Zwierzenia Georgii Nicolson 7 Jak oswoić włoskiego rumaka


Louise Rennison

Jak oswoić włoskiego rumaka

Pamięci kochanej Dezzie the Vicar

Całusy dla mojej rodzinki i przyjaciół, starych i nowych. (Nie chodzi mi o to, że niektórzy z Was są starzy, tylko o to, że niektórzy są nowsi od pozostałych... yyy... cho­ciaż niekoniecznie młodsi. Oj, nieważne, po prostu ko­cham Was wszystkich).

Ogromniaste dzięki dla moich redaktorów i wydawców, grafików i ludzi z działu sprzedaży z wydawnictwa HarperCollins w Krainie Billy'ego Szekspira i Krainie Hamburgerów.

Jak zwykle dziękuję Cesarzowej.

Ale przede wszystkim moim cudownym czytelnikom (do których należy również paru Vatich, co nieco mnie przeraża).

0x01 graphic

0x01 graphic

Życie w Krainie Porażki

Sobota, 18 czerwca

21.00 trudno w to uwierzyć, ale znowu cierpię z miłości.

Serce mi pęka.

Chyba zaraz pójdę się załamać.

Albo pochlastam się suchą bułką.

Zamknij się, mózgu, zamknij się, zamknij.

Oglądam gwiazdy przez okno w swoim pokoju

21.01 W poradniku Medytacje dla bardzo opóźnionych w rozwoju piszą, że kontemplacja wszech­świata i gwiazd działa kojąco na psychikę.

Ommmmm.

21.03 Chyba coś im się pochrzaniło. Gwiazdy są okropnie wkurzające. Nic tylko mrugają i świecą się jak jakieś głupie. Co im tak wesoło?

21.05 Wiem, dlaczego im tak wesoło: nie są mną.

Nie mają zielonego pojęcia o Podjarce i przytulankach. Czy Bóg Miłości powiedział którejś z nich: „Za tydzień ci powiem, czy chcę z tobą chodzić”?

A swoją drogą, po co one właściwie istnieją? Nic nie da się w nich odczytać. Wiszą i tyle. Jak jakieś durne la­tarki.

21.04 Wiszenie na niebie to niezbyt poważne zaję­cie, prawda?

21.05 Wcale się nie uspokoiłam.

21.10 Umieranie z miłości jest potwornie nudne.

Dziewiąta dziesięć w sobotni wieczór, a ja siedzę w swoim pokoju. Sama jak ten palec. Jestem w kwiecie wieku, u szczytu swoich możliwości... yyy... podjarkowych, a nic się nie dzieje. Kompletnie nic.

Czuję się tu jak w grobie.

O super. Moja kochana siostrzyczka właśnie otworzy­ła drzwi i rzuciła we mnie Angusem.

- Cieeeeeść, Gingey!!! Wlóciliśmy! Cieeeść!!! Pać, jak tańce! Seks tlomba, seks tlomba, jestem seks tlomba!!! O Boże kochany. Angus się wkurzył i kiedy już przestał kichać i się otrząsać, wbił pazury w moją kostkę. Auuuu! Już nie muszę się chlastać suchą bułką. Wyręczył mnie. Hurra!

Libby zarzuciła sobie sukienkę na głowę i zakręciła pu­pą jak tancerka przy rurze. Gdzie ona to podpatrzyła?

Rodzice i Libby właśnie wrócili z wariatkowa, czyli z do­mu spokojnej starości, gdzie mieszka dziadek. Widzia­łam innych pensjonariuszy w tak zwanej świetlicy. Uda­wali, że grają w domino, ale w tajemnicy ćwiczyli swoje szaleństwo. I pewnie też tańczą w samych gaciach. W końcu przyszła mama i wzięła Libby na ręce.

- Czas do Bobolandu, moja panno.

Libby dalej śpiewała i wierciła się na jej rękach. Ma­ma wreszcie mnie zauważyła.

- Georgia, co ty kombinujesz? Dlaczego tu siedzisz?

- Jeśli nie zauważyłaś, to chciałabym przypomnieć, że to mój pokój - odparłam. - Gdzie mam siedzieć, jak nie tu?

Właściwie to nie siedziałam, tylko już leżałam w łóżku.

- Och, biedactwo, musisz być wykończona. Siedzenie przez cały dzień z umalowanymi ustami i rzęsami jest bardzo męczące - rzuciła, wychodząc.

Bo pęknę ze śmiechu.

21.25 Nie wychodzę ze swojego pokoju mniej więcej od dwudziestu czterech godzin, z przerwami na siku i coś na ząb. Aha, i krótką wizytę w sklepie po najniezbędniejsze rzeczy, czyli tusz do rzęs i nowy dyndakonosz. No i ostatni numer „Cosmo”. Minęła ponad doba, odkąd Masimo powiedział, że da mi znać, czy chce ze mną chodzić. Dlaczego wyznałam, że chcę zo­stać jego dziewczyną? Dlaczego, och, dlaczego?

21.26 Po raz trzeci: dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego nie zachowałam się jak wyrafinowana luzaczka? Nie mogłam chociaż raz się za­mknąć i być jak prawdziwa luzaczka?

21.30 Gdybym właściwie rozegrała tę partię, mo­głabym mieć wielu chłopaków. Naraz. Wło­skiego Rumaka Masimo na weekendy, Dave'a Jajcarza na deszczowe dni powszednie i może nawet poprzednie­go Boga Seksu (którego imienia nie wymienię nawet po własnym trupie) jako łącznika w Krainie Kangurów. Ale nie, ja musiałam sobie ubzdurać, że Masimo to ten je­dyny.

21.40 Taka byłam szczęśliwa, kiedy całowaliśmy się z Masimem pod gwiazdami! Wtedy w ogóle nie działały mi na nerwy. Nic mnie nie drażniło.

21.42 Jak to możliwe, że znowu znalazłam się w Krainie Porażki? W jednej chwili całowałam się z nim pod tymi durnymi latarkami, a już w następnej poszedł na koncert z Nudną Lindsay, tym głupim paty­czakiem.

Ta stara nudziara mnie prześladuje. Najpierw zwabiła, wiecie kogo (nie zamierzam wymieniać jego imienia, ale zaczyna się ono na „r”, a kończy na „obbie”), a teraz jak bluszcz oplotła Masima. Nienawidzę jej, nienawidzę.

Ale takie jest życie, nie? No, w każdym razie moje - naj­pierw cud, miód, ultramaryna, a potem kicha i merde.

21.45 Jak to Karolek Dickens napisał w swojej słynnej książce Oliver Twist? Aha. „Świat jest te­atrem, aktorami ludzie”. A może to słowa Billy'ego Szekspira?

Kto wie? Kogo to obchodzi? Zresztą co to w ogóle znaczy? I dlaczego ci brodaci poeci z czasów królowej Elżbiety nie mogli mówić jak ludzie?

Jaki to wszystko ma sens?

Północ Och, już nie mogę tego znieść. Ile godzin jesz­cze minie, zanim Masimo oznajmi mi swoją decyzję? Może zadzwonić do niego i powiedzieć, że żar­towałam? Że może się spotykać również z Nudną Lindsay, pod warunkiem że nadal będę mu się podobać?

0.10 Ale wtedy może się zdarzyć, że pocałuję go po tym, jak całował się z Nudną Lindsay, czy­li w sumie będę się całowała z nią. A tego na pewno bym nie przeżyła.

0.20 Już bym wolała całować się z Angusem.

0.26 Angus na pewno całuje się lepiej niż ona. O wiele lepiej.

0.30 A już na pewno ma zgrabniejsze nogi.

0.31 No, w każdym razie ma ich więcej.

0.36 Wszyscy już poszli spać. Koty wyszły na dwór.

Słyszę, jak wyją i prychają gdzieś w ogrodzie. Zezowaty Gordy jest już kocim nastolatkiem. Pewnie bawi się piłką do nogi jak Oscar, syn państwa Z Na­przeciwka, znany również jako Zboczek. To znaczy uda­je, że gra w piłkę, ale tak naprawdę to rozgląda się za ładnymi kotkami.

0.39 W sumie Gordy byłby o wiele lepszy w grze w piłkę i rozglądaniu się za dziewczynami, bo mógłby to robić dosłownie jednocześnie - jednym okiem patrzeć na piłkę, a drugim na dziewczyny. W tej sytuacji jego zez okazałby się zaletą.

0.41 Nie chce mi się spać. Poczytam jakąś mądrą książkę.

0.42 W mojej (no, oficjalnie maminej) książce Jak rozkochać w sobie każdego idiotę piszą, że je­śli udajesz jakieś uczucia, to wkrótce zaczniesz się czuć tak, jak się czujesz. Że co?

0.45 Na przykład: „Jeśli masz tremę przed impre­zą, wejdź do pokoju, uśmiechając się szeroko. Wyprostuj się, unieś głowę i opuść ręce swobodnie wzdłuż boków. Wtedy, nawet jeśli brakuje ci pewności siebie, nikt tego nie zauważy!”. Okej, wypróbuję to przed lustrem. Szeroki uśmiech, ręce swobodnie wiszące wzdłuż bo­ków. Promienny uśmiech, wyprostowane ramiona, wy­soko uniesiona głowa. Luuuuzik.

0.52 Tak, z całą pewnością widać, że jestem niezwykle pewna siebie. Jest tylko jedno „ale” kiedy luźno opuszczam ręce wzdłuż boków, wyglądam jak orangutan. A kto by chciał chodzić z pewnym siebie orangutanem? Bardzo mnie to ciekawi.

0.54 Pewny siebie orangutan w piżamie w Teletubisie. Którą włożyłam jedynie dla wygody. Nie wiedziałam, że będę musiała iść na imprezę i udawać pewną siebie. Mózgu, zamknij się.

Niedziela, 19 czerwca

W moim pokoju

10.00 Wciąż cierpię z miłości.

I rozważam, czy się załamać.

Albo pochlastać suchą... zamknij się, zamknij.

W normalnej sytuacji skonsultowałabym się z Dave'em Jajcarzem w sprawie Boga Miłości. W końcu to oficjalny Mistrz Podjarki i Król Fig. Nadal chce mi się śmiać, kiedy sobie przypomnę, jak śpiewał: „Na wzgó­rzach rozbrzmiewają dźwięki fig”. Poprosiłabym go o ra­dę co do chłopców, ale jemu ostatnio trochę odbiło. Ciągle pyta: „A może byśmy zaczęli ze sobą chodzić?”, więc jakoś głupio mi się z nim umawiać.

11.00 Mutti uchyliła drzwi i wetknęła głowę do mo­jego pokoju.

- Jedziemy na basen. Wybierzesz się z nami?

- Zwariowałaś?

Powiedziałam to bardzo grzecznie i z zainteresowa­niem, ale ona się wkurzyła.

- Jesteś cholernie arogancka.

Już miałam zauważyć, że przeklinanie to oznaka ubo­giego słownictwa, ale nie zrobiłam tego, bo jestem bar­dzo, bardzo zmęczona.

11.30 Moja nienormalna rodzinka pojechała cyrko­wym samochodzikiem, znanym również jako absurdalny trójkołowy robin reliant taty, i zostawiła mnie samą w Chateau Czarna Rozpacz.

11.35 Zaraz zwariuję. Zadzwonię do Wielkich Gaci. Mam nadzieję, że właśnie nie gada o odcho­dach nietoperzy. Zatelefonowałam do Jas.

Jas była tak zaaferowana Tomem, że nawet nie za­uważyła, że cierpię z miłości. Nawijała jak potrzaskana: - Ale fajnie, że Tom już wrócił! Wczoraj spotkaliśmy się tylko na chwilkę. Niedługo ma przywieźć z Krainy Kangurów swoją kolekcję flory. Będzie po prostu...

- ...potwornie nudno? - dokończyłam za nią.

- Muszę kończyć.

- Jazzy, mogę wpaść do ciebie? Potrzebuję twojej po­mocy.

- Nie.

W pokoju Jas

Pora obiadowa

Leżę wśród kolekcji żałosnych pluszaków Jas, głównie sów, a ona przechadza się przed lustrem. O co jej biega?

- Jas, najlepsiejsza kumpelka opowiada ci o swojej tragedii, a ty wydymasz usta jak złota rybka. Co ty wy­prawiasz?

- Ćwiczę seksowne wydymanie ust.

- Co takiego?

- Seksowne wydymanie ust. Wczoraj wieczorem miałam pewne problemy, kiedy całowałam się z Tomem.

Co prawda mój świat właśnie walił się w gruzy, ale opowieści o przytulankach zawsze mnie interesują.

- Opowiadaj.

- Czekając na niego, bardzo się denerwowałam.

- I pewnie znowu skubałaś sobie grzywkę?

- Nie wiem. W każdym razie kiedy wszedł, trzęsłam się jak galareta. Ale się uspokoiłam, kiedy już wszystko wyjął.

- Słucham?!

- No, fotki z Krainy Kangurów. Trochę je pooglądali­śmy i w końcu się wyluzowałam. Na jednej Robbie bar­dzo fajnie wyszedł...

- Grał na gitarze i tańczył z torbaczami? - przerwa­łam jej.

Jas mnie nie słuchała.

- Nagle Tom przysunął się i mnie objął. A potem... no wiesz, zaczęliśmy się całować i tak dalej.

- I tak dalej? Który to punkt na naszej skali? Do któ­rego doszliście?

- Yyy... do piątego i trochę szóstego. Było super. Mia­łam wrażenie, że cała się rozpływam, i wtedy... no... sparaliżowało mi usta.

- SPARALIŻOWAŁO CI USTA?

Dziesięć minut później

Jas sparaliżowało usta, kiedy całowała się z Tomem.

- Dostałam skurczu i nie mogłam ich rozluźnić.

- Jak to wyglądało?

Pokazała mi. O kurczę. Wiecie, jak to wygląda, kiedy karmi się niemowlę czymś, co mu nie smakuje, i oczy wyłażą mu na wierzch, cała twarz zastyga, a jedzenie wylewa się z ust? Nawet jeśli nie wiecie, to uwierzcie mi, że ja wiem. Libby potrafiła pluć kleikiem ryżowym na drugi koniec pokoju.

Podczas gdy Jas demonstrowała mi ten grymas, powiedziałam:

- Jas, wybacz, ale to nie wygląda atrakcyjnie.

- Myślę, że to objaw odstawienia. Tak długo się nie całowałam, że... no wiesz... wyszłam z wprawy... ale to się już nie powtórzy.

- I bardzo dobrze.

- Bo zaczęłam ćwiczyć. Pokazać ci?

- Nie.

- Dobrze. Wydąć usta, rozluźnić, wydąć, rozluźnić, wy­dąć, rozluźnić. Rozumiesz?

Nie odpowiedziałam, tylko leżałam, wytrzeszczając na nią oczy jak pluszowe owce na jej łóżku, patrząc, jak wy­dyma i rozluźnia wargi. Wyglądała jak skrzyżowanie Micka Jaggera z wiejskim głupkiem. Niekoniecznie w tej kolejności.

Roztrajkotała się na dobre.

- A to gwóźdź programu: język w szpic.

Boże, to było koszmarne. Jej język wysuwał się i cho­wał w ustach jak kret w kopcu. Na szczęście udało mi się zapchać jej gębę żelkami i mogłam opowiedzieć o Włoskim Rumaku.

Dziesięć minut później

Spytała (żując żelka):

- A więc chcesz go mieć tylko dla siebie, inaczej arrivederci, Masimo?

- Tak, ale...

- Na ogromną piżamę Chudej, co ci odbiło?

- Nic mi nie odbiło, tylko posłuchałam kumpelki, któ­ra jest łudząco podobna do ciebie i która powiedziała: „Po prostu bądź sobą”.

- Co takiego?

- Powiedziałaś, że bycie sobą i spontaniczność są jak posiadanie wydatnego nosa. Takiego jak mój. A dokład­nie użyłaś takich słów: „To, że masz wydatny nos, nie oznacza, że powinnaś chodzić w kominiarce. Wypuść swój nos na wolność”.

- Co za idiotka tak powiedziała? - TY, Jas.

- Ja? No dobra, ale chyba nie mówiłam tego poważ­nie? To był taki niewinny żarcik. Nie twierdziłam, że po­winnaś być sobą. Co za głupota!

Miałam ochotę ją zamordować.

Gdybym znienacka zaatakowała tę jej głupią grzyw­kę, może udławiłaby się żelkiem i miałabym sprawę z głowy. Niestety, Jas nagle zainteresowała się moim problemem.

- Dla pełnej jasności - Masimo waha się między tobą a Nudną Lindsay? Ona o tym wie? Bo jeśli tak, to już po tobie. A nawet gorzej.

Super.

13.30 Na dole rozległ się dzwonek do drzwi i chwilę później do pokoju wpadł Tom.

- Cześć, Georgia... siemka, jak mówią w Krainie Kan­gurów! Kopę lat! - I uściskał mnie na niedźwiedzia.

Bardzo to było miłe. Zwłaszcza że w tym wcieleniu pewnie już nigdy żaden chłopak mnie nie przytuli. Usiadł na łóżku, popatrzył po nas i spytał:

- O czym gadałyście? O szminkach? Poczułyśmy się urażone.

- Hmmm... o pokoju na świecie? - ciągnął. - O piłce nożnej? O całowaniu się?

- Tom, mam o wiele poważniejsze sprawy na głowie niż chłopcy - odparłam z wielką godnością. - Wiesz, na chłopakach świat się nie kończy.

- A więc skończyłaś z Włoskim Rumakiem?

- Nie... może... och, sama nie wiem.

I wszystko mu opowiedziałam, bo czasami dobrze po­gadać z chłopakiem. A jak na chłopaka Tom jest cał­kiem przytomny.

Kiedy skończyłam, położył się na rodzinie pluszowych sów i powiedział:

- O rany.

Spojrzałam na niego. On spojrzał na mnie. - O rany, rany, rany...

- No właśnie - powiedziała Jas. - Pomyślałam do­kładnie to samo.

Co oni? Debilne bliźnięta porozumiewające się telepa­tycznie?

- No i co ty na to? - spytałam Toma.

- Wiesz, że Masimo niedawno zakończył poważny związek, a to przecież taki atrakcyjny chłopak, prawda? Nie żeby mi się podobał, ale jest przystojny. Może mieć każdą.

Jas kiwała głową, jakby Tom był Zygmuntem Freudem albo innym świrologiem. I przysunęła się bardzo blisko niego. Żałosne. Tom nadawał dalej:

- Georgia, a może on się obawia, że jesteś nieco... hmmm... dziwna?

- Dziwna? Jak to?

- Kiedy cię spytał, czy się czegoś napijesz, zaczęłaś tańczyć do melodii YMCA.

O Boże, czy ta historia będzie się za mną ciągnęła już do końca życia?

- A co miałam zrobić, kiedy skleiły mi się wabiki na chłopców?

Jas dalej potakiwała z bardzo mądrą miną.

- Tak, tak, doskonale rozumiem, o czym mówisz - zwróciła się do Toma. - Masimo pewnie boi się z nią spotkać. Nie można mu się dziwić.

Już miałam skoczyć Jas do gardła, kiedy do drzwi za­pukała jej mama.

- Jas, mogę wejść na chwilę? Tata i ja jedziemy na działkę, a potem może wpadniemy do klubu na partyj­kę brydża. Zostawiłam wam w kuchni coś do przegry­zienia. Wiem, jak wy, młodzi, się odżywiacie! Pa.

Jej rodzice jechali na działkę. Jej mama miała na so­bie kalosze, spodnie w kancik i rozpinany sweter. Jej oj­ciec pewnie nawet nie wie, co to są skórzane spodnie. Mój Vati jeździ cyrkowym samochodzikiem, a mama wczoraj wieczorem wróciła w T - shircie włożonym na le­wą stronę. Skąd mam wiedzieć, jak należy się zachowy­wać? Dlaczego którykolwiek Bóg Miłości miałby chcieć się ze mną spotykać? O, nie, znowu bredzę bez sensu.

Tom spojrzał na mnie i otoczył mnie ramieniem.

- Słuchaj, Georgia, jeśli cię nie zechce, to jego strata. Jesteś super, wszyscy to wiemy.

Nawet Jas spróbowała być dla mnie miła.

- Tak, jesteś... yyy... super i taka... hmmm... no wiesz, Georgiowata. Nie byłabyś sobą, gdybyś była inna, prawda?

Co ona znowu ględzi?

Tom zaczął grzebać w plecaku.

- Gee, chciałem ci coś pokazać.

Boże, znowu wyjmie te swoje salamandry czy coś w tym rodzaju. I to w takiej chwili. Podał mi plik zdjęć. O, super, fotki z jego podróży do Krainy Kangurów. Co za nudziarstwo.

Przejrzałam je. Drzewa, drzewa, owce, drzewa, bro­daci Australijczycy w wielkich butach i szortach. A męż­czyźni niewiele lepsi!!! Cha, cha, cha. Och, zamknij się, mózgu.

Znowu owce, odchody torbaczy, odwierty, brody, owce, drzewa, owce i... nagle zobaczyłam zdjęcie, wiecie ko­go. Boga Seksu, Łamacza Serc. Uśmiechał się do obie­ktywu. I patrzył tymi swoimi rozmarzonymi ciemnonie­bieskimi oczami. Jaki opalony. Stał w szortach w rzece. Całe szczęście, że wybiłam go sobie z głowy i już nic do niego nie czułam.

Minutę później

Fiu - fiu... Oraz ho, ho!

Z powrotem na łożu boleści

U Jas czułam się jak piąte koło u wozu. Całe to trzy­manie się za rączki i chichotanie. Żałosne. Równie dobrze mogłabym być żoną Niewidzialnego Człowie­ka. Panią Niewidzialną. No i te całuski i szczebiota­nie: „Tom, a podobają ci się moje nowe buty? Tom, zobacz, jaką mam ładną nową sówkę”. Koszmar. Ja bym nie mogła się tak zachowywać przy ludziach. No, ale nie muszę się martwić, bo jeśli Masimo wybierze Nudną Lindsay, resztę życia spędzę w lesbijskim klasz­torze.

Pięć minut później

Życie jest do niczego. Nawet nie mogę pogadać z naj­lepszą kumpelką, bo nie odrywa oczu od swojego chło­paka.

Niech będzie i tak. Skoro woli Toma ode mnie, to się doigra.

Dam sobie z nią spokój.

Na zawsze.

Tak jak dałam sobie spokój z Robbiem.

Wybiłam go sobie z głowy. Nie ma w niej miejsca dla nikogo więcej, już i tak panuje tam za duży tłok.

A Masimo jest dla mnie jedyny na całym świecie.

Prawdopodobnie.

Dziesięć minut później

Nienawidzę Jas. Swojej tak zwanej przyjaciółki i naj­lepszej kumpelki.

Coś wam powiem: nigdy się nie dowie, jak głęboko mnie zraniła. Bardzo cierpię, ale przecież mam swoją godność.

A z tej nie zrezygnuję dla nikogo.

Minutę później

Zadzwoniłam do Jas.

- Jas, jak myślisz, co Masimo powie? Będzie chciał ze mną chodzić? Na jego miejscu chciałabyś się ze mną spotykać?

- Och, nie zaczynaj znowu z tymi swoimi lesbijskimi tematami.

- Ja cię tylko proszę, żebyś sobie wyobraziła, że jesteś nim. Co byś na jego miejscu myślała o mnie? Chyba nie wolałabyś Nudnej Lindsay, prawda?

- Ona ma całkiem ładne ręce.

- Nieprawidłowa odpowiedź. Prawidłowa odpowiedź brzmi: „Georgio, boska dziewczyno, oczywiście, że wy­brałabym ciebie”.

- Cóż, skoro znasz odpowiedź, to nie rozumiem, po co mnie pytasz?

- A swoją drogą, o co chodzi z tymi ładnymi ręka­mi? Przecież to patyczak, ręce też ma chude jak za­pałki, A to nie koniec - ma idiotyczne czoło, durne stopy i...

- Nigdy nie widziałam jej boso, a ty? Kiedy widziałaś jej stopy?

- Jas, nie wiem, czy widziałam jej stopy, ale wiem, że są durne. Zresztą zostaw już te stopy. Co mnie obcho­dzą jej głupie stopy?

- Sama zaczęłaś. Ja tylko uprzejmie wzięłam udział w rozmowie.

Trzasnęłam słuchawką. Chyba zaraz dostanę rozstro­ju nerwowego.

Muszę zjeść coś słodkiego.

W kuchni

Oczywiście w szafkach pusto. Muszę zjeść trochę cukru.

Pięć minut później

Nigdy przedtem nie jadłam chleba z cukrem. Ohyda.

19.30 Lepiej pomyślę, jak się ubrać, kiedy Masimo będzie chciał się ze mną spotkać. Ciuchy mo­gą zadecydować o moim losie.

Nie może mnie zobaczyć w szkolnym mundurku, bo to mu przypomni, że jeszcze chodzę do szkoły. Poćwiczę uśmiech przed lustrem.

19.40 Ojej, robi mi się pryszcz na brodzie. Super. Do piątku pewnie przemieni się w wielką, czer­woną bulwę wypełnioną ropą.

Pięć minut później

Oczywiście skończył mi się krem na pryszcze. Może posmarować go perfumami? Czasami to działa. Cieka­we, co w „Cosmo” radzą na pryszcze.

Pięć minut później

Piszą, że pryszcza należy nakłonić do wyjścia. Trzeba porządnie rozgrzać miejsce, w którym wyskoczył. Zrobić parówkę.

Dziesięć minut później

Chyba z pięćset godzin trzymałam twarz nad garn­kiem z wrzącą wodą. Teraz moja gęba jest wściekle czerwona i ocieka wodą, ale pryszcz wcale nie zamie­rza wyjść.

W „Cosmo” piszą też, że można użyć kompresu. Jakie­go kompresu? Radzą, żeby włożyć zioła do muślinowe­go woreczka.

W łazience

Zajrzałam do „apteczki” i odkryłam w niej kilka sple­śniałych pomarańczy, nogę lalki Libby i zaschniętą kocią kupę. Ohydztwo.

W pokoju Mutti i Vatiego

W szufladzie znalazłam plastry na odciski. Może użyję ich zamiast kompresów. Przykleję sobie jeden na pryszcza.

Minutę później

Hmm... wyglądam po prostu przepięknie. No, ale dla miłości trzeba pocierpieć.

Minutę później

Ale kto powiedział, że dla miłości trzeba nosić na twa­rzy plastry na odciski?

20.10 Boże, pryszcz zaczął pulsować. Mam nadzieję, że od tego plastra na odciski nie wyskoczy na­stępny. Nie chciałabym się obudzić z krostowatą brodą.

Snuję się po domu sama jak ten palec

20.15 Rodzina kompletnie ma mnie w nosie. Czuję się jak sierota. Wyszli, cali rozchichotani, zostawiając mi marne pięć funtów na cały dzień. Po pro­stu sobie poszli. Nienawidzę ich.

Sama w domu czuję się dość nieswojo. Nawet koty gdzieś polazły. A jeżeli jakiś zbiegły więzień włamie się do domu po coś do jedzenia?

Nie zostałby długo, to pewne.

Dziesięć minut później

Nigdy bym nie przypuszczała, że nadejdzie taki dzień, w którym ucieszę się na dźwięk silnika naszego cyrkowe­go samochodziku, który właściwie niewiele się różni od wozu drabiniastego.

Czmychnęłam do swojego pokoju.

Powrót świrów

Minutę później

Łup - łup, trach - trach! Dlaczego oni nie potrafią nor­malnie otwierać drzwi? Tłuką się, chociaż na górze pró­buje usnąć głodujący człowiek z dwiema brodami.

Mama przyszła do mojego pokoju. Nie ma własnego czy jak?

Usiadła na łóżku i spojrzała na mnie. Co ja jestem? Baba - dziwo?

- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego masz na bro­dzie plaster na odciski? - spytała.

- Och, daj mi spokój, dobrze?

- Georgio, co się z tobą dzieje? Wyglądasz na zmar­twioną i zdenerwowaną. O co chodzi?

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wszystko jej opo­wiedziałam.

- Powiedziałam Włoskiemu Rumakowi, że chciałabym zostać jego dziewczyną, a on odparł z tym swoim boskim akcentem: „O, widzę, że to coś poważnego”, a Dave Jajcarz powiedział: „Jak byś się czuła, gdybyś straciła osobę, która bardzo ci się podoba?”, a Jas powiedziała: „Nudna Lindsay ma ładne stopy, Masimo może na nie polecieć”, i może mieć rację, bo Włosi to taka starożytna rasa, mo­gą mieć obsesję na punkcie stóp... a potem wyskoczył mi pryszcz, więc przykleiłam sobie plaster na odciski... a Masimo ma oznajmić mi swoją decyzję w piątek, czyli za pięć dni... a do tego Bóg Seksu, którego imienia nie wymówię nawet po własnym trupie, miał na sobie szorty, stał w rze­ce i pewnie popisywał się przed swoimi kumplami - torbaczami... Och, jaki sens ma to wszystko?

Jak na skończoną idiotkę i osobę, która beztrosko i z ucie­chą macha na wszystkie strony swoimi dyndakami, mama zachowała się całkiem miło. I chyba mnie zrozumiała.

Co mnie bardzo zdziwiło, bo przeważnie nie rozumiem samej siebie.

A przecież jestem jedyną lokatorką swojego umysłu. Smutne.

22.00 Mama dała mi buziaka, a ja nawet pozwoli­łam się przytulić. Na chwilę. Powiedziała, że plaster na odciski nic nie da, ale jutro ma mi kupić krem, który wysuszy pryszcza.

Dodała, że do piątku powinnam czymś się zająć, żeby nie zwariować.

Dobry pomysł. Zaraz zrobię listę zajęć.

Dwie minuty później

Oto moja lista:

Spróbować nie oszaleć.

22.35 Mama przyniosła mi Libby do łóżka. Moja siostrzyczka spała, ściskając w rączce gogle I fajkę do nurkowania. A także figurkę Gandalfa, czyli Sandry, w sukience i pełnym makijażu. To jej nowy naj­lepszy „psijaciel”.

Popatrzyłam na nią. Jest taka słodka, kiedy śpi. Ma bardzo długie, podwinięte rzęsy i pełne, różowe ustecz­ka. Przytuliłam się do niej, a ona przez sen zarzuciła mi ręce na szyję. Ojeeeej.

Powiedziałam cicho:

- Dobranoc, siostrzyczko. Kocham cię. Odparła sennym głosem:

- Doblanoć, Gingey. Kosiam cię. Ojeeeej. Chociaż ona mnie kocha. A potem Libby dodała szeptem:

- Gingey, żłobiłam kupkę w majtki, ojojoj.

Północ Umyłam Libby i sama położyłam się w swoim łożu boleści. No, może nie całkiem sama, bo został smrodek oraz Sandra/Gandalf.

2.00 Właśnie się obudziłam z koszmarnego snu.

Śniło mi się, że rozmawiałam z Gandalfem. Był wku­rzony, bo nie podobała mu się sukienka, a szminka nie pasowała do jego cery. Podkreślała jej pomarańczowawy odcień.

Ciekawe, czy moja podświadomość w ten sposób pró­buje dać mi do zrozumienia, że powinnam mieć większy szacunek dla czarodziejów?

Poniedziałek, 20 czerwca

8.00 Grubas (Vati) ryknął z dołu:

- Georgia, w tej chwili wstawaj! Rusz tyłek! Masz pięć minut!

Boże, jaki on jest ordynarny. I jak śmie wymieniać imię mojego tyłka nadaremnie?

Moja rozkoszna siostrzyczka niespodziewanie wpadła do mojego pokoju, żeby zabrać Sandrę. Miała na sobie przezroczysty plastikowy płaszczyk i maleńkie spodenki, które ostatnio nosiła chyba w niemowlęctwie. Albo, co bardziej prawdopodobne, zwędziła je jakiemuś biedne­mu dzieciakowi w przedszkolu. Muszę przypomnieć ma­mie, żeby ostrzegła inne matki, by w obecności Libby nie zostawiały swoich dzieci bez opieki. Podeszła powo­lutku, bo spodenki krępowały jej ruchy, wgramoliła się do mojego łóżka, złapała Gandalfa i zaczęła go przy­tulać.

- Bibbs, muszę już szykować się do wyjścia - powie­działam.

- Popsitulaj mnie - zażądała.

Chwilę się poprzytulałyśmy, a potem pocałowałam ją w czubek głowy. Przy okazji zjadłam trochę chrupek ry­żowych.

Mama wpadła w stroju zaprojektowanym chyba dla nastoletniej prostytutki.

- Georgia, WSTAWAJ! Już dziesięć po ósmej. Spóźnisz się do szkoły.

- Do czego miałabym się śpieszyć? Do sześciu godzin męczarni w Stalagu 14, a potem dwunastu godzin po­twornej nudy i głodu w domu?

Nawet mnie nie słuchała.

- Nie wygłupiaj się. Strasznie dramatyzujesz. Czy tylko moje życie jest takim koszmarem?

Myję zęby

Dziesięć minut później

Szkoda, że to jeszcze nie piątek. Miałabym już wszyst­ko z głowy. Masimo przyszedłby i powiedział: „ Przepra­szam, Georgia, ale nie mogę być twoim jedynym. Jak to się mówi po waszemu...? A, już wiem. No to narka, palanciaro. Zygu - zygu, marcheweczka”.

Wtedy mogłabym zwyczajnie się nudzić i wpaść w de­presję.

Minutę później

W kuchni złapałam kawałek tosta, żeby zażegnać nie­bezpieczeństwo śmierci głodowej. Angus żuł coś z zado­woleniem w swoim koszyku. On się lepiej odżywia niż ja.

Wychodząc z domu, usłyszałam mamę wrzeszczącą jak upiór:

- Bob, Bob, ten potwór je moje pończochy! Łap go!!! Przytrzaśnij go krzesłem!

Potem rozległ się jakiś trzask, krzyk, przekleństwa taty i znowu głos mamy:

- Bob, oczywiście, że nie złamałeś sobie nogi. Zresztą nieważne, łap go! O cholera, uciekł do pralni. Boże, zro­bi kupę na rzeczy do prania. Dosyć tego! Koty mają się wynieść z tego domu!!!

8.40 Kiedy ciężko dysząc, wdrapałam się na wzgórze, Jas i Tom siedzieli na murku. Oglądali coś w brązowej papierowej torebce. Jas mówiła tym głupim, piszczącym głosikiem, którego zawsze używa, gdy w pobliżu jest jej Pysio. Słowo daję, niedługo zacznie seplenić.

- Ooooo, Pysiu, jakie to ciekaaaawe! Georgia, zobacz. - I podsunęła mi torebkę.

W środku znajdowała się salamandra. Do stu palan­tów, co to w ogóle ma być?!

- Ma bardzo rzadko spotykany wzorek - ciągnęła. - Wezmę ją na biologię i pokażę pani Baldwin.

- Doskonały pomysł, wyborny - mruknęłam. Nawet nie wyczuła ironii w moim głosie, bo była za bardzo zajęta zachowywaniem się jak idiotka.

Tom zostawił nas na rogu i poszedł do swojego college'u. Kiedy całował Jas w policzek, tak mocno ciągnęła się za grzywkę, że myślałam, że zbiera jej się na piekiel­ne disco. W końcu oderwali się od siebie. Ale najpierw Jas posłała mu z tysiąc całusków w powietrzu, a on uda­wał, że je łapie i jej odsyła.

Kompletnie jej odbiło.

- Ojejejejej, jak fajnie, że wrócił.

- Doprawdy? - rzuciłam kąśliwie. Znowu nie wyczuła ironii. Nadawała dalej:

- Oj tak, tak, super, że wrócił. Nie mogłabym nie mieć chłopaka, chyba zapłakałabym się na śmierć. No, sama pomyśl, jak można żyć bez chłopaka? Chociaż nie, ty właściwie nie potrafiłabyś sobie wyobrazić, jak to jest mieć chłopaka.

Co za krowa. Nie walnęłam jej, ponieważ przemoc to zło, a poza tym szła za szybko i nie zdążyłam jej kopnąć. Powiedziałam tylko:

- Jas, jesteś bardzo troskliwa. Twoja empatia jest wręcz nieprawdopodobna.

- Wiem... Wiesz co? Czasami dosłownie czytam w je­go myślach.

- To znaczy, że on nic nie mówi, tylko patrzy na ciebie, a ty wiesz, o czym myśli? Tak, coś w tym stylu.

