Godnosc wlasna a zachowanie skrypt dla studentow WSFiZ 2005


Marek KOSEWSKI

GODNOŚĆ WŁASNA A ZACHOWANIE.

Skrypt dla studentów I roku Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania.

WARSZAWA 2005

Copyright by Marek Kosewski. All rights reserved.

ROZDZIAŁ I.

DLACZEGO LUDZIE IDĄ ZA TYM, CO DOBRE.

Wartości.

Zachowanie człowieka podlega ocenie społecznej z wielu bardzo różnych względów - interesów grupy do której należy, jej obyczaju, moralności, przepisów porządkowych, norm prawa karnego czy zasad religijnych. Oceniana jest zgodność zachowania jednostki lub grupy z przyjętym przez społeczność wzorcem. Wartościami społecznymi nazywać będziemy najbardziej ogólne wzorce zachowań, służące za podstawę tych ocen. Tak rozumiane wartości dzielą się na mniej i bardziej „ważne” dla społeczności do której człowiek przynależy. Ważne dla każdej społeczności są wartości moralne --> [Author:MK] . Przestrzeganie tych „ważnych” powoduje przyznanie jednostce (lub grupie) godności, przypisania człowiekowi „wartości” jako osobie. Przedmiotem naszych dalszych rozważań będą takie „ważne” w społecznym odczuciu wzorce zachowania, a więc wartości godnościowe. Samych wartości godnościowych nie jest wiele - ich ilość zależy od sposobu ich werbalizacji, definiowania znaczeń i stopnia ogólności. Wśród wartości godnościowych - szczególnie w specyficznych podkulturach lub innych dużych kulturach - możemy spotkać inne niż moralne wzorce zachowania (i jego oceny społecznej), które wywodzą się z wartości religijnych, prawnych, zawodowych, estetycznych, obyczajowych, etc. Wśród powszechników wartości mających znaczenie godnościowe najczęściej spotyka się w naszym kręgu cywilizacyjno - kulturowym:

Tworzą one istotną część naszej kultury, są w trakcie socjalizacji przekazywane poszczególnym ludziom i internalizowane w ich „Ja”.

Każdy przeciętny człowiek, który dobrze mniema o sobie i ceni sobie elementarne wartości społeczne, przynajmniej raz w życiu ukradł, zawiódł oczekiwania przyjaciela ze strachu lub dla korzyści, etc. - ogólnie mówiąc uległ pokusie sięgnięcia po moralnie zakazaną i niegodną korzyść. Nie przestaje jednak przez to być „porządnym (uczciwym, rzetelnym, dobrym, etc.) człowiekiem”. A jeśli uległ pokusie dwa razy? Mianem „uczciwego” człowieka - lub człowieka obdarzonego mianem innych, powszechnie cenionych wartości - określać dalej będziemy kogoś, kto ma cztery właściwości:

  1. Ceni osobiście „powszechniki wartości” - uczciwość, sprawiedliwość, solidarność, rzetelność, bezstronność, etc. i uważa je za ważne i godne poparcia,

  2. Opisuje się nimi, traktuje jako przymioty własne, internalizuje je i umieszcza w obrazie własnego JA. Mówiąc krótko uważa, że „jest porządnym, odpowiedzialnym, uczciwym, rzetelnym, etc.” człowiekiem,

  3. Jego bliscy - rodzina, przyjaciele - przypisują mu posiadanie takich przymiotów.

  4. Jest „człowiekiem wartości” w ocenie życzliwych mu kolegów z pracy, przełożonych, sąsiadów.

W promieniu kilometra trudno jest znaleźć kogoś, kto nie spełniałby opisanych wyżej czterech kryteriów bycia „porządnym człowiekiem”. Piątej właściwości, która pozwoliłaby nam odróżnić porządnego człowieka od łajdaka nie widać, a jednocześnie trudno jest znaleźć kogoś, kto wartości przynajmniej raz nie naruszył. Każdy z nas jest więc porządnym człowiekiem i każdy ma oczywiście wrogów - ci nie mają nas za porządnych ludzi. Kto jednak nie ma wrogów?

Poza wąskim marginesem patologii społecznej lub przypadków zaburzeń psychicznych, świat składa się wyłącznie z ludzi „uczciwych”.

Przy konsekwentnym rozumieniu wartości jako najogólniejszego wzorca zachowania podlegającego społecznej ocenie, czasem popadniemy w sprzeczność z potocznym ich ujmowaniem. Na przykład ojczyzna lub dziecko nie będą dla nas wartościami, lecz patriotyzm, ojcostwo lub macierzyństwo, etc. Sprawiać to może czytelnikowi pewną trudność, warto jednak zapłacić taką cenę, która pozwala uniknąć akademickich dyskusji wynikających z niejasnych definicji.

Mały Jaś nie rodzi się ze znajomością wartości społecznych. Są one przez niego przyswajane w trakcie przebywania z innymi ludźmi. Jasia w pierwszych latach życia otaczają z reguły ludzie darzący go miłością lub przynajmniej życzliwie doń ustosunkowani, i stanowiący dla niego autorytet. Z reguły mają go za dziecko grzeczne, dobre i mądre i dlatego mając trzy lata Jaś uważa się za dziecko grzeczne, dobre i mądre. W ten sposób Jaś internalizuje trzy pierwsze wartości. Grzeczność, dobroć i mądrość trzyletniego Jasia zamieniają się w niedługim czasie w odwagę, przyjaźń, lojalność, uczciwość, sprawiedliwość, solidarność, etc. Proces uwewnętrznienia (internalizacji) wartości polega więc na przeniesieniu ich w obręb obrazu samego siebie i na wytworzeniu w oparciu o nie wyobrażeń własnych przymiotów. Jeśli chcemy wiedzieć, czy Jaś uwewnętrznił „grzeczność”, musimy go zapytać o to, czy ją sobie ceni, lub też o to „jaki jest?” „Bycie wartościowym” we własnym mniemaniu i „cenienie” wartości to dwie nierozłączne właściwości. Jeśli powie, że jest „grzeczny” świadczy to jednocześnie o tym, że tę wartość sobie ceni. Dopiero później Jaś uczy się ich znaczenia - dorośli przekazują mu je wprost lub pośrednio, poprzez ocenę (w tym karanie i nagradzanie) popełnionych przezeń uczynków i ocenę zachowania innych.

Normy.

Siedzi na podłodze mały Jaś, który ceni sobie „grzeczność”, ciągnie za włosy Małgosię i powtarza: „Jestem grzecznym chłopczykiem”. Nie zna bowiem jeszcze norm, przy pomocy których wartości są wypełniane treścią i przekładane w konkretnych sytuacjach na zachowanie. Zna je mama Jasia i pouczy go, że grzeczny chłopczyk nie ciągnie za włosy innych dzieci, a Jaś nauczy się wtedy pierwszej normy, związanej z „grzecznością”. Małe dziecko w pierwszych latach życia nie wiąże cenionych i przypisywanych sobie wartości z zachowaniem, tak jak Jaś nie wiąże tego, że „jest grzeczny” z „grzecznym” postępowaniem. Brakuje mu do tego norm, pozwalających przełożyć wartości na zachowanie. Wartości przyswajamy sobie wcześnie, a norm uczymy się do końca życia. Nakaz „bądź grzeczny” nie jest normą, lecz innym sposobem wyrażenia wartości, ponieważ lokuje się na tym samym poziomie ogólności co „grzeczność”, i nie wnosi niczego nowego do problemu stojącego przed Jasiem, jak w nowej dlań sytuacji zachować się „grzecznie”. Norma ukonkretniająca „grzeczność”, którą przekazała mu spiesząca się do pracy mama, dając klapsa i mówiąc: „nie wolno ciągnąć za włosy Małgosi” jest bardzo szczegółowa. Dużo ogólniejszej wyuczył się później Jaś w przedszkolu („nie wolno ciągnąć dzieci za włosy”). Normy stanowią mniej lub bardziej ogólne „recepty” na zachowanie wartościowe. Normy różnią się między sobą na dwa sposoby:

  1. stopniem ogólności

  2. przynależnością do określonej wartości

Normy - podobnie jak wartości - są wzorcami zachowań i różnią się od nich stopniem ogólności. Warto wyakcentować inne różnice dzielące normy od wartości:

  1. Normy nie są uwewnętrzniane w strukturze „Ja” w postaci wyobrażeń i przymiotów własnych tak, jak wartości, lecz są tylko „przyswajane” lub „akceptowane” przez człowieka jako sposoby ich realizowania. Normy nie generują samoistnej motywacji do działania zgodnego z nimi, lecz ją czerpią ze swego powiązania z osobiście cenionymi wartościami, tzn. z przymiotami własnymi.

  2. Z norm i wartości powstają standardy normatywno - wartościowe (por. Kosewski, 1985) będące uporządkowanymi strukturami, wiążącymi normy o różnym stopniu ogólności z odpowiadającymi im wartościami. Normy porządkują się wokół wartości na skutek działania wielu czynników: doświadczenia osobistego w ich stosowaniu, kulturowych wzorców przejętych od innych, własnych przemyśleń systematyzujących wiedzę o sobie, etc. Uporządkowanie to nie jest zupełne. Bliskoznaczne wartości mają często wspólne normy - zarówno uczciwość jak i rzetelność czy odpowiedzialność wymagają oddawania długów, dotrzymywania przyrzeczeń, etc. Każda podkultura, każdy krąg rodzinny wnosi do procesu socjalizacji trochę odmienne werbalizacje, trochę inne normy szczegółowe przypisywać będzie tym samym wartościom, ogranicza zasięg norm ogólniejszych, etc. Zdarza się także, że wartości niesione kulturą macierzystą nazywane mogą być w pewnych podkulturach inaczej - np. w podkulturze przestępczej „człowiek w porządku” znaczy tyle, co dla nas człowiek rzetelny i uczciwy.

  3. Pod wpływem doświadczenia życiowego mogą zmieniać się normy w standardach normatywno wartościowych, w odróżnieniu od osobiście cenionych wartości (przymiotów własnych), które na trwałe wpisują się w obraz samego siebie.

Potrzeba godności i jej zaspokajanie.

Godnościowe przymioty własne.

Każdy czyn moralny jest jednocześnie znaczący godnościowo i zaspokaja potrzebę godności - nie ma moralności bez godności. Natomiast może istnieć godność bez moralności. Postępowanie człowieka, które przydaje mu wartości w odczuciu własnym i najbliższego otoczenia, a nie ma nic wspólnego z moralnością zdarza się dosyć często - agresja w odpowiedzi na zaczepkę jest tego dobrym przykładem. Proces socjalizacji nie wytwarza u wszystkich ludzi godnościowych wyobrażeń o sobie, składających się wyłącznie z tzw. „powszechników wartości” moralnych, oddających różne postacie społecznego „dobra”. Wpływ kultury macierzystej na jednostkę jest różnicowany wpływem podkultur - rodzinnej, rówieśniczej, pracowniczej, etc. Zakłóca to przenoszenie powszechników wartości i ich znaczenia z kultury do „Ja” jednostek, powodując dwa efekty:

Wyobrażenie „Ja” ma poza moralnym różne inne aspekty: społeczny, zawodowy, intelektualny, fizyczny, etc., i czasem niektóre ich elementy zostają włączone w skład „Ja godnościowego”. Jeśli ktoś przestawać będzie dużo ze sportowcami, taka wartość, jak „sprawność fizyczna” może mieć dla niego duże znaczenie godnościowe. Wówczas będzie dokładał wiele wysiłku, aby wieść sportowy tryb życia i utrzymać dobrą kondycję fizyczną, czerpiąc z tego poczucie własnej godności. Jeśli jednak obraca się wśród intelektualistów, nie będzie cenił tężyzny fizycznej, lecz np. „erudycję”. Wykazanie mu braków w oczytaniu znacznie obniży jego poczucie własnej wartości, które pozostanie bez zmiany, gdy okaże się słabym biegaczem lub bokserem.

Przyjęło się w psychologii odróżniać od siebie poczucie tożsamości (kim jestem?) od samooceny i poczucia własnej wartości (jaki jestem?). Z powodów praktycznych dobrze jest pójść tym tropem. Tożsamość budowana jest na uwewnętrznieniu ról społecznych, które - podobnie jak przymioty własne, powstające najczęściej z uwewnętrznionych wartości moralnych - nabierają niejednokrotnie dużego godnościowego znaczenia. Wspólnie tworzą one system wyobrażeń o sobie, z którymi porównywane jest zachowanie. Możemy więc wyróżnić obok wymienionych już wartości godnościowych dwa podobne w swej funkcji rodzaje wzorców zachowań i odpowiadających im wyobrażeń samego siebie:

  1. Patriotyczne. Jest to zespół wyobrażeń narodowo - etnicznych („Jestem Polakiem, Niemcem, etc.”), mających pozytywne konotacje, i wynikających z tego norm postępowania, zobowiązań wobec ojczyzny, państwa, etc.

  2. Religijno - ideowe. Są to godnościowo ważne samodefinicje: „Jestem katolikiem, protestantem, etc.” i wynikające z nich normy postępowania, rytuały religijne, zobowiązania, etc. Podobne godnościowo znaczenie mają często samodefinicje: „Jestem ateistą, socjalistą, komunistą, demokratą, rewolucjonistą, etc.” i wynikające z tego normy postępowania.

Hierarchia godnościowych przekonań o sobie.

W miarę dojrzewania dziecka obraz „Ja” się rozbudowuje, a ilość przymiotów własnych rośnie - z wyobrażanej „dobroci” własnej rodzi się uczciwość, rzetelność i solidarność, z „grzeczności” tolerancja, z „mądrości” odpowiedzialność, etc. Potrzeba godności człowieka dorosłego „składa się” z kilku do kilkunastu przymiotów własnych. Dają się one uporządkować od najbardziej do najmniej godnościowo znaczących. Miejsce wartości-przymiotu własnego w hierarchii możemy poznać po stopniu, w jakim przestrzeganie lub naruszenie tej wartości wpływa na zaspokojenie lub deprywację potrzeby godności. --> [Author:MK]

Proces rozbudowywania godnościowego „Ja” przyczynia się do lepszego zakorzenienia wartości w realiach codziennego życia. Niektóre powstające w trakcie socjalizacji role zawodowe i pracownicze, identyfikacje instytucjonalne i grupowe, wyobrażenia własnych sprawności zawodowych, etc. są zamieniane na przymioty własne i stają się godnościowo znaczące.

Hierarchia wartości godnościowych ukazana przykładowo na rys.1 ulega powolnym lecz stałym zmianom, dostosowując się do specyficznych okoliczności życiowych. Następują „przystosowawcze” przesunięcia, w wyniku których wartości godnościowe łatwiejsze do wdrożenia w określonej sytuacji życiowej człowieka nabierają znaczenia i zajmują miejsce wyższe, a te trudniejsze przesuwają się na dalsze pozycje ulegając marginalizacji. Policjant i naukowiec jednakowo cenić mogą uczciwość, lecz różnić się będą miejscem w hierarchii zajmowanym przez odwagę fizyczną. Ten drugi szybko utraci pracę na uczelni, jeśli szukał będzie okazji do wykazania się na niej odwagą fizyczną, podobnie jak straci pracę policjant, któremu jej brakło.

Rys.1. - Przykładowa hierarchia wartości godnościowych

0x08 graphic

0x08 graphic
Znaczenie

godnościowe

0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic

0x08 graphic

Rodzaj wartości

Zaspokajanie potrzeby godności.

Dlaczego ceniący w sobie „grzeczność” mały Jaś „chce” zachować się „grzecznie”? Przecież niegrzeczne zachowanie przynieść mu może wiele przyjemności, których się pozbawia postępując zgodnie z wartościami, które ceni. Można powiedzieć, upraszczając sprawę tylko do zewnętrznych nagród i korzyści, że mały Jaś stara się być grzeczny, dobry i mądry, bo znaczący ludzie są wtedy kochający i mili, znajdują dlań czas i cukierki. Prawdą jest, że od zewnętrznych nagród się zaczyna, lecz na nich się nie kończy. Za nagradzaniem i pozytywną oceną zachowań idzie przypisywanie Jasiowi przez otoczenie odpowiednich właściwości i przymiotów, jego globalna ocena jako „osoby”. Tworzą się z tego pierwsze jego wyobrażenia o sobie, a z przypisanych przez otoczenie przymioty te stają się „jego własne”. Rodzi to u Jasia nową potrzebę „bycia” grzecznym, dobrym i mądrym. Nazwijmy ją potrzebą godności. Wskaźnikiem jej zaspokojenia jest poczucie własnej godności (wartości).

Nawet w takiej uproszczonej postaci - „Jestem grzeczny, dobry i mądry” - mały Jaś powinien zaspokoić potrzebę godności, aby móc normalnie funkcjonować. Jaś będzie wtedy potrafił darzyć miłością innych i ją od nich przyjmować, normalnie reagować na kary i nagrody jakie go spotykają, skutecznie funkcjonować w rodzinie, w szkole, w kontaktach z innymi. Do zaspokojenia potrzeby godności Jasiowi nie wystarczy „chęć bycia” dzieckiem grzecznym, dobrym i mądrym, ulokowana w sferze marzeń i idealnych dążeń. Musi mieć przekonanie o tym, że „jest” wartościowy tu i teraz, w chwili obecnej. Przynoszą takie przekonanie „przeżycia godnościowe” łączące w sobie elementy poznawcze i emocjonalne, które zaspokajają potrzebę godności. Biorą się one z trzech źródeł, kolejno zyskujących przewagę w trakcie rozwoju:

Relacyjność.

W jaki sposób dziecko, poza uznawaniem wartości ludzi dorosłych, zaspokaja potrzebę godności i uzyskuje poczucie własnej wartości? Odpowiada sobie na pytanie „jaki-jaka jestem?” poprzez porównywanie się z innym dzieckiem lub dziećmi na jakiejś wybranej skali ocen i określenie własnej pozycji jako lepszej lub wyższej.

Mądrzy rodzice lub wychowawcy znają ten mechanizm i dla rywalizującego ze sobą rodzeństwa lub grupy dzieci starają się znaleźć dużo różnorodnych skal takich porównań, na których wszystkie dzieci dostatecznie często ulokują się na wyższych od innych pozycjach i zaspokoją w ten sposób potrzebę godności. Dziecko nie potrafi odnaleźć swej wartości inaczej, jak tylko przez porównanie się z innymi dziećmi - dlatego ten sposób zaspokajania potrzeby godności nazywamy relacyjnym. Ze stadium relacyjnego na ogół się wyrasta. U ludzi dorosłych i dojrzałych relacyjność przestaje pełnić rolę zasadniczego sposobu zaspokajania potrzeby godności. Schodząc na plan dalszy, mechanizm relacyjny dalej jednak działa i zapewnia im godnościowe nagrody - dlatego zawsze sprawiają ludziom przyjemność pochwały, wyróżnienia i uznanie innych.

Zasady wyboru zarówno skal, jak i osób odniesienia przy relacyjnym zaspokajaniu potrzeby godności to osobne i skomplikowane zagadnienie, wymagające uważnych badań empirycznych. Jest oczywiste, że:

Z niektórych badań [Tesser (1988), Tesser i Cornell, (1991)] wynika, że jeszcze dwa inne czynniki grają tutaj dużą rolę:

Z przyczyn, które trudno jest teraz dokładnie określić, pewna część ludzi zatrzymuje się w rozwoju na etapie relacyjności, nie przechodząc do autonomii godnościowej. U człowieka dorosłego powoduje to dwa niepożądane skutki - prowadzi do dużej zależności od opinii otoczenia i do agresywnego deprecjonowania innych:

  1. Skale używane do relacyjnych porównań zaspokajających potrzebę godności tylko u małych dzieci są proste, a wynik porównań na nich może być zobiektywizowany i daje się wyrazić ilościowo (szybciej biegam, mam starszego brata, etc.). Później już liczy się to, czy jestem bardziej niż osoba lub osoby odniesienia („inni”) grzeczniejszy, zdolniejszy, bardziej utalentowany, odpowiedzialny, rzetelny, etc. Liczą się porównania na skalach oddających wartości. Wyżej lub niżej na takiej skali lokuje mnie nie konkretny czyn, wynik, zachowanie, lecz opinia otoczenia, grupy rówieśniczej, ludzi z autorytetem. Godność człowieka relacyjnego zależy przede wszystkim od opinii jaką mają o nim inni. Ludzie relacyjni cenią się zależnie od tego, jak ich inni lokują w relacji do osób odniesienia. Skutkiem tego relacyjność przynosi nieustabilizowane „poczucie ważności”, a nie stabilne poczucie własnej godności. Dlatego u dorosłych zaspokajających relacyjnie potrzebę godności dostrzeżemy:

  1. ustawiczną troskę o to, co inni o nich myślą,

  2. dużą chwiejność dobrego mniemania o sobie,

  3. związane z tym poczucie zagrożenia,

  4. przywiązanie do rozmaitych atrybutów określających status społeczny,

  5. zabieganie o utrzymanie tego statusu.

  1. Relacyjność nasila tendencję do agresywnego deprecjonowania godności drugiego i wyboru drogi „na skróty” do uzyskania wyższej lub lepszej pozycji w relacji z innymi. U dzieci porównania z innymi znajdują się z reguły pod wychowawczą kontrolą. Dorosłemu nie można tak łatwo zablokować dochodzenia agresywnym skrótem do poczucia własnej godności, zamiast starania się o rzeczywiste osiągnięcia. Wystarczy osobę odniesienia ośmieszyć, odmówić mu zasług, lub inaczej upokorzyć, aby tanim kosztem być od niego lepszym. Do deprecjacji drugiego używać może on wyszukanych technik intrygi, ukrywać napaść na człowieka pod pozorem krytycznej analizy problemu, którym się ten zajmuje, etc. Taka agresja jest instrumentem zaspakajania potrzeby godności - w codziennych zdarzeniach często ją obserwujemy i określamy mianem „zawiści”. Człowiek relacyjny to typowy „umniejszacz”, który pomniejszając osiągnięcia innych i odbierając innym godność, przydaje jej sobie.

rys.2. Relacyjne zaspokajanie potrzeby godności

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

RZETELNOŚĆ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Autonomia i konsonans godnościowy.

W wieku dorastania zwiększa się u młodego człowieka potrzeba własnej wartości, która coraz słabiej jest zaspokajana przez mechanizm relacyjny z natury mało wydajny i dostosowany do potrzeb dziecka, a nie dorosłego. Nastolatek, zdany wyłącznie na relacyjność, niecierpliwie poszukuje u rówieśników potwierdzenia swej wartości w porównaniach z innymi, i coraz trudniej utrzymać mu poczucie własnej wartości na optymalnym poziomie. Jednocześnie cenione przezeń wartości wzbogacają się o nowe normy i porządkują wewnętrznie tworząc standardy normatywno - wartościowe. W pewnym momencie niektóre z nich umożliwiają samodzielne porównanie tego „jaki-jaka jestem?” z tym „co robię?”. Sam może stwierdzić, że jego postępowanie jest godne i wartościowe. Pierwsze takie przeżycia są silnie, a nawet euforycznie przeżywane i mogą prowadzić do młodzieńczego buntu, do odrzucenia wszelkich porad i sprawdzonych przez innych wzorców. Satysfakcje godnościowe są ważniejsze od utraty możliwych do pozyskania korzyści. Autonomia to najbardziej dojrzały sposób zaspokajania potrzeby godności. Polega na porównaniu tego „jaki jestem?” - osobiście cenionych wartości - z tym, „co robię?” - z własnymi uczynkami. Doświadcza się wtedy „satysfakcji wewnętrznej”, intensywnie czuje osobistą dumę. Źródłem jej jest zgodność poznawcza cenionych osobiście wartości i własnego postępowania - konsonans godnościowy.

Rys.3. AUTONOMICZNE ZASPOKAJANIE POTRZEBY GODNOŚCI

0x08 graphic

0x08 graphic

KONSONANS

GODNOŚCIOWY

Już małe dziecko pojmuje na skutek społecznych kar i nagród, jak ważna jest relacja pomiędzy zachowaniem a cenionymi przezeń wartościami („byciem grzecznym, dobrym i mądrym”) więc stara się ją śledzić. Tendencja do dokonywania porównań tego „jaki-jaka jestem?” z tym „co robię?” powstaje wcześnie w trakcie socjalizacji. Początkowo jest to ograniczone do pewnych

powierzchownych różnic i podobieństw, ma charakter czysto poznawczy, jest uwarunkowane instrumentalnie i służy do unikania kar i pozyskiwania korzyści od społecznego otoczenia. W chwili, gdy system normatywno-wartościowy osiąga dojrzałość, człowiek potrafi samodzielnie, bez odwoływania się do opinii innych, „przyłożyć” konkretny swój czyn do przymiotu własnego i zobaczyć, że jest on zgodny z cenioną osobiście wartością, z przekonaniem o tym, co właściwe, słuszne, etc.

Nazywamy tę zgodność konsonansem godnościowym. Taka zgodność poznawcza jest źródłem specyficznych emocji. Przeżycie konsonansu godnościowego jest dostępne tym, których system normatywno - wartościowy (godnościowy obraz JA) jest dojrzały, to znaczy:

Charakterystyczne style zaspokajania potrzeby godności - ETOSY GRUPOWE I OSOBISTE.

Ludzie muszą zaspokajać potrzebę godności, bo inaczej nie będą w stanie normalnie funkcjonować. Etos to charakterystyczny dla jednostki lub społeczności (grupy, zawodu, etc.) sposób lub styl zaspokajania potrzeby godności, własna „droga do godności”. Na etos społeczny, grupowy, zawodowy, pracowniczy, instytucjonalny, itp. składa się zawarty w podkulturze charakterystyczny zespół norm, symbolicznych kar i nagród z nimi związanych, a także rytuałów, ceremonii, znaków i symboli, mających dla członków grupy lub społeczności znaczenie godnościowe. Zapewniają grupie etosowej „widzialność”, ułatwiają poprzez symbole, ceremonie i rytuały identyfikację z nią, stanowią katalizator przyspieszający przyswajanie przez jej członków podkultury organizacyjnej. Etos osobisty to charakterystyczny dla jednostki sposób zaspokajania potrzeby godności, który w konkretnych przypadkach często trudno odróżnić od charakterystycznego dla człowieka sposobu ochrony potrzeby godności, zwanego dalej osobistą anomią. W zależności od dwóch głównych mechanizmów możemy wyróżnić dwa główne style lub sposoby zaspokajania potrzeby godności - relacyjny i autonomiczny.

Relacyjny etos sukcesu.

Podstawową zasadą etosu relacyjnego jest porównywanie się uczestników takiej podkultury na skalach wartości uznanych przez społeczność lub organizację za ważne wzorce pożądanych zachowań, znajdowanie wyższej pozycji od wybranych przez jednostkę lub grupę osób odniesienia i zaspokajanie w ten sposób potrzeby godności. Przykładem etosu relacyjnego jest etos sukcesu, zwany popularnie „wyścigiem szczurów”. Aby zrozumieć jego genezę trzeba przywołać procesu powstawania „wartości instrumentalnych” (Kosewski, 1985), polegający na nadawaniu przez kulturę korzyściom znaczenia godnościowego. Dzieje się to na skutek działania dwu współzależnych procesów:

  1. Psychologicznego, gdy przez otoczenie społeczne człowiek jest nagradzany godnościowo (np. ocenami w rodzaju: jesteś dobrym dzieckiem, jesteś wiele wart jako człowiek) za zachowanie przynoszące mu korzyści, lub polegające na gromadzeniu dóbr materialnych. Człowiek, u którego uogólnione wzorce osiągania korzyści lokują się wśród przymiotów „Ja” obok wartości moralnych, może zaspokajać potrzebę godności poprzez gromadzenie korzyści - im więcej ich ma, tym „więcej jest wart”, tym jest godniejszy.

  2. Społecznego, gdy zinstytucjonalizują się w kulturze (podkulturze) wzorce zachowania i kryteria jego oceny, pozwalające godnościowo oceniać korzyści. Przypomina się rada doświadczonego człowieka, dana młodemu architektowi, który zza „żelaznej kurtyny” przyjechał do Austrii robić tam karierę: „Pamiętaj chłopcze, że jeśli masz w kieszeni 10000 szylingów, a ktoś drugi ma puste kieszenie, to ty jesteś od niego o 10 000 szylingów mądrzejszy”.

Korzyści a wartości.

Oprócz wzorców zachowania społecznie i osobiście ocenianego wedle kryteriów godnościowych, człowiek uczy się przez uczestnictwo w kulturze wzorców zachowania, których treścią jest sprawność w zaspokajaniu podstawowych potrzeb organicznych. Dążenia mające konkretne, materialne cele i stany rzeczy - jedzenia, picia, unikania bólu, zapewnienia organizmowi optymalnej temperatury, bezpieczeństwa, dążenia seksualne - mają swoje źródło w potrzebie korzyści, wspólnej wszystkim podobnie zbudowanym organizmom. Osobiste doświadczenie i socjalizacyjne wzorce nadają tym dążeniom kształt i formę, zapewniając sprawne ich zaspokajanie.

