Marcin Świetlicki Muzyka środka



"* f *

Marcin Świetlicki Muzyka środka


& sc(

i*.

0x01 graphic

vV);»vio


ft

i^f "5


Wydawnictwo a5 Kraków 2006


ŚWIETLICKI - REAKTYWACJA

Po rozpadzie, rozkładzie, niebycie, pobycie

nigdzie - oto już wygrzebuje się

znikąd i wydobywa się na światło dzienne,

żeby postraszyć nieco tych zadowolonych, że go nie było, postraszyć powrotem

oraz żądaniem zwrotu kosztów, które

były ogromne.


CENA

JEDNA LINIJKA PRZECIW NOCY



To kosztowało dużo, już przepadła łagodna pamięć. I już chmurki naiwne są rozwiane.

A przyszłość to jest rozkład.

To kosztowało dużo. Ziemia Obiecana już obmacana jest przez nieprzyjaciół. Trzeba będzie

robić bez światła.

jedna linijka przeciw nocy: przyjdzie noc


GŁOSY

DOM



0x08 graphic
0x08 graphic
Głosy, psy, strzelanina

samochodów, miazga

dźwięków bagnista, bagnista muzyka

zza rytmu, spoza sensu, napisałem refren, lecz refren nie wystarczy, bo to jest za mało, lecz refren napisałem, odważyłem się.

Gdy skończą się przyprawy sól, pieprz, kiedy wszelkie wysiądą urządzenia

i prąd wyłączą ostatecznie, kiedy

pająk mi dotknie gardła pajęczyną,

wtedy dom już nie będzie domem,

klucz się zagubi w odmęcie na zewnątrz.

A gdziekolwiek się pójdzie, zawsze drogą powrotną to będzie.

Świat nie ma ramion, nie ma ciepłego oddechu, świat nie śpi, nie śni. Cokolwiek snem było,

było domem.


8


TYM RAZEM NIE OBĘDZIE SIĘ BEZ OFIAR

KARTECZKA



Tu masz swojego człowieka. On nie śpi.
On jest w pokoju obok. Niesie

w dłoni dwie absurdalne kostki lodu. Przyśnili
sobie wigilię w wojsku.

Był w wojsku. Przyśnił sobie, że znów jest.
To wstyd, bo nikt normalny w wojsku nie był.
Wszyscy normalni są odpowiedzialni

i popierają interwencję pokojową.

Ja teraz śpię, Marcinie,

bo jestem zmęczona.

Drzwi są otwarte, więc wejdź, mogłabym nie usłyszeć pukania, a nie

chciałabym.

Tak napisano

na małej karteczce,

a charakteru pisma

już nie rozpoznaję,

karteczka zżółkła, nie wiem

z jakiej jest epoki

- i tylko drzwi poznaję.



10

11


GRANICA

JEDNA LINIJKA PRZECIW



Najpierw pójdą papiery, potem reszta - człowiek z resztą domu, resztą Boga, a potem

cała reszta światła.

i tak już można w nieskończoność, bardzo dziękuję


13


ALIBI

NOWE PORZĄDKI



Śni się alibi.

Umrę teraz, bo nie chcę

umierać w samotności.

Umrę teraz, objęty

i spokojny. Zanim dzień powie prawdę.

Sporządniał, śpi

nie chaotycznie, byle gdzie.

Pije

wcześnie, nie jeździ

taksówkami nocą.

Syn którejś nocy mu rękę położył na ustach, żeby sprawdzić, czy aby na pewno oddycha - zawsze będzie oddychał, jakkolwiek zdecydowano, jakkolwiek

będzie zdecydowane.



14

15


BOLESNY BRAK NIEZROZUMIENIA

SOBOTA NIE



Oni nie są pijani. To obcokrajowcy. Oni mówią w ten sposób. Noc jest. I zapuścili motor.

Odjechali, mówiąc.

Okno otwarte, słucham

jak się wyraża noc.

Sobota nie. W sobotę

mnie nie będzie. Ni tu,

ni tam nie będzie mnie, nie. W niedzielę pewnie też nie będzie mnie, nie.

Potrójne zaprzeczenie.



