaproponowały, że zostaną ze mną. Możesz iść.
- Zmień buty - powiedział Galen tonem, który brzmiał bardziej jak rozkaz niż propozycja.
Przecisnęła się między nimi i weszła do pokoju, aby zmienić pantofle na wygodniejsze buty. Może nie najlepiej pasowały do sukni, ale nie miała już czasu na przebieranie się. Postanowiła też zdjąć biżuterię, która najwyraźniej drażniła Galena, ale zrezygnowała w ostatniej chwili. To nie jej wina, że Roger uwielbiał obdarowywać ją takimi cackami, ani że było go na to stać. Prezenty te nie zobowiązywały jej do niczego. Gdyby zrezygnowała z małżeństwa, zwróciłaby mu je. Chwyciła płaszcz z futrzanym kołnierzem, narzuciła go na ramiona i pobiegła do salonu.
- Jestem gotowa - powiedziała do Galena, który z laską w dłoniach stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się czarująco do pani Collins.
Wziął od Maggie płaszcz.
- Dostatecznie wyzwolona, żeby nie zakładać stanika, ale już nie na tyle, żeby samej włożyć płaszcz? - szepnął wprost do jej ucha, podając okrycie.
Maggie z trudem powstrzymała się, by nie wyszarpnąć mu płaszcza z rąk. Zmierzyła go tylko lodowatym spojrzeniem i odpaliła:
- Udawanie dżentelmena musi być dla ciebie strasznym zadaniem.
Otworzyła drzwi i wybiegła na dwór.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zatrzymała się dopiero na końcu ścieżki i czekała na Galena. Obserwując, jak ciężko wspiera się na swej lasce, zwątpiła w przypuszczenia Bruce'a, że używa jej tylko dla efektu. Chyba że usiłuje teraz wzbudzić jej litość.
Kiedy zrównał się z Maggie, zatrzymał się i przyglądał jej z głową uniesioną wysoko, co nadawało jego sylwetce ten specyficzny dumny wyraz, wywołujący u Maggie dziwne, niewytłumaczalne drżenie.
- Pomyślałaś już o miejscu, gdzie mogłabyś się swobodnie wykrzyczeć? - spytał.
- Myślałam o starej przecince na końcu uliczki. - odpowiedziała chłodno. - Moglibyśmy tam usiąść na ściętych pniach, ale droga jest dość stroma.
- Dam sobie radę - uspokoił ją Galen z rozbawieniem. - Większość życia spędzam pnąc się w ten czy inny sposób pod górę.
- Ach, cóż za symbolika - odparła Maggie, wydymając usta w fałszywym uśmiechu. - Chodźmy, bo wkrótce się ściemni.
- Nie przy takim księżycu - powiedział Galen wskazując na niebo. - Powietrze jest tak przejrzyste, że można go już dostrzec.
Maggie nie zamierzała dyskutować o zatruciu atmosfery, więc rozmowa się urwała.
Szli w milczeniu. Nagie gałęzie drzew zamykały się nad nimi w półmroku, który ogarnął ich za zakrętem odcinającym od świateł miasteczka. Zwykle spacer do lasu przynosił Maggie ukojenie. Tym razem każda chwila wypełniona milczeniem powiększała tylko jej napięcie. Zaniepokoiła się, czy dobrze robi, zmierzając na odludzie z mężczyzną, który najwyraźniej jej nienawidzi, a jednocześnie pozwala sobie na uwagi o jej niekompletnej bieliźnie. Może tą całą chytrą grą chciał ją jedynie zwabić na samotną przechadzkę? Dawny Galen Kendrick nigdy by jej nie skrzywdził, ale teraz był kimś zupełnie innym. Nagle wśród gałęzi rozległ się suchy trzask. Z biciem serca spojrzała na Galena.
- To pewnie jeleń - odparł, znów przyglądając się jej z rozbawieniem. - Krokodyli raczej tu nie ma.
- Bardzo śmieszne. - Skrzywiła się i szybko uciekła wzrokiem, coraz bardziej wystraszona. Do diabła, nie pamiętała, że tu jest aż tak stromo. I gdzie są te zwalone pnie? - No, nareszcie - westchnęła, z trudem łapiąc oddech, gdy po chwili znaleźli się na miejscu.
- Zastanawiałam się już, czy ktoś ich nie sprzątnął.
- Wiedziałem, że tu są - powiedział Galen. - Ostatnio byłem tu kilkakrotnie.
Aha, pewnie po każdorazowym wygłoszeniu ojcu kazań na temat Balfour Chemicals, pomyślała Maggie. Mógłby sobie darować te opowieści. W każdym razie ona przyszła tu dowiedzieć się, czym zasłużyła sobie na taką pogardę. Przetarła ręką jeden z pni i usiadła, żałując, że nie zdążyła się przebrać. To nie było odpowiednie miejsce dla jej czarnego kaszmirowego płaszcza.
Czytając w jej myślach, Galen powiedział:
- Powinnaś była się przebrać. - Usiadł obok. - A może spisałaś ten płaszcz na straty? Widziałem cię w nim już dwa razy.
O ile meczący marsz uspokoił ją nieco, o tyle ta uwaga z powrotem podsyciła jej złość do tego stopnia, że czuła, jak krew uderza jej do głowy.
- Nie, pomyślałam tylko, że niszcząc ten, szybciej dostanę następny - odpaliła. - A właściwie co cię to obchodzi?
- Zrobiło mi się tylko żal lisów, które musiały zginąć, aby ozdabiać teraz twój kołnierz - odparł Galen, gładząc futro dłonią.
- Nie kłam - powiedziała Maggie i odsunęła jego rękę. - Chciałeś mnie rozzłościć i doskonale ci się to udało. Chcę wiedzieć, dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czym zasłużyłam sobie na twą nieustanną krytykę? Tam w Beckley patrzyłeś na mnie jak na szczególnie obrzydliwego przestępcę. Czy uważałeś, że powinnam cię była rozpoznać? Że ignoruję cię z rozmysłem?
Galen przyglądał się jej, po czym, odchylając głowę, roześmiał się szczerze.
- Ależ skąd. Wiedziałem, że mnie nie poznajesz.
- Co w tym śmiesznego? - spytała Maggie z oburzeniem. - Nie mogę zrozumieć.
- Nie? - Galen oparł brodę na dłoni i nachylił się nad nią. - Pomyśl. Zmieniłaś się, Maggie. Widywałem cię na zdjęciach. Myślałem wówczas, że jesteś inna tylko w obiektywie, ale to nie tak. Jesteś jakaś nieprawdziwa. Cała, od czubka skręconych włosów poczynając, a na delikatnych stopkach kończąc. Nie podoba mi się, gdy ktoś, kogo lubiłem i podziwiałem, zmienia się tak bardzo.
- Nic o mnie nie wiesz - powiedziała Maggie dobitnie. - Myślisz, że wystarczy spojrzeć na kogoś, by poznać go dokładnie?
- To nie jest kwestia jednego spojrzenia. - Galen mówił powoli, wpatrując się w nią tak uważnie, że musiała odwrócić głowę. - To wynik zbierania informacji. Twoi rodzice opowiadali mi, jak teraz żyjesz. Wiem, że od jakiegoś czasu widujesz się z Rogerem Balfourem i że myślisz o poślubieniu go. Znam źródła jego fortuny i jego bezczelną hipokryzję. Jeśli za niego wyjdziesz, będziesz taka sama. Jeśli już nie jesteś.
Maggie zmrużyła oczy. Z wysiłkiem opanowała złość i odparła zimno:
- Bezczelna hipokryzja? A ja sądzę, że Roger to bardzo porządny człowiek. Jest dobry, hojny, a przede wszystkim - przerwała dla uzyskania większego wrażenia - to prawdziwy dżentelmen.
- Właśnie potwierdziłaś moje przypuszczenia. - Cichemu głosowi Galena towarzyszył wściekły wyraz oczu. - Na zewnątrz obnosi się z filantropią na rzecz organizacji młodzieżowych, podczas gdy jego fabryka w Charlestonie wyrzuca złoża toksycznych odpadów na dalekie obszary położone na południu. Przestarzałe filtry przepuszczają odpady do źródeł i strumieni, z których tysiące ludzi czerpią wodę pitną. Byli już wielokrotnie zmuszani do oczyszczenia tych ścieków, ale wciąż się ociągają, a w dodatku nie zapłacili ani centa z tytułu odszkodowań, do których zobowiązani są przez liczne wyroki sądowe. Brak dowodów, powtarzają i wnoszą odwołanie za odwołaniem. W tym czasie matki grzebią kolejne dzieci i muszą tam żyć. Nie mają pieniędzy, aby przenieść się gdzie indziej.
Rozmowa schodzi na niebezpieczne tematy, dokładnie te, przed którymi ostrzegał Bruce, pomyślała Maggie. W gruncie rzeczy Galena nie obchodziło to, czy Maggie zmieniła się, czy też jest taka jak przedtem, ani to, ile razy miała na sobie swój elegancki płaszcz. Jedyne, o co dbał, to jego prawnicza batalia. Najwyraźniej nie udało mu się osiągnąć celu środkami prawnymi i próbował teraz wpłynąć na Rogera Balfoura za jej pośrednictwem. O nie, ten numer nie przejdzie. Nie uda mu się doprowadzić do kolejnej awantury!
- To bardzo przykre - powiedziała, podnosząc głowę i patrząc Galenowi prosto w oczy - ale jestem pewna, że Roger postępuje zgodnie z prawem, nie zapominając jednocześnie o interesie firmy. Jeśli jesteś rozczarowany efektami swojej kampanii, powinieneś może wszcząć dodatkowe postępowanie. Jestem przekonana, że Roger nie będzie się przed tym uchylał.
Galen pokręcił głową i westchnął.
- Ależ ty jesteś twarda, Maggie. Na zewnątrz blask, a w środku pustka. Co stało się z tą uroczą dziewczyną, która pomagała kalekiemu, szpetnemu chłopakowi, była jego przyjacielem, gdy wszyscy inni się odwrócili? Której nic nie było obojętne, troszczyła się o biedne dzieci, sama mając tak niewiele? Która wypłakiwała oczy, kiedy nie udało jej się uratować zajęczego niemowlęcia? Co się z nią stało, Maggie? Czy ty sama pozwoliłaś jej umrzeć, czy też może stopniowo odchodziła w zapomnienie?
Pytania te zawisły nad obojgiem, jakby wypełniając j całą otaczającą ich przestrzeń. Maggie starała się wytrzymać spojrzenie Galena, ale wyraz gorzkiego wyrzutu, jaki przybrała jego ściągnięta nagle twarz, zmusił ją do spuszczenia wzroku. To jest nie fair, pomyślała z żalem. Musiała przyznać, że jest sprytny, grając na jej uczuciach - najpierw złości, potem poczuciu winy. Nie zasłużyła na to. To nieprawda, że jest twarda jak skała. Spojrzała na Galena.
- Mylisz się - powiedziała łagodnie. - Jestem taka jak zawsze. Nawet gdybyś nadal wyglądał tak jak wtedy, byłabym twoim przyjacielem. A kiedy teraz słyszę o tych dzieciach, jestem tak samo poruszona, tyle że teraz stać mnie na to, by ofiarować im znaczne sumy pieniędzy. I nigdy nie byłabym zdolna do dawania jedną ręką, a odbierania drugą.
Po tym, co usłyszał, Galen wpatrywał się w Maggie tak długo, że miała wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, a lata spędzone osobno były jedynie wytworem wyobraźni. Jego oczy błyszczały wyraźnie, mimo zapadającego zmierzchu. Korony drzew poruszyły się na wietrze, który, rozwiewając włosy Maggie, pozostawił pojedyncze kosmyki na jej twarzy. Nim zdążyła je odgarnąć, Galen wyciągnął rękę i zrobił to za nią, a potem ujął w dłonie jeden z jej kolczyków i zaczął się nim bawić. Maggie znieruchomiała. Dotyk jego dłoni zostawił płonący ślad na jej policzku. Delikatnie poruszające się za jej uchem palce zdawały się przekazywać jakiś dziwny prąd, od którego mimowolnie zadrżała. Nie spuszczał z niej wzroku.
- Wciąż nie wiem, czy to prawda - powiedział w końcu. Dłoń Galena musnęła jej szyję i, odchylając futrzany kołnierz, sięgnęła teraz po szafirowy naszyjnik. - Ile kosztowały te klejnoty? - zastanawiał się głośno, pochylając się, by dokładnie obejrzeć naszyjnik. - Wszystko razem pewnie ze sto tysięcy? - Spojrzał na Maggie pytającym wzrokiem.
- Coś koło tego - odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. Czuła się nieswojo, mając tuż przy sobie jego twarz. Próbowała się cofnąć, ale bała się o naszyjnik.
- Zostaw, proszę - powiedziała.
Galen puścił naszyjnik, przesuwając dłoń na jej kark i rozczesując palcami włosy. Czuła, że jest bliska omdlenia. Jaką grę prowadził teraz? O co mu chodzi?
- Uważasz, że to jest w porządku - mówił, muskając jej włosy - wpłacić parę tysięcy na rzecz UNICEF-u lub jakiejś innej organizacji, a zaraz potem przyjąć taki prezent? Domyślam się, że podarował ci to Roger?
- Taak - odpowiedziała niepewnie. - Ale to nie ma nic wspólnego ze mną. To jego sprawa, na co wydaje swoje pieniądze.
- Ach, rozumiem - odparł Galen, odchylając głowę i przyglądając jej się przez zmrużone oczy. - Ty kupujesz za swoje pieniądze to, na czym zależy tobie, a on kupuje za swoje pieniądze to, na czym zależy jemu, tak?
Maggie mocno zaczerpnęła powietrza.
- Jak możesz?! - krzyknęła i, próbując się uwolnić, mocno odepchnęła Galena. On jednak, zamiast ustąpić, chwycił ją w ramiona. Blady księżyc oświetlał nierówno jego twarz, nadając rysom demoniczny wyraz. - Albo mnie puścisz, albo zacznę krzyczeć - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
Galen objął ją jeszcze mocniej.
- Przed czym chcesz uciec, Maggie? - zapytał cicho. - Przed prawdą? - Mówiąc to, dotknął jej ust swoimi.
W pierwszej chwili nie czuła nic poza oszołomieniem, które, jak jakiś silny narkotyk, odebrało jej władzę nad własnym ciałem. Stopniowo docierały do niej fale obezwładniającego ciepła, płynącego przez potężne i silne ciało Galena. Wszędzie, gdzie jej dotknął, zdawała się płonąć. Z trudem łapała powietrze rozpalonymi przez gorące pocałunki ustami. Gdy rozchyliła je, nie zwlekał ani chwili i wtargnął głębiej z pasją, która obudziła w niej pełne pożądania drżenie. Straciła grunt pod nogami. Przywarła do Galena i, szukając oparcia, zarzuciła mu ręce na szyję. Jej rozpalone dłonie znalazły ukojenie w chłodnych, jedwabistych włosach.
Galen rozpiął płaszcz Maggie i pieścił teraz jej ciało, wprawiając je w magiczne drżenie. Przywierając do jego dłoni, jęknęła cicho. Wszystko wydawało się takie nierealne. Cały świat wirował. Obejmowała rękami twarz Galena, szukając jego ust namiętnymi pocałunkami. Kiedy nagle cofnął się i odchylił głowę, nie mogła oderwać wzroku od jego błyszczących, pełnych pożądania oczu. Pragnął jej. Nie musiał nic mówić, było to wypisane w jego spojrzeniu. Maggie wzdrygnęła się z lękiem, gdy uświadomiła sobie, że jej oczy muszą wyrażać to samo.
- Szkoda takiej namiętności dla Rogera Balfoura - powiedział Galen, gładząc policzek Maggie.
Kolejny dreszcz wstrząsnął drżącym ciałem Maggie. Wpatrzona w miękką linię jego ust czekała, aż pochyli się nad nią, a gdy zbliżał się do jej ust, zamknęła oczy. Próbowała zatrzymać go w tym pocałunku na dłużej, ale cofnął się i uśmiechnął łobuzersko.
- Poprzestańmy na tym. Obawiałem się, że nie będzie mnie stać na współzawodnictwo z Rogerem, ale dałaś mi dowód, że jest inaczej. - Roześmiał się, widząc, jak Maggie gwałtownie odsuwa się od niego.
- Nie jestem na sprzedaż - powiedziała. - Roger wie o tym doskonale, a ty także zapamiętaj to sobie.
Galen ponownie zaśmiał się cicho.
- Tak tylko powiedziałem - odparł. Spojrzał w górę. Niebo było już zupełnie ciemne, jedynie księżyc widoczny między koronami drzew oświetlał teraz drogę. - Wracajmy lepiej, zanim księżyc schowa się za górami. - Wstał i wyciągnął rękę w jej stronę… - Chodź.
Maggie skrzywiła się i podniosła, ignorując podaną dłoń. Kiedy wziął ją pod ramię, wysunęła się z jego uścisku, patrząc mu prosto w oczy. Czuła się rozdarta między pragnieniami swego umysłu i ciała, którego niekontrolowane impulsy dodatkowo komplikowały ten trudny wybór.
- Trudno, jak chcesz - powiedział Galen wzruszając ramionami. - Miałem nadzieję, że będę mógł się na tobie wesprzeć.
- Mówiłeś, że przychodziłeś tu sam - odparła, obserwując go ukradkiem i czując wzbierające poczucie winy na widok jego niezdarności. - Musiałeś sobie jakoś radzić.
- Tak, ale teraz jest ciemno, a poza tym, nie wiem czemu, łatwiej mi wchodzić na górę niż schodzić w dół.
Zastanawiała się, czy mówi prawdę, czy tylko usiłuje wzbudzić w niej współczucie. O co tak naprawdę mu chodzi? Obserwowała go, jak idzie z pochyloną głową, uważnie śledząc drogę. Kiedy potknął się lekko, pokręciła głową z rezygnacją i zaoferowała mu pomoc.
- Dzięki - powiedział Galen z przelotnym uśmiechem i wsparł się mocno na jej ramieniu.
Maggie uniknęła jego wzroku, ale zapamiętała nieskazitelną biel zębów, tym wyraźniejszą, że reszta twarzy ukryta była w ciemności. Nagle stanęło jej przed oczami wspomnienie jego dawnego, zeszpeconego świeżymi bliznami oblicza, i mimowolnie zaczęła porównywać jego dawny wygląd z dzisiejszym. Uznała, że w obu przypadkach jego twarz była piękna, a to dzięki stale tym samym, cudownym oczom. Nigdy u nikogo nie widziała oczu tak płomiennych i pełnych żyda. Poczuła nagle dławiące ją w gardle wzruszenie. Zauważyła ze smutkiem, że jest bliska łez. Co się z nią dzieje? Czyżby Galen miał na nią tak przemożny wpływ? Nie chciała ulegać temu nastrojowi. Wszystko w jej życiu układało się tak wspaniale, miała piękny własny dom, a niedawna decyzja spędzania każdej wolnej chwili z ojcem miała uczynić ją jeszcze szczęśliwszą. Cóż więcej mogła zrobić? Jeśli postępowanie Rogera Balfoura jest naganne, nie do niej należy naprawianie jego błędów. Zresztą wbrew temu, co zdawał się sądzić Galen, jej wpływ na Rogera był niewielki, gdyż zawsze starannie oddzielał swe życie zawodowe od prywatnego… Uświadomiwszy to sobie, poczuła dreszcz niepokoju. A jeśli Roger był istotnie takim hipokrytą, jak przedstawiał go Galen, czy też oportunistą, jakiego opisywał Bruce? Czy to możliwe, aby taki ciepły i czarujący człowiek, jakim był dla niej, odkrywał wobec innych swoje drugie, okrutne oblicze? Nie, to niemożliwe. Znała go już przeszło pięć lat i nigdy niczego takiego nie dostrzegła.
Galen potknął się i ciężko opadł na Maggie, cicho przeklinając.
- Przepraszam - powiedział, spoglądając na nią i ściskając za rękę.
- Nic nie szkodzi - wyszeptała głosem pełnym przejęcia. Gorąco zapragnęła nagle zarzucić mu ręce na szyję i mocno przytulić, nie z litości, ale ze szczerego podziwu dla jego odwagi i wszystkiego, co udało mu się osiągnąć. Ona sama zawdzięczała cały swój majątek jedynie szczodremu darowi natury. Po chwili jednak przypomniała sobie słowa Bruce'a: „To niebezpieczny człowiek, namiesza ci w głowie”. Czuła tak straszliwy zamęt, że robiło jej się niedobrze. Drżącą ręką nerwowo odgarniała opadające na czoło włosy. Kiedy dotarli w pobliże domu, z trudem zapanowała nad gwałtowną chęcią ucieczki od Galena i bezpiecznego schronienia się u rodziców. Na podjeździe nie było już samochodów, poza podniszczonym buickiem, który widocznie należał do Galena. Nie było już nawet nowego sportowego wozu Bruce'a. Maggie domyśliła się, że wyjechał wcześnie, by zdążyć jeszcze zaliczyć jakąś randkę - jedyne urozmaicenie nudnego, spędzonego w rodzinnym gronie weekendu.
- Jak długo zamierzasz zostać? - spytał Galen, gdy podchodzili pod dom.
- Niezbyt długo - odparła zaczepnie. Poczuła, że mężczyzna sztywnieje i kątem oka dostrzegła złość na jego twarzy. Czując wzbierające wzburzenie, pomyślała, że będzie musiał zadowolić się taką odpowiedzią. I tak nie zamierzała spędzić z nim już ani chwili. Psuł jej nastrój, a poza tym przyjechała tu, aby być z rodzicami. Nie zamierzała wdawać się w kolejną rundę oskarżeń, wymówek i seksualnych prowokacji.
Gdy dotarli do drzwi, Galen chwycił ją za rękę i obrócił zdecydowanie w swoją stronę.
- A teraz powiesz mi, jak długo zamierzasz tu zostać. I tak, jeśli zechcę, dowiem się od matki, więc równie dobrze możesz wyznać mi to sama.
Maggie uniosła głowę, marszcząc brwi.
- Dwa tygodnie, ale tobie nic do tego.
- Ależ owszem. - Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. - Chcę, żebyś któregoś dnia wybrała się ze mną w góry i poznała kilka osób, o których ci opowiadałem. Może choć przez chwilę poczujesz to, co ja czuję nieustannie.
- Nie… nie mam czasu. - Maggie starała się za wszelką cenę ukryć pełne oczekiwania drżenie, które ogarnęło ją pod wpływem jego bliskości i dotyku. - Cały czas zamierzam poświęcić ojcu.
- Tchórzysz - powiedział Galen. Wpatrywał się w Maggie przymrużonymi oczami. - Czego się boisz? Mnie? Tego, co pomyśli Roger? Czy siebie samej?
- Nie lękam się niczego - odparła z przekonaniem, choć jednocześnie, gdy wzrok Galena spoczął na jej ustach, a na jego twarzy znów pojawił się ów rozbawiony uśmieszek, poczuła, że uginają się pod nią nogi.
- I to jak - dodał już bez uśmiechu, chłodno. - Chyba że to, co się z tobą działo, kiedy cię całowałem, było tylko nieistotnym epizodem, a może wręcz jakimś aktem dobroczynności z twojej strony. Więc jak to było, co?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Myślę, że doskonale wiesz. - Puścił ją i odsunął się. - A jeśli nie, to lepiej sobie przypomnij. Czas ucieka, skarbie. Pożegnaj ode mnie rodziców. - Po czym odwrócił się i zaczął oddalać szybkim krokiem. W połowie odległości, jaka dzieliła go od uliczki, raz jeszcze zwrócił się do Maggie. - Jeśli zmienisz zdanie, daj mi znać.
Maggie weszła do domu wycieńczona.
- Nareszcie jesteś - przywitała ją matka. - Miło ci się gawędziło z Galenem?
Gawędziło? To, co miało miejsce, można było nazwać wszystkim, ale na pewno nie miłą pogawędką. Skinęła jednak głową.
- Bardzo miło… mhm, prosił, aby was pożegnać.
- On jest taki uroczy - uśmiechnęła się matka. - Z przyjemnością patrzyliśmy z ojcem, jak z tego cichego, nieśmiałego chłopca, jakim był po wypadku, przeistoczył się w prawdziwego, silnego mężczyznę. Przychodzi do nas przynajmniej raz w miesiącu, a często wpada tak tylko, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Jest dla nas prawie jak syn. - Pani Preston spojrzała podejrzliwie na Maggie. - Czy coś się stało?
- Nie, nic - szybko odpowiedziała Maggie. Irytowały ją te pieśni pochwalne na cześć Galena i wiedziała, że matka dostrzeże to. - To tylko zmęczenie - uśmiechnęła się przepraszająco. - Wezmę kąpiel i pójdę spać.
Ucałowała matkę w policzek i obejmując ją, powiedziała:
- Dobranoc, mamo. Spij dobrze.
ROZDZIAŁ TRZECI
Od rana padał deszcz. Maggie była w paskudnym nastroju. Całą noc przewracała się z boku na bok, budząc wielokrotnie, co sprawiło, że wstała rano z bólem głowy i takim zmęczeniem, jakby w ogóle nie spała. Wszystko, co się wydarzyło, wydało jej się jednym wielkim nonsensem. Czuła się jak roślina wyrwana z korzeniami, zawieszona w powietrzu i rozpaczliwie wołająca o powrót do bezpiecznego podłoża. Jednego tylko była całkowicie pewna: tego, że nie zamierza widywać już więcej Galena Kendricka. Roger nie był może tak ekscytujący, ale wniósł w jej życie spokój i porządek. Bardzo tego potrzebowała po burzliwych początkach swej kariery, kiedy to przeżyła pasmo rozczarowań przelotnymi flirtami z młodymi bogatymi chłopcami, którzy tylko jedno mieli w głowie. Niech Roger i Galen ciągają się po sądach, jeśli mają na to ochotę. Jej nic do tego.
- Oto moja córeczka - powitał ją ojciec, kiedy w kapciach i szlafroku zwlokła się na śniadanie. Otworzył ramiona, a Maggie objęła go i ucałowała.
- Lepiej dziś wyglądasz - powiedziała przyglądając mu się z uwagą. Jego cera wydawała się dziś zdrowsza, a zmarszczki lepiej ukryte. - Widzę, że przyjęcia dobrze ci robią.
- To nie przyjęcia - odpowiedział, poklepując ją z czułością. - To dlatego, że moja najpiękniejsza w świecie córeczka jest znów w domu.
- Daj spokój - powiedziała Maggie karcącym tonem, nalewając sobie kawę z ekspresu i siadając przy ojcu. - Jakie plany na dzisiaj? Odpoczynek po przyjęciu?
- Niezupełnie - odparł. - Mama zaprosiła kilka osób, które nie mogły zjawić się wczoraj, na krótką wizytę. A kiedy się wypogodzi, my zamierzamy odwiedzić parę miejsc. Chciałbym zobaczyć, co słychać w okolicy, wpaść do górniczej kafejki i pogawędzić z ludźmi. A poza tym mamy odwiedzić Kendricków. Są wciąż tak wdzięczni za to, co zrobiłaś swego czasu dla Galena, że musieliśmy im obiecać, że cię do nich przywieziemy.
- Jak to miło. - Udawała zadowolenie, marząc w duchu, by lało ciurkiem do końca jej pobytu. Nie tylko nie chciała widzieć Galena, nie chciała nawet słyszeć o nim, a państwo Kendrick nie mówiliby pewnie o niczym innym jak o swym ukochanym jedynaku.
- Przy okazji - wtrąciła pani Preston, stawiając przed Maggie jajecznicę na bekonie. - W przyszłą sobotę Bruce chce pokazać ci swoje nowe mieszkanie. Planuje niewielkie przyjęcie, co do godziny porozumiecie się jeszcze.
- Chce pewnie pochwalić się swoim nowym gniazdkiem przed wszystkimi. Z tego, co mówił, wynika, że jest bardzo efektowne.
- Zbyt efektowne, jeśli o mnie chodzi - żachnęła się pani Preston. - Nie wiem, skąd wziął pieniądze na utrzymanie takiego mieszkania i takiego wozu.
- Widocznie dobrze się stara - powiedziała Maggie z ustami pełnymi jedzenia. W gruncie rzeczy sama się nad tym zastanawiała, ale uznała w końcu, że ktoś, kto zajmuje się księgowością, wie chyba, jak gospodarować swymi pieniędzmi.
- Mniam, jakie to pyszne - delektowała się Maggie, chrupiąc przysmażony bekon, na który tak rzadko, ze względu na figurę, mogła sobie pozwolić. Mimo złego nastroju była wściekle głodna, a poza tym postanowiła sobie pofolgować i przez jakiś czas nie przejmować się wagą.
Przez następne dwa dni wciąż padało. Maggie leniła się, od czasu do czasu grała z ojcem w karty i przyjmowała gości. W ciągu dnia udawało jej się unikać rozmyślań o Galenie Kendricku, nocami jednak nie dawały jej spokoju.
Im więcej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była przekonana, że Galen z całą premedytacją postanowił wytrącić ją z równowagi. Ale w jakim celu?
Najbardziej zagadkowe było jego zachowanie na odchodnym, kiedy to naciskał na Maggie, by nie zwlekała z określeniem swych uczuć, gdyż, jak się wyraził, czas ucieka. Jaki czas? Dlaczego? Czyżby sądził, że jej oddanie było tylko jedną z wyuczonych sztuczek, sposobem okazania litości, takim samym jak podarowanie centa żebrakowi? Gdybyż tak było! Najbardziej rozstrajało ją właśnie to, że jej reakcja była całkowicie spontaniczna. Co więcej, zostawiła po sobie tęsknotę, jakiej Maggie nigdy przedtem nie znała, tęsknotę, która w miarę upływu czasu stawała się coraz silniejsza.
Gdyby Roger wywoływał w niej takie emocje, już dawno byliby kochankami. Być może nawet małżeństwem z kilkorgiem dzieci. Chyba że, co też było możliwe, to ona nie ekscytowała go wystarczająco. Wyznawał jej uczucia, gorąco całował, nigdy jednak nie przekraczał granicy niewinnych pieszczot. Czyżby nie był tak naprawdę zainteresowany jej ciałem? Czyżby to, co brała za silne zasady i szlachetny charakter prawdziwego dżentelmena, oznaczało w gruncie rzeczy brak namiętności? Może rację mieli Bruce i Galen, którzy opisywali go jako zimnego, opanowanego człowieka, który zawsze osiąga to, czego zapragnie?
