Field Sandra W krainie fiordów 40


Sandra Field

W krainie fiordów

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w domu. choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z Norwegii, gdy miała trzy latka. Wychowała się na farmie wśród kanadyjskich lasów. A jednak ta północna metropolia, leżąca nad wielkim fiordem, wtopiona w łańcuch wzgórz i lasów, była jej dziwnie znajoma.

Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy deptak, oglądając kolorowe witryny sklepowe i zatłoczone ogródki niezliczonych restauracji. Jasny, lipcowy wieczór ściągnął na ulice tłumy rozkoszujące się łagodną letnią atmosferą. Kristine spoglądała na wesołe, rozgadane twarze, ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod ogródkowych parasoli. Jej umysł coraz bardziej zaprzątała myśl o apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.

Jeszcze rano, na granicy, zastanawiała się, czy nie zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego cieszyła się, że znalazła w sobie odwagę, by przejechać pod szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą.

Minęła dokazujących na chodniku klaunów i grupę ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających tradycyjne pieśni. Marząc o polse, czymś w rodzaju norweskiego hot doga, lub o pieczonych ziemniakach, oferowanych przez ulicznych sprzedawców, Kristine zatrzymała się na chwilę, by posłuchać egzotycznej muzyki. Rozkoszowała się poczuciem wolności, jakie dawał jej ten długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego się zatrzymała, wróci dopiero w weekend.

Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną różę o morelowym odcieniu. Potrząsnęła głową i z uśmiechem, niepewnie, odparła: nci takk. Żałowała, że nie zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej soboty, kiedy to zadzwoniła do Haralda, nie miała pewności, czy w ogóle tu przyjedzie...

Z eleganckiego, zbyt drogiego dla niej baru dobiegały dźwięki jazzu. Gdy go minęła, zza budynków wyłoniła się zieleń niewielkiego parku. Słyszała dochodzący z oddali śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic. Zwłaszcza ludzi tego kraju, z którym łączyły ją więzy krwi. Tym chętniej ruszyła w kierunku parku.

W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała wiele po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc nie pozwoliłaby sobie na samotny, nocny spacer po parku. Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie bezpieczna, niemal jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka. Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W Fjaerland, w małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od Oslo, mieszkał dziadek ze strony ojca. Czy powinna go odwiedzić? Nie mogła zbytnio zwlekać z decyzją, bo pieniądze topniały szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze chwila, a będzie musiała szukać pracy. Zatopiona w rozważaniach, Kristine weszła do parku i zanurzyła się w ciemnawą alejkę.

Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z horroru, z pomalowaną na biało twarzą, krwistoczerwonymi, zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych obwódkach. Czarny kostium rozpływał się wśród nocnych cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. Poczuła silne szarpniecie za torebkę. To nie był senny koszmar! Kristine zobaczyła męskie dłonie z brudem za paznokciami. Niewiele myśląc, cisnęła resztkę lodów napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.

A więc jest ich dwóch! Jak mogła być tak głupia, lak niewiarygodnie naiwna? Palce napastnika wpijały się w jej policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny. Jeszcze parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak podczas ostatnich podróży nauczyła się pewnych pożytecznych obronnych sztuczek. Udając strach, przywarła do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci, które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i niemal jednocześnie kopnęła drugiego, stojącego za nią. Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży po Turcji, nie miał sobie równych w sztukach walki, choć wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.

Kopniak zadziałał. Poza tym miała dużo szczęścia, bo klaun, przeklinając po norwesku, potknął się o metalową ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić i uniknąć ciosu. Ponownie skierowała ku niemu swą niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w ciało, szarpnął się tak, że oboje stracili równowagę. Wy - puściła z ręki nożyczki, ale ta chwila wystarczyła jej, by wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.

Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi, bolesne niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg. Kluczyła miedzy drzewami, potem wybiegła na parkową alejkę - i wpadła prosto w objęcia czekającego tam mężczyzny. Była przerażona, lecz nie poddała się. Philippe nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.

- Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie wystarcza. Wcześniej czy później możesz się znaleźć w prawdziwych opałach.

W tylnej kieszeni spodni nosiła więc scyzoryk. Zanim kolejny prześladowca zdążył wykonać jakikolwiek ruch, sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął z bólu, lecz nie wycofał się. Mocnym chwytem złapał ją za ramiona, szybko mówiąc coś po norwesku. I to był błąd. Kristine podwinęła nogę, celując kolanem w czułe miejsce. Jednak reakcja nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w pustkę.

- Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc. Je suis un ami... ein Freund.

Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce. Nagle dotarło do niej, że ten facet nie ma na sobie przeklętego kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed jej obronnymi posunięciami.

- Co pan powiedział? - wykrztusiła. Nadal czuła na ramionach ciepło jego rąk.

- Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o pomoc?

- Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali. - Zadrżała. Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała pewności, czy może mu ufać.

- Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Bez wahania wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku wyjścia z parku.

Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty. Potykając się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła latarni, zauważyła, że jest wysoki i barczysty, a ruchy ma stanowcze i szybkie.

Wyszli na wąską uliczkę, przy której stały masywne, kamienne budynki. Zatrzymali się pod najbliższą latarnią, udekorowaną malowniczo koszami pełnymi kwiatów. Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów.

Zobaczył młodą kobietę średniego wzrostu, ubraną w jasnozieloną koszulkę i szorty koloru khaki. Nie była umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w błękitnych, szeroko otwartych z przerażenia oczach. Ich zadziorny błysk i uniesione kąciki ust świadczyły o kobiecości, której nie musiała w żaden inny sposób podkreślać.

Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła. że bez przeszkód mógłby pozować do zdjęć reklamujących Norwegię jako kraj wikingów. Tak jak ona należał do blondynów o niebieskich oczach, lecz na tym podobieństwo się kończyło. Miał włosy ciemniejsze, choć spłowiałe od słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze w mglisty dzień. Nos miał prosty, ładnie zarysowane usta i mocną, męską szczękę.

Przeciągająca się cisza skłoniła Kristine do dalszych rozważań. Z pobieżnej obserwacji wyglądu nieznajomego wynikało, że niewątpliwie ma męski urok, i to w niepokojącym nadmiarze.

- Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.

- Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie.

- Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po angielsku z niemal idealnym akcentem.

- Ja... Myślałam, że mnie gonią - wykrztusiła Kristine, uświadamiając sobie, że znów cała drży.

- Kto to był?

- Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów.

- Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.

- Od razu widać, że pani nie jest stad. Co też pani przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku? Owszem, Oslo należy do najbezpieczniejszych miast Europy, ale w dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie.

- Zazwyczaj nie jestem aż tak beztroska - Naprawdę głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje na uczciwą odpowiedź.

- Więcej niż głupio. Po prostu bezmyślnie! Jest pani młodą, bardzo atrakcyjną kobietą i najprawdopodobniej ci dranie nie poprzestaliby na kradzieży.

Kristine hardo spojrzała mu w oczy.

- Dopiero co powiedział pan, że nieźle sobie z nimi poradziłam.

- Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona

- skomentował z przekąsem.

- Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.

- Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?

- To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści. Niespodziewanie poczuła chłód wpijającego się w dłoń scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak ugodziła swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie pana zraniłam... Proszę mi pokazać ramię.

Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła się krew.

- Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. - Nie chciałam panu zrobić krzywdy.

Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków.

- Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego nie potrafiła zinterpretować.

Spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku, zapominając o strachu.

- Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła - i zrobiłam z nich odpowiedni użytek.

Brwi mężczyzny zabawnie podjechały do góry. Nie odrywał wzroku od twarzy Kristine.

- Czy nosi pani także przy sobie zestaw pierwszej pomocy, żeby opatrywać rany tych, którzy stanęli w jej obronie?

- Niestety, nie wzięłam apteczki na spacer, ale zatrzymałam się jakieś pięć minut drogi stąd. Może pan wpadnie do mnie i pozwoli mi przemyć i opatrzyć skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane słowa odbijały się echem w jej głowie. To szaleństwo. Kristine. myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.

Uprzejmie skłonił głowę.

- Dziękuję. A tak przy okazji, nazywam się Lars Bronstad.

- Kristine Kleiven.

- To chyba norweskie nazwisko?

- Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?

- Ale nie mówi pani po norwesku.

Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie, a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym.

- Mieszkam w Kanadzie od trzeciego roku życia - wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?

- Nieustraszona, nierozsądna i tajemnicza - westchnął, kręcąc głową.

- Każdy ma jakieś tajemnice.

- To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała go wypytywać.

- Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.

- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od miasta. To miejsce nazywa się Asgard. Rozumie pani, pradziadek miał aspiracje.

- Obawiam się, że nie rozumiem.

- Asgard to dawne określenie domu bogów ze skandynawskich wierzeń.

- W takim razie powinni dać panu na imię Thor! - zachichotała.

- Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który nie grzeszył inteligencją. Wątpliwy to komplement, panno Kleiven.

- Mów mi po imieniu, dobrze?

- Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?

- Nie mam jeszcze konkretnych planów - odparła wymijająco. - Na szczęście mogę pomieszkać u mojego kuzyna, Haralda.

Rozmawiając o wysokich cenach mieszkań i kosztach utrzymania, doszli do eleganckiego, kamiennego budynku, gdzie na czwartym piętrze mieściło się mieszkanie Haralda. Gdy wchodzili po schodach, Kristine zaczęła całować pochopnego zaproszenia Larsa Bronstada. Nigdy dotąd nie zachowywała się tak beztrosko. Miała wrażenie, że Oslo wywiera na nią zgubny wpływ. A może nawet nie samo miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga. Zawahała się z ręką na klamce.

- Kuzyn niedługo wróci.

- Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars.

Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na jej policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.

- Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością mężczyzna i delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.

- Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed nimi uciekałam...

- Przyłożę ci lód.

Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I zamknęła je. Doskonale rozumiała, że jej poczucie bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego z otwartymi drzwiami.

Kristine nie zdążyła jeszcze poznać swojego kuzyna. Haralda, lecz sądząc po mieszkaniu, był człowiekiem zamożnym. Dębowe podłogi i antyki kontrastowały z wszechobecnym, iście twórczym bałaganem. Zauważyła także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i - sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w łazience - ma przynajmniej jedną dziewczynę o równie ekstrawaganckich upodobaniach.

A jednak Lars Bronstad od razu zdominował swoją postacią przestronny salon Haralda. Zresztą i on sprawiał wrażenie człowieka zamożnego: miał na sobie szyte na zamówienie, płócienne spodnie, dopasowaną koszulkę i skórzane, eleganckie pantofle. W niczym nie przypominał Andreasa, Billa czy Philippe'a - włóczykijów, którzy towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był starszy i wyglądał jak chodząca definicja męskości. To było coś więcej.

- Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.

- Chętnie - odparł, nie odrywając wzroku od obrazu zdobiącego marmurowy kominek. - Twój kuzyn ma niezły gust.

Poszli do kuchni, gdzie nalała piwa do kufli. Z pokoju gościnnego wzięła apteczkę.

- Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki, to przemyję ci ranę - zaproponowała.

- Wyglądasz na zmęczoną. Kiedy przyjechałaś do Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową. - Nie byłaś tu od dzieciństwa?

- Zgadza się.

- Domyślam się, że jest ci ciężko?

Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było rozpatrywanie stanu jej ducha i portfela od chwili, gdy zdecydowała się wyruszyć do Oslo.

- Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho.

- Dlaczego jesteś tak zgnębiona?

- Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i bardzo mi przykro, że cię zraniłam, ale moje życie i uczucia nic cię nic powinny obchodzić - wycedziła, dziwiąc się własnej złości. - To ciebie nie dotyczy.

- Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił, że jest mężczyzną, który nie da się zlekceważyć. Kristine zaklętą w duchu i gwałtownym ruchem odkręciła kran umywalki. Na środku pomieszczenia stała wielka wanna z jacuzzi, a całe ściany pokryte były lustrami. W jednym z nich ukradkiem obserwowała rozglądającego się ciekawie Larsa.

- Prawdziwy hedonista - skomentował. - Czemu nie towarzyszył kuzynce z Kanady podczas jej pierwszego spaceru po Oslo?

- Był bardzo zajęty - odparła częściowo przynajmniej zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk.

Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione przedramię pod strumień zimnej wody. Rana zasklepiła się, lecz była opuchnięta. Bladoczerwona strużka spłynęła do umywalki. Kristine zakręciła wodę i osuszyła papierowym ręcznikiem umięśnioną, opaloną rękę. Z uczuciem niespodziewanej suchości w ustach schyliła się do apteczki po maść. Zdezynfekowała ranę i przygryzając dolną wargę, w skupieniu nakładała maść wzdłuż długiego, czerwonego nacięcia. W czasie licznych podróży nie raz opatrywała pokaleczonych towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc się na swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła własne dzieło:

- Teraz wygląda znacznie lepiej.

Ich twarze niespodziewanie znalazły się bardzo blisko siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten człowiek. Pragnęła zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim ją obdarzył, lecz czuła, że nic ma prawa o nic pytać.

Teraz Lars przejął inicjatywę. Odkręcił ponownie zimną wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod kranem.

- Siedź spokojnie - nakazał.

Kristine przymknęła oczy, czując na policzku wilgotny dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy policzek ogrzewał ciepły oddech, który sprawił, że jej serce ruszyło galopem.

Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten sposób na mężczyznę!

- Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie napięty ton głosu Larsa wyrwał ją z zamyślenia. Przez krótką, szaloną chwilę miała wrażenie, że zaraz ją pocałuje. Poczuła, że się rumieni.

- Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego chciałem - powiedział, jakby czytał w jej myślach.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, Kristine uświadomiła sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro i nie odczuwała tak wyraźnie. Ciepło palców na policzku rozchodziło się po jej ciele jak prąd. Miała wrażenie, że tonie w stalowym błękicie oczu Larsa. Nie byli parą nieznajomych. Byli kobietą i mężczyzną. przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia.

Gdy Lars opuścił rękę, czar chwili prysł. Kristine dłużej niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku.

- Czy to już ci się kiedyś przytrafiło? - zapytał Potrząsnęła głową.

- Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?

- Nic! Jestem zmęczona, najadłam się strachu, jesteśmy sami... To wszystko.

- Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine po raz pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół ciszy.

- Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo.

- Wojownicza z ciebie istota, Kristine Kleiven. - Z tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone ramię.

- Powinienem już o tym wiedzieć. Chodźmy do kuchni, piwo się grzeje.

Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu.

- Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre.

- Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację?

- Tak, będzie dopiero w weekend.

- A jednak zaprosiłaś obcego faceta do mieszkania. Szukasz kłopotów?

- Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie obrażał!

- fuknęła.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

- Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars - odparła z drwiącym uśmieszkiem.

- Nadawałabyś się na kobietę wikinga, nie ma co - zawyrokował kpiąco. - A skoro już o tym mowa, może wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w Bygdy?

W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem. Niech nie myśli, że łatwo mu pójdzie!

- Nie, dziękuję - odparła chłodno.

- Każdy turysta powinien tam się wybrać.

- W takim razie ja też się wybiorę, ale sama.

- Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował.

- Niedługo.

- W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny wypad - powiedział z czarującym uśmiechem.

- Sam mówiłeś, że głupio się zachowuję. Jeśli przyjmę twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo.

- Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać? Gdyby potrafiła zachować resztki zdrowego rozsądku, odmówiłaby, Ale nie potrafiła.

- Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści, okay?

- Okay. - Lars z wyraźnym zadowoleniem wyprostował się i ruszył przez hol w kierunku wyjścia. - Zamknij za mną drzwi. Życzę słodkich snów.

Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej zastanawiała się, jak się zachowa, jeśli ten facet zechce ją pocałować na dobranoc. Doprawdy, nie pozostało jej nic innego. jak mieć nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i nigdy już nie popełni tylu głupstw, co pierwszego dnia pobytu w Norwegii.


ROZDZIAŁ DRUGI

Kristine długo nie mogła zasnąć. Następnego dnia rano wzięła prysznic i zrobiła małą przepierkę. Ubrała się w niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym wyszła kupić coś do jedzenia.

Całą noc myślała o Larsie, lecz teraz, w świetle nowego dnia, nie robił już na niej tak piorunującego wrażenia. Ot. przystojny facet, jakich wielu. Pojedzie z nim do muzeum wikingów, a później ich drogi się rozejdą. Zadowolona z siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na targ warzywny,

W drodze powrotnej wstąpiła na pocztę, gdzie - ku jej zaskoczeniu - czekał na nią list od Paula, najmłodszego i najukochańszego z braci, któremu zwierzyła się z zamiaru odwiedzenia Oslo. Kristine usiadła na rozgrzanym słońcem kamiennym murku i otworzyła kopertę.

W wieku osiemnastu lat Paul kochał koszykówkę i kobiety, w takiej dokładnie kolejności. Studiował dzięki sportowemu stypendium, a lato spędzał na koedukacyjnym obozie treningowym. Po dwóch stronach opisu jakiejś słodkiej Lisy przeszedł do swojej ostatniej wizyty u rodziców. U mamy nic się nie zmieniło, natomiast ojciec pozwał do sądu sąsiada, który postawił płot na jego ziemi.

Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach i utkwiła wzrok w chodniku. Słusznie postąpiła, opuszczając dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła wszystkie długi wobec rodziny. A jednak każdy list z domu sprawiał, że czuła się winna...

- Złe wieści? - zapylał głęboki, męski głos. Podnosząc głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska

zobaczyć długie, umięśnione nogi, marynarskie szorty i przylegającą do płaskiego brzucha koszulkę. Lars... Rana na ramieniu za dnia wyglądała znacznie gorzej niż w nocy. Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę. Mężczyzna usiadł obok i objął ją przyjacielsko ramieniem.

- Coś nie tak, Kristine?

- Nic takiego. Dostałam list od jednego z braci, którego nie widziałam od dwóch lat - odparła, usiłując włożyć zapisane arkusiki z powrotem do koperty.

- Wyjechałaś z Kanady dwa lata temu i od tamtej pory cały czas jesteś w podróży? - zapytał z niedowierzaniem, zerkając na znaczek. Przytaknęła, nie odrywając wzroku od koperty. - Uciekasz od czegoś?

Czuła irracjonalne pragnienie zwierzenia mu się ze wszystkiego, lecz to oznaczałoby niedotrzymanie słowa danego samej sobie.

- Już ci mówiłam, że moje życie osobiste jest moją prywatna sprawą - odparła ostrzej, niż zamierzała. Wstała, uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia. Ten gest miał znaczenie symboliczne - pomimo iż miała matkę, ojca i czterech braci, zawsze starała się być samodzielna. Zadowolona z siebie, wzięła do ręki torby z zakupami i oznajmiła stanowczo:

- Zaniosę to do domu i możemy iść. Lars schylił się po jedną z toreb.

- Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama podróżować i załatwiać swoje sprawy.

- Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem.

- W takim razie nie będziemy w ogóle podróżowali - oznajmiła niemal wrogo.

- Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło do naszego pierwszego spotkania. Potrzebowałaś pomocy, a ja usłyszałem twoje wołanie.

- Bardzo sprytnie to sobie wykombinowałeś - syknęła. - Nie możesz mnie do niczego zmusić.

- Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.

- Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. - Opowiedz mi o wikingach, o starych, poczciwych wikingach, którzy myśleli głównie o gwałtach i grabieżach.

Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż po smukłe kostki.

- Wiesz, czasami wyzwalasz we mnie barbarzyńcę - stwierdził, parząc, jak się rumieni.

- Nawet o tym nie myśl - zagroziła.

- Nie tutaj. Nie teraz.

- W ogóle! Nigdy.

- Moja filozofia życiowa każe mi nie akceptować słowa „nigdy" - odparł z błyskiem w oku.

W parę godzin później dotarli do muzeum. Przejażdżka promem i spacer na wzgórze pomogły Kristine uspokoić skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z dachami krytymi czerwoną dachówką, otoczone zadbanymi ogrodami, pełnymi róż i ostróżek.

Weszli do przestronnego, łukowo sklepionego holu z podłużnymi oknami po obu stronach. Pośrodku stał majestatyczny, smukły drewniany drakkar. Dziób, ozdobiony rzeźbioną głową smoka, wznosił się ponad ich głowami. Maszt nikł wysoko pod sufitem.

Kristine nie kryła, że zrobiło to na niej wrażenie. Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma łodziami, weszła na galerię, by z góry podziwiać drewniane twory ludzkiej wyobraźni i odwagi, na których twardzi wojownicy żeglowali po lodowatych oceanach. Uważnie oglądała szeroki kokpit z lawami dla wioślarzy, gdzie ludzi przed działaniem żywiołów chroniły jedynie niskie burty, obite skórami.

- To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła w zamyśleniu. - Wyruszali w nieznane taką niepozorna łódką - Trzydzieści osób na pokładzie i morze...

- Statek kształtem przypomina kobietę.

- A zdobią go rzeźby przedstawiające wojnę i śmierć - dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: - Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu czuje się historię!

Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku.

- Ja nie...

- Co takiego? - zaniepokoiła się.

- Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść.

- Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła niespodziewanie.

- Ty także jesteś bardzo tajemnicza, Kristine. Chodź, umieram z głodu.

Znaleźli restaurację nad wodą i zjedli smorbrod, rodzaj kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine zauważyła, że jej partner jest nie tylko inteligentny, lecz także tolerancyjny w swoich poglądach. Świetnie się bawiła w jego towarzystwie. Jedyny problem stanowił niepokojący pociąg fizyczny, jaki do niego czuła. To nie pozwalało jej traktować Larsa jak zwykłego towarzysza podróży. Wystarczyło, że wziął ją za rękę, a nogi się pod nią ugięły i zaschło jej w ustach. Kiedy skończyli posiłek, nie pozwoliła za siebie zapłacić.

Wstali i ruszyli dalej przez labirynt urokliwych uliczek. Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i poczęstował Kristine. Były wielkie i soczyste jak te, które uprawiał jej ojciec, zanim zbankrutował. Zapach owocu przyniósł wspomnienie o farmie, na której spędziła dzieciństwo i gdzie po raz pierwszy zrozumiała, że małżeństwo rodziców nie należy do idealnych. Z zamyślenia wyrwał ją kapiący po brodzie lepki sok. Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars zręcznym ruchem otarł jej buzię i - na co zupełnie nie była przygotowana - pocałował.

- Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go od siebie.

- Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru - wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby nigdy nic zaproponował jej kolejną wisienkę.

Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Miała dwadzieścia trzy lata i zarówno Philippe, jak i Andreas pocałowali ją, zanim zdążyła wyjaśnić, że oczekuje od nich jedynie towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie chcąc, by Lars zauważył zmieszanie, sięgnęła do torebki, udając, że szuka chusteczki.

Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i masyw zamku Arnhus. Spacerowali po mieście, oglądając wystawy, gdy Lars zatrzymał się nagle przed sklepem oferującym typowe norweskie swetry i zapytał:

- Pójdziemy na kolację?

- Nie stać mnie na jedzenie w restauracjach dwa razy dziennie - odparła zgodnie z prawda.

- Zapraszam cię, będziesz moim gościem - nalegał ostrożnie;

- Nie mogę się zgodzić. Lars. Nie mam tyle pieniędzy, żeby się odwdzięczyć.

- Twoje towarzystwo jest dla mnie największym podziękowaniem.

- Może tobie to wystarcza, ale mnie nie - odparta niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie.

- Kristine, jesteś gościem w moim mieście!

- Nie chcę cię wykorzystywać. Lars. W ciągu ostatnich dwóch lat poznałam wielu mężczyzn i nie lubiłam być ich dłużniczką.

- Jesteś niebywale skrupulatna. - Wzruszył ramionami, usiłując pohamować złość. - I do tego masz chorobliwie niezłomne zasady.

- Po prostu mam zasady.

- Zasady są po to, by je łamać.

- Nic, Lars, mylisz się.

- Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcesz zjeść ze mną kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali hałaśliwą grupkę Amerykanów.

Kristine westchnęła, wspominając bogato rzeźbiony sta - tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy wdzięk.

- Nie wiem, Lars, sama nie wiem. Nie interesuje mnie letnia przygoda...

- Mnie też nie.

- Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie

wrócę.

- Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną

- Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać.

- W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci, do Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się sprzeciwić.

- Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł odwiedzenia prawdziwej norweskiej rodziny bardzo przypadł jej do gustu.

- Spodobasz się babci - uśmiechnął się przewrotnie. - Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - dodał i ruszył przez plac, zostawiając Kristine samą pod domem.

Zła z powodu tak bezceremonialnego porzucenia, zawołała za nim:

- Widać, że żadna ci nie odmawia! Zatrzymał się i spojrzał w jej kierunku.

- Kristine, na Boga, czy wyobrażasz mnie sobie jako donżuana pośród kobiet?!

Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość.

- Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii, aby móc w pełni docenić seksownego mężczyznę - odpaliła, zapominając o ostrożności i dobrym wychowaniu.

Lars zaśmiał się.

- Dziewczynka, która wyjechała z Norwegii w wieku trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.

- Kto, ja? - zapytała z niedowierzaniem. Rozejrzał się wokoło.

- Nikogo innego tu nie ma.

- Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i chodzą do fryzjera. Ja obcinam sobie włosy sama nożyczkami do paznokci.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem - odparł niewinnie.

Kristine wiedziała tylko jedno: pragnie tego mężczyzny jak żadnego innego. Czuła się wprost opętana przez palące, zwierzęce pożądanie. Doprawdy, plac w centrum miasta nie jest odpowiednim miejscem na dawanie upustu żądzom?

- Ja... Muszę już iść - wymamrotała. - Zobaczymy się jutro. - Odwróciła się i ruszyła prawie biegiem. Miała rozpalone policzki i błyszczące oczy.

Powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna ryzykować kolejnego spotkania.

Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową. Jej uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy przedstawiał młodą kobietę w czarnej sukni z wysokim kołnierzem, z rękami złożonymi skromnie na podołku i włosami spiętymi w ciasny kok. Drugi - półnagą Madonnę z rozwianym włosem. Do której z nich była bardziej podobna? A może do żadnej?

W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których większość pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o wieczornym spotkaniu z Larsem napawała ją przerażeniem. Usiłowała nawet znaleźć jego numer w książce telefonicznej, ale widocznie musiał mieć zastrzeżony. Czy zresztą potrafiłaby się zdobyć na odwołanie spotkania?

Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała się w jedyną sukienkę, jaką ze sobą przywiozła. Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, przeglądała się w łazienkowych lunach. Nim poszła otworzyć, wzięła głęboki oddech, usiłując uspokoić rozszalałe serce.

Lars był ubrany w jasnopopielatą, letnią marynarkę, dobraną kolorem koszulę i gustowny krawat. Wyglądał imponująco.

- Cześć - przywitała się, gestem zapraszając gościa do pokoju.

Nie odpowiedział, przyglądał się jej w milczeniu. Sukienka dyskretnie podkreślała jej kształtne piersi i biodra. Odłożył na stolik bukiet kwiatów i położył dłonie na nagich ramionach Kristine.

- Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc no cię pragnę - powiedział po chwili.

- Jeszcze się nigdy z nikim nie kochałam - odparła szczerze.

- Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia.

- Na nikogo. Po prostu...

- Jesteś taka piękna! Przy tobie zapominam o bożym świecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją spojrzeniem.

Gdyby ją teraz pocałował, byłaby zgubiona Cofnęła się gwałtownie.

- Lars, zrozum, nie chcę się angażować... Pogłaskał ją czule po ramionach.

- Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego

- szepnął.

- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odparła, na moment odzyskując rezon. - Miejmy nadzieję, że twoja babcia jest mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem.

- Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos babci, przywiozłem ci róże z Asgardu - powiedział, wręczając Kristine wyczarowany nie wiadomo skąd bukiet kwiatów o wielkich, wonnych płatkach. - I uważaj - dodał, uśmiechając się przekornie - bo mają kolce równie ostre, jak twój scyzoryk.

- Są piękne, dziękuję.

Wstawiła kwiaty do kryształowego wazonu i opuścili mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony jaguar już jej nie zaskoczył; taki wóz pasował do Larsa. Wkrótce jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród zieleni po zboczu niewysokiego wzgórza.

- To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars.

- Zaraz dojedziemy do domu.

Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek.

- Mieszkasz tutaj? - zapytała .Kristine spłoszona widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji.

- Na razie tak.

Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia z szerokimi schodami, których strzegły dwa potężne gryfy. Na progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu. Kristine zdążyła rzucić okiem na ciemną podłogę, bogato zdobione meble i ponure obrazy na ścianach, gdy usłyszała, jak Lars mówi:

- Bestemor, chciałbym ci przedstawić Kristine Kleiven. Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad.

Dostojna, siwowłosa dama, odziana w ciężką ciemnozieloną suknię z tafty, uprzejmie podsunęła jej pomarszczoną dłoń. Na bladych wargach pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję ją w mankiet, pomyślała Kristine, czując, iż jest poddawana próbie.

- Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie.

- Bardzo dziękuję za zaproszenie na kolację - dodała i uścisnęła wyciągniętą dłoń.

- Fru Bronstad - poprawiła starsza pani.

- Niestety, prawie nie mówię po norwesku.

- Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj?

- Być może, podobnie jak jego przodkowie wikingowie, pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie Kristine,

częstując się przyniesioną przez lokaja sherry.

- A co zrobił, gdy już je odkrył?

- Kupił sad i hodował wiśnie. Kirsbaer - tak się mówi, prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale natychmiastowe

wspomnienie pocałunku sprawiło, iż musiała odwrócić głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm Bronstad?

- Tak. Po mojej śmierci majątek odziedziczy mój najstarszy wnuk, Lars.

A zatem ta ponura posiadłość pewnego dnia będzie należała do Larsa, pomyślała Kristine. bezskutecznie usiłując sobie wyobrazić, że sama czeka na spadek. W głębi duszy poczuła ulgę. Odkrycie, kim jest. Lars, sprawiło, że stał się znacznie mniej interesujący. Typowy synek z dobrego rodu. który nie musi martwić się o byt, bo zapewniły mu go całe pokolenia przodków.

- To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars.

Marta Bronstad zmierzyła wnuka bacznym wzrokiem, by po chwili ponownie zwrócić się do Kristine:

- Przyjechała pani do Norwegii odwiedzić krewnych, panno Kleiven?

- Między innymi - odparła Kristine, tracąc na chwilę pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego kuzyna.

- Skąd pochodzi pani ojciec?

- Z Fjaerland.

- Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle Fru Bronstad.

Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w żyłach. Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy zjawił się lokaj i poprosił do stołu. Babcia Larsa wstała, szeleszcząc suknią i połyskując diamentowymi kolczykami. Wnuk podał jej ramię i ruszyli do jadalni. Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi.

Kolację podano na stole, przy którym zmieściłoby się swobodnie dwadzieścia osób. Onieśmielający blask sreber i kryształów sprawił, iż Kristine Z rozczuleniem wróciła myślami do starego stołu z sosnowego drewna w kuchni matki. przy którym jadano prostymi, chłopskimi sztućcami, przywiezionymi z Fjaerland.

Ucztę otworzyły dzwonka śledzia w smakowitym sosie. Niepewna, jak ma się zachować, czekała, aż Lars wybierze odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos Marty Bronstad - Czy rodzice pani jeszcze żyją, panno Kleiven? Kristine przytaknęła.

- Ma pani braci tub siostry?

- Mam czterech młodszych braci - odparła, maskując zniecierpliwienie. - Praktycznie ich wychowałam, bo moja mama od lat ma kłopoty ze zdrowiem. Gdy najmłodszy z chłopców skończył szesnaście lat i wyjechał z domu, ja także wyjechałam. Od tej pory cały czas jestem w podróży.

