Winter of Souls 6 10


6. - NAJGORSZY Z KOSZMARÓW?


BLOODBOUND - Nosferatu

I can feel but my senses are gone
I can tell but the damage is done
In the dark


— Dobrze mnie przerżnąłeś, ojcze — powiedziałem, gorzko i smutno zarazem.

To było... jak najgorszy z moich koszmarów.

Gdy wreszcie oddałem się dobrowolnie swemu ojcu... on, tak po prostu, potraktował mnie jak najgorszą szmatę. Nie przeszkadzał mi fakt, że brał mnie mocno i stanowczo; nie był brutalny, za to przyjemność, którą otrzymałem w zamian - rekompensowała wszystko. Nie, najgorsze było, jak potraktował mnie tuż PO... Myślałem, że kochał się ze mną, a nie rżnął jak dziwkę... Bo tak się właśnie poczułem: jak dziwka.

Czułem, że moja twarz wykrzywia się zapowiedzią szlochu, który rozdzierał mnie od wewnątrz, i ukryłem twarz w dłoniach. Nawet nie miałem siły walczyć ze łzami; paradoksalnie nie miałem też siły płakać, ale to było silniejsze ode mnie: czułem się rozdzierany żywcem. Tępy, pulsujący ból między nogami, który pojawił się, gdy Lucjusz wreszcie wyszedł ze mnie, potęgował jeszcze to uczucie.

Gdy poczułem ciepłe ciało, układające się u mojego boku i przytulające mnie do siebie, miałem ochotę odepchnąć je jak najdalej. Jak... jak Lucjusz może udawać czułość po czymś takim?!... Ale nie odepchnąłem go, tylko poddałem się jego uściskowi, chowając się w jego ramionach niczym w sanktuarium. Poczułem, jak jego wargi wędrują do mojego czoła i całują skroń z taką tkliwością, że przez chwilę miałem wrażenie, jakby przykre słowa nigdy między nami nie padły.

A potem usłyszałem szept:

— To dobrze. Bo wciąż cię kocham...

Nim zdążyłem odpowiedzieć, poczułem jego oddech na swoich wargach... Oddech i dotyk tych ust, czuły i delikatny, łagodny niczym ciepły letni wiatr. Desperacko odwzajemniłem pocałunek, kurczowo chwytając ojca za ramiona i ściskając je mocno, jakby z obawy, że gdy odsunie się - zniknie także to uczucie, jakim wypełniał moje wnętrze.

Ale, jak każda rzecz, ów pocałunek też musiał się skończyć... A wspomnienie raniących mnie słów powróciło.

— Dlaczego mi to zrobiłeś?... — wychrypiałem.

— To był ostatni z testów — wyjaśnił Lucjusz spokojnie, patrząc na mnie tymi swoimi oczami niczym tafla lodu. — Czy będziesz mi posłuszny nawet wtedy, gdy zadam ci ból w najokrutniejszy z możliwych sposób.

— Test?... — zapytałem słabo. — Skrzywdziłeś mnie... dla jakiejś głupiej próby?...

A wtedy ojciec potrząsnął głową.

— Nie głupiej... Musiałem wiedzieć. To, że zostaliśmy kochankami nie znaczy jeszcze, że przestałem być twoim ojcem... że przestałem nad tobą panować. Musisz zrozumieć... nie będę już wykorzystywać tej władzy, by cię zranić. Ale ten jeden raz był potrzebny, dlatego nie będę cię przepraszał.

Przymknąłem oczy, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. A potem przyszło zrozumienie: to był Mafoy. A nawet nie: to był LUCJUSZ. I nagle wszystko stało się przeraźliwie jasne.

— Zawsze władza, tak?... — zapytałem gorzko. — Nawet nade mną? Nawet, gdy mnie kochasz?...

Ojciec w zamyśleniu zaczął pieścić kontury mojej twarzy opuszkami swych smukłych palców, obrysowując je, jakby chcąc je zakodować w pamięci i zapamiętać na zawsze...

— Wtedy najbardziej — odpowiedział swym głębokim głosem, w którym mógłbym zatopić się bez tchu, w którym mógłby utonąć i nawet bym tego nie zauważył. — Kocham cię najbardziej egoistyczną ze wszystkich miłości, która zazdrości, która pragnie kontrolować. I pragnę cię tak bardzo, że nie oddam cię nikomu innemu, nigdy. Zapamiętaj to sobie. Już nawet nie należysz do samego siebie: jesteś mój...

Zadrżałem, wiedząc, jak bardzo wiążące są to słowa.

— Będziesz mnie krzywdził? — spytałem drżącym szeptem.

— Nigdy świadomie, to mogę obiecać. Nie chcę sprawić ci bólu, już nigdy więcej — odpowiedział Lucjusz żarliwie, obejmując mnie mocniej.

— Będziesz mnie trzymał krótko, jak ulubione zwierzątko w złotej klatce?... — kontynuowałem.

— Dam ci tyle wolności, ile jej znajdziesz w moich ramionach... — stwierdził ciepło, po czym obsypał moją twarz pocałunkami. — Jak długo będziesz posłuszny mojej woli, wierny i lojalny - możesz prosić mnie o wszystko... a ja nie widzę sensu, dla którego miałbym się nie zgadzać.

Westchnąłem. Nie zapowiadało się tak źle... Tylko jedna rzecz mnie jeszcze frapowała.

— Będziesz mnie kochał? Zawsze?... — zapytałem cichutko, wtulając się w niego i pocierając policzkiem o jego ramię.

— Nie wiem. Nawet ja nie mogę przewidzieć przyszłości... — powiedział szczerze. — Ale jedno ci mogę obiecać: jeśli kiedykolwiek przestanę, zwrócę ci wolność i pozwolę ci odejść. Przyrzekam.

Uśmiechnąłem się, uspokojony. Malfoy nigdy nie łamie danego słowa!

— Umowa stoi — mruknąłem, przymykając oczy.

Te dwa słowa zastąpiły mi zwyczajowe: „dobranoc”...

* * *

Obudziłem się, czując lekki dotyk na policzku. Nie otwierając oczu, sięgnąłem na ślepo i złapałem to COŚ: było małe, miękkie i aksamitne w dotyku. I pachniało... cudownie.

Uniosłem niepewnie powieki i spojrzałem: w palcach trzymałem... płatek róży. Zamrugałem, zaskoczony, a potem moje oczy rozwarły się z szoku: na całej powierzchni łóżka i na mnie samym spoczywało całe morze karminowych płatków...

Leżałem nieruchomo, czując, jak w piersi narasta mi gorący, palący ucisk, a w oczach rodzą się łzy... łzy wzruszenia, miłości, oddania. Lucjusz...

Jakby przywołany moimi myślami, ojciec wszedł do sypialni, a za nim lewitowała od niechcenia taca ze śniadaniem. Opuścił trzymaną w dłoniach różdżkę i taca opadła delikatnie na szafkę nocną.

— Witaj, kochanie!... Jak się spało? — zapytał pogodnie, a potem dostrzegł moje zaczerwienione, szkliste oczy. — Draco?... Coś się stało?

W odpowiedzi zerwałem się i rzuciłem mu na szyję, wzniecając w powietrzu chmurę płatków róży, poderwanych z pościeli moim gwałtownym ruchem.

Zatopiłem się w ustach Lucjusza, całując zachłannie jego rozchylone wargi i zatapiając się łapczywie we wnętrzu jego ust. Gdy pocałunek minął, nie odsunąłem się, lecz wtuliłem w ciepłe ramiona ojca i wsunąłem dłonie w jasne kosmyki jego włosów.

— Tak sobie pomyślałem... — powiedział cicho Lucjusz. — ...że nawet jeśli nie mam zamiaru cię przepraszać, to nic nie stoi na przeszkodzie, bym wynagrodził ci całe to cierpienie, jakie ci wyrządziłem, prawda?

Uśmiechnąłem się do siebie lekko i nie odpowiedziałem nic, tylko roztopiłem się w jego objęciach. Po chwili wymruczałem w jego koszulę:

— Ostatnio coś za często rzucam ci się na szyję... Muszę przestać, bo wejdzie mi to w nawyk...

— Jeśli o mnie chodzi, możesz to robić tak często, jak tylko ci się to podoba... — wyszeptał zmysłowo Lucjusz, przyciągając mnie jeszcze bliżej do siebie, aż nie dzieliło nas nic, poza cienkim materiałem jego ubrania.

Ja, z wiadomych powodów, byłem nagi...

Odchrząknąłem.

— Mógłbyś mnie puścić?... — zapytałem cicho.

— Ale... dlaczego?

Zawód w jego oczach sprawił mi niemal fizyczny ból. Uśmiechnąłem się uspokajająco i pogładziłem go po policzku.

— Bo jeśli będziesz mnie tak ściskał, śniadanie mi wystygnie... A jestem głodny jak wilk! — zachichotałem szaleńczo, po czym wyplątałem się z ramion ojca.

Rzuciłem się na srebrną tacę, na której leżał prawdziwy skarb: słodkie rogaliki, słoiczek miodu i kubek pełen parującego jeszcze kakao.

Na ten widok zamruczałem niczym kociak, gdy stawia się przed nim miseczkę pełną mleka.

— Skąd wiedziałeś, że akurat na to mam ochotę? — zapytałem z zachwytem.

— W końcu znam cię nie od dziś, prawda? — powiedział Lucjusz, układając się wygodnie na łóżku, pokrytym tymi płatkami, które nie spadły jeszcze na podłogę.

Patrzył na mnie zza przymrużonych lekko powiek, obejmując wzrokiem całą moją nagą postać. Nie wiedzieć czemu, nie krępowało mnie to. Czułem się tak swobodnie w obecności mojego ojca, jak chyba nigdy w życiu.

Chuchając po dziecinnemu na gorące jeszcze kakao i pochłaniając z zapałem zawartość talerza, rozkoszowałem się spokojem tej chwili. Było mi dobrze... tak bardzo dobrze.

Wyczułem na sobie rozbawiony wzrok Lucjusza.

— Wiem... powinienem jeść z elegancją i wdziękiem, jak na Malfoya przystało — jęknąłem.

— Daj spokój. Twoja... żywiołowość... także ma swój urok — mruknął ojciec, a ja nie dowierzałem własnym uszom. Czy świat kiedykolwiek będzie piękniejszy?...

Nie minęło pięć minut, a srebrna taca opustoszała; talerz z wciąż leżącymi na nim okruszkami i osuszony do dna kubek stanowiły jedyny dowód, że jeszcze przed chwilą były pełne i że leżało na nich smakowite śniadanie... To, oraz cała moja postać, niemiłosiernie umazana miodem.

