ROXANNE RUSTAND
Tajemnica mojej siostry
Rozdział 1
Gdyby Claire wcześniej wiedziała o wężu, dwa razy przemyślałaby swą decyzję wyprowadzki z Nowego Jorku.
Długi na ponad pół metra, oswojony wąż albinos Jasona przesunął się dostojnie po podłodze kuchni i najspokojniej w świecie zwinął w kłębek u podnóża lodówki. Pomna poprzednich doświadczeń, Claire wiedziała, że ten stwór imieniem Igor będzie się tak grzać w cieple agregatora w nieskończoność, uciekając przed chłodem pierwszych jesiennych dni w północnej Minnesocie.
Co innego, gdyby to któreś z pozostałych zwierząt jej siostrzeńców, pies albo kot, chciały tu drzemać: taki widok mógłby nadać kuchni bardziej swojski, domowy charakter. Lecz Gilbert, leciwy pudel, zawsze chował się w najdalszych kątach starego wiktoriańskiego domu, ilekroć Igorowi udało się wymknąć ze „szczelnego i bezpiecznego" terrarium, a kot syjamski Sullivan z wrzaskiem zagłuszającym syrenę strażacką wskakiwał na szczyt kredensu.
Mimo iż Claire od dzieciństwa miała awersję do płazów, nie zabroniła Jasonowi trzymania węża. Starała się iść na wszelkie możliwe ustępstwa, żeby tylko uszczęśliwić chłopca. Na próżno.
Trzasnęły drzwiczki samochodu, po czym na betonowej ścieżce dały się słyszeć ciężkie kroki. Claire z westchnieniem wróciła myślą do życia w Nowym Jorku, gdzie pracowała na stanowisku wicedyrektora w firmie elektronicznej ojca.
Teraz, po miesiącu całodziennego obsługiwania gości, prania stosów brudnej bielizny pościelowej i odbierania telefonów od rana do nocy, dawny świat uniżonych, poddanych jej pracowników i bezszelestnej służby domowej nagle zaczął zyskiwać na atrakcyjności. Co prawda, zamożność rodziców nie przyniosła jej szczęścia, a awans w firmie zawdzięczała przede wszystkim ambicjom ojca, a nie własnym, musiała jednak przyznać, że posiadanie pieniędzy ma swoje zalety.
Cóż, sama tego chciałaś, powiedziała sobie z bladym uśmiechem. Podjęła się opieki nad trójką dzieci zmarłej siostry i zamierzała ją sprawować - mimo wątpliwości, czy podziela ich gusty co do zwierząt domowych. Miała więc do wyboru: albo zamartwiać się nowymi problemami, albo stawić im czoło, traktując je jako ekscytujące wyzwanie.
Tutaj, w ośrodku wypoczynkowym Pine Cliff, może nareszcie czymś się wykazać i sprawdzić, ile jest warta bez protekcji rodziny. Jej siostrzeńcy, którzy pół roku temu stracili rodziców w wypadku samochodowym, potrzebowali nie płatnej opiekunki, lecz kogoś bliskiego. Mieli prawo do szczęśliwego dzieciństwa. Kochała te dzieci i pragnęła dać im wszystko co najlepsze.
Z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne pukanie. Claire uśmiechnęła się do starszej kobiety, patrzącej na nią zza siatki przesłaniającej wejście do domu, i szybko podeszła do drzwi.
- Czym mogę służyć?
- Nazywam się Rogers - zabrzmiał chrapliwy baryton, zdradzający nałogową palaczkę.
Kiedy Claire otworzyła drzwi, dobiegł ją duszny zapach perfum i stęchły odór papierosów.
- Mam tu rezerwację - dodała kobieta. Wrzaski, wydobywające się z gardła Sullivana, podniosły się o kilka decybeli. Pani Rogers, mimo swej potężnej postury, cofnęła się w popłochu i podejrzliwie zerknęła do środka.
- Gdzie jest kierownik?
Claire zdusiła uśmiech i zaprosiła ją do małego holu z biurkiem przy drzwiach, po czym przejechała palcem po spisie nazwisk.
- Ja jestem nową kierowniczką. Czy chce pani domek numer trzy?
Kobieta pokręciła głową i zaczęła stukać nerwowo butem o podłogę.
- Kiedy dzwoniłam tu w czerwcu, obiecano mi domek na samym końcu, jak zawsze. Niech pani sprawdzi jeszcze raz.
Claire posłusznie przejrzała ponownie księgę rezerwacji.
- Ten będzie otwarty dopiero jutro, ale trójka też ma piękny widok.
W powietrzu zaległa ciężka, pełna niechęci cisza.
- Spaliśmy kiedyś w trójce. Mój Henry, niech Bóg ma go w swojej opiece, powiedział, że łóżko się zapada i...
Urywając w pół słowa, pani Rogers cofnęła się z szeroko otwartymi oczami. Zapewne dostrzegła Igora.
- Coś jeszcze? - spytała Claire słodko.
Może zwierzątko domowe do towarzystwa? - dodała w myślach, uśmiechając się cierpko do siebie.
Zdjęła ze ściany klucz i wręczyła oniemiałej kobiecie, dziękując w duchu Igorowi za ucięcie szykującej się już tyrady. Jeszcze miesiąc temu pozbywała się uciążliwych gości, ale teraz musiała się do nich uśmiechać.
To nie było łatwe.
Po wyjściu pani Rogers wzięła z półki nad biurkiem torebkę z potpourri, uznała jednak, że delikatny zapach suszonych płatków kwiatowych nie zabije ciężkiej woni perfum, wciąż wiszącej w powietrzu. Marszcząc nos, otworzyła wszystkie trzy okna za dębowym stołem i patrzyła, jak białe muślinowe firanki tańczą w powiewie wiatru. Dom, w którym mieszkają dzieci, powinien pachnieć świeżością i czystością, a nie cuchnąć jak spelunka o północy.
Rzuciła okiem na zegar nad piecykiem kuchennym. Wpół do trzeciej. Przed powrotem dzieci ze szkoły zdąży jeszcze posprzątać ostatni domek.
Na moment w jej wyobraźni pojawił się obraz uśmiechniętych buzi i gwar wesołych głosów. Może tym razem któreś z dzieci przytuli się do niej? Ale w głębi duszy wiedziała, że to marzenie ściętej głowy.
Odkąd miesiąc temu zabrała siostrzeńców z Minneapolis i przywiozła tutaj, pełna rezygnacji potulność bliźniaczek i ledwo maskowana wrogość ich brata nie zmieniły się ani na jotę. Wprawdzie Brooke zapisała jej w testamencie ośrodek i przyznała opiekę nad dziećmi, ale żaden dokument nie mógł zagwarantować łatwego wejścia w nowe życie.
Drgnęła, znów słysząc pukanie do drzwi. Pewno kolejny marudny gość. Spojrzała srogo na węża:
- Nie ruszaj się!
Igor, który wyglądem i rozmiarem niewiele się różnił od kupki męskiej bielizny leżącej na podłodze, nie okazał większego zainteresowania. Claire przywołała na twarz swój najbardziej profesjonalny uśmiech i podeszła do drzwi.
W progu stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w spranych dżinsach, wypłowiałej bawełnianej koszulce i beżowej skórzanej kurtce. Jego twarz pogrążona była w półcieniu, lecz Claire miała niejasne wrażenie, że już ją gdzieś widziała.
Przebiegł ją dziwny dreszcz.
- Słucham pana? - Podeszła bliżej i zmierzyła nieznajomego wzrokiem.
Tylko że to nie był ktoś nieznajomy.
Serce w niej zamarło i na moment zabrakło jej tchu. Logan. Przez ostatnie czternaście lat jego młodzieńcze rysy stwardniały, a ciało nabrało krzepkości i siły. Włosy mu pociemniały i stały się lekko kasztanowate, ale nie było wątpliwości, do kogo należą te uwodzicielskie niebieskie oczy. Puls zaczął jej bić jak szalony, a kolana zmiękły. Był taki, jakim go pamiętała, tylko jeszcze o wiele, wiele przystojniejszy.
Ten człowiek jednak stanowił zagrożenie. Był jej pierwszą młodzieńczą miłością, a potem stał się zmorą z koszmarów sennych.
I niemal zrujnował życie jej siostrze.
Claire zdała sobie sprawę, że gapi się w przybysza jak sroka w gnat, i szybko spuściła wzrok. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Poza tym, co się mówi do diabła wcielonego? I skąd on się tu nagle wziął?
Cisza się przedłużała, sytuacja robiła się niezręczna. Claire wzięła głęboki oddech i podniosła oczy na speszoną twarz przybysza.
- Słucham, czego pan sobie życzy? - wykrztusiła.
- Mam małą prośbę. - Jego chłopięcy wdzięk i nieśmiałość ustąpiły miejsca zdecydowaniu i stanowczości. - Chciałbym tylko zasięgnąć informacji. Czy mogę wejść?
Claire zastanawiała się, czy lepiej chłodno go odprawić, czy zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. To drugie byłoby znacznie przyjemniejsze, ale...
Tymczasem mężczyzna, korzystając z jej wahania, sam pchnął drzwi z siatki i wkroczył do środka. Widząc to, Claire błyskawicznie wzięła się w garść i sięgnęła po słuchawkę telefonu stojącego na biurku. Nacisnęła pierwszą cyfrę numeru alarmowego 911 i uskakując przed wyciągniętą ręką mężczyzny, nacisnęła drugą.
- Niech się pan cofnie! - warknęła.
Spojrzał na nią ze zdumieniem i podniósł ręce do góry.
- Chciałem się tylko przywitać i przedstawić. Czy pani zawsze jest taka nerwowa? - Na jego twarzy malował się wyraz urażonej niewinności.
- Nie zawsze. Ale też nie co dzień ktoś wdziera mi się do domu.
- Proszę mi wierzyć, nie jestem groźny. - Mówił spokojnie i cicho, tonem łagodnej perswazji jak do przestraszonego dziecka.
Palec Claire zawisł nad telefonem.
- Niech się pan nie zbliża, bo wezwę szeryfa. Przyjedzie, nawet jeśli się nie odezwę.
- Nie ma powodu do paniki.
Cofnął się i rozejrzał po wnętrzu. Napięcie z niego opadło i z zainteresowaniem oglądał antyczne drobiazgi, obrazki na ścianach i muślinowe zasłony przy oknach.
- Ktoś się tu musiał nieźle napracować - powiedział z nutą goryczy. - Brooke nigdy nie zawracała sobie głowy urządzaniem domu. Jestem Logan Matthews, jej pierwszy mąż. Chcę tylko zdobyć adres i telefon wykonawcy jej testamentu.
Claire patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie poznał jej! Naturalnie, czternaście lat temu była podlotkiem w kucykach i podkolanówkach, ze zgubną dla figury skłonnością do pochłaniania olbrzymich ilości frytek i lodów.
- Po co panu ten adres?
- Nie zdołałem skontaktować się z jej rodziną w Nowym Jorku ani Minneapolis. Telefony mojego adwokata pozostawały bez odpowiedzi, a moje listy wracały nie rozpieczętowane. Nie dalej jak dwadzieścia minut temu gospodyni jej matki po raz trzeci odłożyła bez słowa słuchawkę, kiedy zadzwoniłem.
- Pewno przyczyniły się do tego pańskie czarujące maniery - mruknęła Claire pod nosem, dziękując w duchu Bogu, że dzieci siostry pochodziły z jej drugiego małżeństwa.
Miała nadzieję, że kiedy pozbędzie się tego człowieka z domu, nigdy więcej nie ujrzy go na oczy.
- Chyba nie spodziewa się pan, że Brooke coś panu zapisała?
Spojrzał na nią z niesmakiem.
- Oczywiście, że nie. Ale miała coś, co należało do mojej rodziny. - Zawahał się, jakby ważył słowa. - Dostała tę połowę Pine Cliff w efekcie naszej rozprawy rozwodowej. Nigdy nie lubiła tego miejsca, ale nie chciała mi go odsprzedać za żadną cenę.
Claire nadal ściskała w ręku słuchawkę, jakby dodając sobie tym gestem otuchy.
- Z pewnością są tu do kupienia inne posiadłości w o wiele lepszym stanie.
Przeszedł po pokoju do potrójnego okna z widokiem na jezioro Superior. Oparł się o framugę i wbił wzrok w wodę. Claire przyglądała mu się w jasnym świetle popołudniowego słońca. Miał twarz anioła, lecz wiedziała, że dusza należy do diabła.
- Odziedziczyłem ten dom po babce - powiedział w końcu. - Chciałbym go odzyskać.
Ta nuta cierpienia w jego głosie nie mogła przecież być prawdziwa. Na pewno chciał tylko wzbudzić jej współczucie. Claire dobrze pamiętała, jak Brooke z płaczem skarżyła się na jego przewrotność i nikczemność. Ona jednak nie jest tak naiwna i łatwowierna jak siostra. Jeśli ten typ sądzi, że będzie nią manipulować, to się grubo myli.
Przybrała chłodną i wyniosłą postawę.
- Ja jestem wykonawcą testamentu - oświadczyła sucho. - Pine Cliff nie jest na sprzedaż.
Logan odwrócił się od okna i przyjrzał jej uważnie, dopiero teraz ją poznając.
- Claire?
- Tak.
- Masz jasne włosy, ale poza tym nie widzę żadnego podobieństwa do Brooke. - Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, lecz oczy pozostały chmurne. - Ile miałaś wtedy lat, trzynaście? A czternaście, kiedy się rozwodziliśmy? Wyobrażam sobie, co ci naopowiadano.
- Wiem wystarczająco dużo - ucięła szorstko.
- Zapewne nie warto niczego prostować - odrzekł powoli, z nutą rezygnacji w głosie. - Wersja Brooke musiała być... przekonująca.
- Mnie przekonała.
- Czy planujesz sprzedać to w przyszłości? - spytał, zmieniając temat.
- Planuję tu zostać - odparła krótko.
Stał przed nią niczym żywe wcielenie bohatera reklamy telewizyjnej: wysoki, męski, dobrze zbudowany i ogólnie rzecz biorąc, o wiele za przystojny. Jej siostra już przy pierwszym spotkaniu straciła dla niego głowę.
Uniósł brwi i spojrzał na nią uważnie.
- Trochę tu daleko od twojego eleganckiego świata, nie sądzisz?
- To nie twój problem.
W lekkim uśmiechu Logana i kpiącym błysku w oczach kryło się wiele dawnego wdzięku, lecz nie miała zamiaru mu ulegać. Jej przyspieszony puls był wynikiem zdenerwowania i napięcia, a nie reakcją na tembr jego głosu.
Nagle podszedł do biurka i zerknął na otwartą księgę rezerwacji.
- Sama tu wszystkim zarządzasz? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak.
- Nie dasz rady.
Dokładnie to samo powiedział jej były narzeczony, wyrażając przekonanie, że Claire nie poradzi sobie z wychowaniem trójki dzieci i że głupio robi, rezygnując z kariery. No ale jego tłumaczyło to, że starał się ratować swój plan zostania protegowanym i dziedzicem jej ojca.
Nagle poczuła gniew.
- Lepiej już idź - powiedziała. Logan potrząsnął głową.
- Powinienem był od razu rozpoznać styl bycia i maniery rodziny Worthów. - Podszedł do drzwi, zawahał się i rzucił wizytówkę na biurko. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Wynoś się!
Usta skrzywiły mu się w grymasie uśmiechu, lecz oczy pozostały chłodne.
- Za miesiąc lub dwa będziesz miała wszystkiego dość. Będziesz marzyć, żeby sprzedać ten dom. Nie zawracaj sobie głowy pośrednikami, tylko zadzwoń od razu do mnie. Oszczędzisz sobie czasu i dostaniesz dobrą cenę.
Gdy tylko wyszedł, zatrzasnęła ciężkie, dębowe drzwi, zasunęła zasuwę i wyjrzała przez okno. Gdy czarny ford terenowy zniknął na końcu alei, z westchnieniem opadła na skrzypiące krzesło obrotowe przy biurku.
W powietrzu wciąż wisiał lekki zapach drewna sandałowego i skóry, przywołując wspomnienie dni, kiedy ten mężczyzna budził w niej gwałtowne, gorące uczucia.
Jako nastolatka, zakochana pierwszą płomienną, beznadziejną miłością, uważała chłopaka swojej starszej siostry za wcielenie męskich cnót. Wysoki, przystojny i dowcipny mógł z łatwością stać się idolem każdego podlotka. Serce jej topniało, kiedy się śmiał, uwielbiała zmarszczki, jakie się tworzyły w kącikach jego oczu, i dołeczki w policzkach. On zawsze wichrzył jej włosy i przekomarzał się z nią, traktując jak młodszą siostrę.
Nadal nie pojmowała, jakim cudem mogła być aż tak ślepa. Naturalnie, była wtedy naiwną smarkulą, ale jak mogła nie dostrzec prawdziwej natury tego człowieka? Nigdy w życiu nie dała się tak zwieść.
Przeciągnęła ręką po krótko obciętych włosach i wzięła wizytówkę Logana, by ją wrzucić do kosza. Kątem oka dostrzegła na niej dopisek i zamarła: Matthews i Wspólnicy, Biuro Architektoniczne, St. Paul, Minnesota. A pod spodem odręcznie napisany numer telefonu i miejscowy adres, niemal zbieżny z jej własnym w Pine Cliff.
Tego tylko brakowało, żeby jednym z najbliższych sąsiadów okazał się długoletni wróg jej rodziny i na dokładkę potencjalny oszust.
Rozdział 2
- Nie lubię ryby.
- To może mięso? Z pieczonymi kartoflami?
- Nie.
- Hamburgery?
Claire patrzyła na stojącego przed nią trzynastoletniego tyrana, starając się ignorować węża malowniczo zwisającego mu z szyi. Wyzywający wzrok siostrzeńca wyraźnie mówił, po co Jason zarzucił sobie na ramię Igora i dlaczego gad tak łatwo „uciekał" z terrarium. Claire, zdesperowana, spróbowała jeszcze raz.
- A co powiesz na hot dogi?
Jason z obrzydzeniem potrząsnął głową.
- Nasza niania nigdy nie dawała nam hot dogów. Mama zabroniła.
Rezygnując z dalszej walki z chłopcem, Claire zwróciła się do pięcioletnich bliźniaczek, Annie i Lissy, które przycupnęły na brzeżkach krzeseł przy stole, nastroszone i ciche jak dwie małe sówki.
- A wy, dziewczynki?
Spojrzały na nią w popłochu, poruszyły się niespokojnie i obie naraz rzuciły pytające spojrzenie na brata, który zgromił je wzrokiem.
- Może pójdziemy na pizzę? - Claire aż się skurczyła, słysząc swój błagalny, przymilny ton. Członkowie zarządu Zakładów Elektronicznych Wortha umarliby ze śmiechu.
- Dobrze! - zgodziły się dziewczynki unisono i oczy zabłysły im z radości.
Żadna nie odważyła się choćby zerknąć na brata, którego posępna mina mówiła sama za siebie, co myśli o ich zdradzie.
- Doskonale. - Claire przygwoździła Jasona zdeterminowanym spojrzeniem. - Umieram z głodu, a ty?
Ociągając się, chłopiec odniósł węża do terrarium i wyszedł za Claire i dziewczynkami. Słyszała, jak wlecze się po żwirowej ścieżce w stronę samochodu, wzdychając ciężko. Usiadł jak zwykle na tylnym siedzeniu i zapadł w uparte milczenie.
Zapinając pas, Claire odwróciła się do niego przez ramię i zapytała:
- Wybierzemy się po powrocie na spacer do lasu? Może uda nam się zobaczyć jelenia.
Jason odsunął się w najdalszy kąt samochodu i wydął wargi.
- Muszę odrobić lekcje - burknął.
- Już masz coś zadane? W pierwszym tygodniu szkoły?
- Mam mnóstwo roboty. Muszę wracać prosto... - zawahał się, jakby to słowo nie chciało mu przejść przez gardło - do domu.
- A wy, dziewczynki? Macie ochotę na małą wycieczkę?
Bliźniaczki wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
- A są tam niedźwiedzie? - spytała Annie, okręcając jasny loczek wokół palca. - Jason mówi, że są.
- Nie widziałam tam żadnych niedźwiedzi - zaprzeczyła Claire stanowczo. - A gdyby jakiś się znalazł, to go przepędzę. Niniejszym ogłaszam zakaz wstępu na teren Pine Cliff wszystkiemu, co gryzie i ryczy.
- Ale jednak grasują tam niedźwiedzie - mruknął Jason z uporem. - Zwłaszcza w nocy. Sam słyszałem, jak próbują się dobrać do pojemników ze śmieciami. W lesie są też wilki, lisy i kojoty.
- Wszystko to w jednym Pine Cliff? Nie wiedziałam, że nasz las ma takie powodzenie. Może należałoby wprowadzić rezerwację miejsc.
Dziewczynki nagrodziły ją nieśmiałym uśmiechem, Jason zachował ponurą twarz. Claire przyrzekła sobie przeczytać jeszcze tego wieczoru przed snem czwarty rozdział książki pod tytułem: „Rodzice doskonali - jak sprostać zadaniu". Może znajdzie jakąś informację lub wskazówkę, która jej pomoże.
- Na pewno było ci bardzo ciężko rozstać się ze starymi przyjaciółmi w Minneapolis, Jason - zaczęła Claire ostrożnie, zatrzymując się na skrzyżowaniu lokalnej alei z szosą. - Może miałbyś ochotę tu kogoś zaprosić?
- Kto chciałby tu przyjechać?
- Może któryś z kolegów?
- Uhm...
Lissa wychyliła się w siedzeniu.
- Ale mama na to nie pozwala... nie pozwalała - poprawiła się. - Bo robimy za dużo hałasu.
Ręce Claire znieruchomiały na kierownicy.
- Na co mama nie pozwalała, kotku?
- Na przyjaciół. Chyba że byliśmy sami z nianią. Słowa dziewczynki brzmiały smutno i poważnie, lecz Claire jakoś nie mogła wyobrazić sobie beztroskiej Brooke w roli surowej matki. Po prostu nie mieściło jej się to w głowie. Chcąc ukryć zdumienie, zażartowała:
- Czy kto kiedy słyszał, żeby dzieci robiły jakiś hałas? No co, Jason, chcesz kogoś zaprosić do siebie na weekend?
Widząc brak zainteresowania ze strony chłopca, westchnęła z rezygnacją, przepuściła samochód i wyjechała na szosę. Jak się dociera do zamkniętego w sobie, pełnego buntu i rozpaczy trzynastolatka? Z bliźniaczkami udało jej się już trochę zaprzyjaźnić, Jason jednak skutecznie odpierał wszystkie jej wysiłki.
Czas leczy rany, powtórzyła sobie w duchu. Nie poddam się tak łatwo.
Jadąc, złapała się na tym, że odczytuje numery domów na skrzynkach pocztowych przy drodze. Miała nadzieję, że posiadłość Logana będzie leżeć dalej, niżby na to wskazywał skreślony na wizytówce adres. Odetchnęła z ulgą, kiedy nigdzie nie wypatrzyła ani jego numeru, ani nazwiska. Może coś jej się pomyliło? Ale to i tak nie miało znaczenia. North Woods to rozległy, dziki teren. Ona i Logan mogą już nigdy się nie spotkać.
W każdym razie, jeśli ona zobaczy go pierwsza, to do spotkania nie dojdzie.
Dwie godziny później Claire parkowała swój samochód z powrotem w Pine Cliff. Dzieci, najedzone po uszy pizzą pepperoni z podwójną warstwą sera, całą drogę powrotną siedziały cicho.
- Kto z was ma ochotę na małą przechadzkę? - zapytała wesoło, automatycznie zamykając samochód na klucz, kiedy już wszyscy wysiedli.
Spojrzała na kluczyki w zaciśniętej ręce, a potem ogarnęła wzrokiem las otaczający dom z trzech stron. Od wschodu aż po horyzont ciągnęła się niezmierzona tafla jeziora. Cisza i spokój tego miejsca aż dzwoniły w uszach.
To nie Nowy Jork, gdzie złodzieje tylko czyhają na okazję, a zostawienie otwartego samochodu równa się zaproszeniu do kradzieży. To nie Nowy Jork, gdzie szum aut i odgłosy anonimowego tłumu stają się nieodłącznymi towarzyszami życia.
Schowała kluczyki do kieszeni, czując się nagle samotnie i nieswojo, po czym skierowała wzrok na rząd piętnastu malowniczych domków nad jeziorem, przy których stały samochody gości. Nad jej głową skrzeczały mewy, fale jeziora z pluskiem rozbijały się o brzeg. Wcale nie było tak cicho. Zerknęła na dzieci.
I wcale nie była samotna.
- Dlaczego musieliśmy przeprowadzić się właśnie tutaj? - spytał Jason, wysyłając kopniakiem kawałek żwiru na drugą stronę podjazdu. Podniósł głowę z wyrazem buntu na twarzy. - Dlaczego nie zamieszkaliśmy w Nowym Jorku?
Ponieważ chciałam was uchronić przed samotnym dzieciństwem, jakie było moim udziałem, odpowiedziała mu w myślach. Wy będziecie mieć prawdziwą rodzinę.
Jej ojciec i matka oddali swoje obowiązki rodzicielskie w ręce płatnych opiekunek na długo przed rozwodem, który nastąpił, gdy Claire miała dwanaście lat. Brooke była już wtedy w college'u, szybko wyszła za mąż i nigdy nie wróciła do domu. Ona sama natomiast wylądowała w ekskluzywnej szkole z internatem, której nienawidziła od pierwszego do ostatniego dnia.
A teraz jej ojciec znów obstawał, aby jego jedyny wnuk kontynuował rodzinną tradycję i pobierał nauki w renomowanej szkole z internatem dla chłopców, chociaż Claire stanowczo się temu przeciwstawiała. Po wielu zażartych walkach i dyskusjach każde pozostało przy swoim zdaniu, lecz dzieląca ich obecnie odległość półtora tysiąca kilometrów powinna przynajmniej ograniczyć te kłótnie do telefonu i faksu.
Claire poszukała w myślach jakiegoś wyjaśnienia dla Jasona.
- W Nowym Jorku nie mógłbyś mieć ani Igora, ani psa, ani kota. W budynku, w którym mieszkałam, nie wolno było trzymać zwierząt.
- Mógłbym je przemycić - oświadczył chłopiec hardo.
- Nie znasz naszego dozorcy. - Claire podniosła oczy. - Może się przy nim schować najlepszy detektyw.
- Więc mogliśmy zostać w Minneapolis.
Dziewczynki rzuciły spłoszone spojrzenie na brata i przysunęły się bliżej do Claire. Bez trudu odgadła, o czym myślą. Zanim odnaleziono testament Brooke i uporządkowano wszystkie sprawy, dzieci przebywały u swojej babki ze strony matki, w jej zamkniętej posiadłości w Wayzata. Zapewne pamiętały panujący tam rygor, zimną atmosferę i surowe wymogi dobrego sprawowania.
- Tu nam będzie przyjemniej, nie uważacie? - spytała.
Twarz Jasona wyrażała mieszane uczucia. Czyżby dojrzała na niej strach? Nie, to niemożliwe.
- To co, idziemy na spacer? - Claire uśmiechnęła się zachęcająco.
Jason mruknął coś niechętnie pod nosem, odwrócił się na pięcie i skierował do domu. Po chwili wahania dziewczynki wzięły ją z obu stron za ręce i cała trójka ruszyła do lasu.
W powietrzu unosił się już lekki, wrześniowy chłód, zwiastujący nadejście jesieni. Claire wciągnęła głęboko rześki, sosnowy aromat. Na lewo, zachodzące słońce kładło się jasną smugą na łagodnych falach jeziora Superior. Gdy roześmiała się głośno z radości, bliźniaczki spojrzały na nią ze zdumieniem.
- Prawda, jak tu pięknie? - Obdarzyła je promiennym uśmiechem. - Nigdy nie byłam w północnej Minnesocie o tej porze roku. Prognozy pogody mówią, że możemy spodziewać się tej jesieni wyjątkowej feerii barw.
Dziewczynki skinęły z powagą głowami; szły grzecznie obok niej, kopiąc ziemię czubkami jednakowych różowych adidasów. Kiedy cała trójka minęła ostatni domek, Claire przyklękła i przytuliła je do siebie. Instynktownie zesztywniały, ale przytrzymała je jeszcze chwilę w objęciach i dopiero potem wstała.
- No więc, panienki, gdzie chcecie teraz iść? Na brzeg jeziora czy w stronę szosy? - Ściszyła głos, dodając konspiracyjnym szeptem: - Może uda nam się wypatrzyć w lesie jelenia.
Annie wbiła wzrok w czubek buta.
- Nigdy nie widziałam jelenia, chyba że w zoo.
- No to chodźmy się rozejrzeć. - Claire wzięła je znów za ręce.
Ruszyły leśną drogą pośród wiekowych sosen, pod którymi rozciągał się kobierzec z brązowozłocistych igieł, przetykanych gdzieniegdzie kępami traw i polnych kwiatów. Przyćmione światło i ciężka woń kadzidła nasunęły Claire na myśl wspaniałą gotycką katedrę pogrążoną w nabożnej ciszy pod niebieskim sklepieniem.
- Pięknie tutaj, prawda? - zwróciła się do dziewczynek.
Ścisnęły ją mocniej za ręce, lecz nie odpowiedziały. W ciągu całego miesiąca, jaki z nią spędziły, ani razu nie wspomniały o śmierci rodziców ani o zmianach, jakie zaszły w ich życiu od tej strasznej chwili. Nie otworzyły się przed nią, żeby okazać smutek, jaki musiał je gnębić.
Czy powinna poruszyć ten bolesny temat, czy też czekać, aż same to zrobią? Z całego serca pragnęła im pomóc, ale nie wiedziała jak.
Między drzewami ukazała się łąka, otoczona wysokimi sosnami niczym kordonem wartowników. Podeszły bliżej.
- Wygląda jak miejsce, w którym spotykają się wróżki, prawda? - szepnęła Claire.
Annie kiwnęła główką.
- Na pewno tańczą tu w nocy - powiedziała, ale jej buzia pozostała smutna.
Claire zdała sobie sprawę, że dziewczynki są zbyt przygnębione, żeby cieszyć się tym spacerem i pięknem, jakie je otacza.
- Może chcecie porozmawiać o mamie i tacie? - spytała łagodnie, ściskając je mocniej za ręce. - Bardzo za nimi tęsknicie? Możecie mi powiedzieć o wszystkim, to przynosi ulgę.
Lissa spuściła nisko główkę, gdy tymczasem Annie spojrzała na Claire z wyrazem takiego bólu w oczach, że tej ścisnęło się serce.
- Ale ty płaczesz, kiedy się o tym mówi. A jeśli... jeśli będziemy...
Lissa wyrwała jej rękę i odwróciła się gwałtownie do Annie:
- Nie! Nic nie mów!
Dobry Boże, co złego zrobiłam? - pomyślała z rozpaczą Claire, przeklinając swój brak doświadczenia. Uklękła na ziemi, przyciągając dziewczynki do siebie.
- Lissa, Annie, powiedzcie mi, o co chodzi.
Lissa rzuciła siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Ta milczała przez chwilę z wahaniem, a potem pociągnęła nosem i wtuliła twarz w rękaw Claire.
- Kiedy mówimy o mamie, zaczynasz płakać. A jeśli... jeśli będziemy cię martwić, to możesz... możesz... - Gwałtowne łkanie wstrząsnęło jej chudymi ramionkami.
Claire, zrozpaczona i bezradna, przytuliła dziewczynki jeszcze mocniej.
- Tak bardzo was kocham - szepnęła i dwie zdradzieckie łzy zawisły jej na rzęsach.
- Widzisz, widzisz, co zrobiłaś?! - krzyknęła histerycznie Lissa.
Zamachnęła się, żeby przyłożyć siostrze pięścią, lecz Claire delikatnie przytrzymała jej rękę w powietrzu. Annie stała bez ruchu, niczym święta przed egzekucją, gotowa ze stoickim spokojem przyjąć karę. Kiedy się w końcu odezwała, w jej drżącym głosiku zabrzmiał ton rezygnacji.
- Możesz nas odesłać z powrotem do babci i prababci, jeśli będziemy cię martwić i sprawiać ci kłopot - wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.
Przeklęte baby. Chłodna, arystokratyczna matka Claire i równie wyniosła babka były na pewno ulepione z tej samej gliny. Nic więc dziwnego, że ojciec przed laty uciekł aż do Nowego Jorku. Mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak mówią do dziewczynek: „Płacz nic nie pomoże. Usiądźcie prosto i jedzcie obiad". Próżno by po nich oczekiwać jakiegoś serdecznego gestu.
Bóg świadkiem, ile razy w dzieciństwie jej uczucia też ignorowano. Nie powinno się było dopuścić, aby dzieci spędziły w tym domu choćby parę dni, a co dopiero pięć długich miesięcy.
Bliźniaczki wlepiły w nią przestraszony wzrok, jakby oczekując wyroku. Claire pogładziła je delikatnie po jasnych główkach i pocałowała jedną i drugą w policzek.
- Płaczę, bo mi was żal. I samej mi smutno, bo wasza mama była moją siostrą. Płacz to nic złego.
Annie przysunęła się bliżej i wtuliła mokrą od łez twarz w szyję Claire. Lissa ociągała się chwilę, badając dużymi niebieskimi oczami reakcję ciotki.
- Mój dom zawsze będzie waszym domem - powiedziała Claire ciepło. - Przysięgam. Z ręką na sercu. - I dodała z uśmiechem: - W każdym razie, dopóki nie dorośniecie i same nie będziecie chciały się wyprowadzić. Umowa stoi?
- Stoi - odpowiedziały unisono.
Wtuliły się w nią mocniej, jak dwa bezdomne rozbitki, szukające schronienia. Claire poczuła wielki przypływ czułości. Wiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby zapewnić dzieciom spokój i bezpieczeństwo.
Gdzieś w pobliżu skrzypnęły zawiasy, jakby ktoś otworzył metalową furtkę. Claire zerwała się na równe nogi i rozejrzała po lesie. Niepostrzeżenie zaczaj zapadać zmrok i gęstwina drzew nagle wydała jej się złowroga. Wokół drogi znajdowały się jeszcze inne posiadłości, ale nie były zamieszkane i nie zdążyła dotąd poznać ich właścicieli.
Poczuła się nieswojo i zaczęła sobie wyrzucać, że poszła z dziewczynkami wieczorem tak daleko w las.
- Wracajmy - zarządziła. - Robi się późno. Zdążyły ujść kilka kroków, kiedy usłyszały inny niespodziewany dźwięk: odgłos silnika. Z bocznej drogi zza drzew wysunął się czarny ford terenowy, skręcając w stronę szosy. Claire stanęła jak wryta: Logan Matthews.
Samochód też stanął, cofnął się i skręcił w drugą stronę. Jechał teraz w ich kierunku. Zdenerwowana Claire chwyciła dziewczynki za ręce. Pojazd zatrzymał się kilka metrów przed nimi, zaciemniona boczna szyba uchyliła się na dwa palce i głos ze środka powiedział:
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale to teren prywatny, zamknięty dla turystów.
Claire, nie namyślając się wiele, zostawiła dziewczynki na skraju drogi i dwoma susami znalazła się przy samochodzie. Chwyciła ręką za klamkę i ostro zapukała w domykającą się szybę. Praca w firmie nauczyła ją, jak radzić sobie z mężczyznami i wiedziała, że pozostawienie tego bez odpowiedzi byłoby wielkim błędem. Takie typy jak Logan ustępliwość tylko rozzuchwala.
- Nie jesteśmy turystami. I to ty jesteś na moim terenie.
- Claire?
Logan Otworzył drzwiczki i nie spiesząc się, wysiadł. Stanął po drugiej stronie samochodu i przyjrzał się jej uważnie.
- Nie poznałem cię po ciemku...
Skierował wzrok na dziewczynki, które przydreptały za nią jak gąski za panią matką.
- I do tego z dziećmi - dokończył.
W jego oczach, chmurnych od zadawnionych urazów i skrywanych tajemnic, błyszczało także czysto męskie zainteresowanie. Z innym mężczyzną, w innych okolicznościach mogłaby ulec drżeniu własnego serca i pokusić się o danie szansy tej znajomości. Ale to był Logan Matthews!
- Dzieci jest troje, jeśli chodzi o ścisłość - zaznaczyła, pewna, że zgasi tym jego zainteresowanie. - Chłopiec został w domu.
Posłał jej spojrzenie świadczące o tym, że zrozumiał jej intencję, i uśmiechnął się do Annie i Lissy. Dziewczynki schowały się za Claire.
- Słupek graniczny jest ukryty tam, w trawie. - Wskazał gestem na łąkę, z której wracały.
Claire zesztywniała.
- Bardzo... bardzo mi przykro. Po przyjeździe obejrzałam teren posiadłości dość pobieżnie, i to w deszczu. Myślałam, że linia graniczna biegnie dalej. - Nagle uderzyła ją straszna myśl. - Chyba tu nie mieszkasz?
- Jak najbardziej. Zaprojektowałem swój dom dawno temu, ale dopiero tego lata udało mi się skończyć budowę. Na wiosnę przyszłego roku mam zamiar przenieść tu pracownię.
Jako architekt mógł naturalnie pracować w dowolnym miejscu. Co znaczyło, że będzie się tu plątać pod bokiem przez okrągły rok - on, Logan, żywe wspomnienie gorzkiego zawodu, jakiego doznała Brooke i cała jej rodzina.
Ze ściśniętym sercem Claire szukała odpowiednich słów, by przerwać niezręczne milczenie.
- Ty i twoja żona musicie mieć piękny dom - wyjąkała w końcu.
- Nie mam żony - wyjaśnił. - Staram się nie powtarzać raz popełnionych błędów.
Ten przytyk pod adresem jej siostry nie mógł mu ujść na sucho.
- Wobec tego kobiety na całym świecie mogą odetchnąć z ulgą - odrzekła ostro.
Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, błyskając w półmroku bielą zębów.
- Punkt dla ciebie, Ginewro.
Jego śmiech i ten królewski przydomek, jaki jej niegdyś nadał, znów przywołały falę wspomnień.
Przyjrzała mu się z nowym zaciekawieniem. Lata dojrzałe mu służyły: nieco głębsze zmarszczki wokół oczu nic nie straciły z dawnego uroku, a przedwcześnie posiwiałe skronie dodawały mu tylko powagi.
- Posłuchaj - powiedział - wprawdzie zniechęcam do tego turystów, ale ty z dziećmi możecie spacerować po moim terenie do woli, dopóki tu będziecie.
- Dopóki tu będziemy? - Jej chwilową przychylność zastąpiła irytacja. - Widzę, że w młodości byłam bardzo naiwna. Sądziłam, że masz trochę oleju w głowie.
- Bo mam - uśmiechnął się kątem ust.
- Więc przyjmij do wiadomości, że nie zamierzamy się nigdzie wyprowadzać. Zostajemy w Pine Cliff. To wymarzone miejsce dla dzieci.
- Prędzej czy później zaczniesz się tu nudzić. Albo nawet bać w tym pustym domu, otoczonym gęstymi lasami. Uwierz mi, proszę.
- A to ciekawe! - prychnęła. - Mam ci uwierzyć? Brooke odebrała niezłą lekcję, czym się to kończy, nie sądzisz?
- Sądzę, że to raczej ja dostałem nauczkę. I to taką, której wolę nie pamiętać. - Zacisnął zęby i odwrócił głowę w stronę lasu. Po chwili milczenia wrócił wzrokiem do Claire. - Mam jednak także parę miłych wspomnień... O uroczej dziewczynce w kucykach, która zwierzała mi się ze swoich tajemnic i mówiła, że jestem jej księciem z bajki. Obiecała nawet, że kiedyś mnie poślu...
- Byłam wtedy głupią smarkulą. - Claire czuła, że robi się czerwona jak piwonia. - Wyobraźnia panienek w tym wieku płata im różne figle.
- Z pewnością. - Logan mrugnął do bliźniaczek i podjął rozmowę, tym razem poważnie. - Mam dla ciebie propozycję. Dam ci za twoją połowę Pine Cliff dwadzieścia pięć procent powyżej ceny rynkowej. Możesz nawet, jeśli chcesz, zostać tu z dziećmi aż do wiosny.
Claire nie kryła zdumienia.
- Składasz taką ofertę za mały ośrodek wypoczynkowy ledwo wiążący koniec z końcem?
- Nie każdy dostaje w życiu wszystko na srebrnej tacy, tak jak ty - powiedział z sarkazmem. - To miejsce coś dla mnie znaczy. Ale i tak nie zrozumiesz.
- Myślisz, że... - To on nic nie rozumie. Odchrząknęła i dokończyła bezradnie: - Nawet nie wiesz, jakie gorzkie bywa takie życie.
- Srebrna zastawa wyszła ci bokiem? - zapytał drwiąco.
Nie wiedziała, śmiać się czy płakać z takiej konkluzji.
- Mówiliśmy o Pine Cliff. Nic z tego nie będzie, ale ciekawa jestem, co byś zrobił, gdybyś miał cały teren?
- Kazałbym wszystko wyburzyć.
- I postawić luksusowe wieżowce? - spytała z niesmakiem.
- I zostawić dziką przyrodę i drzewa.
- Chwalebny pomysł, ale nie sprzedam ośrodka. To moje źródło utrzymania. Wyjechałam z Nowego Jorku w dość burzliwych okolicznościach i nie zamierzam tam wracać.
- Zawsze możesz pogodzić się z ojcem... Bo chyba o to chodzi, prawda?
A jednak się zmienił. Choć jego uśmiech nadal był zniewalający, jego dawny entuzjazm i wdzięk przybrały irytującą postać uporu i braku taktu.
- Nie ma takiej możliwości - odparła chłodno.
Patrzył na nią bez słowa. Odpowiedziała mu hardym wzrokiem i nagle zobaczyła w jego zachmurzonych oczach coś jeszcze oprócz gniewu. Zobaczyła ból i żal - lecz ten wyraz znikł tak szybko, że nie była pewna, czy się nie pomyliła.
Mimo wszystko jednak jej niezachwiana pewność co do wydarzeń z przeszłości nieco osłabła. Co naprawdę zaszło przed laty między jej siostrą i Loganem? Czy rzeczywiście był aż tak podły, jak siostra twierdziła?
Na strychu stały niezliczone pudła z rzeczami Brooke. Może kryje się w nich prawda nieco inna niż ta, w którą dotąd wierzyła? Claire postanowiła, że gdy tylko znajdzie trochę czasu, zacznie przeglądać ich zawartość.
Annie pociągnęła ją nagląco za pasek od spodni.
- Chodźmy już!
- Dobrze, chodźmy - zgodziła się Claire i odwróciła z uśmiechem do bliźniaczek.
- Jeszcze się zobaczymy - powiedział na pożegnanie Logan, cicho, lecz z naciskiem.
Kątem oka widziała, jak odjeżdża leśną drogą, zostawiając za sobą smugę pyłu. Poczuła w sercu dziwną pustkę.
Las dzwonił ciszą. Wielkie sosny zdawały się teraz czaić w ciemności jak groźne widma nocy.
- Wracajmy do domu. - Claire wzięła dziewczynki mocno za ręce i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie. - Zobaczymy, czy wasz brat zdążył odrobić lekcje.
Całą drogę powrotną dręczyło ją pytanie, czy rzeczywiście widziała ból w oczach Logana, mężczyzny, którego uznała niegdyś za niezłomnego.
Jason wspiął się na wysoką granitową półkę wiszącą nad jeziorem Superior i wystawił spoconą twarz na chłodny powiew wiatru idący od wody. Ciotka Claire i dziewczynki wkrótce wrócą ze spaceru, kuchnia wypełni się zapachem prażonej kukurydzy, Gilbert będzie stał przy drzwiach, domagając się wyjścia na dwór.
Jason jednak nie mógł wrócić do domu. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz...
Fale rozbijały się o ścianę skalną pod jego stopami i z łagodnym pluskiem wracały w głąb jeziora, a nad jego głową, na tle wieczornego nieba, krążyły leniwie mewy.
Czekały na poczęstunek - kawałek chleba, resztkę hot doga - ale nie miał czasu nic zabrać z kuchni. Za bardzo się spieszył. Ucieczka z domu była ważniejsza niż zaopatrzenie się w pokarm dla ptaków.
Musiał czym prędzej się stamtąd wydostać - nie mógł znieść uczucia, że jest śledzony. Cały dom był nafaszerowany tysiącem oczu. Oczu, które uważnie go obserwowały. I czekały.
Bardzo chciałby uwierzyć w to, że „oni" za nim nie przyjechali, że jest bezpieczny. Ale to była nieprawda.
Widział znajome szare auto krążące po mieście i to samo auto później na terenie ośrodka. Przez parę minut stało na końcu alei, potem wolno odjechało. Czy to byli właśnie „oni"?
Tamtej strasznej nocy słyszał głosy tych mężczyzn, ale nie widział ich twarzy. Odtąd wstrzymywał oddech na widok nieznajomych.
A gdy w końcu zobaczył w Pine Cliff ten samochód, serce stanęło mu w piersi.
„Jeśli pójdziesz na policję, oni cię dopadną. Ciebie i twoje siostry"...
Ostatnie słowa ojca wciąż brzmiały mu w uszach, stanowiąc groźne ostrzeżenie, które nie dawało mu spać i trzymało go w nieustannym napięciu.
Gdyby był dość dzielny, mógłby powstrzymać to, co się wydarzyło tamtej nocy. Gdyby był silniejszy, on i dziewczynki nie straciliby wszystkiego na świecie.
Wbił wzrok w linię horyzontu, gdzie woda i niebo stapiały się w jedno w szarości wieczoru. Żałował, że nie może jak mewy dać się unieść na fali i zniknąć we mgle. Uciekłby daleko stąd, daleko od strachu i rozpaczy, które przygniatały mu pierś ogromnym ciężarem. Tak ogromnym, że z wysiłkiem oddychał, a nogi miał ciężkie jak z ołowiu.
A co najgorsze, wiedział, że to uczucie nigdy nie minie. Chyba że w chwili, kiedy już będzie za późno.
Opadł na kolana i niemal z ulgą poczuł ostre krawędzie skały wbijające się w skórę. Ten ból był czymś realnym, nad czym mógł zapanować. Z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie, spuścił nisko głowę i teraz, nareszcie sam, z dala od domu, przestał wstrzymywać gorący strumień łez.
Rozdział 3
Logan stał przy oszklonej ścianie swojego nowego domu i patrzył na białe grzywy na stalowych falach jeziora. Za wysoką szklaną taflą ciągnął się malowniczy widok na najpiękniejszy fragment wybrzeża między Duluth a granicą z Kanadą.
To mu jednak nie wystarczało.
Lata temu zachłanność i wściekłość Worthów pozbawiła go połowy Pine Cliff. Chciał ją odzyskać. Chciał mieć na własność cały teren - to była jego rodzinna posiadłość, ukochana przez babkę i prababkę, jedyny dom, jaki kiedykolwiek miał.
Był mu potrzebny do zrealizowania marzeń.
Myślał, że wystarczy porozumieć się z wykonawcą testamentu Brooke. Nie sądził, aby Worthom zależało na tym skrawku ziemi w północnej Minnesocie. Parę przycupniętych nad jeziorem domków i stary wiktoriański dom nie pasowały do ich nowoczesnego stylu.
Odkrycie, że zamieszkała w nim młodsza siostra Brooke, stanowiło dla niego prawdziwą niespodziankę. Przez te wszystkie lata mała zdążyła wydorośleć i przyswoić sobie arogancki, pełen wyższości ton rodziny Worthów. Lecz chyba nie do końca była ulepiona z jednej gliny. Widział, z jaką miłością odnosiła się do swych córeczek. Pod płaszczykiem wyniosłości i opanowania kryło się miękkie i czułe serce - najwyraźniej wina jakiegoś błędu genetycznego.
Przy ich drugim spotkaniu usłyszał ostrzegawczy dzwoneczek: może sprawił to kontrast między burzą jej jasnych włosów, które aż się prosiły o pieszczotę, a chłodnym tonem, który radził się nie zbliżać?
Opadł na beżowy, skórzany fotel przed kominkiem i sięgnął po projekt Wickham Towers. Przywiózł go z sobą - było to przyszłe nowe centrum handlowe i kompleks biurowców - żeby nad nim popracować w zaciszu domu. Jego wspólnik, Harold, zajmował się w tym czasie bieżącymi sprawami w ich biurze projektowym w Saint Paul. Logan patrzył przez chwilę na taniec płomieni ślizgających się po sosnowych kłodach, a potem zaczął przeglądać rysunki.
Nie mógł się jednak skupić na pracy. Ciągle miał przed oczami obraz Claire otwierającej mu drzwi w Pine Cliff. Na jej widok serce zabiło mu żywiej i oblała go fala ciepła. Miał nadzieję, że tego nie zauważyła. W trakcie transakcji handlowej nie ma miejsca na podobne reakcje. Zwłaszcza kiedy się ma do czynienia z kimś z rodziny Worthów.
Claire może i była kochającą matką, ale kobieta spokrewniona z Brooke nie może mieć więcej głębi niż letnia kałuża. Tak czy owak, po pierwszym większym sztormie ucieknie z dziećmi na południe. Do połowy listopada już jej tu nie będzie.
Ta myśl sprawiła mu satysfakcję - ale czemu poczuł przy tym jakby domieszkę żalu?
Zaklął cicho pod nosem i wstał. Kierując myśli na inne tory, rozejrzał się uważnie po swoim nowym domu, okiem znawcy szacując jego wady i zalety.
Przestrzenne, pełne światła pokoje zaprojektowane były nowocześnie i z rozmachem, zaś belkowany sufit surowym, grubociosanym drewnem nawiązywał do otaczających lasów. Ale to wnętrze jeszcze mniej przypominało dom niż jego ascetyczne biuro w Saint Paul. W powietrzu czuć było wilgotny tynk i świeżą farbę, z sypialni na górze dochodził chemiczny zapach nowo położonej wykładziny podłogowej.
Śnieżnobiałe ściany wyglądały sterylnie i zimno.
Będzie musiał zaangażować dekoratora wnętrz, żeby powiesił jakieś kolorowe obrazy i zrobił, co należy, aby to miejsce przekształciło się nareszcie w prawdziwy dom.
Logan zamknął oczy i pod powiekami ujrzał bliski sercu stary, wiktoriański budynek, którego gzymsy, wieżyczki i ozdobne zwieńczenia tak go w dzieciństwie fascynowały. Ciemne wnętrze lśniło ciepłym blaskiem wysłużonych dębowych mebli i obiecywało miłą wygodę. Zupełnie inaczej niż to miejsce, z jego otwartą przestrzenią i światłem, z jego brakiem wspomnień, dobrych czy złych. Tutaj znajdzie samotność, której szukał.
Teraz jednak zapragnął zaczerpnąć świeżego powietrza.
Otworzył rozsuwane drzwi na patio, wciągnął głęboko rześkie, wieczorne powietrze i wolnym krokiem przeszedł przez pomost ku krętym drewnianym schodkom wiodącym na granitową półkę nad jeziorem.
Jak dobrze było się tu znowu znaleźć, w tym miejscu, do którego tęsknił przez czternaście lat.
Zimny podmuch zwiastujący deszcz rozwiał mu włosy i przycisnął go do skały. Ostry powiew wiatru od wody przyniósł wspomnienia zapachów z przeszłości i obrazów wyblakłych jak na starej fotografii. Zapach ogniska i pieczonych kartofli, woń polnych kwiatów i aromat ciepłych ciasteczek czekoladowych. Żylaste ręce babki, poskręcane przez artretyzm. Czułe i kochające. Twarz matki i kwaśny odór taniego alkoholu.
Przeszłość jednak już się nie liczyła. Był dorosły, ciężko pracował i osiągnął znaczącą pozycję zawodową. Czasem jednak, w ciemnościach nocy, nachodziło go wspomnienie strasznego wieczoru sprzed lat, kiedy matka wrzuciła jego rzeczy do plastikowej torby, chwyciła go za rękę i zaciągnęła do samochodu, gdzie czekał jeden z jej „narzeczonych."
