Rozdział 6. Efekt odbicia.
Podczas pierwszego w semestrze wypadu do Hogsmeade, Harry wstąpił do Willow i Wombly'ego i kupił niedrogi aparat fotograficzny. Trudno było patrzeć na niego nie myśląc o biednym Colinie, siedemnastoletnim korespondencie wojennym, tak długo dokumentującym walki swoimi zdjęciami, aż zabrała go klątwa.
Harry otrząsnął się z niewygodnych wspomnień i poszedł w kierunku Trzech Mioteł, by dogonić Penelopę i Hermionę.
- Uśmiech!
Sfotografował Olivera i Charliego lecących nad boiskiem i grających jeden na jednego w quidditcha, Remusa i Michelle przy partii Łowców i Szakali rozgrywanej na stole nauczycielskim, McGonagall spoglądającą ze smutkiem na zaślepione okna. Swoich uczniów z szóstego poziomu dumnie trzymających pióra, które przemienili w stokrotki. Rona zerkającego znad w połowie odbudowanej ściany z łomem w dłoni i różdżką zatkniętą za ucho. Malfoya kradnącego winogrona z talerza Hermiony.
„Cześć Kat” - pisał. - „Hogwart jest tylko trochę mniejszy, niż go pamiętałem, i jest tu trochę więcej problemów. Wszystko idzie...”
Wytarł „świetnie” i pożuł przez chwilę czubek pióra, zanim dokończył zdanie.
„...raczej ciężej, niż się tego spodziewałem, jeśli mam być szczery.”
Nawet, kiedy opisywał obecną sytuację: miny, nieszczęsnych, nieprzygotowanych uczniów, krwawy odcisk dłoni na zewnątrz łazienki prefektów, którego nie mogła usunąć żadna ilość szorowania - wiedział, że ani jedno z jego słów nie będzie brzmiało wystarczająco realnie, gdy Kat odczyta je głośno przy rozświetlonym porannym słońcem basenie. Albo tamto życie było snem, albo jest nim to. Westchnął.
„Swoją drogą, wysyłam zdjęcia - zrób to samo. Powiedz wszystkim „cześć” i pogłaszcz ode mnie koty. Powiedz Sunday...”
Ale on i Sunday powiedzieli sobie już wszystko, kiedy opuszczał Florydę, więc być może najlepszą strategią było zachowanie pełnej godności i ciszy albo przynajmniej powstrzymanie się od popełnienia kolejnej gafy. Wytarł początek zdania i napisał: „Brakuje mi was wszystkich, ale sądzę, że już nadszedł czas, bym wrócił do domu.”
***
Po obiedzie Harry spędził długie minuty w pokoju wspólnym Krukonów, czekając na Malfoya, zbyt zmęczony by iść i go poszukać, zbyt zmęczony by choć odpowiednio się zirytować, że nie było go tam, gdzie być powinien.
W końcu poddał się i, powłócząc nogami, opuścił wieżę Ravenclawu, myśląc niejasno o zdrzemnięciu się i pozwoleniu Malfoyowi na znalezienie go, kiedy ten będzie już gotowy do pracy.
Drzwi do pokoju nauczycielskiego były zamknięte. Posąg Snape'a stał, lekko pochylony, a Malfoy siedział na jego postumencie z na wpół przymkniętymi oczyma.
- ...i dla dwóch z nich nie mogliśmy zidentyfikować bezpośredniego obiektu, więc zdecydowaliśmy, że zostawimy je w spokoju... - wymamrotał. - A potem były te, których cały węzeł może się rozplątać i zmienić kształt, jakby mówił ci, że wie, że na niego patrzysz, możesz w to uwierzyć? Albo takie wyglądające w jeden sposób, kiedy po raz pierwszy je widzieliśmy, a potem, gdy poszliśmy je odczarować, wyglądały zupełnie inaczej. - Oparł głowę o kamienne kolano i pozwolił swoim oczom się zamknąć. - Kilka z nich jest po arabsku.
Harry poczuł dziwną niechęć do przerywania im, ale po chwili Malfoy zdał się wyczuć jego obecność.
- Ach, Potter - powiedział. - Z powrotem do rozbrajania min, nie?
Wstał, lekko się chwiejąc, i chwycił wyciągniętą dłoń Snape'a, by złapać równowagę. Wyglądał na tak zmęczonego, jak Harry się czuł. - No więc chodźmy.
Minął Harry'ego i skierował się do wieży Ravenclawu.
Harry spojrzał na pomnik Snape'a. Statua uniosła brew, ale nie skomentowała.
Po chwili Harry także podniósł brew i poszedł za Malfoyem.
***
- O jej. Tylko to zobacz.
- Co? - Harry wsunął z powrotem okulary na nos i spojrzał na Malfoya, który wpatrywał się w regał w jednym z chłopięcych dormitoriów Krukonów.
- Ból na osobę, która o to zahaczy.
- Chyba żartujesz. Masz na myśli, że to jedna z tych, z którymi możemy coś zrobić?
Malfoy przytaknął. Odczarowali ją szybko i podeszli do następnej.
Harry oparł się o ścianę, podczas gdy Malfoy przeszukiwał pergamin. Trzymał oczy szeroko otwarte - był tak zmęczony, że zasnąłby dokładnie w momencie, w którym pozwoliłby im się zamknąć - ale stracił rachubę czasu. Po chwili zauważył, że Malfoy zrobił się okropnie cichy.
- Co jest?
Wskazał bez odpowiadania na pytanie. Harry spojrzał na sigil.
- Zatrzymanie akcji serca. Już to wcześniej widzieliśmy.
- Zwróć uwagę na pierwsza krzywą od góry - to jest namiar na bezpośredni obiekt.
Harry odnalazł linię i podążył za nią, ale nie mógł nic odczytać. Uniósł brwi na Malfoya.
- Pierwszą rzeczą, jakiej się uczysz, kiedy weźmiesz do ręki „Wstęp do kalligromancji” jest zapisywanie twojego własnego imienia. - Malfoy zaczął wykonywać różdżką skomplikowane manewry, tworząc zwarty węzeł złożony z pętli i wolnych końcówek.
- Malfoy... Draco. - Był identyczny z tym wskazującym na bezpośredni obiekt.
Zbulwersowany Harry zapatrzył się we wzory.
- Gdybyśmy wpuścili tu Malika i Banksa, zabiliby cię, kiedy po raz pierwszy spróbowaliby odrobić zadanie domowe.
Malfoy przytaknął.
- Szkoda, że nie dali tego w Gryffindorze. Nie byłbym wtedy w najmniejszym niebezpieczeństwie - zwinął pospiesznie pergamin. - Chcesz go jeszcze przez chwilę popodziwiać czy możemy iść dalej?
***
Odpowiedź Kat nadeszła pewnego ranka po śniadaniu, kiedy Harry, Hermiona, Malfoy i Ron pozostawali jeszcze w pokoju nauczycielskim.
„Har! Poprzez sposób, w jaki ignorowałeś wszystkie sowy z domu, myślałam, że nie usłyszymy od Ciebie, aż będziesz gotowy byśmy znaleźli ci miejsce w Centrum dla Emerytowanych Czarodziei Zaczarowane Akry.
Zadamawiasz się? Wygląda na to, że jesteście stworzeni do tej roboty z minami i tym podobnym. Chcielibyśmy pomóc, ale nikt tu nigdy nie słyszał o kalligromancji. Dr Bokor mówi, że używacie kilku z jego gris gris, więc przynajmniej znamy jedną, czy dwie rzeczy, których nie potrafią ci Angole.
Spytam mamę i tatę, czy nie wiedzą więcej o starej magii, która mogłaby Ci pomóc, ale nie licz na wiele. Z tego, co pamiętam, jedyne zaklęcia, które zostały po stronie hugenockiej, to te, które zostały zaprojektowane by zamienić życie twoich dzieci w piekło na ziemi, a te ze strony Seminoli służą do wytwarzania przedmiotów, których nie można sprzedać nawet w sklepie z pamiątkami. Ale już słyszałeś tę śpiewkę.”
Harry się uśmiechnął. Kat była przede wszystkim historykiem i wpadała w ekstazę z zazdrości o niczym niezniszczone wieki nauczania magii w Europie.
„Mieliśmy w ostatnim tygodniu ochłodzenie - spadło do sześćdziesięciu i kilka doniczkowych roślinek straciło trochę liści. I ktoś twierdzi, że widział Płaskookiego w lasach, ale dr Bokor sądzi, że to pewnie stary, zabłąkany pies. Ale i tak na wszelki wypadek znosimy pudła prochu i siarki.
Tyndal mówi, że Marisol prawie nie może wstawać ze swojego krzesła, chociaż ma termin dopiero w lutym, i nadal starają się wyjaśnić Atzi, dlaczego nie można nazwać dziecka Dżasminą Ariel Piękną. Tituba wreszcie się okociła - dwa z nich wyglądają jak Psotnik, a dwa inne jak Jefferson, a piąty jest jedyny w swoim rodzaju. Mój kot ma więcej rozrywek niż ja.
Dzięki za fotki. Następnym razem dodaj z tyłu trochę opisów, bym wiedziała, kto jest kim. Poznaję Hermionę z tego zdjęcia, które miałeś na ścianie, kiedy byłeś tutaj - powiedz jej, że wygląda na moją pokrewną duszę - ale kim jest ten kieszonkowy Apollo oparty o jej krzesło? I czy jest dostępny na eksport?”
Harry szybko złożył list, zanim Malfoy zdążył zajrzeć mu przez ramię i nadąć swoje ego do jeszcze większych rozmiarów, niż to było dla niego normalne. Zamiast tego wziął zdjęcia, a Ron i Hermiona nachylili się nad nim, by też popatrzeć.
Był tam grający na gitarze Tyndal z tańczącą koło niego w falbaniastej sukience jego córeczką Atzi. Doktor Bokor wyciągnięty na swojej leżance przy basenie, ubrany tylko w parę szortów i zwieszającą się na rzemieniach z szyi czerwoną flanelową torbą. Kat i Purity warzące eliksir przy bufecie z kontynentalnymi śniadaniami w hotelowym korytarzu. Najstarsza klasa - wszystkich szesnastu - po kostki w Atlantyku.
- Och. - Wszyscy zwrócili się w kierunku Malfoya, który podniósł następne zdjęcie ze stosu - O jej. Byłem niesprawiedliwy dla Ameryki, jeśli może ona wyprodukować więcej takich jak on. - Podał zdjęcie Hermionie.
- On jest oszałamiający - powiedziała. - Te włosy.
Do tego momentu Harry miał nadzieję, że było to kolejne ujęcie Tyndala albo chłopaka Purity z Bostonu, albo jakiegoś przypadkowego prawie że absolwenta, który wpadł w oko Kat, ale kiedy Hermiona powiedziała „włosy”, Harry stracił zapał.
- Więc - dopytał się Ron, zaglądając jej przez ramię. - Kim on jest?
Nic z tego.
- Sunday Coneskey - odpowiedział.
- Harry! - Hermiona spojrzała na niego groźnie. - Okłamałeś nas!
- Właściwie, to nie - odparł Harry i to była prawda. Nie odmienianie imienia i uważanie z zaimkami to nie to samo, co kłamstwo.
Ron rzucił mu spojrzenie, które mówiło, że przejrzał ten argument na wylot i uznał go za raczej zabawny. A Malfoy...
- Widocznie twoja szczerość pozostawia coś do życzenia, Potter - powiedział. - Ale ja z pewnością podziwiam twój gust. - Położył zdjęcie na stole, a Harry mógł je wreszcie zobaczyć. - Choć ten twój Sunday nie wygląda na bardzo przyjacielskiego. - kiedy inne postacie z fotografii machały, promieniejąc, Sunday po prostu stał ze swoimi raczej imponującymi ramionami skrzyżowanymi na swojej raczej imponującej klatce piersiowej, falujące czarne włosy opadały mu prawie do talii, po czym skinął do Harry'ego, uśmiechając się krzywo.
- Widzisz, to nie to - powiedział do Hermiony Harry. - To nie był... to był tylko... - Zaczął jeszcze raz. - Jego dziadek jest Tylko-Spróbuj-Nas-Zatrzymać Coneskey, najlepszym czarodziejem w całej Wschodniej Gałęzi Cherokee, więc to nie jest tak, że ustatkowałby się z jakimś przypadkowym czarodziejem z Anglii. Chciał bardziej korzystnego połączenia. - Poczuł lekki efekt deja vu; zanim opuścił Florydę odbył z Sundayem dokładnie taką samą rozmowę.
- Ach, dynastyczne małżeństwo - skomentował Malfoy. - Myślę, że powinienem być wdzięczny wojnie za oszczędzenie mi tego.
Harry zamrugał.
- Ale przecież ty jesteś... Oczekiwali od ciebie, byś się ożenił?
Malfoy uśmiechnął się z wyższością.
- Jesteś ze średniej klasy - od stóp do głów - nie, Potter? Mogę być zboczeńcem, ale muszę podjąć obowiązek kontynuacji linii Malfoyów.
Kiedy Harry próbował schować fotografie, coś innego wypadło z koperty - mały koszyczek z sosnowych igieł rozmiaru jego kciuka. Sunday wyplatał takie mechanicznie, nawet bez patrzenia na ręce. Wepchnął go z powrotem pod zdjęcia.
- Więc... kto? - spytał Malfoya. - Pansy Parkinson?
- Taka pospolita rodzina? Jej pradziadek był urzędnikiem. - Całkiem dobrze imitował ton głosu swojego ojca. - Nie, jeśli czarodziejski świat nie zostałby rozdarty na pół w sposób, w jaki to się stało, mój ojciec prawdopodobnie zaaranżowałby mi małżeństwo z Susan Bones. Sądzę, że Marcy Prewitt też mogłaby wejść w rachubę.
- Twoja uczennica? - Przez Hermionę przemawiał szok.
- Miona, przestań myśleć jak mugolka. Kiedy ona będzie miała sto lat, ja będę miał sto sześć. - Uśmieszek Malfoya był jeszcze bardziej wymowny. - Ale przy aktualnym stanie rzeczy moje wybory zostałyby ograniczone do strony śmierciożerców: Marguerite Rosier, być może moja kuzynka Amarylis - dziecko z końską twarzą. Albo któraś ze Snape'ówn. - Uśmiechnął się na zdziwione spojrzenie ze strony Harry'ego. - Jego kuzynki drugiego stopnia, wszystkich trzy. Niestety młodsze odziedziczyłby mózgi po DeLapinach. Chociaż raczej lubiłem Faustę. I, oczywiście, jej rodowód był doskonały. Snape'owie, potężni od samego początku.
- Co za wstyd dla niej - powiedział Harry. - Że twojego ojca nie ma tutaj, by przypilnował, abyś dał jej pokaźną ilość malfoyowskiego DNA.
Ron zachichotał, ale Malfoy jedynie się uśmiechnął.
- Tak, jestem pewien, że jest bardzo zawiedziona, szczególnie, że teraz jestem głową rodziny i przez to podwójnie dobrą partią. - Odgarnął włosy przy pomocy kciuka i środkowego palca smukłej dłoni, wyglądając w każdym calu na młodego czarodziejskiego dziedzica - zabawne, jak pewne gesty i leniwa pewność siebie pozostawały takie same, niezależnie od kultury.
Harry odwrócił wzrok. Próbowanie nie pożądania tego zadowolonego z siebie drania sprawiało większy kłopot, niż było to warte.
***
- Jako że oboje mamy wolne popołudnie, to warto by było sprawdzić boisko na obecność min - powiedział pewnego dnia przy lunchu Malfoy.
- Dobry pomysł, Draco - poparła go Hermiona. - Wiem, że teraz, gdy już wszystko się ustabilizowało, Oliver nie może się doczekać prawdziwych meczy.
- Nie widzę celu - narzekał Harry. Bolały go nadgarstki, kostki i wszystko działało mu na nerwy. - Kiedy sprawdzaliśmy za pierwszym razem, nic nie znaleźliśmy. Spędzimy całe popołudnie latając tylko w przód i w tył.
- Tak - odparł z naciskiem Malfoy. - Właśnie. Spędzimy całe popołudnie, latając tylko w przód i w tył.
Och.
- W porządku. Jeśli to cię uszczęśliwi - odpowiedział Harry.
- Szaleńczo.
Oczywiście na boisku nie było żadnych min. Musieli lecieć powoli, żeby nie zgasić świeczki. Harry czuł się na miotle zawstydzająco nieswojo, ale Malfoy trzymał się dalekich krańców boiska a odległość uniemożliwiała mu robienie złośliwych komentarzy. Malfoy nadal latał tak, jak Harry pamiętał - z perfekcyjną gracją, jakby powietrze było poduszką, a miotła jedną z jego kończyn. Harry szybko odwrócił wzrok, żeby nie zostać przyłapanym na patrzeniu.
***
Tego wieczora przy kolacji przybyło kolejne puste miejsce.
- Po południu Ursa Polaris została trafiona kolejną klątwą powodującą ataki konwulsji - poinformowała ich Penelopa.
- Musimy pracować szybciej - powiedział Harry. Malfoy zacisnął usta, ale nic nie odpowiedział.
***
- Ból, ból, pożar, koszmary. - Malfoy wskazywał na kolejne węzły. - Utrata zębów, jeszcze więcej bólu. Ooch, coś nowego - paranoja i halucynacje skierowane bezpośrednio na Szefa Biura Aurorów - czekaj, będę chciał go przerysować dla Miony, zanim zabierzemy się za rozbrajanie.
Harry nadal uważał sposób, w jaki Malfoy podziwiał bardziej kreatywne miny za ohydny, ale zgasił zaklęciem świeczkę, by się nie marnowała, kiedy Malfoy kopiował sigil.
Sarah McDuff i Medea Martin, starsze uczennice, które miały wolne większość poranków, obserwowały ich z zaciekawieniem z bezpiecznej pozycji na korytarzu, kiedy Harry ponownie zapalił świeczkę i razem z Malfoyem zaczęli odczarowywać pokój, a potem przeszli do następnego. Dormitorium Puchonów było prawie całkowicie opuszczone, gdy przeprawiali się przez kolejne sypialnie, ale mimo to Harry nie mógł pozbyć się tego okropnego uczucia, że jest obserwowany. Potarł kark.
- Sztywniejesz, Potter? Może powinieneś dołączyć do zajęć jogi, które prowadzi Phoenix.
- Już biegnę się zapisać. - Tu też było zimno i wilgotno. Harry postawił kołnierzyk szaty. Bardzo chciał, by już mogli skończyć z dormitoriami i by mógł pójść przebrać się w coś cieplejszego.
Malfoy popatrzył na niego ze swoim zwykłym wyrazem twarzy - lekceważącym rozbawieniem.
- Wyglądasz też trochę blado. Być może dementor przeszedł nad twoim grobem.
- Zamknij się, Malfoy - Harry potarł przedramiona. - Pospieszmy się i miejmy to już za sobą.
***
- Dobry początek, panie Chum. - Harry wylewitował żółwia Cuma wystarczająco wysoko, by klasa mogła zobaczyć jego postęp w zamienianiu gada w portmonetkę. - Widzicie jak nogi zaczynają wycofywać się do skorupy, a głowa staje się srebrna? Pierwszym krokiem do udanej transformacji....
Poczuł na karku wilgotny chłód i zadrżał. Po chwili zdał sobie sprawę, że klasa czeka na niego, by kontynuował.
- Racja. Jak już mówiłem, pierwszym krokiem jest dokładne poszukanie prawdopodobieństw między tym co macie, a tym czego potrzebujecie. Czy ktoś może mi powiedzieć dlaczego? Panie Jones? - Harry opuścił żółwia z powrotem na biurko Chuma.
- Prawo Oszczędzania Magii - odpowiedział Jones.
- Bardzo dobrze. Wszyscy przywróćcie swoje żółwie do stanu początkowego i zacznijcie jeszcze raz. - Potarł kark.
- Profesorze?! Profesorze, pan musi... - Cała klasa obróciła się w kierunku dochodzącego z kominka głosu. Należał on do Aoife Murphy, jednej z Gryfonek. Jej piegi odcinały się wyraźnie od pobielałej z przerażenia twarzy. - Proszę szybko pójść za mną, profesorze, nie możemy...
Harry pośpiesznie rozejrzał się po sali. Nathaniel Hobbs był najstarszy z klasy i do tego był Puchonem - poradzi sobie.
- Panie Hobbs? Zajmie się pan uczniami do czasu, kiedy wrócę. Dzisiejsza lekcja jest w mojej książce. - Ledwie zdążył zarejestrować, że Hobbs przytakuje mu z niemal komiczną gorliwością, zanim podążył za Murphy przez Fiuu.
- Nic nie zrobiliśmy, przysięgam, to po prostu wybuchło, my tylko tu siedzieliśmy... - Oboje wypadli z kominka w sypialni pierwszoroczniaczek w wieży Gryffindoru. Unosił się tu silny zapach dymu, a powietrze wypełnione było tym obślizgłym uczuciem.
W rogu zielone płomienie lizały szafkę. Rose Duncan leżała na podłodze, a jej kościste ręce i nogi trzęsły się gwałtownie. Łzy żłobiły różowe ślady na jej pokrytych popiołem policzkach. Harry szybko rzucił na nią „Petryficusa”, nim zdążyła zadławić się językiem i obrócił się w kierunku pożaru. Spróbował wskazać na niego różdżką, ale zorientował się, że mógł ją skierować wszędzie z wyjątkiem płonącej szafki, która odpychała ją jak jednoimienny magnes.
- Nieważne - powiedział. - Proszę schować się za mnie, panno Murphy.
Trzymając się kolumienki przy łóżku, skoncentrował na niej całą swoją uwagę i wymówił zaklęcie gaszące. Ogień zgasł.
Aoife zaczęła mówić tak szybko, że Harry ledwie rozumiał co trzecie jej słowo, a do drzwi zaczęli podchodzić zwabieni hałasem inni uczniowie.
- Spokojnie - nakazał im Harry. - Panno Murphy, muszę zabrać pannę Duncan do skrzydła szpitalnego, w porządku? Sofia będzie w stanie jej pomóc. I jeśli zobaczysz profesor Granger albo dyrektorkę, to poproś by spotkały się tutaj ze mną, zrobisz to?
Zaledwie po chwili przybyła Hermiona, prowadząc za sobą nie tylko McGonagall, ale też i Rona, i Malfoya. Przynajmniej nie będzie musiał powtarzać historii. Ron natychmiast podszedł do szafki i zaczął mamrotać zaklęcia naprawcze. Pozostała trójka stłoczyła się wokół Harry'ego, który zaczął wyjaśniać.
- Młoda Murphy bełkotała coś o różdżkach - wtrącił Malfoy.
- Tam było coś, co powodowało efekt odpychania. - Harry machnął różdżką w kierunku szafki. Teraz nie sprawiło mu to najmniejszej trudności. - Wydaje się być chwilowy.
- Jak w takim razie udało ci się ugasić pożar? - zapytała McGonagall.
- Ja, ee, użyłem kolumny od łóżka. - Harry nie był pewien, czy to było do zaakceptowania czy nie.
McGonagall potrząsnęła z żalem głową.
- Severus zawsze powtarzał, że zbytnio polegaliśmy na różdżkach, ale Albus twierdził, że były one dobrym narzędziem dla początkujących. Sądzę, że to udawadnia w końcu, że Severus miał rację. - Spojrzała na ulatniający się z szafki dym. - Myślałam, że już odczarowaliście z Draconem wieżę Gryffindoru.
- Oczywiście, że tak - odparł Malfoy. - Chociaż sądzę, że Potter mógł coś przeoczyć.
- Zamknij się Malfoy - odgryzł się Harry. - Czekajcie, wydaje mi się, że mam w którejś z kieszeni świecę.
Kiedy ją zapalili, pokój zabarwił się na jasnożółto.
- Nie rozumiem tego wcale - zawyła Hermiona. - Jak możemy czynić jakieś postępy, kiedy one po prostu wracają?
Malfoy potrząsnął głową.
- Nie sądzę, żeby one wracały - powiedział. - Potter, czy to biurko było zaminowane, kiedy odczarowywaliśmy ten pokój?
- Nie przypominam sobie, żeby którekolwiek z biurek było zaczarowane.
- Ani ja - dodał Malfoy. - I spójrz tam - to jedna z tych skierowanych na bezpośredni obiekt. Wiem, że nie było takich w Gryffindorze, bo nie widziałem żadnej, aż Miona nam jedną narysowała.
Hermiona usiadła nagle na jednym z łóżek.
- Czekajcie - powiedziała. - Czekajcie, czekajcie. - I wyciągnęła z torby plik pergaminów, po czym pospiesznie zaczęła przeglądać arkusze. - Wiem, że to tu gdzieś było... jeszcze chwilkę... ach! - Rozpostarła jeden z pergaminów na łóżku, a pozostała trójka zebrała się wokoło, by się niemu przyjrzeć. Był na nim kolejny skomplikowany węzeł.
- To ten, który znalazła Penelopa z Oliverem - powiedziała. - Draco, jakbyś go zinterpretował?
- Ból - zaczął, siadając koło niej. - Wymioty. Pożar - bezpośredni obiekt: biuro dyrektorki - och ten jest dopiero zabójczy. I... - Marszcząc brwi, spojrzał znad arkusza na Hermionę. - Tu też jest bezpośredni obiekt, chatka gajowego, ale nie potrafię odczytać sigila.
- Textum disiungo - powiedziała Hermiona, stukając w pergamin czubkiem różdżki. Węzeł zdawał się trochę rozplątywać, powiększać i rozpościerać. - Wam dwóm pewnie przydałoby się to zaklęcie - działa też na minach.
Głowa Malfoya znów pochyliła się nad pergaminem. Jedną dłonią zakładał włosy za ucho, podczas gdy druga śledziła jeden z wzorów.
- To jest eksplozja. - Wskazał jeden z tuzina supłów, z których każdy zdawał się zwisać z głównego splotu na trzech utkanych razem w skomplikowany sposób wątkach. Malfoy prześledził te trzy linie w górę aż do pierwszego miejsca, w którym się krzyżowały.
- To... och, całe lata minęły od czasu, gdy uczyłem się kalligromancji... to... och. - Nagle wstał. - Och. Och, to jest diaboliczne - powiedział tonem pełnym podziwu.
