Benjamin Lee WHORF
fragmenty trzech tekstów ogłoszonych w latach 1940-1941 na łamach Technology Review, w przekładzie Teresy Hołówki
NAUKA A JĘZYKOZNAWSTWO
Każdy normalny człowiek na świecie, wyjąwszy okres niemowlęctwa, potrafi mówić i mówi. Z tej racji wszyscy ludzie - czy to cywilizowani, czy też nie - przechodzą przez życie z naiwnymi, ale głęboko zakorzenionymi mniemaniami na temat mowy i jej stosunku do myślenia. Sądy te, ściśle związane z nawykami językowymi, które istnieją w nas nieświadomie i automatycznie, są utrwalone i jakiekolwiek wobec nich zastrzeżenia przyjmowane są z oporami. Co więcej, nie są one bynajmniej dorywcze i odosobnione; ich podłoże ma charakter wyraźnie systematyczny, toteż mamy prawo nazwać je logiką naturalną - termin ten wydaje mi się trafniejszy od często używanego w tym kontekście terminu "zdrowy rozsądek".
Wedle logiki naturalnej fakt, że wszyscy od dzieciństwa biegle władamy językiem, sprawia, iż każdy jest sam dla siebie najwyższym autorytetem w dziedzinie formowania i komunikowania myśli. Wystarczy tylko odwołać się do tkwiącego w nas powszechnego substratu logiki czy też rozumu. Z punktu widzenia logiki naturalnej mówienie stanowi proces uboczny, nastawiony nie na formułowanie idei, lecz wyłącznie na porozumiewanie się. Mówienie, posługiwanie się językiem zaledwie "wyraża" - jak się zakłada - to, co zostało już w zasadzie sformułowane na poziomie niewerbalnym. Formułowanie owo, zwane zwykle myślą bądź myśleniem, jest procesem niezależnym i neutralnym wobec poszczególnych języków. Każdy język ma swą gramatykę, która jest niczym innym, jak tylko zbiorem norm poprawności społecznej i konwencjonalnej; sądzi się więc, że użyciem języka rządzą nie tyle owe normy, co raczej nasze racjonalne, inteligentne i poprawne myślenie.
Myślenie zależy nie od gramatyki, lecz od praw logiki, praw rozumu, jednakich dla wszystkich postrzegających; są one wyrazem racjonalizmu, jaki każdy z nas może niezależnie "odnaleźć", bez względu na to, czy mówi po chińsku, czy językiem czoktaw. W naszej kulturze do miana ambasadorów tego porządku rzeczy, tj. domeny i praw czystego rozumu, pretendują schematy matematyki i logiki formalnej. Różnorakie języki etniczne to paralelne w zasadzie metody wyrażania jednego i tego samego racjonalizmu myśli, a istniejące między nimi odrębności są w istocie nieznaczne i wydają się ważne tylko wówczas, gdy patrzymy na nie z bliskiego dystansu. Utrzymuje się dalej, że matematyka, logika symboliczna, filozofia traktują - w odróżnieniu od języka - o świecie rozumu w sposób bezpośredni, dlatego też nie można ich uważać za jakieś szczególne "przedłużenie" tegoż języka. To tradycyjne podejście ilustruje znakomicie dworowanie sobie z pewnego niemieckiego gramatyka, który całe życie poświęcił studiom nad celownikiem. Z punktu widzenia logiki naturalnej celownik, jak cała zresztą gramatyka, to kwestia o znaczeniu drugorzędnym. Jakże inne nastawienie przejawiali starożytni Arabowie: dwóch książąt - jak głosi przypowieść - pokłóciło się o to, któremu z nich ma przypaść zaszczyt włożenia butów najbardziej wykształconego gramatyka w królestwie, zaś ojciec ich - kalif - skomentował to zdarzenie uwagą, iż chlubą jego kraju jest właśnie wywyższanie gramatyków nad królów.
Popularne powiedzenie, że wyjątek potwierdza regułę, zawiera w sobie sporo mądrości, choć z punktu widzenia logiki formalnej jest ono absurdem od momentu, w którym słowo "potwierdzać" straciło swój pierwotny sens "wypróbowywania". W porzekadle tym, wyklętym z logiki, tkwi głęboka prawda psychologiczna, którą możemy zinterpretować tak oto: jeśli nie istnieją wyjątki od danej reguły, to nie możemy jej uznać za regułę ani za cokolwiek innego; stanowi ona po prostu fragment "zaplecza" naszego doświadczenia, z którego nic zdajemy sobie zwykle sprawy. Nie doznawszy niczego, co byłoby z taką "regułą" niezgodne, nie jesteśmy w stanie wyodrębnić jej i sformułować, o ile nie rozszerzymy naszego doświadczenia i punktu odniesienia na tyle, byśmy zetknęli się z wyłomem w owej prawidłowości. Sytuacja ta przypomina pod pewnymi względami niedostrzeganie wody, dopóki nie wyschnie nam źródło, albo niezauważanie potrzeby powietrza, dopóki nie zaczniemy się dusić.
Załóżmy, że jakąś rasę ludzi obarcza defekt fizjologiczny, polegający na postrzeganiu wyłącznie koloru niebieskiego. Byłoby im niezwykle trudno sformułować regułę głoszącą, że widzą tylko kolor niebieski. Termin "niebieski" nie miałby tu żadnego znaczenia, język ich byłby pozbawiony określeń kolorów, a wyrazy oznaczające rozmaite doznania niebieskości odpowiadałyby naszym przymiotnikom "jasny", "ciemny", "biały", "czarny" itd., ale nie naszemu przymiotnikowi "niebieski". Aby móc sformułować prawo czy też normę postrzegania wyłącznie koloru niebieskiego, plemię takie musiałoby napotkać wyjątki, musiałoby czasem postrzegać także inne kolory. (…)
Gdy odwracamy głowę, do siatkówki oka dociera dokładnie taki obraz, jak gdyby to, co widzimy, obracało się wokół nas. A!e zjawisko to należy do owego "zaplecza" i nie dostrzegamy go; nie widzimy okręcającego się pokoju - uświadamiamy sobie tylko, że poruszamy głową w statycznym otoczeniu. Jeśli jednak zaczniemy uważnie obserwować, co się dzieje w momencie szybkiego odwracania głowy lub przenoszenia wzroku, spostrzeżemy moment zamglenia między dwoma wyraźnymi obrazami.
Zwykle nie zdajemy sobie zupełnie z tego sprawy; wydaje się nam, że oglądamy świat ostro przez cały czas. Jeśli mijamy dom czy drzewo, ich obraz na siatkówce zmienia się tak, jak gdyby przedmioty te okręcały się wokół osi, ale gdy chodzimy normalnie, umiarkowanym krokiem, zjawisko to do nas nie dociera. Dziwne ruchy otoczenia, w którym się poruszamy, ujawniają czasem źle dopasowane okulary, zwykle jednak ów relatywny ruch nie zostaje dostrzeżony, gdyż nasze wyposażenie psychiczne nastawione jest na ignorowanie mnóstwa zjawisk, które są na tyle powszednie, że w codziennym życiu przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
Logika naturalna obarczona jest dwoma błędami. Po pierwsze - umyka jej uwagi fakt, że zjawiska językowe mają dla rodzimych użytkowników charakter nieomal przyrodzony i znajdują się poza obrębem ich krytycznej świadomości i wpływu. Toteż każdy, kto zaczyna jako naturalny logik mówić o rozumie, logice, zasadach poprawnego myślenia, podąża po prostu za schematami gramatyki, które zawiera dany język czy też dana rodzina języków, a które w żadnej mierze nie są uniwersalne ani nie stanowią powszechnego wyposażenia ludzkiego. Po drugie - logika naturalna myli zgodne rozumienie treści przekazywanych za pomocą języka z wiedzą o procesach, które owo porozumienie umożliwiają, tj. z pogardzaną (a nawet uznawaną za zbyteczną) dziedziną gramatyki. Jeśli dwoje ludzi mówi tym samym językiem, to bardzo prędko osiągną oni jednomyślność co do przedmiotu rozmowy, co do odniesienia jej do rzeczywistości. A może wydawać B jakieś polecenia, które ten, ku satysfakcji A, płynnie wykonuje. Ponieważ A i B - logicy naturalni - tak znakomicie rozumieją się wzajem, sądzi się, że muszą oni z pewnością wiedzieć, jak do tego dochodzi, i że na przykład kwestia takiego doboru słów, by należycie wyrażały myśli i intencje, jest dla nich sprawą całkiem prostą. Gdyby jednak spytać A,w jaki. sposób udało mu się porozumieć tak szybko z B, prawdopodobnie powtórzyłby - skrótowo lub rozwlekle - to wszystko, co przekazał poprzednio B, gdyż oczywiście A nie ma pojęcia o procesach, jakie wchodzą tu w grę. Cały ów zdumiewający splot językowych wzorców i klasyfikacji, który jest niezbędnym warunkiem wzajemnego dopasowania się A i B, tkwi w ich podstawowym wyposażeniu umysłowym.
Zjawiska owego zaplecza czy też wyposażenia stanowią właściwą domenę gramatyków, czyli - by nadać im bardziej nowoczesne miano - lingwistów. Termin "lingwista" oznacza potocznie, zwłaszcza w dziennikarstwie, osobę, która potrafi szybko porozumiewać się z ludźmi mówiącymi rozmaitymi językami. Kogoś takiego należałoby raczej nazwać poliglotą bądź multilingwistą. Lingwiści (w naukowym sensie) stwierdzili już dawno, że umiejętność biegłego posługiwania się językiem nie wymaga w sposób konieczny wiedzy o językowym zapleczu, znajomości zjawisk warunkujących język, ich struktury i przebiegających w nich procesów, podobnie jak umiejętność gry w bilard nie wymaga wiedzy o prawach mechaniki, które przejawiają się w ruchu kul.
(…) Jak widać, do osiągnięcia porozumienia nie jest niezbędna wiedza o regułach języka, które porozumienie to umożliwiają, ale też nie ma między nimi rozziewu; im kwestia trudniejsza i bardziej skomplikowana, tym hardziej wiedza owa okazuje się pomocna, aż wreszcie następuje moment - jak sądzę, cywilizacja nasza prawie go osiągnęła - gdy wiedza o języku staje się nie tyle ułatwieniem, co koniecznością. Sytuacja ta przypomina trochę zasady nawigacji. Każdą płynącą łódź obejmują swym działaniem prawa naszej planety; wprawdzie młody chłopak może okrążyć przylądek na swej skorupinie bez znajomości geografii, astronomii, matematyki i polityki międzynarodowej, ale kapitan wielkiego okrętu musi się nieco w tego typu sprawach orientować.
Kiedy lingwiści zbadali w sposób krytyczny i naukowy wiele języków o zupełnie odmiennych wzorcach, ich płaszczyzna odniesienia znacznie się poszerzyła, zjawiska traktowane dotychczas jako uniwersalne ukazały się w innym świetle i w językoznawstwie pojawiła się nowa hierarchia ważności. Okazało się bowiem, że system językowego zaplecza (innymi słowy - gramatyka) nie jest po prostu pewnym reproduktywnym narzędziem wyrażania idei, lecz czynnikiem owe idee kształtującym, programem i przewodnikiem aktywności umysłowej, analizy doznań i syntezy intelektualnej każdego z nas. Proces formułowania myśli nie jest niezależny i racjonalny w tradycyjnym sensie, lecz stanowi fragment określonej gramatyki i w zależności od niej wykazuje mniejsze lub większe zróżnicowania. Dokonujemy segmentacji natury tropami wyznaczonymi przez nasze języki ojczyste. Wyodrębniamy pewne kategorie i typy w świecie zjawisk nie dlatego, że każdemu obserwatorowi rzucają się one w oczy, wręcz przeciwnie - rzeczywistość jawi się nam jako kalejdoskopowy strumień wrażeń, strukturę natomiast nadają jej nasze umysły - to jest przede wszystkim tkwiące w naszych umysłach systemy językowe. Dzielimy świat na części, porządkujemy go za pomocą pojęć, przypisujemy mu sens w określony sposób, ponieważ jesteśmy sygnatariuszami umowy, by czynić to tak właśnie, a nie inaczej; umowy, która obowiązuje w naszej społeczności językowej i którą skodyfikowano we wzorcach naszego języka. Umowę tę zawarliśmy implicite i nigdy nie została ona spisana, ale jej warunki obowiązują bezwzględnie - nie jesteśmy w stanie mówić bez zaakceptowania ustanowionych przez nią klasyfikacji danych i ich uporządkowania.
Fakt ten ma niesłychaną wagę we współczesnej nauce, oznacza bowiem, że nikt nie potrafi opisać rzeczywistości całkowicie bezstronnie: wszystkich nas krepują pewne prawidła interpretacji nawet wówczas, gdy sądzimy, że jesteśmy wolni. Tylko osoby obeznane z całym spectrum systemów językowych mogą być w tym sensie wolne, ale nawet lingwiści nie mogą się tym dotychczas poszczycić. Dochodzimy tu do nowej zasady relatywizmu: postrzegający nie utworzą sobie tego samego obrazu świata na podstawie tych samych faktów fizycznych, jeśli ich zaplecza językowe nie są podobne lub przynajmniej porównywalne.
Nie doszlibyśmy do tej szokującej konkluzji porównując ze sobą współczesne języki europejskie i dorzucając do nich ewentualnie łacinę i grekę jako dobre punkty odniesienia. W językach tych panuje jedność podstawowych wzorców, która na pierwszy rzut oka zdaje się zgadzać z logiką naturalną. Uniformizm ów jednak istnieje tylko dlatego, że wszelkie języki indoeuropejskie wykrojone zostały wedle tego samego podstawowego szablonu, wywodząc się historycznie z niegdysiejszej wspólnoty językowej, i że w postaci bardziej współczesnej partycypowały w tworzeniu pewnej homogenicznej kultury, której zasadnicze rysy wywodzą się z podłoża łaciny i greki. Języki indoeuropejskie spełniają więc ów warunek zasady relatywizmu językowego, rozpoczynający się w poprzednim akapicie od słowa "jeśli": warunek rozporządzania podobnym zapleczem językowym. Stąd właśnie wynika jednomyślność co do opisu świata w społeczności dzisiejszych naukowców. Zauważmy jednak, że "postrzegający, którzy mówią jednym z języków indoeuropejskich" to nie to samo co "wszyscy postrzegający". Fakt, iż scjentyści tureccy czy chińscy ujmują rzeczywistość w tych samych kategoriach co akademicy Zachodu, oznacza tyle tylko, że przejęli oni gremialnie zachodni system racjonalizowania, nie oznacza natomiast, że wypracowali go na swych rodzimych stanowiskach obserwacyjnych.
Jeśli porównamy nasze języki z chińskim, semickimi, tybetańskimi czy afrykańskimi, rozbieżności w analizie rzeczywistości stają się bardziej widoczne, a gdy przystąpimy do tubylczych języków Ameryki, gdzie wspólnoty językowe kroczyły własnymi szlakami, niezależnie od Starego Świata, fakt różnego artykułowania rzeczywistości okazuje się zupełnie niezbity. Objawia się nam wówczas w całej pełni relatywność wszystkich systemów pojęciowych, łącznie z naszym własnym, i ich generalna zależność od języka. Indian nie proszono wprawdzie nigdy o zajęcie pozycji scjentystów, ale nie ma to większego znaczenia. Wykluczyć wszystko, co oferują nam ich języki na temat umysłu ludzkiego, to tak jakby kazać botanikom badać wyłącznie rośliny uprawne oraz róże cieplarniane i ferować na tej podstawie wyroki o całym świecie roślinnym.
Rozważmy parę przykładów. Większość słów można podzielić na dwie klasy, odznaczające się różnymi własnościami logicznymi i gramatycznymi. Pierwszą klasę nazywamy rzeczownikami ("człowiek", "dom"), drugą czasownikami ("biec", "uderzyć"). Zdarza się czasem, że wyrazy należące do jednej z tych kategorii funkcjonują wtórnie w ramach drugiej kategorii (np. angielskie run - biec i a run - bieg), lecz na poziomie prymarnym rozróżnienie to jest absolutne. Języki nasze dokonują dwubiegunowego podziału rzeczywistości. Tymczasem rzeczywistość sama w sobie nie odznacza się spolaryzowaniem. Powiadamy, iż "biec", "skręcać", "uderzać" to czasowniki, gdyż odnoszą się do zdarzeń o charakterze czasowym i krótkotrwałym, do czynności; dlaczego jednak rzeczownikiem jest np. "pięść"? Przecież słowo to oznacza coś, co w istocie jest pewnym zdarzeniem czasowym. To samo dotyczy takich wyrazów, jak "błyśnięcie", "iskra", "fala", "wir", "pulsacja", "płomień", "sztorm", "faza". "cykl", "spazm", "hałas" , "emocja". Jeżeli "człowiek" i "dom" są rzeczownikami, ponieważ odnoszą się do zdarzeń długotrwałych i stabilnych, czyli do rzeczy, co robią wśród czasowników takie wyrażenia, jak "pozostawać", "należeć (do czegoś)", "rozciągać się", "sterczeć", "kontynuować", "trwać", "rozrastać się", "przebywać"? Jeżeli uznamy, iż "posiadać" i "należeć" są czasownikami, bo chodzi tu raczej o stabilne relacje niż o stabilne, postrzegane obiekty, to dlaczego zaliczamy do rzeczowników "równowagę", "nacisk", "strumień", "pokój", "naród", "społeczeństwo", "plemię", "siostry" i wszelkie terminy dotyczące pokrewieństwa? Spostrzegamy, że "zdarzeniem" jest dla nas to, co "język nasz ujmuje jako czasownik" - nie umiemy zdefiniować "zdarzenia", "rzeczy", "obiektu", "relacji" itp. na podstawie rzeczywistości: zawsze musimy okrężnie odwoływać się do kategorii gramatycznych języka używanego przez osobę definiującą.
W języku hopi "błyśnięcie", "fala". "płomień", "meteor", "kłąb dymu", "pulsowanie" są czasownikami - zdarzenia z natury swej krótkotrwałe nie mogą być niczym innym, jak tylko czasownikami. "Chmurę" i "burzę" natomiast obejmuje dolny limit trwania dla czasowników. Hopi dokonują klasyfikacji zdarzeń (izolat językowych) wedle typów trwania, co przy naszych nawykach myślowych wydaje się zabiegiem dziwacznym. Z drugiej strony - w języku nutka na Vancouver lsland wszelkie wyrazy zdają się być czasownikami i brak jest rozróżnienia dwu podstawowych gramatycznych kategorii; napotykamy tu jakby monistyczny pogląd na świat i obejmowanie wszelkich faktów tylko jedną klasą słów. W nutka nie mówi się "dom", lecz raczej "pojawia się dom" czy "domuje się", podobnie do naszych wypowiedzi bezpodmiotowych w rodzaju: "błyska" czy "pali się". Zwroty te mają charakter czasownikowy, ponieważ podlegają odmianie temporalnej i duracyjnej. Tak np. wyrażenie oznaczające dom może - w zależności od przyrostków - odnosić się do domu długotrwałego, do domu prowizorycznego, do domu przyszłego, do czegoś, co dopiero zaczyna być domem, do czegoś, co bywało domem itd. Indianie Hopi mają tylko jeden rzeczownik na oznaczenie wszelkich rzeczy i istot latających z wyjątkiem ptaków, do których odnosi się inna nazwa. Rzeczownik ów oznacza więc klasę OL - P, tj. obiektów latających minus ptaki. Hopi nazywają tym samym słowem owada, samolot, jak również pilota - i nie czują się tym faktem zakłopotani. Możliwym nieporozumieniom, który z elementów owej rozległej kategorii wchodzi w rachubę, zapobiega oczywiście kontekst. Taka klasa wydaje się nam zbyt obszerna; analogicznie Eskimosi odbierają nasz wyraz "śnieg". Używamy go w odniesieniu do śniegu padającego, śniegu leżącego na ziemi, śniegu ubitego na lód, śniegu topniejącego, śniegu niesionego przez zadymkę i we wszelkich innych okolicznościach. Dla Eskimosów tak wszechobejmujące słowo jest niemal niewyobrażalne; powiedzą nam oni, że padający śnieg, bryja itd. są to rzeczy i zmysłowo, i praktycznie zupełnie odmienne, że pozostają do siebie zgoła w opozycji i dlatego też przysługują im różne nazwy. Aztekowie natomiast posuwają się tu jeszcze dalej niż my: "zimno", "śnieg" i "lód" ujmują w swym języku za pomocą tego samego, podstawowego wyrazu o zmiennych końcówkach: "lód" jest formą rzeczownikową, "zimno" - przymiotnikiem, zaś "śnieg" - "lodowatą mgłą".
Najbardziej zaskakujący jest chyba fakt, że tak szacowne kategorie kultury Zachodu, jak czas, materia i prędkość, okazują się nie mieć aż tak doniosłego znaczenia dla konstruowania spójnego obrazu rzeczywistości. Nie oznacza to, oczywiście, niwelacji doznań psychicznych, jakie umieszczamy pod tymi nagłówkami, problem polega raczej na przewadze albo co najmniej równie sprawnym funkcjonowaniu kategorii wywodzących się z doznań odmiennego typu. Język hopi można by nazwać językiem bezczasowym. Wyróżnia się w nim czas psychologiczny, "trwanie" Bergsona, ale "czas" ten nie jest czasem matematycznym; czasem, do którego odnosi się fizyczny symbol t. Osobliwe właściwości czasu u Hopi sprowadzają się do jego zmienności w zależności od nadawcy, do braku pojęcia jednoczesności i do wymiaru zerowego: nie można mianowicie przypisać mu liczby większej od jedności. Hopi nie mówią: "Zostałem na pięć dni", lecz: "Wyjechałem piątego dnia". Wyraz odnoszący się do tak rozumianego czasu, odpowiednik naszego "dnia", nie występuje w liczbie mnogiej. (…)
JĘZYKOWNAWSTWO JAKO NAUKA ŚCISŁA
Rewolucyjne przemiany, jakim od roku 1890 podlega świat nauki - przede wszystkim fizyka, ale również chemia, biologia i humanistyka - zawdzięczamy nie tyle nowym faktom, co raczej nowym sposobom myślenia o nich. Dokonano oczywiście wielu ważnych odkryć, lecz najistotniejszą sprawą jest to, że dziedziny, w których odkrycia te nastąpiły - teoria względności, teoria kwantów, elektronika, kataliza, chemia koloidalna, genetyka, psychologia postaci, psychoanaliza, bezstronna antropologia kulturowa itd. - wyróżnia nie spotykany dotąd przyrost radykalnie nowych pojęć, brak zgodności z poglądem na świat, który - nie kwestionowany przez nikogo - minął wraz z okresem klasycznym oraz szukanie po omacku wyjaśnień, rozwiązań i ponownych sformułowań problemów.
Wyraziłem się tu "nowe sposoby myślenia o faktach", gdy powinienem właściwie powiedzieć: "nowe sposoby mówienia o faktach". Kluczową kwestią we wszelkim rozwoju nauki jest bowiem posługiwanie się językiem. (…) Słowu "mówić" należy się znacznie więcej respektu i szacunku niż słowu "myśleć". Warto też uprzytomnić sobie, iż wszelka nauka rozpoczyna się mówieniem i kończy się mówieniem; jest więc ono przeciwieństwem pospolitości. Wyrazy takie, jak "analizować", "porównywać", "wnioskować", "rozumować", "postulować", "teoretyzować", "sprawdzać", "dowodzić" świadczą o tym, że ilekroć naukowiec zabiera się do czegokolwiek, musi mówić o tym, co robi. Jak to wykazał Leonard Bloomfield, każde badanie naukowe wychodzi od zbioru zdań wyznaczających drogę do pewnych obserwacji i eksperymentów, których rezultaty dopóty nie są w pełni naukowe, dopóki nie zwrócą się na powrót do języka, rodząc ponownie zbiór zdań stanowiących podstawę dalszych wypadów w nieznane. Naukowe posługiwanie się językiem podlega regułom i prawom dyscypliny, która zajmuje się wszelkimi aspektami mówienia, mianowicie językoznawstwa.
Jak to usilnie podkreślałem w jednym z wcześniejszych moich artykułów (Nauka a językoznawstwo), wszyscy ulegamy pewnemu złudzeniu dotyczącemu mowy: sądzimy, iż jest ona zjawiskiem całkowicie spontanicznym i nieskrępowanym, narzędziem, które zaledwie "wyraża" coś, co pragniemy wyrazić. To iluzoryczne wrażenie powstaje wskutek tego, że elementy normatywne w pozornie swobodnym toku wypowiedzi mają charakter tak autokratyczny, iż obligują one nadawcę bądź odbiorcę w sposób równie dla nich nieświadomy co władza praw natury. Zjawiska językowe należą do zaplecza, z którego mówiący nie zdają sobie sprawy zupełnie albo w stopniu niedostatecznym, podobnie jak nie zdają sobie sprawy z obecności kurzu w powietrzu, mimo iż rządy, jakie sprawuje nad nimi język, dadzą się raczej przyrównać do prawa grawitacji niż do mocy drobin kurzu. Owe automatyczne, nie uświadamiane wzorce nie są identyczne dla wszystkich ludzi, lecz specyficzne dla każdego języka; tworzą jego stronę formalną, czyli "gramatykę" - termin ten obejmuję znacznie więcej niż "gramatyka", której uczyliśmy się w szkole.