- Babcia się tobą zaopiekuje - powiedziała, składając mu na policzku mokry pocałunek. - Przyjadę po ciebie za kilka dni.
Nigdy więcej jej nie zobaczył.
Zostawiono go jak torbę ze śmieciami na progu domu w Pine Cliff i od tej pory wychowywała go babka.
Eskadra tłustych białych mew runęła w dół z bojowym okrzykiem. Ich przenikliwy wrzask zawsze kojarzył mu się z dzieciństwem, podobnie jak zapach bzu, ulubionych perfum babki.
Czujne, wiecznie głodne i spragnione poczęstunku mewy zawsze głośno - niczym psy łańcuchowe - oznajmiały pojawienie się na plaży potencjalnego źródła pożywienia w postaci jakiegoś spacerowicza.
Teraz zleciały nad wodę, zniknęły za skałą i po chwili wzbiły się w niebo, skrzecząc z wyraźnym rozczarowaniem.
Ktoś musiał być na brzegu.
Logan poczuł przypływ irytacji. Podjazdu i plaży strzegły tablice z napisem „Wstęp wzbroniony". Prawdziwi turyści mu nie przeszkadzali, ale niektórzy spacerowicze rozpalali tu ogniska, hałasowali, piekli kiełbaski, pili piwo i zostawiali po sobie górę śmieci.
Przeszedł na drugi koniec skały i zajrzał w dół. Nic nie zobaczył.
Przesunął się po wąskiej półce, odsuwając na bok splątane pnącza dzikich malin, które wyrosły na nie uczęszczanej ścieżce. Trochę dalej napierające fale wykruszyły ze skalnej ściany kawałki granitu, tworząc nieregularne stopnie. Z niecierpliwym pomrukiem Logan odszukał znajome uchwyty i zaczął schodzić na skalisty brzeg. Spod nóg usunęła mu się lawina kamyków, ze stukotem tocząc się po skałach.
Nad brzegiem wody przycupnęła drobna postać, na wpół schowana pod nawisem skalnym.
Jakiś chłopiec w mokrej koszulce przylegającej do chudego ciała siedział skulony, obejmując ciasno kolana. Nie poruszył się, kiedy zimna fala liznęła jego mokre tenisówki. Mimo dzielącej ich odległości, mimo szumu jeziora i ogłuszającego wrzasku mew, Logan widział, że chłopiec płacze.
Ta scena przypomniała mu obrazek z własnego dzieciństwa.
- Hej, chłopcze! - zawołał.
Chłopiec zesztywniał, a potem wolno wstał, lecz się nie odwrócił. Z pewnością wstydził się łez.
- Nic ci nie jest? Zaprzeczył ruchem głowy.
- Jest tu gdzieś twoja rodzina? - pytał dalej Logan przyjacielskim tonem. - To nie jest bezpieczne miejsce.
Chłopiec kiwnął głową. Z odwróconą twarzą zaczął przesuwać się ostrożnie po kamiennym występie u podnóża skały. Po dwóch krokach pośliznął się i upadł, wydając cichy okrzyk. Zagryzając wargi z bólu, chwycił się za kostkę.
Logan był przekonany, że dopiero teraz wybuchnie głośnym płaczem, ale mały zachowywał się spokojnie.
- Zawołać mamę albo tatę? - Logan przykucnął przy nim, dodając mu otuchy uśmiechem. - Gdzie oni są?
Chłopak był starszy, niż przypuszczał, pewno kończył szkołę podstawową. Miał zacięty wyraz twarzy i upór w oczach, mimo łez cieknących po policzkach. Ten jego młodzieńczy bunt też coś Loganowi przypominał.
- Czy jest tu gdzieś ktoś z twojej rodziny? - powtórzył pytanie.
Chłopiec wbił wzrok w ziemię.
- Jak się nazywasz?
Nie odpowiedział, tylko skulił się bardziej, czując przenikliwy podmuch wiatru od jeziora.
- Zimno ci?
- Nie. - Głos miał przybity, szczupłe ramiona zaczęły drżeć.
Na brzeg spadły pierwsze krople deszczu. Woda pociemniała, czarne chmury zasnuły niebo.
- Chodź, chłopcze. Pójdziemy do mnie. Możesz skorzystać z mojego telefonu.
Patrząc na zbliżającą się burzę, chłopiec z ociąganiem wstał.
- Nie martw się, mały. Pomogę ci znaleźć rodziców i wrócić do domu, zanim zamarzniesz.
Objął go ręką za ramiona i podtrzymał, kierując się z nim w stronę wąskich kamiennych stopni wiodących na górę.
Ale po pierwszym kroku chłopiec jęknął i zgiął się wpół.
- Nie mogę iść!
- Pomóc ci?
Logan poczekał na przyzwalający pomruk i dopiero wtedy wziął go na ręce.
- To trudny odcinek drogi. Postawię cię na ziemi, jak tylko znajdziemy się na płaskim.
Chłopiec usiłował protestować, ale w końcu się poddał i pozwolił nieść. Nawet zamknął oczy. Logana zaniepokoiła jego blada twarz i zroszone potem czoło, lecz uspokoił się, widząc głęboki, równy oddech swego podopiecznego. Gorąca czekolada i ciepły koc powinny go postawić na nogi, zanim pojawi się któreś z rodziców.
Patrząc na chłopca, poczuł nagle przypływ nie znanych mu do tej pory uczuć opiekuńczych. Pewno odezwał się w nim głęboko utajony, pierwotny instynkt ojcowski, pomyślał drwiąco, wspinając się ostrożnie po śliskich kamieniach. Ale cóż, Bóg jeden wie, kiedy ponownie będzie trzymać na rękach jakieś dziecko. Nie zamierzał po raz drugi się żenić, a tym bardziej mieć dziecka bez małżeństwa. Aż za dobrze wiedział, co to znaczy. Poczuł smutek i ukłucie żalu.
Tymczasem rozpadało się na dobre.
Kiedy wszedł na górę, ubranie kleiło mu się do ciała, a drogę przesłaniała ściana deszczu. Chłopiec wtulił się w niego obronnym gestem; jego bliskość i ciepło dodawały Loganowi sił.
Przed drzwiami domu przystanął.
- Jak sądzisz, możesz iść?
Chłopiec pokiwał energicznie głową i stanął ostrożnie, starając się oszczędzać skręconą kostkę i opierać ciężar ciała na drugiej nodze.
- Dziękuję - mruknął ze spuszczoną głową. Logan otworzył drzwi.
- Chodźmy z tego deszczu, kolego.
Zrzucił za progiem mokre buty i zaprowadził gościa do kuchni. Białe szafki i jasna drewniana podłoga wydawały mu się kiedyś odpowiednim dopełnieniem dużej, pełnej światła przestrzeni, ale teraz całość sprawiała wrażenie równie nieprzytulne jak pogoda za oknem.
- Telefon jest tutaj - powiedział, wskazując na ścianę przy bufecie. - Przyniosę ci ręcznik i coś suchego do włożenia.
Kiedy wrócił, gość stał nieruchomo w drzwiach kuchennych, patrząc na niego nieufnie.
- Nie gryzę - zapewnił go Logan, rzucając mu niebieski ręcznik kąpielowy i wyblakłą bawełnianą bluzę.
Chłopiec owinął się ręcznikiem i zaczął dygotać. Jego posiniałe usta odcinały się ciemną kreską na tle białej twarzy.
Jeśli nie dostanie zapalenia płuc, to będzie cud, pomyślał Logan.
- Zadzwoniłeś do rodziców?
Zaczerwienił się i w oczach zabłysnął mu gniewny płomyk - czyżby znów wyraz buntu? Biedny mały. Logan obiecał sobie, że gdy spotka matkę chłopca, to powie jej parę gorzkich słów na temat niebezpieczeństw czyhających na skalnym wybrzeżu. Jego własna matka nie była lepsza - wcale ją nie obchodziło, co on robi.
Sięgnął po słuchawkę.
- Jeśli nie powiesz mi, jak się nazywasz, będę musiał wezwać szeryfa. Ktoś się na pewno o ciebie martwi, a i lekarz powinien obejrzeć twoją nogę.
- Nazywam się J...Jason. - Spojrzał na Logana z udręką i strachem. - Proszę, niech pan nie... niech pan nie dzwoni po...
Zanim Logan zdążył podbiec, chłopiec zachwiał się i osunął na ziemię, a uderzenie jego głowy o podłogę rozległo się głośnym jak wystrzał echem po pustym domu.
Claire drżącymi rękami otworzyła masywne dębowe drzwi i pobiegła do kuchni. Przemierzyła wybrzeże w obu kierunkach i przebiegła wszystkie ścieżki, które pokazała Jasonowi parę dni temu. Nigdzie go nie było. Jej strach rósł z każdą minutą.
Jeszcze raz rzuciła spojrzenie przez okno i chwyciła za telefon, wykręcając ponownie numer biura szeryfa. Dlaczego jeszcze nie przyjechał? On albo jego zastępca? Cały oddział Gwardii Narodowej, stojącej w kuchni w zabłoconych butach, byłby przez nią teraz mile widziany.
Zmarznięte palce odmawiały jej posłuszeństwa, pomyliła się i zaczęła kręcić od nowa.
Annie i Lissa siedziały przy stole nad nie tkniętą przez nikogo kolacją, na ich zmartwionych buziach malował się niepokój.
Jason nigdy nie wracał tak późno. Po ciemku w lesie i nad jeziorem było niebezpiecznie. Jeden fałszywy krok...
- Halo? - Claire mocniej zacisnęła rękę na słuchawce.
Przerwało jej gwałtowne pukanie. Jason? Modląc się w duchu, aby to był on, rzuciła słuchawkę i pobiegła do drzwi.
Dobry Boże...
Na progu stał szpakowaty mężczyzna, niski i krępy, o wystającym brzuchu i zmęczonych oczach. Omiótł wzrokiem kuchnię i wrócił spojrzeniem do Claire.
- Zastępca szeryfa, Miller, do usług. Podobno ktoś tu zaginął?
Za jego plecami dały się słyszeć ciężkie kroki. Był to Logan, który trzymał na rękach bezwładną postać. Jason!
Chłopiec, zawinięty w kraciasty pled, miał przymknięte oczy i twarz bladą jak ściana.
Claire serce stanęło w gardle i pokój zawirował w oczach. Rzuciła się na ganek, dopadła siostrzeńca i zaczęła obmacywać mu ręce i nogi.
- Na miłość boską, czy nic mu nie jest?
- Spokojnie, bo dzieciak się spali ze wstydu. Logan odsunął ją na bok i wkroczył do kuchni, gdzie usadził Jasona na krześle z wysokim oparciem, między bliźniaczkami. Sam stanął z tyłu, kładąc mu rękę na ramieniu.
Twarz chłopca oblała purpura, kiedy zobaczył wbite w siebie pięć par oczu.
- Nic mu nie jest, proszę pani. Ma tylko guza na głowie i skręconą kostkę. - Zastępca szeryfa patrzył na zbiega karcąco. - Jak słyszę, wtargnął na cudzy teren.
Logan spojrzał na Claire takim wzrokiem, jakby należało ją posiekać na kawałki i rzucić mewom na pożarcie, ale stalowy błysk w jego oku zelżał, kiedy się odezwał:
- Brzeg jeziora przy moim domu jest dość niebezpieczny. Proszę o tym pamiętać.
- Ludzie przyjeżdżają tu i zachowują się całkiem beztrosko - wtrącił zastępca szeryfa. - Myślą, że mogą pozwalać dzieciakom biegać, gdzie im się podoba. Skały nad jeziorem to nie miejsce do zabawy dla dzieci pozbawionych opieki.
Logan zmarszczył brwi.
- Sądzę, że pani... panna... pani Worth już o tym wie, szeryfie.
Zdumiona i wdzięczna za wzięcie jej w obronę, Claire zignorowała zamaskowaną naganę w jego głosie.
- Nie miałam pojęcia, że Jason pójdzie sam nad brzeg jeziora!
Zdjęła wełniany szal z oparcia krzesła i zarzuciła chłopcu na ramiona, a potem przyklękła, wzięła w dłonie jego zimne ręce i zajrzała mu w twarz.
- Kochanie, co tam robiłeś? Zamartwiałam się o ciebie.
Kiedy Jason spuścił głowę i nie odpowiadał, Logan bez słowa położył mu drugą rękę na ramieniu. Ten gest męskiego wsparcia wzruszył Claire.
- Jest oszołomiony. Co się stało? Czy stracił przytomność?
Szeryf prychnął zniecierpliwiony.
- Wygląda na to, że zemdlał i upadając, nabił sobie guza. Nic mu nie jest, ale nie mogłem wydobyć z niego ani słowa.
- Musiał się przestraszyć - zaprotestowała Claire, patrząc z troską na bladą twarz siostrzeńca. - Zaraz pojedziemy do szpitala, skarbie.
Z całego serca chciała go przytulić, ale wiedziała, że chłopiec się odsunie. Poczuła piekące łzy pod powiekami i odwróciła twarz, żeby nic po sobie nie pokazać, po czym ruszyła w stronę zlewu. Napełniła dzbanek wodą i wstawiła do kuchenki mikrofalowej.
Kiedy Jason wypije filiżankę gorącej czekolady i weźmie ciepłą kąpiel, pojedzie z nim do lekarza, żeby go obejrzał. Może chłopiec opowie jej wszystko, gdy zostaną sami.
Nie odwracając się od kuchenki, powiedziała cicho:
- Nie wiem, jak panom dziękować za odwiezienie go do domu.
- Miałaś szczęście, że wszystko się dobrze skończyło - fuknął Logan. - Niektóre z tych skał mają kilkadziesiąt metrów wysokości, a w deszczu niewiele widać.
Claire spojrzała na niego zdumiona. Najpierw ją bronił przed szeryfem, a teraz sam ją krytykuje?
Wyjęła z kredensu pudełko rozpuszczalnej czekolady i policzyła do dziesięciu, by utrzymać nerwy na wodzy.
- Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna za pomoc, możesz mi wierzyć.
Otworzyła paczkę mocnym szarpnięciem, posyłając w powietrze obłoczek czekolady.
- Napiją się panowie kawy albo herbaty?
- Nie, dziękuję - rzekł Logan i uścisnął Jasona lekko w ramię. - Wszystko w porządku, kolego?
Chłopiec skinął głową.
- Wobec tego będę już...
- Filiżanka kawy dobrze nam zrobi - przerwał mu szeryf, odsuwając od stołu dwa krzesła. - Mam przed sobą długą drogę. Miło jest poznać nowych sąsiadów, prawda, Matthews?
Spod stołu rozległo się warczenie. To Gilbert wysunął się ze swojego miejsca pod nogami Jasona i odsłonił zęby. Zastępca szeryfa cofnął się wraz z krzesłem.
- Dobry piesek, dobry... Hm... Przydałby się tu pani prawdziwy pies obronny.
Logan uniósł pytająco brwi, siadając koło Jasona.
- Notujecie tu wysoką przestępczość?
- Nawet nie, ale poza sezonem jesteśmy tylko w dwójkę z szeryfem, a to duży okręg.
- Więc pewno trzeba długo czekać na pomoc - zauważył przytomnie Logan.
- To zależy. Jeśli akurat znajdujemy się na drugim krańcu, to nawet godzinę albo dłużej. W przeciwnym razie jakieś dwadzieścia minut. - Zastępca szeryfa wzruszył ramionami. - Tutejszej ludności nie stać na zatrudnienie większej liczby stróżów prawa. Ale też przeważnie niewiele się dzieje.
Claire zasępiła się. Czekać godzinę? Jako osoba świeżo przybyła z Nowego Jorku bez trudu mogła wyobrazić sobie różne dramatyczne okoliczności, które wymagały szybkiej pomocy. Skończyła robić czekoladę i podała ją na stół wraz z kawą i ciasteczkami dla gości.
- Może trochę śmietanki?
Zastępca szeryfa zabielił sobie kawę, upił łyk i wyciągnął się wygodnie na krześle.
- No i jak wam się tu podoba?
Annie oderwała wzrok od jego odznaki i błyszczących guzików.
- Trochę się boję niedźwiedzi. Ale za to mamy fajnego sąsiada.
Wyciągnęła lepki paluszek i stuknęła Logana w ramię. Kiedy ten spojrzał na nią ze zdumieniem, uśmiechnęła się radośnie.
- Przyniósł nam pan do domu Jasona. Logan zmieszał się.
- Tak... No cóż... Nie powinien być na dworze w taką pogodę...
Widząc jego nagłe skrępowanie, Claire zaczęła się zastanawiać, co robił przez wszystkie te lata. Nie miał chyba zbyt wiele okazji do rozmów z dziećmi, zwłaszcza z takimi, które patrzyły na niego z tak bezgranicznym podziwem.
Czy ona w swoim czasie też tak na niego patrzyła? Miał wtedy jakieś dwadzieścia dwa lata i w oczach zakochanej czternastolatki był przystojnym, całkiem dorosłym mężczyzną.
Zastępca szeryfa chrząknął.
- Będę tu czasem zaglądał, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. - Założył ręce na brzuchu i puścił oko do Claire, wyraźnie gotów do zalotów. - Nigdy nic nie wiadomo, kiedy się mieszka przy lesie.
Nie miała żadnej ochoty z nikim się wiązać, a już na pewno nie z podstarzałym lowelasem, który patrzył na nią łakomym wzrokiem.
- Dziękuję panu, ale...
- Mam na imię Wayne.
- Dziękuję, ale na pewno wszystko będzie dobrze. Zmarszczył brwi i poklepał się po tylnej kieszeni.
- Pager mnie wzywa. Muszę iść.
Logan uniósł filiżankę z kawą gestem pożegnania.
- No to Pine Cliff jest dzisiaj bezpieczne - mruknął, kiedy trzasnęły drzwi. - Miller jest już właściwie na emeryturze, ale zastępca szeryfa miał wypadek i dlatego szeryf ściągnął go teraz z powrotem na parę tygodni.
- Bardzo pocieszające - oznajmiła Claire z sarkazmem.
- Nikt się tym zbytnio nie przejmuje. Poza sezonem zostaje tu niewielu stałych mieszkańców.
Obracając w palcach cienką, złotą bransoletkę, której prawie nigdy nie zdejmowała, Claire stała w drzwiach i patrzyła, jak tylne światła samochodu patrolowego znikają w ciemnościach. Miała nadzieję, że Miller nie wiąże z jej osobą żadnych romantycznych planów.
I nagle, bez ostrzeżenia, obraz Millera zniknął i zastąpił go wizerunek Logana. Zjawił się tego wieczoru na jej progu z Jasonem w ramionach niczym filmowy bohater z westernów. Wyobraziła go sobie, jak stoi niedbale oparty o framugę drzwi, wysoki i barczysty, w rozpiętej koszuli, odsłaniającej muskularny tors i płaski brzuch, pokryty ciemną smugą włosów. Jego gorące spojrzenie przyciąga ją coraz bliżej... I bliżej...
Jakiś czarny samochód zatrzymał się pod latarnią na podjeździe.
Claire otrząsnęła się i wróciła do rzeczywistości. To pewno zdenerwowanie, wzmożony dopływ adrenaliny i strach zbierają teraz swoje żniwo. Nic innego nie tłumaczyło jej niespodziewanie grzesznych myśli i śmiesznego podniecenia, jakie ją ogarnęło.
Trzeba wracać do roboty, upomniała się ostro. Wyprostowała się i patrzyła, jak przyjezdni wysiadają z samochodu i rozmawiają na końcu chodnika. Kolejni goście. Odwróciła się od okna.
- Jason, muszę szybko obejrzeć tę kostkę.
Przeszła przez kuchnię i przykucnęła przed nim; położyła sobie nogę chłopca na kolanach i zaczęła rozplątywać mokre, ciasno związane sznurowadła. Kątem oka dostrzegła, że Logan wstał i jednym długim łykiem dopił kawę, zbierając się do odejścia.
- Nie martw się, nic mi nie jest - mruknął Jason. - Pan Matthews przyłożył mi na nogę lód i zadzwonił do lekarza.
- Rozmawiałeś z lekarzem? - zwróciła się zdumiona do Logana.
Zbył jej pytanie wzruszeniem ramion.
- Powiedział, że to nic groźnego, ale może dobrze by było dla pewności pokazać go komuś.
Zatrzymał się przy drzwiach i lekko uśmiechnął, a potem omiótł wzrokiem pokój, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Światło lampy uwypuklało szlachetne rysy jego szczupłej twarzy i kładło się złotym błyskiem we włosach, a niebieska kurtka narciarska podkreślała jego szerokie ramiona i szczupłe biodra.
Claire poczuła rosnące napięcie. Nagle przeszedł ją dreszcz dziwnie podobny do pożądania, coś jakby echo niedawnych myśli, które ledwo stłumiła.
I jeszcze jedno - nagle zapragnęła poznać Logana bliżej.
To tylko zwykłe fizyczne zauroczenie, powiedziała sobie stanowczo. Nic więcej. Jeśli będzie to sobie wystarczająco często powtarzać, może uwierzy. Musi w to uwierzyć - zbyt wiele ma do stracenia.
Z ręką na klamce Logan zwrócił się do Jasona:
- Trzymaj się, bracie. I od tej pory słuchaj mamy, dobrze?
Na słowo „mama" pożegnalny uśmiech chłopca zgasł.
- Dobrze.
Rozległo się ostrożne pukanie do drzwi. Gdy Logan je otworzył, na progu ukazała się para w średnim wieku. Blade światło latarni na ganku oświetlało ich twarze ziemistą poświatą.
- Chcemy się zameldować - wysapał mężczyzna. Przyłożył inhalator do gęstych wąsów i spojrzał wyczekująco na Logana. - Mamy rezerwację. Na nazwisko Sweeney.
Logan zaprosił ich do środka, podszedł do Claire i szepnął jej do ucha:
- Co lepsze, komfort w Nowym Jorku czy to? Wybór powinien być łatwy.
Skinął głową parze czekającej w drzwiach i wyszedł.
A więc znów znaleźli się w punkcie wyjścia - w przeciwnych obozach, z przeciwnymi celami. Claire uśmiechnęła się szeroko do nowo przybyłych gości.
- Jestem Claire Worth, właścicielka ośrodka - przedstawiła się, wyciągając rękę. I dodała, głośno i wyraźnie: - Jestem pewna, że będzie się tu państwu podobać. Nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej!
Sweeneyowie odpowiedzieli uśmiechem. Przez otwarte drzwi zobaczyła, że Logan, schodzący po stopniach ganku, pokręcił głową, choć się nie odwrócił.
Przykro mi, przyjacielu, pomyślała, ale nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do wyjazdu.
Stary chevrolet o ciemnoszarej karoserii nadawał się do tego celu doskonale. Zaparkowany na poboczu drogi, pomiędzy sosnami, wtapiał się idealnie w panującą ciemność.
Bębniąc palcami w porysowaną deskę rozdzielczą, mężczyzna za kierownicą patrzył przez chwilę na dom, a potem przeniósł wzrok na zwalistego towarzysza siedzącego obok. Facet nie był zbyt bystry, ale miał ciężką pięść i cios boksera. A także dużo do stracenia.
- To nie będzie trudne. Jak zgasną światła, wejdziemy do środka i bez hałasu zrobimy, co trzeba.
- Ale...
- Musimy znaleźć te faktury i taśmę.
- Ale oni wszyscy są w domu.
- Ta kobieta i jej dzieciaki zawsze są w domu, niech ją szlag! Nie mamy już czasu.
- I mają psa.
- Na pewno jest głuchy. Kiedyśmy wczoraj przeszukiwali szopę, nawet nie zaszczekał - zniecierpliwił się Hank.
- A jeśli szeryf wróci?
- Przecież nawet nas nie zauważył. - Hank zaklął szpetnie. - Zamknij się i rób, co mówię!
Widząc nagły ruch na ganku, zamarli i bez słowa patrzyli, jak wysoki, mocno zbudowany mężczyzna schodzi ze schodów, idzie przez podjazd do samochodu i odjeżdża.
- A ten to kto, do cholery? - mruknął Hank. Jeśli to kochaś tej kobiety, może wrócić. Niech to diabli!
- Chodź, Buzz, szkoda czasu. Sprawdzimy tylne okna. Może da się tamtędy później wejść.
Wysiadł z samochodu i skierował się w stronę domu, Buzz niechętnie powlókł się za nim. Kiedy podeszli bliżej, przez otwarte okno kuchenne dobiegły ich dwa głosy, ledwo słyszalne poprzez szum fal bijących o brzeg.
- Nie, nie pojadę!
- Pojedziesz, Jason.
- Mowy nie ma! Chwila ciszy, a potem:
- To dopiero będzie przedstawienie, kiedy wezwę karetkę, żeby cię zawiozła do szpitala.
- Karetkę?! - Długa przerwa i okrzyk: - Nie zrobisz tego!
- Chcesz się założyć? Muszę mieć pewność, że nic ci nie jest. Ten guz na głowie...
- To nic takiego.
- I chcę, żeby lekarz zobaczył twoją kostkę.
No już, smarkaczu. Słuchaj starszych. Hank znieruchomiał nagle i gestem ręki zatrzymał w miejscu Buzza. Na końcu alei szła w stronę jeziora jakaś para w średnim wieku. Diabli nadali!
Parę minut później kobieta z trójką dzieci wyszła z domu i wsiadła razem z nimi do mikrobusu stojącego na podjeździe. A więc wszystko zaczyna się dobrze składać. Wizyta w szpitalu, na ostrym dyżurze, oznacza godziny oczekiwania.
I godziny wolności na przeszukanie domu.
- Idziemy - zakomenderował Hank. - Jeśli to nic nie da, będziemy musieli ją stąd wykurzyć albo ujawnić się i zmusić do współpracy.
- Ale...
- Chcesz, żeby dopadł nas któryś z naszych dawnych kumpli? Albo żeby ta baba poszła na policję z dowodami, które miała Brooke? Co lepsze, śmierć czy więzienie?
Widząc blady strach na twarzy towarzysza, Hank roześmiał się chrapliwie.
- Tak myślałem. - Ponaglił go ruchem ręki i ruszył ku tylnym drzwiom.
Trzy godziny później, słysząc, że mikrobus wrócił i parkuje przed domem, Hank zaklął i walnął pięścią w ścianę strychu. Nadal nic.
Było coraz mniej czasu. Czy ta kobieta znalazła już dowody? Co z nimi zrobiła? Czy ukryła je gdzieś?
Ruchem brody zasygnalizował Buzzowi szybki odwrót. Zeszli cicho po schodach i wymknęli się tylnym wyjściem.
Będą musieli ponownie tu przyjechać. Jeśli siostra Brooke będzie miała szczęście, to nie wejdzie im w drogę.
A jeśli będzie miała pecha, to może zginąć.
Rozdział 4
Choć Claire deklarowała, że nic nie zmusi jej do wyjazdu z Pine Cliff, nazajutrz, nim minęło południe, była niemal gotowa się poddać. Dwie rezerwacje zostały w ostatniej chwili odwołane. Sweeneyowie dwa razy zażądali zmiany domku, raz ponieważ „żaluzje wpuszczają za dużo światła," a drugi raz - ponieważ domek był „zbyt blisko drogi".
Zaś Igor znów, jakby nigdy nic, wylegiwał się pod lodówką.
- Nie, nie płacę za okres choroby. To jest praca na pół etatu. Sezonowa. Dwadzieścia godzin tygodniowo. - Odsunęła słuchawkę od ucha, krzywiąc się na dźwięk wyraźnie poirytowanego głosu rozmówcy. - Tak, wiem, że więcej można zarobić na napiwkach w restauracji.
Skreśliła dziewiąte nazwisko z listy i rozmasowała napięte mięśnie karku. Jej ogłoszenie w miejscowej prasie, które miało jej pomóc w znalezieniu pracownika do obsługi domków i generalnych prac porządkowych w ośrodku, ukazywało się już od tygodni. Mimo to nie udało jej się dotąd nikogo zatrudnić.
Nie zdążyła dojść do drzwi, kiedy znów przywołał ją do biurka dzwonek.
- Pine Cliff, Claire Worth przy telefonie - powiedziała automatycznie.
- Pani Worth? Dzień dobry. Jestem jednym z byłych wspólników Randalla. Brakuje nam pewnych dokumentów z ostatnich dwóch lat.
- Przykro mi, ale niewiele mogę dla pana zrobić.
- Musimy je odzyskać. Są nam potrzebne do... hm... rozliczeń podatkowych. - Głos podniósł się o oktawę. - Te dokumenty muszą znajdować się w domu, w szufladzie jego biurka. Zwłaszcza że... że jego żona prowadziła pewne rachunki.
Brooke?
- Niech pan posłucha, panie... - Claire zawiesiła głos, czekając.
- Bob. Bob... Johnson.
- Panie Johnson, nie ma tu żadnych teczek z rozliczeniami finansowymi Randalla. Wszystkie jego papiery zostały złożone w ręce adwokata i rewidenta.
- Oni nie mają tego, o czym mówię. Przyjadę podczas weekendu i pomogę pani poszukać tych dokumentów. Muszę je mieć.
Claire prychnęła ze złości.
- Wobec tego niech się pan zgłosi do adwokata, bo ja się na nic podobnego nie zgodzę. I na pewno nie będzie pan grzebał w rzeczach osobistych mojej siostry i jej męża.
Z trudem powstrzymała się, żeby nie trzasnąć słuchawką. Dziękowała Bogu, że nie musi mieć nic wspólnego z interesami Randalla. Jego wybór wspólników nie odpowiadał jej - ale i nie dziwił.
- Halo, halo, pani Worth!
Claire wyprostowała się, wstawiła szczotkę z gąbką do wiadra z gryzącym środkiem dezynfekującym, rozmasowała kark i wyszła na drewniany podest domku numer pięć. Wzięła głęboki oddech, czując, że kręci się jej w głowie.
Od strony alei zbliżała się do niej pani Rogers, wymachując ręką nad głową. Wyglądała jak kaczka ze złamanym skrzydłem, schodząca do lądowania.
- Coś się stało?
Wdzięczna za chwilę oddechu, Claire wzięła jeszcze jeden oczyszczający oddech i wytarła łzę. Mycie i sprzątanie z pewnością nie służyło nosowi i oczom.
Pani Rogers zatrzymała się parę kroków przed nią, kichnęła i zmarszczyła brwi.
- Co pani... Nieważne. Niech pani szybko biegnie do pralni!
Wizja profesjonalnej pralki i suszarki stojących w ogniu przepełniła Claire przerażeniem i zgrozą. Zdarła żółte gumowe rękawiczki, rzuciła je na ziemię i ruszyła szybkim krokiem, pytając w biegu:
- Ogień?
- Potop! - odparła dysząc pani Rogers, która usiłowała za nią nadążyć.
Potop? Masz tobie! Claire zatrzymała się w pół kroku przed małym budynkiem. Dzięki Bogu, że zostawiła podwójne drzwi otwarte na poranne słońce. I dzięki Bogu, że przechodziła tędy pani Rogers.
Pralka jeszcze się trzęsła. Wypływająca spod niej spieniona woda zalała już całą podłogę. Na środku pomieszczenia piętrzył się skłębiony stos brudnej pościeli i ręczników.
- A to historia! - wysapała za jej plecami pani Rogers.
- Nie wierzę własnym oczom - jęknęła Claire.
- Wygląda na to, że będzie potrzebna nielicha naprawa - oceniła pani Rogers, osłaniając oczy przed słońcem.
Cudownie, pomyślała Claire. Nielicha naprawa oznacza nieliche koszty, a ona nie ma pieniędzy. Już dwukrotnie sięgała do swoich oszczędności, żeby wymienić dachy w dwóch domkach i naprawić stary piec centralnego ogrzewania. Mając w perspektywie zimowy przestój w napływie gości, nie mogła sobie pozwolić na większe wydatki.
Przed wejściem do środka sięgnęła za framugę drzwi, wymacała korki i wyłączyła prąd.
Woda nie wypłynęła jeszcze poza próg, ale była już głęboka i lodowato zimna. Claire wzdrygnęła się na myśl o pająkach i innym robactwie pływającym wokół jej kostek. Zacisnęła zęby i ruszyła naprzód, żeby wyłączyć pralkę i odciąć dopływ wody.
- Zrobienie tu porządku będzie wymagało trochę pracy - powiedziała pani Rogers ze współczuciem. Zbierała się już do odejścia, lecz tknięta nagłą myślą, odwróciła się jeszcze. - A skoro już o tym mowa, to chyba nie ma pani dużej wprawy w sprzątaniu, prawda, moja droga?
Claire zmieszała się. No cóż, prawda, całe życie była księżniczką. Aż do tej pory.
- Dlaczego pani tak sądzi?
Ściany niewielkiego budyneczku pralni zadudniły echem rubasznego, chrapliwego śmiechu nałogowej palaczki.
- Większość ludzi rozcieńcza chemikalia do odkażania, kotku. Przeczytaj instrukcję na butelce.
Patrząc na plecy pani Rogers zmierzającej do swojego domku, Claire jęknęła cicho. Jako kobieta interesu, robiąca karierę, nie była przygotowana do takich zajęć. Sprzątanie. Pranie. Prowadzenie rachunków. A przede wszystkim - dzieci. Jeśli nie znajdzie kogoś do pomocy, czekają ją bardzo długie dni i bardzo krótkie noce.
Nie wiedziała, od czego zacząć. Delikatna szczotka z różową gąbką i wiadro, czekające na nią pod piątką, były równie przydatne w tej sytuacji jak łyżeczka do herbaty do odgarniania śniegu. Co gorsza, brudna bielizna pływała teraz po całym pomieszczeniu.
Przeprowadzka tutaj była błędem. Wielkim, horrendalnym błędem. Claire zamknęła oczy i modliła się o cud. Dlaczego wyobrażała sobie, że podoła temu wszystkiemu?
Usłyszała przybliżające się kroki. Odwróciła się, pewna, że nadchodzi ktoś z gości, i słowa zamarły jej na ustach. W drzwiach stał przygarbiony, siwy staruszek, ubrany w poplamione spodnie, luźne i krótkie jak u klauna. Zdawało jej się, że poczuła zapach alkoholu, doprawiony niewątpliwym smrodem brudu.
- Nazywam się Fred Lundegaard. Prawie całe życie pracowałem w Pine Cliff. Pojechałem na południe szukać słońca, ale tęskno mi było za sosnami i naszym starym jeziorem, więc wróciłem. - Wyszczerzył zęby i zatoczył ręką wokół, szerokim gestem obejmując potop w pralni i teren ośrodka. - Wygląda na to, że zjawiam się w samą porę.
Z tymi słowami zdecydowanym krokiem ruszył ku pralce.
Godzinę później Claire stała przy biurku, wypisując rachunek parze wyjeżdżających gości, i modliła się, żeby nie dobiegł ich stek wymyślnych przekleństw dochodzących z budynku, gdzie staruszek zmagał się z pralką.
- Bardzo się cieszę, że się państwu u nas podobało - powiedziała wesoło.
Kobieta z uśmiechem rozejrzała się po holu wejściowym i widocznej z tyłu kuchni.
- Piękny dom. Czy nie myślała pani, żeby założyć tu pensjonat?
- Doskonała myśl - zgodziła się Claire. - Ale trójka dzieci i zwierzęta domowe robią trochę za dużo hałasu.
Podchodząc do drzwi przytrzymywanych przez męża, kobieta skinęła głową.
- Może to i racja. Prawdę mówiąc, zeszłej nocy słyszałam jakieś kroki obok naszego domku. Może bawiły się w chowanego w ciemności? Co nie znaczy, że nam to przeszkadzało - dodała szybko.
- Bardzo przepraszam, zaraz zrobię z tym porządek - obiecała Claire, machając im ręką na pożegnanie.
Zeszłej nocy dzieci o wpół do dziesiątej już spały. To musiały być głodne szopy, zdecydowała, wkładając do zmywarki ostatnie talerze po śniadaniu. Buszowały już w baraku w przystani wioślarskiej i zaglądały do pralni. Na szczęście w obu tych budynkach niewiele można było zniszczyć.
Postukując palcem o kant biurka, zastanawiała się, jak rozłożyć sobie pracę. Trzeba skończyć sprzątanie piątki, zrobić zakupy, osuszyć pralnię...
Z budyneczku po drugiej stronie murawy dobiegł ostry brzęk i kolejna porcja przekleństw. Fred. Zgoda na to, aby staruszek pokazał, co potrafi, była błędem. Jeśli zrobi sobie krzywdę albo narobi jeszcze więcej szkód...
Zbiegła z ganku i ruszyła przez trawnik, osłaniając oczy ręką przed oślepiającym słońcem. Okulary słoneczne. Musi znaleźć drugą parę okularów, zapakowaną gdzieś w stosie pudeł, mebli i Bóg wie czego jeszcze, na strychu.
Po raz setny przeklinała interesy, które zatrzymały ją w Nowym Jorku, przez co nie była obecna przy rozpakowywaniu transportu z przeprowadzki. Do tej pory odkryła trzy nie opróżnione kosze na śmieci ze swojego apartamentu, ale musiała jeszcze znaleźć swoje rzeczy osobiste.
Na dokładkę wszystko zostało pomieszane z pudłami z mieszkania Randalla i Brooke.
Zagubiona w myślach, skręciła za róg pralni i zderzyła się z czymś futrzastym, w wyniku czego straciła równowagę i zatoczyła się na ścianę budynku. Czując, że coś chwyta ją za ramię i obejmuje żelaznym uściskiem, zaczęła przeraźliwie krzyczeć i wyrywać się co sił.
Niedźwiedzie! Annie i Lissa miały rację.
Ucisk zelżał, a futrzasty obiekt zaczął przybierać znajomy kształt.
Był to Gilbert, pudel dzieci, który spoczywał bezpiecznie w ramionach Logana. Obaj byli trochę zaskoczeni.
- O mój Boże, przepraszam! - Claire przycisnęła rękę do serca, żeby uciszyć jego galop, i patrzyła na nich, nie wierząc własnym oczom. Dopiero po chwili złapała oddech. - Czyżbyś zaprzyjaźnił się już z naszym psem?
Logan odsłonił zęby, ale nie uśmiechnął się. Gilbert postąpił podobnie, a jego cała postać, od pyska aż po ogon, wyrażała pełną zażenowania skruchę.
Natomiast mina Logana nie wróżyła nic dobrego.
- Przeniósł się do mnie - oświadczył groźnie. - Miałaś zadbać o to, żeby twoje dzieci... ani twoje zwierzęta... nie błąkały się po okolicy.
Claire była ciekawa, czy ktoś się kiedyś ośmielił z niego śmiać, a jeśli tak, czy to przeżył. Widok wielkiego, wściekłego mężczyzny, trzymającego bezkształtną masę psich kudłów, wystawił ją na ciężką próbę.
- Był tu jeszcze parę godzin temu. Dlaczego uważasz, że się przeniósł? - Jej chwilowa panika przerodziła się w obezwładniającą ulgę i Claire, czując miękkość w kolanach, oparła się o szerokie, białe deski budynku. - Wziął z sobą walizki?
Logan prychnął.
- Grzebie w śmieciach, goni mewy. - Patrząc z obrzydzeniem na mokrą, nie strzyżoną sierść psa pełną patyków, liści i sosnowych igieł, dodał: - Powinien się bawić w twoim domu.
- Prędzej czy później by wrócił.
- Słuchałaś kiedyś przez godzinę wrzasku rozzłoszczonych mew?
- Mogłeś mu kazać być cicho.
- Uważał to za zachętę do głośniejszego szczekania. Niech go pani lepiej trzyma w domu, droga pani Worth. Nie lubię tego psa. On nie lubi mnie.
Logan postawił pudla na ziemi i skrzyżował ramiona na piersi. Gilbert posłusznie usiadł, wbił niewinny wzrok w dal i zaczął wolniutko, cal po calu, przesuwać łapy w stronę nóg Logana.
Jedyne żywsze zainteresowanie, jakie objawiał dotąd stary pudel, miało miejsce w porze obiadowej, kiedy przyspieszał nieco kroku w drodze do swojej miski. Teraz leżał do góry nogami na butach Logana jak ciepły, szary futrzak, a z pyska zwisał mu figlarnie długi, różowy język.
- Jak widać, to żywe srebro - zakpiła Claire. Logan odchrząknął i obrzucił Gilberta zranionym
spojrzeniem.
- U mnie był o wiele bardziej... energiczny. Pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Z pewnością. Jak ci się udało go tu odstawić?
- Usiłowałem wziąć go na smycz. Usiadł na ziemi i nie chciał się ruszyć. Próbowałem przywieźć go samochodem. Za żadne skarby nie chciał wsiąść.
Przypomniała sobie bitwę, jaką Gilbert stoczył z nią przed wyjazdem z Minneapolis. Musiała jechać do sklepu i kupić koszyk do przewozu zwierząt.
- A więc...
- Przyniosłem go.
Spojrzała na niego rozbawiona. Zbierało jej się na śmiech. Jason opowiadał jej o krętej ścieżce wiodącej do domu Logana - pół kilometra w górę i w dół, po wąskiej półce pośród skał, zarośniętej kolczastymi krzakami jeżyn. Ten facet musi być mocno zdeterminowany. Może nie było go co żałować, ale miała dziwną ochotę go uściskać.
- Posłuchaj - ciągnął Logan, patrząc na nią spod oka. - Myślałem o naszej poprzedniej rozmowie. Nie musimy przecież być wrogami. Chcę tylko odzyskać moją rodzinną ziemię.
Uśmiech Claire zgasł.
- Przykro mi, ale...
- Poczekaj. Wysłuchaj mnie najpierw. - Pojednawczym gestem dotknął jej ramienia, ale szybko cofnął rękę, jakby się sparzył. - Zrobiłem rozeznanie w paru agencjach nieruchomości. Dam ci pięćdziesiąt procent powyżej szacunkowej ceny rynkowej. Możesz tu zostać za darmo do wiosny. I wynajmować te domki, na które były wcześniejsze rezerwacje.
- Co?
Claire patrzyła na niego z niedowierzaniem. Oferował więcej, niż nakazywał zdrowy rozsądek. Musi mu naprawdę bardzo zależeć na tej ziemi.
- Pięćdziesiąt procent powyżej wartości - powtórzył. - Możesz za to kupić inny ośrodek, w lepszym stanie, jeśli ci odpowiada taki styl życia.
Claire próbowała zebrać myśli. Ostatnie niepowodzenia powinny ją skłonić do wyrażenia zgody. Cena była więcej niż dobra. Mogłaby urządzić się z dziećmi w jakimś innym miejscu z dala od Nowego Jorku. Ale zaufać Loganowi Matthews byłoby równą głupotą jak próbować przepłynąć jezioro Superior w listopadzie. A kiedy jej wzrok padł na szafirowe fale i malownicze domki wzdłuż brzegu, zrozumiała, że nie chce odjeżdżać z Pine Cliff.
- To należało do Brooke.
- Dostała połowę posiadłości, która od pokoleń należała do mojej rodziny - odparował Logan. - Nigdy nie lubiła tego miejsca. Po naszym rozstaniu nie pokazała się tu ani razu. Jeszcze atrament dobrze nie wysechł na ugodzie rozwodowej, już wynajęła zarządcę ośrodka, i tyle ją tu widzieli.
- Mówisz, jakby cię ograbiła.
- A nie było tak?
Wszyscy drogo zapłaciliśmy za wasz błąd, pomyślała Claire. Ze ściśniętym sercem przypomniała sobie szok ojca na wieść o niespodziewanym małżeństwie Brooke i jego gniew, kiedy pół roku później poprosiła go o pomoc w uzyskaniu rozwodu. Po równie nieoczekiwanym powtórnym zamążpójściu zerwała wszystkie kontakty z rodziną. Gdyby nie ten pierwszy, nieudany związek, może jej życie wyglądałoby inaczej.
Uśmiechnęła się z przymusem.
- Jak ci już mówiłam, to wspaniałe miejsce do wychowywania dzieci. A także obecnie moje jedyne źródło utrzymania.
Twarz mu spochmurniała, zacisnął szczęki.
- Dobrze, więc może chcesz zarządzać ośrodkiem do przyszłej wiosny? Będzie nadal otwarty dla gości, a ty dostaniesz pensję. Chociaż w zimie i tak nie ma dużego ruchu. No i poza tym będziesz miała pieniądze ze sprzedaży. Czy można chcieć więcej?
Oczywiście, można chcieć być samemu właścicielem. O ile wiedziała, ten człowiek poślubił jej zmarłą siostrę dla pieniędzy, a na dokładkę nie dotrzymał przysięgi małżeńskiej. Nawet gdyby była zrujnowana i załamana, lojalność wobec Brooke nie pozwoliłaby jej odsprzedać mu posiadłości.
- Nie będę przenosić dzieci jeszcze raz do nowego miejsca. Ani teraz, ani za rok. - Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. - Muszą się gdzieś zadomowić, a tu jest wygodnie i bezpiecznie. Po stracie rodzi...
- Hej tam, pani Worth? - Jej siwowłosy pomocnik wyłonił się zza rogu pralni z kawałkiem czarnego węża gumowego w ręku. - Dobrze mi się zdawało, że słyszę tu czyjeś głosy.
- Wie pan już, co się zepsuło?
- Ma pani jakichś wrogów?
Logan popatrzył na nią z zainteresowaniem.
- Masz wrogów, Claire? - spytał cicho.
To pytanie ją zmroziło. Poczuła, że włosy jeżą jej się na karku, a bliskość Logana wywołuje nieznośne napięcie. Czy mam wrogów? Tylko ciebie, Logan.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziała głośno do Freda. - Dlaczego pan pyta?
Staruszek podszedł bliżej, pokazując trzymany w ręku szlauch.
- Był równiutko przecięty na pół. I ktoś zrobił to naumyślnie.
Rozdział 5
Głos brzmiał znajomo. Logan odwrócił się i zrobił wielkie oczy. Fred Lundegaard we własnej osobie. Miał na sobie taki sam - jeśli nie ten sam - podarty drelich, jaki nosił czternaście lat temu, i patrzył na niego z równym zdumieniem. Po chwili twarz staruszka rozjaśniła się jak u dziecka na widok choinki.
- Słyszałem, że wróciłeś, chłopcze!
Rzucił szlauch na ziemię i ruszył ku niemu szybkim truchtem, choć widać było, że wiek i artretyzm nie pozwalają mu poruszać się tak żywo jak niegdyś. Jego ostre rysy zmiękły, jakby z upływem czasu złagodniał.
Logan spotkał go w pół drogi i wyciągnął rękę.
Ignorując ten gest, Fred wziął go w objęcia i zaczął poklepywać wylewnie po piecach.
- Wiedziałem, że któregoś dnia wrócisz, chłopcze. Wiedziałem! - Cofnął się i ogarnął go rozpromienionym wzrokiem. - Najwyższy czas!
- Co prawda, to prawda - zgodził się Logan, czując, że jego twarz po raz pierwszy od dawna układa się w prawdziwie serdeczny uśmiech.
Claire patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami.
- Starzy przyjaciele? - spytała, zakładając kosmyk włosów za ucho.
W dżinsach i obcisłym różowym sweterku wyglądała jak świeżo upieczona studentka, ale jej chłodny głos zdradzał osobę przywykłą do sprawowania władzy. Intrygująca i pociągająca kombinacja, pomyślał Logan.
- Ten chłopak pętał mi się pod nogami, jak jeszcze nie odrósł od ziemi. - Uśmiechając się szeroko, Fred spojrzał na nią znad drucianych okularów. - Ten ośrodek należał do jego babki, wie pani.
- Podobno. Pan tu pracował?
- Dwadzieścia trzy lata dla Sadie, a po jej śmierci pół roku dla Logana i Brooke, kiedy to przejęli. Aż do ich rozwodu...
Fred rzucił szybkie spojrzenie na Logana, odchrząknął i nagle zajął się gruntownym przeszukiwaniem zaplamionych kieszeni. W końcu wydobył okrągłe metalowe pudełko i odwrócił się, żeby włożyć sobie pod policzek prymkę tytoniu.
Stary Fred wszystko widział i słyszał, pomyślał Logan ze znużeniem. Był naocznym świadkiem jego życiowego błędu. Należało tylko mieć nadzieję, że zapomniał większość szczegółów - albo będzie miał dość rozumu, by udawać, że zapomniał.
- No, ta Brooke była nieźle zwariowana - ciągnął Fred. - Potrafiła...
Claire przerwała mu ruchem ręki i miażdżącym spojrzeniem.
- Mówił pan coś o wrogach - wtrąciła.
Logan nie miał wątpliwości, że rodzina Worthów musiała się dorobić wielu wrogów. Podniósł rozcięty na pół szlauch, przejechał palcem po brzegach i podał go Claire.
- Posłużono się ostrym nożem - powiedział. - Zrobił to chyba ktoś niezbyt przyjaźnie nastawiony.
Patrzyła zdumiona na kawałek czarnej gumy w ręce.
- Ale dlaczego? Nikogo tu nie znam.
Niesforny kosmyk wysunął się jej zza ucha. Odgarnęła go zniecierpliwiona i zwróciła się z pytaniem do obu mężczyzn:
- Macie jakiś pomysł?
Jej głos brzmiał spokojnie i rzeczowo. Nie trzeba było specjalnych zdolności detektywistycznych, aby dociec, że ci dwaj to główni podejrzani, ale to, co ona myślała, nie miało żadnego znaczenia. Wystarczyło, aby sprzedała Loganowi Pine Cliff i wyprowadziła się z tego miejsca.
- Ja nie, a ty, Fred? Fred pokręcił głową.
- Skąd? Dopiero co tu przyjechałem.
Zaniepokojone bliźniaczki, które bawiły się w piaskownicy po drugiej stronie trawnika, podeszły bliżej i przysunęły się do Claire.
- Niedźwiedzie? - spytała jedna z nich, szarpiąc nerwowo jasny loczek.
- Nie, Annie, nie niedźwiedzie. - Głos Claire natychmiast stał się łagodny i ciepły. - Ta duża pralka się zepsuła. No i jak, czy może pan ją naprawić? - zwróciła się do Freda.
- Chyba tak. - Fred podrapał się po szczecinie na brodzie. - Z pomocą Logana. Co ty na to? Pomożesz staremu w imię dawnych czasów? Nie jestem już tak sprawny jak kiedyś.
Ostatnia rzecz, jakiej Logan pragnął, to ułatwianie Claire pobytu. Zrobił już to, po co tu przyszedł: odstawił na miejsce ten kłębek sierści, przedstawił swoją hojną ofertę i po raz kolejny przekonał się, że Claire Worth jest upartą idiotką. Nie poprawi mu humoru odgrzebywanie złych wspomnień z Fredem - a jak widać, Fred co nieco pamiętał.
Ale dwie małe dziewczynki patrzyły teraz na niego z podziwem i wiarą, że może rozwiązać każdy problem, a bezczelny pies, leżąc na jego nogach, miał w oczach podobny wyraz. Poza tym Fred też na niego liczył. Jedynie Claire miała minę, jakby nie mogła się doczekać, by odszedł - co tylko pomogło mu podjąć decyzję.
- Jasne, że ci pomogę. Masz narzędzia?
Stary z uśmiechem jeszcze raz klepnął go w plecy i wszyscy razem poszli do budynku pralni obejrzeć wyrządzone szkody.
Kiedy wzięli się do pracy, Fred rozrzewnił się i zaczął snuć wspominki o starych czasach, sztormach, jakie oglądał z tego brzegu, i erze rozkwitu żeglarstwa, kiedy światła statków całą noc migotały na horyzoncie jeziora.
Zafascynowane dziewczynki stały cicho jak trusie. Na szczęście Fred nie poruszał tematu Brooke.
Logan słuchał go jednym uchem, ponieważ jego myśli krążyły wokół Claire. Nie opuszczała córeczek na krok, cały czas opiekuńczo obejmując je mocno ramionami. Przypominała mu kwokę zagarniającą pod skrzydła pisklęta, choć jej wygląd stanowił zaprzeczenie tego obrazka.
Była wysoka i szczupła, a jej długie, zgrabne nogi podkreślał obcisły krój dżinsów. Popatrywała w milczeniu to na niego, to na Freda, jakby szacowała w myślach, czy nie ma do czynienia z przestępcami.
