[Tabitha] Równowaga Sił 1 HP i Związek Slytherina


Harry Potter i Związek Slytherina


Rozdział 1.
La Casa Black



Zabij niepotrzebnego.

Harry Potter obudził się gwałtownie. Udało mu się stłumić własny krzyk, gdy w tym samym momencie uderzył się ręką w swoją bliznę.
Wziął parę głębokich oddechów i rozejrzał się po pokoju z nadzieją, że wuj go nie usłyszał. Zapadł w sen siedząc przy biurku i próbując odrobić letnią pracę domową.
Obydwie czynności (spanie i koncentracja) były zwykle niewykonalne odkąd wrócił na Privet Drive. Prawie zawsze, gdy zasypiał, nawiedzały go koszmarne sny o jego ostatnim spotkaniu z Voldemortem. Harry'emu nadal przysparzały wielu kłopotów, chociaż zdarzały się coraz rzadziej. Problemy z koncentracją nie były jedyne - cała sytuacja spowodowała także brak apetytu.
Jednak nikt z domowników nie zainteresował się izolacją Harry'ego, z czego on sam był zadowolony. I choć nie spodziewał się żadnego współczucia od ciotki Petunii, czy od wuja Vernona, a tym bardziej od Dudleya, nie mógł nie zauważyć jak cała trójka czerpie dużą satysfakcję z przepracowywania go tego lata bardziej niż zwykle.
Wszystko to odegrało dużą rolę w doprowadzeniu Harry'ego do stanu, w jakim się teraz czuł i wyglądał.
Poszedł do łazienki, przemył twarz zimną wodą i spojrzał na odbicie w lustrze. Zobaczył swoje normalne, zawsze rozczochrane czarne włosy, którymi tylko czasem udało się przykryć bliznę w kształcie błyskawicy. A jego zielone oczy od początku wakacji straciły swój blask.
Miał już prawie piętnaście lat i od zawsze był chudy, ale jego twarz jeszcze nigdy nie była tak ponura, wręcz wymizerowana. Jednakowo nędznie prezentowała się jego sylwetka, ukryta pod za dużymi ciuchami z drugiej ręki. Choć wzmocniona przez ciężką pracę fizyczną, nadal była wychudła od niedożywienia i nagłego wzrostu. Od czasu, kiedy był tu ostatnio, urósł przecież ze dwa, trzy cale.
Poprawił jeszcze okulary na nosie i wrócił do swojego pokoju, zaś nieskończoną prace domową zebrał i włożył do kufra. Kiedy wszystko było już bezpiecznie zamknięte za pomocą magii, Harry ruszył przygotować się do spania. Miał nadzieję na spokojny sen.
Obudził go dzwonek do drzwi. Spojrzał na rękę, na której nosił zegarek. Wtedy przypomniał sobie, że już go nie posiada. Zepsuł się po godzinie spędzonej w jeziorze podczas drugiego zadania.
Budzik stojący po drugiej stronie pokoju wskazywał dwudziestą trzecią.
Dursleyowie rzadko miewali gości o tej porze, więc zaciekawiony, podszedł do drzwi i je otworzył . Z dołu dochodziły jakieś głosy, ale nie potrafił rozróżnić wymawianych słów. Po cichu wyszedł z pokoju na korytarz i podszedł do schodów.
- Wynocha z mojego domu! - teraz na całym korytarzu można było słyszeć krzyk wuja Vernona.
Intruz odpowiedział coś bardzo cicho.
- Nie możesz go zabrać! - Harry usłyszał głos swojej ciotki.
- Owszem, mogę i zaraz to zrobię! - teraz głos intruza dało się słyszeć całkiem wyraźnie; Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Gdzie on jest, Petunio?
- Syriuszu! - zawołał Harry, biegnąc po schodach na dół. Jego serce pierwszy raz od wielu miesięcy mocno biło ze szczęścia.
- WRACAJ DO SWOJEJ SYPIALNI! - rozkazał mu rozwścieczony wuj.
Harry przystanął w połowie schodów.
Nie pomylił się, w otwartych drzwiach stał Syriusz Black, jego ojciec chrzestny, który wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy Harry widział go po raz ostatni. Ubrany był po mugolsku, w dżinsy wpuszczone w wysokie buty, koszulkę i skórzaną kurtkę. Jego ciemne, wyraziste oczy wydawały się tracić ten zagubiony wyraz, który został po latach spędzonych w Azkabanie. Syriusz skierował się w stronę Harry'ego, taksując go wzrokiem. Wygładził ręką swoje czarne, starannie obcięte włosy. Harry zauważył, że były nieco dłuższe niż zeszłego razu, gdy się z nim widział. Syriusz spojrzał w stronę ciotki Harry'ego.
- Nie dawaliście mu jeść, Petunio?- spytał i nie czekając na odpowiedź obrócił się do chrześniaka. - Pakuj się Harry, zabieram cię stąd.
Harry poczuł, jakby gdzieś w środku fruwał mu uwolniony znicz. Mógł niemal wybuchnąć ze szczęścia.
- On nigdzie nie pójdzie! - warknął purpurowy z wściekłości Vernon, stając przed Syriuszem niczym jakaś blokada.
- Nie możesz tego zrobić - powtórzyła Petunia.
Syriusz zignorował ich obydwoje i spojrzał na Harry'ego, który stał na schodach, jakby w nie wrósł.
- Pospiesz się, Harry. Nie mamy całego wieczoru.
Harry wbiegł pędem na górę, wciąż słysząc krzyki z dołu. Gdy tylko znalazł się w pokoju, rzucił się na swoje rzeczy i zaczął je szybko pakować do kufra. Jakże się cieszył, że teraz na pewno wprowadzi się do Syriusza. Te słowa wciąż odbijały się echem w jego głowie.
Będzie mieszkać z najlepszym przyjacielem rodziców!
Nie myślał o tym, że jego ojciec chrzestny jest skazany za morderstwo i ukrywa się przed ścigającymi go władzami. Myślał tylko o tym, że Syriusz przyszedł po niego. Chciał żeby Harry z nim mieszkał.
Nie przerwał pakowania, aby zastanowić się dlaczego Dursleyowie kłócą się z Syriuszem o jego wyjazd. Przecież tak czy tak go nienawidzili.
Sięgnął po pustą klatkę Hedwigi, która poleciała na polowanie, i pociągnął ciężki kufer w kierunku wyjścia. Awantura nadal trwała, gdy dotarł do szczytu schodów.
- On musi pozostać tutaj, Syriuszu! - domagała się ciotka Petunia.
- Mówiłem ci już, że to miejsce nie jest już dla niego bezpieczne - odrzekł Syriusz. - Teraz zejdźcie mi z drogi.
Wyciągnął różdżkę, a wuj Vernon i ciotka Petunia odskoczyli z przerażeniem na bok. Syriusz skierował różdżkę w stronę bagażu chrześniaka i wypowiedział zaklęcie, po którym zmniejszył go tak, aby Harry mógł go nieść pod pachą.
- Gdzie jest Hedwiga? - spytał Syriusz.
- Na polowaniu - odpowiedział, gdy nagle, jakby wiedziona instynktem, sowa zanurkowała do przedpokoju, sadowiąc się wygodnie na ramieniu swojego właściciela. - I właśnie wróciła.
- W samą porę, bo muszę jeszcze wysłać wiadomość do Remusa - oświadczył Syriusz, przeszukując kieszenie, by po chwili wyciągnąć kawałek pergaminu. Popatrzył w koło, jakby czegoś szukał.
- Macie tu gdzieś pióro do pisania?
- Moje jest w tym zmniejszonym kufrze.
- Żaden problem - oświadczył Syriusz, podchodząc do Vernona, by wyciągnąć długopis z kieszeni jego koszuli. Zaczął coś szybko bazgrać na kartce pergaminu. Gdy skończył, złożył list na pół, zaadresował i przywiązał do nóżki Hedwigi.
- Remus jest u Weasleyów - poinformował ją.
Sowa zahukała na znak, że zrozumiała. Uszczypnęła Harry'ego w ucho i wzniosła się w powietrze wylatując przez nadal otwarte drzwi.
- Na nas już pora, chodź - powiedział Syriusz.
- Harry! - zawołała niespodziewanie ciotka Petunia.
Harry popatrzył na siostrę swojej matki, czując się niezręcznie. Mieszkał z nią od czternastu lat i prawdą było, że nie czuł się z tego powodu w ogóle szczęśliwy, ale w końcu dała mu dach nad głową.
- Dziękuję - powiedział po chwili, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
- Uważaj na siebie.
Harry mógłby przysiąc, że widział w jej oczach łzy. Nie mógł tylko pojąć, z jakiego powodu i dlaczego? A może to mu się tylko zdawało?
- Zachowuj się, chłopcze - burknął na pożegnanie wuj Vernon.
Harry skinął głową. Syriusz pociągnął go za rękę i obaj wyszli na zewnątrz.
- Zachowywali się jakoś inaczej, przyjemniej - powiedział zdziwiony, gdy byli już poza domem.
- To była część twojej ochrony- odpowiedział mu Syriusz z namysłem. - Choć nie jestem do końca pewien, jak działa ta starożytna magia, to mimo wszystko wiem, że oni mieli być dla ciebie okropni. Musiałeś myśleć, że oni cię nienawidzą.
Harry spojrzał na Syriusza.
- Dlaczego?
- Sam ci tego nie umiem dokładnie wytłumaczyć. Powinieneś o to spytać Albusa, gdyż lepiej się na tym zna. W końcu to on rzucił zaklęcia ochronne na nich i na ten dom. A teraz podaj mi swój kufer - powiedział, wyciągając rękę w jego kierunku. Wziął małe pudełeczko i umieścił je w jednej z przegródek bagażowych motoru, który stał koło nich, zaparkowany tuż przy krawężniku.
- Dyrektor domyśla się, że Voldemort znalazł jakiś sposób na przedostanie się przez te zaklęcia ochronne i teraz nie jest już tu bezpiecznie. Tak więc trzeba cię było stąd zabrać. - Podał Harry'emu kask ochronny. - I od teraz będziesz przebywać ze mną.
- Ale Syriuszu, czy ty czasem nie miałeś się ukrywać?
- Już nigdy więcej! Peter jest często widywany w miejscach publicznych i otwarcie przyznaje się do tego, co zrobił. Jest z siebie najwyraźniej bardzo dumny. Nie mogą go jednak złapać, bo nigdy nie podróżuje sam. W każdym razie zostałem oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Nawet, jeśli Knot nie przyjmuje tego do wiadomości.
- Powinienem wtedy pozwolić tobie i Lupinowi zabić Glizdogona - powiedział Harry, którego zalało nagłe poczucie winy. Wciąż miał przed oczami obraz martwego Cedrika, wyraz jego oczu.
Syriusz złapał go za podbródek i uniósł głowę, by mógł popatrzeć mu prosto w oczy.
- To nie twoja wina.
Harry już chciał otworzyć usta by coś powiedzieć, ale po chwili się rozmyślił.
- Lepiej już jedźmy - stwierdził Syriusz.
Harry spojrzał najpierw na kask w swoich rękach, a potem na motor.
- A tak w ogóle, to gdzie jedziemy?
Syriusz położył rękę na jego ramieniu.
- Do domu, Harry. Jedziemy do domu.
Harry mógłby wybuchnąć ze szczęścia. Nie był pewien, jak nazwać to uczucie, ale można by było nazwać je radością. Czuł się jakby wygrał puchar quidditcha. Nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Rzucił się na swojego ojca chrzestnego i mocno przytulił.
Głowa Harry'ego przylgnęła do jego klatki piersiowej. Poczuł się jeszcze lepiej, gdy Syriusz objął go ręką, przygarniając jeszcze mocniej do siebie. Trwali w takim ojcowskim uścisku przez chwilę.
- Nie zwlekajmy już dłużej, musimy ruszać.
Harry pokiwał głową, bo nie mógł wydusić z siebie słowa. Włożył na głowę kask i wsiadł na pojazd, tuż za Syriuszem.
- Skąd to wytrzasnąłeś?
Syriusz właśnie odpalał maszynę, wciskając przy tym jakieś guziki.
- Jest mój. Pożyczyłem go kiedyś Hagridowi, żeby mógł cię tutaj przywieźć. Oddał mi go, kiedy zostałem oczyszczony ze wszystkich zarzutów. - Silnik zaryczał głośno, gdy Syriusz włączył pedał gazu i skierował pędzącą maszynę w stronę osiedla osiedla. - Został wyposażony w pewne funkcje, których nie posiadają inne motory, a nawet w takie, o których ja sam jeszcze do końca nie wiem.
- Jak to?
- Twój ojciec zainstalował je, ale nie powiedział jak działają. Zaś ja nigdy nie odważyłem się ich wypróbować. Zbyt dobrze go znałem.
Gdy przyspieszył, Harry wzmocnił uścisk wokół talii Syriusza. Choć raz nie czuł żalu, ani gniewu, gdy słyszał kogoś, mówiącego o jego ojcu. Rozmawianie o nim z Syriuszem wydawało mu się zupełnie naturalne.
- Jest już prawie północ. Dobrze, tak będzie szybciej.
- Co będzie szybciej? - spytał Harry.
- Dostanie się na miejsce. Czy nie obawiasz się lotu?
- Co za pytanie! - odrzekł, starając się brzmieć na urażonego. Przecież bardzo dobrze wiedział, że umie latać.
- Retoryczne.
- Jak dla mnie, to było głupie.
Syriusz wybuchnął śmiechem.
- Poczekaj teraz chwilkę.
Wykonał jakiś dziwny ruch przy kierownicy i motor uniósł się w powietrze. Harry ściskał teraz talię Syriusza z całych sił, ponieważ znów przyspieszyli. Czuł świst powietrza wokół siebie, a moc motoru pod sobą. Jeszcze nigdy w życiu tak nie pędził. Wreszcie był wolny.
Kilkanaście minut później zauważył, że obniżają lot i okrążają jakiś wielki dom.
- To tutaj?
- Tak, Harry. A widzisz tą polanę po lewo?
- Tak.
- To jest pole, gdzie Wesleyowie grają w quidditcha.
Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Zamieszkam niedaleko Rona?
- Oczywiście.
Wylądowali łagodnie na chodniku tuż przed podjazdem, na którym stał jakiś samochód. Syriusz wyłączył silnik. Natomiast Harry zdjął kask, spoglądając na dom z czerwonej cegły. Był wysoki, trzypiętrowy i wyglądał jak duże, stare drzewo. Nigdy nie widział tak pięknego domu. Jakże się ciszył, że tu zamieszka.
Syriusz zsiadł z motoru i wziął od Harry'ego niepotrzebny już kask, kładąc go na motorze.
- Co o nim myślisz Harry? - zapytał. - Nazywa się La Casa Black.
Harry nadal wpatrywał się uważnie w budynek.
- Przypuszczam, że jakoś tu przeżyję.
- Przypuszczasz? - powtórzył, kładąc ojcowskim gestem rękę na głowie chrześniaka, by zwichrzyć mu nieco włosy. - No chodź, mądralo. Wejdźmy do środka.
Harry ruszył za swoim ojcem chrzestnym do drzwi. Kiedy byli już w środku, zaczął oglądać wszystko dookoła, starając się zapamiętać dokładnie każdy szczegół. Syriusz zamknął - lepiej by było powiedzieć trzasnął - drzwiami.
- NIESPODZIANKA!
Osłupiałego Harry'ego otoczyła grupa osób, witając się z nim po kolei. W życiu nie był tyle razy przytulany. Byli tez tam między innymi wszyscy Weasleyowie uśmiechający się do niego ciepło. Kiedy w końcu dostał się do Rona, nie mógł się powstrzymać.
- Uszczypnij mnie, Ron - powiedział zamiast powitania.
- Po co?
- Bo chyba śnię.
- Och, Harry, to nie są żadne sny - powiedział jakiś bardzo znany mu głos, więc obrócił się w kierunku, z którego dobiegał.
- Dobry wieczór, profesorze Lupin.
- Nie jestem już twoim nauczycielem, więc mów do mnie Remus - odrzekł i zwrócił się w stronę Syriusza: - Mieliście z nimi jakieś problemy?
- Małe - odpowiedział Syriusz. - Może wejdziemy do pokoju?
- Nie ma powrotu do domu bez imprezy powitalnej, co Harry? - krzyknął nagle Fred.
- Cześć, Harry.
- Hermiono! - zawołał Harry, przytulając ją do siebie.
- Wszystkiego najlepszego - wydusiła z siebie po chwili, całując go w policzek.
Nieco tym zdziwiony Harry popatrzył na nią, a potem na zegar. Właśnie zdał sobie sprawę, że od paru minut ma piętnaście lat. Przez całe te zamieszanie całkowicie o tym zapomniał.
Ron złapał go za rękę.
- Nie wiem jak to można zapomnieć o swoich urodzinach, ale dobrze, że już jesteś. Przez te całe czekanie zgłodniałem.
I pociągnął go do pokoju obok, gdzie stał stół, aż uginający się od jedzenia. Jednak Harry nie zdążył nałożyć sobie niczego na talerz, bo poczuł, jak ktoś obejmuje go w talii
- Och, Harry Potter, sir. Jednak to prawda. To prawda.
- Zgredek?
- Tak, Harry Potter, sir. To ja, Zgredek.
- Co ty tutaj robisz?
- Pan Syriusz mnie zatrudnił. Zgredek jest teraz taki szczęśliwy, że może służyć Harry'emu Potterowi.
- Mrużka też jest tutaj - powiedział Harry'emu Syriusz, jak podszedł do nich sekundę później. - Ale nie chce żebym jej płacił.
- Ale chyba już przestała płakać, co?
- Już jej przeszło i teraz jest szczęśliwa, że będzie mogła pracować dla rodziny.
Rodzina. Te słowo odbiło się echem w jego głowie. Wreszcie miał rodzinę, prawdziwą rodzinę. Poczuł jak wielka kula rośnie mu w gardle.
Syriusz zauważył jego roztargnienie, dlatego też zmienił temat.
- Chodź, Harry, otwórz w końcu swoje prezenty.
Podeszli razem do stołu, gdzie stało mnóstwo paczek. Harry nigdy nie dostał tylu prezentów na raz. Wśród których była spora kolekcja dziwnie wyglądających cukierków od Freda i George'a. Na sam koniec zostawił sobie prezent od Remusa i Syriusza.
- To nie jest zwyczajny zegarek- powiedział Lupin, gdy Harry go przymierzał. Nie wyglądał tak jak ten, który miał dotąd. Był zupełnie inny.
- Nie?
- Nie - odpowiedział Syriusz. - Był w moim skarbcu, odkąd byłeś jeszcze bardzo mały. Chciałem dać ci go w zeszłym roku, ale chyba rozumiesz... Nie mogłem się wtedy dostać do Gringotta.
- To co on robi? - spytał Ron, który był tym prezentem bardzo zainteresowany. Przyglądał się zegarkowi z bliska, trzymając Harry'ego za ramię.
- To zegarek domowej roboty - oznajmił mu Lupin. - To Syriusz wpadł na jego pomysł, ale Jamesowi tak bardzo się on spodobał, że nalegał abyśmy wszyscy pomogli w jego zrobieniu, tak aby Syriusz mógł go dać Harry'emu na czternaste urodziny.
Harry przypomniał sobie nagle zegar, który wisiał w kuchni Weasleyów. Wskazywał aktualne miejsce przebywania każdego z rodziny. Wyciągnął rękę z uścisku Rona i sam przyjrzał się zegarkowi dokładniej.
- To zamierzacie mi w końcu powiedzieć, jaka jest jego funkcja?
- Trzeba stuknąć w niego różdżką i spytać się, co powinieneś teraz robić - odpowiedział Syriusz.
Harry zrobił tak, jak powiedział jego ojciec chrzestny. Po chwili na tarczy zegarka, magicznie pojawiły się słowa:

Powinieneś korzystać z najlepszego przyjęcia urodzinowego, jakie dotąd miałeś, a nie patrzeć na jakiś głupi zegarek.

- Puknij go znowu i powiedz słowo ,,komentarz" - doradził mu Lupin.

Harry zrobił, jak mu kazano.

Pan Rogacz chciałby życzyć swojemu synowi wszystkiego najlepszego, jednak ogromnie jest zły na Pana Łapę, że dzieje się to tak późno.

Harry patrzył ze zdumieniem na zegarek. To jednak nie było wszystko.

Pan Lunatyk także składa jak najlepsze życzenia, ale rozumie opóźnienie Pana Łapy.
Pan Łapa przeprasza za to i ma nadzieję, że jakoś to zrekompensował.

Harry nie spodziewał się już niczego więcej, ale oczywiście została jeszcze jedna wiadomość:

Pan Glizdogon składa życzenia z okazji urodzin i ma nadzieję, że będzie ich o wiele więcej.

- Działanie tego zegarka przypomina trochę Mapę Huncwotów - powiedział po chwili Syriusz.
- To zaplanowane odpowiedzi? - spytał Harry.
- Och nie. To magia, którą James i ja stworzyliśmy. Ten zegarek odpowiada uczciwie i zgodnie z aktualnym czasem.
Remus popatrzył w zdumieniu na Harry'ego.
- Czy Peter też do ciebie przemawiał?
Harry, nie chcąc kłamać, opowiedział im wszystko jak najdokładniej.
- Interesujące - mruknął Syriusz.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie ważne. Robi się późno.
Przyjęcie urodzinowe już się kończyło; Harry został odciągnięty na bok przez Rona, który chciał się z nim spotkaćna boisku quiditcha, w południe, tuż po lunchu, aby rozegrać mecz.
- Zgoda - odpowiedział krótko Harry.
- A widziałeś już swój pokój? Jest super!
- Mówi tak, bo on pomagał go urządzać - powiedziała z uśmiechem Hermiona, podchodząc do nich.
Harry zaczął się nagle obawiać, przypominając sobie pokój swojego przyjaciela, który był cały pomarańczowy.
- Na pewno jest świetny, Ron. Do zobaczenia jutro.
Harry był trochę rozczarowany tym, że z pozostałych gości został już tylko Remus, ale z wdzięcznością przyjął fakt, że Syriusz wysłał go natychmiast do łóżka.
Pokój był całkiem w porządku i na szczęście nie był pomalowany na pomarańczowo. Ściany, które nie były zastawione regałami z książkami, zostały ozdobione przez zaczarowane plakaty przedstawiające grę w quidditcha. Stało tam też łóżko z czterema kolumienkami i zasłonami, bardzo podobne do tego, jakie były w Hogwarcie, oraz biurko umieszczone tuż przy jednym z okien. W rogu pokoju znajdowało się specjalne miejsce dla Hedwigi, która wyglądała na bardzo zadowoloną, siedząc sobie na luksusowej żerdzi.
Harry podszedł do niej i pogłaskał po śnieżnych piórach.
- Podoba ci się tu, prawda?
Sowa zahukała, szczypiąc go łagodnie w palec.
- Mnie też.
Spojrzał na łóżko, prawie obawiając się na nim zasnąć. I choć nie istniało wiele rzeczy, których Harry się bał - szczególnie mając za sobą cierpienie straszliwego bólu i czterokrotne wymknięcie się z objęć śmierci - w tej właśnie chwili poczuł strach.
Co by było, gdyby zasnął i obudził się z powrotem u Dursleyów? Chyba nie przeżyłby utraty tego wszystkiego.
Przysunął fotel do jednego z otwartych okien i usiadł w nim. Lekki wiatr poruszał jego czarne, rozczochrane włosy. Rozkoszował się zapachem sosen, dochodzącym z zewnątrz.
Zmęczenie wzięło jednak nad nim górę, poczuł jeszcze, jak jego ciężkie powieki zamykają się.
Zobaczył ognisko. Na przeciwko niego stała zakapturzona postać. Wyciągnęła rękę i podała kawałek pergaminu komuś, siedzącemu na krześle obok. Harry usłyszał nagle dobrze mu znany, przeraźliwie zimny śmiech...
- Jest to dobra wiadomość, mistrzu?
- Tak, Glizdogonie. I to nawet bardzo dobra. Chłopak się przeprowadził.
- W takim razie już czas, by rozpocząć realizację twojego planu - odrzekł sługa.
- Owszem. Nadszedł czas.
- Mistrzu - zaczął Pettigrew, którego głos brzmiał niepewnie - czy jesteś pewny, że twój plan się powiedzie?
- Uda mi się, Glizdogonie. Już niedługo chłopak trafi do mnie.
Harry obudził się gwałtownie. Był zdziwiony tym, że blizna go nie piekła. Może dlatego, że sen nie pokazywał jakiś szczególnie okrutnych zamiarów Voldemorta? Co jednak wtedy miałby oznaczać? Czy chodziło w tym śnie o niego?
Rozejrzał się po pokoju. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy, zanim jeszcze zasnął. Może prócz Hedwigi, która najwidoczniej wybrała się na polowanie. Harry odetchnął z ulgą.
Poszedł do łazienki by się umyć, potem przebrał się i skierował na dół. Zastanawiał się czy, powinien powiedzieć Syriuszowi o swoim śnie. Chyba byłoby warto. Syriusz nie wtajemniczył go w sytuację, ale jego sny były zawsze całkiem wiarygodne, przynajmniej według profesora Dumbledore'a.
Schodząc usłyszał głosy Syriusza i Remusa, dochodzące z kuchni. Zatrzymał się, aby posłuchać.
- Co Dumbledore o tym myśli? - zapytał Syriusz.
- Sądzi, że Voldemort na coś czeka. Wiele się dzieje, mimo że oni stale się ukrywają. Aurorzy próbują go odnaleźć, ale jak dotąd bez skutku. Najbardziej wybitna jest tu jednak działalność Petera, wygląda na to, że czegoś szuka.
- Albo kogoś.
- Myślisz, że chodzi o Harry'ego?
- A ty nie? Przecież Voldemort nie był zadowolony z tego, kiedy zdołał mu uciec z tego cmentarza.
- Racja. Choć pozostaję sceptyczny, jeśli chodzi o ostatnią teorię Albusa.
- Ja nie. Wydaje mi się, że to właśnie w stylu Voldemorta, spróbować czegoś takiego. Jednak nie pozwolę...
BUM.
Harry zamarł, patrząc w dół na wazon, który właśnie stłukł, gdy próbował podejść bliżej, by lepiej słyszeć.
- Harry? - zawołał Syriusz.
- Przepraszam - powiedział, wchodząc do pokoju. - Nie jestem do końca przytomny. Zdrzemnąłem się tylko trochę w fotelu, nie udało mi się porządnie wyspać.
Wyglądało na to, że dwójka mężczyzn zaakceptowała to wyjaśnienie. Harry z wdzięcznością usiadł przy stole, gdy śniadanie zmaterializowało się przed nim.
- Więc profesor Dumbledore myśli, że Voldemort czeka na odpowiedni moment? - spytał.
Nie widział sensu w ukrywaniu tego, co usłyszał. Poza tym chciał się dowiedzieć czegoś więcej.
- A więc o to chodziło?- odrzekł Syriusz. - Wiesz co, Harry, byłby z ciebie bardzo kiepski szpieg.
- Ile zdążyłeś usłyszeć? - zapytał Remus.
- Wystarczająco dużo.
- Nikt nie jest do końca pewny. Nie możemy ci wiele powiedzieć, bo tak naprawdę nie ma dużo do opowiadania.
Harry zrozumiał fakt, że niczego więcej się od nich już nie dowie, gdy zaczęli mu powiadać o przygodach, jakie przeżyli z jego ojcem. Często były one tak śmieszne, że Harry nie mógł przestać się śmiać.
Dopiero gdy przyszedł czas na lunch, Harry przypomniał sobie o zaproszeniu Rona.
- Syriuszu - powiedział - umówiłem się z Weasleyami na mecz quidditcha zaraz po lunchu. Czy mogę iść?
- Ze wszystkimi? - zapytał Remus.
- Tak, nawet Charlie tam będzie. Bardzo chciałbym zobaczyć, jak gra jako szukający przeciwko mnie.
- W porządku, Harry, możesz iść - zgodził się Syriusz.
Harry podskoczył z radości z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Dzięki, Syriusz.
- Ale wróć do domu na obiad - dodał, gdy Harry gnał po schodach na górę, do swojego pokoju, by się przebrać i wziąć miotłę.
- Tak jest.
Gdy już tam dotarł, zdołał się już uspokoić. Zauważył jakiś list, przywiązany do nóżki swojej niezbyt dobrze wyglądającej sowy.
- Co się stało, Hedwigo?
Sowa ledwo utrzymywała się na żerdzi. Wziął od niej liścik. Był zaadresowany do niego, jednak nie rozpoznał, do kogo należał charakter pisma. Otworzył go i przeczytał.

Wiem, gdzie jesteś, Harry.
Kogo bym musiał mieć żebyś przyszedł do mnie?
Być może twojego drogocennego Syriusza Blacka, albo Rona Weasleya? Zapewne panna Granger też by się nadawała. Kto z nich, Harry?


Usłyszał nagle zimny śmiech w głowie.

Już niedługo chłopak trafi do mnie.

Pergamin wypadł mu z rąk.
Harry nigdy w życiu nie bał się tak, jak teraz. Zaczął obawiać się o ludzi, których kochał. Każdy z nich był teraz w wielkim niebezpieczeństwie i to przez niego. Pobiegł do kufra, by wyjąć pelerynę niewidkę, która należała kiedyś do jego ojca. Wreszcie miał rodzinę i dom, a musiał to wszystko opuścić.

Rozdział 2.
Sowia poczta

Minęło parę chwil, zanim zdążył złapać porządny oddech i skupić myśli. Po ostatnim, bardzo skomplikowanym, przemyślanym i starannie przeprowadzonym planie Voldemorta, to, co się teraz działo, musiało być jakimś żartem. Absurdalnie okrutnym, ale żartem. Sięgnął po pergamin, mając nadzieję, że może rozpozna pismo i będzie mógł rzucić na Malfoya, głównego podejrzanego, klątwę na następne tysiąclecie. Nie poczuł się jednak lepiej, gdy jeszcze raz spojrzał na list napisany obcym charakterem pisma.
Ale skąd Voldemort mógł wiedzieć, gdzie on obecnie przebywa?
Chłopak się przeprowadził.
Zgniótł w dłoni pergamin, gdyż nagle przypomniał sobie szczegóły swojego snu. Jednak Voldemort naprawdę wiedział, gdzie teraz jest… Spakował parę rzeczy do swojego plecaka, sięgnął po miotłę i zbiegł na dół po schodkach. Postanowił wziąć trochę jedzenia z lodówki, tak na wszelki wypadek. Robił wszystko w pośpiechu, zanim mógłby zmienić zdanie, i zanim Syriusz zorientowałby się w jego planach.
Obejrzał się ostatni raz za siebie i krzyknął w stronę jadalni:
- Przepraszam, Syriuszu!
Wymknął się frontowymi drzwiami, słysząc jeszcze za sobą niewyraźny głos Syriusza. Kiedy znalazł się na dworze, wsiadł na miotłę. A gdy był już dostatecznie wysoko, narzucił na siebie pelerynę, by choć trochę zasłonić się przed mocno wiejącym wiatrem. Jednak nie pomogło to zbytnio, ponieważ nadal było mu zimno. Nie mógł się powstrzymać od spoglądania w dół na La Casa Black, który malał w oczach, gdy coraz bardziej się od niego oddalał.
Czuł wielki, rosnący w sercu żal. Niemniej jednak był pewny tego, że postąpił słusznie.
Po dłuższym czasie zobaczył lecącą za nim sowę.
- Dziękuję, Hedwigo - mruknął.
Mieszanina lęku i złości nagle ogarnęła Harry'ego. Przyczyną był Voldemort, co go jeszcze bardziej denerwowało.
Czy teraz zdołałby odnaleźć jego trop?
Musi się jeszcze bardziej oddalić od miejsca swojego ostatniego pobytu. Nie był pewny, jak długo już leci, ponieważ przez to wszystko jego poczucie czasu gdzieś wyparowało. Odczuł ulgę, gdy natknął się na dobre miejsce do lądowania u podnóża góry, otoczonej przez las, ponieważ dzień miał się już ku końcowi.
Wylądował, by przeszukać okolicę. Znalazł jaskinię i po jej dokładnym przeszukaniu stwierdził, że nadaje się do użytku. Po ulokowaniu się w grocie zaczął sortować żywność, którą zwinął z kuchni. Chwilę potem zauważył, że Hedwiga patrzy na niego dziwnie.
- Czy coś się stało?
Mrugnęła do niego i wystawiła nóżkę. Harry zrozumiał, że czeka na odpowiedź na dzisiejszy list. Zaoferował jej kawałek kurczaka, którego sam jadł. Hedwiga nawet nie spojrzała na podsunięte przez niego jedzenie.
- Nie? - szepnął zdziwiony.
Hedwiga zignorowała go po raz drugi, gdy spróbował podać jej przekąskę.
- Co on z tobą zrobił?
Pogłaskał ją po śnieżnych piórach i uczuł rosnącą w gardle gulę. Sowa w ogóle nie zareagowała na jego dotyk. Rozjuszony, sięgnął po swój plecak i zaczął go przetrząsać, dopóki nie znalazł tego, czego szukał. Nie wziął się od razu za odpowiedzenie na list Voldemorta, bo musiał dokładnie zastanowić się nad doborem słów.


Ani ty, ani nikt inny mnie nie dopadnie. Jestem pewny, że moim przyjaciołom nic nie grozi, bo są w Hogwarcie, do którego nigdy nie będziesz miał dostępu.


Zamierzał dodać coś jeszcze, ale stwierdził, że lepiej będzie tego nie robić. Nie był do końca pewien, kto wysłał tą groźbę. Po dłuższym zastanowieniu, stwierdził, że nie ma pewności, iż to był rzeczywiście Voldemort.
Przywiązał starannie liścik do nóżki swojej sowy, która zaraz po tym wystartowała. Patrzył na nią, dopóki nie znikła mu z oczu.
W końcu postanowił pójść spać, przykrywszy się płaszczem. Szybko pogrążył się we śnie z powodu zmęczenia wywołanego wydarzeniami dzisiejszego dnia.
Obudził się, cały się trzęsąc, ponieważ było mu bardzo zimno. Owinął się bardzo dokładnie swoim okryciem i wyszedł na zewnątrz poszukać drewna na opał.
Poradził sobie z rozpaleniem ogniska (pomimo swoich zdrętwiałych od zimna palców) przy wejściu do jaskini, postanowił też udać się na polowanie. Udało mu się zabić małego królika, nożem, którego dostał od Syriusza na urodziny.
Nie sprawiło mu to przyjemności, ale wiedział, że jeśli tego nie zrobi to umrze z głodu. Przekonał się dzisiaj, co to znaczy być naprawdę głodnym. Zebrał także trochę orzechów i jagód, gratulując sobie w duchu swoją praktyczną wiedzę, którą wyniósł z lekcji zielarstwa. Wracając do groty zauważył, że Hedwiga wróciła z wiadomością przywiązaną do nóżki. Był tak głodny, że ignorował to, dopóki przygotowane mięso nie znalazło się nad ogniem. Wytarł ręce w dżinsy i dopiero wtedy otworzył list.



Ach tak, to jest jednak prawda, Harry.
Wolisz uciec, niż widzieć swoich przyjaciół, zdanych na moją łaskę. Mam swoje źródła. Tak, twoi przyjaciele rzeczywiście są w Hogwarcie, jednak Syriusza tam nie ma, prawda?
Nieprzerwanie szuka swojego chrześniaka po całym kraju. Jak łatwo go teraz znaleźć! Lecz nie musi do tego dojść, Harry. Zjaw się u mnie. Nie mam zamiaru cię zabić, chce porozmawiać. Uważam, że będziesz zainteresowany tym, co mam ci do powiedzenia.


Zdziwiony Harry przeczytał to jeszcze dwa razy.
Voldemort chciał z nim pogadać?
Harry był już teraz przekonany, że to on. Hedwiga wyglądała, jakby znowu na coś czekała. I, tak samo jak wczoraj, został zignorowany, gdy zaofiarował jej trochę jedzenia. Zamyślony, zaczął żuć kawałek
spieczonego mięsa i sięgnął po wymiętą kartkę pergaminu, by napisać odpowiedź.


Nie wydaje mi się, że mamy o czym ze sobą rozmawiać. Tym bardziej nie wyobrażam sobie, żebyś mógł mnie czymkolwiek ,,zainteresować''. Syriusz sam potrafi o siebie zadbać i jestem pewny, że nigdy go nie znajdziesz, podobnie jak on nigdy nie znajdzie mnie.
Co do twoich niezawodnych źródeł, jestem pewny, iż niedługo będziesz mógł przekazać światu, że praktycznie jestem już martwy. Sławny Harry Potter jest sam, na ostrym mrozie, bez jedzenia. Nie musisz mnie zabijać Voldemort. Natura sama o to zadba. Tak mi przykro, że będę musiał cię tym rozczarować. Chociaż profesor Snape będzie na pewno tą wiadomością uszczęśliwiony.
I mogę wiedzieć, co zrobiłeś z moją sową?



Przywiązał wiadomość do nóżki Hedwigi i zaczął urządzać jaskinie, aby było mu wygodniej w niej mieszkać.
Sowa wróciła po południu. Bardzo zaskoczył go jej powrót w tak szybkim czasie.



Nie żartuj sobie, Harry.
Mówiłem, że nie chce cię martwego. Pragnę jedynie porozmawiać. Będziesz całkiem bezpieczny. Twój ostatni list był zabawny. Jestem jednak pewny, że będziemy mieli sobie wiele do powiedzenia. Nie chciałbyś wiedzieć, dlaczego chciałem cię zabić przez te wszystkie lata? Nikt ci tego nie wyjaśnił, prawda? I czemu teraz nie chcę tego zrobić? Mogę aportować się w Hogwarcie, kiedy przyjdzie mi na to ochota. Bez problemu mogę porwać, któregoś z twoich małych przyjaciół. Ciebie też. Chciałbyś wiedzieć dlaczego? Wytłumaczę ci wszystko, mój chłopcze.
Twoja sowa jest pod działaniem Imperiusa. Była bardzo mądra i lojalna wobec swojego właściciela, więc musiałem się zabezpieczyć. To był jedyny sposób, aby upewnić się, że tylko ja będę z tobą korespondować.



Harry trzymał w ręku list, patrząc na niego w milczeniu.
Voldemort może się aportować w Hogwarcie?
Już słyszał, co powiedziałaby na to Hermiona!
,,Nie można się ani aportować, ani deportować na terenie Hogwartu''.
Ciebie też - napisał Voldemort.
To musi być jakaś sztuczka.
Spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę ósmą rano. Zdziwiło go to, że mógł zobaczyć tarczę, choć było już prawie ciemno.
- Komentarz - powiedział, stukając w niego różdżką.


Pan Łapa wychodzi z siebie z niepokoju i obiecuje przyłożyć Harry'emu, jak tylko go znajdzie.

Pan Lunatyk zgadza się, że przydałoby mu się porządne lanie, ale wystarczy mu to, że Harry wróci do domu.


Pan Glizdogon sądzi, że Harry powinien iść i porozmawiać z panem. Nic mu się nie stanie.


Harry patrzył na zegarek, czekając.
- Dalej, Tato. Powiedz coś.

Pan Rogacz myśli, że to najgłupsza, ale zarazem najodważniejsza rzecz o jakiej słyszał. Harry jednak, jako prawdziwy syn swojego ojca, powinien podjąć decyzję samodzielnie.



Na tym sprawa się zamykała. Harry chwycił pióro i nabazgrał szybko na kartce:


Niech tak będzie.


Nic więcej nie dopisał. Przywiązał dokładnie wiadomość do nóżki Hedwigi i wziął pelerynę niewidkę oraz Błyskawicę.
- Leć powoli - powiedział do Hedwigi. - Będę za tobą.
Nie był do końca pewny, czy zrozumiała. Dawał jednak sobie radę z podążaniem za nią, dopóki nie wleciała do zarośniętego bujnymi drzewami lasu. Wylądował na ziemi i zaczął się przedzierać.
Wzrosła w nim obawa, czy aby na pewno dobrze postąpił. Prawdę mówiąc, robiło mu się niedobrze na samą myśl o tym, co robi. To chyba najgłupsza rzecz, na jaką kiedykolwiek się zdecydował.
Po paru minutach las się przerzedził, a on sam znalazł się na niewielkiej polanie.
Zauważył ognisko. Obok niego znajdował się komfortowo wyglądający fotel, w którym siedział Voldemort. Gdy tylko go dostrzegł, poczuł jak coś go ściska w żołądku. To było miejsce z jego wczorajszego snu. Teraz było tu jednak kilka krzeseł ustawionych dookoła paleniska oraz garstka rozbitych gdzieniegdzie namiotów. Harry przypuszczał, że są to pewnie magiczne namioty i wewnątrz mogą wyglądać jak pałac.
Udało mu się znaleźć kryjówkę Voldemorta.
Jednak był zły na siebie, że tak naprawdę nie miał pojęcia, w jakiej dokładnie okolicy się znalazł. I poczuł ściśnięcie w żołądku, gdy zdał sobie sprawę jak blisko od tego miejsca znajduje się jego schronienie.
Hedwiga wylądowała na poręczy fotela Voldemorta, przyciągając na siebie jego wzrok.
- Tak szybko wróciłaś? - powiedział, biorąc od niej wiadomość.
Harry poczuł, jak wstrząsa nim nieprzyjemny chłód. Znów pomyślał, że jeszcze nigdy nie zrobił czegoś równie głupiego. Co Dumbledore kiedyś mówił o jego cholernej ciekawości?
,,Tak, powinno się panować nad własną ciekawością…''.
Za późno.
Voldemort wpatrywał się w notkę, jakby nie mógł uchwycić jej sensu. Zaczął obracać pergamin między swoimi długimi, szponiastymi placami. Niespodziewanie Hedwiga wzniosła się w powietrze i zaczęła lecieć w kierunku Harry'ego. Wylądowała na gałęzi drzewa, które znajdowało się bardzo blisko niego. Voldemort przyglądał się temu z zainteresowaniem, a po chwili podniósł się z fotela. Przyglądał się miejscu gdzie stał Harry, którego przeszły nieprzyjemne dreszcze.
To było jakieś szaleństwo.
Wziął głęboki oddech i zdjął z siebie szybkim ruchem pelerynę niewidkę. Przez moment można było zobaczyć zaskoczenie wymalowane na twarzy Voldemorta, ale po chwili uśmiechnął się, w typowy dla siebie złośliwy, a zarazem okrutny sposób.
- Witaj, Harry - powiedział, taksując go spojrzeniem. - Bardzo sprytne - dodał, wskazując pelerynę i miotłę.
- Przyszedłem, Voldemort. Czego ode mnie chcesz?
- Już ci mówiłem. Chce porozmawiać.
Harry rozejrzał się po obozowisku i zauważył tylko dwóch śmierciożerców, całkowicie osłoniętych przez długie, czarne płaszcze z kapturami. Zdawali się być czymś zajęci i znajdowali się zdecydowanie poza zasięgiem głosu.
- Nikt tutaj nie zada ci bólu. Jesteś teraz pod moją ochroną - rzekł Voldemort, kładąc w zaborczy sposób swoją kredowobiała rękę na piersi Harry'ego. Zielone oczy spotkały się z czerwonymi.
- Dlaczego?
- Jeśli usiądziesz ze mną, to porozmawiamy. Wtedy wytłumaczę ci wszystko.
Harry wbił wzrok w ziemię. Serce mocno mu biło, a w głowie szumiało wiele pytań.
Czemu Voldemort miałby mówić prawdę?
Czy można mu zaufać, że po prostu z nim nie skończy?
Mógłby...
Nagle ogromny eksplodował w głowie Harry'ego. Spojrzał na Voldemorta, cofając się do tyłu, a jego ręka powędrowała do mocno piekącej blizny.
- Więc to też jest prawda - powiedział Voldemort - kiedy jestem blisko ciebie, twoja blizna powoduje wielki ból.
- Tak, to prawda.
To było tak oczywiste, że nie odważył się skłamać. Voldemort zrobił krok w jego kierunku i wyciągnął rękę w kierunku jego twarzy.
Harry, próbując się odsunąć, uderzył w drzewo. Skupiał się przede wszystkim na tym, aby stać. Odsunął się, ale ręka Voldemorta znajdowała się coraz bliżej.
- Co jest, Harry? Czy mój dotyk jest gorszy?
Harry patrzył w te dwie czerwone szczeliny, które służyły Voldemortowi za oczy. Ból głowy, choć okropny, nie był jednak tak mocny, jak się spodziewał. Daleko mu u było do tego, który czuł, gdy koścista ręka Voldemorta stykała się z jego twarzą.
Harry zamknął oczy i wziął głęboki, uspokajający oddech.
Nie zamierzał płakać, by dać przyjemność tej chorej i nienormalnej kreaturze. Nie poczuł jednak dotyku. A kiedy spojrzał na Voldemorta ponownie, zobaczył uśmiech na jego twarzy.
- Bardzo dobrze - odrzekł Voldemort. - Dzielny i wytrzymały. Jestem bardzo zadowolony.
Odwrócił się i ruszył w kierunku swojego fotela, by po chwili w nim zasiąść.
- Co cię tu sprowadza, Harry? - zapytał, łącząc ze sobą swoje długie place. - Fakt, iż powiedziałem, że mogę się aportować w Hogwarcie i porwać któregoś z twoich przyjaciół, czy twoja ciekawość?
Harry zbliżył się do ognia, mimo że głowa cały czas go bolała.
- Oba.
- Dobrze. Podejdź jeszcze bliżej. - Voldemort wskazał mu krzesło naprzeciw siebie. - Usiądź, a ja postaram się zadowolić twoją ciekawość.
Harry w dalszym ciągu czuł niepokój. Okrążył ognisko w bezpiecznej odległości od Voldemorta, nie spuszczając z niego wzroku ani na moment. Wolał postać niż siadać na zaoferowanym miejscu.
- Wciąż jesteś zdenerwowany - zauważył Voldemort, a cień uśmiechu pojawił się na jego cienkich wargach. - Chciałbym to w tobie przełamać. Podaj mi teraz swoją różdżkę.
Ten rozkaz zdziwił Harry'ego.
- Nie ma mowy.
Zaczął powoli sięgać po różdżkę do kieszeni, przeklinając siebie za to, że nie zrobił tego wcześniej.
- Expelliarmus!
Różdżka poleciała prosto do wyciągniętej dłoni Voldemorta. Harry popatrzył na swoją własną, niczym nieuzbrojoną rękę. Na szczęście udało mu się powstrzymać przed warknięciem z frustracji.
Wzrastający w sobie strach ukrył się pod maską gniewu i popatrzył z nieukrywaną nienawiścią na swojego największego wroga.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś. Przecież nie mam mocy, która potrafiłaby cię zniszczyć - oświadczył z irytacją, wskazującą na to, że ma jeszcze dość odwagi. - I sam przecież mówiłeś, że nie chcesz mnie zabić. Pewnie nie chciałbyś doprowadzić do pojedynku, żeby powtórzyły się wydarzenie z naszego ostatniego spotkania, prawda?
Oczy Voldemorta nie przestawały obserwować jego twarzy.
- Ach, więc chłopiec jest zdolny sklecić zdanie - stwierdził z ironią.
Harry usiadł znienacka na krześle, nie mogąc powstrzymać się od zalewającej go flustracji. Voldemort, który siedział naprzeciw niego, zaczął się cicho śmiać. Harry wzdrygnął się, przypominając sobie wydarzenia sprzed miesiąca, kiedy był przywiązany do nagrobka Toma Riddle'a.
- Czego chcesz, Voldemort?
- Jest wiele rzeczy, których od ciebie chcę, Harry Potterze. Ale najpierw musimy porozmawiać.
- Cały czas powtarzasz to samo. Jestem. Słucham. Ty mów.
I znów do jego uszu dotarł zimny śmiech.
- Po pierwsze, wiesz czemu nasze różdżki nie zachowały się odpowiednio podczas naszego pojedynku?
- Tak, wiem.
- Powiedz mi - szepnął prawie błagalnym tonem, nachylając się w jego kierunku.
- A ty nie wiesz?
- Nie, Harry. Mam ci bardzo wiele do powiedzenia, ale najpierw musisz mi to wyjaśnić.
- Nasze różdżki mają w sobie pióra od tego samego feniksa.
Wyraz zrozumienia pojawił się na twarzy Voldemorta.
- Priori Incantatem - wyszeptał.
- Tak.
- Wiedziałeś?
Harry gapił się na niego ze zdumieniem, zastanawiając się, jak wiele może mu powiedzieć. Po chwili stwierdził, że to i tak nie ma znaczenia.
- Wiedziałem, że nasze różdżki to siostry, ale dorastając wśród mugoli, nie miałem pojęcia, co się może zdarzyć przy takim pojedynku.
- Ach, tak - powiedział Voldemort, siadając na swoje miejsce. - Dorastałeś w warunkach bardzo podobnych do moich. Ja w sierocińcu, a ty u swoich krewnych, mugoli, którzy cię nienawidzą.
Harry zauważył, że jest jeszcze wnikliwiej obserwowany niż przedtem.
- Jak widzisz, nasza więź jest jeszcze silniejsza niż mogłem przypuszczać - dodał po chwili Voldemort.
Nie dość, że ogarnął go nieprzyjemny chłód, to jeszcze na dodatek zrobił się głodny. Nie miał już ochoty na zagadki.
- Nic nie widzę. Miałeś mi opowiedzieć o czymś, więc mów. Ciągle tylko czekam.
Voldemort znów zaśmiał się zimno.
- Ta młodzieńcza niecierpliwość. Bardzo dobrze, Harry. Już ci o wszystkim mówię.

Rozdział 3.
Dziedzice.


- O czym chciałbyś się dowiedzieć najpierw? - spytał Voldemort.
Skąd mogę mieć pewność, że on zaraz mnie nie zaatakuje? Skąd mogę mieć pewność, że uda mi się kiedykolwiek stąd wydostać?
Postanowił wykorzystać starą, wypróbowaną metodę. Dopóki pozwoli mu się mówić, można przeżyć.
- Jaką mogę mieć pewność, że nie kłamiesz?
- Po co miałbym cię okłamywać? Powiedzenie ci prawdy jest dużo bardziej satysfakcjonujące - odpowiedział Voldemort.
Harry zdecydował się zadać pytanie, które od dawna nie dawało mu spokoju.
- Czy to prawda, że mógłbyś się aportować w Hogwarcie i porwać któregoś z moich przyjaciół?
- Rzeczywiście, mógłbym aportować się w Hogwarcie w każdej chwili. Ale żebym mógł ich porwać, oni także powinni wiedzieć, jak to się robi.
- Czyli jednak kłamałeś.
- Tak, ale tylko częściowo - odpowiedział Voldemort i machnął ręką ze zniecierpliwienia. - To było moje dodatkowe zabezpieczenie.
- Więc nie możesz się aportować w Hogwarcie.
- Mogę.
- Niby w jaki sposób? Słyszałem, że to niemożliwe.
- Dla zwykłego czarodzieja, lecz nie dla mnie. Znasz mnie przecież.
- Tak, ale…
- Kim jest Tom Riddle?
Harry wiedział. Tom Marvolo Riddle to Lord Voldemort.
- Dziedzicem Slytherina.
- Dobra odpowiedź, Harry. Założyciele tworząc Hogwart wyposażyli go w pewną funkcję. A chcąc ułatwić życie swoim przyszłym potomkom, dali im możliwość przybywania do zamku, kiedy będą mieli na to ochotę. W ten sposób wszyscy dziedzice domów mogą się aportować i deportować na terenie Hogwartu.
Harry patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Powiedziałeś, że wyjaśnisz mi, dlaczego próbowałeś mnie zabić.
- To jest powiązane z wydarzeniem, o którym ci właśnie opowiadam. Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin zawsze w czymś się nie zgadzali. Ich rywalizacja była bardzo widoczna. Umiejętności obydwu były na podobnym poziomie i obydwoje nie chcieli się ze sobą zmierzyć. W końcu reszta założycieli wystąpiła przeciwko Slytherinowi i musiał on opuścić zamek.
- Co ma to wspólnego ze mną?
- Harry, czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - westchnął Voldemort. - Nie domyślasz się, dlaczego dziedzic Slytherina próbował cię zabić? Dlaczego odziedziczyłeś tak wielką fortunę? Dlaczego powiedziałem ci, że ty też możesz sie aportować w Hogwarcie?
Słowa Voldemorta dotarły do niego dopiero po paru sekundach. Stanął na równe nogi.
- Chcesz powiedzieć, że to ja jestem dziedzicem Gryffindora?
- Na brodę Merlina, on naprawdę nic ci nie powiedział? - zapytał zdziwiony, wzdychając. - Nie Harry, ja nie chcę ci tego powiedzieć, ja ci to mówię. Jesteś potomkiem Gryffindora. Dziedzice są bardzo potężnymi czarodziejami, dlatego musiałem zabić twojego ojca.
Harry wzdrygnął się, ale Voldemort kontynuował:
- Widzisz, twój ojciec był moim przeciwnikiem. Usiłowałem go przeciągnąć na moją stronę, ale był nieugięty. Wtedy właśnie pomyślałem, że gdyby udało mi się to z Syriuszem, jego najlepszym przyjacielem, mógłby zmienić decyzję. Syriusz był jednak równie uparty. W końcu jednak zdecydowałem, że muszę się pozbyć wszystkich dziedziców Gryffindora, zarówno ojca, jak i syna.
Przez chwilę jego czerwone oczy popatrzyły wyczekująco na Harry'ego.
- Jednak nie udało mi się ciebie zabić. I teraz też nie mogę tego zrobić. Jesteśmy za bardzo ze sobą związani. Zatem pozostaje ci tylko jedna możliwość... musisz się do mnie przyłączyć.
- Do ciebie? - zapytał z niedowierzaniem Harry. - Nigdy!
- Tak, już to mówiłeś. Jednak twoja ciekawość przyprowadziła cię do mnie. Sądzę, że to również powinno zatrzymać cię tutaj, byś mógł zobaczyć, czego możesz się ode mnie nauczyć. A jest tego bardzo wiele, Harry.
Harry spoglądał na niego poprzez ogień z ogniska. Voldemort powiedział, że nie może go zabić. Dlaczego?
Harry chciał się tego dowiedzieć. Wszystko przez tą jego cholerną ciekawość. Dumbledore i Syriusz nigdy go o tym nie poinformowali. Co jeszcze Voldemort mógłby mu mieć do powiedzenia?
- Mam dla ciebie przygotowane miejsce, Harry. Zastanów się nad tym. Zawsze będziesz mógł nas opuścić rano.
Harry rozważał, co ma zrobić, chociaż tak naprawdę nie miał wyboru. Nagle poczuł okropny ból w głowie. Voldemort wstał i obszedł ognisko. Harry podniósł oczy, napotykając wzrok Voldemorta. Poczuł, jak lodowate palce chwytają go za podbródek dla podtrzymania jego twarz. Nogi miał jak z waty. Ból zwiększał się jeszcze bardziej, ale Harry nie przestał wpatrywać się w swego wroga.
- Tak - powiedział Voldemort. - Z pewnością zostaniesz.
Gdy go puścił, Harry padł na kolana, oddychając ciężko.
- Nie możesz mnie zmusić - wydyszał z determinacją, choć wcale nie czuł się pewnie.
- Nie. Doskonale wiem, że potrafisz przeciwstawić się klątwie Imperiusa. Ale widzę, jak bardzo jesteś teraz osłabiony, nie znalazłbyś siły nawet na ucieczkę.
Mówił prawdę, był za słaby, musiał się tu zatrzymać. Wątpił też, czy dałby radę ustać bez pomocy. Wciąż był żywy, a jeśli wierzyć Voldemortowi, Harry'emu nie groziło na razie żadne niebezpieczeństwo.
- Dobrze... Zostaję.

***

Obudził się, nękany uczuciem, którego nie potrafił zidentyfikować. Przypominał sobie kobietę, która pomogła mu wczoraj dostać się do namiotu. Musieli przejść przez niezliczoną ilość pokoi, zanim dotarli do tego właściwego. To ona pomogła mu się położyć na łóżku, na którym teraz leżał.
Więc naprawdę znajduje się w kryjówce Voldemorta? Czy on naprawdę sądził, że mógłby nakłonić do wstąpienia w swoje szeregi jego, Harry'ego Pottera?
To było niewiarygodne.
Zabił jego rodziców, zabił Cedrika. Był odpowiedzialny za niezliczoną ilość morderstw. Próbował wiele razy pozbyć się także i jego, w ciągu zaledwie kilku lat. Harry był prześladowany przez niego nawet we śnie.
O co tak naprawdę mu chodzi? I czego Voldemort chce go nauczyć?
Właśnie to pytanie spowodowało, że Harry w końcu się ruszył. Bardzo łatwo udało mu się znaleźć łazienkę, podobnie łatwo przyszło mu poruszanie się po pozostałych pomieszczeniach w namiocie, ponieważ wyglądało na to, że jest on tu jedynym mieszkańcem.
To było całkiem imponujące lokum. Frontowe pomieszczenie było zachwycające. Znajdował się tam obszerny gabinet, wypełniony regałami, zawierającymi wiele różnego rodzaju książek, od czarodziejskiej literatury pięknej do starożytnych skryptów.
Harry podszedł bardzo blisko sklepienia wyjścia i mógł zobaczyć klapę namiotu. Wystarczył jeden krok, a byłby na zewnątrz.
Wziął głęboki oddech i wyszedł z namiotu.
Rozejrzał się wokół, zauważając, że na polance panuje względny ruch. Kilka osób dyskutowało zawzięcie stojąc obok stołu, na którym leżały jakieś porozrzucane papiery. Niedaleko od nich, koło najwyraźniej swojego krzesła, stał Voldemort, rozmawiając z dwójką mężczyzn. Jeden z nich był zakapturzony, lecz drugiego udało mu się poznać. To był profesor Snape.
Voldemort zauważył stojącego chłopca i skinął na niego, żeby do nich podszedł. Harry nie był pewny, czy chce następnej słownej konfrontacji, ale w końcu westchnął i ruszył w ich kierunku. Pozostałe dwie osoby obróciły się w jego stronę, gdy się zbliżył. A wtedy zakapturzona postać oddaliła się w pośpiechu.
- Więc to prawda - powiedział Snape. - Jesteś albo niewiarygodnie dzielny, Potter, albo nieopisanie głupi.
- Severus! - krzyknął ze zdziwieniem Voldemort.
- I nie wygląda no to, żeby przymierał głodem.
- Jestem całkowicie zdolny o siebie zadbać - wtrącił Harry.
To że ma do czynienia z Voldemortem było wystarczająco nieprzyjemne. Czy musiał teraz znosić pogardę Snape'a?
Wzdrygnął się, gdy Voldemort zrobił krok w jego kierunku.
- Spałeś dobrze, Harry?
- Nie mogę narzekać.
- Wspaniale. Więc jesteś gotów zacząć?
- Co zacząć?
- Twój trening, oczywiście.
- Co będzie najpierw? - zapytał Harry, nie mogąc powstrzymać się od cynizmu. - Morderstwa i wszczynanie paniki, czy po prostu wprowadzanie chaosu i anarchii?
Voldemort zaśmiał się łagodnie. Był to mroczny rodzaj chichotu.
- Severusie, czemu nie wspomniałeś mi, jak zabawny może być ten chłopak?
- Komiczny…
Voldemort uciszył Snape'a, podnosząc rękę.
- Pierwszą rzeczą, której musisz się nauczyć, jest sztuka aportacji.
- Tak?
- Tak. Musisz umieć mnie znaleźć, kiedykolwiek cię wezwę.
Harry'emu nie podobał się ten dźwięk. Voldemort wzywał swoich śmierciożerców, dotykając mrocznego znaku któregokolwiek z nich.
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci na wypalenie tego znaku na mnie, to się…
- Ależ nie, Harry. Nie mam takiej potrzeby, nie zamierzam cię przemienić w jednego ze swoich wiernych śmierciożerców.
Harry wpatrywał się w niego, czekając na to, co jeszcze powie.
- Ach, tak. Widzę, że bardzo chcesz dowiedzieć się, co mam ci jeszcze do powiedzenia - stwierdził i obrócił się do Snape'a. - Chłopak ma bardzo ciekawski charakter. Wiedziałeś o tym?
Wyglądało na to, że nie spodziewa się odpowiedzi, bo ponownie zwrócił się do Harry'ego:
- Wykorzystamy Severusa do twojej pierwszej lekcji, bo znasz go bardzo dobrze. Będzie twoim pierwszym obiektem ćwiczeń. - Spojrzał na Snape'a i wskazał ręką w kierunku lasu. - Jeśli możesz.
- Jak najbardziej, mój mistrzu - zgodził się Snape, a następnie zniknął. Voldemort powoli okrążył Harry'ego, przyglądając mu się uważnie.
- Sztuka teleportacji, jak już ją opanujesz, jest całkiem prosta. Pierwsze kroki w przemieszczaniu swoich molekuł z jednego miejsca na drugie są jednak trudne, a w niektórych przypadkach nawet niebezpieczne. Choć nie mam wątpliwości, że tobie nie sprawi to dużego trudu.
- Więc jak mam to zrobić? - zapytał, odczuwając niewielkie zdenerwowanie, ponieważ był teraz sam na sam z Voldemortem.
- Spróbuj się odprężyć, to podstawa. Będziesz musiał się całkowicie skoncentrować na osobie, do której chcesz dotrzeć, w tym wypadku będzie to Severus. Jeśli już skoncentrujesz się na nim, rozkaż swojemu ciału, aby przeniosło się tam, gdzie jest Severus.
- Jak mam sformułować to polecenie?
- To już zależy od ciebie. Wszyscy czarodzieje mają swoją własną komendę. No dalej, spróbuj.
Harry opuścił swoją głowę na dół i zamknął oczy, próbując skoncentrować się na Snapie. Poczuł palący ból w okolicach blizny, gdy Voldemort zaczął krążyć wokół niego.
- Koncentracja, Harry.
- Staram się.
- Musisz być zrelaksowany.
Harry poczuł, że Voldemort zatrzymał się i stoi teraz wprost przed nim. O wiele za blisko, o czym świadczył wzmagający się ból w czaszce.
- Jak to może mi się udać, skoro wciąż stoisz przede mną? Nie mogę nawet poukładać myśli.
Umilkł, gdy dłoń Voldemorta złapała go za podbródek.
- Severus miał rację, masz charakterek. Masz panować nad sobą albo inaczej zostaniesz ukarany.
Puścił go, a oszołomiony Harry odsunął się chwiejnym krokiem, łapiąc się za piekącą bliznę. Ból był wyjątkowo silny, więc dziwił się, że miał jeszcze siłę ustać na nogach. Zdawał sobie sprawę z tego, że Voldemort wie jak bardzo się przestraszył.
Nagle ból się zmniejszył, gdyż Voldemort cofnął się do tyłu.
- Spróbuj jeszcze raz - rozkazał.
Harry zamknął oczy i zacisnął pięści.
Wydostań mnie z tego koszmaru.
- Udało ci się? - Harry spojrzał do góry i zobaczył Snape'a. - Imponujące.
- Straciłem panowanie nad sobą - odparł zimno Harry.
- Domyślam się, że dał ci ostrzeżenie. - Spojrzał na niego z dezaprobatą. - Nie powinno cię tutaj być. Dałeś się złapać się prosto w jego pułapkę. Zastanawiam się, gdzie podział się twój rozum, Potter. Kiedy w końcu nauczysz się dostrzegać, że nie jesteś taki wspaniały jak myślisz? Teraz będę musiał wymyślić jakiś sposób, by cię stąd jakoś wydostać.
- Ty? - spytał Harry, mrugając ze zdziwienia. - A więc jednak jesteś szpiegiem!
Snape zmierzył go wzrokiem, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć.
- Nie do końca. Jestem bardziej kimś, kogo można nazwać podwójnym agentem. Donoszę o wszystkim Dumbledore'owi, a także i Voldemortowi. Obydwaj o tym wiedzą, to utrzymuje mnie przy życiu. - Złapał Harry'ego za rękę. - On wzywa mnie do siebie. Masz tu zostać, za chwile będę tu z powrotem.
Zniknął i chwilę potem wrócił.
- I co ci powiedział? - zapytał Harry.
- Wysłuchaj mnie bardzo uważnie, Potter. Gdy tylko znajdę jakiś sposób, zabiorę cię stąd do Hogwartu. Do tego czasu RÓB TO CO CI KAŻE!
- Ale Voldemort mówił, że mogę odejść kiedy chcę!
- Nie bądź głupi. Czarny Pan jest zbyt usatysfakcjonowany tym, że cię ma, więc tak łatwo nie pozwoli ci odejść. Jak dostaniesz od niego sygnał, masz wrócić z powrotem do obozu, skupiając się na Voldemorcie.
- Jaki sygnał? - spytał Harry, któremu nie przypadł do gustu ten pomysł.
- Nie mam zielonego pojęcia.
Harry szybko dostał odpowiedź na swoje pytanie, gdy ponownie poczuł eksplodujący ból w głowie. Dotknął ręką czoła i zamknął oczy, myśląc, że jego życie to jeden wielki koszmar.
- Ach - powiedział Voldemort zadowolonym głosem - więc mój sygnał dobrze działa.
Snape zmaterializował się koło niego.
- Potrafisz go więc wezwać do siebie? - zapytał, patrząc w dół, na Harry'ego, który w dalszym ciągu trzymał się kurczowo piekącej blizny.
- W rzeczy samej.
- Nic mnie nie obchodzi twój sygnał - syknął Harry.
Voldemort zaśmiał się zimno.
- Cóż, podejrzewam, że na dzisiaj już wystarczy. Musisz coś zjeść i odpocząć. Odprowadź chłopca, Severusie.
- Voldemort? - zawołał Harry, gdy ten zaczął się oddalać. Voldemort zatrzymał się i odwrócił w jego kierunku.
- Tak, Harry?
- Co zrobiłeś?
Voldemort podniósł różdżkę i dotknął jej koniuszkiem prawą stronę swojego czoła. Bolesne pulsowanie w głowie Harry'ego zwiększyło się.
- Świetnie - wymamrotał Harry, gdy opuścił różdżkę, a ból natychmiast minął.
Voldemort uśmiechnął się tylko i bez słowa odszedł.

