o Augustyn Pelanowski gn2010


GN 2010

Bóg zaczyna od niczego …

Puste stągwie, puste serca …

Czytać, by widzieć …

Przyznaj, że potrzebujesz pomocy …

Powołanie, czyli oderwanie …

Podniósł oczy …

Błogosławione niezaspokojenie

Wyjdź z namiotu! …

Bóg wierzy w człowieka …

Kocha i czeka …

Uwolnienie od kamieni …

Pożądanie duszy …

Zwierciadło w trumnie …

Bliźniacze podobieństwo do Boga …

Żarzące się węgle …

Miłość jak ogień …

Miłość odporna na wszystko ..

Jak w banku …

Słowa pełne mocy …

Ojciec, Syn, Duch …

Naim znaczy umiłowany …

Pokusa bycia nadczłowiekiem

Jezus nie dba o reklamę …

Nie przesadzajmy! …

Wracajmy do ojczyzny …

Kto tu kogo leczy? …

W kogo się wpatrujesz, tym się stajesz …

Modlitwa jak pocałunek …

Niebezpieczne credo egoisty …

Niezwykłe w rzeczach zwykłych .

Szczęście wśród porażek …

Co może Matka? …

Ostatnie, czyli najlepsze …

A cóż to za armia nadciąga? …

Uczucia Boga …

Majątek do rozdania …

Sami nie wyliżemy się z ran …

Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko …

Obmowa jak trąd …

Wzniesione ręce Mojżesza, Jezusa, moje …

Modlić się, aby być sobą …

Mało poważny pan …

Kim tam będziemy …

Kto chce żyć wiecznie …

Chcę, by przyszedł już Pan …

Korzenie zła …

Wątpliwości proroka …

Miriam - drabina do nieba …

Noc ciemna i błogosławiona …

0x01 graphic

Bóg zaczyna od niczego

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jakże wysłuchane bywają modlitwy, gdy je zanosimy w największym uniżeniu!

Zanim Jezus pojawił się jako Mesjasz, wpierw wystąpił Jan Chrzciciel. To ma znaczenie również dla nas, gdyż zagłębienie się w chrześcijaństwo musi być poprzedzone tym wstępem pokutnym, którym posługiwał Jan. Droga duchowa ku Bogu zaczyna się na pustkowiu. Bóg ma szczególne upodobanie, by zaczynać od niczego i kiedy decyduje się z nami tworzyć relacje, zaczyna od propozycji oczyszczenia nas, ogołocenia. Do Boga nie zbliżamy się inaczej jak tylko przez jakiś rodzaj pustki, duchowego ubóstwa.

Pierwsze błogosławieństwo to błogosławieństwo ubóstwa duchowego. Ubodzy w duchu mogą być dopiero szczęśliwi, podobnie jak jedynie puste naczynie wypełnia się szlachetnym winem. Temu

pierwszemu krokowi ku Bogu odpowiada w mistyce droga oczyszczenia: „via purgativa”, która wszak jest kontynuacją chrztu. „Via purgativa” to krok ku wyrzeczeniu się siebie takim, jakim się było - ku wyrzeczeniu się starego życia i wszystkiego, co było z nim związane. Nierzadko kosztuje nas to utratę wszystkiego, co było złe, ale nawet i tego, co uważaliśmy za dobre. Chrystus zaraz po chrzcie udał się na pustynię, gdzie spędził 40 dni. To pierwszy krok ku rozwojowi duchowemu w chrześcijaństwie. Gdy się wyłączasz na jakiś czas z aktywności zewnętrznej, uruchamia się wnętrze.

Czyż nie jest podobnie z naszymi zmysłami? Wyłączenie z funkcji jednego ze zmysłów powoduje, że pozostałe cztery wzmacniają swe działanie. Jeśli wyciszylibyśmy cztery zmysły, ostatni stałby się czterokrotnie silniejszy. Gdy umartwilibyśmy wszystkie, szósty zmysł - kontemplacja - nabrałby potężnego skupienia. Na pustyni człowiek jest niezaspokojony zmysłowo, ponieważ trwa w pustce, dlatego też szósty zmysł - kontemplacja - intensyfikuje się z godziny na godzinę, a niebo tak łatwo się wtedy otwiera! Jezus stojąc w wodach Jordanu, modlił się, a gdy się modlił, otworzyły się niebiosa. Jakże wysłuchane bywają modlitwy, gdy je zanosimy w największym uniżeniu!

Bóg Ojciec wypowiada słowa o upodobaniu w swoim Synu, gdy ten stoi na samym dnie, ogołocony z szat, pokorny i niczym nie różniący się od tych, którzy stali na brzegu i czekali na swoją kolej. Dlaczego? Byśmy mogli być adresatami tych słów, które Ojciec wypowiedział o Nim. Tyle że trzeba zejść do poziomu prawdy o sobie. Jezus zejdzie jeszcze niżej, gdy Go podwyższą na krzyżu, a On będzie przeżywał opuszczenie przez Ojca. Głos, który rozległ się nad Jordanem wprost z niebios, zamilknie w czasie ukrzyżowania, by Ten, który został ukrzyżowany, zniżył się do poziomu jeszcze niższego niż Jordan, do poziomu ludzkiej rozpaczy i osamotnienia. A wszystko to po to, by nawet najbardziej opuszczony człowiek mógł w swej pustce ujrzeć, że nie jest już sam, że jest przy nim od tej chwili Chrystus. Opuszczenie Jezusa wypełniło jego obecnością każdą ludzką pustkę, nawet najbardziej depresyjną i beznadziejną.

0x01 graphic

Puste stągwie, puste serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jej imię znaczy kropla - MIRIAM. Wystarczy jedną łzę wylać przed Jej obliczem i Ona przytuli bardziej bezpiecznie niż matka.

Pierwsze chwile ludzkiego życia zwykle zaspokaja uczuciowo nasza matka, ale w miarę upływu lat następuje rozstanie. Może jednak być i tak, że matka nie ma czasu dla dziecka albo je po prostu ignoruje i odpycha. Wtedy w sercu dziecka rodzi się głód. Tak może być wiele lat, w końcu człowiek nie wytrzymuje i zaczyna szukać kogoś, kto zastąpiłby matkę. Możemy jej szukać wśród rówieśniczek, przyjaciółek, nauczycielek, autorytetów, ale zawsze będzie tak samo. Łaknienie budzi silną potrzebę zaspokojenia, stajemy się nienasyceni, chcemy więcej i więcej. Ciepła, bliskości, deklaracji, przytulenia, afirmacji, akceptacji, zrozumienia, spełnienia wszystkich marzeń. W końcu wkradają się zazdrość, lęk przed opuszczeniem i próby zniewolenia kogoś, podejrzliwość, czułość, w końcu złość, nienawiść, odrzucenie, ból.

Kto zastąpi ci matkę? Cud w Kanie Galilejskiej jest też cudem odzyskania matczynej miłości! Kiedy zabrakło wina, kiedy zabrakło upojenia miłością, pojawiła się Maryja. Czy naprawdę Ona może cudownie zaspokoić? Pomyślmy o tych sześciu stągwiach. Stały za drzwiami, jak odrzucone dzieci za drzwiami serca matek i ojców. Skamieniałe jak kamienne są losy niekochanych córek, zimne jak nieogrzane serca, puste jak głód miłości we wnętrzu tylu dziewczyn i chłopców. Za drzwiami, poza domem, poza miłością. Służyły do obmyć, czyli nie używano ich do spożywczych celów. Każdy przy nich tylko mył ręce, każdy zostawiał przy nich brud. Z takich naczyń każdy by się brzydził wypić nie tylko wino, ale cokolwiek.

Czasem najbliżsi nami się brzydzą. Zostawiają na nas tylko swoje brudy, wylewają nienawiść i niezadowolenie, rozpacz i beznadzieję, złość i wściekłość. To jest takie bezsensowne życie, dopóki nie pojawi się Maryja. Jej imię można przetłumaczyć jako kropla - MIRIAM. Kropla tak mała jak małe jest ziarenko drewniane na różańcu. Wystarczy jedna łza, jedna kropla z Jej policzka i wszystko jest inne. Trzeba jednak chwytać w swe ręce Jej łzy, zaklęte w różańcowy sznur. Wystarczy jedną kroplę, jedną łzę wylać przed Jej obliczem i Ona przytuli bardziej bezpiecznie niż matka.

Nie wyrzuci z kaplicy, z domu, z kościoła, z pracy, ze szczęścia, nie zgorszy się, nie usunie z królestwa niebieskiego, choćbyś nie wiem jak źle o sobie myślał lub myślała. Ona myśli zawsze o Tobie więcej niż dobrze. Nawet sam Bóg wybrał Ją sobie za MATKĘ LUDZKĄ. Czyż i my nie powinniśmy? Jak to uczynić? Każda miłość potrzebuje dwóch rzeczy: zapatrzenia i słów. Kontemplowania ikony i choćby jednego różańca każdego dnia, który będzie zwierzaniem się i powierzaniem się Matce. Potrzebujesz tego i dlatego podsuwam ci właściwą Osobę. Wystarczy, że zaczniesz, reszty Ona dokona. Pusta stągiew twojego serca wypełni się nie brudem, ale winem miłości Jezusa. Potrzebujemy miłości, która jest w Matce Miłości.

0x01 graphic

Czytać, by widzieć

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czytając Biblię, mam szansę widzieć Chrystusa, a nie tylko o Nim czegoś się dowiedzieć.

W średniowieczu mnóstwo ludzi było analfabetami, więc budowniczowie katedr zdobywali się na to, by epopeje biblijne tłumaczyć na język obrazów, rzeźb i witraży. Wiemy, że wiara zaczyna się od słuchania, ale czy jest coś wcześniej, czy jest coś przed słuchaniem? Przed słowem jest wizja, niekoniecznie nadprzyrodzone objawienie. Nigdy nie zapomnę słów, które wypowiedział Henri de Lubac, komentując konstytucję soborową „Dei verbum”: „Choć objawienie biblijne jest istotnie objawieniem słowa, jest jednak nie tylko tym. Teofanie Starego Testamentu sugerują nam, że ponad słowem jest jeszcze wizja, a cała Biblia jest wręcz przepełniona tęsknotą i pragnieniem ujrzenia Boga”.

Żeby spisać ewangelię, św. Łukasz wysłuchiwał od naocznych świadków wszystkiego, co było smakiem ich oczu, gdy pośród nich przebywał Jezus. Niewykluczone, że wtedy właśnie spotkał też Matkę Jezusa. Zanim cokolwiek spisał, chciał zobaczyć na własne oczy miejsca i ludzi, którzy widzieli i słyszeli Jezusa. Jezus najpierw chciał być widziany na ulicach Nazaretu jako zwykły człowiek, by nikt później nie miał wątpliwości, że Bóg może stać się człowiekiem. Piłat miał przed sobą tego samego Syna Boga, ale mimo intelektualnego wyrobienia i kultury, niczego poza człowiekiem nie potrafił się dopatrzeć. Chodzi o to, by nie tylko słyszeć o Nim, ale też by w końcu Go zobaczyć, i nie tylko widzieć, ale też dopatrzeć się Boga.

Widzenie kogoś czyni go bliższym, niż słyszenie o nim lub słyszenie jego słów. Gdy kogoś widzę, doświadczam go bezpośrednio, mogę do niego przylgnąć, zjednoczyć się z nim, słysząc o kimś, mogę tylko sobie go wyobrazić, a wyobrażenia bywają zwodnicze. Widzenie jest odczuwaniem smaku czyjegoś istnienia. Benedykt XVI komentował Psalm: „»Chodźcie i zobaczcie, jak słodki jest Pan«, dopiero skosztowanie prowadzi do zobaczenia. Pomyślmy o uczniach z Emaus: dopiero podczas wspólnej biesiady z Jezusem, dopiero podczas przełamywania chleba otwierają im się oczy. Dopiero gdy rzeczywiście doświadczą jedności z Panem, przejrzą. To dotyczy nas wszystkich: oprócz myślenia i mówienia potrzebujemy doświadczenia wiary, życiowej relacji z Jezusem Chrystusem”.

Czytając Biblię, chcę widzieć. Widząc, chcę kosztować, jak słodki jest Pan. Dla człowieka kultury euroame-rykańskiej słowo jest nośnikiem informacji intelektualnych, dla człowieka Biblii słowo natchnione jest przestrzenią ukrywającą obecność Boga, możliwością spotkania się z Nim. Czytając Biblię, mam szansę widzieć Chrystusa w każdym słowie, a nie tylko o Nim czegoś się dowiedzieć. W Księdze Wyjścia, tam, gdzie mowa o objawieniu się Boga na Synaju, zapisano, iż Izraelici widzieli dźwięki, a nie, że je słyszeli (Wyj 20,18). Raszi tłumaczył ten fenomen tak: „widzieli oni rzeczy, które są do usłyszenia i były niemożliwe do zobaczenia kiedykolwiek indziej”.

0x01 graphic

Przyznaj, że potrzebujesz pomocy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziecko jest zbyt słabe, by się bronić, i każde cierpienie jest dla niego zbyt duże. Dlatego, gdy dorasta, buduje mury, by ochronić siebie przed upokorzeniami.

Przyznać się do potrzeby uzdrowienia jest niezmiernie trudno, gdyż to oznacza utratę dumnej maski kogoś, kto sobie świetnie radzi. Żydzi w synagodze byli nastawieni na piękne kazanie o wszystkim i o niczym. Tymczasem Jezus przychodzi z uzdrowieniem, ale żeby doznać uzdrowienia, trzeba w sobie uznać chorobę. Wcale nie jest łatwo powiedzieć o sobie, że się jest chorym wewnętrznie. Dlatego Jezus przypomina im wdowę z Sarepty, kobietę, która, co prawda z ogromnym trudem, ale w końcu przyznała się Eliaszowi, że ma ukryty grzech, gdy jej syn umarł. Nie jest przyjemnie przyznawać się do słabości.

Wdowa, cudzoziemiec, sierota - należeli do najbardziej potrzebujących pomocy w starożytnym społeczeństwie. Wdowy były zobowiązywane do milczenia, stąd związek między słowem ILMENA - wdowa i ILLAM - niemy. Symbolicznie więc wdową jest ten, kto nic nie chce mówić, odczuwa paraliż lęku i wstydu, również ktoś, kto milczy, bo nie chce mówić o sobie prawdy. Dlaczego lękamy się odzywać? Ponieważ boimy się upokorzenia. Ludzie milczą, gdy się wstydzą samych siebie i żądają milczenia od innych, gdy lękają się poznać prawdę o sobie. A gdy się im przypomni, kim są naprawdę, wybuchają eksplozją wściekłości. Życie niejednego z nas upokorzyło i okaleczyło. Jak wielu z nas wzrastało w otoczeniu, które nas wykorzystało, a my nie potrafiliśmy się obronić i nie zdołaliśmy stworzyć granic bezpieczeństwa.

Dziecko jest zbyt słabe, by skutecznie się bronić, i każde cierpienie jest dla niego zbyt duże. A gdy dorasta, może się okazać, że samo też potrafi ranić, więc się wycofuje, zamyka, jeszcze bardziej wstydzi, już nie tylko tego, co inni mu zrobili, ale też tego, czego samo się dopuściło. Dlatego buduje MURY, by ochronić siebie samego przed upokorzeniami. Mury, które wydają się chronić, zamykają, izolują i tworzą wielką smutną samotność. Wdowa z Sarepty zbierała drewno poza murami. To ma wymiar symboliczny: szuka opału, szuka ciepła, ale zaledwie poza murami, tuż za bramą.

Wystarczy otworzyć się choć trochę na tego, którego posyła Bóg, by zaczęło się uzdrowienie. A posyła nam już nie Eliasza, ale samego Chrystusa! Mury Sarepty to mury gniewu, lęku, buntu, użalania się

nad sobą, zwątpienia w siebie i w poprawę swojego losu, utraty wartości i godności. Mury zasłaniające głód: wdowa ma już tylko garść oliwy i mąki. Głód ciepła i miłości bardziej niż zwykły głód. Człowiek zraniony nie chce nic od nikogo, nawet od Jezusa. Bóg potrafi się pochylić jak Eliasz nad umarłym dzieckiem wdowy i wskrzesić w nas nowe życie. Bliskość Boga jest dla nas szansą na wskrzeszenie do nowego życia. Bóg może uczynić z nas zupełnie innego człowieka, jeśli ukażemy Mu siebie w prawdzie. Czy nie potrzebujesz bezwarunkowej miłości Boga, Jego przytulenia, Jego pochylenia, szacunku, dowartościowania, uleczenia i przebaczenia? Czy nie potrzebujesz już wreszcie przestać żyć w ukryciu, w lęku i złości, dumie udawania?

0x01 graphic

Powołanie, czyli oderwanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Trzy czytania wskazują na trzy istotne aspekty powołania: NAWRÓCENIE, OCZYSZCZENIE i ODERWANIE.

Paweł wyznaje, że początkiem jego życiowej pasji było nawrócenie pod Damaszkiem. Ukazanie się Jezusa zwróciło jego dążenie życiowe w zupełnie innym kierunku. Łaska nawrócenia przemieniła go z gorliwego prześladowcy w gorliwego wyznawcę. Nawrócenie jest radykalną przemianą zainspirowaną potęgą łaski, a nie własnym wysiłkiem. Drugim aspektem jest oczyszczenie. Izajasz ma wypalane usta żarzącymi się węglami w momencie, gdy wyznaje swoją grzeszność. Ogień oczyszczenia jest ogniem wstydu, który łamie ludzką dumę, gdy przyznajemy się do nędzy. Oczyszczony zaczyna inaczej mówić, zaprzestaje sądzić innych, a zaczyna osądzać swoje czyny w prawdzie. Przestaje moralizować albo krytykować, rozpoczyna wyznawać.

Wreszcie trzeci aspekt: oderwanie, które dostrzegamy w posłusznym porzuceniu przez Piotra całego dorobku swej pracy. Piotr zostawił wszystko i poszedł za Jezusem. Żeby iść za Nim, trzeba wszystko zostawić. Wtedy dopiero możemy mówić o spełnionym powołaniu. Powołanie zaczęte to nawrócenie, podtrzymywanie powołania dokonuje się przez oczyszczające wyznawanie, ale spełnionym jest ono dopiero w oderwaniu. Żeby dobrze pojąć sens dzieła finiszującego powołanie, trzeba przyjrzeć się Bogu. Czym Bóg uwieńczył stworzenie wszystkiego? Zaniechaniem, czyli SZABATEM! W Księdze Rodzaju 2,2 hagiograf ukazuje Boga, który skończywszy stworzenie nieba i ziemi, zaprzestaje wszelkich czynności i uświęca ten dzień.

Uświęcający charakter szabatu polega na oderwaniu i zaprzestaniu. Bóg stworzył świat, z którego później jakby się wycofał. Pozostawił wszelkie stworzenie w autonomii istnienia, nie narzucając siebie. Jego oderwanie i ukrycie stworzyło tak wielką przestrzeń wolności, że możliwy stał się nawet ateizm (sic!). Zwróćmy uwagę na określenie SZABATU: zaprzestanie, bo to właśnie w hebrajskim oznacza szabat. Kiedy Biblia ujawnia najusilniejsze pragnienie Boga, mówi: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem Święty!” (Kpł 19,2) i używa w tym miejscu słowa KADOSZ, czyli to, co wyłączone, oderwane, oddzielone, zadedykowane, wyłączone z użytku powszechnego, specjalnie przeznaczone. Uświęcamy się przez odrywanie od wszystkiego, co nie jest Nim, by przylgnąć do Niego. Pierwszym krokiem jest ograniczenie słów, zaprzestanie nieustannego gadania. Oderwanie nie jest niszczeniem siebie i swych pragnień, tylko przekierunkowaniem ich na samego Boga.

Piotr nie uczynił sobie na złość, odrywając się od sieci pełnych ryb. Zobaczył po prostu, że nie pozwala mu to iść za Jezusem. Ilekroć o tym czytam, zdumiewają mnie jego spokój i posłuszeństwo, nieżądające żadnych wyjaśnień od Jezusa. Choć Jezus kazał mu porzucić wszystko. Nawet to, co było efektem cudu!

0x01 graphic

Podniósł oczy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus spoglądał na swych uczniów, jakby poza nimi nie było już nic godnego dostrzeżenia na świecie.

Zszedł na dół i podniósł oczy tylko na swych uczniów, choć były tysiące innych ludzi. Nie dlatego, że innych nie dostrzegał, tylko chciał, by tysiące dostrzegły to, na kogo On patrzy, wypowiadając swoje błogosławieństwa. Człowiek, który nie w Bogu, ale w drugim człowieku pokłada swą nadzieję na szczęście, jest skazany na fatalny bieg swego losu. Zapatrzony w człowieka, nie dostrzega prawdziwie uszczęśliwiającego spojrzenia Boga. Większość ludzi w chwili, gdy dopada ich nieszczęście, rozgląda się za ludzkim spojrzeniem. Są i tacy, którzy w takich samych okolicznościach jeszcze usilniej wpatrują się w oczy Chrystusa. Ekstremalne sytuacje są najlepszymi lekcjami szczęścia, które łaskawie ofiaruje Bóg.

Bardzo mnie porusza wewnętrznie, gdy czytam dziś, jak Jezus podniósł oczy na swoich uczniów. Mocą tego spojrzenia można wszystko uczynić naczyniem szczęścia, nawet głód, smutek, nienawiść i płacz. Greckie HEPAIRO oznacza właśnie to PODNIESIENIE oczu Jezusa, i zostało użyte również w miejscu, w którym jest mowa o podniesieniu oczu apostołów na Jezusa, gdy byli na Górze Przemienienia. Wersja Mateusza, opisując przemienienie, opowiada, jak uczniowie po tym ekstatycznym wydarzeniu podnieśli oczy i już nie widzieli nikogo poza Nim. Jak się domyślam, Jezus tak samo spoglądał na swych uczniów - jakby poza nimi nie było już nic godnego dostrzeżenia na świecie.