- Co? - zapytała McGonagall. Brzmiała tak niecierpliwie, jak Harry się czuł.
- To znaczy „ukryj” - odpowiedział jej Malfoy. Gdy tylko spojrzała na niego tępym wzrokiem, zaczął śledzić każdy splot szybkimi, niecierpliwymi ruchami ręki. - Eksplozja - bezpośredni obiekt: chatka gajowego, modyfikator: drzwi frontowe, czasownik: ukryj. Wymioty - bezpośredni obiekt: chatka gajowego, modyfikator: łóżko, czasownik: ukryj. Pożar...
Harry zamrugał, gdy nagle wszystko stało się dla niego jasne.
- To zaklęcie tworzy nowe miny w innych miejscach?
- Właśnie! - Rozpromieniła się Hermiona.
- No cóż, Potter - powiedział Malfoy. - Wydaje mi się, że mamy przed sobą długotrwałe partnerstwo.
- Świetnie - odparł Harry, pocierając dłońmi oczy.
- Oczywiście to sprawia, że usunięcie tak wielu min, jak to możliwe, szczególnie tych, które mogą stwarzać następne, staje się dla nas sprawą jeszcze większej wagi - skomentowała McGonagall.
Malfoy przytaknął.
- Lepiej zaciągnijmy do pomocy uczniów z siódmego poziomu - powiedział. Harry wytrzeszczył na niego oczy.
- Oszalałeś? Nie możemy w to angażować dzieci. Wystarczy, że są zmuszone się temu przyglądać. Czy nie zasługują ani na chwilę odpoczynku od zmartwień?
Ale Ron zaskoczył go, podnosząc wzrok znad spalonej szafki i potrząsając głową.
- Sądzę, że to, czego one potrzebują, to wiedzieć gdzie leży problem i jak go naprawić. Przykro mi Harry, ale ty powinieneś wiedzieć, że tego nie można trzymać z dala od dzieciaków.
- Prawda jest zawsze łagodniejsza, niż cokolwiek z tego, co one sobie wyobrażają - zgodziła się Hermiona, obracając w stronę Rona swoją promieniejącą twarz.
***
Kiedy Harry przybył do skrzydła szpitalnego, Rose Duncan leżała w Consopium zaraz obok Charlotte Rolfe. Aoife Murphy siedziała w drugim końcu pokoju, podczas gdy Sofia pokrywała jej twarz jakąś zieloną maścią. Większość oparzeń było niegroźnych, ale na skórę powyżej brwi wylało się nieco wrzącego płynu, zostawiając bolesną, pokrytą pęcherzami ranę.
- Wszistko, co mam, to moje priwatne zapasy - powiedziała Sofia, obracając maść tak, by Harry mógł odczytać etykietkę: Najlepszy Wygaszacz Salamandrosa na Domowe Oparzenia. - Madeleine próbowala zrobić eliksir Extingument, ale on wymaga morsztinu pęcherzikowatego, którego nie moglam zdobić u dostawcy.
- Profesor Snape miał ich całą skrzynię - wtrąciła Hermiona.
Ron skrzywił się.
- Nie przypominaj mi. - Morsztyn pęcherzykowaty był głównym składnikiem na pechowej lekcji o eliksirach niewidzialności na szóstym roku, po której Ron nie mógł zobaczyć swojej lewej nogi przez cały tydzień.
- To pudło pewnie nadal stoi w drugim magazynie, dokładnie tam, gdzie było, kiedy ostatnim razem z niego korzystaliśmy - powiedział Harry.
- Razem z tuzinami innych rzadkich składników i wszystkimi książkami oraz notatkami Severusa - westchnęła McGonagall. - Równie dobrze mogłyby być na Islandii - tyle mogą nam pomóc.
- Może - zaproponował Harry. - Jeśli Malfoy i ja...
- Nie waż się! - odrzekła Hermiona. - Wiesz jak niebezpiecznie jest tam na dole? Nikt nie był w stanie się tam dostać odkąd odbito szkołę.
- No cóż, pamiętam, jak mówiłaś, że profesor Aerie została trafiona klątwą powodującą wymioty - odparł Harry. - Nie wiem, co na to Malfoy, ale je jestem chętny...
- Harry. - McGonagall wyglądała bardzo ponuro. - Po tej klątwie musieliśmy ją leczyć z odwodnienia przez prawie całą wiosnę. A następną osobą, która tam zawędrowała był Argus Filch. Wiem, że chcesz pomóc, ale zanim nie dowiemy się więcej, nie możemy podejmować tak wielkiego ryzyka.
***
Nie ważne, jak owijał się kocami, nie mógł zgromadzić wystarczająco ciepła by zasnąć. Gdzieś musiał być przeciąg. Harry podniósł się do siadu i zaciągnął zasłony. To jednak sprawiło, ze po bokach pojawiły się luki. Kiedy je zasłonił, powróciła przerwa na środku. Wzdychając, wstał i nałożył na pidżamę swoją bluzę z Weeki Wachee. Położył się. Podygotał przez parę minut. Znowu usiadł i, czując się niemożliwie głupio, ukrył się pod namiotem z koców.
Tak było lepiej. To mogło zadziałać wprost świetnie. Teraz wszystko, co musiał robić, to leżeć sztywno i nie ruszać się pod żadnym pozorem, a wtedy jego stopy mogłyby się ogrzać, a jego mięśnie przestać drgać i byłby w stanie zasnąć.
Zbadał każdy cal pokoju. Absolutnie nic go nie obserwowało.
Oddychał ostrożnie, powoli, wdech i wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie, Har, weź to na zimno.
I byłoby to łatwe, doskonale wiedział, jak to zrobić, ale z jakiś powodu to nie działało. Stało w miejscu i nie mógł tego poruszyć. Podróżowała przez to siła, sprawiając, że wibrowało lekko, aż mięśnie jego dłoni i przedramienia bolały od wysiłku. Ale to mogło być takie proste. Mógł zabić Voldemorta czterema sylabami, tak powiedziała Hermiona, mówiła teraz do jego ucha, gdyby tylko mógł ruszyć różdżką, mógłby to zrobić i to byłby koniec, wtedy wszyscy mogliby odpocząć.
A jego prawa ręka nadal nie chciała się ruszyć, ale w lewej miał kolumnę łóżka. Świetnie, było świetnie, mógł jej użyć, mógł przy jej pomocy skupić energię - a potem już to robił i usłyszał swój własny głos: „Exadigo”. Poczuł jak moc klątwy przechodzi przez niego i zmierza prosto do celu. Ciało potoczyło się na podłogę u jego stóp i nagle jego różdżka znieruchomiała. Mógł opuścić prawą rękę.
Ukląkł i odwrócił zwłoki.
Uśmiechnęła się do niego twarz Albusa Dumbledore'a ze szklanymi oczyma.
***
Harry spojrzał ponuro na rozstawione przed nim śniadanie, lecz wszystko zdawało się wywoływać u niego lekkie mdłości. Ścisnął dłonią podstawę swojej czaszki, jakby chciał wycisnąć z niej ból głowy. Nic, czego można by dziś wyczekiwać, tylko ponowne rozminowywanie wieży Gryffindoru, a gdy skończą, prawdopodobnie dowiedzą się, że pozostałe dormitoria zostały zaczarowane od nowa.
Godziny wyczerpującej, przytłaczającej pracy, podejmowanej po bardzo krótkiej nocy wypełnionej niespokojnym snem, z dziwnym bólem w stawach i głowie, który obiecywał, że zadomowi się na cały tydzień - były wystarczająco przykre w dobrym towarzystwie. Ale nie. Żeby dopełnić złego, musiał to wszystko robić z Malfoyem.
Grymasząc, wziął kilka ciężkich do przełknięcia łyków kawy, wcisnął do kieszeni szaty dwie pomarańcze i, lekko kulejąc, ruszył wzdłuż korytarza.
Malfoy kucał u podstaw statuy Snape'a.
- Wstawaj - powiedział Harry. Posąg rzucił mu karcące spojrzenie, ale zignorował go. - Mamy robotę.
Malfoy wstał, wygiął się w tył, opierając dłonie na lędźwiach, jakimś sposobem wyglądając na pełnego gracji, mimo że Harry słyszał, jak strzelało mu w kręgosłupie. Ciemne kręgi pod oczyma wyraźnie odcinały się od jego bladej twarzy.
- W porządku - powiedział, wracając do pionu. - Żadnego odpoczynku dla dziwolągów.
***
Tym razem uczucia, jakie wywołał u Harry'ego jego dawny pokój, były bliższe paranoi niż nostalgii. Przypominało to jakiś koszmar, w którym musiał tu wracać i wykonywać od nowa to samo zadanie, aż do nieskończoności.
Przesadził z siłą zaklęcia podpalającego i pierwsza świeczka zamieniła się w kałużę wosku.
- Cholera.
Malfoy posłał mu szyderczy uśmieszek i z popisową precyzją zapalił kolejną świeczkę
Pierwsze cztery klątwy, jakie znaleźli były wystarczająco nieznajome, by musieli je zabezpieczyć i zostawić w spokoju. W świetle świecy barykady wyglądały jak pomarańczowożółte bańki. Harry zamknął oczy i ujrzał zamek otoczony taką właśnie bańką, czekający aż nadejdzie ktoś by go uratować. Może król Artur wróciłby i się tym zajął.
- Potter. Potter.
Harry otworzył oczy.
- N-nie śpię - wymamrotał. - Co tam masz?
- Myślałem, że chciałbyś zobaczyć, jak wygląda twoje imię i nazwisko w kalligromancji. - Malfoy wskazał na unoszący się nad znajomo wyglądającą klątwą węzeł. - Gdyby Osborne i Jones zaszli aż tak daleko, twoje serce przestałoby bić.
Sigil wyglądał raczej jak skomplikowana pięcioramienna gwiazda.
- Śliczne - skomentował Harry. - Możemy to zdjąć, czy znowu zawodzi cię odwaga? Albo może chciałbyś to zostawić? - Jego głos nie miał takiej mocy, jaką powinien był mieć. Stawanie się naprawdę wściekłym zdawało się wymagać zbyt dużo wysiłku.
- Jeśli chciałbym się ciebie pozbyć, zrobiłbym to już dawno i nie musiałbym wytrzymywać z twoim marudzeniem - zrzędził Malfoy.
- Och, a ty jesteś tu takim przykładem dojrzałości. Szczególnie, że ktokolwiek rzucał te klątwy, prawdopodobnie zaraz po tym wrócił do kwatery głównej na drinka z tobą.
- Ha! Ha! Do czasu, kiedy szkoła została zajęta, ja już od dawna gniłem w Appletreeham, wracając każdego dnia do domu lepki od pasty do zębów. Ale nie jestem zaskoczony tym, że nie masz ochoty nadążać za wiadomościami, po tym jak zwiałeś z kraju i zostawiłeś nas wszystkich z bałaganem do posprzątania.
Harry poczuł jak jego wargi unoszą się, obnażając zęby.
- Zamknij się Malfoy - wycedził. - I wracaj do pracy. - Wskazał różdżką na połyskującą gwiazdę, która symbolizowała jego imię i nazwisko; poczekał ledwie sekundę, zanim Malfoy dołączył do niego, by wymamrotać zaklęcie rozwiązujące.
Nagle rozbłysło światło i po całym pokoju zaczęły tworzyć się nowe sigile. Harry był otoczony przez klątwy, które tłoczyły się wokół niego, nie pozostawiając miejsca na żaden większy ruch. Usłyszał skwierczenie i spojrzał w dół; za jego nogami uformował się węzeł i Harry dotknął go, robiąc mimowolny krok w tył.
Z kierunku kuchni rozległ się huk
- Do diabła. - Malfoy stał na czubkach palców. Żółte neony wirowały po każdej jego stronie. - Cholerne wijące się hydry, Potter, co ty, do diaska, zrobiłeś? - Jego łokieć dotknął jednego z supłów i padł na podłogę, kuląc się, zahaczając przy tym trzy z czterech pozostałych. Ściana ognia stanęła w framudze drzwi, blokując im drogę wyjścia, ale Malfoy nawet nie spojrzał w górę, tylko klęczał, biorąc szybkie i płytkie wdechy, skomląc. Harry rzucił na świecę szybkie zaklęcie ochronne. Potem wykonał krok w kierunku Malfoya, ale został uderzony bólem tak nagłym i ostrym, że aż zaparło mu dech w piersiach. Czuł się brudny, jakby jego wnętrzności zżerał parzący kwas.
- Och, cholera...
- Nie... Crucio - odparł zmęczonym głosem Malfoy.
- Wiem - zirytował się Harry. - Boli jak... kurwa... tak samo. - Podłoga wokół jego stóp pokryta była klątwami. Ugiął lekko kolana i skupił tę resztkę sił, która mu jeszcze pozostała, na utrzymaniu się w tej pozycji.
- Pot'r - wydyszał Malfoy. - Musisz... - Widocznie nawet mówienie sprawiało mu ból.
- ...tak... - wyszeptał Harry, by oszczędzić mu wysiłku kontynuowania. - Nie wiem... gdzie zacząć... - Pożar u wejścia zaczął się jako magiczny, ale teraz rozprzestrzenił się na zasłony i pokój nagrzewał się od całkiem zwyczajnego ognia, który mógł zabić ich całkiem zwyczajnie, jeśli się nie pospieszą. Bardzo powoli wziął wdech, a potem wydech i spróbował pomyśleć. Wydawanie z siebie cichego odgłosu, kiedy wypuszczał powietrze zdawało się pomagać, więc nie przestawał tego robić.
- Co... śpiewasz? - Chociaż Malfoy prawie stracił głos, udało mu się wyrazić jego urażoną godność.
- Nie... śpiewam. - Ale robił to - nucił jedną z pieśni manito Sundaya. I wtedy Harry to zauważył, że ból nieznacznie zelżał.
Malfoy podniósł się na kolana.
- Sigile bledną - powiedział i rzeczywiście tak było - natężenie światła zmniejszyło się.
- Co powinniśmy... - Jak tylko Harry przestał śpiewać, by to powiedzieć, ból powrócił.
- Nie przestawaj śpiewać. Nie przestawaj. Chwila na zastanowienie. - Harry znów podjął pieśń, śpiewając głośniej, koncentrując się - i po raz pierwszy czuł, że słowa rzeczywiście zawierają w sobie magię. Malutkie pasemko mocy napływało do niego, a ból się oddalał. Wszystkie światła wokoło bledły.
Malfoy zacisnął powieki, a jego poznaczona łzami twarz przybrała wyraz najwyższej koncentracji.
- Jeśli pieśń działa, może... Accingo - powiedział, a klątwy zbladły jeszcze bardziej. - Potter... teraz razem.
- Accingo.
- Accingo.
Kilka supłów znikło całkowicie, a pozostałe osłabły, chociaż Malfoy był nadal otoczony. Powietrze wypełniał dym.
- Wyplącz nas teraz... - Słowa Malfoya przerwał napad kaszlu. - Wyplą... ty pierwszy - wysapał i wskazał różdżką na kilka węzłów pozostających wokół Harry'ego. Zaklęcia Malfoya były ledwie słyszalne przez trzaskanie ognia, ale wreszcie ostatni sigil mrugnął i znikł, a Harry zrobił krok, wzdychając z ulgą.
- Teraz kucnij... zgaś... ogień. - Malfoy wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Najpierw cię uwolnię - odparł Harry. - Może będziemy musieli uciekać. - Miał nieprzyjemne uczucie, że nie myśli jasno, ale nadal był całkiem pewien, że odczarowanie węzłów wokół Malfoya powinno mieć najwyższy priorytet.
- Na dół, niech cię szlag trafi. Chłodniej. Więcej tlenu - Malfoy też nie brzmiał na myślącego zbyt jasno. Powietrze smakowało solą i sadzą.
- Cholera! Zabiłoby cię to, gdybyś mi zaufał?
- Nie byłbym pierwszym, którego by to zabiło - odparł całkiem chłodno Malfoy.
Harry rzucił się na niego, zanim w ogóle zdał sobie sprawę z tego, że się porusza, przewracając go z kolan na plecy, łącząc swoją pieść z jakimkolwiek miejscem na jego ciele, jakie mógł sięgnąć.
- Ty... kurwa... jak śmiesz... - warczał niespójnie, uderzając w szczękę Malfoya, odrzucając jego głowę w tył. Siła ciosu pchnęła Malfoya na minę i jakąkolwiek klątwę ona zawierała, sprawiło to, że twarz Malfoya wykrzywiła się w grymasie bólu, ale podniósł się z zaskakującą siłą, przewracając ich obu.
Rozległo się ciche skwierczenie, kiedy Harry zdetonował kolejną minę, i jego głowę natychmiast ogarnął nie możliwy do zniesienia ból, ale był tak zajęty próbowaniem by trafić kolanem między nogi Malfoya, że ledwie zauważył tę dodatkową torturę. Malfoy zrobił unik i kolano Harry'ego trafiło w jego biodro, nie czyniąc mu żadnej szkody. Przygwoździł dłonie Pottera do podłogi. Harry wyszarpnął lewą rękę i wymierzył cios, ale był zbyt blisko na to, by uderzenie miało jakąkolwiek moc. Zamiast tego chwycił pełną garść włosów Malfoya i odciągnął jego głowę. Draco wydał pisk i kilka pasm zostało luzem w dłoni Harry'ego.
Uwolnił drugą rękę, złapał Malfoya za oba ramiona i znów ich przewrócił, uderzając jego głową o podłogę.
- Zabiję cię - wycedził przez zaciśnięte zęby, podnosząc Malfoya za ramiona i znów tłukąc jego głowę o podłogę, rzucając go na więcej min, ale to nie miało znaczenia. Harry'ego nie obchodziło to, że cały budynek wybuchnie, jeśli tylko zabrałby Malfoya ze sobą...
Rozległ się ryk i wszystko pochłonęła ciemność.
Ten rozdział należy do kategorii nc-17.
Rozdział 7. Zaduszki.
Harry otworzył oczy, ale nie ujrzał niczego poza wszechogarniającą bielą. Miejsce, w którym się znajdował, było ciepłe, leżał na czymś miękkim, ogarniało go uczucie błogości, silniejsze niż po jakimkolwiek zaklęciu rozweselającym. Westchnął głęboko z zadowolenia...
No cóż, chciał westchnąć, ale kiedy spróbował wypuścić powietrze, nic się nie stało.
Spróbował jeszcze raz. Nic.
Z trudnością podniósł rękę i położył ją na klatce piersiowej. Nie poruszała się. Przeniósł dłoń przed nos i usta. Nic. Rzeczywiście nie oddychał. Z jakiegoś powodu wydało mu się to zabawne. Nie oddychał! Może był w śpiączce. Może miał halucynacje. Może - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech - był martwy. Czy to nie byłoby zabawne? Spróbował się zaśmiać, ale, oczywiście, bez oddychania nie było to możliwe i dzięki temu sytuacja stała się jeszcze bardziej zabawna...
- Obudził się, Sofio - powiedział drwiący głos Hermiony. - I zaklęcie natleniające zaczyna dawać efekty.
Nagle po jednej stronie łóżka pojawiła się czarna plama, a po drugiej brązowa. Zrobił zeza i twarze Hermiony oraz Sofii trochę się wyostrzyły. Pomyślał, że powinien mieć mnóstwo pytań, ale, oczywiście, jeśli nie mógł oddychać, to nie był także w stanie mówić. Swoją drogą leżenie tutaj i uśmiechanie się do ich ładnych twarzyczek wydawało się dużo łatwiejsze.
- Rozumiesz mnie, `Arry? - zapytała Sofia. Harry przytaknął, szczerząc zęby. Jej głos był taki miły. - Dostarczam tlen bezpośrednio do twojej krwi i dlatego czujesz taką euforię. Minie jeszcze godzina zanim eliksir Odd-ech usunie sadzę z twoich płuc, ale jeśli będziesz chciał mówić, `Ermiona może rziucić na ciebie zaklęcie.
Harry skinął głową w kierunku Hermiony, która machnęła różdżką mamrocząc jakieś gardłowe słowa, które brzmieniem zdecydowanie nie przypominały łaciny.
- Już. Powiedz coś, Harry.
- Dzięki - odpowiedział, słysząc swój głos, ale nie czując znajomych drgań w gardle. Szalona ochota na chichotanie powoli się wyczerpywała, ale nadal pozostało uczucie błogostanu, które sprawiało, że wszystko zostało zdegradowane do kwestii ciekawości. - Jak...?
- Magia trytonów - orzekła promieniejąc. - Charlie wymienia z nimi sekrety, a to zaklęcie jest jednym z rezultatów. Zamiast używać swoich strun głosowych do wytwarzania fal dźwiękowych, przy pomocy magii wytwarzasz drgania od razu na naszych błonach bębenkowych.
- Twoje struny glosowe są spuchnięte, więc kiedy odzyskasz glos w fizycznym sensie, będziesz miał chrypkę - ostrzegła Sofia. - Skrócenie oddechu możie utrziymać się przez kilka dni. Masz szczęście, żie żijesz, `Arry.
To mu o czymś przypomniało.
- Malfoy?
Hermiona wskazała głową w kierunku czegoś, co najprawdopodobniej było kolejnym łóżkiem.
- Jeszcze się nie obudził. Był nawet w gorszym stanie niż ty. Harry... czy Draco popełnił błąd? Albo... czy wy dwaj... próbowaliście się skrzywdzić?
- Em... po prostu wzięliśmy sobie za dużo na głowy, to wszystko. - Każdy z jego problemów wydawał się teraz tak błahy. Sądził, że to z powodu tlenu. - Jeden z uroków spowodował, że nagle pojawiło się ich więcej... - Ziewnął. - I wybuchł pożar... - Jego oczy pragnęły się zamknąć, walczył, by otworzyć je ponownie.
- Potrziebujesz odpoczynku `Arry - powiedziała Sofia. - Czy mogę rziucić na ciebie łagodne Consopium?
Przytaknął. Kiedy była w połowie szeptania zaklęcia, zdążył już odpłynąć w krainę snu.
***
Gdy obudził się następnym razem, znów oddychał. Albo byłby w stanie to robić, gdyby udało mu się na wystarczająco długo powstrzymać napady kaszlu.
Podniósł się do siadu, krztusząc się tak mocno, że aż bolały go żebra. Walka o złapanie oddechu pomiędzy brutalnymi napadami skurczy przepony wydawała się trwać wiecznie.
Czyjaś dłoń trzymała przy jego ustach białą chusteczkę, wypluł na nią szary śluz, znów zakaszlał, wyrzucił z siebie jeszcze trochę i wytarł ręką łzawiące oczy. Wreszcie napady zelżały i Sofia wróciła z czystą chusteczką, której użył do wydmuchania nosa. Słyszał świst swojego własnego oddechu.
- Dzięki. - Jego głos był tak ochrypły, że ledwie udało mu się wypowiedzieć to słowo. Głowa pękała mu z bólu, a gardło było niemożliwie podrażnione. Widocznie nie był już taki beztroski z powodu tlenu. - Boli.
- Nie mogę zapobiec kasłaniu - poinformowała go Sofia. - Jest potrzebne do usunięcia nieczystości z twoich płuc. Ale mogę powstrziymać ból gardła.
- Głowy też - zaskrzeczał. Zajęła się obiema dolegliwościami za pomocą jednego machnięcia różdżki, a on westchnął z ulgą, czego natychmiast pożałował, bo wywołało to kolejny napad kaszlu.
Ktoś inny też kasłał. Harry wytężył wzrok. Obok niego, na krześle, siedziała Hermiona, a po jej drugiej stronie stało łóżko, na którym ktoś podnosił się do siadu. Żółte włosy - pewnie Malfoy, ale Harry nie widział wystarczająco ostro, by ocenić jego stan.
- Okulary? - poprosił świszczącym głosem Sofię, a ona mu je podała. Szkła były pokryte sadzą. Wytarł je o róg prześcieradła.
W jednym rogu sali stało pięć ukrytych za zasłonami łóżek. W jednym z nich mogła być Charlotte, albo Ursa, albo Rose... Harry nie mógł znieść myśli o tym, kto mógł być w czwartym i piątym. Ile min zdetonowali?
- Potter. - Malfoy brzmiał jakby miał ze sto lat.
- Tutaj. - Za nic nie zamierzał przeprosić pierwszy. Po chwili dodał: - W porządku z tobą?
- Jeśli by przyjąć bardzo luźną... definicję tego wyrażenia - odparł Malfoy z przerwą na atak kaszlu. - Byłem szczęśliwszy, kiedy myślałem, że jestem duchem.
- Czy spaliliśmy całą wieżę Gryffindoru?
- Oliver i Penelopa ugasili pożar - odpowiedziała Hermiona. - A Minerwa zabezpieczyła resztę wieży. Gryfoni mieszkają teraz u Puchonów.
Harry ukrył twarz w dłoniach.
- Hermiono, co my zrobimy? Zlikwidowaliśmy jeden urok, a on uruchomił tuzin innych i podpalił cały pokój. Prawie zginęliśmy, a mi nie przychodzi do głowy nic, co moglibyśmy jeszcze zrobić...
- Cudownie - zaskrzeczał Malfoy. - Moje życie zależy od myślenia Gryfona. Spójrz - kontynuował, kiedy Harry posłał mu mordercze spojrzenie. - Źle do tego podeszliśmy. Chodziliśmy w parach, likwidując jeden głupi urok na raz, nosiliśmy świeczki - tak jakbyśmy byli zbyt zajęci rzucaniem zaklęć ogrzewających, by zamknąć okna.
- Więc co by zrobił Ślizgon? - zadrwił Harry. - Znalazł kogoś i torturował go aż klątwy same znikną?
- Poszukał źródła! Te miny muszą skądś czerpać moc, nigdy o tym nie pomyślałeś? Magia nie utrzymuje się sama.
Usta Hermiony rozwarły się szeroko.
- Nie wierzę, że na to nie wpadłam! - wykrzyknęła.
- No cóż, ja tak - odparł Malfoy. - Odkryłem to ostatniej nocy, kiedy Potter raczył mnie cudowną amerykańską muzyką. Czerpią moc z nas.
***
- Z kogo? - To McGonagall zdecydowała się zadać to pytanie, chociaż oczywiste było, że każdy z obecnych w pokoju nauczycielskim czekał na odpowiedź.