***

Harry napił się odrobiny soku i wrócił do czytania książki. Siedział na krześle, które uważał już za swoje, mając naprzeciw siebie Voldemorta. Oddzielało ich jedynie ognisko.
Był tam już od trzech dni, ale Voldemort wcale nie nauczył go za wiele. Wydawało mu się, że woli testować jego wytrzymałość, niż czegoś uczyć.
Harry odkrył jednak, że potrafi używać magii bez różdżki. Było to całkiem przydatne i wygodne, bo nadal nie dostał z powrotem swojej.
Voldemort był z tego powodu niezwykle zadowolony i cały czas sprawdzał Harry'ego pod tym względem. I pomimo ich słownych utarczek, z których często się śmiał, traktował go dobrze.
Ze wszystkich śmierciożerców ośmielił się do Harry'ego zbliżyć tylko Snape; był jeszcze Glizdogon, ale ten spotkał się tylko z ignoracją. Harry zaczynał się zastanawiać, czy Snape nie ma czasem racji. Odnośnie tego, czy Voldemort pozwoli mu odejść. Bardzo chciał wrócić do szkoły i pragnął zobaczyć się z Syriuszem.
Najbardziej dziwił go fakt, że tak szybko przyzwyczaił się do nowej sytuacji. Nie obawiał się, że może być czymś zagrożony. Prawdę mówiąc, nie czuł nic. Wszystko zdawało się być jakimś surrealistycznym snem, z którego nie mógł się wybudzić. Starał się nie myśleć o swoich rodzicach, ponieważ przypominał sobie wtedy, że sam pozwolił na to, by wpaść prosto w pułapkę Voldemorta. Wprawdzie nie okazywał względem niego żadnych znaczących oznak wrogości, ale to akurat nie miało żadnego znaczenia.
Na obecną chwilę najważne było to, że nadal żył i nic jak na razie nie zagrażało jego rodzinie ani przyjaciołom. No i Snape robił wszystko, żeby go stąd wyciągnąć...
Gwałtownie obudził się z dalszych rozmyślań, gdyż nagle zapiekła go blizna. Ból nie przestawał słabnąć, tak jak się spodziewał, wręcz przeciwnie, z każdą chwilą narastał. Poczekał na moment, w którym Voldemort był na tyle blisko, aby mógł go usłyszeć.
- Nie możesz się tak skradać - powiedział, nie odrywając oczu od książki. Usłyszał śmiech Voldemorta, który zaczynał już powoli nienawidzić. Voldemort obszedł ognisko i usiadł obok niego, nie mówiąc ani słowa. Harry, nieco zirytowany tym przeciągłym milczeniem, w końcu spojrzał na niego.
- Chcesz czegoś ode mnie?
- Nie, Harry. Ja tylko czekam. Przeszkadzam?
Miał zamiar mu odpowiedzieć, ale stwierdził, że lepiej tego nie robić. Wzruszył tylko ramionami i powrócił do czytania książki. Chwilę potem przy Voldemorcie aportowali się dwaj czarodzieje.
- Ach, już jesteście - rzekł Voldemort. - I jak, udało się?
Harry obserwował, jak dwóch mężczyzn zdejmuje maski. Pierwszym był Lucjusz Malfoy, drugiego nie znał.
- Znaleźliśmy go - powiedział Malfoy - i musieliśmy zabić.
- Szkoda - stwierdził zimno Voldemort. - Zabawnie byłoby trochę go najpierw pomęczyć.
Jego spojrzenie spoczęło na Harrym, w którym wzbudziło to falę podejrzeń.
- Kto został zabity?
- Nie musisz się bać, Harry. To nie był nikt, na kim ci zależy. Pozbyliśmy się tylko nic nie wartego tchórza i zdrajcy, Karkarowa.
Malfoy przyglądał się Harry'emu z nienawiścią, zdając się być bardzo zainteresowany tą krótką wymianą zdań.
- Więc to prawda - zwrócił się drwiąco w jego stronę ze znanym wszystkim uśmieszkiem przyklejonym do ust - mistrz ma teraz nowego pupilka.
Pupilka? Rozwścieczony Harry jednym szybkim ruchem podniósł się z krzesła. Nieposkromiony gniew i nienawiść zdawały się wypełniać całe jego ciało. Podniósł rękę w kierunku Malfoya.
- Crucio!

Rozdział 4.
Powrót do Hogwartu.

Nie rzuciłem tego zaklęcia. Nie mógłbym.
Cisza, która wokół niego zapadła, wskazywała jednak na co innego. Harry mógł tylko patrzeć na drugiego śmierciożercę, próbującego pomóc Malfoyowi podnieść się z ziemi. Lucjusz stracił równowagę i upadł, chociaż Harry nie posiadał wystarczającej mocy, aby rzucić klątwę poprawnie, szczególnie bez różdżki.
Malfoy posłał wściekłe spojrzenie w kierunku Harry'ego, zmieszane z zaskoczeniem i pogardą.
- Oj, niedobrze - odezwał się Voldemort. - Znów straciłeś nad sobą panowanie, Harry?
Harry nadal czuł w sobie gniew, ale nagle pojawił się też strach. Teraz był odpowiedni moment, aby sprawdzić teorie Snape'a i zapewnienia Voldemorta.
- To nie wszystko co właśnie straciłem, Voldemort. Skończyła mi się też cierpliwość - oświadczył i dodał: - Odchodzę.
Ruszył w kierunku namiotu, by zabrać swoje rzeczy. Nie przeszedł nawet pół drogi, gdy został uderzony bardzo mocną klątwą Cruciatusa. Intensywny, wszystko pochłaniający ból, dał się odczuć na każdym calu jego ciała. Upadł na ziemię, krzycząc przeraźliwie. Kiedy zaklęcie przestało działać, wziął parę głębokich oddechów.
Voldemort podszedł do podnoszącego się z trudem Harry'ego i chwycił jego twarz.
- Harry - powiedział - ostrzegałem cię, że takie coś może się zdarzyć, jeśli nie będziesz się kontrolował.
Harry mógł jedynie patrzeć na te czerwone ślepia. Ból był okropny i z każdą sekundą stawał się coraz silniejszy. Nogi mu się trzęsły, tak bardzo, że po chwili upadł na kolana. Voldemort cały czas go trzymał, aby mógł mu się przyglądać.
- Czy to jest aż takie straszne? Gorsze od klątwy Cruciatusa? Tak straszne, że nie masz nawet siły krzyczeć?
Wyciągnął drugą rękę w kierunku twarzy Harry'ego.
Ból narastał. Harry czuł jak całe jego ciało wrzeszczy z tortury. Nie mógł przestać patrzeć w te szkarłatne oczy, gdy Voldemort coraz bardziej zbliżał dłoń do jego twarzy.
Harry domyślił się, co zamierza zaraz zrobić. Palec Voldemorta dotknął jego blizny. Wydawało się, że jego dusza wraz z ciałem zaraz eksplodują. Zaczął krzyczeć tak głośno, na ile pozwalały mu płuca. Nie poczuł nawet, jak upadł na ziemię. Voldemort uwolnił go z uścisku, ale ból nadal przeszywał jego ciało.
Nie był pewny jak długo tam leżał. Ktoś podszedł do niego i przykucnął na jedno kolano.
- Potter? - to był Snape.
Resztkami sił próbował się podnieść, w końcu udało mu się stanąć na czworakach. Poczuł jak jakaś ciecz spływa po jego twarzy. Czyżby płakał? Nie można było tego wykluczyć. Położył dłoń na twarzy i otworzył oczy. Ciemność
- Potter? - powtórzył Snape, a Harry spojrzał na niego.
- Dobry Boże - mruknął. - Harry, dasz radę wstać? Krwawisz.
Harry? Snape jeszcze nigdy w życiu nie zwrócił się do niego po imieniu. Harry'ego nie martwiła jednak krew. Wziął głęboki oddech.
- Nic nie widzę.
- W porządku, zaczekaj chwilę. Zaraz wrócę.
Wrócił po kilku chwilach.
- Musisz się dostać do Hogwartu. I to natychmiast. Najszybciej będzie przez aportację. Ja dotrę tam jak najszybciej będę umiał.
- Jestem za słaby.
- Musisz to zrobić albo wykrwawisz się tu na śmierć. Skup się, a ci się uda.
Harry zamknął oczy.
To jest gorsze niż koszmar!
Spróbował się skoncentrować, wyobrażając sobie pokój wspólny Gryffindoru. Atmosfera, którą odczuł wokół siebie, zmieniła się, ale nie był jednak na tyle świadomy, aby rozpoznać, czy aportował się tam gdzie chciał.

***

Wszystko go bolało. Czuł się, jakby całe ciało miał posiniaczone. Próbował podnieść rękę, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Jęknął w odpowiedzi, ale to nie miało dla niego zbytniego znaczenia, najważniejsze, że wciąż żył.
- Harry? - to był głos Remusa Lupina. - Słyszysz mnie?
- Tak - potwierdził słabym głosem. - Gdzie jest Syriusz?
- Syriusz nadal cię szuka. Próbujemy się z nim skontaktować. Masz szczęście, że Hermiona jest fanatykiem, jeśli chodzi o sprawdzanie faktów. Jeśli nie wróciłaby się do wieży po książkę, mógłbyś się wykrwawić na śmierć.
- To znaczy, że nie umarłem? To nie jest piekło?
- To nie jest śmieszne, Harry.
Chciał odpowiedzieć, że Voldemort uważałby to za bardzo śmieszne, ale podejrzewał, że Remusowi by się to nie spodoba. Na myśl o Voldemorcie, Harry jęknął.
- Przekaż Syriuszowi, że jeśli kiedykolwiek stracę panowanie nad sobą, ma prawo i moje przyzwolenie, aby spuścić mi manto.
- Severus powiedział mi, co się stało. Miałeś szczęście, bo udało mu się przekonać Voldemorta, byś mógł wrócić tutaj.
- Możesz powiedzieć profesorowi Snape'owi, że jego dług wobec mojego ojca jest spłacony. Teraz ja jestem jego dłużnikiem.
- Wspaniale, jestem zaszczycony tym, że słynny Harry Potter jest moim dłużnikiem - usłyszał drwiący głos Snape`a. - Oszczędź sobie tej wdzięczności na później. Mam eliksir leczniczy dla twoich oczu. Obawiam się, że będzie bolało.
- Więcej bólu? - mruknął. - Och, w porządku.
- Nie więcej niż na to zasłużyłeś, zadając nam tyle niepokoju - powiedział Lupin.
- Przepraszam, następnym razem będę robił, co mi mówią, a nie to, co sam uważam za słuszne.
- Dobrze powiedziane - rzekł Snape. - Jesteś gotowy?
- Tak przypuszczam.
Pochylił się nad nim i wlał do oczu po kropli jakiegoś płynu. Zamrugał parę razy pochłaniając dzięki temu specyfik. Wrzasnął, ponieważ poczuł jakby rozpalone do czerwoności metalowe pręty zostały mu wepchnięte do oczu. Próbował osłonić je rękoma. Ból zanikł po paru sekundach. Harry zdołał powoli normalnie oddychać.
- Obrzydliwe świństwo, profesorze.
- Teraz zobacz, czy zadziałało.
Przestał zasłaniać oczy i mrugnął parę razy pod wpływem oślepiającego światła. Wszystko było zamazane, więc odruchowo sięgnął po swoje okulary. Wsunął je na nos i rozejrzał się wokół.
- Eliksiry - zaczął - znając je można uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć i... uratować chłopca od ślepoty.
- Więc jednak poświęcasz swoją uwagę moim lekcją - prychnął Snape.
- Oczywiście. I lek zadziałał.
- Dobrze. - Odwrócił się w kierunku drzwi. - Teraz można ich wpuścić.
Pani Pomfrey wpuściła do środka Rona i Hermionę, którzy podbiegli do Harry'ego, bombardując go mnóstwem pytań.

***

Siedzieli na trawie blisko jeziora. Harry, który dopiero co opowiedział im o ostatnich wydarzeniach, teraz leżał na plecach, dając im się w spokoju z tym wszystkim oswoić.
Minął trzeci dzień od czasu, kiedy ocknął się w skrzydle szpitalnym. Czuł się dość dobrze, ale nadal był słaby i łatwo się męczył.
- Zatem jesteś dziedzicem Gryffindora - podsumował Ron, będąc bardziej pod wrażeniem niż zazdrosny. - Nic dziwnego, że jesteś taki bogaty.
- Ron, ja to odziedziczyłem - odpowiedział Harry. - A nie zarobiłem. Nic nie mogę poradzić na to, że taki już się urodziłem. Podobnie, jak nie mam wpływu na to, że nazywam się Harry Potter, a to zaczyna mi coraz bardziej przeszkadzać.
- Nie przyłączyłbyś się jednak do niego, prawda Harry?
Harry spojrzał na Ron.
- Przyłączyć się do Voldemorta? Czarodzieja, który zamordował moich rodziców, który polował na mnie odkąd skończyłem roczek, który zabawia się moim kosztem i czerpie satysfakcję z patrzenia na to, jak cierpię? Tego Voldemorta? Oczywiście. Nie mogę się doczekać.
Ron zaśmiał się. Hermiona natomiast wyglądała na przerażoną.
- Och, Harry - mruknęła. - To właśnie jest takie niesprawiedliwe. Musiałeś przez tyle przejść.
- Dopóki mam was, jakoś mi idzie. No i mam plan awaryjny.
- Masz? - zdziwił się Ron. - Jaki?
- Zamierzam zmienić swoje nazwisko, pojechać do Bułgarii i grać w quidditcha z Wiktorem Krumem.
- To jest dopiero fantastyczny plan.
Harry zaśmiał się. Popatrzył w górę na niebo i zauważył jako pierwszy krążącą nad nimi Hedwigę. Podniósł się raptownie. Ogarnęło go przeczucie, że to nie jest dobra wiadomość. Sowa usadowiła się na jego ramieniu i wyciągnęła nóżkę. Odleciała od razu, gdy wziął od niej list.

Słyszałem, że już czujesz się dobrze. Jestem pewny, że niedługo zobaczymy się znowu. Nie zapominaj, że wciąż mam twoją różdżkę, miotłę i sowę. Och, i jeszcze jedno, Harry, czy nie zgubiłeś przypadkiem dużego czarnego psa?

Rozdział 5.
Pojedynek.

Harry jęknął.
- Co się stało, Harry? - spytała Hermiona.
- Voldemort ma Syriusza. Muszę tam wrócić.
- Nie, Harry, to jest zbyt niebezpieczne!
- Muszę.
- Porozmawiaj najpierw z Dumbledore'em i Remusem. Na pewno mają jakiś plan - poradził mu Ron.
- Nawet jakby, to oni i tak by mi o niczym nie powiedzieli. To ja muszę się z nim kontaktować - odpowiedział Harry czując, że jego głos brzmi gorzko. - Muszę stawić czoła najbardziej potężnemu czarnoksiężnikowi w historii, a oni mi nic nie mówią!
Podniósł się.
- Harry, proszę…
Błagania Hermiony na nic się nie zdały. Harry zamknął oczy, by skupić się na obrazie Syriusza.
Co za koszmar.
Stał twarzą w kierunku klatki, w której znajdował się wielki, czarny pies. Syriusz podniósł się na jego widok, ale pozostał pod swoją animagiczną postacią, jakby nie mógł się przemienić z powrotem w człowieka.
Harry nagle wyczuł, że Voldemort nadchodzi z tyłu. Poczekał, aż znalazł się dostatecznie blisko.
- Dlaczego on nie może się przemienić? - zapytał, jego oczy w dalszym ciągu utkwione były w ojcu chrzestnym.
- Bo mi to nie potrzebne, Harry.
Harry odwrócił się w jego stronę.
- Chcę z nim porozmawiać.
- Będziesz mnie o to prosić?
- Nigdy o nic nie będę cię błagał, Voldemort. Ale miłym gestem z twojej strony byłoby, gdybyś to jednak zrobił.
Zduszony śmiech Voldemorta tylko zagrał Harry'emu na nerwach. Voldemort skierował swoją rękę w kierunku jego twarzy, jednak zatrzymał ją parę centymetrów przed.
Harry nie wykonał żadnego ruchu. Wlepił wzrok w oczy Voldemorta, opornie wytrzymując ból w głowie.
- Czy ktoś kiedykolwiek mówił, że jestem miły? - zapytał Voldemort.
- No cóż, ja z pewnością nigdy.
- Ach, Harry, brakowało mi ciebie. - Obniżył rękę i machnął różdżką, którą trzymał, w stronę klatki. - Bardzo dobrze. Porozmawiamy później.
Zaczął się od oddalać od Harry'ego, który odwrócił się w stronę klatki, gdzie stał Syriusz, patrzący na niego z niezbyt przyjaznym wzrokiem.
- Syriuszu…
- Nie teraz, Harry. Jestem zbyt wściekły, aby wysłuchiwać twoich wyjaśnień. Teraz uważnie mnie posłuchaj. Jestem tutaj, ponieważ jest to częścią planu.
- Planu? Jakiego planu?
- Zostałem zakładnikiem Voldemorta, żeby pozwolił ci wrócić do szkoły. Trzeba go było tylko do tego namówić.
- Mnie się ten plan na pewno nie podoba, ale dlaczego akurat ty?
- Wolałby raczej widzieć Rona i Hermionę w tej klatce?
- Nie chciałbym widzieć tu nikogo - odparł Harry z rosnącym gniewem. - I nie przypominam sobie, abym mówił komukolwiek z was, że jestem choćby w najmniejszym stopniu szczęśliwy z tego, że wszyscy, łącznie z Voldemortem, planują mi życie. I nikt mnie w nie wtajemnicza!
- Harry, nie podnoś na mnie głosu…
- Nie jestem już dzieckiem, Syriuszu!
- Znów nie możesz zapanować nad swoim gniewem? - zabrał głos Voldemort. - I to przy swoim ojcu chrzestnym.
- On tylko wskazywał na bardzo słuszną kwestię - warknął Syriusz.
Voldemort popatrzył na Harry'ego.
- Jaką kwestię?
- To…
Syriusz nie mógł już powiedzieć ani słowa, ponieważ Voldemort podniósł różdżkę, zmuszając go do stania się na powrót psem.
- Syriuszu, Harry ma język. Zdążyłem się już o tym przekonać, więc łaskawie pozwól mu odpowiadać za siebie. - Jego spojrzenie powędrowało z powrotem do Harry'ego. - Więc?
Harry wiedział, że musi wymyślić jakąś cholernie dobrze pasującą odpowiedź. Tylko to mogłoby zaspokoić Voldemorta, a nie mógł postąpić inaczej, by czasem nie wpakować się w jeszcze gorsze bagno od tego.
- Podkreślałem tylko, że po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że przyjdzie mi stanąć przed obliczem najbardziej potężnego czarnoksiężnika w historii, będąc uzbrojonym tylko w swoją ignorancję.
Voldemort patrzył na niego intensywnie swoimi oczyma.
- Bardzo dobrze, Harry - powiedział łagodnie i odwrócił się w stronę Syriusza. - Ma słuszną rację.
Kiedy Voldemort w końcu ich zostawił, Harry usiadł na ziemi i oparł się plecami o klatkę. Chwilę potem podniósł wzrok, czując psią łapę na swoim ramieniu.
- Może nie chcesz mi w to uwierzyć, Syriuszu, ale ja nie jestem taki bezradny jak się wszystkim wydaje. - Harry westchnął i oparł głowę o kraty zamykając oczy. - Dałem sobie dotąd radę z wszystkim, przez co kazał mi przejść i wciąż jestem żywy. Więc mogę przypuszczać, że jestem całkiem wytrzymały.
- Albo, po prostu, masz niewiarygodne szczęście.
Słysząc głos Snape'a, Harry otworzył oczy.
- To też.
- Więc nie zrobiłeś tego, co ci kazano... znowu - powiedział Snape patrząc na niego z dezaprobatą.
- Jak mam robić to, co mi karzą, gdy nikt mi nic nie mówi?
- Cóż, to i tak nie ma znaczenia - mruknął i zwrócił się do Syriusza: - Wygląda na to, że obydwa plany posuwają się dokładnie w tym samym kierunku, jak było to zaplanowane.
- Obydwa plany? - zdziwił się Harry.
- Tak, Dumbleodre'a i Voldemorta.
- I przypuszczam, że mnie pod tym względem nie oświecisz?
- Nie mogę.
- Tak właśnie myślałem.


***

Pierwszy września zbliżał się bardzo szybko. Harry miał wrażenie, że te wszystkie plany przypuszczalnie nie wpływały jakoś na jego pobyt w obozie. Voldemort kontynuował sprawdzanie jego umiejętności, które widocznie wzrastały w godnym uwagi tempie, jeśli wierzyć Snape'owi i Syriuszowi. Voldemort był z tego zadowolony i od tego czasu obaj mężczyźni powtarzali Harry'emu, aby podtrzymywał jego dobry nastrój. Czytał więcej niż kiedykolwiek w życiu. Głównie z nudów, ale dzięki temu jego wiedza na temat czarodziejskiego świata wzrosła. Kusiło go, żeby przeczytać Historię Hogwartu (miał jeden egzemplarz w namiocie), ale stwierdził, że Hermiona mogłaby oszaleć, jeśli sam umiałby odpowiedzieć na pytania dotyczące szkoły.
Właśnie siedział na swoim krześle przed ogniskiem z książką o Czarnej Magii na kolanach. Znalazł w niej swoje imię i informację o tym, że jest dziedzicem Gryffindora. Zastanawiało go, dlaczego Hermiona nie dowiedziała się o tym pierwsza.
- Próbujesz znów się do mnie zakraść, Voldemort? - zapytał, czując, że zaraz wzdrygnie się z bólu. Harry zauważył, że gdy Voldemort jest wystarczająco blisko, ból powoduje u niego taki odruch.
Usłyszał jego cichy śmiech.
- Nie, Harry - odpowiedział, okrążając ognisko. - Ja…
Zamieszanie na obozowisku przyciągnęło ich uwagę do śmierciożercy, który wchodził na polanę z jakimś jeńcem związanym za przeguby rąk i nóg, oraz z opaską nasuniętą na oczy.
- Przypuszczam, że znaleziono ci kogoś do zabawy - powiedział Harry przestając myśleć o więźniu dopóki nie usłyszał Syriusza:
- Harry, to jest Ron!
Harry skoczył na równe nogi obserwując, jak jego przyjaciel jest ciągnięty w ich kierunku. Bezzwłocznie zwrócił się do Voldemorta:
- Co to ma znaczyć? Miałeś…
- Harry, nie mam pojęcia, skąd twój kolega się tu znalazł. - Obrócił się do śmierciożercy, którym okazał się być Pettigrew. Na jego widok Harry'ego ogarnęła wściekłość. - Co tu się dzieje, Glizdogonie?
- Znalazłem go w Hogsmeade, mistrzu - odpowiedział, wyglądając na bardzo zadowolonego. - Myślałem…
- Myślałeś? - przerwał mu Voldemort. - Już od jakiegoś czasu próbuję oduczyć cię tego zwyczaju. Czy kazałem ci sprowadzić do mnie jeszcze jednego zakładnika?
- No, nie, panie, ale…
Harry popatrzył na Petera, wyglądającego teraz na zdenerwowanego, a potem na znudzonego Voldemorta.
- Ty tego nie rozkazałeś?
Voldemort skierował swoja różdżkę w kierunku Rona, krępujące go więzy zniknęły.
- Nie, Harry.
Harry przybliżył się do Pettigrewa i odepchnął go od Rona.
- Ty śmierdzący, bezwartościowy, żałosny zdrajco. Tak mi się odpłacasz?! Powinienem pozwolić Syriuszowi rozszarpać cię na kawałki. - Skierował swój wzrok na przyjaciela. - Wszystko z tobą w porządku?
Ron rozejrzał się wokoło z niepokojem.
- Taa - mruknął, masując swój nadgarstek.
- O co tu chodzi?
Harry wzdrygnął się, ponieważ Voldemort przybliżył się do nich. Jednak jego oczy utkwione były w Glizdogonie, który padł przed nim na kolana. Wzrok Harry'ego latał od jednego do drugiego, aż w końcu spoczął na Glizdogonie.
- Nie powiedziałeś mu, prawda? On o niczym nie wie.
Usta Glizdogona poruszały się bezgłośnie, na dodatek zaczął się jeszcze trząść.
- O nie, to nie wróży najlepiej - rzekł Voldemort.
Harry nie mógł się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. Wyglądało na to, że Voldemorta zdziwiła ta reakcja, ale nie powiedział na ten temat ani słowa, tylko zwrócił się bezpośrednio do swojego sługi:
- O czym nie wiem, Glizdogonie?
Spocony Pettergiew rozglądał się dookoła. Harry'emu udało się usłyszeć takie słowa jak: ,,mistrzu", ,,przepraszam" i ,,nie mogłem".
Voldemort nie wyglądając na zadowolonego popatrzył na Harry'ego.
- Och, nie - rzekł szybko Harry. - Chcę zobaczyć, czy ma odwagę ci to powiedzieć.
Jednak Glizdogon wyglądał, jakby jego gardło było związane ze strachu. Voldemort utkwił tymczasem swój wzrok w Ronie, który był widocznie tym zaskoczony, ale zdołał wyrzucić z siebie:
- Harry powstrzymał już kiedyś Remusa i Syriusza od zabicia Glizdogona. Uratował jego…
- CO?
- To jest prawda, Voldemort - zawołał Syriusz z drugiej strony obozowiska. - Harry powstrzymał nas od zabicia Petera.
Voldemort popatrzył w dół na Glizdogona, który teraz mocno dygotał.
- Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi, że zdołałeś uciec od swoich przyjaciół tylko dzięki łasce Harry'ego Pottera? - Rzucił okiem na Harry. - Czy to były twoje słowa? Śmierdzący, bezwartościowy i żałosny?
- Panie…
- Crucio!
Ron odsunął się, by być jak najdalej od wrzeszczącego Glizdogona, wijącego się z bólu tuż obok. Na jego twarzy można było zauważyć przerażenie. Harry rozumiał go. Nigdy nie widział człowieka, na którego rzucono klątwę Cruciatusa. Chociaż Ron wiedział, że jego uderzono już tym parę razy, lecz nigdy nie spytał, jakie to uczucie.
- Nie do wytrzymania - odrzekł Voldemort. - Nie będę już wspominać, jakie hańbiące.
Wyjął różdżkę z kieszeni i wyciągnął ją w stronę Harry'ego.
- Teraz go zabij.
Harry spojrzał najpierw na swoją różdżkę w jego dłoni, a potem prosto w te czerwone ślepia.
- Co?
- Prawa czarodziejów są tutaj bardzo szczegółowe. Masz wszelkie prawo do tego, by odebrać życie, które kiedyś uratowałeś.
Harry zerknął na Syriusza.
- To prawda, Harry - potwierdził. - Decyzja należy wyłącznie do ciebie.
Popatrzył w dół na Glizdogona. Wyglądał bardzo żałośnie.
I wtedy nagle przypomniał sobie słowa Dumbledore'a:,, Znałem twojego ojca bardzo dobrze, zarówno w Hogwarcie jak i później. James też by go uratował''.
Odsunął się o parę kroków od Voldemorta, chociaż tak bardzo pragnął ponownie poczuć swoją różdżkę w dłoni.
- Nie, myślę, że sam świetnie go ukarzesz.
- Bardzo dobrze, na razie nie masz zamiaru zabijać. - Schował różdżkę Harry'ego i odwrócił się do Glizdogona. - Zaprowadzisz Weasleya prosto do Hogwartu.
- Nie - sprzeciwił się Ron.
- Ron! - krzyknął zaskoczony Harry.
Ron odwrócił się do Voldemorta. Jego głos był słaby, ale wyraźnie słychać było jego pytanie:
- Nie mógłbym zostać tutaj... na trochę?
Voldemort zbliżył się do niego i chwycił za brodę, jakby szukał czegoś w wyrazie jego twarzy. Ron nie czuł przy tym bólu, jednak jego oczy wydawały się niemal wylatywać z orbit.
- Bardzo dobrze dobierasz sobie przyjaciół, Harry - oznajmił Voldemort. - Są zarówno odważni jak i lojalni. - Puścił Rona, by odwrócić się do Harry'ego. - Zawrę z tobą transakcję. Twój kolega, Ron, tak? Może zostać tu z wizytą. Być może wesprze cię nawet w czekających na ciebie dzisiejszych testach. - Zwrócił się do drugiego: - Miałbyś ochotę sobie popatrzeć?
Ten skinął niepewnie głową.
- Wyśmienicie - powiedział Voldemort. - Potem odeślę cię z powrotem do Hogwartu, będziesz mógł udać się tam z Ronem na weekend.
- Naprawdę? - podejrzliwość była wyczuwalna w głosie Harry'ego. - Dlaczego?
- Potrzebujesz odrobinę rekompensaty za zachowanie Glizdogona. I muszę jeszcze zdecydować, co z nim robić dalej. - Odezwał się do Pettergiewa: - Teraz zejdź mi z oczu, zajmę się tobą później.
Glizdogon opuścił ich pośpiesznie.
- W jaki sposób wrócimy? - zapytał Ron Harry'ego.
- Ja się tym zajmę, ale później - wtrącił Voldemort.
- Mógłbym się z nim teleportować, jeśli ty go tego nauczysz - zaproponował Harry.
- Dlaczego niby miałbym to zrobić?
- Na dobry początek, to wszystko ułatwi.
- A dlaczego miałbym ci cokolwiek ułatwiać?
- To byłoby miłe - odpowiedział Harry, nieco zbity z tropu . Większość jego rozmów z Voldemortem było frustrujących.
- Czy ktoś kiedykolwiek mówił, że jestem miły?
- Na pewno nie ja.
Ron spoglądał raz na jednego, raz na drugiego. Voldemort tymczasem się zaśmiał.
- Harry, dlaczego po prostu nie zapytasz?
Harry posłał mu wściekłe spojrzenie.
- Więc nauczysz go tego?
- Tak, jeśli tego chcesz.
Harry nie odrywał od niego wzroku.
- To po co robiłeś z tego taką wrzawę?
- Nie zauważyłeś, że ta błyskotliwa wymiana zdań była zabawna?
Ron parsknął, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Harry przyjrzał się przyjacielowi, którego uśmiech był najwyraźniej zaraźliwy, bo sam się uśmiechnął.
- Wracając do testów... - zaczął, odwracając się powrotem do Voldemorta .
- Ach, tak - mruknął Voldemort, po czym zwrócił do Rona: - Jak bardzo ufasz swojemu przyjacielowi, Ron?
Broda Rona podniosła się o cal.
- Powierzyłbym mu własne życie.
- Wspaniale. Zamierzam zobaczyć, czy Harry mógłby pomyślnie rzucić na ciebie klątwę Imperiusa.
- Naprawdę? - mruknął Ron spoglądając na Harry'ego, który posłał mu uspokajające spojrzenie. - Ale, Harry. To jest zaklęcie niewybaczalne.
- Wiem o tym, Ron.
Nie ośmielił się już wspominać, że już wcześniej udało mu się rzucić Cruciatusa.
- Mógłbyś trafić za to do Azkabanu.
Harry popatrzył na niego ze złością.
- Wolałbyś pewnie, żebym musiał oglądać, jak torturują Syriusza - rzekł i ściszył głos, wskazując klatkę. - Nie mam innego wyboru.
Cały humor wyparował z Rona, który miał teraz usta szeroko otwarte. Harry odwrócił się do Voldemorta, gdy nie miał już mu nic więcej do wytłumaczenia.
- Pozwolisz mi użyć mojej różdżki?
Voldemort stłumił w sobie śmiech.
- Harry, nie bądź głupi.
Jakby to nie miało mieć żadnego znaczenia, westchnął Harry.
- Potrafisz czarować bez różdżki? - zapytał cicho Ron.
- Jak nie mam dużego wyboru - odpowiedział Harry.
Ron, znów wyglądając na wstrząśniętego, nachylił się w kierunku ucha Harry'ego.
- Tylko nie zrób mi nic głupiego, w porządku?
- Ron - szepnął, cofając się - nie jestem nawet pewny, czy mógłbym to zrobić bez różdżki.
- Jesteście gotowi, chłopcy?
Obaj odwrócili się w jego kierunku. Harry przytaknął i stanął naprzeciw Rona.
- Harry, rzucisz zaklęcie na swojego przyjaciela i rozkażesz mu zrobić dwie rzeczy, których nie zrobiłby z własnej woli. Rozumiesz?
Skinął głową, patrząc na Rona.
- Już kiedyś na mnie ćwiczyłeś, Harry - powiedział Ron, przypominając mu o jego treningach przygotowujących do trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego. - Uda ci się.
Harry spuścił na chwilę głowę, wbijając wzrok w ziemię.
,,Dwie rzeczy, których nie zrobiłby z własnej woli”.
Podniósł rękę i wymierzył ją w swój cel.
- Imperio!
Oczy Rona stały się szkliste. Harry nie zapomniał uczucia zupełnej i błogiej pustki, którą zapewne teraz odczuwa Ron, jeśli dobrze rzucił zaklęcie.
- Poczołgaj się i pocałuj moje szaty.
Był trochę zdziwiony, gdy Ron się zawahał. Dobrze, pomyślał, walcz z tym.
- Dalej.
W końcu jednak Ron uległ urokowi, bo zrobił to, co mu kazał, łącznie z pocałowaniem rąbka jego szaty.
- Wstań - powiedział Harry. Ron podniósł się. - Uderz mnie.
Teraz nie było żadnej niepewności z jego strony. Pięść Rona walnęła go w szczękę. Harry upadł na ziemię, a to wystarczyło, żeby zaklęcie przestało działać.
Ron popatrzył na Harry'ego. Ręka, którą zadał cios, strasznie go bolała.
- Doskonałe uderzenie - mruknął Harry.
Ron schylił się, by pomóc mu wstać.
- Nie więcej niż sobie na to zasłużyłeś. Cieszę się, że kazałeś mi się odegrać.
Harry wzruszył ramionami.
- Dobra robota, Harry - pochwalił go Voldemort, a następnie zwrócił się do Rona: - I ty również. - Obrócił się ponownie do Harry'ego, machnąwszy ręką w stronę lasu. - Harry, jeśli możesz. Możemy załatwić to szybko? Mam sprawy do załatwienia.
Harry aportował się do lasu.
Ronowi przybycie w to miejsc zajęło więcej czasu niż jemu za pierwszym razem. Wytłumaczył, że to z powodu kłopotów z wymyśleniem odpowiedniego rozkazu. Ale po tym poszło mu jak spłatka.
Voldemort powiedział, że mogą opuścić obozowisko, kiedy będą chcieli, więc oczywiście zrobili to bez chwili wahania.
Hermiona wrzeszczała przez dobre dziesięć minut po tym, jak pojawili się w pokoju wspólnym. Ron zaczął jej opowiadać o umiejętności Harry'ego w czarowaniu bez różdżki, co w końcu odebrało jej mowę. Gdy zaś wspomniał o prywatnej biblioteczce Harry'ego, słuchała jak oczarowana.
Harry bardzo ucieszył się z powrotu. Ale miał tylko weekend, więc nie zamierzał marnować czasu.
- Chodź, Ron - powiedział. - Polatamy sobie.

***

Harry gapił się w ognisku, rozmyślając nad tamtym weekendem. Grywał w quidditcha z Weasleyami (większość z nich była w Hogwarcie, gdzie było bezpieczniej), często również latał z Ronem i Hermioną okrążając błonia. Sprawiało mu to przyjemność, nawet jak nie miał swojej Błyskawicy.
W dalszym ciągu nurzał się w blasku tego szczęścia, powstrzymując się nawet przed rzuceniem uwagi, zbliżającemu się do niego Voldemortowi.
- Widzę, że się wzdrygnąłeś, Harry - zauważył. - A przecież się do ciebie nie zakradałem.
Harry nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, cisnącego się mu na usta. Czuł ciepło dobiegające z paleniska.
- Mam dziś dla ciebie niespodziankę.
- Och? - wysapał, otrząsając się kompletnie ze wspomnień. - Przypuszczam, że nie chodzi tu o pozwolenie mi na powrót do szkoły?
- Nie, Harry.
Harry westchnął, jednak jego humor w dalszym ciągu był dobry.
- Więc może pozwolisz mi zmienić imię, pojechać do Bułgarii i grać w quidditcha z Wiktorem Krumem?
To rzeczywiście musiało ubawić Voldemorta, bo zaśmiał się szczerze.
- Ach, mój, Harry. Jak niewiarygodnie cyniczny się stałeś.
- No, cóż. Spróbuj być sławny tylko dlatego, że cały czas żyjesz, zobaczymy jak się będziesz wtedy czuł.
Voldemort znów zarechotał.
- Więc co to za niespodzianka?
- To bardzo ważny sprawdzian.
- Następny sprawdzian? Bardzo oryginalne.
- Pojedynek, Harry.
Brzmiał niemal tak, jakby był uradowany. W Harrym wzrósł niepokój, a humor już doszczętnie wyparował.
- Pojedynek? Między kim?
Voldemort skazał pewne miejsce w obozie. Harry spojrzał w tamtym kierunku, po chwili spostrzegając Lucjusza Malfoya.
Voldemort nie mógł mówić serio.
Ale ktoś inny jeszcze tam był, rozmawiał z nim.
Draco.
- Harry, dlaczego nie wyglądasz na zadowolonego? Dowiedziałem się, że jesteście rywalami. Myślałem, że będziesz szczęśliwy, mogąc pojedynkować się ze swoim wrogiem.
- Byłbym, gdyby to był uczciwy pojedynek, a Malfoy tak nie gra. Zna mnie już od lat i dokładnie wie, czym wyprowadzić mnie z równowagi. Skończy się na tym, że stracę panowanie nad sobą i wykrwawawie się na śmierć. Żałuję, ale odmawiam.
Voldemort złapał Harry'ego za podbródek, zanim choćby zdążyłby się odsunąć, i intensywnie popatrzył na jego twarz.
- Jestem bardzo zadowolony słysząc, jak dobrze znasz swojego przeciwnika, Harry. Ale to ja jestem sędzią, i ja osądzam co jest fair, a co nie. Będziecie grać na moich regułach i ktokolwiek tego nie zrobi pożałuje. Rozumiesz?
Wypuścił jego twarz i oddalił się o dwa kroki, kierując rękę w stronę głowy Harry'ego.
- Rozumiesz, Harry?
- Tak, rozumiem.
Wziął swoją książkę, aby zanieść ją do namiotu. Miał bardzo okropne uczucie, że ten pojedynek okaże się jeszcze jednym koszmarem.
Syriusz zgodził się z tym, gdy rozmawiał z nim przy lunchu.
- Ważne, by móc nad sobą panować.
- Wiem o tym, Syriuszu. Ale nie mogę tego zrobić, kiedy tu chodzi o Malfoya. - Harry wiedział, że marudzi, ale nie mógł na to nic poradzić. - On wie jak już się za mnie zabrać.
- Lepiej się pospiesz, bo wygląda na to, że Voldemort jest już gotowy.
Harry odwrócił się i zobaczył Voldemorta dyskutującego z Malfoyami. Nie zamierzał czekać, aż zawoła go Voldemort. Od razu do nich podszedł. Malfoy popatrzył na niego ze satysfakcjonującą złośliwością.
- Potter.
- Bez swoich goryli, Malfoy? - prychnął Harry. - Jesteś pewny, że to rozsądne?
- Nie są mi tutaj potrzebni.
Zignorował go i wlepił wzrok w Voldemorta.
- Są jakieś reguły?
- To po prostu będzie pojedynek rozstrzygający, który z was, dwójki czarodziejów w tym samym wieku i z tej samej szkoły, jest potężniejszy.
- To żadna rywalizacja.
- Draco, bądź cicho - rozkazał mu natychmiast Lucjusz.
- I nawet w tym przypadku, Harry nie będzie używać różdżki.
Draco zaśmiał się, a Harry rzucił na niego wściekłe spojrzenie.
- Jeśli nie mogę mieć różdżki, to mógłbyś się chociaż zakneblować, Malfoy?
- Co się stało, Potter? Nie mogę czynić ci uwag?
- Nie, Draco. To przez ten dźwięk twojego głosu. Wolałbym poczekać, aż zmieni się w bardziej podobny do męskiego.
Lucjusz musiał złapać syna za kołnierz, bo chciał rzucić się na Harry'ego, który tymczasem popatrzył na Voldemorta.
- Mówiłem, że takie coś się wydarzy. Najlepiej już zacznijmy, im szybciej to się skończy, tym lepiej.
Zerkając na Malfoya, wszedł na pole, na którym zaraz mieli się zmierzyć. Obserwatorzy posunęli się, robiąc im więcej miejsca. Natomiast Draco oddalił się tak, by dzieliła go od Harry'ego odległość dwudziestu stóp.
Obydwaj ukłonili się nieznacznie, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.
Tak jak było do przewidzenia, Draco zaczął od razu.
- Więc Czarny Pan, nie pozwolił tobie używać różdżki - powiedział podnosząc swoją własną różdżkę. - Przestraszył się, że sam sobie możesz zrobić krzywdę?
Harry nie będąc jeszcze do końca pewien, jakie zaklęcie na niego rzuci, podniósł rękę.
- Expelliarmus!
Ale kiedy ledwo to krzyknął, usłyszał głos Voldemorta. Nie był zaskoczony widząc, jak różdżka Malfoya trafiła do jego ręki, a potem zaraz prosto do Voldemorta.
- Harry, Harry, nie miałeś prawa tego robić - odrzekł. - Chce widzieć, jak w tym teście radzisz sobie bez różdżki.
- Och, w porządku, Voldemort. Zaczniemy od nowa. - Voldemort oddał różdżkę Draconowi, a potem się oddalił. - No zaczynaj, Malfoy. Pokaż, na co cię stać.
Malfoy posłał w jego kierunku przekleństwo. Harry podniósł rękę i wymamrotał zaklęcie blokujące. Odbiło się o niego i poleciało w kierunku obserwujących ich śmierciożerców.
Malfoy skierował w jego stronę następne zaklęcie, które spotkał ten sam los, tylko, że tym razem zostało posłane w jego stronę. Został oszołomiony.
- Skąd będziemy wiedzieć kto wygrał, Voldemort? - zapytał Harry, nie odrywając wzroku od Malfoya.
- Ja to rozstrzygnę, gdy zobaczę wystarczająco dużo.
Malfoy ocknął się, na jego twarzy można było zobaczyć mieszaninę wzburzenia i frustracji.
- Może zobaczymy, na co ciebie stać, Harry.
Harry pierwszy raz usłyszał swoje imię z jego ust, a zabrzmiało ono tak, jakby było najgorszym z istniejących przekleństw. Podniósł rękę, powstrzymując się od śmiechu.
- Impedimenta!
Draco został zwalony z nóg.
Harry nie spodziewał się, że zaatakuje z ziemi. Ledwie udało mu się uchylić przed zaklęciem, które posłał w jego stronę.
- Niezły strzał, Draco - zadrwił Harry. Nie powstrzymywał się od kpin z Malfoya, skoro on sam nie zamykał gęby na kłódkę. - Prawie mnie trafiło.
To doprowadziło podnoszącego się Malfoya do jeszcze większej wściekłości. Szala zwycięstwa przechyliła się w stronę Harry'ego, który jednak nie czuł, by dopisywało mu szczęście.
- Więc - zaczął Malfoy - ulubieniec mistrza stał się arogancki, co?
Harry zignorował go, albo przynajmniej starał się to zrobić.
- Od kiedy to nazywasz go swoim mistrzem?
Powoli zaczęli się okrążać. Malfoy kontynuował, jak gdyby nie usłyszał tego, co powiedział Harry:
- Musisz być jego pupilkiem, inaczej też byłbyś w tej klatce - stwierdził Malfoy, rzucając okiem na Syriusza.
Harry nie potrafił tego olać. Krew się w nim gotowała.
- A Voldemort już cię pewnie naznaczył. Wypalił ci na ciele swój znak tak, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś jego własnością?
- Kto tu jest czyją własnością, Harry? - zadrwił Malfoy. - Mój ojciec mówił, że ten znak jest symbolem honoru.
- Honoru? - powtórzył szyderczo Harry. - Nie jestem tego taki pewien, twój ojciec pełznął do Voldemorta i całował rąbek jego szaty.
- Może, gdyby twój ojciec go choć trochę posiadał, to wciąż by żył.
Miarka się przeholowała. Harry poczerwieniał ze wściekłości.
- Harry!
Ktoś krzyknął, najwyraźniej próbując w ten sposób go ustrzec przed niezauważalnym niebezpieczeństwem. Jednak Harry widział tylko zadowolonego ze swojej odzywki Malfoya. Czuł całkowity, oślepiający gniew. Podniósł rękę.
- Crucio!
Draco Malfoy z wrzaskiem upadł na ziemię, wówczas Harry poderwał rękę do góry, przerywając w ten sposób działanie klątwy. Cały czas miał na oku Lucjusza Malfoya, który pomagał swojemu synowi podnieść się na nogi.
W obozowisku nastała taka cisza, że Harry aż bał się oddychać. Naprawdę nie spodziewał się, że zaklęcie podziała. Ostatnim razem było zupełnie co innego.
Voldemort powiedział najpierw coś do Lucjusza, a potem popatrzył prosto na niego. Harry nie mógł oderwać się od tych czerwonych oczu. Usłyszał, że gdzieś w tyle Snape szepcze coś do Syriusza. Reszta śmierciożerców gapiła się na niego w milczeniu.
- Patrz i ucz się, Draco - powiedział Voldemort podnosząc swoją różdżkę. - Crucio!
Harry upadł na kolana, ale nie krzyczał. Ból był do wytrzymania i trwał tylko przez chwilę. Zdziwił się, że zdołało go to powalić. Podniósł się na równe nogi.
- Jak widzisz, Draco, Harry był uderzany tym przekleństwem wielokrotnie i nauczył się, w jaki sposób się temu przeciwstawić. Jak? - mógłbyś zapytać. Cruciatus blednie przy tym, przez co musiał przejść. Zgadza się, Harry? - zapytał, krocząc w jego kierunku. - Jeśli nawet wie, co go czeka, to nadal tu stoi. Przez te wszystkie lata jednak musiałem widzieć strach w jego oczach, kiedy patrzył na mnie. I zauważyłem coś jeszcze. Ach, zawsze się wtedy wzdrygnie.
Zatrzymał się parę stóp od Harry'ego, czekając aż na niego spojrzy.
Ale gdy ten wciąż uparcie nie podnosił wzroku, złapał jego brodę i podniósł twarzy do góry, by ich oczy się spotkały. To zetknięcie spowodowało upadek Harry'ego na kolana.
- I to jest gorsze, niż tamto, Harry? - spytał Voldemort zginając się, aby utrzymać kontakt wzrokowy.
- Voldemort…
- Nie odzywaj się, Syriuszu - rozkazał, machnąwszy różdżką w kierunku klatki. Następnie przybliżył różdżkę do blizny Harry'ego, który wrzasnął z bólu i zatrząsł się odruchowo.
Kiedy wreszcie został uwolniony z uścisku, upadł na ziemię. Natomiast Voldemort zwrócił się do Malfoyów:
- Harry sam do tego doprowadził. Mówiłem mu, jak rozwiązuje takie sprawy. Nie był posłuszny, więc musiał zostać ukarany.
Harry był tak wyczerpany, że nie mógł nawet wstać. Najwyraźniej ktoś to po chwili zauważył, bo chwycił jego ramię i podciągnął do góry.
- Milcz, Harry - nakazał mu Snape. - Voldemort nie zakończył jeszcze tej lekcji.
Harry skinął głową, a Snape powrócił na swoje dawne miejsce.
- Powiedz mi, Lucjuszu - zaczął Voldemort - jakiego idiotę wychowałeś?
- Mój panie?
- To oczywiste, że Harry udowodnił, jak bardzo jest potężny w porównaniu do niego. Pojedynkował się nie używając różdżki i jednym, pojedynczym, dobrze trafionym zaklęciem, zdołał go powalić. Więc pytam cię, jakim jest głupcem, że nagrywa się z czarodzieja od siebie lepszego?
- Mistrzu, musisz zrozumieć. Draco i Harry nienawidzą się nawzajem od pierwszej klasy. Słyszałeś ich. Taka już jest ich natura, jeden drażni się z drugim.
- Och, rozumiem to, Lucjuszu, naprawdę. A co ty na to Draco?
Młody Malfoy wyjąkał coś żałośnie. Harry nie był w stanie tego usłyszeć.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak potężny jest Harry? Jak potężny będzie w przyszłości?
Draco bojąc się zaprzeczać, znów zaczął coś bełkotać. Harry bardzo chciał, żeby Ron mógł to widzieć.
- Uświadom sobie, co by się z tobą stało, gdyby miał wtedy różdżkę - oświadczył, podnosząc swoją własną. - Odczuj to… Crucio! - Kiedy przestał krzyczeć, Voldemort dokończył: - Właśnie tak.
Gdy zaczął się oddalać, Harry szybko się podniósł.
- Voldemort. Voldemort!
- Co się stało, Harry?
- Chcę porozmawiać z Syriuszem.
- Nie teraz, Harry.
- Proszę! - dodał chwilę później.
Voldemort zatrzymał się i powoli obrócił.
- Coś ty powiedział?
Harry próbował zapanować nad dźwiękiem swojego głosu.
- Powiedziałem: proszę.
Voldemort zaśmiał się cicho, ale jednak machnął różdżką w kierunku klatki Syriusza.
- W porządku, Harry.
Zaczął iść w kierunku swojego namiotu, nawołując po drodze kilku śmierciożerców.
Harry udał się prosto do swojego ojca chrzestnego.
- Więc co będzie teraz z tym planem? - zapytał. - Słyszałem jak Snape z tobą rozmawia.
- Tak, doskonale poradziłeś sobie w tym pojedynku. To była precyzyjna demonstracja - rzekł. - Musisz wrócić do Hogwartu.
- Dlaczego? Co takiego zrobiłem?
Syriusz zamrugał nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- Harry, nie uświadamiasz sobie, jaką moc posiadasz? - Ty razem to Harry mrugnął. - Pokazałeś nie tylko odwagę, ale także swoje magiczne zdolności. Przezwyciężyłeś klątwę Cruciatusa bez użycia różdżki. Voldemort jest podekscytowany samą myślą o posiadaniu ciebie po swojej stronie, ale równocześnie chce, abyś umiał kontrolować swoje moce. A aby się tego nauczyć, musisz wrócić do szkoły.
- Ale ja nie mogę cię tu zostawić.
- Posłuchaj mnie. Voldemort nie zamierza stracić swojej przewagi wobec ciebie. Będziesz robić dokładnie tak, jak ci każę, a wszystko będzie dobrze.


***


- Czego chcesz, Voldemort? - warknął Harry, odkładając talerz na ziemię. On i Syriusz kończyli właśnie obiad.
- Harry!
- Och, to nic takiego, Syriuszu. Jestem pewny, że Harry jest po prostu wciąż trochę zdenerwowany za to, że pozwoliłem Draconowi widzieć, jak cierpi.
- Właściwie - wtrącił Harry - bardzo mile mi to zrekompensowałeś. Dzięki.
- Więc, mógłbyś już dzisiaj wrócić do Hogwartu?
- Być może.
Poczuł ból, gdy Voldemort pociągnął go za kark, żeby stanął na równe nogi. Zaraz potem go puścił, ale Harry i tak się dodatkowo odsunął.
- Mogłeś po prostu powiedzieć żebym się podniósł, Voldemort. Może i jestem wściekły na ciebie, ale na pewno też nie jestem głupi.
- Nie, faktycznie - zgodził się Voldemort sięgając do twarzy Harry'ego, który na wszelki wypadek wziął jeszcze jeden krok do tyłu. - W każdym razie pójdziesz do szkoły.
- Co?
- Tak, Harry. Jestem bardzo potężny, ale nie potrafiłbym wystarczająco dobrze nauczyć cię podstaw, których potrzebujesz, do kontrolowania swoich rozwijających się mocy. Więc musisz wrócić do Hogwartu.
- A co z Syriuszem?
- Możemy się potargować... zawrzemy umowę, jeśli zechcesz. Jak długo będziesz stosować się do reguł to Syriusz będzie dobrze traktowany.
- Co to za reguły?
- Będziesz co najmniej raz w tygodniu pisać do Syriusza, zawiadamiając go o swoich postępach i o czymkolwiek jeszcze byś chciał…
- Zapewne sam to najpierw przeczytasz.
Voldemort uśmiechnął się tylko i kontynuował:
- I wrócisz do mnie w przerwie świątecznej, bym mógł cię sprawdzić.
- Mogę to przeżyć.
- Zatem mamy układ?
- Tak - potwierdził Harry, patrząc na zaofiarowaną przez niego dłoń. Po chwili namysłu niepewnie ją uścisnął. Lecz Voldemort go nie puścił. Drugą ręką dotknął twarzy

Rozdział 6.
Naruszenie kontraktu.


Harry się podniósł.
- Jeszcze nie ma przerwy świątecznej, Voldemort.
Zaczął prowadzić go do przodu z różdżką wbitą w kark. Kroczył obok ławek, stając w końcu twarzą zwróconą do auli, przez cały czas tuż za sobą mając Voldemorta.
Cała kadra nauczycielska wstała, ale Voldemort trzymał Harry'ego przed sobą, używając jako swojej tarczy. W sali zapanowała taka cisza, że można byłoby usłyszeć odgłos upadającej szpilki.
- Daj mi powód, Albusie - zadrwił Voldemort, naciskając mocniej różdżką na szyję Harry'ego.
- Nie odważysz się go zranić.
- Nasz kontrakt został naruszony! Jego drogocenny Syriusz Black uciekł mi. Mógłbym go teraz zabić.
- Nie zrobisz tego. Pozwól mu odejść.
Harry spojrzał na Rona i Hermionę, obydwoje gapili się na niego, wyglądając na zaniepokojonych. Skinął do nich dłonią.
- On jest od teraz mój, Dumbledore - warknął Voldemort.
Ron w końcu zrozumiał o co chodzi Harry'emu, bo wyciągnął różdżkę.
Nagły huk z holu musiał zwrócić uwagę każdego. Voldemort wyciągnął rękę nad głową Harry'ego i machnął swoją różdżką.
- Crucio!
Syriusz upadł na ziemię przy drzwiach wejściowych do Wielkiej Sali.
- Nie zmuszaj mnie, bym zadał ci ból przed całą szkołą, Harry - syknął Voldemort do ucha Harry'ego, gdy skierował różdżkę na poprzednie miejsce.
- Nie pozwolę ci go wziąć, Voldemort - odrzekł Dumbledore.
To rozproszenie, było czymś, czego Harry potrzebował. Przywołał do siebie różdżkę Rona i uchylił się przed ręką Voldemorta. Obrócił się w koło, ściskając ją mocno. Zdziwił się, gdyż po Voldemorcie nie było ani śladu. Rozejrzał się jeszcze raz, ale bez skutku. Dostrzegł tylko zlęknioną twarz szkolnego kolegi.
Popędził w kierunku drzwi.
- Syriuszu! - krzyknął.
Dumbledore zajmował się uspokajaniem uczniów, a Harry tymczasem pomógł swojemu ojcu chrzestnemu wstać.