- Skoro już pralka jest odsunięta od ściany, to mogę równie dobrze zajrzeć, co tam jest w środku - mruknął Fred, pochylając się nad silnikiem. - Nie wygląda mi to najlepiej.
Jedna z dziewczynek przysunęła się bliżej i zajrzała mu przez ramię, druga natychmiast spróbowała wcisnąć się w środek, wyraźnie zainteresowana widokiem pokrytych smarem części i śrubek.
- Dziewczynki, chodźcie ze mną - powiedziała szybko Claire, zaganiając je w stronę drzwi. - To nie zabawa.
Obie zaczęły się wyraźnie ociągać, patrząc błagalnie na Logana.
- Jeśli będziecie grzeczne, to... - wrócił myślami do dziecięcych zabaw na brzegu jeziora - pokażę wam, gdzie można znaleźć agaty.
- Agaty? - Odważniejsza z bliźniaczek, już z plamą smaru na szortach i ciemną smugą na policzku, spojrzała na niego z pełnym nadziei wyczekiwaniem. - Dzisiaj?
Logan popatrzył nad jej głową na Claire.
- Jutro przyjeżdża do mnie dekoratorka wnętrz. Może po jej wyjeździe?
- Zobaczymy - ucięła Claire. - A teraz chodźmy, bo przeszkadzamy. Chcecie się pohuśtać?
- Ale ciociu Claire - zaprotestowała Lissa, kierując się niechętnie za siostrą w stronę huśtawki. - To było takie ciekawe.
Logan podniósł głowę znad paska klinowego, który trzymał w ręce. Ciociu Claire? A więc to nie są dzieci Claire. To są dzieci Brooke.
Musiała wyjść powtórnie za mąż niemal natychmiast po odzyskaniu wolności. Podczas rozprawy rozwodowej oskarżała go o uganianie się za innymi kobietami, ale to ona była stroną, która nie dotrzymała przysięgi. Chociaż on jeszcze chciał ratować ich małżeństwo, ona była zdecydowana je skończyć.
Przysiadł na piętach, pogrążony w zadumie. Oboje byli o wiele za młodzi, ale jak mógł być aż tak ślepy? Serce ścisnęło mu się z żalu. Gdyby Brooke nie okazała się zupełnie inna, niż myślał, jego życie mogło być pełne radości. Wypełnione śmiechem, a nie złością, miłością, a nie goryczą i zatruwającym duszę pragnieniem zemsty.
Mógłby być ojcem, a nie samotnikiem unikającym trwałych związków. Ta trójka mogłaby być jego dziećmi.
Dwa dni później Claire musiała przyznać, że jej pierwsze wrażenie na temat Freda było mylne.
Zeszłego wieczoru przyjął jej zaproszenie na kolację i pokazał się w drzwiach wykąpany, ogolony i dumny ze świeżo obciętych włosów. Mężczyzna, który potrafi wziąć na kolana dwie małe dziewczynki i przez dwie godziny zabawiać je opowiadaniem różnych historyjek, nie może być z gruntu zły.
Nawet Jason trochę się przy nim rozruszał. To właśnie dzieci w dużej mierze przyczyniły się do decyzji, żeby zatrudnić Freda na stałe. Zapowiedziała mu tylko, że musi zrobić porządek ze swoim wyglądem i obiecać, że nie będzie sięgał po butelkę.
I stał teraz przed nią na frontowym trawniku zupełnie inny człowiek. Jego obszarpaną koszulę i zaplamione, luźne spodnie robocze zastąpił nowy granatowy kombinezon z mankietami, w którym Fred najwyraźniej czuł się jeszcze nieswojo i co chwilę drapał się po karku, gdzie musiała go drażnić sztywna metka.
- No i co? - spytał niepewnie. - Jak wyglądam?
- Wygląda pan wspaniale. - Patrząc na jego ciężko spracowane, sękate dłonie, pomyślała, że sprzątanie domków i drobne naprawy w ośrodku będą pewno należeć do najlżejszych zajęć, jakie miał od lat. - Może pan zaczynać?
- Jasne. - Oczy zaświeciły mu się z radości. - Dobrze jest wrócić na stare śmieci. Za długo mnie tu nie było.
Claire wyciągnęła rękę, żeby przypieczętować umowę, i dała mu kartkę papieru.
- Na początek trzeba będzie przepchać urny walkę u Sweeneyów - powiedziała. - Umie pan to robić?
- Nie ma problemu. - Fred przyjrzał się spisowi czekających go zadań, zasalutował i poczłapał do starego wózka na kije golfowe, wyładowanego środkami czystości.
Przy odrobinie szczęścia jej kłopoty z pracami porządkowymi na terenie ośrodka powinny się skończyć.
Oczywiście, jeśli Fred da sobie radę - i jeśli zostanie. Dla dodatkowej zachęty oferowała mu kolacje podczas weekendów i mały domek do zamieszkania za darmo, uważając, że stratę czynszu wynagrodzi jej większe poczucie bezpieczeństwa. Ale Fred nie skorzystał z propozycji, bąkając, że w mieście mieszka jego siostra i że ma tam starych kumpli.
Podjechał teraz do niej wózkiem i stanął. Zsunął w tył swoją czapeczkę, podrapał się z namaszczeniem po głowie i nacisnął daszek mocniej na czoło, jakby naszła go właśnie jakaś myśl.
- Powinna pani zaprosić tego chłopca na kolację. .. - rzekł i spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Jakiego chłopca? - Udała, że nie rozumie. Widok Logana łypiącego na nią zza stołu niechybnie przyprawiłby ją o niestrawność.
- Jest teraz całkiem inny. - Fred przygwoździł ją wzrokiem. - I dużo się nacierpiał. Więcej, niż mu się należało. Zasługiwał na lepszy los.
- Hm, no cóż...
- Spotkałem go dziś rano w mieście - ciągnął Fred beztrosko. - Powiedziałem mu, że dziewczynki ciągle o nim mówią i w ogóle... No i tak jakoś wyszło, że go zaprosiłem.
- Co?!
- Przecież i tak zawsze robi pani kolację.
- Zaprosił go pan?
Fred wzruszył ramionami, uśmiechnął się szeroko i zakręcił wózkiem z powrotem, mówiąc Claire na pożegnanie:
- Pani zaprosiła mnie, ale ja idę do siostry, więc będzie taka sama liczba osób.
Claire patrzyła za nim bez słowa. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Fred może ni stąd, ni zowąd zaprosić jej gościa na kolację. Skoro tak, będzie go musiał po prostu odprosić.
Chociaż, prawdę mówiąc, Loganowi należało się to zaproszenie. Spędził trzy godziny na naprawie tutejszej prehistorycznej pralki i stanowczo odmówił przyjęcia zapłaty.
Poza tym, przy tej okazji pokazał się z innej, weselszej strony, którą pamiętała sprzed lat. Umorusany smarem, żartował i przekomarzał się z Fredem, udowadniając, że nadal ma swoje sarkastyczne poczucie humoru, mimo że ostatnie wypadki zdawały się temu przeczyć. A już z pewnością nadal miał mnóstwo wdzięku, który mógł zniewolić niejedną kobietę.
Kiedy dziękowała im obu za naprawę, obdarzył ją dawnym, znajomym uśmiechem, mówiąc:
- Do tego właśnie służą rycerze, królowo Ginewro - a jej serce zaczęło topnieć.
Dość tego, powiedziała sobie teraz. Nie będzie więcej snuła żadnych głupich wspomnień ani topniała w jego obecności. Ale powinna spłacić swój dług.
W drodze do domu tknęła ją nagle myśl, jak by to było, gdyby spotkali się bez dzielącej ich burzliwej przeszłości. Od pierwszej chwili, kiedy pojawił się w Pine Cliff, wydał jej się nieodparcie atrakcyjny, mimo swojej złej sławy.
I mogłaby przysiąc, że ona jemu też się spodobała, w każdym razie w pierwszej chwili. Gdy ich spojrzenia się spotkały, nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie tylko ona czuła iskrzące się napięcie między nimi. Magnetyczne. Niebezpieczne. Tak silne, że poczuła przyspieszony puls i wewnętrzne drżenie.
Z domu i jednocześnie z pobliskiego budyneczku pralni dobiegł ją dźwięk dzwoniącego w stereofonicznej dysharmonii telefonu. Zawróciła do pralni, sięgnęła za drzwi i zdjęła słuchawkę z wiszącego na ścianie aparatu.
- Pine Cliff, słucham.
- Mówi wychowawczyni klasy Jasona... Claire nerwowo okręciła sznur wokół palców.
Z każdym słowem czuła większy ucisk w sercu. Niekomunikatywność. Nieprzystosowanie. Niesubordynacja.
Odłożyła słuchawkę i oparła się o framugę. Nie wiedziała, co robić. Jason ledwo się do niej odzywał, uciekając przed każdą próbą zaprzyjaźnienia się jak zdziczały szczeniak - nieufny, na wpół gotów do nawiązania kontaktu, zaraz cofał się i umykał najeżony.
I wszystko, co robił, podszyte było buntem.
Miała nadzieję, że przynajmniej zaadaptował się w szkole, że wdrożył się w normalny rytm uczniowskich zajęć i znalazł przyjaźń pośród kolegów z klasy. Najwyraźniej tak się nie stało.
W powietrzu unosił się ostry zapach wybielacza i świeżego prania. Lekki wiatr rozwiewał jej włosy i chłodził rozpaloną słońcem twarz. Te miłe, znajome doznania niosły spokój i ukojenie. Tak bardzo jej potrzebne na myśl o czekającej ją rozmowie z małym buntownikiem.
„AGS.PA."
Claire obracała kartkę na wszystkie strony. Przeczytała nagryzmolony ołówkiem napis do przodu, do tyłu i do góry nogami. Obejrzała pod słońce. W końcu zrozumiała. Małe łobuzy zjadły posiłek po szkole wyjątkowo szybko. Musiały naskrobać tę notkę, korzystając z chwili, gdy wyszła z domu wyjąć pocztę ze skrzynki.
- Jason! Jason!
Przeszukała cały dom od góry do dołu, nawołując chłopca, lecz odpowiadało jej tylko echo. Był tu jeszcze minutę temu, a teraz wszystkie trzy kurtki zniknęły. A to się Logan Matthews ucieszy!
Włożyła sweter, zostawiła na drzwiach frontowych kartkę: „Wracam za dziesięć minut", i pobiegła nad brzeg jeziora. Czyżby dzieci poszły same szukać agatów?
Rzut oka z wysokiej skały koło przystani przekonał ją, że wybrzeże jest puste, jeśli nie liczyć paru kaczek pływających leniwie przy brzegu i stada tłustych mew daleko na wodzie.
Poszli do Logana. Mogła sobie wyobrazić jego uciechę, kiedy trójka uciekinierów zapukała do jego drzwi.
Na szczęście mieli nad nią tylko niewielką przewagę. Może zdoła ich dogonić, zanim zdążą narozrabiać. Zaczęła schodzić po skałach, ślizgając się na wąskich granitowych półkach i przedzierając się przez kolczaste krzewy porastające nie używaną ścieżkę. Zasapana i spocona minęła wreszcie tablicę z napisem „Wstęp wzbroniony" na granicy między posiadłością Logana a jej ośrodkiem.
Z podnóża skał spojrzała na wznoszący się ku niebu dom i oniemiała z podziwu, widząc jego wielkość i rozmach. Logan zaprojektował dzieło sztuki. Człowiek, który miał takie Wyczucie bryły i przestrzeni, jest skazany na sukces. Logan dobrze sobie poradził ze swoim zadaniem. Bardzo dobrze.
Oszklone ściany od strony jeziora obiecywały wspaniały widok ze wszystkich pokoi. Konstrukcja z bali harmonijnie współgrała z pniami wysokich sosen, otaczających dom z pozostałych trzech stron.
A na osłoniętym od wiatru patio z widokiem na wodę siedziała przy stole trójka jej dzieci i coś popijała. Logana nie było nigdzie widać.
- Dobry Boże! - jęknęła. - Czują się, jak u siebie w domu. Logan się wścieknie, jak to zobaczy.
Wdrapując się po stromym podejściu dojrzała, że dzieci - niepomne jej obecności - zabrały się teraz do jedzenia, a kiedy wreszcie pokonała schody wiodące na podest, siedziały już rozparte wygodnie w krzesłach z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzach. Logan wyglądał przy nich jak jastrząb nad stadkiem piskląt.
- Jest też łatwiejsza droga na górę - powiedział, kręcąc niedbale w ręku słomkę. Odchylił się do tyłu, z nogą założoną na nogę i z ręką przerzuconą niedbale przez oparcie wolnego krzesła. - Zdecydowałaś się poszukać zaginionych dzieci? - spytał z niewinną miną.
Czuła, że szacuje ją wzrokiem, instynktownie i typowo po męsku oceniając nową kobietę na swoim terytorium. W normalnych okolicznościach czułaby się urażona, ale tym razem sama nie mogła oderwać od niego oczu. Wysoki, smukły, muskularny, emanował spokojem i siłą oraz jakąś nieuchwytną, mroczną zmysłowością.
Z wysiłkiem przeniosła spojrzenie na dzieci, które gapiły się w niego jak w obraz.
- Dlaczego uciekliście w taki sposób? - zapytała surowo. - Wiecie przecież, że nie należy nachodzić pana Matthewsa. Wyraźnie wam to wczoraj powiedziałam. Jason?
- Nic takiego się nie stało. - Umknął wzrokiem w bok. - Dziewczynki nie mogły przecież iść same.
- Jak to?
- On nas zaprosił. - Lissa wysunęła dolną wargę. - Sam tak powiedział. Pamiętasz? Mieliśmy szukać agnetów.
Annie zsunęła się z krzesła.
- Zostawiłyśmy ci list.
- Jasne, list. - Claire powstrzymała uśmiech. „Ags.Pa." Bardzo wyczerpująca informacja. - Ale powinniście mnie najpierw zapytać. I nigdy, przenigdy nie wolno wam wychodzić bez mojego pozwolenia. Chodźcie, nie przeszkadzajmy panu Matthewsowi w pracy.
Logan wstał. Poruszał się szybko i zwinnie, a z tym marsem na czole wyglądał jeszcze bardziej męsko niż zwykle. Jego mina się rozchmurzyła, kiedy się zwrócił do dzieci.
- Poszukamy tych agatów innym razem. Jeśli Claire się zgodzi - dodał już mniej przyjaznym tonem.
Jason zaszurał butem po drewnianym podeście, całą swą postawą wyrażając znudzoną obojętność. Ale zdradziła go nutka nadziei w głosie:
- Fred mówił, że przyjdzie pan dziś na kolację.
- Tak, no cóż... Może kiedy indziej.
Jego niechęć była dla Claire całkiem oczywista, ale na widok radosnego oczekiwania na twarzy Annie i Lissy każdemu stopniałoby serce.
- Będzie nam bardzo miło - mruknęła. Była pewna, że nie przyjmie zaproszenia, co by jej osobiście odpowiadało, ale sprawiłoby przykrość dzieciom. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Wiem, jak lubisz nasze towarzystwo. Wobec tego może jutro?
- Dobrze - poddał się z gracją i uśmiechnął do dzieci, lecz po błysku oka poznała, że wolałby raczej zjeść cyjanek.
Mimo tej mało entuzjastycznej odpowiedzi, postanowiła wziąć się w garść. W przeszłości radziła sobie w różnych niezręcznych sytuacjach podczas oficjalnych kolacji, poradzi sobie też przez jeden wieczór z Loganem.
- O siódmej?
- Dobrze.
Dziewczynki patrzyły na niego rozanielone, jakby był ich ukochanym wujkiem. Miała nadzieję, że w przyszłości zmądrzeją.
- Podziękujcie teraz panu Matthewsowi za gościnność.
Zgarnęła dzieci i stojąc już przy schodkach, zerknęła na ścianę okien po lewej stronie. Z trudem powstrzymała okrzyk podziwu. Osłoniła oczy ręką przed refleksami światła i przytknęła nos do szyby.
Wnętrze domu zapierało dech. Szklana ściana ciągnęła się parę metrów w niebo, a za nią, w głębi, szerokie schody wiodły łukiem w górę, ku sypialniom, zaś cały parter był przestronny i jasny niczym oświetlona słońcem plaża. Koło okna stał stół kreślarski, obok z wysokiego miedzianego naczynia sterczał wachlarz projektów, przypominając modernistycznie zaaranżowany bukiet.
Jednak mimo dobranych ze smakiem sprzętów i pięknie wykończonych parkietów, eleganckie pomieszczenie nie kusiło obietnicą ciepła i wygody. Wyglądało bardziej jak salon wystawowy niż przytulny dom.
- No i jak ci się podoba? - spytał Logan, opierając się ramieniem o szybę i obserwując jej reakcję.
- To jest... imponujące. - Spojrzała na niego kątem oka, zastanawiając się, czy chłodne wnętrze domu jest odbiciem osobowości architekta, czy wyrazem pustki w jego życiu, której nigdy nie wypełnił.
Cofając się, zahaczyła butem o wystającą deskę w podeście i z okrzykiem strachu zachwiała się na brzegu stopnia. Logan błyskawicznie rzucił się, żeby ją podtrzymać, ale zdążyła się chwycić poręczy.
- Lepiej uważaj! - zaszeptał jej przy uchu. - Powinnaś być bardziej ostrożna.
Popatrzyła mu w twarz. Niesforny kosmyk włosów opadł mu na czoło, jakby się prosił, aby go odgarnąć. W oczach paliły mu się figlarne iskierki.
- Zwykle... zwykle jestem najbardziej ostrożną osobą pod słońcem - zapewniła go.
Patrzył na nią, kiedy schodziła z dziećmi po schodach i pod wodzą Jasona oddalała się w stronę domu. Czuła na plecach jego wzrok, kiedy szli po szerokiej granitowej półce i wchodzili na ścieżkę wśród drzew. Choć nie odwróciła głowy, miała pewność, że nadal stoi w tym samym miejscu na podeście.
Wiele by dała za to, by poznać jego myśli.
Wiele by dała również za to, by zrozumieć, co dzieci w nim widzą. Z pewnością nie był typem faceta, który biega z piłką czy też opowiada śmieszne historyjki. Co najwyżej, traktował całą trójkę z pobłażliwością lub nawet z lekką rezerwą.
W każdym razie nawiązały się między nimi jakie takie sąsiedzkie stosunki. Ze swej strony miała zamiar dopilnować, aby były poprawne, lecz niezbyt bliskie. I zignorować to śmieszne drżenie serca na jego widok. Nie miała ani czasu, ani ochoty jeszcze bardziej komplikować sobie życia.
To nie powinno być trudne. W końcu nie na darmo dawni pracownicy nazywali ją za plecami „Królową Śniegu." Jako osoba obdarzona tym przydomkiem potrafi chyba zapanować nad uczuciami.
I zasłużyć na Oscara w kategorii najlepszej aktorki roku.
Ktoś pukał do tylnych drzwi.
Claire otworzyła oczy i zerknęła na budzik. Wpół do pierwszej? Późno przybyli goście budzili ją dwukrotnie w zeszłym tygodniu, ale to już jest przesada.
Ziewnęła i zakopała się głębiej w ciepłą pościel. Idźcie sobie. Po prostu idźcie sobie stąd...
W Nowym Jorku miała do dyspozycji dozorcę i wideofon. W Pine Cliff wiele razy dziennie musiała otwierać drzwi obcym ludziom. Ale nie po północy, na miłość boską! Jutro zamówi dużą tablicę z napisem: „Po 22.00 RECEPCJA NIECZYNNA", zwieńczoną trupią czaszką i parą piszczeli dla przestrogi.
Pukanie przeszło w łomot i poczuła dreszcz strachu. Nie bądź śmieszna, skarciła się. To na pewno ta emerytowana aptekarka, która nie dojechała w ciągu dnia. Przyjeżdżała tu z dwiema siostrami co roku podziwiać kolory jesieni. Może zepsuł im się po drodze samochód.
Wysunęła się niechętnie z łóżka, mając nadzieję, że nie wystygnie do jej powrotu. Dzieci miały koce elektryczne, ale ona postanowiła zadowolić się pierzyną puchową - nie była teraz pewna, czy słusznie.
Owinęła się szczelnie szlafrokiem, wsunęła na nogi sfatygowane kapcie z noskami w kształcie króliczych pyszczków, i zeszła na dół. Oplotła się ramionami w obronie przed zimnem panującym w kuchni. Po zamówieniu tej tablicy zainstaluje w piwnicy największy z możliwych kocioł centralnego ogrzewania.
Uchyliła drzwi na łańcuchu na parę centymetrów.
- Słucham? - Stłumiła ziewnięcie i nagle zamarła.
Za drzwiami nie stała żadna starsza pani, tylko jakiś zgarbiony osobnik. Przytupując na ganku, przytknął palce do daszka czapki baseballowej w geście powitania, a drugą ręką próbował otworzyć drzwi.
- Zimno jak diabli!
Claire cofnęła się i przyjrzała mu uważniej. Siatka na drzwiach zewnętrznych i przyćmione światło nie pozwalały jej dojrzeć rysów mężczyzny, ale mówił dziwnie powoli i jakby bełkotliwie. Czyżby był pijany?
- M...mieliśmy rezerwację, ale za...zabalowaliśmy z kumplem w Duloop... - urwał i poprawił się: - W Duluth. Niezłe miasteczko.
Bez wątpienia był pijany. Jeśli każe mu się wynosić, może wszcząć burdę, a na szybki przyjazd szeryfa nie ma co liczyć. Z drugiej strony, jeśli nawet odjedzie bez awantury, to w tym stanie może spowodować wypadek i kogoś zabić.
Zmusiła się do uśmiechu i sięgnęła do przegródki na klucze.
- Może pan zająć domek numer pięć. Proszę przyjść rano dopełnić formalności, kiedy będzie pan... hm... mniej zmęczony. - Podała mu klucz, ale się nie poruszył. - Coś jeszcze?
Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Czy coś jeszcze? - zaśmiał się chrapliwie. - Jakbyś zgadła, kotku.
Błyskawicznym ruchem otworzył siatkowe drzwi, wyrywając klamkę, która potoczyła się ze złowrogim łoskotem po podeście. Claire krzyknęła, starając się zatrzasnąć ciężkie, dębowe drzwi wewnętrzne, lecz w tym samym momencie łańcuch pękł pod naporem masywnego cielska i graba, włochata łapa pochwyciła ją w żelazny uścisk. Jednocześnie napastnik dragą ręką zakrył jej usta.
- Zamknij się - warknął. - Mamy do pogadania.
Zbliżył do niej groźnie twarz zamaskowaną pończochą. Jego nieświeży oddech, cuchnący kiełbasą i piwem, wywołał w mej mdłości. Starała się wyrwać i z całej siły kopnęła go, mierząc w podbrzusze. Przeklęte, miękkie kapcie o pyszczkach królików osłabiły efekt. Napastnik nawet nie mrugnął, a ją ogarnął blady strach. Jeśli dzieci się obudzą i zejdą na dół...
Szarpała się bezskutecznie, żeby złapać oddech.
Światło lampy zamgliło się i jakby odpłynęło. Poczuła zawrót głowy. Jakaś dziwna siła uniosła ją z podłogi. Gdzieś z boku, z czarnej czeluści doszedł ją ochrypły głos:
- To ona, tak?
I wszystko pokryła ciemność.
Usłyszał krzyk kobiety i szuranie stóp po podłodze, a potem odgłosy walki. Koszmar senny powrócił. Jason jęknął i naciągnął pościel na głowę.
Na dole trzasnęły drzwi.
Z sercem walącym jak młot Jason wyjrzał ostrożnie spod kołdry. Stary pudel nadal chrapał spokojnie w nogach łóżka.
- Gilbert!
Pies poruszył się we śnie, przebierając w miejscu łapami. Nie będzie z niego wiele pożytku, po każdej drzemce przez godzinę dochodził do siebie.
Jason zmusił się do wyjścia z łóżka i przeszedł na palcach do holu. Wstrzymał oddech.
Cisza. Złowroga, martwa cisza.
Sypialnia Claire w rzeczywistości wcale nie jest otwarta, powtarzał sobie. Jej łóżko nie jest puste. Ale drzwi pod jego drżącymi palcami były twarde i solidne, a podłoga pod stopami zimna. To nie był sen.
Czując, że serce podchodzi mu do gardła, Jason zsunął się bezszelestnie po schodach i zatrzymał ostrożnie na progu kuchni. Przy tylnych drzwiach połyskiwał w nikłym świetle cienki, złoty krążek. Bransoletka Claire. Ta, której nigdy nie zdejmowała. Mówiła, że przynosi jej szczęście.
Po chwili wahania podszedł, żeby ją podnieść. Obok lśniła czerwona kropla. Krew?! Cofnął się w panice, z trudem opanowując chęć ucieczki. Na miękkich nogach dowlókł się do okna.
W głębi alei ujrzał dwie ciemne, zwaliste postaci. Ciągnęły kogoś w bieli w stronę domku obok magazynu. Po chwili zakryły ich ciemności.
Z ust Jasona wyrwało się łkanie. Ciocia Claire! Jak huragan przeleciały mu przez głowę straszliwe sceny z przeszłości. Nie!
Sięgnął po telefon i wykręcił 911. Krzyknął adres do słuchawki - i głos uwiązł mu w gardle ściśniętym szlochem.
- Proszę się nie rozłączać - powiedział spokojny, męski głos.
Jason stał, przestępując z nogi na nogę. Szybciej! Szybciej! Ile to może trwać? A co, jeśli szeryf i jego zastępca są gdzieś daleko? Rzucił słuchawkę na biurko i ruszył do tylnych drzwi. Chwycił kurtkę z wieszaka, włożył pospiesznie buty i wyszedł w zimną noc. Rozejrzał się, czy nie dostrzeże czegoś podejrzanego.
Wokół panował pozorny spokój. Chłopiec puścił się co sił trawnikiem w stronę jeziora. Na granicy lasu zawahał się, wbijając wzrok w ciemności. Ktoś mógł tam być w tej chwili i na niego czekać, ale on nie ma wyboru. Szeryf może nie zdążyć, trzeba szukać ratunku gdzie indziej.
Biegnąc, z każdym krokiem modlił się goręcej, aby Logan był w domu.
Rozdział 6
- Nie róbcie tego - poprosiła Claire łagodnym tonem, patrząc na dwóch pijanych drabów, blokujących jej wyjście z domku.
Spokój. Zachować spokój.
Z pończochami na głowach wyglądali jak przybysze z obcej planety. Rysy ich twarzy ginęły pod matowym nylonem. Nie padła ich ofiarą przypadkowo. Przygotowali się do tego. Ta myśl przerażała ją bardziej niż ich postura czy smród taniego piwa i odór potu.
- Wypuśćcie mnie. Idźcie spać, a ja zapomnę o wszystkim, co się wydarzyło.
- Wierzaj mi, siostro, że nie zapomnisz. Chyba że w końcu zdecydujesz się na współpracę.
- W końcu? - wykrztusiła.
- Masz coś, co jest nam potrzebne, a my nie mamy już czasu do stracenia.
Claire patrzyła na niego zdumiona. Przypomniała sobie tamten dziwny telefon. Były wspólnik? Ale głos przez telefon brzmiał całkiem inaczej, poza tym był zduszony, niewyraźny.
- Jeśli szukacie dokumentów Randalla, to źle trafiliście. Nic takiego tu nie ma.
- Kłamiesz. Ale już my się postaramy, żebyś pożałowała swojego uporu.
Młodszy z mężczyzn poruszył się niespokojnie i zerknął nerwowo na drzwi.
- Do diaska, Ger...
- Hank.
Spojrzenie starszego wyraźnie dawało do zrozumienia, że przy następnej pomyłce towarzysz straci wszystkie zęby.
Porozumieli się wzrokiem, od którego przeszły ją ciarki.
- Jeśli się trochę postarasz, Buzz, będziesz miał z nią więcej uciechy niż z tą poprzednią - powiedział ten, który kazał zwać się Hankiem, patrząc wymownie na Claire.
Poczuła skurcz żołądka. W tym małym drewnianym domku, z firankami w kratkę w oknach i wesołą tapetą na ścianach, stała twarzą w twarz z koszmarem z najgorszego snu. Cofnęła się i zasłoniła krzesłem.
Dotąd trzymała strach na wodzy, ale ich było dwóch - dwóch drabów o ileż od niej silniejszych. Nie miała żadnych szans.
- Chodź, mała, zabawimy się. - Hank ściągnął podkoszulek, ukazując lśniący od potu, wytatuowany tors i tłusty brzuch koloru słoniny. Na jego twarz wypełzł obleśny uśmiech. - Ta cizia będzie się stawiać, Buzz. Zawsze to lubiłeś.
Gdy ruszył w jej stronę, pchnęła w niego krzesło. Pochwycił je i rzucił za siebie, rozbijając je o ścianę.
To się nie może dziać naprawdę. Poczuła suchość w ustach i cofnęła się jeszcze o krok, nie spuszczając z niego wzroku.
- P...posłuchaj, mój mąż nie żyje. To właściwie tajemnica, ale... - miała nadzieję, że jest dostatecznie blada pod wpływem strachu - ja też to mam.
Hank zatrzymał się.
- Hę?
- AIDS. Mogłam siedzieć cicho i... - zakrztusiła się - zabawić się, ale wtedy wy też dostalibyście wyrok śmierci.
Patrzyła, jak zareaguje, modląc się, żeby to do niego dotarło. Krew waliła jej w skroniach, nerwy miała napięte do ostatnich granic. Zacisnęła mocno zęby i wyprostowała się. Poradzi sobie, musi sobie poradzić.
Buzz wysunął się niepewnie z cienia.
- Wygląda jakoś nietęgo...
- Trzeba było widzieć, jak wyglądał mój mąż...
- Przywołując do oczu łzy, oceniła wzrokiem posturę Hanka. - Ten wielki jak dąb, stukilowy mężczyzna, umierając, był słaby jak dziecko i chudy jak patyk.
- Hank? - Buzz podniósł głos.
- Ona kłamie. Kiedy się z nią rozprawimy, przejdziemy się do domu. Mamy tam co nieco do zrobienia.
Te słowa przejęły Claire grozą. Co będzie z dziećmi? Starała się zebrać myśli i jeszcze ich zwodzić.
- Nie wiecie, jak to jest z AIDS? Nosiciele długi czas wyglądają zdrowo.
Hank z pogardliwym prychnięciem chwycił ją za ramiona i szarpnął ku sobie.
- Nie wciskaj nam kitu, laleczko. Dobrze ci się przyjrzałem, będzie z ciebie pociecha...
Claire odwróciła od niego twarz z obrzydzeniem, ale chwycił ją ręką za głowę i skierował ku sobie. Ostre paznokcie wbiły jej się w skórę.
- Słuchasz, co mówię? - Szarpnął ją za włosy.
- Gdzie jest kartoteka Brooke?
Te słowa wydały jej się bezsensowne. Kartoteka Brooke? Do czasu wyprowadzki z rodzinnego domu największym zmartwieniem jej siostry był wybór odpowiedniego lakieru do paznokci. A tu jakaś kartoteka!
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Zacisnął rękę mocniej na jej włosach.
- Nie jestem w nastroju do żartów. Mów albo oddam cię Buzzowi.
Kątem oka zobaczyła, że Buzz sięga do paska od spodni. Musiała coś zrobić. Natychmiast.
Wyrwała się Hankowi, szurnęła mu krzesło pod nogi i rzuciła się do drzwi. Chwyciła za klamkę - zimny metal pod jej palcami obiecywał zbawienie i wolność!
Dwie tłuste łapy pochwyciły ją od tyłu, szarpnęły z powrotem i popchnęły na środek pokoju. Pośliznęła się i upadła.
Tymczasem klamka u drzwi gwałtownie się poruszyła. Z zewnątrz dobiegł ją głęboki męski głos, cudowny głos, który znała!
- Claire? Claire?
- Ciociu Claire? - zawtórował mu cieńszy głosik i rozległo się walenie drobnych pięści o drzwi.
Logan i Jason.
- Kiedy z nimi skończę - warknął Hank - zabierzemy się do ciebie.
Claire oderwała wzrok od klamki i wstała, odwracając się do niego. W jednej chwili jej nadzieję zastąpiła groza. Hank trzymał w ręku pistolet z tłumikiem i mierzył prosto w drzwi.
- Nie! Proszę, tylko nie to! - zaczęła go błagać. Podeszła bliżej i zniżyła głos do szeptu. - Zrobię, co chcecie, tylko niech pan nie strzela. Powiem wam wszystko, wszystko, co chcecie wiedzieć.
Hank odepchnął ją i odbezpieczył pistolet.
- Czyżby? - mruknął.
- Claire, jesteś tam?
Coś ciężkiego walnęło od zewnątrz w drzwi, raz, a potem drugi. Po chwili przerwy drzwi się zatrzęsły pod jeszcze silniejszym ciosem.
- Logan! Nie wchodź!
Palec Hanka zawisł nad spustem.
- Jeśli piśniesz komuś choć słowo o tych dokumentach, to będziesz trupem - zagroził. - Trzecim z kolei. A teraz powiedz mu, że mamy tu randkę i nie potrzeba ci żadnej pomocy.
Logan na pewno jej nie uwierzy. A jak się włamie, ten zbir nie zawaha się go zastrzelić. Musi temu zapobiec, i to natychmiast. Nie spuszczając wzroku z pistoletu, rzuciła się na Hanka i wytrąciła mu broń z ręki. Pistolet wystrzelił. Upadając na podłogę, poczuła gorące pieczenie na policzku i gryzący dym w płucach.
W tej samej chwili drzwi puściły i rozległ się głuchy trzask. Zwaliste cielsko Hanka zachwiało się i runęło na nią, przygniatając ją do ziemi.
Zobaczyła plamki pod powiekami. Rozpaczliwie pragnęła powietrza, czuła, że się dusi - i nagle ciężar ustąpił, a nad głową usłyszała odgłosy bójki.
Hank upadł twarzą do ziemi, Buzz poleciał na przeciwległą ścianę. Kiedy oderwała od nich wzrok i spojrzała w górę, zobaczyła nad sobą Logana z lufą pistoletu wymierzoną w Hanka. Z trudem łapiąc oddech, podniosła się na łokciach.
- Ciociu Claire? - W otwartych drzwiach stanął Jason z twarzą białą jak płótno.
Wciągnęła głęboko powietrze i obejrzała go od stóp do głów.
- Dzięki Bogu, nic ci nie jest...
- Przed wyjściem z domu zadzwoniłem na 911 - rzekł Jason załamującym się głosem. - Szeryf powinien zaraz tu przyjechać.
- Dobra robota, chłopcze - pochwalił go Logan, nie spuszczając oka z rzezimieszków. - Ale miałeś czekać u mnie w domu. Widzisz ten pistolet? Mogłeś zostać zabity.
Jason podszedł do Claire, upadł na kolana i dotknął jej twarzy drżącą ręką.
- Nie mogłem czekać. Musiałem tu przyjść i zobaczyć, czy nic ci się nie stało.
Claire wyciągnęła ręce, wzięła go w ramiona i mocno przytuliła.
- Dziękuję, kochanie - szepnęła mu do ucha. Wyzwolił się niezdarnie z jej objęć, policzki mu płonęły, oczy umykały w bok.
- Nie ma za co - mruknął.
Logan posłał mu spojrzenie pełne aprobaty.
- Claire jest szczęściarą, że ma przy sobie takiego mężczyznę.
- Jasne - przytaknęła. - Jesteś prawdziwym bohaterem, Jason. A teraz chodźmy szybko do domu i sprawdźmy, co z dziewczynkami.
- Sam pójdę - zaofiarował się Jason, zrywając się na równe nogi.
Claire zawahała się, pełna obaw co do dalszego rozwoju wypadków. W domu będzie umierała ze strachu, myśląc, że Hank i Buzz zdołali uciec.
- Nie jestem już dzieckiem. - Jason spojrzał na nią z wyrzutem. - Wszystko będzie dobrze - dodał szybko i czmychnął za drzwi.
Podniosła się ostrożnie z podłogi i wyszła na podest przed domkiem. Patrzyła w ślad za chłopcem, jak biegnie aleją, wpada w krąg światła na ganku i wchodzi bez przeszkód do środka. Po chwili zamachał obiema dłońmi z okna sypialni sióstr i zniknął. Weszła z powrotem do domku.
- Lepiej zamknijmy tych zbirów w łazience - powiedział Logan i niezbyt przyjaźnie dźgnął Hanka czubkiem buta.
- Rusz się!
- Głupia suka. Szkoda, że cię nie trafiłem, choć mało brakowało. - Hank wbił w Claire spojrzenie pełne nienawiści i dodał szeptem, przeznaczonym wyłącznie dla jej uszu: - Dostanę to, czego szukam, a jak nie ja, to ktoś inny. Nie myśl sobie, że ci damy spokój.
- No już, jazda! - ponaglił go Logan, lufą wskazując mu drzwi.
Hank zaklął, splunął krwią i wtoczył się do łazienki. Buzz wszedł za nim, nie spuszczając oczu z pistoletu. Logan zaniknął drzwi i zaklinował je krzesłem włożonym pod klamkę.
Jego siła i pewność siebie wprawiły Claire w głęboki podziw. On jest niezwyciężony; pokonał dwóch mężczyzn w jej obronie! - pomyślała i sama się zawstydziła tym pensjonarskim zachwytem.
- Nie radzę próbować ucieczki - ostrzegł ich Logan głośno, po czym zwrócił się do Claire ze zmarszczonym czołem. - Co to miało znaczyć, że o mało cię nie trafił? Czy zrobiłaś jakieś głupstwo?
- No... niezupełnie.
- Mógł cię zabić.
Stwierdził to spokojnym, beznamiętnym tonem, ale zdradziły go oczy. Ze zdumieniem ujrzała w nich niekłamany strach. Nie bał się ryzykować własnym życiem, ale bał się o nią.
- Hank celował pistoletem w drzwi. Ty i Jason byliście po drugiej stronie.
- Boże drogi, Claire! Nigdy bym sobie nie darował, gdyby... gdybyś...
Zaczaj krążyć po pokoju jak tygrys w klatce, wyraźnie walcząc z chęcią wtargnięcia do łazienki i rozdarcia napastników na strzępy. W końcu stanął przed nią.
- Czy... czy zrobili ci krzywdę? Jeśli spadł ci choć włos z głowy, chcę o tym wiedzieć.
Zamknęła oczy na wspomnienie strachu i uczucia bezradności, jakie przeżyła.
Podszedł bliżej, na twarzy malowała mu się troska. Położył jej łagodnie ręce na ramionach i posadził ją na krześle przy oknie.
- Opowiedz mi dokładnie, co zaszło. To ci pomoże zdać później relację szeryfowi. - Głos Logana stwardniał. - Obiecuję ci, że te dranie odpowiedzą za wszystko... za wszystko, co ci zrobili. Rozumiesz?
Myślał, że ją zgwałcili. I mówił jej, że bez względu na to, czy zajmie się nimi prawo, jej krzywdziciele zostaną ukarani. Przy całym prymitywizmie tej obietnicy, zrobiło jej się ciepło na sercu i ogarnęło ją kojące poczucie bezpieczeństwa. Wściekłość w jego oczach zastąpił wyraz współczucia. I ujrzała w nich coś jeszcze - błysk męskiej dumy i honoru.
Kobieta, która go poślubi, będzie miała szczęście. Na tę myśl Claire ścisnęło coś za gardło.
A jednocześnie nie po raz pierwszy ogarnęło ją zwątpienie, czy w przeszłości mówiono jej prawdę. Przypomniała sobie rozpaczliwe telefony siostry sprzed lat. Jej histeryczne zarzuty nie pasowały do Logana. Czyżby od tej pory wydoroślał i tak bardzo się zmienił? A może nigdy nie był taki, jak utrzymywała Brooke...
- No więc?
Otrząsnęła się z odrętwienia, zmuszając się do powrotu myślą do chwili, gdy obudziło ją pukanie do drzwi. Łamiącym się głosem opowiedziała Loganowi, co zaszło.
I nagle, jak uderzenie w twarz, wróciły do niej słowa Hanka: „Nie myśl sobie, że ci damy spokój".
Skoczyła na równe nogi.
- Chcieli wyciągnąć ode mnie jakąś informację. - Podeszła do drzwi łazienki i krzyknęła: - Czego chcieliście się dowiedzieć?
Żaden z mężczyzn się nie odezwał. Zaczęła walić w drzwi, a potem zrezygnowana wróciła na krzesło.
- Domagali się współpracy. Mówili, że musimy porozmawiać. Ale o czym? Nigdy przedtem nie widziałam ich na oczy!
Logan wziął ją za ręce. Jego dłonie były ciepłe i silne. Kiedy zaczęła się trząść, przygarnął ją do siebie.
- Już dobrze - szepnął jej we włosy.
- Przepraszam, że... że...
Podniósł głowę i poszukał wzrokiem jej oczu. Zauważyła, że jego niebieskie tęczówki pociemniały pod zasłoną rzęs.
- Nie wstydź się płaczu - szepnął.
Oparła mu czoło na piersi, zawstydzona tą chwilą słabości, a z drugiej strony wdzięczna, że może dzięki niej wdychać jego zapach, jego bliskość.
Groza tej nocy wyzwoliła wszystko, co dusiła w sobie od długich sześciu miesięcy. Rozpacz po stracie ukochanej siostry, której nie widziała od lat, ból z powodu cierpienia trójki dzieci. Ale choć tak dobrze byłoby dać upust łzom, zacisnęła mocniej powieki.
W jej życiu nie było miejsca na roztkliwianie się. Ma trójkę dzieci pod opieką, wyczerpującą pracę i... bliżej nie znanych sobie wrogów, którzy na nią czyhają. Wzięła głęboki oddech i odsunęła się od Logana. Skrępowana, nie wiedziała, co powiedzieć.
Obejmując ją nadal, Logan podniósł palcem jej podbródek i popatrzył na nią uważnie.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Przez chwilę była gotowa uwierzyć, że czuje do niej coś więcej niż tylko współczucie. Troskliwość, jaką jej okazywał, była bliska czułości. Wypadki nocy odpłynęły w dal, kiedy pieściła tę myśl.
Szybko jednak przyszło otrzeźwienie. Nie była kobietą, która budziła czułość u mężczyzn - wiedziała to z przeszłości.
Logan chce ją po prostu wesprzeć i pocieszyć. Dopatrywanie się w tym czegoś więcej doprowadzi tylko do gorzkiego rozczarowania.
- Pierwszą rzeczą, jaką jutro zrobię, to dowiem się, jakie są koszty założenia systemu alarmowego - powiedziała, z mizernym skutkiem usiłując przybrać beztroski ton.
- Na początek dobre i to. - Puścił ją i usiadł wygodnie na krześle, przyglądając się jej z nieprzeniknioną miną.
Wiedziała z absolutną pewnością, że w razie potrzeby Logan zawsze pospieszy jej z pomocą. Jej rodzina żywiła do niego pogardę i nienawiść, a on zapewne odpłacał im tym samym.
Lecz Claire nigdy nie czuła się pewniej i bezpieczniej niż w ciągu tych kilku chwil, które spędziła w jego ramionach.
Rozdział 7
Kiedy dwadzieścia minut później zjawił się zastępca szeryfa, Miller, zmusiła się, by spokojnie i szczegółowo opowiedzieć mu cały przebieg wydarzeń. Logan miał rację - po raz drugi było łatwiej.
Miller zadawał jej nie kończące się pytania i sporządzał notatki, podczas gdy dwaj bandyci, zakuci w kajdanki, czekali w samochodzie policyjnym.
- Wystąpię o tymczasowe aresztowanie, ale nie wiem, co sędzia zdecyduje - oznajmił w końcu Miller, zamykając notes. - Jeśli będą mieli czyste konto i dobrego adwokata, mogą zostać zwolnieni za kaucją.
- Zwolnieni? - Pod Claire ugięły się kolana. - A jeśli tu wrócą?
- Będą musieli wpłacić co najmniej dwadzieścia tysięcy dolarów od łebka. Może nawet trzydzieści. I będą pierwsi na liście, jeśli tylko zdarzy się coś podejrzanego. Wytłumaczymy im to całkiem jasno.
Kiedy później Logan odprowadzał Claire do domu, stanął jej przed oczami obraz obwisłego, białego jak u ryby brzucha Hanka. Poczuła, jak kurczy jej się żołądek i ogarnia fala mdłości. Zatrzymała się w pół kroku i odgarnęła obiema rękami zmierzwione włosy ze zroszonego potem czoła. Logan podtrzymał ją ramieniem.
- W domu poczujesz się lepiej. Już po wszystkim, Claire.
Oczywiście, już po wszystkim. Nigdy więcej nie będzie dygotać ze strachu na dźwięk nocnego pukania do drzwi ani widzieć cieni przybierających formę przewyższających ją dwukrotnie postaci. Nie będzie też wyobrażać sobie Hanka i Buzza czyhających za rogiem.
A jezioro Superior wyschnie do rana na pieprz.
Przecież w rzeczywistości może już nigdy nie czuć się bezpiecznie! Była na granicy załamania na wspomnienie obleśnego uśmieszku Hanka i włochatej łapy zaciskającej się na jej ramieniu. Tylko obecność Logana kazała jej wziąć się w garść i pokonać miękkość w nogach, które odmawiały jej posłuszeństwa.
Kiedy znaleźli się na ganku, odwróciła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy.
- Chciałam cię przeprosić za to, że byłam wobec ciebie taka nieuprzejma przy naszym pierwszym spotkaniu. Jestem ci winna dużo więcej, niż potrafię wyrazić.
Logan patrzył na nią z troską.
- Jesteście tu sami. Czy dzieci będą bezpieczne? Czy ty będziesz bezpieczna?
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała, zmuszając się do wyrażenia optymizmu, którego nie czuła. - Fred założy jutro jakiś prosty alarm w oknach i drzwiach do czasu, aż zainstaluję prawdziwy system alarmowy.
Mina Logana wyrażała sceptycyzm.
- Może jednak zostanę tutaj dziś na noc? Na kanapie...
Zastanowiła się chwilę. Po wszystkim, co zaszło, czułaby się pewniej w towarzystwie kogoś dorosłego, ale do świtu było już niedaleko.
- Nie, dziękuję. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie. - Hank i Buzz są w areszcie, nie masz powodu zostawać.
Uścisk jego dłoni był o wiele za krótki. Z trudem powstrzymała się, żeby nie paść mu w ramiona i nie rozpłakać się, dając upust nabrzmiałym emocjom. Zamilkła na moment, odchrząknęła i przybrała spokojny, oficjalny ton.
- Przyjdziesz do nas dzisiaj na kolację? Tak jak się umawialiśmy? Dzie... wszystkim nam będzie miło.
- Myślę, że lepiej...
Z piętra dobiegł odgłos płaczu. Tylko nie to! Powinna była natychmiast tu wrócić, zamiast siedzieć tyle czasu w domku.
- Przepraszam! - Wbiegła po stopniach ganku, otworzyła drzwi i zniknęła na górze.
Czy dziewczynki spostrzegły policyjnego koguta błyskającego pośród drzew i zakutych w kajdanki mężczyzn wpychanych do furgonetki? Znalazła je obie na łóżku Annie, przytulone do Jasona i zalane łzami.
- Cześć - powiedziała miękko.
Logan stanął w progu i ogarnął wzrokiem sytuację.
- Wszystko w porządku? - spytał łagodnym tonem.
Bliźniaczki przywarły mocniej do siebie, kruche i bezbronne. Annie czknęła, Lissa pociągnęła nosem.
- Obudziły się i nie mogły znaleźć Claire, a potem zobaczyły, że mnie też nie ma. Bardzo się przestraszyły - wyjaśnił Jason, wycierając ukradkiem nos w rękaw od piżamy. - Bo teraz tylko ja im zostałem na świecie.
Tylko ja im zostałem na świecie? Claire podeszła i mocno objęła całą trójkę. Wiedziała, że Jason miał na myśli rodziców i dawny dom. Mimo całej miłości, jaką mogła tym dziewczynkom ofiarować, chłopiec miał rację. Tylko on im pozostał z najbliższej rodziny. W poczuciu bezsilności i bezradności przytuliła policzek do jedwabistych loczków Lissy.
- A jeśli oni wrócą? - spytał Jason drżącym głosem.
- Nie wrócą - oznajmiła stanowczo. - Nic nam już teraz nie grozi.
- A jeśli uciekną? - Jason, nie do końca przekonany, zwrócił się do Logana: - Czy nie mógłby pan z nami zostać, choć ten jeden raz?
- Zostałaś przegłosowana, Claire.
Te słowa podziałały na nią kojąco jak pieszczota. Wszystkimi zmysłami czuła obok ciepło jego ciała, bicie jego serca. Jej obawy i niepokoje pierzchły, poczuła się nagle jak mała dziewczynka, którą ktoś wziął pod opiekę.
Annie podniosła główkę, walcząc z sennością, i rozejrzała się wokół oczami pełnym łez. Jej zamglony wzrok padł na Logana.
- Tatuś? - szepnęła łamiącym się głosem. - Mój tatuś?
- Nie... - zaczął Jason i złapał ją za nogę. Ale dziewczynka rzuciła się w ramiona Logana.
Piąta rano. Logan oparł się wygodniej o ciężkie, dębowe wezgłowie, starając się nie obudzić małej jasnowłosej istotki w różowej piżamie, przytulonej do jego piersi. Z drugiej strony łóżka, za blisko, a zarazem za daleko, odpoczywała Claire. Jason i Lissa, opatuleni w puchowe kołdry, leżeli między nimi.
- Dziękuję ci - szepnęła. - To ładnie z twojej strony, że z nami zostałeś.
- Drobiazg, nie ma o czym mówić.
Światło księżyca wpadające przez koronkowe firanki podkreślało bladość jej twarzy i ciemne cienie pod oczami. Czerwona smuga na policzku przypominała o chwili, kiedy Claire rzuciła się na pistolet Hanka, ryzykując życiem dla niego i Jasona.
Początkowo miał zamiar położyć się na dole na kanapie, lecz w końcu, wobec ściskającej go za szyję Annie i niemego strachu w oczach Lissy, zdecydował się z nimi zostać. Przez całą noc miał ochotę wziąć Claire w ramiona, ale czy to pragnienie kontaktu wynikało z chęci pocieszenia jej, czy z bardziej przyziemnych pobudek, wolał nie dociekać.
Kiedy zaczaj: się czuć odpowiedzialny za tę kobietę, za te dzieci? Kątem oka patrzył na jej profil. Zauważył, jak starała się opanować po wyjeździe szeryfa. Inna na jej miejscu dostałaby histerii i padła w ramiona pierwszego napotkanego mężczyzny. Omal żałował, że tak się nie stało.
To dziwne, jak pozory mylą. Uważał ją za chłodną manipulatorkę podobną do siostry, za kobietę z kalkulatorem zamiast serca. Teraz zrozumiał, że był ślepy.
Widział ją dzisiaj, jak gładziła policzek przestraszonego dziecka, jak szeptała słowa pociechy, które osuszyły łzy, jak nuciła cicho kołysanki, które utuliły dziewczynki do snu. Różniły się od siebie z Brooke jak ogień i woda.
Annie zamruczała coś i przylgnęła do niego jeszcze mocniej. Jej ciepło i bicie serca przy jego sercu napełniły go czułością i wzruszeniem. W sennym majaku nazwała go: „Mój tatuś!" Te dwa słowa, wyszeptane z miłością i radością, rozczuliły go prawie do łez. Jej tatuś.
Mógłby nim być, gdyby Brooke, wychodząc za niego, zakładała związek na całe życie. Kiedy zdał sobie sprawę, że ta trójka dzieci jest jej, a nie Claire, poczuł ukłucie żalu. Gdy teraz trzymał Annie w ramionach, ten żal powrócił, uzmysławiając mu, co stracił przez wszystkie te lata.
Brooke nie żyje, a on jest samotny. Co za okrutna ironia losu!
