Mary Jane Clark
Zabawa
w chowanego
Przełożył
Hubert Jeżak
Prolog
Chciał, by światło było zapalone, ale ona ucieszyła się,
gdy okazało się to niemożliwe. Jakakolwiek jasność
dochodząca z okien domku mogłaby zwabić pracowników,
ciekawych sprawdzić, co się dzieje.
Chciał także muzyki i przyniósł nawet magnetofon, lecz
sprzeciwiła się temu stanowczo. Nie mogli ryzykować, że
hałas przedostałby się na zewnątrz. Jedynym dźwiękiem miał
być powolny, jednostajny rytm ich kołyszących się ciał.
Leżała na łóżku myśląc o chłopaku, który właśnie się zdrze-
mnął. Cykanie świerszcza i smutne wycie skunksa sprawiało, że
wstrzymywała oddech. Zastanawiała się, czy w opuszczonym
tunelu, który biegł pod domkiem, zagnieździeły się jakieś zwie-
rzęta. Miała nadzieję, że nie, gdyż była to z góry obmyślona
droga ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie mogła dać się ponieść chwili. On nie miał takiego prob-
lemu. Znał się na rzeczy. W momencie, gdy oddali się namięt-
ności, usłyszała głos dobiegający z zewnątrz.
- Mój Boże, to Charlotte - syknęła, odpychając go od siebie.
Rzucili się, by zebrać ubrania. Złapał magnetofon, a ona podniosła drewnianą klapę w podłodze. Zeszli w ciemność w momencie, gdy nad nimi otworzyły się drzwi chaty.
Pod bosymi stopami poczuli zimną, twardą podłogę tunelu.
Na co czekasz? - wyszeptał. - Chodźmy.
Ubieram się - powiedziała. Bóg jeden wie, co kryje się
w tym tunelu, a ona czułaby się o niebo lepiej w ubraniu, gdy
będą podążać w kierunku wody po drugiej stronie.
Z góry dobiegły przytłumione głosy.
- Kto jest z nią? - spytał.
- Nie mam pojęcia.
Powoli ruszyli do przodu, wyciągniętymi ramionami dotyka-
jąc ścian tunelu, by wymacać kierunek. Czując, jak coś ociera
się o jej nogę, stłumiła krzyk. Szop? Szczur? Bóg karał ją za
grzechy.
Wody zatoki Narragansett zalśniły przy ujściu tunelu. Przy-
spieszyli kroku, księżyc dawał niewiele, ale jakże cennego
światła. Gdy wreszcie dotarli do celu, on zatrzymał się gwał-
townie.
Cholera!
Co się stało?
Mój portfel. Musiał mi wypaść z kieszeni.
O Boże!
Złapał ją za rękę.
Nie martw się. Idziemy dalej! Może go nie zauważą.
Wracam po niego - powiedziała stanowczo.
Jutro. Możesz przyjść po niego jutro - podsunął.
Chciała iść za nim, ale świadomość, że portfel może zdradzićich sekret, nie pozwoliłaby jej zmrużyć oka.
Ty idź. Wracaj do domu - powiedziała.
Pójdę z tobą - zaoferował się.
Nie. Musisz wyjść z posiadłości, nie mogą się dowiedzieć,
że tu byłeś. Musisz iść, i to natychmiast.
Dobrze, ale zobaczymy się jutro.
Przełknęła ślinę, patrząc, jak biegnie wzdłuż brzegu, by
w końcu zniknąć w ciemnościach. Biorąc głęboki oddech,
odwróciła się i weszła z powrotem do środka, ostrożnie trzyma-
jąc się ściany. Jej palce ocierały się o warstwę kurzu oraz zimne
i lepkie w dotyku stare cegły. Wyobrażała sobie, jak musieli
czuć się niewolnicy, uciekający tym tunelem, by ratować życie,
wdychający ten zatęchły zapach, który ona teraz czuła. Czy
mieli latarnie, by oświetlać sobie drogę? Czy raczej ślepo szli
przez mrok, nie wiedząc, co jest przed nimi, ale gotowi zaryzy-
kować, świadomi horroru, który zostawili za sobą?
Według jej obliczeń powinna być blisko drabiny wiodącej do
domku, ale zamiast tego wpadła na zagłębienie w ścianie,
a grudki ziemi posypały się pod rękami. Puls jej przyspieszył.
Czy ten stary tunel był bezpieczny? Czy mógłby się zapaść
i uwięzić ją w środku? Czy ktokolwiek by ją odnalazł?
Modliła się. Jeśli uda jej się stąd wydostać, obiecała, że już
nigdy, przenigdy nie pójdzie do domku. Nieważne, jak bardzo
by ją prosił, to był ostatni raz.
Ruszyła dalej w ciemność, pociągając nosem.
W pewnym momencie potknęła się o coś i upadła. Zaczęła
szybko oddychać, serce waliło jej jak oszalałe. Wyczuła dłonią
kształt przykryty jakąś dużą, gładką tkaniną.
Ludzkie ciało, jeszcze ciepłe.
Pragnienie, ból, krzyk narastający w gardle a jednocześnie
niemożność wydania z siebie choćby najmniejszego dźwięku.
Odczuwała już to kiedyś, ale sporadycznie i tylko w snach.
Odsunęła się od ciała i skuliła pod ścianą, drżąc w ciemności.
Uświadomiła sobie, że trwało to tylko sekundę, ale zdawało
się być wiecznością. W głowie miała natłok myśli . Powinna
wezwać pomoc, zawołać ludzi z dużego domu, ale nie potrafiła.
Nie powinna tu w ogóle być. Na myśl o tłumaczeniu się ze
swojego postępku czuła upokorzenie.
A gdyby, co gorsza, obwinili ją? Co będzie jeśli pomyślą, że
to ona dopuściła się zabójstwa? Kiwała się w przód i tył, starając
się uspokoić, gdy usłyszała skrzypnięcie. Klapa nad nią zaczęła
się otwierać.
Zacisnęła mocno powieki, pewna, że to już koniec. Zabójca
zbliżał się, by ją także dopaść.
Zamiast tego coś zaszeleściło nad nią, obiło się o głowę,
ocierając się o twarz. Kawałek papieru? Kartka?
Nasłuchiwała, trzęsąc się. Nikt jej jednak nie dostrzegł, a kla-
pa z powrotem opadła.
Czternaście lat później
Oświetlające tunel lampy górnicze, zasilane przez generator,
były jedną z niewielu oznak obecności nowoczesnej techno-
logii. Cała praca żmudnie wykonywana była ręcznie. Tak jak
ponad półtora wieku temu to ludzie, a nie maszyny, przekopy-
wali się przez glinę, tak teraz wznoszą mur z czerwonej cegły.
Dokładano starań, by, centymetr za centymetrem, ściany były
solidne i tunel mógł być później dostępny dla tysięcy turystów,
historyków i studentów, aby mogli przebyć drogę, którą Amerykańscy niewolnicy podążali ku wolności. Ten tunel po prostu musiał być bezpieczny.
- Mamy tu bardzo miękki odcinek - zawołał doświadczony
mistrz murarski, a jego słowa odbiły się echem w podziemiu
korytarza.
Stuknął kielnią w miękką, czerwoną glinę. Grudki ziemi
posypały się na podłogę. Wnęka w ścianie robiła się coraz
większa.
Kopano dalej, z gliny wyłaniały się zniszczone, spłowiałe
fałdy materiału. Metaliczne nitki pobłyskiwały w świetle lamp.
Kamieniarz delikatnie zmiatał glinę, odsłaniając połyskliwą
materię.
Gdy zebrani wokół ludzie zorientowali się, co to jest, ode-
tchnęli z ulgą, że są tu wszyscy razem. Nie był to widok, który
chciałoby się oglądać samotnie.
Ich oczom ukazała się ludzka czaszka i kości zawinięte
w złotą tkaninę.
Piątek
16 lipca
-1-
Była najstarsza. Grace uważnie obserwowała ożywionych
stażystów, świadoma przepaści, jaka istniała między nią
a resztą. Przynajmniej dziesięć lat dzieliło ją od najstarszych
z nich. Oparci o biurka, uważnie studiowali tekst na ekranach
monitorów, konsultując go z dziennikarzami obsługującymi
serwis porannych wiadomości. Stażyści byli dobrze wykształ-
ceni, ochoczy, ambitni i, w przeciwieństwie do Grace, bardzo
młodzi.
„Mają całe życie przed sobą", stwierdziła, obserwując dziew-
czynę krzyżującą akurat swoje długie, opalone nogi, by nie
odkryć wszystkiego pod bezwstydnie krótką spódniczką. Wszy-
scy mieli przed sobą świetlaną przyszłość, byli na dobrej drodze
do ukończenia cenionych uczelni i uniwersytetów, budowali już
sobie nawet podwaliny do przedłużenia umowy i wylądowania
na ciepłej posadce w telewizji. Nieskrępowani, są w stanie
podążać za swoimi marzeniami. Nie mają żadnego obciążenia
psychicznego, rozpoczynając karierę zawodową. Mogą iść, gdzie chcą, robić, co chcą, podjąć się każdego zadania, wolni jak ptak.
Grace Wiley Callahan doskonale wiedziała, że jej nie było to
pisane. W wieku trzydziestu dwóch lat miała za sobą przeszłość
i obowiązki. Doświadczyła w życiu porannych mdłości, ślubu,
macierzyństwa i rozwodu, w takiej właśnie kolejności. Gdy
miała tyle lat co oni, wyzbyła się już marzenia o uroczystości
wręczenia dyplomów, zmuszona opuścić Fordham, bo zabrakło
jej trzydziestu punktów. Gdy dla jej przyjaciół nadszedł dzień
rozdania dyplomów, ona pchając wózek z Lucy, zjawiła się na
campusie, żeby popatrzeć na ceremonię. Płacz jej córeczki
zagłuszył okrzyki radości absolwentów.
Jedenaście lat później Lucy zdała do szóstej klasy, a Grace
odkryła kurze łapki w kącikach brązowych oczu i pierwsze siwe
pasemka w złotych włosach. Zlikwidowała je jednak natych-
miast, dowiedziawszy się, że została przyjęta do ambitnego
programu stażowego. Dostała od życia drugą szansę i postano-
wiła zdobyć wreszcie stopień, na jaki zasługiwała, i wykorzys-
tać niepowtarzalną szansę w stacji KEY News w Nowym Jorku.
Była także podekscytowana myślą o tygodniowym wyjeździe
do Newport, by wziąć udział w reportażu o nadmorskim kuro-
rcie dla cyklu programów „KEY to America". Była jednak
świadoma, że nikt oprócz niej nie musi się martwić o dziecko
zostawione w domu.
Nawet przez chwilę jednak nie żałowała, że urodziła Lucy.
Była to wręcz najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła
czy dopiero zrobi. Ślub z Frankiem to zupełnie inna historia.
Frank z początku nie chciał mieć nic do czynienia z dzieckiem,
gdy wiosną pierwszego roku studiów dowiedziała się, że jest
w ciąży. Grace postanowiła nie usuwać ciąży i była zdecydowa-
na urodzić, z jego pomocą czy bez.
Zerknęła na prawą dłoń, na której nie było już obrączki,
i przypomniała sobie, jak Frank w końcu niechętnie zmienił
zdanie. Przystojny, wysportowany, początkujący biznesmen
Frank Callahan, nakłaniany przez rodziców, by „zrobił to, co
należy", wreszcie się oświadczył. Z niepokojem w sercu Grace
przyjęła oświadczyny, wiedząc, że może nie są to najlepsze
okoliczności zawarcia małżeństwa, ale mając jednocześnie na-
dzieję na jak najlepszą przyszłość.
Pięć miesięcy po pospiesznym ślubie przywieźli dziecko do
małego mieszkania w Hoboken, w New Jersey. Frank sumien-
nie jeździł codziennie rano metrem na Manhattan do swojej
pierwszej, poważnej pracy w firmie maklerskiej, podczas gdy
Grace zostawała w domu z dzieckiem, starając się jako wolny
strzelec pisać artykuły do lokalnej gazety, dotyczące obrad
radnych miasta i nocnych rozpraw w sądzie. W miarę jednak jak
obowiązki Franka powiększały się, coraz niechętniej wracał do
domu, żeby opiekować się Lucy, gdy ona zajmowała się swoją
pracą. Zarabiał coraz więcej, stać ich było na większe mieszkanie,
a Grace wcale nie musiała już pracować dla tej podrzędnej gazetki.
Zgodziła się, mijały lata, a ona spędzała czas na zajmowaniu
się córeczką. Starała się nie rozmyślać nad skutkami małżeńst-
wa z Frankiem. Gdy oglądała wiadomości w telewizji, próbo-
wała nie wyobrażać sobie, co mogło ją czekać, gdyby skończyła
szkołę i wcieliła w życie plan zostania dziennikarką w radiu lub
telewizji. Czas mijał, a Grace łapała się na coraz częstszym
oglądaniu najważniejszych magazynów informacyjnych, gdy
Lucy już spała. Obawiała się coraz bardziej gwałtownych zmian
nastroju i wybuchów złości Franka. Niec podobał się jej też
zapach obcych perfum na jego ubraniu, gdy wracał późno do
domu po „firmowych kolacjach".
Mimo to została. Powtarzała sobie, że to dla dobra Lucy. Nie
chciała, żeby jej dziecko miało rozbitą rodzinę. Lucy zasługi-
wała na to, żeby oboje rodziców z nią mieszkało i wspólnie ją
wychowywało. Była zdecydowana zostać.
To Frank odszedł od niej.
Grace, czy możesz przefaksować wstępny harmonogram
profesorowi Gordonowi Coxowi w Newport? - Producent B.J.
D'Elia wyciągnął do niej kartkę papieru. - Wiem, że to zadanie
dla robola - dodał przepraszająco - ale jeśli zaraz nie wyjdę,
spóźnię się na pociąg do Rhode Island.
Po to tu jestem - odpowiedziała, odbierając od niego
harmonogram. Nie spodobało jej się wyrażenie o „zadaniu dla
robola", ale wiedziała, że zaufanie zdobywa się małymi krocz-
kami. Rób teraz małe rzeczy, a w przyszłości pozwolą ci zająć
się większymi.
Przyjdziesz jutro, prawda, Grace?
Tak.
Mogę cię jeszcze o coś prosić? - Nie czekając na od-
powiedź podał je kartkę żółtego papieru w linie. - Napisz coś na
temat ozdób z muszli i tatuaży. Robimy program o rzeźbiarzu
takich rzeczy, może i o tatuażyście będziemy potrzebować
jakieś pytania, żeby Constance mogła je zadać w trakcie wywia-
du. Przefaksuj mi to potem. Numer jest na kartce.
Nie ma problemu - odparła. Odebrała od niego kartkę,
zauważając jednocześnie jego silne, opalone dłonie.
Dzięki, Grace. Wielkie dzięki. - Uśmiechnął się przelotnie,
pokazując białe zęby i pochylił się nad nią. - Zdradzę ci sekret, to
moje pierwsze zleceniajako producenta i jestem lekko przerażony.
Naprawdę? Zdawało mi się, że od dawna pracujesz w tym
fachu.
Nie. Byłem tutaj kamerzystą i wydawcą przez sześć lat,
a wcześniej przez parę lat pracowałem w małej telewizji regio-
nalnej. Wiesz, taka jest rzeczywistość. Musisz zajmować się
dwiema czy trzema rzeczami naraz, dostając pieniądze tylko za
jedną, jeśli chcesz się utrzymać w takim miejscu jak to.
Czuła lekką zazdrość. B.J. był prawdopodobnie w jej wieku lub
o parę lat starszy, a jednak jego kariera była w pełni zaplanowana.
Zastanawiała się, czy ma żonę, która zostawała w domu z dziec-
kiem, gdy on wyrabiał sobie pozycję. Nie wiedzieć czemu
zdawało jej się, że nie. I to nie tylko dlatego, że nie zauważyła
obrączki, ale także z powodu aury niezależności, jaką wokół
siebie roztaczał. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Zdarzali się
faceci, którzy w pracy zdawali się wolni, w rzeczywistości jednak
mieli na głowie rodzinę. Frank był jednym z nich. Patrząc na
szczupłą sylwetkę B.J., wracającego do swojego biurka, Grace
miała nadzieję, że nie był taki jak jej były mąż.
Wystukiwała właśnie numer na faksie, gdy podeszła do niej
stażystka w minispódniczce.
- Przynajmniej tobie dał coś do roboty - szepnęła ciemno-
włosa piękność. - Umieram z nudów. Jeśli spędzę jeszcze
choćby minutę na surfowaniu po sieci, to podetnę sobie żyły.
Nie mają dla nas dosyć pracy.
Grace uśmiechnęła się, nasłuchując elektronicznego sygnału
informującego, że faks rozpoczął nadawanie. Jocelyn Vickers
miała rację, stażyści naprawdę mieli dużo wolnego czasu.
Powinno być lepiej, jak już znajdziemy się w Newport, nie
uważasz? - spytała. - Tam pewnie mają więcej pracy dla nas.
W ostateczności spędzimy tydzień w pięknym miejscu. - Wzru-
szyła ramionami. - Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nigdy nie byłam w Newport, a ty? - Grace starała się
podtrzymać rozmowę. Młodzi stażyści raczej nie szukali z nią
kontaktu. Nie bardzo chyba wiedzieli, co mają o niej myśleć.
„Starsza pani Grace." Co oni właściwie mogą mieć wspólnego
z rozwódką z dzieckiem?
Prawie każdego lata - westchnęła Jocelyn - Moi rodzice
mają tam domek.
Naprawdę? To wspaniale. - Grace wyciągnęła z faksu
harmonogram pobytu w Newport. Rzuciła okiem na dół i za-
uważyła znajomą beżowo-czarno-rdzawoczerwoną kratę prze-
zierającą między perfekcyjnie polakierowanymi paznokciami
u stóp. Burberry. Ponad sto dolców za parę sandałów z plas-
tikowymi paskami. „To musi być przyjemne". Grace nagle
zdała sobie sprawę ze swoich własnych butów - czarne czółen-
ka kupione na wyprzedaży, które wyglądały, jakby były pośled-
niej jakości, a do tego zupełnkie nijakie.
Tak, w Newport może być fajnie, jeśli wiesz, gdzie cho-
dzić i co robić. - Jocelyn przeczesała czarne, elegancko przycię-
te włosy.
No, możesz okazać się bardzo przydatna, Jocelyn.
Mów mi Joss - rozpromieniła się dziewczyna. - Tak,
właśnie na to liczę. Prawdę mówiąc, wyjeżdżam już dziś wie-
czorem, żeby trochę pomóc. Chcę wypaść w ich oczach na
nieocenioną pomoc, gdy będziemy tam w przyszłym tygodniu.
Naprawdę chciałabym dostać pełny etat, kiedy skończy się staż.
Nie tylko ty, pomyślała Grace i zamarła na myśl o przewadze,
jaką miała Jocelyn. Nie tylko ty.
Tylko jedna osoba z całej grupy miała dostać pracę asystenta
producenta. Wszystko zależało od tego, jak się spiszą, a Grace
była zdecydowana dać z siebie wszystko. Naprawdę potrzebo-
wała tej pracy.
-2-
Profesor Gordon Cox wyjął dokument ze swojej skrzynki
pocztowej i przejrzał go pobieżnie. Zamierzał dokładnie wczy-
tać się w harmonogram KEY News później. Teraz musiał zająć
się swoimi uczniami.
Przystanął przed dużym, bogato ozdobionym lustrem, by
sprawdzić, jak wygląda. Siwe włosy uwydatniały jego ciemne
oczy i złotą opaleniznę. Możliwe, że osiwiał trochę za wcześnie,
ale ogólnie prezentował się dobrze. Dystyngowany i wytworny
uczony, atrakcyjny dla łatwych do oczarowania studentek.
Gdyby tylko mógł tak zaimponować Agacie Wagstaff. Od
momentu odkrycia kości Agatha groziła odcięciem funduszy na
renowację tunelu niewolników, gdyby okazało się, że jest to
jednocześnie grób jej siostry. Wymarzony przez siedemnaście
lat wykładania na uniwersytecie Salve Regina projekt Gordona
miał zostać wstrzymany, a on nic nie mógł na to poradzić.
Otwarcie tunelu Shepherd' s Point byłoby wydarzeniem histo-
rycznym, a on, dusza całego przedsięwzięcia, zdobyłby uznanie
w światku konserwatorów zabytków. Krążyły pogłoski, że byłby
nominowany do Nagrody Stipplewood, ale podejrzewał, że teraz
mógł się z nią pożegnać, jak i z całym swoim dorobkiem. Agatha
była wariatką, zawsze niechętnie nastawioną do otwarcia dla
tłumów jej drogocennego tunelu. Jakie były szanse, że pozwoli-
łaby kontynuować prace, gdyby naprawdę ten tunel okazał się
miejscem spoczynku jej siostry przez ostanie czternaście lat?
Myśl, że całe to planowanie, podlizywanie się Agacie, aten-
cja okazywana jej siostrzenicy, Madeleine, jej matce, Charlotte,
nie wspominając już o badaniach, monografiach i obiecanych
wykładach, że to wszystko miało spełznąć na niczym, wpędzała
go w głęboką depresję.
Jednakże Gordon nadal uważał, że to była jego wymarzona
praca: ukazywać innym cały historyczny i kulturowy splendor,
jaki ich otaczał, zaprezentować swoje pasje, a do tego dostać
zapłatę za ten przywilej.
Oczywiście zapłata mogłaby być lepsza. Dlatego zgłaszał się
zawsze by uczyć podczas semestru letniego. Nie planował, tak
czy inaczej, opuszczać Newport podczas sezonu. Jeśli milione-
rzy chcieli wybudować sobie letnie domki w historycznym
mieście nad morzem, wcale mu to nie przeszkadzało. Czemu
miałby wyjeżdżać w najcudowniejszych miesiącach roku? Nie,
wolał podróżować podczas ferii wiosennych i zimowych. Li-
piec i sierpień chciał spędzać właśnie tu.
Tak jak Charlotte Sloane.
Gordon nie zadzwonił wcześniej, by upewnić sie, że może
sprowadzić grupę studentów do Shepherd's Point. Nie chciał
ryzykować, że Agatha nie zgodzi się na udostępnienie pełnej
zakamarków starej wiktoriańskiej rezydencji, zbudowanej na
hektarach ziemi uprawnej na samym krańcu Newport.
Trochę dalej - poinstruował kierowcę, gdy ten zwolnił
przy bramie. - Jedź prosto, aż do chaty. - Gdy furgonetka
przetaczała się drogą zniszczoną przez sprzęt do wykopalisk,
Gordon kontynuował wykład.
Shepherd's Point odegrało ważną rolę w historii Afroame-
rykanów w Newport. Ta rezydencja była zbudowana na miejscu
dawnego pastwiska. Pasterz pomagał zdesperowanym niewol-
nikom w ucieczce przed panami. Tunel sięgał od małej chaty do
oceanu , prowadząc ku wolności z Shepherd's Point. Wiele lat
później, gdy potentat srebra, Charles Wagstaff, zbudował tu
swoją willę, jego dzieci używały chaty jako domku zabaw.
Tunel tak zwanego Podziemnego Szlaku pozostał nietknięty.
Wysiadaja&AJurgonetki Gordon skrzywił się z powodu bólu
w kolanię. Poprowadził studentów w stronę zniszczonego dom-
ku, kontynuując wywiad.
- Aż do teraz był tylko jeden taki tunel otwarty dla publiczności. Tamten prowadził do domu zdeklarowanego abolicjonisty, Henry'ego Warda Beechera w Peekskill. Krążyły pogłoski o tunelu w Shepherd's Point, mieszkańcy Newport też wspominali o nim, niektórzy podkradali się nawet, żeby zobaczyć go na własne oczy. Historycy starali się przez wiele lat o pozwolenie Agathy Wagstaff na dostęp do tunelu i wykonanie podstawowych prac konserwatorskich. W pewnym momencie prawie ustąpiła, ale prace nigdy się nie zaczęły. Czternaście lat temu jedyna siostra pani Wagstaff, Charlotte Wagstaff Sloane, zniknęła. Agatha odcięła się od świata, a projekt konserwacji utknął w martwym punkcie. Shepherd's Point, jak widzicie, popadł w ruinę.
Wszyscy przyglądali się szarej rezydencji otoczonej zapusz-
czonym trawnikiem.
- W końcu brak pieniędzy zmusił niedawno Agathę do wy-
dania pozwolenia. Rada miasta sporządziła umowę, dzięki któ-
rej wszystkie zaległości podatkowe Shepherd' s Point miały być
anulowane w zamian za udostępnienie tunelu szerokiej publicz-
ności.
Dotarli do domku. Żółta taśma policyjna blokowała wejście,
nikt go jednak nie pilnował. Studenci obserwowali, jak Gordon
ściąga taśmę i otwiera drzwi.
Czy dobrze robimy, profesorze? - spytał jeden ze studentów.
Wszystko w porządku. Biorę na siebie całą odpowiedzial-
ność. Nie wiem, co będzie teraz z tym tunelem, po ostatnim
odkryciu, ale chcę, żebyście to zobaczyli. Możemy być jedyny-
mi przez bardzo długi czas ludźmi, którzy obejrzą to cudowne
historyczne miejsce.
Pojedynczo weszli przez wąskie drzwi i ścisnęli się w jedy-
nym pomieszczeniu. Jeśli stało tu kiedykolwiek łóżko, na któ-
rym spał pasterz, albo stolik i małe krzesełka, gdzie córki
Wagstaffa urządzały sobie herbaciane przyjęcia, już dawno
zostały wyniesione. Tylko osmolony kominek, w którym leżał
jeszcze popiół, świadczył, że kiedyś to miejsce tętniło życiem.
Ciągle czując ból w kolanie, profesor uklęknął i uniósł drew-
nianą klapę, odsłaniając wąskie, drewniane schody. Studenci
pochylili się, by przyjrzeć się mrocznemu przejściu. Nikt nie
zauważył osoby, która stanęła w drzwiach za nimi.
Przenikliwy głos przeszył zatęchłe powietrze:
- Wynocha! Wszyscy macie się stąd wynosić! Wynoście się
z mojej posiadłości!
Agatha Wagstaff, właścicielka Shepherd's Point, stała przed
nimi z zaciśniętymi gniewnie ustami i szeroko otwartymi oczami.
Aghatho, proszę - błagał Gordon. - Chce tylko pokazać
tunel moim studentom. Daj nam pięć minut.
Nie, Gordonie. Ty i twoi studenci natychmiast się stąd
wynoście albo wzywam policję. Charlotte nigdy was tu nie
chciała. Nie chciała, by nasz dom stał się atrakcją turystyczną.
Nigdy nie życzyła sobie, żeby otwarto ten tunel.
-3-
Po lunchu Grace zebrała się z innymi stażystami w pokoju
konferencyjnym, gdzie rozdano im podkoszulki. Z radością
oglądała swoją z napisem „KEY NEWS - CALLAHAN" wy-
drukowanym na przodzie. Ale dreszczyk przyjemności szybko
zastąpiło napięcie, gdy do pomieszczenia wszedł główny pro-
ducent i zaczął referować, czego będą od nich wymagać pod-
czas stażu w Newport.
- Jesteście dyspozycyjni dwadzieścia cztery godziny na do-
bę. Będą wam przydzielone pagery i w momencie, gdy do-
staniecie wiadomość, macie natychmiast oddzwonić - mówił
niskim głosem Linus Nazareth. - Tego się od was wymaga, gdy
pracujecie w telewizji. Wszyscy pracownicy to wiedzą. A jeśli
myślicie o karierze w telewizji, lepiej się do tego przyzwyczaj-
cie. Nie przyjmujemy żadnych wymówek. Ani wspaniałe rand-
ki, ani rodzinne przyjęcia urodzinowe nie zwalniają was z obo-
wiązków wobec KEY to America.
- Jak dla mnie, to w porządku, panie Nazareth - wyrwał
się jakiś młody mężczyzna. - Tego właśnie się spodziewałem.
To właśnie interesuje mnie w tej pracy. Emocje i nieprze-
widywalność.
Nazareth spojrzał na patykowatego chłopaka opierającego
się o ścianę, mierząc go wzrokiem.
Każdy początkujący mógłby tak powiedzieć - mruknął.
- Jak masz na imię, chłopcze?
Sam. Sam Watkins.
Jaką szkołę kończyłeś, Sam?
Northwestern.
Dobra szkoła. Ale chyba nie jesteś z Chicago, prawda? -
spytał Linus, usłyszawszy charakterystyczne nosowe brzmienie
głosu chłopaka.
Nie, jestem z Oklahomy. Dokładnie z Hollis, proszę pana.
Jesteś daleko od domu, co? - Linus nie mógł wyjść z po-
dziwu, jak chętnie te dzieciaki przybywały z całego kraju, żeby
pójść do wakacyjnej pracy, za którą nie dostaną ani grosza, ani
dachu nad głową. Nawet nie mają pewności, czy przedłużą
z nimi współpracę. Słyszał, że ktoś przyjechał nawet z Anglii.
Tak, proszę pana. - przytaknął Sam.
Linus nie zadał sobie trudu, by spytać go, gdzie mieszkał
podczas pracy na Manhattanie. Stażyści sypiali przeważnie
na sofach lub w pokojach gościnnych u znajomych lub
rodziny. Czasem studenci wynajmowali pokoje w campusie
jednego z nowojorskich uniwersytetów. Linusa nie intere-
sowały szczegóły.
- Więc, tak jak mówiłem, z początku większość młodych
dziennikarzy jest w stanie rzucić wszystko i zająć się opracowa-
niem materiału, ale to może szybko się skończyć. - Przesunął
wzrokiem po wszystkich w pomieszczeniu. - Nie będę wam tu
lukrował rzeczywistości. Lepiej, żebyście wiedzieli, co was
czeka, jeśli postanowicie tak zarabiać na życie.
Grace, słuchając producenta, czuła, jak żołądek coraz bar-
dziej się jej kurczy. Tego właśnie najbardziej się obawiała.
Wiedziała, że znienawidziłaby się, gdyby kiedykolwiek opuś-
ciła urodziny córki. Lucy była coraz starsza, ale nadal po-
trzebowała wsparcia i opieki matki podczas szkolnych przed-
stawień, wywiadówek, wizyt u lekarza i miliona innych wyda-
rzeń. Teraz, gdy wkraczała w wiek dojrzewania, tym bardziej
potrzebowała silnej więzi z rodzicami, zwłaszcza że jedno
z nich postanowiło ją zostawić i wyprowadzić się. Jednak inne
kobiety jakoś sobie radziły. Udawało się im być dobrymi mat-
kami i zarabiać na życie. Można to jakoś pogodzić, na pewno,
szczególnie gdy ma się kogoś do pomocy.
Proszę, Boże, spraw, żeby tacie nic się nie przydarzyło,
modliła się w duchu. Grace nie wiedziałaby, co ma robić, gdyby
zabrakło jej wsparcia ze strony ojca.
-4-
Pół godziny przed zakończeniem pracy Grace uporała się
wreszcie z poszukiwaniami w Internecie. Znalazła kilka świet-
nych artykułów na temat ozdób z muszli i tatuażu artystycz-
nego. Przewijał się między nimi wspólny wątek. Oba zajęcia
wymagały pewnej ręki.
Wydrukowała odpowiednie strony, zaadresowała do B.J.
D'Elii w Bellevue Balroom w hotelu Viking i przesłała faksem.
Dziesięć minut później zatrzeszczał głos interkomu.
- Grace Callahan, druga linia.
Jedyne telefony, jakie odbierała przez te parę tygodni pracy
w KEY News, były od Lucy. Dziewczynka żałowała, że matka
nie może być w dwóch miejscach naraz - w domu z nią i na
stażu w mieście.
- Już wychodzę, kochanie - powiedziała, gdy tylko podniosła
słuchawkę. - Będę w domu zaraz po szóstej Jeśli zdążę na pociąg.
Śmiech mężczyzny po drugiej stronie zaskoczył ją.
- Dobrze, kochanie, w takim razie do zobaczenia.
Och, przepraszam. Myślałam, że to moja córka - wyjąkała.
- Przepraszam, kto dzwoni?
B.J.. Właśnie dostałem materiały, które mi wysłałaś. Do-
kładnie to, czego potrzebowaliśmy. Dzięki.
Już dojechałeś?
Tak, pociągiem do samego Kingston, a potem taksówką do
hotelu. Ładnie tu, spodoba ci się.
Nie mogę się doczekać - powiedziała zgodnie z prawdą
Grace. Nie wyjeżdżała bez Lucy od czasu, gdy Frank zabrał ją
ze sobą w podróż służbową cztery lata temu. Tych trzech dni na
pewno nie można było nazwać przyjemnymi.
Wiem, że chcesz już jechać do domu, ale zastanawiałem
się, czy nie mogłabyś jeszcze czegoś dla mnie poszukać.
Pewnie, strzelaj - odpowiedziała, starając się jednocześnie
przypomnieć sobie późniejsze pociągi z Penn Station.
Świetnie - zaczął B.J. - W lokalnej gazecie jest historia
o znalezieniu szkieletu w starym tunelu, tutaj, w Shepherd's
Point. Powstały spekulacje, że mogą to być kości niejakiej
Charlotte Wagstaff Sloane, spadkobierczyni posiadłości, która
zaginęła czternaście lat temu. Ale to tylko mgliste przypu-
szczenie. Kiedyś ten tunel był częścią podziemnego szlaku,
ale Bóg jeden wie, kto mógł tamtędy chodzić. Myślę, że ta
cała historia ze zniknięciem pani Sloane i opowieści o nie-
wolnikach mogą być ciekawym tematem na reportaż, skoro
i tak tu będziemy.
Zainteresowałeś mnie - odpowiedziała Grace. - Zara/
się tym zajmę i jeszcze przed wyjściem przefaksuję ci, co
znalazłam.
Wspaniale. A więc do zobaczenia jutro po południu, zga-
dza się?
Tak, do zobaczenia - rzuciała.
Właśnie miała zadzwonić do ojca, gdy do jej biurka podeszła
Jocelyn.
- Musisz zaraz wracać do domu, prawda? - spytała.
Grace odniosła nieprzyjemne wrażenie, że Joss sprawdza,
czy aby nie stara się być w pracy bardziej gorliwa niż ona. Nie
chciała się bawić w jej gierki.
Miałam zamiar, ale B.J. zadzwonił i poprosił mnie, żebym
coś dla niego sprawdziła.
Tak? A co?
Co mi zależy? To żaden sekret, pomyślała Grace.
Potrzebuje informacji na temat starej sprawy zaginięcia
pewnej kobiety w Newport. Nazywała się Charlotte Wagstaff
Sloane. Znaleźli jakieś ludzkie szczątki w jej posiadłości i myś-
lą, że to może być ona.
W Shepherd's Point? - Twarz młodszej stażystki rozjaś-
niła się.
Grace pokiwała głową.
Znasz to miejsce?
Tak, znam też rodzinę. Prawdę mówiąc, córka Charlotte,
Madeleine, i ja trzymałyśmy się razem w szkole. To dobra
dziewczyna, ale zawsze wyglądała trochę dziwnie, tak jakby
zaraz miała zniknąć, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Podejrzewam,
że musiała nieźle sfiksować po stracie matki.
Joss skinęła na pożegnanie.
- Życzę szczęścia w poszukiwaniach i do zobaczenia na
miejscu.
Grace odwróciła się do telefonu i wystukała numer. Walter
Wiley odebrał po trzecim dzwonku.
Tato, to ja. Wszystko w porządku?
Tak, kochanie, w porządku. Lucy jest na górze i nudzi,
żebym jej poczytał.
Poczytam jej, jak wrócę do domu. Nie pozwól się jej
męczyć.
Ona dawała się dręczyć w domu. Chciała oszczędzić ojca.
Musiał skończyć karierę w firmie telefonicznej i przejść na
emeryturę z powodu raka prostaty oraz wszczepienia rozrusz-
nika serca parę miesięcy temu. Mimo że twierdził, iż jest
„zdrowy jak ryba", Grace podejrzewała, że ojciec nie ma już
tyle energii co dawniej. Pogodziła się ze śmiercią matki, ale nie
mogła znieść myśli, że mogłaby stracić i ojca.
Wrócę trochę później, dobrze? - spytała.
Oczywiście, kochanie. Mam nadzieję, że wychodzisz
gdzieś z kolegami z pracy.
Grace uśmiechnęła się do siebie. Walter zawsze namawiał ją,
żeby udzielała się towarzysko.
Nie, tato. Tak naprawdę to muszę nad czymś popracować.
Nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Prawdopodobnie z godzinę
lub dwie.
Nie ma problemu, kochanie. Właśnie przywieźli pizzę,
więc nic nam więcej nie trzeba.
Grace już miała odłożyć słuchawkę, gdy coś sobie przypo-
mniała.
- Tato, czy przyszedł czek od Franka?
Alimenty znowu spóźniały się już ponad tydzień. Po drugiej
stronie słuchawki zaległa cisza.
Tato?
Nie, nic nie przyszło. Jest za to jakiś list od firmy praw-
niczej z Bostonu.
Grace zesztywniała. Był to już odruch po ogromnej liczbie
listów, które otrzymywała w czasie sprawy rozwodowej. Z po-
czątku każdy ją zasmucał, pod koniec jednak zaczęły ją dener-
wować. Czy powinna czekać, aż wróci do domu? Nie, staw
temu czoła, zdecydowała.
Możesz go otworzyć, tato?
Poczekaj chwilę.
Usłyszała, jak Walter odkłada słuchawkę, i wyobraziła sobie,
jak idzie do holu i bierze list ze sterty kopert na małym stolicz-
ku. Sekundy mijały. Trochę za długo to trwało, ale w końcu
usłyszała, że ojciec podnosi znowu słuchawkę.
Grace?
Tak?
Nie jest dobrze, kochanie - powiedział zduszonym głosem
Walter.
Co jest? Co piszą?
Frank zamierza przejąć całkowitą opiekę nad Lucy. Chce,
żeby mieszkała z nim i jego nową żoną w Massachusetts.
Grace znieruchomiała, nie wierząc własnym uszom. A tym-
czasem w domu, na szczycie schodów przykucnęła mała dziew-
czynka i podsłuchiwała całą tą rozmowę.
-5-
Jocelyn wyszła przez ciężkie drzwi obrotowe na zewnątrz.
Uderzyło ją gorące powietrze, tak różne od klimatyzowanego
w budynku telewizji. Stanąwszy na chodniku, zobaczyła kierow-
cę rodziców, siedzącego w zielonym mercedesie, zaparkowanym
na rogu Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy. Przeszła na drugą stronę
i wsiadła do samochodu, nie czekając, aż szofer otworzy jej drzwi.
- Dobrze Carl, ruszaj - rzuciła.
Usadawiając się na wygodnym, skórzanym siedzeniu, zauwa-
żyła wiklinowy koszyk. To Rosa zapakowała jedzenie na podróż.
Schyliła się i otworzyła wieko. W środku była sałatka z kurczaka
z rodzynkami i orzechami, pojemnik ze świeżym arbuzem
i winogronami, jej ulubione ciasteczka owsiane i butelka wody
mineralnej. Wspaniale, nie musieli się nigdzie zatrzymywać.
Niestety, gdy tylko skręcili na autostradę West Side, okazało
się, że popołudniowe korki już się zaczęły, samochody porusza-
ły się ślimaczym tempem w stronę Manhattanu. Zazwyczaj
trzyipółgodzinna podróż do Rhode Island miała potrwać dłużej
niż zwykle.
Jadąc w dół windą, obmyśliła pewien plan. Porozmawia
z Tommym na osobności, gdy tylko tam dojedzie. Była prawie
pewna, że znajdzie go siedzącego z kolegami w barze Salas.
Kiedy się nudziła, albo chcąc sprawdzić, czy nadal jej się to udaje,
Joss wpadała do swego byłego chłopaka, żeby trochę z nim
poflirtować. Tommy był taki przewidywalny, chętny jak nikt, by
znów zdobyć jej względy, spełniać jej zachcianki, a wszystko po
to, by do niego wróciła. Nigdy nie pogodził się z faktem, że dla niej
to był tylko letni flirt. Był wysoki, przystojny i strzelał najlepiej
z całej swojej grupy podczas treningu policyjnego. Jednak dla
Jocelyn pozostanie na stałe w Newport i ślub z policjantem nie był
szczytem marzeń. Na samą myśl o tym dreszcz ją przechodził.
Nie zmieniało to jednak faktu, że ten młody policjant mógłby
zdobyć dla niej raporty na temat szkieletu znalezionego w starej
rezydencji Wagstaffów. Wtedy przypochlebiłaby się szefom
KEY News i miałaby wymarzoną posadę w kieszeni.
Nie było czasu do stracenia. Jeśli uda jej się go przekonać,
żeby zrobił to natychmiast, mogłaby je mieć już dziś wieczo-
rem. Znalazła telefon w torbie i wykręciła kierunkowy 401.
-6-
Gdy Grace wreszcie wróciła do domu, ojciec spał na kanapie
w pokoju gościnnym. Wzięła kawałek zimnej pizzy z pudełka
i weszła do dużego pokoju. Lucy siedziała przed telewizorem
i oglądała „Ład i Porządek". Miała obsesję na punkcie tego
programu. Od kiedy zainstalowano w domu kablówkę, można
było to oglądać bez przerwy, zmieniając tylko co jakiś czas kanały,
przez co Lucy stanowczo zbyt długo wpatrywała się w ekran.
Dlaczego tracisz na to czas, Lucy? - spytała Grace całując
córkę w czoło. - Nie chcę, żebyś tego oglądała, to za poważne
dla ciebie.
Ale to jest fajne, mamo. Chcę wiedzieć, kto to zrobił.
- Córka nie oderwała nawet na sekundę oczu od telewizora.
Przecież to powtórka, pewnie już to oglądałaś.
Tak, ale nadal uważam, że to fajne.
Grace usiadła na kanapie, przeżuwając pizzę, i bezmyślnie
wpatrywała się w ekran. Musiała zadzwonić do Franka, a wcale
nie miała na to ochoty.
Jesteś gotowa na jutro, kochanie? - spytała córkę.
Tak, mamo.
Spakowana?
Jeszcze nie. Spakuję się, jak tylko to się skończy.
Grace nie zamierzała jej suszyć głowy, nie teraz, gdy miała
wyjechać na tydzień do Franka i cudownej, pięknej, nowej
macochy, która, zdawać by się mogło, nie miała nic lepszego do
roboty niż pielęgnowanie paznokci, zakupy czy ustępowanie
Lucy we wszystkim.
- Dobrze, Lucy - westchnęła, wstając z kanapy. - Pójdę do
siebie.
Zamknęła za sobą drzwi od sypialni i ppdeszła do telefonu.
Przełknęła ślinę, słysząc po drugiej stronie głos byłego męża.
Cześć, Frank. Tu Grace.
O, witaj. Jak się masz? - powiedział chłodnym, bezosobo-
wym tonem.
A jak myślisz, Frank? - Nie czekając na odpowiedź,
ciągnęła. - Dostałam dziś list od twojego adwokata.
Rozumiem. A więc?
Dlaczego to robisz? - Podniosła głos. - Proszę, błagam,
nie rób mi tego. Lucy nie potrzebuje więcej przykrości
w życiu.
Robię to właśnie z myślą o niej, Grace. - Jego głos był
irytująco spokojny. - Będzie dla niej lepiej, jeśli zamieszka tutaj
z nami.
W jaki sposób lepiej? Powiedz mi! - zażądała. - Lucy
przyzwyczaiła się już do szkoły w Waldwick. Wreszcie znalaz-
ła sobie przyjaciółki. To niedobrze znowu ją przenosić. Już
wystarczająco dużo przeszła.
Lucy wkracza w wiek dojrzewania, to trudny okres. Dzieci
potrzebują wtedy mocnego oparcia i dobrego wzoru do naślado-
wania. Rodzice muszą być blisko i poświęcać im dużo uwagi.
Grace ścisnęła słuchawkę tak mocno, że zbielały jej kostki.
Wiedziała, co ją teraz czeka.
- Jan i ja możemy zapewnić Lucy większą opiekę i stabil-
ność niż ty - ciągnął Frank.
- Jak śmiesz tak mówić?! - Grace aż się zagotowała.
- To prawda i dobrze o tym wiesz.
- Nic podobnego, Frank. Lucy ma bardzo stabilny i kochają-
cy dom. A skoro już o tym rozmawiamy, to jaki ty dawałeś jej
przykład? Ty ze swoimi tak zwanymi kolacjami w interesach
i służbowymi wyjazdami, które tak naprawdę były odwiedzina-
mi u kochanki? Jakim wzorem do naśladowania ty byłeś, co?
- Gdyby między nami układało się lepiej, nie musiałbym
szukać pocieszenia gdzieś indziej.
- Och, tak, masz rację, biedaku.
Frank zignorował jej sarkastyczny ton.
- Słuchaj, Grace. Nie mam ochoty zaczynać wszystkiego od
początku. Prawda jest taka, że mnie i Jan jest bardzo ze sobą
dobrze, niezwykle dobrze. Lucy zobaczy, jak powinno wy-
glądać małżeństwo. Mamy teraz piękny, nowy dom na przed-
mieściu, ze wspaniałymi szkołami w okolicy. Jan zrezygnowała
z pracy, będzie siedzieć w domu i może opiekować się Lucy. Jak
na razie mieszkacie u twojego ojca. Ty postanowiłaś podjąć
naukę, co się chwali, ale zabiera ci to bardzo dużo czasu, a gdy
skończysz, podejrzewam, że będziesz chciała pracować na peł-
ny etat i Lucy zostanie pod opieką ojca. On już nie jest najmłod-
szy. Pomijając już nawet to co jest lepsze dla Lucy, czy myślisz,
że to w porządku wobec niego?
Grace zadawała sobie to samo pytanie, ale była przekonana,
że ojciec bardzo się cieszy, że są blisko. Cała ta sytuacja nadała
jakby nowy sens jego życiu. Lucy wprowadziła dużo radości
w ten dom, tak smutny od śmierci matki.
- Ojciec kocha Lucy i dziękuję Bogu że jest blisko. Wspaniale
się rozumieją. Wiem, że nigdy nie żałował, że u niego mieszkamy.
Lucy bardzo dobrze na niego działa, dostał jakby zastrzyk energii.
Może i tak. Ale jego zdrowie nie jest najlepsze, a ja jestem
jej ojcem.
A ja jej matką i zostanie ze mną - stwierdziła stanowczo
Grace, powstrzymując się, by nie cisnąć telefonem o podłogę.
Dobrze, Grace. Widzę, że dalsza rozmowa nie ma sensu.
Zobaczymy, co postanowi sędzia. Będę czekał na Lucy jutro na
dworcu.
I pomyśleć, że ten bydlak nawet nie chciał żebym urodziła
dziecko. Grace gotowała się ze złości, składając ubrania i dzie-
ląc je na dwie części. Na dodatek to okrutne wyczucie czasu!
Frank chce dostać pełną opiekę nad Lucy właśnie teraz, gdy ona
ma spędzić dwa tygodnie poza domem. Denerwowało ją, że ona
tu będzie siedzieć sama, a oni w tym czasie będą przekonywać
Lucy, jak wspaniale jest mieszkać z nimi.
Jak szybko sprawy mogą się zmieniać. Jeszcze wczoraj dzięko-
wała Bogu, że wyjazd córki pokrywa się z jej pobytem w New-
port. Lucy cieszyła się na samą myśl o podróży pociągiem do
Rhode Island z mamą, a potem samodzielnie do Bostonu, gdzie
Frank miał ją odebrać. Teraz Grace zbierało się na mdłości, gdy
wyobraziła sobie, że jej dziecko wyjedzie i będzie siedzieć u nich.
Lucy - zawołała. - Możesz przynieść walizki z garażu?
Dobrze, mamo.
Chyba coś przeczuwa, pomyślała Grace. Zwykle musiała
powtarzać dwa albo trzy razy, zanim Lucy zrobiła to, o co ją
prosiła.
Mam je znieść na dół?
Nie, połóż w naszych sypialniach.
Grace włożyła pranie do dwóch koszy na bieliznę i wniosła je na górę. Gdy weszła do kuchni, uderzył ją kiepski stan tapety.
Przejście między jadalnią a pokojem gościnnym wymagało
odmalowania i wymiany wykładziny. Śmieszne, że można prze-
chodzić obok różnych rzeczy codziennie i nawet ich nie zauważać.
Zastanawiała się, jak jest tam, dokąd jedzie Lucy. Grace
mogłaby się założyć, że nowy dom Franka ma pełno nowoczes-
nych, pięknie połyskujących sprzętów i wypolerowane blaty
w kuchni. Pewnie są też kilometry kwadratowe płytek cera-
micznych i świeżych, drewnianych podłóg. Są też zapewne
świetliki i jacuzzi, wszystkie nowe mieszkania teraz to mają. Po-
myślała o różowej wannie, w której kąpała się Lucy. Jak wszyst-
ko w mieszkaniu ojca, pochodziła z lat sześćdziesiątych. Wy-
szorowana do czysta, ale dawno już nie można jej było nazwać
nową, a nie była wystarczająco stara, żeby uznać ją za fajną.
Przestań! Przestań w tej chwili, nakazała sobie.
Nie o to chodzi, kto ma ładniejszy dom. Gdyby tak było,
Grace na pewno by przegrała. Najprawdopodobniej nigdy nie
będzie w stanie zapewnić Lucy takich warunków jak Frank.
Praca w telewizji zapewnia co prawda życie w dostatku, ale
żaden dziennikarz, z wyjątkiem najbardziej cenionych, nie za-
rabia tyle co bankier.
Sędzia chyba zrozumie, że nie chodzi tu o standard miesz-
kania, prawda? Będzie wiedział, że najważniejszą rolę odgrywa
poczucie bezpieczeństwa, miłość i opieka. To są rzeczy, któ-
rych potrzebuje dziecko.
Czy Grace będzie musiała konkurować z nową żoną Franka?
Jeśli Jan jest chętna zostać matką, która siedzi w domu, gdy
dziecko wraca ze szkoły, to czy sędzia może stwierdzić, że to
jest lepsze dla Lucy? Nie będzie chyba uważał, że przebywanie
z macochą jest lepsze niż z prawdziwą matką, prawda?
Grace wiedziała, że czasy, gdy matki zawsze dostawały
dzieci pod opiekę, już się prawie skończyły, za sprawą ojców
walczących o swoje prawa. Nikogo już nie dziwiło, że to ojcu
przyznawano pełną opiekę, jeśli tego wymagało dobro dziecka.
Oczywiście, że najlepszym wyjściem dla Lucy byłoby zostać
tu, gdzie jest, czyli blisko matki. To byłoby dla niej najlepsze...
prawda?
-7-
Przed końcem swojej zmiany początkujący policjant Thomas
James wszedł szybko do pokoju detektywów. Gdyby go przyła-
pali, miał przygotowaną wymówkę. Ledwo kojarzył sprawę
Charlotte Wagstaff Sloane, w końcu miał dwanaście lat, kiedy
zniknęła. Jeśli cokolwiek by się działo, dostałby może nawet
dodatkowe punkty za swoją skrupulatność u detektywów, któ-
rzy niedawno wznowili tę sprawę.
Znalezienie tego, czego potrzebował, nie zajęło mu zbyt dużo
czasu. Podsłuchał, że detektywi mieli pamiętnik zaginionej,
a raczej ksero stron pokrytych zamaszystym, kobiecym charak-
terem pisma.
Tommy przeczytał notatkę na pierwszej stronie sterty papie-
rów: „Oryginał zwrócony Agacie Wagstaff, siostrze".
Wziął plik kartek i nonszalancko ruszył w kierunku ksero-
kopiarki. Gdy wkładał je do maszyny, serce zaczęło mu szybciej
bić. Wiedział, że to, co robi, jest złe, a z drugiej strony, miał za
niecałą godzinę spotkać się z Joss. Tak bardzo za nią tęsknił,
a ona powiedziała, że cały czas o nim myślała.
Od chwili poznania, w wakacje poprzedzające jej pójście do
college'u, był nią zauroczony. Wiedział, że to będzie trudna
miłość. Pochodził z robotniczej rodziny, musiał ciężko praco-
wać przez całe studia na uniwersytecie Rhode Island, a jego
największą ambicją było zostać detektywem policji w rodzin-
nym miasteczku. Mimo że był o sześć lat od niej starszy, co
bardzo wtedy sprzyjało ich grze miłosnej, Joss była znacznie
bardziej obyta. Bywała w miejscach, o których dziewczyny
z Newport nie miały nawet pojęcia.
Jednak jakimś cudem, jak to określał Tommy, Jocelyn Vic-
kers spędziła właśnie z nim to niesamowite lato. Leżeli na
plaży, tańczyli na nabrzeżu, trzymali się za ręce podczas dłu-
gich spacerów przy księżycu. Wspomnienie wieczorów spędzo-
nych na pieszczotach, kiedy fale roztrzaskiwały się w oddali,
nadal było w nim żywe. Czasem nawet o tym śnił.
Ale lato się skończyło, a Joss wyjechała do college'u. Przez
pewien czas dostawał od niej listy miłosne i często rozmawiali
przez telefon, ale podczas Święta Dziękczynienia powiedziała
mu, że będzie lepiej, jeśli zostaną przyjaciółmi. Pochłonęło ją
życie w wielkim mieście.
Przez następne lata Tommy miał nadzieję na jej powrót, by
ich ścieżki mogły ponownie się skrzyżować. I rzeczywiście
krzyżowały się od czasu do czasu w barach i klubach otwartych
podczas sezonu letniego. Podejrzewał, że Joss się nim bawi, gdy
dąsała się podczas jego opowieści o randkach z innymi dziew-
czynami. Starał się grać luzaka, ale szybko się poddawał i wy-
znawał jej, że, ilekroć spotykał się z inną, zawsze myślał o niej.
Ciągle się pocieszał, że Joss nigdy nie powiedziała mu wprost,
że nie może z nią wiązać żadnych nadzieni.
Włożył ostatnią kartkę do kopiarki. Pokaże Joss, jak bardzo ją
kocha. W końcu ryzykował dla niej swoją karierę.
-8-
Choć oficjalne wyniki jeszcze nie nadeszły, nie było wąt-
pliwości, że szczątki znalezione w tunelu należały do Charlotte.
Była zrozpaczona, gdy zgodziła się pójść do domku, by
porozmawiać z dala od posiadłości, gdzie mała Madeleine nie
mogłaby ich podsłuchać. Podczas rozmowy Charlotte przyjęła
chusteczkę i otarła nią łzy, ale nic nie mogło jej pocieszyć.
Gdyby okazała więcej zrozumienia lub choćby zapropono-
wała jakiekolwiek rozwiązanie problemu! Zamiast tego szlo-
chała, wpatrując się w zdjęcie zrobione parę godzin temu przed
klubem country. Nie mogła skupić się na niczym innym. Nie
dostrzegała wyrazu oczu osoby, która z nią była. Nie domyślała
się, jak bardzo ich rozmowa może rzutować na to, czy jest sens
dalej żyć.
Wściekłość na myśl o zniszczonym marzeniu była zbyt silna.