Pojęcie „korzyści” - podobnie jak „wartości” - ma swój aspekt wewnętrzny, subiektywny, związany z „rozumieniem” zjawisk, oraz aspekt „opisowy”, zewnętrzny i obiektywny. Każdy z nich mieć może jeszcze wymiar jednostkowy lub społeczny. W jednostkowym i „rozumiejącym” ujęciu, korzyści oznaczają więc dążenia człowieka do zaspokojenia potrzeb podstawowych, mechanizmy generujące pochodne dążenia, związane z tym przeżycia, różna „użyteczność” korzyści, itp. Korzyściami w ujęciu społecznym, opartym o jakościowe, „rozumiejące” metody kulturowo - antropologiczne, będzie znaczenie dla członków społeczności społecznych wzorców zaspokajania podstawowych potrzeb, ich rola w tworzeniu indywidualnych postaw, poglądów, cech osobowości, etc.

Obok „rozumiejącego”, innym spojrzeniem na te same zagadnienia będzie „opis”. Patrzymy okiem zewnętrznego obserwatora na zachowanie pojedynczego człowieka zmierzającego do osiągnięcia korzyści, określamy prawidłowości i mechanizmy uczenia się takich zachowań, ich skrypty, etc. W wymiarze społecznym, a nie jednostkowym, opisowi podlegać będą społecznie przekazywane wzorce korzystnego (lub wartościowego) zachowania i jego obserwowalne, społeczne funkcje dla spójności grupy, dla powstawania jej struktury, instytucji społecznych, etc.

Od strony psychologicznej zachowania korzystne od godnych różnią się pod dwoma ważnymi względami:

  1. Zachowania kierowane motywem korzyści podlegają racjonalnej kalkulacji „koszta - efekty”, która nie ma zastosowania do zachowań motywowanych godnością. Dobrym tego przykładem jest etniczny konflikt, gdzie kilka grup lub społeczności różnej narodowości niszczy swój dobrobyt, prowadząc rozruchy lub wojnę domową w imię „godności etnicznej lub narodowej”, mimo oczywistej nieracjonalności i „nieopłacalności” takiego działania, udowadnianej rosnącymi kosztami na zdrowiu, dobytku własnym i zniszczeniem kraju.

  2. Każdy z tych dwóch rodzajów zachowań zaspokaja inną potrzebę psychologiczną. Zachowania korzystne stwarzają „konsonans poznawczy” tzn. zgodność zachowania z wzorcami osiągania korzyści. Nie wywołuje on „satysfakcji wewnętrznej” i nie zaspokaja - tak jak konsonans godnościowy - żadnej specyficznej potrzeby psychologicznej przez emocjonalne przeżywanie zgodności zachowania z wyuczonym, społecznie przekazywanym wzorcem sprawnego osiągania korzyści. Jeśli posiada jakieś znaczenie psychologiczne, wynika ono wyłącznie z procesu warunkowania nagrodą płynącą z zaspokojenia potrzeby korzyści lub „nagrodą społeczną” biorącą się z pozytywnych ocen naszej sprawności przez innych ludzi.

Zachowania podlegają ocenie z punktu widzenia korzyści i wartości zupełnie niezależnie. Jeśli ktoś nie postępuje zgodnie ze wzorcami osiągania korzyści, nie dba o nie, lecz nie narusza wartości moralnych, zasługuje na miano ekscentryka lub dziwaka, człowieka niepraktycznego, etc., co ani nie umniejsza, ani nie przydaje mu godności. Człowiek zaś skutecznie dbający o swoje interesy w zgodzie z wartościami nie jest od innych „bardziej (lub mniej) wartościowy” - ocena lokowana jest w płaszczyźnie sprawnościowej i instrumentalnej, a nie godnościowej. Taka rozłączność i klarowność sprzyja temu, że miliony ludzi stając w milionach codziennych sytuacji pokusy wybierają wartości częściej, bo łatwiej im dostrzec, kiedy sięgnięcie po korzyść wchodzi z nimi w sprzeczność.

Amerykanie XIX-tego i pierwszej połowy XX wieku wyrastali w kulturze kładącej nacisk na materialnie rozumiany sukces osobisty stanowiący zasadniczy miernik wartości i godności człowieka. Zgodne to było z ówczesnym rozumieniem etyki protestanckiej, opartym o hipotezę sprawiedliwego świata, wedle której dobrym ludziom wiedzie się dobrze. Jej ważnym elementem był „amerykański mit” pucybuta, który został milionerem. Jeśli takie przekonania upowszechnią się na skalę masową jako cele ludzkich dążeń, a tylko nieliczni wybrańcy mogą je osiągnąć, wtedy łatwo dostrzec oczywisty niedostatek proponowanych przez obyczaj, moralność i prawo środków zostania milionerem.

Korzyści jako cel życia, jako miara osobistej wartości człowieka lansowana przez kulturę społeczną (lub organizacyjną), tworzą specyficzny syndrom - relacyjny etos sukcesu. Stwarza on trzy groźne społecznie niebezpieczeństwa:

  1. Bezwzględność w dążeniu do sukcesu, często z naruszeniem prawa i moralności. W USA na przełomie XIX i XX wieku powstał społecznie podziwiany wzorzec bezwzględnego w dążeniu do sukcesu (bogactwa) „barona - rozbójnika”, bo ono właśnie decydowało o jego poczuciu własnej wartości i godności. Kultura, kładąca nacisk na wartość osobistą mierzoną korzyściami materialnymi tworzy ludzi, którzy utracili zdolność właściwego przeżywania sytuacji pokusy, w której dochodzi do konfliktu pomiędzy dążeniem do korzyści a moralnością. Zaczęli ten konflikt traktować jako dylemat godnościowy, jako zderzenie dwóch ważnych wartości i uznali, że godnościowe znaczenie korzyści przewyższa godnościowe znaczenie wzorców moralnych. To oczywiście także ułatwia usprawiedliwianie naruszania moralnych i prawnych wartości i norm (środków) w drodze do „sukcesu” życiowego i tworzy anomię, o której powiemy więcej w następnym rozdziale.

  1. Szukanie „agresywnego skrótu do godności” - pomniejszanie innych - odbieranie innym godności, aby przydać jej sobie. „Ludzie sukcesu” nie mogą jednak zaspokoić potrzeby godności znajdując satysfakcję godnościową w samych korzyściach, które gromadzą. W naturalny więc sposób zaczynają się porównywać pod tym względem, a godniejszy staje się ten, kto ma ich więcej. Tworzy się pewien styl zaspokajania potrzeby godności poprzez system sąsiedzkich i pracowniczych porównań „kto ma więcej?”. Dla tych, którzy mają mniej, jest to wówczas przeżywane jako upokorzenie. Etos relacyjny polega na „byciu lepszym” pod jakimś ważnym kulturowo względem od kogoś wybranego do takich porównań. To nie muszą być korzyści, które w kulturze sukcesu są swoistą, dominującą „metawartością”. Może to być profesjonalizm, odpowiedzialność, lojalność, dyspozycyjność i inne powszechniki wartości lub „wartości organizacji”. Być w tym sensie lepszym można albo skutkiem długich i pracochłonnych starań, albo poprzez wykazanie, że drugi jest gorszy, poprzez pomniejszenie jego osiągnięć i jego wartości jako osoby. Takim „pomniejszaczem” dla osób odniesienia wybranych z bliskiego otoczenia będzie człowiek o osobistym etosie relacyjnym, a jeśli podkultura organizacyjna i styl zarządzania to zaakceptują jako normę, powstanie etos pracowniczy zwany „wyścigiem szczurów”.

  1. Zależność osobistego poczucia godności od opinii innych, głównie od opinii przełożonych i osób o wyższym statusie. Człowiek o etosie relacyjnym nie ma możliwości wiarygodnego subiektywnie ulokowania się wyżej na skali odniesienia od osoby wybranej do porównań inaczej, niż poprzez odwołanie się do opinii innych, głównie osób mających dlań autorytet, o wyższym statusie. Dla niego dzień, w którym nie przypodobał się szefowi to dzień stracony. Zabiega o dobrą ocenę znaczącego dlań otoczenia społecznego. Nie zaryzykuje własnych poglądów, lecz ma tylko takie, jakie są pożądane przez tych, którzy określają, czy jest lepszy, czy gorszy od wybranych przezeń osób odniesienia. To inni określają, czy jest coś wart jako osoba, ich oceny są dlań warunkiem czucia się godnym, umożliwiają zaspokojenie potrzeby godności.

Etos autonomiczny.

U części ludzi relacyjne sposoby zaspokajania potrzeby godności schodzą na drugi plan. Głównym źródłem poczucia godności staje się autonomia godnościowa - wartości osobiście cenione („Jaki jestem?”) są porównywane z własnym zachowaniem („Co robię?”), celem uzyskiwania konsonansów godnościowych. Powstaje charakterystyczny dla grupy lub osoby styl, w jakim zaspokaja ona potrzebę godności. Etos powstaje - zdaniem T.Szawiela (1982) - m. innymi na skutek przyjęcia za własne i bezwyjątkowego przestrzegania przez tworzących go ludzi pewnego zestawu norm i zasad postępowania. Etos autonomiczny koncentruje się wokół norm etosowych. Normy etosu społecznego mają swoje centralne „jądro”, które rozpoznamy po tym, że za ich naruszenie karą jest bezwzględne wykluczenie z grupy etosowej, mające z reguły swój symboliczny rytuał. Normy takie są „ważne” tylko dla członków grupy etosowej i niewiele znaczą dla innych. Nie mają dużego stopnia ogólności i nie zbliżają się pod tym względem do wartości, wtedy bowiem niełatwo byłoby je bezwyjątkowo przestrzegać. Charakteryzują się tym, że nie mają przekonujących uzasadnień i nie znoszą wyjątków. Wokół takich norm tabuistycznych grupują się normy mniej centralne dla etosu, peryferyjne, za które grożą inne, mniej „surowe” niż wykluczenie z grupy kary symboliczne, które wszakże w wymiarze fizycznym mogą być wysoce dolegliwe. Normy etosowe - aby się utrwaliły w podkulturze - muszą być możliwe do przestrzegania w sposób bezwyjątkowy, na zasadzie tabu, przez wszystkich członków grupy etosowej. Nadaje im to walor trwałości, pozwala traktować jako punkt oparcia dla poczucia tożsamości grupowej, silnie powiązanego z godnościowymi odczuciami, dumą z przynależności. Rozbudowany etos grupy lub społeczności poza normami centralnymi zawiera odpowiednio dużo norm peryferyjnych, rozwinięte systemy symbolicznych kar i nagród za ich naruszanie i przestrzeganie, wielostopniowe rytuały, rozbudowaną symbolikę, okrzepłe instytucje społeczne.

Człowiek osobistego etosu to „człowiek zasad”, który czerpie z ich przestrzegania bardzo silne „satysfakcje wewnętrzne”. Wyzwala go to w zaspokajaniu potrzeby godności od technik relacyjnych i od opinii otoczenia. Pozwala mu postępować zgodnie z tym, co sam uważa za słuszne i wartościowe nawet wówczas, gdy inni to potępiają. Stać go na czyny „zgodne z sobą” i wymagające wielkich wyrzeczeń lub ściągające nań surowe kary. Normy osobistego etosu pełnią ważne funkcje w samoświadomości jednostki:

„Człowiek z zasadami” czasem tworzy swój etos osobisty nie przynależąc do żadnej grupy etosowej, przetwarzając na własny sposób pewne znane mu ogólne wzorce kulturowe. Częściej jednak jest członkiem etosowej grupy i od niej przejmuje normy. Wybiera tylko niektóre z nich i zamienia je na normy i wymagania osobistego etosu. Nie wszystkie bywają w na co dzień realizowane, jeśli nie wymaga tego sytuacja - wystarczy subiektywna gotowość, aby zawsze dotrzymać im wierności. Prawidłowości tego „wyboru”, zależność norm osobistego etosu od etosu grupowego, doświadczenia osobistego, osobowości, środowiska, etc., to problem czysto empiryczny, który czeka na wyjaśnienie.

Normy etosowe tworzą ciągły wymiar - od centralnych, przestrzeganych bezwyjątkowo do peryferyjnych, czasem przekraczanych, lecz nadających osobistemu etosowi jego indywidualny koloryt. Naruszenie ważnych, centralnych norm osobistego etosu skutkuje trudnym do zniesienia dysonansem godnościowym, jest równoznaczne z zaprzeczeniem siebie, swoich przymiotów, naruszeniem poczucia tożsamości i godnościowej koncepcji samego siebie. Dlatego są one bezwyjątkowo przestrzegane. Jeśli życie podda człowieka zbyt trudnej próbie, w wyniku której zasady etosu osobistego naruszy, przeżywa to jako totalną klęskę osobistą, traci poczucie własnej wartości, a nawet chęć życia.

Etos niski i wysoki - honor i pokora.

Pozytywne konotacje potocznie przypisywane terminowi etos nie powinny mylić. Szacunek do siebie i innych czujemy wówczas, gdy przestrzegane są przez człowieka jakieś zasady postępowania - ich treść ma już drugorzędne znaczenie. Rola osobistego etosu i „posiadania zasad” rośnie w przypadkach ludzi znajdujących się w sytuacjach życiowych, w których trudno relacyjnie zaspokajać potrzebę godności - np. praktykujących zawód społecznie uznawany za haniebny, naznaczonych społecznym piętnem, etc. Tacy ludzie tworzą sobie trywialne, stosunkowo łatwe w realizacji „normy etosowe” traktowane jako rytualne tabu i zastępujące wartości - inne sposoby rozumienia wartości nie wytrzymałyby próby życia. Niski stopień ogólności norm etosowych wyznacza „niski lot” samego etosu. „Niski” etos osobisty jest wtedy jedyną drogą do zaspokojenia potrzeby godności i tym samym do normalnego, codziennego funkcjonowania np. luksusowej prostytutki lub płatnego mordercy. Czasem wystarcza im tylko jedna zasada w rodzaju: „Na pewne rzeczy nigdy się nie godzę”, lub „Nigdy nie sprzątam kobiet i dzieci”.

Odczytywane wprost normy „niskiego” etosu znaczą niewiele. Dlatego im niższy etos osobisty lub grupowy, tym ważniejsze miejsce zajmuje w nim pojęcie „honoru”. Honor nie wymaga racjonalnych uzasadnień, o które w takich wypadkach trudno. W etosie honoru ważne są przede wszystkim proste, łatwo zrozumiałe znaki i zasady postępowania, mające duże znaczenie emocjonalne. Dlatego tak łatwo włącza on w siebie rytualne normy osobistego i grupowego etosu „niskiego lotu”. Etos honoru na dwa sposoby może zaburzać wpływ wartości na zachowanie:

Przestrzeganie zasad honoru wystarczy, aby człowiek zaspokoił potrzebę godności. Jeśli narusza przy tym elementarne wartości moralne, odczuwa taką sytuację jako dylemat godnościowy, a postępek zgodny z zasadami honoru uważa za wybór „wyższej” wartości. Etos osobisty oparty o honor jest wtedy swoistą „drogą na skróty” do zaspokojenia potrzeby godności. Chociaż „człowiek honoru” uważa się - i bywa potocznie uznawany - za „człowieka godnego”, zarezerwujmy to określenie dla kogoś, kto godność własną poprzez bardziej ogólne normy wiąże wyraziście z powszechnie cenionymi wartościami i nie podstawia w ich miejsce łatwiejszych do przestrzegania „zasad honoru”.

Etos „więziennych ludzi” ujawnia różnicę pomiędzy pojęciem „honoru” łatwym do przykrojenia zgodnie z potrzebami sytuacji życiowej, a powszechnie przyjętym rozumieniem wartości moralnych i wynikającą z nich godnością. Dla zewnętrznego obserwatora życia więziennego uderzający jest jego rytualizm. Skazani mający najwyższy więzienny status „człowieka” - „grypserzy” - żyją pod ciągłą presją uważnego przestrzegania bardzo szczegółowych norm, decydujących o utrzymaniu w „czystości” swego „honoru”. Normy te czasami wyglądają absurdalnie - np. zakazują jedzenia na „nieczystym” stole, lub posiłku podanego przez kogoś, pozbawionego honoru i tym samym „człowieczeństwa”. Mimo tego są przestrzegane bez względu na okoliczności. Znaczenie przykładane do „grypserskiego” honoru bierze się z bezwyjątkowego przestrzegania rytualnych „zasad honoru” przez wszystkich członków grupy etosowej. Nawet nieświadomość, że podający jedzenie nie jest „człowiekiem”, nie chroni jedzącego przed „splamieniem honoru”, co z reguły kończy się wykluczeniem z grona „ludzi”.

Utrata honoru i więziennego człowieczeństwa to dla przestępcy, który ma za sobą znaczącą karierę kryminalną, nie tylko śmierć cywilna, lecz także poważne zagrożenie życia - w więzieniu i po wyjściu na wolność jest przez dotychczasowych kolegów i przyjaciół odsunięty na bok i traktowany jako potencjalny donosiciel. W samym więzieniu brak honoru naraża na upokorzenia, stawia w roli potencjalnej ofiary homoseksualnego gwałtu. Nic więc dziwnego, że dla ratowania swego honoru więzienny człowiek gotów jest nawet na utratę zdrowia i ryzyko śmierci - woli zagłodzić się lub poważnie poranić dokonując samouszkodzenia niż np. zjeść „nieczysty” pokarm. Robi to jednak nie tylko ze strachu przed reakcją otoczenia. Dzięki temu zaspokaja potrzebę godności - znajduje w więzieniu margines wolności dla wyboru zachowania zgodnego z tym, co uważa za słuszne i doświadcza konsonansu godnościowego.

Podobieństwo podkultur więziennych istniejących w różnych krajach i ich uporczywe trwanie w rytualnym kształcie daje do myślenia. Na przykładach etosów honoru rosyjskich „błatnych”, południowo - amerykańskich „duros”, północno - amerykańskich „real men” i polskich „ludzi” widać, że rytualne normy więziennego etosu, bardzo do siebie podobne i stosunkowo łatwe do przestrzegania, zapewniają im zaspokojenie potrzeby godności w opresyjnej sytuacji.

Honor mają zwykli ludzie, a w tym mieli lub mają więźniowie, rycerze, policjanci, kupcy, profesorowie, aptekarze, lokaje i pijacy. Święci nie mają honoru. Trudno sobie wyobrazić na poważnie rozmowę ze św. Franciszkiem o zasadach honorowego postępowania. Dla mistyka honor to pojęcie zbędne, bo jego godność własna roztapia się w Absolucie. Święci nie upraszczają sobie drogi do godności jakimś rytualnym skrótem, zasadą postępowania o niskim stopniu ogólności. Zamiast etosu honoru, którego normy nie sięgają wysokiego stopnia ogólności i nie zbliżają się do wartości, ludzie będący na pewnym etapie rozwoju duchowego tworzą wysoki etos pokory. Etos pokory operuje często symbolami, odwołującymi się do treści, które nie są do końca rozumowo poznane i poznawalne. Im ogólniejsze są normy etosowe, tym wyższy jest „lot” etosu. Normom bliżej jest wówczas do powszechnie cenionych wartości, lecz trudniej się ich bezwyjątkowo trzymać w praktyce dnia codziennego. Przykładem jest wysoki etos zakonu lub „świętego męża” jakiejś dużej religii, a także etos misjonarzy, grup religijnych, kościołów gromadzących na ceremoniach religijnych ludzi autentycznie wierzących w Boga, czasem etos grup, które jednoczą się w celach innych niż religijne.

Do tak rozumianej pokory droga biegnie często poprzez rozbicie etosu honoru. Tak czynią grupy AA (Anonimowych Alkoholików), dające sobie wzajemne wsparcie w walce z nałogiem. Zanim jednak ich członkowie do tego doszli, każdy z nich pił, miał swój honor, był na tym punkcie niezmiernie drażliwy i dokonywał najdziwniejszych ewolucji, aby go ratować, staczając się coraz niżej. Gdy honor i godność utracił w mniemaniu własnym i swojego otoczenia, wszedł w fazę kryzysu godnościowego i dotknął „dna” - to mu dało szansę odbicia się, poszukania pomocy i zaprzestania picia. Wyleczony alkoholik nie ma już honoru, lecz pokorę wobec sił wyższych od niego, zdolnych zniszczyć lub uratować mu życie. Wiara w istotę najwyższą i jej pomoc umożliwia anonimowemu alkoholikowi pokonanie silniejszego odeń nałogu. Pokorne uznanie własnej słabości jest zasadniczym przesłaniem ideologii 12 kroków AA. Zdarza się czasem, że wysoko spójne grupy AA zamieniają się w grupy religijne, jeśli zostaną objęte opieką jakiegoś większego kościoła. Pozbawione tego, czasem praktykują jako sekty własną liturgię.

Antywartości.

Zdawałoby się, że jeśli ktoś uważa, że n a l e ż y postępować łajdacko, niesprawiedliwie, nielojalnie i nieuczciwie i tak też się zachowuje - to postępuje zgodnie z cenionymi przezeń „antywartościami” i jego uczynki nie stanowią żadnej zagadki. Taki uproszczony pogląd jest równie nieprawdziwy, co psychologicznie wygodny dla jego zwolennika. Pozwala dzielić ludzi na gorszych i lepszych, na tych co cenią wartości i tych, którzy cenią sobie „antywartości”. Zwolennik takiego podziału, rzecz jasna, zapewnia sobie zawsze miejsce wśród lepszej części populacji, ceniącej wartości i postępującej zgodnie z nimi.

Weźmy przykład naszego Jasia. Niektóre informacje trafiające do niego od dorosłych obok pozytywów zawierać będą także przekaz negatywny. Każde dziecko bywa czasem niegrzeczne, wpada w złość, etc., i otrzymuje negatywną informację zwrotną. Pewien rodzaj negatywnych ocen pokrywa się z tym, co nazwaliśmy antywartościami, bo kochający Jasia rodzice mylą czasem ze sobą ocenę uczynku („postąpiłeś brzydko lub głupio”) i ocenę osoby („jesteś brzydki lub głupi”). Mimo tego nie użyje on „brzydoty” lub „głupoty” jako budulca do tworzenia wyobrażeń o swoich przymiotach. Tylko pozytywne wyobrażenia o sobie pozwalają Jasiowi odczuwać dumę i wewnętrzną satysfakcję z tego „jaki jest”. Nie potrafi odczuwać dumy z tego, że jest „wredny, głupi i zły” i przeżywać tego w identyczny sposób, jak przeżywa oczywisty dla niego fakt, że jest „grzeczny, mądry i dobry”. Podobnie ma się rzecz z dorosłymi. Trudno znaleźć człowieka, który przeżywałby taką samą satysfakcję godnościową ze zgodności swego postępku z wzorcem „łajdactwa”, jaką przeżywają inni z postępku zgodnego z wzorcem „rzetelności”. Antywartości co najwyżej przypisujemy innym - przypisanie ich sobie jest sygnałem kryzysu godnościowego i skutkuje depresją. Wygląda więc na to, że nasze „Ja” nie jest „tabula rasa” i w trakcie takiej pierwotnej socjalizacji - przyswaja tylko pozytywnie rozumiane wartości i tylko one przynoszą satysfakcje godnościowe.

„Antywartości” jako składników godnościowego „Ja” nie należy mylić z niższą od innych ludzi samooceną. Poczucie, że jest się od innych gorszym w jakimś pożądanym społecznie zakresie nie jest cenieniem łajdactwa zamiast rzetelności lub tchórzostwa zamiast odwagi. Można zaprogramować taki trening uspołecznienia małego dziecka lub młodego człowieka, który doprowadzi do rezultatów z pozoru niezgodnych z powyższą zasadą. Odpowiednio nagradzane dziecko może odczuwać dumę ze zła, które czyni - np. dla Jasia odpowiednio ocenianego przez dorosłe autorytety, dręczenie małego kotka stanie się „dobre”, a nie „złe”. Wymaga to jednak odwrócenia wielu powszechnie przyjętych kryteriów oceny społecznej i sztuczne podtrzymywanie tego przez całe znaczące otoczenie człowieka. W powszechnym odczuciu będzie to oceniane jako patologia, a w praktyce trudne do osiągnięcia. Wiadomo, że grupy próbujące budować socjalizację na antywartościach nie potrafią długo przetrwać w większej społeczności (najlepszy dowód, że ich praktycznie nie ma), a ujawnione opinii publicznej budzą taką powszechną grozę i niechęć, że są szybko pod różnymi pretekstami eliminowane (np. sataniści). Zapewne jest więc tak, że nie tylko jednostka, ale także kultura dużej grupy lub społeczeństwa nie jest w stanie skutecznie i na dłuższą metę przyswoić sobie antywartości.

Podsumowanie.

Jakiej więc na koniec można udzielić odpowiedzi na tytułowe pytanie: „Dlaczego ludzie idą za tym, co dobre?”. Czynią to, bo dążą do satysfakcji wynikających z konsonansów godnościowych zaspokajających potrzebę godności. Tworzą osobisty i grupowy etos, który jest charakterystycznym dla grupy lub człowieka stylem lub sposobem zaspokajania tej potrzeby. Na tej drodze do godności czyha na nich wiele pułapek, w które wpadają wówczas, gdy wykażą skłonność do „chodzenia na skróty”. Trzy z nich wydają się najważniejsze:

  1. Pośród doniosłych dla człowieka wyobrażeń godnościowych o sobie usadawiają się pasożytniczo takie, w których miarą jego wartości są osiągane przezeń korzyści - np. „sukces życiowy”. Wówczas dążenie do sukcesu z naruszeniem wartości przeżywane jest przezeń jako dylemat godnościowy, a nie jako sytuacja pokusy. Nazwijmy to „pułapką sukcesu”.

  1. Jeśli ludzie z różnych powodów poprzestaną na relacyjnych sposobach zaspokajania potrzeby godności, grozi im „wyścig szczurów”. W drodze do godnościowo rozumianego sukcesu łatwo wówczas wchodzą w rolę „umniejszacza innych”, który agresywnie deprecjonuje ludzi, aby kosztem ich godności zaspokoić godność własną. Nazwijmy to „pułapką zawiści”.

  1. Jeśli z różnych powodów ludzie wykształcą u siebie rytualny etos niskiego lotu, wówczas to, co im wyda im się godne, będzie często zaprzeczało godności. Jest to „pułapka honoru”.

W praktyce obserwować można te trzy tendencje, wzajem w różnych kombinacjach nakładające się na siebie - np. ludzie wysoce relacyjni, zawistni i umniejszający innych, tworzą sobie ubogi etos osobisty niskiego lotu, w którym osiągniecie sukcesu materialnego stanowi zasadniczy miernik własnej wartości. W ten sposób potrzeba godności - zasadniczo odpowiedzialna za to, że ludzie porządni i uczciwi w mniemaniu własnym i swego najbliższego otoczenia idą za tym, co dobre - może prowadzić do skutków przeciwnych. Może stać się przyczyną poniżania drugich, agresji i krzywdzenia słabszych, ich wyzysku i bezwzględnej eksploatacji, braku sumienia przy prowadzeniu interesów, etc.

ROZDZIAŁ II.

DLACZEGO LUDZIE CENIĄC TO, CO DOBRE IDĄ ZA TYM CO ZŁE.

Sytuacje pokusy.

Sytuację pokusy tworzą okoliczności wywołujące konflikt motywów korzyści i wartości. Motywy te muszą być czynne, w jakimś przynajmniej stopniu obecne w świadomości. Jest to warunek konieczny powstania sytuacji pokusy, nie jest on jednak warunkiem wystarczającym sięgnięcia po korzyść. Zanim to omówimy zastanówmy się, co odróżnia sytuację pokusy od innych sytuacji:

Rozważmy na przykładzie, co to jest sytuacja pokusy.

BANKNOT 500 000 zł.

„Pani naczelnik wyszła ze swego boksu w hali kasowej, wzięła klucz od służbowej toalety i długim korytarzem poszła w jej kierunku. Z lewej strony było stanowisko kasy, przy którym kłębiła się kolejka klientów. Przechodząc obok dostrzegła, że na podłodze leży banknot 500 000 zł - banknoty te zaczęły wchodzić do obiegu i miały dużą realną wartość.

Odruchowo schyliła się i podniosła go, po czym weszła do toalety, która była tuż obok. W toalecie zorientowała się, że nikt tego nie zauważył - banknot zdawał się być bez właściciela. Wracała z toalety ze znalezionym banknotem w ręku, trzymając go tak, aby był dla wszystkich widoczny. Postanowiła oddać go na pierwsze żądanie, lecz nikt nie zaczepił jej, nie zauważyła żadnego poruszenia wśród oczekujących przy kasie ludzi.

Przez dwa dni zastanawiała się nad powstałą sytuacją. Według relacji zaprzyjaźnionej z nią koleżanki z pracy dalszy bieg zdarzeń był następujący:

"Wyobraź sobie - relacjonowała pani naczelnik - trzeciego dnia wtargnął o mojego gabinetu jakiś nieznajomy człowiek. Po chamsku i nie przebierając w słowach dał mi do zrozumienia, że to ja ukradłam mu 500 000 zł i zażądał ich natychmiastowego zwrotu. Wyrzuciłam go za drzwi i nakazałam opuszczenie banku. Byłam gotowa oddać te pieniądze, ale w tych okolicznościach okazało się to niemożliwe."

Jest to typowa sytuacja pokusy, spełnia opisane poprzednio warunki definicyjne:

Znalezienie się w sytuacji pokusy nie jest dla człowieka niczym przyjemnym. Porządkując wywody powiedzmy jasno, że wykluczamy z naszych rozważań ludzi, zwanych często psychopatami, socjopatami lub chorymi na niezdolność przeżywania uczuć wyższych (moral insanity), którzy kierują się w y ł ą c z n i e podszytą egoizmem kalkulacją korzyści, są pozbawieni wszelkiego "zmysłu moralnego" i zdolności przeżywania godnościowych konfliktów. Jeśli postępują właściwie, zgodnie z wartościami to tylko z powodu lęku przed karą. Takich klinicznych przypadków jest w populacji ułamek procenta i troskę o nich możemy pozostawić psychiatrom i policjantom.