- Z nas wszystkich. Tak jak Cruciatus, tak jak Mroczny Znak - zabierają moc od każdego, kogo atakują. To bardzo pomysłowe.
Słowa Malfoya zabrzmiały tak, jakby krył się w nich podziw. Harry pomasował skronie, do których już zdążył powrócić ból, i postarał się nie przewrócić oczyma.
- Więc gdy Harry śpiewał pieśń albo gdy rzucaliście Accinctum, to to je osłabiało? - zapytał Remus.
- Tylko trochę - odpowiedział Malfoy. - Zgaduję, że czerpią po odrobinie magii od każdego, kto znajduje się na terenie szkoły. To, co jest ważne, to to, że pieśń i Accintum nie osłabiały uroków, ale powstrzymywały je przed osłabianiem nas.
- Zauważyłam - zaczęła Penelopa. - Że rozminowywanie bardzo mnie wyczerpuje. I w ogóle jestem dużo bardziej zmęczona, niż powinnam być. - Kilku z zebranych przytaknęło. Przenosząc swój wzrok od twarzy do twarzy, Harry zauważył podkrążone oczy i poszarzałe twarze.
- Więc to, co musimy zrobić - wywnioskował Malfoy. - To przestać traktować uroki indywidualnie i skupić całą naszą uwagę na znalezieniu sposobu na wyciągnięcie wtyczki.
- Wyciągnięcie czego? - McGonagall zmarszczyła brwi.
- Czy myślisz, że one po prostu znikną, kiedy odetniemy je od źródła mocy? - zapytał Ron.
- Nie - odparł Malfoy. - Wynalazcy na pewno o tym pomyśleli i przygotowali awaryjne źródło energii. W końcu są Ślizgonami - uśmiechnął się z wyższością. - Ale pomyślcie o tym. Żeby rzucać uroki, których uczyliśmy się w szkole, musieliśmy identyfikować cel. Przez większość czasu musieliśmy go widzieć. Teraz te miny... - Zaczął wyliczać fakty, używając przy tym swoich długich palców. - Wyciągają moc ze wszystkich czarownic i czarodziejów w pobliżu, bez nazywania ich albo celowania w nich bezpośrednio - jak? Rzucają klątwy na cele, które mogą być blisko bądź daleko - jak? Jedne z ich celów są wybierane przez odległość, jedne przez nazwisko, a inne przez tytuł - jak? - Usiadł z powrotem, wyglądając na nadzwyczajnie zadowolonego z siebie. - Tego musimy się dowiedzieć.
W pokoju rozległy się podekscytowane szepty i pomrukiwania.
- Teraz - kontynuował Malfoy, nieznacznie podnosząc zachrypnięty od sadzy głos. - Będziemy nadal potrzebowali świeczek, by znaleźć miny i nałożyć na nie odpowiednie zabezpieczenia. Chociaż w międzyczasie... Mój ojciec zostawił po sobie obszerną bibliotekę, a bardzo interesowała go kalligromancja. Każę sobie przysłać odpowiednie książki, i może znajdziemy jeszcze coś w jego dzienniku... Och, w porządku - dodał, zauważywszy ochoczy wyraz twarzy Penelopy. - Zlecę sprowadzenie całej biblioteki, co ty na to? Tylko, że będziesz musiała trzymać uczniów na odległość, Penelopo, ponieważ książki mojego ojca mają tendencję do... życia swoim życiem.
***
Harry'ego nie powinno zaskoczyć to, że tej nocy śnił o dzienniku Toma Riddle'a, o bladym, skulonym na podłodze ciele Ginny, jej krzykach odbijających się od kamiennych ścian.
Usiadł na łóżku, drżąc.
- Nie bądź głupi - powiedział. - Ginny ma się świetnie. Jej zespół był miesiąc temu na okładce czarownicy. - Ale jego ręce nie przestały się trząść.
Malfoy zaczął planować swój następny ruch już przy śniadaniu.
- Spodziewam się sporej ilości paskudztwa w biurze Dumbledore'a - powiedział. - Prawdopodobnie tam powinniśmy zacząć szukać, jeśli chcemy znaleźć miny, które mogą nas czegoś nauczyć.
McGonagall nadal używała tego samego gabinetu, w którym rezydowała dawniej jako wicedyrektorka, więc Harry nie odwiedził biura Dumledore'a od czasów szkolnych. Prawdopodobnie nadal znajdowało się w nim astrolabium, obrazy i pusta żerdź Faweksa... nie sądził, że był już gotowy na ten widok. Na samą myśl o tym poczuł ściskanie w klatce piersiowej.
- Nikt tam nigdy nie chodzi - sprzeciwił się. - Więc nie widzę potrzeby, by się tam pchać. - Hermiona zmarszczyła na niego brwi. Mając nadzieję, że mimo wszystko nie będzie musiał wyjaśniać, dlaczego nie chciał oglądać gabinetu Dumbledore'a bez Dumbledore'a, dodał pospiesznie: - Możecie robić badania w waszym wolnym czasie, ale kiedy musimy pracować razem, chcę najpierw zająć się tym, co zagraża uczniom.
Malfoy i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia w ten swój irytujący sposób.
- W porządku - powiedział Malfoy. - Więc co ze wschodnim korytarzem i schodami?
***
- Amatorszczyzna - powiedział Malfoy, wskazując na minę na poręczy. - Widzisz, jakie nierówne pismo?
- To one mają pismo? - No cóż, oczywiście, że miały. Magiczne pismo było nadal pismem. Malfoy rzucił mu spojrzenie pełne współczucia i nawet nie zadał sobie trudu, odpowiadając.
Nadal, na każdą rozbrojoną minę przypadały dwie zabezpieczone i nawet po użyciu zaklęcia Accintum była to jedna z najbardziej wyczerpujących prac, jakie Harry kiedykolwiek wykonywał. Zanim dotarli do szczytu schodów, głowa pękała mu z bólu.
Za to Malfoy zdawał się być oczywiście jak zawsze gotów do pracy. Z pewnością był dużo bardziej przytomny niż Harry - jeśli założyć, że ten w ogóle był przytomny - jakoś zdawał się dobrze wysypiać, podczas kiedy Harry tylko leżał i drżał.
- Na co czekasz, Potter? - Malfoy uśmiechnął się znacząco, przytrzymując otwarte drzwi. - Myślałem, że już całkowicie zadomowiłeś się w damskich toaletach.
Pomieszczenie nie było brudne, ale Harry zmarszczył nos, gdy dotarł do niego nieprzyjemny zapach stęchlizny. Proste miny okrążały kurki i zwieszały się z luster na wysokości twarzy, a on i Malfoy zdejmowali je jedną po drugiej.
Malfoy w lustrze wyglądał trochę inaczej, różnica była bardzo subtelna, jakby odbicie było jego własnym bratem albo duchem. Harry przypatrywał się kołysaniu jego włosów, srebrnym kółkom w płatkach jego uszu, aż Malfoy złapał go na patrzeniu i puścił do niego oko. Harry odwrócił do niego tyłem, zarumieniony i wściekły.
- Nie pochlebiaj sobie.
- Malfoyowie nigdy sobie nie pochlebiają. Do tego mamy wokół siebie pochlebców.
Uszkodzenie płuc w pierwszej kabinie, coś, co wyglądało na japońszczyznę w drugiej.
- Och, ale zapomniałem - ciągnął Malfoy. - Że po twoim małym amerykańskim romansie wiesz wszystko o zwyczajach arystokracji. - Założył zabezpieczenia na kolejną minę. - Czy zabawianie się poza jego klasą było dla niego sposobem na nudę? Albo może była to jedna z tych tragicznych historii, kiedy to książę zakochuje się w pospólstwie?
Harry prychnął na samą wizję Sundaya puszącego się niczym książę. Jeśli można by mu cokolwiek zarzucić, to to, że był trochę zbyt beztroski, co do swoich obowiązków w Eastern Band. Nie żeby się o to kłócili. Kłócenie się z Sundayem o cokolwiek graniczyło z niemożliwością.
- Twoje obelgi bywały celniejsze, Malfoy - powiedział. - Tracisz formę? - W trzeciej kabinie była mina z nieczytelnymi warunkami „jeśli”. Harry zabezpieczył ją i przeszedł do czwartej. - Tutaj - wskazał. - Coś jest po wewnętrznej stronie drzwi. - I Malfoy wcisnął się za nim do kabiny.
Wyglądało to jak zwykła klątwa powodująca ból, tylko że dziwnie rozciągnięta, tak, że nie można było ogarnąć jej wzrokiem. Harry cofnął się, wchodząc głębiej w kabinę.
- Hej, uważaj...
Ale ostrzeżenie Malfoya nadeszło zbyt późno i Harry wszedł wprost na drugą minę. Obydwaj nastawili się na wybuch pożaru, eksplozję lub ból. Nic się nie stało.
- Sądzę, że prędzej czy później dowiemy się, co ta zrobiła - och. Och, do diabła.
- Co? - Malfoy wymachiwał ramionami w powietrzu, jakby próbował kogoś uderzyć. - Co robisz?
Opadł na kolana, uderzając nimi o kafelkową podłogę i zaczął sięgać do przestrzeni pomiędzy ściankami kabiny a posadzką.
- O, na teściową Mordereda! To coś ustawiło jakąś barierę.
Harry sięgnął do drzwi, mimowolnie lekko podskakując, kiedy jego dłonie dotknęły niewidzialnej ściany. Mina po wewnętrznej stronie drzwi zniknęła.
Malfoy wspiął się na sedes, stawiając stopy po obu stronach muszli.
- Sięga tak wysoko, jak tylko mogę sprawdzić. Jesteś wyższy, spróbuj. Zszedł i stanął w rogu, a Harry wspiął się na jego miejsce.
Stanął na palcach. Do sufitu brakowało mu jedynie kilku cali.
- Nie mogę wyczuć żadnej luki.
Byli okropnie blisko i to, że twarz Malfoya znajdowała się na wysokości jego brzucha denerwowało Harry'ego. Pospiesznie zszedł z siedzenia.
- Alohomora. Adaperio. - Malfoy wskazywał swoją różdżką na otwarte drzwi, przedzierając się przez długą listę zaklęć odmykających. Harry dodał jeszcze kilka od siebie, ale żadne z nich nie zrobiło najmniejszej różnicy.
- Cholera - powiedział w końcu Malfoy. - Pozostaje nam tylko czekać, aż ktoś po nas przyjdzie. Nie będzie nas na kolacji, Miona się domyśli i pospieszy nam na ratunek. - Byli tak blisko, że Harry czuł ruchy powietrza wywoływane gestykulowaniem Malfoya.
- Świetnie. - Harry lekko uderzył głową o ścianę kabiny. - Nie obraź się Malfoy, ale ze wszystkich ludzi, z którymi chciałbym zostać uwięziony w toalecie, jesteś na końcu listy.
- Hm. - Malfoy uśmiechał się znacząco. - Nie mogę powiedzieć, bym kiedykolwiek poświęcił choć jedną myśl na stworzenie listy ludzi, z którymi mógłbym być uwięziony w toalecie.
Stał okropnie blisko i coś w tym jego "hm" sprawiło, że warga Harry'ego się podwinęła.
- Och, jestem pewien, że ani razu nie przyszło ci to na myśl.
- Ale ta sytuacja daje mi szansę na zaspokojenie ciekawości: dlaczego twój książę z plemienia Cherokee pokazał ci drzwi - kontynuował Malfoy.
- Dobra. Rzeczywiście zamierzam omawiać z tobą moje życie miłosne.
Malfoy zignorował docinek.
- Chrapałeś? - spytał tonem osoby zmartwionej i współczującej. - Jadłeś chipsy w łóżku? Mało prawdopodobne, by wstydził się z tobą pokazywać - wyglądasz znośnie, choć źle się ubierasz, ale do tego amerykanie nie przykładają zbyt dużej wagi. - Malfoy opierał się o ścianę, wyglądając na nadmiernie zadowolonego z siebie. - A ludzie, którzy cię lubią, zdają się bez większych trudności tolerować twoje gryfońskie nieokrzesanie. Być może stwierdził, że lokalny szaman powinien zadawać się z kimś inteligentniejszym. Za to nie mogę go winić.
Harry zacisnął zęby.
- Dlaczego zakładasz, że to on zerwał?
W momencie, w którym usta Malfoya wykrzywił drapieżny uśmieszek, Harry zdał sobie sprawę ze swojego błędu.
- Dwa kłamstwa na jeden temat, Potter? Tiara Przydziału z pewnością będzie chciała ponownie rozważyć swój wybór. - Odgarnął włosy przy pomocy jednej, ozdobionej pierścieniami dłoni. - Chociaż, wyjazdy zagraniczne muszą być dla Gryfonów szalenie trudne. Nie możecie uprawiać niezobowiązującego seksu - Boże broń - ale osiedlenie się na stałe za morzami byłoby dla was taką okropną zdradą lojalności dla starego...
Harry zacisnął pięści.
- Czy możesz się zamknąć i przestać mówić o rzeczach, o których nie nasz pojęcia?
- O czym - o niezobowiązującym seksie? Zdradzie? Kłamstwie? - Malfoy wyglądał na rozbawionego i był zdecydowanie o wiele za blisko.
- Cofnij się - popchnął Malfoya.
Malfoy zrobił pół kroku w tył i zatrzymał się; Harry pchnął mocniej i zdał sobie sprawę, że to była cała przestrzeń, jaką dysponowali. Malfoy stał plecami do ściany kabiny.
Malfoy ze swoimi plecami opartymi o ścianę. Malfoy ze swoim drwiącym uśmieszkiem i szybko poruszającymi się rzęsami, Malfoy ze swoją postawą zepsutego bogatego chłopca i tą jego całkowitą, rozwścieczającą swobodą...
Harry przesunął się na przód i poczuł klatkę piersiową Malfoya naprzeciw swojej, poczuł jak się ona podnosi i wziął nagły wdech. Już nie jesteś taki pewny siebie - pomyślał. Kolejny nieznaczny ruch i jego kolano było w górze, opierając się o ścianę, toczone udami Malfoya.
Malfoy oddychał raczej szybko, ale i tak spotkał wzrok Harry'ego z lekkim uśmieszkiem, tak jakby Harry nie mógł jednym pionowym ruchem kolana sprawić by Malfoy zwrócił zawartość swojego żołądka. Malfoy zdawał się w ogóle nie zauważać, że walczyli.
- Hm - powiedział, wsuwając między nich dłoń. I Harry zdał sobie sprawę, że jest w połowie twardy na sekundę przed tym, jak zdał sobie sprawę, że gorączkowo ociera się o wewnętrzną stronę dłoni Malfoya.
Po tym wszystko zdawało się dziać w migawkach, jak budynki oglądane z rozpędzonego pociągu. Zimno ściany kabiny na przeciw jego czoła, Malfoy szepczący: "W porządku, pozwól mi, trzymaj się", głos Hermiony wołający: "Harry? Draco?" i Harry w całkowicie rozdzierającym przypływie gorąca i upokorzenia, dochodzący w swoich spodniach.
Ten hałas odbijający się od obłożonych kafelkami ścian był jego własnym zdyszanym oddechem.
Harry zatoczył się w tył, cofając się tak daleko, jak tylko mógł, z twarzą rozgrzaną seksem i zmrożoną przerażeniem.
- Nie widać - powiedział Malfoy i po chwili Harry zdał sobie sprawę, że Malfoy patrzy na front jego szaty.
- Dżinsy - odparł głupio. Jego usta zdawały się należeć do kogoś innego.
- Draco? - W wołaniu Hermiony było więcej pilności i Harry usłyszał jej pospieszne kroki.
- Tutaj, Miona - odpowiedział Malfoy ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Harry'ego.
***
Gdy tego samego dnia Harry został sam w swoich kwaterach, opadł na kanapę i zmusił się do stawienia czoła faktom.
Upokorzył się. I jeśli Malfoy nie wspomniał jeszcze o tym incydencie Hermionie, to tylko dlatego, że czekał na odpowiedni czas, kiedy to historia wprawi Harry'ego w maksymalne zawstydzenie.
Chyba że Malfoy nic nie powiedział, gdyż próbował chronić siebie samego. W końcu i on nie był bez winy. To jego pełen ironii ton głosu doprowadził Harry'ego do takiego poziomu gniewu, że zbliżył się na odległość dotyku. I to była jego dłoń...
Jego dłoń...
Harry gwałtownie usunął swoją dłoń z frontu swoich spodni. Jezusie. Jego mózg nie był tego wieczoru bezpiecznym miejscem. Ani trochę. Chwycił pelerynę oraz Błyskawicę i pobiegł do najbliższego wyjścia z zamku.
Noc była pochmurna, wilgotna i chłodna. Po zamurowaniu wszystkich okien od zewnątrz budynek zdawał się być niepokojąco mroczny i przynosił Harry'emu na myśl fortecę, więzienie, lochy.
Stopniowo zwiększając szybkość Harry zatoczył koło wokół zamku, a kiedy nawet to nie pozwoliło mu uciec od myśli, zaczął się wznosić. W górę i w górę, aż znalazł się na poziomie obserwatorium w wieży astronomicznej. W górę, co raz wyżej, aż do dolnych partii chmur, gdzie otoczyła go mroźna mgła.
Z tej wysokości Hogwart przypominał zabawkę, był jak sztuczny zamek w Disney Worldzie, który wyglądał jak prawdziwy, aż nie zbliżyło się na wystarczającą odległość, żeby go dotknąć i przekonać się, że to tylko wodoszczelne włókno szklane, a nie wilgotne, omszałe kamienie i odpadające dachówki wspierane zaklęciami wodoodporności.
W górę, ciągle dalej, aż mgła zamknęła się wokół niego i nie widział już kompletnie nic.
***
Kiedy powrócił do swojego pokoju, zrzucił fotografie na podłogę i wdrapał się na nieposłane łóżko, zbyt zmęczony, by nawet przewracać się z boku na bok. Gdy znajdował się już na krawędzi snu, jego dłoń zamknęła się na małym, zaplątanym w pościeli przedmiocie i bez otwierania oczu Harry rozpoznał koszyczek z sosnowych igieł, który przesłał mu Sunday.
Śnił o dużych, utalentowanych dłoniach Sundaya pracujących nad koszyczkiem. Sploty i wzory przypominały sigile kalligromancyjne, ale nie mógł ich rozpoznać, nie ważne jak mocno próbował.
- Co się tu dzieje? - spytał.
- Ty jesteś - odpowiedział łagodnie Sunday. Jego głęboki głos brzmiał kojąco.
- Nie mogę - zaprotestował Harry. - Mam do wykonania zadanie. Ludzi, którzy mnie potrzebują w domu. - Koszyczek wyglądał trochę jak kołyska. Był rozmiaru dłoni Harry'ego, ale w jego śnie to, że mógłby się w nim położyć i po prostu odpocząć wydawało się całkiem prawdopodobne. Jak bardzo łaknął odpoczynku.
- Chociaż na chwilę - odparł Sunday.
***
Gdy następnego dnia Harry otworzył drzwi do pokoju nauczycielskiego i znalazł tam jedynie Malfoya, natychmiast wykonał krok wstecz, całkowicie gotowy, by ukryć się w swoich komnatach i przeczekać do momentu, kiedy pomieszczenie nie będzie już skażone obecnością drania. Ale nagłe wspomnienie Malfoya drwiącego: "kiedy zwiałeś z kraju..." wystarczyło, by wyprostował się i wszedł do pomieszczenia.
- Dobrze ci się spało, Potter? - Malfoy zapytał, tonem wypranym z emocji, a Harry poczuł, jak jego wargi podwijają się, obnażając zęby.
- Racja - warknął. - Może... Może dla ludzi takich jak ty bycie w toaletowej kabinie jest powodem do przyjemnych snów.
- Och, proszę - odparł zmęczonym głosem Malfoy. - Na wypadek, gdybyś nie zauważył, ty należysz do ludzi takich jak ja.
- Nie jestem ani trochę taki jak ty - Harry wycedził przez zaciśnięte zęby. - Gardzę tobą.
- Gardzisz kimś, tyle jest oczywiste.
- Jak dzieci - głos Hermiony był pełen obrzydzenia. Ron stał zaraz za nią. Harry nawet ich nie usłyszał, gdy wchodzili. - Harry to rzeczywiście już się przeżywa. Nie mogę zrozumieć, jak można żywić urazę przez dwanaście lat. Wy dwaj musicie się z tym uporać i skupić na tym, co naprawdę ważne.
Oczy Rona przesuwały się od Harry'ego do Malfoya i z powrotem. Jeśli jeszcze nie zgadł, to domyśli się szybko.
- A wy... Och nie. - Hermiona przyjrzała się uważnie Malfoyowi. - Harry, proszę, powiedz mi, że to nie ty rozciąłeś Draconowi wargę.
Harry wbił wzrok w podłogę niczym przyłapany na gorącym uczynku przedszkolak. Malfoy także odmawiał spojrzenia Hermionie w oczy. W pokoju zbierali się pozostali nauczyciele, a udzielona publicznie nagana była jedynym sposobem na uczynienie tego dnia jeszcze gorszym.
- Podejdziesz tu i to naprawisz - nakazała Hermiona. - Szczerze, jeśli mogłabym dać wam tygodniowy szlaban i zabrać wam wasze kieszonkowe, to bym to zrobiła. Chodź, nie ociągaj się.
Harry przytknął koniec różdżki do rozcięcia na górnej wardze Malfoya, ale ten zrobił unik. Harry chwycił go za brodę i przytrzymał, jednocześnie uważając, by przypadkiem nie spojrzeć mu w oczy.
- Integro - powiedział.
***
Z nieprzytomną Rose Duncan, ciągle kurującą się z oparzeń Aoife Murphy i Marcy Prewitt kuśtykającą ze świeżo zregenerowanymi kośćmi biodrowymi po zahaczeniu o miażdżącą minę, drużyna Gryffindoru musiała walczyć o przetrwanie. W Noc Duchów, kiedy to zostali starci na proch przez Ravenclaw w pierwszym meczu sezonu, Oliver Wood opuścił boisko z miną, która wyglądała jakby właśnie wracał z pogrzebu.
Mimo coraz bardziej desperackich wysiłków Penelopy, by go rozweselić, na uczcie nadal patrzył na wszystko i wszystkich spode łba. W końcu Ron powiedział do Harry'ego: „No dalej, idziemy, czas udzielić trochę wsparcia moralnego”.
W połowie konwersacji o rozkładzie treningów, wymaganiach co do sprawności fizycznej i możliwościach nagięcia „reguły pierwszoroczniaków” dla Tally'ego Johnesa, obok Rona dosiadł się Malfoy i zaproponował:
- Wood, jeśli chcesz, to mogę zapewnić Chinooki 357 dla wszystkich czterech drużyn.
- Co ty możesz? - Wood wyglądał jakby właśnie całkiem zdrowo oberwał tłuczkiem w głowę.
- Czy wyprodukowano już dwadzieścia osiem 357? - zdziwiła się Penelopa.
- Według oficjalnych danych, to trzydzieści - powiedział Malfoy. - Jeśli się nie mylę, to Weasley ma kontakt z wytwórcą - Ron przytaknął. - Chociaż może to ponieść za sobą jakieś ekstra koszty.
Wood wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w dal.
- Chinook 357 - powiedział rozmarzonym głosem.
- Myślisz, że zamierza faworyzować Ślizgonów, nie - wtrącił Harry.
Malfoy przewrócił oczyma.
- Myślę - powiedział. - Że quidditch nie ma sensu, jeśli wynik każdego meczu jest z góry zdeterminowany przez to, która drużyna ma lepsze miotły. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Poza tym, byłby to bardzo dobry pomysł na wydanie części pieniędzy ojca.
Harry zmarszczył brwi.
- Przepraszam, czy to właśnie wyszło z ust osoby, której to ojciec kupił miejsce w drużynie?
- Tak, no cóż - odrzekł Malfoy, nadal się uśmiechając. - Mój ojciec zawsze mawiał: „Mój chłopcze, są rzeczy, których nie można kupić za pieniądze”, ale byłbyś zdziwiony jak długo zajęło mi dostrzeżenie na to dowodów.
***
Następnego ranka powietrze było przesiąknięte chłodem. Idąc skrajem Zakazanego Lasu, Harry owinął się szczelnie peleryną.
Na Florydzie już po pięciu minutach miałby naręcze wiotkich, dorodnych kwiatów malwy sudańskiej, ale tutaj większość zieleni zdążyła już obumrzeć. Znalazł za to giętką winorośl i trochę bluszczu. Chowając różdżkę za pasek, ręcznie uformował z tego dwa niezdarne, zmierzwione wieńce.
Po szkole porozstawiane były oczywiście ze trzy tuziny pomników. Fryz w bibliotece przedstawiał Billa Weasleya na czele armii goblinów - Bill miał zwyczaj mrugania do Harry'ego, gdy ten go mijał. Na zewnątrz cieplarni dzwonki i śpiewające lilie tworzyły serenady ku pamięci profesor Sprout, a połowa książek w bibliotece zdawała się nosić zmarszczoną twarz pani Pince.
Ale na zewnątrz, na skraju błoni, umieszczono dwa sanktuaria dla mniej sławnych poległych: odbijającą sadzawkę i Pomnik Mugoli.
Odbijająca sadzawka była mała i idealnie okrągła, a znajdująca się w niej woda nawet w najbardziej wietrzne dni pozostawała w bezruchu. Harry odczuwał zdenerwowanie, kiedy klękał na otaczającej ją wilgotnej trawie. Hermiona kiedyś mówiła mu, że nigdy nie było wiadomo, co się zobaczy. Harry pochylił się nad taflą.
Na początku zobaczył tylko swoje własne odbicie. Potem, gdy upłynęło już kilka chwil, przez powierzchnię wody przeszła srebrna fala i Harry patrzył w jasne oczy Cedrika Diggory'ego.
Wzdrygnął się i cofnął, serce łomotało mu jak szalone. Wziął głęboki oddech i pochylił się ponownie.
Cedrik wpatrywał się w niego cierpliwie. Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego sadzawka pokazuje mu Cedrika jako dziecko. Nagle zdał sobie sprawę, że chłopiec, na którego patrzył, wyglądał dokładnie tak jak wtedy, kiedy Harry widział go po raz ostatni - tylko, że Harry się postarzał, a Cedrik nie dostał na to szansy.