- Żeby podróżować, trzeba mieć pieniądze - zauważyła staruszka.

- Pracowałam od szesnastego roku życia, oszczędzając każdy grosz. Ponadto w Grecji i Francji znajdowałam sobie dorywcze zajęcia. W Norwegii też będę musiała to zrobić, jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie.

Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie.

- A więc nie ma pani pieniędzy.

Lars poruszył się niespokojnie, lecz Kristine, od dzieciństwa przyzwyczajona radzić sobie z ojcem, nie zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad.

- To prawda, nie mam pieniędzy. Nie mam też zamiaru korzystać z cudzych - powiedziała, zanim Lars zdążył się odezwać.

- Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za moich czasów młode panienki tak się nie zachowywały.

- Byłam dziś w Galerii Narodowej i widziałam portret młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie dobrze mogłaby być kaftanem bezpieczeństwa - odparła Kristine. nie dając się zbić z tropu. - Jestem wdzięczna losowi, że urodziłam się w czasach, kiedy kobiety mogą same podróżować i zarabiać na swoje utrzymanie. Marta Bronstad zmrużyła oczy.

- I nie zamierza pani zmienić stylu życia?

- Będę podróżowała tak długo, jak długo starczy mi środków i chęci.

- Nie ma pani żadnych zobowiązań wobec rodziców? Wobec słabującej matki?

Kristine poczuła ucisk w dołku. Każdy list z domu wywoływał u niej nieuzasadnione wyrzuty sumienia. Spojrzała nieprzyjaznej damie prosto w oczy, kryjąc ból.

- Zajmowałam się braćmi od czasu, gdy skończyłam sześć lat, Fru Bronstad. Praktycznie nie miałam własnego dzieciństwa. Co jeszcze, pani zdaniem, powinnam zrobić?

- Zawsze będzie pani dłużniczką rodziców. Zawsze. Lokaj przyniósł dymiącą wazę z zupą, a zadowolona z siebie Marta Bronstad zmieniła temat rozmowy. Opowiadała o Munchu, wybitnym malarzu i przyjacielu jej matki, oraz o rzeźbiarzu Vigelandzie - jej własnym znajomym z lat młodości. Po obiedzie podano niezwykłe mocną kawę w maleńkich filiżankach, a gdy została wypita, Lars podszedł do babci i oznajmił:

- Odwiozę Kristine do domu, bestemor. Kristine wstała.

- Dziękuję za gościnę, Fru Bronstad - powiedziała, siląc się na życzliwość.

- Skoro wkrótce pani wyjeżdża z Oslo, nie sądzę, żebyśmy miały się jeszcze spotkać - odparła Marta Bronstad. po raz ostatni mierząc ją spojrzeniem. - Dobranoc, panno Kleiven.

Kristine zeszła szerokimi schodami między gryfami, po czym wsiadła do samochodu i z rozmachem trzasnęła drzwiami.

- Co to było, u diabła? Test? - wyrzuciła z siebie z wściekłością. - Jeśli tak, to na pewno oblałam.

- Wręcz przeciwnie, zdałaś w pokazowym stylu. Proponowałem ci zresztą kolację w lokalu, ale ty sama wybrałaś wizytę u mojej, babci.

- Ona myśli, że lecę na ciebie dla pieniędzy! - Kristine nie kryla wzburzenia.

- Ale się myli, prawda?

- Wcale na ciebie nie lecę!

- Babcia swata mnie z sąsiadką, słodką, uległą i obrzydliwie bogatą. Sigrid się jej boi... Ona nie stawia się tak, jak ty.

- No to ożeń się z nią i daj mi święty spokój! - wykrzyknęła Kristine, której na wieść o innej kobiecie w życiu Larsa do reszty puściły nerwy. - A tymczasem proszę, żebyś odwiózł ranie do domu. Jestem wykończona,

- Sekundkę. - Zanim zdążyła zareagować, zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie i zaczął całować.

Kristine poczuła, jak krew pulsuje jej w żyłach. Drżąc z pożądania i nie myśląc, co robi, zarzuciła mu ręce na szyję, zatapiając palce w gęstych włosach. Niczego bardziej nie pragnęła, jak kochać się z Larsem - na tylnym siedzeniu auta, tu i teraz.

- A może jednak odrobinę na mnie lecisz? - szepnął figlarnie.

Czy mogła odmówić mu racji? Odsunęła się i nerwowym ruchem poprawiła spódnicę.

- Odwieź mnie do domu.

Bez słowa włączył silnik i ruszył. Rozświetlone tysiącami świateł miasto malowniczymi estakadami kładło się na wzgórzach. Gdy stanęli pod domem Haralda, Lars zacisnął palce na kierownicy i jednym tchem wyrzucił z siebie:

- Chcę się z tobą kochać, Kristine, dzisiaj, zaraz, już! Wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa dni temu i że żadne z nas tak się zazwyczaj nie zachowuje. Ale muszę się upewnić, że to się dzieje naprawdę, że nie śnię. I mogę zaufać... Ech, do diabła, sam już nie wiem, co właściwie chcę ci powiedzieć.

Wieczorna przejażdżka z Asgardu zdążyła nieco ostudzić zapał Kristine i przywrócić jej trzeźwość myślenia.

- Nie mogę, Lars, dobrze o tym wiesz - powiedziała spokojniej. - Pochodzimy z innych światów. Niedługo wyjadę i już się więcej nic zobaczymy. Nigdy cię nie zapomnę, ale nie pójdę z tobą do łóżka.

- Nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia! - zaprotestował.

- To nie zależy od ciebie.

- Kristine, zbyt długo czekałem na kobietę taką jak ty, aby tak po prostu pozwolić ci odejść. Możemy podróżować we dwoje. O której mam po ciebie jutro przyjechać?

- Nigdzie się z tobą nie wybieram!

- Jeśli to będzie konieczne, jestem gotów spać na wycieraczce pod twoimi drzwiami - powiedział ze śmiertelną powagą.

Czując, że Lars naprawdę jest w stanie posunąć się do tak desperackiego kroku, powtórzyła miękko:

- Nie zobaczymy się więcej, Lars, więc rozstańmy się szybko i w spokoju, dobrze?

- Moja babcia ma trudny charakter i nie była dla ciebie zbyt miła, lecz jestem przekonany, że szanuje cię o wiele bardziej niż Sigrid.

- To bez znaczenia, nie rozumiesz?

- Na pewno masz jej dosyć, ale tak się składa, że jutro są jej urodziny i zabieram ją na obiad do restauracji. Chciałbym, żebyś z nami poszła.

- Wykluczone - odparła Kristine bez chwili wahania. - Jutro wraca Harald, a potem znikam stąd.

- Czy on znaczy dla ciebie więcej niż ja? - zapylał Lars z nutą goryczy w głosie.

- Jest moim kuzynem, pierwszym członkiem norweskiej rodziny, jakiego poznam. To dla mnie bardzo ważne.

- W takim razie zadzwonię - zapewnił Lars, wzdychając.

- Nie odbiorę! - krzyknęła, zastanawiając się, czy będzie miała wystarczająco dużo silnej woli.

Wysiadła z wozu ze świadomością, że nie by się nie wydarzyło, gdyby dwa dni temu nie poszła do parku, tylko grzecznie spacerowała po deptaku Johansgate.

Winda skrzypiała niemiłosiernie. Pogrążona w myślach Kristine wyjęła klucze i otworzyła drzwi do mieszkania. W sypialni Haralda paliło się światło.


ROZDZIAŁ TRZECI

Kristine zatrzymała się w przedpokoju i niepewnie zawołała:

- Haraldzie? Cześć!

- Kristine, to ty? Wróciłem wcześniej. - Z sypialni wynurzył się młody mężczyzna. Biodra miał owinięte czarnym ręcznikiem. Figlarny kosmyk mokrych, brązowych włosów opadał mu na czoło. Uściskał ją serdecznie i ucałował w oba policzki. - Chodź, otworzymy szampana, żeby uczcić nasze spotkanie. Nie wiedziałem, że mam taką piękną kuzynkę! - dodał szarmancko.

Kristine z przerażeniem stwierdziła, że łzy napływają jej do oczu. Harald popatrzył na nią z niepokojem.

- Masz siniaka na policzku. Czy coś się stało? - zapytał, poważniejąc.

- To długa historia - odparła niepewnym głosem.

- Uwielbiam długie historie i uwielbiam pić szampana

- rozpromienił się. - Poczekaj chwilkę, zarzucę tylko coś na siebie i wszystko mi opowiesz.

Pod wpływem szampana Kristine opowiedziała Haraldowi znacznie więcej, niż zamierzała. Gdy skończyła, kuzyn oznajmił stanowczo:

- Zabiorę cię jutro na kolację i na tańce. Nie będziesz już musiała spędzać czasu z babciami. Tylko czy przypadkiem nie zakochałaś się we wnuku? To byłoby niezwykle romantyczne!

- Seks i romantyczna miłość to nie to samo - stwierdziła, choć tak naprawdę nie miała zbytniego pojęcia ani o jednym, ani o drugim.

- Za to gdy występują razem, nie sposób im się oprzeć - odparł Harald, wznosząc kolejny toast i puszczając oko do Kristine.

Jeszcze parę godzin wcześniej nie uwierzyłaby, gdyby jej powiedziano, że do trzeciej nad ranem będzie wznosiła toasty z nowo poznanym kuzynem. O dziesiątej obudził ją silny ból głowy. Zimny prysznic nie zdołał usunąć objawów potężnego kaca. Gdy dotarła do kuchni, Haraldowi wystarczył jeden fachowy rzut oka.

- Lekkie śniadanie i mocna kawa w jakiejś miłej kafejce, oto, czego ci potrzeba - stwierdził.

- Niech ci będzie - zgodziła się, uznając, iż nie jest to najlepszy moment, by podkreślać własną niezależność finansową.

Gdy wyszli na ulicę, jęknęła, oślepiona blaskiem porannego słońca. Harald domyślnie sięgnął do kieszeni koszuli i wręczył jej swoje okulary przeciwsłoneczne. Świat widziały zza niebieskich szkieł wyglądał tak surrealistycznie, że w pierwszym momencie nie zwróciła uwagi na idącego ku nim mężczyznę.

- Witaj, Kristine. - Na dźwięk znajomego głosu oprzytomniała i rozejrzała się wokoło. A więc jednak czekał pod drzwiami, dokładnie tak, jak obiecywał.

- Mój kuzyn Harald, Lars Bronstad.

Lars uprzejmie skinął głową i zdjął jej okulary.

- Coś ty ze sobą zrobiła!

- Najpierw wino z tobą, potem szampan z Haraldem, to wszystko - wyjaśniła, nie puszczając ramienia kuzyna. - A co ty tutaj robisz?

- Muszę dziś jechać do Lillehammer w interesach. Ale chciałbym, żebyś spędziła ze mną jutrzejszy dzień.

- Jutro rano jadę na lotnisko odebrać moją dziewczynę, która przylatuje z Mediolanu - wtrącił Harald z podstępną miną.

Kristine posłała mu piorunujące spojrzenie, po czym zwróciła się do Larsa:

- Możesz do mnie zadzwonić rano, jeśli masz ochotę.

- Czy tak bardzo nie lubisz zobowiązań, że nie możesz zaplanować swojego życia jeden dzień naprzód? - wykrzyknął Lars.

- Nie wrzeszcz, głowa mi pęka - jęknęła. - Dzisiaj nie jestem nawet w stanie zdecydować, którą stroną ulicy powinnam iść.

Lars, nie zwracając uwagi na Haralda, ujął twarz Christine w dłonie i złożył na jej wargach ciepły pocałunek.

- Jutro rano, pamiętaj - rzucił na pożegnanie i oddalił się niespiesznym krokiem.

Harald pokręcił głową z podziwem.

- O rany, kuzyneczko, widzę, że nieźle zawróciłaś facetowi w głowie.

- On po prostu nie przywykł do kobiet, które mu odmawiają. Słuchaj, Haraldzie, umrę, jeśli nie napiję się kawy. Musi być czarna jak smoła i mocna jak siekiera!

- On jest w tobie zakochany - ciągnął bezlitośnie.

- Nic opowiadaj głupstw. Znamy się od trzech dni i cały czas się kłócimy!

- Jest nadziany, przystojny i szaleje za tobą. Czy wszystkie Kanadyjki tak kręcą nosem?

- Jego arystokratyczna babka życzy sobie, żeby się ożenił z zamożną sąsiadką.

- Bez obaw. - Harald z lekceważeniem machnął ręką - To człowiek, który robi tylko to, co sam chce... Myślę, że powinnaś zostać jeszcze tydzień i dać mu szansę. Fjaerland może okazać się pomocne.

- Harald! - w tonie Kristine brzmiała desperacja. Wreszcie posłuchał i zaprowadził ją do kafejki. Tam musiała wysłuchać barwnej opowieści o nowej pani jego serca.

Gdy wrócili do domu, Kristine położyła się do łóżka i przespała całe popołudnie. Wstała, czując się jak nowo narodzona. Kuzyn przywitał ]ą słowami:

- Ubieraj się, idziemy do restauracji.

- Mam tylko jedną sukienkę, widziałeś ją wczoraj - odparła z bezradnym uśmiechem,

- Chodź, zobaczymy, może coś z rzeczy Gianerty będzie na ciebie pasować.

- Przecież jej nie znam i nie mogę pożyczać sobie ubrań bez jej wiedzy - zaprotestowała Kristine, niepewna, jak właściwie powinna się zachować.

- Na pewno chętnie by ci coś pożyczyła - . zapewnił rozkoszny kuzynek, mrugając porozumiewawczo.

Gdy weszli do mieszczącej się naprzeciw pałacu królewskiego restauracji, Kristine wyglądała, jakby w jej żyłach płynęła błękitna krew. Smukła sylwetka w seksownej, eleganckiej kreacji przyciągała męskie spojrzenia. W tym również spojrzenie Larsa. Dostrzegła go natychmiast - siedział w rogu sali i nie odrywał od niej wzroku. Wyglądał, jakby dostał obuchem w głowę.

Kelner przyniósł oprawne w skórę menu i zapytał o coś po norwesku. Harald odwrócił się, skinął Larsowi i uśmiechnął się z rozbawieniem.

- No tak, urodziny babuni - zachichotał. - Powinienem się domyślić, że to idealne miejsce do świętowania.

- Pewnie się od razu domyśliłeś - syknęła.

- Niczego mi nie udowodnisz - odpowiedział z bezczelnym uśmiechem. - Czego się napijesz, śliczna kuzynko?

- Byle nie szampana - szepnęła i zajęła się studiowaniem karty. Znad okładki zerkała na Larsa, siedzącego przy owalnym stoliku w towarzystwie czterech innych osób. Dziewczyna w białej koronkowej sukni była zapewne ową słodziutką i bogatą Sigrid. Szybko się pocieszył, stwierdziła Kristine z niesmakiem. Gdy podano koktajle i udało się wreszcie złożyć zamówienie, Harald wskazał parkiet.

- Zatańczymy?

- Jasne - odparła zadowolona, że będzie miała jakieś zajęcie.

Harald okazał się doskonałym tancerzem, dzięki czemu bez trudu złapała szybki i skomplikowany rytm granej przez orkiestrę melodii. Gdy skończyli taniec, kuzyn zdecydowanym ruchem wziął ją za rękę.

- Myślę, że powinnaś złożyć starszej pani życzenia urodzinowe - oznajmił, ruszając w stronę owalnego stolika.

- Nie, Haraldzie! - szepnęła, usiłując wyrwać dłoń. Zaróżowione od tańca policzki pulsowały z bezsilnej złości.

Na ich widok Lars i młodszy, bardzo do niego podobny mężczyzna, wstali z krzeseł. Harald przywitał się z Larsem, który następnie przedstawił babcię, brata, bratową oraz Sigrid Christensen, jeszcze ładniejszą z bliska niż z oddali. Kristine złożyła życzenia Marcie Bronstad, która wcale nie wyglądała na zadowoloną. Okruchy tortu dobitnie świadczyły o tym, że uroczysta kolacja dobiegała końca.

Orkiestra zagrała walca, a Harald z czarującym uśmiechem poprosił Sigrid do tańca. Lars obszedł stół dookoła i nie pytając o zgodę, wziął Kristine za rękę i zaprowadził na parkiet.

- To bestemor zaprosiła Sigrid, nie ja - wyjaśnił nie pytany, po czym jedną ręką objął Kristine w talii, a drugą mocno przyciągnął do siebie. Zatopiwszy policzek w jej aksamitnych włosach, pozwolił się prowadzić muzyce.

Czując pod palcami mocne uderzenia serca Larsa, Kristine westchnęła, przepełniona nie znanym jej dotąd uczuciem bliskości.

Melodia zdawała się trwać wiecznie, a zarazem skończyła się o wiele za wcześnie. Lars odprowadził Kristine do stolika babci. Marta Bronstad siedziała sztywno, nie przyłączając się do rozmowy Haralda z bratem Larsa. Miało się wrażenie, że jedynie dobre wychowanie nic pozwala jej okazać głębokiej irytacji.

Gdy wrócili do swojego stolika, na srebrnej tacy czekał wybór smakowicie wyglądających przekąsek. Harald podsunął je Kristine.

- Mała Sigrid jest przeurocza i zupełnie nieodpowiednia dla Larsa - oznajmił ze znawstwem. - To tak, jakby stręczyć gołębicę jastrzębiowi. W twardym ręku babuni będzie miękka jak wosk. A propos, muszę powiedzieć, że z prawdziwą przyjemnością obserwowałem twój wyzwolony taniec, droga kuzynko.

Kristine wypuściła z ręki widelec wraz z przygotowaną na nim porcją wędzonego łososia z kaparami.

- Haraldzie, zlituj się, możemy rozmawiać o kimkolwiek chcesz, tylko nie o Larsie - wyszeptała błagalnie.

- W zeszłym miesiącu skończyłem trzydzieści lat, moja droga - powiedział tonem mędrca - i wiem, że życie nie rozdaje nam tylu drugich szans, ile byśmy sobie życzyli.

Uważaj, Kristine. Ten twój Lars... o ile się nie mylę, dla was obojga to nie był zwyczajny taniec. Kristine posłała mu rozpaczliwe spojrzenie i raz jeszcze z błaganiem w glosie poprosiła, by przestał, Harald zrozumiał i zmienił temat. W zamian zaczął opowiadać niezwykle barwnie, jak poznał Gianettę na zatłoczonym peronie dworca wiedeńskiego. Gdy skończył, Larsa z rodziną już nie było, a Kristine odzyskała spokój.

O dziewiątej trzydzieści rano obudził ją dzwonek telefonu. Gdy Harald podał jej słuchawkę, z udawaną swobodą rzuciła:

- Cześć, Lars.

- Już wróciłem. Możemy się spotkać?

- Harald poleca park Vigelanda. Co ty na to?

- Przy pomniku, o dwunastej. Dzięki, Kristine. - Szczęknęła odkładana słuchawka.

- Gratuluję! - uśmiechnął się Harald.

- Chyba jestem szalona - odparła bez przekonania. - Chodź, pomogę ci w sprzątaniu - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź, zabrała się do odkurzania.

W drodze na spotkanie Kristine zdążyła przejrzeć przewodnik pożyczony od Haralda. Wchodząc do parku, wiedziała, że znajdują się tam liczne rzeźby Gustava Vigelanda przedstawiające cykl życia ludzkiego od narodzin po śmierć. Mijając kolejne posągi, uznała, że fotografie w książce nie oddają rzeczywistości. Przeszła mostem ozdobionym wielkimi figurami z brązu, a potem spacerowała wśród róż, wsłuchując się w plusk wody w fontannie podtrzymywanej przez sześciu nagich mężczyzn. Fontannę otaczały splecione z drzewami ludzkie postacie wyobrażające mężczyzn i kobiety, młodych i starych, początek łączący się z końcem w wiecznym cyklu śmierci i narodzin. Masywne, granitów. rzeźby stały wzdłuż schodów prowadzących do monumentu, przy którym miała się spotkać z Larsem. Kristine przyglądała się wysokiej na pięćdziesiąt stóp granitowej kolumnie pokrytej płaskorzeźbami setek nagich kształtów ludzkich: życie obok życia, pragnienia, trudy, ból i wola istnienia. Potrzeba drugiego człowieka, pomyślała z żalem. Żadna z tych postaci nie jest oddzielona od reszty. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Nie możesz być całkiem niezależna, pomyślała. To niemożliwe. To wbrew ludzkiej naturze. Wszystkie byty są od siebie zależne.

Kątem oka zauważyła zbliżającego się Larsa. Szedł swobodnym, pełnym swoistego wdzięku krokiem, i równie swobodnie wziął Kristine w ramiona. Nadmiar emocji spowodował, iż wtuliła twarz w jego koszulę i wybuchnęła płaczem. Uspokoiła się równie szybko. Lars przytomnie wcisnął jej do ręki paczkę chusteczek. Niespodziewanie dla samej siebie Kristine poczuła się zagubiona niczym mała dziewczynka.

- Chodź, usiądźmy gdzieś - zaproponował Lars.

U stóp schodów stała rzeźba przedstawiająca kobietę i mężczyznę przytulających do siebie dziecko, owoc ich miłości.

- W mojej rodzinie tak nie było. Nigdy nie widziałam. by ojciec przytulał mamę. I to ja zajmowałam się chłopcami, nie oni - wyznała cicho.

- Nic dziwnego, że nie chcesz się z nikim wiązać.

- Jesteś na mnie zły? - wyszeptała, gdy przechodzili po okalającej fontannę mozaice. - Strasznie się nad sobą rozczulam

- Nie, Kristine. Nie jestem zły na ciebie, tylko na twoich rodziców - zapewnił Lars z przekonaniem i poprowadził ją do ukrytego w gęstych krzakach kręgu posągów.

- Nazywają to miejsce dziecięcym kącikiem - oznajmił. Lars usiadł na jednej z ławek, a Kristine spacerowała.

Przyglądając się brązowym rzeźbom niemowląt i dzieci, które nieodparcie przywodziły jej na myśl braci. Wreszcie usiadła na ławce, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Dopiero teraz poczuła zmęczenie, ogarniające ją jak szara, ciężka fala.

- Opowiedz mi, jak było z tobą i z twoją rodziną - poprosił Lars.

Zaczęła opowiadać, nie otwierając oczu, a z jej słów wyłonił się obraz ojca, stale mającego o coś pretensję, maiki, która rodziła pięcioro dzieci rok po roku. oraz małej dziewczynki, obarczanej obowiązkami ponad wiek.

- Czułam, ze nie mam wyboru - ciągnęła - Gdybym nie zajmowała się chłopcami, nikt by tego nie robił. Kochałam ich...

- Kochałaś ich i miałaś do nich żal, że cię ograbili z dzieciństwa.

- Pewnie tak. Nie miałam czasu na zabawę z innymi dzieciakami. Bracia opuścili dom najszybciej, jak mogli, i nie potrafię ich za to winić. Zostałam z Paulem do czasu, gdy skończył szesnaście lat i przeprowadził się do Carla, do Manitoby. Potem ja także wyjechałam. Matka płakała...

- Oczekiwała, że zostaniesz? Chłopcy mogli wyjechać, a ty nie?

- Takie są zasady w mojej rodzinie.

- Musiałaś stamtąd uciec, by móc zacząć żyć własnym życiem - podsumował.

- Właśnie - powiedziała z uczuciem ogromnej ulgi. Cieszyła się, że Lars zrozumiał. I współczuł.

Od strony fontanny dochodziły dźwięki skrzypiec. Gdzieś na moście płakało dziecko. Kristine westchnęła, wspominając ukojenie, jakie znalazła w ramionach mężczyzny.

- Już dawno zdecydowałam, że nie wyjdę za mąż i nie będę miała dzieci, Lars - wyznała. - Miłość umiera, a jej miejsce zajmują złość i przygnębienie. Dzieci odbierają ci życie i odchodzą. Dlatego nie chcę się wiązać.

Lars w milczeniu patrzył w błyszczące od łez. wielkie oczy.

- Wszystkie rzeźby w tym parku mówią o miłości i jej braku, o radościach, jakie daje, i o cenie, jaką każe sobie płacić. Miłość jest wszędzie, a tam, gdzie jej nie ma, jest śmierć - powiedział dobitnie.

- Wiem, co myśleć o małżeństwie i dzieciach - stwierdziła uparcie. - Dorastałam z ludźmi, którzy z cała pewnością nie byli dobraną parą. i wychowałam czworo dzieci.

- Nie chodziło o twoje małżeństwo ani o twoje dzieci - zaznaczył z naciskiem.

- Wystarczy mi takie doświadczenie, jakie mam.

- Twoje własne dzieci pokażą ci, że może być inaczej.

- Mina, z którą mówił te słowa, świadczyła, iż głęboko w nie wierzy. - Pozwól mi jechać z tobą, jeśli zdecydujesz się wyjechać z Oslo. - Nie spuszczał wzroku z błękitnych oczu Kristine. - Udowodnię ci, że kobieta i mężczyzna mogą dobrze się, razem bawić i być szczęśliwi.

- Nie musisz, wiem to. Po Tajlandii podróżowałam z Billem, po Grecji z Andreasem, a z Philippe'em zwiedziłam Grecję i Francję. Dobrze się z nimi bawiłam.

- Spałaś z nimi?

- Przecież ci mówiłam, że nie!

- My bylibyśmy razem w każdym znaczeniu tego słowa, Kristine. Dzień i noc, jak w małżeństwie. Dopiero wtedy szczęście może być pełne. - Przesunął opuszkiem palca wzdłuż dolnej wargi dziewczyny.

- Zachowujesz się nie fair, Lars.

- Nie, to tylko szczerość. Pragniemy siebie nawzajem - po co więc udawać, że tak nie jest?

- Nie mogę ci się ofiarować. Nie potrafię. - Spuszczone oczy i drżenie rąk najdobitniej świadczyły, jak ciężko jest jej mówić te stawa. - Boję się, Lars. Jestem przerażona, sparaliżowana strachem.

- Boisz się, ale nie jesteś tchórzem. Nie jest twoją winą, że nie miałaś normalnej rodziny ani dzieciństwa - powiedział ze współczuciem. - W każdym razie wiedz, że nie zrezygnuję z ciebie. W pewnym sensie walczę także o samego siebie.

- Nie rozumiem? - Kristine zmarszczyła brwi.

- Nigdy wcześniej nie pragnąłem tak żadnej kobiety. Usilnie dajesz mi do zrozumienia, że mnie nie chcesz, ale nie jestem w stanie z ciebie zrezygnować.

Kristine poderwała się ze złością.

- Nie zamierzam wychodzić za mąż i nie jestem zainteresowana romansem. Przestań za mną chodzić!

- Żyjesz życiem rodziców, przedkładając strach nad namiętność. - Lars wyrósł obok niej jak dominujący cień.

- To moja sprawa i przestańmy w kółko wałkować ten temat Lepiej oszczędźmy sobie późniejszych rozczarowań i żalu,

- Nie dajesz nam szansy. Kristine. Kiedy sobie wyobrażam nas dwoje razem, czuję, że tak właśnie powinno być.

- Przestań! Nienawidzę, gdy tak mówisz.

- Nienawidzę? Mocne słowo!

- Lars, musisz zostawić mnie w spokoju! Tu nie chodzi o żadne gierki z mojej strony, o zgrywanie niedostępnej i temu podobne chwyty. Po prostu nie chcę cię więcej widzieć. Koniec, kropka.

- Oboje będziemy tego żałować.

- Trudno. Nie mogę inaczej. Nie wyobrażam sobie. że mogłabym się z kimś związać - powiedziała, zaciskając usta.

- W takim razie nic pozostaje mi nic innego, jak odejść - stwierdził krótko. Rysy twarzy stężały mu jak maska. - Żegnaj i powodzenia.

Opadła na ławkę, patrząc, jak odchodzi w stronę mostu. Tak bardzo pragnęła, by dał jej spokój. Posłuchał. Dlaczego więc czuje w sercu straszliwą pustkę?

Jeszcze przez godzinę Kristine siedziała na ławce, zatopiona w niewesołych rozmyślaniach. Gdy wreszcie wstała, postanowiła wrócić piechotą. Przed wejściem do domu parkował długi, czarny samochód. Ody podeszła bliżej, wysiadł z niego szofer.

- Fru Bronstad pragnie z panią rozmawiać - oznajmił, otwierając tylne drzwi.

Kristine wsiadła po chwili wahania, nie kryjąc niezadowolenia.

- Dzień dobry, pani Bronstad - wydusiła z siebie powitanie, siląc się na uprzejmość.

Marta Bronstad wyniośle skinęła głową.

- Nie zabiorę pani zbyt wiele czasu, panno Kleiven. Chcę. aby zostawiła pani mojego wnuka w spokoju.

Co za ironia losu, pomyślała Kristine z przekąsem.

- Mogła się pani nie fatygować. Właśnie mu powiedziałam, że nie będziemy się więcej widywać - oznajmiła nie bez satysfakcji.

- Trudno mi w to uwierzyć.

- To pani sprawa, czy pani mi wierzy, czy nie. - Kristine była tak sfrustrowana, że nie zamierzała szukać miłych słów.

Marta Bronstad wyprostowała się.

- Sigrid to dobra partnerka dla Larsa. Pobiorą się i będą mieli zdrowych synów.

- Nie daj Boże, by miała mu urodzić córki - zakpiła Kristine, usiłując odpędzić od siebie myśl o Sigrid noszącej dziecko Larsa. - W każdym razie traci pani czas, Fru Bronstad. Jutro wyjeżdżam z Oslo i nie zamierzam tu wracać. Już się pożegnałam z pani wnukiem. A jeśli mam być szczera... Myślę, że Lars ożeni się z dziewczyną, którą sam sobie wybierze.

- Sigrid nigdy by się tak do mnie nie odezwała!

- Ja też nie. - Kristine poczuła, że jej irytacja zmienia się w czarną rozpacz. - Ale nic lubię, gdy ktoś, kogo właściwie nie znam, wtrąca się w moje życie i mówi mi, co mam robić.

Marta Bronstad nerwowo obracała na palcu diamentowy pierścionek.

- Nie rozumiem pani, panno Kleiven.

- Nie próbowała pani.

Staruszka rzuciła Kristine badawcze spojrzenie i po raz pierwszy jej oczy złagodniały.

- Chyba ma pani rację - przyznała uczciwie.

- Jestem dla pani tylko biedną turystką o wątpliwej postawie moralnej, która zastawia sidła na pani wychuchanego. przystojnego wnuka. - Odgarnęła włosy właściwym sobie. buntowniczym gestem. - To prawda, nie mam pieniędzy, ale osiedlenie się w Norwegii jest ostatnią rzeczą, o jakiej marzę. Zresztą nie zamierzam nigdzie zapuszczać korzeni.

- Zaczynam sądzić, że jest pani niezwykłą młodą kobietą. Chyba źle panią oceniłam - przyznała starsza dama.

- Dziękuję.

- Naprawdę niezwykłą.

Po raz pierwszy Kristine dostrzegła w spojrzeniu arystokratycznej babci Larsa coś na kształt szacunku. Była przekonana, że ta dama nieczęsto przyznaje się do błędu.

- Miło mi, że pani tak myśli, ale na mnie już czas. - Zawahała się, przypominając sobie odpowiednie słowo. - Far - vel, Fm Bronstad - powiedziała, podając jej rękę.

- Do widzenia, panno Kleiven. - Mana Bronstad uścisnęła podaną dłoń.