Dziś, kiedy patrzył na ciebie, ja też wiedziałam, o czym myśli. - Naprawdę? - Tak, to proste. Myślał: „O rany, co za idiotka!”..

Wchodzimy do Stalagu 14

Nie zamierzam z nią rozmawiać. Ona jest okropnie agresywna. Chyba będę musiała zapisać się do grupy wsparcia dla ofiar swoich kumpelek. FOpŚ: Front Obro­ny przed Świrami.

Na apelu

Stoję na samym końcu szeregu, koło Rosie, a nie tak jak zwykle koło Jas, tej Wściekłej Suki. Poczęstowała Zel­kami Ellen, Jools, Mabs i Ro Ro, ale mnie to nie obcho­dzi, bo się na nią obraziłam. Ma chłopaka tylko dzięki mnie. Gdyby nie ja, zostałaby starą panną.

Minutę później

Jak ja.

O Boże.

Nie rozśmieszyła mnie nawet Rosie, która podczas psal­mu wykonywała piekielne disco samymi ramionami. „Je­rozolima powstała wśród tych mrocznych, szatańskich gaci”. W końcu się złamałam i wszystkie dostałyśmy głupawki. Zostałyśmy uciszone przez Oddziały Szturmowe.

Chuda, nasza ukochana tłusta dyrektorka, jak zwykle trzęsła się jak galareta. Miała na sobie wyjątkowo nieatrak­cyjny sweter w kanarkowożółtym kolorze. Na zrobienie go zużyto wełnę chyba z dziesięciu owiec. Kiedy Chuda się wścieka, cała się trzęsie. A każdy kawałek jej ciała trzęsie się osobno. Podbródki, policzki, dyndaki. Gdyby istniało coś takiego jak walka w galarecie, zostałaby mistrzynią.

Minutę później

Boże, co za nuda. Zieeew. O czym ona bredzi? - ...nie wchodzić bez potrzeby do toalety... W moich czasach się nie przelewało... Zostało jeszcze tylko dzie­więtnaście dni do premiery Makbeta - mam nadzieję, że uprzedziłyście rodziców... Bla, bla, bla. Co mnie to obchodzi? Nagle z tej mgły nudy wyłapałam, niczym pies myśliw­ski, swoje imię. Kiedy odzyskałam przytomność, dotarły do mnie jej słowa:

- Georgia Nicolson i Rosie Mees, po apelu proszę na­tychmiast do mojego gabinetu. O Boże, co znowu?!

Spojrzałam na Rosie, a ona na mnie. Obie wzruszyły­śmy ramionami. Spojrzałam na resztę dziewczyn z na­szej paczki i wzruszyłam ramionami, a one zrobiły to sa­mo. (To znaczy dziewczyny, a nie moje ramiona. Moje ramiona nie żyją własnym życiem). Co takiego zrobiłyśmy?

Kiedy tak wzruszałyśmy ramionami, Sokole Oko wyło­niła się znikąd, niczym narzeczona Draculi, i warknęła:

- Przestańcie wzruszać ramionami! Mruknęłam do Rosie:

- Widzę, że wzruszanie ramionami to przestępstwo pierwszego stopnia. Na miłość boską, tylko nie próbuj kręcić głową.

Przed gabinetem Chudej

Pięć minut później

Czekamy w sekretariacie: Rosie, ja i kilka przestraszo­nych pierwszoklasistek, które nerwowo skubią swoje ku­cyki.

- Pamiętasz kampanię antykucykową Koszmarnych Bliźniaczek? - spytała mnie Ro Ro.

Koszmarne Bliźniaczki to Jackie i Alison. Zanim wy­rzucono je ze szkoły, wzbiły się na wyżyny terroryzmu. Słynęły z tego, że używały pierwszoklasistek jako krze­seł. W chwili szczególnego natchnienia przykleiły jedną smarkulę do ławki. Podczas kampanii antykucykowej obcięły kucyki kilku młodszym uczennicom i przypięły je sobie do plecaków jak skalpy.

- Ciekawe, co się z nimi stało? - mruknęła.

- Jeśli szczęście im dopisało, to pewnie trafiły do wię­zienia - odparłam.

Dwie minuty później

Chuda najpierw załatwiła te przestraszone pierwszo­klasistki. Wyszły jakieś pięć minut później, całe czerwone, zapłakane i czkające. Dałam jednej chusteczkę do nosa i spytałam:

- Co przeskrobałaś?

Mały rudzielec odparł:

- Na... na biologii... narysowałyśmy na... na tablicy kreta w... w biustonoszu.

- Dobra robota, dziewczyny - powiedziałam. - Liczy­my na was.

Rosie poklepała je po plecach, szczerze mówiąc, nieco za mocno. Myślałam, że płuca wyplują.

- Dobra robota, wariatuńcie. Dziewczynki poszły bardzo zadowolone.

- Chciałabym, żeby brały z nas przykład - powiedzia­łam, wzdychając.

- Nie zapominaj, że jesteś nienormalna.

Wtedy usłyszałyśmy wrzask naszej ukochanej dyrektorki:

- Wejść! Znowu to samo.

Ochrzan za coś, czego nie zrobiłyśmy. Chuda coś gryzmoliła za biurkiem. Krzesło, na którym siedziała (chyba że lewitowała), całkiem zniknęło pod jej cielskiem. Ciekawe, czy robią jej specjalnie wzmac­niane krzesła na zamówienie. A może kupuje meble w specjalistycznym sklepie cyrkowym? Nawet nie próbu­ję sobie wyobrazić jej wanny! O nieeee, właśnie wyobra­ziłam sobie Chudą na golasa! Chuda w końcu podniosła głowę. Co my takiego zrobiłyśmy? - Zwracam to wam.

A to dopiero! Podała mi jakąś torbę. Bizonie rogi! Po­wrót bizonich rogów! Przywiozłam je z Krainy Hambur­gerów specjalnie dla Drużyny Asów. Przypomniało mi się, jak po raz pierwszy je założyłam, kiedy siedziałam na automatycznym byku w knajpie Gaylords, gdy lecia­ła piosenka Rawhide. Nikt mi nie powie, że naród amerykański wydał tylko Elvisa. Jak już mówiłam wiele razy tym, którzy chcieli mnie słuchać (czyli nikomu), mamy ogromny dług wdzięczności wobec naszych kumpli Amerykanów - głównie rzeczy na „h”: hamburgery, hula - hoop, hejka i różne inne.

Chuda ględziła dalej: Ja też lubię się pośmiać, ale na wszystko jest czas i miejsce, a lekcja niemieckiego to nieodpowiednia po­ra na noszenie bizonich rogów. Jak na ironię obie jeste­ście dość inteligentne, ale marnujecie swoje zdolności na głupstwa. Wiecie, nikt nie da pracy głupkowi.

Nie powiedziałam: „A pani Wilson znalazła pracę” - ale tylko dlatego, że jak mówi Chuda, na wszystko jest czas i miejsce, a gdy się człowiek śpieszy, to diabeł się cieszy, i tak dalej.

Ucieszyłam się, że oddała nam te bizonie rogi, i po­czułam do niej cień sympatii. Nie jest aż tak potwornie gruba. Kiedy Szłyśmy do drzwi, wpadłam na pomysł, że­by udać Arnolda z Terminatora i powiedzieć: „Hasta la vista, baby”, ale jakoś się rozmyśliłam.

Na niemieckim

Herr Kamyer chyba całkiem przypadkowo ubrał się jak palant. Jego spodnie są tak krótkie, że z łatwością mogłyby uchodzić za bermudy. No i nie ma usprawiedli­wienia dla bezrękawnika wyszywanego sztucznymi dia­mencikami. Nawet jeśli ktoś wychował się na diecie zło­żonej z samych spanferkel∗∗.

Gapiłam się w niego jak sroka w gnat. Aż mnie oczy rozbolały. On zawsze potrafi zaskoczyć człowieka. Za­mrugał oczami i spojrzał na mnie.

Guten morgen∗∗∗, Georgio i Rosie.

Strzeliłyśmy obcasami i odpowiedziałyśmy:

Jawohl, Kommandant∗∗∗∗.

Usiadłam koło Rosie w naszym zacisznym kąciku w ostatnim rzędzie. Na niektórych lekcjach, z komplet­nie niezrozumiałego powodu, nie wolno nam siadać razem. Podobno ma to jakiś związek z zaburzeniami koncentracji. Wyjęłam z ust gumę do żucia i położyłam głowę na rękach, żeby się trochę zdrzemnąć. Czułam jednak, że ktoś się na mnie gapi. Otworzyłam oczy. Była to Jas. Po prostu patrzyła na mnie. A patrz sobie. Pewnie była ciekawa, dlaczego wróciłyśmy takie zado­wolone z dywanika u Chudej. Będzie ostatnią osobą, która czegokolwiek się dowie ha mój temat.

Piętnaście minut później

Na niemieckim nie da się spokojnie podrzemać. Ledwo człowiek przytnie komara, już zaczynają się wrzaski: Achtung! Schnell! Raus, raus! Spanferkel! No słowo daję. Skoro już się przebudziłam, to może czymś się zajmę. Wy­jęłam bizonie rogi, szturchnęłam Rosie i powiedziałam:

- Popatrz na moje kolana.

- Georgio, już ci mówiłam, jesteś bardzo atrakcyjną dziewczyną, ale mi się nie podobasz.

- No popatrz. Tylko uważnie. Ponapawaj się tym wido­kiem. Bizonie rogi wróciły! - Zatańczyłam, nie ruszając się z krzesła.

- Zagrzmijcie dzwony Anglii! Nastał czas zabawy! - ucieszyła się Rosie.

Na przerwie

Co prawda cierpię z miłości, ale te rogi bardzo popra­wiły mi nastrój. Kiedy poszłyśmy do kwatery głównej Drużyny Asów za boiskiem, powiedziałam:

- Te bizonie rogi to symbol nadziei. Fakt, że Chuda nam je oddała, jest znakiem od Dzieciątka Jezus, że nadchodzi nowa era...

- To znaczy... to znaczy, że ludzie staną się bardziej uduchowieni, wrócą do natury, zaczną dbać o naszą planetę i... - zaczęła Ellen.

Zwariowała czy jak?

- Nie, to znaczy, że Masimo będzie mój i tylko mój!

Powiedziałam to całej paczce oprócz Jas, którą cał­kowicie ignorez - vous - owałam. Ona odwdzięczyła mi się tym samym, udając, że bardzo zainteresowały ją słowa Ellen.

- W pewnym sensie już nie mogę się doczekać seme­stru jesiennego, bo to oznacza powrót beretów - ciągnę­łam. - Wyobraźcie sobie taką scenę: chłodny poranek w Stalagu 14, przed nami długi dzień z lesbijkami i sady­stycznymi nauczycielami, ale na wzgórzu, za szkołą Foxwooda, gdzie chłopaki podpalają własne bąki i ogólnie zachowują się jak palanci, pojawia się podnoszący na du­chu widok. Czy to możliwe? Czy to prawda? Jakoweś niezwykłe sylwetki na tle nieba. To powrót Drużyny Asów w zimowych mundurkach. Berety z dumnie sterczącymi bizonimi rogami. Hurra!

Dziewczyny zaczęły wiwatować. Może jednak wszystko się ułoży.

Dwie minuty później

Gdy opuściłyśmy naszą kwaterę, Rosie przywdziała swoje rogi i zaczęła się przechadzać dumnym krokiem. Kiedy już wszystkie je założyłyśmy, powiedziałam:

- Może to odpowiednia chwila na powtórzenie hasła Drużyny Asów, bo pewni ludzie, których imienia nie wy­mówię, by oszczędzić im wstydu, ale mam na myśli cie­bie, Jas, chyba zapominają o nim, gdy tylko na horyzon­cie pojawia się chłopak.

Jas milczała, poprawiła tylko rogi i przygładziła grzyw­kę. Aby się uchronić przed ewentualnym atakiem z jej strony, schowałam się za Rosie, bo jeszcze bolała mnie kostka.

- Tak, jedna za wszystkie i wszystkie za jedną, i jedna jaskółka wiosny nie czyni, i tak dalej - powiedziała Rosie.

Jas dalej bawiła się grzywką, więc Rosie objęła nas obie i dodała:

- Zapomnijmy o urazach, podajmy sobie ręce i po­wtórzmy nasze hasło.

Mabs, Jools i Ellen patrzyły na nas. Mabs powiedziała:

- Jedna za wszystkie i jedna jaskółka wiosny nie czyni, i wszystkie za jedną.

Pierwsza wyciągnęłam rękę do Jas, co było z mojej strony bardzo, bardzo uprzejme, bo przecież to ona mnie kopnęła. No, ale taka już jestem. Zawsze dążę do zgody.

Po chwili Jas podała mi rękę. Rosie uniosła brwi, a ca­ła Drużyna Asów zaczęła kiwać głowami, robiąc szale­nie mądre miny.

- A teraz się uściskajcie - przykazała Rosie.

Jas lekko mnie przytuliła, a ja odwzajemniłam się tym samym. Poczułam jej dyndaki, więc szybko odskoczy­łam, mamrocząc:

- Uściskajmy się wszystkie...

Wyściskały mnie tak, że mało mi oczy z orbit nie wyszły. Jools tak się nakręciła, że wrzasnęła:

Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną i jedna jaskół­ka... hip - hip - hurra za Anglię i Drużynę Asów!!!

Zakończyłyśmy matelotem (muszę przyznać, że był to mój pomysł. W końcu Anglia to kraj nadmorski i sły­nie z tego tańca).

W tej chwili zza rogu wyszły Nudna Lindsay i Zdumie­wająco Głupia Monica z odznakami szkolnych dyżur­nych. Ale kicha. Ciągle nas śledzą - nie mają własnego życia czy jak? Lindsay zrobiła sobie coś koszmarnego na głowie. W ciągu weekendu jej włosy wydłużyły się chyba o stopę (to znaczy trzydzieści centymetrów. Nie chodzi mi o to, że z głowy wyrosła jej stopa, chociaż to wcale niewykluczone). Przedłużyła sobie włosy! Duży błąd. Te­raz wyglądają wyjątkowo durnie i beznadziejnie.

- Dziewczynki, ćwiczycie zabawy przed imprezą piżamową? - spytała nas. - Będą ciastka i lemoniada?

Jak Masimo mógł ją pocałować? Bleee, aż mi się niedo­brze zrobiło. Z godnością podniosłam głowę i poprawiłam rogi, które w ferworze tańca obsunęły mi się na lewe oko.

- Lindsay, czy wolno mi zauważyć, że twoje włosy wyglądają niezwykle... yyy... niezwykle?

- Nic ci nie wolno zauważyć. W mojej obecności nie wolno ci nawet oddychać.

W tej chwili rozległ się dzwonek na lekcje.

- Wracajcie do środka, bo jeśli choć jedna z was spóźni się choć minutę, wszystkie dostaniecie minusy za złe sprawowanie - powiedziała Lindsay.

Oooo, ale się boję. No, ale narzekając i jęcząc, powlo­kłyśmy się w stronę pracowni biologiczno - chemicznej. Lindsay ryknęła za nami:

- I zdejmijcie te rogi, wy głupie idiotki!

- Cóż za czarująca młoda osoba - mruknęłam pod nosem. - Jej urok mnie zniewala.

16.15 Wracam do domu z Jas i Ro Ro. Jas wzięła mnie pod rękę. Nie potrafi długo się gniewać. Tym bardziej że wydarzyło się coś bardzo merde.

- Nie do wiary, że ZNOWU skonfiskowano nam rogi! - powiedziała Ro Ro. - Życie w Stalagu 14 to prawdzi­wy koszmar. Powinnyśmy napisać o tym do gazet. Za­nim skończymy siedemnaście lat, przez wszystkie te traumy na pewno wpadniemy w narkomanię.

- Dali je nam tylko na dwie godziny - dodałam. - Ale kicha. I znowu zostałyśmy bez rogów.

- A do tego przez dwa dni mamy zostawać po lek­cjach - jęknęła Jas.

- Jas, myślałaś o tym, żeby chodzić po szpitalach i po­prawiać ludziom nastrój? Bo jeśli nie, to lepiej nie myśl - powiedziałam.

- Kiedy zaczęłyśmy bizoni taniec, myślałam, że pani Baldwin ogląda salamandrę Jas - powiedziała Ro Ro.

- Bo oglądała. Bardzo ją zainteresował ten niespoty­kany wzorek. Tom powiedział, że ta salamandra jest jedyna w swoim rodzaju i...

Jas, czy możesz już się zamknąć? - przerwałam jej. Oczywiście od razu się nabzdyczyła.

- Jej uwagę zwróciły te stołki, które poprzewracały się z hukiem.

Merde.

- Ale nawet wtedy myślałam, że da nam spokój - nadawała dalej. - Ale ty oczywiście musiałaś zachować się bezczelnie.

Co? Co?! A więc to moja wina?

- Dlaczego zawsze całą winę zwalasz na mnie? - spy­tałam pannę Sztywniaczkę.

- Bo kiedy spytała, co robisz, odparłaś, że to święto wikingów. I wtedy się wkurzyła.

Buuu.

Kiedy Jas poszła do domu, ja i Rosie poskakałyśmy tro­chę, żeby podnieść się na duchu. Obawiam się jednak, że Już długo sobie nie poskaczę, bo moje dyndaki robią się coraz cięższe. Musiałyśmy odpocząć na ławce w parku.

W domu

Świrów na szczęście nie ma w domu. Opadłam na ka­napę w salonie.

O Boże - jeszcze wtorek, środa, czwartek i cały piątek. Dopiero wtedy poznam swój los. Dlaczego Masimo mu­si się zastanawiać aż tydzień? Nie mógł po prostu powiedzieć: „Oczywiście, że chcę być twoim jedynym, Je­steś Boginią Seksu”?

Dave Jajcarz na pewno by tak powiedział.

Minutę później

Brakuje mi spotkań z Dave'em, ale chyba nie powin­nam do niego dzwonić. Nadal nie wiem, o co mu cho­dziło, kiedy stwierdził, że nie rozumiem, co nas łączy. A co niby ma nas łączyć?

Powiedział, że człowiek tylko raz jest młody i że powin­niśmy zadąć w swoje rogi.

To znaczy, że on chce zadąć w mój bizoni róg?

U - ła!

Nie, to chyba niemożliwe?

A może jednak?

Dziesięć minut później

Kiedy Masimo powiedział, że za tydzień da mi znać, to miał na myśli czas męski czy żeński? Kiedy dziewczyna mówi „za tydzień”, mówi to dosłownie, ale dla chłopca to może znaczyć cokolwiek. Kiedy w Drużynie Asów mó­wimy „narka”, to znaczy, że niedługo się spotkamy. Ale kiedy chłopak mówi „narka”, to znaczy: „Rzucam cię”.

Dwadzieścia minut później

Boże, co za nuda. Pójdę do parku i poćwiczę chodzenie z pewnością siebie, tam jest dużo miejsca i będę mogła pomachać rękami. Zobaczę, czy ktoś się na to nabierze.

W parku

No to do roboty. Ramiona wyprostowane, ręce swo­bodnie się kołyszą. Chodu - chodu, machu - machu. Stopy stawiam przed sobą w linii prostej. Kręcę biodrami. Jak wiadomo, to najlepszy wabik na chłopaków. Machu - machu, kręcu - kręcu. Działa! Czuję się bardzo pewna siebie. Cześć, drzewko! Jestem bardzo, bardzo pewna sie­bie. Głowa do góry.

Wtedy zobaczyłam Dave'a Jajcarza z kumplami. Nie spotkałam go od tamtego incydentu z „a gdybyśmy tak zaczęli ze sobą chodzić”. Błagam, niech zachowuje się normalnie i mnie ignorez - vous - uje. Zauważył mnie, spoj­rzał na tę stronę ulicy, po której stałam. Tylko spojrzał, bez uśmiechu. O nie. Okropność. Już nie chce się ze mną kumplować. Trochę zachciało mi się płakać.

Ale wtedy zawołał:

Ciao, Georgia! Ho due gatti e un maialino!

- Co? - odkrzyknęłam.

- Myślałem, że kochasz język Krainy Pizzy! I Włochów. Wiesz, męskie torebki, gadkę w stylu: „Ooooch, widzia­łaś, jakie mam piękne spodnie?” i „Ojej, deszcz mi zniszczy fryzurę”.

O matko, obraził się i będzie dla mnie złośliwy. Zrobi się z niego Dave Bez Jaj. Potem jednak uśmiechnął się do mnie. Zawsze miał bardzo ładny uśmiech. Ode­tchnęłam z ulgą i również się do niego uśmiechnęłam. Nawet nie przejęłam się tym, że nos rozjechał mi się na pół twarzy, taka byłam zadowolona, że znowu się przy­jaźnimy. Nie podszedł ani nic, tylko wrócił do kumpli. Po chwili zawołał:

- Pewnie nawet nie wiesz, co powiedziałem w języku makaroniarzy?

- Właśnie, że wiem.

- Nie, nie wiesz.

- Możliwe, że wiem.

- Ale nie wiesz. Powiedziałem: „Mam dwa koty i ma­łą świnkę”.

- Kłamiesz.

- Czyżby?

O co mu w ogóle chodzi? Dotknął nosa.

- Do zobaczenia w piątek na próbie MacPalanta. Szy­kuj nowe gacie!

Co za tupet.

No, ale był całkiem serdeczny, więc może jednak na­dal mnie lubi. Mam taką nadzieję.

Dwie minuty później

Nadal nie wiem, o co mu chodziło z tym: „Jeśli kogoś lubisz, pozwól mu odejść”. Miał na myśli nas? Chce się ze mną umawiać na prawdziwe randki?

Minutę później

Ale dlaczego powiedział, że ma dwa koty i małą świnkę? Chłopcy to dla mnie niezgłębiona tajemnica. To fakt. Bez cienia wątpienia.

Na mojej ulicy

Oscar stał przed swoim domem. Jednocześnie kopał piłkę, słuchał muzyki z discmana i jadł marsa.

- Wporzo? - spytał, udając luzaka.

Na chwilę spuścił z oczu piłkę, która przeleciała przez murek. Udawał, że zrobił to celowo, i padł na kolana, wołając: „Taaaak!”, jakby strzelił gola.

Co jest z tymi chłopakami?

20.00 Obrzydliwość. Mama powiedziała, że Angus zjadł jej pończochy i mam je wyciągnąć, kie­dy zacznie je wydalać!

- Mamo, czy masz aż tak mało pończoch, że włożyła­byś wyciągnięte z tyłka Angusa? - spytałam.

- Nie, chciałam go nimi udusić - odparła. To bardzo agresywna i nierozsądna osoba.

W łóżku

23.00 Stosuję pozytywne myślenie i ćwiczę macha­nie rękami - na tę chwilę, gdy Bóg Miłości oznajmi, że chce ze mną chodzić.

Wymyśliłam taką mowę na ten moment: „Och, Masimo, cóż za urocza niespodzianka...”. Auuuu, ty futrza­ny świrze!!!

Gordy zeskoczył z szafy wprost na moją głowę. Wi­docznie nie chciał poobijać sobie łap, lądując bezpo­średnio na podłodze.

Wróćmy do mojej mowy: „Och, Masimo, che bella sorpresa! Cóż za miłe...”. Zaraz, zaraz, jak po włosku są „odwiedziny”? Wiedzinno? Raczej nie, jeszcze pomyśli, że mówię o jakiejś wiedźmie. Później sprawdzę we Wło­skim dla skończonych idiotów. No to jeszcze raz wróćmy do mowy: „Och, chciałbyś, żebym została twoją dziew­czyną? Byłoby mucho bello”.

Krótko, acz treściwie: to klucz do sukcesu.

Wtorek, 21 czerwca

7.30 Śnił mi się Masimo. Nie mówił z fajnym akcen­tem z Krainy Pizzy, tylko bredził coś w rodzaju „siemanko” i „a juści”. A najstraszniejsze było to, że grał w zespole Tępaki. Wybrałam się na ich koncert. Masimo podszedł do mnie i powiedział: „Bier bluzę od dresu i jadziem”. I odjechaliśmy na jego skuterze, śpiewając pio­senki country. Obudziłam się zlana zimnym potem. Co ten sen może oznaczać?

Środa, 22 czerwca

18.00 Jak długo jeszcze mam się tak męczyć? Z jed­nej strony dni ciągną się jak guma do żucia, a z drugiej wiem, że do piątku zostały już godziny. Ile do­kładnie? Jest szósta po południu, a więc do północy to jeszcze sześć plus dwadzieścia cztery, plus.., o której w pią­tek zadzwoni? Będzie liczył od tej godziny, o której mi po­wiedział? Ja bym tak zrobiła. Powiedział mi to za piętna­ście szósta w zeszły piątek, więc tydzień minie pojutrze za piętnaście szósta. No, ale z chłopakami nigdy „nic nie wia­domo. A jeżeli liczy od momentu powrotu do domu? Czyli od około szóstej piętnaście? A może kogoś spotkał i do do­mu dotarł dopiero o ósmej? O Boże.

18.30 W wielkiej rozpaczy zadzwoniłam do Jas. - Jas, jak myślisz, on zadzwoni czy przyjdzie?

- Yyy, nie wiem.

- No, ale jak myślisz? Co byś zrobiła, gdybyś miała mi powiedzieć, czy chcesz ze mną chodzić?

- Eee... ale ja nie chcę z tobą chodzić. Po prostu bym ci to powiedziała. Właściwie to teraz ci to mówię.

- Jas, w sensie technicznym jesteś skończonym pa­canem.

Oczywiście od razu i zupełnie bez powodu się nabzdyczyła. Ale ja nie byłam w nastroju znosić jej fochy.

- A co Tom o tym myśli?

- Poczekaj, spytam go.

Matko kochana, oni są zrośnięci biodrami czy jak? Parę minut później wróciła i powiedziała:

- Tom mówi, że przeprowadzi małe śledztwo i spróbuje się czegoś dowiedzieć.

Podziękowałam, ale w głębi ducha obawiam się, że angażowanie Radia Jas w tę sprawę to nie najlepszy po­mysł. Niestety, już za późno.

20.30 Tom dziś wybiera się do klubu bilardowego, gdzie mają grać Sztywne Dylany. O Jezu, Je­zu, Jezuniu.

Północ Jas obiecała, że jutro go przepyta, bo Tom ma do niej zadzwonić z samego rana. I jak ja mam spać w takich warunkach?

Czwartek, 23 czerwca

Walę pięścią w drzwi Jas

7.50 Otworzyła jej mama, czyściutka i kompletnie ubrana. I uśmiechnięta. W ich domu jest tak fajnie i normalnie. Nic dziwnego, że Jas ma chłopaka i nie musi ciągle cierpieć z miłości. Została właściwie wychowana, a nie była pomiatana przez taką parę świrów jak moi rodzice.

- Kochanie, masz ochotę na tosta czy może wolisz jajko na twardo? - spytała.

Jajko na twardo! O rany, poczułam się jak w serialu z lat sześćdziesiątych. Za chwilę pewnie przyjdzie ojciec Jas - uśmiechnięty i z gazetą pod pachą.

Minutę później

Przyszedł ojciec Jas - uśmiechnięty i z gazetą pod pachą. Jeszcze bardziej zdumiało mnie to, że uśmiechnął się do mnie, ale nic nie powiedział. Nic. Super, nie? O nic nie spytał, nie rzucił żadnego durnego dowcipu, po prostu usiadł przy stole i zaczął czytać gazetę. Jak prawdziwy ojciec. Na pewno ma fajkę.

Minutę później

On naprawdę ma fajkę!!!

Nie zapalił jej, tylko wsadził do ust, cmoktając z zado­woleniem. Niesamowite.

W drodze do stalagu 14

8.30 Czekam, aż Jas zda mi relację ż klubu bilar­dowego. Nie spytam pierwsza, duma mi na to nie pozwala. Jas nuci coś, fałszując potwornie. Jakie to irytujące. Potem zaczęła ględzić o MacPalancie i swo­jej roli Lady Makbet. Co mnie to obchodzi?

- Przećwiczyłaś tę scenę z płaczem, kiedy Makduf do­wiaduje się, że jego żona i dzieci zginęli? - spytała.

Spojrzałam na nią bez słowa. Jeśli jej się wydaje, że to ja powinnam ćwiczyć płakanie, to jest w grubym błę­dzie. Jak nie przerwie tego ględzenia, zaraz dam jej po­wód do płaczu.

Ona jednak ma wrażliwość kamienia. Bredziła dalej: A w tej scenie z plamą powinnam powiedzieć: „PRECZ, przeklęta plamo” czy: „Precz, PRZEKLĘTA pla­mo”, czy: „Precz, przeklęta PLAMO”?

Wtedy coś we mnie pękło. Jeśli ona myśli, że w takiej chwili może mówić o jakichś głupich plamach, to jest jeszcze bardziej nienormalna, niż mi się wydawało. Co jest raczej niemożliwe.

- Jas, nie ma żadnego znaczenia, jak to powiesz - warknęłam.

Znowu się nabzdyczyła.

- A ja uważam, że od tego zależy powodzenie całej sztuki.

- Nie mówię o sztuce. Nie ma znaczenia, jak to powiesz, bo nie dożyjesz do premiery, jeśli w tej chwili mi nie powiesz, co się wczoraj wydarzyło w klubie bilardo­wym. Co ci powiedział Tom?

Zrobiła zakłopotaną minę i zaczęła nerwowo bawić się grzywką. Ostatkiem sił powstrzymałam się przed pacnięciem jej w dłoń.

- Chcesz kawałek sera? - spytała po chwili. - Nie.

- No to może czarnego żelka? To przecież twój ulubio­ny smak i...

- Jas.

- Ale pamiętaj: nie zabijaj posłańca.

- Co?

- Powiem ci to tylko dlatego, że mnie prosiłaś. To nie moja wina.

Na apelu

Okazało się, że do klubu bilardowego przyszła Lindsay. Przez jakieś dwadzieścia minut rozmawiała z Masimem, a potem sobie poszła. Wypytywałam Jas, czy się całowali, ale Tom nie widział, bo wrócił do gry w bilard.. Typowe. Chłopakom tylko głupstwa w głowie. Tom na­wet nie zauważył, co Lindsay miała na sobie, za to za­pamiętał wyniki i czas trwania wszystkich rozgrywek.

Kogo to obchodzi?

Moje życie to merde do kwadratu. I pół. Tb niepodwa­żalny fakt.

Na przerwie

Dziewczyny z Drużyny Asów robiły wszystko, co w ich mocy, by mnie podnieść na duchu. Ale nie roześmiałam się nawet wtedy, kiedy Rosie wetknęła sobie brzeg spód­nicy za majtki i z niewinną miną weszła do klasy.

Nudna Lindsay na pewno celowo machała na wszyst­kie strony tymi swoimi przedłużonymi włosami, by mi po - kazać, że rozmawiała z Masimem. Jeśli szczęście mi do­pisze, zaczepią jej się o drzwiczki szafki i łeb jej się urwie.

W łóżku

19.30 Leżę pod kołdrą. Zgasiłam wszystkie światła. Mama wpadła do mojego pokoju.

Co robisz w łóżku?

- No wiesz, daję sobie w kanał - wymamrotałam spod kołdry.

Jak jej się wydaje, co ja mogę robić pod kołdrą przy zgaszonym świetle? Od razu się nabzdyczyła.

- Georgio, jesteś bardzo arogancka. To nie moja wi­na, że masz obsesję na punkcie jakiegoś chłopaka. Po­za tym nie jestem twoją służącą. Przychodzisz do domu I wszędzie rozrzucasz swoje rzeczy. Jestem człowiekiem, a nie sprzątaczką i kucharką.

To mnie zaintrygowało. Usiadłam i zdjęłam z oka pla­sterek ogórka.

- Sprzątaczką i kucharką? To ty sprzątasz i gotujesz? Ja na obiad zjadłam kanapkę z serem, a wróciłam po dwóch lekcjach matematyki. I sama musiałam sobie zrobić tę kanapkę. Do tego Gordy zjadł połowę, kiedy szukałam w lodówce jakiejś zieleniny, która uchroniłaby mnie przed krzywicą. Rzeczywiście, znalazłam coś zielo­nego, ale jakoś nie przepadam za pleśnią.

Mama wrzasnęła:

- No to może czasami byś umyła lodówkę?! Poza tym, czy ja nie mam prawa być sobą? W czwartki chodzę na aerobik. Dzięki niemu mam taką figurę.

- Nie ma się czym chwalić - mruknęłam. Wypadła z pokoju cała nabuzowana, rycząc na po­żegnanie:

- Jesteś POTWOREM!

Po czym trzasnęła drzwiami. Jakie to dziecinne.

19.45 Wcale nie jestem potworem. To ona jest potworem.

20.00 Która godzina?

Dopiero ósma. Boże kochany.

21.00 Nie mogę usnąć. Chyba odrobię francuski, żeby przestać myśleć o Masimie i Lindsay. O czym oni gadali przez dwadzieścia minut?

21.10 No to do roboty. Rozdział czternasty w podręczniku do francuskiego. Jools, Jim i ich fantastyczna wycieczka do Bois de Boulogne. Co oni tak się cieszą, że jadą do jakiegoś tam lasu? To dosłownie francuska wersja Jas i Toma. Mogłabym napisać książ­kę pod tytułem Jas, Tom i ich fantastyczna wycieczka do Bois de Boulogne.

Tylko że nikt by nie kupił takiego badziewia.

Samedi

Jas a dit avec sa bouche stupide: „Oooohhh, c'est magnifique, c'est la bonne salamandra!!!”. Tom a dit: „Oh lalalalala”. Les idiots chantent: „No, je ne regrette rien!!!”.

I tak dalej. Ale heca!!! Ciekawe, co będzie dalej. Już nie mogę się doczekać! Może znajdą jakieś escargots∗∗ i... chrrrrrrrrrrr.

Na skraju szaleństwa

Piątek, 24 czerwca

O świcie

Ptaki śpiewają, chmury się chmurzą, serce mi wali. A jeżeli Masimo przyjdzie po mnie do szkoły? Jeżeli wpadnie na pomysł, żeby odprowadzić mnie do domu? Chłopcy tak robią. Nie myślą o niezbędnych przygoto­waniach - makijażu, nastawianiu się i tak dalej.

Och, w mordkę jeża.

Skoro uważa, że przepaść wiekowa między nami to duży problem, nie powinien mnie oglądać w tym durnym szkol­nym mundurku. Muszę na wszelki wypadek wziąć coś na zmianę. Po próbie MacPalanta przebiorę się w szatni.

Minutę później

A jeżeli on nie wie o próbie MacPalanta i przyjdzie o zwykłej porze, kiedy otwierają bramę więzienia?

Nawet jeżeli ograniczę się do minimum - błyszczyk, podkład, tusz do rzęs - to i tak zajmie mi to z dziesięć minut, a do tego jeszcze trzeba się przebrać. Och, co za stres! Dlaczego muszę chodzić do szkoły? Uczę się już od dziesięciu lat i co z tego mam? Nic - dokładnie tyle.

7.40 Pakuję plecak. Włożyłam kosmetyki i ciuchy, nie starczyło więc miejsca na książki i zeszyty. C'est la vie. Zresztą do szkoły idę tylko dla zabicia czasu i po to, by moi rodzice nie trafili do więzienia. Cho­ciaż nie wiem, dlaczego się tym przejmuję. Mama dalej mnie ignorez - uje. Jaka ona niedojrzała.

8.10 Mama nawet nie przywitała się ani nie spojrzała na mnie, kiedy zaczęłam kręcić się po kuchni. Wciąż jest obrażona i dąsa się o to, co powiedziałam o jej figurze. Wiecie, o tym, że nie ma się czym chwalić. No, może trochę przesadziłam.

8.15 A może i nie. Kiedy mama się schyliła, żeby dać Libby łyżeczkę do jajka i parę plastikowych żołnierzyków, przewróciła dyndakami filiżankę z herbatą.

8.20 Wychodząc, powiedziałam: „narka”, ale pani Wielkie Melony udawała, że nie słyszy. Moja kochana siostrzyczka na szczęście mnie nie zignorowała. Pocałowała mnie i powiedziała: „Śmaćnego, Ginger, mniam” i dała mi żołnierzyka umazanego jajkiem. I nadgryzionego.