16

17


SNONECZNIK

MIŁOSNY KASZEL



Głowę obracam ku snom. Wiedziony przez zwodzony most, uwiedziony snami.

Głowę obracam ku snom. Gdzież wcześniej się obracałem?

Miłosny kaszel,

kh, okna otwarte. A teraz zrobisz? Okolica cała gwiżdże i klaszcze. Teraz zrobisz kawę?



18

19


SEKUNDOWE DELIRIUM

IDĄ PAŃSTWO I ROZMAWIAJĄ



Jest rozerwane.

Nigdy się nie zszyje.

Jest gigantyczny potwór na nogach glinianych.

Jest zupa i jest mięso.

Są warzywa, kompot.

O

pas zieleni

las na horyzoncie

i spokojne jezioro

żagiel na jeziorze

czy może być

coś piękniejszego?

może.



20

21


MAŁY RYNEK, SIERPIEŃ

ZBUDZIŁ SIĘ, NIE MA LATA



Wieże w jaskółkach, jakże stąd daleko do czegokolwiek, jakże stąd uciekać, okna otwarte, nikt nie wejdzie przez nie, gdyż tu wysoko, a w listach ode mnie

do mnie jest wiele wyrozumiałego.

A co się śniło? Profesor Skarżyński. Lato się kończy. Dyskretnie wychodzi. Zasłania się jesienią. Już opalenizny niebawem zbledną. Och, ile pogrzebów ostatnio było! Ilu ludzi przyszło!

Ile mówili!



22

23


WIELOMIESIĘCZNA STYPA

MARCIN



Dobra widoczność. Wrzesień. I okoliczności

łagodzące. Bez przerwy.

Jak przyszedłem? Po linii.

Niewidocznej linii.

Czego chciałbym? Och, chciałbym

Marcin jest zły i nieporadny w tym źle.

Marcin ma grzech, z którego się nie wydobędzie. Marcin nie poznał żadnej sztuczki. Nie nauczył się starać o siebie. Stara się o wiersze,

żeby mu nie wymarzły. Poświęca się dla nich. Dba o to nieformalne, nieforemne państwo.

Dla niego kłamie.


jeszcze przyjść.


24

25


POLSKA 4

CHODZĘ WE ŚNIE



Mówiłem coś, myślałem, że mówię wyraźnie. Kochałem i myślałem, że kocham wyraźnie. Wierzyłem i myślałem, że wierzę wyraźnie.

To dwa patyki, to kamyk. Niech rozmawiają.

Odzyskane królestwo, jedna z sekund, kiedy

idą za mną miliony widm przyjaznych, aby

wesprzeć mnie w tym, co zamierzam, a jeżeli nawet

to urojenie, wcale

to nie przeszkadza, rzadko

się roić zdarza, a więc

i to należy przyjąć,

Panie.



26

27


JEDNA LINIJKA PRZECIW PAŃSTWU

TAK, KAWIARNIANY DEKADENTYZM



bo Państwo nie zasługuje na więcej linijek, Państwo boi się wiedzieć dlaczego

Tak, kawiarniany dekadentyzm, upiorne kołysanki wprawiające w odrętwienie - to robię, mam to szczęście, mam tę

nadzieję.

I póki nie pojawi się rumiany prześladowca (tak sobie śmierć zawsze wyobrażałem) rasista ukierunkowany

na moją rasę, póki jeszcze

mnie nie namierzył,

będę mruczał

upiorne kołysanki, świecie zaśnij wreszcie, zdrętwiej, zemdlej

i nie rań więcej.



28

29


AHA

JA LATAM



0

Aha, gotuję z miłości, sieję popiół

wszędzie dokoła, gotuję niezdarnie,

ten, który śpiewa, jest tym, który kocha

i to, że smutno śpiewa, wcale nie jest ważne, ten, który śpiewa, ciągle zmartwychwstaje.

Nie mieszkam, gdzie mieszkałem.

Nie robię, gdzie robiłem.

Nie żyję z tym, z kim żyłem.

Tego chciałyście, myszki?

Te autobiografizmy

się wreszcie już skończyły,

a na nowe to jeszcze

wcale nie zarobiłem.