Kristine szybkim krokiem pokonywała odległość dzieląca ją od mieszkania Haralda. Była zdecydowana wyjechać z Oslo jeszcze tego samego dnia. jeśli tylko zdąży się spakować. Im szybciej oddali się od Larsa, tym lepiej.


ROZDZIAŁ CZWARTY

W dwie godziny później była już w drodze. Harald spakował prowiant, a Gianetta, słodka czarnooka piękność, uparła się, aby Kristine zabrała jej sukienkę w kolorze morskiej zieleni.

- Nie zajmuje miejsca, a pasuje do twoich oczu, bellissima!

- Co z Larsem? - zapytał Harald bez ogródek.

- Radzę sobie - odrzekła Kristine bojowo.

- Wybierasz się do Fjaerland?

- Możliwe. Ale nie uprzedzaj ich, że przyjeżdżam.

Harald rzucił jej uważne spojrzenie. Widać było, że chciałby wiedzieć więcej, ale w końcu ucałował kuzynkę serdecznie w obydwa policzki i kazał obiecać, że będzie dzwoniła. Na pożegnanie wręczył jej pięknie wyrysowany plan wyjazdu z miasta.

Wyjechała trasą El8, na południe. Był to kierunek przeciwny do Fjaerland, ale potrzebowała czasu, nim stanie przed dziadkiem. Prowadziła spokojnie. Stary fiat pokonywał kolejne mile. Chciała odjechać jak najdalej od Oslo, zanim zatrzyma się na nocny postój.

Krajobraz był uroczy, sielski - pola dojrzewających zbóż. czerwone dachy stodół, chaty wśród ruskich pagórków. Zatrzymała się za Larvik, nad morzem. Zjadła połowę zapasów i spacerowała wzdłuż brzegu, klucząc między skałami. Choć była już poza zasięgiem Larsa, nie mogła przestać o nim myśleć. Jej mózg odtwarzał uparcie każdą chwilę spędzoną razem.

Zdumiewające, ile miała wspomnień związanych z tym człowiekiem, choć tak krótko się znali. Właściwie, pomyślała zgnębiona, niewiele się o nim dowiedziałam. Czy musiała go opuścić, żeby dojść do tego wniosku?

Obserwowała, jak mewa śmiga nad wodą, raz po raz nurkując po upatrzoną rybę. Gdzie Lars nauczył się tak dobrze angielskiego? Jak zarabiał na życie? Czy kręcił się po Oslo, oczekując, że odziedziczy Asgard? Nie zadała mu tych pytań. Czyżby nie chciała znać odpowiedzi? A może przeciwnie, za bardzo chciała je poznać?

Lars wiedział o jej rodzicach, o czterech braciach i o stosunku do małżeństwa Sam musiał mieć trzydzieści lat i jeszcze się nie ożenił. Dlaczego?

Czy był kiedyś zakochany?

Podniosła płaski kamień i cisnęła w wodę, usiłując puścić kaczkę. Czy jej brak zainteresowania zranił jego uczucia?

- Nie poznasz odpowiedzi na te pytania ani na pozostałe - powiedziała do siebie, gapiąc się na ciężkie szare chmury nad horyzontem - bo nie chciałaś ich zadać. - Zrezygnowała ze znajomości z Larsem, człowiekiem tak różnym od mężczyzn jej życia, czterech braci, gdyż histerycznie bała się tego, co może się wydarzyć.

Zajechała na kemping, rozbiła namiot i wczołgała się do śpiwora. Szum fał utulił ją do snu. Rano resztka zapasów Haralda posłużyła jej jako śniadanie. Zjadła je pod wiatą, kryjąc się przed ciężką, mglistą mżawką.

Deszcz nasilił się, kiedy ruszyła w drogę. Popołudnie spędziła w Kristiansand. a kolejną noc - koło Mandal. Prognozy w biurze turystycznym na plaży w Mandal nie zapowiadały poprawy pogody na następny dzień.

Do licha, z jakiego powodu miałabym się czuć nieszczęśliwa? myślała z irytacją, mocując się z suwakiem śpiwora. Właściwie Lars dokonał jednego: obudził w niej uśpioną seksualność. Ale była normalną młodą kobietą i prędzej czy później ktoś i lak pobudziłby jej hormony. Larsowi się to udało, Billowi, Andreasowi i Philippe'owi nie. Co nie oznacza, że musi o nim myśleć przez cały czas.

Zwinęła sweter pod głową i zamknęła oczy. Gdzieś na wzgórzu trwała zabawa. Spomiędzy drzew dobiegały urywki piosenek i śmiechy. Kiedy zaszyła się głębiej w śpiworze, zdradziecki umysł wyprodukował wizję Larsa leżącego obok. męskich dłoni błądzących po jej ciele oraz ust, całujących ją namiętnie.

Wzdychając w ciemności i przeklinając rabusiów z parku w Oslo, w końcu zasnęła.

Następny dzień był niespodziewanie słoneczny i ciepły. Kristine nie spała dobrze, lecz poranny błękit nieba i łagodna bryza podniosły ją na duchu. Zjadła kilka owoców i rogalików, a potem przespacerowała się do miasteczka. Na głównej ulicy stały kramy z kolorowymi latawcami i balonami. Pobliska plaża była długą łachą czystego, jasnego piasku. Czas na kąpiel, zdecydowała i wróciła na kemping, aby przebrać się w kostium.

Idąc ku swemu namiotowi, rozbitemu pod drzewami, z dala od innych, zobaczyła, że przed wejściem siedzi mały chłopczyk. Wpychał piąstkę w usta. a na jego buzi brud mieszał się ze łzami. Kristine uklękła przy nim.

- Co się stało? - spytała miękko.

Spojrzał na nią mokrymi, niebieskimi oczkami, wymamrotał coś po norwesku i rozpłakał się na dobre. Kristine strzepnęła mu komara z uszka, usiadła na trawie i wzięła malucha w ramiona. Język gestów, pomyślała kwaśno, jest uniwersalny. Kołysząc łagodnie dzieciaka, zaśpiewała kołysankę, która zawsze uspokajała Carla, gdy jako brzdąc miewał napady kolki. Kiedy dzieciak ucichł, obtarta mu łzy i zademonstrowała palcami sztuczkę, znaną również jej braciszkom. Chłopczyk wymamrotał kolejne proste zdanie.

- Nie rozumiem ani słowa, malutki - oświadczyła Kristine. - Ale podejrzewam, że się zgubiłeś. Pójdziemy poszukać twojej mamy?

Pociągnął ją za palce.

- Om igjen, om igjen - powiedział.

- Om igjen? - powtórzyła niezdecydowanie. Trzasnęła gałązka. Kristine spojrzała w górę i zobaczyła wysokiego, barczystego mężczyznę, idącego ku nim.

- Chce, żebyś to zrobiła jeszcze raz - powiedział. Serce podskoczyło jej w piersi, a chłopczyk powtórzył niecierpliwie:

- Om igjen.

Lars? Tutaj, na kampingu w Mandal, setki kilometrów od Oslo? Wysoka posiać na tle zieleni drzew, jasne włosy rozświetlone promieniami słońca... Pokazała sztuczkę jeszcze raz, żeby dać sobie czas do namysłu. Zastanawiała się, jak długo ją obserwował. Gdy chłopiec przytulił się do niej, zaśmiewając się do rozpuku, powiedziała z udawanym spokojem:

- Cześć, Lars. Co tu robisz?

- Szukam cię... Czy ten mały się zgubił?

- Sam go zapytaj. Nie rozumiem ani słowa.

Słońce, prześwitujące spomiędzy drzew, układało na ciele Kristine wzór ze światła i cienia. Dziecko leżało ufnie w jej ramionach. Lars ukucnął obok nich i zagadnął chłopca. Ciepły uśmiech rozjaśnił szaroniebieskie oczy. Był tak blisko Kristine. że poczuła zapach jego wody kolońskiej. Miał na sobie luźny koszulkę i bawełniane spodnie. Chłopczyk wymamrotał odpowiedź, a łzy znów zawisły na końcach długich rzęs.

- Nazywa się Leif i nie może trafić do mamy - zaraportował Lars. - Tu go znalazłaś?

- Tak, na moment przed tym, jak ty znalazłeś mnie - odrzekła, wyzywająco unosząc podbródek.

Mężczyzna zerknął na nią krótko i kiwnął głową.

- Chodźmy do recepcji. Jeśli to nie pomoże, pójdziemy na policję.

Pochylił się i pomógł Kristine wstać. Przez moment jego dłonie spoczęły na jej łopatkach. Szarpnęła się, a dziecko pisnęło ze strachu. W nagłym odruchu pocałowała jasną główkę.

Lars przystawał przy każdym namiocie i pytał o chłopca, ale nikt nic nie wiedział. Dopiero recepcjonistka przy bramie wiedziała o poszukiwaniu dziecka.

- Dwie ulice stąd - przetłumaczył Lars. - Matka dzwoniła do nich pół godziny temu.

- Musi być strasznie zdenerwowana. Szukałam kiedyś Carla, kiedy uciekł... To były najdłuższe dwie godziny w moim życiu.

- Pozwól, że ja go wezmę. Ciężko ci.

- Poradzę sobie.

Lars pochylił się i wyjął chłopca z jej objęć.

- Wiem, ale to nie jest konieczne - powiedział ciepło. Leif uśmiechnął się sennie i znów zamknął oczy. Kristine zauroczyły jego długie rzęsy, których cień padał na pucołowate policzki. A przecież nie chciała już mieć nic wspólnego z małymi dziećmi, zwłaszcza z chłopcami.

Jaguar Larsa stał w cieniu niedaleko wejścia na kemping. Byli w połowie drogi, kiedy szczerbata dziewczynka na rowerze wyhamowała przy nich, zawołała coś z uśmiechem i zawróciła w dół ulicy.

- Jego kuzynka - wyjaśnił Lars. - Pojechała powiadomić matkę.

Po kilku minutach zobaczyli biegnąca ku nim kobietę w kwiecistej sukni. Gdy zobaczyła dziecko w ramionach Larsa, zaczęła śmiać się i płakać jednocześnie. Natychmiast przekazał jej Leifa, Chłopczyk obudził się i zobaczywszy matkę, chwycił ją pulchnymi ramionkami za szyję, po czym rozwrzeszczał się na całe gardło. Kobieta przytuliła go i zaczęła dziękować, a Lars wyjaśnił, że odnalezienie chłopca jest zasługa Kristine. Kiedy już rozstali się z uszczęśliwioną mamą i jej zgubą, zaproponował.

- Chodź, kupię ci loda.

- Chciałam popływać.

- Jedno nie przeszkadza drugiemu. - Uśmiechał się tak uroczo, że wrogość Kristine natychmiast stopniała jak lody w słońcu.

- Czy twoja babcia wie, że tu jesteś? - zapytała z niepohamowaną ciekawością.

- Wie. Kiedy odkryłem, że była u ciebie, mieliśmy coś, co bestemor nazwałaby zasadniczą różnicą zdań, a ja - awantura. Powiedziałem jej między innymi, że nigdy nie ożenię się z Sigrid.

- To dlatego jesteś taki zadowolony?

- Owszem, bo choć zbyt łatwo pozwoliłem ci opuścić Oslo,. bardzo mi się spodobało śledzenie cię. Jakiego chcesz loda?

Kristine nie miała jeszcze zamiaru kapitulować.

- Jak mnie znalazłeś?

- Mam dobrego przyjaciela, który przypadkiem jest komisarzem policji. Harald opisał mi twoje auto i namierzenie go nie było zbyt trudne. Niewiele tak starych fiatów jeździ jeszcze po drogach.

- Niech tylko dorwę tego zdrajcę!

- Był całkiem zadowolony, widząc mnie.

- Coś takiego!

. - Bardziej zadowolony niż ty.

- Lars, nic się nie zmieniło! - powiedziała ostrzegawczym tonem.

- Wręcz przeciwnie. Wreszcie wiem, co myśleć...

- Ja wiem już od dłuższego czasu - odparowała.

- Cóż, pozostaje mi tylko zmienić twoją opinię, prawda? - podsumował spokojnie. - O, budka z lodami. Co chcesz?

- Chcę trzy kulki z polewą czekoladową - oznajmiła. - A potem idę popływać.

- Utoniesz.

- Nie martw się o mnie.

- Będę cię musiał ratować. Znów.

Błysk w jego oku był po prostu porywający. Nie mogła dłużej ukrywać radości z tego spotkania.

- I żeby lód był posypany orzeszkami - zażyczyła sobie, oblizując się jak łakome dziecko.

- Czegokolwiek pragnie twoje serce, o pani - odpowiedział z komicznym ukłonem.

Kiedy wędrowali między kramikami, Kristine udało się poplamić bluzkę wszystkimi trzema rodzajami lodów. Wrócili na kemping po kostium i spacerem ruszyli ku plaży.

Weszli na jasny, gorący piasek i rozłożyli ręczniki. Lars zdjął koszulę i spodnie. Kristine odwróciła wzrok i ściągnęła koszulkę przez głowę. Miała nadzieję, że Morze Północne jest wystarczająco zimne, aby ostudzić jej rozpaloną krew.

- Na tej plaży można chodzić topless - zauważył niedbale Lars.

- O, nie, to nie dla mnie - ucięła natychmiast.

- Szkoda - westchnął.

- Lars, powiedz mi, co ty tu naprawdę robisz? - zapytała z napięciem, choć wiedziała, że nie dostanie konkretnej odpowiedzi.

- Dobrze się bawię.

- Cieszę się, ze chociaż jedno z nas... Teraz śmiał się z niej otwarcie.

- Lepiej, gdybyśmy się dobrze bawili we dwoje.

- Nie rób mi tego!

- Niczego ci nie robię. Nawet cię nie dotknąłem. - Zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem. - Za co zresztą należy mi się medal.

- Bardzo zabawne! - prychnęła. Niespodziewanie zrezygnował z żartobliwego tonu.

- Wcale nie było mi do śmiechu w sobotnią noc, kiedy zrozumiałem, że już nigdy cię nie zobaczę. Wypiłem za dużo i obudziłem się w niedzielę z dobrze zasłużonym, paskudnym kacem - i to też nie było zabawne. Nie wiem, co tu robię, Kristine. Wiem tylko, że muszę być z tobą.

Po tej wyczerpującej przemowie pobiegł w kierunku morza i rzucił się szczupakiem w fale. Kristine podążyła za nim. Zanurzywszy palec w wodzie, stwierdziła, że Morze Północne jest bardzo zimne. Lars wypłynął na powierzchnię. Jego oczy na tle wody stały się bardzo jasne i niebieskie.

- Temperatura oceanu i skandynawski brak temperamentu są ze sobą, ściśle powiązane! - krzyknął.

Śmiejąc się, pobiegła ku niemu. Skurczyła się, gdy fala sięgnęła jej talii. Potem zanurkowała pod wodą, aż zamajaczył przed nią tors pływaka. Wynurzyła się i głęboko nabrała powietrza.

- Gdzie nauczyłeś się tak dobrze mówić po angielsku?

- W Londynie, w Nowym Jorku i w Brisbane.

Jej oczy zwęziły się, ale nim zdążyła zadać następne pytanie, ostrzegł:

- Nie można się chlapać w tym morzu, Kristine, trzeba pływać. To się nazywa szkoła przeżycia.

Pacnęła go dłonią. Ruszył ku niej. ale umknęła mu zgrabnie. Była dobrą pływaczką, bo dwaj bracia należeli do szkolnej drużyny pływackiej, a ona sama kochała wodę. Ale nigdy nie bawiła się tak świetnie w żadnym basenie, jak przez następny kwadrans z Larsem w tych lodowatych falach. I nie była już tak pewna, czy temperatura wody może zabić temperament.

W końcu wrócili na plażę. Kristine energicznie rozcierała ręcznikiem ramiona, pokryte gęsią skórką.

- Czy ktoś ci już dzisiaj powiedział, jaka jesteś piękna? Zerknęła na Larsa. Kropelki wody ściekały mu po torsie.

Przełknęła ślinę.

- Jeszcze nie.

- I ty mnie pytasz, dlaczego tu jestem? - Wycierał się, szukając wzrokiem jej oczu. - Ktoś musi ci mówić takie rzeczy i wolałbym to robić osobiście.

Dłonie Kristine, trzymające ręcznik, znieruchomiały. Mężczyzna podziwiał każdy szczegół jej ciała - od długich smukłych nóg, przez wdzięczny łuk bioder, po zacieniony rowek między piersiami. Na krótką chwilę cała nieokiełznana tęsknota za tym kobiecym ciałem ujawniła się w jego spojrzeniu,

W końcu z ociąganiem rozłożył na piasku ręcznik i legł na nim. ukrywając twarz w zgięciu łokcia. Kristine usiadła obok. Nareszcie mogła przyjrzeć mu się, nie będąc jednocześnie obserwowaną.

- Skąd ta blizna na plecach? - zapytała.

- Po katastrofie lotniczej.

- Gdzie? - napierała.

- W Malezji.

- Właściwie jak długo mieszkałeś z babcią? I gdzie byłeś wcześniej? - Kristine z trudem zmuszała się do zadawania pytali lekkim tonem.

- Dwa miesiące. W Brazylii. Babcia była po zawale, a ja potrzebowałem odpoczynku, więc przyjechałem, aby pomóc jej dojść do siebie.

Podejrzenia Kristine, iż Lars kręcił się koło swojej babci w oczekiwaniu na spadek, nie mogły być bardziej chybione.

- Ile masz lat, Lars? - Już nie kryła ciekawości.

- Trzydzieści jeden.

Miała w zanadrzu więcej pytań, ale słoneczna plaża nie sprzyjała dalszym indagacjom, a Lars odpowiadał monosylabami. Kristine wyjęła z torby olejek do opalania, roztarta odrobinę w dłoniach i zebrawszy się na odwagę, klęknęła przy boku Larsa.

Mięśnie pod gładką, chłodną skórą napięły się pod jej dotykiem. Kristine wcierała olejek, przesuwając dłonie od żeber po łopatki. Czuła, że igra z ogniem. Kiedy skończyła, Lars przyciągnął ją do siebie gwałtownie i pocałował.

- Można na plaży chodzić topless - wymruczał - a nie można się kochać. Skandaliczne!

- Starzy, nudni Skandynawowie - odszepnęła prowokująco, choć wcale nie miała takiego namiaru.

Następnym pocałunkiem wyraźnie zapragnął jej udowodnić, że nie ma racji. Błyskawicznie uległa jego argumentom.

- Lars, musimy przestać - wykrztusiła z wysiłkiem. - Skończymy w areszcie i twój przyjaciel komisarz będzie musiał interweniować.

- A babcia by się załamała - zachichotał.

Kiedy odsuwał się od niej, zmusiła się, by go nie przytrzymać.

- Odwróć się, bo zaraz się przypalisz - rzucił.

Nie kuś licha, kochana, pomyślała, odwracając się, jak kazał. Nie zaprotestowała, kiedy rozpiął jej stanik. Tak samo jak ona kilka chwil wcześniej, studiował teraz linie jej ciała. Każdą cząstką pragnęła połączyć się z nim, doświadczyć nieznanego. Po raz pierwszy w życiu odczuła tłumioną siłę własnej seksualności.

Wreszcie Lars powoli położył się koło Kristine. Powoli, bardzo powoli wracała do rzeczywistości. Poczuła drapanie piasku. Zachciało jej się pić, ale tylko oblizała usta. I usłyszała chłodny, racjonalny głos rozsądku, tłumiący emocje wzbudzone przez Larsa.

Nigdy się z nikim nie kochałaś, bo histerycznie bałaś się, że zajdziesz w ciążę i skończysz jak twoja matka - mówił głos. A teraz chciałabyś kochać się z Larsem na plaży, namiętnie, nie zważając na konsekwencję. Nie zamierzasz za niego wyjść. Jak możesz ryzykować ciążę? Oszalałaś?

Zawsze taka byłam, pomyślała. Ale teraz dostała się we władanie nieznanych sił. Nie była pewna, czy potrafiłaby mu się oprzeć, gdyby Lars pocałował ją w bardziej dyskretnym miejscu.

Wiedziała, że ma tylko dwa wyjścia. Albo związać się z Larsem i zabezpieczyć przed ciążą, albo wsiąść do samochodu i znowu uciec. Tym razem na zawsze.

Z rytmu jego oddechu wywnioskowała, że zasnął. Obserwowała rzęsy, ocieniające policzki, jak u małego Leifa. Zastanawiała się, co robił w Brisbane, Brazylii i Malezji. Jego twarz zdradzała siłę i doświadczenie.

Dokładnie zdawała sobie sprawę, że im więcej czasu z nim spędzi, tym trudniejsze będzie odejście.

Zapięta bikini i wtedy Lars otworzył oczy. Patrzył na nią z otwartością, która odbierała jej siły.

- Od kiedy cię spotkałem, marzyłem, by obudzić się z tobą u boku - powiedział cicho.

Co mogła odpowiedzieć? - Spuściła oczy i skubała rąbek ręcznika, myśląc o tym, że powinna odejść. Ale jak przechytrzyć Larsa?

- Nie wstydzisz się tego, co robiliśmy razem, prawda, Kristine? - spytał gwałtownie,

- Nie - odrzekła zgodnie z prawdą. - Nie wstydzę się. Jestem tylko przerażona, pomyślała. Moje całe dwudziestotrzyletnie życiowe doświadczenie nakazuje mi uciekać, podczas gdy najbardziej ze wszystkiego pragnę pozostać...

- Chodźmy gdzieś na lunch. Kiedy zjedli w uroczej małej restauracji z widokiem na przybrzeżne wysepki, powiedział:

- Kilka przecznic stąd jest hotel. Zamówię pokój na noc. Nie sprecyzował, czy pokój będzie dla niego, czy dla nich obojga. Ale kiedy mówił, w głowie Kristine ułożył się plan. Udając spokój i brak zainteresowania kwestią hotelu, a jednocześnie czując się paskudnie nieuczciwa, rzuciła lekkim tonem:

- Daj mi kluczyki, to odstawię twój wóz pod hotel. Mam ochotę poprowadzić jaguara.

Lars bez namysłu sięgnął do kieszeni.

- Hotel jest przy następnej ulicy, za domem Leifa - powiedział, wręczając kluczyki Kristine.

- Za krótki dystans - mruknęła. - Może jutro poszaleję sobie na autostradzie.

- Albo dziś wieczorem, kiedy pojedziemy do Kristianstand, żeby potańczyć.

O, nie, taniec z nim był sporym ryzykiem!

- Pomyślimy jeszcze. - Machnęła ręką. - Do zobaczenia za parę minut.

Czekał na rachunek. Prześlizgnęła się miedzy stolikami i wyszła na ulicę. Za rogiem zaczęła biec. Zdyszana, dopadła kempingu, zwinęła namiot w rekordowym tempie i wrzuciła go do samochodu. Z fatalistycznym poczuciem, że odmienia swoje przeznaczenie na zawsze, cisnęła kluczyki Larsa między drzewa. Usłyszała, jak uderzają o pień i spadają na ziemię.

Wskoczyła do samochodu, przy bramie zapłaciła recepcjonistce i wyjechała na drogę. Wybrała trasę, która omijała hotel i główną ulicę. Wkrótce znalazła się na autostradzie. Zamierzała jechać prosto do Stavanger. Na mapie wydawało się na tyle duże, by można było się w nim zaszyć bez śladu.

Podświadomie obawiała się, że Lars będzie ją dalej ścigał. choć tak naprawdę nie powinien. Dała mu do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Oszukała go i wpędziła w kłopoty. Nie, tym razem już nie pojedzie za nią. Nie będzie chciał jej znać.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Przez kilka pierwszych kilometrów po opuszczeniu Mandal Kristine była zbyt zdenerwowana, by zauważać krajobraz. Złapała się na ciągłym zerkaniu we wsteczne lusterko. jakby bała się zobaczyć tam samochód Larsa.

Niemożliwe, przecież wyrzuciła mu kluczyki.

Mógł wysłać za nią wóz policyjny. Tylko wówczas musiałby się tłumaczyć, dlaczego młoda kobieta ucieka przed nim w popłochu...

Nie, nie zrobiłby tego. Wstydziłby się. Zaakceptuje jej wybór i wróci do Asgardu, do babki.

Ale nie do Sigrid.

Z niecierpliwym westchnieniem Kristine zredukowała bieg. Fiat nie lubił ostrych wzniesień. Nie obchodzi ją, z kim ożeni się Lars. Odwracając się plecami do wszystkiego, co sobą reprezentował, wybrała beztroskie podróżowanie. Dlaczego więc wciąż o nim myśli? Jest przecież w Norwegii, w swoim rodzinnym kraju. Powinna chociaż zwrócić uwagę na krajobraz.

Uciekając z Mandal w kierunku Stavanger, skierowała się ku północy. Tam leżało Fjaerland.

Ale na razie nie mogła myśleć o dziadku. Wspomnienie Larsa i chwil na plaży było zbyt świeże.

Górski strumień, wijący się wzdłuż drogi, przerodził się wyżej w serię małych wodospadów kipiących śnieżną pianą. Za następnym zakrętem Kristine po raz pierwszy w życiu zobaczyła fiord. Mijała cuchnące spalinami tunele, farmy przy Heskestad i pasterskie tereny Algardu W lusterku wstecznym nadal nie pojawił się Lars w policyjnym wozie z wyjącą syreną.

Nie pojechał za nią. Załatwiła to sobie jednym, wrednym kłamstwem.

Wjechała do Stavanger, zgubiła się, lecz w końcu znalazła biuro turystyczne w pobliżu portu. Od razu zwrócił jej uwagę kolorowy plakat przedstawiający poszarpany klif, opadający pionową ścianą w błękitne wody fiordu.

- Gdzie to jest? - zapytała młodą kobietę za kontuarem.

Okazało się, że był to szczyt Prekestolen, czyli Ambona. Żeby się tam dostać, należało przeprawić się promem przez fiord, podjechać samochodem i odbyć dwugodzinną pieszą wędrówkę. Najbliższy prom odpływał następnego ranka. Musiała gdzieś przenocować.

Opuściła biuro zaopatrzona w listę tanich hoteli i kempingów. Pomyślała, że Lars mógłby jej szukać w obozowiskach, więc postanowiła iść do najtańszego hotelu. Wybrała piąty do którego się dodzwoniła.

Hotel mieścił się w starym budynku, wciśniętym między dwa inne, i potwierdzał powiedzenie, że dostaniesz dokładnie to, za co zapłacisz. Weszła do środka i obejrzała pokój, nie większy od przedziału kolejowego, wyposażony tylko w stare łóżko i szafkę. Zapłaciła. Właścicielka miała rzadkie, siwe włosy, przygaszony głos i denerwujący zwyczaj ciągłego oglądania się przez ramię, jakby zaczajony w kącie złoczyńca miał rzucić się na nią w każdej chwili. Kristine, która również miała powody, by przez cały dzień zerkać do tyłu, szybko wniosła bagaż, aby nie patrzeć na nią.

Popołudnie spędziła nad wodą, karmiąc mewy i obserwując turystów. W końcu przekąsiwszy coś w niewielkiej kawiarence, z niechęcią zawróciła w stronę hoteliku.

Po zmroku małe, ciemne okna i kamienna klatka schodowa wyglądały przygnębiająco. Kristine dotarta do swego pokoju i zamknęła się od środka. Cisza aż dzwoniła w uszach, jakby nikt prócz niej tu nic mieszkał. Dreszcz przebiegł jej po plecach i przez, moment miała wrażenie, że coś wisi w powietrzu. Odnalazła przybory toaletowe. Czuła, że musi wreszcie zmyć z siebie morską sól, która boleśnie przypominała jej o zabawie wśród fal i pocałunkach na piasku.

Zdała sobie sprawę, że znów myśli o Larsie. Skrzywiła się pośpieszyła do ciasnej łazienki. Po letnim, niezbyt miłym prysznicu znalazła się wreszcie w łóżku.

Nie spała. Myślała ze smutkiem o tym, jak podle i z premedytacją okłamała Larsa. Ojciec uderzył ją tylko raz w życiu. - kiedy miała pięć lat i usiłowała oszukać go, patrząc mu w oczy. Później strach zawsze powstrzymywał ją przed kłamstwem. Lars z pewnością zasługiwał na lepsze traktowanie. Czemu nie powiedziała mu po prostu, że nie chce go już widzieć? Mówiła to już w Oslo. I nie podziałało.

Może chodziło o inny, głębszy strach - strach przed bliskością i oddaniem? Jej matka i ojciec, rodzice pięciorga dzieci nie odnosili się do siebie z miłością. Może nawet się nienawidzili.

Łóżko było krzywe, a poduszka twarda jak skała. Kristine zamknęła powieki. Liczyła owce, a potem mewy i pingwiny. Poszła do łazienki, gdzie rury bulgotały niczym starzec płukający gardło. Wczołgała się ponownie pod kołdrę i rozważała sprzedaż samochodu, przeprawę promem do Bergen i odlot do domu. Byle dalej od Larsa. Gdzieś w pobliżu co piętnaście minut rozlegało się piknięcie budzika. O drugiej czterdzieści pięć Kristine znienawidziła koszmarne urządzenie. Kolejny raz usłyszała go dopiero, kiedy wydzwaniał ósmą rano.

Postanowiła, że jutro pojedzie do Bergen i zdecyduje, czy odwiedzić dziadka, a dzisiaj zobaczy Prekestolen. I będzie się zachowywać tak, jakby Lars nigdy nie istniał.

Opuściła hotel z przekonaniem, ze następną noc w Stavanger spędzi na kempingu. Na bazarze kupiła owoce i naleśniki na śniadanie. Zjadła je na kamiennych schodkach, rozmawiając z przygodnie poznanymi turystami ze Szwecji. Potem zeszła do doków i kupiła bilet na prom do Tau. W tłumie kręcącym się wokół straganów z rybami zobaczyła nagle wysokiego, jasnowłosego człowieka. Stał tyłem do niej. Serce podskoczyło jej do gardła i przez chwilę nie mogła złapać tchu.

Mężczyzna zniknął w jednej z pobliskich kafejek. Czy to był Lars? Choć widziała jedynie tył jego głowy, coś w samym jej kształcie, w układzie włosów, niepokojąco przypominało tego, przed którym uciekała.

To mógł być Lars! Puls wybijał wściekły rytm w żyłach Kristine, gdy pędziła po kamiennych schodach w górę, do ogromnej dwunastowiecznej katedry. Masywny westybul nawa o wysokich gotyckich łukach i prezbiterium zwieńczone świetlistymi witrażami przemknęły jej przed oczami, nie zapadając w pamięć. Źle się dzieje, zaczynasz mieć zwidy - ofuknęła się w myśli.

Ktoś potrącił ją. Odskoczyła i zobaczyła przed sobą młodego mężczyznę, który w niczym nie przypominał Larsa. Z trudem znajdując słowa przeprosin, wyjąkała: Unnskyld meg.

- Spoko, dziecinko! - odkrzyknął w radosnym amerykańskim slangu i odwrócił się do swego towarzysza.

Kristine bezsilnie opadła na najbliższą ławkę. To było szaleństwo! Nie może wypatrywać Larsa na każdym kroku, bo zwariuje. Wzięła kilka głębokich oddechów, pozwalając, aby stopniowo przeniknął ją odwieczny spokój świątyni. W końcu doszła do wniosku, że człowiek na targu rybnym był po prostu wysokim Norwegiem o jasnych włosach, mężczyzną, jakich były w tym kraju tysiące. Zarzuciła swój mały plecak na ramię i ruszyła do samochodu.

Miała szczęście, znalazła miejsce do parkowania tuż przy biurze turystycznym. Właśnie otwierała drzwi, kiedy ktoś bez ostrzeżenia wyjął jej kluczyki z dłoni.

