Klemens Janicki (5)


ELEGIA I

Idź już, książeczko, naglą przyjaciele.
Musisz się z mroku wynurzyć na światło.
Staniesz się służką tłumu, za grosz kupną,
I stracę władzę ojcowską nad tobą.
Ktoś cię znieważy, ktoś rzuci w płomienie,
A ty dar
emnie będziesz mnie przyzywać.
Drżysz, płaczesz, trwożnie się za mną oglądasz.
Do gniazda tęsknisz? Lękasz się uczonych?
Pomyśl: któż będzie aż tak nieżyczliwy
Jak ty dla siebie? I tak nierozumny?
Muz ulubieńcy; tacy jak ów łabędź
Z Meonii, Homer, mają czyste serca.
Często dla siebie proszą przebaczenia.
Może się tłumu lękasz? Nie bez racji!
Pośród nieuków, im kto będzie głupszy,
Osądzi ciebie tym surowiej. Głośno
Ganiąc cię, będzie chciał się wielkim wydać
Przez to, że - pośród tłumu - nas poniża.
Czytając, parsknie śmiechem i zawoła:
"W ogień te brednie rzucić! Do rynsztoka!"
Jeden jest tylko sposób, abyś mogła
Nie ulec wrogom. Krótko cię pouczę.
Widziałem w Lacjum, jak podróżnik, pragnąc
Przez kraj wędrować spokojnie i prędko
Imię jakiegoś władcy i herb jego
Naszywa sobie na przodzie kubraka,
A one strzegą go od złej przygody,
Wyposażając w łaski i honory.
Ty w taką samą się przyoblecz zbroję
I ozdób czoło godłem znamienitym.
Skąd je wziąć, powiem. Ale zbądź się trwogi,
Wielkiego męż
a poproś o błahostkę.
Na dwór biskupa Samuela pójdziesz.
Trzeba tam czekać na chwilę stosowną,
Biskup największe bowiem sprawy państwa,
Którego pieczęć ma w swej mocy, bada.
O tym, by nie wejść w niestosownej porze,
Musimy pilnie pamiętać oboje.
Gdy zaś uzyskasz posłuchanie, wtedy
Do nóg upadłszy biskupa, tak przemów:
"O, Samuelu, ty, co dziś jedyny
Potrafisz wielkie te godności dźwigać!
Poety z ludu posłanniczka, z woli
Mojego pana ubogiego przyszłam,
Aby cię uczcić i złożyć życzenia
Z racji powrotu, i prosić o łaskę.
Każą mi w tłum się wmieszać. Tyś jest mocen
Sprawić, bym mogła tam kroczyć bezpiecznie.
Chroń mnie powagą swą i życzliwością
I pozwól twoją zwać się służebnicą,
I nosić - aby wszyscy uwierzyli,
Żem twoja - herb twój Czerwonego Ciołka.
Bez tego blasku kubrak mój pogardę
Ściągnie i zepchną mnie ludzie z gościńca.
Dziś, jak wiesz dobrze, tylko wedle szaty
Tłum sądzi ludzi. Marny ten, kto drogą
Krocząc, obfitym nie olśniewa złotem,
Marny ten, kogo jedwab nie otulił.
Na moim grzbiecie czarny kubrak, ciemną
Mam twarz. Czerń tylko zgadza się z mą treścią.
Bo oprócz chorób, jęków i boleści
Niczego nie znam. Zwą mnie księgą żalów.
Niechże więc czarną tę rozświeci szatę
Twój Ciołek. Wszyscy na mnie się zapatrzą.
Sławna nie tylko wśród ludu, przekroczę
Może i progi naszych królów świetne,
Pod których długim panowaniem oby
Twój Ciołek dł
ugo strzegł sarmackich owiec".
Kiedy wypowiesz te słowa, książeczko,
Z ufnością czekaj na spełnienie prośby.
On skinie głową, poda ci prawicę,
Łaskawie przyjmie cię pod swą opiekę.
Szczęśliwie wejdziesz w świat, a wielkie imię
Sprawi, że będą cię kochać Polacy.
Lecz dokądkolwiek losy cię powiodą,

