Nie chcę nawet marzyć
Autor: Orlando
Fandom: Harry Potter
Gatunek: obyczajowy
Rating: PG-15
Parring: DM/HP (mocno zakamuflowany)
Beta: Ai
Ostrzeżenia: brak
***
W życiu jak w kalejdoskopie: dni słoneczne rozdziela ulewny deszcz, łzy smutku osusza nieoczekiwana radość, a szczęście umyka przed rozpaczą. Ale jak inaczej docenilibyśmy światło dnia, gdybyśmy wcześniej nie błądzili w ciemnościach?
Draco Malfoy jak zwykle wstał dwie i pół godziny przed śniadaniem, aby móc spokojnie i bez pośpiechu przeprowadzić swój poranny rytuał. Trzydzieści minut intensywnych ćwiczeń, długa gorąca kąpiel, pół godziny na włosy i mniej więcej tyle samo na wybór odpowiedniego stroju. Młody dziedzic fortuny Malfoyów, jak przystało na arystokratę z dziada pradziada, każdą czynność wykonywał powoli i z namaszczeniem. Nigdy się nie spieszył, ale też nigdy się nie spóźniał. Zwykle pojawiał się dokładnie w chwili, gdy wybijała godzina spotkania. Jeśli osoba, z którą był umówiony, nie zdołała dotrzeć w wyznaczone miejsce, on nigdy nie czekał. Po prostu odwracał się i odchodził.
Malfoy był w doskonałym humorze. Kalendarz informował, że dziś 14 luty, dzień, w którym jego gargantuiczna próżność będzie zaspokajana. Fakt, to plebejskie święto, które przeniknęło ze świata mugoli, ale przecież nawet oni, raz na tysiąc lat, mogli wymyślić coś godnego uwagi. Święto zakochanych, szalony dzień, kiedy nawet najbardziej wstydliwy Puchon, otumaniony przez hormony, drżącą ręką podpisuje kiczowatą kartkę z wielkim napisem `I love you'. Żenujące, ale z drugiej strony, jak nie ulec magii komplementów, zachwytów i wyznań? W tym dniu Draco dostawał zazwyczaj około setki kartek i upominków od większości dziewczyn w szkole, sióstr kolegów, a także kilku chłopaków. Przyjmował te hołdy chłodno i obojętnie jak przystało na Malfoya, ale w głębi duszy odczuwał banalną, dziecięcą radość z ich powodu.
Gdy Draco stanął na środku dormitorium, wyglądając jak milion złotych galeonów, jego wymiętoszeni koledzy dopiero zwlekali się z łóżek. Jednak Malfoy nie zamierzał na nich czekać.
- Idę. Dogonicie mnie - powiedział rozkazującym tonem i wyszedł z sypialni.
W pokoju wspólnym ogień w kominku trzaskał już wesoło, walcząc z chłodem lochów. Malfoy podszedł do swojego biurka, aby wziąć książki do biblioteki i z satysfakcją spojrzał na odrobione już prace domowe. Oznaczało to, że w weekend może zacząć uczyć się do końcowych egzaminów. Draco może nie był tak błyskotliwy jak niektóre szlamy, ale był mądrzejszy od przeciętnego Gryfona. Ponadto był ambitny, a gdy musiał, nawet pracowity. Malfoy przez chwilę grzał się stojąc blisko kominka, po czym opuścił pokój wspólny Ślizgonów i skierował swoje kroki ku Wielkiej Sali. Crabbe i Goyle dogonili go dopiero, gdy był w połowie drogi. Zdyszani, z trudem łapiąc oddech, przepraszali go, że musiał na nich czekać. Malfoy uciszył ich unosząc dłoń. Nie patrząc na nich i nie zatrzymując się, podał Goyle'owi książki. Wyróżnienie to Gregory przyjął z radością.
Dotarłszy do Wielkiej Sali, Draco z zadowoleniem skonstatował, że jest jedną z pierwszych osób, które się tam zjawiły. Lubił przychodzić wcześnie i znad parującego kubka z kawą, obserwować kolejne osoby przybywające na posiłek. W jakich są humorach, jak wyglądają, kogo szukają wzrokiem. Lubił wiedzieć wszystko o wszystkich. Zwłaszcza o Gryfonach. Jak każdy szanujący się Ślizgon, miał nienawiść do nich zakodowaną już na poziomie komórkowym i z radością oddałby swoją najlepszą szatę lub ekskluzywny zestaw kosmetyków do włosów, by móc się przyczynić do publicznego upokorzenia któregoś z nich. A jednego w szczególności. Harry Potter, naczelna niezguła Gryffindoru, od pierwszego dnia szkoły był jego `ulubieńcem'.