- Pozwól, że ja to zrobię - usłyszała za sobą nieprzyjemny głos Larsa. - Okazało się, że masz skłonność do gubienia kluczyków.

Otworzył przed nią drzwi. Jak automat usiadła za kierownicą, rzucając na tylne siedzenie plecak z wycieczkowym prowiantem. Lars otworzył drugie drzwi, wsunął do środka swoje długie ciało i zapytał, wciąż trzymając w ręku talerzyki:

- Dokąd jedziesz?

- Na prom do Tau.

- Wiedziałem, że nie oprzesz się urokowi Ambony. - Rzucił jej kluczyki na kolana. - Nie ma po co brać dwóch aut. Jedźmy.

Kątem oka zauważyła, że miał na sobie traperskie spodnie i znoszone górskie buty. - A jeśli nie zechcę jechać z tobą?

- Jeśli chodzisz szybciej niż ja, zgubisz mnie w drodze rzekł zimno. - Nie marudziłbym dłużej na twoim miejscu.

Prom nie będzie czekać. Włożyła kluczyk do stacyjki i ruszyła. Następnym razem powinna bardziej ufać własnym instynktom. Tam, na targu rybnym, rzeczywiście widziała Larsa.

Wjechała na prom, zaparkowała na dolnym pokładzie i zamknęła samochód. W ciszy ciężkiej od napięcia weszli na górny pokład. Prom odbił od brzegu, wzbijając kaskady piany. Pokład był pełen turystów, którzy zaczęli robić zdjęcia już przy wyjściu z portu.

- Nie chce mi się stać tu z tobą i prowadzić grzeczną konwersację, a nie jest to najlepsze miejsce na awanturę - powiedział Lars lodowatym tonem. - Spotkamy się przy samochodzie, w Tau.

Przepchnął się pomiędzy ludźmi stłoczonymi przy relingu i zniknął w mesie.

Kristine odetchnęła głęboko, wypuszczając długo wstrzymywane powietrze. Minęli most i kilka portowych dźwigów. Powietrze chłodziło jej twarz. Dobry dzień na wycieczkę - pomyślała.

Ton Larsa sugerował niedwuznacznie, że najchętniej zepchnąłby ją z Ambony w zielone odmęty fiordu.

Spacerowała po wietrznym pokładzie. Pod chmurnym niebem morze stało się ciemnoszare. Mijali małe pasterskie wysepki. Stanowczo zbyt szybko ogłoszono, że prom zbliża się do Tau. Zwlekała jak najdłużej, nim zeszła na dół, gdzie przy fiacie czekał Lars. Na moment ich spojrzenia spotkał się ponad rzędem pojazdów - twarde, napięte i pełne emocji Kristine odwróciła wzrok i wsiadła do samochodu.

W tej samej chwili prom przybił do nabrzeża.

- Na lądzie skręć w prawo - nakazał Lars szorstko i ukrył twarz za płachta gazety.

Ucieszyła się, że nic muszą rozmawiać. Nie wiedziałaby, co mówić, a kręta droga i rzadko umieszczone drogowskazy wymagały pełnej koncentracji.

Kiedy wreszcie dotarli do szlaku wycieczkowego, zaparkowała przy kiosku i rzuciła Larsowi kluczyki na kolana.

- Nie musisz ze mną iść - burknęła. - Oddaję, więc nic ucieknę.

Wsunął je do kieszeni i wzruszył ramionami.

- Czuję przemożną potrzebę wspięcia się na co najmniej jedną górę. To się chyba W psychologii nazywa sublimacją. Jesteś gotowa?

Kristine sięgnęła po plecak, starannie unikając dotknięcia Larsa.

Nie czekając, ruszyła ku ścieżce między drzewami - Lars wkrótce się z nią zrównał. Czuła każdym nerwem jego obecność za plecami i wiedziała, że nie wytrzyma tego napięcia ani minuty dłużej - a cóż dopiero mówić o dwóch godzinach! Odsunęła się na bok i zaproponowała ironicznie:

- Może byś tak poszedł przodem? Nie chcę cię zatrzymywać.

Spiorunował ją spojrzeniem z taką furią, że aż cofnęła się

w paprocie. Potem, jakby nagle ktoś zaciągnął zasłonę, wzrok Larsa stracił agresywny wyraz.

- Dobrze - powiedział tylko i wyminął ją na ścieżce. Tak wymierzył tempo, aby przez cały czas pozostawać w jej polu widzenia, gdy wędrowali przez świerkowe i brzozowe zagajniki. Paprocie kołysały się na wietrze. Nad ich głowami kruki krążyły po szarym niebie, a ich ponure krakanie odbijało się echem wśród gór.

Przeszli po kładce nad trzęsawiskiem. Kristine chciwie chłonęła w nozdrza bogaty aromat torfu, próbując odwrócić uwagę od długiej, zgrabnej postaci Larsa. Wydaje się, że mogłaby tak iść godzinami, pomyślała, oganiając się od komarów. Dotarli do podstawy klifu i szlak zaczął się piąć coraz wyżej.

W połowie drogi zatrzymała się, by sięgnąć po jabłko do plecaka, lecz tak naprawdę musiała złapać oddech. Drugie jabłko podała swemu milczącemu przewodnikowi. Podziękował i wbił w nie białe zęby. Odwróciła się i ujrzała figurki czworga ludzi, przekraczających trzęsawisko.

Lars wyrzucił ogryzek w las i ruszył przed siebie. Czerwone strzałki wyznaczały szlak pomiędzy wygładzonymi przez lodowiec skałami. Kępy różowego wrzosu i żółtej skalnicy zwisały nad ciemną wodą górskich oczek. Rzędy granitowych klifów piętrzyły się aż po horyzont.

Gdyby nie Lars, byłaby bardzo szczęśliwa. Jego długie nogi zdobywały skały tak łatwo, jak gdyby to były schody na piętro w domu, myślała z rozdrażnieniem, czując narastające napięcie w kolanach i udach. Kiedy przekraczał szczelinę, mięśnie napięły się pod podkoszulkiem. Kristine złapała się na kontemplacji jego ramion, czesanych wiatrem włosów i linii ud pod materią spodni.

- Skupiona na tym widoku, przestała patrzeć pod nogi, co szybko zaowocowało poślizgnięciem się na żwirowej ścieżce i bolesnym uderzeniem kolanem o granitowy głaz. Choć momentalnie stłumiła jęk bólu, Lars odwrócił się gwałtownie, zbiegi ku niej i pomógł wstać.

- W porządku? - spytał z niepokojem.

Nie mogła znieść ciepła jego dłoni i łatwości, z jaką ją podniósł. Wyszarpnęła rękę.

- Nic dotykaj mnie! Lars zagryzł wargi.

- Tak bardzo mnie nie znosisz? - warknął. - Tak bardzo, że musisz kraść i kłamać?

Jego dotyk palii jej dłoń. Zaśmiała się nerwowo.

- Więc tak o tym myślisz?

- A jak mam myśleć? Okłamałaś mnie, zabrałaś kluczyki żebym nie mógł za tobą jechać. Czemu pozwoliłaś całować się na plaży, skoro tak okropnie się ze mną czujesz? Naprawdę umiesz tak świetnie grać? Taka jesteś fałszywa? - wyrzucił z siebie gwałtownie.

Postąpił krok ku niej. Cofając się, połknęła się o ten sam głaz. Wyciągnął ku niej ręce, ale w ostatniej chwili cofnął je i zacisnął w pięści dramatycznym gestem.

- Boże - jęknął, potrząsając głową, jakby chciał się obudzić z przykrego snu. - Co ja wyprawiam? Ścigam przez pół kraju kobietę, która nienawidzi nawet mojego dotyku. Żałosny dureń!

Kristine nie mogła znieść pogardy wobec samego siebie, emanującej z jego twarzy.

- Spróbuj innej wersji, Lars! - podsunęła z ryzykancką szczerością. - Wyobraź sobie, że polubiłam twój dotyk i twoje pocałunki tak bardzo, że przestraszyłam się jak nigdy w życia. Dlatego okłamałam cię, ukradłam ci kluczyki i uciekłam od ciebie.

Gwałtownie usiadła na głazie. Ponad ich głowami rozległ się chrzęst butów i opadającego żwiru. Minęła ich schodząca w dół roześmiana para.

- God morgen... God margen.

Kristine milczała. Powiedziała już i tak za dużo i teraz czekała na jego odpowiedź. Kiedy młodzi ludzie znikli z pola widzenia, odezwał się tak cicho, że ledwie usłyszała.

- Czy to prawda. Kristine?

- Tak, Lars, to prawda. - Nagle poczuła zniechęcenie. Nie miała już siły walczyć dłużej. - Pomyślałam, że jeśli cię okłamię i zabiorę kluczyki, będziesz tak wściekły, że nie pojedziesz za mną. Jej twarz muskała paprotka, wyrastająca ze skalnej szczeliny, a wiatr zabawiał się jasnymi włosami. Spokojnie wytrzymała spojrzenie Larsa.

- Chcę ci uwierzyć - powiedział.

- Przepraszam, że kłamałam - zagryzła wargę. - Nie potrafiłam wymyślić nic lepszego, wierz mi.

- Chciałbym, żebyś się mnie tak nie bała. - Lars z trudnością wypowiadał słowa.

- Nic nie mogę na to poradzić!

- Historia się powtarza... - westchnął z udręką.

A więc miał własne demony z przeszłości i to ona je przywołała.

- Zraniłam cię - rzekła ze smutkiem. - Przepraszam. Chciała móc go pocieszyć, lecz nie ośmieliła się. Nagle ujął jej dłoń i czule pocałował wnętrze, przymykając oczy.

Kristine, bliska łez, zdała sobie sprawę, że ów drobny gest zrodził intymność nieporównywalnie głębszą niż pocałunki na plaży. Już miała mu o tym powiedzieć, lecz Lars nagle puścił jej dłoń, zerknął w niebo i stwierdził:

- Za parę godzin będzie padać. Pospieszmy się.

Ruszyli. Piął się w górę szybko, jakby gonił go legion trolli. Kristine zaciskała zęby. zmuszając się do żmudnego marszu. Wiatr przybrał na sile i chmury żwawo sunęły po niebie. Stąpała po wyślizganych skałach i torfowej ziemi. Nie pierwszy raz żałowała, że nie może poznać myśli Larsa,

Za zakrętem zaczekał na nią przed wyjątkowo ostrym podejściem.

- Daj mi rękę - nakazał.

Przez kilka ostatnich metrów po prostu ją wciągał. Kiedy stanęła na górze, dyszała ciężko. Zerknęła na Larsa. Patrzył na nią z posępną miną.

- Wciąż jesteś na mnie zły? - spytała niepewnie. - Nie.

- Naprawdę mi przykro, że cię oszukałam.

- Było, minęło - uśmiechnął się blado. - Lepiej chodźmy.

Czy był szczery? Czy uwierzył, że panicznie bała się własnych uczuć? I co znaczyło: „historia się powtarza"?

Ścieżka wyrównała poziom i łatwiej było iść. Lars zniknął za zakrętem. Pospieszyła za nim i nagle zatrzymała się w osłupieniu - Przed nią wyłonił się Prekestolen - Ambona - klif o krawędziach ostrych jak nóż.

Jego ściany stanowiły prawie perfekcyjny kąt prosty, odcinający się na tle nieba. Podstawa tonęła w szmaragdowoniebieskiej głębi fiordu. W żadnej ze swoich podróży Kristine nie widziała czegoś tak olśniewającego.

Dwoje ludzi spacerowało po płaskiej powierzchni skały. ich sylwetki rysowały się na tle chmur. Zapragnęła również być tam, wysoko, gdzie niebo spotyka się z granitem,

- Chodźmy - zachęcił Lars, uśmiechając się na widok jej zachwyconej miny.

To byt jego pierwszy prawdziwy uśmiech od chwili, kiedy zostawiła go w Mandat.

- Mówiłeś że widok jest wart wspinaczki. Powiedziała - bym, że jest wart wszystkiego.

- Nie chciałem, żebyś oskarżyła mnie o przesadną promocję swojego kraju. Nie masz kłopotów na wysokości?

- Chyba nie. Wchodziłam bez problemu na wyższe skały w Grecji.

Przepuścił ją przodem. Walcząc z przeciwnym wiatrem, podążyła szlakiem i wkrótce, sama nie wiedząc kiedy, wkroczyła na ogromny, kwadratowy szczyt Prekestolenu.

Kręty fiord otoczony szarymi klifami niknął tajemniczo w chmurach i we mgle. Ambona urywała się gwałtownie jak ostrze topora wikinga, jak przeszywające wezwanie do śmiertelnego boju.

Kristine szła po spękanej skale, kuląc się pod podmuchami gwałtownego wiatru. Opadła na kolana, a potem doczołgała się do miejsca, gdzie materia łączyła się z nicością, i wyjrzała za krawędź.

Przepaść skoczyła ku niej jak zwierz z zasadzki. Chropowata skała, na której leżała, zdawała się rozpływać w niebyt. Kristine poczuła z przerażeniem, że coś pcha ją dalej; palce traciły czucie, a ciało stawało się lekkie jak liść na wietrze. Niebo i woda zawirowały, nieubłaganie wciągając ją w swoje objęcia.

Ręce, które chwyciły ją za biodra i mocno szarpnęły do tyłu, zdawały się należeć do innego wymiaru, do kogoś z innej planety. Drapała paznokciami wyszczerbiony granit, a z jej gardła wydobył się pisk strachu. Zamknęła oczy, ale niebo wciąż wirowało, a ona spadała, spadała, spadała...

Zatrzymał ją głęboki głos Larsa.

- Kristine, puść. Jesteś bezpieczna. Trzymam cię.

Uderzyła policzkiem o występ skalny. Nagły ból przywrócił jej świadomość. Otworzyła oczy i zobaczyła skałę porysowaną żyłkami jak twarz starca. Niebo zniknęło.

Lars ukląkł przy niej i objął ją w pasie. Ciało miała wiotkie, jakby pozbawione kości. Po chwili wstał. Z oddali usłyszała obcy głos zadający pytanie i uspokajającą odpowiedź Larsa. Odprowadził ją jak najdalej od krawędzi, pod skalny nawis, gdzie nie docierał wiatr i spojrzenia ciekawskich. Tam długo rozgrzewał jej zziębnięte dłonie. Nic mogła powstrzymać drżenia, tak jak wtedy, gdy ją całował.

Tulił ją do siebie i szeptał coś uspokajająco po norwesku. Nie potrzebowała tłumacza - to były słowa czułości i pocieszenia. Wtulona w Larsa, zaczęła mówić drżącym głosem, bezładnie wyrzucając słowa:

- Lars, nigdy się z nikim nie kochałam, bo bałam się fizycznej bliskości... Przez lata widziałam, jak moi rodzice oddalali się od siebie. Z każdym nowym dzieckiem nienawidzili się bardziej. Kiedy miałam dwanaście lat, postanowiłam, że nigdy nie wyjdę za maż i nie urodzę dziecka - bo po co? To jest jak klatka, pułapka. Nie ma w tym radości... tylko wiecznie zły ojciec i matka, która chowa się przed życiem w choroby. Dzieci to ciągła harówka - zawsze trzeba coś dla nich zrobić, martwić się o nie, być za nie odpowiedzialnym. Jeśli się coś stanie, wina spada na ciebie. A ja chciałam się bawić z koleżankami ze szkoły. Czy to znaczy, że jestem zła?

- Nie, wcale nie.

- A potem zjawiłeś się ty. - Spojrzała na niego smutno. Irysowy błękit jej oczu przetykany był drobnymi czarnymi cętkami. - I okazało się, że wytrwałam w postanowieniu tyle lat, bo żadnemu mężczyźnie wcześniej nie udało się sprawić, abym poczuła się jak kobieta. Jak seksowna kobieta. Twój dotyk, pocałunki, nawet spojrzenia, czyniły moje lęki bezsensownymi. Zapragnęłam cię całą sobą - nerwowo wciągnęła powietrze. - Ale gdy się rozstawaliśmy, lęki wracały. Przerażała mnie myśl, że skończę jak moi rodzice. Więc w Oslo i w Mandal uciekałam. Nie widziałam innego wyjścia. Spróbuj mnie zrozumieć, Lars.

Nie miała już nic do powiedzenia. Czuła się pusta i zarazem dziwnie spokojna, bo wyjawiła całą prawdę. Oparta głowę o jego tors.

Milczał długo - tak długo, że zaczęła się znowu bać. Może źle go oceniła? Może chodziło mu tylko o łóżko, a nie o szczerość? Wówczas odebrałby jej spowiedź jako niewygodne obciążenie.

W końcu odezwał się.

- Nie wiedziałem, że to tak poważna sprawa, Kristine. Nie wyczułem... nawet kiedy płakałaś tam, przy pomniku.

- Może chodzi ci tylko o letni romans?

- Nie mów tak, proszę!

Więc czego chcesz? Kristine miała to pytanie na końcu języka. Ale nie spytała, gdyż sama nie wiedziała, czego chce. Lars puścił ją.

- Lepiej się czujesz? Rozejrzyj się jeszcze przez chwile. tylko nie podchodź do krawędzi.

Skinęła głową z bladym uśmiechem. Nic nie zostało ustalone, ale na razie nie miała siły na dalsze wyjaśnienia. Poszła za jego radą i pozwoliła zmysłom czerpać radość z piękna świata. Przyszło jej do głowy, że Lars ma w sobie zarówno twardość skały, jak tajemniczą głębię otaczającego ją fiordu. Coś jednak stało się jasne. W chwili śmiertelnego przerażenia na krawędzi przepaści podjęła dwie decyzje. Postanowiła zobaczyć się z dziadkiem. I zapragnęła, żeby Lars - jeśli nie zarzucił tego zamiaru - pojechał z nią.

Zbyt długo uciekała przed bliskością tego człowieka.

W cztery godziny później Lars wyjeżdżał fiatem z promu w Stavanger. Przepuścił inne auta i oznajmił bez emocji:

- Mam zarezerwowany hotel na tej ulicy. Chciałbym cię zabrać na obiad.

- Dobrze. Jakieś trudne do odgadnięcia uczucie mignęło na jego twarzy.

- Żadnych wątpliwości w związku z pieniędzmi? - zapytał z wymuszoną lekkością.

- Dzisiaj żadnych, Lars. Może jutro - odparła zuchwale.

- W takim razie zamówimy kawior i szampana. - Wyraźnie mu ulżyło. - Gdzie się zatrzymałaś?

Opisała w skrócie swój podły hotelik i stwierdziła, że woli nocować na kempingu.

- Skoro twoje skrupuły finansowe mają dzisiaj wolne, zamówię ci pokój w hotelu.

- Z wanną i z gorącą wodą?

- To bardzo dobry hotel, moja droga.

Kristine przypomniała sobie, jak niedawno tańczyli razem w pewnej restauracji w Oslo, i zgodziła się.

Hotel był rzeczywiście elegancki, a Lars - w brudnych wojskowych spodniach i w górskich butach - wyglądał na całkiem zadomowionego. Jej plecak i torbę załadowano ceremonialnie na wózek, a auto odprowadzono na parking. Dostała pokój na tym samym piętrze co Lars. Odprowadził ją i dał napiwek tragarzowi. Zostali sami. Wzrok Kristine zatrzymał się na królewskim łożu, okrytym piękna wzorzystą kapą.

- Postawmy sprawy jasno, Kristine. To chyba odpowiedni moment. Nie zamierzam pozwolić ci znów zniknąć - powiedział, stając przed nią.

- Nie chcę znikać - odparła, patrząc mu prosto w oczy. Triumf, szczęście i ulga rozjaśniły mu twarz.

- To pięknie - rozpromienił się. - Ja ze swojej strony zamierzam na razie zrezygnować z wszelkich wymagań wobec ciebie. Fizycznych wymagań. Bawmy się razem jak turyści - wspinajmy się, pływajmy, zwiedzajmy. Nie wiem, czy zamierzasz odwiedzić dziadka, ale powinnaś zobaczyć takie miejsca jak Geiranger czy Dalsnibba... Chcę ci towarzyszyć, jeśli pozwolisz. Zadanie tego pytania przyszło jej z ogromnym trudem, jakby miała pokonać stromą ścianę.

- Już nie chcesz się ze mną kochać, Lars? - Nie o to mi chodziło, Kristine. Oczywiście, że chcę, ale nie będę nalegał, ponieważ rozumiem twój problem. - Pochylił się i pocałował ją w czubek nosa. - Chciałbym, żebyś zabrała turkusowy kostium, ale moja samokontrola ma swoje granice.

Coś tu nie grało. Marszcząc brwi, bez wahania sformułowała swoje wątpliwości;

- A jeśli ja zmienię zdanie i będę chciała iść z tobą do łóżka?

Nie poruszył się, ale zdradził go wyraz oczu, mierzących ją od stóp do głów.

- Chcę, żebyś zdecydowała o tym, gdy nie będziemy w bezpośredniej bliskości. Nawet nic w tym samym pokoju. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Skinęła głową, choć wątpiła, czy będzie w stanie podjąć jakiekolwiek decyzje w tych sprawach.

Lars ruszył do drzwi i po raz pierwszy Kristine wydało się, że on także boi się łóżka.

- Zabiorę cię na obiad za godzinę.

- W porządku - odparła i drzwi zamknęły się za nim cicho.

Poza braterskim pocałunkiem wcale jej nie dotknął. I nie dotknie. Następny ruch należał do niej.

Popatrzyła koso na spore łóżko, wypróbowała dłonią materac i zdusiła wszelkie fantazje na temat dzielenia go z Larsem. Miał rację. Oboje wiedzieli, że potrafiłby ją uwieść jednym pocałunkiem.

Wyjęła z torby niebieską sukienkę, a turkusowy kostium upchnęła jeszcze głębiej. Odkręciła wodę w wannie i poweselała na widok baterii hotelowych mydełek, pianek i szamponów. Było się z czego cieszyć! Wszystko zostało powiedziane i Lars nadal chciał z nią podróżować.

Dziwne tylko, że jeszcze nie zapytał, co zrobiła z jego kluczykami.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kristine, porzuciwszy na ten wieczór skrupuły, rozkoszowała się obiadem. Jedzenie było wyśmienite, a wino dało jej pewność siebie i poczucie własnej atrakcyjności. Na szczęście w lokalu nie było parkietu do tańca.

Po kolacji poszli na spacer w stronę portu, wstępując po drodze do kilku barów. W jednym z nich pośpiewali nawet z rozbawionym towarzystwem. W sali było tłoczno, trzymali się więc blisko siebie. Lars opiekuńczo objął Kristine ramieniem. Usiłując nie myśleć o jego dotyku, próbowała policzyć, ile języków słyszy wokół siebie. Jakiś czas temu zdecydowała, że gdy wróci do domu, będzie studiować języki, aby zostać tłumaczem. Już teraz powinna korzystać z okazji i pracować nad norweskim.

Jej towarzysz właśnie zamówił drugie piwo, kiedy rudy mężczyzna w jego wieku przepchnął się ku nim przez tłum. Uśmiechając się od ucha do ucha, zagadnął:

- Lars Bronstad, jeśli się nie mylę? Pamiętasz mnie? Kevine Armstrong, drużyna kanadyjska, slalom.

Wyciągnął rękę. Lars uścisnął ja z widoczną rezerwą. Kevine przeniósł uśmiech na Kristine, podał jej rękę i przedstawił się ponownie. Od razu poczuła do niego sympatię. Wkrótce okazało się, że mieszkał kiedyś kilkanaście kilometrów od niej w Welland.

- Więc jesteś z kanadyjskiej drużyny narciarskiej? - spytała.

- Tak... Ten facet pokonał mnie nie raz. - Po przyjacielsku klepnął Larsa w ramię.

- Co tu robisz, Kevin? - Lars niezbyt subtelnie zmienił temat.

- Kręcę reklamy piwa. Fiordy, ładne dziewczyny w strojach ludowych, tutejsze klimaty. Dobrze płacą. A co u ciebie?

- Mieszkam w Oslo. Mam tam sprawy rodzinne.

- No cóż, napijmy się - Kevin uniósł kufel. - Szkoda, że przestałeś jeździć, Lars. Mogłeś dużo osiągnąć. - Jego twarz spoważniała. - Przykro mi z powodu twojej żony. Pewnie dlatego zerwałeś ze sportem. Musiałeś przejść ciężkie chwile.

- Tak - uciął Lars. - W każdym razie cieszę się, że się spotkaliśmy, Kev. Baw się dobrze. Kristine i ja wyruszamy jutro wcześnie rano, więc musimy już wracać do hotelu.

Jego stanowczy gest nie pozostawił Kristine wyboru. Słowo „żona" wciąż rozbrzmiewało jej w głowie. Pożegnała się, podziwiając własne opanowanie.

Lars sterował nią w tłumie. Po raz pierwszy jego dotyk nie budził żądzy. Kiedy wyszli na dwór, puścił ją. Jego mina nie zachęcała do rozmowy. Pospieszyli do hotelu. Kristine miała niewygodne sandały, no i czuła w nogach wyprawę na Prekestolen.

- Zwolnij, przecież Kevin nas nie goni - wysapała, bojąc się, że zaraz zacznie kuleć.

- Przepraszam.

- Na pewno wyczuł, że nie odpowiadała ci wzmianka o żonie. Nie wyglądał na gruboskórnego prostaczka.

Odpowiedziało jej kamienne spojrzenie.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

- Nawet nie wiedziałam, że byłeś żonaty - wyrzuciła z siebie spiesznie. - Zakładam, że już nie jesteś - dodała z nadzieją.

- Umarła osiem lat temu. Mówiłem, że nie chcę o niej rozmawiać.

Nie powinna tego komentować, ale czuła, że musi.

- Ciągle ją kochasz.

- Nie! Na Boga, Kristine, zmień temat.

- Czy są inne niespodzianki, które poznam w czasie naszej wspólnej podróży? Jeśli tak, wolałabym, żebyś ostrzegł mnie teraz.

- Powiedziałbym ci o niej prędzej czy później.

- Wybacz, ale nie bardzo w to wierzę. - Jej rozżalenie minęło i po chwili spytała łagodnie: - Może przynajmniej powiesz mi, co się z nią stało?

- Może kiedyś. Nie dzisiaj.

- Myślałam, że jesteś inny. Że potrafisz rozmawiać o uczuciach.

- Nie mam ochoty rozmawiać o najgorszym roku w moim życiu, nocą, na zatłoczonej ulicy, z kobietą, której prawie nie znam. Tylko tyle - oznajmił dobitnie.

Z kobietą, której prawie nie zna... Rzeczywiście, nie było o czym mówić. Kristine przyśpieszyła kroku, na ile tylko pozwalały jej sandały. W tej chwili najbardziej pragnęła pozbyć się towarzystwa Larsa. Dobrze, że mają osobne pokoje. Wkroczyła do hotelu i, ostentacyjnie milcząc, czekała, aż winda powiezie ich na właściwe piętro. Powiedziała „dobranoc", aby zachować minimum grzeczności.

- Spotkamy się na śniadaniu o ósmej - rzucił, znikając w swoim pokoju.

Może, tak, a może nie - pomyślała, starannie zamykając za sobą drzwi. Pomimo obaw, że kipiące emocje nie pozwolą jej zmrużyć oka, spała całkiem dobrze. Rano nie była już zła, może tylko trochę rozżalona. Obudziła się z myślą, że Lars, tak jak ona, ma blizny z przeszłości. Traktował jej problemy z respektem, więc jest mu winna to samo. Za pięć ósma, ubrana w dżinsy i jasnożółty podkoszulek, zapukała do pokoju Larsa.

- Nie powinnam się tak wczoraj złościć - oznajmiła już od progu.

Lars uśmiechnął się smętnie.

- Ja również nie zachowałem się najlepiej. To nie od Kevina powinnaś się dowiedzieć o moim małżeństwie.

Miał na sobie dżinsy, mokre włosy zwijały mu się nad uszami, a z nagiego ramienia zwisał wilgotny ręcznik. Kristine zmieszała się.

- Przyszłam za wcześnie...

- Nie, zaczekaj. Za chwilę będę gotowy.

Odsunął się, żeby mogła wejść, i zaczął energicznie wycierać włosy. Mięśnie zagrały na jego płaskim brzuchu. Kristine przełknęła ślinę, odwróciła się i usłyszała szept:

- Nawet nie musimy się dotykać, prawda?

- Powinieneś włożyć podkoszulek - odrzekła, szukając tonu, którym strofowała braci.

- Podejrzewam, że poranny pocałunek byłby wbrew regułom, które tak głupio ustaliłem.

- Zdecydowanie.

- W twoim głosie nie słyszę stuprocentowego przekonania - stwierdził, i nie czekając na wyjaśnienie, podszedł i pocałował Kristine w usta. Kiedy ją puścił, sięgnął po koszulę i tylko niezwykle uważny obserwator dostrzegłby lekkie drżenie palców, gdy zapinał guziki.

- To nie fair - oburzyła się, czując zdradziecki rumieniec wypływający jej na twarz.

- Daj spokój. Kris, tak to już jest w życiu.

- Moi bracia mówili do mnie Kris.

- Jakoś nie obawiam się, że mnie z nimi pomylisz - powiedział z rozbawieniem.

Kristine zmieniła temat:

- Co będziemy dzisiaj robić?

- Popłyniemy promem do Bergen. Weźmiemy mój samochód, bo jest wygodniejszy, a twój zostawimy na parkingu.

- Myślałam o tym - przyznała otwarcie - i sądzę, że mino wyższych kosztów lepiej wziąć obydwa auta, choćby tylko do Fjaerland. Nie wiem, jak mnie lam przyjmą, bo ojciec nigdy nie chciał mi powiedzieć, czemu wyjechał. Dziadek może równie dobrze nie wpuścić mnie za próg, jak i zatrzymać na miesiąc. Nie sądzę, żebyś chciał tkwić tam zbyt długo. Pewnie będziesz wolał wrócić do Oslo.

- To brzmi rozsądnie, chociaż nie bardzo podoba mi się pomysł, żebyś sama prowadziła swojego weterana po górskich drogach. Ten fiat jest chyba w twoim wieku.

- Trudno, na lepszy mnie nie stać... i jak dotąd nie zawiódł. Zresztą będziemy jechali razem.

- Dobrze. Zarezerwuję bilety na prom i zostaniemy kilka dni w Bergen.

Postanowiła ustalić wszystko od razu.

- Jestem ci wdzięczna za pobyt w tym pięknym hotelu, Lars, ale nie chcę, żebyś za mnie płacił. Będę korzystać z kempingów.

Lars uniósł brwi.

- W takim razie muszę kupić sobie namiot, zanim wyjedziemy. Inaczej wspólne podróżowanie stanie się tylko iluzją. - Przynajmniej nie będzie okazji do ulegania pokusom - zaznaczyła.

- Zanudzisz się!

- Z tobą? Nie wierzę.

- Dobrze, skończmy te dyskusje. Umieram z głodu i marzę o śniadaniu, Kristine. A ponieważ nadal jesteśmy w hotelu, ja płacę.

Uciekła na korytarz, zanim złapał ją w objęcia. Wchodząc do windy, nie mogli powstrzymać śmiechu.