- To dopiero byłby pasztet - wymamrotała do siebie Maggie podczas jednej ze swych bezsennych nocy. Próbowała wmówić sobie, że jest oszukana i nieszczęśliwa przez Rogera, ale tak naprawdę czuła tylko niewielkie rozdrażnienie. Jej myśli natychmiast powróciły do Galena. Można zarzucić mu wszystko, ale na pewno nie brak namiętności. Wstrząsnął całym jej istnieniem, obudził w niej pasję. Niczego nie pragnęła teraz bardziej, niż znaleźć się z nim sam na sam na jednej z tych maleńkich, bezludnych wysp na Fidżi i szaleńczo kochać dniami i nocami. Co za chaos!
Przekręciła się na brzuch i zakryła głowę kołdrą.
Natychmiast musi przestać myśleć i zmusić się do snu, gdyż w przeciwnym razie będzie wyglądała nazajutrz jak zmora. Pogoda właśnie się poprawiła. Był już prawie marzec. Matka zadzwoniła tego dnia do Kendricków i zapowiedziała się na najbliższe popołudnie.
Dopiero o dziesiątej rano Maggie, ledwo patrząc na oczy, wsunęła się do kuchni, gdzie matka powitała ją z lekką ironią:
- Dzień dobry, śpiochu. Piękny mamy dziś dzień. Pamiętasz, że po południu jedziemy do Kendricków?
- Tak, pamiętam - potwierdziła Maggie. Nalała kawę i osunęła się na krzesło, z melancholią wyglądając przez okno na zalane słońcem podwórze. Cała była chaosem. Życie było chaosem. Jaki interes może mieć słońce w tym, żeby akurat dziś świecić tak jasno?
- Co byś powiedziała na naleśniki? - zaproponowała i matka.
- Wspaniale - przytaknęła Maggie. Najwyżej utyje. Było jej wszystko jedno. Może przecież lansować modę dla otyłych.
- Cieszę się, że nie głodzisz się już tak jak ostatnim razem - uśmiechnął się z aprobatą ojciec. - Zdrowie jest najważniejsze.
Słowa ojca wytrąciły Maggie z nastroju użalania się nad sobą. Co za głupota i niewdzięczność skupiać się wyłącznie na swych własnych, nieistotnych w gruncie rzeczy problemach. Chwyciła ojca za rękę.
- Czy mówiłam ci już dzisiaj, jak bardzo cię kocham? - spytała ze wzruszeniem.
- Ja także cię kocham - odparł, przykrywając dłoń córki własną ręką i mrugając nerwowo załzawionymi ze wzruszenia oczami. - Mój Boże, jak bardzo bym pragnął… - Nie dokończył, pokręcił głową i ścisnął mocno jej rękę. - Po prostu cieszę się, że jesteś.
- Ja też - odpowiedziała Maggie, wiedząc dokładnie, co miał na myśli. Chciałby, żeby była w domu, a przynajmniej gdzieś bliżej, przez cały czas. Ale tu nie było dla niej pracy, a jeśli poślubi Rogera… Maggie wyparła tę myśl. Wszystko w swoim czasie. Na razie musi się przede wszystkim przygotować psychicznie na wizytę u Kendricków.
Kiedy ojciec obudził się z poobiedniej drzemki, zapakowali się wszyscy do starego rodzinnego chryslera i udali się, z Maggie jako kierowcą, do Kendricków. Maggie miała na sobie beżowe, sportowe spodnie i sweter koloru miedzi, do tego terenowe buty. Na sugestię matki, że należałoby ubrać się wytworniej, odpowiedziała:
- Wiesz przecież, że pani Kendrick będzie chciała pokazać mi stajnie i na wysokich obcasach wyglądałabym jak głupia.
Wiedziała, że matce nie chodzi tylko o to, żeby Maggie jak najlepiej zaprezentowała swą figurę modelki. Chodziło o okazanie szacunku Kendrickom, którzy, choć nie byli na świeczniku, budzili jednak ogromny respekt wśród mieszkańców miasteczka. Ich piękna stadnina, Haven Hill, zajmująca niemal całą północną stronę doliny za Spring Mountain, była przedmiotem lokalnej dumy, miejscem, które pokazuje się przyjezdnym.
- Nic się nie zmieniło - powiedziała, gdy dojechali na miejsce. - Zawsze uważałam, że powinni tu kręcić filmy. Tu jest tak pięknie.
- Sheila Kendrick wkłada w to ogromną pracę - wyjaśniła pani Preston. - Ma pomocników, ale sama nie waha się przed podejmowaniem najcięższych robót. To bardzo wytrzymała kobieta.
Maggie skinęła głową. Najlepszym tego dowodem był dom, do którego właśnie podjeżdżali: olbrzymia, wiktoriańska siedziba w kolorze imbiru, z narożną wieżyczką i ogromną werandą otoczoną dębami.
Gdy samochód wjechał na szeroki, owalny podjazd, oboje państwo Kendrick wyszli na powitanie.
- Droga Maggie, tak się cieszę, że cię widzę - powiedziała pani Kendrick, podchodząc z otwartymi ramionami. - Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ale też tęsknimy za tobą ogromnie. Naprawdę.
Ucałowały się serdecznie. Maggie zauważyła, że ta drobna siwowłosa kobieta doskonale zachowała swój wygląd arystokratki z Wirginii, mimo iż na jej delikatnej twarzy więcej było teraz zmarszczek, których przysporzyły lata poświęcone pracy na farmie. Nadal ubierała się w bryczesy i buty do konnej jazdy, zawsze gotowa dosiąść któregoś z wierzchowców. Maggie z trudem przypominała sobie jedną czy dwie okazje, kiedy widziała ją w sukience.
- Jesteś dumą i radością całego Spring Mountain - oświadczył pan Kendrick, biorąc ją w ramiona.
Ojciec Galena był wielkim, jowialnym mężczyzną, po którym syn odziedziczył śniadą cerę i wzrost. Kiedy Maggie była mała, zawsze przypominał jej niedźwiedzia.
- Jest i chłopak - powiedziała pani Kendrick, z zadowoleniem w głosie, przerywając wymianę uprzejmości między mężem a Maggie. - Miał być tu na lunch. Spóźnił się tylko dwie godziny.
Chłopak? Maggie poczuła nagły skurcz serca, które biło teraz w szalonym tempie. Samochód „chłopaka” błyskawicznie zbliżał się do podjazdu. Obserwowała i go nieprzytomnym wzrokiem, stojąc jak wmurowana i czując jednocześnie, jak robi jej się słabo. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie ruszyć się z miejsca. Czuła się jak w koszmarnym śnie, w którym ofiara jest tak przerażona zbliżaniem się prześladowcy, że nie może zdobyć się ani na krzyk, ani na ucieczkę.
Galen zatrzymał samochód, wysiadł z niego powoli i zwrócił się do oczekujących.
- Witam wszystkich! Zatrzymała mnie długa rozmowa telefoniczna, ale po drodze wrzuciłem w siebie hamburgera, więc nie jestem głodny.
Następnie podszedł do Maggie.
- Cześć, Maggie - powiedział poważnie. - Dobrze się bawisz na wakacjach?
Maggie uświadomiła sobie w tym momencie, że stojąc tak z zaciśniętymi rękami, chłonie jego obecność jak wyschnięta gąbka wodę. Ubrany był w biały golf, obcisłe czarne spodnie i buty do konnej jazdy. Tak bardzo chciała go dotknąć, że poczuła, jak zadrżały jej palce. Zanim zdecydowała się przemówić, wzięto głęboki oddech w obawie, że jej głos, jeśli w ogóle będzie w stanie go z siebie wydobyć, zabrzmi jak potworny żabi skrzek.
- Tak, świetnie - odparła w końcu. - Tu jest tak spokojnie.
- Pewnie aż zanadto - wtrącił się jej ojciec. - Po Nowym Jorku Spring Mountain musi wydawać się strasznie nudne.
- Mam na to sposób - powiedziała pani Kendrick, uśmiechając się do Maggie, a następnie do Galena. - Mam zamiar wysłać oboje młodych na konną przejażdżkę. Założę się, że Maggie nie ma zbyt wielu okazji, żeby sobie pojeździć, a i Galen nie ćwiczy jazdy tak często, jak powinien. Powiedziałam Galenowi, że dziś go to czeka. Dlatego jest tak ubrany.
- Och nie - próbowała zaprotestować Maggie, ale nie dokończyła. W oczach Galena pojawiło się wyraźne rozbawienie. Nie mogła dociec, czy wszystko to zostało ukartowane, ale wiedziała jedno - dyskutowanie z panią Kendrick było mniej więcej tak samo bezowocne, jak rozmowa z księżycem.
- Henry, zabierz Prestonów do domu, a ja przedstawię Maggie naszą nową klacz - zwróciła się do męża. - Za moment będę z powrotem.
Podążyli za panią Kendrick do położonych blisko domu, pomalowanych na zielono stajni. Maggie tak była przejęta obecnością Galena, że prawie nie słyszała jej słów. Oprzytomniała nieco, gdy dotarli do stajni i Galen zaczął siodłać swego konia. Pani Kendrick nałożyła ogłowie na pysk pięknej kasztanki z jasną odmianą na czole i przyprowadziła ją do Maggie.
- Oto moje cudo - oznajmiła. - Na imię ma Valentine, ale nazywam ją Val. Widzisz kształt tej odmiany?
- Chyba przypomina serce? - zauważyła Maggie, biorąc głęboki oddech i przełykając ślinę. - Nie wiem, czy dam radę, tak dawno nie jeździłam konno.
- Val jest łagodna jak owieczka - zapewniała pani Kendrick. - W razie czego Galen zrobi ci krótką powtórkę z zasad konnej jazdy i pomoże ci ją osiodłać. Ja wracam do gości. Do zobaczenia - pożegnała się z uśmiechem.
Maggie skinęła tylko głową i, oddychając głęboko, zwróciła się w stronę Galena. Gdy przeszła parę kroków, zauważyła, że skończył właśnie siodłać swego wielkiego rudobrązowego wałacha i odwrócił w jej stronę. Była tak bardzo świadoma jego spojrzenia, że wróciło to koszmarne, charakterystyczne dla początkujących modelek uczucie, iż traci władzę w nogach i w każdej chwili może się potknąć. Teraz jeszcze tylko tego brakowało, by Galen znów zaczął ją atakować za wszelkie grzechy. Jeśli tak się stanie, prawdopodobnie przewróci się i szlochając padnie u jego stóp.
Na szczęście Galen najwyraźniej przyjął tego dnia inną strategię, może dlatego, że znajdowali się w domu jego rodziców, a więc właściwie była jego gościem. Kiedy podeszła już całkiem blisko, zapytał cicho:
- Pomóc ci ją osiodłać?
- Nie pamiętam, jak to się robi - odpowiedziała Maggie słabym głosem. - Tak dawno nie siodłałam konia.
- Rzeczywiście dawno - zgodził się. - O ile pamiętam, nie mieliśmy nigdy okazji jeździć razem?
- Nie, nie mieliśmy. - Stanęło jej przed oczami wspomnienie Galena, obserwującego ze swego wózka inwalidzkiego, jak jego matka uczy Maggie podstaw ujeżdżania. - Tak się cieszę, że znów możesz jeździć konno - powiedziała.
- Ja też - przyznał Galen, przyglądając jej się z powagą. - Przyniosę siodło.
Maggie czekała na niego z bijącym sercem, ściskając w dłoniach wodze. Dobry Boże, myślała z rozpaczą, trzeba będzie wziąć się w garść. Nigdy nie przypuszczała, że czysto fizyczne zauroczenie drugą osobą może być tak silne, i rozstrajało ją to całkowicie. Pomyślała, że może poczuje się lepiej, gdy zacznie się ruszać.
- Daj mi spróbować. Będziesz mówił, co mam robić - powiedziała, gdy Galen wrócił i położył na grzbiecie klaczy kocyk, jaki kładzie się pod siodło. Skinął głową i po chwili siodłała konia zgodnie z jego instrukcjami, modląc się po cichu, by nie zauważył, że drżą jej ręce.
- Czemu jesteś taka zdenerwowana? - zapytał, grzebiąc jej nadzieje. - Boisz się jazdy?
- Trochę - odparła, z wdzięcznością przyjmując takie wytłumaczenie. - Przejdzie mi, kiedy ruszymy - dodała, widząc zaniepokojenie Galena.
Wyprowadzili konie na podwórze.
- Dokąd? - spytał, obejrzawszy się na nią.
- Prowadź - odpowiedziała wzruszając ramionami. - Pamiętaj tylko, że moje umiejętności są raczej wątpliwe.
Galen skinął głową.
- Parę razy objedziemy ring, żebym mógł cię sprawdzić, a potem pojedziesz po moich śladach na wzgórza.
- W porządku - odrzekła Maggie, starając się zachować uśmiech oraz spokojny i przyjazny ton głosu. Wolałaby raczej krzyczeć, aby uwolnić się od ciężaru tego ogromnego napięcia, jakie teraz czuła w sobie. A w dodatku wyglądało na to, że Galen planuje dłuższą przejażdżkę.
Kiedy Maggie wykonywała swe próbne okrążenia na ringu, Galen obserwował i korygował jej błędy. Bardzo szybko odzyskała panowanie nad koniem i poczuła się wspaniale, gdy wiatr, rozwiewając jej włosy, chłodził rozpaloną twarz. Rozpięła kurtkę i czekała, aż chłodne powietrze dotrze przez sweter do jej wilgotnej od potu skóry. Nie wiedziała, że pożądanie może doprowadzić człowieka do stanu takiego wrzenia.
- Myślę, że to wystarczy - powiedział Galen, kiedy zrobiła dwa okrążenia, z powodzeniem wykonując jego polecenia. Kiedy się zatrzymała, zaproponował: - Pojedźmy do Bald Knob. Nie byłem tam wieki.
- Dobrze - zgodziła się Maggie.
Na szczęście nie był to zbyt długi ani zbyt stromy szlak. Droga wiodła przez północną część posiadłości Kendricków, wspinając się serpentynami na gęsto porośnięte zbocze góry, a następnie stromo docierała na odsłonięty wierzchołek. Samotne drzewo cedrowe strzegło niewielkiego źródełka, wybijającego ze skalnej szczeliny. Galen zwracał uwagę na mijane po drodze drzewa, uciekającego zająca i orła, który wystraszył jego konia.
Maggie odpowiadała monosylabami. Wiedziała, że to niemądre, na nic więcej nie potrafiła się jednak zdobyć. Jechała za Galenem i widok jego gęstych czarnych włosów, unoszących się na wietrze, jego szerokich ramion i umięśnionych nóg wprowadzał ją w stan takiego odurzenia, że niewiele brakowało, a zawróciłaby Val i ruszyła galopem w przeciwnym kierunku. Tylko duma i uparte pragnienie przezwyciężenia samej siebie uchroniło ją od tego.
Kiedy dotarli na szczyt, Galen zsiadł z konia.
- Odsapnijmy chwilkę i dajmy odpocząć koniom - zaproponował. - Niech się napiją wody ze strumienia.
Uwolniwszy swego konia z wędzideł, podprowadził go do wodopoju. Maggie także, gdy zsiadła z Val, podeszła z nią do małego strumyczka i stanęła obok. Kątem oka widziała, jak Galen opiera się o stare drzewo cedrowe. Podejrzewała, że czeka tam na nią, toteż nie zdziwiła się, gdy zawołał:
- Zostaw ją i chodź tutaj. Piękny stąd widok. Ona nigdzie nie ucieknie.
- Mhm… no dobrze - powiedziała Maggie. Uwolniła wodze i poszła w kierunku Galena. Było między nimi nie więcej niż dziesięć metrów, ale Maggie wydawało się, że dzieli ich co najmniej mila. To niedorzeczne, pomyślała. Galen zwabił ją tutaj. Wszystko ukartował. Powinna więc kipieć z wściekłości. A tymczasem wcale tak nie było. Odwróciła się, by spojrzeć w dolinę, ale potknęła się i podparła rękami.
- Nic ci nie jest? - spytał Galen.
- W porządku - odparła.
Metr przed nim zatrzymała się i zaczęła udawać, że obserwuje dolinę. Przed oczami miała jednak tylko rozmazane plamy kolorów, świateł i cieni. Zamrugała, wzięła głęboki oddech i zacisnęła ręce. Na dźwięk głosu Galena podskoczyła jak oparzona.
- Co ci jest, Maggie? - spytał. - Jesteś czymś skrępowana.
- To nic takiego. - Wzruszyła ramionami. - Mam kiepski dzień. Bez żadnej widocznej przyczyny jestem trochę rozstrojona.
Galen uśmiechnął się. Tym razem, jak zauważyła Maggie, jego uśmiech był życzliwy, a oczy, zwykle drwiące, promieniowały serdecznym ciepłem. Skinął ręką.
- Chodź tu, Maggie - powiedział miękko. - Wiem, co ci jest.
- Wiesz? - zdumiała się. Szła do niego, wpatrzona w blask jego oczu, jak żeglarz wpatrujący się w światło morskiej latarni.
- Mhm… - zamruczał z tajemniczym uśmiechem.
Kiedy znalazła się w zasięgu jego ręki, ujął jej dłoń i przyciągnął bliżej siebie. Drugą rękę wsunął w jej włosy i, zgarniając je na kark, wodził oczami po twarzy, zatrzymując wyczekujące spojrzenie na ustach.
Maggie stała nieruchomo i z tęsknotą wpatrywała się w niego. Rozchyliła usta, które nabrzmiały w oczekiwaniu na pocałunek. Kiedy objął ją ramieniem i przycisnął do swego silnego, gorącego ciała, poczuła, że cała płonie z pożądania, że wybuchnie, jeśli Galen nie pocałuje jej natychmiast. Czas stanął w miejscu, a on wciąż wpatrywał się w nią. Maggie była pewna, że w jego oczach dostrzega lustrzane odbicie własnych pragnień. Przez chwilę tylko miała wrażenie, że przez jego twarz przemknął wyraz jakiegoś wewnętrznego rozdarcia, zaraz potem jednak z uśmiechem zbliżył do niej swe usta.
Rozkosz, jaka ogarnęła Maggie, wprawiła ją w drżenie. Zdawało jej się, że wierzchołek góry wybucha jak wulkan, a oni, wyrzuceni w powietrze, płyną razem w przestworzach. Usta Galena były bezwzględne, żądające wiele, nie więcej jednak, niż ona gotowa była dać. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła mocno, wsuwając palce w jego gęste czarne włosy u nasady karku, czerpiąc niewypowiedzianą radość z tej pieszczoty. Jej nozdrza wdychały obezwładniający, piżmowy zapach, mieszaninę woni mężczyzny, cedru, rozgrzanego powietrza i koni. Drżała z oczekiwania, gdy chłodne palce Galena wśliznęły się pod jej sweter. Powoli osunęli się na ziemię. Galen podtrzymywał głowę Maggie, ochraniając ją przed twardym podłożem. Jego usta wędrowały powoli linią brody i ramion. Dłoń Galena spoczywała na jej piersiach. Wyobraźnia podsuwała jej obraz tego, co miało zaraz nastąpić. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko temu. Jeśli Galen zechce zdjąć z niej sweter, sama mu w tym pomoże. Tymczasem on powoli okrył ją z powrotem i wspierając się na łokciu położył na boku, nie przestając jednak muskać pocałunkami jej ust.
- Czyż nie cudownie? - wymamrotał z uśmiechem, przytulając się do jej policzka.
- Tak - odpowiedziała zduszonym głosem. A mogłoby być jeszcze cudowniej, gdyby… Zdławiła tę myśl, starając się zwalczyć ból pożądania, gdy odczytała z jego wzroku, że nie zamierza posuwać się dalej. Dała mu pełne przyzwolenie. Żaden inny mężczyzna nie był dotąd w stanie doprowadzić jej do takiego stanu. Dlaczego zatrzymał się? Bawił się teraz jej włosami i w przejrzystej szarości jego oczu dostrzegła zamyślenie.
- O czym myślisz? - spytała.
- O wielu rzeczach - odparł z powagą. Usiadł gwałtownie, po czym wstał i wyciągnął rękę, by jej pomóc. Kiedy stanęła obok niego, ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował. - Jak myślisz, mógłbym cię teraz namówić na spędzenie ze mną dnia w przyszłym tygodniu?
- Czy zawsze w ten sposób próbujesz osiągnąć to, czego chcesz? - spytała ostro.
- Daj spokój, Maggie - odparł czerwieniejąc. - Nie chwytaj mnie za słówka.
- Słówka? - wyrzuciła z siebie. - Nie chwytam cię za słówka. To ty zwabiłeś mnie tutaj i widząc, że naiwnie odsłaniam przed tobą swoje pragnienia, postanowiłeś spróbować, czy spełniając je uda ci się osiągnąć własny cel. W porządku, ale wiedz, że ten numer nie przejdzie, i nie będę już tak głupia, by kiedykolwiek więcej pozwolić ci się nawet dotknąć. Możesz zrezygnować z planowania następnych przejażdżek! - Po tych słowach odwróciła się i poszła w stronę strumienia.
- Nie wygłupiaj się, Maggie! - krzyknął za nią Galen, ale zignorowała to i dosiadła Val, zanim on zdążył dobiec do swego konia. Jadąc dyszała ciężko ze złości i przeklinała po cichu samą siebie. Powinna była się domyślić. Czyżby była aż tak głupia? Po raz ostatni oddała władzę nad sobą swoim zuchwałym zmysłom. To się nigdy więcej nie powtórzy!
Kiedy dotarli do stajni, otaczała ich aura wzajemnej wrogości. Maggie bez słowa rozsiodłała Val i poprowadziła ją do boksu. Podchodziła właśnie do drzwi, kiedy poczuła na swym ramieniu mocny uścisk dłoni Galena.
- Puść mnie - fuknęła.
- Nie - odparł, przeszywając ją wzrokiem. - Jesteś albo głupia, albo znacznie twardsza, niż przypuszczałem. Jedno z dwojga.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła Maggie - i nie obchodzi mnie to. Zostaw mnie! - Usiłowała uwolnić się od jego uścisku. - Chcesz, żebym zaczęła krzyczeć?
- Nie, chcę, żebyś mnie wysłuchała - odpowiedział Galen z kamienną twarzą. - Chcę wierzyć, że nie jesteś aż tak twarda. Ale wiem, że twój umysł wskazuje ci dwa kierunki, chociaż serce może iść tylko w jednym. Jeśli wybierzesz złą drogę, zaprowadzi cię donikąd. Spróbuj posłuchać swego ciała, które usiłuje ci coś podpowiedzieć.
Mówiąc to, natarł na nią i złożył na jej ustach pocałunek tak natarczywy i namiętny, że Maggie nie była w stanie walczyć z ogarniającymi ją uczuciami. Stała nieruchomo, drżąc, a kiedy ją puścił, miała oczy pełne łez, a jego płomienne spojrzenie kontrastowało z wciąż jeszcze kamiennym wyrazem twarzy.
- A teraz - powiedział szorstko - postarajmy się, dla dobra rodziców, wyglądać w miarę normalnie. W końcu byliśmy tylko na uroczej przejażdżce w górach, prawda? - Spoglądając na Maggie uniósł ironicznie jedną brew, następnie podszedł do drzwi i otworzył je przed nią. - Pani pierwsza.
Reszta popołudnia była dla Maggie jednym wielkim koszmarem. Zgodnie z sugestią Galena grała znakomicie. Słyszała swój własny śmiech, czując jednocześnie, że należy on do kogoś innego. Starała się unikać wzroku Galena, ale od czasu do czasu ich oczy spotykały się. Każde z jego świdrujących spojrzeń sprawiało, że mocniej zaciskała ręce na oparciu fotela. Z trudem powstrzymała okrzyk radości, kiedy matka odmówiła Kendrickom zaproszenia na kolację, wymawiając się osłabieniem ojca.
- Wpadnij jeszcze kiedyś, Maggie - powiedziała Sheila Kendrick ze swym miękkim południowym akcentem.
- Naturalnie - odparła Maggie, unikając wzroku Galena, który otwierał przed nią drzwi samochodu. Gdy wsiadała, pochylił się nad nią i szepnął cicho:
- Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie.
Już miała powiedzieć, że nigdy w życiu, zrezygnowała jednak, widząc jego charakterystyczny rozbawiony wzrok. Zamknął za nią drzwi i żartobliwie zasalutował.
- Kendrickowie to cudowni ludzie - powiedziała matka, gdy ruszyli. - Ze wszystkich znanych mi osób najbardziej podziwiam i zazdroszczę Sheili Kendrick, i to nie z powodu jej bogactwa, ale dlatego, że jest taka promienna i pełna życia. Bycie z nią działa jak balsam.
- Wiem, co masz na myśli - odrzekł pan Preston. - To szczęśliwa kobieta. Kocha swój dom, męża, swoje konie i swego syna. Czegóż więcej potrzeba kobiecie?
No właśnie, czegóż więcej, pomyślała Maggie z goryczą. Życie pani Kendrick było jak starannie opakowany, piękny podarunek. Dlaczego jej własnego życia nie udawało się tak cudownie poukładać?
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Czy coś ci jest? - spytał ojciec następnego dnia, gdy grali w remika. - Od wczoraj jesteś dziwnie naburmuszona. Czy pokłóciliście się z Galenem? Coś wisiało w powietrzu, kiedy wróciliście z tej przejażdżki.
- Istotnie, mieliśmy małą sprzeczkę - odpowiedziała niechętnie - ale wolałabym o tym nie mówić.
Pragnęłaby także móc nie myśleć o tym, co się stało, ale nie była w stanie. Jeśli w jednej chwili czuła, że jej złość na Galena jest w pełni usprawiedliwiona, to już w następnej była z równą siłą przekonana, że się wygłupiła. Czemu nie miałaby spędzić z nim dnia? Czego się bała? Odkrycia, że Galen miał rację, że Roger naprawdę jest hipokrytą, czy czegoś jeszcze?
Następny dzień nie przyniósł poprawy do momentu, gdy w trakcie przygotowań do przyjęcia u Bruce'a udało się jej wreszcie wywołać w sobie złość na Galena. Jakim prawem wdarł się w jej życie i, burząc jego porządek, doprowadził do stanu takiego rozchwiania? Cokolwiek on sądzi, Maggie nie była obojętna na losy ludzi zatrutych odpadami z Balfour Chemicals i zamierzała porozmawiać o tym z Rogerem. Osiągnął więc swój cel i teraz należy zapomnieć o nim i jego próbach uwiedzenia jej tylko po to, by zechciała na własne oczy zobaczyć tę tragedię. Nie potrzebowała tego. To, na co miała teraz ochotę, to rozrywka, miłe przyjęcie w towarzystwie błyskotliwych, interesujących osób i ciekawe rozmowy.
Przed nałożeniem makijażu Maggie pochyliła się nad umywalką i przyjrzała się sobie w lustrze, wodząc rękami po zaokrąglonych policzkach. Wspaniale, po prostu wspaniale. Do tego wszystkiego zaczyna tyć. Inni tracą w takich sytuacjach apetyt, ale nie ona. Stawała się żarłoczna.
Zdjęła z wieszaka ręcznik i usiłowała zetrzeć ciemne smugi widoczne pod oczami. Sądziła, że jest to być może rozmazany makijaż i da się łatwo zmyć. Nie udało się. Cienie pod oczami były spowodowane brakiem snu.
Powinnam zostać w Nowym Jorku, pomyślała. To wszystko, co się stało, nie miałoby wówczas miejsca. Czy nie byłoby to cudowne? Ze złością rzuciła ręcznikiem przez pokój, aż uderzył w wytapetowaną na niebiesko ścianę. Nie, to nie byłoby cudowne. Ojciec jej potrzebował. Potrzebował jej obecności i miłości. To było najważniejsze na świecie, zwłaszcza teraz, kiedy Maggie zaczynała podejrzewać, że rodzice martwią się o Bruce'a i są poważnie zaniepokojeni jego nowym stylem życia i poglądami. Oczywiście deklarowali z uśmiechem, że są z niego bardzo dumni, ale Maggie trudno było zwieść. O wiele bardziej woleliby, aby zachowywał się tak jak Galen.
Znowu ten Galen. Maggie wykrzywiła się przed lustrem. Szybko dokończyła robić makijaż, ubrała się w krótką koktajlową sukienkę z czarnej satyny i żakiet ozdobiony srebrnymi cekinami. Do tego włożyła czarne efektowne sandałki na wysokich obcasach. Przewyższała w nich większość mężczyzn, ale przywykła już do tego. Gdy miała je na sobie, nawet Roger z trudem jej dorównywał. Oczywiście Galen…
Przeklęła cicho, by zdławić tę myśl, i narzuciła futrzaną kurtkę z oposów. Z satysfakcją oceniła swój wygląd i wyszła.
Droga wiodła wśród wzgórz, z których deszcz zmył niedawno resztki śniegu, i gdzieniegdzie zaczęła pokazywać się trawa. Przyjęcie miało się rozpocząć dopiero o ósmej, ale Bruce poprosił ją, by przyjechała wcześniej. Chciał jej dokładnie pokazać mieszkanie i zjeść z nią skromną kolację jeszcze przed przybyciem gości.
- Z przyjemnością ci pomogę - zaproponowała wówczas, ale Bruce zapewnił ją, że żadna pomoc nie będzie potrzebna. Zamówił jedzenie w restauracji.
Kiedy dojechała do autostrady, miała przed sobą jeszcze niecałą godzinę jazdy. Zgodnie ze wskazówkami Bruce'a przejechała przez starą część Charlestonu, z dużymi sześciennymi domami piętrowymi, minęła nowe centrum handlowe, by wreszcie dotrzeć do elegancko ozdobionej bramy wjazdowej z dużym, wyrytym w brązie napisem „Deer Creek Manor”.
- Dość pretensjonalne - powiedziała do siebie, wjeżdżając w aleję otoczoną supernowoczesnymi budynkami o zaokrąglonych konturach, z efektownie podwieszonymi balkonami. Odnalazła dom Bruce'a i zaparkowała pomiędzy dwoma BMW. Witamy w krainie yuppies, pomyślała z krzywym uśmiechem.
Bruce otworzył drzwi, zanim jeszcze zdążyła zapukać.
- O rany, ależ wspaniale wyglądasz! - wykrzyknął z aprobatą. - Witaj w mym skromnym gniazdku. To będzie coś, móc cię tutaj gościć na przyjęciu.
Powiesił jej kurtkę do szafy z lustrzanymi drzwiami, a oczarowana Maggie rozglądała się w tym czasie po imponującym wnętrzu.
- Musiałeś chyba wynająć projektanta - zauważyła. - To jest naprawdę cudowne, Bruce.
- Dzięki. Tak, rzeczywiście wynająłem architekta. Mówiąc szczerze, najlepszego w Charlestonie. Sam bym tego wszystkiego nie wymyślił. - Wziął ją pod rękę. - Oprowadzę cię.