Bacz, byś się sobie nie wydała wielka
I nie uniosła się pychą. Szczęśliwy,
Kto siebie zawsze własnym łokciem mierzy.
Uznaj swe błędy. Jeżeli masz miejsca
Bez błędów, zliczysz takich kart niewiele.
Bo przecież, kiedym pisał to, co teraz
Niesiesz w świat, kiedym wiązał te westchnienia,
Nie Muza, ale Śmierć nade mną stała,
Czarną ściskając ręką moje pióro.
Owidiuszowi jeśli się wybacza,
Że w mrocznym czasie śpiew jego brzmiał głucho,
Niechże czytelnik pomni: nie wygnańcem,
Lecz prawie trupem byłem, gdym to pisał.

ELEGIA III
DO PIOTRA KMITY

Kmito, ojczyzny chlubo - czy twa cnota,
Czy ród wspanialej jaśnieje, któż powie? -
Co pomyślałeś o mnie, gdy z wysłaniem
Wierszy zwlekałem przez dziewięć miesięcy?
Pewnie niedbałość mi zarzucasz, mniemasz,
Że opóźnienie wynikło z lenistwa.
Lecz mi bogowie świadkami, ten okres
Nazbyt był krótki, by cię uczcić: wiele
Dla pieśni ciebie godnej trzeba czasu
I trzeba wolnym być od zgryzot serca.
A mną miotają troski w rożne strony,
Jak wicher s
tatkiem miota, szarpiąc żagle.
Ten zamęt wprawdzie nie tłumi zapału
Do innych studiów w mieście, gdzie przebywam.
Tylko Kameny cierpią. Zawierucha,
Hucząca w piersiach, tylko im jest wroga.
Boginie błogie trosk nie pokochają,
W dom, gdzie niepokój zamieszkał, nie przyjdą.
Nie bez przyczyny gaje, łąki, rzeki
Poeci dali Muzom na mieszkanie,
A oplatając kwiatami ich głowy,
Słodkie im pieśni powierzyli ufnie.
Ten stan szczęśliwy (cóż z niego zostało?),
Ten przepych sprzeczny jest z moim istnieniem.
Wierzaj mi, w całym tym ubiegłym roku
Dnia, co pogodnie świeci, nie zaznałem.
Teraz nieufność twoja i wróg, który
Utwierdza ciebie w niej, jakże mnie dręczą.
Trwoga, niepewność przyszłości, jak chmury
Nad żeglarzami, nade mną zawisły.
Lękiem zmącony jest dzień, a noc złymi
Snami. Udręko, siostro bóstw podziemnych,
Strzaskałaś lutnię, którą mi Apollo
Dał, gdy rok życia minął mi piętnasty
To ty posiałaś ciernie w moim sercu
I zagłuszyłaś Muz umiłowanie.
Prawda, że jeszcze jest przyczyna inna,
Dla której strumień pieśni przestał płynąć.
Nikt jednocześnie nie może czcić Feba
I badać skrytych zagadek przyrody.
Przecież sam Maro (jeżeli mój płomyk
Wolno porównać z blaskiem tego słońca),
Gdy według wskazań Sirona poznawał
Przyczyny rzeczy i przemian ich, błogiej
Swobody nie miał, by prowadzić kozy
Po rzeźwych łąkach, bóstwa przywoływać
Polne, a łany rozścielać rolnikom
Lub groźne wojny wodza Frygów sławić.
Więc gdy mądrości zakamarki zwiedzam,
I mnie brak czasu dla Feba. A zgłębiam
Mądrość tym pilniej, im większym jest ona
Lekie
m na różne niedole człowieka.
Ona, panując nad zawistnym losem,
Pod jarzmo twarde kark jego ugina.
Troskom narzuca prawa, lęk spętuje,
Przed grozą nieszczęść nigdy się nie cofa.
Dawni poeci zwali ją Palladą,
Córką Jowisza. Pierś jej uzbroili
Twardym pancerzem, a lewicę tarczą,
W prawicę włócznię wetknęli, szyszakiem
Okryli głowę, aby nikt przenigdy