Na razie latam jak najniżej. Czołgam się z podniesioną głową. Na razie kocham najmniej, najlżej. Czekam na zewnątrz.



30

31


TO BE

NAJSŁABSZE OGNIWO



To be, przetłumaczyłem sobie ze swojego na swój,

to be, tych rzeczy się nie robi, to be,

bezsenność całkiem rozwleczona

na dni i noce,

maleńkie absurdalne domki,

ludzki pęd do zdobienia okolicy,

a potem większe domki, wystrój samochodów, architektura więzień, telefonia,

bogate wnętrza, to be,

to be, nie masz gdzie żyć, a powinieneś - tak

powiedziałem sobie, to be, upiorze, to be.

Kiedyś ci się już przydarzyło dojrzeć, chłopcze.

teraz upijasz się i mądrzysz sam przed sobą, obcy,

teraz masz milion kobiet, chłopcze,

po pijanemu, w głowie, wybierasz numer, dzwonisz,

zabierając komórkę współbiesiadnika, dzwonisz

i mówisz głosem obcesowo obcym obce słowa, och, chłopcze,

kiedyś byłeś dorosły, a teraz kupujesz

trochę dzieciństwa w nocy.

0*0*}



32

33


TAK SIĘ MODLIŁ

REMONT PO ŚMIERCI



Ujść sobie, ubyć z grobu, odmówić, obmyć obie dłonie, wydobyć sobie siebie z siebie, dobić

złe ostatecznie, oby.

Ogólnie to wesołe ze mnie towarzystwo, bawię
się niesłychanie patrząc jak wynoszą
stąd rzeczy ukochane. Jakże można było
tak kochać rzeczy? Nie ma tu mnie, wcale
nie patrzę, jak wynoszą. Wyobraźnia działa,
ja tam nie patrzę.



34

35


0x08 graphic
SOBOTA

NAMOLNA REFRENICZNOSC



Sobota nie rozjaśnia tygodnia, jest lotem

w jeszcze większy dół, przepaść, wciąż więcej idiotów

mówi, żebym się zaszył, już zaszyty jestem

w sobie, i słyszę coraz więcej słów

o egoizmie, chcą abym sycił ich egoizm,

sobota nie jest śmiercią, sobota jest tylko

pustym i rozkopanym przez sen grobem.

Namolna refreniczność:

śniadania, obiady, kolacje,

upiorny mazur, kujawiak, polonez, namolne upadanie, leżenie, wstawanie,

ja i moja niewierna, niepełna drużyna, przetrzebiona i rozpierzchnięta w środku.

1v>!-U>vł4/--v*-</4.



36

37



DWIE PODUSZKI

CÓRECZKA



jeden w łóżku, co się dzieje?

dwie poduszki, jeden w łóżku,

Śni się córeczka, ucieczka, ma imię

i wróży z garnka zupy, staje na paluszkach patyczkowatych nóżek, zdrobnione jest wszystko, a potem śnią się tylko utraty, ubytki.



co się dzieje? co się dzieje?

dwie poduszki, gwarancja stałości, istota rzeczy,

rzeczy, co się zjawiają, nikną, swoja pasta do zębów, swój klej

- rozklejenie, co przeczy.

**7

fz



38

39


WIŚNIOWY GARNITUR

JEDNA LINIJKA PRZECIW TOBIE



I jeszcze powiem: pan nadal należy do partii. Partia się panu rozpostarta na cały krajobraz.

Partia na pana ramieniu przysiadła i karmi się wszystkim, co pan czyni i co pan napotka.

Panu partia osiadła normalnie we krwi.

Panu partia usztywnia normalnie kręgosłup.

I jeszcze panu powiem: nie wystarczy się myć, bo partii się nie zmyje nawet i najnowszą

generacją mydełek.

I jeszcze panu powiem: jeśli moje czarne widzenia stoją panu kością w gardle,

to dobrze, stoją wobec tego również i pana partii.

poczuj ten lodowaty żużel wewnątrz; ode mnie dla ciebie



40

41



KU

DWA DNI WAKACJI



Na korytarzu, w pociągu rozpoznaje kogoś,

kogo zna, lecz z kim nie ma ochoty rozmawiać.