Nawet teraz, po czternastu latach, trudno było sobie wyobrazić,
jaka ślepa furia pchnęła do schwycenia żelaznego narzędzia
z kominka i uderzenia nim w głowę Charlotte.
Sobota
10 lipca
-9-
Minęło dużo czasu, od kiedy dentysta przeszedł na eme-
ryturę, ale zanim zlikwidował gabinet, przesłał dokumentację Charlotte Wagstaff Sloane do departamentu policji w Newport. Przez lata zdjęcia rentgenowskie jej zębów pokrywał kurz w kartotece spraw niewyjaśnionych. Ta dokumentacja, która była w posiadaniu Stanowego Centrum Badawczego, powinna wystarczyć do identyfikacji szczątków. Mimo to, na wszelki wypadek, dwudziestoletnia Madeleine Sloane dała również próbkę swojego DNA.
Jadąc swoim żółtym mustangiem Ocean Avenue, Madeleine
zdjęła jedną rękę z kierownicy, by oderwać opatrunek po po-
braniu krwi. Chciała o tym wszystkim zapomnieć. O stracie
matki, gdy miała sześć lat, o mieszkaniu z załamanym ojcem
a tym bardziej o ciągłych szeptach i plotkach ludzi wokół niej.
Niebo było czyste, a granatowe wody Rhode Island Sound
błyszczały w słońcu. Na horyzoncie białe żagle wydymały się
na lekkim wietrze. Po drugiej stronie wielbiciele latawców
puszczali swoje dzieła w Brenton Point State Park.
Madeleine zazdrościła im. Jakie to uczucie po prostu cieszyć
się życiem bez smutnych wspomnień?
Biorąc zakręt, próbowała sobie przypomnieć chwile, kiedy
nie czuła się rozdarta. Jak przez mgłę widziała swój pierwszy
dzień w zerówce, matka trzymała ja mocno za rękę, rodzice
uśmiechali się przejęci tym wydarzeniem. Pamiętała, że po
lekcjach po nią przyjechali i zabrali na lody bananowe z bitą
śmietaną w La Forge, żeby uczcić ten wielki dzień. Czuła się
wyjątkowa, bezpieczna i bardzo kochana.
Zanim poszła do pierwszej klasy, wszystko się zmieniło.
Częste kłótnie rodziców kończyły się tym, że matka płakała,
a ojciec szedł do biblioteki, gdzie szukał pocieszenia w bur-
sztynowym płynie, wypełniającym kryształową karafkę.
Nagle, tuż po zakończeniu roku szkolnego, matka zniknęła.
Tak po prostu. Było to dzień po kolejnej kłótni.
Czternaście lat. Większość podstawówki, cała szkoła średnia
i teraz dwa lata w Salve Regina. Madeleine tęskniła za matką.
Tłumaczyła sobie, że ona nie mogła tak po prostu jej zostawić.
Nie dopuszczała do siebie myśli o odejściu matki z własnej
woli. Ktoś lub coś musiało ją zabrać.
A jeszcze bardziej nie mogła uwierzyć w to, że ojciec mógł
mieć coś z tym wspólnego. Wiedziała, że należała do mniejszo-
ści. Większość mieszkańców Newport uważała Olivera Sloana
za zabójcę żony.
Zaczęła się jesień, nadszedł czas powrotu do szkoły. Drugo-
klasiści bez ogródek powtarzali Madeleine rozmowy zasłysza-
ne podczas rodzinnych obiadów.
Twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki.
Twój ojciec za dużo pije.
Twój ojciec zabił twoją matkę.
Z początku było jej przykro, aż w końcu odwróciła się od
wszystkich. Oczywiście oprócz ojca i ciotki Agathy. Oboje jej
potrzebowali.
Ale te pogłoski nie pozostały bez echa. Po zniknięciu Char-
lotte żadne z jej bliskich nie ufało sobie nawzajem.
Kabriolet skręcił w odrapaną bramę. Wzdłuż żwirowej drogi,
prowadzącej do walącej się, dwudziestoośmiopokojowej, wik-
toriańskiej „chatki" ciotki Agathy, ciągnęły się rozrośnięte
krzewy róż i krzaki, które dawno temu straciły swój pierwotny
kształt zwierząt. Madeleine naliczyła jedenaście kotów wygrze-
wających się na zaniedbanym trawniku.
Parkując samochód, zauważyła Finolę stojącą w drzwiach
frontowych.
Kto to? - zawołała Finola, mrużąc oczy.
To ja, Madeleine. Co tam robisz? Wyglądasz jak pająk
czekający na swoją ofiarę.
Bronię twojej cioci. Dziennikarze i różni tacy próbują się
wedrzeć siłą do środka.
Madeleine wiedziała, że gospodyni trochę przesadza z tym
„wdzieraniem się siłą", ale czuła się lepiej, wiedząc, że ciotka
ma się kim wyręczyć, by trzymać z dala wszystkich wścibskich
natrętów. Lokalna gazeta i telewizja próbowały się też dobrać
do niej i ojca.
Finola odsunęła się, żeby Madeleine mogła przejść. Nozdrza
dziewczyny rozszerzyły się, gdy poczuła smród kocich odcho-
dów, unoszący się z niegdyś miękkiej, kosztownej wykładziny.
- Twoja ciocia jest w pokoju widokowym - powiedziała
gospodyni.
Postrzępione zasłony szczelnie zakrywały okna, nie pozwa-
lając choćby odrobinie promieni słonecznych przedostać się do
środka. Skwar w południe byłby nie do wytrzymania. W Shep-
herd's Point nie było czegoś takiego jak klimatyzacja, a nawet
gdyby była, ciotka Agatha nie miałaby pieniędzy, żeby jej
używać.
Gdy oczy Madeleine przyzwyczaiły się do ciemności, doj-
rzała drobną postać siedzącą na jednej z sof przy kominku.
Ciociu Agatho, to ja. - Schyliła się, żeby pocałować jej
lepki od potu policzek.
Och, Madeleine. Moja Madeleine. Jak się masz, najdroż-
sza? - Finola, przynieś, proszę, Madeleine trochę lemoniady
- zawołała, nie czekając na odpowiedź.
Nie, dziękuję, ciociu. Nie jestem spragniona.
Jesteś pewna? No dobrze. Już nieważne, Finola. - Szpo-
niasta dłoń poklepała zniszczony aksamit. - Proszę, usiądź
obok mnie.
Madeleine posłusznie zajęła miejsce.
- Chcę to znowu zobaczyć.
Co zobaczyć, kochanie? - spytała Agatha.
Wiesz co.
Och, Madeleine, dlaczego tak się tym zadręczasz? - spyta-
ła błagalnie starsza kobieta.
Proszę, ciociu, muszę to zobaczyć.
Agatha wstała i powoli przeszła wzdłuż pokoju do zabyt-
kowego, mahoniowego biurka. Wyjęła klucz ukryty pod blatem
i włożyła go do mosiężnego zamka. Wysunąwszy dolną szuf-
ladę, wyjęła pożółkły, oprawiony w skórę dziennik.
Idiotka. Czemu jestem taka naiwna? Ludzie kłamią i oszukują
cały czas. Nie mogę pozwolić, żeby trwało to choćby minutę
dłużej. Zawód dzisiejszego wieczora w klubie country był prze-
kroczeniem wszelkich granic.
Pismo było zdecydowane i wyraźne, tak różne od młodzień-
czych bazgrołów w pozostałej części pamiętnika. Charlotte
wyciągnęła swój stary pamiętnik, żeby zdjąć z siebie ciężar
ostatniej nocy swojego życia.
Madeleine przeczytała ostatni zapis matki, tak jak robiła to
setki razy wcześniej, ale tym razem zignorowała wyciągnięte
dłonie ciotki.
- Proszę ciociu Agatho. Chcę go zatrzymać. Nadszedł czas,
żeby to załatwić.
Agatha nie nalegała.
- Dobrze, kochanie, pewnie masz rację.
Obie wstały z sofy, wiedząc doskonale, gdzie teraz pójść.
Zawsze było tak samo. Weszły po szerokich schodach na pierw-
sze piętro do dawnego pokoju Charlotte.
Duże pomieszczenie było praktycznie w takim samym stanie
jak w momencie, gdy młodziutka Charlotte wyjechała do Sea-
view jako mężatka, by tam zacząć nowe życie. Było to dwadzie-
ścia lat temu, a czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Żółta narzuta
na ciężkim, metalowym łóżku była tą samą, w którą wtulała się
niegdyś młoda Charlotte. Teraz jednak była wypłowiała i po-
kryta kocią sierścią. Tapeta w kwiaty odpadała, a dwa paski
całkowicie się odkleiły. Smród kocich odchodów potęgowały
szczelnie zamknięte okna.
Czerwone puzderko z Limoges leżało na biurku pod oknem.
Madeleine podniosła porcelanową pokrywkę, doskonale wie-
dząc, co znajdzie w środku. Zwykła złota obrączka, symbolizu-
jąca związek jej rodziców, leżała samotnie na dnie, tak jak przez
ostatnie czternaście lat. Zaczęła obracać ją w dłoni, po czym
wsunęła sobie na palec. Pamiętała, jak matka zdjęła ją, żeby
wmasować krem do rąk tamtej nocy. Ciotka Agatha nalegała,
żeby pozostawić obrączkę tam, gdzie zostawiła ją Charlotte,
a ojciec nie miał serca z nią walczyć.
Madeleine zdjęła obrączkę, gdy usłyszała z oddali dźwięk
telefonu. W drzwiach pojawiła się Finola.
- Policja dzwoni, panno Agatho.
Przez sekundę stały jak sparaliżowane, wiedząc, że to praw-
dopodobnie ostateczne wieści, na które czekały tak długo.
Obrączka wypadła z ręki Madeleine. Schyliła się, by ją pod-
nieść.
- Ja odbiorę, ciociu Agatho.
-10-
Gdy tylko krewni zostali poinformowani, wydano oficjalne
oświadczenie.
„Biuro Stanowego Centrum Badawczego, wraz z Departa-
mentem Stanowym Rhode Island, podaje co następuje:
Szczątki szkieletu znalezione w Shepherd's Point w ubieg-
łym tygodniu zostały ostatecznie zidentyfikowane, na podsta-
wie porównania uzębienia, komputerowego nałożenia twarzy
z czaszką, danych antropologicznych i znaków szczególnych,
jako należące do Charlotte Wagstaff Sloane, białej kobiety,
urodzonej w Newport, Rhode Island. Pani Sloane miała 28 lat,
gdy czternaście lat temu zgłoszono jej zaginięcie.
Pani Sloane padła ofiarą zabójstwa. Żadne dodatkowe infor-
macje nie zostaną podane. Śledztwo w tej sprawie trwa."
-11-
„Seawolf' był oczkiem w głowie Gordona Coxa i świetnym
sposobem na zaimponowanie kobietom. Nazwał tak łódź na
cześć ojca, którego nigdy nie znał. Zaraz po ślubie w 1944 ojciec
Gordona wstąpił do marynarki i parę miesięcy później zaginął
na morzu razem z siedemdziesięcioma dziewięcioma maryna-
rzami na pokładzie USS „Seawolf'Jednego z okrętów podwod-
nych Stanów Zjednoczonych podczas drugiej wojny światowej.
Siwe włosy Gordona i szeleszczący, biały żagiel statku po-
wiewały na porannym wietrze. „Seawolf wchodził w zakręt,
gdzie zatoka Narragansett spotykała się z przystanią Newport
w Shepherd's Point. Profesor Cox wskazał podupadającą wik-
toriańską posiadłość na wzgórzu kobiecie, która była jedno-
cześnie jego uczennicą i towarszyszką.
- To tam, Judy. Shepherd's Point z innego punktu widzenia.
Ładna, rudowłosa studentka poprawiła daszek bejzbolówki
tak, by chronił jej jasną skórę twarzy przed ostrym słońcem.
Wygląda dużo lepiej z takiej odległości - powiedziała,
mrużąc oczy. - Wczoraj z bliska robiło dosyć smutne wrażenie.
Kiedyś musiało tu być pięknie, ale teraz to przygnębiający
widok. Mam nadzieję, że ktoś z workami pieniędzy kupi to
i odrestauruje.
Właśnie to jest potrzebne - powiedział Gordon. - Bardzo
dużo worków z pieniędzmi.
Myślisz, że Agatha Wagstaff sprzeda posiadłość? - spytała
Judy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu kremu z filtrem prze-
ciwsłonecznym.
Wątpię. Agacie bardzo zależy, żeby przekazać wszystko
siostrzenicy - odpowiedział. - Ale nie zdziwiłbym się, gdyby
Madeleine Sloane zaraz potem sprzedała Shepherd's Point.
Nawet gdyby było ją stać na jego utrzymanie, myślę, że nie
chciałaby zachować tego miejsca, zwłaszcza jeśli kości znale-
zione w tunelu naprawdę okażą się szczątkami jej matki.
Judy bacznie wpatrywała się w nabrzeże.
- Gdzie jest tunel? Nie widzę go.
Gordon wykonał odpowiednie manewry, by podprowadzić
„Seawolfa" bliżej zatoki. Robił to już wielokrotnie. Gdy ukaza-
ła im się mroczna, zabita deskami dziura, znowu wstąpiła
w niego nadzieja. Może odnalezienie szczątków Charlotte spra-
wi, że odnowienie tunelu okaże się jeszczą ważniejszym przed-
sięwzięciem. W końcu, jeśli podziemny szlak nie zainteresował
ludzi, to może fascynacja Amerykanów zabójstwami w wyż-
szych sferach zadziała.
-12-
Minuty dzieliły je od przybycia na stację Kingston. Grace
była coraz bardziej zdenerwowana.
Jak tylko usiądziesz na swoim miejscu, z nikim nie roz-
mawiaj, kochanie - przestrzegała córkę.
Wiem, mamo, wiem. - Lucy westchnęła zirytowana.- Nie
jestem już dzieckiem.
Jesteś moim dzieckiem i jeszcze raz powtarzam: nie roz-
mawiaj z nieznajomymi.
Nie będę.
Grace popatrzyła z czułością na piegi na nosie Lucy, i na
ciemne rzęsy, osłaniające jej wielkie, brązowe oczy. Aparat na
zębach miał być zdjęty w przyszłym roku, a pod koszulką już
zaczynało się zaokrąglać. Jej córeczka dorastała.
Czas mijał tak szybko, a Grace z trudem przypomniała sobie,
jak wyglądało jej życie, zanim Lucy przyszła na świat. Córka
była dla niej najważniejsza przez jedną trzecią jej życia. Oczy-
wiście głównym celem było wychowanie jej na samodzielną
dziewczynę, ale ciężko było ją wypuścić spod opiekuńczych
skrzydeł, nawet stopniowo. Nie mogła sobie wyobrazić, jak
wyglądałoby jej życie bez Lucy.
Upłynie jeszcze przynajmniej siedem lat, zanim córka wyje-
dzie do college'u. Siedem lat to bardzo dużo. Niestety, jeśli
Frank wygra rozprawę i Lucy z nim zamieszka, Grace zostanie
pozbawiona nawet tego. Wizyty w weekend i parę wspólnych
tygodni w wakacje lub ferie nie wystarczą. Wierzchem dłoni
wytarła łzy z kącików oczu.
Och, mamo, nie płacz. Wszystko będzie dobrze.
Wiem, kochanie, wiem. - Grace pocałowała czubek głowy
córki, wdychając znajomy, słodki zapach szamponu. - Ośmie-
szam się tylko.
Pociąg zwolnił. Grace zdjęła walizkę z półki.
- Masz pieniądze, które ci dałam, prawda? A komórkę?
Pamiętasz numer tatusia?
Lucy kiwnęła głową zadowolona. Błagała o komórkę już od
dawna. Mama pożyczyła jej swoją na podróż, a to już jakiś
początek.
Tak, mam wszystko - zapewniła.
Może znajdziesz coś, co mogłabyś podarować dziadkowi,
jak wrócisz?
Pewnie. Tata powiedział, że będziemy dużo zwiedzać.
Wybiorę coś ładnego dla dziadka.
Dobra dziewczynka.
Pociąg zatrzymał się i nadszedł czas, żeby wysiąść.
Baw się dobrze. Tatuś będzie na ciebie czekał na stacji.
Nie martw się, poradzę sobie.
Wiem, Lucy. Pa pa, kochanie. Kocham cię.
Ja też cię kocham, mamo.
Dziewczynka wstała i Grace mocno ją przytuliła. To jednak
dziecko, pomyślała, schodząc na peron naprzeciwko dworca. Lucy
była nadal jej małą dziewczynką, a Frank nie mógł jej odebrać.
Ale czy powinna dawać Frankowi taką broń? Czy dobrym
pomysłem jest gonić za swoim marzeniem, zadbać o karierę
w takim momencie?
Wsiadając do taksówki, Grace zdała sobie sprawę, że znaj-
duje się na jednym z życiowych rozdroży. Mogła zrezygnować
ze stażu, zdecydować się na coś mniej wymagającego i stałego.
Coś, do czego Frank nie mógłby mieć zastrzeżeń. Albo mogła
brnąć naprzód, nie pozwalając mu dyktować, jak powinno
wyglądać jej życie zawodowe.
Kiedy dotarła do gigantycznego przęsła mostu Newport,
wiedziała, co ma robić. Wpatrywała się w łódki pływające po
całej zatoce Narragansett, zdecydowana iąć dalej, musiała być
fair w stosunku do samej siebie. W końcu właśnie taki przykład
chciała dać córce.
-13-
Taksówka skręciła na podjazd hotelu Viking. Goście zażywa-
li kąpieli słonecznej, rozłożeni wygodnie w białych, drewnia-
nych fotelach bujanych na werandzie przed wielkim, kolonial-
nym budynkiem z cegły. Grace dowiedziała się, że hotel został
wybudowany w latach dwudziestych, by goście mieszkańców
posiadłości mieli gdzie się zatrzymać. Oczami wyobraźni wi-
działa tych dobrze sytuowanych ludzi. Uśmiechnęła się z uzna-
niem, patrząc na różowe i fioletowe petunie, złote hibiskusy
i wesołe stokrotki w donicach pod oknami.
Główny hol olśniewał bielą, a całości dopełniały oryginalne
żyrandole i wyszukany wystrój. Wspaniałe, mosiężne skrzynki
na listy stały po obu stronach windy. Grace ruszyła prosto do
recepcji, żeby się zameldować.
Recepcjonista w uniformie wyciągnął kartkę papieru z jej
nazwiskiem.
- Ma pani wiadomość, pani Callahan.
Grace przeczytała wiadomość i posmutniała. Nie będzie mo-
gła iść prosto do swojego pokoju, żeby się odświeżyć. B.J.
wzywają od razu do apartamentu przeznaczonego dla pracow-
ników wiadomości.
Jak dojść do Bellevue Ballroom? - spytała.
Zaraz za zakrętem w lewo - poinformował recepcjonista.
Dziękuję. - Grace skinęła głową i ruszyła, ciągnąc za sobą
walizkę.
Ktoś zaniesie pani walizkę do pokoju, jeśli sobie pani tego
życzy - zaproponował recepcjonista.
Byłabym wdzięczna, dziękuję.
Odetchnęła głęboko przed wejściem na salę. Wykwintny
apartament, w którym odbywały się spotkania biznesowe,
bankiety i wesela, zmieniono na pomieszczenie biurowe dla
zespołu KEY to America. Na długich stołach znajdowały się
komputery, telefony, sprzęt do nagrań, faksy i kopiarki.
Wzdłuż ściany biegły kilometry kabli, które przesyłały infor-
macje do Nowego Jorku, a potem w ułamku sekundy do reszty
Stanów Zjednoczonych. Grace zauważyła B.J. przy stole
bufetowym w głębi pokoju i w tym samym momencie on także
ją zobaczył.
- Chodź do nas! - zawołał, machając do niej ręką.
Rzuciła okiem na tace pełne kanapek, ciastek i owoców.
- Cieszę się, że już jesteś. Gdybyś zjawiła się później, mu-
siałbym pojechać bez ciebie - powiedział. - Pomyślałem, ze
chciałabyś mi towarzyszyć. Jadę sprawdzić, czy udało się na-
kręcić parę zdjęć w Shepherd's Point, a jeśli nam się poszczęści,
ktoś zamieni z nami parę słów. Weź sobie coś do jedzenia, zjesz
po drodze.
Grace zawinęła w papierową chusteczkę kanapkę z tuńczy-
kiem, chwyciła w biegu butelkę wody i pospieszyła za B.J.
- Właśnie dostaliśmy wiadomość, że karta dentystyczna potwierdza tożsamość osoby znalezionej w tym starym tunelu jako Charlotte Sloane - rzucił B.J. przez ramię, idąc w stronę samo-
chodu.
-14-
Zoe Quigley obserwowała Grace wychodzącą z tym wyso-
kim, przystojnym producentem. Zwracali się do niego B.J.
Gdyby Zoe była typem hazardzistki, postawiłaby wszystkie
pieniądze na to, że nie chodzi mu tylko o jej umysł.
Nie rezygnowałam z wakacji i nie przejechałam dla czegoś
takiego, pomyślała.
Żaden z producentów KTA nie zwrócił się do Zoe z czymś
ważnym. Kserowanie i odbieranie telefonów to szczyt obowiąz-
ków, jakie jej powierzali w studiu w Nowym Jorku. Jak na razie
zdawało się, że tak samo będzie w Newport.
Zaraz będą chcieli, żeby latała z kawą dla nich.
Zoe podjęła decyzję. Nie zrezygnuje i dostanie w końcu tę
pracę w KEY News. Kiedy wróci do Anglii, będzie to atut przy
szukaniu zajęcia na miejscu. To osiągnięcie w Stanach i cały
materiał, który zdobyła na własną rękę, pomogą jej zdobyć
jakieś stanowisko w BBC.
Czas na Rhode Island można było wykorzystać na pokazanie
wszechobecnego zła, którym przeniknięty był amerykański
handel niewolnikami. W wolnym czasie Zoe zanierzała udoku-
mentować walkę czarnych o wolność w tak zwanym kraju
swobód. Chciała skupić się w szczególności na jednej osobie,
niewolnicy o imieniu Mariah.
Wiedziała, że sprostanie tym dwóm zadaniom nie będzie
proste, ale wiedziała także, że sobie poradzi. Szczyciła się swoją
postawą, wiedząc, jak wygląda prawda - w Ameryce czarno-
skóry przeważnie musi się bardziej starać.
W Anglii kolor skóry nie był istotny. Człowieka określała
klasa, jaką prezentował, a nie rasa. Kiedy ktoś otwierał usta, inni
go sytuowali społecznie. Odpowiedni akcent, status społeczny
i edukacja otwierały drzwi. Możliwe, że na swój sposób to też
była dyskryminacja. Ale to, jak ktoś się wysławiał, ciężką pracą
można było zmienić, a koloru skóry nie.
-15-
Mój Boże, ludzie naprawdę tak mieszkali? Grace była zafas-
cynowana dziełami sztuki architektonicznej, które mijali, jadąc
Bellevue Avenue. To było nieprawdopodobne, wszędzie posia-
dłości, jedna za drugą, każda inna, każda zbudowana z ogromną
dbałością o najmniejsze szczegóły. To nie mogły być Stany
Zjednoczone. Jadąc tędy, miało się wrażenie, że człowiek znaj-
duje się gdzieś w Europie. Antyczna Grecja, starożytny Rzym,
Włochy doby renesansu, Paryż Burbonów, było tu wszystko.
Ponownie starała się wyobrazić sobie, jakie to musiało być
uczucie mieszkać w Pozłacanej Erze*, gdy pięknie zdobione
powozy przejeżdżały wzdłuż Bellevue Avenue.
Oczywiście trzeba było mieć cały zastęp pokojówek, ogrod-
ników, kamerdynerów, kucharzy, praczek, stajennych i innych,
żeby wszystko działało jak należy. Ale kiedy zarabiało się
miliony dolarów na kolei, ropie naftowej, węglu, tytoniu, hand-
lu morskim, bankowości czy nieruchomościach i nie trzeba było
płacić podatku, można było pozwolić sobie na takie wydatki.
Ale czasy się zmieniły, a wraz z nimi koszty zatrudnienia
i podatki. Nawet najbogatsze rodziny dochodziły do wniosku,
że nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie takich posiadłości.
Oddanie ich pod opiekę Towarzystwa Konserwacji Zabytków
w Newport było najlepszym wyjściem. Teraz stowarzyszenie
zajmowało się tymi bezcennymi obiektami, udostępniało je
zwiedzającym i wynajmowało na specjalne okazje.
Grace wiedziała z materiałów, które przeczytała, że turystyka
uratowała Newport, którego bogactwa odpłynęły w niepamięć
wraz z dwiema wojnami światowymi. Kiedy zaczęła tam sta-
cjonować jednostka marynarki wojennej, wszystko stało się jednakowe, a centrum miasta wypełniło się pubami i tanimi
sklepikami obsługującymi wojskowych. Newport, oprócz pro-
dukcji torped na Goat Island, nie miało żadnego przemysłu.
Dopiero w latach sześćdziesiątych zostało odkryte na nowo
dzięki znanemu obecnie na całym świecie festiwalowi jazzowe-
mu i częstym letnim wizytom rodziny Kennedych. To właśnie
wtedy Newport zapewniło sobie byt dzięki turystyce.
B.J. skręcił w Ocean Avenue, przejeżdżając obok ekskluzyw-
nego klubu „Bailey's Beach" i stosunkowo nowych domów na
Rhode Island Sound. Widok Shepherd's Point świadczył, że
Towarzystwo Konserwacji Zabytków nie było w stanie zająć się
rezydencją Agathy Wagstaff. Położona na „wzgórzu, wyglądała
jak ze starego, gotyckiego obrazu - mroczna, zarośnięta blusz-
czem i zdziczałą wistarią.
Osobnik ubrany w ciemnozielone spodnie, koszulę z długim
rękawem i słomkowy kapelusz z szerokim rondem kosił wyso-
ką, wyschniętą trawę przy ogrodzeniu.
Stary, odpuść sobie, to nic nie da - mruknął B.J., skręcając
na podjazd. Zgasił silnik i oboje wysiedli.
Przepraszam pana - powiedział, podchodząc do mężczyz-
ny. - Jesteśmy z KEY News.
Gdy mężczyzna opuścił kosę, Grace zauważyła, że jest stary
albo przynajmniej tak wyglądał. Siwe włosy wystawały spod
postrzępionego kapelusza, a opalona twarz była pomarszczona
jak u kogoś, kto spędził wiele lat pod gołym niebem. Wyraz
twarzy był daleki od przyjacielskiego.
- Chcielibyśmy zrobić parę zdjęć domu, i jesteśmy ciekawi
czy jest ktoś, z kim moglibyśmy porozmawiać.
Sękata dłoń złapała uchwyt kosy i Grace miała przez sekundę
wrażenie, że starzec zamierza zaatakować. Instynktownie cof-
nęła się trochę, czując woń alkoholu bijącą od mężczyzny.
-To wolny kraj, przynajmniej tak mówią, - powiedział.
- Ale to tutaj jest własnością prywatną. Możecie robić sobie
zdjęcia z drogi, ale nie postawicie nogi na ziemi pani Wagstaff.
A czy pan mógłby z nami porozmawiać? - spróbował B.J.
Wątpię, a o czym? - odparł mężczyzna z szyderczym
uśmiechem.
Doskonale wie o czym, pomyślała Grace.
-O Charlotte Wagstaff Sloane - powiedział B J. - Słyszał pan,
że dziś rano potwierdzono, że to jej szczątki znaleziono w tunelu?
Mężczyzna zgarbił się.
-Nie, nie słyszałem - wymamrotał zmienionym głosem.
Grace pomyślała, że intuicja ją zawiodła. Ten starszy facet
był najwyraźniej wstrząśnięty. To okropne uczucie przekazy-
wać komuś złe wieści, wypełniając obowiązki dziennikarza.
Pomyślała przelotnie o rodzinach, które dowiedziały się o śmie-
rci synów i córek w wojsku z telewizji, zanim jeszcze kapelan
przyszedł ich o tym powiadomić.
Przepraszam, panie... Jak pan nazywa? - spytał B.J.
Dugan. Terence Dugan.
Pracuje pan dla panny Wagstaff, panie Dugan? - spytał B J.
-Jestem tu ogrodnikiem od czterdziestu dwóch lat. Pamię-
tam jak pani Charlotte się urodziła. Takie piękne dziecko.
- Oczy zaszły mu łzami.
Grace obserwowała, jak B.J. delikatnie prowadzi rozmowę.
-Bardzo nam przykro, panie Dugan. Musiał pan być bardzo
przywiązany do Charlotte.
Staruszek wyciągnął przybrudzoną chusteczkę z tylniej kie-
szeni i otarł oczy.
-Panna Agatha będzie załamana, jak się dowie. Wiecie, tak
naprawdę to ona wychowała pannę Charlotte. Ich matka była
bardzo słaba, kiedy dziecko się urodziło, a potem zmarła, jak
panna Charlotte miała zaledwie parę tygodni. Wszyscy mówili,
że była za stara, żeby ją urodzić. Panna Agatha miała już wtedy
dwadzieścia lat, wyobrażacie sobie? - Nie czekając na od-
powiedź ciągnął dalej: - Pan Charles umarł dwa lata później.
Tak więc, bez matki i ojca, panna Agatha poświęciła swoje
życie wychowaniu panny Charlotte.
-To musiały być męczarnie dla panny Agathy, nie wiedzieć
przez tyle lat, co stało się z jej siostrą.
-To jeszcze nic. Musiała żyć tyle lat, wiedząc, że to pewnie
ten nicpoń OHver Sloane zamordował jej siostrę.
- Wystarczy, Terence! - z drugiej strony bramy dał się
słyszeć kobiecy głos. - Lepiej, żebyś przestał gadać.
Madeleine Sloane prowadziła ich przez wysoką trawę do
domku na wzgórzu. B.J. niósł kamerę i torbę ze sprzętem,
a Grace trójnóg.
-Nie mogę pozwolić, żeby to dłużej trwało - powiedziała
Madeleine z determinacją w głosie. - Nadszedł czas, żeby
ustalić wszystkie fakty.
-Może porozmawiamy najpierw z panią? - zasugerował B.J.
Był podniecony perspektywą rozmowy z córką Charlotte
Wagstaff Sloane, wiedząc, że ten unikalny wywiad był dużo
ważniejszy niż zdjęcia posiadłości i tunelu. Nie chciał dać jej
czasu na zastanowienie się.
-Dobrze - powiedziała Madeleine. - Gdzie pan chce to
zrobić?
B.J. rzucił okiem dokoła, szukając miejsca z najlepszym
światłem. Letnie słońce było wysoko, Madeleine musiałaby
mocno mrużyć oczy, gdyby kręcili na otwartej przestrzeni.
Zacieniony kawałek pod dębem przy domku zdawał się od-
powiedni. Było tak jasno, że nawet pod gałęziami drzewa
będzie wystarczająco dużo światła.
Gdy ustawiał kamerę na trójnogu i podłączał mikrofon, Gra-
ce stała obok Madeleine i czekała.
Bardzo mi przykro z powodu pani matki - odezwała się.
Dziękuję.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Grace spojrzała w dół i zo-
baczyła mały ciemny tatuaż na stopie Madeleine. Świadoma
tego dziewczyna przekręciła stopę, by Grace mogła go lepiej
zobaczyć.
Wątpię, by spodobał się mojej matce, ale właściwie zrobi-
łam go sobie z myślą o niej. Chciałam, żeby mi ją przypominał.
Nie pamiętam zbyt wiele, miałam zaledwie sześć lat, gdy
zaginęła, ale pamiętam jak mówiła: Madeleine, pamiętaj, żeby
zacząć od dobrej nogi, a dalej wszystko pójdzie gładko. Więc
wytatuowałam sobie tego anioła na prawej stopie, żeby o niej
nie zapomnieć. Nazywała mnie zawsze swoim aniołkiem.
To prześliczna historia - powiedziała Grace, uśmiechając
się smutno. - Moja matka też tak do mnie mówiła.
Madeleine przyjrzała się jej uważnie.
Twoja matka też nie żyje?
Tak, zmarła sześć lat temu.
Ale przynajmniej była przy mnie, gdy dorastałam, pomyślała
Grace. Była ze mną, gdy skończyłam szkołę, na moim ślubie
i gdy urodziła się Lucy. Towarzyszyła mi we wszystkich punk-
tach zwrotnych mojego życia.
Mimo że tęskniła za matką każdego dnia, pragnąc z nią
porozmawiać i opowiedzieć, co się dzieje w jej życiu, o Franku
i sprawie opieki nad Lucy, uznała, że miała szczęście, mając ją
przy sobie tak długo. Myśl o dojrzewaniu bez matki była
przygnębiająca, ale takie właśnie były przeżycia dziewczyny
stojącej obok niej.
Mnie też jest przykro z powodu twojej matki. Wybacz, nie
pamiętam twojego imienia.
Grace. Grace Callahan.
A możesz powiedzieć jeszcze raz, kim jesteś w KEY News?
- Właściwie to stażystką.
Madeleine spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wiem, wyglądam za staro jak na stażystkę - przyznała
Grace. - To długa historia. Mam nadzieję, że dostanę stałą pracę
po zakończeniu stażu, ale konkurencja jest duża. Inni stażyści
też na to liczą.
B.J. skończył ustawiać sprzęt. Trzymał maleńki, czarny mik-
rofon przed Madeleine.
Proszę stanąć tutaj, a ja zadam pani parę pytań zza kamery.
Grace, stań za mną z lewej strony. Panno Sloane, gdyby mogła
pani patrzeć na Grace, odpowiadając na pytania, to byłoby
świetnie. Będzie to wyglądać lepiej, jeśli nie będzie się pani
wpatrywać w kamerę.
Możesz mi mówić Madeleine.
Podłączyła mikrofon zgodnie z instrukcjami B.J. i włożyła
kabel pod koszulkę. Grace zajęła swoją pozycję.
Gotowe?
Madeleine przytaknęła.
Dobrze.
B.J. skupił się na miniaturowej Madeleyie Sloane na maleń-
kim monitorze przyczepionym do kamery. Jej krótkie blond
włosy rozwiewała lekka bryza znad zatoki. Dziewczyna wy-
kręcała delikatne dłonie złączone w mocny uścisku. W tle widać
było pień dębu.
- Madeleine, jak i kiedy dowiedziałaś się, że zidentyfikowa-
no szczątki twojej matki?
Dziewczyna odchrząknęła.
Byłam tutaj, odwiedzałam ciotkę Agathę, kiedy dostałyś-
my tę wiadomość telefonicznie. To było dosłownie naa chwilę
przed spotkaniem was przy bramie.
Jaka była twoja reakcja?
Madeleine zadrżały kąciki ust, pokręciła głową. Grace za-
wsze nienawidziła, gdy reporterzy w telewizji podsuwali mik-
rofony ofiarom i pytali, jak czują się po tragedii, która się
wydarzyła. A jak mają się czuć, na Boga? Ale jakimś cudem, tak
jak Madeleine teraz, pogrążeni w smutku często byli w stanie
odpowiedzieć.
- Szczerze? Ulżyło mi. Myślałam często o tym, co mogło się
dziać z moją matką przez ostatnie czternaście lat. Nigdy nie
byłam pewna, czy żyje, czy nie. Ta niepewność była nie do
wytrzymania. Teraz przynajmniej wiem, że odeszła. Może to
ułatwi wiele spraw.
B.J. włączył wyższy bieg.
Czy policja powiedziała, jak przebiega śledztwo?
Nie, a ja ich nie pytałam - odpowiedziała szorstko.
Wydajesz się zdenerwowana.
A ty byś nie był, gdyby twoja matka leżała martwa przez
czternaście lat w pobliskim tunelu, a lokalna policja nigdy jej
nie znalazła? - Nie czekała na odpowiedź. - Przez ich niekom-
petencję mój ojciec był niesprawiedliwie oskarżany przez te
wszystkie lata. Jego życie było piekłem na ziemi, każdy szeptał
o tym, co zrobił z matką.
Z całym szacunkiem, Madeleine, ale fakt, że szczątki
twojej matki zostały znalezione w tunelu, nie świadczy o nie-
winności twojego ojca.
Ja wiem, że tego nie zrobił. Zawsze wiedziałam, że nie
mógłby jej skrzywdzić, bardzo ją kochał. Gdyby policja znalaz-
ła moja matkę wcześniej, mogliby znaleźć więcej poszlak i od-
kryć prawdziwego zabójcę. Powiem wam jedno, mój ojciec nie
zabił mojej matki, tego jestem pewna.
B.J. oderwał wzrok od podglądu kamery i spojrzał najpierw
na Grace, a potem na Madeleine.
- Kogo podejrzewasz o zabójstwo matki?
Dziewczyna zawahała się. Miała wrażenie, że odpowiedź na
to pytanie jest na wyciągnięcie ręki. To było denerwujące, że nie może wyjawić nazwiska zabójcy matki. Ale nie mogła,
przynajmniej jeszcze nie teraz.
To wszystko, co mam do powiedzenia w tym momencie
- oświadczyła. - Teraz proszę zrobić resztę zdjęć, jeśli chcecie,
najszybciej jak to możliwe, a potem odejdźcie. Jeśli ciotka
Agatha was tu zobaczy, wpadnie w szał.
Rozumiemy-powiedział B.J., wyłączając kamerę.-Mo-
żemy prosić o dziesięć, piętnaście minut?
Dobrze, ale nie więcej - zgodziła się Madeleine. - Muszę
jechać do domu, pobyć z ojcem.
-16-
W radiu aż huczało od wiadomości o odkryciu w tunelu.
Osoba, która jako ostatnia widziała Charlotte żywą, nie była
wcale zdziwiona, że ten dzień w końcu nastąpił. Tak naprawdę
mogło to się stać w każdej chwili. Zawsze jednak była nadzieja,
że dojdzie do tego, gdy już wszyscy związani z tą sprawą umrą.
Odkopanie szczątków Charlotty wiązało się z ujawnieniem
krwawych okoliczności jej śmierci, a do tego nie należało
dopuścić. Niepokoiła chusteczka pozostawiona w kieszeni su-
kni, gdzie Charlotte włożyła ją po wytarciu łez. Na szczęście
przynajmniej fotografia nie została odnaleziona.
W najważniejszej chwili zdjęcie, nad Tctórym rozmyślała,
zostało upuszczone na jej ciało w tunelu. Gdy nadszedł czas
spokojnej oceny sytuacji, myśl o pozostawionym na widoku
narzędziu zbrodni wymusiła następną nocną wizytę w domku.
Żelazna łopatka do kominka została dokładnie wyczyszczona
i zakopana w ścianie tunelu razem z ciałem, ale fotografii
już nie było.
Ktoś musiał być tam wcześniej.
Początkowa panika szybko przerodziła się w swego rodzaju
ulgę. Jak długo znaleziony portfel mógł służyć do szantażu,
wplątującego niewinnego właściciela w całą sprawę, można było
być wystarczająco spokojnym, że zdjęcie pozostanie ukryte.
Czternaście lat temu został wysłany list, ostrzegający intruza
o możliwości wykorzystania portfela jako dowodu stwierdzają-
cego jego pobyt w domku owej pamiętnej nocy. Mężczyzna
musiał być za głupi, lub zbyt przestraszony, żeby zdać sobie
sprawę, iż zdjęcie może zdradzić sprawcę śmierci Charlotte.
Byli w sytuacji patowej. Z jednej strony zabójca, w którego
posiadaniu był portfel, z drugiej właściciel owego portfela,
który miał zdjęcie. Obaj zachowali dyskrecję, nie chcąc popaść
w kłopoty. Ważne było, by sprawy pozostały bez zmian.
Na sali sądowej fotografia mogłaby doprowadzić bezpośred-
nio do osoby, która zabiła Charlotte.
-17-
Ogrodem powinien się zająć architekt zieleni, ale Elsa wolała
to zrobić sama. Lubiła też przynosić jedzenie, które wabiło
różne ptaki, a czasami nawet bażanty, na jej podwórko za
domem. Właśnie wsypywała nasiona do karmnika, gdy za-
dzwonił telefon. Przebiegła przez starannie przystrzyżony traw-
nik do patio, i podniosła słuchawkę.
Słucham - wysapała.
Witaj Elsa, tu Oliver.
Serce jej podskoczyło, jak zawsze przez te wszystkie lata, na
dźwięk jego głosu. Przez większość dorosłego życia kochała go
bez ograniczeń.
Mam wiadomości. Szczątki znalezione w tunelu na pewno
należą do Charlotte. Karta dentystyczna to potwierdziła.
Tak mi przykro, mój drogi. Wiem, że było to bardzo trudne
przeżycie dla ciebie i Madeleine, dla nas wszystkich. Ale,
Oliverze, przynajmniej teraz wiemy na pewno. Najgorszą była
ta niewiedza, co się z nią stało.
Tak, i jeszcze fakt, że całe to cholerne miasto myślało, że ja
ją zabiłem.
Elsa słyszała nutę cynizmu w jego gładkim barytonie. Cier-
piała wraz z nim.
Ja nigdy, nawet przez chwilę, nie myślałam, że miałeś
cokolwiek wspólnego ze zniknięciem Charlotte. Wierzyłam
w twoją niewinność całą duszą i sercem, wiesz przecież.
Byłaś jedyna. Ty i Madeleine. Najlepsza przyjaciółka i cór-
ka Charlotte są jedynymi osobami, które były przy mnie. Cała
reszta w Newport traktowała mnie jak zbrodniaża.
Teraz to może się zmienić, Oliverze.
Dlaczego? Mają tylko ciało, a raczej to, co z niego zostało.
Nie mają zabójcy.
Elsa wiedziała, że Oliwier ma rację. Ta straszna męczarnia
miała się nie skończyć, póki nie poznają zabójcy Charlotte.
Bardzo kochała 0livera, a to uczucie pogłębiały długie lata
obserowania, jak cierpi, i własna bezradność. Elsa miała na-
dzieję, że z upływem czasu zapomni o żonie, albo wyzwoli się
od wspomnień i będą mogli być razem. Ale ciągle nękały go
wyrzuty sumienia z powodu obojętności wobec Charlotte
w miesiącach poprzedzających jej zniknięcie i kłótni, która
wybuchła, gdy po raz ostatni się widzieli. Przez ostatnie czter-
naście lat zwierzał się z tego wszystkiego Elsie podczas rozmów
mocno zakrapianych whisky.
-Gdybym tylko bardziej uważał - powtarzał teraz. - Czego
ja się spodziewałem? Że Charlotte nie dowie się o mojej niewier-
ności? Ależ byłem głupi! Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas.
Elsa starała się podtrzymać go na duchu.
To już skończone, kochanie. Musisz patrzeć w przyszłość,
wystarczająco dużo czasu straciłeś. Musisz zacząć żyć na nowo,
zostało jeszcze wiele dobrych lat, dla ciebie i dla nas.
Proszę, Elso, nie zaczynaj znowu. Ty wiesz najlepiej ze
wszystkich, jak bardzo się modliłem, żeby Charlotte kiedyś do
mnie wróciła. To był cud, że w ogóle z nią byłem. Gdyby
Agatha się nie włączyła, w życiu bym jej nie zdobył. Nigdy ci
niczego nie obiecywałem. Może popełniłem trochę błędów po
drodze, ale moje serce zawsze należało do Charlotte.
Ale ona już nie wróci. Możemy teraz być razem, możemy
się pobrać. Teraz oficjalnie jesteś wdowcem.
Sekundę potem pożałowała tych słów. Może Oliver nie miał
żony przez czternaście lat, ale to i tak nie był dobry moment,
żeby nakłaniać go do następnego małżeństwa. Tyle że ona tak
bardzo chciała zostać panią Sloane. Mimo, że żadna z kobiet
w mieście nie zgodziłaby się na taki związek, Elsa Gravell nie
wyobrażała sobie kogoś innego w roli męża, zrezygnowała
z dochowania się własnych dzieci, wierząc, że jej szczęście było
nierozerwalnie związane z OHverem Sloane.
-Właśnie się dowiedziałem, że moj a żona z całą pewnością nie
żyje. Pozwól mi ją opłakiwać - rzucił Oliver i odłożył słuchawkę.
Elsa zaklęła pod nosem. Teraz raczej nie było szans, że Oliver
pójdzie z nią na przyjęcie do Vickersów dziś wieczorem. Wie-
działa, że nie było sensu nawet poruszać tego tematu. Była
przynajmniej pewna, że wybierze się z nią, tak jak było zaplano-
wane, na Bali Bleu w The Elms w środę. W tym roku przewodziła
temu przedsięwzięciu i pragnęła mieć Olivera przy sobie, mimo
potwierdzenia śmierci Charlotte. Prawdę mówiąc, musiał uczes-
tniczyć ze względu na pamięć żony, tak jak co roku od dnia jej
zniknięcia. Charlotte i Elsa współorganizowały pierwszą zbiórkę
pieniędzy dla ptaków zagrożonych wyginięciem z Rhode Island
czternaście lat temu. Cudownie było patrzeć, jak fundacja rośnie
w siłę, a Oliver mężnie przychodził co roku, kontynuując dzieło
żony, nie przejmując się szeptami i lodowatymi spojrzeniami.
Nie powinna go jednak tak naciskać. Szczególnie teraz, gdy
mogą wreszcie zostać mężem i żoną. Tak, była najlepszą przy-
jaciółką Charlotte, razem dorastały i razem poszły do szkoły.
Charlotte zawsze była lubiana i towarzyska, Elsa bardziej skryta
i zatopiona w książkach. Była druhną na ślubie Charlotte i mat-
ką chrzestną jej córki. Łączyła ich wyjątkowa miłość do pta-
ków. Spędzały dużo czasu na podróżach i potrafiły wyczekiwać
godzinami, by choćby w przelocie zobaczyć jakiś rzadki okaz.
Ale jej przywiązanie do Charlotte zanikało przez te lata. Kocha-
ła Ołivera i była zdecydowana go zdobyć, nieważne, jak długo
miałoby to trwać.
-18-
Grace i BJ. wrócili do pokoju służbowego w hotelu. Starszy
producent KTA, Dominick 0'Donnell, patrzył na nich znad
okularów, gdy B J. opowiadał mu o osiągnięciach w Shepherd's
Point.
- Wywiad z Charlotte Sloane może być sensacją - przyznał
- ale będziesz potrzebował czegoś więcej, żeby zrobić z tego
aferę na skalę krajową. To może być duża sprawa lokalna, ale
będziemy musieli ją bardziej nagłośnić, jeśli ma zainteresować
opinię publiczną w całych Stanach. Wstrzymaj się na razie z tą
taśmą i zobaczymy co z tego wyniknie.
B.J. postanowił walczyć o czas antenowy.
- Ależ Dom, identyfikacja szczątków Charlotte Sloane i na-
granie ze starego tunelu, którym uciekali niewolnicy wystarczy,
żeby zmontować naprawdę dobry materiał.
Dominick rzucił okiem na monitor na biurku.
Słuchaj B.J., masz zaplanowane programy na każdy dzień
tego tygodnia, a ja jeszcze nie zobaczyłem materiału, za który
jesteś odpowiedzialny. Jak ci idzie?
Nie martw się, Dom, wszystko jest ppd kontrolą - zapew-
nił go B.J.
Jeśli to skończysz i nadal będziesz miał trochę czasu, żeby
wymyślić coś ciekawego o sprawie Sloane, to dobrze. Ale,
powtarzam, potrzebujemy więcej informacji. Musisz zdobyć
opinie ludzi, którzy ją znali. Pierwszy, kto przychodzi mi na
myśl, to jej mąż. Porozmawiaj z innymi ludźmi w mieście,
którzy ją znali, albo pamiętają jej zaginięcie. No i oczywiście
musisz zasięgnąć informacji od policji.
B.J. wiedział, kiedy się wycofać.
- Dobrze, Dom, wrócimy do tego, jak będę miał więcej
materiału.
Po szybkim telefonie do Massachusetts, żeby upewnić się, że
Lucy dojechała bezpieczne, Grace odniosła wrażenie, że inni
stażyści patrzą się na nią, jak stoi z B.J. przy stanowisku
producenta. Była rozdarta między satysfakcją, że B.J. wielko-
dusznie włączają do swoich zajęć, a uczuciem wyobcowania.
To współzawodnictwo o jedyne stanowisko asystenta produ-
centa nie było niczym dobrym. Każdy, kto wysforuje się na-
przód, musi liczyć się z niechęcią pozostałych, świadomy, że
zmniejsza ich szanse na pracę. Ale przynajmniej jedna stażystka
była jej życzliwa - Joss Vickers podeszła do biurka i oznajmiła:
Moi rodzice urządzają piknik z pieczonymi owocami mo-
rza dziś wieczorem i wszyscy pracownicy KTA są zaproszeni.
Naprawdę? Brzmi świetnie - powiedział Dominick. - Ni-
gdy nie byłem na czymś takim.
Ja też nie, - rzekł B.J. - Chętnie się wybiorę.
Grace patrzyła, jak producenci zapisują adres Vickersów.
Nie, akurat o uczucia Joss nie musiała się martwić, ona dosko-
nale wiedziała, na czym to wszystko polega.
-19-
Po przeżyciach tego dnia nie miał najmniejszej ochoty iść na
imprezę do Vickersów. Z powodu na nowo rozgorzałej sprawy
Charlotte Sloane detektyw Al Manzorella był podekscytowany
i wykończony zarazem.
Westchnął, zmieniając koszulę. Wreszcie znaleźli ciało.
Przez czternaście lat był przekonany, że Charlotte nie żyje, ale
aż do dzisiaj nie mieli całkowitej pewności. To odkrycie nie
było jednak wystarczającym dowodem, by obciążyć winą skru-
szonego męża, czy kogokolwiek innego. Oprócz łopatki do
kominka, jedynymi dowodami w sprawie był jej pamiętnik,
kolczyk i wyjątkowo dobrze zachowana jedwabna chusteczka,
znaleziona w kieszeni sukni. Powód dla którego Charlotte, po
opuszczeniu klubu country, zamiast do domu rodzinnego w Se-
aview poszła do Shepherd's Point, pozostał nieznany.
- Jesteś gotowy, kochanie?
Seanna stała w holu prowadzącym do sypialni, ubrana w no-
wą suknię. Była podniecona zaproszeniem na piknik organizo-
wany przez bogatych „ludzi przyjeżdżających na lato." Poznała
Vanessę Vickers, gdy ta przyszła do sklepu z antykami, gdzie
Seanna pracowała. Zaczęły rozmawiać i Vanessa, po wydaniu
ogromnej sumy, wspaniałomyślnie zaprosiła ją i jej męża na
przyjęcie.
- Już idę - rzucił.
Nie mógł się przełamać, żeby powiedzieć żonie, co o tym
wszystkim myśli. Seanna nie zaznała zbyt dużo luksusu w ży-
ciu, a on nie czuł się z tą świadomością zbyt dobrze. Za-
sługiwała na więcej, niż mógł jej dać. Nigdy nie narzekała na
jego długie godziny pracy ani na pensję, która nie była wystar-
czająco duża, żeby mogli pozwolić sobie na porządne wakacje
lub kupno większego domu.
Chcesz jechać twoim samochodem czy moim?
Jedźmy twoim - odpowiedział, przeczesując gęste, czarne
włosy.
Pomyślał, że może będzie tam przyjemnie, choć raczej w to
wątpił. Z drugiej strony może to nie będzie całkowita strata
czasu. Nigdy nie wiadomo, jakie informacje można usłyszeć
przy okazji takiego spotkania.
-20-
Przygotowania do pikniku zaczęły się wcześnie rano, gdy
Mickey wysłał swoją ekipę, żeby zebrała świeże wodorosty.
Ten wyjątkowy gatunek był używany przy tradycyjnym sposo-
bie przyrządzania owoców morza na ognisku.
Poukładane na przemian warstwy drewna i kamieni należało
rozgrzać do wysokiej temperatury, a następnie pozostawić, aż
ogień wygaśnie. Na rozżarzone węgle i kamienie układano
potem warstwę wilgotnych wodorostów, by słona woda, zamie-
niając się w parę, przydawała smaku duszącym się w niej
owocom morza.
To wszystko przygotowano wiele godzin przed przybyciem
pierwszego gościa. Mickey Hager był pedantyczny i bardzo
dumny ze swojej pracy jako szef kuchni. Był tak dobry w tym,
co robił, że Seasons Clambakes miało zarezerwowane terminy
na całą jesień, a nawet na część wiosny i lata. Imprezy odbywały
się na plaży, w domach lub wielu innych malowniczych okoli-
cach Newport. Seasons Clambakes gwarantowało wspaniałe
chwile, a klienci byli skłonni sporo za to zapłacić. Państwo
Vickers należeli do stałych klientów, a Mickey znał ich posiad-
łość bardzo dobrze. Odnowiony budynek, niegdyś powozownia
jednej z najbogatszych rodzin w Newport, został przekształ-
cony w dom z wszelkimi wygodami. Mimo że dom Vickersów
nie był tak wykwintny jak rezydencje na Bellevue Avenue, miał
wiele urządzeń, których tamte „domki" nie miały. Klimatyza-
cja, telewizja satelitarna i zamrażarka, która na zawołanie wy-
rzucała lód z otworu w drzwiach sprawiły, że życie w dwudzies-
tym pierwszym wieku stało się dużo wygodniejsze niż kiedyś.
Mickey uwijał się jak w ukropie. Kiedy skończył przyjrzał się
z nieukrywaną satysfakcją swemu dziełu.
- Cześć, Mickey - usłyszał nagle dźwięczny głos.
Odwrócił się i zobaczył Joss Vickers. Miała na sobie obcisłą,
czarną koszulkę i białe szorty, które na pewno nie przeszłyby
przez surowy regulamin klubu country. Jej opalone nogi były
niczego sobie. Ależ z niej ślicznotka, pomyślał.
Była również flirciarką. Mickey często widział, jak kokieto-
wała nastolatków, a także przyjaciół swoich rodziców. Miała
swego rodzaju władzę, i delektowała się tym, co mogła dzięki
niej zrobić.
Ilekroć ją widział, przed oczami stawała mu scena, gdy po raz
pierwszy ją zobaczył. Były to szóste urodziny Madeleine Sloa-
ne, a przyjęcie odbywało się przy basenie klubu country. Joss
już wtedy, o dziwo, emanowała seksualnością. Sześciolatka
miała na sobie jednoczęściowy strój kąpielowy w panterkę. Jej
nogi były już lekko ukształtowane i jędrne, a spojrzenie znaczą-
ce. Gdy podawał jej lemoniadę i ciasto czekoladowe, czuł
zażenowanie, że osiemnastoletni chłopak ma takie myśli w sto-
sunku do małej dziewczynki. Teraz jego policzki stały się
gorące na to wspomnienie.
-Cześć - odpowiedział, uważając, by nie zwrócić się do niej
po imieniu.
Bez względu na wszystko była jego pracodawczynią. Nie
czułby się zręcznie, mówiąc jej po imieniu, mimo że nie zamie-
rzał zwracać się do niej panno Vickers. Potarł czoło, wdzięczny
za gorąco buchające z ogniska, które poniekąd wyjaśniało jego
rumieńce.
