Pogląd na rozwój sprawy narodowościowej w województwie śląskim w czasie okupacji niemieckiej
Stanisław Adamski; Biskup Katowicki
A. WSTĘP
Wobec ogłoszenia w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej dekretów Rządu i rozporządzeń Ministra Sprawiedliwości w sprawie warunków i sposobu rehabilitacji osób wpisanych do niemieckiej listy narodowej i przekazania procedury rehabilitacyjnej sądom, prokuratorom i władzom państwowym i bezpieczeństwa, uważam sobie za obowiązek zakomunikowania władzom pewnych informacji i faktów, przeważnie nieznanych ogółowi społeczeństwa polskiego. Informacje o stanowisku zajętym przez śp. generała Sikorskiego, szefa Rządu Polskiego, wobec maskowania się Polaków w ogóle a t. zw. „palcówki” i niemieckiej listy narodowej na Śląsku w szczególności, ułatwią władzom, decydującym o rehabilitacji, sprawiedliwą i rzeczową ocenę faktów i osób, zamieszkałych w czasie przeprowadzenia „palcówki” i niemieckiej listy narodowej nie tylko w obrębie przedwojennego województwa śląskiego, ale i w całej Polsce.
Rozdział B „Poglądu na rozwój sprawy narodowościowej w województwie śląskim w czasie okupacji niemieckiej” wyjaśnia, że stanowisko, zajęte przez przeważną część Polaków śląskich w sprawie „palcówki” i niemieckiej listy narodowej opierało się na uprzednio zasięgniętej decyzji i zgodzie szefa ówczesnego Rządu Polskiego, generała Sikorskiego.
Po zajęciu Śląska przez niemców i usunięciu władz polskich, cywilnych i wojskowych, my, biskupi śląscy, byliśmy jedynym autorytetem polskim w województwie śląskim. W czasie okupacji niemieckiej pozostaliśmy na Śląsku jeszcze przez półtora roku aż do przymusowego wywiezienia nas do Krakowa, W dniu 28 lutego 1941 r. W tym okresie wielu Polaków zwracało się do nas po wskazówki i decyzje. Przed wojną niemcy na Śląsku maskowali się jako Polacy. Wchodzili jako Polacy do polskich urzędów i organizacyj. Znali działaczy polskich, wiedzieli o wszystkim, mogli informować władze niemieckie o zamierzeniach polskich, zdołali skutecznie paraliżować zabiegi polskie. Po wybuchu wojny ci właśnie zdrajcy informowali władze niemieckie o polskich „agitatorach” i organizacjach, powodując śmierć wielu i straty ciężkie.
To dało pochop do projektu, aby w podobny sposób maskować się wobec niemców i udając niemców pozostać na miejscu, przenikać ich organizacje, zorganizować wywiad, ratować ludzi, paraliżować zabiegi wrogie polskości.
Nie chcąc samodzielnie decydować w tak doniosłej sprawie narodowej, jeszcze W październiku 1939 r. przesłałem śp. generałowi Sikorskiemu, szefowi Rządu Polskiego, obszerne piśmienne sprawozdanie o stosunkach wytworzonych na ziemiach polskich, a specjalnie na Śląsku, przez zarządzenia okupantów. Pragnienie niemców, wykazania jak największego przyrostu niemczyzny na zabranych ziemiach polskich, umożliwiło maskowanie się Polaków. Celem było uniknięcie wysiedlania Polaków i pozbawienia ich majątku oraz zachowanie o ile możności polskiego stanu posiadania na ziemiach okupowanych. Wierzyliśmy przecież, że wojna zakończy się klęską Niemiec w niezadługim czasie.
Projekt ten Rząd Polski uznał za słuszny, p. generał Sikorski oraz inni członkowie Rządu Polskiego kilkakrotnie przez rozgłośnie wyrazili swą zgodę i polecali Polakom maskowanie się.
Mnóstwo Polaków na Śląsku czekało na odpowiedź Rządu i słyszało ją. Sprawozdanie moje w tej sprawie referował z polecenia gen. Sikorskiego na Radzie Narodowej p. Arka Bożek, obecnie wicewojewoda śląsko-dąbrowski.
A. Bożek, po zaakceptowaniu projektu maskowania się przez Rząd Polski i Radę Narodową, kilkakrotnie osobiście nawoływał kraj przez rozgłośnie do ukrywania się pod maskami „volksdeutsch” i niemieckiej listy narodowej.
Ks. prałat Zygmunt Kaczyński z Warszawy, później minister oświaty w rządzie Mikołajczyka, wyjechawszy w marcu 1940 r. za granicę, na moją prośbę zareferował ponownie Rządowi Polskiemu o przebiegu maskowania się. Rząd Polski, nie zmieniając pierwotnej decyzji, stale podtrzymywał polecenie maskowania się Polaków i utrzymania tym sposobem w granicach możliwości stanu posiadania polskiego wśród zalewu niemczyzny.
Polecenie maskowania się wydal Rząd Polski wszystkim Polakom, którzy mogli i chcieli z niego skorzystać. Nie wszyscy mogli. Zależało to przede wszystkim od nastawienia niemców. Najłatwiej udawało się maskowanie na Śląsku dlatego, że niemcy uważali Śląsk za kraj niemiecki, oraz ponieważ tu było wiele rodzin mieszanych pod względem narodowym.
W Wielkopolsce i na Pomorzu wszystkich Polaków uważano za agitatorów i wykluczono zgoła myśl, że można by ich dopuścić do niemieckości.. Stąd z możliwości maskowania się na tych ziemiach Polacy korzystać mogli tylko w rzadkich wypadkach wyjątkowych, np. wobec urodzenia i wychowania się w Niemczech, posiadania urzędu niemieckiego, krewnych niemców itd.
Rząd Polski tę samą linię podtrzymywał także wtedy. gdy niemcy żądali w GG oświadczenia się urzędników Polaków, że nie czują się zobowiązanymi w sumieniu przysięgą wierności, złożoną Rządowi Polskiemu. Rząd Polski udzielił swego zezwolenia takie i na ten sposób maskowania się.
P. Arka Bożek i ks. prałat Zygmunt Kaczyński wrócili do Polski i są świadkami stanowiska, zajętego przez gen. Sikorskiego i Radę Narodową wobec kwestii maskowania się Polaków.
Wobec rozstrzygnięcia wątpliwości przez szefa ówczesnego Rządu Polskiego uważałem się za uprawnionego i obowiązanego do wydania Polakom województwa śląskiego następujących dyrektyw:,
1. Poleciłem podwładnemu mi duchowieństwu, prowincjom zakonnym, a przez nie i poszczególnym zakonnikom i zakonnicom, aby przy „palcówce” oświadczyli, że „przechylają się” do niemieckości. Tak bowiem wyrażał się formularz „palcówki”.
To samo polecenie powtórzyłem, gdy zapowiedziano t. zw. niemieckie listy narodowe. Ówczesny Rząd Polski, jak wyżej wspomniano, wyrazu ponownie zgodę na tę nową formę maskowania się.
Ponieważ chodziło o to, aby kapłani polscy nie opuścili swych polskich parafian i nie osłabili przez to ich odporności wobec okupanta, poleciłem im, aby za wszelką cenę starali się pozostać na miejscu, a w razie nieprzyjęcia ich do niemieckiej listy narodowej, aby wnieśli odwołanie do wyższej instancji. Chodziło o przedłużenie czasu pozostania na dawnych placówkach.
2. Zgromadzeniom zakonnym i klasztorom poleciłem, aby z klasztorów niemieckich sprowadzili sobie niemieckich zakonników i zakonnice, którzy by reprezentowali ich wobec władz niemieckich. Taktyka ta chroniła rzeczywiście polskich zakonników i zakonnice przed wysiedleniem i sparaliżowaniem ich pracy.
3. Organizacjom polskim, dopytującym się o dyrektywy, zakomunikowałem decyzję generała Sikorskiego, o ile jeszcze o niej nie wiedziano z rozgłośni zagranicznych.
4. Poszczególnym osobom świeckim pytającym o wskazówki, udzielałem instrukcji w tym samym kierunku.
Polakom z innych dzielnic, zwracającym się do mnie po radę czy wskazówki, komunikowałem także decyzję Rządu Polskiego, zaznaczając, że korzystanie ze sposobności maskowania się, celem ocalenia siebie i swego majątku na miejscu, jest zgodnym z decyzją Rządu Polskiego.