Z ustaleń tych wynika coś, co nazwałem "zasadą relatywizmu językowego". Głosi ona, mówiąc najogólniej, iż ludzie posługujący się wyraźnie różnymi gramatykami są nastawieni przez owe gramatyki na różne typy postrzegania i różne oceny zewnętrznie podobnych do siebie aktów percepcji; stąd też nie są równoważni sobie jako postrzegający i muszą dochodzić do odmiennych obrazów rzeczywistości. (…) Z każdego takiego naiwnego i niesformułowanego poglądu na świat może wyrosnąć pogląd naukowy, dany explicite; dokonać się to może przez wyspecjalizowanie tych samych podstawowych wzorców gramatycznych, które dały początek owym naiwnym sposobom widzenia rzeczywistości. W ten sposób współczesny naukowy pogląd na świat powstał przez wyspecjalizowanie gramatyki zachodnich języków indoeuropejskich. Oczywiście, gramatyka nie zrodziła nauki, ale powlokła ją swymi barwami. Przytrafiło się to owym językom wskutek szczególnego biegu historii, ktory pobudził do życia handel, manufaktury, systemy miar i wag, wreszcie wynalazczość techniczną w tych akurat regionach globu, gdzie języki te dominowały.
Ludzie podzielający dany pogląd na świat nie zdają sobie sprawy, że zasady ich myślenia i języka mają charakter idiomatyczny; zadowalają się nimi w zupełności i wydają im się logicznie nieuchronne. Weźmy jednak outsidera, człowieka przywykłego do zupełnie odmiennego języka i odmiennej kultury, czy nawet naukowca starej daty posługującego się językiem nieco różnym od naszego, a nie wszystko bynajmniej wyda im się logiczne i konieczne. Podawane przez nas, oficjalnie uznane racje i uzasadnienia odbiorą oni ze zdziwieniem jako idiomatyczne facons de parler. Uprzytomnijmy sobie chćby, co odpowiadali niegdyś wykształceni ludzie na pytania .dotyczące przyrody. Dlaczego woda pojawia się w pompie? - Bo natura nie znosi próżni. Dlaczego woda gasi ogień? - Dlatego, że woda jest mokra bądź też dlatego, że zasada ognia i zasada wody przeciwstawiają się sobie. Dlaczego płomień się pali? - Bo zapala się światłość elementu. Dlaczego można podnieść kamień skórzaną przyssawką? - Bo siła wysysania wyciąga kamień do góry. Dlaczego ćma leci do światła? - Bo jest ciekawa; bo światło ją pociąga. Kiedyś zdania te wydawały się całkowicie logiczne. Dziś brzmią dla nas jak idiosynkrazje dziwacznego żargonu. Przemian tych nie spowodowało wszak odkrycie przez naukę jakichś nowych faktów. Nauka po prostu inaczej sformułowała znane od dawna fakty i wraz z powstaniem tego nowoczesnego sposobu mówienia przestały nas obowiązywać pewne reguły dawnego żargonu.
(…) W sytuacji tej nie pomogą nam analizy filozoficzno-matematyczne, posługujące się zaawansowaną symboliką, ale słabo zorientowane w języku samym w sobie. Niestety, w ostatnich pracach przedstawicieli tego nurtu widać brak dobrego rzemiosła. Maniackie próby wtłaczania języka w formułki wyższej matematyki, przy jednoczesnej ignorancji jego najbardziej elementarnych właściwości, to nic innego, jak ściąganie na siebie niepowodzeń. Fizycy nie zaczynają od struktur atomowych i promieni kosmicznych, lecz od poruszania się zupełnie zwyczajnych przedmiotów fizycznych i symbolicznego (matematycznego) wyrażania obserwowanych zjawisk. Podobnie jest z językoznawstwem: nie sposób wychodzić od sensu czy struktury sądów logicznych. Właściwą drogę wyznaczają normatywne wzorce, w jakie układają się zwykłe dźwięki mowy i ich zapis za pomocą specjalnej symboliki. (…)
JĘZYKI I LOGIKA
(…) Jak już pisałem w artykule Nauka i językoznawstwo ("Review", nr kwietniowy 1940 r.) - fakt, że mówienie nie sprawia nam wysiłku i że umiejętność tę przyswajamy sobie we wczesnym dzieciństwie, skłania nas do traktowania myślenia i mowy jako czegoś zupełnie prostego i przezroczystego. Wydaje się nam - co jest zrozumiałe - że opierają się one na oczywistych prawach rozumu wspólnych całej ludzkości. Znamy odpowiedzi na wszystko! Jeśli jednak bliżej się przyjrzeć naszym odpowiedziom, okazują się one dość mgliste. Używamy języka po to, aby osiągnąć porozumienie co do przedmiotu sprawy: gdy mówię "Zamknij drzwi", to i ja, i mój rozmówca zgadzamy się, że wyraz "drzwi" dotyczy pewnego fragmentu otoczenia i że ja życzę sobie, by coś się zdarzyło. Nasze tłumaczenia, jak dochodzi do tego rodzaju porozumień - choć zupełnie wystarczające na codzienny użytek - nie są niczym więcej, jak tylko nowymi umowami (ustaleniami) co do tego, o czym mowa (drzwi itp.), uzupełnianymi przez coraz nowe twierdzenia na temat społecznych i indywidualnych potrzeb, które skłaniają nas do komunikowania się. Nie ma w tym ����adnych praw myślenia. Ale strukturalne prawidłowości zdań każą nam się domyślać istnienia owych praw gdzieś na dalszym planie. Jest rzeczą oczywistą, że wszelkie eksplikacje rozumienia takich wypowiedzi, jak np.: "Więc ja na niego i mówię mu, mówię: słuchaj no, czego ty nie chcesz ... ", nie są w stanie uchwycić, jak faktycznie owi "ja" i "on" zdołali się w takim przypadku porozumieć. Podobnie psychosocjologiczne opisy potrzeb społecznych i emocjonalnych, które zmuszają nas do komunikowania się z innymi - choć skądinąd interesujące - są jedynie uczoną wersją uchylenia się od rzeczywistych wyjaśnień. Analogicznym unikiem jest przechodzenie od wypowiedzi, przez fizjologię i "bodźce", do sytuacji społecznych.
To, dlaczego rozumiemy, być może pozostanie przez długi jeszcze czas zagadką, ale to, jak rozumiemy - logika rozumienia, jej prawa i reguły - jest obiektem dostępnym badaniom. Składa się nań gramatyczne "zaplecze" danego języka ojczystego, obejmujące nie tylko zasady budowania zdań, ale także zasady analizowania rzeczywistości i rozbijania strumienia doznań na przedmioty i całości, o których następnie mówimy. Jest to fakt niezmiernie doniosły dla nauki, ponieważ świadczy o tym, że nauka może mieć racjonalną, czyli logiczną podstawę, choćby nawet okazała się relatywistyczna i niezgodna z naturalną logiką Szarego Człowieka. Może ona zmieniać się wraz z językiem i wymagać czasem geograficznego wytyczania zakresów owej zmienności, niemniej pozostaje podstawą logiczną o dających się wykryć regułach. Nic nie zmusza nauki do tego, by była świadkiem, jak jej procedury myślenia i wnioskowania przeobrażają się w procesy podrzędne wobec dostosowywania się społecznego i popędów emocjonalnych.
Co więcej - z tego, że język odgrywa wielką rolę, nie wynika, moim zdaniem, iż istnieje poza nim coś, co tradycyjnie zwano "umysłem". Własne badania przekonują mnie, że język - nie umniejszając w niczym jego królewskiej roli - jest w pewnym sensie tylko powierzchownym haftem wyszytym na głębszych procesach świadomości, bez których niemożliwe byłoby jakiekolwiek porozumiewanie się, sygnalizowanie czy symbolizowanie, które jednak mogą czasem spowodować komunikowanie się (choć nie prawdziwe porozumienie) bez pośrednictwa języka i symboli. Nazywam język "powierzchownym" w tym sensie, w jakim procesy chemiczne można nazwać powierzchownymi w stosunku do głębszego poziomu zjawisk fizycznych, zachodzących między atomami, elektronami czy jeszcze mniejszymi cząstkami. Nie znaczy to, rzecz jasna, że chemia jest mniej ważna - wręcz przeciwnie - to, co powierzchowne, może być bardziej istotne w ścisłym sensie operacyjnym. Może się nawet okazać, że nie istnieje w ogóle coś takiego, jak "Język" (z dużej litery). Twierdzenie, że "myślenie jest sprawą Języka", stanowi niepoprawne uogólnienie bardziej poprawnego poglądu, że "myślenie jest sprawą różnych języków etnicznych". Różne języki etniczne są zjawiskiem realnym i nie muszą sprowadzać się do czegoś tak uniwersalnego, jak "Język", lecz do czegoś bardziej odpowiedniego, co nazwać można "podjęzykiem" lub "nadjęzykiem", a co nie jest zupełnie niepodobne, nawet jeśli dość niepodobne, do zjawiska zwanego przez nas "umysłem". Takie uogólnienie nie pomniejsza bynajmniej, lecz raczej uwydatnia doniosłość językowych studiów porównawczych dla badania tej dziedziny rzeczywistości. By poznać świat organizmów żywych, botanicy i zoologowie zaczęli opisywać gatunki spotykane na całej kuli ziemskiej, uwzględniając nadto perspektywę czasową w postaci skamielin. Następnie przeszli do porównywania i przeciwstawiania sobie poszczególnych gatunków, wyróżniania rodzin i klas, przemian ewolucyjnych, morfologii i klasyfikowania. Podobną tendencję obserwujemy w językoznawstwie. Ostatecznym jej efektem będzie nowa technologia myślenia i mowy. W genetycznej klasyfikacji języków osiągnięto już zadowalające wyniki. Wyodrębniono rodziny językowe, z których każda wywodzi się od jednego przodka, i opisano ich przeobrażenia czasowe. Tak powstało językoznawstwo porównawcze. Ale znacznie większą wagę dla przyszłej technologii myślenia ma coś, co trzeba by nazwać "językoznawstwem kontrastowym", badającym podstawowe różnice między językami, zachodzące w ich gramatyce, logice i ogólnej analizie doświadczenia.
Jak już pisałem w "Review" (kwiecień 1940), segmentacja rzeczywistości jest pewnym aspektem gramatyki; aspektem rzadko jednak rozważanym przez językoznawców. Rozdzielamy i porządkujemy ciągłość i bieg wydarzeń w taki a nie inny sposób nie dlatego wcale, że - jak się nam wydaje - świat sam w sobie tak właśnie rozpada się na części, lecz dlatego, że - za pośrednictwem naszego języka macierzystego - zawarliśmy umowę, by tak właśnie czynić. Języki różnią się od siebie nie tylko sposobami budowania zdań, lecz również tym, jak dzielą rzeczywistość na elementy, o których następnie mówi się w zdaniach. W efekcie owego podziału powstają jednostki słownika. "Wyraz" nie jest dla nich dobrą nazwą; proponowano "leksem", na razie wystarczy nam tu "termin". Za pomocą mniej lub bardziej różniących się terminów przypisujemy fragmentom naszego doświadczenia na poły fikcyjną odrębność. Terminy takie, jak "niebo", "wzgórze", "bagno" sprawiają, że pewne nieuchwytne aspekty nieskończonej różnorodności natury postrzegamy jako odrębne rzeczy, prawie tego rodzaju co krzesło czy stół. Język każe nam traktować świat jako nagromadzenie zasadniczo odseparowanych od siebie przedmiotów bądź zdarzeń, odpowiadających poszczególnym słowom. Taki obraz rzeczywistości zawierają też implicite klasyczna fizyka i astronomia: wszechświat to nic innego, jak pewien zbiór oddzielonych od siebie przedmiotów o różnych rozmiarach.
Przykłady. którymi tradycyjna logika ilustruje ów problem, są raczej niefortunne. Wskazuje się zwykle na krzesła, stoły czy jabłka, by wykazać przedmiotowy charakter rzeczywistości i jej jednoznaczne przyporządkowanie logice. Ale wytwory człowieka i produkty rolne zbierane przezeń z hodowanych roślin odznaczają się wyjątkowym stopniem odseparowania od siebie; nic więc dziwnego, że w językach istnieją dla nich oddzielne terminy. Rzeczywisty problem tkwi nie w tym, jak język traktuje przedmioty sztucznie odizolowane, lecz w tym, jak zachowuje się w obliczu natury z jej ruchem, barwą i zmienną formą, w obliczu chmur, piasku i przelotu ptaków gdzieś w oddali. Bowiem jak wygląda nasza segmentacja natury, tak wygląda nasza fizyka kosmosu.
Okazuje się, że w segmentacji i wyborze podstawowych terminów istnieją różnice. Możemy wyodrębnić coś z natury mówiąc na przykład "to jest tryskające źródło". Apacz zbuduje swe zdanie opierając się na czasowniku qa: "być białym" (a także "czystym, bezbarwnym" itp.). Przedrostkiem no- wyraża następnie ruch skierowany do dołu. Wreszcie dodaje przedrostektó-, oznaczający "wodę" lub "źródło". W rezultacie otrzymujemy odpowiednik "tryskającego źródła", ale syntetycznie wyrażone jest to w następujący sposób: "jak woda lub źródło, biel porusza się do dołu". Jakże różny od naszego sposób myślenia! Ten sam czasownik qa wraz z przedrostkiem, który znaczy "miejsce spełniające dany warunek", tworzy wyrażeniegohlga: "to miejsce jest białe, czyste; polana, równina". Przykłady te świadczą, że niektóre języki rozporządzają środkami wyrazu podobnymi - jak już mówiłem - do związków chemicznych: poszczególne terminy nie są w nich tak odrębne, jak w naszym języku, lecz zlewają się ze sobą w plastyczne twory syntetyczne. Tego rodzaju języki, malujące obraz świata nie aż tak odrębno-przedmiotowy, jak czyni to nasz język i języki pokrewne, dowodzą, że istnieje możliwość nowych typów logiki i nowych obrazów kosmosu.
W językach indoeuropejskich, a także w wielu innych, uprzywilejowane miejsce zajmuje typ zdania składającego się z dwu części, odpowiadających klasie rzeczowników i klasie czasowników, a traktowanych przez ich gramatyki jako klasy odmienne. Jak już pisałem w "Review", rozróżnienie to nie zostało zaczerpnięte z rzeczywistości; jest wyłącznie konsekwencją faktu, że każdy język musi mieć jakaś strukturę i że wymienione języki wykorzystują jedną z nich do granic możliwości. Grecy, a zwłaszcza Arystoteles, ustanowili to odróżnienie i uznali je za prawo rozumu. Pojawiało się ono odtąd w wielu różnych postaciach jako odróżnienie podmiotu i orzeczenia, sprawcy i czynności, rzeczy i zachodzących między nimi relacji, przedmiotów i ich własności, wielkości i funkcji. Znów wskutek sugestii gramatycznych powstało przekonanie, iż samodzielnie istnieć mogą elementy tylko jednej z tych dwu kIas wyrazów, a coś, co jest czasownikiem, nie może istnieć bez pewnej "rzeczy", podobnie jak wieszanie nie może istnieć bez kołka. Główne hasło tej teorii: "Konieczna jest substantywizacja" - rzadko bywało kwestionowane. Dopiero teoria pola we współczesnej fizyce pośrednio postawiła przy tym pewniku znak zapytania. Odróżnienie, o którym mowa, przejawia się również w matematyce w postaci dwu różnych szeregów symboli: takich, jak 1, 2, 3, x, y, z i takich, jak +, -, ≠, V, log -, mimo że podział ten zakłócają takie symbole, jak 0, 1/2, 1/3 itp. Ta dwuklasowa koncepcja tkwi zawsze u podłoża naszego myślenia, choć często nie wyraża się jej otwarcie.
Języki Indian dowodzą, że mając odpowiednią gramatykę możemy budować sensowne zdania, które nie rozpadają się na podmiot i orzeczenie. Podział powstaje ewentualnie przy tłumaczeniu lub parafrazie, w zdaniu oryginalnym go nie znajdujemy. Równie dobrze możemy próbować rozkładu sztucznej żywicy na celuloid i białko, ponieważ oba te składniki imitują żywicę prawdziwą. Rodzina językowa algonkin, do której należy narzecze szawni, posługuje się zdaniami złożonymi z podmiotu i orzeczenia, ale priorytet mają w niej zdania takie, jak omawiane dotąd w tekście czy przedstawione na rys. 15. Cząstka ni-, oddawana w tłumaczeniu jako podmiot, znaczy w rzeczywistości nie tylko "ja", ale także "moje", a cytowane zdanie wolno równie dobrze przełożyć w następujący sposób: "Moja ręka odrywa gałąź." Cząstka ta może zresztą nie wystąpić w ogóle i wówczas skłonni będziemy fabrykować podmiot "on, ktoś, co", albo uznać za podmiot dowolny inny element w zdaniu oryginału. W języku nutka natomiast we wszystkich zdaniach brak podziału na podmiot i orzeczenie. Termin "orzekać" jest co prawda używany, ale oznacza "zdanie". W języku tym nie ma części mowy: najprostsza wypowiedź jest zdaniem mówiącym o pewnym zdarzeniu lub kompleksie zdarzeń. Długie zdania są zdaniami zdań, nie zaś zdaniami słów. Na rys. 17 przedstawiono proste, niezłożone zdanie w języku nutka. Jego przekład na nasz język - "On zaprasza ludzi na ucztę" - rozpada się na podmiot i orzeczenie, ale niczego takiego nie ma w zdaniu oryginalnym. Rozpoczyna się ono cząstką tl'imsh wyrażającą zdarzenie "gotowania lub pieczenia", po której następuje przyrostek -ya ("rezultat"), przyrostek -'is ("jedzenie"), co daje całość "jedzenie ugotowanego pożywienia", cząstka -ita ("ci, którzy to robią", "jedzący ugotowane pożywienie") oraz cząstka -'itl ("iść po kogoś") i wreszcie -ma, wykładnik trzeciej osoby trybu oznajmującego. Wypowiedzi: tl'imshya'isita'itlma odpowiada więc z grubsza parafraza: "On, czy ktoś, idzie po (zaprasza) jedzących ugotowane pożywienie."
Nasza technika mówienia opiera się na przeciwstawieniu dwu sztucznie wyodrębnionych klas rzeczowników i czasowników, na dualnej koncepcji rzeczywistości. W standardowym zdaniu przed czasownikiem musi pojawić się element nominalny, odpowiadający filozoficznemu i potocznemu pojęciu sprawcy czynności. Nie byłoby to wcale konieczne, gdybyśmy rozporządzali większą liczbą takich rodzin słów, jak rodzina: "trzymać", "trzymać się", "utrzymywać", "powstrzymywać", "podtrzymywać", "otrzymywać" i tym podobnych wyrazów odnoszących się do położenia. Tymczasem większość naszych czasowników posłuszna jest takiej segmentacji rzeczywistości, która wyodrębnia z natury coś, co nazywamy "czynnościami" - mianowicie poruszające się kształty.
Zniewoleni regułą większości, dopatrujemy się czynności we wszelkich zdaniach, nawet w takim, jak: "Ja to trzymam." Wystarczy chwila namysłu, by zdać sobie sprawę, że trzymanie nie jest czynnością, lecz pewnym stanem wzajemnego położenia przedmiotów. Myślimy jednak, że jest czynnością, a nawet tak je postrzegamy, ponieważ nasz język opisuje tę sytuację dokładnie tak, jak sytuację, która wyraża zdanie: "Ja to tłukę", gdzie mamy do czynienia z ruchem i zmianami.
Dopatrujemy się uparcie w naturze fikcyjnych sprawców, a to dlatego tylko, że czasowniki nasze wymagają poprzedzającego je elementu nominalnego. Musimy mówić: "Światło błysnęło", kreując "światło" na sprawcę "błyśnięcia", które uważamy za czynność. Ale przecież światło i błysk są tym samym! Język hopi wyraża błyśnięcie samym tylko czasownikiemrephi: "błyskanie (zdarzyło się)". Nic ma tu podziału na podmiot i orzeczenie, ani nawet wykładnika trzeciej osoby, jak w łacińskim tona-t ("grzmi"). W języku hopi mogą istnieć i istnieją czasowniki nie wymagające podmiotu, co stwarza mu szansę - która zapewne nie zostanie nigdy wykorzystana - stania się odrębnym logicznym systemem ujmowania niektórych aspektów rzeczywistości. Współczesna nauka, ściśle odwzorowując zachodnie języki indoeuropejskie, upatruje często - podobnie jak i my wszyscy - czynności i sił tam, gdzie należałoby raczej widzieć pewne stany. Z drugiej jednak strony termin "stan" jest rzeczownikiem, a przez to cieszy się prestiżem, jaki tradycyjnie przysługuje przedmiotom, czyli elementom klasy rzeczy: toteż nauka gotowa jest mówić o stanach wszędzie tam, gdzie pozwala jej na to manipulowanie tym pojęciem jako rzeczownikiem. Byłoby chyba lepiej, gdybyśmy zamiast mówić o "stanach" atomu czy też podziału komórki, zaczęli posługiwać się jakimś zwrotem o charakterze bardziej czasownikowym, nie zakładając jednak przez to sprawców i czynności.
Darzę sympatią tych wszystkich, którzy powiadają: "Niech pan to powie jasno i prostym językiem", szczególnie wtedy, gdy protestują w ten sposób przeciwko czczemu formalizmowi i obciążaniu wywodów pseudonaukową terminologią. Ale ograniczyć się do myślenia kategoriami np. języka angielskiego, zwłaszcza angielskiego standardowego, to zatracić zdolność myślenia, której, raz zagubionej, można już nigdy nie odzyskać. Bo właśnie owa wzorcowo "prosta" angielszczyzna zawiera najwięcej nieuświadomionych założeń na temat rzeczywistości. Schematy Basic English, zwłaszcza zaś jałowe schematy jego odmiany brytyjskiej, narzucają się nie dostrzegającemu niebezpieczeństwa światu jako sama substancja Czystego Rozumu. Wpływ angielskiego stanie się jeszcze bardziej przemożny, jeśli uplasujemy go na uprzywilejowanym miejscu wielojęzycznej skali. Właśnie dlatego sądzę, że ci, którym marzy się przyszły świat mówiący jednym tylko językiem, czy będzie nim angielski, czy niemiecki, czy rosyjski, czy jakikolwiek inny, obrali sobie z gruntu błędny ideał i mogą ewolucji ducha ludzkiego wyrządzić niepowetowane szkody. Kultura Zachodu dokonała za pośrednictwem języka pewnej doraźnej analizy rzeczywistości i nie dopuszczając myśli o korekcie utrzymuje, iż jest to analiza ostateczna. Jedynymi korektorami mogą tu stać się inne języki, które wieloletnia ewolucja doprowadziła do analiz zupełnie innych, choć logicznie równoważnych.
W znakomitym artykule Modern logic and the task of the natural sciences (Logika współczesna a zadania nauk przyrodniczych) Harold N. Lee pisze: "Nauki oparte na danych podlegających ocenom ilościowym dlatego rozwinęły się najwspanialej, że wciąż wiemy tak niewiele o innych systemach porządkowania niż te, które odnajdujemy w matematyce. Możemy jednak z całym przekonaniem twierdzić, że owe inne systemy istnieją, jak wskazuje na to rozwój logiki w ostatnim półwieczu. Możemy spodziewać się postępu w wielu dyscyplinach, gdy logika pozwoli nam poznać nowe rodzaje porządkowania. Możemy też spodziewać się, że nienaukowe metody w niektórych gałęziach okażą się wówczas metodami ściśle naukowymi." Dodajmy, że dla wypracowania nowych systemów porządkowania, podobnych do oferowanych przez współczesną matematykę, lecz nie identycznych z nimi, owocnym polem dociekań są wnikliwe badania języków zasadniczo odmiennych od naszego własnego.
Ludwig WITTGENSTEIN
DOCIEKANIA FILOZOFICZNE
uwagi 109-133, przełożył Bogusław Wolniewicz
Pierwszych 108 uwag Dociekań filozoficznych to krytyka obrazowej teorii sensu,
jaką Wittgenstein sformułował w Traktacie logiczno-filozoficznym.
W uwagach od 109 do 133 formułuje program filozoficznej terapii.
Uwagi od 134 do 693 to "terapeutyczne" opisy sposobów użycia pojęć psychologicznych.
109. Słuszne było to, że nasze rozważania nie powinny być rozważaniami naukowymi. Doświadczenie, że wbrew naszym oczekiwaniom to a to da się pomyśleć' - cokolwiek by to znaczyło, mało nas interesuje. (Pneumatyczne ujęcie myślenia.) Nie wolno nam też formułować żadnych teorii. W naszych rozważaniach nie może być nic hipotetycznego. Wszelkiewyjaśnianie musi zniknąć, a jego miejsce winien zająć tylko opis. A opis ten otrzymuje swe światło, czyli swój cel, od problemów filozoficznych. Nie są to, rzecz jasna, problemy empiryczne, gdyż rozwiązywane są przez wgląd w sposób działania naszego języka; taki mianowicie, że zostanie on rozpoznany: wbrew skłonności, by go rozumieć opacznie. Problemy rozwiązuje się tu nie drogą gromadzenia nowych doświadczeń, lecz przez zestawianie rzeczy dawno znanych. Filozofia jest walką z opętaniem naszego umysłu przez środki naszego języka.
110. "Język (albo myślenie) jest czymś jedynym w swoim rodzaju" - okazuje się, że jest to przesąd (nie błąd!), wywoływany przez złudzenia gramatyczne.
I na te złudzenia, na owe problemy, pada teraz cały patos.
111. Problemy, które rodzi błędna interpretacja naszych form językowych, mają charakter głębi. Są to głębokie niepokoje, zakorzenione w nas tak głęboko, jak formy naszego języka; a ich znaczenie jest tak wielkie, jak doniosłość naszego języka. -- Zastanówmy się: czemu odczuwamy żart gramatyczny jako głęboki? (A przecież to jest właśnie głębia filozoficzna.)