Chciałem wstać i pójść do łazienki, by się umyć, lecz zatrzymał mnie stalowy chwyt na moim przedramieniu. Zanim się obejrzałem, ojciec pociągnął mnie na swoje biodra, tak, iż siedziałem na nich okrakiem, a on sam spojrzał mi głęboko w oczy, po czym... wziął jeden z moich palców do ust, oblizując go powoli, zmysłowo. Sapnąłem niewyraźnie; widok ten rozbudził przyjemne, lecz drażniące gorąco w moim podbrzuszu...

Zdecydowany wytrzymać jak najdłużej bez rzucania się bez opamiętania na Lucjusza, odchyliłem głowę do tyłu, po czym przymknąłem z lubością powieki. Wzdychając i pojękując co chwila, poddałem się jego pieszczocie, zapominając o całym świecie, za wyjątkiem zmysłowych doznań, jakich mi dostarczała...

Ten język... och... taki giętki i sprawny, oplatający mój drżący palec wijącymi się, śliskimi ruchami, oczyszczający go z lepkiej, słodkiej mazi... A potem usta Lucjusza z powolną, dręczącą skrupulatnością „zajęły” się całymi moimi dłońmi, liżąc i ssąc na przemian, sprawiając, że zacząłem wiercić się na biodrach mężczyzny, ocierając się o jego podbrzusze i powoli nabrzmiewającą męskość.

Gdy skończył, byłem już półprzytomny od fal przyjemności i pożądania, które zalewały mój umysł bez ustanku. Spojrzałem na Lucjusza szklistym wzrokiem.

— Tato... — wyszeptałem prosząco przez rozognione wargi, nie będąc w stanie sklecić choćby jednego logicznego zdania, oddany pod władanie pragnieniom i instynktom.

— Jeszcze nie skończyłem... — powiedział spokojnie Lucjusz i nie wiedziałem, czy mam skakać z radości, czy też przeklinać ojca, że jest w stanie kontynuować tę słodką torturę w nieskończoność, panując nad własnym pożądaniem z nieludzkim wręcz opanowaniem.

I znów do głowy przyszło mi tylko jedno słowo: Malfoy...

A potem moje myśli opustoszały, gdy gwałtownym ruchem zostałem popchnięty na łóżko, a ciepłe ciało ojca przygniotło mnie do materaca. W następnej chwili Lucjusz zaczął lizać mój podbródek, po czym zatopił swoje boskie usta w moich rozchylonych, oczekujących niecierpliwie wargach, całych lepkich od miodu. Zlizywał ze mnie tę słodycz z namaszczeniem, powoli i cierpliwie, chociaż całe moje ciało wołało o więcej siły, więcej pasji, więcej namiętności...

Nie zastanawiając się wcale, zacząłem gmerać przy spodniach ojca, na próżno próbując je rozpiąć swoimi rozdygotanymi dłońmi.

Lucjusz oderwał się ode mnie z głośnym mlaśnięciem, od którego zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco... jeszcze bardziej tak cudownie nieznośnie... po czym spojrzał na mnie ze srebrnymi iskierkami w tych stalowych oczach i rzekł kpiąco:

— Chciałeś czegoś?...

Myślałem, że go zamorduję na miejscu za takie znęcanie się nade mną... A potem przełknąłem całą swoją złość, upór i dumę, po czym poprosiłem nieśmiało:

— Mógłbyś mi pomóc? Chyba nie dam rady odpiąć ich sam...

Ale oczy ojca wciąż miały ten przekorny wyraz, który wcale nie zniknął pod wpływem moich słów, jak na to liczyłem.

— A dlaczego miałbyś chcieć odpinać moje spodnie?...

Zazgrzytałem zębami i warknąłem:

— Nie to nie, zaspokoję się sam! — po czym sięgnąłem dłońmi do swojego, boleśnie wyprężonego, spragnionego dotyku członka.

Chciałem, by to wreszcie sprowokowało go do działania, ale najwyraźniej się przeliczyłem; wbrew moim oczekiwaniom, ojciec odsunął się, kładąc tuż obok i obserwując mnie z satysfakcją.

— Nie przeszkadzaj sobie... — powiedział złośliwie. — Ja z chęcią popatrzę.

Gdybym tylko nie był tak cholernie podniecony...

Przymknąłem oczy i zacząłem poruszać dłonią po swojej męskości, z rezygnacją godząc się z faktem, że Lucjusz robi tylko i wyłącznie to, na co ma ochotę, a ja nie jestem w stanie wpłynąć na niego w żaden sposób. Moja ręka stanowiła jednak marny substytut tego wszystkiego, co on ze mną robił, a przyjemność, jaką dawała, była raczej mechaniczna i nic nie znacząca wobec dreszczy oczekiwania i rozkoszy, jakie budził we mnie dotyk ojca.

A jednak świadomość, że ON patrzy... doprowadzała mnie do szaleństwa.

Po chwili poczułem, jak moją dłoń zatrzymuje delikatny chwyt na nadgarstku.

— Wystarczy — usłyszałem miękkie, lecz stanowcze mruknięcie. — Podniecasz mnie do granic możliwości, wiesz, kochanie?... Nie mogę ci się oprzeć.

I vice versa, chciałem mruknąć, lecz z moich ust dobył się tylko przeciągły jęk, gdy umiejętne dłonie Lucjusza wzięły sobie za cel przekonanie mnie, że jednak mój ojciec JEST bogiem seksu, w każdym calu swojego cudownego, tak uwielbianego przeze mnie ciała...

Czując, jak moim ciałem wstrząsają coraz bardziej niekontrolowane dreszcze, wykrztusiłem z trudem:

— Proszę... nie wytrzymam dłużej... A chcę dojść z tobą...

— A co powiesz na dwukrotne szczytowanie tego ranka? — zapytał Lucjusz figlarnie, po czym sięgnął po opróżniony do połowy słoiczek miodu... Moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia na ten widok.

Tymczasem ojciec, nie zważając na moje zdumienie, owinął jedną ze swoich dłoni wokół trzonu mojego penisa, nie pozwalając mi dojść przedwcześnie, po czym zaczął powoli, bez nawet cienia pośpiechu, smarować jego główkę słodką, lepką mazią... Krzyknąłem głucho, czując, jak całe moje ciała domaga się spełnienia, jak od tego dotyku wszystkie nerwy mojego ciała stają w ogniu, nie mogąc jednocześnie się wypalić.

Załkałem w desperacji od tej tortury. Lucjusz uśmiechnął się tylko uspokajająco, po czym pochylił się i zaczął mocno zasysać moją męskość, jednocześnie zwalniając uścisk swojej ręki... Zwierzęcy krzyk, jaki dobył się z mojej krtani, zagłuszył dzwonienie w moich uszach, gdy wytryskałem prosto w usta mojego kochanka, mocno i obficie, jak jeszcze nigdy przedtem. A potem myśli i uczucia spłonęły od płomiennej rozkoszy, która strawiła mnie całego, bez reszty.

Po chwila przyjemna ciemność, w jaką opadłem miękko, niespodziewanie nabrała smaku... Smaku, w którym mieszała się słodycz, słoność i gorycz. Z trudem uniosłem powieki i zobaczyłem twarz mojego ojca, który całował mnie, dzieląc się ze mną swoją śliną i moim własnym nasieniem - wszystko to przemieszane z cudownym smakiem miodu.

Westchnąłem prosto w jego usta i oddałem pocałunek drżącymi jeszcze wargami, zastanawiając się mimowolnie, czy kiedykolwiek jeszcze będę w stanie przetrwać choć jedną dobę bez jego obecności. Bez tych dłoni, które dotykały mnie jak dzieło sztuki... Bez tych oczu, w spojrzeniu których czułem się piękny. A potem nagle zdałem sobie sprawę, że bez Lucjusza przepadnę... Że bez niego... jestem nikim, pustą skorupą, którą tylko on jest w stanie wypełnić.

* * *

Obejmowałem ramieniem rozleniwionego, zmęczonego Dracona i bawiłem się kosmykami jego włosów, gładząc i oplatając je sobie wokół palców. Przymknąłem oczy, rozkoszując się tą chwilą, na peryferia świadomości spychając własne niespełnione pożądanie. To nie było ważne; ważny był spokojny oddech mojego chłopca i delikatny, ufny uśmiech na jego twarzy...

Westchnąłem z ukontentowaniem i przytuliłem go mocniej, zdecydowany nie wypuszczać go z ramion tak długo, jak będzie to możliwe... A potem jęknąłem głośno, czując, jak zwinna dłoń skrada się pajęczymi ruchami w górę mojego uda i muska opuszkami palców stwardniałą męskość.

— Chyba cię zaniedbałem — wymruczał Draco, gorącym oddechem pieszcząc skórę na mojej klatce piersiowej. — A to doprawdy karygodne... W jaki sposób mnie ukażesz, ojcze?...

Zastanowiłem się. Właśnie, w jaki?...

— Jeszcze więcej miodu — stwierdziłem, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie pomyśleć o tej słodyczy bez seksualnych podtekstów... i bez gorących wspomnień z tego poranka.

Draco patrzył wyczekująco, jak chwyciłem słoiczek z resztką złocistego płynu na dnie, po czym zakomenderowałem:

— Na kolana. Tyłem do mnie.

Zdążyłem tylko ujrzeć błysk w jego oczach, nim spełnił moje polecenie, klękając na wymiętoszonej pościeli twarzą do ściany.

Usadowiłem się spokojnie za nim, po czym popchnąłem lekko jego tułów do przodu, tak, by chłopak oparł się rękoma o łóżko, wypinając się ku mnie.

— Nie przeszkadza ci ta pozycja?... — zapytałem cicho, przesuwając powoli dłońmi po jego pośladkach i masując je posuwistymi ruchami. W końcu, nie chciałem, by odczuwał jakikolwiek dyskomfort, prawda?...

* * *

Usłyszałem pytanie ojca i uśmiechnąłem się pod nosem.

Nie przeszkadzała... Zdecydowanie nie...

7. - KRÓLOWA ŚNIEGU


WITHIN TEMPTATION - Ice Queen

On cold wings she's coming
You better keep moving
For warmth, you'll be longing


Pozwalałem, by strumienie gorącej wody zmywały ze mnie pot, nasienie... i miód, który miałem na swojej skórze w rozmaitych, najbardziej intymnych miejscach. A potem zarumieniłem się na samo wspomnienie, jak on właściwie się tam znalazł...

Wciąż czerwony na twarzy, sięgnąłem namydloną gąbką pomiędzy swoje uda, szorując energicznie krocze, całe oblepione lepką mazią. Moje oczy zamgliły się, gdy oczyma wyobraźni przywołałem wspomnienie ust Lucjusza, raz ssących mnie zachłannie, dziko... a raz przesuwających się po mojej męskości tak leniwie, jakby od niechcenia, doprowadzając mnie w ten sposób do szaleństwa.

