DZIECIĘCTWO BOŻE


- 1 - 

Córka króla francuskiego Ludwika XV miała bardzo dobrą i pobożną służącą. Któregoś dnia była zagniewana i niezadowolona. Swój zły humor wyładowała na niewinnej służącej, karcąc ją szorstko i niegrzecznie. Służąca w spokojny sposób zwróciła swej pani uwagę, że słusznie wyrządza jej przykrość. Obrażona królewna zawołała wrzaskliwie: "Czy nie wiesz, że jestem córką króla?" Służąca odpowiedziała z pokorą: - "A ja jestem czymś więcej, jestem dzieckiem Pana.

Ks. Rogowski P., Umiłowani przez Ojca, BK 4/1984/, s. 196

- 2 -

Na lekcji religii ksiądz, postawił uczniom pytanie: Co byście zrobili, gdybyście za godzin mieli stanąć na Sądzie Bożym. Salę zaległo milczenie. Uczniowie spoglądali na siebie ukradkiem patrzyli na księdza, który nie krzepił się z odpowiedzią.

Cisza trwała długo, aż pierwszy przerwał ją Piotrek który powiedział: - Ja poszedłbym do Kościoła i modlił się. Małgosia zaś powiedziała: A ja pobiegłabym szybko do domu pożegnać się z rodzicami i siostrą. Rafał: Chciał zdążyć oddać książki które pożyczył od kolegi. Agata poszłaby do spowiedzi. Po wypowiedzeniu swoich zdań uczniowie zapytali się księdza co on by zrobił w takiej chwili. Ksiądz odpowiedział - ja bym chciał dokończyć katechezę tg którą zacząłem. Piotrek który był bystrym chłopcem zapytał się księdza Dlaczego? Przecież od tej jednej chwili zależy cała wieczność. Ksiądz jeszcze raz zapytał Piotrka: Czy wiesz w jakich okolicznościach nastąpi ta ostatnia chwila? Piotrek odpowiedział: Nie wiem. Ksiądz dalej mówił - zgodzicie się ze mną iż życie nasze jest pełne niespodzianek.

Życie jest podobne do łódki na głębokich przestworzach morskich. Wystarczy gwałtowny podmuch wiatru i giniemy bez ratunku. I dla tego powinniśmy zawsze tak żyć i działać jakbyśmy chcieli to zrobić w ostatniej chwili naszego życia. Inaczej mówiąc powinniśmy starać się żyć w przyjaźni z Chrystusem. Być Bożymi przyjaciółmi tak jak czyniło wielu ludzi przed nami i także dziś czynić.

- 3 -

W ostatnia niedzielę, kiedy wszyscy wychodzili z kościoła zauważyłem chłopca starszego od was, mniej więcej o dwa lata, który klęczał jeszcze przed ołtarzem. Kiedy wyszedł spytałem go czy nie chciałby powiedzieć mi o czym jeszcze rozmawiał z Panem Jezusem. Powiedział, że zawsze po Mszy św. dziękuję Panu Jezusowi za to, że jest z nami pod pamiątka chleba i wina a także obiecuje, że przez cały tydzień będzie się starał naśladować Pana Jezusa to znaczy obiecuje, że będzie próbował już nigdy nie robić tego zła, które zdarzyło mu się w ciągu ostatniego tygodnia, lecz zrobi coś dobrego, tak aby wszyscy wiedzieli, iż jest dzieckiem Pana Boga, że Go kocha, i że był w niedzielę na Mszy św.

- 4 -

Największym pragnieniem Bronki było spotkać się z Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Często wybiegała z domu i biegła na spotkanie z Jezusem. Wchodziła do kościoła i tam się modliła, dziękowała Bogu za opiekę nad całym światem. Ona nie tylko uwielbiała Boga we wszystkich i wszędzie.

Do komunii św. przystępowała codziennie, bo wiedziała, że Pan Jezus pragnie, aby ludzie Go przyjmowali. Komunia św. sprawiała jej bardzo wiele radości. Cieszyła się, że Bóg Stworzyciel ludzi i całego świata, chce przyjść do niej. Gdy była na Mszy św. słuchała uważnie słów Bożych, nie oglądała się, nie rozmawiała tylko w skupieniu słuchała co Pan Bóg mówi przez kapłana.

Gdy przechodziła koło kościoła wstępowała, aby przywitać Jezusa. Gdy nie miała czasu, to tylko przeżegnała się i wspomniała o Bogu. Zachęcała również swoje rówieśnice, aby chodziły razem z nią do Kościoła.

- 5 -

Oto fragment listu młodzieży z Legionowa do Jana Pawła II: Ojcze święty - oto nasze życie, a jednocześnie Boże dzieło rozpisane na, wiele młodych głosów i serc... Źródłem naszej mocy jest modlitwa. Sercem naszej modlitwy jest Eucharystia. Eucharystia buduje naszą parafię. Nasz najpiękniejszy sen - parafia wspólnotą miłości... Bieg rozpoczęliśmy. Pobłogosław nam, byśmy nie ustali w drodze. Chcemy, by cały świat obudził się do miłości i pokoju. To rzeczywistość. Co zrobić, żeby stała się realna, powszechna.

Ks. Folcik I., Parafia wspólnotą wspólnot, BK 3-4 /1990/, s.148

- 6 -

Dziewiąty dzień rekolekcji oazowych stoi pod znakiem Drogi Krzyżowej odprawianej w plenerze. W tradycji ruchu oazowego samorzutnie wytworzył się w ciągu lat swoisty styl kształtowania i przeżywania Drogi Krzyżowej nacechowanej bogactwem inicjatyw, różnych pomysłów i głębią przeżycia, często notowanego w ankietach jako jedno ze szczególnych przeżyć oazy. Zwykle wybiera się taką trasę w pielgrzymce, która przez trudne warunki terenowe stwarza naturalne tło do wczuwania się w realizm Chrystusowej drogi wiodącej na Kalwarię.

W tym roku podczas narady animatorów w przeddzień Drogi Krzyżowej padła inna propozycja. Animatorka Basia zaproponowała, żeby odprawić Drogę Krzyżową wśród ludzi, za których Chrystus oddał życie na krzyżu.

Poszliśmy więc na Drogę Krzyżową na robotnicze osiedle. Młodzież sama przygotowała rozważania i modlitwy do poszczególnych stacji. Jedna stacja wypadła na przystanku autobusowym, inna przy sklepie, jeszcze inna przy barze, gdzie było wielu pijących piwo... Nieśliśmy duży krzyż. Krzyż stanął przy stolikach tych którzy pili. Stacja 5: Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi..., rozważanie, modlitwy a potem piosenka: "To przykazanie Ja dziś daję wam, byście się wzajemnie miłowali". Uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy odpowiedzialni za zbawienie tych naszych braci i sióstr... Potem następne stacje wśród bloków i modlitwa za mieszkańców - Ludzie przystawali, żegnali się, zastanawiali, w pewnym momencie dołączył się mężczyzna, który ze łzami w oczach szedł z nami do końca Drogi Krzyżowej. To było wielkie przeżycie z tych rekolekcji  stwierdzili potem uczestnicy rekolekcji. Bóg rzeczywiście pragnie, "Aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy.

Ks. Kolarz W., Nasze powołanie, BK 5-6 /1990/, s. 344

- 7 -

Był rok 1940, a więc czas wojny. Ksiądz proboszcz po drodze spotkał płaczącą dziewczynkę. Spytał ja, czemu płacze. Ona odpowiedziała, że nie ma nikogo i nie ma gdzie się podziać. Ksiądz proboszcz zabrał ją na razie na plebanię. Nie mógł jednak nikogo znaleźć, kto by się zaopiekował dzieckiem. Dziewczynka była więc u proboszcza. Ksiądz przygotowywał ją do I Komunii św. i uczył składać Panu Jezusowi drobne ofiary. Pewnego razu zobaczył, że dziewczynka weszła do kościoła i położyła obok tabernakulum lalkę. Chciała ofiarować Jezusowi najpiękniejszą zabawkę. Proboszcz szedł nieraz do kościoła na prywatną modlitwę i dziewczynka takie uklękła obok i się modliła. Zaczęło się współzawodnictwo w nawiedzeniu Najświętszego Sakramentu. Niedługo dziewczynka przyjęła Komunię św. W 1944 roku dziewczynka musiała pójść do szpitala. Zawiadomiono księdza że nadchodzi śmierć. Dziewczynka jakby coś przeczuwała, spytała księdza: Kto z nas dostanie się pierwszy do nieba? Ksiądz proboszcz ze łzami w oczach odpowiedział, że ten, kto bardziej kocha Pana Jezusa. Wracał wieczorem i zatrzymali go żołnierze niemieccy. Była godzina policyjna. Ksiądz został rozstrzelany godzinę po śmierci tej dziewczynki.

O. Kaźmierczak J. OFM Conv, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 364 - 365

- 8 -

Otrzymali paszporty bez prawa powrotu. Na dworzec, z którego udać się mieli do "nowej ojczyzny, odprowadzili ich opiekunowie. Stali teraz razem z ich dwójką dzieci i trzecim pod sercem, małymi tobołkami stanowiącymi cały majątek na drogę w nieznane. Pociąg zatrzymał się, po chwili ruszył już z nimi. Ostatnie spojrzenie na ojczyste strony, które trzeba było pożegnać na zawsze. I ten bunt, który rodził się w jej sercu... Patrzyłam - odpowiada Katarzyna - na męża z wyrzutami. Dlaczego właśnie my, skazani na tułaczkę, mieliśmy płacić taką cenę za prawdę? Tylu przecież kolegów Bronka z Solidarnością zostało w zakładzie. Oni też mówili prawdę! Co teraz będzie? Zabrali nam po ludzku wszystko: dom, rodzinę, bliskich". Bronek rozumiał moje spojrzenia. Przytulał mnie do siebie, ocierał łzy z moich oczu i powtarzał: "Nie martw się, nie zginiemy, przecież B6g jest z nami!

Całą podróż towarzyszyła im tylko jedna myśl: jak wyglądać będzie teraz nasze życie? Naszym pierwszym domem stał się obóz dla uchodźców w Hindfeld, niewielkiej wiosce w zachodnich Niemczech. Dostaliśmy mały pokój z piętrowymi łóżkami. Rozpoczął się koszmar obozowych dni, który przetrwać pozwoliła nam jedynie wiara. Nieudolnie jeszcze, więcej na migi, dowiedzieliśmy się, że w pobliskiej wiosce Herbstadt jest katolicki kościół. Tam udaliśmy się w najbliższą niedzielę, by szukać siły do życia w nowej ojczyźnie". To była pierwsza Msza św., której nie rozumiałam - podkreśla Katarzyna. - Patrzyłam na kapłana, który w obcym jeszcze wtedy dla mnie języku, sprawował Najświętszą Ofiarę. Myślami byłam w moim parafialnym kościele, chciałam teraz wszystko przypomnieć sobie, jak było po polsku. Gdy było trudno, łzy dopełniły pustkę.

Po skończonej liturgii zostaliśmy jeszcze w kościele, nie mogliśmy stamtąd wyjść. Było nam tu tak dobrze, czuliśmy prawdziwą bliskość Boga i to pozwoliło zapomnieć o całym trudzie przyszłości, przed którą staliśmy. Nasze skupienie przerwał okrzyk radości Pauliny: "Mamo! Nie jesteśmy sami. Patrz, tu jest polski obrazek! Szybko i zdecydowanie podeszłam do dziecka, i wzięłam obrazek do ręki. Rzeczywiście, serce ścisnęło mi się mocno. Polskimi czcionkami wypisane były słowa z Ewangelii św. Jana: "Pan mój i Bóg mój / J 20, 28 /, potem imię i nazwisko polskiego kapłana:

"Bronek! - krzyknęłam z radości - Tu jest polski ksiądz, może będzie polska Msza święta? Musimy go spotkać!"

W tym osamotnieniu nagle poczuliśmy się inaczej. Bóg o nas pamięta! On przy nas i chce, byśmy w Nim złożyli całą nasza nadzieję. I potem zaraz szybko myśl o tym, jak często stajemy się ludźmi małej wiary, jak wiele trzeba nam jeszcze się uczyć, by stać się godnymi Jego uczniów. Nasze kroki skierowaliśmy z obrazkiem do miejscowego proboszcza. Powiedział, że istotnie przyjeżdża tutaj polski ksiądz i pomaga w parafii. Stąd tam - tego dnia obrazek szczęścia i nadziei widni na ścianie, przy której stało piętrowe łóżko.

Nadszedł oczekiwany czas spotkania. Przyjechał. Najpierw było zdziwienie, gdy po skończonej Mszy św. niemieckiej usłyszał naszą polską mowę. Radość w naszych oczach, łzy szczęścia. I było to najważniejsze - Eucharystia, której nie zapomnę do końca życia. Taka sama, jaką pamiętałam z naszego kościoła. Wszystko było zrozumiałe, takie bliskie słowa i gesty kryły w sobie tyle treści i mówiły o Bożej obecności! Patrząc na ołtarz, przy którym stanął polski kapłan zrozumieliśmy, że Jezus przyszedł do nas, jako do apostołów po zmartwychwstaniu, by wlać w nasze serca pokój i nadzieję, byśmy stali się ludźmi wielkiej wiary. Jasne się teraz stały do końca słowa ze znalezionego obrazka: Pan mój i Bóg mój /z pamiętnika prywatnych wspomnień/.

Ks. Kucharski J., Wspólnota w Łamaniu chleba i w modlitwie, BK 3-4 /1993/, s.145-146

- 9 -

Na jednej lekcji religii ksiądz katecheta zastanawiał się z klasą szóstą, jak kochać Pana Jezusa. Uczniowie dawali różne odpowiedzi. Wanda twierdziła, że należy w każdą niedzielę chodzić do kościoła i odmawiać codziennie pacierz. Bronka przypomniała, że mamy teraz miesiąc maj poświęcony Matce Najświętszej i należy chodzić na nabożeństwo majowe. Dorota podjęła myśl Bronki i dorzuciła, że trzeba kapliczkę Matki Bożej przystroić kwiatami, Konrad, który siedział w ostatniej ławce i miał najlepszy czas w biegu na 60 metrów oznajmił, że w każdą niedzielę po Mszy św. przynosi choremu sąsiadowi gazetę katolicką: „Przewodnik Katolicki” lub „Gość Niedzielny”. Uczniowie podawali jeszcze inne przykłady, jak należy wyznawać swoją wiarę i jak można kochać Pana Jezusa. Pod koniec lekcji ksiądz katecheta opowiedział klasie następujące zdarzenie. Kiedyś wracając ze szkoły, mówił ksiądz, byłem świadkiem budującej sceny. Pan Władysław, który mieszkał niedaleko kościoła, ciągnął wózek naładowany papierową makulaturą. Wózek był stary. Jedno kółko wypadło z ośki. Wysłużony już wózek mocno się przechylił i papiery spadły na ziemię. Był wiatr i padał deszcz. Akurat przechodzili tamtędy dwaj uczniowie z klasy szóstej: Jarek i Przemek. Gdy tylko zauważyli że pan Władysław nie może sobie sam poradzić, natychmiast podbiegli i pomogli pozbierać rozsypaną makulaturę. Znaleźli też śrubki, które wypadły z kółka. Pan Władysław naprawił wózek, mocniej związał papiery grubym sznurkiem, pięknie chłopcom podziękował i pojechał dalej. Choć na dworze było chłodno, to w sercach tych chłopców zaświeciło słońce. Oni wypełnili przykazanie miłości bliźniego, dali piękny przykład pomocy drugiemu człowiekowi. Tak przecież uczy Pan Jezus w Ewangelii. Taką też Ewangelię głosili apostołowie.

Na drugi dzień w szkole ksiądz pochwalił chłopców przed całą klasą. W czasie długiej przerwy w pokoju nauczycielskim opowiedział to wydarzenie wychowawczyni. Pani była dumna ze swoich wychowanków.

O. Jackiewicz K. O.Cist, Odpowiedzialność za Kościół, BK 3-4 /1993/, s.179-180)

- 10 -

Zmarły w r.1857 w wieku 15 lat wychowanek św. Jan Bosko, św. Dominik Sawio w dniu swej I Komunii św. powziął cztery postanowienia:

- Będę się często spowiadał i komunikował.

- Będę święcił dzień święty.

- Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja.

- Raczej umrę, aniżeli zgrzeszę.

Wierny tym postanowieniom, związanym głównie z Eucharystią, prowadził dobre i przykładne życie w ciągu roku szkolnego w zakładzie. Na wakacjach zaś stawał się wzorem i nauczycielem dla rówieśników: opowiadał im budujące wydarzenia z historii św., młodszych uczył katechizmu, prowadzą na nawiedzenie Najśw. Sakramentu, zachęcał do udziału w Mszy św. Raz w klasie przyjął rzucone na niego niesłusznie oskarżenie /wyjaśnił, że chciał naśladować niewinnie oskarżonego Pana Jezusa/, stał się rozjemcą dwóch bijących się w szkole kolegów, a na ulicy w taktowny sposób zwrócił uwagę woźnicy, który publicznie wypowiadał przekleństwa.

Ks. Pawłowski A., Bądź miłosierny jak Jezus Eucharystyczny!, BK 3-4 /1993/, s.134

- 11 -

Pewnego dnia 1957 r. przed kościołem parafialnym w Nowej Rudzie na Białorusi pojawili się żołnierze i milicjanci z rozkazem wywiezienia wszystkiego, co się da z zamkniętego niedawno kościoła. Kiedy sowiecką sołdat mocował się z ołtarzowym krzyżem próbując zerwać postać Chrystusa, do kościoła podbiegła jedna z parafianek. Wiedząc, co się dzieje wewnątrz, przebiła się przez kordon uzbrojonego wojska i wpadła z impetem do środka. Od progu wielkim głosem krzyknęła: "Jezu, nie daj się!. Wystraszony tym żołnierz spadł z ołtarza i uciekł z kościoła. Wojskowi widząc, że nadbiegają ludzie z kosami i widłami by bronić swojej świątyni, tym razem zostawili kościół w spokoju i odjechali. /Ks. Andrzej Obuchowski, dzieje obrazu Miłosierdzia Bożego, Wiadomości Katolickie" nr 4/1993/.

Ks. Jagiełło A., Jezu, nie daj się!, BK 3-4 /1993/, s.143

- 12 -

Wyobraź sobie, że kosztem trudu, wielu nocy i dni, kosztem wielu lat zdobyłeś tytuł doktora astrofizyki. Jesteś u szczytu swej kariery naukowej, starają się o ciebie uczelnie krajowe i zagraniczne. I oto w tej chwili ty, profesor uniwersytetu, zapadasz na straszliwą, nieuleczalną chorobę. Rak toczy twój mózg. Najlepsi specjaliści z Warszawy, Londynu i Moskwy stają bezradni. Ukazuje się złowroga wizja nieuchronnej śmierci. I stanie przed tobą odwieczne ludzkie pytanie: I co dalej? Po co ja cierpię? Jaki jest sens ludzkiego cierpienia? Czy dzień mojej śmierci będzie dniem mej świadomości? Czy grób pochłonie mnie bez reszty? Czy poza grobem na moje spotkanie wyjdzie Bóg?

Sięgniesz do swej biblioteki naukowej i dowiesz się, jak przebiegają poszczególne stadia choroby, jak można wytłumaczyć zjawisko bólu, jakie procesy zachodzące w żywym organizmie prowadzą do śmierci oraz czym się tłumaczy rozkład mar ego ciała. Ale czy ci to wystarczy? Wszak pod tym względem podręcznik medycyny nie wyjaśni więcej niż podręcznik weterynaryjny. A czy człowiek, to tylko zwierzą? Czy człowiek władający potęgą myśli, wolnej woli, człowiek zdolny do poznania siebie i otaczającego go świata, zdolny podporządkować sobie tajemne siły natury, posiadający wrodzoną tęsknotę do szczęścia, do najwyższej sprawiedliwości, do nieśmiertelnego życia czy ów człowiek, to tylko zwierzę? - I stanie twój umysł przed problemem Boga. I pytać będziesz: skąd idę i dokąd zmierzam? Czy wówczas nie będziesz złorzeczył tej chwili, w której na progu młodości inne sprawy przysłoniły ci Boga? Czy nie będziesz złorzeczył sam sobie?

Wierzyć i być odpowiedzialnym - Szkic rekolekcji BK 85/4

- 13 -

Piotruś, uczeń czwartej klasy, w czasie letnich wakacji wyjeżdżał na kolonię. Mama pomagała mu pakować potrzebne rzeczy i kiedy już wszystko było ułożone w plecaku, mama przyniosła książeczkę do nabożeństwa i mówi do syna: "Weź, Piotrusiu, tę książeczkę do nabożeństwa, bo gdybyście w niedzielę nie uczestniczyli we Mszy św., to w czasie wolnym pomódl się sam, gdyż Pan Bóg nakazał dzień święty święcić". I mama miała rację. Dzieci nie uczestniczyły w niedzielnej Mszy św. Po obiedzie W czasie ciszy, kiedy inni chłopcy na sali rozmawiali albo grali w karty, Piotrek nie tylko w niedzielę, ale także w dni powszednie wyciągał z plecaka książeczkę i modlił się. Początkowo jego koledzy śmiali się z niego, ale później, kiedy się przekonali, że Piotrek to fajny chłopak, zaczęli go szanować i nawet modlić się razem z nim. Przykład Piotrka przekonał i pociągnął jego kolegów, bo świadectwo życia zawsze przekonuje i pociąga innych. Nie wystarczą niekiedy słowa, ale przykład życia ma wielką moc.

Ks. Stanisław Gawlicki C.Or. Świadectwo życia - drogą do pojednania BK 85/5

- 14 -

Gustaw Morcinek w powieści "Dwie Korony" pisze o pobycie O. Maksymiliana Kolbego na Pawiaku. Kiedyś wzburzony strażnik esesmański w randze scharfurera trzasnął gwałtownie drzwiami. O. Maksymilian szepce pacierze za nieprzyjaciół: „Przebacz o Panie!" Esesman człowiek o twarzy złej, o ponurych oczach opętanych nienawiścią pyta: "Ty wierzysz w Chrystusa?" Pytając szarpie gwałtownie za krzyż różańca. "Tak, wierzę!" - odpowiedział O. Maksymilian. Strażnik uderzył go w twarz. Oczy Niemca rozgorzały złym, rudym płomieniem, usta zacisnęły się twardo i pyta ponownie: "Wierzysz jeszcze?" - "Wierzę" - odpowiada O. Maksymilian. Strażnik uderzył tak mocno, że zakonnik zatoczył się. Nie upadł, tylko znowu patrzy spokojnie w jego oczy. Strażnika ogarnia wściekłość. Przypada do O. Maksymiliana, trąca go, szarpie, kopie. W końcu podnosi gwałtownie krzyż jego różańca i krzyczy: "I ty jeszcze w to wierzysz?" - "Tak jest! Wierzę!!" - Nie zaparł się Mistrza. Strażnik nie może znieść jego spojrzenia. Te dziwne, niesamowite dla niego rzeczy są przerażające. Przerażają swoim spojrzeniem, napełniają go trwogą. On musi te oczy zgasić! Zamierzył się i co sił uderzył w twarz po raz trzeci tego dumnego mnicha. A potem z poczuciem klęski odchodzi.

Ks. Józef Szczypa Ludzie zatwardziałych serc BK 85/6

- 15 -

Podczas swej drugiej pielgrzymki do kraju papież Jan Paweł II dokonał między innymi beatyfikacji Adama Chmielowskiego, zwanego powszechnie Bratem Albertem. Dlaczego wybór papieski padł właśnie na tego człowieka? Jeśli Kościół wynosi kogoś na ołtarze, to nie tylko dlatego, że prowadził on szlachetne i godne życie. Takich jest wielu, setki tysięcy, miliony... Kościół spośród prawdziwie szlachetnych beatyfikuje i kanonizuje tych, których życie jest jakimś szczególnie wymownym znakiem dla konkretnej epoki. Tych, którzy są jakby naznaczeni Bożym charyzmatem dla aktualnie żyjących ludzi. Cóż można uznać za taki znak w życiu Brata Alberta? Chyba bezsprzecznie znakiem tym jest dobrowolnie wybrane ubóstwo.

Adam Chmielowski w sposób szczególny był otwarty na potrzeby ludzi sobie współczesnych. Jako młody człowiek bierze udział w zbrojnym zrywie Powstania Styczniowego. Zatroskany o sprawiedliwość, solidarny z narodem walczy zostaje ranny, traci nogę. Potem służy społeczeństwu swą sztuką malarską. Przybliża, uobecnia piękno, które ostatecznie czerpie swój początek z Boga, źródła wszelkiego piękna. Ale z biegiem czasz dochodzi do wniosku, że ani walka zbrojna, choć toczona w imię najszlachetniejszych ideałów, ani malarstwo, choć dotykające często tematyki religijnej - w pełni go nie uwierzytelnia. Jeśli naprawdę chce zanieść ludziom Boże wartości i jeśli te wartości z jego rąk mają być przyjęte - musi dokonać czegoś więcej.

I oto widzimy go w lwowskich i krakowskich ogrzewalniach - nędzarz wśród nędzarzy. Głoszona przezeń Ewangelia, zasada miłości i solidarności społecznej, stały się wiarygodne, bo osobiście realizował Chrystusowe polecenie: nie zabrał na drogę ani chleba, ani torby, ani pieniędzy... Weteran walk o niepodległość, malarz cieszący się powszechnym uznaniem, a równocześnie: człowiek obierający dobrowolne zabójstwo - na znak, na świadectwo. Oto charyzmat na nasze czasy, oto ukazany nam przez Jana Pawła II sprawdzian wiarygodności naszego apostolstwa.

Ks. Mieczysław Brzozowski Ubóstwo - znakiem apostoła BK 85/6

- 16 -

Claudel zrodził się na nowo dotknięty przeczuciem czystości. Było to w r.1886. W katedrze Notre Dame olśniła go czystość dziecięcej kolędy śpiewanej w dzień Bożego Narodzenia. Skoro możliwa jest dziecięca czystość, możliwe jest także istnienie prawdziwej Miłości - Boga. Daniel Rops we wspomnieniach o swym wielkim przyjacielu napisze, że ten geniusz błyskawicznej syntezy, nieoczekiwanego skojarzenia posiadał jakby "drugie dno - wnętrze, do którego dochodziło się w miarę pozyskiwanego zaufania. Prawdziwy Claudel, to ten z duszą dziecka. Nie ten ambasador Francji, którego fotografię w stroju galowym ze wszystkimi odznaczeniami i orderami można było oglądać w ilustrowanych pismach. Nie autor obsypany zaszczytami i nawet nie dramaturg, który potrafił na pierwszej scenie Francji wywoływać burzę oklasków. Lecz w wiele bardziej ten, który każdego ranka szedł na mało uczęszczaną Mszę świętą, i ten który gdziekolwiek się znajdował, wracał każdego popołudnia pomodlić się do swego Boga obecnego w Sakramencie Ołtarza. Nawrócenie Claudela i jego ustawiczna więź z Jezusem Eucharystycznym mówią nam o takim sprzężeniu zwrotnym, które czyni możliwym jedno dzięki drugiemu. Czystość dziecka może być wrażeniem czysto estetycznym - dla Claudela była kształtem Miłości. Szukał więc jej źródła i znalazł je w Eucharystii. Może przywołała go biel hostii która jak biała sukienka przypomina niewinność? A może bardziej przywołało go Piękno które biała Hostia ukrywa: "Co dla zmysłów niepojęte - Niech dopełni wiara w nas". Claudel widocznie umiał pokonać opór zmysłów które walczą przeciw duchowi i próbują go swą nieprzenikliwością. Duch Claudela, który rozpoznając cień piękna podąża ku jego źródłu, jest duchem wolnym.