Poważniejsze osobistości wiedziały, że rząd generała Sikorskiego zgodził się na ten sposób postępowania i informowały analogicznie zwracających się do nich po radę. Większość zatem Polaków na Śląsku, rejestrując się na niemiecką listę narodową, czyniła to w przeświadczeniu, że pozostaje w zgodzie z poleceniami Rządu Polskiego i nie popełnia w ten sposób zdrady narodowej. Inni zaś szli drogą wskazaną im przez większość. Czy i jak dalece poszczególne osoby zawiniły, czy mianowicie nadużyły drogi wskazanej do szkodzenia Polakom, wykaże niewątpliwie indywidualne badanie każdego, jego zachowanie się i postępowanie w czasie okupacji.
My zaś, biskupi, oświadczyliśmy w „palcówce” i przy przesłuchach przez gestapo przynależność do narodowości polskiej, aby uniknąć przypuszczenia, iż innym polecaliśmy maskowanie się, aby siebie samych uchronić przed ewentualnymi późniejszymi zarzutami.
Sądzę, że wyjaśnienia powyższe przyczynią się do ułatwienia pracy sądom, prokuraturom i innym władzom zainteresowanym i pozwolą im zrozumieć lepiej odrębną sytuację, która się wskutek zgody Rządu Polskiego na maskowanie się wytworzyła, nie tylko w obrębie województwa śląskiego, ale w całej Polsce.
B. Pogląd na rozwój sprawy narodowościowej w województwie śląskim w czasie okupacji niemieckiej
I. Od wybuchu wojny do listopada 1939 r.
Władze polskie nie taiły się przed wybuchem wojny z opinią, iż Śląsk ulegnie zajęciu przez wojska niemieckie. Wobec tego ewakuowano urzędy, urzędników, sprzęt i akta. Biskupom i duchowieństwu proponowano to samo. Odmówiliśmy, uważając za swój obowiązek wytrwanie z powierzonym nam ludem w zlej czy dobrej doli. Duchowieństwu poleciłem okólnikiem, wydanym przed wybuchem wojny, aby pozostało na miejscu i zezwoliłem na wyjazd tylko wtedy, gdyby parafia cała uległa przymusowemu wysiedleniu.
Z chwilą wkroczenia wojsk niemieckich do Katowic i innych miast Śląska ujawniły się następujące grupy ludności:
1. Niemcy rodowici, którzy zawsze jawnie się przyznawali do swej narodowości i częściowo już należeli do partii narodowo-socjalistycznej, częściowo byli jej przeciwnikami lub obojętnymi wobec niej.
2. Krypto-niemcy, zdrajcy, którzy udawając przed wojną Polaków, zajmowali poważne stanowiska w polskich urzędach i organizacjach, a po wkroczeniu wojsk niemieckich natychmiast zrzucili maskę. Chlubili się, okazując dowody na to, że od pięciu i więcej lat już byli tajnie członkami partii hitlerowskiej i stali na jaj usługach, szpiegowską czyniąc robotę. Ci właśnie ludzie, na mocy swej znajomości polskiego życia organizacyjnego, spowodowali śmierć i wywiezienie do obozów ogromnej liczby działaczy. polskich i młodzieży.
3. Renegaci, ludzie polskiego pochodzenia, nieuświadomieni jeszcze narodowo, oraz karierowicze i pragnący zarobić na koniunkturze. Ci z niegodnym i świadczącym o braku charakteru zapałem podkreślali swój nowy patriotyzm niemiecki. Niemcy zwali ich pogardliwie: Septemberdeutsche albo Konjunkturdeutsche.
4. Poiacy, wierni przekonaniom polskim, tworzący przeszło 80% ludności Śląska i przekonani, że niemcy nie zwyciężą, a Polska znów odzyska państwowość swoją.
Wśród niemców rodowitych, którzy zawsze otwarcie za niemców się podawali, spotkało się niekiedy ludzi uczciwych, nie biorących udziału w politycznej pracy hitleryzmu, byli nawet wrogami hitleryzmu. Członkowie partii niemiecko-katolickiej śp. dr. Panta zaciekle zwalczali hitleryzm w prasie i życiu organizacyjnym. Istniały organizacje niemieckich katolików, które odżegnywały się zasadniczo od hitleryzmu, nie godzącego się z ich katolickimi przekonaniami. Po wkroczeniu niemców organizacje te zostały rozwiązane, majątek ich skonfiskowany, a działacze jak Janiszowski, dr. Rojek i i. [i inni] uwięzieni.
Władze partyjne i organizacje hitlerowskie w tym okresie straszliwie prześladowały i mordowały Polaków, znanych jako działaczy narodowych. Co chwila słychać było o egzekucjach. Na rynku i ulicy Zamkowej rozstrzelano mnóstwo młodzieży i powstańców. Blisko setkę dziewcząt- harcerek zakatowano w zniesionym obecnie muzeum. Jęki i krzyki biednych ofiar rozlegały się wokoło. Co chwila odzywały się krótkie salwy z podwórza więziennego przy ulicy Mikołowskiej i z parku miejskiego, a Polacy, słysząc je, modlili się za zabijanych. Członkowie SS, SA, Freikorpsów i innych organizacji bojowych niemieckich, załatwiając swe osobiste porachunki z Polakami, po nocach wyciągali ich z mieszkań, z więzienia nawet, bili i mordowali. Masowo wysyłano działaczy polskich do obozów koncentracyjnych, do prac okopowych w najtrudniejszych warunkach i wśród zimy, nie tając się z tym, że wysyła się ich na śmierć. Ilu ich zginęło, jeszcze nie wiadomo. Kapłanów kilku zamordowano zaraz w pierwszych dniach, zabrano do obozów i więzień ogółem około stupięćdziesięciu, nie licząc kleryków i zakonników. Zakatowano tam przeszło 39-ciu. Blisko czterdziestu wysiedlono do Gubernatorstwa, około trzydziestu do „Reichu”, kilkunastu, usuniętym z posad, pozwolono pozostać w diecezji, ale bez możności spełniania funkcji duszpasterskich. Ogółem wydalono przeszło 140-tu kapłanów, czyli że trzecią część stanu duchownego usunięto tym sposobem z diecezji i pracy kapłańskiej. 20-tu kapłanów diecezji jeszcze przebywa w więzieniach i obozach.
Tak wyglądał pierwszy, krótki okres życia Śląska pod okupacją niemiecką.
II. Maskowanie się Polaków
Decyzja Rządu Polskiego
Drugi okres rozpoczął się w listopadzie 1939 r. t. zw. „palcówką” — t. j. wydaniem nowych dowodów osobistych z odciskiem palców. „Palcówka” była obowiązkową legitymacją wszystkich mieszkańców województwa śląskiego. Przy zapisach do niej każdy mieszkaniec Śląska miał orzec na piśmie, czy uważa się za Polaka, czy też „przychyla się” — jak palcówka to określa, — do narodowości niemieckiej. Informatorzy donieśli nam, że za pomocą palcówki ma się stwierdzić narodowość Polaków celem wysiedlenia i pozbawienia ich mienia i pracy, podobnie jak się to stało w województwie poznańskim.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że wysiedlenie uświadomionych i dobrych Polaków ze Śląska grozi:
a) powiększeniem liczby głodujących w t. zw. Gubernatorstwie Gen. wysiedleńców — Polaków o 700-900 tysięcy,
b) zastąpieniem urzędników i załóg polskich w hutach, kopalniach i fabrykach śląskich urzędnikami i załogami niemieckimi,
c) osłabieniem ducha narodowego wśród narodowo mniej uświadomionymi,
d) zatopieniem i zagazowaniem kopalń, zastygnięciem wysokich pieców z powodu braku nad nimi opieki w chwili odzyskania niepodległości Polski i ucieczki załóg i urzędników niemieckich, czyli przerwą w produkcji przemysłowej Śląska na czas przynajmniej jednego roku. To przecież oznaczałoby pozbawienie Polski głównego ośródka ciężkiego przemysłu w chwili odwrotu niemców, gdy prawidłowe działanie tego ośrodka decydowało o kwestii życiowej dla Polski.