Ponieważ w tym roku walentynki wypadały w sobotę, nie było zajęć i wszyscy uczniowie ze starszych roczników wybierali się do Hogsmeade po śniadaniu. Nudne hogwarckie mundurki zostały zamienione na cywilne ubrania i Malfoy z zadowoleniem obserwował zgrabne ciała koleżanek uwolnione z ciężkich, szkolnych szat. Sam też nie lubił ubierać się tak jak wszyscy, wtapiać tłum. Choć musiał przyznać, że jego platynowe włosy wyróżniały go zawsze i wszędzie.
Właśnie kontemplował nogi pewnej Krukonki z szóstego roku, przechodzącej w pobliżu jego stołu, gdy w Wielkiej Sali pojawił się Potter. Jak zawsze spóźniony, z potarganymi, jeszcze wilgotnymi włosami, w pogniecionych spodniach i niechlujnie zawiązanych butach. Kompletna żenada. Malfoy obrzucił go krytycznym spojrzeniem, wykrzywił ironicznie usta i zaczął podziwiać biust koleżanki siedzącej przed nim. Jakaś czwartoroczna Ślizgonka, której imienia nie mógł sobie przypomnieć, za to doskonale pamiętał jak jędrne były jej piersi, gdy pewnej nocy spotkali się w Pokoju Życzeń.
Śniadanie dobiegało już końca, kiedy wreszcie pojawiły się sowy. Draco, tak jak się spodziewał, został dosłownie zasypany różnobarwnymi kartkami, które niedbale odsunął na bok. Nie interesowała go ich treść, a jedynie ilość. Był Malfoyem, lubił hołdy i dowody uznania, nie zależało mu jednak na prawdziwych uczuciach. Jako Malfoy był ich teoretycznie pozbawiony. Zdecydowanie wolał, gdy podziwiali go z daleka, to dawało mu całkowitą satysfakcję.
Niestety, zadowolenie Malfoya nagle uległo znacznemu zmniejszeniu. Zdał sobie bowiem sprawę, że przed Potterem znajduje się wcale nie mniejsza sterta kopert.
I znowu. Po raz kolejny próbował go przyćmić! Dlaczego on zawsze i wszędzie musiał być pierwszy, lepszy, szybszy? Jedynie jeśli chodzi o naukę, a zwłaszcza o eliksiry - ustępował mu pola. Ale to było za mało. Za mało!
Pocieszające było jednak to, że Potter wcale nie wyglądał na zadowolonego. Malfoy powiedziałby raczej, że jest nieszczęśliwy. Absolutna nieporadność czy wręcz nieumiejętność przyjmowania przez Pottera adoracji innych, nieodmiennie bawiła Dracona. Zapewne teraz, ten kretyn będzie czuł się zobowiązany przeczytać tę stertę makulatury i podziękować za każdą kiczowatą kartkę, chociażby uśmiechem. Matoł.
- Co ty na to, Draco?
- Słucham? - Malfoy zwrócił się do siedzącej obok Pansy Parkinson.
- Spytałam, czy jak będziemy w Hogsmeade, dasz się zaprosić na piwo kremowe do `Trzech Mioteł'?
- Piwo kremowe? To dobry pomysł. Crabbe, oddaj te książki do biblioteki, a ty Goyle, zanieś mi to do dormitorium - powiedział Malfoy, wskazując na kartki z miłosnymi wyznaniami, po czym wstał i nie oglądając się na `przyjaciół', ruszył w stronę dziedzińca, gdzie już czekali chętni na spacer do Hogsmeade.
Crabbe posłusznie wziął książki i udał się do biblioteki. Goyle chciał złapać równy stos kartek, ale jego niezgrabne ręce źle je chwyciły i tęczowa kaskada zsunęła się ze stołu. Goyle rzucił się, aby je podnieść, podczas gdy reszta świty Malfoya podążyła za blondynem. Grube, zimowe szaty pojawiły się na ich ramionach w chwili, w której przekroczyli próg szkoły.