Ks. Henryk Pyka Niech zniknie stare - odnowi się wszystko BK 86/2

- 17 -

Ania została sama w domu na niedzielę. Na dworze była zimna, wietrzna i deszczowa aura. Pół godziny przed Mszą św. przychodzi do niej koleżanka i mówi: „Zostańmy dziś u ciebie. Jest fajny program w telewizji. Nikt się nie dowie że nie byłyśmy w kościele. Popatrz jaka pogoda, nawet psa żal z domu wypędzić". Na te sugestie Ania odpaliła: "A jaka wtedy będzie niepogoda w sercu! Jak tam będzie ciemno i zimno. Nie chcę Pana Jezusa wypędzać na pole". - Ona bardziej słuchała Boga niż ludzi.

Czy mnie kochasz? BK 86/3

- 18 -

To było bardzo przykre wydarzenie. Nie mogę o nim zapomnieć choć od tej pory upłynęło wiele czasu. Jak zawsze hałaśliwa 7b przyszła na katechezę. Omawialiśmy kolejny temat. Mówiliśmy o tym, że Pan Jezus w sakramencie chrztu obdarza wiernych nadprzyrodzoną miłością. Była bardzo ciekawa dyskusja, wspólne czytanie słowa Bożego. Cieszyłem się tymi łobuzami. Sprawnie posługiwali się Biblią szukając potrzebnych tekstów Pisma Świętego. Sami urządzali nawet taki "mini" konkurs: kto pierwszy znajdzie odpowiedni urywek? Z reguły zawsze pierwszym był ministrant Grzegorz. Na zakończenie katechezy nauczyliśmy się nowej piosenki "Chrześcijanin to ja". Refren na pewno znacie wszyscy. Brzmi on: "Więc żyjmy, jak można najpiękniej, czy wielkie czy szare są dni, bo życie to skarb w naszych rękach, i przez nas ma świat lepszy być". Refren miał stać się myślą przewodnią, zadaniem do wypełnienia na najbliższy tydzień. Nic nie zapowiadało burzy, która wybuchła po skończonej katechezie. Prawda, zauważyłem, że Grzegorz był wyjątkowo spokojny. Nie brał udziału w katechezie. Myślami był gdzieś daleko poza salą katechetyczną. Katecheza szybko dobiegła końca. Chłopcy, jak zawsze, przed końcem - byli gotowi do wyjścia. Gwar, wzajemne nawoływania się, ostatnie targi: czy po południu do kina, czy na mecz? Czy do domu wracać przez park, czy ruchliwą ulicą, gdzie dużo sklepów, kolorowe wystawy... Sala opustoszała, została tylko schola i ministranci. Czekał nas pracowity tydzień.

Nagle otwarły się drzwi. Wpadła cała gromada tych, którzy przed chwilą skończyli katechez. Naprzodzie Jacek z rozbitym nosem w otoczeniu koleżanek. Jedna z nich tamowała płynącą krew. Za nimi trzymany przez kolegów niczym skazaniec - Grzegorz. Powstał niesamowity hałas. Jeden przez drugiego, kto głośniej, opowiadali całe zdarzenie. Ktoś krzyczał: "drań", ktoś inny: „Zbój". Zrobiliśmy Jackowi opatrunek. Na szczęście rana okazała się niegroźna.

Poprosiłem, by opowiedziano mi o całym zdarzeniu. Gospodarz klasy, Marek bardzo rozsądny chłopak („klasa miała nosa", kogo wybrać) zaczął: "Dzisiaj była kartkówka z matematyki. Klasa została podzielona na dwie grupy. Każda grupa miała do rozwiązania inne zadania. Jacek siedział razem z Grzegorzem. W czasie sprawdzianu, Grzegorz ciągle przeszkadzał Jackowi prosząc o rozwiązanie jego zadań. Kilka razy pani przywoływała do porządku chłopców. Nic nie pomagało. Wreszcie pani zauważyła, w czym jest problem. Poprosiła Jacka o dodatkowe wyjaśnienie i zabrała Grzegorzowi jego pustą kartkę. Wszystko było jasne. Z tego wypracowania Grzegorz otrzyma niedostateczny. Postanowił zemstę. I oto owoc tego wydarzenia: krwawiący nos, ból, płacz kolegi. Znowu zrobił się hałas, kiedy Marek zakończył. "Jak on mógł tak postąpić? I to jeszcze w drodze z katechezy - krzyknęła pyzata Magda. Ładny z niego ministrant!" „To bezbożnik” - on wcale nie kocha Pana Jezusa", ryknął swoim tubalnym głosem Michał.

W tym momencie zaległa głęboka cisza. Patrzyłem na Grzegorza. Miał szeroko otwarte oczy. Na twarzy malowało się niedowierzanie. Wszystkiego się spodziewał, ale tego nie. Znałem dobrze Grzegorza. Regularnie uczęszczał na Msze święte. Co miesiąc przystępował do spowiedzi. Nie opuścił ani jednej katechezy. Jego mama mówiła mi kiedyś, że nigdy nie położy się spać bez modlitwy, również nie zje śniadania nie pomodliwszy się wcześniej. Patrzył na mnie swoimi dużymi czarnymi oczyma i szukał pomocy. Całe wydarzenie skończyło się dobrze. Grzegorz Jacka przeprosił. Jacek zobowiązał się pomóc koledze w matematyce, która była jego kulą u nogi. Wszyscy rozeszli się do domów. W salce pozostał tylko winowajca. "Proszę księdza - zaczął - wiem, wszystko wiem, że źle zrobiłem. Najbardziej mnie jednak boli to, co mi powiedzieli, że ja nie kocham Pana Jezusa". Nasza rozmowa skończyła się bardzo późno. Była to właściwie próba odpowiedzi - odpowiadaliśmy wspólnie na pytanie, które wówczas zadałem. Pragnę i wam dzisiaj postawie to pytanie: co to znaczy kochać Pana Jezusa? Jest to niesłychanie ważne pytanie. Spróbujmy zatem wspólnie szukać odpowiedzi.

Ks. Kazżmierz KotLarz T.Chr „KTO MNIE MIŁUJE - ZACHOWUJE MOJĄ NAUKĘ" BK 86/3

- 19 -

Pewien duszpasterz był zaniepokojony tym, że ubogo ubrany człowiek wchodził do kościoła każdego południa - na parę minut. Kazał kościelnemu porozmawiać z nim, czuwać, dowiedzieć się, co on robi w kościele, w którym było wiele cennych przedmiotów i obrazów. „Przychodzę się modlić" - odpowiedział kościelnemu. "Tak krótko. Tak, zawsze o 12,00 staram się wejść do kościoła i po prostu uklęknąć, powiedzieć: „Jezu to ja, Kuba. Posiedzę, pomyślę - i odchodzę”. To jest krótka modlitwa, ale myślę, że Jezus mnie słyszy. Po kilku latach stary, biedny człowiek uległ wypadkowi. Lecz okazało się, że w szpitalu wywiera dobry wpływ na chorych sali, w której leżał. Chorzy byli tam spokojni, nawet weseli - żartowali. Tym razem siostra mu powiedziała:  "Chorzy mówią, że to pan ma na nich dobry wpływa. Podobnie pan sam jest taki miły, spokojny, szczęśliwy". - Tak, siostro, jestem szczęśliwym człowiekiem. Ale, to nie moja zasługa - to dzięki Gościowi, który mnie odwiedza". - "Jakiemu gościowi?" - zdziwiła się siostra bowiem nikt go nie odwiedzał był samotny. Każdego dnia - mówił z wyraźnym przejęciem - o godzinie 12,00 On przychodzi, staje przy moim łóżku i mówi z uśmiechem: <Kuba, to ja, Jezus!"

(William Aitken) inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 20 -

Idąc ulicą pewna kobieta zauważyła małą dziewczynkę, wychodzącą z kościoła. Zapytała ją, gdzie była. "Tam" - odpowiedziało dziecko wskazując na budynek kościelny. "Coś tam robiła?" - „Modliłam się". Sądząc, że dziecko przeżywa jakieś kłopoty pytała dalej, o co się modliła. - "O nic. Ja kocham Jezusa - odpowiedziało dziecko. inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 21 -

Do jednego z amerykańskich rezerwatów Indian, gdzie kapłan katolicki docierał bardzo rzadko zajechał terenowym samochodem urzędnik państwowy, Przywiózł ze sobą różne podarunki jak koszule, papierosy itp. Wizytując rezerwat nawiązywał rozmowę. Patrząc na obnażony tors starszego Indianina, który był katolikiem, zażartował: „Widać, że wasz ksiądz o was nie dba, nie przywozi koszul, papierosów..." Stary Indianin kładąc rękę na nagiej piersi spytał: „Potrafisz dostrzec moją duszę?" - „Nie, oczywiście że nie..." - "Gdybyś ją mógł zobaczyć to zauważyłbyś biały strój, który dał mi Bóg, gdy ojciec misjonarz mnie ochrzcił. A gdy tylko przyjedzie, oczyszcza ją w Krwi Chrystusa. Gdy daje mi Komunię, przyjmuję Chrystusa do serca. Twoje papierosy będą spalone koszule się niszczą a dary, które o. Blackrobe przywozi, zostają z nami i zabierzemy je do nieba".

inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 22 -

Krzysio uczęszczał do II klasy szkoły podstawowej. Pod troskliwym okiem rodziców pilnie przygotowywał się do I spowiedzi i Komunii św. Gdy zbliżał się ten najpiękniejszy w życiu każdego ucznia Chrystusowego dzień, katecheta pragnął raz jeszcze sprawdzić stan przygotowania całej klasy. Najpierw prosił do odpowiedzi na ochotnika. Dużym zaskoczeniem była reakcja Krzysia, który nie zgłosił się do pierwszej grupy odpowiadających. Powiedział: poczekam, przysłucham się, bym mógł odpowiadać najlepiej". Krzysio pokazał, że dobry uczeń nie robi nic bez zastanowienia się, lecz postępuje rozważnie. Wybrał najlepszy dla siebie sposób postępowania.

Patrząc na programy telewizji, słuchając radia, czytając książki czy czasopisma też musimy zastanawiać się, co wybrać, bo nie wszystko jest dla nas dobre, konieczne czy też pożyteczne.

W czasie duszpasterskich odwiedzin kolędowych widziałem nieraz położony na telewizorze krzyż lub figurkę Matki Bożej. Na pytanie, dlaczego tak "przyozdobiono" telewizor, mały Szymek odpowiedział: "Telewizor to cenna rzecz, ale Pan Jezus i Matka Boska są o wiele cenniejsi i ważniejsi".

Ks. Herbert Jeziorski ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU W SŁUŻBIE POKOJU BK 87

- 23 -

Dzieci w kościele św. Jana w Stargardzie Szczecińskim po Komunii św. śpiewają pieśń, której słowa brzmią:

By być jak Jezus, by być jak Jezus,

Tego pragnę, by być jak On.

Przez życia troski, z ziemi do chwały,

Tego chcę, by być jak On".

Pomyślcie, jak cudowny byłby świat wokół nas, gdyby każdy pamiętał o tym! Jak cudowny byłby świat, gdyby wszyscy, dorośli a dzieci, w domu,  w szkole, w tramwaju, w kolejce do sklepu, na podwórku, w zakładzie pracy - pragnęli chociaż trochę, być jak Jezus".

EUCHARYSTIA - ŹRÓDŁEM JEDNOŚCI I ODRODZENIA BK 87

- 24 -

W Rzymie, na terenie Watykanu, znajduje się mały kościółek pod wezwaniem św. Pereginusa, biskupa i męczennika. Na jego fasadzie widnieje ceramiczna mozaika z portretem świętego patrona i napis, który był dewizą jego życia: "Nulla mihi Patria nisi Christus nec nomen aliud quam christianus" (Nie mam innej ojczyzny jak Chrystusa, ani też innego imienia, jak chrześcijanin).

Eucharystia źródłem i mocą ewangelizacji BK 87

- 25 -

Posłuchajmy wyznania Carlo Caretto: "Miałem wówczas 18 lat. Byłem wtedy nauczycielem w szkole podstawowej na wsi... Dopiero kiedy ukląkłem, aby się wyspowiadać przed starszym misjonarzem, którego jasne i dobrotliwe oczy utkwiły mi w pamięci, doświadczyłem w cichości ducha nawiedzenia Boga. Od tamtego dnia poczułem się chrześcijaninem i stwierdziłem, że moje życie się zmieniło" (Listy z pustyni, Warszawa 1978).

Ks. Jerzy Zięba MAKSYMILIAŃSKI RUCH TRZEŹWOŚCI DAREM DLA PAPIEŻA - RODAKA BK 87

- 26 -

Podczas II wojny światowej został zbombardowany jeden z kościołów  w którym stała na ołtarzu piękna, marmurowa figura Serca Jezusa. Pan Jezus miał wyciągnięte ręce w zapraszającym geście: Przyjdźcie do mnie wszyscy..." Gdy po bombardowaniu ludzie weszli do kościoła, piękna figura leżała na posadzce. Ostrożnie ją podniesiono i okazało się wówczas, że Pan Jezus ma utrącane dłonie. Po zakończeniu wojny jednego dnia odwiedzili kościół żołnierze wracający z frontu. Jeden z nich długo stał zamyślony przed figurą Pana Jezusa. Po chwili wziął kartkę papieru i coś napisał po czym przywiązał do utrąconych rąk Pana Jezusa. Ludzie modlący się przed tą figurą czytali napisane na kartce słowa: „Nie mam już odtąd żadnych innych rąk, tylko wasze".

Ks. Grzegorz Senderski KOŚCIÓŁ CHRYSTUSOWY OWCZARNIĄ BK 87

- 27 -

Zwierza się emerytowany nauczyciel: "W skwarne lipcowe popołudnie idę ulicą miasta. Mijam obcych ludzi, którzy mają własne kłopoty i radości. Jestem im obojętny. Ot, może któraś strojnisia zerknie z lewa na moją nienowoczesną postać i pomyśli: stary dziadyga. Wśród gwaru ulicy czuję się samotny, przez nikogo nie oczekiwany. I oto, gdy uginam się pod brzemieniem samotności, wzrok mój pada na otwarte drzwi kościoła. Jak to dobrze, że otwarte. Wchodzę i zanurzam się w chłód i mrok świątyni. Ciekawe - na ulicy szumiącej ludźmi czułem się samotny, nikomu nie potrzebny, niektórym zawadzający w kolejkach. Tutaj w ciszy kościoła odnalazłem Kogoś, kto na mnie czekał. Lecą chwile znaczone tykaniem zegara, a mnie tak dobrze, bo odnalazłam Przyjaciela. Powiedział mi, że jestem Mu potrzebny. Boże, ja potrzebny? A jednak potrzebny! Jak miło jest mieć tę świadomość, że jest się komuś potrzebnym. To jeden z powodów, że ludzie boją się emerytury i jubileuszów. Jak miło płyną chwile wśród starych murów świątyni. Czy ja się w tej chwili modlę? Nie wiem. Ja tylko klęczę i słucham. A jeśli to jest modlitwa, to naprawdę modlitwa bardzo przyjemna, prawie że rozrywka. Wychodzę po niej dziwnie pokrzepiony. Nie czuję już skwaru słonecznego, nie dokucza mi samotność. Idę  z podniesionym czołem, z radością w oczach, z miłością do wszystkich ludzi, bo ja jestem im potrzebny".

Uczmy się i my takiej modlitwy, która byłaby otwarciem się przed Bogiem.

CHRYSTUS - NAUCZYCIELEM MODLITWY BK 87

- 28 -

W czasie wakacyjnych wędrówek dotarłem do Iwonicza Zdroju. W kościele św. Iwona znalazłem ciekawą tablicę, którą pragnę wam dziś - w uroczystość Wszystkich Świętych - zaprezentować. A oto jej treść:

„Kimkolwiek jesteś, musisz poddać się egzaminowi!

1.     Czas przygotowania różny dla każdego, zwykle kilkadziesiąt lat.

2. Termin egzaminu - nieznany dla kandydata.

3. Miejsce egzaminu - tam, gdzie skończysz życie.

4. Komisja egzaminacyjna - ty sam wydasz dla siebie ocenę nieodwołalną.

5. Cel egzaminu - twoje szczęście wieczne.

6. Przedmiot egzaminu - jeden temat: Czy miłowałem bliźniego jak siebie samego ze względu na Boga?

Uwaga! Egzaminów poprawkowych nie ma!"

O. Kazimierz Kozłowski OFM Conv. ŚWIĘCI DOPEŁNIAJĄ DZIEŁA CHRYSTUSA BK 87

- 29 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 30 -

Pisarz francuski, Ludwik Veuillot, pozostawił testament, w którym czytamy: "Gdy umrę, proszę włożyć ze mną do trumny pióro, na piersi zaś wizerunek Ukrzyżowanego, a pad stopy podłóżcie moje książki i spokojnie zamknijcie trumnę. Na mogile postawcie krzyż, a gdybyście mieli stawiać pomnik, to proszę na nim umieścić napis następujący: Wierzyłem, teraz zaś widzę... Nie wstydzę, się prawa Bożego, ufam Jezusowi, że w dzień ostateczny nie powstydzi się On mnie wobec swego Ojca". Pięknie wyznał swoją wiarę w testamencie, a wcześniej to wyznanie potwierdził swoim życiem.

CENA CZASU BK 87

- 31 -

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Jan Sajdals, w czasie wojny otrzymał rozkaz: ma natychmiast opuścić mieszkanie zabierając jedną walizkę. Profesor zabiera cenne tłumaczenia, rozpoczęte prace naukowe. Najważniejszych przedmiotów przybywa w walizce. Profesor spogląda na wiszący na ścianie krzyż, przed którym wyklęczał tyle godzin w swoim życiu. Zdejmuje ze ściany Chrystusa Ukrzyżowanego, ale oficer niemiecki zabrania uczonemu zabrać go ze sobą: "Jeżeli zabierzesz krzyż, musisz wszystko inne zostawić". Profesor podnosi walizkę, wysypuje z niej wszystko i wkłada krzyż. Umierając, ten krzyż wziął do ręki i wypowiedział słowa: "Chryste, nie zdradziłem Cię, Chryste, przyjmij mnie do Twego Królestwa".

CENA CZASU BK 87

- 32 -

Opowiem wam, jak to było, gdy pracowałem na parafii w górach. Do kościółka, gdzie dzieci licznie przychodziły na roraty, prowadziło około czterdzieści schodów. A ponieważ śnieg co noc sypał, trzeba było się niemało natrudzić przy ich odśnieżaniu. Otóż B grudnia, wczesnym rankiem idę jak zwykle przygotować schody. Lecz gdy zbliżyłem się, oczom nie wierzę. Schody są nie tylko odśnieżone, ale jeszcze i piaskiem posypane. Wspinam się do kościółka, a na najwyższym stopniu wita mnie namalowany pięknie uśmiechnięty św. Mikołaj. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że to kilkoro dzieci zrobiło mi taki mały mikołajowy prezent. Była to jakże oryginalna odpowiedź na słowa proroka: "Gotujcie drogę Panu" Dzieci przygotowały prawdziwe schody by po nich bezpiecznie mogli wstępować do Pana Jezusa dorośli i rówieśnicy.

Św. Mikołaj czuwa nad pierwszym tygodniem grudnia i wzywa nas, jak w piosence: "Uczyńmy coś dobrego, gdyśmy rozpaczy bliscy, uczyńmy coś dobrego, to duszę nam oczyści..."

Ks. Krzysztof Ryszka GOTUJCIE DROGĘ, PANU BK 87

- 33 -

Tego dnia moi uczniowie podczas katechezy zachowywali się dziwnie niespokojnie. Byli jacyś inni, podenerwowani, rozgadani. W końcu kiedy zaczęło mi to przeszkadzać, powiedziałem do najbardziej w tym momencie aktywnego Gerarda:

- Jeśli masz coś ciekawego do powiedzenia, to podziel się ze wszystkimi naraz, mówiąc głośno, a nie urządzaj mi tu głuchego telefonu.

Gerard wstał i powiedział:

- Bo, proszę Księdza, Marcin mówi, że Pana Boga można jeszcze i dziś spotka na ziemi, że on Go widział i nawet z Nim rozmawiał.

- A co Ty na to? - zapytałem Gerarda.

- To niemożliwe. Pan Bóg jest w niebie, a nie na ziemi.

- Czy wszyscy myślą tak jak Gerard, czy ktoś zgadza się z Marcinem? Wybuchła ogromna wrzawa. Część klasy krzyczała, że Gerard ma rację, inni wołali: Marcin, Marcin Marcin?

Podniosłem ręce do góry i powiedziałem:

- W ten sposób problemu nie rozstrzygniemy. Proszę, by wszyscy, którzy chcą zabrać głos, podnieśli rękę i powiedzieli swoje zdanie.

Tablicę podzieliłem na dwie części, z jednej strony napisałem Gerard" z drugiej "Marcin". Następnie poprosiłem o wypowiedzi. Pierwszy zgłosił się Jacek przyjaciel Gerarda. Powiedział, że na ziemi to Pan Bóg jest tylko na obrazku, ale tak naprawdę to jest On w niebie. Nie wytrzymała tego Agata, która wstała i odpowiedziała pytaniem:

- A Komunia święta to co, czy tylko biały opłatek? Przecież to prawdziwy Pan Jezus pod postacią chleba.

Gerard wstał znowu: - Dobrze, zgadzam się, ale czy z Komunią mażesz porozmawiać? Mówisz i mówisz, a odpowiedzi nie słychać.

Aneta, sąsiadka z ławki Agaty wstała broniąc zdania koleżanki:.

- Właśnie, że w Komunii świętej też można z Panem Jezusem porozmawiać a On odpowiada, może nie słowem, ale swoją mocą, swoją łaską, którą przez ten sakrament otrzymujemy. O co Go prosimy, to spełni, jeśli to jest dla naszego dobra.

Wtedy wstał Marcin i powiedział:

- Zgadzam się z dziewczynami mówiącymi o Komunii świętej, ale nie to miałem na myśli mówiąc o spotkaniu z Bogiem i rozmowie z Nim.

Wszyscy zamilkli. Gerard krzyknął:

- Jak jesteś taki mądry, to powiedz, gdzie spotkałeś Pana Boga i z Nim rozmawiałeś.

Marcin zamyślił się i powiedział:

- Spotkałem Go wczoraj.

Klasa aż otworzyła buzię ze zdziwienia.

- Gdzie, jak opowiedz... - posypały się prośby.

- Moja ciocia jest siostrą zakonną i pracuje w Poznaniu, w domu dla ludzi nieuleczalnie chorych. Wczoraj mama zabrała mnie do Poznania, poszliśmy do cioci, a ona zapytała, czy chcę zobaczyć jak ona się modli i rozmawia z Panem Bogiem czy chcę zobaczyć Boga na ziemi. Nie wierzyłem tak jak wy, że to możliwe. I wówczas ciocia zabrała mnie do sali, gdzie byli chorzy ludzie. Uśmiechała się do nich, robiła im opatrunki, rozmawiała z nimi, chociaż to nie było wcale takie łatwe. Potem prosiła mnie, bym im zaśpiewał piosenkę, której nauczył nas ksiądz n religii. Śpiewałem razem z siostrą. Chorzy uśmiechali się do mnie, dziękowali. Gdy wróciliśmy do mamy, powiedziałem jej, że dziś spotkałem Pana Boga na ziemi w innych ludziach.

Klasa milczała, a ja powiedziałem, że Marcin przeprowadził dzisiaj za mnie katechezę. A żeby ją uzupełnić, rozdałem szybko Pismo święte i prosiłem by odczytano fragment z Ewangelii wg św. Mateusza, tekst, którego wysłuchaliśmy przed chwilą podczas liturgii...

OBJAWIENIE BOGA - CZŁOWIEKA" BK 87

- 34 -

Jak miłość dla kochających - nie jest ciężarem. Stan ten dobrze wyrażają słowa poety:

„Kto mnie oczyścił z grzechu, że czysty jestem jak łza?

-    Ten mnie oczyścił, kto miłosierdzie bez granic ma. "

-    Kto uspokoił we mnie szaleństwo młodzieńczych burz?

-    Tyś uspokoił, Tyś we mnie zasadził szpalery róż.

-    Komu ja śpiewam, komu się kornie ścielę do nóg?

- Tobie ja śpiewam: Tyś jest mój Bóg!

 Kto mnie nastroił jak srebrną lirę weselem braw?

- Tyś mnie nastroił, o stroicielu niebieskich harf!

(Józef Witlin, Pogoda ducha)

Ks. Stanisław Godecki "PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY" BK 87

- 35 -

Św. Franciszek z Asyżu szedł z jednym ze swoich braci przez las. Brat słysząc śpiew ptaków zawołał: Jak szczęśliwe są ptaki w powietrzu i zwierzęta na ziemi, i ryby pływające w wodzie. Bracie Franciszku, a dlaczego ludzie nie są tak szczęśliwi jak one? Święty odpowiedział: Bo ptaki, zwierzęta i ryby są stworzone dla tego świata i dlatego są szczęśliwe. Ludzie nie są stworzeni dla tego, lecz dla tamtego świata i dlatego nie mogą tylko tutaj być szczęśliwi.

EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 36 -

Dnia 9 lutego 1818 r. przekroczył granice swojej parafii. Pasterz na łące poinformował go, że tu właśnie rozpoczyna się parafia. Wtedy św. Kapłan uklęknął i schylił nisko swoją głowę w kierunku ledwie dostrzegalnej wieży kościoła parafialnego. Oddał hołd Bogu zamieszkałemu w tabernakulum kościoła. Rozpoczęło się wielkie dawanie Chrystusa i Jego miłości przez skarb Eucharystii. Każdej nocy wstawał około godz. 1, zapalał latarkę i szedł do kościoła. Tam długo modląc się przed tabernakulum napełniał swoje serce miłością Chrystusa. Zasadą świętego było: "Jeśli brać, to całą garścią z Boskiej Miłości, jeśli zagrzewać dusze - to od samego Ogniwka Bożej Miłości, od tabernakulum".

Takiej postawy uczy nas święty, który znalazł skarb, zrozumiał swoje powołanie i nie zawahał się sprzedać wszystko, aby móc zdobyć tylko miłość Bożą.

EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 37 -

W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego zmarły Prymas Wyszyński opowiadał o śmierci kilkunastoletniego chłopca. Był łącznikiem, został ciężko ranny. Ksiądz Wyszyński pochylił się nad nim, aby go wyspowiadać. Kiedy udzielił mu rozgrzeszenia, chłopiec poprosił o Komunię św. "Nie wiem, czy uda mi się przyjść do ciebie z Chrystusem, bo jest dużo rannych" - powiedział kapłan. "Proszę księdza, ja zawsze żyłem z Chrystusem i chcę umierać z Chrystusem".

Ks. Stanisław Iłczyk - EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 38 -

Bywają i takie rozmowy między małżonkami: "Czy ładnie mi w tej sukni?" - "Której?" - "Tej, co dziś noszę" - "Nie zauważyłem. No, tak...""Tak, nie zauważyłeś! Nie patrzysz, czy jestem uczesana, co włożyłam. Zapomniałeś nawet o rocznicy naszego ślubu.. "Gdy ktoś zapomina lub nie ma czasu dla drugiego, zaczynamy wątpić w jego miłość. Nie można mówić, że się kocha, jeśli równocześnie się o tej osobie nie pamięta. Świadomość, że się kocha, pamięć o nim - to wstępny warunek miłości. Nie można kochać kogoś, kogo się nawet nie zauważa. Pamiętając zaś - rozwijamy miłość. A miłość wzmacnia z kolei pamięć, pogłębia świadomość kochania. Jeśli kochamy, to troszczymy się o kogoś, interesujemy się, co dzieje się w jego życiu.

Jest bardzo ważne dla naszej wiary - wierzyć, że Bóg troszczy się o nas i jest zainteresowany tym, co nam się przydarza. "Żal mi tego ludu..." Pismo Św. tylokrotnie ujawnia Jego zainteresowanie, a więc - Miłość!

Ks. E. Pilatowski, nawiązania egzystencjalne na podstawie "The Living Word",

- 39 -

W książce ks. L. Bielerzewskiego pt. Ksiądz nie zostaje sam czytamy: „W roku 1942 grupa polskich więźniów w liczbie ponad 20 udała się z obozu do pracy w pobliskim miasteczku St. Georgon, eskortowana przez uzbrojonych esesmanów. W drodze napotkali jadącego na rowerze księdza, spieszącego z wiatykiem do chorego. Wszyscy więźniowie, jak na komendę, klęknęli na drodze. Nie skutkowały przekleństwa esesmanów, kopanie i bicie kolbami, klęczeli wytrwale. Ksiądz na ten widok zszedł z roweru i pobłogosławił klęczących Najśw. Sakramentem. Kiedy się oddalił, więźniowie podnieśli się z klęczek i ruszyli do swojej pracy. Powróciwszy od chorego ksiądz, a był nim miejscowy proboszcz, pod wrażeniem swego spotkania z więźniami, opisał je w kronice i zakończył słowami: Naród, który ma tak żywą wiarę, nie może zginąć".

Ks. Teodor Suchoń CHRZEST CHRYSTUSA - CHRZEST NARODU - CHRZEST CZŁOWIEKA BK 87

- 40 -

Kilkanaście lat temu w procesji Bożego Ciała w Krakowie wzięła udział dziewczyna pochodząca z środkowej Afryki. Należała do grupy akademickiej. Skupiała na sobie uwagę niemal wszystkich. Jej niecodzienny udział w tym publicznym przyznaniu r1o Chrystusa budził podziw. Szczególnie jej uczestniczenie w modlitwach, jak i w śpiewach, budowało rówieśników, a także starsze pokolenie. Po procesji niektórzy pytali: skąd ona pochodzi? Kto ją "zmobilizował" do udziału w tej uroczystości? Dziewczyna ze środowiska studenckiego, a przynależąca do duszpasterstwa akademickiego, z radością opowiadała jak to się stało, że ta młoda osoba z Afryki potrafiła włączyć się we wspólne wyznanie Chrystusa. Przyjechała do Krakowa na studia. Otrzymała pokój w akademiku razem z naszą studentką. Ta koleżanka codziennie rano i wieczorem modliła się. Opuszczała swoją znajomą na dwie godziny w tygodniu, aby uczestniczyć w spotkaniach duszpasterskich. Wkrótce jej praktykami religijnymi zainteresowała się dziewczyna z Afryki. Odtąd zaczęły uczęszczać razem na spotkania do kościoła akademickiego i w ten sposób zawiązała się między nimi wspólnota wiary. Przed świętem Bożego Ciała - dotąd niewierząca Murzynka - przyjęła chrzest. Potem publicznie swoim zachowaniem postawą dawała świadectwo wiary w Chrystusa.

Ks. Ireneusz Oliwkowski NASZ CHRZEST - A NASZE ŻYCIE BK 87

- 41 -

Na obozie harcerskim urządzano quiz botaniczny. Maturzysta Benek otrzymał za zadanie zdobycie kwiatu diabelskiej róży. Przewertował całą encyklopedię : atlas przyrodniczy. W interesującym go temacie zawiodły pomoce naukowe. Wybrał się na poszukiwanie. Napotkana kobieta skierowała go do księdza rezydenta. Po wstępnej rozmowie z oblicza księdza staruszka znikła nieufność. Benek zapewniony, że wykona zadanie, również był zadowolony. W pogodnych nastrojach wędrowała po ogrodzie. Pośrodku niego w otoczeniu uli, jakby za murem warownym, kołysały się krzaki czarnej róży. Oto diabelska róża! Wychodował ją staruszek ksiądz jako symbol zła. Powstała bowiem z róży śnieżno białej. Nie może być żadnej symbiozy dobra ze złem, czystości z brudem. Ludzie diabelską różę podziwiają, a ona sama chełpi się z tego, że przestała być białą, że utraciła śnieżną biel...

Podobnie człowiek dogłębnie zły, grzeszny i brudny chełpi się ze swej nieczystości. Czarna róża sama z siebie nigdy nie zrzuci barwy czarnej. Człowiek bez pomocy Boga nigdy nie odzyska utraconej łaski uświęcającej. Dlatego Bóg powołuje swoich wybrańców, aby stali się dla Ludu Bożego pomocą do życia w łasce.

Benek zadanie wykonał. Przekazane pouczenie księdza staruszka i dowód rzeczowy wywarły na harcerzach ogromne wrażenie. Przed wyjazdem z obozowiska do domu Benek poszedł pożegnać się z księdzem staruszkiem. Usłyszał: "Mam 80 lat. Z tego 55 w służbie kapłańskiej. Zawsze się modliłem, bym miał godnego następcę. Widzę w tobie tego, który - kiedy umrę - wypełni po mnie dziurę w szeregach kapłańskich. Chłopcze, Bóg cię wzywa". Benek odpowiedział, że w głowie ma co innego. Pojechał nad morze. Było jeszcze wiele przyjemnych, wakacyjnych dni. Spokój zakłócił list, który czekał na niego w domu. Ponownie wróciły obrazy białej i diabelskiej róży. Staruszek ksiądz wzywał do siebie Benka.

Spóźnił się. Stojąc nad mogiłą, czytał do niego skierowane ostatnie słowa. Brzmiały: "Głowę można przemeblować. Po wstąpieniu do seminarium zgłoś s3ę do księdza proboszcza. Zostawiłem u niego moje oszczędności, które pomogą ci skończyć studia". - To był cios! Wszystko wirowało. Wmawiał sobie, że przecież nie ma obowiązku spełnienia prośby kapłana staruszka. Miał inne plany. Ilekroć chciał odejść od mogiły, pojawiały się przed oczyma obrazy białej i czarnej, diabelskiej róży. Nałożył czapkę. Stanął na baczność. Przyłożył dwa palce do daszka, zaciągnął w płuca powietrze i powiedział: "Księże Kanoniku! Druh Benedykt melduje posłusznie, że idzie da seminarium i liczy na twoją pomoc. Czuwaj" (por. B. Kant, Kto to taki? ATK W-wa 1984, s.109nn).

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 42 -

Stenia przyjechała do Łodzi, aby zdać egzamin na uniwersytet. Była najlepszą uczennicą w szkole. Maturę zdała z wyróżnieniem. Miała dodatkowe punkty za działalność w ZMS, a i pozycja ojca wiele znaczyła. Egzamin był formalnością. Czas oczekiwania chciała wykorzystać przyjemnie. Zainteresowała się nietypowym obiektem sakralnym. Weszła do kościoła. Ostatni raz była w nim będąc uczennicą 5 klasy szkoły podstawowej. Uważała te lata bez kościoła za szczęśliwe. Dookoła niej trwała niczym niezmącona cisza. Tylko w niej narastał niepokój. Nadchodził duchowy sztorm. Kiedy się ocknęła, było już po egzaminach...

W drodze do domu zdruzgotana, dokonała bilansu życia. Posiadała wiele wiedzy. Na temat świata duchowego nie wiedziała nic. Usiłowała jeszcze przed rozmową z rodzicami podyskutować z księdzem, który był u nich na kolędzie. Ale i tutaj doznała rozgoryczenia. Kapłan powiedział jej, że podyskutować, to on z nią może o piosence, prowadzeniu szkolenia w ZMS, bo na tym trochę się chyba zna. Natomiast w sprawach wiary i niewiary jest zupełną analfabetką. To tak jakby chciał z głuchym porozmawiać o muzyce.

Do mieszkania wpadła jak trąba powietrzna. Poinformowała rodziców o tym, co się wydarzyło tego dnia. Trzasnęły drzwi i znikła w swoim pokoju.

Przewracała zawartość ,szafy. Odnalazła pamiątki I Komunii św. Ze czcią i szacunkiem wzięła do dłoni Ewangelie i Dzieje Apostolskie. Wszystko w zdumieniu stanęło. Ocknęła się rankiem i ze zdziwieniem spostrzegła, że klęczy przy wersalce.

Decyzja została podjęta. Oświadczyła ze spokojem rodzicom, że idzie do zakonu. Chce pracować na misjach wśr6d trędowatych. W domu rodzinnym rozpętało się piekło. Musiała Stenia przeżyć wiele awantur i upokorzeń, nim rodzice zrezygnowali z córki. Musiała pokonać wiele trudności, zanim znalazła zgromadzenie, które ją przyjęło. Musiała dokonać wielkiej pracy nad sobą, aby zmienić swoją mentalność i z działaczki ZMS stać się zakonnicą. Przezwyciężyła jednak wszystko. Pracuje wśród trędowatych. Wiele lat upłynęło od tej decyzja, a ona nadal jest w swoich trędowatych zakochana do szaleństwa.

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 43 -

Każdy kapłan, który wiele lat przepracował trudząc się w winnicy Pańskiej, może opowiedzieć niejedną historię ludzkiego buntu przeciw Bogu w sytuacji dramatu, który jak miecz przenika serce człowieka. Tak jak niepowtarzalne jest życie każdego człowieka, tak liczne są ludzkie dramaty: od bólu matki po nagłym zgonie dziecka, które w takim trudzie wychowywała przez wiele lat, po pytania młodych ludzi, mających żony, mężów, małe dzieci, które umierają na białaczkę w klinikach hematologii. Od dręczącego pytania, czy mąż zostanie uratowany z zawału w kopalni, po ból ojca patrzącego na swoje sparaliżowane dziecko... Listę ludzkich tragedii można by powiększać w nieskończoność i nie będziemy tego robić.

Jednakże dla wielu z nas takie dramatyczne wydarzenia w naszym życiu stają się początkiem kroczenia po drogach buntu, bo mimo codziennego powtarzania: "bądź wola Twoja", w chwili próby - jak się okazuje - nie potrafimy zrozumieć cierpienia, pogodzić myśli o kochającym Bogu któremu zaufaliśmy - z nieszczęściem, jakie nas dotknęło. Dlaczego nie potrafiliśmy? Sądzę że świadczy to często o naszej duchowej niedojrzałości, o zatrzymaniu się w naszym rozwoju duchowym na etapie małego dziecka, któremu trudno zrozumieć, iż chrześcijaństwo to nie tylko radość zmartwychwstania, lecz to również cierpienie - krzyż.

Ks. Janusz Tereszczuk SI - DROGA POSŁUSZEŃSTWA WIARY BK 87

- 44 -

Młody rekrut w koszarach codziennie przed spaniem, klęcząc przy łóżku, mówił swój pacierz wieczorny. W niedzielę zaś prosił o przepustkę do kościoła na Mszę św., w czasie której niemal zawsze, po uprzedniej spowiedzi św., pokrzepiał się Chlebem Bożym. Ileż tu trzeba było odwagi? Ale rekrut ją miał. A kiedy współtowarzysze zaczęli z niego naśmiewać: drwić, on sam żołnierz zwrócił się do prowodyra i rzekł spokojnie, choć z pewnym żołnierskim akcentem: "Jeżeli masz duszę, rób jak ja. Jeśli jej nie masz, rób jak mój pies, który pysk chowa pomiędzy łapy i śpi spokojnie".

Ks. Herbert Jeziorski ABY MIEC ŻYCIE W SOBIE BK 88

- 45 -

Przed tysiącem lat powstał mały, przepiękny obraz. Widać na nim rolnika, być może z naszej przypowieści, rzucającego ziarna w ziemię. Rzuca je pełną ręką, bo ma nadzieję, że ziarna wzejdą i wydadzą plon, nagrodę za jego pracę. Ten rolnik ma nadzieję, że tak będzie. Ale on doskonale wie, że nie wszystko zależy od jego pracy. Dlatego modli się do Pana Boga, aby pobłogosławił jego wysiłek. I na tym obrazie wyłania się z obłoków ręka. Jest to znak, że Pan Bóg nad nim czuwa i udziela mu swego błogosławieństwa.

Św. Benedykt mówił do swoich zakonników: Pomódl się o błogosławieństwo Boże, nim zaczniesz czynić coś dobrego!

Ks. Jerzy Machnacz SDB PRZED WIELKĄ PRAC (Mk 4,3-9)

- 46 -

Dwaj młodzi studenci, odbywając swoje wakacyjne wojaże po Mazurach, spotkali wypoczywającą tam także młodzież akademicką ze swoim duszpasterzem. Byli to chłopacy religijnie zupełnie obojętni. Zaimponowała im miła atmosfera panująca w grupie i chętnie przyjęli zaproszenie do wspólnego wędrowania szlakiem mazurskich jezior. Przez wszystkie wspólnie spędzone dni doświadczyli prawdziwej bratniej miłości, solidarności, w której istnienie już właściwie powątpiewali. Doświadczyli jej i uwierzyli w nią. Przeżycia religijne, wspólna modlitwa, Msza św., serdeczność, przyjaźń, a więc to wszystko, co można nazwać międzyludzką solidarnością, pozwoliły im na nowo odkryć Boga, Boga solidarnego z człowiekiem. Kiedy przyszedł czas na rozstanie, sami mówili że były to najlepsze rekolekcje" jakie kiedykolwiek przeżyli.

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 47 -

Wyświetlano kiedyś polski film pad tytułem: Życie jest piękne. Przed oczyma oglądającego przesuwają się wspaniałe krajobrazy, piękne budowle miast, różne cudowne rozwiązania techniczne. Życie ludzi jest radosne i szczęśliwe. Ten sen bezpiecznego życia przerywa wielki kataklizm. Wszystko obraca się w popiół i gruzy. Nie ma śladu po pięknych miastach, nie ma śladu po życiu człowieka. Ten obraz filmu można porównać z inną katastrofą, która dotknęła całą ludzkość (Slajd).

Ta tragiczna w skutkach katastrofa, to grzech pierwszych ludzi. Dotknęła ona wszystkich, zabrała szczęście i radość, zabrała piękno życia człowieka i uczyniła go wygnańcem.

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 48 - 

O dobrych uczynkach dziś i zawsze będą wam przypominać słowa wiersza:

"Jeśli spokojnie chcesz kłaść się spać,

Od rana nad tym myśl.

Bo trzeba umieć iść przez czas,

By dobrze było dziś...

A czyniąc dobrze przez cały dzień,

Nie siejąc krzywd i ran,

W spokojny się pogrążysz sen,

Widząc, że z tobą Pan!"

(M. Orzechowski)

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 49 -

Niedawno ukazała się w Polsce książka, pióra hiszpańskiego jezuity, ojca Ramon Cuo Romano, zatytułowana: Mój Chrystus Połamany. W książce zawarte są rozważania - medytacje, które autor wygłosił w programach telewizyjnych - najpierw w Hiszpanii, później w innych krajach. Fenomen tych rozważań polega na tym, że telewidzom - czytelnikom została przedstawiona figura Chrystusa, różniąca się ogromnie od figur, do których przyzwyczaił się dzisiejszy świat. Była bez ramienia, bez nogi, bez twarzy, nawet bez krzyża. Pierwszym chrześcijanom wystarczyło zobaczyć wizerunek Ukrzyżowanego, by doznać wstrząsu. Po dwudziestu wiekach chrześcijaństwa serce świata stwardniało. Doszliśmy do tego, że bez lęku patrzymy na Chrystusa na krzyżu. Nawet wydaje się nam to normalne i zwyczajne. Czy będzie Chrystus potrzebować nowego wyobrażenia, by sięgnąć do naszej duszy?" (cyt. ze wspomnianej książki).

Ks. Piotr Andrzejewski  OFIARĄ CHRYSTUSA ZOSTALIŚMY ODKUPIENI - BK 88

- 50 -

Sławetny podręcznik Przysposobienie do życia w rodzinie wywołał, jak pamiętamy, w listopadzie ubiegłego roku szeroką dyskusję i spotkał się z uzasadnioną krytyką. Zrozumiana była na tym tle potrzeba omówienia takiego tematu na młodzieżowej katechezie. Niejednokrotnie wywołał on "burzę" w salkach katechetycznych. Niejeden katecheta mógł się przekonać, że stoi przed nim bardzo trudny problem. Miał bowiem podać młodym ludziom naukę o prawdziwej miłości. Miał z nią wyjść nie tylko do tych, którzy istotę miłości rozumieją, którzy na katechezie mówili otwarcie i szczerze: "Proszę księdza, my się z księdzem zgadzamy", lecz także i do tych, którzy obstają przy namiastkach miłości, którzy również otwarcie, acz nieco sarkastycznie, mówili: "My się z księdzem nie zgadzamy!" A ksiądz mówił wtedy jednoznacznie i zdecydowanie: Trzeba miłością nazwać to, co jest miłością i wyraźnie oddzielić od tego, co nią nie jest. Trzeba grzech nazwać grzechem. Nie można grzechu nazywać miłością! Tak mówi Bóg i taka jest Ewangelia. Nie na tu żadnych połowicznych rozwiązań, żadnych półśrodków.

Ks. Adam Kalbarczyk - MIŁOŚĆ MA NA IMIĘ SOLIDARNOŚĆ BK 88

- 51 -

W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."

Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".

"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".

Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88

- 52 -

Może ktoś czytał książkę Dawida Wilkersona pt. Krzyż i sztylet o pracy, w głoszeniu Ewangelii wśród przestępczej młodzieży amerykańskiej. Autor tej książki był w Polsce i powiedział do młodzieży: "Bóg wlał w moje serce miłość do Polski... Modliłem się przed przyjazdem za młodych ludzi w Polsce, bo młodzi ludzie na całym świecie są tacy sami i mają takie same problemy. Z tymi problemami nie chcą jednak przyjść do kościoła, bo według nich to  często tak, jak iść na pogrzeb - w kościele nie ma życia... Jeśli idziesz do stajni, nie stajesz się koniem, jeśli idziesz do kościoła, nie stajesz się przez to chrześcijaninem. Chrześcijaninem stajesz się wtedy, gdy osobiście przyjmiesz Boga.

Ks. Jan Chrzanowski DOJRZAŁY OWOC MIŁOŚCI BK 88

- 53 -

Św. Jan Bosko był zaproszony kiedyś na obiad do pewnej rodziny, która - uchodząc za katolicką - nie praktykowała zewnętrznych przepisów życia chrześcijańskiego. W rodzinie tej nie żegnano się nigdy ani przed, ani po posiłkach. Św. Jan Bosko, nie chcąc wprost zawstydzić rodziców, wybrał delikatny sposób zwrócenia im na to uwagi. Zatrzymał się w ogrodzie z młodym chłopcem - członkiem rodziny i z nim razem wszedł do jadalni, gdzie już inni siedzieli przy stole. Wszedłszy rzekł do młodzieńca: "Zanim zaczniemy spożywać dary Boże, uczynimy znak krzyża św. Czy znasz rację dlaczego żegnamy się przed spożyciem pokarmów?" - „Nie!" - odpowiedział młodzieniec. To ja ci ją w kilku słowach wytłumaczę. Racją tą jest odróżnienie nas od innych stworzeń które tego znaku nie czynią, bo albo są bezrozumne, albo nie wiedzą, że pokarm jest darem Boga".

Ks. Aleksander Dobrucki - „NAUCZAJCIE WSZYSTKIE NARODY" BK 88

- 54 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 55 -

Moja krewna, Małgorzata, coraz bardziej mnie zadziwia. Źródłem podziwu dla tej pochodzącej z lubelskiej wsi siedemnastoletniej dziewczyny jest nie tylko jej inteligencja, lecz przede wszystkim jej już bardzo dojrzałe spojrzenie na życie i na wiarę. Dyskutowała kiedyś z jehowitami i gdy ze strony tamtych obiektem ataku stała się Matka Boża, powiedziała im, że nikt nie oddaje Jej boskiej czci, że czcimy Ją jako Matkę Zbawiciela i jako tę, która dobrze przeżyła swoje życie; że Maryja jest dla niej wzorem; że już wiele razy jej w życiu pomogła...

Przed Gośką stoi dorosłe życie. Nie wiem, jak będzie ono wyglądało, ale mam nadzieję, że Matka Jezusa, której ona tak bardzo ufa, będzie dla niej nadal wzorem, wzorem matki i chrześcijanki, że będzie dla niej opiekunką i Matką życia rodzinnego - ta, która niezawodnie prowadzi do Boga.

Czy i w waszym życiu Matka Jezusa zajmuje takie miejsce, jak w życiu waszej rówieśniczki? Jeśli tak nie jest, chciałbym was do tego dzisiaj zachęcić.

Ks. Adam Kalbarczyk - „TA, KTÓRA PROWADZI DO BOGA" BK 88

- 56 -

We Francji przed kilku laty zawiązała się wspólnota, której doświadczenia są dziś szeroko znane i studiowane. Tworzą ją w większości ludzie ułomni, kalecy. Ludzie tacy spychani są często przez sprawnych na margines życia tak, jak zepchnięto na przedmieścia Betlejem do lichej szopy Jezusa i Jego Matkę. Tu w L'Arche czują się akceptowani i zaproszeni do współpracy przez pełnosprawnych. Radość życia w tej wspólnocie emanuje na przyjezdnych.

Mówi się, że miarą społeczeństwa humanitarnego jest stosunek człowieka do ludzi najsłabszych, upośledzonych fizycznie i psychicznie. Jean Vanier, twórca wspólnoty zwanej L'Arche - Arka, profesor filozofii jednego z uniwersytetów w Kanadzie, podjął ideę utworzenia takiego społeczeństwa, w którym ludzie zdrowi uczyliby się żyć z ludźmi upośledzonymi, a radość życia stałaby się dobrem wspólnym. Dla tej idei zarzucił działalność uniwersytecką i kupił we Francji część wioski. Jej mieszkańcy odsuwali się zrazu od przybyszów, To choroba upośledzonych czyniła wyraźny przedział. Zdrowi lękają się choroby. Cierpienie chorych burzy "uporządkowany" świat sprawnych. Stąd choć staropolski zwyczaj każe nam zastawiać na wigilijnym stole jedno miejsce dla człowieka biednego, bezdomnego, to przecież uczciwie musimy sobie powiedzieć, że gdyby do niejednych naszych drzwi zapukał ktoś nieznajomy, obdarty w dodatku, może upośledzony, to kto wie, czy nie zatrzasnęlibyśmy szybko przed nim drzwi, jak zatrzaskiwano w Betlejem drzwi przed Matką, która była w potrzebie. Pusty talerz uprzątnęlibyśmy, by nie psuł nam dostatniego spokoju, jakiego zażywamy w te święta.

Znajomy, który niedawno odwiedził wspólnotę L'Arche Jeana Vaniera, opowiadał o niezwykłej liturgii, którą tworzyli obok członków wspólnoty L'Arche, także mieszkańcy wioski z czasem przemienieni szczególnym blaskiem Miłości "arki". W procesji na wejście ustawili się: do krzyża jakiś mały garbaty człowiek, który wszelako wysoko niósł krzyż nad garbem okrutnym jak Golgota. Świece nieśli sunąc po posadzce kościoła dwaj mężczyźni upośledzeni chorobą Heinego-Medina. Lekturę odczytał człowiek dotknięty dziecięcym porażeniem mózgowym, który tak wykrzykiwał poszczególne słowa, jakby chciał zaśpiewać coś w wysokiej tonacji. Robiło to niesamowite wrażenia na kimś, kto przywykł przeżywać liturgię jakby coś wysublimowanego, dopracowanego w każdym calu na sposób teatralnego spektaklu. Nie, to nie był teatr! Ci ludzie próbowali żyć. Obecność ludzi zdrowych - bo drugą lekturę czytał człowiek całkiem sprawny - mówiła, że obecność na Mszy świętej, to nie jest jakieś estetyczne przeżycie, lecz sposób uczestniczenia w tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. On także będąc bogatym - stał się ubogim. Siedząc po prawicy Ojca uniżył samego siebie, przyjąwszy postać Sługi. Może nie rozumiemy do końca takiego uniżenia śpiewając czasami naiwnie w kolędzie:

"Czy nie lepiej, nie lepiej, nie lepiej

siedzieć było w niebie,

wszak Twój Ojciec niebieski, niebieski

nie wyganiał Ciebie..:

Jean Vanier nazwał swoją wspólnotę „Arką". Jak biblijna arka okazała się miejscem schronienia dla wszystkich, którzy zechcieli do niej wejść, tak Kościół podług Bożych zamiarów ma być miejscem powszechnego humanizmu miejscem schronienia dla wszystkich, miejscem spotkania i powszechnej radości. Tu właśnie, w Kościele, spodziewamy się zrozumienia dla każdego człowieka. Bo ufamy, że ci wszyscy, którzy się tu spotykają, rozumieją co znaczy, że Bóg stał się Człowiekiem, że stanął pośród nas i nie lękał się naszych ułomności. Co więcej - zechciał obarczyć się naszym cierpieniem i dźwigać nasze choroby.

Tę przedziwną miłość Boga do człowieka uwikłaną w ludzki los, podziwiał i rozważał w nabożnym skupieniu pewnej betlejemskiej nocy święty Franciszek z Asyżu. Po powrocie z Ziemi Świętej zainscenizował on w Grecio - małej miejscowości położonej w Umbrii spektakl, który dzisiaj ludzie sztuki nazwaliby happeningiem. Do groty położonej w górach wprowadził rodziców z dzieckiem, a także wołu i osła. W tej scenerii sprawowano Mszę świętą, na którą przyszli także okoliczni pasterze. Święty Franciszek adorował Dziecię, a Dziecię do Franciszka się uśmiechało. W prostej, poetyckiej wyobraźni Biedaczyny z Asyżu począł się nasz bożonarodzeniowy żłobek, stajenka, do której spieszą dzisiaj dzieci i dorośli, by rozważać w tym obrazie przedziwną Miłość, która nie zna lęku przed bliźnim: kimkolwiek by on nie był - jest człowiekiem.