Pokazał jej kolejno uroczą małą jadalnię, dwie luksusowe sypialnie i ekskluzywne łazienki, promieniejąc ze szczęścia, gdy komentowała wszystko z zachwytem. Na końcu była kuchnia, gdzie jedna młoda kobieta w białym uniformie dekorowała przystawki, a druga stała przy kuchni, coś mieszając.
- Wygląda smakowicie - powiedziała Maggie, zerkając na faszerowane grzyby i maleńkie kanapki z krewetkami.
- Wszystko, co najlepsze, dla mojej pięknej siostry - oświadczył Bruce, wyjmując z lodówki butelkę drogiego szampana. - Co powiesz na mały toast, zanim coś przekąsimy? Przejdziemy do jadalni?
- Czemu nie? - odparła Maggie. O ile już dawniej miała wątpliwości, czy portfel Bruce'a jest w stanie pokryć jego kosztowne zachcianki, o tyle teraz z prawdziwym przerażeniem myślała o jego poczytalności. To, co zobaczyła, absolutnie nie było na jego kieszeń. Nawet milioner zastanawiałby się nad niektórymi z pomysłów architekta - obrazy Leroy Neimanna, obicia z wytłaczanej skóry, ściany działowe stawiane na zamówienie.
Przy stole Bruce rozlał szampana do cienkich kryształowych kieliszków z Waterford.
- Za nas - powiedział podnosząc swój. - Oby nasza przyszłość nadal była tak pomyślna.
Maggie popatrzyła na niego w zamyśleniu.
- Mogę coś dodać? Obyśmy jak najdłużej zachowali zdrowie. Sytuacja ojca uświadamia mi, że bez tego wszystko inne traci jakikolwiek sens.
- Słuszna, choć gorzka uwaga - zgodził się Bruce i uśmiechnął smutno, stukając się z Maggie i pociągając pierwszy łyk szampana. - Naprawdę podziwiam cię, że poświęciłaś te dwa tygodnie dla mamy i taty. To musi być dla ciebie dosyć nudne.
- Nie uważam tego za nudne - zaprzeczyła, myśląc z goryczą, że stan wewnętrznego niepokoju, w którym się znajdowała, z trudem można by określić jako nudzenie się. - Wręcz przeciwnie, cieszę się, że mogę uszczęśliwić ojca. Zamierzam teraz częściej bywać w domu.
- Naprawdę? - zdziwił się Bruce, a następnie przyjrzał się jej podejrzliwie. - Czyżby to miało coś wspólnego z Galenem Kendrickiem?
Maggie była tak zaskoczona, że dopiero po chwili zdobyła się na odpowiedź.
- Co ci przychodzi do głowy? Przecież wiesz, że ojciec jest chory. Chcę spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu.
- Taak - odparł Bruce, nie spuszczając z niej wzroku - ale widziałem, w jaki sposób Kendrick wpatrywał się w ciebie zeszłej niedzieli. Nie podobało mi się to. Chciałem nawet poprosić ciebie, abyś szepnęła rodzicom słówko dezaprobaty co do jego ciągłych wizyt w ich domu. Nie byłyby dobrze widziane przez Rogera Balfoura.
Maggie, słuchając słów Bruce'a, była najpierw zdumiona, potem przerażona, a zanim dokończył, po prostu wściekła.
- Jak śmiesz coś takiego proponować? - wybuchła. ~ Rodzice mają prawo zapraszać do domu, kogo tylko im się spodoba, a ja, jeśli będę miała ochotę widywać Galena, to będę to robić. To jeden z najwspanialszych ludzi, jakich znam.
- Wiedziałem, że cię przekabaci - powiedział Bruce, wykrzywiając usta z niesmakiem. - Szybki Bill z niego. To jest zwykły prowokator, Maggie. Biedny Roger stara się, jak może, by wybrnąć z tej trudnej sytuacji, a Kendrick na każdym kroku stwarza problemy. - Pochylił się i spojrzał na Maggie z powagą. - Nie uważasz, że to wszystko zrani uczucia tak wrażliwego mężczyzny, jakim jest Roger Balfour?
- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób - odparła Maggie marszcząc brwi.
- A powinnaś - rzucił Bruce z przekonaniem. - Roger bardzo przejmuje się takimi rzeczami.
Coś tu się nie zgadzało. Na przyjęciu u rodziców Bruce sugerował, z charakterystycznym dla mężczyzn brakiem delikatności, że Roger nie miałby nic przeciwko temu, aby używając swych wdzięków wpłynęła na Galena. Teraz widząc, że nie akceptuje tego pomysłu, postanowił zmienić strategię. Bruce stawał się oportunistycznym manipulatorem i ta zmiana w jego charakterze bardzo się Maggie nie podobała.
Pociągnęła łyk szampana i w zamyśleniu przyglądała się bratu. Być może prawdą jest to, co mówił, ale ona nie miała okazji, aby się o tym przekonać. Roger nawet słowem nie wspomniał o aferze z Galenem Kendrickiem. Co prawda, gdy się spotykali, nigdy nie było mowy o sprawach zawodowych, cały wspólnie spędzany czas poświęcali rozrywkom. Odpowiadało jej to do czasu, gdy w jej życie tak brutalnie wkroczył Galen. Bruce miał rację mówiąc, że Galen nie traci czasu. Uświadomił jej także, jak mało w gruncie rzeczy zna Rogera Balfoura. Jakim cudem Bruce wiedział tak wiele?
- Zdaje mi się, że ty i Roger jesteście ze sobą bardzo blisko - zauważyła. - Znacznie bliżej, niż przypuszczałam.
Bruce wzruszył ramionami.
- Roger jest perfekcjonistą w sprawach finansowych. A najbardziej interesuje go bilans wpływów i wydatków. Analizujemy go wspólnie za każdym razem, kiedy jest w fabryce.
- To znaczy jak często? - spytała Maggie.
- Regularnie raz w miesiącu - wyjaśnił. Nagle się uśmiechnął. - Pomówmy o czymś innym. Interesy to nudny temat. Widziałaś ostatnio coś ciekawego w teatrach?
W tej właśnie chwili nadeszła jedna z kelnerek, niosąc gorące danie. Te parę minut, w czasie których serwowano kolację, Maggie poświęciła rozmyślaniom o relaq'ach między Bruce'em a Rogerem. Wszystko to robiło na niej złe wrażenie. Pod wpływem Rogera Bruce wyraźnie się zmienił, i to na gorsze. Poza tym czuła, że coś ukrywa. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to może tylko jej chora wyobraźnia, ale podejrzenia jej nie opuszczały.
Udziec jagnięcy okazał się pyszny, a rozmowa zeszła na tematy ogólne. Dokładnie o ósmej zaczęli się schodzić goście, traktując Maggie z tak wyraźnym uniżeniem, że poczuła się jak eksponat w muzeum figur woskowych. Przeważali młodzi yuppies i ludzie biznesu. Głównym tematem rozmów stały się dochody, nowo zakupione samochody, jachty i inne atrybuty dostatniego życia.
Maggie udzielała się towarzysko, szybko jednak doszła do wniosku, że niewiele ma z tymi ludźmi wspólnego. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że z powodzeniem tuszuje to swym wdziękiem i błyskotliwością, i że nikt nie domyśla się, jak bardzo jest znudzona. Marzyła, aby znaleźć się już w domu, w swobodnym stroju i z dobrą książką pod ręką.
Przed północą bardzo rozbolała ją głowa i doznała uczucia klaustrofobii. W pokoju pełnym ludzi, z którymi nie potrafiła już rozmawiać i poczuła się jak w pułapce. Za wszelką cenę pragnęła się stamtąd wydostać i postanowiła użyć wypróbowanego, choć w tym wypadku prawdziwego pretekstu.
- Nie mów nikomu - szepnęła do Bruce'a - ale od tych butów straszliwie rozbolały mnie stopy. Świetnie się bawiłam. W przyszłym tygodniu chciałabym ci się zrewanżować kolacją.
Miała nadzieję, że przy tej okazji skłoni go do rozmowy na temat niepokojących ją spraw.
Bruce podał jej futro, a następnie mocno uścisnął.
- Wspaniale, że przyszłaś - powiedział wzruszony. - Cieszę się, że zamierzasz częściej bywać w domu. Tęskniłem za tobą. Przecież zawsze byliśmy sobie tacy bliscy.
- Naprawimy to - odparła, całkiem już teraz pewna, że brata coś gnębi. - Zadzwonię do ciebie jutro.
Wyszła i wsiadła do starego samochodu rodziców, który stał teraz w towarzystwie corvette i porsche'a. Z silnym bólem głowy ruszyła w drogę powrotną. Zamiast oczekiwanej rozrywki, przyjęcie u Bruce'a tylko pogorszyło jej nastrój. Martwiła się o niego, a sama wciąż czuła się rozstrojona. Dlaczego, do licha, nie jest w stanie się rozluźnić i dobrze bawić w towarzystwie sympatycznych rówieśników? Może gdyby Bruce nie zrobił tej głupiej uwagi na temat Galena… Zaraz, gdzie była ta przecznica?
Przejechała przez puste teraz i słabo oświetlone centrum handlowe i skręciła w ulicę wiodącą przez stare, uśpione dzielnice miasta. Minęła zaledwie parę przecznic, kiedy nagle kierownica zaczęła ściągać w prawą stronę. O, Boże, pomyślała z rozpaczą, złapałam gumę. Podjechała do krawężnika i zatrzymała wóz. Miała rację. Prawe przednie koło było kompletnym flakiem.
- Co teraz zrobię? - powiedziała głośno, odgarniając włosy z czoła i rozglądając się. Ulica była pusta.
Telefon jest na pewno w centrum handlowym, ale to było o parę przecznic stąd, około mili. Za nic nie dojdzie tam na tych cholernych obcasach. Co jednak innego jej pozostaje? Może po drodze zatrzyma jakiś przejeżdżający wóz? A jeśli w którymś z domów zobaczy światła, zapuka do drzwi. To nie Nowy Jork.
Ludzie tutaj byli przyjaźni wobec innych znajdujących się w potrzebie.
Przeszła przez kolejną ulicę, minęła parę domów i zatrzymała się, by dać odpocząć zmaltretowanym nogom. Oparła się o słup i rozejrzała dokoła. W domu naprzeciwko, na pierwszym piętrze, paliło się światło. Ktoś jeszcze się nie położył lub spał przy zapalonej lampie, pomyślała. Warto spróbować. Podeszła do domu, otworzyła furtkę i zaczęła iść alejką prowadzącą do wejścia. Przeszła zaledwie parę kroków, gdy ogromny czarny pies wyskoczył na nią, szczekając wściekle.
- Na pomoc! - krzyknęła Maggie odskakując na bok, po czym straciła równowagę i upadła, wciąż krzycząc. W chwilę później pies wskoczył na nią, ale zamiast gryźć, zaczął lizać jej twarz.
W przedsionku domu zapaliło się światło, otwarły drzwi i głęboki męski głos rozkazał: - Betsy, do nogi!
Pies przestał lizać Maggie i oddalił się. Usłyszała nierówne kroki i podniosła głowę. Jej serce zamarło.
- Galen! - krzyknęła. - To ty?!
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Maggie! Na miłość boską, co ty tu robisz w środku nocy? Czy nic ci się nie stało? - zapytał Galen. Pochylił się i pomógł jej wstać, a wtedy pies podszedł znowu, przyjaźnie machając ogonem.
- Wszystko w porządku. Ja… złapałam gumę parę ulic stąd - odparła Maggie dysząc i z bijącym sercem wsparła się na ramieniu Galena, z trudem wkładając pantofle. - Szukałam jakiegoś miejsca, skąd mogłabym zadzwonić, a u ciebie paliło się światło. Twój pies mnie wystraszył…
- A więc nawet nie wiedziałaś, gdzie ja mieszkam? - spytał przytłumionym głosem.
Maggie spojrzała na niego.
- Nie.
Galen uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.
- Widząc twój strój, powinienem domyślić się, że nie przyszłaś do mnie. Zapewne byłaś na jednej z tych bibek u Bruce'a?
- Tak - odparła Maggie - zgadza się.
Przyjrzała się Galenowi. Mimo mroku dostrzegła wyraz rozbawienia na jego twarzy, ale nie udawało mu się ukryć goryczy w głosie. Brzmiała w uszach i raniła serce. Cały gniew, który usiłowała w sobie ostatnio wzbudzić, wyparował nagle jak mgła. Z trudem powstrzymywała się, by nie rzucić mu się na szyję i nie wyznać, że całą duszą pragnęłaby spędzić ten wieczór z nim. W jego obecności jej zmęczone ciało zaczynało pulsować życiem.
- Żałuję, że nie wiedziałam, gdzie mieszkasz - powiedziała, starając się odsłonić choć odrobinę tego, co naprawdę czuła. Chciała, by nie patrzył już na nią w ten sposób. - Byłabym tu już dawno. Zanudziłam się tam na śmierć.
- Naprawdę? - Galen sceptycznie uniósł brwi. - No cóż, może i tak, ale teraz zajmijmy się lepiej twoim zmartwieniem. Gdzie samochód? To pewnie wóz rodziców?
- Parę przecznic za tym rogiem - powiedziała Maggie, wskazując palcem. - Ale, prawdę mówiąc, nie jestem w stanie tam teraz iść. Mam odciski od tych butów, a jeden z obcasów oderwał się, gdy upadłam.
- Wejdź lepiej do środka, a ja w tym czasie zmienię koło. Możesz przejść ten kawałek?
- Tak, oczywiście - ucieszyła się Maggie.
Spojrzała na psa, który jeszcze tak niedawno ją wystraszył, a teraz lizał jej rękę.
- Masz wspaniałego psa obronnego - zauważyła.
- Zwykle Betsy nie jest taka groźna - odparł Galen - ale właśnie ma młode. Nawet mnie jeszcze do nich nie dopuszcza.
- Ma dobre serce - odrzekła Maggie, gładząc potężny łeb suki. - Nie mam ci za złe, suniu. Starasz się po prostu być dobrą mamą, prawda? Czy to labrador?
- Częściowo - rzucił Galen, prowadząc dziewczynę po schodkach do bocznego, kuchennego wejścia. Wszedł za nią.
- Poczęstuj się kawą - zaproponował wskazując duży ekspres, stojący na blacie. - Jeśli dasz mi klucze, wezmę się do roboty.
Zauważył, że Maggie stoi w miejscu i patrzy na zawalony papierami stół.
- Pracowałem nad raportem - dodał.
- Ja… przepraszam, że ci przerwałam - powiedziała Maggie, starając się zachować spokój. Doznała właśnie najdziwniejszego w życiu uczucia. Rozejrzała się po dużej, rustykalnej kuchni z białymi szafkami, niebieskim blatem i emaliowanym zlewozmywakiem, popatrzyła na dębowy stół zawalony papierami Galena, na proste dębowe krzesła i nagle doznała uczucia pewności, że zna to miejsce doskonale. To było tak, jakby po przebudzeniu z koszmarnego snu znalazła się nagle we własnym, bezpiecznym domu. Zakręciło jej się w głowie i, zamykając oczy, wsparła się mocno o oparcie krzesła.
- Co się dzieje, Maggie? - spytał Galen klękając, by przyjrzeć się jej twarzy.
- Nic - wyszeptała. - Trochę kręci mi się w głowie.
- Siadaj - rozkazał, odsuwając krzesło i sadzając ją. Nalał filiżankę kawy i postawił przed nią. - To powinno ci pomóc. Prawdopodobnie wypiłaś trochę za dużo u Bruce'a.
- To nieprawda! - krzyknęła, czując napływające do oczu łzy. - Wypiłam tylko lampkę szampana parę godzin temu. Nigdy nie piję niczego mocniejszego.
Nagle zimne spojrzenie Galena stało się dla niej nie do zniesienia. Ukryła twarz w ramionach, wstrząsanych niemym łkaniem.
- Mój Boże - westchnął Galen. Zdjął kurtkę z jej bezwładnego ciała i usiadł przy niej, obejmując ramieniem. - Przepraszam - powiedział czule. - Nie chciałem być taki szorstki. Czy jesteś chora?
Maggie uniosła głowę i spojrzała na niego przez łzy. Teraz nie wydawał się już tak naburmuszony. Zresztą nie zniosłaby tego ani chwili dłużej.
- Nie - szepnęła. Chyba że chorobą należałoby nazwać pragnienie znalezienia się w jego ramionach, tak przemożne, że wprawiało w drżenie całe jej ciało.
Kiedy położył rękę na jej czole, starała się nie poruszyć, choć pod wpływem jego dotyku przeszył ją dreszcz.
- Gorączki nie masz, ale drżysz cała i twoje czoło jest wilgotne od potu. Może powinnaś położyć się na trochę.
Oczy Galena miały teraz miękki, ciepły wyraz.
- Przejdzie mi - powiedziała Maggie. Przejdzie jej, jeśli on nadal będzie patrzył na nią w ten sposób. Uniosła filiżankę z kawą i posłała mu spojrzenie pełne wdzięczności. - Kawa powinna postawić mnie na nogi.
- Skoro tak mówisz… - Przyjrzał się jej i westchnął. - Może daj mi teraz klucze, spojrzę na tę oponę.
- Czy nie można by gdzieś zadzwonić? - spytała, nie chcąc, by wychodził. - Nie jestem nawet pewna, czy jest zapasowe koło.
- Sprawdzę. Jeśli nie, będziemy musieli kogoś wezwać, ale w sobotni wieczór, o tej porze, nie można liczyć na szybką interwencję. - Z wymuszonym uśmiechem dodał: - To nie jest New York City.
Maggie posłusznie wyjęła klucze z torebki.
- Tam dopiero czekałbyś tydzień, a w końcu znaleźliby jedynie miejsce, w którym kiedyś był twój samochód. Proszę. - Położyła klucze na jego dłoni. - Gdyby wyglądało to beznadziejnie, nie zawracaj sobie głowy - poprosiła.
Galen ścisnął kluczyki w ręku.
- Myślisz, że nie dam rady? - spytał, a na jego twarz powrócił chłodny wyraz.
- Nie! - Oczy Maggie ponownie zaszły łzami i nerwowo przetarła je ręką. Co się z nią dzieje? Pociągnęła nosem i pokręciła głową, mówiąc ze szlochem: - Chodzi o to, że… jest środek nocy, a to jest głupia, brudna robota i… i… - Ukryła twarz w dłoniach. - Jestem tak rozstrojona.
Kluczyki z brzękiem upadły na stół. Maggie poczuła silne ramiona Galena, który uniósł ją z krzesła i posadził sobie na kolanach.
- Nie płacz, dziecino - wymamrotał prosto do jej ucha, gładząc czule po włosach. - Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale porozmawiamy o tym rano. Jesteś wyczerpana. To, czego potrzebujesz najbardziej, to porządny sen. Położę cię w pokoju gościnnym. Obejmij mnie za szyję, dobrze?
Widząc, że Galen sięga po laskę, zamierzała powiedzieć mu, że pójdzie sama, ale się powstrzymała. Położyła ręce na jego ramionach i westchnęła z zadowoleniem, kładąc głowę na jego piersi.
- Przepraszam za cały ten kłopot - mruknęła prawie już uśpiona.
- Jeśli to ma być kłopot, to chciałbym mieć takich więcej - odpowiedział Galen zduszonym głosem, z wysiłkiem łapiąc równowagę przy wspinaczce po schodach.
Kiedy dotarli na górę, zaniósł Maggie do niewielkiej sypialni, skromnie wyposażonej w ciemne sosnowe łóżko z białą narzutą, toaletkę z obrotowym krzesłem, jaskrawe, czerwonawe zasłony i wzorzysty dywan. Delikatnie posadził ją na brzegu łóżka.
- Poczekasz chwilkę, aż znajdę ci jakieś ubranie? - spytał, trzymając ją za ramiona i pochylając się, by spojrzeć jej w oczy.
Maggie przytaknęła, uśmiechając się nieśmiało. Kiedy wyszedł z pokoju, rozejrzała się dokoła. Po chwili usłyszała jego kroki i zwróciła się w stronę drzwi.
- Może to będzie dobre - powiedział, podchodząc do niej z wielkim czerwonym podkoszulkiem w ręku. - Nie mam niestety żadnych damskich szlafroczków.
- To jest idealne - powiedziała, z uśmiechem przykładając do siebie koszulę. - Dziękuję.
Galen usiadł koło niej i pogładził ją po twarzy.
- Czy matka oczekuje cię na noc?
- Tak, ale prosiłam ją, by położyła się przed moim przyjściem - odparła Maggie. Galen miał najpiękniejsze oczy na świecie. Mogłaby wpatrywać się w nie bez końca.
- Z samego rana zadzwonię do niej - powiedział mężczyzna. - Czy samochód jest zamknięty?
- Tak - odpowiedziała Maggie. Miał też najpiękniejsze usta. Miała ochotę dotknąć ich i sprawdzić, czy są rzeczywiście tak miękkie i ciepłe, jakimi się wydają.
- Dobrze. Możesz teraz spać tak długo, jak tylko zechcesz. Gdyby mnie nie było, kiedy się obudzisz, to znaczy, że wyszedłem tylko na parę minut w sprawie samochodu. W porządku?
- Tak - odparła Maggie i dotknęła delikatnie dłoni Galena, spoczywającej na jej policzku. - Dziękuję ci - wyszeptała.
Galen uśmiechnął się i potrząsnął głową, a w jego oczach rozbłysły iskierki przepełniającej go radości.
- Nie mogę uwierzyć w to wszystko - powiedział. Pochylił głowę i musnął ciepłym pocałunkiem usta Maggie. - Wyglądasz na zmęczoną. Śpij dobrze.
- Na pewno będę. - W nagłym odruchu zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Łzy znów zaczęły napływać jej do oczu. Zakochałam się w nim, pomyślała. Mam kompletnego bzika na jego punkcie.
Zwolniła uścisk i westchnęła głęboko.
- Tak, jestem zmęczona - powiedziała słabym głosem. - Ostatnio nie sypiałam zbyt dobrze.
To dlatego, że była taka głupia. Nie uświadamiała sobie, że…
- Dobranoc, Maggie - usłyszała już z oddali.
- Dobranoc, Galenie - odparła. Z sercem, które omal nie pękło, tak przepełnione było miłością, patrzyła, jak wychodzi z pokoju. Potem rozebrała się, wsunęła pod ciepły wełniany koc i niemal natychmiast zapadła w głęboki sen.
Kiedy się obudziła, było już zupełnie jasno. Zmrużyła oczy. Za oknem, poprzez gałęzie dużego drzewa, dostrzegła niebieskie niebo. Drzewo? Jakie drzewo? Nie było przecież żadnego drzewa…
Nagle przypomniała sobie wszystko. Z uśmiechem odwróciła się na plecy i przeciągnęła z radością. Było jej tak dobrze, ciepło i była tak pogodna, jakby płynęła w przestworzach na jakiejś małej, własnej chmurce. Ciekawe, jak długo spała? Biedny Galen. Myśli pewnie, że straciła głowę. Ale to nieprawda, straciła tylko serce. I w dodatku było jej z tym dobrze. Zamknęła oczy, wspominając czułość, z jaką Galen wziął ją na ręce, i krzepiącą siłę, która promieniowała od niego, gdy wnosił ją po schodach do tego pokoju. Był tak bardzo zmartwiony jej stanem. Jemu chyba też na niej zależy, przynajmniej trochę. Kiedy zobaczył, że źle się czuje, skończył ze swoją złośliwością.
Maggie usłyszała kroki na schodach i otworzyła oczy. Drzwi powoli uchyliły się i Galen zajrzał do środka.
- Cześć - powiedziała Maggie, uśmiechając się do niego. - Właśnie się obudziłam.
Galen otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
- Czy jest już bardzo późno? - spytała.
- Prawie południe - odpowiedział z uśmiechem. - Jesteś głodna?
- Wściekle - szybko przytaknęła. Miała co prawda większy apetyt na pocałunki niż na jedzenie, ale czuła, że Galen nie zamierza wykorzystywać tej sytuacji.
- To dobry znak - powiedział Galen. - Ubierz się, a ja w tym czasie zejdę na dół i zabiorę się za śniadanie. Co powiesz na jajka na bekonie i świeże rogaliki z cynamonem?
- Cudownie - ucieszyła się Maggie. - Za parę minut będę gotowa i z przyjemnością ci pomogę.
Zanim Galen wyszedł z pokoju, spojrzała na swe wczorajsze ubranie, ułożone na krześle. Nie mogła przecież włożyć tego na siebie.
- Zaczekaj! - zawołała.
- Co takiego? - spytał ze zdziwieniem.
Maggie usiadła i wskazała na swą powabną czarną sukienkę.
- Nie mogę włożyć tego rano. Czy nie masz dla mnie czegoś innego?
Galen podrapał się w głowę.
- Mój Boże, Maggie, nie wiem, czy…
- Mam pomysł - przerwała mu. - Zostawię na sobie ten podkoszulek. A ty może znajdziesz jakieś spodnie od dresu? Najlepiej ze ściąganym paskiem?
- Tak. - Odetchnął z ulgą. - To będzie wspaniały strój. Poczekaj. - Po chwili wrócił z szarymi dresowymi spodniami i rzucił je w jej kierunku. - Nie rozciągnij ich zanadto.
- Jeśli tak się stanie, kupię ci nowe - obiecała Maggie ze śmiechem.
Wzięła szybko prysznic i na swą ekskluzywną bieliznę nałożyła wielki podkoszulek i wypchane spodnie, które, przez ściągnięte na dole nogawki, wyglądały jak strój z haremu. Tak bardzo spieszyła się na dół, by pomóc Galenowi, że postanowiła nie tracić czasu na makijaż. Boso zbiegła ze schodów i, mijając po drodze salon i jadalnię, weszła do kuchni.
- Ta dam! - odśpiewała, prezentując swe najlepsze figury z pokazów mody.
Galen patrzył na nią z uśmiechem, wreszcie potrząsnął głową.
- Nie wiem, jak ty to robisz, ale potrafisz nawet w najgorszych ciuchach wyglądać szykownie. Nie zimno ci w nogi?
- Nie. Bez przerwy chodzę na bosaka - odpowiedziała Maggie. - W czym mogę pomóc?
- Wyjmij z lodówki masło i sok pomarańczowy - polecił Galen, zdejmując z patelni wielkie plastry bekonu. - Jajka będą gotowe w okamgnieniu.
- Czy można nalewać kawę? - spytała spoglądając na stojący na blacie ekspres.
- Gdyby pani była tak łaskawa… - Skłonił się w jej kierunku. Maggie podeszła z dzbankiem do stołu i napełniła filiżanki, a następnie ustawiła go z powrotem na podgrzewaczu. Usiadła i, oparłszy się na łokciach, z zadowoleniem przyglądała się Galenowi. Co za mężczyzna. Byłaby najszczęśliwsza, gdyby mogła tak spędzić życie obserwując, jak przygotowuje śniadanie lub robić to samej, będąc obserwowaną przez niego. Gdyby tylko…
Westchnęła. Gdyby tylko inne sprawy, które tak komplikują jej życie, zniknęły bez śladu.
- Proszę bardzo - powiedział Galen, stawiając przed nią talerz z jajkami na bekonie. - Mam nadzieję, że tak przyrządzone będą ci smakowały. Zawsze robię je w ten sposób, z rozpędu zapomniałem cię spytać.
- Są dokładnie takie, jakie lubię - odparła z uśmiechem. - Wyglądają wspaniale.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu, które przerwał dopiero cichy gwizd Galena. Kiedy Maggie spojrzała na niego, uśmiechnął się i wskazał palcem jej pusty talerz.
- Zastanawiam się, jak ty to robisz, że jesteś taka szczupła?
- Nie w ten sposób - wyjaśniła śmiejąc się. - To tylko tutaj tak się objadam. Od przyjazdu do domu przybyło mi chyba ze dwa kilo, ale nie dbam o to. Jestem już zmęczona ciągłą dietą. Lubię dobre jedzenie.
- Zmęczona pracą modelki? - spytał Galen.
Ton jego głosu był poważny. Czyżby miał nadzieję, że tak? Maggie zastanawiała się nad odpowiedzią. Ze wzrokiem utkwionym w rogalik, powoli i z wahaniem zaczęła mówić:
- Trochę tak. Pierwsza fascynacja minęła. Na początku wszystko było takie nowe i ekscytujące, a teraz to już rutyna. Poza tym mam już dwadzieścia siedem lat. Trzydziestka nie musi oznaczać końca kariery, ale coraz trudniej mi będzie konkurować z młodszymi modelkami, a ja nie mam na to ochoty. Muszę znaleźć jakiś nowy, satysfakcjonujący pomysł na resztę życia.
- Na przykład zamążpójście i założenie rodziny? - wtrącił Galen.
Nagły prąd przeszył Maggie i przyspieszył bicie jej serca. Zaczyna się słowna szermierka, pomyślała. Żadne z nich nie mówiło tego, co naprawdę miało na myśli.
- Chciałabym, aby i na to znalazło się miejsce w mojej przyszłości - odpowiedziała siląc się na obojętność.
Galen spuścił wzrok i przełknął kolejny łyk kawy.
- Z przyjemnością to słyszę - powiedział schrypniętym głosem. - Obawiałem się, że zamierzasz poświęcić całe życie pozowaniu i błyszczeniu u boku Rogera Balfoura, aż do czasu, kiedy pewnego dnia ujrzałbym na okładce „Jak być kobietą dojrzałą” siwowłosą znajomą z dawnych lat. A więc Roger chce mieć rodzinę? - Uniósł pytająco brwi.
Przygryzła wargi i spuściła wzrok. Dlaczego Galen postanowił zepsuć jej ten cudowny poranek, przywołując temat Rogera? Jeśli zaś chodzi o jego pytanie, to tak naprawdę nigdy o tym z Rogerem nie rozmawiała. Nagle jednak uświadomiła sobie z całkowitą pewnością, że Roger byłby przeciwko dzieciom, a jeśli nawet nie, to ona nie chciałaby mieć z nim dziecka. Miłość do Galena czyniła to niemożliwym. Czyniła także niemożliwym poślubienie Rogera. Będzie musiała wkrótce mu to powiedzieć.
- Przepraszam, jeśli to zbyt osobiste pytanie - przerwał jej zamyślenie Galen. - Nie chciałem się wtrącać.
- To nie to - odparła szybko. Wzruszyła ramionami i zrobiła obojętną minę. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Myślałam właśnie… - Ugryzła się w język.