8.30 Jas udaje luzaczkę. To bardzo, bardzo irytują­ce i doprowadza mnie do szału. Przecież chciałam tylko wiedzieć, co jej zdaniem po­stanowi Bóg Miłości. Wie, że dzisiaj wypada ten wielki dzień. Podchodzi do mojej sytuacji w filozoficzny sposób, jak jakiś brodaty mnich czy ktoś w tym rodzaju.

Que sera, sera - powiedziała. - Co będzie, to bę­dzie. Któż z nas może przewidzieć przyszłość? Que sera, sera.

- Jas, nie powtarzaj już „que sera”, chyba że chcesz, żebym ci zrobiła kocówę.

Tylko uniosła brwi, ale wiedziałam, że w myślach mó­wi „que sera”.

Na apelu

Powlokłyśmy się głównym korytarzem, mijając tę starą stringarę Lindsay i jej zdumiewająco tępą kumpelkę Moni­cę. Ani śladu Sokolego Oka, psa stróżującego i Oberführer. Boże, mam nadzieję, że jej nie porwały kałamarnice.

Dziś Chuda ubrała się na brązowo, przez co wygląda jak olbrzymia kupa. Jak zwykle miała do powiedzenia coś przygnębiającego: „Spokój, dziewczęta”. Nie za­częłyśmy skamlać jak psy tylko dlatego, że była wyjątko­wo wkurzona.

- Nie uszło mojej uwagi - powiedziała - że niektóre z was podwijają spódnice w talii, by je skrócić. Pani Slack dziś rano widziała z pewnej odległości grupę dziewcząt, które wyglądały, jakby zapomniały włożyć spódnicę. To niedorzeczna moda i psuje dobre imię naszej szkoły. Pro­szę o natychmiastowe zaprzestanie tych praktyk.

Och, ględź dalej. Czy ona naprawdę nie ma większych problemów? Co jest aż tak złego w pokazaniu ludziom kawałka kolana?

Chuda zakończyła kwestię spódnic i przeszła do cze­goś jeszcze nudniejszego.

- A teraz chciałabym poruszyć szalenie ważny temat: przepisy przeciwpożarowe. Pan Attwood ma wam coś do powiedzenia.

- Miejmy nadzieję, że chce się pożegnać - mruknęłam do Ro Ro.

- Wydawało mi się, że miał przejść na emeryturę - zauważyła. - Dlaczego on jeszcze żyje? Dlaczego nie znalazł się w raju dozorców?

Elvis wgramolił się na scenę i poprawił okulary.

- Dziękuję, pani dyrektor. Z przykrością stwierdzam, że w zeszłym tygodniu podczas próby w głównym holu kilka razy bezzasadnie użyto gaśnic w głupiej zabawie „walka na pianę”. Trafiłem w sam środek jednej z tych walk i dopiero niedawno odzyskałem słuch w lewym uchu. Ale poważniejszy jest fakt, że jeden z uczniów Foxwooda położył koc przeciwpożarowy na koźle w sali gimnastycznej. Kiedy spytałem winowajcę, dlaczego wziął ten tak ważny element sprzętu przeciwpożarowego, odparł (tu Elvis zajrzał do swojego kapownika): „Bałem się, że kozioł zmarznie, bo co prawda jest czerwiec, ale nocami zdarza się prawdziwa lodówa”.

Cała Drużyna Asów dostała ataku śmiechu. Musiałyśmy udawać, że dopadł nas atak kaszlu żeby nie dostać uwag za złe sprawowanie. Zupełnie zapomniałam o koźle w sali gimnastycznej i numerze Dave'a Jajcarza.

Elvis ględził dalej:

- Czy winowajcy byłoby do śmiechu, gdyby wybuchł pożar, a zabrakło koca, którym można by go ugasić? Czy któraś z was uważa to za zabawne?

Już prawie podniosłam rękę, ale pani Slack pełniła straż podczas nieobecności Sokolego Oka, więc udałam, że drapię się w ucho.

O, radości! Sokole Oko ma dziś wolne. Prawdopodob­nie trenuje nienawiść do dziewczyn na jakimś zjeździe (pewnie zjeździe sadystów). W przyszłym tygodniu wróci z pejczem i owczarkiem alzackim. Ale teraz mogę się malować, ile chcę! Zostali tylko pani Wilson i Herr Kamyer. Hurra!!!

Za boiskiem

Na przerwie

- Okrooopnie się denerwuję - powiedziałam do dziewczyn. - Chyba zaraz dostanę jakiegoś ataku albo spazmów. Gdybym paliła, nie mogłybyście mnie dojrzeć w chmurze dymu. Jednocześnie trzymałabym fajkę w ustach. Uspokójcie mnie jakoś.

- O której... - zaczęła Ellen - ...o której ma zadzwo­nić? Obiecał, że zadzwoni, czy powiedział „narka”... bo jeśli to drugie, toby znaczyło... no, sama nie wiem, co.

- Ellen, bardzo ci dziękuję - powiedziałam.

- Po co komu chłopcy? - prychnęła Jools.

- Słucham? - zdziwiła się Mabs.

- No po co nam oni?

- Na przykład do całowania - odparła Rosie.

- Zgoda, ale poza tym po co? Na przykład Rollo. Lu­bię go i w ogóle, ale jaki to ma sens? Przychodzi po mnie, idziemy do kina i całujemy się. Albo idziemy na spacer i całujemy się. Albo po prostu tylko się całujemy. To miłe, ale przeważnie w ogóle nie rozumiem, o co mu biega. Na przykład mówi: „Mam całą kolekcję pierw­szego wydania komiksów «Beano»”. I co ja niby mam o tym myśleć?

Lojalnie wzruszyłyśmy ramionami.

- Niesłusznie uważasz, że powinnaś z nim rozmawiać - powiedziała Rosie. - O wiele lepiej mieć chłopaka z zagranicy, który w dodatku jest nienormalny.

Jas wtrąciła z godnością:

- Rosie, uważam, że się mylisz. Tom i ja robimy razem różne rzeczy. Nie tylko się całujemy.

- Ho, ho - mruknęłam.

Ale ona już się rozkręciła na dobre.

- Ważne, by mieć wspólne tematy do rozmowy. Błagam, żeby tylko znowu nie zaczęła ględzić o mięczakach.

Rosie opychała się żelkami, ale udało jej się rzucić prawdziwą bombę.

- O tak, zgadzam się. I dlatego ja i Sven zamierzamy się pobrać.

Co?!

Spojrzałyśmy na nią. Ona spojrzała na nas.

- Nieprawda - powiedziałam.

Otworzyła usta i pokazała mi przeżutego żelka. Matko kochana. Od chodzenia ze Svenem zupełnie pomieszało jej się w głowie.

Dwie minuty później

Próbowałam zmusić Rosie do przyznania się, że żartu­je, ale ona upierała się, że wychodzi za mąż.

- Tak? Kiedy ci się odmieniło? - spytałam. - Jeszcze minutę temu ziewałaś z nudów, jak Jas opowiadała o sobie i Pysiu.

- Georgio, jesteś zbyt podejrzliwa - odparła. - Sven oświadczył mi się wiele tygodni temu.

- Skąd wiesz? Przecież w ogóle nie da się zrozumieć, co on mówi.

- Oczy mówiły za niego. Ma mówiące oczy?

Bredziła jak potłuczona.

Ellen jednak dała się nabrać i już się rozmarzyła.

- Ojej, uwielbiam śluby. Mogę zostać twoją druhną? - Tak, wszystkie możecie być moimi druhnami. Może poproszę Herr Kamyera, żeby został starościną wesela. Ma idealne nogi do tej roli.

Kiedy rozległ się dzwonek na lekcje, spytałam zaru­mienioną przyszłą pannę młodą:

- A co na to twoi rodzice? Na pewno nie posiadają się z radości, że w wieku piętnastu i pół roku wychodzisz za wariata?

- O, tak!

Na matmie

Co prawda wiem, że Rosie bredzi jak na mękach, ale dzięki temu przestałam się zamartwiać własnymi spra­wami. Czasami na chwilę udaje mi się zapomnieć, że cierpię z miłości.

Minutę później

Co mi przypomniało, że zostały jeszcze tylko cztery go­dziny do tej wielkiej chwili. Lepiej już teraz wezmę się do roboty. Na matmie nałożę podkład, lekko umaluję oczy i musnę rzęsy tuszem, a na fizyce u pud ruję się i dokoń­czę makijaż oczu. Pani Wilson na pewno nie będzie mia­ła nic przeciwko temu. A nawet jeżeli, to przekonam ją, że szykuję się do swojej roli. Bo jak wszyscy wiedzą, faceci w czasach Szekspira używali barwiczek.

Pięć minut później

Ciężko malować rzęsy tuszem, kiedy trzeba dosłownie położyć się na ławce, żeby nauczyciel cię nie przyłapał. Jak słowo daję, szkoła jest okroooopna. I zupełnie bez sensu. Pani Stamp znowu coś ględzi o liczbie pi. Co mi uświadomiło, że coś bym przetrąciła. Może Jas ma coś na ząb.

Rosie rozesłała nam liściki:

Kochane kumpele!

Sven i ja zdecydowaliśmy się na ceremonię ślubną w stylu wikingów, by uczcić jego pochodzenie. Trochę się nadźwigacie, bo zgodnie z tradycją państwo młodzi są obnoszeni po mieście w replice drakkara. Sugeruję byście już. zaczęły ćwiczyć. Dotyczy to głównie Ellen. Nie chcę, by tę uroczystość zepsuły jakieś nieprzyjemne incydenty.

Z poważaniem,

Przyszła Panna Młoda

PS Wkrótce wręczę Wam listę prezentów.

PPS A tymczasem mogłybyście mnie poczęstować serem.

Odpisałam tak:

Kochana przyszła Panno Młoda!

Mam nadzieję, że jeszcze przed Twoim ślubem uda się nam odzyskać bizonie rogi. Nawiasem mówiąc, kiedy ten ślub?

Szczerze Ci oddana, Życzliwa Przyjaciółka

Popołudniowa przerwa

Okazało się, że Rosie zaplanowała datę ślubu na swo­ja dwudzieste pierwsze urodziny.

- Wybacz, jeśli mam rację - powiedziałam - ale to za pięć lat z hakiem.

- Tak, ale nie ma pośpiechu. Najpierw musimy posta­rać się o kadzie. - Kadzie?

- Tak, na miód pitny i tak dalej. Pokazać ci wikingową wersję piekielnego disco, które mogłybyśmy zatańczyć na weselu?

- Nie, jeszcze makijaż mi się rozmaże.

- Oj, daj spokój. Spodoba ci się. I to BARDZO! Pogoniła nas na boisko i pokazała wikingową wersję tańca disco.

Nie minęła chwila, a już wszystkie się roztańczyłyśmy. Jednocześnie śpiewałyśmy: Jingle bells, jingle bells, bo chociaż Rosie podobno jest ekspertką od Krainy Wikin­gów, to nie zna ani jednej tamtejszej piosenki.

- A może zaśpiewamy Szarotką z Dźwięku muzyki? - zaproponowałam.

Jas, jak zwykle zasadnicza, odparła: Ale to austriacka piosenka. O Austrii, a nie o Svenlandii.

Znowu to samo. Ma obsesję na punkcie krajów i ich położenia.

- Jas, my tylko ćwiczymy wikingowy taniec. Po pierw­sze, Rosie wychodzi za mąż dopiero za pięć lat, a może i później, po drugie, nawet nie wiemy, skąd właściwie Sven pochodzi, a po trzecie, tylko mnie denerwujesz i ciągle zapominasz, że cierpię z miłości.

Wreszcie się zamknęła. Powinna zacząć więcej myśleć o innych.

Tak jak ja.

Chociaż sama nie wiem, dlaczego tak robię, bo to potwornie nudne i zupełnie bez sensu.

Dziesięć minut później

Taniec wikingów opanowałyśmy już do perfekcji. Niezły czad. A kiedy nam oddadzą rogi, będzie je ne sais quoi, odlot i miodzio.

Tuż przed wejściem do klasy na niewypowiedziane mę­ki (fizykę), Rosie wrzasnęła:

- No to jeszcze tylko raz! Czadu! „Jingle bells, jingle bells, jingle all the way”!

I zatańczyłyśmy. Tup, tup na lewo i wymach nogą. Ręce do góry, dziab, dziab na lewo (gest symbolizujący plądrowanie). Tup, tup na prawo, wymach prawą nogą. Ręce do góry, dziab, dziab na prawo. Szybki obrót z rękami wzniesionymi do Thora (czy jak mu tam). Róg na lewo, róg na prawo, ku niebu, zatrząść całym ciałem i paść na kolana z triumfalnym okrzykiem: „RÓÓÓÓÓG!!!”.

Na próbie „MacPalanta”

16.10 Dokończyłam makijaż. Idąc do głównego ho­lu, zobaczyłam Nudną Lindsay. Wyżywała się na jakichś pierwszoklasistkach, które narysowały nornicę w staniku. Przycisnęła je do ściany. Wyglądały na porządnie wystraszone. Pewnie widziały jej kolana.

Dlaczego podczas przerwy obiadowej wyszłyście po­za szkolną bramę? - darła się. - No?!

Nic nie mówiły tylko gapiły się na nią, mrugając ocza­mi, jakby była ośmiornicą, która przydybała je w kącie I zaczęła przesłuchiwać.

Nie dziwię, się: bez czoła i z przedłużonymi włosami rzeczywiście była łudząco podobna do ośmiornicy. Cie­kawe, czy Masimo ostatnio widział jej głowę. No tak, na pewno widział wtedy w klubie bilardowym. Merde. Jak ona tak może uganiać się za Masimem? Żałosne.

Ośmiornica wściekała się dalej:

- Czekam na odpowiedź! Co robiłyście poza terenem szkoły?

Dziewczynki rozdygotały się jeszcze bardziej, a jedna z nich wyjąkała:

- Nnnnie wiem...

- Ach, nie wiesz. Powiem wam, co zrobię - dam wam dużo czasu do namysłu. Aż się dowiecie. A jednocześnie możecie w poniedziałek po lekcjach posprzątać maga­zynek koło sali gimnastycznej.

- Ale, ale... - chlip, chlip... - w poniedziałki mamy lek­cje gry na skrzypcach.

- Nie macie! A teraz spadać mi stąd.

Poszły, chlipiąc cicho. Mijając Ośmiornicę, zgromiłam ją wzrokiem. Nic jednak nie powiedziałam. Utkwiłam tylko wzrok w tym miejscu, gdzie powinno znajdować się jej czoło. Podniosła rękę, jakby się przestraszyła, że wy­rastają jej tam czułki. Cha, cha, cha, cha! Punkt dla mnie! Kampania „Bezezołowiec” trwa dalej.

- Umalowałaś się? - spytała mnie.

- Na próbę.

Ruszając do świetlicy, rzuciła:

- Przyjmij ode mnie radę. Uganiasz się za Masimem jak jakaś zdzira i robisz z siebie głupiutką, żałosną smarkulę, którą jesteś w istocie. Jesteś beznadziejna, a Masimo uważa dokładnie tak samo. Jest zbyt dobrze wycho­wany, by ci o tym powiedzieć, ale mówił mi, że bardzo ci współczuje. Więc zrób sobie i nam wszystkim przysługę i przestań się wydurniać. Nie dorastasz mu do pięt.

Nienawidzę jej jak nie wiem co i jestem przekonana, że kłamała, ale i tak zrobiłam się czerwona jak burak.

Pięć minut później

Drużyna Asów szykowała się w damskiej szatni na przyjście chłopaków z Foxwooda. W całej szkole zapa­nowała histeria. Zauważyłam nawet pierwszoklasistki z umalowanymi ustami. To jakieś szaleństwo. Przecież nie uczymy się w szkole przyklasztornej. Niektóre dziewczyny na widok chłopaka zupełnie tracą głowę. Nie mogłam się dopchać do lustra, żeby sprawdzić makijaż, mam jednak nadzieję, że udało mi się osiągnąć naturalny efekt. W przeciwieństwie do Ellen, która tak mocno umalowała usta błyszczykiem, że wyglądała, jakby zanurzyła je w garnku ze smalcem. Nawet Jas użyła zalotki do rzęs. Po co? Przecież Tom nie występuje w MacPalancie.

Po co podkręcasz sobie rzęsy, skoro twój tak zwany ukochany nawet nie przyjdzie na próbę? - spytałam ją.

Zaczęła coś bredzić o Lady Makbet i o tym, że podwi­nięte rzęsy to szczegół historyczny, że pod suknię założy autentyczne pantalony i tak dalej. Szkoda, że ją o cokolwiek spytałam.

Powtórzyłam dziewczynom wszystko, co mi powiedzia­ła Lindsay.

- Co za krówsko - mruknęła Jools.

- Wstrętna ośmiornica - dodała Ro Ro.

- Zamordujmy ją - zaproponowała Mabs. - Nikt by nawet nie zauważył.

To miłe, że tak się o mnie troszczą i dają mi rozsądne rady, ale mimo wszystko wciąż jestem - jak to mawiał James Bond - „wstrząśnięta, niezmieszana”.

W czasie gdy Szłyśmy do głównego holu, odezwałam się do Jas:

- Ona dosłownie powiedziała, że prześladuję Masima. Jak mogła?

- Cóż, ma trochę racji. Cały dowcip polega na tym, że nawet o tym nie wie.

- Co ty bredzisz?

- Przecież próbowałaś go odnaleźć w Krainie Ham­burgerów, prawda?

- No tak, ale...

- Pamiętasz, jak obdzwoniłaś wszystkich Scarlottich w Nowym Jorku...

- No tak...

- I skończyło się na tym, że zamówiłaś chińskie danie na wynos z Nowego Jorku. A byłyśmy w Memphis.

Boże, przecież to już zamierzchła przeszłość. Po co ją rozgrzebywać?

- Jas, wtedy jeszcze nie byłam dorosła. Wybuchnęła śmiechem.

Bardzo głupio wygląda, kiedy chichocze.

Pięć minut później

A jeżeli Masimo stoi pod bramą? Wymknę się na chwi­lę pod jakimś pretekstem i sprawdzę.

Dwie minuty później

Przeszłam przez boisko w stronę bramy. Ani śladu Boga Miłości. Na wypadek gdyby jednak stał poza zasięgiem mojego wzroku, trochę pokołysałam biodrami i pokręciłam pupą. Kiedy doszłam do bramy, z rabaty wyskoczył pan Attwood w pełnym stroju wariata - w kombinezonie i czapce, z gaśnicą w ręce. Co mu odbiło?

- Co tu robisz, moja panno? - spytał. - Powinnaś być w głównym holu. Jeśli wszyscy będą się rozłazili po całym terenie szkoły, ktoś w końcu zaprószy ogień.

Do czego zmierza ten świat?

Z powrotem w szatni. Ostatnie poprawki makijażu.

Dziesięć minut później

Boże, tak mocno umalowałam sobie rzęsy, że powieki mi opadają. Zaraz dostanę palpitacji. A do tego jestem trochę zdenerwowana i podekscytowana perspektywą spotkania z Dave'em Jajcarzem.

Kiedy zbliżałyśmy się do głównego holu, powiedziałam:

- A może najpierw szybciutko zatańczymy wikingowe disco, żeby Dave i jego kumple wiedzieli, że impreza u MacPalanta już się zaczęła?

- Nie sądzę, by Dave chciał zobaczyć, co masz mu do pokazania, jeśli wiesz, o czym mówię - odparła Jas.

Spojrzałam na nią surowo, ale chyba nie połapała się, o co mi biega. Ponieważ jednak wspomniała o Davie, Ellen się rozbełkotała:

- Mówisz, że Dave... yyy... Jajcarz... yyyy... nie chciałby zobaczyć niczego, co.... yyy. - - Georgia ma mu do pokazania...? Yyy, co to właściwie znaczy?

Na szczęście w tej chwili weszłyśmy do holu i jej stęka­nie zostało zagłuszone przez radosny ryk chłopaków: Idą dyndaki!!!

Dave Jajcarz stał z przodu, Udawał, że powstrzymuje tłum kolegów, i zwrócił się do nas:

- Proszę przechodzić, drogie panie. Nie ma tu nic do oglądania. - Jak policjant odganiający gapiów po wy­padku samochodowym.

18.00 Po półtoragodzinnym kompletnym chaosie, który pani Wilson nazywa „próbą”, uwolniono nas ze Stalagu 14. Wymknęłam się do szatni, by podwi­nąć spódnicę i włożyć czarny koronkowy top. Dziewczy­ny z paczki były jeszcze w macpalantowym nastroju. Rosie robiła swój popisowy numer z „okiem salamandry”, do którego dodała oblizywanie się. Jeśli powtórzy to na premierze, wszystkie zostaniemy stracone.

Chociaż może tak by było najlepiej? Cierpię z miłości i co pięć sekund muszę latać do siusialni. A jeżeli Masimo czeka pod szkołą? Jak mam się zachować? Udawać górę lodową czy zrobić zachęcającą minę? Puściłam dziewczyny przodem, by spokojnie przećwiczyć najatrak­cyjniejsze pozy.

Kiedy Szłyśmy przez boisko, widziałam, że nie ma go pod bramą. W pewnym sensie mi ulżyło. Nie wiem dla­czego. Przynajmniej nie musiałam robić z siebie idiotki na oczach dziewczyn. Ani mdleć, co pewnie by mi się przydarzyło. Ani dostać nagłego ataku biegunki.

Ale z drugiej strony obiecał, że odezwie się za tydzień, a ten tydzień nie zaczął się pod szkolną bramą. Spojrza­łam w stronę swojego domu. Dopiero na miejscu za­cznę się martwić.

Dwie minuty później

Ciekawe, czy Masimo pomyśli, że powrót do domu całą paczką to świetna sprawa, czy nieco dziecinne zacho­wanie? No, ale NIE ZAWSZE po drodze udajemy garbusów z Katedry Notre Dame - tylko wtedy, gdy trzeba. Wiecie, gdy nam się nudzi podczas spaceru albo na lek­cjach. W każdej chwili potrafię zacząć się zachowywać jak dorosły człowiek.

Dziesięć minut później

Nagle zza jakichś krzaków wyskoczył Dave Jajcarz ze swoją paczką, nieomal przyprawiając nas o zawał. Ellen zrobiła się tak czerwona, że myślałam, że jej głowa eksploduje. Ja czułam się dziwnie, właściwie nawet się ucieszyłam z jego obecności. Chociaż widziałam go dosłownie dziesięć minut wcześniej.

Dwie minuty później

Dave zaczął bardzo kiepsko robić „księżycowy krok”. Podniósł kołnierz, wypiął tyłek i krzyknął:

- Hej, suczki!!

- Stary, daj spokój, ja nie jestem taki - powiedział Rollo. - Mówiłem do dziewczyn!!!

Ellen, która już wyglądała jak chodzący burak, zwróci­ła się do mnie:

- Yyy... czy ci się podoba, że on tak o nas mówi? Czy to nie... yyy... brak szacunku wobec kobiet?

- Tak, ale on nie mówi o nas, tylko do nas - odpowie­działam.

Aha, jasne, rozumiem.

Ale najwyraźniej nic nie rozumie. Tak strasznie kocha Dave'a, że pewnie założyłaby sztuczną brodę, gdyby jej kazał.

Co wcale nie jest aż tak nieprawdopodobne.

Ellen dotrze do domu pewnie dopiero koło północy, bo mieszka na drugim końcu miasta.

Dave dalej udawał Michaela Jacksona.

- No, jak tam, suczki? KTO TUTAJ JEST TATUSIEM? - spytał.

- My nie mówimy „tatuś” - oświadczyłam. - To dzie­cinne. My mówimy „Vati”.

- Dobra, spoko, kto tu jest Vati? Spojrzałyśmy na niego bez słowa, więc powtórzył: - KTO TU JEST VATI?

Musiałyśmy odpowiedzieć: - Ty jesteś Vati.

Wtedy Dave, odtąd znany również jako Vati, wszedł ty­łem na niski murek i się wywalił. Bardzo amusant.

18.15 Zostaliśmy sami. Wleczemy się we dwójkę.

Reszta rozeszła się do domów. Nawet Ellen zro­zumiała, że nie może dalej zachowywać się jak... yyy... za­hipnotyzowany burak, i złapała autobus jadący w kierunku jej domu. Chyba miała nadzieję, że jej zaproponuję, by mnie odprowadziła, i obiecam, że mój Vati później ją od­wiezie. Z powodu Masima nie mogłam jednak tego zrobić.

- To do zobaczenia w przyszłym tygodniu - powiedzia­ła Dave'owi na pożegnanie.

- Już za tobą tęsknię - odparł.

A wtedy zrobiła się czerwona jak dwa buraki. O Boże, ciekawe, kiedy zacznie wałkować jego słowa: „Słuchaj. kiedy on powiedział, że... yyy... już za mną tęskni.... to o co mu chodziło... że za mną tęskni czy jak?”.

Kiedy poszła, spojrzałam na Dave'a, unosząc brwi. On zrobił to samo. Uniosłam swoje jeszcze wyżej i znacząco pokiwałam głową. Odkiwał mi.

Wiedział, o co mi chodzi. Zdaje sobie sprawę z tego, że El len go kocha. A nawet gdyby się tego nie domyślał, to chyba mu się wydaje, że wszyscy go kochają. W sumie niewiele się myli. Wszystkie dziewczyny, które grają w sztuce, mają szmergla na jego punkcie, chociaż często zachowuj je się bardzo arogancko. Cieszyłam się, że jesteśmy kumplami i że w jego obecności już nie czuję się nieswojo. No, w każdym razie nie aż tak bardzo jak kiedyś. Nadal w rozmowie z nim omijam temat Włoskiego Rumaka.

Jas na pożegnanie ni z tego, ni z owego przytuliła mnie i powiedziała:

- Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Zadzwoń później.

Bardzo się wzruszyłam, ale jednocześnie uświadomi­łam sobie, że coś powinno „się ułożyć”. Aby zapobiec wszelkim pytaniom ze strony Dave'a, spytałam:

- Nie sądzisz, że ciut za długo mnie przytulała? Myślę, że ją kręcę. Chyba jest lesbijką. Kiedy przebrałam się za Makdufa, gapiła się na moje rajtuzy.

- A kto się nie gapił?

- Na przykład ty. Ciebie zahipnotyzowały melony Melanie Griffith.

- Jesteś szalenie podejrzliwa, złotko. Jak wiesz, bardzo dbam o wasze bezpieczeństwo, więc pilnowałem, by Melanie nie przewróciła się o własne dyndaki i nie zro­biła sobie krzywdy podczas sceny żonglowania.

Dbasz o nasze bezpieczeństwo?

No.

Chyba ci odbiło.

- Nie, to tobie odbiło.

- Wkrótce się przekonasz, że ci odbiło.

Wtedy mnie złapał i zaczął łaskotać. O nieee!!! Za­wsze potem następował czwarty punkt na skali całowania! Już zaczęłam ślinić się jak pies Pawłowa.

Nagle przestał. Położył dłonie na moich rękach i przy­cisnął mi je do boków. Przysunął twarz do mojej i spoj­rzał mi prosto w oczy. Miał bardzo rozmarzony wzrok. Jego oczy mówiły: „Zaraz cię pocałuję”, a mój mózg wrzeszczał: „Do wszystkich części ciała! Usta, do was też! Przestańcie układać się w dziubek! Alarm!!! Pamię­taj, jesteś wyposzczona! Yyy... to znaczy, pamiętaj, że już prawie jesteś dziewczyną Boga Miłości!”.

A kiedy moim ustom wyrósł ich własny mózg, który pomyślał: „Och, chrzanić to, pocałuj nas!”, Dave mnie puścił i powiedział:

- Niegrzeczny kociak. Pa, pa.

I poszedł sobie. Kurczę, kiedy mnie puścił, prawie się przewróciłam. Co się ze mną dzieje?

18.25 Przez resztę drogi kołysałam biodrami i ma­chałam włosami na wypadek, gdyby Masimo czekał na mnie pod domem. Niestety, nie czekał.

W moim pokoju

18.45 Stoję na golasa przed dużym lustrem. Zastawiłam drzwi toaletką, żeby nikt nie wpadł do środka i mnie nie przyłapał.

Kiedy podskakuję, dyndaki dosłownie chłoszczą mnie po twarzy.

Muszę więc zapamiętać, by nie podskakiwać przy Masimie. Sprawdźmy.

Jakieś pryszcze? Nie ma.

Czy gen orangutanizmu dochodzi do głosu? Nie. Cztery warstwy naturalnego podkładu? Położone. Cienie na powiekach, które mają odwrócić uwagę od mniej atrakcyjnych cech, na przykład ogromnej kichawy? Zrobiłam, co w mojej mocy. Włosy tak uczesane, by nie wyglądały jak hełm? Tak jest. Szminka i błyszczyk mające mi dodać wyrafinowania i całuśności? Błyszczyk o smaku chałwy? Mmm, pycha.

Teraz dyndakonosz i majciochy. Już. Wszystko pod kontrolą.

Kolej na ciuchy, hmmm... Obcisłe dżinsy, ale nie aż tak, bym nie mogła zginać nóg w kolanach. A może spódnica obszyta frędzelkami? Tak, tak lepiej. Czy aby na pewno?

19.00 Chyba jednak włożę dżinsy. Teraz wyglądam o wiele bardziej luzacko.

19.15 Ale niezbyt seksownie. Jednak włożę spódniczkę.

19.30 A jak zmarznę? No to lepiej dżinsy.

19.45 Spódnica lepsza.

19.55 Ostatecznie wracam do dżinsów. I już nie zamierzam się przebierać.

19.58 Spódnica!

19.59 Spodnie. Koniec, kropka.

20.00 Masimo nie dzwoni. Pociesza mnie tylko to, że świry wyszły i mam trochę prywatności.

20.05 Telefon! Popędziłam na dół. Z Angusem i Gordym uczepionymi u moich nóg. Kociska były podejrzanie spokojne, pewnie czaiły się pod drzwiami, że­by mnie dorwać, gdy tylko wyjdę. Nie puściły mnie, chociaż głowy stukały im o stopnie. Czy one nie czują bólu?

Niestety nie. Dotarłam do telefonu w kocich butach. Zanim podniosłam słuchawkę, dla uspokojenia wzięłam kilka głębokich oddechów. Ommm.

Odebrałam telefon.

- Georgia?

- Jas! Po co właśnie teraz dzwonisz?

- Bo chciałam się dowiedzieć, czy rozmawiasz z Masimem. Nie wiedziałam, że odbierzesz.

- Dlaczego nie miałabym odebrać?

- Bo jak już wyjaśniłam, nie dodzwoniłabym się, gdy­byś właśnie rozmawiała przez telefon i...

- Słuchaj, muszę kończyć.

- Nie zadzwonił, prawda? Przecież słyszę. Masz bar­dzo smutny głos. Czujesz się podle? Ja bym się tak czu­ła. Płakałaś?

- Nie, ja...

- Tb musi być okropne uczucie. Zwłaszcza że nigdy, no wiesz...

- Jas. - Co?

- Zamknij się.

- Chciałam cię tylko pocieszyć.

- No to nie pocieszaj.

- No to nie będę. - I bardzo dobrze.

Trzasnęłam słuchawką, żeby znowu nie zaczęła nadawać. Załatwiłam ją na dobre. Cha, cha, cha, ale śmieszne.

20.10 W końcu udało mi się oderwać koty z nóg, spryskując je wodą z prysznica. Musiałam tylko uważać, by zmoczyć im głowy i nie ochlapać sobie dżinsów. Moje koty nie cierpią czystości, więc zeskoczyły mi z nóg, prychając i trzęsąc się jak dwa wariaty, po czym wybiegły z domu, żeby wytarzać się w kupie.

20.30 Może Masimo poszedł na koncert Sztywnych Dylanów?

21.02 A może Nudna Lindsay wcale nie kłamała i Masimo rzeczywiście uważa, że jestem żałosna? I mi współczuje? I tylko dlatego był dla mnie ta - ki miły?

21.03 A może spóźnia się, bo właśnie mówi Nudnej Lindsay, że przypomina mu ośmiornicę? Byłoby cudownie.

21.08 A może umówił się z nią na randkę? O nieeeeee. Weź się w garść, weź się w garść.

21.20 O Boże, Boże! Popełniłam straszliwy błąd! Nie wolno mówić chłopcom, że się czegoś Chce, bo wtedy czują presję. O nieeeee.

21.30 To prawda, nie? Wobec chłopców należy uda­wać górę lodową. Dave Jajcarz powiedział, że okazałam Masimowi wielki chłód, kiedy uciekłam, jak poprosił mnie o numer telefonu.

Och, strasznie bym chciała teraz zadzwonić do Mistrza Podjarki. Bardzo mi go brakuje.

Oczywiście jako kumpla.

Ostatnio nie powiedział mi niczego miłego.

Poza: „Niegrzeczny kociak”.

21.32 Kiedyś mówił, że co prawda jestem nienormal­na, ale poza tym fajna i dowcipna. A to bardzo miłe. Właśnie tak powinien mówić prawdziwy kumpel.

21.33 Ale skoro jest tylko moim kumplem, to dla­czego doszliśmy aż do numeru szóstego?

21.34 Ale czasy mojej czerwonotyłkowatości to już zamierzchła przeszłość. Już nigdy nie zastosu­ję techniki czesania warg Dave'a. Jaka szkoda. Zamknij się, zamknij, głosie Podjarki.

21.35 Nie wiem, dlaczego martwię się tym, że mu­szę zapomnieć o Podjarce, skoro nikt nie chce, bym została jego jedyną dziewczyną.

Chyba już zmyję ten makijaż.

21.40 A właściwie to po co go zmywać? Po co mi ładna cera, skoro nikt nie powie: „O rany, ale masz ładną cerę! Zostaniesz moją dziewczyną?”.

Na dole

21.45 Wyjrzałam na ciemną ulicę przez okno we frontowym pokoju. Chyba już się położę. Na zawsze. Popatrzyłam na nocne niebo. Tam jest pewien brodaty facet, który pragnie mojego dobra. Może po­winnam częściej chodzić do kościoła? Swojej ostatniej wizyty w kościele nie mogę zaliczyć do udanych, bo podpaliłam wtedy pewną emerytkę. Wielkie halo. Starsi lu­dzie okropnie histeryzują. Od mojej świeczki zajęła się jej chustka na głowie. Nie powinna nosić akrylowych ubrań, bo są łatwopalne. Ale przedtem też nie lubiłam tam bywać. Mówcie - Mi - Arnold powiedział w kazaniu: „Przychodzimy na ten świat samotni i w samotności odchodzimy z niego”. No i po co tak dołować ludzi?

21.46 Ale ten jeden raz miał rację: jestem sama. Samiuteńka jak ten palec.

21.48 Mam okropnego doła. Przede mną rozpoście­ra się mroczna próżnia życia. Strasznie długa, ciemna ulica zmierzająca ku nicości. Nagle prawie dostałam jakiegoś ataku, bo na parapet wskoczyły kocury. Miauczały żałośnie, wpatrując się prosto w moje oczy. No, w każdym razie Angus wpatrywał się PROSTO w nie. Oba głośno zawodziły.

To znak! Wyczuły mój ból i przyszły, by dodać mi otu­chy. Lamentowały razem ze mną.

Dziwne jednak było to, że nic nie słyszałam. Otworzyłam okno. Koty dalej miauczały żałośnie, zaglądając mi prosto w oczy. Wtedy zrozumiałam, dlaczego ich nie słyszę. Nawet im się nie chciało robić tego na głos. Tylko udawały, że miauczą.

No to zostaną na zewnątrz. Dlaczego miałabym być dla nich miła? Dla mnie nikt nie jest miły. Angus i Gordy przychodzą tylko po to, żeby coś zjeść i mnie podrę­czyć, a potem idą się bawić.

Mam nadzieję, że spadnie śnieg.

Cztery minuty później

Co prawda w środku lata byłoby to dość niezwykłe zja­wisko, ale idealnie pasowałoby do mojego nastroju. A futrzaki dostałyby nauczkę.

W moim pokoju

22.00 No super, wróciły świry. Słyszę, jak śpiewają z beznadziejnym irlandzkim akcentem: „Jadziem do Dublina!”. Lepiej udawać, że śpię. Kompletnie ubrana wskoczyłam do łóżka i zgasiłam światło.