Kolejna podróż po nic, aby zadowolić

obcych obecnie ludzi. Będzie jeszcze trochę

jeździć, ale przestanie. To jest bardzo proste, wyobrażalne i wytłumaczalne, coś toczy się, toczy

i ustaje. Na razie bohater umieszczony jest w dzianiu,

jedzie otóż właśnie

ku pośmiewisku, taki mu się cel

obrało, ku pośmiewisku, taką właśnie nazwę powinna nosić ta ostatnia stacja.

Kupować przez dwa dni płyty, butelki Jacka Danielsa (naprawdę - seks po Danielsie jest o niebo lepszy

niż po haszyszu - i to bez dyskusji) zarozumiałe sierpniowe burżujstwo,

kupować czarne koszulki, z dobrej firmy, ale przecenione i słuchać, leżąc na podłodze

w obcym mieszkaniu cudnie przemądrzałej muzyki, a na obiad jest od dwu dni indyk,

wszystko w połowie drogi, obojętne miasto, jeśli podasz mi tamto, ja w zamian ułatwię

ci sześć orgazmów, trzymam cię za słowo,

och, trzymaj mnie za słowo, trzymaj mnie za wszystko,

nie warto myśleć o przeszłych i przyszłych miesiącach biedy, samotności, chłodu,

trzymaj mnie długo, trzymaj mnie i zbudź mnie,

znajdź mnie, odwróć mnie,



42

43



dwa dni, przepustka z piekła, a czy mogę teraz posprawdzać swoją pocztę?

MUZYKA ŚRODKA



w poczcie pogróżki, czarno, a jak to jest spać z tak luksusową w takich luksusowych?

mógłbym to opowiedzieć, ale nie opowiem, dwa rozespane burżuje sierpniowe,

och, Boże, co mi teraz robisz, co?

nie robię ci nic więcej nad to, co ty,

jest to ten rodzaj snu, z którego wychodzi się ze śladami w rzeczywistość, ślady

płoną, zostają, oświetlają drogę

powrotną, mówią do mnie, jestem odwrócony,

odwrotny.

Jakiej pogody ducha, moi mili, trzeba,
aby napisać o cierpieniu zwierząt

lub dzieci? Jakiej pogody, moi mili, trzeba, żeby opiewać prostym, zrozumiałym

w każdym języku paradoksem to,

co opisały już wszystkie gazety

na pierwszych stronach? I z jakiego trzeba być materiału? Bo przecież na pewno

nie z krwi, żółci i kości?

Nie ma

pogody, jest

gardle pięść. Są

zimne poty.



44

45


KSIĘŻYC

JOWEJEK



Stosowna noc, należałoby ją uczynić ważną dla prywatnej historii, do której dopuszczam obcych ludzi, należałoby, ale lepiej zasnąć

i nie mieć snów. To okres szczególnej żałoby,

po nikim, niczym. Lepiej przespać to.

I kiedy śpię. I kiedy kamień o mnie śni.

I kiedy w śnie kamienia śpię jak kamień. Kiedy

kamienny księżyc ciężko patrzy na mnie,

to piszę właśnie. Projektuję sny,

poprzez sny kłamię.

Żabka. Kaczuszka. Kajecik. Ślizgawka.

Gojonczka. Ziułtaczka. Jowejek. Jowejek.

A potem bryła ciała wypchnięta w przestworza.



0x08 graphic
46

47




FILANDIA

Nigdy nie będzie takiego lata.

Nigdy nie będzie takiego lata.

Nigdy policja nie będzie taka

uprzejma,

a straż pożarna nie będzie

tak szybka i sprawna.

Nigdy papieros nie będzie tak smaczny,

a wódka zimna i pożywna taka.

Nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt.

Nigdy nie będzie tak pysznych ciastek.

Reprezentacja naszego kraju

nie będzie miała takich wyników już nigdy.

Nigdy nie będzie takich wędlin,

takiej coca-coli,

takiej musztardy

i takiego mleka

Nigdy nie będzie takiego lata.

Słońce nie będzie nigdy już tak cudnie

wschodzić - zachodzić,

księżyc

nie będzie

tak pięknie wisiał.