***

Harry przemierzał szybkimi krokami pokój wspólny w wieży Gryffindoru.
- Widzę, że oni jednak mi nic nie powiedzą.
- Ale…
- Hermiono - odciął jej Ron. - On ma rację. Teraz debatują nad tą całą sprawą w gabinecie Dumbledore'a, a Harry jest tutaj. - Popatrzył na Harry'ego. - Coś tutaj nie gra.
- Dokładnie - zgodził się Harry. - Voldemort mógł mnie zabrać od razu z sali, ale tego nie zrobił.
- To test - oświadczyła Hermiona.
- Co? - zdziwił się Ron.
Harry gapił się na nią. Mogła mieć rację. Voldemort przecież testował go przez całe lato. Ale co tym razem chciał sprawdzić?
- To jest test honoru Harry'ego - powiedziała do Rona. - Pragnie zobaczyć, czy zechce skorygować ten naruszony kontrakt.
- To chore.
- Nie, Ron. Myślę, że ona ma słuszność - powiedział Harry. - Voldemort mówił Dumbledore'owi o kontrakcie, aby zobaczyć, czy zwrócę na to uwagę. Poza tym on zawarł ten kontrakt ze mną, nie z Dumbledore'em. Tylko ja mogę się z nim targować.
- Ale…
- Ty nic nie kapujesz - przerwała mu Hermiona. - Jeśli dobrze myślę to Sam-Wiesz-Kto to mógłby po prostu wziąć Harry'ego i zniknąć, ale tego nie zrobił. Tylko rzucił wyzwanie jego honorowi.
- Zgadza się - potwierdził Harry - To po prostu następny test Voldemorta.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytał Ron.
- Musze tam wrócić. Teraz.
- No i kto jest tu chory, Harry?
Na twarzy Hermiony widać było zupełną udrękę.
- Poradzi sobie.
- Hermiono! - Ron niemal wydarł się, w kompletnym szoku. Jego spojrzenie latało po przyjaciołach. - Wy dwoje nie możecie być poważni.
- Ron - zabrał głos Harry - muszę z nim załatwić tę sprawę. Nie mam innego wyboru.
- Nie ma mowy.
Hermiona odwróciła się do Rona.
- Naruszenie magicznego kontraktu jest bardzo niebezpieczne. Jak myślisz, dlaczego Harry MUSIAŁ rywalizować w Turnieju Trójmagiczny?
Harry spojrzał na zegarek. Było już trochę po północy.
- Zobaczycie mnie o dziewiątej rano przy klasie transmutacji. Nie powinno mi to zająć dużo czasu, jeśli to, co przypuszcza Hermiona, jest prawdą.
- Uważaj na siebie - powiedziała Hermiona.
- Postaram się. Ron, czekaj na mnie przed klasą z rana, dobra?
- W porządku.
Harry kiwnął głową i utworzył obraz obozowiska w swojej głowie.
Następny koszmar - pomyślał.
Mógł zobaczyć polanę zza ściany drzew. Voldemorta nie było nigdzie widać. Kilku śmierciożerców poruszało się w pobliżu. Po minucie wszedł w jaśniejszy obszar, a wtedy dwóch wielkich mężczyzn chwyciło go za ramiona.
- Mamy cię - odrzekł pierwszy.
- I to łatwiej niż przypuszczałem - dodał drugi.
- Muszę porozmawiać z Voldemortem - zażądał Harry.
- Udał się na spoczynek i nie lubi, jak się mu przeszkadza.
Harry popatrzył na niego, a potem na drugiego.
- Nie bądź śmieszny. Ze mną się zobaczy.
- Ja jestem innego zdania - odezwał się Lucjusz Malfoy, zbliżając się do niego. - Będzie bardzo zadowolony widząc cię rano, tym czasem teraz…
Malfoy miał bardzo silny prawy sierpowy. Harry prawdopodobnie zostałby powalony, gdyby nie był unieruchomiony. Poczuł sączący się potok krwi z lewej brwi.
- Posłuchaj - wysapał Harry - muszę…
Harry zgiął się w pół, gdy pięść rozmiaru małej szynki uderzyła go w żebra. Usłyszał pęknięcie.
Lucjusz coś wymamrotał, a wtedy liny owinęły się dookoła rąk i kostek Harry'ego, knebel zaś ucisnął mu usta. Był magicznie związany, nie mógł się już aportować.
Głupi. Głupi. Głupi.
Jeden z towarzyszy Malfoya kopną go w łydkę. Harry zwalił się na ziemię i dostał jeszcze raz w twarz, zanim został pociągnięty do klatki i wrzucony do środka.
- Tak, na pewno mistrz będzie bardzo zadowolony widząc cię rano, Harry Potterze - powiedział Lucjusz, zamykając drzwi klatki.
Harry zaczął się przyzwyczajać do bólu, ale nadal czuł głęboką irytację. Lucjusz nie miał żadnego prawa mu tego robić. Przybył tu w honorowej sprawie, a oni zbili go na kwaśne jabłko.
Spróbował się podnieść, ale jego ręce były związane (zbyt mocno) z tyłu, więc udało mu się tylko oprzeć plecami o kraty. Nagle poczuł ból w klatce piersiowej. I jego żebro... Jak dużą miał tą pieść, że mógł je złamać? Voldemort nie powinien być z tego zadowolony, chociaż, tak szczerze mówiąc, nie był tego taki pewien.
Kiedy wybuchło zamieszanie w obozie, Harry rozejrzał się dookoła. Voldemort wyłonił się ze swojego namiotu, wykrzykując jakieś rozkazy. Wyglądał na rozzłoszczonego, a to dla Harry'ego nie wróżyło nic dobrego. Może, jeśli się nie poruszy...
Gdy jego zielone oczy spotkały się z czerwonymi, wiedział, że już jest za późno. Wzdrygnął się, gdy Voldemort do niego podszedł, a potem odwrócił się do wokół zgromadzonych ludzi.
- CO TO MA ZNACZYĆ?
- Panie, Harry Potter został złapany.
Harry nie wiedział, który ze śmierciożerców to powiedział, ale widać było, że Voldemort nie jest z tego zadowolony.
- Złapany? - Jego wzrok przemknął po Harrym, badając każdą jego cześć. Potem na powrót się odwrócił. - I po prostu ktoś zrobił do dla mnie.
Słudzy Voldemorta zdawali się być zdenerwowani. Harry mógłby się zaśmiać, gdyby był w stanie poruszyć szczęką.
Zirytowany, że Voldemort zaczął kręcić się wokół śmierciożerców, uniósł znacząco brwi i uderzył stopą w pręty, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Och, wybacz, Harry - Voldemort machnął różdżką, a knebel oraz więzy zniknęły. Harry zaczął pocierać bolesne miejsca. - Kto ci to zrobił?
- Nie wiem.
- Moim zdaniem jest wprost inaczej, ale najpierw wytłumacz mi, co tu robisz.
Harry tym razem pomasował szczękę.
- Mamy naruszony kontrakt. Przyszedłem go skorygować.
- Sam?
- Tak.
- Oddaj mi swoją różdżkę.
- Nie mam jej przy sobie, a powinienem.
- Przyszedłeś dyskutować nad nowym kontraktem nieuzbrojony i…
- Zostałem zaatakowany.
- Jakież to niepokojące. Od kiedy tu jesteś?
- Kilka godzin temu.
- On kłamie, mistrzu - powiedział jakiś śmierciożerca. - Był tu już w środku nocy.
- Przymknij się, głupcze!
- Och, bardzo dobrze, Harry - pochwalił go Voldemort. - Winny sam siebie przeklnie. - Poprzyglądał się swoim sługom, a potem odwrócił powrotem do Harry'ego. - Powiedz mi tylko, kto ci to zrobił.
- Wolałbym raczej widzieć jak karzesz ich wszystkich i zobaczyć, na którego zrzucą winę.
Harry musiał znowu wysłuchiwać jego śmiechu.
- Bardzo ciekawy pomysł, Harry.
Popatrzył na swój zegarek. Było dziesięć po ósmej.
- Może to przyspieszymy? Nie mógłbyś zająć się nimi później?
- Co się tak spieszysz?
Harry westchnął.
- Mam lekcje o dziewiątej. I jeśli się spóźnię, profesor McGonagall domyśli się, że coś kombinowałem.
Voldemort zrobił krok w jego kierunku.
- To Dumbledore nie wie, że przyszedłeś do mnie?
Harry napotkał jego spojrzenie.
- Nie, nikt nie wie, prócz Rona i Hermiony.
Voldemort nie spuszczając z niego wzroku oddalił swoje sługi.
- Co oferujesz?
- Proponuje ten sam kontakt, tylko bez zakładnika. Nie przestanę pisać do ciebie i wrócę na ferie Bożego Narodzenia.
- Ale masz jakiś warunek dla mnie, prawda?
- Tak - przyznał Harry, a Voldemort gapił się nadal na jego twarz. - Obiecasz, że nie weźmiesz następnego zakładnika.
- Będziesz ufać mojemu słowu?
- Żaden z nas nie ma innego wyboru niż sobie zaufać. Jeśli ja złamię kontrakt, to będziesz mógł o wiele bardziej skorygować ode mnie.
- To prawda.
- Ale - zaczął Harry, a jego głos przybrał ton, którego nigdy w życiu nie używał - jeśli ty go naruszysz, to będziesz potrzebował czegoś więcej niż zakładnika, żeby wyciągnąć coś ode mnie.
Harry pragnął zacisnąć ręce wokół gardła Voldemorta, żeby nie musieć już słyszeć jego denerwującego śmiechu.
- To jest groźba, drogi chłopcze?
Voldemort wciąż wyglądał na rozbawionego, gdy Harry popatrzył prosto w jego czerwone oczy.
- Nie, Voldemort. To nie groźba, to zapowiedź.
Cały humor natychmiast wyparował z Voldemorta.
- Więc dziedzic w końcu zaczyna rozumieć?
- Tak - powiedział Harry. - Więc umowa stoi?
- Oczywiście.
Harry poczuł niewielki ból, gdy ścisnął jego dłoń dla zapieczętowania układu. Następnie z koszmarną myślą aportował się na korytarzu przed klasą transmutacji.
- O kurczę! - krzyknął Ron. - Nie możesz tam wejść z takim wyglądem. Harry popatrzył na niego.
- Co?
- Jesteś cały zapaskudzony.
Całkiem o tym zapomniał.
- Dobra. - Spróbował wymyślić coś szybko. - Powiedz McGonagall, że spadłem z poruszających się schodów i musiałem iść do skrzydła szpitalnego. Pogadamy później.
- W porządku - zgodził się Ron i popędził do sali, ale stanął jak wryty, gdyż natknął się na wychodzącą stamtąd McGonagall.
- Jakieś problemy, panowie?
- Żadnych, pani profesor - powiedział Ron, stając za Harrym, który zaczął się oddalać. - Harry miał mały wypadek i musi odwiedzić Madame Pomfrey.
- Panie Potter! - krzyknęła McGonagall.
Harry odwrócił się powoli. Oczy wbił w podłogę, mając nadzieję ukryć twarz. Ale zdradziło go kolano, pod którym niemal się ugiął.
- Tak, proszę pani? - powiedział. - Spadłem ze schodów niedaleko od wieży Gryffindoru.
Profesor McGonagall zbliżyła się i podniosła jego podbródek.
- Och - mruknęła, po czym udała się bezpośrednio do klasy i wyszła sekundę później. Ron wzruszył ramionami do Harry'ego.
- Panie Weasley, wróć do środka i zajmij się lekcją. Wezmę pana Pottera do skrzydła szpitalnego.
- Nic mi nie jest - wymamrotał Harry. - Naprawdę.
- Właśnie widzę. Zatem to schody cię skrępowały, a potem uszkodziły kolano i żebro?
Harry spojrzał na siebie. Jego ręka przyciśnięta była do klatki piersiowej, a krew wypływała z bardzo widocznych rozcięć, gdzie sznury były zbyt ciasne, i ze zranionego kolana, nasiąkając spodnie w dole nogawki.
- Uhm…
- Ani słowa, panie Potter.
McGonagall wcale nie zaprowadził go do skrzydła szpitalnego. Zanim się zorientował stał, choć bardzo niepewnie, przed gabinetem dyrektora.
- Wejść.
McGonagall wprowadziła ledwie żywego Harry'ego do środka, gdzie stali już dwaj mężczyźni.
- Och, nie... on to zrobił, prawda? - zapytał Dumbledore, patrząc na niego ze swojego biurka.
- Pan Potter twierdzi, że spadł z ruszających się schodów niedaleko od wieży Gryffindoru.
- Harry…
- Syriuszu, proszę - przerwał mu Dumbledore. - Minerwo, możesz wrócić do swojej klasy. Ja się tym zajmę.
- Tak, dyrektorze.
Dopiero gdy wyszła, Harry spojrzał na zmartwionego Syriusza, a zaraz potem Remusa. Ale kiedy napotkał niebieskie oczy Dumbledore'a, mimowolnie się wzdrygnął.
- Usiądź, Harry.
Harry bał się być tak blisko tej, nieodrywającej od niego wzroku, trójki czarodziei. Nie ośmielił się poruszyć. Jego wzrok przeleciał ponownie po gabinecie, w którym nigdy przedtem nie bał się przebywać. Teraz jednak cały się trząsł. Co się z nim działo?
- Harry, usiądź zanim upadniesz na ziemię - powiedział Syriusz, podchodząc do niego.
Nie mógł cofnąć się o więcej niż jeden krok, gdyż za sobą miał już tylko ścianę, a na dodatek nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa.
- Harry - rzekł Dumbledore, patrząc na niego tak, jakby chciał przewiercić go na wylot.
I wtedy Harry wszystko wyrzucił z siebie. Jak rozzłoszczony był, bo nic nie wiedział. Jak nie raz chciał mu wszystko powiedzieć. Jak on, Ron i Hermiona rozstrzygnęli, że scena w Wielkiej Sali była testem. Jak chciał wrócić, bo śmierciożercy nie chcieli zaprowadzić go do Voldemorta. Jak go zaatakowali. Jak rozgniewany był Voldemort. I jak powstał nowy kontrakt.
Wciąż miał rękę wokół swojego żebra, drugą zaś podpierał ramę drzwi dla utrzymania równowagi. Ściana nie wydawała mu się już tak stabilna, jak przedtem, gdy zaczął się o nią opierać.
- Nawet nie chcieliście porozmawiać ze mną.
Ból i odczucie zdrady sprawiły, że jego głoś ochrypł. Poczuł, jak zsuwa się na podłogę.
- Syriuszu, pomóż mu.

***

Odzyskał przytomność, czując się jeszcze bardziej żałośnie. Nadal był w punkcie wyjścia, bez żadnych szans na dowiedzenie się czegokolwiek.
Po tym, jak Syriusz pomógł mu dojść do krzesła, najlepszym, co sobie przypominał, był Fawkes sadowiący się na jego nodze. Smutku feniksa nikt nie mógłby nie zauważyć, natomiast sam Harry czuł się fatalnie.
- Nie patrz tak na mnie, Fawkes - powiedział, ale gdy feniks zaczął płakać, zrozumiał. Po jego wszystkich ranach chwilę później nie było śladu.
Wtedy Syriusz i Remus zaczęli wymyślać Harry'emu za jego głupotę, przez cały czas powtarzając, że powinien robić to, co się mu mówi.
I Syriusz dał mu szlaban. To zabolało.
- Żadnych wizyt w Hogsmeade i jesteś uziemiony do Bożego Narodzenia. Mówię serio, wchodzi w to również zakaz latania.
Harry wciąż nie mógł w to uwierzyć. Musiał zrezygnować z członkostwa w drużynie quidditcha, przynajmniej na razie. Miał nadzieję, że przyjmą go z powrotem po świętach, o ile nadal będzie żywy. Niekiedy jednak chciał już opuścić ten świat.
Właśnie myśl o przerwie świątecznej, przypomniał Harry'emu, że ma przecież kontrakt. Wziął kawałek pergaminu, pióro i atrament, i wlepił wzrok w pustą kartkę.


Voldemort,
zostałem złapany. Powinieneś wspomnieć o nieciekawym stanie mojej twarzy, bo przez nią zaciągnięto mnie do gabinetu Dumbledore'a. Musiałem powiedzieć o wszystkim jemu, Syriuszowi i Remusowi.
Mimo wszystko Dumbledore wciąż nie chce ze mną porozmawiać. I Syriusz dał mi szlaban. Myślę, że wolałbym znosić już twoje kary. Ból przynajmniej mija. Teraz nie mogę grać quiditcha przez dwa miesiące. To byłoby na tyle z moich ,,przyjemności". Przynajmniej z nauką w dalszym ciągu idzie mi dobrze, a to powinno cię zadowolić.
Nie czeka mnie nic podniecającego w obrębie następnego tygodnia, więc nie spodziewaj się, że znajdziesz coś zabawnego w następnym liście.
Harry


Przeczytał jeszcze raz swoje słowa. Voldemort miał rację. Robił się naprawdę cyniczny. Wzruszył ramionami, gdy przywiązywał do nóżki Hedwigi wiadomość i ją wysłał.
W sobotę Gryffindor będzie grać z Ravenclawem.
,,Najmłodszy szukający w stuleciu zamierza nas poprowadzić do zdobycia pucharu Quiditcha!”
Harry'emu zachciało się płakać.

Rozdział 7.
Prawda.


Harry czekał aż wszyscy opuszczą wieżę Gryffindoru, zanim zszedł do pokoju wspólnego. Rozłożył swoje notatki i wyciągnął książkę od wróżbiarstwa. Zamierzał się skoncentrować. Ale, gdy pierwsze krzyki rozbrzmiały od strony stadionu, wszelkie próby poszły na marne.
- Chodź, Harry! - zawołał do niego wcześniej Fred. - Nie chcesz przynajmniej pooglądać meczu?
Harry wyznaczył na nowego obrońcę Colina Creeveya, któremu tymczasowo zamieniono pozycję na szukającego. Radził sobie lepiej niż reszta zespołu (z wyjątkiem Harry'ego), więc wszyscy zgodzili się na przeniesienie go na to stanowisko, jak długo będzie trzeba. Harry z samego początku uważał, że nie będzie mógł już dłużej grać, ale drużyna go tylko za to wyśmiała, bo w końcu nie przepuścił za wiele meczów. Dzięki temu poczuł się odrobinę lepiej.
Mimo wszystko nie mógł pójść na mecz. Przeprowadzanie i oglądanie treningów z ziemi było dość dołujące.
Harry uderzył się ręką w czoło, gdy w głowie eksplodował mu ból.
- Rozmyślałeś, Harry? - zapytał Voldemort i nieco się odsunął.
- Tak przypuszczam. Co ty tu robisz?
- Przyszedłem cię rozweselić.
- Rozweselić?
- Tak. - Zaczął okrążać pokój. - Więc to jest pokój wspólny Gryffindoru? Bardzo przytulny.
- Nigdy tutaj nie byłeś?
Voldemort odwrócił się do niego.
- Och, nie, Harry. Nawet nie wiedziałbym, gdzie szukać tego miejsca od zewnątrz, a skoro nie znałem wcześniej wyglądu pokoju wspólnego, to nie mógłbym się wtedy tu aportować, prawda?
- Więc jak…
- Nie aportowałem się do pokoju, tylko do ciebie. Nie całkiem uwierzyłem, że Syriusz chciał cię uziemić, więc musiałem się przekonać, czy to prawda. Pojawiłem się na boisku... Nie martw się, byłem zamaskowany. - Zaśmiał się. - Nie chciałem powodować paniki. Nie dostrzegłem cię w powietrzu, ani na trybunach obok przyjaciół. Zatem musiałeś być gdzieś sam, więc skupiłem się na tobie.
Harry obserwował, jak krąży bez pośpiechu wokół sali, rozglądając się dookoła.
Voldemort chciał go pocieszyć? Dlaczego miałby zawracać sobie głowę takimi sprawami?
- Więc co robiłeś zanim zatopiłeś się w myślach? - zapytał Voldemort.
- Co? - zapytał Harry, budząc się z rozmyślań. Voldemort wskazywał papiery tuż przed nim. - Och, to. Odrabiałem pracę domową z wróżbiarstwa.
- Nie łatwy przedmiot. Ani ścisła gałąź magii. A twoim nauczycielem od tego jest…
- Profesor Trelawney.
- Ma jakiekolwiek zdolności?
- Można je określić tylko jako nienormalne. Ale weszła w jakiś trans pod koniec mojej trzeciej klasy. Przepowiedziała, że sługa Czarnego Pana wróci do swojego mistrza i zrobi to jeszcze przed północą. A gdy nadszedł wieczór, Pettigrew... Glizdogon uciekł.
- Interesujące.
Harry spodziewał się, że Voldemort będzie kontynuować temat, lecz tego nie zrobił.
- Tamtym razem było jakoś inaczej. Z reguły to tylko w kółko przewiduje moją śmierć i niezdarność kolegów z klasy. A odkąd oba przypadki są wysoce prawdopodobne, nie nazwałbym ich przepowiedniami.
Voldemort zaśmiał się.
- Zawsze cyniczny, Harry.
Echo wznoszonych okrzyków odbił się echem po zamku. Mecz się skończył. Szybka porażka. Harry już czuł się upokorzony. Voldemort złapał go za brodę, by nie spuszczał głowy.
- Muszę już iść, Harry. Ale wiem, co trzeba będzie zrobić - oświadczył i wtedy puścił Harry'ego.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Ja…
Urwał, bo kłykcie Voldemorta pogładziły go delikatnie po twarzy. Na szczęście zaraz potem odwrócił się gwałtownie.
- Mam swoje sposoby - odrzekł i sięgnął do swojej szaty. - To mogłoby ci się przydać. Powiedziano mi, że jest często w użyciu.
Rzucił coś do niego, a potem zniknął. Harry popatrzył na swoje dłonie, w których kurczowo trzymał delikatny materiał. Jego peleryna niewidka. O mało się nie uśmiechnął.
- Harry! - wrzasnął Ron, wbiegając do pokoju wspólnego. - Wygraliśmy!
- Wygraliśmy? - ta wiadomość wydawała się cofnąć efekt, który wywołało oddanie peleryny niewidki.
- Tak. Colin nie złapał znicza, ale wygraliśmy, bo prowadziliśmy dziesięcioma punktami.
Jak zespół zwyciężył bez niego? Czy to znaczy, że nie jest im już potrzebny? To sprowadziło depresje Harry'ego na jeszcze niższy poziom niż mógłby się spodziewać.

***

Po prawie nieprzespanej nocy, dołączył do Rona i Hermiony na śniadaniu, czując się jeszcze gorzej. Myślał, że nie może być już tragiczniej, dopóki nie usłyszał wchodzących ludzi. Pośród nich było kilku dorosłych, którzy usiedli przy stole nauczycielskim.
Syriusz uśmiechnął się do niego, gdy ich oczy się spotkały. Harry miał wrażenie, jakby ktoś wbił mu nóż w plecy. Szybko spuścił wzrok i zaczął wpatrywać się bezmyślnie w talerz. W końcu rzucił widelec na stół.
- Muszę stąd wyjść.
Nagłe pojawienie się sowy zatrzymało go na miejscu. Nigdy dotąd nie widział, by jakakolwiek była aż tak czarna. Sowa przeleciała przez Wielką Salę i skierowała się bezpośrednio w stronę Syriusza, który natychmiast odwiązał wiadomość.
Harry patrzył jak otwiera list, wyglądając na zaciekawionego, a chwilę potem na zaskoczonego. Kiedy zaczął czytać, wyraz jego twarzy zmienił się. Oczy mu się rozszerzyły, a ręka powędrowała do serca. Jakby nóż, który wbił się Harry'emu, teraz powędrował prosto do jego serca.
Zaniepokojony Remus powiedział coś do Syriusza, kładąc dłoń na jego ramieniu. Syriusz całkowicie to zignorował. Przymknął oczy i zgniótł kartkę w pięści. Wtedy popatrzał na Harry'ego. Jego oczy były tak wypełnione bólem, że Harry pomyślał, iż to w jakiś sposób jego wina. Chwilę potem Syriusz gwałtownie oderwał wzrok z jego twarzy i opuścił Wielką Salę.
- Zastanawiam się, co to było - powiedział Ron.
- Syriusz nie wziął tego listu, to dobrze - zauważyła Hermiona. - Może powinieneś pójść za nim, Harry.
Ale zanim Harry zdążyłby cokolwiek zrobić, sowa, która przez ten cały czas siedziała obok Syriusza, pofrunęła do niego i wystawiła nóżkę. Przywiązany był tam drugi liścik. Otwierając go bał się, że może być od Voldemorta. Nie pomylił się.

Cóż, Harry, wierzę, że właśnie poradziłem sobie z twoim problemem. Jeśli jest coś, co mógłbym jeszcze dla ciebie zrobić, wystarczy poprosić. Jesteś teraz pod moją ochroną i nawet Syriusz nie może rzucać wyzwania mojej władzy.

Harry zadrżał. Czy groził Syriuszowi? Co takiego napisał, że po tym, jego ojciec chrzestny tak na niego spojrzał? Co za piekło…
- Harry, wszystko w porządku? - zapytała Hermiona.
- Nie.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi z zamiarem porozmawiania z Syriuszem.
Snape schwytał go w holu.
- Tędy, Potter - powiedział, chwytając go za szatę i ciągnąc w kierunku gabinetu dyrektora.
Weszli na poruszające się schody, słysząc głosy dobiegające z gabinetu.
- Zaczyna stawać się niebezpieczny - powiedział Lupin.
- Ciszej, Remusie - odezwała się profesor McGonagall.
- Nie, spójrz na niego. Jeśli dostałbym podobny list, to też zacząłbym się tak czuć.
- To wszystko jest częścią planu - odparła profesor McGonagall. - I jeśli byłbyś…
Snape głośno odchrząknął i popchnął drzwi, które były już lekko uchylone.
Remus chodził po gabinecie, a McGonagall siedziała na krześle przed Dumbledore'em, zajmującym swoje zwykłe miejsce za biurkiem. Syriusz stał obok okna z rękoma skrzyżowanymi na piersi i gapił się na zewnątrz. Popatrzył krótko na Harry'ego. Wciąż wyglądał na oszołomionego. Jakby uderzono go w brzuch tłuczkiem.
- Harry - zaczął Dumbledore - dostałeś następny list od Voldemorta, nieprawdaż?
- Tak.
- Pozwól mi go zobaczyć.
Harry podał mu list. Dumbledore przeczytał go i skinął głową.
- Nie myliliśmy się - powiedział do Lupina. - Sądzi, że przez to Syriusz odwoła szlaban Harry'ego.
- O co tu chodzi? - zapytał Harry.
- Harry - odrzekł Lupin - Syriusz był taki surowy dla ciebie, gdyż chcieliśmy się upewnić, że Voldemort uwierzy w twoje nieszczęście.
- Dlaczego?
- Żeby się przekonać, co zrobi. Przyszedł do ciebie w czasie meczu quiditcha.
- No i byłem nieszczęśliwy.
- Nie rozumiesz. On…
- Wystarczy, Remusie - przerwał mu Dumbledore. - Harry, możesz już iść.
- NIE! - krzyknął Harry. - Niech ktoś wytłumaczy mi, o co tu chodzi! Co powiedział Syriuszowi? Dlaczego on musi myśleć, że jestem nieszczęśliwy?
Ktoś złapał go za ramię i zaciągnął w kierunku drzwi.
- Jeszcze nie pora, byś się dowiedział, Harry. Nie jesteś gotowy.
- Bzdura! Powiedzcie mi!
Snape wywlekł go z gabinetu i zostawił przed chimerą, której Harry mógł posłać tylko wściekłe spojrzenie.

***

- Moim zdaniem odpowiedź jest oczywista - oświadczyła Hermiona.
Zarówno Ron, jak i Harry, wlepili w nią wzrok. Dla Hermiony wszystko zawsze było jasne, podczas gdy inni zazwyczaj w ogóle niczego nie rozumieli.
Harry opowiedział im o wszystkim, gdy zajęli miejsca przy kominku w pokoju wspólnym. Obydwoje słuchali w ciszy, ani razu mu nie przerywając.
- No, i siedzisz sobie tutaj wyglądając na zadowoloną z siebie, i nic nie raczysz nam wytłumaczyć - oburzył się Ron.
Hermiona popatrzyła na Harry'ego.
- Oni walczą o ciebie.
- Co?
- Miałam sąsiadkę. Kiedy jej rodzice się rozwiedli, zaczęli robić dokładnie to samo. Obydwoje chcieli pokazać jej, że u nich będzie lepiej. Atakowali siebie szyderstwami i docinkami. Pomyśl o wydarzeniu w Wielkiej Sali, w Noc Duchów. To była gra o władzę. On sprawił, że Syriusz nie był już taki pewny słuszności twojej kary. I upewnił się przy tym, byś żadnej innej nigdy nie dostał. - Spojrzała na Harry'ego. - Słyszałam, że twoja kara została odwołana, tak nawiasem mówiąc. Ale to nie dzięki Sam-Wiesz-Komu.
To miało sens, ale…
- Dlaczego? - zapytał Harry. - Po co robą to tak przy wszystkich? Zawsze są tłumy, gdy coś się dzieje ze mna w roli głównej.
- Tego nie wiem.
- Muszę się tego dowiedzieć. Inaczej to doprowadzi mnie do szaleństwa. Ktoś na pewno mi powie.
- To oznacza Tego-Którego-Imeinia-Nie-Wolno-Wymawiać? - rzekł Ron.
- Och, nie - mruknęła Hermiona. - Nie jego, Harry. Mógłby się jeszcze wściec albo zacząć coś podejrzewać.
Harry skinął głową w zamyśleniu.
- Malfoy - powiedział nagle.
- Co? To szaleństwo - powiedział Ron.
- Nie. On zawsze chlubi się tym, jak bardzo zna swojego ojca. I jest dla mnie miły, od kiedy nawzajem się otruliśmy. Poproszę go, aby popytał swojego ojca.
- Naprawdę myślisz, że możesz mu zaufać? - spytała Hermiona.
- Odmowa będzie najgorszą rzeczą, jaka może się zdarzyć.
- Obawiam się, że stanie się coś złego, gdyby jednak się zgodził - rzekł Ron.

***

Draco jednak się zgodził.
Przed następna lekcją eliksirów, on, Crabbe i Goyle oczekiwali na zajęcia przed klasą. Draco oddalił swoich goryli, a Harry skinął głową do Rona i Hermiony, którzy chwilę potem weszli do klasy. Harry i Malfoy odsunęli się od drzwi, rozglądając się dookoła, by upewnić się, że nikt nie mógłby ich podsłuchać.
- Miałeś rację, Potter - przyznał Malfoy. - To wojna o przeciągniecie cię na swoją stronę. Na dodatek chcą, żeby działo się to na oczach wszystkich.
- Może coś więcej?
- Tylko to, że według czarodziejskiego świata wygra ta strona, po której ostatecznie staniesz. Próbowałem dowiedzieć się więcej, ale mój ojciec zrobił się podejrzliwy.
- To by pasowało. Przynajmniej potwierdziłeś część moich teorii.
- I nikt nic ci nie mówi?
- Nie - odpowiedział Harry, nie bez irytacji. - Dumbledore mówi, że nie jestem gotów.
- Na twoim miejscu chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.
- A myślisz, że co innego robię? Dlatego właśnie spytałem ciebie. Wiedz, iż doceniam twoją pomoc. Ja…
Harry uderzył się w ręką w czoło, gdyż w głowie eksplodował mu ból. Obrócił się, ale nie dostrzegł nikogo prócz Malfoya.
- Co ci jest? - spytał Malfoy, również się rozglądając.
- Ja… - Ból znów się pojawił, a chwilę potem zanikł. - On mnie wzywa. Musiał coś odkryć.
- Chcesz bym pogadał ze Snape'em?
Nigdy nie widział takiego rodzaju niepokoju ani uprzejmości, jakie teraz wymalowały się na twarzy Dracona Malfoya.
- Zrobiłbyś to?
- Jasne. Nie sądzę, aby miał jakieś wątpliwości, jeśli to będę ja.
Harry włożył różdżkę do torby i podał ją Malfoyowi.
- Wrzuć to na moje miejsce. I powiedz Snape'owi, że wrócę, jak najszybciej będę mógł.
- Jasne. Powodzenia.
Znów dotknął swojego czoło, gdy ból wzrósł na nowo. Voldemort najwyraźniej był zniecierpliwiony. Zamknął oczy.
Zmierzam do następnego koszmaru.
Voldemort był tuż przed nim.
- Co cię zatrzymało, Harry?
- Musiałem wymyśleć jakąś wymówkę, żeby zwiać z lekcji. Nie mogę tak po prostu zniknąć bez pozwolenia.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Bardzo mnie ucieszyłeś, Harry. Kiedy cię wzywam, wiesz, że musisz się stawić.
Harry zjeżył się na te słowa.
- Wezwałeś mnie, byśmy sobie o tym poplotkowali? Czy po coś innego?
- Tak, jest po coś innego. Chodzi o bardzo ważną sprawę. Myślałem, że coś między sobą uzgodniliśmy, ale najwyraźniej się pomyliłem.
To nie wróżyło dobrze dla Harry'ego. Voldemort przybliżył się do niego o krok. Pewnie przypuszczał, że utrzyma go to w ciszy.
- Czy nie mówiłem ci niedawno, że jeśli przybędziesz do mnie, odpowiem na twoje pytania?
Harry skinął głową, nie odrywając wzroku od szkarłatnych ślepi, z których już nie błyskało takie zadowolenie, jak wtedy, gdy tu przybył.
- Dlaczego zamiast skorzystać z mojej wspaniałomyślności, poprosiłeś osobę, której nie darzysz sympatią, o wypytanie jednego z moich śmierciożerców?
Harry otworzył usta, ale Voldemort chwycił go za brodę.
- To dlatego, że Dumbledore nie chciał ci nic wytłumaczyć? Tak jak Syriusz? Ponieważ nikt prócz mnie nie chciał ci nic powiedzieć przez ten cały rok?
Harry mógł tylko skinąć głową.
- Ależ, Harry - kontynuował Voldemort, widocznie zainteresowany prowadzeniem tej konwersacji w pojedynkę - jestem jedynym, który może być źródłem twoich informacji. Zaspokoiłbym twoją ciekawość. Więc dlaczego nie przyszyłeś do mnie? Dlaczego nie poprosiłeś mnie o to?
Voldemort cofnął się o krok, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, któremu zdawało się, że słyszał w jego słowach urazę.
- Chcę usłyszeć twoją odpowiedź, Harry. Dlaczego nie poprosiłeś mnie o to?
Czemu poczuł się niespodziewanie wszystkiemu winny?
- J-ja nie sądziłem, że mógłbyś to zrobić.
Voldemort przez cały czas wpatrywał się w oczy Harry'ego, jakby chciał odczytać jego myśli.
- Dlaczego? Kiedy powiedziałem ci, że wyznam wszystko, co chcesz wiedzieć. Dlaczego? Kiedy pojawiłeś się tu, myślałem, że sobie ufamy. Dlaczego? Kiedy zaoferowałem tobie wszystko, co mam. Całą swoją wiedzę i doświadczenie. Dlaczego nie skorzystałeś z mojej wspaniałomyślności?
Harry poczuł się dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy Syriusz spojrzał na niego po przeczytaniu tego przeklętego listu.
- J-ja przepraszam - to wszystko, co mógłby odpowiedzieć.
Voldemort zbliżył się do Harry'ego, uważnie mu się przypatrując. Wydawał się zadowolony.
- Dobry chłopak - powiedział i wskazał krzesło. - Usiądź, to ci wszystko powiem.
Harry usiadł dopiero wtedy, gdy Voldemort zajął swoje własne miejsce przed ogniskiem.
- Jestem pewny, że możesz mieć spory zarys odpowiedzi, ale przez twojego przyjaciela Rona, niepokojącego się o najmniejsze szczegóły, i pannę Granger, zawalającą cię zbyt dużą ilością informacji, z twoich teorii mógł wyjść tylko jeden wielki chaos. A, tak naprawdę, wszystko jest bardzo proste.
Harry musiał przyznać, że Voldemort z pewnością wiedział, w jaki sposób wabić publiczność swoimi przemówieniami. Przekonał się o tym w zeszłym roku, gdy przemawiał do swoich śmierciożerców, a później jeszcze kila razy podczas ich własnych rozmów.
- Jak wywnioskowałeś, Dumbledore i ja rzeczywiście spieramy się przy wszystkich o to, kto powinien sprawować nad tobą kontrolę. Mam to sprecyzować?
- Tak.
- Więc pozwól mi zapytać: co być chciał zrobić na pierwszy miejscu?
- Otrzymać odpowiedzi na swoje pytania.
- Ach, bardzo dobrze. Na przykład jakie?
- Wiesz do czego on mnie potrzebuje?
- Dlaczego o to spytałeś?
- Dumbledore po Turnieju Trójmagicznym powiedział: ,,… i teraz wiemy, czego można się po nim spodziewać”.
- Tak, i…
- I wtedy odniosłem wrażenie, że oczekuje czegoś ode mnie - dokończył Harry.
- Bardzo dobrze, Harry.
- Ale czemu mi nic nie mówi? Dlaczego ty też milczysz? Twierdziłeś, że mi wszystko wyjaśnisz.
- Harry, uspokój się. Będziesz wiedział wszystko, czego potrzebujesz, gdy skończymy. Sam to zrozumiesz. Dzięki temu nie mogą mnie oskarżać, że ci coś powiedziałem.
- Dlaczego nie chcesz, by cię oskarżano?
- Harry, nie bądź głupi. Po prostu tak jest lepiej.
- Więc czego się ode mnie oczekuje?
- Cóż, żeby znaleźć odpowiedź, musimy przeanalizować przeszłość i związek pomiędzy nami dwoma - powiedział Voldemort. - W czasie mojego pierwszego panowania, cały czarodziejski świat był mną przerażony. Najbardziej złowrogi lord stulecia zabijał wszystkich potężnych czarodziei, o ile nie chcieli przyłączyć się do niego. Każdy, z wyjątkiem moich lojalnych zwolenników, chciał mojej śmierci. A kiedy zacząłem ubiegać się o dziedziców, wszystkich ogarnął jeszcze większy strach. Wtedy pojawiłeś się ty, Harry. Zawiodłem, bo zostałeś dobrze zabezpieczony. I za każdym następnym razem też nie udało mi się ciebie zabić.
- Dumbledore myśli, że mógłbym pokonać cię ponownie? - zapytał Harry, trochę zakłopotany.
- Och, jestem pewny, że cały czarodziejski świat tak sądzi. I ja sam tak uważam.
- Naprawdę?
- Harry, rusz głową. Pomyśl o związku między nami. Twoja matka złożyła w ofierze najbardziej czysty rodzaj magii jaki istnieje. Po dokładniejszym przemyśleniu mogę ją nawet za to podziwiać.
Harry'emu nawet spodobały się te słowa.
- Ale to pozostawiło piętno na tobie, a mnie wysłało w zapomnienie. Kiedy wróciłem do swego ciała tej nocy na cmentarzu, użyłem twojej krwi. Przypominasz sobie, Harry? - Ten pokiwał głową. - Teraz mogę cię dotykać bez zadawania sobie bólu, ale za to teraz ty przy tym cierpisz.
- Zawsze mogłem wyczuć, gdy byłeś blisko mnie - wtrącił Harry.
- Tak, ale wierzyłę, że eliksir z twoją krwią jeszcze to pogorszył.
Harry szybko powiązał.
- I użyłeś również ręki Glizdogona.
Voldemort popatrzył na niego.
- Tak, ciągnij dalej.
- Wykorzystałeś jego ciało i moją krew. Dumbledore powiedział, że to jest powiązane, bo uratowałem jego życie.
- Tak, mówiliśmy o tym po tym, jak Glizdogon przyprowadził do mnie Rona. - Voldemort gapił się ponad ogniskiem na Harry'ego, jego czerwony oczy bardzo błyszczały. - Więź między nami wciąż rośnie w siłę.
- Nie rozumiem.
- Nie, Harry? Jesteś bezpośrednio odpowiedzialny za sprowadzenie mnie do mocy z powrotem. Uratowałeś Glizdogona, który stał się moim służącym. Jeśli faktycznie uderzyłbym cię zaklęciem zabijającym tamtej nocy, to zostałbyś z inną blizną, a dla mnie zakończyłoby się to powrotem w zapomnienie.
- Co to ma wspólnego tym, czym Dumbledore ode mnie oczekuje?
- Dałem ci rzetelny przykład, co się zdarza, jeśli jeden czarodziej oszczędzi życie drugiemu - oświadczył Voldemort. - Albo w twoim przypadku z czarownicą.
Harry gapił się na niego. Głowa zaczęła go boleć.
Uratował Glizdogona, dlatego też Voldemort zginąłby, gdyby usiłował go zabić. Próbował to już zrobić, a jego matka go wtedy jednak uratowała… Voldemort miał teraz jej ochronę… Krew Harry'ego była na wpół jego matki… Jeśli zabiłby Voldemorta, to też by umarł.
Voldemort ani na chwilę nie odrywał wzroku od Harry'ego. Wydawał się zobaczyć moment, w którym wszystko zrozumiał.
- Czego chce czarodziejski świat, Harry? - zapytał Voldemort.
- Twojej śmierci.
- I co by się z tobą stało, gdybyś mnie zabił?
- Sam też bym umarł.
Poczuł się trochę wyprowadzony z równowagi. Dobrze, bardzo wyprowadzony z równowagi. Chciało mu się wymiotować.
- Bardzo ponure, te nasze perspektywy losu - mruknął Voldemort.
Harry nagle przypomniał sobie coś jeszcze. Obawiał się o to spytać. Przeklinał się za własną ciekawość.
- Wspomniałeś kiedyś, że sam ode mnie czegoś oczekujesz - to był prawie szept.
Voldemort zmarszczył czoło, jakby się nie spodziewał tego pytania, tak szybko.
- Twierdziłeś, że wytłumaczysz mi wszystko. Więc pytam: czego ty ode mnie chcesz?
- Harry, gdy przyłączysz się do mnie, podzielimy się wielką potęgą. Ale jest jeden czarodziej, który stoi na mojej... naszej drodze. Nie mogę go jednak pokonać samodzielnie.
Harry podniósł powoli wzrok. Mógł jedynie spoglądać na Voldemorta. Te szkarłatne oczy przewiercały go na wylot.
- Dumbledore - wychrypiał Harry. Jego ciało zesztywniało. - Potrzebujesz mnie do zabicia Dumbledore'a.
Voldemort oparł się o swoje krzesło.
- Kiedy tylko będziesz gotowy.

Rozdział 8.
Ukrywając się.


Harry gapił się na drzwi od pracowni eliksirów. Musiał zabrać swoje rzeczy, ale nie mógł tam wejść. Nie z taki mdłościami.
Bez słowa opuścił Voldemorta, gdy dowiedział się o ostatniej tajemnicy. Musiał, tak jakby jego życie zależało od tego, porozmawiać z Dumbledore'em. Znał teraz prawdę. Całą.

Wydaje się, że wszystko przytrafia się tylko tobie.

Słowa Hagrida.
Popchnął przymknięte drzwi i wszedł do środka. Szedł powoli do biurka Snape'a.
- Przepraszam, profesorze - zaczął. - Chciałbym usprawiedliwić z lekcji, bo muszę zobaczyć się z dyrektorem.
Snape uważnie mu się przypatrzył.
- Jak dużo ci powiedział? - spytał bardzo cicho.
- Mam nadzieję, że już nie będzie już nic więcej - wyznał, a dźwięk tego głosu nie przypominał jego własnego.
- Bardzo dobrze.
Harry obrócił się i podszedł do swojego miejsca po plecak, który Draco tam mu zostawił. Złapał wzrok Rona. Wyglądał na przestraszonego.
- Harry, wszystko gra?
- Nie - mruknął i odszedł.
Szedł przez zamek. Echo przeszłości rozbrzmiewały dookoła niego. Dźwięk z poprzedniej dekady, wieku, wołał go.
Nie mógł usłyszeć stawianych przez siebie kroków. Irytek przeleciał nad nim ze świstem i zablokował mu drogę. Harry przeszedł prosto przez niego. W końcu stanął przed gargulcem. Nie przepuszczał bez hasła, ale dało się go oszukać. Skoncentrował się na miejscu, w którym chciał się znaleźć.
- Ach, kochany - powiedział Dumbledore. - Wydaje się, że będę musiał założyć dzwonek przy drzwiach, żeby utrzymać dziedziców przed teleportowaniem się do mojego gabinetu, kiedy tylko zechcą mnie odwiedzić.
Harry nie uśmiechnął się. Usiadł na krześle przed biurkiem dyrektora i utkwił w nim wzrok. Dumbledore przeleciał po nim wzrokiem w sposób, który zawsze sprawiał, że Harry czuł się, jakby nie miał prawa do żadnych tajemnic.
Wyraz, który pojawił się na starej twarzy, była połączeniem oburzenia i niepokoju.
- Powiedział ci wszystko, prawda?
Harry spojrzał prosto w niebieskie oczy.
- Niech pan temu zaprzeczy.
- Harry - zaczął z cierpliwym westchnieniem Dumbledore. - To, o czym powiedział ci Voldemort, wcale nie musi się wydarzyć. To tylko przepowiednia, która spełni się tylko wtedy, gdy pójdziesz za jej słowami. Zapamiętaj sobie, że wszystkie nasze wybory wywierają wpływ na inne wydarzenia, a to czyni wszelkie przepowiednie (jak również wróżby) nieprecyzyjnymi. Słowa Voldemorta spełnią się, jeśli takie sobie wybierzesz przeznaczenie. Ale zawsze możesz zdecydować się na inne.
Harry'emu zakręciło się w głowie. Iloma przeznaczeniami można być obarczonymi?
- A co z tymi przepowiedniami?
- Ach, słyszałeś o nich. A może coś na ten temat czytałeś?
- Nie.
- Przepowiednie są nie więcej niż starożytnymi prognozami, które zazwyczaj się spełniają, ponieważ ludzie znajdują sposób, by dowiedzieć się, co zostało im przepowiedziane. Nic więcej. Oczywiście niektóre są bardzo celne, ale mają już wiele lat i nie dotyczą ciebie.
- Profesorze? - podjął się Harry.
- Tak?
- On chce bym pomógł mu pana zabić.
Dumbledore wydawał się wściekły przez chwilę.
- To też tobie powiedział? Cóż, nie martw się o to. Jeśli takie jest twoje przeznaczenie, wtedy to zrobisz.
- Ale…
- Harry, pamiętasz, co ci powiedziałem o śmierci, kiedy zniszczyliśmy Kamień Filozoficzny?
- Tak.
- Więc nie martw się o mnie.
Harry podniósł się, nie odrywając wzroku na najwspanialszego człowieka, którego kiedykolwiek spotkał w życiu. Najpotężniejszy czarodziej na świecie po prostu oznajmił, że mógłby go zabić. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie mógł nic wymyśleć, więc ruszył w stronę drzwi.
- Gdzie się wybierasz, Harry?
Harry otworzył drzwi i popatrzył na niego. Nienawidził być Harrym Potterem. To, co odpowiedział, było pierwszą myślą, która wpadła mu do głowy.
- Zmienię nazwisko, przeprowadzę się do Bułgarii i będę grać w quidditcha z Wiktorem Krumem.
Popędził do wieży i pozbierał swoje rzeczy. Potrzebował czasu i samotności. Musi zastanowić się nad tym, co ma robić dalej. Nie miał innego wyjścia niż opuścić zamek. Pobiegł przez pokój wspólny ze swoim plecakiem, a wtedy niemal zderzył się z Ginny Weasley.
- Co ty tutaj robisz? - spytali równocześnie obydwoje.
Ginny zaczęła się tłumaczyć, ale przerwała, kiedy Harry podniósł swoją Błyskawicę, którą wypuścił, gdy prawie wpadli na siebie.
- Harry, ty uciekasz?
- Potrzebuję trochę czasu na zastanowienie się nad wszystkim, Ginny.
- Ale oni znajdą ciebie. Jak tylko odejdziesz, zaczną poszukiwania.
Harry spojrzał na nią. Miała rację. Biorąc pod uwagę to, jak ważny jest dla czarodziejskiego świata, tak łatwo nie pozwolą mu odejść.
- Będę musiał zmienić wygląd - powiedział rozkojarzony.
- Nie używaj czarów - poradziła Ginny. - Aurorzy znaleźliby cię przez to. Jestem pewna, że profesor Moody wyśle ich po ciebie.
- Czemu nie próbujesz mnie zatrzymać?
Jej twarz przybrał czerwony odcień.
- Uratowałeś mi życie. Wiem, że jesteś najdzielniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. I jeśli mówisz, że potrzebujesz czasu, by pomyśleć, to wiem, że tak jest.
- Ale nie powiesz nikomu, że mnie widziałaś?
- Nie, Harry. Obiecuję.
- Dziękuje, Ginny - pochylił się i pocałował ją w policzek.
- Jeszcze jedno, Harry! - zawołała. Harry zatrzymał się przed portretem.
- Pozbądź się okularów i blizny.
- Dzięki.
Zanim jeszcze dotarł na ulice Pokątną, zrozumiał, o co chodziło Ginny. Musiał wymazać wszystko wiążące go z Harrym Potterem. Na szczęście, nikt nie wiedział jeszcze, że był uciekinierem, więc mógł udać się jeszcze do Gringotta i zabrać trochę złota. Potem wymienił je na mugolskie pieniądze. Kupił czarodziejski namiot (nie chciał zrezygnować z komfortu osobistego), a także zaopatrzył się w parę eliksirów. Następnie ruszył do Dziurawego Kotła. Już niemal dotarł do wyjścia, gdy...
- Cześć, Harry - odezwał się Tom. - Co cię tu sprowadza?
Harry zaczął gorączkowo myśleć.
- Przyjechałem tu kupić prezent na Gwiazdkę. Dla Hermiony. Jest taka mała księgarnia...
- Ach, rozumiem. No to idź.
Działało za każdym razem. Rzucić jakiś sentyment, a wszyscy zawsze to przyjęli.
Zatrzymał się jeszcze kilka razy na ulicach Londynu. Między innymi do apteki, optyka i po potrzebne zapasy. Kiedy już wszystko miał, dał nurka w najbliższą aleję, przykrył się peleryną niewidką i poleciał poza granice miasta.
Znalazł przyjemny, mało zalesiony obszar i zaczął szybko rozbijać namiot. Zatrzymał się jedynie wtedy, gdy usłyszał szelest liści. Obróciwszy się, dostrzegł śnieżnobiałą sowę usadowioną na gałęzi pobliskiego drzewa.
Wziął głęboki oddech, nawet nie zastanawiając się, jak mogła go znaleźć.
- Hedwigo, przestraszyłaś mnie.
Sowa zahukała i popatrzyła na Harry'ego, który mógł tylko krzyknąć z dezaprobaty.
Harry westchnął i wszedł do namiotu, zasłoniwszy go przedtem swoją peleryną. Hedwiga zanurkowała do wnętrza namiotu tuż za nim. Okazało się być tam całkiem wygodnie. Miał wszystko, czego potrzebował.
Zaczął najpierw od eliksiru, ponieważ przed użyciem trzeba go było pogotować na wolnym ogniu. Kiedy już skończył, opróżnił torbę na łóżko polowe.
Zrobił wszystko tak, jak powiedziała mu pani ze sklepu kosmetycznego - położył makijaż na czoło, aby blizna była pod nakryciem.
W pewnym stopniu zaskoczony i zadowolony, że piętno Harry'ego Pottera było zasłonięte, podszedł do kotła, w którym bulgotał eliksir. Zanurzył w nim kubek i wypił odrobinę. Po minucie jego włosy wydłużyły się o dwa cale. Po następnym łyku stało się dokładnie to samo.
Usatysfakcjonowany, sięgnął po butelkę z wybielaczem i zdjął bluzę.
Następnie spłukał wodą włosy, wtarł w brwi płyn i chwycił pudełko z farbą do włosów. Był to środkowy odcień blond.
Godzinę później wytarł się ręcznikiem i rozczesał poskręcane kołtuny. Popatrzył w lustro. Jedyną znajomą rzeczą w odbiciu były jego oczy. Gdyby miał dostateczną ilość gotówki, to zażyczyłby sobie zabarwione innym odcieniem szkła kontaktowe, ale starczyło mu tylko na zamówienie starczących na miesiąc jednorazówek. Reszte zapasów miał odebrać jutro.
Przejechał dłonią po długich, blond włosach. Grzywkę miał teraz tak długą, że mógł ją wcisnąć za uszy i pokazać zamaskowane czoło.
- Dobrze, Jacku Taylorze - powiedział do swojego odbicia, używając pierwszego lepszego imienia i przypatrując się swoim oczom. - Witam w zapomnieniu.
- Jeśli ty tak mówisz, kochaneczku - odpowiedziało lustro.
Nie zasnął w nocy, po tym całym zamartwianiu się o swoje zamaskowanie. Co gorsza nie mógł jeść, prawie zadławił się śniadaniem, gdy próbował je przełknąć następnego poranka. Woń jedzenia przyprawiała go o nudności.
- Wspaniale - burknął.
Obrócił się szybko w koło, gdy w głowie wybuchł mu ból. Zniknając i powracając niewiele minut później. Voldemort dawał mu sygnał.
Dokopał się do pergaminu.


Przestań mnie wzywać, Voldemort. Nie przyjdę. Potrzebuje trochę czasu, by wszystko przemyśleć. I nie próbuj się do mnie teleportować, moje zamaskowanie jest bardzo dobre, więc mnie nie znajdziesz. Ani nawet Dumbledore. Proszę tylko o kilka dni. Myślę, że nie żądam zbyt dużo.


Nie minęło dużo czasu, gdy Hedwiga wróciła z odpowiedzią.

W porządku, Harry. Weź sobie te kilka dni na przemyślenie. Nie będę cię zadręczać. Jestem aczkolwiek pod wrażeniem, próbowałem się do ciebie teleportować i nie mogłem cię znaleźć. Musiałeś dobrze siebie zamaskować. Mógłbyś napisać do Syriusza i Dumbledore'a, że jesteś bezpieczny. Oni naprawdę wysłali ludzi do poszukania cię w Bułgarii, a twój ojciec chrzestny okazał się być bardzo zaradnym człowiekiem.

Harry zaśmiałby się, gdyby tylko jego nieszczęsny żołądek mu tego nie utrudnił. Zamiast tego nabazgrał wiadomość do Syriusza. Wciąż się na niego gniewał, ale w końcu był dla Harry'ego jak ojciec.

Syriuszu,
nic mi nie jest. Nie szukaj mnie, bo jestem w przebraniu. Przekaż Ronowi, że Bułgaria to piękny kraj, a Krum jest wspaniałym gospodarzem.
Quidditch jak zwykle super.
Harry


Kiedy Hedwiga poleciała, zabrał się za załatwienie następnej sprawy - zezwolenia na pozostanie. Zauważył dom po drugiej stronie lasu i nie chcąc przysporzyć sobie kłopotów, podszedł tam i zapukał.
Mężczyzna wyglądający na sześćdziesiątkę otworzył gwałtownie drzwi.
- Czego chcesz?
- Przepraszam, że pana niepokoję - zaczął Harry, czując, że nie może mu się to udać - ale czy wasz majątek obejmuję również tamten niewielki las?
- A co jeśli tak?
- Kto to jest, kochanie? - życzliwy kobiecy głos dobiegł gdzieś z mieszkania.
- Właściwie to nie mam pojęcia - zawołał do tyłu. - Kim jesteś, chłopcze?
- Nazywam się Jack Taylor. Trochę podróżuję przed rozpoczęciem studiów. I zastanawiam się, czy nie mógłbym dostać pozwolenia na biwakowanie w państwa lesie. Mogę zapłacić i obiecuję, że nie przysporzę żadnych kłopotów.
- Kto to jest, kochanie? - zapytała kobieta, podchodząc do nich.
Miała zaokrągloną twarz i pulchne ciało, jej miły wyraz przypominał Harry'emu panią Weasley. Zrzędliwy facet wytłumaczył jej wszystko, czego od nich chciał. Jego żona wyglądała na przejętą.
- Och, oczywiście, że możesz. Co za sympatyczny młodzieniec. I jaki porządny, aż przyszedł prosić o zgodę. Musisz zostać na herbatce.
Harry podziękował w duchu Dursleyom za te wszystkie lata, ponieważ udało mu się wykręcić od pytań i zachować się jak dobrze wychowany gość.
Porterowie okazali się być bardzo miłymi ludźmi, nawet pan Porter przestał narzekać, gdy jego żona była w pobliżu. Pozwolili mu zostać na ich ziemiach, jak długo zechce, o ile nie będzie rozpalać ogniska. Harry zapewnił ich, że nie ma takiego zamiaru, bo miał propanowy piecyk. Odmówili mu nawet zapłaty.
Opuścił ich dom, zadowolony, że chociaż chociaż coś mu się ułożyło w tym tygodniu. Gdy znalazł się w namiocie, Hedwiga już na niego czekała.

Kochany Harry,
wszyscy się bardzo niepokoją. Już nie wiem, kto bardziej, Syriusz czy Hermiona. Każdy cię szuka, więc bez końca nie będziesz mógł się ukrywać. Pomiędzy aurorami są Syriusz i Moody, a oni napewno cię znajdą. Najlepiej po prostu wróć.
Remus


Syriusz był także zaangażowany w jego poszukiwania?
Herbata i przekąski Porterów kiepsko wyszły na jego nędzny żołądek.
Nie mógł zasnąć także i tego wieczoru. Wydawało się, że im bardziej chce wszystko przemyśleć, to tym bardziej nie mógł skupić myśli. Jego złe samopoczucie za każdym razem się wtedy nasilało.
Sięgnął po kartkę pergaminu i piórko, by prędko napisać do swojego najlepszego przyjaciela.

Ron, spotkajmy się we Wrzeszczącej Chacie o północy. Muszę z tobą pogadać.
Harry



Wysłał Hedwigę z wiadomością i patrzył na nią z rękami w kieszeniach. Usłyszał głosy w swojej głowie:

Jesteś potężnym czarodziejem, Harry.


Nie uświadamiasz sobie mocy, którą dopiero co pokazałeś?

Czy zdajesz sobie sprawę, jak on będzie potężny?

Harry nie czuł, by odnosiło się to do niego.
Był znów sam, ukrywał się, a jego jedyni przyjaciele byli o wiele mil stąd. Nawet nie wiedział, czy Ron dostał jego wiadomość.
Gdy nadeszła umówiona godzina, teleportował się w umówione miejsce. Od razu dostrzegł Rona.
- Ron - mruknął.
- Harry? - Ron obrócił się wokół. - Gdzie jesteś?
- Mam na sobie niewidkę. Po prostu posłuchaj…
Odgłos walących kroków zatrzymał go. Harry westchnął.
- Przyprowadziłeś kogoś ze sobą.
- Nie, Harry. Przysięgam.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
- Ron, on tu jest?
- Był - skłamał Syriuszowi. - Myślałem, że będziesz go szukał gdzie indziej.
- Wracam właśnie z rozmowy z Albusem. Miał jednak rację - wytłumaczył, rozglądając się po pokoju. - Harry był w banku.
- Jak mnie znalazłeś?
- Dumbledore powiedział o wiadomości, którą od niego dostałeś. I obserwował Mapę Huncwotów - oświadczył. - Harry? - Rozejrzał się w koło.
Harry stał tuż za Ronem. Nie miał pojęcia, czy wie, że ciągle tam jest. Położył rękę na jego ramieniu.
- Wybacz, Harry - odrzekł Ron.
Syriusz przeleciał wzrokiem po pokoju.
- Harry, powiedz coś do mnie - w jego głosie był ból.
- Najpierw quidditch, teraz mój najlepszy przyjaciel. Dzięki, Syriuszu.
Co za koszmar.
Teleportował się do swojego namiotu, oczekując następnej nieprzespanej nocy z pustym żołądkiem.

***

Następnego dnia szedł przez główną ulicę Hogsmeade. Nikt nie spoglądał okiem w jego kierunku. Wyglądał po prostu jak jakiś następny biedny młodzieniec zamieszkujący obszary wioski.
Ubrał się w nowo zakupioną szatę z drugiej ręki, która była nawet w gorszym stanie od ubrań Remusa Lupina. Wszedł do Trzech Mioteł i zamówił piwo kremowe, siadając przy stole.
Wcześniej czy później, musiał do kogoś podejść i spytać się, kiedy w Hogwarcie będzie następny wolny weekend na wypad do wioski.
Nagle krew w nim zamarzła. Hagrid wraz z Szalonookim wszedł do środka. Harry wlepił wzrok w swój kubek. Dzisiaj to zrobić?
Tylko Moody potrafiłby zobaczyć, kto kryje się pod przebraniem (chociaż nie było w tym nic z magii, więc istniało małe prawdopodobieństwo), a Hagrida mógłby go po prostu rozpoznać.
Harry wstał i podszedł do nich.
- Nie jestem zaskoczony - mówił Hagrid. - 'Arry to zdolny dzieciak.
- Nie może się przede mną ukrywać - syknął Szalonooki.
- Przepraszam - wtrącił się Harry, już się uspokajając. Przez ciągłe mdłości głos mu się pogłębił. Hagrid obrócił się do niego.
- W czymś pomóc?
- Chciałbym dowiedzieć się tylko, kiedy Hogwart będzie miał wolny weekend na wizytę w Hogsmeade. - Rzucił okien na Moddy'ego, ale on tylko rozglądał się dookoła. Oczywiście, nie mógł w nim zobaczyć nic podejrzanego. Jedną próbę miał już za sobą.
- Nie w ten, tylko następny - odpowiedział Hagrid.
Harry wymusił na sobie niewielki uśmiech.
- Dziękuję. Spotkałem kogoś zeszłego razu i chciałbym ją znów zobaczyć.
Sentymentalizm znów podziałał. Hagrid uśmiechnął się.
- Ach, ta młodzieńcza miłość. - Wtedy popatrzył mu w oczy. - Czy ja cię znam?
- Mieszkam tutaj - skłamał Harry. - Mógł mnie pan widzieć gdzieś w pobliżu. Uczy pan w Hogwarcie, prawda?
Wiedział, że to odciągnie jego uwagę. Nie pomylił się.
- Taa, dzięki Dumbledore'owi. Imponujący człowiek z niego.
- Racja. Dziękuję, sir - odrzekł i natychmiast wyszedł.
Zatrzymał się w połowie drogi w kierunku zabudowań. Wielki, czarny pies wywęszył jego ślad.
Syriusz.
Ogarnęło go złe przeczucie. Mógł schować się przed aurorami i Moodym, ale Syriusz mógł wyczuć jego zapach. Szybko zbiegł z uliczki i teleportował się z powrotem do namiotu.
Nie mógł czekać na rozmowę z Ronem aż dziecięć dni. Na dodatek nie wiedział, jak dużo czasu mógłby tam spędzić, zdecydował się więc na desperackie posunięcie.
Znów wyciągnął pióro do pisania.

Voldemort,
chciałem porozmawiać z Ronem, ale Syriusz i Dumbledore nam przeszkodzili. Zorganizowałbyś to dla mnie? Nie mam żadnych niecnych celów, a nasz kontrakt pozostanie nienaruszony. Proszę cię tylko o tą małą przysługę. Zrozumiem, jak się nie zgodzisz. Hedwiga będzie czekać na odpowiedź
Harry



Dobrze, list był prosty i celny. Bez żadnego żebrania.

***

Hedwiga wróciła następnego dnia.

Harry, czy nie mówiłem ci, że wystarczy poprosić, a zrobię wtedy wszystko, co w mojej mocy? Czy zrobiłbym to? Nawet wysłałem liścik do Syriusza, by go powiadomić, że strasznie postąpił, nie pozwalając ci porozmawiać z najlepszym przyjacielem. Nie muszę już chyba nic dodawać. Ron jest tutaj. Czeka na ciebie. Przybądź, kiedy tylko będziesz gotów. Możesz z nim porozmawiać.