Potrząsnąłem głową, z zamiarem natychmiastowego ZAPRZESTANIA myślenia o gorącym, cholernie satysfakcjonującym seksie sprzed kilkunastu minut... ale, rzecz jasna, nie udało mi się. A zresztą, dlaczego miałbym o tym nie myśleć?...

Gdy tylko mojauzbrojona w gąbkę dłoń zawędrowała między pośladki - także niemiłosierne upaprane miodem - aż zachłysnąłem się na następne wspomnienie. Dłonie Lucjusza, masujące je namiętnie i rozchylające szeroko... Jego szczupłe, zagłębiające się w moje wnętrze palce, rozsmarowujące złocisty płyn tam, gdzie jeszcze nigdy go nie było...

Rozgorączkowany, przesunąłem językiem po swoich rozchylonych wargach... i uderzyło mnie kolejne wspomnienie, wspomnienie gibkiego, wijącego się języka ojca, zlizującego miód z wrażliwej skóry mojego odbytu, języka wsuwającego się zachłannie do środka i oblizującego mnie ze wszystkich stron, aż nie miałem tchu, by wyrazić cały mój zachwyt i rozkosz...

Po prawdzie, poza nieskładnymi jękami, nie miałem tchu na nic.

A gdy zaczął mnie brać od tyłu, mocno i zdecydowanie, na samym skraju bólu i brutalności, brakowało mi oddechu nawet na to. Sapiąc i dysząc, pozwoliłem mu więc wziąć wszystko, co było do wzięcia: ciało, serce, duszę, po raz kolejny. Miałem jednocześnie wrażenie, że jego pchnięcia przeszywają mnie na wskroś... a przytrzymujące moje biodra silne, nieustępliwe dłonie są najsłodszym z ograniczeń.

Za żadne skarby nie chciałem się uwolnić!...

Oszołomiony i podniecony, wyszedłem spod prysznica z dość nieprzytomnym wzrokiem, na próżno próbując ukryć swój stan poprzez owinięcie się ręcznikiem. Jedno spojrzenie Lucjusza na mnie wystarczyło, by ten błyskawicznie zorientował się w sytuacji... Wybuchł śmiechem na mój widok, po czym zakpił:

— Skarbie, jeszcze ci mało?... Gdybym wiedział, że będę miał tak nienasyconego kochanka, oszczędzałbym siły przez cały miniony miesiąc!

Udając, że nic, ale to absolutnie nic nie robię sobie z jego słów, chwyciłem srebrną tacę z zamiarem odniesienia jej na miejsce... Oczywiście skończyło się na tym, że lewitowała za nami, chwiejąc się niebezpiecznie, jako że - zamiast skupiać się na utrzymaniu uwagi na zaklęciu - ojciec skoncentrował się na MNIE...

Do kuchni dotarliśmy, potykając się co chwila o meble i obijając o ściany - przez cały czas całując się zachłannie, nie ustając w tej czynności choćby na chwilę, nie mogąc oderwać od siebie spragnionych dłoni, warg, języków. Ten dziwaczny, pełen potknięć i uderzeń taniec, zakończył się wylądowaniem na kuchennym stole i zagłębieniu się w intensywny, penetrujący wnętrze ust pocałunek...

Z transu wyrwało nas czyjeś chrząknięcie.

— Nie przeszkadzam?... — doszedł nas zimny głos... kobiecy głos. Bardzo ZNAJOMY zresztą.

— Mama?... — wyjąkałem, oderwawszy się wpierw od ojca...

Podniosłem wzrok i ujrzałem... Ją.

Elegancka, choć skandalicznie krótka suknia z czarnego jedwabiu opinała jej wąską postać, rozpartą teraz niedbale na krześle. Rozpuszczone włosy spływały w niepokornych kosmykach na ramiona i małe, jędrne piersi. Noga, przełożona na drugą z jakąś prowokującą ekstrawagancją, ukazywała krągłe białe uda; w przelocie mignęła mi jeszcze jej koronkowa bielizna, nim podniosłem wzrok, zakłopotany.

Szklanka z jakimś alkoholem i kostkami lodu w jednej, a tlący się papieros w drugiej ręce dopełniał tego obrazu.

Moja matka. Moja rywalka... Narcyza Malfoy.

Ojciec szybciej ode mnie otrząsnął się z szoku; podszedł do niej i autorytarnym, stanowczym ruchem wyjął z dłoni szklankę, odstawiając ją na stół, zaś na wpół wypalonego papierosa zgasił w szklanej, ciętej na gruby kryształ popielniczce.

— Tak wcześnie, Narcyzo? — zapytał z niesmakiem, krzywiąc się zauważalnie. — Nie przesadzasz przypadkiem? Te nałogi wykończą cię kiedyś.

Narcyza patrzyła na niego spod przymrużonych powiek, zaciskając wściekle wargi.

— Ty wykończysz mnie szybciej!...

Powiedziawszy to, sięgnęła do paczki i wyciągnęła kolejnego papierosa, zapalając go wyszeptanym zaklęciem. Zaciągnęła się głęboko, wdychając szary, śmierdzący dym do płuc i przymykając na chwilę oczy.

— A teraz, skoro już skończyliście niemal pieprzyć się pod moim nosem, może usłyszę od was: „dobrze, że wróciłaś”, „tęskniliśmy” albo chociaż zwykłe „dzień dobry”? — zapytała cierpko, wydychając dym i rozdmuchując go po kuchni.

Wybałuszyłem oczy na te słowa.

— Czy na tobie nie robi to żadnego wrażenia, to, co zobaczyłaś... mamo? — wykrztusiłem, zdumiony.

— Skoro to nie jest pierwszy raz - a wiem, że nie jest - jak mogło mną wstrząsnąć? Szczególnie, że wróciwszy do domu, skierowałam się do mojej i Lucjusza małżeńskiej sypialni... a zza zamkniętych drzwi doszły mnie charakterystyczne odgłosy. Jestem tylko rozgoryczona, że oczywiście MUSIELIŚCIE się rżnąć właśnie tam...

Ona... wiedziała... o wszystkim...

— Nie pozwalaj sobie! — syknął ojciec. — Dopóki mieszkasz w moim domu...

— Naszym domu — wtrąciła Narcyza.

— ...zachowuj się, jak na damę - i moją żonę - przystało! Twój wygląd, język, zachowanie jest... hańbiące! — kontynuował Lucjusz, piorunując ją wzrokiem.

... Ona WIEDZIAŁA!

— Wiedziałaś! — krzyknąłem oskarżycielsko, wtrącając się w ich sprzeczkę i wbijając w matkę płonące spojrzenie. — Skąd?... Jak długo?...

Wzruszyła obojętnie ramionami i wypiła duszkiem spory łyk z odebranej jej wcześniej szklanki. Jej twarz wykrzywił gorzki, ironiczny grymas, przez co wydała mi się niemal brzydka.

— Czy to ważne? Wbrew waszej opinii nie jestem głupia... umiem wyciągać wnioski z tego, co się wokół mnie dzieje. Nie jest przypadkiem - nie mogło być - że za każdym razem, gdy Lucjusz nie zjawiał się w naszej małżeńskiej sypialni, następnego ranka chodziłeś osowiały, smutny i apatyczny, Draco. Pół roku zajęło mi uświadomienie sobie, dlaczego te fakty się ze sobą łączą...

Zadrżałem, patrząc na nią zszokowany. Półtora roku... wiedziała od półtora roku... i nie zrobiła kompletnie NIC!

— Myślałaś, że co właściwie nas łączy, matko? Że mamy romans?... — zapytałem słabo, modląc się, by odpowiedziała twierdząco. Mogłem zrozumieć złość i zazdrość, ale...

— Romans? Czternastolatek mający romans, od którego zresztą staje się cieniem człowieka? Nie, Draco... Wiedziałam, że Lucjusz cię wykorzystuje. Ale to najwyraźniej uległo zmianie... Cóż, teraz przynajmniej jestem dobrze poinformowana — powiedziała zjadliwie, zaciągając się po raz kolejny.

... ale nie mogłem wybaczyć obojętności, nieczułości na mój ból, cierpienie, na całą moją rozpacz!...

Opadłem niepewnie na krzesło, czując, że robi mi się słabło. Zakręciło mi się w głowie, przymknąłem więc oczy, chowając twarz w dłoniach. Co dziwne, nie znalazłem w sobie żadnych łez do wylania, żadnych słów do wykrzyczenia prosto w tę odrażającą, owianą dymem papierosowym twarz. Nie chciałem spojrzeć w jej błyszczące teraz alkoholem oczy... tak puste, tak bardzo puste!

Wiedziała... i nie zrobiła nic.

Poczułem ciepły dotyk dłoni na swoich ramionach. Podniosłem niepewnie głowę, by zatopić się w czystym spojrzeniu tęczówek koloru nieba. Mojego nieba...

— Nic ci nie jest, Draco? — zapytał ojciec cicho, masując mi barki. Potrząsnąłem tylko głową i poddałem się ufnie dotykowi jego silnych, dających poczucie bezpieczeństwa rąk.

— Dlaczego więc w żaden sposób nie zareagowałaś?... — zwrócił się Lucjusz do Narcyzy. — Przecież Draco potrzebował wtedy twojego wsparcia i pocieszenia!

— I kto to mówi? Ty nie masz prawa o to pytać. Nie ty!... Gdybyś go nie gwałcił...

— Ale JA mam to prawo — przerwałem jej cicho. — Mam prawo żądać odpowiedzi.

Usta matki wygięły się w smutnym, gorzkim uśmiechu.

— I co niby według ciebie miałam zrobić? Draco, to jest Lucjusz, Lucjusz Malfoy! Głowa tego przeklętego rodu, pan i władca absolutny... Posłuchaj go czasem, jak mówi. To JEGO dom, a ty jesteś JEGO synem. Nie naszym; jego. Tak cię przedstawia: to mój syn, Draco. Zrozum, nie byłabym w stanie zrobić nic, by powstrzymać go przed krzywdzeniem ciebie...

Potrząsnąłem głową.

— Mogłaś powiedzieć, że to nie moja wina, bo przez cały ten czas zmagałem się ze wstydem i wyrzutami sumienia. Mogłaś przytulić mnie i otrzeć moje łzy, gdy płakałem. Przede wszystkim zaś, mogłaś zapewnić mnie, że zawsze będziesz przy mnie, żeby mnie pocieszyć... matko.

Zacisnąłem wargi, by powstrzymać dalszy potok słów. Nie powiedziałem jej, że jest wyrodną matką. Ale tak naprawdę... nie musiałem. Sama wyczytała to pomiędzy wierszami, pomiędzy gorzkimi, wypowiedzianymi z ogromnym żalem słowami. Coś rozbłysło w jej oczach - ból, smutek, wyrzuty sumienia?... nie wiem - rozbłysło, by bezpowrotnie zgasnąć w czerni jej ciemnych jak otchłań źrenic.