Jak przystało na połowę lutego w Anglii, było mroźno (około 12 stopni na minusie), biało i rześko. Właśnie skończyła się trwająca od kilku dni zamieć śnieżna i jakby specjalnie po to, by uczcić dzień zakochanych, na czystym niebie królowało słońce.
Było pięknie, ale Malfoy tego nie zauważał. Szedł wśród sporej grupy Ślizgonów, ale nie słuchał prowadzonych rozmów. Prawdę powiedziawszy był trochę znudzony. Jego koledzy podniecali się nowymi plotkami, śmiali się ze starych dowcipów i ogólnie rzecz biorąc, zachowywali się jak smarkacze. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie zauważył jak są infantylni? A może to on dorósł? Pewnie to jeden z powodów, dla których ostatnio tak często i chętnie spędza samotne godziny w bibliotece. Nic to, w `Trzech Miotłach' z pewnością spotka jakąś miłą dziewczynę, której czarujący uśmiech osłodzi mu mdłą rzeczywistość.
Gdy dotarli na miejsce i zajęli swój stolik, w głębi pod oknem, Malfoy zaczął rozglądać się w poszukiwaniu szczęściary, z którą spędzi dzisiejszą noc. Był tak zajęty swoimi myślami, że nawet nie zauważył, iż Pansy Parkinson jest dziwnie podekscytowana. Dokonując rekonesansu sali, spostrzegł błyszczący, płaski blat, który dwóch mężczyzn umieszczało na ścianie. Roześmiał się.
- Spójrzcie na tych idiotów. Nie potrafią nawet ustawić stołu.
Pansy spojrzała we wskazanym kierunku i powiedziała.
- Draco, to nie jest stół, tylko ekran telewizyjny.
- Ekran telewizyjny? Na zdechłe charłaki, a cóż to takiego?
- To takie pudełko, w którym Mugole oglądają... filmy, wiadomości... programy rozrywkowe. To taki ich komunikator. Wszyscy oglądają to samo. To znaczy, jak chcą, bo są różne kanały... Nie wiem dokładnie jak to działa, ale...
- Nie ważne. Po co nam TO tutaj?
- Będzie karaoke - odpowiedziała nieśmiało Pansy, ciesząc się z marnego oświetlenia, które, na co liczyła, ukryło jej rumieńce. Jako Ślizgonce, nie wypadało jej zdobić twarzy w pąsy.
- Kara... co?
- To taka mugolska... gra. Puszcza się muzykę, na ekranie, to znaczy na tym płaskim blacie na ścianie, pojawiają się słowa. W momencie, gdy należy zaśpiewać dane słowo, jest ono podświetlane. Dostaje się mikrofon no i się... śpiewa.
Malfoy pokręcił głową.
- Tylko Mugole mogli wymyślić taką niedorzeczność. Chodźmy stąd, to miejsce schodzi na psy - i już miał się podnieść, gdy powstrzymała go dłoń dziewczyny, ściskająca jego ramię.
- Jeszcze chwilę, dobrze? - bardziej stwierdziła niż zapytała. A gdy Draco milczał, dodała: - Mam dla ciebie niespodziankę.
- Tak? Jaką? - spytał przeciągając słowa.
- Wiem, że nigdy nie czytasz kartek walentynkowych, postanowiłam więc dać ci coś innego.
- Mów dalej.
- Za dziesięć minut wszystkiego się dowiesz, ale proszę, poczekaj tu i nigdzie nie odchodź, dobrze?
Malfoy patrzył na nią przez chwilę spod przymrużonych powiek. W końcu skinął głową.
- Dziesięć minut chyba wytrzymam.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i pobiegła do baru, gdzie zamówiła dla wszystkich kolejną kolejkę, a później udała się na zaplecze.
Malfoy powiódł znudzonym wzrokiem po sali i ku swemu niezadowoleniu spojrzał wprost w zielone oczy Pottera. Przez kilka sekund patrzyli na siebie, po czym Gryfon odwrócił wzrok. I to ma być zbawca czarodziejskiego świata? Merlinie, dopomóż. Jednak Malfoy nie miał czasu na dłuższe znieważanie Pottera, gdyż usłyszał Madame Rosy, mówiącą nienaturalnie głośno.
