JAN ANDRZEJ MORSZTYN
NA KRZYŻYK NA PIERSIACH JEDNEJ PANNY
Sonet
O święta mego przyczyno zbawienia!
Któż cię wniósł na tę jasną Kalwaryją,
Gdzie dusze, które z łaski twojej żyją
W wolności, znowu sadzasz do więzienia?
Z którego jeśli już oswobodzenia
Nie masz i tylko męki grzech omyją,
Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją
I krucyfiksem będę do wytchnienia.
A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,
Już obumarła nadzieja mi wstaje
I serce rośnie rozgrzane piersiami.
Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,
Widząc, jak kiedyś, ten, co żywot daje,
Krzyż między dwiema wystawień łotrami.
POKUTA W KWARTANIE
O Boże, jakoż podnieść grzeszne oczy
Tam, gdzie Twoja moc wieczną światłość toczy!
Jam robak ziemny, proch nożny, pies zgniły.
We mnie się wszytkie rynsztoki zrodziły.
Jam jest nieczystej białogłowy szmaty
Kawalec, wywóz miejskich ścierwów, a Ty
Jesteś, któryś jest, wieczny, niepojęty,
Pan Bóg Zastępów, Święty, Święty, Święty!
Tyś szczera czystość, niewinność bez skazy,
Jakoż Ci swoje odkrywać mam zmazy?
Jam zwiedział gmachy śmiertelnego grzechu
Siedmiorakiego i straszny w pośmiechu
Zakon Twój miałem, i Twe przykazanie
Każdem znieważył albo zgwałcił. Panie.
Jam nie jednego, chociaż Twa przestroga
Przeciwna była, miał pana i boga;
Jam swych wymysłów bałwanom ofiary
Oddawał, niosąc namiętności w dary.
Brzuch był mój bogiem i tak bogów wiele
Miałem, jako mam zmysłów w własnym ciele,
Bo jak mię który zwyciężył nałogiem,
Zbyteczność panią, a zwyczaj był bogiem.
Częstom człowieka tak spodobał sobie.
Żem w nim kładł większą nadzieję niż w Tobie,
Często godności i dobrego mienia
Chciwość tak wodze ujęła sumnienia,
Żem ich posadził, jakoby tam Ciebie
Nie było nigdy, za bogi na niebie.
Jam brał na darmo i z lekką uwagą
Imię Twe, ciężką karmiąc Cię zniewagą;
Mieć na bluźnierstwa obrzydłe otwarty
Język za dworstwo miałem i za żarty.
Zakazanymi częstom się krępował
Klątwami, których skutek nie zdejmował;
Krzywoprzysięstwem żem zgrzeszył, mój Boże,
Któż nad Cię lepiej przeświadczyć mię może,
Kiedym Ci w całej został obietnicy,
Którąm uczynił przy świętej chrzcielnicy.
Jam tak siódmy dzień święcił i niedziele,
Żem rzadko bywał i w te dni w kościele;
Poprzestałem-ci powszedniej roboty,
Alem się puścił na większe niecnoty:
Wtenczas i tańce, i tłustsze obiady
Odprawowałem, zbytki i biesiady,
Jakby ten dzień był od roboty pusty
Dlatego, abym miał czas do rozpusty.
Jam i rodzicom nie tak był powolny,
Żeby im miał być żywot mój swawolny
Zawsze do smaku, jednak wiesz, o Panie,
Że szanować ich pilne-m miał staranie;
Ale starszego, któregoś czcić kazał,
Nie zawszem sobie jak trzeba poważał,
I gdy napomniał, mimo uszy bardzie
Puszczałem, wieku siwemu ku wzgardzie.
Ja, lubom we krwi z łaski Twej nie zmoczył
Ręki, lecz gniewem często-m tak wykroczył,
Żebym był oraz wszytko na to łożył,
Abym był swego winowajcę pożył;
Więc i to było, żem z lekkiej przyczynki
Na zakazane wstawał pojedynki,
Tak chęci dosyć do zabójstwa było,
Twe miłosierdzie skutku zabroniło.