Harry mógł jedynie zgadywać, jakiego rodzaju liścik Voldemort mu wysłał. Nie chciał, by okazało się, że Ron został porwany z zamku. Miał nadzieję, że poszedł dobrowolnie.
Zmaterializował się do klatki i spojrzał na Rona, który wyglądał na totalnie rozluźnionego. Nie był związany i miał nawet pełen talerz jedzenia obok siebie.
- Ron - szepnął.
Ron od razu się rozbudził.
- Harry, to ty?
- Tak, jestem pod peleryną.
- Dziwnie brzmisz.
- Mam podrażnione gardło - wytłumaczył Harry. To była pierwsza rzecz, która przyszła mu na myśl.
- O co tu biega, Harry?
- On nadchodzi, Ron. Ucisz się.
Ron zaczął wpychać jedzenie do ust, nie okazując oznak niepokoju. Harry miał za co go podziwiać. Nie mógł prosić o lepszego przyjaciela.
- Harry - odezwał się Voldemort. - Wiem, że tu jesteś. Widziałem reakcję twojego kolegi. Pokaż się.
Voldemort był po drugiej stronie klatki i przeszukiwał dookoła jej obwody.
- Powiedz mu, że nie chcę, by ktokolwiek widział moje przebranie - szepnął Harry do Rona, który zaraz potem powtórzył wiadomość.
- Ależ ja właśnie pragnę zobaczyć, jak tym swoim innym wyglądem zbiłeś czarodziejski świat z tropu. Dalej, Harry. Pokaż się. - Zaczął okrążać cele wokół, a Harry cofnął się od niego. - Przecież wiesz, że mogę cię do tego zmusić.
- Jak?
Voldemort dotknął koniuszkiem różdżki swojego czoła, a wtedy w głowie Harry'ego wybuchł ból. Jego wrzask przyciągnął uwagę Voldemorta precyzyjnie do miejsca, z którego dochodził. Nie mógł widzieć Harry'ego, ale wiedział, gdzie jest.
- Dalej, Harry. Chcę zobaczyć twoje wybitne przebranie, jeśli chcesz porozmawiać z przyjacielem w samotności. - Wciąż kontynuował swój obchód. - Już koniec tej ,,przysługi" dla ciebie. Okaż swą pomysłowość.
Harry zdawał sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobi, to nigdy nie będzie mógł pogadać z Ronem w cztery oczy. Ściągnął pelerynę. Blond czupryna opadła wokół jego wychudzonej twarzy.
- Kurde, Harry - wyrwało się Ronowi. - To ty?
- Tak, to ja - potwierdził, obserwując, jak Voldemort przechodzi ostatni róg klatki i staje przed nim.
- Cholernie wybitne - dodał Ron.
- Rzeczywiście - zgodził się Voldemort, a jego czerwone ślepia latały po twarzy Harry'ego. Od nadmiernie długich blond włosów, po szkła kontaktowe, zakończywszy na poróżowiałym czole.
Harry wzdrygnął się, ponieważ Voldemort się zbliżył.
- Zostań tam, Voldemort.
Voldemort wyciągnął rękę i podtrzymał brodę Harry'ego, by mieć jego twarz na widoku.
- Twój przyjaciel trafił w sedno, Harry. To jest genialne. Tylko ci, którzy nie zostali wychowani przez czarodziejów, wiedzą, jak ukryć się przed magicznym światem.
- Szedłem wzdłuż głównej ulicy Hogsmeade, rozmawiałem z Hagridem w pobliżu Moody'ego. Byłem też na Pokątnej i nikt na mnie nawet nie rzucił okiem.
Nie chwalił się, to była prawda. Nie wiedział, czy mógłby być rozpoznany po oczach przez Syriusza i Remusa, gdyż jak dotąd się nie spotkali.
- I nikt cię nie rozpoznał? - zdziwił się Ron.
Voldemort zerknął na niego.
- Przypatrz się dokładniej, chłopcze. Harry użył mugolskich sztuczek do ukrycia się przed czarodziejskim światem. Nawet najlepsi aurorzy i Szalonooki Moody nie byli wstanie go rozpoznać. - Podniósł rękę w kierunku twarzy Harry'ego (drugą przetrzymywał wciąż jego brodę). - Zastosował mugolski makijaż do zasłonięcia blizny, a okulary zamienił na szkła kontaktowe, ale ja użyłbym na jego miejscu kolorowych…
- Nie starczyło mi pieniędzy, by je kupić - wtrącił Harry.
Voldemort się zaśmiał.
- I użyłeś mugolskiego barwnika na włosy. - Chwycił jeden kosmyk. - W jaki sposób je przedłużyłeś?
- Za pomocą eliksiru. Zacząłem skupiać się na lekcjach Snape'a, a on i tak mi nie wierzy.
Voldemort tym razem się uśmiechnął.
- Swojego mizernego wyglądu mu jednak nie przypiszesz.
- Nie, to wyłącznie twoja sprawka.
Voldemort oddalił ręce od twarzy Harry'ego.
- W porządku, Harry. - Drzwi klatki się otworzyły. - Idź i porozmawiaj z Ronem.
Oddalił się, a Harry z Ronem wyskoczyli z klatki. Ruszyli w kierunku drzew i przez ten czas Harry wszystko z siebie wyrzucił. Ron zauważył, jak fatalnie się czuje.
- Harry, na pewno musi być jakiś plan B.
- Wziąłem to pod uwagę - odparł Harry, spostrzegając mijający humor Rona w tak zawziętej sytuacji. - Potrzebuje twojej pomocy.
- Jestem do twojej dyspozycji.
- Hermiony zresztą też. Tylko nie mów jej wszystkiego, co ci powiedziałem.
- Zwariowałeś? Ona przecież pomoże ci, jak nikt inny.
- Nie musisz mi przypominać, jakie są jej możliwości.
- Dobra, więc co mam robić?
- Poszukaj wszystkiego o rywalizacji między Salazarem i Godrykiem. Także czegoś na temat czarodziejskich kodeksów honoru, zwłaszcza w sprawach oszczędzających życie.
Ron wyglądał, jakby odnotował to w pamięci. Harry'ego zalała wdzięczność.
- Na koniec pomożecie mi znaleźć sposób na wyjście z tego bagna.
- Masz moje słowo - zapewnił go Ron.
- Dobrze - odrzekł, jego głos się załamywał. - Skontaktuję się z wami podczas następnego weekendu w Hogsmeade. Nie zatrzymujcie się w jednym miejscu zbyt długo. Jakoś was znajdę.
- W porządku.
- Dzięki, Ron. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Ron chwycił go za ramiona i popatrzył prosto w oczy.
- Nie jest łatwo mieć za najlepszego kumpla Harry'ego Pottera, ale ktoś musi to robić.
Harry wiedział, że to tylko żart. Ron był tak bardzo mu oddany, jak Remus i Syriusz jego ojcu.
- Dzięki, Ron. I nazywam się Taylor. Jack Taylor.
- Ach, plan B. Okej, Jack. Zobaczymy się w Hogsmeade.
Przyjaciele Harry'ego… jedyne, co nie było koszmarem.
Popatrzył na lustro w swoim namiocie. Zaczęły pojawiać się mu odrosty. Teraz przynajmniej miał co robić dziś wieczorem. Musiał pofarbować włosy.

Rozdział 9.
Akceptacja.


Przez następny weekend stwierdził, że powinien wrócić do Hogwartu. Przez niego stało się tyle złego. Musi to wszystko jakoś naprawić, a niedałby sobie rady bez szkolnych zasobów, czy pomocy Rona i Hermiony.
Stał przed sklepem w Hogsmeade, obserwując włóczących się po sklepach Rona i Hermionę. Czekał aż nadejdzie odpowiednia chwila, by do nich podejść.
Przez cały czas nie spuszczał z oczu wielkiego czarnego psa. Byli obserwowani. Moddy stał w pewnym oddaleniu i śledził ich wzrokiem. Towarzyszył mu Remus, który zawsze wplątywał się w podobne historie.
Harry nie wiedział, co o tym myśleć. Czy tym ludziom zależało na nim? A może byli tylko zaniepokojeni, że ten, który musi umrzeć, by ocalić świat, uciekł?
Oddalił ciągnące się pytania, ruszając w kierunku Rona i Hermiony. Kiedy zatrzymał się blisko Hermiony, ta ledwie rzuciła na niego okiem.
- Nie zapomniałeś, że mieliśmy porozmawiać - w jej głosie dało się wyczuć oburzenie.
- Nie zapomniałem - powiedział Harry. - I nie radziłbym ci wymawiać mojego imienia, Hermiono, jeśli nie chcesz za moją pomocą wylecieć ze szkoły. Jakie są wieści?
- Hej, Jack. Jak tam twoje sprawy? - zapytał Ron.
- Jack?
- Przejdź do rzeczy.
- Nie mogę, tego jest za dużo.
- Och, dobra. Wracam do Hogwartu. Może nawet jutro. Pogadam dziś z Dumbledore'em. Jeśli pozwoli, to wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Hermiona gapiła się na niego, jak gdyby był jej kompletnie obcy.
- Nie przerywajcie poszukiwań. Chcę zdobyć jak najwięcej informacji.
- Możesz na nas liczyć - zapewnił Ron. - Remus nadchodzi - dodał półszeptem.
- Zobaczymy się jutro - powiedział Harry i zaczął się oddalać.

***

Gapił się na gargulca, zastanawiając się, czy dostać się do gabinetu dyrektora mniej tradycyjnym sposobem. Musiał porozmawiać z Dumbledore'em, a nawet nie wiedział, co mu powiedzieć.
- W czym mogę pomóc?
Harry skulił się ze strachu. Musiał teraz coś szybko wymyśleć.
- Myślałem, że znam wszystkich studentów w szkole - odrzekł Dumbledore.
- Nazywam się Taylor. Jack Taylor - przedstawił się Harry. Nie mógł rozmawiać swobodnie w korytarzu.
- Niech pan wejdzie, panie Taylor - powiedział Dumbledore, wprowadzając go po ruchomych schodach do gabinetu. - Usiądź - dodał, gdy zajął swoje miejsce za biurkiem.
Harry wolał postać. Ścisnął oparcie krzesła, próbując zignorować nieodrywającego od niego wzroku Fawkesa.
- W czym mogę służyć, panie Taylor? - spytał Dumbledore.
- Chciałbym wrócić do szkoły, profesorze.
Dumbledore obdarzył Harry'ego jednym ze swoich badawczych spojrzeń, gdy w końcu ich oczy się spotkały.
- Czy ja cię znam?
Harry nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
- Tak, proszę pana.
Fawkes podleciał do oparcia krzesła i położył główkę na piersi Harry'ego, który tymczasem spojrzał na Dumbledore'a. Nie mógł powstrzymać się od łez, gromadzących się w oczach.
Dumbledore wstał i spojrzał najpierw na Fawkesa, a potem na utkwione w nim załzawione oczy. Ręka Harry'ego owinęła się wokół feniksa, gdy okrążył biurko i podszedł do niego. Fawkes wydał cudowny dźwięk.
- Harry?
- To ja, profesorze.
Fawkes zapłakał na jego pierś i w tym samym czasie łzy spłynęły po twarzy Harry'ego.
- Coś ty sobie zrobił, Harry? - zapytał Dumbledore, podchodząc bliżej.
Niespodziewanie łzy Fawkesa zaczęły ranić Harry'ego. Upadł na kolana po bezskutecznej próbie odsunięcia go od siebie.
- Niech on przestanie, profesorze. Wiem doskonale, że wszystko to moja wina.
Fawkes kopnął brzuch Harry'ego.
- Harry, to nie prawda - powiedział Dumbledore.
Harry oddychał ciężko. Bezsilne łzy spłynęły po jego twarzy w odpowiedzi na płacz feniksa.
- Moja!
- Nie.
Dumbledore nachylił się nad nim. Harry wciąż był na podłodze z płaczącym Fawkesem, który najwyraźniej nie zamierzał go puścić.
- Przestań się obwiniać, a Fawkes przestanie.
- Jestem winny - wysapał Harry. - To wszystko stało się przeze mnie.
W momencie, w którym feniks go zaatakował, zrozumiał to w całości. Od chwili, gdy uratował życie Peterowi, wszystko było już jego winą. Dlaczego po prostu nie umarł? Mógłby być tam, gdzie jego rodzice, zamiast żyć w tym koszmarze.
- I co chcesz zrobić?
- Chcę umrzeć. Jestem na to gotowy. - Wciąż oddychał intensywnie. Nie poznawał nawet własnego głosu. - Wolę umrzeć za pana, niż zabić dla niego.
- Harry, nie zdajesz sobie z tego sprawy z tego, co mówisz.
- A właśnie, że zdaję.
- Nie jesteś gotowy.
Harry westchnął.
- W kółko to tylko powtarzasz, profesorze.
- Harry, czy w tak wielkim pośpiechu chcesz stanąć w obliczu swojego przeznaczenia?
- Nie.
- Więc masz dużo czasu. Nie popędzaj losu. Chcę być tutaj, kiedy to zrozumiesz.
- Jakoś nie czuję się lepiej. Wszystko jest dalej moja winą.
- Nie zwróciłeś uwagi na Fawkesa?
Harry wygrał emocjonalną walkę z Fawkesem, jednak ten w dalszym ciągu go nie puszczał i płakał mu na pierś.
- On jest trochę trudny do zignorowania.
- Jego łzy nie podziałały na ciebie. Wciąż czujesz się winny. Jesteś zbyt silny.
Harry gapił się na niego.
- Mógłby pan to wyjaśnić?
- Harry…
- Och, mniejsza o to - powiedział z frustracją i wstał, tuląc do siebie Fawkesa, którego chwilę później przekazał Dumbledore'owi. - Więc mogę wrócić do szkoły?
- Oczywiście. Czemu myślisz, że miałbym ci nie pozwolić?
- Nauczyłem się nie przyjmować wszystkiego za rzecz oczywistą, ale dziękuję - odpowiedział, czując się nieswojo. - Muszę jeszcze wrócić po swoje rzeczy.
- I zapewne zobaczyć się ponownie z Voldemortem.
- Tak. Muszę się upewnić, czy z kontraktem jest wszystko w porządku.
- Harry?
Harry odwrócił się od drzwi.
- Pozbądź się swojego przebrania, zanim przybędziesz do Wielkiej Sali na ucztę.
Kiwnął głową z roztargnieniem i wlepił wzrok w podłogę. Koszmar, który był jego życiem, przebłysnął mu przez myśli.
Wpatrywał się w ognisko rozpalone na obozowisku Voldemorta. Czując na sobie czyjś wzrok, popatrzył w górę. Stał przed nim Lucjusz Malfoy.
- Muszę zobaczyć się…
Podobna do szynki pięść uderzyła go w żebra. Poczuł pęknięcie.
- Intruz - odrzekł ktoś.
- Znaleźli nas - powiedział inny.
- To ja - wybełkotał Harry, zapominając, że nie wygląda i nie brzmi jak Harry Potter. - Jestem Harry…
Dostał w twarz, a knebel natychmiast zmusił go do milczenia. Harry rozejrzał się wokoło. Voldemorta znów nie było nigdzie widać. Wspaniale.
- Szpieg - oświadczył jeden ze śmierciożerców.
Zaczęli spierać się o wartość szpiega, zastanawiając się przy tym, czy nie zaalarmować swojego ,,mistrza”, gdy nagle głos Voldemorta dobiegł z namiotu.
Harry nie podniósł wzroku. Był zgięty w pół. Utrzymywał się na nogach tylko dlatego, że dwóch mężczyzn (całkiem możliwe, że Crabbe i Goyle) go podtrzymywało. Szynkowa pięść złamała mu tym razem więcej niż jedno żebro. Czuł krew ściekająca w po twarzy. Lucjusz miał aż nazbyt silny prawy sierpowy.
- Mój panie - usłyszał jego głos kilka metrów dalej. - Odkryliśmy szpiega. Znaleźli nas.
- O czym ty mówisz, Lucjuszu? To niemożliwe.
- Ale chłopak przywędrował do obozu.
- CO?! - wrzasnął Voldemort. - Gdzie on jest?
To będzie następny koszmar, pomyślał Harry, gdy zaczęli ciągnąć go do przodu. Podniósł głowę i wtedy napotkało tamte czerwone oczy.
- Imbecylu - warknął Voldemort. - Czy nie powiedział ci kim jest?
- Mistrzu, on próbował wmówić mi, że jest Harrym Potterem.
- Bo to Harry, idioto!
Malfoy chwycił twarz Harry'ego i zadarł ją do góry.
- Ale…
- Lucjuszu, ty durniu. Naprawdę myślisz, że mógłby ukryć się przed całym światem - łącznie ze MNĄ - bez błyskotliwego przebrania?
- Przypuszczam, że nie, panie - wyznał, wciąż przypatrując się twarzy Harry'ego.
- Spójrz na jego oczy. Przecież chodziłeś do szkoły z Lily Evans.
Malfoy puścił twarz Harry'ego, który uwolniony również z żelaznego uścisku Crabbe'a i Goyle'a, upadł na ziemię. Mimo całej sytuacji z ciekawością słuchał słów Lucjusza.
- Miałem z nią styczność tylko dlatego, że Severus ją znał.
- Rzeczywiście - odrzekł Voldemort i machnął różdżką, uwalniając Harry'ego od knebla. - Wszystko w porządku, Harry?
Harry posępnie gapił się na ziemię. Wiedział, że wystarczy jedno słowo, a Malfoy, Crabbe i Goyle znajdą się w dużych kłopotów.
- Tak - mruknął, trzymając się kurczowo żeber.
Lucjusz pomógł mu podnieść się na nogi.
- Przyszedłem porozmawiać z tobą, Voldemort. A nie po to, by dostać łomot od twoich śmierciożerców.
- Więc przestałeś się ukrywać.
- Tak.
Najwyraźniej Voldemort nie czuł potrzeby do prywatności.
- Chcesz znaleźć sposób na wymknięcie się od swojego przeznaczenia?
- Tak.
- Bardzo dobrze.
- Nasz kontrakt…
- Nie musisz się obawiać, Harry. Nadal będę trzymać się naszego honorowego kontraktu, o ile ty również to zrobisz.
- Zgoda.
Teleportował się do skrzydła szpitalnego, gdzie szybko został wyleczony. Pani Pomfrey potraktowała go jak kogoś obcego. Nie żeby kiedykolwiek maltretowała go jako Harry'ego Pottera, ale jako Jack Taylor, został potraktowany, jakby te obrażenia nie były jego winą. Jak gdyby był normalnym chłopcem.
Pomimo tego, że opuszczał szpital już całkiem zdrowy, nadal odczuwał ból i miał siniak wokół oka. Kilka osób zerknęło na niego, lecz wydawali się być bardziej zainteresowani jego szatą, niż nim samym. Mógł to zrozumieć, bo nie był ubrany w szkolną szatę, tylko w jakiś okropny łachman.
Nagle wysoka postać zablokowała mu drogę.
- Dlaczego nie jesteś w szkolnej szacie? - to był Snape.
- Właśnie wróciłem, profesorze - odpowiedział, próbując go minąć. - Musze się przebrać.
Snape przyciągnął go z powrotem za kołnierz.
- Nie pozwoliłem ci odejść, chłopcze. Zapewne jesteś jeszcze jednym bachorem z Gryffindoru.
Typowy komentarz pochodzący od Snape'a. Harry spojrzał na niego.
- Tak, proszę pana.
Snape chwycił go za podbródek, żeby mu się przyjrzeć. Harry zaczynał już tego nienawidzić.
- Harry? - zapytał Snape, utkwiwszy wzrok w jego zielonych oczach -Nieprawdopodobne.
- Jak pan poznał, że to ja?
- Oczy Lily - mruknął, a potem puścił Harry'ego. - Idź się przebrać, Potter.
Harry ruszył w stronę wieży, pogrążając się w myślach.
Więc Lucjusz Malfoy nie kłamał. Snape znał jego matkę. Zapewne nie darzyć ją zbyt dużą sympatią, biorąc pod uwagę to, jak go traktował.
Zatrzymał się przed portretem Grubej Damy. Niestety hasło zostało zmienione.
- Po prostu mnie wpuść. To ja, Harry Potter.
- Nie interesuje mnie za kogo się podajesz. Nie znam cię, a ty nie masz hasła.
- Jakiś problem?
Rozejrzał się i zauważył zbliżających się bliźniaków Weasleyów.
- Cześć Fred, George. Ona nie chce mnie wpuścić.
- To przecież oczywiste. Nie należysz do Gryffindoru - powiedział George. - Weź się w końcu przesuń.
- Tyle szumu o nic. - Popatrzył na ich obydwu. - To ja, Harry. Pamiętacie Harry'ego Pottera? Uratowaliście mnie latającym samochodem waszego ojca, którym potem rozbiłem się z Ronem. Przypomnijcie sobie Turniej Trójmagiczny, tysiąc galeonów na kanarkowe kremówki. Już kapujecie?
- O kurczę, Harry - powiedział Fred. - To naprawdę ty.
Najwidoczniej to właśnie wzmianka o pieniądzach ich przekonała. Harry przypuszczał, że nie powiedzieli nikomu skąd mają tyle galeonów. Teraz obydwaj wpatrywali się w niego z zachwytem.
- Ron mówił o twoim błyskotliwym przebraniu - ciągnął Fred. - Ale to aż wprawia w osłupienie.
- Dzięki. Moglibyśmy teraz wejść?
Fred się zaśmiał.
- Gumochłon.
Portret przesunął się, odsłaniając wejście. Fred złapał Harry'ego za ramię i wciągnął do pokoju wspólnego.
- Patrzcie, kogo znaleźliśmy - ogłosił George, a Fred zaprezentował go wszystkim zgromadzonym.
Harry rozejrzał się po komnacie. Po Ronie nie było ani śladu, natomiast Hermiona podniosła się z krzesła, nie odrywając od niego wzroku.
- Więc to byłeś ty? - zapytała, powoli posuwając się w jego kierunku.
- Tak, Hermiono. To byłem ja.
Rzuciła mu się w ramiona i zaczęła płakać.
- Och, Harry.
Reszta Gryfonów zgromadzonych w komnacie otoczyła Harry'ego. Wszyscy byli wypełnieni trwogą i wątpliwościami. To zamieszanie musiało zwrócić uwagę Rona, bo jego głos dobiegł z balkonu.
- Harry?
Harry popatrzył na Rona, który chwilę później już był przy nim. Odciągnął Hermionę i szybko go uścisnął. Potem wyprowadził jak najdalej od tłumu.
- Dajcie mu spokój! - krzyknął. - On ma już tego dość.
Po tym jak zajęli fotele przed kominkiem, Harry opowiedział Ronowi i Hermionie wszystko, co zdarzyło się od czasu ich spotkania w Hogsmeade. Jakoś znieśli atak Malfoya na niego, ale...
- Fawkes cię zaatakował? - zdziwiła się Hermiona.
- To mnie zaskoczyło tak samo jak was. I na dodatek jeszcze nie chciał się ode mnie odczepić.
- I sprawił ci ból? - zapytał Ron, wyglądając na niedowierzającego.
- Tak.
- Co powiedział Dumbledore? - odezwała się Hermiona.
- Powiedział, że jeśli pozbędę się poczucia winy, to Fawkes przestanie.
- A co to znaczy? - powiedział Ron.
- No, że to wszystko stało się z mojej winy.
- Och, Harry, jak możesz tak myśleć? - westchnęła Hermiona.
Harry spojrzał na nią.
- A czemu nie miałbym?
- Nawet, jeśli nie ocaliłbyś Petera, to Sam-Wiesz-Kto i tak znalazłby inny sposób na powrót do mocy.
- Ale go uratowałem. Teraz Voldemort i Dumbledore wykorzystują to przeciwko sobie.
Hermiona utkwiła wzrok gdzieś pomiędzy dwójką przyjaciół.
- Co ja przeoczyłam?
Harry przebiegł ręką przez włosy i zerknął na Rona. Ten kiwnął głową, a potem spokojnie opowiedział jej o wszystkim. Hermiona wstała gwałtownie i popatrzyła na Harry'ego tak, jakby był z innej planety.
- To by się nigdy nie stało - oświadczyła głosem pełnym emocji. - Więc dlatego chciałeś, bym zgromadziła te wszystkie informacje?
- Tak. Znajdę inny sposób.
- Możesz liczyć na naszą pomoc - zadeklarowała Hermiona.
Poszli na obiad, słuchając ciągłego mamrotania Hermiony. Za nic nie chciała pozwolić umrzeć Harry'emu, tym bardziej, że ta baba (miała na myśli Trelawney) w kółko przepowiada mu śmierć.
Kilka osób zerknęło z ciekawością na Harry'ego, zważywszy na to, z jakimi osobami szedł. Nim zdążył usiąść, zauważył, że Dumbledore również na niego patrzy. Wówczas Harry przypomniał sobie o przebraniu, którego miał się pozbyć.
- Tera je tutaj - powiedział Hagrid, idąc za wzrokiem Dumbledore'a. - Te chłopaczysko zapytało mnie, kiedy będzie następny weekend w Hogsmeade.
- Cześć, Hagrid - przywitał się Harry
- Panie Potter, myślałem…
- Nie miałem czasu, profesorze, przepraszam. To nie potrwa długo.
Wzrok Hagrida latał od Dumbledore'a do Harry'ego.
- Harry?
- To ja, Hagridzie.
Moddy wstał, a jego magiczne oko przenosi się na twarz Harry'ego.
- Cholerny geniusz - mruknął.
Harry usiadł, czując się nieco niepewnie.
- Niech ma z tego trochę zabawy, profesorze - odrzekł Fred. - Harry'emu należy się coś od życia.
Dumbledore rozejrzał się dookoła sali. Wszyscy szeptali, gapiąc się na Harry'ego.
- Właśnie - odparł Dumbledore. - I teraz, gdy każdy o wszystkim wie, niech rozpocznie się uczta.
Zapach pojawiającego się jedzenia niezbyt dobrze podziałał na Harry'ego. Chwycił się kurczowo brzucha, i oparł czoło o wolną rękę, czując nagłe zawroty głowy.
- Co się stało, Harry?- zaniepokoił się Ron.
- Nic - skłamał, ciesząc się z tego, że kilka osób podeszło do niego, i zaczęło wypytywać o jego przebranie. Wszystko było w porządku, dopóki powstrzymywał się przed patrzeniem na jedzenie. Kiedy rozmawiał z Cho Chang, Hermiona zauważyła, że ma pusty talerz.
- Harry, naprawdę powinieneś coś zjeść.
- Odsuń się, panno Chang - rozkazał Snape, stając za Harrym. - Ona ma rację, Potter. Nie możemy pozwolić, by słynny Harry Potter zagłodził się na śmierć.
Harry popatrzył na niego niepewnie.
- J-ja nie mogę jeść.
Snape podał mu puchar.
- Wypij to - odparł stanowczo.
Harry zakrztusił się po pierwszym łyku i zaczął kaszleć.
- Pan znów go próbuje otruć? - zezłościł się Ron.
- Nie otrułem go ostatnim razem, panie Weasley, sam to zrobił. I z łaski swojej zamknij się, i pilnuj własnych spraw. - Zerknął na Harry'ego. - Wypij to, Potter. Pomoże ci.
Zwlekał z odejściem, dopóki nie przekonał się, że wypił cały eliksir.
- Teraz jedz! - rozkazał, kiedy oddał mu puchar.
Harry popatrzył na jedzenie, nie mając już nudności. Jadł, dopóki nie usłyszał jakże sobie znanego głosu.
- Gdzie on jest?
- Syriuszu… - odezwał się Dumbledore.
- Gdzie on jest?!
- Wygląda jakby zwariował - mruknął Ron.
Harry bał się rozejrzeć. Nagle poczuł, że ktoś złapał go z tyłu za kołnierz. Został postawiony na nogi i pociągnięty z dala od stołu.
- Syriuszu… - powtórzył dyrektor, jak ten chwycił ramię Harry'ego i ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
- Nie, Albusie. Muszę to powiedzieć.
Harry'emu nie spodobał się sposób, w jaki to powiedział. Wciąż jeszcze nie patrzył na swojego ojca chrzestnego, który również unikał go wzrokiem. Nie zatrzymali się, dopóki nie weszli do pokoju wynajmowanego przez Syriusza. Wtedy dopiero obrócił się twarzą do Harry'ego, a potem go z całej siły przytulił. Wyglądał zarazem na zaskoczonego, wstrząśniętego i przerażonego.
- Syriuszu…
Syriusz odsunął go na odległość swoich ramion.
- Nie masz pojęcia jak się o ciebie zamartwiałem, Harry?
- Syriuszu, ja…
- Powinieneś przyjść do mnie.
Harry spuścił głowę. Tak samo powiedział Voldemort. Syriusz potrząsał nim, dopóki nie podniósł wzroku.
- Nie rozumiesz, Harry? Voldemort próbuje cię nam odebrać. Zabrać, jak najdalej ode mnie.
Jego głos się załamał. Odwrócił wzrok od Harry'ego, a gdy ponownie na niego spojrzał w jego oczach widoczna była determinacja.
- Nie pozwolę mu na to, Harry. Przysięgam. - Chwycił Harry'ego za ramię, nie odrywając wzroku od jego twarzy. - Kocham cię, Harry.
Harry gapił się na niego. Nigdy w życiu nie słyszał tych słów.
- Od czasu, gdy tylko James dał mi cię na ręce, i schwytałeś mój palec, patrząc na mnie oczami Lily.
Harry poczuł palenie w oczach. Uświadomił sobie, że to przecież Syriusz odkrył tożsamość Parszywka. To on uciekł z Azkabanu (czego jeszcze dotąd nikt nie dokonał), uniknął dementorów, aby przybyć do szkoły i go ochraniać. Wychodził z ukrycia, gdy miał kłopoty. Wiedząc, że to niebezpieczne, przybył do niego i wziął od Dursleyów. Chronił tak samo, jakby robił to jego ojciec.
Syriusz oddalił się od niego i chwilę potem wrócił, trzymając dwa kawałki pergaminu. Pierwszy był listem, który on sam napisał do Voldemorta po tym, jak został uziemiony. Drugi zaś pochodził od samego Voldemorta.

Rozdział 10.
Plan Voldemorta.


Byłeś trochę surowy, może nie, Syriuszu?
Popatrz na to, co Harry do mnie napisał po tym, jak go potraktowałeś.
Słyszysz może gorycz?
Jak bardzo chłopiec pozbawiony jest miłości?
Ile ma jeszcze przecierpieć przez ciebie?
Dostanie to ode mnie, ponieważ wciąż uważa mnie za swojego wroga.
Ale jak długo jeszcze będzie tak sadzić, skoro jest zmuszany akceptować ból zadany przez ciebie, kogoś, kogo kocha?
Wierzę, że on cię kocha, Syriuszu.
Chociaż przypuszczam, że nie mówił tego.
Czy on, chociaż wie, jak wypowiedzieć te słowa?
Musiałby ktoś go tego nauczyć, pokazać jemu: jak?
Czy kiedykolwiek ktos powiedział mu te słowa?
Harry przyjdzie do mnie teraz po odpowiedzi.
Ile czasu to zajmie?


Wpatrywał się w pergamin. Jego ojciec chrzestny miał rację.
Voldemort próbował odciągnąć go jak najdalej od niego. Manipulował każdym aspektem życia Harry'ego, a to dawało mu możliwość zmuszania chłopca do przyjścia z powrotem do niego. I Harry pozwalał mu.
Popatrzył na Syriusza, którego oczy miały nie dający się do odczytania wyraz.
- Nie dopuszczę, by cię ode mnie zabrał. Nie mogę na to pozwolić.
- Och, Syriuszu - jęknął Harry rzucając się w objęcia mężczyzny. - Tak bardzo przepraszam. - Harry teraz także płakał. - Kocham cię. Przysięgam.
- Wiem, Harry - powiedział, a jego ramiona były silnie zaciśnięte wokół szlochającego chrześniaka.
Żal i poczucie winy zalały go.
Jak powinien teraz walczyć z Voldemortem?

***

Wracał do Wielkiej Sali, czując się gorzej, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Oczywiście, to było widoczne w po jego twarzy, gdyż nikt nie odezwał się do niego ani słowem. Nawet Ron wyglądał jakby obawiał się cokolwiek powiedzieć.
Później przyjaciele pomogli mu przefarbować włosy na czarno. Harry zdecydował się nosić szkła kontaktowe. Były wygodniejsze i mógł rzeczywiście lepiej przez nie wiedzieć, niż przez okulary. Gdy zmył makijaż, popatrzył w lustro. Jego twarz powróciła do wyglądu wciąż obcego Harry'ego.
Nic zaskakującego, gdy znalazł się przed gabinetem Snape'a. Drzwi były otwarte i paliło się światło. Jednak wahał się wejść do środka.
Relacje między nim, a Mistrzem Eliksirów stały się bardzo skomplikowane. Publiczne, w szkole, były takie same, ale w tajemnicy lub z czymkolwiek związanym z Voldemortem, Snape objął niemal rolę jego prywatnego ochroniarza.
- Dziedzic nie może spać - zagrzmiał Irytek, szybując w dół holu w jego kierunku.
- Zamknij się, Irytku - warknął Harry.
- Co się tam dzieje? - Harry usłyszał głos Snape'a.
Poltergeist kontynuował szydzenie z Harry'ego, tłukąc wszystko dookoła. Kiedy Harry się obrócił, Snape stał tuż przed nim.
- Co jest, Potter?
- Ja… Eee… Mam kłopoty ze snem.
- Więc przybyłeś tutaj ukraść jakiś składnik do zrobienia eliksiru? - zadrwił, jawnie wracając do swojej złośliwej osobowości.
- Ach, nie, proszę pana. Przyszedłem poprosić o uwarzenie jednego eliksiru dla mnie. Bo sam nie wiem jak zrobić eliksir bezsennego snu.
- Koszmary, tak? Dobrze, wejdź.
Harry poszedł w ślad za Snape'em do gabinetu. Jego doświadczenia w tym osobliwym pomieszczeniu nie były zbyt przyjemne, więc wolał zachować ostrożność.
- Usiądź, zanim zwalisz się na ziemię, Potter - rzekł Snape, zbierając kilka rzeczy z półek i ustawiając je na stole obok kociołka. - Wyglądasz na wyczerpanego. To dziwne, że nie wyzionąłeś jeszcze ducha.
Harry usiadł w na jedynym z krzeseł przed biurkiem.
- I naprawdę powinieneś przestać się zadręczać - kontynuował Snape. - Ta cała sprawa nie obraca się jedynie dookoła ciebie i Voldemorta. Wiele czynników jest w to wplątanych. Wszystko się może zdarzyć.
Harry przemyślał te słowa. To była prawda.
Voldemort mógłby zachorować albo umrzeć śmiercią naturalną, choć wymagałoby to sporo czasu. Aurorzy mogliby znaleźć jego kryjówkę i zadbać o wszystko. A on sam mógłby po prostu spaść ze swojej miotły podczas następnego meczu Quiditcha i zginąć.
- I przestań na mnie tak patrzeć - warknął Snape. - Gdzie są twoje okulary?
Harry patrzył na niego trochę zaskoczony.
- Widzę lepiej w szkłach kontaktowych. A w jaki sposób ci się przyglądam?
- Nigdy… - Snape powstrzymał się. Wrzucił parę składników do garnka. Wyraz jego twarzy był skoncentrowany. Jakby walczył sam ze samym sobą. - Harry - zaczął, w dalszym ciągu wpatrując się w kociołek - wzajemna niechęć między mną, a twoim ojcem, nie była tylko przez jego talent do gry w quidditcha.
- Och - wymamrotał Harry, nie będąc pewien, czy mu się to podoba. Wiedział, że jeśli Snape zaczynie dyskredytowanie jego ojca, to nie powstrzyma się od trzymania nerwów na wodzy.
- Oczywiście - dodał Snape. - To było przeważnie z powodu twojej matki.
- Więc również ją znałeś.
- Och, tak. Lily Evans była wtedy najbardziej czarującą i sympatyczną dziewczyną w szkole.
- To dlaczego jej nienawidziłeś?
- Nienawidziłem jej? - zdziwił się w końcu obracając się do niego. - Nie, Harry. Byłem w niej zakochany.
Harry poczuł się jakby jego szczęka opadła i walnęła o podłogę lochu.
- Ona tylko mnie lubiła - ciągnął Snape. - A to wystarczyło, żeby wywołać wojnę z Jamesem, ale mimo wszystko Lily pomagała mi z zaklęć i numerologii, natomiast ja odwdzięczałem się korepetycjami eliksirów. Oczywiście, Lily była całym sercem oddana twojemu ojcu, a ja nigdy nie odważyłbym się powiedzieć co do niej czuję. Niestety przeklęty Black to odkrył i od tego zaczęły się te jego małe żarciki. Jamesa śmiał się z nich, ale twoja matka gotowała się ze złości. - Przypatrzył się Harry'emu. - Odziedziczyłeś po niej temperament, Potter. Była miła i słodka, ale miała bardzo krótki bezpiecznik. Nie trwało długo, nim wybuchała przez Jamesa lub Syriusza, ale najgorsze jest to, że nigdy to jej się nie zdarzyło z mojego powodu. Wtedy wszystko się przesądziło. James uratował mnie od tego drzewa i zarazem od Remusa. Lily nie odzywała się do żadnego z nas przez miesiąc. Oczywiście powróciła z powrotem do Jamesa, ale ze mną nie kontynuowała przyjaźni. Uważała, że tak będzie dla mnie lepiej.
Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Lily jest również powodem, dla którego zostałem śmierciożercą, dokładniej to podwójnym agentem.
- Co?! - zdziwił się Harry.
Snape kontynuował mieszanie eliksiru, wrzucając do niego różne składniki w ściśle określonych momentach.
- Och, tak - ciągnął, dalej nie patrząc na chłopca, jak gdyby jego wzrok był dla niego odpychający. - Wiedziałem, że poszukiwali Potterów. Musiałem zrobić coś, by uratować Lily, więc dołączyłem do nich. Voldemort był niezwykle zadowolony, ponieważ byłem jednym z najlepszych czarodziejów z naszej grupy.
Harry w to nie wątpił, Snape naprawdę był niezwykłym nauczycielem.
- Nie wiedziałem kto szpiegował z ich kręgu. Każdy wierzył, że to Syriusz. W połowie w to wątpiłem, jednak chciałem, żeby to była prawda, więc też przy tym obstałem.
- Ale wszystko okazało się kłamstwem - wtrącił Harry.
- Może i tak, ale ja zawsze będę nienawidzić Syriusza Blacka.
- Bo to z jego winy nie mogłeś pozostać przyjacielem mojej matki?
Snape ponownie zaczął mówić:
- I nawet błagałem Voldemorta, by nie zabijał Lily, bo przecież nie musiała umierać. To dziedzice byli jego celem, ale on i tak to zrobił.
- A wszyscy sądzili, że to Syriusz ich zdradził.
- Tak.
- Ale to nie Voldemort ją zabił - powiedział Harry z impetem. - Zginęła przez to, że mnie broniła - oznajmił cichym głosem. Następnie popatrzył na Snape'a, który gapił się w na niego ze skrzyżowanymi ramionami i widocznym potępieniem na twarzy. - To dlatego mnie nienawidzisz?
Snape westchnął i powrócił do kociołka.
- Ja cię nie nienawidzę, Harry, ale właśnie dlatego rozpalam twój gniew do siebie.
- Nie rozumiem.
- Lily nigdy nie gniewała się na mnie - oświadczył, zanurzając kielich w kociołku i go napełniając. - Wolę widzieć, jak piorunujesz mnie wzrokiem przez te twoje okulary. Nigdy nie widziałeś jak patrzyły na mnie, gdy tłumaczyłem jej eliksiry.
Snape podszedł do niego i podał mu kielich. Harry wziął go bez patrzenia na swojego profesora i wypił go jednym tchem.
Snape pochwycił z powrotem naczynie, ale się nie oddalił. Harry, zaczynając odczuwać na sobie efekty magicznego napoju, podniósł wzrok.
- Ona jest dumna z ciebie, nawiasem mówiąc - powiedział Snape.
Harry poczuł się lepiej po rozmowie ze Snapem, jednak wciąż potrzebował eliksirów by móc jeść i spać aż do następnego tygodnia. Ron i Hermiona byli zafascynowani opowieścią Snape'a.
Hermiona wyglądała jakby zamierzała popłakać się w jednym momencie, myśląc, że było to takie smutne.
Następny mecz Quiditcha był niemal jednym wielkim żartem. Harry złapał znicza tak szybko, iż pomyślał, że cały zespół zabiłby go tylko dlatego, ponieważ nie mieli szansy pograć.

***

Harry i Ron opuścili klasę Trelawney i szli w kierunku wieży Gryffindoru. Harry zatrzymał się, gdy jego przyjaciel obrócił się w przeciwnym kierunku.
- Harry, gdzie ty się wybierasz?
- Musze iść do biblioteki, by coś zobaczyć. Voldemort przywołuje mnie przez cały ranek.
- On daje ci znaki? Jak?
- Ma swoje sposoby - mruknął Harry. - Ale nie zamierzam iść do niego. Wiem, co było zawarte w kontrakcie. Nie muszę biec do niego za każdym razem, gdy mnie wezwie. Chce się jednak upewnić, czy mam rację.
- Och.
- I poprosić Hermionę, czy mogłaby się pospieszyć z jedzeniem i ofiarować mi swoją pomocną dłoń.
- Oczywiście, że tak, Harry. My zawsze służymy ci pomocą.
Dobrze, Harry że miał do niej zaufanie. Hermiona odnalazła odpowiedni rozdział, artykuł i paragraf, którego potrzebował. Wciąż był z siebie zadowolony, gdy szli do lochu Snape'a na podwójne eliksiry. Dłoń Harry'ego uderzyła w bliznę.
- Następny sygnał? - zapytała go Hermiona. Ponieważ ból był krótkotrwały, Harry pokiwał głową. - Może powinieneś iść. Czy nie ma planu, który stworzyłby Sam-Wiesz-Kto i by się udał?
- Ten plan działał, ale do czasu - odpowiedział Harry. - Nie jestem już chętny do uczestniczenia w jego grach.
- Więc co zamierzasz zrobić? - odezwał się Ron.
- Iść na lekcję i mieć nadzieję nie otruć się ponownie.
Dwójka przyjaciół poszła w ślad za nim.
Harry był w połowie listy jego składników, gdy znalazł jeden, którego nie znał. Popatrzył na spis Rona i zauważył, że ten była zupełnie inna od jego. Wspaniale, pomyślał.
- Problemy, panie Potter?
Harry zaczynał sadzić, że Snape utrzymuje go na oku przez cały czas trwania swoich zajęć.
- Ech, tak, profesorze. Nie rozpoznaje tylko tych składników i zauważyłem, że lista Rona również jest inna. - Po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegł Malfoya spoglądającego na spis Crabbe'a z niepokojem. - Nie zbyt mam ochotę ponownie się otruć.
- Albo ja - wtrącił Malfoy.
Snape naprawdę się zaśmiał, a cała klasa gapiła się z niedowierzaniem na niego.
- To jest sprawdzian, oczywiście - wytłumaczył Snape. - Wszyscy mają inne eliksiry. Teraz więc skończcie, byśmy mogli zacząć. - Zwrócił się do Harry'ego: - Jeśli nie rozpoznajesz składników, to ich sobie poszukaj, Potter.
Snape popatrzył z powrotem na swoje papiery, a Harry wyciągnął automatycznie rękę. Przywołana książka poleciała do niego prosto z półki.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za głupie wymachiwanie różdżką przez pana Pottera - odezwał się Snape nie patrząc w górę.
Harry popatrzył w dół na swoje dłonie. Nie miał w nich różdżki. Ron również to zauważył.
- Ale, profesorze - wtrącił, widocznie nie mogąc się powstrzymać. - Harry nie użył do tego swojej różdżki.
Snape popatrzył na Harry'ego, który ugryzł swoją wargę i wzruszył ramionami w przepraszający sposób. Zatem zwrócił sie do Rona:
- Jednak trzeba podziękować panu Weasleyowi za zwrócenie mi uwagi i danie Potterowi szlabanu za popisywanie się.
- Przepraszam, Harry - wyszeptał Ron.
Harry nie mógł odpowiedzieć, ponieważ ból eksplodował w jego głowie. I to uczucie nie zniknęło.
- Dzień dobry, Severusie - powiedział Voldemort.

Rozdział 11.
Rebelia.


Cała klasa zareagowała. Rozejrzeli się dookoła i podskoczyli, gdy zauważyli, kto to był.
Harry nie musiał się odwracać, by wiedzieć. Czoło wciąż opierał na dłoni, gdy poczuł, jak Voldemort przechadza się po lochu.
Snape polecił klasie spocząć. Harry rozpoznał, jak uczniowie wykonują polecenie po szuraniu krzeseł.
- Próbuję przeprowadzić lekcję - powiedział Snape.
- Widzę - oświadczył Voldemort. - Nie zamierzam zabawić tu długo. Po prostu potrzebuję zamienić słowo z Harrym Potterem.
Harry w końcu spojrzał na Snape'a, który stał na przedzie sali. Mógł poczuć czerwone oczy czarnoksiężnika wbite w tył jego głowy. Nauczyciel posłał Harry'emu bardzo małe skinięcie głową. Chłopak nie wstał, ani się nie odwrócił. Potrząsnął swoją głową.
- Nie istnieje nic, co miałbym mu do powiedzenia.
- Harry, nie zamierzasz się do mnie odezwać? - zapytał go Voldemort niebezpiecznym tonem, którego nie słyszał przez krótki okres czasu.
- Nie zamierzam - odpowiedział, czując jak cała klasa gapi się na niego oraz, że czarnoksiężnik podszedł bliżej.
- Może powinieneś uwzględnić jakąś rozsądną radę - odrzekł do niego Snape, który wciąż absorbował uwagę chłopca.
Harry wiedział, że Snape chce, aby zrobił to, co mu powiedziano. Nie tym razem.
Podniósł się i odwrócił twarzą do Voldemorta.
- Nie jestem zobowiązany żadnym kontraktem magicznym do rozmawiania z tobą, aż do przerwy świątecznej. I wiem, że mam rację.
Spojrzenie czarnoksiężnika stało się bardzo groźne, jednak Harry patrzył na niego wyzywającym wzrokiem.
- Harry ma rację - wtrąciła Hermiona. - Według reguły magicznego kontraktu, artykułu czwartego, paragrafu szóstego i działu siedemnastego…
- Zamknij się, panno Granger! - wrzasnął Snape. Oczy Voldemorta przestały być skupione na Harrym, a spoczęły na Hermionie. Jego wyraz twarzy zmienił się, tak jakby dopiero co zmienił strategię.
- Więc to jest ta wyraźnie pojętna Granger - odrzekł Voldemort, a jego spojrzenie zaczęło przesuwać się po klasie, jakby dopiero co ich zauważył. - Witaj, Ron. Draco - pozdrowił. - Ty musisz być Longbottom - stwierdził do Nevilla, który wyglądał jakby miał zemdleć. - I Vincent, Gregory. - Skinął do nich głową. - Zebrałeś bardzo interesującą grupę, Severusie.
- Skoro już się z wszystkimi przywitałeś - powiedział Harry - to miałbyś coś przeciwko odejściu?
- Och, byłbym zapomniał - odezwał się Voldemort i podszedł krok bliżej, mając oczy utkwione w twarzy Harry'ego, który mógłby stwierdzić, że widział w jego ekspresji coś zmienionego od ostatniego czasu, gdy z nim rozmawiał. On też nie był zbyt zadowolony.
- Jeśli ty nie zdobędziesz się na rozmowę ze mną, to możliwe, że znajdę kogoś, kto zechce. - Zwrócił się adekwatnie do Rona: - Miałbyś ochotę na pogawędkę, panie Weasley?
- Wiesz doskonale o tym, że nie możesz ich tknąć - wtrącił się Harry.
- Nie mówię o nim jako o zakładniku, Harry. Po prostu chce porozmawiać. Być może twój przyjaciel jest tak ciekawy, jak ty zazwyczaj jesteś.
Harry'emu nie spodobała się wcale ta gra. Voldemort próbował znów nim manipulować. Starał się, aby Harry robił dokładnie to, co sobie zaplanował. Musiał być silny.
- Mam wątpliwości, czy Ron…
- Poczekaj, Harry - przerwał mu przyjaciel. - Chciałbym usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- Ron…
Ale Ron wstał i przeszedł dookoła stołów by stanąć przed nimi. Spojrzał na Harry'ego z taką miną, jakiej on nigdy nie widział w swoim przyjacielu. Był bardzo zdeterminowany.
- Bardzo dobrze - oświadczył Voldemort, chwytając ramię Rona. Wyszeptał coś do niego i obydwaj zniknęli.
W klasie panowała martwa cisza. Harry poczuł, jak jego żołądek niebezpiecznie się przekręca i wybiegł z pokoju. Czuł się bardzo chory.
Jakiś chłopiec z drugiego roku natychmiast uciekł, gdy zobaczył go na podłodze w łazience.
- Harry! - usłyszał wołanie Syriusza.
Harry podniósł marne spojrzenie, by popatrzeć na ojca chrzestnego.
- Co ja zrobiłem? - wyszeptał ochryple.
- Harry, już wszystko w porządku - odpowiedział Syriusz, pomagając mu się podnieść. - Miałeś prawo do tego, tak samo jak Ron. Zresztą on już wrócił i nic mu nie jest.
Harry przypatrzył się mu.
- Ron wrócił?
- Tak, Harry - potwierdził Syriusz. - Chodź.
Pomógł chrześniakowi dojść do swojego pokoju i kazał tam usiąść.
- O rety, Harry - odezwał się Ron. - Wyglądasz okropnie. Nie mów, byłeś o mnie zaniepokojony? -
Harry popatrzył na przyjaciela. Wyglądał doskonale. Tak naprawdę, to wydawał się być na niego ściekły.
- Czytałem o kontraktach tak dokładnie jak ty. Czy myślałeś, że nie wiem, co robię?
- Przepraszam, Ron - wyznał Harry. - Ja po prostu nie potraktowałem tego… - Rozejrzał się po pomieszczeniu. Tylko Remus i Hermiona byli tu wraz z nimi. - Aby… Cóż… nie mam już nic więcej do powiedzenia.
- Dobra, zapomnijmy o tym, a on jest teraz rzeczywiście zdenerwowany. Stracił swoją pewność siebie i nie wyglądał na to, że chce mi coś zrobić.
- Co się zdarzyło?
- Chciał wiedzieć, dlaczego twoje cotygodniowe listy nie są takie „zabawne” - jak on to się wyraził - jakie były zazwyczaj. I czemu nie przychodziłeś, kiedy cię wzywał.
- A co mu powiedziałeś?
- Powiedziałem, że miałeś długą rozmowę z Syriuszem i…
- Nie wyjawiłeś mu o czym rozmawialiśmy?
- Nie mówiłeś mi, o czym rozmawialiście, więc jak mógłbym? Tylko nawijałeś o swoim planie.
Harry skinął głową.
- Tak więc, to dobrze czy źle? - zapytał patrząc między Syriuszem, a Remusem.
- Myślę, że to pierwsze - odrzekł Lupin. - Zamierza być teraz bardzo ostrożny, jak będzie robił z tobą interesy, Harry.
- Tak - przyznał Syriusz. - Wie, że mu nie ufasz. Musi się przekonać, czy może wpływać na twoje decyzje z powrotem.
- To się nie zdarzy - zaprzeczył gwałtownie Harry. - Nie zamierzam już więcej słuchać jego słów. Nigdy więcej!
- Cóż, to nie jest takie proste, Harry. Po przerwie świątecznej i po przetestowaniu ciebie, nie będzie żadnego kontraktu. Nie wiemy, co Voldemort zechce zrobić potem.
- Co myśli o tym profesor Dumbledore? - zapytała Hermiona.
- Albus nie bierze udziału w naszych małych układach, bo w innym wypadku, by ich raczej nie było.
- Co masz na myśli? - spytał Ron.
- No, Albus nie zgodziłby się na mówienie Harry'emu tego, co mu powiedział Syriusz - rzekł Remus. - Dlatego zataliliśmy to przed nim. Ja jednak zgadzam się, że Syriusz postąpił słusznie. Dlatego tutaj jestem.
Harry cofnął spojrzenie z pomiędzy ich dwojga. Wciągną swoją różdżkę i puknął ją w zegarek.
- Komentarz - powiedział.

Pan Rogacz sądzi, że jego syn powinien posłuchać Pana Łapy i Pana Lunatyka, ponieważ oni obydwaj kochają go tak bardzo jak ja.

Harry wstrzymał oddech i czekał.

Pan Glizdogon sądzi, że pan Łapa jest nad opiekuńczy od jego pobytu w Azkabanie. W głębi serca wie, iż tylko mistrz może dać to, co najlepsze dla Pana Pottera.

- Co powiedział Peter? - odrzekł Remus.
Syriusz roześmiał się po tym, jak jego chrześniak wyjawił jakie słowa przekazał Pettigrew.
- Zatem Voldemort jest zaniepokojony.

***

Voldemort nie zdemaskował się ponownie przed całą szkołą, jednak przerwa świąteczna nieuchronnie się zbliżała. Harry kontynuował wysyłanie notek o stopniach jego rozwoju, ale nadal nie włączał nic własnego. Czarnoksiężnik ponadto przestał mu odpisywać, co Gryfonowi się spodobało. Chociaż, co jakiś czas, dawał mu „sygnały”. Było to zwykle podczas eliksirów. W jakiś sposób przypisywał to faktowi, że Voldemort prawdopodobnie wiedział, iż cała klasa podskoczyłaby, gdyby dłoń Harry'ego uderzyła w czoło.
Kiedy nadszedł pierwszy dzień ferii, Harry przemierzał krokami pokój ojca chrzestnego. Zarówno Ron i Hermiona byli zmuszeni zostać w Hogwarcie pod ochroną Dumbledore'a, tak więc byli tutaj tak jak Remus, Severus i Dumbledore.
- Nie mogę tego zrobić. Nie mogę tego zrobić.
- Możesz, Harry - powiedział Syriusz.
- Ja…
Oczywiście, musiał to zrobić. Dumbledore patrzył na niego dziwnie, rzucając osobliwe spojrzenia na Remusa i Syriusza jakby coś podejrzewał.
Harry narzucił na ramię swój plecak. Uścisnął każdego w pokoju, czekając do czasu póki nie dostał buziaka od Hermiony. Następnie wgapił się w podłogę.
Następny koszmar.
Obserwował jak Voldemort kroczy przez obozowisko w kierunku... jego. Nie mógł w to uwierzyć. Podszedł do Harry'ego Pottera. Zatrzymał się i zaczęli rozmawiać.
To było dla Harry'ego po prostu wspaniałe. Jeśli ktoś był wystarczająco głupi, by podszywać się pod niego, to znakomicie. Był wolny. Niesamowite uczucie.
To nie trwało długo. Więzy zacisnęły się wokół jego ust i czyjeś ręce chwyciły go pod ramiona.
Został zaciągnięty do Voldemorta.
- Co zrobić z dodatkowym, mistrzu? - powiedział śmierciożerca.
Voldemort obrócił się i cofnął o krok do tyłu wyglądając na zaskoczonego widząc ich dwóch.
- Kim ty jesteś? - zapytał Harry Potter, który był tam pierwszy.
- To jest dylemat - stwierdził Voldemort podnosząc różdżkę, a knebel u chłopca zniknął.
- Jeśli masz już jego, to sobie pójdę. - Magiczne liny owinęły się wokół rąk Harry'ego, więc nie mógł się teleportować. Popatrzył w górę na Voldemorta. - Hej, nas dwóch nie potrzebujesz, wystarczy ci jeden.
- Tak, wydaje się, że ty stanowisz nadmiar - odezwał się drugi Harry. - To zastawiło na mnie haczyk.
Harry przypatrzył się mu, bo sam dałby identyczną odpowiedź. To musiał być Malfoy. On był jedynym, który mógłby spróbować zrobić coś podobnego, i Harry dość dobrze wiedział (przez istotne informacje od jego ojca), że wykręciłby się od kary.
- Malfoy! - wrzasnął oszust. - Czyś ty zwariował? On cię zabije.
Harry zmrużył oczy. - Czy to całe przyjazne nastawienie w szkole od czasu pojedynku było po to, żebyś się do mnie zbliżył?
- Przypuszczam, że to było proste dla ciebie. Voldemort - odrzekł Harry - winny sam siebie przeklnie.
- Więc przyznajesz to? - powiedział Malfoy.
- Pewnie - przyznał Harry. - Cokolwiek powiesz.
- Nie jestem rozbawiony - powiedział Voldemort.
- Ani ja - dodał Malfoy.
Jednak Harry zaczął się śmiać. Nie mógł się powstrzymać. Spodobało mu się powiedzenie Snape'a: Wszystko się może zdarzyć. To było odrobinę dziwaczniejsze, niż by się spodziewał, ale ciągle…
- Dobrze, jeśli po prostu pozwolisz mi odejść, to zejdę ci z drogi.
- Ani mi się śni - odrzekł Voldemort.
- To wtedy pozwól jemu iść. On nie brzmi tak, jakby chciał tu zostać.
- Muszę zostać - uśmiechnął się szyderczo Malfoy. - Jestem zobowiązany być pod kontraktem, dopóki nie zostanę przetestowany.
Harry'emu opadła szczęka. Zapomniał o swoim rozbawieniu. Nie mógłby zostawić ich dwojga. Nie zgodnie z prawem.
Voldemort popatrzył na Malfoya jakby on miał słuszność, a potem zwrócił się do Harry'ego.
- Zatem co mam zrobić z tobą, chłopcze?
- Cóż - zaczął Harry. - Jeśli nie uważasz, że jestem Harrym Potterem, to mógłbyś mnie wówczas zabić. Jeśli pomyślisz, że mogę nim być, mógłbyś spróbować torturować mnie. Ale wolałbym raczej, żebyś zwolnił mnie od mojego kontraktu, bym mógł udać się do Bułgarii.
Voldemort wpatrywał się w niego.
- Skąd ty to usłyszałeś? Od Hermiony? - zapytał Malfoy. - Nie sądzę, że mógłbyś słuchać czegoś, co ona mówi. Nienawidzisz wszystkich, którzy nie są czystej krwi.
Ślizgon, faktycznie broniący jego przyjaciółki, uderzył mu na nerwy. Podniósł swoje związane ręce. Voldemort złapał za jeden z jego przegubów i Harry upadł kolanami na ziemię.
- Jeden z was jest bardzo wspaniałym i zarówno głupim aktorem. Kiedy dowiem się który, to wymierzę sprawiedliwość.
Wrzucił ich obydwu do klatki Syriusza. Harry wiedział, że to dobrze. Voldemort powinien być wściekły, ale przez to, co się stało, zaczął nieufnie odnosić się do zrobienia czegoś, aby w rzeczywistości sprawić mu ból. Zresztą przez torturowanie go nie uda mu się znów nim sterować.
- Czego użyłeś? - zapytał Malfoy. - Eliksiru wielosokowego? Gdzie zdobyłeś mój włos? Na podłodze w łazience, po tym, jak Hermiona mi je obcięła?
Harry zignorował ich obydwu. Nie potrzebował rozmawiać z Voldemortem. Była doskonała sposobność uniknięcia tego. Nie mógł odejść z tego powodu magicznego kontraktu, o którym raczył przypomnieć mu Malfoy, ale przynajmniej nie musiał znosić pogawędki z Voldemortem.
Harry zdziwił sam siebie tym, że czuł się zraniony przez to, iż Voldemort nie mógł dostrzec, że Malfoy nie był nim. Wówczas zbeształ siebie; Voldemort chciał właśnie czegoś takiego. Wynikające z tego poczucie winy nie pozwoliło mu zasnąć tej nocy. Zdrzemnął się na krótko w czasie wczesnych godzin świtu, a kiedy się obudził, był sam w klatce. Malfoy zbliżył się do jego celi, kiedy zauważył, że się obudził.
- Przegrałeś - to było wszystkim, co powiedział, zanim poszedł z powrotem w kierunku Voldemorta.
Harry zastanawiał się jak Malfoy mógł wmówić Voldemortowi, że to on był Harrym. Zbeształ się, gdy odczuł z tego powodu urazę.
Dobrze, świetnie. Może go ukatrupi i będzie po wszystkim. Jednak Harry nie został zabity. Pozostał w klatce przez resztę dnia i nocy, pozwolono mu wyjść tylko do łazienki. Następnego ranka oparł się o kraty, kiedy poczuł zbliżającego się z tyłu Voldemorta. Gdy podszedł wystarczająco blisko, powiedział:
- Nie możesz podkradać się do mnie, Voldemort.
Voldemort okrążył klatkę. Harry miał wciąż zamknięte oczy.
- Problemy z twoją nową zabawką? - zapytał chłopiec.
- On nie wydaje się taki utalentowany, jak zeszłego razu, gdy go testowałem.
- Może ma zły dzień.
- Nie wydaje się być taki zabawny, jak sobie przypominam.
- Okropne.
- Jest również aż nazbyt pełen szacunku.
Harry otworzył oczy i popatrzył na niego. Tamte czerwone oczy wróciły.
- Naprawdę? - mruknął Harry. - No to prawdziwa szkoda.
Oparł się ponownie o kraty zamykając oczy i nastawiając się na to, że Voldemort odejdzie.
- Dlaczego myślisz, że tak jest? I dlaczego grasz tak impertynenckiego komika?
Harry westchnął w dalszym ciągu nie otwierając swoich oczu.
- Być może twój pupilek pamięta, że zabiłeś jego rodziców. Jak polowałeś na nie przez te minione lata. Jak zabrałeś go od rodziny w te lato. Jak manipulujesz jego życiem dla własnych interesów. A co do roli komika, prawdopodobnie on nie przywiązuje do tego wagi.
- Interesujące - stwierdził Voldemort, a Harry usłyszał, jak odszedł.
Zbliżała się pora lunchu i był głodny. Patrzył na Malfoya. Wiedział, że to Draco. Nikt inny nie mógł przekonać Voldemorta, iż jest nim.
Ślizgon siedział przy ognisku, czytając. Na stole obok niego był mały stosik upieczonych kurczaków.
W głowie Harry'ego eksplodował ból. Rozejrzał się prędko wokół, chwilę po tym, gdy to uczucie minęło. Voldemort sygnalizował. Malfoy nie poruszył się. Ból znów się pojawił. Harry uderzył się ręką w czoło, ponieważ to nie minęło. Popatrzył na otwór namiotu Voldemorta i spostrzegł go tam stojącego oraz podtrzymującego na nim swoje spojrzenie. Voldemort obniżył różdżkę, a ból chłopca minął. Wtedy czarnoksiężnik utkwił wzrok w Malfoyu, który nie zareagował. Był dalej pochłonięty czymś, czymkolwiek czytał. Voldemort zaczął iść w kierunku Malfoya, będąc coraz bliżej i bliżej. Malfoy nie poruszył się.
Miał go, pomyślał Harry, czując się nadmiernie zadowolony.
Czarnoksiężnik zatrzymał się bezpośrednio za Malfoyem, a Harry usłyszał jak drzwi klatki otwierają się. Podszedł tam i wyskoczył na zewnątrz. Zbliżył się do ogniska, a Malfoy wgapił się na niego. On sam zaś usiadł na jednym z krzeseł i zaczął jeść.
- Kto pozwolił ci wyjść? - zapytał Malfoy.
Harry popatrzył w górę i zobaczył jak dłoń Voldemorta opadła na ramię Malfoya.
- Ja.
Malfoy podskoczył.
- Mówiłem ci, żebyś nie podkradał się do mnie - przypomniał Harry Voldemortowi.
- Tak, i powinienem ukarać cię za tą aluzję.
- Dlaczego? Bo nie mogłeś zrozumieć, że Malfoyowi udało się zrobić z ciebie głupca?
Klątwa Cruciatusa uderzyła w niego i przewróciła z krzesła na ziemię.
- Nie doceniam teraz twojego sarkastyczne poczucie humoru, Harry.
- W porządku - odrzekł Harry podciągając się z powrotem na miejsce. - Przepraszam.
- Dobry chłopiec.
Voldemort magicznie skrępował oszusta i zaczął mu zadawać pytania. Jeden ze śmierciożerców przeszukiwał go dopóki nie znalazł butelki z eliksirem wielosokowym. Zaraz po tym fałszywy Harry upadł na kolana prosząc o wybaczenie.
- Raczej mi się to podoba - wyznał Voldemort. - Harry Potter u moich stopach błagający o swoje życie.
- Zignoruje ten komentarz - odezwał się Harry w dalszym ciągu jedząc. - Więc, co zamierzasz z nim zrobić?
- Nic, póki nie nastąpi przemiana.
- Wiesz, kim on jest.
- Tak, skazał się na potępienie. Ale kara będzie skuteczniejsza, kiedy powróci do normalnej postaci, i gdy jego ojciec wróci.
Zakneblował Malfoya i umieścił w klatce, a Harry rozejrzał się.
- Po co sygnalizowałeś do mnie?
- Ach, ta ciekawość - rzekł Voldemort. - Jestem zadowolony, że zapytałeś. Znalazłem niezwykłą książkę i chciałem ci ją pokazać.
- Możesz poczekać z tym aż skończę jeść? Bycie uderzonym klątwą Cruciatusa zabiera wiele z siebie.
Voldemort zaśmiał się, wyglądając na bardzo zadowolonego.
- W porządku, Harry, ale to jest książka z przepowiedniami. Jeśli dobrze przypuszczam to znalazłem jedną, która nawiązuje do ciebie.
Oczy chłopaka natychmiast spotkały się z oczami Voldemorta. Chwycił najbliższą serwetkę, by wytrzeć o nią ręce.
- Zgoda, Voldemort. Masz mnie. - Podniósł się. - Jestem gotowy.
Voldemort zarechotał ponownie.
- Jak mogłem nie wiedzieć o tym, że to nie byłeś ty.
Harry wzruszył ramionami i poszedł w ślad za nim, do jego namiotu.