— Burbon jest dobry na wszystko — wymamrotała pod nosem, pociągnąwszy kolejny łyk ze szklanki i osuszając ją do dna.

Wyszedłem.

* * *

Gdy Draco wyszedł, podrywając się gwałtownie z krzesła i znikając w drzwiach, ja skierowałem swój wzrok na Narcyzę.

— Jesteś w tym mistrzem... — usłyszałem.

Uśmiechnąłem się do siebie w myśli. A więc jednak zorientowała się... Po tylu latach wspólnego życia poznała mnie na tyle, by wiedzieć, że...

— To było ukartowane — kontynuowała. — To wejście do kuchni w taki, a nie inny sposób, żeby wymusić konfrontację. Muszę ci powiedzieć, że masz talent do dramatyzmu... I skłonność do perfidii.

Usiadłem na krześle, na którym jeszcze przed chwilą siedział Draco, po czym założyłem ręce na piersi.

— Oczywiście, że to było ukartowane — stwierdziłem spokojnie. — Wiem o każdej osobie, która pojawia się na terenie posiadłości... a tym bardziej, gdy ktoś się tutaj teleportuje. Wiedziałem, że wróciłaś i postanowiłem zrobić małe... przedstawienie, specjalnie na twoją część. Z okazji twojego powrotu. Nie wiedziałem tylko, gdzie w danej chwili się znajdujesz, więc postanowiłem przebyć całą przestrzeń domu, całując się z Draconem, w nadziei, że w końcu się na ciebie natkniemy. I voila!... Siedziałaś tutaj, jak gdyby na nas czekając.

Zagryzła swoje pełne, kształtne wargi.

— Czekałam! Miałam dosyć całej tej farsy... Wiedziałam o wszystkim, a ty doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę! A jednak nic sobie z tego nie robiłeś... jakby cię to nie obchodziło. Dlaczego więc mnie ma obchodzić, że się pieprzycie po kątach?

Widziałem, jak potrząsa głową, zrezygnowana, a jej oczy z każdą chwilą matowieją coraz bardziej. Gdy wreszcie na mnie spojrzała, jej wzrok był pusty i oprócz kryjącej się gdzieś na dnie rozpaczy - całkowicie beznamiętny.

Żywy trup...

— Niszczysz wszystko, czego tylko dotkniesz... — wyszeptała przez zszarzałe teraz wargi. — Krzywdziłeś Dracona, krzywdziłeś mnie, a teraz sprawiłeś, że mój własny syn mnie znienawidził...

Nachyliłem się ku niej i podniosłem dłonią jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mi prosto w oczy.

— Błąd. Ty to sprawiłaś... To tylko i wyłącznie twoja wina — powiedziałem miękko, nachylając się ku jej ustom.

Zadrżała i przymknęła oczy w oczekiwaniu, rozchylając swoje wargi i poddając mi się każdą cząstką swojego ciała.

— Poza tym... — wyszeptałem, gdy dzieliły nas od siebie milimetry. — ...to jest mój syn. Ty jesteś tylko niczym klacz rozpłodowa: jedyny twój wkład w spłodzenie Dracona to rozkraczenie nóg, a potem wydanie na świat tego, który jest całkowicie i niepodzielnie MÓJ...

Gdy już miałem - w jej odczuciu - ją pocałować, odsunąłem się stanowczo i wstałem.

— Jesteś żałosna, Narcy. Śmierdzisz papierosami i alkoholem... I ubrałaś się jak dziwka. Nie dziw się więc, że wolę Dracona od ciebie! — powiedziałem ostro.

Spojrzała na mnie załzawionymi, zaczerwienionymi oczyma.

— Więc to też jest moja wina?!... — krzyknęła bezradnie.

— Oczywiście — powiedziałem z zimną beznamiętnością, która miała zmrozić jej serce i zmienić je w niekształtną bryłę lodu.

Skierowałem się ku wyjściu. Jeszcze tylko jedno, ostatnie uderzenie... Zatrzymałem się i odwróciłem w jej stronę. Siedziała, przygarbiona, i szlochała, kryjąc twarz w dłoniach.

— Nie chcę cię tu widzieć aż do końca wakacji. Właściwie — kontynuowałem spokojnie, z celowym okrucieństwem, — wolałbym nie musieć patrzeć na ciebie już nigdy, ale - niestety - jesteśmy małżeństwem. Jednakże nie pozwolę, byś psuła Draconowi samopoczucie swoją beznadziejną osobą... nie pokazuj się więc tutaj, dopóki nie wyjedzie do Hogwartu. Potem zmęczę jakoś twoją obecność — zakończyłem z nutką zniechęcenia.

... jedno celne uderzenie i bryła lodu, niegdyś będąca sercem, rozprysła się na setki maleńkich, lodowych kryształków. Ale to nie była baśń, a Narcyza nie była Królową Śniegu. Była przegrana.

Wyszedłem, uśmiechając się triumfująco.

8. - NIEWINNE SZALEŃSTWO


Obszedłem cały dom w poszukiwaniu Dracona, by ostatecznie znaleźć go na wychodzącym wprost na ogród tarasie. Był już ubrany, a miejsce ręcznika zajęły luźne spodnie i koszulka... co uprzytomniło mi, że paradował przed Narcyzą na wpół nagi.

Powoli podszedłem bliżej, zatrzymując się przy nim, ale on nawet nie drgnął; wpatrywał się tylko niewidzącym wzrokiem przed siebie. Stał sztywno, zaciskając zbielałe dłonie na rzeźbionej mahoniowej poręczy.
Pogładziłem go czule grzbietem dłoni po policzku, lecz na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Wreszcie powieki poruszyły się nieco, gdy Draco spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem.

— Nie dotykaj mnie — powiedział cicho.

Drgnąłem zaskoczony, ale posłusznie odsunąłem dłoń.

Co się stało? Skąd u niego taka reakcja na mój dotyk?

A potem przeraziłem się, że może... Może on jednak wciąż nie jest w stanie pogodzić się z tym, jak bardzo go poniżałem i raniłem przez ostatnie dwa lata? Merlinie, jak mogłem być tak krótkowzroczny i samemu prowokować konfrontację, która prawdopodobnie przywołała wszystkie złe wspomnienia, wszystkie krzywdzące go chwile?...

A był już tak blisko... tak blisko zapomnienia!...

— Kocham cię — powiedziałem zduszonym głosem, modląc się, by to wystarczyło. By ten jeden fakt... przeważył nad wszystkim.

Draco spojrzał na mnie zdumiony, a potem uśmiechnął się słabo.

— Nie odrzucam cię, tato... — powiedział uspokajająco. — Po prostu z pewnymi rzeczami muszę sobie sam poradzić. Równie dobrze mógłbym się teraz rozpłakać, a ty z pewnością byś mnie pocieszył, przytulił - ale ja chcę być silny. Choć raz chcę być tak silny, jak ty byłeś zawsze...

Przez chwilę patrzyłem na niego, jakbym widział go po raz pierwszy. Czy to naprawdę mój syn? Czy to naprawdę ten Draco, który w ciągu całego swojego szesnastoletniego życia nie potrafił osiągnąć niczego istotnego bez mojej pomocy? Którego w szkole często ratowała tylko i wyłącznie moja protekcja? Czy to był ten Draco, którego byłem w stanie złamać jednym słowem, który był całkowicie w mojej władzy, od kiedy tylko się urodził?...

Poczułem ukłucie zawodu na myśl, że on już mnie nie potrzebuje. A potem ulgę, że jednak nie jest ode mnie uzależniony i że wreszcie zaczyna dorastać do roli mojego następcy. Dumą napawał mnie fakt, że chłopak jest prawdziwym Malfoyem, z krwi i kości, ciało z mego ciała. A jednak... poczułem też ból. Że Draco nie chce, bym mu pomógł, ochronił go przed cierpieniem, bym był dla niego wsparciem w każdej sytuacji.

— Nie musisz... — zaprotestowałem. — Nie musisz stawiać czoła swoim demonom samotnie!

— Wiem. Ale chcę.

Umilkłem, uderzony ogromną siłą woli w jego zdecydowanym, stanowczym głosie.

Ścierała się we mnie cała masa ambiwalentnych emocji. Chęć stłamszenia chłopaka, zawładnięcia nim całym oraz posiadaniem na własność jego uczuć i woli ścierała się z pragnieniem, by Draco wreszcie dorósł. By mógł stać się pełnoprawnym partnerem gotowym do stworzenia prawdziwego związku, a nie tylko dzieckiem, które dla kaprysu wziąłem sobie do łóżka...

Wreszcie jakiś złośliwy głosik w mojej głowie stwierdził, że jeśli chcę mieć bezwolną lalkę bez własnych myśli i krzty siły woli, to dlaczego w takim razie odrzuciłem Narcyzę?... W końcu, w tej roli spisywała się idealnie! To przeważyło szalę; aż skrzywiłem się na myśl, że Draco mógłby stać się miękki i słaby, jak kobieta w każdej chwili oczekujący, że ktoś mu pomoże, że ktoś go obroni...

Nie wspominając o tym, że jest dziedzicem rodu Malfoyów i powinien być na tyle silny, by przynajmniej utrzymać w świecie naszą obecną pozycję!

Odetchnąłem więc raz i drugi, na samym dnie swej duszy skrywając pragnienie chronienia chłopca przed całym złem tego świata, a potem położyłem dłoń na jego ramieniu i uścisnąłem je lekko.

— Jestem z ciebie dumny, Draco... Tak dumny, jak jeszcze nigdy — powiedziałem ciepło, patrząc mu prosto w oczy. — Pamiętaj tylko, że będę obok ciebie zawsze, gdy tylko będziesz potrzebował mojej rady lub pomocy... albo chociaż zwykłej obecności.

Łzy wzruszenia zalśniły w oczach chłopaka, ale żadna z nich nie spłynęła po jego policzku, zaś głos był pewny, choć cichy, gdy Draco odezwał się wreszcie:

— Dziękuję, tato... Ale czy nie powinienem mimo wszystko obywać się bez twojej pomocy? Czy nie powinienem być samodzielny?

Potrząsnąłem głową. A tak wiele jeszcze musi się nauczyć...

— Draco, dojrzałość to nie tylko samodzielne radzenie sobie z problemami; to także umiejętność przyznania, że czasem jakaś sytuacja naprawdę nas przerasta — tłumaczyłem łagodnie. — Wpierw spróbuj poradzić sobie sam, a gdy mimo wszelkich starań nie będziesz dawał sobie rady... po prostu zwróć się do mnie po pomoc. Nikt nie jest w stanie zwojować całego świata samotnie! Nawet Malfoy...