Względy te wymagały absolutnie, aby kopalń, hut i fabryk nie pozbawiano urzędników, kierowników i załóg polskich. Polacy powinni zatem pozostać na Śląsku mimo trudności i niebezpieczeństw. Zachować na zewnątrz charakter polski i pozostać na Śląsku było niemożliwym wobec nastawienia partii hitlerowskiej, zdecydowanej na usunięcie ze Śląska wszystkich i wszystkiego, co nosiło wyraźne cechy polskie.
Polacy zwracali się do nas, biskupów, jako do jedynego polskiego autorytetu na Śląsku z zapytaniem, co czynić. Innych powag narodowych już tu nie było.
Prosili o decyzję, o wskazanie sposobu, który by Polakom umożliwił pozostanie na Śląsku, aby mogli opiekować się słabymi na duchu braćmi i Strzec przemysłu.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że władze niemieckie najmniejszego nie miały prawa do tego, aby nas zobowiązywać w sumieniu do wyznawania narodowości w tym tylko celu, aby mogły łatwiej mordować, wysiedlać i prześladować Polaków.
Wobec tego powstała myśl, aby się tak maskować, jak niemcy się maskowali za czasów polskich. Nie chciałem o tym decydować samodzielnie.
Zapowiedź „palcówki” uprzedziła jej wprowadzenie w życie o przeszło miesiąc. Było więc dość czasu, aby zasięgnąć decyzji miarodajnych instancji, zwłaszcza, że kontakty z zagranicą nie były jeszcze przecięte, a dzięki Konsulatowi Włoskiemu były dla mnie łatwe, szybkie i bezpieczne.
Chcąc pójść drogą pewną, przedłożyłem projekt i pobudki maskowania się głowie Rządu Polskiego, generałowi Sikorskiemu. Generał Sikorski wyraził zgodę swą na maskowanie się przez rozgłośnie radiową. „Walkę czynną o Polskę” — mówił między innymi — „prowadzą wojska na frontach, wy zaś w kraju macie zadanie: bronić frontu wewnętrznego, — wszelkimi siłami i sposobami utrzymać się na miejscu, — nie pozwolić usunąć się ze Śląska, — bronić waszych placówek pracy”. Nieco później Rząd Polski przez rozgłośnię w Tuluzie potwierdził kilkakrotnie obszerniej decyzję swoją i zachęcał Polaków do pozostania i maskowania się. Świadków, którzy słyszeli te oświadczenia Rządu, nie brak.
Gdy więc miarodajna dla mnie instancja narodowo- państwowa maskowanie się Polaków uznała za krok właściwy w interesie Państwa i Narodu polskiego, miałem zupełne prawo, pytającym wskazać tę drogę.
Ważniejsze osobistości i organizacje polskie powiadomiłem o decyzji Rządu Polskiego, ogółowi jednak ze względów zrozumiałych nie można było tego komunikować.
Wykonując konsekwentnie plan, nakazałem podwładnym sobie kapłanom oraz zakonnikom i zakonnicom, aby w „palcówce” oświadczyli, że się „przychylają” ku narodowości niemieckiej. To samo doradziłem świeckim, wojskowym i cywilnym. Uznali radę za słuszną i w „palcówce” przeważnie zapisali akces do niemieckości, uważając to za fortel wojenny, celem wywiedzenia w pole nieprzyjaciela.
My zaś, obydwaj biskupi. podaliśmy na „palcówce” narodowość polską, aby uniknąć podejrzenia, że innym poleciliśmy zapisanie się do niemieckości, aby siebie samych pokryć.
Decyzję tę niezmiernie ważną, doniosłą a niezwykłą, powziąłem w przeświadczeniu, że to wówczas była jedyna droga, aby ocalić to, co trzeba było ratować w interesie Polski a zarazem, że do tej decyzji miałem pełne prawo wobec zgody Rządu Polskiego.
Olbrzymia większość ludności polskiej na Śląsku poszła za tymi wskazaniami i pozostała na miejscu jako „Volksdeutsche”. W „palcówce” podali narodowość polską na ogół ci spośród starszych, którzy i tak zamierzali opuścić Śląsk, oraz znaczna część młodzieży, która tym sposobem z początku uchroniła się od poboru do wojska. Później jednak i to nie pomogło. Nie liczono się jednak z tak długim trwaniem wojny.
Niespodziewany przy „palcówce” przyrost rzekomych niemców, a zmniejszenie się liczby Polaków, jednych niemców napełnił uczuciem triumfu, u drugich jednak wywołał konsternację.
Partia hitlerowska postanowiła w każdym razie wysiedlać Polaków. Zapisy do „palcówki” jednak tak im pomieszały szyki, że gdy na przełomie roku 1939/1940 zorganizowano masowe wysiedlanie z Katowic i Chorzowa, wśród zagarniętych 800 osób było około 400 prawdziwych niemców. Powstał wielki krzyk w Berlinie na niedołęstwo partii, która prześladuje niemców i nie umie odróżnić niemców od Polaków. Cofnięto wysiedlanie, dopiero po roku dokonano ponownie masowych wysiedlań tych, co się podali jako Polacy. Poza tym poprzestano na usuwaniu poszczególnych rodzin i osób.
„Palcówka” była tylko wstępem coraz to silniejszego naporu niemieckiego.
Nabożeństwa katolickie na Śląsku odbywały się głównie w języku polskim, tam zaś, gdzie większe istniały grupy niemieckie, także w. języku niemieckim. Zwyczaj ten opierał się na traktacie mniejszościowym, zawartym między Polską a Niemcami. Wykonanie kontrolowały międzynarodowe instancje. Partia hitlerowska, widząc, że zapisy do „palcówki” zawiodły, zwróciła uwagę na nabożeństwa polskie. Zaczęto wyławiać w niektórych miejscowościach uczestników nabożeństw polskich, badano ich, spisywano, fotografowano przy wejściu do kościołów. W niektórych parafiach uwięziono trzech z rzędu proboszczów za to, że odprawiali polskie nabożeństwa. Przez życzliwych niemców dowiedzieliśmy się, że kola partyjne zamierzają za pomocą stwierdzenia udziału w polskich nabożeństwach wyłowić Polaków spośród „volksdeutschów”, celem ich masowego wysiedlenia.
Chcąc sparaliżować tę wielce dla nas niebezpieczną akcję niemiecką, zdecydowałem się na krok bardzo doniosły. Zanim niemcy zdołali wykorzystać kontrolę nabożeństw polskich do swoich celów, sparaliżowałem te usiłowania zawieszając wszystkie nabożeństwa, śpiewy, kazania w języku polskim, w ogóle używanie języka polskiego w publicznym życiu Kościoła. Był to nowy sposób maskowania się Polaków. Język polski pozostał jedynie w konfesjonale, zakrystii, w prywatnym zetknięciu się z parafianami polskimi.. Partia hitlerowska była z tego wielce niezadowolona. Nadzieje wypośrodkowania Polaków za pomocą kościoła rozwiały się. Zabrakło podstaw do nowych masowych wysiedlań. Pozostali na Śląsku Polacy milczący, nie mówiący publicznie po polsku, w domu nawet niekiedy tając się przed dziećmi, które zbyt łatwo się zdradzały. Szpiegostwo, podsłuchiwanie pod drzwiami, jakim się rozmawia w domu językiem były na porządku dziennym. Ale Polacy pozostali na miejscu, spełniając swój wobec Polski obowiązek.
Niemcy nie posiadają ani odrobiny zdolności zrozumienia innych narodów. Umieją w niezwykle skuteczny sposób zrażać do siebie nawet przyjaciół. Zupełnie zaś nie potrafią sobie pozyskać innych, umieją ich tylko tyranizować. Partia hitlerowska składała się w większości z ludzi — dzięki jednostronnemu wychowaniu partyjnemu — niezmiernie ciasnych, a przy tym pewnych siebie i zarozumiałych. Metody przez nią stosowane, zarówno brutalne jak nieskuteczne, wywołały na Śląsku skutek wręcz przeciwny zamierzeniom. Mimo zapisu „volksdeutsch”, uznawała partia za prawdziwych niemców tylko członków partii, organizacji partyjnych itp. Wszyscy inni uchodzili za podejrzanych o polskość lub o sympatie polskie. Tych postanowiono ukarać. Przemysłowym urzędnikom i robotnikom wymierzano karę, zmniejszając im płace gotówkowe o 15 — 25% i udzielając mniejszych przydziałów żywnościowych i ubraniowych. Przydziały te zmniejszały się jeszcze więcej przez proste oszustwa urzędników niemieckich, którzy przydziały brali dla siebie i swoich, dla reszty robotników nigdy „nie starczyło”. Później karę tę ścieśniono na nieprzyjętych do volkslisty.