- Przykro mi - powiedział. - Nie wiedziałem. Nie wiedziałem wystarczająco dużo - wieniec zaczął trzeszczeć w jego zaciskającej się coraz mocniej pięści.
- Patrz - ponaglił go Cedrik, a jego twarz poruszyła się i przeobraziła w oblicze Colina Creeveya trzymającego w dłoniach aparat fotograficzny.
- Chciałem tam być - powiedział Colin - Nie mógłbym być gdzie indziej.
- Nie - zaczął Harry. To było po prostu złe. W ogóle nie powinno być żadnego tam. Harry miał sam pozbyć się Voldemorta. Miał stoczyć miły, czysty pojedynek, tak jak działo się to w bajkach. Krwawa, pełna chaosu wojna, która rozprzestrzeniała swe macki aż dotknęła każdego, kogo Harry kiedykolwiek znał, w ogóle nie miała zająć miejsca...
- Nie patrzysz - powiedział głos, który nie należał już do Colina, ale do Szalonookiego Moody'ego, którego twarz była zapadła, lecz niepozbawiona zaciętości, jakby głód pozbawił go wszystkiego prócz determinacji, by wykorzenić śmierciożerców.
Kolejna zmiana: Nicolas Flamel, wyglądający tak jak na zdjęciu, które Harry zobaczył kiedyś obok notatki o jego śmierci, uśmiechający się promiennie i machający.
- To nie był w końcu taki trudny wybór, mój chłopcze - powiedział. - Kolejna okazja do nadania mojemu życiu głębszego znaczenia.
Jeśli pozwoli temu postępować, kolejna twarz mogła będzie należeć do Syriusza. Albo Dumbledore'a. Albo nawet ojca Harry'ego...
Harry rzucił na taflę wody wieniec z pnączy. Kiedy falowanie ustało, znów spoglądał na swoje własne oblicze. Klęczał tam przez kilka chwil, zanim jego ręce przestały się trząść.
Kilka kroków od sadzawki stał Pomnik Mugoli - brązowa statua przedstawiająca ubraną po mugolsku rodzinę. Mężczyzna niósł telefon komórkowy, kobieta miała w uszach miniaturowe słuchawki od radia, a dziecko bawiło się jo-jo. Harry złożył u ich stóp drugi wieniec.
- Ta rzecz przyprawia mnie o ciarki - głos dobiegł zza pleców Harry'ego. Obrócił się i zobaczył Malfoya spoglądającego w górę, na twarz mężczyzny. - Spójrz na to. Poruszasz się, a ich oczy cię nie śledzą. To wyprowadza mnie z równowagi - zadrżał teatralnie.
- Nie spodziewałem się, że będziesz obchodził Zaduszki - Harry jakoś nie potrafił dodać do tonu swojego głosu tyle drwiny, ile by pragnął.
- Och, Malfoyowie zawsze przywiązują dużą wagę do tradycji - odparł Malfoy. Dopiero wtedy Harry zauważył, że miał na sobie mugolskie ubranie: beżowe spodnie i gruby, szary, wełniany sweter, spod którego wystawała koszula i pasiasty krawat Slytherinu.
Wzrok Harry'ego powrócił do pomnika.
- Bridget Bishop była pierwszą mugolką powieszoną w Ameryce za czary - powiedział Harry. - A Giles Corey został zmiażdżony między dwoma ścianami. - Gdy Malfoy uniósł brew, Harry wyjaśnił: - W Coven nasz Pomnik Mugoli przedstawiał właśnie ich. Purity Webster kazała sprowadzić go z Salem. Ale jedyne miejsce, w którym można go było postawić znajdowało się przy basenie, więc zawsze wyglądał raczej nie na miejscu.
Zapadła długa cisza, którą w końcu przerwał Malfoy.
- Obóz śmierciożerców znajdował się w Outer Lowering. - Po chwili dodał. - Paląca się strzecha ma bardzo specyficzny zapach.
Malfoy stał przez chwilę w miejscu, najwidoczniej zbierając się na odwagę, by coś zrobić, po czym rzucił jakiś przedmiot na postument pomnika, skinął głową w kierunku Harry'ego i odszedł. Harry przyjrzał się bliżej pozostawionej rzeczy. Był to ołówek automatyczny.
***
Kiedy Harry przybył do dormitorium Puchonów ze świeczką i butelką olejku, Malfoy nadal miał na sobie swój sweter.
Powinien wyglądać głupio w mugolskich ubraniach, ze swoimi długimi włosami i biżuterią - pomyślał Harry, kiedy torowali sobie drogę przez pokój - ale tak nie było. Malfoy był niczym wyjęty z ilustracji z jednej z książek Dudleya zawierających baśnie, młody książę z jakiegoś nordyckiego kraju, wypełniający czas pozostały mu do objęcia tronu obowiązkami ambasadora. Harry mógł z łatwością wyobrazić sobie jego spowitego w futra, jadącego na saniach zaprzężonych w białe tygrysy...
- Potter? - Malfoy zamachał mu przed oczyma dłonią. Harry zamrugał.
- Przepraszam.
- Zagubiony w myślach. Chyba nie myślisz o ponownym zaatakowaniu mnie, nie?
Harry zacisnął zęby. To, że mógł jednocześnie i jednakowo wyraźnie zobaczyć oczyma swojej wyobraźni Malfoya rozciągniętego na futrze, niemającego na sobie nic poza jego srebrną biżuterią oraz siebie łamiącego draniowi nos było bardzo dziwne.
- Ponieważ mógłbym przeżyć bez rozciętej wargi - głos Malfoya był ciepły i nieoczekiwanie bliski, a jego oddech postawił włosy na karku Harry'ego. - Ale, jeśli chodzi o inny rodzaj ataku, to moja filozofia brzmi: „cóż znaczy niewielka napaść wśród przyjaciół?”.
Oczy Harry'ego otworzyły się szeroko.
- Nie jesteśmy... - zaczął protestować i nagle umilkł, kiedy Malfoy delikatnie zdjął mu z twarzy okulary.
- Słyszałem, że nawet Gryfoni, jeśli tylko spróbują, mogą nauczyć się czerpać korzyści z niezobowiązującego seksu - Malfoy powiedział to cicho, kładąc okulary na stole. Już się nie uśmiechał.
- Malfoy...
- Mm? - Jego twarz była tak blisko, a jego dłonie uniosły się, zawahały przez chwilę, po czym dotknęły policzków Harry'ego.
Harry zamknął oczy i pochylił się naprzód, chwytając usta Malfoya swoimi i przeciskając swój język przez wargi Malfoya, prawie nie zauważając, kiedy jego własne ręce zacisnęły się na fałdach swetra Malfoya.
Malfoy przez chwilę tolerował jego niezdarność, a potem jego dłonie otoczyły twarz Harry'ego i odsunęły ich twarze od siebie tak, że ich usta ledwie się stykały, pozostawiając na skórze łaskotanie. Jego język prześlizgnął się po dolnej wardze Harry'ego, malując na niej wilgotny pasek, i Harry nie mógł powstrzymać przyspieszonego wdechu.
- Możesz przestać miętosić moją bluzę, Potter - powiedział Malfoy z każdą sylabą muskając usta Harry'ego swoimi. - Powiedziałem „tak”.
- Uch... OK - wydukał Harry, kiedy wargi Malfoya zaczęły eksplorować jego szczękę.
Kiedy już wyplątał swoje dłonie ze swetra Malfoya, nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić.
Przeciągnął je po plecach Malfoya, a ten odpowiedział mruczeniem i zbliżył się jeszcze bardziej. I nagle Harry zdał sobie sprawę, że stoi w chłopięcym dormitorium Puchonów z oboma ramionami oplecionymi wokół Dracona Malfoya. To nie wydawało mu się takie dziwne, jak sądził, że powinno.
Opuszki palców Malfoya opuściły jego twarz i zaczęły rysować leciutkie linie wzdłuż boków jego szyi i nie mógł powstrzymać się przed uniesieniem brody, by zaoferować Malfoyowi lepszy dostęp. Poczuł, jak wargi Ślizgona zakrzywiają się w uśmiechu, a potem usta Malfoya podążyły za jego palcami wzdłuż szczęki i do szyi, a Harry usłyszał siebie wydającego cichy odgłos.
Dotarł on także do uszu Malfoya, razem z pozwoleniem, które w sobie zawierał, i Harry poczuł na skórze swojej szyi miękki i ciepły język. Jego kolana nagle osłabły i zatoczył się, dając krok w tył, by się o coś oprzeć.
- Mm - powtórzył Malfoy - twoja kolej pod ścianą. - Harry zacieśnił swój uchwyt na blondynie, przyciągnął go do siebie i, nie dając sobie czasu na myślenie, wyciągnął koszulę z jego spodni i wsunął pod nią swoje dłonie.
- Ach - powiedział Malfoy. - Dobrze. - Koszula Harry'ego była już w połowie drogi z jego spodni i Malfoy wyszarpnął ją do końca. Jego ręce były chłodne, gdy dotknęły pleców Harry'ego.
Malfoy patrzył na niego z lekko przekrzywioną na bok głową, rozważając... a potem przeciągnął dłonią wzdłuż talii Harry'ego i wsunął jeden palec pod guzik od spodni. Harry pośpiesznie nabrał powietrza, tylko częściowo dlatego, że to łaskotało. Kiedy Malfoy nie posunął się naprzód, Harry otworzył oczy i napotkał oczekujące spojrzenie.
Cholera. To byłoby o wiele łatwiejsze z zamkniętymi oczyma i poczuł się trochę zły na Malfoya za to, że ten mu na to nie pozwala. Ale chociaż wyraz twarzy Malfoya był pytający, jego twarz oblewał rumieniec, a oddychanie znacznie się przyspieszyło. Harry przytaknął i poczuł, jak przez chwilę knykieć Malfoya przyciska się do jego brzucha, kiedy odpinał guzik.
Spodnie stały się luźniejsze, gdy Malfoy rozpiął suwak i Harry nie myślał, że mógłby znieść wzrok Malfoya na sobie, kiedy on... to robił. Odwrócił głowę, a wtedy Malfoy wydał z siebie odgłos rozbawienia.
- Pocałunek jest akceptowanym przez społeczeństwo sposobem unikania lustracji podczas kontaktów seksualnych - wyszeptał i, podczas gdy jego prawa dłoń przedostawała się przez bieliznę Harry'ego, jego lewa ręka chwyciła twarz Harry'ego i pochyliła ją aż ich usta się spotkały.
Dłonie Sundaya były duże i silne jak cała jego reszta, dłonie Alicji i Zoe były miękkie i wahające się. Dłonie Malfoya były wąskie i pewne, a chłodne pierścionki kontrastowały z gorącem członka Harry'ego zanim nie ogrzały się na tyle, że nie czuł ich wcale. Malfoy zajmował się nim bez pośpiechu ani wahania. Po raz pierwszy Harry był wdzięczny za tą cholerną pewność siebie Malfoyów.
Po chwili usunął swoje dłonie spod koszuli Malfoya i zanurzył jedną z nich w kurtynie tych cienkich jak pajęczyna włosów. Drugą owinął wokół przedramienia Malfoya. Malfoy na chwilę przerwał pocałunek, ale natychmiast go wznowił, kiedy zdał sobie sprawę, że Harry nie próbuje go zatrzymać. Harry trzymał się go delikatnie, rozkoszując się pracą mięśni w jego ramieniu.
Napięcie wzrastało i Harry oderwał swoje usta od warg Malfoya, w desperackiej potrzebie powietrza. Kiedy oparł głowę o ścianę, poczuł na swoim gardle język Malfoya, a potem jego zęby. Harry kołysał biodrami w przód i w tył, zaciskając zęby by powstrzymać jęki, które pragnęły uciec.
Malfoy nagle zacieśnił swój uchwyt i szepnął mu do ucha: „Tak.”, a ruchy bioder Harry'ego stały się bardziej gorączkowe, aż wreszcie osiągnął spełnienie.
Przez chwilę nie miał siły na nic poza opieraniem się o ścianę i łykaniem jednego haustu powietrza za drugim. Malfoy prawie w ogóle się nie poruszał. Stał z głową wtuloną w szyję Harry'ego, a kiedy ten wsunął miedzy nich swoją rękę, westchnienie, które otrzymał było spowodowane po części zaskoczeniem i przyjemnością.
Spodnie Malfoya były zrobione z miękkiej flaneli. Znajdująca się pod nimi bielizna była luźna i miękka, czepiała się opuszków palców Harry'ego i przewodziła bijący od Malfoya żar tak dobrze, że Harry czuł się, jakby dotykał gołej skóry - albo tak sądził, zanim nie dotarł pod spód do tej gorącej i gładkiej jak nic innego na świecie powłoki.
Malfoy wydał z siebie ciche skomlenie, gdy dłoń Harry'ego po raz pierwszy musnęła jego członek, a jego biodra zaczęły poruszać się szybko, wbijając się i wycofując z obręczy dłoni Harry'ego. Jego powieki były zaciśnięte, a twarz zarumieniona; wyglądał prawie jakby odczuwał ból. Harry polizał jego kość policzkową, a on zadrżał i zanim Harry zdążył pomyśleć o zrobieniu czegoś więcej, niż tylko podążaniu za rytmem bioder Malfoya, ten już kończył w jego dłoni.
W jakiś sposób udało się im rozdzielić, tak, że ich jednymi punktami kontaktu były czoło Malfoya opierające się o bark Harry'ego i dłoń Harry'ego w spodniach Malfoya.
Barki Malfoya były oparte o ścianę, a lewa ręka Harry'ego zwisała bezużytecznie przy jego boku. Nawet ze swoją dłonią nadal trzymającą członek Malfoya, Harry nie był w stanie pokonać odległości między nimi, by owinąć wokół niego swoje drugie ramię.
W końcu zaprzestał poszukiwania właściwego gestu i zamiast tego przywołał swoje okulary. Malfoy wyłowił z rękawa koszuli różdżkę, po czym wymamrotał zaklęcie, które oczyściło ich obu.
Spojrzał przeciągle na Harry'ego.
- W porządku - powiedział. - Myślę, że tu już skończyliśmy. - Sięgnął ręką do drzwi.
- Chwilę. - Harry przyłożył czubek palca do czerwonych warg Malfoya. Malfoy szybko nabrał powietrza.
- Nolotumesco.
Patrzenie, jak usta Malfoya tracą ten mówiący o niedawnych pocałunkach rumieniec było trochę rozczarowujące, ale nie miał innej opcji.
Powtórzył zaklęcie na sobie. Malfoy obdarzył go pytającym spojrzeniem.
- Pomyślałbym, że to jest jedno z tych zaklęć, których używasz całkiem często, Malfoy. Nie chcesz przecież, żeby ktoś tylko na ciebie spojrzał i już wiedział.
- Ach - powiedział Malfoy.
Rating z poprzedniego rozdziału utrzymuje się
.
Rozdział 8. Życzenia.
Rodowa biblioteka Malfoyów została dostarczona przez sowę w formie małej, mniejszej od talii kart, książeczki. Malfoy spojrzał na ozdobne „M” wytłoczone w skórze koloru wina i potrząsnął głową, a na jego twarzy wykwitł uśmieszek.
- Widocznie Katarynka nadal pamięta dewizę życiową skrzata domowego służącego rodowi Malfoyów - powiedział, po czym uniósł podbródek i zaczął naśladować pompatyczny ton głosu swojego ojca: - Jeśli w ogóle warto to robić, w takim razie jest to warte robienia doskonale.
Hermiona uśmiechnęła się.
- Myślisz, że chciałaby jeszcze jedną z tych koronkowych podkoszulek, kiedy znowu przyjdzie odwiedzić Zgredka i resztę?
- Jeśli miałbym być szczery - odparł Malfoy. - To sądzę, że wolałaby jeden ze sznurów do zasłon. Jej gust zdaje się być jeszcze dziwniejszy niż wcześniej. - Położył książkę na najbardziej stabilnym ze stolików w bibliotece i odchylił skórzaną okładkę.
Rozległy się odgłosy przypominające trzaskanie z bata, a książka rozwinęła się w setki tomów o różnych rozmiarach i kolorach, wzbijając przy tym tyle kurzu, że Harry'ego zaczęło swędzieć w nosie. Hermiona kichnęła.
- Mm, w porządku - powiedział Malfoy, układając książki w nierówne stosy. - To są podstawowe materiały, Potter, więc możesz tu zacząć... ja przerzucę te trzy... coś może być w Oxfordzkim Słowniku Magii, Miona, możesz go sprawdzić... och, tę powinno się przechowywać w pudle zakopanym co najmniej trzy stopy pod ziemią... Ach. Dziennik ojca.
Malfoy otworzył książeczkę i zmarszczył brwi, gdy ujrzał jedynie puste strony.
- Adiperio - powiedział, uderzając różdżką w kartki. - Nie... Nolocompigo. Miona, przychodzą ci na myśl jakieś inne sposoby na zdjęcie zaklęcia prywatności?
Nie ważne, jak często go odgarniał, na oczy z uporem spadał mu kosmyk włosów. Pasmo wyglądało na miękkie, ale Harry przypomniał sobie, że w dotyku było jeszcze delikatniejsze. Szybko odwrócił wzrok.
Myślenie o sobie, jako o osobie, która chciała uprawiać niezobowiązujący seks ze swoim największym wrogiem nie było przyjemne.
Ale Malfoy był Malfoyem: samolubnym, zepsutym Ślizgonem; seks nie zmienił go magicznie w kogoś, kogo Harry mógłby polubić. A nic nie znaczący, niezobowiązujący seks był czym był, więc puls Harry'ego nadal gwałtownie przyspieszał kiedykolwiek Malfoy wchodził do pokoju - i przez większość czasu nawet Harry nie mógł pomylić swoich emocji z gniewem.
Przynajmniej Malfoy był już wcześniej na wojnie i rozumiał jak toczyły się sprawy tego typu. Nieprawdopodobnym było, by pomylił to - czymkolwiek to było - z jakiegoś rodzaju romansem - pomyślał Harry głaszcząc miękką, skórzaną okładkę książki, którą właśnie Malfoy wcisnął mu w dłoń. To było pocieszające.
***
Harry przeczytał dwa rozdziały „Wstępu do Kalligormancji” i z hukiem zamknął książkę.
- To niemożliwe - stwierdził.
Hermiona i Malfoy spojrzeli znad swoich książek - ona ze zmarszczonymi brwiami, on z przesadną troską, która sprawiała, że Harry miał ochotę go uderzyć.
- Miny nie mogą czerpać mocy ze wszystkich, którzy tutaj są. To niemożliwe.
- Potter, przecież to czułeś - wskazał Malfoy.
- Zgadza się, czułem coś i nie mogę tego wyjaśnić - odparł Harry. - Ale spójrz. Kalligromancja może zadziałać na niewielką odległość, tak jak zwykłe zaklęcie, ale tak naprawdę, to wszystko opiera się na nazwach, nieprawdaż?
- Ale mówiłeś, że kiedy śpiewałeś... - zaczęła Hermiona, ale Malfoy jej przerwał.
- Albo na tytułach.
- Racja, albo na tytułach, ale większość z nas nie ma tytułu. Więc jak może nas wykorzystać? Jak może w ogóle nas znaleźć?
Malfoy i Hermiona wymienili spojrzenia i oboje jednocześnie zamknęli książki, które wcześniej przeglądali.
- Kompendium Zapfa? - zapytała.
- Tutaj. Zielona okładka - odpowiedział. - Jeśli to gdziekolwiek jest, to musi być tu.
***
Prószący we wczesnych dniach grudnia śnieg przypomniał Harry'emu, że nadszedł czas na jego coroczny wypad do świata mugoli.
- Czy jest tutaj jakieś bezpieczne miejsce, gdzie można dostać niemagiczne kartki bożonarodzeniowe i je wysłać? - zapytał Remusa, próbując ignorować jak blisko on i Michelle Verte siedzieli na kanapie w pokoju wspólnym. - Nie sądzę żeby mój wuj i ciotka zdołali nie dostać ataku serca gdybym wysłał im sowę.
- Z tego co wiem, to świstomapa podłączona jest do pustego mieszkania koło stacji kolejowej w Middle Twombly - odpowiedział Remus, wskazując na wiszącą na ścianie mapę. Nagle jego twarz rozjaśniła się. - Mógłbyś zabrać starszych uczniów na wycieczkę terenową z mugoloznawstwa!
I tak oto Harry znalazł się w wiosce, spacerując ulicami, śledzony przez siedmiu uczniów pierwszego poziomu z mugoloznawstwa, z których niektórzy byli ubrani bardzo dziwnie, i Malfoya wyglądającego zaskakująco naturalnie w jasnych, spranych dżinsach, białym swetrze i parze beżowych, wysokich butów.
- Jak rozpozna pan tą... Nową Wieś? - zapytała Sarah McDuff, której udało się skomponować całkiem nie budzący podejrzeń mugolski strój, jeśliby przymknąć oko na różowe kapcie - króliczki.
- Będzie nowa, to przecież oczywiste - odpowiedział jej Fortunatus Grant, prefekt Slytherinu w stylu Percy'ego Weasleya. Grant odmówił wcześniej pozostawienia swojej różdżki w Hogwarcie, zmuszając całą grupę do czekania na niego, podczas gdy transmutował różdżkę w ogromną laskę zakończoną rzeźbioną, sowią główką. „Rekompensuje pan sobie za coś, panie Grant?” - zadrwił Malfoy, a Harry był zmuszony odwrócić głowę, by uczniowie nie zauważyli jego uśmiechu.
Na poczcie dzieci rozglądały się ciekawie, przekrzywiając głowy na bok, gdy słuchały nagranych kolęd, ostrożnie szturchając łańcuch, jakby spodziewały się, że poruszy się samodzielnie. W tym samym czasie Harry szukał kartki, która nie wyrażałaby żadnych poglądów, z którymi nie mógłby się w pełni zgodzić. W końcu zatrzymał się na „Życzę Wam wesołych Świąt”, które było w miarę zgodne z prawdą.
- Profesorze? Co to robi? - zapytała go Madea Martim.
- No cóż, listonosz dostarczy to do mojego wuja i ciotki w Little Whinging. Rozerwą kopertę, spojrzą na obrazek. - W tym przypadku staroświecką rodzinę śpiewającą na saniach. - A potem otworzą ją i przeczytają. - Później najprawdopodobniej ją spalą - ostatnie zdanie Harry wypowiedział jedynie w myślach.
- Mógłby pan sprawić żeby ten obrazek naprawdę śpiewał. To proste zaklęcie. Każdy czwartoroczniak potrafi je rzucić.
- Tak, ale moja ciotka i wuj... są trochę... inni. - Harry miał świadomość tego, że wuj Vernon otwierał każdą kartkę świąteczną ze strachem, tylko czekając aż coś na niego wyskoczy. Wyobrażanie sobie tego momentu sprawiało mu największą z przyjemności, jakie czerpał z tego corocznego rytuału. - Oni nie... tolerują dobrze magii.
- Miło, że ich oszczędzasz - powiedział mu do ucha Malfoy. Harry uśmiechnął się.
- Sądzę, że z każdym rokiem strach narasta.
Kiedy podszedł do okienka zapłacić za kartkę i kupić znaczek, uczniowie otoczyli go wianuszkiem.
Jack Talos zabrał mu z ręki świeżo nabyty znaczek.
- To to zmusza listonosza żeby poszedł do ich domu? To jakiegoś rodzaju Imperius przetransmutowany w mały kwadracik z klejem?
Harry spojrzał znad kartki, na której właśnie pisał „wasz siostrzeniec, Harry” .
- Są z Lokalnego Ośrodka dla Niepełnosprawnych Umysłowo - mruknął do urzędniczki.
- Biedne owieczki - odpowiedziała.
***
- Na poniedziałek chcę osiemnaście cali o Poczcie Królewskiej - ogłosił klasie Malfoy, kiedy tylko wrócili do Wielkiej Sali. - Wszystkie informacje źródłowe znajdziecie w „Zajęci Ludzie, Zajęte Miejsca”.
Wszyscy uczniowie rozeszli się do swoich pokojów wspólnych, a Harry i Malfoy skierowali się do pokoju nauczycielskiego.
- „Zajęci Ludzie, Zajęte Miejsca”? - zdziwił się Harry.
- Teksty z mugoloznawstwa zatwierdzone przez radę nadzorczą są nie do przyjęcia - wyjaśnił Malfoy. - Edycja „Zrozumieć Mugoli” Calenduli Hawkshaw z roku dwutysięcznego ma cały rozdział poświęcony konserwowaniu kuszy. Więc Miona zdobyła kilka książek od swojej kuzynki, która uczy w przedszkolu, dzień dobry, profesorze - dodał kłaniając się statui Snape'a.
- Dzień dobry, panie Malfoy. Panie Potter, pana guziki są krzywo zapięte.
Harry spojrzał w dół.
- Cholera! Przepraszam, profesorze... Malfoy, dlaczego mi nie powiedziałeś? - Harry przyspieszył, kierując się w stronę swoich kwater.
- Uspokój się. Miałeś kurtkę. - Malfoy obdarzył go uśmieszkiem i podążył za nim do pokoi Harry'ego. Pokłonił się mleczarce. - Draco Malfoy, do usług. Potter, nie przedstawiłeś mnie swojej odźwiernej.
- Bo cię tutaj nie chcę, Malfoy - odparł Harry, odwracając się do niego plecami, by poprawić źle zapiętą koszulę.
- Mm. A gdzie mnie chcesz? - Harry podskoczył nieznacznie, kiedy dłoń Malfoya ześlizgnęła się po jego brzuchu.
- Jak brzmi Australia? - Ale widok bladych, przyozdobionych pierścieniami palców Malfoya na jego skórze sprawił, że nie mógł powstrzymać się przed oparciem się o niego.
- Cholernie gorąco o tej porze roku w Australii - powiedział Malfoy, muskając ustami kark Harry'ego.
- Przydałoby ci się trochę słońca. Jesteś bledszy od Irytka. - Harry zakończył rozpinanie guzików i zaczął zapinać je ponownie. Malfoy odsunął jego dłoń i powoli rozwarł poły koszuli.
- Mam być cały opalony i spierzchnięty jak jakiś chłop na roli? - Palce Malfoya schwyciły i pociągnęły oba sutki Harry'ego w tym samym czasie i ten nie był w stanie powstrzymać się od wydania dźwięku. - To bardzo odpowiada tobie i Weasleyowi. Nie zachowujecie nawet pozorów przynależności do klasy.