Nie mógł znienacka dopaść jej bezbronnej.
Ona wśród przygód wiodła Ulissesa,
Skutecznie broniąc go przed Antyfatem
I przed cyklopem, i przed syrenami.
Gdy ludzką postać stracili druhowie,
Jeden Ulisses oparł się zaklęciom;
Wszelkim niedolom przez dziesięć lat sprostał,
Wiele ziem zwiedził, przepłynął burz wiele;
Gorzkich doznawszy przygód, dom odzyskał,
A wrogów
, zawsze dzięki niej, pokonał.
Władcza Sofijo, która kark Fortuny,
Ilekroć zechcesz, do ziemi przyginasz
I jej; co wszystko kołem toczy, każesz,
By się toczyła wedle twojej woli!
W tym właśnie chwała twa, że ty jedyna
Nad nią, przemożną, tryumfujesz. Przecież
Gdyby Hannibal nie był aż tak dzielny,
Nigdy by Scypion nie był aż tak sławny.
A czemuż chwali się Temistoklesa?
To jasne: złamał siłę władcy Wschodu,
Który potrafił zwalać gór ogromy
I kajdanami pętać napór morza,
I przezwyciężał prawa wieczne świata,
Gdy wy
pijano z rzek aż do dna wodę.
Ale zostawiam ich, do ciebie wracam,
Wielka i mężna, tak, jakbym się łudził,
Że zdołam dźwignąć ten ciężar nad siły-
Wysławić ciebie. Przecież g
dyby Jowisz
Na ziemi ludzkim oczom się ukazał,
Jego czciciele, jak rażeni gromem,
Milknąc, schyliliby głowy pokornie.
Tak i ja hymnu poniecham. Ujrzawszy,
Wielbię majestat twojego oblicza.
Do stóp padając, nie hymnem, lecz jękiem
Błagam o pomoc pośród
mojej trwogi.
Spraw, bym się lękal jeno nikczemności,
Wszystkiego, co jest obce twym świątyniom;
Bym śmierć, gdy przyjdzie, miał za nic, tak mężny
Jak ten, co wypił bez lęku cykutę,
Jak ten, co rzucił się ze szczytu muru,
Jak ten, co oddał się płomieniom Etny.
Spraw, abym umiał, pókim żyw, odpierać
Ciosy Fortuny wymierzone w cnotę,
A jeśli wiatry powieją pomyślne,
Umia
ł zachować miarę w powodzeniu.
Tak, wieją one - bo mi dały ciebie,
Kmito, ojczyzny chlubo i podporo!
Niech zawiść walczy o to, czego później
Będzie się wstydzić. Dla mnie jest pociechą
Twoja roztropność taka, jaką przedtem
W rodzie Wandalów trudno było znaleźć,
Jak również życie me własne, bez winy,
Która by mogła cię boleć, i studia -
Ich też owoce może ci ukażę,
Gdy Bóg i losy pozwolą mi wrócić.
Mury Wiśnicza tu z oddali mierzę
I myślę, jakby je dźwignąć pod niebo.
Już są wysokie, świetne wspaniałością
Twych przodków - jeśli mam milczeć o tobie.
Lecz Rzym był wielki, a jednak pozwalał,
Aby poeci go sławili w pieśniach.
Nawet bogowie, wspanialsi od ludzi,
Przyjmują hołdy. Więc i ty się zgodzisz
Na to, bym kiedyś czyny twe opisał,
I wesprzesz dzieło przyjaznym uśmiechem.
Byś mógł tak pomóc, o nadziejo, bądź mi
Zdrów - i życzliwy, bo z ciebie mam siłę.