U mościłam się wygodnie i nagle dotknęłam stopami czegoś futrzanego. To coś zaczęło mruczeć. Koty! Jak one dostały się do mojego łóżka? Mam otwarty lufcik, ale przecież nie skoczyłyby aż tak wysoko. Pewnie w ma­gazynku, wśród wędek taty, trzymają sprzęt alpinistycz­ny. Za późno wyciągać je spod kołdry, bo już słyszę jakiś koszmarny hałas na schodach. Błagam, żeby tylko Vati nie zaczął mi śpiewać irlandzkich piosenek i tańczyć z podwiniętymi nogawkami spodni. Ale usłyszałam głos Mutti:

- Bob, zrób herbaty! Położę Libby spać i zajrzę na chwilę do Georgii.

Wtedy zrozumiałam, co to za hałas. Tb moja słodka siostrzyczka chrapała jak prosię. Chrapanie ucichło, kiedy mama zaniosła ją do jej pokoju. Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Może nie wejdzie do mnie? Niestety, Drzwi mojego pokoju otworzyły się i mama podeszła do łóżka. Nie otworzyłam oczu, ale wyczułam jej obecność. - Gee, nie śpisz? - spytała szeptem. Zaczęłam udawać, że chrapię. I wtedy poczułam, jak koty wiercą się pod pościelą. Coś mokrego i szorstkiego dotknęło moich stóp. O Boże, to ich języki. Lizały mnie tymi swoimi obrzydliwymi kocimi językami! Bleeee. Ohyda. Nie mogłam tego wytrzymać. Musiałam jednak leżeć nieruchomo.

Czułam się jak w tej opowiastce, którą czytaliśmy na ła­cinie. Dwaj chłopcy ze Sparty ukradli kurczaki. Kiedy zobaczyli, że idzie ich właściciel, włożyli je sobie do spodni (czy co tam noszono w Sparcie). Chłop spytał: „O, młodzieńcus, czy wizieliścius moje kurczakus?” (robocze tłu­maczenie z łaciny).

Chłopcy odpowiedzieli: „Twoje kurczakus? Ależ skądus”. A chłop na to: „Coś mi się wydajus, że je maciuś...”.

Kurczaki cały czas drapały i dziobały klejnoty chłop­ców. W końcu chłop sobie poszedł, a chłopcy powlekli się do domu, oddali kurczaki mamie, po czym zmarli wskutek odniesionych ran. Cała Sparta oddała im honor, bo nie złamali się pod presją. Jak już wiele razy powta­rzałam, łacina to straszne badziewie.

Ale na czym to ja stanęłam? A tak, czułam się podob­nie jak ci chłopcy. Poddano mnie językowym torturom. Nie mogłam krzyknąć ani nic. Mama położyła mi rękę na głowie i w tej samej chwili koty zaczęły lizać we­wnętrzną stronę moich nóg pod kolanami. Boże drogi. Jeśli posuną się trochę wyżej, chyba tego nie zniosę.

22.10 W końcu mama poddała się i wyszła z poko­ju. Zapaliłam światło, zdarłam z siebie kołdrę i odsłoniłam pożeraczy moich nóg.

- Wynocha z mojego łóżka, i to JUŻ!!! - ryknęłam.

Zamrugały porażone światłem. Angus położył jedną łapę na mojej nodze i wysunął pazury. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Doskonale wiem, że on mnie rozumie, W końcu jestem jego panią. Jego wielką, bezwłosą panią. Wie, że powinien mi być posłuszny. Inaczej może się po­żegnać z kocimi przysmakami. Gapił się na mnie i gapił, po czym wysunął z pyszczka koniuszek języka. Udawał idiotę! Gordy spojrzał na mnie jednym okiem, po czym w ułamku sekundy zasnął i przewrócił się na grzbiet.

I po co to wszystko?

Angus zwinął się w kłębek i też usnął. Nie miałam si­ły się z nimi szarpać, więc znowu przykryłam się kołdrą. Chciało mi się płakać. I rzeczywiście się rozbeczałam. Łzy napłynęły mi do oczu. Jak coś takiego mogło mnie spotkać? Przecież nie jestem złym człowiekiem. No do­brze, czasami bywam niemiła dla Jas, ale to zupełnie zrozumiałe. Już nigdy w życiu nie pójdę do szkoły. Lindsay dowie się, co się stało, i nie da mi żyć.

Jestem taaaka nieszczęśliwa i samotna.

Dwie minuty później

Koty zaczęły głośno kichać pod kołdrą, a chwilę potem wczołgały się na poduszkę.

Dwie minuty później

Gordy leży z jednej strony mojej głowy, a Angus z drugiej. Pewnie czują moje cierpienie.

Pięć minut później

Angus włożył mi język do ucha!!! Ohyda! Co prawda nie mam chłopaka, ale nie zamierzam dochodzić do punktu szóstego z własnym kotem!

Sobota, 25 czerwca

8.30 Po przebudzeniu się myślałam, że oślepłam. Okazało się, że powieki mi się skleiły, bo nie zmyłam sobie tuszu do rzęs.

Powlokłam się do łazienki. Wszyscy jeszcze spali. Z każ­dego pokoju dochodziły odgłosy chrapania.

W łazience

Przejrzałam się w lustrze. Włosy sterczały mi z jednej strony, a tusz i cienie rozmazały się wokół oczu, przez co wyglądałam jak panda. I chyba spałam na twarzy, bo mój nos kompletnie się rozpłaszczył. Ale co mnie to obchodzi? Nie przejęłabym się, gdyby rozkwasił mi się na całą głowę.

Może przemienię się w nos z rękami i nogami? Cho­dzący nos, jak Vati. Nikomu się nie podobam. Już nigdy nie znajdę sobie chłopaka.

W kuchni

Wypuściłam koty, bo nie chciało im się przeciskać przez klapkę w drzwiach. Siedziały przed drzwiami, gapiąc się na nią i miaucząc przeraźliwie. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, wybiegły do ogrodu, przeskoczyły murek i popędzi­ły nad staw Pana Sąsiada. Zawsze to robią. Co rano lecą prosto nad ten staw i wgapiają się w wodę. Dobrze wie­dzą, że nie ma tam złotych rybek. Wiedzą, bo same je zja­dły. Myślą, że w nocy jakiś Wszechmocny Kocur z nieba zesłał im deszcz rybek czy jak?

Chętnie bym im wyjaśniła, że w niebie nie istnieje ża­den Wszechmocny Kocur.

W moim pokoju

Z powrotem na łożu boleści

10.00 Jeszcze nie zmyłam tego makijażu w stylu pan­dy. Podoba mi się. Może w ogóle przestanę się myć? Z dołu dochodzą odgłosy życia. Mama woła: - Georgia, idziemy popływać! Wybierzesz się z nami? Nawet mi się nie chciało odpowiedzieć. Kobieta - panda nie chodzi na basen, tylko tkwi w swoim pokoju jak Lady Havisham z tej książki Dickensa, jak jej tam, Dur­ne nadzieje czy coś w tym stylu. Bohaterka ma wyjść za mąż, ale narzeczony nie przychodzi na ślub i od tej po­ry Lady Havisham przez całe lata siedzi w ślubnej suk­ni w swoim pokoju i porasta pajęczynami. Aż w końcu niechcący podpala się świeczką. Ten cały Dickens to niezły Jajcarz. Dogadałby się z Mówcie - Mi - Arnoldem.

Pół godziny później

Poszli. Zostałam sama jak ten palec. ZNOWU. Wiem, co się stanie. Drużyna Asów przez cały ranek będzie do mnie wydzwaniać i pytać, co się dzieje.

Dwie minuty później

Ciekawe, czy wczoraj wieczorem Masimo spotkał się z Nudną Lindsay. Wyobrażam sobie, jaką minę będzie miała w poniedziałek. Chyba pęknie z dumy. I jak ta głupia będzie machała na wszystkie strony przedłużonymi włosami. Aaaa! Już dłużej tego nie zniosę. Muszę stąd uciec.

Minutę później

Mogłabym wsiąść na prom do Paryża i zamieszkać w garsonierze. Podejmę wszystkie swoje oszczędności z konta i pojadę. Au revoir tout le monde.

Pięć minut później

Z tym że nie mam żadnych oszczędności. Zapomniałam, że kupiłam te idiotyczne buty, które lekarz musiał operacyjnie usunąć mi ze stóp.

W pokoju Libby

Dziesięć minut później

To okropne, co robię, ale jestem zdesperowana. Muszę rozbić świnkę - skarbonkę Libby. Po latach na pewno mi wy­baczy i zrozumie, że jej siostra miała już wszystkiego dosyć.

Dwie minuty później

Jak można wpychać pieczoną fasolę do skarbonki?

A może Libby się wydaje, że to prawdziwa świnka? Pew­nie tak.

Jej pokój wygląda jak z horroru. Wszędzie leżą części lalek i obrzydliwe sterty majtek z niezidentyfikowaną za­wartością.

11.00 Dzwonek do drzwi.

Nie otworzę. To pewnie Pan Sąsiad ze skargą na koty, które uwięziły jego żonę w szklarni. Albo zjadły Durne Pudle.

Albo przyszła policja wezwana przez sąsiadów zaalar­mowanych strojem do surfingu dziadka.

Tak czy siak, nie otworzę.

11.05 Znowu dzwonek. Idźcie sobie.

11.07 I znowu. Nie otwieram.

11.10 Telefon. Boże, co znowu?!

11.11 To pewnie któraś z dziewczyn. Może lepiej po gadać z kimś o swoim cierpieniu? I tak po­twornie się nudzę i dołuję.

- Halo, tu hotel złamanych serc.

Ciao, Georgia.

Masimo! Miał absolutnie cudowny głos, boski i mmmmmm... Ja oczywiście zapiszczałam jak myszka:

- Yyy... ciao.

- Georgia, chciałem... jak to się mówi... mi dispiace... przepraszam, że nie dzwoniłem, ale wczoraj późno wróciłem do domu... no, ale dobrze, że teraz jesteś.

Próbowałam zachowywać się na luzie i nonszalancko, nie jak kobieta - panda. - A tak, tak, jestem, dobre, dobre, cha, cha, cha, cha. Roześmiałam się na głos czy tylko w myślach? Po chwili milczenia Masimo spytał: - Wpuścisz mnie?

- Jasne, zadzwoń do drzwi, kiedy przyjdziesz i... Rozległ się dzwonek. O jacieprzepraszam, to on!!!

- Ale ja jestem... hmmm... nieubrana - powiedziałam do słuchawki.

Roześmiał się. Nie do słuchawki, tylko przez drzwi. Przez matowe szkło widziałam zarys jego sylwetki.

Będę musiała rozmawiać z nim przez drzwi! Ale jeżeli ja go widzę przez szybę, to znaczy, że i on widzi mnie. Cofnęłam się za stolik, na którym stał telefon. Nie wiem dlaczego. Dostrzegłam swoje odbicie w lustrze. Gott w Himmel, wyglądałam jak Koch - wiecie, jeden z tej rodziny Kochów z podręcznika do niemieckiego. Właści­wie wyglądałam jak Koch zaadoptowany przez wilki. Nie mogłam gadać z nim przez drzwi.

- Poczekaj, tylko się ubiorę - powiedziałam. Znowu się roześmiał.

Dobrze, ale jeśli chodzi o mnie, to nie musisz. - Znów śmiech. - Poczekam na zewnątrz. O, przyszły two­je koty.

- Nie pozwól im się zbliżyć do swoich spodni - powie­działam.

Che∗∗? - spytał, ale ja już popędziłam na górę.

Totalna histeria

Dwie minuty później

Szybko, szybko, muszę się ubrać. Coś seksownego, ale na luzie. Dżinsy? Spódnica z frędzlami? Dżinsy czy spód­nica? Spódnica czy dżinsy? O NIEEE, TYLKO NIE TO!

Dżinsy i top z napisem: „Czadu, mała!”? Tak, tak, do­brze, może być.

Dwie minuty później

Nie miałam czasu umyć twarzy i użyć toniku, więc starłam tylko rozmazany makijaż wokół oczu i ponownie umalowałam rzęsy i usta. Ręce tak mi się trzęsły, że nie użyłam eyelinera. Jeszcze bym sobie zrobiła esy - floresy na całej twarzy.

Na domiar złego mój mózg zaczął rozmawiać sam ze so­bą. „Masimo sprawiał wrażenie wyluzowanego i wesołego, prawda? Chyba nie był w nastroju na porzucanie dziewczyny”. „Tak, a kiedy powiedziałam, że muszę się ubrać, odparł: „Jeśli chodzi o mnie, to nie musisz” To objaw czerwonotyłkowatości, prawda?” „Z cała pewnością”.

Dwie minuty później

Pognałam na dół do łazienki. Moje włosy wyglądały, jakby w nie piorun strzelił. O nieee!!! Posmarowałam je żelem i przygładziłam. Potem połknęłam pół tubki pasty do zębów. Mój nos wyglądał na rozpłaszczony, więc ugniotłam go po bokach, żeby mu nadać właściwy kształt.

Minutę później

A teraz muszę poćwiczyć spontaniczny uśmiech. Język za zęby. Dobrze, dobrze, doskonale.

I zapomnieć o idiotycznym chichocie! Cha, cha, cha, cha, chi, chi, cha, cha!!!

I szybciutka próbka wikingowego disco, żeby wyżyć i nagle nie zatańczyć go przed Masimo. Tup, tup, dziab, dziab, paść na kolana i... RÓÓÓÓÓG!

Minutę później

Gotowa.

Okulary przeciwsłoneczne?

Dobra myśl.

A więc okulary.

I otwieram drzwi.

Oddychaj, oddychaj.

Masimo był koło furtki. Skuter zaparkował przy ulicy I siedział na siodełku, tyłem do mnie, przyglądając się kotom. Pan z Naprzeciwka pewnie niedawno mył samo­chód, bo przed jego domem stało wiadro z mydlinami, z którego pił Gordy. Miał cały pyszczek w pianie. Angus leżał w samochodzie na kierownicy. Z tylnego siedzenia wyglądała Naomi. Pan z Naprzeciwka wkurzy się, kiedy ich zobaczy, ale co mnie to obchodzi?

Milczałam. Częściowo z nerwów, ale również dlatego, że nie mogłam jednocześnie uśmiechać się i mówić. Masimo pewnie wyczuł moją obecność, bo się obejrzał. Myślałam, że zemdleję. Miał na sobie odlotowy stalo­woniebieski top zapinany na suwak, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Kiedy je zdjął, słońce odbiło się w je­go oczach, które zrobiły się niemal żółte. Były po prostu niesamowite, a przez te gęste, podwinięte rzęsy nadawa­ły mu senny wygląd. Zsiadł ze skutera i powoli podszedł do mnie. On nawet ma włoski sposób poruszania się, jakby tańczył wolnego. Jest wysoki, ma nieco dłuższe włosy niż inni chłopcy, ciemne i lekko kręcone. Już zapo­mniałam, jakie z niego ciacho. Nie mogłam się ruszyć z miejsca, bo straciłam władzę w nogach.

Dalej szedł w moją stronę. Może zerwie mi okulary z twarzy i wykrzyknie: „Georgio, jesteś przepiękna!”, jak w kiczowatych romansach? Albo zerwie mi okulary, zo­baczy mój rozpłaszczony nochal i szybko założy mi je z powrotem. Zamknij się, mózgu, nie wtrącaj się!

Jakiś milion lat później stanął tuż przede mną. Nadal nic nie mówił. Pochylił się i wtedy pomyślałam: „Zagrzmijcie, dzwony Anglii! Zaraz mnie pocałuje! Wszystko się ułoży!”.

Zdjął mi okulary, a potem cmoknął w policzki. Co to ma znaczyć? Tak to mnie moja ciocia może pocałować!

- Przejedźmy się, cara - zaproponował.

Udało mi się kiwnąć głową. Jakimś cudem mi nie odpadła.

Był śliczny, letni poranek. Masimo podał mi zapasowy kask. Usiadłam za nim na siodełku. Kiedy uruchomił silnik, byłam zbyt zdenerwowana, by go objąć w pasie, ale z drugiej strony nie chciałam spaść ze skutera. Przytrzymałam się siodełka, ale powiedział: „Obejmij mnie”. Położyłam ręce na jego pasie. Lekko. On jednak ujął je, położył sobie na talii i dał gazu.

Byłam taka szczęśliwa, że znowu z nim jestem! Popędzi­liśmy zatłoczoną High Street. Niestety, nie zobaczyłam nikogo znajomego. Szkoda, że stara Ośmiornica nas nie widziała. Potem wyjechaliśmy z miasta. Miałam nadzieję że z powodu kasku nie zrobi mi się fryzura w stylu Ryszarda III, tak popularna wśród seryjnych morderców. Postanowiłam jednak, że tym martwić się będę później.

Milczeliśmy. To znaczy on spytał: „W porządku?”, a ja potakująco kiwnęłam głową, ale uświadomiłam sobie, że nie zobaczy tego, chyba że jest sową i może obracać głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Ryknęłam więc:

- Tak, w porządku! Niestety, w tej chwili do ust wpadła mi mucha. Bardzo duża, prawie jak mały nietoperz. Myślałam, że się udła­wię. Próbowałam ją wypluć.

Całe szczęście, że Masimo tego nie widział.

Kiedy tak krztusiłam się i dławiłam, Masimo spytał:

- Co mówiłaś? Ble, bleee, mam w ustach robala! Ale tego oczywiście nie mogłam powiedzieć Bogowi Miłości. W końcu uda­ło mi się wypluć muchę i wrzasnęłam:

Śpiewałam sobie! Roześmiał się i ścisnął mnie za rękę. Ojej.

Piętnaście minut później

Pod lasem Downland pomógł mi zsiąść ze skutera. Miałam nadzieję, że do zębów albo błyszczyka na war­gę ich nie przykleiły mi się odnóża muchy. Położyliśmy ka­lki na siodełku i ruszyliśmy do lasu. Szłam za Masimem, po drodze próbując nastroszyć włosy. Kurczę, zbiły się jak beton. Od jazdy na skuterze nogi mi się trzęsły.

Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Usiadł na powalonym drzewie i poklepał miejsce koło siebie.

Och, jak cudownie! Zaraz mnie pocałuje! Całe szczę­ście, że nie przesadziłam z błyszczykiem. A jeżeli się nie zgramy i nasze głowy się zderzą?

Ujął w dłonie moją twarz, odwrócił ją do siebie, spoj­rzał mi prosto w oczy i tak jakby westchnął.

A jeżeli przydarzy mi się to samo co Jas i w połowie pocałunku sparaliżuje mi usta?

Wtedy mnie pocałował. Bardzo mocno, aż musiałam się przytrzymać kłody, żeby z niej nie spaść i się nie wygłupić.

Och, jak cudownie było znowu się z nim całować! Po­łożył obie dłonie na moich plecach i przyciągnął mnie do siebie. Dlaczego moje ręce wisiały tak bezwładnie? Wróciłam myślami do lekcji całowania się z Chłopakiem - Robalem. Co to on mówił o rękach? A, tak, poło­żyć mu dłonie w pasie. Dobra, zrobione. Ręce mnie po­słuchały. Świetna robota, rączki. Nie wiem, jak długo się całowaliśmy, bo nie miałam zegarka, a poza tym mózg chyba wypłynął mi uszami. Mogłabym całować się tak całą wieczność.

Och, dzięki Ci, Dzieciątko Jezus, moje modlitwy zostały wysłuchane. Nie byłoś zbyt zajęte, by je spełnić. Obiecuję, że już nigdy w Ciebie nie zwątpię. W końcu Masimo oderwał się ode mnie. Cmoknął mnie lekko w usta, więc miałam czas na dojście do siebie. Położył dłoń na moim policzku i zajrzał ml głęboko w oczy. Mój mózg odmówił współpracy. Masimo uśmiechnął się lekko, leniwie. Och, kocham go, kocham! Znowu delikatnie pocałował mnie w usta i pogłaskał po włosach. (Z tymi dziesięcioma kilogramami żelu na pewno były bardzo przyjemne w dotyku).

Odchrząknął i powiedział:

- Och, piękna Georgio, bardzo za tobą tęskniłem. Uważam, że jesteś... jak to się mówi... szalona. Wszyscy ze Sztywnych Dylanów mówią: „Tak, ta dziewczyna jest szalona”. Ale lubią cię. I ja też bardzo cię lubię. Dom powiedział mi, że podrywałaś jego tatę.

Czy ta historia będzie się za mną wlokła przez całe życie?

Stało się to w czasach, kiedy chodziłam z Robbiem, którego imienia nie zamierzam wymieniać. Zresztą mniejsza z nim, już w ogóle go nie pamiętam. Ojej, jak mi dobrze! Chciało mi się śpiewać: „Na wzgórzach roz­brzmiewają dźwięki fig”. Ale nie zaśpiewałam.

Wtedy Masimo ścisnął mnie za ramię i wstał. Odwrócił się twarzą do mnie i powiedział:

- Pytałaś, czy... powiedziałaś, że chcesz, żebym był z tobą... jak to się mówi w Anglii... żebyśmy ze sobą chodzili. Zgadza się?

O tak, mój Rockandrollowy Boże Miłości, tak! Ale Masimo jeszcze nie skończył...

Powrót męczarni

W moim pokoju

16.00 Już nie cierpię z miłości. Serce mi nie pęka, nie załamuję rąk i nie zalewam się łzami. Te­raz znalazłam się w istnej otchłani rozpaczy.

Masimo powiedział, że nie chce ze mną chodzić. Nie chce chodzić z żadną dziewczyną. Stwierdził, że dla nie­go za wcześnie na poważny związek. Chciałby nadal się ze mną spotykać, ale na takich samych zasadach jak do tej pory, czyli „dla zabawy”.

Dla zabawy.

Powiedział, że jestem „piękną dziewczyną”.

Ale widocznie niewystarczająco piękną.

Kiedy to oznajmił, nie mogłam znieść jego obecności.

Objął mnie i spytał:

- Czy możemy nadal się spotykać? Mogę do ciebie dzwonić?

Udało mi się odzyskać godność i odpowiedzieć:

- Nie, raczej nie.

- Jest mi bardzo smutno.

Wtedy z jakiegoś powodu bardzo wesołym głosem rzuciłam, że umówiłam się ze znajomymi, którzy mają dom po drugiej stronie lasu, i poszłam sobie, zostawiając go samego.

Parę minut później usłyszałam cichnący odgłos jego skutera. Byłam sama w lesie.

A po jego drugiej stronie nie mieszkali żadni moi znajomi.

Dwie godziny wracałam do domu. Kiedy oznajmił, że nie chce ze mną chodzić, byłam w takim szoku, że te dwie godziny zleciały jak z bicza trząsł.

Na automatycznej sekretarce znalazłam wiele wiadomości. Wszystkie od dziewczyn z Drużyny Asów. Na przykład:

„Zadzwoń”.

„Zadzwoń koniecznie”.

I od Svena:

„Cześć, mała!!!”.

Jakoś nie potrafiłam się zmusić, żeby do nich oddzwonić.

17.00 Mama przyniosła mi herbatę. Kiedy weszła próbowałam schować twarz w książce, ale łzy zaczęły mi kapać na kartki. I to wcale nie dlatego, że książką tą był Kopciuszek.

- Nie martw się - pocieszyła mnie. - Książę w końcu ją odnajdzie, a pantofelek...

Nagle jednak zrozumiała, że to coś poważniejszego. Podeszła i przytuliła mnie. Wtedy rozchlipałam się na dobre i wszystko jej opowiedziałam.

- On... - chlip, chlip... - kiedy przyszedł... najpierw myślałam, że nie przyjdzie, ale... a potem... do lasu... całowaliśmy się, ale nie spadłam z kłody... i powiedział „nie”, i poszłam odwiedzić znajomych za lasem... których nie mam.

Zapewniła mnie, że wkrótce poczuję się lepiej. Nie wierzę - odparłam. Zobaczysz.

- Kiedy? Za czterdzieści lat, jak będzie czas umierać? Kiedy poczuję się lepiej? Dzisiaj?

No nie, jeszcze nie dzisiaj.

- No to kiedy?

Może nawet nie w tym tygodniu.

- W przyszłym?

W końcu powiedziała „kiedyś”.

Miła perspektywa, co?

Spytała, czy mam ochotę na rybę z frytkami, ale zu­pełnie straciłam apetyt. Czuję się tak, jakby dwunastu wkurzonych facetów po kolei rąbnęło mnie w brzuch. A potem przyszli ich kumple i dla śmiechu zaczęli po mnie skakać.

18.30 Przyszła Libby, żeby pochwalić się swoimi bu­cikami klauna. Wujek Eddie często kupuje jej różne głupoty w sklepie ze śmiesznymi rzeczami. W nor­malnej sytuacji roześmiałabym się, bo założyła również takie okulary z wyskakującymi oczami na sprężynkach.

- Nie dzisiaj, Bibbs - powiedziałam. - Boli mnie gło­wa. Bądź grzeczna.

To niesamowite, ale wyszła na palcach w tych swoich ol­brzymich butach, szepcząc po drodze: „Cśśśś...”, po czym bardzo cichutko zamknęła drzwi. Po czym wrzasnęła:

- Mamusiuuuuuuu!!

- O co chodzi, Bibbs?

- Ginger strasznie boli głowa! NA MIŁOŚĆ BOSKĄ, ZAMKNIJ SIĘ!

Gdzie ona się uczy takich wyrażeń?

Piętnaście minut później

Ubrałam się i wyszłam do ciemnego ogrodu. Nikt mną nie zatęskni.

20.30 Siedzę na drzewie w ogrodzie. Jak porzucona sowa. Oczy mam podpuchnięte, ale zaglą­dam przez kuchenne okno Państwa Sąsiadów. Szkoda, że to widzę.

Pani Sąsiadka ma na sobie różową, kwiecistą, bawełnianą koszulę nocną. Wygląda szalenie atrakcyjnie (to żart). No, ale nie można jej winić. W końcu jest żoną najnudniejszego, najgrubszego faceta na świecie (nic nie mówię o swoim Vati, bo oznaczałoby to bigamię). Durne Pudle siedzą przy kuchennym stole, pijąc ze spodeczków. Ohyda. I mają na sobie piżamki. POWAŻNIE.

Dla dopełnienia tego koszmaru wszedł Pan Sąsiad. Spod szlafroka wystają mu koszmarnie chude nóżki, które z ledwością podtrzymują jego wielki tyłek. Są białe jak kreda. Bardziej przypominają fasolkę szparagową niż nogi.

Ojoj, prawie spadłam z drzewa! Pan Sąsiad nie ma pod spodem piżamy! Jest na golasa! Kiedy schylił się po jednego z pudli, zobaczyłam jego nagość w całej okazałości. Niechcący obejrzałam pornosa.

Szybko zmieniłam pozycję i odwróciłam się do niego plecami.

Po drugiej stronie ulicy Naomi szoruje zadkiem o chodnik i miauczy przeraźliwie. Niezbyt to romantycz­ny widok, no, ale tylko w ten sposób potrafi okazać mi­łość Angusowi.

Dwie minuty później

Jej metoda zadziałała, bo na ulicy pojawił się mój fu­trzany macho. Zaczął obwąchiwać Naomi. Nie można powiedzieć, żeby trzymała go na dystans. Chyba że kła­dzenie się na grzbiecie i wtykanie pupy komuś w twarz to utrzymywanie dystansu.

Takie jest życie.

Dziesięć minut później

Ciekawe, co Masimo teraz robi. Korzysta z uroków wolności? Na pewno nie myśli o mnie. Może wszystkim dziewczynom mówi, że są piękne? Ciekawe, czy zawiózł inną do tego lasu.

Jedyna gorsza myśl jest taka, że zacznie umawiać się z Nudną Lindsay. Jestem przekonana, że spełniłaby każ­de jego żądanie, na przykład: „Chciałbym, żebyś na na­sze randki przychodziła w papierowej torbie na głowie”. Co, muszę stwierdzić, miałoby sporo sensu.

Pięć minut później

Zaczęłam marznąć i drętwieć, więc postanowiłam wrócić do łoża boleści, żeby dla odmiany tam pocier­pieć. Nagle jednak usłyszałam jakieś głosy i zobaczyłam Marka Wielką Japę z kumplami znanymi również jako Tępaki. Usiedli na naszym murku pod drzewem.

Palili jak dzieci. Wiecie, w bardzo idiotyczny sposób - zaciągali się aż po same pięty, po czym dostawali ataku kaszlu. Nie przerywali przy tym rozmowy. A gadali same głupoty.

Przez chmurę dymu i chóralny kaszel dobiegł mnie głos Marka:

- Tak, ta Charlotte z wielkimi melonami ciągle poprawiała sobie włosy, więc chyba mam u niej szanse.

Drugi superogier powiedział, dusząc się od kaszlu i drapiąc po pryszczatej brodzie:

- Moglibyśmy zaproponować trójkącik jej zezowatej kumpelce.

Powariowali czy jak?

Wtedy przyszedł Oscar, ten małoletni idiota. Jego rodzice z pewnością bardzo by się ucieszyli, że ich syneczek buja się z największymi idiotami w mieście.

- Zajarasz, stary? - spytał go Mark Wielka Japa.

O, to może nawet być dobre. Chciałabym zobaczyć, jak Oscar dusi się na śmierć.

- Nie, dzięki, stary, jarałem przed chwilą - odparł. Jasne, każdemu wolno marzyć, tępaku.

Pięć minut później

Boże, myślałam, że gadanie Jas to najnudniejsza rzecz na świecie, ale w porównaniu z nimi moja kumpela to prawdziwa lwica salonowa. Już nigdy w życiu jej nie skrytykuję.

Kiedy już przestali strzepywać popiół na nasz murek, zaczęli bredzić o tym, jak się ustawią na meczu rugby, który planowali. Nie ma to jak odrobinka przemocy, że­by zrobić wrażenie na panienkach. Potem zaczęli przy­bijać sobie piątki. Po co chłopcy to robią? W końcu poleźli i mogłam zejść z drzewa. Jeśli wszyscy chłopcy tacy są, to może staropanieństwo nie jest aż tak złym rozwiązaniem?

21.30 Kiedy wróciłam, w domu panowała dziwna cisza. Otworzyłam drzwi do salonu i zobaczy­łam przerażający widok. Znacie te filmy, w których bo­hater wraca do domu i znajduje kocie wnętrzności rozsmarowane po ścianach i szaleńca z siekierą, który nuci coś sobie pod nosem?

No więc to było o wiele gorsze.

Mufti i Vati byli tam razem.

Sami.

Na kanapie. Tuż koło siebie.

A Mufti głaskała Vatiego po brodzie!!!

Niedziela, 26 czerwca

9.00 Zostawiłam mamie liścik:

Kochana mamo!

Poszłam do kościoła. Wciąż jestem bardzo zdenerwowana i nie chcę z nikim o tym rozmawiać. Czy mogłabyś odbierać telefony do mnie i mówić wszystkim, że wybrałam się do dziadka? Wrócę na lunch, ale i tak nic nie zjem

Całuję, Georgia

W drodze do kościoła

9.45 Bóg nie może powiedzieć, że się nie staram. Kiedy ostatni raz byłam w Domu Bożym.

Mówcie - Mi - Arnold okropnie się na mnie wkurzył. To bardzo niechrześcijańskie. W końcu nic się nie stało tej emerytce, której niechcący podpaliłam chustkę. Zresztą sama była sobie winna. Do tego walnęła mnie w ramię torebką, a ja nie poskarżyłam się nawet słowem.

Ponieważ można mi jednak zarzucić, że zwracam się do Boga tylko wtedy, gdy czegoś od Niego chcę, postanowiłam po drodze poćwiczyć pokorę. Pomodliłam się w duchu: „Boże, jesteś taki wielki. I omnipotentny, a nie impotentny, jak to kiedyś przez pomyłkę powiedziałam Chciałam tylko powiedzieć, że Twoje cudowne czyny robią na nas wszystkich ogromne wrażenie. Zwłaszcza to, że przemieniłeś wino w... oj, nie, na odwrót, wodę w wino, i że chodziłeś po wodzie. Wiem, że to wszystko zrobiło Dzieciątko Jezus, ale to Ty za tym stałeś. Jestem li­go pewna. Ale Ty się nie przechwalasz. Oczywiście mógłbyś, gdybyś tylko chciał. Wybacz mi moje złe uczynki, a także to obrzydliwe podlizywanie się, ale jesteś po prostu super”.

Z powrotem w moim pokoju

12.30 Co za marnacja czasu.

Moja wizyta w kościele była bardzo dziwna. Organistka (która wcale nie wyglądała jak normalna kobieta, chyba że normalna kobieta ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, nosi rozciągnięte swetry i ma czterodniowy zarost) zagrała kilka melodii z musicali. Babcie, czyli większość obecnych wiernych, pewnie na­wet tego nie zauważyły, ale ja nie po to chodzę do Świątyni Bożej, by wysłuchiwać Hello, Dolly!

Musieliśmy dołączyć się do chóru. I machać rękami.

Mówcie - Mi - Arnold wygłosił kazanie, siedząc u naszych stóp na worku wypełnionym grochem. Mówił chyba głównie o lodach. Kto wie?

Kogo to obchodzi?

Ja w każdym razie nie słuchałam.

Wieczorem

Ale może ta wizyta w kościele jakimś cudem utwierdziło Boga w przekonaniu, że nie jestem aż tak złym czło­wiekiem, bo jakoś poprawił mi się nastrój. No, może nie zanadto, wciąż jestem nieszczęśliwa, ale postanowiłam zwracać większą uwagę na pozytywne aspekty tej sytuacji. Masimo właściwie nie powiedział, że mu się nie po­dobam. Wręcz przeciwnie. Tylko na razie nie chce mieć dziewczyny. To nie moja wina, po prostu takie są fakty. Poza tym podobam się Dave'owi, mam fajne kumpelki i nie jestem głodującym dzieckiem w Afryce. (Szczerze mówiąc, zjadłam nieco za dużo makaronu).

W każdym razie próbuję wziąć się w garść.

Weź się w garść

Poniedziałek, 27 czerwca

„Weź się w garść” - to moje motto na dzisiaj.

8.30 Jas czekała na mnie. Z ciekawości mało ze skóry nie wylazła.

- No? No??? - dopytywała się.

- No co?

- Jak było z Masimem? Co powiedział? Dzwoniłam chyba z miliard razy.

- Wiem.

- Wszystkie do ciebie dzwoniłyśmy.

- Nie chcę teraz o tym mówić. To zbyt osobiste.

- Rzucił cię, tak? Chociaż właściwie nie mógł cię rzucić, nigdy ze sobą nie chodziliście. Tak więc w sensie technicznym nie jesteś porzucona. Dla twojej dumy to bardzo dobrze.

Co takiego?!

Na apelu

Cała Drużyna Asów gapiła się na mnie, ale ja z dumą patrzyłam prosto przed siebie. Może ze zbyt wielką du­mą, bo Ro Ro spytała mnie szeptem:

- Co ci jest? Dlaczego tak dziwnie stoisz? Zrobiłaś ku­pę w majtki?

Ani śladu Nudnej Lindsay, więc jeszcze nie muszę Udawać wesołości.

Na przerwie

Powiedziałam dziewczynom, co się stało. Były dla mnie bardzo miłe. Mówiły same mądre rzeczy i dawały dobre rady. Rosie powiedziała:

- Weź sobie tyle chrupek, ile tylko chcesz. - I specjal­nie dla mnie otworzyła opakowanie.

Naprawdę wszyscy sprawdzili się jako kumple.

Wszyscy poza Elvisem, który przylazł do nas i zaczął marudzić, żebyśmy pozbierały papierki i wrzuciły je do kosza.

Panie Attwood - zwróciłam się do niego - niech pan tylko pomyśli, kiedy już trafi pan do raju dozorców, bę­dzie pan mógł całymi dniami zbierać śmieci. Może pan tam sobie wybudować chatkę z puszek po napojach i szyć ciuchy z...

Poszedł sobie, jęcząc i ględząc pod nosem.

- Nawet w chwilach największego cierpienia potrafię wnieść nieco słońca w życie innych ludzi - powiedziałam do Jools.

Na biologii

Czy naprawdę trzeba się wlec do szkoły tylko po to, żeby się dowiedzieć, że w naszych brzuchach znajduje się około czterystu rodzajów różnych bakterii?

I że bąki składają się z pięciu gazów?

