Nie do wiary.
Budził dzwonił już chyba po raz siódmy, ale nie miałam siły podnieść się, żeby go wyłączyć. Zegar wskazywał godzinę 7:08. Czas wstać. Chociaż wcale nie miałam na to ochoty. Myślałam tylko o koszmarze, który dręczył mnie całą noc nie pozwalając spokojnie spać. Nie pamiętam już dokładnie co mi się śniło, wiem tylko, że uciekałam przez miasto oświetlone jasnymi latarniami. Nie wiem czy ktoś mnie gonił, czy ja starałam się coś dogonić. Wiem tylko, że po przebiegnięciu 3 przecznic, nie mogłam już złapać tchu i z wielkim hukiem upadłam na ulicę. Była to kolejna noc z cyklu ` Kate i jej koszmary `. Nie było takiej nocy, którą mogłabym spokojnie przespać, żeby nic mi się nie śniło. Zwykle wolałam przed snem wziąść jakiś środek nasenny, ale rzadko kiedy działał. Dlatego też, kiedy wstałam dzisiaj i popatrzyłam w lustro, widziałam młodą, chudą, zmarnowaną dziewczynę z podkrążonymi oczami. To było nie pierwszy raz, ale pomyślałam, że przecież mam kosmetyki, które wszystko zamaskują, na pewno nie będzie nic widać i nie będzie dało się poznać po mnie tej nieprzespanej kolejnej nocy. Nie ma problemu, którego nie dałoby się rozwiązać. Czyżby? Wzięłam szybki zimny prysznic na przebudzenie. Nic tak na mnie nie działało. Na krześle leżały wczorajsze ubrania, twierdząc, że zbytnio się wczoraj nie upaprałam, mogę je ubrać dzisiaj jeszcze raz. Nie miałam siły wyciągać z szafy wszystkiego po kolei i wybierać tego, w co chciałabym się dzisiaj ubrać. Zawsze miałam z tym problem, przez to zawsze wszędzie się spóźniałam. Czas dla mnie nie istniał. Stwierdziłam kiedyś, że co będzie musiało się stać, to po prostu się stanie. Nie miałam też żadnych zasad, życie zaskakiwało mnie z dnia na dzień coraz bardziej. I każdego dnia dochodziłam do innych wniosków, dlaczego jest tak a nie inaczej, czy też jakbym postąpiła w pewnej sytuacji i zadawałam sobie miliony pytań, na które praktycznie nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Życie było dla mnie wielką zagadką. Rozwiązywałam problemy otaczających mnie ludzi. Byłam małym psychologiem z ciemnymi włosami i dużymi, niebieskimi oczami. Ludzie, którzy mnie znali, widzieli we mnie złote serce. Przez to zawsze ukrywałam swoje problemy, zatrzymywałam je dla siebie, i z nikim się nimi nie dzieliłam. Kiedy już naprawdę miałam wszystkiego dosyć, zaszywałam się w swoim pokoju, chowając twarz w dłonie. Rzadko płakałam, bo łzy nie dawały mi ukojenia. Jeśli to nie skutkowało, wychodziłam z domu, szłam gdzieś w spokojnie miejsce, z kartkami papieru w ręce, i dwoma długopisami, tak na wszelki wypadek, jakby jeden się wypisał, w momencie gdy chciałabym przelać na papier jakąś bardzo ważną myśl. Pisanie mi pomagało. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym, że cokolwiek piszę. Uważałam moje `dzieła' za bardzo osobiste, za takie, które nie powinny ujrzeć światła dziennego i o których powinnam wiedzieć tylko ja. Miałam na to wszystko miejsce, mała brązowa komoda w kącie mojego pokoju zamykana na klucz. Nie chciałam tego robić, ale niestety ciekawość moich domowników nie znała granic. Nie chciałam, żeby to czytali i zastanawiali co tak naprawdę do jasnej cholery się ze mną dzieje. Nie znali mnie dobrze, tak szczerze to wolałam się zwierzać kartce papieru. O czym pisałam? Głównie o nieszczęśliwych miłościach. W postaci piosenki, krótkiego wiersza, albo dłuższej opowieści. Chyba jeszcze do tej pory nie poznałam, co tak naprawdę znaczy miłość i jak w życiu jest ważna. Ale bardzo chciałam tego doświadczyć, przez to często ładowałam się w nieudane związki. A potem rozpaczałam, dlaczego wyszło tak a nie inaczej. A ten dzień zapowiadał się jak każdy inny, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, uczesałam włosy grzebieniem i ubrałam na siebie długi, czarny, zimowy płaszcz. W Denver zimy były bardzo mroźne, termometr wskazywał dzisiaj -8 stopni. To i tak cieplej niż wczoraj, pomyślałam. Wzięłam książkę pod rękę i zamknęłam za sobą drzwi. Nie spieszyłam się zbytnio ponieważ mój szkolny autobus odjechał 2 minuty temu, i musiałam czekać na następny. Pewnie znowu spóźnię się na biologię, znowu kolejna jedynka do kolekcji. Pani Smith, jak ona mnie nienawidziła, ale przyzwyczaiłam się do tego.
