Marcin Luter. Buntownik czy Sługa Boży?
Data publikacji: 2017-09-27 06:00
Data aktualizacji: 2017-09-27 14:16:00
Marcin Luter (1483-1546) niemiecki reformator religijny. Reprodukcja: Piotr Mecik/Forum
Mam wrażenie, że papież rozmawia jedynie z najgorszą częścią radykałów, liberałów i anty-chrześcijan po stronie protestanckiej! Jak bowiem nazwać sytuację, że Ojciec Święty staje ramię w ramię z panią Jackelen - biskupką w szwedzkim Lund i daje do zrozumienia, że jest ona jego partnerką w nauczaniu Chrystusa? - mówi Paweł Lisicki, autor książki „Luter. Ciemna strona rewolucji”, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Czy Marcin Luter był pierwszym niemieckim fuhrerem? Tak jak 400 lat później Hitler odpowiedzialność za niemiecką krzywdę zrzucał na Żydów, tak Luter całą odpowiedzialnością za niemieckie cierpienia obarczał papieża i Kościół katolicki.
Nie chciałbym stawiać tezy, że mamy do czynienia z prostym związkiem pomiędzy Lutrem a Hitlerem, ponieważ byłoby to nadużycie. Trzeba pamiętać, że w obecnej debacie ulubioną bronią lewicy jest tzw. reductio ad Hitlerum, czyli próba wykazania, że każdy, kogo się nie lubi, miał związki z tym moralnym potworem. Dostrzegam natomiast, przy całej różnicy, pewnego rodzaju powinowactwo duchowe obu tych postaci.
To co uderza w działaniach i doktrynie Lutra to kult samowoli i przekonanie, że człowiek sam nadaje prawo. Wola jest zawsze na pierwszym miejscu. Jeśli popatrzymy na późniejszy rozwój myśli niemieckiej i źródła, z których czerpał Hitler i nazizm, to w oczywisty sposób zauważymy niczym nieograniczoną wiarę w kreacyjność ludzkiego ducha. Nie jest on niczemu poddany, sam nadaje sens wszystkiemu i sam narzuca wszelkie prawa. Wszystko to prezentował w XVI wieku Marcin Luter.
Podobnie to on przyczynił się do wyniesienia na piedestał germańskości. To za jego sprawą to, co niemieckie miało być antyrzymskie, antyłacińskie. Germańskość przeciwstawił duchowi łacińskiemu, a to musiało prowadzić do fascynacji pogaństwem, tym co barbarzyńskie. U Lutra mamy początek tego niebezpiecznego zwrotu ku barbarzyństwu i pogaństwu, które cechowało niemiecką myśl od końca XIX wieku. To było podglebie dla ruchu narodowych socjalistów, cała ta niezdrowa fascynacja pogaństwem, cała ta wrogość wobec chrześcijaństwa łacińskiego, które rzekomo próbowało okiełznać germańską bestię.
Dzieła augustianina są przesiąknięte obsesyjną nienawiścią do Kościoła katolickiego i w późniejszych latach również do Żydów. Dlaczego? Bo jedni i drudzy reprezentowali w jego oczach posłuszeństwo znienawidzonemu, zewnętrznemu prawu, któremu Luter przeciwstawia wyniesienie woli. Nic dziwnego, że antyżydowskie pisma Lutra tak chętnie wydawano w Niemczech po roku 1933.
Patrząc na życiorys Marcina Lutra można odnieść wrażenie, że człowiek ten od samego początku był skażony „diabelskim nasieniem”, na co niejednokrotnie zwraca Pan uwagę w swojej najnowszej książce „Luter. Ciemna strona rewolucji”. W którym momencie jego życia nastąpił najbardziej gwałtowny zwrot, któremu świat zawdzięcza „dary reformacji”?
Ten element diabelski, o którym musimy wypowiadać się z ostrożnością, ponieważ nikt nie dał nam prawa do stawiania takich twierdzeń, uderza już na pierwszy rzut oka.
Powstało na ten temat wiele teorii. Jedna z nich, (tradycyjna, protestancka) mówi, że Luter wstępował do klasztoru pełen dobrych chęci i dobrej woli, a tam zostało to całkowicie zniszczone w skutek rzekomo opresyjnego trybu życia prowadzonego przez zakonników. Jest to kompletna nieprawda.
Po pierwsze: w klasztorze obowiązywał okres nowicjatu, w czasie którego Luter mógł w każdej chwili zrezygnować z życia zakonnego.