Ta informacja na pewno okaże się przydatna, kiedy ktoś puści wyjątkowo nieprzyjemnego bąka. Głęboko się zaciągniemy i powiemy: „Tak, tak, wyczuwam subtelny aromat siarki z odrobiną pieczonej fasoli”.

Wuef

Na basenie

W chwilach przygnębienia należy pamiętać, że zawsze komuś powodzi się gorzej. Oczywiście mam tu na myśli Okropną P. Green. Nie chcę jej dokuczać, ale muszę przyznać, że Bozia poskąpiła jej urody. I dziewczynina nie robi nic, żeby to zmienić. Dziś na basenie miała na sobie kostium kąpielowy, który wyglądał... hmmm... niezbyt normalnie. Był cały w falbankach i z taką jakby spódniczką. Kiedy Okropna R Green wskoczyła do wody na głębokim końcu basenu, odezwały się ironiczne wiwaty, bo ta spódniczka wypełniła się wodą i R Green od razu poszła na dno.

Rozległy się gwizdki, ktoś włączył alarm przeciwpożarowy, a w całym tym zamieszaniu Elvis dostał od kogoś ko­łem ratunkowym. Nie pytajcie, jak to się stało. Rosie poniosło i zaczęła bez umiaru wrzucać koła ratunkowe do wody. Elvis jak zwykle stał w nieodpowiednim miejscu.

A swoją drogą, jak to możliwe, że jest ratownikiem na basenie? Pewnie zgłosił się na ochotnika, a Chuda jest zbyt głupia, by przejrzeć jego zboczone zamiary. Bardzo dobrze, że dostał w twarz kawałem gumy. Koło ledwo go pacnęło w nos, ale oczywiście on podniósł wielkie la­rum. Poza tym czy to w porządku, by dozorca/ratownik mówił przy niepełnoletnich, bardzo podatnych na wpływ wy dziewczętach „cholera jasna”?

Wtedy wydarzyła się najstraszniejsza rzecz na świecie. Kiedy stażystka wyciągnęła Okropną R Green na po­wierzchnię i ciągnęła ją na brzeg basenu, panna Stamp zdarła z siebie dres i wskoczyła do wody, wrzeszcząc: Oddychaj, Pamelo!

Siedziałyśmy, patrząc, jak ją holują do brzegu.

- I w cztery osoby nie dałyby rady jej wyciągnąć - mruknęłam. - Jej kostium kąpielowy waży chyba ze cztery tony.

- Dlaczego panna Stamp nosi moherowe rajstopy? - spytała Rosie.

Ale to nie były moherowe rajstopy. To były jej nogi. Jeszcze nigdy nie widziałam aż tak daleko posuniętego orangutanizmu. Gdyby na basenie były jakieś pierwszo­klasisto, pewnie uciekłyby do szatni, drąc się z przeraże­niem: „Uciekajcie, uciekajcie! To yeti!”.

15.00 Nadal ani śladu Nudnej Lindsay. Z jednej strony mi ulżyło, ale z drugiej się martwię. Gdzie ona się podziewa?

Może właśnie całuje się z Bogiem Miłości? Z całych sił próbuję wziąć się w garść, ale troszeczkę chce mi się płakać.

16.10 W drodze na trening bejsbolu minęłam ma­gazynek sprzętu sportowego i zobaczyłam te dwie pierwszoklasistki, które dostały ochrzan od Nud­nej Lindsay. Ustawiały kije do hokeja. Niesamowite, ale Zdumiewająco Głupia Monica mówiła im, jak to robić. To smutne, ale jej chyba naprawdę zależy na tym, by te kije stały równo. Powinna wyjść za Elvisa (nie króla rock and rolla, tylko tego, który przed chwilą dostał w łeb). Od niechcenia rzuciłam w stronę ZGM:

- Jesteś sama? Mam nadzieję, że Lindsay złapała jakąś zarazę.

- To nie twoja sprawa, ale dzisiaj Lindsay pojechała! na konferencję, więc przejęłam jej obowiązki. Przeszkadza ci to?

- Absolutnie nie. Jestem pewna, że doskonale umiesz pomiatać smarkulami z pierwszej klasy.

W domu

Już kiedyś to mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz - wa­lenie w różne przedmioty działa niezwykle kojąco na nerwy. Na treningu bejsbolu bardzo poprawił mi się nastrój, kiedy odbiłam piłkę i patrzyłam, jak pozostałe graczki uganiają się za nią niczym szalone króliczki w spodenkach gimnastycznych. Okropna P. Green zno­wu wspięła się na szczyt komizmu. Dziś ma swój dzień. Chyba jej przyznam jakąś nagrodę. Kiedy przyszła jej kolej na odbijanie, z wielkim entuzjazmem machnęła ręką w stronę piłki, chybiła, straciła równowagę, zato­czyła się do tyłu i przewróciła się na Katie Steadman która z kolei upadła tyłem na pannę Stamp. Wyglądało to jak słoniowe kręgle (ze słoniami zamiast kręgli).

18.30 Świry wyjątkowo siedzą w domu.

- Georgio, to na pewno poprawi ci nastrój - powiedział tata.

Spojrzałam na mamę, a mama spojrzała surowo na Vatiego, który wydukał:

To znaczy nic mi nie wiadomo o tym, jaki masz nastrój... ale... mam dobre wieści! Maisie znowu zaczęła robić na drutach! W swoim pokoju znajdziesz coś ślicz­nego i praktycznego. Nie wiem, jak ja do tej pory mo­głem bez tego żyć.

I podniósł nogi. A raczej jedną wielką skarpetę z obie­ma stopami w środku. Był to olbrzymi ocieplacz na sto­py w subtelnych odcieniach fioletu i żółci.

Mamie się upiekło. Dostała tylko pokrowiec na puderniczkę - a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie pokazała mi dzierganej kamizelki.

- Jest całkiem... yyy... włożę ją później.

- Proszę, nie rób tego - powiedziałam.

Śmiejąc się, poszła do kuchni. Dlaczego wszystkim tak wesoło? Pewnie się upili. Albo to demencja starcza. Cu­downie. Ledwo zdążę osiągnąć pełnoletność i zamiesz­kam w czadowym apartamencie w Notting Hill Gate, policjanci zaczną mi przywozić do domu rodziców, któ­rzy zrobili sobie piknik na wysepce na środku jezdni. Bę­dę im musiała miksować jedzenie. Nieeeee. Zamknij się, mózgu.

Tak czy inaczej nie zamierzam się nimi przejmować, bo poświęciłam swoje życie Panu i zamieszkam w lesbij­skim klasztorze, gdzie będę przesuwać palcami pacior­kowce... yyy... paciorki różańca.

W moim pokoju

Dziesięć minut później

No, cudownie. Zawsze o tym marzyłam. Przyda się na długie, upalne lato. Skąd dziewczyna dziadka znała ob­wód mojej głowy? Zrobiła mi kominiarkę.

Pięć minut później

Nie znała - tak brzmi odpowiedź.

Poza tym czy kominiarka nie powinna mieć otworu na oczy? Może to nie kominiarka, tylko pończocha na głowę? No, ale nikt nie może powiedzieć, że nie umiem cieszyć się życiem.

Minutę później

Powlokłam się na dół z pończochą na głowie, by pochwalić się rodzicom tym pięknym prezentem.

- Liczą się dobre chęci - powiedziała mama.

- Wiem, i dlatego w tej chwili dzwonię na policję. Takich ludzi jak Maisie powinno się zamykać - dla ich własnego dobra.

Kiedy zdjęłam kominiarkę, zobaczyłam, że mama włożyła dzierganą kamizelkę, Pod spodem miała tylko stanik, Oczka były tak wielkie, że wystawał jej jeden dyndak. To znaczy, że były naprawdę ogromne.

- Connie, ty seksbombo - powiedział tata, zerwał się z kanapy i na stopach w jednej skarpecie podskoczył do mamy, po czym zwalił się na nią.

Ohyda.

W holu znalazłam Libby w nowych nausznikach. Zało­żyła je na oczy i śpiewała:

- Jak cieplutko!

Rozległ się dzwonek do drzwi.

- Gee, mogłabyś otworzyć? - poprosiła mnie mama. - Twój tata chyba znowu złamał sobie kręgosłup.

Typowe. Poszłam do drzwi.

Był to wujek Eddie.

Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Jego łysa głowa połyskiwała w świetle księżyca i był od stóp do głów ubrany w sztuczną skórę. Strój w sam raz dla jajka na twardo Zmierzwił mi włosy i powiedział:

- Nigdy nie jedz niczego, co jest większe od twojej głowy. - I polazł do salonu, by dołączyć do reszty świrów.

W kuchni

Mutti właśnie brała kieliszki i vino tinto. Nadal miała na sobie dzierganą kamizelkę. Zacmokałam z dezapro­batą, a ona odwróciła się i pocałowała mnie w policzek.

Hmmm?

Minutę później

Cud nad cuda, jest coś do jedzenia! Makaron z serem. Mniam, mniam. Szaleństwo zaostrza mi apetyt.

Właśnie się opychałam, kiedy usłyszałam, że świry włączyły „muzykę”. Śmiali się i wygłupiali w salonie. Wiem, co będzie dalej... tak, miałam rację, Dancing Queen ABBY.

Co im tak wesoło? Wystarczy dać im zwykłą plastikową torebkę w żywych kolorach, a już pękają ze śmiechu. Mo­że zostałam adoptowana? Jestem zupełnie inna niż oni.

Vati wrzasnął:

- Georgia, podrzuć nam coś na ząb!

Nie, jednak nie zostałam adoptowana. Vatiemu na pewno nie chciałoby się wypełniać dokumentów.

Szłam na górę do swojego pokoju, kiedy tata zawołał. - Gee, jeśli przyniesiesz nam coś do jedzenia, może dam ci parę funtów.

Trzy minuty później

Kiedy weszłam z czipsami do salonu, bez zdziwienia stwierdziłam, że mama siedzi na kolanach taty, w tym stroju prostytutki - na oczach wujka Eddiego, który postawił sobie na brzuchu kieliszek wina i mówił:

- Niedawno poszedłem na curry. Kelnerka podeszła, i spytała, jak mi smakowało. Dosłownie położyła cycki na moim ramieniu.

- O Boże! - wykrzyknęłam. - Powiedziałeś „cycki”! Ja kie to obrzydliwe!

- Powiedziałem tak tylko z szacunku dla twojej matki. Zwykle mówię „cyce”.

Poszłam do siebie. Normalnie mnie zemdliło.

W moim pokoju

20.30 Jacy ludzie w środku tygodnia organizują imprezę kostiumową pod hasłem „Duchowni i kokoty”, by uczcić fakt, że tata i jego kumple w ostatnim meczu przegrali tylko 0 do 10? Moi rodzice - tak brzmi odpowiedź.

Vati wpadł do mojego pokoju cały czerwony na gębie, w psiej obroży i czarnych rajstopach. Niestety, jest bardzo podobny do Mówcie - Mi - Arnolda. Za nim przybiegł wu­jek Eddie, również w czarnych rajstopach i T - shircie. Kredką do oczu narysował sobie grzywkę na łysym czo­le, by upodobnić się do mnicha. Matko kochana.

- Gee, powiedzieć ci fajny dowcip? - spytał.

- Ojcze, wuju, byłoby cudownie, gdybyście mogli sobie pójść i powygłupiać się gdzie indziej. Dziękuję bardzo.

Ale wujek bredził dalej:

- Facet idzie do czyjegoś domu, ciągnąc za sobą pud­ło. I pyta... i pyta,..

I zaczął tak się dusić ze śmiechu, że już chciałam zastosować manewr Heimlicha. Bardzo dobrze by mi to zrobiło. Złapanie kogoś od tyłu i potrząśnięcie nim z pewnością by mnie uspokoiło.

Niestety, wujek Eddie złapał oddech i mówił dalej: No więc facet pyta kobietę, która otwiera mu drzwi: „Pani Jones, wdowa?”. „Tak, pani Jones, ale nie jestem wdową”. A on na to: „Jeszcze pani nie wie, co mam w tym pudle”.

Ze śmiechu aż usiadł na podłodze w tych swoich ob­cisłych rajtuzach. Myślę, że już nigdy się nie podniesie.

22.30 Duchowni i kokoty wyszli do ogrodu. Wystawi­li głośniki na zewnątrz, więc mogę się rozko­szować tymi boskimi dźwiękami.

Pięć minut później

Tata wyniósł do ogrodu tort z ogniami rzymskimi we­tkniętymi w środek.

Minutę później

Wygłasza jakąś badziewną mowę, której na szczęście nie słyszę, ale widzę, jak mu się podbródki trzęsą, więc pewnie doskonale się bawi.

Minutę później

A teraz schylił się i zapala ognie rzymskie.

Minutę później

Ale czad!! Podpalił sobie wąsy! Super! Teraz spokojnie mogę usnąć. Życie bywa bardzo przyjemne.

Wtorek, 28 czerwca

W kuchni

Zauważyłam, że tata ogolił się przed śniadaniem.

- Tato, co się stało z tym boberkiem, który zamieszkał na twojej brodzie? - spytałam.

Nawet nie chciało mu się odpowiedzieć. Pokręcił się trochę i wyszedł do „pracy”.

11.00 Po drodze na angielski wstąpiłam do kibla, bo strasznie mnie przypiliło. Wychodząc, zoba­czyłam Lindsay. Ośmiornica wróciła. Czy nigdy się od niej nie uwolnimy?

Szła na tych swoich patyczakowatych nogach, macha­jąc na wszystkie strony przedłużonymi włosami. Zigno­rowałam ją, ale ona oczywiście musiała mi dogryźć:

- Georgia Nicolson, no, no. Chyba pierwszy raz bez swoich kumpelek. Cieszę się, że skorzystałaś z mojej ra­dy w sprawie Masima. Chciałabym powiedzieć, że wczo­raj wieczorem brakowało nam ciebie w klubie, ale musiałabym skłamać. Zresztą siedzieliśmy do wpół do dziesiątej. O tej porze takie dzieciaki jak ty już dawno śpią. Ona o wszystkim wie! Masimo na pewno jej powiedział. Boże, jaki koszmar! Chyba tego nie zniosę.

Na angielskim

W sali gimnastycznej

Ciągle myślę tylko o tym, że Lindsay wie o wszystkim. Panna Wilson chce, żebyśmy „wczuły się w atmosferę” przed premierą MacPalanta, więc znowu mamy próbę w sali gimnastycznej.

Panna Wilson ubrana w bezrękawnik - naprawdę! - bredzi:

Och, jakież to ekscytujące! Do premiery zostało już tylko kilka dni. Naładujmy się energią! Dziewczęta, daj­cie z siebie wszystko!

Rozłożyłyśmy się na materacach. Rosie wisiała głową w dół na drabince. Wyglądała jak nietoperz w czarnych koronkowych majtkach. Lada chwila pewnie wpadnie ten zboczeniec, pan Attwood.

Panna Wilson zaklaskała, próbując zwrócić naszą uwagę. Powodzenia.

- Dziewczęta... czy mogłybyście... Rosie... hmmm... czy mogłabyś zejść z drabinki? Dziewczęta, wyjdźcie spod kozła. Chciałabym, żebyśmy dziś intensywnie zaję­ły się wcielaniem w różne postacie.

Boże uchowaj - mruknęłam do Jools. - Chyba nie będziemy znowu udawać warzyw? Nie mam nastroju na wczuwanie się w rolę kapusty.

W końcu wstałyśmy i zaczęłyśmy wykonywać polece­nia panny Wilson.

- Makbet cierpi w powodu swoich uczynków - powiedziała. - Jakie to uczucie? Jak wygląda? Nie, Rosie Makbet raczej nie powiesiłby się na linie do wspinaczki Czy możesz ją zostawić? Wyobraźmy sobie ciężki krak bardzo przygnębionego człowieka.

Super. Coś w sam raz dla mnie.

Dziesięć minut później

Nie musiałam sobie wyobrażać kroku bardzo przygnębionego człowieka, bo naprawdę byłam takim człowiekiem, ale wygłupy dziewczyn bardzo poprawiły mi nastrój. Świetnie naśladowały chód garbusa z Katedry Notre Dame.

- Doskonale, dziewczęta - powiedziała panna Wilson - ale ta osoba nie jest kaleką, tylko rozpacza. Poza tym osoby cierpiące na depresję nie ślinią się. Puśćcie wodze fantazji. Kiedy klasnę w ręce i zawołam, zmieniacie się w kolejną postać. Klask! Jesteście młodymi, hożymi dziewojami, które śpieszą na spotkanie z ukochanym!

Och, życie jest takie okrutne. Bóg z pewnością ma niezły ubaw. Najpierw człowiek w depresji, a teraz dziewczyna idąca na spotkanie z chłopakiem. To na pewno zemsta za to, że kiedyś w kościele podpaliłam pewną babcię. Okropna P. Green skacze jak jakaś głupia. Gdybym była jej chłopakiem, wolałabym zamknąć się w zakonie.

Rosie naśladuje orangutana. Bardzo realistycznie, bo takim krokiem zawsze chodzi na randki ze Svenem.

Jas jak potrzaskana ciągnie się za grzywkę, a kiedy jej się wydaje, że na nią nie patrzę, wydyma i rozluźnia usta. I układa język w szpic. Nadal prześladuje ją myśl o paraliżu ust. Żałosne, ale co mnie to obchodzi.

Ellen siedzi na ławce i cała się trzęsie. Przed dzwonkiem nawet nie zdąży wybrać się na tę udawaną rand­kę Samo życie.

Panna Wilson próbuje nas zachęcić, pokazując, jak zachowywałaby się na naszym miejscu (z tym koszmarnym uśmiechem na twarzy wygląda przerażająco i bez­nadziejnie). Nagle zwróciła się do mnie:

- Georgio, nadal utykasz i jesteś przygarbiona. I to nie tylko na zewnątrz.

W drodze do domu

16.30 Rozmawiamy o Nudnej Lindsay. - Dlaczego myślisz, że ona o wszystkim wie? - spytała Rosie. Powtórzyłam im, co mówiła o klubie.

Ach, rozumiem, ani słowa więcej! I zaczęła kiwać głową jak te pieski na tylnej półce sa­mochodu. Reszta dziewczyn dołączyła się do niej, a ja po­czułam się jak w sklepie z samochodowymi maskotkami. Jas choć raz wpadła na sensowny plan.

- Spytam Toma, co się dzieje. - Zerknęła na mnie spod grzywki i całkiem miło się uśmiechnęła. - Poproszę go o dyskrecję.

Miałam ochotę ją ucałować.

- Dzięki, Jas, czasami jesteś naprawdę dobrą kumpel­ką i... i...

Rosie zauważyła, że zaraz się rozkleję, więc szybko we­szła mi w słowo:

- A wiecie, jaką książkę napisał Masimo? Przecząco pokręciłyśmy głowami, spodziewając się najgorszego. I nie myliłyśmy się.

Władca ściemy.

Było to takie głupie, że musiałam się roześmiać. półgębkiem.

- A tak przy okazji - wtrąciła Jas - chciałam wam powiedzieć, że jesteśmy zaproszone na weekend na imprezę u Katie Steadman.

Nie mam fazy na imprezy, ale chyba się wybiorę.

Piątek, 1 lipca

13.00 Wydarzyło się coś nieprawdopodobnie dobre go! Chyba. Tak mi się wydaje.

Na przerwie obiadowej zwykle wypędzają nas na dwór i każą marznąć na mrozie, a dziewczyny z Oddziałów Szturmowych (czyli dyżurne) wygrzewają się w ciepełku. Dlatego zawsze zakradamy się z powrotem do środka i czaimy koło pracowni naukowej, zwykle fizycznej, by w razie łapanki wskoczyć do laboratorium i opuścić żaluzje. Siedzimy tam w kucki, dopóki sobie nie pójdą. Dla bezpieczeństwa kucamy przy oknach, żeby nie było nas widać z zewnątrz. I przykrywamy się fartuchami, udając stertę starych szmat, na wypadek gdybyśmy nie zdążyły schować się w laboratorium.

Tak się złożyło, że dzisiaj panował straszliwy upał. W cieniu było co najmniej sto osiemdziesiąt stopni.

- Nie możemy po prostu wyjść na zewnątrz? - spytała Ellen. - Zamiast dusić się pod starymi fartuchami...

Reszta dziewczyn zaczęła szaleńczo kiwać głowami. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.

- Tak, tak, oczywiście, bardzo przyjemnie byłoby po - siedzieć sobie na słoneczku, poopalać się i tak dalej - powiedziałam - ale pamiętajcie, że nie wolno nam ulec tyranii... No już, wskakujcie pod fartuchy! I zachowujcie się naturalnie!

Minutę później

Na czym to ja skończyłam?

Aha, schowałam się po oknem. Otwartym. Gadały­śmy o weselu Rosie, która powiedziała:

- Sven zastanawia się, w czym ma wystąpić.

- Nie rozumiem po co. Przecież i tak nie dojdzie do tego ślubu - mruknęłam. - Nawet za pięć i pół roku.

- Zawsze byłaś cyniczna. To dlatego, że zbyt wiele ra­zy cierpiałaś z miłości. Tak się jednak składa, że już bar­dzo niedługo mamy próbę ślubu.

- Nie gadaj bzdur.

Rosie uniosła brwi i spytała:

- No to jak myślicie? Dzwony czy skórzane bawarskie spodenki?

Już miałyśmy zacząć dyskutować na ten temat, kiedy usłyszałyśmy jakieś głosy, więc musiałyśmy się zamknąć. Były to Nudna Lindsay i ZGM (Zdumiewająco Głupia Monica). Słyszałyśmy je bardzo wyraźnie, bo rozmawia­ły pod otwartym oknem. Nakryłyśmy się fartuchami i nadstawiłyśmy ucha.

- No i co powiedział? - spytała ZGM.

- Powiedział, że nie chce angażować się na poważnie, bo już kiedyś był w stałym związku, i zamierza trochę od­począć - odparła Nudna Lindsay.

- I co teraz zrobisz?

- Oczywiście będę próbowała go przekonać. Martwi mnie tylko to, że powiedział, że będzie musiał zasmucić kogoś, kto bardzo mu się podoba. I chyba chodziło dziewczynę stąd, a nie z Włoch. Ale nie chciał zdradzić, o kogo chodzi.

- Nie domyślasz się?

Wtedy Nudna Lindsay wypowiedziała brzemienne w skutki słowa:

- Myślę, że to niemożliwe, bo to największa idiotka, jaką znam, ale... no... nie, to niemożliwe. Masimo nie jest ani głupi, ani aż tak zdesperowany.

- Chyba nie mówisz o...?

- Wiem, to niewiarygodne, prawda? Będę ją miała na oku, a jeśli się okaże, że chodzi o nią... no, wtedy nie chciałabym być w jej skórze.

I poszły sobie.

Rosie wyjęła głowę spod fartucha i spojrzała na mnie. Ja spojrzałam na nią, a wtedy opuściła oba kciuki na znak: „Ojacieprzepraszam! Już nie żyjesz! Jesteś trupem! Oddawaj zaproszenie na ślub. Wyślę je komuś, kto przyjdzie na mój ślub żywy”.

Pilne zebranie Drużyny Asów

Popołudniowa przerwa

- Jak myślicie, mówiła o mnie? - spytałam.

- To chyba jasne, prawda? - odparła Jas. - Przecież powiedziała: „Największa idiotka, jaką znam”.

- Nie miałam pojęcia, że spotykałaś się z Masimem - prychnęłam. - „Tom Król Ślimaków bardzo się zmartwi.

Wtedy się zamknęła. Ale ja nie.

- Jeśli chodzi o mnie, to bardzo dobrze, bo powiedział, że ta osoba bardzo mu się podoba. Nieźle, prawda?

- Tak, ale jeśli nie chodzi o ciebie? - wtrąciła Jools.

O Boże. A jeśli jemu podobają się dwie największe idiotki, jakie zna Nudna Lindsay?

Na fizyce

Chodzi o mnie czy nie? Przykro mu, że mnie zasmucił?

Och, w mordkę jeża. Znowu cierpię z miłości. I serce ml pęka.

Dziś na fizyce panują wyjątkowe nudy. Przerabiamy statystykę. Po co?

Rosie przysłała mi liścik: Zgadnij, jakie są wymiary Chudej. 180 - 120 - 180. A to tylko obwód jej podbródków.

Posłałam jej klingońskie pozdrowienie.

Ciągle myślę o tym, co powiedziała Nudna Lindsay. Z jednej strony baaaardzo się cieszę, że jemu jest przy­kro, bo mi sprawił przykrość, bo to by znaczyło, że nie chce sprawiać mi przykrości. A to bardzo bon. Ale z drugiej strony, jeśli chodzi o mnie, Lindsay mnie zabije.

Ale nawet jeśli chodzi o mnie, Masimo i tak nie ma za­miaru zostać moim chłopakiem.

Chociaż może sam nie chce się do tego przyznać.

Pięć minut później

Muszę go przekonać, że to mnie pragnie. Skorzystam z rad opisanych w Jak rozkochać w sobie każdego idiotę, stanę się tajemnicza i chłodna, by wrócił do mnie jak naciągnięta gumka. Może jeśli zacznę udawać, że chodzę z innym, Masimo zrobi się zazdrosny i zrozumie swój błąd?

Pięć minut później

Spytam Dave'a Jajcarza, co robić.

Minutę później

Nie, nie mogę tego zrobić, bo nie chcę zepsuć naszej przyjaźni. Poza tym znowu zacząłby się nabijać z Masima, mówić, że to przebrana dziewczyna, że dba tylko o swoje włosy i tak dalej.

Dwie minuty później

Ale zasadniczo rzecz biorąc, Dave Jajcarz mnie lubi.

Dwie minuty później

I ja lubię jego. Dave mnie lubi, ja lubię Dave'a. Prosta jak drut.

Minutę później

Nie jesteśmy dziećmi. W takiej sytuacji niezbędna jest dojrzałość, a tej na pewno mi nie brakuje. Dave i ja mo­żemy się spotykać jako kumple.

Tak będzie OK.

Fajnie.

Minutę później

Bardzo fajnie.

Bardzo, bardzo fajnie.

Dlaczego nie mielibyśmy bawić się razem? Lubię spo­tykać się z ludźmi. Dave też. Oboje lubimy się zabawić.

Tyle rzeczy moglibyśmy robić razem. I chodzić w tyle różnych miejsc.

Minutę później

Na przykład do... sama nie wiem... no, na przykład... hmmm, weźmy pierwsze miejsce z brzegu... na koncert Sztywnych Dylanów, który ma się odbyć za tydzień. Że­by się zabawić.

Minutę później

I potańczyć.

Minutę później

Potańczyć przed Masimem - ciekawe, jak to by mu się podobało!!!

Dwie minuty później

O Boże, znowu traktuję Dave'a Jajcarza jako temat zastępczy.

Czesacza warg. Który bardzo dobrze całuje.

Nie potrafiłabym go tak perfidnie wykorzystać. Nigdy w życiu.

Minutę później

Zresztą i tak by mnie przejrzał.

Minutę później

Chyba że rozegrałabym to bardzo subtelnie. I zacałowała go na śmierć.

Dwie minuty później

Muszę pokonać tę wewnętrzną czerwonotyłkowatość. Wynocha!

Kwatera główna świrów

czyli na próbie „MacPalanta”

16.30 Panna Wilson wygłosiła mowę „motywującą”, ale Rosie zepsuła cały efekt, głośno bekając. Usprawiedliwiła się, że to „wymiana gazów przed występem”. Nikt mi nie powie, że niczego nie nauczyłyśmy się na biologii.

Dziwne, ani śladu Dave'a Jajcarza. Mam nadzieję, że się nie rozchorował.

Pięć minut później

Nie wiem, czy tylko ja mam takie wrażenie, ale w całej trupie teatralnej panuje dziś histeria. Pewnie dlatego, że do premiery został już tylko tydzień i nikt poza tą kujonką Jas nie nauczył się swojej roli.

Kiedy właśnie miałyśmy zacząć wypytywać Pryszczate - go Normana o Dave'a, drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł Dave z krawatem fantazyjnie zawiązanym na głowie.

Panna Wilson potwornie się wkurzyła.

- Doprawdy... zaczęliśmy dziesięć minut temu... byłoby bardzo miło, gdybyś następnym razem się nie spóźnił... Szczęśliwi czasu nie liczą - odparł Dave. - No, ale już jestem. Bierzmy się do roboty.

Przywitał się z kumplami i wszedł do mnie na scenę. Spuściłam wzrok, żeby nie patrzeć mu w oczy. Bałam się, że mnie przejrzy i domyśli się, że traktuję go jako te­mat zastępczy.

Och, panienko, nie wpatruj się w me klejnoty - powiedział.

Chciałam się nabzdyczyć, ale on tak mnie rozśmiesza, że w końcu się do niego uśmiechnęłam.

Próbę rozpoczęliśmy od wysokiego C, czyli od sceny I wiedźmami. Rosie w przypływie natchnienia przesta­ła mieszać w kotle i zaczęła wikingowe disco. Wymachi­wała gałęzią, której chwilę wcześniej używała jako re­kwizytu. Dziab, dziab na prawo, dziab, dziab na lewo I RÓÓÓÓG!

Dave i ja zaczęliśmy klaskać, ale panna Wilson kaza­ła jej przestać się wygłupiać.

- Ależ proszę pani, ja tylko wprowadziłam do sztuki elementy kultury wikingów - zaoponowała Rosie. - My­ślę, że Szekspirowi by się spodobało.

Panna Wilson nerwowo zapinała guziki swetra.

- Rosie, wikingowie nie mają nic wspólnego z Mak­betem.

- Czy jest pani pewna? - spytał Dave. - Może Billy nie wszystko pani powiedział?

W końcu udało jej się zagonić nas na miejsca i wróci­liśmy do próby. Przez jakiś czas wszystko szło gładko. Potem jednak nastąpił wielki kryzys. Okropna R Green niechcący wystrzeliła z pistoletu startowego używanego w scenie walki, Dave zaczął wołać: „Ratuj się, kto może!”, i jak opętany biegać po scenie. Do sali wbiegł Elvis Attwood z wiadrem piasku, gotów nas wszystkich w pogrzebać. Powiedział Okropnej P. Green, żeby następnym razem uważała, gdzie siada, po czym poszedł pewnie po to, żeby pobawić się gaśnicami. Panna Wilson znowu nas zagoniła do roboty. Przyszła kolej na scenę uczty. Wszyscy uważamy, ze pomysł z żonglowana i połykaniem ognia jest fatalny. Melanie kompletnie sobie nie radzi z żonglowaniem pomarańczami. Po prostu rzuca je do góry, a potem zbiera, kiedy spadają na ziemię. I tak w kółko. Zawsze mi się wydawało, że żonglowanie polega na czym innym. Spytałam pannę Wilson. - Czy Billy Szekspir nie opisałby w swojej sztuce tej sceny, gdyby uważał, że jest fajna?

- Ciekawa uwaga, Georgio, bo widzisz... w czasach elżbietańskich... sztuki traktowano dość swobodnie. Aktorzy często improwizowali. Stąd mój pomysł z żonglowaniem pomarańczami i połykaniem ognia.

- A co na pani pomysł powiedział Łabędź z Avonu? spytała Rosie.

Panna Wilson znów zaczęła nerwowo bawić się guzika­mi swetra.

- Oczywiście nic nie powiedział, nie mógł go skomentować, gdyż, jak wiecie...

- Wkurzył się na panią, bo nie chciała się pani z nim umówić? - dokończył Dave.

Wracamy razem do domu

Idziemy całą paczką. Ellen bardzo wzmocni sobie mięśnie nóg, jeśli codziennie będzie mnie odprowadzać do domu. Z powodu swej miłości do Dave'a co dzień pokonuje dodatkowe piętnaście kilometrów.

- Widziałam, jak Okropna P. Green gapiła się na pryszczatego Normana - odezwała się Rosie. - Czuję, że zanosi się na piękny romans.

- Bardzo przepraszam. To mi się wymknęło podczas sceny z wiedźmami - powiedział Rollo.

Jools zaczęła rechotać jak potrzaskana. No, słowo daję. Niektóre dziewczyny w obecności chłopców zupełnie tracą głowę. Ellen ślini się na widok Dave'a, Jools śmieje się z żartów o bąkach, a Jas ani na krok nie odstępuje Toma. Całe szczęście, że choć ja mam trochę dumy.

- Pan Attwood to niezła dzielniacha, prawda? - zauważył Dave.

- Oj, nie... przecież nie jest kobietą - wydukała Ellen.

Oboje na nią spojrzeliśmy. Romans chyba nie jest im pisany.

Piętnaście minut później

Zostałam sama z Dave'em. Ellen znowu dotrze do do­mu koło północy. Na szczęście złapała autobus, a od­jeżdżając, tęsknym wzrokiem spoglądała na Dave'a. Przy pożegnaniu lekko cmoknął ją w policzek, a wtedy mało się nie przewróciła z przejęcia. Kiedy sobie poszła, Dave spojrzał na mnie i zaczął pytać:

- Co? No co?

Dobrze wie co. Kiedy słońce odbiło się w jego oczach, wyglądał szczególnie... sama nie wiem, może to ta po­ra roku, ale chyba mam Ogólną Podjarkę. Nie, nie, precz, Podjarko, precz!

- Chciałbym przez jeden dzień być dziewczyną - powiedział nagle.

- Jesteś pewien, że chciałbyś wiedzieć, jak to jest mieć wszystko to, co mają dziewczyny?

Zamyślił się. Dave bywa bardzo refleksyjny, miły, no i jest przystojny, Kurczę, jeśli spróbuje mnie pocałować, nie zdołam mu się oprzeć.

- Tak - odparł w końcu - gdybym przemienił się w dziewczynę, stanąłbym przed lustrem i przez cały dzień gapił na swoje dyndaki. I bym je sobie obmacywał. Narka, kotku.

I się zmył. Dziwne. Zwykle odprowadza mnie pod sam dom. Może ma trening piłki nożnej? Albo z kimś się umówił? Na przykład z dziewczyną. Na randkę.

Koło domu

I bardzo dobrze. Randka świetnie mu zrobi. Tb nie ma nic wspólnego ze mną.

W moim pokoju

Ciekawe, kto przyjdzie na imprezę u Katie Steadman?

Masimo pewnie nie.

Ale Dave chyba tak.

Może z tą nową, tajemniczą dziewczyną.

Na pewno jakaś brzydula.

Kumpelka stulecia

Sobota, 2 lipca

W centrum

Pora lunchu

Zupełnie nie miałam na to nastroju, ale dziewczyny z Drużyny Asów urządziły tańce pod sklepem z płytami. Aż na ulicy było słychać muzykę, więc pomyślałyśmy, że zrobimy sklepowi darmową reklamę i odtańczymy pie­kielne disco. Przechodnie byli pod dużym wrażeniem, chociaż oczywiście kilka babć musiało pomarudzić.

13.30 Na Churchill Square było mnóstwo chłopaków.

Wszyscy przybijali sobie piątki, pstrykali palcami i ogólnie zachowywali się jak idioci. Jeden z nich tak się wgapiał w nasze dyndaki, że aż wpadł na sklepową wystawę.

Motywem przewodnim imprezy u Katie ma być „rock”.

Nie, nie zamierzamy pomalować się na szaro i przebrać za głazy.

Przebierzemy się za rockandrollowe piosenkarki, gita­rzystów i tak dalej. Będzie fajnie. Zresztą i tak nikomu się nie podobam, więc nieważne, jak będę wyglądać.

W centrum handlowym

Kupiłam sobie bardzo ciemną czerwoną szminkę i lakier do paznokci. Pożyczę od mamy ten idiotyczny top z lureksu czy lycry. Do tego włożę zamszowe kozaki do połowy uda.

Wieczorem

Szykuję się na kolejny długi wieczór, podczas którego będę samotnie tańczyła i czuła się jak piąte koło u wozu. Ale nie powinnam zapominać, że być może to ja jestem tą dziewczyną, która podoba się Masimowi i której Masimo nie chce martwić. Dobrze chociaż, że przyjdą moje kumpelki i Dave. Bo wiecie, bardzo go lubię jako kolegę.

Pod wieżą zegarową

19.00 Kiedy weszłam na wzgórze, Jools, Mabs, Ellen i Jas już na mnie czekały. O kurczę, naprawdę wyglądają jak prawdziwe rockandrollówy. Całe na czar­no. Jas nawet posmarowała włosy żelem i zaczesałam do tyłu. Dziś na pewno nie będę się z nikim całować, więc zaryzykowałam i przykleiłam sobie wabiki na chłopców. Kupiłam w centrum handlowym takie z doklejonymi diamencikami. Uważam, że są wyjątkowo czadowe.