Czując poruszenie materaca, oderwał się od przeszłości i spojrzał na Jasona. Chłopiec zapadł wreszcie w niespokojny sen, czasem tylko jakieś drgnięcie mięśnia zdradzało przebyte napięcie. Obok niego leżała Lissa, opierając głowę na piersi ciotki. Claire delikatnie odsunęła jej z twarzy kosmyk włosów i uśmiechnęła się do Logana.
- Brooke i jej mąż musieli być bardzo dumni ze swoich dzieci - powiedział.
- Mam nadzieję.
Wbił wzrok w ciemność, zastanawiając się, jak by to było mieć własną rodzinę. Czy Brooke przynajmniej zdawała sobie sprawę z błogosławieństwa, jakie ją spotkało, czy do końca sama pozostała egocentrycznym dzieckiem?
Jego myśli znów zaczęły krążyć wokół Claire. Może sprawiła to późna pora i jej bliskość w ciemnym pokoju, ale wyobraźnia zaczęła płatać mu figle, podsuwając obrazy, w których łączyło ich gorące, namiętne uczucie, nie znające żadnych zahamowań. Otrząsnął się, wyrzucając z głowy te niedorzeczne urojenia. Claire ma za sobą ciężkie przejścia, jest przybita i bezbronna. Myślenie o niej w kontekście seksu i grzechu wydało mu się niemal świętokradztwem.
- Czy chcesz, żebym cię po cichu wyprowadziła? - odezwała się Claire, nie otwierając oczu. - Pewnie marzysz o powrocie do domu i porządnej drzemce.
Nie! Powrót do pustego domu wcale go nie nęcił. Chwile przebyte tu były dla niego cenne jak złoto, wypełniały go nieznaną błogością. Przytulił Annie delikatnie, rozkoszując się jej ciepłem. Nie chciał się z nią rozstawać. Jeszcze nie teraz.
Wolno i łagodnie Claire wyswobodziła się z objęć Lissy i wstała. Przeczesała ręką zmierzwione włosy, wsunęła nogi w kapcie i spojrzała na Logana wyczekująco.
Tłumiąc westchnienie żalu, poszedł w jej ślady i położył Annie na łóżku. Z chwilą, gdy wypuścił ją z ramion, poczuł się dziwnie samotny i opuszczony. Miał ochotę znów ją objąć, lecz tylko przykrył jej drobne ciałko kocem i ociągając się, ruszył za Claire do kuchni.
Jasne światło i kremowa biel kafelków na podłodze w pierwszej chwili go oślepiły. Claire też zamrugała niepewnie, rozglądając się wokół, jakby jeszcze nie przyszła do siebie.
- Siadaj - polecił Logan, podsuwając jej krzesło. - Dzisiaj moja kolej na zrobienie kawy.
Spojrzała na niego z wdzięcznością i usiadła, krzyżując przed sobą szczupłe kostki. Logan zrobił okrągłe oczy. Miała na nogach parę królików. Poszła za jego wzrokiem i roześmiała się cicho.
- Podobają ci się moje kapcie? - Pomachała futrzastym noskiem, ukazując w rozchyleniu szlafroka smukłą łydkę. - Są doskonałe do odkurzania podłogi.
Przede wszystkim podobały mu się jej zgrabne nogi, a jeszcze bardziej jej poczucie humoru. Nic w niej nie pasowało do wizerunku chłodnej kobiety interesu, za jaką ją uważał. Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki i zagadki w sobie kryje?
- Kawa czy kakao? - Napełnił ekspres wodą i poszukał w kredensie obu pojemników.
- Kawa. - Zmarszczyła brwi. - Ale jeśli wolisz iść do domu...
- Nie - odparł szybko.
Jej słowa sprowadziły go na ziemię. Kiedy znajdzie się u siebie, wszystko wróci do punktu wyjścia. Będą znów zachowującymi dystans sąsiadami o przeciwstawnych celach. Oboje odnieśli zbyt wiele ran, aby się to mogło zmienić.
Zamyślił się, oparty rękami o zlew, podczas gdy ekspres gulgotał i syczał, wysyłając w powietrze kłęby pachnącej, aromatycznej pary.
- Dziękuję ci za wszystko - powiedziała, kiedy usiedli naprzeciwko siebie przy stole, grzejąc dłonie kubkami gorącej kawy. - Za to, że przyszedłeś mi z pomocą. Za to, że zająłeś się dziećmi. Sama... sama nie dałabym sobie rady.
- Spisałaś się doskonale - zapewnił ją. Pociągnął łyk kawy. Do licha, wcale nie musiał się poświęcać. Ufność i ciepło przytulonej do niego Annie dały mu wiele przyjemności i nieoczekiwanych wzruszeń. I przypomniały, co stracił.
Odpychając od siebie inne pragnienia, które budziła bliskość Claire, poruszył pierwszy temat, jaki mu przyszedł do głowy.
- Opowiedz mi o wypadku Brooke. Czy dzieci były z nimi w samochodzie?
Potrząsnęła głową i przymknęła oczy, jakby w cichej modlitwie dziękczynnej.
- Nie, ale zostaliśmy powiadomieni o wypadku dopiero trzy dni później. Przez ten czas opiekunka zdążyła oddać je na policję. - Głos jej się załamał. - Były w domu dziecka.
- Jason nie wiedział, gdzie mieszkacie?
- W ogóle nic o nas nie wiedział.
Loganowi ścisnęło się serce na myśl o przestraszonym chłopcu, pozostawionym samemu sobie. Dziewczynki też musiały być przerażone.
- Nie znał nawet waszego adresu?
- Nie wiedział nawet, że istniejemy. - Kostki jej zbielały, dłoń zacisnęła się na kubku, gdy wróciła myślą do dni sprzed czternastu lat. - Ojciec był zły, że Brooke wyszła za ciebie. Potem był wściekły z powodu waszego rozwodu. A kiedy zaraz potem związała się z Randallem... - Urwała, wodząc palcem po brzegu kubka. - Doszło do wielkiej awantury i Brooke nie pokazała się więcej w domu.
- Ale potem po ślubie i po urodzeniu dzieci...
- Po jej ślubie z Randallem widziałam ich tylko raz, dawno temu. Randall był już wtedy obrażony na naszą rodzinę i nie pozwolił Brooke z nami rozmawiać. Od tej pory zapadła cisza. - Wyraz oczu Claire mówił więcej niż jej słowa. - Nawet o ich dzieciach dowiedzieliśmy się dopiero po wypadku.
- Widzę, że Charles Worth niewiele się zmienił od czasów, kiedy go znałem - powiedział Logan z sarkazmem.
- To nie tylko przez ojca nasze stosunki z Brooke zostały zerwane - zaprotestowała. - ⵜakże przez jej męża.
Akurat. Ciekawe, czego jeszcze nie chce dostrzec w swojej rodzinie. Popatrzył ha nią z posępnym grymasem.
- Nie masz pojęcia, jaki może być twój ojciec, złotko. Rodzina Worthów potrafi bezlitośnie jak walec zmiażdżyć przeciwnika.
- Najwyraźniej nie słuchałeś, co mówię! - Oczy Claire zabłysły gniewem, usta się zacisnęły. Wstała, podeszła do zlewu i wypłukała swój kubek. - Jesteśmy oboje zmęczeni i możemy powiedzieć o słowo za dużo. Lepiej już idź - dodała, nie podnosząc wzroku. - To była męcząca noc.
- Masz rację. - Podniósł się, zły, że był taki obcesowy. - Uważaj na siebie, Claire.
- Dziękuję... za wszystko. - Nie odwróciła się, kiedy szedł do drzwi.
Po zejściu z ganku zatrzymał się i obejrzał za siebie. Claire nadal stała nieruchomo przy zlewie ze spuszczoną głową.
Lepiej, żeby trzymali się od siebie z daleka. W samą porę przypomniał sobie, że przecież Claire nosi nazwisko Worth. Podobnie jak jej starsza siostra pochodzi z rodziny, gdzie tylko wskaźnik giełdowy budzi emocje. To, że ma więcej serca od reszty, i tak zakrawa na cud.
Ale gdyby - przypadkiem - nawiązał z nią bliższe stosunki, jej rodzina nie cofnie się przed niczym, by ponownie go zniszczyć. Tym razem im się to nie uda, bo nie był już naiwnym, niedoświadczonym młokosem, lecz Claire dostanie się w dwa ognie. I to ona ucierpi najbardziej. Nie mógł do tego dopuścić, choćby nie wiem jak jej pragnął.
Nie popełni po raz drugi tego samego błędu.
Rozdział 8
Nie popełni tego samego błędu co jej siostra. Mimo jego zdumiewająco czułego podejścia do dzieci i jej własnych cichych uczuć, nie powinna zapominać, że ten człowiek to wytrawny uwodziciel. Mężczyzna, który potrafi tak oczarować kobietę, aż ta straci zdrowy rozsądek i rzuci się z głową w niepewną przyszłość. Widziała to na własne oczy na przykładzie Brooke.
Przedzierając się przez stosy pudeł zalegających strych, Claire walczyła z myślami, które nie dawały jej spokoju i wracały uporczywie jak fale na brzeg jeziora.
Logan spędził noc w jej sypialni, na jej łóżku. Co prawda, był w dżinsach i koszulce, lecz leżał na jej łóżku.
Zaczęła sobie nawet niemądrze wyobrażać, co by było, gdyby się w niej zakochał. Z wzajemnością: I na zawsze otoczył taką czułą opieką. Nawet teraz na tę myśl robiło jej się ciepło na duszy i krew zaczynała szybciej krążyć.
Miała tylko nadzieję, że Logan nigdy się nie domyśli, jaką rolę pełni w jej wyobraźni.
Usłyszała pogwizdywanie i kroki Freda na schodach. Z belek stropowych osypała się mgiełka kurzu. Z wysoka, z gęstego mroku gotyckiego sklepienia, dobiegł ją cichy szelest. Nietoperze. Sympatyczne, brązowe stworzonka, po prostu takie chomiki, które potrafią latać, powiedziała sobie, starając się zapomnieć o ich ostrych jak kły ząbkach i błonach między kończynami.
Ale za to jedzą komary...
- Są jeszcze jakieś śmieci? - Fred oparł się o poręcz, ocierając pot z czoła. Jego zamglone oczy zdradzały, że ubiegłą noc spędził nie w łóżku, lecz z kumplami przy piwie. - Czy mam się wziąć za sprzątanie domków?
Claire zawahała się. Może wędrówki po schodach są dla niego zbyt męczące, zważywszy na to, że ma artretyzm. Był już mocno zadyszany.
- Hm... weź się za domki. I tak niewiele tu dotąd zdziałałam.
Fred skinął głową z widoczną ulgą i zaczął powoli schodzić na dół, zostawiając ją pośród morza zaklejonych taśmami pudeł. Między jej rzeczami a tymi należącymi do Brooke i jej męża piętrzyły się jeszcze setki kartonów, nie mówiąc o starych meblach, skrzyniach i różnych zakurzonych gratach, które gromadzono tu od lat.
Mój Boże.
Całe życie jej siostry zamknięte w bezosobowych, kartonowych pudłach stojących na strychu. Znajomy skurcz chwycił Claire za gardło.
Brooke, tyle rzeczy nas ominęło...
W dzieciństwie dzieliła je zbyt duża różnica wieku, żeby wspólnie się bawić. Brooke co najwyżej tolerowała łaskawie, choć bez zbytniego entuzjazmu, snującą się za nią jak cień młodszą siostrę. Kiedy Claire podrosła i stała się niezdarnym podlotkiem, spędziły parę nocy na damskich plotkach podczas przyjazdów Brooke z college'u. Były to rzadkie i niezapomniane chwile.
Claire westchnęła ciężko. Wizyta na strychu spowodowała, że nagle napłynęły bolesne wspomnienia i otworzyły nie zabliźnione rany. Nie powinna była tu przychodzić w chwili, gdy tak jak teraz czuła się roztrzęsiona i rozbita.
Kroki Freda zatrzymały się u podnóża schodów.
- Telefon dzwoni! - krzyknął.
- Już idę!
Z ulgą oderwała się od swego zajęcia i odsunęła na bok parę pudeł, kiedy coś dziwnego przyciągnęło jej wzrok. Zapaliła światło i ruszyła w głąb strychu.
Nagle ciarki przeszły jej po skórze i ściął ją lodowaty chłód. Trzy - nie, cztery - pudła były rozdarte, a zawartość rozrzucona. Pliki folderów, luźne papiery, książki. Bez latarki nie mogła odczytać naklejek na pudłach, ale nic z tych rzeczy nie należało do niej. Jason z pewnością tu nie grzebał. Dziewczynki też same by tu nie przyszły, bały się stromych schodów.
Gdzieś z ciemności dobiegł ją jakiś ruch.
Szelest papieru? Przyłożyła rękę do ust, wstrzymała oddech. Coś czmychnęło jej obok nóg.
Myszy? Odskoczyła, obijając się o brzeg starego stołu, i z trudem powstrzymała chęć ucieczki.
Przecież to tylko... tylko małe, niewinne myszki. Serce z wolna przestało jej walić jak młotem. A więc znalazło się logiczne wytłumaczenie na te rozwalone pudła.
Bo przecież, logicznie rzecz biorąc, żaden włamywacz nie dobierałby się do gratów złożonych na strychu.
Ale czy na pewno?
Nazajutrz z samego rana miała umówione spotkanie z trzema przedstawicielami firm instalujących systemy alarmowe. W ciągu tygodnia otrzyma trzy kosztorysy do porównania. Wszystko jest pod kontrolą, jak zawsze. A teraz niezwłocznie wezwie fachowca do przeprowadzenia deratyzacji.
O Boże, telefon! Ktoś po drugiej strome musi być już mocno zniecierpliwiony, jeśli nadal czeka. Pobiegła do schodów z nadzieją, że to prośba o rezerwację. Domki wciąż cieszyły się powodzeniem dzięki pięknej jesieni w tych stronach, ale z nadejściem zimy wszystko się zmieni.
Chwyciła słuchawkę i otworzyła książkę rezerwacji. Już po pierwszym słowie pożałowała, że to nie agent sprzedający ubezpieczenia na życie albo miejsca na cmentarzu. Sekretarka jej ojca pozdrowiła ją chłodno, a potem rozległy się dźwięki poloneza Chopina poprzedzające połączenie z gabinetem.
- Wracaj do Nowego Jorku. Z pewnością masz już dość tej wiejskiej sielanki.
Żadnego powitania, żadnego „Kocham cię, skarbie, co u ciebie słychać?" Ten sam autorytatywny głos, jakiego słuchała przez całe życie.
- Halo, tato, jak się...
- Nie myślisz chyba na serio trzymać moich wnuków w jakiejś zapadłej dziurze.
Przez te trzydzieści sekund zapewne już dwa razy zerknął na zegarek. A teraz stoi przy biurku i przegląda materiały na konferencję. Charles Worth nie zmarnował ani minuty w ciągu ostatnich sześćdziesięciu pięciu lat.
Claire zacisnęła rękę na słuchawce, aż jej palce zbielały.
- Mamy się tu całkiem dobrze.
- Dobrze? - Głos zlodowaciał. - Nie możesz dać tym dzieciom tego, co im się należy: dobrych szkół, rozrywek kulturalnych...
- Tu też są dobre szkoły i mogę dać im wszystko, czego najbardziej potrzebują: dom i dużo miłości.
- Jesteś inteligentną kobietą - sarknął. - Na pewno zdajesz sobie sprawę, że potrzebują czegoś więcej.
- W tej chwili potrzebują właśnie tego.
- Nelson zrobił dokładne rozeznanie - ciągnął ojciec, jakby jej nie słyszał. - Według rankingów najlepsza jest Sommers Academy w Massachusetts. Jason odebrałby tam należytą edukację i nawiązał odpowiednie przyjaźnie. Mogę go zapisać od pierwszego stycznia. Dla dziewczynek dobra będzie Corbeil.
- Mam oddać Annie i Lissę do szkoły z internatem?
Claire spędziła całe dzieciństwo w tego rodzaju szkołach, chociaż zawsze marzyła o prawdziwej rodzinie, takiej, o jakiej czytała w swoich ulubionych książkach.
- Corbeil to dzienna szkoła dla dziewcząt, tu W Nowym Jorku.
Claire zdrętwiała ręka od ściskania słuchawki, więc przełożyła ją do drugiej i opadła na krzesło.
- Nie mamy zamiaru wracać. Znów nie zwrócił uwagi na jej słowa.
- Nelson może zarezerwować wam bilety lotnicze na połowę listopada, żeby dzieci zdążyły się zadomowić przed rozpoczęciem nowego semestru. - Urwał i ściszył głos. - Chcę dla nich jak najlepiej, nie widzisz tego? I dla ciebie też. Twoja posada w firmie wciąż na ciebie czeka.
Mając w pamięci ich ostatnią kłótnię, Claire była poruszona błagalną nutą w jego głosie.
- Dziękuję, ale...
- Sprawdziłem stan Pine Cliff. Nie masz dostatecznego kapitału, żeby to utrzymać. Te domki nie przyniosły żadnego dochodu w ciągu ostatnich czterech lat. Twoje miejsce jest w naszej firmie, gdzie masz przed sobą przyszłość. - Głos znów mu stwardniał. - To zbrodnia pozbawiać dzieci wszystkiego, co im mogę dać.
Coś w Claire pękło. Miała już dość rozkazów ojca.
- Nie wyjedziemy stąd - oświadczyła, biorąc głęboki oddech. - Dam sobie radę. - Przygotowała się na nieuchronną burzę, jaką wywołają jej następne słowa. - To mnie Brooke powierzyła prawną opiekę nad dziećmi. Chciała, żeby wychowywały się razem w normalnym domu, a nie w szkołach z internatem. Nigdzie się stąd nie ruszymy.
- Porozmawiamy później, kiedy się uspokoisz - rzekł ojciec.
Odłożył słuchawkę bez widocznej wściekłości, ale ze spokojnym, finalnym trzaskiem, który ucinał opinie Claire, jakby się nie liczyły.
Nigdy jej nie słuchał. I pomimo tej przelotnej nuty bezradności w głosie był pewien, że wygra. Claire miała ochotę rzucić słuchawką o ścianę.
Minnesota leży jeszcze za blisko!
I choć nie brakowało jej dotąd determinacji, żeby tu zostać, teraz czuła, że staje się to obsesją. Postawi Pine Cliff na nogi, choćby to była ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobi.
A kiedy już jej się to uda, ojciec będzie musiał przyznać, że jego córka reprezentuje sobą coś więcej niż genetyczny wkład w przyszłość rodzinnej firmy.
Reszta przedpołudnia minęła jak błyskawica. Po sprzątnięciu własnoręcznie trzech domków i sprawdzeniu postępów Freda, Claire zafundowała sobie sporą dozę depresji, przeglądając księgi finansowe ośrodka. O trzeciej przypomniała sobie z przerażeniem, że zaprosiła Logana na kolację - a spiżarnia była prawie pusta.
I co ona teraz zrobi? Poda kanapki z masłem orzechowym? Mrożone paszteciki? Czy ulubiony przez dzieci makaron z serem?
Po półgodzinnym grzebaniu w pudłach nadal zalegających salon znalazła książkę kucharską obiecującą „łatwe i eleganckie" przepisy. Większość stanowiła dania dla smakoszy, wymagające takich składników jak zupa - krem z pieczarek i pokruszone chrupki, i zawierała pomocną radę, aby serwować danie z wiem i przy świecach. Claire podejrzewała, że jeśli ustawi na stole mnóstwo wina i bardzo przyćmi świece, te przepisy mogą okazać się skuteczne.
Tylko że ona nie ma wina, a jej świece są zapakowane. .. gdzieś na strychu.
No trudno. Romantyczna aranżacja i popisy kulinarne mogłyby nieść mylne przesłanie.
Podziękowała Bogu za paczkę mrożonych kurzych piersi, które znalazła na dnie zamrażarki. Logan zasługuje na porządny posiłek.
Zaczęła właśnie odmrażać mięso w kuchence mikrofalowej, kiedy w drzwiach stanęły dzieci.
- Cześć - powitała je, wycierając ręce w papierowy ręcznik. - Co nowego w szkole?
Cała trójka była zmęczona i przybita. Dziewczynki rozchmurzyły się nieco na jej widok, lecz Jason tylko omiótł ją spojrzeniem i pobiegł na górę.
- Bałyśmy się w nocy, kiedy cię nie było - powiedziała Lissa, bawiąc się podstawką pod garnki stojącą na blacie.
- Jason mówi, że byli tu jacyś źli ludzie - dodała Annie, wzdrygając się lekko.
Biedne dzieci, zamartwiały się cały dzień, pomyślała Claire z ukłuciem w sercu. Uśmiechnęła się, pragnąc dodać im otuchy.
- Już ich tu nie ma i nie będzie. Jesteście głodne?
- Dostaniemy ciasteczka? - spytała Lissa z nadzieją.
- Jasne. Czekoladowe. - Claire nakryła do stołu, nalała dwie szklanki mleka i ucałowała dziewczynki.
- Jak myślicie, czy Jason zje z nami?
- Poszedł po Igora - oznajmiła Lissa. Wdrapały się błyskawicznie na krzesła i sięgnęły
po słodycze.
- Jak miło - mruknęła Claire, zastanawiając się, co by powiedziała jej matka, gdyby ona lub Brooke zjawiły się przy stole z podobnym stworzeniem.
- Pan Matthews przychodzi dziś do nas na kolację, pamiętacie?
Annie spojrzała na nią znad szklanki. Jej mleczne wąsy harmonizowały z resztkami szkolnego obiadu na różowej koszulce, upstrzonej ponadto czerwoną plakatówką.
- Jest fajny - orzekła z pełnymi ustami. - Może zostanie dłużej i poczyta nam na dobranoc.
- Hm... Chyba nie. Pewno będzie musiał wracać do domu.
Claire zasępiła się i stanęła przy kuchni, sięgając po ryż. Może sobie fantazjować niemądrze na jego temat, ale dzieci spotka tylko rozczarowanie, jeśli się spodziewają trwałej przyjaźni z Loganem.
- Pan Matthews na pewno by się zgodził - nie ustępowała Annie. - Jeśli go obie poprosimy... - dodała i spojrzała na siostrę.
- Głupia jesteś. Tatusiowie nie mają czasu - pouczyła ją Lissa z wyższością. - Muszą pracować.
Buzia Annie ułożyła się w podkówkę.
- Ale on nie jest naszym tatusiem, więc może będzie miał czas.
Claire opuściła głowę i ze ściśniętym sercem zaczęła grzebać w przyprawach, a potem oparła ręce o blat i wbiła wzrok w niebieską wodę jeziora.
Widziała ich ojca tylko raz - było to przypadkowe spotkanie na otwarciu jakiejś galerii, dobrych parę lat temu. Randall miał rozbiegany wzrok i wygląd cwaniaka, który lubi szybkie pieniądze. To potwierdzałoby informacje o jego podejrzanych interesach, jakie dostarczył ojcu wynajęty prywatny detektyw.
Na jej widok natychmiast wyprowadził Brooke za drzwi i pociągnął do samochodu.
Siniak na ramieniu siostry i jej udręczony wzrok długo prześladowały Claire po nocy. Na wszystkie sposoby próbowała nawiązać z nią kontakt, lecz małżonkowie ciągle się przeprowadzali, a ich numer telefonu był zastrzeżony.
Następnym razem zobaczyła Brooke w mahoniowej, wyłożonej tiulem trumnie, w otoczeniu mdlącego nadmiaru ciętych kwiatów. Wyglądała na szczęśliwszą po śmierci, niż była za życia - w każdym razie wtedy, gdy na moment ujrzała ją w galerii.
Wszystko wskazywało na to, że Randall był władczym i brutalnym mężem, a teraz jeszcze okazywało się, że i niezbyt czułym ojcem.
Claire, pogrążona w myślach, wsypała bazylię i sól czosnkową do sosu, dolała śmietany, a potem zupełnie sobie nie mogła przypomnieć, czy już dodała przyprawy, czy nie.
Z zamyślenia wyrwał ją głośny okrzyk:
- Mnie lubi bardziej!
Claire odwróciła się i zobaczyła, że Lissa pokazuje siostrze język.
- Wcale nie! - zaprotestowała Annie.
- A właśnie, że tak!
- Spokój, dziewczynki - zaczęła je mitygować, rozsadzając na dwa krańce stołu. - Chcecie jeszcze trochę ciasteczek?
Lissa wydęła wargi.
- Nie - odpowiedziała nadąsana, odsuwając ręką okruszki.
Claire zmierzwiła jej pieszczotliwie włosy.
- Jeśli mówicie o panu Matthewsie, to jestem pewna, że lubi tak samo całą waszą trójkę.
Jason wszedł do kuchni ubrany w czarny golf i flanelową koszulę wetkniętą w dżinsy. Nalał sobie szklankę mleka i wziął garść ciasteczek, po czym opadł na krzesło jak najdalej od Claire.
Dopiero wtedy zauważyła, że spod rękawa zawiniętego przy łokciu wystaje mu czubek głowy Igora. Wąż wbił w nią czerwone, świdrujące oczka i zniknął. Aż ścisnęło ją w dołku.
- Ja... Jason... - zaczęła niepewnie, bojąc się, że gad zaraz przemknie po podłodze do jej stóp. - Gdzie się podział Igor?
- Mam go. - Chłopiec spojrzał na nią wilkiem. W każdym razie nie było go widać. Przypomniała sobie te kilka razy, kiedy udało jej się dopaść Jasona i go przytulić. Może przytulała wtedy także Igora? Może ją nawet polubił? I kiedy się wyślizgnie, podpełznie do niej, żeby się połasić?
Wzdrygnęła się i podchwyciła pierwszy temat, jaki jej przyszedł do głowy.
- Jak tam w szkole?
- Dobrze.
- Co robiliście dzisiaj?
- Nic. - Jason skierował całą uwagę na leżące przed nim ciasteczka.
Wzięła głęboki oddech.
- Dzwoniła do mnie twoja wychowawczyni. Chłopak zaczaj grzebać w ciasteczkach, rzucając płochliwe spojrzenie w stronę drzwi.
- Wiesz może, dlaczego zamierza się ze mną spotkać?
Podwinął rękę, zapewne chroniąc Igora, wzruszył ramionami, spojrzał na nią z ukosa i wybiegł z kuchni.
Claire westchnęła. Ich stosunki wróciły do punktu wyjścia.
W zachowaniu chłopca było coś, czego nie potrafiła nazwać. Nieufność? Strach? A teraz jeszcze doszły problemy w szkole. Jak ma mu pomóc, jeśli Jason nawet nie chce z nią rozmawiać?
Trzy godziny później obrzuciła stół okiem znawcy. Przystępowała do przygotowań bez większych aspiracji, ale lata doświadczeń w wydawaniu przyjęć nie pozwoliłyby jej spokojnie zasnąć, gdyby nie postarała się uatrakcyjnić tej kolacji.
Odziedziczona po ciotce stara elegancka porcelana i srebrne sztućce doskonale prezentowały się na granatowym obrusie, rzucając lśniące refleksy. Nakryty do kolacji stół odzwierciedlało połyskujące błękitem fale jeziora Superior, widoczne za wielką panoramiczną szybą na przeciwległej ścianie.
Claire postawiła jeszcze na środku wazonik polnych kwiatów i zerknęła przez okno na podjazd. Cała trójka dzieci chodziła na czworakach po trawniku, a Logan obchodził na palcach krzewy wzdłuż chodnika.
Nawet z tej odległości serce zabiło jej mocniej na jego widok, i bezwiednie podeszła do lustra, żeby raz jeszcze poprawić fryzurę.
To śmieszne. W Nowym Jorku znała mnóstwo przystojnych, inteligentnych mężczyzn, dowcipnych, dobrze ubranych, pnących się po szczeblach kariery pracowników firmy, gotowych na każde jej skinienie. Ale oni byli wszyscy tacy sami; ich gładkie maniery i ostrożne próby nawiązania romansu niczym się nie różniły. Jej krótkie narzeczeństwo okazało się najbardziej upokarzającym błędem życia.
Wszystkim im chodziło o zdobycie córki prezesa. To córka prezesa była celem ich zabiegów, a nie ona sama. Ta myśl wciąż bolała. W końcu wolała wieczorem jeść w samotności chińskie potrawy sprzedawane na wynos niż po raz kolejny patrzeć na czyjś przymilny uśmiech nad homarem i szampanem.
Logan w tym towarzystwie wyglądałby jak tygrys pośród merdających szczeniaków. Wysoki i szczupły, poruszał się z naturalną swobodą, która świadczyła o pewności siebie i opanowaniu, nie o wygórowanym poczuciu wartości.
Claire obeszła stół i stanęła przy oknie, na pozór obserwując dzieci.
Gdy Logan pochylił się nad kępą rozrośniętych krzewów, pod naciągniętą koszulą dojrzała napięte mięśnie jego pleców i ramion. Mężczyzna, który tak wygląda, powinien zostać sklonowany.
Nie jestem nim zainteresowana, powiedziała sobie stanowczo. Ale to było jawne kłamstwo.
Zaczęła się zastanawiać, jak by to było całować się z nim.. Równie dobrze może marzyć o zostaniu cesarzową albo włożeniu butów numer trzydzieści sześć. Spojrzała z niechęcią na swoje pokaźne stopy i odwróciła się od okna, poprawiając nakrycie przy stole.
Logan nie porwie jej w ramiona, a ona nie będzie go obsypywać gorącymi pocałunkami.
Powinna wyciągnąć właściwe wnioski już po swoim pierwszym związku z chłopakiem, ale los dał jej jeszcze dwóch, by się mogła przekonać, że nie jest nieodparcie pociągającą kobietą. To jej poprzednia pozycja była kusząca, a nie ona. A teraz ma podupadający ośrodek wypoczynkowy, trójkę dzieci i niepewną przyszłość przed sobą.
Mocno wątpliwe zalety.
Wystarczy mi do szczęścia to, co mam, powtórzyła zdecydowanie i obrzuciła pokój ostatnim uważnym spojrzeniem.
Półmisek glazurowanych marmoladą kurczaków i waza z zielonymi brokułami parowały zachęcająco na kredensie. Ryż z przyprawami i aromatyczna kawa wypełniały jadalnię apetycznym zapachem. Za chwilę wszystko będzie zimne.
Wyszła na ganek.
- Chodźcie już. Kolacja gotowa.
- Nie możemy! - odkrzyknęła Lissa, macając rękami trawę przy chodniku.
Jason podniósł się i podbiegł do klombu kwiatów na skraju trawnika. Ignorując ciotkę, która do niego podeszła, zanurzył ręce w złocistym morzu chryzantem.
- Czego szukacie? - spytała Claire, patrząc pod nogi.
- Igora. - Odwrócił głowę i rzucił na nią chmurne spojrzenie. - Pewno się cieszysz, że uciekł.
Prawdę mówiąc, wcale nie poczuła ulgi. Rwący się głos Jasona i jego widoczna rozpacz ważyły dla niej więcej niż awersja do gadów.
- Oczywiście, że nie. Pomogę wam go szukać, dobrze?
Po dalszych piętnastu minutach Jason opadł zrezygnowany na kolana.
- Nie ma go. Nigdy go nie znajdziemy.
Logan zajrzał jeszcze do wysokiej kępy traw przy podjeździe.
- W tej chwili chyba nie - zgodził się. - Jest tak zimno, że pewno zaszył się w pierwszej napotkanej dziurze.
- Może wyjdzie jutro - dodała Claire. - Niewykluczone nawet, że znajdziesz go na wiosnę.
- Tak, jasne.
Jego sarkastyczny ton uderzył Claire jak obuchem. Logan podszedł do niej z tyłu.
- To hormony - powiedział cicho. - Stanie się bardziej znośny, jak skończy dwadzieścia lat.
- Jeśli tego dożyję - mruknęła.
Potyczki z Jasonem były wystarczająco przygnębiające. Tylko tego brakowało, żeby Logan był świadkiem jej porażki. Ze spuszczoną głową odwróciła się w stronę domu.
- Jason kocha Igora. Mam nadzieję, że jednak go znajdzie...
Jej twarz niemal otarła się o szeroki tors Logana, który stał bliżej, niż się spodziewała. Poczuła jego zapach, ciepło jego ciała i zakręciło jej się w głowie.
- Przepraszam, chciałam...
Popatrzył na nią spod zmrużonych powiek, kąciki ust podniosły mu się w lekkim uśmiechu.
- Znalezienie tego, czego pragniemy, nie zawsze jest takie łatwe.
Zaskoczył ją wyraz jego oczu. Nie było w nich ironii, jedynie ciepłe zainteresowanie. Czy to wieczorny chłód pokrył jej ramiona gęsią skórką, czy była to reakcja na tembr jego głosu?
Cofnęła się niepewnie. Logan się myli. Znalezienie tego, czego ona pragnie, byłoby w tym momencie bardzo łatwe. Ale byłoby też błędem.
Kątem oka zobaczyła, że dzieci przestały już szukać węża, za to z wyraźnym zaciekawieniem patrzyły na nich.
- Hm, no cóż... Myślę, że pan Matthews ma rację. Igor gdzieś się schował. Miejmy nadzieję, że później się znajdzie. Idziemy do stołu?
Zerknęła na Logana i znów poczuła dziwne mrowienie. Jeśli kiedyś kwestionowała pochopną decyzję siostry, to teraz rozumiała, że związek z nim miał też swoje dobre strony.
Brooke nie mogła się oprzeć takiej pokusie. Zawsze ceniła piękno, rozkoszowała się przedmiotami i doświadczeniami, które pieściły jej zmysły. Jedno przeciągłe spojrzenie ze strony tego faceta mogło wystarczyć, aby takie przyziemne sprawy jak zgodność charakterów czy perspektywa na przyszłość przestały się liczyć.
Logan potrząsnął głową, jakby odganiał jakieś natrętne myśli, i obrócił się nagle na pięcie.
- Chodźcie, dzieci! - zawołał. - Czas na kolację. Po chwili siedzieli przy stole w jadalni. Dzieci
spoglądały niepewnie na eleganckie nakrycia i rzucały sobie ostrzegawcze spojrzenia. Claire patrzyła z rozpaczą na przywiędłe brokuły i zastygłe w polewie kurczęta. Wyłożony do miski ryż wyglądał jak kupka stwardniałego betonu. Podgrzewanie teraz tego wszystkiego tylko pogorszy sprawę. Jej kolacje, wydawane w Nowym Jorku, zawsze były na najwyższym poziomie. A teraz taka kompromitacja!
Trudno, musi robić dobrą minę do złej gry. Rozłożyła płócienną serwetkę na kolanach.
- Gotowi? - spytała wesoło i podsunęła im półmisek.
Annie obrzuciła glazurowane kurczęta podejrzliwym wzrokiem.
- To jest w pomarańczach. Czy mogę dostać hot doga?
- Zachowuj się! - syknął Jason, dając jej kuksańca.
Annie odskoczyła i potrąciła Lissę. Lissa przewróciła szklankę, z której po granatowym obrusie rozlało się absolutnie więcej mleka, niż mogło się w niej zmieścić. Sama szklanka rozprysła się na kawałki, zaścielając błyszczącymi odłamkami ciemniejącą plamę.
Przerażona Lissa skoczyła na równe nogi i wybiegła. Jej krzesło groźnie się zachybotało. Annie zaczęła płakać. Jason zbladł i z nieszczęśliwą miną spojrzał w stronę drzwi.
Tymczasem mleko płynęło nieubłaganie w stronę kolan Logana. Gilbert, drzemiący pod stołem, poderwał się ze spóźnionym refleksem i zaczął przeraźliwie szczekać, co obudziło kota, który wygiął się w łuk, po czym zeskoczył z fotela pod ścianą i obrzuciwszy Claire pogardliwym spojrzeniem, wymaszerował godnie z pokoju.
Annie i Jason gotowi byli zerwać się i uciec gdzie pieprz rośnie.
- Prze... przepraszam, ciociu Claire - wyjąkał wreszcie Jason. - To wszystko moja wina.
Annie wbiła wzrok w czubki butów.
- Moja też.
- Nic się nie stało. Moglibyście iść na górę i przyprowadzić waszą siostrę?
Dzieci opuściły jadalnię z wyraźną ulgą.
- Miły wieczór - powiedział uprzejmie Logan, zbierając mleko leżącymi na stole serwetkami. - No i co u pani słychać? - spytał, patrząc na nią spod podniesionych brwi.
Claire ogarnęła wzrokiem całą scenę i nagle poczuła, że gdzieś głęboko, w zaciśniętym gardle, wzbiera w niej śmiech.
- Wszystko w porządku, dziękuję - wykrztusiła, starając się przybrać układną minę. - Cieszę się, że zechciałeś... zechciałeś...
Wybuchnęła śmiechem. Nie może już być gorzej i nic ją to nie obchodziło. Do diabła z etykietą. Nie jest już dzieckiem skręcającym się z zażenowania w jadalni matki. Nie ma tu ojca - ani jego aroganckiego kamerdynera - żeby mogli dać wyraz totalnej dezaprobacie i głębokiemu rozczarowaniu jej osobą.
Uwolniła się od nich wszystkich.
- Spróbujemy jeszcze raz, dobrze? Ta kolacja należy już do historii.
Patrzył na nią spod rzęs, podnosząc się zza stołu. Z pewnością niewiele proszonych kolacji w jego życiu przybrało taki obrót. Będzie szczęśliwy, mogąc się wynieść.
Tymczasem w jego oczach zapaliły się wesołe iskierki, a kąciki ust podniosły mu się w uśmiechu. Odstawił krzesło i podszedł do niej.
- Dziękuję za pamiętny wieczór. - Położył jej palec na ustach, powstrzymując chichot. - Mówię to poważnie. Jutro moja dekoratorka zabiera się do urządzania mi wnętrza, ale żadne jej wysiłki nie stworzą takiego domu, jaki ty dałaś tym dzieciom.
Wziął jej rękę w obie dłonie. Poczuła się po kobiecemu krucha, wzięta w opiekę. Ciepło przebiegło wzdłuż jej ramienia i rozlało się w piersi.
- Tak, no cóż... Nie zawsze jesteśmy tacy mało gościnni. Może jednak zostaniesz i zjesz coś z nami?
- Miałem nadzieję, że to zaproponujesz... Zacisnął palce na jej palcach i wolniutko pogładził wnętrze jej dłoni. Poczuła, jak w odpowiedzi kurczą się jej palce u stóp, a skóra oblewa nową falą ciepła. Odgłosy dzieci biegających na górze i bałagan w jadalni odpłynęły gdzieś w dal, liczyło się tylko przyspieszone bicie jej serca i żar w jego oczach.
Przebiegł ją dreszcz - nie była pewna, oczekiwania czy strachu? Wiedziała, że robi pierwszy błąd, ale nie mogłaby się cofnąć, nawet gdyby ktoś krzyknął, że tuż obok wybuchł pożar.
Gdy ręce Logana podniosły się do jej ramion, ogarnęła ją nagła panika. Zobaczyła tłuste łapy Hanka chwytające ją nagle za głowę, poczuła jego śliskie, mokre usta.
- Ja... ja...
- Myślisz o czymś, co się nigdy nie powinno zdarzyć. O kimś innym. Popatrz na mnie, Claire - powiedział Logan cicho. Przesunął palcem po linii jej podbródka, a potem bardzo delikatnie obrysował zarys ust. - Prześliczne...
Wolno, bardzo wolno przyciągnął ją bliżej, po czym pochylił głowę, przymknął oczy i musnął wargami jej usta. A potem przylgnął do nich i poczuła, jak przebiega ją rozkoszny dreszcz, gdy pocałunek się przedłużał.
W końcu Logan wziął w obie ręce jej twarz, jakby trzymał coś wyjątkowo cennego. Chciała się do niego przytulić i dać się pocałować jeszcze raz, lecz odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał jej w oczy.
- Wszystko w porządku?
Patrzyła na niego w oszołomieniu i zastanawiała się, czy kiedykolwiek coś w jej życiu było bardziej w porządku.
- Tak...
Na schodach rozległ się tupot galopujących dzieci. Logan zerknął na stół, a potem na nią.
- Czy u was zawsze jest tak spokojnie?
- Zawsze.
- Twoja kolacja ciągle da się zjeść - powiedział beztrosko. - Uporządkuję z Jasonem stół, a ty to wszystko podgrzej.
- Uhm... doskonale. - Odsunęła się od niego z ociąganiem. - Dobry pomysł.
Zebrała szybko półmisek i obie miski i umknęła do kuchni, słysząc za sobą cichy śmiech Logana.
Po dziesięciu minutach stół wyglądał całkiem zachęcająco, mimo że leżały na nim teraz plastikowe maty, zwykłe sztućce i kubki jednorazowego użytku. Ożywione dzieci mówiły jedno przez drugie, pałaszując z apetytem kurczaka.
Claire próbowała brać udział w rozmowie, ale jej myśli obracały się cały czas wokół jednej rzeczy. Nie powinna była pozwolić na ten pocałunek, a tym bardziej pragnąć, żeby się powtórzył. Ale czuła się jak ciepły budyń - bezosobowo i bezwolnie.
Kilka godzin później wcisnęła przycisk zmywarki, wzięła kawę do kuchni i opadła na krzesło z westchnieniem ulgi. Kolacja była skończona. Dzieci leżały w łóżkach. Miała już ten wieczór za sobą.
Tylko że Logan nadal był z nią w kuchni.
- Wspaniałe przyjęcie - oświadczył, upijając łyk kawy. - Za drugim razem poszło lepiej.
Rozkoszując się ciepłem kubka w obu rękach, podniosła go do ust. Tym razem zaparzyła migdałową mokkę i jej aromat działał kojąco. Po załadowaniu - z pomocą Logana - pełnej zmywarki, dwukrotnym układaniu do łóżek trójki dzieci, które nie chciały iść spać, i wielogodzinnym tłumieniu nieprzyzwoitych myśli dobrze było po prostu usiąść i odpocząć.
Popatrzyła przez stół na Logana. Z uśmiechem skapitulował na prośbę Annie i jej błagalnej minki i przeczytał dziewczynkom przed snem pół tuzina książeczek. Nawet Jason zakradł się, by posłuchać, choć udawał nonszalancję mimo wyraźnego zainteresowania.
Fakt, że pocałunek Logana przewrócił jej świat do góry nogami, będzie musiał po prostu... pójść w niepamięć.
Logan jest jej sąsiadem, na którego będzie się zapewne w przyszłości często natykać. Jest też kimś, na kogo może liczyć. Potrzebowała sprzymierzeńca, a nie mężczyzny, który złamie jej serce. Przypomniała sobie zduszone łzami słowa Brooke: „Był taki miły na początku, wydawał mi się spełnieniem marzeń, ale to była tylko gra. Potem zaczęły się kłamstwa i późne powroty. Mówił do mnie rzeczy, które wstydzę się powtórzyć..."
Przyglądała mu się uważnie, starając się znaleźć coś na potwierdzenie słów siostry. Czyżby grał przed nią, żeby zyskać jej przychylność? Próbował tylko skłonić ją do zmiany decyzji i odsprzedania mu posiadłości? Cisnęło się jej na myśl tysiące pytań. Może teraz znajdzie parę odpowiedzi.
- Zostaniemy przyjaciółmi? - spytała, wyciągając do niego rękę przez stół.
- Uprzedzam, że zawsze będę chciał zdobyć tę ziemię - rzekł poważnie.
- I nigdy jej nie dostaniesz. Wyciągnął rękę i zaśmiał się krótko.
- Zobaczymy.
Odchylił się razem z krzesłem i rozejrzał uważnie po kuchni, ogarniając wzrokiem wysoki sufit i bogato rzeźbioną sztukaterię, ściemniałe dębowe szafki i okno o trzech skrzydłach wychodzące na jezioro. Zamyślił się.
- Dobrze jest znaleźć się tu po tylu latach. Jeszcze widzę...
Urwał i zamilkł. Czy wspominał Brooke stojącą tu na progu, witającą go pod koniec dnia? Brooke była promienną kokietką, przyciągającą pełne zachwytu spojrzenia wszędzie, gdzie się pojawiła. Jako jej mąż, Logan musiał czuć się królem świata.
Jednym długim haustem wypił do końca kawę i wstał. Zdumiona Claire też się podniosła i poszła za nim do wyjścia. Co się stało?
Gdy przy drzwiach się do niej odwrócił, jego twarz miała nieobecny wyraz.
- Dziękuję. Wieczór był... Było mi bardzo miło. To nie zapowiadało początku długiej i pięknej przyjaźni.
- Nam też, Lancelocie - zażartowała, odwołując się do jego starego przezwiska.
Uśmiechnął się i uścisnął ją, obejmując jednym ramieniem, jak przed laty.
Wstrzymała oddech. Jego dotyk sprawił, że z trudem opanowała chęć, by się do niego przytulić. Trzeba ustalić nowe reguły. Od tej chwili żadnych uścisków.
Logan też musiał się poczuć nieswojo, bo szybko opuścił rękę, cofnął się, krótko pożegnał i wyszedł.
Mamy być przyjaciółmi, przywołała się do porządku, patrząc na jego znikającą w ciemnościach sylwetkę. Musi myśleć o trójce dzieci i podupadającym ośrodku, to są jej priorytety.
Znała już cenę, jaką się płaci za zaangażowanie w związek z mężczyzną. Chwile szczęścia nigdy nie przeważają nad uczuciem głębokiego zawodu na końcu.
Jako przyjaciele nie wejdą w mroczny i niebezpieczny świat zmysłów i namiętności, w którym jej serce i dusza zostałyby nieuchronnie zranione. Nie będzie żadnego ryzyka. A przyjaźń może być dozgonna.
Miłe ciepło, jakie poczuła na tę myśl, trwało może piętnaście sekund. Do chwili, kiedy zadzwonił telefon.
- Pine Cliff - powiedziała automatycznie, patrząc na wyświetlacz z numerem rozmówcy. Telefon był z budki.
Odpowiedziała jej cisza.
Gdy odłożyła słuchawkę na widełki, telefon zadzwonił znowu. A potem jeszcze raz. Za trzecim razem położyła słuchawkę na biurku.
Dzwoniący ani razu się nie odezwał.
Logan przeklinał się w duchu, sadząc wielkimi krokami po lesie. Uciekł z Pine Cliff jak niepyszny. Claire musiała pomyśleć, że brak mu piątej klepki.
Ale gdyby nie wyszedł, mógłby powiedzieć coś bardzo głupiego, w rodzaju: „Chcę czegoś więcej niż przyjaźni, Claire". A to by zburzyło spokój, jaki z trudem osiągnął, i wprowadziło zamęt w jego samotne, uporządkowane życie.
Po rozstaniu z Brooke musiał długo walczyć, aby odzyskać dobre imię i oczyścić się z fałszywych zarzutów, jakie rodzina Worthów mu postawiła. Nie mówiąc już o tym, że Brooke zadłużyła go w banku i oskubała do ostatniego centa.
Claire nie przypominała siostry, lecz lata samotności i niechęć do wiązania się z kimkolwiek zostawiły na nim swoje piętno. Co takiego było w tej kobiecie, w tych dzieciach, co nadkruszyło jego mury obronne?
Zagłębiając się w wąską ścieżkę wśród drzew, zaczął racjonalizować swoje postępowanie. Pomyślał o Annie i Lissie. Każdemu serce by zmiękło, gdyby się do niego tuliły takie słodkie kruszynki, pachnące płynem do kąpieli i szamponem. Wyzwalały instynkt ochrony gatunku, to wszystko.
A co do Jasona... gniew, bunt i samotność tego chłopca widać było na pierwszy rzut oka. Jeśli dodać do tego chaos emocjonalny typowy dla przeciętnego nastolatka, to było jasne, że potrzebuje przyjaciela. Poza tym przypominał mu jego samego sprzed dwudziestu lat.
Jeśli chodzi o dzieci, to jego emocjonalne zaangażowanie dawało się łatwo i logicznie wytłumaczyć. Ale nie było za grosz logiki w jego śmiesznym zainteresowaniu młodszą siostrą Brooke. Dobry Boże! Samo objęcie jej obudziło w nim żądzę do tej jedynej kobiety, której nigdy nie powinien pragnąć - i której nigdy nie dostanie. Pójście za głosem zmysłów byłoby powtórzeniem najgorszego błędu, jaki popełnił w życiu.
Musi się trzymać z daleka od Pine Cliff, dopóki ta posiadłość do niego nie wróci.
Ciekawe, czy Claire domyśla się prawdy o jego krótkim, nieudanym związku? Zapewne nie. Musiała zostać dobrze zindoktrynowana przez swoją rodzinę na temat nieszczęsnego małżeństwa siostry z chłopakiem bez nazwiska i bez przyszłości.
Nie warto prostować tych kłamstw. Prawda na temat Brooke mogłaby na zawsze popsuć stosunki Claire z resztą rodziny.
A nawet taka rodzina jest lepsza niż żadna.
Rozdział 9
Odkąd była dzieckiem, Claire zawsze chciała znaleźć czterolistną koniczynę, nigdy jednak nie marzyła o znalezieniu węża. Gdy sobie to uświadomiła, wzdrygnęła się i poczuła, że chłód przebiegł jej po krzyżu.
Igor najwyraźniej doskonale się czuł w plamie słońca na poboczu podjazdu. Zwinięty w kłębek, przypominał porzucony kawałek liny okrętowej.
Na jej widok podniósł łeb z umiarkowanym zainteresowaniem i zaraz opuścił go ospale na swój ogon - czy też grzbiet. Nie wdając się w subtelności gadziej anatomii, wiedziała jedno: musi go złapać.
Dzieci były w szkole, Fred zaś pojechał do miasta po nowy pas transmisyjny do kosiarki. Nikogo innego nie było w pobliżu. Gdyby Logan się pokazał...
Gdyby Logan się pokazał, miałaby jeszcze większy problem. Na sam tembr jego głosu zaczęłoby jej wirować przed oczami i od stóp do głów oblałaby ją fala gorąca.
Przestań! - skarciła się stanowczo, kierując swoją uwagę z powrotem na Igora. Ma teraz rodzinę pod opieką. Nic więcej nie było jej potrzebne do szczęścia.
A jeden z członków tej rodziny może dzięki niej odzyskać trochę radości życia. Jeśli się teraz nie pospieszy, to straci tę szansę.
Zacisnęła zęby i postąpiła ostrożnie naprzód. Jeden krok, potem drugi. Mimo chłodu na dworze oblał ją pot i przylepił koszulę do pleców. Jest dorosła, Przecież to tylko... tylko oswojone zwierzątko. Jason nosi je z sobą cały czas.
Wspomnienie smutnej miny chłopca przy śniadaniu pomogło jej zrobić jeszcze krok.
- To ja, Igor - szepnęła. - Czemu nie możesz mieć jakiegoś futerka?
Modląc się w duchu, przebiegła przez trawnik, chwyciła wiaderko spod budynku pralni i ostrożnie wróciła do Igora.
- Chodź tutaj - powiedziała zachęcająco, podsuwając mu wiadro.
Gad podniósł łeb i cofnął się. W jaki sposób, na Boga, zagania się węże?
Zamknęła oczy i ostrożnie popchnęła go czubkiem buta. Kiedy otworzyła zaciśnięte powieki, Igor zmierzał prosto do wielkiej kępy kwiatów. Na szczęście zimnie powietrze osłabiło jego werwę i pełzł z dostojną szybkością rozlanego miodu.
Claire rzuciła się za nim, podstawiła mu z przodu wiadro i wepchnęła go - czy też dużą jego część - nogą do środka. Ta część, która znalazła się w wiadrze, zaczęła piąć się w górę.
- O Boże!
Chwyciła wiadro za rączkę i puściła się biegiem do domu. Szybkim sprintem pokonała trawnik, wpadła na ganek, wbiegła po schodach i zatrzymała się dopiero w pokoju Jasona. Z westchnieniem ulgi wrzuciła gada do terrarium i zamknęła drzwi.
Udało się!
Oszołomiona sukcesem opadła na łóżko Jasona i wyciągnęła się na plecach. Wąż, nietoperze na strychu, ciemne typy u drzwi, głuche telefony.
W tym stanie rzeczy nie zdziwiłaby się, gdyby na trawniku przed domem rozbili sobie obóz przybysze z kosmosu.