112. Porównanie wchłonięte przez formy naszego języka stwarza fałszywy pozór; niepokoi nas on: "Przecież tak nie jest!" - mówimy. "A jednak tak być musi!"
113. "Jest przecież tak - ", powtarzam sobie wciąż od nowa. Zdaje mi się, że musiałbym uchwycić istotę rzeczy, gdybym tylko zdołał zogniskować na owym fakcie całkiem ostro swe spojrzenie.
114. Traktat logiczno-filozoficzny, 4.5: "Ogólna forma zdania ma postać: jest tak a tak". -- Oto zdanie z rodzaju tych, jakie powtarzamy niezliczoną ilość razy sądząc, że idziemy tu wciąż od nowa śladem natury; gdy tymczasem idziemy jedynie śladem formy, przez którą na nią patrzymy.
115. Więził nas pewien obraz. Nie mogliśmy wydostać się, bo tkwił w naszym języku, a ten zdawał się go nam nieubłaganie powtarzać.
116. Gdy filozofowie posługują się pewnym słowem - takim jak "wiedza", "istnienie", "przedmiot", "Ja", "zdanie", "nazwa" - usiłując uchwycić istotę rzeczy, trzeba sobie zawsze zadać pytanie: czy w języku, w którym słowo to jest zadomowione, faktycznie używa się go kiedykolwiek w taki sposób? -
My sprowadzamy słowa z ich zastosowań metafizycznych z powrotem do użytku codziennego.
117. Mówią mi: "Rozumiesz przecież to wyrażenie? Otóż w tym znaczeniu, jakie znasz, ja też go używam". - Jakby znaczenie było jakąś otoczką towarzyszącą słowu w każdym jego zastosowaniu.
Gdy np. ktoś powiada, że zdanie: "To jest tu" (przy czym wskazuje jakiś przedmiot przed sobą) ma dla niego sens, to niech się zastanowi, w jakich konkretnych okolicznościach zdania tego faktycznie się używa. W tych bowiem ma ono sens.
118. Skąd bierze się doniosłość takich rozważań, skoro zdają się one jedynie burzyć wszystko, co interesujące, tzn. co wielkie i ważne? (Niejako wszelkie budowle, zostawiając jedynie gruzy i rumowiska.) Burzymy jednak tylko zamki na lodzie, odsłaniając podłoże językowe, na którym stały.
119. Wynikami filozofii są odkrycia zwykłych niedorzeczności oraz guzy, jakich nabawia się rozum atakując granicę języka. One właśnie, owe guzy, pozwalają ocenić wartość tych odkryć.
120. Gdy rozprawiam o języku (o słowie, zdaniu itd.), to muszę mówić językiem życia codziennego. Czy może do tego, co chcemy powiedzieć, język ten jest zbyt gruby, zbyt materialny? Ale jak zatem tworzy się inny? - I jakież to dziwne, że potrafimy wobec tego w ogóle czegokolwiek z naszym dokonać.
Stąd, że w swych wyjaśnieniach dotyczących języka muszę posługiwać się już pełnym językiem (a nie tylko jakimś przygotowawczym, prowizorycznym), widać już, że mogę powiedzieć o języku tylko coś powierzchownego.
Ale jak wobec tego wywody takie mogą nas zadowalać? - Cóż, pytania twoje zostały przecież sformułowane też już w tym języku; musiały być w tym języku wyrażone, skoro było o co pytać!
A skrupuły twe są nieporozumieniami.
Twoje pytania dotyczą słów; muszę więc mówić o słowach.
Powiadają: chodzi nie o słowo, lecz o jego znaczenie; i myślą przy tym o znaczeniu jako o czymś w rodzaju słowa, choć od słowa różnym. Tu słowo, tam znaczenie. Pieniądze oraz krowa, którą można za nie kupić. (Ale z drugiej strony: pieniądze oraz ich pożytek.)
121. Można by sądzić: skoro w filozofii mówi się o użyciu słowa "filozofia", to musi istnieć jakaś filozofia drugiego rzędu. Ale tak właśnie nie jest; podobnie jak w ortografii, która też ma do czynienia ze słowem "ortografia", a nie jest przez to ortografia drugiego rzędu.
122. Jednym z głównych źródeł naszego niezrozumienia jest to, że brak nam jasnego przeglądu sposobów użycia naszych słów. - Naszej gramatyce brak przejrzystości. - Przejrzysta ekspozycja umożliwia zrozumienie, które na tym właśnie polega, że `dostrzegamy związki'. Stąd doniosłość odnajdywania i wynajdywania ogniw pośrednich.
Pojęcie przejrzystości ma dla nas zasadnicze znaczenie. Charakteryzuje ono formę naszego ujęcia, sposób w jaki sprawy widzimy. (Czy jest to pewien `pogląd na świat'?)
123. Problem filozoficzny ma postać: "Nie mogę się rozeznać".
124. Filozofia nie może w żaden sposób naruszać faktycznego użycia języka, a więc może je w końcu tylko opisywać.
Albowiem nie może go też uzasadnić.
Zostawia ona wszystko tak jak jest.
Zostawia też matematykę taką, jaka jest i żadne odkrycie matematyczne nie może posunąć jej naprzód. "Naczelne zagadnienie logiki matematycznej" jest dla nas takim samym zagadnieniem matematyki, jak każde inne.
125. Nie jest rzeczą filozofii rozwiązywanie sprzeczności przez odkrycia matematyczne czy logiczno-matematyczne. Jest natomiast jej rzeczą, by ów niepokojący stan matematyki, stan sprzed rozwiązania sprzeczności, uczynić przejrzystym. (Nie znaczy to, że omija się tu jakieś trudności.)
Fundamentalnym faktem jest tutaj to: ustalamy reguły, technikę gry, a potem, gdy wedle tych reguł postępujemy, rzecz przybiera inny obrót; plączemy się niejako w swych własnych regułach.
Owo zaplątanie się we własnych regułach jest tym, co chcemy zrozumieć, tzn. w czym chcemy się wyraźnie zorientować.
Rzuca to pewne światło na nasze pojęcie myślenia (Meinen). Albowiem coś wychodzi wtedy inaczej niż myśleliśmy, niż się teg spodziewaliśmy. A gdy pojawi się np. sprzeczność, to mówimy; "Nie tak to pomyślałem".
Status cywilny sprzeczności, czyli jej status w świecie cywilnym: oto problem filozoficzny.
126. Filozofia stawia nam jedynie coś przed oczami, niczego nie wyjaśniając i nie wysnuwając żadnych wniosków. - Skoro wszystko leży jak na dłoni, to nie ma czego wyjaśniać. Gdyż to, co jest ewentualnie ukryte, nie interesuje nas.
"Filozofią" można by również nazywać i to, co jest możliwe przed wszelkimi nowymi odkryciami czy wynalazkami.
127. Praca filozofa polega na gromadzeniu przypomnień w określonym celu.
128. Gdyby w filozofii chciano wysuwać tezy, to nie mogłyby one stać się nigdy przedmiotem dyskusji, gdyż wszyscy by się na nie godzili.
129. Najważniejsze dla nas aspekty rzeczy ukrywa przed nami ich prostota i codzienność. (Nie można czegoś zauważyć - bo ma się to stale przed oczami.) Człowiek wcale nie zwraca uwagi na właściwe podstawy swych badań. Chyba że kiedyś właśnie to go uderzy. Czyli: nie zwracamy uwagi na to, co raz dostrzeżone najsilniej rzuca się w oczy.
130. Nasze jasne i proste gry językowe nie są studiami wstępnymi do przyszłej reglamentacji języka - niejako pierwszymi przybliżeniami nie uwzględniającymi tarcia ani oporu powietrza. Gry te są raczej obiektami porównawczymi, które dzięki podobieństwu albo niepodobieństwu mają rzucić światło na panujące w naszym języku stosunki.
131. Albowiem niesprawiedliwości czy jałowości naszych stwierdzeń da się umknąć w ten tylko sposób, że wzorzec zostanie pokazany jako to, czym jest: jako obiekt porównawczy, jako swego rodzaju miara; a nie jako powzięte z góry mniemanie, któremu rzeczywistość musi odpowiadać. (Dogmatyzm, w który podczas filozofowania tak łatwo popadamy.)
132. Chcemy wprowadzić pewien porządek do naszej wiedzy o użyciu języka: porządek służący określonemu celowi; jeden z wielu możliwych porządków, nie zaś porządek w ogóle. Dlatego będziemy stale uwydatniać różnice, które pod wpływem naszych zwykłych form językowych łatwo zostają przeoczone. Stąd może się wydawać, jakobyśmy swe zadanie upatrywali w zreformowaniu języka.
W określonych celach praktycznych reforma taka - poprawa terminologii zapobiegająca nieporozumieniom - jest oczywiście możliwa. Nie z tymi jednak wypadkami mamy tu do czynienia. Interesujący nas zamęt powstaje wtedy, gdy język obraca się niejako na jałowym biegu, a nie gdy pracuje.
133. Nie chodzi nam o to, by system reguł dotyczących użycia naszych słów jakoś niesłychanie wysubtelnić albo skompletować.
Jasność bowiem, do której zmierzamy, jest wprawdzie jasnością zupełną, ale znaczy to jedynie, że problemy filozoficzne winny zupełnie zniknąć.
Właściwym odkryciem jest takie, które pozwoli mi przerwać filozofowanie, kiedy tylko zechcę. - Które da filozofii spocząć, tak że nie będzie już smagana pytaniami, które ją samąstawiają pod znakiem zapytania. - Będzie się tu pokazywać na przykładach pewną metodę, a ciąg tych przykładów można urwać. - Będzie się rozwiązywać problemy (usuwać trudności), a nie jakiś jeden problem.
Nie ma czegoś takiego jak metoda filozofii, są natomiast różne metody, niejako różne terapie.
Rudolf Carnap
FILOZOFIA I SKŁADNIA LOGICZNA
Philosophy and Logical Syntax, 1935, część I i fragment części III, tłum. Andrzej Zabłudowski
Część I. ODRZUCENIE METAFIZYKI
1. Sprawdzalność
2. Metafizyka
3. Problemy realnego istnienia
4. Etyka
5. Metafizyka jako forma ekspresji
6. Psychologia
7. Analiza logiczna
Część III.
7. Co głosi fizykalizm
8. Czego fizykalizm nie głosi
9. Jedność nauki
Część I
ODRZUCENIE METAFIZYKI
1. SPRAWDZALNOŚĆ
[1] Tradycyjna problematyka filozoficzna obejmuje zagadnienia rozmaitej natury. Z interesującego nas tutaj punktu widzenia można rozróżnić przede wszystkim trzy typy zagadnień i doktryn tradycyjnej filozofii. Dla prostoty oznaczymy te trzy działy jako metafizykę, psychologię i logikę. Ściślej mówiąc, są to nie tyle trzy odrębne działy, ile raczej trzy różne składniki, które współwystępują w większości zagadnień i twierdzeń: składnik metafizyczny, składnik psychologiczny i składnik logiczny.
[2] Rozważania nasze będą należały do trzeciego działu: zajmiemy się tu analizą logiczną.(Zadaniem analizy logicznej jest rozbiór wszelkiej wiedzy, wszelkich twierdzeń formułowanych w nauce czy w życiu codziennym. Rozbiór ów ma na celu uwyraźnienie sensu badanych twierdzeń i wyjaśnienie związków, jakie pomiędzy nimi zachodzą. Dokonując analizy logicznej jakiegoś twierdzenia zmierzamy przede wszystkim do znalezienia metody jego weryfikacji. Pytanie brzmi: jakie racje mogą uprawniać do uznania danego twierdzenia?, lub: w jaki sposób możemy upewnić się o jego prawdziwości czy też, przeciwnie, upewnić się, że jest fałszywe? Pytanie takie nazywają filozofowie pytaniem epistemologicznym; epistemologia, czyli filozoficzna teoria wiedzy, nie jest niczym innym, jak tylko jednym z działów analizy logicznej, wiązanym zazwyczaj z pewnymi problemami psychologicznymi procesu poznania.
[3] Na czym więc polega metoda weryfikacji jakiegoś zdania? Musimy tu rozróżnić dwa rodzaje sprawdzania: sprawdzanie bezpośrednie i sprawdzanie pośrednie. Zdanie, które by orzekało coś o jakimś aktualnym postrzeżeniu, np. zdanie: "Widzę w tej chwili czerwony kwadrat na niebieskim tle", mogę sprawdzić bezpośrednio na. podstawie odpowiedniego aktu percepcji. Jeśli w obecnej chwili postrzegam czerwony kwadrat na niebieskim tle, zdanie powyższe zostaje zweryfikowane bezpośrednio poprzez odnośne postrzeżenie; jeżeli nie postrzegam czerwonego kwadratu, zdanie to zostaje obalone. Pojęcie sprawdzania bezpośredniego nasuwa, niewątpliwie, pewne poważne problemy sporne; tutaj jednak kwestie te pominiemy i zajmiemy się bardziej istotnym dla naszych dalszych rozważań zagadnieniem sprawdzania pośredniego. Zdanie P, które nie daje się sprawdzić bezpośrednio, możemy sprawdzić jedynie poprzez bezpośrednie sprawdzenie zdań, które wydedukowalibyśmy ze zdania P i z innych zdań, już zweryfikowanych.
[4] Rozpatrzmy zdanie P1: "Ten klucz jest zrobiony z żelaza". Zdanie to można sprawdzić na wiele sposobów. Na przykład: kładę ów klucz w pobliżu magnesu; postrzegam wówczas, że klucz zostaje przyciągnięty. Dedukcja przebiega tu w sposób następujący:
Przesłanki:
P1: "Ten klucz jest zrobiony z żelaza"; zdanie sprawdzane.
P2: "Gdy jakiś przedmiot z żelaza zostaje umieszczony w pobliżu magnesu, przedmiot ten zostaje przyciągnięty"; jest to prawo fizykalne, już zweryfikowane.
P3: "Ten przedmiot (pewna sztaba) jest magnesem"; zdanie już zweryfikowane.
P4: "Klucz zostaje umieszczony w pobliżu tej sztaby"; zdanie to weryfikujemy bezpośrednio przez obserwację.
Z zestawionych tu czterech przesłanek możemy wydedukować konkluzję:
P5: "Klucz zostanie teraz przyciągnięty przez ową sztabę".
[5] Twierdzenie to jest przepowiednią, którą możemy sprawdzić na podstawie obserwacji. Patrząc w odpowiednim kierunku widzimy, że klucz zostaje przyciągnięty, albo też, przeciwnie, że nie zostaje przyciągnięty. W pierwszym wypadku zdanie P1 zostaje sprawdzone pozytywnie, zweryfikowane, w drugim - obalone.
[6] W pierwszym wypadku zdanie P1 nie zostaje wszakże sprawdzone definitywnie. Możemy powtórzyć sprawdzanie za pomocą magnesu, tj. wydedukować z tych samych co przedtem lub podobnych przesłanek inne twierdzenia, podobnie do P5. Dalej z kolei - lub zamiast takiego zabiegu - możemy sprawdzać P5 w oparciu o testy elektryczne, mechaniczne, chemiczne czy optyczne. Jeśli wszystkie dalsze badania przynoszą wyniki pozytywne, twierdzenie P1 staje się stopniowo coraz pewniejsze. Możemy rychło osiągnąć stopień pewności dostateczny dla wszelkich potrzeb praktycznych, nigdy jednak nie możemy osiągnąć pewności absolutnej. Liczba zdań postrzeżeniowych, jakie możemy wywieść z P1 w oparciu o inne zdania uprzednio zweryfikowane albo dające się bezpośrednio zweryfikować, jest nieskończona. Toteż zawsze istnieje możliwość, że w toku dalszych badań natrafimy na kontrprzykład, jakkolwiek małe byłoby jego prawdopodobieństwo. Zdanie P1 nigdy więc nie daje się zweryfikować całkowicie. Dlatego też nazywamy je hipotezą.
[7] Rozpatrywaliśmy tu pewne zdanie jednostkowe, dotyczące pojedynczej rzeczy. Gdyby za przykład obrać jakieś zdanie uniwersalne, dotyczące wszelkich rzeczy czy zdarzeń w dowolnym miejscu i czasie, a więc tzw. prawo przyrody, wówczas fakt, że liczba sprawdzalnych zdań jednostkowych, jakie można wywieść z badanego zdania, jest nieskończona, że więc odnośne zdanie jest hipotezą, byłby bardziej jeszcze oczywisty.
[8] Każde twierdzenie z rozległej dziedziny nauki ma tę właściwość, że albo orzeka coś o aktualnych postrzeżeniach lub innych doświadczeniach, a zatem daje się na ich podstawie zweryfikować, albo pociąga w koniunkcji a innymi, już weryfikowanymi zdaniami, pewne zdania dotyczące przyszłych postrzeżeń. Przypuśćmy jednak, że jakiś uczony pokusiłby się o sformułowanie pewnego twierdzenia, z którego nie sposób wydedukować żadnych zdań postrzeżeniowych. Załóżmy np., że twierdziłby on, iż istnieje nie tylko pole grawitacyjne oddziaływające na ciała zgodnie ze znanymi prawami grawitacji, ale również pole lewitacyjne, a zapytany, w jaki sposób przejawia się działanie owego pola lewitacyjnego, odpowiedziałby, że pole to nie wywołuje żadnych skutków, które byłyby dostępne obserwacji. Innymi słowy, stwierdziłby, że nie jest w stanie wskazać reguł, według których moglibyśmy z jego twierdzenia dedukować zdania postrzeżeniowe. Odpowiedzielibyśmy wówczas następująco: pańskie twierdzenie nie jest w ogóle twierdzeniem; nie informuje ono o niczym, jest tylko zbitką pustych słów, jest wyrażeniem pozbawionym sensu.
[9] Nie przeczymy skądinąd, że wyrażeniu temu mogłyby towarzyszyć w świadomości naszego oponenta takie lub inne wyobrażenia i odczucia. Fakt ten byłby może interesujący z psychologicznego punktu widzenia. Z logicznego punktu widzenia jest to wszakże okoliczność zgoła obojętna. Tym, co nadaje jakiemuś zdaniu znaczenie teoretyczne, nie są towarzyszące mu myśli i wyobrażenia, lecz możliwość dedukowania zeń zdań postrzeżeniowych, innymi słowy - możliwość jego sprawdzenia. Aby nadać sens jakiemuś zdaniu, obecność wyobrażeń nie wystarcza; i nawet nie jest niezbędna. Nie posiadamy żadnego wyobrażenia pola elektromagnetycznego ani nawet - jak byłbym skłonny utrzymywać - pola grawitacyjnego. Niemniej jednak głoszone przez fizyków twierdzenia o tych polach są bezsprzecznie sensowne, gdyż z twierdzeń tych możemy dedukować zdania postrzeżeniowe. Mój sprzeciw wobec wspomnianego twierdzenia o polu lewitacyjnym nie na tym bynajmniej polega, że pola takiego nie umiemy sobie wyobrazić. Jedyna moja obiekcja polega na tym, że nie wiemy, w jaki sposób twierdzenie to sprawdzić.
2. METAFIZYKA
[10] Powyższe rozważania były przykładem analizy logicznej. Obecnie przeprowadzimy analogiczną analizę już nie w odniesieniu do zdań fizyki, lecz w odniesieniu do zdań metafizyki. Rozważania nasze należą do logiki, do trzeciej z rozróżnionych poprzednio części składowych filozofii, choć ich przedmiot należy do części pierwszej.
[11] Metafizycznymi będę nazywał te wszystkie twierdzenia, które pretendują do roli twierdzeń reprezentujących wiedzę o czymś, co leży ponad czy poza wszelkim doświadczeniem, np. o prawdziwej istocie rzeczy, o rzeczach samych w sobie, o absolucie itp. Nie zaliczam do metafizyki tych teorii - nazywanych często metafizycznymi - które stawiają sobie za cel uporządkowanie w spójny system najogólniejszych twierdzeń różnych gałęzi wiedzy naukowej. Teorie takie, nawet najbardziej ryzykowne, należą faktycznie do zakresu nauki empirycznej, nie zaś filozofii. Rodzaj zdań, które chce objąć mianem metafizycznych, najprościej będzie scharakteryzować za pomocą kilku przykładów: "Osnową wszechrzeczy jest woda" - mówił Tales, "ogień" - mówił Heraklit; "bezkres"-mówił Anaksymander; "liczba" - powiadał Pitagoras. "Wszelkie rzeczy to tylko cienie wiecznych idej, bytujących poza czasem i przestrzenią" - głosi doktryna Platona. Od monistów dowiadujemy się, że "u podstaw wszelkiego bytu leży jedna tylko zasada", a dualiści twierdzą, że "istnieją dwie zasady". Materialiści powiadają: "Wszelki byt jest w swej istocie materialny", a znowu spirytualiści mówią: "Wszystko, co istnieje, jest duchowe". Do metafizyki (w naszym rozumieniu tego słowa) należą doktryny Spinozy, Schellinga, Hegia i - aby wymienić przynajmniej jedno nazwisko z epoki współczesnej - Bergsona.
[12] Zbadajmy teraz ów rodzaj zdań z punktu widzenia sprawdzalności. Łatwo uprzytomnić sobie, że takie zdania nie są sprawdzalne. Ze zdania: "Zasadą wszechrzeczy jest woda", nie jesteśmy w stanie wywieść żadnych przewidywań dotyczących naszych przyszłych postrzeżeń, odczuć czy jakichkolwiek doświadczeń. Toteż zdanie: "Zasadą wszechrzeczy jest woda", nic w ogóle nie stwierdza. Jest to zdanie zupełnie analogiczne do podanego w naszym fikcyjnym przykładzie twierdzenia o polu lewitacyjnym i nie bardziej jest sensowne niż tamto. Metafizyk Wody - jak można by go nazwać - niewątpliwie wiąże ze swą doktryną takie lub inne wyobrażenia; wyobrażenia te jednak nie czynią owego zdania sensownym, tak jak nie czynią sensownym zdania o polu lewitacyjnym. Metafizycy nie mogą uwolnić swych doktryn od niesprawdzalności, gdyby bowiem formułowali twierdzenia sprawdzalne, kwalifikacja ich doktryn jako prawdziwych czy fałszywych zależałaby od doświadczenia i tym samym należała do kompetencji nauk empirycznych. Taka sytuacja wszakże byłaby dla metafizyka nie do przyjęcia, pretenduje on bowiem do roli odkrywcy prawd wyższych niż prawdy wiedzy empirycznej. Musi tedy uwolnić swe twierdzenia od jakichkolwiek związków z doświadczeniem; ale też w ten sposób właśnie pozbawia je jakiegokolwiek sensu.
3. PROBLEMY REALNEGO ISTNIENIA
[13] Rozważaliśmy dotąd przykłady takich tylko zdań, które zazwyczaj obejmuje się mianem metafizycznych. Nasza konkluzja, iż zdania te nie posiadają żadnego empirycznego sensu, może się wydać prawdą zgoła trywialną. Obawiam się jednak, że trudniej będzie czytelnikowi zgodzić się ze mną, gdy stwierdzenie to rozciągnę na te doktryny filozoficzne, które nazywa się zwykle epistemologicznymi. Wolę i te doktryny objąć mianem metafizycznych, a to z uwagi na ich podobieństwo pod rozważanym względem do doktryn zazwyczaj tak nazywanych. Mam tu na myśli takie doktryny, jak realizm, idealizm, solipsyzm, pozytywizm itd. wzięte w ich tradycyjnej postaci, jako doktryny przypisujące lub odmawiające czemuś realnego istnienia. Realista orzeka realne istnienie świata zewnętrznego, idealista je neguje. Realista - na ogół przynajmniej - przyjmuje również rzeczywiste istnienie innych umysłów, solipsyta - idealista szczególnie radykalny - głosi pogląd przeciwny i twierdzi, że tylko jego własny umysł czy świadomość istnieje realnie. Rozważmy, czy twierdzenia owe są sensowne.
[14] Można by odrzec, że twierdzenia o realnym istnieniu. czy nieistnieniu czegoś występują również w nauce empirycznej, gdzie rozstrzyga się je w oparciu o doświadczenie, a więc że muszą posiadać sens. Trudno temu zaprzeczyć. Należy jednak rozróżnić dwa pojęcia realnego istnienia: jedno z nich występuje w zdaniach empirycznych, drugie zaś we wspomnianych przed chwilą zdaniach filozoficznych. Kiedy zoolog stwierdza istnienie kangurów, stwierdzenie jego znaczy, że istnieją przedmioty pewnego rodzaju, które można znaleźć i spostrzec w określonym czasie i miejscu; innymi słowy, że istnieją przedmioty pewnego rodzaju, będące elementami czasoprzestrzennego świata fizycznego. Twierdzenie to jest oczywiście sprawdzalne: każdy zoolog może drogą badań empirycznych przekonać się o jego prawdziwości bez względu na to, czy byłby realistą, czy idealistą. Pomiędzy realistami a idealistami panuje całkowita zgoda w kwestii istnienia rzeczy tak czy inaczej określonego gatunku, tj. w kwestii możliwości zlokalizowania elementów tego gatunku, w systemie świata fizycznego. Rozbieżności powstają wtedy dopiero, gdy stawia się pytanie o realność świata fizycznego jako całości. Ale pytanie to jest pozbawione sensu, ponieważ realne istnienie czegokolwiek nie jest niczym innym, jak możliwością umiejscowienia tego czegoś w pewnym systemie, w danym wypadku - w czasoprzestrzennym systemie świata fizycznego, a pytanie o taką możliwość ma sens wtedy tylko, gdy dotyczy elementów lub części, nie zaś samego systemu.