Chłopak rzucił mi pełne wdzięczności wspomnienie, po czym przytulił się do mnie na krótką chwilę i pocałował lekko w policzek.

— Zapamiętam to sobie — powiedział, odsuwając się ode mnie.

— No i dobrze. Bo to była lekcja... — mruknąłem z przekąsem, na co uśmiechnęliśmy się do siebie. — Lepiej ci już?

— Tylko trochę... Bo przecież problem wcale nie zniknął — stwierdził ponuro Draco.

— Nawet nie ma prawa sam z siebie znikać. Po prostu łatwiej jest dźwigać każdy ciężar, gdy jest obok ktoś, z kim można go dzielić... kto cię wspiera — powiedziałem miękko.

Chłopak zamrugał.

— To też jest lekcja?

— Nie... Wyznanie miłości. Chodź, najwyższy czas przestać się obijać i zacząć robić coś konstruktywnego.

Draco potrząsnął głową, a w jego oczach ujrzałem mieszankę niedowierzania i rozbawienia.

— Wiesz, jesteś jedyną osobą, jaką znam, która jest w stanie jednym tchem powiedzieć: „miłość” i „konstruktywny”... — westchnął ciężko, po czym przeciągnął się, prężąc się pod moimi oczyma niczym kot. — To co robimy?

— Przypuszczam, że uprawianie dzikiego seksu na tarasie nie uznasz za coś konstruktywnego? — zapytałem z nikłą nadzieją, czując, że przez tego niemożliwego, cholernie seksownego chłopaka - a właściwie młodego mężczyznę - staję się nienasycony...

Odpowiedziało mi milczenie połączone z trudnym do zinterpretowania spojrzeniem Dracona.

— Tak myślałem — stwierdziłem ponuro, godząc się z tą niemą odmową. — Skoro nie chcesz, to może zajmiemy się doskonaleniem twoich umiejętności magicznych?

Chłopak uśmiechnął się przekornie.

— Wiesz, miałem zamiar się zgodzić na poprzednią propozycję, ale skoro zmieniłeś zdanie...

Czy mnie się wydaje, czy stworzyłem potwora?... Potwora, który w dodatku owinął mnie sobie wokół palca?... Zacząłem wyrzucać sobie w duchu, że staję się miękki i podatny na wpływy, jak jeszcze nigdy. Wymarzyłem sobie partnerstwo? To teraz mam, czego chciałem! Jak to mówią: uważaj, czego sobie życzysz...

... bo możesz zostać bardzo czule... i bardzo namiętnie pocałowany.

— Wynagrodzę ci to później — wyszeptał Draco prosto w moje usta, odsuwając się ode mnie nieco. Jego głos był sugestywnie niski i aż wibrujący od wypełniającej go obietnicy namiętności i spełnienia. — A teraz chodź!...

I pociągnął mnie za sobą, trzymając moją dłoń w swojej.

* * *

Wyciągnąłem ojca z tarasu, bo choć wizja dzikiego seksu na świeżym powietrzu była dość... malownicza i kusząca, nie zaprzeczę... to jednak po nocnych i porannych „zabawach” czułem, że zwyczajnie muszę odpocząć, przynajmniej te kilka godzin. W końcu, nie jestem przecież erotomanem...

Choć stwierdziłem z rozbawieniem, że jestem na dobrej drodze, by nim zostać.

W każdym razie, byłem gotów spędzić kolejne godziny na nauce magii, byle tylko w towarzystwie Lucjusza, choć niekoniecznie kochając się z nim... Do szczęścia wystarczyłaby mi przecież sama jego obecność.
Tak rozmyślałem, gdy ojciec przystanął nagle. Zatrzymałem się więc także i spojrzałem na niego pytająco.

— A co powiesz na odrobinę niewinnego szaleństwa? — wymruczał Lucjusz, obejmując mnie wpół.

Łypnąłem na niego podejrzliwie, stwierdzając, że słowo „szaleństwo” brzmi w jego ustach wyjątkowo niebezpiecznie... nawet w połączeniu z określeniem „niewinne”.

— Co masz na myśli? — spytałem nieufnie, próbując nie poddać się już na wstępie czułym pocałunkom, jakie ojciec składał na mojej szyi.

— Marzę... — wyszeptał z ustami tuż przy mojej skórze. — Marzę, by uciec stąd w jakieś ustronie, gdzie nikt nas nie zobaczy... Gdzie będziemy mogli zachowywać się zupełnie swobodnie, nie zważając na to, co przystoi Malfoyom, a co nie... Gdzie moglibyśmy położyć się beztrosko na trawie i gdzie nikogo by to nie obchodziło... Co ty na to?

Westchnąłem, rozmarzony, odprężając się już od samego wyobrażenia sobie tego.

— W takim razie marzymy o tym samym... — powiedziałem cicho, wtulając się w ojca i przymykając w zachwycie powieki. — Ale istnieje w ogóle takie miejsce? Myślałeś o czymś konkretnym?

Ojciec zastanowił się chwilę.

— Jest... pewna polana... bardzo dla mnie wyjątkowa — powiedział wreszcie. — Ale nie wiem, czy będziesz się tam dobrze czuł, skoro spotykałem się tam z kimś innym... A nie chcę wprawiać cię w zakłopotanie czy jakikolwiek dyskomfort, Draco.

Zamrugałem niepewnie. Mój ojciec... kochał kogoś? Byłem niemal pewien, że nie mówi w tym momencie o mojej matce, a więc... o kim? Przegryzłem wargi. Kto to mógł być? Kto mógł znaczyć dla Lucjusza tak wiele? Dopiero teraz zrozumiałem, jak niewiele o nim wiedziałem!...

Co dziwne, w tym jednym momencie ukłucie zazdrości, jakie poczułem na myśl o jego kochanku czy kochance, było bardzo słabe. O wiele intensywniejsza była nagła fala wzruszenia, która zalała moje serce, gdy zdałem sobie sprawę, że właśnie w tym momencie mój ojciec otwiera się przede mną, uchyla rąbka przeszłości.

Co więcej... chce, bym ją poznał. Bym stał się częścią jego życia, skoro sam zaprasza mnie w tak ważne dla niego miejsca.

— A opowiesz mi historię związaną z tą polaną? Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko... — dodałem niepewnie, nie wiedząc, czy nie posuwam się za daleko.

Ciche słowa Lucjusza uspokoiły mnie:

— Opowiem... jeśli tylko będziesz chciał słuchać.

Chciałem. Bardzo...

* * *

Nie wiem do końca, dlaczego zaproponowałem właśnie TO miejsce.

Przez wszystkie te lata nie przyprowadzałem na polanę nikogo, choć sam zjawiałem się na niej za każdym razem, gdy samotność stawała się zbyt dojmująca, a wspomnienia - zbyt natrętne, bym mógł odpędzić je ze swych myśli. I znajdowałem na niej spokój, choć nie znajdowałem ukojenia... A teraz ktoś inny oprócz mnie i Niego miał widzieć ten jedyny zakątek na tej ziemi, na którym czułem się naprawdę sobą; który, nie licząc rodzinnego domu, coś dla mnie znaczył.

Spojrzałem na Dracona, który przytulał się do mnie ufnie i pogładziłem go po policzku.

Swoją reakcją na moje słowa zadziwił mnie po raz kolejny. Był taki spokojny; nie okazał nawet cienia zakłopotania na wieść, że oprócz niego kochałem kogoś jeszcze... A tak często zdarza się przecież, że partner uzurpuje sobie prawo do wyłączności, nie tylko w teraźniejszości i przyszłości, lecz także w chwilach, które już minęły. Zamiast zazdrości czy gniewu, ofiarował mi za to chętne do słuchania ucho i otwarte serce, nie wiedząc nawet, jaki wielkie ma to dla mnie znaczenie.

Po raz pierwszy byłem gotów opowiedzieć komuś tę historię.

— Teleportuję nas teraz, więc nie puszczaj mnie pod żadnym pozorem — poleciłem, na co Draco pokiwał głową.

Skupiłem się i skoncentrowałem na wyobrażeniu naszego miejsca przeznaczenia. Nie minęło dziesięć sekund, a znaleźliśmy się na polanie jakże dla mnie znajomej... i brzemiennej we wspomnienia zdarzeń, słów, wyznań.

— Pamiętam, że mówiłeś coś o położeniu się na trawie... — powiedział Draco figlarnie, rozglądając się dookoła.

Słońce prześwitywało delikatnie przez liście drzew, padając łagodnie na skórę chłopca i rozświetlając ją, aż zdała się promieniować własnym światłem. Ciepły letni wiatr owiał jego włosy, bawiąc się od niechcenia jasnymi kosmykami i rozwiewając je niepokornie. W powietrzu unosił się ciężki, upajający zapach runa leśnego i samej ziemi, rozgrzanej sierpniowym słońcem.

— Tak... I to właśnie mam zamiar zrobić. Połóż się, zaraz do ciebie dołączę.

Draco z młodzieńczym zapałem rozciągnął się na miękkim podłożu, czym wywołał mój pobłażliwy uśmiech.

— A co ty będziesz robił?

— Za chwilę się przekonasz... Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki ci nie powiem.

Tymi słowami ściągnąłem na siebie zaintrygowane spojrzenie chłopca, który jednak posłuchał mnie i posłusznie opuścił powieki.

— Tylko nie podglądaj... i bądź cierpliwy. Zaraz wrócę.

Zniknąłem w leśnej gęstwinie, kierując się doskonale znaną mi ścieżką, którą wydeptałem wraz z Nim... Prowadziła ona do dziko rosnących krzaków malin, których owoce mogły smakiem konkurować z tymi wyhodowanymi troskliwie w sadach i ogrodach. Zerwałem najczerwieńszą, najdojrzalszą z malin i z taką „zdobyczą” wróciłem na polanę.

Jakaś dziwna tkliwość ścisnęła mi serce na widok Dracona, odprężonego i spokojnie leżącego w miękkiej zieleni, ufnie czekającego na mój powrót. Podszedłem bliżej, po czym usiadłem tuż obok, zachwycając się sposobem, w jaki opuszczone rzęsy chłopca kładły się cieniem na jego zarumienionych lekko policzkach, całym sobą chłonąc ten cudowny widok.

Z trudem otrząsnąłem się z tego dziwnego, lecz jakże słodkiego uroku, po czym sięgnąłem dłonią ku ustom Dracona. Samymi opuszkami palców, najdelikatniej, jak tylko potrafiłem, przesunąłem po tych wargach o barwie łagodnego różu, zastanawiając się, jakim sposobem mogłem kiedyś nie lubić tego koloru... W moich oczach nagle stał się piękny.