Celnik nie śmiał podnieść oczu ku Bogu, gdy stał z tyłu świątyni, bo wstydził się swoich grzechów i uderzał się w piersi. Podnieść oczy, w tym wypadku, to być ponad zawstydzeniem, czyli nie odczuwać żadnej niepewności co do swej wartości. Bogaty człowiek, który dzień w dzień świetnie się bawił i nigdy nie dostrzegał trędowatego Łazarza u bram swego pałacu, dopiero w otchłani podniósł oczy na tego żebraka, który spędzał już wieczność na łonie Abrahama. Podnieść oczy oznacza więc również dostrzegać to, co niedostrzegane, wyróżnić pominięte. To także rozumieć swoje zagubienie w grzechu, na co zwraca uwagę Księga Daniela, mówiąc o nawróceniu Nabuchodonozora na pustkowiu. Zanim zaczął się modlić,

wyznając swoją pychę, podniósł oczy ku niebu.

Niewątpliwie Jezus, podnosząc oczy na swych uczniów, wyróżnia ich. W Ewangelii Jana, zaraz po nawróceniu Samarytanki, Jezus zwraca się ku uczniom: „podnieście oczy i popatrzcie na pola dojrzałe do żniwa, które potrzebują robotników”. Podniesienie oczu oznacza więc także zdolność do głębszego dostrzegania rzeczywistości, umiejętność odczytywania znaków. Oczami podniesionymi, czyli zdolnymi dostrzec najgłębsze treści, możemy odkryć swoją misję i zmobilizować się do działania. Gdy więc Jezus podnosi oczy, to nie możemy widzieć w tym zwykłego spojrzenia, ale powinniśmy sami podnieść oczy i pojąć, że Jego spojrzenie było więcej niż wymowne.

0x01 graphic

Błogosławione niezaspokojenie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy Bóg cię nie wysłuchuje, to jedynie dlatego, że chce ci dać coś o wiele wspanialszego niż to, o co prosisz.

„Temu, kto umie czekać, wszystkie rzeczy zostaną objawione, pod warunkiem, że będzie miał odwagę nie zaprzeczyć w ciemnościach temu, co ujrzał w świetle” - Coventry Patmore. Los wierzącego jest najpierw błądzeniem na pustkowiu, zgnębieniem, ciężką pracą nad sobą i uciemiężeniem. Wiara jest i musi być próbowana, gdyż inaczej sami nie wiedzielibyśmy, czy wierzymy Bogu. Człowiek, który radzi sobie świetnie z życiem, nie może ufać Bogu, bo ufa sobie i światu. Kuszenie umożliwia wzrost zaufania, zbliża do Boga, rzuca słabego człowieka w Jego potężne ramiona. Oczywiście ten, kto doznaje prób i kuszenia, niekoniecznie się sprawdzi.

Jezus odpierał wszystkie ataki szatana odwoływaniem się do Pism Świętych. Dlaczego jednak zawsze sięgał po słowa z Powtórzonego Prawa? Księga ta obejmuje 37 dni, w których Mojżesz głosił na pustyni swoje pożegnalne mowy do Izraela bezpośrednio przed śmiercią. Działo się to tuż przed wejściem do Ziemi Obiecanej. Zauważmy, że Jezus doznaje kuszenia właśnie na pustyni, bezpośrednio przed rozpoczęciem swojej misji. Mowy Mojżesza miały bronić przyszłe pokolenia przed utratą przyjaźni Boga bardziej niż przed czymkolwiek innym, gdyż właśnie to jest największym nieszczęściem. Błaganiem Mojżesza było też, aby Adonaj uchylił wyrok, jaki wydał na niego za jedno zwątpienie. Mojżesz nie mógł wejść do Ziemi Obiecanej (por. Lb 20,12). Dlatego błaga Boga o pozwolenie wejścia tam (Pwt 3,23-28).

Może nas dziwić, że Bóg kategorycznie odmawia: „Dość, nie mów już Mi o tym więcej!”. Pod surowym charakterem odmowy ukrywa się spełnienie innego rzędu. Bóg nie spełnił pragnienia ujrzenia Ziemi Obiecanej, aby spełnić pragnienie Mojżesza na wyższym poziomie. Kiedy Bóg cię nie wysłuchuje, to jedynie dlatego, że chce ci dać coś o wiele wspanialszego niż to, o co prosisz. Zobaczyć ziemię to za mało, zobaczyć obietnice Boga, które rozwijają się w nieskończoność, to dopiero nasyca człowieka. Nie chodzi o to, by do czegoś dojść w tym wędrowaniu po ziemi, ale o to, by nie przestać pragnąć bliższego odczuwania Boga.

Pragnienie Mojżesza miało pozostać niezaspokojone, czyli wieczne, dotykające nieba, aby zawsze popychało go ku Nieskończonej Miłości. Miało pozostać takie jak Bóg, nieskończone. Jakiekolwiek zaspokojenie fizyczne zatrzymuje człowieka, pozbawia Go wyższych pragnień. Powinniśmy pozostać niezaspokojeni na zawsze, jeśli chcemy zawsze dążyć do Boga. Nawet najmniejszy post stwarza w nas inne pragnienie - pragnienie metafizyczne. Jezus odmawia spełnienia, gdyż na poziomie świata nie istnieje spełnienie, a jeśli wydaje się, że ono jest, odwraca uwagę od Boga. Wyrzeczenie Jezusa nie jest bezsensownym odmawianiem sobie przyjemności, lecz oczekiwaniem na coś wspanialszego. Jego głód serca rozwija się w nieskończoność. I tego nam trzeba - zrozumienia postu, który wynosi nas bliżej Boga.

0x01 graphic

Wyjdź z namiotu!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Modlitwa wyprowadza nas z ograniczenia namiotów, byśmy poznali niebo bez granic, Pana i siebie samych.

Uczniowie pragnęli zbudować trzy namioty na Górze Przemienienia, a przecież Bóg kazał Abramowi wyjść z namiotu. Abram wychodzi z namiotu, by się modlić i poznaje tajemnice, jakie Bóg złożył w jego wnętrzu. Modlitwa wyprowadza nas z ograniczenia namiotów, byśmy poznali niebo bez granic, Pana i siebie samych. Czyni nas bardziej domownikami nieba niż tylko koczownikami ziemi. Choć na ziemi wędrujemy, docieramy do tego, co pozaziemskie. Jezus zbywa milczeniem propozycję zbudowania namiotów. Doświadczenia przemienienia nie da się zamknąć w ciasnej przestrzeni jakiegokolwiek ziemskiego namiotu.

Pomyślmy jeszcze o słowach apostoła: „Dobrze, że tu jesteśmy!”. Tak, chodzi o odkrycie w modlitwie

przyjemności. Zawsze, kiedy modlę się w celi, w ciszy kontemplując oblicze Chrystusa, staram się przeżywać modlitwę tak, aby w niej odkryć ukrytą przyjemność dobroci Boga. Przyjemność modlitwy i doznawanie dobroci Boga są dostępne, gdy modlitwa nie wynika z moralnego obowiązku, lecz z tęsknoty za Nim samym, gdy jest pragnieniem wyjścia z własnego namiociku egocentrycznych wyobrażeń i potrzeb. Gdy poddajemy się miłości Boga, ona nas wyprowadza ku górze i budzi ze snu niewiedzy, olśniewając dobrocią. Oddając Mu siebie, poddajemy się przeobrażeniu zarówno w tym, co jest dla nas jawne, jak i w tym, czego o sobie nawet nie wiemy. Najwspanialszą cnotą nie jest wpatrywanie się we własne cnoty albo zadręczanie się analizowaniem wad, ale zapatrzenie się w Jezusa. Nie możemy się sami zmienić, przemienia nas wpatrywanie się w Jezusa, i mam na myśli nie tylko adoracyjne wpatrywanie się w Najświętszy Sakrament, w ikonę czy krzyż, ale też wpatrywanie się w słowa objawione zapisane w Świętych Pismach, a także dostrzeganie Go w tych, pośród których żyjemy.

Doświadczenie przemienienia jest ciągle możliwe dla każdego z nas. Chodzi o to, by Jezus nie był tylko przedmiotem dewocji, ale by był znany jako żywy wybrany Syn, który ciągle wprowadza nowych uczniów na Tabor, aby odkryli swoje wybranie i swoje synostwo. Uczniowie po tym niezwykłym wydarzeniu zachowywali milczenie i nikomu o nim nic nie mówili, widzieli bowiem to, co trudno da się wyrazić słowami. Chciałbym jeszcze wyraźniej podkreślić skuteczność modlitwy w uwolnieniu z lęku i wstydu. Lęk spowodowany bezsensem, zawstydzający smutek związany z naszą grzesznością, niepewność miłości Boga, ciągła podatność na cierpienie i wreszcie przerażenie śmiercią. Zapewne to wszystko ujawniło się w uczniach w czasie modlitwy na Taborze. Na początku każdej szczerej modlitwy odczuwamy delikatną panikę, mamy ochotę tak się modlić, by uniknąć spotkania twarzą w twarz, gdyż nasze zawstydzające lęki wydobywają się na powierzchnię świadomości. Trzeba ten moment przetrwać, aż się wszystko przemieni w ukrywany sekret miłości i nieświadomą tajemnicę chwały.

0x01 graphic

Bóg wierzy w człowieka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Drzewo krzyża jest martwe, bezlistne, bez korzenia, bez życia, bez wartości, a jednak stało się najsensowniejszym znakiem nadziei.

Zapewne wiele wspólnego mają ze sobą bezowocne drzewo figowe oraz ten krzak również bezowocny, w którym jednak raczył objawić się Ogień Obecności. Bóg daje szansę każdemu z nas, aż do ostatniej chwili pragnie wzbudzić w człowieku choć jeden liść modlitwy, zwiastujący choćby najmarniejszy owoc nawrócenia. W filmie Andrieja Tarkowskiego „Ofiarowanie” bohater podlewa wyschnięte drzewo, opowiadając przy tym synowi apoftegmat o starcu, który miał wiarę zdolną obudzić do życia zwykły kołek wsadzony w ziemię. Dotychczas niewierzący, w obliczu nieuniknionej atomowej zagłady odkrywa w sobie lęk, który powoduje poszukiwanie zbawienia.

Jak wielu ateistów w obliczu nieszczęścia odruchowo odmawiało „Ojcze nasz”, wygoda zaś położyła na łopatki wiarę niejednego duchownego. Wiara człowieka czyni cuda, ale wiara Boga w człowieka czyni cuda jeszcze cudowniejsze! Bóg wierzy do końca w każdego człowieka, w jego przebudzenie, zwrócenie się ku Niemu. Gdy wysycha w nas miłość, On daje potoki obfitych wód oraz staje się ogniem nie spalającym, lecz oświecającym w mrokach zwątpienia. Przykłada nawóz poznania niegodziwości, która się w nas skrywa, by nas obudzić, i okopuje, by dostać się do zgniłych korzeni i je uleczyć.

Czy drzewo życia Mojżesza było urodzajne? Na pewno nie. Stracił wszystko: komfort życia, prestiż, szacunek pobratymców, więź z narodem, opiekę faraona - po prostu zawaliła mu się kariera. Gdy spoglądał w koronę gałęzi płonącego drzewa, doznawał tego samego zdziwienia, co wtedy, gdy spoglądał w rozgałęzioną koronę swojej historii. Dlaczego Bóg jeszcze w nim płonie, skoro zawiódł wszystkich i zmarnował wszystko? Wokół niego był tylko nawóz zgniłej przeszłości. Czuł się obco, jak bezowocny figowiec w winnicy. Czy nie nawiedza cię podobny przygnębiający nastrój? Czy nie zmarnowałeś wszystkiego? Być może i ciebie niepokoi świadomość wyjaławiania ziemi swym bezwartościowym istnieniem? Jak wielu utyskuje na lata zmagania o zdobycie czegokolwiek, co uczyniłoby ich życie wartościowym. Jak wielu może odnaleźć się w obrazie Mojżesza, który stracił już wszelką nadzieję i dziwił się, dlaczego Bóg go nie opuścił.

Tak, Bóg daje i tobie w tym roku jeszcze jedną szansę, i nie wytnie cię z tej planety, bo jest ktoś, kto się za ciebie wstawił - Ogrodnik z Nazaretu. Jeszcze w tym roku z troską i miłością okopie cię i obłoży nawozem prawdy o tobie samym. Może wreszcie uda ci się to zobaczyć, czego tysiące ludzi nie umieją się dopatrzeć w drzewie krzyża? Jest martwe, bezlistne, bez korzenia, bez życia, bez wartości, a jednak przez fakt zawieszenia na nim jednego jedynego Owocu, stało się najsensowniejszym znakiem nadziei. Tym Owocem jest Jezus Chrystus. Jest Żywym Owocem, który każde martwe drzewo przywróci do życia, nawet twoje, bylebyś uczynił wszystko, by być z Nim w komunii!

0x01 graphic

Kocha i czeka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Mamy dziś o wiele więcej marnotrawnych ojców niż synów.

Dziś mamy o wiele więcej marnotrawnych ojców niż synów. Jako dopełnienie tematu powrotu, Kościół zaproponował nam dzisiaj lekcję o wejściu Izraela do ziemi obiecanej. Ustała manna, od tego dnia żywili się z plonu tej krainy, chlebami przaśnymi i ziarnami prażonymi. Czyż manna była gorszym pokarmem? Wcale nie, była pokarmem delikatnym jak wyrozumiałość, ale Izrael wszedł w nowy etap swej wiary, w etap zdobycia ojczyzny. Pokarmy od tej chwili musiały mieć smak walki, dlatego zaczęli jeść chleby. Jaką mannę otrzymał syn marnotrawny, gdy postanowił wrócić do Ojca? Zapewne manną tą była najsłodsza tęsknota.

Na każdym etapie życia jesteśmy karmieni innym pokarmem duchowym: tęsknotą, bezwzględną

walką duchową, wyrozumiałością nieba. Ojciec nigdy nie przestaje nas wspierać duchowym pożywieniem. Leo Rock pisał: „Wyobraźmy sobie, że pewien mężczyzna trzyma w objęciach swojego nowo narodzonego syna i zwraca się do niego słowami: wróć do mnie, kiedy będziesz dorosłym człowiekiem, a wtedy będę cię kochał - wtedy będę twoim ojcem, zaś ty będziesz moim synem. Ojciec taki zniszczyłby w ten sposób istotę ojcostwa i synostwa, rozdeptując ziarno nasienia wraz z zapisanymi w nim poszczególnymi etapami życia.

Jeśli bowiem ktoś nie potrafi kochać noworodka, niemowlęcia, dziecka, nastolatka, to jakie czary sprawią, że pokocha osobę dorosłą?”. Bóg kocha nas nie tylko w naturalnych etapach rozwoju. Nie uwierzyłbym w miłość Boga do mnie teraz, gdy jestem dorosły, gdybym nie widział Go kochającego wtedy, gdy byłem niemowlakiem w wierze, gdy byłem dziecinny w swoich pragnieniach grzechu, gdy byłem jak nastolatek uparty i zarozumiały. Co z tego wynika? Bardzo ważny wniosek: Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy jesteśmy zupełnie niedojrzali do powrotu, nawet wtedy, gdy trwonimy Jego dary i umiłowanie zamieniamy na żądze. Kocha nas, gdy jesteśmy w chlewie Epikura i wtedy, gdy już stwierdzamy, że nie mamy prawa uznawać się za jego dzieci. Kocha nas, gdy czujemy wstręt do siebie i nie mając już gdzie iść, wracamy do Niego. Kocha nas, choć wie, że nie dlatego wracamy do Niego, bo zatęskniliśmy, tylko dlatego, że nie mamy już gdzie wrócić. Kocha nas i czeka.

A skoro kocha, to i cierpi. Czyż to możliwe? Kto by mógł coś takiego zapisać, że Bóg cierpi z powodu naszego oddalenia? Bóg cierpi miłość do człowieka, który nie cierpi miłości Boga. O. Francis Varillon odważył się napisać dzieło „Cierpienie Boga”. Tytuł, który może budzić wahanie w sercu ateisty i zwątpienie w umyśle niejednego teologa. Ale czy można uwierzyć w miłość, która nie cierpi? Ojciec, który kocha i nie cierpi z powodu utraty syna, byłby podejrzany w swym ojcostwie. Dobry, kochający Bóg jest głęboko poruszony grzechem, który niszczy jego dzieci. Jaki ojciec by nie cierpiał, widząc własnego syna w chlewie? Chyba tylko marnotrawny!

0x01 graphic

Uwolnienie od kamieni

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Chrześcijanin nie zrozumie dzieła Jezusa, jeśli nie zobaczy w sobie winy, by doświadczyć uniewinnienia.

Jezus porównał siebie do odrzuconego kamienia (Łk 20,17). Nazywając się tak, Jezus wskazuje na wszystkich tych, którzy będą idealnie pasować do Niego, jeśli tylko doznają odrzucenia. W opisie modlitwy Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, Łukasz jakby na marginesie dodaje, że Jezus oddalił się od apostołów na odległość rzutu kamieniem (Łk 22,41). W tym miejscu zaczęło się odrzucenie Tego, który zbliżył do Ojca niebieskiego wszystkich odrzuconych. Jakiekolwiek odrzucenie cię spotka, jest ono dopasowaniem twojego istnienia do Ciała Chrystusa. Św. Piotr w swoim pierwszym liście mówi, że odrzucenie Syna Bożego przez ludzi stało się usynowieniem ludzi przez Boga, i używa symboliki kamieni odrzuconych, które, wznosząc się na pierwszym odrzuconym, stają się budowlą drogocenną w oczach Ojca (1 P 2,4-10). Chwałą Boga cieszą się ci, którzy, tak jak On, zostali odrzuceni i w Nim szukają wsparcia.

Na przykład cudzołożnica, którą Jezus uwolnił od ukamienowania, i Łazarz, którego Jezus wywołał z grobu, każąc odsunąć ogromny kamień. Chrześcijanin nie zrozumie tak naprawdę dzieła Jezusa, jeśli nie pojmie, czym jest zamiana winnych w niewinnych i jeśli nie zobaczy w sobie winy, by doświadczyć uniewinnienia. Wina, jak kamień na sercu, jest zbyt ciężka dla człowieka, by ją sam sobie mógł zrzucić. Ten ciężar unieść może tylko ktoś silniejszy niż człowiek. Rozdział 8. Ewangelii Jana zaczyna się od incydentu z cudzołożną kobieta, którą Żydzi chcieli ukamienować. Zostaje uwolniona przez Jezusa w zaskakujący sposób.

Ale później sam Jezus o mało co nie zostaje ukamienowany. W 11. rozdziale jest mowa o wywołaniu Łazarza z grobu, który był zamknięty kamieniem. Grób Jezusa również był przywalony kamieniem, ale nikt z ludzi go nie odsunął. Zarówno kobieta cudzołożna, jak i Łazarz nie mogą się sami uwolnić od ciężaru kamienia. Uwalnia ich Jezus. Kamień z grobu Jezusa nie zostaje odsunięty żadną ludzką interwencją. To wszystko aż nazbyt jasne: jesteśmy uwalniani przez Chrystusa, ale Chrystusa nikt nie wybawia, bo to On jest wybawcą! Wybawić OD zła to za mało, wybawić DO szczęścia jest pełnią.

Dlatego Apokalipsa mówi, że każdy zbawiony otrzyma biały kamień, na którym (Ap 2,17) będzie miał wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto je otrzymuje. W starożytności białe kamienie w sądowych wyrokach były losami decydującymi o uniewinnieniu kogoś. Nazywały się TESSERA. Gdy kogoś skazywano, kule kamienne były czarne. Ale dlaczego zbawiony ma otrzymać imię nikomu nieznane? Ponieważ Imię Boga też jest nikomu tak naprawdę nieznane. Mieć imię tajemne to współuczestniczyć w Imieniu Boga. Tak właśnie Żydzi wymawiali Imię Boga: HA SZEM, czyli to WYJĄTKOWE IMIĘ! Nie znamy imienia tej kobiety, którą Jezus uwolnił, i chyba to nie jest przypadek?

0x01 graphic

Pożądanie duszy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

O żadnym z apostołów nie napisano, że pragnął spożyć paschę z Jezusem. Tylko Jezus naprawdę gorąco pragnie nakarmić nas swoim życiem.

W wersji łacińskiej mszału czytamy przy akcie pokuty słowa: ut aptisimus ad sacra misteria celebranda. Polska wersja tego tekstu została przetłumaczona: „abyśmy mogli GODNIE złożyć Najświętszą Ofiarę”. Tymczasem APTUS, od którego jest owe APTISIMUS, to nie ktoś godny, czyli pełen zaszczytu, tylko odpowiedni, stosowny, przyjmujący taką postawę, jaką powinien. Jaka postawa jest właściwa do przeżywania Mszy? Postawa kogoś, kto uważa się za godnego tej chwili, czy raczej uniżenie i wstyd celnika, który nie śmiał podnieść swoich oczu, tylko bił się w piersi? Czego możemy być godni? Może tylko uświadomienia sobie, że to myśmy opluli twarz Syna Bożego każdym naszym grzechem.

Czy jest ktoś, kto może powiedzieć: „ja tego nie uczyniłem, zasłużyłem na miłość Boga”? Kto z tych, którzy słali swe płaszcze pod kopytami zwierzęcia, na którym Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, był godny królestwa niebieskiego? O żadnym z apostołów nie napisano, że pragnął spożyć tę paschę z Jezusem. Takich słów Łukasz użył tylko w odniesieniu do Jezusa, bo tylko On jeden naprawdę gorąco tego pragnie, aby nas nakarmić swoim życiem, bardziej niż matka pragnie nakarmić mlekiem niemowlęta. W tekście greckim właściwie użyto słów: EPITHYMIA EPETHYMESA i znaczy to tyle co „pożądać pożądaniem”.