- Gdzie Rosie? - spytałam.

- Tuż przed moim wyjściem zadzwoniła i powiedziała, że Sven nie może wcisnąć się w spodnie, więc spotkamy się na miejscu.

Matko kochana.

U Katie Steadman

19.40 Jej dom jest całkiem fajny. Katie wszędzie roz­wiesiła dyskotekowe lampki, a płyty nastawia jakiś chłopak cały w skórze (hmmm... ciekawe, jak po­czuje się za parę godzin, bo dziś jest chyba z milion stopni).

19.45 Na drzewach w ogrodzie też wiszą lampki! Jeszcze chwila, a naprawdę poprawi mi się nastrój. Katie dała nam talerz z przekąskami i powiedziała: Mają przyjść dosłownie wszyscy - chłopaki z college'u, z Foxwooda, ze Świętego Jana... kto jeszcze? Aha, Damulka z kumplami i dziewczyny z Moorgrange z chło­pakami. Nawet Dom, wiecie, ten ze Sztywnych Dylanów, obiecał, że spróbują wpaść.

Poszła sobie, a ja skamieniałam. Odwróciłam się do Jas, która tak łapczywie pożerała bułkę z kiełbaską, jak­by od dwóch tygodni nic nie miała w ustach, chociaż po drodze zjadłyśmy chrupki serowe.

- Jas, słyszałaś? Słyszałaś? Słyszałaś to?

- Mhm - wymamrotała z pełnymi ustami.

- To znaczy tak czy nie? - Yhym.

Uznałam, że to tak.

- Sztywne Dylany przyjdą, a wiesz, co to znaczy? To znaczy, że przyjdzie Masimo, bo on gra w Sztywnych Dylanach.

Ona jednak ani trochę się tym nie przejęła. Dalej wci­nała kiełbaskę, rozglądając się, by sprawdzić, kto z kim przyszedł. Jaka ona powierzchowna!

Już miałam powiedzieć reszcie dziewczyn o Bogu i Miłości i poprosić je o radę, kiedy rozległo się głośne jodłowanie. Przyszedł Sven.

W życiu nie widziałam tak obcisłych spodni. Do tego założył kowbojską kurtkę z frędzelkami i kowbojski kapelusz. Srebrne. Nie wiem, jakie rockowe kapele mają w tej Laponii, czy skąd on tam pochodzi, i nie chcę wiedzieć.

Rosie wyglądała niewiele lepiej. Była w miniówie, któ­ra ledwo zakrywała tyłek, kozakach do połowy uda, w okularach przeciwsłonecznych (oczywiście to nie kozaki były w okularach. One nie muszą się chować za ciemnymi szkłami, nie są aż tak sławne). Sven podszedł do nas.

- Cześć, dzikie kotki! Weźcie mnie! Zróbcie ze mną, co chcecie!!!

I po kolei porwał nas na ręce, przechylił do tyłu i po­całował prosto w usta. Nie ma sensu się sprzeciwiać je­mu czy Rosie. Na szczęście kiedy ktoś włączył płytę, Sven rozpoczął jeden ze swych przerażających tańców Nigdy nie pojmę, jak w takich obcisłych spodniach uda­je mu się robić szpagat. Całe szczęście, że Katie wyniosła z pokoju prawie wszystkie meble. Didżej w skórze wyglądał na spanikowanego. Pewnie miał nadzieję, że to po prostu ulubiona płyta Svena.

20.45 Impreza rozkręciła się na dobre. Przyszły całe tłumy. Ale ani śladu Masima i reszty chłopaków ze Sztywnych Dylanów. Mam nerwy w strzępach. Dosłownie co dwie sekundy latam do siusialni. Może na wszelki wypadek zdjąć wabiki na chłopców?

Wyszłam do ogrodu, by zaczerpnąć

łyk świeżego powietrza

21.30 Jak zwykle pary całują się po kątach. Przyszedł Damulka z kumplami i od razu ruszył w moją stronę.

Cześć, ślicznotko, pamiętasz mnie?

O tak, doskonale go pamiętałam. Odkąd na imprezie u Rosie wypróbowałam na nim technikę lepkich oczu, był moim niewolnikiem. Nie miałabym nic przeciwko temu, ale uwodziłam go tylko po to, by wzbudzić zazdrość w Davie.

A nawiasem mówiąc, ciekawe, gdzie on się podziewa. Oczywiście, niewiele mnie to obchodzi.

Damulka gapił się na moje usta, a potem przeniósł wzrok na moje cycki. Czy on naprawdę myśli, że to sek­sowne?

- Miałabyś ochotę... no wiesz, wyjść ze mną na ze­wnątrz? - spytał nagle.

- Przecież jesteśmy na zewnątrz.

Każdy normalny człowiek pojąłby aluzję, ale nie Damulka.

- Tak, ale moglibyśmy wyjść trochę bardziej na ze­wnątrz.

Zwariował czy jak? Już nigdy w życiu nie użyję techni­ki lepkich oczu. Właśnie się zastanawiałam, czy uciekać, kiedy u mojego boku pojawił się Dave Jajcarz. Mrugnął do mnie.

- Dobry wieczór, poszukiwacze sensacji.

Jeszcze nigdy aż tak się nie ucieszyłam na czyjś widok. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, nawet nie myśląc o tym, że nos mi się rozjeżdża na całą twarz.

- Dave!!! - zawołałam. - Super, że przyszedłeś. Zrobił nieco zaskoczoną minę.

- Spokojnie, mała. Wiem, że jestem boski, ale... Złapałam go za rękę i powiedziałam.

- Uwielbiam tę melodię.

Po czym zaciągnęłam go do środka.

Pół godziny później

Muszę przyznać, że doskonale bawiłam się z Dave'em, który świetnie tańczy. W tańcu udaje, że podrzuca gitarę, co mnie strasznie śmieszy. Nawet trochę potańczyliśmy oparci o siebie plecami, osunęliśmy się w tej pozycji na podłogę i znowu wstaliśmy. Wszyscy nas oklaskiwali.

22.40 Rosie trzymała w rękach dwie szklanki z napojami i opowiadała mi o swoich ślubnych planach. - Na obiad podamy steki z renifera. Wtedy za nią stanął jej „narzeczony” i ściągnął jej ga­cie aż do kostek. Nie mogła ich podciągnąć, bo obie rę­ce miała zajęte. Sven zaczął tańczyć, pokrzykując: „Oh jah, oh jah!”, a jego spodnie w neonowych barwach iskrzyły się na parkiecie. Rosie zwróciła się do mnie: - Weź te szklanki, o Boże, o Boże, szybko, szybko. Ale nie mogłam tego zrobić, bo ze śmiechu aż się zgięłam wpół. Chciałam jej pomóc, ale wyglądała tak zabawnie.

W końcu udało jej się jakoś doczłapać do stołu, z ga­ciami wokół kostek, i postawiła szklanki. Podciągnęła majtki i wściekła jak osa poszła szukać swojego „narzeczonego”. Bardzo, bardzo zabawne.

23.00 Na chwilę straciłam wszystkich z oczu. W tań­cu tak się zgrzałam, że musiałam dla ochło­dy znowu wyjść do ogrodu. Właśnie oparłam się o mu­rek, kiedy na taras wybiegł Dave.

- To twoja melodia, kiciu! Chodźmy zatańczyć! - zawołał na mój widok.

Próbował wciągnąć mnie do środka, ale powiedzia­łam:

- Och, nie mogę, strasznie mi gorąco, muszę trochę odetchnąć.

- Poczekaj, mała, zaraz przyniosę ci coś do picia. Zniknął w środku. Widziałam, jak przeciska się przez zatłoczony parkiet, po drodze zatrzymując się przy grup­kach dziewczyn. Co za flirciarz!

Tanecznym krokiem wrócił z napojami. Stanęliśmy pod drzewem w głębi ogrodu. Był cudowny letni wieczór i na­wet gwiazdy mnie nie wkurzały. Właściwie to przypomina­ły mi o tamtej pięknej nocy z Masimem. Ciekawe, czy przyjdzie? Potem pomyślałam jednak, że nawet jeśli przyj­dzie, to dobrze mu zrobi, kiedy mnie zobaczy w ogrodzie z Dave'em. Wyjdę na prawdziwą luzaczkę.

Pijąc napój, spojrzałam znad szklanki na Dave'a, a on spojrzał na mnie. Gapiliśmy się tak chyba całą wiecz­ność. Potem odebrał mi szklankę i postawił ją na ławce. Ujął moją twarz w obie dłonie (ale oczywiście to nie zna­czy, że urwał mi głowę), pochylił się i mnie pocałował. I zrobił numer z czesaniem warg.

O rany, jednego nie mogę mu odmówić - całuje naj­lepiej na świecie. Nogi właśnie zaczęły mi się zmieniać w galaretę, a mózg się zlasował, kiedy Dave przestał. Nie, nie, nie, tylko nie przerywaj!!!

- O nie, panienko, nie zamierzam znowu przez to przechodzić - powiedział. Lekko klepnął mnie w pupę i wrócił do środka. Co? Co?!

Dlaczego klepnął mnie w pupę? Dlaczego przestał mnie całować? I co to znaczy: „Nie zamierzam znowu przez to przechodzić”? Chyba zaraz dostanę jakiegoś ataku. Jeszcze trochę posiedziałam w ogrodzie, po czym weszłam do środka, by poszukać dziewczyn. Sven przejął ster za konsoletą, a didżej mówił nieśmiało: - Yyy, słuchaj, kolego, czy mógłbyś oddać mi sprzęt? Sven go objął. Hmm. A potem... no nie! Pocałował didżeja w usta. Myślałam, że ten zwymiotuje, muszę jednak przyznać, że wykazał wielką odwagę, bo po prostu przepchnął się do konsolety. Sven wcale się nie obraził. Stanął obok, objął go i zaczął kiwać głową w rytm muzyki.

Jools i Rollo całowali się w tańcu, więc na nich nie mo­głam liczyć. Jas wcześnie wyszła do domu, bo chciała się wyspać przed jutrzejszą włóczęgą z Tomem. Ellen gadała z Dave'em Jajcarzem, nie zamierzałam do nich podchodzić. Nigdzie nie mogłam znaleźć Mabs. Pewnie całowała się gdzieś pod stertą kurtek. Zupełnie zapomi­na o dumie, kiedy dopada ją Ogólna Podjarka.

Weszłam do kuchni, gdzie Ro Ro nakładała przekąski dla Svena. - Ale czad, nie? - powiedziała. - Taki sobie. Po chwili w kuchni zjawiła się Katie.

Ale fajnie się bawię. Przyszło tyle ludzi. Super jest, nie? - spytała. - Szkoda, że Dylani nie przyszli. Dom posiedział, że mają jakieś ważne spotkanie.

Och, jakie to typowe.

Wychodząc z kuchni, zobaczyłam Dave'a, który ubra­ny w kurtkę, był już przy drzwiach. Musiałam nieźle go - denerwować, skoro tak wcześnie zbierał się do domu.

- Dave, idziesz już? - spytałam. - Czy mogłabym...

W tej chwili pojawiła się Emma Jacobs z St Mary. Dave wziął ją za rękę i powiedział do mnie: Tak, my już spadamy. Narka, stara.

Emma spojrzała na niego kokieteryjnie i wyszli w noc.

Nie chciało mi się gadać o tym z dziewczynami, więc pomyślałam, że odczekam parę minut i też się wymknę. Czułam się bardzo dziwnie.

23.30 Dryfuję na wzburzonych wodach oceanu, ja­kim jest życie.

W łajbie bez wioseł.

Nawet nie w kajaku.

Dlaczego tak trudno mi pogodzić się z tym, że Dave spotyka się z inną? Dobrze mi tak, nie powinnam była go traktować jako tematu zastępczego. Chociaż to nie do końca tak, naprawdę go lubię, a kiedy się całowali­śmy, zapomniałam o bożym świecie. Nawet o tym, że szaleńczo kocham się w Masimie.

Na ulicy bardzo cicho. Przez rozświetlone okna widzę ludzi, którzy świetnie się bawią w swoich domach. A ja lezę smętną ulicą.

Mam mętlik w głowie. Chwilami wpadam w taką desperację, że zazdroszczę Jas. To znaczy nie jej obsesji na punkcie gaci, tylko jej miłości do Pysia i tego, że świata poza nim nie widzi. Może to dlatego, że i on naprawdę ją lubi i nie ogląda się za innymi dziewczynami, więc Jas jeszcze bardziej lgnie do niego? A może dlatego, że jej rodzice też są ze sobą silnie związani? Może gdyby jej mama była prostytutką, a ojciec świrem, Jas nie byłaby tak szczęśliwa i zadowolona z siebie? Poza tym przed wyjściem z imprezy nawet nie sprawdziła, czy u mnie wszystko w porządku. Tak więc czuję się zobowiązana nienawidzić jej.

Pięć minut później

Gdzieś tu mieszka Dom. Chyba nawet na tej ulicy. Cie­kawe, czy jeszcze chodzi z tą dziewczyną? Pewnie tak, Każdy ma kogoś. Nie są niewolnikami Podjarki.

Minutę później

O Boże, Dom z dziewczyną! Siedzą na schodkach przed domem. Tb pewnie jego dom. Nie chcę, żeby zobaczył, że wracam sama. Powtórzyłby Masimowi, że włóczę się sa­ma ulicami jak jakaś ofiara losu, i już nie mogłabym uda­wać góry lodowej i luzaczki. Jeśli powolutku się wycofam, to może mnie nie zauważą. Schowam się za róg i...

Dom podniósł głowę i zobaczył mnie idącą rakiem.

- Georgia, co się dzieje? - zawołał.

O Boziu.

Pomachałam do niego.

- Cześć, Dom... upuściłam... yyy... klucze.

Co???

Wstał.

- O kurczę, czekaj, pomogę ci szukać. Masimo jest u mnie. Powiem, żeby tu przyszedł. Co??? Nieeeee.

- NIE! - prawie wrzasnęłam, po czym dodałam ciszej: - Nie chcę go fatygować...

Ale Dom już wszedł do środka, a za nim podążyła jego dziewczyna, zerkając na mnie dziwnym wzrokiem. Pewnie zadziałał jej radar: domyśliła się, że wcale nie zgubiłam kluczy, tylko jak ten matoł sama włóczę się uli­cami. Może schować się, zanim przyjdą? Tak zrobię, to jedyne sensowne wyjście. Przycupnę za jakimś samo­chodem, nie znajdą mnie i sobie pójdą.

Za samochodem

Pół minuty później

Tak, tak, doskonały pomysł. Jeśli zostanę tu, dopóki sobie nie pójdą, wszystko samo się ułoży. Tak, tak. Po­siedzę tu cichutko jak myszka. Bo jestem taką małą, niewidzialną myszką.

Kiedy tak kucałam, minął mnie jakiś pan z pieskiem. Spojrzał na mnie i spytał:

- Kochanie, dobrze się czujesz?

A ten głupi kundel zaczął mnie lizać po twarzy.

- Tak, tak, ja tylko...

- Zgubiłaś coś?

- Nie... yyy... to znaczy tak, zgubiłam klucze. (Idź sobie, sio, sio, przestań mnie lizać, do budy!). Usłyszałam głosy po drugiej stronie ulicy i mój „wy­bawca” zawołał:

- Dominie, dziewczyna zgubiła klucze! Chodź poszukać, dobra? Ja nocą kiepsko widzę.

Ale wystarczająco dobrze, żeby szpiegować niewinnych ludzi, którzy chowają się za samochodami, co, panie ciekawski? Nie mógł po prostu zachować się jak nasi sąsiedzi - jak wariat i nieżyczliwie? O nie, on musiał mi POMÓC. I co ja teraz zrobię?

Minutę później

Ze swej pozycji na ziemi widzę całe mrowie nóg. Sytuacja przemieniała się z dennej w katastrofalną.

Potem usłyszałam czyjś głos:

- Georgia? Ciao. Come stai?

No super, Bóg Miłości wylądował.

Jak jego zdaniem się czuję?

Rzucił mnie, bo nie jestem wyrafinowana, a teraz znalazł mnie przykucniętą w środku nocy za samochodem, z psem liżącym mnie po tyłku.

Mogłam zrobić tylko jedno: udawać pełen luzik.

Tak też zrobiłam. Spojrzałam na niego z uśmiechem i powiedziałam:

- O kurczę, Masimo, co za... niespodzianka! Tak, tak, u mnie wszystko super, dzięki.

Szybko wstałam.

- Cha, cha, cha, cha! Znalazłam je! Celowo nie patrzyłam na Masima.

- O, świetnie, gdzie były? - spytał Dom.

- Och, pewnie wypadły mi z torebki, kiedy... kiedy wyjmowałam... latarkę.

Co ja takiego powiedziałam? Kto używa latarki na oświetlonej ulicy? Powiem wam kto. Wariatka, która bredzi jak potrzaskana. Całe szczęście, że była noc - nie widzieli chociaż, że twarz mam całą czerwoną, w buraczkowym odcieniu.

Zaryzykowałam i zerknęłam na Masima, który lekko się uśmiechał. Czy on musi zawsze tak bosko wyglądać? Wtedy mnie olśniło: a może on myśli, że go śledzę, że schowałam się za samochodem, żeby go podpatrywać? O nieee.

Wracam z... yyy... imprezy u Katie - wymamro­tałam.

Szkoda, że nie mogliśmy przyjść - powiedział Dom. - No, ale ja kiepsko wyglądam w obcisłych skórzanych spodniach. Masz genialną bluzeczkę.

Spojrzałam w dół na swój top. No super, w tym lureksie i butach do uda wyglądałam jak uliczna prostytutka. Coś wspaniałego.

- Dzięki. Impreza była czadowa, ale przyszło za dużo małolatów - wiecie, wygłupiali się w tańcu, i tak dalej. Postanowiłam więc wyjść wcześniej i...

Masimo nadal milczał. W końcu jednak spytał: - Może odprowadzić cię do domu, żebyś... znowu czegoś nie zgubiła... na przykład... jak to się mówi po angielsku? Powiedział coś po włosku do Dorna, który roześmiał się i przetłumaczył:

- Kompasu.

O Boże, śmiali się ze mnie.

Poczułam, że lada chwila się rozbeczę. Łzy już prawie napływały mi do oczu, więc uznałam, że najlepiej czym prędzej stamtąd uciekać.

- Poradzę sobie, dzięki - odparłam. - No to ja już powiem wam dobranoc.

Super, wysławiałam się jak jakiś świr z Dickensa. Aż dziw, że nie powiedziałam: Życzę miłych snów . Masimo delikatnie dotknął mojej ręki. - Georgia, pójdę z tobą kawałek. Ciao, Dom. Dom odpowiedział „ciao” i wrócił do domu.

Dwie minuty później

W milczeniu szliśmy ulicą. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy przed wyjściem z imprezy umalowałam sobie usta. Uciekłam stamtąd w takim popłochu, że zapomniałam sprawdzić w lusterku. Może umalować się teraz? Mogłabym ukradkiem sięgnąć do torebki, wymacać szminkę, jedną ręką zdjąć skuwkę i przemycić szminkę do ust, spuszczając głowę. Albo się odwrócić i udawać, że kaszlę. A może przejrzeć się w lusterku samochodowym? Nie, nie, są za nisko. No to w szybie przejeżdżającego autobusu albo ciężarówki? Zamknij się, zamknij.

- Dobrze się bawiłaś na imprezie? - spytał Masimo.

- O tak, było super, normalnie czad. Masimo mówił dalej (jaki on ma boski głos):

- Dom proponował, że później może tam wpadniemy, ale nie powiedział, że też tam będziesz, więc odechcia­ło mi się. Nie miałem nastroju na tańce.

Co oznaczało to: „Nie miałem nastroju na tańce”? Nie chciało mu się tańczyć czy nie był w NASTROJU na tańce, to znaczy było mu smutno? A skoro było mu smutno, to dlaczego? Powiedział też, że nie wiedział, że tam będę - czyli przyszedłby, gdyby wiedział? A może.. - och, zamknij się, mózgu, zamknij! Gdyby tylko przestał gadać i mnie objął, wszystko samo by się wyjaśniło.

Co jakiś czas ocieraliśmy się rękami i za każdym razem miałam wrażenie, że poraził mnie prąd. Nie przychodzi­ło mi do głowy nic innego poza: „Pocałuj mnie, pocałuj, ty cudowny Włoski Rumaku!”.

Kiedy znaleźliśmy się na mojej ulicy, Masimo zatrzy­mał się i spojrzał na mnie.

Georgia, kiedy się ostatnio spotkaliśmy, nie... ale te­raz chciałem ci powiedzieć... spiegare... wyjaśnić...

- Och, nie ma co wyjaśniać - przerwałam mu szybko. - Nie musisz, wszystko rozumiem.

Znowu dotknął mojej ręki.

- Myślę, że cię zraniłem, chociaż nie chciałem tego... Uśmiechnęłam się sztucznie i powiedziałam:

- Czuję się fantastycznie. Słowo daję. Wyglądał na zaskoczonego.

- Czujesz się... fantastycznie? Wszystko w porządku?

- Tak, naprawdę.

- To dobrze, cara. - Uśmiechnął się. - Bardzo się cie­szę. Możemy zostać przyjaciółmi i... - O nie, wymówił to straszne słowo „przyjaciele”. Wyjął z kieszeni długo­pis i kartkę i zaczął coś pisać. - To mój numer telefonu. Zadzwoń. Możemy dokądś wyskoczyć - na kolację albo do dyskoteki? Si?

Nic nie odpowiedziałam. Myślałam, że wybuchnę pła­czem. Cały czas miałam uśmiech przyklejony do twarzy. Uśmiechałam się tak szeroko, że przestraszyłam się, że już tak mi zostanie. Masimo włożył mi do ręki karteczkę. Wciąż się do niego uśmiechałam.

Potem pochylił się i pocałował mnie w policzek.

- Jesteś taka miła. Bardzo cię lubię, Georgia. Za­dzwoń. Możemy zostać... jak to się mówi... dobrymi kumplami. Ciao.

I poszedł sobie. Po chwili odwrócił się, pomachał i posłał mi całusa w powietrzu. Również pomachałam do niego, wciąż się uśmiechając i śpiewając w myślach tę starą, głupią piosenkę: „Uśmiechaj się, choćby ci serce pękało”.

W moim pokoju

Zostałam sam na sam z nocą. Oraz z Angusem, Gordym, Libby i jej zabawkami. Nie chcę być jego „kumplem”. Mam dość tak zwanych kumpli. Nawet ten cholerny Dave Jajcarz powiedział do mnie: „Narka, stara”.

Jak to możliwe, że w ciągu niespełna dnia z seksownego kociaka przemieniłam się w „starą”? Nie chcę nigdzie „wyskakiwać” z Masimem. Jak on to sobie wyobraża? Że wpadnę do niego na kawę, a potem powiem: „No, muszę lecieć, narka, stary”?

Pięć minut później

Albo będę krążyć wokół niego i robić za przyzwoitkę, gdy będzie się zabawiał z innymi dziewczynami na kon­certach Sztywnych Dylanów? I wołać za nim: „Ale ci się trafiło! Narka, stary! Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła! Czyli możesz robić wszystko”.

Stary?

Nie zamierzam być jego „kumpelką”.

Ledwo wytrzymuję z tymi kumpelkami, które już mam.

A do tego muszę się tylko „kumplować” z Dave'em Jajcarzem. Za dużo tego „kumplostwa”.

Trzynaście minut później

Stary.

Niedziela, 3 lipca

10.30 Zadzwoniła Jas.

- Gee, nie spisz?

- Nie.

- Mogę wpaść?

- Dlaczego? Tom sam poszedł polować na ślimaki? Myślałam, że dziś wybieracie się na wspólną włóczęgę i dlatego wczoraj w nocy nawet nie chciało ci się po­żegnać ze swoją najlepszą kumpelką. No więc, co się stało?

- Yyy... nie, myślałam, że po prostu sobie pogadamy, umalujemy się nawzajem...

- Poszedł polować na ślimaki bez ciebie.

- Nieprawda.

- No to o co chodzi?

- Zaczęły się właśnie treningi piłki nożnej, no i wiesz... to dobrze mu robi. Poza tym ma przecież ważną misję, bo kazałam mu jak najwięcej dowiedzieć się o sprawie Masima.

- Hmm.

- Co, hmm?

- Hmm to hmm.

- No to jak, mam przyjść?

- Jak chcesz. Możemy poćwiczyć kumplowanie się, bo to chyba moja życiowa rola. Pewnie wygram w progra­mie Kumpelka roku.

Siedzę z Jas na łóżku i obżeramy

się płatkami kukurydzianymi

12.00 Jas uważa, że w moim domu jest „fajnie”. Twierdzi, że to urocze, że żywimy się głównie herbatnikami, a mój tata niedawno podpalił sobie brodę. I że koty poszły do sąsiadów i wygrzebały kości, które Durne Pudle pracowicie zakopały w kupie kompostu.

I teraz Angus i Gordy żują je w nogach mojego łóżka. Słyszę przerażające odgłosy chrupania, ale jestem zbyt zmęczona, by zareagować. W moim domu wcale nie jest fajnie. Jest smutno.

12.15 Jas prawie udało się mnie rozśmieszyć, kiedy wstała z łóżka i dodała nowy element do wikingowego disco. Polega na wąchaniu powietrza. A więc teraz nasz taniec wygląda tak: krok na prawo, krok na lewo i wąchu - wąch. Tak jakby to zrobił wikingowy bizon tropiący ofiarę. Oczywiście, gdyby istniało coś takiego jak wikingowe bizony. Super.

12.30 Przygotowuję się do wybaczenia Jas. Odkąd przyszła, jest dla mnie prawie mila. Powiedziała, że nos chyba mi się skurczył. Niestety, zepsuła ten komplement, dodając: - Albo głowa ci urosła. No, ale liczą się dobre chęci. A może głowa naprawdę mi urosła? Kiedy ją mierzyłyśmy, opowiedziałam Jas, co się stało na imprezie u Katie. O tym, że Dave Jajcarz wyszedł z Emmą.

- Ale ty się nie przejęłaś, bo kochasz Włoskiego Ru­maka - odparła.

- Tak, to prawda, ale, hmm, Dave'a znam od dawna I kiedyś powiedział, że powinniśmy być razem.

- Tak, ale co ty o tym myślisz?

- Jak to, co o tym myślę? Skąd mam wiedzieć?

- Ja na przykład wiem, że Tom to ten jedyny.

- Tak, ale dlatego, że jesteś taka nudna... yyy... to znaczy... yyy... za bardzo zaślepiona miłością, by usły­szeć głos Kosmicznej Podjarki.

- Wiem.

Jas strasznie mnie irytuje, no, ale po prostu jest sobą.

Zrobiło się tak swojsko, zupełnie jak w starych, do­brych czasach, że postanowiłam jej się zwierzyć. Opo­wiedziałam, jak Masimo przyłapał mnie za samocho­dem, akurat kiedy jakiś pies lizał mnie po tyłku.

- O kurczę, stara - westchnęła.

Wymówiła to okropne słowo na „s”, ale puściłam to mimo uszu.

- No to jak, dasz sobie z nim spokój? - spytała.

- Tak, próbowałam wziąć się w garść, ale jakoś zabra­kło mi siły. Branie się w garść bywa niewygodne, zwłasz­cza jeśli się ma małe ręce.

Dostałyśmy głupawki, bo trzeba przyznać, że chociaż cierpię z miłości, mam złamane serce i tak dalej, to po­czucia humoru nie można mi odmówić.

Kiedy już posiliłyśmy się kolejną paczką czipsów, po­wiedziałam:

- Muszę o nim zapomnieć i zacząć go ignorez - vous - ować.

- To znaczy, że na koncercie Sztywnych Dylanów za­stosujesz wobec niego całkowitą olewkę?

- Nie, nie będę musiała, a wiesz dlaczego? Bo nie wybieram się na ten koncert.

- O kurczę.

Pokiwałam głową, chrupiąc czipsy.

- Klamka zapadła. JUŻ NIGDY W ŻYCIU nie pójdę na żaden koncert Sztywnych Dylanów.

- O kurczę.

- Masimo dał mi swój numer telefonu i powiedział, że­bym zadzwoniła, to się umówimy na jakiś wypad.

- O kurczę.

- Jas, czy mogłabyś zmienić repertuar?

- Dobra.

- Powiem ci, co zrobię z jego telefonem. Pójdę do la­su i ceremonialnie spalę tę karteczkę, żeby w chwili nie­poczytalności mnie nie podkusiło, by jednak do niego zadzwonić.

- O kur... to znaczy... o matko.

W lesie

15.00 Spaliłam karteczkę z numerem telefonu Masima, a popiół zakopałam pod dębem (to znaczy, Jas zeskrobała gałązką trochę ziemi i przysypa­łyśmy nią popiół. Chwilę to potrwało, bo przy okazji zna - lazła jakiś „rzadki” gatunek grzyba).

21.00 Nawet nie czuję smutku. Nic nie czuję.

Co naprawdę nie jest takie łatwe. Już nigdy w życiu nic nie poczuję. I bardzo dobrze. Skończyłam z miłością. „Ib dla frajerów.

Do końca życia będę siedziała w swoim pokoju, nic nie robiąc.

22.00 Co za nuda.

Prawie taka sama jak dwie matmy z rzędu, a potem wykład Chudej o tym, jak w młodości chodziła do szkoły z królową Elżbietą i Tomciem Paluchem czy kto tam żył w jej czasach.

22.10 Wyjęłam listy od byłego Boga Seksu. Nie wiem, po co je trzymam. Albo jego zdjęcia. Chyba po to, żeby się umartwiać. Powinnam je wyrzucić razem z całą resztą swojego życia.

Zbiorę te graty do kupy i zrobię to, co się robi, zamy­kając etap w swoim życiu - spalę je na popiół, wyrzucę i nie obejrzę się za siebie.

Pożegnam stare życie i powitam nowe w klasztorze dla lesbijek.

22.15 W jednym z listów Robbiego znalazłam taki fragment: „Napisz, proszę. Często myślę o Tobie”. Miłe, prawda? W pewnym sensie. No, przynaj­mniej nie dodał: „stara”.

22.30 Może skrobnąć do niego? Na pewno ucieszył­by go list z klasztoru dla lesbijek. Kogo by nie ucieszył?

22.35 Nie szkodzi. Robbie jest wiele kilometrów stąd - za Oceanem Syberyjskim czy jak to tam się nazywa. W krainie odwiertów i eksplodującego czegoś tam.

22.45 Co by tu napisać? Powinnam znaleźć złoty środek między chłodem a serdecznością Oraz aluzję w stylu: nie wiesz, co tracisz, kolego”.

Północ Potwornie ciężka robota, ale w przypływie szczerości opowiedziałam mu o wszystkim, Pomyślałam: „Och, chrzanić to! Co ml tam! Jestem, jaka jestem. Oto ja, prawdziwa Georgia. Już się nie boję pokazać swej prawdziwej twarzy. Cierpię z miłości, mam złamane serce i...”. Ale na czym to ja stanęłam? Zanim znowu zaczęłam użalać się nad sobą? Aha, na szczerości.

0.03 Oczywiście pominęłam te sytuacje, w których zrobiłam z siebie skończoną idiotkę. Opowie­działam mu o bizonich rogach i wikingowym ślubie. Wspomniałam nawet, że Herr Kamyer ma zostać starościną ceremonii ślubnej.

0.05 Pisanie tego listu bardzo poprawiło mi nastrój.

Moje życie nie jest aż takie złe. Razem z Drużyną Asów świetnie się bawimy, chociaż gnębią nas Oddziały Szturmowe, rodzice, gen orangutanizmu, pryszcze i tak dalej.

Nie mogłam się powstrzymać i dodałam parę słów o Nudnej Lindsay i jej nędznym życiu patyczaka. Potrak­towałam ją całkiem sympatycznie: „Pewnie już wiesz, że Lindsay została dyżurną i świetnie spełnia swoją funkcję. Niektóre pierwszoklasisto chyba już nabawiły się fobii szkolnej. Poza tym wykazała się doskonałym gustem, przedłużając sobie włosy. Poza cyrkiem rzadko spotyka się ludzi obdarzonych podobną odwagą”.

Kwestię chłopaków pominęłam. Napomknęłam jedynie o Sztywnych Dylanach, bo Robbie zdziwiłby się, gdybym te­go nie zrobiła. Napisałam jedynie: „Poszłam na parę kon­certów - całkiem niezłe. Mają nowego wokalistę, Masima czy jakoś tak. Spoko gość, ale trochę za bardzo zniewieściały. Spotkałam też Vatiego Dorna. Chyba już nie pamięta, lok go kiedyś podrywałam, bo myślałam, że jest słynnym agentem muzycznym. A jeśli już mowa o Vatich, to mój nie­dawno podpalił sobie brodę, więc u mnie stara bida”.

Straciłam wszelkie zahamowania. Ulżyło mi, kiedy mu o wszystkim (mniej więcej) napisałam, zresztą co miałam do stracenia? Już nie musiałam się dla niego wysilać.

0.07 Nie wiedziałam, jak zakończyć ten list. Czy „całuję” będzie w porządku?

Na pewno nie podpiszę się „stara”.

Wreszcie zdecydowałam się na: „No, zawijam kiecę i lecę. Fajnie byłoby znowu się spotkać. Trzymaj się. Ca­łuję, Georgia”.

I wstawiłam buziaka.

Doszłam jednak do wniosku, że ton listu jest za bardzo kumpelski, więc dodałam jeszcze jednego buziaka.

No, w sumie trzy.

Teraz jest spoko.

Na pewno nie zdradziłam się ze swoją czerwonotyłkowatością. Po prostu wyraziłam swoją tęsknotę.

0.10 Ale Robbie pewnie ma dziewczynę o imieniu typowym dla Krainy Kangurów, Na przykład Gayleen. Albo Neolene czy Joelene. Która jest torbaczem.

Poniedziałek, 4 lipca

W drodze do Stalagu 14

8.20 Założyłam czarną przepaskę na rękę, bo tego dnia Hamburgerianie wywalili do morza naszą herbatę i oświadczyli, że nie chcą, żebyśmy nim rządzili.

Wtedy też zaczęli wymyślać własny język. No i patrzcie, do czego ich to doprowadziło. Po prostu zeszli na manowce.

I odtąd noszą figi zamiast majtek jak każdy normalny człowiek. Ale niech im tam będzie. Jeśli chcą, mogą nawet chodzić w aluminium. My, mieszkańcy Krainy Billy'ego Szekspira, nie chowa­my urazy i zawsze będziemy ich kochać.

Dopóki nie odzyskają zdrowego rozsądku i nie oddadzą się z powrotem pod nasze rządy.

8.30 Spotkałam Jas pod jej domem. Od razu wzię­ła mnie pod rękę, co było bardzo miłe. Ja jed­nak nie dałam się nabrać, Powiedziałam do niej:

- Ani mru - mru.

- Dlaczego mruczysz? - zdziwiła się.

- NIE, Jas, nie mruczę. Chodzi mi o to, żebyś nie wy­gadała się o imprezie, Davie Jajcarzu ani o tym, że zo­stałam kumpelką Masima.

- Dyskrecja to moje drugie imię.

- Śmiem wątpić.

8.35 Kiedy dotarłyśmy do skrzynki pocztowej u stóp wzgórza prowadzącego do „szkoły”, zaczęłam się zastanawiać, czy wysłać list do Boga Seksu. Hmmm.

Spytałam o to Jas, co okazało się koszmarnym błędem.

- Wydawało mi się, że kochasz Masima albo Dave'a Jajcarza, a teraz piszesz do Robbiego?

- No tak.

- Zmieniasz chłopaków jak rękawiczki, z tym że żaden z nich nie jest twoim chłopakiem.

- Jas, zamknij się, nie jesteś Dzieciątkiem Jezus. - Wiem, ale Dzieciątko Jezus byłoby bardzo rozczaro­wane twoim postępowaniem.