Ciepły, nieco przyspieszony oddech owiał skórę mojej dłoni, gdy rozsunąłem nieco usta chłopca. A potem palce zastąpiłem owocem maliny, przesuwając nim po drżących leciutko, kusząco rozchylonych wargach, które posłusznie rozwarły się i przyjęły z moich rąk słodki, soczysty prezent...

Pochyliłem się, przykrywając całe ciało Dracona swoim i przylegając do niego łagodnie. W następnej chwili delikatnie zlizałem czubkiem języka maleńkie, karminowe kropelki soku, które pozostały na ustach chłopca, po czym zatopiłem się w pocałunku, napawając się subtelną pieszczotą dotyku jego miękkich, jedwabistych warg.

W tym jednym momencie... świat się dla nas skończył, tak spokojnie i czule kojąc wszystkie nasze smutki, niczym muśnięcie snu, przychodzącego w ciemną, zimną noc.

9. - DEMONY PRZESZŁOŚCI


SONATA ARCTICA - Broken

I'd give my everything to you,
follow you thru the garden of oblivion.
If only I could tell you everything,
the little things you'll never dare to ask me...


— Możesz już otworzyć oczy... — powiedziałem cicho, gdy po chwili, która zdała mi się być najsłodszą z możliwych, zostaliśmy wreszcie zwróceni światu.

Powieki Dracona drgnęły, po czym uniosły się powoli, z jakąś ujmującą wstydliwością i nieśmiałością. Powód tego zrozumiałem dopiero, gdy z kącików jego oczu spłynęło po skórze kilka łez. Starłem je delikatnie i przytuliłem chłopca do siebie, szepcząc mu do ucha wszystkie te małe, śmieszne czułości, które wypełniały moje serce po brzegi, po raz pierwszy od wielu lat zapełniając dojmującą pustkę w mojej piersi.

— Już nigdy nie będę w stanie pomyśleć o malinach, nie wspominając tej chwili... — szepnął Draco, przesuwając dłońmi wzdłuż moich pleców w niespiesznej pieszczocie.

Drgnąłem boleśnie na te słowa, a absurdalność sytuacji uderzyła mnie niczym obuch. Tych samych słów użył całe lata temu On... a potem dodał:

...Od tej pory maliny będą mi się kojarzyć tylko z tobą...

Jęknąłem głucho, po czym wyplątałem się z ramion Dracona z jakąś sztywną, ostrą desperacją. Czułem, że na moją twarz spływa zimna, lodowa maska beznamiętności, którą tak dobrze znałem... a która w trudnych chwilach była moim jedynym ratunkiem przed wykrzyczeniem w przestrzeń wszystkich przytłaczających mnie emocji: bólu, rozpaczy, żalu...

Usiadłem na trawie plecami do chłopaka. Czułem, jak wszystkie moje mięśnie napinają się pod wpływem fali wspomnień, zalewających mnie gwałtownie i niepowstrzymanie, odbierających mi dech w piersiach.

Poczułem dotyk dłoni na ramieniu, ale strąciłem ją bez zastanowienia.

— Czy zrobiłem coś nie tak? — usłyszałem za sobą niepewny, nie rozumiejący niczego głos.

— On też tak mówił... — wydusiłem przez ściśnięte kurczowo gardło. — Powiedział dokładnie to samo, co ty przed chwilą.

Przez chwilę panowała między nami ciężka, duszna cisza.

Odetchnąłem głęboko raz i drugi, pozwalając demonom przeszłości ukryć się pod płaszczykiem opanowania, narzuconego co prawda ogromnym wysiłkiem woli, ale zawsze. Wreszcie obróciłem się powoli w stronę Dracona i powiedziałem z obojętnością, która kosztowała mnie więcej, niż byłbym w stanie przyznać:

— To był zły pomysł: przyprowadzić cię tutaj, mówić ci... o Nim... Dla swojego własnego dobra powinieneś zapomnieć o tym wszystkim.

Chłopak spojrzał na mnie z bólem i potrząsnął głową w niemym proteście.

— Porozmawiaj ze mną... proszę. Nie zostawiaj tego tak, nie w ten sposób! — przekonywał mnie błagalnie. — Zrozum... muszę wiedzieć, na czym stoję.

Zastanowiłem się. Miał w końcu prawo o to prosić... To było jednak tak bardzo niesprawiedliwe: obarczać go całym ciężarem przeszłych zdarzeń, które miały miejsce jeszcze przed jego urodzeniem. Niczym przecież nie zawinił... Nie zasłużył sobie na to, by cierpieć przez coś, co jest od dawna skończone i stracone na zawsze.

Na zawsze... Przełknąłem ciężko ślinę na tę myśl. Nawet teraz, po tylu latach, nie opuszczało mnie uczucie straty i opuszczenia.

— Na pewno chcesz usłyszeć tę historię?... — zapytałem wątpiąco. — Nie doczekasz się szczęśliwego zakończenia, bo takowe nie istnieje.

Draco zadrżał i objął się bezradnie ramionami.

— Nie zachowujesz się tak, jakby to w ogóle było zakończone! — powiedział z wyrzutem, a potem jego głos zmiękł i stracił na mocy. — Proszę, ojcze... nie mogę konkurować ze wspomnieniami, w dodatku tak silnymi... ale chcę wiedzieć, z czym właściwie przegrywam.

Dopiero te słowa uświadomiły mi, jak bardzo go zraniłem... jak ciągle go ranię. Gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę, przyciągnąłem go do siebie gwałtownie i objąłem z jakąś dziką desperacją, próbując uściskiem przekazać to wszystko, czego nie potrafiłem wyrazić słowami. Ale on zaczął mi się opierać i wyrywać.

— Przestań! Puść mnie... nie chcę być dla ciebie... jakimś... zastępstwem! — wykrztusił przez łzy, szarpiąc i mocując się ze mną.

Oczywiście, nie miał ze mną szans; stalowym uchwytem przytrzymałem jego ramiona i spojrzałem mu prosto w oczy, wzrokiem pełnym agresji i złości. Niestety, Draco nie mógł wiedzieć, że te uczucia nie są skierowane ku niemu, a ku mnie... Aż zżymałem się z furii, że w ogóle mogłem doprowadzić do takiej sytuacji!

Tymczasem chłopak struchlał, patrząc na mnie szeroko rozwartymi oczyma.

* * *

Byłem przerażony. Ojca trudno jest rozgniewać do tego stopnia, żeby aż dygotał z wściekłości... jest on zazwyczaj nieludzko wręcz opanowany. Do czasu wszakże...

W tej jednej chwili, pomimo całej tej mojej - i jego? - miłości, naprawdę się go bałem. Jeśli jeszcze wczoraj był w stanie zranić mnie z zimną krwią, tylko po to, by mnie sprawdzić... To w takim razie, co jest w stanie zrobić, płonąc nieujarzmioną, nieokiełznaną wściekłością, od której jego piękna twarz zastygała w strasznym grymasie, a oczy lśniły jakimś opętańczym blaskiem?...

Znałem ten wyraz twarzy... widziałem go przecież tak często. ZBYT często...

Tą samą zapamiętałą w złości pasją emanował ojciec, gdy przychodził do mojego pokoju, by mnie gwałcić... Z tym samym płomiennym gniewem przytrzymywał brutalnie moje ręce nad głową, kolanem rozchylał mi uda i brał mnie z siłą, która wciskała moje dziecięce jeszcze, zwijające się z bólu ciało w materac.

Ta sama wściekłość kazała mu wypowiedzieć wszystkie te słowa, które wryły się w moją pamięć łzami, potem, spermą i krwią, słowa, układające się w relief mojego upadku:

...Uwielbiasz, jak cię biorę do utraty zmysłów, prawda, Draco? Wiem, że to lubisz, jęczysz pode mną tak słodko... Nadajesz się tylko na dobre rżnięcie, do niczego innego! Przeklęty dzieciak, zniszczyłeś mi życie, ty i twoja nic niewarta matka, więc teraz mi to wynagrodzisz!...

Z trudem odegnałem palące wspomnienia od siebie.

Stalowy uścisk ramion wciąż trzymał mnie niczym w imadle. Czułem gorący, przyspieszony oddech ojca na swojej skórze, gdy stałem tak, struchlały i unieruchomiony jego paraliżującym zmysły spojrzeniem. Płomiennie wściekły wyraz jego twarzy zlał się w moim umyśle z wypalonym we wspomnieniach grymasem brudnej chuci i niechcianego, ostrego pożądania.

Otwarłem usta do krzyku, krzyku przepojonego całą moją boleścią, który rozpaczliwie rozdarł otaczającą nas ciszę. Tę ciszę, która dławiła mnie każdego dnia przez minione dwa lata. A nawet nie; przez całe moje życie. Która była na łonie naszej rodziny powodem ciężkiej, chorej atmosfery, jaką tworzyły wszystkie te rzeczy, o których się NIE mówiło. Tę ciszę, która kazała milczeć mojej matce wtedy, gdy ojciec mnie gwałcił... Ciszę, przez którą JA milczałem.

— Nie! — krzyknąłem z głębi siebie, z tych zakamarków duszy, które dotąd kryłem na samym dnie świadomości.

Wyrwałem się z siłą, potęgowaną przez gwałtowne emocje, które wylewały się ze mnie wartkim strumieniem, jakby wreszcie pękła tama, która dotąd je powstrzymywała. Wszystkie złe wspomnienia powróciły do mnie. Wszystkie koszmary zostały wyśnione raz jeszcze, lecz tym razem na jawie, utrzymując mnie w matni przeszłych, przeżywanych na nowo chwil.

A zarazem w matni rozpaczliwego, beznadziejnego uczucia, które skrywałem tak długo...

— Nie pozwolę ci mnie skrzywdzić, już nigdy więcej!... Po co mnie raniłeś, brałeś mnie siłą, skoro wystarczyło, żebyś tylko poprosił?! — wybuchnąłem.

— Co ty... — zaczął Lucjusz, lecz nie pozwoliłem mu sobie przerwać.

— Oddałbym ci wszystko!... Poszedłbym za tobą, oddając ci całą moją nieświadomość, całą niewinność! Gdybyś tylko... gdybym tylko mógł powiedzieć ci te wszystkie rzeczy, o które nigdy nie odważyłeś się zapytać!...

— Draco...

— Kochałem cię, kochałem cię nieprzerwanie przez cały ten czas, bez tchu i na przekór wszystkiemu! Pomimo tego, że nie widziałeś - lub nie chciałeś widzieć - mojej krwi, gdy serce mi krwawiło... BO TO NIE JA TOBIE, LECZ TY MI ZNISZCZYŁEŚ ŻYCIE! — wykrzyczałem wszystkimi siłami, z całą nagromadzoną we mnie rozpaczą, wstydem, wyrzutami sumienia. Z całym tym bagażem przeszłości, który przygniatał mnie do ziemi niewidzialnym ciężarem...