Łukasz chciał podkreślić ogromne zaangażowanie Chrystusa, Jego nieugięte pragnienie obdarowania uczniów życiem wiecznym, miłością Ojca. Jak mocne musiało być to pragnienie w sercu Chrystusa, skoro po ponad trzydziestu latach od tego wydarzenia Łukasz był jeszcze pod wrażeniem zaledwie echa tamtego zbawczego pragnienia?

Życzyłbym sobie na każdej Eucharystii gorąco pożądać pożądaniem duszy przylgnięcia całego mojego istnienia do Jezusa Chrystusa! Na pewno za każdym razem, kiedy zbliżam się do ołtarza mszalnego, wpatrując się w kielich, lekcjonarz, mszał, ampułki, świece i krzyż, powinna mnie cechować uczciwa skrucha, ale też rozpalone pragnienie ducha, silniejsze niż pożądanie ciała. Mimo dramatycznej roli grzechu, nie powinien on być w centrum chrześcijańskiej uwagi bardziej niż pragnienie przebywania z Bogiem.

0x01 graphic

Zwierciadło w trumnie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Śmierć stawia nas przed koniecznością wejrzenia o wiele głębiej w siebie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, po co żyjemy?

W Ewangelii św. Łukasza czytamy, że Piotr po wejściu do pustego grobu „schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się” (Łk 24,12). Kiedy schylamy głowę? Doznając wstydu, lęku, upokorzenia, smutku. Ludzie zarozumiali nie schylają głowy, innych zmuszają do tego. Niewiara ma najczęściej swoje zatrute źródło w paraliżu zarozumiałości. Bohaterem powieści Bernanosa „Zakłamanie” jest ksiądz Cenabre, który traci wiarę na skutek samozadowolenia z własnej doskonałości. Staje się pustym futerałem po uśmierceniu duszy zarozumiałością. Ksiądz Cenabre udaje wierzącego, ponieważ przyznanie się do niewiary spowodowałoby utratę prestiżu.

Nie potrafi ugiąć karku, zawstydzony. Przypomniał mi się on, gdy zastanawiałem się nad tym Piotrowym schyleniem głowy. Podejrzewam, że ktoś taki jak ja może mieć największe skłonności, by nie schylać głowy ku spojrzeniu w pokorze do grobu Chrystusa, bo spadkobierca apostołów dziedziczy też ich słabości, nie tylko przywileje. Najczęstszym tematem krytycznych uwag, jakie kierował Jezus do swych najbliższych uczniów, była hipokryzja, czyli zakłamanie, którego początek ukrywał się w sporach o pierwsze miejsce. Żaden nie chciał schylić głowy przed drugim. Mam więc świadomość, że jestem taki jak oni: skłonny do udawania, o twardym karku i z wątłą wiarą.

Grecki tekst określił owe pochylenie się nad grobem słowem PARAKYPTO. Oznacza ono nie tylko schylać się, ale też wnikać w coś, usiłować coś pojąć z natężeniem wszystkich władz umysłowych i zmysłowych. Słowa tego używa św. Jakub, gdy pisze o tych chrześcijanach, którzy głęboko wejrzeli w prawo Ewangelii, pojęli jego ukrytą wolność. Przyrównuje ich do ludzi, którzy spojrzeli w zwierciadło i nie zapomnieli tego, co zobaczyli, wprowadzając poznane prawdy w życie.

Dekorowałem kiedyś grób Pański. Pośród białych kwiatów umieściłem autentyczną trumnę z lustrem ukrytym wewnątrz. Ludzie przychodzili pokłonić się Chrystusowi i ogarniała ich ciekawość z powodu tej trumny. Nachylając się, natrafiali na własne odbicie. Nikt nie chce zobaczyć siebie w trumnie, jak nikt nie przyjmuje oczywistości śmierci, która nas czeka. Jeśli jest coś takiego jak bezsens śmierci, to jaki sens ma życie? Po co się męczyć z dnia na dzień z tysiącami problemów, chorób, lęków, a tym bardziej jaki sens ma staranie się o dobrobyt, naukę, miłość, budowanie domu? Doprawdy śmierć stawia nas przed koniecznością wejrzenia o wiele głębiej w siebie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, po co żyjemy? Tym bardziej śmierć Chrystusa wskazuje, że odpowiedź na to pytanie nie będzie łatwa. Piotr, zobaczywszy puste miejsce po zwłokach Chrystusa, wrócił do siebie. Wrócić do siebie samego to skończyć z egzystowaniem poza sobą samym, zacząć żyć prawdziwe, a nie udawać, że się żyje.

0x01 graphic

Bliźniacze podobieństwo do Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie wyjmuje się chleba z pieca, dopóki nie jest upieczony. Nie wolno odchodzić z tego świata, dopóki człowiek nie jest upodobniony do Chrystusa.

Życie przeraża wielu ludzi - jest takie raniące! Następny dzień wydaje się nie do przeżycia, niektórzy błagają o śmierć, obawiając się, że nie poradzą sobie z lękiem i zwątpieniem we wszystko, a zwłaszcza w pomoc Boga. To, z czym się zderzamy w ciągu choćby jednego dnia, jest takie niepokojące. W Księdze Kapłańskiej zapisano, że kapłan miał składać jako ofiarę baranka jedynie wtedy, gdy był bez skazy, gdy był doskonały, pełny, czyli TAMMIM (od słowa: TAM, czyli pełny, pobożny, uczciwy, prawy, spokojny, czysty). Doskonałość baranka w chwili śmierci jest znakiem dla człowieka: nie można odejść z tego świata, dopóki nie osiągniemy pełni, doskonałości właściwej dla siebie. Osiągnąć pełnię to być spełnionym.

Ciekawe, że to samo słowo oznacza także bliźniaka. Hebrajski nazywa ich również TAMMIM, a stąd już niedaleko do imienia TOMASZ! To interesujące - doskonałość ukrywa się w podobieństwie! Tylko do kogo? Do Chrystusa, Baranka Bożego! Nie wolno odchodzić z tego świata, dopóki człowiek jest niespełniony, to znaczy nie jest upodobniony do Chrystusa - Baranka Bożego. Nie wyjmuje się chleba z pieca, dopóki nie jest upieczony - choć im bliżej upieczenia, tym ogień większy. Nie zrywa się owoców z drzewa, dopóki nie są dojrzałe, a dojrzewają w największym żarze słońca.

Pamiętam z dzieciństwa kolegę, którego ojciec twierdził, że nie jest do niego podobny, ponieważ nie jest jego synem. Ten kolega był bardzo zbuntowany i agresywny. Niepodobny do nikogo, nie widział celu w nauce ani sensu w czymkolwiek, nie mógł utożsamiać się z rodzicem. Był nieszczęśliwy! Kiedy dziecku komunikuje się, że jest podobne do ojca lub matki - a rodzice ci zażywają w społeczeństwie czci - przeżywa radość z więzi z rodzicami, bo uczestniczy w ich czci. Podobieństwo zakłada jedność, która nie zakończy się jutro. Jest to podstawa do trwałej przyjaźni i miłości.

Być może nie znajdujesz w sobie nic, co czyni cię podobnym do Jezusa, ale jest coś, co niezwykle łatwo uczyni cię podobnym do Niego: modlitwa! Jezus wszak bardzo często się modlił, był to Jego zwyczaj,

coś, co Go charakteryzowało! Jeśli nie modlitwa, to na pewno twoje rany są szansą, bo z pewnością życie tego ci nie oszczędziło. Im one większe, tym doskonalsze podobieństwo do Chrystusa. Vasari, opisując „Pietę” Michała Anioła, stwierdza, że jej uduchowienie jest efektem doskonałego podobieństwa do natury. Gdy w rzeźbie każda część ciała jest bliźniaczo podobna do natury, następuje efekt uduchowienia. Bliźniacze podobieństwo do Syna Bożego byłoby efektem nie do osiągnięcia, gdyż stworzenie nigdy nie upodobni się doskonale do Stwórcy. Ale stało się coś zadziwiającego: Stwórca stał się bliźniakiem stworzonego człowieka. I to w tym, czego człowiek nie musi się starać zdobyć: w ranach!

0x01 graphic

Żarzące się węgle

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Piotr często zawodził Jezusa. A Chrystus zamiast karać, okazywał mu jeszcze więcej miłości.

Chrystus powołuje apostołów, tym razem już po zmartwychwstaniu, zupełnie jakby wszystko musiał zacząć od początku. Zdaje się, że apostołowie wrócili do starych nawyków, zamiast ludzi zaczęli łowić ryby. Jakże łatwo odejść od powołania i wrócić do starych nałogów. Ilekroć czytam ten fragment, zawsze myślę o żarzących się węglach, na których Jezus ułożył 154. rybę. Tylko dwa razy w Ewangelii Jana mowa jest o żarzących się węglach: kiedy Piotr spotyka Jezusa po zmartwychwstaniu oraz na podwórzu pałacu Kajfasza, gdy Piotr ogrzewa ręce nad rozpalonymi węglami. Wtedy wyparł się Jezusa i jakichkolwiek z Nim więzi. Chcąc zrozumieć, jaki jest głęboki sens tego żaru, który dwa razy pojawił się pomiędzy Piotrem a Jezusem, sięgnąłem do 12 rozdziału Listu do Rzymian: „Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz nad jego głową. Nie daj się zwyciężyć złu, lecz zło dobrem zwyciężaj”. Słowa te odsłaniają duchowy sens tych węgli. Piotr często zawodził Jezusa. Dezercja z misji, porzucenie daru Chrystusowego, zlekceważenie łaski nie muszą być wyraźnym buntem.

Chrystus zamiast karać, okazywał Piotrowi jeszcze więcej miłości. Piotr się Go wypiera przy ogniu, a Jezus zapewnia mu obfity połów i częstuje upieczonym pokarmem. Byłoby mi bardzo trudno przyjąć jakikolwiek dar od osoby, której się wypierałem albo ją wprost zdradziłem. Bardzo trudno jest przyjąć miłość od kogoś, kogo się nieustannie rani. Sumienie człowieka pali jak żar, gdy zamiast spodziewanej kary, otrzymuje się jeszcze więcej miłości. Właśnie taki jest nasz Bóg w Chrystusie Jezusie. Zwyciężający nie tylko śmierć, ale też naszą złość w sposób nieoczekiwany, ofiarujący przebaczenie tam, gdzie zawiedliśmy wiele razy i zlekceważyliśmy Jego miłość.

Powiedzieć, że Jezus jest dobry, to za mało. Powiedzieć, że jest wspaniałomyślny, również brzmi skromnie. Nie potrafię znaleźć słowa, które w pełni oddałoby charakter odniesienia, jakie Jezus ma choćby do mnie. Nie wiem, czym dla innych kapłanów jest Rok Kapłański, ale dla mnie jest żarzącym się ogniskiem wewnątrz mnie - płonącymi węglami w moim sercu. List do Hebrajczyków mówi, że „Bóg jest ogniem pochłaniającym”. Rozumiem, że dla człowieka takiego jak Piotr, albo ja, straszną rzeczą będzie spotkać się z najczystszą miłością, jaka płonie w sercu Boga. Ezechiel opisując rydwan obecności Boga, widział wewnątrz niego „coś jakby węgle żarzące się, z których wystrzeliwały błyskawice blasku”. Błyskawice przebaczenia, a nie gniewu. Co działo się w sercu Piotra, który stał nad węglami rozżarzonymi i wpatrywał się w rozpalone źrenice Jezusa? Zapewne płonęła w nim wdzięczność oraz wstyd. Zupełnie jasne staje się dla mnie, dlaczego zaraz potem Jezus pytał go trzykrotnie o miłość.

0x01 graphic

Miłość jak ogień

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy ocean ognia Bożej miłości nie rozsadzi glinianego garnka ludzkiego ciała wypełnionego słomą nieprawości?

Ilekroć natrafiam na słowa o niemożliwości wyrwania mnie z ręki Chrystusa przez jakiekolwiek siły czy zdarzenia, osoby, a nawet grzechy, w moim sercu odczytuję poczucie olbrzymiego bezpieczeństwa. Do mojej świadomości dociera prawda, która zawsze będzie najnowszą i zaskakującą wieścią: Bóg bardzo mnie kocha i nie chce mnie stracić, z żadnego powodu! Nikomu tak na mnie nigdy nie zależało, to jest dla mnie zupełnie oczywiste. Wielka miłość może być jednak trudna do zniesienia: może wszystko w jednej chwili spalić swoim żarem. Przeczytaliśmy dziś, że nikt nas nie wyrwie z ręki Chrystusa, ale trzeba też przypomnieć inne słowa: „straszną rzeczą jest wpaść w ręce Boga żywego!”.

W Księdze Wyjścia Mojżesz, który pragnie zobaczyć Boga, słyszy: „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu” (33,20). Bóg jest miłością, ale miłością tak bardzo nieskończoną i pochłaniającą, że tylko sama pochłaniająca nieskończoność Syna w pochłaniającej nieskończoności Ducha zdolna jest przyjąć i znieść podobną miłość oraz tą samą nieskończoną miłością odpowiedzieć na miłość Ojca, napisał Gustave Martelet. Czy taka płonąca miłość okazana człowiekowi pełnemu grzechów, niedowartościowanemu, z licznymi słabościami, ograniczeniami, kompleksami, świństewkami, wstydliwymi wspomnieniami i aroganckim wyobrażeniem o sobie - czy taka absolutnie nieskończona i nieskazitelna miłość nie może stać się ogniem pochłaniającym, niweczącym ludzkie istnienie? Choćby w ogniu wstydu? Czy miłość Boga, wchodząc w komunię z człowiekiem, chcąc go napełnić swoim ogniem obecności, nie zniweczy samego człowieka? Czy ocean ognia miłości nie spali i nie rozsadzi w tysiące skorup glinianego garnka ludzkiego ciała wypełnionego słomą nieprawości?

Apostoł Jan, widząc Jezusa na Patmos, padł na ziemię z przerażenia, ponieważ oczy Jezusa były jak płomień ognisty, a nogi podobne do mosiądzu rozżarzonego w piecu. Rozwiązanie jest w Jego cieleniu, bo na drugim biegunie wcielenia jest nasze przebóstwienie. Im głębiej wchodzimy w komunię z Chrystusem, w którego Oblicze możemy się wpatrywać w ikonach, w Eucharystii i Biblii, tym bardziej ta komunia staje się gwarancją, że moment objawienia się Jego chwały będzie dla nas tylko momentem zachwytu, a nie będzie chwilą, w której zapadniemy się w samopotępienie z powodu poznania swej nędzy. Nasze życie musi być prawdziwe, nie może być udawaniem komunii z Nim. Nie chodzi o to, by udawać przed ludźmi, że jesteśmy pobożni, to nie działa w niebie! Chodzi o to, by nawet za zamkniętymi drzwiami być najintymniej zjednoczonym z Chrystusem. Bóg w swoim czasie wszystko ujawni. Wszystko, co ukryte, bo to, co ukryte jest decydujące. Nie reklamy i witryny w życiu duchowym decydują, ale skarbce i sejfy!

0x01 graphic

Miłość odporna na wszystko

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każda sekunda życia jest istotna, jeśli służy miłości.

Przez wiele ucisków zmierzamy do Nowej Ziemi i Nowego Nieba, gdzie Bóg otrze każdą naszą łzę. Wzruszające są słowa Jezusa, wypowiedziane po wyjściu Judasza, gdy do swoich uczniów zwraca się jak do dzieci, pragnąc uchronić od tego, co najgorsze. A nie ma wcale na myśli cierpienia, tylko brak miłości. Znamy słynne zdanie Sartre'a: „Piekło to inni”. Bp Kallistos Ware odpowiada: „Piekłem nie są ludzie - to ja, odcięty od bliźnich, odrzucający wszystkie ludzkie więzi, wypierający się Trójcy”.

Bóg nas nie skazuje, my sami wydajemy na siebie wyrok. Mając miłość, można znieść nawet cierpienie, bez niej nawet to, co nie jest przykrością, staje się torturą. Miłość jest zawsze najlepszym rozwiązaniem, gdyż pozwala znieść zdradę. Zdrada nie może jednak znieść miłości. To wyjątkowe wyznanie Jezusa, wypowiedziane po wyjściu Judasza, jest dowodem istnienia w Chrystusie miłości niepohamowanej i bezwarunkowej. To najlepsza nowina, gdy się zrozumie, że miłość jest odporna na wszystko jak organizm, którego nie dopada żaden wirus.

Bóg czyni wszystko nowe, stwarza Nowy Świat bez łez cierpienia, bez śmierci, bez żałoby, bez krzyku przemocy, bez chorób i rozpaczy. Wierzę w taki świat nie dlatego, że mam dosyć tego świata, ale dlatego, że Boga stać na kosmiczny gest i piramidalny efekt. Gdyby nie był możliwy doskonały świat, to każda, nawet najzwyklejsza miłość byłaby naiwnym podejściem do życia doczesnego. Po co kochać, skoro miłość nie mogłaby stać się wiecznym przebywaniem ze sobą? Świat nowy, wieczny nie jest zwykłym przedłużeniem czasu, który obecnie przeżywamy. Morze czasu jest głębiną, do której wrzucona jest sieć ludzkich więzów, trzymana ręką Boga niczym ręką rybaka. Jesteśmy pochwyceni, a pewnego dnia wynurzymy się nad powierzchnię czasu do nowej rzeczywistości. Nasze zdumienie będzie wówczas przypominać zdumienie otwartych oczu wyłowionej ryby. Każda sekunda życia jest istotna, jeśli tworzymy w niej sieć miłości. Nie chodzi o jakąkolwiek miłość, lecz o miłość, którą On wskazał, o życie w Duchu Świętym, w Jego łasce i w wyrzeczeniu się grzechu.

Bezbożność zaczyna się już wtedy, gdy wieczór spędzamy bez Boga. Każda sekunda może zaś stać się szczeliną, przez którą możemy zobaczyć to, co ujrzał Jan, gdy pisał o widzeniu Nowej Ziemi i Nowego Nieba. Wieczność jest tuż-tuż, a wchodzimy w nią nie w jakiejś odległej przyszłości, ale w każdej chwili, gdyż królestwo Boże jest ENTOS HYMON, czyli „wewnątrz nas i pomiędzy nami”, w sieci relacji, ale też w zasięgu ręki, tuż obok! Nie jest to więc królestwo, które kiedyś się ujawni, ale jest tuż za ścianą czasu, za rogiem każdej godziny, za drzwiami tej minuty. Byleby tylko kochać tak, jak On chce, abyśmy kochali. Tym więcej i tym pewniej, gdy twój wieczernik opuszcza twój osobisty Judasz, trzaskając drzwiami.

0x01 graphic

Jak w banku

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Wiara jest oddaniem się do "banku" samemu Bogu, by mieć "jak w banku" majątek naszego istnienia! Jest przyjęciem "kredytu" łaski od samego Boga w Chrystusie.

Martin Buber napisał kiedyś książkę „Dwa typy wiary”. Odróżniał w niej wiarę Żydów - EMUNA, czyli bezwarunkową ufność i zawierzenie się Bogu, od Pawłowej PISTIS, definiując tę ostatnią jako akt uznania czegoś za prawdę. W 1987 roku David Flusser, profesor uniwersytetu jerozolimskiego, który miał przygotować posłowie do nowego wydania tej książki, spacerował po Atenach i natknął się na napis reklamowy: TRAPEZA EMPORIKES PISTEOS. Zaciekawiony hasłem, które posiadało słowo PISTIS, zorientował się, że to hasło jednego z banków. W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że Buber się pomylił. Wiara Pawłowa - PISTIS i wiara proroków żydowskich - EMUNA okazały się tą samą wiarą. Wiara

jest oczywiście zaufaniem, którym ktoś nas obdarza, ale też zaufaniem, którym kogoś darzymy, jest oddaniem się do „banku” samemu Bogu, by mieć „jak w banku” majątek naszego istnienia! Z drugiej strony jest przyjęciem „kredytu” łaski od samego Boga w Chrystusie, którym powinniśmy obracać ku pomnożeniu duchowego istnienia. Od czego bowiem pochodzi słowo „kredyt”? Od łacińskiego credere, czyli wierzyć.

W Starym Testamencie zawierzenie tego typu stawało się przymierzem zobowiązującym dwie strony do zaufania bezgranicznego i wzajemnej życzliwości. W Pwt 26,17 istnieje zapis potwierdzający właśnie takie pojmowanie wiary: „Pan ci powiedział, iż będzie dla ciebie Bogiem, o ile ty będziesz chodził jego drogami”. Jezus pogłębia tę ideę: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę. Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy i będziemy u niego przebywać”. To, że ja wierzę Bogu, jest możliwe tylko dlatego, że On uwierzył we mnie. Doświadczając wiary Boga we mnie, sam otwieram się na zaufanie do Boga. Wierzę Mu i oddaję Mu swoje życie. Podobnie jak powierza się oszczędności bankowi, ufając, że właściciel banku tak zadba o nie, by można było nie tylko uratować to, co się zyskało pracą, ale i mieć z tego jeszcze procent zysku.

Duchowość chrześcijańska charakteryzuje się licznymi aktami oddania. Któż nie słyszał o przyjęciu Jezusa za Pana albo oddaniu się Maryi, albo o ślubach zakonnych, w których osoby konsekrowane powierzają się Bogu, składając niejako do banku skarb swojej woli, seksualności i uczuć? Bóg dając swoje słowa, dał siebie całego w każdym z tych słów. Dając Słowo, dał siebie: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”! Odrzucając Jego słowa, odrzucam Jego samego. Trzeba przy tym pamiętać, że dać słowo, to tyle samo, co przysiąc! Jezus jest przysięgą Boga! Cóż to za przysięga? Bóg przysięga, że każdy, kto żyje Jego słowami, kto je składa do serca jak skarb do banku, kto umożliwia zamieszkiwanie Ojca i Syna we własnej duszy, sam staje się nieocenionym skarbem w banku Jego Serca! Czyż nie dlatego właśnie Jezus słowa o sobie i Ojcu wypowiedział kiedyś przy skarbcu (J 8,20)?