Podparła się na łokciach i rozejrzała po pokoju. Panował w nim nieskazitelny porządek, jak zawsze. Gdyby nie kunsztowne rysunki piórkiem, przypięte równo na tablicy korkowej, pomieszczenie byłoby bezosobowe jak pokój hotelowy, a nie sypialnia trzynastolatka.
Czy Jason zawsze był taki, czy ciągle czuł, że mieszkanie z nią to tylko chwilowy etap na niepewnej dalszej drodze?
Jedynym osobistym akcentem na jego biurku była oprawiona w ramki fotografia Jasona z matką, stojących przy luksusowej żaglówce.
Claire wstała i podeszła, żeby się jej bliżej przyjrzeć. Brooke, z grzywą jasnych włosów rozwianych przez wiatr, wyglądała tak młodo, tak krucho.
Dlaczego musiałaś zginąć? Wpatrując się w twarz siostry, Claire poczuła znajomą wilgoć pod powiekami. Gdyby miały więcej czasu, może udałoby im się zbliżyć. Dlaczego nigdy nie przyjechałaś do domu?
Powtarzała tę starą litanię, choć w gruncie rzeczy znała wyjaśnienie. Jak powiedziała Loganowi, ojciec był zły z powodu ich pochopnego małżeństwa i nagłego rozwodu, a potem wściekły, kiedy Brooke natychmiast zaczęła się zadawać z Randallem. Po ich wspólnej ucieczce ona zerwała wszystkie więzy z rodziną, a Charles Worth nigdy więcej nie wymówił jej imienia.
Gdyby Logan był lepszym mężem, ich małżeństwo mogłoby się utrzymać - i Brooke nadal by żyła.
Wzrok Claire przeniósł się na twarz Jasona. Mocna szczęka i wysunięty podbródek znamionowały upór i siłę - właściwe całym pokoleniom Worthów, których portrety wisiały w gabinecie ojca w Nowym Jorku.
Podniosła fotografię do światła. Oko kamery uchwyciło też coś, co Jason maskował za buntowniczą postawą. Wrażliwość, poczucie humoru, a nawet młodzieńczą obietnicę zmysłowości w sposobie patrzenia spod długich rzęs. Nietrudno było sobie wyobrazić dziewczęta walczące w przyszłości o jego względy.
Ma oczy podobne do Logana, uzmysłowiła sobie nagle. Takie same błękitne źrenice otoczone ciemną obwódką, takie same równe, gęste rzęsy. Prychnęła lekceważąco. Przecież oczy Brooke też były niebieskie.
Ale miały inny odcień.
Czy Logan może być ojcem Jasona? Potrząsnęła głową i wpatrując się intensywnie w fotografię, starała się przypomnieć sobie burzliwą historię rozwodu Brooke. Czy to było jesienią czy zimą? Sama przebywała w tym czasie z dala od domu, w szkole z internatem. Ale przecież rozgoryczoną i skłóconą parę tuż przed rozwodem rozgrzewają raczej bitwy słowne niż ostatnie porywy namiętności, które mogą zaowocować dzieckiem.
To niemożliwe. Głupie myśli, nic więcej.
Odstawiła delikatnie fotografię i pobiegła skończyć wieszanie firanek w jednym z domków. Zanim dzieci wróciły ze szkoły, przyjęła jeszcze trzy komplety gości i odbyła cztery rozmowy telefoniczne.
Przez całe popołudnie nękały ją inne drobne podobieństwa między Jasonem i Loganem. To tylko wybujała wyobraźnia, mówiła sobie, ale od momentu, kiedy dzieci weszły w drzwi, nie mogła oderwać oczu od siostrzeńca.
Uparcie wracało do niej pytanie: Czy może być synem Logana? Wydawało się to nieprawdopodobne. Brooke nigdy by nie zataiła tego faktu przed prawowitym ojcem.
A może jednak?
Ta myśl nie dawała jej spokoju także wieczorem, kiedy bezskutecznie próbowała rozpalić ognisko na brzegu jeziora. Stosik drewna u jej stóp wyglądał prawidłowo, ale za nic nie chciał się zająć ogniem. Płomyki pełzały po drewnie niemrawo i niemal natychmiast przygasały.
Niecierpliwie przekładając sosnowe polana to tak, to inaczej, patrzyła na swoje wysiłki z rosnącą irytacją. Bliźniaczki nadciągały już od domu, niosąc między sobą koszyk z jedzeniem, a Jason też zjawi się lada chwila. Gdzie się podziewa Fred?
Smugi wieczornej mgły unosiły się niczym białe duchy wokół postrzępionych, granitowych szczytów, a fale w dole rytmicznie uderzały o podnóże skał i cofały się, ginąc gdzieś na pokrytym szarością horyzoncie.
Idealna pora na kiełbaski przy ognisku. O ile to ognisko da się rozpalić.
Nadszedł Jason, niosąc duży termos z gorącą czekoladą.
- Nic z tego nie będzie - orzekł. - Drewno jest źle ustawione.
Ze zdumiewającą pewnością i wprawą zabrał się do przestawiania polan, ułożył na środku stosik łupin z kory i dmuchał w nie tak długo, aż zajęły się ogniem. Po chwili buchnęły w górę wesołe płomienie. Chłopiec zerknął na Claire i wzruszył ramionami, starając się zlekceważyć swój sukces, ale kąciki ust podniosły mu się w triumfalnym uśmiechu.
- Obóz skautów - mruknął. Claire roześmiała się.
- Dobra robota, Jason. Będziesz mnie musiał tego nauczyć.
Sosnowe drewno skwierczało i trzaskało, wypełniając powietrze leśnym aromatem. Jason z widoczną satysfakcją dorzucił kilka polan. Blask ognia ozłocił ich twarze i odpędził ziąb wieczoru. Claire nachyliła się, wyciągając dłonie nad ogniskiem, i obserwowała chłopca poprzez tańczące płomienie.
Mimo młodego wieku widać było, że wyrośnie na przystojnego mężczyznę. Wcale to jednak nie znaczy, że przypomina Logana, powiedziała sobie szybko. Objęła się ramionami, czując nagły chłód.
Na powrót Igora Jason zareagował ekstatycznym tańcem, połączonym z okrzykami radości. Był już niemal gotów rzucić się Claire na szyję, lecz w ostatniej chwili ograniczył się do niepewnego uściśnięcia jej ręki. Uśmiechnęła się do siebie. Jason jest właśnie na tym pierwszym, nieporadnym progu dojrzałości.
Jej rozmyślania przerwała Lissa, pociągając ją za rękaw.
- Jestem głodna. Fred mówił, że zaraz tu przyjdzie. Możemy zaczynać?
Claire wyjęła z koszyka metalowe szpadki z drewnianymi rączkami, rozdała dzieciom po kiełbasce i rozłożyła resztę kolacji na kocu.
- Tylko nie podchodźcie zbyt blisko do ognia.
Po chwili twarzyczki Annie i Lissy zalśniły w migotliwym świetle ogniska, kiedy dziewczynki z zapałem zabrały się do pieczenia kiełbasek nad płomieniami. Nowa przygoda pochłonęła je bez reszty.
Jason odłożył swoją porcję na bok i zszedł na półkę skalną. Uskoczył przed dużą falą, która omal nie zmoczyła mu butów, i wbił wzrok w pobliski brzeg. Odwracając się przez ramię do Claire, wskazał przed siebie:
- Założę się, że to Logan tam stoi. O tam, na skałach.
Podeszła i zobaczyła w oddali męską postać na cyplu, u którego stóp kłębiła się mgła. W zapadającym zmierzchu mógłby równie dobrze być wytworem jej wyobraźni.
- Możemy zaprosić go na ognisko? - spytał Jason prosząco.
Kiedy skinęła głową, puścił się w dół po skałach jak rączy jeleń.
- Pan Fred! - wykrzyknęła Annie. - Przyniósł pan chipsy?
Fred położył na kocu sporą paczkę chipsów i rozejrzał się po brzegu.
- Jason poszedł się przewietrzyć?
- Zobaczył Logana i pobiegł zaprosić go na nasz piknik.
Staruszek skinął głową z aprobatą.
- Jak się wam układają stosunki?
- No cóż, on jest... - Claire zawahała się, sama nie wiedząc, co powiedzieć. - Jest dobrym sąsiadem.
Fred odrzucił głowę i parsknął śmiechem.
- Lepsza taka pochwała niż żadna.
Usłyszeli zgrzyt kamyków na skalnej ścieżce i coraz bliższe kroki.
- Jason?
Logan wkroczył w krąg ogniska i natychmiast poczuł przyjemne ciepło. Nie tylko od ognia, ale też na widok dwóch małych dziewczynek z przejęciem zajmujących się pieczeniem kiełbasek oraz Claire i starego przyjaciela Freda, którzy najwyraźniej przed chwilą żartowali. Fred miał policzki zarumienione jak święty Mikołaj, a oczy Claire błyszczały rozbawieniem.
Idylliczny nastrój tej sceny - mała grupka skupiona wokół ognia, iskry lecące z trzaskających polan, leniwe fale jeziora w tle - sprawił, że Logan poczuł się, jakby miał przed sobą obraz jakiegoś romantycznego malarza.
Jason podał mu szpadkę, a Fred wskazał pień drzewa obok Claire.
- Ostatnie wolne krzesło - mrugnął.
Logan wszedł w środek tego obrazu, zastanawiając się, czy nie lepiej było zostać w domu i odgrzać sobie na kolację coś z lodówki. Czy nie powinien był dotrzymać słowa i trzymać się z dala od Pine Cliff, dopóki znów nie będzie jego własnością?
Lubi być sam, do diabła! Spokój i cisza jego domu, piękno wielkiego jeziora za oknem, w zupełności odpowiadały człowiekowi, który ceni sobie swoją samotność. Niczego więcej nie potrzebował do szczęścia. Zwłaszcza kobiety, która siedziała obok.
Fred podszedł i objął go ramieniem.
- Dobrze jest znów cię widzieć, chłopcze.
W oczach Claire zapalił się diabelski chochlik.
- To miło, że przyszedłeś. Jason uważał, że ucieszy cię zaproszenie do towarzystwa.
Pewno zauważyła, jak bardzo go to cieszy. Wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Jason nalegał, żebym się do was przyłączył. - Kątem oka dojrzał, że chłopiec poruszył się niespokojnie, więc szybko dodał: - I chętnie skorzystałem.
- Właśnie widzę - rzekła z przekąsem i zwróciła się do dziewczynek: - Opowiedzcie nam o dzisiejszym dniu.
Jedna z bliźniaczek skurczyła się, zmieszana. To musi być ta bardziej nieśmiała, Annie. Za to Lissa paplała bez skrępowania, poruszając trzydzieści tematów na minutę.
- Opowiedzcie o najprzyjemniejszej rzeczy, jaka was dziś spotkała - podsunęła Claire.
- Najmniej przyjemni byli ci owłosieni ludzie.
- Co? - zdumiała się Claire.
Lissa wykrzywiła się, sięgając po bułkę.
- Ci z domku numer osiem, tacy potargani i śmiesznie ubrani. Są niemili. Powiedzieli, żebyśmy sobie poszły i nie przeszkadzały.
- Sweeneyowie? - Claire zmarszczyła brwi, patrząc pytająco na Freda. - Co to za jedni?
- Para podstarzałych hippisów, jak na moje oko. Włóczą się po nocach i nie są zbyt towarzyscy. Ale poza tym nie sprawiają kłopotów.
- Po co tu przyjeżdżają, jeśli nie chcą patrzeć na jezioro? - zainteresował się Jason. - Cały dzień mają zasłonięte okna. Nawet to wychodzące na wodę. Dziwne.
Claire z roztargnieniem zatknęła niesforny kosmyk za ucho.
- Może po prostu nie umieją rozmawiać z dziećmi - wyraziła przypuszczenie.
- Oni nie lubią dzieci - oświadczyła Lissa.
Nalała sobie hojnie ketchupu na bułkę i z satysfakcją zagłębiła w niej zęby. Ketchup popłynął jej po podbródku i pociekł na bluzę.
- Ojej!
Annie i Jason roześmiali się, Claire potrząsnęła głową. Najwyraźniej plamy nie były jej straszne, bo bez słowa sięgnęła do koszyka po plastikową torebkę, wyjęła z niej wilgotną szmatkę i zaczęła ścierać czerwone zacieki z ubrania dziewczynki.
- Ale za to lubimy tę babcię z drugiego domku - powiedziała Lissa. - Ona jest miła.
- Tylko gada jak najęta - skrzywił się Jason, nabijając na patyk następną kiełbaskę.
- To pewno pani Rogers - zarechotał Fred.
- Jest wdową i musi czuć się samotna. - Claire wrzuciła ściereczkę z powrotem do koszyka. - Przyjechała na cały miesiąc, więc zdążymy się dobrze poznać.
- Chyba tak.
Logan przyrządził sobie hot doga i sięgnął po frytki. Claire podała mu puszkę pepsi - coli.
- Znalazłam parę pustych puszek po coli na strychu - przypomniała sobie. - Czy któreś z was tam chodziło?
Bliźniaczki zrobiły przestraszone miny.
- Nigdy w życiu - wzdrygnęła się Annie.
- Ja nie - odparł krótko Jason, który siedział z oczami wbitymi w ogień.
- Ale to nie znaczy, że nie możesz tam iść, gdybyś chciał poszukać czegoś ze swoich rzeczy - zaznaczyła szybko Claire, lecz nie doczekała się odpowiedzi.
Trzaskający ogień i woń skwierczących kiełbasek przypomniały Loganowi własne dzieciństwo. Z wiernym psem u boku spędzał tu przy ognisku niezliczone noce, wpatrując się w gwiazdy. Czuł wtedy taki sam spokój, jaki ogarnął go teraz.
Ale ten spokój nie wszystkim się udzielał, sądząc po wyrazie twarzy Jasona, który zasępiony siedział samotnie w półcieniu.
Pewno chłopiec wciąż opłakuje rodziców, tęskni za swoim domem, za przyjaciółmi. Ciężko jest zostawiać za sobą całe dotychczasowe życie. Logan coś o tym wiedział.
Te myśli przerwała mu Claire. Wstała, wrzuciła papierowy talerz do plastikowej torby i podsunęła ją w ich kierunku.
- Dajcie tu wszystkie śmieci. Czas iść spać.
Poza kręgiem ogniska było znacznie zimniej. Logan poczuł się, jakby opuścił czyjeś ciepłe ramiona. Z dala dobiegło ich szczekanie psa i wściekły warkot.
- Gilbert toczy walkę z nietoperzami - westchnęła Claire z rezygnacją. - Pewno myśli, że chcą nam ukraść srebra. Lepiej chodźmy, zanim dostanie ataku serca.
Przeciągnęła się i rozmasowała opięte dżinsami pośladki. Zaczęła zbierać do koszyka pozostałości po pikniku, podczas gdy Logan przygaszał ogień.
- Następnym razem weźmiemy krzesła ogrodowe, co, Fred?
Fred skrzywił się i postękując, wstał.
- To już nie na moje lata. Następnym razem dajcie mi koc elektryczny, to się zastanowię. - Spojrzał na Logana. - Odwiedź nas czasem.
Claire skinęła głową, nie patrząc mu w oczy.
- Jesteś zawsze mile widziany.
Patrzył za nimi, jak odchodzili aleją. Na skraju trawnika Claire pomachała na pożegnanie Fredowi, zagarnęła dzieci i ruszyła w stronę domu. Fred wsiadł w sfatygowaną półciężarówkę i skierował się w stronę szosy.
Stojąc samotnie na brzegu, Logan obserwował, jak w oknach po kolei zapala się światło, i wyobrażał sobie odbywający się tam wieczorny rytuał. Ciepła kąpiel dla bliźniaczek. Mała przekąska przed snem. Czytanie książeczek.
Czy dzieci wpakują się do łóżka Claire na słuchanie bajek, jak wtedy, gdy został na noc? Czuł, że jego świat chwieje się w posadach i zaczynają ogarniać go wątpliwości, czy samotne życie jest rzeczywiście najlepszym z możliwych rozwiązań.
Zewnętrzna fasada domu nie zmieniła się przez wszystkie te lata. Ciągle widział swoją babkę, jak kuśtykając, wychodzi z laską na ganek, i gdyby zamknął oczy, mógłby nawet wyczuć wątły zapach bzu. Ale wnętrze domu stanowiło teraz obce terytorium. Terytorium, które wzięła we władanie budująca się na nowo rodzina - podtrzymywana miłością i poświęceniem kobiety, która jej nigdy nie opuści.
Logan pozwolił sobie przez chwilę oddać się przyjemnym marzeniom.
Claire pocałowała dziewczynki na dobranoc i wyszła do holu, przymykając drzwi. Tym razem obyło się bez sprzeciwów i ociągania. Chłodne wieczorne powietrze i rozleniwiające ciepło ognia zrobiły swoje - cała trójka potulnie jak nigdy dała się zapakować do łóżek. Trzeba będzie częściej urządzać wieczorne ogniska.
Kiedy weszła do kuchni, Gilbert powitał ją waleniem ogona o podłogę, szczęśliwy z jej towarzystwa.
- Pewno dałeś nieźle popalić tym nietoperzom, staruszku.
Ogon jeszcze radośniej poszedł w ruch.
- Zaraz wezmę cię na spacer, tylko przyjdzie pani Rogers popilnować dzieci.
Napełniła kubek letnią kawą i usiadła przy stole z książką rachunkową i piórem. Pies podszedł bliżej i zaczął się ocierać o nogawki dżinsów.
Gdy zauważyła, że cyfry zamazują się jej przed oczami, ziewnęła i powoli się przeciągnęła, po czym spojrzała na zegar nad kuchenką. Dziesiąta godzina.
W Nowym Jorku zabierałaby się do papierkowej pracy przyniesionej z biura. To jest jeszcze wszędzie wczesna pora, wszędzie, tylko nie tutaj.
Westchnęła, pociągnęła łyk kawy i spróbowała się skoncentrować, ale jej myśli wciąż wracały do minionego wieczoru. Do Logana.
Zniecierpliwiona, odsunęła pióro. Nie mogła się skupić na rachunkach, a było za wcześnie, żeby iść spać. Na dźwięk ciężkich kroków pani Rogers za oknem pobiegła na górę, zajrzała do dzieci i zeszła na palcach do holu.
- Dziękuję, że zechciała pani przyjść. Czuję się spokojniejsza, kiedy ktoś jest w domu, jak biorę Gilberta na spacer, nawet na kilka minut. Zwykle staram się to robić, kiedy Jason jeszcze nie śpi.
- Nie ma żadnego problemu. Jestem nocnym markiem i późno się kładę. - Starsza pani rozłożyła się przy stole kuchennym z magazynem robótek ręcznych i dużym kubkiem kawy. - Nie musi się pani spieszyć.
Claire uśmiechnęła się, włożyła kurtkę i wypędziła Gilberta na ganek.
- Chodź, staruszku, idziemy.
Pies zastygł na górnym stopniu, po czym zszedł wolno, trzymając się jej nogi.
- Widzę, że prawdziwy z ciebie pies obronny! Wokół panowała noc, tylko nad drzwiami pralni paliło się zamglone światełko, i daleko na końcu alei mrugała latarnia w miejscu, gdzie nadjeżdżające samochody musiały ostro skręcić w lewo albo wylądować w objęciach sosen. Sama omal nie przeoczyła tego zakrętu przy pierwszej wizycie.
Wszystkie domki dookoła pogrążone były w ciemnościach, oprócz tego najbliżej przystani, gdzie spod drzwi wydobywała się smuga światła, ale okna były szczelnie zakryte jakimś ciemnym materiałem. To dziwne, pomyślała Claire, przechodząc obok. W oknach były zasłony i żaluzje, po co ktoś miałby jeszcze zasłaniać je kocem?
Usłyszała ze środka jakieś głuche uderzenie, a potem skrzypnięcie drzwi. Kątem oka zobaczyła dwie niewyraźne sylwetki dźwigające wspólnie duży, prostokątny przedmiot. Serce podskoczyło jej do gardła. Hank i Buzz?
Kilkakrotnie głęboko odetchnęła, zmuszając się do spokoju. Przecież tamci są w więzieniu. Ci ludzie to Sweeneyowie. Ekscentrycy, ale nieszkodliwi. I zapłacili do końca miesiąca.
Chociaż trzeba przyznać, że nie oddawali się zwykłym wakacyjnym zajęciom. Inni goście robili wycieczki i chodzili na spacery albo spędzali czas nad brzegiem jeziora, szukając agatów. Claire minęła szybko domek i zakryta ciemnością, odwróciła się w stronę dziwnie zachowujących się gości.
Usłyszała tylko ciche przekleństwo i zniecierpliwione parsknięcie, kiedy para wpychała pakunek na tylne siedzenie zaparkowanego nieopodal samochodu. Wsiedli do środka, przymknęli drzwi i odjechali tak wolno, że niemal nie słychać było chrzęstu żwiru pod kołami. Kiedy znaleźli się za zakrętem, zostawiając za sobą rząd domków, zapalili światła drogowe, zatrzasnęli drzwi i dodali gazu.
Gilbert rychło w czas zawarczał. Poklepała go uspokajająco po grzbiecie.
Co ci ludzie wyprawiali? Żałowała, że szczelnie zasłonięte okna nie zdradzą żadnej tajemnicy.
Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie, myślała, idąc dalej aleją. Może pojechali z przenośną lodówką do całodobowego sklepu w Cascade Falls po zapas lodu? Albo po lody na nocną ucztę? Kto by się ważył robić coś nielegalnego pod okiem tylu sąsiadów? Jutro wpadnie do nich z wizytą, a tymczasem musi przestać o tym myśleć. Odkąd zaatakowali ją Hank i Buzz, wietrzy niebezpieczeństwo niemal za każdym rogiem.
- Chodź, staruszku, czas wracać.
Pies, zamiast posłuchać, zaskomlał i rzucił się nagle do przodu w gęsty las.
- Gilbert!
Nawet się nie obejrzał. W ułamku sekundy zniknął w ciemnościach nocy. Claire popatrzyła za nim z niesmakiem. Wyraźnie zdziecinniał, szczekając wciąż na te same nietoperze i goniąc nie wiadomo za czym. Czy dwunastoletni pudel może zachorować na Alzheimera?
Zawróciła w kierunku domu. Spacer trwał już dość długo, Gilbert z pewnością zdążył załatwić swoje potrzeby. Zajrzy po powrocie do dzieci, zrobi sobie kawę i weźmie do łóżka dobrą książkę.
Ciche skomlenie nadchodzące gdzieś z tyłu zatrzymało ją w pół kroku.
- Gilbert?
Cisza. Może zaczepił się o jakąś gałąź. Albo o coś skaleczył. Poczuła gęsią skórkę na ramionach i ogarnął ją chłód. Zawahała się, zdjęta nagłym strachem na myśl o Hanku i Buzzie czających się w ciemnościach, przemykających między drzewami...
Bzdura. Przecież są w areszcie. Nikogo oprócz niej tu nie ma. Jutro cały teren znów będzie przyjazny i oswojony.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku ujadającego Gilberta. Po kilku krokach usłyszała chrobot jego łap na przybrzeżnych skałach.
- Gilbert? - zwróciła się w kierunku jeziora. Wypadł z mroku, polizał ją po ręce i znów zniknął w atramentowej czerni.
- Gilbert, wracaj tu zaraz!
- Witaj, Claire, to tylko ja. Nie chciałem cię przestraszyć.
- Logan? - Z obezwładniającym uczuciem ulgi poznała znajomy głos. - Co ty tu robisz? Myślałam, że dawno wróciłeś do domu.
- Po ognisku już miałem wracać, ale... - Nie dokończył, wpatrując się w jej twarz. - Dobrze się czujesz?
- Tak, wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zdenerwowana.
Postąpili krok ku sobie, czy tylko jej się zdawało? Nagle ujrzała tuż przed sobą bezpieczną przystań jego ramion, poczuła jego ciepło, zapach wody kolońskiej. Wymówił jej imię tak cicho, że bardziej odgadła to, niż usłyszała. Wolno i bardzo delikatnie przyciągnął ją do siebie, obejmując ją rękami w pasie. Pochylił głowę i oparł czoło o jej czoło, wstrzymując na chwilę oddech.
Emocje walczyły w niej z rozumem; zesztywniała, kiedy jego ręce zsunęły się niżej, na jej biodra, ale kiedy musnął ją wargami u nasady włosów, zaczęła topnieć. Gdy położył jej dłoń na karku, a jego usta dotknęły jej ust, miała już nogi jak z waty. Gdyby jej nie trzymał, upadłaby na ziemię. Krew nigdy jej tak nie wrzała pod niczyim dotykiem. Nigdy nie myślała o tym, aby rozerwać mężczyźnie koszulę zębami.
Zębami? Zreflektowała się i szybko otrząsnęła. Co właściwie robi tu nocą na pustym brzegu z Loganem? He innych kobiet uwiódł w ten sam sposób, rzucając na nie urok tym chwytającym za serce, zranionym spojrzeniem? A może tylko wmawiała to sobie, szukając ucieczki?
Z każdym dniem trudniej jej było pamiętać, dlaczego ma się trzymać od niego z daleka. Będzie musiała bardziej się pilnować - teraz myśli o nim o wiele za dużo. Wywinęła się z jego ramion i odsunęła na bezpieczną odległość.
- Dobranoc, Logan.
Nie okazał zdziwienia, jakby się spodziewał, że mu umknie. Ale cóż, taki niewinny uścisk z pewnością nic dla niego nie znaczył. Nie pozostawił po sobie pustki, jaką ona czuła.
Podeszła po kamiennym zboczu do drogi, nie oglądając się za siebie. Gilbert ociągał się przez chwilę, podbiegając raz i drugi do Logana, aż w końcu dokonał wyboru i powlókł się niechętnie za nią.
Była już przed domem, kiedy usłyszała telefon. W ciszy nocy jego dzwonek mógłby obudzić zmarłego. Albo dzieci śpiące na górze i gości w domkach. Wbiegła do środka i chwyciła słuchawkę. Bez tchu przytrzymała drzwi dla Gilberta i opadła na fotel. Pani Rogers spała nad swoim magazynem, głucha na wszystko.
- Halo?
Po drugiej stronie usłyszała tylko kilka głębokich oddechów, a potem ktoś odłożył słuchawkę.
Rozdział 10
Popatrzyła na słuchawkę trzymaną w ręku. Na identyfikatorze rozmówcy był wyświetlony numer miejscowej budki telefonicznej. Poprzednie głuche telefony też pochodziły spod tego numeru.
Może ktoś sprawdzał, czy jest w domu. Dziwne nocne odgłosy nabierały nowego znaczenia. A także zepsuta pralka. Rozrzucone papiery i otwarte pudła na strychu.
Przed oczami stanęli jej Hank i Buzz. Owionął ją zapach potu i stęchłego piwa, poczuła na skórze lepkie ręce. Serce zaczęło jej walić jak młotem.
„Masz coś, czego szukamy, i dobrze wiesz, co to jest" - powiedział. O co mu chodziło? Nigdy w życiu go przedtem nie widziała.
Boże, spraw, żeby wciąż byli w więzieniu... Trzęsącymi się rękami wykręciła numer aresztu w Cascade Falls.
- Podejrzani aresztowani w Pine Cliff? - Usłyszała kobiecy głos i szelest papierów. - Byli zatrzymani na czterdzieści osiem godzin i mieli wstępne przesłuchanie dziś po południu. Złożyli kaucję i zostali zwolnieni.
- Co takiego? - Nie wierząc własnym uszom, Claire opadła na najbliższe krzesło.
Pani Rogers nadal pochrapywała cicho w swoim krześle po drugiej stronie stołu.
- Powinnam zostać zawiadomiona!
- Nie wypuścilibyśmy ich bez dania pani znać. Claire okręciła sznur telefoniczny wokół palców.
- Nikt do mnie nie dzwonił.
- Chwileczkę... - Rozległ się szum głosów w tle, a potem speszona kobieta powiedziała: - George mówi, że dzwonili kilka razy w ciągu dnia, ale nikt nie odbierał. Zastępca szeryfa miał jechać do pani z tą wiadomością.
Dreszcz przeszedł jej po krzyżu.
- To znaczy Miller?
- Tak - odparła kobieta po chwili, odchrząkując z zażenowaniem. - Bardzo mi przykro. Mamy za mało ludzi, ale to nas nie usprawiedliwia.
- Może mi pani przynajmniej podać ich personalia?
- Już podaję: Gerald Thompkins i Willie Black. Przyjechał jakiś ustosunkowany adwokat z Minneapolis i zapłacił po trzydzieści tysięcy dolarów kaucji za każdego z nich. Zabrał ich do Twin Cities do czasu rozprawy.
- Jak sędzia mógł ich wypuścić?
- Niestety, proszę pani, takie jest prawo.
Claire odwiesiła słuchawkę, starając się zebrać myśli.
Hank i Buzz nie trafili przypadkiem do Pine Cliff, rozochoceni, żądni przygód i zbyt pijani, żeby przewidzieć konsekwencje swoich czynów. Hank - Gerald? - starał się coś z niej wydobyć pogróżkami i szantażem. Może Randall oszukał ich w jakichś interesach? Na pewno wyjechali razem z tym adwokatem. Nie odważyliby się prześladować jej znowu zaraz po aresztowaniu.
Z drugiej jednak strony wyglądali, jakby byli bez grosza, jakby zdobycie pieniędzy na parę butelek piwa stanowiło już nie lada wyczyn. Skąd wzięli dobrego adwokata i taką sumę na kaucję?
Cały dzień była niespokojna, a teraz jej zdenerwowanie osiągnęło szczyt. Spojrzała na otwarte okna. Szum drzew może zagłuszyć skradające się kroki. Każdy może podważyć okno i wejść do środka.
Zmusiła się do spokoju, przeszła przez kuchnię i bez pośpiechu, starannie, pozamykała wszystkie okna, po czym zaciągnęła rolety.
Pani Rogers poruszyła się na krześle, otworzyła oczy i ziewnęła.
- O mój Boże! Czyżbym zasnęła?
- Zdrzemnęła się pani tylko. Chce pani zostać tu na noc? Mam wolny pokój na górze.
- Ależ nie, po co? Mój domek jest kilka kroków stąd. Lubię chodzić po nocy.
- Ale jest tak późno...
Kobieta oparła się dłońmi o stół i podniosła na nogi.
- Jeśli się pani o mnie martwi, to mogę wziąć psa do towarzystwa.
Logicznie rzecz biorąc, nie ma się czego w tej chwili obawiać, pomyślała Claire. Najbliższa budka telefoniczna jest w Wolf River, więc ten, kto dzwonił, nie może się kręcić w pobliżu.
Pokonawszy protesty pani Rogers, sama odprowadziła ją do domku, wróciła biegiem i zamknęła porządnie drzwi. Obok stało pudło z nowymi zasuwami do wszystkich drzwi w domu i w domkach gościnnych. Fred założy je jutro z samego rana i wreszcie będzie mogła spać spokojniej.
Poszła na górę, umyła się i przebrała w koszulę nocną, gotowa iść do łóżka, kiedy zauważyła, że nie ma psa. Zawołała go, a gdy nie zareagował, z westchnieniem zeszła do kuchni. Wcale nie spał, jak się spodziewała, lecz stał na środku z włosami zjeżonymi na grzbiecie i patrzył na nią z przestrachem.
- Gilbert!
Zaskomlał, ale się nie poruszył.
- Chodź tu, ty głupi psie.
Odwróciła się w kierunku schodów i wtedy przebiegł obok pędem, rzucając się na górę. Na podeście przystanął, zaczął warczeć i cofnął się o krok. Jego warczenie przybrało na sile.
Claire serce stanęło w gardle. Gilbert był przygłuchy i niezbyt bystry, lecz nawet on posiadał podstawowe psie cechy. Czy wyczuł jakieś grożące dzieciom niebezpieczeństwo?
Zdjęta strachem, wbiegła na górę po dwa stopnie naraz i dopiero tu się opamiętała. Z pewnością usłyszał po prostu odgłosy nietoperzy ze strychu. Rozejrzała się po górnym holu i dopiero teraz dostrzegła smugę światła dochodzącą zza nie domkniętych drzwi na końcu korytarza.
Jak mogła nie zauważyć jej wcześniej, kiedy przygotowywała się do pójścia spać? Przeszedł ją zimny dreszcz. Na pewno da się to łatwo wytłumaczyć, powiedziała sobie, odpędzając złe myśli. Może Jason był na strychu i zapomniał zgasić światło.
Podeszła zdecydowanym krokiem do nie zamkniętych drzwi i otworzyła je szerzej. Wąskie schody prowadzące na strych ginęły w nikłym świetle padającym z przepastnej góry.
- Gilbert, chodź do mnie - zawołała przymilnie. - Dotrzymaj mi towarzystwa.
Ale staruszek tylko zaskomlał i cofnął się o następny krok.
- Gilbert?
Ze zdumiewającą szybkością pies odwrócił się i pognał wzdłuż holu, drapiąc pazurami o śliską posadzkę. Ślizgając się bez przerwy i jadąc na łapach, ledwo zmieścił się w zakręt do pokoju Jasona. Skrzypnięcie sprężyn na łóżku wskazało miejsce jego lądowania.
Claire ruszyła po schodach na strych sama, z uporem kierując myśli do wydarzeń dnia.
Mimo kilku uciążliwych gości, panowała nad sytuacją. Jeśli chodzi o dziwne zachowanie Sweeneyów to, no cóż, zwróci na nich baczniejszą uwagę.
Na ostatnim stopniu uznała, że wbrew złowróżbnym przewidywaniom ojca całkiem nieźle daje sobie radę. Zdolna, inteligentna kobieta może przecież zrobić wszystko, jeśli mądrze użyje głowy. Uśmiechnęła się do siebie i podniosła wzrok, ogarniając przestrzeń wokół.
Uśmiech zamarł jej na wargach i z trudem powstrzymała się od krzyku.
Kiedy wszedł do swojego domu, poczuł się, jakby dał nura do jeziora Superior w środku listopada.
Całą drogę powrotną miotał się między frustracją a poczuciem ulgi. Za daleko się posunął, chcąc od niej więcej, niż była skłonna mu dać i niż powinien chcieć. Do diabła, nie trzeba było jej całować, ale w tej mgle i świetle księżyca stracił zdrowy rozsądek;
A teraz był u siebie w domu - budowli równie ciepłej i przytulnej jak mauzoleum na Antarktydzie - i wcale go to nie cieszyło. Polecił dekoratorce wybrać, co uzna za stosowne, uważając, że zrobi to o wiele lepiej niż on.
Duży błąd. Jej jaskrawe obrazy, które miały „ocieplić" wnętrze, wyglądały jak oprawione w ramy siniaki i plamy krwi, a rzeźby przypominały istoty z kosmosu poddane torturom. W poniedziałek z samego rana każe jej to wszystko zabrać albo wyrzuci do garażu.
Skierował się na górę, do pracowni, pogrążony w myślach. Przyjeżdżając tu, miał zamiar odpocząć parę dni w nowym domu, po załatwieniu formalności związanych z kupnem Pine Cliff. Nie spodziewał się zastać na miejscu upartej panny Worth, która odmówi sprzedaży.
A do tego będzie go tak nieodparcie pociągać, że zburzy jego mur obronny i odsunie przeszłość w niepamięć.
Nieformalne związki bez zobowiązań są niekłopotliwe i bezpieczne. Łatwo je zakończyć. Z Claire nie byłoby to takie proste.
Usiadł za masywnym dębowym biurkiem, zdecydowanie odsuwając od siebie wspomnienie oplatających go ramion Claire i jej ust.
Otworzył terminarz.
I wciągnął w nozdrza aromat brzoskwiń, którymi pachniała wieczorem.
Przesunął palcem po spisie zadań zaplanowanych na nadchodzący tydzień.
I poczuł ciepło jej ciała.
Wziął pióro i zaczął pisać: skontaktować się z firmą grzewczą Hayward Heating Systems, zadzwonić do okręgowego inspektora budowlanego.
Wolno i nieubłaganie zaczął przenikać go żar.
Sprawdzić przepisy budowlane w okręgu Blue Earth.
Jego myśli wróciły do podniesionej ku niemu twarzy Claire, jej oczu pełnych zdumienia po tym jednym cudownym pocałunku.
Zamknął ze złością terminarz, wstał od biurka i zaczął krążyć nerwowo po pokoju. Trzeba jeszcze skontaktować się z przedsiębiorcą budowlanym w White Bear Lake...
Potrząsnął gwałtownie głową, odpędzając coraz bardziej kuszące obrazy Claire, które przyćmiewały wszystkie inne myśli i odbierały mu spokój.
Na szczęście, jego wspólnik Harold dobrze sobie radził w ich biurze w Minneapolis. Codzienne raporty, które przysyłał faksem i pocztą elektroniczną, dowodziły, że ich dwie największe inwestycje postępują zgodnie z planem, więc właściwie może zostać tu jeszcze tydzień albo dwa.
Od lat nie miał wakacji. Gdyby trochę poczekał, mógłby doprowadzić do skutku transakcję z kupnem Pine Cliff. Do diaska, prawdę mówiąc, gdyby został, mógłby spędzić więcej czasu z Claire.
Patrząc na ścianę okien, wychodzących teraz na ciemną noc, słyszał szum fal na brzegu, ale widział tylko odbicie swojej pracowni i siebie samego. Mężczyzna odbity w szybie w odcieniach szarości wyglądał jak człowiek od dawna już nieżywy. Był zimny i samotny.
Kiedyś myśl o zawładnięciu resztą rodzinnej posiadłości dodawała mu skrzydeł, niosła obietnicę triumfu po latach goryczy. Teraz jednak to oczekiwane zwycięstwo już go tak nie cieszyło. Było podszyte jakby nutą żalu.
Z całą pewnością sprawiała to myśl o dzieciach Brooke. Biedactwa, wszystko straciły i muszą zaczynać życie od nowa pod opieką ciotki. W sensie biologicznym i prawnym nic go z nimi nie łączy, ale mimo to czuł z nimi dziwną więź.
Z drugiej strony chyba każdy mężczyzna wzruszyłby się losem sierot po swojej byłej żonie?
Co by tłumaczyło jego rosnące zainteresowanie ich ciotką, uświadomił sobie z głęboką ulgą. Cała ta sprawa zburzyła mu spokój i skomplikowała plany. Wszystko było takie proste, dopóki nie spotkał Claire Worth z tymi smykami.
Dusząc w ustach przekleństwo, Logan zasiadł za komputerem i zabrał się do pracy nad projektem Wickham Towers. Był przygotowany na pracowitą noc, ale godziny mijały, a jego myśli krążyły wokół dawnych wydarzeń i upartej kobiety, która stała pomiędzy nim a spełnieniem jego marzeń.
Kiedy o drugiej w nocy zadzwonił telefon, odebrał go z lekkim zniecierpliwieniem:
- Halo?
Po chwili ciszy usłyszał drżące:
- Prze... przepraszam, że dzwonię o tej porze...
- Tak?
- Dzwoniłam do szeryfa, ale go nie ma i nie wiadomo, kiedy wróci. Mam tu pewien kłopot... - Odetchnęła głęboko. - Pomyślałam, że może mógłbyś przyjechać. Dzieci...
- Dzieci? - Przez myśl przebiegł mu obraz szalejących płomieni albo szturmu włamywaczy. Nie czekając, zbiegł ze schodów ze słuchawką przy uchu i sięgnął po kluczyki od samochodu. - Claire...
Telefon nagle zamilkł.
- Claire?
Nie odpowiadała.
Rzucił słuchawkę i wybiegł. W połowie drogi zawrócił, wpadł do salonu i wyjął z komody pistolet. W ten sposób będzie gotów stawić czoło każdemu niebezpieczeństwu.
Chwilę później z piskiem opon hamował na skraju trawnika w Pine Cliff. Wyskoczył z samochodu i nie zatrzaskując nawet za sobą drzwiczek, rzucił się pędem w stronę domu.
Wokół było pusto i spokojnie. Żadnych wozów strażackich ani karetek pogotowia. Domki gościnne stały pogrążone we śnie, a w dużym domu świeciło się tylko kilka okien.
Claire stała na progu, obejmując się ramionami; jej szeroko otwarte oczy lśniły w bladej twarzy. Już z daleka zauważył, że drży jak osika.
- Nic ci nie jest? - spytał bez tchu.
- Jeszcze nic.
Starał się zachować spokój.
- Co się tu dzieje?
Otworzyła drzwi i zaprosiła go do środka. Na pierwszy rzut oka w kuchni wszystko wyglądało jak zawsze. W salonie też nie dojrzał śladów walki.
- Do jasnej cholery, co się stało? Czemu odłożyłaś słuchawkę?
- Usłyszałam jakiś hałas i pobiegłam sprawdzić zamek. - Położyła palec na ustach i pociągnęła go na schody. - Chodź na górę.
W holu na piętrze odsunęła się na bok i wskazała drzwi na samym końcu. Była blada jak płótno. Logan poszedł przodem, kierując się na skryte za nimi schody wiodące na strych.
- Zawsze były tam nietoperze, jeśli o to ci chodzi.
- W pewnym sensie.
Widział, że stara się opanować zdenerwowanie.
Wyprostowała się i mówiła cicho, nie podnosząc głosu.
- Więc przygnałem tu, żeby bronić cię przed nietoperzami?
- Nie całkiem.
Poszła za nim, czuł jej urywany oddech za plecami. Na szczycie schodów stanął i rozejrzał się, szukając pod sklepieniem umykających cieni. Nic się nie poruszyło.
- Nie ma ich tam - szepnęła.
- Rozumiem. Nie ma nietoperzy. O drugiej w nocy zdałaś sobie nagle z tego sprawę i zaczęłaś się niepokoić, dlaczego.
Odwrócił się, gotów ukoić ją i osuszyć łzy. Tymczasem oczy Claire wysłały w jego stronę dwa sztylety.
- To nie żarty, Sherlock. - Drżącą ręką wskazała na lewo. - Nie wydaje ci się to dziwne?
Słowo „dziwne" nie całkiem pasowało do widoku nie kończących się pudeł zalegających ogromny strych od jednego krańca po drugi. Co najmniej kilkanaście było otwartych i wylewała się z nich na podłogę lawa ubrań i papierów.
- Oryginalny system składowania - powiedział, po czym poszedł dalej za jej wzrokiem i zmartwiał.
Na podłodze leżał tuzin małych, zakrwawionych nietoperzy. Były martwe i ułożone w dwóch równych rzędach.
- Czy ty...
Pokręciła gwałtownie głową.
- Nie dotykałam ich.
- Czy Jason ma wiatrówkę? Albo pistolet pneumatyczny?
- Oczywiście, że nie! On by tego nie zrobił! - Zgromiła go wzrokiem i zatoczyła ręką po przestronnym strychu. - Sam popatrz. Tu chodzi nie tylko o nietoperze. Wszystkie pudła były zamknięte. Nawet te, które sama otwierałam, zakleiłam potem taśmą, żeby zawartość się nie kurzyła. Ktoś tu był.
A bezbronna kobieta z trójką dzieci przebywała wtedy pod tym samym dachem! Albo była na dworze, widoczna jak na patelni przez półokrągłe okna strychu. Logan miał ochotę wpakować włamywaczowi pięść w nos. Z bezsilną wściekłością zacisnął ręce i włożył do kieszeni.
Ułożenie tych małych, brunatnych ciałek z taką precyzją nie było dziełem zwykłego złodzieja ani okrutnym figlem jakichś łobuzów. Większość ludzi brzydziła się nietoperzy, bała się, że mogą być zarażone wścieklizną i niebezpieczne, toteż mało kto odważyłby się brać je do ręki, a co dopiero aranżować starannie ich zwłoki.
- Kto miał dziś dostęp do strychu? Claire wzruszyła ramionami.
- Dzieci. Fred. Ja.
Spod martwych nietoperzy zamigotała jakaś niebieska plamka, odbijając światło żarówek. Logan schylił się. Była to fotografia. Fotografia zanurzona we krwi. Poczuł, że serce skacze mu do gardła.
- Dobry Boże, Claire!
Podeszła bliżej, ale zagrodził jej drogę wyciągniętym ramieniem.
- Niczego nie dotykaj.
- Co to jest?
Jej buńczuczny ton zniknął. Wpatrywała się w fotografię, nie kryjąc strachu.
- To tylko twoje zdjęcie z dziećmi.
- Nie robiłam zdjęć. Nie rozpakowałam jeszcze aparatu.
- Ktoś ci je dał?
- Nikt mi nie dawał żadnych zdjęć! Pociągnął lekko butem za jeden róg.
- Przedstawia was, jak myjecie psa.
Oczy jej się rozszerzyły, podbródek zadrgał. Logan objął ją i przytulił. Czuł, że jest cała zdrętwiała z przerażenia.
- Kąpaliśmy Gilberta dziś rano po raz pierwszy. Nie widziałam nikogo z aparatem fotograficznym. - Głos jej się załamał. - Najpierw myślałam, że to Hank i Buzz wrócili wziąć odwet, ale podobno zostali zwolnieni dopiero po południu i odjechali zaraz do Twin Cities. Nie mogli zrobić tej fotografii.
Objął ją mocniej.
- Czy w biurze szeryfa powiedzieli ci, kiedy ktoś tu przyjedzie?
- Szeryf z zastępcą zostali wezwani do jakiegoś włamania. Któryś z nich ma się tu zjawić, jak tylko będzie mógł, ale jak im wyskoczy coś pilniejszego, to nie wiadomo, kiedy to będzie.
Logan zaklął pod nosem.
- Zostaję na noc - oświadczył.
Claire uśmiechnęła się do niego niepewnie, wysuwając się z jego ramion.
- Dziękuję - powiedziała w końcu. - Dobry z ciebie przyjaciel. Mam tutaj pokój gościnny na piętrze...
- Przenocuję w salonie - uciął stanowczo i ogarnął ostatnim spojrzeniem strych. - Najlepiej idź już spać. Coś mi mówi, że nie zobaczymy tu szeryfa aż do rana.
W holu na piętrze Claire przystanęła przy schowku na bieliznę i wyjęła dwa koce i poduszkę.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna - powiedziała, kierując się ku schodom.
Szedł za nią i patrzył na jej wyprostowane plecy i pełen determinacji, zdecydowany krok. Wyjazd na takie odludzie wymagał charakteru i odwagi, zwłaszcza od osoby, która całe życie była otoczona służbą domową i ochroniarzami. Większość znanych mu kobiet spakowałaby manatki po pierwszym nocnym pohukiwaniu sowy.
Kiedy odwróciła się u podnóża schodów, luźny szlafrok zsunął się jej z ramienia, ukazując miękką koszulę z dekoltem wykończonym koronką. Światło padające z kuchni uwypuklało jej kuszące okrągłości . i długie nogi. Nawet rozczochrana' i w niedbałym stroju była najbardziej pociągającą istotą, jaką znał.
W salonie położyła pościel na stole, rozejrzała się po zbieraninie starych mebli i uśmiechnęła z zażenowaniem.
- Będzie ci niewygodnie na tej kanapie.
- Nie szkodzi.
- I na dokładkę tak tu zimno...
- Nie zamierzam spać. Wolę mieć oczy i uszy otwarte.
Bezwiednie przeszedł przez pokój i objął ją. Była taka ciepła, taka miękka i krucha. Serce zabiło mu mocniej i zaczęło tłuc się w piersiach jak szalone. Był pewien, że Claire wysunie się z jego ramion, ale ona poddała się temu uściskowi.
Jej głowa idealnie przylegała do wgłębienia na jego szyi jak brakujący kawałek układanki, który po latach się odnalazł. Kiedy ich ciała się zetknęły, poczuł jej delikatny, subtelny zapach. Pochylił się i pocałował ją lekko na dobranoc. Zwykły odruch, nic więcej.
Lecz ona niespodziewanie rozchyliła usta i oddała mu pocałunek, a wtedy to przestało wystarczać.
- Idź lepiej na górę, zanim zrobimy coś, czego później będziesz żałować - powiedział, przytulając ją mocniej.
Żałować? Oszołomiona, cofnęła się i zapaliła po omacku lampkę na stoliku. W przyćmionym świetle skóra Logana nabrała złotawego blasku, a włosy zalśniły kolorem czekolady. Jej wątpliwości i wahania poszły w niepamięć, przymknęła powieki i wszystkimi zmysłami chłonęła jego bliskość.
Może było to tylko złudzenie, ale jego oczy ściemniały, kiedy przykrył jej dłoń swoją ręką.
- Dobranoc, Claire - powiedział cicho, jakby ją pieścił głosem. - Obiecuję, że dziś w nocy ty i dzieci będziecie bezpieczni.
Nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Czas się zatrzymał. Pokój wokół nich zawirował i odpłynął gdzieś w dal. Słyszała tylko głośne bicie serca Logana.
Przypomniała sobie, jak tulił całą noc przestraszoną Annie, jak odnosił się do Jasona, jak ocalił ją samą, ryzykując życiem. I w przebłysku sekundy zrozumiała, że od lat karmiono ją kłamstwami na temat tego człowieka.
Spojrzała mu prosto w oczy, a kiedy zobaczyła w nich czułą zaborczość, słowa same popłynęły jej z ust.
- Zostań ze mną, Logan.
- Zostanę tu, będę was pilnował.
- Chodź ze mną na górę. - Jej wzrok ześliznął się na jego mocno zarysowane, zmysłowe usta. - Proszę.
Popatrzył na nią uważnie, a potem wziął ją za rękę. Z przymkniętymi oczami przesunął czubkami palców po jej policzku, dotknął leciutko wypukłości warg. Przeszyło ją nieznane uczucie ciepła, słodyczy, bliskości.
Może ten jeden, jedyny raz aniołowie pozwolą jej skosztować nieba. Będzie wtedy mogła udawać, że to wszystko dzieje się naprawdę i wyobrażać sobie, że zostanie z nią na zawsze.
Czuła, że nigdy w życiu nie postąpiła słuszniej niż w chwili, gdy pozwoliła mu się wziąć w ramiona.
Rozdział 11
Kiedy weszli do sypialni, cicho zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku i odwróciła się do Logana z przejmującym wyrazem bezbronności i pożądania w oczach.
Przyszedł tu, żeby ją chronić, a nie uwieść. Po tym, co przeszła, potrzebowała czyjejś kojącej obecności i niczego więcej. Ale kiedy jej usta rozchyliły się zachęcająco, nie potrafił już odejść.
Przylgnęła do niego, miękka i uległa, i gdy poczuł jej oddech na szyi, wezbrało w nim radosne wzruszenie. To, co się teraz działo między nimi, było piękne. I nieuniknione. Logan pomyślał, że może gdzieś w głębi duszy czekał na ten moment przez całe życie.
Kiedy pochylił głowę i przywarł do jej warg, czuł się, jakby w ogóle po raz pierwszy całował kobietę. Jej usta smakowały seksem, grzechem i zmysłową niewinnością. Niosły obietnicę nieznanych rozkoszy i długich, gorących nocy.
Ogarnęła go prymitywna męska duma i poczucie satysfakcji, podszyte rosnącym pożądaniem. ,
Położył rękę na wgłębieniu jej szyi i poczuł pod opuszkiem palca przyspieszony puls. Zaczął wolno i ostrożnie zsuwać jej szlafrok z ramion, rozkoszując się każdym odsłoniętym centymetrem...
Koszula flanelowa?
Dojrzał przedtem prowokacyjny, obszyty koronką dekolt, ale dopiero teraz zobaczył resztę koszuli: miękką, białą flanelę w różyczki i fiołki, zapinaną na tysiąc guziczków od szyi do pasa. Claire wyglądała w niej bardziej dziewiczo, niż gdyby miała na sobie habit.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Ile tu mamy tych guziczków?
- Przepraszam... Nie spodziewałam się, że... Jej zażenowanie całkiem go rozbroiło.
- Skarbie, pragnąłbym cię, choćbyś była w kapcach i onucach.