[15] Ten sam rezultat otrzymamy, gdy zastosujemy kryterium poprzednio objaśnione: możliwość dedukowania zdań postrzeżeniowych. O ile ze stwierdzenia, że istnieją kangury, możemy dedukować zdania postrzeżeniowe, o tyle ze stwierdzenia, że świat fizyczny istnieje, żadnych zdań postrzeżeniowych wydedukować nie możemy; to samo dotyczy twierdzenia przeciwnego, głoszącego, że świat fizyczny realnie nie istnieje. Toteż oba te twierdzenia są pozbawione empirycznej treści - są pozbawione sensu. Trzeba z całym naciskiem podkreślić, ze krytyka nasza dotyczy w równej mierze twierdzenia, że świat fizyczny realnie nie istnieje. Poglady Koła Wiedeńskiego niekiedy mylnie rozumiano jako negację realnego istnienia świata fizycznego. Prawdą jest, że odrzucamy tezę o realnym istnieniu świata fizycznego; ale odrzucamy ją nie jako fałszywą, lecz jako pozbawioną sensu, i tak samo odrzucamy jej idealistyczną antytezę. Ani nie przyjmujemy, ani nie negujemy żadnej z tych tez; odrzucamy samo pytanie.
[16] Wszystkie nasze uwagi w kwestii realnego istnienia świata fizycznego odnoszą się również do innych filozoficznych pytań dotyczących istnienia, np. realnego istnienia innych umysłów, realnego istnienia tego, co bezpośrednio dane w doświadczeniu, realnego istnienia uniwersaliów, cech, relacji, liczb itd. Gdy do systemu hipotez naukowych dołączymy którąkolwiek spośród filozoficznych tez rozstrzygających pozytywnie albo negatywnie tego typu pytania, wartość predyktywna tego systemu bynajmniej nie zostanie wzmocniona; uzupełnienie takie nie umożliwi nam żadnych nowych przewidywań co do przyszłych doświadczeń. Wszystkie te filozoficzne tezy są więc pozbawione empirycznej treści, pozbawione sensu poznawczego; są to jedynie pseudotezy.
[17] Jeśli pogląd powyższy jest słuszny, filozoficzne problemy realnego istnienia - w odróżnieniu od empirycznych problemów realnego istnienia - mają ten sam charakter logiczny, co wspomniane poprzednio problemy (a raczej pseudo-problemy) transcendentnej metafizyki. Dlatego też określam je nie mianem epistemologicznych, jak to jest w zwyczaju, lecz mianem metafizycznych.
[18] Wśród doktryn metafizycznych pozbawionych sensu poznawczego wymieniłem również pozytywizm, choć poglądy Koła Wiedeńskiego określa się niekiedy jako pozytywistyczne właśnie. Określenie to nie wydaje mi się trafne. W każdym razie nie twierdzimy bynajmniej, że realne jest to tylko, co bezpośrednio dane, a twierdzenie takie stanowi przecież jedną z podstawowych tez tradycyjnego pozytywizmu. Nazwa "pozytywizm logiczny" wydaje się bardziej stosowna, choć i ona może wywoływać pewne nieporozumienia. W każdym razie należy mieć na uwadze fakt, że doktryna nasza jest doktryną natury logicznej i nic ma nic wspólnego z metafizycznymi tezami o realnym istnieniu czy nieistnieniu czegokolwiek. Na czym polega logiczny charakter jakiejś tezy, wyjaśnimy w dalszych rozdziałach.
4. ETYKA
[19] Nie wymieniliśmy dotąd jednego z działów filozofii, traktowanego przez niektórych filozofów jako dział główny; mamy na myśli filozofię wartości, której głównym odgałęzieniem jest filozofia moralności, czyli etyka. Słowo "etyka" używane bywa w dwu różnych znaczeniach. "Etyką" nazywa się niekiedy pewien rodzaj badań empirycznych, a mianowicie psychologiczne i socjologiczne badania dotyczące ludzkich zachowań, a zwłaszcza uwarunkowania tych zachowań przez uczucie i wolę oraz wpływu, jaki wywierają one na innych ludzi. Tak rozumiana etyka jest dyscypliną empiryczną, naukową gałęzią raczej empirycznej nauki niż filozofii. Zasadniczo odrębny charakter ma etyka w drugim znaczeniu, etyka jako filozofia wartości moralnych lub norm moralnych, którą można nazwać etyką normatywną. Tak pojęta etyka nie jest badaniem faktów, ale rzekomym badaniem co dobre, a co złe, co czynić należy, a czego nie należy. Zadaniem, jakie stawia sobie owa etyka filozoficzna lub normatywna, jest ustalenie norm ludzkiego postępowania lub formułowanie sądów o wartościach moralnych.
[20] Łatwo zauważyć, że między normą a sądem wartościującym zachodzi różnica jedynie werbalna. Norma, czyli reguła, ma formę imperatywną, np.: "'Nie zabijaj!" Odpowiedni sąd wartościujący brzmiałby: "Zabijanie jest złem". Ta różnica sformułowań okazała się w praktyce doniosła, zwłaszcza dla rozwoju myślenia filozoficznego. Reguła "nie zabijaj" ma postać gramatyczną zdania rozkazującego, nie jest więc traktowana jako stwierdzenie. Lecz sąd wartościujący "Zabijanie jest złem", choć tak jak owa reguła jest tylko wyrazem określonego dezyderatu, ma postać gramatyczną zdania oznajmiającego. Większość filozofów, zwiedziona owym kształtem gramatycznym, utrzymuje, iż zdanie wartościujące jest zdaniem asertywnym, a zatem musi być prawdziwe lub fałszywe. Filozofowie podają tedy racje dla własnych twierdzeń wartościujących i usiłują podważyć twierdzenia swych oponentów. Faktycznie jednak wypowiedź wartościująca jest tylko nakazem podanym w zwodniczej szacie gramatycznej. Może ona wywierać wpływ na ludzkie czyny w sposób odpowiadający lub nie odpowiadający naszym pragnieniom, nie jest wszakże prawdziwa ani fałszywa. Nie stwierdza niczego i nie daje się dowieść ani obalić.
[21] Łatwo to wykazać, gdy zastosujemy do tego rodzaju zdań naszą metodę analizy logicznej. Ze zdania: "Zabijanie jest złem" nie możemy wywieść żadnych zdań, które mówiłyby o przyszłych doświadczeniach. Zdanie to nie jest zatem sprawdzalne i nie ma żadnego sensu poznawczego; to samo zaś dotyczy wszelkich zdań o wartościach.
[22] Mógłby ktoś odrzec, że ze zdania: "Zabijanie jest złem" można wywieść zdanie następujące: "Ten, kto dopuści się zabójstwa, będzie odczuwał wyrzuty sumienia". Lecz faktycznie zdanie to w żaden sposób nie daje się wywieść ze zdania: "Zabijanie jest złem". Daje się wywieść jedynie ze zdań psychologicznych dotyczących ludzkich charakterów i reakcji emocjonalnych. Zdania te są rzeczywiście sprawdzalne i posiadają sens teoretyczny. Należą jednak do domeny psychologii, nie zaś filozofii, do etyki psychologicznej (jeśli kto zechce użyć takiego określenia), nie zaś do etyki filozoficznej, czyli normatywnej. Zdania etyki normatywnej, bez względu na to, czy mają postać reguł czy postać zdań wartościujących, są pozbawione sensu teoretycznego, nie są zdaniami nauki (którym to mianem obejmujemy wszelkie zdania asertywne).
[23] Aby uniknąć nieporozumień, musimy podkreślić, że nie negujemy wcale możliwego pożytku naukowych badań dotyczących aktów wartościowania i wypowiedzi wartościujących. Są to akty konkretnych jednostek i, jak wszelkie działania ludzkie, stanowią możliwy przedmiot badania naukowego. Historycy, psychologowie i socjologowie mogą analizować je i wyjaśniać przyczynowo, a takie historyczne czy psychologiczne zdania dotyczące aktów wartościowania i wypowiedzi wartościujących stanowią całkowicie sensowne zdania naukowe, należące do etyki w pierwszym z rozróżnionych znaczeń tego słowa. Lecz zdania wartościujące są tu tylko przedmiotem badania, nie zaś twierdzeniami samych tych teorii i, tak jak gdzie indziej, są pozbawione sensu teoretycznego. Dlatego też włączamy je do królestwa metafizyki.
[Ustęp z listu Carnapa do Ray Lepleya z maja 1943 r.:
Niektórzy filozofowie interpretują zdania o wartościach moralnych. jako zdania o prawdopodobnych konsekwencjach odpowiednich czynów. Stwierdzenie, że dany czyn jest dobry czy zły, pojmuje się jako stwierdzenie, że czyn ten jest stosowny albo niestosowny ze względu na określony cel. Na przykład zdanie: "Zabijanie jest złem" głosiłoby w myśl tej interpretacji tyle, co, powiedzmy, zdanie: "Zabijanie uniemożliwia harmonijne współżycie członków społeczeństwa". Na gruncie każdej tego rodzaju interpretacji, a więc interpretacji w terminach funkcji instrumentalnej, interesów ludzkich itp., zdanie wartościujące posiada, oczywiście, treść faktualną, poznawczą.
Przypuśćmy z kolei, że ktoś odrzuca wszelkie takie interpretacje swoich twierdzeń wartościujących, na gruncie których twierdzenia te byłyby zdaniami analitycznymi lub sprawdzalnymi na podstawie świadectw doświadczenia; powiada, załóżmy, tak jak to powiadają niektórzy filozofowie, że dany czyn jest dobry nie ze względu na jakiekolwiek następstwa, lecz dlatego, że jest dobry z samej swej istoty. Tego rodzaju twierdzenia wartościujące można nazwać absolutnymi w odróżnieniu od twierdzeń poprzednio wspomnianych, które poddaje się relatywizacji ze względu na określone cele. Empiryzm logiczny kieruje swą krytykę jedynie przeciw absolutnym twierdzeniom wartościującym, takim, jakie napotykamy często w pracach filozofów europejskich, nie zaś przeciwko twierdzeniom relatywnym, które przeważają w dyskusjach filozoficznych w środowisku amerykańskim.
Ponieważ wyraz 'znaczenie' używany bywa często w szerszym sensie, pragnę podkreślić, że odmawiając znaczenia absolutnym zdaniom wartościującym mam na myśli jedynie znaczenie poznawcze (teoretyczne, asertywne). Zdania te niewątpliwie mają znaczenie ekspresywne, zwłaszcza emotywne i motywacyjne; tym właśnie tłumaczy się siła ich społecznego oddziaływania.]
5. METAFIZYKA JAKO FORMA EKSPRESJI
[24] Analizowaliśmy tu zdania metafizyki w szerokim znaczeniu tego słowa, obejmującym nie tylko metafizykę transcendentalną, lecz również filozoficzne problemy istnienia i wreszcie etykę normatywną. Wielu zapewne zgodzi się, że zdania wszystkich tych odmian metafizyki nie są sprawdzalne, tj. że nie możemy poddać ich kontroli doświadczenia. Wielu też zgodzi się zapewne, że dlatego właśnie nie są to zdania o charakterze naukowym. Trudniej z pewnością o zgodę, gdy powiadamy, że zdania te są pozbawione sensu. Mógłby ktoś odrzec, że przecież zdania formułowane w traktatach metafizycznych niewątpliwie wywierają wpływ na czytelnika, i to niekiedy wpływ bardzo głęboki. To prawda, toteż nie ulega wątpliwości, że zdania te coś wyrażają: niemniej jednak nie posiadają one sensu, nie posiadają żadnej treści teoretycznej.
[25] Musimy tu rozróżnić dwie funkcje języka: funkcję ekspresywną i funkcję asertywną, czyli poznawczą. Niemal wszystkie świadome czy nieświadome zachowania człowieka, a wśród nich także jego wypowiedzi językowe, wyrażają coś z jego uczuć, jego aktualny nastrój, jego chwilowe lub trwałe dyspozycje do reagowania w taki lub inny sposób itd. Toteż niemal wszystkie jego zachowania i słowa możemy traktować jako symptomy, z których można wnioskować o jego uczuciach czy charakterze. Na tym polega ekspresywna funkcja zachowań i słów. Równocześnie jednak pewne wypowiedzi językowe (np. "ta książka jest czarna"), w odróżnieniu od innych wypowiedzi językowych i zachowań, pełnią inną jeszcze funkcję: przedstawiają pewien stan rzeczy; głoszą, że jest tak a tak, stwierdzają coś, orzekają.
[26] W szczególnych wypadkach wypowiadane przez kogoś zdanie stwierdza stan rzeczy, który skądinąd wywnioskowujemy z jego zachowań lub wypowiedzi o charakterze ekspresywnym. Lecz nawet wtedy należy wyraźnie odróżniać stwierdzanie od wyrażania. Na przykład, gdy ktoś się śmieje, możemy wziąć to za oznakę jego dobrego humoru; jeżeli zaś ten ktoś, nie śmiejąc się, powie nam: "jest mi wesoło", dowiadujemy się z jego słów tego samego, co poprzednio wywnioskowaliśmy z jego śmiechu. Niemałej jednak istnieje zasadnicza różnica pomiędzy śmiechem a wypowiedzią "jest mi wesoło". Wypowiedź ta stwierdza dobry humor, a zatem jest prawdziwa lub fałszywa. Śmiech nie stwierdza dobrego humoru, a tylko go wyraża. Nie jest prawdziwy ani fałszywy, gdyż niczego nie stwierdza, choć może być szczery lub wymuszony.
[27] Otóż wiele wypowiedzi językowych pełni, podobnie jak śmiech, jedynie funkcję ekspresywną i nie posiada treści asertywnej. Przykładem mogą być okrzyki jak: "Oh!" "Ojej!", albo, na wyższym szczeblu ekspresji, wiersze liryczne. Celem poematu lirycznego, w którym a występują słowa "słońce" i "chmury", nie jest informowanie nas o jakichś faktach meteorologicznych, lecz wyrażenie pewnych uczuć poety i wywołanie w nas uczuć podobnych. Poemat liryczny nie posiada żadnej treści asertywnej, żadnego sensu teoretycznego, nie zawiera wiedzy.
[28] Możemy teraz bliżej wyjaśnić znaczenie naszej antymetafizycznej tezy. Teza ta stwierdza, że zdania metafizyczne - tak jak wiersze liryczne - pełnią jedynie funkcję ekspresywną, nie pełnią natomiast funkcji asertywnej. Zdania metafizyczne nie są prawdziwe ani fałszywe, ponieważ niczego nie stwierdzają, nie zawierają wiedzy ani błędu, leżą poza dziedziną poznania, teorii, poza dyskusją o prawdzie i fałszu. Mają natomiast - tak jak śmiech, liryka, muzyka - wartość ekspresywną. Wyrażają nie tyle chwilowe uczucia, ile trwałe dyspozycje emocjonalne i wolicjonalne. Tak np. metafizyczny monizm może wyrażać poczucie harmonii życia, dualizm może wyrażać stan emocjonalny kogoś, kto życie traktuje jako wieczną walkę; etyczny rygoryzm może wyrażać silne poczucie obowiązku lub pragnienie despotycznej władzy. Realizm jest często symptomem typu osobowości zwanego przez psychologów ekstrawertycznym, który cechuje łatwość nawiązywania kontaktu z otoczeniem, idealizm bywa symptomem typu przeciwnego, zwanego introwertycznym, który cechuje tendencja do odwracania się od nieprzyjaznego świata zewnętrznego i upodobanie do życia w kręgu własnych myśli i fantazmatów.
[29] Znajdujemy tedy wyraźne podobieństwo między metafizyką a liryką. Istnieje jednak pewna zasadnicza różnica pomiędzy nimi. Zarówno liryka, jak metafizyka są pozbawione treści asertywnej, pozbawione sensu teoretycznego, ale zdania metafizyczne - w odróżnieniu od wierszy lirycznych - zdają się taką treść zawierać i zwodzą nie tylko czytelnika, ale także samego metafizyka. Sądzi on, że w swym metafizycznym traktacie wypowiada pewne twierdzenia, a przeświadczenie to każe mu polemizować z twierdzeniami innych metafizyków. Poeta nigdy nic twierdzi o wierszach innego poety, że są niesłuszne czy mylne, powiada tylko, że są złe.
[30] Ów nieteoretyczny charakter metafizyki nie byłby sam przez się żadnym mankamentem; wszelka sztuka ma przecież taki właśnie charakter, co nie umniejsza jej wielkiej roli w życiu jednostki i społeczeństwa. Niebezpieczeństwo tkwi w zwodniczym charakterze metafizyki; stwarza ona iluzję poznania nie będąc faktycznie żadnym poznaniem. Oto przyczyna, dla której ją odrzucamy.
6. PSYCHOLOGIA
[31] Po wyłączeniu z dziedziny poznania problemów i doktryn metafizycznych pozostaje rozpatrzyć dwa rodzaje zagadnień filozoficznych: zagadnienia psychologiczne i logiczne. Te pierwsze również wyłączymy - nie z dziedziny poznania, ale z dziedziny filozofii. Filozofię sprowadzimy tedy do samej logiki (w szerokim rozumieniu tego słowa).
[32] Pytania i twierdzenia psychologiczne są bezsprzecznie sensowne. Ze zdań psychologicznych możemy dedukować zdania o przyszłych doświadczeniach i sprawdzać je w oparciu o te ostatnie. Lecz zdania psychologii należą do domeny nauk empirycznych, tak samo jak zdania chemii, biologii, historiografii itd. Psychologia nie jest bynajmniej dyscypliną bardziej filozoficzną niż którakolwiek spośród innych wymienionych tutaj nauk. Kiedy cofamy się ku źródłom współczesnych dyscyplin naukowych, stwierdzamy, że filozofia była matką wszystkich nauk. Poszczególne nauki odrywały się kolejno od filozofii przybierając charakter samodzielnych dyscyplin badawczych. Psychologia oddzieliła się od filozofii dopiero w naszych czasach. Wielu filozofów nie zdaje sobie jeszcze jasno sprawy z faktu, że psychologia nie jest już embrionem w łonie matki, lecz samodzielnym organizmem, i że zagadnienia psychologiczne należy pozostawić badaniom empirycznym.
[33] Rzecz jasna, nie mamy nic przeciwko łączeniu badań psychologicznych i logicznych, tak jak nie mamy nic przeciwko łączeniu jakichkolwiek innych badań naukowych. Oponujemy jedynie przeciw mieszaniu tych dwóch typów zagadnień. Domagamy się, aby je wyraźnie odróżniać, nawet jeśli w praktyce rozważa się je w powiązaniu. Mieszanie logiki z psychologią polega często na traktowaniu zagadnień logicznych tak, jak gdyby były to zagadnienia psychologiczne. Błąd ten - zwany psychologizmem - prowadzi do przeświadczenia, że logika jest nauką o myśleniu, tj. nauką o faktycznych procesach myślowych albo o regułach, wedle których myślenie powinno przebiegać. Tymczasem badanie rzeczywistych procesów myślowych jest zadaniem psychologii i nie ma nic wspólnego z logiką. A poprawnego myślenia uczy każda nauka, nie tylko logika. Astronomia uczy, jak poprawnie myśleć o gwiazdach; logika uczy, jak poprawnie myśleć o szczególnych przedmiotach logiki. Czym są owe szczególne przedmioty logiki, wyjaśnimy w następnym rozdziale. W każdym razie myślenie nie jest przedmiotem logiki, lecz przedmiotem psychologii.
[34] Zagadnienia psychologiczne dotyczą wszelkich rodzajów tzw. faktów psychicznych (mental events), wszelkiego rodzaju wrażeń, uczuć, myśli, wyobrażeń itp., czy to świadomych, czy nie uświadomionych. Zagadnienia te można rozstrzygać jedynie poprzez doświadczenie, nie poprzez filozofowanie.
Ekspresywna funkcja języka - Sztuka
Asertywna funkcja języka - Nauka (= system wiedzy teoretycznej)
7. ANALIZA LOGICZNA
[35] Jedynym właściwym zadaniem filozofii jest analiza logiczna. Podstawowe pytanie, na które musimy obecnie odpowiedzieć, brzmi: "Na czym polega analiza logiczna'?" Analizę logiczną uprawialiśmy już w rozważaniach dotychczasowych: próbowaliśmy określić charakter hipotez fizykalnych, twierdzeń (lub raczej pseudotwierdzeń) metafizycznych, twierdzeń psychologicznych. Obecnie zaś zastosujemy analizę logiczną do samej analizy logicznej; spróbujemy określić charakter twierdzeń logiki, tych twierdzeń, w których formułujemy wyniki analizy logicznej.
[36] Pogląd, iż zdania metafizyczne są pozbawione sensu, gdyż nie odnoszą się do żadnych faktów, wypowiedział już Hume. W ostatnim rozdziale swych Badań dotyczących rozumu ludzkiego pisał on, co następuje: "Wydaje mi się, że jedynymi przedmiotami nauk abstrakcyjnych, czyli demonstratywnych, są wielkość i liczba [...] Wszystkie inne badania ludzkie dotyczą wyłącznie faktów i istnienia; te zaś oczywiście nie mogą być przedmiotem dowodzenia demonstratywnego [...] Jeśli, przejęci tymi zasadami, przebiegniemy biblioteki, jakież musimy urządzić spustoszenie! Biorąc do ręki jakiś tom, traktujący np. o teologii albo szkolnej metafizyce, zapytujemy się: Czy zawiera jakieś rozumowanie abstrakcyjne, dotyczące wielkości lub liczby? Nie. Czy zawiera jakieś rozumowanie oparte na doświadczeniu, a dotyczące faktów i istnienia? Nie. A więc w ogień z nim, albowiem nie może zawierać nic prócz sofisterii i złudzeń" [D. Hume,Badania dotyczące rozumu ludzkiego]. Podzielamy ten pogląd Hume'a, głoszący - w przekładzie na naszą terminologię - że tylko zdania matematyki i nauk empirycznych są sensowne, podczas gdy wszelkie inne zdania są pozbawione sensu.
[37] W tym miejscu jednak mógłby ktoś wysunąć obiekcję: "A co powiedzieć o własnych pańskich twierdzeniach? Jeśli przyjąć pogląd, który pan głosi, to własne pana prace, włącznie z tą książką, trzeba uznać za pozbawione sensu, gdyż ani nie należą one do matematyki, ani też nie mają charakteru empirycznego, tzn. nie są sprawdzalne w doświadczeniu". Jak odpowiedzieć na taką obiekcję? Jaki charakter mają zdania, które tu wypowiadam, w ogólności zdania analizy logicznej? Z punktu widzenia spójności wyłożonego tu poglądu jest to pytanie decydujące.
[38] Odpowiada na nie Wittgenstein w swym Traktacie logiczno-filozoficznym. Wittgenstein rozwinął w formie najbardziej radykalnej pogląd, że w świetle analizy logicznej zdania metafizyki okazują się pozbawione sensu. Jakże więc odpowiada Wittgenstein na obiekcję, że w takim razie jego własne wypowiedzi muszą być pozbawione sensu? Otóż Wittgenstein przyjmuje tę uwagę za słuszną. "Rezultatem filozofii - powiada - nie jest pewna suma 'zdań filozoficznych', ale jaśniejsze rozumienie zdań" (4.112). "Zdania moje pełnią swą funkcję wyjaśniającą w taki oto sposób: kto mnie rozumie, uznaje je ostatecznie za bezsensowne, kiedy już wspiął się za ich pomocą poza nie, ponad nie. (Musi on, rzec można, odrzucić drabinę, kiedy już wspiął się po niej na górę). Musi przezwyciężyć te zdania, wtedy ujmie świat prawidłowo" (6.54). "O czym mówić nie sposób, o tym należy milczeć" (7) [L. Wittgenstein: Tractatus Iogico-philosophicus].
[39] Ja i moi koledzy z Koła Wiedeńskiego wiele zawdzięczamy Wittgensteinowi, zwłaszcza gdy idzie o analizę metafizyki. Jednakże omawianej tutaj kwestii nie mogę zgodzić się z jego stanowiskiem. Przede wszystkim wydaje mi się ono niekoherentne. Zdań filozoficznych - powiada Wittgenstein - formułować nie sposób, a o czym nie sposób mówić, o tym należy milczeć; tymczasem, zamiast zachować milczenie, Wittgenstein pisze całą książkę filozoficzną. Po drugie, nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wszystkie zdania jego Traktatu są tak samo pozbawione sensu, jak zdania metafizyki. Uważam, że liczne zdania Traktatu (niestety, nie wszystkie) w rzeczywistości posiadają sens, i że to samo dotyczy wszelkich zdań analizy logicznej.
[40] W następnych rozdziałach uzasadnimy tę pozytywną odpowiedź na pytanie o charakter zdań filozoficznych, wskażemy pewien sposób formułowania wyników analizy logicznej, który by nie nasuwał wspomnianej obiekcji, i scharakteryzujemy w ten sposób ścisłą metodę filozofii.
Część III
7. CO GŁOSI FIZYKALIZM
Tak jak nie ma filozofii przyrody poza filozofią nauk przyrodniczych, tak też nie ma filozofii świata organicznego poza filozofią biologii; nie ma filozofii myślenia, filozofii historii ani filozofii społeczeństwa, istnieje tylko filozofia psychologii, filozofia nauk historycznych i społecznych. A filozofia jakiejś nauki jest zawsze syntaktyczną analizą języka tej nauki.