Może dlatego opuszczamy w tę noc nasze domy, w których zażywamy błogiego pokoju tych świąt, bo czujemy, że trzeba w te dni być z ludźmi. W te dni także czujemy bardziej niż kiedykolwiek wewnętrzny niepokój, jeśli nie ma wśród nas ludzi, których powinniśmy kochaś. Czujemy niepokój wtedy, kiedy nasze serca nie są arką dla tych, którzy mają prawo do naszej miłości.

STAĆ SIĘ DLA WSZYSTKICH "ARKĄ" BK 88

- 57 -

Żył sobie stary pasterz. Kochał on noc, potrafił objaśniać ruchy gwiazd. Często wychodził na skałę obok szałasu i wsparty na kiju wpatrywał się w niebo. - "On wkrótce przyjdzie! - mówił. - "Kiedy... to będzie?" - pytał wnuczek. - "Wkrótce! Już niedługo!" - odpowiadał dziadek.

Inni pasterze śmiali się z niego, że powtarza to samo od lat. Starzec nie zwracał uwagi na ich drwiny. Przeraziła go tylko ta odrobina zwątpienia, która pojawiła się w oczach wnuczka. "Jeśli ja umrę, to kto będzie z pokolenia na pokolenie nawoływał do czuwania?" - zastanawiał się stary pasterz. Jego serce było wypełnione oczekiwaniem.

- Dziadku, a czy On będzie miał złotą koronę na głowie? - pytał wnuczek.

- Tak, wnuczusiu, będzie miał złotą koronę - odpowiadał dziadek.

- A będzie też miał srebrny miecz?

- Tak, będzie, miał srebrny miecz.

- I będzie chodził w purpurowym płaszczu?

- Tak, będzie ubrany w purpurowy płaszcz!

Wnuczek był zadowolony z odpowiedzi dziadka. Siedział sobie na kamieniu i grał na fujarce. Z dnia na dzień grał coraz piękniej. Ćwiczył każdego ranka i wieczora po to, aby godnie powitać tego, który miał przyjść. Nikt w całej okolicy nie grał tak pięknie, jak on. Nikt też nie wierzy ł słowom dziadka tak, jak on. I nikt nie miał tak wielkiej nadziei, jak ten mały chłopiec.

- Wnuczusiu, a powiedz mi, czy będziesz tak pięknie grał także dla króla, który przyjdzie do nas bez korony, bez płaszcza i bez miecza? - zapytał pewnego razu dziadek.

- Nie, dla takiego króla nie będę grał. Cóż mi da za moje granie król, który nie ma złota i pieniędzy, który nie będzie piękny? Mój król, ten, na którego czekam, tak mnie szczęśliwi, że inni będą mi zazdrościć;! - odpowiedział wnuczek.

Stary pasterz zamyślił się, zrobiło mu się przykro i smutno. Poczuł się zupełnie osamotniony. "Dlaczego opowiadałem wnuczkowi o tym, czego sam nie wiem? W jaki sposób On przyjdzie na ziemię? Na chmurach? Jak przedostania się z wieczności do czasu? Czy będzie dzieckiem, czy starcem? Czy będzie bogaty, czy biedny? Dlaczego okłamywałem kochanego wnuczka? To przecież oczywiste, że ten, który przyjdzie, będzie bez korony, miecza i płaszcza! Będzie jednak potężniejszy niż wszyscy królowie ziemi! Ale jak o tym wszystkim opowiedzieć dziecku ? - zastanawiał się stary pasterz.

Pewnej nocy gwiazdy zaczęły jaśniej świecić na niebie, a nad Betlejem pojawiła się łuna. Anioł stanął przed starym pasterzem i powiedział: "Nie bój się! Dzisiaj narodził się Zbawiciel!"

Stary pasterz wiedział, co ma robić w takiej sytuacji, czekał przecież na tę chwilę od lat. Zbudził najpierw wnuczka, a potem innych pasterzy. Wnuczek zabrał swoją fujarkę i ruszyli w drogę. Biegli w kierunku światła. Gdy dotarli do szopy, inni pasterze już tam klęczeli. Zobaczyli Dziecię złożone w żłobie, zobaczyli kobietę i mężczyznę. Kobieta uśmiechała się nieśmiało do wszystkich. Uklękli.

- Tak, to jest ten król, którego przepowiadałem mojemu wnuczkowi! - szeptał dziadek.

- Nie, przed takim królem nie będę grał! - powiedział wnuczek i wyszedł z szopy. Zostawił Dziecię, kobietę i mężczyznę, zostawił dziadka i pasterzy. Szedł w ciemną noc. Nie widział otwartych niebios, nie widział aniołów unoszących się nad stajenką, nie słyszał ich śpiewów. To nie było dla niego. On sobie inaczej wszystko wyobrażał. - Przed takim królem nie będę grał - powtarzał cicho.

Gdy tak oddalał się od stajenki, Dziecię zaczęło płakać. Płakało coraz głośniej. Chłopiec słyszał płacz, zatkał więc uszy, aby zachować marzenia o królu ze złotą koroną, srebrnym mieczem i purpurowym płaszczem. Zaczął biec, aby uciec jak najdalej. Ale w jego uszach płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy. Nie mógł uciec od tego płaczu. Zatrzymał się, zaczął powoli wracać. Znów wszedł do stajenki. Patrzył, jak wszyscy daremnie próbowali uspokoić Dziecinę. Czy czegoś Mu brakuje? Chłopiec wyciągnął fujarkę i zagrał Dziecięciu najpiękniejszą melodię, jaką znał i najpiękniej, jak tylko potrafił. I oto Dziecina się uspokoiła, przestała płakać. Popatrzyła na grającego i uśmiechnęła się. A chłopiec poczuł ogromną radość i zrozumiał, że ten uśmiech jest więcej wart niż złoto i srebro całego świata. Szczęśliwy był również i jego dziadek, stary pasterz.

Ks. Jerzy Machnacz SDB JEZUS JEST Z NAM BK 88

- 58 -

Dwa dni przed wyjazdem na wakacje - zasłużone zresztą - państwo Christ otrzymali dziwny telegram. Doręczyciela nikt nie widział, telegram był założony za drzwi. Koperta obramowana złotem, treść następująca: "Bardzo chętnie spędzę z Wami kilka dni na wakacjach". Nie można było odczytać kiedy i gdzie telegram został nadany. Zamiast podpisu widoczne trzy duże litery: IHS".

Państwo Christ nie przypominali sobie aby kogoś zapraszali na wspólne wakacje. Nie znali też nikogo o takim nazwisku. - A może jest ktoś w mieście kto tak się nazywa? - zapytał pan Christ. - Trzeba koniecznie zadzwonić do informacji - postanowiła jego żona. Jednak w biurze informacji nie dowiedzieli się niczego. - A może to ktoś z naszej parafii? Trzeba spytać księdza proboszcza! Ksiądz proboszcz widząc trzy duże litery: "IHS", nie miał żadnych wątpliwości. Powiedział: Pod tymi literami "ukrywa się" Pan Jezus.

Państwo Christ byli kompletnie zaskoczeni: wakacje z Jezusem?! Tego jeszcze nie było! Mieli dwa dni czasu na przygotowanie do wakacji z takim Gościem. Pan Christ postarał się o Pismo św. i kilka religijnych książek. Pani Christ kupiła krzyż i znalazła w szafie różaniec. Mieli szczęście, że otrzymali telegram przed wyjazdem mogli się przygotować. Już na miejscu przedyskutowali, czy na stole nakrytym białym obrusem ma być święcona woda, czy Pismo św. Zgodnie zadecydowali że lepiej będzie gdy znajdzie się jedno i drugie. Czekano na przyjazd Jezusa. Syn wyobrażał sobie, że Pan Jezus przyjedzie czarną limuzyną z rejestracją Nieba, czy może  przyleci helikopterem. Pierwszy dzień minął. Kiedy jednak przyjedzie. Na drugi dzień pani Christ cały czas chodziła z różańcem w ręku, pan Christ czytał religijne książki, dzieci malowały obrazki do Pisma św. W tym dniu Pan Jezus jednak nie przyjechał...

Na trzeci dzień pogoda była wspaniała. Sąsiedzi szli na plażę Christowie pozostali w domu. Jak to będzie wyglądać? Jezus przyjeżdża, nas nie ma w domu! Na czwarty dzień również nic nie planowano. Trzeba czekać. Wieczorem pan Christ nie wytrzymał i wyszedł. Pani Christ modliła się: "O Boże, nie przychodź tylko teraz "I tak mijały dni. Państwo Christowie czekali, aż coś się stanie. Ktoś z nich zażartował. Odprężyli się śmiali, cieszyli życiem, spędzając  chwile zasłużonych wakacji. Kiedy ostatniego dnia pakowali walizki, zobaczyli pod drzwiami telegram. Koperta obramowana złotem - wiedzieli już od kogo, a treść była następująca: "Dziękuję wam za wspólnie spędzony czas, o złośliwościach i kłamstwach wkrótce zapomnę. Uważam że mimo wszystko było mi bardzo miło z wami. Wszystkiego dobrego. Czytajcie: Łk 8,17". W podpisie były trzy duże litery:, IHS". Pan Christ szybko znalazł wskazane miejsce „Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione ani nic tajemnego co by nie było poznane i na jaw nie wyszło". Milczał ojciec milczała matka, co by nie było poznane, trochę poczerwienieli. Nie mieli jednak czasu na dłuższą refleksje, gdyż trzeba już było wracać do domu.

Wakacje z Panem Jezusem! Czy to były wakacje z Jezusem? Czy tak wyglądają wakacje chrześcijanina?

Ks. Jerzy Machnacz SDB "WAKACJE Z PANEM JEZUSEM"

- 59 -

Jan Bernadone z Asyżu, zwany przez swego ojca Franciszkiem, prowadził  wesołe życie wśród nieustannych zabaw i chcąc zdobyć sławę rycerską zaciągnął się do wojska. Jednak taki tryb życia nie dawał mu zadowolenia i wtedy, w 1209 r., w czasie liturgii słowa usłyszał w Kościele wezwanie Chrystusa skierowane do swoich apostołów: "Idźcie i głoście: Blisko jest Królestwo niebieskie... Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski" (Mt 10,9). Franciszkowi się zdawało, że zniknęło sprzed niego dwanaście wieków czasu i że do niego, jak do apostołów, Zbawiciel kieruje swój apel, w którym domaga się od niego głoszenia Ewangelii w całkowitym ubóstwie. Biedaczyna z Asyżu oderwał się od ułud świata i zaczął głosić ubogim słowo Boże. Założył zakon, który przyczynił się do odrodzenia religijno-moralnego Kościoła. To było poprawne odczytanie słowa Bożego, za którym poszedł czyn.

Ks. Kazimierz Nawrocki SŁOWO BOŻE W KOŚCIELE I W DOMU BK 88

- 60 -

Ktoś kiedyś podarował mi małą broszurkę. W niej kilkanaście wierszy i tekstów piosenek Szymka oraz króciutkie fragmenty jego listów do przyjaciół. Uderza w nich ogromna dojrzałość duchowa autora. Myśląc o nim inny młody człowiek napisał w posłowiu: Żyć tak jak On szybko, nie trzymać się hamulców, by wreszcie złapać to Dobro Przeogromne i umrzeć... by znów żyć. Szymon zginął mając 17 lat, lecz do wielu ciągle śpiewa "Jak został świętym":

Spotkałeś mnie pewnego dnia...

Tak mimochodem spytałeś:

"Jak to się stało, że z góry patrzysz na ten świat?"

A ja radośnie odpowiedziałem,

Że jestem świętym od kilku już dni...

Szczęście rozpiera moją duszę

Podziwiam ludzi, lecz nie zazdroszczę im.

Ty popatrzyłeś tak jakoś dziwnie,

A potem cicho spytałeś mnie,

Czy jest mi dobrze z tą świętością,

Czy nie marnuję pięknych ziemskich dni.

Ja zdziwiony powiedziałem,

Że nie myślałem o tym od kilku dni...

To wielka łaska od Pana, że tak bardzo objawił Szymonowi swoją miłość. Nie mógł odpowiedzieć na nią inaczej, jak poświęcając Jemu swoje życie.

Ks. Teodor Suchoń - PODEJMOWAĆ PROROCKIE WEZWANIE DZIŚ BK 88

- 61 -

W Dzienniczku perkusisty młody człowiek zapisał: "Panie, kiedy ja wyjdę z tego okresu niemowlęctwa? Pozwól mi ukończyć studia prowadzące do Ciebie". O czym myślał pisząc to? Oprócz świadomości Bożego wezwania, musi być w młodym człowieku świadomość wzrastania prorokiem, świadomość nieustannej walki z sobą, aby nie zamazać pierwotnej wizji Bożej i pierwszego porywu serca ku szczytom pięknego świata. Szymon w młodzieżowym protest songu śpiewał: "Młody jesteś i głupi - to każdy powie ci. Masz lat kilkanaście i swój własny świat. Jeszcze masz ideały i ludziom chcesz ufać. Nie chcesz wierzyć, jak bardzo podły jest świat. Nie poddamy się tej fali zła".

Ks. Teodor Suchoń - PODEJMOWAĆ PROROCKIE WEZWANIE DZIŚ BK 88

- 62 -

Ofiarowanie Pańskie. Po marmurowych schodach świątyni jerozolimskiej, bezpieczny w ramionach Matki, wstępuje Jezus przed ołtarz swego Ojca. Ten moment, gdy nazaretańska rodzina posłuszna przepisom prawa ofiarowuje w świątyni swego pierworodnego Syna, szczególnie mocno utkwił w sercach tych, których zafascynował ten bezbronny Boży Syn. Dajemy już od lat wyraz tej pamięci trzymając w dłoniach gromniczne świece, przypisując tej świecy szczególną moc, by rozładowywała przez wiarę wszelkie gromy, które godzą w człowieka. Już dawniej, gdy wilki podchodziły pod zagrody, gdy burza szalała nad domami, przodkowie nasi oddawali się w opiekę Matki Bożej paląc gromnicę.

„MARYJO, WPROWADZAJ JEZUSA DO NASZYCH RODZIN" BK 88

  - 63 -

Na Świętej Górze Gostyńskiej wśród wielu próśb i podziękowat5 składanych co środę na Nowennę znalazło się kiedyś wymowne podziękowanie: "Maryjo, 40 lat jesteśmy już małżeństwem. Różne przechodziliśmy czasy, różne koleje losu, ale zawsze byliśmy razem. Zawsze łączyła nas miłość i wiara, że przysięgi złożonej raz wobec siebie i Boga złamać nie wolno".

Z pewnością uniknęłoby się wielu tragedii rodzinnych, uratowałoby się wiele ognisk domowych, gdyby więcej liczono na Boga. Jakoś tak zawsze bywało, że rodzinę polską kojarzono z rodziną katolicką. To była nasza najwspanialsza etykieta. A dzisiaj niektórzy odczuwają niezdrową radość z tego, że to już przeszłość.

„MARYJO, WPROWADZAJ JEZUSA DO NASZYCH RODZIN" BK 88

- 64 -

Na starym cmentarzu na Salwatorze w Krakowie znajduje się grób znanego dramaturga polskiego lat międzywojennych Karola Huberta Rostworowskiego autora wielu dzieł teatralnych m.in. sztuki "Judasz z Kariothu". Grób jest bardzo prosty i zarazem głęboko wymowny: na wielkim polnym kamieniu osadzono wysoki krzyż, na którego ramieniu umieszczony został napis "Surrexit Christus spes mea" - "Zmartwychwstał Chrystus moja nadzieja. Na kamieniu zaś widnieje tylko jedno słowo - "Wierzę.

Te dwa hasła: wiara i nadzieja, które przyświecały znakomitemu literatowi przez całe życie, przypominają również współczesnemu człowiekowi, że w krzyżu Chrystusa, który umarł, aby nas odkupić, i zmartwychwstał, ażeby potwierdzić prawdziwość Ewangelii, mamy szukać podtrzymania na duchu i siły w pokonywaniu trudności. Tak bardzo są nam dziś potrzebne owe dwie cnoty: wiara i nadzieja. Wiara. że życie trwa również po śmierci. Chociaż przybiera inną formę; jak ukryta w roślinie moc sprawiająca, iż pąk zamienia się w kwiat, który przekształca się w dojrzały owoc. I nadzieja, że nie trzeba panicznie lękać się tego, co za grobem, skoro czekają nas tam ramiona kochającego Ojca. Dla tego, kto wierzy w Chrystusa i ufa Mu, ziemskie życie jest drogą do radości wiecznej i istnienia, które nigdy się nie skończy.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 65 -

Kiedy św. Dominik, znakomity kaznodzieja i duszpasterz, założyciel zakonu znanego dziś pod nazwą wywodzącą się od jego imienia, leżał w 1221 r., złożony śmiertelną chorobą, w klasztornej celi, świadom, że zbliża się kres jego dni, poprosił do siebie współbraci i oświadczył im, że chciałby przed śmiercią publicznie wyznać pewną swoją słabość, o której oni - być może - nie wiedzieli? Zaniepokojeni, ale chyba także i nieco zaciekawieni mnisi otoczyli jego łoże, a gdy się wszyscy zgromadzili, Dominik powiedział słabym już głosem: "Bracia moi, przez całe życie chętniej rozmawiałem z kobietami niż z mężczyznami, i to raczej z młodymi, niż ze starszymi. Nie umiałem tej słabości w sobie pokonać".

Zapewne żaden z zakonników nie był zdziwiony takim wyznaniem. Raczej wszyscy byli zbudowani, że ich przełożony w obliczu śmierci tę właśnie cechę uznał za swoją największą słabość. Można by jednak zapytać, dlaczego ów wielki święty taką właśnie postawę uznał za przejaw słabości. Przecież podobne zachowanie jest czymś zupełnie naturalnym; to chyba normalne, że większość ludzi woli zjeść na śniadanie bułkę z masłem i szynką niż suchy chleb... Czyżby w słowach zakonnika zawarta była jakaś dziwaczna chęć do działania wbrew ludzkiej naturze? Zapewne nie; chodziło mu o coś innego.

Umierający Dominik wiedział, co mówi; zdawał sobie dobrze sprawę, że on, tak bardzo przez Boga obdarowany, powinien był wszystkim przychodzącym do siebie ludziom służyć z taką samą życzliwością i nie kierować się w kontaktach z nimi naturalnymi tylko skłonnościami, Jeżeli więc na moment przed śmiercią publicznie przyznał się do tegoż, czego wielu innych nawet nie uważało za słabość, to, dlatego, że był człowiekiem wysoko stojącym pod względem moralnym. On sam nie przypuszczał nawet, ale orzekli to inni - już po jego odejściu, że był świętym.

Św. Dominik miał przed śmiercią skrupuły, że nie potrafił do końca opanować swoich  naturalnych skłonności, mimo że nie było w nich nic grzesznego. Jakże smutne jest jednak zjawisko zaniku świadomości grzechu u niejednego katolika, który przez całe lata nie klęka przy konfesjonale, bo nikogo nie zabił, nie podpalił cudzego domu, nie pozbawił sąsiada jego dobytku... Jak bardzo takiemu właśnie człowiekowi potrzebne jest światło Ducha Świętego, aby poznał prawdę o sobie?

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 66 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 67 -

Dziś obchodzimy uroczystość jednego z nich, patrona waszej parafii - św. Floriana. Gdy w XIII wieku wznoszono pierwszy kościół w P., mały i drewniany, mieszkańcy tych terenów wybrali go sobie jako swego opiekuna i orędownika u Boga. Wybór patrona bywa nieraz wynikiem ludzkich upodobań i gustów. W każdej epoce jedne imiona są modne i dlatego często nadawane, np. przy chrzcie, inne zaś rzadkie i prawie zapomniane. W XIII stuleciu kult św. Floriana był w Polsce dość żywy, bo kilkadziesiąt lat wcześniej na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego przywieziono do Krakowa relikwie świętego męczennika. Według tradycji był on oficerem i żył na przełomie III i IV stulecia. W tamtych czasach nie wolno było jeszcze w państwie rzymskim oficjalnie wyznawać chrześcijaństwa. Cesarz Dioklecjan, jeden z najbardziej okrutnych przeciwników tej religii wydał dekret grożący konfiskatą mienia, więzieniem, a nawet śmiercią wszystkim obywatelom swego imperium, którym udowodniono przynależność do Kościoła. Szczególnie surowo postępowano z wyznawcami Jezusa zajmującymi stanowiska w administracji państwowej lub w armii.

Podejrzenie takie padło również na Floriana. Zaprowadzono go przed sędziego, który na znak lojalności nakazał mu spalić kadzidło przed posągami bóstw rzymskich. Odmówił, choć znaleźli się tacy, którzy z lęku przed torturami złożyli przysięgę, że nie są chrześcijanami. Zataili swoją wiarę albo wyrzekli się jej, podpisując oświadczenie, że wierzą tak, jak władza wierzyć każe. Florian postąpił inaczej: nie zaprzeczył, że uznaje Jezusa za Zbawiciela i Pana, ale oznajmił, że żadna siła nie skłoni go do zmiany jego przekonań. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się skłonić przesłuchiwanego groźbami i obietnicami, a gdy te nie okazały się skuteczne, wydał go katom. Lecz nawet w obliczu cierpień Florian pamiętał o słowach Zbawiciela: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). Nie zapomniał o godności rzymskiego oficera. Uwiązano mu więc u szyi kamień i utopione w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 68 -

Henry van Dyke napisał przepiękną legendę zatytułowaną, "Czwarty Mędrzec Wschodu". Opisuje w niej przygody czwartego mędrca, który miał na imię Artaban. Artaban umówił się z swymi braćmi magami: Kasprem, Melchiorem i Baltazarem, że razem wyruszą do Jeruzalem powitać nowo narodzonego Króla żydowskiego. Przygotowując się do podróży, sprzedał wszystko co miał i za otrzymane pieniądze kupił kilka bezcennych klejnotów, które postanowił zawieźć w darze Królowi Królów. Artaban pędził co koń wyskoczy na umówione spotkanie z trzema mędrcami. W drodze zatrzymał się tylko raz, po to, aby pomóc umierająccmu z choroby i wycieńczenia biednemu człowiekowi. Artaban nie tylko opatrzył chorego, ale ofiarował mu również jeden z klejnotów, które wiózł w darze dla Króla Królów. Czas poświęcony choremu biedakowi spowodował zwłokę w podróży. Kiedy Artaban przybył na umówione miejsce, otrzymał wiadomość, że trzej mędrcy zniecierpliwieni czekaniem, udali się w poszukiwanie Króla Królów bez niego. Artaban nie załamał się tym niepowodzeniem. Postanowił sam wyruszyć na poszukiwanie, po drodze napotykał ludzi biednych, którzy prosili go o pomoc, a on zawsze zatrzymywał się i tej pomocy im udzielał. W końcu rozdał ludziom biednym wszystkie drogocenne klejnoty, które wiózł w darze dla nowo narodzonego Króla.

Legenda o czwartym mędrcu kończy się tym, że Artaban jest stary i biedny. Nigdy nie zrealizował największego marzenia swojego życia, aby zobaczyć Króla Królów, upaść u Jego stóp i ofiarować Mu klejnoty. Pomimo tego jeszcze raz postanawia udać się do Jerozolimy. W dniu, w którym dotarł do miasta, dowiedział się, że w mieście ma się odbyć egzekucja skazańca, który zwodził lud, mieniąc się Bogiem. Kiedy Artaban zobaczył skazańca, jego serce zaczęło bić mocniej. Coś mówiło mu, że to jest właśnie Król Królów, którego on szukał przez całe życie. Zasmucił się bardzo Artaban na ten widok, tym bardziej, że nie mógł nic uczynić, aby pomóc swojemu Królowi. I wtedy wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Artaban usłyszał głos Króla Królów, który powiedział do niego: "Nie smuć się, Artabanie. Pomagałeś mi przez całe życie. Kiedy byłem głodny, ty dałeś Mi jeść. Kiedy byłem spragniony, ty dałeś Mi pić. Kiedy byłem nagi, ty Mnie przyodziałeś". Na te słowa twarz Artabana zajaśniała dziwnym blaskiem. Jego wędrówka się skończyła, dary zostały przyjęte. Czwarty Mędrzec Wschodu znalazł swego Króla.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 69 -

Św. Ludwik IX król francuski dostąpił łaski chrztu św. w królewskiej kaplicy zamkowej. Natomiast na króla Francji koronowany był we wspaniałej katedrze w Reims. Ponieważ pobożny król częściej modlił się w kaplicy zamkowej niż w pięknej katedrze, zapytano go pewnego razu: - Dlaczego Jego Królewska Mość modli się częściej w kaplicy zamkowej, a nie w katedrze, gdzie został koronowany na króla Francji? Św. Ludwik dał wtedy następującą odpowiedź: - W zamkowej kaplicy przyjąłem chrzest święty, a poprzez to stałem się dzieckiem Bożym. W katedrze zostałem koronowany, przez co stałem się królem Francji. Godność synostwa Bożego jest wyższa niż godność królewska. Godność królewską utracę w chwili mojej śmierci, a jako dziecko Boże pozyskam wieczną szczęśliwość.

 KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 70 -

Zwiedzając Watykańską Galerię obrazów można zobaczyć jedno z największych arcydzieł sztuki malarskiej, obraz Rafaela "Przemienienie". Postacie z tego obrazu namalowane są na trzech poziomach. U góry widnieje postać Chrystusa unoszącego się na obłokach. Jego twarz i cała postać są przemienione. Poprzez cielesną ludzką powłokę przebija Jego Boskość. Na drugim poziomie, tuż poniżej Chrystusa, widzimy Piotra, Jakuba i Jana, apostołów, którzy byli świadkami Przemienienia Pana Jezusa na górze Tabor. Apostołowie ci symbolizują wszystkich ludzi, którzy zdążają do nieba. Na najniższym poziomie Rafael namalował w ciemnych kolorach grupę ludzi, którzy otaczają małego chorego chłopca.

Już na pierwszy rzut oka widać niezwykły kontrast pomiędzy jaśniejącą boskim blaskiem postacią Chrystusa a namalowaną w ciemnych barwach sceną poniżej. Rafael wyraził w ten sposób istotną prawdę wynikającą z faktu Przemienienia, mianowicie tę, że Chrystus jest naszym Bogiem, naszą Nadzieją i naszym Uzdrowicielem.

Wpatrując się z uwagą w obraz Rafaela można również dostrzec, że jeden z uczniów wskazuje ręką na chorego chłopca, zaś inny uczeń, ręką podniesioną do góry wskazuje na Chrystusa. Wielki malarz chciał zwrócić w ten sposób uwagę na nasze zadania jako uczniów Chrystusa. Uczeń wskazujący na chorego chłopca przypomina nam nasze chrześcijańskie powołanie. Jako wyznawcy Chrystusa powinniśmy dostrzegać pośród nas biednych i chorych. Powinniśmy pomagać im jak tylko potrafimy najlepiej. Powinniśmy pochylać się nad nimi z miłością i starać się zaradzić ich chorobom fizycznym i duchowym.