Urzędnicy — Polacy, zwłaszcza kolejowi, nabywali sobie chętnie kawałek ziemi i budowali na niej mały domek. Rodzina uprawiała ogródek, hodowała trochę warzyw, świnkę, kozę. Takich było tysiące. Teraz. niemcy nagle obwieszczają, że wszelka własność nieruchoma podejrzanych o polskość ludzi, przechodzi na państwo, w ręce „Treuhandgesellschaft”. Dotychczasowy właściciel ma płacić czynsz ze swego dobytku, dopóki go nie usuną i nie oddadzą domu i dobytku nowemu właścicielowi, prawdziwemu niemcowi.
Nie trudno sobie wyobrazić, jak te kroki niemieckie oburzyły do, głębi zainteresowanych. Wielu chwiejnych wkrótce wyleczyło się z sympatii proniemieckich. Ślązak jest twardy i „honorny”. Gdy mu przy wypłacie co tydzień powtarzano, że mu się potrąca część wynagrodzenia, bo jest podejrzany o polskość, nawet słabo uświadomiony powiedział sobie: „jeśli tak, to na złość wam będę Polakiem”. A gdy do tego dołączono niezręczne oddziaływanie szkoły niemieckiej, próby zwalczania religii, naigrawanie się z niej, usuwanie napisów polskich ze sztandarów kościelnych, na grobach itd., postęp uświadomienia polskiego stawał się coraz szybszy i gwałtowniejszy, a odraza do niemców coraz powszechniejszą. Dał temu wyraz w rozmowie ze mną jeden z czołowych niemców katolików zwolennik hitleryzmu, zmarły już Strozik, który, ubolewając nad niezręcznością „partii”, oświadczył: „Czego wojewoda Grażyński nie zdołał dokonać przez dwanaście lat wytężonej pracy, partia hitlerowska dokonała w ciągu jednego roku — spolonizowała cały Górny Śląsk”.
Ewolucja ta rozwinęła się tak niezwykle szybko, że gdy nas biskupów wywieziono ze Śląska w półtora roku po inwazji niemieckiej, a rodacy z innych dzielnic Polski dopytywali się o stosunki narodowe na Górnym Śląsku, mogłem z zadowoleniem i bez przesady oświadczyć, że Górny Śląsk nie był nigdy tak polskim, jak nim test obecnie.
III. Partia kwalifikuje
Widząc, że zapisy do „palcówki” nie wyjaśniły sprawy przynależności narodowej, niemcy w roku 1941 zmienili taktykę. Postanowili, że oświadczeniu zainteresowanych o narodowości dowierzać nie można. Odtąd partia sama będzie decydowała o tym, kogo zaliczyć do wspólnoty niemieckiej a kogo odrzucić. Zaczęli więc kwalifikować poszczególnych ludzi i dzielić na Polaków i niemców. Wynik był taki, że w powiecie rybnickim i pszczyńskim partia zaliczyła tylko 20% ludności do niemców, a 80% do Polaków. Znakomite zresztą i na pewno nie podejrzane świadectwo polskości tych powiatów. Gdy partia rezultat swych prac przedłożyła władzom berlińskim, te przysłały natychmiast specjalnego delegata, który zawiesił uchwały, przedstawicielom partii zrobił awanturę, że niedołężnie pracują i na błędnych podstawach działają, skoro po dwóch latach niemieckiego panowania na ziemi śląskiej, sami zaliczyli 80% ludności do Polaków. „Gdyby tak być miało naprawdę, wyzwolenie Śląska spod jarzma polskiego nie miałoby sensu”, oświadczył delegat na zebraniu partii. Snadź wyniki tej akcji w innych powiatach były podobne, skoro całą sprawę kwalifikacji narodowościowej zarzucono i cofnięto. Polacy pozostali na miejscu.
IV. Niemieckie listy narodowe.
(Volksliste)
Rozróżnić należy „reichsdeutsch" od „volksdeutsch". „Reichsdeutsch" są wszyscy, którzy w chwili wybuchu wojny mieszkali na przedwojennym terytorium Rzeszy, bez względu na narodowość. W Rzeszy nie rozróżniano Polaków od niemców. Wszyscy nasi rodacy z Bytomskiego, Raciborskiego, Opolskiego, Kozielskiego, wszyscy należeli do kategorii „reichsdeutsch”. Tam bowiem ani nie było narodowościowych palcówek, ani kwalifikowania narodowościowego, ani volkslisty.
„Volksdeutsch" natomiast byli wszyscy niemcy, mieszkający poza obrębem Rzeszy, na ziemiach, które należały do Polski lub innych państw, jak Rumunia, Rosja, państwa bałtyckie. Do „volksdeutschów” zaliczano więc zarówno rodowitych niemców jak i nowosfabrykowanych.
Są Polacy, którzy nie należą do żadnej grupy volkslisty i nie mają leż niemieckiego wykazu osobistego jako Polacy. Są to ci, którym udało się ukryć, oraz ci, których podejrzewano o polskość, ale dochodzenie i badania jeszcze nie były ukończone.
Niemiecką listę narodową (volkslistę) ustanowiono w roku 1941 wyłącznie dla ziem, należących do Państwa Polskiego. Na innych ziemiach Śląska poza województwem śląskim listy zatem pierwotnie nie miały zastosowania. Zaprowadzili jednak później listy także w Alzacji i Lotaryngii.
Władzom partii hitlerowskiej zależało na wcieleniu w województwie śląskim do społeczności niemieckiej jak największej liczby ludzi. Niższe, lokalne i powiatowe czynniki partyjne natomiast ostrzyły sobie zęby na majątek Polaków i dlatego dążyły do tego, aby jak najwięcej zamożnych gospodarzy zaliczyć do Polaków. Tak się stało, jak wyżej powiedziano, w powiatach rybnickim i pszczyńskim ku niezadowoleniu władz centralnych partii.
Mimo pozornego panowania niemczyzny na Górnym. Śląsku partia hitlerowska z kwestią polską — na skutek maskowania się Polaków jako volksdeutsch — nie umiała sobie dać rady. Wypływały coraz to nowe pomysły. Ostatecznie, chcąc stworzyć możliwość wchłonięcia jak najwięcej Polaków ze Śląska do niemczyzny, wymyślono 4-ro klasową volkslistę. Volkslisty dotyczyły wyłącznie osób, mieszkających w dniu 1. 9. 1939 r. na ziemiach polskich, nie odnosiły się do ziem dawnego „Reichu”.
1-szą klasę tworzyli zasadniczo niemcy, przedwojenni członkowie partii hitlerowskiej oraz tajnych i jawnych organizacji hitlerowskich na ziemiach polskich.
II klasa, to zasadniczo niemcy rodowici, którzy co prawda nie byli członkami organizacji hitlerowskich, ale co najmniej posyłali swe dzieci do niemieckich szkól mniejszościowych, występowali jako niemcy i byli członkami niemieckich organizacji kulturalnych i społecznych.
III i IV klasa zasadniczo były przeznaczone dla osób pochodzenia nieniemieckiego, więc Polaków. Zaliczano do jednej lub drugiej — zależnie od tego, czy partia uznała większe lub mniejsze zbliżenie do niemieckości. Kogo nie przyjęto nawet do IV-tej klasy, był przeznaczony na wysiedlenie do Gubernatorstwa albo do Francji lub w głąb Niemiec, do pracy. Rodziny takich ludzi rozrywano, majątek zabierano. Kto chciał pozostać, musiał starać się o uzyskanie jakiejś klasy, zwłaszcza klasy III-ciej, która dawała większą rękojmię bezpieczeństwa. Klasę IV-tą wcześniej chciano wysiedlić do „Reichu”. Wszyscy mieszkańcy województwa śląskiego bez wyjątku podlegali przymusowo klasyfikacji do volkslisty. Uchylić się od składania volkslisty i jej klasyfikacji nie było można, chyba ukrywać się lub usuwając się do „Gubernatorstwa Generalnego”. Polak, który w myśl hasła, wydanego przez Rząd Polski, pragnął pozostać na Śląsku, musiał stawić wniosek o volkslistę.