Najwyraźniej wszystko jest przygotowane - powiedziała
Joss, rzucając okiem na palenisko.
Zgadza się. Mamy wszystko pod kontrolą. To będzie uda-
ne przyjęcie.
Joss uśmiechnęła się, mrużąc oczy.
-To świetnie, Mickey, bo to dla mnie ważne, by wszyscy
się tu dobrze bawili. Oprócz naszych przyjaciół z Newport
będzie sporo ludzi z KEY News i chciajabym wywrzeć na
nich wrażenie.
-21-
Walizka leżała otwarta na łóżku. Grace przejrzała już jej
zawartość, stwierdzając, że nie spakowała się zbyt dobrze,
a raczej że nie miała lepszych rzeczy do zabrania.
Teraz, gdy weszła do świata ludzi pracujących, musiała
zacząć zwracać większą uwagę na swoją garderobę. Zauważyła,
że większość w głównej siedzibie KEY News nie była ubrana
zbyt oficjalnie, ale miała własny styl. Tu, w Newport, produ-
cenci, pisarze czy reżyserzy zdawali się zwolennikami Ralpha
Laurena - spodnie khaki, białe bluzki lub koszulki, i swetry
przewiązane w pasie lub zarzucone na ramiona. Zauważyła
także sporo dżinsowych kurtek zawieszonych na oparciach
krzeseł w pokoju redaktorskim.
Wyjęła kilka par luźnych, lnianych spodni, które okazały się
mocno pogniecione. Zajrzała do szafy. Świetnie, jest deska do
prasowania, ale nie ma żelazka.
Nie była pewna, czy jej strój będzie odpowiedni na taki
piknik. Chciała zajrzeć do sklepu Gapa i kupić coś w kolorze
khaki, ale B.J. zaproponował, że ją podwiezie, i mieli się
spotkać w holu za dwadzieścia minut. Podeszła do stolika przy
łóżku, podniosła słuchawkę i spytała, czy może prosić o żelazko.
- Izzie, możesz zanieść żelazko do dwieście jeden?
Jaki miała wybór? To nie była prośba, tylko rozkaz od
zarządzającej. Wiedziała, że kobieta próbuje ją przyłapać na
jakichkolwiek oznakach obijania się.
- Oczywiście, Eileen, zaraz to zrobię.
Czekając na windę, podniosła parę razy żelazko, jak gdyby
był to ciężarek. Nadal starała się odzyskać pełnię sił. Od opera-
cji było jej bardzo trudno wykonywać tę jakże ciężką pracę.
Ścielenia łóżek, opróżniania koszy na śmieci, sprzątania toalet
i szorowania wanien w żadnym wypadku nie można było na-
zwać przyjemnym, a po operacji raka piersi i rehabilitacji stało
się to prawie niemożliwe. Izzie nie wiedziała, jak długo jeszcze
wytrzyma. Wracała codziennie do domu wyczerpana i od razu
padała na łóżko.
Wysiadając z windy na drugim piętrze, poczuła lekkie za-
wroty głowy. Zaczęła mówić do siebie, co zdarzało jej się dość
często od śmierci Padraica: Możesz to zrobić, kochana. Pora-
dzisz sobie.
Doszła do drzwi pokoju i zapukała.
-Chwileczkę - odezwał się ktoś ze środka.
Zanim drzwi się otworzyły, Izzie osunęła się na podłogę.
O mój Boże, nic pani nie jest? - Grace przykucnęła przy
sprzątaczce. - Proszę poczekać, zadzwonię po pomoc.
Nie, proszę, - kobieta była zadziwiająco stanowcza.
-To jak pani pomóc? Może szklankę wody?
Trzymając się futryny, kobieta powoli zaczęła wstawać, roz-
glądając się ukradkiem po korytarzu.
-Nie chciałabym, żeby ktoś mnie zobaczył w takim stanie
- wyjaśniła. - Czy będzie to wielki problem, jeśli wejdę na
chwilę do środka?
Grace nie miała w zwyczaju wpuszczać obcych ludzi do
swojego pokoju, ale w zmęczonym wyrazie twarzy tej kobiety
było coś, co nie pozwoliła jej odmówić. Podprowadziła ją do
kanapy, po czym przyniosła z łazienki szklankę wody.
- Proszę - powiedziała.
Gdy kobieta piła, Grace zauważyła krótkie, cienkie, siwe
włosy. Rozpoznała nowe odrosty. Tak samo wyglądały włosy
jej matki, gdy odrastały po chemioterapii.
Jestem Grace Callahan.
Izzie 0'Malley - odpowiedziała miłym głosem kobieta.
Proszę, Izzie, pozwól mi zadzwonić do recepcji, żeby
przysłali kogoś, by się panią zajął.
Nie, dziękuję, ale to nie jest dobry pomysł. Nie chcę, żeby
pomyśleli, że nie jestem już w stanie wykonywać swojej pracy.
Grace pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Dobrze, ale może mogłabym zadzwonić do kogoś blis-
kiego lub rodziny, żeby panią stąd odebrali.
Izzie pokręciła głową.
-Nie, dziękuję, wystarczy, jeśli będę mogła tu jeszcze chwi-
lę posiedzieć. - Spojrzała na lniane spodnie leżące na łóżku.
- Proszę sobie nie przeszkadzać, ja za sekundę pójdę.
Grace zerknęła na zegarek na szafce nocnej. B.J. pewnie już
na nią czeka na dole. Włączyła żelazko.
Jest pani tutaj z ludźmi z KEY News? - spytała Izzie,
dostrzegłszy logo na torbie stojącej na krześle.
Tak.
To musi być ekscytujące.
Zobaczymy, na razie to moje pierwsze zadanie i dopiero
muszę się sprawdzić. Jestem trochę podenerwowana. Bardzo
chciałabym zaimponować szefom.
Grace stwierdziła, że nie ma potrzeby opowiadać jej o uwa-
runkowaniach stażu. Wiedziała natomiast, że Izzie doskonale
zna sytuację, gdy trzeba zadowolić pracodawcę.
Gdy zaczęła prasować, Lzzie wstała z kanapy.
Czuję się już lepiej - oznajmiła.
Jest pani pewna? Może mogłabym podrzucić panią do domu?
Nie, dziękuje, i tak już zrobiła pani bardzo dużo. Dziękuję
bardzo.
Idąc powoli korytarzem do windy, rzeczywiście czuła się
lepiej. Było paru dobrych ludzi, a Grace Callahan do nich
należała. Izzie miała nadzieję, że powiedzie jej się w pracy.
Wracając do domu, obmyśliła wstępny plan. Jeśli zdecyduje
się wyjawić publicznie to, co wie, Grace Callahan będzie wie-
działa o całej sprawie pierwsza.
Dobry uczynek musi być nagrodzony.
-22-
Było jeszcze jasno. Do zachodu słońca pozostały co najmniej
dwie godziny. Długie stoły nakryte obrusami w czerwono-białą
kratę i obwieszone czerwonymi i niebieskimi balonami świad-
czyły, że państwo Vickers są przygotowani przyjąć ponad setkę
gości. Stoły ustawiono w środkowej części ogrodu. Wydymają-
cy się biały namiot osłaniał przenośny parkiet naprzeciw przy-
gotowującego się do występu zespołu. W głębi posiadłości
znajdowały się stanowiska malarza twarzy, żonglera, wróżki,
a nawet tatuażu henną.
Rany! - wykrzyknął B.J., wchodząc z Grace do ogrodu.
- To jest coś.
Cóż, to jeszcze nic. Musisz kiedyś przyjść do mnie na
przyjęcie - zażartowała. - Mój ojciec smaży jednego nędznego
hot doga na maleńkim grillu.
B.J. uśmiechnął się, a w jego brązowych oczach błysnęło
rozbawienie.
-Chodź, napijemy się czegoś.
Grace nie rozpoznawała większości osób, które mijali, idąc
do baru.
-Nie wszyscy ludzie są z KEY News, prawda? - spytała.
B.J. pokręcił głową.
- Nie, większości z nich nigdy nie widziałem na oczy. Joss
powiedziała, żejej rodzice urządzająprzyjęcie dla przyjaciół, więc
zasugerowała, że mogłaby także zaprosić pracowników KTA.
To musi być miłe, pomyślała Grace, pociągając łyk lodowa-
tego piwa, i rozglądając się wokół. To jest miłe mieć tyle
pieniędzy, by dopisać w ostatniej chwili dodatkowe czterdzieści
lub pięćdziesiąt osób do listy gości i nie liczyć się z kosztami.
Grace, nie chce żebyś uważała, że myślę tylko o pracy, ale
moglibyśmy tu trochę powęszyć. Może jest tu ktoś, kto pomógł-
by nam w gromadzeniu materiału o Charlotte Sloane. Wiesz, to,
o czym mówił Dominick - ludzie, którzy byji wtedy w Newport,
lub ci, co ją znali.
Zabrałeś kamerę?
Tak, jest w bagażniku, ale nie myślałem o kręceniu czego-
kolwiek. Chodzi mi raczej o wybadanie i może umówienie się
z kimś na późniejszą rozmowę przed kamerą.
Grace pokiwała głową, dając do zrozumienia, że jest zainte-
resowana, choć tak naprawdę wolałaby się zrelaksować. To był
trudny dzień - wstała wcześnie, żeby złapać poranny pociąg,
potem denerwowała się wyjazdem Lucy do ojca i macochy. Nie
miała chwili odpoczynku od momentu przyjazdu i wizja od-
reagowania tego wszystkiego dziś wieczorem wydawała się
nęcąca. Nie mogła jednak nawet wspomnieć o tym B.J.
Tak, oczywiście - zgodziła się.
Może się rozdzielimy? - zasugerował B.J. - Wtedy będzie-
my mogli popytać więcej osób.
Grace wypiła jeszcze trochę piwa. Co mogła na to odpowie-
dzieć? Nie? Chcę siedzieć z tobą? Nie czuję się zbyt pewnie, by
iść sama? Miałam nadzieję, że spędzimy dziś trochę czasu razem?
- Dobrze - odparła bez entuzjazmu.
Grace zatrzymała się na chwilę, żeby popatrzeć na występ
żonglera, gdy podszedł do niej łysiejący mężczyzna o arysto-
kratycznym wyglądzie. Ubrany był z wystudiowaną niedbałoś-
cią. Białe, luźne, precyzyjnie pogniecione spodnie, niebieska,
oksfordzka koszulka z rękawami podwiniętymi nad opalone
przedramiona i brązowe, skórzane buty, bez skarpetek.
- Jest pani przyjaciółką Vickersów czy jedną z tych osób
z telewizji? - zagadnął.
Dystyngowany mężczyzna.
- I jedno i drugie - odpowiedziała. - Jestem z KEY News,
biorę udział w stażu razem z Joss Vickers.
Spojrzał na nią uważnie. Najwyraźniej sądził, że jest za stara
na stażystkę. Postanowiła wyjaśnić sytuację, zanim ją o to
spyta.
Późno zaczęłam, właśnie kończę studia.
Rozumiem.
Grace postanowiła zignorować jego protekcjonalny ton. Da-
leko nie zajdzie, jeśli będzie zbyt wrażliwa.
Nazywam się Grace Callahan. - Wyciągnęła rękę do męż-
czyzny.
Kyle Seaton.
Znała to nazwisko, widziała je w materiałach, które miała
przygotować na ten tydzień.
- Zajmuje się pan rzeźbą w kości i muszli, prawda?
Kyle skinął głową, zadowolony, że został rozpoznany. Na-
tychmiast wyciągnął wizytówkę i podał jej.
Rzeźbiarz, antykwariusz i kolekcjoner.
Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś
z pańskiej profesji - powiedziała Grace. - To bardzo inte-
resujące. Szukałam o tym informacji dla stacji na ten tydzień.
A, tak. „KEY to America" przybywa do Newport, żeby
w wywiadach oddać lokalny koloryt - powiedział z nutą sarkaz-
mu w głosie. - Zacząłem się już zastanawiać, czy dobrze
zrobiłem, zapraszając was do mojej galerii.
Dlaczego?
Ponieważ moja klientela to od ponad dwudziestu ostatnich
lat wyrafinowani kolekcjonerzy i nie chciałbym zszargać sobie
reputacji, przemawiając do mas.
-Więc czemu się pan zgodził? - spytała Grace z nieukrywa-
nym zainteresowaniem.
Kyle wzruszył ramionami.
-Podejrzewam, że przez głupią próżność. Bo co sprawia,
że zdrowi na umyśle ludzie tak łatwo odkrywają się w tele-
wizji?
Grace sama się nad tym zastanawiała, oglądając ludzi, którzy
publicznie mówią o najbardziej wstydliwych sprawach. Korek-
cje brzucha, odsysanie tłuszczu, lifting twarzy i inne zabiegi.
Wyznania nigdy niegasnącej miłości i oddania, po którym
następuje upokarzające odrzucenie. Połykanie insektów i roba-
ków w „szkole przetrwania", przyprawiające widzów o mdło-
ści. Ale producenci telewizyjni brutalnie wykorzystywali ludzi,
którzy są w stanie zrobić wszystko dla piętnastu minut sławy.
Tak więc mieszka pan w Newport od dłuższego czasu?
- Grace postanowiła zmienić niezręczny tema.
Od urodzenia - uściślił Seatorz.
-Ach, tak. Więc był pan tu, gdy zaginęła Charlotte Sloane?
Poważna twarz Kylea, stała jeszcze bardziej ponura.
Tak, byłem. Prawdę mówiąc, znałem Charlotte, odkąd
byliśmy dziećmi. Nasze rodziny mają łączone kabiny na plaży
Bailey's.
W takim razie, czy ma pan jakąś teorię na temat śmieci
Charlotte?
Nie, nie mam. Ale pewnie słyszeliście, że całe miasto
twierdzi, iż jej mąż miał z tym coś wspólnego. Smutna historia.
Mogę o nim powiedzieć, że był wspaniałym kolekcjonerem
rzeźb z kości słoniowej i moim ważnym klientem przez lata,
podobnie jak Charlotte, zanim zaginęła. Zawsze kupowała coś
specjalnego na urodziny Olivera i rocznice ich ślubu. Potem
przez całe to gadanie o zniknięciu Charlotte musiałem go
zniechęcić do odwiedzania mego sklepu.
Rozumiem, że Charlotte zaginęła w rocznicę ich ślubu
- ciągnęła Grace.
Tak, chyba ma pani rację. Ale to nie było przyjęcie z tej
okazji, tylko zbiórka pieniędzy na zagrożone gatunki ptaków,
o które Charlotte i Elsa Gravell tak bardzo się martwiły. Byłem
tam i słyszałem, że Charlotte wyszła zapłakana z klubu, ale sam
tego nie widziałem.
Co pan myśli o tym wszystkim?
Kyle spojrzał na nią ostro.
To nie moja sprawa.
Było jasne, że to również nie jest jej sprawa.
- Grace, tutaj! - zabełkotał nosowy głos.
Sam Watkins, stażysta z Oklahomy, przywoływał ją macha-
niem ręki do tatuażysty, gdzie zgromadzili się również inni
stażyści. Joss i Zoe Quigley, studentka z Anglii, przypatrywały się
orłowi powstającemu na nieowłosionej klatce piersiowej Sama.
To takie patriotyczne, prawda? - powiedział, pochylając
głowę, by obejrzeć dzieło. - Rusty dobrze się spisuje.
Tracimy dobre światło, chciałbym to skończyć przed za-
chodem. Proszę siedzieć nieruchomo - nakazał tatuażysta, wy-
ciskając trochę brązowej farby z tubki. - Teraz proszę poczekać,
aż wyschnie i zdjąć opatrunek w bezpiecznym miejscu, na
przykład nad zlewem lub na dworze.
Artysta odsunął się, żeby podziwiać swoje dzieło.
Jak długo się to utrzyma? - spytała Zoe, zafascynowana.
Parę dni, do tygodnia - odpowiedział Rusty. - To zależy,
jak często będzie ścierane lub myte wodą z mydłem.
Bezbolesne, nietrwałe tatuaże henną. Bez zobowiązań na
całe życie. Grace pomyślała o tatuażu aniołka na stopie Madele-
ine, bólu związanym z procesem jego tworzenia, prawdziwym
pragnieniem, by upamiętnić zaginioną matkę symbolem, który
oglądałaby codziennie do końca życia. Pomysł coraz bardziej
się jej podobał, ale nie miała odwagi, by samej się na to
zdecydować. Teraz zdarzyła się okazja, żeby spróbować bez
konsekwencji.
- Ma pan jeszcze czas zrobić mały tatuaż dla mnie? - spytała.
Rusty spojrzał na zegarek i na ciemniejące niebo. Czemu nie?
Płacili mu za godziny.
Tak, jeśli się pospieszymy. Co to ma być?
Może pan namalować listek bluszczu?
Pewnie, żaden problem. Gdzie go sobie pani życzy?
Na stopie.
Rusty wzruszył ramionami. To nie było, na dobrą sprawę,
najgorsze miejsce na tatuaż. Grace zaczęła odpinać sandał.
- Proszę nie zdejmować - powiedział. - Zrobię go zaraz nad
linią paska, żeby mogła pani nadal nosić buty, kiedy będzie
wysychał..
Grace patrzyła z zainteresowaniem, na wijące się linie pow-
stające na jej prawej stopie. Nie było to jednak ciekawe dla
Sama, Joss i Zoe, którzy przenieśli się do baru.
Prawdę mówiąc, pani tatuaż może przetrwać trochę dłużej
niż kolegi - dodał Rusty. - Skóra na dłoniach i stopach jest
bardziej porowata, więc henna lepiej się osadza.
Zaczęłam właśnie myśleć o zrobieniu sobie tatuażu na stałe.
Mogę się tego podjąć -powiedział Rusty. -Tak naprawdę to
tym się głównie zajmuję, tatuażem z henny tylko sobie dorabiam.
Proszę przyjść do mojego studia na Broadwayu. Zrobię, co pani
zechce. Muszę jednak ostrzec, że prawdziwy tatuaż będzie bolał
jak cholera. Igła wchodzi wtedy głęboko do kości.
Grace schyliła się by przyjrzeć się skończonej pracy.
Czemu listek bluszczu? - spytał Rusty, zamykając
tubkę z farb
Moja matka miała na imię Ivy*.
Ciekawe, ostatnio przyszła do mnie dziewczyna i też
chciała tatuaż na pamiątkę swojej matki.
Czy to była Madeleine Sloane? - spytała Grace.
Prawdę mówiąc, tak. - Rusty spojrzał na nią zaciekawiony.
- Zna ją pani?
Dzisiaj ją poznałam i widziałam tatuaż. To mi właśnie
podsunęło ten pomysł.
Smutna sprawa z jej matką, prawda?
Rusty wrzucił tubkę z henną do pudełka z farbami.
Tak, bardzo.
Trochę się zdziwiłem, widząc ją dzisiaj, zwłaszcza po tym,
co usłyszałem w radiu - powiedział.
Grace rozejrzała się.
Madeleine tu jest?
Tak, widziałem ją z jakąś starszą panią w bluzce w ptaki.
Pomyślałem sobie, że te ptaki mogłyby być świetnymi wzorami
na tatuaż.
Gdy Grace odeszła, Rusty spakował swoje narzędzia, szczęś-
liwy, że opuszcza już tych snobów. Nie czuł się dobrze w takim
towarzystwie. To targowisko próżności ani teraz, ani nigdy mu
się nie podobało.
Nawet gdy jako dwudziestojednoletni żołnierz w bazie mary-
narki był kierowcą admirała, stresowała go ta funkcja. Wołałby
robić to, co inni, zamiast wozić grube ryby.
Alberto S. Texiera, pseudonim Rusty z racji gęstych, rudych
włosów, widział wiele eleganckich sal balowych i salonów.
Często eskortował admirała na przyjęcia i spotkania w okolicy
Newport, ale nigdy się do tego nie przyzwyczaił. Czuł się lepiej
w najciemniejszym kącie lokalnego baru niż na takim wielkim
przyjęciu, mimo że państwo Vickers uznali je za piknik.
Wszyscy ci ludzie mają jakieś plany, pomyślał. On miał też
swoje ambicje i nie chciał, aby mu ktoś za bardzo zawracał
głowę. Żyj i pozwól żyć innym.
Jak na razie mu się to udawało. Gdy skończył służbę w armii,
zaczął pracować w sklepie człowieka, u którego on i wszyscy
jego koledzy robili sobie tatuaże. Właściciel przygotowywał
posiłki dla personelu bazy, a tatuaże były usługą na boku. Rusty
jednak zauważył, że co pewien czas wchodził zaciekawiony
cywil i pytał o zrobienie małego tatuażu w dyskretnym miejscu.
Na ramieniu, na udzie, nisko na plecach. Czasem były to
dzieciaki, które kłamały, że są pełnoletnie. Coraz częściej jed-
nak drzwi studia przekraczały kobiety z klasy średniej, chcące
trochę ubarwić sobie życie.
Rusty pracował na projektami, a w tym czasie wieść się
rozeszła. Stał się tym, czego potrzebowali klienci. Kiedy właś-
ciciel postanowił zwinąć interes i przenieść się na Florydę,
Rusty wystąpił o małą pożyczkę i kupił od niego Broadway
Tattoos. Wszystko szło bardzo dobrze, ale ze wzrostem zainte-
resowania, wzrosła także konkurencja. Niegdyś miał jedyne
studio w mieście, teraz były trzy inne salony, które oferowały to
samo. Nazywały się „salonami sztuki na ciele". Zabiegi kos-
metyczne, opieka medyczna, a także masaże i do tego w atmo-
sferze dużo bardziej dystyngowanej niż u Rusty'ego. Te znu-
dzone mamusie odchodziły teraz do konkurencji.
Właśnie dlatego Rusty bardzo się ucieszył, gdy miesiąc temu
zjawiła się u niego Madeleine Sloane. Mimo że nie rozpoznał jej
do chwili, gdy podpisywała się na rachunku karty kredytowej,
wiedział, że pochodzi z bogatej dzielnicy.
Starał się najlepiej jak mógł, robiąc tego aniołka. Uprzedził,
że będzie bolało jak cholera, i z góry przeprasza. Gdy koncen-
trował się na pracy, schylony nad jej stopą, powiedziała mu,
czemu to robi - aby uhonorować matkę. Rusty pomyślał, że jej
matka po prostu umarła, jeśli umieranie można w ogóle nazwać
czymś prostym. Ale gdy wyciągnęła kartę kredytową i zobaczył
jej nazwisko, wszystkie części układanki zaczęły do siebie
pasować.
Sloane.
To była córka Charlotte Sloane, mała dziewczynka, o której
słyszał tej nocy, gdy odwoził Charlotte. Tej nocy, gdy czekał
przed klubem country na admirała, Charlotte wybiegła zapłaka-
na, a potem zaginęła.
Korciło go, żeby powiedzieć o tym Madeleine, ale nie był
w stanie, nawet teraz. Podobnie jak nigdy nie powiedział policji,
że podrzucił Charlotte do Shepherd's Point. Nie zwierzył się
rówież admirałowi, który nawet nie zorientował się, że jego
kierowcy przez pewien czas nie było.
Lepiej było zatrzymać to dla siebie.
-23-
Wielogodzinne przygotowania dobiegły końca i Mickey się-
gnął po dzwonek. Dzwonienie zasygnalizowało początek uczty.
Grace dołączyła do innych gości zgromadzonych wokół paleni-
ska, gdy Mickey opowiadał o procesie pieczenia. Kłęby pary
wznosiły się, roztaczając wokół smakowity aromat.
Na stołach umieszczono parujące półmiski z homarami, dor-
szem, małżami, kukurydzą, parówkami, cebulą, ziemniakami
i gorącym brązowym chlebem. Grace czekała w kolejce, żeby
napełnić sobie talerz, przy czym zaczęła rozglądać się za wol-
nym miejscem w środkowej części ogrodu.
Tam, gdzie siedzieli pracownicy KTA zauważyła parę wol-
nych krzeseł i właśnie tam się skierowała. Po drodze usłyszała
jednak, że ktoś ją woła. To była Madeleine Sloane.
-Cześć, Grace. Tutaj!
Grace, świadoma wysychającego tatuażu, nagle poczuła się
skrępowana. Miała nadzieję, że Madeleine go nie zauważy i nie
pomyśli, iż Grace tandetnie kopiuje jej pomysł. Na szczęście
było już całkiem ciemno i Madeleine niczego nie spostrzegła.
-Cześć Madeleine. Nie spodziewałam się tu ciebie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Nie widziałam sensu w siedzeniu w domu. Chciałam wy-
ciągnąć też ojca, ale nie dałam rady.
Madeleine przedstawiła Grace kobiecie siedzącej obok niej.
-Elsa, to Grace Callahan, stażystka z KEY News, o której ci
opowiadałam. Grace, to moja matka chrzestna, Elsa Gravell.
Trzymając w jednej ręce talerz zjedzeniem, Grace nachyliła
się, by podać kobiecie dłoń. W świetle świec stojących na
stołach zauważyła egzotyczne ptaki na jej bluzce, którymi
Rusty tak się zachwycał.
Zrobiła pani dziś duże wrażenie na Madeleine - odezwała
się Elsa, ściskając jej rękę. - Mówiła, że jest pani bardzo
uprzejma i wrażliwa.
Nie tak jak te rekiny, które krążyły wokół nas - wyrwała
się Madeleine.
Grace uśmiechnęła się.
Dajcie mi czas, jestem tu nowa.
Mam nadzieję, że nigdy nie staniesz się taka jak oni
-powiedziała Madeleine. - Ale w telewizji wiele się dzieje.
Spójrz na profesora Coxa.
Wskazała gestem mężczyznę siedzącego po drugiej stronie
stołu.
-Nawet mój szanowny profesor chce wystąpić w telewizji.
Grace dojrzała w kiepskim świetle przystojną twarz, mięsisty
nos i ciemne oczy. W dziwny sposób siwe włosy go odmładza-
ły, ale prawdopodobnie miał około pięćdziesięciu lat.
Profesor Gordon Cox?
Tak, to ja - odpowiedział, podnosząc się z krzesła.
Proszę nie wstawać - powiedziała Grace. - Po prostu znam
pańskie nazwisko. Przesłałam panu wczoraj materiały z Nowe-
go Jorku.
Ach, tak, odebrałem je. Dziękuję bardzo.
Nie ma za co.
Profesor Cox jest najlepszym wykładowcą w Salve Regina
-poinformowała Madeleine. - Mimo że wciąż mnie męczy,
żebym nakłoniła ciocię Agathę do ponownego pozwolenia na
pracę w tunelu w Shepherd's Point.
-Dziękuję bardzo, moja droga, ale nie jestem pewien co
do tego „najlepszego wykładowcy" - odparł, wyraźnie zado-
wolony.
A ja tak. On naprawdę sprawia, że historia ożywa. To nie
tak jak inni, zanudzający na śmierć. Macie szczęście, że zaan-
gażowaliście go do programu w tym tygodniu, Grace.
Też tak uważam - odpowiedziała.
Obok Madeleine było wolne miejsce, ale nikt nie zaprosił jej,
aby usiadła, więc grzecznie przeprosiła i dołączyła do grupy
z KEY News.
Homar był wyśmienity, a kukurydza świeża i słodka, ale tym
razem Grace tego nie doceniła.
Czyż Joss mogła flirtować z B.J. bardziej otwarcie?
Grace starała się patrzeć tak, jakby jej to w ogóle nie obcho-
dziło, ale trudno było nie zauważyć trzepotania rzęsami, prze-
ciągania każdego słowa i przelotnych muśnięć jego ramienia.
Była trochę nim rozczarowana. Najwyraźniej mu się to podoba.
Wycierała właśnie ręce w gorącą, wilgotną serwetkę, gdy
podszedł do nich Linus Nazareth.
-Wszyscy dobrze się bawią? - spytał.
Odpowiedział mu chór pełnych entuzjazmu głosów.
-Myślę, że powinniśmy podziękować za to naszej gospody-
ni, Joss, oklaskami, nie uważacie?
Goście klaskali tym głośniej, im większe było spożycie al-
koholu.
-To przyjemność dla mnie i dla mojej rodziny, panie Na-
zareth.
Joss promieniała, gdy, wstawszy z krzesła, ucałowała Linusa
w policzek. Wszystkie kobiety przy stole patrzyły z niesma-
kiem, jak objął i przytulił ją mocno do siebie. Główny producent
znany był ze swojej słabości do kobiet, ale nikt, nawet przez
sekundę, nie mógł wyobrazić sobie związku tego tęgiego męż-
czyzny po pięćdziesiątce z dziewczyną o trzydzieści lat młod-
szą od niego.
Grace zerknęła na Beth Terry, kierowniczkę produkcji, która
zdawała się tym najbardziej zdegustowana. Słyszała plotki
o niezwykłym oddaniu Beth dla swojego szefa. Tak naprawdę to
było przygnębiające patrzeć na jej smutny wyraz twarzy. Przy-
rzekła sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na taki wzrok, jeśli
zobaczy ściskających się Joss i B.J. Będzie udawać, że wcale jej
to nie przeszkadza, nawet jeśli miałoby to ją zabić.
Grace odeszła od stołu, zatrzymała się na chwile przy kuch-
mistrzu, aby pochwalić wspaniałą ucztę, i ruszyła w kierunku
domu. Poczekała chwilkę, by skorzystać z łazienki. Tatuaż już
wysechł, więc potarła go lekko chusteczką. Rusty wykonał
kawał dobrej roboty przy tym listku. Wychodząc z łazienki,
wpadła na Madeleine.
-Znów się spotykamy. Czyżbyś mnie śledziła? - zaśmiała
się dziewczyna.
Grace poczuła od niej silną woń alkoholu.
-Raczej nie, skoro byłam tu pierwsza - zauważyła roz-
sądnie.
Ach, tak, masz rację.
Spojrzała na dół na jej stopę.
Masz tatuaż - oświadczyła bez cienia pretensji w głosie.
Coś w tym stylu, to tylko henna. Mam nadzieję, że nie
masz nic przeciwko temu.
Dlaczego miałabym mieć? - zdziwiła się Madeleine.
Może pomyślisz, że cię kopiuję czy coś. I chyba naprawdę
tak było.
Imitacja to najszczersza forma pochlebstwa - odparła po-
godnie Madeleine. - Poczekaj, skorzystam z łazienki i wszystko
mi opowiesz.
Kiedy znowu wyszły na zewnątrz, orkiestra grała jeden z naj-
większym hitów Rolling Stonesów, a goście tańczyli. Patrzyły
osłupiałe, jak Sam Watkins zabiera mikrofon wokaliście i za-
czyna śpiewać swoją wersję „Brown Sugar". Może i pomijał
słowa piosenki, ale pewne było, że jest fanem Stonesów. Muzy-
cy nie stracili taktu, gdy ich nowy solista udawał Micka Jaggera
najlepiej, jak potrafił.
Nie mogę, ale jest nawalony! - zauważyła Grace, do-
strzegając jednocześnie, jak Zoe krzywi się, słuchając tekstu.
To jest nas dwoje - powiedziała Madeleine, przeczesując
krótkie włosy palcami, jakby próbowała uporządkować myśli.
- Znajdźmy jakieś ciche miejsce.
Na pewno nie tutaj - powiedziała Grace, rozglądając się po
ogrodzie. - Może wrócimy do domu?
Czemu nie?
Salon był pusty, więc usiadły na miękkiej sofie, a Grace
wyciągnęła stopę.
Co o tym myślisz? - spytała.
Wygląda nieźle - powiedziała Madeleine, przyglądając się
tatuażowi. - Czemu listek bluszczu?
Moja mama miała na imię Ivy.
Fajnie.
Madeleine odchyliła głowę na oparcie i wpatrzyła się w sufit.
Oj, za dużo dzisiaj wypiłam, siostro - mruknęła.
To zrozumiałe - stwierdziła Grace. - Po takim dniu.
Dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata, powiedziałabym.
Wszystkie były raczej smutne. - Madeleine odetchnęła głęboko. - Ale może teraz będzie lepiej, przynajmniej mam taką
nadzieję.
Dużo czasu mija, zanim pogodzimy się ze śmiercią matki.
Nie wiem, czy w ogóle jest to możliwe. - W głosie Grace
zabrzmiał żal.
Ty nadal myślisz o swojej? - spytała Madaleine, pod-
nosząc głowę.
Cały czas.
Kiedy odeszła? Zdaje mi się, że już to mówiłaś, ale nie
pamiętam.
-Sześć lat temu, ale miałam szczęście, była przy mnie, jak
dorastałam. Kiedy patrzę teraz na swoją córkę, nie wyobrażam
sobie, że mogłaby nie mieć matki.
Madeleine skinęła głową, zrozumiawszy, że Grace nawiązuje
do jej przeżyć z dzieciństwa.
Mój ojciec robił, co mógł, przez te lata, wychowywał mnie
w miłości i czułości, mimo wszystkich plotek, które krążyły na
jego temat. Ciocia Agatha opiekowała się mną troskliwie, bio-
rąc pod uwagę jej kiepski stan zdrowia. Kocham ich oboje tak
bardzo za wszystko, co musieli przeżyć. Matka śniła mi się
przez te wszystkie lata.
Czy to były dobre sny? - spytała Grace.
Czasem tak, ale najczęściej smutne. - Madeleine się
odbiło.
Grace nie chciała jej naciskać. Czekała cierpliwie, aż dziew-
czyna będzie kontynuować, jeśli tego zechce.
Jest taki jeden, który cały czas się powtarza. Zawsze jest
taki sam, a do tego nie wiem, co jest w nim prawdziwe, a co
tylko snem. Sni mi się ostatni wieczór z mamą, ciocia Agatha się
mną wtedy opiekowała, bo rodzice byli na przyjęciu. Na pewno
prawdziwa jest scena, gdy budzę się w Shepherd's Point, a ma-
ma pisze coś w pamiętniku. Widzę, jak zdejmuje z palca obrącz-
kę i smaruje dłonie ulubionym kremem. Wyglądała jak księż-
niczka, z upiętymi wysoko włosami i w pięknej, złotej sukni.
Gdy mnie zauważa przestaje pisać, prowadzi z powrotem do
łóżka i przykrywa. Patrzę na jej twarz i widząc, że brakuje
jednego kolczyka, mówię jej to. Zdejmuje drugi i wkłada do
kieszeni sukni. Potem dzwoni telefon, a ona idzie go odebrać.
Kto dzwonił?
Nie wiem. W każdym razie wstaję z łóżka i idę za nią do jej
pokoju. Zauważa mnie znowu i kładzie palec na ustach, żebym
była cicho. Słyszę, jak mówi: „Spotkamy się przy bramie".
Odkłada słuchawkę i każe mi wrócić do łóżka.
A ty?
W śnie zawsze słucham i tak też powiedziałam policji. A więc
matkamusiała odjechać z kimś, kto stał przy bramie. Ale odkądjej
kości zostały znalezione w tunelu, śni mi się coś innego. Wczoraj-
szy sen był tak realistyczny, że obudziłam się zlana potem.
Ponieważ? - Grace nie mogła się powstrzymać.
Ponieważ śniłam, że odprowadzam mamę do samej bramy.
I?
I nie wiem.
Madeleine potrząsnęła głową, próbując sobie przypomnieć.
W śnie były światła samochodu, a mama stała przed nimi
i czekała, aż ktoś wysiądzie.
Kto to był? Czy wiesz, kto wysiadł z samochodu?
Nie. Właśnie wtedy się obudziłam.
Siedziały w milczeniu przez chwilę, aż wreszcie Grace odez-
wała się:
Może nie znam się na tym zbyt dobrze, ale byłaś małą
dziewczynką, gdy znikła twoja matka. Może to, co widziałaś
wtedy, było ukryte w tobie przez cały ten czas, a twoja pod-
świadomość wreszcie chce się od tego uwolnić.
Myślisz, że mogę wiedzieć, kto zabił matkę?
Wszystko jest możliwe. j
Wiem o tym, ale czy myślisz, że tak jest?
Nie wiem, Madeleine. Nie mam pojęcia.
Co powinnam zrobić? - spytała dziewczyna wpatrując się
w oczy Grace. - Co ty byś zrobiła?
Grace zobaczyła cierpienie na jej twarzy i gorączkowo myś-
lała, co powinna odpowiedzieć.
Myślę, że poczekałabym na rozwój snu albo spróbowała
hipnozy. Tak naprawdę ciężko mi powiedzieć, nie jestem spec-
jalistką.
Och, tak, masz rację. Jesteś Grace Callahan, osoba z tele-
wizji -jęknęła Madeleine, a jej zachowanie zmieniło się w uła-
mku sekundy. - Jak mogłam zapomnieć? Jaka jestem głupia, że
ci się zwierzyłam.
I
Madeleine, proszę, nie odbieraj tego w ten sposób.
Wrócisz teraz i powtórzysz wszystko swoim telewizyjnym
przyjaciołom, prawda?
Grace była w rozterce. Czy ma zrobić to, co właśnie powiedziała
Madeleine, czy uszanować zwierzenia dziewczyny, z którą łączył
ją ból po stracie matki. Z jednej strony byłaby to zwykła zdrada,
a z drugiej nie powiedziała przecież, że rozmowa jest nieoficjalna.
Nie, nie powiem nikomu, przyrzekam - odezwała się
wreszcie.
Byłabym bardzo wdzięczna, Grace.
Madeleine odprężyła się trochę. Zapadła niezręczna cisza.
- Chcesz wyjść z powrotem do ogrodu? - spytała Grace.
- Pokaz sztucznych ogni pewnie zaraz się zacznie.
Wstały z sofy w momencie, gdy osoba, która je podsłuchiwa-
ła z korytarza przed salonem, wycofała się.
-24-
Na deser podano ciasto truskawkowe i lody, ale wielkim
finałem przyjęcia miał być pokaz sztucznych ogni, przygotowa-
ny przez miasto. Opady deszczu podczas Święta Niepodległości
czwartego lipca, ciągnące się przez cały weekend, opóźniły
pokaz pirotechniczny aż do dzisiaj.
Goście, przyświecając sobie latarkami, które otrzymali od
gospodarzy, udali się w dół Narragansett Avanue aż do Cliff
Walk. Niektórzy, w patriotycznym zapale, wzmocnionym al-
koholem, entuzjastycznie śpiewali „Yankee Doodle Dandy".
Zebrali się na szczycie klifu przy brzegu i czekali na fajerwerki,
które miały być wystrzeliwane z plaży Easton. Z Cliff Walk do
skał u podnóża prowadziły długie schody.
Grace zorientowała się, że stoi obok profesora Coxa.
- To są Forty Steps - oświadczył, zauważywszy, że patrzy
na dół. - Służący ze wszystkich domów nie mieli gdzie się
zbierać podczas jedynej wolnej nocy w tygodniu, więc przy-
chodzili tutaj na spotkanie. Teraz są kamienne, ale oczywiście
w tamtych czasach były drewniane.
- Interesujące - powiedziała Grace.
Wyobraziła sobie ciężko pracujących ludzi, jak tańczą
w świetle księżyca albo odpoczywają na stopniach. Może nawet
pływali w zimnej wodzie Atlantyku. Jednakże wątpiła w to,
szczególnie jeśli chodzi o żeńską część służby. To był purytańs-
kie czasy, więc reputacja młodej kobiety byłaby nieodwracalnie
zszargana po takim incydencie.
Pierwszy wybuch wywołał euforię tłumu. Rakiety ze świstem
mknęły przez nocne niebo i wybuchały gigantycznymi kwiata-
mi ze złota i srebra, przeistaczającymi się w czerwień, biel
i błękit.
Grace odwróciła głowę aby podzielić się z profesorem swymi
wrażeniami, ale Cox zniknął.
Zamiast tego parę metrów dalej zauważyła Madeleine Sloa-
ne, wycierającą łzy z oczu. Grace nie była pewna, czy powinna
do niej podejść. Zanim zdecydowała się, Madeleine odwróciła
się od rozświetlonego fajerwerkami morza i zniknęła w tłumie.
-25-
Madeleine była blisko odkrycia prawdy. Gdyby tylko cokol-
wiek jeszcze sobie przypomniała, mogłaby uzmysłowić sobie
co się stało. Nie można tego zlekceważyć
Należało się tym zająć, zanim znowu się komuś zwierzy. I tak
powiedziała Grace Callahan za dużo.
Pokaz fajerwerków skończył się. Ludzie szli powoli do Vic-
kersów na ostatniego drinka.
A gdzie była Madeleine?
Uważnie przeszukiwał oczami tłum zmierzający z powrotem
na Narragansett Avenue. Ostatni goście wreszcie przeszli, a jej
nadal nie było widać. Czyżby poszła do domu wcześniej niż
wszyscy?
Ostatni rzut oka w stronę Cliff Walk ujawnił obecność samo-
tnej osoby, siedzącej na żelaznej ławce na szczycie Forty Steps.
Ryk oceanu zagłuszył kroki zbliżającego się mordercy.
-26-
Sam Watkins, wymiotując, ukląkł pod ogromnym wiązem.
Stanowczo zbyt dużo dziś wypił. Piwo w dużych ilościach
i owoce morza były zabójczą mieszanką.
Ukradkiem rozejrzał się naokoło, z nadzieją, że nikt go nie
widzi. To na pewno nie pomogłoby mu w otrzymaniu etatu
w KEY News. Pomyśleliby, że jest następnym pijaczkiem,
który niczego nie traktuje poważnie. Wydał z siebie zduszony
jęk, gdy zaatakowała go następna fala nudności.
Wreszcie podniósł się na nogi. Zachwiał się, ale już za chwilę
stanął dosyć pewnie i ruszył zza drzew w stronę drogi. W oddali
widział plecy ostatnich gości wracających do domu. Dobrze, że
nikt go nie widzi.
Odwrócił się, żeby upewnić się, że nikogo nie ma za nim.
Niepotrzebne mu były żadne niespodzianki.
I wtedy zobaczył coś, co, jak miał nadzieję, okaże się pijac-
kim zwidem. Na chwiejnych nogach spróbował iść na przód,
instynktownie ruszając z pomocą. Ale to, co zobaczył na skar-
pie, i alkohol powaliły go. Stracił równowagę i upadł z po-
wrotem, w momencie, gdy krzyk kobiety zagłuszyły roztrzas-
kujące się o skały fale.
Niedziela
18 lipca
-27-
Grace spała niespokojnie, zerkając co jakiś czas na zega-
rek. Parę razy wstawała, żeby napić się wody, ustawić
termostat od klimatyzacji albo odsłuchać ponownie wiadomość.
- Cześć, mamo, tu Lucy. Mam wspaniałą wiadomość. Tata,
Jan i ja przyjeżdżamy do Newport. Tata dowiedział się. w któ-
rym hotelu jesteś, i wynajął nam tam pokój. Fajnie, prawda?
Będziemy mogły pobyć trochę razem. Zadzwoń do mnie. Ko-
cham cię.
Było za późno, żeby oddzwonić, gdy wróciła do hotelu, ale
może to i lepiej. Grace nie chciała wdawać się w kłótnię
z Frankiem przez telefon o tym, jak nieodpowiedzialnie się
zachowuje. Udałby tylko, że nie wie, o co chodzi.
Intuicja podpowiadała jej, że były mąż ma swój plan, tylko
jeszcze nie wiedziała, na czym on polega. Może chciał podejść
ją psychologicznie, żeby jeszcze bardziej się zestresowała na
swoim pierwszym służbowym wyjeździe. A może szukał cze-
goś, co mógłby później wykorzystać przeciwko niej na sali
sądowej. Będzie ją obserwował i zapamiętywał, albo nawet
spisywał, jak dużo czasu poświęca pracy, aby potem w od-
powiednim momencie to wyciągnąć.
Czy popadała w paranoję? Uderzyła pięścią w poduszkę. Nie,
Frank Callahan właśnie tak się zachowywał. Kiedy czegoś
chciał, używał wszystkich sił i środków, by to dostać.
Ale Lucy nie była czymś, tylko wszystkim.
-28-
Elsa włożyła luźne, bawełniane spodnie i bluzkę z długim
rękawem, te same, które miała na sobie poprzedniego dnia i jeszcze dzień wcześniej, ale się tym nie przejmowała. Do-
świadczenie podpowiadało jej, że nie będzie miała na kim
zrobić wrażenia. Niedługo wróci do domu, weźmie prysznic
i ubierze się lepiej, zanim jeszcze większość mieszkańców
i turystów w mieście w ogóle wstanie z łóżka.
Stęknęła lekko, schylając się, by zawiązać buty. Czuła się
dziś jeszcze starsza, niż była naprawdę. Mając czterdzieści dwa
lata, nie powinna być rano taka obolała. Zrzuciła całą winę na
niewygodną pozycję, w jakiej się obudziła. Nie spała zbyt
dobrze, a mięśnie miała bardzo napięte.
Zeszła w dół szerokimi schodami i wzięła lornetkę oraz
komórkę ze stolika w pięknie urządzonym holu. Wyglądając
przez wysokie okno, postanowiła nie parzyć tym razem poran-
nej herbaty. Na dworze robiło się coraz jaśniej, a ona musiała się
spieszyć. Mogła to zrobić później. Mogłaby nawet zabrać bułe-
czki z rodzynkami do Olivera i razem wypiliby herbatę.
Żwir na podjeździe chrzęścił jej pod stopami. Tak jak pode-
jrzewała, droga była pusta. Słychać było tylko szum oceanu i,
od czasu do czasu, ćwierkanie jej opierzonych przyjaciół.
Na końcu Ruggles Avenue odchodziła jedna z wielu ścieżek
prowadzących do Cliff Walk. Elsa nie potrzebowała lornetki, by
rozpoznać znaną jej mewę trójpalczastą szybującą nad wodą.
Wiedziała, że gnieżdżą się stadami na brzegu klifu. Mewy
przebywały z biegusami i siewkami, a żadne z nich nie były
rzadkością na Rhode Island. Oczywiście rozglądała się zawsze
za okazami zagrożonymi wyginięciem. Perkoz nakrapiany, bło-
tniak północny, sowa płomykówka, amerykański bąk czy bie-
gus wyżynny. Te pięć gatunków było tutaj szczególnie za-
grożonych. Ten fakt bardzo ją niepokoił, ich ochrona stała się jej
osobistą krucjatą. Przewodniczenie tegorocznej zbiórce pienię-
dzy, tym razem w The Elms, było jej wkładem w projekt.
Zmierzając na północ, wypatrywała wilgi sadowej, którą już
wcześniej zauważyła. To był samiec, z charakterystycznym
krótkim dziobem o ciemnokasztanowym kolorze. Wilga sado-
wa była dosyć rzadko spotykana, mimo że nie była zagrożona,
ale ptak najwyraźniej postanowił nie pokazywać się tego ranka.
Czy to nie wczoraj go widziała? Od tego czasu tak dużo się
wydarzyło. Identyfikacja Charlotte, wybuch rozpaczy Olivera.
Chciała, żeby poszedł z nią na przyjęcie do Vickersów, żeby
uważali ich za parę. Chociaż to chyba lepiej, że odmówił. Źle by
to wyglądało, gdyby wczoraj się bawił. Potępiliby go za to.
Ludzie byli dużo bardziej wyrozumiali w stosunku do Made-
leine. Biedne dziecko tyle wycierpiało. Wszyscy zgodnie stwie-
rdzili, że nie zrobiła nic złego, przyjmując zaproszenie na
przyjęcie.
Słońce wychyliło się już zza horyzontu. Elsa szła dalej w górę
Cliff Walk. Nie dostrzegła nic niezwykłego, ale cieszyła się
widokiem znajomych skrzydlatych stworzeń szybujących nad
jej głową.
Doszła do ławeczki na końcu Narragansett Avenue, tam,
gdzie zawsze odpoczywała przed drogą powrotną. Usiadła,
czując zimny metal przez cienkie spodnie. Zauważyła pety
i puste puszki po piwie, pozostawione przez gości poprzedniej
nocy. Ktoś pomachał jej ręką, przebiegając obok.
Wstając z ławki, przeciągnęła się i wzięła głęboki oddech.
Pomyślała, że morze jest dziś wyjątkowo cudowne i zrobiła
parę kroków do przodu. Stała teraz nad samymi schodami, a na
dole, u ich podnóża, leżało zniekształcone ciało Madeleine.
-29-
Tommy James wyszedł z Dunkin' Donuts, niosąc dwa pączki
i kubek pełen parującej kawy. Wsiadł do radiowozu i już miał
zająć się śniadaniem, gdy dostał wezwanie. Wstawił kawę do
stojaka na kubki i ruszył. Nie pofatygował się, żeby włączyć
syrenę, gdyż na drogach w niedzielny poranek nie było ruchu.
Wjeżdżając na Narragansett Avenue, minął dom Vickersów
i poczuł ukłucie w sercu. Miał żal do Joss, że nie zaprosiła go na
przyjęcie. Musiał wysłuchiwać o nim od jednego z kolegów
w komisariacie. Najwyraźniej wszyscy świetnie się bawili.
Policja była parokrotnie wzywana przez sąsiadów za zakłócanie
spokoju.
Powinna była go zaprosić, szczególnie że narażał się dla niej,
kserując ten pamiętnik. Co ona sobie myśli? Czyżby go tylko
wykorzystywała?
Głęboko w sercu czuł, że tak właśnie jest. Jednak mimo to nie
potrafił dać sobie z nią spokój.
Podjechał do krawężnika i zatrzymał się. Wysiadając, poczuł
silny zapach kwiatów rosnących przy drodze. Dziwne, że w ta-
kim momencie zauważa się coś takiego.
Małe grupki biegaczy, które zebrały się na szczycie Forty
Steps, rozstąpiły się na jego widok. Kobieta w średnim wieku,
z lornetką zawieszoną na szyi, złapała go za ramię. Szlochała,
wskazując coś na dole.
- To ja zadzwoniłam. Jestem Elsa Gravell, a to moja córka
chrzestna, Madeleine Sloane.
Tommy zbiegł na dół po kamiennych schodach i zatrzymał
się przy zmasakrowanym ciele, leżącym na ziemi przy brzegu
oceanu. Głowa Madeleine była nienaturalnie wykręcona, a ot-
warte oczy patrzyły nieruchomo. Chcąc zachować pozory, do-
tknął szyji dziewczyny w poszukiwaniu pulsu, którego, tak jak
się spodziewał, nie było.
Madeleine Sloane, pomyślał chwilę. Joss będzie chciała
o tym wiedzieć.
-30-
Sam obudził się, czując, że coś pełznie mu po twarzy. Od-
pędził owada i otworzył oczy. Skrzywił się, czując okropny
smak w ustach. Spojrzał na baldachim liści nad sobą i dotknął
trawy, która tej nocy była jego łóżkiem.
Dobry Jezu, przespał tu całą noc, a raczej stracił przytomność.
Usiadł, głowa mu pulsowała. Próbował sobie przypomnieć,
co się stało. Impreza, piwo, fajerwerki, wymioty, a na końcu
straszny widok na skraju klifu.
Może jednak to ostatnie sobie tylko wyobraził w zamrocze-
niu alkoholowym. Jeśli tak właśnie było, będzie musiał odpuś-
cić sobie picie, choćby okazało się to bardzo trudne. Lecz jeśli
to, co widział, naprawdę się stało, będzie to dużo trudniejsze.
Wstając, strząsnął trawę ze spodni i wygładził koszulę. Zbie-
rając siły, wyszedł zza wiązu i spojrzał w stronę oceanu.
Radiowóz policyjny, tłum i nadjeżdżająca karetka. Nie wy-
obraził sobie tego, to naprawdę się stało.
-31-
Złowieszcze dzwonienie telefonu przerwało ciszę w pokoju
hotelowym.
Słucham?
Cześć, Grace, tu B.J. Obudziłem cię?
Chciałabym, żeby tak było - powiedziała Grace. - Leże już
tak od paru godzin.
Ubierz się szybko i spotkamy się na dole. Znaleziono
martwą Madeleine Sloane.
Grace usiadła raptownie.
-O mój Boże! - powiedziała załamującym się głosem.
-Porozmawiamy o tym w samochodzie, a teraz ruszaj się!
Grace włożyła dżinsy i czerwoną koszulę. Gdy myła zęby,
serce zaczęło bić jej coraz szybciej. Jak to się mogło stać?
Dopiero co widziała Madeleine na pokazie sztucznych ogni.
Pomyślała wtedy, że pewnie rozpacza po matce, doskonale to
rozumiała. Obie straciły matki, które były dla nich podporą.
Zaczesała włosy w kucyk, związała gumką, wsunęła na nogi
tenisówki i wybiegła z pokoju. Nawet sekundy oczekiwania na
windę wydały jej się zbyt długie. Biegnąc po schodach, zdała
sobie sprawę, że to jej pierwszy, ważny temat.
Ale nie była to historia o anonimowych osobach albo sytua-
cja, w której łatwo zachować dystans emocjonalny. Grace znała
Madeleine, mimo że spotkały się niedawno, zdążyła ją polubić.
Wiadomość o jej śmierci wstrząsnęła nią.
B.J. czekał w samochodzie. Wsiadając, zauważyła kamerę
leżącą na tylnym siedzeniu, gotową do użycia zaraz pod dotar-
ciu na miejsce.
Co wiesz? - spytała, zapinając pasy.
Tylko tyle, że ciało Madeleine znaleziono dzisiaj rano tam,
gdzie oglądaliśmy fajerwerki.
Mój Boże, jeszcze wczoraj rozmawiałam z nią na przyję-
ciu - powiedziała Grace, głośno przełykając ślinę.
Z hotelu Viking do Narragansett Avanue było niedaleko. B.J.
jechał bardzo szybko, więc cała podróż zajęła im nie więcej niż
trzy minuty.
-Jak sie dowiedziałeś? - spytała, gdy parkował za karetką.
B.J. wyłączył silnik.
-Dostaliśmy dwa zgłoszenia, jedno od Joss, drugie od Sa-
ma. W tym roku stażyści naprawdę się starają.
-32-
Mimo, że poranne słońce świeciło jasno, pokój, w którym
głośno szlochała Agatha, tonął w mroku. Po podłodze walały się
sterty starych gazet, pudeł po ubraniach i puste puszki po
ciastkach. Trzy koty, leżąc na dywanie, patrzyły nieruchomym
wzrokiem na swoją panią płaczącą na niepościelonym łóżku.
Sama sobie to zgotowała. Nie powinna była słuchać Gordona
Coxa ani dawać pozwolenia na prace w tunelu. To miejsce
powinno być traktowane jak święta mogiła, którą się okazała.
Miała głębokie przeświadczenie, że gdyby nie znaleźli Char-
lotte, Madeleine nadal by żyła.
Agatha wytarła twarz o satynową poszewkę, a jej myśli nagle
stały się klarowne. Mogła sprzedać tę posiadłość wiele lat temu,
tak jak nakłaniała ją Charlotte. Gdyby tak uczyniła, nowy
właściciel musiałby się martwić tą cholerną konserwacją i ich
obsesją na punkcie tunelu niewolników. Mogła to zrobić, wtedy
wyjechałyby stąd dawno temu, a Charlotte nie zostałaby po-
grzebana na tyle lat w miejscu oddalonym zaledwie o kilkaset
metrów od pokoju, w którym teraz znajdowała się Agatha.