Podstawowe zagadnienia analizy języka jakiejś gałęzi nauki to zagadnienia dotyczące charakteru terminów i zdań tego języka, a przede wszystkim reguł transformacji lub przekładu, które wiążą ten język z językami innych gałęzi, a więc z innymi częściami składowymi języka całej nauki. Spośród wszystkich tych podjęzyków najdonioślejsze znaczenie ma język fizykalny, język, którym posługujemy się mówiąc o rzeczach fizycznych czy to w życiu codziennym czy na terenie fizyki. W wyniku dyskusji, jakie prowadziliśmy w naszym Kole Wiedeńskim, doszliśmy do przekonania, że język ten jest językiem uniwersalnym, w którym można wyrazić wszystko, co wyrażamy za pomocą innych języków naukowych. Innymi słowy, każde zdanie języka jakiejkolwiek innej gałęzi nauki jest treściowo równoważne jakiemuś zdaniu języka fizykalnego, a więc daje się przełożyć na język fizykalny zachowując niezmienioną treść. Neurath, który szczególnie przyczynił się do ugruntowania tej tezy, zaproponował nazwać ją tezą fizykalizmu.
Rozważmy dla przykładu następujące zdanie psychologiczne: "O godz. 10 pan A był rozgniewany". Treściowo równoważne zdanie języka fizykalnego brzmi: "O godz. 10 pan Aznajdował się w pewnym stanie fizycznym, który charakteryzował się przyspieszonym oddechem i pulsem, napięciem pewnych mięśni, skłonnością do gwałtownych reakcji itd". Oznaczmy własność bycia rozgniewanym za pomocą symbolu "Q1", opisany wyżej stan cielesny - za pomocą symbolu "Q2", a godzinę 10 za pomocą symbolu "t1". Oba rozważane zdania możemy wówczas zapisać symbolicznie w sposób następujący:
(zdanie psychologiczne) Q1 (A,t1) (S1)
(zdanie fizykalne) Q2 (A,t1) (S2).
Otóż istnieje prawo naukowe, tj. zdanie uniwersalne należące do zdań obowiązujących systemu językowego nauki, które głosi, że ilekroć ktoś jest rozgniewany, jego ciało znajduje się w opisanym wyżej stanie fizycznym. Symbolicznie wyrazilibyśmy to następująco:
(x) (t) [Q1(x,t) wtw Q2(x,t)]
(znak równoważności "wtw" wyraża obustronną implikację). Założyliśmy, iż własność Q2 została tak dobrana, aby powyższe zdanie było obowiązującym prawem naukowym, a więc zdaniem, które albo samo należy do reguł transformacji, albo daje się wyprowadzić za pomocą tych reguł. Nie musi ono być zdaniem analitycznym; zakładamy jedynie, że jest to zdanie obowiązujące, a więc bądź analityczne, bądź F-obowiązujące. Jest rzeczą oczywistą, że za pomocą tego prawa możemy ze zdania S1 wywieść zdanie S2, i odwrotnie, z S2 możemy wywieść S1. Zdania S1 i S2 są tedy treściowo równoważne. (Warto odnotować, że mogą to być zdania F-równoważne, tj. wzajemnie wywodliwe jedynie w oparciu o F-reguły; we wcześniejszych ujęciach fizykalizmu możliwość ta nie była w dostatecznej mierze uwzględniana).
Można by tu postawić pytanie, czy rzeczywiście możemy mieć pewność, że dla dowolnej własności psychologicznej Q1 daje się wskazać odpowiednia własność fizyczna Q2 taka, aby ową ogólną równoważność wolno było uznać za zdanie obowiązujące. Gdyby dla jakiejś własności Q1 nie istniał tego rodzaju odpowiednik Q2, wówczas nie moglibyśmy zdania psychologicznego "Q1(A,t1)" przełożyć na język fizykalny i teza fizykalizmu zostałaby podważona.
Otóż twierdzę, że język psychologiczny nie może zawierać predykatu, tj. oznaczenia własności, które nie byłoby w ten sposób przekładalne. Jeśli bowiem dany predykat "Q1" tego języka posiada znaczenie, to zdanie "Q1(A,t1)" musi być empirycznie sprawdzalne, psycholog musi umieć rozstrzygnąć w odpowiednich okolicznościach, czy osobnik A ma "własnośćQ1, czy też jej nie ma. Rozstrzygnięcie zaś wymaga odwołania się do obserwacji fizycznych zachowań osoby A, a więc do obserwacji stanu rzeczy, który opisaliśmy za pomocą pewnego fizykalnego predykatu „Q2".
Stwierdzenie to nasunie z pewnością obiekcję, że przecież można wyobrazić sobie stan psychiczny Q1, który nigdy nie uzewnętrznia się w zachowaniach; wprawdzie takie uczucia, jak gniew czy przyjemność, uzewnętrzniają się najczęściej w sposób łatwo uchwytny w obserwacji, można jednak utrzymywać, że pewnym innym stanom psychicznym, takim np. jak myślenie, nie towarzyszą żadne zewnętrzne przejawy. Załóżmy, że istnieje pewien rodzaj stanów psychicznych, które pozbawione są jakichkolwiek oznak zewnętrznych, i że ów rodzaj stanów oznacza się w języku psychologii za pomocą predykatu "Q1". W jaki sposób mógłby psycholog stwierdzić, że dana osoba A znajduje się w stanie Q1, jeśli ów stan psychiczny nie uzewnętrznia się w żadnych obserwowalnych objawach? Można by odrzec, że choć psycholog nie mógłby stwierdzić o innej osobie, iż znajduje się ona w owym stanie psychicznym, mógłby przecież posługiwać się predykatem "Q1" w opisie własnych przeżyć; po to bowiem, by stwierdzić o samym sobie, że znajduje się w stanie Q1, nie musi on się odwoływać do żadnych oznak zewnętrznych; ustala to bezpośrednio poprzez introspekcję i wyraża swoje spostrzeżenie za pomocą predykatu "Q1";, np. w zdaniu "Q1(ja, teraz)". Przyjmijmy, że ta skrajna sytuacja byłaby możliwa; nie podważa to bynajmniej naszej tezy, albowiem nawet w tym wypadku istnieje obserwowalna oznaka rozważanego stanu psychicznego, a mianowicie zapisane lub wypowiedziane stwierdzenie psychologa.
Jeśli ufamy mu, tzn. traktujemy wygłoszone przezeń zdanie jako dostateczne świadectwo faktu, iż rzeczywiście znajduje się on w opisywanym stanie psychicznym (a w odpowiednich warunkach założenie takie wolno przyjąć), wówczas możemy sami orzec, że jest tak, jak głosi owo zdanie, a więc uznać zdanie "Q1(B, teraz)", gdzie "B" oznacza naszego psychologa. Ale w ten sposób jedynie wyrażamy w języku psychologicznym zdanie języka fizykalnego "Q2(B, teraz)", gdzie "Q2" oznacza stan fizyczny osoby B stwierdzany przez nas na podstawie obserwacji fizycznej czynności, za pomocą której osoba B komunikuje rezultaty własnej introspekcji.
Podsumujmy teraz nasze rozważania. Po pierwsze: nawet jeśli przyjąć, że pewnego predykatu języka psychologicznego używa się pierwotnie tylko w odniesieniu do własnych stanów psychicznych określonego rodzaju, doświadczanych drogą introspekcji, to już sam akt użycia tego predykatu w formie mówionej czy pisanej jest faktycznie oznaką przeżywania stanu psychicznego odpowiedniego rodzaju. Język psychologiczny nie może tedy zawierać żadnego predykatu, który by oznaczał rodzaj stanu psychicznego pozbawiony jakichkolwiek oznak obserwowalnych. Po drugie: nawet taki predykat, który pierwotnie byłby używany jedynie w odniesieniu do własnych stanów psychicznych mówiącego, w oparciu o świadectwa introspekcji, mógłby być następnie używany również w odniesieniu do innych osób na podstawie ich wypowiedzi językowych, choćby nawet ów rodzaj stanów psychicznych oznaczany przez odnośny predykat nie uzewnętrzniał się w żadnych przejawach innych niż językowych. Tyle w odpowiedzi na jedną z najpoważniejszych uwag krytycznych wysuwanych pod adresem fizykalizmu.
8. CZEGO FIZYKALIZM NIE GŁOSI
Wyjaśnijmy teraz nieco dokładniej, co właściwie głosi teza fizykalizmu. Argumenty krytyczne wysuwane przeciw tej tezie sprawiają jej rzecznikom mniej kłopotów niż narosłe wokół niej nieporozumienia. Próbując wyłożyć tezę fizykalizmu w sposób maksymalnie jasny, można by się pokusić o sformułowanie następujące: dla każdego stanu psychicznego istnieje odpowiadający mu fizyczny stan ciała, powiązany z tamtym przez uniwersalne prawa; a zatem dla każdego zdania psychologicznego S1 istnieje pewne zdanie fizykalne S2, takie, że S1i S2 są treściowo równoważne na mocy pewnych obowiązujących praw. Lecz tylko druga połowa tego sformułowania, ta, w której mowa o zdaniach, jest poprawna. Pierwsza część sformułowania, w której mowa o stanach psychicznych i fizycznych, należy do trybu materialnego i łatwo może prowadzić do pseudoproblemów.
Gdy mówimy o stanie psychicznym opisywanym za pomocą zdania S1 i stanie fizycznym opisywanym za pomocą zdania S2, ma się ochotę postawić takie np. pytanie: czy są to rzeczywiście dwa różne stany, czy raczej jeden i ten sam stan rozpatrywany z dwóch różnych punktów widzenia? A jeśli są to dwa różne stany, to jaki związek je łączy, jak tłumaczyć ich równoczesne występowanie? Czy zachodzi tutaj związek przyczynowy, czy tylko paralelizm? W ten sposób jednak zsuwamy się na grząski teren metafizyki.
Pytania te składają się na jedno z najgłośniejszych zagadnień filozoficznych, tzw. zagadnienie psychofizyczne. Niemniej są to pseudopytania, pozbawione jakiegokolwiek sensu teoretycznego. Wszelkie sensowne pytania w tej materii dają się formułować w trybie formalnym, tj. jako pytania dotyczące wyrażeń językowych. Natomiast przytoczone wyżej pytania metafizyczne dają się wyrazić jedynie w trybie materialnym jako pytania dotyczące stanów nie zaś zdań.
CCo się zaś tyczy pytań o charakterze formalnym, pytań, które rzeczywiście posiadają sens teoretyczny, najdonioślejsze chyba w tym kontekście jest pytanie, czy każdemu zdaniu psychologicznemu odpowiada jakieś treściowo równoważne zdanie fizykalne. Teza fizykalizmu odpowiada na to pytanie twierdząco; nie twierdzimy wszakże, aby pogląd nasz nie podlegał dyskusji i gotowi jesteśmy rozważyć wszelkie argumenty, jakie by mu przeciwstawiono. Zagadnienie fizykalizmu jest zagadnieniem naukowym, dokładniej mówiąc, zagadnieniem natury logicznej, syntaktycznej; rozwiązać je można jedynie drogą dalszych badań i dyskusji. To zaś, czy posługując się trybem materialnym będziemy mówić o dwóch różnych stanach, psychicznym i fizycznym, czy też powiemy, że nie są to dwa różne stany, lecz jeden i ten sam stan - jest tylko kwestią decyzji dotyczącej wyboru języka, kwestią gustu, rzec można. Nie jest to w żadnym razie kwestia natury rzeczowej, jak mylnie sądzą metafizycy
9. JEDNOŚĆ NAUKI
Z tezą fizykalizmu ściśle wiąże się teza o jedności nauki. Jeżeli każde zdanie daje się przełożyć na język fizykalny, to jest to język wszechobejmujący, uniwersalny język nauki. Istnienie systemu językowego, który by zawierał wszelkie terminy naukowe, zakłada, że wszystkie te terminy są logicznie spokrewnione i że nie może być mowy o jakichkolwiek zasadniczych przedziałach pomiędzy terminami różnych gałęzi nauki. Nauki fizykalne, psychologia, nauki społeczne mogą być dla praktycznych względów oddzielane, gdyż zakres problematyki naukowej przerasta możliwości pojedynczego badacza: lecz wszystkie te gałęzie opierają się na wspólnej podstawie, stanowią ostatecznie jedną jednolitą naukę.
Jeśli kto zapyta, czy znaczy to, że wszystkie gałęzie nauki traktują o przedmiotach tego samego rodzaju, odpowiem twierdząco. Należy jednak zauważyć, że zarówno owo pytanie, jak i odpowiedź należą do trybu materialnego i mam nadzieję, że nikt, kto przeczytał poprzednie rozdziały, nie będzie na tyle nieopatrzny, aby interpretować moją odpowiedź jako akceptację metafizycznej tezy monizmu. Fizykalizm i teza o jedności języka nauki nie mają nic wspólnego z takimi tezami, jak monizm, dualizm czy pluralizm. Jeśli mówię o jednorodności przedmiotów, to jest to jedynie ustępstwo na rzecz potocznego sposobu mówienia. Teza nasza, sformułowana w sposób poprawny, dotyczy nie przedmiotów, lecz terminów i głosi, że terminy wszystkich gałęzi nauki są logicznie jednorodne.
Celem moim nie było przekonanie kogokolwiek o prawdziwości naszych tez dotyczących fizykalizmu i jedności nauki. Starałem się jedynie wyjaśnić ich właściwą treść, a zwłaszcza wykazać, że nie są to bynajmniej tezy metafizyczne, które by dotyczyły "prawdziwej istoty" rzeczy, ale tezy logiczne, albo inaczej mówiąc - syntaktyczne. Eksplikacja tezy fizykalizmu była jedynie szczególną ilustracją wypowiedzianego poprzednio ogólnego stwierdzenia, że wszelkie zagadnienia i tezy analizy logicznej, a zatem wszelkie zagadnienia i tezy filozofii w naszym rozumieniu tego słowa należą do składni logicznej. Metoda składni logicznej, a więc analiza formalnej struktury języka jako systemu reguł, jest metodą filozofii.
Bertrand RUSSELL
DENOTOWANIE
"On Denoting", Mind XIV, 1905, przełożył Jerzy Pelc
Przez "zwrot denotujący" rozumiem taki zwrot, jak każdy z poniższych: "a man" [(jakiś) człowiek], "some man" [pewien człowiek], "any man" [każdy człowiek, jakiś człowiek], "all men" [wszyscy ludzie], "the present King of England" [(ten oto) obecny król Anglii], "the present King of France" [(ten oto) obecny król Francji], "the centre of mass ot the Solar System at the first instant of the twentieth century" [środek masy Systemu Słonecznego w pierwszej chwili dwudziestego stulecia], "the revolution of the sun round the earth" [obrót Słońca wokół Ziemi]. A więc zwrot jest zwrotem denotującym - wyłącznie na mocy swej formy. Możemy rozróżnić trzy wypadki: (1) Zwrot może być zwrotem denotującym, a mimo to niczego nie denotować, np. "the present King of France". (2) Zwrot może denotować jeden określony obiekt; np. "the present King of England" denotuje pewnego mężczyznę. (3) Zwrot może denotować w sposób niejasny; np. "a man" denotuje nie - wielu ludzi, lecz jakiegoś nieokreślonego człowieka. Interpretacja takich zwrotów sprawia nie lada trudności; naprawdę, bardzo trudno zbudować teorię, która by nie była narażona na zarzuty formalne. Wszystkim jednak znanym mi trudnościom stawia czoło - na ile mogę się zorientować - teoria, którą mam właśnie wyłożyć.
Problem denotowania ma bardzo duże znaczenie nie tylko w logice i matematyce, lecz również w teorii poznania. Wiemy np., że środek masy Systemu Słonecznego w określonej chwili to pewien określony punkt, i możemy o nim wypowiedzieć wiele sądów logicznych; nie jest jednak naszym udziałem bezpośrednie poznanie tego punktu, znamy go jedynie na podstawie opisu. Różnica między poznaniem bezpośrednim a wiedzą o czymś to różnica między postrzeganiem rzeczy a docieraniem do nich jedynie za pomocą zwrotów denotujących. Często się zdarza, iż wiemy, że pewien zwrot denotuje w sposób niedwuznaczny, chociaż tego, co on denotuje, nie znamy w sposób bezpośredni; tak właśnie jest w powyższym wypadku z owym środkiem masy. W percepcji zaznajamiamy się z przedmiotami percepcji, a w myśleniu - z przedmiotami mającymi bardziej abstrakcyjny charakter logiczny, niekoniecznie natomiast z przedmiotami denotowanymi przez zwroty złożone ze słów, których znaczenia znamy. Żeby wymienić bardzo ważny przykład: nie ma chyba powodu przypuszczać, że kiedykolwiek osiągamy poznanie cudzej psychiki, skoro nigdy wprost jej nie postrzegamy; to zatem, co o niej wiemy, uzyskuje się za pomocą denotowania. Wszelkie myślenie musi brać swój początek od poznania zmysłowego, następnie jednak rozwija się w myślenie o wielu rzeczach, których bezpośrednio nie znamy.
Tok moich wywodów będzie następujący. Zacznę od przedstawienia teorii, za którą mam zamiar się opowiedzieć [1]; następnie omówię teorie Fregego i Meinonga, wykazując, czemu żadna z nich mnie nie zadowala; dalej podam argumenty na rzecz własnej teorii; wreszcie wskażę pokrótce jej konsekwencje filozoficzne.
Teoria moja jest, krótko mówiąc, następująca. Jako podstawowe przyjmuję pojęcie zmiennej; wyrażeniem "C (x)" posługuję się dla oznaczenia sądu logicznego [2], którego składnikiem jest x, zmienna zasadniczo i całkowicie nieokreślona. Możemy tedy rozważyć dwa pojęcia: "C (x) jest zawsze prawdziwe" oraz "C (x) jest niekiedy prawdziwe" [3]. Wówczas wszystko,nic oraz coś należy rozumieć w następujący sposób:
C (wszystko) znaczy: "C (x) jest zawsze prawdziwe";
C (nic) znaczy: "«C (x) jest fałszem» jest zawsze prawdziwe";
C (coś) znaczy: "Nieprawdą jest, że «C (x) jest fałszem» jest zawsze prawdziwe".
Pojęcie "C (x) jest zawsze prawdziwe" przyjęto tu jako ostateczne i nie dające się zdefiniować, pozostałe zaś definiuje się za pomocą niego. Zakłada się, że wszystko, nic oraz coś, gdy występują samodzielnie, nie mają żadnego znaczenia, natomiast przypisuje się znaczenie każdemu sądowi logicznemu, w którym słowa te figurują. Jest to zasada teorii denotowania, za którą pragnę się opowiedzieć: mianowicie że zwroty denotujące nigdy same przez się nie mają jakiegokolwiek znaczenia, lecz że każdy sąd logiczny, w którego słownym sformułowaniu występują, ma znaczenie. Wszystkie trudności związane z denotowaniem są, jak sądzę, rezultatem błędnej analizy sadów logicznych, których sformułowanie słowne zawiera zwroty denotujące. Poprawną analizę, jeśli się nie mylę, można dalej przedstawić w następujący sposób. Oto przypuśćmy, że pragniemy zinterpretować sąd logiczny: "I met a man" [spotkałem (jakiegoś) człowieka] [4]. Jeśli to jest prawda, to spotkałem pewnego określonego człowieka; nie to jednak stwierdzam. Według bronionej przeze mnie teorii tym, co stwierdzam, jest:
"«Spotkałem x oraz x jest ludzkie» nie jest zawsze fałszywe".
W ogóle, definiując klasę ludzi jako klasę obiektów mających orzecznik ludzki, mówimy, że:
"C (a man)" znaczy: "«C (x) oraz x jest ludzkie» nie jest zawsze fałszywe".
Pozostawia się tu samo "a man", całkowicie pozbawione znaczenia, natomiast nadaje się znaczenie każdemu sądowi logicznemu, w którego sformułowaniu słownym występuje "a man".
Rozważmy z kolei sąd logiczny: "Wszyscy ludzie są śmiertelni". Sąd ten [5] jest w rzeczywistości hipotetyczny i stanowi, że jeśli coś jest człowiekiem, to jest śmiertelne. Czyli stanowi, że jeśli x jest człowiekiem, to x jest śmiertelne, bez względu na to, czym x jest. A zatem podstawiając "x jest ludzkie" na miejsce "x jest człowiekiem", otrzymujemy:
"Wszyscy ludzie są śmiertelni" znaczy: "«Jeżeli x jest ludzkie, to x jest śmiertelne» jest zawsze prawdziwe".
To jest właśnie to, co w logice formalnej wyraża się za pomocą powiedzenia, że "wszyscy ludzie są śmiertelni" znaczy: "«x jest ludzkie» implikuje, iż «x jest śmiertelne» dla wszelkich wartości x-a". W sposób bardziej ogólny powiadamy:
"C (wszyscy ludzie)" znaczy: "«Jeżeli x jest ludzkie, to C (x) jest prawdziwe» jest zawsze prawdziwe".
Podobnie:
"C (żadni ludzie)" znaczy: "«Jeżeli x jest ludzkie, to C (x) jest fałszywe» jest zawsze prawdziwe".
"C (niektórzy ludzie)" znaczyć będzie to samo, co: "C (a man)" [6],
"C (a man)" znaczy: "Nieprawda, że "«C (x) oraz x jest ludzkie» jest zawsze fałszywe".
"C (każdy człowiek)" znaczyć będzie to samo, co: "C (wszyscy ludzie)".
Pozostaje podać interpretację zwrotów zawierających the [przedimek określony: "ten", "ta", ..., "jedyny" itd.]. Są to niewątpliwie najbardziej interesujące i najtrudniejsze spośród zwrotów denotujących. Weźmy jako przykład: "The father of Charles II was executed" [ojciec Karola II został stracony]. W zdaniu tym stwierdza się, że istniał jakiś x, który był ojcem Karola II, i że został stracony. Otóż the, użyte w sposób ścisły, pociąga za sobą jedyność; co prawda, mówimy: "the son of So-and-so" [(ten oto) syn takiego-a-takiego], nawet jeśli So-and-so ma kilku synów, bardziej jednak poprawne byłoby w takim wypadku "a son of So-and-so" [(jakiś) syn takiego-a-takiego]. Dla naszych zatem celów przyjmujemy, że the pociąga za sobą jedyność. A więc gdy powiadamy: "x was the father of Charles II" [x był ojcem Karola II], to nie tylko stwierdzamy, że x pozostawał w określonym stosunku pokrewieństwa względem Karola II, lecz również, że nikt poza tym w tymże stosunku nie pozostawał. Relację, o której mowa, bez założenia jedyności i bez zwrotów denotujących, wyraża zdanie: "x begat Charles II" [x spłodził Karola II]. Aby otrzymać równoważnik zdania: "x was the father of Charles II", musimy dodać: "Jeśli y jest różny od x-a, to y nie spłodził Karola II", lub - co jest równoważne - "Jeżeli y spłodził Karola II, to y jest tożsamy z x-em". A zatem: "x jest ojcem Karola II", przechodzi w: "x spłodził Karola II; oraz «jeżeli y spłodził Karola II, to y jest tożsamy z x-em» jest zawsze prawdziwe w odniesieniu do y-a".
A więc "Ojciec Karola II został stracony" przechodzi w: "Nie jest zawsze fałszem w odniesieniu do x, że x spłodził Karola II, i że x został stracony, i że «jeśli y spłodził Karola II, to y jest tożsamy z x-em» jest zawsze prawdziwe w odniesieniu do y-a".
Interpretacja ta może się wydawać nieco nieprawdopodobna, ja jednak obecnie nie podaję uzasadnienia, tylko przedstawiam teorię.
Aby podać interpretację wyrażenia "C (the father of Charles II)", gdzie C zastępuje dowolną wypowiedź o nim, winniśmy tylko w powyższym podstawić C (x) zamiast "x został stracony". Zauważmy, że według powyższej interpretacji, bez względu na to, jakim by C twierdzeniem być mogło, "C (the father of Charles II)" - implikuje:
"Nie jest zawsze fałszem w odniesieniu do x, że «jeśli y spłodził Karola II, to y jest tożsamy z x-em» jest zawsze prawdziwe w odniesieniu do y-a",
czyli to, co w zwykłym języku wyrażamy mówiąc: "Charles II had one father and no more" [Karol II miał tylko jednego ojca]. Jeśli przeto warunek ten nie jest spełniony, to każdy sąd logiczny, mający postać; "C (ojciec Karola II)", staje się fałszem. Tak więc np. każdy sąd logiczny, mający kształt: "C (the present King of France [(ten oto) obecny król Francji])", jest fałszywy. Wielka to zaleta niniejszej teorii. Wykażę później, że nie sprzeciwia się to prawu sprzeczności, jak by się mogło w pierwszej chwili wydawać.
Uwagi powyższe dają redukcję wszelkich sądów logicznych, w których występują zwroty denotujące, do sformułowań wolnych od takich zwrotów. Dlaczego koniecznie trzeba takiej redukcji dokonać, postaramy się wykazać w toku dalszej dyskusji.
Świadectwem na rzecz powyższej teorii są trudności, nieuniknione chyba, gdy zwroty denotujące, spotykane w słownych sformułowaniach sądów logicznych, traktujemy jako wyrażenia, które występują zamiast zwykłych składników tych sądów. Spośród teorii, dopuszczających takie składniki, najprostsza jest teoria Meinonga [7]. Teoria ta każdy poprawny pod względem gramatycznym zwrot denotujący uważa za wyrażenie, które występuje zamiast jakiegoś obiektu. Tak więc "the present King of France", "the round square" [(ten oto) okrągły kwadrat] etc. mają to być autentyczne obiekty. Przyznaje się, że obiekty takie nie istnieją [subsist], niemniej jednak uważa się je za obiekty. Jest to zapatrywanie, które samo w sobie kryje trudności; główny jednak zarzut polega na tym, że takie obiekty - według powszechnej opinii - często naruszają prawo sprzeczności. Utrzymuje się np., jakoby (jedyny) istniejący obecny król Francji istniał, a zarazem nie istniał, jakoby (ten oto) okrągły kwadrat był okrągły, a zarazem nieokrągły etc. To zaś jest nie do przyjęcia; jeśli więc można znaleźć jakąkolwiek teorię, która by uniknęła tego rezultatu, to na pewno trzeba jej dać pierwszeństwo.