- Witam wszystkich w `Trzech Miotłach' na pierwszym wieczorze karaoke w Hogsmeade. Nie bez powodu inaugurację tej wspaniałej gry zaplanowaliśmy na dzisiejszy dzień. Karaoke polega na tym, że mając oryginalny podkład muzyczny i słowa, można śpiewać znane i lubiane piosenki. A kiedyż nasze serce głośniej śpiewa, jeśli nie w dniu zakochanych? Kończąc już ten przydługi wstęp, zapraszam pierwszą osobę, która zaśpiewa nam piękną pieśń o miłości: Shape of my heart. Zapraszam kochanie.
W tej chwili obok Madame Rosy pojawiła się Pansy Parkinson. Malfoy już wiedział, jaką to `niespodziankę' miała dla niego dziewczyna i uznał, że jest zdecydowanym przeciwnikiem tego rodzaju „prezentów”. Nie wspominając już o tym, że spodziewał się raczej koronkowej bielizny, którą mógłby z niej zdjąć w pokoju na górze. Ale żeby śpiewać? I to w miejscu publicznym? Dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem, jednakże widząc jego niezadowoloną minę, wyraźnie straciła cały zapał. Rozległa się muzyka. Pansy zaczęła śpiewać, ale choć głos miała niezły, to robiła to tak mechanicznie i bezosobowo, że aż przykro było słuchać. Gdy była już mniej więcej w połowie piosenki, zeszła nagle ze sceny, oddała Madame Rosy mikrofon i wyszła z gospody.
Malfoy nie zadał sobie trudu, aby skomentować to wydarzenie w jakikolwiek sposób. Po prostu dalej pił piwo, patrząc wokół obojętnym wzrokiem. Nawet nie przyszło mu do głowy, aby wyjść za koleżanką. Z drugiej strony, niby dlaczego miałby się nią przejmować? W końcu sama się o to prosiła.
Madame Rosy zapowiedziała kolejną wokalistkę i podała tę dziwną, grubą różdżkę małej Weasleyównie. W Malfoyu obudziła się nadzieja na dobrą zabawę, lecz niestety okazało się, że dziewczyna umie śpiewać i to nawet bardzo dobrze. Później śpiewała kolejna, i kolejna, a Draco sączył piwo i choć mierziło go to przedstawienie, to jakoś nie mógł zebrać się w sobie, aby wyjść. Ostatecznie, w myśl zasady: czekajcie, a zostaniecie nagrodzeni - Malfoy doczekał się przedstawienia godnego swoich oczu.
Do mikrofonu dorwała się ta dziwaczka, Luna Lovegood i zamknąwszy uprzednio oczy, zaczęła wyśpiewywać swoją tęsknotę. Wszyscy obecni boleśnie przekonali się, że nie tylko olbrzym nadepnął jej na ucho, ale również jej uzdolnienia wokalne pozostawiają wiele do życzenia. Szlamowata dziewczyna rudzielca próbowała przerwać to przedstawienie, ale dziwaczka była uparta. Niestety po dwóch minutach wysłuchiwania jej wrzasków, większość gości zaczęła gwizdać i urywając niewybrednego słownictwa, „prosiła” ją, aby grzecznie usiadła. Lovegood otworzyła oczy i śpiewając nieco ciszej, popatrzyła wokoło wzrokiem zbitego psa. Jednak udręczona publiczność nie zamierzała okazać jej zrozumienia, a wręcz przeciwnie, gwizdy i krzyki przybrały na sile. Malfoy już widział oczami wyobraźni, jak dziewczyna zaczyna płakać i wybiega z gospody, gdy nagle obok niej pojawił się Potter i zaczął... śpiewać wraz z nią. W pierwszej chwili sala zamarła zaskoczona. Jak się okazało, Harryemu Potterowi wolno wszystko, nawet fałszować. Nie rozległ się już ani jeden gwizd, ani słowo skargi, a nawet kilka osób przyłączyło się do nich. Malfoy patrzył na Pottera, zastanawiając się, jak można być takim imbecylem, ale w głębi duszy zazdroszcząc mu trochę tej jego głupiej odwagi. Gdy duet Lovegood-Potter skończył śpiewać Draco uznał, że zobaczył już dość i wyszedł, zostawiając `przyjaciół', bez jednego słowa wyjaśnienia.
