Wybuch nie musi oznaczać zamachu (o teoriach spiskowych)
Co jakiś czas (zwłaszcza przed kolejną rocznicą katastrofy smoleńskiej) media głównego nurtu prezentują nam istny gabinet osobliwości. Ostatnio - ponownie - uaktywnił się dr Lasek: istny człowiek-orkiestra, postać monumentalna, na miarę renesansu; ekspert od mechaniki lotów, wytrzymałości materiałów, fonoskopii i chyba setki jeszcze specjalności. W związku z doniesieniami, że eksperci badający katastrofę smoleńską nie chcą wydać opinii bez zbadania dowodów, dr Maciej Lasek uznał, że jest to nieporozumienie, bo przecież Polska ma dostać nowe kopie czarnych skrzynek. Jak widać, do licznych zalet pana doktora należy zaliczyć też ogromny talent satyryczny.
No, i rzecz najważniejsza: wszyscy, na czele z Panem Laskiem, wręcz histerycznie krzyczą, że żadnego wybuchu nie było ...
A we mnie, im głośniejszy i bardziej histeryczny ten wrzask, coraz bardziej narasta podejrzenie: dlaczego? Dlaczego aż tak się boją przyznania, że to jednak MÓGŁ być wybuch? ....
Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że przyczyną katastrofy nie mogło być "samolot zahaczył o brzozę, wywinął kozła, przewrócił się na plecy i rozbił na pierdyliony kawałków". Nawet ja, choć wykształcenie mam ściśle humanistyczne, zdaję sobie sprawę z tego, że samolotów nie buduje się ze szkła - nawet "pleców".
Z drugiej strony, choć nie przepadam za takimi filmami, to jednak parę razy zdarzyło mi się obejrzeć materiał o katastrofach samolotu, stąd wiem, że przyczyną wybuchu niekoniecznie musi być bomba. Może to być np drobne z pozoru rozszczelnienie , które kiedyś nawet opisałam na blogu. Więc skąd ten nieprawdopodobny jazgot, że ABSOLUTNIE nie był to wybuch? ....
Warto sobie przypomnieć kolejne "wrzutki", którymi karmiły nas media latami: o pijanej załodze i pasażerach (wręcz miała być ogólna balanga na pokładzie) - no, i nic. Nullum. Wszyscy byli trzeźwi. Kiedy natomiast przypomnę sobie zmienione zeznania kontrolerów lotu ze Smoleńska, to mam jakieś takie ciche podejrzenie, że za tą zmianą mógł się kryć właśnie alkohol.
Podobno dowódca sprowadził samolot zbyt nisko. Poniżej wysokości decyzyjnej, a może minimum lotniska - natomiast śp. chorąży Muś zeznawał, że to wieża lotów kazało się pilotom zniżyć do pięćdziesięciu metrów, a słyszałam też, jak potwierdzał te słowa porucznik Wosztyl.
Może więc po prostu jest tak, że wszystko, co się nam wmawia, ma się akurat dokładnie odwrotnie? ... I, skoro słyszymy, że wybuchu nie było, to należy to czytać: ależ owszem, oczywiście, że był wybuch!
To właśnie te wrzutki medialne powodują, że powstają przeróżne spiskowe teorie na temat katastrofy smoleńskiej.
Przede wszystkim jednak - zachowanie tuż po katastrofie. Myślę, że każdy rozsądny człowiek zdawał sobie sprawę z tego, że po takiej katastrofie głowy notabli będą wynoszone w koszach.
Nic takiego nie nastąpiło. Okazało się, że można forsować teorię, że Kancelaria Premiera zapakowała tylu prominentów do jednego samolotu, dała im najgorszych pilotów i niesprawdzone lotnisko, a jednocześnie, że można za to obciążyć winą ... poległych!
Można bezpodstawnie twierdzić, że Rosja prowadzi drobiazgowe i skrupulatne śledztwo, jednocześnie twierdząc, że upomnienie się o współudział w tym śledztwie skutkowałoby ... wojną z Rosją.
Można twierdzić, że dla pojednania się z Rosją warto ponieść każdą ofiarę - choć ludzie świetnie widzieli, że nie ma ŻADNEGO pojednania.
Można było AWANSOWAĆ szefa Biura Ochrony Rządu - jak rozumiem, w nagrodę za to, że nie upilnował swoich obowiązków.
Trudno w takiej sytuacji liczyć na to, że nie powstaną żadne "spiskowe teorie" - nieprawdaż? ...