Powyższego pogwałcenia prawa sprzeczności unika teoria Fregego. Rozróżnia on w zwrocie denotującym dwa elementy, które możemy nazwać znaczeniem i denotacją [8]. Oto np. wyrażenie "środek masy Systemu Słonecznego na początku dwudziestego stulecia" jest wysoce złożone pod względem znaczenia, natomiast jego denotacja to określony punkt, a więc coś prostego. System słoneczny, dwudzieste stulecie etc. są składnikami wspomnianego znaczenia; natomiast denotacja, o której mówimy, w ogóle nie ma żadnych składników [9]. Jedną z zalet tego rozróżnienia jest to, że pokazuje ono, dlaczego nieraz warto stwierdzić identyczność. Gdy mówimy: "Scott is the author of «Waverley»" [Scott jest (jedynym) autorem "Waverleya"], stwierdzamy identyczność denotacji przy jednoczesnej różnicy znaczenia. Nie będę jednak powtarzał argumentów przemawiających za tą teorią, jako że jej twierdzenia przytoczyłem gdzie indziej (loc. cit.), a teraz idzie mi o ich przedyskutowanie.
Jedna z pierwszych trudności, które stają przed nami, gdy przyjmujemy pogląd, iż zwroty denotujące wyrażają znaczenie, a denotują denotację [10], wiąże się z wypadkami, kiedy owej denotacji, jak się okazuje, brak. Gdy mówimy: "The King of England is bald" [(ten oto) król Anglii jest łysy], nie jest to - wydawałoby się - wypowiedź o złożonym znaczeniu "the King of England", lecz o konkretnym człowieku, denotowanym przez to znaczenie. Ale teraz rozważmy: "The King of France is bald" [(ten oto) król Francji jest łysy]. Na podstawię paralelizmu formy - to również powinno dotyczyć denotacji zwrotu "the King of France". Ten jednak zwrot - aczkolwiek ma znaczenie, o ile ma je "the King of England" - na pewno nie ma denotacji, przynajmniej w żadnym oczywistym sensie. Można by zatem myśleć, iż "the King of France is bald" powinno być nonsensem; nie jest to jednak nonsens, wobec tego że jest to po prostu fałsz. Albo znów rozważmy taki oto sąd logiczny: "Jeżeli u jest klasą, która ma tylko jeden element, to ten jedyny element jest elementem klasy u", czy też - można to i tak sformułować - "If u is a unit ciass, the u is a u" [jeśli u jest klasą jednostkową, to (to oto jedyne) u jest (jakimś) u]. Sąd ten powinien być zawsze prawdziwy, ponieważ jego następnik jest prawdziwy, ilekroć prawdziwy jest poprzednik. Ale "the u" to zwrot denotujący, właśnie więc o jego denotacji, nie zaś o znaczeniu powiedziano, że jest (pewnym) u. No, a jeśli u nie jest klasą jednostkową, to "the u" niczego chyba nie denotuje; nasz zatem sąd logiczny - wyglądałoby na to, że staje się nonsensem, skoro tylko u przestaje być klasą jednostkową.
Ale przecież jest rzeczą rzeczą zrozumiałą, że takie sądy logiczne nie stają się nonsensami, dlatego tylko że ich poprzedniki są fałszywe. Król w Burzy mógłby rzec: "Jeśli Ferdynand nie utonął, Ferdynand jest mym jedynym synem". Otóż "mój jedyny syn" to zwrot denotujący, który - na pierwszy rzut oka - ma denotację wtedy i tylko wtedy, gdy mam dokładnie jednego syna. Niemniej jednak powyższa wypowiedź pozostałaby prawdziwa, gdyby Ferdynand rzeczywiście utonął. A zatem musimy albo zapewnić denotację w wypadkach, gdy na pierwszy rzut oka jej brak, albo też zrezygnować z poglądu, że to właśnie o ową denotację chodzi w sądach logicznych, zawierających zwroty denotujące. Opowiadam się za drugą z tych możliwości. Pierwszą można przyjąć, tak jak to uczynił Meinong, uznając obiekty, które nie istnieją, a zaprzeczając, jakoby były one posłuszne prawu sprzeczności; tego jednak należy w miarę możności unikać. Inne wyjście w ramach tejże pierwszej możliwości (idzie ciągle o wspomnianą tu alternatywę) wybrał Frege, który definicyjnie zawarowuje pewną czysto umowną denotację, w wypadkach gdy w przeciwnym razie wcale by jej nie było. Tak więc "the King of France" ma denotować klasę zerową; "the only son of Mr. So-and-so" [(ten oto) jedyny syn takiego-a-takiego] (który to pan ma jak się patrzy rodzinę dziesięcioosobową) ma denotować klasę wszystkich jego synów, itd. Ale ta procedura, choć może i nie doprowadza do faktycznego błędu logicznego, to jednak jest w sposób oczywisty sztuczna i nie daje właściwej analizy naszego przedmiotu. Jeśli się więc zgodzimy, że zwroty denotujące zazwyczaj mają te dwie strony, mianowicie znaczenie i denotację, to wypadki, w których - jak się zdaje - nie ma żadnej denotacji, sprawiają trudności zarówno przy założeniu, iż rzeczywiście istnieje denotacja, jak przy założeniu, iż takowej naprawdę nie ma.
Teorię logiczną można wypróbować badając, w jakiej mierze radzi sobie ona z łamigłówkami; i zdrowy to sposób postępowania, rozmyślając nad logiką zadawać sobie do rozwiązania możliwie jak najwięcej łamigłówek, te bowiem służą podobnemu celowi, jak eksperymenty w fizyce. Dlatego podam trzy łamigłówki, które teoria dotycząca denotowania powinna móc rozwiązać; następnie zaś pokażę, że moja teoria je rozwiązuje.
(1) Jeżeli a jest identyczne z b, to cokolwiek jest prawdą o jednym z nich, jest też prawdą o drugim, oraz każde z tych dwóch można podstawić na miejsce pozostałego w dowolnym sądzie logicznym, nie zmieniając przez to prawdziwości ani fałszywości owego sądu. Otóż Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy Scott jest (tym oto) autorem "Waverleya"; i faktycznie Scott jest autorem "Waverleya". Możemy zatem podstawić Scott na miejsce autor "Waverleya" i tym samym dowieść, że Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy Scott jest Scottem. A jednak zainteresowanie prawem identyczności trudno przypisać pierwszemu dżentelmenowi Europy.
(2) Na mocy prawa wyłączonego środka musi być prawdą albo "A jest B", albo "A nie jest B". A zatem prawdą być musi albo: "The present King of France is bald", albo: "The present King of France is not bald". A jednak gdybyśmy wyliczyli rzeczy łyse, następnie zaś rzeczy niełyse, to na żadnej z tych list nie znaleźlibyśmy (jedynego) obecnego króla Francji. Hegliści, którzy kochają syntezę, wyciągną prawdopodobnie wniosek, że nosi on perukę.
(3) Rozważmy sąd logiczny: "A różni się od B". Jeśli to prawda, to istnieje różnica między A oraz B, co można wyrazić w postaci zdania: "The difference between A and B subsists" [(ta oto) różnica między A i B istnieje]. Jeśli jednak fałszem jest, iż A różni się od B, to nie ma różnicy między A oraz B, co można wyrazić w postaci zdania: "The difference between A and B does not subsist" [(ta oto) różnica między A i B nie istnieje]. Jakże jednak jakiś nie-byt może być podmiotem sądu logicznego? "Myślę, więc jestem" wcale nie jest bardziej oczywiste niż: "Jestem podmiotem sądu logicznego, więc jestem", pod warunkiem że "jestem" użyto dla stwierdzenia subzystencji, czyli bycia [11], nie zaś egzystencji. Wyglądałoby więc na to, że zaprzeczenie bycia czegokolwiek musi zawsze mieć charakter wewnętrznie sprzeczny; ale widzieliśmy, w związku z Meinongiem, iż uznanie bycia - także niekiedy prowadzi do sprzeczności. A zatem jeśli A oraz B nie różnią się od siebie, to zarówno mniemanie, że istnieje, jak mniemanie, że nie istnieje taki obiekt, jak "the difference between A and B", wydają się jednakowo niemożliwe.
Stosunek omawianego znaczenia do omawianej denotacji pociąga za sobą dosyć dziwne trudności i już one same starczą chyba za dowód, iż teoria, która do nich prowadzi, musi być błędna.
Gdy pragniemy mówić o znaczeniu zwrotu denotującego, w przeciwieństwie do jego denotacji, to naturalnym sposobem jest tu użycie cudzysłowów. Oto np. mówimy:
Środek masy Systemu Słonecznego to punkt, nie zaś zespół denotujący [a denoting complex];
"Środek masy systemu słonecznego" to zespół denotujący, nie zaś punkt.
Albo też:
Pierwszy wiersz "Elegii" Graya jest sądem logicznym.
"Pierwszy wiersz «Elegii» Graya" nie jest sądem logicznym.
Biorąc zatem dowolny zwrot denotujący, powiedzmy C, pragniemy rozważyć relację między C oraz "C", gdzie różnica między tymi dwoma elementami ma taki charakter, jak w przytoczonych wyżej dwóch przykładach.
Przede wszystkim: powiadamy, że gdy występuje C, to właśnie denotacja jest tym, o czym się mówi; gdy natomiast występuje "C", to tym czymś jest znaczenie. Otóż ta relacja znaczenia i denotacji nie jest jedynie językowa w obrębie owego zwrotu: musi tu wchodzić w grę relacja logiczna, którą wyrażamy mówiąc, że dane znaczenie denotuje daną denotację. Ale trudność, która przed nami staje, polega na tym, iż nie udaje nam się zarazem zachować związku znaczenia i denotacji oraz nie dopuścić do tego, by były one jednym i tym samym; a także na tym, iż do owego znaczenia nie można dotrzeć inaczej, jak tylko za pośrednictwem zwrotów denotujących. Dzieje się to w następujący sposób.
Jeden i ten sam zwrot C miał mieć zarówno znaczenie, jak denotację. Ale jeśli mówimy o "znaczeniu C", daje to nam znaczenie odpowiedniej denotacji (o ile w ogóle jest takowe). "Znaczenie pierwszego wiersza «Elegii» Graya" jest takie samo jak: "Znaczenie zdania: «Wieczorny dzwon obwieszcza pogrzeb gasnącego dnia", a nie jest takie samo jak: "Znaczenie zwrotu: «pierwszy wiersz »Elegii« Graya»". Żeby więc uzyskać znaczenie, o które nam chodzi, musimy mówić nie o "znaczeniu C", lecz o "znaczeniu «C», które jest identyczne z samym "C". Analogicznie: "Denotacja C" nie oznacza denotacji, o którą nam chodzi, lecz oznacza coś, co denotuje (o ile w ogóle denotuje), to, co jest denotowane przez denotację, o którą nam chodzi. Niech np. "C" będzie to "zespół denotujący, który występuje w drugim z powyższych przykładów". Wówczas C = "pierwszy wiersz «Elegii» Graya", a denotacja owego C = Wieczorny dzwon obwieszcza pogrzeb gasnącego dnia. Ale tym, co myśmy chcieli mieć jako omawianą denotację, było: "Pierwszy wiersz «Elegii» Graya". A zatem nie udało nam się uzyskać tego, czegośmy chcieli.
Trudność tkwiącą w mówieniu o znaczeniu zespołu denotującego można tak scharakteryzować. W momencie gdy umieszczamy ów zespół w sądzie logicznym, sąd ten zaczyna być sądem o odpowiedniej denotacji; gdy więc budujemy sąd logiczny, którego podmiotem jest "znaczenie owego C", to wówczas podmiot ten - to znaczenie (o ile w ogóle jest takowe) odpowiedniej denotacji; a to nie było zamierzone. Skłania to nas do powiedzenia, że gdy rozróżniamy znaczenie i denotację, to musimy się zajmować takim oto znaczeniem: znaczenie to ma denotację oraz jest pewnym zespołem, i nie istnieje nic innego, poza owym znaczeniem, co można by nazwać takim zespołem i o czym można by powiedzieć, że ma zarówno znaczenie, jak denotację. Właściwym sformułowaniem, jeśli idzie o omawiane zapatrywanie, będzie, iż pewne znaczenia mają denotację.
To jednak sprawia tylko, że nasza trudność, tkwiąca w mówieniu o znaczeniach, staje się bardziej widoczna. Przyjmijmy bowiem, iż C jest naszym zespołem; wówczas powinniśmy powiedzieć, że C jest znaczeniem tego zespołu. Niemniej jednak, ilekroć C występuje bez cudzysłowu, tylekroć to, co się mówi, nie stosuje się do owego znaczenia, lecz tylko do odpowiedniej denotacji, tak jak wtedy, gdy powiadamy: Środek masy Systemu Słonecznego jest punktem. A więc, aby była mowa o samym C, czyli aby powstał sąd logiczny o owym znaczeniu, naszym podmiotem nie może być C, tylko coś, przez co C jest denotowane. A zatem "C", które jest tym właśnie, czego używamy, gdy chcemy mówić o wspomnianym znaczeniu, musi być nie owym znaczeniem, lecz czymś, przez co owo znaczenie jest denotowane. C więc nie może być składnikiem tego zespołu (tak jak jest nim w zwrocie "znaczenie C"); bo jeśli C się pojawi w tym zespole, wówczas tym, co wystąpi, będzie jego denotacja, a nie jego znaczenie, nie ma zaś żadnej drogi powrotnej od denotacji do znaczeń, ponieważ każdy obiekt może być denotowany przez nieograniczoną liczbę różnych zwrotów denotujących.
Wydawałoby się przeto, że "C" oraz C są różnymi bytami, takimi że C jest denotowane przez "C"; to jednak nie może stanowić wytłumaczenia, ponieważ relacja "C" względem C pozostaje całkowicie tajemnicza; i gdzie mamy natrafić na ów denotujący zespół "C", przez który C ma być denotowane? Poza tym, gdy C zjawia się w sądzie logicznym, wówczas tym, co występuje, jest nie tylko odpowiednia denotacja (jak zobaczymy w następnym ustępie); na razie jednak, w świetle rozważanych poglądów, C to tylko denotacja, znaczenie zaś zostaje całkowicie przesunięte do "C". Jest to gmatwanina nie do rozwikłania i chyba dowodzi, że całe rozróżnienie znaczenia oraz denotacji zostało źle pomyślane.
Tego, że znaczenie jest czymś istotnym, gdy w sądzie logicznym pojawia się zwrot denotujący, formalnie dowodzi cytowana łamigłówka na temat autora "Waverleya". Sąd logiczny "Scott był (tym oto) autorem «Waverleya»" ma własność nie przysługującą sądowi: "Scott był Scottem", tę mianowicie, że Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy to prawda. Te więc dwa sądy logiczne nie są identyczne; a zatem zarówno znaczenie zwrotu "the author of «Waverley»", jak jego denotacja - musi być czymś istotnym, jeżeli obstajemy przy poglądzie, któremu rozróżnienie to jest właściwe. A jednak, jakeśmy dopiero co widzieli, dopóki trzymamy się tego poglądu, jesteśmy zmuszeni twierdzić, że tylko owa denotacja może być czymś istotnym. Trzeba więc omawiany punkt widzenia odrzucić.
Pozostaje pokazać, w jaki sposób wszystkie te rozważane łamigłówki rozwiązuje się za pomocą teorii, którąśmy wyjaśniali na początku tego artykułu.
Zgodnie z poglądem, którego jestem zwolennikiem, zwrot denotujący - to w pierwszym rzędzie część zdania, i nie ma on, podobnie jak większość pojedynczych słów, żadnego znaczenia na własny swój rachunek. Jeśli mówię: "Scott was a man" [Scott był (pewnym) człowiekiem], to jest to wypowiedź mająca postać: "x was a man" - i ma ona słowo "Scott" jako swój podmiot. Jeśli natomiast mówię: "The author of «Waverley» was a man", to nie jest to wypowiedź mająca postać: "x was a man", i nie ma ona słów: "The author of «Waverley»" jako swego podmiotu. Skracając wypowiedź sformułowaną na początku tego artykułu, możemy - zamiast: "The author of «Waverley» was a man" - powiedzieć, jak następuje: "One and only one entity wrote «Waverley», and that one was a man" [jeden i tylko jeden ktoś napisał Waverleya i ten ktoś był człowiekiem]. (Nie jest to tak ściśle to, co się ma na myśli, jak w wypadku pierwszej wypowiedzi; ale łatwiej to zrozumieć). Mówiąc więc ogólnie: przyjmijmy, że pragniemy powiedzieć, iż (ten oto) autor «Waverleya» miał własnośćΦ, a wówczas to, co pragniemy powiedzieć, równoważne jest zdaniu: "Jedna i tylko jedna istota napisała «Waverleya» i istota ta miała własność Φ".
Wyjaśnienie denotacji jest teraz następujące. Każdy sąd logiczny, w którym występuje "the author of «Waverley»", interpretowany jak wyżej, np. sąd "Scott was the author of «Waverley»" (czyli "Scott był identyczny z (jedynym) autorem «Waverleya»") - staje się sadem: "One and only one entity wrote «Waverley», and Scott was identical with that one" [jeden i tylko jeden ktoś napisał Waverleya i Scott był identyczny z tym kimś]; albo wracając do postaci w pełni rozwiniętej: "It is not always false of x that x wrote «Waverley», that it is always true of y that if y wrote «Waverley» y is identical with x", and that Scott is identical with x" [nie zawsze jest fałszem o x, że x napisał "Waverleya", gdy zawsze jest prawdą o y, że jeśli ynapisał "Waverleya", to y jest identyczny z x, oraz że Scott jest identyczny z x]. Jeśli więc "C" jest zwrotem denotującym, to może się zdarzyć, że istnieje jeden byt x (nie może tu być więcej niż jeden), w odniesieniu do którego prawdziwy jest sąd logiczny "x jest identyczne z C", o ile sąd ten interpretuje się jak wyżej. Możemy przeto powiedzieć, iż ów byt x to denotacja wspomnianego zwrotu "C". Scott zatem jest denotacją zwrotu "the author of «Waverley»". Owo "C" w cudzysłowie będzie po prostu zwrotem, nie zaś czymś, co można by nazwać odpowiednim znaczeniem. Zwrot ten per se nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w żadnym sądzie logicznym, zawierającym go, po pełnym rozwinięciu owego sądu - zwrotu tego nie będzie, rozpłynie się.
Widać teraz, że łamigłówka na temat ciekawości Jerzego IV ma bardzo proste rozwiązanie. Sąd logiczny: "Scott was the author of «Waverley»", który w poprzednim ustępie został napisany w postaci nieskróconej, wcale nie zawiera składnika "the author of «Waverley», na którego miejsce można by podstawić "Scott". Wcale to nie koliduje z prawdziwością wniosków wynikających z dokonania tego, co jest pod względem werbalnym podstawieniem "Scott" na miejsce "the author of «Waverley»", byle tylko "the author of «Waverley»" występował w rozważanym sądzie jako zwrot w użyciu prymarnym, czyli podstawowym. Różnica między prymarnym a sekundarnym, czyli wtórnym, użyciem zwrotów denotujących jest taka oto:
Gdy mówimy: "Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy tak a tak" - lub gdy mówimy: "To a to jest dziwne", czy: "To a to jest prawdą" etc., owo "tak a tak" bądź "to a to" musi być sądem logicznym. Załóżmy teraz, iż "tak a tak" czy "to a to" zawiera w sobie zwrot denotujący. Możemy ów zwrot denotujący usunąć albo z obrębu podrzędnego sądu logicznego "tak a tak", albo z obrębu całego tego sądu logicznego, w którym "tak a tak" jest jedynie składnikiem. W zależności od tego, jak postąpimy, powstaną różne sądy. Słyszałem o pewnym drażliwym właścicielu jachtu, że gdy ktoś z gości, widząc ów jacht po raz pierwszy, zauważył: "Myślałem, że twój jacht jest większy niż jest", ten odpowiedział: "Nie, mój jacht nie jest większy niż jest". Gość ów miał na myśli: "Wymiary, które - jak myślałem - ma twój jacht, są większe od tych, które ma on faktycznie"; przypisano zaś jego słowom takie znaczenie: "Myślałem, że wymiary twego jachtu są większe od wymiarów twego jachtu". Żeby wrócić do Jerzego IV i "Waverleya" - gdy mówimy: "George IV wished to know whether Scott was the author of «Waverley»" [Jerzy IV chciał wiedzieć, czy Scott jest (tym oto) autorem "Waverleya"], to normalnie mamy na myśli: "Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy jeden i tylko jeden człowiek napisał «Waverleya» i czy Scott jest owym człowiekiem"; ale możemy także mieć na myśli: "Jeden i tylko jeden człowiek napisał «Waverleya», a Jerzy IV pragnął się dowiedzieć, czy Scott jest owym człowiekiem". Przy tej drugiej interpretacji "the author of «Waverley»" ma charakter prymarny, przy pierwszej zaś - sekundarny. Tę drugą interpretację można wyrazić przy pomocy zdania "Jerzy IV pragnął się dowiedzieć - co się tyczy tego człowieka, który faktycznie napisał «Waverleya» - czy to Scott". Byłaby to prawda, gdyby np. Jerzy IV zobaczył Scotta z daleka i zapytał: "Czy to Scott?" Sekundarne użycie zwrotu denotującego zdefiniować można jako takie, w którym występuje on w sądzie logicznym p, będącym jedynie składnikiem rozważanego sądu logicznego, przy czym wspomniane zastąpienie zwrotu denotującego winno zostać dokonane w obrębie p, nie zaś w obrębie całego omawianego sądu. Takiej dwuznaczności, jak między użyciem prymarnym a sekundarnym, trudno uniknąć w języku; nie przynosi ona jednak szkody, o ile mamy się przed nią na baczności. W logice formalnej łatwo jej, rzecz jasna, uniknąć.
Powyższe rozróżnienie użycia prymarnego i sekundarnego daje nam również możność rozwiązania kwestii, czy (ten oto) obecny król Francji jest łysy, czy też nie, a także w ogóle zagadnienia stanu logicznego zwrotów denotujących, które niczego nie denotują. Jeśli "C" jest zwrotem denotującym, np. "the term having the property F" [(ten oto) termin mający (tę oto) własność F], to wówczas:
"C ma własność Φ" znaczy [12]: "Jeden i tylko jeden termin ma wspomnianą własność F i tenże termin ma ową własność Φ". Jeśli teraz owa własność F nie przysługuje żadnemu terminowi bądź przysługuje kilku terminom, to z tego wynika, że "C ma własność Φ" jest fałszem dla wszelkich wartości zmiennej Φ. A zatem: "The present King of France is bald" jest na pewno fałszywe; a "the present King of France is not bald" jest fałszywe, o ile znaczy:
"Istnieje (jakaś) istota, która jest teraz królem Francji i nie jest łysa",
jest natomiast prawdziwe, o ile znaczy:
"Fałszem jest, że: istnieje (jakaś) istota, która jest teraz królem Francji i jest łysa".
To znaczy: "The King of France is not bald" jest fałszem, jeśli "the King of France" występuje w użyciu prymarnym, prawdą zaś - jeśli w sekundarnym. Wszystkie więc sądy logiczne, w których , "the King of France" występuje w użyciu prymarnym, są fałszywe; zaprzeczenia takich sądów są prawdziwe, w nich jednak "the King of France" występuje w użyciu sekundarnym. Tak oto uniknęliśmy wniosku, że ów król Francji ma perukę.
Teraz możemy także zrozumieć, w jaki sposób zaprzeczyć, że istnieje obiekt taki, jak różnica między A oraz B, w wypadku gdy A oraz B się nie różnią. Jeśli A oraz B się różnią, to istnieje jeden i tylko jeden byt x taki, że: "x jest ową różnicą między A oraz B" - to sąd logiczny prawdziwy; jeżeli A oraz B się nie różnią, to taki byt x nie istnieje. Zgodnie zatem z niedawno wyjaśnionym znaczeniem denotacji, "the difference between A and B" [(ta oto) różnica między A i B] ma denotację, gdy A oraz B są różne, nie ma zaś - w przeciwnym razie. Różnica ta stosuje się w ogóle do prawdziwych i fałszywych sądów logicznych. Jeżeli "aRb" znaczy: "a pozostaje w stosunku R względem b", to gdy aRb jest prawdą, wówczas istnieje taki byt, jak ów stosunek R między a oraz b; gdy aRb jest fałszem, byt taki nie istnieje. Z każdego więc sądu logicznego można zrobić zwrot denotujący, który denotuje jakąś istniejącą rzecz, jeśli ów sąd jest prawdziwy, nie denotuje zaś żadnego bytu, jeśli ów sąd jest fałszywy. Np. prawdą jest (przynajmniej będziemy tak myśleć), że Ziemia obraca się wokół Słońca, a fałszem jest, że Słońce obraca się wokół Ziemi; a zatem przez "obrót Ziemi wokół Słońca" jest denotowany jakiś byt, gdy tymczasem "obrót Słońca wokół Ziemi" nie denotuje żadnego bytu [13].