Patrzyła na niego, a jej pierś unosiła się szybkim, urywanym oddechem, kiedy rozmyślnie wolno i starannie rozpinał guzik po guziku, przechodząc coraz niżej. Czuł żar jej ciała i bicie serca pod miękkim materiałem. Kiedy koszula się rozchylała, całował każdy odsłonięty fragment skóry.
Jeszcze tylko kilka guzików - jego palce rozpinały je coraz wolniej, jakby miało mu to zająć całe wieki. Dłoń zsunęła się niżej i znalazła w zagłębieniu między piersiami.
- Logan... - Claire wciągnęła oddech, wyginając się ku niemu pod wpływem dotyku jego palców.
Nigdy by nie pomyślał, że koszula flanelowa może być tak seksowna. Pulsowała ciepłem Claire, przylegała miękko do jej ciała. Powiewne peniuary odsłaniały wdzięki, a ten strój zakrywał wszystkie sekrety i rozpalał wyobraźnię.
Zawisł ręką nad ostatnim guziczkiem, wzmagając chwilę napięcia, oczekiwania. Potem ujął jej twarz i złożył na ustach długi pocałunek.
- Jesteś taka piękna - szepnął.
Cytrynowy zapach szamponu i talku po kąpieli drażnił mu zmysły, niósł powiew słonecznego poranka i słodkiej obietnicy.
Nagle rozległ się krzyk dziecka i oboje zamarli. Przestraszony głosik ponownie rozdarł ciszę.
- Mamo! Chcę do mamy!
Nie odrywając wzroku od jego twarzy, Claire zamrugała, jakby przebudzona ze snu, i cofnęła się.
- To Lissa. Wybacz. Dziewczynki ciągle jeszcze miewają koszmarne sny. Na temat tego wypadku. Muszę tam iść...
- W porządku, nie martw się. - Logan potrząsnął głową i przywołał się do porządku. - Lepiej chyba zejdę na dół.
Claire skinęła głową i bezdźwięcznie zniknęła w czeluściach holu.
Popatrzył za nią i wciąż odurzony, przymknął oczy. Przez tę krótką chwilę otworzyła w jego sercu tę cząstkę, którą na zawsze uważał za zamkniętą. Miejsce, gdzie czułość walczyła z namiętnością, a jedno i drugie mogło wybuchnąć jak pożar - niepowstrzymany, wszechogarniający.
Niczego w świecie tak nie pragnął, jak trzymać ją znów w ramionach.
Ponieważ i tak nie mógł zasnąć, godzinę później zrobił obchód domu, sprawdzając okna i zapalając światła w ciemnych pokojach. Z każdym krokiem czuł coraz większą pustkę. Głębsze zaangażowanie w związek z Claire nie miało sensu - byłby to błąd z obu stron.
Powinien to sobie często powtarzać, może odniesie to jakiś skutek.
Zajrzał do sypialni dzieci. Dziewczynki spały już, otulone po uszy, ich jasne włosy były rozrzucone na poduszkach. Uchylił lekko drzwi do sąsiedniego pokoju. Słysząc ciche pochrapywanie Jasona, uśmiechnął się lekko do siebie i chciał już odejść, kiedy coś przykuło jego uwagę.
Światło, z holu padające przez szparę w drzwiach, oświetliło wąską smugą biurko i wiszącą nad nim tablicę korkową. Równym rzędem przypięto na niej kilka rysunków. Wyszukane zamki, fantastyczne zwierzęta, skomplikowane, wielofunkcyjne roboty. Logan gwizdnął pod nosem. Ten chłopak ma talent. Prawdziwy talent. Ciekawe, po kim go odziedziczył.
Z pewnością nie po Brooke, więc może to Randall miał zdolności artystyczne?
Zamknął cicho drzwi i zszedł do kuchni. Zrobił sobie kawę i zasiadł na krześle, skrzyżowawszy ręce na piersiach. Przy najlżejszym podejrzanym odgłosie będzie mógł zerwać się na równe nogi i - jeśli szczęście mu dopisze - złapie włamywacza na gorącym uczynku.
A wtedy ten drań pożałuje, że się w ogóle urodził. I odpowie mu na pytanie, czego tu szuka.
Jego nerwy były napięte jak struny. Zmusił się do spokoju. Szeryf w końcu się tu pokaże, prędzej czy później. A w przyszłym tygodniu przyjedzie ekipa zainstalować wybrany przez Claire system alarmowy. Wszystko będzie dobrze, na pewno.
Jeszcze raz omiótł wzrokiem kuchnię i postanowił odsunąć na razie na bok inne myśli i oddać się wspomnieniom z dzieciństwa.
Przed oczami jednak ciągle widział Claire.
Ranek nadszedł wraz z chrobotem psich łap po linoleum i odgłosem skrobania w drzwi. Logan ocknął się i usiadł równo na krześle. Za oknem już dniało. Gilbert stał przy tylnych drzwiach, domagając się, aby go wypuścić.
- Jesteś niewart funta kłaków - mruknął do niego Logan i stojąc w progu, patrzył, jak pies ciężkim truchtem wybiega na trawnik.
Na górze było jeszcze cicho, chociaż dochodziło już w pół do siódmej i zapewne niedługo nastąpi pobudka. Wyobraził sobie poranny rozgardiasz, pośpiech przy ubieraniu, śniadanie, pakowanie tornistrów, przyjazd szkolnego autobusu. Lepiej będzie zejść im z drogi, zanim się obudzą. I bardziej dyplomatycznie.
Nie przespana noc, pełna wyrzutów sumienia, niewiele pomogła. Nadal pragnął Claire. I to nie tylko jej ciała - choć blask jej skóry w świetle księżyca i wielkie, szare oczy skusiłyby i świętego.
Ale on pragnął czegoś więcej.
Na tę myśl w głowie zapaliło mu się znajome światełko ostrzegawcze. Aż za łatwo było poddać się urokowi jej dowcipu, delikatnych rąk, czułości, z jaką odnosiła się do dzieci. Albo ciętych uwag, okraszonych szybkim uśmiechem.
Na szczęście pamiętał, dlaczego musi się trzymać od niej z daleka.
Gdy szukał w kieszeni kluczyków do samochodu, jego wzrok padł na granatową kurtkę sportową, rzuconą niedbale na biurko przy drzwiach wyjściowych. Musi należeć do Jasona, pomyślał, dotykając lekko rękawa.
Spod spodu wyjrzały na niego oczy pandy na różowym tle. Bluza Annie. Były też inne ślady obecności dzieci: zagubiona czerwona skarpetka, drzwi lodówki oblepione kolorowymi rysunkami i zapiskami szkolnymi. Pod kredensem leżała piłeczka tenisowa.
Było czysto i schludnie, ale dom żył, pulsował aktywnością mieszkańców. Nawet kiedy spali, odciskali na nim swoje piętno.
Za kilka minut wróci do własnego domu, gdzie jedyną rzeczą zakłócającą ciszę będzie szum agregatu śnieżnobiałej lodówki, wpasowanej w śnieżnobiałe ściany kuchni. Niech to diabli! Jego dom był równie zimny teraz, jak podczas wznoszenia rusztowań. Wiał chłodem i pustką.
Logan spojrzał przez okno na Gilberta, który siedział teraz spokojnie na brzegu trawnika. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Pies wniósłby z sobą życie i ruch. Byłby towarzyszem i kompanem, kimś, do kogo można by się odezwać. Tak, pies to idealne rozwiązanie.
Wyszedł i zamknął za sobą cicho drzwi. Kiedy podszedł do samochodu, uchylone drzwiczki pod jego dotykiem otworzyły się na oścież. Wnętrze było ciemne, światło w środku się nie zapaliło.
Zaklął pod nosem i przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi, kiedy niemal w biegu wyskakiwał tu wczoraj w nocy.
Będzie musiał wrócić w ciągu dnia i poprosić kogoś, żeby go popchnął. A tymczasem, korzystając z pięknego poranka, pójdzie do siebie spacerem.
Jednak po kilku krokach zatrzymał się. Claire i dzieci będą się zastanawiać, dlaczego jego samochód wciąż stoi przed domem. Zawrócił z myślą, że zostawi im kartkę.
Kiedy wchodził, zadzwonił telefon. Logan zawahał się, ale na górze nadal nie było słychać żadnego ruchu. Podniósł słuchawkę.
- Pine Cliff.
- Kto mówi? - zapytał podejrzliwie męski głos.
Zaklął pod nosem. Ten głos był mu aż nadto znany. Charles Worth. Zrobił błąd, odbierając telefon, i teraz Claire będzie musiała za to zapłacić.
- Właścicielka nie może podejść. Mogę w czymś pomóc? - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Po drugiej stronie zaległa pełna zaskoczenia cisza, a potem rozmówca wciągnął ze świstem powietrze.
- Dobry Boże...
- Czy mam przekazać jakąś wiadomość?
- Co ty tam, do wszystkich diabłów, robisz?
- Może woli pan zadzwonić później? - Logan starał się zachować spokój.
- Jedna moja córka ci nie wystarczy? - Głos Wortha ział jadem. - Rozniosę cię w pył. Poprzedni raz to było nic, Matthews. Dobrze ci radzę, wynoś się.
Był czarujący, jak zawsze. Nic się nie zmienił.
- Przykro mi, bierze mnie pan za kogoś innego. - Logan cicho odłożył słuchawkę.
Kontynuowanie rozmowy nie miało sensu. Upływ czasu nie zmniejszył nienawiści tego człowieka. Przeciwnie, w jego głosie dawało się wyczuć nutę świeżego gniewu - a może nawet strachu?
Sam też nie żywił wobec byłego teścia przyjaznych uczuć, ale nie był już nieopierzonym studentem postawionym przed armią doświadczonych adwokatów i mściwym, żądnym odwetu ojcem. Teraz potrafił mu się przeciwstawić, lecz osobą, która ucierpiałaby na tym najbardziej, byłaby Claire.
Musi ją jakoś uprzedzić, zanim rozpęta się burza.
Po chwili namysłu wziął kartkę i napisał: „Dzwonił twój ojciec, ale nie zostawił żadnej wiadomości".
Będzie wiedziała, że to on odebrał telefon, i to jej chyba wystarczy.
Rozdział 12
Miała ochotę zwinąć się pod kołdrą i umrzeć, ale najpierw musiała obudzić dzieci, ubrać je, nakarmić i wyprawić do szkoły. To wszystko powinno wystarczająco ją zająć do czasu, aż dom będzie pusty. W przeciwnym razie dzieci staną się świadkami łez kobiety, która popełniła w nocy okropne głupstwo.
Jednak w momencie, gdy dzieci wsiadły do szkolnego autobusu i odjechały, a ona znalazła się nareszcie sama, poczuła się o wiele lepiej. Po szukaniu zagubionego buta, odkryciu, że w szufladzie pełnej białych i różowych skarpetek nie ma ani jednej pasującej pary, i po biegu do zniecierpliwionego czekaniem kierowcy autobusu ujrzała wszystko we właściwych proporcjach.
Teraz, kiedy poranny rozgardiasz Claire miała już za sobą, a Fred zabrał się do wymiany zamków w drzwiach, była w pełni opanowana.
Wygładziła beżowe spodnie i poprawiła kołnierzyk jedwabnej, kremowej bluzki, przeglądając się w długim lustrze wiszącym nad kanapą w salonie. Elegancki strój nie był tak wygodny jak codzienne bawełniane koszulki i dżinsy, ale pierwsze wrażenie było ważne. Lada chwila ma przyjechać przedstawiciel firmy zakładającej alarmy i powinien zobaczyć kobietę, która spodziewa się konkurencyjnej ceny i szybkiej, profesjonalnej obsługi.
Claire była zadowolona, że odzyskała równowagę, choćby na krótko. Po wyjeździe sprzedawcy alarmów znów wróci niepewność i dręczące pytanie, kto i dlaczego prześladuje ją w Pine Cliff. I będzie miała mnóstwo czasu, żeby umierać ze wstydu z powodu niefortunnej słabości wobec Logana zeszłej nocy.
Usłyszawszy zgrzyt hamulców przed domem, przeczesała palcami włosy i chwyciła ze stołu notes z długopisem, po czym wybiegła na ganek. Jej oczom ukazał się jednak nie firmowy wóz sprzedawcy, lecz znajomy samochód policyjny.
Czy sam szeryf nigdy się nie zjawia? Zawsze musi to być jego nieszczęsny zastępca? Wayne Miller właśnie gramolił się z samochodu, niewyspany, zły i przepraszający za spóźnienie.
Kiedy pokazała mu rząd martwych nietoperzy i swoją zakrwawioną fotografię, nie wierzył własnym oczom.
- Ktoś chciał wyraźnie zaznaczyć, że to porachunki osobiste. Podejrzewa pani, kto to mógł być?
Posłała mu lodowate spojrzenie.
- Ci dwaj, których tu aresztowaliście. Nikt nawet nie dał mi znać, że zostali zwolnieni.
Miał na tyle przyzwoitości, że się stropił.
- Słyszałem o tym od szeryfa. Jechałem już do pani, ale zboczyłem, żeby zatrzymać przekraczającego szybkość kierowcę, a potem wezwali mnie do miasta i tak jakoś... - Odchrząknął z zażenowaniem. - Znalazła pani jakieś ślady włamania?
- Nie. Ale krew była jeszcze świeża, kiedy to zobaczyłam, więc musiało się to stać późnym popołudniem. Zamykam drzwi na klucz dopiero na noc.
Zastępca szeryfa ruszył przez strych, robiąc notatki z oględzin.
- Czy coś zginęło?
- Chyba nic. W każdym razie nie zauważyłam żadnych strat. Na dole jest telewizor i magnetowid. W toaletce miałam trochę biżuterii, a gdzieś tu w oznaczonych pudłach powinien być sprzęt fotograficzny. Nie widzę, żeby je ruszano.
Wayne Miller zmarszczył brwi i notował.
- Były jakieś zniszczenia mienia, akty wandalizmu, rozbite drzwi czy okna?
- Nie.
- Ma pani jakiś wrogów?
- Żadnych.
Zastępca szeryfa przestał pisać i spojrzał na nią znad okularów.
- Jest pani pewna, że ktoś tu był?
Claire zaniemówiła i opuściła wzrok na małe brunatne trupki.
- Podejrzewa pan, że to wszystko były nietoperze - kamikadze?
Prawa powieka Wayne'a Millera drgnęła.
- Nie. Na pewno nie zna pani nikogo, kto chciałby panią w ten sposób przestraszyć?
- Zabicie tych stworzeń i zostawienie zakrwawionej fotografii to dość drastyczna taktyka, nie uważa pan? - Zatoczyła ręką po strychu. - A co pan powie na te pootwierane pudła?
Miller zamknął długopis i schował go do kieszonki na piersi.
- Czy jest tu spakowane coś o znacznej wartości? Coś, co mógłby chcieć zdobyć ktoś, kto panią zna?
- Pańscy ludzie właśnie wypuścili dwóch opryszków, którzy na mnie napadli. - Claire starała się pohamować rosnącą złość. - Kto może być bardziej podejrzany niż oni?
- Proszę pani, zabieram tę fotografię jako dowód rzeczowy. Zrobimy zdjęcia na strychu i zdejmiemy odciski palców. Porównamy je z odciskami zatrzymanych przez nas mężczyzn, ale nie sądzę, żeby się pokrywały. Przede wszystkim, jak pani sama zauważyła, czas się nie zgadza. A poza tym, to stateczni obywatele Twin Cities, o stałym miejscu zatrudnienia. Mówią, że przyjechali tu na ryby i trochę za dużo wypili. Twierdzą, że nawet pani nie tknęli.
Claire chwyciła się za głowę, wsunęła palce we włosy i zaczęła chodzić tam i z powrotem.
- Kłamią! I są teraz gdzieś na wolności. Może pan sprawdzić, czy przypadkiem nie opuścili miejsca zamieszkania?
Miller zakołysał się na piętach.
- Możemy sprawdzić, czy wrócili do Twin Cities. Inne informacje są w gestii prokuratora okręgowego.
Wyrzuciła w górę ręce, ledwo powstrzymując się od krzyku.
- To znaczy, że dopóki nie znajdziecie tu ze dwóch trupów, nie możecie nic zrobić?
- Jeśli te odciski palców będą pasować, natychmiast ich aresztujemy, a na razie zaczniemy patrolować ten teren. Niech pani zamyka na noc drzwi i okna, i nikogo nie wpuszcza. - Wyjął z policyjnej skrzynki miękką szczoteczkę i pudełko czarnego proszku. - Jeśli będzie pani miała jeszcze jakieś kłopoty, proszę natychmiast dzwonić. - Trącił nogą otwarte pudło. - Wszystkie były zamknięte?
- Nawet te, które sama przeglądałam. Zakleiłam je taśmą, żeby zawartość się nie kurzyła.
Skinął z satysfakcją głową.
- Więc ten, kto je odklejał, musiał zostawić na taśmie wyraźne odciski.
Pół godziny później Claire stała na ganku, żegnając wzrokiem odjeżdżający samochód policyjny. Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca.
Wkrótce będzie miała zainstalowany system alarmowy, a jeszcze dziś Fred skończy zakładać nowe zamki. Od tej pory musi być czujna i nie spuszczać dzieci z oka. Na myśl o nieznanych prześladowcach przeszedł ją zimny dreszcz.
Przynajmniej troska o zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie odsunie na dalszy plan uczucie zażenowania i zawodu, że Logan zniknął tak nagle z samego rana. Nawet nie poczekał, żeby się pożegnać. A jego notka była krótka i sucha.
O dziewiątej zadzwonił telefon. Claire odsunęła na bok stos rachunków, upiła łyk letniej kawy i sięgnęła po słuchawkę. Rozmówca zaczął zadawać pytania, zanim zdążyła się odezwać.
- Co Logan Matthews robi w twoim domu?
- Tato?!
Nic w notce Logana nie wskazywało na to, że jej ojciec go rozpoznał. Claire zrobiło się słabo. Telefony ojca zawsze były długie i nieprzyjemne, a ten zapowiadał podwójną dawkę jednego i drugiego.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka nieodpowiedzialna.
Zacisnęła rękę na słuchawce i ścisnęła palcami punkt u nasady nosa, odpędzając pierwsze objawy zbliżającego się nieuchronnie bólu głowy.
- Słucham?
- Jest tam teraz?
- Nie, nie ma go. - Pomasowała czoło czubkami palców. - To naprawdę nie twoja...
- Bezpieczeństwo moich wnuków i córki to moja sprawa, Claire.
Policzyła w duchu do dziesięciu i skłamała przez zaciśnięte zęby:
- To miło, że się o mnie troszczysz.
Wzięła ołówek i zaczęła szkicować karykaturalne rysuneczki na serwetce. Wykrzywione twarze. Wilki szczerzące kły. Czarowników z zakrzywionymi nosami sięgającymi do kolan.
- Dobrze wiesz, o co Matthewsowi chodzi.
- Posłuchaj, tato. Logan jest moim sąsiadem.
- Czy był u ciebie całą noc?
Ołówek złamał się jej w ręku. To nie jego sprawa, ale nie da mu tej satysfakcji, żeby się przed nim wykręcać.
- Tak, został z nami. I byłam mu za to wdzięczna, ponieważ...
Teraz wypłynie nowa kwestia. Jedno słowo na temat tych biednych, pomordowanych nietoperzy i jej ojciec w ciągu godziny wynajmie pięciu uzbrojonych ochroniarzy z rozkazem natychmiastowego sprowadzenia jej do Nowego Jorku.
- Ponieważ przestraszyłam się jakichś dziwnych odgłosów na zewnątrz. To pewno były szopy.
Ojciec zaklął.
- Wiesz, że poślubił twoją siostrę dla pieniędzy - oświadczył bez ogródek.
Claire parsknęła z irytacją.
- Nie sądzę, żeby gonił za moimi pieniędzmi. Jak dobrze wiesz, nie mam ich zbyt wiele. Natomiast on całkiem nieźle sobie radzi.
- Uwodząc bogate kobiety i oskubując je do cna?
- Jest architektem, jeśli chcesz wiedzieć. Naprawdę. ..
- Jest łajdakiem. Moi adwokaci dopilnowali, żeby został po rozwodzie goły jak święty turecki. Trzymaj się od niego z daleka i niech on trzyma się z daleka od moich wnuków.
Znowu to samo. Rozkazy, zawoalowane pogróżki. Claire wstała z krzesła i wzięła głęboki oddech.
- Doprawdy nie widzę nic złego w utrzymywaniu przyjaznych stosunków z sąsiadami.
- Sama nie wiesz, do czego to może doprowadzić.
- Gdyby go tak dobrze nie znała, pomyślałaby, że słyszy w jego głosie nutę niepokoju. - Igrasz z ogniem.
Po chwili zakończyła taktownie rozmowę i pomyślała z żalem, że miło by było mieć ojca, dla którego byłaby co najmniej równie ważna jak zyski i straty. Mylił się co do Logana, ale był zbyt uparty, by zmienić zdanie. Musi się sama dowiedzieć, jak to było czternaście lat temu i skonfrontować go z prawdziwą wersją wydarzeń.
Zaczęła podejrzewać, że jej rodzina jest winna Loganowi coś więcej niż tylko przeprosiny. I czy im się to podoba, czy nie, prędzej lub później będą musieli za to zapłacić.
Skończyła właśnie brać prysznic po uprzątnięciu masakry na strychu, kiedy pojawił się sprzedawca alarmów. Obszedł dom, zrobił szacunkowe wyliczenia i zostawił ją z plikiem fachowych broszurek i kosztorysem. Obiecał zainstalować system w ciągu dwóch tygodni, co brzmiało nieźle, ale nie tak dobrze jak tydzień. Może następny w kolejce będzie mógł zrobić to szybciej.
Zjadła w pośpiechu kanapkę z tuńczykiem i wróciła na strych z zamiarem kontynuowania porządków. Rozglądała się właśnie, od czego zacząć, kiedy usłyszała z dołu głośne:
- Hej, hej, jest tam kto?
Mogło to tylko oznaczać panią Rogers, która przyszła na przeszpiegi. Niemal co dzień pukała do drzwi, przejawiając niejakie wścibstwo.
Claire zbiegła na piętro i wystawiła głowę przez lufcik z pokoju Jasona.
- Jestem tutaj! Czym mogę służyć?
- Mogę wejść?
- Sprzątam na strychu. Jeśli nie boi się pani kurzu, to proszę.
Pani Rogers, postękując, pokonała dwie kondygnacje schodów i wdrapała się na strych.
- Mieliśmy rano małą sensację. Samochód policyjny! Czy coś się stało? - Dysząc ciężko, opadła na zakurzony fotel i zaczęła wachlować się ręką.
- Wszystko jest w całkowitym porządku - rzekła Claire ostrożnie. - Czy samochód panią obudził?
- Nie, nie, jestem rannym ptaszkiem. - Pochyliła się do przodu, jej oczy błyszczały ciekawością. - Więc po co tu przyjechał?
Claire skryła uśmiech. Urocza starsza pani była właściwie rozbrajająca.
- Wydawało mi się, że słyszałam coś w nocy. Ale okazało się, że to nic takiego.
Pani Rogers ściągnęła usta ze współczuciem.
- Musi się pani czuć nieswojo w nocy w tym wielkim, starym domu, całkiem sama.
- Sama? - Claire wzniosła oczy do nieba i pochyliła się nad pudłem, by przejrzeć jego zawartość. - Z trójką dzieci i ich zwierzyńcem trudno nazwać mnie samą.
- Ale samotnej kobiecie nie jest lekko - nie ustępowała pani Rogers. - Bez kogoś, kto by ją chronił. - Spojrzała na Claire znad okularów.
- Przed czym miałby mnie chronić? - Claire wzruszyła niedbale ramionami, żeby powstrzymać dalsze pytania.
Wzięła następne pudło i ustawiła koło zejścia na schody. Jej rozmówczyni mrugnęła do niej porozumiewawczo. Dobry Boże, na pewno widziała, jak Logan wychodził stąd bladym świtem.
- Ależ pani Rogers, chyba mnie pani nie szpieguje?
- Proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Flo. Znalazła dwa następne pudła z rzeczami Brooke, wzięła jedno na ręce, a drugie zaczęła popychać nogą. Razem będą już przygotowane trzy, a tysiąc dalszych czeka w kolejce. Zdmuchnęła z twarzy niesforny kosmyk.
- Nie martw się o mnie, Flo. Zastępca szeryfa nie zauważył nic niepokojącego, ale obiecał przyjechać na każde wezwanie.
- Skoro tak mówisz, moja droga...
Pani Rogers podniosła się z fotela i rozejrzała wokół, aż w końcu jej jastrzębi wzrok padł na pudła, które Claire odłożyła na bok.
- Co ty, na Boga, właściwie robisz? Wprowadzasz się czy wyprowadzasz? - Nachyliła się i przeczytała nalepki. - Kto to jest Brooke?
Któregoś dnia ja też będę samotną, starszą kobietą, pomyślała sobie Claire.
- Brooke była moją siostrą. Pół roku temu zginęła z mężem w wypadku samochodowym. Muszę przejrzeć jej rzeczy i zdecydować, co mam zatrzymać. Rodzice nie czuli się na siłach tego robić.
Wypatrzyła stos pudeł oznaczonych „Brooke" na drugim końcu strychu i zaczęła je znosić do miejsca przy schodach. Starsza pani podeszła do niej i z niemal błagalnym uśmiechem wyciągnęła ręce w geście pomocy.
- Kiedy szłam tutaj, wiatr się zmienił i bardzo się ochłodziło. Zrobiło się za zimno na spacer. Chętnie zostanę i pomogę.
Claire nie wiedziała, co odpowiedzieć. Większość pudeł była za ciężka, żeby osoba w starszym wieku mogła je dźwigać. Z drugiej strony nie potrzebowała świadka przy szukaniu dowodów podłości Logana czy jego ewentualnego ojcostwa. No i Bóg jeden wie, na co się natknie, jeśli wpadnie jej w ręce to, co ściąga tu włamywaczy.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, ale...
- Proszę cię, nie odmawiaj. Spędziłam cały ranek, oszukując przy układaniu pasjansa, ale kiedy zawsze wychodzi, to robi się trochę nudne. - Twarz kobiety się wyciągnęła. - Ale naturalnie nie chcę ci przeszkadzać.
Może ostatecznie nic się nie stanie, jeśli pozwolę jej posortować trochę rzeczy, pomyślała Claire.
- Wcale mi nie będziesz przeszkadzać. Dzięki za pomoc.
Podsunęła Flo parę pudeł z napisem „Ubrania" i rozcięła nożykiem taśmy.
- Większość tych rzeczy zostanie przekazana na cele dobroczynne, chyba że trafi się coś, co może dzieci zechcą zatrzymać.
Pani Rogers usiadła z powrotem w fotelu, promieniejąc z zadowolenia.
- Jak sobie życzysz, kochanie.
Claire zabrała się do roboty. Z każdym otwartym pudłem nachodziło ją coraz więcej wspomnień i coraz więcej pytań. Randall był kimś w rodzaju przedsiębiorcy budowlanego. Może kiedyś dobrze mu się powodziło, ale ich konto bankowe było niemal puste, kiedy zginęli. Jak mogli sobie pozwolić na wszystkie te ekskluzywne stroje pochodzące od najdroższych projektantów? Musiały kosztować fortunę. Skąd mieli na to pieniądze?
Za oknem niebo się ściemniło, o dach zaczęły bębnić krople deszczu. W przyćmionym świetle na strychu zrobiło się niemal przytulnie i nostalgicznie.
Gdyby nie powracający obraz zakrwawionej fotografii oraz tych biednych, małych nietoperzy. I myśl, że jakiś złoczyńca niedawno był w tym samym pomieszczeniu.
Claire wzdrygnęła się, nagle zadowolona z towarzystwa drugiej osoby.
Do południa zdążyła przejrzeć niewielką część pudeł i posortować zawartość, układając rzeczy pod ścianą. Nie dotykała tych pudeł, które otworzył włamywacz. W końcu rozmasowała sobie krzyż i ziewnęła.
- Kończymy na dziś?
Flo ogarnęła wzrokiem piętrzące się przed nią kartony.
- Jak chcesz, ale ja jeszcze nie czuję się zmęczona. Mogę to dalej ciągnąć, jeśli masz coś innego do roboty.
Wokół jej fotela leżały porządnie złożone ubrania, rozdzielone na dwie części: do oddania i do zatrzymania. A Claire poznała szczegółową historię jej życia od roku tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego po trzydziesty szósty. Najwyższy czas na przerwę.
- Dajmy już dzisiaj spokój. Mogę zaprosić cię na lunch? Zostało mi jeszcze co nieco z wczorajszej kolacji.
- Chyba pójdę do mojego domku i odpocznę trochę, złotko. - Flo podniosła się sztywno z fotela. - Miło jest komuś się przydać. Dasz mi znać, kiedy znów się do tego zabierzesz?
- Oczywiście.
Claire spojrzała przez ramię na stosik pudeł odłożony na bok. Były w nich osobiste papiery Brooke i Randalla, łącznie z zawartością biurka.
Mogła je przejrzeć tylko w samotności.
Autobus szkolny trząsł się i podskakiwał na wybojach, wlokąc się wolniej niż zwykle środkiem alei. Jason przetarł rękawem zaparowaną szybę i wyjrzał na dwór.
Niech to licho, ciągle pada. A to znaczy, że Claire będzie siedziała w domu, co mocno utrudni mu działanie. Musi mieć trochę czasu i być sam.
Claire nie jest ostatecznie taka zła. Naprawdę się stara, choć oczywiście dziewczynki potrzebują jej bardziej niż on. Był już za dorosły na uściski i pocałunki zastępczej matki. I nie chciał, żeby wtrącała się w jego sprawy.
Gdyby zobaczyła, co robi, zaraz zaczęłaby mu zadawać masę pytań. I patrzeć tym swoim wzrokiem, pod wpływem którego trudno było kłamać. Poza tym i tak nie uwierzyłaby w jego słowa. Próbował opowiedzieć wszystko babce, ale tak się rozzłościła, że aż spurpurowiała i żyły wystąpiły jej na czoło. Nazwała go kłamcą i powiedziała, że jest nie lepszy od ojca.
Nie ma nikogo, kto by mu uwierzył. Bandyci grożący śmiercią występują w kinie, a nie w życiu.
Prześladowcy stają się coraz zuchwalsi. Widział ich z daleka, po zmierzchu. Słyszał ich głosy, choć nie rozróżniał słów. Musi tylko domyślić się, czego szukają, i pomóc im to znaleźć... Tak żeby nie wiedzieli, że maczał w tym palce.
Zanim będzie za późno.
Rozdział 13
Gilbert przyszedł za nim. Logan rozejrzał się po ogrodzie - o ile można było tak nazwać kawałek ziemi pokryty sosnowymi igłami i głazami skalnymi, przecięty piaszczystą dróżką - i spuścił wzrok na skruszonego psa, leżącego u jego stóp.
Był w domu nie dłużej niż dwie godziny i w tym czasie Gilbert zdążył zamienić teren w wysypisko śmieci. Na jego surowe „Niegrzeczny pies!" przyczołgał się, wlokąc brzuchem po przeżutych i rozrzuconych odpadkach, i położył się do góry nogami na butach Logana, patrząc na niego żałosnym wzrokiem.
Może to jednak nie był najlepszy pomysł, żeby sprawić sobie psa, pomyślał. Można wylądować z futrzastym pożeraczem śmieci, jak ten kundel, i pluć sobie w brodę do końca życia.
- Trzeba cię odprowadzić do domu - powiedział, zawiązując kawałek sznurka wokół obroży. - Twoi mali przyjaciele będą się o ciebie martwić.
Za pierwszym razem Gilbert, kiedy się tu zabłąkał, szczekał na mewy i biegał jak szalony. Teraz najwyraźniej doszedł do wniosku, że to niepewna zdobycz i lepiej zająć się pojemnikami na śmieci. Jednak mimo wszystko dał się lubić. Po kilku tygodniach tresury można by go nauczyć reagować na polecenia...
Ale przecież za kilka tygodni będzie już z powrotem w Saint Paul. Czasem zupełnie o tym zapominał.
- Chodź, kolego, idziemy.
Wybrał ścieżkę przez las - staremu psu będzie łatwiej iść po miękkim podłożu niż po nabrzeżnych skałach. Wiewiórki przebiegały im drogę i śmigały nad głowami, przez gałęzie przedzierały się pierwsze po deszczu promienie słońca.
Zastanawiał się, czy Claire ucieszy się na jego widok. Obawiał się, że nie. Po wczorajszym porywie uczuć zwykłe, przyjacielskie stosunki będą pewno teraz niemożliwe. Zauważył jej speszony wyraz twarzy, kiedy wysuwała się z jego ramion.
Z pewnością nie zamierzała posuwać się tak daleko. W każdym razie z nim.
Miał jednak powody, żeby tam pójść. Musi odebrać samochód i odprowadzić Gilberta. Claire powinna się przyzwyczaić, że będzie ich często odwiedzał i w razie potrzeby zostawał na noc. Jej i dzieciom grozi niebezpieczeństwo. Potrzebują go, czy jej się to podoba, czy nie.
Pięć minut później mijał już domki gościnne w Pine Cliff. Kątem oka dojrzał migającą białą plamę. To Fred machał do niego z jednego z podestów.
- Jak się masz! - zawołał. - Widzę, że znów przyplątał się do ciebie ten durnowaty pies. Co tym razem nabroił?
Logan podszedł do niego i oparł nogę na stopniu.
- Rozrzucił śmieci. Myślisz, że mogę go już puścić?
Fred wolno pokręcił głową.
- Chyba że chcesz, żeby tam wrócił. To miło, że go odprowadziłeś.
- I tak musiałem przyjść po samochód. - Logan schylił się i podrapał Gilberta po łbie. - Widziałeś gdzieś Claire?
- Teraz nie. - Mrugnął do niego porozumiewawczo. - Fajna babka, nie uważasz?
Fred może i sobie marzy o roli swata, ale nic z tego nie będzie.
- Rozejrzę się tu trochę - rzekł Logan niedbale, zastanawiając się, czy Claire mówiła Fredowi o martwych nietoperzach i zakrwawionej fotografii. - Ostatnio niepokoiła się, że ktoś się tu włóczy. - Wskazał głową w kierunku domu. - Zauważyłeś coś podejrzanego?
Fred zsunął czapkę z czoła i podrapał się po głowie.
- Nic specjalnego. Dzisiaj rano zbiła się szyba, ale Claire powiedziała, że to się stało, kiedy przestawiała drabinę. Tak czy owak, będę miał oczy i uszy otwarte.
- Widziałeś, że to ona ją zbiła?
Fred wziął naręcze pościeli i wiadro, i potrząsnął głową.
- To było jeszcze przed moim przyjściem.
On sam opuścił Pine Cliff około szóstej. Fred przychodził do pracy na ósmą. Claire na pewno nie przestawiała drabin podczas wyprawiania dzieci do szkoły.
Logan pożegnał starego przyjaciela lekkim skinięciem i pociągnął za prowizoryczną smycz, kierując się ku domowi.
Gilbert zaparł się. Logan uznał, że nie ustąpi.
Pies usiadł, a potem położył się na grzbiecie, krzyżując łapy nad pyskiem. Logan wziął go na ręce i spojrzał w stronę domu.
Coś jest nie w porządku. Uświadomił to sobie dopiero po chwili. Oślepiające słońce odbijało się od okien wychodzących na jezioro, jednak jedno z nich było ciemne i wyglądało jak ziejąca jama.
Kiedy podszedł bliżej, zobaczył kawałki szkła u dołu ramy. Szyba niemal w całości była wybita, boczna listwa złamana. Coś zostało w nią rzucone z dużą siłą.
Obszedł dom i zobaczył Claire siedzącą z podwiniętymi nogami na stole piknikowym. W obu rękach ściskała kartkę papieru, a jej twarz była blada jak płótno. Dałby sobie głowę uciąć, że to właśnie ta przesyłka wleciała przez okno razem z cegłą.
- Pomyślałem sobie, że powinienem zwrócić ci psa - powiedział ostrożnie, nie odrywając wzroku od kartki. - Poranna poczta?
Podniosła gwałtownie głowę, spojrzała na niego, jakby spadł z księżyca, i zaczęła składać kartkę na pół, a potem jeszcze na pół i jeszcze, do wielkości znaczka pocztowego. Przez chwilę myślał, że Claire ją połknie - niczym bohaterka starych filmów szpiegowskich.
- Gilbert znów do ciebie poszedł? I zrobił śmietnisko? - spytała bezbarwnym głosem, z martwym wyrazem twarzy. - Przepraszam. Wyślę Jasona, żeby posprzątał.
Logan odwiązał sznurek z obroży psa.
- Nic się nie stało. Nie jest łatwo zwrócić tego psa, ale przynajmniej uczy się chodzić przy nodze.
- To dobrze. - Patrząc na brzeg jeziora, widoczny między domem a drzewami, obracała w zamkniętej dłoni złożony kwadracik papieru. - To znaczy, dziękuję. - Odwróciła głowę na dźwięk zbliżającego się szkolnego autobusu.
- Kiepska sprawa z tym oknem.
- Uhm... Byłam nieostrożna.
- To wcale nie ty je zbiłaś, prawda? Umknęła wzrokiem w stronę jeziora.
- Co jest na tej kartce, Claire? Spojrzała na niego z niewyraźną miną.
- Nic.
- Doskonale. Pokaż mi ją.
Popatrzyła mu głęboko w oczy. Upłynęła dłuższa chwila, zanim w końcu wyciągnęła rękę i podała mu zwitek na otwartej dłoni, po czym zsunęła się ze stołu z wyrazem rezygnacji w oczach.
- Naprawdę mam nadzieję, że jesteś przyzwoitym człowiekiem, Matthews.
Patrzył na nią, kiedy biegła przez trawnik w stronę żwirowej alei na spotkanie autobusu. Jej jasne włosy migotały świetliście w słońcu, długie zgrabne nogi wyglądały bardzo kusząco w obcisłych dżinsach. Żałował, że biegnie w drugą stronę, a nie w jego otwarte ramiona.
Jednak w tym jednym zdaniu zawarła swoją niewiarę w niego. Nie pozostało mu nic innego, jak rozwinąć trzymaną w ręku kartkę.
Nie bądź głupia! Zjeżdżaj stąd. Nawet nie wiesz, komu ufasz.
Logan ze złością zmiął papier w kulkę i ledwo się powstrzymał, żeby nie cisnąć jej w kierunku jeziora. Nic dziwnego, że Claire powiedziała te słowa. Kto może chcieć się jej pozbyć i dlaczego? Naturalnie, on sam tego chciał, ale to było, zanim...
Potrząsnął głową. Powinni omówić parę spraw. Ale teraz u jej boku podskakują dwie małe dziewczynki, a niedługo nadjedzie autobus Jasona. To nie jest odpowiedni moment.
Ruszył za nią trawnikiem. Niebo było krystalicznie czyste, bez śladu chmurki, a jezioro lśniło jak gładka lustrzana tafla. Piękny dzień na przechadzkę. Może uda mu się namówić Claire, żeby zostawiła bliźniaczki z Jasonem i Fredem, i poszła z nim na spacer. Pusty brzeg nad jeziorem będzie idealnym miejscem na rozmowę i nie tak łatwo mu stamtąd umknie.
Usiadła teraz ze swoimi podopiecznymi na ławce nad wodą i - sądząc z ich podekscytowanych gestów - otrzymywała właśnie pełny raport z przebiegu dnia w szkole. Trzy jasnoblond główki pochyliły się ku sobie w pełnej symbiozie.
Patrzył na to ze skurczem w sercu.
Tworzyły razem taki harmonijny obrazek, pełen ciepła i spokoju. A jednak ktoś próbował zburzyć ich nowe życie, wygonić je stąd. O co w tym wszystkim może chodzić?
Powinien był zaraz rano tu wrócić. Mógł wziąć ze sobą przenośny komputer i plany projektowe. I być na miejscu, kiedy ten drań rzucił cegłę przez okno. Może udałoby mu się go dopaść i wydusić odpowiedzi na parę pytań.
Pozwolił się zwieść wschodzącemu słońcu i urodzie poranka, i niemądrze uwierzył, że niebezpieczeństwo grozi tylko w ciemnościach nocy.
Teraz uznał, że nie pozostaje mu nic innego, jak się tu wprowadzić.
Claire ze zdumienia otworzyła usta.
- To chyba trochę zbyt radykalne posunięcie, nie sądzisz?
Logan puścił kaczkę na wodę i naliczył cztery odbicia, zanim kamyk zniknął w odmętach jeziora.
- Przydam się wam na miejscu.
- Dzięki, ale poradzimy sobie.
- Jeszcze niedawno siedziałaś na stole za domem i nie mogłaś oderwać oczu od tego świstka papieru, jakby to był wyrok śmierci.
- Niepotrzebnie tak się tym przejęłam. - Wpatrywała się w mokre czubki adidasów, jakby szukała odpowiednich słów. - To wszystko, co tu się dzieje, przypomina bardziej głupi scenariusz filmowy niż prawdziwe życie. Kto oprócz ciebie - spróbowała się uśmiechnąć - może mieć interes w tym, żebym się stąd wyprowadziła?
- Ktoś, kto się nie boi wejść do twojego domu.
Ktoś zdolny do czegoś więcej niż puste groźby. Powiadomiłaś szeryfa o tej kartce?
Claire popatrzyła na bliźniaczki szukające agatów w przybrzeżnych skałach i ściszyła głos.
- Powiedziano mi, że ktoś po nią przyjedzie, żeby zdjąć odciski palców. Wydaje mi się, że zastępca szeryfa uważa mnie za samotną histeryczkę, która widzi bandytę w każdej szafie.
- Nie oglądał fotografii i martwych nietoperzy?
- Owszem, ale nic nie zginęło, nawet stereo i kamera leżąca na wierzchu. Nikt nie doznał szwanku, nic nie zostało zniszczone. Myśli, że jestem ofiarą głupich żartów.
Annie z piskiem przebiegła przez plażę i wspięła się do nich na granitową półkę.
- Popatrz! Znalazłam agneta!
Claire pochyliła się i uważnie obejrzała kamyk.
- Dobry Boże, masz rację. I jaki ładny!
- Mogę iść do domu i wziąć koszyk? Może znajdziemy ich więcej. Proszę!
Claire zawahała się, ale w tym momencie zobaczyła autobus Jasona. Chłopak wysiadł, pomachał im i ruszył w kierunku domu.
- Możesz iść - zgodziła się. - Ale zaraz wracaj, dobrze? Popilnuję w tym czasie twojej siostry.
Logan patrzył z desperacją, jak odchodzi od niego i kuca z Lissą nad kupką gładkich, szarych kamyków. Odwrócił się, słysząc czyjeś zbliżające się kroki.
- Będzie sztorm - oznajmił Fred. Stanął obok i zadarł głowę do góry, rozglądając się po niebie. - Czuję to w kościach. Z północnego wschodu nadciąga burza.
- Ale mamy taki piękny dzień - zaprotestowała Claire, wpatrując się uważnie w garstkę kamyków, które dziewczynka wsypała jej w ręce. - Skąd to przypuszczenie?
- Fred wie, co mówi - oświadczył Logan. - Przepowiada pogodę lepiej niż prognozy telewizyjne.
- Naprawdę? - zdumiała się zachwycona Lissa. - Przepowiada pan jak z kryształowej kuli?
Fred podniósł palcem daszek czapki.
- Pamiętam jak dziś jeden z takich sztormów. Też był taki piękny dzień i tylko ciemna linia na horyzoncie mówiła, co się święci. Nagle, ot tak - strzelił palcami - ni stąd, ni zowąd zmienił się wiatr, temperatura spadła i rozpętało się piekło.
- To było jak tornado? - spytała Lissa, patrząc teraz zatroskanym wzrokiem na jezioro.
- Gorzej. Widziałaś te wielkie statki w Duluth? Taki sztorm może wepchnąć każdą łajbę pod wodę w ułamku sekundy, zanim załoga zdąży wezwać pomoc. Wiatr wieje z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i...
- Ale nasz dom będzie zawsze bezpieczny, nawet gdyby jeszcze kiedyś rozpętała się podobna burza - przerwała Claire, patrząc znacząco na Freda. - Prawda?
- Naturalnie. Jasna rzecz - mruknął speszony staruszek, po czym wygrzebał z kieszeni rolkę dropsów i poczęstował dziewczynkę. - Wasz dom stoi tu bez szwanku od dobrych pięćdziesięciu lat. Tylko nie wychodźcie przy złej pogodzie, a nic wam się nie stanie.
Claire zarządziła już powrót i kazała siostrzenicy iść przodem, a sama spojrzała surowo na mężczyzn.
- Proszę was, nie straszcie dziewczynek tymi historiami. Nie będą mogły w nocy spać.
- Tak, proszę pani. - Fred znów przytknął palce do daszka.
- To nie są tylko takie sobie historyjki - powiedział Logan. - Sama widziałaś, jak temperatura spada, kiedy wiatr zmienia kierunek. Gładkie jak stół jezioro potrafi zmienić się ze stawu dla kaczek w rozszalały żywioł szybciej niż myślisz. A w listopadzie fale czasem sięgają dachów domów.
Claire spojrzała na horyzont.
- To najbardziej sielskie miejsce, jakie w życiu widziałam. Nie mogę sobie wyobrazić szalejącego tu sztormu.
- Możesz mi wierzyć, to się zdarza. I wtedy lepiej nie ruszać się z domu.
- Oczywiście - przytaknęła. - Muszę iść do dziewczynek. Obiecałam po zmywaniu zabrać je do miasta.
Poszła w górę szeroką skalną ławą, wdrapała się na ostre podejście obok jednego z domków i zniknęła za ścianą sosen.
Logan odprowadził ją zatroskanym spojrzeniem. Chcąc rozładować napięcie, puścił następną kaczkę, lecz źle wyważony kamyk natychmiast zatonął.
- Martwię się o nią. Fred wzruszył ramionami.
- Jeśli będą siedzieć w domu, nic złego im się nie stanie.
- Nie mówię o burzy. Wiem, że już cię o to pytałem, ale czy na pewno nie widziałeś tu nigdzie nikogo podejrzanego?
- Nie. - Fred spojrzał na niego nie rozumiejącym wzrokiem. - Fakt, ci Sweeneyowie spod ósemki są trochę dziwni, ale chyba niegroźni. Poza tym, są tu sami swoi. - Zmarszczył brwi. - Będę się rozglądał, czy ktoś się nie kręci. A teraz muszę już wracać do roboty, żeby zdążyć do domu przed zmianą pogody.
A więc nie zwierzała się Fredowi ze swoich problemów. Logan był ciekaw, czy dlatego, że go podejrzewa, czy też chce mu po prostu zaoszczędzić zmartwień. Stary wziął pakiet świeżej pościeli z wysłużonego wózka golfowego zaparkowanego w alei i zniknął w jednym z domków. Jego obowiązki nie były zbyt ciężkie.
Claire wzięła staruszka pod swoje skrzydła, podobnie jak siostrzeńców. Chciała wszystkim zapewnić opiekę i wsparcie.
Najwyższy czas, żeby ktoś zaopiekował się także Claire.
Był już prawie pod domem, kiedy usłyszał jakieś zamieszanie dobiegające z kuchni. Na dźwięk okrzyków: „O Boże!" i szlochów przeplatanych słowami: „Chciałam tylko pomóc" i „Co teraz będzie?", rzucił się biegiem po schodach ganku, przeskakując po trzy stopnie naraz. W momencie, kiedy otworzył drzwi, jego buty zalała biała piana.
Całe masy tej piany wypływały z obu stron nie domkniętych drzwiczek zmywarki. Dziewczynki stały obok zanurzone po kostki, cała podłoga kuchni była zalana.
- Wyszłam tylko na pięć minut - jęknęła Claire, patrząc z rozpaczą na pobojowisko. - Co się stało, na miłość boską?
Annie zagarnęła naręcze piany, chcąc ją włożyć do zlewu, i stanęła bezradnie, oblepiona białym puchem niczym gigantyczną porcją bitej śmietany.
- Chciałyśmy ci pomóc, żeby szybciej jechać do miasta - wyjaśniła.
- Zrobiłyśmy wszystko tak jak ty - załkała Lissa. - Włożyłyśmy naczynia i wlałam płyn do zmywania, ale kiedy zmywarka ruszyła, zaczęła wylewać się piana.
- Cała masa piany - dodała Annie. - Kuchnia będzie teraz naprawdę czysta, prawda?
- Niewątpliwie. - Claire wzięła do ręki butelkę stojącą przy zlewie. - Na pewno wlałyście to, a nie specjalny środek do zmywarek.
- Wspaniały widok! - skomentował Logan spod drzwi. Claire rzuciła mu chmurne spojrzenie, na które odpowiedział szerokim uśmiechem. - Mogę w czymś pomóc?
- Masz jakiś pomysł? - Trąciła stożek piany końcem buta. - Szczotka z gąbką i woda tylko sprawę pogorszą. Zbieranie tego ścierką zajmie wieki, a wygarnięcie miotłą na zewnątrz zabije kwiaty.
- Najlepiej się po prostu wyprowadzić - zasugerował Logan.
- Mogłam się po tobie spodziewać takiej rady. Dziewczynki, idźcie poszukać Freda, dobrze?
Logan przedarł się przez ocean bieli do Claire. Leciutki zapach jej perfum pobudził mu zmysły. Zaczął się zastanawiać, co by zrobiła, gdyby rzucił ją na to łoże z piany i obsypał gradem pocałunków.
- Jakich perfum używasz? - spytał, chcąc zmienić bieg swych grzesznych myśli, i wsadził ręce głęboko do kieszeni.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Tajemnica.
- Dlaczego? Spodobałyby się mojej sekretarce. Claire uniosła brwi.
- Ma siedemdziesiąt dwa lata - dodał. - Nigdy nie wiem, co jej dać na Gwiazdkę.
Zaniosła się śmiechem. Pomyślał, że z przyjemnością słuchałby tego krystalicznego dźwięku bez końca.
- Nazywają się „Tajemnica". Sądziłabym raczej, że twoja sekretarka to wydekoltowany wamp, z gracją leżący w poprzek biurka, kiedy jej dyktujesz.
Zastanowił się chwilę.
- Od paru lat już nie nosi dekoltów. Reumatyzm łupie ją w kościach i musi się ciepło ubierać.
Claire zachichotała i ich oczy się spotkały. Znieruchomiała, zmieszała się i uciekła spojrzeniem w bok.
- Ja nie...
- Nic nie mów - szepnął, podchodząc bliżej. Dziewczynki mogły lada chwila wrócić, ale była
dobra okazja, żeby porozmawiać, żeby wszystko wyjaśnić i wyprostować. Bezwiednie pochylił się ku niej i zdjął jej palcem odrobinę piany z policzka. A potem delikatnie ją pocałował.
Odsunęła się lekko, patrząc na niego spod oka.
- Nie zapominaj, że nie chcesz się wiązać. Zaklął w duchu. Powiedziała to lekkim tonem,
jednak jej usta podejrzanie zadrgały.
- Wybacz. Nie chciałem, żeby to zaszło tak daleko. Roześmiała się krótko, ale w jej oczach nie było
radości.
- Jasno powiedziane. Dziękuję za szczerość.
- Zmiłuj się, Claire, To był błąd.
- Robisz postępy - zadrwiła. - Teraz okazuje się, że byłam błędem. Idź do domu, Matthews.
- Claire, posłuchaj... - Ale jak jej to wytłumaczyć? - Przepraszam. Złóż to, co się stało, na karb mężczyzny oczarowanego piękną kobietą, mężczyzny, który stracił głowę. - Położył jej ręce na ramionach. - Mężczyzny, który teraz się zastanawia, jakim cudem zdołał przestać cię całować.
Kiwnęła głową z wymuszonym uśmiechem.
- Miło, że tak mówisz. I oczywiście masz rację. Żadne z nas nie chce się angażować. To był błąd.