Każda sytuacja może być opisywana okiem zewnętrznego obserwatora, w sposób „obiektywny”, albo też widziana i subiektywnie odbierana przez kogoś, kto się w niej znajduje. Ważne jest, aby mówić konsekwentnie o właściwościach sytuacji albo w subiektywnym, albo w obiektywnym ujęciu, nie „przeskakując” z jednego w drugie. Sytuację pokusy „obiektywnie istniejącą” odróżniać należy od stanu wewnętrznego człowieka postawionego w sytuacji pokusy i przeżywającego wewnętrzny konflikt motywów korzyści i wartości. To ostatnie nazwiemy stanem pokusy lub w skrócie „pokusą”.

Rysunek 4.

SYTUACJA POKUSY

ZASPOKOJENIE ZASPOKOJENIE

POTRZEBY POTRZEB

GODNOŚCI PODSTAWOWYCH

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic

KONSONANS DYSONANS

GODNOŚCIOWY GODNOŚCIOWY

Jestem „obiektywnie” w sytuacji pokusy, gdy zdaniem obserwatora zewnętrznego powstaje konflikt motywu godnościowego z motywem korzyści. Taka „obiektywność” pokusy jest tylko hipotezą, opartą o przyjęte powszechnie mniemanie, że pewne parametry sytuacji wywołują u ludzi przeżycie konfliktu dążeń do korzyści i dążeń godnościowych. Jestem „subiektywnie” w sytuacji pokusy, jeśli ten konflikt rzeczywiście przeżywam, odpowiednio postrzegając i interpretując sytuację. Jeśli chcemy być pewni, że ktoś „odczuwa pokusę”, a nie tylko mniemać coś o tym na podstawie oceny sytuacji w jakiej się znajduje, dowiedzieć się musimy dwóch rzeczy:

Często myli się sytuację pokusy z jakąś ujawniającą się nagle znaczącą korzyścią - np. atrakcyjna kobieta zwraca na siebie uwagę mężczyzny, proponują nam zarobienie nieoczekiwanych pieniędzy, etc. Póki nie wchodzi to w konflikt z wartościami - mężczyzna jest wolny, a okazja jest rzetelna - nie jest to sytuacja pokusy w stosowanym tutaj znaczeniu.

Kuszenie do złego.

Kuszenie człowieka do złego (i korzystnego) uczynku polega na stawianiu go w sytuacji pokusy i podsuwaniu mu usprawiedliwień - rzecz w tym, czy zechce uznać je za wiarygodne. Jeśli zrobimy to nieumiejętnie, kuszenie będzie nieskuteczne i po korzyści nie sięgnie. Mówimy tu o przypadkach najczęściej spotykanych, gdy korzyści mieszczą się w pewnych granicach i są "umiarkowane". Trudniej coś przewidzieć w sytuacjach ekstremalnych, gdy jako korzyść w grę wchodzi walizka pełna używanych banknotów. Jest to jednak na tyle rzadkie w praktyce, że nie musimy się tym zajmować.

Dla ilustracji wyobraźmy sobie sytuację, w której lekko pijany kierowca zatrzymany przez policję usiłuje nakłonić patrol do puszczenia go wolno i pilotowania do domu. Ma w kieszeni 1000 zł i decyduje się tyle zapłacić za tę "przysługę". Nie ma żadnych szans na powodzenie, jeśli zachowa się wyniośle i słowem lub gestem policjantów potraktuje "z góry". Wyciągając następnie pieniądze z kieszeni wywoła tylko dodatkowo oskarżenie go o próbę przekupstwa. Chama - pijaka spotyka zasłużona kara, ponieważ nie potrafił stworzyć takiej sytuacji pokusy, w której może podsunąć policjantom usprawiedliwienia mające dla nich wiarygodność. Przyjęcie korzyści proponowanych przez kierowcę stanowi przecież czyn niegodny uczciwego, dobrego funkcjonariusza i obrońcy prawa - a tak przecież sądzą o sobie bez wyjątku wszyscy policjanci. Nie będą tego mniemania zmieniać przyjmując od jakiegoś pijaka "brudne pieniądze". Nie odwiozą go do domu chroniąc przed zatrzymaniem przez inny patrol - bo to znaczyłoby, że dali się wynająć przestępcy i usługiwali mu.

Dużą szansę na załatwienie sprawy z policjantami daje pijanemu kierowcy inna strategia:

Tym razem pijak jest uprzejmy, a sposobem przedstawienia sprawy daje policjantom możliwość znalezienia wiarygodnych usprawiedliwień. Mogłoby z pozoru wyglądać, że mają do czynienia z przestępcą, gdyby w rzeczywistości nie stał przed nimi miły człowiek, który naruszył przepisy tylko skutkiem wyjątkowo skomplikowanej sytuacji osobistej. Nie wywołał przy tym żadnego zagrożenia na drodze i swoim zachowaniem daje gwarancję, że więcej tak nie postąpi. Jest w trudnej sytuacji życiowej - jak nie pomóc takiemu i nie odprowadzić go do domu? Zapłaci za to 1000 zł., a więc odczuje finansową dolegliwość i w przyszłości zastanowi się głęboko, zanim po kieliszku siądzie za kierownicą.

Na zdrowy rozsądek jest oczywiste, jak postąpić, aby stworzyć sobie szansę "dogadania się " kusiciela z kuszonym - nie tylko pijanego kierowcy z policjantem. Trzeba najpierw umiejętnie uzgodnić usprawiedliwienia, a dopiero później zaproponować korzyści. Przyjęcie ich będzie wówczas pomocą świadczoną drugiemu człowiekowi i skorzystaniem przy tym z okazji, a nie przyjęciem łapówki.

Dysonans godnościowy.

Dysonans godnościowy powstaje wówczas, gdy to, „jaki jestem?” zaprzecza temu, „co robię?”. Czy jest to problem wart rozważenia tylko z teoretycznego punktu widzenia, czy też ma znaczenie praktyczne? Otóż naruszają powszechnie cenione wartości „porządni” ludzie, którzy je cenią. Robią to od czasu do czasu, lecz ponieważ stanowią oni zdecydowaną większość społeczeństwa, przypadki te są dostatecznie liczne i stanowią problem społeczny zwany popularnie korupcją. Porządny człowiek ukradnie wówczas, gdy znajdzie wiarygodne usprawiedliwienia, i nie ukradnie, gdy mu ich braknie.

Rys. 5. WARTOŚCI CENIONE PRZEZ PORZĄDNEGO CZŁOWIEKA A ZACHOWANIE

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic

A człowiek potocznie zwany złodziejem? To też jest człowiek, który „jest w porządku”, lecz zdaniem większości ma zbyt wiele usprawiedliwień na odstąpienie od wartości w konkretnych sytuacjach. Obydwu od kradzieży nie powstrzymuje tak jak wyżej rozumiana uczciwość, lecz niemożność redukcji dysonansu godnościowego przy pomocy wiarygodnych usprawiedliwień. Nie należy jednak wyprowadzać z tego wniosku, że człowiek postępuje uczciwie dlatego, że unika dysonansu, ponieważ mylimy wówczas ze sobą to, co powstrzymuje zachowania niepożądane społecznie z tym, co napędza zachowania społecznie pożądane. Z pożytkiem dla dalszych rozważań będzie wprowadzenie terminów oddzielających od siebie dwie ważne kategorie niezgodności poznawczych - dysonansu poznawczego i dysonansu godnościowego. Dysonans godnościowy powstaje przede wszystkim wówczas, gdy człowiek dla korzyści lub ze strachu naruszył uczynkiem osobiście cenioną wartość, zaprzeczył temu co ceni i uważa za słuszne i właściwe - mówiąc krótko postąpił niegodnie. Dysonans godnościowy jest specyficzną postacią dysonansu poznawczego, sprzecznością godnościowo znaczących przekonań o sobie (o własnych przymiotach, czyli cenionych osobiście wartościach) z przekonaniami o swoim uczynku i jego godnościowym znaczeniu. Dysonans godnościowy odróżnia od dysonansu poznawczego zagrożenie stwarzane potrzebie godności - jeśli nie zostanie zredukowany, powoduje on jej deprywację i obniżenie poczucia własnej wartości.

Redukcja dysonansu poznawczego może przebiegać tylko na dwa sposoby:

  1. albo zmienimy któreś z pozostających w dysonansie przekonań na przeciwne,

  2. albo wprowadzimy pomiędzy nie trzecie przekonanie, które spowoduje, że wcześniej postrzegana niezgodność zniknie, okaże się pozorna lub możliwa do tolerowania.

W przypadku dysonansu godnościowego pierwsza z tych dróg jest w zasadzie niedostępna - zachowanie własne jest na ogół faktem trudnym do zaprzeczenia, przekonania o nim trudno jest zmienić, podobnie trudno „pozbyć” się przymiotów własnych lub zamienić je na przeciwstawne im antywartości. Pozostaje więc tylko skorzystać z drugiej drogi - odwołać się do przekonań „trzecich” przywołując pewne okoliczności i interpretować je tak, aby sprzeczność uczynić „pozorną”, a dysonans zmniejszyć do możliwej do tolerowania wielkości. W psychologii nazywa się to „racjonalizacją”, w potocznym języku „usprawiedliwieniami”. Mechanizm redukcji dysonansu godnościowego jest dosyć skomplikowany i warto mu się bliżej przyjrzeć.

Racjonalizacje a społecznie uzgodnione usprawiedliwienia.

Wszyscy znają ze słyszenia rozmaite powiedzenia w rodzaju: „każdy tak robi”, „tylko ryba nie bierze w łapę, bo jej nie ma”, „co państwowe, to niczyje”, etc. Ludzie są tak skonstruowani, że wystawieni na sytuację pokusy poszukują najpierw wiarygodnych usprawiedliwień, pozwalających im później sięgać z czystym sumieniem po korzyść, bez nich uważaną za niegodną. W jakiejś konkretnej sytuacji można ich zdaniem uczynić usprawiedliwiony wyjątek z reguły, powołując się na jakieś szczególne okoliczności. Uczciwi ludzie nie sięgają po korzyść cynicznie mówiąc sobie: "kradnę, jestem łajdakiem, i cóż w tym złego?" lecz właśnie dbają o to, aby móc powiedzieć: "nic złego nie zrobiłem, jestem dalej uczciwym człowiekiem". Sięgają po korzyści, gdy mogą tak uczynić bez naruszenia dobrego o sobie mniemania - czyli zredukować dysonans godnościowy.

Redukcję dysonansu zapewniają tylko wiarygodne usprawiedliwienia - takie, które usuwają „psychologiczną” sprzeczność pomiędzy tym, jaki jestem i tym, co robię. Jak widać, sedno problemu tkwi w odpowiedzi na pytanie, skąd usprawiedliwiające przekonania czerpią swoją wiarygodność. Powstaje ona na dwa różne sposoby - „uzgadniania” ich z samym sobą i uzgadniania ich z innymi:

  1. Racjonalizacjom wiarygodności przydaje sam zainteresowany, gdy w trybie wewnętrznego monologu „przepracuje sytuację”, w której naruszył osobiście cenioną wartość. Są „uzgadniane” z sobą samym i stanowią znaną od dawna formę mechanizmu obronnego. Racjonalizacje są zawsze dobrze przemyślane, brzmią przekonywująco i są wyszukane w formie, odpowiednio do stopnia intelektualnej sprawności tego, kto je sobie tworzy. Racjonalizacje buduje się z największą starannością, bo przy ich pomocy trzeba oszukać samego siebie. Wiarygodność racjonalizacji powstaje „z tego, co w człowieku społeczne”. Rozpatruje on wszystkie aspekty zdarzenia szukając takich, które wedle powszechnie przyjętych konwencji ocen moralnych i godnościowych, utartych zwyczajów i przyjętej praktyki społecznej pomniejszają niezgodność pomiędzy uczynkiem a przypisywanymi sobie przymiotami godnościowymi - lub też czynią ją „pozorną”. Z reguły racjonalizacje nie mają dużej wiarygodności i dlatego ludzie próbują często uzgodnić je z innymi i zamienić w usprawiedliwienia.

  2. Usprawiedliwienia czerpią swoją wiarygodność z procesu społecznego ich uzgadniania. Są tworem tego procesu, stanowiącego swoistą sekwencję interakcji społecznych, w których uczestnicy uzgadniają znaczenia przypisywane pewnym prostym przekonaniom odnoszącym się do konkretnej, na ogół wspólnie doświadczanej sytuacji pokusy, nadając im przez to dużą zdolność redukcji dysonansu godnościowego. Czasem przedmiotem uzgodnień społecznych bywają racjonalizacje kogoś zainteresowanego redukcją swojego dysonansu, a uzgadnianie ich odbywa się wtedy z reguły w diadzie z jednym rozmówcą. Typowe, społecznie uzgodnione usprawiedliwienia z grupą poznać można po mało wyszukanej formie i prymitywnej treści w rodzaju: ”wszyscy tak robią”, „jest taki obyczaj w naszym zawodzie, że....”, „nic na to nie można poradzić, ale takie są realia życia”, etc.

Subiektywna wiarygodność usprawiedliwień to zdolność redukowania przez nie dysonansu godnościowego u konkretnej osoby. Wiarygodność społeczna to społeczna aprobata jaką usprawiedliwienia uzyskują, to społeczne przyzwolenie dla redukcji przy ich pomocy dysonansu godnościowego w pewnych sytuacjach pokusy, upokorzenia lub dylematu godnościowego. Przybiera to często postać uzgodnionej „normy” lub konwencji pozwalającej na czynienie wyjątku z godnościowej lub moralnej reguły postępowania.

Racjonalizacje i warunki ich wiarygodności nie są w tym opracowaniu obiektem naszego zainteresowania. Ludzie racjonalizowali swoje postępki od początku świata i będą robić to dalej. Na to żadnego praktycznego wpływu nie mamy i mieć nie będziemy poza procesem pogłębionej psychoterapii. Inaczej jest z usprawiedliwieniami. Ich wiarygodność powstaje w społecznym procesie poddającym się empirycznemu oglądowi i podatnym na codzienną, praktyczną interwencję. Można określić czynniki sprzyjające i utrudniające uzgadnianie usprawiedliwień, ustalić prawidłowości z tym związane i odpowiedzieć na pytanie „Co robić?”, aby przerwać ten proces lub go uniemożliwić.

Proces społecznego uzgadniania usprawiedliwień.

Porządni ludzie postawieni w sytuacji pokusy czasem zachowują się nieprzyzwoicie i sięgają po korzyść (lub planują to zrobić) naruszając wartości. Nie ma ludzi bez grzechu. Kiedy „porządni” ludzie ukradną? Wtedy gdy uznają, że jest to tylko dobra „okazja”, a nie kradzież, a więc wówczas, gdy znajdą dla tego wiarygodne usprawiedliwienia. Dla jednego człowieka wiarygodne usprawiedliwienia dla sięgania do cudzego portfela lub jego kradzieży pojawią się w takich jak opisane sytuacjach, inny nawet wówczas nie uzna tego za usprawiedliwione, a jeszcze inny widząc wypchany portfel sąsiada okradnie go, bo jego też niedawno okradziono. Dla profesora uniwersytetu lub nauczyciela wiarygodnym usprawiedliwieniem może być powołanie się na „walor edukacyjny”, dla polityka na dobro jego partii, dla lekarza na dobro pacjenta, dla celnika ważne będzie dobro obrotu towarowego z zagranicą, dla kogoś innego dobro jego rodziny. Stopień wiarygodności usprawiedliwienia rozważanego od strony samej jego treści jest niemożliwy do przewidzenia, zależy bowiem od tego z kim, dla jakiej sytuacji, i kiedy je społecznie uzgadniano. Z pewnością można przewidywać tylko jedno - nawet największe, absurdalnie brzmiące głupstwo stanie się wiarygodnym usprawiedliwieniem i będzie ludziom redukować dysonanse godnościowe, jeśli zdołają je ze sobą uzgodnić na użytek sytuacji pokusy, na które są eksponowani.

Kradną zawsze tylko „oni”, a my co najwyżej korzystamy z okazji, bo mamy wiarygodne usprawiedliwienia. Redukują one dysonans pomiędzy tym „Jaki jestem?” i tym „Co robię?”, pomiędzy osobiście cenioną wartością i własnym uczynkiem, zamieniając kradzież na „okazję”. Mechanizm jest zawsze ten sam, niezależnie od wielkości korzyści i rodzaju wartości. Usprawiedliwienia uzgadniamy najczęściej w domu w gronie rodzinnym i w pracy wśród kolegów i przyjaciół. Tam nas mają za „porządnych i uczciwych ludzi” i tam decyduje się, czy w sytuacji pokusy sięgniemy po korzyści i naruszymy wartości. Wyobraźmy sobie, że wyszedłem na poobiedni spacer i nagle widzę leżący na chodniku portfel i plecy oddalającego się człowieka. Z portfela wystaje gruby plik banknotów - około 30 000 zł., więc chwilę się waham, nie wiedząc, co zrobić. Przecież nie zawołam za nim „Czy zgubił pan 30 000 zł.?”, bo weźmie mnie za frajera, podniesie portfel i pójdzie dalej. Zanim ochłonąłem zniknął za rogiem i zostałem sam z portfelem. Podnoszę portfel, poza pieniędzmi jest w nim tylko kartka z 7-mio cyfrowym numerem - wygląda na numer telefonu. Trzeba przerwać spacer, wrócić do domu i naradzić się z żoną.

Wariant I - Uczciwy człowiek kradnie.

„Wchodzę do domu ze znalezionym portfelem, a tutaj właśnie przyjechali szwagier i szwagierka z wizytą rodzinną. Ucieszyliśmy się wspólnie z niespodziewanego spotkania, po czym komunikuję im niespodziankę - opowiadam o okolicznościach w jakich znalazłem portfel z pieniędzmi.

„No, wreszcie los cię wynagrodził - powiada żona - tydzień temu ukradziono ci portfel z 300 złotymi, teraz znalazłeś inny z 30 tysiącami. Sprawiedliwości stało się zadość”. Szwagier odradza mi dzwonienie pod numer telefonu znaleziony w portfelu - telefon dzwoniącego można zidentyfikować: „Nikt uczciwy nie gubi takiej gotówki. Pewnie był to gangster z Wołomina wymuszający haracze- rok temu w pobliskiej knajpie działy się w związku z tym dziwne rzeczy. Widziałeś go od tyłu - jeszcze cię „sprzątnie”, aby pozbyć się świadka.” Żona dodaje: „Nawet jeśli mu się dostanie od bossa za tę zgubę, to chyba nie zamierzasz go żałować?”. „Jeśli ktoś nie potrafi upilnować portfela z taką sumą, to widać lekko mu ona przyszła i uczciwie na nią nie zapracował” - dorzuca szwagierka. Po ciągnącej się w tym tonie jeszcze przez chwilę dyskusji, cała zebrana rodzina zgodnym chórem rozwiewa moje i swoje wątpliwości. Uzgadniamy wspólną interpretację zdarzenia - portfel jest zgubą gangstera. Postanawiamy, że pożyczę szwagrowi 5 000 zł. na pilny remont mieszkania, a za pozostałą, „uczciwie znalezioną” sumę kupię nowy niedrogi samochód, bo stary właśnie się rozsypał”. Porządny człowiek ukradł i dalej czuje się uczciwym człowiekiem.

Wariant II - Człowiek uczciwy postępuje uczciwie.

„Wchodzę do domu ze znalezionym portfelem, a tutaj właśnie przyjechali szwagier i szwagierka z wizytą rodzinną. Trochę mnie ich obecność skonsternowała - szwagier jest weredykiem, znanym w rodzinie z bezkompromisowych osądów. Opowiadam o okolicznościach, w jakich znalazłem portfel, a on od razu na mnie nalatuje: „Dlaczego pozwoliłeś temu człowiekowi odejść? Zastanawiałeś się pewnie, czy nie przywłaszczyć sobie tych pieniędzy, prawda? No to teraz masz kłopot.” Bąkam coś na swoją obronę i dzwonię pod numer na karteczce znalezionej w portfelu - okazuje się, że to nie jest numer telefonu. Po burzliwej dyskusji ustalamy, że wywieszę na okolicznych domach informację o znalezionym portfelu. Po tygodniu, gdy nikt się nie zgłasza, udaje mi się z pomocą rodziny dotrzeć do lokalnego studia telewizji kablowej i niedrogo zamieścić ogłoszenie o znalezionym portfelu - godność własna nie pozwala mi odliczyć ze znalezionej sumy poniesionych dotąd kosztów. Przez 3 miesiące podobne starania nie przynoszą efektu, a przy kolejnej wizycie szwagra portfel zaczyna mnie parzyć. Wybieramy wspólnie jakiś cel charytatywny i wpłacam nań znalezioną sumę, a pokwitowanie chowam w portfelu. Oddycham z ulgą, pozbywszy się wreszcie znalezionych pieniędzy.” Porządny człowiek nie ukradł znalezionych pieniędzy.

Różnica pomiędzy dwoma opisanymi wariantami zdarzeń nie polega - jak łatwo zauważyć - na różnej uczciwości działającego podmiotu i jego przywiązania do wartości. Nie ma też różnic we wiedzy o sposobach i technikach usprawiedliwiania swoich i cudzych uczynków. W Wariancie I rodzina wraz z zainteresowanym nie wymyśliła przecież usprawiedliwień zaskakujących nowością - wszystkie one z pewnością były dobrze znane także osobom w Wariancie II, lecz nie były wiarygodne. Obie sytuacje różni od siebie tylko proces społecznego uzgadniania usprawiedliwień, poprzez który nabierają one dużej subiektywnej wiarygodności dla osób w nim uczestniczących. Takie stwierdzenie jest wyzwaniem dla zdroworozsądkowych, „prywatnych” teorii psychologicznych. Wynika bowiem z tego, że szacowny profesor uniwersytetu w czasie przerwy w zajęciach nie okrada swoich słuchaczy pozostawiających swoje rzeczy na sali wykładowej dlatego, że brak mu do tego wiarygodnych usprawiedliwień, a nie dlatego, że jest uczciwy. Czy okradnie ich, gdy zdoła te usprawiedliwienia znaleźć? Odpowiedź lepiej będzie zrozumieć na następnym przykładzie.

DŁUG.

„Parę miesięcy temu godni zaufania przyjaciele poprosili mnie o pożyczenie synowi, rzutkiemu biznesmenowi, który znalazł się w chwilowych tarapatach finansowych większej sumy pieniędzy, odłożonej przeze mnie na koncie w banku na czarną godzinę. Pożyczkę miał oddać najdalej za miesiąc, bo wówczas zamierzałem tę sumę ulokować w dobrych i pewnych papierach wartościowych. Tymczasem minęło 4 miesiące, mój dłużnik w tym czasie sprzedał pół swojej firmy i kupił udziały w innej, zmienił samochód na nowy, a dla mnie ciągle nie ma pieniędzy i obiecuje je oddać za kilka dni. Jego rodzice nie dysponują taką sumą, lecz zawstydzeni obiecują oddać dług w ratach, skłócili się z tego powodu z synem. Pewnego dnia prowadzę wykład na seminarium szkoleniowym dla biznesmenów i na sali widzę mojego dłużnika. Zaskoczony i zakłopotany znowu mnie przeprasza za zwłokę, jak zwykle nie ma jeszcze dla mnie pieniędzy, lecz już niedługo „ma mieć”. Na przerwie w zajęciach dzwonię do jego rodziców i opowiadam im o tym, a ci stwierdzają, że syn kłamie. Są pewni, że jadąc na seminarium podjął w banku dużą gotówkę. Mówią, że mam dobrą okazję, aby go mocno „przycisnąć” i „wyrwać” należne mi pieniądze, lecz proszą o dyskrecję. Rozmawiam z moim dłużnikiem ponownie, lecz nic z tego nie wychodzi - klnie się na głowy rodziców, że nie ma jeszcze dla mnie pieniędzy. W czasie przerwy widzę, że nagle zaaferowany z kimś rozmową pozostawił bez nadzoru wiszącą na oparciu krzesła marynarkę. Sięgam do umieszczonego w niej portfela, zaczynam odliczać należny mi dług od dużo większej, zawartej w nim sumy, gdy nagle pojawia się właściciel portfela i łapie mnie na gorącym uczynku. Na nic zdały się moje usprawiedliwienia, że tylko odbierałem swoje pieniądze - brzmiały dla świadków zdarzenia niewiarygodnie i w ten sposób zostałem złodziejem. Grozi mi nawet proces karny i oficjalne napiętnowanie - lecz dla siebie, swoich przyjaciół i rodziny jestem dalej uczciwym człowiekiem, a cała ta sprawa to dla mnie tylko bolesne nieporozumienie”.

Ludzie eksponowani wspólnie na taką samą, powtarzającą się sytuację pokusy łatwo i szybko uzgadniają usprawiedliwienia pozwalające sięgać po korzyści, które uprzednio wydawały im się niegodne. Im grupa jest bardziej spójna, tym proces ten przebiega szybciej - więź grupowa jest jego doskonałym nośnikiem. Uzgadnianie usprawiedliwień wśród ludzi wystawionych wspólnie na tę samą sytuację pokusy dotyczy wszystkich bez wyjątku grup, nawet tych znanych z przekonań etosowych, które z natury swej powinny być na to odporne.

W okresie ostatnich kilku lat zaczęły trafiać do nas studia przypadków opisujące uzgadnianie usprawiedliwień wśród instruktorów harcerskich. Ponieważ lata osiemdziesiąte nie przyniosły żadnego takiego sygnału, uważniej prześledziliśmy, co się zmieniło i stwarza sytuację pokusy ludziom harcerskiego etosu. Okazało się, że po zmianie ustroju w 1990 roku wszystkie bez wyjątku organizacje harcerskie stanęły wobec problemu pieniędzy na podstawową działalność.

Rysunek 6.

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
PROCES SPOŁECZNEGO UZGADNIANIA USPRAWIEDLIWIEŃ

Instruktorzy nie mieli ani grosza na organizację spotkań z drużynami w szkolnych harcówkach, chorągwie dostawały skąpe dotacje na akcję obozową. Po jakimś czasie na letnią akcję obozową organizacje harcerskie potrafiły znaleźć wystarczającą ilość środków z kasy państwowej i od rodziców oraz sponsorów prywatnych. W ciągu roku szkolnego instruktorzy dalej jednak musieli sobie radzić sami.

Obóz harcerski to kilkanaście dużych namiotów, kilkaset dzieciaków zmieniających się co dwa tygodnie od końca czerwca do końca sierpnia, oraz kilkunastu instruktorów podległych dwudziestoparoletniemu komendantowi. To także stosunkowo duże środki gotówkowe, z których taka grupa musi rozliczyć się po zakończeniu obozu. Z dzieciakami jeździ się na wycieczki, a te gubią bilety stanowiące podstawę rozliczeń, sprzedawczynie małych wiejskich sklepów nie wystawiają rachunków lub robią to źle, niedoświadczeni instruktorzy nie dbają o dokumentację księgową, etc. Przy okazji wstępnego rozliczania obozu jakiś komendant nie mogąc dojść ładu w kwitach, wrzucił je do kosza i posłał samochód do zaprzyjaźnionego rolnika, aby ten wystawił rachunek na nierozliczoną sumę. Rolnicy mogą wystawiać rachunki na produkty rolne bez obawy o podatki, więc szybko uproszczono sobie sprawę. Pieniędzmi gospodarzono stosując podwójną księgowość - wydawano je wedle potrzeb, po czym rolnik-dostawca kilkoma kwitami rozwiązywał problem rozliczeń oficjalnych. Z formalnego punktu widzenia harcerze są znakomitymi księgowymi - jak dotąd żaden obóz nie miał i nie ma problemów z rozliczeniem wydanych pieniędzy.

W miarę, jak przybywało środków na akcję obozową, ujawnił się nowy problem. Okazało się, że pieniądze zaoszczędzone „przepadają” - a zaoszczędzić można było coraz więcej - i nie można ich przeznaczyć na całoroczną działalność w drużynach. Wtedy zapewne grono instruktorów jednego lub kilku obozów siadło i po krótkich deliberacjach uznało, że rolnik-dostawca wystawi jeszcze jeden kwit na zaoszczędzoną sumę, którą sprawiedliwie podzieli się pomiędzy kadrę instruktorską, celem wsparcia działalności ich drużyn w ciągu roku. Po czym okazało się - ujawniły to studiów przypadków - że jeden z instruktorów zakupił sobie sprzęt grający (który nawet parę razy przyniósł na zajęcia swojej drużyny), drugi kupił rower, aby móc bez problemów dojeżdżać na harcerskie spotkania, trzeci szykowne buty Addidas'a potrzebne mu do prowadzenia zajęć sportowych, etc. Ponieważ na obozach spotyka się na ogół to samo grono zaprzyjaźnionych instruktorów, usprawiedliwienia dziedziczone były łatwo przez następne ekipy obozowe, a takie „zagospodarowanie” oszczędności utrwaliło się obyczajem i stało dla wszystkich oczywiste.