- Więc się... - Harry urwał, szybko nabierając powietrza, kiedy dłonie Malfoya pogładziły przód jego spodni. - Um. Zniżasz.
- To jedna z ubocznych korzyści bycia arystokratą. Zabawianie się ze służbą.
- Nie wiedziałem, że korzyści mogą być uboczne - Harry mówił bez sensu, ale zważywszy, że Malfoy właśnie odpiął jego spodnie, nie było to niespodziewane. Sięgnął za siebie, by chwycić biodra Malfoya, a ten poprowadził go kilka kroków w bok i przewrócił ich obu na kanapę.
Pozycja siedząca wyrównała ich wzrosty tak, że zamiast mówić do jego karku, Malfoy pieścił ustami jego ucho, wywołując serie dreszczy i sprawiając, że wzdłuż szyi Harry'ego pojawiała się gęsia skórka. Potem Malfoy potarł swoją twarzą o włosy Harry'ego i wziął głęboki wdech - czyżby go wąchał? Nie powinien tego robić. Harry oparł się o lewe ramię Malfoya, które leżało na oparciu kanapy i obrócił się lekko po pocałunek.
Dżinsy Malfoya były dobrze znoszone i miękkie. Harry pogładził jego udo, tak daleko jak tylko mógł sięgnąć, a Malfoy zamruczał do jego ust.
Wszystko działo się zbyt wolno i to denerwowało Harry'ego. Zbyt wiele czasu pomiędzy pocałunkami na szepty i wzdychanie, jakby byli jakąś zakochaną parą czy coś w tym rodzaju, i Harry musiał powstrzymywać się przed wypowiadaniem takich kwestii, jak: „Twoje włosy są takie miękkie.”, „Tak, dotknij mnie tutaj.”, „Tak lubię twój dotyk” - bo to wszystko nadawało się dla romansu, dla takiego typu związku, który tworzyli ludzie nie będący bohaterami i nie działo się to w czasie wojny. Nie pasowało to do uwalniania napięcia przez obmacywanie się z kimś, kto nie umiał nawet zachować się przyzwoicie w stosunku do niego, gdy byli w towarzystwie.
- Patrz - szepnął Malfoy, lekko szturchając jego głowę i Harry spojrzał w dół, by zobaczyć, jak migocząca dłoń Malfoya rozchyla jego rozpięte spodnie i wyjmuje jego członek. - Obserwuj - nalegał Malfoy, spoglądając Harry'emu przez ramię, kiedy dotykał go delikatnie - wystarczająco, by drażnić, ale zbyt lekko, by dać satysfakcję...
- Boże... - westchnął Harry i owinął swoją dłoń wokół ręki Malfoya, wreszcie zamykając oczy, kiedy zmusił Malfoya, by chwycił go mocniej, ciaśniej, o co błagało ciało Harry'ego, znowu i znowu. I Malfoy poddał się z westchnieniem i zaczął całować go, aż Harry wytrysnął na ich ręce.
Przez chwilę leżał, dysząc w usta Malfoya, a potem poczuł, jak usta tego ostatniego poruszają się, gdy szeptał zaklęcie oczyszczające. Otworzył oczy, spodziewając się jakiegoś złośliwego komentarza na temat swojej samokontroli i został zaskoczony przez wyraz czystego głodu na twarzy Malfoya, który został ukryty, jak tylko Ślizgon spostrzegł, że Harry na niego patrzy.
- Co ze mnie za gospodarz? - zapytał Harry i popchnął Malfoya, tak że ten położył się na kanapie. Potter wczołgał się na niego.
Malfoy całował go dziko, przytrzymując jego twarz dłońmi, ocierając się o kolano Harry'ego, aż zdawało się, że wystarczy mu robienie tylko tego, aż do momentu, gdy osiągnie spełnienie. Kiedy Harry wycofał się, Malfoy zacieśnił swój chwyt.
- Szsz - uspokoił go Harry, jedną ręką rozpinając dżinsy. Dłonie Malfoya nie opuściły jego włosów, kiedy przesuwał się w dół jego ciała i brał członek Malfoya do ust.
Posiadanie takiej władzy nad Draco Malfoyem miało w sobie coś odurzającego i Harry lekko obnażył zęby, tylko po to by przypomnieć mu, że może. Malfoy zadrżał, a jedna z jego dłoni opuściła włosy Harry'ego i nagłe stłumienie pojękiwań Malfoya powiedziało Harry'emu, że zasłonił nią swoje usta.
Nawet wtedy wydawał z siebie dźwięki, to samo ciche skomlenie, które Harry zapamiętał z poprzedniego razu. Draco Malfoy błagający! Zwycięstwo sprawiło, że poczuł się hojny i dał Malfoyowi więcej wszystkiego - więcej głębi, więcej ssania, więcej szybkości - aż, biorąc pospieszny wdech, Malfoy doszedł w jego ustach.
Natychmiast, jeszcze gdy jego członek pulsował w dłoni Harry'ego, przyciągnął go do siebie po pocałunek. Złapanie oddechu i rozluźnienie uchwytu na włosach Harry'ego zabrało mu trochę czasu.
Harry odkrył, że nie może nie uśmiechnąć się do Malfoya, zmierzwionego z poróżowiałymi policzkami i ciężkimi powiekami, a odpowiadający uśmiech Malfoya był słodki i senny przez chwilę, zanim nie powróciło do niego zwykłe ostrze.
- Niektórzy ludzie na Mikołajki dostają prezenty w butach - powiedział leniwie. - Jeszcze nie słyszałem o nikim, kto dostawał je w spodniach.
Harry zachichotał.
- To ty jesteś zwolennikiem innowacji. - Z pewną trudnością wyplątał się i usiadł, by poprawić koszulę. - Choć przypomina mi to, że powinienem w tym tygodniu wybrać się do Hogsmeade. Nadal zostało mi jeszcze kilku Weasleyów, którym nie kupiłem prezentów... - Spojrzał na Malfoya, który nadal leżał na jego kanapie. - Będziesz sam na święta, nie?
Malfoy wzruszył ramionami, usiadł i zaczął zapinać dżinsy.
- Nie robiłem jeszcze planów.
- Mógłbyś... Molly prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko, jeśli bym wziął cię ze sobą do Nory. Tak myślę. Jeśli chcesz.
Oczy Malfoya zwęziły się.
- Z wielką przykrością muszę odmówić, w każdej chwili mogę otrzymać więcej propozycji.
- Wybacz mi, że próbuję ci pomóc. - Harry czuł się urażony. - To nie jest mój dom, wiesz. Nie mogę przyprowadzić byle kogo.
- Nie narażaj się z mojego powodu. - Malfoy wstał, naciągnął sweter, by wyprostować z niego wszystkie zmarszczki, i wyszedł z pokoju. Zanim Harry zapiął spodnie, koszulę i ruszył za nim, Malfoy zdążył już zniknąć z pola widzenia.
***
W wieczór wigilijny Harry, Ron, Charlie i Sofia użyli świstomapy, by przemieścić się do Hogsmeade, skąd razem aportowali się na próg Nory.
Z jednego z pustych kurników dochodził rozdzierający uszy hałas. Po chwili, gdy Harry przyzwyczaił się już wystarczająco do zgiełku, udało mu się wyróżnić głos śpiewający: „Zbiorę straszliwą armię i przeprowadzę ją przez największe niebezpieczeństwa. Na przekór całemu wszechświatowi, pokonam kościsty pęk róż...”
- Cudownie! Ginny sprowadziła swój zespół - zachwycił się Ron.
W kuchni panowało gorąco, a unoszące się zapachy przyprawiały o ślinotok. Przez kłęby pary Harry mógł dojrzeć Molly trzymającą po różdżce w każdej dłoni, dowodzącą pięcioma lub sześcioma zadaniami dotyczącymi gotowania i sprzątania naraz. Choć kiedy ich zauważyła, rzuciła wszystko i podbiegła, by ich uściskać. Nadal zachwycała się wzrostem Harry'ego, kiedy drzwi się otworzyły i wszedł Percy. Za nim podążył Artur, opierając cały ciężar ciała na kuli.
- Co się stało? - zapytał go Harry, kiedy Percy obdarzył Charliego i Rona sztywnym uściskiem dłoni. Ministerialny identyfikator Percy'ego był wypolerowany na wysoki połysk.
- Jedna z waszych tajemniczych magicznych min, jak mi powiedziano - odparł Artur. - Jestem na liście oczekujących na zaklęcie lecznicze, ale oczywiście uzdrowiciele z ministerstwa mają jeszcze wielu do obsłużenia zanim przyjdzie moja kolej. Ale opowiedz mi o Ameryce! Czy widziałeś jedną z tych myślących maszyn - jak im tam - konfuterów?
Z salonu rozległ się dziwny hałas. Ron spojrzał na swoją matkę.
- Czy znowu pozwoliliście Fredowi i George'owi dekorować? Niczego się nie nauczyliście? W zeszłym roku - zwrócił się do Harry'ego. - Testowali nowy rodzaj jemioły, żeby zobaczyć, czy nie będą mogli sprzedawać jej w Weasley & Weasley Nowinki w Hogsmeade i mama spędziła całą Wigilię całując...
- Każdy, kto nie znajdzie się w ciągu pięciu minut poza kuchnią, niech lepiej już zacznie rzucać zaklęcia zmywające - głośno przerwała Ronowi Molly.
Nagle przez otwarte drzwi doszło do nich głośne gęganie i coś szarego uderzyło Harry'ego w klatkę piersiową.
- Spielberg! - rozpromienił się, chwytając gęś, której łapy nie były przystosowane do siadania na jego ramieniu, tak jak zrobiłaby to Hedwiga. - Och, świetnie, przyniosła mi paczkę! - Otworzył pakunek i wyciągnął ze środka nierówny przedmiot.
- To nie jest żywe, tak? - spytał nerwowo Artur.
- To pinata, ale nie wiem, po co - powiedział Harry. Po czym obrócił ją i spojrzał w zaopatrzony w wielkie kły pysk. - Och, na... - pokazał go Ronowi. - To guziec. Chcieli dobrze.
- Czekaj, tu coś jest. - Ron odczepił od nogi Spielberga arkusik papieru. - Kartka i... - Podał Harry'emu mały wianuszek spleciony z sosnowych igieł. Harry pośpiesznie wcisnął go do kieszeni.
- Blessed Yule and Io Saturnalia - Ron odczytał z kartki. - Od twoich przyjaciół z Coven w Ameryce.
- To Amerykanizm na „Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku” - wyjaśnił Arturowi Percy, a Artur zaniósł pinatę do salonu, by tam czekała na świąteczny poranek.
Hałas dochodzący z kurnika umilkł i po chwili pojawiła się Ginny, za którą przyszły jeszcze dwie czarownice i jeden czarodziej. Wszyscy byli ubrani w coś, co przypominało stroje do amerykańskiego baseballu, na które założyli ledwie sięgające kolan szaty.
- Moda - prychnął Percy. - Oczywiście jutro rano będę musiał wyjść do pracy, mamo. W pierwszy dzień świąt otwierają biuro na jakieś duże spotkanie z kilkoma inspektorami z biura aurorów. Nie powiedzą nam, co chcieliby przedyskutować, ale zapamiętaj moje słowa, na pewno będzie im chodzić o ekstradycję śmierciożerców.
- Nadal jest wielu śmierciożerców? - spytał Harry.
- Cóż, wiem, że chłopak Malfoyów jest w Hogwarcie. Nosi znak. - odpowiedział Percy.
- Malfoy jest smarkaczem, nie śmierciożercą - odparł Harry. - Jestem pewien, że macie większe zmartwienia od niego.
***
Spielberg został wysłany na odpoczynek do kurnika z surowym poleceniem, by nie spać w żadnym z instrumentów - „choć nie mam pojęcia jak on będzie w stanie odróżnić autoharmonię Marty od zepsutej kosiarki ojca.” - szepnął do Harry'ego Fred. - „Chyba że odpali oba i zaśnie w tym, który będzie lepiej brzmiał”.
Na kolację podano zupę jarzynową z kociołka, który zdawał się nigdy nie opróżniać - był to taki sam cud jak to, że udało im się wszystkim zmieścić przy stole, który wyglądał na nie większy od szafki nocnej Harry'ego.
Kiedy skończy jeść na zewnątrz rozległo się lekkie pyknięcie.
- Chodźcie - zawołał przez drzwi George. - Im więcej tym nudniej. - Drzwi otworzyły się i weszła Hermiona. Po piętach deptał jej Malfoy.
- Przepraszamy za spóźnienie - powiedziała Hermiona, ściskając serdecznie Molly. - Nie, nie, nie wstawajcie, już jedliśmy i możemy usiąść przy kredensie. Kto nie poznał jeszcze Dracona?
Przywitanie Percy'ego było zimne, ale nie mógł wszcząć awantury, gdyż Ginny i jej zespół już ich otoczyli.
- Draco Malfoy? Czy to nie ty byłeś przez cały rok mugolem?
- Mugolem? Naprawdę? - Artur przepchał się przez tłum młodych muzyków. - Może potrafisz mi wyjaśnić rolę faktów elektronicznych. Czy używa się ich do badań?
Ron przecisnął się przez to całe zbiorowisko i opadł na siedzenie pomiędzy Fredem i George'em, którzy widocznie mieli sporo do nadrobienia, a Percy osaczył Charliego i Sofię, zadając im szeroko rozumiane pytanie o „stan spraw na kontynencie”. Harry'ego zaskoczyło, że wkrótce przyłapał się na ziewaniu.
- Dobry Boże, spójrzcie na zegar - Molly zwróciła się do Rona. - Harry, Draco i Evander nocują u ciebie. Spróbuj się o nich nie potknąć, gdy będziesz szedł na górę.
Jedyny chłopak w zespole Ginny, który musiał mieć na imię Evander, powiedział wszystkim „Ponurak” i za aprobatą ogółu rozpoczęli wspólną wspinaczkę po schodach.
Pokój Rona był, jeśli to tylko możliwe, jeszcze gęściej udekorowany plakatami armat niż podczas ostatniej wizyty Harry'ego. Evander opadł na krzesło Rona, położył stopy na biurku i natychmiast zaczął chrapać. Harry wykopał ze skrzyni u stóp łóżka dwa pomarańczowe koce, podał jeden Malfoyowi, a sam owinął się drugim i położył się na podłodze. Malfoy zrobił to samo po drugie stronie drzwi, po czym wyszeptał „Nox”. Światło zgasło, pozostawiając jedynie wpadającą przez niewielkie okienko księżycową poświatę.
Harry słyszał dochodzący z dołu głos Hermiony i pozostałych dziewczyn: „There was a drake went out to rake, Christ-i-mas day, Christ-i-mas day”* i stłumiony krzyk Percy'ego: „Czy moglibyśmy zaznać trochę ciszy?”
- Kiedy cię zaprosiłem, odpowiedziałeś, że będziesz miał inne plany - powiedział Harry do Malfoya, obniżając głos, by nie obudzić Evandera.
- Tak - odparł Malfoy. - Planowałem spędzić święta z przyjaciółką. - I odwrócił się do Harry'ego plecami.
***
Harry'ego obudził huk i krzyk: „Fred!”. Pierwszą rzeczą, którą zobaczył, kiedy zszedł na dół, były skarpety, tak wiele skarpet, że zasłaniały całe palenisko. Hermiona już piła z Ginny i pozostałymi muzykami gorące kakao.
George wyczołgał się spod sterty skarpet, mamrocząc coś i zginając swoją różdżkę.
- Och, cześć Harry - powiedział. - Nie widziałeś żadnego latającego w koło ostrokrzewu?
- Dosłownie latającego w koło? - Harry rozejrzał się nerwowo.
- Czekaj, widzę go! - zawołał od strony drzwi Fred. George pobiegł za nim, wołając: „Nie, kierował się na komórkę”.
W kuchni stał Malfoy ubrany w fartuch w kwiaty, włosy miał ściągnięte jedną z niebieskich wstążek Ginny, w jednej ręce trzymając różdżkę, a w drugiej drewnianą łyżkę.
- Cały sekret tkwi w małym ogniu - powiedział Molly.
- I pomyśleć, że oni potrafią zrobić to wszystko bez zaklęcia zagęszczającego! Och dzień dobry, Harry! Czekolada na piecu, możesz jeść wszystko, co tylko sobie wyszperasz - tylko stuknij w chlebak, bo czasem się opróżnia, jeśli nie odnawia się zaklęcia Pastrium...
Po zabieraniu swojego śniadania do salonu, Harry usiadł z Charliem, Hermioną i jedną z dziewcząt z zespołu Ginny, którzy obserwowali jak Sofia mamrocze nad Arturem zaklęcia uzdrawiające. Po chwili, wycierając ręce o fartuch, z kuchni wyszedł Malfoy i oparł się o poręcz fotela Hermiony.
- Doskonale! Wątpię czy uzdrowiciele poradziliby sobie z tym choć w połowie tak dobrze - rozpromienił się Artur, lekko się rozciągając - Ale wy jesteście z Hogwartu. Obawiam się, że szkoła zawsze wyprzedza ministerstwo o przynajmniej dwa kroki. Robimy z siebie idiotów, znowu i znowu prześcigani przez bandę ludzi, która ledwie ukończyła naukę. - Przez Artura przemawiała raczej duma niż urażona ambicja.
- Percy - zawołał w kierunku kominka. - Chodź i opowiedz Harry'emu o twojej nowej posadzie! Percy jest młodszym podsekretarzem Wydziału Dyplomacji.
- Naprawdę? - Hermiona wychyliła się w ich kierunku. - Obecnie czarodziejska społeczność zmierza się z ogromem fascynujących wyzwań jak chodzi o dyplomację.
- Z pewnością - zgodził się Percy. - Wojna pozostawiła stosunki międzynarodowe w karygodnym stanie. Nie wspominając już o sojuszach z innymi nieludzkimi, magicznymi społecznościami na terenie Anglii.
- Mam nadzieję - powiedział Malfoy zwykłym sobie przeciągającym sylaby tonem. - Że sprawa dementorów nauczyła ministerstwo bardziej selektywnego doboru swoich sojuszników. - Spojrzał na Percy'ego z uprzejmym wyrazem twarzy, który zawsze przybierał, gdy był pewien wygranej w sporze.
Usta Percy'ego zwęziły się.
- Nie zaprzeczam, że poprzedni minister popełnił w swoich osądach błąd. Gdyby był świadom informacji, która wyszła na światło dzienne...
- Informacji? - Malfoy rozciągnął to słowo. - Gdzie była luka w instruktażu, który otrzymał minister? Nie napisano, że dementorzy gwałcili czarodziejską godność? Że mogli wyssać nasze umysły i magię bez naszej zgody? Że nie, nie kierowała nimi żadna wartość prócz chciwości? To były dla niego nowe informacje?
Harry nigdy nie słyszał, by Malfoy mówił z taką samą szybkością, co normalny człowiek, ani nie widział, by siedział prosto, zamiast przyjmować swoją typową niedbałą pozę. Wargi Percy'ego zaciskały się i zaciskały, a jego oczy stawały się węższe i węższe. Reszta zebranych obserwowała ich z niepokojem.
- Dementorzy nie byli niczyją bronią - zadrwił Malfoy. - I stanowili naturalnych sprzymierzeńców Ciemności.
- Wyobrażam sobie, że w tej kwestii mógłbyś być ekspertem - odgryzł się Percy.
Harry poczuł, jak siedząca obok niego Hermiona sztywnieje, ale Malfoy odpowiedział jedynie:
- Dokładnie. - I usiadł z powrotem, usatysfakcjonowany, jakby Percy właśnie przyznał się do porażki. - Być może powinienem zostać konsultantem ministerstwa - dodał po chwili. - Mógłbym stanąć na czele Departamentu Do Spraw Mierzenia Własną Miarką
Dziewczyna z zespołu zachichotała.
- To smutny dzień - powiedział z irytacją Percy. - Kiedy łapię się na bronieniu dementorów. Decyzje poprzedniego ministra stawiają mnie w bardzo niewygodnej pozycji.
***
W połowie poranka przybyła sowa z listem
- To od Keket - krzyknęła Molly, otwierając kopertę. - Wiesz, od córki Bila - wyjaśniła Harry'emu. - Nie widzieliśmy się z nią od Nocy Duchów. - Rozwinęła kilka kartek pokrytych pismem dziecka w wieku wczesnoszkolnym.
„Wszystkim Wesołych Świąt! Dziękuję Wam za wszystkie prezenty. Sweter znowu pasuje jak ulał, a ciasta były pyszne. Mama mówi, że wujek Fred i wujek George przeszli samych siebie przy pudle z niespodziankami. I och! Wujku Charlie, ta aerojaszczurka jest doskonała! Nazwałam ją Anat i wygląda jak dokładnie smoczątko i jeździ na moim ramieniu i śpi w moim łóżku!” - Małe ruchome zdjęcie przedstawiało niewielkie smokopodobne stworzonko poruszające skrzydłami. - „I dzięki cioci Ginny za okarynę - mama mówi, że jest okropnie piskliwa, więc przez większość czasu trzymam ją pod zaklęciem Tacitum, ale Tolkach-Rychag mówi, że jest ona doskonałym instrumentem do pieśni ludowych Kobalinów i już nauczyła mnie tańca Mica. I podziękujcie wujkowi Percy'emu za książkę - choć fragment o „Rebelii Goblinów” brzmi trochę tendencyjnie. W książce, którą napisała Tolkach-Rychag jest całkiem inaczej.”
- Jej goblińska babka - wyjaśnił Ron, patrząc Harry'emu przez ramię. - Opiekowała się Keket od kołyski.
- Historia Goblinów jest pasją Keket - wtrąciła Molly. - Tak samo jak Charliego są smoki, Rona quidditch, a Ginny muzyka.
- A bliźniaków chaos - uzupełnił Ron.
- Szkoda, że jej tu nie ma - westchnęła Molly. - Kiya robi, co może, ale z Egiptu do Anglii jest tak daleko, że aportacja zostawia cię półżywym na całe dnie.
- Mugole mają nad nami przewagę ze swoimi fonotelami - stwierdził Artur.
- Dlaczego nie poprosicie Miony, żeby zrobiła wam Transauditum? - zaproponował Malfoy.
Pomysł zadziałał doskonale i po niedługim czasie pokój wypełnił się głosem córki Billa.
- Wesołych Świąt! - mówiła. - Ciociu Ginny, ciociu Ginny, pozwól mi zagrać ci piosenkę! Wujku Charlie, słyszysz jak Anat gwiżdże?
- Jak tam Kiya i Podnośnik? - głos Artura przebił się przez hałas.
- Tolkach-Rychag - skarciła go Keket. - Powinieneś używać jej prawdziwego imienia, dziadku - w końcu ona nie mówi na ciebie „Silny jak Niedźwiedź”! Wujku Charlie, czy będę mogła wziąć Anata do Hogwartu, kiedy przyjadę za rok? Tolkach-Rychag mówi, że będą uczyć o tatusiu na historii magii i że każdy będzie wiedział, że jestem córką bohatera!
***
Wydawało się, że między końcem rozmowy, a momentem, kiedy magicznie wzmocniony głos Molly zawołał ich na obiad minęła zaledwie chwila.
Gdy każdy był już pełen, Fred i George przekonali ich do wypróbowania nowej, eksperymentalnej wybuchowej niespodzianki, nad którą pracowali w Weasley & Weasley.
Potem, kiedy bliźniacy odbudowywali ścianę w salonie - „to już trzeci raz w tym roku, nie wspominając już o werandzie” - skarżyła się Molly - wszyscy zaczęli pracować nad amerykańską pinatą Harry'ego. Najniższa z przyjaciółek Ginny przełamała ją i została obsypana deszczem słodyczy.
- Świetnie, są Marsy! - Harry chwycił jednego.
Artur zmarszczył brwi.
- Ale przecież one w ogóle nie są z Marsa.
- Zostawcie sobie miejsce na chlebowy pudding Dracona - poleciła im Molly, ustawiając parujące danie na stoliku.
- Możemy... - zaczął Fred.
- Nie zanim nie skończycie ze ścianą!
W pokoju zapanowała przepełniona spokojem cisza.
- Cóż - powiedział po chwili Malfoy. - Nie tak dobrze zorganizowane jak Boże Narodzenie śmierciożerców, ale muszę przyznać, że jedzenie jest lepsze.
Harry poczuł jak stojąca za nim Hermiona zamiera w bezruchu. Molly otworzyła usta. A potem był stłumiony chichot George'a i zanim Harry się obejrzał, cały pokój tonął w śmiechu. Nawet Percy uśmiechnął się pobłażliwie.
Promieniejąc, Molly poczęstowała ich butelką Magicznego Miodu Bumble'a.
- Za Boże Narodzenie - zaproponował Artur.
- Za Keket - powiedziała Molly, kiedy spełnili już pierwszy toast. - I za Kiyę i Pod.. er.. babkę Keket. I... pamięć Billa - wszyscy znowu wypili.
Harry nigdy nie nauczył się lubić miodu pitnego i oddałby wiele za zwyczajne piwo albo nawet pepsi, ale dzielnie spełnił toasty za rodzinę, Hogwart, „nieobecnych przyjaciół”, zespół Ginny, nadchodzący rok, aż poczuł rozchodzące się w klatce piersiowej ciepło i niewytłumaczalną ochotę na chichotanie.
Wreszcie swoją szklankę uniósł George.
- Za Neville'a Longbottoma - powiedział, mrugając do Percy'ego. - I za Severusa Snape'a. Niech spoczywa gdziekolwiek woli zamiast pokoju.
Było kilka pełnych uznania uśmiechów i każdy ochoczo uniósł szklankę. Harry zmarszczył brwi i zwrócił się do Hermiony.
- Nie wiedziałeś? - zdziwiła się. - Są bohaterami Rebelii Dementorów. Neville zhybrydyzował bardzo potężną wersje bratka trójbarwnego, a profesor Snape użył jej do stworzenia wariantu eliksiru proszkującego. Kiedy dementorzy wessali opary, stopili się. Szara maź. Bardzo przykre.
- I mówią, że powietrze cuchnęło ściekami aż do Dover - dodał Ron.