Jeszcze ważniejszą prawdę przypomina na tym obrazie uczeń, który wskazuje dłonią w górę na przemienionego Chrystusa. Zdaje się on mówić: "Bez pomocy Chrystusa - Boga, wasze wysiłki nie zdadzą się na nic". Rzeczywiście nigdy nie powinniśmy zapominać, że Chrystus jest naszą siłą i mocą. Że Chrystus jest zawsze gotowy nam pomagać. Że bez Niego nic nie potrafimy uczynić.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 71 -

Przed wypadkiem 17-letnia Anna była przeciętną, miłą i wesołą dziewczyną. Żyła beztrosko pod opieką rodziców, chodziła do szkoły, była zakochana w chłopcu, z którym miała zamiar się pobrać. Marzenia jej legły w gruzach. Skacząc do wody, uderzyła głową o coś twardego. Pęknięcie dwóch kręgów spowodowało paraliż rąk i nóg. Zaczął się dla niej okres buntu i rozpaczy, była bliska samobójstwa. Leżąc nieruchomo, we wszystkim zdana na innych, bez przerwy pytała: jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego właśnie ja? Jaki jest sens życia? Potem zaczęła czytać Biblię. Zaczęła również swoje cierpienia wiązać z wiarą w Boga. Zrozumiała, że Bóg wybrał dla niej spośród wielu możliwości życia - życie człowieka sparaliżowanego. Zrozumiała, że nogi, które nie mogą chodzić i ręce, które nie mogą nic zrobić, są jakąś nitką, we wspaniałym wzorze Bożego planu.

Różnych sposobów używa Bóg, aby pogłębić nasze życie duchowe i aby zbliżyć nas do siebie. Niejednokrotnie Bóg odbiera nam jakieś dobro, które bardzo sobie cenimy, po to, aby obdarować nas jeszcze czymś bardziej cennym. Tej 17-letniej dziewczynie Bóg odebrał zdrowie. W zamian za to obdarzył ją Bóg światłem duszy. Pogłębił jej wiarę, jeszcze bardziej zbliżył do siebie.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 72 -

W szpitalu umiera na raka jedenastoletni chłopiec. Wokół szpitalnego łóżka zebrana jest cała rodzina. W pewnym momencie wywiązuje się następująca rozmowa pomiędzy chorym chłopcem a jego niewierzącym ojcem. - Nie martw się kochanie - mówi ojciec, chcąc pocieszyć syna. Zobaczysz, wszystko zakończy się dobrze. Będziesz znów chodził do szkoły i grał z kolegami w piłkę. Wtedy chłopiec odpowiedział: - Tatusiu, ja wiem, że nie będę żył. Zresztą ja nie chcę tu być dłużej. Ja wierzę, że po śmierci odejdę do nieba, gdzie zobaczę Pana Jezusa i bardzo się z tego cieszę. Słowa te wstrząsnęły tym niewierzącym ojcem. Zapytał on ze łzami w oczach.

- Synku a czy jesteś pewny, że Pan Jezus tam będzie?

- Oczywiście - odpowiedziało dziecko - Bo gdzie jest Pan Jezus, tam jest i niebo.

Tak jak ten dzielny chłopiec, my także wierzymy w tę radosną prawdę, którą dzisiaj w Uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa świętujemy: Chrystus wstąpił do nieba i w niebie każdego z nas oczekuje!

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 73 -

W książce pod tytułem "Matka Teresa z Kalkuty", Malcolm Muggeridge pisze: "Zdarzyło się, że trafiła do najbiedniejszych ulic Kalkuty i uświadomiła sobie nagle, że tam jest jej miejsce, a nie w klasztorze Loretto, z jego pięknym ogrodem, garnącymi się do nauki uczennicami, miłymi koleżankami i wynagradzaną pracą. Gdy otrzymała zgodę swych przełożonych, opuściła klasztor z kilkoma rupiami w kieszeni i skierowała się do najbiedniejszej dzielnicy miasta. Znalazła tam jakieś lokum. Zgromadziła wokoło siebie gromadkę bezdomnych dzieci i tak rozpoczęła swoją służbę miłości. Odtąd opiekuje się bezdomnymi dziećmi, starcami umierającymi na ulicach, trędowatymi. Pomagają jej w tym założone przez nią Misjonarki Miłości."

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 74 -

W miejscowości Machowa, 16 km od Tarnowa, znajduje się grób z następującym napisem w języku niemieckim: "Otto Schimek ur. 5 maja 1922 roku, stracony w roku 1944 przez Wehrmacht, ponieważ odmówił strzelania do ludności polskiej". Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz niemiecki przed rozstrzelaniem napisał do matki list. Między innymi pisze w tym liście: "Nie płaczcie, idę szczęśliwy! Was wszystkich pozdrawiam jeszcze raz. Niech Bóg wkrótce obdarzy was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w rękach Boga. On moje sprawy należycie ułoży i wspaniale zakończy. Jestem w radosnym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, jak tylko moje biedne życic: duszy nie mogą mi przecież zabić".

Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz miał głęboko w pamięci słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle... Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 75 -

Dialog konwertyty z niewierzącym w Boga przyjacielem. - Przyjąłeś chrześcijaństwo. Wierzysz w Chrystusa?

- Tak. - Możesz więc o nim udzielić informacji? W jakim kraju się urodził? - Nie wiem. - Ile miał lat jak umarł?

- Nie wiem. - Jak dużo wygłosił kazań? - Tego też nie wiem. - Bardzo mało wiesz jak na kogoś, kto uważa się za nawróconego. - Masz zupełną rację. Wstydzę się, że tak mało o nim wiem. Ale jedno wiem na pewno: jeszcze przed trzema laty byłem pijakiem, miałem długi, moja rodzina się rozpadała, żona i dzieci każdego wieczoru drżeli ze strachu przed moim powrotem do domu. Po nawróceniu skończyłem z alkoholem. Nie mamy już długów. Jesteśmy na powrót szczęśliwą rodziną. Dzieci i żona czekają niecierpliwie na mój powrót z pracy każdego dnia. To wszystko uczynił dla mnie Chrystus. Tyle wiem o Nim.

Podobnie jak egzaminował swego przyjaciela, który przyjął wiarę w Chrystusa, ten niewierzący człowiek, tak samo egzaminuje Pan Jezus swoich uczniów w dzisiejszej Ewangelii, zadając im bardzo ważne pytania.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 76 -

Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam postać Rzymianina, dowódcy wojskowego, mieszkającego w Kafarnaum w Galilei. Jego wiara i pokora, mimo że był rzymskim żołnierzem i poganinem, były nadzwyczajne. To on powiedział do Chrystusa: "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój...". A Chrystus o nim: "Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu".

Wzorem, jak łączyć wojskowy styl życia z religią, może być Andrzej Małkowski, twórca Harcerstwa Polskiego, zmarły w katastrofie morskiej u brzegów Sycylii, w styczniu 1919 roku. Przeżył zaledwie 31 lat. Młodość spędził we Lwowie. Lektura książki Baden Powella "Skauting dla chłopców" zapaliła go do idei skautingu. W 1911 roku we Lwowie założył pierwsze drużyny skautowe, które otrzymały nazwę harcerstwa. Działał też w Zakopanem. W czasie I wojny światowej wyjechał do Stanów Zjednoczonych i Kanady i tam wśród Polonii organizował drużyny harcerskie.

Andrzej Małkowski, obok wdrażania młodzieży wartości ogólnoludzkich i patriotycznych, kładł wielki nacisk na wartości religijne. W jednym z artykułów, opublikowanym w "Skaucie" Lwów, 1 III 1913), pisał: "Obóz skautowy powinien być przykładem spełniania obowiązków religijnych. W niedzielę i święto cały patrol powinien wysłuchać Mszy św., codziennie zaś rano  wieczorem każdy skaut winien zmówić pacierz, tak jak go mówi w domu. Niektórzy u nas wstydzili się modlić. Skaut wstydzić się tego nie powinien, jak nie powinien wstydzić się spełniania jakiegokolwiek obowiązku ani zrobienia jakiejś rzeczy dobrej".

Cytat za: Kalendarium duszpasterskie, t. I, s. 28.

- 77 -

Nie ma dla człowieka większej tragedii, jak znać swoje powołanie życiowe, a nie móc go w pełni zrealizować. Taką tragedię przeżywa np. kobieta, która jest małżonką, a nie może być matką. Tragedia ta była udziałem naszej królowej Jadwigi (1374-1399). Budząca podziw i szacunek w całej Europie, kochana i czczona przez swój naród, przeżywa głębokie upokorzenie z powodu dzieci Jako kobieta i monarchini błaga Boga o dar dzieciny. Wreszcie otrzymuje tę łaskę. Na dworze królewskim i w całym kraju ogromna radość sprasza królów i książąt na przyszły chrzest. Wyprawia poselstwo do papieża Bonifacego IX o trzymanie dziecka do chrztu. Na Wawel napływają bogate dary dla szczęśliwej matki. Niestety, nadzieje wiązane z macierzyństwem Jadwigi były krótkotrwałe. W trzy dni bowiem po przyjściu na świat umiera córka Jadwigi, a ona sama w niecały miesiąc później. J. Stabińska tak odtwarza te dramatyczne chwile:

"Wydaje się, że jedna osoba nie dzieliła ogólnej radości - sama Jadwiga. Była wdzięczna Bogu za otrzymaną łaskę, ale to, że w roku 1399 nie wyjechała ani razu z Krakowa i że poród odbył się przedwcześnie dowodzi, że źle zniosła ciążę, a czując się niezdrową, myślała także często o możliwości bliskiego zgonu. (...) Na ogół jednak milcząca i dyskretna, nie tłumiła w niczym ogólnej radości, którą zamąciły dopiero w dniu 22 czerwca urodziny dziecka, dziewczynki, nie rokującej nadziei na długie życie.

Anatomiczne badanie kośćca Jadwigi wykazało pewną anomalię jej budowy: nadmierna wąskość miednicy, co wpłynęło ujemnie na przebieg porodu, a w konsekwencji - na śmierć matki i dziecka. Mała Elżbieta Bonifacja, dziedziczka trzech państw, otrzymała chrzest nieomal zaraz po swym przyjściu na świat z rąk biskupa Piotra Wysza, bez tej okazałości i pompy, jaką obiecywał sobie roztoczyć jej ojciec. Umarła trzy dni później, a choć ze względu na groźny stan zdrowia królowej starano się to przed nią zataić, Jadwiga odgadła prawdę. Jej organizm, który nie był w stanie wyjść obronną ręką z porodu, podminowany jeszcze wstrząsem psychicznym, nie rokował już nadziei przezwyciężenia kryzysu. Jadwiga umarła 17 lipca 1399 roku. Był to czwartek, południe.

Coś brutalnie bezlitosnego zaznaczyło się w tym epilogu długich błagań i krótkotrwałej euforii. Powszechny ból po odejściu umiłowanej pani oddają najwierniej świadectwa wobec tych zajść współczesne - nieomal co do godziny śmierci potrzebują też one komentarzy. Pierwsze z nich jej zgonu katedralny pozostawił charakterystykę królowej krótki  niedoścignionym pięknie:

"Zmarła dziś w południe Najjaśniejsza Pani Jadwiga, królowa Polski i dziedziczka Węgier, niestrudzona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła, sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót, pokorna i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka z rodu królewskiego nie widziano na całym obszarze świata".

Dwa dni po śmierci, 19 lipca, odbył się pogrzeb. Dobrowolnie uboga, bo wyzuta z wszelkich kosztowności na rzecz ukochanego królestwa, Jadwiga otrzymała do trumny insygnia monarsze z drzewa, tylko pozłacane. Lecz ubóstwo łączyło się z wielkim pietyzmem wobec zmarłej w najdrobniejszych nawet szczegółach. Amarantowy płaszcz z adamaszku o wschodniej ornamentacji, biały welon z tiulu przepasany złotym sznurem i w skórzane pantofelki o wytłaczanym wzorze stanowiły jej ostatnią toaletę. Szczątki sukni nie dochowały się do naszych czasów. Przy boku królowej, zgodnie z jej wolą, ułożono zwłoki dziecka. Do trumny wsunięto bullę Bonifacego IX z jego pieczęciami".

Jadwiga Stabińska OSB, Królowa Jadwiga, Kraków 1969, s. 122-123.

- 78 -

Najbardziej popularną formą modlitwy i ofiary jest pielgrzymka na Jasną Górę. Tysiące ludzi z pieśnią religijną na ustach, z różańcami w ręku wyruszało i wyrusza co roku z Warszawy i Torunia, z Lublina i Wrocławia, ze Szczecina i Gdańska w kierunku Częstochowy. Idą młodzi i starzy Robotnicy stoczni Wybrzeża i profesorowie uniwersytetów.

Po co tam idziemy? Po co ten trud, ofiara?

Idziemy do Czarnej Madonny, aby zrzucić przed Jej Synem balast grzechów, jarzmo niewoli, złych przyzwyczajeń czy nałogów. Idziemy do swojej Matki, aby Jej powiedzieć, że mimo, iż "czasami było źle" to Ją nadal kochamy Idziemy do swojej Matki jak biedne, skrzywdzone dzieci, aby Jej powiedzieć, co nas najbardziej boli, z czym mamy największe trudności.

Ale przychodzimy do Niej jeszcze po coś więcej. Przychodzimy do Maryi i Jej Syna, aby od Niej i od Chrystusa uczyć się jak żyć. Przychodzimy do Niej i do Jej Syna, aby uczyć się pełni człowieczeństwa.

O. Edmund KOWALSKI CSsR KRÓLOWO POLSKI - MÓDL SIĘ ZA NAMI! Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C - Kraków 1995

- 79 -

Zdarza się nieraz, że człowiek o coś bardzo się modli, a Bóg nie wysłuchuje tej modlitwy. Niektórzy ludzie wtedy obrażają się na Boga i tracą w Niego ufność. Jednak modlitwa nigdy nie idzie na marne. Jeśli nie spełnia się to, o co prosimy, to przecież Bóg wie najlepiej, co człowiekowi potrzeba i spełnia to, co On uzna za słuszne. Bóg bardzo kocha człowieka i wszystko obmyślił najmądrzej dla człowieka i chce zawsze prowadzić nas drogą dobra. Jeśli nieraz trzeba przejść przez pewne trudności w życiu, to dla naszego dobra, którego może my w tej chwili nie rozumiemy. Bóg nieraz daje nam większe dobro od tego, o które prosimy.

Skandynawski pisarz, Peer Lagerkwist, napisał powieść o Barabaszu, który stanął przed sądem Piłata razem z Jezusem i który wtedy został ułaskawiony. Autor pisze, że żona tegoż Barabasza dotknięta była przykrym kalectwem: miała tak zwaną zajęczą wargę. Jak to się mówi: mała rzecz a wielki wstyd. Doznała z tego powodu wiele ludzkich złośliwości, przykrości. Bardzo z tego powodu cierpiała i aż się jej żyć nie chciało. Pewnego razu na swojej drodze życiowej spotkała Pana Jezusa. Klęka obok drogi, żeby poprosić o cud. Widzi przecież, jakich cudów Pan Jezus dokonuje: ślepym przywraca wzrok, głuchym słuch, trędowatych oczyszcza, umarłych wskrzesza, więc cóż dla Niego znaczy taka drobnostka? Ale w ostatniej chwili robi się jej czegoś wstyd. Tyle cierpienia, tyle nieszczęść wokół niej, tyle ważnych spraw ludzie składają Chrystusowi do stóp, a ona z takim głupstwem, z tą swoją zajęczą wargą... A już Pan Jezus jest koło niej i zwraca się do niej z zapytaniem: "Czego chcesz, żebym cię uzdrowił"? A ona zawstydzona, nawet oczu nie śmie podnieść na Pana Jezusa, tylko odpowiada: "Nie Panie. Chcę, żebyś tylko przeszedł obok mnie". I Pan Jezus przechodzi obok niej i nie uzdrawia jej. A jednak ta kobieta podnosi się z kolan z nową otuchą i z nowymi siłami do dalszego znoszenia swego kalectwa. Bo co się stało? Chrystus przeszedł obok niej ze swoją pociechą, ze swoim błogosławieństwem. To jej wystarczyło, to jej sprawiło więcej radości niż owa zajęcza warga przysparzała smutku.

Rzeczywiście, Pan Jezus przechodzi obok nas ze swoją mocą, ze swoim pokojem, ze swoim miłosierdziem. Nie zawsze sprawia cud, ale zawsze darzy nas siłą do przezwyciężenia trudności życiowych, zawsze wnosi w serca człowieka radość i pokój. On przecież przyszedł, aby ludzi wyzwolić z lęku i dlatego mówi do nas dzisiaj: Nie bójcie się, jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata!

Ks. Czesław Grzelak - JA JESTEM, NIE BÓJCIE SIĘ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(131) 1993

- 80 - 

24 kwietnia 1994r. Ojciec św. Jan Paweł II ogłosił jako błogosławioną Giannę Berettę Molla. Urodziła się 4. października 1992 roku w Magencie w rodzinie wielodzietnej. Po ukończeniu liceum studiowała medycynę i chirurgię w Pawii. Doktoryzowała się w 1949 roku na uniwersytecie w Mediolanie. W 1955 poślubiła inżyniera Piotra Molla. W tym samym roku dziewczętom z "Wieczernika" (wspólnota religijna zrzeszająca młodzież katolicką) mówiła: "Do czego mamy dążyć? Mamy być bogate w łaskę Boga. Kogo mamy o to prosić: Jezusa. Jak? Przez modlitwę."

Mąż błogosławionej Gianny wyznaje: „Co rano widziałem tę kobietę w kościele, gdzie odprawiała medytację i uczestniczyła we Mszy św. Codziennie odmawiała różaniec". Ona sama w swoim dzienniczku zapisała: "Istotny warunek, by jakaś działalność była owocna, to trwanie na modlitwie.

Swoją pracę zawodową pojmowała jako służbę: "Wszyscy w świecie - pisała w 1953 roku - służymy w jakiś sposób ludziom. Lekarze służą człowiekowi bezpośrednio. Przedmiotem naszej wiedzy i pracy jest osoba... Nasza misja nie kończy się, gdy lekarstwa już nie skutkują. Trzeba jeszcze zanieść Bogu duszę... Nasza misja jest kapłańska: jak kapłan może dotykać Jezusa, tak my lekarze dotykamy Jezusa w ciele naszych biednych chorych."

Piotr i Gianna Molla mieli troje dzieci. W 1961 roku Gianna znalazła się w stanie błogosławionym po raz czwarty. Dowiedziała się podczas badań, że na macicy ma raka. Piętnaście dni przed porodem wiedziała, że będzie cesarskie cięcie. Powiedziała do swego męża: "Piotrze, wybieraj dziecko". Zmarła 28 kwietnia 1962 roku.

Oto przykład służby człowiekowi i społeczeństwu!

O. Stanisław Wódz OMI - SŁUŻYĆ CZŁOWIEKOWI I SPOŁECZEŃSTWU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 81 -

Adam Mickiewicz w balladzie "Powrót taty" opowiada o skuteczności modlitwy dziecięcej w intencji ojca. Otóż ojciec rodziny nie wracał długo do domu z wyprawy kupieckiej. Zaniepokojona matka wysłała dzieci na kraniec wioski, aby przy przydrożnej figurze modliły się o szczęśliwy powrót taty do domu. Dzieci szczerze i głośno wypowiadały swoje modlitwy wierząc głęboko, że zostaną wysłuchane. Głośna modlitwę dzieci słyszał szef bandy zbójeckiej, która przewidując przejazd kupca zaczaiła się, aby go obrabować. Wzruszył się bardzo dziecięcą modlitwą i wspomniał, że i on ma swój dom, żonę, małego synka...

Wkrótce nadjeżdża kupiec, ojciec modlących się dzieci. Banda zbójców napada na niego chcąc zrabować wszystko. Wtedy wybiega ich wódz i powstrzymuje pozostałych, a do kupca mówi: "Pierwszy bym pałkę strzaskał na twej głowie, gdyby nie dziatek pacierze". Szczera modlitwa dzieci uchroniła ojca i cały jego dobytek. To było piękne apostolstwo dzieci modlitwą! Pomoc niesiona przez modlitwę okazała się bardzo skuteczna.

Ks. Czesław Grelak - APOSTOLSTWO CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 82 -

- Pewna chora staruszka opowiadała ze łzami w oczach o dzieciach z Krucjaty Eucharystycznej, które z okazji świąt odwiedziły ją, opowiedziały o swoich rodzinach, o szkole, o koleżankach i przyniosły kartkę z życzeniami. Kartka była wycięta w kształcie serca. Chora położyła tę kartkę na stoliku obok choinki i wszystkim opowiadała o radości, jaką sprawiły jej dzieci.

- Dziewczynki z Oazy odwiedzają dwa razy w tygodniu niewidomego człowieka i czytają mu prasę, Pismo św. i inne książki.

- Dziewczynki z grupy charytatywnej przy parafii również odwiedzają chorych, starych, samotnych. Robią zakupy, sprzątają, przygotowują posiłek. Apostołują wśród chorych.

Ks. Czesław Grelak - APOSTOLSTWO CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 83 -

W Armenii istniała legenda, według której w XIII wieku kraj ten znalazł się w niebezpieczeństwie. Książę tatarsko-mongolski Kasamus podbił okoliczne plemiona i zbliżał się do Armenii. Dowiedziawszy się jednak o sławnej z piękności córce króla Armenii, wysłał posłów z propozycją oddania mu pięknej córki za żonę i zawarcia przyjaźni. Armenia i jej królewska rodzina była katolicka. Córka królewska, by ratować swą ojczyznę przed gniewem potężnego Mongoła, uczyniła z siebie ofiarę i zgodziła się zostać żoną chana, ale pod warunkiem, że uszanuje jej wiarę i ewentualne potomstwo pozwoli ochrzcić i po katolicku wychować. Kasamus warunek przyjął i piękna armeńska księżniczka została żoną tatarskiego chana. Legenda głosi dalej, że pierwsze dziecko, syn narodzony z tego małżeństwa, urodził się tak potwornie brzydki, że zawiedziony ojciec kazał go utopić. Zrozpaczona matka ochrzciła jednak przedtem dziecko. I oto stało się coś bardzo dziwnego. Dziecko z chwilą przyjęcia chrztu św. tak dziwnie wypiękniało, że chan zostawił je przy życiu...

Tyle legenda, ale kryje ona w sobie wielką treść, którą tchnął w nią katolicki duch Armenii. Zawiera prawdę, że był w naszym życiu dzień, w którym kapłan, zastępca Boży, obleczony wszechmocą Zbawiciela, wypowiedział nad nami te zdumiewające słowa, w pełni prawdziwe i jak najbardziej skuteczne: "Wyjdź z niego, duchu nieczysty, i daj miejsce Duchowi Świętemu". A mocą słów obrzędu chrzcielnego: "Ja ciebie chrzczę", dokonała się przemiana nieprawdopodobna: szatan stracił władzę nad nami, a Duch Święty i cała Trójca Święta weszła tryumfalnie do naszej dziecięcej duszy.

To nie przesada że dzień chrztu św. to największy dzień w naszym życiu!

Ks. Marian Gosa COr - WIGILIA PASCHALNA W WIELKĄ NOC BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 84 -

Kiedy rozpoczyna się ta niesamowita przygoda przyjaźni z Bogiem?

Jeden z moich znajomych księży chodząc po kolędzie został przyjęty bardzo miło przez rodzinę, której członków jeszcze nigdy nie widział na Mszy św. w kościele. Małżeństwo z dwójką dorosłych dzieci. Po dłuższej rozmowie, prawie już wychodząc stwierdził: Chyba Państwo są ochrzczeni. Oczywiście - padła odpowiedź. Więc należycie do Boga - kontynuował ksiądz. Chrzest święty coś rozpoczął, związał was z Nim. Macie w sobie dzięki temu sakramentowi wielkie możliwości rozwinięcia więzi z Bogiem. Dlatego zapraszam was: przyjdźcie może kiedyś na Mszę św. Tak zakończyła się kolęda.

Właśnie ten moment, gdy kapłan polał głowę wodą i wypowiedział słowa: "Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" - zapoczątkował naszą przyjaźń z Trójjedynym Bogiem. Przyjaźń ta ma szansę stać się wieczną. Niebo bowiem jest dla każdego z nas. Obraz, który "malujemy", przedstawiający Boga i ludzi, winien także dać odpowiedź na pytanie: jak postępować na swej drodze życia, by kiedyś znaleźć się w niebie?

Ks. Eugeniusz Guździoł - OBJAWIENIE BOGA JAKO TRÓJCY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 85 -

Pisarz święty chce przypomnieć ludziom, że zależność od Boga nie jest niewolą, że w Bogu przed człowiekiem otwierają się wspaniałe perspektywy, bo Bóg jest glebą i ziemią rodzinną człowieka. Te perspektywy ukazuje Ewangelia słowami Chrystusa: "Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba... Chlebem, który Ja dam, jest Ciało moje za życie świata... Kto spożywa moje Ciało i pije Moją krew ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę..."

- Trwa we Mnie... - Będzie żył przeze Mnie... - Będzie żył na wieki... Chrystus pokazuje, jak zaspokoić głód nieśmiertelności, jakie są skutki przyjęcia Jego słowa i Jego Ciała i Krwi. To nie jest niewola, ale otwarcie drogi do celu i ostatecznego sensu. Tę prawdę tak opisuje ks. Henel: "Chleb życia dajesz wszystkim, siebie samego otwierasz dla tych, którzy drżą w niepokoju. Twój pokój syci nas... Twoja mądrość pozwala się wziąć... Twoja miłość pozostała w przebaczeniu, które czeka..."

Ks. Ireneusz Folcik - DAR Z WOLNOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 86 -

Z pewnością wiele radości sprawimy Jezusowi i Jego Matce, Maryi, jeśli będziemy postępować, jak bohaterka dzisiejszego opowiadania.

Marysia miała ochotę iść pobawić się z Ewą na podwórko. Zbiegła po schodach i zadzwoniła do drzwi koleżanki. Drzwi otworzyła starsza pani, której Marysia nie znała.

- Czego chciałaś, dziecinko? - spytała nieznajoma.

- Przyszłam po Ewę - wykrztusiła Marysia i zobaczyła, że za plecami starszej pani jest zupełnie nieznane mieszkanie.

- Tutaj nie mieszka żadna Ewa - odrzekła kobieta uśmiechając się do dziewczynki.

- Chyba pomyliłam piętra - powiedziała Marysia i spojrzała na numer mieszkania. To 39, a Ewa mieszkała pod numerem 29. - Bardzo panią przepraszam! - dodała zawstydzona.

- Nic nie szkodzi - powiedziała nieznajoma. - W nowych blokach wszystkie korytarze są tak do siebie podobne, że można nie trafić nawet do własnego mieszkania. Ale Bóg mi ciebie zesłał! Właśnie nie miałam kogo poprosić, żeby mi kupił bułkę i mleko - ciągnęła dalej, uśmiechając się do Marysi.

- Czy mogłabyś mi zrobić tę przysługę?