Często uzgadnianie usprawiedliwień wygląda jak swoista „spowiedź a rebours” i zwierzanie się „w zaufaniu” wybranej osobie z problemów, jakie mamy z innymi. Po rozmówcy spodziewamy się akceptacji prezentowanego przez nas punktu widzenia. Ktoś np. skarży się na kolegów „bez zasad”, biorących ile się da, podczas gdy on sam trzyma się reguł przyzwoitości, tracąc szereg korzyści, które inni mu sprzed nosa zgarniają. Jedna ze studentek, pracująca w dużym szpitalu jako przełożona pielęgniarek, jako pracę semestralną miała napisać studium przypadku usprawiedliwień lekarzy tamtejszego oddziału ginekologicznego. Z ordynatorem tego oddziału od lat była zaprzyjaźniona. Widząc zainteresowanie sprawami oddziału ordynator po obchodzie zaczął wpadać do niej na kawę. Nie miała problemów z dotarciem do tego, ile kosztuje „skrobanka” zrobiona „prywatnie”, ile trzeba dać łapówki lekarzowi, aby dostać się na oddział i tam ją zrobić w bezpieczniejszych warunkach, etc. Ordynator chętnie opowiadał o problemach, jakie ma w pracy. Jak to pazerny, niedoświadczony młody lekarz z jego oddziału „poharatał” w domowym ambulatorium młodą dziewczynę w 8 tygodniu ciąży, którą na sygnale karetka przywiozła do szpitala w ciężkim stanie, jak to „ci młodzi” utracili teraz wszelkie zasady w rwaniu pieniędzy od pacjentów, etc. Ponieważ wszyscy w mieście wiedzieli, że ordynator dorobił się dużego domu i samochodu przyjmując szpitalnych pacjentów prywatnie, w rozmowie z naszą studentką kładł nacisk na „zasady” w dorabianiu na boku, bezpieczeństwo pacjentów, którym zawsze zapewniał zabiegi w szpitalu, etc. Za każdym razem przez pół godziny monologował, a okoliczności nakazywały słuchaczce zdawkowo mu przytakiwać. W ten sposób „używał” jej do uzgadniania usprawiedliwień dla swojej karygodnej bierności w roli ordynatora. Przyjaźń się urwała, gdy słuchaczka zapytała, dlaczego nic nie robi, aby ukrócić praktyki młodszych kolegów.

Głupota moralna.

Człowiek popełniający czyn, którego się wstydzi tworzy wyszukane, wielopiętrowe racjonalizacje i uspokaja nimi sumienie. Jeśli jednak ktoś obraca się wśród ludzi, którzy słowem lub gestem akceptują „korzystanie z takiej okazji”, wówczas nie potrzebuje rozbudowanych racjonalizacji. Uzgodnienie prostych usprawiedliwień z grupą pozwala z głębokim przekonaniem twierdzić, że „jeśli nie ja, to inny weźmie”, "przecież wszyscy tak robią", choćby ci "wszyscy" stanowili tylko kilka osób z najbliższego otoczenia. Pojawiająca się wówczas „głupota moralna” ujawnia siłę społecznego wpływu grupy na etyczne przekonania i krytycyzm pojedynczego człowieka. Uczestnik podkultury usprawiedliwień przyłapany na gorącym uczynku przytacza bezkrytycznie prymitywne, lecz uzgodnione z innymi sformułowania, które nikomu z osobna jako zwykłe racjonalizacje nie trafiłyby do przekonania. Gdy ujawnimy ich miałkość denerwuje się i twierdzi, że "nic z tego nie rozumiemy", "brakuje nam doświadczenia zawodowego", etc. Zjawisko to najlepiej obserwować można na pracowniczych grupach złożonych z ludzi wykształconych i inteligentnych, eksponowanych na sytuacje pokusy. Prawdę mówiąc, każdy z nas czasem na swój sposób uczestniczy w uzgadnianiu z innymi usprawiedliwień i wykazuje zdumiewającą głupotę moralną, gdy mu się przydarzy jakaś "dobra okazja". Dlatego nie ma ludzi bez grzechu. Grzesząc, nie widzą belki w oku własnym, ale nie tracą krytycznego osądu postępowania innych ludzi, dostrzegając w ich oku każde źdźbło.

Jedna ze studentek na zaliczenie zajęć seminaryjnych opracowywała studium przypadku wzięte z obserwacji miejsca pracy. Rozpoczęła pracę w przedszkolu i opisywała „Panią Jolę”, która wyspecjalizowała się w przystosowaniu do przedszkolnych warunków najmłodsze dzieci. Z reguły płaczą one w pierwszych chwilach pobytu, lecz mija to szybko po tym, jak ”Pani” otoczy je uwagą i poświęci trochę czasu na osobności. Wystarczy jednak, że po jakimś czasie uwaga „Pani” wyraźnie osłabnie, a dziecko zaczyna rodzicom spieszącym się rano do pracy robić trudności z wyjściem z domu, płacze, marudzi i jest nieszczęśliwe. Pani Jola odwracała swoją uwagę od dzieci co lepiej ubranych, przywożonych do przedszkola przez rodziców samochodem, bo jak twierdziła „tym biedniejszym należy się więcej serca”. Bystre mamusie szybko orientowały się w sytuacji i biegły do pani Joli z kwiatkiem i buteleczką dobrej wody toaletowej, aby zechciała otoczyć „specjalną” troską ich dziecko. Po dwóch dniach dzieciak znowu szczęśliwy szedł do przedszkola, a mamusia pilnowała regularnymi prezentami, aby uwaga pani Joli znowu gdzieś nie powędrowała. Inne wychowawczynie znały dobrze ten proceder i z oburzeniem go komentowały - mając pod opieką starsze dzieci także otrzymywały dowody wdzięczności od swoich rodziców, lecz tylko przy rzadkich okazjach Dnia Nauczyciela lub Świąt Bożego Narodzenia.

Pani Jola miała mocną pozycję „u władzy” i gdy dyrektorka poszła na emeryturę, została mianowana jej następczynią. Natychmiast zwołała zebranie pracownicze, które miało zaskakujący przebieg. Nowa pani dyrektor ogłosiła na nim akcję „czystych gęb” stwierdzając, że wraz ze zmianą dyrekcji następuje „koniec objadania dzieci” i palcem wytknęła kucharkę, dwie jej pomoce, księgową i byłą dyrektorkę, które taki niegodny proceder prowadziły.

Okazało się, że uszedł naszej uwadze krąg ludzi, wśród których przebiegał inny niż wśród wychowawczyń proces uzgadniania usprawiedliwień. Otóż kucharka tak wolno krajała wędlinę na śniadanie dzieciom, że jej zawsze trochę z dziennej porcji pozostało. Gdy więc pojawiał się inspektor wizytujący placówkę, pani dyrektor mogła poczęstować go kanapką z szynką, czasem sama zjeść śniadanie, gdy w domu brakło czasu. Kucharka z księgową potrafiły dla ważniejszych gości pani dyrektor "wygospodarować" jeszcze kawę i kruche ciasteczka. Nikt nie pytał, skąd się biorą, chociaż wiadomo, że przedszkolaki kawy nie piją. Na koniec każdego dnia kucharka i dwie jej pomocnice sprawiedliwie dzieliły między siebie to, co pozostało z dziennych racji i wspólnie wynosiły do domu. Wychowawczyniom trudno było zaprotestować choćby z tego względu, że na Dzień Nauczyciela, zakończenie roku i przy innych okazjach także częstowane były kawą, kanapkami, czekoladkami.

Kucharka i jej dwie pomocnice zaskoczone zarzutem pani Joli zatrzęsły się z oburzenia i z podniesionymi głowami wymaszerowały z sali. Następnego dnia wkroczyły do gabinetu nowej dyrektorki, gdzie czekał już cały zespół wychowawczyń. Po przemowie, akcentującej trzydziestoletnią, wielokrotnie wyróżnianą pracę i dobre imię, którego się dorobiły, rzuciły na stół nowej dyrektorki wnioski o zwolnienie twierdząc, że honor nie pozwala im dalej pracować z ludźmi posądzającymi je o haniebną praktykę objadania dzieci.

Tak się złożyło, że w tym samym czasie ówczesny premier ogłosił „akcję czystych rąk” oskarżając imiennie szereg wysokich urzędników państwowych o wykorzystywanie stanowisk rządowych do zajmowania intratnych foteli w radach nadzorczych dużych przedsiębiorstw kontrolowanych przez skarb państwa. Dymisję rzucił wówczas na stół minister spraw zagranicznych uzasadniając ją troską o swoje dobre imię i honor, oraz niemożnością dalszej współpracy z ludźmi, posądzającymi go o niegodne uczynki. Obie dymisje - kucharek i ministra - zostały przyjęte. Powołano nowego ministra, który już nie łączył swego stanowiska z posadą w uzależnionym odeń banku, a w przedszkolu zatrudniono nowy zespół kucharek, który dzieciom porcji już nie uszczuplał. Stosowane dotąd usprawiedliwienia utraciły wiarygodność po przerwaniu procesu społecznego ich uzgadniania, to zaś zamknęło drogę do korzyści, które w tym momencie przestały być „okazją”.

Wysoka wiarygodność uzgodnionych społecznie usprawiedliwień, szczególnie tych, które na trwałe weszły do podkultury, nie pozwala dojrzeć niezgodności własnego uczynku z wartością i powoduje autentyczne przekonanie u członków grupy, że „są w porządku”. Bardzo często ci, którzy nie uczestniczyli w uzgadnianiu usprawiedliwień i do grupy nie przynależą, nie są w stanie uwierzyć w autentyczność takich przekonań i traktują je jako cyniczną grę z otoczeniem. Zdarza się wtedy słyszeć uwagę, że „to przecież niemożliwe, aby taki [inteligentny, wykształcony, obyty, etc.] człowiek nie wiedział, co robi”. Tak jednak właśnie działają wiarygodne usprawiedliwienia. Obserwujemy wówczas "głupotę moralną" polegającą na utracie zdolności rozumowania moralnego i oceny własnych czynów. Jest dobrym wskaźnikiem czyjegoś uczestnictwa w podkulturze usprawiedliwień i w procesie społecznego ich uzgadniania.

Na pokusę wystawieni jesteśmy zawsze, ponieważ zawsze jest do wyobrażenia jakaś korzyść po którą można sięgnąć kosztem naruszenia jakiejś wartości. Na szczęście tylko czasem możemy znaleźć po temu wiarygodne usprawiedliwienia. Kuszenie człowieka do złego (i korzystnego) uczynku polega na stawianiu go w sytuacji pokusy i podsuwaniu mu usprawiedliwień - rzecz w tym, aby zechciał uznać je za wiarygodne.

Trzy właściwości procesu społecznego uzgadniania usprawiedliwień.

Uważne przyglądnięcie się temu, jak ludzie uzgadniają usprawiedliwienia pozwala na odnalezienie trzech istotnych cech tego procesu - ciągłości, jawności i bezwyjątkowości.

Ciągłość.

Zapoczątkowany w grupie proces uzgadniania usprawiedliwień trwa dotąd, dokąd jest ona eksponowana na powtarzające się sytuacje pokusy. Nie można raz uzgodnić usprawiedliwień i na tym poprzestać, jeśli się ciągle „korzysta z okazji”. Trzeba stale podtrzymywać proces uzgadniania usprawiedliwień - przerwanie go pozbawia je wiarygodności. Powstaje wtedy poważne zagrożenie potrzeby godności u wszystkich członków grupy - tych, którzy korzystali z niegodnych okazji i tych, którzy tylko to akceptowali. Po to, by mieć pewność, że proces dalej trwa, grupy uzgadniające usprawiedliwienia wywierają swoisty nacisk na swoich członków, domagając się od czasu do czasu wyraźnej akceptacji dla stosowanych praktyk osiągania korzyści - np. po udanej „okazyjnej” transakcji urządzają libację, na której muszą być obecni wszyscy „swoi”.

Zaprzestanie korzystania - często związane z rozpadem grupy - przerywa proces uzgadniania usprawiedliwień ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wtedy uczestnikom pozostają już tylko racjonalizacje, nie mające tej samej zdolności redukcji dysonansów, co usprawiedliwienia. Dlatego po jakimś czasie ludzie skłonni są przyznać, że być może w przeszłości popełniali błędy i naruszali wartości. Gdy toczy się proces uzgadniania usprawiedliwień i trwa korzystanie w sytuacji pokusy, takich wątpliwości jednak nie mają.

Jawność.

Ludzie uzgadniający usprawiedliwienia są przekonani, że nie mają nic do ukrycia przed innymi i nie mają się czego wstydzić. Nie robią przecież nic złego, czego najlepszym dowodem jest jawność i otwartość, z jaką mówią o tym, co czynią i poparcie tego przez innych, porządnych ludzi.

PASZPORT.

„Ewa została zatrudniona w biurze paszportowym niedawno, na miejsce kolegi. Opowiadała mi, że przyjmował on od interesantów drogie alkohole i pieniądze w zamian za szybsze załatwianie ich wniosków paszportowych. Sama widziała u niego w szafie duże ilości win i koniaków. Ewa twierdziła, że jest to zachowanie wysoce naganne, które wszystkim pracującym w biurze paszportowym przynosi ujmę. Interesanci na podstawie takich pojedynczych przypadków wyrabiają sobie opinię o wszystkich pracownikach.

Był sezon urlopowy, i zostałam przydzielona do pomocy Ewie na pewien czas, dla rozładowania kolejek. Pewnego dnia, po godzinach przyjęć, wszedł do pokoju nieznany nam mężczyzna i poprosił Ewę, aby zechciała przyjąć w drodze wyjątku jego wniosek na wyrobienie paszportu. Opłacił już wycieczkę za granicę i straci dużo pieniędzy, jeśli w terminie nie otrzyma paszportu.

Ewa początkowo nie chciała się zgodzić, ale po chwili uległa stwierdzając, że zobaczy, co się da zrobić. Po sprawdzeniu wniosku kazała mężczyźnie udać się do banku, dokonać opłaty paszportowej i z kwitem wrócić do biura.

Interesant wrócił z kwitem opłaty i po oddaniu go koleżance zaczął dziękować jej za uprzejmość, ludzkie traktowanie i czas, który mu poświęciła - po czym podał jej torbę z jakąś zawartością. Ewa zaprotestowała, powiedziała, że nie może tego przyjąć i odsunęła od siebie reklamówkę.

Jednocześnie zaczęła mówić do nieznajomego, aby wpadł po odbiór paszportu również bez kolejki. Ten podziękował, zdjął torbę z blatu, postawił ją na podłodze przy biurku i wyszedł.

Ewa po jego wyjściu zerknęła za biurko, i powiedziała: "Popatrz, co to za człowiek! Zostawił tę reklamówkę. Jak myślisz, chyba nie będę za nim biegła, jeszcze ktoś sobie pomyśli, że bierzemy tutaj łapówki?" Odpowiedziałam jej: zrobisz, co zechcesz, przecież to twój petent - i wyszłam z pokoju. Po powrocie zobaczyłam, że reklamówka stoi na swoim miejscu. Ewa była niespokojna i prowokowała mnie do rozmowy. Rozpakowała torbę, w której była kawa, słodycze i szampan. "Kawa nam się przyda" powiedziała, a gdy stwierdziłam, że kawy nie pijam, zaczęła częstować mnie czekoladą. Po chwili ociągania się wzięłam kawałek, a Ewa natychmiast zaproponowała, że zaprosimy jeszcze dwie nasze koleżanki i razem wypijemy po kieliszku szampana. Koleżanki przyszły chętnie na poczęstunek i słodycze oraz szampan szybko zniknęły.

Na drugi dzień rano Ewa wróciła do tematu nieznajomego mówiąc, że to bardzo sympatyczna osoba i żal jej jest narażać go na stratę pieniędzy - jeśli przyjdzie, wyda mu paszport poza kolejką.

Jednocześnie nawiązała do kolegi pracującego tutaj przed nami stwierdzając, że ten postępował niewłaściwie przyjmując od interesantów pieniądze. Przyjęcie od kogoś kwiatów, kawy lub szampana nie jest łapówką, lecz dopuszczalną formą wyrażenia wdzięczności, podziękowaniem za wyświadczoną przysługę. Sama to stosuje w swoich kontaktach z innymi i nie widzi powodu, aby i wobec niej ludzie nie mogli spłacić długu wdzięczności jakimś miłym gestem”.

Po to, aby móc osiągnąć korzyści, Ewa musiała znaleźć i uwiarygodnić usprawiedliwienia. Technikę podsunął interesant: pomoc w trudnej sytuacji. Najpierw jednak Ewa musiała poważnie potraktować wyjaśnienia petenta, "zrozumieć" jego trudną sytuację, aby móc potem przyjść mu z pomocą. Następnie należało uzgodnić z koleżanką wiarygodność przyjętej techniki usprawiedliwień: przyjście z pomocą jest przywołaniem nowych wartości i próbą zamiany sytuacji pokusy na sytuację dylematu moralnego - taki sposób redukcji swojego dysonansu usiłuje Ewa uzgodnić z koleżanką. Przyjęcie przez koleżankę poczęstunku ma tutaj kluczowe znaczenie - oznacza akceptację przez nią usprawiedliwień. Zamykają ten proces inne koleżanki z pracy, które przychodzą na szampana i czekoladę dobrze wiedząc, że Ewa nie kupiła ich sama.

Proceder przyjmowania „wziątków” i „dowodów wdzięczności” jest jawny - wszyscy pracownicy określonej jednostki organizacyjnej o nim wiedzą. Wiele opisów tzw. ”podkultur biurowych” ukazuje, jak panie pracujące w administracji tworzą usprawiedliwienia dla korzystania z telefonu służbowego, wynoszenia dla dzieci papieru, mazaków, etc. Nigdy nie odbywa się to chyłkiem i w tajemnicy przed innymi, lecz zawsze z ostentacyjną jawnością. Dzięki temu każda z urzędniczek może sobie powiedzieć, że tego, co robi nie musi się wstydzić - nie ma nic do ukrycia przed innymi, porządnymi ludźmi.

TOREBKA.

Zofia pracowała niewiele ponad rok w Wydziale Rachunków Bankowych, lecz była już cenionym pracownikiem, dostrzeganym przez dyrekcję oddziału. Dosyć często zastępowała w obowiązkach swoją naczelnik, która często była w służbowych rozjazdach. W pewien piątek pracująca przy okienku i prowadząca obsługę firm pani Jadzia przyprowadziła do niej klientkę z nietypową prośbą. Pilne sprawy rodzinne (choroba syna) zmuszały ją do natychmiastowego wyjazdu do Niemiec, i trudno było przewidzieć, jak długo nie będzie jej w kraju. Zrobiła przelew dużej sumy na konto innej firmy, która od natychmiastowej płatności uzależniła wywiązanie się z dostaw, decydujących o powodzeniu dużego eksportowego kontraktu. Nie mogła czekać do poniedziałku na potwierdzenie dokonania przelewu i po złożeniu dyspozycji w okienku chciała takie potwierdzenie uzyskać od ręki.

Pani naczelnik - przekonywała klientka - przecież to tylko mała różnica w kształcie pieczątki na kopii dyspozycji przelewu. Moja firma ma duże obroty, żadnych z nami nie mieliście kłopotów, na koncie są odpowiednie środki. Jesteśmy poważnym i liczącym się klientem waszego banku, i prosimy tylko o drobną przysługę w sytuacji szczególnej, gdy dotknęło mnie nieszczęście. Za parę godzin zamykacie bank, a w poniedziałek zaświadczenie będzie już zgodne z faktami. Niezależnie od tego jak pani teraz zadecyduje - ciągnęła klientka - jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z wami. Na dowód tego przyniosłam naszą firmową reklamówkę. Położyła na stole piękną dużą torbę z delikatnej skórki, dostosowaną do noszenia przez elegancką bussiness-woman, z przegródkami na papiery, osobną kieszenią na kosmetyki i gustownym szyfrowym zamkiem. Wewnątrz znajdowało się logo reprezentowanej przez nią firmy, niewidoczne i nie szpecące całości.

Pani Zofia od dawna marzyła o takiej torbie, lecz była ona za droga jak na jej kieszeń. Nie mogła jednak przyjąć takiego prezentu i odrzucić prośbę klientki. Po chwili wahania wdała się z klientką w rozmowę na temat choroby syna, wyraziła współczucie, i wezwała ponownie panią Jadzię. Czy sądzi pani - zapytała - że możemy pójść na tę drobną nieformalność dla naszego stałego klienta? Pani Jadzia wyraziła się o firmie przychylnie, prowadzi jej rachunek już dłuższy czas i nigdy nie miała kłopotów.

Zaświadczenie więc wydano, a torba została w rękach pani Zofii. Dobry humor zepsuła jej pod koniec dnia wiadomość, którą przyniosła zakłopotana pani Jadzia. Przed piętnastą zgłosił się pełnomocnik firmy klientki i wycofał zlecenie przelewu wyjaśniając, że wystąpiły nowe okoliczności. Gdzieś po Polsce krążyło niezgodne ze stanem faktycznym zaświadczenie o dokonaniu przez bank dużego przelewu. Pani Zofia pomyślała sobie, że może powinna odesłać tę torbę z powrotem do firmy klientki, lecz po powrocie do domu cała rodzina zgodnie uznała taki gest nie tylko za nieuzasadniony, lecz także obraźliwy.

Podobnego typu jawność działania charakterystyczna jest dla początkujących w przestępczym rzemiośle członków ulicznych gangów i młodzieżowych band. W kryminologii bez echa przeszedł znamienity artykuł G.Sykes'a i D.Matza z 1957 roku, którzy jawność popełnianych przestępstw, omawianych w obszernym gronie darzonych zaufaniem kolegów, uznali za jeden z pięciu ważnych atrybutów „neutralizacji” przestępczych, stanowiących odpowiednik omawianych przez nas technik społecznego uzgadniania usprawiedliwień. Policji łatwo jest wytropić nieletnich sprawców poprzez swoich informatorów z przestępczego półświatka, ponieważ uzgadniają oni usprawiedliwienia w obszernym kręgu znajomych i kolegów. Zawodowcy i doświadczeni gangsterzy czynią to w bardzo wąskim gronie, lub też nie ufają nikomu i zadowalają się racjonalizacjami.

Bezwyjątkowość.

Człowiek instynktownie wie, że „jeśli wlazł pomiędzy wrony, musi krakać jak i one”. Jeśli jest to grupa pracownicza, w której wszyscy wspólnie „korzystają z okazji” temu, który nagle przestaje „krakać” grozi ostracyzm i izolacja od grupy, a nawet agresja ze strony dotychczasowych przyjaciół i kolegów. Odmowa uczestnictwa w przynoszącym korzyści procederze najczęściej kończy się zmianą pracy. Jeden sprawiedliwy przerywa bowiem toczący się proces uzgadniania usprawiedliwień, który wymaga bezwyjątkowego w nim uczestnictwa wszystkich członków grupy. Taka „czarna owca” pozbawia dotychczas stosowane usprawiedliwienia wiarygodności i potrzeba godności u wszystkich zostaje poważnie zagrożona. Zagrożone jest także pozyskiwanie korzyści. Upór osoby odmawiającej uzgadniania usprawiedliwień powoduje, że okazja okazuje się kradzieżą, nadużyciem zaufania klienta, niegodnym wykorzystywaniem zaufania pracodawcy, etc. i zamyka innym dotychczasową do nich drogę.

Na początku lat 80 - tych badaliśmy proces uzgadniania usprawiedliwień wśród ekspedientek działu spożywczego dużego sklepu samoobsługowego. Były to czasy „rynku producenta”, niedostatku żywności w sklepach i sprzedaży kartkowej. Nie było wówczas towarów paczkowanych i te, po które ustawiały się długie kolejki były ręcznie ważone. Cały zespół sklepu był solidarnie odpowiedzialny za zgodność kasy z wartością przyjętego do sprzedaży towaru. Okazało się, że ekspedientki wytworzyły sobie normę „niedoważania 3 deka”. Ważyć „równo” nie było wolno, bo narażało to na straty cały personel - towary się psują, mają naturalne ubytki, klienci kradną, etc. Więcej niedoważać także nie było wolno, „bo to nieuczciwe”. Co miesiąc (lub częściej) robiono nieoficjalne bilansowanie stanu kasy i sprzedanych towarów, a wysokość nadwyżki sprawiedliwie dzielono - każdej ekspedientce przynosiło to regularnie drugą pensję. Proces uzgadniania usprawiedliwień polegał w tej grupie na „stawaniu przy wadze” i wzajemnej pomocy w „umiejętnym” ważeniu. Mimo, że ekspedientki różniły się sprawnością w ważeniu (a raczej niedoważaniu), każda z nich musiała stanąć co jakiś czas przy wadze - nawet początkujące nowicjuszki. Odmowa nie wchodziła w grę. Były one specjalnie przyuczane do tego w ramach okresu „adaptacji zawodowej” - gdy jedna z nich nie chciała wziąć udziału w tym procederze, zespół zaaranżował sytuację, w której oskarżono ją o nieuczciwość i odeszła z pracy.

Anomia i podkultury usprawiedliwień.

Anomia to swoisty stan grupy społecznej lub jednostki, która ceni wartości, lecz ich nie przestrzega. Anomia nie polega na braku wartości i normatywnych przekonań o tym co słuszne i wartościowe, lecz na istnieniu o b o k n i c h innych przekonań, które nazwaliśmy usprawiedliwieniami, które "neutralizują" oddziaływanie wartości na zachowanie ludzi. Sposób, na jaki ludzie redukują dysonanse godnościowe na ogół się utrwala i nie jest za każdym razem inny, zależny wyłącznie od konkretnej sytuacji. Dlatego można mówić o pewnym stylu, lub względnie trwałym sposobie, na jaki redukowane są dysonanse godnościowe i chroniona potrzeba godności.

Anomia definiowana jest tutaj w specyficzny sposób, któremu bliżej do tradycji durkheimowskiej, a nie mertonowskiej. Czytelnika zainteresowanego różnicą między nimi odesłać musimy do innego opracowania (Kosewski, 1985). Wprowadzając termin anomia, za punkt wyjścia przyjmujemy definicję Durkheima, że anomia to stan społeczeństwa, w którym normy (i wartości) społeczne istnieją - są znane - lecz nie są przestrzegane. „Znajomość” podstawowych norm społecznych i jednoczesne ich nieprzestrzeganie przez tych samych ludzi nasuwa zasadne przypuszczenie, że nie chodzi tutaj o „zimną” wiedzę normatywno - etyczną. Ludzie cenią normy i wartości osobiście, lecz w konkretnych okolicznościach sytuacji pokusy uważają, że mogą uczynić usprawiedliwiony wyjątek i je naruszyć.

Pojęcia anomii i demoralizacji są tożsame. Anomia społeczna (anomijna kultura lub podkultura) istnieje wtedy, gdy kultura macierzysta społeczeństwa (lub podkultura), obok godnościowo znaczących wartości społecznych niesie jednocześnie ze sobą usprawiedliwienia w takiej ilości, że stanowią one istotne zagrożenie dla kierowania przez te wartości postępowaniem ludzi w sytuacjach pokusy. Kiedy mówimy o anomii społecznej należy mieć na uwadze dwie jej składowe. Po pierwsze, proces społecznego uzgadniania usprawiedliwień toczący się w grupie eksponowanej na określone sytuacje pokusy, i po drugie jego rezultaty, kulturowe wytwory w postaci norm, przekonań i obyczajów. Wspólnie razem tworzą pewną instytucję społeczną, zwaną przez nas podkulturą usprawiedliwień i spełniającą ważne funkcje psychologiczne dla ludzi stale eksponowanych na powtarzające się sytuacje pokusy. Ma ona tę właściwość, że łatwo i szybko u swych uczestników redukuje dysonans godnościowy wywołany sięganiem po korzyści w specyficznych, objętych podkulturą sytuacjach pokusy.

Anomia osobista (zgodnie z tradycją durkheimowską używać będziemy zamiennie terminu „stan anomii”) to pewna właściwość jednostkowa, wyrażająca się w zdolności do redukowania dysonansów godnościowych. Jej wskaźniki są następujące:

Częste eksponowanie ludzi na powtarzające się sytuacje pokusy tworzy u nich stan anomii. Charakteryzuje go powstanie względnie trwałych przekonań, poglądów lub postaw jednostkowych, które mają jedną funkcję do spełnienia, jedną wspólną właściwość: redukują dysonanse moralne w najczęściej spotykanych przez człowieka sytuacjach pokusy lub upokorzenia. Nazywamy je usprawiedliwieniami uogólnionymi (por.Kosewski, 1985). Sytuacje pokusy nie są „sprawdzianem charakteru” lecz pułapką - tworzą nacisk, który nieodmiennie prowadzi do demoralizacji.

Pod długotrwałym naciskiem sytuacji pokusy demoralizacja wyraża się także niekorzystną zmianą w zakresie tego, co nazwaliśmy hierarchią wartości. Polega ona na tym, że wartości dostępne mniejszym kosztem (lub przynoszące największe korzyści) w okolicznościach w jakich żyje jednostka, nabierają większego znaczenia godnościowego, a te trudniej dostępne tracą swoje godnościowe znaczenie i są stopniowo spychane na margines hierarchii wartości. Następuje anomijna adaptacja systemu wartości do sytuacji życiowej człowieka.

KASIA.