Harry nagle przypomniał sobie o torbie z prezentami i już wspinał się po wąskich schodach, kiedy natknął się na schodzącego Malfoya, który trzymał w dłoniach niewielką paczuszkę.
- Zapomniałem mojego podarunku dla gospodyni - wyjaśnił Malfoy. - Nie mogłem użyć Accio bez wypowiadania na głos co to jest i tym samym psucia niespodzianki.
- A co to jest?
- Kuchenny minutnik. Oczywiście, dodałem kilka ulepszeń.
Schody były tak wąskie, że ledwie starczało na nich miejsca dla dwojga i Harry, kierowany impulsem, otoczył barki Malfoya ramieniem, gdy się mijali. Malfoy obdarzył go leniwym uśmiechem i zaskoczył lekkim pocałunkiem w usta.
Malfoy pachniał miodem i cynamonem, a jego wargi były miłe w dotyku. Harry pochylił się w jego stronę, zamykając oczy. Szata Malfoya została uszyta z czegoś ciężkiego i gładkiego i miała rozkloszowane rękawy. Harry chwycił za zwisający materiał i zmiął go w dłoni, jednocześnie otwierając usta Malfoya swoim językiem, zachęcony przez sposób, w jaki Malfoy westchnął i przywarł do niego.
Drzwi na górze zatrzasnęły się z głośnym kliknięciem, a Harry zamarł, czując, jak gorąco rozlewa się po jego twarzy.
Malfoy spojrzał na niego zwężonymi oczyma.
- Wiesz, Potter - powiedział konwersacyjnym tonem. - Bycie przyłapanym ze mną nie może, praktycznie rzecz biorąc, jeszcze pogorszyć twojej reputacji.
- Miło z twojej strony, że o mnie myślisz.
- No cóż, potrzebujesz całej pomocy, jaką tylko możesz dostać. - Malfoy przecisnął się obok niego, by zejść ze schodów. Harry poczuł, jak z zaciśniętej pięści wyślizguje mu się miękki materiał.
* „There was a drake went out to rake, Christ-i-mas day, Christ-i-mas day” - z tym zdaniem nie do końca wiem, co zrobić. Jak wskazała mi piorunia, jest to fragment z świątecznej piosenki, który tłumaczy się dosłownie: „Był sobie kaczor który wyszedł grabić, dzień świąt Bożego Narodzenia, dzień świąt Bożego Narodzenia” (chodzi o grabienie grabiami nie o grabieże). U nas słowo kaczor ma obecnie mnóstwo skojarzeń, na które wolałabym się nie powoływać. Nie chciałam opóźniać rozdziału, więc postanowiłam policzyć na Waszą pomoc. Co byście tu wstawili.
Rating utrzymuje się.
Rozdział 9. Historia współczesna.
- Dlaczego ja zawsze muszę być dementorem? Może tym razem niech Laurel nim będzie.
- Nie ma żadnych dziewczyn-dementorów, głupku.
- Więc ty to zrób. Ja chcę być Hagridem.
- Nie możesz być Hagridem, bo masz rude włosy, a ja nie mogę być dementorem, bo jestem niższy od ciebie.
- No to pozwól mi być Billem Weasleyem, Rhys, nie możesz ciągle się rządzić. To nudne.
Prawdopodobnie nawet pierwszoroczniacy nie bawiliby się w ten sposób, gdyby wiedzieli, że Harry ich słyszy. Jednak uczniowie nie mieli w zwyczaju zwracania uwagi na to, jak dobrze dźwięki rozchodziły się po Wielkiej Sali.
Harry poczuł dziwny ból, kiedy ich obserwował. Wojna nadal śniła mu się niemal każdej nocy, ale dla tych dzieci dementorzy nie byli niczym więcej niż grą w kowbojów i Indian, w którą dawniej Dudley bawił się z przyjaciółmi.
- Myślisz, że to dziwne? - spytał Remus, siadając obok niego. Jak zwykle była z nim Michelle. Harry obdarzył ją chłodnym uśmiechem. - Kilka dni temu natknąłem się na Malika i Robinsona udających, że są mną i Syriuszem. Zaczarowali miotłę Robinsona, by buczała jak motor... - Uśmiechnął się krzywo do Harry'ego. - Tylko strach przed nakryciem powstrzymuje ich przed zabawą w Harry'ego Pottera wtedy, kiedy możesz ich zobaczyć.
- Czuję się taki stary. - Harry ukrył twarz w dłoniach.
Michelle spojrzała znad swojego zielnika i zaśmiała się.
- Pogadaj o tym z Cypherusem. We wtorek obchodził sto dwudzieste urodziny.
Harry zerknął na stos pergaminów pokrytych nierównym pismem z mnóstwem kleksów, który przyniósł ze sobą Remus.
- Wypracowania pierwszoroczniaków? - Remus przytaknął.
Harry przeczytał fragment: „Czarna magia” - głosił on dziecinnym pismem - „składa się z zaklęć używanych przez Lorda Voldemorta i jego zwolenników. Przykłady takich zaklęć składają się z...”. Harry uniósł brwi.
- Więc, ogólnie rzecz biorąc, jest Czarna, jeśli używają jej „źli goście”.
Remus uśmiechnął się.
- Jeśli chodzi o standardowy poziom wyrafinowania, to tak.
- Zdaje się, że mały Beauchamp przeczytał „Definiując Ciemność” Leviego - wtrąciła Michelle. - Więc być może jest jeszcze nadzieja.
- To nie taki proste jak myślisz - odparł Harry. - Tutaj każdy patrzy podejrzliwie na magię krwi, ale doktor Bokor nauczył nas, jak używać jej do podnoszenia klątw i chronienia dzieci przed mal de ojo. Ale wtedy, jeśli ciemność kryje się w intencji, to dlaczego niektóre zaklęcia są Niewybaczalne?
Remus obdarzył go długim, niemożliwym do rozszyfrowania spojrzeniem.
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz odpowiadać - zapewnił. - Ale ja zawsze zastanawiałem się nad tym, dlaczego nie użyłeś przeciwko Voldemortowi Avady Kedavry?
- To nie przez skrupuły, naprawdę - odpowiedział Harry. - Po prostu nie sądziliśmy, że to zadziała. Ciężko jest zabić kogoś, kto jest tak daleki od normalnej definicji żywego.
- Zdajesz sobie sprawę, że w całej Europie uczeni nadal debatują nad tym, jak udało ci się zabić Voldemorta zaklęciem, które służy do egzorcyzmowania duchów.
- To tego użyliśmy? Nie pamiętam słów. To był w całości pomysł Hermiony. Ja tylko wskazałem różdżką. - Położył pergamin z powrotem na stosie. - Pamiętam, że powiedziała nam wszystkim: Dumbledore'owi, Syriuszowi, Ronowi i reszcie, abyśmy skupili naszą moc i trzymali się faktu, że my tu należymy, a on nie. Że ukradł to wszystko - jego ciało, jego moc, jego życie. Że żadna z tych rzeczy legalnie nie należała do niego, a każda zabrana od innych wbrew ich woli.
- A to co zrobiłeś, to...
- Zaufałem im. - Uśmiech Harry'ego zdawał się nie być w pełni autentyczny. - To chyba mój jedyny prawdziwy talent. Stanąć w szeregu z dobrymi ludźmi i im zaufać.
Remus podniósł rękę, jakby chciał położyć ją na ramieniu Harry'ego. Teraz próbował go pocieszyć. Teraz, kiedy Dumbledore, Syriusz i tak wielu innych nie żyło... Remus opuścił rękę, zupełnie jakby mógł odczytać myśli Harry'ego.
- Popełniłeś błąd co do Severusa - powiedział po chwili z wzrokiem wbitym w stos pergaminów. - Tak jak wielu z nas. - Potarł palcem głęboką rysę w blacie stołu. - To najtrudniejsze - ciągnął. - Rozróżnić złe od jedynie nieprzyjemnego.
W oddali, przy jednym z uczniowskich stołów, Dunning zdawał się osiągnąć swój cel i pozwolono mu grać Billa Weasleya. Użył zaklęcia adhezji, by powiesić sobie na uchu widelec, a Billsborough i Lamb zakryli głowy serwetkami, by wcielić się w śmierciożerców. Teraz cała trójka walczyła na wyłaniające się z ich różdżek błyski światła.
- Ktoś musi im przypomnieć, że pojedynki na światło występują tylko w filmach - stwierdził Harry. - Czego do licha Binns uczy ich o tej wojnie?
- Kompletnie niczego, oczywiście. Dla niego historia zatrzymała się w tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym - odparł znajomy, drwiący głos, a Harry odwrócił się, by zobaczyć, jak Malfoy i Hermiona podchodzą do stołu.
- Nic, co jest tutaj, nie jest wystarczająco dobre dla ciebie, prawda, Malfoy?
- Nie musi być wystarczająco dobre dla mnie - odparł, sięgając przez Harry'ego, by dostać się do talerza z grzankami. - Za to musi być wystarczająco dobre dla Dunninga, Lamba i innych małych Jedi.
- Obawiam się, że Draco ma rację na temat zajęć z historii magii - powiedziała Michelle. - Pedantius nadal omawia z uczniami powstanie Ligi Czarodziejów w tysiąc dziewięćset dwunastym.
- To niedobrze.
Remus przytaknął.
- Próbuję jak mogę uzupełnić deficyty na moich zajęciach. - Nagle zmarszczył brwi. - Faktem jest, że wy troje bylibyście doskonałymi gościnnymi wykładowcami.
***
I tak oto Harry znalazł się przed uczniami z siódmego poziomu obrony przed czarną magią, słuchając Marry Logan, raczej zapalonej do nauki Krukonki składającej gorącą prośbę o wznowienie Klubu Pojedynków.
- Panno Logan, to bardzo słuszne argumenty - powiedział rozbawiony Remus. - Powinna panna rozważyć karierę prokuratora. Jednakże kadra zdecydowała, że musimy koniecznie poświęcić ten rok na upewnienie się, że wszyscy mają solidne podstawy. Inaczej pojedynek uczniów przysporzyłby sporo zajęć praktycznych madame Andriescu-Weasley, zaś bardzo mało autentycznych korzyści dla jego uczestników.
Dziewczyna uparcie uniosła brodę.
- Traktujecie nas jak dzieci - powiedziała i między uczniami słychać było pomruki zgody. - Jestem tylko dwa lata młodsza niż profesor Potter, kiedy staczał swój pojedynek. I proszę nie zapominać, że nasza strona wygrała, bo okazał się lepszy.
Harry potrząsnął głową, kiedy napłynęła do niej myśl, że był dorosły, gdy zmierzył się z Voldemortem. Nawet teraz nie czuł się taki.
- Nasza strona wygrała - powiedział. - Ponieważ miała lepszego badacza.
- I, ku ironii, to właśnie jest sedno tematu, na który poprosiłem profesora Pottera, by dał dzisiejszy wykład. Proszę resztę uczniów o zajęcie miejsc.
Harry poczekał aż szuranie ustało - kiedy był uczniem, to chyba potrafił utrzymać swoje stopy w bezruchu? - i zaczął.
- Jestem pewien, że wszyscy wiecie, że losy bitwy zależały od jednego dziwnego przypadku: moja różdżka okazała się być siostrą tej, którą posługiwał się Voldemort. - Zignorował nerwowe ruchy wywołane przez wypowiedzenie tego imienia. - Obecnie dobrze wiemy, że kiedy dwie różdżki są siostrami, to istnieje zaklęcie, które uniemożliwia jednej działanie przeciwko właścicielowi drugiej. Ale wtedy istnienie takiego czaru było jedynie plotką. Odkrycie czy zawierała ona prawdę przypadło Hermionie Granger.
- Tej nauczycielce zaklęć z szopą na głowie? - spytał ze źle ukrywaną pogardą Jack Talos.
- Hermiona Granger zdobyła jedenaście owutemów - doszedł do nich znajomy, przeciągający sylaby głos. Harry spojrzał w stronę jego źródła i zobaczył Malfoya opierającego się o tablicę i wyglądającego, jakby tam idealnie pasował. - To największy wynik w historii Hogwartu. Być może, panie Talos, spisze się pan tak samo dobrze, jeśli poświęci pan tyle samo uwagi nauce, co swoim włosom.
Klasa zachichotała. Oddanie, jakim Jack darzył swoje włosy było legendarne; przywołał lustro i szczotkę z domu swoich rodziców w Preston, kiedy te, które spakowała mu jego matka nie spełniły standardów chłopaka. Oczywiście, wymagało to pewnych umiejętności - Jack mógłby pewnego dnia zostać potężnym czarodziejem, jeśli tylko zacząłby wystarczająco wcześnie łysieć.
- W każdym razie - kontynuował Harry, gdy Jack patrzył spode łba. - Hermiona spędziła prawie cały rok na przeszukiwaniu wszystkiego, co mogło zawierać wzmiankę o siostrzanych różdżkach. Dostała informację o zaklęciu Fratrium od... - Harry ostrożnie trzymał swój wzrok z dala od Malfoya. - Od szpiega działającego pośród zwolenników Voldemorta. Ale wtedy pojawił się problem z przetestowaniem czaru. Ollivander nie chciał stracić klientów poprzez opowiedzenie się po jednej ze stron, więc nie mogliśmy zdobyć pary różdżek do ćwiczeń. Ona i Ron Weasley w przeciągu miesięcy stali się ekspertami w tworzeniu różdżek tylko po to, by sami mogli stworzyć jedną parę.
- Potem - ciągnął. - Byliśmy na nogach całymi nocami, pojedynkując się raz po raz, aż była pewna, że opanowaliśmy zaklęcie. Opracowała czar Transauditum, by mogła pomagać mi na odległość, gdy nadszedł czas. I wtedy przyszła kolej na moje trzydzieści minut próby.
Harry potrząsnął głową.
- Zyskałem więcej sławy, niż ktokolwiek mógłby pragnąć, a ona otrzymała na własność stolik w czytelni Muzeum Czarodziejstwa. Chociaż jedyne, co zrobiłem, to tylko… sądzę, że byłem dla ludzi okazją, by dokonali bohaterskich czynów.
- Harry Potter, maskotka czarodziejskiego świata - Malfoy powiedział to swoim zwykłym, przeciągającym sylaby głosem.
***
- Czy jesteś pewien, że odnowienie Klubu Pojedynków byłoby złym pomysłem? - Malfoy zapytał Remusa, kiedy opuścili klasę.
- Oszalałeś? - zdziwił się Harry, zanim Remus zdążył odpowiedzieć. - Zapomniałeś, co się stało, kiedy się ze mną pojedynkowałeś?
Kąciki ust Malfoya uniosły się.
- Ani na moment - odparł.
- Obawiam się, że dla obecnych uczniów pojedynek mógłby skończyć się nawet gorzej - powiedział Remus. - Bardzo niewielu jest tak dobrze dopasowanych jak wy dwaj, jeśli chodzi o umiejętności.
Malfoy zmierzył Remusa groźnym spojrzeniem - prawdopodobnie w reakcji na porównanie swojego poziomu umiejętności do Harry'ego - ale nie skomentował tej części wypowiedzi.
- Dlaczego dzieje się tak - zaczął natomiast. - Że każdy zakłada, że jedyny sposób na zrobienie czegoś, to zrobienie tego tak samo, jak było to robione, gdy byliśmy dziećmi? Kiedy bierzesz lekcje szermierki, to nie fechtujesz z kimś, kto jest tak samo kiepski jak ty. Ćwiczysz z ekspertem. Uczniowie nie powinni pojedynkować się ze sobą nawzajem. Powinni pojedynkować się z nauczycielami. Z ludźmi, których wiedza wystarczy, by zapobiec niefortunnym wypadkom, a doświadczenie, by czegoś nauczyć tych bachorów.
- Och, takimi jak ty, Malfoy? - zapytał Harry.
Malfoy spojrzał na niego z pogardą.
- Tak, takimi jak ja, Potter. I jak ty, i Miona. Może nawet Weasley, jeśli ten pojedynkuje się tak samo dobrze, jak robi wszystko inne.
***
Po kilku miesiącach zajęć z wymieszanymi klasami Harry rozejrzał się podczas kolacji po Wielkiej Sali i zauważył coś dziwnego.
- Czy Beauchamp nie jest Puchonem? - zapytał. - Co on robi, siedząc z Cabot przy stole Krukonów?
- Cabot nie jest Krukonką, ale Ślizgonką - zauważyła Hermiona.
- Tak jak Mulhall - dodał Ron. - Strickland jest jedynym Krukonem po tej stronie stołu.
- Och, ta czwórka - powiedział Malfoy. - Są na czwartym poziomie z obrony i spędzają cały swój czas w bibliotece. Nie sądzę, że widzieli słońce w ciągu ostatnich tygodni. Tiara mogła równie dobrze umieścić ich w domu Mola Książkowego.
- Nic w tym złego - warknął Harry, spoglądając na Hermionę.
- A czy powiedziałem, że coś jest? - odgryzł się Malfoy. Popchnął połówkę mandarynki w kierunku Hermiony. - Chcesz resztę?
- To miłe, że różni uczniowie integrują się ze sobą - powiedziała Hermiona, częstując się cząstką. Podniosła wzrok, jakby była świadoma, że Harry był gotów się z nią nie zgodzić. - Nadal śpią i powtarzają w domach, a to wystarcza dla wywarcia pożądanego wpływu. A może opiekunowie domów zorganizują jakieś zajęcia, by wzmocnić więzi uczniów z domami.
Malfoy prychnął.
- Nie zaczynaj, Draco - zganiła go. Spojrzał na nią spode łba. - Ciągle mu mówię - powiedziała do Harry'ego. - Że ktoś tak młody jak my nie może posiadać wystarczająco autorytetu, by być dobrym opiekunem domu, ale on nalega, że byłby lepszy od profesor Aerie.
- Ona jest Krukonką! - wykrzyknął Malfoy. - Ja jestem Ślizgonem od sześciu pokoleń.
- Nie jest to powód do dumy - powiedział Harry.
- Powinien być. Kiedyś był.
Harry był zdegustowany.
- Nie mogę uwierzyć, że myślisz jedynie o swojej karierze, Malfoy.
- Myślę o zrobieniu z moją pozycją czegoś ważnego, wprowadzeniu realnych zmian, ulepszeń. Nie żebyś ty cokolwiek o tym wiedział. Nigdy nie próbowałeś użyć swojej potęgi do czegoś innego niż twojego hobby, twojej nauki w szkole, twoich małych rywalizacji.
- Och, tak - odparł urażony Harry. - Pokonanie Voldemorta - zrobiłem to tylko po to, by Slytherin stracił punkty.
Malfoy wyglądał na autentycznie wściekłego.
- Pokonałeś go samodzielnie, nieprawdaż? Nie, zostałeś przez przypadek wciągnięty w coś dużego, nie? Inaczej nigdy nie przyszłoby ci na myśl, by użyć któregokolwiek z twoich darów do czegokolwiek innego niż quidditch i kawały. Czy wiesz, co ja mógłbym zrobić z twoim nazwiskiem, twoją sławą czy twoją mocą? Wiesz, ile bym za to dał? Mój ojciec byłby...
Nozdrza Malfoya były rozszerzone, wyprostował się i wziął uspokajający oddech.
- Ale to infantylne, odnawianie w taki sposób szkolnych rywalizacji. Nie będziemy o tym więcej mówić. - Obrócił się tak szybko, że szata zawirowała wokół jego stóp i odmaszerował, zostawiając osłupiałego Harry'ego. Draco Malfoy oskarżał go o zaczynanie z faworyzowanej pozycji?
- Gryfoni i Ślizgoni - westchnęła Michelle. - Ratunku.
- Mężczyźni z Gryffindoru i Slytherinu - doprecyzowała Penelopa. - Jak jelenie na rykowisku.
***
Kiedy Harry przekroczył próg biblioteki, powietrze nagle zawirowało i w tej samej chwili na cal przed jego twarzą pojawił się ogromny gong. Potter odskoczył w tył, wydobywając z rękawa różdżkę.
- Przepraszam. - Przy najbliższym stoliku siedział Malfoy. Harry złączył ręce, by powstrzymać je od drżenia.
- Co zrobiłeś?
- Widocznie użyłem złego znaku w sekcji czasownikowej. To miało zadzwonić dzwonkiem, a nie go stworzyć. - Malfoy zaczął wertować swój słownik kalligromancji.
- Czy mamy pozbywać się min, czy tworzyć nowe?
- Nie możemy ich zrozumieć bez tworzenia podobnych, nie?
- A ty rzeczywiście oczekujesz, że uwierzę, że robisz je w celach badawczych i nie masz żadnych intencji w robieniu ich z innych powodów?
- Wierz w co chcesz - odparł Malfoy, podnosząc wzrok znad słownika. - Niektórzy ludzie w ogóle nie doceniają procesów badawczych.
***
Harry siedział w pokoju nauczycielskim, czytając pochodzący z czwartego wieku tekst z kalligromancji, podczas kiedy Malfoy namawiał Hermionę i Penelopę, by spróbowały znaleźć klucz do dziennika Lucjusza. Wszyscy podnieśli wzrok, kiedy podeszła do nich poważnie wyglądająca McGonagall. Za sobą prowadziła Sofię. Michelle i Madeleine spojrzały w ich kierunku z drugiego końca pokoju.
- Hermiono - zaczęła McGonagall. - Sofia ma propozycję, o której chciałabym z tobą pomówić. Nie, reszta może zostać. Was to także dotyczy.
- Chciałabym - powiedziała Sofia. - Żieby 'Ermiona pracowała ze mną na pełen etat przi szukaniu lekarstwa na powodowane przez miny ataki drgawek.
Malfoy wlepił w nią wzrok.
- Masz na myśli, żeby zostawiła kalligromancję? Sofio!
- Tak powiedziałam Minerwie - odparła Sofia. - Nie sądzę, żie zdajecie sobie sprawę, jak powaźna jest nasza sytuacja medyczna. Choroba postępuje jak u pana Filcha, mamy mało czasu nim szkody będą zbyt dużie by je naprawić. Rozumiem, żie badanie, które robi 'Ermiona jest ważnie na dłuźsią metę, ale czuję, żie jej pomoc jest bardziej potrzebna przy badaniu medycznym.
Malfoy był tak oburzony, że aż wyprostował się na swoim krześle.
- Sofio, zabieranie Miony od kalligromancji i kierowanie jej do badań medycznych będzie jak zaniechanie szukania lekarstwa na przyczynę, by znaleźć coś, co zminimalizuje objawy.
- Co czasem trzieba zrobić, żieby pacjent przieżił - odparła uparcie Sofia.
- Kiciu, nie możesz. Nie możesz jej zabrać. W obecnym układzie ledwie starcza nam czasu, a jesteśmy tak blisko...
- Nawet, jeśli te dzieci umrą, podczas gdy wy będziecie pracować nad innymi projektami?
- Jeśli to konieczne, to tak! Znalezienie rozwiązania jest jedynym sposobem na zabezpieczenie tym...
- Och, na Boga. - Penelopa stanęła między nimi. - Zachowujecie się tak, jakby Hermiona była jedynym wykwalifikowanym badaczem w kadrze.
McGonagall zwróciła się w jej stronę.
- Michelle robiła swoje magisterium w zielarstwie medycznym. Jeśli Sofia potrzebuje partnera do badań medycznych, to ona jest oczywistym wyborem.
- Ja też mam trochę doświadczenia - wtrąciła Madeleine Aerie.
Penelopa skinęła głową w jej kierunku.
- W tym samym czasie Remus może przejąć wszystkie klasy Hermiony oprócz tych zaawansowanych, a ja mogę zrobić to samo dla Dracona, jako że pochodzę z mugolskiej rodziny i jestem pewna, że ty, Minerwo chętnie pomożesz Harry'emu, nie? Ponieważ im szybciej zajmiemy się minami, tym szybciej uzyskamy dostęp do książek i zapasów profesora Snape'a.
Każdy zamrugał.
- Uau - powiedział Harry. - Powinniśmy byli pomyśleć o tym, Hermiono.
- Wy jesteście Gryfonami - zaprzeczyła Michelle. - Wy zakładacie, że wasza krew, pot i łzy rozwiążą problem. A Draco jest Ślizgonem, więc zakłada, że należy mu się wszystko, czego potrzebuje.
- Gryfon skoczy z klifu. - Ton Penelopy sugerował, że wypowiadała dobrze znane przysłowie. - Ślizgon kogoś z niego zepchnie. Puchon zawoła pięciuset innych Puchonów i razem wykują schody. A Krukon. - Mrugnęła do Madeleine Aerie, która dołączyła do niej, recytując: - A Krukon zdobędzie latający dywan.
***
- To czego nie rozumiem, to to... - powiedział Malfoy, opierając się o twarde oparcie bibliotecznego krzesła i pocierając oczy. - Jak sigil może używać tytułów do znajdywania bezpośrednich obiektów. Namierzyć Ministra Magii, kiedy nie może trafić w "tego gościa w brzydkich okularach"?
- Cóż, ministerstwo nie zadeklarowało oficjalnie, że to są brzydkie okulary - odparł Ron.
- Hej! - Harry uderzył go łokciem.
- Nie wszystko jest o tobie, Potter - odciął się Malfoy.
- Chociaż to bardzo dobry trop, Ron - powiedziała Hermiona. - Minister Magii to oficjalny tytuł - może to czyni różnicę.
- Dlaczego? - drążył Malfoy. - Jeśli Circe Stormlaw była ministrem przez piętnaście minut, a Potter był znany jako "Brzydkie Okulary" odkąd miał dziesięć lat... Hej! Za co to? - Lekko zszokowany i dotknięty potarł ramię w miejscu, gdzie Harry go szturchnął. - Cóż, ludzie nie decydują po prostu jednego dnia, że zaczną nazywać Circe Stormlaw ministrem, jakby była to jakaś ksywka. - powiedział Ron. - Jest...
- Ceremonia - weszła mu w słowo Hermiona. - Trochę... oficjalnej magii.
- Ceremonia to tylko słowa - wtrącił Malfoy.
- Tak jak zaklęcie - wskazał Ron.
Hermiona zmrużyła oczy do tego stopnia, że były niemal zamknięte.
- Mugolskim dzieciom przypisuje się imiona na chrzcinach lub innych religijnych obrzędach. Jestem pewna, że czarodziejskie rodziny muszą mieć coś podobnego..