- Nie ma sprawy... to znaczy tak, bardzo chętnie! - powiedziała Marysia, której przypomniało się, że jej babcia nie lubi, kiedy mówi się "Nie ma sprawy”.

Marysia wzięła siatkę i pieniądze i pobiegła do najbliższego sklepu. Ewa bawiła się na podwórku. Marysia zawołała ją i za chwilę obie dziewczynki, zdyszane przybiegły ze sklepu i zadzwoniły do drzwi starszej pani. Dziękuję, moje kochane, dziękuję. Wejdźcie do środka - zapraszała staruszka. - Poczęstuję was cukierkami.

Dziewczynki weszły do mieszkania, a nieznajoma poczęstowała je czekoladą zjadły jej bardzo dużo, chociaż wiedziały, że to nie wypada. Jednak ta pani była dla nich taka miła. Opowiedziały jej o szkole. Starsza pani słuchała wszystkiego z wielkim zainteresowaniem. Potem dziewczynki pożegnały się i wyszły.

W domu Marysia opowiedziała mamie o całym zdarzeniu. Mama zapytała: Czy starsza pani jest chora?

Marysia nie umiała odpowiedzieć. Wiedziała tylko, że staruszka z jakiegoś powodu nie mogła iść do sklepu, ale potem siedziała z nimi i rozmawiała. Wstąpię tam wracając ze sklepu - powiedziała mama.

Po powrocie mamy okazało się, że starsza pani to pani Stanisława chorująca na reumatyzm, który w tym dniu bardzo jej dokuczał. Mieszka zupełnie sama ponieważ syn wyjechał z rodziną na trzy lata za granicę. Czasem przychodzi do niej kuzynka pomóc w gospodarstwie.

Marysia słuchała z zaciekawieniem wszystkiego, co opowiadała mama, i postanowiła jeszcze raz odwiedzić panią Stanisławę.

Nie musiała nawet prosić o pozwolenie, bo mama powiedziała jej: Jutro po lekcjach zajrzyj tam i spytaj, czy nie trzeba czegoś załatwić. Następnego dnia Marysia kupiła znowu bułkę i mleko, a nawet ziemniaki i jarzyny na obiad. Weszła też chętnie na pogawędkę. Opowiedziała pani Stanisławie o lekcjach, koleżankach, o szkole. /Na podstawie: „Mały Gość Niedzielny”, 1986, nr 9, s. 15/

Nie tylko moja mama, tatuś i rodzeństwo stanowią rodzinę. Do tej wielkiej rodziny, nazywanej Kościołem, należą także moi dalsi krewni, a także sąsiedzi oraz ludzie nieznajomi. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, dziećmi jednego Ojca, który nas bardzo kocha. Mamy jedną dobrą Matkę-Maryję.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 56-58

- 87 -

Niech więc do prawdziwie chrześcijańskiej postawy członka Kościoła prowadzi nas po swoich stronach poeta:

"Nogi ci włosem obetrze - k t o? - strumień!

Kto ci obetrze pot z bladego czoła?

Jeśli nie P r a w d a, Weronika sumień,

Stojąca z chustą swą w progach Kościoła?!

Sakrament, poznasz, że jest jeden stały

I samą wzgardą pogardzisz na świecie. (...)

Bądź: niemowlęciem, mężczyzną, kobietą

Ale przede wszystkim bądź: Bożym Człowiekiem".

                                 (C. K. Norwid, Człowiek)

Ks. Jan Wnęk - CZY NAPRAWDĘ ZAMIESZKA BÓG NA ZIEMI? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 88 -

Iwan Mojsiejew był żołnierzem Armii Czerwonej. Według oficjalnych meldunków utonął w 1972 roku. Starano się wszelkimi sposobami nie dopuścić, by rodzice zobaczyli przed pogrzebem swego zabitego syna. Jednakże rodzice nie dali za wygraną, trumna została otwarta. Stało się jasne, że nie utonął, ale zmarł w wyniku zadanych mu ciosów i okrutnych tortur. Co się wydarzyło? - Szczególnie dużo światła na całą sprawę rzucają ostatnie listy Iwana do rodziców.

- Dnia 14 lipca 1972 roku pisze on: Głoszenie Dobrej Nowiny przez waszego syna zostanie wkrótce przerwane. Zakazali mi rozmawiać o Jezusie Chrystusie.

- Innym razem informuje: Przez pięć dni nie dawali mi nic do jedzenia. Poczym spytali: No i jak tam, zmieniłeś swoje poglądy?

- W ostatnim jeszcze liście napisanym przed śmiercią czytamy: Przede mną jest chrześcijańska walka, a ja walczę w niej na rozkaz Chrystusa. Muszę pokazać, jaki jest człowiek wierzący i jak winien żyć. Dokąd mnie ta droga doprowadzi, tego nie wiem (Pierre Lefevre, Jak zmienić swe życie, Poznań 1994, s. 61 )

Męstwo w głoszeniu swojej wiary doprowadziło tego młodego człowieka do męczeńskiej śmierci. - W rozumieniu chrześcijańskim męstwo to nadprzyrodzona zdolność, dzięki której podejmujemy się wielkich rzeczy dla Boga, mimo grożących nieraz niebezpieczeństw, a nawet śmierci. Męstwo to szczególna moc wewnętrzna, której źródłem jest Duch Święty. Człowiek prawdziwie mężny to taki, który jest gotowy poświęcić wszystko, nawet swoje własne życie i zdrowie dla Chrystusa.

Ks. Bolesław Domagała - DUCH ŚWIĘTY ŹRÓDŁEM MĘSTWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 89 -

Z pewnością w czasach współczesnych otrzymałby - jak Matka Teresa pokojową nagrodę Nobla! Był człowiekiem wolnym, w szarym habicie franciszkańskiego tercjarza. Po ludzku sądząc, mógł zrobić wielką karierę. Pomógłby mu w tym wielki talent malarski rozwijany studiami. Współcześni mu nazwą go "najwspanialszym człowiekiem pokolenia" (A. Nowaczyński) i "ucieleśnieniem wszystkich cnót chrześcijańskich i najbardziej płomiennego patriotyzmu" (H. Modrzejewska). Będzie natchnieniem dla poetów okresu międzywojennego i postacią sceniczną wielu sztuk teatralnych. Jedna z nich, pisana piórem młodego kapłana archidiecezji krakowskiej, Karola Wojtyły, przyszłego Jana Pawła II - doczeka się również wejścia na ekrany.

Trudno nie dojrzeć w życiu przyszłego świętego brata Alberta Chmielowskiego analogii do życia starotestamentalnego proroka Elizeusza. Zanim stanie się następcą proroka Eliasza, stanie się dobrowolnie jego sługa. Taką samą postawę służby - daru miłości, ukaże nasz rodak, wielki jałmużnik w tercjarskim habicie. Swój radykalizm ewangelicznego opuszczenia tzw. "kariery" i rodziny wyrazi najlepiej w bezkompromisowym stwierdzeniu: "Jeżeli by Cię zawołano do biedaka, idź natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa... dla Chrystusa".

Ks. Bogdan Walczykiewicz SDB - DUCH WEWNĘTRZNEJ WOLNOŚCI I POKOJU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 90 -

Módlmy się razem ze św. Franciszkiem z Asyżu słowami:

"Uczyń mnie, Panie, narzędziem Twego pokoju. Gdzie panuje nienawiść, daj mi wlewać miłość; Gdzie krzywda - przebaczenie;

Gdzie nęka zwątpienie, pozwól wnosić wiarę; Tam, gdzie mrok zalega, daj mi światło niecić; Gdzie smutek - wesele.

O Boski Mistrzu spraw,

Bym nie szukał pocieszenia, lecz niósł pocieszenie; Nie żądał zrozumienia, lecz miał zrozumienie;

Nie pragnął miłości, lecz miłością darzył,

Gdyż udzielając drugim, sami się wzbogacamy; Przebaczając drugim, nam jest odpuszczone;

A umierając sobie, budzimy się do życia wiecznego".

Ks. Stefan Szary CR - WIARA WEZWANIEM DO DOSKONAŁOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 91 -

Każdy z was z całą pewnością wie doskonale, co to jest szpital. Myślę, że nawet najmłodsze dzieci potrafią coś na ten temat powiedzieć. (rozmowa z dziećmi) Tak, to jest miejsce, do którego trafiają ludzie chorzy, aby odzyskać zdrowie. Ale tak naprawdę, czym jest szpital wiedzą tylko ci, którzy już tam się kiedyś znaleźli. Bardzo ważną rzeczą jest wtedy to, żeby mieć ludzi, którzy pamiętają o chorym, odwiedzają go, przynoszą nieraz jakiś drobiazg na znak pamięci. Wtedy każda taka wizyta staje się dla chorego człowieka wielką pociechą. Kiedy Marcin złamał nogę i musiał przez kilka tygodni leżeć w szpitalu, unieruchomiony na specjalnym wyciągu, jego koleżanki i koledzy z klasy prawie w każdej możliwej chwili przesyłali mu jakiś znak pamięci. Kiedy nie mogli wejść do środka, posyłali listy, widokówki, drobne paczki. Marcin wiedział, że ma wielu przyjaciół i łatwiej mu było z taką myślą w szpitalu leżeć. Ale nieraz nie mają chorzy takich pociech. I wówczas dobrze, jeśli nawet nieznajomi okażą im trochę serca. Znam pewnego studenta, który pięknie gra na gitarze i śpiewa. Otóż ten chłopak chodzi co tydzień do jednego ze szpitali w swoim mieście, żeby chorym pograć i pośpiewać. Zwłaszcza tym, których nikt nie odwiedza. Jego działanie jest wielką pociechą dla tych samotnych ludzi.

Ks. Bogdan Molenda - DUCH ŚWIĘTY-POCIESZYCIEL BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(141) 1998

- 92 -

Opowiem wam o pewnej dziewczynce, która jeszcze do niedawna nie cieszyła się z Bożego Narodzenia, ale te święta na pewno przeżyje radośnie. Poznałem ją latem, kiedy pojechałem na rekolekcje oazowe na Białoruś. Na rekolekcjach wśród dzieci, które wierzyły w Boga i znały już Jezusa, znalazła się dziewczynka z czwartej klasy, Olga, która przyjechała na te rekolekcje ze swoją ciocią. Jej ciocia zajmowała się kuchnią rekolekcyjną i gotowała dobre obiady dla wszystkich dzieci, a Olgę zabrała dlatego, że wiedziała, iż jej rodzice nie chodzą do kościoła i jeszcze Olgi nie ochrzcili. Pomyślała, że może wśród dzieci wierzących i Olga spotka Jezusa. Kiedy zaczęliśmy się modlić, Olga przyznała się, że nigdy tego nie robiła, ale chcę się tego nauczyć. Koleżanki uczyły ją znaku krzyża świętego, później kolejnych modlitw. Siostry zakonne nauczyły ją prawd wiary i pięknych pieśni, a ja jako ksiądz starałem się też z nią dużo rozmawiać.

Wyobraźcie sobie, że po czternastu dniach rekolekcji Olga zachwyciła się Jezusem. Postanowiła przygotować się na lekcjach religii, na które wcześniej nie uczęszczała, do przyjęcia sakramentu chrztu świętego. Postanowiła, że poprosi rodziców, by jej w tym pomogli. I tak się zaczęło "Boże Narodzenie" w Oldze - dziewczynce z Białorusi. Kiedy byłem tam jesienią na dniu wspólnoty oazowej, Olgę przywiózł tatuś - oficer wojska białoruskiego. Przyjechał w pięknym mundurze, a w jego samochodzie zobaczyłem różaniec, który ofiarowała mu Olga. Pomyślałem wtedy, że Jezus rodzi się już nie tylko w sercu Olgi, ale również jej rodziców. Wiem, że te święta jej rodzina przeżywać będzie z Jezusem, że prawdziwą radością będzie Jego narodzenie w ich domu.

Ks. Bogdan Molenda - ŚWIADKOWIE - POŚREDNICY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 93 -

"Jurand słuchał opowiadania... Gdy Hlawa zaczął mówić o niedoli Danusi, wówczas w pustych jamach oczu zebrały mu się dwie wielkie łzy i spłynęły mu po policzkach. Ze wszystkich ziemskich uczuć pozostało mu jeszcze jedno tylko: miłość do dziecka.... On modlił się długo i znów łzy kapały mu na biała brodę.... Na koniec stary Tolima, prawa Jurandowa przez całe życie ręka, towarzysz we wszystkich bitwach i główny stróż Spychowa, rzekł: Stoi przed wami, panie, ten piekielnik, ten wilkołak krzyżacki, który katował was i dzieci wasze; dajcie znak, co mam z nim uczynić i jako go pokarać? Na te słowa przez oblicze Juranda przebiegły nagle promienie - i skinął, aby mu przywiedziono tuż więźnia. Dwaj pachołkowie chwycili go w mgnieniu oka za barki i przywiedli przed starca, a ów wyciągnął rękę, przesunął naprzód dłoń po twarzy Zygfryda, jakby chciał sobie przypomnieć lub wyrazić w pamięć po raz ostatni jego rysy, następnie opuścił ja na piersi Krzyżaka, zmacał skrzyżowane na nich ramiona, dotknął powrozów - i przymknąwszy znów oczy przechylił głowę. Obecni mniemali, że się namyślał. Ale cokolwiek bądź czynił, nie trwało to długo, gdyż po chwili ocknął się - i skierował dłoń w stronę bochenka chleba, w którym utkwiona była złowroga mizerykordia. Wówczas Jagienka, Czech, nawet stary Tolima i wszyscy pachołkowie zatrzymali dech w piersiach. Kara była stokroć zasłużona, pomsta słuszna, jednakże na myśl, że ów na wpół żywy starzec będzie rzezał omackiem skrępowanego jeńca, wzdrygnęły się w nich serca. Ale on ująwszy w połowie nóż wyciągnął wskazujący palec do końca ostrza, tak aby mógł wiedzieć, czego dotyka, i począł przecinać sznury na ramionach Krzyżaka. Zdumienie ogarnęło wszystkich, zrozumieli bowiem jego chęć - i oczom nie chcieli wierzyć. Tego jednak było im zanadto. Hlawa jął pierwszy szemrać, za nim Tolima, za tymi pachołkowie. Tylko ksiądz Kaleb począł pytać przerywanym przez niepohamowany płacz głosem: - Bracie Jurandzie, czego chcecie? Czy chcecie darować jeńca wolnością? - Tak! - odpowiedział skinieniem głowy Jurand. - Chcecie, by odszedł bez pomsty i kary? - Tak! Pomruk gniewu i oburzenia zwiększy się jeszcze, ale ksiądz Kaleb nie chcąc, by zmarniał tak niesłychany uczynek miłosierdzia, zwrócił się ku szemrzącym i zawołał: - Kto się świętemu śmie sprzeciwić? Na kolana! I klęknąwszy sam, począł mówić: - Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje... I odmówił "Ojcze nasz" do końca. Przy słowach: "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom'; oczy jego zwróciły się mimo woli na Juranda, którego oblicze zajaśniało istotnie jakimś nadziemskim światłem. A widok ów w połączeniu ze słowami modlitwy skruszył serca wszystkich obecnych, gdyż stary Tolima o zatwardziałej w ustawicznych bitwach duszy, przeżegnawszy się krzyżem świętym, objął następnie Jurandowe kolano i rzekł: - Panie, jeśli wasza wola ma się spełnić, to trzeba jeńca do granicy odprowadzić. - Tak! - skinął Jurand. (Henryk Sienkiewicz, "Krzyżacy", rozdział XXV) Naprawdę, przepiękna scena, która zawsze wyciska u mnie łzy niesamowitego wzruszenia, ilekroć ją oglądam czy czytam! Bo po ludzku sądząc, człowiek ten doznał krzywdy, której nie da się naprawić. Oprawcy udusili mu żonę, spalili dwór, wykradli jedyne dziecko, ukochaną córkę Danusię, zwabiając go podstępnie do Szczytna. Godzinami każą stać u bram zamku w worze pokutnym i oczekiwać "miłosierdzia krzyżackiego". Wpuszczony, ale wyprowadzony z równowagi, rzuca się na oprawców chcąc ratować dziecko. W końcu związany ulega ich przemocy. Zostaje oślepiony, wyrwano mu język i odcięto prawą rękę i w takim stanie wypuszczono do domu. Gdy jest już w domu, przynoszą mu jego nieżyjące już dziecko, ale przyprowadzają też i zbrodniarza. Wszyscy zebrani czekają na zemstę, podają Jurandowi rozpalony miecz, aby sprawiedliwości stało się zadość, a Jurand tym mieczem przecina mu powrozy i puszcza go wolno.

Wspaniały przykład przebaczenia! Sponiewierany człowiek - Jurand ze Spychowa, po doznanych bestialskich krzywdach, rozcina więzy swemu wrogowi. Właśnie tego domaga się Chrystus, żeby serce człowieka było podobne do Jego serca: miłosierne i zawsze gotowe do miłości i przebaczenia.

Ks. Bolesław Domagała - PIERWSZY MĘCZENNIK KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 94 -

Wielu z was z wielkim biciem serca czekało na pierwszą gwiazdkę, która rozbłyśnie na nieboskłonie dając tym samym pozwolenie na przeżycie wspólnej wigilijnej wieczerzy w gronie najbliższej rodziny. Były życzenia, prezenty i wspólny śpiew kolęd. Jakże to wspaniała, prawdziwie ludzka chwila, podczas której wszyscy podają sobie ręce i do siebie życzliwie się uśmiechają!

Tak również było w rodzinie Piotrka. Jak większość dzieci, on również czekał na Boże Narodzenie. Pamiętał jednak ostatnią lekcję religii przed świętami, na której ksiądz biorąc do ręki wigilijny opłatek powiedział: "Drogie dzieci, zanim złożymy sobie życzenia świąteczne i połamiemy się opłatkiem musimy najpierw siebie nawzajem przeprosić". - Dla Piotrka było to trudne. Przeprosić Jarka za to, że go uderzył na jednej z przerw międzylekcyjnych? Ale jak to zrobić? Cała klasa wiedziała, że się gniewają. Poczuł na sobie spojrzenie swoich kolegów i koleżanek. Wiedział, że nikt mu nie pomoże. Wziął do ręki opłatek i podszedł do Jarka, podał mu rękę i najpierw go przeprosił a potem złożyli sobie życzenia. Uczynił to dlatego, że bardzo chciał, aby Boże Narodzenie miało miejsce w jego sercu. I tak się stało. Tego dnia jego serce stało się małą betlejemską szopką.

Ks. Krzysztof Maj - PIERWSZY MĘCZENNIK KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 95 -

Jezus przez swoje wcielenie wziął na siebie nasze słabości. Jestem pewien, że On mnie rozumie. On bardzo dobrze rozumie ciebie! I tylko On może pomóc tobie i mnie... Pozwól Mu na to. Nie bój się Jezusa. Nie bój się, że coś stracisz. Jezus chce być Królem naszego istnienia i pragnie, abyśmy mieli życie w obfitości, by niczego nam nie brakowało (por. J 10, 10).

Są ludzie, którzy noszą krzyżyk na piersi, albo wieszają w domu obraz z podobizną Jezusa, ale to jest coś zewnętrznego, to jest element dekoracyjny... Chrześcijaninem nie jest ten, kto powiesił obraz Jezusa na ścianie domu. Chrześcijanin to nie jest także ten, kto nosi krzyżyk. Chrześcijanin to ten, kto przyjął Jezusa do swojego domu, kto pozwala królować Jezusowi w swoim życiu. Chrześcijanin to ten, kto jest obrazem Jezusa w pracy, na ulicy, a także w swoim domu. Jezu, Ty zamieszkałeś pośród nas. Ty jesteś darem Boga Ojca dla nas. Chcę, abyś królował od dzisiaj w moim życiu. Proszę Cię, abyś wszedł do mojego domu. Wierzę, że tylko w Twoim imieniu jest nasze zbawienie.

Ks. Lesław Juszczyszyn CM - BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 96 -

Patrzę na ulice naszych miast i na wioski, na życie ludzi w domach i zakładach pracy, przyglądam się ludziom w pociągach i w tramwajach i stwierdzam z przerażeniem, że wszyscy ludzie u nas niczym się nie różnią między sobą. - Dlaczego "z przerażeniem?" - Bo wśród tych ludzi są przecież chrześcijanie, są katolicy, są wierzący w Chrystusa. A więc świadkowie! Oni winni myśleć i mówić, reagować i oceniać, pracować i wypoczywać inaczej. Czy jako wierzący, świadkowie, a do nich się postanawiamy na nowo dołączyć - uczynimy znak krzyża przed kościołem, przed i po podróży oraz przed i po posiłku? Czy będąc ojcem, matką pobłogosławicie dziecko przed odjazdem czy ważnym wydarzeniem? Ale nie chodzi tylko o takie formalne czynności. Chrześcijanin zmartwychwstały z Mistrzem daje świadectwo poprzez wszystko, co robi i czego doświadcza. Tramwajarz inaczej jeździ, lekarz inaczej leczy, robotnik inaczej pracuje, nauczyciel inaczej uczy, ekspedientka inaczej sprzedaje, rolnik inaczej gospodarzy. Inaczej, ponieważ "dążą do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi".

Era Zmartwychwstałego i żyjącego Jezusa jest dla każdego z nas czasem uczenia się, jak być chrześcijaninem, jak być "człowiekiem Chrystusa" "człowiekiem paschalnym". Pisał o tym poeta wspominając jednego z kapłanów, żyjącego Misterium Zmartwychwstania:

"Twój trud nie może być daremny ! Kiedy znasz już na wskroś wartość życia pomagaj także i nam czasu istnienia i służenia ludziom tej ziemi nie trwonić!

Śmierć twoja to wielkie wezwanie, by żyć ofiarnie, ubogo, paschalnie."

(W. Hryniewicz OMI po śmierci moderatora Ruchu Światło-Życie, ks. Wojciecha Danielskiego)

Ks. Teodor Suchoń - ZMARTWYCHWSTAĆ ZE ZMARTWYCHWSTAŁYM! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 97 -

Gdy dziecko zadaje pytanie, to chce nie tylko uzyskać odpowiedź, ale i jej uzasadnienie: Dlaczego muszę tak wcześnie chodzić spać? Dlaczego wolno mi przechodzić przez jezdnię tylko na zielonym świetle? Dlaczego babcia już nie może chodzić? My, dorośli, uśmiechamy się przy tym, nie uświadamiając sobie, że to zadawanie pytań nigdy się nie kończy; zmieniają się jedynie zakresy tematyczne. Stawianie pytań i szukanie na nie odpowiedzi towarzyszy nam przez całe życie: Jaki mam wybrać zawód? Czy możliwe jest wytrwanie przy jednym człowieku przez całe życie? Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? Co ja mam z tego życia prócz ciężkiej pracy i ciągłych kłopotów z dziećmi?

Po co żyjemy?

Jedno pytanie szczególnie nie daje nam spokoju: Po co żyjemy? Dlaczego każdy musi umrzeć? Zmarły przed pięcioma laty rumuńsko-francuski dramaturg E. Ionescu zapisał kiedyś w swoim dzienniku: "Żyjemy, aby umrzeć. Śmierć jest celem naszej egzystencji." Czy nasze życie rzeczywiście nie ma innego celu? Nikt z nas nie może się wykręcić od szukania odpowiedzi na pytanie o sens życia i śmierci, ale też nikt z nas nie może się pogodzić z rezygnacją wobec konieczności umierania. Puste frazesy, w stylu: "Będziesz żył dalej w twoich najbliższych", albo: "Twoje dzieło i twój duch pozostaną wiecznie żywe" niewiele nam pomagają w obliczu śmierci naszych najbliższych; z chwilą, gdy umrze ostatni krewny i przyjaciel, wkrada się przecież zapomnienie.

Odpowiedź nad odpowiedziami

Wielkanoc przyniosła odpowiedź na pytanie o sens życia i śmierci. Znaleźć ją można jedynie w zmartwychwstałym Chrystusie: śmierć nie jest celem naszego życia, lecz zmartwychwstanie. Żyjemy, aby żyć. Żyjemy, by być "u Pana".

Ks. Adam Kalbarczyk - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 98 -

Bardzo skłaniają nas do bezkompromisowości w codziennym przeżywaniu wiary przykłady heroicznych postaw. O. Daniel Ange, kaznodzieja i pustelnik, założyciel szkoły ewangelizacji przez 13 lat przebywał w Rwandzie. Opisuje on wspaniałe przykłady męczeństwa tamtejszych chrześcijan w czasie wojny plemiennej między Tutsi a Hutu. Jego przyjaciel wyszedł naprzeciw zabójców, ukląkł przed nimi, pochylił głowę i powiedział: "Zabijcie mnie, ale nie dotykajcie mojego ludu, ja jestem tutaj pasterzem". Zabito go pierwszego, a później również cały jego lud zgromadzony w kościele. Jeden z polskich misjonarzy, po którego przyjechał kiedyś jeep z ambasady, aby go stamtąd zabrać, zanim wsiadł do samochodu poszedł jeszcze do kaplicy. Tam spożył z tabernakulum Najświętszy Sakrament i zobaczył leżące na ambonie Pismo św. Otworzył je i poprosił: "Panie Jezu, powiedz mi coś szybciutko". I co przeczytał? "Dobry pasterz daje życie swoje za owce" (J 10, 11). Wrócił więc do żołnierzy, którzy przyjechali po niego z Organizacji Narodów Zjednoczonych i powiedział: "Jestem tutaj pasterzem, nie mogę wyjechać, zostaję z moim ludem". Innego z księży zabito, gdy chrzcił dziecko. Kiedy dobijano go maczetą powtarzał: "Chwała Tobie, Panie!". Z kolei jeden z kapłanów został zapytany: "Jesteś Hutu czy Tutsi?". Gdyby powiedział: "jestem Hutu", nie zabiliby go. Mógł to udowodnić, miał zapisane to w dowodzie osobistym, ale odpowiedział: "Jestem księdzem". Pewnego razu do jednej ze szkół parafialnych wtargnęli napastnicy. Wydali rozkaz: "Niech wszystkie dzieci Tutsi wstaną". A one wszystkie wzięły się za ręce i wstały mówiąc: "Wszystkie jesteśmy dziećmi Bożymi". Wszystkie poniosły śmierć.

Więź miłości z Bogiem może uzdolnić i starszych i dzieci do tak odważnych i heroicznych czynów. Zapragnijmy i my zadzierzgnąć takie więzy z Bogiem, że nawet groźba utraty życia ich nie rozerwie. Miłość przecież nigdy nie ustaje.

Ks. Eugeniusz Guździoł - "WSZYSTKO NA CHWAŁĘ BOŻĄ CZYŃCIE" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 99 -

Zdarzyło się to na początku Adwentu. Dzieci zaczęły już chodzić na Roraty przygotowując się do świąt Bożego Narodzenia. Zbliżał się 30. listopada, w którym wielu ludzi obchodzi Andrzejki. W klasie pierwszej, do której chodzi Paulinka, pani wychowawczyni ogłosiła, że odbędzie się zabawa andrzejkowa. Paulinka bardzo ucieszona wróciła do domu i opowiedziała o tym swojej mamie. Ku zdziwieniu Paulinki mama wcale się nie ucieszyła tylko zamyśliła się na chwilę i zapytała: "A co będziecie robić w czasie tej zabawy?" - "Będziemy się bawić we wróżby z wosku i ustawiać buty jeden za drugim" - odpowiedziała dziewczynka. "A czy będziecie tańczyć?" - Nie wiem, mamusiu..." - "A co pani kazała przynieść?"