***

Harry obudził się. Spał niespokojnie, lecz gdy opuszczał swój namiot, czuł się dobrze. Miał w ręce książkę z przepowiedniami. Jedynie Voldemort mógł pokazać Harry'emu jaki był ogólnikowy. Harry wolał poczytać, niż słuchać tych przemówień o dziedzicach dochodzących do wielkiej mocy i o ponownym wprowadzeniu równowagi sił.
- Ach, dzień dobry, Harry - przywitał go Voldemort. - Głodny?
- Dobry - odpowiedział, patrząc na pojawiające się jedzenie. - Tak, głodny.
Zapełnił talerz i usiadł na swoim krześle. Otworzył książkę i włożył kawałek bekonu do ust.
Popatrzył na Voldemorta, gdy poczuł jego wzrok na sobie.
- Co?
- Wciąż próbuję się przyzwyczaić do twojego wyglądu bez okularów.
- Muszę wymieniać szkła kontaktowe raz na tydzień, ale o tak lepiej w nich widzę - odpowiedział Harry ze wzruszeniem ramion. - Lubię je.
Spojrzał w dół na swoją lekturę mając przeczucie, że Voldemort się oddala.
Materiał, który wertował, był fascynujący, jednak wprawiał w zakłopotanie. Większość przypominała wywody Trelawney, niektóre jednak brzmiały bardzo wyraźnie i zapowiadały straszne rzeczy.
- Więc spotykam cię czytającego… znowu? - spytał Lucjusz Malfoy.
- Hmm, tak.
- To działa?
Harry został zupełnie zbity z tropu.
- Nie jestem pewien - to jedyna rzecz, którą mógł wymyśleć w odpowiedzi.
- Daj temu czas. Mistrz to pojmie. Dlaczego on jest zakneblowany? - powiedział Lucjusz, odwracając się do Harry'ego Pottera w klatce. - Był zmęczony jego skomleniem?
- Coś w tym stylu.
Harry poczuł palenie w swojej głowie i poczekał.
- Nie możesz zakraść się do mnie, Voldemort.
Voldemort zaśmiał się.
- Wiem o tym, mój pupilku.
Harry wstał tak szybko, że prawie przewrócił Lucjusza.
- NIE nazywaj mnie tak! Nie będę odpowiadać na to, ani też…
Voldemort chwycił jego twarz, zmuszając go przez to do milczenia.
- Będziesz odpowiadać jakkolwiek cię zawołam, Harry. I mogę dodać, że to był dużo lepszy odzew niż ten wczorajszy.
Pozwolił, aby Harry, który już wszystko zrozumiał, odciągnął swoją twarz Ta aluzja była skierowana do Lucjusza.
- Chcesz czegoś, Voldemort? - odrzekł. - Najpierw Lucjusz, teraz ty. Nie zostawisz mnie w spokoju?
- Uważaj na słowa, chłopcze - ostrzegł go Lucjusz.
- Musiał byś mi uciąć język - prychnął Harry.
Zdziwił się, gdy Lucjusz wymierzył mu policzek. To prawie zwaliło go na ziemię.
- Mistrz może znajduje rozbawienie w tobie, ale ja nie - oświadczył i popatrzył na Voldemorta. - Daje ci ciężkie chwile, mój panie?
- Przyznam, że nie był taki bez szacunku wczoraj - napomknął Voldemort.
- Być może mam ciężki dzień - wtrącił Harry.
- Muszę ci coś wyznać, panie - dodał Lucjusz. - Chłopak potrzebuje dyscypliny. Wiem to. Mam swojego własnego.
- Rzeczywiście, radzisz sobie z wychowywaniem, Lucjuszu. Jednak ten jeden jest pod moją opieką.
Podszedł bliżej do Harry'ego, który się wzdrygnął.
- Mój lordzie, naprawdę nie sadzę, że to jest potrzebne - powiedział Lucjusz.
- Tak uważasz?- zapytał. Chwycił Harry'ego za twarz i ten upadł na kolana. - Po prostu chciałem ci powiedzieć, że on nie był tak lekceważący wczoraj. Nie uważasz tego za dziwne? - Lucjusz popatrzył w dół na Harry'ego. - Co mogłoby się takiego zdarzyć, że teraz tak się zmienił? Lucjuszu, wiedziałeś, że mam sposób na zawołanie Harry'ego do siebie, gdy go potrzebuję? Zupełnie taki sam, jak na śmierciożerców?
Teraz Malfoy wyglądał na zaniepokojonego. Harry trząsł się.
- Wzywasz go? - powtórzył Lucjusz.
- Tak - przyznał Voldemort. - Mogę sygnalizować do niego gdziekolwiek by był i on wie, że chcę, by przeszedł do mnie. Harry nie zawsze się zjawiał, gdy go wzywałem, ale wiem, że zwracałem jego uwagę - przyglądał się Lucjuszowi. - Nie stawił się jak wołałem go wczoraj.
- Nie zrobił tego?
- Czy sądzisz, że powinienem go ukarać? - Popatrzył na Harry'ego. - Co o tym myślisz, Harry? Chciałbyś pokrwawić dla Lucjusza?
- Nie - wydyszał Harry.
- Mistrzu - zaczął Malfoy - nie sądzę, że ten incydent był tak zły, aby…
- Aby co Lucjuszu? - zapytał Voldemort uwalniając Harry'ego, który poczuł jak upada u jego stóp. - Aby udowodnić, że ten chłopak będzie krwawić, gdy dotknę jego blizny. Aby udowodnić, że to jest Harry Potter. Aby zastanowić się, co za chłopiec jest w klatce?
- Panie…
- Milcz! - zagrzmiał Voldemort. - Z pewnością ten chłopak to Harry Potter. Severus! - zawołał. - Zajmij się Harrym.
- Nie zobaczę tego, co się wydarzy? - zapytał Harry.
- Zrobiliśmy to dla ciebie, mój panie - nalegał Lucjusz.
- Chodź tu, Potter - odezwał się Snape podciągając go z ziemi na nogi. Pomógł mu dotrzeć do namiotu. - Dobra robota, Harry - rzekł już w środku. - Poradziłeś sobie.
Usadowił chłopca na krześle i wyszedł na zewnątrz.
Harry zastanawiał się, nad tym co powiedział Snape. Wtedy jego mózg zamarł w zrozumieniu. Voldemort zrobił to znowu. Manipulował nim. Kierował całym zadbanym scenariuszem do perfekcji.
Był zadowolony, kiedy Voldemort uświadomił sobie, że jest prawdziwym Harrym. On chciał by go rozpoznano, wręcz tego potrzebował.
Harry chciał znów płakać. Jak miał walczyć przeciw czarnoksiężnikowi, który używał jego własną naturę przeciwko niemu?

***

- Coś nie w porządku, Harry? - zapytał Voldemort.
- Oszukujesz.
- Nie przeczę.
- To nie jest sprawiedliwe.
Harry podniósł wzrok z książki by popatrzeć przez ognisko na Voldemorta. Było trzy dni po tym, jak oszust został zdemaskowany. Harry wiedział, że nic nie zostało zrobione, żadnemu z nich. Zdawał sobie sprawę, że cały plan był po to, aby pokazać jak Voldemort może manipulować jego życiem, żeby robił wszystko tak, jak Voldemort chciał.
- Kto powiedział, że życie jest uczciwe? Pogódź się z tym.
- Radzę sobie z tobą. Dlaczego powinienem się tym dzielić?
- Ach, mój biedny Harry. Zawsze cyniczny.
- Proszę, żebyś przestał się tak do mnie odnosić - rzekł Harry. - To jest bardzo irytujące.
- Zaakceptuj prawdę, Harry. Jesteś naprawdę mój.
Harry wstał i rzucił książkę na stół.
- Byłbyś tak łaskaw mnie przetestować i pozwolić mi odejść. Chciałbym iść do domu.
Czarnoksiężnik podniósł się i okrążając ognisko stanął niebezpiecznie blisko Harry'ego.
- Jesteś w domu, Harry. Gdziekolwiek ja jestem, tam jest dom dla ciebie.
Harry westchnął i zaczął iść w kierunku swojego namiotu.
- W porządku, Harry - zawołał za nim Voldemort. Harry obrócił się. Voldemort rzucił mu jego różdżkę. - Uderz mnie najsilniejszym z przekleństw, jakie poznałeś, a pozwolę ci wrócić do Syriusza.
Chłopiec popatrzył na swoją różdżkę, a potem na czarnoksiężnika.
- Dalej, Harry. Masz moje pozwolenie.
Chłopiec pochwycił moment, w którym zrozumiał. Voldemort robił to znowu. Grał na jego uczuciach. Harry popatrzył na niego.
- To jest test?
- Tak.
Podniósł swoją różdżkę.
- Crucio!
Widział jak Voldemort upada na ziemię, ale nie chciał widzieć, co dalej się działo. Kontrakt był wykonany. Teleportował się do domu.
- SYRIUSZU! - krzyknął Harry, wydzierając się na cały dom. Alew nim wiało pustką. Była tam tylko Mrużka, która dała mu trochę jedzenia i usiadła przy nim.
- Pana Syriusza nie ma w domu przez jakiś czas, panie Harry - wyjaśniła. - Teraz, gdy panicz jest tutaj, Mrużka jest pewna, że wróci.
Chłopiec zwalił się z krzesła na podłogę jadalni. Czuł się tak zmęczony, że nie był w stanie się poruszyć.
- Gdzie jest Zgredek? - udało mu się zapytać.
- Zły Lord wynajął go do opiekowania się tobą, podczas gdy ty jesteś tutaj.
Harry zamrugał. Zgredek troszczył się o niego, gdy był w obozowisku Voldemorta?
- Och, paniczu. Jesteś zmęczony. Pozwól Mrużce położyć cię do łóżka.
Nie było niczego, co Harry'emu podobałby się bardziej, ale nie chciał się ruszyć. To pomieszczenie, w którym on, Syriusz i Remus rozmawiali o jego ojcu. To w tym pokoju odbywało się jego przyjęcie urodzinowe. To pierwsze miejsce domu, które zobaczył.
Nie opuści go, póki Syriusz się nie zjawi.

***

- Harry? Harry!
Chłopak poruszył się na dźwięk tego głosu i otworzył oczy. Syriusz nachylał się nad nim.
- Co robisz na podłodze?
- Czekałem na ciebie - odpowiedział sennie.
Ojciec chrzestny pomógł mu wstać. Zmusił do milczenia dwa bardzo pobudzone skrzaty domowe słowami, których chłopiec nie zrozumiał.
- Chodź, Harry. Nie wiem, co ty tu robisz, ale jesteś teraz w domu. Nie zamierzam narzekać.
- Dom - odrzekł Harry. - Po prostu chciałem wrócić do domu.
- W porządku. Nie myśl o tym teraz. Łóżko.
Poczuł jak ktoś zdejmuje jego buty i skarpetki, a następnie szatę. Kiedy został pozostawiony tylko w bieliźnie, wepchnięto do łóżka i przykryto kołdrą, aż po samą brodę.
- Dobranoc, Harry - chłopiec poczuł nacisk na czubku głowy, jakby ktoś przycisnął tam usta. - Kocham cię.
- Dobranoc, Syriuszu - odrzekł Harry, rozumiejąc, że to był pocałunek - Też cię kocham.

***

Gdy Harry się obudził, poczuł się lepiej niż wiele tygodni temu. Był w domu, wolny od kontraktu Voldemorta i nawet poczucie winy nieco ustąpiło. Słowa Severusa pomogły mu bardziej, niż by się spodziewał.
Wszystko się może zdarzyć. Harry musiał o tym pamiętać.
Kiedy schodził w dół schodów, coś się działo na dole. Usłyszał głos Rona i popędził do jadalni.
- Ron! - krzyknął.
- Cześć, Harry - przywitał się przyjaciel żując kawałek bekonu.
Wtedy dobiegła do niego kłótnia Freda i George'a z kuchni.
- Kto tu jeszcze jest? - zapytał Syriusza.
- Wszyscy - odezwał się z progu drzwi Charlie Weasley. - To część planu - wytłumaczył wchodząc do pomieszczenia. - Trzymać cię z dala od zmartwień, byś był szczęśliwy.
Harry rozejrzał się dookoła na gapiących się na niego ludzi. Potarł swoje dłonie.
- Jest nas dość na quidditcha?

Rozdział 12.
Szczęście.

Harry nie mógł się powstrzymać. Zaśmiał się.
- Nareszcie - powiedział. - Plan, z którym mogę sobie poradzić.
Nigdy nie miał lepszych świąt. Grali niemal codziennie w Quiditcha, walczyli na śnieżki i nawet zbudowali imponujący śnieżny fort. Największa radość była wtedy, gdy Remus pojawił się pewnego wieczoru, jak Weasleyowie i Hermiona wrócili do domu. Miał ze sobą jakiś karton.
- Co jest w tym pudle? - zapytał Harry z zainteresowaniem.
Remus położył pakunek na kolanach Harry'ego, i usiadł na krześle obok Syriusza.
- Więc, znalazłeś to? - odezwał się Syriusz.
- Tak - odpowiedział Remus. - Było przez cały czas z tym, co mi dałeś. Wszystko jest tutaj.
- Co? - zdziwił się Harry patrząc na nich.
- Po prostu otwórz - powiedział Lupin. - Wesołych świąt.
Harry położył pudełko na podłodze przed sobą i nachylił się grzebiąc w nim. Stare pergaminy, małe świecidełka, jakaś biżuteria, listy. Podniósł ich stos i zdał sobie sprawę z tego, co to jest.
- To rzeczy moich rodziców? - zapytał, patrząc na Syriusza.
Syriusz spojrzał na Remusa.
- Te święta zrobiły z niego trochę opieszałego, nie sądzisz?
Lupin zaśmiał się, a Harry wariował z ciekawości.. Chwycił stertę związanych ze sobą notek.

Kochany Remusie,
James jest bez wątpienia okropny. Jak mógł mi to zrobić? Nienawidzę go. Nigdy już nie odezwę się do niego.


Harry popatrzył na Remusa.
- Lily zawsze wypłakiwała się na mnie, kiedy była wściekła na twojego ojca - wyjaśnił.


Nie ośmielę się rozmawiać z nim, gdy jestem na niego rozzłoszczona. Jeśli ty to zrobisz, ja nigdy ci tego nie wybaczę.
Lily


Harry rzucił się na następny. Wydawało się, że Remus miał je uporządkowane.



Drogi Syriuszu,
Co, do diabła, się tu dzieje? Dlaczego Lily do mnie nie pisze? Nie zrobiłem nic złego. Remus powiedział, że się mylę, ale przyrzekł dochować tajemnicy, więc nie mógł mi powiedzieć co konkretnie nabroiłem. Czy coś wiesz? To nie twoja sprawka, prawda? Przysięgam, Syriuszu, jeżeli znowu wpakujesz mnie w kłopoty, będę musiał cię zabić. Nie znoszę zrywać z moim najlepszym przyjacielem.
Daj mi wskazówkę, jak zechcesz.
James



Drogi Syriuszu,
To staje się śmieszne. Jeśli dostanę jeszcze jedną sowę zaplamioną łzami Lily strzelę Jamesa najbardziej paskudnym czarem, jakim jestem w stanie. Nie mogę mu powiedzieć, ale ty owszem. Ale jak wyznasz Lily, że ja ci to poleciłem, ciebie także zabiję. James przepuścił ich rocznicę. Totalnie to olał.
Remus


Harry popatrzył w górę na Lupina.
- Kiedyś Syriusz zapytał ją, czy chce być z Jamesem na stałe. To było w pociągu, podczas drogi do domu na wakacje - powiedział Lupin. - Byliśmy wtedy na piątym roku.
- Nie przypomniałem mu o ich rocznicy - odrzekł Syriusz. - Ale próbowałem rzucić Jamesowi kilka aluzji później, widząc jak Lily się wścieka.
- Odziedziczyłeś jej temperament, Harry - dorzucił Remus.
Chłopak pochylił głowę patrząc z powrotem w notkę.
- Severus mi powiedział.
Syriusz wstał.
- Severus ci powiedział? Jak dużo?
Chłopiec podniósł wzrok.
- Wszystko, tak myślę.
Syriusz spojrzał na Lupina.
- Cóż, Albusowi się to nie spodoba - westchnął Remus.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Ale nie zamierzasz mu powiedzieć, prawda Remusie? - odezwał się Syriusz.
- Nigdy w życiu.
- Czemu? O co biega? - wtrącił Harry.
- Powiedzmy, że nie uważamy tego za dobry pomysł, aby Voldemort dowiedział się, iż wiesz o tym, że Severus próbował uratować życie Lily - odrzekł Remus.
Harry kiwnął głową. Voldemort mógłby użyć tej wiedzy, by manipulować nim. Zaczynał rozumieć, dlaczego Dumbledore chciał zataić przed nim te informacje. Harry wiedział, że Voldemort mógłby użyć tego przeciwko niemu.
Następny list był do Syriusza.

Syriuszu, ty żałosna, wstrętna, wyleniała, fałszywa kanalio! POWIEDZIAŁEŚ MU. Będę cię nienawidzić do śmierci. Nie odzywaj się i nie pisz do mnie. Jeśli spojrzysz na mnie wydłubię ci ślepia! Nigdy ci nie wybaczę!

- Nie jest podpisane - zauważył Harry. - To moja matka?
- Och, tak - potwierdził Syriusz.
Chłopak popatrzył na następny list.


Drogi Syriuszu,
Sądzę, że dostałeś list od Lily, który była, no cóż… niezbyt przyjemny. Napisała do mnie wspominając, jak cię nazwała, i że ci groziła Znam cię, mój przyjacielu, jak samego siebie. Te wyzwiska były prawdopodobnie bardzo celne, jednak Lily czuje się przez to strasznie. Naprawiłem z nią relacje. Myślę, że martwi się, iż mogę być zły na nią, ponieważ wyładowywała się na tobie.
Nie zniszcz tego, Syriuszu. Liczę na ciebie.
James


Następna notka wyglądała, jakby była napisana drżącą ręką.


Mój najdroższy Syriuszu,
Tak bardzo cię przepraszam. Proszę, wybacz mi. Wiesz, jaka jestem, gdy wpadam w szał. Nie mogłabym znieść tego, że będziesz zły na mnie przez Jamesa, ponieważ te wszystkie okropne rzeczy powiedziałam przez niego. Błagam, powiedz, że mi wybaczasz. Nie będę w stanie zasnąć, jeśli my wszyscy nie staniemy się znów przyjaciółmi.
Lily


Drogi Remusie,
Nie odpisał mi. Och, Remusie, co mam teraz zrobić? James mnie nienawidzi. Proszę, napisz do Syriusza. Musi mi wybaczyć. On po prostu MUSI.
Lily


Drogi Remusie,
Co zrobił Syriusz? Zamierzam go zabić. Otrzymałeś wiadomość od niego? Peter nie dostał żadnej. Jakby zakopał się pod ziemię. Pozwól, że dowiem się, jeśli da znać.
James


Drogi Syriuszu,
Masz teraz cztery zamartwione osoby. Nie sadzę, żeby to wszystko było zabawne.
Peter


Harry mrugnął, patrząc na Syriusza.
- Co zrobiłeś?
- Skłamałem - odparł Syriusz. - Poczekałem około tygodnia, a następnie napisałem do nich wszystkich, że wyjechaliśmy. Dodałem od siebie nieco wakacyjnych detali i zapytałem jak wszyscy się mają.
- Odgrywałeś niemowę?
Mężczyzna skinął głową.
- To było dokładnie to, co James chciał, abym zrobił.
- Ale sowy nie mogłyby przynieść z powrotem listów, jeśli nie wiedziały, gdzie je dostarczyć.
- Nasza domowa skrzatka była bardzo roztargniona i każdy o tym wiedział. Jeśli powiedziałbym, iż nie dostałem żadnych sów, oni obwiniliby ją. To było dla mnie dogodne, ponieważ musiałem liczyć na wiele wykrętów.


Drogi Syriuszu,
Ha! Dobrze im. Prawdopodobnie mógłbyś sfałszować swoją własną śmierć, wykręcając się w ten sposób od kary. Jestem pod wrażeniem. W każdym razie, pytałeś jak udało się mi naprawić sytuację. Cóż, nie chciała do mnie napisać, więc posłałem jej jakieś kwiaty, po czym udałem się do miasta. Zajęło mi dobre pół godziny, aby znaleźć te ich mugolskie środki płatnicze do zatelefonowania. Doszedłem do wniosku jak to działa, następnie otrzymałem łatwo mugolską walutę.
Potem musiałem zdobyć jej numer. Skoro jej rodzina była mugolska, to ich nazwisko powinno się znajdować w książce telefonicznej, której używali, i którą znalazłem. Musiałem utrzymywać zasilanie tej cholernej maszyny monetami, bo zajęło mi dziesięć minut przekonanie osoby na drugim końcu (okazała się potem siostrą Lily, Petunią), że jestem przyjacielem ze szkoły. Kiedy wspomniałem o tym, odniosłem wrażenie, jakby chciała rzucić słuchawką. W każdym razie myślę, że Lily doceniła mój wysiłek, kiedy jej ujawniłem, co zrobiłem. Prosiłem o wybaczenie i praktycznie podlizywałem się. Zaczęła płakać i wszystko powróciło do normy.
Nawiasem mówiąc, nie dostałem wiadomości od Remusa od czasu ostatniej pełni. Nie znoszę tego. Trochę się martwię. Wyjaśnij mi to.
James


Drogi Syriuszu,
Powiedz Jamesowi, aby wrzucił na luz. U mnie wszystko gra. Dlatego tylko, że mogę być z wami trzema teraz, gdy się transformuję, nie myślę, iż nie mogłem zrobić tego w samotności. Przekaż mu by pilnował swojego języka. Jeśli Lily to odkryje wpadnie w szał, a wtedy każda tajemnica wyjdzie na jaw.
Remus


Harry popatrzył w górę.
- Moja mama nie wiedziała?
Syriusz potrząsnął głową.
- Ostatecznie mnie odkryła, ale na szczęście przez ten czas tak się do mnie przywiązała, że jej to nie przeszkadzało - powiedział Remus. - Nigdy nie chciałem by wiedziała, bo za bardzo zależało mi na twojej matkę, aby widzieć jak ona przestraszy się na mój widok.
- I oczywiście nie moglibyśmy wyjawić jej, co robimy w szkole - dodał Syriusz. - Miałaby atak szału.- Zaśmiał się. - I robiłaby mi wyrzuty.
Remus również wybuchł śmiechem.
- Tak, ona zawsze obwiniała Syriusza.
Harry zachichotał cicho, kiedy sięgał po następny stos.
Tam jedno zwróciło jego uwagę, ktoś na szczycie pergaminu po prostu napisał:


ZGODZIŁA SIĘ!

Żadnego powitania, ani podpisu. Harry obrócił kartkę na druga stronę.
- Och, to było wtedy, gdy James zapytał Lily, czy chce zostać jego żoną. Wtedy chyba stracił rachubę, korespondując z nami - wyjaśnił Syriusz ze śmiechem. - Nie był już taki roztrzepany, gdy ty się urodziłeś.
Harry przeczytał jeszcze kilka listów. Jego ojciec proszący Syriusza, aby był lepszym facetem. Jego matka skarżąca się Remusowi jak trudna jest rola ojca w rodzinie. Remus narzekający na Syriusza, nawet kilka skarg od Petera na ich obydwu, żeby Lily wciągnęła go do planów. To naprawdę zaniepokoiło Harry'ego, biorąc pod uwagę to, co Peter zamierzał im zrobić.
- W jakiś sposób jednak poradziłeś sobie z zatrzymaniem przyjaciół, po tym wszystkim - odrzekł Harry. - Wszyscy tylko narzekaliście.
Syriusz śmiał się.
- To robota Petera - powiedział Remus.
Syriusz przestał rechotać.
- Naprawdę? - zdziwił się Harry. - Jak?
- Zaczynaj, Remusie. Zasługuje na poznanie prawdy.
Lupin skinął głową i zwrócił się do Harry'ego.
- Lily przydzieliła pewne miano każdemu z naszej małej grupki. James był mocą - najbardziej potężny z nas. Syriusz zaś mózgiem - najbystrzejszy. Ja duszą - Lily tak czuła z powodu moich cierpień. Peter natomiast sercem - zawsze miał nas chronić. Chociaż zdecydowanie to było najsłabsze ogniwo.
- Powinniśmy wiedzieć, że to był Peter - wtrącił Syriusz. - Serce jest zawsze pierwszą rzeczą, która się łamie.
- Lily wspomniała później, że jednego z twoich rodziców bardziej zabolała tamta sprzeczka - dodał Remus.
- Teraz nie sądzę, aby Peter był zamieszany z Voldemortem w czasie ich ślubu - powiedział Syriusz.
- No, ja jestem pewny, że nie był - stwierdził drugi.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Myślę, że chciał spróbować powstrzymać pojawienie się następnego dziedzica.
- Dobry argument, Remusie - pochwalił go Syriusz.
- W każdym razie, Petera ciągnęło do nas wszystkich od dnia wesela. Wszystko, co mu się udało zrobić, to zwrócenie uwagi na wygląd twarzy Lily.
Harry musiał się uśmiechnąć.
- To jest to - stwierdził Syriusz, patrząc na chrześniaka. - Szczęście.
Dosłownie, Harry czuł się jakby kąpał się w szczęściu. Każdej nocy, wszyscy trzej czytali coraz więcej listów. Nie potrafił opanować podniecenia czytając, co jego ojciec wyjawiał swoim przyjaciołom.


Syriuszu,
Wystraszyłem się. Nie tylko dlatego, że Lily niedługo urodzi. Odkryłem coś znowu. W Ministerstwie znajduje się szpieg. Jestem tego pewien. Dobrze, że mamy Albusa. Voldemort w dalszym ciągu jest w ukryciu, ale nie przestał zabijać. Moje sny są gorsze.


Harry popatrzył w górę.
- Mój tata również miał sny?
- Harry, to ty też masz? - zdziwił się Remus.
- Tak, Harry - potwierdził Syriusz. Zwrócił sie do Lupina: - Owszem, Remusie.
- Dlaczego nie powiedziałeś czegokolwiek? - oburzył się Remus. - To mogłoby zmienić wszystko.
- Co? - wyrwało się Harry'emu.
- Chciałem, ale sny Harry'ego nie przedstawiają przyszłości - wyjaśnił Syriusz.
- Och.
- Mój tata miewał wizje z przyszłości? - zapytał Harry.
- Tak - powiedział Lupin. - Byłoby użyteczne, gdybyś ty również je posiadał.
- Żałuję - wymamrotał chłopak, patrząc z powrotem na list.


Potrzebuje cię Syriuszu. Proszę, przyjedź.
James



Harry popatrzył na Syriusza ponownie. Jego ojciec zawsze na niego liczył. Podobnie do tego, jak Harry polegał na nim, Ronie i Hermionie. Ciepło rozprzestrzeniło się wokół niego, gdy spoglądał na swojego ojca chrzestnego. Syriusz uśmiechnął się łagodnie do chłopca.
- Jeśli on cię wezwie, będę tutaj, Harry. Tak samo jak James, gdy służył mi pomocą.
- Ja też, Harry - dołączył się Remus, a Harry popatrzył na niego.
- Czy kiedyś wyjawił ci swoje sny?
Syriusz wstał. Przysunął się do chrześniaka i wziął listy z jego ręki. Było późno.
- Nie, Harry - odpowiedział Lupin. - James zawsze utrzymywał te sny dla siebie.
Syriusz chwycił chłopca pod ramię i podniósł go do góry.
- Wyjawił mi tylko, że Lily będzie mieć syna.
Harry gapił się na niego.
- Coś jeszcze ci powiedział?
- Że Feniks mu mówi - odrzek Syriusz. - Teraz idź do łóżka. Jest późno.
Harry przytulił go, a potem obrócił się do Remusa, który także go objął.
- Dobranoc, Remusie.

***

Harry obudził się z ciepłem pozostałym z wczorajszego wieczoru dalej utrzymującym się wokół niego. Właśnie się ubierał, gdy coś zaczęło stukać w okno. Harry otworzył je pozwalając ptakowi wlecieć do środka. To było żałośnie wyglądające stworzenie, podobne do w połowie wyskubanego indyka. Więcej piór wypadło z niego, gdy wylądował na łóżku Harry'ego i popatrzył na Harr'ego posępnym, niemal martwym wzrokiem.
Wrzasnął, gdy ptak wybuchł płomieniami z głośnym piskiem. Wtedy uświadomił sobie, że to jest feniks. Widział jak Fawkes robił to kiedyś. Szybko ściągnął koc z ognistą kulą ze swojego łóżka i rzucił na podłogę, by łóżko się nie zapaliło.
- Co to jest? - zapytał Syriusz gdy wpadł do pokoju. - Co tu się dzie… - Gapił się na kule ognia na podłodze. - Skąd to się tu wzięło? - powiedział, gdy płomienie zamieniły się w stertę tlących się popiołów.
- Wleciał przez okno - wytłumaczył Harry.
Pięć minut później maleńki, pomarszczony, nowonarodzony ptak potrząsł swoją głową zza pozostałości po ognisku.
- Wleciał przez okno? - powtórzył Syriusz. - Feniksy od tak sobie nie wlatują przez okna i nie wybuchają płomieniami.
- Bywają chyba wyjątki - odpowiedział Harry.
- Wspaniale.
- Co?
- Spójrz na swoje następne zwierzątko. Ten feniks wybrał cię. Teraz jest twój.
- Co masz na myśli?
- Przybył tutaj zanim się odrodził. To oznacza, że wybrał ciebie. Feniks stał się właśnie teraz wierny tylko tobie.
Harry podniósł małego ptaka. Ten wtulił się w jego dłoń i zaczął śpiewać. Chłopiec znał uczucie pojawiające się przy tym zjawisku. Patrzył w małe oczka.
- Masz rację. Ona mówi, że jest moja.
Hedwiga zahukała ze swojej grzędy.
- Co tu się dzieje? - zapytał Remus od drzwi. Obserwował scenę i domyślił się. - Harry dostał feniksa? Och, to jest aż nazbyt dziwne.
- Dlaczego?- zdumił się Harry umieszczając feniksa na grzędzie Hedwigi.
- Remusie, zamilcz dla odmiany - odparł Syriusz.
Harry przypomniał sobie o konsekwencjach, jakie mogą się pojawić przy zbyt dużym nawale informacji i wybawił Remusa.
- Mniejsza o to. Jestem pewny, że nie chcę tego poznać.
Ron wraz z Ginny, pojawił się po śniadaniu, a Harry pokazał im swoje nowe zwierzątko.
- Naprawdę, od tak, wleciało sobie przez okno? - zapytała dziewczyna.
- No, najpierw to zapukało - odpowiedział Harry z uśmieszkiem.
- I wybuchł w płomieniach tuż przed tobą? - zdziwił się Ron.
- Tak. Wówczas powiedziała mi, że jest moja.
- To jest zatem dziewczyna - stwierdziła Ginny. Harry skinął głową. - Jak zamierzasz ją nazwać?
- Nie podjąłem jeszcze decyzji. Jak myślisz?
- Och, nie pytaj jej - wtrącił Ron. - Przypomnił sobie imię, jakie dała Śwince.
Harry tylko uśmiechnął się obserwując Ginny, która patrzyła na feniksa ze zdeterminowaniem, jakby po głowie krążyło jej mnóstwo myśli. Ptak zaczął śpiewać.
- Czy Hedwiga ją lubi? - odrzekł Ron, rzucając okiem w kierunku sowy.
- Zapewne sądzi, że nadal jest tu jedyna - powiedział Harry i wystawił swoje ramię, a Hedwiga podfrunęła do niego. - Wiesz, jesteś moją najlepszą sową, prawda dziewczynko? - zapytał Harry, co sprawiło, że sowa zahukała. Uszczypnęła go w palec i potarła swoją głową o jego twarz.
- Rowan - odezwała się Ginny znienacka.
- Co? - powiedział Ron.
- Jej imię. Ono powinno brzmieć Rowan.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Nie wiem - wyznała Ginny, wciąż spoglądając w oczy feniksa. - To po prostu pasuje do niej w jakiś sposób.
Harry popatrzył na ptaka, który z powrotem ucichł, następnie na Hedwigę.
- Co o tym myślisz, dziewczynko? Powinniśmy przyjąć Rowan do rodziny?
Sowa uszczypnęła kawałek jego ucha, ale trąciła ramię Ginny, gdy poleciała z powrotem na swoją grzędę.
- Zgodziła się - zauważył Ron.
- Ale raczej niezbyt chętnie, bo trąciła Ginny - powiedział Harry.
Ginny pogłaskała Rowan odwracając się do niego.
- Pogramy dzisiaj w Quiditcha?
- Jestem zawsze gotowy - odparł Harry, umieszczając Rowan w niewielkiej komorze.
- Zawszę mówię to chłopakom - wyznała Ginny, gdy odlatywała.
Harry odkrył, iż była bardzo dobrym ścigającym oraz, że kochała tą grę.
Wszyscy spotkali się na polu i grali już drugi raz, gdy w głowie Harry'ego eksplodował ból.
- Wszystko w porządku, Harry? - zapytał Charlie. - Wyglądasz jakbyś miał spaść z miotły.
- Nie - odparł przeszukując prędko ziemię. Nie dostrzegł nic, jednak zanurkował do Hermiony, która była sędzią i czuwała nad wynikiem. Nie chciała latać, bardziej preferowała obserwowanie, niż grę.
- Hermiono - zaczął Harry. - Posędziuj dzisiejszy mecz z powietrza, okej?
- Co? Dlaczego, Harry?
- Proszę, po prostu zrób to. Błagam cię.
- Och, w porządku. Ale nie żal się na mnie, jeśli nie zauważę czegoś.
- Nie martw się o to - wyznał Harry, jak pomknął w górę.
Zrobił pełne koło wokół boiska i nie zauważył niczego.
- Co jest, Harry? - odezwał się Ron, zatrzymując się obok niego. - Dlaczego Hermiona jest w powietrzu?
- Poprosiłem ją o to. Ron, Voldemort jest tutaj.
- Co?
- Myślę, że tylko czeka, aż go wyczuje. On jest tutaj.
- Nie powinniśmy stąd odejść?
- Wykluczone - odparł Harry. - Nie pozwolę zepsuć mu swojej zabawy.
- Dobra - powiedział Ron. - Charlie, jesteś gotowy?
- Jak najbardziej - odrzekł Charlie.
Skierował swoją różdżkę na pudło, z którego wystrzeliło sześć piłek (grali trzech na trzech - Fred, George, Charlie, Ron, Ginny i Harry) wykorzystywanych do gry.
Harry nie był pewny, jaki będzie wynik, kiedy zauważył znicz. Charlie też go dostrzegł i obaj pomknęli w jego kierunku.
- Zrezygnuj, Harry - odparł Charlie, śmiejąc się.
Jak tylko znicz zanurkował, Harry uśmiechnął się. Pikowanie było jego specjalnością.
- Nie ma mowy, Charlie.
Obydwoje zanurzyli się. Harry usłyszał krzyk Rona za sobą.
- Musisz go złapać, Harry. Charlie'emu nie może się udać!
Charlie podciągnął się do bezpiecznej odległości od gruntu, podczas gdy znicz zakręcił, a Harry poszedł za głosem Rona. Skoczył w górę na swoją miotłę podciągając ją do wyrównania z ziemią. Puścił miotłę i zanurkował, złapał znicza, a następnie przeturlał się na boisku po doskonałym chwycie.
- Trzymasz fason, Harry - powiedział Fred, okrążając go. - Jeszcze zaczną to nazywać Nurkiem Pottera.
- Nigdy nie spróbowałbym tego zrobić w tak młodym wieku - wyznał Charlie, lądując obok niego. - To było bardzo twórcze.
- Zrobił to już kiedyś - oświadczyła Hermiona podchodząc do szorstkiego lądowania w pobliżu nich. - Słynny Harry Potter.
Rozmawiali o zawodach sprzątając po sobie. Charlie zminiaturyzował kufer z piłkami i włożył go do kieszeni. Zaczęli wędrować w kierunku domu. Byli w połowie drogi, gdy ból eksplodował w głowie Harry'ego.
Ręka Voldemorta zacisnęła się wokół podbródka chłopca, którego kolana uderzyły w ziemię.

Rozdział 13.
Ostatnia kostka domina.

- Witaj, Harry - powiedział Voldemort.
Harry kątem oka zobaczył jak Charlie i Fred chwytają Rona, a Hermiona łapie Ginny.
- Dobrze się bawisz? - zapytał czarnoksiężnik.
- Bawiłem - Harry poradził sobie z wypowiedzeniem tych słów.
- Dobrze. Tak jak mówiłem: wszystko, co robisz jest pod moją kontrolą. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, Harry. Te cudowne ferie zdarzyły się tylko dlatego, bo pozwoliłem na to.
- To nieprawda.
Hermiona zatkała dłonią usta Ginny.
- Bardzo rozsądnie, panno Granger - rzekł Voldemort. - Popatrzył z powrotem na Harry'ego. - Daję ci trzy dni, potem znów powrócisz do mnie przed pójściem do szkoły.
- Nie możesz mną rządzić - odparł Harry.
- Och, ależ mogę, Harry - stwierdził. Podniósł swoją wolna rękę i doprowadził w kierunku blizny chłopca. Krzyk bólu wyrwał się z jego płuc. - Trzy dni, Harry - przypomniał i puścił go, a ten zwalił się na ziemię. Voldemort wstał. - Panowie - powiedział do Weasleyów. - Panie - tym razem do dziewczyn.
Wtedy Harry poczuł, jak odszedł. Usłyszał dyskusje nad swoją głową i podźwignął się na kolana
- Harry, wszystko w porządku?
To była Ginny, owinęła swoje ręce wokół jego piersi. To było pokrzepiające.
- Przeciwstawiłaś się mu - powiedział Harry.
- Tak, jest dzielną, małą wariatką - stwierdził Fred chwytając go pod ramię.
Charlie złapał go pod drugie i pomogli mu stanąć. Harry zachwiał się nieznacznie. Voldemort nie dotknął jego blizny, ale przybliżył się dostatecznie blisko jej.
- Potrzebował natychmiastowej uwagi - odrzekł George. - Pozwól, że zabierzemy cię do naszego domu, będzie bliżej.
Harry był w połowie niesiony i ciągnięty przez Weasleyów, nie mógł zaradzić wrażeniu głębokiego, złego przeczucia. Co miał Voldemort na myśli, że całe te ferie były, ponieważ ON na to pozwolił? Dał mu jeszcze trzy dni. Jak Voldemort mógł zmusić go do powrotu?
Groźba większej ilości bólu z pewnością nie przyczyniłaby się do tego. Zakładnik?
Pani Weasley zwariowała, gdy go przynieśli. Oczywiście, wzięła natychmiastową kontrolę nad sytuacją i zabrała się do ugodzenia Harry'emu. Kiedy przybył Syriusz, zaciągnął chłopaków na zewnątrz, by dowiedzieć się dokładnie, co powiedział Voldemort. Po chwili wrócił z powrotem, aby doglądnąć Harry'ego.
- Ron powiedział, że Sam-Wiesz-Kto był tutaj.
- Na myśl mi nie przyszło, że faktycznie mógłby się pokazać, Syriuszu.
- Jednak to zrobił. Więc on sprawdza ciebie, teraz.
- Charlie wyznał ci, co on powiedział? - zapytał Harry.
- Tak.
- Co to oznacza?
Syriusz westchnął.
- Nie jestem pewny, Harry - odezwał się, siadając obok rozciągniętego na kanapie chłopca. - Nie jestem pewny.
- Nie myślisz, że naprawdę mógłby wziąć zakładnika? - zapytał Harry.
- Wszyscy są już spakowani. Wrócą do Hogwartu przed świtem.
- Udało mu się popsuć moje wakacje, w każdym razie - powiedział Harry.
- Harry… - zaczął Syriusz.
Chłopak zmusił się do tego, aby usiąść i rozprostować się.
- Zabierz mnie do domu, Syriuszu. Proszę.


***


Syriusz położył Harry'ego na łóżku, a Rowan przyleciała od razu. Usadowiła się pod jego brodą, gdy poczuł się śpiący. Pogrążył się w spokojnym śnie.
Następne parę dni spędził na przeglądaniu listów na nowo. Przypominając sobie, że wszystko stracił przez Voldemorta.
Wiedział, że wróci. Musiał wrócić.
Ale powracał ze świeżymi wspomnieniami; o słowach rodziców i tymi, które miał ze swoimi przyjaciółmi. Voldemort nie mógł ich zabrać.
- Jesteś pewny, Harry? - zapytał Remus.
- Tak. Używa mojej własnej natury przeciw mnie. Wie, że przybędę tylko dlatego, aby powstrzymać go od zrobienia czegoś by mnie przyciągnąć.
Syriusz skinął głową i chwycił chłopca w twardym uścisku.
- Po prostu pamiętaj, Harry. Pamiętaj.
- Wiem, Syriuszu - powiedział Harry. Położył dłoń na swoim sercu. - To wszystko jest tutaj.
Następny koszmar.
Harry wpatrywał się w ognisko. Teleportował się na swoje krzesło. Nikt jeszcze go nie zauważył, więc się rozluźnił. Mógł w pobliżu usłyszeć Voldemorta krzyczącego rozporządzenia. Nie brzmiał na zadowolonego. Ktoś został skazany na tortury. Harry nie uchwycił nazwiska. Miał nadzieję, że to Śmierciożerca.
Voldemort przesunął się bliżej ogniska w dalszym ciągu wydając rozkazy, więc miał wątpliwości, czy zauważył go siedzącego na swoim miejscu. To był wielki fotel, zdołał się tam w całości zmieścić. Mógł z łatwością zostać niezauważony, gdyby nie był poszukiwany.
- I nikt nie ma tknąć chłopaka, jeśli się dziś pokaże - oznajmił Voldemort. To dowód, że go jeszcze nie dostrzegł. - I mam być…
- Nie możesz zakraść się do mnie, Voldemort - przerwał mu Harry, gdy ten zbliżył się dostatecznie blisko.
Harry napotkał tamte czerwone oczy.
- Ach, Harry, przyszedłeś. Przypuszczałem, że tak zrobisz.
- Wiem o tym.
- Jak my się dobrze znamy - oświadczył czarnoksiężnik wyglądając na bardziej zadowolonego niż przedtem. - Jesteś głodny?
- Mógłbym coś zjeść - powiedział zdawkowo Harry.
Jedzenie pojawiło się na stole obok fotela, podczas gdy Voldemort okrążył ogień i usiadł na swoim miejscu.
- Więc, czego chcesz?
- Proponuję następny kontrakt - odpowiedział Voldemort.
- Za co? - prychnął Harry. - Nie masz nic do targowania.
- Och, ależ mam. Mam ciebie.
- Mnie?
- Czarodziejski świat jest złożoną siecią, Harry - zaczął Voldemort. - Całe twoje życie połączyło się z pajęczyną tkającą drogę do mnie. - Zaśmiał się. Ten zimny śmiech Harry pamiętał z cmentarza. - Teraz jesteś faktycznie mój, Harry.
- Nie wierzę ci.
- Zastanów się nad tym. Całe twoje życie połączone jest z moim. Przeczytałeś Czarodziejski Honor, nieprawdaż?
- Tak.
- No to co, że nasze całe życie jest uformowane, bardzo podobnie do kompleksowo ułożonego domina. Wiesz, co mam na myśli, Harry? Musiałeś kiedyś układać domino.
Harry poczuł jak jego ciało pokrywa gęsia skórka.
- Tak.
- Obroniłeś Petera, który przywrócił mnie do ciała. James uratował Severusa, który natomiast błagał mnie, abym oszczędził Lily, ale ta poświęciła się dla ciebie. Severus później uratował cię, a ty ocaliłeś Syriusza.
Harry'emu zaczęło kręcić się w głowie.
- Co to znaczy? - zapytał stanowczo.
- To znaczy, że wszystko, co potrzebuję to ostatnie domino - wyjaśnił Voldemort.
- Nadal nie rozumiem.
- Harry, mój chłopcze, co zdarzy się, gdy przewrócisz pierwsze domino?
- One wszystkie się przewrócą.
- Ale ostatnie domino zawsze spada krzywo, czyż nie?
Faktycznie, rozważył Harry.
- Tak.
- Ach, Harry - powiedział Voldemort. - Nie nauczyłem cię niczego. Kto został opuszczony? Kto jest ostatnim dominem?
Chłopak wgapił się w te czerwone oczy.
Peter był po stronie Voldemorta, jego rodzice zginęli, Severus został Śmierciożercą stanowczo zbyt łatwo.
- Syriusz - wyszeptał Harry.
- Och, tak - przyznał. - Syriusz zrobi wszystko by obronić swojego chrześniaka. Nawet przyłączy się do mnie. Czego nie potrafiłem uczynić przez ojca, mogę teraz zrobić przez syna.
- Nie! - krzyknął Harry. - Syriusz nie zdobędzie się na coś takiego. Wiem, że nie.
- Przyłączy się do mnie. Wiesz, że tak zrobi.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał ostrożnie Harry.
- Abyś został ze mną, oczywiście.
Harry poczuł znów swój nieszczęsny żołądek. Voldemort nie miał zakładnika, ale domyślał się, że mógłby dostać jednego. Wiedział, Syriusz mógłby stać się śmierciożercą, jeśli Voldemort przekonałby go, iż tylko w ten sposób może ochronić Harry'ego.
To było gorsze, niż bycie związanym przez kontrakt. Jego ojciec przewróciłby się w grobie, gdyby Syriusz się na to zdobył. Harry bał się, że zrobiłby to dla niego. Nie mógł pozwolić mu na to.
- Dobrze, Voldemort - powiedział pusto brzmiącym głosem. - Wygrałeś. Zostanę. Przynajmniej na razie.
Voldemort uśmiechnął się do niego truimfalnie
- Nie jest tak źle, mój chłopcze. Przeznaczenie jest po twojej stronie.
Chłopak popatrzył na niego ze złością.
- Nie, jeśli posłuchasz profesor Trelawney.
- Zawsze cyniczny, mój Harry.
Harry zignorował ten komentarz.
- Mogę teraz odejść?
- Tylko powiedz, gdzie się wybierasz.
- Miałem na myśli mój namiot, chociaż Bułgaria też brzmi dobrze - powiedział Harry.
- Ach, Harry. Jak mi ciebie brakowało. Jeśli nie jesteś głodny to wówczas tak, możesz iść.


***


Harry wyszedł ze swojego namiotu następnego ranka i zatrzymał się. Obóz był tak poruszony od działalności. Miał nadzieję, że może go odnaleziono.
Voldemort po drugiej stronie obozowiska rozmawiał z mężczyzną, którego nigdy nie widział. Nie był ubrany jak każdy śmierciożerca.
Voldemort sprawiał wrażenie zupełnie swobodnego. Harry mógł stwierdzić, że jednak nie zostali odkryci. Zlokalizował Snape'a i podszedł bezpośrednio do niego.
- Wiec jesteś - powiedział Harry.
Snape popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Oczywiście, że jestem. Co ty tutaj robisz?
Harry wbił wzrok w ziemię.
- Voldemort ma swoje sposoby. Co tu się dzieje?
Oczami omiótł ponownie obóz, a potem powrócił spojrzeniem do Snape'a, który się mu przyglądał.
- Jakiego sposobu użył? - zapyta Snape. - Jeśli mi tego nie wyjawisz, to spytam o to Czarnego Pana. On mi powie.
- Powiedział, że mógłby z Syriusza zrobić śmierciożercę.
- Nie sądzę, iż mógłby to zrobić. Ale jest tylko kilka dni, zanim szkoła się zacznie, więc ty nie…
- Wystarczy. Kto to jest?
Jakaś obca mu dziewczyna przyłączyła się do Voldemorta. Piękna dziewczyna.
Snape skierował wzrok w miejsce, gdzie od chwili gapił się Harry.
- To jest córka ambasadora, a TY masz się trzymać z dala od niej.
- Czemu? -spytał Harry, nie dowierzając.
Nigdy nie widział tak długich włosów, i tak czarnych jak jego. Miała nieskazitelną twarz w kształcie serca. Musiał dostać się bliżej.
Snape złapał go za ramię.
- Harry, ostatnią rzeczą, której potrzebujesz to skomplikowanie sprawy z nową koleżanką.
Chłopak popatrzył na Snape'a. Rzeczywiście, miał rację. To okazałoby się ponownym niebezpieczeństwem dla jego przyjaciół.
- Więc, co z tym ambasadorem?
- Minister Magii przysłał ambasadora Stanów pod białą flagą dla próby i rozstrzygnęło się.
Harry zamrugał.
- Rozstrzygnęło się?
- Głupcy, myślą, że mogą od tak przekonać Voldemorta do odejścia.
Chłopak potrząsnął głową. Snape skierował się w kierunku Voldemorta.
Harry nie czuł, by podobały mu się te bezpośrednie, jakiekolwiek dziwne przedstawienia, zwłaszcza na czele z ową dziewczyną, więc zdecydował się zjeść śniadanie.
Zgromadził trochę jedzenia na talerz i udał się do swojego krzesła przed ogniskiem, próbując ignorować tę całą działalność. Było tutaj więcej śmierciożerców niż kiedykolwiek widział. To było, aż nazbyt oczekiwane, że posiłek bez Voldemorta zaniepokoił go.
Zanim usiadł, uderzył ręką w czoło. Nie zdał sobie sprawy, że opuścił swój talerz. To był pojedynczy sygnał. Kiedy odwrócił się w kierunku, gdzie stał Voldemort, zauważył większą część grupy gapiącą się na niego. Harry z powrotem popatrzył na swój talerz. Stracił apetyt; naczynie położył na stole obok krzesła. Sięgnął po kawałek bekonu, i włożył do ust.
Kontynuował wpatrywanie się w talerz, jak gdyby rozpatrując wołanie Voldemorta. Następny sygnał.
Harry walczył z utrzymaniem ręki przed uderzeniem w czoło. Umieścił następny kawałek bekonu w swoich ustach.
Jeszcze jeden sygnał, tym razem dłuższy.
Popatrzył ponownie na Voldemorta. Wydawało się, jakby walczył z zapanowaniem nad wyrazem twarzy. Podniósł rękę i przywołał Harry'ego normalnym sposobem.
Chłopak westchnął zniecierpliwiony. Ruszył w stronę Voldemorta, zatrzymując się w bezpiecznej odległości od niego.
- Ach, Harry - powiedział Voldemort. - Dobrze, ze przyłączyłeś się do nas.
Harry posłał ponownie spojrzenie w kierunku nieznajomych, którzy gapili się na niego. Chłopiec czuł się zakłopotany nie wiedząc, czy robią to, ponieważ wiedzą o jego spieraniu się z Voldemortem.
Został przedstawiony ambasadorowi Mattheowi Johnsonowi oraz jego córce, Crystal. Starał się nie patrzyć na dziewczynę. Nawet nie zauważył, gdy jedno z nich rzuciło spojrzenie na jego bliznę. Podniósł swoją rękę w kierunku mężczyzny i powiedział grzecznie:
- Miło pana poznać.
Johnson popatrzył na dłoń Harry'ego, a potem na jego twarz, jakby wolał umrzeć, niż go dotknąć. Crystal gapiła się w ziemię.
Harry zwrócił swoje spojrzenie na Voldemorta.
- Jakie brednie opowiedziałeś im?
- Och, Harry - zaczął Voldemort. - Wiesz, że rzadko kłamię, gdy prawda jest tak bardzo satysfakcjonująca.
- Zatem dlaczego on patrzy na mnie, jakbym był potworem, większym nawet od ciebie?
To oświadczenie dotarło do wyglądającego na zakłopotanego ambasadora.
- Uważaj, Harry - ostrzegł Voldemort.
Harry popatrzył na konsula.
- Co ci o mnie powiedział?
- Harry, mówiłem ci, masz adresować swoje pytania do mnie - przypomniał mu Voldemort. - Nie powiedziałem mu niczego. Jest tutaj, ponieważ cały czarodziesjki świat teraz poznaje prawdę.
- Jaką prawdę? - zdziwił się Harry. Nie podobał mu się ton tego głosu.
- Dlaczego Harry Potter należy do Lorda Voldemorta, oczywiście.
- CO?! - wrzasnął chłopak. Popatrzył na pana Johnsona. - Minister magii myśli, że przyłączyłem się do niego?
- Jesteś tutaj, nieprawdaż? - zapytał tamten, chociaż obecnie wyglądał na trochę rozkojarzonego.
Nawet Crystal ostatecznie oderwała wzrok od ziemi i wlepiła go w Harry'ego, który napotkał jej piękne, niebieskie oczy, tak jasne, że wyglądały jak sople lodu. Mogły utrzymać temperament Harry'ego na wodzy.
- Jestem tutaj tylko dlatego, bo zmusza mnie do tego - wytłumaczył Harry. - Wszyscy w tym obozie to wiedzą. Dumbledore również.
- Harry, sądzę, iż powiedziałeś wystarczająco - zakomunikował Voldemort.
- Jak mi przykro - syknął Harry. - Jeśli nie potrzebujesz mnie do powiedzenia im prawdy, to nie powinieneś mnie tutaj wzywać.
- Zdenerwowałeś mnie, Harry - oświadczył Voldemort, podchodząc do niego. - Czy myślisz, że nie ukarałbym cię przed naszymi gośćmi?
- I udowodnić, że wyznałem prawdę? - dodał chłopiec. - Bardzo proszę. Prowokuję cię.
- Chcesz udowodnić im, że mówiłeś prawdę? - zapytał Voldemort.
Chwycił twarz Harry'ego, który przez to upadł na kolana, gapiąc się na niego ze zdziwieniem. Naprawdę nie myślał, że mógł to zrobić.
- Albo pokazać im, że Harry Potter jest naprawdę całkowicie pod moją kontrolą? - odrzekł Voldemort, wyciągając swoją drugą ręką w kierunku twarzy chłopca. Jego palec powoli posuwał się po boku twarzy Harry'ego. Ból rósł z każdym centymetrem. - Jak straszny jest ból, Harry?
Voldemort przedłużał to, przesuwając swoją rękę bez pośpiechu. Harry nie był pewien ile to trwało. Chciał, by ten nowy rodzaj tortur wreszcie się skończył. Ale nie mógł się poruszyć, tylko patrzył w te czerwone oczy, trzęsąc się z bólu. Wszystko wokół niego było zamazane. Poczuł jak oczy palą go od wody, ponieważ palec Voldemorta poruszył się ponownie.
- Ach, to coś nowego - powiedział czarnoksiężnik zauważając łzę w jego oku. - To jest aż tak złe?
- Przestań. Co mu robisz? - odezwał się ktoś, kogo Harry nie mógł rozpoznać. - Krzywdzisz go.
Wzrok Voldemorta opuścił chłopca na krótko.
- Oczywiście, że go krzywdzę, panno Johnson - potwierdził Voldemort, potem zwrócił z powrotem do Gryfona. - I, Harry, nigdy więcej mnie nie prowokuj.
Jego dłoń trafiła na bliznę. Harry uderzył w ziemię, wrzeszcząc.

Rozdział 14.
Nowy sojusznik.


Harry leżał oddychając tak ciężko, że bolały go płuca. Wciąż odczuwał ból. Blizna pulsowała pod jego dłonią.
- Będzie się teraz zachowywać - usłyszał mówiącego nad jego głową Voldemorta.
- Harry? - usłyszał tuż przed sobą i poczuł opadającą rękę na swoje czoło. - Harry, czy mnie słyszysz? - to był Snape.
- On odszedł? - zapytał chłopiec. Przez ból nie mógł tego stwierdzić.
- Tak - odrzekł. - Weź swoją rękę, tak bym mógł ci się przypatrzeć.
- Nie mogę się ruszyć - powiadomił go Harry. - Daj mi minutę. I tak wiesz w jaki jestem stanie.
- Z nim wszystko w porządku? - zabrzmiało tak, jakby to był pan Johnson.
- Oczywiście, że z nim nie, ty idioto - warknął Snape. -Właśnie był poddany torturom.
- On w ten sposób kieruje chłopcem?
- Nie, Johnson.
- Karze go, gdy przegnie. Voldemort nie może kontrolować Harry'ego. Wszystko, co może robić, to zatrzymywanie go tu i sprawianie, że każdy myśli, że on może nad nim panować.
- Ale, jak…
- Harry ci dokładnie powiedział - przerwał mu Severus. - Wymuszenie.
- To dobrze - stwierdził Johnson. - Kiedy Ministerstwo odkryje…
- Ty głupcze - warknął Snape. - Myślisz, że Voldemort pozwoli ci odejść po tym, co zobaczyłeś?
Harry usłyszał gwałtowny wdech z innego kierunku i jęknął. Prawie zapomniał, ona że widziała całą tą poniżającą scenę.
- Powinieneś trzymać swoje usta zamknięte, Harry - powiedział Severus.
- Nie myślałem, że on faktycznie to zrobi - wytłumaczył Harry.
- Jednak to zrobił i teraz Johnsonowie są w niebezpieczeństwie.
- Przepraszam - wydusił chłopiec.
Jedyne, czego potrzebował to jeszcze większe poczucie winy.
- To nie to, co myślisz - rzekł Severus. - Oni są tu pod czarodziejską białą flagą, którą Voldemort zaakceptował. Ale on może użyć ich teraz przeciw tobie.
- Wspaniale.
Harry'emu udał się podźwignąć na kolana. Usłyszał następne łapanie tchu, jak popatrzył w górę.
- Aż tak źle? - zapytał Severusa.
Mógł poczuć krew cieknącą po twarzy.
- Jeszcze gorzej niż źle - Chwycił jego ramię. - Pomóż mi z nim, Johnson.
Harry popatrzył obojętnie wokół.
- Co mu jest? - odezwał się Matthew Johnson.
- Stracił wzrok, przez to wszystko.
Harry usłyszał jeszcze jedno nabranie powietrza, gdy został podniesiony na nogi. To był ostatni dźwięk, który dotarł do jego uszu.

***

Harry ocknął się odczuwając coś delikatnie utrzymywanego na jego bliźnie.
- Jak się pan czuje?
Tą osobą była Crystal Johnson, siedziała obok niego na łóżku trzymając to coś wciąż na głowie Harry'ego.
- Co ty tutaj robisz? - odezwał się.
- Severus powiedział, żebym została z tobą - wytłumaczyła. - Poszedł zrobić eliksir. Jak się pan czuje? - zapytała ponownie.
- Będę żyć.
- To wyglądało bardzo strasznie, panie Potter. Ale ciesze się wiedząc, że nie przyłączył się pan do niego.
- Niego - powtórzył Harry, czując się znowu cynicznie. - Panno Johnson, on zabił moich rodziców, traktuje mnie jak pupilka, czerpie dużo satysfakcji z obserwowanie mnie w bólu, i utrzymuje z dala od mojej rodziny i przyjaciół wbrew mojej woli.
- Więc to prawda. On nie użył na tobie klątwy Imperiusa.
- To nie działa na mnie - wyznał Harry.
- I może pan również sprzeciwić się zaklęciu Cruciatusa?
Harry zastanawiał się, co im powiedział Snape.
- To zwala mnie z nóg, nic więcej.
- Nie dziwnego, że każdy się martwi - oświadczyła Crystal. - Pan musi być bardzo potężnym czarodziejem.
- Obudziłeś się? - Harry usłyszał głos Severusa z drugiej strony pokoju. - Wygląda na to, że zyskałeś następnego fana, Potter.
Chłopiec westchnął.
- Profesorze, skoro znów będę musiał znieść ten ból, to mógłbyś oszczędzić sobie tych docinek pod moim adresem.
Severus Snape naprawde się zaśmiał.
- Voldemort ma rację, Harry. Stajesz się bardzo cyniczny.
- Co on miał na myśli? - zapytała Crystal. - Co robisz?
- Te krople - odrzekł Snape- mają przywrócić mu wzrok, ale zadają ból.
- Przynajmniej działają - dodał Harry.
- Na pewno jesteś na to gotowy? - upewnił się Snape.
- Tak. Nigdy nie widziałem dobrze, ale lepsze to, niż totalna ciemność.
- Och, tak. Niemal zapomniałem. Musisz wyciągnąć swoje soczewki, Harry. Nie wiem, czy krople będą działać, gdy je masz.
Harry usłyszał ruch przy klapie namiotu.
- Czego chcesz, Glizdogonie? - powiedział Snape.
- Wynoś się, Pettigrew - dorzucił Harry.
- Mistrz chce wiedzieć, jak tam się ma Harry.
- Powiedz Voldemortowi, żeby poszedł do…
- Harry! - odciął go Snape. - Powiedz panu, że stanie na nogi za parę dni.
Glizdogon odszedł, a Harry wyjął swoje szkła kontaktowe. Zniósł ból spowodowany podawaniem kropli i rozejrzał się wokół za swoimi soczewkami. Severus opuścił ich. Crystal nie była w stanie znaleźć dla niego okularów, ale znalazła parę zapasowych szkieł kontaktowych, które Harry tam zostawił.
- Pomyślałam, że to dziwne, jak nie nosiłeś okularów, kiedy cię spotkałam - wyznała Crystal. - Na wszystkich zdjęciach, które widziałam, miałeś je na sobie.
Podała mu zawiniątko zawierające jego soczewki. Harry obdarzył ją krótkim spojrzeniem. Nasłuchiwała zdeterminowana, siedząc na krześle obok jego łóżka. Czuł się w dziwny sposób komfortowo rozmawiając z nią. Może dlatego, że widziała w nim najgorzej kogoś godnego podziwu. W każdym razie pozostała przy nim.
Harry wyciągnął ręce i solanka poleciała do niego z kredensu. Zwilżył swoje szkła kontaktowe i włożył do oczu. Popatrzył w górę na Crystal. Niemal zapomniał o jej urodzie. Dlaczego jest tak miła dla niego?
Przerzuciła swoje długie włosy za ramię, patrząc na niego z dużym zdziwieniem. Harry nagle się zaniepokoił.
- Co? - zapytał.
- Ty po prostu… No… wezwałeś tą butelkę - odpowiedziała Crystal. - Bez różdżki.
- Och - wyrwało się Harry'emu, który odczuł ulgę. - Voldemort nie pozwolił mi mieć różdżki tutaj - wyjaśnił. - Więc, muszę dawać sobie radę bez niej.
- Łał! On rzeczywiście cię nie przeraża, a może jednak?
- Oczywiście, że mnie przeraża - skłamał Harry. - Po prostu nie pokazuję tego.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, wyglądając jakby mu nie wierzyła.
- Crys?
Obydwoje obrócili się w kierunku drzwi.
- Chodź, moja droga. Sądzę, ze Harry potrzebuje odpoczynku.
- Idę, tato - odpowiedziała Crystal. Wstała, i spuściła wzrok na Harry'ego. - Mogę pożyczyć książkę z twojej biblioteki, Harry?
- Pewnie - zgodził się. - Chociaż to nie jest moja biblioteka. Należy do namiotu, który Voldemort mi przydzielił.
- Chodź, Crys - odezwał się ambasador. - Możesz porozmawiać z twoim nowym kolegą jutro.
Crystal popatrzyła z powrotem w dół na Harry'ego.
- Jesteś moimi przyjacielem, Harry? Pozwolisz mi być twoją przyjaciółką?
Harry obawiał się, że to pytanie jest sporne. Spoglądał w te lodowate, niebieskie oczy, wiedząc, że był w pełni gotów się w nich zatracić. Nie mógłby powstrzymać jej od przyjażnienia się z nim, tak jak Rona, czy Hermiony. Tak naprawdę, to tego nawet nie chciał.
- Będę zaszczycony nazywając cię moją przyjaciółką, Crystal.
Crystal nachyliła się nad nim i pocałowała w policzek.
- Zatem zobaczę się z tobą jutro - wyszeptała.
Ciepło rozprzestrzeniło się wokół uśmiechnętego Harry'ego. Crystal odwzajemniła uśmiech cofając się i odchodząc ze swoim ojcem.