- Zaklęcia nazywające - powiedzieli jednocześnie Ron i Malfoy.
- Racja. A tytuły są przyznawane na ceremonii. Rycerstwa i Ordery Merlina... czarodziejskie certyfikaty, które otrzymują absolwenci.
- A tytuł dyrektora szkoły? Jak się go przyznaje? - zapytał Harry.
- Oczywiście, że przez Tiarę Przydziału - odpowiedziała Hermiona. - Czy ty jeszcze nie przeczytałeś...
Nagle Harry wyprostował się.
- Tiara Przydziału - powiedział. - To tak nas łapią.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie widzę...
- A ja tak - wtrącił Malfoy. - Przydział jest magiczną ceremonią, która wiąże nas wszystkich razem poprzez nasze domy. Więc wystarczy jedynie podłożyć gdzieś jedną minę z obiektem bezpośrednim "każdy, kto został przydzielony". - Nagle wyprostował się, a oczy mu zabłysły. - Wiecie, co to znaczy? Potter, co ty zrobiłeś przeciwko Voldemortowi? Zebrałeś moc z całego kręgu czarodziei? Możemy wziąć odrobinę magii od każdego, kto kiedykolwiek uczęszczał do Hogwartu - potrafisz sobie wyobrazić tę moc? Nawet nie musieliby znajdować się w tym samym miejscu. Moglibyśmy ogłosić się Zakonem Węża czy czymś w tym rodzaju i każdy, kto by dołączył, byłby nazwany członkiem i chroniony przez pojedynczy symbol. Czy potrafisz sobie to wyobrazić?
Rozejrzał się po bibliotece, promieniejąc, jakby wyobrażał sobie, że to całe pomieszczenie należało do niego.
- Największy krok naprzód przez pół wieku. I wynaleźli to Ślizgoni.
***
- Są dwie istotne informacje, które powinniście znać, jeśli chodzi o klątwę Cruciatus. - Harry był zmuszony przyznać, że Malfoy miał dar używania swego głosu do siania grozy. Od momentu, gdy zajął miejsce u szczytu sali, skupiał na sobie pełną uwagę całej klasy siódmego poziomu z obrony przed czarną magią. Nawet Jack Talos był przykuty do swojego miejsca.
- Pierwszą jest to, że to zaklęcie nie zabija. Działa na ofiarę póki nie zostanie rzucone przeciwzaklęcie, ale nie zabija. - Nastąpiła pauza, podczas której Malfoy przywołał szklankę wody i wypił ją.
- Drugą rzeczą jest to, że sam cierpiący prawie nigdy nie używa przeciwzaklęcia, pomimo faktu, iż w klątwie nie ma niczego, co by uniemożliwiało jego wypowiedzenie. Moim zdaniem ból, jaki ona powoduje, wystarcza, by usunąć wszystkie myśli o antidotum z umysłu ofiary. - Zwykle ekspresyjny głos Malfoya był teraz pozbawiony jakichkolwiek emocji. - Widziałem jak śmierciożerca Gregory Goyle cierpiał pod wpływem Cruciatus przez okres kilku tygodni. - W klasie rozległy się odgłosy przyspieszonych wdechów. - Czarodziej, który rzuca klątwę może oczywiście kontrolować jej moc. Podczas okresu, kiedy jego wyrok został zmniejszony, Goyle był w stanie wydobyć z siebie słowa. Ale siedem sylab przeciwzaklęcia zawsze przewyższało jego możliwości.
Klasa ucichła z przerażenia, zaś Harry'emu zrobiło się od niego zimno. Jak Malfoy mógł mówić tak spokojnie o czymś tak okropnym. Wreszcie z tyłu sali doszło do nich nieśmiałe pytanie.
- Profesorze Malfoy?
- Tak, panno Galbraith?
- Dlaczego w ogóle go przeklęto?
- Został oskarżony - odpowiedział Malfoy. - O szpiegostwo na rzecz Albusa Dumbledore'a.
***
- Malfoy, czemu zostawiłeś śmierciożerców? - zapytał Harry, kiedy po zajęciach Remusa dotarli do pokoju nauczycielskiego.
- Ponieważ byli żałośni. - Malfoy skinął lekko głową przed statuą Snape'a, która odwzajemniła gest, i wślizgnął się do pustego pokoju. - Ach, chciałeś usłyszeć, że zauważyłem mój wielki błąd i postanowiłem przejść na stronę dobra, co, Potter? Ale tak naprawdę to przez Gregory'ego i nie w taki sposób, w jaki myślisz.
- Więc, dlaczego?
- Przedtem myślałem, że są jacyś... więksi, że są ludźmi, którzy wznieśli się ponad śmieszne reguły, by wyciągnąć ręce i chwycić moc, która po to tam była. Ale oni byli tam: chichoczący jak niegrzeczne uczniaki kopiące szczenię.
Harry przypomniał sobie płaszczenie się Pettigrewa.
- Większość śmierciożerców, których udało mi się spotkać, przypomniało mi o moim kuzynie Dudleyu.
- Nie spotkałem twojego sławetnego kuzyna. Muszę, więc założyć, że się ze mną zgadzasz. - Harry przytaknął.
- Ale Goyle. Szczeniak. Czy zabiłeś go, by...
- Nie zaczynaj myśleć, że był to akt łaski - warknął Malfoy. - Nie mogłem nic dla niego zrobić. Ale odebranie im zabawki przysporzyło mi pewnego rodzaju dumy.
- Używanie nieautoryzowanej magii w obozie było trochę ryzykowne, nie?
- Och, Potter, nie zabiłem go klątwą. Zabiłem go nożem.
Harry zamrugał.
- Nie jestem pewien, czy na tym etapie wiedział jeszcze kim byłem - kontynuował mdło Malfoy. - Ale walczył ze mną najlepiej jak mógł.
Przez długi czas stał, wpatrując się w zasklepione okno. Harry przypatrywał się jego włosom, które odchyliły się do tyłu, odsłaniając srebrne pierścienie zwisające z płatka usznego.
- To zaskakujące, jak trudno jest przeciąć ludzki mięsień - powiedział w końcu Malfoy. - Jakbyś wbijał nóż w oponę. A krew jest niekorzystnie śliska.
Harry wpatrzył się w niego. Malfoy z krzywym uśmiechem przyglądał się kamieniom.
- Gregory był bardzo głupi, ale raczej dzielny. I bardzo lojalny. Zabiłem go dla siebie, ale mogę powiedzieć, że szpiegiem zostałem dla niego.
Oczy Malfoya spotkał się z wzrokiem Harry'ego, a jego wyraz twarzy zaostrzył się.
- No, no, no - powiedział, absurdalnie wydłużając słowa. - Widać, że będę musiał odnotować dzisiejszą datę w moim pamiętniku, jako „dzień, w którym powiedziałem coś, co nie spotkało się z dezaprobatą Harry'ego Pottera”. - Zrobił krok w przód, sięgając dłonią do twarzy Harry'ego. - Nie sądzisz, że taki altruizm zasługuje na nagrodę?
Nie dotknęli się od czasu Bożego Narodzenia. Harry'emu brakowało czystej, fizycznej przyjemności, a za zwykłym, ludzkim dotykiem tęsknił jeszcze bardziej. Ale wolność od mieszanych emocji - wstydu, strachu przed byciem odkrytym, strachu przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego albo zrobieniem czegoś nieodpowiedniego, albo poczuciem czegoś nieodpowiedniego - przynosiła ulgę. Wolność od nużącej potrzeby tłamszenia uczuć, które pragnęły wykwitnąć z każdego fizycznego kontaktu, nawet gdy był on tak niezobowiązujący jak to.
Kiedy dłoń Malfoya musnęła jego policzek, wszystko powróciło z siłą fali powodziowej - cała intensywność, cała ambiwalencja, cały strach. Cała potrzeba.
- Nie tutaj - powiedział sztywno i szybko skierował się w stronę swoich pokoi, nawet nie zerkając przez ramię, by sprawdzić, czy Malfoy za nim idzie.
***
Malfoy podążył za Harrym z uśmiechem, który zaczął się jako szelmowski, ale potem przerodził się w pytający. Po przyglądaniu się chłopakowi przez kilka chwil, sięgnął i przeciągnął dwoma palcami wzdłuż policzka Harry'ego, potem w poprzek jego ust.
Harry poczuł, jak jego wargi wykrzywiają się pod wpływem tej parodii czułości. Prawdziwa czułość zaś, pomyślał, byłaby nawet gorsza. W takim czasie, w takim miejscu, gdzie dwa piętra ponad nimi w rzędach stały łóżka z dziećmi odsypiającymi klątwę, której nikt z nich nie potrafił uleczyć! I z taką osobą! Harry nie mógł tego znieść. Chwycił Malfoya za ramiona i pchnął na kanapę, po czym pochylił się nad nim, jedną rękę kładąc na oparciu, a drugą szarpiąc za ubranie.
Szata Malfoya była tego dnia jak zawsze szykowna, ciasno dopasowana do talii i rozchodząca się niżej, odsłaniając wąskie spodnie. Harry pociągnął za materiał, a Malfoy wyszeptał zaklęcie, które odpięło na raz wszystkie guziki, pozostawiając go nagim od gardła do krocza.
Harry zaśmiał się opryskliwie.
- Jeśli nie chcesz zdobyć reputacji łatwego, to nie jesteś na dobrej drodze, Malfoy.
Harry nadal wolał szaty w stylu tych, które nosili uczniowie - luźne i nakładane na koszulę i spodnie tak, że łatwo było je zdjąć przez głowę. Rozwiązał krawat i zaczął pracować nad guzikami swojej koszuli, ale Malfoy odgarnął jego dłonie i znów szepnął to samo zaklęcie, a Harry poczuł na swojej nagle obnażonej klatce piersiowej dotyk chłodnych palców. Jego szata, koszula i krawat były teraz zawieszone na wieszaku w szafie, a okulary leżały na stoliku.
- Wygląda na to, że w mojej edukacji magicznej są luki - skomentował, a potem wykrzyknął: „Och!”, kiedy Malfoy przygryzł skórę na jego obojczyku. Włosy Malfoya musnęły jego szyję, ale Harry odgarnął je, by zobaczyć jak różowy język Malfoya podróżuje w kierunku jego sutka. Ślizgon spojrzał w górę i obdarzył go słodkim uśmiechem znad ciężkich powiek, który sprawił, że Harry poczuł skurcz w żołądku. W co, do cholery, się wpakował?
Odepchnął głowę Malfoya i opadł przed nim na kolana, po czym najpierw potarł jego członek nosem, a potem wziął do ust żołądź, jednocześnie rozchylając otwór w spodniach.
- Ach! - Dłonie Malfoya były na twarzy Harry'ego, próbując zmusić go, by zwolnił tempo, ale on ani myślał się poddać.
Spodnie, jak przystało na typowego czystokrwistego czarodzieja, nie były zapinane na guziki czy też zasuwane zamkiem błyskawicznym, lecz sznurowane. Harry otworzył je aż do samego szwu, uśmiechając się swoimi rozchylonymi wargami - bez powodu poza tym, że jego ręce robiły jedno, podczas gdy jego wargi zajmowały się drugim.
Malfoy walczył z jego atakiem jeszcze przez kilka sekund, po czym jego opór stopniał, a zwykle sprytne, przeciągające sylaby usta zostały zredukowane do krzyczenia: „Ach! Ach!”, aż Harry nie mógł się powstrzymać i wyciągnął swój członek. Wziął go do ręki i zaczął go pieścić w tym samym tempie, dając im obu wszystko, co miał.
Malfoy wytrwał jeszcze ze cztery minuty, poczym doszedł. Harry oparł swoje czoło o pełne aromatu miejsce gdzie jego biodro łączyło się z udem i wytrzymał jeszcze jakieś trzydzieści sekund.
Nie zważał zbytnio gdzie celował i Malfoy zesztywniał, kiedy poczuł, że Harry kończy. Dłonie Malfoya, które nadal lekko gładziły głowę Harry'ego, nagle chwyciły go za włosy i pociągnęły w górę.
- Ja zrobiłbym... ja zamierzałem... - Na jego twarzy irytacja walczyła z rozleniwieniem po odbyciu stosunku seksualnego. Schylił głowę po pocałunek, który byłby prawdopodobnie tak gwałtowny jak delikatny był wcześniejszy dotyk, gdyby Harry tylko na niego pozwolił.
Kiedy Harry zrobił unik, oba wyrazy twarzy ustąpiły miejsca gniewowi. Malfoy poderwał się i wstał.
- Co z tobą nie gra?
- Chcesz powiedzieć, że nie dostałeś tego, po co przyszedłeś, Malfoy?
- Och, na... świetnie. - Malfoy smagnął różdżką i Harry był na powrót kompletnie ubrany. Spojrzał w dół. Czyste ręce, czysta podłoga, czysta kanapa, Malfoy znów w nieskazitelnej szarości, z włosami spiętymi srebrną zapinką. - Już. To się nigdy nie stało. Szczęśliwy teraz? Och, poczekaj. - Stuknął różdżką w usta Harry'ego, które nagle przestały czymkolwiek smakować.
- Malfoy. - Jego wargi zdrętwiały. Malfoy rzucił zaklęcie oczyszczające trochę zbyt gorliwie. Harry podniósł się z kolan i ciężko oparł o kanapę. - Nie mogę tego robić.
- Wydawało mi się, że tego nie robiłeś. To to sobie wmawiasz, nie?
- Nie wiem, czego ty, do cholery, ode mnie chcesz.
Malfoy przyglądał się mu przez chwilę.
- Nie - powiedział w końcu. - Nie wiesz, nie? Jesteś zdeterminowany uniemożliwić mi oświecenie cię. - Turlał różdżkę między dwoma palcami - ten gest wydawał się być tak elegancki, że Harry zastanawiał się, czy Malfoy nie wyćwiczył go przed lustrem. Wpatrzył się w palce Malfoya.
- Więc to koniec - powiedział Malfoy. - Chcesz zerwać.
Harry spojrzał mu w twarz.
- Co zerwać? Chcę przestać robić rzeczy, które kończą się tym, że ty jesteś na mnie wściekły, a ja wstydzę się samego siebie.
Wszystkie emocje opuściły twarz Malfoya tak szybko, jak jego smak zniknął wcześniej z ust Harry'ego.
- Racja - odpowiedział i bez kolejnego słowa wyszedł za drzwi.
***
Harry osunął się twarzą w dół na kanapę, która nie pachniała już Malfoyem. Zamknął oczy. Nie był wystarczająco zmęczony by zasnąć, ale pustka, którą odczuwał, uniemożliwiała mu robienie czegokolwiek innego.
Próbował skupić się na czymś przyjemnym, ale zamiast tego skończył wspominając dzień, w którym na Florydę przybył list McGonagall.
On i Sunday mieli dla siebie całe pasmo plaży. Leżeli na słońcu, dotykając się tylko stopami, kiedy Spielberg upuścił na brzuch Harry'ego pękatą kopertę.
Gdy Harry zobaczył charakter pisma, poczuł dziwną mieszankę strachu i ulgi: jak renegat, który po latach ucieczki nagle widzi, jak prawo nieoczekiwanie po niego sięga.
Łamiąc pieczęć i czytając krótką wiadomość czuł na sobie oczy Sundaya.
- Moja stara szkoła - powiedział mu, podając list.
- Nie wyglądasz na bardzo szczęśliwego z tego powodu.
- Oczywiście, że jestem szczęśliwy.
Sunday uniósł brwi, ale nie drążył tematu. Rozejrzał się po oceanie i Harry zrobił to samo. Gdzieś w tamtym kierunku były buty Harry'ego Pottera, gotowe na to, by zakończył swoje bose wakacje i z powrotem w nie wstąpił.
- Więc - Sunday przełamał ciszę. - Chcesz, żebym z tobą pojechał?
- Nie! - Odwrócił się zaszokowany... a potem zdał sobie sprawę, jak chamsko to brzmiało i sięgnął po dłoń Sundaya. - To znaczy, masz tutaj obowiązki.
- Seelih zawsze był ode mnie lepszy w polityce. Ma to po mamie. - Harry nigdy nie słyszał, by Sunday kiedykolwiek aż tak zbliżył się do kłótni. Ze swoim pragnieniem na pozwolenie wszechświatu na robienie co ten tylko chciał, był prawie Zen.
- Wszyscy możecie wpaść z wizytą - zaoferował Harry. - Kiedy się już ustawię.
Sunday obdarzył do długim spojrzeniem, a potem zapatrzył się w wodę.
- Nigdy nie byłem w Anglii - dodał po chwili. - Słyszałem, że jest miło.
Rozdział 10. Odkrycie
Następnego dnia rano, kiedy Harry wszedł do pokoju nauczycielskiego, Hermiona powitała go radośnie, a Malfoy ledwie zerknął na chłopaka znad swoich książek. Harry wziął z kredensu kubek herbaty i usiadł obok dziewczyny.
- Nie chciałem wam przeszkodzić.
- Właśnie rozmawialiśmy o źródle mocy - powiedziała Hermiona. - Draco myśli, że powinniśmy byli już znaleźć... Lepiej ty mu to powiedz, Draco.
- Sigil mocy - zaczął Malfoy, omiatając Harry'ego chłodnym spojrzeniem. - Gdzieś na błoniach musi być symbol, który odbiera nam moc i karmi nią inne sigile.
- Dlaczego mieliby być wystarczająco głupi, by wstawić go tam, gdzie moglibyśmy go znaleźć. Jeśli ja bym to robił, to ukryłbym go tam, gdzie nikt nie pomyślałby, żeby poszukać. W Kornwalii. Do diaska, może w Istambule.
- To nie byłoby wydajne - odparł Malfoy. - Do kalligromancji stosują się te same reguły, co do innych rodzajów magii - nie może podróżować przez oceany, traci precyzję wraz z odległością i tak dalej... Jeśli jest na błoniach, to znajduje się blisko uroków, które zasila i ludzi, których żyłuje.
- Więc... wszystko, czego potrzebujemy, to zaklęcie szukające - wywnioskowała Hermiona.
- Tylko kto według ciebie ma tyle mocy, Miona? Zaklęcie szukające musi zbadać każdy atom na danym obszarze - odparł Malfoy. - Nie byłem w stanie zasilić przeszukania tego pokoju, nawet nie wspominając o całym Hogwarcie.
- Może nie mogłeś zrobić tego sam - zgodziła się Hermiona. - Ale założę się, że razem z Harrym potrafilibyście tego dokonać.
***
- Zacznijmy od czegoś małego - powiedział Malfoy. - Potter, lepiej usiądź. Nie żartuję, to sporo wyciąga z człowieka.
Hermiona rozpostarła przed nimi arkusz pergaminu.
- Szukamy czegoś takiego - oświadczyła. - Chyba że nie używają angielskiej składni albo coś w tym rodzaju, ale prawdopodobieństwo jest...
- Co mam zrobić? - przerwał jej Harry.
- Naucz się tego. Poznaj to. Wyśledź to - wyrecytował Malfoy, odgarniając dłonią włosy. - Ustawimy granicę, a potem rzucimy Exploratum, by wysłać magiczny impuls. Przeszuka każdy atom w pokoju i wróci do nas, jeśli nie znajdzie celu.
Większość następnej godziny zajęło Harry'emu zapamiętanie symbolu na tyle dobrze, by mógł skopiować go wystarczająco dokładnie, żeby otrzymał on aprobatę Hermiony i Malfoya. Potem musiał przećwiczyć zaklęcie szukające na małych, ograniczonych terenach - szklance wody, szufladzie biurka - aż umiał wykonać je poprawnie.
Pierwszy raz, kiedy poczuł, jak magia wraca do niego po zakończonym poszukiwaniu, wziął gwałtowny oddech. To było jak wybuch dużego, ciepłego... czegoś w jego klatce piersiowej.
- Uau - wydyszał. - Jak to jest, kiedy zaklęcie znajdzie to, czego szukamy?
- Spróbuj - zachęciła go Hermiona. - Poszukaj szklanki wody w szufladzie.
Kiedy to zrobił, znaleziony przedmiot zaczął błyszczeć, jakby pragnął zwrócić na siebie jego uwagę. Zamiast rozchodzącego się i powoli zanikającego ciepła, powracająca magia przypominała nić delikatnie ciągnącą go w kierunku szklanki.
- Uau - powtórzył. - Zastanawiam się, czy gdybyśmy użyli świec, to zobaczylibyśmy tę nić?
- Dla ciebie to jest jak nić? - zaciekawiła się Hermiona. - Mi przypomina to raczej dzwonienie.
- Ja czuję raczej... zmianę w grawitacji - dodał Malfoy. - Jakbym przyciągał coś do siebie.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś przekonany o tym, że jesteś centrum wszechświata.
Hermiona zachichotała. Malfoy uniósł brwi, ale nie raczył odpowiedzieć.
- Sądzę, że jesteś już gotowy.
- W porządku. - Rzucił ostatnie długie spojrzenie na symbol. - Gotowy, kiedy ty będziesz.
Inkantacja była długa i wypowiedzenie jej synchronicznie, nawet kiedy Malfoy wymawiał wszystkie sylaby zamiast stosować swoich skrótów, wymagało sporo wysiłku. W połowie procesu oczy Hermiony rozszerzyły się.
- Czekajcie... - powiedziała. - Nie zapomnijcie... - Ale oni już kończyli ostatnie słowo. - Och nie! - Hermiona przycisnęła knykcie do ust, a Harry poczuł jak magia go opuszcza.
- Co? - spytał Hermionę. Czuł, że jego ruchy uległy znacznemu spowolnieniu.
Jej głos był silny, ale chichy, jakby dobiegał z daleka.
- Harry, Draco, posłuchajcie mnie. Zaklęcie odwołuje się przez „Nolo exlploro”, dobra? Bo zapomnieliście zamknąć drugich...
***
Kiedy Harry otworzył oczy, natychmiast zorientował się, że jest w skrzydle szpitalnym. Bolało go ciało, jakby wybrał się na wysokogórską wspinaczkę i został strącony przez lawinę. Odwrócił głowę i zobaczył różowozłoty kształt na łóżku obok.
- Musimy przestać spotykać się w ten sposób - usłyszał łamiący się z wyczerpania głos Malfoya. - Ludzie zaczną gadać.
Harry zignorował insynuację.
- Co się stało?
- Nie mam pojęcia.
Podeszła do nich Hermiona.
- Och, dobrze, że już się obudziliście. Przepraszam... Tak mi przykro... To moja wina... Całkowicie zapomniałam...
- Co się stało?
- Och Harry. Kiedy ustalaliśmy limity dla zaklęcia, zapomnieliśmy o drugich drzwiach.
- Cholera jasna - skomentował Malfoy. - Czy chcesz mi powiedzieć, że...
Hermiona przytaknęła.
- Wasze zaklęcie nie miało adekwatnych granic działania. Mogliście przeszukać całą drogę do Manchesteru zanim nie straciliście przytomności.
Harry skupił się na wyczuciu magicznej nici, ale nie znalazł jej.
- Czy zidentyfikowaliśmy źródło mocy?
Hermiona pokręciła głową.
- Oczywiście - wywnioskował Malfoy. - Używanie architektury, jako skrótu limitującego, nie jest bezpieczne.
- Więc będziemy musieli znaleźć inny sposób.
***
Po zażyciu dawki Animaserum czuli się wystarczająco dobrze, by opuścić skrzydło szpitalne. Na korytarzu podbiegła do nich Penelopa.
- Słyszałam, że pracujecie nad zaklęciami szukającymi. Czy jest jakiś sposób na dopasowanie jednego z nich do przeszukiwania księgozbioru w bibliotece?
Hermiona o mało nie pisnęła.
- Co za wspaniały pomysł! Oczywiście będzie to wymagało trochę badań... ale jeśli będziemy przeszukiwać litery zamiast atomów, to nie będzie aż tak wyczerpujące...
***
N pewno spał, gdyż duchy nie przychodziły bez zaproszenia do prywatnych komnat, a teraz na przeciw niego stał uśmiechający się dobrodusznie Dumbledore.
Harry obserwował go, a on stawał się coraz bardziej solidny, stały, aż wyglądał dokładnie tak jak za życia.
- Zanim odejdziesz, mój chłopcze, chciałbym ci coś dać. - Dumbledore wyjął z kieszeni na piersi małą, spłaszczoną paczuszkę, w której zawsze trzymał słodycze. Teraz był w niej tylko jeden cukierek. Mała kosteczka, która zdawała się świecić. - Weź go Harry - powiedział Dumbledore i Harry zrobił to.
Smak był słodki i gorzki, i złożony, jak w ciemnej czekoladzie albo mocnej herbacie.
- Co to jest? - zapytał Harry.
Dumbledore rozpromienił się.
- Moje życie - odpowiedział i znikł.
***
Harry usiadł. Dysząc, drżącymi dłońmi zaczął się ubierać. Piętnaście po szóstej. Słońce jeszcze prawdopodobnie nie wstało, ale on nie był w stanie znieść kolejnej takiej nocy.
Wiedział, że pokoje Malfoya znajdowały się na czwartym piętrze, ale nic poza tym.
- Przepraszam - wyszeptał do portretu czarnowłosej kobiety z naszyjnikiem z pereł wielkości kurzych jaj. - Szukam Dracona Malfoya.
- To przecież oczywiste - zadrwiła. - Że żeby znaleźć smoka, trzeba najpierw odszukać jego leże. - Ostentacyjnie odwróciła się do niego plecami.
Harry potarł za okularami oczy i poszedł dalej wzdłuż korytarza. Skręcił na rogu, czując jak portrety pokazują go sobie palcami i słysząc ich szepty.
Za drugim zakrętem zauważył Malfoya opierającego jedno ramię o framugę drzwi. Miał na sobie zielonkawy szlafrok uszyty z ciężkiego, połyskliwego materiału. Harry próbował sobie nie wyobrażać, jaka ta tkanina była w dotyku.
Na otwartych drzwiach do komnat Malfoya wisiał obrazek z walijskim zielonym prezentującym swój kolczasty grzbiet i plującym ogniem.
- Po co to całe zamieszanie, Potter? Tiffany powiedziała mi, że każdy portret w tym korytarzu mówi o tobie.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Twój smok ma na imię Tiffany?
- Ciszej! Zranisz jej uczucia. - Machnięciem ręki Malfoy wskazał Harry'emu, że może wejść.