Można teraz w należyty sposób zająć się całym królestwem bytów nie istniejących realnie, takich jak: "okrągły kwadrat", "parzysta liczba pierwsza, różna od 2", "Apollo", "Hamlet" etc. Wszystko to są zwroty denotujące, które niczego nie denotują. Sąd logiczny o Apollinie znaczy tyle, co sąd otrzymany w wyniku podstawienia tego, co według słownika klasycznego rozumie się przez Apollina, np. "bóg słońca". Wszystkie sądy logiczne, w których występuje Apollo, winno się interpretować wedle powyższych reguł, dotyczących zwrotów denotujących. Jeśli "Apollo" występuje w użyciu prymarnym, to sąd logiczny, zawierający ten wyraz, jest fałszywy; jeśli zaś mamy użycie sekundarne, to odpowiedni sąd logiczny może być prawdziwy. Podobnie też: "The round square is round" [(ten oto) okrągły kwadrat jest okrągły] znaczy: "Istnieje jeden i tylko jeden byt x, który jest okrągły i kwadratowy, i byt ten jest okrągły", a to sąd logiczny fałszywy, nie zaś - jak utrzymuje Meinong - prawdziwy.
"Istota najdoskonalsza odznacza się wszelkimi doskonałościami; egzystencja to doskonałość; zatem Istota najdoskonalsza istnieje" - przechodzi w:
"Istnieje jeden i tylko jeden byt x, który jest najdoskonalszy; byt ten odznacza się wszelkimi doskonałościami, egzystencja to doskonałość, zatem byt ów istnieje"
Jako dowód, nie spełnia to swego zadania na skutek braku uzasadnienia przesłanki: "Istnieje jeden i tylko jeden byt x, który jest najdoskonalszy" [14].
Pan Mac Cali ("Mind", N. S., nr 54 oraz nr 55, s. 401) rozróżnia indywidua dwojakiego rodzaju: realne i nierealne; w związku z tym klasę zerową definiuje jako klasę złożoną ze wszystkich indywiduów nierealnych. Tkwi w tym założenie, iż zwroty takie, jak "the present King of France", które nie denotują żadnego indywiduum realnego, niemniej jednak denotują jakieś indywiduum, tyle że nierealne. Jest to w zasadzie teoria Meinonga; widzieliśmy zaś powód, który każe ją odrzucić, ten mianowicie, iż koliduje ona z prawem sprzeczności. Za pomocą naszej teorii denotowania potrafimy obronić pogląd, że nie ma żadnych indywiduuów nierealnych; z tym jednak, iż klasa zerowa to klasa nie zawierająca żadnych elementów, nie zaś klasa, która jako swe elementy zawiera wszystkie indywidua nierealne.
Rzeczą ważną jest zdanie sobie sprawy, jaki wpływ nasza teoria wywiera na interpretację definicji zbudowanych za pomocą zwrotów denotujących. Większość definicji matematycznych ma taki charakter, np.: "«m - n» znaczy «liczba, która dodana do n daje m»". A zatem «m - n» definiuje się jako znaczące to samo, co pewien zwrot denotujący; zgodziliśmy się jednak, że izolowane zwroty denotujące nie mają żadnego znaczenia. A więc definicja ta faktycznie powinna przybrać taką postać: "Każde twierdzenie zawierające «m -n» ma znaczyć tyle, co twierdzenie, które powstaje z podstawienia za «m - n» «(ta oto) liczba, która dodana do n daje m»". Otrzymane w wyniku twierdzenie interpretuje się w myśl podanych już reguł interpretowania twierdzeń, w których słownym sformułowaniu zawarty jest zwrot denotujący. W wypadku gdy m oraz n są takie, iż jest jedna i tylko jedna liczba x, która, dodana do n, daje m, istnieje pewna liczba x, którą można podstawić na miejsce m - n w każdym twierdzeniu, zawierającym m - n, nie wywołując przez to zmiany prawdziwości bądź fałszywości owego twierdzenia. Ale w innych wypadkach wszystkie twierdzenia, w których "m - n" występuje w użyciu prymarnym, są fałszywe.
Powyższa teoria tłumaczy przydatność identyczności. Nikt, kto nie pisze książki logicznej, nigdy nie ma ochoty powiedzieć "x jest x", a jednak twierdzenia o identyczności często formułuje się w takiej postaci, jak: "Scott was the author of «Waverley»", bądź "thou art the man" [ty jesteś (tym oto) człowiekiem]. Znaczenia takich sądów logicznych nie sposób podać, nie posługując się pojęciem identyczności, mimo że nie są to po prostu oznajmienia, iż "Scott" jest identyczny z innym terminem, mianowicie "the author of «Waverley»", albo że "thou art" jest identyczne z innym terminem, mianowicie "the man". "Scott is the author of «Waverley»" najkrócej można wyrazić chyba jako: "Scott wrote «Waverley»; and it is always true ofy that if y wrote «Waverley», y is identical with Scott" [Scott napisał "Waverleya" i jest zawsze prawdą w odniesieniu do y, że jeśli y napisał "Waverleya", to y jest identyczny ze Scottem]. W ten właśnie sposób identyczność wkracza do: "Scott is the author of «Waverley»"; i ze względu na takie właśnie zastosowanie warto identyczność zachować.
A oto jeszcze jeden interesujący wynik powyższej teorii denotowania: gdy istnieje coś, z czym nie mamy bezpośredniego kontaktu poznawczego, lecz jedynie definicję za pomocą zwrotów denotujących, to wówczas te sądy logiczne, w których dochodzi do przedstawienia owej rzeczy za pomocą jakiegoś zwrotu denotującego, nie zawierają faktycznie tej rzeczy jako składnika, lecz zamiast tego występują w nich składniki wyrażone przez owych kilka słów wspomnianego zwrotu denotującego. W każdym więc sądzie logicznym, który możemy zrozumieć (czyli nie tylko w tych, o których prawdziwości bądź fałszywości potrafimy rozstrzygać, lecz we wszystkich, o których możemy pomyśleć), wszystkie składniki to byty realne, z którymi mamy bezpośredni kontakt poznawczy. Rzeczy takie, jak materia (w takim sensie, w jakim materia występuje w fizyce) oraz dusze innych ludzi, znamy tylko za pośrednictwem zwrotów denotujących, tzn. nie postrzegamy ich, tylko wiemy o nich jako o czymś, co ma takie a takie własności. A zatem, chociaż można zbudować funkcje zdaniowe C (x), które muszą pozostawać w mocy dla takiej a takiej cząsteczki materialnej czy dla duszy tego a tego, to jednak nie znamy sądów logicznych, stwierdzających, iż te rzeczy, które wiemy, muszą być prawdziwe, me możemy bowiem uchwycić owych rzeczywistych bytów, o które chodzi. Wiemy tylko tyle: "Ten a ten ma duszę, której przysługują takie a takie własności", nie wiemy natomiast, że "A ma takie a takie własności", gdzie A jest właśnie ową duszą, o której mowa. W takim wypadku wiadome są nam własności pewnej rzeczy, nie znamy natomiast z własnego doświadczenia samej tej rzeczy i - co za tym idzie - nie znamy też ani jednego sądu logicznego, którego składnikiem jest ta właśnie rzecz.
O wielu innych konsekwencjach zalecanego przeze mnie poglądu nie będę wspominał. Chcę tylko usilnie prosić czytelnika, by nie podejmował decyzji przeciwko tym zapatrywaniom - na co mógłby mieć ochotę na skutek ich pozornie nadmiernego skomplikowania - zanim sam nie spróbuje skonstruować własnej teorii denotacji. Próba ta, jak sądzę, przekona go, że - bez względu na to, jaka będzie owa prawdziwa teoria - nie może ona odznaczać się taką prostotą, jakiej można by zrazu oczekiwać.
[1] Sprawę tę omawiałem w Principles of Mathematies, rozdz. V oraz § 476. Teoria, której tam bronię, jest niemal zupełnie taka sama, jak Fregego, różni się zaś zupełnie od teorii, której mam bronić w następujących niżej rozważaniach.
[3] Drugie z nich da się zdefiniować przy pomocy pierwszego, jeśli przyjmiemy, że ma ono znaczyć: "Nieprawdą jest, że «C (x) jest fałszem» jest zawsze prawdziwe?"
[4] Niekiedy zamiast tego skomplikowanego zwrotu używać będę wyrażenia: "C (x) nie jest zawsze fałszywe" lub "C (x) jest niekiedy prawdziwe", jako w założeniu, na mocy definicji, znaczącego to samo, co ów skomplikowany zwrot.
[6] Z psychologicznego punktu widzenia, w wyrażeniu "C (a man)" tkwi sugestia, iż idzie o jednego tylko, a w wyrażeniu "C (niektórzy ludzie)" - że o więcej niż jednego; nam jednak wolno pominąć te sugestie - w zarysie wstępnym.
[7] Zobacz Untersuchungen zur Gegenstandstheorie und Psychologie, Leipzig 1904, pierwsze trzy artykuły (Meinonga, Amesedera i Mally'ego).
[9] Frege rozróżnia te dwa elementy, znaczenie i denotację, wszędzie, a nie tylko w złożonych zwrotach denotujących. A zatem to właśnie znaczenia składników zespołu denotującego wchodzą w skład jego znaczenia, nie zaś ich denotacja. W sądzie logicznym: "Mont Blanc ma ponad 1000 m wysokości" - to właśnie, zdaniem Fregego, znaczenie wyrażenia "Mont Blanc", a nie faktycznie istniejąca góra, jest składnikiem znaczenia tego sądu.
[10] W teorii tej mówić będziemy, że dany zwrot denotujący wyraża znaczenie; a zarówno o owym zwrocie, jak i wspomnianym znaczeniu będziemy mówili, że denotują one denotację. Natomiast w teorii, której bronię, nie istnieje żadne znaczenie, tylko niekiedy - denotacja.
[13] Sądy logiczne, z których wywodzi się takie byty, nie są identyczne ani z tymi bytami, ani też z sądami, iż owym bytom przysługuje subzystencja.
[14] Można przeprowadzić rozumowanie, które by wykazało w sposób niezbity, że istnieją wszystkie elementy klasy istot najdoskonalszych; można też dowieść formalnie, że klasa ta nie może mieć więcej niż jeden element; ale, jeśli przyjąć definicję doskonałości jako posiadanie wszelkich predykatów pozytywnych, można dowieść prawie tak samo formalnie, iż klasa ta nie ma ani jednego elementu.
Gottlob Frege
SENS I ZNACZENIE
Über Sinn und Bedeutung (1892)
przeł. Bogusław Wolniewicz
Tożsamość [1] pobudza do pytań, na które niełatwo odpowiedzieć. Czy jest stosunkiem? Czy jest stosunkiem między przedmiotami? A może między nazwami przedmiotów, ich znakami? To ostatnie przyjmowałem w swej Begriffsschrift, a zdawały się przemawiać za tym następu jące racje: a = a oraz a = b są oczywiście zdaniami o nie równej wartości poznawczej. Zdanie a = a obowiązuje a priori i za Kantem nazwiemy je analitycznym; natomiast zdania postaci a = b są często cennym rozszerzeniem naszej wiedzy i nie zawsze dadzą się uzasadnić a priori. Odkrycie, że co ranka wschodzi nie nowe Słońce, lecz zawsze to samo, było chyba jednym z najdonioślejszych w astronomii. Jeszcze dziś ponowne rozpoznanie jakiejś małej planety albo komety nie zawsze jest sprawą oczywistą. Gdyby tożsamość uznać za stosunek między tym, co nazwy "a" i "b" oznaczają, to a = b nie różniłoby się chyba od a = a, jeżeli tylko a = b jest prawdą. Wyrażałoby się w ten sposób pewien stosunek rzeczy do siebie samej, mianowicie taki, w jakim każda rzecz pozostaje sama do siebie, żadna zaś nie pozostaje do jakiejkolwiek innej. Przez a = b chce się pewnie powiedzieć, że "a" i "b" oznaczają to samo, ale wtedy mówi się właśnie o znakach, stwierdzając między nimi pewien stosunek. Jednakże stosunek taki zachodziłby między nazwami (albo znakami) tylko o tyle, o ile one coś nazywają (albo oznaczają), a więc dzięki ich odniesieniu do tego samego obiektu. Odniesienie to jest jednak kwestią arbitralnej umowy: nie można nikomu zabronić, by obrał za znak jakiś inny dowolnie wytwarzalny proces lub przedmiot. Zdanie a = b dotyczyłoby zatem nie rzeczy, lecz jedynie naszej symboliki, nie wyrażając właściwie żadnej wiedzy. Tymczasem często o to właśnie nam chodzi. Gdyby znak "a" różnił się od znaku "b" tylko jako przedmiot (czyli w tym wypadku kształtem), a nie jako znak (czyli nie swym sposobem oznaczania), to wartość poznawcza zdania a = a byłaby w istocie taka sama jak zdania a = b, jeżeli tylko a = b jest prawdą. Różnica między nimi może się pojawić tylko wtedy, gdy różnym znakom odpowiadać będą różne sposoby, w jakie oznaczany przedmiot jest dany. Niech proste a, b, c łączą wierzchołki trójkąta ze środkami przeciwległych boków. Punkt przecięcia prostych a i b jest wtedy tożsamy z punktem przecięcia prostych b i c. Mamy więc dwa różne oznaczenia tego samego punktu, przy czym nazwy te ("punkt przecięcia prostych a i b", "punkt przecięcia prostych b i c") wskazują zarazem sposób, w jaki przedmiot jest dany. Dlatego w zdaniu owym jest zawarta rzeczywista wiedza.
Narzuca się teraz samo przez się, by ze znakiem (nazwą, zwrotem, literą) wiązać prócz tego, co on oznacza i co można nazwać jego znaczeniem (Bedeutung), także coś, co nazwałbym jego sensem (Sinn), i w czym zawarty jest ów sposób, w jaki przedmiot jest dany. W naszym przykładzie wyrażenia "punkt przecięcia prostych a i b" oraz "punkt przecięcia prostych b i c" miałyby więc wprawdzie to samo znaczenie, ale nie ten sam sens. Podobnie "Gwiazda Wieczorna" i "Gwiazda Poranna" miałyby to samo znaczenie, ale nie ten sam sens.
Jak widać, przez "znak" i "nazwę" rozumiem wszelki symbol, który występuje jako imię własne i ma tym samym za znaczenie jakiś określony przedmiot (w najszerszym rozumieniu tego słowa), nie zaś pojęcie lub stosunek. (Mówię o nich w innym artykule). Symbole takie określam dla krótkości mianem nazw.
Sens nazwy chwyta każdy, kto zna wystarczająco język lub symbolikę, do których ona należy [2]. Natomiast znaczenie, jeżeli istnieje, jest przez to oświetlone zawsze tylko jednostronnie. Jego znajomość wszechstronna wymagałaby, abyśmy dla każdego sensu potrafili z miejsca rozstrzygnąć, czy przynależy on do danego znaczenia. Tego zaś nie osiągniemy nigdy.
Przy prawidłowym połączeniu znaku z sensem i znaczeniem znakowi odpowiada określony sens, a sensowi określone znaczenie. Danemu zaś znaczeniu (przedmiotowi) może przysługiwać wiele nazw. W różnych językach, a nawet w tym samym, ten sam sens bywa wyrażany rozmaicie. W tej prawidłowości zdarzają się co prawda wyjątki. W symbolice logicznie doskonałej każdemu wyrażeniu powinien odpowiadać określony sens. Języki etniczne często nie spełniają tego warunku i jest już dobrze, jeżeli w tym samym kontekście wyraz zawsze ma ten sam sens. Można się chyba zgodzić, że każde wyrażenie, występujące jako nazwa i gramatycznie poprawnie zbudowane, ma sens. Jednakże nie wiemy stąd jeszcze, czy owemu sensowi odpowiada jakieś znaczenie. Słowa "najdalsze od Ziemi ciało niebieskie" mają sens, ale jest nader wątpliwe, czy mają też znaczenie. Wyrażenie "szereg najwolniej zbieżny" ma sens, ale można dowieść, że nie ma znaczenia. Dla każdego szeregu zbieżnego istnieje bowiem inny, który - choć także zbieżny - jest jednak wolniej zbieżny od tamtego. Uchwyciwszy pewien sens nie mamy jeszcze przez to gwarancji, że uchwyciliśmy też jakieś znaczenie.
Tym, o czym mówimy, jest przy zwykłym użyciu słów ich znaczenie. Czasem jednak chcemy mówić o samych słowach, albo o ich sensie. Pierwszy wypadek zachodzi np. gdy w mowie niezależnej cytujemy czyjeś słowa. Nasze słowa oznaczają wtedy słowa cudze, a dopiero te mają swoje zwykłe znaczenie. Mamy więc znaki znaków. W piśmie napisy takie bierze się w cudzysłów, i nie wolno brać ich wtedy w ich zwykłym znaczeniu.
Chcąc mówić o sensie wyrażenia "W", można użyć po prostu zwrotu "sens wyrażenia «W»". Ale o sensie czyichś słów mówi się także w mowie zależnej. A więc i wtedy słowa nie mają zwykłego znaczenia, oznaczając to, co zwykle stanowi ich sens. Wyrazimy to krótko mówiąc, że w mowie zależnej słowa mają znaczenie oboczne. Odróżniamy więc zwykłeznaczenie słów od ich znaczenia obocznego oraz ich zwykły sens od sensu obocznego. Oboczne znaczenie słowa jest jego zwykłym sensem. O takich anomaliach trzeba pamiętać, by w konkretnym przypadku dobrze zrozumieć powiązanie znaku, sensu i znaczenia.
Od sensu i znaczenia znaku odróżniam związane z nim przedstawienie (Vorstellung). Jeżeli znaczeniem znaku jest przedmiot zmysłowo postrzegalny, to przedstawienie stanowi pewien obraz wewnętrzny, który jest wynikiem doznanych i zapamiętanych wrażeń zmysłowych oraz dokonanych czynności (wewnętrznych i zewnętrznych) [3]. Obrazy takie bywają zabarwione uczuciowo, a wyrazistość ich poszczególnych części jest nierówna i chwiejna. Nie zawsze też - nawet u tego samego człowieka - to samo przedstawienie jest związane z tym samym sensem. Przedstawienia są subiektywne: moje przedstawienie nie jest twoim. Pociąga to za sobą wielorakie różnice przedstawień związanych z tym samym sensem. Malarz, jeździec i zoolog wiążą zapewne bardzo różne przedstawienia z nazwą "Bucefał". W ten sposób przedstawienie różni się istotnie od sensu, który bywa wspólną własnością wielu, a nie tylko składnikiem czy modyfikacją pojedynczej psychiki. Trudno bowiem zaprzeczyć, że ludzkość posiada wspólny skarb myśli, przekazywany z pokolenia na pokolenie [4].
O sensie można mówić bez dalszych specyfikacji, natomiast dla przedstawień należałoby właściwie zawsze wskazywać, czyje one są i kiedy. Ktoś powie może: jak jeden wiąże z danym słowem to, a drugi tamto przedstawienie, tak też jeden może z nim wiązać ten, a drugi tamten sens. Jednakże różnica polega właśnie na owym sposobie wiązania. Nic nie stoi na przeszkodzie, by obaj ujmowali jeden i ten sam sens; nie mogą zaś mieć tego samego przedstawienia. Si duo idem faciunt, non est idem. Choć obaj przedstawiają sobie to samo, to jednak każdy ma swoje własne przedstawienie. Różność przedstawień - a nawet wrażeń - u różnych ludzi daje się czasem stwierdzić. Jednakże dokładnie porównać ich się nie da, gdyż nie można ich zestawić w jednej świadomości.
Znaczeniem nazwy jest sam oznaczany przez nią przedmiot. Przedstawienie, jakie przy tym żywimy, jest całkowicie subiektywne. Pośrodku leży sens, który z jednej strony nie jest subiektywny jak przedstawienie. z drugiej nie jest też samym przedmiotem. Sprawę tę objaśni może następujące porównanie. Ktoś patrzy na Księżyc przez lunetę. Sam Księżyc przyrównuję do znaczenia; jest on przedmiotem obserwacji, a pośredniczą w niej dwa obrazy: realny, jaki szkło obiektywu wytwarza we wnętrzu lunety, oraz ten, który występuje na siatkówce obserwatora. Pierwszy obraz przyrównuję do sensu, drugi do przedstawienia, albo do wyobrażenia spostrzegawczego. Chociaż obraz w lunecie jest jednostronny i zależny od punktu widzenia, to jednak jest on obiektywny, gdyż może służyć wielu obserwatorom. Można by nawet tak rzecz urządzić, iż korzystałoby z niego kilka osób jednocześnie. Obraz na siatkówce każdy miałby jednak własny. Już ich geometryczna kongruencja byłaby wobec różnic w budowie oka trudno osiągalna, identyczność zaś jest wykluczona. Porównanie to można by rozbudowywać, przyjąwszy że obraz na siatkówce osoby A można uczynić widocznym dla osoby B, albo że osoba A sama może zobaczyć w lustrze obraz na swojej siatkówce. Mogłoby się wtedy okazać, że przedstawienie można wprawdzie traktować jako przedmiot, ale że jako przedmiot nie jest ono tym samym dla postronnego obserwatora, czym jest dla osoby bezpośrednio doznającej. Rozważania takie odwiodłyby nas jednak za daleko.
Słowa, wyrażenia i całe zdania mogą się różnić na trzech poziomach. Różnice między nimi dotyczą bądź samych tylko przedstawień, bądź sensów, ale nie znaczeń, bądź wreszcie także znaczeń. Jeżeli chodzi o pierwszy poziom, to wobec chwiejności związku przedstawień ze słowami mogą u kogoś wystąpić różnice, których ktoś drugi nie stwierdza. Różnice między oryginałem i przekładem nie powinny właściwie wykraczać poza ten poziom. Podobny charakter mają różnice barwy i oświetlenia, jakie sensom nadaje sztuka poezji i retoryki. Zabarwienia te i oświetlenia nie są obiektywne: każdy słuchacz lub czytelnik tworzy je sobie sam, idąc za sugestią mówcy albo poety. Sztuka ta nie byłaby możliwa bez pokrewieństwa ludzkich wyobraźni. Nie da się też nigdy ustalić dokładnie, w jakim stopniu spełniły się intencje poety.
Dalej nie będzie już mowy o przedstawieniach. Wspomniałem o nich tylko po to, żeby sensów i znaczeń nie mieszać z wywoływanymi przez słowa przedstawieniami,
Ustalmy teraz zwięzłą terminologię: nazwa (wyraz, znak, układ znaków, wyrażenie) wyraża swój sens, oznacza zaś swe znaczenie. Przez znak wyrażamy jego sens, oznaczamy zaś jego znaczenie.
Ze stanowiska idealistycznego lub sceptycznego można mi tutaj postawić zarzut: "mówisz jak gdyby nigdy nic o Księżycu jako o pewnym przedmiocie; ale skąd wiesz, że nazwa «Księżyc» ma znaczenie, albo że w ogóle ma je jakakolwiek inna"? Odpowiem, że mówiąc "Księżyc" nie chcemy mówić o naszym przedstawieniu Księżyca, ani o sensie, lecz zakładamy znaczenie. Czystym nieporozumieniem byłoby przyjmować, że w zdaniu "Księżyc jest mniejszy od Ziemi" mówi się o przedstawieniu Księżyca. Gdyby bowiem o to chodziło, to użyto by zwrotu "moje przedstawienie Księżyca". Nasze założenie może oczywiście być mylne, i takie pomyłki się zdarzały. Jednakże kwestię, czy nie mylimy się tu zawsze, możemy sobie darować. Wystarczy wskazać na intencję naszego myślenia i mówienia, by usprawiedliwić mówienie o znaczeniu znaków; choć zawsze z zastrzeżeniem: jeżeli takie istnieje.
Rozważaliśmy dotąd sens i znaczenie tylko tych wyrażeń, słów i znaków, którym nadaliśmy miano nazw. Zapytajmy teraz o sens i znaczenie całego zdania oznajmującego. Zdanie takie zawiera pewną myśl [5]. Czy myśl tę mamy uznać za jego sens, czy też za znaczenie? Załóżmy, że zdanie ma znaczenie! Jeżeli w zdaniu zastąpimy jeden wvraz innym o tym samym znaczeniu, choć o innym sensie, to nie może to wpłynąć na znaczenie zdania. Jest natomiast jasne, że zmieni się myśl. Myśl zdania "Gwiazda Poranna jest ciałem oświetlonym przez Słońce" różni się od myśli zdania "Gwiazda Wieczorna jest ciałem oświetlonym przez Słońce". Kto nie wie, że Gwiazda Wieczorna jest Gwiazdą Poranną, ten jedną z tych myśli może uznać za prawdziwą, a drugą za fałszywą. Myśl nie może zatem być znaczeniem zdania i trzeba ją uważać raczej za jego sens. A co jest ze znaczeniem? Czy wolno w ogóle o nie pytać? Może zdanie jako całość ma tylko sens a nie ma znaczenia? Winniśmy w każdym razie oczekiwać, że takie zdania istnieją, jak istnieją składniki zdań, które nie mając znaczenia mają jednak sens. Do takich zdań należą te, w których występują nazwy bez znaczenia. Zdanie "Odyseusz został wysadzony w głębokim śnie na ląd Itaki" ma oczywiście sens. Jest jednak wątpliwe, czy występująca w nim nazwa "Odyseusz" ma znaczenie, a tym samym jest też wątpliwe, czy ma je całe zdanie. Pewne jest tyle, że kto zdanie to uznaje serio za prawdę lub za fałsz, ten przyznaje nazwie "Odyseusz" nie tylko sens, lecz również znaczenie. Orzeczenie bowiem przypisuje się - albo się go odmawia - właśnie znaczeniu. Jeżeli nie uznaje się znaczenia, to nie można mu ani przypisywać orzeczenia, ani odmawiać. Gdybyśmy chcieli zatrzymać się na myśli, to można by poprzestać na sensie i sięganie do znaczenia byłoby zbyteczne. Gdy chodzi tylko o sens zdania, o myśl, to nie ma potrzeby troszczyć się o znaczenie jego składników: dla sensu zdania istotny jest przecież tylko sens składników, a nie ich znaczenie. Czy nazwa "Odyseusz" ma znaczenie, czy nie, myśl się od tego nie zmieni. Fakt, że troszczymy się o znaczenie jakiejś części zdania, wskazuje jednak, że uznajemy i postulujemy znaczenie dla zdania jako całości. Myśl traci dla nas na wartości, gdy widzimy, że jakiś jej składnik nie ma znaczenia. Mamy więc podstawy, by nie poprzestawać na sensie zdania i pytać o jego znaczenie. Czemu jednak żądamy, by każda nazwa miała nie tylko sens, lecz także znaczenie? Czemu nie wystarcza nam sama myśl? Ponieważ chodzi nam o jej wartość logiczną. Tak nie jest zawsze. Gdy słuchamy np. jakiejś epickiej opowieści, to poza pięknem języka porywa nas sam sens zdań i wywoływane nim przedstawienia i emocje. Stawiając pytanie o prawdziwość, opuszczamy sferę sztuki i przechodzimy do rozważań naukowych. Dopóki opowieść percypujemy jako dzieło sztuki, dopóty jest nam obojętne, czy np. nazwa "Odyseusz" ma znaczenie [6]. Tak więc tym, co pcha nas wszędzie, by od sensu sięgać do znaczenia, jest dążenie do prawdy.