A potem wyszeptałem ochrypłym, przegranym głosem, czując, że opuszczają mnie wszystkie siły, a wraz z nimi napływ złych wspomnień, co przywróciło mnie rzeczywistości:

— Jak mogę się pogodzić z faktem, że ty byłeś dla mnie wszystkim, jedyny, którego kiedykolwiek kochałem... a ja byłem dla ciebie tylko substytutem kogoś innego?...

Powiedziawszy to, spojrzałem na Lucjusza, gotów stawić czoła jego gniewowi, wściekłości, furii... Których wszakże nie było; na jego twarzy lśniły krople łez, zdobiące niczym rosą jego blade jak śmierć policzki.

Po raz pierwszy w życiu widziałem, jak ojciec płakał.

* * *

Gdy stałem, słuchając słów Dracona, wyrwanych z głębi jego duszy i wykrzyczanych z pasją, jakaś dziwna, ostra boleść ściskała moją pierś. Nie mogłem oddychać, a płuca paliły mnie żywym ogniem, który po chwili spłynął mi po policzkach nieznośnie gorącym strumieniem. Poddawałem się tej torturze bez tchu i bez granic, nie mogąc ich odnaleźć w świadomości przytłoczonej agonalnym niemal cierpieniem.

Łzy to słabość - to jest pierwsza lekcja każdego Śmierciożercy. Łzy... to błąd, który może kosztować cię życie. Ale teraz, w tej jednej chwili, gdy znaleźliśmy się z Draconem na krawędzi, na której spotykała się cała nasza przeszłość i przyszłość, paradoksalnie łzy stały się jedynym sposobem, by to życie zachować. By nie utracić siebie nawzajem... I dopiero gdy gorące krople na mojej skórze wystygły, odważyłem się odezwać.

— Czy naprawdę tylko po to dałem ci życie, by cię krzywdzić?... — zapytałem z bólem, który koiły chłodne ścieżki wilgoci na moich policzkach, chroniąc mnie przed rozpaczą. — Byłem zaślepiony... tak bardzo zaślepiony... Jak mogłem nie widzieć, że...

— ... że wpatruję się w ciebie jak w gwiazdę na niebie, równie piękną i zimną, równie daleką i niedostępną dla zwykłych śmiertelników, jak ty — Draco zaśmiał się z jakąś pełną smutku goryczą. — I co z tym zrobisz teraz, skoro już wiesz? W końcu, nie jestem tym, kogo byś najbardziej chciał mieć przy sobie...

— Poproszę cię o wybaczenie... — powiedziałem miękko, podchodząc do niego blisko.

Ująłem delikatnie jego twarz w dłonie, by musnąć jego wargi swoimi, nie chcąc narzucać mu swojej bliskości.

Po raz pierwszy, od kiedy się do siebie zbliżyliśmy, zrozumiałem, jak wiele barier przezwyciężał za każdym razem, gdy pozwalał mi się dotykać, kochać, całować. Czy naprawdę znaczyłem dla niego tak wiele?... W takim razie najwyższy czas udowodnić mu, jak wiele on znaczy dla mnie...

I wyjaśnić wreszcie to, co musi zostać wyjaśnione.

— Poproszę cię o wybaczenie - powtórzyłem - i zrozumienie. Po raz pierwszy w życiu zależy mi na kimś na tyle, bym chciał otworzyć się całkowicie. Uwierz mi, nie zamieniłbym cię teraz na nikogo innego. Siedemnaście lat temu płakałem, gdy On mi powiedział, że nawet będąc ze mną trzy lata w związku, nigdy naprawdę mnie kochał... Dziś zaś płakałem, bo pomimo tego wszystkiego, co ci uczyniłem... ty kochałeś mnie przez całe życie. Wybaczysz mi?...

Draco uśmiechnął się słabo i otarł drżącymi palcami moje wilgotne od łez policzki.

— Już w porządku — westchnął cicho. — Wiesz, zrobiliśmy się ostatnio strasznie melodramatyczni!...

Spoglądałem na niego przez chwilę, zdumiony i oszołomiony. A potem obaj zaśmialiśmy się cicho, lecz szczerze, śmiechem uwalniającym z wszystkich nagromadzonych w nas gwałtownych emocji. To odreagowanie było bardzo... oczyszczające.

— Tak, masz rację. Żadnego więcej dramatyzowania! — postanowiłem, po czym zmierzwiłem mu włosy i przygarnąłem go do siebie, wtulając się w jego ciepłe ciało. — Szaleję za tobą... Nie wątp w to nigdy — wymruczałem w jego szyję, chłonąc całym sobą zapach chłopca.

— Nie będę — powiedział Draco, po czym odsunął się ode mnie i pocałował mnie w czubek nosa. — Chodź, położymy się i opowiesz mi wreszcie o tym tajemniczym mężczyźnie, o którym tyle słyszałem. Aż mnie skręca z ciekawości, kto to taki... Znam go?

Uśmiechnąłem się do siebie. Gdyby wiedział... gdyby tylko się domyślał...

— Znasz... Dlatego powiem ci jego imię na samym końcu opowieści!

Oczy chłopaka zwęziły się w wąskie szparki.

— To jest... najbardziej... perfidne... — wysyczał z oburzeniem, ale przerwałem mu:

— Ja też cię kocham.

Na to zagryzł tylko wargi i zmełł w ustach kolejne narzekania. W tamtej chwili zrozumiałem, że to najbardziej skuteczna metoda, by go uciszyć... może poza pocałunkami.

* * *

Położyliśmy się na trawie. Właściwie zrobił to Draco; ja usadowiłem się w poprzek jego ciała, kładąc głowę na jego brzuchu. Nie minęła sekunda, a poczułem, jak palce chłopca wsuwają się w moje włosy, gładząc je, pieszcząc i przeczesując. Westchnąłem z ukontentowaniem, po czym przymknąłem oczy, by zebrać myśli.

Jak ubrać w słowa zdarzenia sprzed kilkunastu lat, które mimo to przez cały ten czas były słodko-gorzką, najbardziej skrywaną tajemnicą? Jak wyrazić wszystkie emocje, myśli i zdarzenia, by zarysować obraz jak najbardziej odwzorowujący tamte dni? By nie powstały żadne wątpliwości, żadne niedopowiedzenia...

Wreszcie byłem gotów.

10. - GWIEZDNE DROGI


HAMMERFALL - The Fallen One

So many things that I wanted to say
forever left untold
I still remember the tears that you shed
over someone else


Przeszłość. Pozwalałem, by przesypywała się pomiędzy moimi palcami, niczym ziarnka piasku w klepsydrze, gdy szukałem słów, by wyrazić to, że ja... kochałem cię - nienawidziłem - tęskniłem - Severusie, powinieneś tu być!... Powinieneś tu być, by razem ze mną opowiedzieć tę historię. I ze swoją zwykłą pedanterią, która uczyniła cię takim wspaniałym Mistrzem Eliksirów, wypełnić wszystkie białe plamy, przypomnieć te momenty, myśli i słowa, o których ja z pewnością zapomnę wspomnieć.

Żadna historia miłosna nie powinna być opowiadana w pojedynkę. Nigdy. Skoro przeżyliśmy to wszystko we dwoje - wspominać powinniśmy także we dwoje.

Dlatego też czułem się tak bardzo nie na miejscu, tu, na tej polanie, gdzie ostatecznie pokazałeś mi, że wszystko przemija i że nie ma rzeczy stałych. Wtedy, gdy byliśmy razem, wydawało mi się, że będziemy żyć wiecznie. I że nasze uczucie będzie trwało wiecznie. Dziś odnajduję pierwsze zmarszczki na twarzy i pierwsze srebrne włosy na skroni, a ty wciąż rzucasz na mnie cień z przeszłości, chociaż wszystko między nami już dawno się skończyło i jesteś niczym więcej, jak właśnie cieniem.

— Był moją ofiarą... — powiedziałem spokojnie, przezwyciężając drżenie głosu. — Jedną z wielu w mojej karierze werbownika Śmierciożerców. Nie pierwszą i nie ostatnią, a jednak jedyną, która odcisnęła na moim życiu takie piętno...

Przerwałem na chwilę. Przymknąłem oczy, przytłoczony ciężarem minionych chwil, próbując się przekonać, że to wszystko miało miejsce wiele lat temu... że rany już się zabliźniły i powinny już przestać boleć. Na próżno. Żelazna obręcz ścisnęła moją pierś. Niespodziewanie z tej pułapki wspomnień uwolniły mnie dłonie Dracona, wplecione w moje włosy i bawiące się niespiesznie ich kosmykami.

On był tutaj - był tutaj dla mnie. Tylko dla mnie...

Odetchnąłem raz i drugi, oddychając ciężko. Wreszcie kontynuowałem:

— Owinąłem go sobie wokół palca, przywiązując do siebie moim urokiem i cielesnymi przyjemnościami, ułudą uczucia i seksem. A jednocześnie nęciłem go obietnicami przyszłej władzy oraz wiedzy magicznej...

Przełknąłem ciężko ślinę. Jak mogłem uwierzyć, że związek budowany na kłamstwie zrodzi zdrowe, nietknięte trucizną i rozkładem owoce?... Byłem głupi - i krótkowzroczny, tak bardzo krótkowzroczny!... Fundamenty, na którym opierałem całe swoje życie i całą nadzieję, były tak niestałe, że aż dziw, iż ja i Severus wytrzymaliśmy ze sobą tak długo...

Odchrząknąłem cicho i zmusiłem się do kontynuowania opowieści, która nigdy nie doczekała się szczęśliwego zakończenia.

— Nie było trudno go zdobyć. Z początku nieufny i podejrzliwy, odtajał niczym tafla lodu, gdy rzucałem mu ochłapy czułości, troski i zainteresowania. Wtedy rozkwitał... i pochlebiam sobie, że byłem jednym z niewielu, który go widział w takim stanie. Dla wszystkich innych nosił maskę zimnej pogardy i obojętności, która była największym kłamstwem jego życia. Nigdy nie był obojętny, na nic - było to niemożliwe, zważywszy na jego wrażliwość. Aż wreszcie nauczyłem się kochać te krótkie momenty, gdy zdejmował swą maskę i pozwalał poznać siebie - prawdziwego siebie.

Usta Severusa wydawały się być wręcz stworzone do uśmiechu i pocałunków, te wąskie, blade wargi, których nigdy bym o to nie podejrzewał... Pamiętałem, jak rozchylały się nieco zapowiedzią namiętności i słodyczy, gdy pochylałem się nad nimi z zachwytem. Pamiętam to wszystko...