- Nie, wcale nie. Będzie mnie kochało, choćby nie wiadomo co, a poza tym moje postępowanie na pewno jest dla Niego o całe niebo ciekawsze niż twoje, o, Wiel­ka Nornico! Jas, nie bądź bardziej nornikowa od same­go nornika! Cha, cha, cha, Jezusowi by się to spodoba­ło! Taki religijno - przyrodniczy żarcik. Myślę, że mam wybitny talent komediowy. No, Jas, co mi radzisz? Wy­słać ten list czy nie?

Przez chwilę się zastanawiała, co zawsze wygląda przerażająco, po czym odparła:

- Posłużmy się logiką. Jeśli w ciągu minuty przejedzie tędy biała półciężarowka, powinnaś go wysłać. Ale jeśli za kierownicą będzie siedział facet w czapce bejsbolo­wej, powinnaś poczekać do popołudnia. A jeśli...

8.40 Z opresji wybawił mnie świrnięty i nabzdyczony listonosz, który przyszedł, żeby wybrać listy ze skrzynki. Po prostu wydarł mi list z ręki i wrzucił go do wora.

- Hmmm... właśnie się zastanawiałam, czy wysłać ten list - powiedziałam.

- Spadajcie do szkoły - warknął.

Miło, nie? Jak już mówiłam wszystkim, którzy chcą mnie słuchać (czyli nikomu), ludzie pracujący w sektorze usługowym powinni usługiwać społeczeństwu, czyli mnie. Ale widocznie oni o tym nie wiedzą.

14.00 W ciągu czterdziestu pięciu lat, jakie dziś spę­dziłam w Stalagu 14, miałam tylko dwie przerwy, żeby coś przetrącić. Dobrze zrobiłam, wysyłając ten list, czy nie?

14.30 Zresztą jakie to ma znaczenie? Jak znam ży­cie, to list albo w ogóle nie dotrze do Robbiego, albo Robbie wcale mi nie odpisze, co będzie ozna­czało, że nie chce mnie żaden facet.

14.35 Dosyć tego. Skupię się na karierze zawodo­wej. Mogę na przykład zostać lesbijską mniszką poliglotką.

Na korytarzu, w drodze na francuski

14.55 Trzymam gębę na kłódkę, chociaż dziewczy­ny z Drużyny Asów ciągle mnie wypytują o sprawy sercowe. Kiedy powiedziałam Rosie: „Nic się nie wydarzyło. I nie mam wam nic do przekazania”, spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Ale się nie zła­małam. Doskonale bym się sprawdziła we francuskim ruchu oporu podczas wojny.

Chociaż jednak nie wstąpiłabym do tego ruchu oporu, bo Francuzi powiedzieli, że Anglicy to banda tchórzli­wych serojadów.

A może to my tak o nich mówiliśmy?

Och, wszystko jedno. Poproszę o inny zestaw pytań.

15.00 Przez pomyłkę odrobiłam pracę domową z francuskiego i oddałam ją na czas. Myśla­łam, że Madame Slack ze zdziwienia dostanie jakiegoś ataku, ale niestety nie dostała. Spytała tylko: - Od kogo to przepisałaś?

Boleję nad brakiem zaufania w relacjach nauczyciel - uczeń.

W drodze do domu

16.30 Chyba pierwszy raz w życiu wracam ze szkoły zupełnie sama. Powiedziałam dziewczynom, że mam wizytę u lekarza, chociaż to nieprawda. Gdyby jednak mama postawiła na swoim, każdą wolną chwilę spędzałabym w gabinecie doktora Clooneya, bo wtedy miałaby okazję go podrywać. Nie mogłam narażać się na towarzystwo Dave'a Jajcarza i jego kumpli. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę go spotykać. Dziwnie się czuję, gdy go widzę z Emmą Jacobs.

Nie ja jedna. Ellen z tego powodu dosłownie dostała załamania nerwowego. Kiedy na przerwie dziewczyny powiedziały, że ostatnio Dave odprowadza do domu Emmę, Ellen zaczęła dukać:

- Ale... dlaczego... dlaczego??? - I zatrzęsła się jak galareta.

Musiałam udawać górę lodową, a także odtańczyć wikingowe disco, żeby tylko dziewczyny nie zaczęły mnie Wypytywać, dlaczego wcześniej wyszłam z imprezy, czy się czymś zdenerwowałam, jak się czuję i tak dalej.

Nikomu nie wyjawię swego straszliwego sekretu. Wie o nim tylko pani Wielkie Gacie.

Pięć minut później

Wymogłam też na Radiu Jas, by przysięgła, że dochowa tajemnicy.

Minutę później

Tak więc teraz cała Drużyna Asów już pewnie wie, co się stało.

Minutę później

A także ile razy w ciągu ostatniego dnia odwiedzałam kibel.

Pięć minut później

Schodząc ze wzgórza, zobaczyłam te dwie smarkule z pierwszej klasy, które dostały ochrzan od Nudnej Lindsay. Szły, podskakując. Czy ja też tak robiłam, kiedy by­łam w ich wieku? Na pewno nie. Wyglądały na zmęczo­ne, bo skakały na jednej nodze, dźwigając na plecach ciężkie tornistry. Ja sama kiedyś czasami udawałam, że wracam do domu konno, ale nigdy z tornistrem na plecach. Życie to jedna wielka tajemnica.

W sali treningowej przed wstąpieniem

do klasztoru dla lesbijek, czyli w swoim pokoju

Wieczór

Poświęcę się zdobywaniu wiedzy...

Chrrrrr...

MacFigi

Środa, 6 lipca

Przerwa popołudniowa

Na szczęście Drużyna Asów zajęła się tematem cie­kawszym ode mnie: wikingowym ślubem Rosie i Svena. Rosie powiedziała:

- Wymyśliłam śliczny strój dla Svena. W piątek na próbie kostiumowej MacPalanta zbiorę materiały.

Nie chciała wyjawić nic więcej, poza tym, że Sven będzie „zachwycony”.

A tego żadna z nas wolałaby nie widzieć.

16.30 Wracam do domu z Jazzy Spazzy, która mamrocze pod nosem swoją kwestię Lady Makbet.

Mam nadzieję, że nie przemienia się w hyziofrenika czy jak tam się nazywa człowiek, w którym mieszkają dwie osoby naraz.

Mam wielką tremę przed piątkowym spotkaniem z Dave'em. Będę musiała solidnie przyłożyć się do przećwiczenia „kumplowskiego” zachowania. Jak się zachowuje kumpelka na widok kumpla? Co robię, kiedy widzę swoje kumpelki?

Trzy minuty później

Na pewno wiem, jak zachowam się na widok Jas, je­śli za chwilę nie przestanie mamrotać.

Pięć minut później

Niestety, powiedziałam to na głos:

- Jas, jeśli w tej chwili nie przestaniesz bredzić o pla­mach, będę musiała cię zamordować.

Przestała powtarzać: „Precz, przeklęta plamo”, i powiedziała:

- Nie wyżywaj się na mnie tylko dlatego, że masz Ko­smiczną Podjarkę, a żaden chłopak nie chce na ciebie spojrzeć.

Piętnaście minut później

Oto mój sposób na poprawę nastroju: weź kumpelkę, najlepiej taką z durną grzywką i w wielkich gaciach, a kie­dy zacznie bredzić, szybko wepchnij ją do rowu i uciekaj.

Cha, cha, cha.

Jas ześlizgująca się po trawie do rowu wyglądała bar­dzo zabawnie.

Piątek, 8 lipca

W kwaterze głównej „MacPalanta”

16.50 O 17.30 ma się odbyć próba kostiumowa przed całą szkołą.

Napięcie rośnie. Wkrótce wychodzimy na scenę... Chrrrr.

Panna Wilson wygłosiła jedną ze swych słynnych mów motywujących, podczas której mało nie pozasypiałyśmy. Na naszych barkach spoczywa honor szkoły. Mamy przez dwa wieczory paradować w rajtuzach i wykrzykiwać „azaliż!” oraz „zapewne!”, żeby przekonać wszystkich, że chodzenie do szkoły to nie całkowita strata czasu. A także wymówka dla ludzi, którzy nie mają nic innego do roboty, czyli Sokolego Oka, Chudej, Madame Slack, Herr Kamyera i tego świra Elvisa Attwooda, którzy w innej sytuacji łaziliby po ulicach i zawracali głowy przechodniom, Całe szczęście, że mamy pannę Wilson, która potrafi nad nami zapanować, bo inaczej wszystko by się rozla­zło w szwach.

Jas gapiła się na mnie jak ten świrnięty Indianin w filmie o Mohikanach - Chingachogook. Łaził w pióropuszu, tropił bizony po śladach ich odchodów i nic, tylko gapił się na ludzi. Jas nie odzywa się do mnie od dwóch dni, bo niechcący ją potrąciłam i wpadła do rowu. A kie­dy wszedł Dave z kumplami, normalnie zaczęła się wal mnie wgapiać jak sroka w gnat.

17.00 Trzymałam się w bezpiecznej odległości od Dave'a, ale nie na tyle dużej, by to zauważył i zaczął podejrzewać, że go unikam. Bujałam się z Ro Ro, Jools i resztą Drużyny Asów. Okropna R Green co chwila podchodziła do mnie, bym ją pocieszyła, i w kółko pytała, czy wygodnie mi się nosi miecz. Ona chyba wierzy, że naprawdę jestem jej mężem, co jest najwięk­szą tragedią, jaka mi się do tej pory przydarzyła. Poza tym to mocno podejrzane.

Nikt nie może mi zarzucić, że nie znoszę tej sytuacji po męsku. A możecie mi wierzyć, że należę do osób, które każdą porażkę przyjmują z podniesionym czołem.

Kurtyna pójdzie w górę już za pół godziny. Zajmuje się tym Pryszczaty Norman, mam więc nadzieję, że nasza twórczość nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Ja i Ro Ro malowałyśmy się w „garderobie”, kiedy we­szła pani Stamp (co ona ma wspólnego z tą sztuką? Czy Jest w niej rola dla sportsmenki lesbijki? Możliwe, bo nie chciało mi się czytać całej sztuki, i znam tylko swoje kwe­stie). Kazała Rosie zdjąć wąsy, które przecież miały być hołdem oddanym na cześć naszej nauczycielki wuefu.

Właśnie robiłam z Rosie ćwiczenia rozciągające, to znaczy „róg na prawo, róg na lewo”, kiedy minął nas Dave Jajcarz toczący fragmenty muru. Po drodze mrug­nął do nas. Na szczęście położyłam na twarz trzy war­stwy podkładu, więc nie zauważył, że zrobiłam się czer­wona jak burak. Wybuchnęłam perlistym śmiechem, gdy Jas podała mi swoją różdżkę. Oboje spojrzeli na mnie dziwnym wzrokiem. No tak, przecież poprosiła mnie tylko:

- Możesz to chwilę potrzymać? Muszę skoczyć do siusialni.

Czyli nic śmiesznego.

Ja jednak chciałam, by Dave się przekonał, że u mnie wszystko w porządku i że już zapomniałam o tamtym pocałunku na imprezie u Katie. I że guzik mnie obcho­dzi, z kim się spotyka.

Ellen również, chociaż na swój sposób, próbowała go ignorować. Myślałam, że umrę ze śmiechu.

- Dam Dave'owi jasno do zrozumienia, co myślę o je­go zachowaniu - powiedziała. - Tak właśnie zrobię. Bo powinnam tak zrobić, prawda? Jak myślisz? Bo ja uwa­żam, że tak należy... no, ale co ty na to? Boże kochany.

Niepotrzebnie się zastanawiała, bo jej ignorowanie potrwało może ze dwie minuty. Dave wrócił, cały pokryty gałązkami, i spytał:

- Dziewczyny, nie uważacie, że na scenie jestem nieco drewniany?

Ellen zrobiła się czerwona jak burak i zaczęła chichotać jak głupia. Moim skromnym zdaniem nie na tym polega ignorowanie kogoś.

Ja zaś odwaliłam kawał dobrej roboty. Uśmiechnęłam się półgębkiem, co świadczyło o tym, że mam poczucie humoru, ale dowcipy Dave'a nie robią na mnie żadnego wrażenia.

17.50 Jas minęła mnie w sukni Lady Makbeta Uśmiechnęłam się do niej bardzo miło, ale mnie zignorowała. Jeszcze do mnie przyleci, bo kto inny by wysłuchiwał jej bredzenia o nornikach? Poszłam z Rosie do „garderoby” i zaczęłyśmy grzebać w pudle z rekwizytami. Rosie założyła sobie sztuczny nos i spytała: - Jak myślisz, czy ktoś by zauważył, gdybym w nim wyszła na scenę?

Wróciłam myślami do starych, dobrych czasów z zeszłego roku. Życie było wtedy takie proste. Kochałam Boga Seksu i prawie byłam jego dziewczyną. Wystawiałyśmy Piotrusia Pana i tak samo jak teraz chodziłyśmy w rajtuzach (oprócz Okropnej P. Green, która grała psa). Rosie i ja zostałyśmy wyrzucone z zespołu aktorskiego i przydzielone do rekwizytów. Znalazłyśmy sztuczny zarost i za każdym razem, gdy na scenie podawałyśmy coś Nudnej Lindsay, przykleja­łyśmy sobie jego kawałek do ciała. Pod koniec sztuki mia­łyśmy ogromne, włochate dłonie, a Rosie wyrosły jedna wielka brew i bokobrody. Mało się nie posikałyśmy ze śmiechu. O, szczęśliwe czasy sprzed okresu staropanieństwa! W tej chwili Ro Ro odezwała się z głową w pudle:

- Przemycę ten zarost do domu i przykleję go sobie na ślub.

W tych okolicznościach (to znaczy, kiedy kompletnie jej odbiło) nie ma sensu zadawać pytań.

20.30 Po sztuce, kiedy wyszliśmy, by się ukłonić, pa­ru idiotów zaczęło klaskać. Podczas przedsta­wienia przydarzyła mi się tylko jedna wpadka, ale chyba nikt niczego nie zauważył.

Wracam do domu z całą paczką

21.10 Jas dalej jest obrażona i trzyma się tak dale­ko ode mnie, jak to tylko możliwe. I wszystkie dziewczyny oprócz mnie poczęstowała żelkami ze swych tajnych zapasów. Nie przejęłam się tym, bo podejrze­wam, że ona je trzyma w swoich wielkich gaciach.

Nagle zobaczyłyśmy, że za nami idzie Dave Jajcarz z kumplami. W mordkę jeża. Postanowiłam, że nadal będę go ignorez - vous - ować.

- W trakcie walki na miecze odkleiła mi się sztuczna broda i musiałam ją przytrzymywać jedną ręką. Zauwa­żyłyście coś? - spytałam.

- Pewnie, kto by nie zauważył? - odparła Ro Ro. - Wy­glądałaś jak Durny Makduf, największy pacan w Szkocji.

No to super.

21.15 Dave i jego kumple przyśpieszyli kroku. Lada chwila nas dogonią. Och, już nie dam rady z tym kumpelskim układem.

- Wiecie co? - zwróciłam się do dziewczyn. - Mam ochotę pobiegać, więc pójdę przodem. Do zobaczenia jutro na premierze.

Spojrzały na mnie zaskoczone, kiedy potruchtałam przed siebie. Po paru chwilach odwróciłam się i zobaczyłam, że Dave Jajcarz biegnie za mną. O nieee. Przyśpieszyłam, ale mnie dogonił i zrównał się ze mną. Ga­pił się na moje dyndaki, a tego dnia nie włożyłam dyndakonosza. No żesz, ja cię kręcę.

Nadal biegniemy

Dwie minuty później

Sytuacja była absurdalna, Kiedy tak biegliśmy, Dave ujął mnie pod rękę, więc stworzyliśmy tandem. W końcu waga moich dyndaków zrobiła swoje i musiałam zwolnić.

- Gniewasz się na mnie, kiciu? - spytał.

Odwróciłam się do niego i pomiędzy sapnięciami uśmiechnęłam się promiennie.

- Dave, na miłość boską, dlaczego miałabym się na ciebie gniewać?

- A więc jednak się gniewasz. Kurczę.

- Nie chcesz ze mną chodzić, więc zacząłem spotykać się z inną. Chyba nie robię niczego złego, prawda? Czy wolałabyś, żebym żył samotnie, czekając, aż zachce ci się ze mną całować?

W sumie... kiedy o tym pomyśleć, to tak, właśnie tak bym wolała. Ale oczywiście nie powiedziałam mu tego.

Zaczęłam się zastanawiać nad jakąś normalną odpo­wiedzią, ale udzielania takich mnie nie nauczono, bo moi rodzice nigdy nie rozmawiają normalnie. W każdym razie gdy tak przeczesywałam umysł w poszukiwaniu czegoś w miarę normalnego, mój mózg udał się na krótkie wakacje do Krainy Podjarki. Zauważyłam, że Dave ma ładnie podwinięte rzęsy, lekko opuszczone ką­ciki ust i... I wtedy szybko cmoknął mnie w policzek i po­biegł do swoich kumpli.

Kurczę.

Północ A więc tak wyglądał ten wielki wieczór: odkleiła mi się broda, a Dave zobaczył, jak moje dynda ki majtają się na wszystkie strony. No i z całą pewnością chodzi z Emmą. Czym się oczywiście nie przejmuję. W każdym razie nie za bardzo.

Dziesięć minut później

Postanowiłam wykorzystać sztukę jak środek wyrazu. Jutro wieczorem na scenie dam z siebie wszystko. Moja rola polega głównie na bredzeniu głupot i biciu się, a Bóg mi świadkiem, że w tym jestem mistrzynią.

Udowodnię Dave'owi, że jestem bardzo dojrzała i wy­rafinowana.

Sobota, 9 lipca

Podałam rodzicom, dziadkowi i Maisie złą datę, ale i tak dzisiaj wieczorem wybierają się na premierę.

19.00 Zużyłam chyba ze cztery tony kleju, żeby po rząd nie umocować brodę. Przy moim pechu pewnie nie dam rady oderwać jej po przedstawieniu i bę­dę musiała od razu udać się do klasztoru dla lesbijek.

19.05 Za kulisami panuje rajtuzowe pandemonium Jas łazi z tym przeklętym sztyletem, mamrocząc pod nosem swoją kwestię.

- „Jest li to sztylet, co przed sobą widzę...”.

Po czym dźga sztyletem powietrze przed sobą.

Jak wariatka.

Którą zresztą jest.

Muszę pamiętać, żeby jej nie wkurzyć, kiedy będzie kroiła chleb na kanapki.

Chociaż to mało prawdopodobne, bo wciąż mnie ignorez - vous - uje.

19.30 O dziwo, kurtyna poszła w górę. Przez szparę w dekoracji z boku sceny widzę, że sala pęka w szwach. No, cudownie. Moja „rodzina” siedzi w pierw­szym rzędzie.

Scena uczty

20.30 Idzie nam nie najgorzej.

Nie licząc tego, że Dave'owi pochrzaniły się efekty dźwiękowe. Podczas sceny uczty, która powinna się zacząć od dźwięków piszczałek, rozległ się wrzask mew. Co musiało nieco zaskoczyć widzów.

Potem jednak, kiedy Jas i jej „mąż” Honour Stevens (znany również jako MacPalant, Tan Kawdoru) weszli ze swymi gośćmi, którzy wkrótce mieli zginąć, zaczęła się scena zaimprowizowanej zabawy. Bóg mi świadkiem, że próbowałyśmy wyperswadować pannie Wilson żonglowa­nie i połykanie ognia, ale czy ona chciała nas słuchać? O nie. Melanie starała się, jak mogła, żonglując poma­rańczami, które latały na wszystkie strony i ciągle spa­dały na podłogę. Jeszcze bardziej ją rozpraszały chłopa­ki z Foxwooda, które stłoczyły się z jednej strony sceny, wgapiając się w jej podskakujące dyndaki. W pewnej chwili usłyszałam głos mojego dziadka: „Bardzo dobrze rozwinięta dziewczyna „.

Ale gwoździem programu był numer z ogniem, który robiła Ellen. Każdy, kto uważa, że Ellen plus ogień rów­na się dobra zabawa, jest tak samo szurnięty jak ona i powinien udać się na leczenie do psychiatryka. W każ­dym razie Ellen trzymała taki specjalny papier, który po podpaleniu rozbłyska na chwilę, co wygląda, jakby czło­wiek podpalił sobie dłonie. Oczywiście, na niby. Macha się tym papierem (czyli płonącymi dłońmi, jak myśli publiczność), po chwili papier gaśnie i znika, a człowie­kowi nie dzieje się żadna krzywda. Tak przynajmniej powinno być w teorii. A zeszłego wieczoru obyło się bez żadnych incydentów.

Trzeba przyznać, że Ellen bardzo fachowo podpaliła papier i zaczęła energicznie machać ręką. Niestety, za bardzo ją zbliżyła do Pryszczatego Normana i jego sztucznej brody. Reszta jest milczeniem. Mało brakowa­ło, a z Normana zostałoby samo milczenie. Kiedy bro­da mu się zapaliła, zszedł ze sceny, bardzo szybko ma­chając głową na boki. Była to chwila triumfu dla Elvisa. Pojawił się jak jakiś świrnięty strażak ze swoją gaśnicą i pokrył grubą warstwą piany Pryszczatego Normana oraz Okropną P Green, która akurat stała obok. Brodę ugaszono, ale Norman i P. Green chyba jeszcze z pięć minut miotali się na wszystkie strony jak jakieś szurnięte miotacze. Bardzo to było zabawne.

21.30 Właśnie odgrywaliśmy scenę, w której Las Bimamski podchodzi pod mury Dunzynanu. Wszyscy by(i przebrani za drzewa.

- Och, co za sukces! - szepnęłam do Rosie.

I wtedy Dave Jajcarz, spec od efektów dźwiękowych i świetlnych oraz skończony idiota, dał plamę.

Myślałam, że panna Wilson postrada zmysły i trzeba ja będzie przetransportować helikopterem do wariatkowa. Dostała jakiegoś ataku, kiedy Dave'owi coś się pokręciło przy reflektorach i na scenie, za kulisami, dosłownie wszędzie, zapanowały egipskie ciemności.

Większość drzew spadła ze sceny. Nagle, w kompletnych ciemnościach, poczułam na pupie czyjąś dłoń. UPS!

To na pewno był Dave, chociaż kiedy światła się zapa­liły, wyglądał na zaskoczonego i wszystkich pytał, co się stało. Powiedział, że niechcący „oparł się” o przełącznik światła.

Kiedy drzewa pospadały na widownię, publiczność za­częła klaskać! Widzowie myśleli, że to nowoczesna inter­pretacja sztuki, co tylko udowadnia moją tezę, że nie ma normalnych rodziców.

21.45 Nieskromnie mówiąc, jako Makduf byłam do­skonała. Roniłam prawdziwe łzy, co - zwa­żywszy na moje nędzne życie - przyszło mi z łatwoś­cią. Schodząc ze sceny, ukradkiem obejrzałam się na widownię i zobaczyłam, że nawet Sokole Oko ma nieco wilgotne oczy. Dave Jajcarz uściskał mnie i powiedział:

- Dobra robota, kiciu. Jesteś urodzoną aktorką, a po­za tym dyndaki fajnie ci sterczą w tej tunice.

Jaki on irytujący!!!

21.55 Dostaliśmy owację na stojąco. No, w każdym razie od tych widzów, którzy mogli wstać. Za­uważyłam, że dziadek dźwignął się na nogi dopiero wte­dy, kiedy reszta już usiadła.

22.20 Hurra!!! Chuda ogłosiła zawieszenie broni. I oddała nam rogi!!!

Musiałyśmy to uczcić. Odtańczyłyśmy przed nią wikingowe disco, ale chyba nie zajarzyła, o co chodzi. Za­trzęsła się jak galareta i polazła do grupki świrów z wi­downi.

Pan Attwood miał taką minę, jakby spodziewał się medalu za odwagę. W kółko wszystkim opowiadał:

- Tak, na szczęście skończyłem kurs BHR W kanciapie mam manekina, którego regularnie podpalam, a mój rekord w gaszeniu wynosi dziesięć sekund.

Matko kochana, jego życie jest po prostu fascynujące.

Wspomniałam, że odtańczyłyśmy wikingowe disco, ale nie dotyczyło to Jas. Nadal się dąsa. Słyszałam, jak mó­wiła Jools, że jest wyczerpana emocjami, jakie włożyła w swoją rolę. Nie rozumiem, czym aż tak się zmęczyła - raz tylko kogoś dźgnęła sztyletem, a potem w kółko ględziła o plamie. Wyszła przed nami wtulona w swojego chłopaka. Opierała się o niego jak sparaliżowany elf. Pożegnała się ze wszystkimi oprócz mnie.

Ale na pewno nie da rady ignorować mnie wiecznie.

Wracam do domu z resztą paczki

22.45 Odmówiłam powrotu do domu cyrkowym samochodzikiem moich rodziców. Vati zdziwił się:

- Nie chcesz popędzić przez noc moim czaderskim pojazdem?

Ups. Powiedział to przy wszystkich. A do tego miał na sobie T - shirt i obcisłe dżinsy. Czy istnieje książka pod tytułem Jak zostać skończonym palantem? Bo mam wrażenie, że ją czytał.

Dziadek uparł się, że pokaże moim kumpelkom swoją sztuczną szczękę. I zrobił to, zanim wpakowaliśmy go do autobusu razem z jego dziewczyną. Maisie nawet torebkę zrobiła sobie na drutach. I portmonetkę też.

Północ Mutti przygotowała mi odświętną kolację, a Libby udekorowała moje łóżko. To znaczy rozłożyła na nim swoje kostiumy wróżki i ozdobiła sreberkiem swoich „psijaciół”. Wszystkich - Barbie - nurka, konika Charliego, główkę lalki (tylko tyle z niej zostało, po tym jak Gordy w ataku szału oderwał jej rączki) oraz kilka sztuk warzyw. Leżeli na moim łóżku i czekali na mnie, co wyglądało dość przerażająco.

Tym bardziej że gdy weszłam do pokoju i zapaliłam światło, Libby wrzasnęła:

- Cieść, Gingey, NIEPOCIANKA!!!

Niezła mi niespodzianka. Na łóżku zastałam też Gordy'ego, Angusa i Naomi uwięzionych w torbie na zakupy.

Spróbujcie włożyć piżamę, kiedy do nogi wam się przyczepi kilkuletni berbeć ze skrzydełkami na plecach.

To niełatwe.

Ale co jest łatwe?

Niedziela, 10 lipca

13.30 Powiem jedno - nigdy nie chodźcie do parku z kilkuletnim berbeciem wiszącym wam u pasa. Libby nie chciała mnie odstąpić ani na krok.

14.00 W końcu udało mi się od niej uwolnić. Wdra­pałam się na drzewo, gdzie znalazłam odro­binę prywatności. Jestem bardzo zmęczona po premie­rze. Gdyby tylko udało mi się wepchnąć tyłek między dwie gałęzie i trochę zdrzemnąć...

Marne szanse. Koty wariują na sośnie w ogrodzie Pana Sąsiada, wdrapując się po pniu. Krzyknęłam do nich:

- Ej, wy tam! Złazić, ale już! Nie ważcie się tam wcho­dzić! - I zaczęłam w nie rzucać tym, co miałam pod ręką.

Zadziałało. Przestały, położyły się na gałęzi i spojrzały na mnie, ziewając. Trochę się poiskały, a potem znowu zaczęły drapać w pień.

Wtedy usłyszałam odgłos zbliżającego się skutera. To Masimo! Wjeżdżał na moją ulicę! Uau!!! Ciekawe, czy słyszał o mojej wybitnej interpretacji roli Makdufa? Za­mknij się, mózgu, zamknij.

O Boże, jak zejść z tego drzewa, żeby mnie nie zoba­czył? Chyba tyłek mi się zaklinował. No, super. I nie umalowałam sobie ust. Och, merde, merde, merde! Co robić?

Może to tylko „kumpelska” wizyta?

W tej chwili podjechał pod mój dom.

Oczywiście.

Moje życie jest bez sensu.

14.30 Cudowny dzień. Naprawdę, po prostu boski. Cierpię z miłości z tyłkiem zaklinowanym między gałęziami.

Cztery minuty później

Jakoś się uwolniłam, ale przy okazji chyba posiniaczyłam sobie pupę.

Bardzo dziwnym krokiem idę przez ogród

Mam wrażenie, że tyłek mi puchnie.

Pięć minut później

A na dodatek koty utknęły na tej sośnie. Na samym wierzchołku. Bujają się na górnej gałęzi, miaucząc przeraźliwie i trzęsąc się całe.

Wbiegłam do domu i zaczęłam błagać Vatiego, żeby coś zrobił.

- Bo spadną i się pozabijają - powiedziałam, na co odparł:

- I bardzo dobrze.

18.00 W końcu wezwaliśmy straż pożarną. Moja mama oczywiście zachowywała się skandalicznie. Dosłownie zaczęła się ślinić, kiedy strażacy, czy­li, jak sama powiedziała, „chłopcy”, wyjęli drabinę. Chichotała i bredziła głupoty w stylu: „Och, musicie być bardzo silni, żeby udźwignąć takie ciężkie węże”. Popatrzyłam na nią z naganą, ale nie zwróciła na mnie uwagi.

W końcu, niby to przy okazji, zadzwoniła do swoich kumpelek z aerobiku, które od razu przyleciały, żeby po­gapić się na „chłopców”. Chichotały jak stare maleńkie. Ale żenada.

18.25 „Ben”, strażak, nowy kumpel mamy, wdrapał się na sam szczyt drabiny, żeby zdjąć Angusa i Gordy'ego z drzewa. Wyciągnął rękę z siatką, a wtedy koty przestały się trząść i wydzierać, wesoło zeskoczyły z drzewa i czmychnęły w krzaki.

Nie do wiary.

To diabły wcielone.

Nabrały strażaków.

Poniedziałek, 11 lipca

Kiedy zjawiłam się pod domem Jas, okazało się, że już poszła do Stalagu 14.

Na apelu

I stanęła na drugim końcu szeregu, nie koło mnie tak jak zwykle. Jak długo jeszcze zamierza to ciągnąć? To istny maraton ignorez - vous - owania.

Na francuskim

Przysunęłam się bardzo blisko do niej, ale tak daleko odjechała z krzesłem, że w końcu prawie usiadła Ellen na kolanach.

Na wuefie

Powiedziałam do niej:

- Fajne masz spodenki.

Ale ona cały czas się na mnie gniewa.

W kwaterze głównej Drużyny Asów

Drużyna Asów przez cały dzień ględzi, bym się uśmiechnęła, a cały świat uśmiechnie się razem ze mną. Chcą w sobotę iść na koncert Sztywnych Dylanów, ale nie pójdą beze mnie, bo wtedy złamałyby na­szą zasadę „jedna za wszystkie i wszystkie za jedną”! Poza tym Rosie chce na tym koncercie zrobić próbę ge­neralną swojego ślubu. Zamierza się przebrać i prze­ćwiczyć taniec wikingowych bizonów. Przyniosła konfet­ti, ale na szczęście nie przytargała kadzi z miodem pitnym.

Próbowały mnie przekupić serowymi chrupkami. Ża­łosne.

Kiedy mówię „one”, nie mam na myśli Jas, która nadal mnie ignoruje. Tb jej rekord. Całe cztery dni.

- Jas, zamierzasz już do końca życia mnie ignorować? - spytałam.

Nie odpowiedziała.

- Gee, no zgódź się, chodźmy na ten koncert, proszę, proszę, najpiękniej na świecie - znowu zaczęła mnie męczyć Rosie. - Nie zepsuj mojego wielkiego dnia. Nie codziennie wychodzi się za mąż za wikinga i świra. Zresztą czy masz coś lepszego do roboty? Chyba tylko beczenie.

- Może przyjdą jacyś fajni chłopcy - dodała Jools.

- Słuchajcie, nie chcę, żeby Masimo potraktował mnie jak kumpelkę, a poza tym pewnie przyjdzie Dave Jajcarz z tą głupią, starą Emmą i...

Wtedy włączyła się Ellen.

- Jak to: Dave Jajcarz przyjdzie z Emmą? Dlaczego się tym... yyy... przejmujesz? Przecież... yyy...

- No właśnie, dlaczego tak się przejmujesz Dave'em Jajcarzem? - odezwała się w końcu Jas.

Padłam na kolana.

- Ona mówi! To cud! Ona mówi!!! Nasz Pan wrócił jej dar mowy!

Cha, cha, cha. Teraz nie mogła się wycofać, skoro za­dała mi pytanie. Złamała śluby milczenia. Wygrałam, wygrałam!!! (No i odwróciłam uwagę Ellen od sprawy Dave'a i Emmy).

Okazałam jej jednak wspaniałomyślność.

- Kocham cię, Jazzy, i bardzo przepraszam, że we­pchnęłam cię do rowu. Po prostu strasznie mnie wkurzy­łaś, stara.

Jeszcze się trochę podąsała, ale wyraźnie miała już dość nieodzywania się do mnie.

13.30 W końcu powiedziałam, że może pójdę na koncert Sztywnych Dylanów, ale pod warun­kiem, że dziewczyny będą mnie pilnować jak psy stróżu­jące.

- Jeśli zostawicie mnie samą i pójdziecie całować się po kątach, odejdę z Drużyny Asów - zagroziłam zupeł­nie poważnie.

- To będzie cudowny wieczór - powiedziała Rosie. - Założymy rogi i pokażemy całemu światu, że duch ro­mantyzmu jeszcze nie zginął w narodzie.

- Myślę, że nie musimy sobie zawracać głowy rogami - odparłam. - Nie lepiej zachować je na nasze tajne zebrania...?

- Nie jesteś dumna ze swoich rogów? - przerwała mi.

- Oczywiście, że tak, ale... Przysunęła twarz do mojej. - RÓÓÓÓÓG!!! O Boże. Złożyłyśmy uroczystą przysięgę i szybko odtańczyłyśmy wikingowe disco - z rogami. Oficjalnie dodałyśmy do niego numer Jas z wąchaniem. Jas była tym zachwycona.

Kiedy opadłyśmy na kolana z triumfalnym okrzykiem: „Róóóóg!!!”, pojawiła się Nudna Lindsay, która właśnie! robiła obchód. Przedłużone włosy jej rosną. Hmmm, mało atrakcyjny widok. Spojrzała na nas, a my na nią. Przysięgam, że jej nogi robią się coraz chudsze. Może stosuje jakąś specjalną dietę?

- Wstawajcie, idiotki - powiedziała. - Przynosicie cholerny wstyd naszej szkole.

Cóż za wykwintny język.

Obserwowała nas, kiedy ją mijałyśmy. Szłam ostatnia. Mruknęła bardzo cicho:

- Nie myśl, że o niczym nie wiem, ty żałosna idiotko. O, w mordkę jeża, ona wtedy mówiła o mnie!!!

Na niemieckim

Napisałam liścik do Ro Ro: A jeżeli Nudna Lindsay nadal spotyka się z Masimem? To możliwe, bo nie ma ani trochę godności. A jeżeli przyjdzie z nim na koncert Sztywnych Dylanów? Tego bym nie zniosła.

Odpisała tak: Jedna za wszystkie i wszystkie za jedną. Coś się wymyśli na wszelki wypadek, ale wydaje mi się, że jednak nie przyjdzie. Przecież Masimo sam mówił, że nie chce się z nikim związywać. A poza tym - Róóóóóóg!!!

Co ona bredzi?

Iść czy nie?

W drodze do domu

Jas i ja znowu jesteśmy najlepsiejszymi kumpelkami. Jas ględzi o ukrytej głębi, jaką odkryła w sobie jako La­dy MacPalantowa, a Rosie ćwiczy bekanie. Nagle za­uważyłyśmy przed sobą tamte dwie pierwszoklasistki, które znowu skakały na jednej nodze.

Kiedy je dogoniłyśmy, spytałam jedną z nich:

- Co robicie?

Ze zmęczenia zdyszała się i zrobiła czerwona jak bu­rak, ale udało jej się wydusić:

- Yyy, skaczemy sobie, proszę pani. Proszę pani?

- Właśnie widzę, ale po co?

- Nie wiem. Głupia czy jak?

Rosie spojrzała na nie z zamyśleniem.

- Ciekawe, czy to rodzina Svena.

Środa, 13 lipca

Wciąż nie mogę się zdecydować, czy iść na ten koncert.

Fajnie, że znowu się kumpluję z Jas. Dała mi dwa żelki i jedno nadziewane ciastko, co było niezwykle miłe z jej strony. Chociaż nadal strasznie mnie irytuje. Bardzo ją kocham, ale wiecie, nie jak lesbijka.