Jam wszeteczeństwa wszelkiego świadomy
I obywatel bezbożnej Sodomy;
Rzadki dzień minął, rzekę, i godzina,
Żeby nie przybył świeży grzech i wina:
To myśl pragnęła, pożądało oko,
To serce ognia zawzięło głęboko:
Tyś badacz nerek i najskrytszych złości,
Cóż Ci mam swoje wyliczać sprosności?
Jam nie kradł ani idąc za pożytkiem
Zmazałem duszę występkiem tak brzydkiem;
Czylim też i kradł, gdym ludziom poczciwym
Sławy uwłaczał językiem pierzchliwym;
Mogłem też podczas odkryć złe zawody
I tym bliźniego zachować od szkody,
Więc te. którymi łowią więc nieuki,
Dworskie wykręty i zdradliwe sztuki,
Że się ustawnie wkoło mnie bawiły.
Snadź i mnie na swe kopyto zrobiły.
Jam fałszywego nie jest wolen słowa.
Często się z myślą nie zgadzała mowa,
Serce daleko było od tej rzeczy.
Którą się język widział mieć na pieczy,
I żeby dyskurs nieco tym osłodzić,
Śmiałem zmyślone powieści przywodzić.
Jam w swym umyśle zapisał gospodę
Pożądliwości i za własną szkodę
Sadziłem, że się nie mnie to dostało,
Co już, za wolą Twoją, pana miało:
Żyźniejsze było u sąsiada żniwo
W oczach mych, tłustsze obory i żywo
Zazdrość mię piekła, kiedyś, Panie, komu
Większą pokazał łaskę niż mnie w domu.
Tom ja tak Twego Zakonu szanował.
Takem dróg, któreś ustawił, pilnował!
Cóż chcesz? Jam w białym pokarmie przeklęty
Grzech ssał od matki, jam w grzechu poczęty:
Jakom począł być, jakom się w żywocie
Ruszył, tak w grzesznym jestem zaraz błocie.
I jakoż tedy mam zacząć swą mowę
I, tak niegodny, wniść z Tobą w rozmowę?
Nie śmiem, choć mię gwałt prawdziwej potrzeby
Przyciska, przerzec i otworzyć gęby:
Ale śmiem, Panie, bo wiem, że część ciała
Mojego w niebie chwały Twej dostała.
Wiem i tak wierzę, że nie po próżnicy
Pan mój pokrewny po Twej siadł prawicy:
Ma tedy pewnie, choć niedobra, sprawa
Moja jurystę u Twojego prawa.
A czy podobna, aby moja głowa
Za członkiem swoim nie miała rzec słowa?
W tę tedy dufność. w dufność obietnice.
Którąś Ty dusze zwykł cieszyć grzesznice.
Przemowie, Panie, ale Ty od ducha
Ukorzonego nie odwracaj ucha!
Zmiłuj się. Boże. a podług litości
Boskiej, nie ludzkiej, odpuść moje złości.
Odkryłem Ci grzech, odkrył swoje rany.
Wieczny Medyku, a Ty, ubłagany.
Przemyj je winem, miej o nich staranie,
O, lutościwy mój Samarytanie!
Jam wyznał, a Ty odpuść - inszej sprawy
Nie masz: jam grzeszny, a Ty bądź łaskawy.
Nie wchodź z sługą Twym w sąd, bo żaden żywy
Nie ostoi-ć się na sąd sprawiedliwy:
Jeśli, jak słuszna, zechcesz karać złości.
A któż wytrzyma Twojej surowości?
I ze mną jeśli chcesz wstąpić w rachubę.
Już widzę swój dług, i gotową zgubę.
Jeśli do prawa pociągniesz człowieka,
Po próżnicyś go utworzył od wieka;
Na tysiąc słów Twych jednego nie powie.
Jak się o wiecznej śmierci milczkiem dowie.
Cóż Ci ma człowiek odpowiedzieć śmiele.
Kiedyś nieprawość znalazł i w aniele?
Raczej na łaski Twoje, Panie, wspomni,
Które tak dawno świat, jak stoi, pomni.
Wszak nie na wieki gniew Twój będzie trwożył
Ani się będziesz wieczną groźbą srożył;
Wszak nie chcesz śmierci grzesznych, owszem, wrota
Otwierasz chcącym szczerze do żywota.