Kasia jest młodą, inteligentną i ładną dziewczyną, która przyjechała do Warszawy na studia cztery lata temu z małego miasteczka w środkowej Polsce. Poproszona o opisanie, jaki ma ideał kobiety, podaje wzorzec jaki zapewne wyniosła z domu, katolickiego i dbałego o tradycyjnie rozumianą reputację. Kobieta jest dla niej kwintesencją wszelkich cnót - w przywiązaniu do takiego ideału nie przeszkadza jej własny sposób zarabiania na życie.

W kilka dni po przyjeździe do Warszawy poznała dosyć przypadkowo przystojnego mężczyznę w wieku więcej niż średnim - i poszła z nim do łóżka po dobrej kolacji w drogiej restauracji. Po pewnym czasie poznał on ją ze swoim przyjacielem, ten z następnym, "i tak już to poszło".

"Nigdy nie byłam ulicznicą" - mówi Kasia. Nie ukrywa, że jest prostytutką. Daje sobie radę bez pomocy ludzi z sex-biznesu i nie utrzymuje żadnych kontaktów z "profanatkami", wystającymi na ulicach, przesiadujących po hotelach lub czekających pod telefonem w agencjach towarzyskich. Jest przekonana, że nigdy w życiu nie zniży się do takich praktyk.

Korzyści, które osiąga, są urozmaicone w formie - często za „romans” trwający 3 - 4 tygodnie dostaje po prostu drogi prezent. Obecnie stara się nie wchodzić w dwa związki jednocześnie, bo to zbyt obciążające. "Stać mnie już dzisiaj na to, jeśli chodzi o finanse. Nie, nie odkładam pieniędzy, ale zawsze mi ich wystarcza."

Co Kasia myśli o sobie i jak przeżywa to, co robi?

"Jestem inna niż myślisz, nie pójdę z każdym i nie na wszystko. Moja praca to nie tylko łóżko, to przede wszystkim romans. Oferuję namiętność, której wielu moich mężczyzn nie może zaznać przy żonie. Moi partnerzy, to wyłącznie ludzie kulturalni. Zdarza się więc niekiedy, że seks nie jest konieczny - np. jeśli starszy pan, dżentelmen, szuka towarzystwa na krótkie wczasy, wycieczkę, czy uroczystość."

"Jeśli jakiś mężczyzna ma odejść od żony, to i tak to zrobi, jeśli zaś do rozbicia rodziny nie dochodzi, problemu nie ma w ogóle. Czego oczy nie widziały, o to serce nie zaboli. Stać ich na mnie, stać na rower dla syna”.

Dla prostytutki nikt nie rzuca rodziny, więc Kasia mówi, że zaspokaja tylko emocjonalne potrzeby swoich mężczyzn, zmniejszając na świecie ilość zboczeń, małżeńskich awantur i nieszczęśliwych ludzi. Gdy Kasia mówi o prostytucji podkreśla, że jest to zawód dosyć rzadki i wymagający specjalnych predyspozycji - lecz nie lepszy i nie gorszy od innych. Od razu przy tym nawiązuje do takich czynów jak kradzieże, oszustwa lub kłamstwo, które potępia i nigdy się ich nie dopuszcza.

Zapytana o wartości, jakie ceni u siebie i ludzi najwyżej, podaje cztery: profesjonalizm w tym, co robią, szczerość wobec siebie i innych, inteligencję i tolerancyjność. Kasia niechętnie myśli i mówi przyszłości. Kiedy sprowadzić rozmowę na ten temat, widać, że jest poirytowana. Jest przekonana, że jakoś ułoży sobie życie, czuje się zdolna do spontanicznej, bezinteresownej miłości na którą czeka.

Kasia ułożyła sobie stosunki z otoczeniem w charakterystyczny sposób. Część swego czasu spędza w akademiku, żyjąc jak normalna studentka, uczestnicząc także w życiu pewnego zamkniętego kółka przyjaciół. Tylko najbliższe przyjaciółki domyślają się, skąd bierze pieniądze na dostatnie życie, lecz w tym wypadku istnieje milcząca zgoda, aby pewne tematy pomijać. Kasia potrafi być naprawdę miła dla innych, ma szeroki gest i jest w swym gronie bardzo lubiana. Ma duże poczucie wolności osobistej i wystarczające środki, aby z niej korzystać. Nieco ekstrawaganckimi decyzjami czasem to podkreśla.

Oprócz miejsca w akademiku, Kasia wynajmuje na mieście małe mieszkanie, w którym wchodzi w swoją drugą rolę. Tam przyjmuje swoich mężczyzn, stamtąd wyrusza na kolacje, przyjęcia i "imprezy" stanowiące nieodłączną część jej drugiego życia. Tam wreszcie trzyma swoją luksusową garderobę, biżuterię i cenne prezenty otrzymywane od mężczyzn.

Kasia z podanego przykładu najwyżej ceni sobie cztery wartości:

Nieprzypadkowo wybrała te właśnie, a nie inne, np. uczciwość, lojalność, sprawiedliwość, rzetelność. Wybrane przez Kasię wartości łatwiej od innych mogą być przestrzegane w jej sytuacji życiowej, określonej uprawianiem prostytucji. W jej hierarchii wartości nastąpiły przystosowawcze przesunięcia, pozwalające lepiej funkcjonować w sytuacjach zawodowych. Kasia wybrała wartości nie tylko możliwe do przestrzegania, lecz także przydatne dla dobrego funkcjonowania w zawodzie - od luksusowej prostytutki wymagany jest profesjonalizm i ceniona przez Kasię tolerancja, przydatna jest inteligencja i jest możliwa szczerość, jeśli stać ją na cywilną odwagę. Wartości cenione przez Kasię są wprawdzie - z punktu widzenia przyjętych konwencji ocen moralnych - niezbyt istotne dla oceny wartości i godności drugiego człowieka, lecz niewątpliwie są one dla wszystkich do zaakceptowania. Postępując zgodnie z nimi Kasia zaspokaja swoją potrzebę godności i przynależy do tego samego świata jak jej bliscy, koledzy ze studiów, nauczyciele akademiccy, etc.

Sektorowość anomii.

Zachodzący powszechnie proces społecznego uzgadniania usprawiedliwień szybko pozbawiłby wartości wpływu na zachowanie większości ludzi gdyby nie to, że anomia ma charakter sektorowy. Usprawiedliwienia działają (tzn. redukują dysonans godnościowy) tylko w tych sytuacjach pokusy, dla których zostały „społecznie uzgodnione”. Anomia - zgodnie ze spostrzeżeniem Durkheima - ma charakter "sektorowy" tzn. obejmuje tylko niektóre grupy i "sektory" społeczeństwa, lub tylko niektóre "sektory" zachowania jednostki. Poza tym obszarem zachowań, anomicy będą odpowiedzialnymi pracownikami i dyrektorami, dobrymi sąsiadami, ojcami lub mężami. Ktoś nie znający się na rzeczy powie, że w ten sposób próbują oni ukryć przed innymi swoje niegodziwości. Tymczasem ludzie ci z głębokim wewnętrznym przekonaniem przestrzegali i przestrzegają osobistej uczciwości i rzetelności we wszystkich tych "sektorach" zachowania i rodzajach sytuacji, gdzie ona ich zdaniem obowiązuje. Naruszają wartości tylko dlatego, że niektóre z obszarów ich zastosowań - niektóre sytuacje pokusy - objęte zostały wiarygodnymi usprawiedliwieniami.

"Sektorowość" anomii przejawia się nie tylko w znaczeniu jednostkowym, lecz także grupowym i społecznym. Jeśli dwie grupy wystawimy na takie same sytuacje pokusy, każda w innym stopniu ulegnie anomii, różne będą uzgodnione usprawiedliwienia. Przykładowo biorąc:

Z definicji nie spotyka się „stuprocentowych anomików”, którzy nigdy, w żadnej sytuacji pokusy nie wybierają wartości, lecz tylko korzyść własną, bo na każdą okoliczność mają wiarygodne usprawiedliwienia. Brak takich ludzi wynika z prostego faktu, że ochrona poczucia własnej godności - anomia - nie prowadzi do zaspokojenia potrzeby godności. To drugie wymaga etosu, a więc uruchomienia innych niż chroniące poczucie godności mechanizmów, które zaspokoją stojącą za tym potrzebę. Powstawaniu anomii przeciwdziała - jeśli istnieje - wysoki etos grupy. Korodująca siła oddziaływania sytuacji pokusy jest jednak tak duża, że po pewnym czasie eksponowania ich na nie, nawet grupy o wyrazistym etosie ulegają demoralizacji i uzgadniają jakieś usprawiedliwienia. Etos i anomię traktować trzeba jako konstrukty idealne - w rzeczywistości każdy człowiek i kultura każdej grupy społecznej zawiera jedno i drugie w różnych proporcjach.

System wartości moralnych w społeczeństwie pełni podobną funkcję, jak system odpornościowy organizmu - zwalcza choroby społeczne i ogranicza ich rozprzestrzenianie się. Jeśli oddziaływanie wartości na codzienne zachowanie się ludzi w pracy zostanie w dużym stopniu wyłączone i „zneutralizowane”, społeczeństwu grozi brak odporności na schorzenia i negatywne zjawiska społeczno-ekonomiczne. Sektorowy charakter anomii powoduje, że można ją nazwać „dobrotliwą” - ogranicza to jej zasięg i strzeże system społeczny przed zapaścią. Wartości - poza sektorami objętymi anomią - regulują zachowanie ludzi w pracy i w domu, tworzą ważną podstawę zaufania do partnera w biznesie, do postępowania urzędnika lub przedstawiciela instytucji, od której zależą jakieś nasze sprawy, do żony, kolegi, przyjaciela, etc. Wyjątkiem jest pozbawiona sektorowości „anomia złośliwa”, powstająca w opresyjnych sytuacjach upokorzenia, którą omówimy w następnym rozdziale.

Anomia pracownicza.

Zasadniczym zagrożeniem dla metod zarządzania odwołujących się do wartości jest anomia pracownicza. Uniemożliwia jakikolwiek manewr w tym zakresie i skazuje kadrę kierowniczą na zarządzanie wyłącznie metodą kija i marchewki. Dlatego pierwszą troską menadżerów jest wykrycie usprawiedliwień uzgodnionych w zespołach pracowniczych i pozbawienie ich wiarygodności.

Ludzie eksponowani wspólnie na taką samą, powtarzającą się sytuację pokusy łatwo i szybko uzgadniają usprawiedliwienia pozwalające sięgać po korzyści, które uprzednio wydawały im się niegodne. Im grupa jest bardziej spójna, tym proces ten przebiega szybciej - więź grupowa jest jego doskonałym nośnikiem. Opisane zjawisko spotkać można w miejscu pracy. Powstaje pracownicza podkultura usprawiedliwionych korzyści. Warto wpisać do kanonu zasad funkcjonowania małych grup nową prawidłowość: ludzie wystawieni na pokusę w grupie demoralizują się łatwiej niż wtedy, gdy spotyka to ich w pojedynkę i tym szybciej, im bardziej spójna jest grupa.

Przynależność do takiej podkultury powoduje, że jej uczestnicy dalej z przekonaniem podtrzymują wartości i normy rzetelnego i uczciwego postępowania, lecz w pracy w „sektorowo” wybranych sytuacjach pokusy, które ich samych dotyczą i są wspólnie doświadczane, sięgają po moralnie naganne korzyści. Jej ważną właściwością jest podzielanie przez wszystkich przekonań o tym, jakie sposoby "korzystania" kosztem firmy z nadarzających się okazji są dopuszczalne i tym samym "uczciwe", a jakie są niewłaściwe. Tworzą się "zasady" korzystania - dzięki nim każdy wie, ile mu się "uczciwie należy" i może powiedzieć, że "wszyscy tak robią".

MAGDA.

Magda niedawno ukończyła studia i marzy o zrobieniu zawodowej kariery, zakupie własnego mieszkania oraz wyprowadzeniu się od rodziców. Znalezienie odpowiedzialnej pracy w urzędzie, którą niedawno otrzymała wymagało wiele zachodów, trudu i czasu.

Pracuje w jednym pokoju z kilkoma osobami - jej obowiązki polegają na przyjmowaniu, a następnie akceptowaniu lub odrzucaniu wniosków składanych przez interesantów. Magda pisze co prawda tylko opinię, lecz podpis szefowej jest już tylko formalnością.

Jest obowiązkowa, pracowita, ceniona przez kierownictwo i współpracowników. O sobie mówi, że jest uczciwa, szczera, lojalna, godna zaufania, dba zawsze o dobro klienta, nikogo nie okłamuje i niczego nie ma do ukrycia.

Magda dokładnie nie wie, jak to się stało, że zaczęła przyjmować od petentów korzyści. W pierwszych dniach pracy widziała, że pracownicy przyjmują koperty od interesantów i nie kryją się z tym przed innymi, a przynoszoną im kawą i słodyczami dzielą się z innymi.

Petenci sami zaczęli jej wciskać koperty z pieniędzmi, przynosić bombonierki i kawę. Koledzy starsi stażem objaśnili ją, że petentom można czynić drobne uprzejmości, ułatwienia w szybszym nadaniu sprawie biegu, pomagać we właściwym sformułowaniu ich żądań, etc. Ludzie są w urzędach zagubieni, nie znają przepisów, nie wiedzą jak przedstawić swoją sprawę i urzędnik jest od tego, aby im pomagać.

Magda zapytana o moralne odczucia wynikające z przyjmowania łapówek powiedziała, że nie ona zapoczątkowała ten obyczaj w urzędzie, nie może odmówić brania "wziątków", "bo jakby to wyglądało?".

Nie zmusza petentów do dawania jej czegokolwiek, nie sugeruje im tego - każdy daje sam od siebie tyle, na ile sam uważa za słuszne. Jeśli petent daje jej pokaźną sumę znaczy, że stać go na to. Ona wszystkich traktuje jednakowo, niezależnie od tego, czy ktoś dał i ile dał.

Gdyby odmówiła przyjęcia koperty lub prezentu, stworzyłoby to nieprzyjemną sytuację, a petent mógłby poczuć się zagrożony i sądzić, że jego sprawa jest na złej drodze. Przyjmując "wziątek" zapewnia dającemu spokój i pewność, że jego sprawa będzie wnikliwie rozpatrzona.

Nie ma w tym nic złego - starsi pracownicy robią to od tak dawna, że "góra" nie może o tym nie wiedzieć, a jednak nie protestuje i nikt nikogo nie potępia. Dzięki temu, że wszyscy wiedzą o sobie wszystko, nikt nie wydaje decyzji, która byłaby wbrew przepisom a petent, który tego żąda odejdzie z kwitkiem.

Ponadto za samą pensję nie sposób wyżyć do pierwszego, nie mówiąc o odłożeniu na mieszkanie. Musiałaby po pracy dorabiać i nie miałaby dostatecznie dużo siły, aby uporać się rzetelnie ze swoimi obowiązkami zawodowymi. Dzięki "wziątkom" może posiedzieć po godzinach i wyprowadzić na bieżąco sprawy, dzięki czemu petenci nie czekają tygodniami na decyzje urzędu, a wydział jest stawiany za przykład obowiązkowości i terminowości w załatwianiu spraw.

Proces uzgadniania usprawiedliwień w grupie koleżeńsko - pracowniczej w każdym konkretnym przypadku wygląda odmiennie - rzadko jest to bezpośrednie słowne wsparcie, udzielone wprost poczynaniom korzystnym, lecz naruszającym wartości. Z reguły wsparcie takie jest ukryte w kontekstach, przyjmując postać poczęstunku kolegów koniakiem, otrzymanym od petenta „w dowód wdzięczności”, jest niesione komunikacją niewerbalną jako porozumiewawcze i aprobujące spojrzenie, uśmiech, etc. Bardzo często produktem uzgadniania usprawiedliwień są specyficzne „normy” postępowania określające, jakie sposoby „korzystania z okazji” nie zasługują na potępienie godnościowe. Podsumowując, anomia pracownicza powstaje:

  1. Przez eksponowanie grupy pracowników na powtarzające się sytuacje pokusy,

  2. Uruchomienie w niej tą drogą procesu społecznego uzgadniania usprawiedliwień,

  3. Wytworzenie się skutkiem tego w grupie podkultury usprawiedliwionych korzyści, zawierającej gotowe wzorce usprawiedliwień,

  4. Powstanie osobistej anomii u pracowników poprzez przejęcie i utrwalenie się w ich przekonaniach niektórych lub wszystkich usprawiedliwień zawartych w podkulturze.

Ograniczanie anomii pracowniczej.

Chcąc zapobiec anomii pracowniczej należy w pierwszym rzędzie stworzyć warunki, które likwidują lub ograniczają eksponowanie ludzi na sytuacje pokusy w pracy zawodowej. Powodują to często przepisy wewnętrzne i struktury organizacyjne, dające jednym ludziom dużą możliwość uznaniowego, pozbawionego jasnych kryteriów rozstrzygania o sprawach znaczących finansowo dla drugich.

Etap I. Pierwszym i najważniejszym krokiem na tej drodze jest „audyt anomii”, na który składają się cztery elementy:

Na czym polega audyt anomii pokazują opracowania przygotowane przez J.Fudałę (2001) oraz I.Kaczmarczyka (2002) na podstawie doświadczeń wyniesionych z pracy treningowo - szkoleniowej z funkconariuszami Służby Celnej:

1. Warunki sprzyjające powstawaniu anomii w służbie celnej:

2. Wskaźniki anomii:

3. Typowe zachowania anomijne w sytuacjach zawodowej pokusy:

4. Uzgodnione społecznie usprawiedliwienia:

Etap II. Następnym krokiem jest „audyt organizacyjny”, który polega na analizie struktury organizacyjnej przedsiębiorstwa i określeniu tych grup lub zespołów pracowniczych, które szczególnie są eksponowane na sytuacje pokusy. Określamy, jakie kluczowe stanowiska w ważnych obszarach decyzyjnych są obsadzone przez dłuższy czas przez tych samych ludzi, eksponowanych przez to wspólnie na podobne sytuacje pokusy.

Etap III. Trzeci krok nazwijmy „audytem transparentności proceduralnej”. Trzeba uważnie rozpatrzyć, na ile „transparentne” są procedury podejmowania decyzji przez ludzi eksponowanych na pokusę. Zwiększanie transparentności decyzji i procedur to nic innego, jak likwidowanie sytuacji pracowniczej pokusy i zamiana jej na sytuację kontroli społecznej.

Opisane „audyty” to trójetapowa diagnoza stanu organizacji potrzebna do tego, aby można podjąć systematyczne działania ograniczające sytuacje pokusy, na jakie są wystawieni pracownicy. Nie jest możliwe zlikwidowanie w ogóle sytuacji pokusy w pracy zawodowej. Istota niektórych zawodów i stanowisk (szczególnie kierowniczych) polega właśnie na tym, żeby samemu umieć stawiać czoła sytuacjom pokusy i doprowadzić do tego u innych. Dla menadżerów przeciwdziałanie anomii pracowniczej jest nie tylko kwestią profesjonalnej sprawności, lecz także moralnym obowiązkiem. Ten, kto stawia innych w sytuacji pokusy odpowiada za to, że pokusie ulegają i powinien to zjawisko ograniczyć do nieuniknionego minimum.

Kara, bezkarność i syndrom frajera

Zdawałoby się, że anomię można zlikwidować zaostrzając kary za przyjęcie nawet drobnej łapówki, naruszenie przepisów, brak troski o dobro ogólne, etc. Jest to jednak błędne przypuszczenie. Bierze się zapewne z poczucia bezradności, gdy chcemy w tzw. zdrowym rozsądku znaleźć jakieś remedium na obserwowane wokół nas naruszanie wartości dla korzyści własnych. Przesłanką na której się wówczas opieramy jest obserwacja, że ludzie często z obawy przed karą powstrzymują się od korzystania w sytuacjach pokusy. Uchodzi jednak naszej uwadze fakt, że zachowują się wówczas nie tyle uczciwie, co strachliwie. Wysoka punitywność i natężenie "zewnętrznej" kontroli zachowania prowadzą do tego, że anomia przyjmuje postać ukrytą (pełzającą) - mimo istnienia społecznie uzgodnionych usprawiedliwień wartości są przestrzegane z lęku przed karą. Ludzie nie zachowują się wówczas godnie - uczciwie, koleżeńsko, sprawiedliwie - lecz tylko strachliwie. Przestrzegają norm i zasad postępowania, ich zdaniem zbędnych lub nawet szkodliwych tylko ze strachu, a nie z przekonania do stojących za nimi wartości.

Anomia ukryta ujawni się przy pierwszej okazji, gdy zainteresowani uznają, że już nic im za to nie grozi. Istotę anomii stanowią bowiem procesy psychologiczne i społeczne dochodzące do głosu w sytuacjach pokusy, zaś zachowanie naruszające wartości jest tylko wskaźnikiem jej istnienia i najważniejszym objawem. Anomia (psychologiczna i społeczna) w takim rozumieniu tego terminu jaki tutaj stosujemy, jest zaburzeniem lub zanikiem godnościowego sterowania idącego "od wewnątrz" człowieka i grupy społecznej, do której on przynależy. Kontrola "zewnętrzna" jednostki lub grupy samej anomii nie likwiduje, lecz znosi tylko jej objawy w postaci zachowań naruszających wartości.

Odwołanie się do technik godnościowych nie może jednakże być stosowane zamiast, lecz tylko obok "twardych" technik kształtowania zgodności zachowania z prawem, moralnością i etyką zawodową. Te "twarde" techniki to kontrola zewnętrzna zachowania pracowników, materialne karanie i nagradzanie ich zachowania. Przydatność ich jest inna, niż się potocznie sądzi. Zastanówmy się, co się stanie, gdy z jakiś powodów kontrola społeczna osłabnie, lub w ogóle zaniknie, a naruszanie norm i wartości będzie bezkarne? Gdy w otoczeniu widzimy przykłady bezkarnego naruszania norm i wartości, jeśli wszyscy naokoło korzystają z okazji, ten co tego nie robi zasługuje na miano „frajera”. „Frajer” ma mniej godności od innych, jeśli ma ją w ogóle. To mocno zakorzeniony w naszej kulturze stereotyp człowieka, któremu brakuje rozsądku i roztropności, kto z głupoty lub braku spostrzegawczości nie pozyskuje dla siebie korzyści. Chciałby je mieć, lecz albo nie jest w stanie ich zdobyć, albo je natychmiast traci i marnuje.

Kara jest potrzebna do tego - i tylko do tego - aby usunąć poczucie bezkarności. W normalnych warunkach, w których istnieje kontrola społeczna i poczucie realnego zagrożenie karą czynów naruszających wartości, poczucie własnej godności człowieka zachowującego się zgodnie z wartościami wzmacniane jest nagrodami pochodzącymi zarówno z wewnątrz, jak i z zewnątrz, ze społecznego otoczenia. Bezkarność niweczy wpływ wartości na zachowanie. Powstaje wtedy „syndrom frajera”. Zamiast doświadczyć „satysfakcji godnościowej”, człowiek odczuwa zagrożenie dla poczucia własnej godności. Jest to zupełne odwrócenie znaków godnościowej regulacji zachowania.

Bezkarność przyjmować może w praktyce różną postać:

Co więc robić, aby ograniczać anomię pracowniczą?

  1. Najpierw należy likwidować sytuacje pokusy i ograniczyć eksponowanie na nie pracowników.

  2. Następnie nie dopuszczać do społecznego uzgadniania usprawiedliwień i przerywać ten proces w grupach pracowniczych i odbierać wiarygodność usprawiedliwieniom już uzgodnionym:

Pozostaje jeszcze kluczowe pytanie, jak to robić w konkretnych sytuacjach, na potrzeby realnie istniejącej organizacji? Za każdym razem wygląda to inaczej, więc trzeba mieć przeszkolonych fachowców w wydziale zarządzania zasobami ludzkimi, którzy na co dzień będą formułowali odpowiedź na to pytanie. Można natomiast powiedzieć, czego robić nie należy, chcąc ograniczyć anomię pracowniczą:

      1. Nie moralizować - nie uczyć ludzi tego, co dobre i złe. Nie brakuje im wiedzy etycznej do trafnej oceny zachowania w sytuacjach pokusy, lecz mają za wiele usprawiedliwień.

      2. Nie pokładać wielkich nadziei w opracowywaniu i czytaniu kodeksu etyki pracowniczej, lecz poświęcać uwagę stosowanym usprawiedliwieniom, gdy kodeks jest naruszany.

      3. Nie grozić kodeksem karnym za nieetyczne postępki. Ze strachu przed karą ludzie nie zachowują się etycznie, lecz strachliwie. Nacisk zewnętrzny i kontrola nie zmniejszają wiarygodności usprawiedliwień, lecz mogą ją nawet zwiększać.

Anomia elity politycznej.

Elity polityczne to grupy ludzi z natury swej zawodowej roli wystawione na stale powtarzające się, podobne do siebie sytuacje pokusy. Nieuchronnie prowadzić to będzie do powstawania procesu społecznego uzgadniania usprawiedliwień i sięgania po niegodne korzyści z poczuciem, ż jest to „w porządku”. Rozwój anomii w elicie politycznej jest skutkiem trzech wspólnie działających czynników:

Wynikiem procesu uzgadniania usprawiedliwień w kręgach partyjnych jest anomia partyjna. Anomia polityczna to anomia całej elity stanowiąca rezultat uzgadniania usprawiedliwień „ponad podziałami” partyjnymi. Powstaje podkultura usprawiedliwionych korzyści z pełnienia funkcji politycznych, określająca:

Anomia polityczna obejmująca niewielki liczebnie krąg elity politycznej skutkuje w znacznym wzroście anomii społecznej. Społeczno - psychologiczny mechanizm tego wzrostu to nie „przykład” dawany przez tych „z góry” i mechanicznie naśladowany przez niższe szczeble społecznej hierarchii. Okazja niegodnie wykorzystana przez człowieka na świeczniku służy za usprawiedliwienie masom zwyczajnych ludzi, pozwalając im „uczciwie” dokraść do niesprawiedliwie małej pensji. Z góry nie idą przykłady, lecz usprawiedliwienia. Zwykli ludzie bowiem potrafią wykorzystać wiedzę o tym, że "ci na górze kombinują nie gorzej od nas". Okazja niegodnie wykorzystana przez człowieka na świeczniku służy za usprawiedliwienie tysiącom zwyczajnych ludzi, pozwalając im "uczciwie dokraść" do niesprawiedliwie małej pensji.

Procesowi „naturalnej”, wynikającej z eksponowania na sytuacje pokusy, demoralizacji elity rządowo - politycznej stawiają tamę dwa czynniki: demokratyczny ustrój polityczny i wolne media masowe tworzące profesję dziennikarską o wyrazistym etosie zawodowym:

Wpływ mediów na anomię.

Media są niezwykle ważnym czynnikiem powstrzymującym lub rozprzestrzeniającym anomię społeczną. Co należy zrobić, aby poprzez media przerywać proces uzgadniania usprawiedliwień? Najczęściej w mediach stosuje się dwie połączone ze sobą techniki działania:

W obydwu przypadkach skuteczną strategią jest opis, a nie ocena i komentarz - obiektywne ukazywanie usprawiedliwień, a nie ocenianie, komentowanie okoliczności lub złych konsekwencji czynu, czyli tzw. moralizowanie. Moralizując sądzimy, że taki nagłośniony przykład powstrzyma innych. Błąd polega na założeniu, że zło bierze się z braku wiedzy o tym, co dobre. Ukazujemy więc zło, jakie wyrządził uczciwym klientom banku biznesmen, który łapówką „pomógł” sobie w staraniach o wielomilionowy kredyt na podstawie niepewnych zabezpieczeń i doprowadził tym bank do upadku. Tymczasem inny człowiek interesu, właśnie sposobiący się do dokonania podobnego czynu zawsze znajdzie jakieś szczegóły różniące go od opisanego przypadku i stwierdzi, że tamten rzeczywiście kradł, a on tylko chce „skorzystać z okazji”. Złodziej nigdy nie rozpozna swojego portretu w podobiźnie innego złodzieja. Tylko usprawiedliwienia mają oni podobne - ujawnienie ich i podważenie wiarygodności odbierze im podobnym możność dalszego „uczciwego korzystania z okazji”.

Skuteczność medialnego likwidowania anomii wynika z tego, że ludzie charakteryzują się „głupotą moralną” tylko w wąskich kręgach uzgadniających usprawiedliwienia. Ludzie spoza takiego kręgu bez trudu dostrzegają niewiarygodność usprawiedliwień i z oburzeniem reagują na ujawnione przez media niegodne zachowanie. W demokracji zawsze są jacyś „inni”, którzy pewnych usprawiedliwień nie uzgodnili i gotowi są zaangażować się w ich zwalczanie. To dzięki ich reakcjom i działaniu - a nie moralizowaniem i naiwnym przekonywaniem polityków, że źle postępują - media mogą skutecznie ograniczać anomię. Niezależne media i etosowi dziennikarze tworzą klimat społeczny, w którym politycy nie mogą „korzystać z okazji”, lecz tylko kraść. Dla większości ludzi - nie tylko dla polityków - tworzy to barierę nie do pokonania, ponieważ potrzeba własnej godności jest nie mniej silnym motywem działania niż potrzeba korzyści.