Teraz myślałam tylko o tym, żeby zająć miejsce w śmierdzącym autobusie, bo mróz dawał się we znaki. Kiedy przyjechał, szybko przemknęłam na koniec autobusu, żeby zająć sobie miejsce. Tym razem mi się udało, był prawie pusty, modliłam się żeby nikt się do mnie nie dosiadł i nie zawracał mi głowy. Pół godzinna podróż, może wreszcie coś napiszę. Miałam tak wiele pomysłów a jednocześnie dużo, zbyt dużo spraw na głowie. Zwykle pół dnia schodziło mi na szkołę, dwa dni w tygodniu zostawałam w szkole na lekcje śpiewu i malarstwa, albo na karne `nadgodziny' za brak zadania domowego. Codziennie o 15 odbierałam młodą z przedszkola. Ta młoda, to moja siostra, Natalie, ma 6 lat. W tej całej chorej patologii rodzinnej, tylko ja się nią zajmuję. Kiedy wychodzimy z przedszkola, zwykle jemy coś na mieście, bo w domu nikt nie ma czasu na gotowanie codziennie obiadów. Moi rodzice są zbyt zajęci, żeby cokolwiek robić. Ale tak to już jest, kiedy ma się na głowie całą firmę. Ja i Natalie jesteśmy ze sobą bardzo zżyte, trudno nam się rozstać. Spędzamy ze sobą dużo czasu, nawet kładę ją wieczorem spać, bo mama przychodzi późno i jest zmęczona. I tak mija nam cały dzień. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Przystanek trzeci - Long Street. Centrum miasta. Tutaj zawsze wsiada dużo ludzi, dlaczego tym razem miało by być inaczej? Ze skupieniem patrzę na wsiadających, tak, to znowu te dwie dziewczyny, które kiedyś dały mi w kość. Teraz zawsze siedzą z przodu. Mark i Tom, moi `najlepsi' kumple. Zaczną mnie poznawać dopiero wtedy, kiedy będą potrzebować pomocy na lekcji muzyki. Wracam do pisania, na pewno nie wydarzy się dzisiaj nic ciekawego.
- Dlaczego pan nie rusza? - krzyczy ktoś z przodu
- Czekam na tego chłopaka co biegnie, niech nie marznie na przystanku biedaczek - odpowiedział kierowca.
- Z tą wielką gitarą na pewno szybko nie dobiegnie - skomentowała blondyna.
- Chwilę możecie poczekać.
Podniosłam tylko głowę, przez środkowe drzwi wszedł wysoki brunet z gitarą na plecach.
- Dziękuje panie kierowco! - zakrzyczał nieznajomy.
Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu wolnego miejsca, cały autobus był pełny, nie licząc jednego miejsca wolnego koło mnie, na którym dumnie odpoczywał mój skórzany plecak. Widać tylko mi podobała się jazda na końcu autobusu. Odwrócił się i zaczął zmierzać w moim kierunku. Stanął obok mnie i spojrzał na jedyne wolne miejsce w autobusie. Nieśmiało zdjęłam plecak z siedzenia, wróciłam do pisania i cały świat przestał dla mnie istnieć. Nieznajomy włożył gitarę na górną półkę i usiadł obok mnie rozpychając się na wszystkie strony. Przesunęłam się w bok jak najbardziej tylko mogłam. Siedząc w tym ścisku, zauważyłam że tajemniczy brunet co chwila zerka mi przez ramię, najwyraźniej spodobały mu się moje papierki. Nie uszło to mojej uwadze, szybko podniosłam wzrok, a on równie szybko zaczął patrzeć w inną stronę. Siedział bardzo blisko mnie, kurtkę miał mokrą od śniegu, ale jego lekkie perfumy unosiły się w powietrzu. Zaciągnęłam się tym niezwykłym zapachem, a on spojrzał na mnie. Sięgnęłam do kieszeni po chusteczki, udając, że mam katar. Trwało to jakieś 35 minut, zanim dojechaliśmy do szkoły. Utknęłam w tym wielkim, śmierdzącym autobusie - pomyślałam, siedząc w kącie na ostatnim siedzeniu. Zanim wszyscy wyszli, minęło trochę czasu. Tajemniczy nieznajomy zdecydował w końcu podnieść się z miejsca. Sięgnął na półkę ściągając z niej gitarę.
- Ała, uważaj! - krzyknęłam, gdy gitarą przywalił mi w głowę.