Gdyby sprzedała Shepherd's Point, Madeleine by teraz żyła.
To wszystko jej wina.
Agatha nie odpowiedziała na pukanie do drzwi.
- Panno Agatho, to ja, Finola.
Nadal nie było żadnej odpowiedzi. Gospodyni weszła do
pokoju, zerkając na bałagan, którego Agatha nie pozwalała jej
sprzątnąć. Ciężko jej było na to patrzeć. Finola pracowała
w Shepherd's Point w dniach chwały, gdy mahoń błyszczał,
srebrna zastawa była wypolerowana, a kryształy rzucały skrę.
Cała służba wkładała dużo wysiłku, by wschodnie dywany były
dokładnie wytrzepane, a zasłony wyczyszczone. Mosiężna ar-
matura w łazienkach błyszczała, podobnie jak płytki ceramicz-
ne. Szafki ze szklanymi drzwiczkami w kuchni ukazywały
lśniące, miedziane garnki i porcelanową zastawę. Shepherd's
Point było wspaniałą posiadłością.
Ale zmieniło się to wiele lat temu, gdy wyeksploatowano
ostatnią kopalnię srebra. Teraz ze służących została tylko ona
i Terence, na co zresztą wskazywał wygląd domu. Oboje się
starzeli i nie dawali sobie rady z pracą, którą niegdyś wykony-
wało tuzin ludzi. Finola robiła zakupy, gotowała i starała się
sprzątać, ale to nie było proste, gdyż panna Agatha nie po-
zwalała niczego ruszać.
Mimo że jej pensja nie zmieniła się od zniknięcia panny
Charlotte, lojalnie została. Miała gdzie spać i co jeść, a prawdę
mówiąc, nie chciała pracować dla innej rodziny. Choć panna
Agatha była dosyć ekscentryczna, to jednak bliska sercu.
- Przyniosłam pani filiżankę herbaty, panno Agatho - odez-
wała się Finola.
Wątła postać na łóżku nawet nie drgnęła.
No, proszę, poczuje się pani lepiej - zachęcała.
Nic nie jest w stanie sprawić, że poczuję się lepiej.
Finola nie odezwała się. Wiedziała, że jej pani ma rację.
-33-
Wozy transmisyjne stały na Narragansett Avanue. Od-
działy najważniejszych stacji telewizyjnych przysłały swoich
przedstawicieli, żeby zebrali materiały o tej sensacyjnej
historii. Miała być głównym tematem dzisiejszych wiado-
mości. Spełniała wszystkie warunki - młoda kobieta zna-
leziona martwa dzień po zidentyfikowaniu szczątków jej
zaginionej matki, ciało znaleziono u podnóża klifu na tyłach
posiadłości w Newport. To była historia dziejąca się teraz,
a jednocześnie powiązana z zagadką zniknięcia sprzed czter-
nastu lat.
Grace zerknęła na wozy. Jak na razie KEY News była jedyną
stacją, która stawiła się osobiście.
- Dlaczego nie ma innych stacji? - spytała B.J.
Mieliśmy szczęście - odpowiedział, włączając kamerę.
- Akurat byliśmy w okolicy. Inne dostaną materiały od swoich
oddziałów. A właśnie, musimy się skontaktować z kimś z regio-
nalnej telewizji, żeby dostać wszystko, co nakręcili na ten temat
czternaście lat temu.
Załatwię to - powiedziała, przypominając sobie rozmowę
z poprzedniego dnia. - Chciałam ci też powiedzieć, że wczoraj
na przyjęciu spotkałam kogoś, kto znał Charlotte Sloane od
dziecka. To nasz rzeźbiarz, Kyle Seaton. Ale nie wiem, czy uda
nam się go nakłonić do rozmowy o Charlotte przed kamerą.
Dlaczego?
Mam takie przeczucie - odpowiedziała, krzywiąc się lek-
ko. - Nie wiem, jak go opisać, można by powiedzieć, że jest
skryty. Bardzo poprawny.
-Snob? - spytał.
Chyba można tak to ująć.
Cóż, wypróbujemy ten sam urokliwy sposób, jak podczas
kręcenia scen z rzeźbienia w muszlach, i zobaczymy, czy będzie
chciał współpracować z nami w sprawie pani Sloane.
Grace zauważyła tylko jedną czarnoskórą osobę w tłumie
białych, kręcących się przy Cliff Walk. To była Zoe Quigley,
robiąca zdjęcia Oceanu Atlantyckiego przenośną kamerą.
Jeśli Grace czuła, że z racji wieku odstawała od młodych
stażystów, to jak musiała czuć się jedyna czarna kobieta w takiej
sytuacji? W jakiejkolwiek sytuacji?
Zoe przyjechała na ten staż aż z Anglii, więc na pewno miała
sporo odwagi. Może była tak pewna siebie, że wcale tego nie
zauważała. Ale Grace jakoś w to nie wierzyła, musiała być
świadoma swojej odmienności.
Zoe, jakby wiedziała, że jest obserwowana, odwróciła się
i pomachała ręką. Grace podeszła do niej.
-Idę do lokalnej telewizji zobaczyć, czy mają stare taśmy
z materiałami o zniknięciu Charlotte Sloane. Masz ochotę wy-
brać się ze mną?
Zoe zdawała się rozważać tę propozycję.
-Dzięki wielkie, ale mam coś innego do zrobienia.
Nie powiedziała, o co dokładnie chodzi, a Grace instynktow-
nie wolała się nie dopytywać.
Aha, rozumiem. To zobaczymy się w Vikingu.
Doskonale - powiedziała Zoe. - Do zobaczenia później.
-34-
Zoe gratulowała sobie, że włożyła tenisówki. Z Cliff Walk do
hotelu był kawał drogi piechotą, ale Synagoga Touro znaj-
dowała się zaraz za rogiem. Przyłączyła się do grupy turystów
i czekała, aż się zacznie popołudniowe zwiedzanie. Prze-
wodnik wyszedł, aby ich przywitać. Zauważywszy kamerę Zoe.
ogłosił:
-Prosiłbym, aby państwo nie robili zdjęć podczas zwiedzania.
Zoe schowała kamerę do plecaka.
-Dzień dobry, panie i panowie. Na tej cichej ulicy w New-
port zasady zatriumfowały. Przez ponad dwieście lat ta mała
synagoga udowadniała, że człowiek może szukać ponadczaso-
wych prawd bez przeszkód ze strony rządu. Jerzy Waszyngton
odwiedził tę synagogę dwukrotnie, a teraz co roku świętujemy
wydanie listu, gwarantującego wolność wyznania dla Żydów.
Pozwólcie, państwo, że odczytam część tego sławnego listu
Waszyngtona do kongregacji, która założyła tę synagogę.
Zoe słuchała, jak przewodnik czyta słowa prezydenta z całą
powagą, na jaką mógł się zdobyć:
-Każdy ma zagwarantowaną wolność sumienia i prawa
obywatelskie. Mówi się teraz o tolerancji, jakoby była pobłaż-
liwością dla jednej klasy ludzi, gdy wolność obywatelska innej
wystawiana jest na próbę - przewodnik spojrzał po zebranych,
czy aby na pewno zdołał przykuć uwagę wszystkich, by przeka-
zać najbardziej znane słowa Waszyngtona. - Szczęśliwie, rząd
Stanów Zjednoczonych nie daje przyzwolenia dla tej bigoterii
i pomocy w prześladowaniu innych.
Grupa podążyła za przewodnikiem do chłodnego wnętrza
synagogi.
-Jest to najstarsze miejsce wiary żydowskiej w Stanach
Zjednoczonych, które przetrwało. Jak państwo widzą, w pomie-
szczeniu znajdują się arkady podtrzymywane przez dwanaście
kolumn, które reprezentują dwanaście plemion Izraela. Te pięć
masywnych, mosiężnych kandelabrów to podarki od członków
kongregacji.
Przewodnik wskazał na wschodni kraniec sanktuarium.
-W Świętej Arce znajdują się zwoje Tory. Nasza jest naj-
starszą w Stanach Zjednoczonych. Nad Arką przedstawiofto
dziesięć przykazań zapisanych po hebrajsku.
Zebrani spojrzeli w górę, a mężczyzna kontynuował:
- Na podwyższeniu w środku sali czytana jest Tora lub
śpiewane są pieśni. Zwróćcie, państwo, uwagę na tajemniczą
zapadnię przy podwyższeniu. Prowadzi ona do piwnicy, która
prawdopodobnie była przystankiem w podziemnym szlaku dla
uciekających niewolników.
Gdy wycieczka poszła dalej, Zoe została z tyłu. Wyjęła
kamerę z plecaka i skierowała ją w stronę zapadni.
-35-
Chociaż podczas weekendu można było doliczyć się nawet
stu dwudziestu pięciu tysięcy osób, Newport, pod wieloma
względami, pozostał małym miasteczkiem. Zanim wiadomości
zdołała przekazać lokalna telewizja i gazeta, wieść o śmierci
Madeleine Sloane rozniosła się po całym mieście.
W kuchni Seasons Clambakes jeden z dostawców homarów
usłyszał o tym od jednego z rybaków, który z kolei miał kolegę
w obsłudze ambulansu. Karetka przewoziła ciało bezpośrednio
na oddział medycyny sądowej.
Mickey próbował nie myśleć o śmierci Madeleine i bolących
plecach, i skupić się na pracy. Nadal było dużo do zrobienia na
wielkie przyjęcie weselne, które miało odbyć się dziś po połu-
dniu w Eisenhower House w Fort Adams. Z okazałej rezydencji,
należącej niegdyś do prezydenta Dwighta Eisenhowera, roz-
taczał się zapierający dech w piersiach widok na przystań
Newport i Zatokę Narragansett. Namioty na trawnikach usta-
wiono wczoraj. Obrusy nie zostały jeszcze przywiezione, więc
porcelana, szkło i srebrna zastawa nie mogły być ustawione.
Poczuł znajomy ból brzucha. Taki sam, który zawsze mu
towarzyszył, gdy się denerwował, a więc prawie cały czas.
Uważał go za jeden ze skutków ubocznych prowadzenia włas-
nego przedsiębiorstwa. Jednak głęboko w sercu wiedział, że
chodzi o coś innego.
Bóle brzucha zaczęły się, gdy miał osiemnaście lat, a Char-
lotte Sloane przyłapała go na podkradaniu pieniędzy w klubie
country.
-36-
- Nowy Jork chce materiał o Madeleine Sloane do głównego
wydania dziennika. Skoro masz już z nią wywiad, pomyślałem,
żeby tobie pierwszemu dać cynk. Chcesz się do tego zabrać?
B.J., trzymając komórkę, zastanawiał się, co ma odpowie-
dzieć producentowi. To prawda, że pierwszy, własny materiał
na „Evening Headlines" byłby niezłym osiągnięciem, ale miał
jeszcze historię rodziny Vanderbilt do obróbki, która miała być
wyemitowana podczas porannego programu. Z drugiej strony,
odmówienie pracy dla „Evening Headlines" nie byłoby rozsąd-
nym posunięciem.
- Możesz na mnie liczyć, Dom.
Wiedział, że to będzie długa noc. Najpierw zrobi materiał dla
Nowego Jorku, a potem skończy ten dla KTA.
- Constance będzie dopiero po czwartej - powiedział Domi-
nick 0'Donnell. - Musisz najpierw napisać dla niej wypowiedź,
a dopiero potem ją nagrasz.
Jezu, pomyślał B.J. Co jeszcze?
Mam także zabrać się do montażu? - spytał, bojąc się
potwierdzającej odpowiedzi.
Mam nadzieję, że nie, ale musimy poczekać na rozwój
wydarzeń.
B.J. zamknął komórkę i zaczął w tłumie szukać Grace. Za-
uważył ją rozmawiającą przy jednym z wozów transmisyjnych.
Boże, ależ ona jest fantastyczna, pomyślał. Była pierwszą ko-
bietą, która tak go zainteresowała po rozstaniu z Meryl. Ten
dobrze zapowiadający się romans skończył się tak boleśnie, że
postanowił bronić się ze wszystkich sił przed ponownym zaan-
gażowaniem się. Może wreszcie nadszedł czas by to skończyć.
Idąc w jej stronę, myślał o tym, co było mu potrzebne do
materiału. Dobrze, miał wywiad z Madeleine Sloane, który był
na tyle intrygujący, że powinien być motywem przewodnim.
Miał nagrane, jak wnoszą jej przykryte ciało po schodach
i ładują do karetki. Nagrał też parę wypowiedzi gapiów z klifu.
Brakowało mu tylko czegoś więcej na temat tajemniczego
zniknięcia jej matki i zidentyfikowania jej ciała poprzedniego
dnia. Mógł wykorzystać film z tunelu i wstawić do niego
narrację, ale nadal potrzebował nagrań sprzed czternastu lat.
Maił nadzieję, że Grace udało się coś załatwić.
-O, witaj, B.J. - powiedziała, gdy do niej podszedł. - To jest
Pam Watts, prezenterka stacji regionalnej w Providence.
B.J. wyciągnął rękę do kobiety i od razu zauważył jej miłe,
ciemne oczy i szczery uśmiech.
Pam pracowała nad historią zniknięcia Charlotte Sloane
czternaście lat temu. Ma nagranie ze zbiórki pieniędzy w klubie
country z tamtej nocy, a także informacje o późniejszych po-
szukiwaniach - kontynuowała Grace. - Uważa, że jej stacja
byłaby skłonna odsprzedać nam te taśmy.
A więc jednak Bóg istnieje - wyszeptał B.J.
Miał ochotę pocałować Pam i Grace, choć musiał przyznać,
że nie pierwszy raz ma ochotę ucałować nową stażystkę.
-37-
Zoe rzuciła się na łóżko, wykończona. Ściągnęła tenisówki,
nie kłopocząc się z ich rozsznurowy waniem. Jeśli jej dokumen-
tacja ma się w ogóle do czegoś przydać, będzie potrzebować
czegoś więcej niż trzydziestosekundowy film o zapadni w żydo-
wskiej synagodze.
Wiedziała, co chciała uchwycić, ale teraz zaczynała myśleć,
że będzie to dużo trudniejsze, niż początkowo uważała. Próbo-
wała mniej więcej odtworzyć wędrówkę niewolnicy do wolno-
ści. Znalazła odpowiednią kandydatkę w osobie Mariah, która
zakradła się do pomieszczenia towarowego, przy kotłowni, na
statku pasażerskim, który płynął z Norfolk do Newport. Podróż
była nie do zniesienia z powodu gorąca i pyłu w kabinie, bez
dostępu do świeżego powietrza. A jednak jej i dziesięciorgu
innym uciekinierom udało się zbiec. Dzięki pomocy odważ-
nego kapitana wylądowali w Shepherd's Point. Stamtąd Mariah
przemycono do synagogi Touro, następnie do kościoła w Provi-
dence, a później prosto do Kanady, gdzie była wolna.
Nie waż się zniechęcać, powtarzała sobie Zoe, odtwarzając
ponownie film z synagogi na maleńkim ekranie kamery. Nie
masz do tego prawa. Pomyśl, przez co przeszła Mariah.
Nakręcenie reportażu czy wygranie pracy w KEY News było
niczym w porównaniu do tego.
-38-
Grace oczarowana, patrzyła na Constance Young, stojącą na
Cliff Walk. Błękit oceanu stanowił tło dla blond włosów pre-
zenterki. Constance była ubrana w białe spodnie i top w niebies-
ko-białe paski. Miała aurę gwiazdy czy raczej jej pozycja
automatycznie stworzyła z niej gwiazdę? Grace podejrzewała
jednak to pierwsze. Żaden z prezenterów porannych wiadomo-
ści, choć dobrych w tym, co robili, nie miał jej wdzięku.
B.J. podał Constance kopie scenariusza z zaznaczonymi ka-
wałkami tekstu. Miała pokazać się w środku nagrania, zaraz po
kilku słowach wyjaśnienia dotyczącego śmierci Madeleine
i fragmentami wywiadu z nią, które miały przedstawić po krotce
historię zniknięcia jej matki. Kobieta przeczytała tekst paro-
krotnie, dała znak, że jest gotowa, i udała się w dół Forty Steps.
B.J., trzymając kamerę na ramieniu, stał na szczycie scho-
dów. Constance zaczęła powoli wchodzić na górę kierując się
w stronę kamery.
Czy śmierć Madeleine Sloane była wypadkiem, samobójs-
twem, a może morderstwem? Policja stara się to ustalić, ale nie
pierwszy raz nazwisko Sloane jest związane z zagadką w nad-
morskim mieście.
Mam to - powiedział B.J. - Doskonale za pierwszym
razem.
Moim zdaniem powinniśmy to powtórzyć - odparła Cons-
tance. - Wiatr zawiewał mi włosy na twarz.
B.J. nie zauważył tego, ale nie chciał oponować. Wszystko,
czego tylko prezenterka sobie życzyła, było z założenia dobre
i dla niego. Constance ponownie zeszła po schodach i perfek-
cyjnie powtórzyła nagranie.
Gordon lubił wyobrażać sobie, że jest panem jednej z takich
rezydencji. Nigdy nie znudziły mu się przechadzki wzdłuż Cliff
Walk, mimo że teraz, z powodu chorego kolana sprawiały mu
dużo mniej przyjemności niż niegdyś. Szczerze mówiąc, musiał
się dziś zmusić do wyjścia. Siedzenie i dumanie w domu jednak
do niczego by nie doprowadziło.
Zatrzymując się by popatrzeć na pracę grupy z KEY News,
stwierdził, że musi zebrać myśli. Nie tylko powinien ocenić
prace studentów i przygotować się do ważnego wykładu na
jutrzejsze popołudnie, ale także zgłosić się do KEY to America
o szóstej rano z mnóstwem historycznych anegdotek, które miał
przedstawiać widzom przed telewizorami między siódmą
a dziewiątą. Następnego dnia musiał wstać wcześnie, a ten
spacer i słone powietrze miały mu pomóc zasnąć. Wątpił jed-
nak, czy to wystarczy.
Pamiętał bezsenne noce po zaginięciu Charlotte i tak samo
będzie pewnie teraz, po śmierci jej córki. Mimo że Ma-
deleine pomogła mu przekonać Agathę do otwarcia tunelu,
nie była entuzjastycznie nastawiona do kontynuacji tego
pomysłu. Po odnalezieniu tam szczątków jej matki nie po-
dobała jej się perspektyw przechadzających się tamtędy
turystów. Takie właśnie wrażenie odniósł na przyjęciu. Madele-
ine gdyby żyła, mogłaby stwarzać problemy z renowacją tunelu.
Pierwsza zauważyła go Grace.
- B.J. - szepnęła, - tam jest profesor Cox. Siedział obok
Madeleine na pikniku wczoraj wieczorem. Przekonamy się, czy
będzie chciał coś powiedzieć?
Producent spojrzał w stronę, w którą wskazywała, i zerknął
na zegarek.
- Nieźle, Grace. Niestety nie mamy teraz czasu. Musimy
wrócić do hotelu i zmontować ten materiał. Możemy go złapać
jutro, jeśli okaże się to konieczne.
-39-
Tommy odłożył słuchawkę i wpatrywał się posępnie w tele-
fon. Manzorella, wchodząc do pokoju odpraw na komisariacie,
zauważył wyraz twarzy chłopaka i domyślił się, o co chodzi.
Obsesja Tommy'ego Jamesa na punkcie Joss Vickers nie była
dla nikogo tajemnicą.
Nie mów - powiedział detektyw. - Panna Vickers znowu
cię wystawiła.
Nie rozumiem tego - wyrzucił z siebie Tommy, uderzając
pięścią w biurko. - Robię wszystko, żeby ją zadowolić, a ona
cały czas ma jakieś wymówki, by się ze mną nie spotkać.
Manzorella położył mu dłoń na ramieniu. Było mu go żal.
Chłopak po prostu nie mógł zrozumieć, że Joss Vickers nigdy
nie będzie spotykać się z gliną z Newport. Przeważnie było tak,
że bogaci wychodzili za bogatych.
Przestań marnować na nią czas, Tommy. Jest pełno dziew-
czyn, które będą uszczęśliwione, mogąc się z tobą umówić.
Ale ja ich nie chcę. Chcę Joss. Nigdy nie zapomnę tego
lata, które spędziliśmy razem.
Oczy chłopaka zwilgotniały, więc Manzorella odwrócił wzrok.
-Większość z nas miała wakacje z kobietami, których nigdy
nie zapomnimy. Ale to wcale nie znaczy, że idziemy potem
z nimi na tle zachodzącego słońca i żyjemy długo i szczęśliwie.
Większości się to nie udaje. Takie kobiety chętnie z nami
romansują, ale nie wychodzą za nas.
Tommy spojrzał na detektywa z zainteresowaniem.
Miał pan kiedyś w swoim życiu kogoś takiego jak Joss?
Tak, ale to było dawno temu. Byłem ratownikiem na
Bailey's Beach, gdzie jej rodzina spędzała wakacje. To był
cudowny czas, bardzo dużo muzyki i spacerów w świetle
księżyca.
Więc pan mnie rozumie - powiedział Tommy.
Rozumiem, chłopcze. Ale lato się skończyło i nasza miłość
też. Tak po prostu jest. Przyjmij ode mnie radę - musisz wybić
sobie z głowy Joss. Niedaleko zajdziesz z tą dziewczyną.
-40-
Grace miała wrażenie, że gdy wchodziła do pokoju redakcyj-
nego razem z B.J. i Constance Young, Joss spojrzała się na nią
krzywo. Sam zdawał się nie mieć na tyle siły, by być zazdros-
nym ojej wielkie szanse na zwycięstwo. Wyglądał na skacowa-
nego, miał podkrążone oczy i łapczywie pił wodę z dużej
butelki. Nigdzie nie było widać Zoe.
B.J. usiadł z montażystą, z którym umówił go Dominick,
więc Grace podeszła do znajomych.
-Cześć.
Brak entuzjazmu był nad wyraz widoczny.
Nieźle się dziś spisaliście dzwoniąc w sprawie Madeleine
Sloane - ciągnęła, starając się, by brzmiało to entuzjastycznie
i serdecznie. - Skąd się o tym dowiedzieliście?
Mam przyjaciela w policji w Newport, powiedział mi
o tym - odparła Joss z posępnym wyrazem twarzy. - Ale co
z tego? B.J. i tak zatrzymał najlepsze kąski dla ciebie, bo to ty
jesteś jego ulubienicą. Robisz tu dużo więcej niż wszyscy i mam
tego serdecznie dość.
Odwróciła się i odeszła. Grace spojrzała na Sama.
Byłem tam wcześnie rano i ją widziałem - wyjaśnił. - Co
za makabra.
Och - powiedziała Grace, zdziwiona tym zbiegiem okoli-
czność, jednocześnie udając, że docinki Joss nie zrobiły na niej
wrażenia. - Byłeś na joggingu?
Nie, po prostu tam byłem.
Gdyby Grace nie stanowiła dla niego takiego zagrożenia,
Samowi byłoby jej nawet żal. Joss po prostują obrażała, mimo
że Grace tak naprawdę nic nie zrobiła. To nie była jej wina, że
B.J. ją lubił.
Widząc, jak odchodzi do stołu montażowego, Sam zapragnął
jakiejś pani producent, która by go polubiła. Nie przeszkadzało-
by mu to, gdyby tylko pomogło w osiągnięciu celu. Niestety nie
widział nikogo, kto by pasował do tej roli. Był więc zmuszony
zrobić coś innego, żeby wybić się wśród innych stażystów.
Po zadzwonieniu do hotelu, odszedł szybko z miejsca wypad-
ku, żeby policja nie zatrzymała go, i nie wypytywała. Ale to, co
widział poprzedniej nocy, czyniło go naocznym świadkiem
morderstwa.
Otworzył nową butelkę z wodą. Wiedział, że może wykorzy-
stać tę wiedzę do własnych celów. Mogła mu nawet zagwaran-
tować pracę asystenta producenta, o której marzył. To wyróżni
go wśród innych stażystów.
-41-
Jaka matka, taka córka. Najpierw Charlotte, a teraz Madele-
ine. Jedno morderstwo za drugim.
Każdy będzie szukał powiązania. Najważniejsze było, podo-
bnie jak czternaście lat temu, żeby nie odkryto zdjęcia. Potrzebny był następny list. Należało go napisać teraz, żeby poszedł
z poniedziałkową pocztą. Pióro, trzymane dla zmylenia charak-
teru pisma w lewej ręce, posuwało się po zwykłej, białej kartce,
dopisując ostatnie zdania zawierające jednoznaczną groźbę.
Nadal mam twój portfel, który zostawiłeś w domku tej nocy,
gdy Charlotte Sloane zginęła. Jeśli pójdziesz ze zdjęciem na
policję, ja wykorzystam portfel. Jak myślisz, komu uwierzą?
Mnie czy tobie?
-42-
Czy to Lucy stała w drzwiach? Grace zmrużyła oczy, a serce
zabiło jej szybciej. Tak, to ona, a za nią Frank i Jan.
Grace miała ochotę schować się pod biurkiem, ale wiedziała,
że to nic nie da. Musiała zachować się jak osoba dorosła i stawić
temu czoło.
-Przepraszam, B.J., zaraz wracam.
Lucy na widok matki krzyknęła radośnie. Oczy wszystkich
zwróciły się w stronę, skąd dochodził młodziutki głos, i pat-
rzyły, jak Grace przytula córkę. Poczuła, że robi się czerwona.
-Witaj, Frank. Cześć, Jan - powiedziała nad głową Lucy,
zdając sobie sprawę ze swojego niechlujnego ubrania.
Frank wyglądał za to lepiej niż kiedykolwiek. Mimo że w tym
momencie wydawał jej się odpychający, musiała przyznać, że
był wspaniałym okazem mężczyzny. Chociaż Lucy nie odziedzi-
czyła po nim przeszywających, niebieskich oczu, Grace cieszyła
się, że jej córka ma jego prosty nos, i olśniewający uśmiech.
-Jak tam, kochanie? - spytała, ponownie ją przytulając.
Żona Franka wyglądała, jakby przed chwilą zeszła z witryny
sklepowej. Miała perfekcyjnie wyprasowane spodnie khaki
zielony, bawełniany sweter, przewiązany na ramionach. Jej
gładkie blond włosy związane były z tyłu czarną aksamitką,
Pasującą do czarnego paska od zegarka i skórzanych sandałów.
nie, dodatkowo ozdobione pierścionkiem z brylantem. Bardzo
zamożna, bardzo rozpieszczona, zupełnie inna niż ona.
-Właśnie się zameldowaliśmy i chcieliśmy sprawdzić, czy
możemy cię wyciągnąć na kolację - powiedział Frank.
Nieźle Frank, pomyślała Grace. Pokaż Lucy, że jesteś tym
dobrym.
Dziękuję bardzo, ale nie wiem, o której tu skończę. Nie
chcę was zatrzymywać.
Możemy poczekać - odpowiedział, a Grace wyczuła, że
jest zadowoleny.
Tak, mamo, poczekamy - dodała Lucy.
Jakkolwiek postąpi, będzie źle. Mimo że miała ochotę pobyć
z córką i nie chciała jej zawieść, wcale nie uśmiechało się jej
spędzenie wieczoru w restauracji naprzeciwko Franka i Jan,
z którymi musiałaby prowadzić kulturalną wymianę zdań. Wo-
lałaby raczej go udusić, niż dzielić z nim posiłek. Jeśli jednak
wykręci się pracą, da mu tylko argument, że kariera ograniczy
jej kontakt z córką.
No dobrze, powinnam skończyć o siódmej - powiedziała
w końcu.
Świetnie. Portier polecił mi miłą włoską restaurację w oko-
licy. Powiedzmy o wpół do ósmej w Sardelli?
Pewnie potrzebna będzie rezerwacja - mruknęła Grace,
mając nadzieję, że nie uda mu się jej zdobyć.
Porozmawiam z portierem i on to załatwi - odparł Frank
i mrugnął, pocierając palec wskazujący o kciuk.
-43-
B.J. był zadowolony, przesyłając materiał o śmierci Madelei-
ne Sloane do Nowego Jorku pół godziny przed rozpoczęciem
„Evening Headlines". Właśnie myślał, jak odbierze to góra, gdy
podszedł do niego Sam.
Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział.
Dobrze, poczekaj minutkę, już prawie skończyłem.
Gdy usłyszał potwierdzenie z Nowego Jorku, że wszystko
w porządku, odłożył słuchawkę.
Co jest? - spytał, odwracając się do Sama.
Myślę, że mam coś, co nadawałoby się na jutrzejszy,
poranny program.
Producent spojrzał na niego z zaciekawieniem.
Byłem na Cliff Walk wczoraj w nocy. Widziałem, co się
stało z Madeleine Sloane.
Jezu, człowieku - zawołał B.J., łapiąc go za ramię. - Co
widziałeś?
Cóż, myślałem, że mógłbym wystąpić na żywo jutro rano
i dopiero wtedy powiedzieć.
Ta sugestia wzbudziła podejrzliwość B.J. Co ten dzieciak
kombinował? Tak czy inaczej byłaby to niezła gratka mieć
wywiad z naocznym świadkiem.
- Wiesz co? Chyba musimy porozmawiać o tym z Naza-
rethem.
Gdy szli do głównego producenta KTA, stażysta starał się
powstrzymać uśmiech satysfakcji. Było dokładnie tak, jak sobie
zaplanował.
- Mówiłeś coś policji? - spytał Linus.
- Nie.
Główny producent nie był zdenerwowany. Zdawał się wręcz
zadowolony.
Dobrze, to powiedz teraz, co widziałeś?
Z całym szacunkiem, proszę pana, ale chciałbym powie-
dzieć wszystko po raz pierwszy jutro na żywo.
Linus musiał przyznać, że dzieciak dobrze sobie radził. Wy-
korzystywał sytuację na swoją korzyść. Tym pokazem brawury
i przebiegłości zdobył sobie głos Linusa, gdy staż się już
skończy. A tylko jego głos tak naprawdę się tu liczył.
Główny producent wolał wiedzieć, co dzieciak ma zamiar
powiedzieć, ale właśnie ta niewiedza była najciekawsza. Bo
któż mógł kiedykolwiek wiedzieć na pewno, co powie dana
osoba w programie na żywo? Przez ponad trzydzieści lat
pracy Linus nieraz dziwił się, co ludzie wygadywali w takiej
chwili. Wstępne wywiady zdradzały mniej więcej, o czym
będzie mowa, ale nie było żadnej gwarancji, że delikwent nie
zboczy z tematu i nie zacznie mówić o czymś zupełnie innym.
To właśnie sprawiało, że telewizja na żywo była tak eks-
cytująca.
Jeśli Sam widział, co się stało z Madeleine Sloane, on chciał
to mieć dla KTA. Chłopak chciał stanowisko asystenta produ-
centa, więc Linus nie wyobrażał sobie, że mógłby go okantować
na wizji. Podjął decyzję, podniósł słuchawkę i zadzwonił do
Nowego Jorku.
Zmieńcie reklamę po „Evening Headlines" na dziś wie-
czór, szybko - rozkazał. - Ma brzmieć: „Na żywo w jutrzej-
szym, porannym KEY to America... Naoczny świadek śmierci
dziewczyny z Newport opowie o tym, co widział".
A co mamy dać na ten temat? - spytał rozpaczliwie produ-
cent reklamowy.
Wrzućcie materiał Constance i zdjęcia, jak wnoszą ciało
po schodach. Resztę prześlemy wam na żywo - odkrzyknął
Linus, odwracając się do B.J. - Łap kamerę, nagraj Sama i puść
to prosto do Nowego Jorku. Już!
-44-
Po obejrzeniu raportu o śmierci Madeleine w lokalnej telewi-
zji nadszedł czas, żeby włączyć KEY. Raport Constance Young
mówił o głównych faktach. Trudno było oglądać nagranie wor-
ka z ciałem Madeleine, a jeszcze trudniej nagranie z dawnych
lat, szczególnie widząc przez sekundę młodszą wersję twarzy
zabójcy na jednym z nich. Ta sama, niezbyt zmieniona, twarz
patrzyła z lustra każdego ranka. Stare taśmy pokazywały klub
country, mężczyzn w smokingach i kobiety w letnich sukniach.
Pokazywano także policję przeczesującą okolicę domu Olivera
i Shepherd's Point, oraz ulotki z uśmiechniętą twarzą Charlotte,
przyklejone na słupach i witrynach sklepowych w całym Ne-
wport.
To był przerażający czas, a wspomnienie strachu przed od-
kryciem prawdy powracało. Gdy reportaż się skończył, zabójca
Madeleine i Charlotte siedział wpatrzony w telewizor, niezbyt
zainteresowany innymi wiadomościami.
Medycyna sądowa jest bardzo rozwinięta, więc jeśli odkryją
zdjęcie, nie będzie trudno się zorientować,,,kto jest winny.
Może nadszedł czas, żeby wynieść się z miasta, ukryć. Ale
gdzie? Zbyt dużo się tu wydarzyło, całe życie. Zaczynanie od
nowa w innym miejscu nie mogło być jedynym wyjściem. Jeśli
prawda wyjdzie na jaw, to i tak nie będzie gdzie się ukryć. Teraz
można było tylko czekać i udawać, że wszystko jest w porząd-
ku, mając nadzieję, że tak jak czternaście lat temu, tak i teraz
policja nie odniesie większych sukcesów w poszukiwaniu za-
bójcy.
Czując się odrobinę lepiej, sięgnął po pilota i już miał wyłą-
czyć telewizor, gdy odezwał się niski głos.
- Na żywo w jutrzejszym, porannym KEY to America.
Naoczny świadek śmierci dziewczyny z Newport opowie o tym,
co widział.
Worek z ciałem na Cliff Walk, a następnie twarz młodego
mężczyzny.
Czyżby ten pijany chłopak z pikniku wszystko widział?
-45-
Grace nie powinna być zdziwiona. Stolik czekał na nich
dokładnie o dziewiętnastej trzydzieści w Sardelli. Czteroosobo-
wą grupkę poprowadzono do przytulnej bocznej części restau-
racji. Gdy zajmowali miejsca, Grace już myślała, co zamówić
do picia.
Jak wam się podoba hotel? - zagadnęła. - Ładny, prawda?
Powinnaś zobaczyć nasz pokój, mamo - entuzjastycznie
odpowiedziała Lucy. - Mamy apartament, a w łazience jest
jacuzzi.
To wspaniale, kochanie.
Grace zmusiła się do uśmiechu, przeklinając w duchu wszyst-
kie jacuzzi. Jej pokój był w porządku, ale łazienka była mikro-
skopijna. Ledwo mogła się odwrócić pod ciasnym prysznicem.
Czy to jednak miało jakieś znaczenie? Prawie nie by wała w poko-
ju. Prawdę mówiąc, nie obchodził jej fakt, że nie majacuzzi. Bolało
ją bardziej, że to, co Frank mógł zaoferować Lucy, przewyższało
wszystko, na co ona będzie mogła sobie kiedykolwiek pozwolić.
Do stolika podeszła kelnerka i przedstawiła dania wieczoru.
Co sobie życzysz, Grace? - spytał Frank, gdy kelnerka
poszła po zamówione napoje.
Bakłażan w parmezanie brzmi dobrze.
A ty, Lucy?
-Penne w sosie alkoholowym.
Frank zmarszczył brwi.
Alkohol wyparowuje, gdy się go podgrzeje - pospieszyła
z wyjaśnieniem Grace. - Może spokojnie to zamówić.
Tak, tato, mama czasem robi to w domu dla mnie i dla
dziadka.
Widząc napięty wyraz twarzy Franka, Grace zastanowiła się,
czy to także zostanie użyte przeciwko niej. Za chwilę jednak
uznała tę myśl za niedorzeczną. Nie mogła popadać w paranoję.
Odwróciła się do Jan i spytała:
A ty, co zamawiasz?
Pozwolę, żeby Frank za mnie zamówił - odpowiedziała
Jan ze słodkim uśmiechem.
Więc tak jest między nimi, pomyślała Grace. Cóż, lepiej Jan
niż ona.
-46-
Wysokie panele z hartowanego żelaza, wpasowane między
wapienne filary, wystające ponad mur, czyniły z The Breakers
prawdziwą twierdzę. Wóz wjechał przez masywną, żelazną
bramę, ozdobioną znakami rozpoznawczymi Vanderbiltów
- żołędziami i liśćmi dębu. Brama była wysoka, więc Scott
Huffman nie musiał się martwić, że zahaczy dachem samo-
chodu o cokolwiek.
Domek strażników, zaraz po lewej stronie, został otwarty, tak
jak to ustalono z Towarzystwem Konserwacji Zabytków, na
wypadek gdyby musiał tu spędzić noc. Wóz z niesłychanie
drogim sprzętem nie mógł być pozostawiony bez nadzoru do
rana, kiedy pracownicy KEY to America mieli przygotować
program o The Breakers.
To miała być długa noc, ale Scott się przygotował, napeł-
niając przenośną lodówkę kanapkami i puszkami napojów, oraz
przemycając poduszkę i koc z hotelu. Przejrzał listę, upew-
niając się, że zabrał wszystko, czego potrzebował, tak aby rano
nie było problemów.
- Cholera jasna - przeklął, odkrywając, że brakuje paru kabli.
-47-
Sam był pewien tego, co robi. Jego zdaniem to była jedyna
dobra i mądra rzecz. Był podekscytowany możliwością pomocy
KEY to America i samemu sobie. Linus Nazareth, idąc na
kolację, zatrzymał się na chwilę przed pokojem służbowym
i poklepał go po ramieniu. Ten facet mnie docenia, pomyślał
Sam z satysfakcją. Stanowisko asystenta producenta miał w kie-
szeni.
Wiedział, że powinien iść spać. Chciał być wypoczęty przed
swoim pierwszym występem w telewizji ogólnokrajowej. Wła-
śnie miał wychodzić, gdy zadzwonił telefon.
Tu Scott Huffman, dzwonię z The Breakers. Myślę, że
będziemy potrzebowali więcej żółtego kabla. Czy ktoś mógłby
go tu przywieźć?
Gdzie go szukać? - spytał Sam, myśląc, że nie zaszkodzi
jednak zdobyć parę dodatkowych punktów.
W jednym z kartonów pod ścianą w pokoju redakcyjnym.
Dobra, zaraz go przywiozę.
Sam odłożył słuchawkę, znalazł kabel i spytał o pozwolenie
na wypożyczenie samochodu.
-48-
Drewniany fotel bujał się bezszelestnie na werandzie hotelo-
wej. Było coraz mniej czasu. Ale młodzi ludzie lubili wycho-
dzić wieczorem na imprezy, szczególnie w takim mieście jak
Newport, więc czekanie na gadatliwego chłopaka miało sens.
A jeśli nie wyjdzie? Co wtedy? Jak go wyeliminować?
Nie było czasu na planowanie czegokolwiek, tak jak w przy-
padku Madeleine lub Charlotte tyle lat temu. To trzeba zrobić
instynktownie za pomocą czegoś, co jest pod ręką.
-49-
Grace nie miała ochoty na kawę, wystarczy, że obiad ciągnął
się w nieskończoność.
Myśleliśmy, żeby wybrać się do Bowen's Wharf, pocho-
dzić po sklepach, popatrzeć na łódki - powiedział Frank, od-
stawiając filiżankę na spodek.
Niezły pomysł - uprzejmie zauważyła Grace.
Chcesz jechać z nami, mamo?
Grace uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po głowie.
- Dziękuję, Lucy, ale muszę wracać. Wstaję jutro bardzo
wcześnie - odpowiedziała, dziękując Bogu, że ma wymówkę,
by uciec od Franka i jego żony.
Widziała, jak od czasu do czasu kładł rękę na ramieniu Jan
i trzymał jej dłoń podczas całej kolacji. Miała już dość. Nie
mogła przestać się zastanawiać, czy między nimi jest tak za-
wsze, czy też robi to teraz tylko na pokaz.
Restauracja znajdowała się zaledwie parę przecznic od hote-
lu. Grace pomyślała, że chętnie się przejdzie, żeby uporząd-
kować myśli. Musiała przestać zastanawiać się nad nadchodzą-
cą wojną o opiekę nad Lucy. Niewiele, wręcz nic nie mogła na
to poradzić, będąc w Newport. Kiedy wróci do domu, spotka się
z prawnikiem. W tym tygodniu powinna skupić się na jednej
tylko rzeczy - dobrym spisaniu się w KTA i wygraniu posady.
Wszystko jednak było względne. Grace oczywiście nawet nie
mogła myśleć o utracie Lucy, a jednocześnie chciała zdobyć tę
pracę. Jednak, patrząc przez pryzmat tego, co stało się z Made-
leine, czuła wyrzuty sumienia, że obsesyjnie przejmuje się
swoimi sprawami. Jej problemy zdawały się nieistotne w poró-
wnaniu z tym co spotkało Madeleine.
Dwa dni wcześniej Grace nie miała pojęcia o istnieniu Made-
leine Sloane, a jednak jej śmierć, która nastąpiła zaraz po ich
rozmowie w domu Vickersów, wstrząsnęła nią. Madeleine pró-
bowała znaleźć sens w swoich snach, co naprowadziłoby ją na
zabójcę matki. Czy coś się jej udało odgadnąć w czasie między
ich rozmową a jej śmiercią? Czy to właśnie był powód, że
zginęła?
Dochodziła już do hotelu, rozważając pójście na policję
i dokładne przedstawienie całej ich rozmowy, gdy wpadła
na Sama.
Dokąd idziesz? - spytała, przymykając oczy z powodu
światła dobiegającego z hotelu.
Muszę zawieźć kabel do wozu transmisyjnego w The
Breakers - odpowiedział, trzymając zwinięty żółty przewód.
-50-
Czekanie się opłaciło.
Stał tam i rozmawiał z tą Grace Callahan. Gdy Grace weszła
do hotelu, dał kartonik mężczyźnie odprowadzającemu samo-
chody na parking.
Morderca wstał z krzesła i przeszedł prosto do samochodu
zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Ściskając kierownicę,
patrzył przez boczną szybę, jak chłopak wsiada do wozu, który mu
przyprowadzono. Skręcił na Bellevue Avenue w stronę licznych
rezydencji. Po ostrym zakręcie można było zacząć go śledzić.
Gdzie ten gaduła jechał?
Przejechali obok biblioteki Redwood i Galerii Sław Tenisa,
a następnie minęli centrum handlowe i The Elms. Nieważne,
gdzie zamierzał jechać, wszędzie można było sobie z nim
poradzić. Każde miejsce było znajome. Wystarczy, że dopadnie
go, gdy będzie sam.
Jego samochód zwolnił, szukając nazw ulic. Skręcił w lewo
na Narragansett, a potem w prawo na Ochrę Point. Po chwili
stanął na parkingu naprzeciwko The Breakers.
Siedzący go samochód przejechał obok i skręcił w następną,
boczna uliczkę. Zatrzymując się przy krawężniku miał wyłą-
czone światła.
W bagażniku leżał żelazny łom.
Sam wyciągnął żółty kabel.
Tego potrzebowałeś? - spytał Scotta.
Tak, właśnie tego. Dzięki, mały.
Chłopak odwrócił się, żeby odejść.
Powinienem spytać wcześniej, ale jakoś nie pomyślałem
- zatrzymał go Scott. - Strasznie boli mnie głowa. Nie masz
może aspiryny?
Niestety nie - odpowiedział chłopak. - Chcesz, żebym ci
kupił i przywiózł?
Scott pomyślał o czekającej go długiej nocy. Dobrze by było
mieć chwilę przerwy. Chłopak wydawał się godny zaufania.
A zresztą nie było tu nic ważnego do zrobienia, wystarczyło
pilnować wozu.
Prawdę mówiąc, mam jeszcze parę rzeczy do kupienia.
Mógłbyś tu trochę posiedzieć i popilnować tego wszystkiego?
Chyba tak - odpowiedział Sam niepewnie. Chciał już
wrócić do hotelu i położyć się spać. - Mam nadzieję, że to nie
potrwa zbyt długo. Muszę się odlać.
Zawsze masz krzaki, mały, albo stróżówkę, też jest otwar-
ta. Możesz tam wejść, jeśli chcesz.
-51-
Policjanci z nocnej zmiany przyjechali do hotelu Viking,
poszli do pokoju redakcyjnego i zażądali rozmowy z głównym
producentem KEY to America.
Czy mogę spytać, w jakiej sprawie? - Beth Terry podniosła
się zza biurka.
Państwa zaplanowanego wywiadu z domniemanym świad-
kiem śmierci Madeleine Sloane - powiedział jeden z policjan-
tów. - Chcemy się dowiedzieć czegoś więcej.
Rozumiem. Cóż, pan Nazareth jest na kolacji - poinfor-
mowała Beth. - Ale mogę spróbować go złapać na komórkę.
To nie był dobry pomysł, żeby wyłączać ze sprawy policję,
pomyślała. Nie wiadomo, jak bardzo przyda się pomoc organów
prawa w nadchodzących dniach. Wystukała numer telefonu.
Linus, tu Beth. Przepraszam, że ci przeszkadzam w kolacji
- skłamała z satysfakcją, podejrzewając, że Linus prawdopo-
dobnie obściskiwał się teraz z Lauren Adams.
O co chodzi?
Są tu panowie z policji. Chcąc rozmawiać na temat wywia-
du, który zamierzamy przeprowadzić jutro rano na temat mor-
derstwa Madeleine Sloane.
Nie wiedzą, z kim jest ten wywiad, prawda? - spytał
Nazareth, siedząc przy stoliku w Ciarkę Cooke House.
Chyba nie - odpowiedziała, zerknąwszy na policjantów.
Czy Sam jest w pobliżu? - indagował dalej, ujmując
jednocześnie swoją towarzyszkę za rękę i mrugając porozumie-
wawczo.
Właśnie wyszedł - odparła, uśmiechając się do funkcjona-
riuszy.
Dobrze, nie dam sobą pomiatać prowincjonalnym glinom.
Postawiłem się federalnym, to tym bardziej mogę się postawić
policji w Newport. Mogą rozmawiać z Samem, ile tylko chcą,
ale po jutrzejszym wywiadzie.
-52-
Sam spuścił wodę i wyszedł z toalety. Zdawało mu się, że
usłyszał na dworze jakiś dźwięk, ale nikogo nie zauważył.
Stał w drzwiach stróżówki i patrzył na wóz, mając nadzieję,
że kierowca niedługo wróci. Musiał przemyśleć, co ma rano
powiedzieć. Najlepiej, żeby to brzmiało naturalnie. Oczywiście
nie będzie opowiadał, że był pijany i wymiotował pod drzewem.
Brutalna szarpanina i przeszywający krzyk. Biedna Madelei-
ne Sloane.
Westchnął i zamknął oczy, przypominając sobie ponownie
wydarzenia minionej nocy. Nie widział dokładnie twarzy napa-
stnika, ale mógł opisać jego sylwetkę i ubranie. To zawsze jakiś
punkt zaczepienia. Może nie było tego tyle, ile prawdopodobnie
wyobrażał sobie Linus Nazareth, ale Sam nie chciał tego za-
wczasu zdradzać. Niech sobie myśli, że ma coś wystarczająco
ważnego do powiedzenia, żeby przekazać to w ogólnokrajowej
telewizji.
Wyczuwając za sobą czyjąś obecność, odwrócił się i wresz-
cie zobaczył twarz mordercy, na ułamek sekundy, nim spadł na
niego niespodziewany cios.
-53-
Włożyła białe spodenki i białą koszulkę KEY News, żeby być
lepiej widoczną w ciemnościach. Jej długie, czarne warkocze
uderzały o plecy, gdy biegła wzdłuż Bellevue Avenue. Była to
ta sama droga, którą pokonała tego popołudnia z Forty Steps do
synagogi Touro. Czuła się odprężona, mijając rzęsiście oświet-
lone rezydencje.
Zoe nie mogła się nadziwić widocznym oznakom bogactwa,
osiągniętego dzięki ciężkiej pracy białej i czarnej taniej siły
roboczej. Biali byli głównie imigrantami, szukającymi lepszego
życia w Ameryce. Czarni, natomiast, byli łapani jak zwierzęta,
skuwani i wywożeni z ziemi ojczystej. Gdy już się tu znaleźli,
ich kolor skóry był wyznacznikiem tragicznego losu. Mimo że
Rhode Island było pierwszym stanem, który zniósł niewolnict-
wo, a wojna secesyjna zamknęła ten temat ostatecznie, to jed-
nak gdy budowano te rezydencje, czarni traktowani byli jak
obywatele drugiej kategorii.
Zoe przebiegła przez skrzyżowanie z Narragansett Avenue,
nie mając najmniejszej ochoty po raz drugi dziś zobaczyć
miejsca zbrodni przy Forty Steps. Cztery ulice dalej zauważyła
tabliczkę Victoria Avenue i, kierowana intuicją, skręciła w lewo
w ulicę, której nazwa przypominała jej Anglię.
Jej buty miękko uderzały o asfalt. Nie było tu zbyt wiele do
oglądania, może dlatego, że dzielnica była dużo gorzej oświet-
lona niż Bellevue. Już miała zawrócić, gdy usłyszała trzask
zamykanego bagażnika.
Światła reflektorów, które nagle rozbłysły, oślepiły ją. Samo-
chód ruszył z piskiem opon. Zoe zbiegła na trawnik i i wytężyła
wzrok, żeby zobaczyć kierowcę, któremu tak się spieszyło.
Wóz wyprzedził ją jednak tak szybko, że nie była w stanie
przyjrzeć się osobie siedzącej za kierownicą. Na szczęście
tablice rejestracyjne były podświetlone, więc zanim skręcił
w lewo zdążyła odczytać pierwsze litery.
S-E-A.
Kierowca miał więcej szczęścia. W świetle reflektorów mógł
bez trudu odczytać nazwisko powyżej znaku firmowego KEY
News na koszulce Zoe.
-54-
W brązowej, papierowej torbie znajdowało się opakowanie
aspiryny i trzy puszki piwa. To powinno wystarczyć, żeby
przetrwać noc.
Scott otworzył drzwi furgonetki i stwierdził, że chłopaka nie
ma. Zdziwienie szybko zmieniło się w złość, gdy odkrył, że
stróżówka również jest pusta.
- Skurczybyk! - wymamrotał.
Poszedł sobie i zostawił wóz bez opieki. Jeśli coś się stało,
gnojek będzie miał przechlapane. Wyszedł z owrotem na ze-
wnątrz, żeby sprawdzić samochód. Dzięki Bogu, wszystko zda-
wało się w porządku.
Poniedziałek
19 lipca
-55-
Duży, biały namiot rozstawiony na trawniku w The Brea-
kers miał osłonić przed deszczem ich gości, ale okazało
się. że nie będzie potrzebny. Gdy pierwsze promienie słońca
wyjrzały zza horyzontu, wszyscy wiedzieli, że dziś nie będzie
padać. KEY to America miało wymarzoną pogodę na swój
pierwszy program z Newport.
Constance i Harry przyjechali wcześniej, żeby przejrzeć pra-
sę, notatki z ostatniej chwili i przygotować pytania, które będą
zadawać gościom. Po odegraniu dżingla i wejściu prezenterów
wszystko musiało przebiegać płynnie w oczach widzów przed
telewizorami.
Grace patrzyła zafascynowana na przygotowania do trans-
misji na żywo. Profesjonalne, dobrze przemyślane i przeprowa-
dzone. Mimo wszystko pracownicy KTA byli gotowi na każdą
nieprzewidywalną sytuację.
To był jeden z głównych powodów, dla których Constance
i Harry mieli tak wysokie pensje. Jeśli coś się nie powiedzie, to
właśnie oni muszą dać sobie z tym radę. Chociaż nie było to
proste, sprawiali, że takie się zdawało. Najczęściej widzowie
nie zauważali, że coś w ogóle poszło nie tak.
Program miał się rozpocząć za czterdzieści pięć minut, a Sa-
ma wciąż nie było. Nikt nie odbierał telefonu w jego pokoju.
- Gdzie on się, do cholery, podziewa?! Gdzie ten dzieciak?
Ten stażysta, Sam Watkins! - wykrzykiwał producent.
Grace pełna niepokoju podeszła do Linusa.
- Sam wyszedł wczoraj, żeby zawieźć jakiś kabel do wozu
transmisyjnego i mówił, że zaraz wraca, żeby się położyć
- powiedziała.
-Spytaj w takim razie kierowcę wozu, dobrze? - rzekł
Linus, coraz bardziej zdenerwowany. - Może on coś wie.
Grace szła za kilometrami kabli aż do podjazdu, na którym
stal samochód. To, co powiedział kierowca, nie świadczyła
najlepiej o Samie.
Tak, widziałem go po raz ostatni, gdy przywiózł mi kabel.
Wcale nie jestem zdziwiony, że się dziś nie pokazał. Moim
zdaniem nie można na nim polegać. Wczoraj wieczorem obie-
cał popilnować za mnie przez chwilę wozu, ale jak wróciłem,
już go nie było.
Czy ktoś, na Boga, mógłby iść do hotelu i znaleźć go?!
- wydzierał się Linus. - Zabiję tego gnojka!
Producent rozglądał się gorączkowo za kimś, kto nie był zbyt
zajęty. Jego wzrok padł na Grace.
- Ty jesteś jego koleżanką. Jedź i spróbuj go znaleźć.
W pokoju Sama nikt nie odpowiadał. Grace waliła w drzwi
i wołała go wiedząc, że robi wystarczająco dużo hałasu, żeby
obudzić wszystkich gości na całym piętrze. To było niemoż-
liwe, żeby Sam nic nie usłyszał.
Już miała dzwonić po kogoś z obsługi, żeby otworzył te
drzwi, gdy zobaczyła sprzątaczkę. To była Izzie 0'Malley.
- Przepraszam, Izzie, pamiętasz mnie? Pokój dwieście je-
den - Grace poczekała, aż kobieta skinie głową. - Mam duży
kłopot. Muszę wejść do pokoju jednego z naszych stażystów,
który ma za chwilę wystąpić w programie. Czy mogłabyś mi
otworzyć?
Pokojówka przez chwilę się wahała, ale wyciągnęła z kiesze-
ni uniwersalną kartę do drzwi. Co mi tam? - pomyślała. -1 tak
nie popracuję tu długo. Zresztą, kto się dowie? Grace jej pomog-
ła, więc ona też jej pomoże.
Włożyła kartę w zamek, zapaliło się zielone światełko. Obie
kobiety weszły do pokoju. Nikt w nim dziś nie spał.
-56-
Ktoś zauważył, że samochód, który wypożyczył Sam, znaj-
duje się na parkingu dla turystów przy The Breakers. Wśród
pracowników aż huczało od domysłów. Może Sam tak napraw-
dę nie miał nic ciekawego do powiedzenia, a cała sprawa była
wielką mistyfikację. Mógł się przestraszyć odkrycia swego
kłamstwa, albo zorientował się, że może się przez to znaleźć
w niebezpieczeństwie.