Z chwilą rozpoczęcia kwalifikowania do volkslisty rozpoczął się nowy okres gwałtownej korupcji partyjnych urzędników. Kwalifikowanie stało się nierzadko zupełnie dowolne i kupne. Zależało zwykle od niskich funkcjonariuszy partii. Ręka rękę myje. Przekupstwo, alkohol, przysługi, przyjaźnie, decydowały o decyzjach partyjnych.
Na tle samowoli większych i mniejszych dygnitarzy partyjnych pojawiły się rozmaite niespodzianki. Zależnie od humoru, łapówki, alkoholu i przysług, przyznano niejednemu Polakowi, nawet wbrew jego życzeniom, lI-gą klasę. Z drugiej strony ludzie, którzy raczej się zaliczali do niemców, niekiedy otrzymali III lub IV klasę, jeśli się posprzeczali z decydującymi czynnikami.
Później władze partyjne, bez żadnego wniosku i wbrew woli zainteresowanych przenosiły Polaków z IV-tej klasy lub III-ciej do II-giej, aby móc syna powołać do wojska. Nieprzyjęcie klasy znaczyło pójść do obozu koncentracyjnego.
Sprawa volkslist i stosunek Polaków do nich był dalszym ciągiem maskowania się, wysiłkiem, aby się nie dać usunąć z terenu, aby wytrwać na miejscu, pilnować sprawy polskiej. Że przy tym raz po raz pojawiali się ludzie bezideowi, nie zmienia głównej linii. Któż może twierdzić, że wszyscy Polacy, wobec których nikt nie podnosi kwestii narodowościowej, są bez zarzutu? — Iluż tam takich, co np. denuncjowali swych braci Polaków wobec niemców, a teraz udają wielkich patriotów, gdy konfidenci spalili biura policji niemieckiej i tym samym zniszczyli dowody kompromitujące. Istnienie takich ludzi bez wartości nie zmniejsza wartości całego społeczeństwa. Dochodzenia rehabilitacyjne stwierdzą, ile kto wart.
Nie zdołano kwalifikacji do volkslist przeprowadzić u wszystkich. Są ludzie, mieszkający na Śląsku, a nie mający w ogóle volkslisty, gdyż byli podejrzani o polskość, a badania nie zostały ukończone.
Volkslisty były ostatnim wyczynem partii hitlerowskiej na ziemiach śląskich. Stanowią one dowód bezradności i wielkiego bałaganu, wprowadzonego do pojęć niemieckich przez maskowanie się Polaków.
Sprawę volkslisty przedłożono także Rządowi Polskiemu. Szef Rządu, generał Sikorski, przez radio kilkakrotnie polecił zapisywanie się do niemieckiej listy narodowej, widząc w tym środek obrony narodowej a nie zdrady. Nie brak świadków, którzy słyszeli jego oświadczenie. Analogiczne stanowisko zajął Rząd Polski wobec żądania, które niemcy stawili urzędnikom polskim w GG, aby oświadczyli, że nie czują się zobowiązani w sumieniu przysięgą wierności, złożoną władzom polskim. Rząd Polski oświadczył, że oświadczenie to można złożyć, bo ono i tak nie obowiązuje i nie stanowi zdrady narodu.
Przebieg zmierzającej ku zgermanizowaniu województwa śląskiego akcji partii hitlerowskiej i nadaniu mu oblicza niemieckiego, jej zmiany, wahania i ostateczne niepowodzenie, świadczą nie tylko o braku orientacji w partii. Akcja ta oddała Śląskowi poważną przysługę w innym kierunku — wywołała zwlokę i chwiejność w dziedzinie poboru do wojska. Nie było na Śląsku powszechnego poboru do wojska aż do roku 1941, poza „przymusowymi ochotnikami”.
W maju 1944 r. odbyło się na zameczku prezydenta we Wiśle zebranie dygnitarzy partyjnych, na którym dysputowano narodowościowe sprawy Śląska. „Gauleiterowi” Brachtowi gorzkie czyniono wyrzuty, że pozwolił się wprowadzić na błędną drogę, że cała sprawa kwalifikowania Polaków i volkslist była nonsensem i opóźniła zaciąganie Ślązaków do wojska. Trzeba było nie bawić się w przeciąganie Polaków do obozu niemieckiego, lecz od razu rozpisać powszechny pobór do wojska. Rozpoczęto z tym o trzy lata za późno. Dyskusja była tak gorąca wśród rozżalonych partyjników, że doszło do strzelaniny i rozlewu „cennej” krwi niemieckiej. „Gauleiterowi” Brachtowi partia udzieliła wotum niezaufania. Dodano mu dwóch stróżów, pilnujących, aby nowych nie popełniał błędów.
Są dowody, że wojsko niemieckie słabą miało pociechę z żołnierzy śląskich. W armii polskiej znajduje się mnóstwo Polaków ze Śląska, którzy w czasie wojny przeszli na stronę rosyjską, poddali się i dziś są żołnierzami armii polskiej. Uczynili to nieraz w oryginalny sposób. Z niemieckich kancelarii batalionowych nadchodziły do rodzin śląskich urzędowe doniesienia o śmierci bohaterskiej licznych żołnierzy wraz z dokumentami, papierami i dobytkiem. Rodziny płakały, zamawiały nabożeństwa za zmarłych. Później się wykazało, że rzekomi polegli dostali się do niewoli lub zdezertowali i przeszli na stronę rosyjską. Mając przyjaciół w kancelarii batalionu wysyłali doniesienia O śmierci swej, aby rodziny nie narazić na prześladowanie gestapo. W kilku wypadkach jednak policja wpadła na trop oszustwa. — Poległo wielu Ślązaków, ale gdyby pobór był się rozpoczął o kilka lat wcześniej, straty byłyby wielokrotnie większe.
Dwie Ślązaczki, oczywiście „volksdeutschki”, pracowały w pewnej ważnej wojskowej centrali telefonicznej. Uwięziono je później i wysłano do obozu koncentracyjnego pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Polski. Często przynosiły ciekawe wiadomości. Pewnego dnia generał frontowy telefonował do swych władz w kwaterze głównej i zażądał, aby Ślązaków odwołano z frontu, ponieważ swoim nastrojem polskim i antyniemieckim demoralizują im pułki frontowe. Domagał się wycofania Ślązaków z frontu i wysłania ich do fabryk lub do garnizonów. Rzeczywiście wkrótce pojawiło się rozporządzenie w tym kierunku.
V.
Rozporządzenia rehabilitacyjne przewidują możliwość rehabilitacji począwszy od dwójki niemieckiej listy narodowej. Należenie do volkslisty otwierało Polakom możliwości wspierania i zwalniania rodaków z więzień i obozów koncentracyjnych. „Trójki” i „czwórki” były mniej pożyteczne, gdyż władze niemieckie, zwłaszcza policja, z nimi wcale nie chciały rozmawiać, raczej grożono im, że sami mogą pójść do obozu. Z „dwójkami” rozmawiano, mieli dostęp do władz, mogli łatwiej zaproponować łapówkę lub inny sposób przekonywania. Im zawdzięczamy zwolnienie wielu uwięzionych z więzień i obozów koncentracyjnych. Jeśli działacze polityczni zwolnieni z obozów i więzień sądzą, że uzyskali wolność dzięki swej poczciwej twarzy lub dla braku dowodów winy, mylą się grubo. Zawsze za tym tkwiła poważna praca i wysiłek kogoś, kto za tym chodził, miał drogi otwarte i mógł przekonywać niemców, że więzień jest nieszkodliwy, że ma zasługi wobec niemców itd. Byli dwójkarze którym kilkudziesięciu Polaków zawdzięcza zwolnienie z obozów koncentracyjnych i życie. Czy Polska ich za to będzie karała?