0x01 graphic

Słowa pełne mocy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Potrzebujemy słów wiarygodnych, takich, które nam wytłumaczą, co z nami się dzieje! Słów pełnych Ducha!

Jezus wszedł do Wieczernika i wypowiedział słowa nadziei do beznadziejnych istot! Czyż nie jesteśmy tacy jak oni, przerażeni i samotni? Tchnął w nich Ducha w chwili, gdy wyjaśniał słowami to, co czynił. Słowa nadają sens, wyjaśniają mroki, tchną życiem. Apokalipsa nazywa Jezusa ALFĄ I OMEGĄ, pierwszą i ostatnią literą alfabetu. Dlaczego porównuje Go do liter? Z liter tworzy się słowo, słowa wyrażają myśli, myśli ujawniają poznanie, poznanie bierze się z doświadczenia. Bez słów wszystko wydaje się bezsensem. Potrzebujemy słów wiarygodnych, takich, które nam wytłumaczą, co z nami się dzieje! Słów pełnych Ducha!

Nie można być szczęśliwym, kiedy się nie wie, po co się żyje i do czego zmierza! Victor Frankl, który przeżył kilka lat w obozach koncentracyjnych, wyznał w swojej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, że trzy rzeczy pozwoliły mu przetrwać: wola napisania książki, pragnienie odzyskania ukochanej żony i pragnienie przemienienia osobistej tragedii w triumf. Frankl wrócił z obozu jako zupełnie inny człowiek: dojrzalszy, obdarzony empatią, głęboki, z wolą przeprowadzania innych ludzi z bezsensu cierpienia do sensu życia. Jeśli jesteś w sytuacji, której nie możesz zmienić, pomyśl, że ta sytuacja zmienia ciebie w sposób niepowierzchowny. Trzeba przetrwać niekiedy najgorsze cierpienie, najtrudniejsze odtrącenie, pozorny bezsens. Kiedyś mnie to olśniewająco dotknęło: czytałem książkę i natrafiłem na słowo PIĘKNO, które za pierwszym razem odczytałem jako PIĘTNO.

Sens może być źle odczytany, wtedy wydaje się czymś przerażającym. Czytając zwierzenia Arnchild Lauveng, chorej na schizofrenię, dowiedziałem się tego samego: doczekała się uzdrowienia, ponieważ nawet gdy straciła w to wiarę, miała nadzieję, że zostanie uzdrowiona. Ona sama tak pisze: „Miałam w sobie dziecięcą wiarę, która towarzyszyła mi zawsze, przez całe życie, że istnieje dobry Pan Bóg, który jest z nami w dobrych i złych dniach i który mnie nie opuści, niezależnie od tego, czy wyzdrowieję, czy nie. W mojej wierze wyzdrowienie nie było najważniejsze, znacznie ważniejsza była świadomość, że On tam jest”.

Ta kobieta po 10 latach przebywania w szpitalach psychiatrycznych wyzdrowiała i obecnie sama jest psychologiem klinicznym. Przeżyła piekło cierpienia, by ofiarowywać nadzieję tym, których najlepiej rozumie. Niekiedy przeżywamy istną gehennę, by później umieć wyprowadzić z niej innych. Czy to jest bez sensu? Wiliam James radził ponoć osobom pragnącym popełnić samobójstwo: „Przeczytajcie najpierw jutrzejszą gazetę”. Skoro zwykły news potrafi człowiekowi zwrócić sens życia, to tym bardziej słowa Boga. Ja bym radził tym, którzy myślą o samobójstwie, przeczytać Ewangelię przeznaczoną na następny dzień. Jest w niej tchnienie życia!

0x01 graphic

Ojciec, Syn, Duch

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Ktoś, kto o sobie mówi, że jest Bogiem, albo nim jest, albo jest bluźniercą.

C.S. Lewis napisał: „Próbuję zapobiec mówieniu bardzo głupiej rzeczy, którą się często słyszy: »jestem gotów zaakceptować Jezusa, jako wielkiego nauczyciela - moralistę, nie akceptuję jednak jego pretensji do boskości«. Nie wolno nam wygadywać takich rzeczy. Człowiek, który byłby tylko człowiekiem i mówił to, co Jezus, nie byłby wielkim nauczycielem - moralistą. Byłby albo szaleńcem - niczym człowiek, który twierdzi, że jest jajkiem na twardo - albo samym diabłem z piekła”. Ktoś, kto o sobie mówi, że jest Bogiem, albo nim jest, albo jest bluźniercą.

A skoro tak, to w jaki sposób można jeszcze o jego Ojcu powiedzieć, że jest Bogiem i to samo orzec o ich Duchu? Co prawda wszyscy widzieliśmy trójlistną koniczynkę na trawniku: ma trzy płatki, ale jest jednym liściem, ale to nie to samo co Trójca Święta. Jezus świadomie nazywa swego Ojca Bogiem. Obydwaj mają władzę nad śmiercią: „Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce” (J 5,21). To prawda, że Ojciec wskrzesił ciało Syna Człowieczego, ale Syn Boga wskrzesił córkę Jaira! I nie tylko ci Dwaj dają życie, ale też Duch: „Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem” (J 6,63).

W świecie ludzi każdy z nas jest tylko jedną jedyną osobą, co oczywiście nie oznacza, że każde istnienie musi być takie jak nasze. Dlaczego Bóg nie mógłby być Trójcą? Bóg jest miłością (1 J 4,8), a miłość jest zawsze ukierunkowaniem ku komuś lub czemuś. On nie jest miłością jedynie do stworzenia, ale też sam w sobie jest miłością substancjalną. Św. Augustyn właśnie z miłości wyprowadza swój wywód o Trójcy, bowiem miłość zakłada trzy rzeczywistości: miłującego („amans”) obiekt, który jest umiłowany („quod amatur”), i samą miłość („amor”), wiążącą miłującego i umiłowanego. Gdy przy chrzcie objawia się głos Boga Ojca, z nieba dochodzi objawienie: „To jest mój Syn umiłowany” (Mt 3,17), jednocześnie ukazuje się Duch rozprzestrzeniający się nad wodami Jordanu niczym ptak, jakby w przedstwórczym obrazie nad wodami chaosu. Ojciec jest postrzegany jako miłujący, Syn jest tym umiłowanym, a Duch jako wspólnota pomiędzy nimi jest węzłem miłości.

Jeśli Bóg jest miłością, musi być wspólnotą taką, jaką się On nam objawia, a objawia się w Pismach jako Trójca: Ojciec, Syn, Duch. Ci Trzej są wzajemnie na siebie otwarci, przenikający się, ale niezmieszani. Grecki język nazywa taką relacyjność PERICHORESIS, czyli wzajemna wymiana, współprzenikanie. Św. Grzegorz z Nyssy napisze o tym w ten sposób: „Wszystko, co należy do Ojca, jest widziane w Synu, i wszystko, co należy do Syna, należy też do Ojca”. Wreszcie sama Biblia dopowie: „Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha. Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego” (1 Kor 2,10).

0x01 graphic

Naim znaczy umiłowany

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

W całym wszechświecie nie ma nikogo takiego, komu by zależało bardziej na obdarowaniu życiem niż Bogu.

Anna ciągle rozpacza. Ma 56 lat i żadnej nadziei na to, że cokolwiek się zmieni w jej życiu. Wiele razy modliła się do Boga, by uwolnił jej syna od pijaństwa, i nic. Gdy rzuca się na kolana wieczorem przed krzyżem, mówi: „Jestem gotowa sama umrzeć, albo przyjąć kalectwo, byleby tylko mój syn był wolny od alkoholu. To na mnie zrzuć cierpienie, ale zdejmij je z mojego syna. Zabierz mnie, ale jego uwolnij!”. Udała się do znajomego kapłana. Spoglądał na nią ze zrozumieniem, ale to, co od niego usłyszała, wytrąciło ją z równowagi. „Taka modlitwa nie mogła być wysłuchana”. Jak to, przecież gotowa jest poświęcić swoje życie i zdrowie?

Czego jeszcze Bóg od niej chce? Powiedział, że Bóg nie chce od niej niczego, tylko tego, by spojrzała na Niego jak na kogoś, kto jeszcze bardziej pragnie zdrowia jej syna niż ona. Dopóki modląc się do Boga widzi w Nim nieubłaganego tyrana, któremu trzeba składać okrutne ofiary z samego siebie, to jej modlitwa trafia w próżnię, bo takiego Boga nie ma! Czy uważa, że bardziej kocha syna niż Jezus?

Wziął do ręki Pismo i przeczytał jej zdarzenie z Naim. W hebrajskim to słowo oznacza UMIŁOWANY. Przez kogo bardziej był umiłowany syn niesiony na marach: przez matkę czy przez Jezusa? Anna zaczyna rozumieć. Dostrzega, jak niebezpieczne były jej modlitwy: nie tylko nic nie mogły zmienić, ale utwierdzały ją w obrazie Boga żądającego okrutnej zapłaty! W ten sposób jeszcze bardziej pogrążała się w rozpaczy. Jak mogła jej modlitwa przynieść komuś życie, skoro ją samą popychała w destrukcję? Czy ze złego drzewa rodzą się dobre owoce?

Wielu ludzi kroczy drogą śmierci, tylko dlatego, że mają demoniczne wyobrażenie o Bogu. Jezus był gotowy zaryzykować własną śmierć, byleby tylko uratować od śmierci czy nieszczęścia innych, których spotykał na swej drodze. Łamał szabat, narażał się na zgorszenie, na bluźnierstwa, bo bardzo pragnął udzielać ze swego życia, uzdrawiać i uwalniać. Bogu najbardziej zależy na tym, byśmy uniknęli wszelkich zachowań, postaw, a nawet myśli, w których oswajamy się ze śmiercią, flirtujemy z nią, układamy się o haracz albo wprost oddajemy się jej w szpony.

Śmierć jest pełna grozy, ale jeszcze gorsze od niej jest upodobanie w śmierci, powstrzymywanie się od życia, zahamowanie kreatywności duchowej, wycofanie i trupia bierność, i spodziewanie się najgorszego. Istnieje przykazanie, które wyprzedza wszystkie inne: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”. Bóg chce, by człowiek żył i ostrzegał go od początku przed śmiercią. W całym wszechświecie nie ma nikogo takiego, komu by zależało bardziej na obdarowaniu życiem. To tłumaczy, dlaczego On sam wszedł w śmierć. Umarł na krzyżu, by odzyskać wszystkich, których śmierć pochłonęła.

0x01 graphic

Pokusa bycia nadczłowiekiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kto odmawia uznania ludzkich ograniczeń, ten odgrywa rolę boga z kamiennym obliczem. Nie ma jednak oblicza, tylko maskę.

Jezus był często postrzegany jako człowiek, który arogancko wmawia sobie boskość. Wielu z nas oburzyłoby się, gdyby spotkało stolarza, który w swoim warsztacie odpuszczałby grzechy. Trzeba przypomnieć pierwszą pokusę, jaka skusiła człowieka: pokusę boskiej wszechmocy. Adam i Ewa są obrazem każdego mężczyzny i kobiety, a grzech próby sięgnięcia po boskie nieograniczenie powiela się w milionach wariantów.

Szymon to jeszcze jedna wersja Adama. Adam po grzechu też zrzucał winę na Ewę, nie chcąc jej w sobie uznać. Podobnie Szymon widział grzeszną istotę jedynie w jawnogrzesznicy. Człowiek opętany pokusą wszechmocy uznaje się za pozbawionego wad i oczywiście grzechu, wszystko to dostrzega wyłącznie w innych. Szymon posądza Jezusa o to, że nie jest prorokiem, a o cudzołożnej kobiecie myśli z największą pogardą. Jest faryzeuszem, co na pewno zaznaczyło się pogonią za perfekcją moralną. Jeśli udawało mu się być poprawnym, a nawet doskonałym moralnie, to tym bardziej wywyższał się ponad szary tłum. Doskonałość etyczna, niestety, częściej bywa pułapką niż uwolnieniem. Ambicja bycia lepszym niż każdy zwykły człowiek jest najczęściej dowodem istnienia pragnienia bycia ponadludzkim, czyli boskim.

Cechą ludzką jest uznawanie w sobie nie tylko omylności, ale też słabości, a co najważniejsze: grzechu.

Mówimy wtedy o zdolności do skruchy i pokorze. Człowiek ogarnięty pokusą wszechmocy niczego nie żałuje, nie odczuwa skruchy. Jeszcze jedną cechą, jakże bardzo ludzką, jest zdolność do proszenia. Kobieta u stóp Jezusa prosi bez słów, ale jej gesty są głośniejsze niż błagalny krzyk. Szymon o nic nie prosi, a swoim zaproszeniem Jezusa na ucztę udowadnia sobie, że niczego od nikogo nie potrzebuje. Istnieją ludzie, którzy tylko dlatego dają jałmużnę, że chcą udowodnić sobie absolutną samowystarczalność. Są jeszcze dwie przynajmniej rzeczy, które wskazują na uzurpację wszechmocy przez Szymona: pogarda i osąd. Pogarda wobec innych jest oznaką pretensji do bycia nadczłowiekiem, a więc kimś boskim.

Człowiek gardzący innymi nie akceptuje swoich słabości, a nawet ich nie dostrzega. Osądzając innych, przypisuje sobie atrybut Boga, który jedynie jest sędzią. Uderzające jest to, że w porównaniu z Szymonem skruszona kobieta jest wyjątkowo przejrzysta. Nie tłumi łez, wszystkie jej emocje się uzewnętrzniają. Jest czuła, żałuje, ma pragnienie wynagrodzenia, wstydzi się, ale jest odważna w uzewnętrznianiu skruchy. Próbując wyobrazić sobie postać Szymona, nie potrafimy zbyt wiele powiedzieć o jego emocjach. Manifestuje się jako człowiek bez uczuć, chłodny i pozornie opanowany, a w rzeczywistości sztywny i sztuczny. Ktoś, kto tłumi emocje, nie chce uznać faktu ich istnienia, odmawia sobie ludzkich ograniczeń, odgrywa rolę boga z kamiennym obliczem. Nie ma jednak oblicza, tylko maskę.

0x01 graphic

Jezus nie dba o reklamę

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Ktoś, kto JEST, nie musi tego krzykliwie udowadniać, a nawet jeśli jego JESTEM jest wyjątkowe, boskie, będzie się starał jak najbardziej skromnie je ukryć.

Za kogo uważają Mnie tłumy? Za kogo Mnie uważacie? Za Mesjasza Bożego. Nikomu o tym nie mówcie. Wydaje się, że Jezus unika prawdy o sobie, nie chce szczerze ujawnić siebie tłumom, a z największą trudnością odsłania prawdę o sobie tym kilku czy kilkunastu mężczyznom.

Dzisiaj ludzie bardzo chętnie mówią o sobie, nawet o najintymniejszych sekretach, o seksie, rozpaczy, zdradach, nienawiści, skrajnych poglądach czy orientacjach, fizjologii, i to często dość wulgarnie, ekscentrycznie, demonstracyjnie. Nie istnieją już żadne granice dyskrecji. Mówi się o sobie i o innych. Wystarczy zajrzeć do internetu, aby nasza wrażliwość została znokautowana. Podejrzewam, że ten rodzaj

szczerości jest raczej wyrazem usilnego pragnienia zaistnienia, rozpaczliwym zmaganiem z dojmującym odczuciem uczuciowej pustki oraz doświadczaniem czegoś w rodzaju korozji istnienia. Ktoś, kto JEST, nie musi tego krzykliwie udowadniać, a nawet jeśli jego JESTEM jest ekskluzywne, wyjątkowe, boskie, będzie się starał jak najbardziej skromnie je ukryć. Bóg jest absconditus, ponieważ jego istnienie jest absolutnie niezachwiane. Wśród ludzi ci pragną zaistnieć, którzy przeczuwają, że są niczym. Są tacy, którzy fotografują się z wielkimi ludźmi, inni występują w talk-show.

Jezus nie tylko nie dba o reklamę, ale nawet jej zakazuje. To wbrew temu światu. Gdy chociaż trochę ujawni się w nas dobra, trąbimy o tym przez wiele miesięcy. Gdy komuś uda się ze ściskiem serca pożyczyć kilka tysięcy złotych i po wielu miesiącach daruje dług, jest w stanie o tym opowiadać przy każdym piwie do emerytury. Gdy wyręczymy koleżankę i odbierzemy jej córeczkę z przedszkola, bo akurat ona na czas nie dojechała, możemy nawet stworzyć mit o niedobrej matce i szlachetnej przyjaciółce. Jezus był prawdziwy, nie tworzył mitu JEZUSA. Nigdy nie napisał własnej autobiografii ani nawet nie zadbał o to, by inni mieli o Nim dobre zdanie. Zależało Mu na uczniach.

Zależało Mu tylko na prawdziwym rozpoznaniu Go przez tych, których wybrał. Jest dobrze, gdy zależy mi nie na tym, by wszyscy dobrze o mnie myśleli, ale bardziej na tym, by prawdziwi przyjaciele znali o mnie prawdę. Nie wszystkim mówi się prawdę, bo nie wszyscy do niej dorośli. Nie wszystkim mówi się prawdę o sobie, bo nie wszyscy są prawdziwymi przyjaciółmi. To wcale nie oznacza kłamstwa. Nie mówić prawdy wszystkim, to znaczy być dyskretnym i skromnym. Zresztą bywa tak, że powiedzenie komuś prawdy w oczy służy tylko do tego, by nad kimś zatriumfować albo kogoś zranić. Niekiedy też powiedzenie prawdy o sobie, czyli zwierzenie się, może doprowadzić do tego, że ktoś tę prawdę zohydzi, wyszydzi, że użyje jej przeciw nam. Prawdę mówi się prawdziwym przyjaciołom. Innym mówi się w przypowieściach.

0x01 graphic

Nie przesadzajmy!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Powołanie nie zaczyna się od żądania dojrzałości, lecz od małego, jedynego wezwania, od najmniejszego kroku.

Człowiek chcący założyć ogród czy park nie będzie szedł do lasu lub sadu, by odciąć od korzenia dorosłe drzewa i przesadzić je swój teren. Wsadza najpierw nasionko w małą skrzyneczkę z ziemią, a gdy okaże się, że nasionko zakiełkowało, przenosi je do swego ogrodu. Nasionko wcale nie rośnie najpierw w górę, lecz w dół. Powołanie także nie zaczyna się od żądania dojrzałości, lecz od małego, jedynego wezwania, od najmniejszego kroku. Życie duchowe zaczyna swe dojrzewanie od najmniejszego kroku. Nie możemy przesadzać z żądaniami wobec siebie, wobec innych, a co najważniejsze, wobec samego życia.

Jezus nie żądał i nie żąda wiele. Od każdego z tych trzech zażądał tylko jednego, ale zdaje się, że żaden z nich nawet tego nie spełnił. Pierwszy z kandydatów do królestwa sam zaproponował wędrowanie za Jezusem. Jezus wskazał mu, że nie może oczekiwać stabilizacji - gniazdka czy norki - lecz może spodziewać się braku oparcia w czymkolwiek i kimkolwiek. Jedną z poważniejszych przeszkód na chrześcijańskiej drodze jest przesadzone żądanie od życia: dążenie do tego, by stało się ono gniazdkiem albo norką. Jak wielu kapituluje, gdy nie jest tak, jak pragnęli! I to nie tylko kapituluje w powołaniu, ale nawet nie chce im się żyć! Dane nam jest życie, ale trzeba nie tylko zgodzić się na nie, ale nawet chcieć go takim, jakie ono jest, a nie takim, jakie sobie wyobrażamy.

Nie dopuszczaj myśli, że śmierć wydobyłaby cię z kłopotów. Nie wyobrażaj sobie, że trumna to norka albo że przytulnym gniazdkiem byłoby nieistnienie. Myśli samobójcze bywają dowodem, że nie wybraliśmy życia takiego, jakim ono jest, ale ciągle upieramy się przy wizji życia idyllicznego. Wykorzystajmy dwuznaczność słowa korona, bo nie tylko mówi się tak o dojrzałym rozgałęzieniu na drzewie, ale też o diademie królewskim, symbolu osiągnięcia szczytu kariery. Korona jest na dojrzałych drzewach, a nie na młodych albo tych, które dopiero puściły pierwsze pędy! Jeśli życie zaczyna się od ziarna, a nie od korony, to nie wolno zapominać, że ziarno musi obumrzeć.

Tymczasem chcemy być drzewem z koroną możliwości i doskonałości, sprawności i talentów, ale bez korzenia wyrastającego z ziarna. Chcemy nosić niewidzialne korony, ale omijając wszystkie szczeble egzystencjalnego awansu. Chcemy fruwać jak ptaki i wić sobie ciepłe gniazdko, albo schować się przed wszystkimi nieszczęściami w norce, gdy tymczasem nie wykluliśmy się jeszcze z jajka ani nie wyrosły nam jeszcze pióra, i nie namęczyliśmy się przy wykopywaniu norki. Ale szczęśliwy jest nie ten, kogo spotyka powodzenie, lecz ten, kto potrafi być zadowolony nawet z niepowodzenia! Zmniejszmy oczekiwania od życia. To przesada, gdy oczekujemy od życia, że zawsze będzie udane i zawsze będzie przynosiło dla nas ptasie mleczko i krecią drzemkę.

0x01 graphic

Wracajmy do ojczyzny

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg niczego od ciebie nie potrzebuje, tylko pragnie ciebie i pragnie, byś zapragnął Jego.

W tej misji chodziło tylko o królestwo, o niebo. Codzienność jest bogata w tysiące potrzeb, które przysłaniają nasze istotne, nieliczne pragnienia. Jest, bowiem różnica między potrzebą a pragnieniem. Potrzebę można zaspokoić, a pragnienie nie. Potrzebujemy czegoś od kogoś, pragnie się zaś osoby! Czy potrzebujesz czegoś od Boga, czy Go pragniesz dla Niego samego? To ważne rozróżnienie, które pomoże ci się modlić tak, jak pragnie Bóg, i tak, jak najgłębiej pragniesz sam. Bo niczego tak nie pragniesz jak kochać i być kochanym. To właśnie jest królestwo nieba.