To nieprawda, Claire. Oboje tego diablo chcemy i musimy o tym porozmawiać. Jego ręce, jakby wiedzione własną wolą, przesunęły się wolno, wolniutko wzdłuż jej ramion, łokci, przedramion, a kiedy ujął nadgarstki i poczuł pod palcami jej przyspieszony puls, zaparło mu dech w piersiach. Żadna rzeczowa rozmowa nie wchodziła już w grę. Pocałował ją w policzek. A potem jeszcze raz, niemal platonicznie. Jakby obiecywał, że nie pozwoli sobie więcej na żadne śmielsze poczynania. Jednak jego usta poruszyły się bezgłośnie, formułując słowa, których nigdy nie zamierzał mówić. Dość tego. Musi z tym skończyć.
Tymczasem jego dłonie schodziły coraz niżej, aż w końcu zatrzymały się na jej biodrach i niemal uniosły ją, przyciągając do jego piersi. Kiedy objęła go za szyję, poczuł rozkoszną błogość.
Pragnę cię, pomyślał.
- Tak - szepnęła.
Jej oddech połaskotał go kusząco w ucho.
Czy wypowiedział swoje myśli na głos? A ona? Rzeczywistość i marzenia zlały się w jedno, kiedy poczuł jej biodra na swoich, jej piersi na swoim torsie.
- Uwaga, dziewczynki... - szepnęła i spojrzała ponad jego ramieniem.
Logan obejrzał się szybko i zobaczył przez okno bliźniaczki podchodzące z Fredem pod dom. Z ich ożywionej gestykulacji wywnioskował, że opowieść o domowej katastrofie została nieco wyolbrzymiona.
Claire w pośpiechu wysunęła się z jego ramion, pośliznęła i niebezpiecznie zachwiała. Chcąc ją podtrzymać, chwycił ją w pasie, stracił równowagę i oboje wylądowali na podłodze w morzu piany.
Przez moment patrzyła na niego oniemiała, a potem zaczęła się śmiać. Jej jasny, dźwięczny śmiech wypełnił i rozjaśnił całą kuchnię. Kiedy dotknęła ręką jego twarzy, poczuł się, jakby brała w posiadanie jego serce.
- Nie całkiem to mieliśmy na myśli - szepnęła - ale niewiele brakuje.
Rozległo się trzaśnięcie tylnych drzwi i szybkie kroki - magiczny moment prysł.
- Równie dobry sposób na zmycie podłogi jak każdy inny - zagrzmiał Fred od progu. - Ale macie tu dwie pary małych rączek, które wam chętnie pomogą. Prawda, dziewczynki?
Claire odsunęła się szybko i wstała, otrzepując się z zaaferowaną miną z piany. Głęboki rumieniec na jej policzkach mówił więcej, niżby chciała.
Logan zerwał się na nogi i pocałował ją leciutko, a na rzecz stojącej w progu publiczności klepnął ją żartobliwie w pośladek, rozpryskując wokół bryzgi piany. Fred i bliźniaczki z głośnym śmiechem wkroczyli do kuchni.
Logan złapał się na tym, że sam też się uśmiecha od ucha do ucha.
Jego przyszłość była niejasna, dryfował w nie znanym sobie kierunku i nie wiedział już nawet, kim teraz jest.
Samotnikiem czy mężczyzną gotowym zakochać się w najmniej odpowiedniej kobiecie.
Więc dlaczego czuł się taki szczęśliwy?
Rozdział 14
Wiatr nadszedł niepostrzeżenie, jak skradający się intruz. Delikatny szmer liści na przydomowych topolach, przypominający szum dalekiego wodospadu, niemal ukołysał Claire do snu.
Ocknęła się teraz z półdrzemki i usiadła prosto w fotelu, spoglądając na zegarek. Po zażegnaniu katastrofy w kuchni Fred pojechał wieczorem do domu, a Logan - który został z nimi na kolacji - poszedł do siebie po komputer i teczki z projektem. Ale to miało miejsce prawie dwie godziny temu. Powinien już dawno wrócić.
Claire zebrała starannie stos papierów, który spadł jej z kolan, i włożyła do pudełka. Sklecenie tego, co znalazła, w sensowną całość zajmie jej trochę czasu.
Wiatr uderzył z nową siłą, wciskając się z jękiem przez stare framugi, łomocząc na zewnątrz rynnami.
Rozejrzała się wokół: ciemna noc na zagraconym strychu - obrazek jak z filmów grozy albo dziecięcych koszmarów. Potrząsnęła głową, odsuwając niemądre myśli, wstała i zapaliła światło. Blada żarówka rozświetliła mrok. Gdzieś w pobliżu dał się słyszeć odgłos silnika. Logan?
Przedarła się przez stos pudeł do małego okienka i stanęła na palcach.
Halogenowa lampa na pralni oświetlała plamę trawy i krótki odcinek alei wzdłuż domków. Dalej, pod targanymi wiatrem drzewami, zamigały reflektory samochodu. Sądząc z odległości, musiało to być obok Sweeneyów.
Dziwni ludzie. Przyjeżdżali i wyjeżdżali o najróżniejszych porach, taszcząc z sobą jakieś pakunki. Siłą rzeczy wydawali się najbardziej podejrzani z obecnych osób, choć starali się nie wchodzić nikomu w drogę.
Claire wzięła paczkę z papierami i zeszła na dół.
Wiatr rozhulał się już na dobre. Gałęzie drzew szurały o ściany domu z chrobotliwym zgrzytem, jak kościste palce dobierające się do drewnianej fasady.
Z jeziora dochodził groźny pomruk wzbierających fal. Kiedy uderzały o nadbrzeżne skały, dom zdawał się trząść w posadach.
Podeszła do okna i rozsunęła koronkowe firanki.
Deszcz zalewał szyby, przez które nic nie było widać. Otworzyła jedną połówkę i przetarła szybę; ostre kropelki deszczu uderzyły ją w twarz jak kryształki lodu.
W głębi alei zamigotały czerwienią tylne światła, roztopiły się we mgle i po chwili znikły. Sweeneyowie wyjeżdżali gdzieś - teraz, w czasie burzy i blisko północy!
Kim są ci ludzie, którzy przyjechali podziwiać przyrodę nad brzeg pięknego, dzikiego jeziora i cały czas trzymali zasłonięte okna, a na wycieczki wyjeżdżali po ciemku? Jutro zadzwoni do szeryfa i spróbuje się dowiedzieć, czy nie są notowani w kartotekach policyjnych.
Włączyła radio i poszukała lokalnych wiadomości. Poprzez szum dosłyszała tylko kilka słów. Nadchodził potężny sztorm, dokładnie tak, jak Fred przewidział. Pierwsza jesienna wichura rozpętała się już na dobre.
Zapowiadała się długa noc.
Po dwudziestu minutach przeglądania starych dokumentów Claire wstała, ziewnęła i poszła po następną filiżankę kawy. Usłyszała za sobą ciche szepty i szuranie małych nóżek w kapciach.
- Wiatr strasznie hałasuje - odezwała się Annie.
- To ten sztorm, o którym mówił Fred - rzekła Lissa. - Przyszłyśmy zobaczyć, czy się nie boisz.
Claire uśmiechnęła się do dziewczynek, które stały przytulone do siebie, jakby chciały wesprzeć się w biedzie.
- To tylko trochę deszczu z wiatrem. Chcecie położyć się tu na kanapie?
Annie skinęła główką i drżąc, objęła się rękami.
- Na górze straszy. Jakby jakieś duchy jęczały za oknem.
W odpowiedzi wiatr zawiał głośniej, a huk fal rozbijających się o brzeg zabrzmiał jak grzmot pioruna. Podłoga kuchni zawibrowała.
Claire objęła obie dziewczynki i przycisnęła do siebie.
- Nie martwcie się, nic nam się nie stanie. Ten dom stoi tu bezpiecznie od pięćdziesięciu lat.
Domki gościnne też widziały już niejeden sztorm, ale ich mieszkańcy mogą teraz drżeć o życie.
- Chyba pójdę do naszych gości i zaproszę ich tu, gdyby ktoś wolał posiedzieć z nami. Nie boicie się zostać same przez chwilę? Zapalę wam wszystkie światła.
Lissa obejrzała się niepewnie.
- Może lepiej pójdziemy z tobą. Na schodach dały się słyszeć kroki.
- Ale burza! - powiedział Jason z niejakim podziwem.
Nagle błyskawica przecięła niebo i na moment zalała kuchnię oślepiającym światłem. Lampy zamigotały.
- Fajnie!
Dobrze, że Jason się obudził.
- Zaopiekujesz się na chwilę siostrami? Pójdę sprawdzić, jak się czują nasi goście.
Jason wzruszył ramionami z udaną męską nonszalancją.
- Oczywiście.
Zapaliła wszystkie światła na parterze i włożyła płaszcz przeciwdeszczowy.
- Zaraz wracam! - rzuciła przez ramię.
Wiatr niemal wyrwał jej klamkę z ręki, kiedy otworzyła drzwi, a gwałtowny deszcz uderzył ją w twarz gradem ostrych igiełek.
Wzdrygnęła się, słysząc groźny szum jeziora, lecz nie bacząc na nic, pobiegła do najbliższego domku, ' w którym paliło się światło. Zapukała i odczekała chwilę.
- Halo, jest tam kto? - ponowiła pytanie. Wiatr zerwał jej kaptur z głowy i deszcz cienką,
lodowatą strużką popłynął za kołnierz.
Wreszcie drzwi uchyliły się odrobinę i męski głos zapytał:
- Słucham? Czego pani szuka o tej porze?
- Straszna burza! - krzyknęła. - Może chcą państwo przeczekać ją u mnie w domu?
- Na Boga, nie! Ja i moja żona zawsze chcieliśmy trafić tu na sztorm. Lubimy taką pogodę. Siedzimy sobie spokojnie i słuchamy fal. - Starszy mężczyzna wyjrzał ostrożnie i spytał z nadzieją: - Jak pani myśli, utrzyma się do jutra?
- Nie mam pojęcia. W każdym razie zapraszam do siebie, gdyby państwo zmienili zdanie.
- Te domki mają tyle lat co ja. Nie ma się o co martwić.
Claire, przemarznięta do kości, powlokła się do następnego domku. Sweeneyów nie było, a pani Rogers wyjechała do Duluth. Pozostali goście również nie wyrazili ochoty na przeprowadzkę.
Najwyraźniej cenili sobie uroki żywiołu na równi z urokami krajobrazu. Zazdroszcząc im stoickiego spokoju, Claire owinęła się szczelniej płaszczem i ruszyła z powrotem do domu.
Dopiero w świetle błyskawic raz po raz przecinających niebo dojrzała piętrzące się groźnie fale, które z hukiem rozbijały się o skały przy domku numer sześć, wysyłając w górę niebotyczne fontanny spienionej wody.
Szła ostrożnie przez rozmiękły trawnik, ręce jej zgrabiały, skarpetki były mokre jak gąbka. Jeszcze tylko kilka kroków...
Ogłuszający huk pioruna omal nie zwalił Claire z nóg. Powietrze wypełnił zapach ozonu. Wokół zrobiło się jasno jak w dzień, wierzchołek wysokiej sosny po drugiej stronie trawnika złamał się z trzaskiem i zawisł na ułamek sekundy w powietrzu, a potem runął na ziemię.
Światła w domu zamrugały i zgasły.
Ale ze mnie mądrala, pomyślała. Zamiast zakłócać moim gościom spokój, powinnam była poszukać świeczek.
Podeszła po omacku pod dom, kierując się mokrymi krzakami wzdłuż ścieżki. Kolejna błyskawica pomogła jej znaleźć stopnie na ganek.
W drzwiach tkwił jakiś dziwny podłużny obiekt, poniżej którego powiewał skrawek bieli. Mógł tu być od dawna, a mógł też zostać umieszczony teraz, podczas jej nieobecności.
Pomacała go trzęsącymi się rękami. Nóż. Chwyciła za rękojeść i mocując się, wyciągnęła z drewna ostrze z przyszpiloną przemokniętą kartką.
To może być zupełnie niewinna wiadomość od Sweeneyów, że wyjeżdżają na dzień lub dwa.
Obecność noża jednak sugerowała coś innego.
Złożyła ostrożnie kartkę i wsunęła do kieszeni. W kuchni sięgnęła automatycznie do kontaktu, zanim uzmysłowiła sobie, że przecież wysiadł prąd.
- Dzieci, gdzie jesteście?
- Tutaj - odezwał się cichy głosik z kanapy.
W szufladzie przy zlewie powinna być latarka... O ile dzieci jej nie zgubiły.
Jej pierwsze doświadczenia jako świeżo upieczonej matki nauczyły ją, że latarki, nożyczki i taśmy klejące znikają dużo szybciej niż miejsca parkingowe w Nowym Jorku.
Szuflada naturalnie była pusta... Claire wspięła się na krzesło i sięgnęła po omacku do półki nad szafkami. Wymacała trzy świece i lampę naftową. Zawołała Jasona do pomocy i kiedy już świece paliły się na stole, spojrzała bezradnie na zakurzoną lampę.
- Wiesz, co się z tym robi?
Jason wprawnie przykręcił knot i przytknął zapałkę. Kuchnię rozjaśniło ciepłe, żółte światło.
- Brawo! - pochwaliła go.
- Drużyna skautów - mruknął, czerwieniąc się lekko z zadowolenia.
- Co za szczęście, że do niej wstąpiłeś! Sama nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. No, dzieci, pora już spać!
Dopiero kiedy dziewczynki położyły się na kanapie, a Jason zadowolił szezlongiem w salonie, wyjęła z płaszcza mokrą kartkę i nóż.
Kapujesz, paniusiu? Fora ze dwora albo inaczej pogadamy!
„Kapujesz, paniusiu?" Te słowa brzmiały jak dialog z kiepskiego filmu z drugorzędnymi aktorami. Claire nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.
Ale z drugiej strony ten człowiek - czy ci ludzie - już wdarli się do jej domu, zepsuli pralkę i zabili dla przestrogi tuzin niewinnych nietoperzy. Nie trzeba wielkiego intelektu, żeby być niebezpiecznym.
Sięgnęła po telefon. Tym razem szeryf musi dać jej pierwszeństwo przed innymi sprawami.
Telefon nie działał.
Trzymała w ręku słuchawkę, rozglądając się po kuchni. Odwaga zaczęła ją opuszczać. Ktoś może obserwować ją zza okna, cieszyć się jej rosnącym niepokojem. Włosy zjeżyły jej się na karku, ramiona pokryły gęsią skórką, a serce zaczęło walić jak młotem.
Gdzie się podziewa Logan?
Nie podda się strachowi. Przeszła zdecydowanym krokiem przez kuchnię i zaciągnęła zasłony, a potem jeszcze raz sprawdziła, czy drzwi wejściowe są dobrze zamknięte. Jest mało prawdopodobne, żeby ktoś stał w taką pogodę na dworze i patrzył na nią przez strugi deszczu.
Ktokolwiek to był, na pewno chciał czym prędzej uciec przed burzą, zadowolony z dobrze wykonanej roboty.
Nalała sobie filiżankę letniej kawy i usiadła przy stole kuchennym z pudełkiem papierów, które znalazła na strychu. Przykręciła nieco płomień lampy, żeby światło nie przeszkadzało dzieciom, i zabrała się do czytania, ignorując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Pierwsze teczki pochodziły z biurka Randalla. Adwokaci ojca zabrali wszystkie dokumenty dotyczące interesów, ale te musieli przeoczyć. Randall był kierownikiem nadzoru w dużej firmie budowlanej i miała teraz przed sobą całe stronice kalkulacji, kosztorysy robocizny i materiałów, oraz stos rozmaitych ofert.
Gwizdnęła cicho, widząc oferty na zabudowę promenady w centrum miasta. Małe centrum handlowe, pięciopiętrowy biurowiec. Praca przy takim przedsięwzięciu powinna przynosić spory dochód, więc dlaczego mieli zadłużoną hipotekę? Nawet eleganckie, nowe meble Brooke wzięli na kredyt i trzeba było je oddać. Ich konto bankowe było niemal puste.
Ponownie przejrzała wszystkie papiery, robiąc przy tym notatki. Nie dostrzegła żadnej większej nieprawidłowości. Przy ostatniej teczce zaczęły ją piec oczy od wczytywania się w rzędy cyfr i liter w przyćmionym, migotliwym świetle.
Na dnie pudełka zostało tylko kilka grubych, pękatych kopert o żółtej barwie.
Przez kuchnię przetoczył się grzmot pioruna, szkło w szafkach zabrzęczało, a Gilbert obudził się i zaskomlał. Mimo zmęczenia wiedziała, że i tak nie zaśnie, toteż z westchnieniem sięgnęła do pudełka.
Jedna z kopert wyśliznęła się jej z ręki i upadła na podłogę. Ze środka wyjrzała biała tłoczona okładka.
Zaciekawiona wzięła ją do ręki i z narastającym podnieceniem otworzyła pozostałe koperty. Znalazła albumy dzieci, w których zapisywano ich rozwój od niemowlęctwa. Poprawiła się na krześle i otworzyła pierwszą książeczkę - Jasona.
Błyskawica przecięła niebo, oświetlając stół sinym światłem, domem wstrząsnął kolejny ogłuszający grzmot.
- Sullivan? - usłyszała senny głosik Annie. - Sullivan?
Claire weszła po cichu do salonu i uklękła przy kanapie.
- Na pewno śpi w swoim ulubionym miejscu - szepnęła. - Chcecie wrócić na górę do swoich łóżek?
Annie usiadła i podciągnęła koc pod brodę, patrząc nieufnie na okno wychodzące na jezioro.
- Wolę zostać tutaj.
- Dobrze, kochanie. Kładź się i śpij. Sullivan też na pewno smacznie chrapie.
Pocałowała dziewczynkę i nachyliła się nad Lissą, która otworzyła oczy i spytała niespokojnie:
- Czy Sullivan wyszedł? Zmoknie i zmarznie na dworze. I mogą go porwać fale.
Claire pokręciła głową.
- Nie, koty nie wychodzą z domu w taką pogodę. Zaszył się gdzieś, zwinął w kłębek i mocno śpi.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej.
Otuliła siostrzenice, pogłaskała je po główkach i wyszła na palcach z salonu.
Kiedy znalazła się w kuchni, zamknęła na klapkę otwór w tylnych drzwiach, przez który mogły wychodzić zwierzęta, i zasiadła do czytania. Wytłaczane okładki dziecięcych albumów obiecywały ekscytującą wycieczkę w przeszłość.
Z bijącym sercem wzięła najpierw książeczkę Jasona, przysunęła do lampy i otworzyła na pierwszej stronie.
Przy urodzeniu ważył trzy i pół kilo, mierzył pięćdziesiąt trzy centymetry. Była tu zachowana na pamiątkę plakietka ze szpitalnego łóżeczka z jego nazwiskiem i wszystkimi danymi. Na sąsiedniej stronie widniało odbicie niewiarygodnie małej stópki, skulonej i pomarszczonej, zwieńczonej maciupkimi jak czubek ołówka paluszkami.
Pomyślała o butach numer czterdzieści trzy, które Jason zostawia zawsze przy drzwiach, i poczuła ucisk serca, że ominęło ją tyle lat z jego dzieciństwa.
W książeczce zanotowane były jego pierwsze słowa, szczepienia, wyniki badań lekarskich. Z tyłu znalazła dużą kopertę. Otworzyła ją trzęsącymi się rękami i wyjęła fotokopie kart szpitalnych. Jason został obrzezany. Miał grupę krwi AB Rh minus, podczas gdy przy opisie porodu grupa krwi Brooke została oznaczona jako A Rh minus. Do Claire powróciło nagle dręczące ją pytanie.
Zamknęła oczy.
Logan - wysoki, sprawny, silny, ze zmysłowym uśmiechem i spojrzeniem, pod wpływem którego topniała. Jason, z mocno zarysowaną szczęką i wysokimi brwiami. Obaj bardzo inteligentni, obaj przejawiający zdolności artystyczne - Logan w swoich projektach architektonicznych, a Jason w kunsztownych rysunkach.
Jej podejrzenia zdawały się mieć niejakie podstawy. Data urodzin dopuszczała taką możliwość, a łączące tego mężczyznę i chłopca podobieństwo dodatkowo ją zwiększało.
Jak by Logan zareagował, gdyby podzieliła się z nim swoimi domysłami? Oszołomieniem? Radością? Obojętnością? Czy też wściekłością, że nikt mu nic nie powiedział przez tyle lat? Z drugiej strony, gdyby jej podejrzenia okazały się niesłuszne, czy nie zraniłaby go jeszcze bardziej ?
- Suuullivan!
Jej myśli przerwało dobiegające gdzieś z daleka przeciągłe nawoływanie. Odłożyła album, wzięła lampę naftową i zajrzała do salonu. Na kanapie leżały zmierzwione koce, dziewczynki zniknęły. Jason poruszył się niespokojnie na szezlongu, mrużąc oczy przed światłem.
- To już rano? - zamamrotał sennie.
- Do rana jeszcze daleko - szepnęła Claire uspokajająco.
Wróciła do kuchni. Gdzieś tu musi przecież być latarka. Bez skutku przejrzała wszystkie szuflady, potem sięgnęła ręką na wierzch lodówki, macając nerwowo zakurzoną powierzchnię.
Jest!
Odstawiła lampę i z zapaloną latarką weszła na schody. Dziewczynki przeszukują dom, martwiąc się o głupiego kota, i mogą sobie w tych egipskich ciemnościach zrobić krzywdę.
Na dole trzasnęły drzwi.
Claire zawróciła na pięcie i zbiegła.
- Co się dzieje? - Jason stanął w drzwiach salonu, przecierając oczy.
Ciężkie, dębowe drzwi stały otworem. Zewnętrzne, siatkowe drzwi, targane wiatrem, waliły o ścianę domu z głuchym trzaskiem. Dziewczynki wyszły w pogoni za kotem.
I były teraz na dworze w środku najgorszej burzy, jaką Claire w życiu widziała.
Coś jest nie w porządku.
Nie odbierają telefonu, a dzwonił z pięć razy. Było już po północy, lecz Logan nie miał złudzeń, że ktoś mógłby spać podczas takiej nocy. Przy huku fal wznoszących się do poziomu okien na piętrze i wyciu wiatru tylko umarły by się nie obudził.
Musiało się coś stać. Błyskawica wznieciła pożar albo włamali się bandyci.
Miał zamiar wrócić do Pine Cliff w ciągu godziny, ale nie spodziewał się, że gałąź złamanego drzewa stłucze świetlik w dachu i woda zaleje potopem sypialnię.
Przy braku prądu osuszenie podłogi bez odkurzacza nie było łatwe, nie mówiąc już o wspinaniu się po ciemku na stromy, śliski dach, gdzie walcząc z wiatrem, musiał zakryć dziurę brezentem.
Kiedy się w końcu z tym uporał, chwycił swój komputer i teczki z rysunkami, zapakował do wodoszczelnej walizki i pobiegł do samochodu.
Tuż przed maską leżał ogromny pień przewróconej sosny. Logana ogarnął gorączkowy niepokój. Nie mógł czekać, aż droga będzie wolna, ani aż burza się uspokoi. Nie bacząc na porywisty wiatr, szarpiący nim jak liściem, pobiegł w noc.
Rozdział 15
Wichura uderzyła ją w twarz, siekące strugi deszczu smagnęły jak batem. Niemal oślepiona szalejącą burzą, Claire zeszła ze stopni ganku, wołając z całych sił imiona dzieci, aż zaczęło brakować jej tchu.
Odpowiadał jej tylko wiatr, jakby naigrawał się z jej mizernych wysiłków. Miała teraz do odszukania całą trójkę. Jason, nie bacząc na nic, przemknął przez drzwi, chwytając tylko po drodze cienką kurtkę. Rozumiała, że podziela niepokój o dziewczynki, ale tym samym zwiększył jeszcze jej strach, sam narażając się na niebezpieczeństwo.
Jeden fałszywy krok, a któreś z nich może spaść ze skały. I rozbić się pod naporem fal tłukących o brzeg albo pójść pod wodę i utonąć w lodowatej głębi.
Wiatr targał nią ze wszystkich stron, niemal powalając na ziemię. Skuliła się i z trudem parła przed siebie, raz po raz potykając się i padając na kolana. Zużyte baterie latarki dawały coraz słabsze światło.
Lampa halogenowa na pralni była ciemna, toteż drogę oświetlały jej tylko błyskawice.
Proszę Cię, Boże, nie pozwól, żeby im się coś stało. Boże, proszę Cię, proszę...
Gdy wpadła na róg jednego z domków, lodowata struga wody zalała jej twarz i wleciała za kołnierz.
Idąc po omacku wzdłuż ściany domku, dobrnęła do schodów i chwyciła się drewnianej poręczy. Przed nią powinien być pas trawy, ciągnący się do stromego brzegu porośniętego krzakami dzikich malin. Wiodła stąd ścieżka na szeroką granitową półkę, która biegła pod większością domków.
Ale jeśli jest o jeden domek dalej, niż myślała, tuż przed nią może rozciągać się przepaść.
- Jason! Lissa! Annie!
Ledwo słyszała swój głos, ginący w wyciu wiatru. Ziemia drżała przy każdym uderzeniu potężnych fal. Czuła pod stopami jej wibracje.
Błyskawica nad jeziorem wskazała jej poszukiwaną ścieżkę. Claire ześliznęła się po błotnistym brzegu. Olbrzymie fale waliły o skały i zalewały jej twarz lodowatym strumieniem. W świetle kolejnej błyskawicy zobaczyła skłębione wody jeziora i zarys widmowego budynku na brzegu.
Dzięki Bogu, jestem przy przystani. Gdzieś tu powinien być ostry zakręt na plażę.
- Jason! Dziewczynki!
Odpowiedział jej huk wiatru i ryk fal. Ostrożnie zaczęła zsuwać się na dół, osłaniając się ręką przed lodowatymi bryzgami.
Niczym znak dany z nieba, kolejna błyskawica rozświetliła ciemność, ukazując drobną postać rozciągniętą nad brzegiem wody.
Jason?
Poczuła jednocześnie ulgę i strach. Ostre skały szarpały jej dżinsy, wdzierały się w ciało, kiedy z mozołem torowała sobie przez nie drogę, schodząc po naturalnych, wyżłobionych przez wodę stopniach.
Dotarcie do chłopca zajęło jej wieki. Bardzo poruszona, przyklękła nad nim, osłaniając przed naporem fal, i zaczęła obmacywać mu nogi i plecy. Z trudem powstrzymała chęć, żeby go chwycić w ramiona.
- Jason! Słyszysz mnie?
Dreszcz wstrząsnął jego szczupłym ciałem.
- C...Claire?
- Kochanie, jesteś ranny? Możesz ruszać rękami i nogami? - Pochyliła się niżej, chcąc ogrzać go własnym ciepłem, i spojrzała bezradnie na czarne, rozszalałe jezioro. Serce ścisnęła jej nagła trwoga. - Czy dziewczynki były z tobą? Widziałeś je?
- Nie mo... nie mogłem ich znaleźć. - Jego ciałem wstrząsnął atak kaszlu.
Dzięki Bogu. Gdyby były z nim, znalazłyby się niebezpiecznie blisko wzburzonej wody. Może przy odrobinie szczęścia udało im się wrócić do domu.
Jedna z dłoni Jasona, zwinięta przy twarzy, zacisnęła się i rozluźniła.
- Strasznie boli mnie ręka!
- Rozumiem, kochanie. Chodźmy stąd. Możesz wstać?
Znowu zakaszlał, a potem wolno i nieporadnie podniósł się na ręce i kolana.
Claire jeszcze raz wysłała w niebo modły dziękczynne i wsunęła mu rękę pod piersi. Jason jęknął. Objęła go w pasie i pomogła mu wstać.
- Spróbuj zrobić kilka kroków. Na pewno ci się uda! - zachęciła go, przekrzykując wiatr.
Wyprostował się, krzyknął głośno i opadł w jej ramiona. Podpierając go swoim ciałem, zaczęła posuwać się krok za krokiem w kierunku stromego brzegu wiodącego do alei. Podejście było zdradzieckie dla niej samej, nie zdoła go unieść, jeśli nie będzie jej pomagał ze wszystkich sił.
- Jason? - Spojrzała na niego, niepewna, czy ją słyszy. - Musimy się tam wdrapać. Rozumiesz?
A kiedy już dotrze z nim do domu, będzie mogła iść poszukać jego sióstr.
Zaczął kuśtykać chwiejnie przy jej boku, potknął się i znów krzyknął. Błotnista ziemia na stromym brzegu była śliska jak lód, poorana wszędzie wystającymi kamieniami i ostrymi głazami. W dole piętrzyły się zalane wodą skały.
- Musimy tu wejść! - krzyknęła mu do ucha. - Nie ma innej drogi.
Chłopiec zadygotał z zimna. Patrzył już nieco przytomniej i podtrzymywał bolącą rękę drugą ręką. Wydawało jej się, że coś powiedział, ale nic nie usłyszała poprzez ryk fal i wycie wiatru.
Podtrzymywała go, jak mogła, i natężając wszystkie siły, ciągnęła go w górę zbocza.
Na trzy kroki do przodu obsuwali się jeden krok do tyłu.
Nagle stopa Jasona o coś zahaczyła i chłopak runął jak długi na ziemię.
- Nie mogę! - załkał. - Nie dam rady.
- Dasz radę! Już prawie weszliśmy.
Fale podchodziły coraz wyżej, zmywając granitową polkę pod nimi. Lodowata ulewa smagała ich bezlitośnie. Claire czuła, jak ciałem chłopca wstrząsa łkanie i żałowała, że jest już za duży, by wziąć go na ręce.
A gdzie są teraz dziewczynki? Ich przerażenie musi sięgać zenitu. Znów zwróciła się do Boga z błagalną prośbą o opiekę.
Podniosła głowę i poprzez ścianę deszczu ujrzała majaczącą na tle ciemnego nieba czarną sylwetkę.
- Claire! Czy coś mu się stało?
Logan! Ze szlochem wyciągnęła do niego ręce, modląc się, żeby to była prawda. Chwycił jej dłonie w ciepły, żelazny uścisk.
- Czy Jason może iść? Potrzebne są nosze? Claire nigdy w życiu nie słyszała piękniejszych
słów.
Jason jest uratowany. Ona może teraz iść szukać Annie i Lissy.
- Zostały jeszcze dziewczynki! - krzyknęła. - Muszę je znaleźć!
- Mam je. Są już w domu.
Uczucie ulgi niemal zwaliło ją z nóg. Długi, przeciągły grzmot zagłuszył jego odpowiedź, ale instynktownie wiedziała, że zatroszczył się o ich bezpieczeństwo. W ułamku sekundy zrozumiała, co powinna zrobić.
Logan jest człowiekiem honoru, mężczyzną, któremu można ufać. Dzisiaj w nocy powie mu o swoich podejrzeniach na temat Jasona. Jeśli jest jego ojcem, chłopiec będzie w dobrych rękach.
W szpitalu spodziewała się zastać tłum rannych osób i rozbiegany personel, tymczasem panował tu względny spokój. Po wypełnieniu nie kończących się formularzy i udzieleniu odpowiedzi na tysiące pytań, skierowano ją do jednego pokoju lekarskiego, a Jasona do drugiego.
- Większość ludzi podczas takiej pogody nie rusza się z domu - powiedziała z przyganą pielęgniarka z ostrego dyżuru, patrząc znad okularów na zadrapania na czole Claire. - Mieliście szczęście, że nic gorszego się nie stało.
- Jason...
- Nic mu nie będzie. Parę minut temu dostaliśmy zdjęcia rentgenowskie, ale nie wiem, czy lekarz zdążył je już obejrzeć.
- Powinnam być teraz przy nim!
- Zaraz pani do niego pójdzie. - Pielęgniarka cmoknęła, aplikując jej na rankę maść z antybiotykiem. - Jest w pokoju ortopedycznym.
- Co?! - zerwała się Claire z przerażeniem. Zdumiona pielęgniarka cofnęła się o krok.
- To nic takiego. Kierujemy tam wszystkie złamania. .. to znaczy, pacjentów ze złamaniami.
Claire jęknęła.
- Wiedziałam, że cierpi. Musi się strasznie bać.
- Zostawiła go pani tylko na dziesięć minut. - Kobieta poklepała ją po ręce. - Pani mąż z nim jest. A dziewczynki zostały z Cindy w recepcji.
Jej mąż! Loganowi by się to z pewnością nie spodobało.
- Muszę do niego iść.
- Dobrze, już wszystko w porządku. - Pielęgniarka odłożyła na bok swoje akcesoria. - Po przyjeździe była pani trochę roztrzęsiona, ale oprócz kilku siniaków i zadrapań, nic pani nie jest.
Claire wyszła z gabinetu i pobiegła korytarzem do pokoju, gdzie leżał Jason. Po drodze usłyszała głosy Annie i Lissy, gwarzących z recepcjonistką, której najwyraźniej się nudziło.
Kiedy weszła, Logan kiwnął do niej głową uspokajająco i odwrócił się z powrotem do Jasona i stojącego nad nim lekarza.
- Musimy wypełnić kilka papierków - mówił doktor Olsen - a potem poczekamy sobie spokojnie na chirurga. Pewno nie tak planowałeś spędzić dzisiejszą noc, co, chłopcze? - spytał i uścisnął lekko zdrowe ramię Jasona.
- Na chirurga? - zmartwiła się Claire, patrząc na kroplówkę stojącą przy łóżku.
Doktor Olsen założył stetoskop na szyję i wziął do ręki zdjęcia Jasona.
- Rentgen pokazuje złamanie nad łokciem. Czasami da się to nastawić, ale w tym przypadku może być konieczna operacja. Tak czy owak, trzeba będzie rękę unieruchomić.
- To brzmi poważnie! - W jej głosie zabrzmiał strach.
- To nic groźnego, chociaż martwi mnie spora opuchlizna. - Lekarz podszedł do drzwi i ściszył głos. - Końce kości są trochę za blisko arterii. Na wszelki wypadek sprawdziliśmy mu grupę krwi.
Claire chwyciła się poręczy najbliższego krzesła.
- O Boże...
Logan objął ją opiekuńczo.
- Wszystko będzie dobrze, Claire - rzekł łagodnie.
- Naturalnie - dorzucił lekarz, przeglądając trzymane w ręku papiery, z których wyjął wyniki badań laboratoryjnych. - Jedzie już do nas jeden z najlepszych chirurgów. Zastosujemy znieczulenie ogólne, chłopiec nic nie będzie czuł, a mięśnie zwiotczeją i będzie można spróbować nastawić złamaną kość. Jeśli się to nie uda, przeprowadzimy operację. Jego stan zdrowia jest dobry i nic nie wskazuje na to, żeby miał jakieś obrażenia wewnętrzne.
Claire odetchnęła głęboko i wypuściła wolno powietrze, starając się zachować spokój. Gołym okiem widać było, że kocha Jasona i boi się o niego, jakby był jej własnym dzieckiem. Logan czuł, że jego napięcie ustępuje. Wszystko jest pod kontrolą.
- Zaraz tu przyjdzie anestezjolog i da pani do podpisania zgodę na operację, pani Matthews.
- Jestem Claire Worth, ciotka Jasona i jego legalna opiekunka.
Logan z lekkim rozbawieniem patrzył, jak się zarumieniła. Pani Matthews. Nagle przed oczami stanęło mu wspomnienie wieczoru, który spędził z nimi przy ognisku - jej gładkiej skóry, lśniącej w migotliwym blasku płomieni, jej cichego śmiechu...
- W pewnym sensie jesteś wyjątkowy, mój chłopcze - mówił doktor Olsen do Jasona. Zerknął na badania i mrugnął do niego. - Niewielu ludzi ma twoją grupę krwi.
Jason uśmiechnął się blado.
- A jaka ona jest?
- AB Rh minus.
Oczy Jasona się rozszerzyły.
- Czy to zła grupa?
- Nie, tylko rzadko spotykana.
Loganowi serce podeszło do gardła. Odpłynął w czasie i przestrzeni, jakby patrzył na ludzi zgromadzonych w pokoju z innego wymiaru.
Od pierwszej chwili, kiedy spotkał Jasona na brzegu, czuł z nim dziwną więź. I z każdym dniem coś go coraz silniej do chłopca przyciągało. A teraz okazało się, że mają tę samą rzadką grupę krwi. Nie był to jeszcze, oczywiście, żaden niezbity dowód, ale już znacząca poszlaka. Zwłaszcza jeśli Brooke miała inną grupę krwi niż 0.
Spojrzał na Claire. Patrzyła jakby poprzez niego, na jej twarzy malował się wyraz przerażenia i poczucie winy.
- Proszę mi powiedzieć, doktorze - odezwał się Logan cicho i spokojnie - jak często spotyka się tę grupę krwi?
- Mniej niż jeden procent populacji ma AB Rh minus. - Lekarz przeniósł wzrok z Logana na Claire i zakaszlał dyskretnie. - Może lepiej chodźmy na korytarz. Jest tam w głębi mała poczekalnia.
Starając się zachować zimną krew, Logan podszedł do łóżka Jasona i zmierzwił mu pieszczotliwie włosy.
- Nic się nie martw. Chcemy porozmawiać o specjalistycznych szczegółach, które by cię tylko znudziły. Zawsze ciekawiły mnie kwestie związane z grupą krwi. Zaraz do ciebie wrócimy.
Sam nie wiedział, jak mu się udało mówić normalnym tonem, bo wściekłość niemal go rozsadzała. A więc Worthowie posunęli się i do tego. Myślał, że najgorsze, co go mogło z ich strony spotkać, to bezpardonowy atak wiele lat temu, z wykorzystaniem wszystkich wpływów i pieniędzy.
A tymczasem popełnili coś znacznie gorszego. Ukradli mu syna. I sądząc z miny Claire, ona doskonale o wszystkim wiedziała.
Kiedy znaleźli się na korytarzu, Claire zwróciła się cicho do lekarza:
- Pan Matthews był pierwszym mężem mojej zmarłej siostry. Istnieje podejrzenie, że może być ojcem Jasona. Czy może pan przeprowadzić badania, które dałyby odpowiedź?
- No cóż, owszem. - Olsen obrzucił Logana badawczym spojrzeniem. - Możemy zrobić jutro testy DNA, jeszcze zanim wypiszemy chłopca ze szpitala. Oczywiście, musimy pobrać od pana próbkę krwi.
Logan skinął krótko głową.
- Im szybciej, tym lepiej. Jaką pewność daje taki test?
Doktor Olsen ściągnął usta.
- Może wykluczyć ojcostwo, jeśli dwa lub więcej testów da wynik negatywny. Jeśli testy się pokryją, prawdopodobieństwo ojcostwa sięga przeszło dziewięćdziesięciu dziewięciu procent. Wypiszę odpowiednie polecenie i zostawię w pokoju pielęgniarek.
Z tymi słowami odszedł i zostawił ich sam na sam.
Z całym spokojem obróciła sytuację w zwykłą konieczność ustalenia faktów, pozbawioną jakichś głębszych emocji, pomyślał Logan. Z zamkniętego wyrazu jej twarzy można by sądzić, że rozważa zakup kolejnego pakietu akcji. Nie widać było po niej ani śladu skruchy.
- To mój syn, prawda? - stwierdził sucho.
- Naprawdę nie wiem. W ciągu ostatniego tygodnia sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. - Zmarszczyła czoło i zaczęła się bawić bransoletką. - Nie mam żadnego dowodu.
Logan zaśmiał się ironicznie.
- Daj spokój, Claire. To chyba nie jest dla ciebie żadna rewelacja.
- Co?
Powstrzymał chęć, żeby walnąć pięścią w ścianę, i bezsilnie zacisnął dłonie.
- Ty i twoja rodzina musieliście mieć niezłą zabawę, chowając ten sekret przede mną przez tyle lat.
Zbladła.
- Naprawdę tak uważasz?
- Twój ojciec i siostra zrobili zasłonę dymną z fałszywych oskarżeń podczas rozwodu. Teraz wiem, dlaczego chcieli się mnie jak najszybciej pozbyć.
- Masz źle w głowie!
- Taak... Trzeba mieć źle w głowie, żeby oczekiwać elementarnej uczciwości od rodziny, która nie zna takiego pojęcia. - Przysunął się do niej tak blisko, że musiała cofnąć się o krok. - Jeśli Jason naprawdę jest moim synem, to odebraliście mi wszystkie chwile z jego dzieciństwa, których już nie odzyskam. Ma trzynaście lat, a ja go prawie nie znam.
W oczach Claire zapalił się gniew.
- Nic jeszcze nie wiadomo. A nawet badania DNA kryją w sobie margines błędu.
- Brooke i ja rozstaliśmy się w lutym. Kiedy dokładnie się Jason urodził?
- Pod koniec września, dokładnie dwudziestego trzeciego.
- Więc to by się zgadzało, prawda?
- Na to wygląda...
- Czy dlatego dostałem sądowy zakaz zbliżania się do Brooke? - Logan przeszedł parę kroków po korytarzu i wrócił do Claire. - Nie było takiej potrzeby, możesz mi wierzyć. Nie miałem najmniejszej ochoty oglądać jej więcej na oczy, więc czemu twojej rodzinie tak zależało na tym zakazie?
- Miałam wówczas czternaście lat, Matthews - żachnęła się Claire. - Nie wtajemniczano mnie we wszystkie szczegóły. Może Brooke się bała dalszych kontaktów.
- Jedyna rzecz, jakiej się kiedykolwiek bała, to że puści jej oczko w pończosze. - Zajrzał Claire w twarz. W jej oczach migotał gniew, a zęby były zaciśnięte. - Boże drogi, uwierzyłaś we wszystko, co ci naopowiadano!
- Brooke była moją siostrą.
- Co nie znaczy, że była zawsze z tobą szczera. Jak mogłaś być tak naiwna?
- Wyszła powtórnie za mąż zaraz po waszym rozwodzie. Jason może być synem tamtego.
- To prawda, ale przyjrzyj mu się bliżej i powiedz, że w to wierzysz.
- Brooke nie ukrywałaby przed tobą prawdy przez tyle lat!
Uśmiechnął się z goryczą.
- Naprawdę nie zastanawia cię ani trochę, w jaki sposób wierna, niewinna żona może złapać drugiego męża w przeciągu tygodnia?
- Ja nie...
- Wydoroślej, Claire. Spróbuj sama ocenić fakty,
- Jeśli Jason jest twoim synem, to powinieneś był się domyślić, że Brooke może być z tobą w ciąży.
- Nie w tym rzecz, czy mam zdolności nadprzyrodzone, tylko w tym, dlaczego nikt mi nic nie powiedział. Brooke wiedziała, twoja rodzina musiała wiedzieć. Jej nowy mąż nie mógł być aż tak głupi. Miałem prawo znać prawdę.
Claire spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała cicho:
- Może Brooke obawiała się twojego wpływu na dziecko.
Logan zrobił długi, głęboki wdech. A potem jeszcze jeden, żeby pohamować wściekłość. Wtedy przed laty wiedział, że Brooke opowiada rodzinie bajki, by zapewnić sobie wsparcie ojca. Teraz myśl, że Claire nadal w to wszystko wierzy, zakłuła go prosto w serce.
- Nigdy nie tknąłem jej palcem.
- Ale obraźliwe słowa i zdrada też bolą - odparowała.
Dobrze o tym wiedział. Tyle że to on obrywał ciosy, a nie jej ukochana siostra. Po piekle upokorzenia w sądzie, kiedy nie potrafił odeprzeć niesprawiedliwych zarzutów, i po stracie połowy Pine Cliff poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie znajdzie się bez środków na obronę.
Ta przysięga dała mu najlepszą motywację do kontynuowania nauki i uczyniła z niego najpilniejszego studenta na ostatnim roku architektury.
- To więcej niż prawdopodobne, że Jason jest moim synem - oznajmił zimno. - Kiedy już będę miał dowód, wystąpię do sądu o legalne prawo do opieki. - Zignorował ból w jej oczach. - Ty i twoja rodzina zabraliście mi już dość z jego życia.
- Wierzę, że możesz być jego ojcem - przyznała Claire wolno, patrząc mu prosto w twarz - ale przysięgam, że do dziś nic o tym nie wiedziałam. Nikt z nas nie wiedział.
Jasne, pomyślał Logan, dusząc się z wściekłości. Nic nie wiedziałaś, dopóki nie zostałaś przyłapana.
Korytarz szpitalny, spowity zimnym blaskiem jarzeniówek, nie był zbyt przytulny. Dziewczynki zwinęły się na brązowej, obitej skajem kanapie i zapadły w niespokojny sen. Claire siedziała obok na krześle, nie spuszczając wzroku z drzwi sali operacyjnej.
Jej mięśnie zaprotestowały, kiedy wstała otulić siostrzenice, a potem usiadła z powrotem, sama narzucając sobie koc na plecy. Od dwudziestu minut trzęsła się jak galareta, ale najcieplejszy koc nie był w stanie rozgrzać jej skutego lodem serca.
Logan siedział sam na drugim końcu korytarza. Ani razu nie spojrzał w jej stronę. Z boku wyglądał jak nieruchomy, marmurowy posąg. Twarz jeszcze ją paliła po ostatnim nienawistnym spojrzeniu, jakie jej rzucił, zanim rozeszli się każde do swojego kąta, jak bokserzy przed walką.
W uszach ciągle słyszała jego oskarżycielskie słowa: „Dobrze o wszystkim wiedziałaś!"
Ani przez chwilę nie chciał uwierzyć, że zaczęła coś podejrzewać dopiero niedawno i że zamierzała mu o tym powiedzieć. Nie powinna jednak się teraz rozczulać nad swoim złamanym sercem. Skutki tej sytuacji najbardziej odbiją się na Jasonie i jego siostrach.
Dziesięć minut później w drzwiach sali pokazali się chirurg i anestezjolog; ich ściągnięte maski wisiały pod brodą. Claire wstała na miękkich nogach, ledwo panując nad zdenerwowaniem.
- Pani Worth? - Chirurg podszedł do niej, masując sobie kark. - Jason ma się dobrze. Musieliśmy się trochę pogimnastykować, ale udało nam się nastawić złamanie bez operacji. Chłopiec odpoczywa teraz w sali pooperacyjnej.
Wyciągnęła do niego rękę, czując obezwładniającą ulgę.
- Dziękuję bardzo. Kiedy można go zabrać do domu?
- Zatrzymamy go do rana. - Chirurg przytrzymał przez chwilę dłoń Claire i uśmiechnął się, dodając jej otuchy. - Jego ręka była mocno spuchnięta i jest cała posiniaczona. Pielęgniarka będzie zaglądać do niego w nocy i dawać mi znać, czy wszystko w porządku.
- A gdyby był jakiś problem?
- Może trzeba będzie zmienić opatrunek, ale to prosty zabieg.
- Wszystko poszło dobrze?
Logan podszedł z tyłu; jego głos wprawił ją w drżenie, jego ciepły oddech połaskotał ją w kark jak pieszczota.
Chirurg skinął głową.
- Przez jakiś czas będzie unieruchomiony, ale wyjdzie z tego bez szwanku.
Lekarze odeszli, spierając się o wyniki najbliższego meczu futbolowego. Claire odwróciła się do Logana.
- Zostanę z nim na noc.
- Nie, ja zostanę. - Podniósł rękę, powstrzymując jej protest. - Dziewczynki będą lepiej spać we własnych łóżkach. I myślę, że należy mi się trochę czasu z nim sam na sam.
Był tak zły i rozgoryczony, że nie warto było wszczynać dyskusji.
- Dobrze - powiedziała w końcu po długim wahaniu. - Wrócę po niego rano.
- Nie.
Przestraszona, zrobiła krok w stronę Logana i dotknęła jego ramienia.
- Nie mamy jeszcze żadnego dowodu. Nie powinieneś...
- Sam ci go jutro przywiozę. - Jego policzek drgnął. - Nie musisz się martwić. W przeciwieństwie do twojej rodziny, mnie można zaufać.
W jego oczach zabłysł gniew, kłykcie palców zaciśniętych na oparciu krzesła pobielały. Ale wiedziała, że dotrzyma słowa.
- Nie o to chodzi. Jestem teraz jego matką. Powinnam z nim być. Chcę z nim być.
Odszedł parę kroków i gwałtownie odwrócił się ku niej.
- Ja nigdy nie mogłem z nim być, kiedy mnie potrzebował, prawda? Masz choćby blade pojęcie, jak to smakuje?
Słowa uwięzły jej w gardle na dźwięk rozpaczy w jego głosie i widok bólu w oczach. Jedna noc. Tyle może mu ofiarować.
- W porządku. Kiedy przyjdą wyniki badań, będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
- Myślę, że zawsze to wiedziałaś. - Zmierzył ją pełnym pogardy wzrokiem. - Dobrze się bawiłaś moim kosztem?
Wciągnęła głęboko powietrze w płuca i policzyła do dziesięciu.
- Przyrzeknij mi, że nic mu nie powiesz, dopóki nie będziemy mieć całkowitej pewności.
- Nigdy nie zrobiłbym nic, co by go mogło skrzywdzić. Ale jeśli testy okażą się pozytywne, będę o niego walczyć. Wpływ twojej rodziny to ostatnia rzecz, jakiej pragnąłbym dla swojego syna.
Te słowa uderzyły ją jak smagnięcie w twarz.
- Biologiczne ojcostwo jeszcze nie robi cię tatusiem, Logan. I wcale nie jestem taka pewna, czy twój wpływ byłby najwłaściwszy z możliwych.
Odwróciła się i zajęła dziewczynkami. Kiedy otulała je kocem, poczuła ukłucie w sercu na myśl o przyszłości. Jeśli Logan zostanie jedynym prawnym opiekunem Jasona i weźmie go do siebie, dla jego sióstr będzie to straszny cios. Nie zasługiwały na to, aby w swoim krótkim życiu stracić jeszcze jedną najbliższą osobę.
Upewniwszy się, że jest im ciepło, z ciężkim sercem poszła do pokoju chłopca czekać, aż go przywiozą z sali pooperacyjnej. Jest tylko jedno rozwiązanie. Jeśli Logan okaże się jego ojcem, muszą utrzymywać przyjacielskie stosunki. A najlepiej wspólnie sprawować opiekę. Jason jest potrzebny swoim siostrom, a one są potrzebne jemu.
Gdyby Logan się na to nie zgodził, będzie z nim walczyć w sądzie. Nie ma rzeczy ważniejszej niż rodzina. Choćby miało ją to kosztować ostatniego centa, nie pozwoli rozdzielić rodzeństwa.
Rozdział 16
Markiz de Sade byłby pewnie zadowolony. Nawet on nie wymyśliłby czegoś równie niewygodnego.
Logan ze złością odrzucił koc i przez chwilę walczył z pokusą, żeby wystawić szpitalną leżankę za drzwi. Przez pół nocy nadaremnie starał się na niej ułożyć, ale była zdecydowanie za krótka, a jej szczebelki wrzynały mu się w ciało.
Zapewne jej konstrukcja była specjalnie tak pomyślana, żeby zniechęcić gości do pozostawania tu dłużej niż jedną noc, chyba że wynajmą sobie masażystkę. Z drugiej jednak strony, natłok myśli i tak nie dałby mu zasnąć.
Rozmasował zdrętwiałą nogę i pokuśtykał do łóżka Jasona, przysiadając na brzegu. Śpiący chłopiec wyglądał tak młodo, tak bezbronnie. Jego syn. Logan delikatnie pogładził go po policzku.
Jak będzie się czuł, kiedy badania wykażą, kto naprawdę jest jego ojcem? Położył mu rękę na ramieniu i zamyślił się nad jego ewentualną reakcją. Może się poczuć zagubiony. Może uznać, że matka go zdradziła, a prawdziwy ojciec porzucił.
Podszedł do okna i oparł się o zimny, marmurowy parapet. Jason był wychowany w normalnym domu, z siostrami i obojgiem rodziców. Tworzyli prawdziwą rodzinę.
Coś, czego Logan nigdy nie miał. Do diabła, nie znał nawet swojego ojca. Co może wiedzieć o sprawowaniu pieczy nad dziećmi? Claire ma rację. Dawno zapomniana chwila namiętności nie czyni jeszcze z niego prawdziwego taty.
Skrzyżował ręce na piersi i czując w sercu dziwną pustkę, wbił wzrok w fotografię Jasona z Brooke, stojącą na stoliku nocnym. Jason uparł się, żeby zabrać ją do szpitala, najwyraźniej traktując jako coś w rodzaju talizmanu.