Malfoy nie miał jeszcze ochoty wracać do Hogwartu, udał się więc do księgarni i zaszył w dziale antykwarycznym. Jak zawsze znalazł tam kilka perełek, lecz nie chciało mu się ich wszystkich dźwigać. Usiadł więc w wykuszu okiennym, aby je dokładnie przejrzeć i wybrać najciekawszą. Traf chciał, że pierwsza, którą otworzył, dotyczyła zaklęć związanych z leczeniem zaburzeń umysłowych - sekretnego konika młodego Malfoya - nic więc dziwnego, że gdy zaczął ją czytać, zamknął dopiero gdy skończył. Draco przeciągnął się i wstał powoli. Tak, zdecydowanie chce mieć tę książkę. Pozostałe zostawił na parapecie i skierował się do kasy, przy której, ku jego irytacji, konwersował największy idiota Gryffindoru. Podchodząc bliżej, Malfoy usłyszał:
- Almanach rozgrywek quidditcha z lat trzydziestych i czterdziestych, to dla miłośnika tej gry prawdziwy rarytas.
- Może i tak, ale 40 galonów za taką książkę? Naprawdę chce ją pan kupić?
- Tak. Mój przyjaciel uwielbia quidditcha.
W tym momencie Malfoy postanowił się wtrącić.
- Jak miło. Mi też coś kupisz? Jedyne 20 galeonów, ale co to jest dla takiego krezusa jak ty.
Potter podał pieniądze kasjerce i zwrócił się do blondyna.
- Malfoy, a już miałem nadzieję, że się gdzieś zgubiłeś.
- Przykro mi. Wygląda na to, że jestem jak zły sykiel - zawsze wracam. Po twoim występie byłem w takim szoku, że musiałem trochę ochłonąć. Nie myślałeś przypadkiem o karierze w jakimś wodewilu?
- Nie. Sądzę, że ty byś się tam lepiej nadawał.
Ku zaskoczeniu Malfoya, Potter nie kontynuował `rozmowy'. Odwrócił się, wziął książkę i mówiąc `do widzenia' ekspedientce, wyszedł. Draco patrzył jak Gryfon opuszcza księgarnię, a gdy drzwi się za nim zamknęły, bez słowa podał kasjerce swoją książkę i pieniądze. Był zły. Jak on śmiał go tak zostawić!? W połowie kłótni, bez jednej groźby, bez prawdziwej obelgi. To było zupełne niepodobne do Pottera. Ale dzień się jeszcze nie skończył i wiele się jeszcze mogło wydarzyć.
Opuściwszy księgarnię, Malfoy skierował się do Hogwartu. Szybki marsz i mroźne powietrze sprawiły, że gdy dotarł do szkoły z radością zjadł kolację. Później, nie mając ochoty na towarzystwo, udał się do biblioteki, aby trochę się pouczyć.
Po trzech godzinach intensywnego studiowania eliksirów, przetarł zmęczone powieki i odchylił się na krześle, aby rozprostować plecy. Sam nie wiedział dlaczego to robi? Po co się tak wysila? Równie dobrze mógł spędzić te godziny leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit. Jego oceny i umiejętności nie miały żadnego znaczenia. Jego życie było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, aż do śmierci - i to uwzględniając zarówno szybki koniec jego żywota, jak i późną starość. Nie miał na nic wpływu, nie mógł o niczym decydować, nawet o kolorze swoich gaci - jako Ślizgon powinien nosić zielone, a jako Malfoy jedwabne. Może byłoby to i śmieszne, gdyby w okrutny sposób nie streszczało jego życia. Nigdy nic nie robił dlatego, że tego chciał, on `musiał' lub `powinien'. W jego przypadku pomiędzy tymi słowami można było postawić znak równości.
Zanim się urodził wiadomo już było, że pójdzie do Hogwartu, zostanie Ślizgonem i będzie postępował jak przystało na dziedzica nazwiska Malfoy. Gdy się urodził, ojciec określił pola jego zainteresowań (czarna magia i eliksiry) i przez kolejne lata bacznie pilnował, by nie rozpraszał swojej uwagi na inne przedmioty. Nawet ćwiczenia fizyczne uważał za marnotrawstwo energii, ale ostatecznie uznał, że młody chłopak potrzebuje ruchu i łaskawie przymknął oczy na tę fanaberię. Mniej więcej w tym samym czasie ustalono, że gdy tylko skończy szkołę, zostanie lojalnym sługą Czarnego Pana. A w jego dwunaste urodziny, przedstawiono mu przyszłą żonę. Nosiła jeszcze wtedy śpioszki, ale patrząc na jej rodziców, Draco nie mógł sobie wiele obiecywać, zarówno jeśli chodziło o jej urodę, jak i inteligencję. Nie ważne, grunt, że jego majątek zostanie podwojony. No i to najdalej z nimi spokrewniona arystokratyczna rodzina w czarodziejskim świecie. Aktualnie, przyszła pani Malfoy miała dopiero pięć lat, jednak Draco już odczuwał frustrację na myśl o ślubie.