A iluż to więźniów w obozach koncentracyjnych i jeńców zachowały przy życiu olbrzymie ilości paczek żywnościowych i odzieżowych wysyłanych przez śląskich „volksdeutschów”? Wysyłano paczki do osób zupełnie nieznanych, jedynie w imię miłości wspólnej polskiej Ojczyzny!
Ocaliło się na Śląsku sporo ludzi, ukrywających się przez lata cale. Wielu szukanych przez policję niemiecką uszło tylko dzięki niepodejrzanym o polskość „volksdeutschom”. Bez nich i ich pomocy życie narodowe na Śląsku w czasie wojny byłoby skarlało, a straty wartościowych ludzi jeszcze byłyby znaczniejsze.
Specjalną kategorię tworzą starcy, emeryci. Emerytury im nie wypłacano, o ile się nie wykazali wysoką klasą listy. Skarb polski emerytury nie mógł płacić. Niemcy zaś im, jako nieszkodliwym, chętnie przyznawali wysoką klasę listy, chcąc się pochwalić wielkim przyrostem liczby niemców. Czy ci dwójkarze-emeryci mieli umierać z głodu?
Sporo ludzi pracy oraz zakonnic otrzymało dwójkę, bo byli niemcom potrzebni do pracy jako szoferzy, urzędnicy przemysłowi, jako pielęgniarki. Dano im dwójkę bez wniosku, bez pytania.
Dochodzenia rehabilitacyjne w tej grupie niemieckiej listy narodowej będą miały wdzięczne zadanie rozróżnienia plew od ziarna polskiego.
Po zeszłej wojnie, gdy Górny Śląsk przyłączono do Polski, niejedną wyrządzono Śląskowi krzywdę. Nie znano Śląska i ludu śląskiego. Państwowość polska przez 600 lat nie zajmowała się Śląskiem. O polskość Śląska przez wieki nie troszczono się. Przecież to niemal cud, że Śląsk tyle zachował polskości, że nie roztopił się w morzu germańskim jak inne, więcej na zachód wysunięte plemiona słowiańskie.
Inteligencji polskiej — poza kapłanami — nie było na Śląsku. Nie było tych, którzy w innych dzielnicach Polski krzewili i budzili świadomość polską. Śląski lud był skazany wyłącznie na siebie.
Jedyna organizacja, która sprawiła, że lud śląski nie zatracił swej mocy, że na Siąsku nigdy nie było analfabetów polskich, — to Kościół katolicki. On w zaciszu życia kościelnego podtrzymywał i pielęgnował język i obyczaj polski. Śpiew kościelny, kazania polskie, modlitewniki polskie, były głównym nauczycielem i ostoją mowy i języka polskiego.
Polskość bierna, zwyczajowa, poczęła się zamieniać w świadomą dopiero pod koniec XIX wieku, pod wpływem takich ludzi jak ks. Radziejewski, mec. Osuchowski, Napieralski, a zwłaszcza Korfanty, i dzięki założonej przez nich prasie oraz organizacjom polskim. Proces uświadomienia narodowego na Górnym Śląsku nie jest jeszcze zakończony i nie ogarnął jeszcze wszystkich mieszkańców Śląska pochodzenia polskiego. Dzięki drugiemu zmartwychwstaniu i objęciu zachodnich dzielnic Śląska, Polska może ocalić jeszcze dla siebie resztę polskości na Śląsku Opolskim. Ostatnia to chwila, aby ocalić najmłodsze pokolenie. Krytyczna to chwila, gdy można też niezręcznością zniszczyć i zgasić tlejące jeszcze w domach śląskich iskry polskości.
W tej samej rodzinie znaleźć można niekiedy ludzi o chwilowo niemieckich przekonaniach lub ludzi chwiejnych, narodowo jeszcze niezdecydowanych. Pod wpływem oddziaływania wolnej Polski, działania polskiej szkoły i polskich organizacji, liczba niezdecydowanych narodowo Ślązaków, a nawet rzekomych niemców polskiego pochodzenia malała z każdym rokiem. Proces ten duchowy w ciekawy nieraz przejawia się sposób.
Przed ośmiu laty umarł młody kapłan mej diecezji, śp. Ryszard C., syn powstańca polskiego z r. 1863, który go odumarł wcześnie. Wychowany w niemieckim otoczeniu, nie znał języka polskiego do 21-go roku życia. Nauczył się go dopiero w seminarium duchownym jako dorosły człowiek. Powołałem go na sekretarza generalnego katolickich organizacji niemieckich. Stykał się bezustannie z coraz bujniejszym polskim życiem religijnym i kulturalnym diecezji katowickiej. Odzywać się poczęła w nim dusza polska. Wkrótce zaczął tłumaczyć innym niemcom polskiego pochodzenia, że jeśli u niemca, pochodzącego z polskiej rodziny odezwie się duch polski, słusznym jest i sprawiedliwym, pójść za tą myślą. C. padł ofiarą jakiejś infekcji, która w ciągu tygodnia przyprawiła go o śmierć. Rozwój i powrót ducha polskiego jednak w nim już takie poczynił postępy, że w majaczeniach gorączkowych, gdy chory każdy wraca do ojczystego języka, on mówił już tylko po polsku. Byłem przy jego łożu śmiertelnym.
Wobec takiego rozwoju odradzania się duszy polskiej, tym więcej potrzeba ostrożności i mądrości przy załatwianiu spraw narodowościowych. Polska musi ratować każdą kroplę krwi polskiej. Zbyt mało ma ludzi, zbyt wielu pochłonęła katastrofa wojenna, aby Polska. mogła uronić, lub broń Boże, odepchnąć człowieka, w którym chociażby słaba tli iskra polskości, opartej o krew polskich jego przodków! — Zakrawa na bolesną ironię i świadczy o zupełnej nieznajomości sprawy, jeśli się wymawia polskim „volksdeutschom”, pozostałym na Śląsku, że dzięki przynależeniu do niemieckiej listy narodowej opływali we wszystko, korzystali z przywilejów itd. Trzeba było tu pozostać i poznać te miody!
Poza Śląskiem „volksdeutsche” może mogli korzystać z przywilejów, — na Śląsku naprawdę ani kokosów nie zdobywali, ani w dostatku nie opływali.
Ciężkie, niemal męczeńskie było na Śląsku życie Polaka, bezustannie narażonego na szpiegostwo, zmuszanego do tajenia swych uczuć narodowych, do ukrywania się, do narażania swych dzieci na wpływy hitleryzmu.
Łatwiejsze o wiele, swobodniejsze i radośniejsze było życie na wygnaniu w GG, w otoczeniu rodaków, wśród dźwięków nieskrępowanej mowy polskiej. Znam to. Byłem tu i tam. Miałem stałe, ścisłe kontakty ze Śląskiem przez cały czas wygnania. Wiem, że Śląsk kocha Polskę, że wielu jest w drodze do pełnego rozkwitu polskości. Lękam się tylko, aby ci, co nie znają przeszłości i osamotnienia śląskiego ludu polskiego, co nie rozumieją powolnej ewolucji narodowej narażonego na wpływy germanizacji a zdanego tylko na siebie ludu, ci, co sądzą, że lud śląski powinien już dziś tak myśleć i czuć jak oni, którzy od młodości wy- rośli w atmosferze pełnej kultury polskiej, — lękam się, aby ci właśnie, w nadmiarze źle stosowanego patriotyzmu nie odepchnęli raczej tych, co są na drodze do Polski, i nie powstrzymali procesu zbliżenia do polskości tych, co pozbawieni pomocy ze strony polskiej, nie ze swej winy byli przez tyle pokoleń narażeni na wpływy germanizacyjne.
VI.
Maskarada na Górnym Śląsku udała się. Swój cel osłęgła. Pewnie, że strat nie zabrakło, ale polskie załogi hut, kopalń i fabryk pozostały na miejscu, gdy nadeszły oswabadzające Śląsk wojska radzieckie i polskie, Ślązacy nie pozwolili zniszczyć przemysłu.
Żadna fabryka nie stanęła, wyjąwszy dla braku surowca. Żadna huta nie zagasła, żadna kopalnia nie uległa zagazowaniu lub zatopieniu, — śląskie załogi polskie spełniły swój obowiązek wobec Polski — ocaliły przemysł śląski!