Ten poranek nadal ton trzem następnym dniom, które spędzili w Bergen - mieście siedmiu gór. Obiady jadali w tawernie w Bryggen, w miejscu, gdzie miasto zostało założone w XI wieku. Tego popołudnia pojechali kolejką na szczyt jednej z gór i odwiedzili drewniany kościółek w Fantoft, liczący ponad osiemset lat. Poskrzypywał w porywach wiatru tak, jak musiały skrzypieć na morzu łodzie wikingów. Wieczorem trafili na koncert do domu Griega - Troldhaugen - i obejrzeli jego maleńką pracownię nad jeziorem, wśród drzew. Ostatniego dnia Lars kupił Kristine na bazarze bukiet pachnącego groszku. W tajemnicy schowała dwa kwiatki między strony paszportu, na pamiątkę najszczęśliwszych dni w jej życiu.

Chociaż obydwoje zachowywali się z rezerwą, zmysłowe napięcie miedzy nimi narastało nieznośnie. Kristine wiele dowiedziała się o Larsie - o jego kontroli nad własną seksualnością, o wrażliwości muzycznej, o skłonności do wygłupów i opiekuńczości. Z kolei opowiedziana przez Kristine historia jej dzieciństwa i młodości ujawniła straszliwe osamotnienie dziewczyny, żyjącej w siedmioosobowej rodzinie. Lars pragnął jej teraz pokazać na każdym kroku, że z nim nigdy nie będzie samotna.

Było to dla niej coś pięknego i nieznanego. Czuła, że otwiera się jak kwiat do słońca.

Padało, kiedy opuszczali Bergen, ale Kristine miała iście słoneczny nastrój. Podśpiewywała, jadąc za ciemnozielonym jaguarem przez kolejne tunele, mijając wodospady, zalesione wzgórza i wiśniowe sady. W Kvanndal przepłynęli promem przez wcinający się głęboko w ląd Hardangerfjord. Kristine spotkała tam parę amerykańskich turystów, którzy z zachwytem opowiadali o Ulvik - małym miasteczku na brzegu fiordu. Gdy Lars dołączył do niej na pokładzie, natychmiast zapytała:

- Odwiedzimy Ulvik?

- Nie. - Jego twarz zmieniła się, przeszedł po niej cień. - To nie po drodze... Chciałem, żebyś za to obejrzała sady w Lofthus.

- Rozmawiałam właśnie z jakimiś ludźmi, którzy byli w Ulvik i mówili, że tam jest ślicznie. - Nieoczekiwana niechęć Larsa zwiększyła tylko u Kristine chęć zobaczenia tego miasteczka. - Podobno jest tam ciepła woda, bo ono leży na końcu fiordu, więc można popływać. Przecież się nigdzie nie spieszymy? Pojedźmy tam, proszę.

- Jedź sama, jeśli chcesz.

Miał taką samą minę, jak po rozmowie z Kevinem w barze. Popatrzyła na niego uważnie.

- Dobrze, wobec tego pojadę sama. Spotkamy się później, w Voss albo w Gudvangen.

Lars uderzył zaciśniętą dłonią w poręcz z gwałtownością. która ją przestraszyła.

- Rób, jak uważasz - wycedził.

Kristine nie rozumiała tych nagłych emocji, ale czuła, że nie ma sensu pytać. Odeszła, by popatrzeć, jak zbliżają się do wsi Utne z małymi, białymi domkami przylepionymi do stoków. Na następnym przystanku opuścili prom i pojechali na południe, do Lofthus, leżącego wśród sadów pełnych dojrzałych owoców. Zaparkowali i ruszyli dróżką pomiędzy konarami drzew. Pomimo lekkiej mżawki Kristine zobaczyła na drugim brzegu dwie góry, roziskrzone spływającym pomiędzy nimi jęzorem lodowca.

- Pojadę z tobą do Ulvik - powiedział nagle Lars dziwnym, bezbarwnym tonem.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Powiesz mi wreszcie, co jest nie tak?

- Moja żona jest tam pochowana. Nie wracałem tam przez lata. - Po wyrazie jego twarzy można było poznać, z jakim bólem wydarł z siebie te słowa.

- A więc nie tylko ja podróżuję samotnie.

- Widzisz zbyt wiele, Kristine.

Nie była pewna, czy te słowa miały być komplementem. Miała już na końcu języka uwagę, że zmieniła zdanie i nie chce jechać do Ulvik, ale w ostatniej chwili coś ją powstrzymało.

- Może pojedziemy tam od razu? - zapytała rzeczowo.

- Zgoda, miejmy to już za sobą - odrzekł poważnie. - Jedź za mną, poprowadzę cię.

Wsiedli do aut. Z głową pełną pytań Kristine podążała śladem Larsa. Przepłynęli promem z Brimnes do Ulvik. Miasteczko było zachwycające. Na tle gór, pokrytych białymi czapami śniegu i lodu, widniały zielone wzgórza z punkcikami domów o czerwonych dachówkach. Wody fiordu były krystalicznie czyste.

Lars poprowadził ich na kemping, który ku jej radości mieścił się nad brzegiem Fiordu. Deszcz powoli ustawał i niebo pojaśniało nad górami. Odczytała to jako dobry znak. Kiedy rozstawili namioty pod drzewami, Lars powiedział:

- Idę się przejść. Wrócę za godzinę.

Odszedł drogą w kierunku wioski. Ponieważ nie zabrał jej ze sobą, Kristine wywnioskowała, że chce odwiedzić grób żony. Rozpakowała rzeczy, rozejrzała się po kempingu i porozmawiała z parą młodych Niemców. Potem wróciła do namiotu i czekała niespokojnie. Nieobecność Larsa przedłużała się. W końcu - mając nadzieję, że nie oskarży jej o śledzenie go - ruszyła ku wiosce.

Przestało padać i las pachniał butwiejącymi liśćmi i wilgotną ziemią. W ogrodach maki zwieszały ciężkie głowy. Przyśpieszyła kroku, czując, że potrzebuje ruchu. Z bocznej uliczki wynurzył się starszy kościsty mężczyzna i żwawo ruszył w dół drogi.

Zatrzymała się, aby powąchać czerwone róże pnące się po żelaznym ogrodzeniu kościoła, i kątem oka zauważyła, że starszy pan wszedł na dziedziniec. Może tu pochowano żonę Larsa? Miała nadzieję, że kiedyś opowie jej więcej o swoim małżeństwie.

Nagle ciszę popołudnia przecięły podniesione głosy. Rozpoznała głos Larsa. Dochodził z kościelnego dziedzińca.

Ukryta za krzewami, przysunęła się bliżej. Poprzez mokre liście zobaczyła Larsa i owego chudego mężczyznę, stojących po dwóch stronach porośniętego bujnymi kwiatami grobu. Usłyszała słowa starego, który mówił z wyostrzonym przez złość brytyjskim akcentem.

- Jak śmiałeś wrócić?

- Mam prawo tu być, Edwardzie. - Lars mówił spokojnie lecz Kristine dostrzegła, jak zaciska pięści.

- Osiem lat temu straciłeś wszelkie prawa. Powiedziałem ci wtedy, że nie chcę cię więcej widzieć, i nic się od tego czasu nie zmieniło. - Mężczyzna o imieniu Edward wyprostował się bojowo. Pełna pasji groźba w jego głosie sprawiała, że był daleki od śmieszności. - Odejdź stąd, Lars. Nie chcę cię tu widzieć - powiedział twardym tonem.

- Ona była moją żoną.

- Zabiłeś ją! Ją i dziecko.

- To dziecko było moją córką!

Kristine tak mocno zaciskała ręce na ogrodzeniu, że zdobienia boleśnie wbijały się w jej dłonie. Nigdy nie słyszała takiej desperacji w głosie człowieka - a fakt, iż był to głos Larsa, sprawiał, że czuła, jakby wbijano jej nóż w trzewia. Edward zgarbił się, chude ramiona zadrżały.

- Przeklinam dzień, w którym spotkałeś moją piękną Annę. Jej matka nigdy nie doszła do siebie po śmierci córki. Wszystko to twoja wina, draniu!

- Byłem młody, a ona pojechała na zawody narciarskie z własnej woli - odparł Lars drżącym głosem.

- Pojechała, bo nie mogła bez ciebie żyć! Musiała, tak bardzo się o ciebie bała. Umierała ze strachu za każdym razem, kiedy wyjeżdżałeś, żeby prowokować śmierć na stoku... Żałuję, że ci się nie udało.

Lars westchnął.

- Nie umiesz znaleźć w sobie przebaczenia? Anna nigdy nie pozwoliłaby ci wyhodować w sobie tak zażartej nienawiści.

Edward odepchnął Larsa. Kristine stłumiła okrzyk przerażenia.

- Nigdy ci nie wybaczę! Nigdy! I nie chcę cię widzieć w Ulvik!

Kristine skuliła się za krzewami, kiedy rozsierdzony Edward zmierzał W kierunku furtki. Minął ją, obojętny na wszystko poza własnym cierpieniem. Apoplektycznie zaczerwienioną twarz wykrzywiał grymas, a w oczach lśniły łzy.

Lars stał nieruchomo przy grobie żony, z rękami wbitymi w kieszenie. Dopiero teraz zauważyła drugi grób - mniejszy, pokryty delikatnymi biało - niebieskimi kwiatkami. Grób jego córki, pomyślała z bólem.

Teraz zrozumiała, czemu Lars nie chciał jechać do Ulvik. Wiedziała również, czemu zmienił zdanie - miał nadzieję, że teść przebaczy mu po latach, i ta nadzieja warta była ryzyka.

Ale ojciec Anny nie przebaczył, a Lars - była tego prawie pewna - także nie przebaczył samemu sobie.

Nic jej o tym wszystkim nie powiedział. Gdyby nie Kevin, nie wiedziałaby nawet, że jest wdowcem. Jednak ostatnią rzeczą, jaką mogła zrobić, było narzucanie się ze swoją obecnością w takiej chwili. Wycofała się cichutko.

Postanowiła zawrócić i nie wspomnieć ani słowem o tym, co usłyszała. Cały urok tego miejsca prysnął. Kiedy wyszła zza rogu kościoła, zamarła. Nie mogła trafić gorzej - Lars właśnie wyłonił się z bramy.

Zobaczył ją od razu i spytał ze złością:

- Co tu robisz?

Kristine z wielkim wysiłkiem zachowała neutralny wyraz twarzy. Nie zamierzała kłamać.

- Słyszałam twoją rozmowę z tamtym człowiekiem. Przypadkowo... Nie chciałam...

- I przypadkiem znalazłaś się to, kiedy wychodziłem? Kristine bojowo uniosła głowę.

- Żebyś wiedział, to też przypadek.

- Oczywiście - zgodził się z ironiczną miną. Zbliżyła się do niego. Stał nieruchomo, odsunął tylko gałąź, z której skapywały mu na ramię krople wody. Jak łzy, pomyślała i poprosiła cicho.

- Opowiedz mi, co się stało, Lars.

- Słyszałaś, więc wiesz. Jestem odpowiedzialny za śmierć mojej żony i córki.

- To była wersja twojego teścia. Chcę poznać twoją,

- Dobrze, powiem ci - zgodził się, choć ton jego głosu brzmiał nieprzyjemny. - To jedyny sposób, żebyś dała mi spokój, prawda? Co chcesz wiedzieć, Kristine?

- Co się stało na zawodach? - spytała. Zerwał liść i metodycznie darł go na kawałki.

- Anna nienawidziła ryzyka. Nie wiedziałem o tym, kiedy się z nią żeniłem. Prosto po uniwersytecie, pełen książkowej wiedzy, chciałem podbić świat. Kiedy się poznaliśmy, byłem pasjonatem narciarstwa zjazdowego i należałem do kadry narodowej. Rodzice Anny żyli z emerytury w Ulvik. a ona pracowała w Oslo. Była piękna i delikatna jak wiosenny deszcz. Kochaliśmy się... więc wzięliśmy ślub. Pracowałem w Asgardzie i wykorzystywałem każdą okazję, żeby jeździć na nartach. - Zerwał następny liść tylko po to, by go znów unicestwić. - Nienawidziła zawodów i przed każdym zgrupowaniem błagała mnie, żebym został w domu. Ale ja nie mogłem. Potrzebowałem tej dawki adrenaliny i nie mogłem zrozumieć jej lęku. Czułem się ubezwłasnowolniony przez jej strach. Kiedy zaszła w ciążę, nie ryzykowała chodzenia na stoki, żeby mnie oglądać, i przez chwilę było lepiej. Ale po urodzeniu Elisabet znów zaczęła płakać i prosić... w końcu obiecałem jej, że najbliższy sezon będzie dla mnie ostatnim.

Jego myśli wypełniły wspomnienia.

- Przyjechała na ostatnie zawody, wiosną, z małą w nosidełku na plecach. Była szczęśliwa, bo obiecałem, że to ostatni raz, i wiedziała, że dotrzymam słowa. Zeszła lawina... - może słyszałaś o tym? - i zabiła ponad sto osób. Anna i Elisabet były wśród nich. Ich ciała znaleziono dwa dni potem.

Upuścił strzępki liścia i wytarł ręce o spodnie.

- Edward wini mnie za ich śmierć. Nie musi. Sam siebie obwiniam. Gdybym zrezygnował z kariery sportowej od razu, kiedy po raz pierwszy Anna mnie o to poprosiła, obie by żyły... Ale ja egoistycznie nie chciałem tego zostawić... - Spojrzał na Kristine pustym wzrokiem. - Koniec historii.

Mogłaby mu powiedzieć tyle rzeczy. Że był bardzo młody. Że zamierzał porzucić coś, co kochał, dla dobra żony i dziecka. Że nie może się winić za zejście lawiny. Ale milczała. Nie próbowała go też dotknąć. Była prawie pewna, że odepchnąłby ją tak, jak Edward odepchnął jego. Powiedziała tylko zdawkowo:

- Dzięki, że mi o tym opowiedziałeś. Bardzo, bardzo ci współczuję.

Spojrzał na nią uważniej, jakby zaczął wracać do rzeczywistości.

- Współczujesz, no, tak. Dzięki. Jesteś zupełnie inna od niej, Kristine. Nie wyobrażam sobie Anny broniącej się przed parą zbirów nożyczkami do paznokci.

- Ale kiedy mówię ci, jak bardzo się boję, przypominam ci ją. To miałeś na myśli, mówiąc o powtarzaniu się historii.

Chociaż przytaknął, jego spojrzenie straciło ostrość.

- Wracajmy na kemping. Jestem w kiepskim nastroju i potrzebuję samotności za kierownicą. Jedźmy na wycieczkę.

- Możemy wyjechać z Ulvik teraz, jeśli zechcesz.

- Nie, skoro już tu się znalazłem, wolę zostać.

W kwadrans później już go nie było. Kristine poszła popływać, zwiedziła wioskę i zjadła samotną kolację. Położyła się do łóżka o dziesiątej trzydzieści i przez następną godzinę leżała, nasłuchując. Przebudziła się z ciężkiego snu o trzeciej nad ranem. Wyjrzała przez moskitierę i zobaczyła, że jaguar jest zaparkowany obok jej fiata. Lars wrócił.

Próbowała znów zasnąć, ale nie mogła uspokoić myśli. W końcu wyślizgnęła się ze śpiwora i na bosaka powędrowała nad brzeg wody. Usiadła na skale i owinęła kolana koszulą nocną. Niebo było czyste i gwiazdy migotały nad linią gór. Sierp księżyca wyglądał jak namalowany. Drobne fale pluskały między skałami. Słuchała ich szumu, zagubiona w myślach. Przypominała sobie, jak Lars prosił o przebaczenie. Chciała pomóc i wiedziała, że nie potrafi. Wiedziała jeszcze jedno - skończyło się beztroskie podróżowanie. Czy tego chciała, czy nie, Lars Bronstad stał się częścią jej życia.

Pod nocnym niebem woda migotała jak obsydian. Nagły powiew wiatru zburzył jej gładką powierzchnie i fale hałaśliwie uderzały o brzeg. Jeśli pojedzie odwiedzić dziadka, podróż stanie się jeszcze cięższa...

Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się z krzykiem, omal spadając ze skały. Lars chwycił ją mocno i objął ramionami.

- Myślałem, że usłyszysz. Wołałem cię.

- Byłam lata świetlne stąd - szepnęła niepewnie. Ramię mężczyzny dotykało jej piersi, a kolano wbijało się w jego nagie udo. Poczuła gwałtowne bicie serca. Jej oczy pociemniały. Lars pocałował ją.

Zmysłowy głód wzburzył w niej krew. Tęskniła za tym uczuciem, od kiedy pocałował ją na plaży w Mandal. Teraz już nie chciała uciekać.

Pocałunek był długi, aż do utraty tchu. Potem usta Larsa powędrowały wzdłuż szyi Kristine. Rozdarta między podnieceniem a rzeczywistością, wyszeptała stłumionym głosem:

- Lars, nie chcę, żebyś przestał mnie całować, ale jeśli nie zejdziemy z tej skały, spadnę.

- To drobnostka - mruknął, przenosząc ją lekko na trawę. Zsunął ramiączko koszuli i muskał ustami obnażone ramię. Kiedy wsunęła dłonie w jego włosy, dotknął jej piersi Słodko - gorzki spazm targnął ciałem Kristine. Uniosła głowę i poczuła, że spogląda wprost w dusze Larsa - poprzez pociemniałe oczy o głębi wód fiordu.

- Chcę się z tobą kochać. Już się nic boję - wyszeptała. Oboje byli prawie nadzy i oboje poddali się zniewalającemu urokowi letniej nocy. Lars objął Kristine. Teraz była gotowa na wszystko. Miała wrażenie, że przez całe lata czekała, by pokochać tego człowieka. Nagle puścił ją i postawił na nogi, trzymając dłonie w mocnym uścisku.

- Umówiliśmy się, że podejmiemy te decyzję, kiedy nie będziemy nawet w tym samym pokoju, nie mówiąc już o trzymaniu się w ramionach - powiedział. - Poza tym mam tu za dużo wspomnień, Kris... Nie chcę, żebyśmy pierwszy raz byli ze sobą w tym miejscu. Jeszcze nie teraz.

- Ale niedługo?

Jego palec sunął powoli od gładkiego policzka, przez szyję, ku piersi, a oczy śledziły cień pragnienia na jej twarzy.

- Tak. bardzo niedługo, Kris. Usiłowała nadać głosowi lekki ton,

- Miałam kłopoty ze snem, dlatego wstałam - powiedziała. - Ale teraz chyba nie będzie lepiej. Zaśmiał się.

- Nie proponuję, że będę cię trzymał za rękę, gdy będziesz zasypiać, bo oboje wiemy, do czego by to doprowadziło.

- W takim razie dobranoc, Lars. Na moment oparła dłonie na jego nagiej, rozgrzanej piersi, wspięła się na palce i pocałowała go w usta. W odpowiedzi przyciągnął ją mocno do siebie i objął tak, jakby nie było jutra ani wczoraj, tylko ta jedna, jedyna chwila, jakby oznajmiał, że należy do niego. Marzyła, aby być gdziekolwiek, byle nie w Ulvik. W każdym innym miejscu, gdzie by jej od siebie nie odsunął. - No, to tyle w kwestii dobrych intencji - mruknął. - Nie zawsze będziemy w Ulvik - zaznaczyła. - Przysięgam, że nie pragnąłem żadnej kobiety tak bardzo, jak ciebie teraz.

Kristine zrozumiała, że zaznał w życiu równie wiele samotności, co ona. i oczy zaszły jej Izami. Uśmiechnęła się blado, lecz nie miała odwagi znów go dotknąć, więc pospieszyła do namiotu. Kilka minut później usłyszała zgrzyt suwaka, gdy Lars wchodził do swojego namiotu. Fale obijały się o skały, wiatr czesał trawy, a Kristine nie mogła zasnąć z tęsknoty za mężczyzną, który leżał zaledwie parę metrów od niej.

Noc ustąpiła różanemu światłu świtu. Ptaki rozśpiewały się, jakby nigdy wcześniej nic widziały wschodu słońca. Kristine naciągnęła śpiwór na głowę i po raz kolejny zacisnęła powieki. Kiedy w końcu zasnęła, przyśniło się jej, że znajduje się na tonącym promie. Obudziła się, zlana potem. Ktoś niedaleko włączał motor i ten hałas rozbudził ją do końca.

Przebrała się w kostium kąpielowy. Była zmęczona i sfrustrowana. Jej frustracja sięgnęła zenitu, kiedy zobaczyła Larsa wracającego z kąpieli. Woda ściekała mu z włosów. Uśmiechnął się do niej radośnie.

- Woda jest świetna.

- Mam nadzieję, że jest zimna - powiedziała, odwracając głowę od widoku jego nagiej piersi.

- Wiesz, mój brat ma chatę w Vetlefjord i wyjechał do Danii na dwa tygodnie! - krzyknął za nią.

- Jak daleko stąd do Vetlefjord?

- Moglibyśmy dotrzeć tam wieczorem, jeśli złapiemy promy.

- Spałam tylko parę godzin i chyba padnę, jeśli się wreszcie nie wyśpię - ziewnęła.

- To bardzo ładna chata, Z wygodnymi łóżkami.

- Wystarczy jedno. I nie mów mi, że zachowuję się jak zepsuty dzieciak. Wiem o tym.

- Kiedy się złościsz, masz oczy zielone jak kotka. Otwarcie śmiał się z niej. Poczęstowała go paroma dosadnymi słowami, których nauczył ją Andreas, i poszła się wykąpać Woda była wprawdzie zimna, ale nie zdołała odpędzić senności.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po śniadaniu Kristine i Lars spakowali się i ruszyli w dalszą drogę. Gdy dotarli do przystani, prom włośnię wypływał z portu.

- Następny za dwie godziny - poinformował Lars. - Przejdziemy się?

- Wolałabym się zdrzemnąć - odparła bez entuzjazmu, odwracając twarz do słońca. - Przyjemnego spaceru. - Ziewnęła przeciągle.

- Możemy nie dotrzeć dzisiaj do chaty. - Lars nie odchodził od samochodu. - Kristine... - zaczął po chwili z napięciem. - Nikogo nie pragnąłem tak mocno, jak ciebie. I nigdy nie byłem tak bardzo niepewny uczuć drugiej osoby.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, stała w milczeniu. Lars popatrzył na nią z wyrzutem, odwrócił się na pięcie i oddalił szybkim krokiem. Kristine zwinęła się na tylnym siedzeniu, podłożywszy pod głowę zwiniętą kurtkę, i zasnęła w ułamku sekundy.

Obudził ją ból głowy. Wysiadła, usiłując rozruszać zesztywniały kark, gdy nagle za plecami usłyszała znajomy głos:

- Kristine... c'est toi?

- Philippe! - wykrzyknęła, rozpoznając go. Podróżowali razem przez pięć miesięcy. - Mówiłeś, ze się wybierasz do Norwegii, ale nie przypuszczałam, że się spotkamy!

Siary kumpel chwycił ją w ramiona, okręcił dokoła i ucałował w policzki.

- Widocznie los tak chciał - odparł ze śmiechem.

Stali przytuleni i Kristine musiała przyznać, iż zdążyła już zapomnieć, jak piękne oczy ma ten chłopak. Mimo to nie czuła w jego objęciach nawet ułamka tego, co czuła przy Larsie.

- Dokąd jedziesz? - zapytała. - Jesteś sam?

- Zmieniłaś się - odpowiedział, przyglądając się jej uważnie.

- Naprawdę? Czy ja wiem... - Zawahała się, widząc nadchodzącego Larsa. - W każdym razie nie podróżuję sama. O, mój towarzysz właśnie tu idzie. Nazywa się Lars.

- Norweg? - Spojrzenie, jakim Philippe obrzucił Larsa, było równie niechętne, jak chłodny był wzrok potomka wikingów. - Oni są oziębli, Kristine. Nie mów mi, że napaliłaś się na Norwega!

- Daj spokój! - syknęła, nie zamierzając wyjaśniać, jak bardzo pragnie tego konkretnego Norwega. - Jesteśmy przyjaciółmi, to wszystko.

- To dlaczego on patrzy tak, jakby chciał mnie poćwiartować i rzucić rybom na pożarcie?

- Chodź, przedstawię was sobie. - Przeczesała palcami zwichrzone włosy, ignorując pytanie.

- Dobry pomysł. - W oczach Philippe'a pojawił się tajemniczy ognik. - Muszę sprawdzić, czy ten wiking jest wystarczająco dobry dla ciebie.

Kristine podeszła do Larsa, siląc się na uśmiech.

- Lars, poznaj Philippe'a. Opowiadałam ci o nim - to on nauczył mnie sztuczki z nożyczkami do paznokci. Philippe Aubin, Lars Bronstad.

Francuz skłonił się sztywno.

- Kristine i ja podróżowaliśmy razem przez wiele miesięcy. To wspaniała dziewczyna.

- Całkowicie zgadzam się z tą oceną - odparł Lars z wymuszonym uśmiechem.

- Jak się poznaliście? - zagadnął Philippe podejrzliwie. Kristine opowiedziała przygodę z klaunami.

- Dzięki chwytowi, którego cię nauczyłem, nie potrzebowałaś pomocy - zaznaczył, tak jak się spodziewała.

W oczach Larsa pojawił się szatański ognik. Swobodnie oparł rękę na ramieniu Kristine.

- Fakt, dobrze ją uczyłeś. Kiedy się zjawiłem, nie miałem już nic do roboty.

Philippe był wystarczająco bystry, by zauważyć, że zadrżała pod dotykiem Larsa. Wyprostował się, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę - wtrąciła pospiesznie. - Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.

Philippe oderwał wzrok od Larsa i posłał Kristine czarujący uśmiech.

- Byłoby cudownie powspominać stare czasy. Pamiętasz Daniela i Suzette? Podróżujemy razem, rozbiliśmy się na noc na Kaupanger, tam, dokąd płynie prom. Chcemy wieczorem upiec steki na ognisku. Przyłączycie się do nas? - rzucił rywalowi wyzywające spojrzenie.

- Wspaniały pomysł, prawda, Lars? - zachwyciła się Kristine pewna, iż dzięki wspólnej kolacji na pewno nie dotrą do chaty.

- Bien. - Philippe nie czekał na odpowiedź Larsa. - No to spotkamy się na miejscu. Nadpływa prom.

Kristine podskoczyła, spłoszona przeszywającym dźwiękiem syreny. Philippe posłał Larsowi zwycięskie spojrzenie i odszedł.

- Zdecyduj się, panno Kleiven: chcesz w końcu iść ze mną do łóżka, czy nie? - warknął Lars.

- Nie spałam z Philippe'em.

- Bo tego nie chciał!

- Nie, ja nie chciałam!

- Dobrze, pojedziemy do chały jutro. Tam są dwie sypialnie i hamak. Sama zdecydujesz, gdzie zamierzasz spać. Nie mam zwyczaju zapraszać do swojego łóżka osób, które nie mają ochoty być tam ze mną,

- Spóźnimy się na prom - powiedziała chłodno.

- Jasne, nie możemy ryzykować, że nie zdążymy na wspaniałą kolację w towarzystwie namiętnego Francuzika!

- Jesteś zazdrosny - stwierdziła z rozbawieniem. - Zupełnie niepotrzebnie.

- Jestem zły, sfrustrowany i nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Jeśli chcesz do tej listy dodać zazdrość, bardzo proszę, nie krępuj się. - Pocałował ją krótko, ze złością, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu. Kristine przez dobrą chwilę stała otumaniona, niezdolna do żadnego ruchu.

Kolacja z Philippe'em nie była koszmarem, jakiego obawiała się Kristine. Lars starał się być przyjacielski, a dobre wino zrobiło swoje. Wyśmienite pieczyste i wspólne śpiewanie przy akompaniamencie gitary wprowadziło wspaniałą atmosferę. Przez cały wieczór Lars nie poświęcał swojej towarzyszce więcej uwagi niż pozostałym uczestnikom spotkania, aż Philippe w końcu zwątpił, czy rzeczywiście są kochankami.

Gdy późnym wieczorem szli spać - każde do własnego śpiwora - Lars nie pocałował Kristine na dobranoc. Pojęła, że pragnie konsekwentnie dotrzymać zasady, w myśl której Kristine sama zadecyduje, czy będzie dzielić z nim łóżko. Zrozumiała jeszcze coś: jeśli zdecyduje się na to, Lars nie odejdzie z jej życia. Już nigdy nie będzie wolna i niezależna. Czy tego właśnie pragnie? Czy jeden człowiek może sprawić, iż zapomni o swoich postanowieniach?

Ranek przywitał ich ciepłą, słoneczną pogodą. Gdy pakowali bagaże, Kristine ostrzegła:

- Będę jechała dość wolno. Wczoraj coś się działo z silnikiem.

- Mogliśmy zatrzymać się na przegląd w Balestrand. Mechanicy kosztują, pomyślała niechętnie.

- Już niedaleko do Fjaerland, prawda? Może ktoś z rodziny pomoże mi naprawić tego grata. - Mówiła te słowa z nadzieją, choć równie dobrze rodzina mogła jej nie wpuścić do domu.

- Więc jednak zamierzasz odwiedzić dziadka?

- Chyba tak - westchnęła. - Muszę się dowiedzieć, dlaczego ojciec wyjechał stąd dwadzieścia lat temu. Sam nigdy mi tego nie powie. Pamiętam, jak na samym początku naszego pobytu w Kanadzie, kiedy byłam jeszcze bardzo mała, przyszedł list ze ślicznym znaczkiem, a tata podarł go na drobne kawałeczki. Mama zanosiła się płaczem. Nigdy nie lubiła Kanady i nadal źle się tam czuje. Jedyny kontakt, jaki ma z Norwegią, to kartka świąteczna, którą co roku wysyła do matki Haralda.

- W takim razie powinnaś tam jechać - powiedział czule Lars. - Ale to nie będzie proste. Kristine.

- Nic nie jest proste! - wybuchła. - Gdy tak na mnie patrzysz, mam ochotę kochać się z tobą na tylnym siedzeniu samochodu. Wystarczy, że znikniesz na chwilę, a znów nachodzą mnie wątpliwości. Mam dosyć!

- Do tej pory nie myślałaś o jutrze. Teraz przyszedł czas na decyzję, jak chcesz spędzić resztę życia. Nie ukrywam, że chciałbym, abyś ją podjęła, lecz takie zmiany zawsze są przerażające. Decyzja należy do ciebie. Ja poczekam. Kristine.

- To, że pójdę z tobą do łóżka, nie zmieni mojego życia!

- Obyś się nie zdziwiła, jeśli się okaże, że jednak zmieni. - Ciepły tembr jego głosu sprawiał, iż nie była w stanie spokojnie ciągnąć tej rozmowy.

- Jedźmy już, dobrze?

- Jedź przodem. Gdybyś tylko miała jakieś problemy z silnikiem, daj znak i zjedź na pobocze - zaproponował, rozkładając atlas na masce auta.

Kristine obserwowała wodzące po mapie pałce i wydawało się jej, że czuje ich dotyk na własnych piersiach. Usiłowała skupić wzrok na czerwonych i żółtych wstążkach dróg, poprzecinanych błękitem fiordów.

- Tutaj wsiądziemy na prom i przedostaniemy się na drugą stronę fiordu, by zaraz potem znów skierować się na północ - zakończył Lars.

- W porządku. - Wsiadła do samochodu i uruchomiła silnik.

Jechali drogą wykutą w stromych zboczach gór otaczających fiord. Widoki, zapierające dech w piersiach, pozwoliły Kristine na krótko zapomnieć o dręczących ją wątpliwościach. Oślepiająco białe, lodowe czapy na szczytach kontrastowały z kwitnącymi poniżej polami różowych goździków, chabrów i stokrotek. W dole cieszyły oko błękitne wody fiordu.

