Maciej Müller, Tomasz Ponikło, „Tygodnik Powszechny” 29.07.2008
Dżizas, ufam Tobie!
Gęsta, duszna atmosfera spotkania charyzmatycznego sprzyja cudom. Tu nikt nie wątpi, że Duch Święty krąży wśród ludzi i uzdrawia chorych.
Między Mszą a modlitwą o uzdrowienie mężczyźnie udało się dostać do zakrystii, gdzie modlił się nad nim o. Bashobora /fot. Jarosław Baranik
Zobacz także:
Nie przeszkodził brak plakatów ani jakiejkolwiek promocji. 25 lipca wieczorem do kościoła św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu nie udałoby się wcisnąć szpilki. Już trzy godziny przed spotkaniem z o. Johnem Bashoborą, Ugandyjczykiem obdarzonym charyzmatem uzdrawiania i wskrzeszania, ludzie przychodzą do potężnej gotyckiej świątyni z rozkładanymi krzesełkami. Kraków to jedno z trzech miast obok Gdańska i Warszawy, w których zatrzymuje się o. John podczas rekolekcyjnej podróży po Europie.
O. Bashobora, posiadacz doktoratu obronionego w Rzymie, jest koordynatorem Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej w Ugandzie. Do Krakowa zaprosiła go diecezjalna Odnowa w Duchu Świętym. Kaznodzieja wiele czasu spędza w podróżach. Niezmiennie gromadzi tłumy.
W kościele ciało przy ciele. Ubrania mokre od potu. Na przegrzanych rękach i dłoniach występują żyły. Duchota. Mieszają się wszelkie ludzkie zapachy. Z biegiem czasu powietrze gęstnieje. Przed Mszą prośba od ołtarza: „Jeśli jest obecny lekarz, prosimy do zakrystii”. Nie wszystkim starcza sił. Nie minęły dwie godziny, kiedy mężczyzna wynosi na rękach omdlałą tęgą kobietę.
Zgromadzeni zdają się nie zauważać niedogodności. „Wiesz, że on będzie mówić po angielsku?”. „Wiem, ale zrozumiemy” - można usłyszeć przy bramie. Wszyscy włączają się w śpiew. Część z zamkniętymi oczami, inni z szerokim uśmiechem, z rozłożonymi ramionami, wyciągniętymi w górę dłońmi. Starszy mężczyzna z siwą brodą, w zielonej koszuli flanelowej, kurczy i rozkurcza palce. Przy bocznym ołtarzu matka z rocznym maleństwem na rękach kiwa się w rytm muzyki. Starsza kobieta z chustą na głowie. Młody łysy osiłek z różańcem na szyi. Mężczyzna z przeoraną zmarszczkami twarzą i smutkiem w oczach. Atrakcyjna blondynka, mocny makijaż, wysoko upięte włosy. Zakonnice, ksiądz, kleryk. Każdy przyszedł tu z własną historią. Jedni entuzjastycznie wychwalają Boga, drudzy ufnie pokładają w Nim nadzieję. Chwilami - podczas modlitw o uzdrowienie - ktoś zapłacze, ktoś wytrze nos. Ale panuje atmosfera radości. Kłębowisko emocji.
Przy samym wejściu, na schodach za potężnym skrzydłem żelaznych drzwi, na poduszkach siedzi para młodych ludzi: on w dresie, ona wtulona w niego, wyjdą przed końcem. Starszy mężczyzna w koszuli rozpiętej do połowy, na klatce piersiowej złoty medalik, schodek po schodku, z kamerą w ręce, wdrapuje się na ambonę; patrzy uważnie, nikt nie protestuje. Zdobywa szczyt - nagra cały pochód monstrancji wśród wiernych.
Rozpoczyna się Msza. Kazanie mówi o. Bashobora. To niewysoki mężczyzna o zaokrąglonych kształtach.
Kiedy przemawia, ma w sobie coś z gwiazdora. Moduluje głos, przechadza się, gestykuluje. „Jezus jest tutaj z nami, chcemy Go pozdrowić, pomachać!” - wierni machają w kierunku ołtarza. O. John opowiada o uzdrowieniach duchowych, o młodej prostytutce, która w Chrystusie odnalazła przyjaciela. O potrzebie przebaczenia: jak nie odpuścicie winowajcom, oni będą uwięzieni w waszych głowach, przestrzega. Zapowiada, że wśród zgromadzonych wkrótce dokonają się uzdrowienia, po Mszy powie o nich więcej.
Zbiórka na tacę: zabrakło koszyków, księża chodzą z pudełkami po butach; nie słychać brzęku monet, nikt nie szczędzi banknotów. Komunia święta. „Powinni oni tu przychodzić, a nie my szukać” - szemrają starsze kobiety, kiedy szafarze nie są w stanie dotrzeć do wszystkich. Duchota. Muzyka i śpiew. Coraz głośniejsze. Trans. Klawiszowiec przełącza brzmienie na organy Hammonda. Ekstaza.
Nim zacznie się modlitwa o uzdrowienie, spotkanie prowadzi lokalna liderka. Słowa ją ponoszą: „Jesteśmy jak dziurawe sito, które wciąż przecieka”. Powtarza wyrazy, całe frazy. Muzyka coraz głośniejsza. Modlitwa przeradza się w śpiew. Wraca o. Bashobora. Bierze monstrancję i idzie przez kościół, nie rozgląda się, widzi tylko Chrystusa przed sobą. Przed nim idzie porządkowy: gdzie wskaże ręką, tam ludzie rozstępują się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
O. Bashobora wraca do ołtarza, modli się, emocjonuje. „Kobiety, wykrzyknijcie, że Jezus jest Panem!”. Po chwili, jak na koncertach rockowych: „I can't hear you!”. Wymienia kolejne uzdrawiane choroby: ból w klatce piersiowej, ból z tyłu głowy, nowotwór, ślepota jednego oka, zatkane zatoki, depresja, nałóg nikotynowy - „Zostawcie papierosy w kościele” - alkoholizm. Prosi, żeby podnosić w górę rękę, jeśli uzdrowienie dotknęło właśnie ciebie. Ludzie podnoszą. Mężczyzna pod amboną niemal przy każdej przypadłości. Uniesione dłonie zgromadzeni nagradzają brawami. Charyzmatyk opowiada o tym, co Duch mu właśnie mówi: że jest z nami 10-letnia Justyna, która przyprowadziła ojca alkoholika. Twój tatuś jest już wolny, woła. Ludzie podnieceni, kłębowisko emocji, w kościele duchota. Śpiew o. Bashobory po angielsku miesza się z polskim tłumaczeniem, zachwyceni wierni śpiewają: „Dżizas, ufam Tobie, Jezu, I love you”.
Tuż przed 22.00 tłumy zaczynają opuszczać kościół. Na zewnątrz świeże poburzowe powietrze, można głęboko odetchnąć. I każdy czuje się lepiej.
http://wiadomosci.onet.pl/prasa/dzizas-ufam-tobie/g62hk
2