Czasami, gdy długo leżał w łóżku nie mogąc zasnąć i podziwiał taniec cieni na suficie, przychodziły mu do głowy głupie myśli. Na przykład marzył o tym, że po szkole ucieknie, zmieni imię, kolor włosów i oczu, a później będzie podróżował po świecie, poznając niezwykłe miejsca i ciekawych ludzi. Sam będzie decydował o tym co chce czytać, kiedy i co będzie jeść (już nigdy nie wziąłby do ust mięsa) i z kim ma się spotykać. Wyobrażając sobie ten raj na ziemi, Malfoy zaczynał wierzyć, że to możliwe, że jego życie może się zmienić. Układał co i raz to nowy plan ucieczki, postanawiając rano zacząć przygotowania. Ale gdy w końcu zasypiał tuż przed świtem, wiedział, że to wszystko tylko mrzonki. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co by się stało z jego rodzicami, gdyby uciekł. Jaką ponieśliby karę i na Merlina, już lepiej, aby on sam ich zabił. Szczęśliwie w większości z nas są nieprzekraczalne granice.
Nigdy nikomu o tym nie mówił, nawet rodzicom. Po co? Przecież i tak nie mógł liczyć na zrozumienie. Jeden tylko Potter wiedział jak to jest, gdy inni planują twoje życie. On również od dnia narodzin, przynajmniej tych drugich, musiał wpasowywać się w rolę jaką mu wyznaczono. Inni ludzie są lustrem, w którym możemy zobaczyć samych siebie. Może to był główny powód ich wzajemnej niechęci?
Malfoy poczytał jeszcze godzinę, po czym uznał, że na dzisiaj ma już dosyć eliksirów. W końcu to walentynkowa noc, więc powinien spędzić ją bardziej rozrywkowo. Na przykład zaprosić tę Ślizgonkę z czwartego roku na spacer do wieży astronomicznej. Malfoy wstał, odesłał książki na miejsce i skierował się ku wyjściu. Nagle stanął zaskoczony, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest sam w bibliotece. Jego zdziwienie jeszcze wzrosło, gdy odkrył, że to nie weasleyowa szlama, co w sumie nie byłoby takie dziwne, tylko Potter. Ten idiota spędza wieczór w bibliotece? Świat staje na głowie.
Jako że Malfoy nie miał ochoty na pogaduszki z Gryfonem, postanowił minąć go bez słowa, ale przechodząc obok zauważył, że przed Potterem leżą dwa stosy kolorowych pocztówek, a on sam gryzmoli coś na małych, białych arkusikach. Zapewne podziękowania - co za głąb.
Wbrew samemu sobie, Malfoy podszedł do Pottera, usiadł naprzeciwko i spojrzał na niego, uśmiechając się złośliwie. Gryfon zerknął na niego spod oka, ale nie przestał pisać. Nic też nie powiedział.
Czas płynie nieubłaganie i choćbyśmy nie wiem jak się buntowali, zmieniamy się. Wyglądało na to, że ich stare, dobre kłótnie odchodziły w przeszłość. Ciekawe tylko czy był to efekt dojrzałości, jaką udało im się osiągnąć, czy po prostu byli już tym wszystkim zmęczeni? Jeszcze cztery miesiące i ich dzieciństwo skończy się definitywnie. Gotowi czy nie, taryfa ulgowa zostanie anulowana, a oni słono zapłacą za każdy, nawet najmniejszy błąd. Ale póki co, jeszcze ta chwila nie nadeszła, jeszcze mogli bezkarnie łamać reguły.
- Potter - głos Malfoya był pozbawiony zwykłej ironii. - Generalnie mam w nosie to, w jaki sposób marnujesz swój czas, ale noc dziś taka piękna, że postanowiłem poświęcić minutkę, aby uświadomić cię w pewnej drobnej kwestii.
Gryfon w żaden sposób nie zareagował na słowa Malfoya, więc blondyn kontynuował.
- Poczta typu: kartki z wakacji, życzenia urodzinowe, czy też walentynki nie wymaga pisemnej odpowiedzi. Więcej, powiedziałbym nawet, że jest to źle widziane. Daruj więc sobie to pisanie i znajdź jakiś bardziej... podniecające zajęcie na wieczór.