— Tak więc dałem się złapać w pułapkę, którą sam zastawiłem: ułuda uczucia, na którą go skusiłem, przemieniła się w prawdziwą miłość, dziką i rozpaczliwą — kontynuowałem opowieść. — Zdecydowanie nie byliśmy idealną parą: ja - zaborczy i zazdrosny o każdą minutę jego życia, której nie spędzał razem ze mną, on - bardzo emocjonalny, gwałtowny, momentami wręcz wybuchowy... Na przemian kłóciliśmy się i godziliśmy ze sobą, a nasze walki stawały się z czasem coraz bardziej zażarte. A jednak, pomimo tego wszystkiego, coś trzymało nas razem - jakimś sposobem wytrzymaliśmy ze sobą trzy lata i wydawało się, że byliśmy już ze sobą związani na dobre i na złe, skoro przeszliśmy pomyślnie taką próbę czasu.

— Więc co się stało?... — doszło mnie ciche pytanie Dracona. — Co się stało, że jednak się rozstaliście?

Dlaczego na to jedno pytanie ze wszystkich, najtrudniej jest mi odpowiedzieć?...

— Wszystko... i nic — powiedziałem powoli, po czym spróbowałem wyjaśnić: — Było to nagromadzenie wszystkich złych chwil, wszystkiego tego, co nas dzieliło, w jednym konkretnym momencie. Tamtego dnia spotkaliśmy się po zebraniu Śmierciożerców tu, na tej polanie. Czarny Pan miał wyjątkowo paskudny humor i tym razem kozłem ofiarnym, na którym się wyżył, został właśnie mój kochanek. Więc gdy wreszcie mieliśmy szansę porozmawiać sam na sam, cóż... pokłóciliśmy się. On rzucał mi w twarz oskarżenia: że to przeze mnie został niewolnikiem Czarnego Pana, że wstąpił w szeregi jego zwolenników właśnie z mojego powodu. A ja nie mogłem zaprzeczyć, nie miałem prawa się bronić... Byłem werbownikiem Śmierciożerców i moim zadaniem było przeciągnąć go na naszą stronę. Udało mi się. Byłem winny.

Draco poruszył się niespokojnie.

— Ale... On był dorosły, odpowiadał za swoje własne czyny, prawda? Jak można obwiniać za swoje decyzje kogoś innego? Przecież miał swój własny rozum. Mógł odmówić! Ale nie, oczywiście zrobił z siebie wielką ofiarę, tak jakbyś przykuł go łańcuchami do ściany i wypalił mu Mroczny Znak na przedramieniu rozgrzanym do czerwoności żelastwem, jakby to było jakieś pieprzone średniowiecze... — mówił gniewnie. — A przecież wiem, że Czarny Pan nigdy naprawdę nie zmuszał do zostania Śmierciożercą! Używał wszelkich wpływów i manipulacji, ale nigdy nie groził... W końcu, potrzebował lojalnych zwolenników, a nie takich, którzy przy pierwszej lepszej okazji zdradziliby go bez wahania. Sam mi to mówiłeś! Więc twój... kochanek... najzwyczajniej w świecie chciał zrzucić odpowiedzialność za swoje czyny na ciebie, nie mając ku temu większych powodów. Drań! — mówił chłopak, odsłaniając zęby we wściekłym grymasie i niemal warcząc.

Podczas całej tej przemowy patrzyłem na Dracona ze zdumieniem. W ciągu ostatnich dni ujrzałem więcej twarzy mojego syna, niż byłem skłonny przypuszczać, że w ogóle je posiada. Ta... wojowniczość była doń całkowicie niepodobna! Wydawał się być gotowy walczyć w mojej obronie jak lew, stanąć po mojej stronie bez względu na cenę, a zarazem rozsądnie i sprawiedliwie szafował wyroki. W jego słowach rozpoznałem ziarno prawdy; pomimo tych wszystkich lat życia w kłamstwie wciąż byłem w stanie ją rozpoznać.

Nie byłem winny. Nie byłem winny!...

Nagle poczułem się lekki. Tak lekki, że byłem święcie przekonany, że gdybym skoczył teraz z urwiska, przeleciałbym nad przepaścią jak ptak. A nawet nie musiałbym skakać. Wystarczyłoby tylko, bym odetchnął nieco głębiej, i uniósłbym się nad ziemią jak liść popychany delikatną pieszczotą ciepłego południowego wiatru. Mógłbym dotknąć brokatu gwiazd. Mógłbym stąpać Mleczną Drogą. A przede wszystkim: mógłbym wzlecieć i nigdy nie wrócić...

Ale przecież miałem do kogo wracać. Miałem Dracona. Zamiast wszystkich gwiezdnych dróg usłanych srebrnym pyłem - miałem drogę, którą mogłem iść wraz z nim. I teraz wiedziałem już, że właśnie nią chciałem kroczyć...

Uścisnąłem z uczuciem dłoń Dracona, spoczywającą ufnie na mojej piersi. „Dziękuję, że jesteś” - mówiłem bezgłośnie. Ten uścisk - to było właśnie nieme „dziękuję”. Za wszystko...

— I co dalej? — zapytał chłopak, nieświadomy uczuć, jakie wzbudzała we mnie sama jego obecność.

By zaspokoić jego ciekawość, wróciłem myślą do przeszłości, która na powrót odebrała mi skrzydła, jakie dopiero co odkryłem u swoich ramion.

— Jak mówiłem, ów dzień był brzemienny w przypomnienie wszystkich zgrzytów i niedopowiedzeń między nami. Na jednym argumencie się nie skończyło; mój kochanek najwyraźniej miał całą listę skarg i zażaleń. Aż dziw, że nie potrzebował ściągi, by przypomnieć sobie je wszystkie — powiedziałem z goryczą. — Ale kroplą, która przepełniła czarę, była moja decyzja, by wziąć sobie Narcyzę za żonę i spłodzić dziedzica. Przecież musiałem zachować ciągłość rodu; znaczenie tego wpajano mi od dzieciństwa. Mój kochanek, gdy się o tym dowiedział... cóż, wściekł się. A gdy uparcie odmawiałem zmiany decyzji, powiedział... — głos zawiódł mnie na chwilę. Wreszcie zebrałem się w sobie i wykrztusiłem: — Powiedział, że byłem dla niego nikim... Tylko zabawką, którą bawił się, by zagłuszyć ból odrzucenia, jakie wcześniej doświadczył. I że gdy się kochaliśmy... zawsze wyobrażał sobie tamtego mężczyznę zamiast mnie. A ja się zastanawiałem, dlaczego nigdy nawet nie wyszeptał mojego imienia w ekstazie — zaśmiałem się gorzko, z bólem i poczuciem całkowitej porażki.

Tak, to była właśnie największa, najbardziej skrywana tajemnica dumnego Lucjusza Malfoya: dałem się wykorzystać właśnie wówczas, gdy pokochałem - naprawdę pokochałem - po raz pierwszy. W dodatku, przegrałem swoje życie, mszcząc się potem bezmyślnie na swoich bliskich, na żonie i synu, jakby to oni byli temu winni.

Co gorsza, ja naprawdę ich winiłem za swoją własną porażkę...

— Tak to się skończyło — stwierdziłem wreszcie. — Skończyłem ze złamanym sercem, obwiniając za to ciebie i twoją matkę, uparcie okłamując się, że gdyby nie wy, On... mógłby naprawdę mnie pokochać. Więc zniszczyłem tak wasze, jak i moje własne życie, aż staliśmy się parodią prawdziwej rodziny. Nigdy sobie tego nie wybaczę...

Zaślepiony bólem, zadawałem ból. Cierpiąc w milczeniu, byłem przyczyną cierpienia.

Byłem głupcem, i byłem żałosny.

* * *

Pozwalałem opowieści ojca dotrzeć do końca, do tego końca, który wedle jego słów nigdy nie miał być szczęśliwy. A potem zrozumiałem coś więcej: że jednak, na przekór wszystkiemu, był najszczęśliwszy z możliwych.

— Ojcze... Cieszę się, że tak się stało, na przekór wszystkiemu — powiedziałem łagodnie. — Kocham cię, i kocham cię mocniej niż cokolwiek innego na tym świecie. Obaj przeszliśmy przez ból i wstyd, i przez rozpacz. A przecież nigdy nie byłbym w stanie rozumieć cię bardziej, niż po tym wszystkim, co stało się moim udziałem...

Lucjusz podniósł się powoli i spojrzał na mnie z góry.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał powoli.

— Ta droga przywiodła nas do tego miejsca, czyniąc nas takimi ludźmi, jakimi jesteśmy, nie innymi. Jestem głęboko wdzięczny za każdą chwilę cierpienia w moim życiu, bo nimi właśnie okupiłem swoje szczęście — desperacko szukałem słów, by wyrazić to, co czułem. — Zrozum, proszę... im głębsza jest przepaść w naszych sercach, tym więcej jest w nich miejsca na miłość.

Oczy Lucjusza były szeroko otwarte z szoku i niedowierzania. A ja wreszcie zrozumiałem, że nie były one moimi oknami na świat; były jedynym światem, jaki miałem.

Mógłbym po tysiąckroć zmieścić się cały w tych ciemnych źrenicach, a wokół mnie byłyby jeszcze całe połacie przestrzeni. Byłem tak mały... tak niewielki i nic nie znaczący w tej wszechogarniającej czerni.

Mógłbym utonąć w mroku tych źrenic i nigdy już nie pragnąć światła.

Byłem stracony, i byłem szczęśliwy.

* * *

Draco leżał na ziemi, z włosami rozsypanymi niczym płatki śniegu w otaczającym nas morzu soczystej zieleni. Był cudem tego świata: śniegiem w lecie, wypełnieniem pustki, marzeniem w śnie bez snu, miłością w samotności.

Był odpowiedzią na modlitwę o odkupienie, choć nawet nie wiedziałem, że się modliłem.

Był wszystkim.

* * *

END OF PART I



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Winter of Souls 1 5 DMlLM
Ethnobotany of psilocybin mushrooms especially psilocybe cubensis J of Ethnopharmacology 10 (1984) 2
Chirurgia wyk. 8, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat 2 pos
Nadczynno i niezynno kory nadnerczy, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Austral
Harmonogram ćw. i wyk, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat
chirurgia wyk 7, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat 2 pose
Testy Different use of english 10 r bzdak
Midnight at the Well of Souls World Map Sheet
Midnight at the Well of Souls Navigation Sheet
Chirurgia wyk. 5, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat 2 pos
Midnight at the Well of Souls Solar System Sheet
Midnight at the Well of Souls Ship Blueprints
Weis & Hickman Dragonlance War of Souls Dragons of a Lost Star
chirurgia 03.03 3006 urazy gAowy by SHU ., In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Austr
CHirurgia wyk. 4, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat 2 pos
leki w stanach nagłych, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat
interna pytania, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, interna, GI
farma, In Search of Sunrise 1 - 9, In Search of Sunrise 10 Australia, Od Aśki, [rat 2 posegregowane]

więcej podobnych podstron