Magnetofon i taśmy z ładnymi piosenkami".- "Widzę więc, że będziecie tańczyć, Paulinko. A czy wiesz, że w Adwencie chrześcijanin nie bierze udziału w zabawach tanecznych, żeby się przygotować na przyjście Pana Jezusa?" - "Ależ mamo, wszystkie dzieci przyjdą na tę zabawę!" - "Nie szkodzi, Paulinko. Jeżeli kochasz Pana Jezusa, powstrzymasz się od udziału w zabawie. Myślę, że potrafisz to zrobić!"

Paulinka była bardzo przygnębiona. Ale codziennie chodziła na Roraty i wiedziała, że dla kochającego Pana Jezusa trzeba nieraz czegoś się wyrzec. Nawet jeśli sama pani wychowawczyni coś proponuje. Gdy dzieci zostały w szkole po lekcjach, aby wziąć udział w zabawie, ona poszła do domu. Było jej smutno aż do chwili, gdy uklękła do wieczornego pacierza. Wtedy odczuła w sercu wielką miłość Pana Jezusa, który wynagradza ludzi Jemu posłusznych.

Komu była posłuszna Paulinka? - Mamusi i Jezusowi. Kogo nie posłuchała? Pani wychowawczyni, która zapraszała dzieci na zabawę. Pani wychowawczyni trzeba słuchać ale nie wtedy, gdy nakazuje nam co innego niż Pan Jezus. Bo Pana Jezusa trzeba bardziej słuchać niż ludzi.

Ks. Rafał Czerniejewski - PAPIEŻ NASTĘPCĄ ŚW. PIOTRA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 100 -

Odwiedził mnie niedawno znajomy. Darek ma 26 lat, kończy zaocznie technikum i pracuje jako palacz w szkole. Poprosiłem go, aby napisał odpowiedź na powyższe pytanie. Oto ona: "Dla mnie istotne jest to, że Bóg stanął w bardzo osobisty i nieoczekiwany sposób na mej drodze, że dotknął mnie swoją miłością. Ukazał mi się jako Byt niezwykle czysty, delikatny - jako Miłość. Dał mi zrozumienie rzeczy, które bez odniesienia do Niego są nieładem i bezsensem. Poznałem więc po części Miłość i co to znaczy kochać. Szukając i obserwując życie nie znalazłem rzeczy piękniejszej od Miłości. Spotkanie więc z Nim jest źródłem największej radości. Pisząc te słowa modlę się za was, by każdy z was został dotknięty w tak niezwykły i radosny sposób. Jeżeli szukacie Go szczerze, niebawem tak się stanie."

Muszę dodać, że Darek ma w sobie jakąś spokojną i z wnętrza wydobywającą się radość. Poza tym uderzyła mnie jego pewność sądów w odniesieniu do wielu życiowych spraw. Jest dla mnie kimś, kto spotkał Jezusa i ufa Mu.

Ks. Eugeniusz Guździoł - UZDOLNIENIE DO UCZESTNICTWA W DZIALE ŚWIĘTYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 101 -

Właściciela dużej farmy odwiedził przyjaciel. Gospodarz oprowadził go po swej posiadłości. Gdy weszli do kurnika, zdumiony gość dostrzegł spacerującego wśród kur orła. Gospodarz opowiedział tragiczną historię nieszczęśliwego ptaka. Znalazł go w pobliskich górach półmartwego, z przestrzelonym skrzydłem. Przyniósł go do domu, umieścił w kurniku i tak już zostało. Uratowany król ptaków przyzwyczaił się do niewoli i zamiast szybować: w obłokach, grzebał z kurami w ziemi.

Otrzymawszy pozwolenie od gospodarza, gość postanowił sprowokować orła do latania. Wchodził z nim na różne drabiny i dachy, rzucał w górę, lecz orzeł, machając rozpaczliwie skrzydłami, spadał wciąż na ziemię. Pewnej niedzieli, przed świtem, poszedł z orłem w góry. Tam, na wysokim szczycie, czekał na wschód słońca. Gdy nad łańcuchem gór ukazała się słoneczna tarcza, wpatrzony w nią orzeł zaczął nagle drżeć, wydobył z siebie przejmujący krzyk, zaczął gwałtownie uderzać skrzydłami i uniósł się w górę. Poleciał do słońca...

Odwiedzających nasz kraj gości czasem prowadzimy do kościołów. Tam można odnieść wrażenie, że naród spod znaku białego orła unosi się wciąż wysoko, ożywiony od tysiąca lat promieniami tego Źródła Życia, którym jest Tajemnica Chrystusa. Jednak obserwujący nasze codzienne życie zagraniczni goście, często zdezorientowani, pytają, czy i w jakim zakresie to życie jest kształtowane treściami naszych niedzielnych "uniesień"? Dlaczego ulegając "nowoczesnej modzie, stajemy się coraz bardziej podobni do tych ludzi, których życie ogranicza się do konsumpcyjnych poszukiwań w "kurniku ziemi" i zapominamy o "skrzydłach" chrześcijańskiej nadziei, które maja nas wznosić w niebo? Czy dla chrześcijan, którzy pozwalają kpić z chrześcijańskich wartości, są one nadal wartościami?

Jeżeli coraz mniej rozumiemy sens naszego chrześcijańskiego życia, jeżeli bezkrytycznie ulegamy nowym receptom, widzącym sens życia w doczesności itd. - to płynący z tego doświadczenia wniosek jest prosty: należy na nowo rozważyć sens naszych eucharystycznych spotkań, do których nas zobowiązują dni święte!

Ks. Jerzy Cuda - DZIEŃ ŚWIĘTY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(136) 1996

- 102 -

Tomek każdego dnia po skończonych lekcjach wraca z kolegami do domu. Oczywiście zanim dotrze, mija sporo czasu. Idzie grać w piłkę, czasami dłużej ogląda wystawy sklepowe, wejdzie do któregoś z kolegów. I tak nie ma po co się spieszyć... Siostra chodzi do liceum i lekcje kończy późno. Mama pracuje w sklepie od 10. do 18., tata natomiast wraca z warsztatu o różnych porach. Obiad mama przygotowuje dzień wcześniej i każdy sam po powrocie z zajęć podgrzewa go i sam spożywa posiłek.

Tylko w niedzielę Tomek po Mszy świętej dziecięcej wraca natychmiast do domu. Siostra i rodzice byli wcześniej w kościele i czekają na niego z niedzielnym obiadem. Często też zapraszają babcię, która mieszka w tym samym mieście. Tylko w niedzielę i święta rodzina w komplecie może zasiąść do wspólnego stołu. Potem całe popołudnie starają się spędzić razem. Te niedzielne godziny Tomek lubi najbardziej!

Tomek zawsze lubił niedzielę i czekał na nią niecierpliwie. W sobotę odrabiał zadane lekcje, sprzątał pokój, pomagał tacie. Cała rodzina starannie przygotowywała się do niedzieli. Cieszyli się sobą tego dnia, dzielili tym, co każdego spotkało w minionym tygodniu, a o czym z braku czasu nie mówili wcześniej.

Ks. Ryszard Pazgrat - DZIEŃ ŚWIĘTY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(136) 1996

- 103 -

Chce byś zrozumiał, że bez Jezusa jakoś tam będziesz żył, niby wszystko może będzie w porządku, ale jakby na to nie patrzeć - będzie to chodzenie w ciemności!

Zrozumiałem to lepiej kilka lat temu będąc w Rzymie. Znajomy zaprowadził mnie tam do dziwnego kościoła. Posiada on bardzo duże okna, ale jak się do niego wejdzie, jest w nim prawie ciemno. Idąc w tej szarości w kierunku tabernakulum, zobaczyłem nad głównym ołtarzem duża mozaikę Pana Jezusa siedzącego na tronie. Pod tą mozaiką był napis: "Ja jestem światłością świata". Dopiero teraz mój znajomy poprosił, bym obejrzał się do tyłu kościoła. Zaskoczony zobaczyłem, że w kościele jest zupełnie jasno. Do dziś nie wiadomo, jak architekt wykonał te okna... Wiadomo jednak, że chciał przekazać wszystkim to jedno: im bliżej będziesz Jezusa, tym bardziej będziesz chodził w światłości - im zaś dalej, będziesz chodził w ciemności. Niech ten obraz w tobie zostanie. Niech towarzyszy tobie, kiedy będzie tobie szczególnie ciężko. Niech płomień zapalanej wtedy świecy dodaje tobie nadziei.

Ks. Janusz T. Skotarczak - BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(138) 1997

- 104 -

Niedawno w jednym z programów telewizyjnych emitowany był cykl reportaży o sektach, w którym występowali ludzie pokrzywdzeni przez sekty. Opowiadali o swoich ciągłych lękach, o zerwanych przyjaźniach, o rozbitych rodzinach, o utraconych majątkach zagarniętych przez sekty, o bólu spowodowanym utratą swoich najbliższych. Wiele się mówi o zagrożeniach płynących z faktu nie przygotowania naszego prawodawstwa do tego rodzaju zagrożeń. Jednak najbardziej zastanawiające wydaje się być to, że do tych sekt wstępują w przeważającej mierze ludzie naznaczeni znamieniem chrztu św.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu Jozue wprowadziwszy Naród Wybrany do Ziemi Obiecanej, karze im się zdeklarować, komu będą służyć: czy bóstwom, czy Panu, który ich wywiódł z ziemi egipskiej. Jakże wybór Izraelitów jest różny od wyborów, które na naszych oczach dokonują często bardzo nam bliscy ludzie! Dzisiaj często słyszymy: "Ten Bóg nam nie odpowiada, nie przystaje do naszej codzienności. On nie potrafi wyprowadzić nas z gmatwaniny naszych słabości. Potrzebujemy Boga, który je zaakceptuje, dla którego nasze słabości będą zaleta". Z drugiej jednak strony słyszymy ludzi powtarzających za św. Piotrem: "Panie, do kogóż pójdziemy?"

Ks. Jan Kasztelan - "CZYŻ I WY CHCECIE ODEJŚĆ?" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

- 105 -

Była zimowa noc. Gimmi Martini szedł słabo oświetloną ulica zupełnie samotny. Kiedy doszedł do numeru 119, otworzył bramę i wszedł na podwórko. Odnalazł boczne drzwi. Nacisnął klamkę i otworzyły się. Po schodach wszedł do mieszkania. Zapalił światło i przeszedł przez izbę. Gimmi Martini nie był - złodziejem. Był tylko jednym z tych zabłąkanych. Tułał się przez 6 lat. A teraz wrócił. Odszedł w chwili rozgoryczenia, kiedy myślał, że ojciec jest dla niego zbyt surowy. Chciał być wolnym, uciekł więc i błąkał się po świecie. A wolność na początku miała przyjemny smak. Był zadowolony. Potem się zmieniło. Został bez pracy, bez pieniędzy, sam - bez przyjaciół, smutny i zniechęcony. Ale nawet wtedy, gdy cierpiał, miał jeszcze swoja dumę i pychę, a te nie pozwalały na powrót. Pewnego dnia otrzymał list. Pięć słów, bez podpisu, ale wiedział, że są od ojca: "Boczne drzwi są stale otwarte". Te słowa zapadły mu w umysł i słyszał je we dnie i w nocy. Boczne drzwi są stale otwarte..., stale,...stale.

Nie wytrzymał dłużej! Powrócił. Wszystko znalazł tak jak zostawił: łóżko, szafa, stolik, krzesła. Był szczęśliwy, kiedy zasypiał po latach w łóżku. Rano się przebudził. Przy nim był ojciec. Przestraszył się. Nie mógł wymówić słowa. Pan Martini nachylił się, objął syna i ucałował: "W porządku, Gimmi. Wiem, że jest ci przykro. Cieszę się, żeś wrócił, że jesteś w domu.

Do Ewangelii i tego opowiadania dodajmy jeszcze jeden przypadek. Ten swój, własny. Zdarza się, że znudzi nam się dobroć i przyjaźń Ojca, że za ciężkie są dla nas zasady obowiązujące w Jego domu. Sadzimy, że lepiej byłoby żyć gdzieś poza nim, że tam jest więcej szczęścia i swobody. Ulegamy pokusie i mówimy: "Ojcze, daj mi co się mi należy..." I następuje odejście z ojcowskiego domu. Czujemy się wolni. Ale tylko na krótko. Wnet, jak u marnotrawnego syna, zjawiają się: głód, bieda i wewnętrzna pustka.

Wszyscy jesteśmy mniej lub więcej zabłąkanymi, marnotrawnymi synami. Czy pamiętamy, że "boczne drzwi są stale otwarte?" Że Bóg jest wielkoduszny, że jest konfesjonał...

Człowiek może uciekać od Boga, ukrywać się przed Nim, jak Adam w raju po popełnieniu grzechu. Może próbować żyć bez Boga, obchodzić się bez Niego, ale nie ma takiego zagubienia człowieka, żeby Bóg nie chciał go odnaleźć i przyprowadzić do siebie. Bóg nie zapomina o człowieku, jak matka nie może zapomnieć swojego dziecka.

Ks. Ireneusz Folcik - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 106 -

Ania, która miała 12 lat, wyjechała pewnego razu na zimowisko w góry, daleko od własnego domu. Ojciec zawiózł ją tam samochodem, ale zaraz po dowiezieniu na miejsce musiał wracać, gdyż w tym czasie nie miał on ani urlopu, ani wolnego czasu. Z matką Ania pożegnała się w domu wcześnie rano, kiedy wychodziła do pracy.

Góry Ania znała już z lat wcześniejszych, ale tym razem przywiozła swoje własne narty, na których miała uczyć się jeździć. Taki też był główny cel wyjazdu: odpoczynek od szkoły połączony z nauką jazdy na nartach. Podczas zimowiska poznała nowe koleżanki i kolegów. Niektórzy z nich, jak się później okazało, pochodzili z tej samej miejscowości, w której mieszkała Ania. I oto co się wydarzyło: Ania jeździła już dość dobrze, ale raz drogę zagrodziła jej koleżanka. Obydwie dziewczynki zjeżdżały bardzo szybko i doszło do zderzenia. Anię przewieziono do szpitala i musiała tam pozostać prawie przez dwa miesiące - aż do całkowitego powrotu do zdrowia. Każdego dnia Ania myślała o swoim domu. Napisała nawet kilka listów, aby rodzice się nie denerwowali i uspokoili także jej wspaniałego pieska. Często rodzice do niej telefonowali. Z każdym jednak dniem Ania tęskniła coraz bardziej za domem...

Możecie sobie wyobrazić radość w tym dniu, kiedy jej tatuś przyjechał razem z mamą, ażeby wszyscy razem mogli z powrotem wrócić do domu! Ania opowiada mi często, że ten dzień - szczęśliwego powrotu do domu, za którym tak bardzo tęskniła jest jednym z najszczęśliwszych dni, jakie pamięta w swoim życiu.

Każdy z nas także ma dom. Najpierw ten dom rodzinny, gdzie mieszkają ojciec i matka, brat i siostra. Może ktoś ma także pieska albo inne zwierzątko, o które się troszczy? Ale pamiętamy także, że od chwili przyjęcia przez nas sakramentu chrztu jesteśmy dziećmi Bożymi. Jako dzieci Boże wiemy, że nasz wieczny dom jest tam, gdzie jest Bóg Ojciec.

Ks. Stefan Szary CR - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 107 -

Co się dzieje, kiedy urodzi się dziecko. Najpierw jest wielkie zamieszanie. Bardzo radosne! Tata pędzi do szpitala na złamanie karku z bukietem róż. Babcia i dziadek umierają ze szczęścia. No, nareszcie doczekaliśmy się wnuka, mówią. Sąsiedzi dopytują się taty, czy może w czymś mogliby pomóc. Ciocia telefonuje i pyta, czy nie potrzebujemy pieluszek, albo butelki na mleko ze smoczkiem, bo jej maluch już tego wszystkiego nie potrzebuje, a ona niepotrzebnie narobiła zapasów. Zaczynają się też wielkie dyskusje na temat: czy naprawdę ten nasz maluch ma się nazywać Kasia? A może lepiej byłoby... i tutaj zaczyna się wymieniać imiona wszystkich świętych i nie świętych.

A nasz bohater, co? Nic, wygląda, jakby go dopiero co wyjęto z kieszeni i całkiem głośno jak na swoje trzy kilogramy i trochę domaga się jedzenia. Kiedy więc już naszego bohatera przywiozą do domu, znowu nadziwić się nie można, skąd się toto wzięło. Pewnie, że od mamy i od taty, jak każdy z nas. Ale nie tylko. Nie tylko. Mówi nam o tym dzisiejsza Ewangelia. Nie tylko zresztą dzisiejsza Ewangelia, ale początek wszystkich Ewangelii. Duch Boży, bo Biblia jest takim właśnie mówieniem, taką mową Bożego Ducha, powiada nam dzisiaj, że każdy człowiek pochodzi od Boga. To znaczy, że każdy człowiek nim się narodzi, już wtedy o nim Bóg pomyślał i to pomyślał z taką miłością, że musieliśmy się urodzić.

Ks. Wacław Oszajca SJ - NASZE RODZINNE ŚWIĘTO Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 108 -

Gdy błogosławiona Umiliana spoczywała w swej celi na łożu, zamknięta w wieży, nagle pojawiło się dziecko w wieku około czterech lat albo mniej, o przepięknej twarzy. Zaczęło się ono z zapałem bawić w jej celi przed jej obliczem. Gdy je zobaczyła, poczuta ogromną radość i zwróciwszy się do niego rzekła: O najsłodsza miłości, o dzieciątko najdroższe, czy nie potrafisz nic, jak tylko się bawić? Dziecko, zwracając ku niej swój spokojny wzrok, odpowiedziało: Co chcesz, abym czynił? Błogosławiona Umiliana pokornie rzekła: Chciałabym, abyś mi powiedział coś pięknego o Bogu. Dziecko rzekło: Sądzisz, że byłoby to czymś dobrym, abym mówił o sobie? Po tych słowach zniknęło.

Oto fragment żywotu błogosławionej Umiliany de Cerchi (1219-1246), napisanego przez brata Wita z Cortony. Myśl jest bardzo oryginalna, a jednocześnie ewangeliczna: "Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim " (Mt 18,4). W Księdze Przysłów, Mądrość Boża została wyrażona za pomocą hebrajskiego słowa (`amón) o niepewnym znaczeniu "architekt" albo też "dziecko" i natychmiast została przedstawiona w radosnym tańcu (Prz 8, 30-31 ). Trzeba więc na nowo odnaleźć przejrzystość serca i przezroczystość zaufania. Symbol dziecka w rzeczywistości bardziej od wychwalania czystości chce podkreślić wymiar zawierzenia: dziecko bowiem wyciąga swą rączkę w kierunku ręki rodzica bez wahania, bez uprzedzeń i bez wyrachowania.

To właśnie jest wartością duchowego dziecięctwa, tak drogiego tradycji mistycznej. Myślę przede wszystkim o psalmie 131 i jego najsłodszej scenie centralnej: "Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza. Izraelu, złóż w Panu nadzieję odtąd i aż na wieki " (Ps. 131, 2-3).

Siostra Elżbieta od Trójcy Świętej pisała: "Bóg złożył w moim sercu nieskończone pragnienie i ogromną potrzebę kochania, którą tylko On może zaspokoić. Tak więc idę do Niego jak dziecko idzie do swej matki, aby mnie napełnił i zawładnął wszystkim, a mnie wziął w swe ramiona. Trzeba w ten sposób być prostym wobec dobrego Boga".

Odkrywamy w naszym czasie tak często nienaturalnym i pysznym pragnienie "bycia jak dzieci" nie z nawyku, lecz z wewnętrznego wyboru. Bóg objawia się najmniejszym, jak tego nauczał Jezus: " Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom "(Mt 11, 25). Tylko w ten sposób tworzy się duchowość zawierzenia, intymności i pokoju wewnętrznego. Jeśli utraciliśmy tę jasność, przypomnijmy sobie to, co twierdził francuski pisarz Bemanos: " Straciłem dzieciństwo, mogę odzyskać je tylko poprzez świętość". " Święta Matko Boga, zachowaj we mnie serce dziecka, czyste i przejrzyste" (L. De Grandmaison).

G. Ravasi, PORANEK MATERIAŁY DO KAZAŃ Współczesna Ambona 1998

- 109 -

...Ale ja chciałbym opowiedzieć o jednej Weroniczce, która spotkała na obrazie swoją znaną i niezbyt zarazem znaną imienniczkę. Ta Weronika z obrazu niosła na swojej śnieżnobiałej chuście też obraz, ale twarzy Jezusa, tak pokrwawionej, zmęczonej i nieszczęśliwej, że nic smutniejszego na całym świecie nie można byłoby znaleźć. Weroniczka dowiedziała się, że ten obraz na chuście był nagrodą za dobre i odważne serce Weroniki, a także najprawdziwszym obrazem (jakby super-fotografią) Jezusowej twarzy. Ona też chciałaby mieć taką chustę z tak cudownie prawdziwą twarzą Jezusa, ale gdzie tu spotkać Jezusa i jak dosięgnąć Jego twarzy?

Pomyślała, że przecież Jezus chodzi tędy i owędy, i chyba można Go jednak spotkać, a więc trzeba być na to przygotowaną. Poprosiła więc babcię, żeby uszyła jej chustę białą jak śnieg, co się dopiero rodzi z chmury, bo wtedy jest właśnie najbielszy. Babci udało się znaleźć takie płócienko i zaraz potem stukała maszyna do szycia, błyskał naparstek i pojawiła się chusta tak ładna, jak welon Matki Bożej, tej z marmurowej rzeźby, która wyobraża Maryję siedzącą z wielkim smutkiem na twarzy, a z umarłym Jezusem na kolanach. Ktoś domalował temu Jezusowi dużo czerwonych ran na całym ciele, a zwłaszcza na czole. Weroniczka rozbiła sobie kiedyś czoło i wie, jak to boli. Dlatego chwyciła chustę i pobiegła do kościoła. Uklęknęła przy tej marmurowej Matce Bożej i spytała szeptem, czy Matka Boża nie pogniewa się, gdy Weroniczka swoją bieluchną chustą wytrze twarz Jezusowi. A potem rozejrzała się, czy nikt na nią nie patrzy, i zaczęła wycierać marmurową twarz Jezusa, ale na chuście nie było żadnego obrazu, a jedynie kurz. Weroniczka westchnęła, trochę rozczarowana, i spojrzała na twarz Matki Bożej. Zdawało się jej, albo i nie, że pojawił się tam jakby uśmiech, taki przez łzy, jak u tych, którzy nie chcą nikogo zasmucać swoim płaczem.

To był chyba uśmiech specjalnie dla Weroniczki, bo nikt przedtem tam nie widział niczego takiego.

Weroniczka wróciła do domu i przyglądała się chuście, ale żaden obraz tam się nie pojawił, a może tak namalować? pomyślała. - Tylko skąd wziąć takie farbki, no i czyje oczy namalować Jezusowi? Przecież żywych nie widziałam..." Wiedziała, że każdy artysta-malarz szuka modelu, czyli kogoś podobnego do tego, kogo chce namalować; kto ma podobne policzki, włosy, oczy czy brodę... A kto jest podobny do Jezusa? Może tata? Chyba nie. A może wujek? Też nie, za gruby. A może ksiądz proboszcz? Nie, za elegancki". Weroniczka szukała po ulicach, w szkole, na podwórku i nikt jej nie zdawał się podobny do Jezusa. Postanowiła spytać po cichutku Matki Bożej w kościele, ale było już za późno i mama kazała Weroniczce umyć się i iść spać. Tak jak zawsze Weroniczka uklęknęła przy łóżku i złożyła ręce, ale modlitwy poleciały gdzieś jak motyle, których nie widać w ciemności. Położyła się, zamknęła oczy i wyszeptała: "Maryjo, powiedz mi..." i już spała. Śnił jej się szpital i chłopiec, którego nie znała, a który nie miał nogi i nikogo przy sobie. Czekał wciąż na jakiegoś gościa czy przyjaciela, ale nikt nie przychodził, a on wciąż pytał pielęgniarek: czy to ktoś do mnie?

Weroniczka po przebudzeniu pamiętała wszystko, jakby widziała to naprawdę. A że był to dzień odwiedzin w szpitalu, poszła tam z mamą i odnalazła chłopca może nie całkiem podobnego do tego ze snu, ale też bez nogi. Jak on się ucieszył! Jak pięknie dziękował za słodycze i książeczkę! Gdyby miał nogę, to pewnie z tej radości skakałby wokół łóżka. A potem powiedział ze smutkiem, że gdy miał nogę, to miał kolegów i przyjaciół, a teraz to prawie nikogo. I dziwił się, że dla ludzi kaleka jest jakby pół-człowiekiem. "Dla mnie jesteś całym człowiekiem - powiedziała Weroniczka a nawet więcej, bo nie spotkałam kogoś, kto by potrafił się cieszyć tak jak ty". I wtedy zobaczyła, że ten chłopiec ma jakieś dziwne oczy... Jakby w sam raz do obrazu twarzy Jezusa.

Gdy wróciła do domu, chwyciła farbki i pędzelek i namalowała na chuście same oczy, które były oczami chłopca, i jakby oczami Jezusa. Weroniczka dziwiła się, że zwykłymi akwarelkami można namalować oczy takie, jakby patrzyły i widziały coś pięknego.

Tak, ale oczy muszą mieć usta, które dopowiedzą to, co w oczach jest nieodgadnione. "Czyje usta namalować Jezusowi?" dumała Weroniczka. Nic jej nie chciało się śnić, choć prosiła Matkę Bożą o radę. Rada przyszła z innej strony. Pani sąsiadka opowiadała mamie o jakieś staruszce z domu pogodnej jesieni, która każdą napotkaną dziewczynkę nazywa swoją wnuczką i zaprasza ją do siebie, bo jej prawdziwa wnuczka nie chce znać swojej babci. Weroniczka poszła do tej staruszki, która tak niewiele chciała ot, żeby ktoś pooglądał z nią album ze zdjęciami, posłuchał wspomnień, zjadł czekoladki, którymi ona tak chętnie częstowała. Weroniczka już dwa razy była u tamtego chłopca, to i przyrzekła, że będzie przychodziła do tego jesiennego domu, który jednak nie bardzo był pogodny. To ona zaniosła tam trochę pogody, a wzięła... pogodny uśmiech staruszki, który tak bardzo pasował do oczu na chuście.