Zwiększanie skuteczności medialnych kampanii antykorupcyjnych z punktu widzenia zarysowanych tutaj mechanizmów godnościowej regulacji zachowania wymaga ciągłego uzgadniania ze sobą dwóch strategii działania:

  1. Tworzenia i podtrzymywania dysonansu godnościowego u „korzystających z okazji” polityków i urzędników,

  2. Uniemożliwianie „biorącym” łatwej redukcji dysonansu godnościowego, poprzez rozbrajanie usprawiedliwień uzgadnianych w kręgach „towarzyskich”, grupach pracowniczych, itp.

Stosowanie tylko jednej z tych strategii bez równoległego rozwijania drugiej pomniejsza skuteczność. W chwili obecnej w szczególności trzeba zwrócić uwagę na strategię drugą - rozbrajanie usprawiedliwień. Włożono wiele wysiłku w skuteczne wytworzenie dysonansu godnościowego poprzez nagłośnienie korupcji w mediach i pora jest teraz, aby zablokować najczęściej stosowane i najłatwiejsze sposoby jego redukcji. W przeciwnym przypadku ludzie stający w sytuacjach pokusy zawodowej i „biorący” zaczną „wymykać się” z niedogodnej psychologicznie sytuacji, uzgadniając i upowszechniając wśród siebie nowe usprawiedliwienia. Będą tanim kosztem redukować dysonanse, które zostały wytworzone na skalę społeczną z ogromnym wysiłkiem.

Sytuacje upokorzenia

Na co dzień człowiek doświadcza wolności jako możliwości dokonywania wyborów zachowania zgodnych z tym, co uważa za słuszne, wartościowe i sensowne, bez płacenia za to odczuwalną dolegliwością. W sytuacjach upokorzenia człowiek traci większość tej wolności, którą posiada w sytuacjach pokusy. Sytuacje upokorzenia stanowią swoistą, kwalifikowaną postać sytuacji pokusy i charakteryzują się dwoma właściwościami:

Podobnie jak w sytuacjach pokusy, istnieje więc konieczność dokonania alternatywnego wyboru - albo korzyść, albo wartość i godność, a trzeciej możliwości brakuje. Obstawanie przy wartościach jest dolegliwe, a sięgniecie po korzyści jest tożsame z zaparciem się siebie. Zachowanie godne - lub inaczej mówiąc zgodne z osobiście cenionymi wartościami - wymaga od nas wtedy cywilnej odwagi, a pójście na tzw. „kompromis” odbiera nam godność i upokarza. Nie ma tutaj prawie żadnego marginesu manewru na tworzenie wiarygodnych racjonalizacji i usprawiedliwień, dlatego odstąpienie od wartości jest bardzo bolesne. Sytuacja upokorzenia jest ciężką próbą i wyjść z niej z godnością jest znacznie trudniej, niż z sytuacji pokusy. Wymaga to heroizmu, jeśli upokorzenie jest dostatecznie głębokie. Człowiek podlizujący się i prawiący komplementy głupiemu, despotycznemu i lubiącemu pochlebstwa szefowi ze strachu przed utratą pracy - to ilustracja sytuacji pracowniczego upokorzenia, spotykanej w życiu codziennym.

O „głębokości upokorzenia” - stopniu deprywacji potrzeby godności - decydują cztery właściwości sytuacji upokorzenia:

  1. Miejsce zagrożonej karą wartości w hierarchii godnościowej - jej znaczenie dla poczucia godności człowieka,

  2. Sposób zaprzeczenia cenionej osobiście wartości, wymagany przez opresora, który zawęża lub poszerza margines dla stosowania usprawiedliwień,

  3. Wielkość straty za zachowanie zgodne z wartością, będąca kombinacją kary za czyn godny i nagrody za niegodny,

  4. Ilość nakładających się na siebie upokorzeń,

Z historii znamy przykład zachowania się dwóch uczonych w sytuacji upokorzenia. Giordano Bruno i Galileusz odkryli, że Ziemia jest okrągła i zgodnie z etosem ceniącego prawdę uczonego ogłosili to innym. Władza ówczesna jednak uznała, że może to spowodować społeczne zaburzenia i niepokoje, jest niezgodne z oficjalnie przyjętymi poglądami i nakazała im publicznie odwołać tę tezę. Odmowa groziła stosem, zaś za uległość zaproponowano im nie tylko odstąpienie od kary, lecz nawet dotację na kontynuację badań, byle tylko ich wyników innym nie ogłaszali. Bruno poszedł na stos, a Galileusz na „kompromis” --> [Author:MK] . Odwołał publicznie swoje poglądy i dożył późnej starości. Prowadził dalej badania w laboratorium, lecz już ich nie ogłaszał. Do końca życia w pamiętnikach powracał jednak do tego wyboru, szukając dlań usprawiedliwień. Innym znanym przykładem jest święty Piotr, który ze strachu zaparł się Chrystusa - i zapłakał.

W sytuacji upokorzenia postępek godny przestaje być czymś naturalnym, dostępnym w codziennym doświadczeniu i staje się wyborem heroicznym, na który przeciętnego człowieka nie stać. To boli, bo uległość władzy powoduje, że spada poczucie własnej wartości i godności. Dzieje się tak na skutek tego samego dysonansu, który powstaje w sytuacjach pokusy, gdy sięgamy po niegodną korzyść. Jest on jednak silniejszy i silniej przez to odczuwana jest potrzeba wiarygodnych usprawiedliwień. Łatwiej przez to są one uzgadniane w grupach ludzi wspólnie przeżywających podobne sytuacje upokorzenia. Uwaga koncentruje się wtedy nie na wartościach, lecz na tym, kiedy i dlaczego można od nich odstąpić. Bezpośrednim skutkiem sytuacji upokorzenia jest więc wzrost ilości uzgodnionych i wiarygodnych usprawiedliwień i tym samym wzrost anomii społecznej. Na dłuższą metę powoduje to także wzrost anomii osobistej poprzez przejęcie i utrwalenie się w przekonaniach poszczególnych ludzi usprawiedliwień społecznie uzgodnionych.

Władza nad innymi.

Sytuację upokorzenia stworzyć można drugiemu wówczas, gdy ma się nad nim władzę. „Władza nad drugim” zależy od trzech czynników:

Iloczyn tych trzech czynników określa stopień posiadanej władzy nad innymi lub jej podlegania. Wystarczy, że jeden czynnik jest bliski zera i cała władza nad drugim znika. Każdy, kto władzę posiada czyjejś władzy podlega - władza zawsze pociąga za sobą jakąś podległość. Patrząc od tej strony uczestniczenie we władzy tworzy dwie wzajemnie się uzupełniające role społeczne:

Upokorzenia doświadczane w roli poddanego władzy są często odreagowywane w roli sprawującego władzę. Jeśli uczestnictwo we władzy jest liczne, na skalę masową pojawiają się wzajemne agresje polegające na wykorzystywaniu posiadanej cząstki władzy do upokorzenia drugiego i odzyskania w ten sposób części utraconej godności. W PRL-u nawet dozorcy „rządzili” w swoich budynkach, a panienki z okienka pocztowego sprawowały władzę nad petentami.

Strona upokorzona działaniem człowieka władzy walczy nie tylko o korzyści zależne od jego decyzji, lecz także - a często przede wszystkim - o własną godność. Bywa, że punktem wyjścia są korzyści własne petenta zależne od decyzji władzy, a obrót sprawy powoduje, że gotów jest on stracić wiele, aby ochronić poczucie godności.

GRA O GODNOŚĆ WŁASNĄ

  1. WŁADZA I SYTUACJA UPOKORZENIA

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

PETENT

  1. SYTUACJA POKUSY - KUPOWANIE ŻYCZLIWOŚCI WŁADZY

0x08 graphic

0x08 graphic

0x08 graphic

Człowiek władzy

0x08 graphic

Pozwalają na to dwie strategie:

  1. Można stworzyć władzy sytuację pokusy. Kupiony przedstawiciel władzy zasługuje na pogardę.

  2. Mając „układy” można wywrzeć na mającego władzę nacisk "od góry" i wprost go upokorzyć.

Niepowodzenie jednej ze strategii naraża na upokorzenie tego, kto władzy podlega, sukces zaś upokarza przedstawiciela władzy.

Sytuacje kontroli społecznej.

Sytuacja kontroli społecznej w ujęciu „obiektywnym” i opisowym różni się od sytuacji pokusy tylko pod jednym względem - wybór korzyści jest zagrożony jakąś znaczącą karą lub sankcją społeczną. W ujęciu „subiektywnym” zagrożenie to jest odbierane jako realne i jego uniknięcie stanowi główny motyw postępowania. Do obecnych w sytuacji pokusy dwóch motywów: korzyści i wartości, dochodzi więc trzeci, decydujący o zachowaniu: motyw strachu, lęku przed karą za sięgnięcie po korzyść.

Weźmy przykład ze znalezionym portfelem obrazując różnicę pomiędzy pokusą a kontrolą społeczną. Podniósłszy portfel będę subiektywnie w sytuacji pokusy póty, póki nie uświadomię sobie, że ktoś usiłuje mnie skompromitować nagrywając ukrytą kamerą scenę, jak kradnę cudzy portfel. Rozglądając się ponownie wokół widzę uchylone w pobliżu okno - pewnie tam ukrył się kamerzysta. Taka interpretacja „przenosi mnie” w sytuację kontroli społecznej, która być może obiektywnie nie istnieje, bo za uchylonym oknem nie ma nikogo, kto czyha na moją reputację. Nie wiem jednak o tym i zaczynam się bać, że moje dotychczasowe zachowanie może być niewłaściwie pojmowane. Wyciągam telefon komórkowy, który szczęśliwie mam przy sobie i dzwonię po policję. Gdy przyjeżdża radiowóz oddaję zdziwionym policjantom znaleziony portfel z pieniędzmi, prosząc o pokwitowanie z wyraźnie odnotowaną sumą zawartych w nim pieniędzy. W potocznym mniemaniu zachowałem się uczciwie, choć takie postępowanie nie ma z uczciwością nic wspólnego. Motywem mojego czynu nie była żadna wartość osobiście ceniona, lecz zwykły strach. W sytuacjach kontroli społecznej bywa tak, że mimo istnienia wiarygodnych usprawiedliwień wartości są przestrzegane z lęku przed karą. Ludzie nie zachowują się wówczas godnie - tzn. uczciwie, koleżeńsko, sprawiedliwie - lecz tylko strachliwie. Przestrzegają norm i zasad postępowania, ich zdaniem często zbędnych lub nawet szkodliwych tylko ze strachu, a nie z przekonania do stojących za nimi wartości.

Dylemat moralny i godnościowy.

Sytuacja wywołująca konflikt dwóch motywów moralnych jest zdarzeniem względnie częstym. Szersze od tego jest pojęcie dylematu godnościowego, gdy w konflikt wchodzą dwa motywy godnościowe. Wybory godne i niegodne mogą - lecz nie muszą - być jednocześnie moralnie dobre lub złe, i to zarówno w odczuciu subiektywnym, jak i w ocenie społecznej. Sytuacje dylematu godnościowego i moralnego są do siebie podobne w tym, że nie pozwalają na jednoczesną realizację dwóch (lub więcej) dążeń godnościowych, ale tak czy owak człowiek zachowuje się wówczas zgodnie z wartościami, które ceni. Mają one swój aspekt subiektywny - przeżywanie dylematu - i obiektywny, gdy opisujemy sytuację z zewnątrz, widząc ją jako dylemat. Są tematem rozważań etycznych służących poszerzaniu wiedzy o tym, co dobre, a co złe i polepszaniu trafności osądu moralnego. Dylematy są rozstrzygane przez wybór „mniejszego zła”, lub „większego dobra”. Ludzie często próbują obronnie przedstawiać sytuacje pokusy jako dylematy moralne lub godnościowe, pomniejszając korzyści osiągane z niegodnego wyboru i eksponując stojące za nim wartości. Twierdzą, że żaden ze stojących przed nimi wyborów nie był jednoznacznie „dobry” lub „zły”, trzeciego wyjścia nie było, więc trudno mieć pretensję do sprawcy „mniejszego zła”.

Od teorii do praktyki.

Pokusa, upokorzenie, kontrola społeczna i dylemat to cztery analityczne modele potrzebne nam do uporządkowania doświadczenia praktycznego. Rzeczywistość jest o wiele bogatsza od próbującej ją oddać teorii. Każda spotykana w praktyce sytuacja angażująca motyw godnościowy zawierać w sobie może w różnym stopniu wszystkie cztery typy godnościowo znaczących konfliktowych wyborów. Najważniejsza dla naszych obecnych i dalszych rozważań jest relacja pomiędzy pokusą a upokorzeniem. Pamiętając o poczynionym wyżej zastrzeżeniu uważamy, że sytuacje pokusy i upokorzenia leżą po przeciwnych stronach jednej dymensji, którą jest wolność jednostki. Możliwość dokonywania swobodnego, nieobciążonego żadnymi dolegliwymi warunkami wyboru pomiędzy tym, co dla człowieka osobiście wartościowe i godne, a tym co korzystne, stanowi w codziennym życiu ważny wymiar osobistej wolności. Omówiona w następnym rozdziale opresja godnościowa może tę wolność dramatyczne pomniejszyć.

ROZDZIAŁ III

ANOMIA SOVIETICA.

Opresja godnościowa.

Jeśli głębokość upokorzenia jest za duża, subiektywne odczucie mówi jednostce, że nie udźwignie wyboru osobiście cenionej wartości, że dolegliwość grożącej za to kary ze strony kogoś, kto ma nad nim władzę jest większa niż wewnętrzne kary wywołane dysonansem godnościowym. Powstaje wtedy godnościowa opresja. Opresja - w odróżnieniu od incydentalnej sytuacji upokorzenia - trwa i trwać będzie na tyle długo i jest na tyle głęboka, że człowiek uznaje wybór godnego zachowania za niemożliwy, pozbawiony sensu. Opresja zamyka upokorzeniem horyzont znaczących wyborów godnościowych człowieka, stwarza niezwykle trudne warunki ochrony poczucia własnej godności i zaspokajania potrzeby godności.

Opresja godnościowa ma swój aspekt subiektywny, i tak jak wyżej może być rozważana jako zjawisko psychologiczne. Ma także swój aspekt „obiektywny”, opisowy - jako opresja społeczna. Mamy z nią do czynienia wówczas, gdy jakaś społeczna instytucja lub system społeczno - polityczny tworzy na skalę masową i na dłuższy okres czasu sytuacje, w których za wyrażenie własnych poglądów politycznych, społecznych, religijnych lub nawet osobistego zdania krytycznego o „kimś ważnym” grożą represje, zaś dostęp do korzyści kontrolowany jest w całości przez władzę, i możliwy tylko pod warunkiem widocznego poparcia dla poglądów "oficjalnych".

Najczęściej spotykamy trzy kategorie godnościowej opresji:

  1. Okupacja. Patriotyzm i wierność narodowym tradycjom stanowią jedne z najważniejszych i powszechnie cenionych wartości w każdej kulturze, zaś każdy okupant surowo karze zachowania z nimi zgodne i nagradza za zaparcie się ich słowem lub czynem, zwane „kolaboracją”. Odpowiednikiem okupacji są systemowe, posunięte do skrajności prześladowania narodowościowe i etniczne, rasizm, antysemityzm, itp.

  2. Dyktatura. Każda dyktatura chce kontrolować przekonania polityczne, religijne lub oparte na jakiejś ideologii i stwarza opresję godnościową większości społeczeństwa. Nawet jeśli na początku władza i jej poddani stanowią monolit i uznają te same wartości - np. religijne lub ideologiczne, zmienia się to po utworzeniu religijnego lub „ideologicznego” państwa. Jakaś „rada mędrców” musi bowiem interpretować wartości i przekładać je na dostosowane do sytuacji normy, zasady właściwego postępowania, etc. Prędzej czy później przekonania „właściwe” i nagradzane przez funkcjonariuszy dyktatorskiej władzy mają coraz mniej liczni, zaś cała reszta je tylko deklaruje, aby coś zyskać lub milczy, bo obawia się opowiedzieć po stronie poglądów i przekonań odmiennych.

  3. Instytucjonalne upokorzenie. Ten typ sytuacji upokorzenia łatwo przechodzi w opresję i stwarzany jest przez większość instytucji totalnych - więzienia, obozy koncentracyjne, wojsko, itp.

O różnicy pomiędzy sytuacją upokorzenia a opresją godnościową przekonuje znany z podręczników psychologii eksperyment Haney, Banks i Zimbardo (1972), którzy w podziemiach instytutu psychologii na 2 tygodnie otworzyli eksperymentalne więzienie, zorganizowane wg. klasycznych zasad opresji więziennej. Studenci - ochotnicy, którzy znaleźli się w roli więźniów zaczęli wykazywać tak duże oznaki zaburzeń psychicznych, że eksperyment po 6 dniach przerwano i od 30 lat nikt nie odważył się go powtórzyć. Tymczasem setki tysięcy skazanych na całym świecie odsiaduje bez widocznych zaburzeń wieloletnie kary więzienia. Wyjaśnienie tkwi w specyficznych, obronnych, regresyjnych podkulturach, tworzonych przez społeczności „normalnych” więźniów. Spełniają one dwie ważne funkcje adaptacyjne, umożliwiające ochronę i zaspokojenie potrzeby godności w tych warunkach:

  1. Wytwarzają i podtrzymują usprawiedliwienia, pozwalające ich członkom ochronić niezbędne do normalnego funkcjonowania minimum poczucia własnej godności.

  2. Lansują dostępne bez heroizmu wzorce zachowania godnego, które na ogół są kombinacją relacyjności i niskiego etosu. Dla ludzi z zewnątrz, którzy opresji nie przeżyli, mogą one wyglądać dziwnie i śmiesznie, a nawet niemoralnie. Dlatego np. ci, którzy przeżyli Oświęcim nie chcieli i nie chcą mówić o szczegółach obozowego życia z badaczami, którzy nie byli w obozie (por. Pawełczyńska, 1964).

Istotną cechą opresji jest utrata nadziei na to, że opór ma jakiś praktyczny sens. Taką nadzieję mogą dać inni ludzie, gotowi wesprzeć się wzajem w oporze, solidarni w nim, potrafiący nadać mu głębszy sens i stworzyć opartą o to więź społeczną. Mimo braku takiej nadziei żyć trzeba - najważniejszym problemem staje się odpowiedź na pytanie, jak w tych warunkach zaspokajać i chronić potrzebę godności. Przystosowanie do godnościowej opresji odbywa się w oparciu o dwa mechanizmy: regresję i generalizację:

  1. Zaspokajanie potrzeby godności prymitywizuje się i cofa do stadium wcześniejszego ze stadium autonomii do relacyjności a nawet infantylnego naśladowania wartości. Regresja obejmuje także sposoby ochrony potrzeby godności i je „infantylizuje”.

  2. Ochronę potrzeby godności ułatwia generalizacja anomii, powodująca zanik jej sektorowości. Anomia staje się „złośliwa” i pozwala łatwo przenosić uzgodnione społecznie usprawiedliwienia z jednych sytuacji pokusy lub upokorzenia na inne,

Anomia złośliwa.

Anomia będąca rezultatem upokorzenia i opresji godnościowej różni się od omawianej w poprzednim rozdziale i stanowiącej wynik sytuacji pokusy - jest niewidoczna i pozbawiona sektorowości. Opresja godnościowa powoduje, że powstające „wewnątrz niej” usprawiedliwienia nie są przypisane do określonego typu zdarzenia, lecz mają uogólniony charakter. Łatwo je zastosować do innych niż wyjściowa sytuacji. Powstaje specyficzny typ złośliwego wirusa społecznego, „neutralizującego” w szerokim zakresie wpływ wartości na zachowanie. Wartości dalej istnieją w społeczności i w przekonaniach jednostek, lecz są podtrzymywane i cenione tylko deklaratywnie.

Anomia wywoływana opresją godnościową ma ukrytą, pełzającą postać, jest niedostępna zewnętrznej obserwacji, bo uzgodnionych usprawiedliwień nie widać, a zachowanie ludzi zaprzecza ich przekonaniom i poglądom. Wprowadzając kontrolę wszystkich sfer funkcjonowania jednostki opartą o strach przed władzą otrzymujemy „względną solidarność” opresjonowanych, skierowaną nie na pomoc i wspieranie siebie, lecz przeciwko tym, którzy mają władzę. Mogą nawet sobą wzajem pogardzać, lecz łączy ich wspólna nienawiść do opresora. Rośnie przez to ich „negatywna” spójność, rośnie łatwość uzgadniania usprawiedliwień i anomia. Kontrola "zewnętrzna" anomii nie likwiduje, lecz tylko czyni ją na czas kontroli niewidoczną. Może ona nawet rosnąć bo usprawiedliwienia są dalej uzgadniane, a zewnętrzne zagrożenie, zwiększające spójność grupy zwiększa intensywność tego procesu. Gdy w Polsce końca lat osiemdziesiątych poczucie zagrożenia zmniejszyła nadchodząca zmiana ustrojowa, pełzająca i dotąd niewidoczna anomia wyszła na wierzch w postaci zarówno dużych afer jak i małych pracowniczych kradzieży, w których uczestniczyły rzesze ludzi, mogących wreszcie „skorzystać z okazji” opierając się o społecznie uzgodnione usprawiedliwienia. Dlatego w warszawskim autobusie mogło dojść do charakterystycznej sceny. Do dwóch robotników budowlanych w kufajkach dosiadł się na przystanku trzeci, który niósł na ramieniu rzucający się w oczy nowiutki wielokrążek z długą linką i kolorowym mechanizmem zapadkowym, przydatny do podnoszenia ciężkich przedmiotów. Głośno się przywitali, po czym jeden gwizdnął z podziwem patrząc na wielokrążek i zapytał ”Skąd to masz?” „Czerwonemu wziąłem!” odparł z dumą zapytany, ku aprobacie kolegów i pasażerów autobusu.

Wyzwania niesione zmianą systemową.

Przez całe lata osiemdziesiąte ciśnienie anomii rosło wewnątrz systemu, podtrzymywanego wówczas tylko strachem przed rosyjską interwencją. Odpowiednio do tego rósł także wolumen anomii osobistej w przekonaniach ludzi. Rok 1989 ze swoim głośnym hasłem „Co nie zabronione, to dozwolone” otworzył prawdziwą puszkę Pandory. Niemal jednocześnie trzy ważne czynniki, kontrolujące dotąd anomię, utraciły swój wpływ lub działać zaczęły na gwałtowny wzrost zachowania niezgodnego z wartościami:

  1. Nastąpił zanik lęku przed karą za postępowanie, którego niezgodność z prawem jest trudna do wykazania. Zaczęła rządzić litera prawa. Policja przestała budzić taki respekt jak milicja, która mając człowieka, zawsze znalazła na niego paragraf. Paraliż nagłą zmianą wymagań i niesprawność pierwszych policjantów spowodowała poczucie bezkarności i związany z tym syndrom „frajera”.

  2. Ujawniły się nagle możliwe do osiągnięcia i spożytkowania niespotykane dotąd korzyści:

  1. Gotowe usprawiedliwienia uzgodnione w okresie realnego socjalizmu umożliwiały sięganie po korzyści w nowych sytuacjach pokusy. Jednocześnie bogacenie się przestało nagle być czymś podejrzanym i zyskało wyraźną aprobatę społeczną, popartą autorytetem nowej, demokratycznej władzy.

Dokonująca się zmiana systemowa postawiła całe grupy i środowiska zawodowe przed nieznanym dotąd wyzwaniem. Wszyscy ci ludzie zostali nagle bez żadnego przygotowania i doświadczenia postawieni w nowych sytuacjach pokusy, do których dawne reguły ich rozwiązywania nie miały zastosowania, a nowe jeszcze nie zdążyły się wytworzyć. Istotą wolnego rynku jest przecież zasada: "tanio kupić lub wyprodukować, a drogo sprzedać". Tymczasem jeszcze w latach osiemdziesiątych, tuż przed zmianą systemu ekonomicznego, dużym społecznym aplauzem cieszyło się ściganie „spekulantów” - prywatnych importerów wykorzystujących rynkową koniunkturę. Kapitalizm zaczął tworzyć w Polsce homo sovieticus.

Homo Sovieticus.

Czterdziestoletnie oddziaływanie kultury realnego socjalizmu na świadomość Polaków zrodziło „chorobę duszy”, którą Józef Tischner nazwał homo sovieticus. Trudno o jej ścisłą definicję, łatwiej podać jej objawy wywołane istnieniem instytucji społecznych, obyczajów i struktur organizacyjnych specyficznych dla realnego socjalizmu przyniesionego przez Stalina do Polski. Homo sovieticus jest to subiektywny aspekt opisywanego dalej zjawiska. Aspekt opisowy, społeczny i „obiektywny” określamy mianem anomia sovietica. „Anomia sovietica” to zarówno całokształt społecznie wypracowanych w systemie realnego socjalizmu sposobów ochrony i zaspokajania potrzeby godności oraz style i sposoby zaspokajania potrzeby godności. To ostatnie określić by należało zgodnie z logiką naszych wywodów jako charakterystyczny „ethos sovieticus”. W opresji godnościowej dominuje jednak ochrona potrzeby godności, i temu podporządkowane są sposoby jej zaspokajania.

Kombinacja dwóch opresji godnościowych - dyktatury ideologicznej karzącej za poglądy i okupacji - tworzyła upokorzenie, które działało sto kilkadziesiąt lat na świadomość Polaków. Najpierw były rozbiory i ponad stuletnia niewola, zaś po 20-letnim epizodzie niepodległej II Rzeczypospolitej nastąpiła upokarzająco przegrana wojna, bezwzględna okupacja hitlerowska i okres stalinowskiego terroru. Na tak przygotowany grunt trafiło czterdzieści lat realnego socjalizmu. Tworząc okoliczności, w których otwarte wyrażenie własnych poglądów wywoływało represje, tworzono w realnym socjalizmie sytuacje upokorzenia na skalę społeczną, w których codziennie funkcjonowały miliony ludzi pracujących w przemyśle, biurach i urzędach. Jeśli chcieli oni utrzymać się w pracy, musieli mieć "słuszne" poglądy. Ze sceny politycznej i gospodarczej zniknęli najpierw ludzie z poglądami „niesłusznymi”, niezdolni do upokarzających kompromisów. Później ideowi komuniści - będący także ludźmi zasad - podzielili los swych wczorajszych politycznych przeciwników.

Nie można oczekiwać na skalę masową, że ludzie zachowają się jak Giordano Bruno i spłoną na stosie w obronie swych przekonań. Z reguły wybiorą drogę Galileusza, „idąc na kompromisy” konieczne dla zachowania życia i możliwości działania. Większość ludzi energicznych, przedsiębiorczych, z talentami menadżerskimi i mających poglądy inne niż władza (polityczne, religijne, narodowe, obywatelskie), „szła na kompromisy” chcąc zachować stanowiska, ochronić szansę na działanie i rozwój kariery życiowej. W praktyce życia codziennego dla postępowania według wartości, dla jasnego, bezwarunkowego „tak, tak” lub „nie, nie” zostawało coraz mniej miejsca.

Pod naciskiem władzy co innego myślano, co innego mówiono i co innego robiono - zasada ta obejmowała także ludzi z najwyższych gremiów kierowniczych systemu. Tworzyli oni wraz z innymi całe pokłady rozmaitych usprawiedliwień, które weszły do kultury macierzystej, połączyły się z wartościami i zaczęły je w całości „neutralizować”. Anomia zaczęła tracić swoją „sektorowość” i obejmować coraz większe obszary, poddane dotąd regulacji godnościowej opartej o tradycyjnie rozumianą moralność. Ludzie uzgadniali usprawiedliwienia coraz bardziej ogólne, nie powiązane z konkretną sytuacją pokusy. Służyły one im dobrze w codziennych sytuacjach upokorzenia wywoływanych przez system, lecz jednocześnie coraz szerzej „wyłączały” wpływ wartości na zachowanie w codziennych sytuacjach pokusy. Anomia upodabniała się do nowotworu atakującego system odpornościowy organizmu i przybierała coraz bardziej złośliwą postać. Trudno się licytować z naszymi ościennymi sąsiadami komu było trudniej w tym względzie, lecz z pewnością rozwinięte kraje północnej i zachodniej Europy nie doświadczyły w swej historii tak długiej i tak głębokiej jak Polska opresji godnościowej, stąd anomia u nich jest mniej „złośliwa”. Spotykana w nich „dobrotliwa” odmiana sektorowej anomii pozostawia sporo nie tkniętych usprawiedliwieniami obszarów, w których wpływ wartości na codzienne postępowanie jednostek, grup i społeczności pozostaje niezakłócony.

Prymitywizacja zachowań godnościowych zdaje się być regułą w przedłużającej się opresji godnościowej. Pod ciśnieniem długotrwałej, opresyjnej sytuacji prymitywizują się i wypaczeniu ulegają przede wszystkim mechanizmy zaspokajania potrzeby godności. Te dojrzałe i autonomiczne kosztują zbyt wiele. Ich istotę stanowi dokonywanie uczynków zgodnych z indywidualnym poczuciem tego, co słuszne i wartościowe, a to najczęściej nie pokrywa się z oczekiwaniami opresyjnej władzy, grożącej karą za taki wybór. Na pierwszy plan wychodzą wtedy charakterystyczne dla dzieci, relacyjne techniki, polegające na porównywaniu się z innymi na jakiejś skali ocen, której przydano godnościowe znaczenie. To pociąga za sobą inne niedogodności. Z relacyjnością związana jest mała „wydajność” tego mechanizmu w zaspokajaniu potrzeby godności u dorosłych. Stąd u osób relacyjnych pojawia się ustawiczne poszukiwanie pochlebnych porównań, łatwość deprecjacji innych, skłonność do wyolbrzymiania własnych zalet i wyszukiwania wad u innych i zależność od opinii otoczenia. Omawialiśmy te „pułapki godnościowe” poprzednio i ci, którzy z doświadczyli życia w realnym socjaliźmie zapewne pamiętają, jak łatwo wpadali w nie ludzie i jak łatwo wykorzystywała je władza, aby nimi manipulować.