Czy powinna powiedzieć Galenowi, że nie zamierza wychodzić za Rogera? Ufała, że nikomu tego nie powtórzy, ale jednocześnie była winna Rogerowi przynajmniej tyle, żeby dowiedział się o tym pierwszy.
- Myślałam, że… mam przed sobą ważne decyzje do podjęcia - dokończyła, wkładając do ust ostatni kawałek rogalika.
- Mhm… - mruknął Galen. - To z tego powodu byłaś wczoraj taka zmartwiona? Mówiłaś, że jesteś rozstrojona.
- Myślę, że w pewnym sensie tak - wyznała Maggie. Nie myślała wówczas o tym, ale przecież owo rozchwianie towarzyszyło jej od samego przyjazdu do domu. - Martwię się też o Bruce'a. Z trudem rozpoznaję w nim mojego dawnego brata. I - uśmiechnęła się z przymusem - naprawdę fatalnie bawiłam się na jego przyjęciu. Miałam ochotę się rozerwać, ale nic z tego nie wyszło.
- Znam takie przyjęcia - powiedział Galen z uśmiechem.
Z podjazdu dotarł do nich dźwięk klaksonu.
- To pewnie twój samochód wraca z warsztatu. Nie było zapasowego koła, a opony były w takim stanie, że kazałem wziąć go na hol i wymienić je wszystkie. Powinienem był zwrócić na nie uwagę, gdy odwiedziłem twoich rodziców.
- Ja też powinnam była to zauważyć - powiedziała Maggie. Uśmiechnęła się figlarnie i dodała: - Ale szczerze mówiąc nie żałuję tej złapanej gumy.
- Ja też - odparł z powagą - ale gdyby zdarzyło ci się to w szczerym polu, żałowałabyś bardzo. Mogłaś mieć fatalny wypadek.
- To prawda - przyznała. Teraz, kiedy samochód był gotów, mogłaby wrócić do Spring Mountain, ale zupełnie nie miała na to ochoty.
- Powinnam już jechać, ale może najpierw pomogę ci sprzątnąć po śniadaniu? - spytała z nadzieją.
- Byłbym ci bardzo wdzięczny - powiedział Galen.
Napełnił wodą połowę zlewu i podał Maggie ścierkę do naczyń. Pracowali w ciszy, ramię w ramię. Maggie była tak przejęta jego bliskością, że bała się o talerze trzymane w drżących rękach. Kiedy wytarła ostatni, powiesiła ścierkę i zwróciła się do Galena:
- To chyba już wszystko.
- Chyba tak. - Wpatrywał się w nią natarczywie, a mała zmarszczka między ciemnymi brwiami nadawała jego twarzy zmartwiony wyraz.
- Czy coś się stało? - spytała Maggie. Czy to możliwe, żeby on też nie chciał, by już poszła?
- Mam nadzieję, że nie. - Zaczerpnął powietrza.
- Myślałem tylko, czy powinienem się ośmielić i raz jeszcze zaproponować ci wyprawę w góry. Jest taki piękny dzień i…
Maggie uświadomiła sobie nagle, że wstrzymuje oddech, a serce bije jej jak oszalałe.
- Z przyjemnością - powiedziała i spojrzała w dół. - Mój Boże, mogłabym wystraszyć ludzi swoim wyglądem.
- W centrum handlowym jest sklep z przecenionymi ubraniami - zasugerował Galen. - Nic specjalnego, ale mogłabyś tam znaleźć coś dla siebie. Ja muszę wstąpić do spożywczego po jedzenie, które zawieziemy, i po jakieś zabawki dla dzieci.
- Włożę tylko buty - powiedziała nie tracąc czasu. - Mam nadzieję, że wpuszczą mnie do sklepu.
Wkrótce potem Maggie kupiła dżinsy, niebieski sweter i cienką marynarkę, a także skarpetki i tenisówki. Galen kupił dwie wielkie torby jedzenia i drobne zabawki dla dzieci w różnym wieku.
- Czy to wszystko dla jednej rodziny? - spytała, gdy wyruszyli.
Galen przytaknął z powagą.
- Nazywają się Bryant. John od paru lat jest bezrobotny. Był kierowcą ciężarówki w kopalni, którą zlikwidowano. Żona, Susan, jest bardzo miłą osóbką, ale teraz jest bardzo załamana. Z trudem udaje im się wyżywić i ubrać czwórkę dzieci, a także utrzymać samochód, którym parę razy w miesiącu wożą dwoje z nich do szpitala. Najmłodsze ma wadę serca, a najstarsze - tu przerwał i skrzywił się - to urocza dziewczynka chora na białaczkę. Była w remisji, ale mniej więcej od miesiąca jest znowu na chemioterapii, z raczej beznadziejnym rokowaniem.
- Jakie to straszne. - Maggie była wzburzona. - To nie jest w porządku, że w tak bogatym kraju nie jesteśmy w stanie zapewnić takim ludziom należytej opieki.
- Są ludzie - powiedział ochryple Galen - którzy uważają, że to nie jest w porządku, że Bryantowie i im podobni mają aż czworo dzieci i obarczają nimi nas wszystkich jako społeczeństwo. Radzili sobie całkiem dobrze, dopóki John nie stracił pracy. Wtedy, w ciągu niespełna roku, posypało się: narodziny chorego dziecka, diagnoza białaczki u Carrie. Toksykolodzy i prokurator byli zgodni co do tego, że oba nieszczęścia mogły być spowodowane ogromną ilością trujących odpadów, jaka spada na ich ziemię. Niestety, nie sposób tego dowieść, więc ciągle czekają cierpliwie, aż sprawiedliwość dosięgnie koncernu Balfour.
Maggie wyglądała przez okno. Ze sposobu, w jaki Galen powiedział: „Są ludzie, którzy”, wyczuła, że zaliczał do nich Rogera Balfoura. Chciałaby móc wierzyć, że Roger nie myśli w ten sposób, ale nie udawało jej się to. Poczuła przygnębienie. Nad sprawami takimi jak ta nie należało się zastanawiać, należało działać i powinna to wiedzieć już dawno. Nic dziwnego, że Galen wątpił w szczerość jej intencji.
Końcowy odcinek drogi był wąziutką alejką, słabo widoczną na zboczu góry. Zamykała ją mała chatka, z której wyskoczył im na powitanie chudy ogar, a kilka gdaczących kur uciekło w stronę rachitycznego kurnika. Dwaj mali chłopcy podbiegli do nich.
- Ty weź zabawki - powiedział Galen do Maggie. - Myślę, że poznasz, która jest dla kogo.
Wysiadł i pochylił się, ściskając chłopców, którzy wołali: „Cześć, Galen!” Po ich szerokich uśmiechach Maggie zorientowała się, że był tu wyczekiwanym i kochanym przyjacielem. W chwilę później pojawił się szczupły mężczyzna i kobieta trzymająca na rękach niemowlę. Za nimi podążało kolejne dziecko.
Na widok małej dziewczynki serce Maggie ścisnęło się z bólu. Była pięknym dzieckiem z dużymi, promiennymi oczami i radosnym uśmiechem, ale jej skóra była przezroczyście blada, a głowa kompletnie łysa na skutek chemioterapii.
- Przyprowadziłem wam nową przyjaciółkę - powiedział Galen do dzieci. - To jest Maggie Preston. Maggie, poznaj Carrie i Johnny'ego, i Jeffa. Ten dzidziuś to Sara. A rodzice to John i Susan Bryant.
- Czołem wszystkim - powiedziała Maggie, uśmiechając się do całej rodziny, która niemal równocześnie odparła:
- Miło nam cię poznać.
Galen i John zanieśli zakupy do domku, a Maggie podążała za nimi, zachwycając się niemowlęciem i niosąc torbę z zabawkami. Dwa metalowe traktory rozdzieliła między chłopców, pluszowego królika dała niemowlęciu, a zestaw naczyń dla lalek wręczyła Carrie. Chłopcy powiedzieli grzecznie: „Dziękuję”, natomiast Carrie wykrzyknęła z entuzjazmem:
- Pamiętał! Powiedziałam Galenowi, że moja lalka nie ma żadnych naczyń - wyjaśniła zwracając się do Maggie. - Teraz mogę jej urządzać prawdziwe przyjęcia. Chciałabyś zobaczyć moją lalkę?
- Bardzo - powiedziała Maggie, a Carrie odbiegła szybko. Maggie zauważyła spojrzenie matki skierowane na dziewczynkę, najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziała, i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Jak ona może to znieść? - zastanawiała się. Przełknęła łzy i z wysiłkiem uśmiechnęła się szeroko, kiedy Carrie wróciła z ukochaną lalką, całą w jasnych lokach.
- Galen dał mi ją na urodziny - oświadczyła dumnie Carrie, wyciągając lalkę w stronę Maggie. - Mama uszyła dla niej szlafroczek i płaszcz.
- Jest piękna. - Maggie wzięła lalkę do ręki tak, jak bierze się prawdziwe dziecko. - To chyba najpiękniejsza lalka, jaką widziałam. Jak ma na imię?
- Gale - odparła nieśmiało Carrie. - Nazwałam ją tak na cześć Galena, bo on jest taki dobry.
- Taki jest - przytaknęła Maggie. To mało powiedziane, że jest dobry. To prawdopodobnie najmilszy, najwrażliwszy człowiek, jakiego znała. Zastanawiała się, jak wielu jeszcze rodzinom pomaga w ten sposób.
Zostali jeszcze prawie godzinę, rozmawiając ze wszystkimi. Chłopcy wspinali się na Galena jak na ukochanego wujka. Maggie trzymała na kolanach niemowlę, a stojąca obok Carrie dotykała z zazdrością jej bujnych włosów, obiecując sobie głośno, że jeśli jej własne kiedykolwiek odrosną, będą wyglądały dokładnie tak samo. Kiedy odjeżdżali, wszyscy wyszli na drogę, by ich pożegnać.
- Przyjedziesz jeszcze kiedyś? - Carrie zwróciła się do Maggie.
- Tak, przyjadę - obiecała dziewczyna. - Co chciałabyś dostać następnym razem? Coś specjalnego?
- Nie - odparła Carrie żarliwie. - Chciałabym po prostu być tutaj.
Tym razem Maggie nie była w stanie powstrzymać łez, które wypełniły jej oczy. Co, na Boga, można na to odpowiedzieć? Uklękła i wzięła dziewczynkę w ramiona, mocno ją przytulając.
Wsiadła do samochodu, uśmiechając się i machając, ale łzy nie przestawały spływać po jej policzkach. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku gospodarzy, Galen zatrzymał samochód.
- Dobrze się czujesz? - spytał, kładąc rękę na dłoni Maggie.
Maggie pokręciła przecząco głową.
- Nie - powiedziała schrypniętym głosem - i nie chcę czuć się dobrze. Nie zamierzam tego nigdy zapomnieć. Jak wiele jeszcze jest takich jak Carrie?
Podniosła wzrok na Galena i ze zdziwieniem przyjęła jego promienny uśmiech. Pospiesznie pochylił się, całując jej usta z taką słodyczą, że Maggie, z sercem przepełnionym miłością, patrzyła na niego w zdumieniu.
- To jest Maggie Preston, jaką kiedyś znałem - powiedział ze wzruszeniem.
Odchylił się do tyłu i włączył silnik.
- Chciałabyś zobaczyć naprawdę piękny, mały wodospad?
- Tak, chciałabym. Czy to gdzieś blisko?
- Niedaleko - odparł Galen. - Odkryłem go, gdy jechałem do Bryantów pierwszy raz i zabłądziłem.
Na skrzyżowaniu, tuż przed chwiejącym się mostkiem, skręcili w drogę szerokości zaledwie dwóch małych ciężarówek. Ostro wspinała się w górę, a kończyła się w miejscu zewsząd otoczonym drzewami.
- Jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko króciutka wspinaczka w górę - beztrosko oświadczył Galen.
- Powiedziałabym, że musiałeś wtedy nieźle pobłądzić - rzuciła Maggie wysiadając z samochodu.
Galen roześmiał się.
- Chodź już. - Ujął ją za rękę.
Ścieżka, którą szli, była tak wąska, że z trudem mogli iść obok siebie, ale Maggie wolała pochylać się pod najniższymi gałęziami, byle być blisko niego,
- Czy jesteś pewien, że wiesz, dokąd idziemy? - spytała, kiedy musieli się zatrzymać, by wyplątać gałąź z jej włosów.
- Całkowicie - powiedział Galen. - Słyszę już szum wody. A ty?
Maggie wsłuchała się z uwagą.
- Rzeczywiście.
Z trudem mogła usłyszeć cokolwiek poza głośnym, pełnym oczekiwania biciem własnego serca. Galen prowadził ją do szczególnego miejsca i może na końcu tej drogi spotka ją coś bardziej niezwykłego niż wodospad.
Jeszcze parę kroków i dotarli na skalny występ, niewidoczny zza zarośli do momentu, kiedy się już na nim znaleźli. Szare, pokryte mchem i porostami skały tworzyły małe, szerokie zaledwie na trzy metry zagłębienie w kształcie litery U, do którego wpadał strumyczek, tworząc tam małe jeziorko. Otaczał ich ostry zapach lasu, unoszący się delikatnie w ciepłym wiosennym powietrzu. Wpadające zza drzew promienie słońca tworzyły na wodzie małe świecące tęcze, otoczone mgiełką. Niżej, nad dolinką, ujrzeli szkarłatną sylwetkę przelatującego kardynała. Gdzieś wyżej, w górach, dało się słyszeć ochrypłe krakanie wrony, po czym znów zapanowała cisza, zakłócona jedynie szumem wodospadu.
- Jest piękny - powiedziała cicho Maggie.
- Jest tu jeszcze piękniej, gdy zakwitają wiosenne kwiaty - odparł Galen. - Najpierw pięciornik, potem przylaszczki i lilie, w końcu rododendrony. Musimy tu wtedy wrócić.
Galen doszedł do końca krawędzi i usiadł, pomagając Maggie usadowić się obok. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Zawsze przychodzę tutaj po wizycie u Bryantów - powiedział. - Pomaga mi to nabrać dystansu i zdać sobie sprawę, że nie jestem w stanie rozwiązać wszystkich problemów tego świata i że ze mną czy bez, będzie się on toczył dalej.
Spojrzał na Maggie.
- To dla mnie bardzo ważne być tu z tobą. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale po moim wypadku to właśnie ty pomogłaś mi w zdobyciu dystansu. Nie sądzę, abym bez ciebie dał sobie wtedy radę.
- Och, Galenie - wyszeptała Maggie, czując łzy w oczach, i położyła rękę na jego policzku. - To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam od drugiego człowieka.
Wstrzymała oddech, widząc jaskrawe błyski, migające głęboko w przepastnych szarych oczach Galena. Poczekała, aż jego oczy powędrują w dół i spoczną na jej ustach. Wtedy objęła ręką jego szyję, przyciągając go delikatnie do siebie. Ich usta spotkały się, a Maggie poczuła bezmiar szczęścia wypełniającego jej serce. Kiedy Galen przedłużał pocałunek, Maggie poddała się silnemu uściskowi jego ramion. Potrzebowała go, pragnęła bardziej niż, jak dotąd sądziła, można pragnąć mężczyzny. Westchnęła z rozmarzeniem i wtulona w jego ramię położyła się na miękkim dywanie z mchu. Nad nimi, na bezchmurnym niebie, krążył niedbale jastrząb. Spojrzała na Galena i uśmiechnęła się.
- Znowu cudownie, prawda? - wymamrotał, delikatnie całując jej usta.
- Mhm… - Jak zaczarowana chłonęła miękkość jego spojrzenia. Tak bardzo chciała przywrzeć do niego mocniej, pokazać mu jeszcze wyraźniej, jak bardzo go pragnie, ale bała się poruszyć w obawie, że czar pryśnie. Niech Galen prowadzi, ona posłusznie podąży za nim.
Powiódł palcem po jej podbródku i pieszczotliwie pogładził dłonią policzek.
- Powinniśmy wracać - powiedział z uśmiechem, odsuwając się. - Robi się późno.
Maggie wstała posłusznie i poszła za Galenem do samochodu. Gdyby tylko mogła zrozumieć, co on wyprawia, pomyślała. Zdawało się, że ma jakiś własny scenariusz, który z całym przekonaniem realizuje. Tylko jaka jest w tym wszystkim jej rola?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lampy uliczne zapalały się już, gdy Maggie i Galen dotarli do jego domu.
- Zadzwonię lepiej do rodziców, że spóźnię się na kolację - powiedziała Maggie. - To był cudowny dzień. Nie wiem, jak podziękować ci za… wszystko. - Uśmiechnęła się. - Może najlepszym sposobem będzie prosić cię o wybaczenie, że z takim trudem zrozumiałam swoją głupotę.
- Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia - powiedział Galen. - Może trochę niepewna, zagubiona, ale na pewno nie głupia.
Otworzył boczne drzwi domu i puścił Maggie przodem.
- Może zamówimy jakieś chińskie jedzenie - zaproponował, widząc, jak Maggie sięga po telefon. - Nie wiem, jak ty, aleja umieram z głodu. Długo nic nie jedliśmy, a zanim dotrzesz do domu, minie jeszcze sporo czasu.
- To byłoby wspaniale - odparła szybko, czując ogarniającą ją falę ciepła na myśl, że Galen także nie chciałby się jeszcze rozstawać.
- Puść mnie do telefonu. Zadzwonię tam gdzie zwykle. Najlepsze szanghajskie dania. - Uniósł rękę, by podnieść słuchawkę, gdy telefon zadzwonił.
- Halo? - W długiej ciszy, która zapadła, Maggie obserwowała Galena i widziała, jak zaciskają się jego usta, tworząc teraz wąską linię. Podniósł notes, szybko coś zapisał, po czym schował go do kieszeni.
- Zrozumiałem - powiedział konspiracyjnie i odłożył słuchawkę. Westchnął głęboko, wyraźnie usiłując zapanować nad wzburzeniem.
- Coś nagle wynikło - oznajmił, a Maggie obserwując jego rozbiegany wzrok domyśliła się, że to coś bardzo ważnego.
- Będę musiał wyjść za jakieś piętnaście minut. Przykro mi. Napijemy się jeszcze kawy?
- Dobrze - zgodziła się.
Patrzyła, jak Gałen nalewa resztki porannej kawy i podgrzewa je w kuchence mikrofalowej.
- Czy to często się zdarza? - spytała. - Być tak wzywanym w środku nocy jak Perry Mason na tropie?
- Nie, przynajmniej nie tak często, żeby zrobić z tego serial telewizyjny.
Postawił przed Maggie filiżankę i zaczął podgrzewać następną. Był bardzo zdenerwowany.
- To niebezpieczne, prawda? - spytała.
- Raczej nie - odparł Galen. Stał, czekając na dzwonek kuchenki, wyjął z niej swoją kawę i usiadł obok Maggie.
- Jest mi naprawdę przykro, że nie możemy zjeść razem kolacji - sięgnął po jej rękę i uścisnął ją - ale zrobimy to następnym razem, kiedy przyjedziesz do domu. Obawiam się, że przez cały tydzień będę zajęty.
- Nawet wieczorami? - spytała z żalem. - Nigdy nie odpoczywasz?
Galen uśmiechnął się.
- Nie pracuję całymi nocami, ale po pracy zdecydowanie nie nadaję się na kompana. Wolałbym nie narażać cię na spotkanie z wyczerpanym, a więc złym jak wściekły pies człowiekiem. Poza tym pracuję nad czymś, o czym nie mogę przez jakiś czas z nikim rozmawiać.
- Nad czymś, co ma związek ze sprawą przeciwko Balfourowi? - zaryzykowała Maggie.
- Wybacz, ale nie mogę odpowiedzieć - odparł, wzruszając ramionami. - Jak myślisz, kiedy znów przyjedziesz do domu?
- Jeszcze nie wiem. - Maggie przygryzła wargi i spuściła wzrok. Boże, dlaczego jeszcze mu nie powiedziała, że zdecydowała się nie wychodzić za Rogera! Gdyby o tym wiedział, jego postawa mogłaby być zupełnie inna. Jak dać mu chociaż znak?
- Ja… Przyszły miesiąc mam bardzo zajęty - powiedziała wolno - ale potem być może zdecyduję się wrócić do domu na stałe.
Spojrzała na Galena, licząc, że jego twarz rozjaśni się uśmiechem. Wyglądał jednak na zmartwionego.
- Lepiej dokładnie się nad tym zastanów - powiedział z powagą. - W końcu włożyłaś w swoją karierę tak wiele, a cokolwiek byś robiła w Zachodniej Wirginii, musisz liczyć się ze znacznie mniejszymi zarobkami. Nie mówiąc już o tym, że ominie cię tu cały blask i splendor.
Zaskoczona Maggie musiała odwrócić głowę, by Galen nie ujrzał, jak bardzo zraniły ją te słowa. Czyżby naprawdę myślał, że jedyne, co ją interesuje, to kariera? A może chciał jej dać do zrozumienia, że na nic więcej nie może liczyć?
- Nie martw się - odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. - Nie podejmę żadnej pochopnej decyzji. A poza tym, jeśli wrócę, to z takim zabezpieczeniem, że z pewnością nie będę głodować.
- Cieszę się, że dobrze gospodarujesz swoimi pieniędzmi. - Spojrzał na zegarek i wstał szybko. - Muszę już iść. Jedź ostrożnie. Będę w kontakcie z twoimi rodzicami. Poinformują mnie, kiedy znów przyjeżdżasz.
- Jak wiesz, ja także mam telefon - powiedziała Maggie, zatrzymując się w drzwiach. - Mogę sama do ciebie zadzwonić.
Galen potrząsnął głową.
- Nie rób tego. Mój telefon może być na podsłuchu. Nie byłoby dobrze, gdybyśmy się komunikowali.
- Nie rozumiem - zdziwiła się Maggie, schodząc za Galenem po schodkach wiodących na podjazd. - Kto miałby to zrobić? Przecież to nielegalne, prawda?
- Tak, ale niektórych to nie powstrzymuje. - Odwrócił się i położył jej ręce na ramionach. - Broń Boże nie wspominaj nikomu, że ci o tym powiedziałem, dobrze? - Kiedy Maggie przytaknęła, uśmiechnął się nagle. - Tak mi przykro, że ten wspaniały dzień musiał się tak zakończyć. Nie martw się. To nie jest żadna sprawa o morderstwo. Po prostu jestem bardzo ostrożny. - Pochylił się i pocałował ją pospiesznie. - Trzymaj się, Maggie - powiedział cicho i szybko poszedł w stronę samochodu.
Popatrzyła, jak cofa go i rusza z piskiem opon. Wróciła do domu, aby poskładać swoje rzeczy, a następnie wsiadła do wozu rodziców i ruszyła w długą drogę do Spring Mountain. Poczuła się nagle bardzo zmęczona i przygnębiona. Galen nie okazał entuzjazmu wobec jej pomysłu powrotu do domu na stałe. Sądziła, że ucieszy się z jej planów. Może to tylko dlatego, że nie był pewien, jak silne są jej więzi z Rogerem Balfourem? Może myślał, że po powrocie do Nowego Jorku zmieni zdanie i chciał oszczędzić sobie samemu rozczarowania?
- Mam nadzieję, że to o to chodzi - wymamrotała Maggie. O wiele bardziej wolałaby, żeby zadeklarował się jako adorator i włączył się do walki o nią, jak dawny rycerz, gotów na wszystko, byle zdobyć swą wybrankę. Tymczasem on nawet nie chciał rozmawiać z nią przez telefon. Sugestia, że telefon może być na podsłuchu, była tylko bezsensowną wymówką. Jaki kryminalista, gotów na nielegalną instalację podsłuchu, dbałby o to, że od czasu do czasu Galen rozmawia z nią. Chyba że, wzdrygnęła się na tę myśl, Roger lub któryś z jego wspólników stosuje takie metody. Czy to możliwe, że tak mało znała Rogera? Czy Galen znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie? Gdyby cokolwiek zdarzyło się Galenowi i okazałoby się, że Roger maczał w tym palce…
Kiedy dotarła do Spring Mountain, zastała matkę z niepokojem czekającą przy drzwiach.
- Dzięki Bogu - powiedziała. - Gdzieś ty była? Próbowałam dodzwonić się do Galena po południu, ale telefon milczał. Godzinę temu spróbowałam jeszcze raz. Zadzwoniłam nawet do Bruce'a w nadziei, że może wróciłaś do niego.
Maggie poczuła nagły ucisk w żołądku.
- Nie powiedziałaś chyba Bruce'owi, że spędziłam noc u Galena? - spytała ostro.
- No, przecież musiałam - broniła się matka. - Musiałam wyjaśnić, dlaczego bałam się o ciebie. Co robiliście z Galenem przez cały dzień?
- Rozmawialiśmy - odparła Maggie, nakładając jedzenie na talerz.
- Niezbyt wyczerpująca odpowiedź - powiedziała matka siadając przy stole naprzeciwko Maggie i obserwując ją podejrzliwie.
- Mamo, nie mam zamiaru tego z tobą omawiać. Koniec i kropka. - Maggie z trudem powstrzymała irytację.
Kiedy w jakiś czas później zajęli się z ojcem grą w karty, zadzwonił telefon i pani Preston zawołała z kuchni:
- Maggie! Bruce chce z tobą rozmawiać.
Maggie wstała z westchnieniem i podeszła do telefonu.
- Cześć, Bruce - powiedziała. - O co chodzi?
- O co chodzi?! - usłyszała pełen furii głos Bruce'a.
- Co ty, do licha, sobie myślisz spędzając dzień i noc z Galenem Kendrickiem? Czy masz pojecie, w jakiej znajdziesz się sytuacji, gdy Roger się o tym dowie?
Maggie z wysiłkiem zapanowała nad sobą.
- Bruce, jeśli o to ci chodzi, to nie spałam z Galenem, a poza tym nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. Nie widzę powodu, żeby Roger miał się o tym dowiedzieć. Chyba że ty mu powiesz. Zamierzasz to zrobić?
- Oczywiście, że nie! - żachnął się Bruce. - Ale nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie widział cię z Kendrickiem. Przy okazji, gdzie byliście?
- To nie twój interes - zmroziła go Maggie. - Nie podoba mi się to przesłuchanie i nie zamierzam temu ulegać. Myślę, że nadszedł już czas, abyśmy poważnie porozmawiali. Zjedzmy razem lunch któregoś dnia w tym tygodniu.
- Dobrze, ale myślę, że to tobie należy się nauczka - powiedział Bruce. - W pobliżu fabryki jest cicha knajpka o nazwie Red Duck. To powinno być dobre miejsce. Zarezerwuję stolik. Wtorek ci odpowiada?
- Tak.
- W porządku, do zobaczenia. W tym czasie trzymaj się z dala od Galena.
- Bruce? - powiedziała Maggie cicho.
- Co?
- Odczep się! - krzyknęła i rzuciła słuchawkę.
Do wtorku, kiedy przypadało spotkanie z Bruce'em, Maggie zdołała się nieco uspokoić, ale nadal, gdy tylko przypominała sobie jego pouczające wskazówki, wpadała w złość. Pogoda poprawiła się i Maggie miała na sobie dopasowany beżowy kostium, a pod spodem czarny golf. Zrezygnowała z biżuterii.
- O, nareszcie jesteś - powiedziała zniecierpliwiona, gdy nadszedł Bruce. - Spóźniłeś się.
- Tylko parę minut. - Bruce spojrzał na zegarek. - Wyglądasz, jakbyś miała fatalny nastrój.
- Bo mam - powiedziała. - Lepiej uważaj.
Z zadowoleniem zauważyła, że Bruce patrzy na nią z pewnym niepokojem. Jak widać, mała siostrzyczka nadal potrafi wprawić go w stan zakłopotania. Mimo że Bruce był o trzy lata starszy, zawsze była bardziej błyskotliwa i często udawało jej się zapędzać go w kozi róg.
Kelnerka poprowadziła ich do stolika w kącie restauracji.
- Czy podać jakiś alkohol? - spytała.
- Nie, dziękuję - odparła Maggie.
- Szkocką z lodem - powiedział Bruce, nie zwracając uwagi na Maggie.
- To dla odwagi, czy też zawsze pijasz w porze lunchu? - spytała Maggie ozięble.
- Posłuchaj, jeżeli zamierzasz się kłócić…
- Niekoniecznie - przerwała mu - ale jeśli już, to ośmielę się przypomnieć, że to ty zacząłeś. W każdym razie nie przyszłam po to, żeby omawiać moje stosunki z Galenem, Rogerem lub kimkolwiek innym. To nie jest twoja sprawa.
- Akurat - odparł Bruce, pociągając głęboki łyk alkoholu, który właśnie mu podano. - Nie zamierzam patrzeć, jak moja jedyna siostra się ośmiesza.
Maggie przyjrzała mu się spod przymkniętych powiek.
- Mam wątpliwości, czy ty rzeczywiście troszczysz się o moją reputację i moje szczęście. Kiedy tak zastanawiam się, jakim cudem stać cię na to luksusowe mieszkanie i samochód, zaczynam dochodzić do wniosku, że to raczej utrzymanie tych dóbr jest twoją główną troską.
Trafiłam w dziesiątkę, pomyślała z triumfem. Bruce nie miał nawet odwagi spojrzeć jej w twarz. Kiedy stało się jasne, że nic nie odpowie, dodała:
- Bruce, jeżeli masz problemy, chciałabym, żebyś mi o tym powiedział. Ja naprawdę jestem dość bogata. Zgodnie z radą Rogera poczyniłam pewne inwestycje, ale nie opierałam się tylko na jego zdaniu, a od niego nie wzięłam nigdy grosza. To, co posiadam, jest wyłącznie moje.
Bruce zacisnął usta.
- Problem leży głębiej, Maggie, ale nie mogę o tym mówić. Mogę tylko powiedzieć, że chcę, abyś kontynuowała ten związek i pozwoliła kupić sobie pierścionek zaręczynowy. Nie niszcz tego.
- A jeśli zdecyduję inaczej? - spytała Maggie, przyglądając się bratu z uwagą. Na te słowa zbladł, a w jego oczach pojawił się prawdziwy lęk.
- Myślisz o zmianie decyzji? - spytał zduszonym głosem.
- Bruce, nigdy niczego mu nie obiecywałam - odparła Maggie. - A jeśli chodzi o moją przyszłość, to jest to wyłącznie moja sprawa. Radziłabym ci tak poukładać swoje sprawy, abyś nie był zależny ode mnie. Nie masz prawa żądać, abym poświęciła resztę mojego życia po to, by twoje przebiegało pomyślnie.
Bruce wydął usta i zaprzeczył ruchem głowy.
- Nic nie rozumiesz, Maggie - powiedział - ale sądzę, że masz rację.