Szukajcie wpierw królestwa nieba, a wszystko inne będzie wam dodane, wyrzekł Jezus. Nie powiedział: szukajcie wszystkiego, czego wam potrzeba, a królestwo nieba będzie wam dodane. Bóg niczego od ciebie nie potrzebuje, tylko pragnie ciebie i pragnie, byś zapragnął Jego. Tak naprawdę my nie idziemy ku niebu, jak ku jakiejś nowej ojczyźnie, tylko do niej wracamy, gdyż opuściliśmy Boga. Opuściliśmy Ojca, a więc i ojczyznę. Podkreśla to fragment Listu do Hebrajczyków, mówiąc o nas, o pielgrzymach ziemi, którzy „uznawszy siebie za gości i pielgrzymów na tej ziemi, okazują, że szukają ojczyzny. Gdyby zaś tę wspominali, z której wyszli, znaleźliby sposobność powrotu do niej. Teraz zaś do lepszej dążą, to jest do niebieskiej” (Hbr 11,14-16).

Misja uczniów jest nie tylko przybliżaniem królestwa tym, do których zostali posłani, ale też zapisywaniem własnych imion w niebiosach. Za każdym razem, kiedy komuś przybliżasz niebo, sam stajesz się jego mieszkańcem. Trzeba jednak zawędrować do kogoś odległego na ziemi, by zbliżyć się do siebie samego i odnaleźć skarb imienia zapisanego w niebie. Przypomina mi się chasydzka opowieść o ubogim Ajzyku z Krakowa, synu Jekla, który wybudował synagogę. Przyśniło mu się, że ma zbudować synagogę za skarb, jaki jest ukryty pod mostem obok zamku królewskiego w Pradze. Rabin wyruszył w drogę pieszo. Kiedy dotarł, okazało się, że zamek jest ściśle pilnowany przez straż, więc udało mu się tylko zaprzyjaźnić z dowódcą, który ujawnił mu swój sen o skarbie. Komendant powiedział, że skarb z jego snu jest ukryty w Krakowie, pod piecem jakiegoś nieznanego mu Ajzyka, syna, Jekla. Ajzyk, wstrząśnięty tą wieścią, wrócił do Krakowa i pod piecem w swym domu odkrył ogromny skarb, dzięki któremu sfinansował budowę synagogi.

Uczniowie Jezusa nie szukali nieba na innej planecie, ani nie wypatrywali swych imion przez lunety Galileusza. Nie próbowali wspinać się na piramidy egipskie, aby być bliżej nieba, lecz zapragnęli przybliżyć wieść o bliskości Boga i Jego miłości odległym sobie ludziom mieszkającym na ziemi. W miarę jak docierali do coraz to odleglejszych istot, przekonując, że Bóg jest bliski, dla nich samych skarb nieba stawał się z każdym dniem bliższy.

0x01 graphic

Kto tu kogo leczy?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Skoro miłować bliźniego powinno się tak jak siebie, to każdy gest uczyniony w stronę bliźniego jest szansą na pokochanie siebie samego.

Niebo jest na wyciągnięcie dłoni. Wyciągnięcie dłoni do kogoś, do kogo już nikt jej nie wyciąga. Skoro miłować bliźniego powinno się tak jak siebie, to każdy gest uczyniony w stronę bliźniego jest szansą daną sobie na pokochanie siebie samego. Za co bowiem możemy siebie tak naprawdę pokochać? Za to, co uczyniliśmy innym. Samarytanin, który wzruszył się głęboko na widok zranionego człowieka, wzbogacił się o nowe wyjątkowe uczucie: wzruszenie. Być może był człowiekiem niewrażliwym i oto jak bardzo pomogło mu to, że spotkał kogoś na wpół umarłego. Czyż nie zbliżył się do samego siebie jak nigdy dotąd, podchodząc do zakrwawionego wędrowcy? Można sądzić, że zmarnował czas, ale pewne jest to, że zdobył nową umiejętność: opatrywanie ran. Jakże cenne ubogacenie siebie: opatrywać rany, a nie zadawać je!

Zaczynam się zastanawiać, kto tu kogo uzdrawia: Samarytanin zranionego z krwawych ran, czy zraniony Samarytanina z niewrażliwości i obojętności? Wylewając oliwę na rany, Samarytanin zapewne wiedział, co czyni, gdyż oliwę wykorzystywano do leczenia ran, ale dodawać do tego wino? Nie słyszałem o takiej praktyce. Mogę to tylko wytłumaczyć hojnością. Kiedy ludzie nie wiedzą, jak pomóc komuś drugiemu, pomagają tym, co mają, i uruchamia się w nich hojność. A hojność jest bezcennym nabytkiem, i znowu myślę, że i tym razem więcej otrzymał Samarytanin niż ten cierpiący fizycznie. Otrzymać ulgę fizyczną to o wiele uboższe doświadczenie, niż zdobyć się na hojność. Gdy chociaż raz okażesz się szczodrym, poczujesz, jakie daje to szczęście. Smak hojności jest bogatszy od wina czy oliwy!

Samarytanin wsadził rannego na swoje bydlę. Słowo „bydlę” wydaje mi się zbyt ordynarne. A jednak przestajemy być jedynie dwunożnymi ssakami, gdy po ludzku pomagamy drugiemu człowiekowi. I wreszcie owe pielęgnowanie w gospodzie jest zajęciem się kimś z największą ostrożnością i troską. Troskę udowadnia się czynem. Cnoty ujawniają się w bezpośrednim działaniu. Udzielenie dwóch denarów to zapłacenie za dwa dni pobytu. Widocznie miał zamiar trzeciego dnia wrócić po chorego i wynagrodzić gospodarzowi, jeśliby co więcej wydał.

A ten był do tego skłonny, widząc piękno serca Samarytanina. Wydaje mi się to dziwne, że gospodarz bez oporów wpuścił do żydowskiej gospody Samarytanina, i to jeszcze z kłopotliwym pacjentem. Musiał istnieć jakiś powód i chyba było nim miłosierdzie, które emanowało z tego anonimowego dobroczyńcy. Łatwiej naśladować dobro niż zło, wbrew temu, co myślimy o jednym i drugim. Samarytanin stracił czas, stracił wino i oliwę, stracił denary, ale zyskał przejrzysty kolor swego istnienia, który uczynił go wartym wieczności. Maurice Nedoncelle powiedziałby: „przejście od stanu posiadania do bycia jest jedyną wielką prawdą chrześcijaństwa - nie znam innej”.

0x01 graphic

W kogo się wpatrujesz, tym się stajesz

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Marta, zajmując się wszystkim, tylko nie Jezusem, wpadła w ten gatunek troski, który nie jest wyrazem opiekuńczości, lecz neurotycznego napięcia.

óg pragnie naszej miłości, jak zraniony pragnie uleczenia. Czy to właściwe porównanie? Jeśli ktoś w nie wątpi, niech spojrzy na jakąkolwiek stację Drogi Krzyżowej. Najboleśniejsze są rany zadane przez najbliższych, przez najbardziej kochanych. Gdy nam na kimś bardzo zależy, to nawet pomijanie nas przez tę osobę boli jak rana zadana rozpalonym prętem metalu. Prorok Zachariasz wyraził to w ten sposób: „A gdy go ktoś zapyta: »Cóż to za rany masz na twoim ciele?« Wówczas odpowie: »Tak mnie pobito w domu moich najmilszych«” (Za 13,6). Jedynie „w domu najmilszych” można być tak dotkliwie zranionym, i to niekoniecznie przez cios fizyczny. Wystarczy nie dostrzegać, pomijać, pozostawić na marginesie. Po przychodniach terapeutycznych krążą tysiące osób pominiętych, pozostawionych sobie.

Nie tylko pomijanie ma wpływ na ludzkie obolałe istnienie, ale też to, w co się wpatrujemy! Psychiatrzy zajmujący się zaburzeniami odżywiania nawołują, aby zakazać cyfrowo retuszowanych zdjęć i sesji z udziałem modelek, które mają niedowagę. Dziś tysiące nastolatek, z których wiele ma na imię Maria czy Marta, zapatrzone są w ikony modelek! Rzadko która wpatruje się w Chrystusa i mamy tego efekt, gdyż człowiek upodabnia się do tego, w kogo jest zapatrzony! Kiedy czytam tekst z Pieśni nad pieśniami o cierpieniu Oblubienicy, która straciła z oczu kogoś, kto już na nią nie patrzy, rozumiem jej ból. „Zaklinam was, córki jerozolimskie: jeśli umiłowanego mego znajdziecie, cóż mu oznajmicie? Że chora jestem z miłości” (5,8). Można się nie tylko rozchorować z pragnienia miłości, gdy jest się pomijanym, ale nawet umrzeć, gdy się nie widzi Boga, lecz ubóstwia ciało.

Bóg troszczy się o wszystkie nasze rany, a szczególnie o te, które są efektem lekceważenia lub niedostrzegania. Widzi wszystkie rany i każdej próbuje zaradzić. „On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany” (Ps 147,3). Fakt, że do niektórych nie dociera Jego uleczenie, nie jest dowodem Jego obojętności, lecz obojętności cierpiących, którzy w ogóle nie oczekują od Boga niczego, bo też nic nie chcą Mu ofiarować. Są zapatrzeni gdzie indziej! A czego pragnie Chrystus? Najbardziej zauważenia, bo to początek miłości. Okazuje się, że nie tylko leczy to Jego serce, ale jest to też najzdrowsze dla człowieka! Bóg kocha być kochanym!

Gdybyśmy to pojęli i przejęli się tą prawdą, nie tylko On nie czułby się zraniony, ale i my przestalibyśmy być zranieni i chorzy. Marta, zajmując się wszystkim, tylko nie Jezusem, wpadła w niezdrowy niepokój i w ten gatunek troski, który nie jest wyrazem opiekuńczości, lecz neurotycznego napięcia. Czyż to nie początek choroby? Skąd ten niepokój i troska? Ponieważ wszystko, co można stracić, budzi lęk o utratę, a tylko ta najlepsza cząstka, którą zajęła się Maria, jest niepozbywalna i uzdrawiająca.

0x01 graphic

Modlitwa jak pocałunek

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Często obdarzając kogoś miłością, więcej szukamy dla siebie niż chcemy ofiarować. Jeśli modlitwa ma być cała dla Niego, przygotujmy się na to, że nic nam nie zostanie.

Pomyśl o tej przypowieści: pies i koń zostali przyjaciółmi. Pies odkładał dla konia najlepsze kości, koń zaś wybierał najsmaczniejsze siano. Każdy chciał tego, co najlepsze, nie zastanawiając się, czego drugi przyjaciel pragnie tak naprawdę! Ani pierwszy, ani drugi nie był nigdy nasycony. Bóg pragnie od ciebie też pocałunków miłości, a są nimi twoje modlitwy. Modlitwa to pocałunek duszy składany na Bożym Sercu. Módl się tak, jakbyś obdarzał Go pocałunkami. Bóg kocha być kochanym. Nie potrzebuje siana słów, tylko takich słów, które są ucałowaniem. Nie potrzebuje kości czy ochłapów, lecz oddania się w słowach całej duszy. Bonhoeffer mawiał: „oddajemy się na modlitwie gawędzeniu ze samym sobą”. Tak, nasza modlitwa musi być rzuceniem się na szyję Ojcu nieba, a nie narzekaniem na siebie do siebie samego.

Jednym z największych wykrzywień obrazu Boga jest wyobrażenie, że jest On „spełniaczem” potrzeb, użytecznym w chwilach naszej bezradności. Modlitwa staje się wtedy używaniem Boga. Prosimy Go i prosimy, by tylko nas zaspokajał, w ogóle nie domyślając się, że On sam nas pragnie. Możesz modlić się wspaniale, z pragnieniem obdarzenia Boga tym, czego On cicho pragnie. Kiedy uda ci się to uczynić, poczujesz szczęście, bo więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu. W czasach, w których przyszło nam żyć, ludzie w większości są zaprzedani użyteczności i interesowności.

Zadaniem chrześcijanina jest stworzenie w sobie duchowego terytorium, w którym jest miejsce dla wspaniałomyślności i bezinteresowności. Dlaczego wielu ludzi się nie modli? Ponieważ jest to czas „bezużyteczny”, ponieważ wiele modlitw wcale nie jest w schemacie: „stoliczku, nakryj się”. Bóg ofiaruje wieczność, gdy ofiaruję Mu czas. Czas, w którym o nic mi nie chodzi i nic nie jest ważniejsze niż przebywanie z Nim. Mówiąc o miłowaniu Boga, nie można tego rozumieć jako sentymentalnego apelu skłaniającego do afektywnych aktów, w których doznajemy przyjemności.

Uczuciowość w modlitwie jest poddawana gruntownemu oczyszczeniu. Jakże często bowiem obdarzając kogoś miłością, więcej szukamy dla siebie, niż chcemy ofiarować. Jeśli chcemy, by modlitwa była cała dla Niego, przygotujmy się na to, że nic nam nie zostanie w niej samej. To może być przykre, ale też piękne. Jeśli chcemy, by On nas odczuwał, wiedząc, że tego pragnie, to przygotujmy się na to, że nic w modlitwie nie poczujemy. Święta Teresa z Avila mówiła: „To zrozumiałe, że słabe kobietki, podobne do mnie, potrzebują uczucia w modlitwie, lecz oburzam się, widząc dojrzałych mężczyzn, którzy modlą się tylko wtedy, gdy mają na to ochotę”.

0x01 graphic

Niebezpieczne credo egoisty

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Chciwość, jak żadna inna skłonność upadłej natury człowieka, jest postawa przemieniająca nas w takie istoty, których szatan nie musi już osaczać.

Przypowieść mówi o niebezpiecznych potrzebach, które czynią człowieka zaślepionym egoistą. Bogacz chce sam siebie pokrzepić, sam w sobie znaleźć „odpoczynek”. Tym samym greckim słowem Ewangelia mówi o zaproszeniu Jezusa do tego, by wszyscy w Nim znaleźli „odpoczynek i pokrzepienie” (Mt 11,28). Bóg wszedł do swego odpoczynku, stwarzając szabat i do tego odpoczynku najpierw zaprosił swój lud. Pokój płynie z zajmowania się Bogiem, taki był sens szabatu. Jezus demaskuje na przykładzie tego chciwca obłędne przekonanie, iż sami w sobie znajdziemy ukojenie i odpoczynek. Wszak nieustannie szukamy czasu dla siebie. Co to znaczy? To znaczy, że sami sobą chcemy się rozkoszować. Zastanawiam się, czy Bóg jest dla mnie odpoczynkiem, czy też znużeniem albo zmęczeniem? Właścicielowi spichlerzy ani Bóg, ani nikt inny nie jest potrzebny.

Druga jego potrzeba została prawie wulgarnie zamanifestowana jako egoistyczne przykazanie: „jedz”, wyrażone po grecku: „fage”, co można też przetłumaczyć jako „pożeraj” albo „przejadaj się”. Septuaginta identyczne przykazanie wkłada w usta szatana, który wymuszał konsumpcję owocu rajskiego na Ewie (Rdz 2,16). Zatem bohater tej przypowieści kusi sam siebie, sam dla siebie jest wężem! Z nikim nie chce się podzielić swym dostatkiem - jakikolwiek by on nie był: materialny, intelektualny, emocjonalny czy duchowy. Konsumuje właściwie siebie samego, jak wąż, który pożera własny ogon. Chciwość, jak żadna inna skłonność upadłej natury człowieka, jest postawą przemieniającą nas w takie istoty, których szatan nie musi już osaczać.

Chciwiec ma jeszcze trzecie marzenie: „pij!”. Począwszy od zwykłego pijaństwa, aż do niezwykłego upajania się swymi sukcesami lub wielkością, wszystko to mieści się w tym słowie! W Nowym Testamencie to słowo pojawia się w odniesieniu do Jezusa, który „jadł i pił” z grzesznikami i celnikami, czyli z najgorszymi, upodlonymi i przez nikogo nie uszanowanymi. Czynił to z taką życzliwością, że nazwano Go „przyjacielem grzeszników i celników”. Zaprzyjaźnił się z tym, co najlichsze w świecie ludzkim (Mt 11,19). Bogaty człowiek z tej przypowieści z nikim nie jadał ani nie pił, ukazano go jako chciwego samoluba.

I wreszcie ostatnie przykazanie samolubstwa: „używaj!”. Co może też oznaczać: „wesel się”, „ciesz się”. Po raz pierwszy użyto tego słowa w Biblii w Księdze Estery, gdy żona Hamana Zeresz kazała się weselić i używać swemu mężowi zaraz po tym, gdy ten postawił pal, na którym miał zawisnąć Mardocheusz (5,14). Apokalipsa nakazuje takie rozweselenie nad upadłym Babilonem tym wszystkim, którzy zostali przez Babilon skrzywdzeni. Jest to ostatnie miejsce w Biblii, w którym pada ten wykrzyknik. Cieszą się bowiem i używają ci, którzy na końcu się cieszą. Jeden z psalmów mówi: kto we łzach sieje, żąć będzie w radości!

0x01 graphic

Niezwykłe w rzeczach zwykłych

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus daje nam miliony okazji, by Go zobaczyć w tych, w których już nikt nic nie widzi.

Nigdy nie wiemy tak naprawdę, kogo przed sobą mamy, gdy udzielamy mu jakiejkolwiek gościny, począwszy od tej zwykłej, która dba o zwykły głód i znużenie, aż po przyjęcie kogoś do gospody serca, a nawet do pałacu duszy. Odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, w każdym ludzkim obliczu można dopatrzeć się oblicza Syna Bożego. Nie da się przeniknąć tej tajemnicy wiecznych konsekwencji wynikających z poświęcenia komuś czasu i noclegu, pokarmu i dobrego słowa, rady i modlitwy.

Cóż znaczy mieć zapalone pochodnie, oczekując na powrót Pana? Instrukcja Kościoła skierowana do osób konsekrowanych z 2002 roku „Rozpocząć od nowa od Chrystusa” na pytanie, gdzie konkretnie szukać oblicza Chrystusa, wskazuje jakby palcem: „w Słowie i sakramentach, a szczególnie w Eucharystii, a także w tych, którzy są najmniejsi, biedni, w tych, którzy cierpią i są w potrzebie” (III,23). Oblicze Chrystusa nie jest jaskrawo zamanifestowane nam wszystkim, trzeba mieć pochodnię z języków ognistych Ducha Świętego, by je rozpoznać. Może w tej chwili zaskoczę katolickich czytelników, ale posłużę się przykładem z samych Himalajów. Kiedy poszukiwano XIII Dalajlamy (poprzednika obecnego), mnisi buddyjscy wyruszyli w małej karawanie i błądzili po górskich wioskach, szukając niezwykłego chłopca wśród zwykłych chłopskich zagród.

Kewcang Rinpocze, przywódca grupy poszukiwawczej, dotarł do zapadłej wioski Takcer i poprosił o gościnę biedną rodzinę. Przyglądał się małemu chłopcu usiadłszy przy kuchennym palenisku. Chłopczyk wdrapał się mu na kolana, po czym chwycił różaniec i zażądał, aby mnich mu go oddał, twierdząc, że należy do niego. W tej buddyjskiej legendzie chodzi o zdolność dostrzegania tego, co niezwykłe, w tym, co najzwyklejsze. Właśnie takiej zdolności oczekuje od nas Chrystus. Buddyści szukając niezwykłej istoty, wędrują po najbardziej zapadłych wsiach, a my szukając Chrystusa, nie moglibyśmy Go dostrzec w zwykłej Biblii, w zwykłym kawałku chleba albo w człowieku najmniejszym, biednym, cierpiącym?

Jezus daje nam miliony okazji, by Go zobaczyć w tych, w których już nikt nic nie widzi. Są najmniejsi jak Hostia i niepozorni jak Biblia. Nie ma w Ewangeliach mowy o drugiej czy trzeciej straży, ale jest mowa o czwartej. Jeden jedyny raz, gdy uczniowie płynęli przez jezioro samotnie, a On modlił się na górze sam. Lecz w pewnej chwili zobaczyli jakąś postać kroczącą po falach. Myśleli, że to zjawa i przerazili się (Mk 6,45-52). Czwarta straż jest na pewno bliższa wschodowi niż trzecia czy tym bardziej druga. Te wcześniejsze są jeszcze większą ciemnością, mrokiem budzącym lęk i dreszcze strachu na skórze. A jednak On nam każe oczekiwać swojego powrotu nawet w tym, co budzi nasze przerażenie, i w tym, w czym wydaje się nam, że jest niemożliwe, by było przestrzenią ujawnienia się Jego oblicza.

0x01 graphic

Szczęście wśród porażek

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Widzieć kształt piękna wieczności ukrytego w cierpieniu i odtrąceniu zdarza się tylko ludziom z wyjątkową przejrzystością sumienia.

Od wieków wszystkich kusiło, by odczytać ów znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, z księżycem pod stopami, otoczona dwunastoma gwiazdami. Księżyc niekoniecznie jest symbolem sił ciemności. Kiedy Jezus odsłonił swoją Boską postać na Taborze, Jego Oblicze było jak słońce, a szata się wybieliła. W hebrajskim języku „biały” i „księżyc” utożsamiają się w słowie LABAN. Być wpisanym w księżyc i słońce oraz otoczonym przez gwiazdy to być całkowicie ogarniętym przez Chrystusa.