16.10 Wracam sama do domu, co prawie nigdy mi się nie zdarza. Jas wybrała się z Tomem na „ekspedycję”, a reszta dziewczyn poszła do miasta na zakupy. Ja nie miałam ochoty. Ani śladu Dave'a i jego kumpli.

Słowo daję, powinnam zmienić nazwisko na Georgia Odludek. No cóż, takie jest życie. O, to znowu te smarkule? To chyba niemożliwe?

Minutę później

A jednak. Jak te głupie skaczą na jednej nodze w stro­nę parku.

Minutę później

Jest i Mark Wielka Japa z Tępymi Kolesiami. Dlaczego te smarkule tak się kręcą koło nich? Mam szczerą nadzie­ję, że nie liczą na lekcje całowania się. Bleee. Jeśli Mark zacznie całować się z jedną z nich, to chyba pożre ją żyw­cem. Wiem, jak przepada za małymi dziewczynkami.

Co tu się dzieje?

Dziewczynki podają coś Markowi, wciąż podskakując.

Minutę później

Tępi Kolesie śmieją się i palą pety, a smarkule oddali­ły się na jednej nodze.

Trzy minuty później

Dogoniłam je, gdy leżały na trawie za krzakiem.

- Co wy tu robicie? - spytałam.

- Nic, po prostu sobie leżymy - odparła jedna.

- Zmęczyłyśmy się skakaniem - dodała druga.

- To widzę, ale dlaczego? Jesteście trochę opóźnione w rozwoju czy jak? I co robiłyście z Markiem i jego kum­plami?

Zrobiły się czerwieńsze od buraków.

Pół godziny później

Okazało się, że są terroryzowane przez Marka i jego paczkę. Muszą im oddawać pieniądze na obiad i słody­cze, a jeśli nic nie mają, muszą skakać do domu na jed­nej nodze. A Mark je kontroluje, żeby przypadkiem nie zrobiły sobie przerwy w skakaniu.

Co się z nim dzieje? Nie ma nic lepszego do roboty? Myślałam, że nigdy nie nadejdzie ten dzień, gdy będę musiała stwierdzić, że są ludzie jeszcze gorsi od Kosz­marnych Bliźniaczek.

W łóżku

Ciągle myślę o tych głupich smarkulach.

Północ A gdyby to Libby kiedyś została zmuszona do takiego skakania?

0.10 Jasne. Już widzę, jak jakiś chłopak ją do tego zmusza.

0.15 Ale te smarkule to jeszcze takie dzieciaki.

0.30 Kurczę, chyba będę musiała je ratować.

Czwartek, 14 lipca

Odnalazłam je na przerwie i powiedziałam: - Wasza męka dobiegła końca.

W parku

16.30 Mark Wielka Japa i jego kolesie włóczą się po parku, czekając na swoje ofiary. Smarkule schowały się za krzakiem, a ja podeszłam do tych palantów.

17.00 Kiedy już przestali gapić się na moje dyndaki, zwróciłam się do Oscara:

- Dobra, zboczku. Powiem twojej mamie, że palisz, a wtedy będziesz martwym zboczkiem.

Kiedy pozostali zaczęli się głupio śmiać, oświadczyłam:

- Jeżeli nie zostawicie tych smarkul w spokoju, rozpowiem wszystkim w szkole, że macie zaraźliwe brodawki. Żadna dziewczyna nie będzie chciała się z wami cało­wać. Mogę wam to obiecać.

17.30 Smarkule polazły za mną aż pod dom.

- Dzięki, Georgia - powtarzały w kółko. - Georgia, chcesz żelka? Georgia, jaki jest twój ulubiony kolor? Georgia, jaki zespół lubisz najbardziej?

Matko kochana.

Nie chcę mieć takich małych skaczących kumpelek.

19.00 Wciąż nie wiem, czy iść na koncert. Mam wrażenie, że od lat się z nikim nie cało­wałam.

Wiecie dlaczego? Bo od lat się z nikim nie całowałam.

Ostatnio z Dave'em na imprezie u Katie, ale był to po­całunek przerywany. Całe dwa tygodnie temu.

Który całuje lepiej: Masimo czy Dave?

Oczywiście Masimo, bo to Bóg Miłości. I zna numer z czesaniem warg, a już na samą myśl o tym nogi prze­mieniają mi się w galaretę.

Że już nie wspomnę o mózgu.

19.40 Ale z drugiej strony Dave to mistrz czesania warg.

Ciekawe, czy chłopcy też tak oceniają umiejętność ca­łowania się u dziewczyn.

Muszę spytać Dave'a.

Nie, lepiej nie. On czyta we mnie jak w otwartej księdze i od razu by się skapował, że to jego miałam na myśli.

Piątek, 15 lipca

10.00 Kiedy dziś mijałam kwaterę główną Chudej, zauważyłam, że na tablicy informacyjnej przy­klejono nasze szkolne zdjęcie. Przystanęłam, żeby mu się przyjrzeć, bo chciałam sprawdzić, czy widać pieprzyki, które specjalnie na tę okazję namalowałyśmy sobie nad górną wargą.

Minutę później

Cha, cha, cha. Musiałam wysilić wzrok, ale je zobaczyłam. Rewolucja rozpoczęta!!! Od zeszłego roku, kiedy dostałyśmy uwagi za złe sprawowanie z powodu szalenie dowcipnego żarciku, jakim było noszenie na nosie fragmentów opakowań po jajkach, mających udawać świńskie ryjki, zmieniłyśmy taktykę na bardziej subtelną. Zdjęcie wywieszono i nikt niczego nie zauważył!

Minutę później

Boże, te szóstoklasistki to banda oferm. ZGM ma na sobie nieprawdopodobnie żałosny rozpinany sweter. A koło niej stoi panna Ośmiornica, czyli Nudna Lindsay. Nagle zauważyłam, że Nudna Lindsay ma nad górną wargą dorysowany wąsik w stylu Hitlera!!! Palec boży!

Byłam bardzo podekscytowana i szczęśliwa. To znak - kosmiczny znak!

Przerwa obiadowa

Powiedziałam dziewczynom o zdjęciu, po czym odtań­czyłyśmy triumfalne wikingowe disco.

- Chodźmy popatrzeć - zaproponowała Rosie.

- Nie, udawajmy, że nic się nie stało - zaoponowa­łam. - Jeżeli staniemy tam całą grupą i zaczniemy się gapić na to zdjęcie, ktoś nas zobaczy, spojrzy na zdję­cie i nas oskarży. Chociaż, niestety, to nie my jesteśmy winne.

- Ciekawe, kto to zrobił? - mruknęła Ellen.

- Kto jej nienawidzi? - zastanawiała się Jools.

- Nie, Jools, pytanie brzmi: kto jej nie nienawidzi! - poprawiłam ją.

W drodze do domu

Drużyna Asów oficjalnie uznała, że odtąd Nudna Lindsay należy do Oddziałów Szturmowych.

- Jeśli pani Stamp zobaczy ten wąsik, zakocha się w niej od pierwszego wejrzenia - powiedziałam.

17.00 Kiedy skręciłam w swoją uliczkę, zauważyłam, że za mną znowu ciągną się te dwie smarku­le. Matko kochana, zostałam idolką pierwszoklasistek. Zatrzymałam się i poczekałam, aż mnie dogonią. Ruda spytała:

- Podobał wam się wąsik Nudnej Lindsay? Wyglądały na bardzo dumne z siebie.

- Tak, był super, ale skąd o wszystkim wiecie? Zachichotały i odparły:

- Zrobiłyśmy to dla pani.

Jasny gwint. Kochają mnie i myślą, że ocaliłam im ży­cie. Przemieniłam się w krzyżówkę Supermana i Jezusa - chociaż ten drugi chyba nie włożyłby rajtuzów.

Sobota, 16 lipca

11.00 Zadzwoniła Jas cała roztrzęsiona.

- Gee. Ojejejejejej. - Co? Co?!

- Och, jakie to ekscytujące!

- Odkryłaś nowy gatunek ślimaka?

- Nie.

- Nowy fason gaci, które sięgają do szyi?

- Nie... ojej, jaka szkoda, że nie mogę ci powiedzieć.

- Jas, wyjaśnijmy coś sobie. Zadzwoniłaś, żeby mi po wiedzieć, że nie możesz mi czegoś powiedzieć, tak?

- Tak!!!

- No to pa. Dzięki.

I odłożyłam słuchawkę.

Znowu dzwoni Jas

Pół minuty później

- No to trochę ci powiem.

Och, cóż za napięcie. To z pewnością jakaś historyjka; z nudnego życia Jas. Jeśli powie, że ona i Tom oraz Ro­sie i Sven zamierzają wziąć podwójny ślub, chyba stracę tę resztę poczytalności, jaka mi jeszcze została. Na pew­no planuje ślub w lesie. Będziemy musiały przebrać się za elfy, przytulać do drzew i... Jas bredziła dalej:

- Tom mówi, że jeśli dziś przyjdziesz na koncert, to czeka cię wielka niespodzianka.

- Jaka? Koncert został odwołany?

- Nieeee... ojej, jaka szkoda, że nie mogę ci powie­dzieć, ale obiecałam Tomowi. To takie... och, no w każ­dym razie musisz przyjść. Przyjdziesz? Proooszę.

- Powiedz: „Błagam, przyjdź, kocham cię, jesteś moją najlepsiejszą kumpelką”.

Zapadła cisza.

- No to jak, chcesz, żebym przyszła, czy nie? - spytałam.

- Yyy... Błagam, przyjdź, kocham cię, jesteś moją najlepsiejszą kumpelką.

- Zastanowię się. Do widzenia. Taaaak!!! Wygrałam! Cha, cha, cha! Jazzy musiała powiedzieć, że mnie kocha. Chi, chi, chi. Oczywiście nie pójdę na żaden koncert.

15.00 Postanowiłam, że jednak pójdę. Częściowo po to, żeby wyrwać się z domu, bo wieczorem ma wpaść dziadek. Poza tym jestem ciekawa tej niespo­dzianki Toma. Gdyby to tylko Jas twierdziła, że muszę przyjść, nie potraktowałabym tego poważnie, bo kom­pletnie inaczej rozumiemy określenia „ekscytujące” i „fajne”, ale Tom jak na chłopaka nie jest aż taki głupi.

16.00 Ciekawe, o co może chodzić? Czy Tom roz­mawiał z Masimem? Obiecał, że spróbuje go wybadać. Może Masimo mu wyznał, że popełnił wielki błąd z tym „kumplowaniem się” ze mną?

17.00 I co, do jasnej ciasnej, mam na siebie włożyć?

18.30 Dziadek przyszedł w swoim „weekendowym” stroju. Czy stuletni ludzie powinni nosić garni­tury w szkocką kratę? Z czapką do kompletu? I używać różu?

Zeszłam na dół, żeby się przywitać, chociaż jestem bar­dzo, bardzo zajęta wybieraniem ciuchów na koncert. Dzia­dek siedział w salonie i podrzucał Libby na kolanie. Poma­chałam do niego, a on też pomachał i się uśmiechnął. Nie włożył sztucznej szczęki. Zwróciłam się do mamy:

- Mamo, mój czcigodny dziadek jest umalowany.

Tylko wzniosła oczy ku niebu i powiedziała:

- Nie denerwuj mnie. Podobno na starość to kobr tom odbija, ale w porównaniu z mężczyznami są święte Dziadek zapisał się na kurs jazdy na nartach wodnych.

- Będzie musiał włożyć kombinezon nurka?

- Obawiam się, że tak. Matko kochana.

Kiedy już dziadek jak zwykle podarował mi dziesięć pensów, bym „kupiła sobie coś ładnego” (na przykład co? pół znaczka pocztowego?), wróciłam do swojego buduaru.

Muszę znaleźć coś, na widok czego Masimowi ode­chce się ze mną „kumplować”.

19.00 Wreszcie jestem gotowa. Wybrałam plisowaną spódniczkę w szkocką kratę, kozaki i top z ra­miączkami krzyżującymi się na plecach. Zamierzałam nie­postrzeżenie wymknąć się z domu, żeby uniknąć przesłu­chania w wykonaniu taty, ale niestety właśnie wychodził z kuchni z dokładką zapiekanki. Obciął mnie wzrokiem. - Georgio, chyba zapomniałaś włożyć spódnicę. Ojej, ale się uśmiałam.

Mama wyłoniła się z kuchni z Gordym, który wyrywał jej się z rąk, wyrzuciła go na zewnątrz i trzasnęła drzwia­mi. Zaczął wyć, a potem rzucać się całym ciałem na drzwi. Poszła do salonu i powiedziała:

- Libby, wiesz, że nie wolno ci zamykać go w lodówce! - Ale on to lubi.

- Wiem. Leżał w maśle. Obrzydlistwo. Vati dalej ględził o mojej spódnicy:

- Connie, widziałaś to? Zobacz, w jakim stroju ona chce wyjść z domu. Dosłownie widać, co zjadła na pod­wieczorek.

Co on bredzi? I o jakim podwieczorku tu mowa? Nic nie zjadłam, bo u nas nie jada się podwieczorków.

- Och, na miłość boską, Bob, taka jest moda - wes­tchnęła mama. - Teraz wszystkie małolaty wyglądają głupio, nie tylko Georgia.

I to mówi osoba, która nosi tak obcisłe topy, że jej me­lony są jak dodatkowa para rąk. Nie powiedziałam tego na głos, bo kiedy spierali się na temat mody, dostrze­głam okazję do ucieczki.

Vati marudził dalej:

- A więc nie ma w tym nic złego, że wygląda jak pro­stytutka, bo taka jest moda, tak? Gdyby skórzane bikini było w modzie, też byś nie miała niczego przeciwko te­mu, by twoja nastoletnia córka je nosiła?

- Głupi jesteś, Bob. Skórzane bikini nigdy nie będzie modne.

- Skórzane bikini nie jest modne? - zdziwił się dzia­dek. - Powiedzcie to Maisie i jej koleżankom z domu spokojnej starości!

Nie mogę pozwolić, by ten obraz zalągł się w mojej głowie. Na szczęście tata tak się zdumiał, że udało mi się czmychnąć za drzwi i uciec.

Pod wieżą zegarową

Na chwilę zapomniałam, jak bardzo się denerwuję. Chyba mam zawał. Serce galopuje mi w piersi i wali jak oszalałe. Muszę wziąć się w garść. To będzie ostateczny test na mój dystans.

Jas, Ellen, Mabs i Jools już na mnie czekały. Przywita­łyśmy się, salutując. Jas zachowywała się strasznie irytu­jąco. Podeszła, uściskała mnie i zaczęła zawodzić:

- Ojeeeej, ale jestem podniecona!

Jeśli to, czym się tak podnieciła, ma jakiś związek z nornikami, będę zmuszona humanitarnie położyć kres jej nędznemu życiu. Silne uderzenie w łeb powinno załatwić sprawę.

Kiedy ruszyłyśmy w stronę klubu, spytałam:

- A gdzie Ro Ro i Sven?

- Państwo młodzi dzwonili do mnie i uprzedzili, że spot kamy się na miejscu - odparła Mabs.

Piętnaście minut później

Czuję, że każdy krok przybliża mnie do mojego przeznaczenia. Nie wiem jednak, czego się spodziewać. Masimo oświadczył, że chce się ze mną kumplować, Koniec, kropka. Może na miejscu poznam jakiegoś faj­nego chłopaka? Wszystko mi jedno.

W damskim kiblu

Jak na ironię włosy dobrze mi się układają i nie wysko­czył mi ani jeden pryszcz. Zrezygnowałam z wabików na chłopców. Początkowo zamierzałam nabrać Naszego Pa­na. Pomyślałam, że lepiej ich nie przyklejać, bo może bę­dę się z kimś całowała, a konsekwencje mogą się okazać tragiczne. Z drugiej strony może jednak lepiej właśnie je przykleić, bo w ten sposób dam wszystkim znać, że nie nastawiam się na podryw, a wtedy Bóg ulituje się nade mną i miło mnie zaskoczy? Potem jednak przyszło mi do głowy, że skoro zna każdą naszą myśl, nawet kiedy siedzi­my na kiblu, to kapnie się, że blefuję. Wszystko więc zale­ży od Jego nastroju. Powinnam podpowiedzieć Mówcie - Mi - Amoldowi, żeby wspomniał o tym w kazaniu, skoro tak lubi dołować wiernych. Jeśli Bóg jest w mściwym nastroju, to i tak mnie ukarze, a jeśli akurat złapał fajną fa­zę, nawet nie zwróci uwagi na to, jak się ubrałam.

Nie mogłam równo przykleić wabików, a kiedy dźgnęłam się w oko szczoteczką od tuszu do rzęs, w ogóle z nich zrezygnowałam.

Za to udało mi się ładnie wytuszować rzęsy i umalować usta. Wyglądały na apetycznie wydęte i tak dalej. Właśnie oglądałam się z boku, uśmiechnięta i zadowolona z siebie, kiedy Jas wyszła z kabiny.

- Dlaczego udajesz złotą rybkę? Spodziewasz się kom­plementów? Czy próbujesz wyglądać naturalnie? - I ryknęła śmiechem.

Jej się wydaje, że jest szalenie zabawna. Poza tym zno­wu mnie objęła i zamruczała: „Mrrrrauuu”. Dlaczego?

20.30 Sztywne Dylany za chwilę wyjdą na scenę. Co dwie minuty chce mi się sikać.

20.35 Klub pęka w szwach. Nie widzę Dave'a Jajcarza i jego kumpli. Może w ogóle nie przyjdą. Ani śladu młodej pary. Ani Nudnej Lindsay.

- O Boże, nie widzę Nudnej Lindsay - powiedziałam do Jas. - Mam nadzieję, że po drodze nie złamała so­bie nogi. Nie przeżyłabym takiej tragedii, he, he, he.

20.40 - O, patrzcie, jest Dave - powiedziała Ellen. - Fajnie wygląda, nie? Chyba przyszedł sam. Widzicie gdzieś Emmę? Ja nie. A wy? Zamorduję ją zaraz po Jas.

Dwie minuty później

Przyszedł Tom. Od razu znalazł Jas. Podniósł oba kciu­ki, a ona podniosła jeden. Żałosne. Przecież widzieli się dosłownie godzinę temu. Z drugiej strony to bardzo wzruszające, kiedy się jest jedyną starą panną w swoim otoczeniu.

Powinnam się cieszyć ich szczęściem. I cieszę się. Naprawdę.

Ale jeżeli Jas znowu mnie obejmie, dam jej w łeb.

Sztywne Dylany na scenie

Żołądek aż mi przekoziołkował, kiedy Masimo wszedł na scenę. Jaki on przystojny! Nie wiem, dlaczego myśla­łam, że mogłabym mu się spodobać. Tb ideał, a - jak kiedyś Jas uprzejmie mi przypomniała - ja z powodu swojego kinola nigdy nie będę idealna. Moja średnia punktów za wygląd wyniosła sześć i pół na dziesięć. Sześćipołówki nie chodzą z dziesiątkami - tak brzmi randkowe prawo dżungli.

Pół godziny później

Sztywne Dylany rządzą! Najbardziej odjechano kape­la na świecie!

Wiem, że cierpię z miłości i tak dalej, ale dają takiego czadu, że wszyscy złapali fazę. Drużyna Asów odtańczy­ła światowej sławy piekielne disco. Tb znaczy oprócz Ro­sie i Svena. Gdzie oni się podziewają? Pewnie całują się w jakiejś pizzerii.

Szkoda, że nie przyszli.

Pół godziny później

Ciągle tańczę. Chcę pokazać Masimowi swoją joie de vivre i pełny luzik.

Zgrzałam się jak nie wiem co, ale nieważne. Lekkie rumieńce dodają dziewczynie urody.

- O rany, jesteś czerwona jak burak - powiedziała Jas. - Wyglądasz, jakbyś włożyła głowę do gara z wrzącym olejem.

No super. Pognałam do kibla, żeby spryskać twarz zimną wodą i przypudrować nosek.

Z powrotem na sali

Pięć minut później

Dave, Rollo i Tom podeszli do nas i dołączyli się do wikingowego disco. Ale bez rogów, bo Rosie ma je wszyst­kie. Dave dodał kilka elementów swojego autorstwa. Trochę się zdziwiłam, kiedy wskoczył mi na ręce. Udało mi się go utrzymać i po chwili zeskoczył z powrotem na podłogę. On naprawdę umie mnie rozśmieszyć. Nawet trochę potańczyliśmy, trzymając się pod ręce. Potem za­wołał do mnie:

- No, a teraz biegnij do siusialni i otwórz wszystkie zaworki!

Kiedy tak skakaliśmy pod sceną, miałam nadzieję, że Masimo przygląda mi się z podziwem. Ale prawdopo­dobnie myślał raczej: „O kurczę, moja kumpelka zwario­wała!”. Ja jednak nie zamierzam się dołować.

Masimo często się uśmiechał, kiedy nasze spojrzenia się krzyżowały. Nie jestem jednak aż taka głupia, by wierzyć, że ma to jakieś ukryte znaczenie. Spytałam Jas:

- Widziałaś, jak Masimo się na mnie gapi?

- Zapomnij o nim, to już historia - odparła. Wielkie dzięki.

22.45 Tańczyłam, posuwając się do tyłu, kiedy ktoś bardzo złośliwie kopnął mnie w kostkę. Au, boli! Obejrzałam się i zobaczyłam Nudną Lindsay oraz Zdumiewająco Tępą Monice. Pewnie w chwili mojej nieuwagi wślizgnęły się do środka. Beznadziejnie tańczyły z resztą swoich durnych kumpelek.

- Uważaj! - zawołałam do Lindsay.

Podeszła do mnie, uśmiechając się przerażająco, i powiedziała:

- Ojej, nadepnęłaś mi na stopę.

Po czym pomachała do Masima, który jej odmachał i się uśmiechnął.

- O rany, ale ona cię nienawidzi - mruknęła Jas. - Jesteś już trupem.

Dzięki serdeczne. Czekają mnie jeszcze dwa cudowne lata w Stalagu, 14 z sadystycznym patyczakiem, który mnie nienawidzi. Będę miała szczęście, jeśli skończę szko­łę cała i zdrowa.

Pięć minut później

Sztywne Dylany zrobiły sobie przerwę.

Zżerają mnie nerwy i nie mam pojęcia, jak to rozegrać. Nie mogę po prostu zacząć kręcić się koło Masima, kiedy zejdzie ze sceny. Już wiem! Pójdę pogadać z Dave'em Jajcarzem. W ten sposób zachowam się na luzie i uwolnię od Jas i Toma, którym kompletnie odbiło. Ciągle zerkają na mnie i przytulają się do siebie, chichocząc jak dwie pod­niecone salamandry. Nadal ani śladu Ro Ro i Svena.

Ruszyłam do baru, gdzie ostatnio widziałam Dave'a. Opierał się o ladę, gadając z kumplami. Już miałam do niego podejść, kiedy pojawiła się Emma. Dave stał tyłem i mnie nie widział. Emma pocałowała go w policzek. A wtedy, na oczach wszystkich, objął ją i mocno pocało­wał w usta. Na pewno się nie pomyliłam. Nie był to zwy­kły buziak, tylko głęboki, soczysty pocałunek. Zemdliło mnie. Kiedy przestał ją całować, objął ją w talii i kupił jej coś do picia. Zachowywali się jak para. Byłam w szoku.

Odwróciłam się i zaczęłam iść do toalety, kiedy z gar­deroby wyszedł Masimo. Na mój widok uśmiechnął się i ruszył ku mnie. Boże, co robić? Jak zachowałaby się kumpelka? Klepnąć go po ramieniu i zasalutować? Nie wiem, nie wiem... Jeszcze nigdy nie kumplowałam się z żadnym chłopakiem.

Zostało mi tylko jedno wyjście. Spojrzałam na zegarek, zrobiłam zdziwioną minę, klepnęłam się w czoło jak ktoś, kto zapomniał o spotkaniu, po czym pobiegłam do kibla.

W kiblu

Wiecie, dlaczego zdziwiłam się, kiedy spojrzałam na zegarek? Dlatego, że nie noszę zegarka.

Minutę później

Poza tym kto się umawia w kiblu? Skończony idiota - tak brzmi prawidłowa odpowiedź.

Żałosna oferma.

Czyli ja.

Minutę później

Usiadłam na sedesie i podparłam głowę rękami. Gorzej już być nie może.

Kiedy przyszły Jas, Mabs i Ellen, powiedziałam im, co się stało.

- Och, może jednak wydarzy się coś bardzo MIŁEGO - odezwała się Jas.

- Jasne, a Hitler był uroczy, tylko nikt go nie rozumiał - mruknęłam.

- Yyy... myślę, że jest coś jeszcze, o czym powinnaś wiedzieć - wydukała Mabs.

Tak, ciekawe co? Cały wieczór chodziłam ze spódnicą wetkniętą w majtki?

- No to mów, bo chyba nic gorszego już nie może mnie spotkać. O, już wiem, pewnie Nudna Lindsay jed­nak chodzi z Masimem.

W tym momencie wpadła do toalety Lindsay, a za nią ciągnęła się Monica. Lindsay była cała czerwona i rozdygotana i wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. A więc jednak za chmurami zawsze świeci słońce.

Niestety, myliłam się, bo Lindsay spytała Monicę:

- Jak Masimo mógł przyjść z jakąś głupią Włoszką? No jak?

Na nasz widok poszły na drugi koniec toalety.

Spojrzałam na Mabs, która powiedziała:

- No cóż, to jest właśnie ta rzecz, o której powinnaś wiedzieć.

Na sali

Musiałam naocznie przekonać się o swojej porażce. Masimo siedział przy stoliku koło sceny i nachylał się do jednej z najpiękniejszych dziewczyn, jakie kiedy­kolwiek widziałam. Nie mówię tak dlatego, by uspra­wiedliwić swoją porażkę - naprawdę była prześliczna. Dałabym jej dziesięć i pół punktu w skali dziesięciopunktowej.

Radio Jas pewnie już nadało tę wiadomość, bo pod­biegły do mnie Ellen i Jools, i cała reszta paczki. Nie wol­no mi się rozpłakać. Ellen powiedziała:

- Wiesz, kiedy przechodziłam obok nich, niechcący usłyszałam, że rozmawiają w języku Krainy Pizzy.

Stałam jak słup soli i nie mogłam oderwać od nich oczu. Masimo położył dłoń na jej policzku, a potem od­garnął jej włosy z twarzy. Muszę wracać do domu.

Rozejrzałam się po sali, bo miałam wrażenie, że wszy­scy zauważyli, jaką idiotkę z siebie zrobiłam. Zobaczyłam Dave'a Jajcarza, który siedział przy barze z Emmą. Roz­mawiała z Rollem, a Dave ją obejmował. Nie wiem dla­czego, ale nagle się obejrzał i popatrzył prosto na mnie. Potem przeniósł wzrok na Masima i tę Włoszkę. Powie­dział coś do Emmy i pocałował ją w policzek. O Boże, do­bijcie mnie. Muszę stąd uciekać! Szepnęłam do Jas:

- Jas, idę do domu. Dłużej tego nie zniosę.

- Nie, nie, proszę, nie idź. Może jednak wydarzy się coś miłego.

Spojrzałam na nią.

- Na przykład co? Zraszacze przeciwpożarowe się włączą?

włączą? W tej chwili zauważyłam, że Lindsay łapie swoją kurtkę i wybiega z klubu. Jak burza przemknęła koło Misima, ale nawet jej nie zauważył. Nadal czule przemawiał do swojej dziewczyny. Cóż za cudowna noc! - Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam - zwróciłam się do dziewczyn. - Chyba wtedy, gdy dostałam szkarlatyny i zawieźli mnie do szpitala. Muszę spadać. Kiedy poszłam po kurtkę, u mojego boku pojawił się Dave Jajcarz.

- Och, kiciu, i co ja mam z tobą począć?

Spojrzałam na niego załzawionymi oczami. Objął mnie. Tak bardzo chciałam, żeby się mną zaopiekował.

Ale miał Emmę, więc wzięłam się w garść (mniej więcej). Muszę pamiętać o spuściźnie swojego dumnego narodu i brać przykład z Łabędzia z Avonu. Jak to kiedyś matki powtarzały swoim córkom: „W ciężkich chwi­lach myśl o Anglii”.

Odsunęłam się od Dave'a i wtedy usłyszałam za sobą ryk:

- RÓÓÓÓÓÓG! Oh jah, RÓÓÓÓÓÓG!!!

W kiblu

Znowu usiadłam na sedesie z twarzą w dłoniach (chy­ba tu zamieszkam), kiedy pod drzwiami pojawiły się ro­gi Rasie.

- Dlaczego tak nagle uciekłaś? - spytała.

- Ty już przyzwyczaiłaś się do zachowania Svena.

- Racja, ale co on ma z tym wszystkim wspólnego?

- Przestraszyłam się jego futrzanych szortów.

Z powrotem na sali

Dave i jego kumple otoczyli Svena, podziwiając jego szorty uszyte z kawałków sztucznego zarostu i starych kąpielówek. Całości dopełniały bizonie rogi i futrzane martensy. Poza tym Sven był całkiem goły!

Rosie włożyła skórzaną spódniczkę i metaliczny dyndakonosz z pokrywek na garnki.

- Dlaczego masz tylko jedną, wielką brew? - spytałam. - To tradycyjny ślubny strój wikingów. Zakładaj rogi! Kiedy wciskała mi rogi na głowę, przede mną stanął Masimo!!!

Spojrzał na rogi i po paru chwilach spytał wyraźnie zdenerwowany:

Scusi, Georgia, czy możemy porozmawiać?

No super, teraz gdy założyłam rogi, mam się kumplować z Masimem i wysłuchiwać jego zachwytów nad no­wą dziewczyną.

Dave spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i mruknął:

- Będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała. - Po czym wrócił do baru.

O nieee, zostałam zupełnie sama. Mógł mi pomóc tyl­ko mój własny mózg. Boże, ratuj! Ojej, jaki ten Masimo ładny. Ma takie złote i rozmarzone oczy. Buu, zaraz się rozpłynę pod tym spojrzeniem.

Wtedy mi się przypomniało, że wciąż mam na głowie te głupie rogi. Zdjęłam je i popatrzyłam na nie takim wzrokiem, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu.

- Matko kochana, skąd to się wzięło na mojej głowie? - I rzuciłam je na podłogę.

- Możemy na chwilę wyjść na zewnątrz i pogadać? - poprosił.

Nie, nie, żadnych pogawędek. Żadnych kumpelskich pogawędek. Nie.

Może chce mi powiedzieć o swojej dziewczynie? Może chce, żebym i z nią się skumplowała? Nigdzie jej nie widziałam, ale pewnie zaraz wyskoczy ni z tego, ni z owego i będzie chciała się ze mną kumplować. Nie zniosę kolejnego upokorzenia. Zaraz mu powiem: „Nie, nie wyjdę z tobą na zewnątrz, stary”.

Ale oczywiście poszłam za nim jak prosiak. Tfu, to znaczy jak owca prowadzona na rzeź. Nigdzie ani śladu tej Włoszki. Pewnie wróciła do domu i gotuje mu makaron na późną kolację. Dziewczyny z Drużyny Asów śle­dziły nas wzrokiem. Inne spoglądały na mnie z zawiścią. Zupełnie niepotrzebnie.

Była cudowna noc. Gwiazdy czekały na kolejny odcinek serialu Georgia jest pacanem.

Masimo oparł się o murek i spojrzał na mnie. Błagam, nie patrz tak na mnie, bo serce mi pęka.

- Chcę ci coś wyjaśnić - odezwał się. - Gina wczoraj przyjechała z Włoch. Jest... yyy... była moją dziewczyną, tą, o której ci opowiadałem. Tą, z którą byłem związany. Po­tem się rozstaliśmy i... no, rozumiesz, to nic poważnego.

Tak, tak, już kiedyś to przerabiałam. Nie miałam po­jęcia, co powiedzieć, więc pomyślałam, że poćwiczę kumpelstwo. Głęboki oddech, zrelaksować się, nonszalancja i luzik za wszelką cenę.

- Znasz wynik ostatniego meczu? Spojrzał na mnie, jakby mi odbiło. Bo też mi odbiło.

Potem się roześmiał.

- Wynik meczu?

Z zainteresowaniem kiwnęłam głową.

- Georgio, Gina przyjechała, żeby mi powiedzieć, że ma nowego chłopaka.

Słucham?

Nadal patrzył na mnie.

- Po naszym rozstaniu bardzo cierpiała, więc nie chcia­łem... nie chciałem od razu związywać się z inną dziew­czyną. Ale już czuje się lepiej. Wszystko się ułożyło.

Tak? O co tu chodzi?

Wciąż patrzył mi prosto w oczy.

- No i co pani na to, Signorina Georgia? Jestem wol­ny. Jeśli nadal chcesz, żebyśmy ze sobą chodzili...

Właśnie robiłam swoją słynną minę w stylu lekko upo­śledzonej złotej rybki, kiedy w drzwiach klubu pojawili się Tom i Jas z podniecenia dosłownie przebierający no­gami.

O co im biega?

I dlaczego zawracają mi głowę właśnie teraz, kiedy dosłownie mam Boga Miłości w ręku?

Za mną zatrzymał się jakiś samochód i usłyszałam od­głos otwieranych, a potem zamykanych drzwi. Byłam tak sparaliżowana, że nie mogłam się nawet obejrzeć, a do tego czułam się jak w filmie puszczonym w zwol­nionym tempie.

Masimo patrzył ponad moim ramieniem. Powiedział ze zdziwioną miną:

Ciao. Kiedy wróciłeś?

Gdy się w końcu obejrzałam, zobaczyłam... Robbiego. Robbie.

Robbie, którego imienia nie wymówię nawet po wła­snym trupie.

Robbie, który był w Krainie Kangurów.

I grał na gitarze, stojąc w strumieniu.

I całował się z torba czarni.

Z tym że teraz był tutaj.

Zaniemówiłam.

Bóg Seksu znowu wylądował.

merde (fr.) - gówno, cholera.

Arrivederci (wł.) - żegnaj, do widzenia.

Hasta la vista (hiszp.) - do zobaczenia.

∗∗ Spanferkel (niem.) - prosię pieczone.

∗∗∗ Guten morgen (niem.) - dzień dobry

∗∗∗∗ Jawohl, Kommandant (niem.) - tak jest, komendancie.

Achtung... (niem.) - Uwaga! Szybko! Dalej!

Matelot (wym.: matlo) - żywy taniec marynarski wykonywany solo lub grupowo, przedstawiający zajęcia marynarzy na statku.

Samedi... (fr.) - Sobota. Jas powiedziała z tą swoją głupią mi­ną: „Oooch, to wspaniale, to dobra salamandra”. Tom powie­dział: Olała”. Idioci śpiewają: „Nie, nie niczego nie żałuję” (fragment piosenki Edith Piaf).

∗∗ Escargots (fr.) - ślimaki.

C'est la vie (fr.) - to jest życie.

Drakkar - łódź wikingów.

Je ne sais quoi (fr.) - nie wiem co.

Amusant (fr.) - zabawne.

Au revoir... (fr.) - żegnaj, cały świecie.

Gott (niem.) - Bóg; Himmel (niem.) - niebo.

∗∗ Che (wł.) - co.

Vino tinto (wł.) - dosł.: farbowane wino.

Bon (fr.) - dobrze.

Rock (ang.) - kamień, skała.

Chodzi o tzw. bostońską „herbatkę” (Boston Tee Party) w 1773 r. - zatopienie przez kolonistów amerykańskich transportu her­baty w porcie w Bostonie no znak protestu przeciw brytyjskiej polityce wobec kolonii.

Joie de vivre (fr.) - radość życia.

Scusi (wł.) - przepraszam.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 07 Jak oswoić włoskiego rumaka
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość ci wszystko wypaczy 2
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość ci wszystko wybaczy
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 06 Ciao, bella czyli w sidłach miłości
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość ci wszystko wypaczy
Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość Ci wszystko wypaczy
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 02 Spoko, założyłam bardzo duże gacie
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 08 Miłość Ci wszystko wypaczy
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 03 Kłopoty z dyndakami
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 01 Angus, stringi i przytulanki
Zwierzenia Georgii Nicolson 8 Miłość wszystko ci wypaczy Louise Rennison

więcej podobnych podstron