Po drugie: jego kariera w zakonie pokazuje, że nie był w żaden sposób sekowany, czy prześladowany. Wręcz przeciwnie! W roku 1515 roku stał się on jedną z najważniejszych postaci życia zakonnego w Niemczech! Sam decydował o obsadzie wielu ważnych stanowisk, co bardzo pomogło mu, kiedy doszło do wybuchu konfliktu. Nie ma też sygnałów z czasów, kiedy był mnichem, które wskazywałyby na to, że Luter traktował życie zakonne jako opresję. Dopiero później, kiedy jest już reformatorem, zmienia mu się perspektywa.
To co uderza w postawie Lutra to straszliwie nakręcająca się i ciągle narastająca nienawiść do Kościoła. Czytając jego pisma od lat 20. XVI wieku zaczynając można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś maniakiem opętanym obsesją na punkcie papiestwa, Rzymu, tradycji kościelnej i tego wszystkiego, co Kościół reprezentował. Luter nie mówił o papiestwie, on chciał je zdruzgotać. Ilekroć zabierał głos w debacie na temat katolicyzmu, to wobec „papistów” wykazywał się taką gwałtownością i nienawiścią, że trudno nawet dzisiaj znaleźć podobną. Dziś powiedzielibyśmy, że był - co się tyczy stosunku do Rzymu - hejterem.
Nienawiść w Lutrze wzrasta wraz z rozwojem jego „doktryny”. Gdy rozpatrzymy tę „naukę” wyłącznie w kategoriach logiczno-racjonalnych, to natychmiast zauważymy jej absurdalność.
Oczywiście. Zadam proste pytanie: jak człowiek może się sam usprawiedliwić własną wiarą, jeśli jednocześnie ten sam człowiek jest do cna zepsuty i całkowicie pogrążony w stanie grzechu pierworodnego? To absurdalne: okazuje się, że w doktrynie pryncypialnie odrzucającej uczynki pozostawia się ten jeden jedyny, nieskażony - akt ufności w Chrystusa.
Pójdźmy dalej: jeśli człowiek jest totalnie skażony, to nie może zdobyć się również na żaden nieskażony akt. W związku z tym, jak może usprawiedliwiać się przed Bogiem? Jest to zupełnie nielogiczne! Pytanie brzmi: co we mnie, jaka cząstka, jaki podmiot może uwierzyć, skoro wszystko jest całkiem zdegenerowane? I Jeśli moja wolna wola jest całkiem martwa, dlaczego w tym jednym wypadku zdobywa się na życie? I czy to życie, ta wiara w ogóle jest „moja”, skoro nie jest w ogóle wolny? To po prostu nauka religijnej schizofrenii.
Dlaczego Leon X dopiero w 1521 roku „na poważnie” zareagował na szerzone przez Marcina Lutra herezje?
Miało na to wpływ kilka czynników.
Pierwszy jest dosyć łatwy do opisania. Chodzi o brak wyobraźni Leona X nie zdającego sobie sprawy z ogromu niechęci, z jaką w coraz większym stopniu patrzono na działanie papiestwa w cesarstwie niemieckim.
Krótko mówiąc: następca św. Piotra źle rozpoznał, z czym w rzeczywistości ma do czynienia. W przypadku Lutra nie chodziło bowiem o kolejną doktryną religijną czy też krytykę Kościoła. Z tego typu problemami papiestwo miało bowiem do czynienia w przeszłości. Niemiecki augustianin w swojej nauce bardzo mocno odwoływał się do sentymentów narodowych, które w Niemczech z każdym kolejnym rokiem stawały się coraz silniejsze.
Po drugie: Leon X nie rozumiał skali teologicznego zagrożenia, jakie niosła w sobie „teologia” Lutra. Być może papież początkowo uważał ją po prostu za tradycyjną formę krytyki i nie zdawał sobie sprawy, że „nowa religia” przyniesie aż tak głębokie i aż tak niebezpieczne następstwa. Kościół był wewnętrznie osłabiony. Zakony były zeświecczone, panował w nich duch światowy. Biskupi byli bardziej świeckimi urzędnikami, a nie duszpasterzami, wielu zakonników faktycznie wiodło już życie światowe. Nauka Lutra uwalniała ich sumienia od poczucia winy.
Trzecia rzecz to czynniki polityczne.
Czynniki polityczne?