Nadszedł czas likwidacji maskowania, czas rehabilitacji. Kto zawinił, niech poniesie zasłużoną karę. Kto poszedł drogą, na którą Rząd Polski się zgodził, nie zawinił, jeśli się innych nie dopuścił przewinień wobec swego narodu.
Komu ani dochodzenia ani świadkowie nie wykażą winy, odzyska pełne prawa obywatelskie po badaniach dokładnych, sprawiedliwych i opartych na prawie!
Przywrócenie spokoju i ładu prawnego w dziedzinie obywatelstwa polskiego będzie wielkim i ważnym owocem dekretów i rozporządzeń rehabilitacyjnych.
C. Domówienie
Wyżej podane uwagi napisałem przed 14 czerwca 1945. Obecnie sprawa rehabilitacji już jest w pełnym toku. Trójki i czwórki niemieckiej listy narodowej mocą rozporządzeń Rządu Polskiego rehabilitują się składaniem deklaracji wierności wobec Polski i odzyskują pełne prawa obywatelskie. Sprawa dwójek przechodzi przez sądy specjalne.
I. Rząd Polski i zebranie Krajowej Rady Narodowej przyjęli zasadę wygłoszoną przez generała Zawadzkiego, wojewodę śląsko-dąbrowskiego, że należy ratować każdą kroplę krwi polskiej, chociażby bardzo już uległa wpływom germanizacji. Polska potrzebuje ludzi. Nie powinna stracić nikogo, w którym krąży krew polska, wyjąwszy zbrodniarzy lub zdecydowanych zdrajców. Premier Ministrów w przemówieniu na Krajowej Radzie Narodowej jeszcze silniej podkreślił dążenie Polski do zachowania narodowi polskiemu każdego Polaka, chociażby się był bardzo oddalił od polskości. Premier oświadczył, że do obywateli polskich zaliczy się i przyjmie chętnie nawet tych Polaków, którzy mieszkając za granicą, porzucili lub stracili obywatelstwo polskie i przybrali obce.
Przyjęcie obywatelstwa w obcym państwie na pewno jest objawem daleko większego dobrowolnego oddalenia się od polskości, aniżeli przyjęcie listy narodowej niemieckiej pod naciskiem warunków a za wyraźną zgodą Rządu Polskiego. Widać z tego zdecydowaną wolę Rządu Polskiego do przebaczenia i przygarniania rozproszonych okruchów polskości.
Rozprawy rehabilitacyjne idą, ale o dziwo, jakże rozmaicie! Są województwa w których zdawałoby się, że niektóre wpływowe osobistości sabotują wyraźną wolę Rządu Polskiego, aby z miłością przygarniać to; co polskie, a natomiast skwapliwie i z prawnie nieuzasadnioną surowością żądają, aby do nieszczęśników z listą narodową stosowano represje, wykraczające daleko poza wolę i rozporządzenie Rządu. Są wypadki, w których jakiś przedstawiciel władz samowolnie odbiera dwójkarzowi dowód i niszczy go, lub oświadcza, że dwójka to właściwie jedynka, której nie przysługuje prawo rehabilitacji. Są to objawy karygodnej samowoli. Obywatel generał Zawadzki mówił niejednokrotnie o ludziach, u których urząd, a zwłaszcza posiadanie karabinu, wywołało zawrót głowy i mniemanie, że im wszystko wolno.
Rozumie się, że niemiec nie może być rehabilitowanym. Polska chce być państwem narodowym i nie chce mieć na swoim terytorium niemców nawet t. zw. dobrych. Natomiast dekrety rehabilitacyjne wykazują a oświadczenia przedstawicieli władz kompetentnych potwierdzają, że Polska nie chce odpychać od siebie ludzi polskiego pochodzenia, chce ratować każdą kroplę krwi polskiej. Kto się przeciwstawia tej tendencji, sabotuje wolę Państwa Polskiego, krzywdzi Polskę, zmniejszając jej potencjał narodowy.
Państwo Polskie ustanowiło sądy i procedurę rehabilitacyjną, aby się odgrodzić od niemców, którzy by się chcieli wcisnąć bezprawnie w społeczeństwo polskie, ale nie chce się odgrodzić od Polaków, od ludzi, w których płynie krew polska. Żadna władza, żaden sąd rehabilitacyjny nie ma prawa Polaka zamienić w niemca i wyrzucić poza nawias społeczeństwa polskiego człowieka pochodzenia polskiego, który chce być Polakiem, i który nie popełnił zbrodni, za którą winno go się postawić przed sąd karny. Wniosku lub przyjęcia niemieckiej listy narodowej nie zalicza Rząd Polski jeszcze do takich zbrodni, inaczej nie ustanowiłby możliwości rehabilitacji. A gdy się uwzglę-dni fakt, że Rząd Polski śp. generała Sikorskiego wyraźnie upoważnił Polaków do maskowania się t. zw. volkslistą niemiecką, gdy się uwzględni, że ten sam Rząd zgodził się na to, aby Polacy, pełniący w czasie okupacji w GG funkcje urzędników niemieckich, podpisywali deklaracje, że nie czują się już związanymi przysięgą wierności złożoną Rządowi Polskiemu, gdy się doda, że obecny Rząd Polski Polaków, którzy obce przyjęli obywatelstwo i wyrzekli się polskiego, także przyjmuje do pełni obywatelstwa polskiego, — widać wyraźnie, że Polska chce ratować krew polską, a nie odpychać i potępiać.
Nie wolno używać, podwójnej miary. Jeśli się chce potępić tych, co za zgodą Rządu Polskiego a pod przymusem warunków przyjęli volkslistę, czemu się nie potępia i tych, co również za zgodą Rządu Polskiego podpisali deklarację, aby nie stracić posady? Czemu pozwala się na to, aby ci, co podpisali ową deklarację, byli dziś sędziami tych, którzy za zgodą Rządu zgodzili się na volkslistę z konieczności, ratując swoje mienie, pragnąc pozostać na miejscu, w swoim domu, na swej roli?
II. Pojawiły się nawet głosy i wnioski, aby cofnąć i znieść wszystkie ustawy rehabilitacyjne i wszystkich z listą narodową uznać za niegodnych, aby byli Polakami, pozbawić ich majątku itp. Skąd płyną takie tendencje i wołania, niewątpliwie niemądre i szkodliwe z punktu widzenia interesów Polski, której ludzi tak bardzo potrzeba? Kluczem do rozwiązania tej zagadki, do zrozumienia tych głośnych pseudopatriotów, to często pospolite szabrownictwo, interes osobisty, a nie interes Polski.
Na dwa źródła, z których płynie świadomy lub nieświadomy sabotaż rehabilitacyjny, warto zwrócić uwagę władzom i organom sprawiedliwości. Pierwsze, to chęć żerowania na „dwójkarzach”. Procesy rehabilitacyjne ogłasza się publicznie w pismach itd., podając adresy dokładne, wzywa się ogłoszeniem do podnoszenia zarzutów.
Otóż nie brak „szlachetnych” ludzi, którzy przeczytawszy listę kandydatów do rehabilitacji, zwracają się do nich z żądaniem: „Albo mi zapłacisz tyle a tyle, albo świadczę, żeś był zawsze wrogiem polskości”. Łatwy i znakomicie dochodowy interes. Rzecz tym więcej groźna, że są miejscowości, w których wystarczy niesprawdzony zarzut osoby bardzo mało wartościowej, aby rehabilitację udaremnić wbrew licznym świadectwom poważnych Polaków na korzyść danej osoby.