Maryja zajmuje w Boskim planie zbawienia miejsce niewspółmierne z naszym - znajduje się w centrum, jako brama bramy, jako wejście do Tego, który stał się wejściem do domu Ojca. Jeśli Jezus jest bramą, to Maryję można porównać do OTWORZENIA tej bramy. Owszem, Jezus kluczami obdarował Piotra, ale posłuchajmy Apokalipsy: zanim ukazuje się Niewiasta w słońcu i gwiazdach, wpierw OTWORZYŁO się niebo i ukazała się Arka. Maryja podobnie jak OTWORZYŁA się na Boga, by mógł stać się człowiekiem, tak otwiera się na każdego człowieka, by stał się on najbliższy Bogu. Nie zostało to Jej jedynie ofiarowane, ale też było przez Nią przyjęte, jakby wyrzeźbione w bólach rodzenia. Od kołyski, aż po Pietę nieustannie odkrywała niebo w bólu i szczęście wewnątrz porażek.

Podejrzewano Ją o niemoralne prowadzenie się, nawet Józef miał wątpliwości. Potem musiała uciekać przed nienawiścią Heroda, znosiła upokorzenie zamkniętych drzwi w Betlejem, tułaczkę po Egipcie, słyszała najgorsze opinie o swoim Synu. Wreszcie, mimo wielu cudów i wspaniałego nauczania, musiała dowiedzieć się o wyroku i kiedy stanęła pod krzyżem, nic nie przypominało szczęścia nieba. Widzieć kształt piękna wieczności ukrytego w cierpieniu i odtrąceniu zdarza się tylko ludziom z wyjątkową przejrzystością sumienia, które jest okiem duszy. Niebo jest otwarte, ale musi być wywalczone, wykute dłonią posiniaczoną, lecz uzbrojoną, uderzającą w zwątpienie twarde jak marmur.

Każdy wie, kim jest Michał Anioł Buonarotti. Jest twórcą Sykstyny i Piety, a także nagiego Dawida stojącego we Florencji. Nikt z nas nie powie, że te arcydzieła są brzydkie albo nędzne. Dlaczego tworzył tak olśniewające pięknem postacie? Ponieważ Michał Anioł był człowiekiem cierpiącym z powodu własnej brzydoty i uważał ją za odpowiednik ułomności moralnej. We wczesnej młodości jego twarz została zniekształcona, w wieku dojrzałym okulał, gdy spadł z rusztowania, jego ciało było powykręcane od nieustannego wysiłku fizycznego i surowego trybu życia. Z ogromną determinacją dążył do piękna na niebiańskim wręcz poziomie, i je osiągał. Im bardziej poznamy naszą nędzę i im bardziej umęczona jest nasza walka o niebo, tym wspanialsze osiągniemy wysiłki w wieczności.

0x01 graphic

Co może Matka?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli Bóg mógł stać się człowiekiem, oddając się zupełnie Maryi, to jakim cudem człowiek może zbliżyć się do Boga, pomijając ten krok?

Przyjdzie taki czas, kiedy drzwi zaczną się zamykać, staną się ciasne. W końcu docisną się i wielu stanie wobec niemożliwości przedostania się do wieczności. Wielu świętych twierdziło, że bez oddania się Maryi przekroczenie bram zbawienia jest mało prawdopodobne. Wysnuwali ten wniosek z faktu Wcielenia: jeśli Bóg mógł stać się człowiekiem, oddając się Jej zupełnie, to jakim cudem człowiek może zbliżyć się do Boga, pomijając ten krok? Kiedy Dawid był starym człowiekiem i większość czasu spędzał leżąc na łożu, jego synowie zaczęli rywalizować o dziedziczenie tronu.

Spośród nich wyniosły i próżny Adoniasz wyglądał na najsilniejszego pretendenta. Zmobilizował grupę popleczników i wydawało się, że nikt nie będzie mógł z nim współzawodniczyć. Prorok Natan, widząc spiskujących dworzan, którzy popierali Adoniasza, przybył do Batszeby, matki Salomona, i namówił ją, by poszła do Dawida i wymogła na nim odziedziczenie tronu przez Salomona. Nie czuł się na siłach, by przekonać króla, choć był jego przyjacielem. Misja Batszeby okazała się skuteczna. Dawid kazał posadzić Salomona na własną mulicę i wieźć do Gichonu, gdzie mieli go namaścić na króla Natan i Sadok.

Dziś źródło Gichonu jest nazywane źródłem Najświętszej Maryi Panny. Bez obecności Miriam każde drzwi są dla nas zbyt ciasne, a przede wszystkim te prowadzące do nieba. Przywiązanie do Jezusa jest cechą, która nam się udziela dzięki Maryi - dzięki wpływowi Jej miłości do Jezusa na nasze serce. Grecy, jak twierdzi C.S. Lewis, nazywali ten rodzaj miłości storze i definiowali ją jako przywiązanie, szczególnie odczuwane przez rodziców w stosunku do potomstwa, a także przez dzieci wobec rodziców. Przywiązanie jest najskromniejszą z miłości.

Jest też najmniej wybredną z miłości: „Potrafimy się przywiązać do osób brzydkich, głupich, nawet irytujących. Szczególnie wspaniałe w przywiązaniu jest to, że potrafi połączyć nawet ludzi, którzy nie są dla siebie stworzeni”. Niekiedy samych siebie postrzegamy bardzo zaniżająco, myśląc o sobie jak o głupim i upartym ośle. Przestrzeń między człowiekiem a Bogiem wydaje się wtedy nie do pokonania. Przywiązanie łączy nawet najbardziej odległe istnienia. Ostatni osioł może liczyć na przywiązanie z pierwszym Jezusem, jeśli tylko człowiek odda się Jego Matce.

W sensie humorystyczno-mistycznym, ów osioł, który był przywiązany do drzwi, gdy Jezus posłał apostołów przed wkroczeniem wśród palm i radosnych okrzyków do Jerozolimy, to dusza człowieka, która związała się z Chrystusem, z Jego słowem, siłą miłości rodzinnej. Ten rodzaj miłości jest dostępny tym ludziom, którzy mają tę samą Matkę co Jezus. Ktoś taki szybko staje się christoforos, czyli niosącym Chrystusa.

0x01 graphic

Ostatnie, czyli najlepsze

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bez pokory żadna cnota się nie utrzyma. Uniżenie pokory jest potęgą, której żadne zło i żaden zły duch nie jest w stanie naruszyć.

Zajmować ostatnie miejsce i zapraszać ostatnich z ludzi nie mieści się w duchu tego świata. Istnieje różnica między zaniżaniem swej wartości a uniżaniem siebie. Pierwsze jest pretensją pychy, która celowo i demonstracyjnie zaniża swą wartość, by inni temu zaprzeczyli. Jest to mechanizm nastawiony na wymuszenie komplementów i pochwał. Uniżanie zaś siebie jest cechą pokory, która szuka prawdziwej miary siebie. Dlaczego najbardziej potrzeba nam pokory, a nie bojaźni Bożej, wstrzemięźliwości, zdolności do dawania jałmużny, miłości albo nawet wiary? Ponieważ bez pokory żadna cnota się nie utrzyma. Kiedy św. Antoni otrzymał wizję wszystkich zasadzek szatańskich, jakie czekają człowieka dążącego ku Bogu, przeraził się i zapytał Boga: „któż się przedostanie?”. W odpowiedzi usłyszał: „pokora!”. Uniżenie pokory jest potęgą, której żadne zło i żaden zły duch nie jest w stanie naruszyć.

Pokora nie zaczyna się od wielkich wyrzeczeń, tylko od najmniejszych kroków. O tym mówi dziś Jezus: wystarczy, że pośród innych ludzi nie szukasz pierwszego miejsca; że nie uważasz, że na wszystkim się znasz; że w zwykłej rozmowie nie usiłujesz być oryginalny i nieomylny, chwaląc się swą elokwencją i erudycją. Jedną z cech pychy jest wyróżnianie się, objawiające się w manifestowaniu siebie jako kogoś wyjątkowego, wybitnego i znającego się na wszystkim. Nie zajmować pierwszego miejsca nie oznacza bowiem jedynie poszukiwania ostatniego krzesła na wspólnych spotkaniach, ale mieści się w tym również rezygnacja z forsowania własnej racji i dążenia do imponowania innym. Chory indywidualizm cechuje wyróżnianie siebie w wypowiedziach, w ubraniu, w sposobie bycia, nawet w sposobie modlitwy. Ale też odgrywanie roli kogoś innego, niż się jest w rzeczywistości.

Maryja sługom z Kany Galilejskiej nie kazała uczynić nic innego ponad to, co kazał im zrobić Jezus: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Nie powiedziała im: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam się podoba” albo: „Zróbcie więcej niż to, co wam Jezus powie”. Ona bardzo wyraźnie powiedziała, że mają uczynić tylko to, co powie Jezus, i nic więcej. Zwracam na to uwagę, gdyż słowo KANA tłumaczy się jako „miara”, trzcinowy pręt służący do wymierzania. Jesteśmy istotami ograniczonymi, które muszą się liczyć z własnymi granicami. Gdy je przekraczamy, wkraczamy w strefę pretensji do wszechmocy. Ciągle odkrywamy w sobie napuszoność, która daje znać o sobie choćby w skłonności do nadinterpretacji i nadmiaru, próżności i przeciążenia. Chcemy uczynić więcej, lepiej, doskonalej, piękniej, mądrzej, wybitniej, genialnie, wyjątkowo, tak jak nikt inny, cudownie... i w końcu wychodzi z tego nasza wola, która dostała się w sidła nieopanowanej ambicji, wynoszącej nas jak skrzydła Ikara zbyt wysoko.

0x01 graphic

A cóż to za armia nadciąga?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy żyjesz z Chrystusem w pokoju, żadne doświadczenie nie będzie twoim wrogiem.

Podobnie jak nie każda miłość jest cnotą, tak nie każda nienawiść jest grzechem. Chrystus nie miał na myśli nienawiści, która jest wstrętem, odrazą, samopotępieniem siebie czy złorzeczeniem innym. Głosi On nienawiść, która jest uwolnieniem od zawłaszczania, która strzeże od pokładania w drugim człowieku takiego zaufania, jakie należy się tylko Bogu. Jakże łatwo najbliżsi ludzie stają się bogami i jakże łatwo rzeczy, które posiadamy, stają się idolami, sprowadzając nas do roli zaślepionych wyznawców, a nasze uczucia przeobrażając w bałwochwalczy kult. Miłość do drugiego człowieka jest możliwa jedynie wtedy, gdy odnosi się do niego z taką wolnością, jakby się go nienawidziło. Wielokrotnie słyszałem od tych,

którzy pokochali Chrystusa, jak narażali się na złośliwość i szyderstwo przede wszystkim ze strony członków własnej rodziny. Gdyby więzy rodzinne były dla nich najważniejsze, zapewne zrezygnowaliby z przywiązania do Chrystusa, nie chcąc tracić więzów z najbliższymi i narażać się na ich kpiny.

Jezus podaje dwa niełatwe do zrozumienia przykłady: budowa wieży i wojna z silniejszym przeciwnikiem. Rozpoczynając budowę, trzeba być gotowym wydawać, a nie oszczędzać. Budując dom, muszę się liczyć z tym, że będzie mnie to drogo kosztowało, ale inicjatywa warta jest wydatków, bo nie chodzi o zwykły dom, tylko o wieżę, czyli miejsce warowne. Niekiedy mówimy, że komuś się „życie zawaliło”, albo ma je „przegrane”, jakby stoczył bitwę. Latami wznosi się perfekcyjnie uporządkowany światek i w jednej godzinie można się dowiedzieć, że osoba, na której wszystko to się wznosiło, pokochała kogoś innego i od kilku lat skrycie zdradzała. Co wtedy? Ruina! Jeśli się buduje swoje szczęście jedynie na miłości do innych, to gdy pewnego dnia zaczną oni pakować walizki powtarzając, że już nas nie kochają, wszystko się zawali i pozostaną zgliszcza. Wszystko mogę stracić i wszystkich, jeśli jestem zbudowany na miłości z Jezusem. Totalne zaufanie można mieć jedynie do Boga i nikt poza Nim nie może być fundamentem mojego istnienia.

Co to za armia, która nadciąga z dwukrotnie potężniejszą siłą? Armią jest to wszystko, co spotka cię jeszcze w życiu, mnóstwo nieprzewidywalnych sytuacji, doświadczeń, które cię przerastają. Armia dni, armia okoliczności, armia uczuć, armia ludzi, armia słów i armia zdarzeń. Jeśli dobrze się zastanowisz nad swą przyszłością, to ogarnie cię przerażenie, gdyż wszystko może się wydarzyć i byłoby naiwnością nie zawrzeć trwałego pokoju z królem wszechświata Chrystusem. Kiedy żyjesz z Nim w pokoju, żadne doświadczenie nie będzie twoim wrogiem. Jeśli z Nim nie wszedłeś w przymierze, wszystko będzie ci się sprzeciwiało. Bez oddania Mu swego serca nawet z miłości do najbliższych możemy być niezadowoleni i nawet ich miłość może okazać się w końcu wojną.

0x01 graphic

Uczucia Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Syn Boży opuścił niebo, by wypełnić sobą ziemię.

Dzięki wolności od najbliższych można zbliżyć się do najdalszych. Syn Boży opuścił niebo, by wypełnić sobą ziemię. Oddaliłem się od własnej rodziny, od osób mi najbliższych, bym mógł przybliżać Ojca z nieba tym, którzy oddalili się od Niego w bezdroża mroku. Dla mnie, kapłana, sprawa powrotu i bliskości, jaka może zaistnieć między Ojcem w niebie i grzesznikiem, jest istotniejsza niż przeżywanie bliskości z moją naturalną rodziną. Dla tej sprawy nie założyłem nawet własnej rodziny. Moje pragnienie posiadania żony i dzieci nie jest ważniejsze niż odnajdywanie dzieci Boga, które przez grzech same siebie osierociły. To, co najważniejsze, domaga się wyrzeczenia totalnego.

Daleko mi do doskonałości w tej misji, ale proszę Boga, bym mógł być sługą w tym dziele. Zdaję sobie sprawę, że mogę doprowadzić do radości całe niebo i wszystkich aniołów uszczęśliwić, a Bogu sprawić przyjemność przytulenia zagubionego dziecka, gdy uda mi się najmniej wartościową duszę, wartą jedynie drachmę, odnaleźć na śmietniku grzechów. Jezus wyraźnie zaznacza, że odnalezienie jest radością odnajdującego pasterza lub niewiasty, która angażuje wszystkie siły, by odszukać maleńki pieniążek. Jak wiele to mówi o uczuciach Boga jako najczulszego i tęskniącego Ojca.

W porównaniach, których użył Jezus, jest jednak coś przekraczającego ramy zwykłego ludzkiego zachowania, bowiem nie jestem pewien, czy rzeczywiście jakaś kobieta cały dzień szukałaby 20 zł, które zgubiła, a z powodu odnalezienia tych pieniędzy zaprosiła sąsiadki, by razem z nią się cieszyły? Nie mam też pewności, czy zwykły pasterz bez wahania zaryzykowałby utratę 99 owiec, by znaleźć jedną. Te przykłady podkreślają usilne pragnienie odzyskania człowieka przez Boga. Dlaczego? Bo Bóg ma nieodpartą, niewysłowioną i niepojętą potrzebę kochania. Jego potężnym marzeniem jest wynagradzać nam w nieskończoność odtrącenia i zdrady, jakich doznaliśmy od najbliższych. I by nam jak najszybciej nasze zdrady przebaczyć.

Jezus mówi, że większa jest radość z odnalezionego grzesznika niż z 99 sprawiedliwych, czyli ludzi nieobciążonych żadnym grzechem ciężkim. Czy to nie dziwne? Z punktu widzenia psychologii jest to zrozumiałe, bo często ludzie żyjący w granicach moralności nie tęsknią za Bogiem. Znam człowieka, który przez całe życie nie zrobił nic podłego. Ten człowiek nie tylko specjalnie nie tęskni za Bogiem, ale jest uderzająco niewyrozumiały dla innych. Prawość może spowodować skurczenie serca. Św. Grzegorz Wielki napisał kiedyś: „Ci, którzy wiedzą, że żaden ciężar grzechów ich nie przygniata, stoją wprawdzie na drodze sprawiedliwości, nic niedozwolonego nie czynią, jednakże niebiańskiej ojczyzny usilnie nie pragną (…) często są leniwi, gdy idzie o spełnienie czegoś szczególnie dobrego, gdyż bardzo są pewni siebie, iż żadnego większego zła nie popełnili”.

0x01 graphic

Majątek do rozdania

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest frustrujące, gdy nie jest życiem dla innych, a życiem tylko dla siebie.

Rządca, który naraził się swemu panu, jest w sytuacji beznadziejnej. Złe administrowanie majątkiem doprowadziło właściciela do decyzji o usunięciu go z zarządzania. Przerażony zastanawia się, co uczynić. Wpada na genialny pomysł. Przywołuje dłużników swego pana i zmienia wysokość długów z korzyścią dla nich. Zapewne, by ukryć ten postępek i nie wzbudzać podejrzeń swego pana, eliminuje każdemu tylko część długu. Darowanie całości mogłoby się wydać. Ale pan i tak się o wszystkim dowiedział i, ku zaskoczeniu ordynata, pochwalił go!

Wszyscy na początku jesteśmy w sytuacji owego rządcy, który żyje tylko dla siebie. W języku greckim ów majątek to HYPARCHONTA, i słowo to ma związek etymologiczny z rdzeniem HYPARCHO, który może oznaczać także bytowanie, egzystencję, czyli istnienie w sensie filozoficznym. Moje życie jest prawdziwym majątkiem, który łatwo przychodzi mi marnować. Zmarnować życie to nie tyle uczynić coś złego. Marnowanie zaczyna się już wtedy, gdy nie czynię nic dobrego dla kogoś drugiego. Ów starożytny menedżer dopiero w ostatnim dniu pracy zdobył się na uczynienie czegoś dobrego dla innych. Życie jest frustrujące, gdy nie jest życiem dla innych, a życiem tylko dla siebie. Takie życie czyni mnie kimś pustym, kurczącym się jedynie do biologii, ograniczonym do chemicznych procesów organizmu. By zbliżyć się do niezwykłości Boga, trzeba przekroczyć granice tego, co zwykłe.

Zawsze można uczynić coś dobrego dla kogoś obok nas, nawet używając „niegodziwej mamony”. Jeśli angażowanie się w czyjeś problemy i doprowadzenie do ulgi tych, którzy mają ciężko, potrafi pomnożyć w nas majątek bytu, czyli spowodować, że jeszcze intensywniej odczuwamy w sobie istnienie, to jak bardzo pomnoży się ono w nas, gdy czynić to będziemy z miłością Chrystusa, której pozwolimy przez nas działać! W słynnym Hymnie o miłości św. Paweł pisze, że tylko wtedy jałmużna jest cenna w oczach Boga, gdy jest czynem z miłości. Życie jest majątkiem, ale tylko wtedy procentuje, gdy je rozdajemy z miłością tym, którzy są wokół nas.

Dzięki Chrystusowi mamy łaskę poznania Boga i zostaliśmy obdarowani, niczym fortuną, drogocennymi obietnicami, wprowadzającymi nas w uczestnictwo w Boskim życiu. Ale ten majątek, jak pisze św. Piotr, trzeba pilnie pomnażać, dokładając nieustannie wiary, cnoty, poznania, powściągliwości, cierpliwości, pobożności, przyjaźni braterskiej i miłości. Istnienie, jakie dał nam Bóg, i dary łaski są największymi skarbami, które domagają się pomnażania. O dziwo, mnoży się je wtedy, gdy się je dzieli z innymi. Nasz majątek wzrasta, gdy go rozdajemy. Im więcej z siebie dajemy, tym więcej posiadamy. Kiedy o tym wszystkim myślę, odczuwam pragnienie, by tak czynić. A jak mówi św. Teresa z Lisieux: „Bóg zaś nigdy nie wzbudza pragnień, których nie jest w stanie spełnić”.

0x01 graphic

Sami nie wyliżemy się z ran

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bogacz cierpiał ból w języku, ponieważ nigdy nie powiedział żadnego słowa do Łazarza.

Pewien szczegół w tej przypowieści budził we mnie ogromną ciekawość, zawsze ilekroć ją czytałem. Dlaczego bogacz, będąc pogrążony w piekle, najbardziej cierpiał ból w języku? Prosił bowiem Abrahama o to, by Łazarz koniuszkiem palca złagodził właśnie język! Dlaczego język był najdotkliwiej ukarany? I jaki ma to związek z językami psów, które lizały rany Łazarza, by wyleczyć go z bólu. To wyrafinowana aluzja rabiniczna. W Biblii, choć pies jest zwierzęciem nieczystym, występuje czasem jako symbol kapłańskiej posługi słowa. Izajasz, ganiąc pasterzy Jerozolimy, nazywa ich niemymi psami niezdolnymi do szczekania (Iz 56, 10-11).

Za Tobiaszem i Rafałem podąża pies, jako symbol wyjątkowo uzdrawiającej mowy Archanioła! Szczekanie to nawoływanie ostrzegające przed złem, a lizanie ran to posługa słowa nie tylko miłosierna, ale i pełna delikatnej mądrości. Sami „nie wyliżemy się z ran”, które zadały nam nasze grzechy. Potrzebujemy kogoś, kto jest delikatny, dlatego, ponieważ sam wie, co to znaczy być grzesznikiem. Święty Piotr pisze, że człowiek pogrążony w nałogach jest jak pies, który wraca do swych wymiocin i je znowu zlizuje. Gedeon jednak wybrał do walki 300 mężczyzn, którzy lizali wodę potoku Charod jak psy - wybrał ludzi, którzy mieli o swym „pieskim żywocie” więcej niż skromne wyobrażenie. Ci, którzy nie mają wątpliwości, że są najgorsi, najlepiej nadają się do duchowej walki. Gdy się doświadczy poniżających grzechów i otrzyma przebaczenie Boga, można stać się niezwykle wyrozumiałym i miłosiernym.