W roku 1518 do Leona X zwrócił się cesarz Maksymilian z propozycją wspólnej akcji przeciwko Lutrowi. Niestety, kiedy na początku roku 1519 cesarz Maksymilian zmarł, papież nie postąpił zgodnie z ustalonym wcześniej planem, nie sprzeciwił się działaniom Lutra i nie nazywał rzeczy po imieniu, tylko wolał podjąć działania polityczne.
Papież wierzył, że tak naprawdę cała sprawa z Marcinem Lutrem będzie miała mniejsze znaczenie niż osadzenie na tronie cesarskim swego kandydata, czyli króla Francji - Franciszka. A do tego potrzebował wsparcia Fryderyka Mądrego, głównego protektora Lutra.
Używając świeckiego porównania można powiedzieć, że papież „wyszedł na tym jak Zabłocki na mydle”, ponieważ nie udało mu się doprowadzić do obsadzenia niemieckiego tronu swoim człowiekiem i jednocześnie stracił bardzo dużo czasu na to, żeby jednoznacznie określić działalność Lutra. Co więcej, powstało wrażenie, że w gruncie rzeczy herezja Lutra to drobiazg.
Czy wymienione przez Pana aspekty wpłynęły również na działania następców Leona X?
Po Leonie X nastał bardzo krótki pontyfikat Hadriana VI - papieża rozumiejącego stopień zagrożenia, który próbował się mu faktycznie przeciwstawić. Niestety był on wyjątkowo niezręcznym politykiem. Nie zdawał sobie bowiem sprawy, że tego typu „operacja” musi być przeprowadzona ze współudziałem kurii rzymskiej. Hadrian VI chciał ją przeprowadzić wbrew własnemu otoczeniu i właśnie to skazywało go na przegraną.
Z kolei kolejny papież - Klemens VII tak naprawdę nie podjął żadnych konkretnych działań z powodów czysto świeckich. Czytając bowiem raporty regularnie wysyłane przez legatów papieskich doskonale znających nastroje w Niemczech, widać wyraźnie, że jedynym rozwiązaniem na wywołaną przez Lutra rewolucję jest zwołanie soboru przez papieża. Pozwoliłby on podjąć autentyczną reformę Kościoła. Bez niej reformacja będzie czyniła postępy, co niestety nastąpiło, ponieważ Klemens VII bał się, że zwołany sobór pozbawi go władzy papieskiej, jako że pochodził on z nieprawego łoża.
Do roku 1520, czyli momentu spalenia bulli papieskiej i Kodeksu Prawa Kanonicznego Luter cały czas powtarza, że nie chodzi mu o sianie zamętu i herezji, tylko naprawę Kościoła katolickiego. Wiemy doskonale co jest dobrymi chęciami wybrukowane...
Teza ta, tak popularna wśród współczesnych ekumenistów zakłada, że Luter nie walczył z Kościołem, tylko z nadużyciami.
Załóżmy na moment, że jego „doktryna” jest słuszna. Konsekwencją tej „słuszności” jest odrzucenie hierarchicznego Kościoła, sensu sakramentów świętych, jakiejkolwiek dyscypliny duchowej etc. Liczy się tylko poryw ufności, który człowiek ma w sobie! A skoro ufność wystarczy do zbawienia, to na co komu Kościół, papież i sakramenty? Od samego początku nowa doktryna usprawiedliwienia musiała doprowadzić do ataku na Kościół hierarchiczny. Nie było w niej miejsca na żadną formę Urzędu Nauczycielskiego, żadną formę Magisterium.
W swojej książce bardzo dobitnie zwraca Pan uwagę, że każda rewolucja jest inspirowana przez idee, które zebrał w swą doktrynę Marks, w związku z tym muszę zapytać: czy Luter był marksistą?
Nie nazwałbym go marksistą, ponieważ byłby to anachronizm.
Nie zmienia to jednak faktu, że istnieje bardzo wiele ogniw łączących Lutra i późniejsze rewolucje, jak chociażby element buntu i absolutnej wiary w swój prywatny osąd. To one stanowią swoisty „korzeń”, z którego wyrasta wrogość wobec zastanego ładu i porządku, i dlatego, zdaniem rewolucjonistów, można je na nowo wykreować.
To jednak nie wszystko. Rewolucjoniści zawsze charakteryzowali się wiarą w kreacyjną moc ludzkiego rozumu i przekonaniem, że mogą zlikwidować wszystkich, którzy się im przeciwstawiają. Wreszcie znaczenie miała też propaganda. To w czasach Lutra i za jego sprawą powstał największy zasób antykościelnej retoryki i propagandy, z której czerpali oświeceniowi rewolucjoniści wieku XVIII, a później również marksiści.