Poczucie bezsilności wobec represyjności totalitarnego systemu sprzyja głębszej niż relacyjność regresji i cofnięciu się w fazę naśladowania wartości innych. Człowiek zaprzestaje porównywać własne uczynki ze standardami osobiście cenionych wartości. Zamiast tego porównuje wartości własne z wartościami cenionymi przez innych ludzi, mającymi dla niego autorytet lub zasługującymi na społeczny szacunek. Uzyskanie takiej zgodności poznawczej jest łatwe, i nie trudno ją utrzymać w opresyjnej sytuacji. W wyniku obronnej regresji do fazy „naśladowania wartości” człowiek ograniczony przez władzę w możliwościach godnego postępowania i wynikającej zeń satysfakcji, doświadcza infantylnego, pozorowanego „konsonansu godnościowego”, którym zaspokaja potrzebę godności. Wartości tracą wtedy wpływ na postępowanie człowieka, bo zachowanie przestaje być z nimi porównywane i przestaje znaczyć godnościowo. Usprawiedliwienia są niepotrzebne, bo człowiek nie odczuwa rozbieżności tego, co robi z wartościami, które sobie ceni.

Mechanizmy adaptacji do długotrwałej sytuacji społecznego upokorzenia utrwaliły u milionów Polaków specyficzne sposoby rozwiązywania zarówno codziennych sytuacji, jak i rytualnych zachowań odświętnych. W rezultacie powstał w Polsce specyficzny syndrom kulturą niesionych obyczajów, powiedzeń, przysłów i zasad postępowania w najbardziej typowych sytuacjach angażujących godność własną, których główną funkcją było zaspokajanie i ochrona potrzeby godności. Dominowała, rzecz jasna, funkcja ochrony przed deprywacją godnościową, spotykaną na każdym kroku. Wytworzyły się całe pokłady rozmaitych usprawiedliwień dziedziczonych społecznie, które weszły do kultury macierzystej, połączyły się z wartościami i zaczęły je w całości „neutralizować”.

Jeśli zastanawiać się nad tym, dlaczego mimo wszystko nie doszło do zupełnej zapaści społeczeństwa polskiego w anomię i wyrugowania wartości z wszelkich obszarów życia społecznego, trzeba zwrócić uwagę na dwa czynniki temu przeciwdziałające:

Kacyki i robole - właściciele Polski Ludowej.

W latach 70 - tych w czasach ekipy gierkowskiej, która zaczęła modernizację gospodarki kupując na kredyt nowoczesne technologie, licząc na spłatę kredytu eksportem, nagle okazało się, że jakość socjalistycznej produkcji wykonywanej na nowoczesnych maszynach drastycznie odstaje od przyjętych na świecie standardów. Postanowiono zagonić ludzi do wydajnej pracy, aby spłacić zobowiązania kredytowe. Przy tej okazji u nadzorujących gospodarkę ludzi partyjno - administracyjnej władzy zwanych „kacykami” (od KC partii), powstał wtedy stereotyp „robola”. Robolowi nie chce się pracować, psuje nowoczesne, wymagające dokładności i uważnej troski maszyny, nie dba o to, co robi i trzeba go na każdym kroku pilnować. Reaguje tylko na najprostsze bodźce pieniężne. Wprowadzono więc kary za niedociągnięcia wykonawcze i premie za terminowość i eksport, zwiększono ilość kontrolerów. Nadzorujący roboli socjalistyczni dyrektorzy i kierownicy operowali tylko materialnymi karami i nagrodami, i sami z kolei traktowani byli w ten sam sposób przez nadzorujących ich partyjnych urzędników. Okazało się jednak, że tą drogą zwiększać można - i to z trudem - wyłącznie ilość prostej pracy. Można więc było kopać niezłe rowy melioracyjne, lecz mimo licznych służb kontrolnych i apelowania do „świadomości społecznej”, okna z państwowych „Stolbudów” zawsze wychodziły nieszczelne. Jakość każdej wyżej zorganizowanej pracy zależy bowiem nie od kontroli, lecz od samokontroli pracowników.

W ciągu 40 lat praktyki gospodarczej ukształtował w PRL-u system społeczno - ekonomiczny, w którym usprawiedliwione okradanie własnego pracodawcy i "korzystanie z okazji" zapewniało ludziom pracy najemnej ważną, jeśli nie zasadniczą część przychodów. Duże zakłady przemysłowe przez wiele lat miały to do siebie, że praca w nich była niskopłatna, lecz dawała duże możliwości dorabiania na boku na państwowych (a więc niczyich) maszynach, z surowca "który i tak by się zmarnował". Robotnicy wynosili z zakładu za milczącą zgodą majstra i znajomego strażnika przy bramie wszystko, co przydatne we własnym domu lub gospodarstwie, o „załatwienie” czego poprosił sąsiad lub znajomy, lub wreszcie „lewą produkcję”, którą w latach siedemdziesiątych zamawiali kręcący się po przyzakładowych osiedlach pośrednicy pracujący dla prywatnych rzemieślników. Majstrowie przymykali na to oko "po koleżeńsku", lecz nie całkiem bezinteresownie. Inżynierowie "załatwiali" sobie zgodę naczelnego dyrektora na odkupienie od przedsiębiorstwa deficytowych materiałów budowlanych lub surowców po „państwowej” cenie, dwu lub trzykrotnie niższej od rynkowej. Panie z biura, zamiast kontrolować, fałszowały karty pracy kierowcom w zamian za miłe słowo i drobny upominek, nie widząc w tym nic złego. Kierowcy zaś traktowali jako „normalkę” wyrzucenie betonu do pobliskiego rowu, zamiast na odległą dużą budowę, aby za milczącym przyzwoleniem szefa wpisać sobie dodatkowy kurs i "zaoszczędzić" benzynę, cenną dla właścicieli prywatnych samochodów.

Socjalistyczne kierownictwo przymykało oczy na pracowniczą anomię. Niskopłatny dyrektor także miał w tym swój interes. Cztery dziesiątki lat trwał np. obyczaj, że dyrektorowi naprawiano w zakładowym warsztacie jego prywatny samochód, co ten opłacał nie z własnej kieszeni, lecz nagradzał wyższą premią robiących to fachowców. To pozwalało "ustawionym" fachowcom otwarcie toczyć, wiercić i szlifować w czasie pracy elementy zamówione przez jakiegoś prywatnego rzemieślnika i bez większego wysiłku dorobić na boku 2-3 pensje. Zakładowe normy wydajności musiały być odpowiednio niskie i wspólnie bronili się przed ich podwyższaniem kierownictwo i pracownicy. Dobry dyrektor socjalistyczny to ten, który potrafił wyrwać z państwowej kasy jak najwięcej dotacji dla swojego zakładu, oferując w zamian jak najmniej wysiłku załogi i starań o jakość i ilość wytwarzanych produktów (lub usług). Istotą działania kadry zarządzającej w gospodarce była troska o fasadę wobec władzy zwierzchniej i przekonująco brzmiące usprawiedliwienia dla niskiej jakości i małej wydajności pracy, zwane troską o pracowników.

Wpływowy sekretarz "załatwiał" przesunięcie inwestycji w planach gospodarczych o rok później, bo chciał ją ulokować w mieście, z którego się wywodził. Jakiś dyrektor z centrali handlu zagranicznego przyspieszał o rok dostawę wyposażenia do tej inwestycji, bo przed wyjazdem na placówkę zagraniczną chciał jeszcze spędzić dwa tygodnie w Paryżu "studiując warunki kontraktu". Obydwaj kryli się za fasadą „wyższych racji społecznych”. Pierwszy powoływał się na pilne potrzeby społeczne regionu, a drugi na stosunkowo tani kredyt, który należało szybko wykorzystać dla dobra kraju. W efekcie aparatura zakupiona decyzjami zespołów na wysokim szczeblu traciła gwarancję i rdzewiała, czekając na zainstalowanie w fabryce, której „z obiektywnych względów” nie dało się ukończyć w terminie. Nikt w elicie nie śmiał przerwać tego uzgadniania usprawiedliwień i skonfrontować fasady z rzeczywistością, bo każdy miał swój interes do załatwienia.

Mądry dyrektor dużego przedsiębiorstwa, który nie chciał mieszkać w bloku, lecz we własnym domu, w trosce o pracowników zakładał najpierw pracowniczą spółdzielnię budowlaną. Środki finansowe z państwowej kiesy załatwiał swoimi układami, a spółdzielnia po zbudowaniu pierwszego bloku dla pracowników, zaraz potem budowała mu prywatny domek po cenach oficjalnych, wielekroć niższych niż wolnorynkowe. Nie kupował sobie prywatnej małej daczy z przystanią i żaglówką - lecz budował duży, luksusowy ośrodek wypoczynkowy dla swoich pracowników. W jego wydzielonej części były apartamenty, którymi dysponował, do przystani przycumowany czekał nań prawdziwy jacht, a nie mała żaglówka, wieloosobowa obsługa była do dyspozycji przez cały rok - i wszystko to nie kosztowało go ani grosza. Ośrodkiem tym dokumentował w prasie i telewizji oraz wobec zwierzchników swoją głęboką troskę o podległych mu pracowników, i co najgorsze wszyscy - nawet sami pracownicy - udawali, że w to wierzą.

W organizacjach gospodarczych wytworzyły się „wertykalne”, biegnące od góry do dołu poprzez statusy w strukturze zarządzania, kanały, którymi biegły procesy uzgadniania usprawiedliwień dla korzystania z tych samych okazji. Podkultury pracowniczych usprawiedliwień łączyły kierownictwo i podległych mu pracowników. W ten sposób zarządzający „wyszli ze swojej roli” i zaniedbali jedną z najważniejszych funkcji, jakie mają do spełnienia - funkcję kontroli. Na całym świecie pracownicy bywają częściej lub rzadziej wystawiani na sytuacje pokusy w zależności od sprawności i organizacji gospodarczej, lecz uzgadniać mogą usprawiedliwienia tylko „horyzontalnie”. Funkcją wyższego szczebla zarządzania jest bowiem kontrola takich zdarzeń i likwidacja zarówno usprawiedliwień, jak i warunków powodujących powstawanie sytuacji pracowniczej pokusy.

Kacyki i robole dbały tylko o wykonanie planu, lub o dobrze udokumentowane usprawiedliwienie, gdy to się nie udało. Dlatego do samego końca socjalistyczna produkcja pozostała synonimem małej efektywności i braku jakości. To nie przeszkadzało jednym i drugim uważać zakładu pracy za swoją własność. Takie poczucie w naturalny sposób mieli ludzie aparatu partyjno - państwowego, sami siebie nadzorujący w gospodarce bez właściciela, lecz nieobce ono było także szeregowym robotnikom. Ujawniło się to po zmianie ustrojowej, przy okazji procesów prywatyzacyjnych dużych przedsiębiorstw państwowych. Ich załogi uważają, że należy im się odpowiednia rekompensata za oddanie „swojego” majątku w obce, prywatne ręce. Im bardziej dochodowe jest prywatyzowane przedsiębiorstwo, tym większe są żądania pracowników z tytułu tzw. pakietu gwarancyjnego. Znajdują oni szerokie poparcie społeczne mimo oczywistej prawdy, że jest to wspólny majątek, za który skarb państwa dostanie tym mniej, im więcej prywatny inwestor zapłaci za pakiet gwarancyjny ostatnim właścicielom PRL - u.

Etos buntu - dysydenci.

Dyktatura ideologiczna w sposób konieczny produkuje tzw. „dysydentów”. W kręgach rządzącej mono-partii łatwo uzgadniano usprawiedliwienia dla ochrony "interesu partii", rozumianego jako interes jakiegoś wpływowego układu. Ci spośród "partyjnych", którzy przestali uznawać te usprawiedliwienia za wiarygodne i na serio brali sobie do serca lewicowe hasła wolności, równości i społecznej sprawiedliwości, zostali pierwszymi dysydentami. Nie reprezentowali oni żadnej odmiennej od oficjalnej opcji programowej. Ich główna rola - szczególnie w latach 60 i 70-tych - polegała na przerywaniu procesów uzgadniania usprawiedliwień w elicie politycznej. Dysydenci zaczęli publicznie głosić, jak działa system, na czym polega anomia elity rządzącej, jakie interesy i pod jaką ideologiczną fasadą są załatwiane na górze. Ponieważ znali to z autopsji i robili to dobrze, ich działania powodowały bolesny wzrost dysonansów godnościowych w elicie władzy. Ta w rewanżu uruchamiała agresywne działania stojącego do jej dyspozycji aparatu przemocy. Zostanie w latach 60 -tych i 70 - tych dysydentem było wyborem heroicznym, bo człowieka spotykały wtedy nie tylko represje władzy, lecz następowało zawieszenie w całkowitej próżni społecznej. Pierwsi popaździernikowi dysydenci jako byli beniaminkowie systemu nie znajdowali łatwo nowego oparcia środowiskowego. Władza przywracała przerwane przez nich uzgadnianie usprawiedliwień w swoim gronie, stosując dwie techniki:

Dla obserwatorów z krajów demokratycznych niezrozumiałe było, dlaczego najwyższe gremia państwowe i partyjne z taka uwagą pochylają się nad każdym listem protestacyjnym kilkudziesięciu intelektualistów, aktorów i artystów, dlaczego czytają wydawane bez cenzury za granicą dysydenckie książki i rozprawy. Zrozumiemy to lepiej, gdy spojrzymy na działalność dysydentów jako tych, którzy głośno wskazywali na to, że sprawowanie władzy nie było realizacją lewicowych wartości, lecz trywialnym uleganiem pokusie korzystania z nadarzających się przy tym okazji. Nazywali rzeczy po imieniu i w ten sposób odbierali elicie władzy wiarygodne usprawiedliwienia. Tym samym odbierali elicie władzy zarówno godność, jak i napiętnowane korzyści, które po czymś takim trudno było dalej czerpać - nic dziwnego, że zainteresowani wpadali w złość. Największą złość budziła niewielka grupa działaczy KOR-u (Komitetu Obrony Robotników), którzy wprowadzili zwyczaj występowania pod własnym imieniem i nazwiskiem. Rolę dysydentów można przyrównać do tych, którzy mówili otwarcie: „Król jest nagi”. Od nich zaczął się niemożliwy do zatrzymania proces dostrzegania rzeczywistości przez innych i stopniowa utrata ideowej legitymizacji władzy partyjnej zarówno w społeczeństwie, jak i wśród samych członków partii.

Wolność wyrażania własnych poglądów na sprawy polityczne i społeczne stanowiła sposób zaspokajania potrzeby godności tylko wąskiego kręgu inteligencji, naukowców, pisarzy, intelektualistów i twórców bez względu na ich partyjną przynależność i przekonania polityczne. Tych władza trzymała w szachu kontrolą wyjazdów zagranicznych i honorariami w kraju. Kilkumiesięczny wyjazd na Zachód na dobre stypendium, staż lub gościnne wykłady zapewniał z poczynionych oszczędności dostatnie życie w kraju nawet przez kilka lat. O zaproszenia na stypendia, staże i wyjazdy za granicę łatwiej było ludziom bezpartyjnym i ostrożnym opozycjonistom, a o zgodę władz na wyjazd i paszport osobom dobrze zasymilowanym z systemem. W sumie jedni i drudzy potrafili sobie zapewnić niezbędne dokumenty i w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ruch wyjazdowy był duży. Również w kraju nie brakowało pieniędzy na badania i ekspertyzy, a honoraria autorskie za publikacje naukowe mogą dzisiaj przyprawiać o zawrót głowy. Za wydanie niewielkiej książki naukowej autor dostawał równowartość co najmniej kilkunastu miesięcznych pensji, a beletrystyka miała znacznie wyższe stawki. Wyjazdy, publikacje i pieniądze były jednak niedostępne dla tych, którzy „podpadli władzy” lub których kojarzono z dysydentami.

W latach 70 - tych żyło się coraz dostatniej i wszyscy się jakoś z władzą ułożyli. Partia komunistyczna przestała się wtrącać w to, co człowiek myśli i żądać od każdego deklaracji ideowego poparcia - wystarczało trzymanie się z dala od polityki i rytualne przyzwalanie na partyjny monopol w rządzeniu. Myśleniem przeciętnego Polaka rządziła „mała stabilizacja”. Nie martwił się o to, że on lub jego rodzina nie będą mieli na zapłacenie czynszu, na opłaty za prąd i gaz, lub że będzie głodować - z przeciętnych zarobków na to wystarczało. Nie musiał się martwić o przyszłość dzieci i czy starczy mu na ich wykształcenie - fachowiec zarabiał więcej od inteligenta, wykształcenie nie było w cenie, a przy tym rzeczywiście było bezpłatne. Zarobkami nie porównywał się z Niemcem lub Francuzem, lecz z sąsiadem z przeciwka i z kolegą z pracy. Jeśli „kombinował prywatnie” i robił „fuchy” to nie po to, aby wyżyć do pierwszego, lecz aby mieć na „coś ekstra” - najpierw na automatyczną pralkę, potem na kolorowy telewizor lub stanowiącego szczyt marzeń „małego Fiata”. Dysydenci pokazując, że „można inaczej” burzyli wewnętrzny spokój przeciętnych ludzi układających sobie życie w ramach małej stabilizacji. Pokazując swoim przykładem, że „można inaczej” odbierali wiarygodność usprawiedliwieniom w rodzaju: ”Nic się zrobić nie da”, i przeszkadzali innym uzgadniać usprawiedliwienia, przerywali ten proces, nie znoszący żadnych wyjątków. Odbierając wiarygodność usprawiedliwieniom odbierali innym godność. Odbierali im także korzyści, bo wszyscy mają się za „ludzi wartości” i bez wiarygodnych usprawiedliwień ich nie naruszą. W szczególności budzili złość u ludzi wrogich systemowi, o prawicowych przekonaniach, którzy wygodnie ułożyli sobie życie i nie mieli odwagi pójść ich śladem. Heroiczne obstawanie przy wartościach nie było więc lubiane ani przez władzę, ani przez jej cichych przeciwników, ani przez ogół społeczeństwa, które pragnęło spokoju i dostatku. Taki klimat społeczny wyłączał wartości z codziennego życia i napędzał anomię społeczną.

Zanik moralnego stosunku do pracy.

Praca „na państwowym” została w realnym socjaliźmie pozbawiona jakichkolwiek moralnych konotacji, zobowiązań wobec pracodawcy (państwa) i konkretnego zakładu pracy. Do pracy ludzie idą nie tylko zarabiać pieniądze. Świadczenie pracy zawsze miało i ma swój wymiar moralny, a tym samym godnościowy. Jeśli wartości nie regulują zachowania pracownika, a praca traci swoje moralne, godnościowe znaczenie, otwiera się droga do patologii. Jane Piliavin, znany w USA psycholog społeczny, często bywająca w Polsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, podzieliła się kiedyś z autorem tego opracowania osobistym wrażeniem o różnicy dzielącej Polaków od Amerykanów w zakresie moralnego stosunku do pracy: „Kiedy wchodzę do amerykańskiego urzędu coś załatwić - powiedziała - i zastanę w czasie godzin pracy urzędniczkę zajętą piciem kawy i plotkowaniem przez telefon z przyjaciółką, wtedy czuje się ona tak, jakbym ją przyłapała na gorącym uczynku robienia czegoś niewłaściwego etycznie: wstydzi się i czerwieni z zakłopotania, przerywa w pół zdania i natychmiast przystępuje do załatwiania mojej sprawy. Gdy to samo zdarza mi się w Polsce, to nie ona, lecz ja czuję się intruzem, który zjawił się nie w porę, muszę grzecznie odczekać na koniec konwersacji, a urzędniczka z ciężkim westchnieniem zabiera się za swoje obowiązki”.

Elita rządząca wolna była od wszelkiej niezależnej kontroli społecznej i w sposób niezakłócony uzgadniała usprawiedliwienia dla typowych, spotykanych najczęściej przez siebie sytuacji pokusy. Służyły do tego opinie rozmaitych komisji, notatki i polecenia, „prawo powielaczowe”, polecenia telefoniczne, etc. Wymyślone na samej górze koncepcje i strategie rozwoju przekładane były na język praktycznych działań przez wielopoziomowe partyjno - urzędnicze struktury. Dla nich głównym celem było uzgodnienie usprawiedliwień i „dorobienie ideologii” dla najkorzystniejszej osobiście wersji działania, a nie utrzymanie jakiejś logiki zdarzeń ekonomicznych i podporządkowanie ich nadrzędnemu interesowi kraju. Uniemożliwiało to jakiekolwiek sensowne planowanie i sterowanie „planową gospodarką”, ze swojej natury pozbawioną zdolności bronienia się przed tego typu zagrożeniami. Doprowadziło do anarchii ekonomicznej, przyczyniając się walnie do upadku realnego socjalizmu.

Mistrzem dotąd niedościgłym w czynieniu cnoty z konieczności był Lenin. Potrafił znaleźć przekonujące argumenty i „dorobić ideologię” do wszystkich wymuszonych realiami sytuacji odstępstw od marksowskich tez, jakie czynili bolszewicy, rozwijając rewolucję w zacofanej Rosji, a nie w rozwiniętych gospodarczo Niemczech. Potem przyszła epoka Stalina, który zawsze miał rację i ideologia już całkiem się skundliła. Każdy układ rządzący wymyślał sobie ideowe uzasadnienia dla swej polityki, luźno powiązane z tym, co robili poprzednicy. Doszło do tego, że w Polsce w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ideolodzy partyjnych władz dorabiali zasadniczo brzmiące uzasadnienia dla tzw. „manewru gospodarczego”, wymuszonego prozaiczną koniecznością spłacania rosnących rat i odsetek od kredytów zagranicznych. Nic dziwnego, że nikt poważnie nie traktował ideowych uzasadnień politycznych decyzji - stanowiły fasadę, za którą należało doszukać się rzeczywistych treści.

Praktycy gospodarczy szybko adoptowali fasadowe uzasadnienia dla swoich celów. Wszystkie oficjalne przecięcia wstęgi na zakończonych budowach i ważnych inwestycjach to była fikcja, politykom potrzebna do uświetnienia jakiejś rocznicy lub uroczystości, a przedsiębiorstwom do zdobycia premii za przedterminowe wykonanie budowy. Rzekomo oddaną do użytku inwestycję kończono potem jeszcze wiele miesięcy. Budynki mieszkalne przekazywano do zasiedlenia spółdzielniom mieszkaniowym zawsze w grudniu, ponieważ wtedy wykonawca dostawał premię za wykonanie rocznego planu. Po takim przekazaniu następne pół roku trwało „usuwanie usterek”, zanim można było wprowadzić lokatorów - lecz żadna spółdzielnia nie wnosiła sprzeciwu, bo takie było prawo „rynku producenta”.

Mnożyły się absurdy ekonomiczne, na których używały sobie kabarety i co odważniejsi dziennikarze. Początkowo dostrzegano je jako uboczne skutki na samym dole łańcuchów decyzyjnych, później zaczęto je widzieć w technikach zarządzania gospodarką. Nikt jednak nie chciał dostrzec rzeczywistej ich przyczyny. W latach siedemdziesiątych brakowało podstawowej identyfikacji z systemem u funkcjonariuszy rozbudowanego aparatu państwowego i partyjnego oraz poczucia osobistej odpowiedzialności za sprawy publiczne. W ustroju zdawałoby się komunistycznym, rządzonym dyktatorsko przez partię z pozoru komunistyczną, na najwyższych szczeblach władzy trudno było znaleźć człowieka, który uważał się za komunistę i gotów był bronić tego, co się działo. Wszyscy dystansowali się do ustroju, ideologii i do błędów, które „oni” robią, a „my” staramy się naprawić.

Stereotyp robola utrwalił zarządzanie uspołecznioną produkcją na etapie kija i marchewki i „drugiej jakości”. Przejście na nowoczesne techniki zarządzania jakością było niemożliwe bez uruchomienia innego typu motywacji do pracy, bez przywrócenia wartościom należnego im miejsca w procesie pracy i odwołania się do nagród symbolicznych. Tych jednak zostali polscy menadżerowie pozbawieni już w okresie stalinowskim, gdy dzielne trójki murarskie, pokazywane w filmowych kronikach, wyrabiały niewiarygodne 1500% normy, a bohaterski górnik Wincenty Pstrowski urabiał sam tyle węgla, co dziesięciu innych. Tajemnicą poliszynela było jednak, że za jego plecami pracuje kilku pomocników przygotowujących mu odpowiednio stanowisko, a trójki murarskie osiągały swoje rekordy na podobnej zasadzie. Przodownicy pracy zamiast cieszyć się uznaniem i szacunkiem, byli otoczeni niechęcią, a nawet wrogością kolegów z pracy, ponieważ ich naciągane osiągnięcia służyły do podnoszenia norm pracy w akordzie. Kompromitując prymitywną manipulacją symbolikę wydajnej pracy i związane z nią ceremonie, uroczystości i rytuały, pozbawiono wszelkie symboliczne nagrody za pracę godnościowego znaczenia. Ten, kto dał się na nie nabrać był „frajerem”, a to jak wiadomo nikomu chluby nie przynosi. W ustroju mającym na celu likwidację alienacji pracy, pozostał tylko strach przed karą i materialne korzyści jako środki zarządzania pracą.

Dzisiejsze polskie przedsiębiorstwa niosą w sobie odziedziczony po realnym socjaliźmie brak moralnego stosunku do pracy. To właśnie utrudnia im konkurowanie wydajnością i jakością z firmami pozbawionymi tego obciążenia. Polscy przedsiębiorcy i menadżerowie często dalej uważają, że wystarczy inwestować tylko w technologię i sprawniej operować kijem i marchewką wobec pracowników, aby uzyskać wysoką efektywność i skutecznie konkurować na otwartym, europejskim rynku. Nie przykładają uwagi do moralnego przeżywania zobowiązań pracowniczych. Nie powstało jeszcze u nich zrozumienie konieczności inwestowania w tworzenie godnościowych postaw pracowniczych, nie widzą związku pomiędzy wartościami w codziennym funkcjonowaniu firmy, poczuciem godności pracowników a wynikiem ekonomicznym. To jedna z ważnych przyczyn powodujących, że ich pracownicy dalej traktują swoją firmę tak, jak robili to w realnym socjaliźmie - jako miejsce, z którego należy wyrwać jak najwięcej osobistych korzyści, jak najmniej wkładając w to pracy i wysiłku.

Korupcja.

Korupcja jest koniecznym rezultatem opresji godnościowej, która tworzy na masową skalę te same usprawiedliwienia, które wyłączają oddziaływanie wartości w sytuacjach pokusy. Dlatego korupcja w jej klasycznym kształcie - korzyści w zamian za załatwienie sprawy - była szeroko rozpowszechniona wśród ludzi aparatu władzy realnego socjalizmu, który przy tym nadawał korupcji specyficzny kształt. Nikomu nie trzeba przypominać, że dopiero od niedawna nazywamy korupcją przydział znajomemu taniego i atrakcyjnego mieszkania komunalnego w zamian za podobną przysługę. W realnym socjaliźmie zwano to „załatwieniem” sprawy. Świadectwem „zaradności” i powodem do dumy było "znaleźć dojście" i sobie lub znajomemu z układu załatwić z prezesem spółdzielni szybszy przydział mieszkania z uwagi na "szczególnie trudną sytuację rodzinną i względy społeczne". Ludzie mieli lepsze lub gorsze „układy”, w ramach których poczuwali się do obowiązku „używania swoich dojść” i załatwienia komuś sprawy, gromadząc swoisty „kapitał wdzięczności”, który bezpiecznie czekał na stosowną chwilę i zawsze zapewniał odpowiedni rewanż. Byłoby czynem niegodnym nie wywiązać się z takich zobowiązań, nie „użyć swojego dojścia” i nie załatwić sprawy komuś, kto nam oddał kiedyś podobną przysługę. Wypadało się wtedy z „układu”, tracąc nie tylko wynikające stąd korzyści, lecz także twarz przed znajomymi. Homo sovieticus przeżywał to jako autentyczną sytuację dylematu godnościowego.

W układy wchodził każdy obywatel PRL-u. Najbardziej niewinne łączyły ekspedientkę sklepu sprzedającego deficytowe towary z lekarzem lokalnej przychodni, któremu odkładała na bok zamówione produkty. Ludziom, którzy potrafili wytworzyć układy liczniejsze i bardziej zróżnicowane żyło się całkiem nieźle. Najlepsze układy ze znanych autorowi tej pracy miał osiedlowy stolarz, który na boku dorabiał niedrogimi i rzetelnie wykonywanymi drobnymi pracami - półkami na książki, zabudowami wnęk, etc. Miał talenty towarzyskie i zaprzyjaźniał się ze swoimi klientami, a następnie łączył ich możliwości w jeden układ. Załatwiał przydział materiałów budowlanych jednemu znajomemu, drugiemu talon na samochód, a trzeciemu wizytę poza kolejnością u wziętego lekarza. Nie zapominał przy tym o sobie i mając w swoim układzie ludzi wszystkich zawodów i stanowisk żył całkiem nieźle, nie odczuwając codziennych braków i dolegliwości. Kiedyś zatrzymał go patrol drogowy, gdy wiózł swoim samochodem wykończone już elementy do domu klienta. Widząc, że mają do czynienia z dorabiającym na boku stolarzem, milicjanci chcieli wymusić łapówkę pod pozorem mandatu za niesprawny układ kierowniczy. Gdy odmówił, zabrali mu „do wyjaśnienia” dowód rejestracyjny. „Po co ci to, kolego - łagodnie upomniał milicjanta stolarz - jeszcze dzisiaj będziesz musiał mi dowód przywieźć do domu”. Gdy wrócił po skończonym montażu półek, milicjant rzeczywiście czekał na niego pod domem z dowodem rejestracyjnym. Klientką, u której montował półki była siostra miejscowego komendanta milicji.