Kelnerka przyniosła lunch, ale Maggie po raz pierwszy od wielu dni nie miała apetytu. Wyraz przestrachu na twarzy Bruce'a zaniepokoił ją nie na żarty. Jakiego haka miał na niego Roger i dlaczego tak wiele zależało od jej małżeństwa z nim? Pomyślała, że wkrótce się dowie. Jak tylko spotka się z Rogerem, powie mu, że nie zamierza za niego wyjść.
Udało jej się zjeść trochę sałatki z krewetek, natomiast Bruce swojej nawet nie tknął, wypił natomiast następną szkocką.
- Bruce - powiedziała sięgając nad stołem i dotykając jego ręki - naprawdę martwię się o ciebie. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że te wszystkie piękne rzeczy, którymi się otaczasz, nie mają żadnego znaczenia, jeśli nie towarzyszy temu poczucie szczęścia? Czy nie lepiej by było zrzucić ciężar z serca i, jeśli trzeba, pozbierać manatki i zacząć wszystko choćby od zera?
Bruce spojrzał na szczupłą dłoń Maggie i gwałtownie zabrał swą rękę.
- Nie, nie byłoby lepiej - powiedział.
- Ale dlaczego?
- Myślę, że wkrótce się dowiesz - odparł Bruce. Spojrzał na Maggie zamglonym wzrokiem i potrząsnął głową. - Proszę cię tylko, cokolwiek się stanie, abyś nie zaczęła mnie nienawidzić.
- Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić - powiedziała Maggie, poruszona tragicznym wyrazem twarzy Bruce'a. Coś było nie w porządku i to coś gnębiło jej brata, a on rezygnował z jej pomocy.
- Bruce - zaczęła łagodnie. - Czemu Roger zawdzięcza taką władzę nad tobą? Zrobiłeś coś?
Bruce spojrzał na nią, a jego twarz zmieniła się gwałtownie, przybierając gniewny wyraz.
- Nie próbuj nawet tak myśleć, Maggie - powiedział pochylając się i wpatrując w nią przenikliwym wzrokiem. - I, na miłość boską, nie wspominaj Rogerowi o niczym. Dobrze?
Maggie przytaknęła skinieniem głowy, starając się jednocześnie odgadnąć, co tak bardzo rozzłościło Bruce'a.
- Dobrze, ale wolałabym, żebyś mi powiedział…
- Powiem ci wkrótce. - Bruce spojrzał na zegarek i wstał. - Muszę wracać do pracy. Cieszę się, że porozmawialiśmy. Nie martw się. Nic mi nie będzie.
Maggie usiłowała uśmiechnąć się promiennie.
- Na pewno - powiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania.
Poszła do swego samochodu, przygnębiona jak nigdy dotąd. Co takiego dzieje się między Bruce'em i Rogerem, że brat obawia się jej nienawiści? To musi być coś sprzecznego z prawem, ale co? Gdyby tylko miała kogoś, kto pomógłby jej rozwiązać tę zagadkę.
Tak bardzo pragnęła zobaczyć teraz Galena i przekonać się, że jest na tym świecie ktoś, na kim może bezgranicznie polegać. Mogłaby wstąpić do niego do biura. Może poświęciłby jej parę minut. Znała adres jego kancelarii prawniczej. Jeśli na następnych światłach skręci w prawo, znajdzie się w jej pobliżu.
W kilka minut później odnalazła budynek z napisem na drzwiach „Galen Kendrick, adwokat”.
Gdy weszła do środka, siwa kobieta, uczesana w tradycyjny kok, spojrzała znad komputera i uniosła brwi.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Ja… chciałabym się widzieć z panem Kendrickiem, jeśli jest - wyjąkała Maggie, a pod wpływem groźnego spojrzenia kobiety poczuła się nagle jak uczennica, która zachowuje się niegrzecznie za plecami nauczyciela.
- Pan Kendrick ma teraz klienta - powiedziała kobieta - i ma już zajęte całe popołudnie. Czy chciałaby się pani umówić na wizytę?
- A czy nie mogłabym zaczekać i zająć go przez chwilę miedzy spotkaniami? - Maggie czuła się głupio, ale nie było już odwrotu. - To bardzo ważne.
Kobieta zacisnęła usta.
- Jeśli poda mi pani swoje nazwisko, to spytam.
- Maggie Preston.
- Och! - kobieta wyglądała na zdziwioną. - Czy pani należy do rodziny Prestonów ze Spring Mountain? - Kiedy Maggie przytaknęła, twarz kobiety złagodniała. - Proszę usiąść - powiedziała, wskazując fotel. - Za parę minut powinien być wolny.
Maggie usiadła, myśląc z rozbawieniem, że miło jest być rozpoznawaną jako jedna z Prestonów, nie jako „sławna modelka”. Dawało jej to poczucie przynależności do czegoś, w miejsce samotnej, nietykalnej pozycji na piedestale.
Po piętnastu minutach, kiedy Maggie zaczynała już żałować całej tej wizyty, usłyszała po lewej stronie odgłos otwieranych drzwi i głos Galena. W chwilę później pojawił się w poczekalni, otaczając ramieniem młodego mężczyznę o wystraszonym wyglądzie.
- Skontaktuję się z panem, jak tylko sąd wyznaczy datę rozprawy - powiedział Galen.
- Dziękuję. Dziękuję bardzo za zajęcie się moją sprawą - powiedział młody człowiek, uśmiechając się do Galena. Mężczyźni podali sobie ręce i klient opuścił pokój. Galen odwrócił się w stronę poczekalni.
- Maggie, na Boga, co ty tu robisz? - spytał zaskoczony.
Niedbałym gestem objął jej ramiona i poprowadził do swego gabinetu.
- Usiądź. Co cię tu sprowadza? Potrzebujesz dobrego prawnika?
Maggie zaprzeczyła ruchem głowy i roześmiała się.
- Może tak, tylko nic o tym nie wiem. Nie, po prostu byłam w pobliżu i chciałam cię zobaczyć, aby się upewnić, że nie miałeś żadnych kłopotów w niedzielę. Martwiłam się.
- Dzięki. - Uśmiech Galena był pełen ciepła. - Nie przywykłem do tego, aby się o mnie martwiono. Chyba to lubię. - Odchylił głowę i przyjrzał się Maggie z uwagą. - Ale wciąż wyglądasz na zmartwioną. Czy to ma coś wspólnego z celem twojego przyjazdu do Charlestonu?
Maggie spuściła głowę i zaczęła bawić się paskiem od torebki. Galen umiał czytać w jej myślach. Czy powinna zwierzyć mu się ze swoich problemów? Westchnęła głęboko.
- Tak - wyszeptała - ale nie możesz mi w tym pomóc. Cały czas martwię się o Bruce'a.
Galen skinął głową.
- Powiedz mi wszystko.
- A więc… Obawiam się, że Bruce ma jakieś poważne kłopoty. - W skrócie opowiedziała Galenowi przebieg rozmowy z bratem. - Co on mógł takiego uczynić, że myśli, iż mogłabym go znienawidzić? - spytała, usiłując jednocześnie w myślach znaleźć odpowiedź na to pytanie. - Czy to możliwe, że zdefraudował jakieś pieniądze na to wszystko, co posiada? Czy Roger wykrył to i zrezygnował z oskarżenia go tylko dlatego, że Bruce jest moim bratem? To wyjaśniałoby, dlaczego Bruce tak bardzo obawia się, że mogłabym nie wyjść za Rogera.
Galen rzucił Maggie krótkie, ale bardzo uważne spojrzenie, następnie oparł się na łokciach i splótł dłonie.
- Maggie - powiedział wolno - chciałbym móc uspokoić cię, że Bruce nie ma żadnych kłopotów, ale nie jestem w stanie. Jednak nie wyciągałbym wniosków zbyt pochopnie. Po prostu przygotuj się na coś nieoczekiwanego. To i tak wyjdzie na jaw, niezależnie od tego, czy poślubisz Rogera Balfoura, czy też nie.
- O Boże! - jęknęła Maggie, zaciskając dłonie. - Trudno mi sobie wyobrazić, by Bruce mógł popełnić przestępstwo. Gdyby tak było, czułabym się winna, że być może wpoiłam mu przekonanie, iż pieniądze są tak bardzo ważne.
- Nie myśl tak - powiedział Galen, patrząc na nią z powagą. - Bruce jest dorosłym mężczyzną, zdolnym do samodzielnego podejmowania decyzji. Myślę, że wyjdzie z tego bez szwanku.
- Czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? - spytała ostro.
Galen zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie. Ale znam Bruce'a wystarczająco dobrze.
- Ja też tak sądziłam - odparła Maggie z westchnieniem. - Powinien wiedzieć, że cokolwiek by zrobił, nie mogłabym go znienawidzić.
- Sądzę, że on w głębi ducha jest o tym przekonany - uspokoił ją Galen. - Po prostu obawia się… czegoś.
- Myślę, że masz rację. Gdybyś dowiedział się czegokolwiek, proszę, daj mi znać. Chciałabym przygotować na to moich rodziców. Byłoby straszne, gdyby nagle przeczytali o tym wszystkim w gazetach.
- Będę czujny - powiedział Galen. Spojrzał na zegarek. - Muszę już iść. - Podniósł się z krzesła i sięgnął po marynarkę. - Mam nadzieję, że nie pogorszyłem twojego nastroju.
- Nie - odparła, patrząc z bólem serca, jak wsuwa swe szerokie ramiona w brązową tweedową marynarkę. Tak bardzo chciała go dotknąć. Pochylił się i wziął aktówkę.
- Jestem gotowy - powiedział spoglądając na rozłożone na biurku papiery. - Chyba nie zapomniałem niczego. - Uśmiechnął się do Maggie. - Czasami jestem gorszy niż najbardziej roztargniony profesor.
- Mogę to sobie wyobrazić. - Maggie uśmiechnęła się. Wyglądał wspaniale, poza tym, że zapomniał poprawić krawat, który rozluźnił podczas rozmowy z nią. Podeszła do niego szybko. - Zapomniałeś o jednej rzeczy - powiedziała, biorąc krawat w ręce. - Teraz dobrze. Wyglądasz bardzo dostojnie.
- Dziękuję. Moja sekretarka zwykle przypomina mi o tym. Będzie wiedziała, że zrobił to już ktoś inny.
- Czy należy do tych zazdrosnych? - spytała Maggie z rozbawieniem.
Galen roześmiał się.
- Zbyt dobrze mnie zna. Szczerze mówiąc, powtarza mi, że taki zapracowany typ jak ja powinien oddać rodzajowi żeńskiemu przysługę i pozostać kawalerem. Myślę, że ma rację.
Maggie zamarła. Tylko tego jeszcze brakowało, aby na zakończenie tak koszmarnego dnia usłyszeć od Galena te słowa. Poszła za nim do drzwi, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy.
Kiedy dotarli do jej wozu, Galen zatrzymał się.
- Trzymaj się, Maggie. Do zobaczenia wkrótce - powiedział.
- Tak, tak, do widzenia - wymamrotała nie patrząc w jego stronę. Odchodziła już, gdy poczuła na sobie jego mocny uścisk.
- Maggie, spójrz na mnie - zażądał Galen.
Maggie powoli uniosła głowę. Gorąca łza pojawiła się w kąciku jej oka i spłynęła po twarzy. Galen natychmiast odłożył teczkę i objął dziewczynę ramionami.
- Biedne maleństwo - powiedział, poklepując ją uspokajająco po plecach. - Co się dzieje? Czy jest coś jeszcze, o czym powinniśmy porozmawiać? Nie muszę się tak spieszyć.
- N-nie. - Maggie wtuliła się w niego. Nic poza tym, że go kocha, a on zadał jej kolejny cios, na jaki sobie nie zasłużyła. Odchyliła głowę. - Chyba nie powinniśmy tego robić na ulicy? - spróbowała zażartować.
- O ile mi wiadomo, nie ma w tym nic sprzecznego z prawem - uśmiechnął się Galen. - Czy na pewno już wszystko w porządku?
- Tak, po prostu za dużo tego wszystkiego - powiedziała pociągając nosem. - Już dobrze.
- Nie, nie jest dobrze. - Szare oczy Galena wyrażały zmartwienie i wydawały się teraz ciemniejsze. Wpatrywał się w nią uważnie. - Cholera, chciałbym móc okazać ci większą pomoc, ale teraz… Zobaczę, co się da zrobić. Nie mogę porozmawiać z Bruce'em, ale może użyję do tego celu jakichś pośredników.
- Och, Galenie, dziękuję ci, ale masz- już wystarczająco dużo roboty - sprzeciwiła się Maggie. - Jest tyle osób, które potrzebują twojej pomocy bardziej niż ja.
- To nieprawda. - Galen był stanowczy. - Jeśli ty masz zmartwienie - ja także je mam. A teraz głowa do góry i nie bierz na siebie zbyt wiele. Dobrze?
Maggie przytaknęła i uśmiechnęła się lekko.
- Raz jeszcze dziękuję - powiedziała.
- Nie musisz mi za nic dziękować - odparł Galen. Uścisnął ją delikatnie, potem puścił i podniósł teczkę. - Przekaż serdeczności rodzicom i staraj się nie martwić. - Mówiąc to, odszedł.
- Spróbuję - wyszeptała Maggie, obserwując go ze ściśniętym gardłem. Ciekawe, czy miałby coś przeciwko temu, żeby skradła po drodze choć odrobinę tych serdeczności, jakie przesyłał rodzicom.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Reszta tygodnia w Spring Mountain dłużyła się. Pogoda była dobra i Maggie wędrowała po górach, tłumacząc rodzicom, że musi zrzucić nadmierny przyrost wagi. Prawda zaś była taka, że chciała w samotności i spokoju spróbować dojść do ładu z samą sobą. Chodziło o Galena, ale także o Bruce'a. Chciała przygotować się na każdą możliwą niespodziankę, jaką mógł im wszystkim zgotować.
Starała się, jak mogła, ale niewiele wynikało z tych rozważań. Wiedziała, że Galen traktuje ją jak przyjaciela, dawną Maggie Preston, lecz ta rola nie wystarczała jej. Przypuszczała, że rodzice będą zdruzgotani, gdy okaże się, że Bruce zszedł z uczciwej drogi. Miała jeszcze słabą nadzieję, że nie zrobił nic naprawdę złego, a tylko wyolbrzymiał jakąś drobną rzecz. Jednego była pewna: niech się dzieje co chce, ale nie wyjdzie za mąż za Rogera i wkrótce porzuci pracę modelki. Co jednak zrobi, jeśli okaże się, że Galen nie chce jej za żonę? Nie wiedziała. Może pójdzie na studia prawnicze i będzie mogła przynajmniej zostać jego współpracownikiem.
W piątek wieczorem zadzwonił Roger i z irytacją przyjął odmowę Maggie skorzystania z jego służbowego samolotu w drodze powrotnej w niedzielę.
- Będziesz musiała się przyzwyczaić do tych drobnych przywilejów - powiedział.
Maggie z trudem opanowała pokusę, by od razu powiedzieć mu, że nie będzie musiała. Jednak o tak ważnych rzeczach należy rozmawiać osobiście. Zamiast tego oznajmiła, że nie zamierza marnować już kupionego biletu lotniczego.
- Musiałaś się tam strasznie wynudzić - stwierdził Roger oschle.
- Wręcz przeciwnie - powiedziała Maggie, starając się ukryć niechęć. - Było cudownie. Nie mam ochoty wracać.
- Mhm. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, tak? - odparł Roger. - A więc do zobaczenia na lotnisku, kochanie. Tęsknię za tobą.
- Och, muszę kończyć, bo coś mi się przypali - skłamała Maggie. - Do niedzieli.
Podczas lotu do Nowego Jorku starała się przygotować psychicznie na z pewnością entuzjastyczne powitanie Rogera, ale nie mogła wymyślić żadnego idealnego sposobu zachowania wobec niego, tak aby nie być ani zbyt chłodną, ani zbyt wylewną. Będzie musiała improwizować i miała nadzieję, że wypadnie dobrze. Jednak gdy pełna niepokoju weszła do sali przylotów, zobaczyła jedynie Silvertona, kierowcę Rogera.
- Jakieś komplikacje za granicą - wyjaśnił Silverton. - Jest teraz chyba w Niemczech. Ma nadzieję, że uda mu się jutro wrócić.
W ten sposób, pomyślała z goryczą, po raz pierwszy dowiedziała się, że Roger prowadzi jakieś interesy w Niemczech. Jak to możliwe, że tak niewiele wiedziała o jego życiu zawodowym? Sama była bardzo zajęta, ale to nie było żadnym wytłumaczeniem. Powinna wiedzieć coś więcej.
Było już bardzo późno, kiedy Roger zadzwonił, pełen skruchy, że nie mógł powitać jej osobiście.
- Teraz jest tu rano - powiedział - i już wkrótce będę leciał do ciebie. To była koszmarna podróż i nie mogę się doczekać, kiedy znów wezmę cię w ramiona. Wyjdziesz po mnie, prawda?
- Tak, oczywiście - odparła Maggie.
Była zrozpaczona. Nie może zaskoczyć Rogera złymi wiadomościami, kiedy jest tak przygnębiony. Przynajmniej tyle była mu winna.
Kiedy tego poniedziałkowego popołudnia ujrzała jego zmęczoną twarz, powiedziała serdecznie:
- Przykro mi, że miałeś takie trudności. Opowiedz mi, co się stało.
Roger potrząsnął głową.
- Nie chcę o tym mówić. - Z galanterią ucałował jej rękę i uśmiechnął się. - To ty opowiedz mi o swoich wakacjach. To z pewnością bardziej przyjemne.
Gdy relacjonowała mu wycieczki ze „starym przyjacielem” i „fenomenalne” przyjęcie u Bruce'a, myślała jednocześnie, że to nic dziwnego, iż tak mało wie o jego pracy. Po prostu nigdy nie chciał o tym mówić. Z drugiej jednak strony, kiedy po kilku dniach zaczęła na nowo przyzwyczajać się do swego luksusowego życia w pięknym mieszkaniu, z Anną traktującą ją jak królewnę, zaczęła się zastanawiać, czy lekkomyślne porzucenie tego wszystkiego nie byłoby jednak błędem. Życie z Rogerem zapewne nie byłoby łatwe, ale czy inne będzie bardziej satysfakcjonujące? Może czeka ją wielkie rozczarowanie? Może Galen nie oczekuje od niej niczego więcej poza przyjaźnią? Czy umiałaby bez reszty poświęcić się sprawom, które często z góry skazane były na niepowodzenie? Czy jej zasady rzeczywiście były na tyle silne, czy też może Galen miał rację, ostrzegając ją przed zbyt pochopnymi decyzjami? Była pełna wątpliwości, aż do pewnego popołudnia, kiedy to w zupełnie nieoczekiwany sposób znalazła odpowiedź na swe rozterki.
Wracała do domu w czasie wiosennej ulewy, tak intensywnej, że samo przejście od taksówki do drzwi domu wystarczyło, by była kompletnie mokra. W dodatku zapomniała kluczy, a Anna nie od razu zareagowała na jej dzwonek. Już miała powiedzieć parę cierpkich słów, gdy zauważyła, że oczy Anny są zaczerwienione od łez, a ruchy rąk pełne nerwowości.
- Co się stało, Anno? - spytała Maggie, zrzucając w pośpiechu płaszcz i parasol na podłogę i biorąc w ramiona drobną jamajską kobietę.
- Chodzi o Silvertona, panno Maggie - zaszlochała Anna. - Pan Roger zwolnił go dzisiaj.
- Och, Anno, tak mi przykro - powiedziała Maggie ze współczuciem. Wiedziała, że Silverton, wdowiec z dwójką dzieci, zakochał się w Annie i zamierzali się pobrać.
- Czy porozmawia pani z nim? - błagała Anna. - Jest w kuchni. Jest taki załamany. I taki zły.
- Oczywiście - odparła Maggie, rozmyślając po drodze, co też mogło popchnąć Rogera do takiego kroku. Silverton był bardzo Rogerowi oddany, a jego praca bez zarzutu. Już po chwili poznała całą historię. Otóż Roger dojrzał w migawce telewizyjnej charakterystyczną, potężną sylwetkę Silvertona w grupie protestującej przeciwko łamaniu praw obywatelskich.
- Powiedział, że żaden z jego służących nie będzie nigdy mącicielem porządku publicznego - dokończył Silverton, a na jego zwykle uprzejmej twarzy malowała się wściekłość. - To nie jest w porządku, panno Maggie. To nie po amerykańsku.
- Oczywiście, że nie jest - odparła Maggie z sympatią, jednocześnie myśląc intensywnie. Z całą pewnością sprawa nadawała się do sądu, ale wydawała się beznadziejna. Sąd uwierzy Rogerowi, który jest zbyt sprytny na to, by przyznać się do tak błahego powodu zwolnienia. - Oczywiście, kiedy wyrzucał cię z pracy, nie było przy tym świadków?
- Ależ byli, proszę pani. Zawołał Frenchie i Berniego, aby na moim przykładzie nauczyli się, czego nie wolno im robić. - Silverton pokręcił głową. -W jaki sposób mój Joseph ukończy teraz college? Mogę znaleźć pracę, ale na pewno gorzej płatną od tej u pana Rogera. On nie da mi dobrych referencji.
- Pozwij go - powiedziała Maggie. - Znajdę ci dobrego, taniego adwokata i nie martw się o czesne. Jeśli będzie trzeba, pokryję je. Idę teraz do siebie zadzwonić. Nie odchodź.
- Panno Maggie, nie mogę na to pozwolić… - zaczął Silverton, ale Maggie uciszyła go ruchem ręki.
- Owszem, możesz. To dla mnie bardzo ważne, może nawet bardziej niż dla ciebie.
Wbiegła na schody, a wszystkie wątpliwości opuściły ją nagle. Nie mogła pozwolić, aby ludzie pokroju Rogera Balfoura upokarzali takich jak Silverton. Przynajmniej dopóki ona może coś w tej sprawie uczynić.
Udało jej się złapać zaskoczonego telefonem Galena i szybko wyjaśniła mu, o co chodzi. Zgodnie z jej przypuszczeniem, miał w Nowym Jorku znajomego, który z pewnością pomoże Silvertonowi.
Kiedy Maggie podziękowała mu, Galen spytał:
- Nie zamierzasz chyba informować Rogera o tym, co zrobiłaś?
- Owszem, zamierzam - zmarszczyła brwi. - A co?
- Nie rób tego. Może sprawić twoim przyjaciołom poważne kłopoty - odparł Galen. - Nie byłby to pierwszy raz, kiedy szantażuje świadków.
- Ach tak. W porządku, załatwione. Ale miałabym ochotę dać mu po głowie.
Galen zakrztusił się ze śmiechu.
- Udam, że nie słyszałem tego, co powiedziałaś, gdyby mnie o to pytał. Dobrze, że zadzwoniłaś. Mam nadzieję, że Silverton wygra. Ma szczęście znajdując w tobie przyjaciółkę.
Ciepły ton Galena wlał nadzieję w serce Maggie. Kiedy zbiegała na dół do Silvertona, uderzyło ją coś jeszcze i zaczęła się śmiać. Jeśli Galen jest tak bystry, za jakiego go uważała, z pewnością zorientował się, że nie zamierza poślubić Rogera. Może to da mu wiele do myślenia?
Tego wieczora Maggie miała w planach wyjście z Rogerem na przyjęcie w domu pewnego dyrektora korporacji. Zdecydowała, że już najwyższy czas poinformować go o rezygnacji z małżeństwa.
Tuż przed jego przyjściem przebrała się w prostą czarną sukienkę. Do welwetowej sakiewki włożyła całą biżuterię, jaką od niego dostała, i zeszła na dół. Kiedy odezwał się dzwonek, otworzyła natychmiast.
- Witaj, Roger - powiedziała nadstawiając się do pocałunku w taki sposób, by dotknął jej policzka, a nie ust. - Wejdź. Muszę z tobą porozmawiać.
Wzięła go za rękę i posadziła obok siebie na sofie.
- Czy coś się stało? - spytał Roger dociekliwie. - Czy jesteś chora? Oczekiwałem, że włożysz dziś nieco inny strój.
- Nie, Roger, nie jestem chora - powiedziała powoli. - Nic mi nie jest. Ale, widzisz, podjęłam decyzję, którą… powinnam była podjąć już dawno temu. Niełatwo to powiedzieć, więc nie będę niczego owijała w bawełnę. Ostatnio wiele myślałam i postanowiłam, że, mimo iż serdecznie cię lubię, nie wyjdę za ciebie za mąż.
Roger patrzył na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy.
- Nie mówisz tego poważnie.
Maggie ujęła jego dłoń i poklepała ją delikatnie.
- Wiem, że to dla ciebie duże zaskoczenie - powiedziała drżącym głosem. - Zastanawiałam się, jak uczynić to łatwiejszym dla nas obojga, ale nie udało mi się. Tak, mówię poważnie.
- Coś się stało, kiedy byłaś w Zachodniej Wirginii. - Roger obserwował ją zmrużonymi oczami. - Czułem to, od kiedy wróciłaś. Czy poznałaś tam kogoś innego? Czy o to chodzi?
- Nie, nie o to - odparła Maggie z nadzieją, że to kłamstwo nie jest zbyt widoczne w wyrazie jej twarzy. - Wkrótce zamierzam zrezygnować z pracy modelki. A jeśli wyjdę za mąż, to będzie to ktoś, kto podzieli ze mną całe swoje życie. Nigdy nie mogłabym osiągnąć szczęścia, będąc tylko ozdobą twojego.
Najpierw Roger ze złością wyraził swe wątpliwości co do tego, że dotychczasowe luksusowe życie Maggie nie przynosiło jej satysfakcji. Potem, już czarujący, zaczął przekonywać, że ją uwielbia i że potrzebuje kogoś tak kochanego i słodkiego, aby odrywał go od problemów życia zawodowego, zamiast w nim uczestniczyć.
- Poza tym - dodał - dla osoby nie zorientowanej w szczegółach wszystko to musi wydawać się nudne i zbyt skomplikowane.
- Nie, jeśli jest wystarczająco inteligentna i zainteresowana - odrzekła Maggie, starając się zachować spokój. Bała się, że wpadnie w pułapkę i niechcący wyrzuci z siebie coś na temat Galena lub Silvertona.
- Czym mianowicie jesteś tak zainteresowana? - spytał Roger podejrzliwie.
Maggie wzruszyła ramionami.
- Po pierwsze, Bruce wspomniał mi, że masz jakieś kłopoty z ekologami z Zachodniej Wirginii. Mogłeś się domyślić, że, zważywszy na stan mojego ojca, mogłoby mnie to interesować.
- Ci ludzie to banda głupich idealistów - zasyczał Roger, wstając nagle. - Zrobiłem wszystko, czego wymaga prawo, aby moja fabryka była bezpieczna. Gdybym zrobił więcej, splajtowałbym, tysiące ludzi zostałoby bez pracy, a sytuacja ekonomiczna Zachodniej Wirginii byłaby jeszcze gorsza. Ci cholerni ekolodzy powinni zapoznać się z podstawowymi faktami. Pewna ilość trujących odpadów jest nie do uniknienia i jest konieczna, jeśli chce się mieć zysk i nie wypaść z kursu.
Nagle mała Carrie Bryant stanęła Maggie przed oczami.
- A co z trucizną, która zniszczyła strumienie i wodę źródlaną? - spytała cicho. - To też jest konieczne?
Roger nie spuszczał z niej wzroku.
- Mówisz dokładnie tak samo jak ten demagogiczny adwokat stamtąd, Galen Kendrick. - Z pogardą rzucił nazwisko. - Ten drań to nic innego jak cholerny mąciciel.
Dodał jeszcze parę obraźliwych komentarzy na temat charakteru i kompetencji Galena, czego Maggie wysłuchała patrząc na niego z otwartymi ustami. Taka pogarda ze strony Rogera znaczyła, że Galen nieźle zalazł mu za skórę, z pewnością dlatego, że miał rację. Ugryzła się w język, by nie powiedzieć Rogerowi dosadnie, co myśli o jego opinii. Nie pomogłoby to ani jej, ani Galenowi.
Wzruszyła ramionami.
- Nic o tym nie wiem, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia. Nie mogę za ciebie wyjść. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
Roger przemierzył nerwowo pokój.
- Nie zamierzam traktować tego jako ostatecznej decyzji, Maggie. - Mówiąc to, stanął przed nią. - Myślę, że twój pobyt w domu wytrącił cię przejściowo z równowagi, ale to minie i znów dostrzeżesz, że ze mną będzie ci najlepiej. Pomyśl jeszcze o tym.
Maggie pokręciła głową. Podniosła sakiewkę z biżuterią i wstała.
- Nie, Roger - powiedziała stanowczo. - Nie mam zamiaru. Moja decyzja jest ostateczna. Proszę. - Podała mu pakunek. - Myślę, że nie powinnam zatrzymywać tych kosztowności. Byłoby to nie w porządku.
Nie spuszczając z niej wzroku, Roger odepchnął jej rękę.
- Zatrzymaj je! - krzyknął tak głośno, jak nigdy dotąd. - Twoja decyzja nie jest ostateczna. Nie przyjmę tego.
Maggie nie wytrzymała już dłużej.
- Obawiam się, że będziesz musiał - powiedziała także podnosząc głos. Wcisnęła sakiewkę do kieszeni płaszcza Rogera. - Chciałam, aby to przebiegało spokojnie, ale skoro ty się o to nie starasz, ja także nie będę. Nie chcę już nawet przyjaźni z tobą. Nie chcę cię już nigdy widzieć. A teraz wynoś się! - Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. - Już!
Kiedy Roger podszedł do drzwi, zatrzymał się i spojrzał na nią zimnym wzrokiem. Jego niebieskie oczy przepełnione były nienawistnym chłodem, który nie pasował do słodkawego uśmiechu na jego ustach.
- Wygłupiasz się, Maggie - powiedział matowym głosem. - Mam nadzieję, że dla twojego własnego dobra twój brat przemówi ci do rozsądku.
- Możesz na to nie liczyć - wypaliła Maggie.
Kiedy z hukiem zamknęła za nim drzwi, poczuła nagłe dreszcze. Powinna ostrzec Bruce'a, że lada moment może się spodziewać wizyty Rogera.
Kiedy dzwoniła do brata, była przygotowana na długą tyradę z jego strony, ale ku jej zaskoczeniu był całkiem spokojny.
- Nie przejmuj się tym, Maggie - powiedział. - Poradzę sobie. - Po chwili milczenia zapytał niepewnie: - Kochasz Galena, prawda?
Teraz z kolei Maggie zawahała się. Czy powinna powiedzieć Bruce'owi prawdę? Gdyby powtórzył to Rogerowi, sprawy skomplikowałyby się jeszcze bardziej.