Jako daleko na dół ziemia spadła
Od górnej sfery i jak się odsiadła
Strona zachodnia od tej, kędy wschodzi
Słońce - tak litość Twoja nas rozwodzi
Z popełnionymi upornie złościami
I tak granice sypie między nami.
Twoja, o Panie, miłość nieba wyższa
I macierzyńskie afekty przewyższa,
Bo choćby matka swoje własne dzieci
Opuścić chciała i mieć w niepamięci,
Ty nie zapomnisz o nas w każdej toni,
Boś nas na własnej wyrysował dłoni.
Raczże i teraz prośby me przypuścić,
Łaskę pokazać, przestępstwo odpuścić,
Zmazać me długi i rządem łaskawem,
Miłosierdziem mię sądzić, a nie prawem.
A jeśli Bóg swej zapomni dobroty
I tak się uprze karać me niecnoty,
Wstań Ty, o Jezu, dosyć urzędowi
Swojemu czyniąc, co Pośrednikowi
Należy, i wstąp między Ojca Twego,
Między mnie, między grzech mój i gniew Jego.
Ukaż Mu w rękach dwie i w nogach rany
Od gwoździ i bok nieuszanowany,
Głowę pokłutą cierniem i z obliczem,
Zsiniałe ciało poszarpane biczsm,
I pot Twój krwawy, i przewrotną radę,
Policzki częste i uczniową zdradę,
Ukaż (że w jednym słowie wszytko rzekę)
Nędzę, głód, hańbę, krew i krzyż, i mękę,
I rzecz, że jeden Twego poniżenia
Powód, żebym ja dostąpił zbawienia,
Żeś dlatego krwie lał nieprzepłacony
Strumień, abym żył i mógł być zbawiony,
Żeś tym okupem najdroższej zasługi
Za swoje sługi powypłacał długi:
Niechże ta męka i ta dobroć wieczna
Będzie grzesznemu teraz pożyteczna,
Niech moc Twej śmierci, wymowa przyczyny
Przed Ojcem Twoim skryje moje winy.
A sam, o Jezu. wspomnij, jako-ć było
Około zdrowia dusz pracować miło,
Jakoś z grzeszniki, którymi się brzydzi
Zakon, obcował, choć wołali Żydzi.
I jaką łaskę odnosił, kto tyle
Miał się do Ciebie i ufał Twej sile.
Tyś Magdalenie, chociaż miasta całe
Na jej swawolą zdały się być małe,
Tyś celnikowi, który grzeszył jawnie
I odprawował urząd swój nieprawnie.
Tyś i uczniowi, co z poprzysiężeniem
Zaprzał się Ciebie przed wtórym zapieniem,
I tym, którzy Cię na krzyżu rozbili,
Wszytko odpuścił, choć Cię nie prosili.
Ażeby Twojej łaskawej prawicy
Ufali ludzie już na szubienicy.
Gotującemu już ostatnie tchnienie
Dałeś łotrowi i raj, i zbawienie.
Ta tedy litość, którąś w ludziach wielu
Pokazał, w własnym i nieprzyjacielu.
Czemuż mię nie ma ratować i czemu
Ma być skurczona przeciw mnie samemu?
Lepiej ja sobie, i tym cieszę duszę,
Znając Twe skłonne przyrodzenie, tuszę.
Wielką-ć, zaprawdę, krzywdę. Boże, czyni,
Kto Cię o srogość i surowość wini:
Chromy jest Twój gniew, karanie leniwe
I kiedy się w wór oblecze Niniwe.
Skłama i Jonasz, a piorun rzucony
W biegu odwraca skrucha w insze strony.
Twoja to rozkosz i pocieszne dzieła
Odpuszczać siła. gdzie zgrzeszono siła:
Odpuśćże i mnie i racz, przejednany,
Wygasić ogień upartej kwartany,
Ale najprzedniej przez moc Twojej ręki
Zachowaj wiecznie pałającej męki
I daj się przez dar prawdziwej pokuty
Schronić gorączki piekielnej i huty.
Ty rad odpuszczasz, a mnie tego trzeba,
Ty nas chcesz zbawić, i ja chcę do nieba:
Bądź tedy łaskaw, a tak w jednej dobie
Wygodzisz i mnie naprzód, lecz i sobie.