Układy łatwo przeradzały się w kliki, a układy w ramach elity partyjno - administracyjno - gospodarczej zamieniały się często we frakcje walczące o władzę na szczeblu centralnym lub regionalne „republiki kolesiów”. Dlatego dzisiejszy homo sovieticus tak właśnie wyobraża sobie samorząd i na taką modłę stara się uformować partię polityczną lub lokalną koalicję wyborczą.

Uznaniowość prawa.

Stosunek do prawa w realnym socjaliźmie najlepiej obrazuje milicyjno - prokuratorskie powiedzenie: „Znajdź mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf.” Każdy homo sovieticus wiedział, że mając sprawę w sądzie należało najpierw „poszukać dojść”. Nikt nie miał wątpliwości, że prominentowi lub jego rodzinie sąd krzywdy nie zrobi. Sędziowie, prokuratorzy i adwokaci także tworzyli układy, przez które załatwiało się sprawy i interesy chyba, że chodziło o politykę - wówczas układy nie działały. Wtedy władza polityczna i wykonawcza decydowała, co stanowi prawo, dowolnie je interpretując. Ważny był „duch” prawa, a nie jego litera. Nikogo nie dziwiło, że gdy władza pozwała kogoś do sądu za jakieś polityczne sprawy, ten z góry był skazany - gra toczyła się tylko o wysokość wyroku. Manipulacja prawem i systemem sprawiedliwości była trywialna i odbywała się na oczach wszystkich. Władza kontrolowała w każdym sądzie stanowiska prezesów i miała do swej dyspozycji kilku sędziów, do których prezesi kierowali sprawy wymagające „specjalnej troski”. Na ogół sprawy polityczne odbywały się pod źle ukrywanym pretekstem „zaburzeń porządku publicznego” (demonstracje), „szkalowania państwa i jego organów” (publikacje poza cenzurą) etc. i do ich prowadzenia potrzebny był sędzia, który nie pomyli „ducha” z literą prawa. Prokuratura - w odróżnieniu od sędziów - nie miała zagwarantowanej żadnej „niezawisłości”, toteż nie było tu problemu. Zdarzało się jednak, że dyspozycyjny sędzia wymierzał w politycznym procesie karę wyższą od tej, której żądał prokurator - widać nie wszyscy prokuratorzy trzymali się instrukcji.

Homo sovieticus nie przeżyje w klimacie państwa prawa, gdy jest ono przestrzegane bezwyjątkowo na oczach czujnej opinii publicznej i mediów. Trudno znaleźć lepsze nań antidotum jak dobrze zorganizowany i sprawny sąd, w którym jest niezawisły sędzia niezależny materialnie, kompetentny i mający dobrze ugruntowane poczucie osobistej godności oraz prokurator stosujący szybko i bezstronnie prawo, bez uważania na osobę i jej zasługi. Na doprowadzenie do takiego właśnie stanu rzeczy powinny wystarczyć pierwsze lata rządów III Rzeczypospolitej. Jednak po dwunastu latach sędziowie i prokuratorzy dalej nie zarabiają godziwie, sądy są w rozsypce, zawalone zaległymi sprawami, i ciągle brak na nie środków. Żadnej rządzącej koalicji nie dziwiło trzymanie za sędziowskim stołem zabieganej sędziny, w zniszczonych butach, wstydliwie ukrywającej siatkę domowych zakupów zrobionych po drodze, pracującej w tandemie z początkującym prawnikiem jako oskarżycielem, wspólnie pozbawionych szans na dobrą prawniczą robotę. Według współczesnego homo sovieticus sędzia to dalej tylko wykonawca woli władzy politycznej wybranej jedynie słuszną większością głosów.

Ludowa religijność.

Wielu ludzi „chodziło do kościoła” ponieważ stanowiło to dosyć bezpieczne obstawanie przy własnych wartościach, zapewniające minimum poczucia własnej godności. Było to nie w smak władzy, lecz nie niosło za sobą większych zagrożeń osobistych. Represje stalinowskie skierowane przeciwko kościołowi katolickiemu spowodowały jego umocnienie na wsi, gdzie obrzędowa, rytualna religijność głęboko wrosła w obyczajowość i ludową kulturę. Chłopi zapomnieli w tym czasie o swoim tradycyjnym antyklerykaliźmie i murem stanęli za swoimi proboszczami i księżmi. Wokół wiary toczyła się swoista gra o godność pomiędzy władzą a zintegrowanymi społecznościami wiejskimi i małomiasteczkowymi, z którymi lokalne władze musiały się liczyć. Wywodzący się ze wsi robotnicy niejeden raz narobili „robotniczej” władzy kłopotów na sztandarowych budowach socjalizmu, głośno domagając się budowy kościoła dla siebie. Po Październiku, gdy opresyjne zagrożenie zelżało, gra o godność z władzą w sprawach wiary mogła przybrać postać „mszy lokacyjnych”. Polegała na tym, że jakiś odważny ksiądz w porozumieniu z lokalną społecznością, której władza odmawiała zgody na budowę nowego kościoła, przygotowywał w tajemnicy elementy do budowy prowizorycznej, drewnianej kaplicy. Którejś nocy wznoszono ją zbiorowym wysiłkiem całej wsi, a rano ksiądz odprawiał w nowym kościele mszę. To uświęcało i miejsce i budowlę powodując, że władza nie decydowała się na usunięcie konstrukcji, którą później rozbudowywano do rozmiarów normalnego kościoła. Nieliczne przypadki prób rozebrania takiej kaplicy kończyły się zawsze poważnymi rozruchami i szybko od tego odstąpiono, poprzestając na ukaraniu księdza, organizującego taką budowę. W ten sposób powstało wiele kościołów w okresie, gdy zgoda na legalną lokalizację była niemożliwa do uzyskania pod rozmaitymi pretekstami formalnymi.

Ludowa religijność zawsze denerwowała katolickich intelektualistów, nie potrafiących dostrzec jej godnościowych funkcji. Zwracali uwagę na naskórkowość religijnych przeżyć, brak refleksyjności, deklaratywność wiary. Twierdzili słusznie, że dla takiego „ludowego katolika”, który obrzędy religijne bierze za wartości, prawdziwie religijna postawa jest niedostępna. Religia to wartości duchowe z wyższego piętra, do których można dojść tylko poprzez urzeczywistnianie w zachowaniu elementarnych wartości moralnych i społecznych. To wszystko prawda, lecz Kościół dzięki „ludowej religijności” dał milionom Polaków możliwość zaspokajania potrzeby godności w opresji godnościowej, w której trudno było o bezpieczne trzymanie się tego, co osobiście cenne. W ten sposób ochronił społeczeństwo przed głębokim kryzysem godnościowym o trudnych do przewidzenia skutkach. Nie obyło się to bez kosztów. Polski homo sovieticus to katolik praktykujący tylko odświętne rytuały. Płytka religijność powoduje, że łatwo w nim obudzić godnościowe resentymenty mające podłoże religijne, poszczuć na religijnych odmieńców, obudzić wyższość i pogardę do innych religii. Homo sovieticus łatwo miesza religię z polityką lub biznesem, a więc z dziedzinami, gdzie wartości nie dostaje.

Kolektywizm godnościowy.

Wraz z nadejściem stalinizmu w partyjnej ideologii i w społecznej praktyce pojawiła się zasada, że dobrem najwyższym jest grupa, zespół, "kolektyw". Była to głęboko zakorzeniona w przekonaniach komunistycznych zasada, że „jednostka niczym, a kolektyw wszystkim”. Miało to nie tylko dalekosiężne skutki społeczno - ekonomiczne, lecz także ogromny wpływ na myślenie i świadomość długo po oficjalnej likwidacji stalinizmu. Komunistyczna władza zaczęła forsować przy pomocy różnych form przymusu państwowego zasadę, że dla jednostki moralną powinnością jest dostosowanie się do "kolektywu" - głównie chodziło o „kolektywy pracownicze”. To, co robi lub sądzi kolektyw, inni ludzie, było "słuszniejsze" i lepsze od własnych racji i przekonań wartościujących. Ponieważ wyrazicielem wszystkich słusznych dążeń kolektywnych była partia komunistyczna, w ten sposób próbowano wzmocnić kontrolę społeczną. Metoda przejęta została z cywilizacji Wschodu, w których człowiek autentycznie wstydzi się, gdy jego poglądy lub postępowanie odbiega od tego, co robi lub myśli grupa, do której przynależy, od przyjętych przez grupę norm i zasad postępowania. Zapytany, jak ocenia jakiś postępek lub wydarzenie, najpierw stara się dowiedzieć, co sądzi o tym jego klan, rodzina, grupa - a dopiero potem wypowiada się na ten temat, bo nie chce czuć wstydu wynikającego z posiadanie innej niż jego grupa opinii. Tymczasem w cywilizacji zachodniej, wywodzącej się z basenu Morza Śródziemnego, kierunek godnościowych przeżyć jest dokładnie odwrotny. W tradycji antyczno - rzymskiej i judeo - chrześcijańskiej bohater często cierpiał przez niezrozumienie i odrzucenie ze strony współziomków. Dopiero po wytrwałym dążeniu, działając wbrew opinii otoczenia, i po osiągnięciu celu zyskiwał społeczne uznanie. To tworzyło „indywidualistyczną” moralność, gdzie wstydzić się należało konformizmu i rezygnacji z własnego zdania, własnych dążeń i poglądów pod wpływem nacisku otoczenia. Indywidualizm moralny - i szerzej godnościowy - polega na tworzeniu własnych zasad postępowania konkretyzujących wartości, i z natury rzeczy przeciwstawia się „kolektywizacji” moralności. Dlatego porównywanie własnego postępowania z osobiście cenionymi wartościami i zgodność tych dwóch elementów ma tak duże godnościowe znaczenie w indywidualistycznej kulturze Zachodu. Na szczęście forsowanie przemocą państwową kolektywnej moralności było dosyć krótkie i charakteryzowało tylko stalinizm.

Tymczasem Kościół lansował zupełnie inny, autonomiczny wzorzec zachowania godnego gdzie to, co osobiście, a nie kolektywnie cenne, było wyznacznikiem zachowania i powodem do osobistej dumy. W tym zderzeniu kolektywnej i indywidualistycznej moralności nie chodziło bynajmniej o odmienność zestawów osobiście cenionych wartości, ani też o różnice w ich hierarchii - te mogły być podobne. Chodziło tutaj o samą zasadę powstawania przeżyć godnościowych. Czy należy porównywać własne zachowanie z tym, co cenne we własnym odczuciu, czy też z tym, co cenne w odczuciu „kolektywu”? Jak ma być przeżywane to, co nazwaliśmy konsonansem godnościowym - jako powód do dumy i zaspokojenie potrzeby własnej godności, czy też jako powód odczuwania wstydu, gdy inni myślą inaczej ? Aron Guriewicz (1987) analizując kulturę średniowiecza zauważył, że rozwój religii katolickiej i upowszechnienie się katolickich praktyk religijnych miało doniosłe znaczenie dla indywidualizacji moralności. Spowiedź wymuszając samo-analizę wdrażała do osądzania samego siebie i powodowała przekształcanie się pierwotnej moralnej orientacji na grupę - zwanej przezeń moralnością wstydu - na dojrzalszą, refleksyjną moralność winy.

Każdy człowiek czasami, w pewnych sprawach „bywa w mniejszości”. Jest to nieunikniony rezultat „bycia sobą” w dobrym tego słowa znaczeniu, podtrzymywania własnego zdania i dawania wyrazu osobistym przekonaniom. Możność w miarę bezpiecznego „bywania w mniejszości” stanowi nieodzowny warunek osobistego doświadczenia wolności. Kolektywizacja moralności zmierzała do „wewnętrznego zniewolenia” wstydem, że jest się „innym”, które miało się dodawać do zniewolenia strachem przed karą.

Bierność życiowa.

Inicjatywa indywidualna przynosiła zawsze prędzej czy później kary, dopuszczalna była tylko uzgodniona kolektywnie inicjatywa zbiorowa, a na nią z kolei monopol miała partyjna władza. Doprowadziło to do powszechnego przekonania, że „nie należy się wychylać”. Człowiek z inicjatywą - partyjny i bezpartyjny - nie tylko sprawiał kłopot ceniącym spokój i bierność prominentom biurokratycznego aparatu władzy, lecz także budził zasadniczą nieufność systemu. Stanowił potencjalne zagrożenie, nie wiadomo było bowiem, czy mu do głowy nie przyjdzie jakaś inicjatywa o szerszym społecznym charakterze, stanowiąca teren zastrzeżony dla wyższej władzy. Powodowało to zanik odpowiedzialności za swój los, złożenie go na barki innych - kolektywu, ludzi władzy - którzy mają legitymację do podejmowania inicjatywy i zmieniania rzeczywistości. Poczucie bezsilności i braku osobistego wpływu na bieg wszelkich zdarzeń politycznych, gospodarczych i społecznych, niezależnie od ich kalibru, powodowało zanik poczucia obywatelskości, charakterystyczną bierność i bezradność w sytuacjach zaskakującej, nagłej zmiany. „Człowiek sowiecki” rzucony jako zbiorowość w nowe warunki sam nie jest w stanie zadbać o siebie, zbudować sobie dobrobytu - będzie czekał, aż mu go ktoś inny stworzy i podaruje.

Roszczeniowość.

Ekipy Gomułki i Gierka niewiele miały wspólnego z klasycznym totalitaryzmem typu stalinowskiego - trafniej jest mówić o niezbyt oświeconym paternalizmie. To w naturalny sposób podsuwało wzór adaptacji u rządzonych. Cnotą zasadniczą było posłuszeństwo i oczekiwanie na inicjatywę władzy. Nastąpiła masowa infantylizacja postaw i poglądów, popierana przez władzę, która "dyscyplinowała społeczeństwo" i zaganiała pisarzy do pióra, studentów do nauki, a robotników do fabryk, gdy zaczynali stawiać bardziej zasadnicze pytania. Postawy wyniesione z czterech dekad bytowania w siermiężnym bezpieczeństwie ekonomicznym realnego socjalizmu i pozornym braku bezrobocia prowadziły do przekonania, że w zamian za posłuszeństwo rządzący są zobowiązani zapewnić rządzonym znośne warunki bytowe. Stosunek „człowieka sowieckiego” do państwowego pracodawcy dobrze oddaje powiedzenie, : ”Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Dyspozycyjność, posłuszeństwo, dyscyplina społeczna, uznanie autorytetu władzy oraz postawy roszczeniowe legitymowane zaspokajaniem tych roszczeń - to charakterystyczne wymagania władzy prowadzące do adaptacyjnego "dziecinnienia" społeczeństwa realnego socjalizmu.

Powrót do normalności - czy homo sovieticus musi wymrzeć?

Pisał w Gazecie Wyborczej w latach 90 - tych Adam Michnik, że Polacy zdają się tęsknić do swej bezpiecznej, więziennej celi, z której niedawno wyprowadziła ich Solidarność. Jest to trafne spostrzeżenie. Zmiana ustroju w Polsce spowodowała, że w sensie psychologicznym zyskano wolność, a stracono poczucie materialnego bezpieczeństwa. Wolność i bezpieczeństwo mają różne subiektywne oblicza, nie dla każdego więc w równym stopniu cenne było to, co tracił lub zyskiwał. Zlikwidowano sytuację społecznego upokorzenia, co dało wszystkim wolność wyrażania swoich poglądów, przekonań i „bycia w zgodzie ze sobą” w codziennym zachowaniu. Na takiej wolności i godności z nią związanej najbardziej zależało ludziom autonomicznym. Tych jednak było niewiele, bo system u dwóch pokoleń stłumił mechanizm autonomii godnościowej i sprzyjał regresji do bardziej prymitywnych form zaspokajania potrzeby godności - relacyjności i naśladowania wartości. Dlatego po zmianie ustrojowej większość ludzi odczuła tylko jej konieczny koszt - utratę materialnego bezpieczeństwa i siermiężnych korzyści czerpanych z „usprawiedliwionych okazji”.

Sytuacja uporządkuje się na wzór innych państw europejskich, gdy homo sovieticus przejdzie do wspomnień. Gdy Mojżesz wyprowadził naród izraelskich niewolników z Egiptu i chciał ich zamienić w naród wojowników, zatrzymał się 40 lat na pustyni, aż wymarli wszyscy „ludzie egipscy”. Po to, aby zniknął homo sovieticus nie musimy pójść tropem Starego Testamentu i czekać na fizyczne wymarcie pokoleń zainfekowanych wirusem anomia sovietica. Wtedy bowiem czeka nas długa i bolesna kwarantanna w tradycyjnym, zapomnianym już w Europie systemie wolnorynkowego kapitalizmu, w którym każdy musi sam dawać sobie radę z wyzwaniami życia, żyć w niepewności ekonomicznej, doświadczać wysokiego bezrobocia i bardzo ograniczonej roli opiekuńczej państwa.

Jest jednak inne wyjście - bezpośrednie oddziaływanie na świadomość społeczną dobrze przemyślanymi socjotechnikami, przywracającymi wartościom właściwe miejsce w praktyce społecznej, politycznej i gospodarczej. Zacząć trzeba od wprowadzenia ich w zarządzanie pracą i sam proces pracy, na który najłatwiej wywierać zorganizowany wpływ. Świadomy swego zadania menadżer jest w stanie w ciągu 3 lat wytworzyć w swoim zakładzie etos pracowniczy z prawdziwego zdarzenia, gdy ludzie w procesie pracy kierowani będą wartościami - są już na to przykłady. Sygnałem końca homo sovieticus będzie moment, gdy wzorem krajów Europy Zachodniej wytworzymy względnie dobre mechanizmy pomagające stawiać czoła charakterystycznym dla kapitalizmu sytuacjom pracowniczej pokusy. Ich działanie zaobserwować można będzie przy selekcji do zawodów „publicznego zaufania”. Będziemy wiedzieć, że działają, gdy powstanie etos zawodowego polityka oraz wynikającymi zeń zasady godnego postępowania, egzekwowane „ponad podziałami” przez całą elitę władzy, gdy powstanie pracowniczy etos bankowca, handlowca, maklera, celnika, policjanta. Normalność powróci, gdy w przeciętnym polskim urzędzie i przedsiębiorstwie naturalną rzeczą będzie istnienie etosu pracowniczego, a nie anomii. Gdy przeciętny człowiek odczuwał będzie osobistą dumę i „wewnętrzną satysfakcję” z tego, że jest pracownikiem określonej firmy lub instytucji, że wykonuje dobrze swoją pracę i zawód. Wtedy także dom i rodzina przestaną być ostoją dla uzgadniania usprawiedliwień.

Powrót do normalności wiedzie przede wszystkim poprzez rozwój samorządności lokalnej i regionalnej - nie ma lepszej metody rozwijania poczucia podmiotowości, uczenia się samodzielności i odpowiedzialności niż rozwinięty system samorządowy, gdzie rola państwa jest bardzo ograniczona. Państwo opiekuńcze z rozbudowanym aparatem urzędniczym utrwala postawy bezradności, niesamodzielności i podział na „my - oni”. Główny jednak problem leży nie tyle w systemie, co w trudniej poddających się zmianom postawach ludzi. Konia można doprowadzić do wodopoju, lecz nie można nakazać mu pić. Homo sovieticus nie widzi żadnego sensu w uczestnictwie we wspólnotach politycznych wartych tego miana. Zawsze uczestniczył w klikach, sitwach, miał „kolesiów” - na to podobieństwo będzie starał się uformować swoją partię lub partyjkę polityczną i tak w niej działał. Integracja Polski z Unią Europejską wydaje się najlepszym katalizatorem przyspieszającym proces likwidowania anomia sovietica i obumierania w świadomości indywidualnej i zbiorowej syndromu homo sovieticus. Nie oznacza to automatycznego powrotu do polityki i do zakładu pracy tradycyjnych wartości - rzetelności, profesjonalizmu, odpowiedzialności, uczciwości - ale daje szansę starania się o to.

Zachowania zgodne z nimi są ważne dla istnienia grupy, jej sprawnego funkcjonowania, spójności, realizacji stojących przed nią celów. Nazywamy często te wzorce zachowania „powszechnikami wartości” ponieważ większość ludzi uważa, że są one cenne i warte poparcia, przypisuje je sobie jako przymioty własne a ten, kto postępuje z nimi zgodnie zasługuje w mniemaniu własnym i innych na uznanie i szacunek.

Trzyletni Jaś oceniony przez mamę jako „niesprawiedliwy” zapyta tylko, co to znaczy; określony jako „spóźnialski” nie przejmie się tym zbytnio, zaś nazwany „niedobrym dzieckiem” odczuje to mocno i rozpłacze się. Dysonans, który wywołaliśmy jest karą - im wyższe jest miejsce w hierarchii tej wartości, której Jasiowi odmówiliśmy, tym kara ta jest bardziej dolegliwa.

W psychologii społecznej i socjologii obok potrzeby własnej wartości (dodatniej samooceny, dobrego mniemania o sobie) najczęściej stosowanym konstruktem pojęciowym dla motywacji ściśle powiązanej z obrazem samego siebie jest potrzeba tożsamości. Wynika ona z odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?” ujętej najczęściej w kategoriach ról społecznych, a nie na pytanie „Jaki jestem?”, na które odpowiedzi udziela się w kategoriach wartości. Obszerne i kompetentne omówienie zagadnienia tożsamości znajdzie zainteresowany czytelnik w monografii Z.Bokszańskiego (1998) Tożsamość-Interakcja-Grupa.

W bardzo trudnych i długotrwałych sytuacjach upokorzenia osoby dorosłe mogą uczynić z naśladowania wartości główny sposób na przywrócenie sobie poczucia godności. Z badań Boryszewskiej (1981 - por. Kosewski, 1985, str.101) wynika, że taka swoista regresja zdarzała się w więzieniach młodocianym przestępcom, którzy tworzyli „podkulturę fest ludzi”. Pozwalało to oderwać im zachowanie w więzieniu od cenionych osobiście wartości. Godność własną odzyskiwali porównując cenione przez siebie wartości z tymi, które uznawane są przez ludzi pozostających „za murem” na wolności i nie będących przestępcami. Okres uwięzienia traktowali jako sytuację zawieszającą ich stosowanie w relacjach z innymi więźniami.

Wzorujemy się na ujęciu Kena Wilbera (1997).

Omówimy to obszerniej w następnym rozdziale.

Por. Merton (1987), który w 1938 roku opublikował swoją koncepcję anomii polegającej na rozbieżności kulturowo forsowanego sukcesu jako celu życia, ze społecznie akceptowanymi środkami osiągania go. Krytykę mertonowskiej koncepcji anomii przeprowadziłem w innej pracy (Kosewski, 1985).

Wzorzec ten opisuje Merton (1987).

Terminu tego używamy za K.Kicińskim (1992).

Opisane zjawisko można prześledzić na przykładzie etosu „więziennych ludzi” (por.Kosewski, 1985).

S.Schwartz (1982) stworzył kiedyś koncepcję „norm osobistych”, w której zauważył ich związek z samooceną i poczuciem własnej wartości. Zakładał stopniowalną „ważność” norm dla jednostki, lecz wadą tej koncepcji uniemożliwiającą obszerniejsze jej wykorzystanie tutaj jest brak odróżnienia norm osobistych od usprawiedliwień.

Godnościowy kryzys powodowany jest często naruszeniem norm osobistego etosu. Wskazują na to badania Ireneusza Kaczmarczyka (1997), Bogdana Mieszkowicza - Adamowicza (1997) i Jerzego Protasiuka (1997) nad kryzysem godnościowym u alkoholików.

Przejrzyście ilustrują to prace I.Kaczmarczyka (1999, 2003), B.Mieszkowicza (1999) i J.Protasiuka (1999) ukazując, jaką rolę w procesie terapii alkoholowej odgrywają problemy godnościowe.

Wyjaśnienie tego można oprzeć na tezie o funkcjonalności powszechników wartości dla każdej społeczności, i przypuszczalnej dysfunkcjonalności antywartości. Człowiek jako „istota społeczna” będzie to odwzorowywał. Takie wyjaśnienie jest jednak niewystarczające. Struktura „Ja” zdaje się rządzić nadrzędną zasadą, że satysfakcje godnościowe czerpie tylko z wartości.

Dysonanse powstają także przy źle przemyślanym wyborze jednej z wartości w sytuacji dylematu godnościowego.

Filozoficzne i socjologiczne korzenie tego terminu począwszy od starożytności prześledził uważnie Marco Orru (1987).

Durkheim nie odróżniał od siebie wartości i norm na podstawie stopnia ich ogólności.

Terminu tego używa w podobnym sensie Berger i Luckman (1996).

Studia przypadków są plonem prac seminarzystów i studentów uczestniczących w projektach badawczych lub piszących prace zaliczeniowe na temat zachowania się ludzi w sytuacjach pokusy. Ponad tysiąc takich studiów przypadków stanowi materiał wyjściowy do ilustrowania tez teoretycznych. Autorzy prac oryginalnych mieli ponadto obowiązek zmieniać imiona i szczegóły tak, aby - pozostawiając nienaruszoną prawdę o tym, co działo się między ludźmi - uniemożliwić czytelnikom identyfikację rzeczywistych ich bohaterów. Redagując te przypadki często także włączałem w nie elementy wzięte z innych podobnych prac na ten sam temat. Wszelka zbieżność imion lub faktów jest więc przypadkowa.

Sytuacja upokorzenia nie daje człowiekowi łatwego sposobu na godne z niej wyjście. Niekiedy można negocjować surowość kary i warunki ją uruchamiające, lecz na ogół jest to niemożliwe. Nie jest to więc kompromis, lecz uległość powodowana strachem, która boleśnie uderza w poczucie własnej wartości i godności.

Mamy tutaj na myśli oceny podkulturowych grup i społeczności - kultura macierzysta dużych społeczności stara się nadać to samo znaczenie temu co „dobre” i temu co „godne”.

Czytelnik zainteresowany skutecznymi sposobami radzenia sobie przez więźniów z zaspokajaniem potrzeby własnej godności w instytucjonalnej sytuacji upokorzenia znajdzie to w innej publikacji (Kosewski, 1985).

Realna siła nabywcza dolara i walut zachodnioeuropejskich była wówczas dwudziestokrotnie wyższa niż obecnie.

Prof. Stanisław Zapaśnik, komunikacja osobista.

Por. Hanna Świda-Ziemba (1998).

93

Zachowania zgodne z nimi są ważne dla istnienia grupy, jej sprawnego funkcjonowania, spójności, realizacji stojących przed nią celów. Nazywamy często te wzorce zachowania „powszechnikami wartości” ponieważ większość ludzi uważa, że są one cenne i warte poparcia, przypisuje je sobie jako przymioty własne a ten, kto postępuje z nimi zgodnie zasługuje w mniemaniu własnym i innych na uznanie i szacunek.

Trzyletni Jaś oceniony przez mamę jako „niesprawiedliwy” zapyta tylko, co to znaczy; określony jako „spóźnialski” nie przejmie się tym zbytnio, zaś nazwany „niedobrym dzieckiem” odczuje to mocno i rozpłacze się. Dysonans, który wywołaliśmy jest karą - im wyższe jest miejsce w hierarchii tej wartości, której Jasiowi odmówiliśmy, tym kara ta jest bardziej dolegliwa.

Sytuacja upokorzenia nie daje człowiekowi łatwego sposobu na godne z niej wyjście. Niekiedy można negocjować surowość kary i warunki ją uruchamiające, lecz na ogół jest to niemożliwe. Nie jest to więc kompromis, lecz uległość powodowana strachem, która boleśnie uderza w poczucie własnej wartości i godności.

Uczciwość

Być bogatym

Solidarność

Sprawność fizyczna

Być pra-cownikiem firmy X

Profesjo-nalizm

Osoba

odniesienia

JA

JA

Osoba

odnie-sienia

Rzetelność

Czyn

godny

MOTYW WARTOŚCI

MOTYW KORZYSCI

JA

UCZYNEK

NIEZGODNOŚĆ

ZGODNOŚĆ

`JA' JESTEM:

- „Zabrać złodziejowi to nie kradzież...”

- „Wiecie, kolego, chodzi tutaj o wspólnotę idei, a nie regułki...”

- „Rozumiesz mnie, w tych okolicznościach można zrobić wyjątek...”

CZŁOWIEK

WŁADZY

INTERESANT



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Psychologia Ogólna - skrypt dla studentów, UWM, oligorfenopedagogika, Rok I, Semestr I, Psychologia
Krajowa lista ndzk skrypt dla studentĂlw  01 2013

więcej podobnych podstron