- No cóż… tak… rzeczywiście bardzo go lubię - wyjąkała wreszcie.
Zdziwiła się, gdy usłyszała serdeczny śmiech Bruce'a.
- Nie oszukuj, siostrzyczko - powiedział. - To jasne jak słońce, że go kochasz i nie martw się, nie zaszkodzę ci. Jest jednak jedna rzecz, o którą muszę cię prosić. To bardzo ważne. Jeśli Roger zwróci się do mnie z prośbą o pośrednictwo, spełnię jego żądanie. Potrzebuję jeszcze czasu, aby przygotować się na… nieuniknione. Byłoby bardzo pomocne, gdybyś przez jakiś czas udawała, że naprawdę zastanawiasz się nad tym, co ci powiem. Czy możesz to zrobić? Jak tylko będziesz mogła przestać grać, dam ci znać.
- Dobrze - przytaknęła Maggie, zdezorientowana, ale przyjemnie zaskoczona zmianą nastawienia Bruce'a. Czyżby Galen rozmawiał z nim? - Czy jest jeszcze coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
- Nie - odparł Bruce. - Po prostu trzymaj się. Kocham cię.
- Ja też cię kocham - powiedziała Maggie i odłożyła słuchawkę.
Była oszołomiona, ale szczęśliwa. Największe zmartwienie ma za sobą. A kiedy już wreszcie dowie się, co takiego Roger uczynił Bruce'owi, pożałuje, że kiedykolwiek ją spotkał. Teraz powinna zająć się przygotowaniami do zmiany zawodu. Po sprawie Silvertona kariera prawnicza wydawała jej się jeszcze bardziej pociągająca.
Po tygodniu zadzwonił Bruce i powiedział, że kontaktował się z Rogerem.
- Chce, abym poinformował go, czy już się opanowałaś. Czy masz jakiś pomysł, co mógłbym mu odpowiedzieć, aby uśpić jego czujność?
Maggie myślała intensywnie.
- Już wiem. Powiedz mu, że byłam rozhisteryzowana i rzuciłam słuchawką, ale że wspomniałam ci o planowanej wizycie w domu, w przyszłym tygodniu. Powiedz, że spotkasz się ze mną tam na miejscu i wybijesz mi to wszystko z głowy. Zobaczymy się za tydzień.
Minął miesiąc od jej pobytu w Zachodniej Wirginii. Nareszcie mogła opuścić Nowy Jork po raz drugi. Za dwa tygodnie będzie musiała wrócić tu raz jeszcze, na ostatni pokaz kolekcji wiosennej. Wtedy też zajmie się sprzedażą mieszkania i od tej pory będzie zjawiała się w Nowym Jorku jedynie po to, aby zakończyć wszelkie urzędowe sprawy.
Lecąc samolotem do domu miała mieszane uczucia: szczęścia i jednocześnie niepewności. Dobrze było wreszcie wiedzieć, jaki kierunek chce się obrać w przyszłości, z drugiej strony jednak, wielką niewiadomą pozostawał Galen. Skoro miłość Maggie była tak oczywista dla Bruce'a, musiała być też dostrzeżona przez Galena. A tymczasem on w swoich uwagach sugeruje, że małżeństwo nie leży w jego planach. No cóż, będzie musiała zaakceptować go jako przyjaciela, zbyt wiele wspólnych spraw ich łączyło. Tyle mogła się od niego nauczyć. Tymczasem jednak, zanim uda jej się stłumić uczucie, będzie unikać romantycznych sytuacji sam na sam. Galen, mimo że nie dąży do małżeństwa, najwyraźniej uważa ją za atrakcyjną kobietę, a pełne oddanie z jej strony jest tylko kwestią czasu.
Tym razem leciała przez Charleston, gdzie miał ją odebrać Bruce. Kiedy nie dostrzegła go w tłumie oczekujących, usiadła, by zaczekać. Po chwili zobaczyła w oddali znajomą sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny. Poczuła silne ukłucie w sercu, które zaczęło bić jak oszalałe.
- Tylko spokojnie - mruknęła pod nosem. - Galen z pewnością przyszedł po kogoś innego. - Obserwowała, jak zbliża się w jej kierunku, a jego szeroko rozstawione szare oczy prześlizgują się po twarzach pasażerów. Maggie zacisnęła usta. Siedziała bez ruchu, marząc tylko o tym, by wstać, rzucić mu się na szyję i razem z nim wrócić do domu. Wtedy ich oczy spotkały się. Galen uśmiechnął się i przebijając się przez tłum dotarł do niej.
- Przepraszam za spóźnienie. Dopiero przed pół godziną dowiedziałem się, że mam cię odebrać. - Widząc oszołomienie na twarzy Maggie zmarszczył brwi. - Czy jesteś aż tak rozczarowana, widząc mnie zamiast Bruce'a?
- Na Boga, nie! - uśmiechnęła się promiennie. - Jestem tylko… zaskoczona. Jak to się stało, że to ty przyjechałeś po mnie? - spytała. Czyżby stosunki Galena z Bruce'em poprawiły się na tyle? - Czy to on prosił cię o to? Czy coś mu się stało?
Galen roześmiał się.
- Nie, ale z tego co zrozumiałem, ma awarię samochodu. Zadzwonił do twojej matki, a ona do mnie. Miała szczęście, że mnie złapała. Właśnie wyruszałem do Spring Mountain.
- Naprawdę? - spytała Maggie podejrzliwie. - Wyglądasz raczej, jakby oderwano cię od pracy.
Dostrzegłszy wzrok Maggie utkwiony w jego brodzie, Galen przesunął po niej ręką.
- O cholera, zapomniałem się ogolić, tak? Mówiłem ci, że jestem roztargniony. Chodźmy stąd. Mamy tu piękną wiosenną pogodę. Jak tylko przywitasz się z rodzicami, pojedziemy do Haven Hill na konną przejażdżkę. Mam ze sobą strój do jazdy.
Sama z Galenem. Romantyczna sceneria. Dokładnie to, czego należało unikać, pomyślała Maggie.
- Nie mogę - wysapała, starając się za nim nadążyć. - Muszę się rozpakować. Nie mogę pozwolić, abyś tak długo czekał.
Galen popatrzył na nią z uniesionymi brwiami.
- Nie musisz się od razu rozpakowywać - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale ja wciąż nie mam stroju do konnej jazdy - zaprotestowała słabo.
- To, co miałaś na sobie ostatnio, będzie w sam raz.
Maggie westchnęła. Zanim dojadą do Spring Mountain, będzie musiała wymyślić jakiś inny pretekst. Rodzice na pewno nie pomogą jej. Wysłaliby ją z Galenem nawet na koniec świata, gdyby mieli gwarancję, że to ich połączy.
- Co słychać w Nowym Jorku? - spytał w drodze Galen. - Czy Silverton skontaktował się z prawnikiem?
- Tak, ale nie znam dalszego ciągu.
- Na pewno dowiesz się od Rogera, jeśli coś się wydarzy - odparł szorstko.
- Mhm… Tak myślę. - Maggie poczuła nagle lęk. Przypomniała sobie, że Galen nic nie wie o jej zerwaniu z Rogerem. Skoro Bruce prosił ją, by zachowała na razie dyskrecję, uznała, że Galen nie powinien się o tym dowiedzieć. Nie, żeby miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie, ale…
Zmieniła temat i spytała:
- Jak tam Carrie?
- Niedobrze - skrzywił się. - Znów jest w szpitalu. Właściwie nie ma nadziei, ale trzyma się jeszcze. Bardzo chce cię zobaczyć.
- Och, powinniśmy byli pojechać tam prosto z lotniska. - Maggie była wstrząśnięta. - Biedne maleństwo. Odwiedzę ją jutro.
Galen ścisnął jej rękę.
- Musisz być silna. Tracimy ją.
Oczy Maggie wypełniły się łzami. Skinęła głową i powiedziała:
- Rozumiem.
Wiedziała, że Galen podziela jej uczucia, że oboje przeżywają to tak, jakby odchodziło ich własne dziecko.
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Galen natychmiast oświadczył, że porywa ją na przejażdżkę, a Maggie z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie zdoła wymyślić żadnej wymówki. Kiedy już przebierała się w swoim pokoju, przemknęło jej przez myśl, że może podświadomie nie chciała uniknąć tej wyprawy. No cóż, tak, czy inaczej, będzie musiała na siebie uważać.
Sheila Kendrick powitała ich z właściwym sobie entuzjazmem. Skarciła Galena za nie ogoloną twarz, a gdy tylko doprowadził się do porządku, wysłała ich w drogę.
Już na koniu Galen spytał:
- Jedziemy znów do Bald Knob?
Na myśl o tym pięknym odosobnionym miejscu Maggie ogarnęła panika.
- Mhm, a może pojedziemy w jakieś nowe miejsce? - spytała, czerwieniąc się pod wpływem lekko ironicznego, pełnego zrozumienia uśmiechu Galena.
- W porządku. Jedź za mną.
Maggie wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim, powtarzając sobie w myślach, że będzie spokojna, chłodna i opanowana. Nawet gdyby miało ją to zabić, a czuła, że mogłoby z łatwością. Była tak bardzo skoncentrowana na swoim niepokoju, że omal nie umknęło jej uwagi widoczne zdenerwowanie Galena. Był w nim jakiś pośpiech, jakby nie mógł doczekać się, kiedy już dotrą na miejsce.
Gdy znaleźli się na szczycie wzniesienia, Galen zeskoczył z konia i sięgnął po wodze Val.
- Zeskakuj. Przywiążę je do drzewa. Usiądziemy sobie, pogrzejemy na słońcu i nacieszymy się widokiem.
Galen wyjął kocyk spod siodła konia, rozłożył go na ziemi i podał Maggie rękę.
- Usiądźmy. - Pociągnął ją za sobą, potem objął ramieniem i wtulił się policzkiem w jej włosy.
- No, powiedz sama, czy to nie lepsze niż rozpakowywanie się?
- O, tak - Maggie z trudem panowała nad drżeniem głosu. Mogłaby jeszcze teraz odsunąć się, ale czy naprawdę ma na to siłę? Była w pułapce, zupełnie bezsilna.
Jak we śnie, Galen ocierał się policzkiem o jej włosy, objął ją drugą ręką i przyciągnął bliżej. Czuła, jak pochyla głowę i po chwili dotyka jej policzka ustami. Zadrżała, a jej twarz sama zwróciła się w jego stronę. Utopiła wzrok w szarości oczu Galena. Jego miękkie wargi obiecywały słodycz. Jej usta rozchyliły się. Czuła, jak odpływa gdzieś, nie mogąc znieść oczekiwania na ich połączenie.
I wtedy to nastąpiło. Westchnęła z zachwytu i, mimo zamkniętych oczu, ujrzała nagle strumień jasnych ogników, przypominających iskry. Zarzuciła ręce na ramiona Galena i objęła go łapczywie. Język Galena wypełnił jej usta, a jego dłoń znalazła się pod jej swetrem. Rzeka pożądania porwała Maggie ze sobą, aż jęknęła z rozkoszy. Wtedy Galen przywarł do niej całym ciałem, a po chwili zdarł z niej sweter i rzucił go za siebie. Porwał ją w ramiona i odnalazł jej usta swoimi. Po chwili wargi mężczyzny rozpoczęły powolną wędrówkę w dół, znacząc swą drogę delikatnymi pocałunkami. Jego ruchliwe palce zdawały się razić prądem rozpaloną skórę Maggie. Pragnie go, och, jak bardzo go pragnie, zdołała pomyśleć, bliska ekstazy.
Galen rozpiął guzik jej spodni i rozsunął suwak. Głęboki, gardłowy okrzyk wydobył się z ust Maggie.
- Nie! - krzyknęła. Wyrwała się spod jego ciężaru i usiadła, podkurczając kolana i chowając w nich twarz. - Nie mogę - zaszlochała potrząsając głową.
- Maggie, co z tobą? - spytał Galen ochrypłym z pożądania głosem.
- Nie chcę - wydusiła z siebie, podnosząc zalaną łzami twarz. Był zdezorientowany. - Ja… ja sama nie wiem, czego chcę - powiedziała. - To nie jest… Nie jestem gotowa. Nie jestem pewna… Przepraszam. - Pochyliła się na bok i chwyciła sweter. Drżącymi rękami wciągnęła go na siebie i wstała. - Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Wiedziałam, o co ci chodzi. To pomyłka. Nigdy więcej tego nie zrobię.
Twarz Galena pociemniała.
- Do cholery, Maggie, pragnęłaś tego tak samo jak ja - powiedział przez ściśnięte gardło. - Co to za żałosna gra? To do ciebie niepodobne.
- Wszystko jest takie pogmatwane - odparła Maggie kręcąc głową. - Nie wiem, czego chcę.
Dobry Boże, jak mogła tak kłamać? Cierpienie i złość w oczach Galena były dla niej nie do zniesienia.
- Chciałabym już wrócić do domu - powiedziała i podeszła do swojego konia.
Droga powrotna była jedną wielką torturą. Galen milczał z zaciśniętymi ustami. Na jej powściągliwe zaproszenie, by wstąpił do rodziców, odmówił kurtuazyjnym „nie, dziękuję” i odjechał tak szybko, że ledwo zdążyła zamknąć drzwi samochodu.
- Galen nie wstąpił? - spytała matka, gdy Maggie stanęła w progu.
- Nie, jest zajęty - odrzekła, mijając ją szybko, tak aby nie zdążyła zauważyć łez napływających do oczu.
- Rozpakuję się - rzuciła przez ramię.
Weszła do swego pokoju, zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Tak dalej być nie może. Nie wytrzyma tego.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Maggie nie zmrużyła oka tej nocy, przeznaczając ją na rozmyślania. Myśli jej krążyły wokół różnych spraw, ale zawsze wracały do punktu wyjścia. Musi wyjaśnić wszystko Galenowi, powiedzieć mu o swojej decyzji i zacząć wszystko od nowa. Dość już kłamstw. A gdyby rozmowa zeszła na tematy zasadnicze, powie mu, że choć wolałaby małżeństwo, zgodzi się na każdy rodzaj związku, jaki będzie odpowiadał Galenowi. Jedno było dla niej oczywiste. Nie może bez niego żyć.
Następnego ranka Maggie ubrała się w kolorową sukienkę w turkusowe wzory, włożyła ozdobne kolczyki i naszyjnik z wyrytymi małymi słonikami pośrodku. Chciała, by jej strój był jaskrawy i wesoły, by spodobał się Carrie.
W drodze do szpitala Maggie wstąpiła do sklepu z zabawkami i wybrała miękkiego brązowego misia.
Carrie leżała w łóżku w dużym, pełnym słońca pokoju, który oprócz niej zajmowała jeszcze jedna chora na raka dziewczynka.
John i Susan Bryant byli na miejscu i Susan grała z córką w karty. Na widok Maggie twarz Carrie rozpromieniła się.
- Wiedziałam, że do mnie przyjdziesz - powiedziała wyciągając ręce.
- Witaj, kochanie - zawołała Maggie, tłumiąc łzy. - Miałaś rację. Przywiozłam ci małego przyjaciela do przytulania.
- Dziękuję ci, Maggie. - Carrie przyciskała misia do policzka. - Jest taki mięciutki.
Potem zaproponowała Maggie grę w słówka, którą przerwało nadejście lekarza.
Przedstawił się jako doktor Grant. Przejrzał kartę Carrie i rozmawiał z nią chwilę. Był mężczyzną w średnim wieku i z wyrazu jego twarzy Maggie zorientowała się, że niezależnie od tego, z iloma podobnymi przypadkami miał do czynienia, nie zobojętniał na ich los. Dogoniła go na korytarzu.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć, jaki jest stan Carrie? Jestem przyjaciółką Galena Kendricka.
Lekarz potrząsnął głową.
- Szczerze mówiąc, możemy jedynie liczyć na cud. - Spojrzał na Maggie z zainteresowaniem. - Czy ja pani skądś nie znam?
- Możliwe - odparła wymijająco. - Czy na pewno zrobiono już wszystko, co było możliwe? Nie sugeruję, że coś zostało zaniedbane, ale może są jeszcze jakieś dostępne metody, które można by było wypróbować?
Doktor Grant uśmiechnął się.
- Już wiem, pani jest modelką. Widziałem pani twarz na stoliku kuchennym u siebie w domu. Moja żona kolekcjonuje wszystkie pisma kobiece.
- To ja - westchnęła Maggie. - A więc co z Carrie?
- Jest pewna nowa terapia eksperymentalna. Rezultaty są obiecujące. Problem leży w tym, że Carrie musiałaby być przeniesiona do szpitala w Pensylwanii. Gdyby ją tam zaakceptowano, główną część kosztów leczenia pokryłby rząd. Tymczasem rodziców nie stać na te wstępne starania, a nie mają już odwagi zwracać się do Galena. On deklarował się, że chętnie pokryje koszty tego przedsięwzięcia, ale nie mogę ich do niczego zmuszać.
- Może zgodzą się na moją pomoc - odparła Maggie. - Gdyby tak się stało, czy sądzi pan, że Carrie byłaby przyjęta?
- Tak mi się zdaje. Lekarz, który się tym zajmuje, to mój syn.
- Zobaczę, co się da zrobić.
- Proszę informować mnie na bieżąco - powiedział doktor z powagą. - Nie mamy zbyt wiele czasu.
- Oczywiście - obiecała Maggie.
Zacisnęła usta i poszła w stronę pokoju Carrie. Jak przekonać Bryantów, żeby przyjęli jej pomoc? Przecież prawie jej nie znają. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł i uśmiechnęła się. Weszła do pokoju Carrie i po kolejnej partyjce gry z dziewczynką poprosiła Johna i Susan na stronę. Zrelacjonowała im swoją rozmowę z doktorem Grantem i wystąpiła ze swym pomysłem.
- Mam fundację - powiedziała - która pomaga ubogim rodzinom w finansowaniu leczenia dzieci z dala od domu. Jeśli chcielibyście spróbować nowego leczenia w przypadku Carrie, chętnie pomożemy.
Wyraz wdzięczności na twarzy Bryantów był dla niej największą możliwą nagrodą. W niespełna godzinę ustalili z doktorem Grantem plan działania.
Maggie wracała szczęśliwa, choć nieco oszołomiona. Jak tu, na Boga, utworzyć teraz fundację? Potrzebowała prawnika. Wybór nie sprawił jej trudności.
Parę minut po pierwszej znalazła się w biurze Galena.
- Bardzo mi przykro, panno Preston, ale właśnie minęła się pani z nim. Całe popołudnie będzie w sądzie.
- Szkoda - odparła Maggie. - Czy potem wróci tutaj?
- Wątpię. Czy chciałaby pani zostawić wiadomość?
- Nie, skontaktuję się z nim później.
Zbliżała się piąta, gdy dotarła do domu Galena. Na podjeździe nie było jego samochodu. Kiedy tylko wysiadła z wozu, Betsy podbiegła do niej, szczekając i machając ogonem, wiodąc za sobą cztery puchate szczeniaczki na krótkich nóżkach.
Maggie usiadła na werandzie, a szczeniaki obskoczyły ją, starając się wdrapać na jej kolana.
Kiedy wybiła szósta, a Galena wciąż nie było, Maggie zaczęła się martwić, że może postanowił zjeść kolację na mieście. Miała ze sobą trochę jedzenia kupionego z nadzieją, że Galen pozwoli jej ugotować posiłek. Podeszła do drzwi. Były zamknięte.
Przypomniała sobie wówczas, że w filmach telewizyjnych bohaterowie często otwierają drzwi za pomocą karty kredytowej. Szybko wyjęła swoją. Jak to się robi? Wsunąć do środka, przyciągnąć lekko do siebie i…
- No i co? - powiedziała, uśmiechając się do siebie, gdy drzwi puściły. - Oto wkroczyłam na drogę przestępstwa.
Wniosła do kuchni torbę z zakupami, zapaliła światło i zaczęła chować produkty do lodówki. Skończyła w momencie, gdy zza okna doleciał warkot motoru, a w chwilę później głos Galena witającego się z Betsy. Usłyszała na schodach jego kroki. Serce łomotało jej w piersi i musiała oprzeć się o blat. Drzwi otworzyły się z hukiem i wkroczył Galen, rzucając swą teczkę na środek pokoju. Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie, miotając wściekłe spojrzenia.
Maggie zaniemówiła z przerażenia. Galen najwyraźniej zauważył jej samochód i stąd ta wściekłość. Powoli uniósł głowę i na jego twarzy pojawił się wyraz kompletnego zdumienia.
- Maggie, na Boga, co ty tutaj robisz?
Uczucie ulgi sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. A więc nie widział, że przyjechała.
- Czy to jedyny znany ci sposób powitania? - spytała.
Galen przejechał dłonią po i tak już potarganych włosach.
- Nie, ale myślałem, że zamknąłem drzwi. Jeśli zapominam już o takich rzeczach…
- Nie zapomniałeś - pospieszyła z odpowiedzią. - Sama włamałam się do twojego domu za pomocą karty kredytowej. Myślę, że potrzebujesz lepszych zamków.
- Pewnie tak. - Galen opadł na krzesło. - Mam ochotę na drinka. Napijesz się ze mną?
- Tak, oczywiście. Gdzie są alkohole i czego byś się napił? - spytała. - Ja jestem barmanem.
- W szafce nad lodówką. Dla mnie szkocka z lodem.
Maggie nalała Galenowi mocną whisky, do swojej zaś dodała wody.
- Dziękuję - powiedział ze słabym uśmiechem, gdy postawiła przed nim szklankę. Pociągnął łyk i patrzył na nią, gdy siadała przy stole naprzeciwko. - Wyglądasz dziś prześlicznie. Czy odwiedziłaś Carrie?
- Tak. To jeden z powodów, dla których jestem tutaj. Potrzebuję dobrego prawnika.
Gdy uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, wyjaśniła mu wszystko.
- Nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać, Maggie. - Galen pokręcił głową. - Po wczorajszym dniu nie byłem pewien, czego jeszcze można się po tobie spodziewać.
- Wiem - powiedziała Maggie czerwieniąc się i unikając jego wzroku. - To drugi powód mojej wizyty. Ale co powiesz o tej fundacji? Czy to będzie bardzo trudne? Pieniądze potrzebne są Bryantom natychmiast.
- Będziemy starali się działać jak najszybciej - odparł Galen - ale to może być skomplikowane. Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale wiem, do kogo się udać. W tym czasie musisz zdecydować, jaki rodzaj działalności charytatywnej będziesz prowadzić i ile pieniędzy zainwestujesz. Powinnaś mieć także kogoś do pomocy. Chyba że chcesz się tym zająć osobiście.
Oczy Maggie rozjaśniły się.
- Czemu nie? Z niewielką pomocą powinnam sobie poradzić. Po sprzedaży mieszkania będę miała do dyspozycji parę milionów, mogę także wystawić moje akcje. Zamierzam też zbierać fundusze.
- Czy poważnie myślisz o sprzedaży swojego mieszkania? - zapytał Galen, patrząc na nią z uwagą.
- To już postanowione - odrzekła zadowolona, że rozmowa schodzi na temat jej najnowszych decyzji. - Okłamałam cię wczoraj. Już wiem, czego chcę. Dokładnie wiem.
Opowiedziała mu wszystko, co się ostatnio wydarzyło, łącznie z prośbami Bruce'a, by przez jakiś czas zwlekała z ostatecznym porzuceniem Rogera.
- To jedyne usprawiedliwienie mojego wczorajszego kłamstwa; wiem, że niewystarczające. Powinnam była ci to od razu powiedzieć. Nie wiem, do czego zmierza Bruce, ale chcę, by wyjaśnił mi to jak najprędzej, bo pragnę pozbyć się Rogera na zawsze. Koniec i kropka.
- Rozumiem to - powiedział Galen ze wzrokiem utkwionym w swojej szklance, którą obracał w ręku, mieszając lód. - Dałbym jednak Bruce'owi nieco więcej czasu. Wygląda na to, że naprawdę ciężko pracuje nad rozwiązaniem swojego problemu.
Maggie westchnęła.
- Dobrze. To już wszystko, co chciałam ci powiedzieć, ale przywiozłam również trochę mięsa i grzybów, gdybyś miał ochotę na kolację. Wyglądasz na bardzo zmęczonego.
- Bo jestem. Steki to dobry pomysł. W czasie, gdy będziesz je szykowała, napiję się jeszcze i przejrzę gazety.
Nalał sobie kolejnego drinka i poszedł do salonu, zostawiając Maggie w kuchni. Pomyślała z uśmiechem, że tak pewnie wyglądałoby ich wspólne życie. Nie zanudzając go pytaniami, znalazła wszystkie potrzebne naczynia i w niespełna godzinę później zawołała Galena na kolację.
- Bardzo dobre - powiedział, kosztując jedzenie.
Jadł w milczeniu z takim apetytem, że Maggie zaczęła podejrzewać, iż nie miał nic w ustach od śniadania. Z jego zmęczonych oczu zorientowała się, że prawdopodobnie nie spał tej nocy. Prawie zapomniała, że ona także nie zaznała snu.
- Jesteś wycieńczony - powiedziała, gdy skończył jeść. - Jeśli chcesz, posprzątam w kuchni i pojadę do domu, żebyś mógł jak najszybciej się położyć.
Galen zwrócił na nią swe szare oczy i przyjrzał się jej uważnie.
- Maggie, jestem zmęczony i raczej małomówny. Zwłaszcza wtedy, gdy przegrywam sprawę. Jeśli cię nudzę, jedź do domu, kiedy tylko zechcesz.
Maggie poczuła się tak, jakby oblano ją nagle zimnym prysznicem.
- Och, Galen - szepnęła. - Tak mi przykro. Jakie to bezmyślne z mojej strony. Siedzę tu i opowiadam ci o jakichś bzdurach, podczas gdy ty masz takie zmartwienie. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nie mieści mi się w głowie, że kiedykolwiek przegrywasz.
- Nigdy tego nie zakładam, ale zdarza się.
- Chciałbyś o tym porozmawiać?
- Nie teraz - zaprzeczył ruchem głowy. - Najpierw muszę uporać się sam ze sobą. - Wstał i przeciągnął się. - Wezmę prysznic, pójdę do łóżka i popatrzę chwilę na jakieś głupoty w telewizji. Jak chcesz, przyjdź do mnie. Jest tam wygodny fotel. Albo, jeśli wolisz, jedź do domu. Żaden ze mnie dzisiaj kompan.
- Przyjdę, jak tylko sprzątnę w kuchni - powiedziała natychmiast.
Szybko uporała się z robotą w kuchni. Już miała wchodzić po schodach, kiedy Gałen poprosił ją jeszcze o przyniesienie aspiryny. Gdy dotarła na górę, był w łóżku. Siedział oparty wysoko na poduszkach, by móc oglądać telewizję, ale wyglądało na to, że nie jest w stanie skoncentrować się na programie.
Widok leżącego w pościeli, tak zmęczonego i bezbronnego Galena sprawił, że miała ochotę wziąć go w ramiona i pocieszyć, a kiedy jej wzrok padł na jego szerokie ramiona i obnażony, owłosiony tors, poczuła, że drży. Czyżby nic na sobie nie miał? Tylko spokojnie, ostrzegła samą siebie, zbliżając się do niego z tacą.
- Proszę szanownego pana - powiedziała. - Boli cię głowa? - Nalała mu szklankę wody i podała aspirynę.
- Dziękuję. Czuję się tak, jakby ktoś rozwalał moją głowę siekierą i wiązał mi ciężarek na karku. To powinno pomóc.
- Biedne maleństwo - wyszeptała Maggie ze współczuciem, po czym, pod wpływem jego spojrzenia, zaczerwieniła się po same uszy.
- Maleństwo? - spytał unosząc brwi.
- Tak tylko powiedziałam - odparła sztywno. - Pamiętam, że kiedyś mnie tak nazwałeś, a poza tym zwracałam się w ten sposób do Bruce'a, gdy był chory. - Wykrzywiła twarz. - On też tego nie lubił.
Galen uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Ależ nie było w tym nic złego.
Zachęcona taką odpowiedzią zaproponowała:
- Jeśli chcesz, zrobię ci masaż pleców i szyi. Kiedyś robiłam taki Bruce'owi, gdy był zmęczony rąbaniem drzewa lub innymi pracami. Mówił, że to pomaga.
- Dobrze - powiedział Galen po chwili, wpatrując się tępo w jakąś reklamę.
- Nienawidzę tej reklamy - powiedział z niechęcią, po czym przekręcił się na brzuch, unikając wzroku Maggie. - Robi mi się niedobrze, gdy na nią patrzę.
Maggie zaśmiała się.
- Nie dziwię się teraz, że twoja sekretarka nazywa cię gburem. Odpręż się.
Położyła dłoń na granicy szyi i ramion Galena i zaczęła ugniatać jego plecy. Mięśnie były napięte i twarde jak stal, ale jego skóra była ciepła i gładka, jakby obiecując Maggie, że już wkrótce uda jej się także rozmasować sztywne muskuły Galena. Z przykrością uświadomiła sobie nagłe, jak bardzo napięta jest ona sama - tak bardzo, że żaden masaż nie przyniósłby jej ulgi. Móc go dotykać, pieścić, masować potężne ramiona, wszystko to wywoływało rzekę nie spełnionych pragnień… Tak chciała przytulić się do niego policzkiem, całować jego plecy i to miejsce w zagłębieniu szyi, gdzie mokre jeszcze po kąpieli włosy skręciły się delikatnie. Tymczasem jej palce uciskały jedynie jego kręgi powolnymi ruchami w przód i w tył, w górę i w dół. Kilka razy Gałen cicho westchnął z ulgą, a Maggie zastanawiała się, czy były to tylko oznaki ustępowania bólu, czy też może on także czuł przepływające między nimi fale.
Maggie poczuła, jak twarde ramiona Galena stopniowo miękną. Leżał teraz cicho, a jego oddech był głęboki i regularny. Spał. Dziewczyna ostrożnie zdjęła ręce z jego ramion. Zaczęła okrywać go kołdrą, lecz zatrzymała się nagle. Pochyliła głowę i delikatnie pocałowała jego ramię.
- Kocham cię, Galenie - wyszeptała.
Podniosła się i usiadła powoli, tak aby nie poruszyć łóżkiem. Oparła głowę na poduszce obok i, patrząc na jego ciemne włosy tak blisko swej głowy, westchnęła głęboko. Nie było to, oczywiście, „bycie razem w łóżku”, ale musiała się tym zadowolić. Czując przyjemne ciepło, zamknęła oczy i szczęśliwa zasnęła. Zerwała się nagle, słysząc dźwięk telefonu na stoliczku obok.