Po krótkiej przeprawie promowej ruszyli w dalszą drogę. Stromy podjazd zdawał się nie mieć końca i Kristine z rosnącym niepokojem obserwowała wskaźnik temperatury silnika. Droga niczym wąż wiła się serpentynami po zboczu. W duchu przekonywała samą siebie, że dojedzie do Fjaerland, a tam spotka ją życzliwe przyjęcie. Pragnęła wierzyć, iż dziadek, który przed laty wyrzucił syna z domu, chętnie pozna kanadyjską wnuczkę.

Silnik ciężko pracował na wysokich obrotach, a Kristine ze zgrozą odnotowywała kolejne znaki ostrzegające o ostrych zakrętach i stromych wzniesieniach. W lusterku wstecznym raz za razem pojawiał się i znikał trzymający się w bezpiecznej odległości jaguar. Gdy wreszcie dotarli na szczyt, otworzyła się przed nimi zapierająca dech w piersiach panorama. Aż po horyzont ciągnęły się wysokie, surowe szczyty. Kristine, urzeczona dzikim krajobrazem, w ostatniej chwili zauważyła ostry zakręt zaczynającego się stromego zjazdu. Z całej siły wcisnęła pedał hamulca, lecz wóz nie zmniejszył prędkości. Mimo iż odruchowo zredukowała bieg, auto weszło w zakręt zdecydowanie za szybko. Pisk opon zlał się z trąbieniem klaksonu nadjeżdżającego z przeciwka samochodu.

Przy kolejnej próbie pedał bez najmniejszego oporu wcisnął się aż do podłogi. Mimo prędkości zredukowała bieg do dwójki. Miała wrażenie, że skrzynia biegów za chwilę rozpadnie się na kawałki. Wóz zaczął podskakiwać jak znarowiony koń.

Zza skal wyłonił się następny zakręt, zawieszony nad urwiskiem. Ogarnęły ją mdłości. Za wszelką cenę pragnęła przezwyciężyć panikę. Wrzuciła jedynkę i szarpnęła ręczny hamulec. Samochód zatańczył na drodze. Kristine ujrzała zbliżającą się z drugiej strony ciężarówkę. Z całej siły chwyciła kierownicę, modląc się, by fiat dał się sprowadzić na drugą stronę. Gdy auto posłusznie skręciło, przed oczami Kristine ukazała się ponura, szara ściana skalna. Chwytając się kierownicy niczym koła ratunkowego, zdołała jeszcze pomyśleć: Boże, dlaczego byłam tak głupia, by ani razu nie kochać się z Larsem - po czym zacisnęła powieki w oczekiwaniu na uderzenie.

Usłyszała przeraźliwy huk, zgrzyt blach, dartych przez skały, brzęk tłuczonego szkła... A potem zapadła dzwoniąca w uszach cisza.

Przez rozbitą przednią szybę do wnętrza wozu wdarły się brzozowe gałązki. Kristine podniosła rękę, by je odgarnąć, i zobaczyła krew na mankiecie bluzki. Krwawię, pomyślała. A więc żyję. W bocznym okienku pojawiła się trupioblada, znajoma twarz. Lars. O coś pytał, lecz nie potrafiła zrozumieć słów. Chce wiedzieć, czy nie jest ranna? Jak ma mu odpowiedzieć, skoro sama nie wie?

Lars rozpoczął walkę ze stawiającymi opór drzwiami. Po serii zgrzytów i pisków otworzyły się wreszcie z łomotem, który przyprawił Kristine o atak paniki. Lars odpiął pasy i powolutku, ostrożnie, wyciągnął ją z samochodu. Poczuła przeszywający ból w nadgarstku i w kolanie. Oparłszy bezsilnie głowę na jego piersi, oddychała ciężko.

Lars odwrócił się i biegiem począł się oddalać od rozbitego auta. Półprzytomna z bólu wymamrotała słowa protestu, gdy nagle z tyłu dobiegł ich huk przypominający uderzenie pioruna. Lars stanął w miejscu, a gdy się odwrócił, oczom Kristine ukazał się wrak fiata w chmurze czarnego dymu i płomieni.

- Dzięki Boga, że jechałem tuż za tobą - wyszeptał Lars zbielałymi wargami.

Kristine zamknęła oczy, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.

Leżała sama, w obcym, bardzo przytulnym pokoju. Ściany były pomalowane na bladoróżowo, a przez wysokie okna wpadało ciepłe złociste światło. W powietrzu unosił się zapach róż.

Chata? Nie, zdecydowanie nie. Nie miałaby tak wysokiego sufitu i eleganckiego wystroju.

Leżała płasko na plecach na szerokim małżeńskim łożu, w pościeli pachnącej słońcem i letnim wiatrem. Ręce spoczywały płasko na kocu, jeden z nadgarstków miała zabandażowany. Głowa pękała jej z bólu. a gdy usiłowała zmienić pozycję, poczuła, że cała jest bardzo obolała. Otworzyły się drzwi. Wszedł Lars.

- Gdzie jesteśmy? - Głos miała słaby, skrzekliwy.

- Obudziłaś się! - wykrzyknął radośnie i w paru susach znalazł się przy łóżku. Ostrożnie przysiadł na krawędzi.

- Lekarz naszpikował cię środkami przeciwbólowymi. Powiedział, że obudzisz się dopiero wieczorem.

- Lekarz? Ja... - Nagle przypomniała sobie, co się wydarzyło. - Samochód... hamulce wysiadły... Och, Lars, tak się bałam, myślałam, że zginę!

Kristine uniosła się na poduszkach, wyciągnęła do niego ręce. Przytulił ją, pozwalając wyrzucić z siebie cały bezmiar strachu, jaki przeżyła w ciągu kilku chwil poprzedzających wypadek. Nagle podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Uratowałeś mi życie - szepnęła. - Tak, już pamiętam, samochód wybuchł, prawda? Bałeś się, że to może nastąpić, dlatego starałeś się jak najszybciej mnie wydostać. - Nagły dreszcz wstrząsnął jej ciałem. - Lars, jak ja ci mam dziękować? Czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć?

- Nie musisz mi dziękować, Kristine. - Jego głos drżał ze wzruszenia. - Wystarczy, że jesteś tu ze mną.

- Wiesz, o czym myślałam, zanim samochód się rozbił? - przerwała drżącym głosem. - Że byłam głupia i... nie kochaliśmy się. Bałam się... że już za późno... - Łzy napłynęły jej do oczu.

- Powinnaś odpoczywać, a o kochaniu się zapomnij na jakiś czas - powiedział takim tonem, jakim mówi się do małego dziecka. - Masz stłuczone kolana i nadgarstek, a na ciele piękną kolekcję siniaków. Jutro pojedziemy do chaty, tam spokojnie wydobrzejesz.

- A gdzie teraz jesteśmy?

- W najlepszym hotelu w Balestrand. Nawet nie próbuj dyskutować o kosztach.

Zdołała się roześmiać.

- Nie ma obawy, nie mam siły się kłócić. Czy jest już wieczór? - Przytaknął. - Zostaniesz ze mną na noc?

- Obsługa przyniesie dodatkowe łóżko, abyśmy mogli spać w jednym pokoju. A, jeszcze jedno - nie martw się o swoje rzeczy: facet, który jechał za nami, zdążył wyciągnąć twój plecak z płonącego wraku.

Gdy pochylił się, by poprawić poduszki. Kristine wyszeptała:

- Lars, nie udało ci się uratować Anny i dziecka, ale zdołałeś uratować moje życie.

W milczeniu bawił się jej szczupłymi palcami.

- Kiedy wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem twój wóz, rozbity o skały, pomyślałem, że ciebie także straciłem. Nic wytrzymałbym takiego cierpienia, Kristine.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wyczerpana opadła na poduszki.


ROZDZIAŁ ÓSMY

W cztery dni później Kristine leżała w hamaku rozwieszonym na ganku chaty należącej do brata Larsa. W oddali lśnił bielą w promieniach słońca lodowiec Veggebreen,

Lars ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. Nawet kiedy przyrządzał posiłki, obserwował ją przez kuchenne okno. Zmieniał Kristine opatrunki i trzymał za rękę, gdy budziła się z krzykiem w nocy. Skaleczenia na kolanach goiły się. a posiniaczone ciało mieniło się wszystkimi odcieniami żółci, fioletu i zieleni. Rano po raz pierwszy poszła popływać w jeziorze za chatą. Szok, przeżyty podczas wypadku, osłabił ją znacznie bardziej, niż przypuszczała. Teraz, gdy czuła się lepiej, znów zaczęta się zastanawiać nad sobą i Larsem. W chwilach zwątpienia martwiła się, że nie jest już dla niego wystarczająco atrakcyjna. Coś w głębi duszy podpowiadało jej jednak, że nie ma powodu, by się martwić. Dobrze pamiętała rozmowę podczas oczekiwania na prom w Gudvagen. Czuła, że to ona musi zdecydować, czy i kiedy chce się z nim kochać.

Wypadek pozwolił jej zrozumieć, co jest naprawdę ważne w życiu. Dostała od losu drugą szansę. Żałowała, że podczas ich pierwszego razu Lars będzie musiał oglądać szwy i siniaki, lecz była już zmęczona czekaniem.

Sycząc z bólu, wstała z hamaka i wolnym krokiem poszła do kuchni. Przywitała Larsa promiennym uśmiechem.

- Kiedy kolacja?

- Za pół godziny - odparł, z krytyczną miną wpatrując się w sos. Krótkie szorty i wycięty podkoszulek, które miał na sobie, utwierdziły Kristine w przekonaniu, iż podjęła właściwą decyzję.

- Wezmę prysznic.

- Idź, idź.

Urażona faktem, że nie zwraca na nią uwagi, podreptała do łazienki. Wzięła prysznic i umyła włosy, po czym owinięta ręcznikiem wróciła do sypialni. Podsuszyła włosy, pozwalając im niesforną falą opaść na posiniaczone czoło. Przez następne dwadzieścia minut nakładała na twarz staranny makijaż. Włożyła sukienkę w kolorze morskim, prezent od Gianetty, pomalowała paznokcie u rąk i nóg i włożyła sandałki na obcasach.

Usłyszała z kuchni wołanie Larsa. Zawahała się przez chwilę. Sukienka zakrywała co prawda pokaleczone kolana, lecz ogólnie zasłaniała bardzo niewiele. Nie była pewna, czy znajdzie w sobie tyle odwagi, by się w niej pokazać. Zerknęła w lustro, ćwicząc uwodzicielski uśmiech, i ruszyła w stronę kuchni, usiłując nie zważać na ból, jaki sprawiało jej chodzenie na wysokich obcasach.

Lars nakrywał do stołu z takim zapałem, że nawet jej nie zauważył. Wzięła świece z kominka, zaniosła na stojący pod oknem stół, a potem szybko wymknęła się do ogrodu, by zerwać kwiat jednej z pnących dzikich róż rosnących wokół chaty. Gdy wróciła. Lars z łomotem postawił na stole garnek, który trzymał w rękach.

- O mój Boże! - wyszeptał z zachwytem.

Stała na progu z różą przyciśniętą do piersi, ubrana w turkusową sukienkę odsłaniającą delikatną biel ramion. Zaróżowione policzki podkreślały wyrazisty błękit oczu.

Po chwili Lars zdołał otrząsnąć się z osłupienia.

- Kolacja tak prędko nic ostygnie. Czy możesz chwilę poczekać?

- Jasne - odparła, zastanawiając się, co zamierza zrobić. Lars skokiem przemierzył przedpokój i zniknął w swoim pokoju.

Kristine odniosła garnek z powrotem do kuchni i nalała sobie kieliszek schłodzonego białego wina. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie ulegało wątpliwości, że zrobiła na Larsie wrażenie. Wstawiła różę do wazonu i stanęła w oknie. Podziwiała rozległy widok na górskie szczyty i błękitne jezioro, usiłując zapomnieć o zdenerwowaniu.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos zbliżających się kroków. Gdy się odwróciła, zobaczyła, że Lars także się przebrał. Miał na sobie zamszowe spodnie i koszulę z długim rękawem. Wilgotne włosy opadały mu na czoło. Podszedł do Kristine i przycisnął wargi do jej dłoni.

- Nigdy nie potrafię przewidzieć, jaki będzie twój następny ruch - powiedział cicho.

Odgarnęła mu włosy z czoła, dostrzegła namiętny błysk W oczach i uśmiechnęła się.

- A więc nadal mnie pragniesz.

- Miałaś co do tego wątpliwości?

- Tak się tylko zastanawiałam.

- A zatem ukrywanie własnych uczuć wychodzi mi lepiej, niż się spodziewałem. Chciałbym, abyś była pewna swojej decyzji.

- Jestem pewna. - Twardniejące pod delikatną tkaniną sutki potwierdzały prawdziwość jej słów. - Nalać ci wina?

- Chwileczkę. - Zamknął jej usta długim, gorącym pocałunkiem. Drżąc z emocji, czuła, jak jej wargi instynktownie odpowiadają na każdy ruch jego warg, jak spragnione bliskości ciało tonie w jego objęciach.

Gdy Lars podniósł głowę, jego roziskrzone oczy wyrażały coś więcej niż tylko żądzę - były pełne czułości.

- To twój pierwszy raz. Chcę. żebyś go nigdy nie zapomniała. I pamiętaj - dodał z mocą - nie musisz się niczego obawiać.

Kristine nalała mu wina i wzniosła swój kieliszek.

- Za nasze zdrowie!

Zachodzące za górskimi szczytami słońce było niemym towarzyszem ich kolacji. Na stole płonęły świece, cicho grała muzyka. Rozmawiali, trzymali się za ręce i pieścili pełnymi uczucia spojrzeniami. Po kolacji Lars poprosił Kristine do tańca. Zarzuciwszy mu ramiona na szyję, rozkoszowała się delikatnym dotykiem jego spragnionych dłoni. Czuła, jak pożądanie wzbiera w niej niepohamowaną falą.

W pewnej chwili Lars porwał Kristine w ramiona i zaniósł do sypialni. Jednym ruchem zsunęła sandały. Lars ściągnął koszulę. Poczuła na plecach ciepły dotyk jego palców rozpinających suwak sukienki. Zsunął paseczki podtrzymujące tkaninę na ramionach i rozgrzanymi dłońmi objął jej piersi. Westchnęła z rozkoszy i zaczęła na oślep szukać jego ust. Lars powtarzał jej imię w dzikiej litanii namiętności.

Sukienka zsunęła się po biodrach Kristine i opadła bezładnie na ziemię. Dumna z własnej nagości, odwróciła się ku Larsowi, by zobaczyć w jego oczach podziw, żądzę i... coś jeszcze.

- Coś nie tak. Lars? Potrząsnął głową.

- Jesteś taka piękna! I tak wiele chcesz mi dać. Wiedziała, że mówi nie tylko o niej, lecz takie o zmarłej żonie, lecz zrozumiała, że nie pora zadawać pytania.

- Nietrudno jest dawać komuś, kto chce brać - odparła, rozpinając mu spodnie.

Za moment stał przed nią nagi. Gdy już leżeli na łóżku, zapewnił szeptem;

- Będę tak delikatny, jak to tylko możliwe, elskling.

- Chcę być z tobą tu i teraz - odparła, ujmując jego twarz w dłonie.

Najbliższe minuty należały do niej. Zapominając o niedawnych lękach i niepewności, pozwalała się wieść kobiecemu instynktowi. Spragnionymi dłońmi muskała ramiona i pierś Larsa, całując każdy centymetr jego opalonego ciała. Gdy pewna siebie przywarła ustami do jego warg, ich języki rozpoczęły dziki taniec. Nagle oderwała wargi od jego poszukujących ust. Muskając językiem jego twarz, dotarła do ucha. Lars wykrzyknął jej imię. Kristine zawahała się.

- Nie podoba ci się? Mam przestać?

- Ależ nie! Jest naprawdę cudownie! Tylko boję się, że sprawię ci ból.

Czuła, że gra na zwłokę, lecz nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego.

- Nie bój się, nie jestem aż tak delikatna. - Wiedziona intuicją położyła jego dłonie na swoich piersiach.

Lars popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. Długo tłumiony żar sprawiał, że był bliski eksplozji. Wilgotne, rozgorączkowane wargi przywarty do śnieżnobiałej skóry. Kristine jęknęła, zaskoczona nieznaną siłą tego zmysłowego doznania. Ich ciała splotły się w ciasnym, gorącym uścisku. Oddając się bogactwu nowych doznań, odpowiadała pocałunkiem na pocałunek, pieszczotą na pieszczotę. Gdy Lars odkrył delikatny kwiat jej kobiecości, wiedział, że gotowa jest go przyjąć.

Nawet najgorętsze pragnienie nie zdołało zabić czułej troski, jaką jej okazywał. Świadoma, że boi się sprawić jej ból, objęła go rękami i przyciągnęła do siebie.

- Teraz, Lars, proszę - wyszeptała. - Teraz...

Wszedł w nią, śledząc w jej oczach wszystkie odcienie uczuć - resztki lęku, krótki błysk bólu, a potem narastający zachwyt i zdumienie, że można przeżywać tak piękne chwile. Słowa przestały być ważne, bo zagarnął ich rozkołysany wir namiętności.

Po raz pierwszy w życiu Kristine czuła pełnię swego jestestwa; nareszcie była naprawdę sobą. Coraz spieszniejszemu biciu serc towarzyszyły westchnienia, które po chwili przerodziły cię w niepohamowane jęki bezgranicznej rozkoszy. Nagle, gdy obojgu wydawało się, że nie są w stanie sprostać narastającym emocjom, ich ciałami wstrząsnął cudowny w swej potędze dreszcz rozkoszy.

A potem, po szaleńczym sztormie, zapanowała wielka cisza. Osiągnęli spokój. Kristine leżała na plecach, nakryta rozpalonym ciałem kochanka. Oddech mężczyzny powoli się uspokajał.

- Wszystko w porządku? - wyszeptał z twarzą wtuloną w jej włosy.

- W porządku? - żachnęła się. - Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, jakie to wspaniałe przeżycie?

- Nie chciałem się przechwalać.

Twarz Larsa rozświetlił promienny uśmiech.

- Pewnie i tak bym nie uwierzyła. Uniósł się, prężąc umięśniony tors.

- Czy było ci równie wspaniale jak mnie?

- A nie było tego widać? - zapytał z rozbawieniem.

- Cóż, nie mam porównania. Poza tym byłam dość zajęta własną osobą.

Uśmiech zamarł mu na ustach.

- Tak Kris, było mi cudownie. Nie powinienem ci tego mówić, ale... chcę, żebyś mnie zrozumiała. Kochałem Annę, gdy się pobieraliśmy. Była piękną kobietą, czułą i kochającą matką dla naszej córki. Lecz bała się wszystkiego, nad czym nie mogła sprawować kontroli - stromego zbocza, miłości - wszystkiego, co dzikie, szalone i radosne. Przy niej nie mogłem być naprawdę sobą, musiałem zapomnieć o własnych przyjemnościach, zaspokajając wyłącznie jej potrzeby. W przeciwnym razie zaczynała się bać, a ja bardzo nie chciałem sprawić jej przykrości. Kristine leżała nieruchomo.

- Bałeś się ze mną kochać, prawda? Prawie tak samo jak ja. - Współczuła mu głęboko.

- Niesłusznie. Jesteś odważna i namiętna, potrafisz dać wiele. Dzięki tobie odzyskałem wiarę w siebie, min kjaere elskling.

- Przy mnie możesz być sobą.

- Jestem sobą, Kristine. A następnym razem, gdy zagoją się twoje rany, będę czuł się jeszcze bardziej wolny.

- Następnym razem? - zachichotała. - Ledwie zjedliśmy obiad, a ty już myślisz o kolacji?

Ucałował ją w czoło i przytulił. Oparła mu głowę na ramieniu i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, za oknem świeciło słońce. Upewniwszy się, że nie śni, przeciągnęła się i zagadnęła kokieteryjnie:

- Nie przyniesiesz mi kawy do łóżka?

- Za chwilę. Najpierw daj całusa.

- Zgoda - odparła, prężąc się jak kotka.

- Zrób tak jeszcze raz, a będziesz miała kłopoty.

Niewiele myśląc, wyprężyła się z jeszcze bardziej prowokującym wdziękiem. Lars zapomniał o kontrolowaniu samego siebie, a Kristine o porannej kawie.

Tydzień minął im w prawdziwie idyllicznej atmosferze.

Kristine była roześmiana. Ćwiczyła swój norweski. Po siniakach nie pozostał nawet ślad. Lars gotował wyszukane potrawy i naprawiał pomost nad jeziorem. Nigdy dotąd nie widziała, by tyle się śmiał.

Kochali się codziennie, raz miłością, dziką i szaloną, innym razem zaspokajając potrzebę czułości i delikatności. Kochali się za dnia i przy świetle świec, leżąc w hamaku i wsłuchując się w szum wiatru wśród drzew. Kristine wiedziała, że nigdy nie zapomni człowieka, który nauczył ją kochać i być kochaną.

Obserwując Larsa, z radością zauważyła pogodną stronę jego duszy. Wygłupia! się i dowcipkował. Doskonale się razem bawili. Była pewna, że jej rodzicom nigdy nie było dane przeżyć niczego podobnego. Czuła ponadto, że Lars powoli wyzwala się spod władzy dręczących go demonów przeszłości.

- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła pewnego dnia przy kolacji. - Wiem, że jeździłeś na nartach, startowałeś w zawodach, a teraz zajmujesz się majątkiem babci. Ale musisz przecież robić coś jeszcze.

- Zawsze marzyłem o zdobyciu licencji pilota. - Utkwił zamyślony wzrok w kieliszku wina, obserwując odblask świecy, tańczący po jego szklanych ściankach. - Po śmierci Anny i Elisabet zapisałem się na kurs. Gdy wylatałem odpowiednią liczbę godzin, pojechałem za ocean i zatrudniłem się w małej firmie przewozowej, specjalizującej się w dostarczaniu żywności uchodźcom wojennym i ofiarom susz. Często latałem w niebezpiecznych misjach i bardzo mi to odpowiadało. Nie podejmowałem niepotrzebnego ryzyka, gdy miałem ludzi na pokładzie, ale gdyby mnie zestrzelono... chyba nie miałbym im tego za złe.

- O rany, a pomyśleć, że gdy się poznaliśmy, miałam cię za bezczynnie czekającego na spadek lowelasa!

- Po pewnym czasie zaproponowano mi pracę w firmie inżynieryjnej, która zajmowała się rozwojem Trzeciego Świata. Mieli bardzo rozsądne projekty, które dawały szansę rzeczywistej poprawy warunków życia. Z Malezji przeniosłem się do Brazylii. Właśnie kończyliśmy pracę nad kolejnym projektem, gdy bestemor dostała wylewu. Wróciłem do domu, a w niecały miesiąc później poznałem ciebie.

- Zamierzasz wrócić do Brazylii?

- Starałem się o pracę przy ONZ i dostałem ją. Czeka mnie mnóstwo podróżowania. - Posłał Kristine pełne ciepła, poważne spojrzenie. - Spodobałoby ci się.

Nie była pewna, co Lars ma na myśli. Nagłe dotarło do niej, że prędzej czy później będą musieli przerwać trwającą od przeszło tygodnia idyllę. Wstała z ponurą miną.

- Zebrałam trochę poziomek, chcesz spróbować?

- Znów uciekasz.

- Nie, po prostu póki mogę, wolę żyć teraźniejszością.

- Musimy kiedyś porozmawiać o przyszłości - nie ustępował.

- Ale nie teraz. Jeszcze nie - rzuciła, znikając za kuchennymi drzwiami.

Wiedziała, że przyszłość coraz natarczywiej puka do ich drzwi. Za dzień, dwa przyjedzie tu brat Larsa i będą musieli opuścić chatę. Fjaerland, przypomniała sobie. Muszę tam pojechać i dowiedzieć się, czy dziadek zechce ze mną rozmawiać. Jeśli nie, będę musiała wrócić do Oslo, a to nie będzie proste. Nie mam samochodu ani pieniędzy, a nie zamierzam pozostać na utrzymaniu Larsa.

Mimo iż Lars zajął się sprawą należnego odszkodowania za samochód, Kristine nie liczyła na dużą sumę. Musiała znaleźć pracę lub wrócić do domu.

Kątem oka zobaczyła, że Lars idzie w jej stronę.

- Zawieziesz mnie do Fjaerland? - zapytała, zanim zdążył się odezwać.

- Kiedy?

- Jutro.

- Nie musimy jeszcze wyjeżdżać.

- Muszę się dowiedzieć, czy dziadek będzie chciał się ze mną zobaczyć, czy nie. - W jej głosie zabrzmiał tak dobrze mu znany, uparty ton.

- A jeśli poprosi, abyś została u niego na miesiąc? Oczekujesz, że grzecznie się pożegnam i wrócę do Oslo, napominając o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło?

- Lars, nie złość się. Było cudownie, ale przecież nic nie trwa wiecznie. Muszę tam pojechać. Zrozum...

- Ależ rozumiem doskonale - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Zawiozę cię, lecz nie mogę, obiecać, że wrócę do Oslo, kiedy tylko przestanę ci być potrzebny.

- Przestań! - głos Kristine załamał się. - Zupełnie opacznie interpretujesz moje słowa. Jesteśmy przyjaciółmi i wcale nic zamierzam znikać z twojego życia.

- Jesteśmy kochankami, Kristine.

- Tak, jesteśmy! Ale twój brat wkrótce przyjeżdża, a ja muszę jechać do Fjaerland. I kłócimy się po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni...

Objął ją czule i poprowadził w stronę hamaka.

- Tak, jeszcze tylko tego nie robiliśmy - szepnął. Kristine uspokoiła się szybko, ukojona słodyczą jego pocałunków.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Fjaerland. niewielka wioska, leżała na końcu długiego, wąskiego fiordu o tej samej nazwie. Kristine od razu zakochała się w tym malowniczym miejscu położonym wśród gór. Z pokładu promu obserwowała farmy wyrastające na niedostępnych skalnych półkach. Otoczone drzewami, zdawały się oazami spokoju. Przypomniały się jej opowieści o zwierzętach i dzieciach trzymanych na postronku, by nie spadły w przepaść. Wysoko nad ludzkimi siedzibami wznosiły się dumne, tonące w chmurach czapy lodowców. Serce wioski znajdowało się na zboczu lodowca Supphellebreen.

Radość, jaką sprawiało Kristine oglądanie drewnianych domów, pomalowanych na czerwono stodół i starych sieci porozwieszanych wzdłuż wybrzeża, zakłócały myśli o ojcu, który dwadzieścia lat temu, targany złością, uciekał z tego miejsca za ocean.

Gdy prom zacumował w porcie, Larsowi udało się szybko dowiedzieć, że dziadek Kleiven mieszka wyżej, w górach. Pojechali drogą wzdłuż rzeki, przez wąską dolinę, w której leżało kilka farm.

- Podobno dom twojego dziadka jest żółty - powiedział Lars, gdy mijali jedno z gospodarstw. - Powinniśmy być już blisko.

Rzeczywiście, niedługo potem zza zakrętu wyłonił się żółty dom otoczony licznymi zabudowaniami gospodarskimi. Kristine zauważyła z niepokojem, że duży dziedziniec jest zastawiony samochodami.

- Jesteś pewien, że to tu?

- Raczej tak. Zdaje się, że trafiliśmy na jakąś uroczystość. Może wolałabyś przyjechać tu później?

Kristine pokręciła przecząco głową. Cała wyprawa zbyt wiele ją kosztowała i czuła, że jutro mogłaby nie znaleźć w sobie dość odwagi, by przekroczyć tę bramę.

Lars skręcił na drogę prowadzącą ku zabudowaniom. Dom dziadka był równie uroczy, jak inne, które mijali po drodze. Fasadę zdobiły rzeźbienia, a po kamiennej podmurówce pięły się róże. Na podwórku nie było widać żywej duszy. Kristine zerknęła na zegarek.

- Trochę za wcześnie na kolację. A jeżeli coś się stało?

- To wyjedziemy - odparł spokojnie Lars, parkując wóz, w cieniu kępy drzew.

Kristine wzięła głęboki oddech.

- Chciałabym mieć już to za sobą - westchnęła, wysiadając z samochodu.

Miejsce, w którym spędziła pierwsze lata swojego dzieciństwa, powitało ją intensywnym zapachem róż. Upewniwszy się, że Lars idzie z tyłu, weszła na drewniane schodki i zapukała do drzwi.

Ze środka dochodził śmiech i odgłos ożywionych rozmów. Kristine słyszała płacz dziecka, po czym męski głos zawołał coś, czego nie zrozumiała, i usłyszała odgłos kroków zbliżających się do drzwi. Siląc się na uśmiech, wytarła spocone dłonie o spodnie.

Drzwi otworzyły się z rozmachem i na progu stanął postawny starszy mężczyzna w białej koszuli i wełnianej kamizelce. Wyglądał na siedemdziesiąt kilka lat, miał kędzierzawą, siwą brodę i wyraziste, błękitne oczy. Moje oczy, pomyślała z niedowierzaniem. Była pewna, że stoi przed nią Jakob Kleiven, jej rodzony dziadek. W jednej chwili wyleciały jej z głowy słowa powitania po norwesku, które miesiącami ćwiczyła.

- Jestem Kristine. Z Kanady - powiedziała drżącym głosem po angielsku.

Gdy uśmiech zamarł na twarzy mężczyzny, uświadomiła sobie, jak bardzo jest podobny do jej ojca. Z rozpaczą pomyślała, że nie wpuści jej do środka i że na darmo przejechała pół świata.

Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu. Niepewna, czy dziadek mówi po angielsku, wybełkotała:

- Gustav Kleiven... d - datter.

- Czy sprowadza cię tu gniew? - zapytał Jakob Kleiven płynnie po angielsku.

- Nie! - wykrzyknęła, zbierając odwagę do pytania, które od lat pozostawało bez odpowiedzi. - A ty gniewasz się na mnie?

- Nie, dziecino, ależ skąd... Przyjechałaś aż z Kanady, żeby się ze mną zobaczyć?

- Od dwóch lat jestem w podróży. Ojciec nie wie, że tu przyjechałam.

- Ach, Gustav... - Twarz mężczyzny pociemniała. - Przez te wszystkie lata nie raz do niego pisałem, lecz nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.

- Myślę, że niszczył listy - westchnęła, wspominając kopertę z pięknym znaczkiem.

Jakob pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Ale ty nie jesteś Gustavem. Jesteś jego córką, która przyjechała do mnie aż z Kanady. - Szeroki uśmiech rozświetlił zasmuconą twarz. - Velkommen, Kristine, velkommen. Witaj w moim domu.

Nagle znalazła się w ramionach dziadka. W oczach starszego mężczyzny zakręciły się łzy. Jego koszula pachniała krochmalem i tytoniem.

- Jesteś taka piękna - westchnął - i tak bardzo podobna do ojca. Masz jego oczy, jego podbródek. Mój Boże. Gustav... Złamał mi serce. Mój najstarszy, najdroższy syn.

- Powiesz mi, dlaczego wyjechał?

- To ty nic nie wiesz? - zdziwił się Jakob.

- Tata nie chciał mi nic powiedzieć. Mama też nie.

- Ja ci wszystko opowiem. Ale nie teraz. - Uroczyście ucałował ją w oba policzki. - Kristine, uczyniłaś mnie dzisiaj szczęśliwym człowiekiem.

- Tak bardzo się bałam, że nie zechcesz ze mną rozmawiać, wiesz? - wyznała, skrycie ocierając łzę.

- Chodź do środka! - Zaprosił ją gestem. - Mamy dzisiaj małe przyjęcie. Wejdź i zaproś swojego przyjaciela - dodał z uśmiechem.