Nigdy

nie będzie

takiej telewizji, takich kolorowych gazet,

nigdy

nie będziesz dla mnie miła taka,

nigdy ksiądz nie będzie mówił

tak mądrych kazań,

nigdy organista tak pięknie nie zagra,

nigdy Bóg nie będzie tak blisko,

tak czuły i dobry jak teraz.

Nigdy

nie będzie

takiego lata,

nigdy

nie będzie

takiego lata...

Nad horyzontem błyska się

i słychać szczęk

żelaza.



48

49


LIMBUS

Remont z powodu śmierci. W środku folia i papiery. Wiadra z szarą i białą farbą. Ubrudzeni białą i szarą farbą ludzie. Głośna muzyka.

Postał chwilę przed szybą, popatrzył na remont z powodu śmierci, zapalił pierwszego papierosa. Wrócił tą samą trasą. Zegar bił.

I hejnał, tym razem nawet nie tak fałszywy jak zazwyczaj. Przekroczył morze gołębi na Rynku. Kilka, tylko na moment, podfrunęło, reszta zignorowała go.

- To już nawet gołębie nie są, to krzyżówka gołębi i szczurów. To musiało tak się skończyć - pomyślał. Jedna połowa Rynku rozpruta.

Jakieś prace, to trwa już od dawna, próbują znaleźć trupa, gdzieś pod Ryn­kiem znajduje się ten najważniejszy, nigdy nie odnaleziony trup.

Trap, którego odnalezienie będzie największym sukcesem tego narodu. Na­szym rozgrzeszeniem. Przepustką do Europy i Ameryki.

Trup, którego odnalezienie pogodzi zwaśnione rodziny. Trup, który sprawi, że przyjdzie wiosna. Wcześniej jednak trzeba go odnaleźć.

Ukochany lokal zamknęli z powodu remontu, z powodu śmierci. Nowe kie­rownictwo, nowe czasy, pora usunąć ślady starego.

A bohater, zwany niekiedy mistrzem, w żadnym wypadku nie był tożsamy ze Świetlickim, tak tylko uważały osoby niezbyt żwawe mentalnie, on szedł.

Szedł i nie interesowało go to, dokąd idzie. Był młody wieczór. Późnym popo­łudniem obudził się i wyszedł, i szedł.

Trochę autyś. Trochę rozbity tym, że nie jest tak, jak było. Że zamknięte z po­wodu remontu, z powodu śmierci, że rozprute, że przybrudzone.

Trochę autyś. Ale, z drugiej strony, nieźle sobie jak na autysia radził, umiał kupić papierosy w kiosku; umiał, jeżeli tylko chciał, ugotować zupę.

Miał to szczęście, że istniała druga strona. To nie był wyłącznie thriller z Kra- kowa, to nie była wyłącznie poezja, czystość gatunkowa.

Druga strona istniała. Przechodząc pod własnymi oknami spojrzał w górę i zobaczył sylwetkę suki-bokserki w oknie. Pomachał jej ręką.

Tak sobie myślał. Miał to szczęście, że nie był pracownikiem piekła. Ale nie z powodu jakichś szczególnie kryształowych przymiotów charakteru.



50

51


Nie był pracownikiem piekła, ponieważ nie chciał być już nigdy niczyim pra- cownikiem. Zdecydował, że nigdy, dla nikogo, nikomu, z nikim.

Decyzja jak decyzja. Inni godzili się pracować dla piekła, dla zimy, dla Gaze-

­ty Wyborczej, dla prezydenta, dla telewizji, dla telefonii. I nie żałowali.

Różnych lokatorów Pan Bóg posiada. Dowiedział się o tym już dawno i prze-§ stało w pewnym momencie interesować go zgłębianie tych różnic.

Od dawna nie kontaktował się, nie konfrontował się z nikim. Poprzedni rok umęczył go niezmiernie. Działo się wtedy dużo. Wiele dialogów i przygód.

A teraz remont z powodu śmierci. Z powodu remontu, z powodu śmierci, z powodu zastoju. Zima, która się nie kończy, choć kalendarzowo jest wiosna.