- Halo? - Odebrała już po pierwszym dzwonku. W odpowiedzi usłyszała jedynie dźwięk odkładanej słuchawki. W tej samej chwili poczuła na sobie ramię Galena.
- Kto to był? - spytał zwracając w jej kierunku zaspane oczy.
- Nie wiem. Ktoś się rozłączył - odparła. - Pewnie pomyłka.
Galen otworzył szerzej oczy.
- Ciągle tu jesteś. - Cofnął ramię. - Która to godzina? - Spojrzał na stojący przy telefonie budzik.
- Prawie północ. Nie zamierzałem przespać całego wieczoru.
- Byłeś potwornie zmęczony - powiedziała Maggie, powstrzymując się, by nie odgarnąć włosów opadających mu na czoło. - Jak twoja głowa?
- Już mi przeszło. To chyba twój masaż tak mnie zwalił z nóg. - Powoli otrząsał się ze snu i patrzył na Maggie z ciekawością. - Czy chciałabyś zostać na noc? - zapytał.
Maggie poczuła nagle zawrót głowy. Schrypnięty głos Galena i srebrzysty blask w szarych oczach sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Wyciągnęła rękę i czule odgarnęła z jego czoła niesforny kosmyk czarnych włosów.
- A chciałbyś?
- Usiądź na chwilę - poprosił.
Zastanawiając się, do czego zmierza, Maggie uniosła się posłusznie. Galen poprawił poduszki, potem otoczył ją ramieniem i, układając się wygodnie, przyciągnął ją do siebie.
- Opowiedz mi o swojej sypialni w Nowym Jorku. - Mówiąc to, delikatnie gładził ją po twarzy. - Często próbowałem ją sobie wyobrazić.
- Co takiego? - wyjąkała Maggie.
Była bardzo zmieszana leżąc tak w ramionach Galena, w jego łóżku, oddzielona od jego ciała jedynie cienką pościelą. Z jednej strony gorąco pragnęła pozbyć się dzielącego ich materiału, z drugiej zaś drżała z irracjonalnego strachu, że stanie się to, zanim będzie gotowa, zanim powie mu to wszystko, o czym pragnęła mu powiedzieć.
- Mhm… - zamruczał Galen, całując lekko jej usta. - Zastanawiałem się, czy twoje ściany są złocone i ozdobione lustrami tak, że możesz widzieć się ze wszystkich stron.
- Broń Boże, nie! - krzyknęła Maggie. - Myślisz, że jestem aż tak próżna? To po prostu duży, przestronny pokój. Dom jest stary, więc sklepienia są wysokie. Architekt musiał przechodzić wtedy przez okres brzoskwiniowy, czy jak to tam nazwać, bo wszystko jest utrzymane w tej tonacji.
- To brzmi interesująco. - Galen wodził oczami po twarzy dziewczyny, potem zatrzymał wzrok na jej ustach. Znów pocałował je delikatnie. - Czy twój dom jest duży?
- Jest… niech pomyślę. - Tak bardzo kręciło jej się w głowie, że z trudem mogła się skupić. Prowadził z nią jakąś grę. Co go mogło obchodzić, jak duży jest jej dom? Jakie to w końcu miało znaczenie? - Nie pamiętam - powiedziała marszcząc brwi. - Galen, chcę z tobą o czymś porozmawiać.
Galen przyciągnął Maggie bliżej, objął ją drugim ramieniem i z ustami na jej czole zapytał:
- Tak? A o czym?
O czym? O Boże, co ona właściwie chciała powiedzieć? Maggie uniosła lekko głowę, potem pogładziła ręką policzek Galena, przesuwając palec po jednej z jego ciemnych brwi. Jej dłoń przeniosła się dalej ku nasadzie nosa, badając jego kształt, wreszcie spoczęła na ustach, obrysowując ich linię. Przez cały ten czas czuła na sobie uważny wzrok mężczyzny.
- O… nas - powiedziała wreszcie z trudem, podnosząc wzrok. - Chcę wiedzieć, dokąd zmierzamy. Dopóki jesteś przy mnie, nie dbam o to, ale chcę wiedzieć, co będzie dalej.
Galen uśmiechnął się.
- Maggie, nikt nigdy nie istniał dla mnie oprócz ciebie. Nigdy nie istniał i nigdy nie będzie istnieć. Zdaje mi się, że wiem, dokąd zmierzamy, ale chciałbym zostawić ci czas do namysłu. Czy to jest jakaś odpowiedź?
Maggie skinęła głową, przepełniona szczęściem. Zarzuciła Galenowi ręce na szyję i przywarła do niego. Nie była to dokładnie taka odpowiedź, jaką sobie wymarzyła, ale prawie taka. Nie potrzebowała już czasu do namysłu, ale nie mogła winić Galena za ostrożność, zważywszy choćby jej własne, wczorajsze zachowanie.
- Maggie? - Galen szepnął prosto do jej ucha.
- Tak?
- Udusisz mnie.
Natychmiast rozluźniła uścisk i oderwała się od Galena. Roześmiał się.
- Chciałabyś zdjąć ubranie i wskoczyć pod kołdrę?
- Tak - odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
- Pomogę ci - zaproponował Galen.
W parę chwil później, sycąc wzrok odsłoniętym przez siebie widokiem, westchnął z głębokim zadowoleniem.
- Cudownie - powiedział. Jedną ręką wysunął spod Maggie pościel i okrył ją niedbale. Poprawił się na poduszce i opierając na łokciu przyglądał się
Maggie, która właśnie zwróciła wzrok w jego stronę.
- A teraz, albo będziesz tu leżała bez ruchu jak myszka, albo wiesz, co się stanie.
- Myślę, że to nic nie da - odpowiedziała Maggie.
Czuła, że ciepłe ciało Galena czeka na nią i drżała z pragnienia. Odwróciła się na bok i przysunęła bliżej, nie mogąc oderwać oczu od gorącego spojrzenia mężczyzny. Znów wodziła dłonią po jego twarzy, liniach oczu i podbródka, małej ciemnej plamce w kąciku ust.
Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie tak, że zabrakło jej tchu. Odkryła wówczas, że Galen niczego na sobie nie ma i że pożąda jej równie silnie jak ona jego. Radość i pragnienie zawładnęły jej ciałem. Już za chwilę pozna szczęście pełnego oddania. Lecz właśnie wtedy Galen przestał się spieszyć i, patrząc na nią oczami przepełnionymi szczęściem i radością, połaskotał ją lekko. Zachichotała w odpowiedzi.
- Przestań - powiedziała, a on, roześmiany, przyciągnął ją mocniej.
Złączeni uściskiem obracali się na łóżku jak rozbawione szczenięta, raz jedno, raz drugie na górze. Wreszcie Galen zatrzymał Maggie pod sobą.
- Och, Maggie, najdroższa, tak bardzo cię pragnę - powiedział zduszonym głosem, obsypując jej twarz deszczem pocałunków.
- Ja też cię pragnę - odpowiedziała, kołysząc jego twarz w dłoniach. - Jestem tylko twoja - wyszeptała.
- Wiem. - Bardzo powoli, nadal trzymając ją w ramionach, położył się na boku. - Ale myślę, że powinniśmy się zatrzymać. - Odgarnął włosy z jej rozpalonej twarzy i uśmiechnął się w odpowiedzi na jej zdumione spojrzenie.
- Dlaczego? - spytała nieprzytomna z pragnienia. - Dlaczego? Nie jesteś chyba sadystą? A może mścisz się za wczoraj?
- Nie. I przepraszam za to, co stało się wczoraj. Pragnąłem cię tak bardzo, że nie panowałem nad sobą. Całą noc nie spałem, myśląc o tym, że potraktowałem cię jak brutal. Chcę tylko, żeby wszystko między nami było idealnie czyste. Jeśli zostaniemy kochankami, nie będzie już nigdy odwrotu - powiedział poważnie. - Nie będzie odwrotu, rozumiesz?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała niecierpliwie. - Ale dlaczego nie teraz? Dlaczego myślisz, że chciałabym się wycofać?
- Powiedz mi - spytał, wciąż pieszcząc jej twarz delikatnymi pocałunkami - czy gdybym pojawił się w twoim życiu powiedzmy rok temu i błagał cię, abyś wszystko rzuciła i została ze mną, zrobiłabyś to?
- Przestań, Galen. - Maggie usiadła i odepchnęła go. - To nie czas na głupie pytania. Skąd mogę wiedzieć, co bym zrobiła. Przede wszystkim ty byś nie przyszedł. To nie w twoim stylu.
- Mylisz się. Myślałem o tym. Wiele razy. Więc odpowiedz mi. Co byś zrobiła?
Maggie patrzyła na niego. Boże, skąd mogłaby wiedzieć?
- Nie wiem, Galen, naprawdę. Byłam wtedy taka głupia. Nie wiem.
- Nie głupia, Maggie - powiedział Galen biorąc ją w ramiona. - Nie ty. Tak czy inaczej, poczekajmy jeszcze trochę, dobrze? Na szczęście nie grozi nam rozłąka, chyba że ty tego będziesz chciała.
- Dobrze, ale ja już się zdecydowałam. Jestem gotowa przejść z tobą przez wszystkie etapy, jakie wymyślisz, ale to niczego nie zmieni.
Galen uśmiechnął się.
- Walczmy w konstruktywny sposób. Co byś powiedziała na jajka na bekonie? Umieram z głodu.
- W środku nocy? - spytała Maggie, zdumiona łatwością, z jaką Galen oprzytomniał i zaczął myśleć o jedzeniu.
- A co w tym złego? Jestem dużym chłopcem i potrzebuję dużo zjeść. Ten mały stek na kolację to dla mnie nic. Nie jadłem lunchu. - Mówiąc to, wstał z łóżka.
Maggie usiadła i obserwowała, jak się ubiera. Cóż za wspaniałe ciało, pomyślała. Tak bardzo chciała znów go dotknąć, że drżały jej ręce. Te szerokie ramiona, płaski brzuch i wąskie biodra.
Wkładając dżinsy Galen odwrócił się do niej i przekrzywił głowę.
- Czyżby to, co widzę w tych cudownych niebieskich oczach, było pożądaniem? - spytał.
- A żebyś wiedział - uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego radosne spojrzenie. - Myślę, że jesteś najbardziej seksownym mężczyzną na świecie - dodała.
- A ja sądzę - powiedział Galen, zapinając pasek - że ty umiesz rozmasowywać nie tylko moje ramiona, ale również moje próżne ego. - Podał jej ubranie. - Ubieraj się. Ja w tym czasie zacznę gotować.
- Co za mężczyzna - mruknęła pod nosem, patrząc, jak odchodzi. Ubrała się szybko, ale kiedy zeszła do kuchni, wstawił już kawę i podsmażał bekon na patelni.
- Dla mnie tylko kawa - powiedziała zbliżając się do niego. - Jestem jeszcze najedzona po kolacji.
Galen objął ją i przytulił do siebie.
- W porządku, chociaż zamierzam cię trochę podtuczyć - uśmiechnął się. - Parę kilogramów więcej dobrze ci zrobi.
- Mówisz jak moja matka - powiedziała robiąc zagniewaną minkę.
Kiedy jednak usiedli do stołu, zaczęła skubać grzanki z dżemem i zjadła dwa kawałki bekonu Galena. Rozmawiali wesoło o wszystkim, co przychodziło im do głowy, aż w końcu Galen opowiedział Maggie o sprawie, którą właśnie przegrał. Chodziło o smutny przypadek przyznania opieki nad dziećmi w rozwiedzionym małżeństwie. Galen reprezentował ojca, którego uważał za znacznie lepiej przygotowanego do swej roli.
- Niestety sędzia miał inne zdanie. Szkoda mi tych dzieci.
- Jakoś sobie poradzą. - Maggie próbowała go pocieszyć. - Dzieci są zaskakująco dzielne. Pomyśl o małej Carrie.
- Obyś miała rację - westchnął Galen.
Świtało już, gdy Maggie zaczęła ziewać.
- Zdrzemnij się lepiej, zanim ruszysz w drogę powrotną. Wstąpię do biura i powinienem wrócić około południa. Potem muszę pojechać do Spring Mountain. Jeśli chcesz, wyruszymy razem.
- Mógłbyś przyjść do nas na kolację - powiedziała Maggie. - Zadzwonię do matki i uprzedzę ją.
- Dobry pomysł - odparł.
Maggie podeszła do telefonu i wykręciła numer. Kiedy w parę minut później odłożyła słuchawkę, wyglądała na zaniepokojoną.
- To dziwne - popatrzyła na Galena. - Matka miała właśnie do mnie dzwonić. Telefonował Bruce i chce, bym spotkała się z nim w Balfour Chemicals o pierwszej. O co może mu chodzić?
Galen wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie chce zwalczyć mój wpływ na ciebie - powiedział. - Idź teraz i przyłóż się na trochę do poduszki. Obudzę cię o właściwej porze.
- Chyba tak zrobię. Obudź mnie około południa.
Kiedy w jakiś czas potem przypominała sobie tę historię, pomyślała, że gdyby wówczas wiedziała, co ma nastąpić, nikt nie byłby w stanie zmusić jej do pójścia na to spotkanie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kilka minut przed pierwszą podjechała pod otoczoną drutami kolczastymi siedzibę Balfour Chemicals. Podała swe nazwisko strażnikowi w bramie. Skierował ją do głównego budynku administracyjnego.
Zgodnie z instrukcją Bruce'a wjechała na pierwsze piętro i długim korytarzem doszła do obszernej poczekalni. Siedząca przy komputerze przystojna sekretarka podniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Pani jest z pewnością panną Preston? - Gdy Maggie skinęła głową, powiedziała do interkomu: - Panie Preston, pańska siostra już przybyła. Proszę wejść - wskazała drzwi obok.
Bruce otworzył drzwi.
- Cześć, siostrzyczko. Wejdź.
Otoczył ją ramieniem i poprowadził do krzesła, stojącego za ogromnym, dębowym biurkiem.
Usiadł, wziął do ręki ołówek i odruchowo stukając nim o blat biurka, patrzył przed siebie.
- Czy coś się stało? - spytała Maggie. Bruce nie wyglądał na przestraszonego, ale z pewnością był zdenerwowany.
Brat spojrzał na nią.
- Mamy problem - powiedział.
- My?
- Tak. Dziś rano przyleciał Roger. Wciąż ma ochotę uderzać na oślep, bo powiedziałaś mu, że za niego nie wyjdziesz. Potrzeba mi jeszcze trochę czasu, a on rzuca pogróżkami, co się stanie, jeśli nie wpłynę jakoś na ciebie. Musiałem mu obiecać, że porozmawiam z tobą i skłonię cię przynajmniej do tego, że przemyślisz swą decyzję jeszcze raz.
Bruce uniósł brwi i, próbując się uśmiechnąć, nerwowo poruszył kącikiem ust.
- Tak więc proszę cię, obiecaj mu, że to zrobisz, bo jeśli nie - westchnął głęboko - możesz stracić brata.
- Daj spokój, Bruce - powiedziała Maggie z dezaprobatą. - Roger nie jest mordercą.
- Maggie, nie zdajesz sobie sprawy, w jakim on jest stanie. Nie sądzę, żeby zrobił to sam, ale może kogoś wynająć.
Maggie patrzyła na brata. Nagle przypomniała sobie spojrzenie, jakie rzucił Roger opuszczając jej mieszkanie. Tak, wtedy wyglądał jak człowiek, który jest w stanie zabić i to nie w afekcie, ale właśnie na zimno i z premedytacją. Przeszył ją dreszcz i zaczęła rozmasowywać palce, które nagle zdrętwiały. Nadal nie rozumiała, co Bruce ma z tym wszystkim wspólnego. Na co potrzebował czasu? Zanim przemyśli jego prośbę, musi znać prawdę, choćby najgorszą. W zamyśleniu przygryzła wargi i pochyliła się w jego stronę.
- Przykro mi, Bruce, ale nie będę tego nawet rozważać, dopóki nie powiesz mi, o co tu chodzi i dlaczego zwłoka ma rozwiązać twój problem. Wyjdę za Galena i ta decyzja jest ostateczna. Nie podoba mi się to całe udawanie. Już wolę wynająć ci ochronę lub wysłać cię w jakieś bezpieczne miejsce.
Bruce przyglądał się jej. Potem wstał, cicho podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Kiedy się odwrócił, był uśmiechnięty i otworzył szeroko ramiona.
Zaskoczona Maggie podniosła się i poddała jego serdecznemu uściskowi.
- Nadal niczego nie rozumiem - powiedziała.
- Ciii… - wyszeptał Bruce. - Mów jak najciszej. O Boże, co za wspaniała wiadomość. Czy Galen oświadczył ci się tej nocy?
- Tak. No… w pewnym sensie - odpowiedziała Maggie, kompletnie zbita z tropu. - Skąd wiedziałeś?
- Mam szpiegów - oznajmił Bruce mrugając porozumiewawczo. Posadził ją na krześle. - Siedź, a ja opowiem ci wszystko w największym skrócie.
Pochylił się nad mikrofonem i powiedział do sekretarki:
- Żadnych telefonów, żadnych spraw, od nikogo.
Przysunął się do Maggie i wziął ją za rękę.
- Oto cała historia w paru słowach. Pamiętaj, że jest to nadal ścisła tajemnica. Mniej więcej rok temu natrafiłem w księgach na ślady oszustwa podatkowego, dotyczącego zarówno całej korporacji, jak i Rogera osobiście. Pokazałem to Galenowi. Powiedział mi, jakie materiały będą potrzebne, aby wytoczyć obie sprawy. Postanowiliśmy pracować wspólnie, a ponieważ niektórzy wiedzieli o naszej starej przyjaźni, zaczęliśmy przy każdej okazji udawać wrogów. Zanim ktokolwiek mógł nabrać podejrzeń, że węszę w tej sprawie, chwyciłem byka za rogi i powiedziałem Rogerowi, że mam na niego haka, ale zatuszuję sprawę z uwagi na wasze planowane małżeństwo. Myślałem wówczas, że naprawdę tego chcesz, a nie czułem się uprawniony do ingerowania w twoje sprawy, chociaż Galen cały czas naciskał, abyśmy odwodzili cię od tej decyzji. Aby utwierdzić Rogera w przekonaniu, że jestem tylko miernym karierowiczem, który nie zawaha się przed nieuczciwością, poprosiłem go o parę przysług, między innymi o tę pracę. Kilka razy zwymyślałem Galena, a Rogerowi powiedziałem, że w gruncie rzeczy jest wspaniałym facetem i idealnym mężem dla ciebie. Kupił to. Zresztą miałem go w garści, więc w zasadzie nie miał wyboru. W tym czasie Galen, ja i jeszcze parę innych osób zajmowaliśmy się tą sprawą, a kiedy wyszło na jaw jeszcze więcej, postanowiliśmy z Galenem za wszelką cenę powstrzymać cię od fatalnej pomyłki, jaką byłoby małżeństwo z Rogerem.
Bruce przerwał na chwilę i uśmiechnął się.
- Mniej więcej wtedy zorientowałem się, że troska Galena o ciebie nie bierze się tylko stąd, że jesteś moją siostrą… Z drugiej strony jednak, musieliśmy starać się odwlekać twoje ostateczne zerwanie z Rogerem do czasu zakończenia śledztwa i wyroku sądu. Gdyby wiedział, że mogę sypnąć i że nie ma już u ciebie szans, mógłby prysnąć z kraju. Ma miliony ulokowane na Karaibach. Tak więc Galen naciskał na ciebie z jednej, a ja z drugiej strony. Niestety, Galenowi lepiej się to udało i podjęłaś decyzję troszkę za wcześnie. Specjalnie powołana ława przysięgłych analizuje teraz dowody i gdyby Roger zniknął przed werdyktem, cała nasza praca poszłaby na marne. Myślę, że na razie niczego się nie domyśla, ale jest zaniepokojony. Zwłaszcza od kiedy jesteś bliżej z Galenem. Najwidoczniej ktoś zobaczył cię u niego wczorajszego wieczora, jak bawiłaś się ze szczeniakami, i twierdzi, że byłaś tam jeszcze o północy.
- Ten telefon! - wykrzyknęła Maggie.
Na pytające spojrzenie Bruce'a opowiedziała historię o głuchym telefonie, który uznała za pomyłkę.
- Czy Roger kazał mnie śledzić?
Na tę myśl zimny dreszcz przeszył jej ciało.
- Nie zdziwiłbym się - odpowiedział Bruce. - Roger jest tak zazdrosny, że należałoby go związać. Niezwykle obrazowo przedstawiał mi swoje zamiary wobec Galena. Nie mogę go przekonać, że byłbym po jego stronie, nawet gdybyś nie wyszła za niego, zresztą nie wiem, czy ma to dla niego jakieś znaczenie. Twoje odejście było silnym ciosem w jego „ja” i myślę, że on na swój sposób cię kocha. Sądzę, że nic ci z jego strony nie grozi, inaczej nie prosiłbym o tę zwłokę. Jeśli dasz mu choć cień nadziei, to nie zdecyduje się na ucieczkę, mimo że pewnie przeczuwa już koniec swej kariery… A więc, czy pomożesz nam?
- O mój Boże - powiedziała Maggie, zaszokowana tym, co usłyszała. Nie dość, że Bruce oszukiwał Rogera, to jeszcze wraz z Galenem wyprowadzili w pole ją samą. - Niezły z ciebie aktor - mruknęła.
Bruce uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Nie do końca. Moje prośby, byś została jeszcze z Rogerem, nie były w stanie powstrzymać twojej prawdziwej miłości do Galena. Teraz twoja kolej. Dasz radę?
Maggie westchnęła ciężko.
- Chyba nie mam innego wyjścia. Dam mu do zrozumienia, że jeszcze się zastanawiam, ale to wszystko, co mogę zrobić. Jasne?
- Oczywiście - odparł szybko Bruce. - Galen nie będzie mógł znieść tego, że w ogóle rozmawiasz z Rogerem, ale kiedy mu wyjaśnisz, że to konieczne, jakoś to wytrzyma.
- Ty mu wyjaśnij. Nie chcę poruszać z nim tego tematu, by nie pomyślał, że to akceptuję. Musisz mu wprost powiedzieć, że właściwie zmusiłeś mnie do tego.
- Dobrze - zgodził się Bruce, patrząc z powagą w jej oczy. - Całe imperium Rogera Balfoura legnie w gruzach. To niewesołe i nawet współczuję mu. - Uścisnął jej ręce. - Ale cholernie się cieszę, że doznałaś olśnienia w samą porę.
- Ja też - wzdrygnęła się Maggie. - Choć w pewnym sensie też mi szkoda Rogera. W porównaniu z Galenem jest taką żałosną postacią. To powinno ułatwić mi całe to udawanie. Gdzie jest Roger?
- Czeka w sali konferencyjnej na dole. Jesteś gotowa, żeby tam pójść?
- Chyba tak, choć trudno być gotowym na coś takiego.
- Rozumiem - powiedział Bruce. - Dzięki, siostrzyczko. Jesteś wspaniała.
Kiedy weszli do luksusowej sali konferencyjnej, Roger odwrócił się w ich stronę i wstał, próbując uśmiechnąć się do Maggie. Jego usta skrzywiły się, ale oczy pozostały uważne.
- Witaj, Maggie - powiedział cicho.
- Cześć, Roger - uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Z przykrością dowiedziałam się, że jesteś taki przygnębiony. Bruce przekonał mnie, że powinnam… dać ci jeszcze jedną szansę. Nie jestem gotowa, aby zmienić decyzję, ale przemyślę ją raz jeszcze.
Szczery uśmiech rozjaśnił twarz Rogera.
- To cudownie. To więcej, niż mogłem się spodziewać. Bruce, dokonujesz cudów.
Wyciągnął ramiona, a Maggie pozwoliła mu się objąć i przytulić. Zarzuciła mu ręce na szyję i nadstawiła policzek, czując znajomy zapach wody kolońskiej. Jak żałosna i skomplikowana jest ta cała historia. A najsmutniejsze w niej jest to, że Roger naprawdę myśli, że ją kocha.
- Zostawię was samych - powiedział Bruce i zamknął za sobą drzwi.
- Usiądziemy i porozmawiamy chwilę? - spytała Maggie. - Niedługo muszę być w domu, ale nie spieszę się aż tak bardzo.
W trakcie rozmowy Roger opowiadał jej ze szczegółami o swojej ostatniej podróży w interesach do Holandii, najwyraźniej starając się wyjść naprzeciw jej życzeniom. Pomyślała ze smutkiem, że kto wie, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby dawniej włączał ją w swe zawodowe sprawy. Kiedy w końcu powiedziała mu, że musi już iść, zareagował złością, lecz po chwili jego twarz rozjaśniła się.
- Pojadę z tobą - zaproponował. - Spróbuję zmienić zdanie twoich rodziców na mój temat. Mam ze sobą wóz, a samolot zamówię na później do Beckley.
- To… chyba niezbyt dobry pomysł - powiedziała Maggie. Na miłość boską, jeśli pojedzie z nią i zastanie tam Galena, wszystko przepadnie. Nie mówiąc już o tym, co pomyśli sobie Galen, gdy zobaczy ją z Rogerem, zanim Bruce zdąży go uprzedzić. - Moja matka nie znosi nie zapowiedzianych wizyt.
Bruce przyjrzał jej się zmrużonymi oczami.
- Czyżbyś planowała na dzisiejszy wieczór ponowne spotkanie z Kendrickiem?
- Na Boga, nie! - odparła błyskawicznie.
- To dobrze. Nie zniósłbym myśli, że zwodzisz mnie tylko, by zadowolić brata, a sama kombinujesz coś z Kendrickiem na boku. W takim razie czemu nie zadzwonisz do matki i nie uprzedzisz jej, że przychodzę? Zanim tam dotrzemy, będzie miała mnóstwo czasu na sprzątanie.
- Dobrze - zgodziła się Maggie. Wstąpi po drodze do Bruce'a i powie mu, żeby natychmiast uprzedził Galena, by nie jechał do rodziców.
Roger odprowadził ją do biura Bruce'a. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Maggie szeptem opowiedziała Bruce'owi o wszystkim.
- Nie martw się, zajmę się tym - odparł cicho. - Nie powinniśmy wzbudzać podejrzeń Rogera, że zanadto interesujesz się Galenem. Bóg jeden raczy wiedzieć, co przyszłoby mu do głowy, gdyby znał prawdę o was.
- Dzięki - uśmiechnęła się. - A więc sza.
Wyszła do Rogera, który stał pod samymi drzwiami.
- Nie słyszałem, żebyś rozmawiała przez telefon - powiedział zimnym, podejrzliwym tonem.
- Było zajęte i nie chciało mi się czekać - odpowiedziała bez wahania. - Matka gada czasem godzinami.
Z goryczą pomyślała, jak łatwo zostaje się kłamcą. Ale cóż, to dla dobra sprawy.
W drodze do Spring Mountain Maggie prowadziła jak najwolniej po to, by Galen zdążył pojawić się w domu rodziców i odebrać wiadomość od Bruce'a. Jednocześnie przez ten cały czas trawiła wiadomość o współpracy brata z Galenem. Że też nigdy się nie zorientowała!
Kiedy dotarli do Spring Mountain, Maggie spojrzała na zegarek. Droga zajęła im dwie godziny. Wystarczająco dużo, aby Bruce zdążył porozmawiać z Galenem. Zobaczyła jednak na podjeździe jego samochód i ogarnęła ją panika. Czyżby Bruce nie złapał Galena, czy też Galen postanowił, na przekór wszystkiemu, stanąć twarzą w twarz z Rogerem Balfourem? To nie miało sensu. Nie w grze o tak wielką stawkę. A jeśli nie rozmawiał z Bruce'em, w jaki sposób będzie mogła odwołać go na bok i wyjaśnić, dlaczego jest z nią Roger? I w jaki, na Boga, sposób będzie mogła uniknąć sceny, jaką może zgotować jej Roger, kiedy ujrzy Galena?
Wysiadała z samochodu bardzo powoli, uciekając myślami w jakiś bajkowy świat, gdzie wszystko było czyste i jasne, czując jednocześnie, że ciało odmawia jej posłuszeństwa. Kiedy Roger wysiadł ze swego mercedesa, szybko podeszła do niego.
- Roger - powiedziała, chwytając go mocno i patrząc mu prosto w oczy - muszę ci coś wyjaśnić. To jest samochód Galena Kendncka. Wiem, że go nienawidzisz, ale to serdeczny przyjaciel moich rodziców. Traktują go jak drugiego syna. A więc jeśli chcesz zyskać w oczach matki i ojca, bądź dla niego miły, dobrze? - Widziała, jak wyraz twarzy Rogera zmienia się, przechodząc od dzikiej wściekłości do kompletnego zobojętnienia. Zrozumiał.
- Dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby - ale mam nadzieję, że nie zamierza tu zostać. Nie wiem, jak długo mógłbym udawać wobec niego uprzejmość.
- Wątpię, aby został - rzuciła oschle. Naprawdę sądziła, że Galen wyjedzie natychmiast. Wówczas pozostawała tylko nadzieja, że Bruce skontaktuje się z nim wkrótce i wyjaśni całą sytuację.
Wspierając się na ramieniu Rogera, Maggie zapukała do drzwi.
- O!… witam - zaczęła pani Preston zaskoczona, marszcząc brwi. - Ja… to znaczy, my…
- Wiem, mamo. - Maggie ucałowała ją w policzek. - Roger był akurat w Balfour Chemicals, kiedy poszłam tam spotkać się z Bruce'em, i przed wyjazdem do Nowego Jorku chciał wstąpić do was.
- Piękny dzień na przejażdżkę po górach - powiedział Roger uprzejmie, wchodząc za Maggie.
W pokoju ujrzała znany sobie obrazek. Ojciec siedział w ulubionym fotelu, obok niego Galen rozparty wygodnie na krześle. Chwila, w której zobaczył Rogera, wystarczyła Maggie, by zrozumieć, że nie miał kontaktu z Bruce'em. Początkowo serdeczna, jego twarz w ułamku sekundy przybrała lodowaty wyraz, a spojrzenie wyrażało mieszankę kipiącej złości i rozdzierającego cierpienia.
- Co on, do cholery, tutaj robi?! - Zerwał się na równe nogi, nie spuszczając z Maggie wzroku.
- Otóż… kiedy poszłam na spotkanie z Bruce'em - zaczęła niepewnie. Przerwała, czując że robi jej się słabo na widok dzikiego wzroku Galena. Przywarła do ramienia Rogera, próbując za wszelką cenę utrzymać się na nogach.