Kristine przedstawiła Larsa. Jakob uścisnął mu dłoń, po czym zwrócił się do wnuczki:

- Dziś są urodziny Margrethe, więc zgromadziła się cała rodzina. Pewnie nawet nie przypuszczałaś, że od razu wszystkich poznasz.

Salon, do którego ich wprowadził, był pełen ludzi. Jakob w kilku krótkich słowach wyjaśnił zgromadzonym, kim są nowi goście. Kristine w zakłopotaniu spoglądała na uśmiechające się do niej twarze, by nagle z ogromną ulgą wyłowić jedną, znajomą.

- Cześć, Haraldzie - przywitała się.

- Zastanawiałem się, kiedy tu dotrzesz - uśmiechnął się jej kuzyn.

- Cieszę się, że jesteście razem - powiedział, zwracając się do Larsa.

- To wy się znacie?! - wykrzyknął Jakob, żartobliwie grożąc wnuczce palcem. - Jakim cudem?

- Poznaliśmy się w Oslo - wyjaśniła pospiesznie Kristine. - Harald obiecał, że nie zdradzi ci, że jestem w Norwegii. Naprawdę się bałam, że nie zechcesz ze mną rozmawiać, bestefar.

- No i dotrzymał słowa. - Promienny uśmiech Jakoba najdobitniej świadczył o jego szczęściu. - Chodź. Kristine, przedstawię cię naszej szanownej rodzince.

Otoczyła ją gromadka rozgadanych ludzi. Chłopak imieniem Iver wsunął jej do ręki kieliszek, a jakiś rezolutny malec chciał koniecznie wiedzieć, czy widziała polarnego niedźwiedzia. Niektórzy mówili po angielsku, inni po norwesku, prosząc Larsa o tłumaczenie. Harald narzekał, że Gianetta musiała wyjechać do Genui i nie mogła mu towarzyszyć w rodzinnym święcie.

Otumaniona Kristine upiła solidny łyk trunku i na moment straciła oddech.

- Uważaj, to gorzałka, jest jak dynamit - szepnął jej Lars. Jubilatka Margrethe podeszła do Kristine z małym, może sześciomiesięcznym dzieckiem na ręku i nieśmiało zaproponowała po angielsku:

- To Sonja, chcesz się z nią przywitać?

Kristine bez namysłu wzięła dziewczynkę na ręce. Dziecko radośnie zamachało rączkami, a Kristine stanęło przed oczami wspomnienie sprzed lat, gdy opiekowała się młodszymi braćmi. Poczuła na plecach spojrzenie Larsa. Przed laty przysięgała sobie, że nie będzie miała dzieci. Teraz nic nie było jak dawniej.

Natłok wrażeń sprawił, że napięte nerwy nagle puściły. Do jej oczu napłynęła fala łez. Zdezorientowani goście przerwali rozmowy, nie wiedząc, jak się powinni zachować. Kristine spiesznie oddała dziecko matce i schroniła się w bezpiecznych ramionach Larsa, który wyprowadził ja na podwórze.

Oślepiające słońce i ciepły powiew wiatru pomogły Kristine odzyskać równowagę. Spacerowali wzdłuż łąki, na której pasły się krowy, leniwie przeżuwając trawę.

- Wiesz - zaczął Lars spokojnie - kiedy patrzyłem, jak tulisz tę małą w ramionach, przypomniała mi się Elisabet. Ale nie tylko to; zrozumiałem, że chcę mieć dzieci. I pragnę, abyś była ich matką.

Kristine niespokojnie wyszarpnęła rękę z jego dłoni.

- Nie, Lars, nie ja.

- Wiem, że kiedy trzymałaś Sonję, sama też o tym pomyślałaś.

- Co nie znaczy, że tak musi być!

- Powiedziałem „kiedyś", Kris. Nie dziś, nie jutro. Może za kilka lat.

- Jesteś jak lodowiec. Pochłaniasz mnie powoli, ale nieustępliwie - prychnęła.

Uśmiechnął się figlarnie i ucałował jej rękę.

- Wracajmy do środka.

W czasie ich nieobecności na stole pojawiły się półmiski z kanapkami, piwo i wino. Kristine dopiła wódkę i postanowiła poukładać sobie w głowie rodzinne relacje. Margrethe była siostrą Haralda. Ich matka, Mari, była ciotką Kristine, jedyną osobą, która przez te wszystkie lata utrzymywała kontakt z rodziną w Kanadzie. Knut i Edvard to jej wujowie, a Iver był mężem Margrethe. Kristine rozluźniła się i zadowolona z siebie próbowała nawet rozmawiać po norwesku. Gdy Karoline, siostra Jakoba, wniosła tort, Knut usiadł do pianina, a Edvard wyciągnął skrzypce. Ucichły rozmowy. Zaczęły się śpiewy i tańce.

Nim się obejrzała, na dworze zapadł zmierzch. Około północy Lars i Kristine rozstawili swoje namioty na łące i poszli spać. Następnego dnia rano, kiedy rodzina rozjechała się do swoich domów, ochoczo zabrali się do pomocy w pracach polowych, których o tej porze roku nie brakowało. Zajęci przerzucaniem siana, nie zauważyli, że nadszedł kolejny wieczór. Jakob usiadł na ganku w bujanym fotelu i zaprosił Kristine, by mu towarzyszyła.

- Opowieść o tym, dlaczego Gustav wyjechał stąd, jest krótka, ale smutna. Czy chcesz ją usłyszeć?

- Tak, dziadku. Mam nadzieję, że dzięki temu zrozumiem moich rodziców...

- No cóż, Gustav nigdy nie lubił życia na farmie. Był najstarszy i powinien odziedziczyć ziemię, ale on wolał wy - jechać do Oslo. Mówił, że tutaj nic się nie dzieje. Wyjechał do miasta, spodziewał się tam znaleźć wspaniałą pracę. Po roku wrócił i nie chciał nam powiedzieć, co się z nim przez ten czas działo. Potem poznał śliczną Ninę, pobrali się i zamieszkali tutaj. Gdy się urodziłaś, byłem szczęśliwy, bo miałem nadzieję, że może Gustav wreszcie się ustatkuje. - Jakob ze smutkiem pokiwał głową. - W tym czasie założył we wsi spółkę zajmującą się rybołówstwem i uprawą roli. Został jej skarbnikiem. Po dwóch latach wyszło na jaw, że kradł pieniądze. Okradał ludzi z własnej wioski! Mój syn... - głos Jakoba zadrżał - okazał się złodziejem.

Kristine siedziała bez ruchu.

- Strasznie się pokłóciliśmy - ciągnął dziadek. - Chciałem, żeby pracował u mnie na farmie i zwrócił zagrabione pieniądze. Roześmiał mi się w twarz, a dwa dni później wyjechał, zabierając Ninę i ciebie. Powiedział, że jedzie do Kanady i już nigdy tu nie wróci.

Po latach wszystko stało się jasne. Kristine w jednej chwili pojęła, czemu jej ojciec tak bardzo nienawidził sadów i farm, na których pracował, i czemu matka - oderwana od korzeni i rzucona na obcą, nieznaną ziemię - była przez całe życie nieszczęśliwa.

- Myślę, że nigdy więcej niczego nie ukradł. - Ponury wyraz twarzy Jakoba świadczył o udręce, w jakiej żył przez ostatnie dwadzieścia lat. - Ale myślę też, że nigdy potem nie był szczęśliwy. Kiedy wrócisz do domu, powiedz mu, że chętnie przyjmę go z powrotem.

- Przekażę mu - odparła smutno - ale nie wiem, jak zareaguje. Nigdy nie pozwalał nam mówić po norwesku, a chłopcom dał angielskie imiona.

- Może wystarczy, gdy zapomnimy o gniewie.

Przez resztę wieczoru Jakob i Kristine opowiadali sobie nawzajem historie własnego życia. Gdy nadeszła pora kolacji, Kristine poszła do kuchni, by pomóc Karoline przygotowywać jedzenie. Krojąc świeżo zerwane pomidory, uświadomiła sobie, iż osiągnęła cel, dla którego przyjechała do Norwegii. Za kilka dni będzie musiała wrócić do domu.

Do Kanady. I zostawić Larsa.

Minęły trzy dni. Lars pomagał Jakobowi w pracach polowych. Gdy pogoda się popsuła, obaj panowie zaszyli się w kącie, pochyleni nad szachownicą. Kristine nie wiedziała, czy bardziej tęskni, gdy cały dzień nie widzi Larsa, czy też gdy cały dzień ogląda go z bliska, a jednak tak bardzo niedostępnego.

Wczesnym popołudniem przerwali grę. Lars, wyprosiwszy Karoline z kuchni, zabrał się do zmywania naczyń.

- Chodźmy na spacer. Kris. Możemy podejść aż pod lodowiec - zaproponował, gdy skończył.

- Niedługo zacznie się ściemniać - odpowiedziała wymijająco, oczyma wyobraźni widząc, jak zdziera z Larsa ubrania.

- Jedna noc w chacie mojego brata poprawiłaby nam humor. - Miała wrażenie, iż czyta w jej myślach.

- Pochlebiasz sobie.

- Może byśmy gdzieś wyskoczyli na parę dni? Chciałbym pokazać ci fiord Geiranger... Potem byśmy wrócili.

- Dobrze. - Czuła, że nic jest w stanie dłużej bez niego wytrzymać.

Lars uśmiechnął się zawadiacko.

- Lubię, gdy kobieta wie, czego chce.

Dwadzieścia minut później szli ścieżką prowadzącą między drzewami po zboczach Supphellebreen. Lars nadawał marszowi dość szybkie tempo, a Kristine miała nadzieję, że dzięki forsownemu spacerowi wieczorem łatwo zaśnie. Czyżby uzależniła się od Larsa? Już nie jesteś tak niezależna, jak przed kilkoma tygodniami, szeptał drwiący głos. Odejdź, zamilknij, uciszała go. Tu chodzi tylko o seks, o chwilowe zauroczenie.

Niespodziewanie zza drzew wyłonił się rozległy widok na ostre szczyty. Surowe, ponure skały w górnych partiach pokrywała gruba warstwa lodu.

- Ten lód może mieć nawet pięć tysięcy lat - oznajmił Lars. - Co chwila schodzą tu lawiny. - Jakby na potwierdzenie jego słów od lodowej bryły oderwał się mniejszy fragment i z hukiem runął w dół, porywając za sobą śnieżne masy.

Utkwiwszy wzrok w rysującym się na tle skalnej ściany profilu Larsa. Kristine zastanawiała się, czy uda jej się pogodzić z własną przeszłością, tak jak to się udało jemu. Nagle poprzez towarzyszący im szum spienionej rzeki przebił się inny, wyższy dźwięk. Brzmiał rozpaczliwie, jak wołanie o pomoc.

- Co to? - zapytała zaciekawiona.

- Jakob mówił, że u stóp lodowca pasie się stado koni. Chodź, rozejrzymy się.

Przeszli zaledwie parę kroków, gdy ich oczom ukazała się zielona polana, na której pasło się nieduże stado koni. Zwierzęta biegały niespokojnie, rzucały łbami i rżały rozpaczliwie. Nagle Kristine pojęła przyczynę ich niepokoju: na brzegu rzeki stało dwóch mężczyzn, ubranych w skórzane kurtki, i rzucało kamieniami w konie. Trafiona klacz zarżała żałośnie, krążąc wokół źrebięcia. Lars skinieniem głowy nakazał, by szła za nim. W milczeniu przemknęli na drugą stronę lodowatej rzeki i zaczaili się w gęstych krzakach.

Kristine wiele czasu spędziła z braćmi na zabawach na dworze. Starała się - zarówno ze względu na siebie, jak i na nich - jak najmniej przebywać w domu z rodzicami. Potrafiła wspinać się na drzewa ze sprawnością małpy i ciskać kamieniami, bezbłędnie trafiając w odległy cel. Teraz chwyciła spory, płaski odłamek skalny i rzuciła nim w stojącego bliżej mężczyznę. Trafiony w kark, wrzasnął z bólu i odwrócił się ku swemu niewidzialnemu prześladowcy. Bezpiecznie ukryta w zaroślach, wycelowała drugi, a potem trzeci i czwarty kamień, trafiając zdezorientowanych mężczyzn to w kostkę, to w brzuch. Lars patrzył na nią z podziwem, a po chwili przyłączył się do ataku. Spłoszone łobuzy rzuciły się do ucieczki.

- Za nimi! - nakazał Lars szeptem. - Spiszemy ich numery, trzeba zawiadomić policję!

Biegli przez krzaki, nie zważając na ostre gałązki raniące gołe nogi. Minęli porośniętą trawą łąkę i samotną kępę drzew. Kątem oka Kristine zauważyła błysk metalu. Wytężając wzrok, usiłowała zrozumieć, co zobaczyła. Motory, pomyślała. To muszą być motory.

Zanim dotarło do niej, że zaparkowano tam trzy maszyny, a nie dwie, wpadła prosto w ręce trzeciego zbira. Słyszała, jak pozostali dwaj wołają coś do niego. Spróbowała się uwolnić, lecz bezskutecznie. Śmierdział potem i był silny.

Jej scyzoryk został na biurku, na farmie.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Z cienia wyłoniła się postać, która rzuciwszy się napastnikowi na plecy, zdołała ją uwolnić z brutalnego uścisku.

- Uciekamy, Kristine! - Poznała głos Larsa. - Tą samą drogą, którą przyszliśmy!

Dwaj pozostali bandyci zbliżali się ku nim, torując sobie drogę wśród krzaków. Kristine wyrwała kluczyki ze stacyjki jednego z motorów, zapamiętała numer rejestracyjny drugiego i pędem puściła się do domu. Tuż za sobą czuła oddech swego towarzysza.

Biegli ile sił w nogach, usiłując kryć się w cieniu drzew. Gdy dotarli do rzeki, Lars wszedł pierwszy i pomógł Kristine przejść przez niespokojny nurt, a potem wczołgać się na śliski brzeg.

Gorący pocałunek uświadomił jej, jak bardzo go pragnie.

- Musimy stąd znikać, Kris. Raczej nie chciałbym ich spotkać jeszcze raz. Zapamiętałem dwa numery, a ty?

- Jeden, ale mam kluczyki - roześmiała się, wyciągając z kieszeni brzęczące trofeum.

- Ty rzeczywiście masz jakąś kluczykową manię - mruknął z podziwem. - Cieszę się, że tym razem jesteś po mojej stronie.

- Dziękuję, że znów mnie uratowałeś.

- No cóż... Najwyższa pora, bym udowodnił swoją męskość.

- Och, na to akurat są inne sposoby.

- Jutro pojedziemy do Geiranger - zapowiedział, biorąc ją za rękę i prowadząc przez krzaki. - Cztery dni celibatu w zupełności mi wystarczą.

Mnie także, pomyślała Kristine. Przemoczona i zmarznięta zastanawiała się. czy kiedykolwiek będzie w stanie wrócić bez niego za Atlantyk.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Do Geiranger prowadziła wąska szosa, wijąca się po górskim zboczu. Zakręty ciasne jak agrafka pozwałaby podziwiać iście odlotowy widok to z jednej, to z drugiej strony. Poniżej rozpościerał się błękit jednego z najpiękniejszych fiordów w Norwegii.

Lars jechał ostrożnie, zachowuje bezpieczną prędkość i raz po raz zerkając na Kristine. Siedziała sztywno, z zaciśniętymi dłońmi i z niepewną miną.

- Nie bój się, już prawie jesteśmy na miejscu.

- Czy ty... jeździłeś na nartach po tamtym wypadku?

- Dwa dni po pogrzebie zmusiłem się do paru zjazdów. Gdybym tego nie zrobił, pewnie już nigdy bym się nie przełamał. Bestemor uważała, że frywolną zabawą bezczeszczę pamięć zmarłej.

Nie odrywając oczu od szosy, pokonał kolejny, ostry zakręt.

- Później jeździłem jeszcze w Austrii i Szwajcarii. Już nie potrzebowałem się zmuszać. Zobacz - zmienił temat - widzisz ten budynek tuż nad wodą? Tam się zatrzymamy. Nad samym fiordem jest spokojniej niż w centrum miasta.

Tej nocy bez reszty oddali się tłumionej od wielu dni namiętności. Kristine przerażała siła emocji, które nią targały. Była całkowicie zależna od prymitywnych instynktów, które wzięły we władanie jej ciało i umysł.

Na śniadanie wybrali się do niedużej knajpki niedaleko portu. Kristine w milczeniu przyglądała się pająkowi pracowicie tkającemu swoją sieć. Głos Larsa wyrwał ją z zamyślenia.

- Pojedźmy dzisiaj do Dalsnihha. Jest piękna pogoda, dobry dzień na wyprawę w góry.

- Mam nadzieję, że nie będę musiała się po nich wspinać. - Kristine zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu.

Roześmiał się.

- Można wjechać samochodem na sam szczyt. To nie Prekestolen.

Rzeczywiście. Krętą drogą dojechali prawie na sam szczyt i zostawili samochód na parkingu położonym ponad kilometr nad poziomem morza. Kristine włożyła kurtkę, usiłując się ochronić przed silnym, zimnym wiatrem.

Ze szczytu rozpościerał się niesamowity widok. Kristine z niedowierzaniem patrzyła na szare, ciągnące się aż po horyzont szeregi masywnych skał. W promieniu wielu setek metrów nie rosło ani jedno drzewo, jedynie w szczelinach wyrastały drobne roślinki. Ze wszystkich stron otaczały ich spowite mgłą szczyty o oślepiająco białych, ośnieżonych zboczach. Leżąca daleko w dole zielona dolina, z której przyjechali, przecięta błękitną wstążką fiordu Geiranger, zdawała się należeć do zupełnie innego świata.

Na niebie pojawiło się kilka chmur. Kristine przysiadła na okrągłym, głazie i wzięła głęboki oddech.

- To wspaniale, dzikie miejsce, Lars - wyszeptała. - Tak się cieszę, że tu przyjechaliśmy.

- W ten właśnie sposób wyobrażałem sobie zawsze małżeństwo: jako przestrzeń - wysokość, głębokość i szerokość.

- Można i tak - odparła w roztargnieniu.

- Miejsce, by móc oddychać, i miejsce, by móc rosnąć.

- Małżeństwo może też wyglądać tak! - Kristine ze złością kopnęła leżące kamienie. - Kamieniste i bezowocne, nic tam nie rośnie, bo nie ma gdzie zaczepić swoich korzeni.

- Najpiękniejsze kwiaty północy kwitną wiosną.

- Górskie szczyty lód pokrywa przez dziesięć miesięcy w roku - zripostowała.

Lars oparł nogę na głazie, na którym siedziała, i śmiertelnie poważnym głosem powiedział:

- Kris, przecież dobrze wiesz, do czego zmierzam. Chcę, żebyś za mnie wyszła.

Powstrzymując odruch ucieczki, odpowiedziała słabym głosem:

- Nie mogę, Lars. Nie chcę.

- Jest takie słowo, którego do tej pory nie wypowiedzieliśmy. Potężne, magiczne zaklęcie. Miłość. Kocham cię, Kristine. - Ostrożny uśmiech na krótką chwilę zawitał na twarzy Larsa. - Nie wiem, czy zakochałem się w tobie już tej pierwszej nocy, gdy napadłaś na mnie w parku, czy może trochę później. Wiem jedynie, że cię kocham i że to się nie zmieni. Chcę z tobą dzielić noce i dni, radości i smutki; chcę, abyśmy razem wychowywali nasze dzieci.

Kristine miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Drżącymi ustami, nie patrząc mu w oczy, poprosiła:

- Nie rób tego, Lars. Błagam, nie psuj wszystkiego...

- Nie popsuję. Przyrzekam - odpowiedział, przysuwając się jeszcze bliżej.

Przerażona zakryła twarz rękami.

- Nie chcę nawet słyszeć słowa „miłość"!

- Nie udawaj, iż nie zauważyłaś, że się w tobie zakochałem.

- Mówiłeś, że się będziemy razem dobrze bawili, tylko tyle. Że będziemy się śmiać i przeżywać przygody. I tak było! A teraz sam wszystko psujesz...

- Dla ciebie to była tylko gra? Miesięczny romans, a potem każdy ma iść swoją drogą?

- Nie musiałeś się we mnie zakochiwać! Od początku robiłam, co mogłam, by cię zniechęcić. I byłam absolutnie szczera w kwestii małżeństwa.

- Naprawdę nic się nic zmieniło przez ostatnie trzy tygodnie? Czy pobyt w chacie mojego brata nie uprzytomnił ci, że miłość kobiety i mężczyzny może być radosna i intymna?

- Nie mogę za ciebie wyjść - wyszeptała. - Nie potrafiłabym spędzić całego życia w Asgardzie.

- Babcia zapisze Asgard mojemu bratu. To jedna z rzeczy, jakie ustaliliśmy po twoim wyjeździe. Nigdy nie pragnąłem tego miejsca tak jak on. Dlatego ubiegałem się o pracę w ONZ. Nie musimy się pobierać od razu. Kris. Ślub może poczekać.

- Nie o to chodzi! - wykrzyknęła z rozpaczą w głosie. - Ja nie chcę się z nikim wiązać!

- Pamiętasz, co powiedziałaś, gdy się kochaliśmy po raz pierwszy? Powiedziałaś, że nareszcie byłaś sobą.

- Tak.

- Przy tobie uwolniłem się od widma przeszłości. Kocham cię i pragnę, abyś wyszła za mnie.

- Proszę... - Kristine mówiła cichym, pełnym bólu głosem. - Chodźmy stąd i zapomnijmy o wszystkim.

- Może ty będziesz potrafiła zapomnieć. Ja nie. - Przeciągnął dłońmi po włosach. - Kristine, masz prawo być zła na swoich rodziców. Ale jeśli nie uwolnisz się od przeszłości, nie będziesz potrafiła zbudować szczęśliwej przyszłości. Czy ty tego nie rozumiesz?

Każde kolejne słowo Larsa sprawiało, że wszystko, w co wierzyła przez tyle lat, zdawało się wywracać do góry nogami. Czy dla mężczyzny, którego zna się od miesiąca, można zapomnieć o wypracowanych przez lata zasadach?

A przecież ten mężczyzna uratował jej życie i nauczył, jak być szczęśliwą.

- Miłość przemija - rzuciła sentencjonalnie, jakby chciała zapewnić o tym samą siebie.

- Mylisz się, lecz nie udowodnię ci tego, dopóki nie będziemy bujali prawnuków na naszych artretycznych kolanach.

Kristine schyliła się i podniosła płaski kamień.

- A jeśli powiem, że cię nie kocham? - Podniosła głowę i spojrzała Larsowi prosto w oczy.

- Nic uwierzę ci - powiedział z absolutną pewnością.

- Będziesz musiał, bo taka jest prawda. Nie wyjdę za ciebie, bo cię nie kocham. Chcę wracać do Fjaerland!

Lars zacisnął pięści w kieszeniach wiatrówki.

- W takim razie wracam do Oslo.

- Dobrze.

- I już nigdy się nie zobaczymy.

- Tak będzie najlepiej. Nie jestem w stanie dać ci tego, czego pragniesz.

- Myślałem, że cię znam - powiedział gorzko. - Nawet nie przypuszczałem, że jesteś takim tchórzem.

- Jestem realistką. To duża różnica,

- Anna potrafiła się przyznać do swoich lęków i obaw. Była uczciwa. Ty nie potrafisz nawet tego.

- Nie jestem nieuczciwa, ja...

- Dość! Już raz dzieliłem życie z kobietą pełną lęków i nie zamierzam tego powtarzać. Wracamy do Fjaerland. Co do jednego się z tobą zgadzam: nie jesteś w stanie dać mi tego, czego pragnę.

Lars odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę parkingu. Kristine utkwiła wzrok w obojętnych, odległych szczytach gór. Małżeństwo nie niesie ze sobą wolności i przestrzeni, myślała, można je raczej przyrównać do klatki lub czarnej, obcisłej sukienki. Małżeństwo to ograniczenia i wyrzeczenia. Miała prawo się lego obawiać.

Po powrocie do hotelu w milczeniu spakowali bagaże. Także w czasie podróży nie odezwali się ani słowem. Gdy samochód zatrzymał się na podjeździe przed domem Jakoba Kleivena, Lars odezwał się pierwszy.

- Wezmę swoje rzeczy i pożegnam się z Jakobem i Karoline.

Wyszedł z samochodu, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Sięgnęła po leżący na tylnym siedzeniu plecak i wysiadła z auta. Na schodach pojawił się dziadek.

- Karoline upiekła ciasteczka, całe mnóstwo, starczy dla nas wszystkich! Spodziewaliśmy się was dopiero jutro.

- Lars wraca do Oslo - odparła Kristine beznamiętnie.

- Ale chyba zostanie na kolacji. Po co taki pośpiech? Kristine milczała, nie chcąc kłamać. Po chwili Lars zszedł z plecakiem, podał Jakobowi dłoń i powiedział coś po norwesku. Dziadek usiłował protestować, lecz Lars przecząco pokręcił głową, dodając kolejne wyjaśnienia, których nie była w stanie zrozumieć. Uścisnęli sobie dłonie i Lars zwrócił się do Kristine:

- W razie potrzeby wiesz, gdzie mieszka moja babcia. Przyjemnych podróży, Kristine - bo to właśnie wybrałaś, czyż nie?

- Żegnaj - wymamrotała, z całej siły zaciskając pięści. Nie kocha Larsa. Nie kocha. Tylko dlaczego ma wrażenie, że serce zamiera jej w piersi?

Patrzyła przez okno, jak Lars wrzuca bagaże do samochodu, wsiada, zapuszcza silnik i odjeżdża.

- Szkoda, że musiał już jechać - usłyszała głos dziadka za plecami. - Będzie mi brakowało naszych partyjek szachów. To niezły przeciwnik. Ale cóż. interesy są interesami.

A wiec nic powiedział dziadkowi prawdy, pomyślała Kristine i pobiegła na górę. W sypialni, która, zajmował, wszystko było poukładane i uprzątnięte. Nie pozostał ślad jego obecności. Weszła do łazienki i zamknęła drzwi na klucz. Oparłszy się o umywalkę, utkwiła wzrok w swoim odbiciu. Takie samo jak zwykłe. Jak to możliwe, że twarz nie wyraża wszystkiego, co dzieje się w duszy? Lars wyjechał na zawsze. Nie będzie się już za nią uganiał, tak jak to było w Mandal i w Stavanger. Wyjechał i nigdy nie wróci.

Nie mogę za niego wyjść, bo go nie kocham, powtarzała sobie. Postąpiłam słusznie.

Karoline zawołała ją do stołu. Po męczącej kolacji, w czasie której dziadek nie raz wspominał Larsa. Kristine wyłgała się zmęczeniem i wcześnie poszła do łóżka. Nie udało jej się jednak szybko zasnąć.

Gdy następnego dnia okazało się, że w polu przyda się dodatkowa para rąk, Kristine bez wahania zaoferowała pomoc. Potrzebowała zajęcia bardziej niż czegokolwiek innego.

Następne dni przebiegały wedle sztywnego schematu. Kristine wcześnie rano jechała pracować W polu. wracała na kolację, a po posiłku siadała do szachownicy. Dziadek uczył ją strategii gry, raz po raz wspominając posunięcia Larsa. Gdy wreszcie padała zmęczona na łóżko, targana sprzecznymi uczuciami i gnębiona przez niezaspokojone pożądanie, zasypiała dopiero nad ranem.

Piątego dnia po wyjeździe Larsa rozpadał się deszcz. Kristine pomogła Karoline robić dżem porzeczkowy, po czym wymknęła się do stodoły pod pretekstem porządków. Zapach siana i cisza sprawiły, że stanęła i zamyśliła się.

- Kristine?

Aż podskoczyła w miejscu, upuszczając widły.

- Ach, to ty. Margrethe...

- Przestraszyłam cię. - Margrethe podeszła bliżej. - Nie najlepiej wyglądasz. Źle się czujesz?

- Jestem tylko trochę zmęczona.

- Jakob cię wykorzystuje. Pójdziemy do domu na herbatkę?

- Tu nie chodzi o pracę w polu - wyrzuciła z siebie Kristine. - Chodzi o Larsa. Poprosił mnie o rękę, a ja odmówiłam, no i wyjechał.

- Zmieniłaś zdanie?

- Nie! - krzyknęła. - Nic kocham go, wiec jak mogłabym za niego wyjść?

- Rzeczywiście, nie mogłabyś. Słusznie postąpiłaś, Kristine. Choć, jak widzę, nie było to proste. Sprawiał wrażenie porządnego i miłego człowieka. - Słysząc tę ocenę, Kristine nie poczuła się ani trochę lepiej. - Choć ja na przykład uważam - dodała Margrethe po chwili - że przyjaźń w małżeństwie jest co najmniej tak samo ważna, jak miłość. Ale jestem mężatką dopiero pięć lat, nie uważam się więc za eksperta.

- Miłość przemija - powiedziała Kristine z rozdrażnieniem. - Moi rodzice już się nie kochają.

- Iver i ja się kochamy. Nic wiem, co będzie za dziesięć czy dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że nadal będziemy się kochali. Ale jeśli nie? Takie jest życie, Kristine.

- Więc myślisz, że chcę gwarancji?

- Myślę, że zanim kogoś poślubisz, powinnaś go dobrze poznać. Lubisz Larsa? Ufasz mu? Czy jest dobrym człowiekiem? To bardzo ważne, czy chcesz, aby mężczyzna, którego wybierasz, był ojcem twoich dzieci.

- Czym jest miłość, Margrethe?

- Och, nie wiem... - Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. - Miłość jest jak... płatki róży, które razem tworzą piękny kwiat.

- Dziękuje, Margrethe. - Kristine postarała się o blady uśmiech. - Chodźmy na herbatę.

Po obiedzie Jakob usiadł obok Kristine i zapalił fajkę.

- Margrethe powiedziała mi, żebym był dla ciebie miły, bo jesteś nieszczęśliwa z powodu Larsa. Dlaczego mi nie powiedziałaś, jaki był prawdziwy powód jego wyjazdu?

Wiedziała, że zraniła uczucia dziadka.

- Przepraszam... - wyszeptała. - Sama nie wiem, co mam robić. Lars mi się oświadczył, a ja odmówiłam.

- Ach, więc to są te pilne sprawy, o których wspomniał przed wyjazdem. No cóż, skoro nie chcesz za niego wyjść, musisz o nim zapomnieć.

- Tak, dziadku.

- Zresztą i tak jest dla ciebie za stary.

- Wcale nie, ma dopiero trzydzieści jeden lat.

- Owszem, ale pochodzicie z zupełnie innych środowisk. On jest zamożnym mieszkańcem Oslo, a twój dom jest w Kanadzie. Takie rzeczy są bardzo ważne.

- Różnice pochodzenia nigdy nie stanowiły dla nas problemu - odparła z uporem. - Poza tym on i tak nie zamierza mieszkać w Asgardzie.

- No i jest wdowcem. Te wszystkie przeszkody... Tak, podjęłaś mądrą decyzję.

- Nie mówmy już o tym, dziadku.

- Jestem starym człowiekiem - zaczął Jakob ciepłym głosem - mam doświadczenie zebrane w ciągu całego, długiego życia. Czyżbyście mieli problem w sypialni?

Zaskoczona Kristine zarumieniła się jak pensjonarka.

- Nie, absolutnie nie - wyjąkała.

Do pokoju weszła Karoline z ciasteczkiem dla Sonji, wiec zmienili lemat. Wieczorem, gdy grali w szachy, Kristine nie potrafiła przestać myśleć o Larsie i popełniła szkolny błąd.

- Dobrze, że Lars tego nie widzi - skomentował dziadek.

- Czy mógłbyś nie mówić o nim? - zapytała ze złością.