Salon Malfoya był ciemniejszy od komnat Harry'ego, pełen masywnych mebli i lakierowanego drewna. Półki uginały się pod ciężarem książek, z których wiele leżało w stosach na podłodze.
- Katarynka właśnie przysłała moją osobistą bibliotekę i nie mam gdzie tego położyć. Siadaj gdziekolwiek. - Malfoy zaczął przywoływać herbatę, ale po zmierzeniu Harry'ego wzrokiem zdecydował się w końcu na kawę.
- No więc - powiedział, siadając elegancko na obitym niebieskim aksamitem fotelu. - Co cię sprowadza do mojego skromnego zakątka o tak wczesnych godzinach poranka?
Harry rozlał trochę kawy na dłoń, po czym drugą ręką ustabilizował filiżankę, patrząc na nią zamiast na Malfoya.
- Czy mógłbyś... Czy mógłbyś rzucić na mnie jeszcze raz te zaklęcia odczarowujące? Myślę, że ktoś mógł wdepnąć w minę z koszmarami przypisaną do mnie. I bolą mnie kości.
- Zdejmij okulary - Malfoy spojrzał na Harry'ego. Był wystarczająco blisko, by Harry mógł zobaczyć jego twarz, ale nie wystarczająco, by rozszyfrować jej wyraz. - W porządku. Noloconturbo.
Nie zaszła żadna zmiana.
- Finit'incantatem.
Nic.
- Venefici'abdo.
Nadal nic.
Malfoy wyjął mu z dłoni okulary i założył je z powrotem. Jego twarz, gdy znów stała się wyraźna, wyrażała zniecierpliwienie.
- Nie wiem, co zmusza cię do myślenia, że wszystko, co ci się przytrafia jest takie wyjątkowe.
- Co?
- Spójrz - powiedział Malfoy, pocierając oczy. - Ludzie, którzy zmieniają gorący klimat na zimny i wilgotny zwykle odczuwają bóle w stawach. I kiedy tak się dzieje, to idą do Sofii po odrobinę Lodowo Gorącego Naparu Mamy Mayfly i robią sobie ciepłą kąpiel.
Słysząc protekcjonalny ton głosu Malfoya Harry zacisnął szczęki.
- A koszmary - nalegał.
Malfoy potarł lewe przedramię.
- Potter - powiedział ze znużeniem. - Wszyscy mamy koszmary.
***
Kilka chwil po tym jak Harry zamknął drzwi do swoich pokoi, otworzyło się wejście dla sów. Wleciał jeden ze szkolnych ptaków, upuścił paczuszkę na dłonie Harry'ego i wyfrunął zanim ten zdążył zaoferować mu przysmak.
W zawiniątku z szarozielonej chusteczki znalazł buteleczkę z niebieskiego szkła. Na etykiecie było napisane: „Bonomorphio” . Pismo należało do Snape'a.
Zaś ręka, która sporządziła notatkę, była Malfoya: „Zatrzymaj to jak długo zechcesz. Mam zapas. Jeśli ci to nie przeszkadza, to kiedy skończysz, chciałbym dostać butelkę z powrotem.”
***
Znalezienie alternatywnej metody ustalania granic zajęło Malfoyowi i Hermionie dwa dni. Gdy skończyli, Hermiona z niechęcią poszła uczyć swoją zaawansowaną klasę zaklęć, zostawiając Harry'ego i Malfoya w pustej sali, by zajęli się próbowaniem.
- Oś x - powiedział Malfoy, wskazując różdżką na ścianę i wodząc wzdłuż całego pomieszczenia. Z różdżki wystrzelił promień światła pozostawiając na ścianie błyszczący pas.
- Oś y - powiedział, rysując pionowy prostokąt: w poprzek sufitu, w dół połączenia między ścianami, w poprzek podłogi i znów w górę. Trzeci prostokąt szybko dołączył do pozostałych dwóch.
- Tesser'a'solvo - powiedział, a powierzchnie wewnątrz figur wypełniły się takim samym blaskiem. - Zauważ jak pokrywają drzwi okna. Teraz znów możemy spróbować zaklęcia szukającego.
Pomieszczenie nie było duże, więc Harry spodziewał się, że magia powróci szybko. Ale minuta ciągnęła się za minutą, a oni wciąż nie otrzymali odpowiedzi.
- Następnym razem przyniosę sobie coś do zabicia czasu.
Malfoy mrugnął do niego i Harry'emu przyszedł do głowy całkowicie nieodpowiedni sposób na zabicie czasu. Rozbawione spojrzenie Malfoya sugerowało, że wiedział dokładnie, o czym pomyślał Harry, ale mimo tego jedynie wyciągnął z kieszeni na piersi talię kart.
- Msz ochotę na partię Podstępu?
Cała trudność gry w Podstęp polegała na tym, że jeśli wzięło się jedną z kart przeciwnika, to zaczynała ona przekonywać twoje karty do przejścia na drugą stronę barykady. Po przegraniu trzech partii z kartami stadnie wylatującymi mu z dłoni, Harry zaczął myśleć po ślizgońsku, misternie czyszcząc i polerując każdą kartę, komplementując figury aż Dziewica z Kamieni zarumieniła się, a Uczony z Misek uśmiechnął się znacząco zza swojego pióra.
Malfoy z większą łatwością pozyskiwał względy Dziewic i Rycerzy. Oczywiście był ekspertem w podlizywaniu się dostojniejszym członkom rodziny królewskiej. Harry za to miał talent do pospólstwa - od służby i zwolenników obozu do pomniejszych członków rodziny królewskiej i Młodszych Braci. Odegrali więc cztery wyrównane partie, wygrywając po dwie każdy, i wtedy Harry'emu udało się odnieść spektakularne zwycięstwo przez wypuszczenie do obozu wroga Pazia Kii z precyzyjnymi instrukcjami, by uwieźć Regenta Monet z ręki Malfoya i przenieść go do jego własnej.
- Och, dobrze zagrane - powiedział Malfoy. - Zawsze sądziłem, że Regenci byli homo.
- Nie wiem - odparł Harry. Na karcie Paź siedział na kolanie Regenta, karmiąc go winogronami. - Nie są odporni na pochlebstwa... ach. - Ciepły strumień magii rozlał się w jego brzuchu.
Twarz Malfoya wyglądała, jakby nagle dostał przypływu energii. Harry zdecydował, że na prawdę nie chciał wiedzieć, jak Malfoy czuł się, kiedy powracała do niego magia. Spojrzał na zegarek i wytrzeszczył oczy.
- Ta mała sala zajęła pięć godzin?
Malfoy przytaknął.
- Poczekaj aż zobaczysz ile zjesz na obiad. I jak długo będziesz jutro spał.
- Hermiona ma rację - stwierdził ponuro Harry. - To rzeczywiście nie jest praktyczny sposób na przeszukanie całej szkoły.
***
McGonagall określiła zaklęcia szukające jako „obiecujący kierunek badań”. Ale w międzyczasie miny nadal pozostawały na swoich miejscach, a grono pedagogiczne i starsi uczniowie kontynuowali rozbrajanie i zabezpieczanie ich z całych sił.
Nawet kiedy McGonagall przejęła większość jego zajęć, Harry czuł się jakby pół dnia spędzał śpiąc na stojąco. Napar Mamy Mayfly i gorące kąpiele nieźle poradziły sobie z bólem w jego stawach. Eliksir Bonomorphio Snape'a okazał się mniej pomocny przeciwko koszmarom: kiedy go brał, nie śnił, ale jego sen przynosił mniej odpoczynku, wiec Harry sięgał po niego tylko w ostateczności. Jednakże sama świadomość, że miał miksturę i mógł jej użyć, kiedy tylko zaszła potrzeba, była kojąca.
Nie zwrócił Malfoyowi jego chusteczki.
***
- Więc to już wszystko - powiedział Malfoy. - Dwie usunięte, czterdzieści osiem zabezpieczonych, Syzyf wie ile jeszcze zostało. Przynajmniej staliśmy się wystarczająco szybcy, by wyciągnąć z jednej świeczki więcej niż jeden pokój.
Harry obserwował, jak Malfoy przy pomocy kciuka i palca wskazującego odgarnia włosy z czoła, zastanawiając się, kiedy wszystkie jego gesty stały się takie znajome.
Tego dnia jego szata była wykonana z jakiegoś cienkiego, białego materiału z obszernymi, bufiastymi rękawami i otwartym dekoltem, co przynosiło na myśl piracką koszulę.
Jeden z rękawów świecił się.
Harry zmarszczył brwi.
- Co do licha... - Sięgnął, by złapać Malfoya za ramię, po czym zmarł zawstydzony niezręczną sytuacją, ale nie do końca przygotowany, by go dotknąć.
Jednakże Malfoy podążył za jego wzrokiem i też to zobaczył. Odpiął guziki u rękawa i podciągnął materiał.
Mroczny znak na jego ramieniu był prawie niewidoczny pod labiryntem żółtych neonów.
- Jestem zaminowany - powiedział beznamiętnie Malfoy.
Harry pochylił się nad jego przedramieniem.
- Mogę zobaczyć zwój?
- Nie ma potrzeby. Potrafię je odczytać. - Malfoy zaczął wskazywać placem. - Zatrzymanie akcji płuc. Paraliż dłoni. Pożar u Ollivandera. - Spojrzał na Harry'ego spod rzęs. - Zawał serca, obiekt bezpośredni: Harry Potter.
Harry zmarszczył brwi.
- Spójrz - powiedział, dotykając pasma światła tam gdzie zapętliło się wokół siebie samego, zaskoczony tym, że pod palcami poczuł ciepło skóry. - Wszystkie mają na sobie warunek „jeśli”. Jeśli... Nie mogę odczytać.
Sięgnął po zwój Hermiony, ale Malfoy znów przemówił.
- Jeśli noszący śmiertelnie ranny. Jeśli noszący przeklęty. Jeśli noszący zabity... Jeśli noszący rzuci zaklęcie na znak. - Podniósł szybko wzrok, spoglądając na Harry'ego. - Więc to dlatego Higgs umarł, kiedy usunął znak.
Harry przełknął z trudem.
- I Snape.
- On był ranny - odparł Malfoy. - W sali eliksirów. Po ostatniej rundzie pojedynku, w którym zabił mojego ojca. - Jego głos był pozbawiony wyrazu. - W sali eliksirów. Wszędzie było pełno żeńszenia, olejku pomarańczowego i świec, sól i mąka kukurydziana stały w puszkach na szafce. Mógł wpaść na coś, co umożliwiło mu zobaczenie klątw. - Harry poczuł nagłe pragnienie kopnięcia czegoś. - Zginął próbując je rozbroić. - Wpatrzył się w znak na ramieniu Malfoya, z którego wychodziły sigile, wijąc się niczym jadowite węże.
- Napatrzyłeś się, Potter? - Malfoy pospiesznie zgasił świecę zaklęciem. W nagłej ciemności jego głos brzmiał jeszcze donośniej. - Zapłaciłem za wybranie dobra i jak widzisz nadal za to płacę.
Harry'emu przypomniało się echo krzyków jego matki. Podniósł rękę, ale w połowie drogi do swojego czoła udało mu się ją opuścić.
- Ja zapłaciłem za mój po fakcie - odparł i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie słysząc szczęk szkła, kiedy drzwi trzasnęły o futrynę.
***
Najbardziej w tym wszystkim wyprowadzał go z równowagi fakt, że w słowach Malfoya było ziarno prawdy.
Harry potrafił przyznać, że przejście na właściwą stronę musiało być dla Malfoya drogą pod górę, ale bycie tam przez cały czas nie oznaczało dla Harry'ego braku trudności. Zapłacił za to na sposoby, o których Malfoy nie miał pojęcia.
Faktem było, że zapłacił za to też na sposoby, o których sam dobrze nie pamiętał. Nie spostrzegł, że podjął decyzję aż wstąpił do kominka.
***
Publiczne wejście sieci Fiuu w Ministerstwie było paleniskiem wielkim jak sala balowa i krążyły o nim plotki, że pochodziło z sprzed czasów panowania Rzymian. Recepcja znajdowała się już w płomieniach. Przy biurku siedziała poważnie wyglądająca czarownica ubrana w nieskazitelnie czarne szaty.
Kiedy spytał o Neville'a, spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Nie jest pan umówiony? No cóż... Mogę zapytać, czy będzie miał chwilę... - Jej wyraz twarzy sugerował, że ktoś taki jak Harry był ledwie wart, by pan Longbottom przez chwilę pooddychał w jego obecności.
Poszperała w wizytówkach na stojaczku, wybrała jedną i do niej przemówiła.
- Chloe? Jest tu jakiś pan Potter, który chce zobaczyć się z panem Longbottomem. - Harry usłyszał, jak żeński głos odpowiada coś niespecyficznego i po kilku chwilach w płomieniach pojawił się Neville i z miejsca uścisnął Harry'ego.
- Harry! - Wyglądał tak samo jak zawsze: okrągła, poważna twarz, plamy od atramentu na rękawach, jeden but niezawiązany. - Chodź, otworzyłem moje prywatne Fiuu, dziękuję panno Singh, proszę nie łączyć nikogo, póki nie skończę tego spotkania. Jeśli delegacja z Chin przybędzie za wcześnie, to niech zajmie się nimi Chloe.
Wyszli z płomieni do ogromnego biura, Neville ominął biurko oraz stół konferencyjny i zaprowadził Harry'ego do niewielkiej kanapy. Prawie natychmiast w kominku pojawiła się głowa rozwścieczonego czarodzieja z krzaczastymi, czarnymi brwiami.
- Longbottom! - ryknął tak, że Harry aż podskoczył. - Muszę pomówić z ludźmi od standaryzacji walut, a żaden nie ma otwartego Fiuu.
- Ponieważ do środy rano są w Amsterdamie, Iwanie - powiedział Neville. - Zdobądź wytyczne od Lotus - ona śledzi ten projekt.
Na ramieniu kanapy stała w stanie chwiejnej równowagi filiżanka parującej herbaty. Harry sięgnął po nią, ale Neville chwycił ją pierwszy i postawił na stoliku. Stuknął dzbanek różdżką i rozszedł się przyjemny zapach, gdy ten wypełnił się świeżą herbatą.
Starsza czarownica wystawiła głowę z kominka.
- Neville? Jak się nazywa ambasador Senegalu?
- Nozipo, ale on jest w tym tygodniu w Nigerii na konferencji panafrykańskiej. Porozmawiaj z Liyrem - on zna każdego na całym zachodnim wybrzeżu. Echem, przepraszam Harry. Lepiej zamknę Fiuu. - Wygasił magiczne palenisko.
- Uau - powiedział Harry. - Wydajesz się taki...
- Kompetentny - dokończył za niego Neville, wyglądając na rozbawionego. - Tak, no cóż, śmiertelne przerażenie pochłania ogromne ilości energii. Kiedy się tylko go pozbędziesz, dowiadujesz się, że masz więcej zasobów do radzenia sobie z innymi sprawami. - Jego głos brzmiał jakoś inaczej - był nie tylko głębszy - Neville mówił szybciej i z większym zdecydowaniem. To przypomniało Harry'emu o...
- To Severus mnie tego nauczył, gdy pracowaliśmy nad projektem fiołka trójbarwnego. - Uśmiechnął się, a potem zmienił ton na mroczny i zniecierpliwiony, który jeszcze dokładniej imitował sposób mówienia Snape'a. - Na Salazara, Longbottom, nigdzie nie zajdziemy, jeśli mi nie zaufasz. Gdybym miał w zwyczaju trucie irytujących mnie osób, to czy rzeczywiście myślisz, że dożyłbyś dzisiejszego dnia?
Harry uśmiechnął się.
- Nie wiem, jak zniosłeś pracowanie z nim. Postawili jego statuę na zewnątrz pokoju nauczycielskiego. Zawszy patrzy na mnie, jakbym ubrudził sobie czoło.
- Nie był taki zły, kiedy się do niego przyzwyczaiło. Herbaty? Infrevesco - to ostatnie powiedział do dzbanka, nalał Harry'emu i uzupełnił swój kubek. - Rozumiał, jak to jest mieć dzieciństwo, które składało się z szeregu okazji do upokorzenia się. Mówił, że ludzie tacy jak my mogą przetrwać, jeśli nauczą się nie potrzebować niczyjego szacunku poza swoim własnym.
Harry wpatrzył się w niego, zastanawiając się, czy nie mówili być może o dwóch różnych osobach nazywających się Severus Snape.
Neville w zamyśleniu posłodził swoją herbatę.
- Ale nie przyszedłeś tu po to by wspominać, nie.
- W pewnym sensie to tak. Chcę. - Przełknął. - Chcę wiedzieć, co się stało.
- Ach. - Neville zajął się dzbanuszkiem z mlekiem, aż Harry był gotów znów na niego spojrzeć. - Jak dużo pamiętasz z ostatniej bitwy?
- Voldemort klęczał na jednym kolanie. Hermiona mówiła mi do ucha przez zaklęcie Transauditum. Ron stał za mną. Syriusz i Dumbledore po obu moich stronach - na tym etapie już mnie podtrzymywali, a ręka dyrektora stabilizowała dłoń, w której trzymałem różdżkę. I potem wszędzie zrobiło się zimno...
- Dementorzy przebili się przez centaurów. Wysłałeś Patronusa nawet nie oglądając się za siebie, a potem...
- Fratrium.
- Widzieliśmy, że twoja różdżka i Voldemorta były połączone, ale ty nie puściłeś swojej. Wreszcie Syriusz podniósł twoje lewe ramię i włożył ci do ręki jakąś inną różdżkę...
Harry nie pamiętał tego.
- Ale Syriusz nie miał różdżki. Ministerstwo jeszcze mu jej nie oddało.
Usta Neville'a zacisnęły się, ale nie przemówił. Po chwili Harry kontynuował.
- Pamiętam, że rzucenie Eadigo na Voldemorta było jakby nie do końca świadome. Upadłem, a moja blizna przez sekundę zabolała jakbym umierał, a potem stała się drętwa - potarł ją. - A wtedy Albus poprosił mnie o moją różdżkę i użył jej do spalenia ciała...
- Harry, Dumbledore nie żył.
- Ale...
- Umarł w tym samym momencie co Voldemort. Potem powiedzieli, że to od wyczerpania magicznego - że moc, której użył by odseparować was od wszystkiego innego, kiedy ty skupiałeś się na pojedynczym zagrożeniu... - urwał, patrząc na zesztywniałą twarz Harry'ego. - Pamiętam, że gdy Dennis odwrócił jego ciało, to on się uśmiechał.
Harry zamknął oczy, po czym otworzył je ponownie.
- Próbowałem nakłonić go, by pozostał w jakimś bezpiecznym miejscu. I tak poświęcił już wiele...
- A Fawkes - powiedział po chwili Neville. - Pamiętasz Fawkesa?
Harry nieprzytomnie potrząsnął głową.
- Fawkes przybył i zabrał z twojej prawej dłoni różdżkę. Prawie upadłeś razem z Dumbledore'em. Ron i Syriusz podtrzymywali cię, a ty mówiłeś do kogoś...
- Do Albusa. Bo powiedział, że mogłem już bezpiecznie odejść, bo Voldemort był już martwy, a ja ciągle pytałem, skąd on to wiedział.
Neville wyłowił lawendową chusteczkę z kieszeni kamizelki i osuszył nią oczy.
- Fawkes położył twoją różdżkę na różdżce Voldemorta tak, że się krzyżowały, a potem usiadł na nich obu i zajął się płomieniami. Pożar rozprzestrzenił się na ciało Voldemorta, a potem Dumbledore'a. Syriusz i Ron cię odciągnęli. Wydawałeś się nie być świadom, że wokół ciebie buchały płomienie. I wtedy przybyli dementorzy, a ty tylko stałeś tam, nadal rozmawiając z nikim. Nie walczyłeś i nikt nie mógł zmusić cię do ruchu. W końcu musiałem cię zostawić, żeby zorganizować obronę. Walczyliśmy całą noc. O świcie Syriusz unicestwił ostatniego dementora i wtedy przyszliśmy po ciebie i znaleźliśmy cię na kupie popiołu - żadnego Voldemorta, żadnego Dumbledore'a, żadnego Fawkesa, żadnych różdżek. - Neville zatrzymał się, by wydmuchać nos w chusteczkę. - Poszedłem zabrać cię do Świętego Munga. A ty nadal rozmawiałeś z powietrzem. Powiedziałeś: „Żegnaj, wkrótce się zobaczymy”, a potem przechyliłeś głowę na bok, jakbyś słuchał odpowiedzi, a potem mruknąłeś: „Dobra, może nie tak wkrótce, ale kiedyś”. Później rzekłeś: „Ja też cię kocham” i poszedłeś z nami. Wykończenie dementorów zajęło nam cztery kolejne miesiące i przez ten czas nikt nie wiedział, gdzie byłeś, aż Hermiona dostała tę gęś z Florydy.
- Gdzie się podział Fawkes? Mam na myśli, kiedy to się skończyło. Gdzie teraz jest?
- Och, Harry. - Neville wyglądał, jakby chciał go poklepać po plecach. - Nie wiedziałeś? Pożar feniksa zabija na tej samej zasadzie, co łzy leczą. A finalne spalenie feniksa niesie za sobą śmierć bez możliwości odrodzenia. Używa się go do eksterminacji wampirów. - Spojrzał na swoje dłonie. - Fawkes wiedział, że już nigdy nie będzie mógł powrócić.
Dłonie Harry'ego były lodowate i drętwe - wyciągnięcie różdżki z rękawa zajęło mu trochę czasu.
- Ta jest prawie czarna.
Neville przytaknął.
- Moja stara była jasnobrązowa. I ta jest sztywna. Moja była bardziej giętka.
- Harry. Czy ty nigdy nie zauważyłeś, że masz inną różdżkę?
Harry potrząsnął głową.
- Nawet nie wiem, do kogo ta należała ani skąd się wzięła.
- Powinieneś zabrać ją do Ollivandera.
Harry przytaknął tępo, nadal próbując zgiąć różdżkę.
- Dużo ludzi sądziło, że będziesz musiał umrzeć, by pokonać Voldemorta - powiedział po chwili Neville.
- Zawsze się zastanawiałem, dlaczego tego nie zrobiłem. - Harry wyobraził sobie siebie podczas ostatniej bitwy: Albus trzymający jego prawe ramię, Syriusz podtrzymujący lewe, Ron pomagający mu stać prosto, głos Hermiony w jego uchu. Neville, Colin, Dennis, Remus i reszta, walczący wokół niego z dementorami. Hagrid zabijający Nagini z łzami litości toczącymi się wzdłuż włochatych policzków. Bill ginący na czele armii goblinów, Syriusz umierający z laską w dłoni, Lark Brown uśmiercona, kiedy wychodziła z łódki, Dumbledore odchodzący z uśmiechem na twarzy... - Może gdybym zrobił to, co do mnie należało, to bym umarł.
***
Był tak wyczerpany, że zdawało mu się, że od oskarżenia Malfoya minęły całe dnie. Ale skrzydło szpitalne musiało i tak zostać rozminowane, niezależnie od tego, czy miał energię na żywienie urazów czy nie.
Kiedy przybył z buteleczką olejku, Malfoy już tam był, trzymając za plecami świecę. W bladym Lumos, jakie rzucił, jego włosy zdawały się być prawie białe.
- Czy już powiedziałeś Hermionie? O tym, że znak jest zaminowany?
Malfoy przytaknął bez odwracania się twarzą w stronę Harry'ego.
- Byliśmy w stanie rozszyfrować wszystkie symbole i zrobić dobrą kopie do archiwum. Jej nazwisko też na nim jest. Guz mózgu. Jestem pewien, że śmierciożercy uważali to za bardzo dobry żart.
Obrócił się i strząsnął włosy z twarzy.
- Potter, chciałbym... przeprosić. Za mój wybuch.
Usta Harry'ego zadrgały.
- Twój wybuch. - Malfoy wyglądał na niezadowolonego, ale czuł wzbierającą w nim powoli histerię. - Malfoy, nasza cała historia składa się z jednego wybuchu po drugim, jeszcze od czasu, gdy mieliśmy jedenaście lat. Chcesz za wszystkie przepraszać?
- Z pewnością nie - zaprzeczył cierpko Malfoy. - Moje wybuchy były w większości umotywowane. Nadal przy nich obstaję. - Harry nie był pewien, ale przyszło mu na myśl, że Malfoy powstrzymywał się od śmiechu.
- Dobra. Jedne przeprosiny za jeden ostrożnie wybrany wybuch. Załatwione - wyciągnął rękę. - Zapomniałem.
Dłoń Malfoya była chłodna, gdy zetknęła się z Harry'ego. Trzymał ją przez moment, jakby zapomniał jak puścić, aż Malfoy obdarzył go dziwnym spojrzeniem.
- Byłem dzisiaj zobaczyć się z Neville'em - powiedział Harry jakby to miało cokolwiek wyjaśnić. I faktycznie tak było, ponieważ Malfoy odpowiedział: „Rozumiem.” I wziął z jego dłoni butelkę z olejkiem.
W tym pomieszczeniu prawdopodobnie było z początku bardzo dużo min, jednakże większość została zdetonowana. Chociaż kilka pozostało i zdjęli, co mogli, zabezpieczając resztę, pracując między łóżkami z dziećmi unieruchomionymi przez śpiączkę Consopium, wokół półek z zapasami, dookoła prawie pustej gabloty, w której przechowywane były eliksiry, kiedy było co przechowywać.
Potem, kiedy Malfoy zwijał swoje notatki, a na końcu wyrzucał resztkę świecy, Harry szukał rozrywki lewitując wypchanego królika z zapasu zabawek, które sofia trzymała ku pociesze młodszych dzieci.
- Wiesz, w połowie masz rację - powiedział.
- Spore ustępstwo - Malfoy wylewitował misia noszącego tiarę. Harry posłał do niego królika i zabawki zaczęły walcować.
- Nie wybrałem strony światła; to ona wybrała mnie. I sporo mnie to kosztowało. Na przykład moje dzieciństwo.
Twarz Malfoya, gdy obserwował tańczące zabawki, była pozbawiona wyrazu.
- To dobrze, że możesz to teraz nadrobić.
Jakby ktoś nie wiedział, to na mojej stronie jest subskrypcja i można się zapisać i wiadomości o rozdziałach na maila dostawać.