To, że Brooke była zdolna do takiego egoistycznego i okrutnego oszustwa, nawet go specjalnie nie dziwiło. To, że jej rodzina stanęła za nią i zrobiła wszystko, by ukryć prawdę, też wynikało z ich natury. Ale że Claire potrafiła tak go zwodzić, nie mieściło mu się w głowie...
Pomyślał o tych paru chwilach, kiedy trzymał ją w ramionach. Mógłby przysiąc, że odwzajemnia jego pragnienia. W jej oczach lśniło szczere uczucie.
Szczere, akurat.
Umiała udawać głębokie zaangażowanie, nie czując ani śladu wstydu, że trzyma przed nim w tajemnicy jego ojcostwo. Jest tak samo dwulicowa jak jej siostra. Ta myśl jątrzyła go niczym rana i ścinała mu serce lodem.
Nie dopuści, aby miała sprawować choćby częściową opiekę nad jego dzieckiem, bez względu na to, co Brooke zażyczyła sobie w testamencie. Tym razem stać go na wynajęcie najlepszych prawników.
Podszedł ponownie do łóżka Jasona i pogłaskał go po włosach.
- Jestem tu z tobą, synku - szepnął. - Gdybym wiedział, zawsze byłbym przy tobie. Nie wiem, co zrobić z bliźniaczkami, ale ciebie nie oddam nikomu z rodziny Worthów.
Jason nie otworzył oczu, kiedy usłyszał szept Logana. Nie poruszył się ani nie wydobył głosu.
Ręka go bolała i co chwilę się budził. Chciał wezwać pielęgniarkę, ale kręciło mu się w głowie i czuł się osłabiony. Kiedy już sięgał do dzwonka, coś go powstrzymało. Może myśl o strzykawce, a może czyjaś obecność w pokoju.
Mimo zamkniętych oczu wiedział, kto to jest. Poznał go z pomocą szóstego zmysłu albo ze sposobu, w jaki gość się poruszał - cicho i zwinnie. Zresztą podświadomie nie była to dla niego niespodzianka.
Ale wyszeptane przez Logana słowa uderzyły go jak obuchem i obudziły w nim falę wspomnień. Jego ojciec nigdy nie był taki jak ojcowie jego kolegów; nigdy nie grał z nim w piłkę, nie mocował się na podłodze, nie dopingował go w zawodach. Zresztą, nieczęsto się na nich zjawiał. I nigdy nie był z niego zadowolony. Znów zabrzmiały mu w uszach znajome słowa: „Głupi dzieciak... cholerny bękart..."
W jego sercu zapaliła się iskierka nadziei. Gdyby Logan był jego ojcem...
Ale głos Logana brzmiał gniewnie, a jego słowa nie wróżyły nic dobrego. Chce go odebrać Claire? Zamierza rozdzielić go z dziewczynkami? Zakręciło mu się w głowie. Jego myśli poszybowały gdzieś i rozpłynęły się we mgle, wątek zaczął się zacierać... To tylko sen, tylko sen...
Ale to nie był sen.
Z jakichś powodów Logan był zły na Claire i chciał go zabrać. Czy może to zrobić na siłę? Jason poczuł skurcz przerażenia.
To prawda, że z początku omijał ciotkę szerokim łukiem, ale była teraz jego rodziną. Potrzebował jej, tak samo jak jego siostry. Nigdy nie chciał jej opuszczać. Spod zaciśniętej powieki spłynęła mu na poduszkę duża łza.
I nie mógł jej opuścić, nawet gdyby chciał. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza dopóki nie zapewni rodzinie bezpieczeństwa. Tym razem muszę coś zrobić, powiedział sobie z wściekłością.
Ponieważ dotąd nie kiwnął nawet palcem, jego rodzice nie żyją, a życie sióstr i Claire jest zagrożone. Zaniknął oczy i zaczął się gorąco modlić.
Nagle przypomniał sobie pewne mroźne popołudnie zeszłej zimy. Jazdę po oblodzonych ulicach i mały bank na przedmieściu Minneapolis. Bank, do którego matka nigdy przedtem nie zachodziła.
Otworzył oczy i pomyślał o fotografii w ramce przy łóżku i o słowach, z którymi mu ją dała:
„Pilnuj jej dobrze, kochanie. Znaczy dla mnie więcej, niż możesz przypuszczać".
Logan krążył niespokojnie wokół każdej pielęgniarki, która wchodziła do Jasona tej nocy, patrząc jej na ręce i śledząc każdy ruch, kiedy sprawdzała jego stan. Mimo zapewnień, że wszystko jest w najlepszym porządku, wyobrażał sobie szereg komplikacji, jakie mogą zajść, i nim nadszedł ranek, czuł się skrajnie wyczerpany.
Obolały, z piekącymi oczami, wymknął się wziąć prysznic w łazience przy poczekalni dla rodziców. Strumień zimnej wody odświeżył go i przywrócił do życia.
Kiedy wrócił do pokoju, Jason już nie spał i siedział w łóżku wsparty o wezgłowie, z unieruchomioną ręką ułożoną na dodatkowej poduszce. Na kołdrze stała taca ze śniadaniem.
Chłopiec spojrzał na Logana badawczym wzrokiem.
- Jeszcze pan tu jest - na wpół spytał, na wpół stwierdził tonem niemal oskarżycielskim. - Gdzie Claire?
- Wzięła dziewczynki do domu, żeby się mogły wyspać, a ja zostałem z tobą.
Jason spuścił wzrok i zaczął grzebać łyżką w talerzu owsianki.
- Mój tata nigdy ze mną nie zostawał - wyznał w końcu z opuszczoną głową. - Prawie nigdy nie było go w domu. Ale mimo wszystko to był mój tata.
- Gdy podniósł wzrok, w jego oczach zalśniły łzy.
- Prawda?
Logan nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie teraz! Nie miał jeszcze dowodu. Ale przestrach i zmartwienie na twarzy chłopca domagały się odpowiedzi, i to uczciwej.
- Miał to szczęście, że mógł być twoim ojcem pod każdym względem, który się Uczy - rzekł Logan ostrożnie.
Po policzku Jasona spłynęła łza.
- Mama i tata często się kłócili. Słyszałem, co mówią - mruknął niewyraźnie. - Od dawna się tego domyślałem.
- Domyślałeś się?
Jason popatrzył na niego z buntem w oczach.
- Uważał, że jestem nic niewart, że nie jestem jego synem.
Logana przeszył ból, gdy usłyszał tę rewelację. Ból połączony z dominującym poczuciem pewności i radości.
- Tak mówił?
Jason skinął głową ze spuszczonym wzrokiem.
- Nie mówił tego przy mamie. Przeciwstawiała mu się nawet, kiedy... - Głos mu zamarł. - Dla dziewczynek był lepszy.
Nie musiał nic dodawać, aby Logan zrozumiał, jak wyglądało życie Jasona i Brooke u boku tego człowieka. Długoletni gniew i żal odeszły w niepamięć, pozostało tylko słodko - gorzkie wspomnienie kobiety, którą niegdyś kochał, i bezsilna wściekłość na mężczyznę, który ją źle traktował i krzywdził jej dziecko.
Zaklął pod nosem. Jest już za późno, żeby Randall mu za to zapłacił, ale może teraz przynajmniej wynagrodzić krzywdy synowi.
- A więc, myśli pan, że jest pan moim ojcem? - Jason wzruszył niedbale ramionami, jakby go to niewiele obchodziło, lecz zdradzał go łamiący się chwilami głos.
Logan przysiadł na brzegu łóżka i wziął go za rękę, szukając właściwych słów.
- Gdybyś był moim synem, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Ale myśli pan, że tak może być?
- To nie jest dobra pora, aby o tym mówić. Cierpienie i tęsknota w oczach Jasona nie pozwoliły mu tak tego zostawić. Dobry Boże, spraw, aby to była prawda.
- Byłem pierwszym mężem twojej mamy - dodał ostrożnie. - Ale rozwiedliśmy się, zanim ty się urodziłeś.
Jason wyprostował się na łóżku, chroniąc złamane ramię.
- Jest pan architektem i projektuje piękne domy.
- Dziękuję.
- Ja też dużo rysuję.
Logan przypomniał sobie wystawę wymyślnych szkiców piórkiem na ścianie w jego sypialni, i poczuł przypływ dumy.
- Wiem, widziałem twoje rysunki.
- Obaj mamy falujące włosy.
- Tak, ale...
- I taki sam kosmyk sterczący nad czołem.
- Tak, ale mnóstwo ludzi...
- A Claire mówi, że jest pan jeszcze bardziej uparty niż ja.
Logan zdusił uśmiech.
- Naprawdę?
- Pewno pan myśli, że tak mówię, bo mój tata nie żyje. Ale to nie dlatego. - Pociągnął nosem i wziął głęboki oddech, jakby próbował zapanować nad sobą, ale po policzku spłynęła mu łza. - Zawsze chciałem mieć tatę, który kochałby mnie takiego, jaki jestem. - Wbił wzrok w obandażowaną rękę. - I chciałbym. .. chciałbym, żeby to był pan.
Logan objął go ostrożnie, żeby nie urazić go w ramię, i wciągnął w nozdrza jego zapach, żałując, że nie da się odrobić wszystkich straconych lat. Potem wstał i podszedł do parapetu, ślepy na widok za oknem, targany burzą uczuć.
Był pewien, że testy DNA wykażą jego ojcostwo. Serce nie mogło go aż tak mylić. Ale z tą pewnością przyszło też dojmujące uczucie straty. Nigdy nie trzymał Jasona w ramionach jako dziecka, nie widział, jak stawia pierwsze kroki, nie słyszał pierwszych słów.
- Jeśli to pan jest moim ojcem, to będę musiał rozstać się z rodziną?
- Co?
Logan z powrotem przysiadł na krześle obok łóżka Jasona.
- Słyszałem, jak pan mówił, że nie odda mnie Worthom.
- Ładne kwiatki - mruknął Logan. - Myślałem, że śpisz.
- Nie mogę opuścić sióstr. Lissa i Annie mnie potrzebują. A Claire... - Jason zawahał się, szukając wzrokiem oczu Logana. - Musi mi pan pomóc.
- Zrobię wszystko, co będę mógł.
- Wiem, kto prześladuje Claire. Muszę coś zrobić, bo zginie tak samo jak moja mama. Może mnie pan zawieźć do Minneapolis?
Claire chodziła po kuchni tam i z powrotem, za każdym razem zatrzymując się przy oknie wychodzącym na podjazd. Dziewczynki spały do późna, a teraz oglądały w salonie kreskówki. Paru gości zdążyło już wyjechać, Fred wstąpił po swoją listę zadań na bieżący dzień, a Igor jakimś cudem znów pojawił się pod lodówką.
Przez całą noc co godzinę dzwoniła do szpitala z pytaniem o zdrowie Jasona i wiedziała, że lekarz wypisał go do domu już pół godziny temu. Jak długo może trwać droga powrotna? Dwadzieścia minut? Trzydzieści?
Czyżby Logan zabrał go do siebie?
Ze swojego ulubionego miejsca pod zlewem Gilbert łypał na nią jednym okiem, śledząc jej wędrówkę od ściany do ściany.
Nie powinnam była go zostawiać, wyrzucała sobie, czując wzrastający niepokój.
Gilbert uderzył ogonem o podłogę.
- Jeszcze pięć minut i zadzwonię na policję - mruknęła.
Gilbert odsłonił zęby w głupkowatym psim grymasie i łupnął ogonem jeszcze mocniej.
Claire westchnęła.
- Masz rację, to głupi pomysł. Ale gdzie oni się podziewają?
Zadzwonił telefon. Chwyciła słuchawkę niemal w locie i zamarła na dźwięk głosu Logana.
- Claire, musisz być bardzo ostrożna. Słyszysz mnie? Nie pozwól dziewczynkom nigdzie wychodzić i zamknij drzwi na klucz.
- Gdzie jesteś? Gdzie Jason?
- Nie martw się, wszystko w porządku. Wychodzimy z biura szeryfa i niedługo powinniśmy być w domu.
Rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć:
Co oni robili w biurze szeryfa?
Siedziała przy stole kuchennym, trzymając w ręce słuchawkę, z której wydobywał się tym razem głos ojca. Słuchała go jednym uchem, co chwilę zerkając w stronę okna. Logan z Jasonem powinni być tu lada chwila.
Ojciec wygłaszał jedną ze swoich tyrad na temat konieczności ich powrotu do cywilizacji, ale jego słowa docierały do niej jak przez mgłę.
Na dźwięk zatrzymującego się samochodu wstała i podbiegła do drzwi.
- Jason! Jakiś ty blady! - Pocałowała go w policzek. - Nie jesteś głodny? Jak twoja ręka? - Zniżyła głos i zwróciła się do Logana. - Co się stało?
- Claire, co się tam dzieje? - dobiegł ją poirytowany głos z słuchawki.
W pierwszej chwili chciała ją rzucić na widełki, ale westchnęła z rezygnacją i powiedziała:
- Wrócił Logan i przy wiózł Jasona, tato. Muszę już kończyć.
- Pozwoliłaś Jasonowi z nim wyjść? Miarka się przebrała, Claire. Jadę do was.
- Tato, zadzwonię później.
- Wynajmę samolot do Duluth, a stamtąd jakiś samochód. Powinienem być w Pine Cliff wczesnym wieczorem.
Tylko nie to. Ręka Claire zastygła nad telefonem.
- Dzisiaj?
- Mam poważne obawy o moje wnuki.
Byle nie teraz. Trudno o gorszy moment. Logan pokręcił wolno głową, dając jej znak, żeby zniechęciła ojca do przyjazdu.
- Umówmy się lepiej na przyszły tydzień. Będziemy mieć więcej czasu, żeby.
- To nie jest wizyta towarzyska, Claire. Wzruszyła bezradnie ramionami, wiedząc, że nic nie odwiedzie ojca od raz podjętej decyzji.
- Wolisz zatrzymać się z nami czy w jednym z domków? Boję się, że nasz dom nie jest jeszcze całkiem gotowy do przyjmowania gości.
- Daj mi domek - warknął.
- Dobrze. I posłuchaj, ojcze - dodała, przybierając stanowczy ton. - Nic złego się tu nie dzieje. Nie musisz przyjeżdżać. Ale skoro już będziesz, to porozmawiamy sobie szczerze na temat małżeństwa Logana i Brooke, bo nie miałeś racji w swoich sądach. Postaram się, żeby Logan przyszedł do nas na kolację.
Po raz pierwszy w życiu usłyszała, że jej ojciec się zająknął.
- Do diabła, Claire, sama nie wiesz, co robisz - wybąkał.
- Mylisz się, tato. Nareszcie wiem, komu wierzyć. Najwyższy czas wyjaśnić sobie parę spraw, nie sądzisz?
Pan Worth się wyłączył. W słuchawce odezwał się głośny, buczący dźwięk. Odłożyła ją z powrotem na widełki i spojrzała na Logana ze znużonym uśmiechem.
- Miła rodzinka, prawda? Jason cofnął się niepewnie.
- Może lepiej pójdę do siebie na górę - zaproponował, podtrzymując zdrową ręką obandażowane ramię. - Jeśli chcecie porozmawiać?
- Zostań, ciebie to także dotyczy - uśmiechnął się do niego ciepło Logan. - Chyba że jesteś zmęczony. Chcesz się położyć? Dać ci proszek przeciwbólowy?
Jason pokręcił przecząco głową i usiadł przy stole, kładąc chorą rękę na blacie.
Logan odwrócił się do Claire.
- Czy to wszystko mówiłaś do ojca na serio?
- Oczywiście.
Nauczyła się ufać Loganowi i oddała mu serce. Miała tylko nadzieję, że on nigdy się tego nie dowie. Zakochała się w jedynym mężczyźnie, który nie mógł odwzajemnić jej uczuć, który został tak głęboko zraniony przez jej rodzinę, że nigdy jej tego nie wybaczy. Jego ostre słowa w szpitalu dobitnie o tym świadczyły.
- Przepraszam za wszystko, co ci zrobiliśmy, za wszystko co przez nas straciłeś.
Jednym krokiem znalazł się przy niej, chwycił ją za ramiona i zwrócił twarzą ku sobie. Oczy miał ciemne jak toń jeziora, a głos chrapliwy.
- Nie ruszę się stąd, dopóki się wszystko nie wyjaśni. Nasza sytuacja, sytuacja Jasona, a także to, co się stało z twoją siostrą.
Claire zesztywniała.
- Z Brooke?
- Ale najpierw potrzebuję twojej zgody na wzięcie Jasona do Twin Cities. Wieczorem będziemy z powrotem.
- Chcesz wyjaśniać sprawy w Twin Cities?
- To ważne, Claire. Jason wie, gdzie Brooke zostawiła pewne dokumenty, ale nie może sobie przypomnieć nazwy banku... Nie jest nawet pewien, w jakiej to było dzielnicy, ale ma nadzieję, że rozpozna to przedmieście, kiedy się znajdzie na miejscu. Ty i dzieci będziecie narażeni na niebezpieczeństwo, dopóki nie przygwoździmy Hanka i Buzza. Jason złożył już odpowiednie oświadczenie przed szeryfem.
- Ale dzisiaj? Jason ledwo wyszedł ze szpitala! I jego ręka...
- Nic mu nie będzie, daję słowo. To dla niego lepsze niż bezsilne tłuczenie się po domu, a jeśli tylko zauważymy jakieś niepokojące objawy, zawiozę go z powrotem do szpitala.
- Ale...
- Nie obstawałbym przy tym, gdyby to nie było ważne. Jeśli pojedziemy od razu, może zdążymy znaleźć ten bank jeszcze przed zamknięciem. Mamy klucz do depozytu.
- Jason miał klucz?
Logan podszedł do drzwi i wyciągnął z torby oprawioną fotografię Jasona i Brooke.
- Przypomniał sobie, że matka kazała mu ją zachować na zawsze i pilnować jak oka w głowie. Klucz był pod oprawką ramki. Jest na nim numer skrytki, ale nie ma nazwy banku, więc nie możemy go zidentyfikować.
- Ale żeby dostać się do skrytki, trzeba chyba mieć upoważnienie?
Logan skinął głową.
- Kiedy znajdziemy właściwy bank, zadzwonimy na policję w Minneapolis. Mogą się z tobą skontaktować jako z prawnym wykonawcą testamentu Brooke. Przynajmniej będziemy wiedzieć, gdzie szukać dowodów.
Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyjął niewielką, brązową kopertę. Brooke napisała na niej adres Claire i krótką notkę:
Jeśli mi się coś stanie, daj to cioci Claire i powiedz jej, gdzie pojechaliśmy kupić ci sportową kurtkę. Będzie wiedziała, co robić.
Claire opadła na krzesło obok Jasona i objęła go ramieniem.
- Dobry Boże.
- Nasi starzy przyjaciele, Buzz i Hank, na pewno czują, że grunt pali im się pod stopami. Szeryf wypisał nakaz aresztowania i obiecał patrolować Pine Cliff, ale nie może trzymać ich w areszcie bez żadnych dowodów.
- Jason, kochanie, jesteś pewien, że wytrzymasz taką podróż?
Jason zrobił zaciętą minę.
- Muszę wytrzymać. Mogłem uratować mamie życie, ale się bałem. To wszystko moja wina!
Logan przysunął krzesło i usiadł z drugiej strony.
- To nieprawda. Twoja mama i tata zginęli w wypadku samochodowym.
- To nie był wypadek - zaprotestował chłopiec gwałtownie. - Pewnej nocy przyszli do nas jacyś mężczyźni i jej grozili. Powiedzieli, że ma materiały, które mogą posłać ich wszystkich do więzienia, i chcieli, żeby je oddała. Mówili, że ją zabiją, jeśli nie posłucha. Byłem... byłem na górze, ale wszystko słyszałem.
Claire poczuła szloch w gardle.
- Widziałeś tych ludzi?
- N...nie. Mama i tata strasznie się pokłócili, kiedy tamci wyszli, bo mama chciała iść na policję. Tata się domyślił, że musiałem wszystko słyszeć. Powiedział mi, że są w poważnych tarapatach i że bez względu na to, co zajdzie, mam siedzieć cicho. Jeśli szepnę choć słowo i policja się dowie, to jego wspólnicy dopadną mnie i bliźniaczki. Dwa dni później mama i tata nie żyli.
- Kochanie, nie mogłeś temu zaradzić.
- Powinienem był zawiadomić policję - powiedział Jason łamiącym się głosem. - Trzeba było nie słuchać ojca.
Claire przytuliła go mocniej i podniosła mu drugą ręką podbródek, zaglądając w oczy.
- Wszystkie plany zostały ustalone już wtedy, tamtej nocy. Nie czuj się odpowiedzialny za coś, na co nie miałeś wpływu.
Jason umknął wzrokiem w bok.
- Ja... Ja wiedziałem, że ci ludzie się tu kręcą i czegoś szukają. Myślałem, że to znajdą i dadzą nam spokój. Sam otworzyłem parę pudeł na strychu, żeby im to ułatwić.
Claire uścisnęła go uspokajająco.
- Niedługo będzie po wszystkim. Logan wstał.
- Szeryf obiecał pilnować okolicy, zanim wrócimy.
- No więc jedźcie. Tylko bądźcie ostrożni. - Serce jej się ścisnęło, kiedy Logan z Jasonem wyszli na ganek. - Kocham was obu - dodała cicho.
Ich jednak już nie było.
Rozdział 17
Stała w drzwiach, kiedy wracali, a w momencie, gdy samochód wjeżdżał na podjazd, biegła już w ich stronę. Gdy Jason wysiadł, przygarnęła go natychmiast do serca.
Logan patrzył na chłopca - na swojego syna - zamkniętego tak bezpiecznie w jej ramionach i czuł, jak spływa na niego błogi spokój, jak ten widok niczym kojący balsam goi jego rany.
Claire spojrzała na niego badawczo ponad głową siostrzeńca ciemnymi, wilgotnymi oczami.
- Jak wam poszło? Wszystko się udało?
- Dzięki Jasonowi. - Logan objął chłopca ciepłym spojrzeniem. - Jak się czujesz, bohaterze?
- Jestem wykończony - przyznał Jason i wyswobodził się delikatnie z jej ramion. - Idę do łóżka. Czy dziadek już przyjechał?
- Jego samolot wylądował jakiś czas temu, ale musi tu jeszcze dojechać samochodem. Ty i dziewczynki zobaczycie się z nim rano. - Claire dotknęła jego czoła. - Nie masz gorączki? Nie boli cię ręka?
- Wszystko w porządku, Logan dał mi proszek przeciwbólowy jakąś godzinę temu.
- No to śpij dobrze, kochanie. - Pocałowała go w policzek. - Tak się cieszę, że wróciliście cali i zdrowi.
Kiedy Jason zniknął w domu, zwróciła się do Logana:
- Opowiedz mi wszystko.
Ukrywała swój strach przed siostrzeńcem, ale teraz jej głos wyraźnie drżał.
- Jason przypomniał sobie, gdzie kupował z matką nową kurtkę, rozpoznał sklep motocyklowy na rogu i obok znaleźliśmy ten bank. Brooke wynajęła tam skrytkę kilka miesięcy przed śmiercią.
- Nigdzie nie było o tym wzmianki.
- Nie chciała zostawiać żadnego śladu na papierze, żeby jej mąż się nie dowiedział.
Claire wstrząsnęła się z obrzydzeniem.
- Okropny człowiek.
- Zostawiła do ciebie list razem z taśmą z nagranymi rozmowami telefonicznymi, fotokopiami ofert i kontraktów, i całym plikiem faktur. Dość materiału dowodowego, żeby zamknąć w więzieniu Randalla i jego kolesiów - wraz z Hankiem i Buzzem - na dobrych kilka lat. Robili malwersacje na wielką skalę: oszustwa budowlane, podstawianie gorszych materiałów, lewe rachunki. Wyłudzili ogromne pieniądze od stanu Minnesota i szeregu prywatnych przedsiębiorstw.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Przecież Randall i Brooke byli bez grosza, kiedy zginęli.
- Myślę, że niektóre plany Randalla zaczęły się sypać i cała szajka wpadła w panikę. Zaczęły się przekupstwa, łapówki, kto wie, co jeszcze. Inspektorzy śledczy będą tu mieli pole do popisu. - Logan zniżył głos. - Opierając się na zeznaniach Jasona, policja uważa, że Brooke i Randall mogli zostać zamordowani.
Claire zesztywniała.
- O Boże, nie! - Jej oczy napełniły się łzami. - Brooke nie mogła mieć z tym nic wspólnego. Sprawy finansowe stanowiły dla niej czarną magię. Nie wiedziała nawet, co to jest książeczka czekowa.
- Była w pułapce. Kiedy Randall się pogrążał, wciągał ją z sobą. Musisz przeczytać jej list.
- Gdzie są teraz te dowody?
- Zawartość skrytki oddaliśmy policji. Wydali nakaz aresztowania dla wszystkich, którzy byli w to zamieszani. Zatrzymali już Hanka i Buzza, którzy naprawdę nazywają się: Gerald Thompkins i Willie Black.
- To te dwa zbiry były tu w Pine Cliff. A ja nie miałam pojęcia, o co im chodzi! Co by było, gdyby zrobili coś dzieciom? - Głos jej zadrżał i zacisnęła powieki.
- Willie Black już wszystko zdążył wyśpiewać. Te głuche telefony to była ich sprawka, a także splądrowany strych i zepsuta pralka. On i Thompkins zabili te nietoperze. Chcieli cię przestraszyć i zmusić do ucieczki.
Claire zmarszczyła brwi.
- Szeryf twierdził, że zostali wypuszczeni za późno, żeby to zrobić.
- Wygląda na to, że źle zapisano godzinę ich zwolnienia. W biurze szeryfa mieli braki personalne i ktoś musiał zrobić błąd. Adwokat, który wpłacił za nich kaucję, był zamieszany w całą aferę i skłamał, że zabrał ich z sobą z powrotem do Twin Cities.
- Masz ten list od Brooke? Logan sięgnął do tylnej kieszeni.
- Pozwolili mi zrobić fotokopię, ale zatrzymali oryginał.
Claire uśmiechnęła się blado.
- Pewno musiałeś użyć mocnych argumentów, żeby dostać tę kopię.
Logan wzruszył ramionami.
- Tak czy owak, dali się przekonać. - Podał jej list i popatrzył na nią z głębokim współczuciem, dodając cicho: - Strasznie mi przykro. Wiem, jak ci musi być ciężko.
- Chodźmy do domu, przeczytam przy świetle. W kuchni przycisnęła list do piersi i zamknęła na chwilę oczy, mobilizując siły. Potem opadła na krzesło i przebiegła szybko wzrokiem zapisaną kartkę. Powolnym ruchem opuściła ją na kolana.
- Brooke bała się iść na policję - szepnęła. - Randall groził jej i dzieciom, jeśli nie odda mu dowodów.
Logan wziął jej rękę i przytrzymał w dłoniach.
- Kiedy Brooke się zbuntowała, inni uznali, że ona i jej mąż stanowią zagrożenie, zwłaszcza kiedy odmówiła wydania papierów. W jej dokumentach znajdują się nazwiska wielu wpływowych ludzi, którzy za żadną cenę nie chcieli być zamieszani w tę sprawę, nie mówiąc już o pójściu do więzienia.
Claire podniosła list i przeczytała na głos ostatni akapit.
Mam nadzieją, że pojechałaś z dziećmi do Pine Cliff, Claire. Zarządca wspomniał, że Logan buduje obok dom. Będziesz bezpieczna, mając go za sąsiada. Nie zasługiwał na to, co go spotkało. Jason jest jego synem i będą zawsze żałować, że mu o tym nie powiedziałam. Spróbuj mu to jakoś wynagrodzić, proszę. Może powinnaś mu wyznać prawdę? Zrobiłam w życiu wiele błędów i mogę już nie mieć czasu tego naprawić. Powiedz moim dzieciom, że zawsze będę je kochać.
Brooke
Claire wygładziła ręką kartkę, jakby chciała w ten sposób poczuć łączność z siostrą.
- Czytałeś cały list? - spytała, podnosząc oczy na Logana. Skinął głową. - Czy Jason już wie, że jesteś jego ojcem?
- Domyślił się tego w szpitalu, ale nie czytał listu. Logan przełknął ślinę. Następne zdanie było najtrudniejsze, jakie mu przyszło w życiu wygłosić.
- Pomyślałem, że do ciebie należy decyzja, kiedy z nim porozmawiać i ile powinien wiedzieć.
Claire odchyliła się w krześle i spojrzała na niego zdumiona.
- Powinien znać prawdę.
- Dziękuję. - Logan zawahał się, szukając słów. - Przepraszam cię za to, co powiedziałem w szpitalu. Moje oskarżenia były pochopne i niesłuszne. - Wziął głęboki oddech. - Nie będę występował o przyznanie mi wyłącznej opieki nad Jasonem.
Claire nie wierzyła własnym uszom.
- Co?
- Zgodzę się na wspólną opiekę, na prawo do wizyt; adwokaci opracują odpowiednie porozumienie. Chłopiec potrzebuje stałego domu, kochającej rodziny. Ciebie i swoich sióstr.
Oczy Claire zabłysły łzami.
- Naprawdę tego chcesz? - spytała cicho. - I to ci wystarczy?
- Chcę tego, co będzie najlepsze dla dzieci i dla ciebie.
Gdy zachwiała się, podskoczył, żeby ją podtrzymać.
- Dobrze się czujesz? Uśmiechnęła się przez łzy.
- Doskonale.
Na zewnątrz dał się słyszeć warkot silnika. Claire podeszła do okna. Była blada i wyglądała krucho jak porcelanowa figurka, lecz wyprostowała się mężnie, jakby zbierała wszystkie siły.
- Mój ojciec przyjechał.
Razem podeszli do drzwi, by go przywitać, lecz Logan jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak samotny.
Rozdział 18
Nalała trzy filiżanki kawy i postawiła przed nimi. Jej ojciec, dziwnie zagubiony, poruszył się niespokojnie na krześle i rozluźnił krawat. Z dala od swojego imperium, którym rządził żelazną ręką, nie był już tak onieśmielający.
Może też dlatego, że wreszcie wyzwoliła się spod jego wpływu.
Omijając wzrokiem Logana, pan Worth rozejrzał się po salonie. Jego wzrok padł na dużą kopertę na stole. Claire podsunęła ją w jego kierunku.
- To fotografie. Pokręcił głową.
- Nie teraz.
- Czemu nie, obejrzyj je. To piękne zdjęcia północnego wybrzeża w świetle księżyca. - Zdobyła się na blady uśmiech. - Para moich gości dała mi je dziś rano przed wyjazdem. Nawet nie wiedziałam, że Sweeneyowie zajmują się fotografowaniem przyrody. Wyjeżdżali i przyjeżdżali o najróżniejszych porach i w pewnym momencie podejrzewałam, że mogą mieć jakiś związek z naszymi kłopotami.
- Z waszymi kłopotami?
Po błysku oka odgadła, co zaraz nastąpi.
- Zanim coś powiesz, chcę, żebyś wiedział, że ja i dzieci tu zostajemy. Nic tego nie zmieni - oświadczyła bez ogródek.
Starszy pan gwałtownie wstał.
- Nie opowiadaj bzdur, Claire. Masz teraz określone obowiązki. Musisz powrócić do Nowego Jorku. Dzieci potrzebują...
- Wiemy o Jasonie - przerwała mu spokojnie. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę bez słowa.
- Nie mogłaś zostawić tego w spokoju, co? Logan zaklął pod nosem.
- Tylko tyle ma pan nam do powiedzenia, panie Worth? Pańskie wtrącanie się przyniosło więcej złego niż dobrego. Randall nie lubił Jasona i wciągnął pańską córkę w...
- Przestań - powiedziała Claire. - Obaj przestańcie. Tato, siadaj. Jest wiele spraw, o których nie wiesz, i najwyższy czas, żebyś się dowiedział.
Dwie godziny i sześć kaw później sięgnęła przez stół i wzięła ojca za rękę. Jego plecy nie były już tak dumnie wyprostowane jak w momencie, gdy wkraczał do domu.
- Robiłeś, co uważałeś za najlepsze - oznajmiła spokojnie - ale teraz nadszedł czas prawdy. Loganowi należy się wyjaśnienie i przeprosiny od naszej rodziny. Moje słowa ubolewania w tej sytuacji nie wystarczą.
Worth westchnął ciężko.
- Kiedy Brooke uciekła z Loganem, czułem się załamany. Powinna była wyjść za mąż za kogoś na stanowisku, kto zapewniłby jej odpowiedni standard życiowy. Związek ze studentem bez grosza przy duszy był najgłupszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Kiedy na dodatek oświadczyła, że jest nieszczęśliwa, a Logan poślubił ją tylko dla pieniędzy, wpadłem w furię. - Spojrzał na swego byłego zięcia po raz pierwszy podczas tego wieczoru. - Każdy, kto skrzywdził moją córkę, a ponadto próbował dostać się przez nią do mojej kieszeni, zasługiwał na nauczkę.
- Kochałem pańską córkę i nigdy o nic pana nie prosiłem - odparował Logan. - Jedyne, czego chciałem, to mieszkać z nią tu, w Pine Cliff. Ale ona spotkała kogoś innego, kto według niej mógł jej dać o wiele więcej niż ja.
Worth ze smutkiem potrząsnął głową.
- Zawarła drugie małżeństwo, zanim wysechł atrament na jej papierach rozwodowych. A ten drań natychmiast stanął u moich drzwi, żądając wsparcia dla swoich szalonych pomysłów. Powiedziałem mu, że nigdy nie dostanie ani centa i wtedy po raz ostatni ich widziałem. Próbowałem wiele razy...
- Randall był bezwzględnym, brutalnym człowiekiem - rzekła Claire. - Był niedobrym mężem dla Brooke i niedobrym ojcem dla dzieci. Logan kochałby swojego syna całym sercem, ale odebrałeś mu tę szansę.
Worth wstał ciężko, jego twarz pociemniała. Wbił wzrok w fotografię Brooke i Jasona, leżącą na blacie. W końcu podniósł oczy na Logana.
- Zawsze starałem się chronić moją rodzinę. Może za bardzo. Myślałem, że postępuję słusznie, izolując od ciebie Jasona. Ale moje uprzedzenia i duma sprawiły, że dopiero tej jesieni poznałem własne wnuki, a może nawet doprowadziły do śmierci Brooke. Gdybym zgodził się poprzeć projekty Randalla... - Głos mu się załamał. - Nie oczekuję przebaczenia. Sam sobie nigdy nie przebaczę.
Odwrócił się i powlókł do wyjścia.
- Który domek? - spytał szorstko, patrząc na przegródki z kluczami.
Claire podeszła szybko i położyła mu rękę na ramieniu.
- Poczekaj, tato. Musimy skończyć rozmowę. Nawet na nią nie spojrzał.
- Daj mi klucz.
Spełniła jego prośbę i bez słowa patrzyła, jak podchodzi do drzwi. Może jutro powrócą do rozmowy i wszystko sobie szczerze wyjaśnią.
- Chwileczkę. - Logan wstał od stołu i ruszył w ich kierunku. - Z powodu pańskich machinacji straciłem dzieciństwo mojego syna. Gdyby nie moje spotkanie z Claire, mógłbym nawet nie wiedzieć o jego istnieniu. Brak mi słów, żeby wyrazić, co czuję.
- Bardzo... bardzo mi przykro. - Oczy Wortha zasnuła mgła. - Sam straciłem dziecko.
Głos Logana złagodniał.
- Jason już domyślił się prawdy i mam nadzieję, że od tej pory będzie częścią mojego życia. Nie chcę, żeby czuł się rozdarty między pańską rodziną a mną, albo żeby musiał wybierać. - Wyciągnął rękę i spojrzał Worthowi w oczy. - Czas puścić przeszłość w niepamięć, nie sądzi pan?
Worth wahał się tylko przez ułamek sekundy, potem pochwycił rękę Logana i mocno uścisnął.
- Myliłem się co do ciebie - powiedział tylko i wyszedł szybko na dwór.
Jego krok był mniej pewny niż zwykle, a sylwetka mocno przygarbiona.
- Powinnam go była zatrzymać w domu - mruknęła Claire.
Logan podszedł do mej z tyłu i położył jej ręce na ramionach. Stężała pod wpływem jego dotyku, a po jej ciele przeszły ciarki.
- Twój ojciec potrzebuje chwili samotności. Zobaczycie się jutro.
Obróciła się w ramionach Logana i ogarnęła wzrokiem jego twarz, mocny zarys brody i uśmiech w kąciku ust, który zawsze ją zniewalał.
W myślach jednak wciąż słyszała ból w jego głosie i ostre słowa wypowiedziane w szpitalu, które przekreślały wszelkie nadzieje na przyszłość.
Powiedział, że zostawi jej opiekę nad synem, ale nie powiedział, że zostanie z nimi.
I trudno się dziwić, zważywszy na wszystko, co zaszło w przeszłości.
Zamknęła powieki i zobaczyła przed sobą długie lata, podczas których będzie go widywać tylko poprzez Jasona. A każde takie spotkanie będzie jak sól na otwarte rany.
Patrzyła na jego szlachetne rysy, na oczy ocienione ciemnymi rzęsami, i marzyła, żeby wsunąć palce w jego gęste, kasztanowe włosy i przyciągnąć jego twarz do swoich ust.
Na tę myśl dreszcz przeszedł jej po skórze i serce ścisnęło się z żalu. I nagle, w ułamku sekundy, uświadomiła sobie, że jego oczy pociemniały jak niebo przed burzą.
Pociemniały z pożądania.
- Pójdziesz ze mną? - szepnął, jego głos zawibrował Claire pod skórą.
Salon zawirował jej w oczach i dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że Logan porwał ją w ramiona i niesie po schodach na górę. Wtuliła twarz w zagłębienie na jego szyi i wciągnęła w nozdrza zapach jego wody kolońskiej i subtelną, charakterystyczną woń sandałowego mydła.
Na piętrze poszedł prosto do jej sypialni, zamknął cicho drzwi i przekręcił klucz. Jego twarz zawisła tuż nad jej twarzą, ciemne oczy płonęły ogniem.
- Pragnę cię - powiedział, muskając ustami jej czoło. - Bardzo cię pragnę.
Patrzył na nią spod rzęs i nie wypuszczając jej z ramion, delikatnie postawił na podłodze. Czuła przy sobie jego ciepło, jego muskularne, silne ciało, gotowe do miłości. Jego roziskrzony wzrok pociągał ją z magnetyczną siłą. Ręce Logana wolno zsunęły się z jej ramion i zaczęły wędrować wzdłuż pleców.
- Chcę cię widzieć całą w świetle księżyca - powiedział urywanym szeptem, a jego przyspieszony, gorący oddech owionął jej szyję.
Pod jego palcami znikały kolejne części jej garderoby, a jego niecierpliwe usta całowały zachłannie każdy odsłonięty kawałek jej skóry, aż stanęła przed nim naga i drżąca.
- To niesprawiedliwe - wyjąkała z trudem i sięgnęła do jego koszuli, lecz w przeciwieństwie do pewnych i opanowanych ruchów Logana, jej ręka drżała tak bardzo, że nie była w stanie rozpiąć ani jednego guzika.
- Pozwól - powiedział.
Nie wypuszczając jej z objęć, drugą ręką zaczął z męczącą powolnością rozpinać pierwszy guzik, wyciskając na jej wargach gorący pocałunek. Przesunął czubkiem języka po krawędzi jej zębów, a ona z westchnieniem rozchyliła usta i poddała się jego zaborczości. Pocałunek trwał i trwał, aż Claire zakręciło się w głowie. Erotyczny taniec jego języka rozpalał ją do granic wytrzymałości.
- Proszę cię... - szepnęła, marząc, żeby zedrzeć z niego koszulę, rzucić go na podłogę i zasypać gradem dzikich, bezwstydnych pieszczot, poczuć jego ciało na swoim, dać upust narastającej z każdą chwilą namiętności.
On jednak odsunął ją lekko i patrząc w oczy, wolną ręką przeszedł do następnego guzika, a potem bez pośpiechu do kolejnego. W końcu koszula została rozpięta.
Claire z westchnieniem zagłębiła palce w jedwabiste, kędzierzawe włosy na jego torsie; pod dłonią czuła, jak bije mu serce, a pierś wznosi się z każdym oddechem. Czubkiem palca powiodła po ciemnej linii niknącej w rozpięciu dżinsów, a kiedy mięśnie skurczyły mu się pod wpływem jej dotyku, poczuła przypływ dumy ze swojej kobiecej władzy.
Położyła mu ręce na ramionach i zacisnęła je lekko na barkach, a potem zsunęła mu z pleców koszulę, która opadła na podłogę.
- O Boże... - szepnęła.
Patrzył na nią, jak z zachwytem bada wzrokiem i dotykiem jego ciało, i kącik ust uniósł mu się w uśmiechu. Objął ją i pociągnął delikatnie na łóżko okryte ażurową narzutą i oświetlone wstęgą świetlistej poświaty, wpadającej przez okno. Potem pochylił się nad nią i dotknął ustami jej ust; zaczął pieścić ją językiem, a jego ręka miękko i łagodnie wędrowała po jej ciele. Opuszkami palców obwiódł jedną pierś, a potem drugą, z tak kuszącą obietnicą rozkoszy, że Claire wygięła się ku niemu, jakby prosząc, by nie przestawał. Jego ręka zeszła niżej, do pępka, a potem jeszcze niżej...
Claire krzyknęła i oplotła go nogą, chcąc przyciągnąć bliżej, chcąc poczuć na sobie jego ciężar, chcąc poczuć go w sobie.
- Nie spiesz się tak, kochanie, bo to nie potrwa długo - szepnął jej do ucha.
Kiedy poczuła jego gorący oddech na karku, po krzyżu przebiegły jej rozkoszne dreszcze, a palce nóg same się skuliły.
- Chcę trzymać cię w ramionach. - Obwiódł językiem brzeżek jej ucha. - Chcę pieścić każdy zakamarek twojego ciała.
Pocałował ją w zagłębienie pod uchem, a potem w szyję i powiódł ustami dalej, do linii włosów na karku.
Claire zamknęła oczy, delektując się każdą chwilą, starając się zapamiętać wszystkie doznania, żeby zachować je sobie na później. Ale wkrótce ogarnął ją taki pożar zmysłów, że nie mogła już dłużej czekać.
I chociaż chciała zachować w pamięci każdy szczegół, poddała się całkiem i bez reszty fali upojenia, słodkiemu szaleństwu, jakie ją wzięło we władanie. To był Logan, jej ukochany, wytęskniony Logan. Wzięła jego twarz w obie dłonie i przylgnęła do jego ust w zapamiętaniu, oddając mu się duszą i ciałem, aż do chwili, gdy obojgiem wstrząsnął dreszcz rozkoszy i cudownej, wszechogarniającej radości.
Po dłuższej chwili, kiedy Logan zasnął z głową na jej piersiach, patrzyła w świetle księżyca na jego muskularne ciało i zadawała sobie pytanie, jak mogła sądzić, że jedna noc miłości jej wystarczy. Gdyby został z nią w tym łóżku całą wieczność, jeszcze by było za mało. Na myśl, że musi stracić to, co ledwo odkryła, poczuła piekące łzy pod powiekami.
Logan poruszył się niespokojnie, podniósł rękę i zakrył dłonią jej pierś. Brodawka natychmiast wyprężyła się i stwardniała w odpowiedzi na jego dotyk. Claire zamarzyła, żeby wziął ją do ust, żeby znów zaczęli się kochać, aż oboje opadną z sił.
Wiedziała jednak, że Logan nie miał na myśli żadnego długotrwałego związku. Nigdy nie robił z tego tajemnicy. I jeśli nawet odkryła, że potrafi się przy nim zatracić do szaleństwa, to dzisiaj przekonała się także, że umie być silna, silniejsza, niż myślała. Postara mu się ułatwić sytuację.
- Dziękuję ci - powiedziała, głaszcząc go po ciepłym przedramieniu.
Mruknął coś przez sen, przewrócił się na bok i przyciągnął ją do siebie, przytulając się do jej pleców. Westchnęła z rozkoszy i dopiero po chwili przypomniała sobie, co chciała powiedzieć.
- Nie utrudniaj...
- Hmm?
- Jestem ci wdzięczna, że zgadzasz się, żeby dzieci zostały razem, i to pod moją opieką. Nie potrafię powiedzieć, ile to dla nas znaczy.
Poczuła łaskotanie jego rzęs na karku: znak, że otworzył oczy.
- Co?
- A to... to doświadczenie z tobą było naprawdę fantastyczne. To też doceniam.
- Doceniasz to?
Ześliznęła się na podłogę i owinęła prześcieradłem. Jeszcze chwila, a nie zdoła powstrzymać łez cisnących się jej do oczu.
Logan wyskoczył z łóżka jak oparzony. Przestraszona, skuliła się w sobie.
- Coś się stało?
Jeszcze nigdy w życiu nie miotała nim taka burza uczuć. Miłość i palące pożądanie niemal mąciły mu zmysły. Ta noc z nią była aż bolesna w swoim pięknie. A teraz Claire odprawia go, jakby dostarczył jej zimną pizzę do drzwi.
Chciał być z nią na zawsze, a ona uprzejmie podziękowała mu za przyjemnie spędzony czas.
Bez słowa chwycił koszulę, wepchnął ręce w rękawy i pospiesznie włożył dżinsy. Zatrzymał się na ułamek sekundy przy drzwiach i obrzucił ją chmurnym spojrzeniem.
Gdy tak stał z ogniem w oczach, z pasmem włosów opadających na czoło, w rozchełstanej koszuli ukazującej opalony tors i płaski brzuch, wyglądał jak wcielenie jej najskrytszych erotycznych marzeń.
A po chwili zniknął. Zniknął z jej pokoju i ż jej życia równie nagle, jak się pojawił. Ujrzała przed oczami jego obraz, jak waży jej serce w dłoni, a potem ciska je do jeziora Superior.
Jakby nie dbał o więcej niż o kaczki z kamyków, które puszczał na wodę.
Martwymi palcami pozbierała swoje porozrzucane ubranie, czując, jak wypełnia ją bezbrzeżna pustka. Spojrzała na zmiętą sukienkę trzymaną w ręce, a potem w lustro na ścianie. Patrzyła na nią stamtąd samotna, nieszczęśliwa kobieta.
Claire wyprostowała się. Poprzednie miesiące nauczyły ją, że nie ma takiej sytuacji, która ją załamie, której nie potrafi sprostać. Nie odda swojej przyszłości bez walki.
Podniosła głowę i ruszyła do drzwi. Otworzyła je energicznie i... wpadła na miękką, ciepłą flanelową przeszkodę.
Zaskoczona, podniosła głowę i ujrzała zachmurzoną twarz Logana.
A potem się roześmiała.
- Musimy coś zrobić, żeby przestać się zderzać - mruknęła. - Może jakieś światła sygnalizacyjne albo...
- Nie mogłem odejść - powiedział.
- Nie mogłam do tego dopuścić.
- Ale ja chcę czegoś więcej.
- Ja też.
- Chcę cię mieć przy sobie, kiedy zasypiam w nocy. I wiedzieć, że będziesz obok, kiedy się budzę.
- Ja też.
Wziął głęboki oddech i położył jej ręce na ramionach.
- Kiedy będę mieć już dziewięćdziesiąt pięć lat, chcę, żebyś kołysała się na fotelu bujanym przy moim boku. Jesteś częścią mojej duszy, Claire. Kiedy zbiegałem ze schodów, wiedziałem, że zostawiam za sobą wszystko, co miało dla mnie w życiu znaczenie. Kocham cię, moja najmilsza. Wyjdziesz za mnie?
- Tak - powiedziała.
Z czułością wzięła jego twarz w obie dłonie. Oczy miała pełne łez.
Popchnął ją leciutko z powrotem do sypialni i zamknął drzwi. Prześcieradło opadło na podłogę, a Claire przytuliła się do mężczyzny, którego kochała od dzieciństwa i którego będzie już kochać całe życie. Przepełniona radością, opromieniona blaskiem gwiazd i księżyca, wiedziała, że ona i Logan znaleźli raj na ziemi.
I nigdy tego raju nie opuszczą.
Epilog
- Jest piękniejsza niż księżniczka - szepnęła Annie z zachwytem.
Grad cekinów i perełek na kremowej sukni ślubnej lśnił w wiosennym słońcu. Claire trzymała w ręku delikatny bukiet z takich samych kwiatów, jakie miała wplecione we włosy. Za nią połyskiwały fale jeziora Superior i krążyły nisko mewy.
Jason, pierwszy drużba, miał na sobie ciemny smoking, podobnie jak Logan, i teraz, po upływie sześciu miesięcy, niemal dorównywał mu wzrostem. Na pierwszy rzut oka widać było, że to ojciec i syn.
Lissa trąciła siostrę łokciem.
- Babcia płacze. Pewno żal jej, że nie ma na sobie takiej sukni jak Claire, tylko tę starą zieloną.
Annie skinęła ze zrozumieniem głową i pochyliła się, żeby poklepać Gilberta po głowie.
Stary pies, przystrzyżony i wyczesany, wyraźnie zdegustowany różowymi wstążkami na uszach, wyciągnął się z rezygnacją na ziemi i położył sobie łapę na nosie. Ani na chwilę nie spuszczał wzroku z młodej pary, stojącej z pastorem na skalistym cyplu nad jeziorem.
Lissa wygładziła różową, tiulową spódniczkę druhny i rozejrzała się po małej grupce gości zebranych na brzegu.
Fred, ubrany w garnitur, uśmiechał się od ucha do ucha. Pani Rogers, stojąca u jego boku, zaczęła pociągać nosem na długo przed początkiem ceremonii. Babcia i dziadek stali najpierw osobno, ale kiedy babcia podniosła chusteczkę do oczu, dziadek przysunął się i ją objął.
Po kilku chwilach uroczystość zaślubin zakończyła się długim pocałunkiem, który urwał się dopiero, kiedy tłumek zaczął klaskać.
Panna młoda, oblana ciemnym rumieńcem, spojrzała Loganowi głęboko w oczy i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Kocham cię - szepnęła. - Zawsze będę cię kochać.
- A ja ciebie jeszcze dłużej - powiedział jej do ucha.
Jak życie się zmieniło!
Postanowili zamieszkać w nowym domu Logana, a stary wiktoriański dom w Pine Cliff przeistoczyć w pensjonat. Niemałą zasługę miała w tym pani Rogers, która podjęła się go prowadzić - ku wielkiej radości Freda.
Matka Claire zachowała wobec wszystkich swój chłodny dystans, lecz ojciec, po przełamaniu pierwszych lodów, nawiązał z Loganem coś w rodzaju ostrożnej przyjaźni.
A co najważniejsze, zakończyło się wreszcie życie w strachu.
Zeznania Buzza i Hanka doprowadziły do skazania reszty wspólników Randalla. Hank odwoływał się teraz od wyroku, który uznał go za winnego morderstwa pierwszego stopnia, i zapewne tak czy owak skończy życie za kratkami. Buzza natomiast czekało pięć do dziesięciu lat więzienia.
Logan objął wzrokiem przyjaciół i rodzinę, zgromadzonych tu dla uczczenia najpiękniejszej chwili jego życia, a potem pochylił się nad żoną, składając na jej ustach nowy pocałunek.
Przytuliła się do niego, miękka, ciepła i tak bardzo ponętna, że byłby zupełnie zapomniał, gdzie jest, gdyby nie mała dziecięca rączka ciągnąca go uparcie za smoking.
- Tort! - przypomniała błagalnie Annie.
- Chodźmy! - zawołał.
- Chodźmy coś zjeść - dodała Lissa.
Ze śmiechem puścił Claire i pochwycił na obie ręce dwie małe istotki w tiulach i koronkach. Z synem i żoną przy boku wszedł w tłumek gości.
Za nim szumiały łagodnie fale, w powietrzu unosił się zapach sosen, otaczali go ludzie, których kochał i Logan wiedział, że wreszcie odnalazł prawdziwy dom.