Grace wróciła akurat w chwili, aby usłyszeć, jak Linus krzyczy:
-A co mnie obchodzi, jaki ten dzieciak ma problem?! Sam
Watkins zostaje odwołany z programu - oświadczył, uderzając
pięścią w otwartą dłoń. - Nikt nie będzie ze mnie robił idioty.
Obiecaliśmy im sensacyjny wywiad, więc dajmy im coś, co
będzie pasować do hasła. Myśleć wszyscy, szybko!
Grace zmobilizowała całą odwagę.
-Przepraszam, panie Nazareth.
Odwrócił się w jej stronę i obrzucił ją spojrzeniem pełnym
wściekłości. Zauważyła żyłę pulsującą na jego skroni.
-Co jest? - warknął.
Wzięła głęboki oddech i wyłożyła wszystko, modląc się
w duchu, żeby nie uznał jej propozycji za śmieszną.
-Nasz konsultant, profesor Cox, znał Madeleine i jej matkę.
Poza tym, siedział obok Madeleine na przyjęciu. Może nie jest
świadkiem morderstwa, ale był z nią w noc jej śmierci.
Widziała niemalże trybiki obracające się w głowie producenta.
-Naoczny świadek śmierci dziewczyny z Newport opowie
o tym, co widział - wymamrotał pod nosem. - Niezupełnie to
pasuje, prawda?
Grace, wyczuwając krytykę, przygryzła dolną wargę.
-Ale tylko to mamy - kontynuował Linus. - I jest to
najlepszy pomysł jak do tej pory, więc niech tak będzie.
Grace poczuła przypływ zadowolenia.
-Czy nie trzeba najpierw zapytać profesora, czy zgodzi się
o tym mówić? - spytała trochę bardziej ośmielona.
Chytry uśmiech pokazał się na twarzy Linusa.
-Ależ porozmawia, porozmawia. Gordon Cox jest w tym
tygodniu naszym pracownikiem.
-57-
Ujęcie z lotu ptaka posiadłości przy Cliff Walk otwierało
program.
- Dzień dobry - energiczny głos Constance Young przy-
witał telewidzów. - Jest poniedziałek, dziewiętnasty lipca,
a to program KEY to America, tym razem nadawany z New-
port.
Puszczono czołówkę KTA, po czym reżyser przełączył obraz
na główną kamerę, ukazującą Constance i Harry'ego stojących
na trawniku The Breakers, z błyszczącym w porannym słońcu
oceanem w tle.
- Przez ten tydzień będziemy nadawać z tego pięknego,
nadmorskiego miasta, dzieląc się z państwem jego bogactwem
historycznym i kulturowym.
Zdawało się, że Constance ignoruje fakt, iż wiatr znad morza
zwiewa jej włosy na twarz.
- Dziś zaczniemy od The Breakers, siedemdziesięciopoko-
jowego „domku" letniego, który Cornelius Vanderbilt II wybu-
dował dla swojej rodziny.
Kamera wolno przesunęła się po fasadach w stylu renesan-
sowym, znajdujących się od strony morza. Cztery kondygnacje,
ręcznie rzeźbione kolumny, tarasy i niezliczone kominy.
- Ale najpierw Harry z porannymi wiadomościami.
-58-
Było wcześnie. Żaden z gości nie opuścił jeszcze pokoju,
Lizzie mogła więc trochę dłużej zająć się tym. Ktoś się wymel-
dowywał, więc pokój musiał być dokładnie sprzątnięty.
Włączyła telewizor, pogłośniła na tyle, by słyszeć, o czym
mniej więcej jest program, i zajęła się zdejmowaniem prze-
ścieradeł. Zakładając nowe, jęknęła z bólu. Musiała chwilę
odpocząć.
Jak długo jeszcze wytrzyma? Poprzedniego dnia rano ledwo
doszła na mszę, a potem położyła się zaraz do łóżka. Nie chciało
jej się nawet włączyć telewizora czy otworzyć gazety. Mimo
odpoczynku nadal czuła się zmęczona.
Usiadłszy przy biurku, Izzie z radością patrzyła na ujęcie
Cliff Walk z lotu ptaka, przypominając sobie jak spacerowała
tamtędy z Padreikiem, trzymając się za ręce. To była ich ulubio-
na rozrywka, szczególnie podczas ostatnich miesięcy, gdy był
już bardzo chory.
Przysiadła jeszcze na chwilę na łóżku, ale gdy rozpoczęły się
wiadomości, zmusiła się do wstania. Nie mogła słuchać o woj-
nie w Iraku ani o zamachach terrorystycznych w Izraelu. Szko-
da jej było tych ludzi, ale miała dosyć swoich problemów. Nie
chciała psuć sobie humoru, przed czym przestrzegał ją zresztą
lekarz. Twierdził, że dobre samopoczucie wzmacnia układ od-
pornościowy.
Pochylając się, aby wyczyścić wannę, usłyszała słowa, które
na powrót przyciągnęły ją do pokoju.
- To miejsce jest nazywane Forty Steps i to właśnie tu
odnaleziono w niedzielę ciało Madeleine Sloane.
Izzie dotknęła w skupieniu ręką klatki piersiowej, w miejscu,
gdzie niegdyś znajdowała się jej lewa pierś. Ujęcie zostało
zrobione z góry, a obraz trochę drgał. Za chwilę w kadrze
pojawiła się ponownie Constance Young.
- Profesor Gordon Cox, nasz konsultant historyczny, był
jedną z osób, które widziały Madeleine jako ostatnie. Dziękuję,
że jest pan tu z nami, profesorze.
Cox skinął głową, miał poważny wyraz twarzy.
-59-
Był boleśnie świadom wycelowanej w niego kamery i nie
czuł się zbyt komfortowo, słysząc pytania, jakie mu zadawano.
Czuł się urażony, że zastępuje kogoś w ostatniej chwili, by
Linus Nazareth mógł dotrzymać obietnicy.
Nie po to go angażowano, pomyślał, stojąc na szczycie Forty
Steps i rozmawiając z Constance Young. Miał mówić o historii
Newport, w tym był ekspertem, a nie rozgrzebywac historię
zniknięcia Charlotte Sloane czy opisywać chwile spędzone
z Madeleine w noc jej śmierci.
Odchrząknął.
Cóż, zdawało mi się, że Madeleine czuje się całkiem
dobrze, zważywszy na fakt odkrycia szczątków jej matki w tu-
nelu w Shepherd's Point.
Podobno Madelein piła tamtej nocy alkohol.
Tak jak każdy na tym przyjęciu - odpowiedział, patrząc na
Constance spode łba. - Nie wydawała się być pod dużym
wpływem alkoholu.
Jeśli miałby pan spekulować, to według pana Madeleine
spadła ze schodów czy została zepchnięta?
Nie mam na ten temat zdania. Mogę jedynie stwierdzić, że
Madeleine Sloane była wspaniałą, młodą kobietą, ajej śmierć to
dla mnie wielka tragedia.
Zdejmując mikrofon po zakończeniu ujęcia, Gordon gotował
się ze złości. Jednak pewien fakt, który sobie uświadomił, prawie
natychmiast go uspokoił. Shepherd's Point prawdopodobnie już
niedługo stanie się własnością Towarzystwa Konserwacji Zaby-
tków. Agatha Wagstaff nie miała innych spadkobierców.
-60-
Poniedziałek dla Hagera był przeważnie dniem odpoczynku
po ciężkim weekendzie. Po pikniku u Vickersów w sobotę
i wczorajszym weselu w Eisenhower House miał ochotę pospać
do południa. Nastawił jednak budzik na siódmą, chcąc nadrobić
zaległości w księgowaniu.
Mimo że interes funkcjonował wspaniale i mógł zatrudnić
księgowych, Mickey nikomu nie ufał, jeśli chodziło o finanse.
Doskonale wiedział, jak proste było oszustwo.
Przekręcił się na łóżku, zadowolony z tego, jak daleko w ży-
ciu zaszedł. Chłopiec z Newport, wychowany w rodzinie po-
chodzącej z klasy średniej, osiągnął dużo więcej, przynajmniej,
jeśli chodzi o pieniądze, niż rodzice. Nie przejmował się,
gdy matka załamywała ręce nad jego ocenami w Rogers High
School. I tak nie zamierzał iść na studia. Byłyby to dla niego
cztery zmarnowane lata. Chciał ruszyć w świat, zarabiać pie-
niądze.
Nie było to jednak tak proste, jak mu się wydawało. Świat nie
przywitał go z otwartymi ramionami. Szybko odkrył, jak trudno
jest cokolwiek zarobić, nie mając stopnia naukowego. Ale, że
był uparty i dumny, nigdy nie przyznał rodzicom racji. Chciał
pokazać wszystkim, że Mickey Hager jest kimś, z kim należy
się liczyć.
I tak właśnie się stało. Miał większy dom, nowszy samochód
i zasobniejsze konto bankowe niż jego rodzice kiedykolwiek.
Seasons Clambakes przynosiło ogromne zyski, a firma caterin-
gowa, która była jakby produktem ubocznym, także prospero-
wała. Zaczął myśleć o środowym zleceniu na bankiet charyta-
tywny w The Elms. Wszyscy liczący się ludzie z Newport tam
będą i zobaczą, jak sobie radzi. Był teraz przekonany, że nic go
nie zatrzyma.
Sięgnął po pilota leżącego na nocnej szafce i włączył wbudo-
wany w ścianę, plazmowy telewizor. Na ekranie pokazała się
twarz Madeleine Sloane.
- Gdyby policja znalazła moją matkę wcześniej, mogliby
mieć więcej poszlak i odkryć prawdziwego zabójcę. Powiem
wam jedno, mój ojciec nie zabił mojej matki, tego jestem pewna.
Mickey słuchał, jak prezenterzy KTA spekulowali o moż-
liwym związku między śmiercią matki i córki. Czy po tylu
latach naprawdę miało znaczenie, kto zabił Charlotte Sloane?
Mickey wiedział, że dla niego to było zbawienie. Gdyby Char-
lotte opowiedziała o kradzieży jakiej się dopuścił, jego plany
ległyby w gruzach. Pieniądze, które zabrał tym snobom, dały
podwaliny jego Seasons Clambakes.
-61-
Grace patrzyła na monitor, gdy Caridad Vega podawał pro-
gnozę pogody ze studia w Nowym Jorku. W przerwie po-
prawiano makijaż Constance, a Harry grał w prowizoryczny
baseball z technikami. Odbijanie gumowej piłki rozłożonym
stojakiem na mikrofon miało trochę rozładować napięcie. Pier-
wszej godziny programu wakacyjnego na pewno nie można
było nazwać lekką i przyjemną.
- Ostatnią godzinę mieliśmy wystarczająco poważną - za-
wołał Linus po drugiej stronie trawnika. - Dajmy teraz coś
przyjemniej szego.
Prowadzący zajęli pozycje, zdjęli okulary przeciwsłoneczne.
Kierownik planu zasygnalizował start, a Harry przygotował się
do wypowiedzi.
- Już za chwilę wycieczka po The Breakers. Pokażemy
państwu bogactwo i wspaniałość najbardziej znanej rezydencji
Pozłacanej Ery w Newport.
Kamera towarzyszyła Constance i profesorowi Coxowi prze-
chadzającym się po głównym holu. Motyw dębowych liści
i żołędzi Vanderbiltów powtarzał się cały czas na płytach
z włoskiego marmuru. Kandelabr z brązu zwisał z niezwykle
wysokiego sufitu, przedstawiającego błękitne niebo. W głębi
sali szklane ściany ukazywały ocean w całej okazałości.
Minęli pokój muzyczny, salę bilardową i pokój śniadaniowy.
Więcej czasu spędzili w jadalni, najbardziej imponującym i bo-
gato zdobionym pomieszczeniu w całym domu. Była wysoka na
dwa piętra, alabastrowe kolumny przytrzymywały sufit, na
którym wymalowano Aurorę, boginię jutrzenki. Dwa żyran-
dole, składające się z tysięcy małych, kryształowych kulek
i koralików, wisiały nad dębowym stołem z szesnastego wieku.
Ten stół można było rozsunąć, żeby zasiadło przy nim
trzydziestu czterech gości - powiedział Gordon.
Mój Boże - westchnęła Constance, rozglądając się po
wnętrzu. - Ile służby musieli zatrudnić, żeby tu sprzątać? Nie
wyobrażam sobie, żeby jedna osoba dała sobie radę przy czysz-
czeniu tego żyrandola.
Może wejdziemy na górę zobaczyć sypialnie - zapropono-
wał Gordon.
Tak, proszę.
Szerokie schody z bogato zdobionymi poręczami z brązu
i hartowanego żelaza prowadziły na drugie piętro. Gdy wcho-
dzili po marmurowych stopniach, przykrytych czerwonym dy-
wanem, Constance spytała:
- A co z ogrzewaniem? Musiało kosztować fortunę.
Profesor uśmiechnął się, zadowolony, że może pochwalić się
swoją wiedzą.
- Bardzo pomagał fakt, że mieszkali tu tylko w lecie. Ogro-
mna ciepłownia, umieszczona pod domkiem nadzorców, w któ-
rej mieściło się kilkaset ton węgla, połączona była z głównym
budynkiem tunelem.
-62-
Głowa pękała mu z bólu. Sam z najwyższym trudem otworzył
oczy. Niestety zobaczył tylko ciemność. Czyżby oślepł?
Podłoga, na której leżał, była zimna i wilgotna, a powietrze
zatęchłe. Kłębiące się myśli starały się ułożyć w logiczną całość
wszystko, co chaotycznie przekazywały zmysły. Gdzie się znaj-
dował? Co się stało?
Ponownie stracił przytomność.
-63-
Elsa wyłączyła telewizor i owinęła się szczelniej jedwabnym
szlafrokiem. Oglądanie wiadomości nie było zbyt dobrym po-
mysłem, poczuła się tylko gorzej.
Odpuszczenie sobie porannego spaceru też było błędem.
Powinna była wyjść, przejść się nad morze i poszukać swoich
wspaniałych ptaków. Słone powietrze, ćwiczenia i spotkanie
pierzastych przyjaciół zawsze sprawiały, że czuła się lepiej.
Ale nie było siły, która wyciągnęłaby ją dziś z domu. Teraz,
gdy Oliver wreszcie zawitał do jej łóżka.
Spał teraz na górze po całej nocy wybuchów rozpaczy po
utracie córki. Tak sobie to wyobrażała, ale przyjęłaby go w każ-
dej sytuacji. Przyszedł tu w poszukiwaniu pocieszenia, lepsze to
niż gdyby zamknął się w swoim cierpinieniu.
W kuchni przekroiła pomarańczę, wycisnęła ją i wlała sok do
małych szklanek. Gdy na kuchence gotowała się owsianka,
umyła parę dorodnych jagód i skruszyła orzechy, żeby ją posy-
pać. Dobre, pożywne śniadanie sprawi, że jej zrozpaczony
kochanek poczuje się lepiej.
To było teraz jej zadanie - pomóc Ołiverowi pozbierać się po
tej wielkiej stracie. Sprawić by uświadomił sobie, że nadal ma
powód, by żyć. Z nią.
Podtrzymując tacę na biodrze, otworzyła drzwi do sypialni,
starając się nie robić hałasu. W środku jednak nie było nikogo,
na łóżku leżały tylko pogniecione prześcieradła.
Usłyszała w łazience szum odkręconej wody. Zapukała lekko
do zamkniętych drzwi.
- Oliver, kochanie, zrobiłam śniadanie.
Wyszedł. Miał podkrążone oczy i potargane włosy. Jej bied-
ny książę, torturowany przez jego własne, wściekłe demony.
Nic nie zjem - mruknął.
Musisz najdroższy - nalegała Elsa. - Nadchodzące dni nie
będą łatwe. Potrzebujesz dużo siły.
Jakiej siły? - żachnął się. - Nie mam już ani siły, ani
powodu, żeby dalej żyć.
Elsa skrzywiła się w duchu. Zabolała ją ta uwaga. Jednak
z czasem i ta rana się zagoi.
- Rodzice tracą dzieci i żyją dalej Oliverze - powiedziała
łagodnie.
Odwrócił się w jej stronę.
- Tak mógł powiedzieć tylko ktoś, kto sam nigdy nie miał
dzieci - powiedział z pogardą.
-64-
W sumie Linus był zadowolony z dzisiejszego programu.
Poradzili sobie jakoś z nieobecnością Sama, a dzięki szybkiej
reakcji stażystki wstawili w to miejsce profesora Coxa, żeby
mówił o ostatniej nocy Madeleine. Modlił się, żeby widzowie
nie byli zbyt domyślni.
Nadal jednak był zdenerwowany z powodu Sama. Jeśli się
pokaże, będzie mógł pożegnać się z pracą w KEY News.
I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wieczorem gotów był mu ją dać.
Czując, że robi się coraz cieplej, odkręcił butelkę z wodą
i pociągnął duży łyk. Następnie wytarł kropelki potu z brody
i rozejrzał się.
Zauważył ją jak zbierała scenariusze prowadzących. Grace
Callahan.
Była starsza, bardziej dojrzała niż pozostali stażyści, co
akurat było atutem. Nie załamywała się podczas kryzysu. Powi-
nien dawać jej więcej pracy, by sprawdzić, czy ma w sobie to
coś, co jest potrzebne w KTA.
-65-
Jeśli KEY News uważa Coxa za naocznego świadka, to
znaczy, że mają kłopoty, pomyślał Tommy. „Czekaliśmy na
naocznego świadka, ale się nie zjawił".
James i Manzorella stali poza zasięgiem kamer przez całą
transmisję, czekając, czy po profesorze ktoś jeszcze wystąpi.
Jeśli chodzi o Tommy'ego, to jedyną pozytywną rzeczą w tym
dwugodzinnym oczekiwaniu było ujrzenie przez chwilę Joss,
zajętej przy programie.
Nie mogę uwierzyć, że im się to udało - powiedział, gdy
wychodzili. - Wyglądało na to, jakby naprawdę mieli kogoś,
kto widział zabójstwo.
Właśnie tak robią, Tommy. Dają do zrozumienia, że mają
coś ciekawszego, niż jest w rzeczywistości. Robią to, żeby
osiągnąć jak największą oglądalność - powiedział Manzorella,
klepiąc go po ramieniu. - Nie martw się, mały. Dopadniemy go,
w taki czy inny sposób.
-66-
Rusty spał do południa. Nie było powodu, żeby wstawać
wcześniej. Nikt już nie przychodził rano żeby zrobić sobie
tatuaż. Otwierał studio późnym popołudniem i zamykał dopiero
około północy, przyjmując w tym czasie paru klientów, którzy
nabierali odwagi po paru drinkach.
Rozsunął zasłony, mrużąc oczy przed słońcem. To będzie
skwarny dzień.
Gdy zaburczało mu w brzuchu, przypomniał sobie, że nie jadł
kolacji. Włożył spodenki, mokasyny i niezbyt już świeżą koszu-
lkę. Miał tylko wyjść kupić kawę i gazetę, i zaraz wracać.
Umyje się i porządnie ubierze później.
Już zaczynał się upał. Czuł ciepło chodnika pod podeszwami
mokasynów, gdy szedł przez Broadway. Wchodząc do delikate-
sów, sięgnął po The Newport Daily News i czekał na swoją
kolejkę do kasy.
Pierwsza strona poświęcona była śmierci Madeleine Sloane.
Policja nadal nie miała pewności, czy było to morderstwo,
samobójstwo, czy raczej wypadek. Przerzucając gazetę, wziął
głęboki oddech na widok zdjęcia Charlotte w sukni wieczo-
rowej, w której wystąpiła ostatniego wieczoru, gdy widziano
ją żywą.
Wyglądała cudownie tamtej nocy, mimo paskudnego stanu.
Dama w opałach i książę spieszą jej na ratunek. Samochód
admirała odegrał rolę białego rumaka.
Co ci podać, Rusty?
Kawę z podwójnym cukrem, Joey, i bułkę maślaną. Są
jeszcze z makiem?
Rusty spojrzał znad gazety i uśmiechnął się do znajomego
sprzedawcy. Ale Joey z szeroko otwartymi oczami wpatrywał
się w jego koszulkę.
Rusty spojrzał w dół i zauważył wyschniętą krew rozbryz-
ganą na białym materiale.
- Ryzyko zawodowe - powiedział, wzruszając ramionami.
-67-
Po zjedzeniu lunchu w Brick Alley Pub Grace i BJ. przeszli
przez Thames Street i skierowali się na umówione spotkanie
z Kyle'em Seatonem, w jego sklepie na Bowen Wharf. Szyld
informował, że sklep Kyla działa od dwudziestu pięciu lat.
Szklane gabloty w środku wypełnione były rzeźbami z kości
o różnych kształtach i przeznaczeniu. Uchwyty lasek i paraso-
lek, nożyki do otwierania listów, spinki do mankietów, kol-
czyki, spinki do włosów i bransoletki - wszystko ozdobione
i ułożone na czarnym aksamicie. Grace podniosła przycisk do
papieru leżący na ladzie. Pomyślała, że byłby to ładny prezent
dla ojca. Zobaczywszy cenę gwizdnęła cicho.
To ząb wieloryba - poinformował rzeźbiarz, podchodząc
do nich. - Jak zapewne państwo wiedzą, prawo o ochronie
gatunków zagrożonych zabrania obecnie nabywania tego mate-
riału, dlatego te dzieła są dosyć kosztowne.
Piękny - odparła Grace, ostrożnie odkładając przycisk.
- Więc wszystkie te dzieła są zrobione z zębów wielorybich?
Z kości wielorybiej i słoniowej. Mam także parę z kości
morsa, oprawianej przez Eskimosów. Dziewiętnastowieczni
wielorybnicy sprowadzali tysiące funtów kości morsa, w formie
lasek i trzonków noży mogą państwo zobaczyć je w gablotce.
Grace i B.J. spojrzeli w kierunku, który wskazał Kyle.
Czy mógłbym to wszystko nakręcić? - spytał B.J.
Proszę bardzo - odpowiedział właściciel. - Jest także parę
uchwytów laseczek i korkociągów z kłów dzika. - Wskazał
gablotę z boku sklepu. - Mam również przedmioty z kłów
hipopotama. Te kości najtrudniej jest rzeźbić i dlatego są naj-
rzadsze.
To jest wspaniałe - powiedział B.J., oglądając wszystko
przez obiektyw. - Będziemy mieli dużo ujęć na jutrzejszy
program. Potem wejdzie pan na żywo, a Constance i Harry
przeprowadzą z panem wywiad, w którym opowie pan, jak to
się w ogóle wyrabia.
A jak długo, pana zdaniem, będzie to trwać? - spytał Kyle,
patrząc znad okularów. - Zapomniałem spytać, gdy rozmawia-
liśmy przez telefon.
Około dwóch minut.
Kyle spojrzał na niego z pogardą.
Wykluczone. Pan rozumie, że w tak śmiesznym czasie nie
będę w stanie nic przedstawić. Rzeźbienie w kości jest bardzo
wymagającą, precyzyjną sztuką.
Może uda mi się ich przekonać do przedłużenia programu
do trzech minut. Czy to wystarczy?
Z trudem - prychnął Kyle.
Mam pomysł - wtrąciła się Grace, a oczy obu mężczyzn
zwróciły się w jej stronę. - Gdy zbierałam materiały czytałam
o dużym rynku podrabianej kości słoniowej. Jest plastikowa, ale
wygląda na prawdziwą.
Słyszałem o tym - powiedział Kyle, marszcząc brwi. - Nic
nie warte śmieci.
Cóż, czy się to panu podoba, czy nie, są to najczęściej
kupowane rzeczy. Można je kupić za dziesięć, dwadzieścia
dolarów w sklepach z pamiątkami.
Do czego pani zmierza? - spytał, patrząc na nią j ak na robaka.
Mógłby pan w jutrzejszym programie zademonstrować,
jak odróżnić prawdziwą kość od podróbki. Każdy marzy o zna-
lezieniu takiego skarbu na wyprzedaży garażowej, a pan mógł-
by w tym pomóc.
B.J. pokiwał entuzjastycznie głową.
- Podoba mi się ten pomysł.
Kyle pobladł.
Zanim wyszlii ze sklepu B.J. podjął inny temat.
Grace mówiła, że był pan na przyjęciu, na którym zaginęła
Charlotte Sloane.
Tak, to prawda - odpowiedział Kyle chłodno.
I był pan na pikniku przedwczoraj, gdy zginęła Madeleine
Sloane - ciągnął B.J.
Co mam przez to rozumieć? - burknął Kyle.
To tylko takie spostrzeżenie. Ma pan jakieś podejrzenia, co
mogło się stać z jedną lub obiema kobietami?
Nie, nie mam - uciął Kyle. - Ale zastanawiam się, co
zrobić z zamówieniem Madeleine na urodziny jej ojca - dodał
po namyśle.
-68-
Manzorella rzucił raport z laboratorium na biurko.
Pęknięcie na czaszce Charlotte Sloane wskazywało na uderżenie ostrym narzędziem. Mikroskopijne resztki krwi na żelaz-
nej łopatce do kominka, zakopanej razem z ciałem w tunelu,
wskazywały narzędzie zbrodni. Niestety żadnych odcisków
palców nie znaleziono.
Nic dziwnego, na twardej, nieporowatej powierzchni,jakąbyło
żelazo, odciski palców mogły się nie utrzymać przez czternaście
lat. Nie takjak na chłonnych materiałach, takich jak papier. W tych
przypadkach odciski mogły przetrwać przez dziesiątki lat. Łopat-
ka nie doprowadzi do zabójcy, nadal brakowało im dowodów.
-69-
Gdy Grace i B.J. wrócili do hotelu Viking, pokój redaktorski
był prawie pusty.
-Założę się, że wszyscy są na plaży i się opalają - powie-
dział B.J. - A ja, cholera, muszę napisać scenariusz, złapać
Constance albo Harry'ego, żeby go przeczytali, i potem jeszcze
oddać do poprawki.
-Życie na pełnych obrotach - zażartowała Grace.
Producent pokiwał głową, uśmiechając się.
-Powinnaś gdzieś wyjść i zrelaksować się. Tobie w końcu
za to nie płacą.
Grace wzruszyła ramionami.
Opalanie się mam już dawno za sobą. A, jeśli nie zauważy-
łeś, inni stażyści jakoś do mnie nie lgną.
Skoro mowa o stażystach, to ciekawe, czy Sam będzie miał
jeszcze odwagę się tu pokazać.
Rozejrzał się po sali. Nie było ani Sama, ani Joss, ani Zoe.
Gdy otworzył laptopa, by napisać scenariusz, Grace podeszła
do stanowiska producenta. Zobaczyła przy nim ponownie Beth
Terry, racząca się czekoladkami z pudełka.
Nie ma przypadkiem żadnych wiadomości o Samie?
- spytała.
Nic.
Może jednak należałoby zawiadomić policję.
Też tak myślę, ale Linus uważa, że powinniśmy jeszcze
poczekać. W końcu on jest tu szefem.
-70-
Joss Vickers nie była na plaży. Gdy wyszła przez ciężkie
drzwi departamentu policji Newport i uderzył ją podmuch
gorącego, popołudniowego powietrza, była z siebie dumna.
Odmówiła sobie przyjemności zanurkowania w chłodnym At-
lantyku dla ważniejszego celu.
Przechodząc przez ulicę, poklepała się po kieszeni. Musiała
za to obiecać Tommy'emu obiad, ale było warto. Mimo zapew-
nień Tommy'ego, że może zrobić dla niej zdjęcia, chciała
zobaczyć to na własne oczy. Były to dowody, których policja
nie ujawniła opinii publicznej -jedwabna chusteczka i kolczyk
znalezione przy Charlotte Sloane - oba w dobrym stanie.
Tommy nie miał odwagi wynieść ich z komisariatu, ale
wyciągnął je z archiwum i pokazał Joss w pokoju śniadanio-
wym. Na wszelki wypadek pilnował drzwi, ale tak naprawdę
mieli dużo czasu. Nikt nie przychodził na kawę w tak skwarny
dzień.
Wsiadła do zielonego mercedesa, włączyła silnik i klimaty-
zację. Wyłowiła z torebki klamerkę i spięła nią włosy. Gdy
chłodne powietrze zaczęło rozchodzić się po samochodzie,
wyciągnęła z kieszeni kartkę i zaczęła czytać notatki.
Złoty owal wysadzany brylantami, wyglądający trochę jak
tarcza zegarka. Naokoło wygrawerowano maleńkimi literami:
„Czas mija. Miłość zostaje." Jedwabna chusteczka w kolorze
cytrynowym.
Teraz Joss wiedziała tyle samo ile policja. Tommy zapewnił
ją o tym. Przeczytała pamiętnik Charlotte i widziała znalezione
przy niej przedmioty. Nie wiedziała jeszcze, co zrobi z tymi
informacjami, ale poczuła swoją przewagę. Mogła rzucić to
w twarz Linusowi, żeby mu zaimponować, ale wolała poczekać,
aż sama coś wymyśli. Jeśli znalazłaby zabójcę lub zabójców
Charlotte i Madeleine mogłaby dostać pracę w każdej stacji
telewizyjnej. Może da cynk KEY News, a może nie.
Wyjeżdżając na Broadway pomyślała, jak cudownie byłoby
zostać dziennikarzem śledczym. Spochmurniała jednak, gdy
zobaczyła idącą chodnikiem Grace. Joss nie zatrąbiła ani nie
pomachała jej. Poczuła falę podejrzeń i zazdrości, widząc, że
Grace wchodzi na posterunek.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Tommy'ego. On wszyst-
kiego się dla niej dowie.
-71-
Manzorella poprawił krawat, prowadząc Grace do małego
pokoju przesłuchań. W środku znajdował się tylko stół, cztery
krzesła i ogromne lustro na ścianie.
Proszę usiąść - powiedział, wskazując krzesło po drugiej
stronie stołu. - Czym mogę służyć?
Mam coś, co moim zdaniem mogłoby wam pomóc w śle-
dztwie w sprawie śmierci Madeleine i Charlotte Sloane.
Splotła dłonie i oparła je o stół.
A co to takiego? - zainteresował się Manzorella, siadając
naprzeciwko niej.
Rozmawiałam z Madeleine w noc jej śmierci.
Była pani jej przyjaciółką?
Nie. To znaczy, chyba tak, a raczej mogłabym być - odpar-
ła niezbornie. Detektyw pewnie pomyśli, że jest wariatką.
Zacznę jeszcze raz - stwierdziła, biorąc głęboki oddech.
- Poznałam Madeleine w sobotę, zaraz po tym, jak dowiedziała
się o zidentyfikowaniu szczątków ciała matki. Jestem tu na stażu
z KEY News. Pojechaliśmy do Shepherd's Point, chcąc znaleźć
coś na temat Charlotte Sloane i wtedy poznałam Madeleine.
Kto był z panią? - spytał, notując.
-Producent z KEY, D'Elia - odpowiedziała, mając nadzie-
ję, że nie wmiesza w to B.J.
Nie powiedziała mu, że wybiera się na policję, ani o roz-
mowie z Madeleine. Obiecała dziewczynie, że ta rozmowa
zostanie między nimi, ale teraz wiele się zmieniło. Musiała
powiedzieć policji, co wiedziała. To był jej obowiązek. Skoro
Madeleine nie żyła, nie było sensu trzymać tego w tajemnicy,
szczególnie jeśli mogła pomóc w rozwikłaniu sprawy.
Proszę mówić dalej - ponaglił detektyw.
Rozmawiałyśmy w Shepherd's Point i myślę, że zawiązała
się między nami nić przyjaźni. Miałyśmy wspólne przeżycia
- obie straciłyśmy matki.
Bardzo mi przykro - mruknął.
Dziękuję.
Matka pochwaliłaby mnie za to, że poszłam na policję,
pomyślała. Robię to, co powinnam. Wzięła głęboki oddech
i mówiła dalej:
-Madeleine wystąpiła w krótkim wywiadzie dla nas. Była
przekonana, że jej ojciec nie zabił matki.
Twarz Manzorelli pozostawała bez wyrazu. OHver Sloane
zawsze był głównym podejrzanym, ale nigdy nie znaleziono
wystarczających dowodów, żeby mu to udowodnić. Fakt, że
Charlotte pojechała do Shepherd's Point zamiast do domu
w Seaview, rodził podejrzenia, że uciekała przed mężem.
Jednak od śmierci Madeleine coraz mniej kolegów Manzo-
relli go podejrzewało. Jeśli te zabójstwa były powiązane, trudno
było uwierzyć, że ten człowiek zabił własną córkę.
Mimo wszystko Oliver nie mógł być wyłączony z kręgu
podejrzanych. Chociaż nie było go na pikniku, mógł bez prob-
lemu podejść do Madeleine przy Forty Steps.
-Moja rozmowa z Madeleine na przyjęciu jest jednak głów-
nym powodem, dla którego tutaj przyszłam - powiedziała Gra-
ce, wykręcając palce. - Madeleine trochę wypiła i zaczęłyśmy
rozmawiać dosyć swobodnie.
Co mówiła?
Że w głębi duszy może wiedzieć, kto jest zabójcą jej matki.
Manzorella spojrzał ostro na Grace.
Co to znaczy „w głębi duszy"?
Powiedziała, że często śnią jej się wydarzenia w nocy, gdy
zaginęła jej matka.
I?
Że one stają się coraz bardziej szczegółowe.
Grace próbowała sobie dokładnie przypomnieć całą rozmowę.
Mała dziewczynka, która budzi się i widzi, jak matka pisze coś
w pamiętniku. Potem wkłada kolczyk do kieszeni sukni. Prowa-
dzi Madeleine z powrotem do łóżka. Dziewczynka wstaje i słyszy
rozmowę telefoniczną. Idzie za matką, która umówiła się z dzwo-
niącym, do bramy. Reflektory samochodu ukrywają kierowcę.
-Ale Madeleine czuła, że coraz więcej sobie przypomina
- dokończyła Grace. - Rozpoznanie go to tylko kwestia czasu.
Czy to możliwe, że domyśliła się, kim jest morderca, i dlatego
musiała zginąć?
Grace, skończywszy opowieść, wyczerpana odchyliła się na
krześle. Po drugiej stronie szyby stał Tommy James i słyszał
całą opowieść.
-72-
Kyle zdecydował zamknąć sklep trochę wcześniej. To był
jego przywilej właściciela. Podobało mu się, że mógł robić, co
chciał. Teraz, gdy Cloris go zostawiła, czuł się bardziej wolny
niż kiedykolwiek.
Cieszył się, że znowu jest kawalerem i na pewno nie tęsknił
za jej marudzeniem. Wymagała od niego rzeczy, których nie
mógł lub nie chciał jej dać. Zawsze wyrzucała mu jego brak
chęci współpracy - w łóżku, rozmowie, uczuciach, we wszyst-
kim. Wieczne pytała, co robi, podejrzewając, że coś ukrywa.
Nie, stanowczo za tym nie tęsknił.
Przekręcając zasuwę w drzwiach, z satysfakcją pomyślał, że
interes szedł dobrze, szczególnie teraz, gdy założył stronę inter-
netową. Klienci z całego świata szukali jego, a nie na odwrót.
Była to cholernie dobra rzecz. Dzięki Bogu Cloris nie wiedziała
o ukrytych oszczędnościach, kiedy zaczęła wyciągać od niego
alimenty.
Ostatnie parę lat było pomyślne, ale zaczynało się to zmie-
niać. Odkrycie szczątków Charlotte i śmierć Madeleine wywo-
łały niepokój lokalnej społeczności i przyciągały uwagę me-
diów. Wizyta tej dwójki z KEY News całkowicie wytrąciła go
z równowagi. Szczególnie zdenerwowała go propozycja Grace
Callahan, żeby zademonstrował, jak rozpoznać podrobioną
kość słoniową. Wpadanie we własne sidła niezbyt mu się podo-
bało. Ale co teraz począć? Odmowa mogłaby wzbudzić pode-
jrzenia. Musi jutro zrobić to, o co go proszą.
Policja działała pod presją rozwiązania zagadki i to również
martwiło Kyle'a. Jeśli gliny zapukają do jego drzwi, nie chciał-
by zostać przyłapany z żadnymi obciążającymi dowodami.
Nadszedł czas, by oddzielić ziarno od plew. Podszedł do
gablotek i zaczął wyjmować plastikowe podróbki, przestawia-
jąc jednocześnie prawdziwe rzeźby, aby zastawić wolne miejs-
ca na czarnym aksamicie.
Nadszedł czas porządków.
-73-
Skronie pulsowały jej z bólu. Grace, wróciwszy z posterunku,
poszła prosto do swojego pokoju, nie zatrzymując się nawet na
chwilę w pokoju redakcyjnym, by zobaczyć, co się dzieje.
Otwierając drzwi, jęknęła na widok czerwonego światełka mi-
gającego na telefonie. Ktokolwiek to był, nie miała ochoty
rozmawiać. Ani z Lucy, ani tym bardziej z kimś, kto mógłby
wydać jej polecenie zrobienia czegokolwiek dla KEY News.
Potrzebowała chwili odpoczynku.
Ściągnęła przepoconą koszulkę i dżinsową spódniczkę, którą
wrzuciła w ostatniej chwili do walizki. Żałowała teraz, że nie
wzięła jeszcze jednej. Może po krótkiej drzemce przejdzie się
po sklepach i zobaczy, co mają w sprzedaży. Zdecydowanie
potrzebowała spodni khaki.
Weszła do małej łazienki w poszukiwaniu proszków prze-
ciwbólowych. Wzięła trzy tabletki i popiła dużą ilością wody
z kranu. Potem długo stała pod strumieniem letniej wody. Po
dziesięciu minutach poczuła się trochę lepiej. Owijając jednym
ręcznikiem ciało, a drugim włosy, podeszła do łóżka. Wes-
tchnęła z przyjemnością, przykrywając się chłodnym, białym
prześcieradłem.
Niestety, światełko nadal mrugało, nalegając na odebranie
wiadomości. Sięgnęła po telefon i wcisnęła przycisk. Uśmiech-
nęła się na dźwięk głosu B.J. wydawał się trochę spięty.
-Cześć, Grace. To ja, Bartolomeo Joseph. Kończę mon-
tować nasz materiał o rzeźbiarstwie i pomyślałem, że zdecydo-
wanie zbyt ciężko dziś pracowaliśmy. Musimy się trochę zaba-
wić. Zastanawiałem się, czy, jeśli nie jesteś zajęta, nie po-
szłabyś ze mną na miłą, relaksującą kolację. Masz ochotę na
sushi w Candy Storę? Moglibyśmy iść później do Bannisters
Wharf trochę potańczyć. Naszła mnie na to ogromna ochota
i mam nadzieję, że ją podzielasz. Zadzwoń do mnie na komórkę.
To brzmiało jak prawdziwa randka. Nie miała za bardzo
ochoty na surową rybę, ale myśl o spędzeniu wieczoru z B.J.
sprawiła, że zapomniała o bólu głowy.
Candy Storę był miejscem spotkań wielu pokoleń żeglarzy
z Newport. Roztaczał się stąd widok na przystań i zatokę
Narragansett, a nad długim barem wisiał model jachtu.
Kelner wskazał im stolik przy ścianie. Grace zauważyła, że
wszystkie inne miejsca są zajęte.
-To musi być niezły lokal - powiedziała, rozkładając ser-
wetkę na kolanach.
-Słyszałem, że to jedno z tych miejsc w Newport, które
trzeba odwiedzić - odparł B.J. - Mam nadzieję, że jest tak
dobre, jak wskazuje na to cennik.
Czekając na wino, Grace zastanawiała się, czy powiedzieć
o wizycie w komisariacie. Czuła potrzebę zrzucenia tego z sie-
bie. Chciała go poinformować, że wymieniła jego nazwisko, ale
potrzebowała także podzielić się z nim obawami.
-Twoje zdrowie Grace - powiedział, podnosząc kieliszek.
- Sprawiłaś, że praca stała się dla mnie dużo przyjemniejsza.
Starając się odgadnąć prawdziwe znaczenie toastu, uśmiech-
nęła się, gdy dotknęli się brzegami kieliszków. A jeśli to wcale
nie była randka? Może to zwykłe, koleżeńskie spotkanie. Miała
nadzieje, że tak nie jest. Czuła coraz większy pociąg do męż-
czyzny, który siedział naprzeciw niej. To nie była tylko fizycz-
na fascynacja, chociaż musiała przyznać, że jego wystające
kości policzkowe i kanciasta broda bardzo jej się podobały. Był
także inteligentny i światowy, a jednocześnie mocno stąpający
po ziemi. Nie brał wszystkiego zbyt poważnie. Zupełnie inny
niż Frank.
Wybierzemy coś? - zaproponował.
Tak. Ale będziesz musiał mi pomóc. Nie wiem za dużo
o sushi.
O Boże, to zabrzmiało jak szczebiot Jan, wdzięczącej się do
Franka. Zawstydzona, uszczypnęła się pod stołem.
-To może spróbujemy po trochu wszystkiego? - zasugero-
wał B.J.
Grace podniosła wzrok z nad karty.
Zgadzam się, ale muszę spasować przy tańczących kul-
kach węgorza.
Dobrze - zaśmiał się B.J. Podszedł kelner, aby przyjąć
zamówienie. - Poprosimy suszonego tuńczyka w sosie ponzu,
oraz sałatkę z kraba, ośmiornicy, ślimaka i krewetek w sosie
kimchi na początek. Następnie podwójny półmisek zestawowy
z bułeczkami kalifornijskimi, sushi i sashimi.
Wypiwszy połowę następnego kieliszka wina, Grace wy-
paliła:
Byłam dzisiaj na policji.
B.J. otworzył szeroko oczy.
W jakiej sprawie? Powiedziałaś o zniknięciu Sama?
Nie, pomyślałam, że to nie mój obowiązek. Jednak, jeśli
w niedługim czasie się nie odezwie, ktoś to będzie musiał
zrobić. Chciałam im powiedzieć coś, co może pomóc w śle-
dztwie.
Nie rozumiem. Co dokładnie?
B.J. wysłuchał uważnie opowieści o rozmowie z Madeleine
na przyjęciu.
Och! - westchnął, gdy skończyła. - Jeśli Linus się o tym
dowie, będzie wściekły. Zabiłby, żeby mieć coś takiego w pro-
gramie.
Nie zamierzam mu o tym mówić. Nie chcę wystąpić
w KEY to America i opowiadać o zwierzeniach Madeleine. To
była prywatna rozmowa i nie będę tego wykorzystywać. Powie-
działam policji tylko dlatego, że może im to pomóc.
B.J. uśmiechnął się z uznaniem, wyciągnął rękę i nakrył jej
dłoń swoją.
-Dobra dziewczynka. Nie wiem, czy da ci to jakieś punkty
w tym interesie, ale podziwiam cię za to.
Grace zaskoczyło, że poczuła dreszcz, kiedy jej dotknął.
Jakby znajome uczucie powróciło teraz ze zdwojoną siłą. Ostat-
nie lata z Frankiem były tego pozbawione. Minęło dużo czasu,
od kiedy dotknął jej mężczyzna, nie licząc oczywiście ojca. Nie
chciała psuć tego nastroju, ale zanim sprawy potoczą się dalej,
musiała powiedzieć B.J., że wymieniła jego nazwisko. To nie
powinno być nic ważnego, ale nigdy nie wiadomo jak ktoś
zareaguje, gdy w sprawę jest wmieszana policja. Grace nie
próbowałaby nawet rozmawiać o tym z Frankiem. Trzymał się
zawsze z dala od wszystkiego, co groziło mu komplikacjami.
-Policjant spytał, kto był ze mną, gdy poznałam Madeleine
Sloane w Shepherd's Point - rzekła łagodnie. - Powiedziałam,
że ty.
-Nie ma problemu. Mogą porozmawiać ze mną, jeśli chcą.
Nie mam nic do ukrycia.
Ścisnął mocniej jej dłoń.
Wychodząc z restauracji, usłyszeli muzykę dobiegającą z na-
brzeża. Jacyś ludzie grali na bębnach zrobionych z blaszanych
pojemników na ropę. Tropikalne rytmy, ciepłe nocne powietrze
i niezwykły towarzysz - wszystko to uderzyło Grace do głowy
i postanowiła przyjąć zaproszenie B.J. na jeszcze jednego
drinka.
Myślisz, że robią tu pinakoladę? - spytała.
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedział B.J.,
kłaniając się teatralnie. - Sam ci ją zrobię, jeśli barman nie
potrafi.
Gdy poszedł po drinki, wychyliła się za balustradę nad brze-
giem. Tłum bawił się znakomicie, tańcząc pod gwiazdami. Inni
przechadzali się po nabrzeżu, zatrzymując się co jakiś czas, by
spojrzeć na witryny sklepowe. Panowała atmosfera wakacyj-
nego luzu i Grace poddała się jej z przyjemnością.
Zauważyła mężczyznę i kobietę, schodzących ze statku. Zdo-
łała odczytać napis „Seawolf' namalowany na rufie. Gdy się
zbliżyli, Grace rozpoznała profesora Coxa z ładną rudowłosą
kobietą, młodszą od niego o przynajmniej trzydzieści parę lat.
Byli już prawie przed nią, gdy profesor ją wreszcie rozpoznał
i szybko puścił dłoń towarzyszki. Grace udała, że tego nie
zauważyła.
Dobry wieczór, profesorze, miło pana znowu spotkać - za-
wołała.
Och, witam - odpowiedział.
Była prawie pewna, że nie pamiętał jej imienia, więc po-
stanowiła przyjść mu z pomocą.
-Jestem Grace Callahan - zwróciła się do kobiety.
Judy Hazel, bardzo mi miło.
Judy jest jedną z moich studentek - poinformował profesor
trochę zbyt pospiesznie.
Rozumiem. Chciałam panu tylko powiedzieć, że świetnie
się pan spisał podczas dzisiejszego programu.
Dziękuję, ale muszę przyznać, że nie przepadam za takimi
sytuacjami. Nie spodobało mi się spekulowanie na temat, co
mogło się stać Madeleine, tylko po to, by zadowolić tego wa-
szego producenta.
Grace nie wspomniała o tym, że to ona zaproponowała Linu-
sowi wywiad z Gordonem Coxem.
Co według pana stanie się teraz z tunelem? - zmieniła temat.
Naprawdę nie wiem - odpowiedział, kręcąc głową. - Ma-
deleine była jedyną spadkobierczynią Agathy Wagstaff, więc
podejrzewam, że z czasem Shepherd's Point zostanie oddane
pod opiekę Towarzystwa Konserwacji Zabytków. Na razie
Agatha zakazała jakichkolwiek prac w tunelu, ale nie zrezyg-
nowałem jeszcze z przekonania jej.
Zanim B.J. wrócił z pinakoladą dla niej i rolling rocks dla
siebie, profesor i jego przyjaciółka już odeszli. Sącząc drinka,
Grace poczuła, jak magia tego wieczoru powoli sie ulatnia.
Myślała o Madeleine i jej bliskich, których zostawiła. Jej ojciec
i ciotka muszą być zrozpaczeni.
Grace wiedziała, że jest jedną z ostatnich osób, które widziały
ją żywą. Poczuła potrzebę powiedzenia Oliverowi Sloane
i Agacie Wagstaff o rozmowie z Madeleine tamtej nocy. Chcia-
ła przekazać im jej zapewnienia o wielkiej miłości, jaką ich
darzyła.
Grace i B.J. szli, trzymając się za ręce. Najpierw przez
Thames Street, a następnie na wzniesienie Touro Street, kieru-
jąc się w stronę hotelu. Grace czuła, że serce bije jej coraz
szybciej. Nie była pewna, gdzie skończy się ta noc.
Stali przy wejściu, gdy zaczął piszczeć pager B.J. Odpiął go
i odczytał wiadomość.
Cholera - rzucił gniewnie, wyłączając urządzenie.
Co się stało?
Linus chce, żebym zmontował czterdzieści pięć sekund
z naszego ujęcia w galerii rzeźby.
Teraz? - spytała, świadoma rozczarowania, które za-
brzmiało w jej głosie.
Teraz.
Wtorek
20 lipca
-74-
Grace patrzyła na rozpoczęcie drugiego programu z New-
port. Constance i Harry stali na kamiennym bastionie,
mając za sobą przepiękny widok na całą zatokę Narragansett.
Fort Adams w Newport jest największą przybrzeżną forty-
fikacją w Stanach Zjednoczonych - zaczął Harry. - Ten archi-
tektoniczny i inżynierski majstersztyk od 1824 do 1950 roku był
schronieniem dla wielu pokoleń żołnierzy. Teraz jednak, należy
do parku stanowego, i został udostępniony zwiedzającym.
Park ten, rozciągający się na osiem akrów, jest jednym
z najpiękniejszych miejsc w całym mieście - podjęła Constan-
ce. - Co roku występują tu światowej sławy muzycy jazzowi
podczas Newport Jazz Festival, organizowanym na polu przed
fortem. Będziemy dziś gościć niektórych z nich. Zabierzemy
także państwa na wycieczkę po pomieszczeniach, w których
żyli nasi żołnierze, a także do skrzydła gdzie niegdyś grzmiały
armaty. Zapraszamy również do tunelu nasłuchowego, który
znajdował się pod murami fortu. Później Harry i ja będziemy
pobierać lekcje żeglarstwa oraz zorganizujemy zajęcia dla po-
czątkujących z rzeźbienia w kości. Wszystko to i wiele więcej
za chwilę w KEY to America.
-75-
Połączenie wina i rumu sprawiło, że Grace czuła się z lekka
otumaniona, a światło słoneczne boleśnie ją oślepiało. Muzycy
jazzowi nie budzili w niej żadnego interesowania tego ranka,
a perkusista zdawał się uderzać w bębny wyjątkowo mocno jak
na jej gust.
Oglądała wszystko z udawanym zainteresowaniem. Po pro-
gramie miała iść na wycieczkę z profesorem Coxem, co wcale
jej się nie uśmiechało. Wolałaby skryć się w swoim pokoju,
przespać się chwilę i może zobaczyć z Lucy.
Jeśli dostanie pracę w KEY News, poranne wstawanie stanie
się czymś normalnym, więc będzie mogła zapomnieć o wieczo-
rnych wyjściach w środku tygodnia. Nie był to wielki problem,
gdyż nie prowadziła zbyt bujnego życia osobistego. Jednak,
jeśli ona będzie pracować w nocy lub rano, a B.J. - w dzień,
bardzo to ograniczy możliwość spotkań.
Co ty wyprawiasz! - pomyślała. Wyobrażasz już sobie różo-
wą przyszłość z B.J. Uspokój się, dziewczyno! Wspólnie spę-
dzony wieczór to jeszcze nie miłość.
Grace wzięła się w garść i skupiła na materiale, który przygo-
towywała z B.J. Tym samym, który drastycznie skrócił ich
wspólny wieczór. Patrząc na monitor, rozpoznawała różne rzeź-
by ze sklepu Kyle'a Seatona. Rzeźbiarz przyniósł ze sobą kilka
sztuk kości wielorybiej, a także syntetyczne odpowiedniki. Miał
wystąpić zaraz po reportażu ze swojego sklepu. Grace spojrzała
na Kyle'a siedzącego obok Constance. Mężczyzna, patrząc na
monitor, przetarł spocone czoło, poluzował kołnierzyk koszuli
i poprawił klapy marynarki. Uśmiechnęła się cierpko, przypo-
minając sobie jego wyniosłość na przyjęciu oraz lekceważący
stosunek do pracowników telewizji. Facet po prostu chce wy-
glądać dobrze w programie, pomyślała, tak jak wszyscy inni.
Constance uśmiechnęła się, gdy kamera została na powrót
skierowana na nią.
Mieszkaniec Newport, Kyle Seaton, jest dziś naszym goś-
ciem. To jeden z najbardziej znanych sprzedawców zabytko-
wych rzeźb z kości w Stanach Zjednoczonych. Dziękujemy, że
pan przybył.
Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział Seaton,
uśmiechając się.
Grace wydawało się, że zadrżała mu górna warga.
Constance wzięła do ręki ząb wieloryba z wygrawerowanym
wielomasztowym statkiem i wyciągnęła w kierunku kamery,
żeby można było zrobić zbliżenie.
Jak możemy przekonać się, że dany przedmiot z kości jest
autentyczny? - spytała. - Widziałam wiele takich w sklepach
w całym mieście, ale sądząc po cenach, prawdopodobnie są
podróbkami. Ale jeśli znajdę jakiś okaz na wyprzedaży lub na
aukcji? Skąd mogę wiedzieć, czy kupuję autentyk?
Cóż, Constance, obecność podróbek na rynku jest teraz
zatrważająco częsta. Wielu posiadaczy myśli, że jeśli dotkną
taki przedmiot gorącą igłą i on się nie stopi, to na pewno jest
prawdziwy. Niestety nie zawsze to się sprawdza, gdyż w użyciu
jest teraz plastik z mączki kostnej, która sprawia, że produkt nie
tylko się nie topi, ale także wygląda autentycznie.
Więc jeśli nie gorąca igła, to co? - spytała Constance.
Dużo skuteczniejszym narzędziem jest pilnik do paznokci.
Kyle zdjął pokrywę z małego, kremowego pudełka. Trzy-
mając ją w jednej ręce, drugą wyciągnął z kieszeni plastikowy
pilniczek i przesunął nim po powierzchni.
-Chodzi mi o prosty pilnik z papierem ściernym, a nie
o metalowy. Powinno się ten test przeprowadzać w mało wido-
cznym miejscu. Widzisz pyłek na powierzchni pilnika?
Constance przyjrzała się i skinęła głową.
A teraz go powąchaj - poinstruował Kyle.
Pachnie jak plastik.
Właśnie. Autentyk pachniałby paloną kością. Jak przy
borowaniu zębów. Zapach wskazuje, że materiał jest organicz-
ny, czyli prawdziwy. Należy jednak wspomnieć, co może za-
brzmieć jak reklama, że najbezpieczniej kupować autentyczną
kość w renomowanym sklepie.
Kyle głęboko odetchnął, kiedy skończyli. Był zadowolony,
że ma to już za sobą, ale także zdenerwowany. Ten cholerny
pomysł Grace Callahan postawił go w sytuacji, która może
ściągnąć na niego kłopoty.
-76-
Po następnej prawie bezsennej nocy OHver leżał na łóżku,
wpatrując się w sufit. Nie czuł się na siłach, żeby wstać.
Nieznośna cisza w domu przypominała mu o odejściu Ma-
deleine.
Musiał sobie jakoś z tym poradzić. Ale czy to możliwe?
Nie mógł nawet urządzić pogrzebu, póki lekarz sądowy nie
wyda jej ciała. Policjanci nawet nie starali się udawać współ-
czucia. Gdy dzwonił, odpowiadali mu opryskliwie, że będzie
mógł odebrać ciało, gdy już wszystko skończą. Podejrzewał,
że byli zdenerwowani, że dopiero teraz odnaleźli szczątki Cha-
rlotte. Prawdopodobnie był ich głównym podejrzanym w obu
tych sprawach.
Tak naprawdę już się nie przejmował, co o nim myśleli. Jakoś
poradził sobie ze stratą żony, ale wydawało mu się to niemoż-
liwe, jeśli chodzi o córkę.