- Bardzo pijany jesteś? - zapytał ktoś. Odwrócił się i zobaczył kogoś, kogo za­
pewne kiedyś znał. Z miasta. Tamten znał go świetnie. Tak było zawsze.

Zawsze znali go lepiej niż on ich znał. Zawsze wiedzieli, jak się nazywał, gdzie mieszkał, gdzie był i co robił - wczoraj i dwadzieścia lat temu.

- Trzeźwiuteńki - odpowiedział. Tamten spojrzał z niedowierzaniem. -
Trzeźwiuteńki jestem! - powtórzył. Głos mu zadrżał. Wszystko mu zadrżało.

- Pytali o ciebie - oświadczył tamten. Wyjaśnił, kto pytał. Nic mistrzowi te
nazwiska nie mówiły. To niedobrze, że ktokolwiek o niego kogokolwiek pytał.

Następnie człowiek ów opowiedział kilka historii o ludziach, których nazwi­ska i przydomki nie mówiły mistrzowi nic. Z lekka udręczony przyspieszył.

- Idziesz się napić - stwierdził tamten. Stwierdził, a nie zapytał, widocznie uznał, że skoro jednak mistrz jest trzeźwy, to tylko dlatego, że jeszcze nie pił.

Mistrz nie odezwał się. Zaczął stawiać dłuższe kroki. Przyspieszył zdecydo­wanie. Tamten usiłował iść obok i mówić do niego, ale przegrał.

Bo tacy przegrywają. Ludzie przynoszący nijakie nowiny. Oni nie mówią
w żadnym narzeczu. Nigdy nie będą zapamiętani. '

A po śmierci następuje remont. -1 gdzie się ja teraz, po śmierci, w czasie re­montu, podzieję? - myślał mistrz, idąc w stronę dzielnicy Kazimierz. ;

Spod czarnego śniegu wychodziły jesienne papiery, psie kupy, butelki. Pierw­sze złudne oznaki niby-wiosny. W każdej chwili mógł powrócić mróz.

Na ulicy świętego Sebastiana podeszli do mistrza młodziankowie i zapytali

0 jego preferencje w temacie piłki nożnej.

Mistrz wygłosił łacińską sentencję. Martwy język być może uratował mu ży- » cie. Młodziankowie odstąpili od wyraźnych agresywnych zamiarów.

To byli aktywiści mniejszościowi. Stąd ta agresja. Każdy aktywista mniejszo­
ściowy musi być agresywny, inaczej nie ma prawa bytu. > :

Można żyć. Nawet teraz. Można żyć. Można udać wariata lub stać się nim -

1 można żyć. Szedł mistrz i żył. I zapalił drugiego papierosa. f j

A dzielnica Kazimierz była jak upiór na balu upiorów. Dużo pudru na upio- fV rze, cekiny, sztuczne rzęsy upiora, sztuczne i błyszczące na upiorze wszystko.



52

53


To dla turystów tak upiór się wystroił. To dla sentymentalnych przybyszów zagranicznych i warszawskich, łaknących magicznej kultowości.

Nowe kawiarnie przebrane za stare kawiarnie. Do żadnej z nich mistrz nie wszedł, nie umiał. Czuł, że przekraczając próg którejś z nich - przepadnie.

Że ci ludzie wewnątrz - żywi, spoceni, dymiący, kolorowi - nie dopuszczą go
do siebie. Ponieważ jest czamo-biały i zimny.

Że przekroczywszy próg od razu wpadnie w otchłań. Otchłań. Bez możliwo­ści powrotu. Szedł i zaglądał do wnętrz. Goj-wieczny tułacz.

Szedł i niczego nie szukał. Nie zgubił niczego. Ręka. Ręka dotknęła jego ręki. Żywa ręka. Ludzka ręka.

Duży, świecący napis: HOTEL LIMBUS. Numer 12\13. Głos ludzki. Mistrz odpo­wiedział na pytanie. Ale niewyraźnie. Ale został zrozumiany.

I ręka, delikatnie, ale zdecydowanie pociągnęła jego dłoń. I znalazł się w ho­lu hotelowym. Duży, świecący napis: HOTEL LIMBUS - RECEPCJA.