- Nie znam się na savoir-vivre, ale myślę, że niektóre osoby wiele kosztowało napisanie tych kilku słów i moja odpowiedź, choćby zwykłe dziękuję, jest dla nich bardzo ważna.
Malfoy pokręcił głową, ciągle się uśmiechając. Wstał i odchodząc rzucił przez ramię.
- Jesteś niereformowalny Potter. Mam nadzieję, że ktoś ci kiedyś za to podziękuję, choć na twoim miejscu nie liczyłbym na to.
Zrobił jednak tylko trzy kroki, gdy zatrzymały go słowa Gryfona.
- Niektóre wyznania mogą być bardzo zaskakujące.
Malfoy odwrócił się.
- Słucham?
- Powiedziałem, że niektóre wyznania mogą być bardzo zaskakujące. Ignorując je, możesz przegapić coś ważnego.
Ślizgon czekał, przez kilka sekund, na kontynuację powyższej myśli, ale Potter milczał.
- Na przykład? - spytał w końcu.
- Nie wiem. To była tylko taka ogólna uwaga - odpowiedział Gryfon, nieprzerwanie pisząc.
Malfoy jeszcze przez chwilę patrzył na niego, po czym odwrócił się i odszedł bez pożegnania. Ale słowa Pottera nie dawały się zignorować i Ślizgon całą drogę zastanawiał się, co mogły znaczyć. Dotarłszy do pokoju wspólnego Ślizgonów, Malfoy dostrzegł kolegów leżących w fotelach przy kominku. Biorąc pod uwagę ilość butelek na stoliku, musieli spędzić ten wieczór we własnym towarzystwie, przy asyście piwa kremowego. Draco spojrzał na Goyle'a i nagle doznał olśnienia. Podszedł szybko do biurka, ale nie znalazł na nim stosu kartek jakie otrzymał rano. Czując podniecenie jakiego nie doświadczył już od dawna, podszedł do śpiącego Goyle'a i mocno potrząsnął jego ramieniem.
- Goyle! Goyle, gdzie położyłeś moje walentynki?
Wyrwany z głębokiego, pijackiego snu chłopak spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Co?
- Moje walentynki. Gdzie one są?
- W sypialni.
Malfoy puścił ramię kolegi i skierował się do dormitorium, a Goyle pozostawiony samemu sobie, ułożył się wygodniej i ponownie zasnął.
Draco wszedł do pustego pokoju. W taki wieczór jak ten, żaden siódmoklasista nie spieszył się do łóżka. W każdym razie nie sam. Blondyn spojrzał na swoje łóżko i zobaczył równo ułożony słupek kolorowych kartek, stojący na jego nocnym stoliku. Podszedł do niego, usiadł i wziąwszy walentynki do ręki, zaczął je pośpiesznie przeglądać. Wielkie serduszka, kiczowate rysuneczki zakochanych parek, kwiatuszki - a wszystko czerwone, różowe lub w innych niemożliwych kolorach. Trochę to trwało, aż w końcu Malfoy trafił na zwykłą, białą kopertę. Odrzucił całą resztę i przez chwilę przyglądał się jej, nie będąc do końca pewnym czy chce ją otworzyć. Ale czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka? Draco odpieczętował kopertę. W środku była deszczowo-niebieska kartka. Ślizgon odrobinę ją wysunął i odczytał dwa słowa, napisane na niej koślawym charakterem pisma Pottera: Nienawidzę Cię!
Malfoy długo siedział wpatrzony w ten napis, wodząc palcami po literach.
W końcu chłopak wyszeptał zaklęcie kamuflujące i deszczowo-niebieska kartka stała się dziewiczo czysta. Draco sięgnął po jedną ze swoich ulubionych książek traktującą o zaawansowanych eliksirach leczniczych i wsunął do niej kartkę, niczym zakładkę.
Reszta wyznań wylądowała w koszu na śmieci.
Malfoy przez chwilę stał niezdecydowany, po czym zszedł na dół i obudził Crabbe'a oraz Goyle'a oświadczając, że chce się z nimi napić. Może nie dokładnie tak zaplanował sobie ten wieczór, ale zdecydowanie wolał picie w towarzystwie tych neandertalczyków, niż rozmyślanie o tym, co mógłby mieć, gdyby jego życie należało do niego.
Koniec