Bogacz cierpiał w języku, ponieważ nigdy nie powiedział żadnego słowa do Łazarza. Bieda Łazarza niekoniecznie była nędzą fizyczną, zdaje się, że chodzi o inne ubóstwo. Wokół nas jest wiele „biednych” ludzi, którzy nie przymierają głodem. Są biedni, gdyż są zranieni w sumieniu, pełni wrzodów jątrzących się wspomnień. Łazarz nie ukrywał swych ran, zdaje się, że jest to zobrazowanie sytuacji, jaka zachodzi w konfesjonale. Zabrzmi to może wulgarnie, ale gdy siedzę w konfesjonale, mam wrażenie, że jestem jak pies w budzie, ale nie po to, by każdy tę budkę omijał, lecz by każdy do niej śpieszył.

Wielu komentatorów zwracało uwagę na znamienną różnicę między dwoma bohaterami przypowieści: tylko jeden z nich nosi imię, drugi jest anonimowy. Pośród ludzi to zawsze ludzie bogaci, celebryci są powszechnie znani, natomiast ubodzy pozostają bezimienni. Dlaczego więc w tej przypowieści jest odwrotnie? Bóg zna po imieniu najskromniejszych i nie chce znać tych, którzy są pyszni z jakiegokolwiek powodu. Do Mojżesza, który był najskromniejszym z ówczesnych ludzi, Bóg mówił: „znam cię po imieniu”, a do zarozumiałych sług, którzy uzdrawiali, egzorcyzmowali i ewangelizowali, lecz to wszystko czynili, by uczynić się wielkimi, Pan powiedział: „nigdy was nie znałem!”.

0x01 graphic

Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli bez wiary nie potrafimy żyć, to przynajmniej poważnie zastanówmy się, w co i komu wierzymy.

Czy jest nam potrzebna wiara? Bardzo, bez niej istnienie jest nie do wytrzymania. Ludzie wierzą w cokolwiek, ale apostołowie prosili o wiarę w moc oddziaływania Jezusa na ich życie. „Kiedy człowiek przestaje wierzyć w Boga, może uwierzyć we wszystko” (G.K. Chesterton). Gdy usuwa się krzyże, w ich miejsce ludzie wieszają amulety. W czasach współczesnych, gdy wydaje się, że triumf odnosi racjonalizm i autorytet nauki, nawet osoby, od których zależą losy państw, dają dowody wiary w najbardziej absurdalne rzeczy. Swego czasu prezydent Ronald Reagan w najbardziej istotnych problemach radził się horoskopów i astrolożki Joan Qiugley. Badanie akcjonariuszy z Wall Street wykazało, że aż 48 proc. z nich uzależnia swoje decyzje od horoskopów!

Jak wiadomo, naukowo nie dowiedziono skuteczności homeopatii, a nawet sam Richard Dawkins wyśmiewał się z tych, którzy wierzą w cudowną moc medykamentów homeopatycznych. Księżna Diana była entuzjastką refleksologii - uciskania energetycznych punktów na ciele. Niestety, nie pomogło jej to w uniknięciu tragedii, w której jej ciało zostało śmiertelnie ściśnięte. Prezydent Carter wierzył w UFO, a nawet twierdził, że je widział. Niestety, kosmici nie pomogli mu być zbyt długo prezydentem. Pewien nauczyciel z Ontario, James Alcock, zauważył z przerażeniem, że wśród źródeł informacji, najczęściej cytowanych w pracach uczniów, znalazł się film „Z Archiwum X”. Kiedy zwrócił im uwagę, że to fikcja, odparli: „Tak, ale oparta na faktach”.

W sierpniu 1995 roku upubliczniono film przedstawiający sekcję zwłok kosmitów z Roswell, jaka miała się odbyć w 1947 roku. Film stał się sensacją. Martin Walker, poważny korespondent równie poważnego czasopisma „Guardian”, przysłał pełną wiary depeszę, w której potwierdzał, że film ten jest dowodem istnienia obcych. Problem jest tylko w tym, że nakręcili go dwaj mężczyźni w pewnej stodole w hrabstwie Bedfordshire, używając manekina i kurzych flaków, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Jeśli bez wiary nie potrafimy żyć, to przynajmniej poważnie zastanówmy się, w co i komu wierzymy.

Wiara jest powierzonym nam depozytem. Zobowiązuje nas do widzenia rzeczy tak, jak je widzi Jezus (Rene Voillaume). Nie dał nam jej po to, byśmy wyrywali drzewa i rzucali nimi w morze, albo sprowadzali z kosmosu kolejne ekipy transformers, wierzyli w zielone ludki z detektorami ruchu, wpatrywali się w kryształy czy też ustawiali meble w domu zgodnie z regułami feng shui, ale po to, byśmy w nic nie wątpili, cokolwiek On nam powie. Nie da się wierzyć jednocześnie Jemu i we wszystko inne. Wiara Jezusowi i w Jezusa powinna wystarczać, by się już niczego nie lękać. Karol de Foucauld właśnie tak to ujął, gdy mówił o wierze: „jedną rzecz zawdzięczamy Panu, że możemy już się nigdy niczego nie bać”.

0x01 graphic

Obmowa jak trąd

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Istnieje ogromna różnica między oczyszczeniem a uzdrowieniem przez wiarę. Tylko jeden z dziesięciu otrzymał od Jezusa potwierdzenie o pojawieniu się w nim wiary.

Kilku z nich poszło się tylko pokazać kapłanom. Zależało im przede wszystkim na tym, by uwolnić się od udręczenia chorobą. Nic o ich wierze Łukasz nie napisał. Wydaje się, że nawet cud niczego nie zmienił w ich życiu duchowym. Natomiast Samarytanin „wrócił, chwaląc Boga”. Te słowa uwypuklają jego wewnętrzną przemianę - przejście od niedowierzania ku całkowitemu zaufaniu Bogu.

Podobnie Naaman deklaruje zerwanie z bałwochwalstwem, i na dowód swego oddania Bogu zabiera ze sobą ziemię, na której był uzdrowiony, by na niej czcić jedynego Boga w swoim kraju. Żaden cud nie jest tak istotny w oczach Boga jak nasze oddanie się Bogu w wierze, wypełnionej bezgranicznym zaufaniem. Wielkość i godność człowieka wierzącego polega właśnie na zdolności do doświadczania Boga, któremu się oddaje i którego się przyjmuje. Przyjmuje, ponieważ Bóg też w nas wierzy, o czym pisze Paweł: „On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie”. Wierzę, czyli ufam, że Bóg mi ufa!

Zastanawiam się, czy trąd, o którym dwukrotnie dziś jest mowa w trzech czytaniach, jest jakimś zilustrowaniem niedowierzania? Żydzi wierzyli, że trąd jest swoistą karą za oszczerstwo i obmowę. Miriam, siostra Mojżesza, została dotknięta trądem, gdy podawała w wątpliwość wybór Mojżesza na jedynego wodza i obmawiała go z powodu małżeństwa z Kuszytką, Seforą (Lb 12). Istotą jej oskarżeń było zwątpienie w wybór Mojżesza na jedynego wybawcę. Zwątpienie zrodziło oskarżenie, a to doprowadziło ją do trądu. Nie chcę przez to twierdzić, że ta potworna choroba jest spowodowana wątpliwościami i obmowami, ale chcę podkreślić, że jest doskonałą ilustracją życia, które nie potrafi już zdobyć się na pełne zaufanie Bogu i ratuje swoją pozycję oskarżeniami innych. Zwątpienie w miłość i dobroć Boga prowadzi nieuchronnie do niszczenia innych złymi opiniami. Naaman, dopóki był trędowaty, wątpił w sens zanurzania się w wody Jordanu, a jego pierwsza reakcja na nakaz zanurzenia się była pełna gniewu.

Jak bardzo nasz świat stał się trędowaty przez miliony pomówień, oskarżeń, obmów, fałszywych opinii, zniesławień, zarzutów, które każdego dnia rozbrzmiewają w domach, na ulicach, na forach internetowych, w wiadomościach wykrzykiwanych z ekranów! W oczach Boga zwykła obmowa czy oszczerstwo jest czymś ohydniejszym niż widok ropiejącej i gnijącej rany na trędowatym ciele. Główne dzieło Chrystusa to przecież usprawiedliwienie, które stoi w zwycięskiej opozycji do głównego dzieła szatana, czyli oskarżania. Za każdym więc razem, gdy mamy pokusę obmówić kogokolwiek, albo nawet oskarżyć, dobrze się zastanówmy, po której stronie wtedy staniemy: Chrystusa czy szatana?

0x01 graphic

Wzniesione ręce Mojżesza, Jezusa, moje

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy ustaje chęć do modlitwy, wówczas gaśnie w nas chęć do czegokolwiek, a co najgorsze, łatwo zniechęcamy się trudnościami i poddajemy się rozpaczy.

Modlitwa działa potężniej niż najlepsza rozmowa z najlepszym przyjacielem. Zaczyna się zawsze od świadomości obecności Boga. Świadomość ta trwa całodobowo i jest głębsza niż czas. Ciągle odczuwam całym sobą Jego bliskość i gotowość do wysłuchania mnie. Rene Voillaume napisał, że skutki modlitwy są dla nas dostępne dopiero wówczas, gdy poświęcimy na modlitwę dostatecznie dużo czasu.

Dzisiaj Jezus przytacza przypowieść dotyczącą sytuacji, w których natrafiamy na przerastające nas przeciwności. Ten motyw jest wzmocniony lekcją z Księgi Wyjścia, opowiadającą o walce w Refidim. Mojżesz trzymał wzniesione w górę ręce, modląc się za cały lud, zmagający się zbrojnie z Amalekitami. Gdy jego ręce opadały, przegrywali też Izraelici. Dlatego Aaron i Chur wspierali z kolei jego, by ręce mu nie opadały ani na chwilę. Setki razy przekonywałem się o tym, i zapewne nie tylko ja, jak modlitwa wpływała na tych, za których się modliłem, i jak jej brak powodował upadek innych.

Choć trzeba samotności, by się modlić, to jednak właśnie modlitwa jest najskuteczniejszym wsparciem dla bliźnich. Ręce Mojżesza aż do zachodu słońca były stale wzniesione wysoko. Dosłownie jednak napisano: „jego ręce były zaufaniem” (EMUNA). Bardziej można ufać rękom, które za ciebie się modlą, choć nawet nie ściskają cię serdecznie, niż tym, które cię tylko poklepują po ramieniu. Doprawdy niewiele jest przyczyn, które tak wyraźnie przymnażają wiary, jak ta wyjątkowa, kiedy dostrzegamy skutki naszej modlitwy przeobrażającej klęskę w zwycięstwo. Sylwetka Mojżesza ze wzniesionymi ponad głową rękami wpisuje się w obraz Jezusa wiszącego na krzyżu. Jego dłonie nie były wspierane przez przyjaciół, lecz przybite na krzyżu aż do śmierci. Ręce Jezusa na zawsze są godne zaufania, gdyż nigdy nie opadną.

Jezus mówi, że nawet sędzia ateista i egoista uległby komuś, kto przyprawiałby go swoim naprzykrzaniem się o sińce pod oczami. Tym bardziej Bóg nie będzie zwlekał z pomocą tym, którzy dniem i nocą do Niego wołają. Bez trudu wyczuwamy intencję Jezusa: bardzo zależy Mu na tym, by nas przekonać o sensowności proszenia Boga, aby pokonał to wszystko, co sprzeciwia się naszemu życiu. Przeszkodą dla Izraela byli Amalekici, dla wdowy ktoś, kogo nazywała przeciwnikiem ANTIDIKOS. Nie bez powodu tym samym słowem św. Piotr nazywa diabła: „przeciwnik wasz diabeł jak lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!”. Nawet jeśli wszystkie przeciwności losu powodują opadanie rąk z bezradności, pamiętajmy o Tym, którego ręce nigdy nie opadną i w którego dłoniach jest nasze zaufanie.

0x01 graphic

Modlić się, aby być sobą

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Trzeba się modlić, by zdobyć siłę, ale nie po to, by udawać silnego. Modlitwa staje się niebezpiecznym zagrożeniem dla kogoś, kto ją wykorzystuje, by innymi gardzić.

Zaczyna się od porównywania z innymi w celu rozdęcia swojego ego. Każde porównywanie zalatuje demonem, zarówno takie, które ma na celu triumfowanie, jak i takie, które napędza pogardę do siebie. Każdy z nas jest nieporównywalny i, co najwyżej, nie jest taki, jaki powinien być, a nie taki, jak inni. Nikt nie powinien być dla mnie obiektem porównywania, bo mam być sobą, a nie kimś - nawet jeśli to bycie KIMŚ oznaczałoby wielkość lub świętość.

Gdyby celnik modlił się słowami „Panie, żałuję, że nie jestem tak czysty i wierny jak ten tam stojący z przodu faryzeusz”, jego modlitwa też nie byłaby miła Bogu. Celnik po prostu widzi prawdę o sobie i ją wyznaje, ani nawet na chwilę nie spogląda na faryzeusza, by się z nim porównać. Zbyt wielu z nas popełnia ten karygodny błąd - przygląda się innym, zamiast sobie. Nieważne, czy czyni to po to, by się pysznić, czy po to, by sobą wzgardzić. W życiu duchowym porównywanie zawsze jest błędem. Ponadto głęboka modlitwa daje tak prawdziwy obraz samego siebie, że człowiek uświadamia sobie, że jego istnienie wobec Boga jest nicością, bez względu na to, czy aktualnie jest się grzesznikiem większym, czy mniejszym. Wobec Boga nikt nie jest KIMŚ! Modlimy się nie dlatego, bo jest to przyjemne albo dlatego, że mamy taką psychologiczną potrzebę, tylko dlatego, że jesteśmy świadomi miłości Boga.

Większość doskonale obywa się bez modlitwy, gdyż modlitwa jest zrozumiała i upragniona dopiero wtedy, gdy się przekroczy granice tego, co naturalne, i gdy się dozna choć raz miłości Ojca do dziecka. Taką relację kreuje prawdziwa modlitwa. Trzeba zacząć się modlić, aby odczuć w sobie to pragnienie modlitwy. Bez doświadczenia modlitwy nie jest możliwe jej pragnienie. Ono wzrasta, gdy coraz więcej czasu poświęcamy modlitwie. Przyglądając się celnikowi, nie sposób nie zauważyć jego uniżenia. Stoi z daleka, manifestując w ten sposób tęsknotę za bliskością i jednocześnie poczucie jej niegodności. Osiąga upodobanie Boga dzięki temu, że nie podoba się narcystycznie sobie i liczy wyłącznie na miłosierdzie. Nie gra roli, nie maskuje się i nie zakłamuje prawdy o sobie.

Możliwe, że do końca życia będziemy się zmagać z pewnymi grzechami, wadami czy nałogami, bylebyśmy nie przestali ich nazywać grzechami i nie zaprzestali się do tego przyznawać. Bóg nie oczekuje od nas ideału, tylko prawdy, którą trzeba niekiedy powtarzać latami przy konfesjonale. I to nie dlatego, że Bóg jej nie zna, tylko dlatego, że nie jest nam łatwo uznać ją w sobie samych. Świadomość prawdy o swej nędzy jest bólem. Prawdziwe bóle ludzkie należą najpierw do Boga i trzeba Mu je oddawać w ratach, ponieważ nie stać nas na pozbycie się ich w całości.

0x01 graphic

Mało poważny pan

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Zacheusz wszedł na drzewo tylko po to, by zobaczyć Jezusa. Jego usilne pragnienie popchnęło go do tak nie-codziennego zachowania i to właśnie zwróciło uwagę Jezusa Chrystusa.

Chcąc bardzo dostrzec Mesjasza, sam został dostrzeżony w wyjątkowy sposób przez Niego. Nasze pragnienia zwracają uwagę Boga bardziej niż nasze uczynki. Na drzewa wspinają się małe dzieci, ale czasami jest to jedyny sposób, by wypełnić „micwę” Jezusa, który mawiał, że kto nie stanie się jak dziecko, nie wejdzie do królestwa niebieskiego! Dorosły mężczyzna na drzewie może wyglądać śmiesznie, dziecinnie.

Żeby sobie pozwolić na taki czyn, trzeba zrezygnować z powagi, prestiżu i stać się jeszcze mniejszym, niż się jest. Zacheusz był niewielkiego wzrostu, ale wdrapywanie się na sykomorę uczyniło go zapewne jeszcze mniejszym. A gdy już Jezus wszedł pod jego dach, budzący respekt zwierzchnik celników jeszcze bardziej pomniejszył swoją wartość, wyrzekając się znacznej części swej fortuny. Im bliżej Boga, tym mniejszy jest człowiek w oczach innych, a na pewno w swoich. Świętość najłatwiej odnajduje tych, którzy uważają, że zgubili do niej wszystkie drogi.

Obecność Jezusa u każdego ze spotkanych powodowała, że stawało się widoczne to, co było w tych ludziach najprawdziwsze. Niekiedy nieprawość pewnych osób wcale nie jest ich naturą, lecz brzemieniem narzuconym przez krzywdy. Gdy spotykają się z Mesjaszem, wyzwala się w nich to, co najprawdziwsze, co jest ich zagłuszoną istotą. Budzi się w nich drzemiąca od dawna prawda, godna kanonizacji. Nigdy więcej niczego już o Zacheuszu nie napisano. Raz w życiu spotkał Jezusa i ten jeden raz wystarczył, by jego czyn określił całe jego życie i ukierunkował go na wieczność.

Na naszej planecie żyli ludzie, którzy hodowali nieprawości całymi latami, jak stado nie swoich wieprzy, i jednym czynem potrafili je wszystkie porzucić, przypomniawszy sobie prawdziwe swoje pochodzenie. Inni, podobnie jak ów wieprz z żartu Grenniusa Corocotty, zapisują w testamencie swoim kuzynom szynki, kiełbasy i boczki. Ale podarować komuś „świństwo” nie jest aktem miłosierdzia, nawet jeśli jest to jedyny spadek po życiu. Jałmużna wynagradza łajdactwa, a nie nimi obdarowuje. Jałmużna gładzi wszystkie grzechy, gdy wypływa bardziej z pragnienia uczynienia przyjemności Bogu niż z pragnienia poprawy swego wizerunku moralnego.

Pociesza mnie słowo Jezusa, który wyznaje, że przyszedł na świat szukać tych, którzy się zagubili. Gdy czytam ten jeden wiersz, umacniam w sobie wiarę w odnalezienie mnie przez Niego. Pewnego dnia dotrze też do mnie i obym wtedy jednym czynem i jedną radością potrafił wynagrodzić Mu smutek mojej nieobecności w Jego sercu. Radosnego dawcę Bóg miłuje! Czekam na ten dzień, w którym pokuta i zadośćuczynienie nie będą dla mnie już smutkiem, lecz radością, i w którym porzucenie grzechów nie będzie oznaczało utraty, tylko uwolnienie.

0x01 graphic

Kim tam będziemy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy widzisz siebie wśród tych, którzy będą uznani za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu ze śmierci?

Większość ludzi wyobraża sobie, jak to po śmierci nasze dusze, wyskoczywszy z ciał, wydobędą z siebie z ulgą okrzyk: Uff! Ilu z nas myśli o życiu wiecznym jako mglisto-eterycznej wegetacji? Ale ten obraz jest echem bardziej platońskich poglądów niż biblijnych. Według tych wyobrażeń, nie człowiek, ale jego dusza, a więc tylko „element” miałby powstać ze śmierci, wydobywając się z ciała (soma) jak z grobowca (sema). Jednak w dosłownym tłumaczeniu w CREDO mówiło się: „wierzę w ciał zmartwychwstanie”. Fizyczne ciało staje się materialną manifestacją duchowej istoty człowieka; jest sposobem wyrażenia się człowieka w świecie materialnym i jednocześnie jedyną przestrzenią, gdzie duchowość człowieka może pozyskać dojrzałość.

Grecy starożytni wierzyli w świat onirycznego Hadesu i pola elizejskie, które zamieszkiwały dusze dobrych ludzi. Wszyscy tam, jak w jakiejś eschatologicznej „poczekalni”, wiedli nierozstrzygnięty jednak do końca los. Żydzi Starego Testamentu wierzyli w zmartwychwstanie u kresu historii. Natomiast chrześcijanie żywili od początku przekonanie, że umierając, od razu, bez żadnej „poczekalni” wchodzimy w więź z Ojcem i Synem w Duchu ich wiecznego życia, czego wyrazem są słowa z Listu św. Pawła: „Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie” (2 Kor 5,1).

Kim tam będziemy? Cieniami? Duszami? Częścią siebie samych? Czy będziemy do siebie podobni? Czy zachowamy płeć? A jeśli tak, to po co, skoro Jezus mówi, że nie będziemy tam żenić się ani za mąż wychodzić? Zacznijmy od tego, że już tu, na ziemi, co kilka lat zmienia się nasz wygląd niekiedy tak dalece, że ludzie, którzy nas nie widzieli przez 10 lat, z trudnością nas rozpoznają albo w ogóle nie poznają, choć jesteśmy tymi samymi ludźmi. Tymi samymi i jakże różnymi! Ani jeden gram materii nie jest w nas ten sam, co 10 lat temu. Niekiedy też tak dalece zmieniamy poglądy i przekonania, że samych siebie nie poznajemy w naszych mentalnych przemianach.

Ciągle w nas coś umiera i coś zmartwychwstaje, zarówno na poziomie materialnym, jak i duchowym. Nie wyobrażam więc sobie, że zmartwychwstanie będzie jedynie ożywieniem cmentarzy. Ta wizja wydaje mi się groteskowa i naiwna. Byłoby to raczej jedynie wskrzeszenie starych trupów, a nie zmartwychwstanie do nowej jakości istnienia. Śmierć i zmartwychwstanie jawią się w Biblii raczej jako dramatyczny, ale za to ostateczny skok ku ZMIANIE NIEZMIENNEJ, ku jakości życia całkowicie ofiarowanej przez Boga w Chrystusie.

0x01 graphic

Kto chce żyć wiecznie…

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Gmach świątyni zdawał się nie do zburzenia. Dla większości ludzi nie do zburzenia wydaje się Nowy Jork albo Moskwa.