Zegar dziadka, znajdujący się w posiadaniu jego rodziny od
pięciu pokoleń, wybijał godzinę, przypominając mu o upływa-
jącym czasie. Inni ludzie wstawali, jedli śniadanie, przygotowy-
wali się do pracy albo pakowali podręczne lodówki, żeby pójść
na plażę. Dla nich życie toczyło się dalej.
Nie był pewien, jak długo leżał. Włączył pilotem telewizor,
aby zabić ciszę.
Obojętnie słuchał Kyle'a Seatona, który opowiadał o spraw-
dzaniu autentyczności rzeźb z kości. Patrząc na niego, doznał
dziwnego uczucia. Kiedyś, w innym życiu, Oliver spędzał wiele
godzin w jego sklepie. Kyle był nieskończenie cierpliwy
i uprzejmy, pomagając mu wybierać najlepsze okazy do kolek-
cji. Niestety, tak jak inni, odsunął się od niego po zniknięciu
Charlotte.
Oliver starał się podtrzymać tę znajomość. Odwiedził jego
sklep parę miesięcy po całym zdarzeniu, chcąc powiedzieć mu,
jak bardzo lubi przycisk do papieru, który pomógł wybrać
Charlotte na prezent gwiazdkowy. Rzeźbiarz był chłodny i pe-
łen dystansu. Oliver zrozumiał jego niezbyt subtelną aluzję i już
nigdy nie pokazał się w sklepie.
Wyłączył telewizor, nie chcąc już myśleć o tym bolesnym
okresie swego życia. Żył przez tyle lat napiętnowany przez
wszystkich, starając się iść z podniesioną głową. Postanowił
sobie z tym poradzić dla dobra Madeleine. Na początku był jej
potrzebny, ale z czasem to on zdawał się na jej emocjonalne
wsparcie. To właśnie ona, oprócz żony, była jedyną osobą, którą
tak naprawdę kochał.
Mimo że Elsa go uwielbiała i starała się wypełnić lukę w jego
życiu, wiedział, że nigdy nie będą razem. Czuł duże wyrzuty
sumienia, pamiętając, w jaki sposób traktował Charlotte. Nie
zasługiwał na ponowne małżeństwo. Przez wiele lat odmawiał
Elsie, argumentując, że nie uznano Charlotte za zmarłą, ale to
była tylko wymówka. Tak naprawdę nie chciał się z nią ożenić.
W zupełności wystarczało mu towarzystwo Madeleine.
Bardzo pragnął znowu być ze swoim dzieckiem. Odgarnął
narzutę i usiadł na łóżku. Wstając, poczuł się słabo. Z trudem
zachował równowagę. Po chwili wszystko minęło i zszedł na
dół do pokoju Madeleine.
Wyraźny zapach jej wody toaletowej i szamponu sprawiał
mu ból przy każdym oddechu. Usiadł na łóżku, trzymając
w ręce poduszkę, długo płakał.
Usłyszał ponownie delikatny dźwięk zegara wybijającego
następną godzinę. Musiał opanować się i znowu zadzwonić na
policję. Najważniejsze to ułożyć swoją córeczkę do wiecznego
snu. Nie obchodziło go, co potem się stanie.
Wstał, poszedł do łazienki Madeleine i opłukał twarz zimną
wodą. Odruchowo wyciągnął rękę po ręcznik, ale szybko ją
cofnął. Używając go, poczułby jej zapach i pewnie znowu by się
rozpłakał. Wyjął świeży z szafki.
Na podłogę wypadł żółty, oprawiony w skórę zeszyt. OHver
podniósł go, ale postanowił nie otwierać. Jeśli to jej pamiętnik,
czytanie go byłoby zbyt bolesne. A może powinien go oddać
policji? Jeśli naprawdę ją zamordowano, to może tu znajduje się
klucz do ustalenia zabójcy.
Mówiono, że odnalezienie i postawienie winnego przed są-
dem przynosi satysfakcję. Nie wierzył w to. Jakie to ma znacze-
nie, kto ją zabił? I tak już nic nie zwróci mu córki.
-77-
Przez ostatni kwadrans kamera podążała za Gordonem Coxem,
oprowadzającym Constance i telewidzów, pod murami fortu.
Przez lata inżynierowie rozplanowali wszystkie kondyg-
nacje tak, aby atak z lądu był jak najbardziej utrudniony - wyja-
śniał. - Atakujący nie tylko musieliby się wspinać po stromiź-
nie, ale także bronić się przed ogniem z dział i ostrzałem
z muszkietów. Jednak armię amerykańską niepokoiła także
groźba ataku podziemnego.
Ma pan na myśli wroga podkopującego się pod murami?
- spytała Constance.
Tak. Nie można było na to pozwolić, wybudowali więc
tunele podsłuchowe, takie jak ten, w którym się znajdujemy.
Gdyby usłyszeli odgłos kopania, wydrążyliby własny tunel, by
w nim umieścić ładunki wybuchowe i zniszczyli tunel wroga.
Fascynujące - stwierdziła. - Wie pan, profesorze, jestem
zadziwiona ilością przejść podziemnych w Newport, o których
dowiedzieliśmy się w tym tygodniu. Tunele tutaj, w Fort
Adams, tunel w The Breakers, o którym rozmawialiśmy wczo-
raj, i oczywiście Podziemny szlak w Shepherd's Point, gdzie
znaleziono szczątki Charlotte Wagstaff Sloane. Czy w Newport
są jeszcze jakieś tunele?
Tak, Constance, i myślę, że będziemy w stanie pokazać
jeszcze jeden, póki tu jesteście.
Dobrze, czekamy na to z niecierpliwością. Dziękuję - po-
wiedziała, odwracając się do kamery. - Naszym gościem był
doktor Cox, profesor historii na Uniwersytecie Salve Regina
w Newport. Profesor ponownie odwiedzi nas jutro, gdy KEY to
America będzie w historycznym Bowen's Wharf w Newport
Harbor.
Gordon czekał niecierpliwie, aż ktoś zdejmie z niego mikro-
fon. Utykał, wychodząc z mroku na światło dzienne.
Zranił się pan? - spytała uprzejmie Constance.
Nie, mam naruszoną chrząstkę w kolanie - odpowiedział.
- Tak naprawdę to nic tam już nie zostało. Tylko kość ocierająca
się o drugą.
To potorne. - Wzdrygnęła się.
I takie jest. Któregoś pięknego dnia będę musiał wymienić
całkowicie kolano, a to mi się nie uśmiecha.
Wcale się nie dziwię.
Zoe obserwowała rozmawiających Gordona i Constance,
czekając na odpowiednią chwilę. Gdy podali sobie ręce, żeg-
nając się, podeszła do Coxa.
Profesor Cox?
Tak, słucham? - odpowiedział chłodno.
Jestem Zoe Quigley, stażystka z KEY News.
Ach, tak. W czym ci mogę pomóc?
Pracuję nad pewnym tematem, właściwie dokumentem na
temat niewolnicy uciekającej morskim odpowiednikiem Pod-
ziemnego szlaku.
To interesujące.
-Wie pan coś na ten temat?
Gordon poczuł się urażony.
-Oczywiście, że wiem. Morze było częstą drogą ucieczki
niewolników. Nie są to przypadki powszechnie znane, ale,
niewolnicy często robili to na własną rękę, bez pomocy abolic-
jonistów. Tysiące czarnych marynarzy i pracowników portów
stworzyło własną sieć dróg, którymi uciekali inni niewolnicy.
Zoe odetchnęła z ulgą. Profesor wiedział dokładnie, o co jej
chodzi. Pomyślała, że może zgodzi się na jej prośbę.
-Czytałam, że także biali marynarze i kapitanowie pomagali.
Gordon skinął głową. Był już trochę życzliwszy w stosunku
do Zoe. Podobał mu się jej brytyjski akcent.
-Ta, to prawda. Szlak wodny był głównym środkiem trans-
portu w Ameryce przed wojną secesyjną. Jeśli niewolnikowi nie
udało się dostać na statek, musiał iść pieszo, nawet przez parę
miesięcy. Ryzyko złapania przez mściwego właściciela było
dużo większe na lądzie.
Wizja czarnej kobiety przedzierającej się przez bagna, na-
słuchującej wściekłego ujadania tropiących ją psów przemknęła
Zoe przed oczami. Dużo lepiej było pozostać w ukryciu w kot-
łowni lub bagażowni statku. Warunki były okropne, ale podróż
trwała krócej, a wolność była bliżej. Mariah mądrze zrobiła,
wybierając statek.
-W moich poszukiwania natknęłam się na pańską pracę na
temat tunelu w Shepherd's Point. Słyszałam także o planach
współpracy z Towarzystwem Konserwacji Zabytków i władza-
mi Parku Narodowego w sprawie otwarcia przejścia dla turys-
tów i włączenia go do programu o sieci podziemnych szlaków
ku wolności.
Gordon delektował się pochlebstwami, twarz rozpromienił
mu uśmiech.
-Tak, mamy takie zamiary.
Zoe, widząc jego reakcję, postanowiła zaryzykować.
Jak zapewne się pan domyśla, Shepherd's Point jest klu-
czowym elementem mojego reportażu. Muszę zdobyć ujęcie
tunelu, którym biegli przybywający morzem niewolnicy. Mia-
łam nadzieję, że mógłby mi pan pomóc.
Chcesz, żebym cię zabrał do tunelu? - spytał, wyraźnie
markotniejąc. - Obawiam się, że to niemożliwe. Agatha Wags-
taff zabroniła komukolwiek tam wchodzić.
Zoe nie zamierzała się poddawać.
Ale jeśli porozmawiałby pan z panną Wagstaff, może
zrobiłaby wyjątek - prosiła.
Przepraszam, Zoe - odparł stanowczo. - Nie mogę ci
pomóc. A teraz, wybacz, mam coś do zrobienia.
Nie możesz czy nie chcesz? Rozmyślała nad tym zdener-
wowana, patrząc jak profesor odchodzi kulejąc. Poczuła się
jeszcze gorzej widząc, że podchodzi do Grace Callahan.
-78-
Gdy jechali z Fort Adams do posiadłości na Bellevue Ave-
nue, Grace próbowała podjąć rozmowę, „ale Cox zbywał ją
monosylabami.
Stojąc w zimnej kuchni The Elms, odniosła wrażenie, że
profesor niechętnie tu przyjechał. Może czuł się od niej lepszy.
Wiedziała jednak, że ma zadanie do wykonania. Robiła notatki
na żółtym papierze, zbierając podstawowe informacje na czwa-
rtkowy odcinek o tym, jak wyglądało życie służących, którzy
pracowali w jednej z tych wspaniałych rezydencji.
-Było tu czterdziestu trzech pracowników - recytował Gor-
don. - Dwudziestu siedmiu w domu i szesnastu na zewnątrz:
główny ogrodnik, jego dwóch pomocników, dwóch pracow-
ników cieplarni, szofer, trzech stajennych, woźnica, dwóch
lokai i... - Zamyślił się na chwilę. - Zapomniałem, kto jeszcze.
Jeśli naprawdę jest ci to potrzebne, zapytaj przewodnika.
Minęli kufer na srebro, w którym zmieściłby się człowiek,
i weszli do pralni.
-Tutaj robiono pranie dla rodziny Berwind, ich gości i pra-
cowników. Nie było pralni chemicznych, więc cała bielizna
i uniformy musiały być prane ręcznie.
Gordon ruszył w dół.
Służące myły podłogi na kolanach. Wyobrażasz sobie, jak
musiały one wyglądać po takiej pracy.
To interesujące -powiedziała Grace, nie przestając notować.
-Teraz chodźmy do kotłowni.
Zeszli po metalowych schodkach do podziemnego pomiesz-
czenia. Królował tu ogromny, żelazny piec. Jednak wzrok Gra-
ce przyciągnęła wnęka z boku pomieszczenia.
-To tunel na węgiel - wyjaśnił Gordon, podążając za jej
wzrokiem. - Pan Berwind, podobnie jak pan Vanderbilt, nie
chciał w pobliżu rezydencji oglądać ton węgla, zbudowano
więc wlot po drugiej stronie ogrodzenia. Mieściło się tu do
czterdziestu ton materiału opałowego, który później był prze-
wożony wagonikami do kotłowni. Stąd te małe tory kolejowe.
Grace podeszła bliżej, czując stęchliznę. Tunel rozświetlono
lampami elektrycznymi, a ceglane ściany były wilgotne w dotyku.
The Elms było ostatnią posiadłością wybudowaną podczas
Pozłacanej Ery - kontynuował profesor. - Instalacja elektrycz-
na jest na tyle nowoczesna i porządnie zrobiona, że działa do
dnia dzisiejszego.
Jeśli wyjdę na boczną ulicę, czy zobaczę rynnę, którą
wsypywano węgiel?
Tak, ale nie za bardzo jest co oglądać. To tylko metalowa
klapa obok chodnika, zakrywająca wlot. Musieli zainstalować
tam alarm, żeby odstraszyć dzieciaki i wandali.
Gordon zaczął wchodzić z powrotem po schodach.
Chodź - powiedział, krzywiąc się z powodu bólu kolana.
- Musimy jeszcze zobaczyć suszarnię, lodownię, piwnicę, wi-
niarnię, kuchnię zwykłą i cukierniczą i pokój kredensowy. Ach,
tak, jest też wystawa chińskiej porcelany na antresoli.
Idę - powiedziała, nadal zafascynowana tunelem.
-79-
Wróciwszy do hotelu, Grace wpadła w holu na córkę.
Lucy, kochanie, co tu robisz całkiem sama? - spytała,
mocno ją przytulając.
Tata i Jan kończą obiad w restauracji. Poszłam na chwilę
do sklepu z pamiątkami, żeby zobaczyć, czy znajdę coś dla
dziadka.
Udało ci się?
Tak.
Dziewczyna podniosła papierową torebkę i wyjęła z niej
długi, zapakowany przedmiot.
Kupiłam nożyk do listów. Wiesz, dziadek siedzi zawsze
przy rachunkach - powiedziała, rozpakowując prezent i poka-
zując go matce. - To rzeźbiona kość. Wiesz, co to takiego,
prawda? Wyrabiają różne rzeczy z zębów wielorybich. New-
port było kiedyś portem wielorybniczym.
To cudowny wybór, Lucy. Dziadkowi na pewno się
spodoba.
Nie miała serca powiedzieć, że jej prezent jest zrobiony
z plastiku. Może kiedyś pokaże Lucy test na autentyczność, ale
na pewno nie teraz.
Dobrze się bawisz, kochanie?
Wspaniale! Wczoraj zwiedzaliśmy dwie rezydencje. Było
naprawdę fajnie zobaczyć, jak mieszkali bogaci ludzie. Potem
zjedliśmy lunch w Galerii Sław Tenisa. Mieli bardzo dobrą zupę
z małżami. Nie chciałam jej spróbować, ale tata mnie namówił
i bardzo się z tego cieszę. Teraz jest moją ulubioną.
Tryskała entuzjazmem, a twarz jej promieniała. Po chwili
jednak Lucy zachmurzyła się, jakby nagle poczuła się nielojalna.
To wszystko, co robiliśmy, naprawdę - dodała pospiesznie.
Lucy, uwierz mi, bardzo się cieszę, że cudownie spędzasz
czas. Chcę, żebyś dobrze się bawiła z ojcem.
Wiem, mamo. A ty jak się bawisz?
Nawet, gdyby było okropnie, powiedziałaby, ze świetnie. Na
całe szczęście nie musiała kłamać.
-Także wspaniale. To wszystko jest bardzo interesujące,
poznałam wielu wspaniałych ludzi i dużo się nauczyłam. A pra-
wdę mówiąc, ja również byłam dzisiaj na wycieczce w rezyden-
cji, w The Elms.
Opowiedziała pokrótce o wszystkich najciekawszych rze-
czach, które zobaczyła. Twarz Lucy na nowo się ożywiła.
Ten tunel musi być super. Też chciałabym go zobaczyć.
Poproś tatę, może tam pójdziecie - powiedziała Grace
i pocałowała córkę w czoło. - A teraz wracaj do taty i Jan, a ja
pójdę coś zjeść.
Niestety spóźniła się o parę sekund. Jakby na zawołanie
w holu zjawili się Frank i Jan. Znowu poczuła się brudna,
widząc nieskazitelne ubranie Jan. Uśmiechnęła się uprzejmie
i spytała o plany szczęśliwej rodzinki na resztę dnia.
Płyniemy olbrzymim szkunerem zobaczyć Newport Har-
bor i Zatokę Narragansett - oznajmił Frank. - Po południu
jesteśmy umówieni z agentem nieruchomości.
Może tata i Jan kupią tutaj letni domek - poinformowała
Lucy rozentuzjazmowana.
To prawda?
Grace zachowała uprzejmy wyraz twarzy, ale zatrzęsła się ze
złości. Nie wysłałeś alimentów, bydlaku, a stać cię na kupno
drugiego domu.
-Tak, cóż, interes idzie coraz lepiej - chwalił się Frank,
prawdopodobnie świadomy swojego postępku. -Zawsze mi się
tu podobało. Przyjechałem tu, kiedy miałem dziewiętnaście lat,
na egzamin z nurkowania.
Grace szybko wykonała w myślach obliczenia. Ona miała
trzydzieści dwa lata, a Frank był o rok starszy. Był tu podczas
wakacji, gdy zaginęła Charlotte Sloane.
-80-
Nikt nie widział Sama Watkinsa od niedzieli wieczór. Stażys-
ta w ogóle nie zadzwonił. Oprócz Grace i wezwanej przez Beth
ochrony, nikt nie wchodził do jego pokoju. Nikt nie spał w łóż-
ku, a jego rzeczy osobiste zdawały się nietknięte.
Beth nie obchodziło, co o tym myślał Linus. Zadzwoniła na
policję, aby zgłosić zaginięcie.
-81-
W pokoju redakcyjnym właśnie podawano lunch. Grace z za-
dowoleniem zauważyła, że zamiast, jak zwykle, kanapek i chip-
sów na bufecie stały półmiski makaronu z owocami morza, sosy
primavera i marinara oraz duże misy surówek z ogórkami,
oliwkami i dorodnymi pomidorami. Duże bochenki pokrojone-
go, chrupiącego, włoskiego chleba ułożono na deskach do kro-
jenia. Na blacie leżała maleńka karta, informująca, że lunch
został przygotowany przez Seasons Catering.
Grace ustawiła się w kolejce za Beth Terry.
-Wygląda wspaniale - powiedziała. - A pachnie jeszcze
lepiej.
Beth nałożyła sobie dużą łyżkę makaronu.
-Miałam dość jedzenia tego samego, więc zdobyłam numer
faceta, który przygotował przyjęcie u Vickersów. Okazało się,
że przygotowuje nie tylko pikniki z owocami morza.
Nałożyła sobie jeszcze makaronu i dorzuciła trochę włos-
kiego chleba.
Trzymając talerz w ręku, Grace rozejrzała się po sali w po-
szukiwaniu wolnego miejsca. Miała nadzieję znaleźć B.J., ale
niestety nigdzie nie było go widać. Zobaczyła natomiast Zoe
siedzącą samotnie w kącie sali.
Pojechał do wytwórni win nakręcić materiał na jutro - po-
informowała Zoe, jakby czytała jej w myślach.
Kto? - spytała Grace, rumieniąc się.
-B.J. Bo to właśnie jego szukasz, prawda?
Czy to było aż tak oczywiste?
-Zabrał ze sobą Joss - dodała ze złośliwą satysfakcją,
nabijając kawałek dojrzałego pomidora na plastikowy widelec.
To śmieszne czuć się tym urażoną. W końcu nie było jej pod
ręką dzisiaj rano, żeby B.J. mógł poprosić ją o towarzyszenie
mu do wytwórni win. Miał pełne prawo, a nawet obowiązek,
pozwolić komuś innemu zdobyć doświadczenie w terenie. Gra-
ce jednak była zawiedziona, że nawet nie próbował jej od-
naleźć. A co gorsza, zabrał ze sobą Joss.
Dokończyła lunch i wyrzuciła plastikowe naczynia do poje-
mnika na śmieci przy drzwiach. Nie było sensu tego rozpamię-
tywać. Nic nie mogła na to poradzić.
Może to nawet lepiej. Jeśli nikt w pokoju redakcyjnym nie
będzie miał dla niej pracy, pojedzie do Shepherd's Point.
Może Agatha Wagstaff ją przyjmie. A może nie. Ale Grace
czuła, że powinna spróbować opowiedzieć jej o swej rozmowie
z Madeleine. Jeśli coś stałoby się komuś z ludzi, których kocha,
chciałaby wiedzieć, co ta osoba mówiła tuż przed śmiercią.
Szczególnie gdyby mówiła o niej.
Zgłosiła się do stanowiska producenta. Dowiedziawszy się,
że jest wolna przez parę godzin, wyszła z hotelu i poprosiła
portiera, by wezwał dla niej taksówkę.
-82-
Gdy taksówka Grace zatrzymała się po jednej stronie pod-
jazdu, z drugiej podjechał radiowóz. Prowadził Tommy. Był
podekscytowany myślą, że zaskoczy Joss w miejscu pracy.
- Tylko tego potrzebujemy - mruknął Manzorella. - Dziew-
czyna Sloanów nie żyje, a teraz zaginął stażysta. Jeśli dostanie
się to do gazet, znowu się na nas rzucą. Przestępstwa nie
przyciągają turystów.
W pokoju bufetowym Mickey nadzorował sprzątanie. Chciał
się upewnić, że praca dla stacji telewizyjnej wypadła dobrze od
początku do końca.
KEY News to prestiżowy klient. Mimo że pracownicy mogą
już nigdy nie odwiedzić Newport, a co za tym idzie, nic
nie zamówić w Seasons, zależało mu, żeby byli usatysfak-
cjonowani. Miał nadzieję na wpis w księdze „Zadowoleni
klienci" i na stronie internetowej. Kobieta, która złożyła za-
mówienie, od razu zaproponowała mu, że napisze parę po-
chlebnych słów, ale on miał nadzieję na kogoś trochę wyżej
postawionego.
Constance Young nie tknęła jedzenia, ale Harry Granger
zdawał się zadowolony. Wrócił nawet po dokładkę. Mickey
miał już podejść do prezenterów i przedstawić im swoją prośbę,
gdy zauważył stojącego w drzwiach wysokiego policjanta. In-
stynktownie poczuł potrzebę ucieczki.
Uspokój się, powtarzał sobie. To tylko Tommy James i Al
Manzorella. Znasz ich od lat. Nie ciebie szukają. Nie mogli
wiedzieć, że tu będziesz.
Ale kiedy ma się nieczyste sumienie, boisz się, że każdy
może odkryć twój sekret.
Detektyw i policjant podeszli do stanowiska producenta.
Szukamy Beth Terry.
To ja.
Al i Tommy przedstawili się.
-Dziękujemy za informacje, panno Terry - powiedział dete-
ktyw. - Chcielibyśmy porozmawiać z kimś, kto mógłby wie-
dzieć coś na temat Sama Watkinsa. Co robił tamtego wieczora,
z kim rozmawiał.
Beth rozejrzała się nerwowo po sali, aby upewnić się, czy nie
ma Linusa.
-Cóż, moim zdaniem najważniejszą rzeczą jest to, że Sam
miał wystąpić następnego dnia w programie. Jego twarz poka-
zano w materiale promocyjnym, bez podawania nazwiska, jako
naoczny świadek zabójstwa Madeleine Sloane.
Więc to był ten dzieciak, pomyślał Tommy.
-Chcielibyśmy kopię tego nagrania z Samem, żeby wyciąć
z niego zdjęcie dla potrzeb śledztwa i poszukiwań - powiedział
detektyw, notując coś pilnie.
Oczywiście - powiedziała Beth. - Mamy tu odpowiedni
sprzęt.
Czy mogłaby pani wskazać jeszcze kogoś, z kim moglibyś-
my porozmawiać?
Scott Huffman, operator wozu transmisyjnego, był ostat-
nią osobą, która go widziała. Jest teraz w Bowen's Wharf,
przygotowuje wóz do jutrzejszego programu.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, kto jeszcze mógł-
by pomóc policji.
-Może inni stażyści - powiedziała, rozglądając się ponow-
nie po pokoju. - Joss Vickers jest teraz w terenie. Nie wiem,
gdzie poszła Zoe Quigley, a z Grace Callahan właśnie się
minęliście. Pamiętam, jak Grace mówiła, że wpadła na Sama
przed wejściem, zaraz przed tym, jak pojechał do The Breakers.
Słysząc to nazwisko, Manzorella połączył fakty. Grace Cal-
lahan przyszła poprzedniego dnia na komisariat opowiedzieć
o śnie Madeleine Sloane. Także ona rozmawiała z Samem, na
chwilę przed jego zniknięciem. Być może Grace Callahan była
w to bardziej zaplątana, niż powinna.
-83-
-Proszę się tu zatrzymać - powiedziała Grace, gdy taksów-
ka podjechała pod bramę Shepherd's Point.
Płacąc kierowcy, zorientowała się, że nie będzie miała czym
wrócić, gdy on odjedzie.
Jeśli zadzwonię później, czy przyjedzie pan po mnie?
Pewnie, ale może mi to chwilę zająć.
Nic nie szkodzi. Dziękuję bardzo.
Grace była zadowolona, że Terence'a tu dzisiaj nie było. Nie
miała ochoty z nim rozmawiać. Brama była lekko uchylona,
jakby nikt już się nie przejmował intruzami. Wchodząc, przypo-
mniała sobie rozmowę z Madeleine, w tym samym miejscu,
parę dni temu.
Wygrzewające się na słońcu koty patrzyły nieruchomym
wzrokiem, jak szła długim podjazdem. Gorące powietrze drgało
nad wyrośniętymi krzewami i trawą. Czuła jak kropelka potu
spływa jej po plecach.
Cień na werandzie był wielką ulgą. Weszła po schodach,
wzięła głęboki oddech i zapukała do odrapanych drzwi.
Po chwili ukazała się w nich złowrogo wyglądająca sta-
ruszka.
Dzień dobry. Mam na imię Grace Callahan. Czy mam
przyjemność z panną Wagstaff?
Nie, jestem jej gospodynią.
Aha. Cóż, miałam nadzieję, że panna Wagstaff będzie
mogła mnie przyjąć.
W jakiej sprawie? - spytała służącą, mierząc ją wzrokiem.
Chciałam złożyć jej kondolencje.
Dziękuję, że pani przyszła, ale panna Wagstaff nikogo
teraz nie przyjmuje.
Grace nie chciała zakłócać żałobę kobiety.
-Dobrze - powiedziała. - Czy mogłaby pani przekazać, jak
bardzo mi przykro, oraz że rozmawiałam z jej siostrzenicą
w noc jej śmierci? Madeleine opowiadała jak bardzo kocha
swoją ciotkę. Mam nadzieję, że to ją trochę pocieszy.
Gosposia pokiwała głową i zaczęła zamykać drzwi, gdy
Grace odwróciła się, by odejść. Dochodząc do końca schodków,
usłyszała arystokratyczny głos.
-Finola, wpuść tę młodą kobietę do środka.
Odór kocich odchodów był nie do wytrzymania. Wchodząc
za Agathą do salonu, zaczęła się dusić. Czy one tego nie czuły?
Obawiała się, że jeśli zostanie tu dłużej, zwymiotuje na poprze-
cierany dywan.
-Przepraszam bardzo panno Wagstaff, ale jestem uczulona
na kocią sierść - skłamała. - Czy mogłybyśmy porozmawiać na
zewnątrz?
Kiedyś Agatha miałaby opory, dzisiaj jednak było jej wszyst-
ko jedno.
Finola! - zawołała. - Przynieś mi, proszę, moją parasolkę.
To było jedno z ulubionych miejsc Madeleine - mruknęła
Agatha, gdy zeszły z werandy do ogrodu. - Uwielbiała się tu
bawić jako dziecko. Siadała na tamtej ławeczce, bawiła się
lalkami i śpiewała. Spędzała tak całe godziny. Jej obecność
dawała tyle szczęścia.
Grace zerknęła na nią ze współczuciem. Mimo wypłowiałej
parasolki, popołudniowy upał dawał się starszej kobiecie we
znaki. Zmarszczki były głęboko wyryte na prawie półprze-
zroczystej skórze. Grace zdziwiła się, widząc, że mimo żałoby,
Agatha umalowała się szkarłatną szminką.
Usiądziemy na ławce Madeleine? - spytała Agatha.
Bardzo chętnie.
Usiadłszy, Grace zaczęła przypominać sobie całą historię, ale
postanowiła ograniczyć się do snu Madeleine. Nie chciała dodat-
kowo zasmucać starszej pani wspomnieniem zabójstwajej siostry.
-Madeleine opowiadała mi, że okazywała jej pani czułość,
i że bardzo panią kochała.
Agatha chwyciła ją za ramię.
-Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy. Starałam się
dbać o nią najlepiej, jak mogłam, szczególnie po zniknięciu jej
matki. Gardziłam wtedy OHverem i oskarżałam go o zabicie
Charlotte. Ale jestem mu wdzięczna, że nie trzymał Madeleine
z dala ode mnie. Bardzo wdzięczna.
Puszczając ramię Grace, wstała z ławki.
-Chciałabym ci coś pokazać.
Na swoich patykowatych nogach, ostrożnie weszła w jeżyny
na środku ogrodu. Odsunąwszy część wyrośniętego krzaka,
powiedziała:
-Chodź, zobacz.
Pod chwastami Grace dojrzała żelazny krąg z wystającym,
cienkim trójkątem. Zegar słoneczny.
Widzisz inskrypcję? „Czas przemija. Miłość zostaje".
Właśnie to będę się starała zapamiętać, Grace. Miłość zostaje.
To piękne słowa.
Wiem o tym. Matka Madeleine też je uwielbiała, tak
samo jak nasza matka. Nasz ojciec zrobił jej kolczyki, na
wzór tego zegara. Podarowałam je Charlotte. Po jej zniknięciu
prosiłam Ołivera, żeby je zwrócił, ale powiedział, że włożyła
je tamtej nocy.
Grace przypomniała sobie o kolczyku, o którym wspomnia-
ła Madeleine. A więc tak wyglądały. Ciekawe, co stało się
z drugim?
-84-
Podnosząc ciężką, żelazną kołatkę w kształcie mewy, Mic-
key poczuł ulgę, że znajduje się z dala od policji. Nie palił się
jednak do spotkania z Elsą Gravell, aby omówić ostatnie szcze-
góły Bali Bleu. Uważał, że jej obsesja na punkcie ptaków
graniczyła z dziwactwem. Hobby to jedna rzecz, ale to już
przekraczało wszelkie pojęcie.
Elsa otworzyła drzwi. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę
z przypiętym do ramienia kanarkiem.
-Proszę wejść, panie Hager.
Przechodząc do salonu, zauważył ponownie, jakie miejsce
w życiu Elsy zajmowały ptaki. Sofa i krzesła wyłożone były
materiałem z nadrukowanymi papugami kakadu. Zabytkowe,
mosiężne klatki, ze szklanymi ptakami siedzącymi na żerdzi,
stały na stołach i półce nad kominkiem. Każda lampka miała na
podstawie motyw z ptakiem. Duży, niski stół był cały zasłany
książkami na temat ptactwa. Rysunki z sowami, mewami,
jastrzębiami i dzięciołami wisiały na ścianach. Miejsce było
dość przyjemne, pomyślał, ale i tak przyprawiało go o gęsią
skórkę.
Mam tu ostateczną listę gości - powiedziała, wręczając mu
kartkę papieru. - Frekwencja powinna być zadowalająca.
Dobrze, mniej więcej takiej liczby się spodziewaliśmy
- odparł, zerknąwszy na listę.
Rozumiem, że chciałby pan teraz przedostatnią wpłatę.
Tak, proszę pani.
Elsa podeszła do biurka i po wypisaniu ustalonej kwoty
podała mu czek.
-Resztę dostanie pan w środę rano, zakładając oczywiście,
że wszystko pójdzie bezproblemowo.
-Och, ależ oczywiście, panno Gravell. Może być pani pewna.
Podążył za Elsą do przestronnego holu. Był pewien, że nie
pamiętała go z czasów, gdy pracował jako kelner w klubie
country. Ci bogacze nigdy go nie zauważali.
Oprócz Charlotte Sloane, która zauważyła go nie w taki
sposób, w jaki by chciał. Mickey przepisywał te dowody wpłaty
przez ponad rok, a Oliver Sloane nigdy go nie przyłapał, mimo
że był skarbnikiem klubowym. Zawsze gdy go widział, miał
drinka w dłoni i był zadowolony, że Mickey wyręcza go,
chodząc do banku i dokonując wpłat. Wykradniecie z biura
dowodów i przerobienie ich, dzięki czemu miał dla siebie resztę
pieniędzy, było dla niego dziecinnie proste. Oliver nigdy nie
zerkał nawet na nie, gdy wracały z banku.
To mogło trwać wiecznie, ale Charlotte musiała zauważyć,
że jej mąż zaniedbywał swoje obowiązki. Przejrzała księgi
rachunkowe i zorientowała się, że na koncie powinno być
więcej pieniędzy.
Dzięki Bogu, najpierw pomyślała o reputacji męża. Zwróciła
brakującą sumę z własnego konta, ale wymusiła na Mickeyu
Hagerze rezygnację z pracy. Jeśli by się nie zgodził, wydała-
by go.
Newport, pod wieloma względami, było małym miastecz-
kiem. Ludzie wiedzieli o wszystkim. Mickey nie chciał ani
opuszczać Newport, ani popaść w niełaskę.
Cóż za ironia, pomyślał. Charlotte postawiła mu ultimatum,
podczas pierwszej zbiórki pieniędzy na zagrożone gatunki pta-
ków wiele lat temu, a teraz on prowadził największe imprezy
w Newport. Wtedy był służącym, ale miał dużo ambitniejsze
plany, których nie zamierzał zmieniać.
-85-
Zoe była zawiedziona. Wymknęła się z pokoju redaktors-
kiego i złapała prom do Providence, aby nakręcić krótką sek-
wencję o Bethel Church. Był to najstarszy kościół dla czarnych
na Rhode Island. Przez wiele lat służył jako przystań dla ucieka-
jących niewolników z Południa. To tu zatrzymała się Mariah
w drodze do Kanady.
Niestety kościoła nie było. Została tylko płyta upamiętniają-
ca jego dawne położenie. Prowadził do niej szpaler drzew.
Tak czy inaczej, Zoe sfilmowała płytę pamiątkową. Nie było
to zbyt interesujące, a już na pewno nie warte straconego czasu,
który mogła poświęcić na staż. Pomyślała sobie jednak, że
przyda się następny tytułowy obrazek do jej dokumentu.
Nie zrezygnowała jeszcze ze zdobycia najważniejszego na-
grania - tunelu w Shepherd's Point. Skoro profesor Cox nie
chciał jej pomóc, wymyśliła inny plan. Materiał o posiadłości,
który B.J. i Grace nagrali pierwszego dnia, leżał na półce razem
z innymi taśmami. Dziś wieczorem zakradnie się tam i skopiuje
tę taśmę.
Wróciła na przystanek i wsiadła do zielonego autobusu, który
zawiózł ją na przystań. Prom płynący do Newport już czekał.
Widząc zbliżające się nabrzeżne wieżyczki Newport, Zoe
wyobraziła sobie, jakie piękne musiało to być miejsce, gdy
służyło jako jeden z największych targów niewolników.
Kojąca, letnia bryza zawiała od strony wody, gdy prom
zawinął do portu przy Perrotti Park. Zoe podniosła z ławki
plecak i czekała na sygnał do zejścia na ląd. Jakiś mężczyzna
rozdawał ulotki schodzącym ze statku. Wydawał się jej znajo-
my, ale nie była w stanie go rozpoznać, póki nie przeczytała
wręczonej kartki.
Pewnie nadeszły ciężkie czasy, pomyślała, rozpoznawszy go.
To człowiek, który wykonywał malunki na skórze podczas
pikniku. Ulotka oferowała zrobienie dwóch tatuaży w cenie
jednego.
-86-
Operator wozu transmisyjnego nie miał policjantom zbyt
wiele do powiedzenia. Scott Huffman zostawił Sama na straży
drogocennej furgonetki i pojechał po zakupy do sklepu. Kiedy
wrócił, chłopaka już nie było.
-Powiedział, że musi iść się załatwić. Odpowiedziałem, że
w stróżówce jest toaleta. To były ostanie słowa, jakie z nim
zamieniłem.
Tommy James miał przeczucie, które warto było sprawdzić,
chodźby po to, by policja w Newport nie dała następnej plamy.
Każdy, kto choć raz zwiedzał The Breakers, wiedział o przejś-
ciu biegnącym pod posesją. Zignorowanie tunelu w Shepherd's
Point, w sprawie Charlotte Sloane, było dużym błędem. Tommy
wywnioskował, że skoro Sam Watkins zaginął tuż przy posiad-
łości Vanderbiltów, pierwszym nasuwającym się miejscem po-
szukiwań jest tunel prowadzący ze stróżówki do rezydencji.
-87-
Grace natknęła się na B.J. w holu hotelu.
Szukałem cię, gdzie byłaś?
Miałam coś do załatwienia - odpowiedziała.
Postanowiła zatrzymać informację o wizycie w Shepherd's
Point dla siebie. Nadal czuła się urażona, że zamiast niej zabrał
do wytwórni win Joss.
-Próbowałem cię złapać po programie i spytać, czy masz
ochotę pojechać ze mną nakręcić materiał na jutro
Za bardzo nie szukałeś - pomyślała z goryczą. Nawet nie
nadał wiadomości na jej pager.
Nic się nie stało. - Wzruszyła ramionami.
No dobrze. Idziemy całą ekipą napić się czegoś i coś zjeść,
co ty na to?
Czemu nie? Co innego miała do roboty? Siedzieć samotnie
w pokoju, oglądać telewizję i się dąsać?
-Idę - powiedziała. - Wygląda mi to na dobrą zabawę.
Hostesa powiedziała im, że znajdzie się dla nich stolik
dopiero za godzinę, ale Joss zapewniała, że Salas jest wart
czekania.
-Podają świetne homary, a orientalne spaghetti jest wybor-
ne. Zejdźmy na dół do baru. Zawołają nas, gdy coś się zwolni.
Grace była zdziwiona ich poczuciem koleżeństwa. Constan-
ce i Harry siedzieli ramię w ramię ze stażystami. B.J., Beth
Terry i Dominick 0'Donnell też się do nich dołączyli.
Piwo było lodowate, więc pierwsza kolejka znikła bardzo
szybko.
Za Sama - powiedział B.J., wznosząc szklankę. - Miejmy
nadzieję, że szybko się znajdzie.
Cały i zdrowy - dodała Beth.
Lepiej, żeby nie był to zwariowany wybryk, aby zwrócić
na siebie uwagę - mrukną Harry.
Nie sądzę - wtrąciła Grace. - Może nie za dobrze go
znam, ale myślę, że nie zrobiłby nic, co mogłoby mu zaszko-
dzić w stażu.
Gdy pili trzecią kolejkę, hostesa podeszła do nich poinfor-
mować, że czeka już na nich ośmioosobowy stolik. Grace
zauważyła, że Constance i Harry zostawili nietknięte piwa na
barze, inni zaś zabrali swoje na górę.
Odeszła na chwilę od grupy, żeby skorzystać z łazienki. Zoe
poszła za nią. W ciasnym pomieszczeniu stały przed zlewami
i myły ręce.
Nie było mnie, gdy przyszli policjanci wypytywać o Sama,
a ciebie?
Też nie - odpowiedziała Grace, wycierając dłonie w papie-
rowy ręcznik.
Tak naprawdę zastanawiam się, czy nie zadzwonić do nich
jutro. Myślę, że miałabym coś, co mogłoby im pomóc - powie-
działa Zoe.
Naprawdę? Co takiego?
Biegałam niedaleko The Breakers tamtej nocy i widzia-
łam, jak jakiś samochód odjeżdża bardzo szybko z bocznej
uliczki. Omal mnie nie przejechał. Może to nic ważnego, ale
czuję, że powinnam o tym wspomnieć.
Co to był za samochód? - spytała Grace.
Nie znam się na amerykańskich modelach - odparła Zoe,
wzruszając ramionami. - Było tak ciemno, że nawet nie widzia-
łam dokładnie koloru. Zobaczyłam natomiast kawałek tablicy
rejestracyjnej. Zaczynała się S-E-A.
Musisz to zgłosić na policję.
Gdzieś pomiędzy chlebem czosnkowym i homarem a głoś-
nymi komentarzami i śmiechem, wypłynął nagle temat
tatuaży.
Mam maleńkiego motylka - wyznała Joss.
Gdzie? - spytał B.J.
-Nie powiem ci - odparła, uśmiechając się zalotnie.
Grace miała ochotę zetrzeć jej ten uśmieszek z twarzy.
-Nie mam odwagi, żeby sobie jakiegoś zrobić - powiedzia-
ła Beth. - To takie - przerwała, szukając właściwego słowa
- nieodwołalne.
-Zawsze można sobie zrobić taki jak ma Grace - zauważyła
Joss. - Z henny.
Powiedziała to takim tonem, że Grace poczuła się jak mięczak.
Jeśli ktoś się zdecyduje, w Broadway Tattoos mają promo-
cję - dorzuciła Zoe. - Gość rozdawał dzisiaj ulotki, „dwa
w cenie jednego".
Naprawdę? Myślałam, czy nie zrobić sobie drugiego
- oświadczyła Joss.
Jakby niższa cena coś w ogóle dla ciebie znaczyła, pomyślała
Grace.
-Ktoś jeszcze się na to pisze? - spytała panna Vickers,
patrząc wyzywająco na Grace, jakby rzucała jej rękawicę.
Co mi zależy?
Czemu nie miałaby tego zrobić? Byłoby to jednocześnie
przypomnienie o matce oraz pamiątka pierwszego wyjazdu
z KEY News. Miała nadzieję, że pierwszy z wielu. Była zdeter-
minowana dostać tę pracę, a także, po wypiciu trzech piw,
zapragnęła pokonać Joss Vickers.
-Ja - odpowiedziała, przyjmując wyzwanie. - Chodźmy tam
po kolacji.
-88-
Ich grupa topniała. Constance i Harry powiedzieli, że muszą
być w pełnej formie podczas porannego programu na żywo.
Beth i Terry wymówili się zmęczeniem, a Zoe oświadczyła, że
ma coś jeszcze do zrobienia w hotelu. Tak więc, do Broadway
Tattoos doszli tylko Grace, Joss i B.J.
Stojąc na chodniku przed sklepem z różowym neonowym
napisem świecącym za szybą, Grace miała ochotę się wycofać.
Facet, który zrobił jej tatuaż henną, mówił, że prawdziwy,
robiony na stopie, będzie diabelnie bolał. Ale z drugiej strony
zniosła poród, a to nie mogło być gorsze. Wyprostowała się
i pierwsza weszła do salonu.
Właściciel siedział, czytając „Playboya". Spojrzał w górę,
usłyszawszy wchodzących i zaczął się wpatrywać w kobiety.
-Jesteście dziewczynami z tego pikniku, prawda?
Grace skinęła głową, a Joss, ignorując mężczyznę, podeszła
do ściany przyjrzeć się projektom tatuaży.
Cała trójka robi sobie tatuaż? - spytał Rusty z nadzieją.
Nie, tylko panie - odparł B.J.
Więc co będzie?
Jeszcze nie wiem - powiedziała Joss. - Miałam nadzieję na
coś innego. Jak na razie nic mnie tu nie zainteresowało.
Rusty wyciągnął segregator zza lady.
-Mam tutaj inne wzory. To moje własne dzieła. Proszę
spojrzeć.
Joss zaczęła przeglądać kartki.
-Ja bym chciała listek bluszczu, taki sam, jaki mi pan
zrobił henną - odezwała się Grace, patrząc Joss przez ramię na
tatuaże.
Mniej więcej w środku katalogu Joss przestała przerzucać
kartki i przyjrzała się jednemu obrazkowi.
Krąg z numerami na brzegu, tarcza zegara. „Czas mija.
Miłość zostaje" wyryte na górze i dole. Grace od razu
rozpoznała w tym zegar słoneczny z Shepherd's Point.
Dziwne, że znalazło się to we „własnych projektach" Rus-
ty'ego.
Skąd wziął się pomysł na ten wzór? - spytała Joss, wie-
dząc, że wygląda dokładnie tak samo, jak kolczyk, który znale-
ziono przy ciele Charlotte.
Nie pamiętam - powiedział, z wahaniem. - Po prostu się
u mnie znalazł.
W tym momencie rozległ się pager B.J. Przeczytawszy wia-
domość, gwizdnął przez zęby.
Co się stało? - spytała Grace.
Znaleźli Sama, idziemy.
-89-
Odnalezienie Sama Watkinsa stało się głównym tematem
w nocnym wydaniu wiadomości. Nie było żadnych zdjęć, jako
że w posiadłości Vanderbiltów nie znajdował się żaden reporter
z ekipą. Zamiast tego, nad lewym ramieniem prezenterki poka-
zał się napis „Z ostatniej chwili.", gdy czytała:
-Dziś w nocy policja z Newport znalazła stażystę KEY
News, który zaginął w niedzielę, nieprzytomnego w tunelu pod
The Breakers. Dwudziestojednoletni Sam Watkins, z Hollis,
został przewieziony do szpitala głównego, gdzie nadal znajduje
się w stanie krytycznym. Odnalezienie go w tunelu Yanderbil-
tów nastąpiło po odkryciu szczątków Charlotte Sloane w tunelu
w Shepherd's Point, która zaginęła czternaście lat temu. Jej
córka, Madeleine, zginęła w sobotę, spadając z Cliff Walk.
Policja prowadzi śledztwo w sprawie związku między tymi
sprawami.
-90-
Jeśli szczęście dopisze, ten stażysta nie przeżyje. Jego szanse
musiały być niewielkie. Miał pęknięcie na czaszce zadane
żelaznym łomem. Leżał później pod ziemią przez całe dwa dni,
bez jedzenia i picia. Żył tylko dzięki swemu młodemu wiekowi
i głupocie napastnika.
-Mogłem się upewnić, że dzieciak nie żyje - wymamrotał,
wyłączając telewizor.
Siła uderzenia powinna była go zabić, tak jak w przypadku
Charlotte. Łom z bagażnika i łopata z domku były praktycznie
takie same. Oba przedmioty, użyte jako broń, zabójcze.
Raport mówił, że Sam jest nieprzytomny, a jutrzejsza wizyta
w szpitalu upewni zabójcę, czy nadal jest to prawda. Jeśli Sam
odzyska świadomość, będzie musiał być definitywnie uciszony.
Nadal jednak była szansa, że natura sama zadziała i Sam po
prostu umrze.
Należało się zająć innym szczegółem. Teraz, gdy znaleziono
Sama przy The Breakers, każdy, kto był wtedy w okolicy
i widział coś dziwnego, będzie się chciał tym podzielić. Jeśli ta
czarnoskóra biegaczka poda jakiekolwiek szczegóły dotyczące
samochodu pędzącego boczną uliczką w pobliżu rezydencji,
wszyscy będą wiedzieli, kogo szukać.
Jak to dobrze, że sama zdradziła mu swoje nazwisko, nosząc
je wypisane na koszulce. Quigley z KEY News.
Środa
21 lipca
-91-
Dobry wieczór, chcę zostawić wiadomość dla Zoe Qu-
igley.
-Jeśli mam jej nie budzić, przełączę na pocztę głosową
-zaoferowała telefonistka hotelowa.
-Jeżeli jest taka możliwość, to czy mogłaby pani przekazać
jej tę wiadomość osobiście o wpół do czwartej rano? Nie jest
jeszcze przyzwyczajona do tak wczesnych pobudek i boję się,
że może zaspać. To bardzo ważne.
Ważne jest także, żeby nigdzie nie było nagrania mojego
głosu, pomyślał.
Dobrze, już notuję.
Świetnie. Proszę przekazać Zoe, że jest potrzebna przy
nagraniu na nabrzeżu. Musi tam być o czwartej.
Dopilnuję, żeby pani Quigley otrzymała tę wiadomość
-obiecała telefonistka.
-Dziękuję bardzo - powiedział, odkładając słuchawkę.
-92-
W pokoju było jeszcze ciemno, gdy Zoe obudził przeszywa-
jący dźwięk telefonu. Sięgnęła po słuchawkę i wysłuchała
wiadomości, którą przekazała jej telefonistka.
No dobrze, pomyślała, wstając. Wreszcie mnie do czegoś
potrzebują. Kto by pomyślał, że będzie to dziś rano? Miała
nadzieję wstać wcześniej i skopiować nagranie tunelu niewol-
niczego. Nie była w stanie zrobić tego wczoraj wieczorem, ze
względu na zamieszanie w pokoju redaktorskim spowodowane
odnalezienim Sama Watkinsa. Po kolacji oglądała wiadomości
razem z innym pracownikami KTA, a potem poszła do łóżka.
Całą noc spała niespokojnie, prawdopodobnie przez to orien-
talne spaghetti. Już miała dzwonić do pokoju redaktorskiego
i powiedzieć, że jest chora, ale zrezygnowała z tego pomysłu.
Bardzo chciała wiedzieć, co działo się z Samem.
Wzięła szybki prysznic i włożyła świeże ubrania, przed chwi-
lą wyjęte z walizki. Wsunęła portfel oraz kartę magnetyczną do
kieszeni spodni i wyszła z pokoju.
Na zewnątrz było ciemno. Przeszła Bellevue Avenue do
Church Street i skręciła w prawo, w kierunku przystani.
Samochód powoli ruszył i również skręcił w prawo. Church
Street była pusta.
Niedługo musi przejść przez ulicę, wtedy będzie bezbronna.
Auto zwolniło, stając prawie w miejscu. Czekał, aż ofiara
wpadnie w pułapkę. Gdy Zoe podeszła do jezdni, zauważyła
reflektory, które oślepiły ją, nie pozwalając przyjrzeć się do-
kładnie samochodowi. Wóz się zatrzymał. Widząc to, pomyś-
lała, że czeka, aż przejdzie przez ulicę i zeszła na jezdnię.
Kierowca mocno przycisnął pedał gazu. Upadła, uderzona
przez rozpędzony samochód, w sekundę po tym, jak zdołała
przeczytać resztę znaków na tablicy rejestracyjnej. Kierowca
włączył wsteczny bieg i przejechał po niej jeszcze raz, a potem
jadąc do przodu, dla pewności po raz trzeci.
-93-
Izzie z przyzwyczajenia zdjęła czajnik z gazu w momencie,
gdy zaczął gwizdać. Teraz to już nie miało sensu. Odkąd
zabrakło Padraica, nie było osoby, którą mógłby obudzić hałas.
Zmusiła się do włożenia kromki chleba z rodzynkami do
tostera, mimo że jak zwykle nie miała apetytu. Nic już jej nie
smakowało, nawet czekolada, za którą kiedyś przepadała. Kie-
dyś bała się nadwagi, teraz zaś wiedziała, że jest stanowczo za
chuda.
Wszystkie ubrania na niej wisiały, ale nie czuła potrzeby
kupowania nowych. Nie wychodziła nigdzie poza hotelem i ko-
ściołem. W Vikingu miała swój uniform, a Boga nie obchodzi-
ło, jak była ubrana. Nie to, co za dawnych czasów, gdy chciała
podobać się Paddy'emu. Chadzali na potańcówki do Hibernian
albo oszczędzali pieniądze na kolację u Christie.
Te dni dawno już minęły. Dwie paczki papierosów dziennie
załatwiły Paddy'ego, a teraz rak wkrótce i ją zabierze.
Tost wyskoczył. Izzie posmarowała go odrobiną masła i nie-
chętnie ugryzła. Pijąc herbatę, przygotowywała się psychicznie
do czekającej ją pracy. Jeśli złapie odpowiedni rytm, może
będzie w stanie przetrwać następny dzień, ścieląc łóżka i sprzą-
tając bałagan po innych ludziach.
Spojrzała na stertę nieprzeczytanych listów, która piętrzyła
się na kuchennym stole. Szkoda, że Bóg nie pobłogosławił nas
dziećmi, pomyślała. Wtedy byłby chociaż powód, by dalej żyć.
-94-
Ten mały łajdak nie pokazał się w poniedziałek rano, ale to
nawet lepiej, pomyślał Linus, goląc się. Znacznie mniej martwił
się o stan zdrowia stażystów niż o sensacyjną historię.
Kazał zamontować w szpitalu przenośną kamerę, a Lauren
Adams nadawałaby stamtąd na żywo. Starałaby się połączyć,
najbardziej jak to tylko możliwe, historię Sama z zabójstwami
Charlotte i Madeleine Sloane. Dla Linusa znaczyło to upiecze-
nie kilku pieczeni przy jednym ogniu. Między innymi chciał
zadowolić wybujałe ego Lauren, która przez ostatni tydzień
namawiała go do wydłużenia jej czasu antenowego.
Wyszedł z łazienki i popatrzył na łóżko, gdzie jeszcze przed
godziną spała. Jeśli Linus nadal chciał się tak dobrze bawić,
musiał zadbać, by dostała to, czego chce. Przydzielił jej najlep-
szy czas antenowy, i dodatkowo zadbał, by producentem był
B.J. D'Elia, co powinno ją usatysfakcjonować.
Skończył się ubierać i wyszedł do samochodu, który już na
niego czekał.
A nie możesz skręcić od razu w prawo na nabrzeże?
- spytał kierowcę, gdy ten nie zwolnił przy pierwszym zakręcie.
Normalnie mógłbym, ale zablokowali całą ulicę. Wyda-
rzył się tam jakiś wypadek.
-95-
Grace, możesz spytać jeszcze raz pielęgniarkę o stan zdro-
wia Sama? - raczej rozkazała, niż poprosiła Lauren.
Dobrze - odpowiedziała Grace.
Nie wierzyła, żeby cokolwiek się zmieniło przez ostatnie
piętnaście minut. Dlaczego nie można poczekać i sprawdzić tuż
przed rozpoczęciem, żeby mieć najświeższe wiadomości? Za-
miast tego męczyła cały czas te kobiety, które coraz bardziej
irytowały się ciągłymi pytaniami.
Zostawiła B.J. i Lauren naradzających się przy wozie trans-
misyjnym na szpitalnym parkingu. Gdy szła w stronę wejścia,
wyminęła ją karetka parkująca na miejscu dla nagłych wy-
padków.
-Mamy tu zmarłą w drodze do szpitala - oznajmił lekarz,
otwierając tylne drzwi ambulansu.
Grace patrzyła, jak wynosili nosze. Twarz tej biedaczki już
zakryto, ale ciemna ręka z długimi, smukłymi palcami wy-
stawała z boku. Ręka młodej, czarnoskórej kobiety.
Miała przy sobie dowód osobisty? - spytała pielęgniarka,
która wyszła przyjąć karetkę
Tak - odpowiedział. - Według niego kobieta nazywa się
Zoe Quigley.