***


Kiedy Harry obudził się następnego ranka znalazł w sobie dość sił, by poradzić sobie z poranną toaletą. Potem zwalił się na fotel w bibliotece. Właśnie wezwał książkę do siebie, gdy usłyszał Crystal.
- Harry, mogę wejść?
Chłopak skrępowany obecnością tak pięknej dziewczyny, chętnie się zgodził.
- Harry - powiedziała Crystal, po tym jak uchwyciła jego ciepłe spojrzenie. - Powinieneś być w łóżku.
- Tam było zbyt nudno, Crys - wytłumaczył zmęczony, nie zdając sobie sprawy, iż po prostu skrócił jej imię w połowie. - Dostałbym bzika.
Crystal podeszła do niego, wyjęła mu książkę z rąk i podniosła jego twarz tak łagodnie, że Harry westchnął.
- W porządku, Harry. Siedź tutaj, a ja będę ci czytać.
- Zaczniesz mi czytać? - zdziwił się Harry.
- Tak - potwierdziła Crystal. - To nie takie trudne. Nie mów mi, że nikt nigdy ci nie czytał.
Harry wbił wzrok w podłogę. W porządku, nie mógł jej wyznać, że nikt nigdy nawet nie poczytał mu na dobranoc. Wcale nie brano tego pod uwagę, kiedy był młody. Zamknął oczy i oparł plecy na fotelu. Crystal zaczęła czytać.
Jej miękki głos wpadał do jego uszu, jak również fakt, że była to jedna z książek Lockharta, która spowodowała zapadnięcie Harry'ego w lekką drzemkę. Jednostajne palenie na jego czole obudziło go.
- Ach, Harry, mój pupilku - powiedział Voldemort. - Dobrze widzieć cię poza łóżkiem.
Harry wstał tak gwałtownie, że gdyby nie to, iż Crystal go złapała, upadłby na ziemię.
- Nie nazywaj mnie tak, Voldemort.
Czarnoksiężnik zaśmiał się obserwując go, po czym popatrzył na Crystal.
- Ta wygląda na potulną - stwierdził.
Wówczas Harry zauważył Hedwigę siedzącą na jego ramieniu, i podniósł swoje własne ramię. Hedwia sfrunęła prosto do niego.
- Co za piękna sowa - odezwała się Crystal.
- Znowu czytasz moją pocztę? - zapytał Harry, podczas gdy Hedwiga otarła swoją główkę o jego brodę.
- Nie, mój chłopcze, jedynie ją pożyczyłem - wyznał Voldemort, podnosząc kartkę zaadresowaną do jego samego. - Ponieważ ambasador zechce zostać na dłuższej wizycie, ustaliłem przez dyrektora, że panna Johnson będzie uczęszczać do Hogwartu przez semestr.
- Pójdę tutaj do szkoły? - powiedziała Crystal.
Voldemort przyjrzał się jej, podczas gdy Harry usiadł z powrotem na swoje miejsce.
- Tak, moja droga.
Crystal wyglądała na podekscytowaną, jak spuściła wzrok na Harry'ego.
- Słyszałeś to, Harry?
Ten gapił się twardo na Voldemorta. Co on zamierza?
- Słyszałem go.
- Widzę, że nie jesteś jeszcze wystarczająco silny, Harry - stwierdził Voldemort. - Ale w końcu będziesz, Crystal potrzebuje kupić zapasy konieczne do szkoły.
Brwi chłopca podniosły się.
- Prosisz mnie bym wziął Crystal na ulicę Pokątną po zaopatrzenie?
Voldemort uśmiechnął się ironicznie przy wyborze sformułowania.
- Ty to powiedziałeś.
- Będziesz mnie błagać? - zapytał Harry, jednak po chwili pożałował tego. Wyciągnął rękę, gdy Voldemort zbliżył się do niego. - Przepraszam. Nie zamierzałem. To było automatyczne.
Czarny Pan przypatrzył się mu i uśmiechnął się.
- Wierzę ci. Nie jesteś taki głupi - odrzekł. - Ani też dość silny, gdy przebywam blisko ciebie. - Zwrócił się do Crystal: - Kiedy wróci do zdrowia zawiadom mnie, to zorganizuję transport.
Voldemort odszedł, a Crystal zaczęła bombardować Harry'ego pytaniami o szkołę. Opowiedział jej o czterech domach, nieco o zajęciach i swoich przyjaciołach. Crystal wydawała się bardzo zainteresowana spotkaniem z Ronem oraz Hermioną. Harry był zdziwiony, gdy okazało się, że jest rok od niej starszy.
- Ginny zaopiekuje się tobą - powiedział. - To siostra Rona.
Crystal była tak podekscytowana, że następnego dnia Harry zapewnił, że ma dość siły. Przemieścili się przez proszek Fiuu na ulicę Pokątną i Harry czuł się, jakby widział to wszystko znowu po raz pierwszy. Crystal nic nie przyniosła ze sobą do obozu (tak było ustalone w białej fladze), więc musieli odwiedzić wszystkie sklepy. Voldemort dał im dużą ilość pieniędzy (Harry nie wiedział, czy były one Johnsonów, czy Voldemorta).
Harry był pewny, że Crystal dostała wszystko, czego potrzebowała, wliczając w to własną sowę, aby mogła pisać do swojego ojca. Harry wziął ją nawet do Gringotta po zaopatrzenie się w pewną ilość pieniędzy z własnego skarbca. Na wypadek, gdyby zobaczył, że jest coś, co by chciał.
Ostatecznie kupił Crystal egzemplarz Historii Hogwartu. Dziewczynie spodobał się ten gest i pocałowała Harry'ego w policzek. Kiedy powrócili do obozu Harry padał z nóg. Voldemort nie wyglądał z tego powodu na zadowolonego.
- Harry, przemęczyłeś się.
- Warto było - odpowiedział chłopiec. - Mogę pospać w jutrzejszym pociągu. - Popatrzył na Voldemorta. - Pozwolisz mi zabrać ją przez Hogwart Express?
- Co to jest Hogwart Express? - zapytała Crystal, brzmiąc ponownie na podnieconą. Nie czytała jeszcze książki.
- Będziesz mnie błagać? - powiedział Voldemort.
Harry gapił się na niego.
- Ja pytam.
Czarnoksiężnik zaśmiał się.
- Zgoda, Harry - oświadczył. - Zorganizuje to.

***

Crystal zareagowała na platformę 9 3/4 tak samo jak zrobił to Harry za pierwszym razem. Znaleźli przedział i usadowili się z rzeczami dziewczyny. Sowa została ustawiona na siedzeniach obok nich. Hedwiga nie miała klatki, ale konduktor znał Harry'ego, więc o nic się nie czepiał. Harry ustąpił dziewczynie miejsce przy oknie.
Crystal wyciągnęła książkę o Hogwarcie.
- Prześpi się trochę, Harry. Będzie dobrze.
Brunet skinął głową i rozłożył się na siedzeniu po drugiej stronie.
Obudził go irytujący głos.
- Tu musi być nowy.
To był Malfoy. Harry nie poruszył się. Wolał raczej symulować, że śpi, później by się nim zajął. Najwyraźniej, Crystal położyła na nim koc, aż do jego uszu. Był dość pewny, Malfoy nie mógł poznać, że to był on. Jedne złe słowo od Ślizgona, a by go pobił, nawet jeśli Crabbe i Goyle mu towarzyszyli.
- Cześć - przywitała się Crystal. - Tak. To mój pierwszy raz w Hogwarcie.
- Nazywam się Malfoy. Draco Malfoy.
- Och - odezwała się dziewczyna, brzmiąc na rozczarowaną. - Jesteś spokrewniony z Lucjuszem Malfoyem?
- Tak - przyznał Ślizgon nie zdawając sobie sprawy z uprzedzenia. - Jest moim ojcem.
- Och - to wszystko, co powiedziała.
- A ty jesteś?
- Crystal Johnson.
- Ach - rzekł Malfoy. - Córka ambasadora. To musi być zatem Potter.
- Tak, i proszę żebyś był cicho. Jest bardzo zmęczony.
- Zmęczony. - Harry usłyszał mówiącego Crabbe'a.
Harry niemal usiadł, kiedy usłyszał znajomy głos.
- Kogo tym razem nękasz, Malfoy?
To był Ron. Harry czekał, nasłuchując.
- Nie twoja sprawa, Weasley - odburknął Ślizgon. - Spadaj stąd.
- Weasley? - odezwała się Crystal. - Ron Weasley?
- Ech… tak - potwierdził Ron.
Harry mógłby się założyć, że jego uszy zrobiły się czerwone.
- Jesteś wówczas przyjacielem Harry'ego.
- HARRY! - wrzasnął Ron, jakby dopiero co zauważył ciało leżące na drugim siedzeniu.
- Cześć, Ron. - Harry popatrzył na Ślizgona. - Wynoś się, Malfoy.
- Wszystko gra?- zapytał Ron, gapiąc się na przyjaciela. - Zresztą, widzę, że nie.
- Znowu zostałeś ukarany, co Potter? - powiedział Malfoy.
To stwierdzenie wydawało się zaniepokoić Crystal. Popatrzyła na Rona.
- Nie możesz zrobić czegoś by wyszli?
- My możemy - odpowiedział Fred, jak z Georgem podeszli z tyłu. - Wynocha stąd chłopaki. Profesor Lupin idzie tą drogą.
Trio odeszło, gdy Remus zbliżył się do drzwi.
- Problemy, panowie? - Jego oczy przesuwały się po przedziale. - Harry!
- Cześć, Remusie - powiedział Harry. - Jesteś znowu nauczycielem?
- Tak. Albus wylał Moody'ego i ja dostałem znowu tą posadę.
- To wspaniale - wtrącił Ron.
- I Syriusz tymczasowo będzie nauczać Transmutacji - dodał Remus. - McGonagall musiała pojechać do swojej wnuczki. Nieco uporządkować statystyczne problemy małżeńskie.
- O co chodzi, Remusie? - usłyszał Harry z holu.
Remus odsunął się dopuszczając Syriusza do otworu wejściowego.
- Cześć, Syriuszu - powiedział Harry.
Ten nie powiedział słowa. Po prostu porwał chłopca w swoje ramiona.
- Nic mi nie jest - odparł chłopiec.
- Nie wyglądasz za dobrze - zauważył Syriusz.
Rozejrzał się wokół i Harry ostatecznie zabrał się za przedstawienie Crystal. Wyglądała na bardzo zadowoloną z ciepłego powitania, które zaoferowali jej przyjaciele i rodzina Harry'ego.
Harry opowiedział im wszystko, co się zdarzyło. Syriusz i Remus słuchali z zainteresowaniem. Następnie Syriusz zwrócił się do chrześniaka.
- Dobrze, a teraz wracaj spać. - Skierował do reszty: - Zostawcie go samego. - Obrócił się do Remusa. - Musimy sprawdzić resztę pociągu.
Lupin skinął głową i odszedł.
- Śpij - powtórzył Syriusz.
- Będę. Będę.
Gdy się rozproszyli Harry położył się z powrotem.
- Lubię ich - powiedziała Crystal.
- Tak, ja też - dodał Harry, zmęczonym głosem. Sięgnął do swojej kieszeni i wyciągną z niej garść pełną złota. - Kiedy nadejdzie czas lunchu, weź coś do jedzenia. Jestem głodny.
Crystal uśmiechnęła się do niego.
- W porządku, Harry.


***


- Co wy robicie w pociągu? - zapytał Harry.
On, Ron i Crystal płacili za przejazd dziewczyny i zakupy z wózka.
- Musieliśmy wrócić do domu - wyjaśnił Ron. - Tata dostał awans i musieliśmy iść na świętowanie tego.
- To wspaniale - odparł Harry. - Gdzie go umieścili?
- Dali mu starą posadę Croucha. Jest dyrektorem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
- Twój ojciec pracuje dla ministerstwa? - wtrąciła się Crystal.
- Tak.
- To cudownie. Twój tata może powiedzieć im, że Harry nie przyłączył się do niego.
Ron zamrugał.
- Oczywiście, mój ojciec wie, że Harry nigdy nie dołączyłby do Sam-Wiesz-Kogo. Knot jest jednak debilem. Konsul zresztą też, nawet nie raczy się odezwać.
- Ech, Ron - odezwał się Harry. - Crystal jest córką ambasadora.
Ron popatrzył na dziewczynę.
- Naprawdę? Co się stało?
Harry westchnął i opowiedział mu całą historię.
- Ukarał cię przed ambasadorem? - zdziwił się Ron.
- On go torturował - powiedziała Crystal wypuszczając powietrze.
- To nic dziwnego, że jesteś w to wrobiona - stwierdził Ron. - Ale…
- Ron - zaczął Harry - Voldemort nie pozwoli teraz odejść ambasadorowi, ponieważ poznał prawdę. Nie chce, żeby ministerstwo usłyszało jego zeznanie.
- Ale moja cała rodzina zna cię, Harry - odrzekł Ron. - Połowa z nich pracuje dla ministerstwa. Nawet Percy cię lubi.
Pociąg szarpnął zaczynając się zatrzymywać.
- Musimy się przebrać - oznajmił Ron. - Pogadamy później. Zapewne Crystal będzie musiała być przydzielona.
Harry przyjrzał się dziewczynie. Wyglądała na wystraszoną.
- Nie martw się. Będzie dobrze - zapewnił ją Harry.
- W jakich domach jesteście? - zapytała Crystal.
- W Gryffindorze - odpowiedział Harry. - Tylko kto wie, gdzie tiara przedziału cię umieści. Mam nadzieję, że nie do Slytherinu.
- Dlaczego?
- Zacznijmy od tego, że wyszło stamtąd najwięcej śmierciojadów.
- To mi wystarczy.
Harry szedł do stołu Gryffindoru, podczas gdy Snape (który najwyraźniej spełniał funkcję tymczasowego zastępcy dyrektora podczas nieobecności McGonagall) eskortował Crystal do frontu pomieszczenia.
Dumbledore wstał i przemówił do Wielkiej Sali.
- Zaczniemy semestr przez przywitanie tymczasowego gościa szkoły. Panna Crystal z kolonii. Niech czuje się mile widziana.
Wszyscy studenci zaklaskali i Snape skierował Crystal do stołka. Usiadła, a tiara przedziału została ulokowana na jej głowie.
- Ach, gościnny student - odezwał się kapelusz. - Widzę, że twoim domem jest Kent. Który jest równoważnikiem… GRYFFINDOR!
Snape wziął od niej tiarę i doprowadził do stołu. Szczęśliwa dziewczyna zajęła miejsce obok Hermiony, naprzeciw Harry'ego.
- Och, jestem tak bardzo zadowolona - Położyła książkę na stole, co natychmiast zwróciło uwagę Hermiony. - Co on miał jednak na myśli przez te kolonie? - zapytała, wyglądając na trochę obrażoną. - Sądziłam, że staliśmy się dostatecznie…
- Nie bierz tego do siebie, Crystal - poradził Ron. - Dumbledore jest po prostu wystarczająco stary by zapamiętać ich jako kolonistów.
Harry ucieszył się, gdy się zaśmiała.
- Czytasz Historię Hogwartu - zauważyła Hermiona.
- Tak - przyznała. - Harry kupił ją dla mnie.
Hermiona popatrzyła na niego dziwnie. To samo zrobiła Ginny.
- Nigdy nie przeczytałeś jej i nie kupiłeś dla innej osoby - powiedziała, z lekkim sarkazmem Hermiona.
- Nie muszę tego czytać - odrzekł Harry z uśmieszkiem. - Mam ciebie.
Widocznie to ją zadowoliło, ponieważ uśmiechnęła się odwracając się od niego do Crystal.
- Ty musisz być Hermiona Granger - stwierdziła Crystal. - Harry opowiadał mi o tobie. Ja również uwielbiam książki. Niemal pożerałam wzrokiem bibliotekę Harry'ego.
- To nie jest moja biblioteka - zaprzeczył Harry, jednak dziewczyny zignorowały go. Obydwie zanurzyły się w dyskusji o książce.
Później, gdy Hermiona i Ginny, patrzące z rezerwą na Crystal, ulokowały ją w dormitorium dziewcząt, Harry zaciągnął Rona na ubocze pokoju wspólnego.
- Grozi ci omamieniem Syriusza? - zdziwił się Ron, całkowicie osłupiały. - To nigdy się nie zdarzy, Harry. Jak mogłeś nawet tak myśleć?
- Po prostu nie jestem pewien jak daleko posunąłby się Syriusz by mnie bronić - upierał się Harry. - A Voldemort jest stanie manipulować wieloma sprawami w moim życiu.
- Teraz wplątał w to Crystal - powiedział Ron przebiegle. Harry popatrzył na niego zakłopotany. - Cóż, to oczywiste, że ją lubisz, Harry.
- Oczywiste? - powtórzył Harry, czując, że się czerwieni.
Ron zaśmiał się.
- Jeśli teraz spojrzałbyś w lustro, to byś zobaczył, że złapałeś buraka.
- Świetnie - skomentował Harry. - I Voldemort trzyma teraz jej ojca jako zakładnika.
Gdy szli do klasy następnego ranka, Harry skierował się na dół w kierunku Ginny.
- Zaopiekuj się Crystal, Ginny.
Dziewczyna popatrzyła na niego ze złością.
- Dlaczego? Ona jest głupia, czy coś?
Harry zamrugał.
- Nie. Po prostu pamiętam pierwszy raz, kiedy ja dostałem się tutaj. Nie jest łatwo być nowym w szkole w środku roku.
- Och, dobrze - zgodziła się zirytowana.
Harry zwrócił się do Rona.
- Co z nią?
Ten wzruszył ramionami, a Hermiona parsknęła.
- Przysięgam. Wy chłopcy potraficie być tępi.
Udali się na Transmutację i zajęli swoje miejsca. Syriusz wszedł niewiele minut później.
- Nazywam się Syriusz Black. Nie jestem w pełni wykwalifikowanym nauczycielem, więc nauczcie się na moich lekcjach nazywać mnie po imieniu. - Spojrzał w dół na listę uczniów leżącą na jego biurku. - Widzę, że spora część was jest z Gryffindoru. - Popatrzył z powrotem na klasę i powiedział: - Tak jak większość wie, spowodowałem niezłe zamieszanie parę lat temu, po tym jak uciekłem z Azkabanu… którego radziłbym wam unikać… aby przypuszczalnie zapolować na pana Pottera. Ponieważ cała prawda została ujawniona nie spodziewałem się jakichkolwiek dziwnych spojrzeń, albo ciekawskich szeptów… Problemy, panie Weasley?
Ron skrywał swoją twarz i szeptał coś do Harry'ego.
- Ech… nie, proszę pana.
- Dobrze - stwierdził Syriusz. - Może nie jestem całkowicie wykwalifikowany jako nauczyciel, ale jestem w pełni kompetentny do... i tu nieskromność... wszystkich aspektów Transmutacji.
Zademonstrował to natychmiast zmieniając się w wielkiego czarnego psa i przeszedł się wokół sali, zanim przekształcił się z powrotem przed swoim biurkiem.
- Ta umiejętność transmutacji jest bardzo skomplikowana i niebezpieczna, w jakiś sposób dlatego, że tak mocno jest kontrolowana przez ministerstwo - odrzekł Syriusz. - Wymaga dużej ilości Numerologii i sporego magicznego talentu. Nie powinniście poznać tego przed szóstym rokiem, ale dostałem zezwolenie na zaostrzenie waszych apetytów teraz, w tej sytuacji, jeśli którykolwiek z was jest zainteresowany.
- Dlaczego? - odezwał się Neville.
- Interesujące pytanie, panie Longbottom - powiedział Syriusz. Rozejrzał się dookoła pomieszczenia. - Mógłby ktoś powiedzieć mi, jakie są niektóre zalety bycia nie zarejestrowanym animagiem, takiego jak ja sam?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę. Syriusz obdarzył ją spojrzeniem w na wpół rozbawionym, i w połowie sfrustrowanym.
- Z wyjątkiem ucieczki Azkabanu, zakradnięcia się do Hogwartu i uniknięcia Dementorów.
Jednakże ręka dziewczyny nie opadła, Syriusz westchnął.
- W porządku, Hermiono.
- Szpiegowanie, oczywiście - powiedziała Hermiona. - Obróciła się do szepczącej klasy. - Rita Skeeter robiła to przez zeszły rok wymyślając te wszystkie bzdury o Harrym.
- Ma rację - oświadczył Syriusz. - Umieszczenie bardzo niewinnie wyglądającego zwierzęcia w odpowiednim miejscu i czasie może okazać pewną ilość najlepszych informacji. Jako pies nie mogę kontaktować się z ludźmi, jednak wciąż jestem Syriuszem Blackiem. Mogę słyszeć i rozumieć, co dzieje się wokół mnie. I pamiętam wszystko. Również zdobyłem pozytywne atrybuty zwierzęcia: wyostrzony zmysł węchu i słuchu. - Popatrzył na chrześniaka. - Wiem, że tam byłeś, Harry. Jeśli zostałbyś tam mniej więcej jeszcze z dwie minuty, to znalazłbym cię.
Harry wiedział, że mówił o tym, kiedy zobaczył Syriusza w Hogsmeade. Syriusz zwrócił się z powrotem do klasy i zaczął wyszczególniać korzyści różnych zwierząt, w które można by było się przekształcić. Zachwycał klasę aż do samego końca. Jak zadzwonił dzwonek klasa niepewnie wzięła swoje książki.
- Jest naprawdę dobrym nauczycielem - powiedział Ron, wyglądając na zasugerowanego.
- Ja nie…
Ból wybuchł w głowie Harry'ego i jego ręka uderzyła w bliznę. Cała klasa gapiła się jak upada na kolana.

Rozdział 15.
Dzielić i podbijać.


- Witaj, Harry - rzekł Voldemort. - Jak widzę, chyba znów udało mi się zakraść do ciebie.
Zaaportował się prosto przed nim, po czym zrobił parę kroków do tyłu, aby pozwolić mu wstać.
- Bardzo sprytne - prychnął Harry. Voldemort zaśmiał się. - Czego chcesz?
- Rozluźnij się, mój chłopcze. Chciałbym tylko zamienić słówko z twoim ojcem chrzestnym. - Popatrzył na Syriusza. - Witaj, Syriuszu.
- NIE! - krzyknął Harry.
- Harry, Syriusz jest dorosłym człowiekiem, sam może zdecydować o tym z kim chce rozmawiać - odrzekł. - Co ty na to, Syriuszu? Masz ochotę na małą pogawędkę?
Syriusz oparł się o kant biurka. Wyraz jego twarzy było nie do odczytania. Reszta klasy odeszła pospiesznie zaraz po tym, jak rozkazał jej wyjść. Zwrócił się do Voldemorta:
- Słucham.
- Nie - powtórzył Harry. - Voldemort…
Voldemort złapał go za brodę.
- Masz lekcje, Harry. Przypuszczam, że wróżbiarstwo.
Puścił go, Harry odsunął się dwa kroki do tyłu.
- Dalej, Harry - dołączył się Syriusz.
Harry zaczynał wpadać w panikę.
- Ale, Syriuszu…
- Idź.
Harry gapił się na niego, ale spuścił wzrok jak Syriusz kiwnął głową w kierunku drzwi. Podniósł plecak i posłał Voldemortowi wściekłe spojrzenie.
- Wiesz co, Voldemort - usłyszał za sobą głos Syriusza. - Zostaniesz złapany, jeśli dalej będziesz demaskował się w szkole, gdzie przeważnie jest Harry. Jesteś na to gotowy?
- Przez kogo? - odezwał się Voldemort. - Dumbledore nie może ciągle śledzić Harry'ego.

**

Harry był w kompletnym rozbiciu w chwili, gdy doszedł do klasy Trelawney. Co Voldemort zamierzał zrobić Syriuszowi, który był gotowy zrobić wszystko dla swojego chrześniaka?
Ron starał się jak mógł go uspokoić.
- Harry, wyluzuj. Syriusz nie da się omamić. Wiesz o tym. Voldemort po prostu próbuje cię nastraszyć.
Harry przypatrzył się Ronowi, bo wymówił to imię.
Być może jego przyjaciel miał rację, ale gdy lekcja wróżbiarstwa się skończyła, znów był rozgorączkowany.
Gdy Trelawney za pomocą gwiazd pokazywała im jak mogliby przewidzieć zdradę, Harry zwrócił na to uwagę.
Nie mógłby znieść niewiedzy. Popędził do klasy transmutacji. Syriusza tam nie było. Udał się do jego gabinetu, ale bez większego powodzenia. Zapytał kilku uczniów i paru nauczycieli, ale nikt go nie widział. Nigdy w życiu nie był tak przerażony. Powrócił do klasy transmutacji. Syriusz wpatrywał się w swoje biurko, przekopując się przez jakieś papiery.
- Och, cześć, Harry - powiedział.
Harry pomyślał, że rozpuści się z ulgi.
- O co chodzi?
- O co chodzi? - powtórzył Harry niedowierzając. - Co się stało?
Syriusz popatrzył w górę.
- Co myślisz, że się stało? - spytał z cieniem uśmiechu.
Harry szedł bardzo powoli w kierunku biurka.
- Syriuszu - niemal zadusił się tym słowem.
Ten musiał zauważyć lęk Harry'ego, bo westchnął i przebiegł dłonią po jego twarzy.
- Voldemort ma pewną ilość oszukańczych idei, w których ja mógłbym chronić ciebie, czy też utrzymywać od zmartwień, jeśli przyłączę się do niego - powiedział Syriusz.
- I?
- I nie wiem, co było śmieszniejsze, ten pogląd, czy wyraz twarzy Voldemorta. Od razu zacząłem się śmiać.
Harry musiał oprzeć się o biurko, jego ulga była tak wielka. Syriusz chwycił go i przyciągnął do piersi.
- Zrobiłbym wszystko, aby cię chronić, ale to nie obejmie zdradzenia Jamesa, czy twojego zaufania. Wolałbym już szybciej umrzeć.
- A ja tego bym nie chciał.
Syriusz trzymał go na wysokości ramion.
- On nie zrezygnuje. Jest przygotowany. Trudził się nad twoim ojcem sześć miesięcy, zanim ty się urodziłeś. Używał wszelkiego rodzaju gróźb i obietnic. Ale jeśli Jamesowi się to udało, to ja też mogę tak samo jak ty.
Harry skinął uroczyście głową, w momencie, gdy ciszę przerwał trzask drzwi, wywołany przez Hermionę.
- Och, dzięki Bogu - powiedziała, widząc ich obydwoje.
- Coś się stało? - zapytał Harry, zauważając łzy w jej oczach i rozpacz w głosie.
- Ron zniknął.
- Co? - zdziwił się Syriusz.
- Nie ma go w zamku - powiadomiła ich. - Profesor Dumbledore sprawdził mapę. Zniknął.
Zaczęła płakać, Harry natychmiast zaczął wpatrywać się uporczywie się w podłogę.
Następny koszmar.
Rozejrzał się wokół zionącego pustką obozowiska.
- Voldemort! - zawołał, w miarę jak się przemieszczał.
Gdy wszedł do namiotu Voldemorta stanął jak wryty. Siedzieli w poprzek stołu z szachownicą między sobą.
- Och, cześć Harry - mruknął Ron.
Voldemort rozejrzał się. Jego bardzo zadowolone spojrzenie spoczęło na Harrym, który znów zapragnąć owinąć mu ręce wokół szyi.
- Twój przyjaciel jest całkiem dobry, Harry - powiedział Voldemort. - Udowodnił, że jest tak dobrym strategiem jak ja.
Ron pokierował pionkiem i skrzyżował ramiona. Kiedy goniec zniszczył króla, powiedział:
- Szach mat.
- Wspaniale, Ron - pochwalił go Voldemort. - Udało ci się.
Ron uśmiechnął się i minął Harry'ego w drodze do wyjścia z namiotu.
- Do zobaczenia z powrotem szkole - rzucił.
Harry zaczął się trząść, obserwując jak wychodzi. To nie był Ron.
- Co z nim zrobiłeś? - zapytał, nie więcej niż szeptem.
Poczuł jak Voldemort zbliżył się do niego, ale nie podniósł oczu.
- Nie zrobiłem nic, prócz dania mu tego, czego potrzebuje. Uwolniłem go od ciężaru, który musiał dźwigać.
Harry przełknął ślinę i podniósł wzrok.
- Co?
- Współzawodnictwo.
- Nie mogłeś dostać Syriusza, więc wziąłeś Rona - powiedział ponuro Harry.
- Przyznam, że Syriusz zajmie mi trochę czasu, ale będzie tego warty. Z Ronem było dużo łatwiej. - Przytrzymał dłoń pod brodą Harry'ego, aby podtrzymać jego twarz w górze. - Wybrałem dobrze, osądzając przez to wyrażenie.
- Czego chcesz, Voldemort? - zapytał bardzo ostrożnie Harry.
- Harry, Harry, ty wiesz, czego chcę.
Wiedział, że Harry umarłby dla Rona. Jeśli jednak zgodziłby się przyłączyć do Voldemorta, to Ron by go zabił.
- Co mu zrobiłeś?
- Znajduje się pod klątwą Imperiusa. Jest bardzo szczęśliwy. Nie musi konkurować ze swoimi braćmi… z tobą. Wszystko, co musi robić, to mi służyć.
Harry wyobraził sobie twarz pani Weasley. Była jedyną kobietą, która zawsze obchodziła się z nim tak, jak matka. Jedyna, która płakała za nim. Jak mógłby stanąć twarzą wobec niej…
- Pozwól mu odejść, Voldemort. Proszę.
- Błagasz, Harry?
- Tak - wydusił.
- I co proponujesz w zamian?
- Następny kontrakt.
- Nie zgodzisz się na przyłączenie do mnie?
Harry napotkał jego wzrok.
- Wszyscy wciąż uparcie mi powtarzają, że nie jestem gotowy.
Voldemort wyglądał na przejętego.
- W porządku. Powiedz, co proponujesz.
Harry zaczął myśleć tak szybko, na ile był w stanie.
- Będę pisać co tydzień. Zawsze się zjawię, gdy dasz mi sygnał. Wrócę na każdą przerwę, aby być testowany. - Nabrał tchu. - Ale ty pozwolisz mi wrócić do domu po każdym przetestowaniu i przed następnym rozpoczęciem szkoły.
Voldemort przysunął się bliżej Harry'ego.
- A ja?
Harry stał jak wbity w ziemię.
- Zgodzisz się pozostawić moich przyjaciół w spokoju… to obejmie każde małe pogaduszki, jakkolwiek mógłbyś je lubić. I nie będziesz nadużywać Hedwigi.
Voldemort rozważył jego słowa.
- Nie przestanę rozmawiać z Syriuszem.
- Syriusz sam może o siebie zadbać. Chodziło mi o Rona, Hermionę, resztę Weasleyów oraz Crystal i jej ojca.
Niespodziewanie Voldemort wyglądał na zadowolonego.
- Więc to poskutkowało, prawda?
Harry zignorował fakt, że Voldemort, jak bardzo by przyznać, wspomniał to celowo.
- Mamy porozumienie?
Voldemort podszedł jeszcze bliżej niego.
- Tak, już mamy, Harry.
Harry musiał o czymś zapomnieć. Cofnął się do tyłu. Voldemort jeszcze bardziej się przybliżył. O czym nie pamiętał?
Voldemort chwycił jego brodę.
- Zgadzam się na tamte warunki- oświadczył. - A ty?
Harry patrzył na niego przymrużonymi oczami. Czegoś tam brakowało. Ale czego?
Voldemort podniósł dłoń do jego głowy.
- Zgadzasz się, Harry?
Harry zaczął się trząść.
- Tak - udało mu się powiedzieć. - Zgadzam się.
Upadł na ziemię, po tym jak Voldemort go puścił, i potrząsnął zaofiarowaną przez niego rękę.
- Wypuść Rona - wykrztusił.
Ron nachylił się nad nim w kilka chwil później.
- Harry? Harry?!
- Wszystko w porządku, Ron.
- Na pewno. Co się stało?
Voldemort śmiał się, ten chłód Harry mógł przypomnieć sobie ze swoich koszmarów.
- Powinieneś być zadowolony, Ron. Widocznie Harry'emu zależy na tobie tak bardzo, jak na swoim ojcu chrzestnym.
Ron patrzył na Harry'ego.
- Co to ma znaczyć?
- Harry dopiero co negocjował o twoje życie - poinformował go Voldemort. - Mamy dzięki tobie nowy kontrakt.
Ron wyglądał na przerażonego.
- Na co się zgodziłeś? - zapytał bardzo słabym głosem.
Gdy mu odpowiedział, Ron wyglądał identycznie tak, jak czuł się Harry. Jakoś dało się to znieść. Ron nie odrywał od niego wzroku.
- Do kiedy?
To było to! - Harry skulił się.
- Och, nie, Harry! - wykrzyknął Ron. - Nie mów, że nie nałożyłeś ograniczenia czasu na kontrakcie.
Harry patrzył jednak na wydającego się triumfować Voldemorta.
- Nie! - wrzasnął Ron.
- Za późno - dopowiedział Harry.
- Nie. Zrobimy uzupełnienie. To będzie trwać do ukończenia nauki, i jeśli Harry nie przyłączy się do ciebie do tamtej pory, wtedy… j-ja zostanę śmierciożercą.
Ron zwrócił na siebie w całości ich uwagę.
- Nie mów tego, Ron - powiedział Harry.
- Tych słów nie da się cofnąć - odezwał się Voldemort.
Ron patrzył na niego stanowczo.
- Dobrze, Ron - zgodził się Voldemort, ofiarując swoją rękę. - Staniesz się po prostu trzecim nabytkiem w kontrakcie.
Ron spojrzał na jego dłoń, po czym ją potrząsnął.
- Nie zgadzam się na to - warknął Harry.
- Nie masz żadnego wyboru, Harry - powiedział Voldemort. - Stworzyłeś kontrakt przez Rona. On wyrobił uzupełnienie dla ciebie. Czarodziejski honor. Nie możesz teraz tego cofnąć.

***

Harry pomyślał, że Hermiona dostałaby ataku apopleksji przez ten nowo sporządzony kontrakt, dopóki nie usłyszała, że Voldemort go chwycił nim się na niego zgodził.
- Zmusił cię do tego - powiedziała Hermiona.
- Przez sprawianie mi bólu. Nie wiedziałem…
- Harry, to znaczy, że zgodziłeś się na kontrakt, bo byłeś zmuszony. Mogę znaleźć rozwiązanie dla tego niedopatrzenia.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. To znaczy, że to uzupełnienie się nie liczy i można je unieważnić?
- Jeśli tak było naprawdę, to czemu nie.
- Uff - wyrwało się Ronowi.
Hermiona spiorunowała wzrokiem ich obu.
- Macie obydwaj przestać robić cokolwiek beze mnie. Nienawidzę sprzątać po waszym bałaganie.
- Przepraszam, Hermiono - powiedział Ron. - Może Sam-Wiesz-Kto po prostu bał się stanąć przed tobą.
Harry gapił się na niego, a Ron i Hermiona dalej się kłócili. I nagle zamarł w stanie rozumienia. To było to. Voldemort nigdy nie tknął Hermiony. Początkowo wyjaśniał to sobie tym, że jej rodzice byli mugolami, ale teraz zrozumiał.
Hermiona była bystra. Nie dałaby się mu omamić i wiedziała o czarodziejskim prawie tyle, ile jakikolwiek dorosły. Voldemort dowiódł tego, iż mógł układać się z Ronem. Nie musiał mieć do czynienia z Hermioną Granger. Harry zaczął się śmiać. Prawda wyszła na jaw.
Hermiona rzeczywiście znalazła rozwiązanie do tamtego niedopatrzenia. Był faktycznie „pod przymusem”, gdy zgadzał się na kontrakt. Nie był umysłowo zdolny do świadomego powzięcia decyzji w stanie, w którym był.
Hermiona opracowała całkowitą obronę dla niego, nawet posiliła się na zapisanie wszystkiego. Harry jednak wystarczająco tego nie pojmował.
- Musisz iść ze mną - uparł się.
Schodzili właśnie z głównej ulicy Hogsmeade.
- Harry - zaczął Ron - nie możesz być poważny, myśląc o zabraniu jej ze sobą.
Hermiona wydawała się podniecona.
- Och, tak. Oczywiście, muszę pójść.
- Trzeba nauczyć ją najpierw teleportacji - powiedział Harry. - Jak sądzisz, dlaczego tak upierałem się o tą wizytę w Hogsmeade?
Ron nie wyglądał na szczęśliwego, ale gdy przeszli drogę pod górę do używanej przez Syriusza jaskini, zgodził się.
- W dalszym ciągu mi się to nie podoba - pożalił się.
Harry posłał go znajdującego się niżej lasu i wytłumaczył Hermionie, co ma robić. Zrozumiała wszystko o wiele szybciej od Rona.
- Łał - powiedziała. - To nie jest takie łatwe.
Ron mruczał coś, a Harry powiedział:
- Wyjdziemy po obiedzie. O tej porze nie ma tam zwykle dużego tłumu, a chcę być pewny, że skupimy na sobie całą jego uwagę.
- Och, myślę, że przyjdzie to wam bez trudu - odrzekł Ron. - Dlaczego ja też nie mogę iść?
- Bo nie mogę wziąć was obu ze sobą - odpowiedział Harry. - Nie jestem nawet pewny, czy uda mi się deportować ze szkoły z Hermioną.
- Uda ci się, Harry - zapewniła go Hermiona. - Wiem, że wszystko będzie dobrze. - Zwróciła się do Rona: - A ty przestań być takim pesymistą. Mam wszystko pod kontrolą.
- Po prostu bądźcie ostrożni - Ron popatrzył na przyjaciela. - Obydwoje.
Harry spojrzał na Hermionę.
- Jesteś gotowa?
- Tak, Harry. Gotowa.
- Liczę na ciebie.
- Nie pozwolę ci się pogrążyć - oświadczyła. Odwróciła wzrok na Rona. - Także i tobie.
Gdy w końcu znaleźli się w łazience Jęczącej Marty, Harry zawinął rękę wokół ramienia Hermiony.
- Skoncentruj się na mnie, Hermiono.
Skinęła głową. Harry zamknął oczy, obrazując sobie obraz obozowiska i mając nadzieję, że to nie okaże się koszmarem. Nie spodziewał się, że Voldemort będzie siedział na swoim krześle przed ogniskiem. Zarówno on, jak i Hermiona, zaskoczeni byli tym, że się aportowali.
- Ach, witaj, Harry - powiedział Voldemort. - Niespodziewana wizyta - popatrzył na Hermionę. - I przyprowadziłeś gościa.
Hermiona zrobiła mały krok Harry'ego, który z powrotem patrzał na nią.
- Wszystko będzie dobrze - wyszeptał.
- Panna Granger chciała po prostu zobaczyć, jak wygląda moja kryjówka, a może jest coś jeszcze?
- Oczywiście, mamy problem z kontraktem - odrzekł Harry.
- Macie? - zapytał, nie brzmiąc na tak zdziwionego, jak Harry mógłby przypuszczać. - Co z nim jest?
- Zacznijmy od tego, że jest nieważny - odpowiedział. - Chcieliśmy upewnić się, że zdałeś sobie sprawę z tego faktu.
Voldemort zaśmiał się cicho, po czym wstał. Harry wziął instynktowy krok do tyłu niemal potrącając przyjaciółkę.
- Mylisz się - stwierdził. Spojrzał na Hermionę. - Przypuszczam, że panna Granger zamierza powiedzieć mi, dlaczego myśli, że tak nie jest.
Hermiona musiała zebrać swoją odwagę, ponieważ minęła Harry'ego i stanęła z determinacją przed Voldemortem, który zdawał się jej nie doceniać, a to ją wzburzyło. Zły ruch.
- Tak - powiedziała Hermiona. - Harry ma we mnie swojego prawnego doradcę, i…
- Ma? - przerwał jej Voldemort.
- Tak, i…
- Więc będziesz mówić za Harry'ego w sprawie tego kontraktu?
- Tak.
- Bardzo dobrze. Słucham.
- Pospieszyłeś się z uzgodnieniem kontraktu - zaczęła. - Zmusiłeś Harry'ego na zatwierdzenie tych warunków zanim był gotowy.
- Co masz na myśli? - zapytał Voldemort. - Nie trzymałem różdżki przy jego głowie. Nie groziłem jego życiu. - Zerknął na Harry'ego. - Jeśli mówisz o tej głupiej klauzurze przymusu, to zapewniam cię, że Harry nie obawiał się o swoje życie - odwrócił się z powrotem do Hermiony. - Wie, że nie mogę go zabić.
- Dotknąłeś go - dodała Hermiona. - Odczuwał ból. Jego zdolność umysłowa została ograniczona.
- Ograniczona zdolność? - Voldemort zaczął się śmiać. - To jest twoja obrona?
- Tak, twój dotyk…
Voldemort chwycił jej twarz.
- Właśnie ograniczyłem twoją zdolność umysłową, panno Granger?
Hermiona wyglądała nagle, jakby zgubiła słowa. Odsunęła się od niego, przerywając ten stan.
- Sprawa przeciw Nersusowi Vandike - zacytowała. - Osobiste niesprawiedliwości wobec jednego czarodzieja…
- Ach - odciął ją Voldemort i popatrzył na Harry'ego. - Odrobiła swoją pracę domową - Zwrócił się do Hermiony: - Ale to była rozprawa ministerstwa. Ja trzymam się wszystkich starych i potężnych zasad czarodziejów. Nie biorę pod uwagę jakichkolwiek zobowiązań z którychkolwiek nowych zarządzeń ministerstwa.
- Simonius przeciw Casusowi - ciągnęła Hermiona. - Krand przeciw Pike'owi. Obydwaj pokazali, jak jeden czarodziej poprzez torturowanie innego uzyskał porozumienie.
Voldemort nachmurzył się. Jednak Hermiona nie skończyła. Wymieniła dwa większe przypadki, które były wystarczające stare, by je zaakceptować.
- Bardzo dobrze - przyznał Voldemort.
Harry nagle spostrzegł, że jego nadgarstki są magicznie związane.
- Przyjmę twoje zatwierdzenie kontraktu - Voldemort gapił się na Hermionę. - Usiądź, panno Granger.
Kiedy to zrobiła, jej zadowolenie zniknęło. Została natychmiast przywiązana do krzesła. Voldemort spuścił wzrok na Harry'ego.
- Więc co my teraz zrobimy? - zerknął na Hermionę, następnie z powrotem na Harry'ego. - Skoro mam teraz pannę Granger, sądzę, że musimy utworzyć nowy kontrakt. Ona nie chciałaby przebywać ze mną, zapewniam cię. Byłbym zmuszony do częstego kneblowania jej.
Harry otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, ale Voldemort złapał jego twarz. Upadł na kolana, a Voldemort spojrzał na Hermionę.
- Cóż, panno Granger - odrzekł. - Jesteś prawnym doradcą Harry'ego. Sugeruje dla niego nowy kontrakt.
Hermiona wyglądała teraz na przerażoną. Latała wzrokiem od przyjaciela do Voldemorta.
Harry skinął do niej głową.
- Uhm… - zaczęła, ale przestała, gdy Voldemort pochylił się przed Harrym.
Harry patrzył w tamte czerwone ślepia. Następną ręka Voldemorta sięgnęła do jego twarzy. Dotyk jednej dłoni był ledwo znośny, natomiast dwóch…
- Dalej, panno Granger - pogonił ją Voldemort, nie zabierając oczu od Harry'ego, który mógł słyszeć ciężki oddechy Hermiony.
- Ten sam kontrakt bez uzupełnienia i zamykający się na zakończeniu nauki - wyrzuciła z siebie.
- Mógłbym to przyjąć - powiedział Voldemort, jak jego palec od drugiej ręki dotknął twarzy Harry'ego. - Z dodaną koncesją do obowiązku Harry'ego.
Harry wrzasnął, Hermiona zareagowała na to zduszonym krzykiem.
- Co? - wyszeptała.
Voldemort patrzył głęboko w oczy Harry'ego, który zdawał sobie sprawę, że dostrzegł w nim ból. Obydwoje wiedzieli, że Hermiona też to widziała.
Voldemort rozważył pytanie.
- Harry będzie się do mnie zwracał per „Mistrzu” do czasu trwania kontraktu.
- Nie pójdzie na to - powiedziała ochryple Hermiona. Niewiele jej brakowało do wybuchnięcia płaczem.
- Pójdzie, jeśli tylko to zaakceptujesz - odrzekł Voldemort, przebiegając palcem po twarzy trzęsącego się silnie Harry'ego.
Harry był pewny, że niewiele brakuje mu do zakończenia tego utratą przytomności.
Kiedy palec Voldemorta poruszył się w kierunku blizny, Hermiona krzyknęła:
- NIE! Dobrze. Zgadzam się w imieniu Harry'ego.
- Nie jesteś do tego zmuszona, panno Granger? - zapytał, jego palec w dalszym ciągu przesuwał się bez pośpiechu ku bliźnie Harry'ego.
- Nie, nie jestem - odpowiedziała Hermiona, chociaż wzięła głęboki wdech i niemal zadławiła się tymi słowami.
- Dobrze - stwierdził Voldemort puszczając Harry'ego, który upadł na ziemię skulony.
- Bardzo interesująco… targuje się z tobą, panno Granger - stwierdził Voldemort. - Znasz swoje prawo bardzo dobrze.
Harry słyszał więcej niż czuł. Voldemort oddalił się, a ból był wciąż silny. Ramiona Hermiony owinęły się wokół niego.
- Och, Harry. Tak żałuję. - Teraz płakała. - Nie wiedziałam, co innego mogłam zrobić.
- Wszystko w porządku, Hermiono - powiedział Harry, próbując podnieść się z ziemi. - Dobrze zrobiłaś. Wydostałaś Rona z kontraktu i postawiłaś limit czasu.
- Ale… - łkała - ale on torturował cię z mojego powodu.
- Mówiłem ci. Chciał tego od dawna. Nie martw się o to. Jakoś to wszystko przeżyję.
- Ale…
- Hermiono - uciął jej Harry - pomóż mi dotrzeć do mojego namiotu. Możemy tam o tym porozmawiać.
Hermiona pomogła mu dojść do namiotu, niemal zrzucając go, gdy zaczęła rozglądać się po gabinecie. Ale w ostateczności usadowiła Harry'ego na krześle, po czym rozglądnęła się w koło z wytrzeszczonymi oczami.
- Hermiono, co mu powiedziałaś o moich obowiązkach na samym końcu? - zapytał Harry.
Hermiona oderwała wzrok od regału z książkami. Płacz zaczął się znowu.
- Och, przepraszam, Harry - zachlipała. - On zamierzał dotknąć twojej blizny.
- Na co jeszcze się zgodziłaś?
- On powiedział, że masz zwracać się do niego „Mistrzu”. Nie mogłam już dłużej na to patrzeć.
- Wszystko w porządku - zapewnił ją Harry. - Wymigam się od tego.
- Jak? - wysapała Hermiona.
- Nie będę się do niego odzywać po imieniu.
- Nie wściekniesz go tym?
- Zadbam o to, by nie. Tylko, że Ron nie będzie z tego zbyt zadowolony.
Hermiona podeszła do Harry'ego i klęknęła przy jego stopach. Patrzyła na niego, opierając się o jego kolana.
- Harry, powinniśmy wynosić się stąd.
Harry westchnął.
- Przepraszam, ale jestem zbyt słaby, aby aportować nas obydwoje z powrotem. Kiedy on dotyka mnie, zwłaszcza tak długo, to czuje się jakby wypuszczał moją moc ze mnie.
Hermiona wpatrywała się na niego przez minutę, następnie podniosła rękę Harry'ego gapiąc się na nią z otwartymi ustami.
- Co? - zdumił się Harry.
- Och, Harry. Nie mogę w to uwierzyć, nie zdawałam sobie sprawy.
- Z czego?
Sprawa musiała być poważna, sądząc z powagi Hermiony.
- Zastanów się. Tu chodzi o powiązanie między wami dwoma.
- Hermiono, łeb mi pęka. Mogłabyś mi to po prostu powiedzieć.
- On rośnie w siłę - zaczęła Hermiona. - Oni mówili, że jest bardziej potężny, niż przedtem.
- Tak, i…
- I twoja moc rośnie bardzo szybko.
- Tak, i… - Harry stał się tak sfrustrowany, jak wtedy, gdy rozmawiał z Voldemortem.
- On odbiera ci moc, gdy cię dotyka - kontynuowała Hermiona. - A co z nim się dzieje?
- Nie mam pojęcia.
- Zrozumiała to - powiedział Voldemort od klapy namiotu.
Harry'ego nadal bolała głowa, więc nie mógł poczuć, że wszedł do namiotu.
- Co zrozumiała? - zapytał Harry.
- Wy zasilacie się magią od siebie - odrzekła Hermiona.
Harry spojrzał Voldemorta. Nie wszedł dalej do pokoju, ale zwrócił na siebie ich uwagę.
- Kradniesz moją moc? - rzekł Harry.
- Tak, Harry - potwierdził Voldemort. - Nie wiedziałem, czy to będzie działać z początku, ale okazało się, że to skutkuje.
W końcu wszedł do pokoju. Harry wzdrygnął się.
- Jesteś młody i twoja zdolność regeneracji sił jest wciąż znakomita, tak jak zdolność szybkiego przechodzenia do siebie, bez żadnych problemów.
- Ale…
Voldemort uciszył Hermionę spojrzeniem.
- Ale, jak panna Granger wspomniała, ty zasilasz się ode mnie także. Szybki wzrost twoich mocy i łatwość na lekcjach są nie dzięki przyspieszonemu rozwijaniu się, jak Syriusz mógł ci zasugerować - rzekł Voldemort. - Dojrzałość czarodziejska nie mogłaby ci dać tak dużo, tak szybko. To jest wiedza i siła, którą otrzymujesz ode mnie, ale w jakiś sposób również odbiera ci siły.
Podszedł do podnoszącego się Harry'ego. Popatrzył na niego w dół intensywnym spojrzeniem swoich czerwonych oczu.
- Więź wciąż rośnie, kiedyś umocni się między nami. To tylko kwestia czasu.
Harry naprawdę zaczął się bać. Nie chciał w to uwierzyć. Voldemort musiał to dostrzec, bo chwycił jego podbródek.
- Och, Harry - odrzekł, przeszukując jego wyrażenie. - Nie bój się, wiem, że nie jesteś nawet pewien o co się martwisz. Twoja obawa i nienawiść mogą odejść. Czas jest wciąż po twojej stronie.

Rozdział 16.
Strach.



Ron czekał na nich.
- Gdzie, do cholery, byliście?
Hermiona patrzyła się na Harry'ego. Ron obrócił się również.
- Harry?
- Nic mi nie jest - zapewnił Harry, znów nie zgodnie z prawdą. Poczucie winy go dołowało. Obawa, że Voldemort mógłby wygrać, była prawdziwa.
Ron nie był zadowolony z postępowania Harry'ego tym bardziej, gdy Hermiona poinformowała go o nowym kontrakcie i jego niepewnych warunkach.
Hermiona przepraszała do przesady natomiast Harry milczał.
- Co z nim? - zapytał Ron, patrząc na Harry'ego.
Hermiona opowiedziała mu o wzajemnym przepływie magii między
Harrym i Voldemortem, i o jego słowach, o których także wspomniała.
- Myślę, że jest trochę zmartwiony.
Harry wlepił w nią wzrok.
- Trochę zmartwiony - prychnął. - Nie rozumiesz tego?
Nie rozumiała tego, że tkwił wciąż w uchwycie najbardziej silnego przerażenia, jakie kiedykolwiek odczuwał? Niczym w magicznej więzi, okrążającej klatkę piersiową? Że powiązanie między nim, a Voldemortem, było zbyt silne? Że tamten mógł wygrać. Że Harry nie miał żadnego wyjścia...
- Nie mogę wygrać - powiedział pusto Harry.
- Harry, wracaj! - krzyknął Ron, gdy ten wybiegł pospiesznie z pokoju wspólnego.

*

Pędził na oślep przez szkołę, zatrzymując się znowu w łazience Marty. Zapadając się w kącie, schował twarz w ramionach. Pragnął mieć matkę, do której mógłby iść z tak dużym bólem w piersi, jeszcze większym, niż wcześniej .
Ale Voldemort mu ją odebrał. Ojca zresztą też. I teraz nie zaprzestanie, dopóki nie zabierze także i jego.
- Co się stało, Harry? - zapytała Marta, która, o dziwo, nie jęczała.
Harry nie podniósł wzroku. Obawiał się, że Marta zacznie płakać i on pójdzie w ślad za nią.
- Voldemort.
Marta westchnęła.
- Więc dziedzic Slytherina jeszcze bardziej skłania ludzi do płaczu? Nie pozwól mu, Harry. Ja zawodziłam przez pięćdziesiąt lat z jego powodu.
- Chcę umrzeć. - NIE MÓW TAK! - wrzasnęła Marta. - Masz wszystko, czego każdy by pragnął. Jesteś młody i przystojny. Jesteś najbardziej potężnym czarodziejem w szkole, może nawet na świecie. Masz dobrych przyjaciół i Syriusza Blacka.
- Syriusz - powtórzył Harry ostatecznie podnosząc wzrok.
- Dlaczego nie popisujesz się przed dziewczynami? Dlaczego nie płatasz figli Ślizgonom, jak to robił Syriusz?

Dlaczego nie przyjdziesz do mnie?

Nowa fala winy zalała Harry'ego. Voldemort robił to ponownie. Poskręcał jego uczucia tak, że nie wiedział, kim już był.

Nie dopuszczę, by cię ode mnie zabrał.

Harry wstał.
- To dopiero zapał - powiedziała Marta.
Nie zamierzał już więcej się tym przejmować. Ochlapał twarz zimną wodą i popatrzył na swoje odbicie.
- Poskładaj się do kupy, Harry - powiedział do siebie.

Spieszy ci się stanąć twarzą przed swoim przeznaczeniem?

Czas jest po twojej stronie.

Wszystko się może zdarzyć.

Stał przed nim piętnastolatek, ale jego oczy ukazywały dużą ilość doświadczenia. Wspomnienia bólu, niepokoju, pustki, lekceważenia i samotności były wyryte w jego pamięci.
- Nie jesteś już więcej sam - odezwał się od drzwi Syriusz.
Harry spuścił głowę, aby spojrzeć na zlew. Nawet nie zastanawiał się, jak ojciec chrzestny go znalazł. Pewnie Ron i Hermiona udali się prosto do niego i sprawdzili mapę.
- Wiem, Syriuszu - odparł. - Czasami po prostu nienawidzę być Harrym Potterem.
- Zatem chodźmy, Justin. Mam jakiś majątek w Bułgarii…
Harry zaśmiał się. Nie mógł się powstrzymać.
- Dzięki, Syriuszu.

*

Harry poczuł się lepiej do śniadania. Nie zamierzał już więcej pozwalać Voldemortowi niszczyć mu życia i manipulować jego emocjami.
Tak jak Syriusz mu powiedział: ,,Jeśli James mógł, to ty też możesz”. Harry zamierzał się do tego dostosować.
Ron wraz z Hermioną nie wspomnieli już nic o poprzednim wieczorze ani kontrakcie, więc Harry zaczął podawać im szczegóły jego planowanej wycieczki z Syriuszem do Bułgarii.
Ron uważał to za nadzwyczaj zabawne i zaczął nazywać go Justin.
Kiedy przybyła poczta, Harry był zadowolony, że nie znalazło się tam nic do niego. Mimo tego, Ron zadławił się swoim tostem, kiedy czytał list od swojej matki.
- Co to jest, Ron? - zapytała Hermiona.
Ron popatrzył na nich z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami.
- Percy się żeni.
- To wspaniale - powiedziała Hermiona. - Bo czy jest w tym coś złego?
Harry zaczął się śmiać z osłupienia przyjaciela.
- Och, wyluzuj, Ron. On nie jest TAKI zły.
Ron wzruszył ramionami.
- Mogę mieć o tym własne zdanie. On jest moim bratem. Żadne z was nie musiało dzielić z nim pokoju.
Harry przypomniał sobie sprzeczkę usłyszaną w Dziurawym Kotle, w którym zatrzymali się przed trzecią klasą.
- Obydwoje jesteście zaproszeni, tak nawiasem mówiąc. I możecie przyprowadzić ze sobą kogo chcecie.
- Kiedy ślub? - zapytała Hermiona.
- Po Wielkanocy.
- Dlaczego tak szybko?
- Może poczciwy Percy zrobił jej dziecko - zasugerował Fred, padając na krzesło obok Hermiony, która odwróciła się zaczerwieniona.
Harry próbował zachować powagę. Ginny, siedząca parę miejsc dalej, wstała i trzasnęła Freda w głowę, co George i Ron uznali za przezabawne.
- O co chodzi? - zapytała Crystal, gdy także zbliżyła się do stołu.
Harry, wciąż uśmiechnięty, popatrzył w górę.
- Rodzinna sprzeczka - wytłumaczył. - Ginny! - krzyknął, a Ginny spojrzała na niego, wciąż stojąc. - Myślę, że wygrałaś tę rundę.
- Powinni odwalić się od Penelopy - syknęła. - Jest bardzo miła i w końcu stanie się moją siostrą.
Harry uśmiechnął się do niej szeroko, następnie spojrzał na Crystal, bo ta szturchnęła go łokciem.
- Och - wysapał, gdy posunął się, by zrobić jej miejsce.
- Słyszeliście o potańcówce? - spytała Crystal.
- Potańcówce? Jakiej potańcówce? - zdziwił się Ron.
- Ja też o tym słyszałam - wtrąciła Hermiona. - Ale to jest prawdopodobnie tylko pogłoska.
- A jeśli nie - odrzekł Ron - to pójdziesz ze mną?
Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy, a Harry wybuchnął śmiechem.
- Dobrze, że spytałeś się mnie nim ktoś inny by cię ubiegł i że nie zwiałeś jak ostatnim razem.
Odwróciła się, wciąż z burakiem na twarzy, i rzuciła serwetką w Harry'ego.
- Przestań się śmiać.
Harry opanował się, ale nie przestał szczerzyć zębów.
- Więc zamierzasz mu odpowiedzieć, czy nie?
Gdy Hermiona zaczęła się rozglądać za czymś, czym by w niego jeszcze rzucić, Harry zrozumiał aluzję.
- Zgoda. Przepraszam.
- Cześć, Harry.
Harry obrócił się i uśmiechnął się do Cho, gdy zatrzymała się przy nim.
- Cześć, Cho.
- Zamierzasz zmieść mnie także w sobotę? - zapytała Cho.
- Co masz na myśli? - zdziwił się Harry. Popatrzył na Freda. - Mamy mecz w sobotę?
George zaczął się śmiać.
- Mecz? - odezwała się Crystal z zainteresowaniem. - Quidditch?
- Naprawdę, Harry, jako kapitan drużyny z pewnością powinieneś zwrócić uwagę na harmonogram - odrzekł Fred.
- Jesteś kapitanem drużyny? - zapytała Crystal.
- Harry służy za całą drużynę - powiedziała Ginny.
Harry zaczął się czerwienić.
- Jest najlepszym szukającym w szkole - wtrąciła Cho.
Jak Harry się do niej odwrócił, puściła mu oko.
- Tylko nie próbuj mnie zawieść - dodała i odeszła.
Hermiona wybuchnęła śmiechem, kiedy wstała i zabrała swoje rzeczy. Chichotała przez całą drogę na transmutację; Harry'ego to zdenerwowało.
- Co jest takie śmieszne?
- Jakie to jest uczucie mieć trzy dziewczyny walczące o ciebie? - mruknęła Hermiona.
Weszła do klasy, a zakłopotany Harry zwrócił się do Rona:
- O czym ona mówi?
- Nie mam pojęcia. To musi być jakaś babska sprawa. Chodź, wejdźmy do klasy.