Jakie były skutki odrzucenia wolności Kościoła?
Chodzi o powrót do czasów sprzed cesarza Konstantyna, kiedy to władca świecki skupiał w swoim ręku całkowitą władzę, również całkowitą władzę duchowną. Dzięki poparciu Lutra i odrzuceniu Kościoła katolickiego świeccy władcy w cesarstwie niemieckim od XVI wieku mogli stać się jednocześnie „biskupami w stanie nadzwyczajnym”. Przejęte w wyniku tej operacji ziemie i dobra kościelne dawały władcą ogromne zaplecze finansowe i pozwalały na stworzenie nowej formy tyranii państwowej na niespotykaną wówczas skalę.
Słuchając wypowiedzi wielu hierarchów m.in. Kościoła w Niemczech można odnieść wrażenie, że katolicy i protestanci wierzą w tego samego Boga. To jednak nieprawda, co mocna podkreśla Pan w swojej książce. Jak to jest w związku z tym? Leon X potrafił wysyłać do dyskusji z Lutrem swoich teologów, którzy „rozkładali na łopatki” całą jego doktrynę. Dzisiaj tego nie ma…
To bardzo dobre spostrzeżenie i przyznam, że sam wielokrotnie się nad tym zastanawiałem.
Moim zdaniem jest to ściśle związane z przebiegiem i skutkami Soboru Watykańskiego II. To tam po raz pierwszy na dużą skalę wystąpili protestanccy obserwatorzy i wiele dokumentów przyjęto w taki sposób, aby odpowiadały „duchowi ekumenizmu”. W związku z tym podczas SW II po raz pierwszy w oficjalnych aktach Kościoła znalazły się fragmenty wyjątkowo niejasne i nie do końca określone i to tylko dlatego, żeby dostosować się do oczekiwań, jak wtedy mówiono, „braci odłączonych”.
Na marginesie: warto zaznaczyć, że dzisiaj w Kościele formuła „brat odłączony” praktycznie nie występuje, ponieważ uznaje się, że protestanci są w gruncie rzeczy takimi samymi chrześcijanami jak katolicy, a różnica między nimi jest sprowadzona w zasadzie do niewielkich różnic we wrażliwości, ewentualnie do spraw całkowicie marginalnych, żeby nie powiedzieć nieważnych i nieistotnych.
Zamieszanie wprowadzone w czasie SW II doskonale obrazuje późniejszy rozwój stosunków na linii katolicy-protestanci. Coraz bardziej niejasne i nieokreślone formuły stosowane przez hierarchów Kościoła powodują, że doktryna katolicka zostaje tak rozmyta, iż w oparciu o nią bardzo trudno ocenić błędy protestantyzmu. Ceną za jedność jest ucieczka od prawdy.
Skoro wszystko jest rozmyte, to dlaczego protestanci nie chcą nawrócić się na katolicyzm i wrócić do Kościoła?
Ale Kościół to nie wspólnota wierzących w cokolwiek i jakkolwiek, ale wspólnota jednej konkretnej, dogmatycznej wiary. Zresztą do jakiego Kościoła katolickiego mieliby wrócić dziś protestanci? Podam przykład: na początku września br. protestanci, w tym wypadku tzw. „wolne kościoły USA”, głównie południowi baptyści, czyli bardzo konserwatywna grupa chrześcijan, ogłosili coś, co można nazwać „deklaracją z Nashville”. Zapisano w niej najważniejsze, ich zdaniem, punkty dotyczące tradycyjnej etyki chrześcijańskiej i to w bardzo konserwatywnym duchu. W gruncie rzeczy ta deklaracja mogłaby wyjść spod pióra teologów katolickich. W „nagrodę” zostali za to skrytykowani przez kogoś, kto uchodzi w tej chwili za niemal oficjalnego rzecznika papieża Franciszka, czyli przez jezuitę Jamesa Martina i innych katolickich liberałów.
Właśnie to najlepiej pokazuje stopień chaosu i szaleństwa, w jakim żyjemy. Często zapominamy, że protestantyzm ma bardzo wiele odłamów począwszy od ludzi bardzo bliskich tradycyjnemu katolicyzmowi, szczególnie jego rozumieniu etyki i tradycji, aż po osoby, dla których chrześcijaństwo stanowi co najwyżej jakiś zewnętrzny sztafaż bez żadnego, realnego znaczenia. W większości są oni „wewnętrznymi ateistami” albo po prostu wrogami chrześcijaństwa. Niestety to właśnie ta druga grupa - tak zwani liberalni protestanci - dominuje w różnych państwowych kościołach europejskich.