-96-
Profesor Cox utykał, idąc ulicą. Według standardów pogania-
cza niewolników, Linusa Nazaretha, był już spóźniony. Chciał
on, żeby historyk przyszedł na plan godzinę przed rozpoczę-
ciem programu, na wypadek, gdyby były jakieś pytania wi-
dzów. Jak na razie Gordon nie dostał ani jednego.
Przychodzenie tak wcześnie było dla niego stratą czasu,
jednak płacono mu za ten tydzień więcej, niż potrzebował na
sfinansowanie urlopu podczas ferii zimowych. Linus wspo-
mniał także o ponownym zatrudnieniu go, gdy będą robić
program w Williamsburgu. Gordon wietrzył w tym dobry inte-
res i nie chciał tego zaprzepaścić.
Klnąc, gdy potykał się o kable rozłożone po całym Bowen's
Wharf, szukał Linusa wśród przygotowujących się do trans-
misji. Zdawało się, że największy ruch był na pokładzie statku
wycieczkowego, zacumowanego przy nabrzeżu. Nie uśmiecha-
ła mu się podróż, którą miał odbyć z prowadzącymi podczas
drugiej godziny programu. W tym całym pospiechu zapomniał
o okularach przeciwsłonecznych, a światło, odbijające się od
wody, prawdopodobnie będzie dziś oślepiające.
Przedsiębiorczy sprzedawca wstał dziś wcześnie rano, aby
dostarczyć kawę i babeczki pracownikom KTA. Gordon dokuś-
tykał do kiosku, marząc o kubku gorącej kofeiny. Nie miał
czasu zjeść śniadania.
Przy ladzie stała Beth Terry i wyjmowała z opakowania
ogromną babeczkę, posypaną kawałkami czekolady.
Dzień dobry, profesorze - przywitała go.
Dzień dobry.
Podejrzewam, że słyszał pan już o naszym stażyście - po-
wiedziała.
To znaczy?
Wczoraj w nocy znaleźli Sama w tunelu w The Breakers.
Na szczęście żyje, ale jego stan jest poważny. Leży w szpitalu,
wciąż nieprzytomny.
Gordon przymknął oczy, wypijając łyk kawy. Nie było mu go
żal. Gdyby stażysta nie paplał naokoło, że jest naocznym świad-
kiem, on nie musiałby występować przed milionami widzów
i mówić o śmierci Madeleine.
Dominick 0'Donnell odebrał telefon od B.J. Wieść rozniosła
się lotem błyskawicy wśród zaszokowanych pracowników.
- Zoe Quigley nie żyje.
Linus spojrzał pytająco na swojego zastępcę.
-Wiesz, Zoe, nasza stażystka - wyjaśnił Dominick.
Nie powinien być zdziwiony. Linus żył we własnym świecie,
w którym niezbyt ważne było zapamiętywanie imion podwła-
dnych.
Ta czarna? - upewnił się.
Dominick skrzywił się, kiwając głową.
Co się stało?
Wygląda to na wypadek ze zbiegłym kierowcą. Wydarzyło
się to dziś rano, gdy tutaj szła.
Jezu - mruknął Linus. - Mam nadzieję, że prawnicy się za
to do nas nie dobiorą.
Nagle go olśniło. Jej śmierć może nadać dramatyzmu poran-
nemu programowi. Nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło.
-97-
Stojąc na parkingu przed szpitalem, Grace nie mogła opano-
wać dreszczy, gdy słuchała raportu Lauren podczas pierwszej
godziny transmisji.
-Witam, Constance, Harry. Dzisiejszy ranek jest wyjątko-
wo nerwowy i smutny. Jedna ze stażystek KEY News nie żyje,
a drugi walczy o życie. Dwudziestoletnia studentka, Zoe Quig-
ley, pochodząca z Richmond w Anglii, zmarła w karetce w dro-
dze do szpitala głównego w Newport. Najprawdopodobniej
została potrącona, a kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Jak na
razie szczegóły nie są znane, ale wygląda na to, że Zoe szła
przed świtem do pracy w Bowen' s Wharf, gdzie dziś odbywa się
nasz program. Stało się to zaledwie dwie przecznice od hotelu,
w którym zakwaterowani są wszyscy pracownicy wiadomości
na czas pobytu w Newport.
Grace zaczęła się nagle martwic o Lucy. Miała nadzieję, że
jej córka nadal bezpiecznie śpi w swoim pokoju w Vikingu,
nieświadoma tego wszystkiego.
Lauren kontynuowała.
-Dwudziestojednoletni Sam Watkins, również stażysta
KTA, przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej. Jak
zapewne wiecie, zaginął on późnym wieczorem w niedzielę.
Policja znalazła go ubiegłej nocy w tunelu w posiadłości Van-
derbiltów - The Breakers. Ma poważne rany głowy i do tej pory
nie odzyskał przytomności.
Grace wiedziała, że Lauren waży w tym momencie słowa. Na
dziesięć minut przed programem dostała instrukcje od Linusa,
aby nie wspominać o niedoszłym wywiadzie z Samem na temat
śmierci Madeleine Sloane. Zamiast niego wystąpił Gordon Cox
i nie było potrzeby, przynajmniej według głównego producenta,
aby poruszać ten temat. Grace nadal była zdziwiona, że nie było
żadnych telefonów od widzów, którzy zauważyli rozbieżność
między materiałem promocyjnym z Samem, a ostatecznie poka-
zanym wywiadem z profesorem Coxem.
-To wszystko nałożyło się na tragiczne wydarzenia, które
wstrząsnęły tym nadmorskim miastem. Sprawa zaginięcia
sprzed czternastu lat okazała się morderstwem, gdy szczątki
Charlotte Wagstaff Sloane zostały odnalezione w tunelu w innej
posiadłości w miniony weekend. Podczas tego weekendu jej
córka, Madeleine Sloane, zginęła, spadając ze schodów, prowa-
dzących na kamieniste wybrzeże Oceanu Atlantyckiego. Leka-
rze sądowi mają podać wyniki badań jeszcze dziś, a policja
sprawdza, czy te zdarzenia są w jakikolwiek sposób powiązane.
Constance i Harry oddaję wam głos.
Grace patrzyła, jak Lauren zdejmuje mikrofon i pospiesznie
podchodzi do B.J. spytać, jak wypadła. Jak by to miało jakieś
znaczenie, pomyślała. Madeleine nie żyła; Sam, który był na-
ocznym świadkiem jej śmierci, walczył o życie, a Zoe nigdy już
nie wróci do rodziny w Anglii.
Mimo coraz cieplejszego powietrza, Grace poczuła nagły
dreszcz, gdy przypomniała sobie to, co powiedziała jej Zoe
w łazience. Samochód, niedaleko The Breakers, wymijający ją
z dużą prędkością, omal nie potrącając, tej samej nocy gdy
zaginął Sam. Czyżby kierowca dokończył swoją robotę dziś
rano, obawiając się, że Zoe go rozpozna? Czy Zoe została
zamordowana?
-98-
Zielony mercedes wjechał na Thames Street i zatrzymał się
naprzeciwko wjazdu do Bowen's Wharf.
Mam gdzieś, czy dostanę mandat! - krzyczał pan Vickers
do żony. - Zabieram stąd Joss, i to natychmiast. Nie pozwolę,
aby moja córka była na to narażona.
Co rozumiesz przez to, Howardzie?
Spojrzał na nią, zaszokowany jej brakiem zrozumienia.
Przez to rozumiem niebezpieczeństwo, Vanesso. Co z to-
bą? Nie widzisz, co tu się dzieje?! - wybuchnął.
Ja tu widzę tylko okropny wypadek. Samochód potrącił
młodą kobietę. To smutne, ale takie rzeczy się zdarzają.
A co z tym stażystą, znalezionym w tunelu w The Brea-
kers? Co o tym sądzisz?
Na razie nic, Howardzie. Musimy poczekać, aż policja na
coś wpadnie, albo do czasu, gdy on się obudzi.
Jeśli się obudzi. Jak możesz być tak naiwna? Trzy osoby,
które były na pikniku w sobotę, zostały zaatakowane. Dwoje już
nie żyje, a trzeci jest bliski śmierci. Sam Watkins i Zoe Quigley
byli stażystami KEY News, podobnie jak nasza córka. Zabie-
ram stąd Joss i wracamy do domu, tam, gdzie jej miejsce.
Trzasnął drzwiami i poszedł do przystani Bowen's Wharf.
-99-
Po zakończeniu zdjęć oraz morskiej wycieczki po porcie
i wybrzeżu Newport statek turystyczny z Constance, Harrym
i profesorem Coxem na pokładzie przycumował z powrotem do
Bowen's Wharf. Tym razem Harry zamykał program i infor-
mował, co będzie w następnym, porannym odcinku.
- Dziś wieczorem w The Elms odbędzie się przyjęcie chary-
tatywne, Bali Bleu, mające na celu pomoc zagrożonym gatun-
kom ptaków na Rhode Island. KEY to America także tam
będzie i pokaże wam całą uroczystość. Następnie przedstawi-
my, jak wyglądało kiedyś życie służących w wielkich rezydenc-
jach. To wszystko, oraz dużo więcej, jutro w KEY to America.
-100-
Elsa wyłączyła telewizor i wyszła na patio. Usiadła w szez-
longu i słuchała wesołego ćwierkania ptaków. Te małe stwo-
rzonka były najbardziej ożywione rano.
A więc wreszcie podadzą wyniki autopsji Madeleine, pomyś-
lała. Chciała być przy OHverze, gdy otrzyma tę wiadomość. To
będzie trudne dla niego, bez względu na to, co odkrył lekarz
sądowy. Jeśli będzie przy nim w momencie, gdy najbardziej
tego potrzebuje, na pewno sprawi, że więź między nimi stanie
się niezniszczalna. Musi jedynie być cierpliwa.
W wyobraźni Elsa była już panią Sloane. Minie jeszcze
trochę czasu, a Oliver się z nią ożeni. Po prostu on jeszcze o tym
nie wie.
Pomyślała o łabędziach - takie pełne gracji w wodzie, a jed-
nocześnie niezdarne na lądzie. Dobierają się w pary na całe
życie. Jak łabędzie, oni również będą połączeni na zawsze.
-101-
Oczy bolały go po nieprzespanej nocy. Rusty stał pod prysz-
nicem, mając nadzieję, że woda złagodzi odrętwienie szyi. Stał
tak przez długi czas, ale ucisk nie mijał.
Ta bogata dziewczyna, Joss, której rodzice byli gospodarza-
mi pikniku, rozpoznała wzór tatuażu, który przerysował z kol-
czyka Charlotte. Był tego prawie pewien. Wiedział, że nie
kupiła jego marnej wymówki.
Idiota. Nie powinieneś umieszczać tego wzoru w katalogu.
Czy ty w ogóle myślisz?!
Joss i tych dwoje z wiadomości telewizyjnych wybiegli, gdy
dowiedzieli się, że ten dzieciak został znaleziony w tunelu. Ale
jeśli Joss będzie miała chwilę na zastanowienie, powie im
pewnie o swym odkryciu. Mogą do niego wrócić albo zadzwo-
nić na policję. Zresztą, któż wiedział, co mogą zrobić?
Myśli kłębiły mu się w głowie. Musi się go pozbyć. Wzór to
jedno, a posiadanie prawdziwego kolczyka, który Charlotte
miała na sobie ostatniej nocy swego życia, to drugie. To by go
ostatecznie obciążyło.
Wiedział, że powinien był go wyrzucić już dawno temu, ale
nie mógł się z nim rozstać. Nigdy nie widział niczego piękniej-
szego. Biżuteria, którą kupował dla matki na przecenie u jubile-
ra, była marną imitacją w porównaniu z kolczykiem Charlotte.
Złoto bardziej lśniło, a brylanciki były wyjątkowe.
Równie wyjątkowa była kobieta, która je nosiła tamtego
letniego wieczoru. Dama w opałach, pragnąca za wszelką cenę
uciec z klubu country i od tego, co ją tam spotkało. Kobieta
z klasą, nie mająca pojęcia, że ta noc będzie jej ostatnią.
-102-
Przed zrobieniem czegokolwiek Grace chciała zadzwonić do
Lucy. Czuła potrzebę usłyszenia głosu córki. B.J. zaoferował jej
swoja komórkę, odeszła więc od wozu transmisyjnego i wy-
stukała numer. Usłyszawszy samą siebie na poczcie głosowej,
postanowiła zadzwonić bezpośrednio do ich pokoju.
Frank odebrał po trzecim sygnale.
Cześć, to ja, Grace.
Witaj.
Chciałabym porozmawiać z Lucy.
Nie ma jej tutaj. Poszła z Jan na śniadanie.
Grace posmutniała.
Czy wszystko z nią w porządku? - spytała neispokojnie.
Pytasz, czy jest przygnębiona przez te wszystkie wariact-
wa w porannych wiadomościach? Odpowiedź brzmi „tak".
Miałam nadzieję, że nie pozwolisz jej tego oglądać.
To byłoby niemożliwe, Grace. Postanowiła obejrzeć wszy-
stkie poranne odcinki KEY to America w tym tygodniu. Chce
wiedzieć, nad czym pracuje jej matka. Nie mogłem jej tego
zabronić. Prawdę mówiąc, nie widzę powodu, dla którego miał-
bym to robić. Lucy jest wystarczająco duża, żeby widzieć, w co
się pakujesz.
-Pakuję się? W co według ciebie się pakuję, Frank?
Grace starała się nie podnosić głosu, wiedząc, że B.J. mógłby
coś usłyszeć.
-Nie wiem Grace, ty mi powiedz. Zdaje się, że twoi koledzy
na stażu padają jak muchy.
A ty marzysz, żebym ja również padła, prawda? Grace miała
ochotę krzyczeć w słuchawkę, ale się powstrzymała.
-Po prostu powiedz Lucy, że dzwoniłam, dobrze? Przekaż,
że u mnie wszystko w porządku i że bardzo ją kocham. Niech się
nie martwi, zobaczę się z nią później.
-103-
Z dachu The Elms widać było cały Newport Harbor. Mickey
spoglądał z balkonu z trzeciego piętra na ogromny, jasnoniebie-
ski namiot, ustawiony na wypielęgnowanym, zielonym traw-
niku. Dziś wieczorem będą tu tańczyły setki gości, a wszyscy to
potencjalni klienci.
Był wyczerpany, ale gotowy zebrać resztki sił, by Bali Bleu
okazał się wielkim sukcesem. Zwracał uwagę na najdrobniejsze
szczegóły. Obrusy były w kolorze jasnoniebieskim, kompozy-
cje kwiatowe złożono z zawilców i niezapominajek, a menu
zaczynało się od ostryg Blue Point i kończyło na cieście z jago-
dami. Stadko niebieskich, sztucznych łabędzi pływało w fon-
tannie. Gościom to na pewno zaimponuje.
Dzięki Bogu zapowiada się piękny dzień, pomyślał Mickey,
patrząc na bezchmurne niebo. A ta noc sprawi, że Seasons
Catering stanie się znane w Newport.
Wiele się w jego życiu zmieniło od czasu, gdy był kelnerem,
ale już wtedy wiedział, że odniesie sukces. Jedyne, czego
potrzebował, to pieniądze na rozruch. Łatwo mu było usprawie-
dliwić swoje postępowanie. Te grube ryby miały tak dużo, a on
tak niewiele. Z tego, co wiedział, wynikało, że członkowie
klubu nawet nie zauważyli braków w kasie.
Wyjątkiem była Charlotte Sloane. Tamtej nocy w klubie
powiedziała mu, że oszukał i okłamał jej męża. Dała mu jednak
wybór. Jeśli odda pieniądze i złoży rezygnację, nie powie o tym
nikomu.
Ale Mickey nie mógł tego zrobić.
-104-
Gdy program się skończył, Grace przed powrotem do hotelu
poszła jeszcze raz sprawdzić stan zdrowia Sama. Nic się nie
zmieniło.
W drodze powrotnej Grace i B.J. niewiele rozmawiali. Oboje
byli przygnębieni i wyczerpani. B.J. czekał, aż obsługa od-
prowadzi jego samochód, a ona w tym czasie poszła do pokoju
redaktorskiego. Było tam wyjątkowo cicho.
-Cześć, Grace. Twój ojciec dzwonił parokrotnie - powie-
dział na jej widok jeden z redaktorów. - Prosił, żebyś od-
dzwoniła.
Grace podeszła do telefonu.
-Tata?
-Grace. Jak się masz, dziecinko?
Usłyszała ulgę w jego głosie.
Sama nie wiem, tato. Jest mi trochę smutno. Podejrzewam,
że oglądałeś dzisiejszy program?
Tak, oglądałem. Nie myślałaś o tym, żeby zrezygnować
i wrócić do domu, kochanie?
A ty byś tak zrobił?
Nie wiem, Grace - odpowiedział po długiej ciszy - nie
znam całej sytuacji.
Źle bym się poczuła, gdybym teraz odeszła, tato. Zostało
mi jeszcze tylko parę dni.
W takim razie uważaj na siebie. W tym czasie wiele może
się wydarzyć.
Wiele się może stać w ciągu paru sekund, pomyślała Grace,
mając przed oczami twarze Madeleine, Sama i Zoe.
-105-
Na konferencję przybyły ekipy wszystkich lokalnych telewi-
zji, przygotowane, by nagrać swoje materiały i wyemitować je
podczas południowego programu. Przedstawiciel lekarzy sądo-
wych z Rhode Island stanął na podium, by ogłosić wyniki
autopsji.
-Madeleine Sloane poniosła śmierć w wyniku złamania
kręgosłupa, spowodowanego upadkiem. Ze względu na wyso-
kie stężenie alkoholu we krwi i brak oznak walki, w tym
stanie rzeczy uznaliśmy śmierć panny Sloane za tragiczny
wypadek.
-106-
Rozmowa telefoniczna z ojcem przypomniała Grace, że
chciała spotkać się Oliverem Sloane. Bez względu na wszystko,
nie chciała zwlekać ze złożeniem kondolencji. Wiedziała, że
gdyby cokolwiek się z nią stało, ojciec byłby bardzo wdzięczny,
słysząc, że mówiła o nim z miłością. Oliver Sloane będzie
zapewne czuł to samo.
Przed wizytą u pana Sloane, musiała jednak zadzwonić do
Manzorelli i powiedzieć mu o samochodzie, który w niedzielną
noc omal nie przejechał Zoe przy The Breakers. Czy wóz
z rejestracją S-E-A był tym samym, który spowodował śmierć
Zoe tego ranka?
Detektywa Manzorelli nie ma w tej chwili, czy zechciałaby
pani zostawić wiadomość?
Proszę o telefon do mnie, jak wróci - powiedziała Grace.
- Nie mam telefonu komórkowego, ale może odezwać się na
pager i zaraz oddzwonię.
Wyjęła pager, sprawdziła numer i podyktowała go dyspozy-
torce.
-107-
Joss oglądała wiadomości w swoim pokoju hotelowym. Była
sceptycznie nastawiona do wyników badań lekarzy sądowych.
Trudno uwierzyć, że śmierć Madeleine Sloane to wypadek. Jej
upadek z Forty Steps i późniejszy atak na Sama, który twierdził,
iż jest naocznym świadkiem zabójstwa, a teraz śmierć Zoe, nie
mogły być zwykłym zbiegiem okoliczności.
Rodzice mogą pierwszy raz mieć rację, pomyślała, pakując
walizkę. Nie potrzebowała tego stażu, nie był wart jej życia.
Zdecydowała, że jeśli chce robić karierę w dziennikarstwie, to
i tak może, niekoniecznie w KEY News. Żadna z innych stacji
telewizyjnych nie musiała wiedzieć, że z niego zrezygnowała.
Wyrzucając kopię pamiętnika Charlotte Sloane do kosza na
śmieci, Joss zrezygnowała ze swoich poszukiwań.
Niech Grace Callahan wygra tę konkurencję.
-108-
Dom Olivera Sloane'a nie był tak wielki jak rezydencje, które
widziała przez ten tydzień, ale równie imponujący. Grace szła
w górę podjazdu. Biały budynek, z ciemnozielonymi okien-
nicami, usytuowany był daleko od drogi. Wspięła się po stop-
niach do frontowych drzwi i zadzwoniła poniżej małej, mosięż-
nej płytki z wygrawerowanym jednym słowem - Seaview.
Drzwi otworzył OHver Sloane. Miał twarz napiętą i zmę-
czoną.
Pani w jakiej sprawie? - spytał.
Nazywam się Grace Callahan i chciałabym porozmawiać
z panem o Madeleine.
OUver wzdrygnął się nieznacznie.
-Przepraszam, panie Sloane. Nie przyszłam tutaj, by po-
głębić pana smutek, ale rozmawiałam z pana córką w noc jej
śmierci. Pomyślałam, że przekazanie tego, co mówiła, może
pana trochę pocieszyć.
OHver przyglądał się jej z uwagą, jakby ważył decyzję,
a następnie otworzył szeroko drzwi.
-Wejdziesz do środka? Właśnie piję mrożoną herbatę
z przyjaciółką.
Grace weszła za nim, nieprzygotowana na tak prywatną
rozmowę w obecności innej osoby, ale nie mogła się teraz
wycofać.
Znalazła się w pięknym gabinecie z mahoniowymi półkami,
wypełnionymi książkami w skórzanych oprawach i rzeźbami
z kości. Przypominając sobie ceny, które widziała w galerii
Kyle'a Seatona, wiedziała, że ma przed sobą bardzo kosztowną
kolekcję.
Na fotelu przy kominku siedziała kobieta w średnim wieku.
Jej twarz wydawała się Grace znajoma.
-Elsa Gravell, to jest Grace Callahan - przedstawił je sobie
Oliver.
Elsa nie ruszyła się z miejsca. Grace podeszła do niej i podała
jej rękę, a ona ją lekko uścisnęła.
My się już znamy. Madeleine przedstawiła nas sobie na
przyjęciu.
Ach tak - powiedziała Grace, wreszcie przypominając
sobie, skąd ją pamięta. - Pani jest jej matką chrzestną.
Zgadza się - Elsa odparła ze smutnym uśmiechem.
Grace odniosła wrażenie, że moment wizyty nie był od-
powiedni. Elsa pewnie wolała zostać sam na sam z OHverem.
Rozumiała to, gdyż prawdopodobnie właśnie dowiedzieli się
o wynikach autopsji.
Może usiądziesz, Grace? - zaproponował Oliver, wskazu-
jąc identyczny fotel po drugiej stronie kominka, a sam zajął
miejsce za biurkiem.
Zostanę tylko przez chwilę - zapewniła pospiesznie. - Nie
chciałabym przeszkadzać w takim momencie. Przyszłam tylko,
aby przekazać, z jaką miłością mówiła o panu Madeleine.
-Naprawdę? Kiedy? - Oliver ożywił się.
Grace wyczytała nadzieję w jego oczach.
-Powiedziała, że w najtrudniejszych chwilach starał się pan
jak mógł, by otoczyć ją miłością i czułością. Wspomniała także,
jak bardzo pana kochała, szczególnie za to, co musiał pan
znosić.
Oliver zdawał się ważyć każde słowo.
-Obawiam się, że to ona wycierpiała za dużo. Utrata matki,
gdy była małą dziewczynką, i pozostanie tylko z ojcem ode-
pchniętym przez wszystkich. Ojcem, któremu zarzucano, że
zamordował jej matkę.
Oliverowi załamał się głos. Wbił wzrok w przycisk do papie-
ru z kości słoniowej, leżący na biurku.
Madeleine nigdy nie wierzyła, że zabił pan żonę - zapew-
niła Grace.
Powiedziała ci to? - spytał.
Tak. Opowiadała mi także o śnie, w którym wracała do
dnia zaginięcia pani Sloane. Była przekonana, że niedługo
przypomni sobie coś, co pomoże w schwytaniu mordercy.
Cóż, teraz już nigdy się nie dowiemy - westchnął.
Bardzo mi przykro, naprawdę - powiedziała Grace, wsta-
jąc. - Pójdę już. Nie chcę państwu zajmować więcej czasu.
Oliver Sloane podniósł się, wyraźnie poruszony.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny, że
poświeciłaś swój czas, przychodząc tutaj. Jesteś jedyną, oprócz
Elsy osobą, która przybyła złożyć kondolencje.
Ponownie spojrzał na biurko, podniósł przycisk do papieru
i wyciągnął go w jej stronę.
Chciałbym ci to dać.
Och nie - odparła Grace, kręcąc głową. - Nie mogę tego
przyjąć, panie Sloane.
Proszę, weź - nalegał. - Ku pamięci Madeleine i jako
wyraz mojej wdzięczności. Poczuję się lepiej, jeśli to przy-
jmiesz, Grace.
-109-
Nieoczekiwane wymeldowanie.
-Cholera - mruknęła Izzie.
Oszczędzała siły, starając się tylko na czas wykonać wszystkie
obowiązki. Jeden dodatkowy pokój był zbyt dużym obciążeniem.
Wszedłszy do środka, Izzie omal się nie rozpłakała. Mieszkał
tu straszny flejtuch. Opakowania po hamburgerach i cukierkach
były rozsypane po całym dywanie. Na prześcieradle znalazła
ślady szminki i tuszu do rzęs. W łazience leżały zwinięte, mokre
ręczniki. Zlew był zabrudzony pastą do zębów, a wanna szam-
ponem i balsamem. Długie, czarne włosy zapychały odpływ.
Izzie głęboko odetchnęła i zaczęła sprzątać. Po prostu nie rób
wszystkiego jednocześnie, powtarzała sobie. Jedno za drugim.
Ściągnęła prześcieradła i pozbierała ręczniki z łazienki. Schyla-
jąc się, by podnieść puste opakowania, poczuła się słabo.
Chwiejąc się, podeszła do krzesła i usiadła.
Czekając, aż zawroty głowy ustaną, zobaczyła plik papierów
w koszu. To ciekawe, że ten flejtuch pofatygował się, żeby
wrzucić do niego cokolwiek. Izzie sięgnęła do pojemnika,
wyjmując z niego zawartość i wtedy zauważyła napis na pierw-
szej stronie - „Oryginał zwrócony Agacie Wagstaff, siostrze".
Wyciągnęła kartki z kosza i wsunęła do kieszeni uniformu.
-110-
Grace czuła wyrzuty sumienia, wybrała się na zakupy, gdy
wokół niej było tyle cierpienia, ale chciała wykorzystać chwilę
wolnego czasu. B.J. spytał ją, czy pójdzie z nim na zbiórkę
pieniędzy do The Elms, pomóc mu kręcić materiał, a ona nie
miała odpowiedniego stroju. Nie musiała być tak oficjalnie
ubrana jak goście, ale to, co zabrała ze sobą, również się nie
nadawało. W drodze do hotelu zatrzymała się przy Talbots,
zachęcona napisami „Wyprzedaż". Pół godziny później wyszła
stamtąd, zakupiwszy ciemnoniebieską suknię bez rękawów,
czarną torebkę, parę czarnych, skórzanych sandałów na wyso-
kim obcasie oraz spodnie khaki, które zamierzała nabyć już od
dłuższego czasu.
W Vikingu ominęła pokój redaktorski i poszła prosto do
siebie. Położyła przycisk do papieru na stoliku, tuż obok telefo-
nu. Wieszając sukienkę do szafy, usłyszała dźwięk pagera.
Podeszła do aparatu telefonicznego i wykręciła numer, odczyta-
ny z wyświetlacza.
- Poproszę z detektywem Manzorellą. Mówi Grace Callahan.
Usiadła na brzegu łóżka i czekała, wpatrując się w tatuaż na
stopie. Dopiero teraz przypomniała sobie o wzorze z katalogu
Rusty'ego, który, dziwnym zbiegiem okoliczności, był dup-
likatem zegara słonecznego z ogrodu w Shepherd' s Point. Rusty
powiedział Joss, że nie wie, skąd się tam wziął, ale Grace w to
nie wierzyła. Skąd Rusty mógł wiedzieć o tym zegarze?
Przypatrując się tatuażowi, nagle przypomniała sobie o pew-
nym fakcie. Agatha powiedziała jej, że Charlotte, gdy zaginęła,
miała na sobie kolczyki w kształcie tego zegara. Może Rusty je
widział. Jednak ta możliwość wydawała się nieprawdopodobna.
Nie był typem człowieka, który spędzałby dużo czasu w Shep-
herd Point, ani tym bardziej z Charlotte Sloane.
-Witam, pani Callahan. Tu Al Manzorella.
Głos detektywa wyrwał ją z rozmyślań.
Ach tak. Chciałabym przekazać coś, o czym, jak sądzę,
powinien pan wiedzieć. Zoe Quigley powiedziała mi o tym
zeszłej nocy.
Cóż to takiego?
Mówiła, że biegała blisko The Breakers w niedzielę w no-
cy, gdy przejechał obok niej samochód, omal jej nie potrącając.
Jaki to był samochód?
Nie była pewna. Jak pan wie, Zoe przyjechała z Anglii i nie
znała większości amerykańskich modeli. Widziała jednak cześć
tablicy rejestracyjnej - początkowe litery S-E-A.
-Dobrze, pani Callahan. Dziękuję bardzo.
Grace jednak nie skończyła rozmowy.
Czy myśli pan, że to pomoże w rozwikłaniu sprawy?
- spytała. - A może kierowca i napastnik Sama to jedna i ta
sama osoba. Ramy czasowe by się zgadzały.
Zaj mierny się tym, obiecuję - przyrzekł Manzorella. -1 pro-
szę o tym nikomu nie mówić, dobrze? To może być bardzo ważny
dowód i istotne jest, by podejrzany nie wiedział, że go mamy.
Te sprawy mogą być powiązane ze sobą - dodała pospiesz-
nie. - Jak kostki domina, jedna przewraca drugą. Może to, co
stało się Zoe, nie było wypadkiem. Może została przejechana,
gdyż zabójca myślał, że będzie w stanie go skojarzyć z atakiem
na Sama. Może Sama zaatakowano, bo widział jak morderca
spycha Madeleine z Forty Steps. Może Madeleine zginęła, gdyż
zbliżyła się za bardzo do odkrycia zabójcy swej matki.
- To bardzo dużo niewiadomych, pani Callahan. Ale niech
się pani nie martwi, sprawdzimy każdą możliwość. Jeszcze raz
dziękuję.
Grace słysząc dźwięk odkładanej słuchawki poczuła złość.
Jednak może to lepiej, iż detektyw przerwał tę dyskusję. Nie
byłoby w porządku wplątywać w sprawę Rusty'ego tylko z po-
wodu wzoru w jego katalogu. Potrzebowała więcej informacji,
zanim mogła z tym iść na policję.
-111-
Grace zajrzała do sali głównej. W środku nie było ani B.J., ani
Joss. Przy biurku siedziała tylko Beth Terry.
Może ci w czymś pomóc? - spytała Grace, podchodząc
do niej.
Nie, chyba że chcesz się zająć przewiezieniem ciała Zoe do
Anglii.
Grace pokręciła głową.
Czy ktoś zadzwonił do jej rodziców?
Patrzysz na tę osobę - odparła Beth z ponurym wyrazem
twarzy. - Nigdy nie musiałam przekazywać tak smutnych wia-
domości i mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała.
Przykro mi, Beth. Przynieść ci coś? - Grace starała się być
w jakikolwiek sposób pomocna. - Filiżankę herbaty albo coś do
jedzenia?
Nie, dzięki. Pierwszy raz w życiu straciłam apetyt.
Jakieś wiadomości o Samie? - spytała Grace.
Nic nowego.
Grace odwróciła się, żeby odejść.
Poczekaj - powiedziała Beth.
Tak?
-Uważaj na siebie, dobrze?
Grace spojrzała na nią zdziwiona.
Po prostu uważaj. Nie chcę być przesądna, ale jesteś naszą
ostatnią stażystką.
Co masz na myśli?
Nie słyszałaś?
Nie. Czy coś stało się Joss? - zaniepokoiła się Grace,
a serce zabiło jej szybciej.
Joss zrezygnowała. Zostałaś tu sama.
Miała jeszcze dwie godziny do wyjścia do The Elms. Za-
dzwoniła do Lucy, ale nikt nie odbierał. Tak na prawdę ucieszy-
ła się, że jej córka wyszła z Frankiem i Jan gdzieś, gdzie była
bezpieczna i dobrze się bawiła.
Nie lubiła bezczynnie siedzieć w pokoju redaktorskim. Mimo
że nie pałały do siebie miłością, Grace poruszyło odejście Joss.
Miała już dzwonić do domu Vickersów, ale stwierdziła, że
nawet nie wiedziałaby, co powiedzieć.
Wyglądało na to, że wygrała tę pracę walkowerem, ale nie
potrafiła się z tego cieszyć. Nic nie wyróżniało jej spośród
innych stażystów.
Gdyby udało się jej odkryć związek między śmiercią Charlot-
te, Madeleine i Zoe, oraz atakiem na Sama, poczułaby, że
zasługuje na tę pracę. Co ważniejsze, chciała odegrać jakąś rolę
w położeniu kresu tej bezsensownej przemocy. Zabójca musiał
być powstrzymany.
Oczywiście, podejmowanie niepotrzebnego ryzyka byłoby
nie tylko głupie, ale także nieodpowiedzialne. Beth miała rację
- musi na siebie uważać.
Ale co niebezpiecznego jest w złożeniu wizyty Rusty'emu
w biały dzień?
Pierwszą przewracającą się kostką domina była Charlotte
Sloane. Grace podejrzewała, że jej śmierć mogła być powodem
pozostałych zbrodni.
Stojąc na chodniku przed Broadway Tattoos, widziała na
końcu ulicy posterunek policji. Był środek dnia i w razie potrze-
by mogła tam pobiec. Otworzyła drzwi studia i weszła do środka.
Rusty rozmawiał z nastolatkiem przy ladzie, dając mu in-
strukcje, jak ma obchodzić się ze swoim świeżo wykonanym
tatuażem. Grace czekała przy wejściu, aż chłopak zapłaci i wy-
jdzie. Rusty wyszedł zza lady i podszedł do niej. Zobaczyła
ślady krwi na jego koszulce.
Nie przejmuj się tym - powiedział, chwytając materiał
palcami i odciągając go od skóry. - Czasami zdarzają się małe
tryśnięcia, nic takiego. Jesteś gotowa?
Nie - odpowiedziała Grace. - Nadal się nad tym za-
stanawiam.
Aha - westchnął rozczarowany. - Co w takim razie mogę
dla ciebie zrobić?
Chciałam porozmawiać z tobą o wzorze, który widzieliś-
my wczoraj w twoim katalogu.
Tego się obawiałem - przyznał nieoczekiwanie. - Zorien-
towałem się, że twoja koleżanka go rozpoznała, jak tylko go
zobaczyła.
Grace próbowała przypomnieć sobie poprzednią noc. Rze-
czywiście, Joss spytała o ten tatuaż, ale jakoś jej to wypadło
z głowy. Na razie skupiała się tylko na tym, że jest taki sam jak
zegar słoneczny w Shepherd's Point. Czemu Joss tak się nim
zainteresowała?
Czyli to nie był twój pomysł? - upewniła się.
Już się pewnie domyśliłaś, że nie, inaczej byś o to nie
pytała. Słuchaj, nie chcę żadnych kłopotów. Nie możesz zo-
stawić tego w spokoju?
Strach, który odczuła wcześniej, trochę osłabł na widok
skruszonego wyrazu twarzy Rusty'ego.
- To może mi powiesz, o co chodzi? - naciskała. - A jeśli
nie, to zawsze mogę iść na policję i oni cię o to zapytają.
Cofnęła się o krok w stronę drzwi.
Mogę ci wszystko wyjaśnić, ale musisz obiecać, że nic nie
powiesz policji.
To zależy.
Rusty był w kiepskim położeniu i doskonale o tym wiedział.
Powiedzenie prawdy tej kobiecie, z nadzieją, że to ją usatysfak-
cjonuje, było jednak dużo lepsze, niż ściągnięcie tu gliniarzy.
Oni mu nie uwierzą, a ona być może tak. Musiał zaryzykować.
Stojąc z Grace przy drzwiach, przedstawił jej pokrótce swoją
historię, gdy jako kierowca pracował u admirała.
- Byłem przed kluben country tamtej nocy i czekałem na
szefa, który imprezował wtedy ze swoimi koleżkami. Stałem
sam, paliłem papierosy i myślałem, jak to musi być miło mieć
tyle forsy, żeby nie żałować wydawać jej na to, by jakieś ptaki
mogły dalej latać. Sam nie byłem w stanie odłożyć paru groszy
z mojego marnego żołdu.
Grace pokiwała głową ze zrozumieniem.
Chwilę później - kontynuował Rusty - Charlotte Sloane
wyszła z klubu cała roztrzęsiona. Gdy mnie zobaczyła, spytała,
czy mógłbym ja podwieźć. Wiedziałem, że nie powinienem
odjeżdżać, ale nie mogłem odmówić. Była taka piękna w tej
błyszczącej, złotej sukni. Jak kopciuszek na balu. Miała ze sobą
zdjęcie i myślę, że to ono ją tak bardzo zdenerwowało. Ze-
rkałem na nią cały czas w lusterku wstecznym. Włączyła sobie
światełko nad głową, wpatrywała się w zdjęcie i mamrotała coś
pod nosem o kłamstwie i oszukiwaniu. Spytałem, co się stało,
ale nie chciała powiedzieć. Mówiła tylko, że pragnie wrócić do
córeczki. Shepherd's Point nie było daleko. Wysadziłem ją przy
podjeździe i pojechałem z powrotem do klubu country. Admirał
nic nie zauważył.
Ale co z tym wzorem? - spytała Grace.
Kiedy następnego dnia rano sprzątałem samochód, na pod-
łodze znalazłem kolczyk. Miałem zamiar go zwrócić, napraw-
dę, ale wtedy dowiedziałem się, że Charlotte zaginęła. Nie mo-
głem go oddać, bo wszyscy połączyliby mnie z jej zniknięciem.
Więc dlatego nie poszedłeś nigdy na policję - domyśliła
się Grace.
Spójrz na mnie - powiedział Rusty, rozkładając ręce.
-Jestem typem faceta, któremu nietrudno coś zarzucić. Łatwym
celem. Nieraz myślałem o wyznaniu wszystkiego, ale bałem się,
że odwrócą to tak, żeby zrobić ze mnie winnego. Mówiliby, że
jestem ostatnią osobą, która widziała ją żywą.
Ależ to nieprawda, Rusty - odparła Grace. - Ostatnim był
zabójca Charlotte.
-112-
Czemu Joss była tak zainteresowana wzorem kolczyka? Gra-
ce zastanawiała się nad tym wychodząc ze studia tatuażu i cze-
kając na taksówkę. Co Joss wiedziała?
Czuła, że musi się tego dowiedzieć, więc gdy wsiadła do
samochodu, podała taksówkarzowi adres Vickersów.
Joss, w samym bikini, otworzyła jej drzwi.
Grace, co ty tu robisz? - spytała zdziwiona.
Miałam nadzieję, że mogłybyśmy o czymś porozmawiać.
Przyszłaś się pochwalić? - parsknęła Joss. -Nie robiłabym
tego na twoim miejscu. Ja zrezygnowałam ze stażu, więc tak
naprawdę nie wygrałaś całkiem fair. Reszta przeciwników zo-
stała wyeliminowana. To bardzo wygodna sytuacja.
Grace już chciała odwrócić się i odejść, ale się powstrzymała.
Zignoruj to i dowiedz się tego, czego potrzebujesz.
-Nie jest już istotne, kto dostanie tę pracę - odparła. - To, co
się stało w tym tygodniu, było przerażające. Madeleine, Sam,
a teraz Zoe. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby
rozwikłać tę zagadkę.
Joss spojrzała na nią sceptycznie.
Tak, i zebrać dodatkowe punkty w KEY News.
Nie - nalegała Grace, - aby spełnić swój obowiązek.
Joss wpatrywała się chwilę w swoje nagie stopy. Spojrzaw-
szy ponownie na Grace, zaprosiła ją do środka.
Grace wybrała to samo miejsce, które zajmowała podczas
rozmowy na przyjęciu. Joss jednak nie usiadła obok niej na
sofie, jak Madeleine, tylko zajęła fotel nieco dalej.
Dobrze, Grace. O czym chciałaś porozmawiać?
Właśnie wróciłam z Broadway Tattoos.
I?
Rusty powiedział mi, skąd wziął wzór, o który pytałaś.
Co mówił? - zainteresowała się Joss.
Grace postanowiła, że musi coś dać, aby dostać coś w zamian.
Twierdzi, że skopiował go z kolczyka, który Charlotte
Sloane zostawiła w jego samochodzie w dniu zaginięcia.
Jezu! - zawołała Joss wychylając się z fotela. - To on mógł
zabić Charlotte.
Nie wysuwajmy pochopnych wniosków. Wczoraj byłaś
bardzo zainteresowana tym wzorem. Jestem ciekawa dlaczego?
Joss chwilę się zastanawiała.
- Dobrze, co mi zależy - odparła wreszcie, podejmując
decyzję. - Poczekaj tu.
Wyszła z salonu, i wróciła po chwili z torebką. Wyciągnęła
z niej zwinięty kawałek papieru i wręczyła go Grace. Rozwija-
jąc go, zauważyła szkic i krótki opis. To był zegar słoneczny.
Może Rusty ma jeden kolczyk, ale policja ma drugi. Znale-
ziono go w kieszeni sukni wieczorowej Charlotte, lecz nie
podali tego do wiadomości.
A ty skąd to wiesz? - zdziwiła się Grace.
Mam dobre źródło - odpowiedziała Joss, dając do zro-
zumienia, że nic więcej na tern temat nie powie. - Ale zaufaj mi,
widziałam to na własne oczy.
Grace zainteresował jeszcze jednen rysunek i opis na dole
kartki.
- A co to jest? - spytała, wskazując na narysowany kwadrat.
- To jest drugi przedmiot, znaleziony przy ciele Charlotte.
Jedwabna chusteczka w kolorze cytrynowym.
Patrząc, jak Crace idzie w dół podjazdu, Joss przypomniała
sobie o pamiętniku Charlotte. Już miała ją zawołać, ale po-
wstrzymała się. Obawiała się, że i tak powiedziała za dużo.
-113-
Cóż za niesamowity przełom.
Wyniki autopsji Madeleine były następnym sygnałem, że
można pozostać bezkarnym.
Ale droga jeszcze nie była wolna. Jeśli Sam Watkins się
obudzi, może stanowić duży problem. Najlepiej ponownie po-
czekać na rozwój wydarzeń z nadzieją, że niebiosa jeszcze raz
ześlą błogosławieństwo, zabierając tego młodego chłopaka do
siebie.
Zoe, dzięki Bogu, nigdy już nic nie powie.
Ale Grace Callahan była wielką niewiadomą. Czyżby zbliża-
ła się coraz bardziej do odkrycia prawdy?
-114-
Grace umyła sobie włosy, po czym spędziła więcej niż za-
zwyczaj czasu na suszeniu ich, by ułożyły się w miękkie loki.
Zrobiła makijaż, zwracając szczególną uwagę na oczy. Nałoży-
ła na powieki niebieskoszary cień i podkreśliła je kredką. Malu-
jąc rzęsy tuszem, zauważyła swoje niepomalowane paznokcie.
Nie było już czasu na manicure, ale przynajmniej mogła je
przyciąć i wypolerować.
W kosmetyczce znalazła papierowy pilniczek do paznokci.
Włożywszy szlafrok, poszła do sypialni, usiadła na łóżku i za-
częła piłować. Po paru minutach jej paznokcie wyglądały przy-
zwoicie.
Miała jeszcze piętnaście minut do wyjścia, a chciała włożyć
suknię w ostatniej chwili. Len tak łatwo się gniecie. Postanowiła
położyć się na chwilę mając nadzieję, że krótki odpoczynek ją
orzeźwi. Niestety, po wysłuchaniu opowieści Rusty'ego i infor-
macji od Joss, nie była w stanie się zrelaksować.
Podniosła się, zaniepokojona, i pomyślała, że zadzwoni
do Lucy. Sięgając po telefon, zauważyła przycisk do papieru
od Olivera, który leżał na nocnym stoliku. Podniosła go
do góry i przejechała dłonią po gładkiej, chłodnej powie-
rzchni.
Z pilnikiem do paznokci w ręku, postanowiła z ciekawości
sprawdzić test Kyle'a Seatona. Wybrała miejsce na spodniej
części przycisku i parokrotnie je potarła.
Była przekonana, że poczuje zapach palonej kości, a zamiast
tego poczuła odór przypalanego plastiku.
Przycisk do papieru Olivera był podróbką.
Ktoś zapukał do drzwi.
Kto tam? - spytała Grace.
To ja, BJ.
Chwileczkę, zaraz otwieram.
Myślała, że spotkają się w głównym holu. Pospiesznie zapię-
ła sukienkę i boso podeszła do drzwi.
B.J. miał na sobie granatową marynarkę, śnieżnobiałą ko-
szulę i jasnoniebieski krawat. Jego beżowe, wyprasowane
spodnie dopełniały całości. Wręczył jej małe, kwadratowe pu-
dełko.
- To dla mnie? Przyniosłeś mi kwiaty? - spytała.
Była zachwycona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio dostała
kwiaty, a tym bardziej od osoby, która jej się podobała.
B.J. uśmiechnął się, zadowolony z jej reakcji.
Pomyślałem, że ci się spodobają.
Nawet bardzo - zapewniła. - Są prześliczne, dziękuję.
Delikatnie wyjęła bukiecik z pudełka.
- Jak myślisz, gdzie powinnam go sobie przypiąć. Do su-
kienki?
B.J. dotknął jej włosów.
- Może w tym miejscu? - zasugerował.
- Dobrze. Usiądź na chwilę, a ja pójdę je przyczepić.
Grace weszła do łazienki, stanęła przed lustrem i zaczęła
przypinać kwiaty.
Piękna rzeźba - zawołał B.J., biorąc do ręki przycisk do
papieru.
Jest podrobiona - odparła Grace. - Przed chwilą spraw-
dziłam.
Chyba nie spodziewałaś się, że będzie prawdziwa?
Ależ tak, zważywszy, od kogo ją dostałam. OUver Sloane
podarował mi to dziś po południu.
Żartujesz! Jak to się stało?
Poszłam złożyć mu kondolencje. Był tak wzruszony, że
postanowił mi to dać ku pamięci Madeleine.
Myślisz, że wiedział, że to imitacja?
Grace wpięła kwiaty i cofnęła się o krok, by ocenić efekt
końcowy.
Wątpię. Jego gabinet wygląda tak, jakby miał tylko to, co
najlepsze.
Masz zamiar mu powiedzieć? - dopytywał się B.J.
Może powinnam. Kyle Seaton mówił mi na przyjęciu, że
OUver i Charlotte byli jego najlepszymi klientami. Ciekawe,
czy to on mu go sprzedał.
Poprawiła fryzurę i wyszła z łazienki.
Jak wyglądam? - spytała.
B.J. spojrzał na nią z uznaniem.
Wyglądasz wspaniale, Grace.
Szkoda, że Lauren Adams jechała z nimi samochodem.
Grace wiedziała, że będą dzisiaj pracować, ale miała wra-
żenie, jakby ona i B.J. szli na randkę. Podrobiona kość sło-
niowa i kolczyki w kształcie zegarów słonecznych przestały na
chwilę być ważne, gdy włożyła nowe sandały i sięgnęła po
torebkę.
- Idziemy?
-115-
Lzzie zapaliła świeczkę przy świętej figurce, stojącej na brze-
gu wanny i zanurzyła się w ciepłej wodzie.
Westchnęła z ulgą.
Postanowiła złożyć wymówienie w Vikingu. Będzie sprzątać
pokoje tylko do końca tygodnia.
Wpatrywała się w figurkę młodej kobiety ubranej w niebies-
kie i różowe szaty. Miała pogodny wyraz twarzy, jednak Izzie
wiedziała, że przeżyła tortury. Piękna i bogata, poświęciła
jednak życie Bogu, za co spotkało ją więzinie i tortury. Odcięto
jej piersi, a następnie przeciągano ją po rozżarzonych węglach,
aż umarła.
- Święta Agato - zaczęła się modlić - proszę, pomóż mi.
Patronka pielęgniarek, strażaków i kobiet cierpiących na raka
piersi wpatrywała się w nią milcząco. Izzie wiedziała, że wiara
uczy, iż ból i cierpienie tego świata zostaną wynagrodzone
w wiecznej szczęśliwości przyszłego życia. Liczyła na to i cze-
kała z niecierpliwością na ponowne spotkanie z Padraicem. To
już nie potrwa długo, najdroższy, pomyślała.
Zamoczywszy myjkę w wodzie, delikatnie przetarła nią klat-
kę piersiową pełną blizn, cały czas wpatrując się w figurkę.
Jakie to dziwne, że jej dorosłe życie zaczęło się od jednej
Agathy i kończy się z drugą. Nauczyła się ścielić łóżka w spo-
sób, jaki lubiła panna Agatha, i polerować porcelanowe wanny
i umywalki pod bacznym okiem Finoli w Shepherd's Point.
Może dalej by tam pracowała, gdyby nie obecność jej i Pad-
dy'ego w domku, tej samej nocy, gdy panna Charlotte zo-
stała zamordowana. Po koszmarnych przeżyciach w starym
tunelu niewolników, odnalezieniu ciała panny Charlotty, i po
liście z pogróżkami, który przyszedł później, Izzie pragnęła
uciec z Shepherd's Point i przed przerażającymi wspomnie-
niami.
Z trudem wstała z wanny. Wytarła się, ostrożnie dotykając
blizn na klatce piersiowej, i włożyła koszulę nocną. W kuchni
postawiła czajnik na gazie i postanowiła przejrzeć stertę nie-
przeczytanej poczty, która zebrała się przez cały tydzień.
Rachunek, rachunek, reklama, rachunek. Jednak na widok
następnej koperty zadrżała. Rozpoznała ten zmieniony charak-
ter pisma, jak dziesiątki razy w przeszłości. Był to następny list
od osoby, która groziła Paddy'emu przez tyle lat, że połączy go
z miejscem morderstwa Charlotte Sloane. Lecz tym razem list
był zaadresowany do niej.
Gwizdanie czajnika sprawiło, że aż podskoczyła. Zakręciła
gaz, ale nie zdobyła się na to, aby zalać herbatę wodą. Wróciła
do stołu i drżącymi rękoma otworzyła list.
Twój mąż dostał ostrzeżenie czternaście lat temu, a teraz
ostrzegam ciebie. Nie myśl sobie, że skoro odkryto kości w tune-
lu niewolników, to jest to dobry moment, aby ujawnić to, co
wiesz, lub co ci się wydaje, że wiesz.
Nadal mam portfel, który zostawiliście w domku tej nocy,
gdy Charlotte Sloane zginęła. Jeśli pójdziesz ze zdjęciem na
policję, ja wykorzystm portfel. Jak myślisz, komu uwierzą?
Tobie czy mnie?
Izzie przeczytała list jeszcze raz, a strach zaczął zmieniać się
w gniew. Nie zrobiła nic złego, oprócz kochania się z Paddy'm
w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Jednak przez
te wszystkie lata zamartwiali się na śmierć, że zostaną oskarżeni
o zamordowanie Charlotte. Izzie przepłakała wiele nocy, chcąc
pójść na policję, ale po długich godzinach wpatrywania się
w zdjęcie, które spadło wtedy na ciało Charlotte, oboje do-
chodzili do wniosku, że nie ma tam nic takiego, co mogłoby
postawić kogokolwiek w stan oskarżenia. Nie byli do końca
pewni, o co tak naprawdę martwił się zabójca, ale wiedzieli, że
wyglądaliby na winnych, gdyby wyszła na jaw historia pozo-
stawionego portfela Padraica.
Izzie wstała i otworzyła drzwi szafki. Wyciągnęła leżące
z wierzchu książki kucharskie i sięgnęła głębiej po kopertę.
Ręce jej się trzęsły, ale tym razem ze złości, gdy wyciągała jej
zawartość. Tego już za wiele!
Nie zostało jej zbyt dużo czasu na tym świecie, lecz chciała
pójść do lepszego z czystym sumieniem. A jeśli przy tym
pomoże ciężko pracującej, młodej kobiecie, tym lepiej. Miała tę
starą fotografię i kopię pamiętnika panny Charlotte, który znala-
zła dzisiaj w koszu na śmieci. Chciała oddać oba te przedmioty
tej miłej Grace Callahan i może tym samym pomóc w jej
karierze.
-116-
Samochód z kierowcą czekał na podjeździe. Oliver, ubrany
w smoking, zapukał do drzwi Elsy. Złota spinka u mankietu
jaśniała na tle śnieżnobiałej koszuli, gdy niecierpliwie uniósł
kołatkę w kształcie mewy. Ostatni raz włożył te spinki podczas
przyjęcia w klubie country tej nocy, kiedy zaginęła Charlotte.
Przez te wszystkie lata nie mógł się zmusić, by nosić ostatni
prezenet z okazji ich rocznicy ślubu. Teraz jednak, wiedząc, że
Charlotte już nie ma, uznał, że to odpowiednia rzecz, aby uczcić
jej pamięć.
Elsa otworzyła drzwi. Wyglądała olśniewająco w dopasowa-
nej, błękitnej sukni wieczorowej z brylantową broszką w kształ-
cie mewy. Włosy miała upięte wysoko, tak jak niegdyś Charlot-
te podczas pierwszej zbiórki pieniędzy. Mimo że nigdy nie była
piękna, trzyma się całkiem dobrze, pomyślał. Niewiele się
zmieniła, od kiedy skończyła dwadzieścia lat.
- Wyglądasz świetnie, Elso - powiedział.
Dziękuję, mój drogi, wejdź na chwilę, napijemy się drinka.
Chyba nie powinienem - odparł, nie ruszając się z miejsca.
- Wypiłem już jeden koktajl, a nie chciałbym sprawiać wraże-
nie pijanego na przyjęciu. Jestem pewien, że ludzie będą mnie
teraz obserwować uważniej niż zwykle.
Dobrze - zgodziła się, nie chcąc go denerwować. - Wezmę
tylko torebkę.
-117-
Grace patrzyła, jak fotograf zaprasza każdą przybyłą parę do
wspólnego zdjęcia. W tym czasie jego asystent układał już
wywołane zdjęcia na wielkich sztalugach. Najwidoczniej,
oprócz opłaty za wejście na Bali Bleu, goście mieli wysupłać
parę dodatkowych groszy na pamiątki.
Zebrani uprzejmie rozmawiali, ale gdy przybyła następna
para, wszystkie glosy ucichły.
Grace zrobiło się przykro, gdy patrzyła na idącego z podnie-
sioną głową Olivera Sloane'a, pod rękę z Elsą Gravell. Złote
spinki do mankietów lśniły w świetle lampy błyskowej fotografa.
Grace była na tyle blisko, by rozpoznać ich wzór. Zegar słonecz-
ny z Shepherd's Point, ten sam co na kolczykach Charlotte.
-118-
KEY News stoi mi na drodze, pomyślał Mickey, patrząc na
wóz transmisyjny zaparkowany przy wejściu dla służby. Ta
cholerna furgonetka przeszkadzała kelnerom niosącym potrawy
z kuchni.
Zaklął widząc, jak jeden wpada na drugiego.