*

W połowie lekcji ból wybuchnął w głowie Harry'ego. Jego ręka uderzyła w bliznę, przez co cała klasa podskoczyła.
Harry popatrzył na Syriusza. Nie był pewny, czy mógłby stanąć przed Voldemortem tak szybko. Prawda, zwalczył strach, czy raczej mocno go w sobie zdusił, ale nie był pewny, czy jest w stanie znieść inny uraz emocjonalny.
Voldemort zasygnalizował znowu.
Harry wstał i podszedł do biurka ojca chrzestnego, którego twarz była napięta z niepokoju. Nachylił się nad biurkiem.
- Nie wiem, czy mogę to zrobić.
- Musisz, Harry - wyszeptał Syriusz. - Kontrakt.
- Wiem, ale…
Następny sygnał. Harry westchnął.
Co za koszmar.
Harry wpatrywał się w ognisko. Czuł jak Voldemort zbliża się od tyłu, gdy przypomniał sobie coś.
Nie zwracać się do niego po imieniu. Nie zwracać się do niego po imieniu.
Powtarzał to sobie, mając nadzieję, że Voldemort nie będzie grać w swoje małe sentymentalne gierki. Obrócił się, by stanąć twarzą do Voldemorta, który gapił się uważnie na twarz Harry'ego, po czym zatrzymał się dopiero tuż przed nim.
- Dobrze - powiedział Voldemort. - Mogę dostrzec, że zwalczyłeś swój strach.
- Raczej powiedz, że stłumiłem go w sobie.
- Wezwałem cię dlatego, bo się martwiłem.
- Martwiłeś się? - zdziwił się Harry.
- Oczywiście, Harry. Wiem, jak prawda może być niepokojąca.
Palenie w głowie stało się denerwujące, więc Harry zrobił krok do tyłu.
- Miałem miłą małą pogawędkę z jedną z pierwszych osób, których zabiłeś. Ona pomogła mi dojść do siebie.
- Och - mruknął Voldemort z zainteresowaniem. - Któż to mógł być?
- Marta. Wciąż straszy dziewczyny w łazience.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Harry, nie mów mi, że chodzisz odwiedzać dziewczyny w łazience.
- To jedyne miejsce w szkole gwarantujące prywatność. I nie płacze tak często, jak kiedyś. Nawet pomogła mi rozwiązać zagadkę Turnieju Trójmagicznego, a mogłaby znów umrzeć, gdyby wiedziała, że to tak naprawdę tobie pomogła.
- Więc duchy w szkole cię lubią- zauważył Voldemort. - I muszę wspomnieć, że to nie ja zabiłem Martę, tylko bazyliszek.
- A kto go wypuścił?
- Eh, to było dawno temu, gdy jeszcze nienawidziłem wszystkich mugoli.
- A teraz ich niby polubiłeś?
- Powiem tylko, że na razie nie mam czasu, by zawracać sobie nimi głowę.
- Ale nie przeszkadza ci, jak Lucjusz ich dręczy.
- Lucjusz jest purystą i niemal fanatykiem w tej sprawie, jednakże rozbawia mnie swoimi wyczynami.- Wciąż patrzył uważnie na wyraz twarzy Harry'ego. - Ty jesteś jednak całkiem bezpieczny. Twoja matka mogła być z pochodzenia mugolką, ale linia Potterów jest więcej niż czystsza. I nie martw się o swoich kolegów, linia Weasleyów też od tego nie odbiega.
- A co z Hermioną?
- Bez względu na linię krwi, wszyscy twoi przyjaciele są chronieni dzięki tobie - przeze mnie.
- Ochroniony przed każdym, prócz ciebie - prychnął Harry.
- Harry, Harry... Zapewniłeś sobie ich ochronę przez kontrakt, pamiętaj.
Harry prawie się wzdrygnął - że też Voldemort musiał przytoczyć ten kontrakt.
- Skoro wiesz, że nie potrzebuję lat terapii po moich traumatycznych przejściach, to mogę już wracać do szkoły?
Miał nadzieję, że sarkazm rozśmieszy Voldemorta na tyle, aby zapomniał o tamtym kłopotliwym zagadnieniu. Był w błędzie.
Voldemort przynajmniej się zaśmiał.
- Jeśli spytasz w odpowiedni sposób.
Harry spróbował innego podejścia.
- Mogę opuścić teraz waszą ekscelencję?
Voldemort zaśmiał się znowu.
- Podoba mi się to, Harry, ale spróbuj jeszcze raz.
- Mogę odejść teraz - powiedział Harry i dodał słowo z taki wielkim, na ile był w stanie wstrętem, którego miał w sobie pod dostatkiem - mistrzu?
Nie mógłby zupełnie stwierdzić, czy to go rozbawiło, czy nie. Voldemort chwycił jego podbródek.
- Zatem to ma być niby ten odpowiedni sposób. Jest w nim dość pogardy, by mnie rozgniewać.
- Nie jesteś zbyt szczegółowy - stwierdził Harry. - Czego się spodziewałeś?
Voldemort puścił Harry'ego, na co ten zatoczył się do tyłu.
- Liczę na szacunek, na który zasługuję - powiedział Voldemort.
- Szacunek - wydusił Harry. - Ode mnie? - Zaśmiał się. - Odpowiada mi używanie twojego imienia, a jest całe mnóstwo innych określeń, jakimi mógłbym się do ciebie zwracać.
Na to Voldemort uśmiechnął się, całkowicie zbijając z tropu Harry'ego. Wyciągnął rękę i dotknął policzka Harry'ego.
- Och, wiem, Harry, wiem. Istnieje jeszcze jedno określenie, którym będziesz się do mnie zwracać, a to sprawi mi wielką przyjemność.
Harry wpatrywał się w niego. Nie spodobał mu się sposób brzmienia tej złowieszczej groźby, bo nie sądził, by było to coś innego.
- Ale skoro masz problem z korzystaniem ze słowa ,,mistrz”, wykreślę tę klauzulę z naszego kontraktu.
- Możesz to zrobić?
- O tak. Usłyszałeś, co powiedziałem. Ta klauzula już nie istnieje.
Harry przyjrzał mu się podejrzliwie. Voldemort zaśmiał się cicho.
- Harry, nie ufasz mi?
- Nie - odparł otwarcie.
- Bystry chłopiec. Ale spytaj swojego doradcę. Ona ci powie.
- W takim razie, mogę już iść?
- Tak, Harry - powiedział Voldemort, następnie zarechotał. - Możesz zostawić moją wysoką ekscelencję.
Harry odszedł, zanim zdołał się z tego zaśmiać. Aportował się z powrotem przed biurkiem Syriusza.
- Wszystko w porządku, Harry?
Harry obrócił się dookoła klasy, patrzącej na niego, jakby był jakimś egzotycznym okazem.
- Hermiono, ktoś może wykreślić część kontraktu przez zaledwie wypowiedzenie tego przed świadkiem?
Hermiona wyglądała na wprawioną w zakłopotanie.
- Jeśli druga osoba się zgodzi - odpowiedziała. - A dlaczego pytasz?
Harry śmiał się, jak szedł z powrotem do swojej ławki.
- Nie spodobało mu się sposób, w jaki się do niego zwracam.
Zarówno Ron i Hermiona uśmiechnęli się, rozumiejąc, co miał na myśli.



***

Przy obiedzie dowiedzieli się, że pogłoska na temat potańcówki okazała się być prawdziwa i miała się odbyć dzień przed przerwą wielkanocną.
- Więc kogo zaprosisz, Harry? - spytała Hermiona.
Harry wpatrywał się w swoją pracę domową z wróżbiarstwa, jakby była w innym języku.
- Nikogo - odrzekł z roztargnieniem. Popatrzył w górę na Hermionę. - Czy kiedykolwiek dasz Ronowi odpowiedź?
Ich dwójka siedziała samotnie w pokoju wspólnym. Ron odpracowywał szlaban u Snape'a.
Rumieniec Hermiony dał mu odpowiedź. Uśmiechnął się do niej i utkwił wzrok w swoich notatkach.
- Dlaczego nie? - zagadnęła Hermiona. - Wiem, że jest kilka dziewczyn, które z zachwytem poszłyby z tobą.
- Hermiono - zaczął Harry, nie patrząc na nią - wiesz, że ja nie mogę zaprosić żadnej na tańce.
- Wytłumacz mi, z jakiej racji nie?
Harry westchnął i przebiegł ręką przez włosy. Spojrzał na Hermionę.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że niebezpiecznie jest być moją przyjaciółką. Voldemort już wykorzystał Syriusza, Rona i ciebie. Wyobraź sobie, co zrobiłby, gdyby dowiedział się, że zainteresowałem się jakąś dziewczyną. - Znowu westchnął. - Jak mógłbym to zrobić? Ona natychmiast zostałaby jego celem, służącym do kontrolowania mnie.
Przez minutę Hermiona wyglądała na dotkniętą.
- Ale kontrakt ma wszystkich twoich przyjaciół pod ochroną - upierała się.
- Moich przyjaciół, tak - przyznał Harry. - Ale tam nie ma wzmianki o dziewczynie. Voldemort mógłby zagrać w jedne ze swoich sentymentalnych gierek i znaleźć w tym dziurę. Dokładnie tak, jak nas wrobił.
- Zatem co zamierzasz robić?
- Musiałem iść z kimś na Bal Bożonarodzeniowy w zeszłym roku, ale teraz to odpada. Pomyślałem, że po prostu pójdę sam i zatańczę z każdą. I mam nadzieję, że to nie będzie dziwne, jeśli nie zaproszę nikogo. - Okażesz mi łaskę, i zatańczysz ze mną?
- Więc Harry Potter umie tańczyć?
Harry wiedział, że droczyła się z nim.
- Syriusz powiedział, że mnie nauczy. Fajnie, że będę mieć trochę zabawy, zanim wrócę by być testowany, tak jak szczur laboratoryjny.
Hermiona zmarszczyła przy nim brwi.
- Wiesz, ja naprawdę zaczynam nienawidzić tego człowieka.
- Witam w klubie - mruknął Harry.

*

Parę znanych mu dziewczyn zaczęło obrzucać go dziwacznymi spojrzeniami, ale wszystko skończyło się tydzień później, gdy Hermiona napomknęła coś o jego pójściu w pojedynkę. Miał nadzieję, że nie wyjawiła powodu, ale był wdzięczny, iż nie musiał cierpieć wskutek usprawiedliwiania się każdemu, kto go zapytał, z kim zamierza iść na tańce.
Jego pierwsza nauka tańca okazała się zabawnym niepowodzeniem. Zrobili miejsce w klasie obrony. Był tam Remus, Ron i Hermiona.
Syriusz i Remus, po przyglądaniu się próbom tańczenia Rona z Hermioną postanowili, że rudzielcowi też przyda się lekcja tańca.
- Robisz postępy, Harry - rzekł Lupin, po tym jak ten ponownie nadepnął na stopę Hermiony. - Twój ojciec miał taniec we krwi, twoja matka zresztą też.
Ktoś zapukał do drzwi. Profesor McGonagall wsadziła głowę do środka.
- Ojej - mruknęła. - Przerywam wam.
- Wcale nie, Minerwo - zaprzeczył Syriusz, próbując się nie śmiać. - Przeprowadzamy lekcje tańca.
McGonagall podniosła brwi i weszła patrząc z zainteresowaniem na Harry'ego i Hermionę.
- Przestań się patrzeć na swoje stopy, Potter - warknęła. - Panno Granger, spróbuj go nie prowadzić.
Syriusz wstał.
- Może mały pokaz? - rzekł wyciągając rękę do McGonagall. - Pani profesor, czy ma pani ochotę zaprezentować jak to się robi?
McGonagall przez sekundę wyglądała na podenerwowaną; lecz po chwili podała rękę Syriuszowi, natomiast Remus przygryzł wargę, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Ustawił z powrotem muzykę, a Harry obserwował.
W ich wykonaniu to wyglądało tak łatwo. Profesor McGonagall w międzyczasie zwracała uwagę na małe zmiany, które Syriusz wprowadził w klasie.
Ron poderwał się z miejsca i chwycił dłoń Hermiony.
- Myślę, że się przez to przeprawię - odrzekł.
- Bardzo dobrze, panie Weasley - pochwaliła go profesor McGonagall. Wydawało się, że przejęła tą lekcję.
To naprawdę przeraziło Harry'ego. Ron wyglądał doskonale, gdy z taką łatwością tańczył teraz z Hermioną. Jego twarz musiała ukazywać rozczarowanie, gdyż profesor McGonagall spojrzała na niego z ukosa.
- Podejdź tu, panie Potter - powiedziała. Chwyciła jego lewą rękę, a prawą położyła na swojej talii. - Nie rozglądaj się na wszystkie strony.
Harry spojrzał na twarz McGonagall. Obdarzyła go czymś w rodzaju dziwacznego uśmieszku, gdy położyła dłoń na jego ramieniu. Zrobił krok czując jej pchnięcie względem swojej lewej ręki.
- Wiesz, twój ojciec był znakomitym tancerzem - odrzekła, nie spuszczając z niego oczu. -
Starał się tańczyć ze wszystkimi nauczycielkami przy każdym tańcu tylko po to, aby się popisać. Syriusz nie był wyjątkiem. Ich para była nie do opanowania, a Remus tylko się śmiał.
Harry nie przestał wpatrywać się w rozbawioną McGonagall, był tylko trochę świadomy, że okrążali salę w koło. Widział jak Ron i Hermiona zataczają krąg w ich kierunku i jakby go po chwili zmieniają, aby powstrzymać się przez zderzeniem z nimi.
Harry nie przestał utrzymywać swojej koncentracji na tym, co mówiła McGonagall.
- Remus nie tańczył?
- Skądże znowu. Po prostu uwielbiał obserwować tych dwoje. Gdy twoja matka się na nich irytowała, to porywała go do tańca. Oczywiście, zawsze skupiała się najbardziej na twoim ojcu.
Harry odwrócił ich jeszcze raz.
- Był o nią zazdrosny przez te ciągnące się lata szkolne, nawet jeśli w grę wchodzili jego właśni przyjaciele.
Harry tak się zainteresował tym, co usłyszał, że nie zauważył cichnącej muzyki.
- Bardzo dobrze, panie Potter - pochwaliła go z uśmiechem profesor McGonagall.
Harry rozejrzał się. Zarówno Syriusz jak i Remus uśmiechali się do niego.
- Co ja zrobiłem?
- Tańczyłeś - odezwała się Hermiona, wyglądając na dumną. - I to całkiem dobrze.
Następne kilka lekcji było właściwie tylko zabawą, ale jakże efektywną.

**


- Unikasz mnie, Harry?
Harry odwrócił się i zobaczył Crystal patrzącą na niego z nieco pełnym urazu spojrzeniem.
- Nie - odpowiedział. - Dlaczego miałbym?
- Może dlatego, że nie mam partnera do tańca.
Harry zamrugał, mając nadzieje, że nie zaczerwieni się.
- Naprawdę nikt cię nie zaprosił?
- Miałam nadzieję, że to będziesz ty - wyznała Crystal.
- Ale…ale, sądziłem, iż Hermiona ci powiedziała, hm… - Harry zaczął się jąkać żałośnie.
Crystal gapiła się na niego.
- Masz na myśli… więc to jednak prawda. Ty naprawdę nie chcesz nikogo zaprosić, ponieważ boisz się, że to postawi kogoś w niebezpieczeństwie.
- Cóż, widziałaś go - rzekł Harry. - Widziałaś jak on ze mną postępuje, przeze mnie ty i twój ojciec jesteście zagrożeni.
Crystal nagle wyglądała na przerażoną.
- On rujnuje twoje życie - wyszeptała.
- Moje życie? - mruknął cynicznie Harry. - Czy to ten koszmar, który uświadamiam sobie każdego ranka? - Spostrzegł jej wyraz twarzy i natychmiast pożałował. - Przepraszam. Ja po prostu nie chcę postawiać ludzi w niebezpieczeństwie. - Złapał jej spojrzenie. - Poświęcisz mi taniec, albo też dwa, może trzy?
Harry przez jej uśmiech mógł stwierdzić, że poczuła się lepiej.
- Oczywiście, Harry. Jeśli będę mogła przedostać się przez twoje wszystkie wielbicielki.
Harry zaśmiał się. Godzinę później natrafił na inną dziewczynę wpatrującą się w niego jakby był potworem.
- Cześć, Cho - powiedział Harry, natychmiast dostrzegając, że była ona rozdrażniona i kiedy stwierdził dlaczego, zaczął jej wszystko na nowo wyjaśniać. - Przepraszam, Cho. Mogłem powiedzieć…
- Och, Harry - mruknęła Cho, wyglądając na zrozpaczoną. - Żałuję. Powinnam zrozumieć…
- Nie, Cho - przerwał jej, czując się niezgrabnie. - Skąd mogłabyś wiedzieć? Tylko obiecaj, że zatańczysz ze mną.
Dziewczyna zarzuciła ramiona wkoło niego i przytuliła.
- Obiecuję, Harry. Obiecuję.
Harry patrzyła jak oddalała się korytarzem.
Później poszukał Hermiony. Gdy powiedział jej, co się zdarzyło, wyglądała jakby zamierzała wybuchnąć śmiechem.
- Przepraszam, Harry, ale już ci to mówiłam. - Rzuciła w niego spojrzenie z ukosa. - Nie będziesz miał nawet szansy usiąść.
Harry miał ochotę ją udusić, ale wierny jej przewidywaniu, przetańczył wszystkie tańce - każdy z inną dziewczyną. Nie mógł powiedzieć, że mu to przeszkadza. Nie wydawało się, by miał komuś przydepnąć stopę, o ile utrzymywał rozmowę ze swoją partnerką i nie myślał o swoich własnych stopach.
Ostatecznie dostał szanse ucieczki i zjedzenia czegoś. Padł na krzesło obok Rona, który popatrzał na niego z połączeniem zazdrości i respektu.
- Co? - zapytał Harry, mając nadzieję nie zarazić się jego goryczą.
- Nic - odpowiedział Ron, łypiąc na Harry'ego spod sterty jedzenia na talerzu. - Jestem po prostu pod wrażeniem.
Harry rzucił na niego okiem.
- Czy musze się pytać, co ci jest?
- No, ty wydajesz się być… No, to wygląda jakbyś miał…
- Wyrzuć to z siebie, Ron.
- Cały czas się uśmiechasz, gdy się na mnie patrzysz. Zresztą, masz z czego.
- Przepraszam. Ja tylko…
- Wiem. Przez to byłem tak zazdrosny w zeszłym roku, nie winię cię.
Harry zaczął jeść.
- Zapomnij o tym, Ron. Nie jest łatwo być moim najlepszym przyjacielem, ale ja nie znam nikogo, kto robiłby to lepiej, niż ty.
Ron milczał przez kilka minut. Jego oczy wydawały się rewidować parkiet taneczny.
- Kogo szukasz? - zapytał Harry.
- Hermiony. Nie widziałem jej przez pewien czas.
- Zgubiłeś ją?
Ron uśmiechnął się ironicznie do niego, może dlatego, że on sam powiedział to samo Wiktorowi Krumowi w zeszłym roku przez swoją zawiść.
Hermiona wyglądała oszałamiająco dzisiejszego wieczoru. Ron zapewne był znów o nią zazdrosny, mimo, że to z nim przyszła.
- Och, nie - mruknął Ron.
- Co?
- Ona tańczy z tym Kreteńczykiem z Ravenclawu.
Harry odwrócił się, by popatrzeć na Hermionę tańczącą z kapitanem drużyny Krukonów. Nie miał nic do jej partnera, ale mógł zrozumieć Rona.
- Pomóż mi, Harry - powiedział Ron. - Idź ją uratuj. Ja wyjdę na durnia, jeśli spróbuje się wtrącić.
Harry prawie się udusił, powstrzymując się od śmiechu.

Nie zniszcz tego, Syriuszu.

Potrzebuje cię, Syriuszu. Proszę, przyjedź.

,,Po prostu to, co ja zrobiłbym dla ciebie” powiedział Syriusz.
Ron tylko go poprosił …
Harry wstał i chwycił Parvati.
- Zatańcz ze mną przez chwilkę, Parvati - powiedział, ciągnąc ją w kierunku parkietu. - Muszę ocalić Hermionę.
Parvati wydawała się nie przeszkadzać to, że Harry kierował ją wkoło parkietu w kierunku Hermiony. Wręcz wyglądała na usatysfakcjonowaną mogąc ponownie zaprezentować się jako partnerka Harry'ego.
- Łał, dzięki, Harry - wysapała Parvati.
Harry uśmiechnął się do niej.
- Nie, to ja dziękuję za tak szybką pomoc.
- Nie dałeś mi dużego wyboru.
- Wybacz - odpowiedział Harry, ale wciąż się uśmiechał. Zatrzymał się obok innej pary i stuknął ramię Rogera. - Czy mogę się wtrącić?
Nie czekał na odpowiedź. Chwycił Hermionę i zawirował nią daleko.
- Och, dzięki, Harry - westchnęła Hermiona.
Harry, pochylając się do niej, uśmiechnął się szeroko.
- To nie moja zasługa. Ron gotował się z zazdrości, poprosił mnie bym cię uratował.
- Naprawdę? - zapytała czerwieniąc się, ale wyglądając na w pełni zadowoloną.
Harry chciał się zaśmiać, jednak szturchnięcie w ramię powstrzymało go. Obrócił głowę i zauważył Rona.
- Czy mogę się wtrącić? - zapytał Ron.
Harry zachichotał. Przekazał Hermionę przyjacielowi i popatrzył z góry na swoją nową partnerkę.
- To dopiero wyczyn, by załapać się na taniec z Harrym Potterem.
Harry śmiał się, w miarę jak to zawinął ramię dookoła Ginny i zakręcił ją z dala od Rona.
- Gdzie byłaś, Ginny? Rozglądałem się wszędzie za tobą. Oczywiście, by z tobą zatańczyć.
Twarz Ginny przybrała czerwonawe rumieńce.
- Nigdzie się nie ukrywałam, ale moje palce u nogi już chyba nigdy dojdą do siebie po tak długim tańczeniu z Neville'em.
Harry zaśmiał się jeszcze raz.
- Harry?
- Tak, Ginny?
- To jest prawda? To, co Ron powiedział, dlaczego nie możesz zaprosić nikogo na tańce.
- Tak - przyznał Harry.
- Uhm.
- Co jest?
Ginny popatrzyła na niego niepewnie. Ich oczy się spotkały.
- Rozważałbyś zaproszenie mnie?
Harry wpatrywał się w nią, jej twarz poróżowiała. W końcu zrozumiał, co Hermiona powiedziało o trzech dziewczynach walczących o niego.
- Ginny, twoja rodzina jest jedyną, jaką miałem przed Syriuszem - odrzekł Harry. - Przygarnęli mnie, gdy nie miałem nikogo. Jesteś mi jak siostra.
- Nie jestem twoją siostrą - oświadczyła niemal jadowicie. - I mam dość braci.
- Wiem.
- To co złego jest we mnie?
Harry zamrugał. Ginny brzmiała jakby miała się zaraz głośno rozpłakać.
- Nic. Nie masz w sobie nic złego.
Zdawało się, że mu nie wierzy, gdy patrzyła na niego z takim przygnębieniem. Harry nie chciał wiedzieć, jak sam na to zareagował. Wyciągnął rękę i łagodnie podniósł jej brodę.
- Ginny, postawiłaś się dla mnie Voldemortowi, co pokazuje twoją odwagę. Jesteś też lojalna, bo dodałaś mi otuchy i wsparłaś, kiedy uciekłem się do ukrywania. Nie wspomnę już o twojej sile i współczuciu.
Położyła dłoń na jego ramieniu i beztrosko odgarnęła mu włosy za uszy. Dreszcz przeszedł przez Harry'ego, jakby go właśnie przeklęto. Wydawało się, że umarłaby, gdyby ją puścił, sądząc po sposobie, w jakim na niego patrzyła. Jego ramię zacisnęło się wokół niej instynktownie.
- Harry, ja…
Ból wybuchł w głowie Harry'ego, puścił Ginny i uderzyła się ręką w bliznę.
- Coś się stało?
- Chodź ze mną - powiedział Harry.
Ginny wzięła jego ramię i ruszyli w kierunku holu. Gdy znowu uderzył się ręką w czoło, poczuł nacisk Ginny na swoje ramię.
Jak tylko byli poza zamkiem, Harry puścił ją i gwałtownie opadł na ścianę.
- On cię wzywa?
- Tak.
Ginny powstrzymała się od warknięcia.
- Musisz iść, prawda?
- Tak.
- Och, Harry - jęknęła Ginny.
- Nie jest tak źle. Nie powinno mi to zająć dużo czasu. Powiedz Ronowi, żeby poczekał na mnie. Zgoda?
- Tak.
- Dzięki, Ginny . I… - Dotknął jej twarzy nie będąc w stanie wymyślić niczego, co mógłby powiedzieć. - Dzięki.
Co za koszmar.
Wpatrywał się w ognisko. Mógł poczuć, jak Voldemort się zbliża. Odwrócił się, gdy ten podszedł wystarczająco blisko, i powiedział:
- To dość niegrzeczne z twojej strony.
Oczy Voldemorta zmierzyły jego szatę wyjściową.
- Ach, taniec - powiedział Voldemort. - Dobrze się bawiłeś?
- Właściwie, tak. Twój sygnał jednak cholernie przestraszył moją partnerkę.
- Kto to był? Będę musiał wysłać tej twojej drogiej dziewczynie notkę.
Harry niemal się zaśmiał.
- Na pewno ci powiem. Czego chcesz, Voldemort?
- Ach, widzę, że Hermiona potwierdziła, że kontakt został pomyślnie zmodyfikowany.
- Jakoś będzie go trzeba przeżyć - rzekł Harry. - Wciąż mam kilka zarezerwowanych tańców, jeśli wrócę na czas.
- Harry, Harry, tak ci spieszno do opuszczenia mnie?
Harry zmrużył oczy.
- Zobaczmy. - Popatrzył na swoją lewą dłoń. - Sala pełna ładnych dziewczyn. - Spojrzał na Voldemorta, następnie na prawą dłoń. - Albo ty? Daj mi się zastanowić.
Voldemort uśmiechnął się złośliwie.
- Zobaczę się z tobą jutro, tak czy owak - dodał Harry. - Chciałbym już wrócić.
Voldemort zbił go z tropu przez ponowny uśmieszek.
- Dlaczego mnie wzywałeś? - spytał z ciekawością Harry.
Voldemort zarechotał jeszcze raz.
- Jutro wraz z Crystal wrócisz do obozu. Jako, że ona nie może się aportować, będziesz jechać z nią pociągiem, ja zorganizuję wam dowóz.
- Wspaniale - stwierdził zadowolony Harry, bo było to coś tak zwyczajnego. - Mogę teraz odejść?
Voldemort chwycił jego twarz.
- Nie jesteś za miły, Harry.
- A kto powiedział, że jestem miły? - rzekł Harry, osuwając się na kolana.
Voldemort zaśmiał się.
- Wracaj do szkoły.
Harry był zbyt sfrustrowany i zbyt rozdrażniony, aby powrócić na tańce, więc aportował się z powrotem do pokoju wspólnego. Rozejrzał się wokoło pustego pomieszczenia i spuścił głowę. Wszedł do dormitorium, gdzie stał jego już spakowany kufer i usiadł na swoim łóżku. Rowan sfrunęła na jego pierś. Popatrzył na nią.
W każdym razie on zrujnował mi tańce, pomyślał.
Rowan wydała smutny, piękny dźwięk. Harry opadł na łóżko, a feniks wciąż trzymał się jego piersi.
- Moje życie jest koszmarem.

Rozdział 17.
Test


Nie wydarzyło się nic szczególnego podczas podróży pociągiem w powrotną stronę na King Cross. Harry i Crystal czekali na peronie, zastanawiając się, kto zamierza ich odebrać.
- Nie myślisz, że on tu przyjdzie, co? - zapytała Crystal.
Harry zaśmiał się.
- Bardzo w to wątpię, Crys. To jest zbyt podrzędne zadanie dla niego. Poza tym wątpię, by chciał pokazywać się w publicznym miejscu.
- Potter.
Odwrócił się i zobaczył Malfoya spieszącego ku nim.
- Czego chcesz, Malfoy?
Przynajmniej nie miał ze sobą swoich goryli.
Wtedy okazale wyglądający mężczyzna około pięćdziesiątki zbliżył się do nich i lekko skłonił głowę.
- Paniczu Draco, samochód już czeka - oznajmił jegomość.
- Bardzo dobrze, Wilson - powiedział Malfoy. - Chodź, Potter. To twój transport.
Wspaniale, pomyślał Harry.
Chwycił ramię Crystal i ruszył za Malfoyem i mężczyzną ku wyjściu z dworca. W międzyczasie dwóch bagażowych dołączyło do pana Wilsona, biorąc ich kufry. Gdy zaczęli je wkładać do bagażnika białej limuzyny o wydłużonej karoserii, Harry popatrzył na Malfoya.
- Jest twoja? - zdziwił się Harry.
Malfoy uśmiechnął się, kipiąc z dumy.
- Tak, to rodzinna fura.
Harry nigdy nie widział wnętrza limuzyny, więc nie miał ochoty rozpętywać burzy.
- Imponujący - mruknął tylko.
Malfoy, trochę zaskoczony tym komentarzem, otworzył drzwi.
- Nie każcie nam dłużej czekać.
Cała trójka wgramoliła się do środka. Malfoya najwyraźniej bawiło popisywanie się, bo zaczął odgrywać gospodarza, gdy tylko Wilson chwycił za kierownicę i odjechał od krawężnika. Pokazał im wszystkie mugolskie gadżety, w które wplątano jakieś czarodziejskie komponenty. Następnie otworzył szufladę i dał im obydwojgu po piwie kremowym.
Harry'ego zżerała ciekawość. Gdzie jedziemy? Chciał tak bardzo to wiedzieć, że aż brzuch zaczął go boleć.
Crystal zadawała coraz to nowsze pytania odnośnie samochodu, dzięki czemu Malfoy był wciąż zajęty. Nie odnosił się do niej wrogo, jednakże spoglądał na Harry'ego od czasu do czasu, jakby czegoś oczekiwał.


**

Harry zaczął się jeszcze bardziej niepokoić, gdy samochód zatrzymał się przed olbrzymim domem, a tłum ludzi podszedł do samochodu. Ich bagaże wniesiono do domu, który można by było nazwać miniaturą zamku.
Podczas gdy Draco był przez wszystkich witany, Harry omiótł wzrokiem budynek.
- To twoja chata?
Malfoy w zasadzie promieniował z dumy.
- Tak. Zazdrosny, Potter?
- Nie zostanę tutaj.
Zostać z Malfoyami? To dopiero byłby koszmar.
- Ależ oczywiście, że zostaniesz - oświadczył Lucjusz Malfoy. Chwycił Harry'ego za włosy i zadarł jego twarz do góry. - Mistrza nie ma w obozie. Polecono mi, bym niańczył jego pupilka dopóki nie wróci.
- Nie ma mowy - powiedział z wściekłością Harry. - Tego nie ma w kontrakcie. Nie muszę tu zostawać.
Lucjusz magicznie związał nadgarstki Harry'ego, po czym powlekł go przez ogrodową ścieżkę, wciąż trzymając za włosy.
- Takie są rozporządzenia i nie masz tu nic do powiedzenia - warknął, wciągając Harry'ego do domu. - I w czasie, gdy przebywasz w moim domu, musisz się mnie słuchać…
- Nie możesz mną rządzić.
Harry upadł na marmurowe płytki podłogi, gdyż Lucjusz trzepnął go w głowę.
- Nie odszczekuj się mi, chłopcze - warknął. - I co do tego się mylisz. Mistrz może wysłuchiwać twoich bzdur, bo uważa to za odwagę, którą może i owszem posiadasz, ale to nie robi na mnie większego wrażenia.
Postawił Harry'ego na nogi i zawlókł do sąsiedniego pokoju, wydającego się służyć za salon, i popchnął go mocno przed siebie.
Harry zatoczył się o kilka kroków, następnie odwrócił się z powrotem do Malfoya. To jest gorsze od koszmaru.
Przecież Lucjusz nie ma prawa mu niczego zrobić. A może jednak...?
- Co z Crystal? - zapytał.
- Uda się do swojego ojca, dzięki proszkowi Fiuu.
- Myślałem, że pójdę do Voldemorta.
- Powiedział, że masz tu zostać, więc zostaniesz.
Lucjusz wyszedł zamykając za sobą drzwi. Harry usłyszał trzask zamka.
Spojrzał na swoje skrępowane nadgarstki, gdy w końcu odwrócił wzrok od drzwi.
Wspaniale. Po prostu wspaniale.
Nie mógł się aportować, bo w końcu Lucjusz magicznie go związał. Starał się uwolnić ręce za pomocą zaklęcia, ale nic z tego nie wyszło; tak samo było z próbą przekręcenia unieruchomionej gałki u drzwi, nawet przy pomocy różdżki.
Harry z nadzieją otworzył okno. Było zakratowane.
Po nic nieprzynoszącym wysiłku pozbycia się krat, opadł na krzesło z frustracją. Przejechał dłońmi po głowie, czując ból. Wtedy spostrzegł, że na palcach miał krew. Lucjusz musiał nosić pierścień, który kaleczył go za każdym uderzeniem.
Gdyby dotknął go jeszcze raz, zamierza stawić opór. Wciąż miał swoją różdżkę i…
Drzwi otworzyły się.
Harry wstał przygotowany do walki, jeśli tylko by zaszła taka potrzeba. Jednak osobą, która weszła do pokoju, okazała się być matka Dracona.
- Cześć, Harry - przywitała się dość miło, stawiając tacę na stole.
Harry popatrzył na posiłek. Ona zaś podeszła do niego.
- Ech…dziękuję, pani Malfoy - powiedział, unosząc ręce niecierpliwie.
- Żałuję, ale to musi zostać. I muszę wziąć twoją różdżkę.
Harry zrobił krok do tyłu.
- Nie, nie pozwolę na to.
- Po prostu daj mi ją - nalegała pani Malfoy. - Nie chcesz chyba rozgniewać Lucjusza.
- Przez cały czas zawracam głowę Voldemortowi. Czemu więc powinienem przejmować się twoim mężem?
- Daj mi swoją różdżkę.
Harry wycofał się i w nią wycelował.
- Nie. Zejdź mi z drogi i pozwól odejść.
- Expelliarmus!
Różdżka wyślizgnęła się Harry'emu z rąk i poleciała w stronę drzwi, prosto do rozwścieczonego Lucjusza Malfoya.
- Zostaw nas, Narcyzo - rozkazał swojej żonie tym sprawiającym złe przeczucia głosem.
Pani Malfoy wyszła błyskawicznie, zamykając za sobą drzwi. Harry tkwił na swoim miejscu, Lucjusz zaś zrobił krok przez pokój.
- Nie byłeś posłuszny mojej żonie, nawet ośmieliłeś się jej grozić.
- Nie groziłem jej - zaprzeczył Harry. - Chciałem tylko odejść.
- A ja mówiłem, że nie możesz odejść - warknął Lucjusz, łapiąc Harry'ego za brodę. - Mój dotyk nie sprawia ci bólu, tak jak w przypadku mistrza - Harry upadł na kolana, ponieważ został pchnięty w kąt, a jego skrępowane ręce zostały przymocowane do niewielkiego krążka. - ale mam swoje własne sposoby.
Harry spojrzał ponad swoim ramieniem na Lucjusza, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- Nie możesz mi nic zrobić.
Lucjusz natychmiast zakneblował mu usta. Następnie nachylił się nad Harrym i uniósł jego twarz dokładnie tak, jak robił to Voldemort.
- Nie mogę? Niby dlaczego? - Dziwny wyraz zadowolenia pojawił się twarzy Lucjusza. - Voldemort i ja dostalibyśmy surową naganę? - Uśmiechnął się. - Zrobiłbyś to, Harry? Pobiegłbyś do Voldemorta? Och, jaką sprawiłoby mu to przyjemność.
Harry zmrużył skupione na nim oczy, odczuwając znienacka zakłopotanie.
- Zapewnił ci swoją wszechpotężną ochronę. O tak, jakbyś go zadowolił, gdybyś z ochotą jej użył.
Lucjusz puścił twarz Harry'ego i uniósł różdżkę, mamrocząc coś pod nosem. Niewielkie białe iskry zaczęły wyskakiwać z różdżki. Stanął tyłem do Harry'ego, który próbował naprężyć szyję na tyle, żeby móc spojrzeć na niego. Chwilę potem Lucjusz szarpnął nadgarstkiem.
Harry miał wrażenie jakby maleńkie brzytwy rozcięły mu plecy. Wrzasnął, ale knebel zablokował jakikolwiek dźwięk.
Lucjusz opuścił rękę i ostrza rozcięły jego plecy ponownie. Harry nie mógł w to uwierzyć, że go chłostał. Voldemort wpadłby w furię.
- Pobiegniesz do Voldemorta, Harry? - usłyszał Lucjusza, a ból powrócił na nowo. - Przyznasz, że potrzebujesz jego ochronę?
Następne uderzenie było tak mocne, aż knebel wysunął się z ust Harry'ego, którego plecy wydawały się płonąć.
- Każ mi przestać, Harry - powiedział Lucjusz, po tym znów potrząsnął różdżką.
Harry trząsł się, pięści miał zaciśnięte. Krążył gdzieś między gniewem i bólem, zaś w głowie miał jeden wielki chaos.
Lucjusz nie przerywał; Harry stracił rachubę uderzeń, próbując się skupić. Jak to się do diabła zamierzało dalej potoczyć?
- Każ mi przestać - powtórzył Lucjusz. - Wystarczy jedno słowo. Nie słucham mistrza bez przyjęcia kary. Pupilek pana jest pod jego ochroną i tylko on sam może go tknąć. Użyjesz tej ochrony?
Harry poczuł ściekającą po plecach krew, skóra go paliła. Zatrząsł się, gdy Lucjusz wymierzył ostatni już cios.
Spojrzał w okrutne oczy Lucjusza, po tym jak jego broda została zadarta do góry, nie mając nawet dość siły, by rzucić mu piorunujące spojrzenie.
- Wciąż przytomny? Imponujące - sarknął Lucjusz. - Ale mistrz wspomniał, że twoja odporności na ból jest większa od wszystkiego innego. - Jego dłoń powędrowała spod brody Harry'ego do włosów, dla podtrzymania jego twarzy w górze. - Nie sądzę, byś mógł mnie powstrzymać, ani, że mistrz cokolwiek o tym usłyszy. - Puścił Harry'ego, a następnie kopnął w klatkę piersiową. - Teraz już rozumiesz.
Harry usłyszał, jak zbiera się do wyjścia.
- Nikt nie wejdzie do tego pokoju prócz mnie - krzyknął Lucjusz, zanim zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz.
Harry nie był pewny jak długo tam klęczał, znosząc ból i wpatrując się w krążek, do którego zostały przywiązane jego ręce. Słowa Lucjusza wracały do niego.

Pobiegnij do Voldemorta. Pupilek pana. Zaakceptuj jego wszechpotężną ochronę.

Harry pragnął zobaczyć Lucjusza Malfoya odpłacającego za to, ale wiedział, że to się nie zdarzy. Musiał jakoś to znieść. Malfoy miał rację. Voldemort chciałby, by Harry zwrócił się z tym do niego. Nagle osunął się na ścianę, popadając w otępienie.
Zamknął oczy próbując myśleć o Syriuszu. Przypomniał sobie jak on, Syriusz i Remus usiedli w pokoju dziennym, czytając listy jego rodziców.
Drzwi otworzyły się z łoskotem, budząc go z zadumy. Lucjusza Malfoya zamknął za sobą drzwi, skrzat domowy dreptał za nim z torbą na ramieniu. Wciąż trzymał różdżkę, więc Harry nie ośmielił się na niego spojrzeć.
- Czego pan potrzebować od Brudasa? - zapytał skrzat domowy.
- Oczyść krew i to zamaskuj - rozkazał Lucjusz stając przed Harrym.
Harry nie odrywał wzroku z podłogi. Brudas, najwidoczniej takie imię nosił skrzat domowy, rozerwał tył jego koszuli, naruszając strzępioną skórę na plecach. Harry nie mógł powstrzymać się od okrzyku z bólu.
Brudas złapał z trudem powietrze.
- Panie Lucjuszu, to jest bardzo złe. Pan chce bym to wyleczył?
- Nie, Brudasie. Zrób to, co ci mówiłem. Chcę, by on sobie to zapamiętał.
Zapomnienie o tym było jedną z ostatnich rzeczy, jakie mógł zrobić Harry. Najwidoczniej Lucjusz lubił sprawiać mu ból, tak bardzo jak Voldemort.
- Nakarm go, jak skończysz.
Harry wciąż wpatrując się w podłogę powiedział:
- Nie jestem głodny.
Lucjusz chwycił Harry'ego za włosy, jeszcze raz zadzierając jego głowę do góry.
- Coś ty powiedział?
- Nie sądzę, bym mógłbym cokolwiek przełknąć - odparł Harry, starając nie rzucić mu piorunującego spojrzenia.
- Moja żona uwielbia gotować, Harry - powiedział Malfoy. - Natrudziła się z tym jedzeniem. Będziesz jeść.
Harry spuścił wzrok i kiwnął głową. Brudas zakrył jego plecy jak najlepiej mógł i zakleił taśmą złamane żebro, następnie w magiczny sposób naprawił rozdartą koszulę.
Tamte żebro musi być już niezwykle słabe, skoro zostało tyle razy złamane. Podczas gdy Brudas starał się go nakarmić, zastanawiał się jak zdoła ukryć to wszystko przed Voldemortem, który przecież miał oczy. Widział, kiedy odczuwał ból.

***

Gdy Lucjusz wszedł później tego samego wieczora, Harry poczuł się całkowicie pokonany. Został uwolniony od krążka, ale nadgarstki wciąż miał związane.
Z trudem stanął na nogi, trzymając się kurczowo żebra i opierając o ścianę.
- Co z nim, ojcze?
Och, wspaniale. Draco.
- Musiał za dużo zjeść - odrzekł Lucjusz z rozbawieniem. - Zabroniłem ci wchodzić tutaj.
Draco skinął głową i wyszedł.
- Tak, myślę, że już zrozumiałeś - powiedział Lucjusz.
- I to więcej, niż sądzisz - mruknął Harry. - Mogę położyć się spać, Lucjuszu?
- Kto pozwolił ci zwracać się do mnie po imieniu?
W każdym momencie, gdy zaczynało wiać od niego groźbą, Harry przestać winić za wszystko Voldemorta.
- Przepraszam - wymamrotał. - Ale…
- Nie ma na to czasu - przerwał mu Lucjusz, rozwiązując jego nadgarstki. - Mistrz wzywa.
Lucjusz ledwie wypowiedział słowo ,,mistrz”, gdy ból wybuchnął w głowie Harry'ego. To, w dodatku z poranionymi plecami sprawiło, że upadł na kolana.
- Och, mój - powiedział Voldemort, odsuwając się o kilka kroków.
Nie patrz na niego. Nie patrz na niego.
- Harry, wszystko w porządku?
- Nigdy nie mogło być lepiej - odparł Harry, a Lucjusz pomógł mu wstać, blokując widok Voldemortowi.
- Dobrze - rzekł Voldemort. - Zatem z powrotem do obozu.
- Nie - wtrącił Harry. - Naruszyłeś kontrakt.
- Naprawdę? - zapytał z zainteresowaniem.
- Powinienem wrócić do ciebie. Nie mówiłeś niczego o wysłaniu mnie komukolwiek innemu.
- Harry, Harry - powiedział Voldemort, tym swoim stale irytującym tonem - powiedziałem ci wczoraj wieczorem, że zorganizuje dla ciebie i dla Crystal dowóz. Nie pytałeś gdzie, albo przez kogo.
- Nie wspomniałeś, że muszę tu zostać - spierał się Harry.
- Nie chciałeś poznać szczegółów, łatwo się na wszystko zgodziłeś.
Harry otworzył usta, chwilę potem ponownie je zamykając. Voldemort miał rację. Jak najszybciej chciał wrócić na potańcówkę.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Zatem chodź.
- Nie możesz po prostu teraz mnie przetestować i mieć już z tym spokój?
- Harry, jest zbyt późno by to teraz zacząć. Jestem zmęczony, zresztą ty też nie wyglądasz najlepiej. - Przypatrzył się mu dokładniej. - Tak naprawdę to wyglądasz okropnie. Co się stało?
- To jest duży dom, Voldemort - zaczął Harry, szybko coś wymyślając. - Zgubiłem się i spadłem ze schodów.
Voldemort odwrócił się do Lucjusza.
- Zabroniłem Harry'emu spacerowania w pojedynkę dla jego własnego dobra, ale najwyraźniej chłopak jest zbyt ciekawy.
- To tylko zadrapanie - drążył Harry, próbując nie brzmieć na oburzonego. - Bywało już ze mną gorzej.
Voldemort wpatrywał się w jego twarz, aż w końcu Harry odwrócił wzrok.
- Coś tu nie gra - stwierdził. - Z powrotem do obozu… teraz - zwrócił się do Lucjusza.
Następny koszmar.
- Siadaj, Harry - rzekł Voldemort.
Harry popatrzał na pluszowe krzesło przed ogniskiem, powstrzymując się przed drżeniem. Nie mógłby oprzeć się o jego oparcie.
- Wolałbym raczej iść spaść, jeśli nie zamierzasz mnie testować.
Voldemort znów wpatrzył się w niego intensywnie. Mógłby zobaczyć jego ból, mimo że tego nie okazywał?
- Zgoda, Harry. Zobaczę się z tobą rano.
Harry zrobił krok w kierunku swojego namiotu.
- Coś nie tak z twoim żołądkiem?
- Pani Malfoy dobrze gotuje - odpowiedział Harry. - Najwyraźniej za dużo zjadłem.

***

Harry zwlekał z opuszczeniem swojego namiotu. Nie spał za dobrze, tym bardziej, ze przez całą noc musiał leżeć na brzuchu. Dopiero sygnał od Voldemorta zmusił go do zwleczenia się z łóżka.
Szedł przez obóz bez pośpiechu, bojąc się spotkania. Lucjusz już tam był, nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.
Wspaniale.
Wziął trochę jedzenia i ruszył w ich kierunku, dłubiąc w swoim talerzu. Nie podniósł wzroku, nawet jak zbliżył się do ogniska.
- Późno wstałeś, Harry - odezwał się Voldemort.
- Byłem wykończony.
- Mimo to wciąż wyglądasz na zmęczonego. Usiądź.
Harry nie przestał dłubać w swoim talerzu. Odłamał kawałek bekonu i zjadł, dopiero po tym rzucił okiem na krzesło.
- Mistrz kazał ci usiąść - warknął Lucjusz.
Harry westchnął i usiadł na krawędzi krzesła, nieruchome wpatrując się w talerz.
- Harry?
- Co?
- Coś z tobą nie tak?
- Nie, nic mi nie jest.
Voldemort wstał i podszedł do Harry'ego. Zatrzymał się niebezpiecznie blisko, ale nawet wtedy Harry nie spojrzał w górę.
- Nie kłam mi, Harry. Mam oczy.
Harry szybko zerknął na niego.
- To mógłbyś je w końcu otworzyć. Po prostu chcę wrócić do domu. Brat Rona bierze ślub w przyszłym tygodniu. Chciałbym pójść, o ile przetestujesz mnie dostatecznie szybko.
- Nie sądzę, że tu o to chodzi - rzekł Voldemort, biorąc krok bliżej. - Powiedz mi, co się stało.
Harry wpatrywał się w swój talerz.
- Nie mogę, bo nic się nie stało, Voldemort.
- Dlaczego ci nie wierzę, Harry? - Zwrócił się do Lucjusza: - Co mu zrobiłeś?
- Ja, mój panie? - zdziwił się Malfoy. - Nie sądzę, by chłopak był posłuszny, ale nie sprawiał żadnych kłopotów, gdy był ze mną.
Voldemort świdrował wzrokiem Lucjusza.
- Dlaczego wam nie wierzę?
- Mistrzu…
- Cisza! - rozkazał Voldemort. Jego wzrok latał między Harrym, a Lucjuszem. Widać było, że jest wściekły. - Usłyszę prawdę albo ktoś ucierpi.
- Nie ma tu nic do powiedzenia - rzekł Harry.
Voldemort złapał jego twarz; Harry krzyknął z bólu i pacnięciem na ziemię.
- Nie ma nic do powiedzenia? - powtórzył Voldemort, spoglądając na niego- Harry, mój pupilku. Nie wierzę ci.
Harry nie miał dość siły, by odpowiedzieć.
- Powiesz mi teraz, Harry, albo obaj poniesiecie konsekwencje.
Harry posępnie wpatrywał się w ziemię, to skłoniło Voldemorta do puszczenia go.
- Bardzo dobrze - oznajmił Voldemort, znikając.
Harry jęknął, ponieważ Lucjusz pomógł mu się podnieść.
- Nie wiem, czy ci podziękować, czy powiedzieć, jaki jesteś głupi - prychnął Lucjusz.
- Powinieneś pozwolić Brudasowi mnie wyleczyć. Voldemort wie, kiedy cierpię.
- Wiem.
Voldemort zasygnalizował, ledwo po tym jak pomógł Harry'emu dojść do jego namiotu. Obydwoje odwrócili się i zobaczyli, jak Voldemort rzuca Dracona Malfoya na ziemię.
- Powiedziałem, że dowiem się prawdy albo ktoś ucierpi - syknął Voldemort.
Draco popatrzyło w górę na swojego ojca.
- Nie, panie! - krzyknął Lucjusz, upadając na kolana.
- Przysięgam - wychrypiał Draco - nie wiem, co zdarzyło się w bawialni.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Och, wierzę ci, Draco, mój chłopcze. Chcę tylko wiedzieć, co się stało.
- Panie…
- Cicho, Lucjuszu - rozkazał Voldemort i wlepił wzrok w Harry'ego. - Od niego to usłyszę.
Harry spojrzał na Lucjusza wyglądającego na wstrząśniętego, następnie na przerażonego Dracona i Voldemorta, który wydawał się być bardziej przerażający, niż samo piekło.
Gdyby milczał tylko Draco by ucierpiał.
- Draco nie jest twoim przyjacielem, Harry - powiedział Voldemort. - Kontrakt go nie chroni. Będziesz patrzeć, jak cierpi przez twoje milczenie?
Podniósł różdżkę.
Draco zrobił wiele rzeczy, ale nie zasługiwał na to, by być ukaranym za winy swojego ojca.
- Lucjusz zbił mnie - wyznał Harry.
Voldemort obrzucił go spojrzeniem.
- Jaki miał powód? - spytał, zwracając swój wzrok na Dracona.
- Nie chciałem u nich zostać. A później Pani Malfoy przyniosła tacę i kazała mi oddać różdżkę, czego nie mógłbym zrobić. Wiedziałem, że Malfoy dostanie szału.
- To prawda? - zwrócił się do Lucjusza Voldemort.
- Tak, mój panie.
- Więc dlaczego chronisz go, Harry? - zapytał Voldemort. - Jesteś pod moją ochroną.
Harry ugryzł się w język, powstrzymując się przed odpowiedzią.
- Nie mógł mnie zatrzymać, mój panie - oświadczył Malfoy. - Nie zaakceptował twojej ochrony.
Voldemort odwrócił się do Harry'ego ze zdziwionym spojrzeniem
- Nie użyłeś mojej ochrony, Harry?
Voldemort wyglądał na urażonego; Harry zaś chciał jeszcze raz zawinąć ręce wokół jego szyi. Nie zamierzał pozwolić sobą manipulować.
- Mogę sam o siebie zadbać.
Voldemort spojrzał na Lucjusza.
- Co mu zrobiłeś?
- Biłem go batem.
- CO?! - warknął Voldemort, chwilę później już panując nad swoim głosem. - Jak długo?
- Nie liczyłem.
Voldemort odwrócił się do Harry'ego.
- Był świadomy?
- Tak, mój panie.
- Jak to zniósł?
- Krzyknął, gdy pierwszy raz go uderzyłem. A drugi raz, gdy skrzat domowy zerwał mu koszulę z pleców. Miałeś rację, mistrzu, co do jego dużej wytrzymałości.
Harry wciąż nie podnosił wzroku. Rozmawiali o nim, jak o jakimś zwierzątku domowym. Jak o pupilku Voldemorta. Harry nie mógł tego znieść.
- Harry - powiedział Voldemort. Ten nie spojrzał w górę. - Harry!
Lucjusz szarpnął do góry brodę Harry'ego, żeby jego oczy spotkały się z czerwonymi ślepiami Voldemorta. Harry nie odczuwał bólu, ale musiał patrzeć na Czarnego Pana.
- Nie chcesz mojej ochrony? - zapytał Voldemort.
Harry otworzył usta, gotowy by zaprzeczyć.
- Dobrze się zastanów, Harry - powiedział Voldemort. - Nie mogę ukarać Lucjusza, jeśli jej nie zaakceptujesz. Ale jak moi śmierciożercy dowiedzą się, że nie chcesz mojej ochrony, to nie będę mógł ich powstrzymać przed sprawianiem bólu tobie… albo twoim przyjaciołom.
Harry wpatrywał się w niego. Voldemort wyciągnął rękę i dotknął jego twarzy. Zamknął oczy. Tak go bolało...
- Chcesz mojej ochrony, Harry?
Harry rozsądził pytanie na nowo. Chodziło tu przede wszystkim o tą ochronę przed śmierciożercami. Mógł znieść wszystko, co przed nim postawili, ale jeśli chodziło o jego przyjaciół…

Jesteś chroniony przez kontrakt.

Kontrakt?
- Tak - wydusił z trudem Harry.

Co z moimi przyjaciółmi?

Dlatego ich chronię dzięki tobie, przez kontrakt.

- Powiedz te słowa, Harry.
Harry przełknął ślinę.
Jeśli nie zaakceptowałby ochrony Voldemorta, wówczas jego przyjaciele nie będą bezpieczni przed żadnym ze śmierciożerców. Voldemort został przywiązany do kontraktu, ale śmierciożercy nie, jeśli nie przyjmie jego ochrony.
- Chcę twojej ochrony - wysapał Harry.
Voldemort trzymał rękę pod broda Harry'ego, by utrzymać jego twarz w górze.
- Bardzo rozsądne, Harry - oświadczył. - Minąłeś pierwszy test.

***

Harry miał tylko niejasne wspomnienia tego, jak został przyniesiony do swojego namiotu. Nie był do końca pewien, ale chyba słyszał krzyki bólu. Pozostawało mu mieć nadzieję, że należały do Lucjusza.
Przypomniał sobie głosy Severusa i Crystal i bólu, przez który musiał przejść.
Teraz, jak już otworzył oczy, ból był znikomy.
- Harry? - powiedziała Crystal.
Harry ledwo powstrzymał się od jęknięcia.
- Nic mi nie jest.
- Przestać wciąż to powtarzać! - oburzyła się wściekła Crystal. - Bo z tobą jest wprost przeciwnie!
Harry westchnął.
- Przepraszam.
- No, i dalej to robisz. Przestań! - Crystal trzymała kurczowo rękę Harry'ego. - Zajęło godziny, nim Severus zszył twoje plecy, a na dodatek jeszcze powiedział, że mimo to będziesz miał blizny.
Blizny to ostatnia rzecz, którą zawracał sobie głowę. Voldemort powiedział, że zdał pierwszy test… Właściwie jak długo już tu jest?
Harry stanął na nogi.
- Gdzie się wybierasz?! - krzyknęła Crystal. - Kładź się.
Harry oparł się na krześle, aby się ustabilizować.
- Muszę zobaczyć się z Voldemortem.
Crystal złapała go za ramię.
- Oni wszyscy są zamknięci w namiocie konferencyjnym.
Harry popatrzał na nią i westchnął. Zapowiadało się, że mogą przesiedzieć tam całe godziny.
- Harry…
- Proszę, chciałbym spędzić trochę czasu w samotności - odrzekł łagodnie. Emocje obiegające go były zbyt silne, a nie chciał sprzeczać się z dziewczyną, którą wydawał się polubić.
- Uhm, jasne - zgodziła się Crystal pomimo, że popatrzyła na niego z niepokojem. - Bo w końcu nic ci nie jest.
- Tak. Po prostu muszę pomyśleć.
Po tym jak Crystal wyszła, Harry prawie wywrócił ze wściekłości swoje biurko.
Zdałeś pierwszy test.
Nie mógł przestać myśleć o słowach Voldemorta i o tym, że Malfoy osiągnął swoje. Zaakceptował ochronę jego ,,mistrza”, pozwalając znów zadziałać tamtym przeklętym manipulacjom.
Musiał się jakoś rozładować. Odwrócił się do półek z książkami, do których Hermiona tak często zaglądała. Chwycił pierwszą lepszą. Niespodziewanie książka okazała się być na temat ptaków. Nawet udało mu się znaleźć coś o feniksach.

Harry dostał feniksa? To jest zbyt dziwne.

Remusie, zamilcz dla odmiany.

Harry, słysząc głosy głowie, zaczął przeglądać książkę uważnie dla wyjaśnienia, czemu to właśnie jego wybrała Rowan.
Przeczytał o piosence feniksa i jego łzach - obydwu rzeczy, o który wiedział - ale o zarządzeniu feniksem znalazł niewiele.
Miał sześć otwartych książek na biurku, a mimo to w dalszym ciągu nie mógł odnaleźć odpowiedzi. Rozumiał z tego tylko tyle, że Rowan wybrała go i dała możliwość rozkazywania feniksem.
- Co to ma znaczyć? - mruknął.
Osunął się na krześle, trzymając w dłoniach głowę w stanie frustracji. Voldemort zapewne wiedziałby, pomyślał, ale był zajęty swoimi śmierciożercami.Przebiegł rękę przez włosy i spuścił wzrok na otwartą przed nim książkę.
Nagle ból wybuchł w głowie Harry'ego, skłaniając go do podniesienia wzroku.
- Harry - rzekł Voldemort - znalazłeś sposób na wzywanie mnie.

Rozdział 18.
Rowan


- Wezwałem cię? - zdziwił się Harry.
Voldemort popatrzał na książki rozsypane na biurku.
- Tak, i to aż dwa razy.
- Jak?
- Właśnie to chciałbym wiedzieć.
- Już po zebraniu? - rzekł Harry, spoglądając na Snape'a, który wszedł tuż za Voldemortem.
- Nie, Harry - odpowiedział Voldemort, zbliżając się do biurka Harry'ego. - To jest po prostu ważniejsze.
- Dlaczego?
- Bo chcę wiedzieć, jak mnie wezwałeś. Wołałeś moje imię.
Harry'emu nie spodobał się ten dźwięk... I na dodatek Voldemort wyglądał na tak podekscytowanego. Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie.
- Co przed chwilą robiłeś? - zapytał Snape.
Harry odwrócił się do niego.
- Co? Ach, byłem sfrustrowany, bo nie mogłem znaleźć tego, czego szukałem.
- Dotykałeś swojej blizny?
- Uhm, bardzo możliwe. Patrzyłem na książkę, opierając głowę na ręce.
- I o czym myślałeś?
Harry rzucił okiem na Voldemorta, następnie z powrotem na Snape'a.
- O tym, że Voldemort wiedziałby. - Wysłał jeszcze jedno niepewne spojrzenie Voldemortowi wyglądającemu na tak zadowolonego, że żołądek Harry'ego aż się zacisnął. - I, że powiedziałby mi, ale jest na zebraniu…
- Zrób to jeszcze raz, Harry - nakazał gorliwie Voldemort.
Harry bał się spróbować, widząc go tak usatysfakcjonowanego.
- Nie wiem, czy mogę.
- Spróbuj - zachęcił go Voldemort. Jakby widząc zdenerwowanie Harry'ego, dodał: - Nazwijmy to drugim testem. Dam ci jeszcze tylko trzeci.
Harry westchnął. Zrobił to samo, co wcześniej: łokcie postawił na biurko, głowę oparł o ręce, a prawą dłonią przebiegł przez bliznę.
Voldemort mógłby mi powiedzieć.
Voldemort zaczął śmiać się z radością. Harry spojrzał w górę z zaniepokojeniem.
- Co słyszałeś?
- Tylko to, jak wypowiadasz moje imię.
Cieszył się, że nie mógł usłyszeć jego myśli, ale wciąż wprawiał go w zakłopotanie własny wyczyn. Voldemort okrążył biurko i łagodnie chwycił twarz Harry'ego. Wzrok chłopca zatopił się w czerwonych szczelinach.
- Wieź staje się coraz silniejsza - oświadczył Voldemort, po czym puścił jego brodę i zwrócił się do Severusa:
- Chodź, skończymy zebranie. - Odwrócił się z powrotem do Harry'ego. - Wrócę później, żeby odpowiedzieć na twoje pytania. Sprawiłeś mi powód do dumy. Twój ostatni test będzie jutro, po nim będziesz mógł wrócić do swoich przyjaciół.
Harry, ogarnięty złym przeczuciem, obserwował jak wychodzi z namiotu. Nie podobało mu się to, że mógł go od teraz wzywać.
Więź staje się coraz silniejsza.
Harry starał się o tym już więcej nie myśleć, odwrócił się do książek i zaczął z determinacją je przeszukiwać, żeby nie musiał pytać o nic Voldemorta. Jednakże, wciąż nie mógł znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.