- Maggie i ja rozmawialiśmy dzisiaj - wtrącił się Roger. - Doszła do wniosku, że może nie jestem jeszcze taki najgorszy. Byłoby wskazane, abyś nie używał wobec niej takiego tonu. Może poczuć się dotknięta. - Otoczył ją opiekuńczym ramieniem.
- Dotknięta? Przeze mnie? - powiedział Galen z gorzkim wyrzutem.
Wodził wzrokiem po ich twarzach: Maggie - pełnej przerażenia i Rogera - zupełnie spokojnej. Roześmiał się.
- Tworzycie czarującą parę. Dwoje mistrzów fałszywej gry. Lepiej będzie, jeśli już sobie pójdę. Z pewnością nie jestem mile widziany. - Uprzejmie skinął głową w stronę Maggie i Rogera. - Życzę przyjemnego wieczoru - dodał z ironią. Zdawkowo pożegnał się z rodzicami i wyszedł nie oglądając się.
Uczepiona ramienia Rogera, Maggie z całej siły powstrzymywała szloch. Było jasne, że Galen stracił do niej całe zaufanie. Poczuła na sobie wzrok Rogera i zwróciła się do niego.
- Przepraszam za Galena - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Jest tak zaangażowany w swoją pracę, że stał się nietolerancyjny.
Roger przyjrzał jej się w zamyśleniu.
- Rozumiem. To stawia cię w bardzo trudnej sytuacji. Przykro mi.
Łzy napłynęły do oczu dziewczyny. Nigdy przedtem nie czuła do Rogera większej sympatii niż w tej właśnie chwili i tym większy smutek ogarnął ją na myśl o jego nieuniknionym losie. Gdyby tylko wiedział, jak naprawdę trudna była jej sytuacja.
- To miło z twojej strony - wyjąkała zduszonym głosem. - Pójdę pomóc matce przy kolacji. A ty porozmawiaj z ojcem.
W kuchni matka natychmiast rzuciła się do niej, pytając szeptem:
- Co cię opętało, że przyprowadziłaś tu dziś tego człowieka?
- Cii - ostrzegła ją Maggie. - Nie życzę sobie, abyś obrażała Rogera. Nadal jest moim przyjacielem. - Przytknęła wargi do ucha matki i spytała. - Czy to ty blokowałaś telefon całe popołudnie?
Pani Preston zmarszczyła brwi.
- Nie, telefon nie działa. Mają go zreperować do jutra rana. A o co chodzi?
- Nic już - odpowiedziała zrozpaczona Maggie.
A więc nie dość, że Galen nie dostał od Bruce'a informacji, to jeszcze ona nie będzie w stanie po wyjściu Rogera nawiązać z Galenem kontaktu. Chyba że pojedzie do pobliskiego miasteczka lub bezpośrednio do niego, do Charlestonu. Tak będzie najlepiej, zdecydowała.
Zanim kolacja dobiegła końca, cały ten plan spalił na panewce. Roger, czarujący jak nigdy dotąd, wyraźnie zaczynał podobać się ojcu, także matka uśmiechnęła się do niego parę razy, gdy chwalił jej jedzenie. Nagle zorientował się, że zapomniał zadzwonić do Charlestonu i zawiadomić pilota, aby przyleciał po niego do Beckley. Pani Preston powiedziała mu, że telefon nie działa i zaproponowała, by został na noc.
Roger rozpromienił się.
- O, dziękuję, bardzo chętnie. - Spojrzał na Maggie.
- Los bywa czasem taki łaskawy, prawda?
- Tak, na pewno - odparła Maggie, czując jednocześnie rozdzierające poczucie winy.
Współczuła Rogerowi, Galenowi i sobie samej. Galen nazwał ją mistrzynią fałszu. Tak, udawało jej się to, ale jak bardzo tego nienawidziła. Jedyne, co ją pocieszało, to myśl, że Roger ćwiczył się w sztuce udawania przez tyle lat i jakoś nigdy nie wstrząsnęło to jego sumieniem.
Następnego ranka Roger był tak przygnębiony koniecznością wyjazdu, że Maggie musiała podwoić wysiłki, by zapewnić go, iż nie planuje podczas jego nieobecności romansu z Galenem.
- Wiesz dobrze, że nie należę do tego typu kobiet - powiedziała poważnie. - Do zobaczenia w Nowym Jorku za tydzień. Po drodze odwiedzę córeczkę moich przyjaciół w Filadelfii, gdzie przechodzi kurację z powodu białaczki. Jeśli już musisz się o coś martwić, martw się o nią. Lekarze mówią, że może liczyć tylko na cud.
Roger westchnął.
- Chyba powinienem częściej dziękować Bogu, nie uważasz? Miałem więcej szczęścia, niż na to zasługuję. - Przysunął się bliżej, patrząc jej prosto w oczy. - Cokolwiek się stanie, Maggie, pamiętaj, że cię kocham.
Maggie zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Najwyraźniej miał złe przeczucia. Może w głębi duszy wiedział, że nigdy nie zmieni zdania i nie poślubi go.
- Wracaj szczęśliwie - powiedziała cicho. - Do zobaczenia.
Po wyjściu Rogera Maggie pobiegła do kuchni zadzwonić do Galena.
- Pan Kendrick wyjechał z miasta i nie będzie go do końca tygodnia - powiedziała dobitnie sekretarka. - Zostawił wiadomość, że w sprawie fundacji powinna się pani skontaktować z mecenasem Walterem Prattem. Przesłał mu papiery.
- Dokąd pojechał pan Kendrick? - spytała Maggie.
- Nie wiem dokładnie. Powiedział, że będzie łowić ryby z przyjaciółmi gdzieś na Florydzie. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję - odparła Maggie.
Cholera! Wszystko wskazuje na to, że Bruce nie złapał już Galena. Czy rzeczywiście wyjechał, czy też nie chciał z nią rozmawiać? Musi natychmiast skontaktować się z Bruce'em.
Gdy dodzwoniła się do jego sekretarki, zdała sobie sprawę, że nie powinna chyba wymieniać imienia Galena, na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał rozmowę. Powiedziała więc:
- Cześć Bruce, czy udało ci się dotrzeć do osoby, o której mówiliśmy wczoraj?
- Niestety nie. Próbowałem kilkakrotnie, ale nie było go. Nie martwiłbym się jednak. Jest wystarczająco bystry, by domyślić się, o co chodziło.
- Z tego, co widziałam, to chyba nie udało mu się to.
Zapadło milczenie przerwane westchnieniem Bruce'a.
- Mogę tylko powtórzyć: nie martw się.
- Nie martw się! Gdybyś tu był… - Zabrakło jej tchu.
- Przestań, Maggie - przerwał ostro. - Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
- Za tydzień. A co? - zdziwiła się.
- Uważam, że powinnaś znaleźć się tam najpóźniej w piątek. To dobrze wpłynie na Rogera. Może zadzwonisz do niego i poprosisz, by przysłał po ciebie samolot?
Niecierpliwym ruchem otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Tego tylko brakowało! Prośba, aby w dalszym ciągu oszukiwać Rogera. Już miała powiedzieć, że prędzej umrze, niż się na to zdobędzie, kiedy przyszło jej do głowy, że być może Bruce ma jakiś ważny powód, dla którego ją o to prosi. Jego ton był bardzo poważny.
- Dlaczego akurat piątek? - spytała ostro.
- Mógłbym jechać z tobą - odparł Bruce. - Należy mi się odpoczynek i parę dni w wielkim mieście dobrze mi zrobi.
- Dobrze - westchnęła. - Zobaczę, co uda mi się załatwić i oddzwonię do ciebie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia, po wizycie u Waltera Pratta i poczynieniu wstępnych ustaleń dotyczących fundacji, Maggie zaczęła się poważnie zastanawiać nad prawdziwymi przyczynami zniknięcia Galena. Kiedy rozważała sposób organizacji funduszy, zdała sobie sprawę, że i tak, do czasu skazania Rogera i zakończenia całej tej gry, nie będzie mogła sprzedać swojego mieszkania. Galen z pewnością był uwikłany w zbieranie materiałów przeciwko Rogerowi i jego współpracownikom. To może być przyczyna jego nagłej nieobecności. Nie miała pojęcia, gdzie mogą mieć miejsce obrady rady przysięgłych, ale poczuła ulgę na myśl, że może wyjechał nie po to, by rozmyślać w samotności nad jej dwulicowością. Przypuszczała, że także Bruce może być wzywany na przesłuchania, niekoniecznie w tym samym terminie co Galen. Obaj byli zbyt przebiegli, by planować podejrzane wyjazdy za miasto w tym samym terminie.
Kiedy jechała z Bruce'em na lotnisko w piątkowy poranek, zapytała go wprost, czy Galen rzeczywiście jest na Florydzie.
- Z każdym dniem robisz się mądrzejsza - odparł z uśmiechem Bruce.
- A czy ty nie będziesz również musiał zeznawać przed sądem? - spytała.
- Już zeznawałem - odparł Bruce.
- Już? Kiedy? Gdzie?
Bruce pokiwał głową.
- Nie mogę powiedzieć. Mogę cię jedynie zapewnić, że jeśli rząd chce, aby coś było tajne, to naprawdę wie, jak to zrobić. Nie zobaczysz Galena, dopóki cała sprawa się nie zakończy, ale gdyby ktokolwiek interesował się nim, będą dowody na to, że łowi ryby na Florydzie.
Maggie uśmiechnęła się.
- Słyszałam, że tego typu sprawy ciągną się nieraz miesiącami. Sądzę, że nie wytrzymam tak długo.
- To inny przypadek. Wszystkie materiały oraz zeznania świadków są już przygotowane. Akt oskarżenia jest już sformułowany. Jedyne, co pozostało ławie przysięgłych, to ocena dowodów, a to nie powinno trwać długo. Prokurator federalny, który pracuje z Galenem, mówi, że nie ma żadnych niejasności i wątpię, by ława przysięgłych miała inne zdanie. Galen jest znakomity. - Wyciągnął rękę i ścisnął jej dłoń. - Niezły facet ci się trafił.
- Mam nadzieję, że nadal jest mój - powiedziała Maggie ze smutkiem. - Obawiam się, że nawet jeśli zorientował się, o co chodzi, mógł uznać, że byłam nieco zbyt miła dla Rogera.
- Na pewno nie - odparł Bruce. - Zna cię. Zrozumie.
Oczy Maggie wypełniły się łzami.
- Może masz rację. Ale to nie zmienia faktu, że biorąc w tym udział czuję się fatalnie.
- Nikt nie oczekiwał, że to polubisz. Ty masz sumienie, którego głos nigdy w tobie nie milknie. Roger używa swojego tylko wtedy, kiedy jest mu wygodnie. - Raz jeszcze uścisnął jej dłoń. - Daj już spokój, rozchmurz się. Zanim dojedziemy do Filadelfii, musisz ze względu na Carrie wyglądać na wesołą, prawda?
- Nie martw się, poradzę sobie - obiecała Maggie. - Nie zawiodę jej.
Kiedy jednak Maggie i Bruce przekroczyli próg oddziału intensywnej terapii, z trudnością udawało się jej zachować pogodę ducha. Oddział robił wrażenie miejsca, do którego ludzie przybywają, ale z którego rzadko wracają.
- Jak ona się czuje? - spytała pielęgniarkę, która powitała ich u wejścia do pokoju Carrie. Pielęgniarka zacisnęła usta i popatrzyła w kartę.
- Wydaje mi się - powiedziała ostrożnie - że zaobserwowałam dzisiaj pierwsze symptomy poprawy. Muszę powiadomić doktora Granta.
- Cudownie! - wykrzyknęła Maggie.
Nareszcie miała ochotę się uśmiechnąć. Weszła do pokoju, gdzie zastała Bryantów i zanim pochyliła się nad Carrie, uściskała ich serdecznie. Na widok bladej i ukrytej w plątaninie tub i monitorów dziewczynki radość zaczęła znikać z jej twarzy, ale promienny uśmiech Carrie dodał jej otuchy.
- Wspaniale się spisujesz, kochanie - powiedziała, ujmując małą, chłodną rączkę dziecka.
- Czuję się dziś lepiej - powiedziała Carrie. - Wiem, że wyglądam strasznie, ale naprawdę jest mi lepiej.
- To najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Galen byłby zachwycony. Nie mogłam go tu dziś ze sobą przywieźć, ale jest ze mną mój brat, Bruce. - Przywołała go ruchem ręki. - Bruce, poznaj Carrie.
Pozwolono im zostać tylko parę minut. Młody doktor Grant poinformował ich, że stan Carrie naprawdę wydaje się poprawiać, ale jeszcze za wcześnie na bardziej precyzyjną ocenę wyników leczenia.
- Nie zrobię panu kłopotu, gdy będę dzwoniła codziennie? - spytała Maggie.
- Proszę dzwonić, kiedy tylko pani zechce - odparł doktor Grant. - Ma to dla Carrie ogromne znaczenie.
W czasie krótkiego lotu do Nowego Jorku Maggie milczała, rozmyślając o tych wszystkich dziwnych wydarzeniach, które tak bardzo zmieniły ostatnio jej życie. Jeszcze pół roku temu zmierzała w zupełnie innym kierunku. Miała wrażenie, że to wszystko jest jakimś nierealnym przedstawieniem, które wkrótce się skończy i wszystko będzie jak dawniej. Roger wyszedł po nich na lotnisko, powitał Maggie czułym pocałunkiem i natychmiast zapytał o dziewczynkę, którą odwiedzała.
- Tak się cieszę - powiedział, gdy usłyszał od Maggie, że jest nadzieja na poprawę. Maggie zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby znał całą prawdę.
Ku zaskoczeniu Maggie, Silverton nadal pełnił swą funkcję. Widocznie groźba procesu dała Rogerowi do myślenia, choć nic przecież nie wiedział o jej zaangażowaniu w tę sprawę. Nic dziwnego, że czuła się jak w jakimś dziwnym śnie! Prowadziła przecież właściwie podwójne życie. Żeby to wszystko skończyło się już i żeby mogła znów zobaczyć Galena. Jedno, czego chciała, to być z nim.
Poczucie nierealności nie opuszczało jej. Z jednej strony miło spędzała czas z Rogerem, jadając i tańcząc w znajomych miejscach, których ekskluzywna elegancja szczelnie broniła dostępu smutnym, przyziemnym sprawom z zewnątrz, Z drugiej zaś strony czuła wyraźnie, jak z każdym dniem coraz bardziej dusi się w tym zamkniętym świecie. Po wyjeździe Bruce'a we wtorek, mimo jego zapewnień, że nie musi się martwić o Galena, z trudem powstrzymywała łzy. Skąd ta jego pewność? Nie widział przecież twarzy Galena, gdy ten ujrzał ją u boku Rogera.
Minęła środa, potem czwartek. W piątek Roger miał przyjechać po Maggie o czwartej i zabrać ją do Connecticut, do domu jego przyjaciół i spędzić tam kilka dni. Maggie nie miała ochoty na ten wyjazd, mimo to spakowała się i o umówionej godzinie czekała na niego w nowym sportowym komplecie koloru kości słoniowej. Kiedy do wpół do piątej Roger nie zjawił się, poczuła irytację. Gdy minęła piąta, a jego wciąż nie było, kipiała z wściekłości. Zawsze, gdy miał się spóźnić, uprzedzał ją telefonicznie. Rzuciła żakiet na krzesło, usiadła na sofie i włączyła telewizor. Jak na złość, nadawano właśnie tę reklamę, której Galen tak bardzo nienawidził.
- Ja też tego nie znoszę - mruknęła pod nosem.
Reklama skończyła się i pojawiła się uśmiechnięta prezenterka wiadomości.
- Dobry wieczór. Prawdziwą sensacją dzisiejszego wieczoru jest zaskakująca wiadomość ze świata wielkiego biznesu. Specjalnie powołana rada przysięgłych na szczeblu federalnym przedstawiła dziś popołudniu w Nowym Jorku dwudziestopunktowy akt oskarżenia przeciwko Rogerowi Balfourowi z Balfour Chemicals. Widzimy go właśnie w eskorcie prokuratora federalnego. Inni wyżsi urzędnicy tej wielkiej korporacji także są aresztowani…
Maggie zamarła. Oto widziała na ekranie Rogera, skutego w kajdanki, wyprowadzanego ze swego biura przez policjantów. Patrzył wprost do kamery, wzrokiem tak pełnym zaskoczenia, jakby i on znalazł się nagłe w świecie imaginacji. Łzy spłynęły po policzkach Maggie. Było po wszystkim. Z głębokim westchnieniem ulgi oparła się o sofę i zamknęła oczy. Gdyby tylko mogła odnaleźć teraz Galena, i gdyby on zechciał zrozumieć…
Usłyszała dzwonek do drzwi i otworzyła oczy. Czyżby już dziennikarze? - pomyślała ze smutkiem.
- Anno! - zawołała. - Ktokolwiek to jest, powiedz, że nie…
Przerwała spoglądając na drzwi i czując, jak serce nieomal wyskakuje jej z piersi. W progu salonu, wymięty i zmęczony, stał Galen.
- Galen! - Skoczyła na równe nogi i śmiejąc się przez by, podbiegła do niego. Wyglądał na wycieńczonego, a rysy jego twarzy były tak napięte, że nie była pewna, czy cieszy się na jej widok. Uczynił zaledwie jeden krok w jej stronę, po czym zatrzymał się, nie spuszczając z niej wzroku. Otworzył ramiona, a Maggie rzuciła się w nie, przywierając do niego, śmiejąc się i płacząc równocześnie.
- Maggie, kochanie, dzięki Bogu! - Obsypał jej twarz pocałunkami. Z trudem powstrzymywał łzy, które wypełniły jego oczy. - A więc wszystko jest jak dawniej? Nadal jesteś moja?
- Oczywiście! - krzyknęła Maggie pochylając go ku sobie i całując w usta. - Mhm. Jak dobrze czuć znowu ich smak. Czy naprawdę już po wszystkim? Czy na pewno?
- Naprawdę - odparł czule.
Maggie ujęła go pod ramię.
- Chodź, usiądziemy i opowiesz mi o wszystkim. - Usiadła obok i wtuliła się w niego. - Czuję się tak, jakby nagle zdjęto ze mnie ogromny ciężar, który nosiłam na sobie przez tyle tygodni - powiedziała, patrząc z uśmiechem w jego pełne ciepła oczy.
- Ja też. - Galen westchnął głęboko. - Sądziłem, że kiedy już to się stanie, będę o wiele szczęśliwszy, niż naprawdę jestem.
- Rozumiem to - odparła Maggie, gładząc palcami jego podbródek. - Czuję to samo. Wiedziałam, co się stanie, a jednak kiedy zobaczyłam go prowadzonego w kajdankach, był to dla mnie prawdziwy szok.
- Wiem. - Usłyszała jego głęboki i czuły głos tuż przy uchu, które delikatnie pieścił ustami, otaczając ją jednocześnie ramieniem. - Usiłowałem być tu wcześniej, zanim dowiesz się z komunikatu. Mimo że nie byłem pewien, co o mnie myślisz, nie chciałem, byś była sama, kiedy dotrze do ciebie ta wiadomość.
Maggie podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- Nie sądzisz, że to dziwne? Były chwile, kiedy myślałam, że widok Rogera idącego do więzienia sprawi, że będę skakała z radości, ale kiedy Bruce powiedział mi, że to naprawdę nieuniknione, zaczęłam mu współczuć.
- Ja w pewnym sensie też. Nie jest przyjemne zniszczyć człowieka, żadnego człowieka. Co gorsza, wiedziałem, o co byłaś proszona, i bałem się, że z twoim otwartym, dobrym sercem zaczniesz współczuć mu coraz bardziej. Wyobrażałem sobie nawet, że uznasz, iż to on potrzebuje cię bardziej niż ja, zwłaszcza po tym, w jaki sposób zostawiłem cię z nim u twoich rodziców.
Położył rękę na policzku Maggie i delikatnie odgarnął jej włosy.
- Przeklinałem się za to bez końca. Już po paru minutach od twojego przyjścia z Rogerem zrozumiałem, co się stało, ale nie wiedziałem, jak dać ci to do zrozumienia. To właśnie miałem na myśli, kiedy mówiłem, że wszystkich potraficie oszukać, ale wiedziałem, że nie zrozumiałaś tego właściwie. Potem tego samego wieczoru dostałem wiadomość, że mam wyjechać i od tego czasu nie miałem żadnych możliwości wyjaśnienia ci czegokolwiek. Bruce i ja mieliśmy zakaz kontaktowania się.
- Bruce powtarzał mi, że na pewno wszystko zrozumiesz - odparła Maggie - ale nie byłam tego pewna. Cały czas zamartwiałam się, że mnie znienawidzisz za to upokorzenie. Nigdy nie umiałabym tego zrobić, nigdy, Galenie.
Galen uśmiechnął się, a wyraz napięcia na jego twarzy znikł całkowicie, zastąpiony przez radosny błysk w oczach.
- O, Boże, jak to cudownie trzymać cię znów w ramionach - powiedział, obsypując jej twarz pocałunkami. - Przysięgam, że w czasie tego tygodnia czułem bóle ramion, nie mogąc obejmować cię nimi i być pewnym, że nadal należysz do mnie.
- Całe moje ciało tęskniło za tobą aż do bólu. - Maggie wtuliła się w niego. - Tylko przy tobie mogę czuć się całkiem szczęśliwa.
- Och, Maggie, najdroższa. - Schrypnięty głos Galena był przepełniony uczuciem. Uniósł delikatnie jej podbródek i patrzył na nią wzrokiem pełnym szczęścia. - Tak bardzo cię kocham. Powinienem powiedzieć ci to już wcześniej, ale bałem się, że moje marzenia mogą się nigdy nie spełnić.
- Ja też cię kocham - wyszeptała Maggie.
Gdy poczuła jego usta na swoich, przywarła do niego i, poddając się jego namiętności, w okamgnieniu zapomniała o trudnych, nieszczęśliwych chwilach ostatnich, dni. Nie miała teraz najmniejszych wątpliwości, że on należy do niej na zawsze.
Podniósł głowę i powiedział urywanym głosem:
- Czy jest tu miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać o moich marzeniach? - spytał. - Miejsce, gdzie mógłbym kochać cię tak, jak tego chciałem od czasu… Nieważne, ta opowieść może poczekać.
Uśmiechnął się widząc, jak Maggie wstaje i bierze go za rękę. Poprowadziła go w stronę schodów.
- Znam takie miejsce - powiedziała rozpromieniona. - Ta sypialnia, o którą pytałeś pewnej nocy nie tak dawno temu.
Galen zatrzymał się przed wejściem na schody.
- No właśnie. - Odwrócił się i rozejrzał po luksusowym salonie Maggie. -Tu jest naprawdę pięknie. Nie zauważyłem wcześniej, bo od kiedy tu wszedłem, patrzyłem tylko na ciebie. Ale jest tu dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałem. - Uśmiechnął się. - Widzisz, mam takie jedno marzenie. Czy zgodziłabyś się, żebym wniósł cię po schodach? To nie są dokładnie takie schody, jakie sobie wyśniłem, ale mogą być.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu - odparła Maggie, chwytając go za szyję, kiedy wziął ją na ręce.
- Idziemy. - Spojrzał na nią łobuzersko. - Ćwiczyłem nawet wnoszenie rzeczy po schodach, żeby mieć pewność, że cię nie upuszczę. Oczywiście do czasu, kiedy przyszłaś do mnie tamtej nocy, nie wierzyłem, że to marzenie kiedykolwiek się spełni. Tak czy inaczej, było to dla mnie dobre ćwiczenie.
Maggie roześmiała się i pocałowała go w policzek.
- O co w tym wszystkim chodzi? Brzmi to tak, jakbyś wszystko planował przez lata.
- Bo tak było. Powiedziałem ci już, że nigdy nie istniał dla mnie nikt poza tobą - odparł Galen.
- Bądź teraz cicho i słuchaj mojej historii.
- Tak, mój najdroższy.
Galen roześmiał się.
- Tak jest o wiele lepiej. A więc pewnego razu, dawno temu, kiedy byłem brzydkim kalekim chłopcem, zjawiła się w moim życiu piękna księżniczka. Sprawiła, że znów zaświeciło dla mnie słońce i rozkwitły kwiaty. I pokochałem ją z całego serca. Ale ona, jak to księżniczka, odpłynęła do swych królewskich spraw, zostawiając za sobą brzydkiego kalekiego chłopca. Lekarze dokonali cudów i po pewnym czasie nie był już brzydkim kalekim chłopcem. W tym czasie księżniczka mieszkała bardzo daleko w pięknym pałacu, a ludzie kłaniali się jej i ubóstwiali ją. Zabrała ze sobą serce chłopca. Należało do niej już na zawsze i chociaż wyrósł on na mężczyznę i wiedział, że to głupie, to jednak ciągle wierzył, że pewnego dnia księżniczka powróci. Spojrzy na niego i od razu pokocha. A wtedy on porwie ją na swym wspaniałym rumaku, powiezie do swego zamku i wniesie ją na rękach do wypełnionej kwiatami alkowy. Potem pobiorą się i będą żyli długo i szczęśliwie.
Galen zatrzymał się na szczycie schodów.
- Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że ten sen stanie się jawą - powiedział, patrząc na Maggie z uwielbieniem.
- A jednak tak się stało - wyszeptała Maggie przez łzy szczęścia i miłości. - To taka piękna bajka, Galenie. Tylko że ja nie jestem żadną księżniczką. Jestem zwykłą dziewczyną, która zawsze cię kochała, tylko nie wiedziała o tym, zajęta udawaniem kogoś innego.
- Zawsze będziesz moją księżniczką - powiedział Galen, a w jego oczach pojawiły się przewrotne ogniki. - A teraz, moje kochanie, najwyższa pora nadrobić stracony czas. Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, ale ja już wariuję z pożądania, a zanim nasze rodziny przygotują nam królewskie wesele, na jakie zasługujemy, minie parę tygodni. Jeśli chcesz, zaczekam, ale pod warunkiem że zamkniesz mnie w głuchej celi.
- Uchowaj Boże - roześmiała się Maggie.
- W takim razie, którędy do alkowy?
- Te białe podwójne drzwi na wprost - odparła Maggie z radością, przywierając do ramienia Galena, gdy przenosił ją przez próg.
Nieco później, gdy Maggie, wreszcie nasycona, leżała w cieple ramion Galena, westchnęła nagle i powiedziała z rozmarzeniem:
- Myślę, że powinniśmy spędzić tu resztę życia. Anna mogłaby nam przynosić coś do jedzenia, a całą resztę czasu kochalibyśmy się. Czy mogłoby być coś wspanialszego?
Galen roześmiał się i przyciągnął ją bliżej.
- Nie, nie mogłoby. Szkoda tylko, że rzeczywistość i tak, prędzej czy później, dopadłaby nas, prawda?
Maggie westchnęła.
- Tak, ostatnio miałam jej po uszy. Aczkolwiek wiele razy czułam się tak, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Prowadzenie podwójnego życia nie jest zbyt przyjemne, gdy marzy się tylko o jednym, być razem z tobą.
- Biedne maleństwo - powiedział czule Galen, całując ją w czoło. - Wiem, że nie było to łatwe, ale bez twojej pomocy moglibyśmy nie dać sobie rady. Gdyby nie ty, Roger mógłby wyjechać, wiedząc, że Bruce odkrył wszystko. Najbardziej jednak obawialiśmy się, że zrobi coś nieobliczalnego. Przypuszczam, że kiedy dałaś mu kosza, stanął w obliczu wygnania z kraju, bez szansy powrotu, i był tym załamany. W takich okolicznościach człowiek o takiej władzy jak Roger mógł być znacznie bardziej niebezpieczny, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
- To właśnie powiedział mi Bruce - odparła Maggie. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się lekko. - Ciekawe, czy Roger uwierzyłby mi, że oszukiwanie go było dla mnie takie straszne? Jestem prawie pewna, że i tak cały czas domyślał się wszystkiego. Czy miałbyś coś przeciwko temu, gdybym napisała do niego list z wyjaśnieniami?
- Oczywiście, że nie - powiedział miękko Galen. - Nie byłabyś sobą, gdybyś nie miała ochoty tego zrobić.
Przesunął dłonią po jej plecach.
- Długie i szczęśliwe życie przed nami, Maggie. Nie będziemy mieli wiele. Zawsze będzie tyle spraw, które wymagają pieniędzy, i to znacznie większych niż moje, najlepsze nawet wynagrodzenie. Martwiłem się nieraz, że po tym luksusie życie ze mną wyda ci się bezbarwne, ale twoja idea założenia fundacji rozwiała moje obawy.
- Życie z tobą bezbarwne? - Maggie uniosła głowę i pocałowała go w brodę. - Nigdy. Jest tyle rzeczy do zrobienia, rzeczy, które interesują nas oboje. Ja zajmę się fundacją. A później, kiedy dzieci będą już w szkole, może wróciłabym na studia i została prawnikiem. Przyjąłbyś mnie do współpracy?
Galen roześmiał się.
- Chwileczkę, chwileczkę. Ile będziemy mieli dzieci? Moje marzenia nie sięgały tak daleko.
- Troje, a może czworo?
- W porządku - zgodził się Galen. - A gdybyś znalazła czas, by zrobić dyplom, niczego nie pragnąłbym bardziej, niż mieć ciebie za partnera.
Znów przyciągnął Maggie do siebie, przywierając do niej całym ciałem.
- Dzieci już teraz? - szepnął jej do ucha.
- Jak najbardziej - odparła, a on, odpowiadając na jej pieszczoty, jęknął z rozkoszy. - Kochajmy się raz jeszcze, a potem zadzwonimy do naszych rodzin i powiemy im, że mogą przygotowywać wesele.
Ciepłego, czerwcowego popołudnia Maggie i Galen powtórzyli słowa przysięgi małżeńskiej, stojąc w cieniu ogromnego klonu na zielonej łące w Haven Hill. Setki krzeseł rozstawione były dokoła ukwieconego ołtarza. Zebrało się niemal całe Spring Mountain. Przyjechali przyjaciele z Zachodniej Wirginii, z Nowego Jorku i z wielu innych stanów. Kiedy Maggie, promienna, ubrana w tradycyjną suknię ślubną z delikatnego szyfonu i koronek, szła między rzędami krzeseł do ołtarza, myślała, że jej serce pęknie ze szczęścia. Byli wszyscy, których kochała. Ojciec czuł się na tyle dobrze, by poprowadzić ją do ołtarza, gdzie czekał Galen, zabójczo przystojny w swym eleganckim garniturze, niczym najbardziej wymarzony książę z bajki. U jego boku jako drużba stał uśmiechnięty od ucha do ucha Bruce.