I tak pojawiła się reszta twarzy Jezusa. Nos pochodził od niewidomego pana, któremu Weroniczka czytała gazety. Policzki od pani woźnej, której Weroniczka pomagała sprzątać, a zafrasowane czoło było czołem pana Korczaka, który martwił się, co da jeść dzieciom, dla których był jedynym tatą w czasie wojny. Tylko że ta twarz Jezusa była tak smutna, jakby zmieściły się w niej wszystkie bóle i płacze świata. Jakby wołała smutkami wszystkich niepocieszonych, samotnych, cierpiących. "To nie takie proste... patrzeć na żywą twarz Jezusa i spokojnie sobie siedzieć w wygodnym fotelu - mówiła do siebie. - Trzeba by nie mieć serca". A ona je miała tak czułe jak sejsmograf.

Któregoś dnia wpadła do kościoła i spojrzała na marmurową twarz Matki Bożej. Ta twarz się lekko uśmiechała, jak na tej rzeźbie Michała Anioła w Rzymie. To nie był uśmiech, ale jakby taka pogoda wiele razy pocieszonego serca i spłakanych oczu, z których ktoś najczulej pozdejmował łzy i pochował je jak klejnoty. Chciała pokazać ten uśmiech mamie, koleżankom, księdzu, ale nikt tam żadnego uśmiechu nie widział...

Pokazała też chustkę z twarzą Jezusa pani od rysunków, ale pani powiedziała, że mogłaby lepiej namalować tam Smurfy albo Kaczora Donalda, a nie tak przeraźliwie smutną twarz. "Ale ona jest prawdziwa! - powiedziała Weroniczka. W niej wszystko jest żywe tak jak... Pan Jezus!" Ale pani niczego żywego tam nie zobaczyła, a o Panu Jezusie słyszała tylko tyle, co opowiadali malarze na nieżywych obrazach. "Ona też chyba nie zobaczyłaby uśmiechu Matki Bożej" - westchnęła Weroniczka i poszła do jesiennego domu zanieść trochę pogody, bo był już marzec, błoto i deszcz.

Br Tadeusz Ruciński FSC - O OBRAZIE ŻYCIEM MALOWANYM Współczesna Ambona 1994

- 110 -

Kiedyś starszy człowiek wrócił do domu i opowiadał swoim sąsiadom: "Wracam z kościoła. Byłem u spowiedzi i wyznałem, że nie mam grzechów. Ksiądz proboszcz mnie wyśmiał i powiedział mi: »Toś ty jak Archanioł«. A ja przecież nie czuję się winny. Nie mam grzechów". I tak było naprawdę. Sąsiedzi znali tego człowieka od lat. Był wdowcem. Żona zmarła w szpitalu w czasie II wojny światowej. Ożenił się powtórnie i z drugą żoną tworzyli dobre, ciche, bezdzietne małżeństwo. Ten skromny, prosty człowiek, uczciwie żyjący i pracujący, był spokojny o swoje zbawienie. Autentycznie dobre, chrześcijańskie życie dawało mu psychiczny komfort. Sumienie nie niepokoiło go, nie wyrzucało mu ciężkich grzechów czy niecnych postępków. Jest wielu takich ludzi. Żyją wśród nas. Nie muszą się lękać czy drżeć ze strachu na myśl o przeszłym życiu, ani o czekającej ich wieczności.

Ks. Witold Wojsa - GRZECH A WIARA Współczesna Ambona 2000

- 111 -

Św. Franciszek z Asyżu mówił: "Jesteśmy matkami Chrystusa, gdy nosimy Zbawiciela w naszym sercu i w naszym ciele przez miłość, przez czystość i przez prawość naszego sumienia oraz gdy wydajemy Go na świat przez czynienie dobra, które dla innych powinno być światłem i przykładem". W ten sposób możemy wszyscy naśladować Maryję w Jej roli Matki Chrystusa. Jezus żyje w nas tak samo realnie, jak w Jej duszy po zwiastowaniu. Wystarczy jedynie Go przyjąć, to znaczy uwierzyć w słowa Pana, zachowywać je i rozważać w swoim sercu.

Ks. Mariasz Szram - MARYJA - IKONA NASZEJ PRZYSZŁOŚCI Współczesna Ambona 1993

- 112 -

Żegnając syna wyjeżdżającego na studia za granicę ojciec powiedział: "Synu, pamiętaj zawsze i wszędzie, że jesteś Rawenstein! Jeśli przyjdą na ciebie chwile zwątpienia i staniesz na rozdrożu dobra i zła, powtarzaj sobie: Jestem Rawenstein, a Rawenstein tego nie zrobi. Za granicą odwiedził swego stryja zakonnika, benedyktyna i opowiedział, jaką dewizę na życie dał mu ojciec. Zakonnik zamyślił się, a po chwili powiedział: taką samą dewizę dał mi mój ojciec. Duma, że pochodzę z rodu Rawenstein nie uchroniła mnie od upadków. I ty pamiętaj, że w naszym rodzie były znakomite jednostki, ale byli też bandyci. Wtedy młodzian prosił stryja: to daj mi prawdziwą dewizę na życie. Benedyktyn odpowiedział: Zapomnij o tym, że jesteś z rodu Rawenstein, ale zawsze pamiętaj, że jesteś dzieckiem Bożym" (Foerster, Clrristers utul clets ntett.ochliche Lehen, Munster 1922, s. 198).

Ks. Stanisław Tłoczyński w Materiały Homiletyczne - Z GWIAZDĄ EWANGELIZACJI W TRZECIE TYSIĄCLECIE - C - Tarnów 2000 Cz.3

- 113 -

W bazylice Mariackiej w Gdańsku znajduje się cudowna figura Matki Bożej Pięknej. Tysiące turystów podziwia przepiękną rzeźbę i zaznajamia się z ciekawą historią tej figury.

W XIV wieku popełniono w Gdańsku zbrodnię. Podejrzenie padło na pewnego człowieka, który był niewinny, ale podczas rozprawy sądowej nie umiał się obronić z zarzucanego mu czynu. Skazano go na wieloletnie więzienie. Skazaniec w murach więziennych prosił o kawał drzewa, młotek i dłuto. Prośbę jego spełniono. Otrzymał to, o co prosił. Zaczął rzeźbić. Śpiewał pieśni ku czci Matki Bożej, całymi nocami odmawiał różaniec, prosząc Maryję o pomoc. Rezultatem jego pracy była figura Matki Bożej z Dzieciątkiem na ręku. Wieść o tym szybko dotarła do senatu gdańskiego. Ojcowie miasta kazali sobie przedstawić figurę Matki Bożej wyrzeźbionej przez więźnia, a olśnieni jej pięknem orzekli: Człowiek, który wyrzeźbił tak piękną figurę, nie może być zbrodniarzem. By wykonać coś tak pięknego, trzeba mieć czystą i subtelną duszę. Człowiek o tak subtelnej duszy nie popełnia zbrodni. Skazaniec został przez senat uniewinniony i uwolniony z więzienia, a figurę umieszczono w kościele Mariackim w Gdańsku. Wkrótce figura zyskała wielką sławę i popularność i uważano ją za cudowną. Przychodzą pielgrzymi i liczne wycieczki, prawie bez przerwy ktoś się modli. A Maryja słyszy prośby i spieszy z pomocą.

Ks. H. Kiemona Matka Boża piękna  s. 138. Materiały Homiletyczne Wrzesień/Pażdziernik nr 152.

- 114 -

Jeden z biskupów w Kolumbii, Durien, podczas wizytacji swojej diecezji zatrzymał się w pewnym miasteczku. Przyszła do niego mała dziewięcioletnia dziewczynka i prosiła, aby jej pozwolił przystąpić do pierwszej Komunii świętej. Biskup zaczął jej tłumaczyć: jesteś jeszcze za mała, moje dziecko. Ty nie wiesz, kto się kryje w Hostii św. Ty nie wiesz, co to jest Komunia święta. Zasmucona odmową dziewczynka poszła do kościoła. Tu uklękła przed tabernakulum ze łzami w oczach i zaczęła się skarżyć Panu Jezusowi: Kochany Zbawicielu! Biskup mówi, że ja nie wiem, kto się kryje w Hostii świętej. A ja przecież wiem. Ty jesteś Synem Boga. Ty jesteś Dzieciątkiem, które złożono w żłóbku w Betlejem, które później umarło na krzyżu, trzeciego dnia zmartwychwstało, a w końcu do nieba wróciło. Jezu kochany! Ja Ciebie dobrze znam, znam bardzo dobrze. Powiedz biskupowi, że Cię znam, aby mi pozwolił przystąpić do Komunii świętej. Modlitwę dziewczynki słyszał ksiądz, siedzący w pobliskim konfesjonale, a wzruszony jej treścią poszedł do biskupa i powiedział, co słyszał. Biskup wysłuchał opowiadania i nie wahał się dłużej, ale pozwolił dziewczynce przystąpić do Komunii świętej.

Ks. H. Kiemona Sakrament jedności i miłości s. 138 Materiały Homiletyczne Maj/Czerwiec nr 157.

- 115 -

Jerzy to francuski chłopiec z miasta Rouen. Po przyjęciu Pierwszej Komunii św. postanowił przechowywać u siebie biały krawat, dopóki nie popełni ciężkiego grzechu. Co niedzielę przystępował do Komunii świętej, choć niektórzy koledzy wyśmiewali się z niego, że jest taki pobożny. Kiedy dorósł i wybuchła wojna, zaciągnął się do wojska. W gronie kolegów-żołnierzy nieraz słyszał niezbyt ładne słowa. Jerzy miał w plecaku żołnierskim swój biały krawat od Pierwszej Komunii św. Gdy z plecaka wyjmował jakieś rzeczy, całował ten krawat i nadal postanawiał nie popełniać grzechu. W czasie bitwy został ciężko ranny. Na śmierć zaopatrzył go ksiądz kapelan. Po przyjęciu Komunii św. poprosił księdza, by wyjął z plecaka biały krawat i przesłał go jego matce ze słowami: "Powiedz, księże, mojej mamie, że Jerzy umarł jako chrześcijanin i nie splamił dotąd białego krawata".

Ks. T. Dusza Pielęgnowanie wiary i czystości serca s. 92-93 Materiały Homiletyczne Lipiec/Sierpień nr 158.

- 116 -

W pałacu królewskim w Archónbrunn można oglądać srebrną kołyskę, którą Paryż ofiarował synowi Napoleona I. Sprzęt artystyczny. W środku jest orzeł wysadzony drogimi kamieniami - symbol cesarza.

Dzisiaj gdy stajemy przy Betlejemskim żłóbku, przy mizernej cichej, stajence lichej - jak śpiewamy - postawmy sobie pytanie: jak droga winna być kołyska dla Zbawiciela świata?

W 1933 roku w San Francisco, w jednym z tamtejszych kościołów, wierni udający się na Pasterkę zauważyli brak figurki Dzieciątka Jezus w żłóbku. Zawiadomiono księdza proboszcza. Daremne jednak były poszukiwania figurki. Nagle w czasie Mszy świętej i śpiewania kolęd we drzwiach słychać jakiś ruch i hałas. To chłopiec kilkuletni wiezie na wózku triumfalnie do żłóbka poszukiwaną figurkę Dzieciątka Jezus. Zapytany, dlaczego tę figurkę zabrał, odpowiedział: "Przyrzekłem Panu Jezusowi, że jeżeli na gwiazdkę otrzymam wózek, to On będzie pierwszym na nim pasażerem". Dziecię Jezus jechało na wózku rozpromienionego malca, jak wódz na rydwanie z wyciągniętymi rękami, by błogosławić.

Znamy wszyscy słowa naszego poety: Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie. Dzisiaj stajemy przy stajence i wspominamy tamten czas, gdy Jezus przyszedł na świat. Być może uronimy łezkę nad małym "Jezuskiem", że tacy ludzie byli wtedy źli, że widząc Mającą porodzić i stroskanego o ludzkie warunki do urodzenia Ojca, wszędzie przepędzali ich i nigdzie nie było dla nich miejsca, a potem odejdziemy, by żyć tak samo jak żyliśmy.

Stara legenda powiada, że pewna staruszka bardzo pragnęła, by Jezus przyszedł do niej w gościnę. Przyśnił się jej Pan Jezus i powiedział, że następnego dnia będzie jej gościem. Staruszka starannie wysprzątała dom, zastawiła stół i czekała. Trzy razy do jej drzwi zachodził żebrak, prosząc o trochę strawy. Za każdym razem owa staruszka odprawiała go, mówiąc, że dzisiaj to ona nie ma czasu, bo czeka na samego Pana Jezusa. Żebrak przepędzony przez staruszkę odchodził. Staruszka czekała do późna w nocy i zmęczona usnęła. Przyśnił się jej Pan Jezus. Staruszka z wyrzutami zwróciła się do Niego: jak to, ja czekałam, a Ty nie przyszedłeś? Pan Jezus mówi do staruszki: trzy razy byłem u ciebie, a ty j trzy razy mnie przepędziłaś. Staruszce zrobiło się w tym momencie bardzo wstyd, że tak mało rozumie z Ewangelii.

Ks. R. Ciesionek Przyszło do swojej własności, a swoi go nie przyjęli s. 122-124, Materiały Homiletyczne Listopad/Grudzień  Nr 160

- 117 -

Św. Ludwik IX, król francuski był ochrzczony w zamkowej kaplicy. Koronowany natomiast na króla był we wspaniałej katedrze w Reims. Ponieważ częściej modlił się w kaplicy zamkowej, niż w pięknej katedrze, zapytano go pewnego razu:

- Dlaczego Jego królewska Mość modli się częściej tu w kaplicy, a nie w katedrze, gdzie został koronowany na króla Francji? Św. Ludwik dał wtedy następującą odpowiedź:

- W zamkowej kaplicy przyjąłem chrzest św., a przez to stałem się dzieckiem Boga. W katedrze zostałem ukoronowany, przez co stałem się królem Francji. Godność Synostwa Bożego jest wyższa niż godność królewska. Godność królewską stracę przy śmierci, a jako dziecię Boże pozyskam wieczną szczęśliwość.

Ks. Śliwański J., Duch Jezusa wprowadza nas w tajemnicę życia Bożego, BK 5/1972/, s.293

- 118 -

W parku będącym celem niedzielnych spacerów, stał uroczy kościółek. Do niego przylegało mauzoleum przodków dawnych właścicieli tego parku. W owym stylowym kościółku gromadzili się wypoczywający, by w niedzielę Mszą św. chwalić Pana Boga. Lecz pewnego dnia zakazano tam odprawiania Mszy św. Gdy kult został tam zabroniony od razu znaleźli się spod ciemnej gwiazdy rodem amatorzy łatwych łupów. Po latach ich "odwiedzin" kościółek przedstawiał opłakany widok dewastacji i zniszczenia wszystkiego, co wartościowym być mogło.

Smuci, a nawet irytuje nas widok zniszczonych zabytków, czy dzieł sztuki. Lecz czy jesteśmy równie wrażliwi na widok zniszczonego obrazu Boga w człowieku? Czy nie przykładamy ręki do zniszczenia go w sobie czy bliźnim?

Gdy Boga przestano czcić w owej świątyni, została ona zdewastowana. Gdy człowiek przestaje czcić Boga - wówczas dewastacji ulega jego wnętrze.

- 119 -

Było to wiele lat temu. W małej wiosce murzyńskiej, oddalonej od większych skupisk ludzkich, żył pewien starszy człowiek ochrzczony przez misjonarza. Dopiero dziewięć lat później przybył tam następny misjonarz, aby udzielić wiernym sakramentów, św. Kiedy przyszła kolej na starego człowieka, powiedział on do misjonarza: "Ojcze" ja nie potrzebuję się spowiadać, bo jestem chrześcijaninem, a czyż chrześcijanin może popełniać grzechy? Czy chrześcijanin, w którego sercu żyje przez łaskę Pan Jezus, może obrażać Boga?"

Ks. Jan Kobylnicki - OCZYŚCI MNIE POKUTA

- 120 -

Pisze Ojciec A. Carre: "Nikt. dotychczas nie wywarł na mnie tak wielkiego wrażenia. jak Ojciec Pio. A to z powodu opanowania, rozeznania, radości z odcieniem humoru i spokoju. Nie wpatrywałem się w stygmaty na jego rękach, choć widziałem je dobrze. Przebywał w nim Duch Święty, który nadaje sens cierpieniom ludzi i czyni z nich Synów Zmartwychwstania".

Do tego jesteśmy wezwani: mamy być Synami Zmartwychwstania. W powodzeniu i cierpieniu. W sercu ludzkim może się rodzić miłość lub nienawiść, pokój lub wojna, twórcza praca lub furia niszczycielska. Trzeba, żebyśmy jako Synowie Boży wprowadzali w ludzkie serca, w ludzkie umysły, w ludzkie dzieje - prawdę, ład, łaskę i pokój. Trzeba, żeby przez nas Boże myśli i Boże plany dotarły do każdego człowieka.

Ks. Ireneusz Folcik - ZNACZONY DUCHEM ŚWIĘTYM

- 121 - 

W ciągu roku katechetycznego dzieci z klasy drugiej miały podczas katechezy niezwykłego Gościa. Na lekcję przybył Ksiądz Biskup. Dzieci nie były wcale stremowane, choć strój biskupi był nieco inny: krzyż na piersi, czerwona piuska na głowie, czerwony pas i guziki sutanny. Ks. Katecheta mówił ó Abrahamie jako ojcu ludzi wierzących. Zapewne pamiętacie, że Pan Bóg powołał Abrahama na swego sługę. Abraham miał iść do innego odległego kraju. Podobnie i dziś prorok Izajasz pouczył nas, że Wszechmogący Bóg ustanawia swoich posłańców, aby przez nich powoływać do wiary wszystkie narody, aż "do krańców ziemi". Na zakończenie lekcji, obecny tam Ksiądz Biskup zapytał dzieci, czy i one są powołane do głoszenia wiary innym. Czy one też już należą do społeczności ludzi wierzących?

- Oczywiście, że należymy - odpowiedziała jedna z dziewczynek. ~ Od jakiego momentu jesteśmy dziećmi Bożymi? - pyta dalej Ks. Biskup.

- Od chwili chrztu - odpowiedział ktoś drugi.

W końcu zapytał Ks. Biskup: - Kto z was wie, jak wygląda chrzest św., jak on się odbywa?

Była chwila ciszy. Potem zgłosił się Mariusz i zdecydowanie opowiada:

- Dzieci chrzci się w ten sposób: ksiądz trzyma święconą wodę, .modli się, a potem kiedy rodzice albo chrzestni zdejmą dziecku czapeczkę, to wodę święconą leje się dziecku na rozum.

Uśmiechnął się Ksiądz Biskup. Powiedział, że można uznać taką odpowiedź. Wodą święconą polewa się główkę dziecka. Ten maluch, choć o tym nie wie, staje się w tym momencie dzieckiem Bożym. Nie ma już grzechu pierworodnego. Dziecko wzrastając, będzie pogłębiać swoją wiarę. Mariusz trochę miał racji, bo przecież każdy ochrzczony coraz bardziej swoim rozumem ma poznawać życie Pana Jezusa. Każdy zostaje powołany, jak niegdyś Abraham. Dziś czytaliśmy, że Pan Jezus powołał na swoich apostołów Pawła i Sostenesa. Każdy ochrzczony jest powołany na apostoła. I do nas odnoszą się słowa Izajasza, które słyszeliśmy: "Tyś sługą moim, w Tobie się rozsławię".

Ks. Jacek Beksiński - ZNACZONY DUCHEM ŚWIĘTYM

- 122 -

Dużo jest takich ludzi, którzy chcieliby robić w życiu tylko to, co przyjemne bez zwracania uwagi na potrzeby bliźnich. Jakże inaczej postępowała bohaterka naszego dzisiejszego opowiadania - Kasia.

Kasia od kilku dni przygotowywała się na urodziny Zosi. Zapowiadała się świetna zabawa. Mama Zosi piekła zawsze takie dobre ciasto. Jedna z koleżanek miała przynieść torbę orzechów, a ojciec innej obiecał skrzynkę jabłek. W domu Zosi był kolorowy telewizor, a po południu miał być ciekawy film dla dzieci; który wszyscy chcieli obejrzeć. Dziewczynki, które uczyły się w szkole muzycznej, zamierzały przynieść skrzypce i harmonię. Znały też dużo ładnych piosenek. Miało być dużo radości, śmiechu i wspólnej zabawy.

Nadszedł oczekiwany dzień! Kasia obudziła się z radością... Myślała o tym, żeby szybko wrócić ze szkoły, odrobić lekcje i biec do Zosi, bo na czwartą były zaproszone wszystkie koleżanki. Umyła się i ubrała. Nagle zauważyła, że mama jest jakaś smutna. Zapytała:

- Mamusiu, czy coś się stało?

- Córeczko - odpowiedziała poważnie mama - w nocy zachorowała babcia.

;y to coś poważnego? - wystraszyła się Kasia.

Tak - odpowiedziała mama. - Tatuś w nocy sprowadził lekarza. Teraz jest trochę lepiej. Tatuś był przy babci przez całą noc. Lekarz prosił, żeby nie ć jej samej. Mam do ciebie prośbę - mówiła dalej mama. - Tatuś musi wyjechać służbowo, a ja mam dyżur po południu. Po lekcjach musiałabyś iść do babci i zostać tam do wieczora.

Kasia chciała zawołać, że przecież po lekcjach idzie na urodziny do Zosi. Tak bardzo czekała na ten dzień. I nagle przypomniała sobie wczorajszy różaniec pomyślała sobie: - Maryja Panna rozmawiała z Archaniołem i dowiedziała się, że ma zostać Matką Zbawiciela świata... Nie wiedziała, jak będzie wyglądało jej życie, a jednak zgodziła się. Dowiedziała się też, że św. spodziewa się dziecka i postanowiła pójść do niej. Nie pomyślała o sobie nawet przez chwilkę... Muszę to zrobić, pójdę do babci, trudno. Dziewczynka próbowała uśmiechnąć się do mamy, żeby ją uspokoić: Dobrze, mamusiu, bądź spokojna, na pewno będę u babci - powiedziała Kasia wychodząc do szkoły.

- U babci - wołała za nią mama - przygotuję ci coś do zjedzenia i napiszę, jak podawać lekarstwa.

Kasia dopiero po lekcjach powiedziała koleżankom, że nie może przyjść na urodziny. Próbowały ją przekonać, że może ją ktoś zastąpić, albo że trzeba by sprawdzić, czy babcia nie czuje się lepiej. Kasia ucięła jednak tę dyskusję: To moja babcia, przecież ją kocham i muszę być przy niej. Bawcie się dopiero w szkole opowiecie mi, jak było u Zosi.

Kasi było trudno zrezygnować z oczekiwanej zabawy. Poszła jednak do babci. Jej czyn z pewnością bardzo podobał się Jezusowi Chrystusowi, który za życia ziemskiego wielokrotnie rezygnował z odpoczynku, snu, spokoju, aby pomagać ludziom.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 71-72

- 123 -

Na ulicy spotkałem dziewczynkę. Miała może siedem lat. Szła pod górę. Na plecach dźwigała swojego młodszego braciszka. Zapytałem - dokąd dźwigasz ten ciężar? - zatrzymała się, postawiła brata na chodniku i ze zdziwieniem odpowiedziała: proszę księdza, czy ksiądz nie widzi, to nie jest żaden ciężar to jest mój brat. W domu Justyny wszyscy byli z niej bardzo zadowoleni. Rodzice za to, że będąc w szóstej klasie przynosiła same piątki. Dziadek i babcia cieszyli się Justynką najbardziej. Zawsze po powrocie ze szkoły domu opowiadała im, jak było na lekcjach, co nowego dowiedziała się na katechezie. W niedzielę po Mszy św. Justyna rozweselała cały dom. Babcia nieraz myślała: jak byśmy bez niej żyli? Koleżanki i koledzy zawsze mogli liczyć na Justynę, że pomoże w lekcjach. Wszystkim służyła chętnie swymi umiejętnościami. Tam, gdzie znalazła się Justyna było wesoło i dobrze.

Ks. Janusz Mroczkowski - SŁUŻYĆ CZY PANOWAĆ?

- 124 -

Każdy zbliżający się do Krakowa od strony, południowo-wschodniej, niedaleko od granic tego grodu, ogląda wspaniały widok. Oto na niewielkim wzniesieniu, zwanym Srebrną Górą porosłym gęstym lasem, bielą się zabytkowe mury jednego z dwóch w Polsce klasztorów 00. Kamedułów. Mało wiemy o tym zakonie o surowej regule. Chcę Wam wskazać na jedną cechę reguły tego zakonu. 00. Kameduli podjęli się mianowicie trudnego zadania modlitwy częstej, długiej i wytrwałej w intencji wszystkich ludzi. By móc się często, długo i wytrwale modlić zrezygnowali z wielu współczesnych osiągnięć. Dlatego w klasztorze bielańskim panuje wyjątkowa cisza. Nie słychać radia ani telewizora nie zalewają zakonników dzienniki i kolorowe tygodniki. Rezygnują z tych wytworów ludzkiego umysłu by bezpośrednio bez przeszkód zwracać się do naszego Ojca. Nie potrzebna im informacja o produkcji, o zabójstwach czy wizytach. Dla nich najważniejszą informacją jest prawda o Bogu, przebaczającym Ojcu. Tym bardziej rezygnują z rozrywki, za którą tak wielu z nas się ugania, wręcz uważa ją za konieczną w naszym życiu.

Ks. Damian Zimoń - ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU POMOCE W SPOTKANIU WIARY I KULTURY

- 125 -

Ci mogliby się podpisać pod słowami św. Teresy:

"Jedno tylko mam staranie, Tobie podobać się, Panie, I innej nie znam już troski, By tylko radość miał ze mnie, Ten Mistrz mój Boski".

Takim był choćby Słowacki, który w "Odezwie do braci w kole" pisał: "Mam na dnie serca rozkaz Boży - abym nie dbając o sąd ludzi - nawet na wzgardę, nędzę i potępienie - stał do końca strzegąc prawdziwej wiary i dawnego sztandaru mojej ojczyzny."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dzieci Boże - program przyrodniczo - religijny dla kl 0, KATECHEZA
Spotkanie dla dzieci -konspekt, Dzieci Boże
Zaproszenie do przyjaźni-konspekt, Dzieci Boże
KĄCIK RADOSCI, Dzieci Boże
135 136 Adoramus Te, Christe O dzieci Boże
136 O dzieci Boże
ulotka dzieci boże
Dzieci Boże drugie owce
PODNIEŚ RĘKĘ BOŻE DZIECIĘ-scenariusz, PODNIEŚ RĘKĘ BOŻE DZIECIĘ
Wiersze na Boże Narodzenie, WITAJ BOŻE DZIECIĘ, WITAJ BOŻE DZIECIĘ
Tradycje i obrzędy świąteczne boże narodzenie, dla dzieci i nauczycieli, ciekawostki
Przedstawienie na Boże Narodzenie-Trzy gwiazdki, Wiersze dla dzieci na rózne okazje
Scenariusz Jasełek Dla Dzieci 5, ⊰☼⊱ Święta ⊰☼⊱, ۞Boze Narodzenie ۞, ۞ Boze Narodzenie ۞, Jasełka
D 5 Podnieś rękę Boże Dziecię
Murakami Haruki Wszystkie boze dzieci tancza
09 Boże Narodzenie i dzieciństwo Jezusa

więcej podobnych podstron