I zobaczył wnętrze sali restauracyjnej za oszklonymi drzwiami. I twarze. I były to twarze kompletnie nieznajome, a jednocześnie bliskie.

Ci mężczyźni, te kobiety, oni wszyscy wyglądali jak rodzina, cudownie odna­leziona przez zagubionego w niemowlęctwie nieszczęśnika.

Nie słyszał, co mówią. Ale nie musiał słyszeć, czuł. A potem zahuczała win­da, drzwi windy otworzyły się i przez hol przebiegło stado dzieci.

Stal i kiwał się. Trzeźwy. W recepcji nie było nikogo. Dygotał. Buchnęła mu­zyka, otwarto drzwi hotelowej restauracji.

Głos powiedział wyraźnie: - Zapraszamy!

Mistrz dał jeden krok ku światłu. ^

Potem jeden krok w tył. Ku ciemności.

Potem dwa kroki ku światłu.

A potem odwrócił się i niemal biegiem, poprzez ciemność, powrócił do domu.

Wyszedł z suką na spacer, bo pora już na to była. Najwyższa.

- o



54

55


0x08 graphic
0x08 graphic
Spis treści

ŚWIETLICKI - REAKTYWACJA 5

CENA 6

JEDNA LINIJKA PRZECIW NOCY 7

GŁOSY 8

DOM 9

TYM RAZEM NIE OBĘDZIE SIĘ BEZ OFIAR 10

KARTECZKA 11

GRANICA 12

JEDNA LINIJKA PRZECIW 13

ALIBI 14

NOWE PORZĄDKI 15

BOLESNY BRAK NIEZROZUMIENIA 16

SOBOTA NIE 17

SNONECZNIK 18

MIŁOSNY KASZEL 19

SEKUNDOWE DELIRIUM 20

IDĄ PAŃSTWO I ROZMAWIAJĄ 21

MAŁY RYNEK, SIERPIEŃ 22

ZBUDZIŁ SIĘ, NIE MA LATA 23

WIELOMIESIĘCZNA STYPA 24

MARCIN 25

POLSKA 4 26

CHODZĘ WE ŚNIE 27

57


0x01 graphic



0x08 graphic
' " :.' ' ' "■ ■■■'... ■ ■ "■■ ' , ■■ '■ ■'

JEDNA LINIJKA PRZECIW PAŃSTWU 28

TAK, KAWIARNIANY DEKADENTYZM 29

AHA 30

JA LATAM 31

TO BE 32

NAJSŁABSZE OGNIWO 33

TAK SIĘ MODLIŁ 34

REMONT PO ŚMIERCI 35

SOBOTA 36

NAMOLNA REFRENICZNOSC 37

DWIE PODUSZKI 38

CÓRECZKA 39

WIŚNIOWY GARNITUR 40

JEDNA LINIJKA PRZECIW TOBIE 41

KU 42

DWA DNI WAKACJI 43

MUZYKA ŚRODKA 45

KSIĘŻYC 46

JOWEJEK 47

FILANDIA 48

LIMBUS 50

Projekt okładki i stron tytułowych Frakcja R

Zdjęcia na okładce i portrety Autora Andrzej Georgiew

© Copyright by Marcin Świetlicki, 2006 © Copyright by Wydawnictwo a5,2006

ISBN 83-85568-80-8

Wydawnictwo a5

ul. Stawarza 16/3

30-540 Kraków


Skład i łamanie ■ Sławomir Onyszko ^l

Druk

Zakład Graficzny Colonel Kraków, ul. Dąbrowskiego 16



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ironiczny obraz Polski w kryminalnej trylogii Marcina Świetlickiego
Marcin Świetlicki poeta osobny
Marcin Świetlicki Dla Jana Polkowskiego
MARCIN ŚWIETLICKI Wybór wierszy
marcin swietlicki wiersze
Marcin Świetlicki poezja
j ginter, polska współczesność w poezji marcina świetlickiego
marcin swietlicki wiersze 2
Marcin Świetlicki
Marcin Świetlicki Poezja
MARCIN ŚWIETLICKI

więcej podobnych podstron