Drugi sposób żerowania na nieszczęściu ludzkim wyrasta z innego przepisu rozporządzenia rehabilitacyjnego. Rehabilitowanemu Polakowi zwraca się zabrany majątek. Tymczasem w mieszkaniu rehabilitującego się siedzi już ktoś inny, dom jego już sobie upatrzyła lub zabrała jakaś osoba, instytucja, meble stoją dawno w cudzym mieszkaniu. Dopuścić do rehabilitacji, to znaczy oddać dom, mieszkanie, meble itd. prawowitemu właścicielowi. Uderza się wówczas w nutę patriotyzmu, czyni się wszystko, aby rehabilitację udaremnić. Bywają nawet instytucje polskie, którym tak się spodobał zakład czy dom rehabilitującego się, że uważają sobie za obowiązek obywatelski wszelkimi sposobami przeciwdziałać rehabilitacji, aby im nie odebrano zakładu. Wystarczają przecież niekiedy zarzuty nieudowodnione i niebadane, aby odrzucono wniosek rehabilitacyjny. Odrzucenie zaś wniosku o rehabilitację grozi karami i konsekwencjami, jakie na mocy wyroków sądowych spotykają najcięższych tylko zbrodniarzy — a więc śmierć obywatelska razem z konfiskatą majątku, natychmiastowe zaaresztowanie i przewiezienie do obozu czy więzienia bezterminowego, często oznacza to śmierć fizyczną.
Na tym tle pojawiają się takie kwiatki jak wniosek pewnego członka Rady Narodowej większego miasta, aby dekrety rehabilitacyjne zmienić. o tyle, aby sąd, orzekający rehabilitację, mógł rehabilitowanego ukarać konfiskatą całego lub części majątku.
Gdy z ciekawości dowiadywałem się bliższych szczegółów, przekonałem się, że wnioskodawca widząc, że rehabilitacji nie zdoła przeszkodzić, a łudząc się, że wzburzeniem opinii publicznej zdoła wpłynąć na sędziów i ławników chciał wyrokiem sądowym uzyskać na własność meble rehabilitowanego Polaka, które sobie był już przywłaszczył bezprawnie. Szabrownictwo, ubrane w płaszcz patriotyzmu, już wiele wyrządziło krzywd ludziom, ale większe jeszcze sprawie polskiej.
III. Przemówienie wojewody śląsko-dąbrowskiego, generała Zawadzkiego o sprawie weryfikacji i rehabilitacji Polaków, wygłoszone na Wojewódzkiej Radzie Narodowej, cała akcja w tym kierunku wszczęta przez wojewodę, opór, na który akcja ta napotyka w powiatach, świadczą najwymowniej o tym, jak wielkie sprawie polskiej wyrządza krzywdy rzekome „patriotyczne” szabrownictwo i jak silnym jest front szabrowników usiłujących dla własnego osobistego zysku odtrącić od polskości Polaków, którzy zgodnie z wolą Rządu Polskiego maskowali się. Oczywiście Polacy tacy mieli majątek i starali się go ocalić maskowaniem się. Wśród nich jest mnóstwo specjalistów Polsce potrzebnych, rzemieślników artystycznych, przemysłowców specjalnych, są ogrodnictwa i hodowle, mniejsze ale Polsce niezbędne warsztaty, które właściciele chcieli ocalić przed hitlerowcami, przyjmując z konieczności listę niemiecką. Wyłączenie tych ludzi, Polaków, z polskiego społeczeństwa jest po prostu naigrawaniem się z woli Rządu. Do maskowania się upoważniała ich zgoda Rządu Polskiego. Jeśli ci ludzie dopuścili się jakiej zbrodni wobec Narodu polskiego, słusznie należy im się kara, ale nie za maskowanie się, lecz za przewinienia na innym polu popełnione.
Powołane do udziału w procedurze rehabilitacji władze, idąc za rozporządzeniami i wskazaniami Rządu Polskiego, dążyć winny do ratowania dla Polski każdego Polaka z miłością i sprawiedliwością a bez ulegania animozji i nastrojom wyrosłym na tle przewrażliwionego patriotyzmu, a przeważnie płynącego ze źródeł „patriotycznego” szabrownictwa. Wielkie to i nad wyraz ważne zadanie procedury rehabilitacyjnej, aby segregując plewę od ziarna i przypatrując się pilnie a krytycznie zarówno podnoszonym zarzutom, jak i motywom tych, którzy je podnoszą, naprawiać 210 wyrządzone wielu Polakom, których odpycha się od polskości nieraz tak łatwo, skazuje się ich na najcięższe kary wbrew prawu i wskazaniom Rządu Polskiego.
IV. Wyrok sądu rehabilitacyjnego jest ostateczny. Przeciw wyrokowi, decydującemu o życiu i śmierci obywatelskiej, narodowej i nawet fizycznej, nie ma odwołania do wyższej instancji. Najcięższemu zbrodniarzowi przysługuje prawo odwołania się, aby mógł osiągnąć zmianę wyroku powziętego mylnie wskutek niedostatecznego uwzględnienia dowodów na korzyść oskarżonego lub wskutek błędów i niedostatków w procedurze sądowej. Prawo ogólnie uznaje, że sąd mimo badań sumiennych mylić się może lub ulec nadmiernie wpływom wymowy oskarżyciela czy świadków.
Chcąc przyśpieszyć załatwienie rehabilitacji wykluczono wyższe instancje. Zdawałoby się, że wskutek tego badanie sprawy powinno być tym więcej ostrożne, sumienne, wszechstronne, a przy tym życzliwe. Chodzi przecież o to, aby Polaka — nie niemca, ani nie zbrodniarza, wyłączyć ze społeczności polskiej i skazać go na najcięższą karę, na śmierć obywatelską i napiętnowanie. — Czy przestrzega się dostatecznie tej ostrożności? Czy przesłuchuje się świadków jak należy? Czy bada się sumiennie i odważa dowody pro i contra? — Czy przy przeprowadzaniu procedury rehabilitacyjnej nie oddziałują nadmiernie na rozstrzygnięcie opinie osobiste osób, mających bezpośredni interes w tym, aby wyrok był negatywny? Znam wypadki, w których zabraniano świadkom odwodowym odezwania się a słuchano tylko obciążających. Słuszności zarzutów nie badano w ogóle, a obrony nie dopuszczano. Są wypadki, że ludzi, którzy wielkie oddawali w czasie wojny usługi Polakom i polskości z narażeniem siebie samych, odsądza się od polskości na mocy niesprawdzonych zarzutów jednej czy drugiej skądinąd mało wiarogodnej osoby, a odrzuca się w tej samej sprawie świadectwa korzystne kilkudziesięciu prawych Polaków.
Na polu rehabilitacji dzieją się rzeczy straszliwe. Zamiast ratować Polaków, którzy za zgodą Rządu Polskiego chcieli uniknąć zniszczenia warsztatów pracy przez niemców, którzy pod grozą obozu koncentracyjnego zmuszeni wnieśli o listę narodową, piętnuje się ich, odrzuca i skazuje na najcięższą, jaką Polska zna karę — bez możności odwołania, bez możności poddania wyroku kontroli wyższej instancji, bez możności wykazania niesłuszności wyroku. Każdemu złodziejaszkowi, każdemu oszczercy, zasądzonemu na kilka dni więzienia czy grzywnę, przysługuje prawo odwołania się do wyższej instancji, a w tej sprawie, w której chodzi o więcej aniżeli życie i śmierć, nie ma wyjścia żadnego, chyba prawo łaski,. o które wnieść można tylko wtedy, jeśli sąd wyrokujący poprze wniosek.
Zasądzeni już nie mają głosu. Nie mają nawet możliwości dalszych starań. Z reguły aresztuje się ich wprost ze sali sądowej.
Gdy zaś zasądzeni i oskarżeni już głosu nie mają, uważam to sobie jako Biskup i Polak za obowiązek, zwrócić w interesie dobra Polski uwagę na błędy popełniane przy rehabilitacji, na konieczność poddania rewizji obecnej procedury rehabilitacyjnej i stworzenia instancji odwoławczej, która by mogła poddać kontroli wyroki pierwszej instancji.
Przede wszystkim zaś apeluję do wszystkich, którzy o sprawach rehabilitacyjnych decydują i wpływ na nie wywierają, aby nie ulegali pochopnie wpływom pokątnym i interesownym, ani nawet przewrażliwionym ale krótkowzrocznym opiniom ludzi poczciwych, lecz aby sądy swe opierali i wyroki wydawali po dokładnym i krytycznym zbadaniu świadków i dowodów, ściśle na zasadzie ustaw rehabilitacyjnych i tendencyj Rządu Polskiego, zawsze pamiętając, że Rząd Polski generała Sikorskiego wyraził zgodę na maskowanie się Polaków wobec niemców.
Katowice, dnia 22 listopada 1945 r.
† Stanisław Adamski; Biskup Katowicki