Ale gmachy tych miast otrzymały swoje ostrzeżenia: dni jak piec, dni pełne dymu. Jezus podaje kilka charakterystycznych cech znamionujących zmierzch kolejnych epok. Fałszywi mesjasze, wojny, tragiczne zjawiska w przyrodzie, głód, pandemie, nienormalne zjawiska atmosferyczne, wreszcie prześladowania, zdrady najbliższych. Chyba nikt nie chciałby dożyć takich okoliczności, ale być może właśnie dożywamy kolejnej mety historii?

Uratuje nas wytrwałość w wierze. W naszej pamięci powinny pozostać przede wszystkim te słowa nadziei: „włos z głowy wam nie spadnie!”. Życie moje i twoje tak napiętnowane cierpieniem i lękiem ma sens dzięki obietnicy Chrystusa. To, co najistotniejsze, być może w nas już się wydarzyło i jesteśmy

już bardziej uczestnikami tamtego świata, a nie tego. Jezus mówił: „Kto słucha mego słowa i wierzy w Tego, który mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia”. Nie napisano w Biblii, że kiedyś będę miał życie wieczne, ale że już je mam i że sąd mnie nie dotyka. Jeśli tylko wierzę dzięki słowom Jezusa. A wierzę Mu całym sercem! Żyć w Chrystusie to już żyć w wieczności. Świątynia Heroda została zrujnowana i nigdy już jej nie odbudowano. Świątynia ciała Chrystusa została ugodzona w Wielki Piątek po południu, zaś w szabat nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena znowu ją zobaczyła.

Fakt objawienia się Marii Magdalenie nie wskazuje jednak, że przed tym zdarzeniem ciało Chrystusa było trupem. Ile czasu więc był umarły? Tyle, ile potrzeba było, by śmierć w Nim była prawdziwa i umożliwiła Mu konfrontację z pokoleniem zmarłych ludzi, którzy oczekiwali zbawienia w Nim, ale się nie doczekali Jego objawienia w życiu doczesnym. Katechizm mówi o Jego śmierci w taki sposób: „Śmierć Chrystusa była prawdziwą śmiercią o tyle, o ile położyła kres Jego ludzkiemu, ziemskiemu życiu. Ze względu jednak na jedność, jaką Jego ciało zachowało z Osobą Syna, nie stało się ono martwymi zwłokami, jak inne ciała ludzkie, ponieważ »moc Boża zachowała ciało Chrystusa przed zniszczeniem«. O Chrystusie można powiedzieć równocześnie: »Zgładzono Go z krainy żyjących« (Iz 53, 8) i »moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu« (Dz 2, 26-27)” (627).

Nie są najistotniejsze katastrofy czy prześladowania, bo co jakiś czas one powracają, najważniejsza jest nadzieja. Trawestując wypowiedź Feuerbacha, powiem: wiara w tamten świat nie jest rezygnacją z tego świata. Kto chce żyć wiecznie, wykorzystuje każdą minutę tego świata, by ją wypełnić życiem z Bogiem. Aby życie było trwaniem nieprzemijającym, jakiś etap musi być jednak przetrwaniem.

0x01 graphic

Chcę, by przyszedł już Pan

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Chrześcijanin nie czeka na sąd jak na okrutny wyrok, raczej jak na zrozumienie, ułaskawienie i uleczenie. Wielka nadzieja promieniuje z psalmu, gdyż zadziwia mnie to zachęcanie do pójścia do „tronów sędziowskich z radością” (Ps 122,1-5)! Do sądu idzie się ze strachem. Jakiż to sąd będzie, że z radością ma się do niego biec?

Nie tylko czekam, ale nawet uprzedzam ten sąd z radosną nadzieją. Wierzę, że w końcu zapanuje sprawiedliwość i miłosierdzie. Dlaczego? Ponieważ miłosierdzia i sprawiedliwości doświadczam za każdym razem, gdy wyznaję moje grzechy w spowiedzi. Zawsze na moje słowa prawdziwego osądzenia swych czynów Bóg odpowiada ogromnym miłosierdziem. Zawsze! Dlatego chcę, by już przyszedł Pan.

Czekam, aż krzywdy i okaleczenia, udręki, morderstwa, gwałty i rozpacz, cierpienie i ból zostaną wynagrodzone i przebaczone w taki sposób, by nawet najpotworniejsze doświadczenia nie były już więcej koszmarnym wspomnieniem w wieczności. Czekam na sąd Jezusa, by wreszcie to, co ukryte i niejasne, stało się jawne i zrozumiałe, ponieważ siebie i innych nie rozumiem, nie pojmuję sensu wielu zdarzeń, a być może mylnie odczytuję to, co się dzieje. Czekam, bo nie pojmuję dobroci Boga, który pozwolił na tyle zła na tym świecie. Wiem, że Bóg nie posłał swego Syna na świat, aby go potępił (J 3,17).

On sam obarczył się konsekwencjami naszych grzechów, aby nas uwolnić od rozpaczy i samopotępienia. Jeśli wybaczył bogobójstwo i bluźnierczy sąd nad Nim, to czy mogę się jeszcze lękać o to, co On powie o moich grzechach? Odpowiedzialność za zło nie zostanie zlekceważona i pominięta. Zdamy rachunek nawet z każdego słowa. Oprawcy nie unikną odpowiedzialności, ale ten, kto okazuje już skruchę i sam sądzi swe czyny, nie będzie sądzony, bo przyobleka się w wysłużone przez Jezusa usprawiedliwienie.

Synowie marnotrawni, którzy wracają, zawsze mogą liczyć na otwarte ramiona Ojca. Prawda jest ogniem oczyszczenia i wybawienia. Ci, którzy często korzystają z miłosierdzia w sakramencie pojednania, znają miłość Boga tak bardzo, że sąd dla nich będzie jak totalna ulga. Zapewne najtrudniej na sądzie będzie tym, którzy nigdy nie konfrontowali się z prawdą o sobie w konfesjonale. Oni staną nagle wobec całej tej prawdy i przeżyją potężny pożar wstydu i być może nie dla wszystkich będzie on tylko czyśćcem, lecz może niektórzy przeżywać go będą jako piekło.

Piekło to niezgoda na miłosierdzie Boga, to utrwalone nieprzyjmowanie prawdy o sobie. Czyż nie ma pośród nas takich osób, które uparcie i niezachwianie twierdzą, że nic złego nie uczyniły? Można się w takiej postawie nieodwracalnie utwierdzić. Jak wielkiej temperatury trzeba ognia, by miecz przekuć na lemiesz, a włócznię na sierp? Jakiego ognia potrzeba, by z pijaka i rozpustnika przetopić się w piecu doświadczenia miłości Boga w trzeźwego i czystego, by z syna ciemności stać się przyobleczonym w Chrystusa? Ognia miłości!

0x01 graphic

Korzenie zła

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Sąd w przepowiadaniu Jana jest nieuniknioną koniecznością zbliżającą się do Izraela. Ogień Boga wypali wszystko - tak brzmi przesłanie Jana!

Pochodzenie od Abrahama oraz przynależność do narodu wybranego nie mają już znaczenia. Bóg niczym drwal przed ostatnim ciosem siekiery odsłania korzenie zła i jeśli od nich ludzie nie pozwolą się odciąć, wszyscy runą jak drzewo uderzone ostrzem. Jakieś 40 lat po wygłoszeniu tych słów jerozolimskie bramy były rozbijane siekierami legionistów Tytusa, a pożary niszczyły domostwa. Józef Flawiusz opisywał masowe ukrzyżowania za murami Jerozolimy. Słowa Jana o sądzie Bożym, spadającym jak siekiera na drzewo ludzkości, ciągle są aktualne.

W każdej epoce, w każdej generacji z czasem coś wyrodnieje i nie ma już innego wyjścia, jak tylko amputować objęte gangreną grzechu części ludzkości. Tak dzieje się z ludzką wspólnotą, ale też z każdym z nas. Ileż to końców świata przeżywaliśmy już w ciągu życia? Ile razy zawalał nam się świat jak drzewo ścięte siekierą? Pytaliśmy Boga setki razy: dlaczego? Dlaczego odszedł mąż, umarło dziecko, żona poważnie rozchorowała się albo nieustannie popadaliśmy w coraz większe tarapaty. Dlaczego stwardnienie rozsiane, depresja, pijaństwo, nienawiść? Dlaczego nie potrafimy zaakceptować się takimi, jakimi jesteśmy, i ciągle gramy rolę kogoś innego, tłumiąc w sobie rozpacz? Dlaczego nie potrafimy powstrzymać chciwości, dopuszczając się krzywd, albo ciągle ktoś nas opuszcza? Dlaczego prześladuje nas pech, a Bóg zdaje się w ogóle nas nie słuchać?

Jan podaje nam odpowiedź: drwal zanim po raz ostatni uderzy w pień, wcześniej pochyla się i odsłania korzenie, próbując od nich odciąć drzewo. Odsłonić korzenie! Jak wiele to mówi! Żadne zło i żadne nieszczęście nie pojawia się bez przyczyn, a są one najczęściej głęboko ukryte w naszej pamięci, wyparte i zatajone przez nas samych, zakorzenione w przeszłości, zapomniane, zbanalizowane. W pewnej rodzinie dziecko zachorowało na tajemniczą chorobę. Żaden lekarz nie mógł jej wyleczyć, ani jednoznacznie zdefiniować. Choroba zdezorganizowała życie rodziny do tego stopnia, że już nikt nad niczym nie panował. Kilka lat wcześniej młodzi małżonkowie zainteresowali się praktykami medycyny okultystycznej.

Praktykowali najpierw nad przyjaciółmi i dla zabawy, szybko zyskali sławę osób, które skutecznie uwalniają od chorób, odwołując się do istot spoza tego świata. Odczuwali satysfakcję z powodu panowania nad siłami ponadnaturalnymi, a jeszcze bardziej z powodu podziwu, jakim otaczali ich ludzie. Napawali się wyższością nad innymi. Obydwoje w dzieciństwie przeżywali wielokrotne upokorzenia od bliskich. W ukrytych labiryntach ich dusz powstało chore pragnienie dominowania nad innymi, nawet za cenę cyrografu z siłami ciemności. Może bardziej należy, zanim jakiekolwiek ostrze zabłyśnie nad koroną na naszej głowie, spojrzeć głęboko w siebie, dotknąć ukrytej osobistej historii.

0x01 graphic

Wątpliwości proroka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Zwątpienie Jana wydaje się trochę niezrozumiałe. Czy można wątpić, słysząc i widząc cudowne czyny? Można zwątpić, gdy one nie mają miejsca.

Gdy dzieją się rzeczy ponadludzkie, wówczas umacnia się wiara. Jeszcze niedawno on sam mówił do swoich uczniów: „Oto Baranek Boży”! Widocznie na każdego przychodzi godzina zwątpienia, nawet na proroka! Święci nie byli wolni od duchowych ciemności. Najbardziej pewni w wierze mają okresy, w których nie tylko nie chce im się żyć, ale nawet wątpią w sens istnienia i w istnienie samego Boga.

Jezus na końcu swego przesłania mówi: „błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi”. Tekst oryginalny sugeruje jednak coś poważniejszego, gdyż daje możliwości przetłumaczenia: „szczęśliwy, który się Mną nie zgorszy”. Nikt rozsądny na widok tylu znaków, uzdrowień, uwolnień, a nawet wskrzeszeń nie powinien się zgorszyć, czy chociażby zwątpić. Nie jest łatwo uchwycić sens tej wypowiedzi. Prawdziwa próba zgorszenia spotkała wszystkich idących za Jezusem, gdy zawisł na krzyżu. Widząc Go umierającego i przegranego, łatwo było się zgorszyć i zwątpić w Niego. Paweł mówi, że Jezus, którego On głosi, jest zgorszeniem dla Żydów. Jak wielu zgorszyło się Nim wówczas i gorszy się dotychczas, nie mogąc nawet patrzeć na krzyż. Właśnie dzięki temu krzyżowi przestaliśmy być zgorszeniem dla Boga, który objawił na nim swoją niezachwianą wiarę w ludzkość. Można podejrzewać, że Jezus, mówiąc te słowa, miał na myśli godziny krzyża, a nie godziny cudów. Haniebna śmierć i poniżenie kogoś, kto wywoływał do niedawna umarłych z grobu i uwalniał od złych duchów, może doprowadzić do zgorszonego zwątpienia.

Jezus wyraźnie ujawnia wolę wsparcia Jana w jakichś tajemniczych wątpliwościach, które ogarnęły go w lochu więziennym. Jan Chrzciciel prawdopodobnie inaczej sobie wyobrażał wszystko, co było związane z misją Mesjasza. Być może zwątpienie nastąpiło, gdy usłyszał, że Jezus wysłał dwunastu apostołów, aby egzorcyzmowali, uzdrawiali i umacniali ludzi w wierze. Ta sama moc, która była w Jezusie, gościła teraz u dwunastu zwykłych mężczyzn. Inni też mieli potęgę uzdrawiania i wyrzucania złych duchów. Który zatem był prawdziwym Mesjaszem? Niewykluczone, że takie myśli zachwiały Janem. Nie bez znaczenia jest sytuacja uwięzienia. Dopiero w więzieniu Janowi nasuwa się ważne pytanie: czy On jest tym, który miał przyjść?

Przeczuwając własną śmierć, pyta, czy Jezus jest Mesjaszem, który wydobywa nawet ze śmierci? Dotychczas przecież nikt jeszcze nie rzucił światła na to, co jest po śmierci. Jezus jeszcze nie zmartwychwstał. Zdarzały się wskrzeszenia, ale wskrzeszeni przecież później umierali. Św. Grzegorz Wielki, komentując ten fragment, twierdził, że właśnie takie zwątpienie przygniotło Jana. Według niego, Jan nie wątpił, że Jezus jest Odkupicielem, tylko czy tak, jak osobiście przyszedł na świat, również osobiście zstąpi do otchłani, by z niej wydobyć życie!

0x01 graphic

Miriam - drabina do nieba

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Józef chciał oddalić przyrzeczoną mu Niewiastę, gdy okazało się, że jest brzemienna. Wiedział, że Dziecko nie było jego.

To musiały być koszmarne godziny, a życie wydawało się złym snem. Może właśnie dlatego potwierdzenie przez anioła dziewiczości Małżonki i nadnaturalnego pochodzenia Jej Dziecka zostało zaakcentowane przebudzeniem? Świętość nie jest budowaniem doskonałości, ani atrakcyjną wycieczką do wnętrza duchowości, lecz czułym przywiązaniem.

Każde przywiązanie musi przejść próbę. Syn marnotrawny dopiero wtedy poczuł się czule przywiązany do ojca, gdy miał za sobą rozpaczliwe mroki oddalenia. Zgorszony starszy brat, gdy zbliżał się do domu, usłyszał śpiew, który był chórem pozbawionym jakiejkolwiek dysharmonii. Biblia nazwała ów śpiew radości ojca i syna SYMPHONIA! Nie ma żadnego dobrego małżeństwa, które nie miałoby za sobą trudnych chwil narażających na szwank wzajemne zaufanie. Zwątpienie, lęk i niepokój to chaos pierwotny, z którego trzeba uformować ostateczny kosmos. Obyśmy nie byli tymi, którzy nie chcąc podjąć trudu wyjścia poza to wszystko, wmawiają sobie, że to jest niemożliwe. Zbyt łatwo dochodzi w tym świecie do rozwodów z powodu ciemności, zwątpienia, lęku, nienawiści; rozpadu małżeństw, których przeznaczeniem było przeobrazić się w niezachwianą miłość.

Przebudzeniem Józefa było wzięcie do siebie swej Małżonki. Przebudzeniem jest przyjęcie do końca kogoś, z kim rozpoczęło się wspólne życie. Koszmarem jest utknąć w śnie zwątpienia i w decyzji o oddaleniu. Sen lęku i zwątpienia przychodzi też na kapłanów, zakonników, teologów. Zbyt łatwo wielu z nas próbę bierze za dowód obojętności Boga lub odrzucenia. Jedna ze znajomych osób, która po wielu latach przezwyciężyła schizofrenię, powiedziała mi, że postrzegała swoje życie jako pogrążanie się w koszmarnym dole, w sztolni ciemności. Aż pewnego dnia odkryła w tym dole skarby. Nigdy by tego nie dokonała, gdyby usiłowała tylko wybrnąć z dołu, wdrapując się na powierzchnię. W przełomowym momencie Księgi Hioba pojawia się hymn o mądrości, w którym czytamy o kopalni skrywającej na dnie nieocenione skarby.

Gdy Jakub leżał na kamienistej ziemi, w czasie snu, który był najciemniejszym snem jego życia, ujrzał drabinę z aniołami, które schodziły z nieba. Jak bardzo bliscy sobie są Jakub i Józef w tych snach! Jeśli te dwie postacie rzeczywiście mają ze sobą związek, to Miriam jest drabiną do nieba wypełnioną aniołami! Kto Ją przyjął, otworzył sobie niebo i uczynił się przyjacielem aniołów. Nigdy wcześniej Józef nie rozmawiał z aniołami, dopiero wtedy, gdy przyjął Miriam i jej Dziecko całym sobą. Przyjąć Miriam jest sensem Adwentu. Budzimy się, gdy jeszcze jest ciemno, chcąc udać się na adwentowe Roraty. Dopiero w świątyni spotykamy tę majestatyczną kolumnę roratniej świecy rozbłyskującej blaskiem niezwykłym na samym dnie ciemności.

0x01 graphic

Noc ciemna i błogosławiona

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

W Księdze Powtórzonego Prawa, tam gdzie jest mowa o przestrzeganiu Paschy, zostało znacząco podkreślone, iż NOCĄ Bóg wyprowadził Izraela z Egiptu (16,1).

Józef wędrował tylko nocami. Przestał się lękać ciemności, a nawet je umiłował. Stało się tak dlatego, że przyjął do siebie prawdziwe światło: Syna i Jego Matkę. W Księdze Liczb (11,9) napisano: „Gdy NOCĄ opadała rosa na obóz, opadała równocześnie i manna”. Dlaczego tylko nocą niebo udziela manny? Bóg, który jest światłem, umiłował sobie ciemność skromności i tajemnicy. Jezus Chrystus, Syn Boga, rodzi się nocą i od samego początku Jego wędrowanie z Rodziną ukazane jest w ciemnościach nocy.

Gdy Bóg okazuje Mojżeszowi najczulsze uprzywilejowanie łaską, przyjaźnią i zażyłością (Wj 33,15-23), ten z kolei odsłania przed Bogiem swoje najgłębsze pragnienie ujrzenia Jego Oblicza i Chwały. Ze zdziwieniem jednak odczytujemy odpowiedź Boga: „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu”. Pozwala jedynie Mojżeszowi stanąć w rozpadlinie skalnej i zobaczyć Jego Chwałę OD TYŁU! To właśnie wtedy, gdy wydaje nam się, że Bóg się do nas odwrócił tyłem, dotyka nas Jego Chwała najbliżej. Nigdy wcześniej Józef nie był tak blisko Boga, jak wtedy, gdy wędrował nocami do Egiptu, niosąc na rękach Niemowlę.

Owszem, nigdy wcześniej nie było mu tak ciężko, ale również nigdy wcześniej jego życie nie było tak sensowne. Hebrajskie KAWOD (CHWAŁA) jest wieloznaczne i oznacza zarówno chwałę, jak i ciężar, przytłaczające przeżycie albo znoszenie czegoś przygniatającego. Doświadczyć bliskości Chwały Boga nie można, jeśli się unika ciemnych nocy. Chciałbym o tym pamiętać we wszystkich chwilach osamotnienia i ciemności, w chwilach przytłaczających, w których nie widzę nic, żadnych perspektyw dla siebie. Miecz morderców Heroda ugodził wszystkich, którzy pozostali w jasnych, ciepłych, przytulnych i pozbawionych zmartwień domach Betlejem - oprócz tej Rodziny, która wędrowała nocami, przeżywając ciężar ucieczki.

Dzisiejsza Ewangelia jest na pewno adresowana do ojców. Ileż ciemności i niepewności ukrywa się w ich sercach? Marta Robin mawiała, że św. Józef będzie patronem XXI wieku, i przewidywała, jak wielką ciemnością będzie to stulecie dla ludzkości, a szczególnie dla ojców. W naszym klasztorze warszawskim w najciemniejszym zaułku klatki schodowej stoi figura św. Józefa i zawsze, gdy obok niej przechodzę, dotykam jego stóp ręką, prosząc o prowadzenie. Ojcostwo zarówno naturalne, jak i duchowe jest pełne ciemności, ale jest ktoś, kto je przed nami przeszedł i zna drogę i do Egiptu, i do Ziemi Świętej. Zawsze można go prosić, by nam pomógł ją przebyć. W psalmie 119 jest wiersz: „NOCĄ pamiętam o Twoim imieniu, Panie, by zachowywać Twe Prawo”. Dlaczego dopiero nocą przypomina sobie człowiek o imieniu Boga, a nie za dnia?

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
o Augustyn Pelanowski gn2006
o Augustyn Pelanowski gn2008
Znak Katynia, znak Smoleńska [o Augustyn Pelanowski]
O Augustyn Pelanowski OSPPE “Oto Ja posyłam anioła przed tobą”
Ojciec Augustyn Pelanowski
Proroctwa o Polsce proroctwo o Augustyna Pelanowskiego
o Augustyn Pelanowski gn2011
o Augustyn Pelanowski gn2007
O Augustyn Pelanowski OSPPE Felietony zebrane
o Augustyn Pelanowski inne
PRODUKT MIŁOŚCIOPODOBNY, Augustyn Pelanowski OSPPE
o Augustyn Pelanowski gn2005
o Augustyn Pelanowski homilie zbiór
o Augustyn Pelanowski gn2009
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
Bardzo dobry wywiad, ks.Pelanowski Augustyn
Możesz posłuchać, ks.Pelanowski Augustyn
Ochrona przed rozpadem, ks.Pelanowski Augustyn
Niespodziewana zmiana, ks.Pelanowski Augustyn

więcej podobnych podstron