- Sorry, nie chciałem. - odpowiedział grzecznie.
- ?
- Ale nie musiałaś tak krzyczeć, prawie ogłuchłem - dodał.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że mój wrzask było słychać na cały autobus, na szczęście już prawie pusty. Tak często zwracałam na siebie uwagę, że nie robiło mi to już różnicy czy ktoś się na mnie patrzy, czy nie. Kiedy wreszcie się pozbierał, podniosłam plecak i zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi.
Schodziłam po schodach i właśnie w tej chwili zaczęłam żałować, że w ogóle wyszłam dzisiaj z domu. Moje buty ślizgały się na wszystkie strony, aż w końcu nie mając się czego przytrzymać wypadłam jak strzała z autobusu. Przez chwilę nie mogłam się podnieść, wylądowałam w śniegu i byłam cała mokra. Doszłam do wniosku, że szybko nie wstanę, dosłownie wszystko się ślizgało, nie miałam szans podnieść się na równe nogi. Leżałam plackiem na lodzie i nie mogłam się ruszyć.
- Cholera jasna! - krzyknęłam zbulwersowana.
Nie uszło to uwadze innych osób, którzy na dźwięk mojego operowego głosu, natychmiast się odwrócili. Podniosłam głowę i zdałam sobie sprawę, że gapi się na mnie pół szkoły, ale nawet nikt nie omieszkał się podejść i pomóc mi wstać. Kolejna próba wstania zakończyła się niepowodzeniem. Nagle ujrzałam przed sobą wysokiego bruneta, o bladej cerze i pięknych niebieskich oczach. Nasze oczy spotkały się pierwszy raz.
- To chyba nie jest twój szczęśliwy dzień - zaśmiał się podając mi rękę.
Poślizgnęłam się ale złąpał mnie żebym nie upadła.
- Na pewno do najszczęśliwszych nie należy, ale to u mnie normalne - odpowiedziałam zdezorientowana otrzepując płaszcz ze śniegu.
- Czy dzisiaj mamy piątek 13-stego?
- Nie, dzisiaj jest środa, 15-go grudnia.
- Widać jednak nie dla wszystkich szczęśliwa.
- Powinnam chyba zmienić buty.
- Bez wątpienia.
Kucnęłam żeby pozbierać rozwalony stos moich bazgrołów. Niezauważyłam, że nieznajomy trzyma już w rękach kilka moich papierków.
- „ Wiem, że jeśli tylko pozwolisz mi się poznać … „ - zaczął czytać
- Nie! Oddaj …
- Spokojnie. Przeczytałem tylko jedno zdanie.
- To bardzo osobiste.
- Domyślam się, ale te wszystkie kartki papieru …
- Wiem. Już sobie je pozbieram. Nic im nie jest.
- Chciałem pomóc.
- Dziękuję. - odrzekłam nieśmiało, zbierając nieszczęsne zapiski.
- Jestem Charlie. - podał mi rękę
- Kate - odpowiedziałam.
Usłyszałam dzwonek, pewnie był to dzwonek na lekcje, przecież od początku dnia towarzyszył mi pech.
- Poczekam na Ciebie, bo znowu Ci się coś stanie - odparł.
- Dzięki, ale muszę iść jeszcze do szatni.
Odwróciłam zwrok i zmierzałam w kierunku budynku. Charlie poszedł w inną stronę. Zbiegłam na dół po schodach, zajrzałam do plecaka, żeby znaleźć kluczyk do szatni. Oczywiście zajęło mi to chwile. Odwiesiłam kurtkę na wieszak i wybiegłam do góry. Nerwowo myślałam - Biologia, biologia! Która to była sala. Jest 6 minut po dzwonku. 306, 306. Sala 306. Spotkanie z rana mojej nauczycielki od biologii nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Weszłam niepewnie do sali.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałam
- Które to już spóźnienie, panno Kate Wilson?
- Przepraszam - odrzekłam.
Powoli szłam do swojej ławki, słysząc śmiechy moich kolegów. Usiadłam, wyciągając stertę papierów i dwa długopisy, znowu odpłynęłam w nicość. Ktoś klepnął mnie w ramię.
- Czy tutaj jest wolne?
Pomyślałam, o nie, o nie. Nigdy się od niego nie uwolnię. Pokiwałam tylko głową i kontynuowałam pisanie. Widziałam, jak cały czas mnie obserwował, ale nie rozmawiałam z nim. Czuć było tylko zapach jego perfum. Podczas biologii zapisałam chyba z 7 stron moich bazgrołów. Lekcja jak każda inna, tylko coś było nie w porządku. P. Smith od biologii postanowiła mnie dzisiaj oszczędzić, nie wpisując mi kolejnej pały.