- Czemu? Przecież nie umarł. Dałaś mu tylko kosza, to wszystko.

Przed oczami stanął jej obraz Larsa biorącego ślub z Sigrid.

- Nie martwię się o niego, tylko o siebie - odparła bez związku.

- Uważaj na gońca. Przecież to ty go spławiłaś, nie rozumiem więc, dlaczego się zamartwiasz,

- Sama nie wiem. czego chcę.

Jakob wyprostował się i popatrzył uważnie na wnuczkę.

- Myślę, że twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki - rzekł, wytrząsając popiół z fajki.

- Nigdy?

- Była ładna i zapatrzona w niego jak w obraz. Gdy nie wyszło mu w Oslo, wrócił i ożenił się z nią. Ale miłość... nie, on tego nie poznał.

Czyli miłość ojca do matki nie wygasła - ona się po prostu nigdy nie narodziła. Kristine nigdy o tym nie pomyślała

- A ty kochałeś swoją żonę?

- Naturalnie! Choć czasami się kłóciliśmy - i to jak! Ona miała bardzo porywczy charakter. Ale żyliśmy razem trzydzieści lat i przez cały ten czas kochałem ją całym sercem.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś - szepnęła Kristine.

- Harald przyjeżdża na weekend. W niedzielę chce wrócić do Oslo.

Wrócić z nim do Oslo? I co powiedzieć Larsowi? Że miłość jest jak płatki róży?

Harald przyjechał w sobotę rano. Szybkim krokiem przeszedł przez podwórze prosto ku grządkom, które pełła Kristine.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Jak mogłaś tak po prostu odesłać Larsa!

- To nie twoja sprawa, Haraldzie - odparła, zła, że znów musi się tłumaczyć.

- Nie sądziłem, że jesteś zdolna do czegoś takiego.

- Chyba mam prawo nie wychodzić za mąż, jeśli tego nie chcę!

- Przecież ty za nim szalejesz!

- I twoim zdaniem to wystarcza, by stworzyć trwały, szczęśliwy związek?

- Dobra, to nie było właściwe określenie. Według mnie, zakochaliście się w sobie od pierwszego wejrzenia.

- A według mnie, nie - ucięła Kristine. - Powtarzam do znudzenia: nawet nie wiem, czym jest miłość!

- Przecież to oczywiste, kotku. Miłość zwycięża podziały. Spójrz na mnie i Gianettę. Wychowaliśmy się w innych kulturach, mówimy innymi językami. Ale gdy jesteśmy razem - nie mam na myśli wyłącznie łóżka, choć ono się bardzo liczy - czujemy się tak, jakbyśmy stawali się jednością. Uzupełniamy się. - Wzruszył ramionami. - Chemia uczuć także jest ważna. Jestem przekonany, że pod tym względem niczego nie brakowało waszemu związkowi.

- To prawda - przyznała zbolałym głosem.

- W takim razie daj mu drugą szansę. Pojedź jutro ze mną do Oslo - zaproponować od niechcenia. - A tymczasem napijmy się piwa.

- Chętnie.

Harald ruszył w stronę domu, zostawiając Kristine zatopioną w rozmyślaniach. Wszystko, co usłyszała w ciągu ostatnich kilku godzin, odbijało się echem w jej głowie. A może tyle jest definicji miłości, ilu ludzi na Ziemi? Jeśli pojedzie jutro z Haraldem, będzie mogła już niedługo zobaczyć Larsa, usłyszeć jego głos, poczuć dotyk dłoni.

Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich Harald z dwiema butelkami piwa. Kristine pochyliła się nad chwastami, wyobrażając sobie, że to Lars idzie ku niej.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

W niedzielę wieczorem Harald zajechał pod majestatyczną, kamienną rezydencję zwaną Asgardem.

- Zaczekam na ciebie w samochodzie - powiedział z błyskiem w oku. - Ten ruch należy do ciebie, maleńka.

- A jeśli go nie ma? - zapytała w przypływie paniki.

- To zostaw wiadomość. Najlepiej jego babci, nikomu innemu.

Kristine wysiadła z samochodu i strzepnęła niewidoczne pyłki z błękitnej sukienki. Z wysoko podniesioną głową weszła po schodach, ignorując posępne, kamienne gryfy. Nacisnęła dzwonek.

Serce waliło jej jak miotem. Po chwili usłyszała odgłos kroków i drzwi się otworzyły. Wymamrotała powitanie i szukając w głowie norweskich zwrotów, zapytała o Larsa.

- Nie ma go w domu, proszę pani - odparł lokaj. Kristine przygryzła wargę, starając się ukryć rozczarowanie.

- A mogłabym w takim razie porozmawiać z Fm Bronstad? - zapytała.

Lokaj wpuścił ją do środka i poprowadził do niedużego, mrocznego pokoju, którego nie widziała podczas poprzedniej wizyty. Marta Bronstad siedziała w fotelu i czytała. Na widok Kristine podniosła głowę znad książki. Nie wydawała się specjalnie zdziwiona.

- A, panna Kleiven... Proszę się rozgościć - zaprosiła obojętnym głosem.

Kristine usiadła na najbliższym krześle - dębowym, rzeźbionym niczym łódź wikingów i, jak się domyślała, równie niewygodnym.

- Chciałam się zobaczyć z Larsem - oznajmiła, siląc się na spokój.

- Niestety, nie zastała go pani.

Nagle Kristine uświadomiła sobie, że czeka ją rozgrywka podobna do partii szachów: seria ruchów dwóch przeciwników.

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kiedy wróci?

- Nie mam pojęcia. On wyjechał w ogóle z Norwegii, panno Kleiven.

Kristine nie spodziewała się usłyszeć niczego miłego, lecz ta wiadomość całkowicie ją zaskoczyła.

- Wyjechał z Norwegii? - jęknęła.

Marta Bronstad skinęła głową i w doniosłej ciszy czekała na następny ruch Kristine, która walcząc z rozpaczą i poczuciem bezradności, postanowiła przejść do ataku.

- Lars poprosił mnie o rękę, lecz nie przyjęłam oświadczyn.

- Po co w takim razie pani przyjechała? - zapytała starsza pani lodowatym tonem.

- To sprawa osobista - odparła Kristine świadoma, że nie jest to najlepsza odpowiedź.

Marta Bronstad splotła dłonie na kolanach i uprzejmym tonem powtórzyła:

- Niestety, jak już mówiłam. Lars wyjechał.

- Kiedy?

- W tym tygodniu.

- Kiedy wróci?

- Obiecał przyjechać na swoje urodziny w październiku.

- Lekki uśmiech na krótką chwile zawitał na wargach Marty.

W październiku Kristine już od dawna będzie w Kanadzie.

- Powie mi pani, dokąd pojechał?

- Dlaczego miałabym to zrobić, panno Kleiven? Kristine straciła panowanie nad sobą.

- Jeśli pani wnuk mnie kocha i chce się ze mną ożenić

- powtarzam "jeśli", Fru Bronstad - czy pragnęłaby pani, by był szczęśliwy ze mną? A może wolałaby pani odmówić mu prawa do szczęścia tylko dlatego, że jestem bezpruderyjną Kanadyjką bez grosza przy duszy, którą pani najwyraźniej gardzi?

- Potrafi pani bezbłędnie trafić w sedno sprawy - stwierdziła starsza pani z nutą szacunku w głosie. - Teraz ja zadam pani pytanie: dlaczego odrzuciła pani jego oświadczyny?

- Ponieważ się boję - odparła szczerze Kristine, nie próbując nawet wymyślać wymówek. - Boję się miłości i zaangażowania. Boję się, że moje małżeństwo okazałoby się takim samym pasmem cierpień, jak małżeństwo moich rodziców.

- Szkoda mi czasu na tchórzy - stwierdziła sucho Marta.

- Życie potrafi być okrutne. Trzeba brać z niego to, co radosne, i nie marnować czasu, szukając gwarancji wiecznego szczęścia.

Niespodziewanie Kristine otrzymała kolejną definicję miłości.

- A więc w życiu nie ma nic pewnego?

- Nic - odparła stara kobieta, nieruchomym wzrokiem wpatrzona gdzieś ponad głową Kristine. - Mój ukochany mąż zginął na wojnie. Mój jedyny syn, ojciec Larsa, zginął razem z żoną w wypadku, gdy Lars miał sześć lat. Nie, w życiu nie ma nic pewnego.

- Pani bardzo kocha Larsa... - odezwała się Kristine ostrożnie.

- Kocham obydwu moich wnuków. Miłość może nas niszczyć, może być źródłem cierpienia. Masz prawo tego się obawiać.

Po raz pierwszy od wyjazdu Larsa z Fjaerland Kristine choć trochę się uspokoiła.

- Dziękuję, że jest pani tak otwarta w stosunku do mnie. Marta nachyliła się ku młodej kobiecie, przeszywając ją surowym spojrzeniem.

- Kocha pani Larsa?

Kristine spuściła oczy i utkwiła wzrok w płatkach róż, stojących w wazonie na stoliku.

- Tak, kocham go. - Wypowiedzenie tych słów było dla niej jak oczyszczający akt. Poczuła przepełniającą serce radość. Nie była pewna, co znaczą, lecz podświadomie czuła, iż właśnie odkryła swoją definicję miłości.

Marta Bronstad oparła się wygodnie i poprawiła fałdy czarnej sukni.

- Lars jest w Nowym Jorku na rozmowie w sprawie pracy dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Powiem ci, w którym hotelu się zatrzymał.

- Dziękuję - wyszeptała Kristine, zaskoczona niespodziewaną życzliwością. - Dziękuję - powtórzyła.

Jakaż to ironia losu, pomyślała: zrozumiałam, że kocham Larsa, właśnie tu, w tym ponurym pokoju, w domu, którego nie lubię, dzięki kobiecie, która jest moim przeciwnikiem.

- Pojedzie pani do niego?

- Tak. Najszybciej, jak to będzie możliwe.

- Być może nie będzie już chciał się z panią ożenić. - W głosie Marty zabrzmiała nutka złośliwości. W głębi serca Kristine bała się tego bardziej niż czegokolwiek innego.

- Jeśli mnie nie zechce, będzie to znaczyło, że miałam rację, odrzucając jego oświadczyny, prawda?

Ku wielkiemu zaskoczeniu Kristine, Marta Bronstad wybuchła skrzekliwym, donośnym śmiechem. Sięgnęła po srebrny dzwoneczek leżący na stole i zapytała z nagłym ożywieniem:

- Napijesz się ze mną sherry, Kristine?

- Tak, chętnie - wykrztusiła Kristine. Nagle dotarło do niej, jak ogromne odniosła zwycięstwo. Bestemor jeszcze nigdy nie zwróciła się do niej po imieniu.

Kristine stała przed wejściem do hotelu, w którym zatrzymał się Lars. W pobliskim Central Parku szumiały drzewa, a na Piątej Alei toczyło się zwyczajne, miejskie życie. Hotel, sądząc z jego lokalizacji i przepychu jego fasady, musiał być jednym z najbardziej ekskluzywnych w mieście.

W Nowym Jorku pito właśnie poranną kawę, lecz wewnętrzny zegar Kristine wskazywał czwartą rano. Zmęczona długim lotem, w czasie którego zdołała się zdrzemnąć jedynie przez chwilę, nękana migreną, czuła się zupełnie nie w formie. Miała poza tym świadomość, że nie wygląda najlepiej, mimo zgrabnych dżinsów i nowej bluzki. Plecak, do którego zapakowała wszystkie ubrania, namiot i śpiwór, gniótł jej ramiona.

Kristine wzięła głęboki oddech i weszła na czerwony dywan prowadzący do przeszklonego wejścia. Stojący przy drzwiach ubrany w zielony mundur boy hotelowy otworzył przed nią drzwi. Uśmiechnęła się, konstatując, iż jest traktowana jak księżna. Pewniejszym już krokiem podeszła do recepcji.

- Pan Lars Bronstad jest gościem państwa hotelu. Czy mógłby mnie pan z nim połączyć? - zapytała.

Młody mężczyzna zerknął na nią, nie przerywając pracy, i odpowiedział z wyliczoną uprzejmością:

- Chwileczkę, proszę pani.

Przebiegł wprawnie palcami po klawiaturze komputera i ponownie odwrócił się do Kristine.

- Niestety, pan Bronstad wymeldował się dziś rano - oznajmił z lodowatą uprzejmością.

- Wymeldował się? To znaczy, że wyjechał?

- Tak, proszę pani.

- Nie wie pan... dokąd? - Czuła, że załamuje się jej głos.

- Nie, proszę pani.

- Nie zostawił żadnego adresu?

- Nie, proszę pani.

I tak byś mi go nie dał, pomyślała Kristine i siląc się na uprzejmość, wycedziła:

- Dziękuję za pomoc.

Wyszła z hotelu i półprzytomnie, niczym nakręcona lalka, szła prosto przed siebie. Po krótkim spacerze postanowiła zebrać myśli w jednym z mijanych barków. Zamówiła kawę i ciastko, zdjęła plecak i usiadła w kącie.

Była sama w jednym z największych miast na świecie. Nikogo nie znała, miała już tylko resztkę pieniędzy i minęła się z Larsem o włos. Mógł wrócić do Norwegii albo pojechać do Gwatemali, Meksyku lub jakiegokolwiek innego, równie odległego miejsca na ziemi. Mógł dostać pracę i zapomnieć o niej.

Odłożone na czarną godzinę czterysta dolarów było dla niej gwarancją powrotu do Ontario. Zamierzała przekazać ojcu pozdrowienia od dziadka bez względu na to, czy będzie chciał ich wysłuchać, czy nie. Lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze nie była gotowa.

Miała dwie możliwości: poczekać kilka godzin i zadzwonić do Asgardu w nadziei, że Lars poinformował bestemor o swoich planach, lub skontaktować się z odpowiednią agendą ONZ. Postanowiła najpierw wypróbować pierwszy wariant

Dla zabicia czasu udała się do muzeum miejskiego, po czym zjadła lekki lunch. Gdy nadeszła odpowiednia pora, znalazła spokojną budkę telefoniczną i drżącą ręką wykręciła numer. Po dłuższym oczekiwaniu usłyszała wreszcie głos Marty Bronstad.

- Tu Kristine Kleiven. Jestem w Nowym Jorku. Lars rano wymeldował się z hotelu.

- Cieszę się, że dzwonisz - odpowiedział ciepły głos w słuchawce. - Rozmawiałam z Larsem wczoraj po twoim wyjściu. Pojechał na wieś z jednym z szefów, Charlesem Franklinem. Ma tam spędzić trzy dni. Miejscowość nazywa się Lamboume, w Catskills. Najbliższe miasto to Tranton. Dasz radę tam dotrzeć?

- Tak - odparła Kristine, pospiesznie notując informacje. - Na pewno.

- Nie powiedziałam mu, że lecisz do Nowego Jorku. Dobrze zrobiłam?

- Jak najbardziej - zgodziła się, zadowolona, że pani Bronstad pyta ją o opinię.

- Masz pieniądze na odpowiedni hotel? Nowy Jork nie jest bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety.

- Dałam sobie radę w Stambule, dam i tutaj - odparła Kristine oschle.

Zapanowała cisza, którą przerwał ostry głos Fru Bronstad:

- Rodzina zyska dzięki tobie znacznie więcej, niż zyskałaby dzięki Sigrid. Powodzenia, moja droga. - Bestemor zakończyła rozmowę.

Kristine tępo wpatrywała się w słuchawkę, nie mogąc uwierzyć w to. co usłyszała. Po chwili ocknęła się i zaczęła pospiesznie szukać numeru telefonu na dworzec autobusowy. Dowiedziawszy się, że autobus do Lambourne odjeżdża za pół godziny, bez wahania zatrzymała taksówkę. Na dworcu kupiła bilet, znalazła właściwe stanowisko i przeszła do poczekalni. W hali kłębiły się tłumy wulgarnych, pełnych złości ludzi. Kristine mocno trzymała plecak, ciesząc się w duchu, że arystokratyczna babcia Larsa nie może jej w tej chwili oglądać.

W końcu podjechał autobus. Podczas dwugodzinnej jazdy Kristine siedziała wpatrzona w zmieniające się krajobrazy za oknem. Wkrótce betonowe blokowiska ustąpiły miejsca zielonym polom i niedużym, spokojnym miasteczkom. Zastanawiała się, czy Lars ucieszy się na jej widok. Było oczywiste, że nie przyjechała z Norwegii tylko po to, by uścisnąć dłoń staremu kumplowi. Zamierzała zburzyć spokój wiejskiego życia, przerywając spotkanie, na które nie została zaproszona. Co więcej, spotkanie dotyczące nowej pracy Larsa. Jeśli naprawdę już jej nie kocha, dostanie za swoje!

Dorośnij, Kristine, przekonywał wewnętrzny głos. Czyż nie widziałaś siły uczuć tego człowieka? Naprawdę myślisz, że tydzień wystarczy, by zapomnieć o miłości? Lars zostawił cię - i wyjechał z kraju - bo nie mógł znieść myśli, że go nie kochasz. Oprzytomnij!

Ocknęła się, czując, że ktoś szarpie ją za ramię.

- Niech się pani obudzi! Kierowca mówi, że pani chciała tu wysiąść. - Starsza pani siedząca na sąsiednim fotelu szturchała delikatnie Kristine.

Bełkocząc podziękowania, przecisnęła się miedzy fotelami, odebrała od kierowcy bagaż i odprowadziła wzrokiem autobus, odjeżdżający w chmurze spalin.

Zapadał zmrok. Na pobliskiej stacji benzynowej dowiedziała się o adres Charlesa Franklina, kupiła batonik i coś do picia, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła poboczem drogi we wskazanym kierunku.

Urokliwe, spokojne miasteczko pachniało wiciokrzewem. Im dalej szła, tym większe odległości oddzielały poszczególne domy. Za skrzyżowaniem zaczęła liczyć mijane rezydencje. Franklin mieszkał podobno w trzeciej po lewej stronie.

Dom, do którego zmierzała, otaczał równiutko przystrzyżony żywopłot. Do ogrodu wchodziło się. przez ozdobną furtkę. Sam budynek był znacznie większy od pozostałych i pięknie oświetlony. Przed garażem parkował samochód. A więc jest ktoś w domu, pomyślała.

Serce Kristine waliło jak oszalałe. Weszła na podjazd, minęła zaparkowane auto, dała się obwąchać dwóm czarnym labradorom i nacisnęła na dzwonek. Miłość jest jak płatki róży, pomyślała, patrząc na oplatające pergolę krzewy.

- Idę! - oznajmił kobiecy głos.

Otworzyły się drzwi i oczom Kristine ukazała się duża, zwalista postać.

- Czym mogę służyć? - zapytała pachnąca świeżym chlebem kobieta.

- Szukam pana Larsa Bronstada z Norwegii, podobno się tu zatrzymał. Mogłabym z nim porozmawiać?

- Mogłabyś, złotko, gdyby był w domu. Niestety, cała czwórka niedawno wyszła.

- Cała czwórka? - zaniepokoiła się Kristine.

- Zgadza się: państwo Franklin, pan Bronstad i siostra pana Franklina, Heidi. Pewnie nie wrócą przed północą, bo są na przyjęciu u sąsiada.

Heidi... Oczyma wyobraźni Kristine zobaczyła zadbaną brunetkę, uroczą, inteligentną i bogatą.

- W takim razie przyjdę jutro rano - wymamrotała, wycofując się.

- Powiedz, jak się nazywasz, to przekażę panu Bronstadowi. że pytałaś o niego. Albo nie, lepiej wejdź, zaczekasz na niego. Oglądamy z Jackiem teleturnieje, będzie nam miło. Lepiej, żebyś nie plątała się sama po nocy.

Kristine cofnęła się jeszcze o krok i o mały włos nie nadepnęła jednego z psów, który z miną konesera obwąchiwał jej buty.

- Och, nie, nie chcę sprawiać kłopotu. Dziękuję. - Na jej twarzy na chwilę zagościł wymuszony uśmiech. - Przyjdę jutro.

Albo i nie, westchnęła w myśli.

- Poczekaj, Jack podwiezie cię do miasta. Jest już ciemno, nie powinnaś iść sama szosą.

- Nic mi się nie stanie, naprawdę - zapewniła. - Dziękuję, bardzo mi pani pomogła. Do widzenia.

Szybkim krokiem doszła do furtki i skręciła w prawo. W okolicy skrzyżowania zauważyła kępę drzew nad strumieniem. Postanowiła tam spędzić noc, a rano wrócić do Nowego Jorku.

Lars był na przyjęciu Z inną kobietą.

W oczach Kristine zakręciły się łzy. Nie miało znaczenia, iż miał święte prawo spotykać się z inną kobietą po tym, jak go potraktowała. Dręczona niepowstrzymanym odruchem zazdrości, Kristine przyśpieszyła kroku. Obawiała się, że Lars i piękna Heidi - bo przecież musi być piękna! - mogą wcześniej wrócić i zastać ją pod domem. Nie zniosłaby widoku tego mężczyzny z inną kobietą.

W pobliżu drzew nie było żadnych domów. Dokoła szumiało zboże, gdzieś niedaleko szemrał strumień. Chcąc mieć pewność, że nie będzie widoczna z drogi, Kristine przeskoczyła rów i weszła między drzewa. Dopiero wtedy zrzuciła plecak na ziemię i wyciągnęła latarkę.

Była zbyt zmęczona, by rozstawiać namiot. Zadarta głowę. Gwiazdy, migocące na pogodnym niebie, nie wróżyły rychłego pogorszenia pogody. Napompowała materac, rozwinęła śpiwór i nie rozbierając się wskoczyła do środka.

Zasłuchana w szelest liści i kumkanie żab w ciemnościach, Kristine rozmyślała nad sensem miłości. Świadomość, że Lars jednak jej nie kocha, zdawała się potwierdzać najbardziej pesymistyczne poglądy. Bez względu na to, co mówili Margrethe, Jakob czy Harald, miłość jest równie zmienna jak przypływy i odpływy, równie niestała, jak wiatr. Róże nie kwitną ciągle, ich płatki więdną i opadają.

Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie samotna. Łzy ciekły jej po policzkach i wsiąkały w śpiwór. Była tak wyczerpana, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Niedźwiedź podchodził coraz bliżej. Małe, czarne oczka wpatrywały się w znieruchomiałą ofiarę. Półotwarty pysk odsłaniał pożółkłe kły. Wilgotny, czarny nos węszył coraz bliżej, niemal dotykając jej gardła.

Kristine, zlana potem, poderwała się, odpychając od siebie czarny, obwąchujący ją pysk.

Labrador stracił równowagę i przysiadł niezgrabnie na zadzie. Czarne futro zlewało się z mrokami nocy. Z oddali dobiegło znajome wołanie:

- Kristine, to ty?

Niepewna, co jest snem, a co jawą. Kristine mocniej otuliła się śpiworem. Chrzęst żwiru pod stopami stawał się coraz bliższy. Wreszcie z ciemności wyłoniła się męska postać w towarzystwie drugiego z psów. Mocne światło latarki wystrzeliło z mroku.

- Odejdź!

- Kristine! Boże, jak dobrze, że cię znalazłem!

Lars padł obok niej na kolana, puścił latarkę i chciał ją chwycić w ramiona. Odepchnęła go.

- Nie prosiłam, byś mnie szukał. Nie powinnam tu przyjeżdżać - wyrzuciła z siebie. - Wracaj do Franklinów i zapomnij, że mnie spotkałeś!

Wątłe światło leżącej w trawie latarki wystarczyło, by zobaczyła, że Lars patrzy na nią jak na kogoś, kto kompletnie postradał zmysły.

- Skoro nie chciałaś się ze mną zobaczyć, co w takim razie robisz w Catskills? Przecież zostawiłem cię w Fjaerland!

- Myślałam, że cię kocham, więc przyjechałam, aby ci o tym powiedzieć. Tymczasem dowiedziałam się, że już pocieszyłeś się inną - wyjaśniła. - Jak widzisz, od początku miałam rację - miłość przemija!

- Co to znaczy: myślałaś, że mnie kochasz? Albo kochasz, albo nie, zdecyduj się. Miłość to nie kurek, który można zakręcać i odkręcać według własnego widzimisię.

- No pewnie, że nie! Wiec jakim cudem udało ci się tak szybko mnie zapomnieć. Larsie Bronstad?

- Wcale cię nie zapomniałem! - ryknął, zdesperowany.

- Nie wrzeszcz!

- Będę, jeśli dzięki temu przywołam cię do porządku - odparł z irytacją. - Kochałem cię wczoraj, Kristine Kleiven, kocham cię dzisiaj i będę kochał jutro. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, iż moim przeznaczeniem jest kochać cię do końca moich dni. Jakim więc prawem mnie oskarżasz o coś, czego nic zrobiłem?

- Wczoraj poszedłeś na przyjęcie z Heidi. Tylko nie próbuj zaprzeczać.

- To było dzisiaj - poprawił. - Jest dokładnie za piętnaście dwunasta. Wróciłem wcześniej, bo nie miałem ochoty na głupawe rozmowy przy kieliszku. Po powrocie pani Bentley powiedziała mi, że szukała mnie młoda kobieta z plecakiem, blondynka o niebieskich oczach. Jesteś jedyną znajomą kobietą, która odpowiada temu opisowi, wiec zacząłem cię szukać.

- A gdzie jest Heidi? Lars wzruszył ramionami.

- Pewnie na przyjęciu, skąd mam wiedzieć.

- Ona cię nic nie obchodzi?

- Oczywiście, że nie! To miła i atrakcyjna dziewczyna, lecz gdybym miał jej nigdy nie zobaczyć, ani trochę bym się nie zmartwił. - Głos Larsa spoważniał. - Jeżeli natomiast... jeżeli ty zamierzasz znów zniknąć. - Kristine, przez ostatni tydzień nie wiedziałem, co mam z sobą począć. Koszmarnie mi ciebie brakowało!

- Przecież powiedziałeś, że nie jestem w stanie ci dać tego, czego potrzebujesz - wyszeptała.

- Myliłem się, kochana.

Nagle kolejny kawałek układanki, składającej się na definicję słowa „miłość", wpasował się na swoje miejsce: zaufanie. Teraz była pewna, że Lars nie kłamie, że naprawdę ją kocha. Zawstydzona swoim zachowaniem, Kristine zaczęta się usprawiedliwiać.

- Wyleciałam z Oslo wczoraj wieczorem, choć wydaje mi się, że to było wieki temu. Padałam ze zmęczenia, a w hotelu powiedziano mi, że dopiero co wyjechałeś. Kiedy gosposia zakomunikowała, że jesteś na przyjęciu z inną kobietą, poczułam się koszmarnie. Niesłusznie, powinnam była mieć do ciebie większe zaufanie.

- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

- Od twojej babci. - Uśmiechnęła się. - Nie uwierzysz, ale bestemor stwierdziła, ze jestem bardziej interesująca niż Sigrid!

- Mówiłem ci, że się na tobie poznała. - Lars odepchnął gramolącego się na kolana psa. - Zatem przyjechałaś z Fjaerland do Oslo, potem do Nowego Jorku i wreszcie do Lamboume tylko po to, by mnie odnaleźć?

Przytaknęła, żałując, że nie potrafi czytać w cudzych myślach.

- Dlaczego, Kristine? Po co przyjechałaś?

- Po twoim wyjeździe byłam taka nieszczęśliwa - westchnęła. - Nie potrafię tego wyjaśnić... Chyba wcześniej nie rozumiałam, czym jest miłość. Bałam się przyznać, że zakochałam się w tobie, więc...

- Zakochałaś się? - przerwał.

- Oczywiście, że tak! Właśnie próbuję ci to powiedzieć. Tylko kiedy tak na mnie patrzysz, nie jestem w stanie zebrać myśli... - dodała drżącym głosem.

- Wyjaśnienia mogą poczekać - zawyrokował Lars i złożył na ustach Kristine pocałunek pełen radości, pragnienia i pokory.

Świadomość, że wreszcie kocha i jest kochana, napełniła jej serce bezgraniczną radością.

- Kocham cię, Lars - wyznała, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Nigdy nie myślałem, że to od ciebie usłyszę. Ja też cię kocham, elskling.

- Przepraszam, że kazałam ci odejść - wymamrotała między jednym pocałunkiem, a drugim, czując, jak jej ciało budzi się do życia. - Chyba musiałam zostać sama, by zrozumieć, ile dla mnie znaczysz. Czy to ma sens?

- Musi, skoro dzięki temu do mnie przyjechałaś. Kocham cię bardziej, niż potrafię to wyrazić, i ożenię się z tobą, jak tylko... - Przerwał i podniósł ku niej głowę. - Wyjdziesz za mnie, Kristine?

- Och, tak - odpowiedziała bez wahania, uśmiechając się promiennie.

- To dobrze - odparł, głaszcząc jej piersi i całując szyję.

- Jedyne, o czym teraz marzę, to wziąć cię do łóżka. Psy nie pozwolą nam się tutaj kochać. Zdajesz sobie sprawę, że dopiero jutro będę cię mógł zabrać do hotelu?

- Kiedy twoja babcia powiedziała mi, że wrócisz w październiku, zabrzmiało to jak cała wieczność. - Męski zapach jego skóry odświeżył nie tak dawne wspomnienia.

- Teraz jutro wydaje mi się nie mniej odległe.

- Jak widać, wszystko jest względne! - roześmiał się.

- Kocham cię, Lars! - wykrzyknęła na cały głos, aż psy zastrzygły uszami. - Definicja Margrethe była najbliższa prawdy. Miłość jest jak płatki róży, które razem tworzą piękny kwiat. Mam do ciebie zaufanie i wiem, że czasami będziemy się kłócili. Wiem też, że się wzajemnie uzupełniamy. Chcę się z tobą kochać i urodzić nasze dziecko. Tak wiele płatków, żaden nie utworzy kwiatu bez pozostałych.

- Żadne z nas nie może istnieć w pełni bez drugiego - dodał Lars cicho. - Nauczyłem się tego w ciągu ostatnich kilku dni.

- Będziemy nadal niezależni - uzupełniła Kristine z przekonaniem - lecz będziemy szli ramię w ramię.

- To najlepszy sposób podróżowania. Tak na marginesie - dostałem tę pracę, więc będziemy podróżować także w dosłownym sensie tego słowa.

- Co znaczy, że będę miała możliwość nauczenia się wielu języków. Wspaniałe!

Coś zaszeleściło w poszyciu i uciekło spłoszone. Psy nastawiły uszu, niespokojnie poruszyły nozdrzami i ujadając puściły się w mroczną gęstwinę.

- Skorzystajmy z ich nieobecności - zaproponował Lars, rozpinając suwak śpiwora. - Jutrzejsza noc jest zbyt odległa. Zresztą jeszcze przynajmniej przez godzinę nie musimy wracać do domu Franklina.

Gdy w trzy kwadranse później psy wróciły, zdyszane i szczęśliwe mimo zakończonej fiaskiem pogoni, Lars i Kristine właśnie ruszali w stronę domu. Szli. trzymając się za ręce.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
040 Romantyczne podróże Field Sandra W krainie fiordów
Field Sandra Romantyczne Podróże 40 W krainie fiordów
040 Field Sandra W krainie fiodorow
Sandra Field W krainie fiordów
Field Sandra Gorszaca propozycja
327 Field Sandra Muszę odzyskaą żonę
606 Field Sandra Piekielny Jared
252 Field Sandra Razem dookoła świata
Field Sandra Piekielny Jared
274 Field Sandra Słońce w środku nocy
Field, Sandra Bilder der Liebe
Field Sandra Milioner i tajemnicza nieznajoma

więcej podobnych podstron