Świąteczny prezent
Pieniążek, który dostała od babci był duży. Faustynka przyglądała mu się ze zmrużonymi oczami. Obramowany srebrnym otokiem i lśniący w środku złotą cyfrą przyjemnie układał się w dłoni. Faustynka zerknęła jeszcze w stronę kuchni skąd dochodził płacz Seweryna. Babcia nosiła go na rękach przygotowując jednocześnie zupkę w małym garnku na kuchni. Faustynka włożyła pieniądz delikatnie do ust.
Nagle w gardle zrobiło się jej dziwnie ciasno. Zakrztusiła się.
- Babciu! - zawołała trzepocząc rękami ale głos znikł jej gdzieś pomiędzy gardłem a ustami. Przerażona wstała z kanapy, gdzie od rana oglądała bajki i popędziła najszybciej jak mogła do kuchni.
Ewa uśmiechnęła się do następnego klienta. Wybiła na kasie cyfry, starając się zrobić to szybko i bez pomyłki. Kolejka była długa, jak zwykle w niedzielę. Tak jakby ludzie mieli wyznaczony tylko ten jeden dzień na większe zakupy. A jeszcze teraz przed świętami koszyki aż uginały się od towaru. Zupełny horror. Ręce sztywniały od tego ciągłego uderzania w klawiaturę i kręgosłup bolał od nieruchomego siedzenia przez kilka godzin w jednym miejscu. Ewa wydawała właśnie komuś resztę, gdy zadzwoniła komórka
-Przyjedź natychmiast do szpitala! - matka krzyczała do słuchawki - Faustyna połknęła pięć złotych. Seweryna zostawiłam u sąsiadki a z nią jadę na Pogotowie.
Ewa zerwała się od kasy właśnie w momencie, gdy obok pojawił się kierownik.
- Muszę na chwilę wyjść - spojrzała na niego błagalnie składając ręce jak do modlitwy
- Zwariowałaś ? Nie widzisz ile ludzi czeka w kolejce?
- Ale moja córka, ona się dusi !
Kierownik wzruszył ramionami. Jego twarz wyrażała zupełną ignorancję.
- Jak wyjdziesz teraz możesz już nie wracać- rzucił zza ramienia kierując się w stronę biura.
- Bardzo pani współczuję - kobieta wykładająca towar na ladę popatrzyła na nią z troską - na pewno w szpitalu córeczce pomogą - pocieszyła ją serdecznie.
Ewa skinęła głową, drżącymi palcami nacisnęła na kolejne cyfry, które pod powiekami układały się w sznur tańczących bezwładnie punkcików. Boże! Jak ciężko jest się uśmiechać, kłaniać, życzyć dobrego dnia i udanych zakupów gdy w sercu niepewność, strach i przerażenie. Ewa nachyliła głowę nad kasą ukrywając przed klientami łzy. Kierownik nawet za ten brak pogody na jej twarzy mógł zwolnić ją z pracy w każdej chwili. A ona sobie przecież na to nie mogła pozwolić…
- Co ci przyszło do głowy, żeby wkładać pieniążek do buzi? - Ewa siedziała przy łóżku Faustynki trzymając ją za rękę. Mała była już spokojna. Bardzo się bała tego chirurgicznego zabiegu, choć lekarz znieczulił jej gardło i starał się wyciągnąć pieniądz bardzo delikatnie.
-Pomyślałam, że jak go połknę to wy z tatą zaraz przyjedziecie do mnie - mała rozpłakała się gwałtownie - tak bardzo za wami ciągle tęsknię.
- Już dobrze - Ewa pogłaskała czule małą po włosach przerażona tym co usłyszała. Nigdy nie myślała, ze jej córeczka czuła się taka samotna. Przecież zawsze, gdy Ewa szła do sklepu dziećmi opiekowała się babcia. Ona, Ewa, musiała pracować, bo na Witka od dawna nie mogła liczyć.
- A jednak pani uciekła? Widziałam jak pani zamawia taksówkę - kobieta w stroju pielęgniarki, która weszła na salę wydała się Ewie dziwnie znajoma. No tak, to przecież ta klientka, która ją pocieszała przy kasie . Ewa uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Musiałam- odpowiedziała pewnie - nie mogłam dłużej tam być, gdy moje dziecko tak bardzo mnie potrzebowało.
- Rozumiem - pielęgniarka westchnęła ciężko, ale zaraz jej twarz rozjaśnił uśmiech - bo widzi pani, właśnie się dowiedziałam, ze u nas w szpitalu szukają nowej salowej, więc gdyby pani zdążyła…
Ewa popatrzyła na nią niepewnie. To byłby najwspanialszy świąteczny prezent, tylko, że Faustyna z Sewerynem znów musieliby zostawać w domu z babcią. Pewnie także w niedzielę.
- Niech się pani nie martwi - pielęgniarka zauważyła wahanie Ewy - nasz dyrektor to dobry człowiek. Bardzo kocha dzieci. Sam ma ich piątkę, więc na pewno ustawi pani godziny tak, by jak najwięcej mogła pani przebywać z nimi w domu…