Dziewczyna zerknęłą na zegar. Siedziała tu już od dwóch godzin, a jego nie było. Jeszcze nie było... Czułą, że to siędzisiaj stanie, że jej wizja się sprawdzi. Spotka go, po tylu latach poszukiwań.
Często przyłapaywała się na myślach o chłopaku. Zastanawiała się jaki jest, co pomyśli, gdy ją zobaczy. Czy ją polubi... Wiedziała, że los nie postawi ich sobie na drodze przypadkowo. On musiał być kimś ważnym.
Oparła się o blat kontuaru, za którym stał wysoki mężczyzna i popatrzyła w okno. Ludzie biegali w tę i z powrotem, szukając schronienia przed deszczem. Drzwi otwierały się i zamykały co chwila, powodując, że ludzie siedzący w środku, odsuwali się, by nie czuć chłodu, wpadającego do pomieszczenia.
Na zewnątrz, deszcz przeszedł w ulewę. Wszyscy zniknęli - ulica opustoszała. Gdzie jesteś? - pytała w myślach Alice, zdając sobie sprawę z tego, że młodzieńca z jej wizji nie było. Na chwilę przymknęła oczy. W tym samym momencie drzwi do jadłodajni ponownie się otworzyły. Dziewczyna z nadzieją otworzyła oczy i wtedy go zobaczyła.
Był wysoki i szczupły. Na sobie miał ciemny płaszcz, który podkreślał bijący od niego smutek. Mokre, jasne włosy opadały mu lekko na czoło, a czarne, błyszczące oczy szukały wolnego kącika. Nagle odwrócił się w jej stronę i teraz dokładnie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Chłopak był bardziej urodziwy niż sądziła. Jeszcze za życia musiał być naprawdę przystojnym chłopakiem. Alice dostrzegła tylko jedną skazę w jego idealnej postaci: blizny, na jego twarzy i szyi. Miała świadomość, że nie są to zwykłe pamiątki, po urazach, jak u ludzi. To musiało być coś innego. Mimo to, wydawał się jej kimś niezwykłym i cudownym.
Zeskoczyła z wysokiego stołka i podeszła do niego z uśmiechem.
***
Stanąłem w drzwiach jadłodajni i rozejrzałem się uważnie. W środku było mnóstwo ludzi: niewinnych osób, które nie zdawały sobie sprawy z istnienia takich potworów jak ja.
Nagle poczułem słodki zapach, który nie mógł pochodzić od nikogo innego, jak własnie od mojego pobratymca. I nie myliłem się.
W moją stronę szła właśnie uśmiechnięta, niska, czarnowłosa wampirzyca. Byłem w szoku; czego ona mogła ode mnie chcieć? Zaatakować? Nic innego nie przychodziło mi do głowy, w końcu przez kilkadziesiąt lat, widziałem tylko takie zachowanie... Jednak je jemocje nie wyrażały złych zamiarów, przeciwnie. Była szczęśliwa.
- Kazałeś mi na siebie długo czekać - powiedziała.
Skłoniłem się uprzejmie i odpowiedziałem na jej uwagę:
- Przykro mi to słyszeć.
Zaśmiała się dźwięcznie i ufnie wyciągnęła w moim kierunku swą drobną dłoń. Zaskoczyło mnie jej zachowanie, ale... nie odtrąciłem jej. Ująłem ją łagodnie i spojrzałem dziewczynie w oczy. Błądziły w nich radosne iskierki.
Nie wiem dlaczego, ale poczułem coś, czego nie czułem przez wszystkie swoje wampirze lata. Nadzieję...
- Chodź - powiedziała radośnie. - Mam ci tyle do opowiedzenia.
Pociągnęła mnie lu drzwiom i razem wyszliśmy na mokre ulice Filadelfii.