Z którą z tych grup papież Franciszek prowadzi „dialog ekumeniczny”?
Powiem szczerze, że byłbym jeszcze gotów zrozumieć i zaakceptować spotkania z protestantami walczącymi o zachowanie w coraz bardziej zeświecczonym świecie tradycyjnych zasad chrześcijańskich, takich jak autorzy „deklaracji z Nashville”. Jednoznacznie potępili oni „śluby homoseksualne” i stwierdzili, że jakiekolwiek wspieranie ruchów homoseksualnych jest sprzeczne z tradycyjną doktryną Kościoła.
Niestety, mam wrażenie, że papież rozmawia jedynie z najgorszą częścią radykałów, liberałów i anty-chrześcijan po stronie protestanckiej! Jak bowiem nazwać sytuację, że Ojciec Święty staje ramię w ramię z panią Jackelen - „biskupką” w szwedzkim Lund i daje do zrozumienia, że jest ona jego partnerką w nauczaniu Chrystusa?
Jest to sytuacja absolutnie dramatyczna, ponieważ jedynym jej skutkiem jest pogłębianie chaosu w Kościele Jezusa Chrystusa.
Wiele zamieszania stwarzają również tezy głoszone przez „papieskiego teologa”, czyli kardynała Waltera Kaspera. W jednej ze swoich książek stwierdził on, że Marcin Luter uchylił zatrzaśniętą przez Kościół katolicki furtkę do ostatecznego pojednania katolików i protestantów.
Kard. Kasper to przykład na to, że we współczesnym świecie można stawiać najbardziej absurdalne tezy w dziedzinie historii teologii i w żaden sposób nie odbija się to na czyimś wizerunku czy też pozycji.
Dowodzi tego wspomniana przez Pana teza, której przeczą wszystkie fakty historyczne. To trochę tak, jakby jakiś historyk postawił tezę, że Lenin w 1917 roku był wielkim zwolennikiem porozumienia się z arystokracją w Rosji, albo że Stalin w 1940 roku chciał stworzyć silne, suwerenne państwo polskie całkowicie wolne od ideologii komunizmu, tylko nie znalazł do tego partnerów. Tezy na podobnym poziomie absurdu stawia kardynał Kasper.
Różnica polega na tym, że historyków, którzy stawiają tak niedorzeczne tezy albo w ogóle nie ma, albo nikt ich nie bierze na poważnie. Z kolei kard. Kasper jest ważnym przedstawicielem Kościoła i może spokojnie opowiadać światu swoją wizję Marcina Lutra i reformacji.
Jak Luter i jego nauka są odbierani dzisiaj w Polsce?
Ze względu na to, że Luter był Niemcem, a wszystko co przychodziło bezpośrednio zza zachodniej granicy Polacy traktowali z podejrzliwością, protestantyzm jeśli już przyjął się, to przede wszystkim w wersji kalwińskiej.
Luter nie jest jakimś istotnym punktem odniesienia w polskiej dyskusji. Problem polega również na tym, że Polacy często nie rozumieją wagi tej postaci i znaczenia sporu teologicznego jaki od wieków trwa w Niemczech.
Dla wielu Polaków Luter to postać, która w istotny wpłynęła na przebieg historii, co jest oczywiście prawdą. Niestety pytanie, czy wpływ ten okazał się dobry czy zły, pada niezwykle rzadko.
Przypomnę, że do komitetu obchodów 500-lecia reformacji wszedł prymas Polak. Jest to sytuacja przedziwna. Popierając tego typu inicjatywę prymas Polski udziela jednocześnie poparcia dla dokonań Lutra i „darów reformacji”. Przypominam, że w nauce Lutra nie ma miejsca ani dla celibatu, ani dla sakramentów, ani dla kapłaństwa a co za tym idzie również dla prymasa Polski!
Prymas Polak nie dostrzega zagrożeń z świętowania 500-lecia reformacji, a czy dostrzegają je „prości wierni”?
Siłą i jednocześnie słabością polskiego katolicyzmu jest to, że wierni darzą ogromnym zaufaniem hierarchów Kościoła. Wierni w zdecydowanej większości zakładają, że jeśli duchowny coś robi, to ma ku temu jakieś istotne powody. Dopiero kiedy ktoś zaczyna dokładniej wszystko badać, to wówczas okazuje się, że niejednokrotnie mamy do czynienia z sytuacjami co najmniej dziwnymi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz D. Kolanek