- Dosyć. Muszą ją przesunąć - uznał.
Podszedł do furgonetki i pukał w drzwi tak długo, aż otworzył
mu drzemiący w środku kierowca.
- Musicie to coś stąd ruszyć, i to w tej chwili.
Scott Huffman spojrzał na niego z nieprzeniknionym wyra-
zem twarzy.
- Nigdzie się nie ruszę, koleś, póki nie dostanę takiego
polecenia od moich szefów.
Mickey rozglądał się po posiadłości, pełnej przyciętych klo-
nów i lip. Między krzakiem rododendrona a ogromną brzozą
dojrzał mężczyznę z kamerą. Ruszył prosto w jego stronę i od
razu przeszedł do rzeczy.
- Musicie się ruszyć - powiedział stanowczo. - Wasza fur-
gonetka przeszkadza moim kelnerom.
B.J. spojrzał w kierunku wskazanym przez Mickey'a.
- Dobrze, stary, uspokój się. Zaraz zobaczę, co da się zrobić.
-119-
Obcasy zapadały się w trawniku, komary zaczynały ją gryźć,
a teraz nawet B.J. ją zostawił, żeby załatwić problem z wozem
transmisyjnym. Jak na razie wieczór nie wydawał się tym
romantycznym wydarzeniem, jakiego się spodziewała. Z profe-
sjonalnego punktu widzenia było nie wiele lepiej. Lauren wyda-
wała się dużo bardziej zainteresowana flirtowaniem z męską
częścią społeczności Newport niż wywiadami do jutrzejszego
programu.
Grace postanowiła zwiedzić posiadłość na własną rękę. Sta-
rając się iść na palcach, ruszyła ku zachodniej części posiadło-
ści. Dwa małe, marmurowe pawilony z miedzianymi dachami
zaznaczały wejście do ogrodu z setkami różowych i białych
begonii. Odwróciła się, by spojrzeć na rezydencję i tłumy gości,
gdy usłyszała chichot.
Koło jednego z pawilonów, z dala od bawiących się, stał
jej były mąż i całował się z wysoką kobietą. Brunetką, nie
blondynką.
To nie była Jan.
Grace nie bardzo wiedziała, co zrobić. Ostatecznie odchrząk-
nęła na tyle głośno, by całująca się para zwróciła na nią uwagę.
Żałowała, że nie ma aparatu, żeby uchwycić wyraz twarzy
byłego męża.
O mój Boże, Grace! - zawołał Frank.
Nie mogła opanować krzywego uśmieszku.
Ładny wieczór, prawda, Frank?
Przepraszam cię na chwilę, porozmawiamy trochę później
- powiedział Frank, zwracając się do swej towarzyszki.
Brunetka odeszła, nie wyglądając na specjalnie zawiedzioną.
Może też ma męża, pomyślała Grace. Dla niej to pewnie jedna
wielka gra.
Popatrzyła na niego, kręcąc głową.
Bardzo brzydko. - powiedziała ironicznie. - A ja myś-
lałam, że ciebie i Jan łączy coś wspaniałego.
Przestań, to nie twoja sprawa.
Czyżby? Chcesz, aby nasza córka mieszkała w twoim
małym, doskonałym domku i to nie moja sprawa? Pomyślmy
- podrapała się po brodzie. - Ciekawe, co powie sędzia na
pomysł oddania dziecka pod opieką ojca kobieciarza. Poza tym,
jestem ciekawa, co o tym wszystkim myśli Jan. Może powin-
nam jej o tym powiedzieć, tyle że wtedy możesz już nie mieć
dokąd wracać.
Frank wytarł starannie kąciki ust chusteczką. Miała go w gar-
ści, wiedział o tym.
Dobrze, Grace. Wygrałaś - mruknął.
Zrezygnujesz z pełnej opieki? - dociskała.
Tak, jeśli tylko nie powiesz Jan.
Wpłacisz zaległe alimenty i zaczniesz od tej pory przysy-
łać je na czas?
A mam inne wyjście?
Nie bardzo. A tak poza tym, co tu robisz?
Jan bardzo chciała uczestniczyć w jakimś dużym wydarze-
niu towarzyskim.
Grace obrzuciła uważnym spojrzeniem tłum gości.
Nie widzę jej. Gdzie jest?
Nie wiem. Ostatnio widziałem, jak rozmawiała z jakimiś
ważniakami.
A gdzie Lucy?
W hotelu.
Sama? - upewniła sie zaniepokojona Grace.
Jest wystarczająco duża. Pozwoliliśmy jej w końcu jechać
do mnie samej pociągiem.
To co innego. Trwało to tylko godzinę, w biały dzień,
a nie na cały wieczór, i do tego w mieście, w którym grasuje
morderca.
-120-
Żołądek Grace coraz bardziej skręcał się z niepokoju. Lucy
rzeczywiście może już jest wystarczająco duża, żeby zostawić
ją samą w pokoju hotelowym, ale w obecnych okolicznościach
było to nie do pomyślenia. Nigdy by sobie nie wybaczyła,
gdyby coś jej się stało. Zauważyła Manzorellę, ubranego szyko-
wnie w ciemny garnitur i krawat w paski, stojącego w rogu
ogromnego, niebieskiego namiotu. Miał poważną twarz, a jego
ciemne oczy przesuwały się po tłumie gości. Nie miała jednak
czasu, żeby do niego podejść.
- Przepraszam cię, ale muszę wracać do hotelu - powiedzia-
ła, podchodząc do B.J.
Spojrzał na nią pytająco.
Co się stało? Źle się czujesz?
Nie. Mój mąż, to znaczy były mąż, zostawił Lucy samą.
Martwię się o nią - tłumaczyła się. - Muszę tam pojechać
i zobaczyć, czy wszystko w porządku.
Oczywiście, rozumiem - odparł, ale było widać, że jest
rozczarowany.
Wyjął kluczyki z kieszeni.
Weź samochód. Nie musisz się martwić, Lauren i ja jakoś
sobie poradzimy.
Wiem.
I tak też było. B.J. i Lauren sami mogli zrobić wszystko.
Grace starała się zapomnieć o rozczarowaniu, że nie mogła
spędzić z B.J. tego wieczoru i jednocześnie wziąć udziału w tym
wyjątkowym przedsięwzięciu. Może była to dla niej nauczka,
żeby zawsze stawiać dobro córki ponad karierą. Z drugiej
strony, gdyby Lucy była w bezpiecznym miejscu, nie czułaby
się źle, zostawiając ją samą, aby pojechać do pracy.
Jednak w tym momencie nie miała wątpliwości, co powinna
zrobić.
- Lucy, to ja, otwórz!
Grace stukała w drzwi. Słyszała czołówkę „Ładu i Porząd-
ku" dobiegającą z pokoju. Jeszcze raz zapukała, tym razem
głośniej.
- To ja, mama, otwórz, proszę.
Gdzie ona się podziewa? Czuła, jak puls bije jej coraz szyb-
ciej. Nie panikuj, powtarzała sobie. Może Lucy usnęła albo
bierze prysznic.
Zeszła na dół do holu i podniosła słuchawkę wewnętrznego
telefonu przy windzie. Lucy nie odbierała. Grace była coraz
bardziej zdenerwowana. Miała ochotę skręcić Frankowi kark za
zostawienie córki samej. Wyobraźnia podsuwała jej coraz gor-
sze obrazy.
Gdy myślała, co ma dalej robić, do windy podeszła Lucy
z paczką słodyczy w ręku.
Cześć, mamo. Co tutaj robisz? - zdziwiła się na jej widok.
O Boże, Lucy - wykrzyknęła Grace, przytulając córkę.
- Tak się martwiłam.
Dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona.
- Zeszłam tylko na dół po coś słodkiego.
Grace nie chciała wychować Lucy na niepewne, bojaźliwe
dziecko. Nie mogła jej za to zganić. Nie zrobiła w końcu nic
złego.
- Co tutaj robisz? - potworzyła Lucy.
Grace nie chciała jej okłamywać.
Wiele się dzieje naokoło. Myślę, że nie powinnaś
zostawać sama.
Tata mówił, że mogę - powiedziała dziewczynka, gryząc
czerwoną laskę lukrecji.
Ja jestem innego zdania - odparła stanowczo Grace.
- Chodź, pójdziemy do mojego pokoju i będę mogła wreszcie
zdjąć te nowe buty. Doprowadzają mnie do szału.
Wyglądasz świetnie, mamo - zaważyła Lucy.
Dziękuję, kochanie.
Skąd wiedziałaś, że jestem sama?
Tata mi powiedział.
Och. To widziałaś go na przyjęciu?
Tak, właśnie tam go widziałam - odparła Grace.
I to w jakiej sytuacji, pomyślała, uśmiechając się do siebie.
Cieszyła się, że wreszcie miała pewność, że Lucy z nią zostanie,
i to na zawsze.
-121-
Manzorella przyglądał się twarzom gości i słuchał strzępów
ich rozmów. Jednak telefon, który otrzymał, zainteresował go
dużo bardziej niż cokolwiek, co mógł mu zaoferować Bali Bleu.
Sam Watkins odzyskał przytomność.
Detektyw pospieszył do samochodu i pojechał do szpitala.
-122-
Pokojówki już dawno skończyły swoją zmianę. Izzie weszła
od tyłu, mając nadzieję, że nie spotka nikogo z wieczornej
zmiany. Nie chciała, by ktokolwiek ją zaczepiał.
Pojechała windą na drugie piętro i przeszła przez korytarz
do pokoju Grace Callahan. W torebce miała kopertę, którą
chciała jej wręczyć. Jeśli nikogo nie będzie, wsunie ją pod
drzwi razem z numerem swojego telefonu. Jednak Grace szybko
jej otworzyła.
- Tak? - spytała.
W pierwszej chwili nie poznała jej bez służbowego stroju, ale
krótkie, przerzedzone włosy pomogły w rozpoznaniu.
Jestem Izzie 0'Malley - odparła.
Oczywiście, poznaję. Jak się czujesz?
Lepiej - skłamała Izzie.
Cieszę się - powiedziała Grace wyczekująco. - Mogę ci
w czymś pomóc?
Tak naprawdę, miałam nadzieje, że możemy pomóc sobie
nawzajem - odparła Izzie.
Lucy siedziała na sofie i jadła słodycze, wpatrzona w telewi-
zor. Izzie wysypała na biurko zawartość torebki.
Byłam w Shepherd's Point tej nocy, gdy zamordowano
Charlotte Sloane - wyznała.
Słucham? - Grace nie wierzyła własnym uszom.
Padraic był jeszcze wtedy moim chłopakiem. Byliśmy
w domku i robiliśmy to, czego nie powinniśmy, gdy usłyszałam
nadchodzącą pannę Charlotte. Wiedząc o tunelu, postanowiliś-
my wymknąć się tamtędy.
Grace nie zamierzała oceniać przedmałżeńskich poczynań
Izzie. Wzięła głęboki oddech przed zadaniem pytania:
Kto towarzyszył Charlotte Sloane?
Tego nie wiem, ale ktokolwiek to był, nie chciał, by to
ujrzało światło dzienne - powiedziała, wskazując zdjęcie.
- Przyglądałam mu się przez czternaście lat. Może pani coś
zauważy, bo nam się nie udało. Proszę tylko uważać, żeby go
nie dotykać. Poza mną i Paddy'm w ręku miał go tylko morder-
ca Charlotte.
Trzymając ostrożnie za krawędzie, Grace podniosła zdjęcie
bliżej światła i zaczęła się w nie wpatrywać. Rozmiarem
przypominało te, które widziała na sztalugach w The Elms.
Zostało zrobione z tyłu sali i ukazywało ludzi patrzących na
kobietę stojącą na podium. Nie było widać ich twarzy, ale gdy
przyjrzała się bliżej, rozpoznała na podwyższeniu Charlotte
Sloane.
Czemu zabójca miałby się martwić tym zdjęciem? - wy-
szeptała.
Nie wiem - odparła Izzie. - Ale ktokolwiek to jest, szan-
tażował mnie i Paddy'ego przez te wszystkie lata. Widzi pani,
w pośpiechu Paddy zostawił swój portfel w domku. Morderca
napisał do nas, że zaniesie go na policję, jeśli pokażemy to
zdjęcie, a wtedy policja nas posądzi o zabójstwo. Dzisiaj do-
stałam następny list z pogróżkami.
Podała Grace obie kartki - jedną nową, a drugą pożółkłą ze
starości.
- Mam coś jeszcze. Zdaje mi się, że to pamiętnik Charlotte.
Grace obejrzała go, zwracając szczególną uwagę na ostatni
wpis.
Idiotka. Czemu jestem taka naiwna ? Ludzie kłamią i oszukują
cały czas. Nie mogę pozwolić, żeby trwało to choćby minutę
dłużej. To, co się stało dzisiejszego wieczora w klubie country,
było ostatnią kroplą goryczy.
- Dlaczego przyszłaś z tym do mnie?
Czas, aby odsłonić wszystkie karty. Żyłam z tą tajemnicą
przez lata i, jak pani widzi, nie jest mi z tym dobrze. Nawet jeśli
policja mnie oskarży, nie posiedzę za długo w więzieniu. Nie
zostało mi zbyt dużo życia. Ale gdy spotkam stwórcę, nie chcę,
by mnie spytał, czemu nic nigdy nie powiedziałam.
Ale dlaczego nie poszłaś z tym na policję? - spytała Grace,
nie odrywając wzroku od dokumentów.
Miałam nadzieję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Nie tylko powiedzieć prawdę, ale także pomóc pani. Może to
zaimponuje pani szefom. Była pani dla mnie taka miła, a teraz
teraz spłacam dług.
Izzie, policja musi dostać te dowody - stwierdziła stanow-
czo Grace.
Nie mogłaby żyć ze świadomością, że je miała, gdyby zabój-
ca znów zaatakował.
- To już pani wybór. Proszę zrobić z tym, co pani zechce. Ja
jestem zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować.
Grace zerknęła na zegar - była dziewiąta. Manzorella powi-
nien być jeszcze w The Elms. Mogłaby zanieść mu te dokumen-
ty i opowiedzieć historię Izzie.
Mogę zawieźć to od razu na policję. Myślę, że nie można
tracić czasu.
Jak pani sobie życzy.
Grace spojrzała na Lucy siedząca na kanapie. Czy powinna ją
zabierać ze sobą? Izzie, jakby czytając jej w myślach, powie-
działa:
- Mogę zostać z pani córką, jeśli pani i jej to odpowiada.
Ale Lucy, zamiast oglądać telewizję, podsłuchała ich roz-
mowę. Perpsektywa udziału w prawdziwej akcji bardzo ją
ekscytowała.
- Nie ma mowy mamo - orzekła. - Jadę z tobą.
To, co się stało dzisiejszego wieczora w klubie country było
ostatnią kroplą goryczy.
Grace przeczytała ponownie ostatnie zdanie w pamiętniku
Charlotte. Co się wtedy wydarzyło? Rusty powiedział, że była
zdenerwowana z powodu tego zdjęcia. Odpowiedź musi być
właśnie taka.
Zanim wyszły z hotelu, wstąpiła jeszcze do pokoju redaktors-
kiego, żeby przejrzeć taśmy. Znalazła materiał z pierwszej
zbiórki pieniędzy na zagrożone ptaki, poprosiła montażystę
o jego włączenie.
To nagranie, które jeszcze trzy dni temu przeglądała z B.J.,
wydawało jej się teraz zupełnie inne. Oglądając je, rozpoznawa-
ła młodsze wersje ludzi, których poznała. Był tam profesor Cox,
jeszcze z ciemnymi włosami, i Kyle Seaton z bujną czupryną,
obaj w smokingach. Czy to nie Mickey obsługuje stoły?
Grace zmrużyła oczy, uśmiechając się do siebie. Rozpoznała
młodego Manzorellę, rozmawiającego przez krótkofalówkę.
Jego granatowa marynarka wskazywała, że nie był jednym
z gości. Pewnie pracował w ochronie.
Możemy już iść? Nudzę się - przerwała jej Lucy.
Przestań, Lucy. To bardzo ważne. Za chwilkę pój-
dziemy.
Goście tańczyli na parkiecie. Byli tam Charlotte, Oliver i Elsa
Gravell.
Nie masz przypadkiem lupy? - spytała montażystę, prze-
jrzawszy nagranie.
Nie, ale mam bardzo silne okulary - zaproponował. - Wy-
starczą?
Przytrzymała je nad zdjęciem i wytężyła wzrok. Po obe-
jrzeniu taśmy była w stanie rozpoznać dwa szczegóły.
-123-
W drodze do The Elms Grace chciała ostudzić trochę entuz-
jazm Lucy.
To nie zabawa, kochanie - ostrzegła. - Nie bawimy
się w policjantów i złodziei. Ludzie naprawdę zginęli z tego
powodu.
Wiem, mamo, ale to super być w środku akcji, tak jak
w telewizji.
To wcale nie je jest super, Lucy. To jest niebezpieczne
- stwierdziła stanowczo. - Gdy dojedziemy na miejsce, masz
zostać tam, gdzie ci powiem. Bez wygłupiania się. Nie chcę,
żebyś się w coś wplątała.
Mogę chociaż zobaczyć tunel? Bo jedziemy do rezydencji
z tym tunelem, prawda? - Lucy nie rezygnowała, próbując
czerpać z tej sytuacji jak najwięcej przyjemności.
Jeśli będzie czas, ale nie licz na wiele.
Grace szukała miejsca, gdzie mogłaby zostawić Lucy. Mu-
siała być bezpieczna, a równocześnie nikomu nie przeszkadzać.
Nie mogła spacerować sobie wśród gości, a tym bardziej być
przy rozmowie z Manzorellą. Grace pomyślała, żeby ją zo-
stawić w wozie transmisyjnym, ale nie wypadało prosić Scotta
Huffmana, żeby jej pilnował.
- Może posiedzę z tatą i Jan? - zasugerowała Lucy.
Grace początkowo nie spodobał się ten pomysł, ale po krótkim
namyśle zgodziła się. Frank i tak powinien się nią dziś zajmować.
Nie będzie śmiał spuścić Lucy z oczy, gdy miała na niego haka.
- Dobrze, Lucy. Widzę tam tatę i Jan - powiedziała wskazu-
jąc ich w oddali. - Idź do nich, zaczekam, aż się upewnię, że
jesteś bezpieczna.
-124-
Grace poszła poszukać detektywa Manzorellę w niebieskim
namiocie. Ludzie tańczyli pod wirującymi ptakami, wyświet-
lanymi na suficie, ale detektywa między nimi nie było. Nie
znalazła go również w innych miejscach.
Dochodzę do wniosku, że już wyszedł, postanowiła do niego
zadzwonić. Już miała szukać B.J., by skorzystać z jego telefonu
komórkowego, gdy dojrzała Kyle'a Seatona, stojącego samo-
tnie z boku. Mogła się spodziewać, że tu będzie. Byli tu praw-
dopodobnie wszyscy jego najlepsi klienci.
- Sprawdziłam dziś pana test na autentyczność kości - ode-
zwała się, podchodząc do niego.
Słucham? - spojrzał na nią pytająco.
Wie pan, ten z pilnikiem, o którym pan mówił we wczoraj-
szym programie.
Ach - odparł lekceważąco. -1 co pani zrobiła? Wypróbo-
wała go na jakimś tandetnym śmieciu ze sklepu z pamiątkami?
Oczywiście że nie - powiedziała. - Sprawdziłam nim
bardzo ładny przedmiot, dokładniej mówiąc przycisk do papie-
ru, który dostałam od OHvera Sloana z jego prywatnej kolekcji.
Grace uważnie przyglądała się twarzy Kyle'a w świetle
pochodni, by sprawdzić, jak zareaguje na jej rewelacje.
- Dziwna sprawa. Opiłki pachniały plastikiem, a nie kością.
Kyle nie powiedział słowa, gdy przeprosiła i odeszła, aby
znaleźć jakiś telefon.
-125-
To ciekawa kwestia z antropologicznego punktu widzenia,
pomyślał profesor Cox, tańcząc z nową studentką. Samice
rodzaju ludzkiego zdawały się nie przejmować dużo starszym
wiekiem partnera. Prawdę mówiąc, często wiele poświęcały, by
takiego zdobyć. Zachowanie samców było odwrotne.
Gordon był z tego zadowolony, tańcząc z następnym ru-
dzielcem ze świata akademickiego, Susie Gonzalez. Starał
się nie myśleć o bólu w nodze. Judy i Susie nie wiedziały
o sobie. Jeśli tylko uda mu się to utrzymać w tajemnicy,
lato będzie wspaniałe.
Jednak ten tydzień z KEY News nie wypadł tak przyjemnie,
jak się spodziewał. Chciał już tylko odebrać swoją pokaźną
wypłatę pod koniec tygodnia i pożegnać się. Nie był pewien,
czy zgodzi się pomagać w programie w Williamsburgu, jeśli go
o to poproszą. Pieniądze były ważne, ale równie ważne było
podążanie za marzeniami.
Gordon poświęcił długie lata swojego życia, aby otworzyć
ten tunel. Nigdy z tego nie zrezygnuje.
-126-
Twarz B.J. rozpromieniła się, gdy zobaczył Grace.
Wróciłaś! - powitał ją radośnie.
Musiałam - odparła, wyciągając papiery z torebki. - Cho-
dźmy gdzieś, gdzie jest lepsze światło.
Wzięła go za rękę.
- Muszę ci coś pokazać.
Weszli do rezydencji wejściem dla służby, które prowadziło
przez sklep z pamiątkami, a dalej do kuchni pełnej ludzi zaję-
tych przygotowywaniem potraw. Grace znalazła wolny stół
w rogu pomieszczenia i rozłożyła listy, fotografię i pamiętnik.
Opowiedziała B.J. o wizycie Izzie.
Niewiele widać na tym zdjęciu, Grace - powiedział B.J.
Przyjrzyj się. Widzisz tę męską rękę, która dotyka poślad-
ków tej kobiety?
Tak, i co z tego?
Cóż, gdybyś miał szkło powiększające, zobaczyłbyś jego
spinki do mankietów w kształcie zegarów słonecznych. To ten
sam wzór, co na kolczykach Charlotte Sloane i prawdziwego
zegara, umieszczonego w Shepherd's Point. To te same spinki
do mankietów, które ma na sobie dzisiaj OHver Sloane.
A skąd ty to wiesz? - spytał zdumiony.
Długa historia - odparła pospiesznie. - Ale możesz sam
sprawdzić, jeśli mi nie wierzysz.
Wierzę, Grace. Oczywiście, że wierzę.
B.J. spojrzał jeszcze raz na fotografię.
Dobrze, to jego spinki, ale to wcale nie znaczy, że zabił żonę.
No tak, ale jego żona przemawiała wtedy na podiom. Więc
on obejmował jakąś inną kobietę.
Musiał trochę kręcić na boku - odparł B.J. uśmiechając się.
- Ale to także nie czyni go zabójcą. Wcale nie musiał zabijać
Charlotte, wystarczyło się rozwieść.
Wiem, kim jest ta kobieta.
B.J. spojrzał na nią wyczekująco.
Tak?
Widzisz tę wielką kokardę na plecach?
Aha.
Oglądałam jeszcze raz nagranie ze zbiórki pieniędzy czter-
naście lat temu. Kobietą, która miała na sobie tę suknię, była
Elsa Gravell.
- Ta sama, która przewodzi całemu przedsięwzięciu dzisiaj?
-Właśnie - powiedziała Grace. - Była najlepszą przyjaciółką
Charlotte.
B.J. wzruszył ramionami.
No dobra, więc Elsa jest dziwką, a QJiver oszustem, ale to
nadal nie znaczy, że którekolwiek z nich ją zabiło. A już
najtrudniej uwierzyć, że Ołiver mógłby zabić własną córkę.
Jeśli oczywiście śmierć Madeleine była morderstwem.
Nadal uważam, że powinnam z tym iść na policję - powie-
działa niezrażona Grace. - Mogę pożyczyć od ciebie komórkę?
Grube ściany rezydencji utrudniały połączenie, więc Grace
wyszła na zewnątrz.
Stojąc pod baldachimem liści, zadzwoniła na posterunek.
Detektywa Manzorelli nie ma - usłyszała.
Ale mam mu coś bardzo ważnego do powiedzenia.
- Mogę mu przekazać wiadomość od pani.
Grace się zawahała, ale musiała zrzucić to z serca.
- Dobrze - zgodziła się. - Proszę mu powiedzieć, że dzwoni-
ła Grace Callahan. Mam stare zdjęcie, które może pomóc ziden-
tyfikować zabójcę Charlotte Sloane i innych. Podaję mój numer
pagera.
-127-
Gdy detektyw Manzorella przybył do szpitala, w pokoju
Sama natknął się na pielęgniarkę.
- Jest półprzytomny. Nie pamięta nic, co stało się po przyjeździe do The Breakers w niedzielny wieczór - powiedziała.
- Nie wie, jak dostał w głowę, a tym bardziej od kogo.
Myśli pani, że sobie przypomni? - spytał niecierpliwie
policjant.
Trudno powiedzieć. Jego umysł zablokował te informacje
w samoobronie.
Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała detektywa.
- Chcę go zobaczyć - zażądał.
-128-
Lauren zrezygnowała na tyle z flirtowania, by przeprowadzić
parę wywiadów do jutrzejszego programu. B.J. miałjuż nagraną
wypowiedź Elsy Gravell, o tym ile trudu trzeba włożyć, by
uratować zagrożone gatunki ptaków na Rhode Island, a także
krótkie wywiady z ludźmi przygotowującymi ten wystawny
bankiet oraz z ich szefem, Hagerem, dumnym właścicielem
Seasons Catering.
Przeprowadzili również wywiady z kilkorgiem gości, i B.J.
postanowił zrobić jeszcze jeden lub dwa, zanim wrócą do
Vikinga, aby to zmontować. Los chciał, że podszedł do Franka
i Jan Callahan, pytając, czy zgodzą się, by Lauren przeprowa-
dziła z nimi wywiad. Zgodnie przytaknęli.
- Czy wszystko to będzie w jutrzejszych wiadomościach?
- spytała podekscytowana Jan po skończonym nagraniu.
- Tak. Niestety nie mogę obiecać, że wykorzystamy roz-
mowę z wami - odparł B.J.
- Och, mam nadzieję, że tak.
Jej mąż wtrącił się do rozmowy.
- Wie pan, moja była żona u was pracuje - powiedział
z niejaką dumą. - Grace Callahan. Czy ona znaczy coś
w Key News?
B.J. od razu zwrócił na niego uwagę, omiatając spojrzeniem
jego muskularną sylwetkę. Więc to jest mężczyzna, z którym
Grace wzięła ślub i któremu urodziła dziecko. Z wyglądu
interesujący, ale niesympatyczny, przynajmniej z tego, co zaobse-
rwował B.J. A to pewnie jest jej córka, pomyślał, przypominając
sobie dziewczynkę wbiegającą któregoś dnia do pokoju redaktor-
skiego. Jest bardzo podobna do matki, ale widać też geny ojca.
- Grace znaczy więcej, niż może pan sobie wyobrazić
- odparł.
Gdy pracowniczka telewizji poprosiła Franka i Jan o przelite-
rowanie nazwiska, żeby można było wpisać je na ujęciu, jeśli
ich nagranie zostanie wybrane, Lucy poczuła się znudzona.
Póki dorośli byli zajęci swoimi sprawami, łatwo można było się
wyniknąć.
-129-
Elsa, czy możemy iść do domu? Mam już dość.
Ale ja przewodzę temu przedsięwzięciu, OHverze. Na-
prawdę powinnam zostać do samego końca.
Cóż, ja wychodzę - zdecydował. - Przyślę po ciebie
kierowcę.
Elsa spojrzała na napiętą twarz ukochanego. Wykazał wielką
odwagę, przychodząc tu dzisiaj. Nie powinien być teraz sam.
- Nie rób tego, mój drogi. Wyjdę stąd za parę minut, po-
czekaj na mnie w samochodzie. Pożegnam się tylko ze wszyst-
kimi i zaraz przyjdę.
-130-
Detektyw Manzorella przeklinał dyspozytorkę za nieprzeka-
zanie mu wcześniej wiadomości od Grace Callahan. Dał jej
znać na pager ze swojego telefonu i popędził do The Elms. Jeśli
miała dowody, które mogły rozwiązać sprawę Charlotte Sloane,
nie mógł czekać na nie do rana.
-131-
Przyjęcie miało się już ku końcowi. Grace patrzyła na gości
idących po lekkiej stromiźnie w stronę rezydencji, a potem do
samochodów czekających na podjeździe. B.J. ustalał ostatnie
szczegóły co do jutrzejszego programu. Lauren była zaabsor-
bowana rozmową z przystojnym mężczyzną.
Odwracając się, by znaleźć Lucy, usłyszała dźwięk pagera
w torebce. Wyjęła go i sprawdziła numer, ale go nie rozpoznała.
Miała przy sobie cały czas telefon B.J. Otworzyła go i wy-
stukała cyfry na klawiaturze.
Manzorella - odpowiedział niski głos.
Och, dobrze, że to pan. Nie byłam pewna numeru, który mi
się wyświetlił.
Używam telefonu z samochodu żony - wyjaśnił. - Dys-
pozytorka przekazała mi wiadomość. Coś o fotografii?
Tak, zrobiona w klubie country tej nocy, gdy zaginęła
Charlotte Sloane. Porównałam ją z nagraniem pierwszej zbiórki
pieniędzy i myślę, że będzie teraz łatwiej zidentyfikować mor-
dercę.
Gdzie pani jest? - usłyszała napięcie w jego głosie.
Przy wejściu służbowym.
Za chwilę tam będę. Proszę się nigdzie nie ruszać.
-132-
Nie mógł się nadziwić, jak nieostrożni są ludzie, jeśli chodzi
o telefony komórkowe. Prowadzić prywatne rozmowy w tak
publicznym miejscu. To, że cię nie widzą, nie znaczy, że nie
słyszysz każdego słowa.
Mickey stał pod baldachimem z liści osłaniających wejście
służbowe i czekał, aż ucisk w klatce piersiowej trochę się
zmniejszy.
Dzisiejszy wieczór okazał się prawdziwym sukcesem. Wielu
gości wzięło jego wizytówki. Wychwalali jedzenie i dopytywali
się o wolne terminy. Elsa Gravell była tak zachwycona, że przed
wyjściem zatrzymała się jeszcze na chwilę, by powiedzieć mu,
iż zwróci się do Seasons Catering przed przyszłoroczną zbiórką
pieniędzy.
Powinien być zachwycony, ale nie potrafił. Historia z Cha-
rlotte Sloane go prześladowała. Nie ucieknie od niej. Nieważne,
jaki odniesie sukces, zwycięstwo zawsze będzie miało gorzki
smak.
-133-
Czekając na przybycie detektywa, Grace zobaczyła Franka
i Jan idących alejką, ale Lucy z nimi nie było.
Ruszyła w ich stronę.
- Frank, gdzie jest Lucy? - spytała niespokojnie.
Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Nie ma jej z tobą? - zdziwił się. - Myślałem, że poszła do
ciebie.
- Nie! Do jasnej cholery, Frank! Miałeś jej pilnować!
Miała ochotę uderzyć go w twarz.
- W czym problem? - spytał Manzorella, próbując ukryć
zadyszkę.
Grace spojrzała na detektywa i poczuła lekką ulgę.
Moja córka zaginęła.
Nasza córka - poprawił ją Frank. - I nie dramatyzuj tak,
Grace. Lucy na pewno nie zaginęła. Gdzieś się tu kręci, zoba-
czysz.
Oby - powiedziała, starając się powściągnąć gniew. - Jeśli
coś się jej stanie...
Zamilkła. Nie powinna nawet tak myśleć. Tracili tylko czas
na sprzeczki. Musieli odnaleźć Lucy.
Rozeszli się po całej posiadłości, werbując do pomocy B.J.
i Lauren. Intuicja podpowiadała Grace, że Lucy będzie kiero-
wać się w stronę rezydencji. Była ciekawa domu takiego jak
The Elms, zupełnie innego niż to, z czym miała do czynienia
do tej pory, a szczególnie interesował ją tunel. Niestety posiad-
łość była ogromna i miała wiele miejsc, gdzie mogła się scho-
wać, albo, w najgorszym wypadku, gdzie zabójca mógłby ukryć
jej ciało.
Każdy metr kwadratowy posiadłości musiał być przeszuka-
ny. Potrzebowali pomocy.
Detektyw jakby czytał w jej myślach.
- Pójdę wezwać posiłki. Proszę się nie martwić, znajdziemy
pani córkę.
Grace była mu niezmiernie wdzięczna, że wziął sprawy
w swoje ręce.
Lucy słyszała, że ją wołają.
Wyjrzała z balkonu na trzecim piętrze w rozjaśnioną la-
mpami ciemność, patrząc na ludzi rozproszonych po całej
posiadłości. Szukali za krzakami i wzdłuż siatki odgradzającej
trawnik.
- Lucy! Lucy!
Rozpoznała głos ojca.
Ależ teraz będzie miała kłopoty. A ona chciała tylko zoba-
czyć, jak wygląda rezydencja. Najpierw zwiedziła tunel, a po-
tem weszła na górę i, przechadzając się po wielkich pokojach,
udawała, że ma bogatych rodziców, służbę, i że ten dom jest jej.
Nigdy nie myślała, że coś takiego się wydarzy.
Matka będzie wściekła. Kazała jej zostać z ojcem, a ona nie
posłuchała. Może, jeśli jeszcze trochę pozostanie w ukryciu,
matka będzie tak szczęśliwa, gdy ją zobaczy, że nie będzie się
złościć.
Na powrót schowała się za balustradą, by jeszcze chwilę
odczekać.
-134-
Ciemno ubrana postać, stojąca przy ścianie, utrzymywała
bezpieczną odległość od Grace, po czym ruszyła za nią w głąb
domu. Noże do krojenia mięsa leżały w kuchni, gotowe do
użycia.
Grace szła przez przestronną pralnię, jej sandały stukały
o twardą podłogę. Trzymała kurczowo torebkę, mając nadzieję
w każdej chwili usłyszeć pager, zwiastujący dnalezienie Lucy.
Dochodząc do końca pomieszczenia, przystanęła na szczycie
schodów prowadzących do kotłowni. Wyczuwając za sobą jakiś
ruch, obejrzała się przez ramię, ale nic nie zobaczyła.
Nowe sandały stawały się coraz bardziej niewygodne.
W miejscach, gdzie paski ocierały się o stopy, zaczęły już
tworzyć się pęcherze. Ściągnęła buty, zeszła po schodach i ru-
szyła do wlotu tunelu. Wagonik na węgiel stał dokładnie w tym
samym miejscu, co poprzedniego dnia rano, gdy była tu z profe-
sorem Coxem. Lampy elektryczne, przymocowane do cegla-
nych ścian, słabo oświetlały ciemne przejście.
- Lucy! Lucy! - zawołała.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi i serce jej zamarło. Miała
nadzieję, że ją tu znajdzie.
Drogi Boże, spraw, żeby Lucy nic się nie stało.
Odwróciła się, by kontynuować poszukiwania. Zobaczyła
postać na szczycie schodów, która blokowała jej wyjście.
Frank wreszcie zaczął się martwić. Wolał nie wyobrażać
sobie, że cokolwiek mogło się stać jego córce.
Może Lucy poszła na parking do samochodu. Warto było
sprawdzić. Być może znajdzie ją śpiącą na tylnym siedzeniu.
Przebiegł przez podjazd, rzucając okiem bez specjalnego
zainteresowania, na tablicę rejestracyjną ciemnego sedana.
SEANNA.
- Och, detektyw Manzorella. Przestraszył mnie pan - powiedziała Grace, kładąc dłoń na piersi.
- Znalazłaś pani coś? - spytał, schodząc w dół.
Obserwowała, jak długie nogi przemierzają stopnie. Detek-
tyw chował lewą rękę za plecami, a prawą trzymał się poręczy.
- Nie. Nie ma jej tutaj - odpowiedziała.
Czemu schodzi? Powinien zawrócić. Muszą szukać Lucy.
Potrzebuję tego zdjęcia, Grace.
Oczywiście, dam je panu. Ale nie zajmujmy się tym teraz.
Najpierw musimy znaleźć Lucy. Potem powiem wszystko, co
podejrzewam.
Gdzie, do cholery, podziały się jego priorytety? Czy nie
widział, że nie jest w stanie skupić się na niczym, póki nie
będzie pewna, że jej córka jest bezpieczna?
- Masz mi je oddać. Teraz.
Zaskoczyła ją furia, którą zobaczyła w jego ciemnych
oczach.
Lucy musiała w końcu stawić im czoła.
Wstała, weszła z powrotem do rezydencji, zeszła powoli po
schodach, wyszła drzwiami służbowymi i przygotowała się na
najgorsze.
- Grace wstrząśnięta patrzyła, jak Manzorella przekłada nóż
z lewej ręki do prawej.
Gdy zrobił krok do przodu, cofnęła się do wagonika na węgiel
i spróbowała krzyknąć. Jedną ręką natychmiast zakrył jej usta,
a drugą przyłożył nóż do gardła.
- Powinnaś się trzymać z dala od tej sprawy, Grace.
Musiał dowiedzieć się, co wiedziała, aby mieć pewność, że
po jej śmierci nikt się niczego nie domyśli.
Nie próbuj krzyczeć - cofnął rękę - bo poderżnę ci gardło.
Pokiwała głową, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Teraz mów, co wiesz - rozkazał.
Jeśli powie mu wszystko, zabije ją, a jeśli odmówi, również to
zrobi. Grace wiedziała, że musi zyskać na czasie.
- Wiem o kolczykach w kształcie zegara słonecznego
i wiem, że policja znalazła jeden w sukni Charlotte.
Nawet teraz nie zamierzała mu mówić, że Rusty ma drugi.
Nie mogła go w to wplątywać.
Dobrze, to nic takiego - wymamrotał Manzorella. - Co
jeszcze?
Wiem też o pamiętniku Charlotte. Przeczytałam jej
ostatni wpis.
Manzorella był pełen podziwu.
A skąd go masz?
Ktoś mi dał - odparła wymijająco.
Kto?
Ta sama osoba, od której mam fotografię. Więc widzisz,
nie tylko ja mogę poskładać to wszystko w całość. Lepiej mnie
wypuść i oddaj się w ręce policji.
Niezła propozycja, ale nie rozśmieszaj mnie - parsknął.
-Więc Izzie 0'Malley wreszcie oddała to zdjęcie. Ona i jej mąż
trzymali to cholerstwo przez te wszystkie lata, myśląc, że
portfel zostawiony w domku wskaże na ich winę. Nie ma
problemu, mogę zająć się Izzie. Pamiętnik też mnie nie martwi.
Czytałem go wielokrotnie. Charlotte napisała ostatnią notatkę,
zanim przyjechałem do Shepherd's Point, żeby się z nią zoba-
czyć. Nic tam nie wskazuje na mnie jako na zabójcę.
Ale dlaczego w ogóle zabiłeś Charlotte? - zapytała bez
ogródek Grace.
Manzorella zaczął podziwiać tą kobietę za jej odwagę i pewność
siebie. Nie bała się zadawać mu takich pytań. Do tego była mądra,
czasem nawet za bardzo. Ale mógł jej powiedzieć, szczególnie że
już nigdy nie będzie w stanie nikomu tego powtórzyć.
- Nie chciałem zabić Charlotte, naprawdę. Kochałem ją.
Wiedziałem, że moglibyśmy być szczęśliwi w świecie, w któ-
rym nie ma barier społecznych i ekonomicznych.
To nie ten świat, detektywie.
Charlotte też tak mówiła. I na tym polegał problem. Nie
chciała zostawić tego zdradzającego ją męża, nawet gdy dowo-
dy jego niewierności miała tuż przed oczami na fotografii.
Zauważyłem to tamtej nocy w klubie country. Oliver nie mógł
się oderwać od Elsy Gravell, gdy tylko myślał, że Charlotte ich
nie widzi. Ale mnie to cieszyło. Dawało mi nadzieję na związek
z nią. Kiedy w Seaview nikt nie odbierał telefonu, zadzwoniłem
do Shepherd's Point i poszedłem tam po służbie. Musiałem jej
powiedzieć, że nadal ją kocham, i że zawsze będę ją kochać.
Błagałem, żeby zostawiła Olivera i została ze mną. Odrzuciła
mnie i straciłem panowanie nad sobą. To tyle.
Oczy mu zwilgotniały.
Grace poczuła chłodne, stalowe ostrze na szyi i modliła się,
by tym razem nie stracił panowania.
A dlaczego zabiłeś Madeleine?
Słyszałem, jak rozmawiałyście w domu Vickersów. Była
zbyt blisko odkrycia prawdy. Nie mogłem pozwolić, by przypo-
mniała sobie, jak stałem przy bramie.
A kiedy Sam miał wystąpić w telewizji jako naoczny świa-
dek - rozmyślała na głos Grace - też musiałeś się go pozbyć.
Tak. Ta Quigley akurat biegała w okolicy, gdy odjeż-
dżałem z miejsca zabójstwa, więc także musiała umrzeć. Jest
tak jak mówiłaś Grace - kostki domina.
A tablica rejestracyjna S-E-A? - spytała.
Tylko Zoe, ty i ja o tym wiemy. Nic tak naprawdę nie
zrobiłem z informacjami, które mi podałaś.
Grace wiedziała, do czego to prowadzi. Manzorella spraw-
dza, czy nie ma jakichś dowodów, które mogłyby go obciążyć,
a o których nie wiedział. Gdy wyciągnie z niej wszystkie
informacje, zabije ją.
Parę osób zebrało się wokół Lucy, która uspokojona, opowia-
dała o tym, gdzie była. Ani śladu awantury, której tak się bała.
Gdzie moja mama? - spytała, wiedząc, że musi jeszcze i jej
stawić czoło.
Dobre pytanie - powiedział B.J.. - Pewnie nadal cię szuka.
Wyślijmy jej wiadomość na pager.
B.J. wpisał na telefonie: „Lucy bezpieczna. Wejście służ-
bowe."
Usłyszała dźwięk pagera w torebce.
Jest jeszcze jedna rzecz - powiedziała Grace, chwytając
się nadziei na wydostanie z tunelu. - Żółta jedwabna chustecz-
ka. Wiem, że ją także znaleziono w sukni Charlotte.
Ach, tak. No i rzeczywiście mamy problem - odparł Man-
zorella, kiwając głową. - Nie mogłem jej zabrać, bo została już
zarejestrowana jako dowód. Gdyby zniknęła, wyglądałoby to na
robotę kogoś z komisariatu i mogłoby doprowadzić do mnie.
Na chusteczce jest twoje DNA - zauważyła Grace.
Prawda, ale nikt nie pomyśli, by spróbować dopasować je
do mnie. A ja na pewno nie zamówię tego testu.
Grace gorączkowo zastanawiała się, nad czymś, co mogłoby
mu uświadomić, że się nie wywinie.
- Na taśmie, którą mamy, widać, że masz przy sobie tę żółtą
chusteczkę - skłamała, odwracając wzrok.
Manzorella roześmiał się.
- Może jesteś mądra, Grace, ale nie potrafisz kłamać. Wcale tego nie widać na taśmie, prawda? Nie martw się. Nawet jeśli można ją dojrzeć, jest to raczej mało prawdopodobne, że wpadną na to, skoro do tej pory im się nie udało. Jedynym ogniwem łączącym jest zdjęcie. Gdybym nie był wtedy taki wściekły, nigdy nie zrzuciłbym go na ciało Charlotte. Powinienem był je zniszczyć, a zamiast tego zostawiłem na nim pełno odcisków
palców. Czy wiesz, że odciski palców mogą przetrwać wiele lat?
Jego oczy zwęziły się groźnie.
- A teraz oddaj mi to jak grzeczna dziewczynka. Rzuć
torebkę - rozkazał.
Gdzie jest Grace?
Czemu nie przybiegła od razu po otrzymaniu wiadomości?
Coś musiało się stać. Coś ją musiało powstrzymać. Albo ktoś...
BJ. wbiegł do rezydencji, nadal trzymając kamerę na ramie-
niu, i wołał jej imię. Frank niechętnie poszedł za nim.
Manzorella instynktownie osłonił twarz przed uderzeniem
torebką, gdy Grace wyrwała się z uścisku. Stanęła tak, by
oddzielał ich wagonik na węgiel. Znajdowała się przy wlocie do
tunelu. Chciała biec do włazu prowadzącego na ulicę, gdy
przypomniała sobie, co powiedział jej profesor. Właz nie dość,
że był zamknięty, to jeszcze założono alarm. Nie mogła tamtędy
wyjść.
Ale może właśnie powinna włączyć ten alarm.
Biegła boso po bryłach węgla, słysząc depczącego jej po
piętach Manzorellę. Dobiegła do końca tunelu i zobaczyła nad
sobą właz. Ale nie mogła go dosięgnąć. Nerwowo szukała
czegoś, żeby w niego uderzyć. Złapała łopatę leżącą na stercie
węgla i trzasnęła nią w podwójne, żelazne drzwi nad swoją
głową.
B.J. i Frank byli w sali balowej, gdy w oddali rozległ się
alarm.
- Dobiega chyba z podziemi - krzyknął B.J., pędząc po
wypolerowanej podłodze.
Grace poczuła palący ból, gdy nóż wbijał się jej w plecy.
Resztką sił, odwróciła się, by spojrzeć atakującemu w twarz,
i biorąc rozmach, trafiła go łopatą w głowę. Oboje upadli na
ziemię -jedno nieprzytomne, drugie krwawiące.
Leżała tak i wpatrywała się w nieruchome ciało detektywa.
Minęła wieczność, zanim usłyszała głosy w tunelu wołające jej
imię. Dopiero wtedy pozwoliła sobie odpłynąć w niebyt.
Epilo
Grace poczuła, jak ktoś delikatnie całuje ją w czoło.
Powoli uniosła powieki i zobaczyła parę brązowych
oczu, wpatrujących się w nią z napięciem.
Która godzina? - wyszeptała półprzytomna.
Musieli jej podać jakiś środek uspokajający.
Prawie siódma - odpowiedział B.J., biorąc ją za rękę.
Wieczorem?
Nie, rano.
Próbowała usiąść na szpitalnym łóżku, ale ból w plecach
przypomniał jej o wczorajszych wydarzeniach. Detektyw Man-
zorella, tunel, nóż. Skupiła się na Oliverze i Elsie, bo odzwier-
ciedlali jej własne problemy. To był błąd.
- Spokojnie - powiedział B.J., pomagając jej usiąść.
- Będzie dobrze, ale musisz robić wszystko spokojniej.
Miałaś szczęście, żadne narządy wewnętrzne nie zostały
uszkodzone. Powiedzieli, że wyjdziesz jeszcze dziś albo
najpóźniej jutro.
Grace spojrzała na pogniecioną koszulę B.J., tą samą, którą
miał poprzedniego dnia.
Byłeś tu całą noc?
Tak - odpowiedział. - Możesz wierzyć lub nie, ale Linus
wyznaczył kogoś innego, żeby dokończył ten materiał o Bali
Bleu dla Lauren. Był za tym, żebym został tu z tobą.
To miło z jego strony - powiedziała Grace. - Może jednak
ma serce.
Albo po prostu się boi, że go pozwiesz - odparł, uśmiecha-
jąc się czule. - Bardzo mi ulżyło, gdy się dowiedziałem, że nic
ci nie jest, Grace. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby kobieta, na
której mi bardzo zależy, zginęła w tak strasznych okolicznoś-
ciach.
Grace spojrzała na niego pytająco.
- To długa historia, kochanie - powiedział B.J. - Kiedyś ci ją
opowiem. Będziemy mieli bardzo dużo czasu, żeby porozma-
wiać o mojej przeszłości i o czym tylko zechcesz.
Nachylił się i pocałował ją w usta. Grace zamknęła oczy
i oddała pocałunek, na chwilę zapominając o ranie.
- Lucy. Muszę zadzwonić do Lucy.
Sięgnęła po telefon leżący na stoliku przy łóżku. Nagle
poczuła się bardzo źle, gdy tylko sobie przypomniała o córce.
Co z niej za matka? Całuje się ze swoim nowym partnerem,
zamiast myśleć o dziecku.
- Z Lucy wszystko w porządku. Jest z Frankiem - powie-
dział B.J. - przyprowadzi ją tu później.
Grace ponownie spojrzała na niego zdziwiona.
Skąd znasz jego imię? Nigdy ci nie mówiłam.
Mam swoje sposoby - odparł, uśmiechnął się i spojrzał na
zegarek. - Masz ochotę obejrzeć program?
Dobrze - zgodziła się, opadając ostrożnie na łóżko.
Harry i Constance zrobili wprowadzenie do porannej edycji
KEY to America z The Elms, ale nie z trawnika, jak początkowo
zaplanowano, lecz z tunelu.
- Zagadka morderstwa sprzed czternastu lat została rozwią-
zana - oznajmiła Constance. - Zagadka, która zaczęła się
i miała punkt kulminacyjny w tunelu, właśnie tym pod The
Elms, jednej z najbardziej znanych rezydencji w Newport.
Grace słuchała, jak Constance opowiada, co się stało. Zdzi-
wiła się, widząc film z ciemnego tunelu. Obraz drgał, jak gdyby
kamerzysta biegł.
- KEY News ma sensacyjny materiał filmowy z wczorajszej
nocy.
Grace patrzyła, jak kamera przybliża się do końca tunelu,
ukazując dwie postacie leżące na ziemi. Przeszył ją dreszcz, gdy
rozpoznała siebie leżącą obok mordercy.
- Czterdziestodwuletni Albert Manzorella, detektyw po-
licji w Newport, został zabrany do szpitala z powodu ob-
rażeń, jakie otrzymał po konfrontacji z pracowniczką KTA,
Grace Callahan. Wczesnym rankiem Manzorella przyznał
się do zabicia Charlotte Wagstaff Sloane, jej córki, Made-
leine Sloane, oraz stażystki KTA, Zoe Quigley, a także
do zaatakowania Sama Watkinsa, innego stażysty KTA. Gra-
ce Callahan również znajduje się obecnie w szpitalu New-
port, gdzie odzyskuje zdrowie po ranie zadanej przez Man-
zorellę.
- Dzięki Bogu, że go nie zabiłam - mruknęła Grace.
Myśl o tym, że zhańbiony detektyw może znajdować się
w sąsiednim pokoju, zaniepokoiła ją bardzo.
B.J. odwrócił się w jej stronę.
- Słyszałaś, Grace? Constance powiedziała „pracowniczką
KTA, Grace Callahan". Dostałaś tę pracę, kochanie!
Telefon zadzwonił tuż po wiadomościach. To był ojciec,
bardzo zaniepokojony.
Nic mi nie jest, tato - zapewniła Grace. - Naprawdę,
wszystko w porządku. Nie musisz się martwić.
Wsiadam do samochodu i przyjeżdżam do ciebie - powie-
dział Walter Wiley.
Nie musisz.
Będę w porze lunchu.
Grace odłożyła słuchawkę, niezbyt nieszczęśliwa, że mimo
protestów, ojciec niedługo przy niej będzie. Może, dzięki małe-
mu szantażowi, uda jej się przekonać Franka, żeby puścił Lucy
wcześniej do domu. Mogliby pojechać do New Jersey wszyscy
razem, być może B.J. również się z nimi zabierze.
Gdy B.J. wyszedł po coś do jedzenia, lekarz zbadał Grace
i powtórzył to, co słyszała już wcześniej. Może opuścić szpital
jeszcze dziś, jeśli będzie wypoczywać. Powinna także zgłosić
się do swojego lekarza.
Potem zjawiła się pielęgniarka z grzebieniem, myjką i szczo-
teczką do zębów. Grace ostrożnie udała się do małej łazienki,
żeby się odświeżyć. Gdy wróciła, Ołiver Sloane siedział na
krześle obok łóżka, z bukietem żółtych róż na kolanach.
- Och, Grace, dzięki Bogu, że jesteś cała i zdrowa
- ucieszył się.
Grace uśmiechnęła się, wzruszona, że ten mężczyzna, który
tak dużo przeszedł i tyle stracił, przyszedł ją odwiedzić.
Wszystko w porządku, panie Sloane. Lekarze mówią, że
wszystko będzie dobrze.
Chciałem ci podziękować za to, co zrobiłaś. Manzorella
wywinąłby się z całej sprawy, gdyby nie ty.
Grace usiadła na łóżku i przykryła nogi cienkim, baweł-
nianym kocem.
- Nie jestem tego pewna. Myślę, że policja prędzej czy
później domyśliłaby się wszystkiego.
Oliver skrzywił się.
- Może tak, a może nie. Nic nie wymyślili przez czternaście
lat, więc dlaczego teraz mieliby się lepiej spisać? Kto wie, ile
zdrajców mają w swoich szeregach? - powiedział z goryczą
w głosie.
Szkoda jej było tego mężczyzny. Jego żona i córka nie żyją,
zamordowane przez kogoś, kto kochał Charlotte, ale nie mógł
jej zdobyć. Oliver, który flirtował z innymi kobietami, nawet
wtedy gdy jego żona chciała naprawić ich małżeństwo, nosił
zapewne w sercu poczucie winy. Musi się z tym pogodzić, jeśli
potrafi, pomyślała. Ma przed sobą bardzo trudne chwile.
Podziękowała mu za kwiaty. Gdy skierował się w stronę
drzwi, zatrzymała go jeszcze.
- Mam opory, żeby to panu powiedzieć - zaczęła - ale
myślę, że chciałby pan o tym wiedzieć. Pamięta pan ten przy-
cisk do papieru z kości słoniowej, który mi pan podarował?
Tak.
Nie jest autentyczny, panie Sloane.
Nie rozumiem - odparł Oliver.
Przeprowadziłam na nim test, jest plastikowy.
Jak to możliwe? - spytał zakłopotany. - Kupiłem go
u Kyle'a Seatona. To antykwariusz cieszący się dobrą opinią.
Nie jestem pewna, ale myślę, że powinien pan sprawdzić
resztę rzeźb w swojej kolekcji.
Lekarz pozwolił Lucy posiedzieć z matką. Z początku dziew-
czynka była bardzo poważna, a w jej oczach widać było strach,
ale już po chwili się odprężyła, upewniwszy się, że Grace nic nie
grozi. Po piętnastu minutach wizyty przełączała pilotem kanały
w poszukiwaniu powtórek „Ładu i Porządku".
Lubisz „Ład i Porządek"? - spytał B.J.
Kocham - poprawiła go Lucy.
Ja też.
Lucy spojrzała na B.J. z zainteresowaniem, mierząc go wzro-
kiem. Chyba jest w porządku, ale nie była jeszcze do niego
w pełni przekonana. Wiedziała za to jedną rzecz na pewno. Jej
matka nie wyglądała na chorą, choć siedziała na łóżku szpital-
nym. Wyglądała raczej na szczęśliwa. Bardzo szczęśliwą.
* Pozłacana Era (1866-1900) - okres w historii USA charakteryzujący się intensywnym rozwojem gospodarczym i wzrostem liczby ludności (przyp. red.).
* Ivy - ang. bluszcz (przyp. tłum.).