ELEGIA V
DO PIOTRA MYSZKOWSKIEGO

Jeżeli tobie i twym bliskim losy
Sprzyjają, dla mnie także są łaskawe,
Chociaż choruję i brzuch się nie pozbył
Zabójczej wody,
co wpełzła pod skórę.
A byłem niemal zdrowy, gdy tę podróż
Rozpoczynałem. Lecz dobrze wiesz o tym,
Że naprawiwszy okręt potrzaskany,

Nie wyprowadza go żeglarz na morze
Od razu: najpierw bada u wybrzeży,
Czy się nadaje do większych podróży.
Ja pośpieszyłem się i slabe ciało
Od razu wielkim powierzyłem szlakom.
To, co musiałem znieść, zmogłoby siły
Za
hartowanych nawet podróżników.
Przez sześć bez przerwy dni ciągłego deszczu,
A nieraz gradu mroźnego i śniegu,
Pośród bezdroży Alp wlokłem się w trudzie
Na nędznym koniu, wśród ciężkich oparów
Cuchnącej siarki, której, jak pamiętasz,
Wiele pokładów zalega te góry.
Najgorsze jednak było to, że droga
Wiodła przez miasta i osiedla Styrii.
Wołałem wtedy, że bardzo się dobrze
Wiedzie wędrowcom śród scytyjskich stepów,
Bo od tych plemion alpejskich dzikszymi
Są chyba tylko wilki. Pogardzają
Przybyszem, gościa traktują jak wroga,
Zwłaszcza gdy
nosi płaszcz włoskiego kroju.
Możesz wystawić sobie, jak się czułem
W chłodzie i deszczu, wśród plemion nieludzkich.
Bez słów, gestami prosiłem o wszystko,
Czego w chorobie było mi potrzeba.
Zaiste szybko pojmowali znaki,
Ale usłużyć żaden się nie kwapił.
Motłoch pijany, gdy prosiłem, dziko
Rechotał, niby próśb nie rozumiejąc.
Nieraz musiałem strawę zabronioną,
Zabójczą dla mnie, pożywać zgłodniały.
Kiedy dotarliśmy wreszcie do Moraw,
Góry panońskie pożegnawszy, wina
Piliśmy kwaśne od wapiennej gleby,
Bo innych nie ma tam. Jest wprawdzie napój,
Jaki się u nas w wodzie wrzącej warzy
Ze zboża, w smaku podobny do wina,
Napój na pewno miły podniebieniu,
Lecz dla
chorego, jak ja, niestosowny.
To, jak i to, co przemilczę, znękało
Waszego druha, czemuż zabranego
Spośród was! Biedak, porzuciwszy studia,
Uciekł do kraju, aby na obczyźnie
Nie umrzeć. Może jest w ojczystym wietrze
Jakaś moc, która mu przywróci zdrowie.
Lecz ty, któremu bogowie sprzyjają,
Żyj tam, gdzie twoje Muzy. Tego pragnę
Nie przeto, że tak wiele ci zawdzięczam,
Lecz że się troszczę o naszą ojczyznę
I o Muz sprawę. Będziesz ich ozdobą,
Byle ci Parka lat nie poskąpiła.

Z KSIĘGI EPIGRAMATÓW

I. DO SWOJEJ KSIĄŻECZKI
Dworowi możesz być, książeczko, miła,
Co wnet zrozumiesz, choć nieokrzesana:
Dwór lubi długie uczty, pijatyki,
Lecz za
to szatki i piosenki krótkie.

IV. DO DZIECI BAWIĄCYCH SIĘ OBRĘCZĄ
Jak prędko toczy się ta obręcz, dzieci!
Tak samo pędzi czas i wasze życie.
Upadła obręcz! I znów się podrywa!
A chwil
e, kiedy miną, już nie wrócą.

VI. NA GROBOWCU TOMASZA ROŻNOWSKIEGO,
KANONIKA KRAKOWSKIEGO
Po co gromadzisz, głupcze, stosy złota?
Myślisz, że złotem przebłagasz śmierć hardą?
Biednym je rozdaj za życia: tak jeno
Złoto pr
zebłagać może gniew Sędziego.