***

Voldemort ponownie wszedł do namiotu, zastając Harry'ego w nie lepszym humorze od czasu, gdy ostatnio opuścił namiot. I nie czekając na zaproszenie, zajął krzesło przed biurkiem, naprzeciw chłopca.
- Więc jaki jest problem?
Harry przebiegł ręką przez włosy, nie opanowując westchnięcia.
- Chciałbym wiedzieć, o co chodzi z tym rozkazywaniem feniksowi.
Voldemort wydawał się zaciekawiony.
- Po co ci to?
Harry wstał i zaczął przemierzać krokami pokój; nie lubił sposobu, w jaki Voldemort patrzy na niego.
- Cóż, powiedziano mi, że to nie jest normalne, jak feniks wlatuje przez twoje okno, wybucha płomieniami, a następnie zaczyna uważać się za twoją własność.
- A komu to się przytrafiło?
Harry nie patrzył na Voldemorta, ale wiedział, że jest przez niego obserwowany.
- Mnie. Podczas przerwy świątecznej.
Voldemort podniósł się.
- Feniks cię wybrał?
Brzmiał na tak zdziwionego, że Harry odwrócił się by na niego spojrzeć.
- Tak.
- Zatem dlaczego jej tutaj nie ma?
Harry mrugnął.
- A powinna być tutaj?
- Oczywiście. Najprawdopodobniej ciebie szuka, bo nie może znieść samotności.
Harry wpatrywał się w niego.
- Zawołaj ją, to cię znajdzie - zasugerował Voldemort.
- Zawołać ją? Jak?
- Po prostu to zrób.
Harry popatrzył na niego sceptycznie i zachichotał, odwracając się w kierunku wejścia do namiotu.
- Rowan!
Spojrzał z powrotem na Voldemorta. Zaśmiał się znowu, ale w obrębie kilku chwil Rowan wleciała do namiotu i wylądowała na wystawionym przez niego ramieniu. Zaczęła śpiewać, dając Harry'emu do zrozumienia, że jest na niego obrażona.
- Jest na mnie wściekła.
- Nie ma się czemu dziwić - rzekł Voldemort. - Należy do ciebie tak, jak ty do niej.
Harry spojrzał ze zdziwieniem na feniksa. Urosła trochę i jej upierzenie pociemniało na szkarłatny i złoty, kolory Gryffindoru.
Kiedy Rowan przestała śpiewać, położyła swoją główkę na jego szyi, tuż pod uchem. Harry pogłaskał ją, chwilę później odwracając się do Voldemorta.
- Więc co jest z tym rozkazywaniem?
- Co powiedział ci Syriusz, gdy ją dostałeś?
Harry nie był pewny, czy chce rozmawiać z Voldemortem o ojcu chrzestnym, ale ciekawość znów wzięła nad nim górę.
- Powiedział, że do mnie należy, co Remus uznał za bardzo dziwne. A jak chciałem wiedzieć dlaczego, Syriusz kazał Remusowi się zamknąć.
Voldemorta wydawało się to rozbawić, gdyż zaśmiał się cicho.
- Są jakieś inne feniksy darzące cię specjalnymi względami?
- Nie, jest tylko Fawkes, ale on po prostu mnie lubi, nic więcej. To feniks, którego pióra znajdują się w naszych różdżkach.
- Ach, ptak Albusa - westchnął Voldemort, wstając. Patrzył dziwnie na Rowan, przytulającą się do brody Harry'ego.
- Zaatakował mnie po tym, jak przestałem się ukrywać.
- Zaatakował cię?
- Złapał mnie i zaczął płakać. Jego łzy sprawiły mi ból. Dumbledore powiedział, że to było przez moje poczucie winy.
- Ach, Fawkes próbował oczyścić cię z poczucia winy. - Czarnoksiężnik wpatrywał się intensywnie w Harry'ego. - Przypuszczam, że nie podziałało.
- Nie - przyznał Harry, znów ogarnięty przez ciekawość. - Dumbledore powiedział, że jestem za silny.
- Zaiste - przyznał Voldemort, robiąc krok w kierunku Harry'ego i Rowan. - Potrzebny ci własny feniks, wywierający jakiś wpływ na tak głęboko zakorzenione uczucie.
- Myślisz, że to Dumbledore mi ją wysłał?
- O nie, Harry. Tylko feniks może dokonać wyboru. - Wyciągnął rękę i pogłaskał Rowan, która wydawała się nie mieć nic do tego. - Ale powinieneś pozwolić zniknąć swojemu poczuciu winy.
Harry popatrzył na niego.
- Niby czemu?
- Ponieważ to nie jest twoja wina.
- Oszczędziłem Pettigrewa. Wszystko jest z mojej winy.
- Harry - zaczął Voldemort, chwytając twarz Harry'ego, przez co chwilę potem chłopak osunął się na kolana, a Rowan natychmiast przeskoczyła na jego ramię. - Albus nie powiedział ci o wyborach?
Harry z trudem kiwnął głową. Rowan zaczęła płakać, przez co ból ustąpił, chociaż Voldemort nie zwolnił uścisku.
- Powstrzymałeś Syriusza i Remusa przed zabiciem Glizdogona - kontynuował. - Ale oni nie musieli tobie na to pozwolić. - Harry zmrużył oczy, zaś Voldemort tylko potrząsnął głową. - To dwaj dorośli mężczyźni. Mieli zamiar pozbawić życia człowieka, który zdradził twoich rodziców i ich zaufanie, mimo to oni pozwolili ci zdecydować, dając wybór. - Puścił go i oddalił się. - Wybór, którego ja nie dałbym trzynastoletniemu chłopcu. Remus i Syriusz są odpowiedzialni tak jak ty, za powrót Glizdogona do mnie.
Harry zastanowił się nad tym, gdy chwycił biurko i podciągnął się na nogi. Syriusz mógłby po prostu zabić Pettigrewa, bo taki miał w końcu zamiar, zanim przybył Remus. Nie musieli udzielić mu wyboru, ale i tak to zrobili. Przez to tkwił w takim poczucia winy.
Jak mogli mu to zrobić?
Usiadł, nie odrywając wzroku z leżących przed nim książek. Rowan usadowiła się na oparciu krzesła.
- Ach, tak - westchnął Voldemort. - Zeszliśmy z tematu. Chciałeś wiedzieć o rozkazywaniu feniksem.
Harry popatrzył w górę, jeszcze raz ogarnięty przez ciekawość.
- Wcześniej, gdy mnie dotknąłeś, Rowan zapłakała i ból minął.
- Ona nie pozwoli ci cierpieć, Harry. Coś musi znaczyć, że aż tak się zezłościła, tylko dlatego, że nie mogła cię znaleźć.
- A może tak w końcu odpowiesz na moje pytanie?
- Będziesz mnie błagać, Harry?
Harry osunął się w krześle z frustracji.
- Więc wyjdź.
Voldemort zaśmiał się cicho i przychylił się nad biurkiem.
- Chcesz bym cię zostawił, czy raczej powiedział, co chcesz wiedzieć?
- Sam doskonale znasz odpowiedź.
Voldemort zaśmiał się swoim lodowaty tonem.
- Więc powiedz mi, Harry, czego się jak dotąd dowiedziałeś?
Dlaczego Voldemort musiał wszystko tylko utrudniać? Czasami to było jak rozmowa z Hermioną.
- Należymy do siebie. Ona nie chce bym cierpiał.
Voldemort usiadł z powrotem, pozwalając Harry'emu w końcu odetchnąć z ulgi.
- Coś jeszcze?
Harry zapragnął czymś w niego rzucić. Czy Voldemort nie mógł po prostu wszystkiego od razu powiedzieć?
Fawkes chciał, żeby pozbył się swojego poczucia winy. Natomiast Rowan dała mu do zrozumienia, że nie musi czuć bólu. I w zeszłym roku nie puścił różdżki, słuchając tego, co usłyszał dzięki piosence feniksa.
Rozkazywali mu.
Spojrzał na Voldemorta, który kiwnął głową, jakby zobaczył moment, w którym to zrozumiał.
- Ona może mi rozkazywać?
- Nie całkiem - odpowiedział Voldemort. - Może manipulować twoimi uczuciami dla twojego dobra, ale nie może kazać ci skoczyć z mostu, czy coś takiego.
- A ja? - zapytał z ciekawością.
- Co wyczytałeś?
Harry dobrze się zastanowił, patrząc na Rowan.
- Cóż, wszystkie fenikse mogą uleczyć każdego, kogo lubią. A ich piosenka potrafi uspokoić nawet najbardziej szalejące tłumy. - Utkwił wzrok w Voldemorcie. - Mogę kazać zrobić jej te wszystkie rzeczy dla mnie?
- Tak, Harry. Nawet, jeśli się jej się to nie spodoba.
Harry przeniósł wzrok na Rowan usadowioną na oparciu krzesła.
- To prawda, dziewczynko? Zrobiłabyś te rzeczy dla mnie?
Roześmiał się, gdyż przez swoją piosenkę dała mu do zrozumienia, że jest bez wątpienia idiotą.
- Jest coś jeszcze - oznajmił Voldemort.
Harry podniósł na niego wzrok, głaszcząc Rowan.
- Coś jeszcze?
- Mając przy sobie feniksa, możesz ratować życie, ale do pewnego czasu.
- Co masz na myśli?
- Możesz ratować ludzi od śmierci. Jeśli ktoś umrze, nawet, jeśli tego kogoś nienawidzisz, możesz uratować jego życie w obrębie godziny po zgonie.
- Przez rozkazanie feniksowi?
- Tak.
Harry utkwił wzrok w Rowan, w międzyczasie Voldemort wstał i ruszył w kierunku wyjścia.
- Zakładam, że zaspokoiłem twoją ciekawość.
Harry zatracił się w złotym spojrzeniu ptaka.
- Taa, dzięki.
Wtedy przypomniał sobie coś jeszcze. Zerknął na oddalającego się Voldemorta.
- Voldemort? - powiedział Harry. Ten odwrócił się do niego. - Tak naprawdę... to nie kazałeś wychłostać mnie Malfoyowi?
Voldemort wyglądał na zaskoczonego.
- O nie, mój chłopcze. Surowo za to zapłacił. Kazałem mu tylko być surowym względem ciebie. Wiedziałem, że jego zamiary będą dalekie od dobrych, ale ja zadałbym jakąś pracę, czy coś podobnego.
- Jak ukarałeś Lucjusza? - ciekawość aż emanowała z głosu Harry'ego.
- Draco został wychłostany na jego oczach, ale cóż, zemdlał po pięciu ciosach. Możesz nawet być z tego dumny, gdyż, tak jak mi powiedziano, ty zniosłeś ich prawie pięćdziesiąt.
Harry wzruszył ramionami, mimo to poczuł się trochę zadowolony.
- A tak na marginesie, co będzie ostatnim testem?
Voldemort odwrócił się w stronę wyjścia.
- Zaklęcie zabijające - powiedział i wyszedł z namiotu.

Rozdział 19.
Ślub.


Harry nie mógł na to nie zareagować. Wstał i wyszedł za Voldemortem z namiotu.
- Nie zabiję nikogo dla ciebie - odparł zażarcie.
Voldemort odwrócił się gwałtownie i złapał twarz Harry'ego, zanim ten zdążyłby się choćby dostatecznie odsunąć.
- Harry, czy powiedziałem, że kogoś zabijesz?
- Nie.
- Nie oczekuję, że uda ci się poprawnie rzucić te szczególne przekleństwo, tym bardziej bez różdżki. Ale to będzie bardzo dobry test, który dokładnie pokaże, jak daleko sięgają twoje moce.
- Ale… - Kolana Harry'ego znalazły się na ziemi. Nawet nie pomyślał, by zawołać Rowan.
- Oczywiście, nie mogę cię zmusić - powiedział Voldemort, patrząc mu prosto w oczy. - Ale przypuszczam, że opuścisz ślub, gdyż to jest ostatni test. A nie możesz stąd odejść, dopóki ci na to nie pozwolę.
Voldemort puścił Harry'ego i odszedł.
- Harry, wszystko w porządku? - Crystal popędziła do niego.
- Tak - potwierdził, gramoląc się na nogi.

***

Crystal została przy Harrym nawet wtedy, gdy Voldemort przywołał go do siebie.
- To będzie koszmar, Crys - powiedział Harry, opuszczając z nią namiot.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła Crystal. - Wierzę w to.
Harry wysłał jej pełne wątpliwości spojrzenie, po czym popatrzył na Voldemorta.
- Powiedziałem już, że nie zabije nikogo dla ciebie - przypomniał mu cicho.
- Nie oczekuję tego od ciebie, Harry - rzekł Voldemort. - Nie jesteś gotowy. Ale bądź cierpliwy.
- Voldemort…
- Harry, to jest tylko test. Nie masz jeszcze wystarczająco mocy, by zabić kogoś bez różdżki.
Harry nie odrywał od niego wzroku.
- Więc, co to za test?
- Uderzysz czarodzieja zabijającym zaklęciem i zobaczymy, co się stanie.
- To mi się nie podoba, Voldemort - Harry ściszył głos. - J-ja mógłbym zostać wysłany…
- Masz już za sobą dwa niewybaczalne zaklęcia. Martwisz się, że pójdziesz do Azkabanu?
- Szczerze, to tak!
- Harry, Harry, jesteś pod moją ochroną, pamiętaj.
Wciąż mi się to nie podoba, pomyślał Harry.
- Czyli co mam robić?
- Na te szczególne przekleństwo potrzebna jest spora ilość mocy, dlatego też wątpię, iż uda ci się w jakikolwiek sposób zagrozić czyjemuś życiu. Na dodatek ten test cię wyczerpie. Im więcej mocy użyjesz, tym staniesz się słabszy.
Harry popatrzył w tamte czerwone oczy.
- Kto jest moją ofiarą?
- Lucjusz, oczywiście.
Harry po tych słowach automatycznie się obrócił. Zauważył, że Lucjusz Malfoy zmierza w ich kierunku.
- Voldemort…
- Dość grania na zwłokę, Harry - przerwał mu Voldemort. - Spójrz na mnie.
Harry z powrotem wlepił w niego wzrok.
- Musze się upewnić, że możesz wypowiedzieć te słowa.
- Ale…
- Harry, spójrz na mnie i powiedz je.
- Znam te cholerne słowa…
Voldemort złapał jego twarz.
- Harry…
- Avada Kedavra.
- Bardzo dobrze - oświadczył Voldemort. Puścił Harry'ego i się odsunął.
- Więc, co mam robić? - zapytał Harry, zerkając na Lucjusza, który patrzył na niego z paskudnym wyrazem wymalowanym na twarzy. Voldemort przypatrywał się Harry'emu.
- Cóż, mój pupilku, najlepiej byłoby cię nieco rozjuszyć.
- Już to zrobiłeś.
Voldemort zaśmiał się.
- Dzięki swojemu wybuchowi poprawnie rzuciłeś klątwę Cruciatusa, więc myślę, że sprowokowanie cię otrzyma taki sam skutek dla zaklęcia zabijającego.
- No więc o to ci chodzi, Voldemort. Chcesz mnie rozzłościć bym kogoś zabił?
- Nie, Harry. To jest tylko test. Znam cię, nie mógłbyś w rzeczywistości nikogo zabić. Ale to będzie najlepszy sposób, bym dostał rezultat, jaki chcę zobaczyć.
Harry odwrócił się do Severusa, który się do niego zbliżył.
- Chciałbym, żeby chociaż czasami mówił jaśniej - mruknął. Nie dostał jednak żadnej odpowiedzi Severus tylko popchnął go, by stanął naprzeciw Lucjusza. Harry spojrzał na niego.
- Dlaczego to robisz?
- Mój mistrz mi to rozkazał. A poza tym ty zasługujesz na karę.
Harry nie odrywał od niego wzroku. Czy Lucjusz zrobiłby wszystko, co rozkazałby mu Voldemort?
- Więc zaczynaj, Harry - rzekł Voldemort.
Wyraz twarzy Lucjusza zmienił się natychmiast. Jego zimne i okrutne spojrzenie wróciło.
- Jak tam twoje plecy, Harry? Słyszałem, że Severus nie był w stanie usunąć blizn.
Harry próbował zachować spokój.
- Blizny mnie nie martwią. A Draco nie mógł…
- Dobrze, że przyjąłeś ochronę mistrza - przerwał mu Lucjusz. - Mógłbym iść prosto do twoich szlamiastych przyjaciół.
- Moi przyjaciele są bezpieczni.
- Tak - przyznał Lucjusz. - Ale byłoby zabawnie przyciągnąć tutaj twoją przyjaciółkę Hermionę.
Krew Harry'ego zaczęła się gotować.
- Nie możesz jej tknąć.
- Teraz nie. Ale jeśli nie zaakceptowałbyś ochrony mistrza… - Lucjusz zaśmiał się.
Harry wiedział, co by się stało.
- Złapałbym ją tak szybko.
Harry zaczynał wpadać w szał.
- Ile smagnięć biczem by wytrzymała, Harry?
Myśl o chłostanej Hermionie całkowicie rozwścieczyła Harry'ego. Podniósł rękę.
- Avada Kedavra.
Dostrzegł blask zielonego światła, po czym upadł na kolana. Podniówszy wzrok, zobaczył, jak tłum ludzi zbiega się przy Lucjuszu, który również znalazł się na ziemi.
Och Boże, nie mów, że go zabiłem!
Czuł się tak słabo, że ledwo co utrzymywał się na kolanach, ale nie mógł spuścić wzroku z Lucjusza, do którego tymczasem podszedł Severus.
- Żenujący widok - mruknął Severus, gdy w końcu udało mu się ocucić Lucjusza, który wziął kilka głębokich wdechów. Harry oglądał te scenę ze swoich kolan. Miał wrażenie, że Voldemort właśnie go dotknął, ale był zbyt wyczerpany, żeby zareagować.
- Chodź, Harry - powiedział jakiś nieznany mu mężczyzna i złapał go za ramię, by stanął na nogi.
- Malfoyowi nic nie będzie?
- Nie. Zadowoliłeś mistrza, ale moc przekleństwa cię osłabiła. Musisz teraz odpocząć.
- Na pewno z nim wszystko w porządku?
- Na pewno, panie Harry.
- Skoro tak, to mogę już odejść - rzekł Harry, nim zdołał się powstrzymać. Nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos.
- Nie - odparł śmierciożerca. - Mistrz jeszcze cię nie oddalił, poza tym nie miałbyś na to siły.

***

Harry wpatrywał się w książkę z frustracją. Zdążył już odzyskać siły od wczorajszego testu. Powiedziano mu, że zdał „zachwycająco”, więc dlaczego Voldemort nie odesłał go jeszcze do domu?
- Panie Harry?
Żołądek Harry'ego zacisnął się na dźwięk tego głosu. Nie spojrzał w górę.
- Tak, panie Malfoy?
- Prosiłbym, żebyś poszedł za mną.
Harry dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Malfoy nazwał go panem, i to na dodatek głosem pełnym szacunku.
- Po co?
- Mistrz chce cię zobaczyć.
- Voldemort wie, jak mnie wezwać.
- Ale ty nie zawsze przychodzisz, gdy to robi - powiedział Malfoy. - Więc Lord Voldemort rozkazał mi iść po ciebie.
- Czemu?
Malfoy wyglądał, jakby zaczynał się denerwować.
- Najwyraźniej dotąd dostatecznie mnie nie ukarał.
Zwracanie się do mnie z uprzejmością musi być jego karą, rozważył Harry.
- Co on ode mnie chce?
- Nie wiem.
- Więc nie mamy o czym mówić - rzekł Harry. - Nie zamierzam już tańczyć, jak mi zagra.
- Proszę, panie Harry - w głosie Lucjusza słychać było krztynę niecierpliwości. - Nie rób mi tego. Nie mogę tam wrócił i powiedzieć mu, że nie chciałeś przyjść ze mną.
- Przestań mnie tak nazywać.
- Mistrz rozkazał mi się tak do ciebie zwracać, wiec muszę to robić. I nawet będę cię błagać, żebyś poszedł ze mną, jeśli to konieczne. Draco jest z nim.
Harry spojrzał w górę. Lucjusz wyglądał na szczerze zamartwionego o swojego syna. To podziałało Harry'emu na nerwy. Syriusz też błagał o Harry'ego.

Zabierz go. Jesteś jedynym, który może.

Syriuszu, ty mnie prosisz?

Tak, przeklinam to. Zabierz go.

Przebiegł ręką przez włosy i wstał.
- Dobrze.
- Dziękuję, panie Harry - powiedział Lucjusz, jak szli przez obóz. - Może pozwoli ci odejść po tym, jak cię dzisiaj zobaczy.
Harry rzucił na niego okiem. Pozostawało mu mieć nadzieję.
Przedostał się przez klapę namiotu jako pierwszy. Voldemort wstał ze swojego ogromnego fotela, gdy tylko wszedł. A siedzący w powściągliwej pozycji na kanapie Draco, popatrzył w górę. Chwilę potem do środka wszedł również Lucjusz.
- Ach, Harry - odezwał się Voldemort. - Przyszedłeś.
- Zamierzasz w końcu mnie odprawić?
- Wkrótce, mój chłopcze. Mam jeszcze jeden test dla ciebie.
- Powiedziałeś, że dasz mi trzy.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Kłamałem.
- Myślałem, że nie znosisz kłamstw - rzekł Harry z rosnącym gniewem.
- Jeśli służą mojemu celowi, to są poręczne.
- Więc co to ma być za test? - zapytał Harry, co jednak bardziej przypominało warknięcie. Nie specjalnie podobała mu się to, że Malfoyowi mieli wszystko zobaczyć.
- Najpierw pokaż Draco swoje plecy.
- Co? - To zaskoczyło Harry'ego. - Robisz mnie w konia?
- Harry, czy ja kiedykolwiek „robiłem cię w konia”?
- Więc dlaczego? Aby Malfoy mógł się napawać?
- Nie, Harry. Żebyś ty mógł.
- Ja? - zdziwił się Harry. To musiało być jakąś farsą. - Jakoś nie mam na to ochoty.
- Zatem zrób to, bym ja mógł.
- Ty? - Harry prawie się zaśmiał. - To jest ten test? Wypróbowujesz moją cierpliwość?
- Po prostu pokaż je, Harry.
- Nie.
- Dlaczego sprzeczasz się ze mną?
- Ponieważ nikt jeszcze się nie ośmielił - odpowiedział Harry. - I jak mógłbym pozbawiać taką wysoką mość umysłowego pobudzenia.
Voldemort to rozśmieszyło, ale i tak zrobił krok w kierunku Harry'ego.
- Wiesz, że mogę cię zmusić.
- Więc to zrób.
Voldemort westchnął.
- Uparty - powiedział. - Dlaczego po prostu nie zrobisz tego, co ci mówię?
Harry spiorunował go wzrokiem.
- Słucham tylko rozkazów Syriusza. Dla ciebie zrobię tylko to, co muszę - rzekł Harry; a to, co powiedział wydawało się rozwścieczyć Voldemorta. Mimo to nie ustawał w wysiłkach. - On jest moim opiekunem.
- Ale ja jestem jedynym, który cię chroni, Harry.
- Tylko przed śmierciożercami. Nikt prócz ciebie i nich nigdy nie próbował mnie skrzywdzić.
- Ale Syriusz nie może uchronić cię przede mną, prawda?
Harry nie był pewien, dokąd ta rozmowa zmierzała. Wiedział tylko, że Voldemort nie wyglądał na zadowolonego, bo mówił o swoim ojcu chrzestnym. Jakże chciał, by Malfoyowie wyszli.
- Syriusz wspiera mnie, Voldemort - rzekł Harry. - Gdybym poszedł do niego, zanim kontrakt…
- Ale nie zrobiłeś tego - przerwał mu Voldemort. - Przyszedłeś do mnie.
- Tylko dlatego, że nie skorzystałem z troski… - przerwał. Pragnął cofnąć te słowa.
Voldemort kiwnął głową.
- Albo ludzi, którzy są ci bliscy. Znam cię, Harry. Wiesz, co mogę zrobić.
Voldemort znów targał jego uczuciami. Harry dostał zawrotów głowy.
- Ten test, Voldemort - zaczął. - Może zaczęlibyśmy go, bym mógł w końcu wrócić do domu?
Voldemort złapał twarz Harry'ego.
- Mówiłem ci, Harry - powiedział, podczas gdy Harry osunął się wolno na kolana. - To jest twój dom.
- La Casa Black jest moim domem.
- Uparty - rzekł Voldemort, patrząc mu w oczy. - Lucjuszu, pokaż swojemu synowi jego plecy.
Harry wpatrywał się w twarz Voldemorta. Nie pozwolił mu odwrócić wzroku, nawet gdy poczuł, że jego koszula zostaje zadarta do góry. Usłyszał, jak ktoś bierze gwałtowny wdech z zaskoczenia.
- Jak się przez to poczułeś, młody panie Malfoy? - zapytał Voldemort.
- Zadowolony, że nie nazywam się Harry Potter - odparł Draco.
Harry stłumił śmiech. Voldemort uśmiechnął się do niego.
- Ach Harry, jesteś tak cyniczny by stwierdzić, że to jest śmieszne. - Spojrzał na Draco. - Ależ Draco, czy to nie sprawia, że czujesz się gorszy?
- Gorszy, mój lordzie? - powiedział Draco z zamieszaniem. - Ponieważ moje ciało sprytnie zareagowało…
- To nie jest ciało, Draco, to umysł. Wola zniesienia bólu, wytrwania za wszelką cenę. Harry to ma, ty nie.
Harry nie mógł widzieć twarzy Draco, ale nie spodziewał się, by wyglądał na zbyt szczęśliwego.
- Nie musisz zadowalać swojego ojca, Draco - odezwał się Voldemort.
- Oczywiście.
- Jednak, jak każdy dobry syn, chcesz żeby był dumny.
- Tak.
- A jesteś dumny ze swojego syna, Lucjuszu? - drążył temat Voldemort.
Harry nie miał pojęcia, o co chodziło Voldemortowi. Wciąż trzymał go w garści i nie pozwalał mu uwolnić od niego wzroku. Znów dostał zawrotów głowy.
- Oczywiście, mój panie - odpowiedział Lucjusz. - Radzi sobie wyjątkowo dobrze w szkole i robi, co mu się mówi.
- Więc jest dobrym chłopcem. A lubisz go?
- On jest moim synem, mój lordzie. Kocham go.
- Tak, tak - rzekł Voldemort. - Ale czy go lubisz? Czy tęsknisz za nim, gdy jest w szkole? Siadasz i rozmawiasz z nim? Gdy ma pytania, poświęcasz czas na odpowiedzenie mu na nie? Chronisz go?
- Naturalnie. To jest obowiązek ojca.
Harry poczuł się, jakby nóż przebił mu pierś. Syriusz miał rację. Voldemort chciał go zastąpić.
- A kiedy jest zły, lub nie słucha, co robisz?
- Karzę go, oczywiście.
- Niewątpliwie. Dziękuję, Lucjuszu. Ty i Draco możecie teraz odejść.
Harry mógł tylko usłyszeć, jak wychodzą, gdyż Voldemort wciąż go nie puszczał, jedynie skinął do niego głową.
- Rozumiesz teraz, Harry? Czy nie?
Puścił Harry'ego i wrócił do swojego krzesła. Harry oparł się na jednej ręce, drugą zaś przycisnął do czoła. Wciąż kręciło mu się w głowie; Voldemort trzymał go tak długo.
- Jak myślisz, że możesz zastąpić Syriusza to jesteś w błędzie.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Harry, Syriusz ma ustaloną pozycję w twoim życiu. Nie zastąpię go.
Harry podciągnął się na nogi i oparł o biurko, stając twarzą do Voldemorta. On nie mógł myśleć poważnie…
- Ty chyba nie sądzisz, że możesz zostać moim ojcem?
- A nie nadaje się do tej roli?
Harry tylko spiorunował go wzrokiem.
- Zapewniłem ci swoją ochronę. Poświęciłem całą swoja uwagę, wiedzę o mnie. Odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania. Zaopatruje cię w jedzenie i ochraniam. Nawet dałem swoją siłę - powiedział Voldemort. - Powiedz mi, Harry, nie byłem jak ojciec dla ciebie?
- Trzeba czegoś więcej do bycia ojcem.
Był teraz bardziej zakłopotany, niż rozzłoszczony. Jaki będzie następny krok Voldemorta?
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
Poczuł, jak nóż w jego piersi właśnie się przekręcił. Nie mógł tego wiedzieć.
- Z nikąd - wyszeptał Harry z trudem odpychając się od biurka. Ruszył w kierunku wyjścia z namiotu.
- Harry?
- Wychodzę, Voldemort.
- Zgoda. Możesz wrócić do Syriusza.

Harry'emu ciągle kręciło się w głowie, gdy jego wzrok spoczął na ogniu płonącym w kominku w salonie. Syriusz niepokoił się wyglądem chrześniaka, odkąd ten wrócił do domu, ale też obawiał zapytać się go o czym myśli. A myśli Harry'ego nie były tylko i wyłącznie szczęśliwe.

Voldemort zachowywał się jak ojciec przez cały rok. Harry przybywał do niego. Prawdą było, że Czarny Pan manipulował wszystkim, co się z nim wiązało, ale młody czarodziej musiał się dostosować. Nie potrafił go powstrzymać. Złoty Chłopiec Gryffindoru przepadł.

-Dalej, Harry -powiedział Syriusz.

Chłopak zerknął na zegarek. Nadszedł czas, by ruszać do sąsiedniego domu na ślub. Gryfon został powiadomiony o tym, że Percy pytał go, czy mógłby wskazywać gościom odpowiednie miejsca. Przyjęcie ślubne Penelopy miało być ogromne. Syriusz zgodził się w imieniu nastolatka.

Podwórze Nory było zastawione krzesłami i udekorowane tak, jak tylko czarodzieje byli w stanie to zrobić.

Z tyłu, gdzie gromadzili się ludzie czekający na przydział miejsc, dostrzegł męską część Weasleyów.

- Idź, Harry - powiedział Syriusz. - Będziesz świetny.

Nastolatek skinął głową i podszedł do nich.

- Harry - powiedział Percy, podając mu dłoń. - Bardzo się cieszę, że się zgodziłeś.

- Dzięki, że mnie zapytałeś, Percy.

- Jesteś częścią rodziny, Harry - rzekł Charlie. - Jak duża by ona nie była.

Gryfon zmusił się do uśmiechu.

- Wszystko w porządku, Harry? - zapytał Ron, uważnie mu się przyglądając.

- Tak - skłamał, ale Ron nie wyglądał na kogoś, kto by mu uwierzył. Harry wolał porozmawiać z przyjacielem później, jeśli do tego czasu nie zemdleje. Ciągle kręciło mu się w głowie. Co zrobił mu Voldemort tym razem?

Harry zaprowadził wielu ludzi na wyznaczone miejsca w ogromnym ogrodzie. Przybyło dużo osób z ministerstwa. Chłopak starał się unikać Knota i Bagmana, ale ten drugi zrobił zamieszanie.

- Mówiłem wszystkim, że nie zmieniłeś stron - powiedział Bagman. - Wiedziałem o tym. Tylko dlatego, że ambasador nie mógł wrócić.

- Odkrył prawdę i Voldemort nie mógł pozwolić mu wyjechać. - oświadczył Potter.

- Wiedziałem. Wiedziałem - powtarzał Bagman. - Trzymaj się, Harry. Liczymy na ciebie.

Nastolatek wskazał mu miejsce i powrócił do obszaru powitań. Wydawało się, iż przybyła cała czarodziejska społeczność. Gdy czarodzieje zaczęli się aportować, poczuł, że ktoś chwycił go za rękę i pociągnął na stronę.

- Chodź Harry, muszę cię ogarnąć.

Chłopak popatrzył na Ginny.

- Dlaczego? Zepsułem się? - spytał odruchowo.

Wzrok dziewczyny spoczął na krawacie, który sama wiązała.

- Czyżby? - zapytała poważnie.

Młody czarodziej westchnął. Zauważyła jego rezygnację.

- Przynajmniej tak się czuję - odparł.

- No cóż, nie przejmuj się. Pomogę ci.

Dziewczyna zmierzwiła jego włosy, po czym pstryknęła go w ucho.

Uśmiechnęła się.

- Harry, jesteś delikatny?

- Zgadnij - odpowiedział.

Ginny ciągle roztkliwiała się nad nim. Próbowała przygładzić jego włosy, a Harry ponownie poczuł szarpnięcie, gdy dziewczyna szczotkowała mu plecy. Poprawiła mu kołnierzyk i wyprostowała butonierkę w garniturze. Chłopak po prostu stał i pozwalał jej na to. Kiedy spojrzała na niego, uśmiechnęła się.

- Teraz wyglądasz o wiele lepiej - powiedziała.

- Naprawdę? - zapytał Potter.

- Tak. Już nigdy więcej nie będziesz samotny - odparła Ginny.

Państwo Weasley zgodzili się, by Harry odprowadził ich na wyznaczone miejsca. Weasleyowie byli z Harry'ego bardzo dumni i w ten sposób chcieli pokazać całemu czarodziejskiemu światu, że ich rodzina stała zawsze za nim murem.

- Wiesz, Harry - powiedziała pani Weasley, gdy szli w kierunku swoich miejsc. - Kiedy przeprowadzisz się do Bułgarii, zawsze możesz zmienić swoje nazwisko na Weasley.

- Nie mamy nic przeciwko - oznajmił Artur.

Harry'emu znowu zakręciło się w głowie.

- Dzięki - odpowiedział Gryfon i popatrzył na nich. - Mówię poważnie, dziękuję.

Pani Weasley wyglądała jakby ponownie chciała go wyściskać, ale jej mąż powstrzymał ją.

- Usiądź Molly.

Chłopak opuścił ich, powracając na tyły.

Druhny oraz goście ustawili się w ogonku. Potter zajął miejsce obok Ginny i Rona i obrócił się do nich.

- Wszystko w porządku, Harry?

- Ja… Ja tylko…

Muzyka zaczęła grać i wszyscy zgromadzili się na przedzie. Ginny ścisnęła ramię Harry'ego.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała. - Jestem przy tobie.

Harry mógł tylko kiwnąć głową i zmrużyć oczy, gdy on i Ginny wyruszyli w dół wyspy. Zajął swoje miejsce obok Rona i cieszył się, że za nim stało krzesło, ponieważ podtrzymywał się jego oparcia dwukrotnie podczas ceremonii, która była dla niego niewyraźną plamą.

Chłopak przybrał szczęśliwy wyraz twarzy, kiedy młoda para powracała na piechotę w górę wyspy, a ponieważ ponownie szedł z Ginny, rozglądał się za Syriuszem. Znalazł go, lecz jego ojciec chrzestny wyglądał na zaniepokojonego. Gryfon posłał mu proszące spojrzenie i szedł dalej w tyle pochodu. Wykorzystywał każdy strzęp wytrzymałości, by wciąż wyglądać szczęśliwie.

Gdy wszyscy zostali skierowani pod baldachimy, ustawione na podwórku Weasleyów, poczuł, że miękną mu kolana. Osunąłby się na ziemię, gdyby Syriusz nie otoczył go ramieniem.

- Trzymam cię - rzekł Syriusz, opuszczając go na jedno z krzeseł. - Harry, coś nie tak?

Gryfon pochylił głowę nad kolanami. - Nie wiem, mam zawroty głowy.

- Zawroty głowy? - Syriusz spojrzał na Rona i Hermionę. - Zabierzcie go do domu. Będę tam za kilka minut. Muszę porozmawiać z Dumbledore'em.

- W porządku - zgodziła się dziewczyna.

- Chodźmy, Harry - powiedział Ron, chwytając jego ramię i podnosząc go.

Chłopak zakołysał się. Hermiona chwyciła go za drugie ramię. Wzrok Harry'ego był również rozchwiany.

- Nie odchodź ode mnie, Ron - wyszeptał Harry. - Proszę.

- Nie odejdę, Harry - zapewnił go Weasley.

Dwa razy w drodze do domu chłopak złapał się czyjegoś ramienia.

- Jestem tu, Harry - odezwała się Hermiona za pierwszym razem.

- Trzymamy cię - rzekł Ron za drugim.

- Czuję się jakbym zaraz miał stracić przytomność - wymamrotał Harry.

- Dobrze wiesz, że ci nie pozwolę - powiedziała Hermiona rzeczowo.

To sprawiło, że Gryfon poczuł się lepiej. Lecz gdy zatopił się w fotelu Syriusza tuż przy ogniu, w końcu mógł naprawdę odpocząć. Oparł głowę o zagłówek.

- Czuję się okropnie.

- Co on ci zrobił?

- Ginny - krzyknął Ron. - Co ty tutaj robisz?

- A jak myślisz, braciszku? - odwrzasnęła.

- Ciii... - przerwała im Hermiona.

- W porządku, Hermiono - powiedział Harry. - Kręci mi się w głowie, ale nie sprawia mi to żadnego bólu. Jednak mój wzrok jest rozmazany.

- Może Ginny ma rację - stwierdził Ron. - Możliwe, że Voldemort coś ci zrobił. - Ron pochylił się nad Harrym, by spojrzeć mu w twarz.

- Nie wiem, Ron - odparł słabo chłopak.

- Zapytaj go - nalegał Ron. - Przecież wiesz, że ci odpowie.

Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Miał rację, ale…

- Nie, Harry - krzyknęła płaczliwie Hermiona. - Nie możesz odejść. Co, jeśli nie będziesz mógł wrócić?

Gryfon powoli podniósł rękę do blizny. Voldemort

Chłopak był trochę zaskoczony tym, iż nie poczuł bólu.

- Przybyłeś.

- Oczywiście, że przybyłem - odrzekł Voldemort, rozglądając się po salonie. W pokoju zauważył przyjaciół Harry'ego, po czym ponownie obrócił odwrócił się do niego.

Harry jęknął, ponownie pochylając się i owijając ramionami kolana.

- Och, kochany - ciągnął Voldemort. - W czym problem, Harry?

- Właśnie to chcemy wiedzieć - zażądała Ginny. - Co mu zrobiłeś?

Voldemort powoli obrócił się w kierunku Ginny.

- Ach, malutka ścigająca. Całkiem jak obrońca sławnego Harry'ego Pottera, prawda?

Hermiona chwyciła jej ramię i pociągnęła do tyłu.

- Proszę - powiedziała Hermiona. - Wiesz, co jest z nim nie tak?

Voldemort najpierw popatrzył na chłopaka, potem na Rona.

- Kręci mu się w głowie - oświadczył Weasley. - I nie widzi zbyt dobrze.

Harry poczuł, że Voldemort zbliżył się i pochylił nad nim, by spojrzeć mu w twarz.

- Harry, otwórz oczy - rozkazał Czarny Pan.

Harry nawet nie mógł rozróżnić tych czerwonych szpar, gdy w nie spojrzał.
- Czy dzwoni ci w uszach? - zapytał Voldemort.

Potter potrząsnął głową.

Voldemort odwrócił się. - Ron, podejdź tu - rzekł. - Przytrzymaj tutaj swoją dłoń.

Odwrócił się do Harry'ego.

- Harry, weź rękę Rona i ściśnij ją tak mocno, jak możesz.

Niewyraźnie spojrzenie Harry'ego skierowało się w stronę przyjaciela, a następnie na jego rękę. Wziął jego dłoń i ścisnął.

Usłyszał tylko krzyk pełen bólu. Czy to był jego własny?

- Harry, puść go - nakazał Voldemort.

Puścić, ale co? Spojrzał na swoje ręce, a potem w górę i wtedy… Zobaczył Rona. Chłopak mocno trzymał jedną z rąk ciasno pod ramieniem. Harry nie dostrzegł go, więc próbował się skupić. Zmrużył oczy.

- Ron? Wszystko z tobą w porządku?

Chłopak usłyszał gwałtowny wdech i udało mu się obrócić głowę. Na prawo od niego stało dwoje ludzi.

- Harry.

Podniósł wzrok.

Mocny uścisk przygważdżający jego brodę i zawroty głowy natychmiast ustały. Jego wzrok skupił się na czerwonym spojrzeniu Voldemorta.

- Odeszło - wyszeptał Harry.

- I co teraz czujesz? - zapytał Riddle.

- Tylko ból z powodu twojego dotyku.

- Wiesz, w czym leży problem? - dopytywała się Hermiona.

Voldemort posłał jej spojrzenie, nim powrócił do wpatrywania się w Pottera.

- Och, w rzeczy samej, wiem.

- Możesz mu pomóc? - zapytał Ron.

Czarny Pan utkwił wzrok w oczach Harry'ego.

- Mogę mu pomóc - potwierdził Voldemort. - W rzeczywistości jestem jedyną osobą na świecie, która może mu pomóc.

- Lordzie Voldemorcie - powiedziała Hermiona prawie bez tchu. - Możesz to wyjaśnić?

Voldemort puścił Harry'ego i obrócił się do niej.

Zawroty głowy uderzyły Harry'ego tak mocno, że musiał mocno przyciskać głowę do kolan.

- Hermiono Granger, prawdopodobnie mogłabyś wyjaśnić to lepiej niż ja - odpowiedział.

- To ma coś wspólnego z wami, czerpiącymi magię od siebie nawzajem, czyż nie? - stwierdziła Gryfonka.

- Tak - przyznał Voldemort, obracając się do Harry'ego. - Harry dosięgnął progu, potrzebuje trochę więcej mocy, by przez niego przejść.

- Co zamierzasz zrobić? - zapytał Ron.

Czarny Pan rzucił na niego okiem.

- Będę musiał dotknąć jego blizny, oczywiście.

- Nie! - krzyknęła Ginny.

Voldemort posłał jej kolejne zainteresowane spojrzenie.

- Kim jest ta dziewczyna?

Ron wyskoczył przed nią.

- To moja siostra.

Lord westchnął.

- Ach tak - obrócił się w stronę Harry'ego. - Zaakceptujesz moją potęgę, Harry? - zapytał Voldemort. - Nie mogę ci pomóc, dopóki jej nie zaakceptujesz.

Rozdział 20
Zakon Feniksa

- Mamy cię, Voldemort - odezwał się Syriusz, stojąc w progu. Magiczne sznury wystrzeliły z jego różdżki i okręciły się wokół Voldemorta. - Expelliarmus. - Różdżka czarnoksiężnika przeleciała przez pokój do Syriusza.
Voldemort roześmiał się.
- Wysoce zabawne, Syriuszu - powiedział Voldemort, gdy więzy pękły, a różdżka z powrotem do niego wróciła. - Nie jesteś dość silny, by mnie pokonać.
- Za drzwiami czeka setka aurorów, Voldemort - rzekł Syriusz.
- Tak, tak - odparł ten niewzruszony. - Zmierzę się z nimi, kiedy tu przyjdą. - Spojrzał wprost na Harry'ego. - Ale w tej chwili Harry mnie potrzebuje i to jest najważniejsze.
Voldemort chwycił ponownie twarz chłopca i znów zawroty głowy ustąpiły, a ból powrócił.
- Czy mam rację, Harry?
Aurorzy już przybywali. Voldemort mógł być złapany. To byłby koniec koszmaru. Harry musiał go tu zatrzymać.
Harry podniósł rękę i zacisnął ją słabo wokół nadgarstka Voldemorta, który skierował spojrzenie ze swojej ręki na Harry'ego.
- Jestem wystarczająco silny, by cię tu zatrzymać? - spytał.
- Ależ tak, Harry - odrzekł Voldemort. - Jestem tu dla ciebie.
Uścisk Harry'ego był naprawdę słaby, lecz Voldemort nie uwolnił się od niego.
- Trzymaj go, Harry - polecił Syriusz. - Możesz go tutaj zatrzymać.
- Harry, puść mnie. Twój ból jest już zbyt wielki.
Ból rzeczywiście był silny, ale Voldemort go nie opuszczał. Aurorzy wciąż nie nadchodzili. Harry skoncentrował się na powstrzymaniu Voldemorta.
- Harry, dałem ci wiele siły, ale nie możesz fizycznie mnie tu zatrzymać.
- Możesz, Harry - upierał się Syriusz. - Odszedłby do tej pory, gdyby mógł. Trzymaj go.
Voldemort wyciągnął rękę w kierunku blizny Harry'ego. Dłoń chłopaka nadal oplatała nadgarstek Voldemorta, choć miał siłę jedynie na to, by ją tam trzymać.
- Harry, puść. Nie zostawię cię - obiecał Voldemort. - Potrzebujesz mojej mocy. Muszę najpierw usłyszeć, jak ją akceptujesz.
- Harry, nie puszczaj. Już tu idą.
Wejście stanęło otworem i Voldemort podniósł różdżkę.
- Avada Kedavra.
Ginny i Hermiona krzyknęły, gdy Harry usłyszał ciało upadające na podłogę.
- Jeszcze nie teraz, Albusie - powiedział Voldemort. - Nie jestem gotów.
Profesor Dumbledore?
- Trzymaj się, Harry - rzekł Syriusz.
- Po prostu mnie zaakceptuj, Harry, i wszystko to się skończy.
To brzmiało tak łatwo. Tak prosto.
Oczy Harry'ego spotkały Voldemorta. Nie mógł odwrócić wzroku.
- Potrzebujesz mnie w tej chwili, Harry.
Harry wziął głęboki oddech.
- Ukarzesz mnie za to, że postępuję właściwie? - wyszeptał schrypniętym głosem. Ból rozlewał się po jego ciele.
- Muszę, Harry. Wiesz, że muszę.
Ręka Voldemorta zbliżała się do jego blizny.
- Trzymaj się, Harry - powiedział Syriusz. - Twojemu ojcu się udało. Tobie też się uda.
- Mój ojciec - powtórzył Harry, wciąż wpatrując się w Voldemorta. - Mój ojciec - rzekł ponownie, zacieśniając uchwyt. Uda mi się.
- Bardzo dobrze, Harry - pochwalił Voldemort.
Ludzie zaczęli aportować się w pokoju i Voldemort przycisnął swoją dłoń do blizny.
Harry upadł na ziemię krzycząc. Nie był pewien, co słyszał wokół siebie.
- Rowan - zawołał.
Przybyła natychmiast i usiadała mu na plecach.
- Nie ja, dziewczynko. Idź ratować profesora Dumbledore'a.
Sądząc z brzmienia jej śpiewnego trelu Harry mógł przypuszczać, że jest zirytowana.
- Zrób to - dodał słabo. - To jest rozkaz. - Harry poczuł, że odlatuje od niego i pogrążył się w bezbolesnej ciemności.

Obudziły go głosy.
- Chodź coś zjeść, Syriuszu - mówił Remus. - Proszę cię.
- Nie zostawię go - odparł Syriusz chrapliwie.
- On nigdzie się nie wybiera.
- A jeśli się obudzi? - Harry poczuł, że jego dłoń dotyka czyjegoś policzka i zrozumiał, iż to Syriusz trzyma jego rękę. Usłyszał, jak drzwi cicho się zamykają, stwierdził wobec tego, że Remus wyszedł.
Harry otworzył oczy i był zaskoczony, że mógł widzieć. Ból był do wytrzymania, więc odwrócił głowę.
- Syriusz - powiedział, brzmiąc równie chrapliwie jak on.
Syriusz stanął na nogi tak szybko, że pociągnął za sobą rękę swojego chrześniaka. Harry jęknął i mężczyzna delikatnie położył ją z powrotem na materac.
- Harry - rzekł, pochylając się nad nim.
Syriusz wyglądał strasznie. Miał cienie pod przekrwionymi oczami, jakby nie spał i nie jadł. Jego twarz pokrywał szorstki, kilkutygodniowy zarost. Wyglądał, jakby też chciał na śmierć wyściskać Harry'ego, ale bał się go skrzywdzić.
- Jak się czujesz?
Harry rozważył to pytanie.
- Nawet nieźle - stwierdził. - Złapali go?
- Harry, naprawdę nie powinieneś…
- Nie zbywaj mnie w tej kwestii, Syriuszu - odrzekł stanowczo. - Chcę wiedzieć. Złapali go?
- Tak, Harry. Złapali.
Harry odetchnął z ulgą.
- Z Dumbledorem wszystko w porządku?
- Tak, dzięki tobie - powiedział. - Chociaż Rowan i Albus są na ciebie bardzo rozgniewani z tego powodu.
- Dlaczego?
- Ponieważ Rowan wciąż jest młoda. Zbyt wiele sił odebrało jej uratowanie Albusa. Nie mogła już nic dla ciebie zrobić. A Fawkes jest właśnie przy końcu swego cyklu, więc także nie mógł ci pomóc. Byłeś w śpiączce przez trzy tygodnie. Madam Pomfrey mówiła… no, mówiła, że… - Syriusz przełknął ciężko.
- Że co? Że jestem umierający?
- Cóż, ogólnie rzecz biorąc, tak.
Harry zaśmiał się.
- Harry, to nie jest śmieszne.
Ale Harry sądził, że jest.
- Założę się, że Trelawney była zachwycona, kiedy to usłyszała - stwierdził Harry, chichocząc.
- Harry, cała szkoła myśli, że leżysz na łożu śmierci, a ty się śmiejesz. Chyba nie straciłeś zmysłów, prawda?
Harry uśmiechnął się do niego.
- Syriuszu, myślę, że udowodniłem już jak wytrzymały jestem w starciach z Voldemortem, a najprostszym sposobem, by upewnić w tym wszystkich będzie pokazanie im, że nie jestem martwy.
Syriusz w końcu również się uśmiechnął, jakby zdał sobie z czegoś sprawę.
- Hm, nie jestem czubkiem, zgadza się? - spytał Harry, nagle czując się niepewnie.
Syriusz roześmiał się.
- Nie, Harry. Nie jesteś.
- Wow. Już się przez chwilę bałem.
Harry zaczął się wiercić, próbując usiąść, ale Syriusz położył mu dłoń na ramieniu.
- Chwileczkę, a gdzie ty się wybierasz?
- Staram się tylko usiąść - oznajmił Harry. Wyciągnął do tyłu rękę, a łóżko wygięło się pod nim, tak, że mógł oprzeć o nie plecy. - Jak to się stało, że mogę widzieć, tak przy okazji?
Syriusz usiadł przy nim, ponownie chwytając jego dłoń.
- Severus zrobił porządek z twoimi oczyma, kiedy tylko tu przybyłeś, a Hermiona zmieniła twoje soczewki. Chciała mieć pewność, że będziesz widział, kiedy się obudzisz. - Syriusz westchnął. - Była całkowicie nieugięta co do tego, że się obudzisz.
- Cóż, to cała Hermiona - rzekł. - Powiedziała, że nie pozwoli mi umrzeć. - Harry uśmiechnął się, przypominając sobie, jakim wsparciem byli dla niego ona i Ron. - Pomogli mi znaleźć inne wyjście - dodał cicho.
- Co masz na myśli?
- Żeby zabić Voldemorta, samemu przy tym nie ginąc.
Wyraz twarzy Syriusza był bardzo poważny, więc Harry do niego mrugnął.
- Nie żyje, czyż nie?
- Niezupełnie - odparł Syriusz.
Harry usiadł gwałtownie.
- Jak to: niezupełnie? Powiedziałeś, że go złapali. - Harry poczuł, że wzbiera się w nim złość. - No mów w końcu, do cholery.
- Dobrze, już dobrze - odparł Syriusz, kładąc rękę na ramieniu chłopca i popychając go na łóżko. - Uspokój się, Harry.
- Uspokój się? - powtórzył zaalarmowany. - On nie uciekł, prawda? - Sama myśl o Voldemorcie na wolności, knującego kolejne intrygi, by przejąć władzę, wprowadzając rządy cierpienia i strachu, przyprawiła Harry'ego o dreszcze.
- Nie, Harry - zapewnił Syriusz. - Jest w Azkabanie.
Harry odetchnął.
- Nie strasz mnie więcej w ten sposób, Syriuszu.
Syriusz uśmiechnął się.
- No więc, powiedz mi, co się stało.
- Cóż, kiedy Voldemort dotknął twojej blizny, puściłeś go - zaczął i zawahał się. - Sprawdził, czy żyjesz (nikt nie był na tyle odważny, by się zbliżyć), lecz kiedy zobaczył, że Rowan nie mogła ci pomóc, wyczarował nosze i cię na nie przeniósł. Potem posłał Rona po Penelopę.
- Penelopę? - zdziwił się Harry. - Dlaczego po nią?
- Jest następczynią Ravenclaw, Harry - odparł. - Dumbledore musiał cię tu sprowadzić jak najszybciej, zanim wykrwawiłbyś się na śmierć.
- Zepsułem jej wesele - powiedział Harry, czując się żałośnie.
Syriusz uśmiechnął się, kładąc mu rękę na ramieniu i kręcąc głową.
- Nie, Harry. Rzuciła ci jedno spojrzenie i powiedziała do Percy'ego: „Harry schwytał Sam-Wiesz-Kogo na naszym weselu, Percy”. Wydawała się wniebowzięta. Percy też sprawiał wrażenie zadowolonego.
Harry wzruszył ramionami.
- Cóż, to raczej nie ja go schwytałem, tylko aurorzy.
- Ale to ty byłeś wystarczająco silny, by go zatrzymać, póki oni się nie pojawili.
- Nie według niego - odparował Harry, wciąż zastanawiając się nad dziwnymi słowami Voldemorta. - Więc dlaczego go nie zabili?
Syriusz westchnął.
- Ministerstwo, znane ze swojej nieskończonej głupoty, chce publicznej egzekucji. Żeby posłużył za przykład.
- Pozerzy - mruknął Harry.
Syriusz wyglądał, jakby się nad czymś wahał.
- Co? - zapytał Harry.
- Jest jeszcze coś. Voldemort wniósł o wstrzymanie egzekucji, korzystając z czarodziejskiego prawa do spotkania się przed śmiercią z osobą, która go pojmała.
- To znaczy? - Stanowczo mu się to nie podobało.
- To znaczy, Harry, że nie mogą go zabić, dopóki się z nim nie zobaczysz.
Świetnie.
- A co jeślibym umarł?
- Wtedy mogliby go zabić od razu, ale on wydawał się zupełnie pewien, że nie umrzesz.
- Co się stało ze śmierciożercami?
- Niektórzy z nich się rozproszyli, ale większość prawdopodobnie wciąż siedzi w ukrytym obozie - powiedział Syriusz. - Bez wątpienia próbują znaleźć drogę, by odbić Voldemorta, albo czekają aż on sam to zrobi.
- Co z dementorami?
- Nie jest strzeżony przez dementorów. Są jego sprzymierzeńcami. Jego cela zapieczętowana jest starożytnym zaklęciem, które kilkoro bardzo potężnych czarodziei podtrzymuje przez cały czas. Co jest z kolei niepokojące, to to, że Voldemort wcale nie wydaje się zmartwiony.
- Nie?
- Zachowuje się, jakby sam to wszystko zaplanował.
Harry'emu naprawdę się to nie podobało. Zmusił się, by przestać myśleć o Voldemorcie.
- Co z Catherine i panem Johnsonem?
- W porządku - odrzekł Syriusz. - Znaleziono ich w Hogsmeade.
- Znaleziono?
- Tak - odparł Syriusz marszcząc brwi. - Hm, byli nieco skołowani.
Harry sapnął.
- Skołowani?
- Ee…
- Wyduś to z siebie, Syriuszu.
- Harry, ich pamięć została zmodyfikowana - oznajmił. - Żadne z nich nie pamięta niczego, co wydarzyło się w obozie Voldemorta.
Harry wpatrywał się w swojego ojca chrzestnego szeroko otwartymi oczyma.
- A co z…
- Ani w Hogwarcie. - Syriusz poklepał Harry'ego po ręce. - Przykro mi, Harry. Ona nie pamięta, że ciebie poznała.
Harry pogodził się z tym, nie bardzo wiedząc, jak się z tym czuć. Nie znał jej zbyt dobrze, lecz zawsze był to ktoś, z kim mógł porozmawiać w obozie.
- Zgłosili się do ministerstwa - kontynuował Syriusz. - Wyjechali do Stanów parę dni temu.
Przynajmniej byli bezpieczni.
- Więc gdzie są Ron i Hermiona? - spytał.
- Zapewne na uczcie.
Serce Harry'ego podskoczyło.
- Możemy też iść? Jestem głodny.
- Nie jesteś jeszcze zbyt silny.
By zakwestionować tą teorię, Harry przerzucił nogi przez krawędź łóżka i wstał. Nogi trochę mu drżały, ale kiedy zrobił kilka kroków, zdawały się wystarczająco silne, by go utrzymać.
- Proszę, Syriuszu. Jestem troszkę obolały, ale czuję się dobrze. - Spojrzenie Harry'ego przebiegło po jego ojcu chrzestnym. - Wyglądasz gorzej niż ja.
Syriusz wykrzywił się do niego.
- Cóż, przestań więc zmuszać mnie, bym wciąż się o ciebie martwił - rzekł Syriusz. - Przysięgam, że bycie ojcem chrzestnym Harry'ego Pottera…
- To koszmar - podsunął Harry.
Syriusz roześmiał się, czochrając mu włosy.
- Nie, Harry. Ale to robota na pełny etat. Ubieraj się, a ja w tym czasie zrobię ze sobą porządek.


Rozdział 21
Nowy początek

- Nadszedł koniec - usłyszał Harry w holu, kiedy on i Syriusz zbliżali się do Wielkiej Sali - kolejnego roku.
Harry zatrzymał się, by posłuchać. Nie chciał przerywać mowy Dumbledore'a. Syriusz również przystanął, spoglądając z góry na Harry'ego.
- Jak dobrze wiecie - ciągnął Dumbledore - Lord Voldemort został pokonany i pojmany, raz jeszcze za sprawą odwagi i wytrwałości Harry'ego Pottera, któremu zawdzięczam swoje życie.
Harry cofnął się o krok. Nie chciał wchodzić teraz. To byłoby zbyt żenujące.
- No chodź - rzekł Syriusz. - Pokaż im z jakiej gliny jesteś ulepiony. - Pchnął drzwi do Sali.
- Możemy obawiać się… - Dumbledore przerwał w pół słowa. - Syriusz?
Harry usłyszał szuranie krzeseł przy stole ciała pedagogicznego.
- Och, dobry Boże - zawołała profesor McGonagall.
Harry zobaczył, że Syriusz obraca głowę, by rozejrzeć się po sali.
- NIE!
To był krzyk Hermiony. Chyba nie myśleli, że Syriusz przyszedł tu, żeby im powiedzieć, że Harry umarł?
Syriusz spojrzał na Harry'ego, po czym wszedł do środka. W sali zapadła cisza.
- Przepraszam, profesorze - rzekł Harry na wpółprzytomnie. Ośmielił się zerknąć w kierunku stołu nauczycielskiego. Dumbledore uśmiechał się do niego. Potem skierował wzrok ku stołowi Gryffindoru i natrafił na spojrzenie Rona. Wzruszył ramionami.
- Jestem głodny - oświadczył Harry.
Całe pomieszczenie wybuchło oklaskami i wiwatami, podczas gdy Syriusz ciągnął Harry'ego naprzód.
- Witam z powrotem, Harry - powitał go Dumbledore.
Profesor McGonagall naprawdę go uścisnęła. Hagrid prawie złamał go wpół.
- Spokojnie, Hagridzie - upomniał go Syriusz. - Jest wciąż bardzo słaby.
- Wybacz, Harry - odrzekł półolbrzym, pociągając nosem.
Pozostali nauczyciele potrząsnęli jego dłoń i kiedy popatrzał na Snape'a, na twarzy mistrza eliksirów napotkał bardzo surowe spojrzenie.
- Więc co masz na swoje usprawiedliwienie, Potter? - zapytał Snape, krzyżując ramiona.
- Um. - Harry pomyślał ciężko. - Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru, za to, że słynny Harry Potter znów zdołał ujść z życiem?
Severus Snape roześmiał się i poczochrał i tak już rozmierzwioną czuprynę Harry'ego.
- Idź i jedz, w takim razie. Zasłużyłeś na to.
Harry odwrócił się na wprost sali i wesołe okrzyki rozbrzmiały ponownie. Ron i Hermiona uderzyli w niego w pełnym biegu i gdyby Syriusza nie było przy nim, pewnie by go przewrócili.
- Wiedziałam, że nie umrzesz - krzyczała Hermiona. - Po prostu wiedziałam. - Rozkleiła się zupełnie, płacąc Harry'emu w ramię.
- Wariatka - mruknął Ron. Uścisnął mu rękę, po czym chwycił go za rękaw i pociągnął w stronę stołu Gryffindoru, gdzie Harry doświadczył więcej uścisków i poklepywań, niż w całym swoim życiu.
- Mogę już jeść? - spytał w końcu. Usiadł i zaczął zgarniać jedzenie na swój talerz.
Ktoś podsunął mu tacę pod nos.
- Kanarkową kremówkę, Harry?
Harry spojrzał prosto na Freda, który miał uśmiech od ucha do ucha. Sięgnął w kierunku tacy z ciastkami.
- Taak, myślę, że jestem dość dzielny, by ich spróbować.
Stół wybuchł śmiechem, lecz nie był to jeden z zaczarowanych słodyczy bliźniaków, więc nic mu się nie stało, kiedy ugryzł kawałek.

Pogoda była prawie idealna, gdy Harry, Hermiona, Ginny i Ron usiedli w przedziale Hogwart Ekspresu. Syriusz zapewnił go, że spotka się z nim na dworcu King Cross, tak, aby Harry mógł jechać do domu z przyjaciółmi. Umieścili swoje różnorodne zwierzęta wewnątrz i usiedli. Rowan wciąż rzucała Harry'emu posępne spojrzenia, ale Harry starał się je ignorować.
Po raz pierwszy w życiu Harry cieszył się, że opuszcza Hogwart. Będzie miał kompletnie wolne od Dursleyów lato.
- Wiesz, on wróci, Harry.
To był Malfoy. Nie miał ze sobą swoich goryli, stał jednak w progu z bardzo poważnym wyrazem na twarzy.
- Nie mogą go więzić i nie są w stanie go zabić - dodał Draco.
Tym razem nie brzmiał złośliwie, nieprzyjemnie, czy nawet pogardliwie.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał Harry.
- Ponieważ mój ojciec powiedział, że nikt nie jest wystarczająco potężny by go zabić teraz, kiedy posilił się twoją mocą - odparł Draco. - Mój ojciec twierdzi, że tylko ty masz dość siły, by go zabić.
- A ty w to wierzysz, Draco?
- Taak, Harry. Obawiam się, że w to wierzę.
Draco odszedł i Harry obrócił się do Rona.
- Cóż, to było dziwne - stwierdził Ron.
Harry wzruszył ramionami. Nie obchodziło go to. W tej chwili był wolny. Nie musiał się martwić Voldemortem, spędzając całe wakacje w domu z Syriuszem i grając co dzień w quidditcha z Weasleyami. Harry uśmiechnął się.
- Czemu się uśmiechasz, Harry? - zapytała Hermiona, sama szczerząc zęby.
Harry rozłożył się wygodnie na siedzeniu, zamykając oczy.
- Bo moje życie aktualnie nie przypomina koszmaru - odrzekł.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
[Tabitha] Równowaga Sił 3 HP i Przepowiednia Trelawney
[Tabitha] Równowaga Sił 2 HP i Nieoczekiwane Dziedzictwo
Równowaga Sił 1 Harry Potter i Związek Slytherina
15 Równowaga sił w stosunkach międzynarodowychid050
Płaski układ sił, fizyka edu liceum, 01 Mechanika[M], M2.D Dynamika, Warunki rownowagi sil. Maszyny
równoważność 2 sił
Równowaga Sił 3 Harry Potter i Przepowiednia Trelawney
Realizm, teorie równowagi sił, hegemonicznej stabilności Iwona Krzyżanowska Skowronek
Równowaga Sił 4 Harry Potter i Talizman Salazara
Clancy Tom Centrum 5 Równowaga sił
SN047 Informacje uzupełniające Uproszczone podejścia do wyboru równoważnych sił poziomych w globalne
Równowaga Sił 2 Harry Potter i Nieoczekiwane Dziedzictwo
2 Dowolny układ sił Równowaga Obliczanie reakcji Rodzaje układów prętowych
warunki-rownowagi-plaskiego-dowolnego-uklau-sil, Technik górnictwa podziemnego, mechanika
3 ROWNOWAGA UKLADU SIL ZBIEZNY Nieznany
Twierdzenie o równoważności układów sił wewnętrznych i zewnętrznych, Politechnika Krakowska-budownic
Warunki równowagi łaskiego układu sił równoległych
5 WARUNKI RÓWNOWAGI PŁASKIEGO UKŁADU SIŁ

więcej podobnych podstron