VII. NA WIZERUNEK CHRYSTUSA SIEDZĄCEGO NA KAMIENIU
Co przemyśliwasz, na twardym kamieniu
Siedząc, na łokciu wsparłszy głowę, Chryste?
Pewnie zbawienia dzieło i spętanie
Śmierci, złamanie władzy pana Styksu.
Daj, bym też myślał o tym, póki żyję.
Dłoń twa ni
ech wesprze mą znękaną głowę.

VIII. O WIEŃCU Z RÓŻ PRZYSŁANYM W ZIMIE
Z wiosennych kwiatów upleciony wieniec
Ktoś mi przysyła w samym środku zimy,
Chociaż nasz Kraków na mroźnej północy
Leży, a chłodno tu nawet w lecie.
W jakim ty, kwiatku wzeszedłeś ogrodzie?
A może z
Paestum przybyłeś tak rychło?
"Nie dziw się! W swym mi Helżusia ogrodzie
Kwitnąć kazała. Gdzie ona, tam wiosna".
A więc i zima służy twej piękności,
I gwiazdy! Wszystko twym rozkazem zmieniasz.
A gdy słuchają cię głuche żywioły
I bóstwa,
jakiż to dziw, że ja słucham?

XIV. NA WIZERUNEK ŁOTRA PO PRAWICY PANA
Życiem mnie jedno, po najgorszym życiu,
Słowo obdarza. Wąt
pisz w dobroć Boga?

XV. NA WIZERUNEK ZACHEUSZA
Przyjmijcie Pana w gościnę, gdy grzechy
Ciążą wa
m. Szuka on zbłąkanych owiec.

XVIII. NA WIZERUNEK APOSTOŁA PAWŁA
Gdym zwalczał światłość, Boża mię wezwała
Światłość, chc
ąc, iżbym ludom ją odsłaniał.

XIX. NA WIZERUNEK MARII MAGDALENY
Jam się w występkach wiele lat nurzała,
Ale je ze m
nie zmył ból, płacz i miłość.

XXI. O NIEWINNOŚCI
Kłamliwa przemoc nieraz na niewinnych
Rzuca potwarstwo, aby ich poniżyć,
Lecz kiedy nadmie się występkiem, pada
I ginie, zacnych bowiem Bóg ratuje.
Zaświadczy o tym w jaskini lwów Daniel,
A też Zuzanny pomsta na złych starcach.
Zawierzcie cnocie: w najdzikszej topieli
Nie tonie,
choć się jak rozbitek miota.

XXII. PRZEPIÓRKI POSŁANE W DARZE PRZYJACIÓŁCE
Myśmy szczęśliwe - chociaż nasze ciała
Martwe - gdy niosą nas do pięknej pani.
Będzie nam dane, w jaśniejszych od śniegu
Rączkach, doznawać pieszczot od Helżusi.
I spojrzy na nas oczyma swoimi,
Co się na zgubę Janicjusza palą.
Więc łaski, jakich by na próżno pragnął
Tłum chłopców, dane są zabitym ptakom.
Mogłeś, ptaszniku, już dawno mnie zabić,
Jeśli mi taka śmierć jest przeznaczona!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
17, KLEMENS JANICKI (1516-1543)- zwany Klemensem z Januszkowa
Klemens Janicki
Klemens Janicki Elegia VII z cyklu Tristia (O sobie samym do potomności)
Klemens Janicki Carmina 2
Klemens Janicki
Klemens Janicki Elegia VII
Klemens Janicki
7 Klemens Janicki, Poezje wybrane, Księga Żalów, oprac Aleksander Dmowski
Carmina Klemens Janicki
janicki klemens elegia VII o sobie samym dla potomności
Janicki Klemens Carmina
Janicki Klemens Carmina i Elegie
Janicki Klemens Carmina
Klementynka i błekitne jajeczko
HIGIENA JĘZYKOWEGO OBCOWANIA Z KLEMENSIEWICZ (R P )
Historia filozofii, Klemens Aleksandryjski, Historia filozofii
podstawy zarzadzania - wyklad Klemensa (1), WSM Kawęczyńska semestr II, PODSTAWY ZARZĄDZANIA WYKŁAD

więcej podobnych podstron