Znaczenia zdań trzeba się doszukiwać zawsze wtedy, gdy gra jakąś rolę znaczenie ich składników. Tak zaś jest wtedy, i tylko wtedy, gdy pytamy o wartość logiczną.
W ten sposób dochodzimy do uznania wartości logicznej zdania za jego znaczenie. Przez wartość logiczną zdania rozumiem okoliczność, że jest ono prawdziwe, lub że jest fałszywe. Innych wartości logicznych nie ma. Jedną z nich nazywam krótko Prawdą, a drugą Fałszem. Każde zdanie oznajmujące, w którym istotną rolę gra znaczenie wyrazów, traktujemy więc jako nazwę, której znaczeniem - jeżeli takie istnieje - jest Prawda lub Fałsz. Te dwa przedmioty uznaje milcząco każdy, kto żywi jakieś przekonania i uznaje coś za prawdę, a więc i sceptyk. Określanie wartości logicznych mianem przedmiotów wyda się tu może arbitralnym pomysłem albo werbalną sztuczką, z których nic głębszego nie wynika. Moje rozumienie przedmiotu wymagałoby szerszych rozważań na temat pojęć i stosunków, co odkładam do innego artykułu. Już tutaj winno być jednak jasne, że w każdym sądzie [7] - nawet najbanalniejszym - robi się krok z poziomu myśli na poziom znaczeń, a więc do sfery obiektywnej.
Ktoś wolałby może traktować stosunek myśli do Prawdy nie jako stosunek sensu do znaczenia, lecz podmiotu do orzeczenia. Można przecież rzec: "Myśl, że 5 jest liczbą pierwszą, jest prawdziwa". Przyjrzawszy się temu bliżej widzimy jednak, że właściwie nie powiedziano tu nic ponad to, co mówi samo zdanie "5 jest liczbą pierwszą". W obu wypadkach stwierdzenie prawdziwości jest zawarte w formie zdania oznajmującego. Gdy forma ta traci swą zwykłą moc - np. w ustach aktora na scenie - wtedy zdanie "myśl, że 5 jest liczbą pierwszą, jest prawdziwa" zawiera tylko jedną myśl; mianowicie tę samą co samo zdanie "5 jest liczbą pierwszą". Widać stąd, że stosunku myśli do prawdy nie można porównywać ze stosunkiem podmiotu do orzeczenia. Podmiot i orzeczenie są (w rozumieniu logicznym) składnikami myśli i poznawczo stoją na tym samym poziomie. Łącząc podmiot z orzeczeniem dochodzimy zawsze tylko do myśli; nie robimy kroku od sensu do znaczenia, od myśli do jej wartości logicznej. Obracamy się na tym samym poziomie, bez przechodzenia z jednego na drugi. Wartość logiczna nie może być składnikiem myśli, jak nie może być nim Słońce, które jest nie sensem, lecz przedmiotem.
Jeżeli domniemanie nasze, iż znaczeniem zdania jest jego wartość logiczna, jest słuszne, to wartość ta nie może się zmienić, gdy jakiś składnik zdania zastąpi się wyrażeniem o innym sensie, ale o tym samym znaczeniu. Tak jest istotnie. Leibniz mówi wprost: Eadem sunt, quae sibi mutuo substitui possunt, salva veritate". Cóż bowiem poza wartością logiczną może nie zmieniać się przy takiej zamianie w każdym zdaniu, w którym gra w ogóle jakąś rolę znaczenie składników?
Jeżeli znaczeniem zdania jest jego wartość logiczna, to wszystkie zdania prawdziwe mają to samo znaczenie, a wszystkie fałszywe też. Jak więc widać, w znaczeniu zdania wszystkie szczegóły ulegają zatarciu. Dlatego nie chodzi nam nigdy o samo znaczenie zdania; nie daje też jeszcze wiedzy sama myśl. Wiedzę daje dopiero myśl wraz ze swym znaczeniem, czyli ze swą wartością logiczną. Akt sądu można ująć jako przejście od myśli do jej wartości logicznej. Nie jest to żadna definicja. Sąd jest bowiem czymś jedynym w swoim rodzaju i do niczego przyrównać się nie daje. Można by powiedzieć, że sądem jest rozróżnianie części w wartości logicznej. Dokonuje się go, wracając do myśli. Każdy sens, który przynależy do danej wartości logicznej, odpowiadałby zatem innemu sposobowi rozkładania na czynniki. Słowa "część" używam przy tym w specjalnym rozumieniu. Przenoszę bowiem stosunek całości do części ze zdania na jego znaczenie, i mówię, że znaczenie słowa jest składnikiem znaczenia zdania, jeżeli słowo to jest składnikiem tego zdania. To zaś nie jest zwrot bez zarzutu. Wyraz część jest bowiem w przypadku znaczeń rozumiany tak, że całość wraz z jedną z części nie wyznaczają jeszcze części drugiej; w przypadku brył jest zaś inaczej. Potrzebne byłoby więc jakieś inne nazwanie.
Zbadajmy teraz bliżej owo domniemanie, że znaczeniem zdania jest jego wartość logiczna. Okazało się, że jeżeli zastąpimy w zdaniu jedno wyrażenie innym o tym samym znaczeniu, to wartość logiczna zdania pozostanie nienaruszona. Nie rozpatrywaliśmy jednak dotąd przypadku, gdy zastępowane wyrażenie samo jest zdaniem. Jeżeli nasze domniemanie jest słuszne, to wartość logiczna zdania zawierającego inne zdanie nie może się zmienić, gdy za zdanie składowe podstawimy inne o tej samej wartości logicznej. Należy się tu jednak spodziewać wyjątków, gdy bądź całość, bądź zdanie składowe stanowi mowę zależną lub niezależną. Słowa nie mają bowiem wtedy, jak widzieliśmy, swego zwykłego znaczenia. Zdanie w mowie niezależnej oznacza jakieś zdanie, a w mowie zależnej - jakąś myśl.
Dochodzimy w ten sposób do kwestii zdań pobocznych. Zdania te występują jako składniki konstrukcji zdaniowej, która z logicznego punktu widzenia sama jest zdaniem, mianowicie zdaniem głównym. Pojawia się teraz pytanie, czy znaczeniem zdań pobocznych też jest ich wartość logiczna. Wiemy już, że w mowie zależnej tak nie jest. Gramatycznie zdania poboczne zastępują części zdań, i dlatego dzieli się je na zdania podmiotowe, przydawkowe, okolicznikowe. Stąd może się nasunąć przypuszczenie, że znaczeniami zdań pobocznych nie są wartości logiczne, lecz te same twory, które są znaczeniami rzeczowników, przymiotników i przysłówków (czyli takich części zdań, których sensem są nie myśli, lecz jedynie ich składniki). Sprawę tę może wyjaśnić tylko dokładniejsze zbadanie. Będziemy się przy tym kierowali raczej względami logicznymi niż gramatycznymi. Wybieramy najpierw te przypadki, w których - jak przypuszczamy - sens zdania pobocznego nie stanowi samodzielnej myśli.
Do abstrakcyjnych zdań podmiotowych zaczynających się od "że" należy mowa zależna, w której - jak widzieliśmy - wyrazy mają znaczenie oboczne, pokrywające się z tym, co zwykle stanowi ich sens. Znaczeniem zdania pobocznego jest wtedy nie wartość logiczna, lecz myśl, a sensem nie myśl, lecz sens słów "myśl, że ... ", który jest tylko częścią myśli odpowiadającej całemu zdaniu złożonemu. Tak jest po słowach "mówić", "słyszeć", "myśleć" , "sądzić", "wnioskować" itp. [8]. Inaczej natomiast - i dość zawile - przedstawia się sprawa słów takich jak "przekonać się", "wiedzieć", "uroić sobie", które rozpatrzymy później.
To, że we wskazanych przypadkach znaczeniem zdań pobocznych są myśli, widać także stąd, że na prawdziwość całości nie ma wpływu, czy myśli te są prawdziwe, czy fałszywe. Porównajmy np. zdania "Kopernik sądził, że tory planet są kołami" i "Kopernik sądził, że pozorny ruch Słońca jest wynikiem rzeczywistego ruchu Ziemi". Bez uszczerbku dla prawdy można podstawić tu jedno zdanie poboczne za drugie. Zdanie główne wraz ze zdaniem pobocznym ma za sens tylko jedną myśl, a prawdziwość całości nie obejmuje ani prawdziwości, ani nieprawdziwości zdania pobocznego. W takim wypadku nie wolno w zdaniu pobocznym zastępować jednego wyrażenia innym o tym samym zwykłym znaczeniu; lecz jedynie takim, które ma to samo znaczenie oboczne, czyli ten sam zwykły sens. Wnosząc stąd, że znaczeniem zdania nie jest wobec tego jego wartość logiczna ("bo wtedy można by je wszędzie zastąpić innym o tej samej wartości logicznej"), twierdzilibyśmy zbyt wiele. Równie dobrze można by twierdzić, że znaczeniem nazwy "Gwiazda Poranna" nie jest planeta Wenus (bo nie wszędzie zamiast "Gwiazda Poranna" można powiedzieć "Wenus"). Prawdą jest tylko tyle, że znaczeniem zdania nie zawsze jest jego wartość logiczna: i że nie zawsze "Gwiazda Poranna" oznacza planetę Wenus, tzn. gdy to wyrażenie ma swe znaczenie oboczne. Takim wyjątkiem są też zdania poboczne, mające za znaczenia myśli.
Mówiąc "zdaje się, że " chcemy rzec "zdaje mi się, że ... ", albo "myślę, że ". Mamy więc znowu ten sam przypadek. Podobnie jest z wyrażeniami "cieszyć się", "ubolewać", "pochwalać", "ganić" , "oczekiwać", "obawiać się". Gdy Wellington cieszył się pod koniec bitwy pod Belle-Alliance, że nadchodzą Prusacy, to powodem jego radości było pewne przeświadczenie. Gdyby się mylił, to dopóki trwałoby jego złudzenie, dopóty cieszyłby się nie mniej. Zanim zaś doszedł do przeświadczenia, że nadchodzą Prusacy, nie mógł się z tego cieszyć, mimo że faktycznie już nadchodzili.
Przeświadczenia i mniemania są podstawą uczuć; mogą też być podstawą innych przeświadczeń, jak to ma miejsce przy wnioskowaniu. W zdaniu: "Kolumb wnosił z kulistości Ziemi, że płynąc na zachód można dotrzeć do Indii" znaczeniami składników są dwie myśli: że Ziemia jest kulista, i ze płynąc na zachód można dotrzeć do Indii. Ważne jest znowu jedynie to, że o jednym i drugim Kolumb był przeświadczony, oraz to, że jedno przeświadczenie było podstawą drugiego. Dla prawdziwości naszego zdania jest obojętne, czy Ziemia jest rzeczywiście kulista, i czy płynąc na zachód można rzeczywiście - jak mniemał Kolumb - dotrzeć do Indii. Nie jest natomiast obojętne, czy za "Ziemia" podstawi się w nim "planeta, której księżyc ma średnicę większą niż ćwiartka jej własnej". Także tutaj mamy oboczne znaczenie słów.
Do tej kategorii należą też zdania okolicznikowe celu z "aby". Celem jest najwyraźniej jakaś myśl, a stąd oboczne znaczenie słów i [w niemczyźnie] coniunctivus.
Zdanie poboczne z "żeby" po "nakazać", "poprosić", "zakazać" wystąpiłoby w mowie niezależnej w trybie rozkazującym. Zdania te nie mają znaczenia, lecz jedynie sens. Rozkaz i prośba nie są co prawda myślami, ale stoją na tym samym poziomie co myśli. Dlatego w zdaniach pobocznych zależnych od "nakazać", "poprosić" itp., słowa mają znaczenie oboczne. Znaczeniami takich zdań są więc nic wartości logiczne, lecz prośby, rozkazy itp.
Podobnie przedstawiają się pytania zależne w zwrotach typu "wątpię, czy", "nie wiem, co". Łatwo zauważyć, że i tutaj trzeba brać słowa w ich znaczeniu obocznym. Pytania zależne z "kto", "co", "gdzie", "kiedy", "jak", "przez co" itp. zdają się czasem bardzo bliskie zdań okolicznikowych ze zwykłym znaczeniem słów. Językowo wyróżnia się takie przypadki [w niemczyźnie] trybem czasownika. Jeżeli jest coniunctivus, to mamy pytanie zależne i oboczne znaczenie słów; nazwy nie są wtedy bez ograniczeń zastępowalne innymi nazwami tych samych przedmiotów.
W rozważonych dotąd przypadkach słowa w zdaniach pobocznych miały znaczenie oboczne i stąd oboczne było też znaczenie całego zdania pobocznego: była nim nie wartość logiczna, lecz myśl, rozkaz, prośba, pytanie. Zdanie poboczne można tu było traktować jak rzeczownik, a nawet wręcz jako nazwę owej myśli czy rozkazu, występującą w kontekście zdania złożonego.
Przechodzimy teraz do innych zdań pobocznych; słowa mają w nich wprawdzie swe znaczenie zwykłe, ale sensami nie są tam myśli, ani znaczeniami - wartości logiczne. O co tu chodzi, pokażą najlepiej przykłady.
"Ten, kto odkrył eliptyczność torów planet, umarł w nędzy". Gdyby sensem zdania pobocznego była tu myśl, to musiałoby się dać ją wyrazić także jako zdanie główne. Jest to jednak nie do zrobienia: podmiot gramatyczny "ten" nie ma bowiem samodzielnego sensu, lecz stanowi jedynie nawiązanie do zdania "umarł w nędzy". Sensem tego zdania pobocznego nie jest więc żadna zamknięta myśl, a jego znaczeniem nie jest wartość logiczna, lecz Kepler. Można by tu oponować, że w sensie całości jest jednak zawarta jako składnik pewna myśl, a mianowicie ta, że istniał ktoś, kto pierwszy rozpoznał eliptyczność torów planet. Kto bowiem uważa całość za prawdziwą, ten nie może negować tego składnika. Niewątpliwie też tak jest, ale tylko dlatego, że inaczej zdanie poboczne "kto odkrył eliptyczność torów planet" byłoby pozbawione znaczenia. Jeżeli coś się twierdzi, to zawsze przy milczącym założeniu, że użyte nazwy - proste lub złożone - mają znaczenie. Twierdząc zatem, że "Kepler umarł w nędzy", zakładamy, iż nazwa "Kepler" coś oznacza. Nie wynika stąd jednak, że w sensie zdania "Kepler umarł w nędzy" jest zawarta myśl, że nazwa "Kepler" coś oznacza. Gdyby tak było, to negacja musiałaby brzmieć nie "Kepler nie umarł w nędzy", lecz "Kepler nie umarł w nędzy lub nazwa «Kepler» nie ma znaczenia". Albowiem to, że nazwa "Kepler" coś oznacza, jest tak samo założeniem twierdzenia "Kepler umarł w nędzy", jak i twierdzenia przeciwnego. Jest pewną wadą języka, że dopuszcza on wyrażenia, które ze swej formy gramatycznej mają oznaczać jakiś przedmiot, ale celu tego czasem nie osiągają; zależy to bowiem od prawdziwości jakiegoś innego zdania. Tak np. od prawdziwości zdania "istniał ktoś, kto odkrył eliptyczność torów planet" zależy to, czy zdanie poboczne " [ten] kto odkrył eliptyczność torów planet" rzeczywiście oznacza jakiś przedmiot, czy też stwarza tylko taki pozór, nie mając w istocie żadnego znaczenia. Stąd może się wydawać, że składnikiem sensu owego zdania pobocznego jest myśl, iż istniał ktoś, kto odkrył eliptyczność torów planet. Gdyby tak było, to negacja musiałaby brzmieć: "Bądź ten, kto pierwszy rozpoznał eliptyczność torów planet, nie umarł w nędzy, bądź też nikt nie odkrył eliptyczności torów planet". Mamy tu do czynienia z wadliwością języka, od której nie jest zresztą wolna także symbolika analizy matematycznej. Tam też pojawiają się kombinacje znaków, które niby coś oznaczają, a są - przynajmniej jak dotąd - pozbawione znaczenia, np. rozbieżne szeregi nieskończone. Można by tego uniknąć ustaliwszy np., by rozbieżne szeregi nieskończone oznaczały liczbę 0. Od języka logicznie doskonałego (od logicznej ideografii) trzeba wymagać, by każde wyrażenie zbudowane jako nazwa ze znaków już wprowadzonych, i gramatycznie poprawne, oznaczało rzeczywiście jakiś przedmiot; oraz żeby nie wprowadzać żadnej nowej nazwy, nie zagwarantowawszy jej znaczenia. W podręcznikach logiki przestrzega się przed wieloznacznością wyrażeń jako źródłem błędów logicznych. Co najmniej równie potrzebne zdaje mi się ostrzeżenie przed nazwami pozornymi, które niczego nie oznaczają. Historii matematyki dobrze znane są błędy, jakie stąd powstawały. Równie łatwo wtedy - a może nawet łatwiej - o demagogiczne nadużycia, jak przy wyrazach wieloznacznych. Przykładem może być "wola ludu"; łatwo bowiem można się przekonać, że wyrażenie to nie ma żadnego powszechnie przyjętego znaczenia. Nie jest więc sprawą małej wagi, by to źródło błędów zamknąć raz na zawsze, przynajmniej w nauce. Nie będzie już miejsca na wątpliwości w rodzaju omówionych, gdy to, czy jakaś nazwa ma znaczenie, nie będzie zależeć od prawdziwości jakiejś myśli.
Blisko spokrewniony z takimi zdaniami podmiotowymi jest pewien rodzaj zdań przydawkowych i okolicznikowych.
Zdania przydawkowe też służą do budowania nazw złożonych, choć w przeciwieństwie do zdań podmiotowych same na to nie wystarczają. Traktujemy je jak przydawki. Zamiast "pierwiastek kwadratowy z 4, który jest mniejszy niż 0", można powiedzieć "ujemny pierwiastek kwadratowy z 4". Z predykatu tworzy się tu nazwę złożoną, używając w tym celu [w niemczyźnie] przedimka określonego liczby pojedynczej. Jest to dopuszczalne zawsze, gdy pod dane pojęcie podpada jeden i tylko jeden przedmiot [9]. Predykaty mogą być tak zbudowane, że cechy odpowiadających im pojęć podaje się przez zdania przydawkowe; w naszym przykładzie przez zdanie "który jest mniejszy niż 0". Jest jasne, że sensem takiego zdania nie może być myśl, a znaczeniem - wartość logiczna. Sensem jego jest tylko część myśli, którą czasem można wyrazić pojedynczą przydawką. Jak w zdaniach podmiotowych, nie ma tu samodzielnego podmiotu, i stąd sensu zdania pobocznego nie można oddać przez zdanie główne.
Z logicznego punktu widzenia miejsce, chwila, okres czasu są to przedmioty; wyrażenie, którym oznaczono jakieś określone miejsce, chwilę, albo okres czasu, należy zatem uważać za nazwę. Nazwy takie można budować ze zdań okolicznikowych miejsca i czasu; można też tworzyć z nich predykaty, pod które podpadać będą miejsca itd. Trzeba jednak pamiętać, że sensu tych zdań pobocznych nie odda się jako zdanie główne; brak tam bowiem istotnego składnika, mianowicie miejsca i czasu, które zamarkowano tylko zaimkiem względnym albo spójnikiem [10].
Także poprzednik okresu warunkowego zawiera zwykle - jak zdania podmiotowe, przydawkowe i okolicznikowe - jakiś element markujący, któremu odpowiada podobny w następniku. Odsyłając wzajemnie do siebie, elementy te łączą oba zdania w jedną całość, która też z reguły wyraża tylko jedną myśl. W zdaniu:
"Jeżeli jakaś liczba jest mniejsza niż 1 większa niż 0, to także jej kwadrat jest mniejszy od 1 i większy od 0"
elementem tym w poprzedniku jest "jakaś liczba" , a w następniku "jej". Dzięki swej nieoznaczoności sens zyskuje ogólność, której oczekujemy od prawa. Tym samym jednak sam tylko poprzednik nie ma za sens zakończonej myśli: wraz z następnikiem wyraża on jedną myśl, której części nie są już myślami. Na ogół nie łączy się w okres warunkowy sądów; albo też rozumie się wtedy wyrazu "sąd" tak, jak ja rozumiem wyraz "myśl". Można więc rzec: "w okresie warunkowym łączy się z sobą dwie myśli", przy czym jest tak tylko wtedy, gdy nie ma elementu markującego [11]. Ale wtedy nie ma też ogólności.
Jeżeli w poprzedniku i następniku chce się zamarkować pewną chwilę, to robi się to często za pomocą formy czasu teraźniejszego czasownika, która nie współoznacza wtedy teraźniejszości. Forma ta jest wtedy w zdaniu głównym i pobocznym owym elementem markującym: "Gdy Słońce stoi w Zwrotniku Raka, to na półkuli północnej mamy najdłuższy dzień". Także tutaj sensu zdania pobocznego nie można wyrazić przez zdanie główne, gdyż sens ów nie jest zakończoną myślą. Gdybyśmy bowiem powiedzieli: "Słońce stoi w Zwrotniku Raka", to odnieślibyśmy to do naszej teraźniejszości, zmieniając tym samym sens. Tak samo nie jest myślą sens zdania głównego, gdyż zawiera ją dopiero całość złożona ze zdania głównego wraz z pobocznym. Można zresztą markować w poprzedniku i następniku więcej elementów wspólnych.
Jest jasne, że pod względem sensu zdania podmiotowe z "kto" i "co", oraz zdania okolicznikowe z "gdzie", "kiedy", "gdziekolwiek", "kiedykolwiek" są często okresami warunkowymi; np.: "kto dotknie smoły, pobrudzi się" .
Okres warunkowy można zastąpić zdaniem przydawkowym. Tak np. sens podanego wyżej zdania można wyrazić w formie: "kwadrat liczby, która jest mniejsza niż 1 i większa niż 0, jest mniejszy niż 1 i większy niż 0".
Sprawy mają się całkiem inaczej, gdy element wspólny dla zdania głównego i pobocznego oznaczono nazwą. W zdaniu:
"Napoleon, który rozpoznał zagrożenie prawego skrzydła, sam poprowadził swoją gwardię na pozycje nieprzyjaciela"
wyrażone są dwie myśli:
1. Napoleon rozpoznał zagrożenie prawego skrzydła;
2. Napoleon sam poprowadził swoją gwardię na pozycje nieprzyjaciela.
Gdzie i kiedy to było, tego można się dowiedzieć tylko z kontekstu, tym samym jednak trzeba to uznać za ustalone. Wypowiadając owo zdanie jako twierdzenie, stwierdzamy zarazem oba zdania składowe. Jeżeli jedno z nich będzie fałszywe, to fałszywa będzie też całość. W tym przypadku sensem zdania pobocznego (jeżeli dopełnić je wskazaniem miejsca i czasu) jest zakończona myśl. Jego znaczeniem jest więc wartość logiczna, i należy oczekiwać, że bez uszczerbku dla prawdziwości całości można je zastąpić innym zdaniem o tej samej wartości logicznej. Tak jest istotnie; trzeba jednak pamiętać, że ze względów czysto gramatycznych jego podmiotem musi być "Napoleon", gdyż tylko wtedy można mu będzie nadać formę zdania przydawkowego do "Napoleona". Jeżeli formy takiej nie żądamy, dopuszczając połączenie przez "i", to ograniczenie to odpada.
Także w zdaniach pobocznych z "chociaż" wyraża się zakończone myśli. Spójnik ten nie ma właściwie żadnego sensu i nie modyfikuje też sensu zdania, ale daje mu swoiste oświetlenie [12]. Można wprawdzie bez uszczerbku dla prawdziwości całości zastąpić takie zdanie przyzwalające innym o tej samej wartości logicznej; jednakże oświetlenie łatwo wyda się wtedy niestosowne, jakby pieśń o smutnej treści chciało się śpiewać do skocznej melodii.
W ostatnich przykładach prawdziwość całości pociągała za sobą prawdziwość zdań składowych. Inaczej jest wtedy, gdy poprzednik okresu warunkowego wyraża zakończoną myśl, zawierając zamiast elementu markującego nazwę albo jakiś jej równoważnik. W zdaniu:
"Jeżeli Słońce już wzeszło, to niebo jest bardzo zachmurzone"
mamy czas teraźniejszy, a więc określony. Także miejsce należy rozumieć jako określone. W tym wypadku można rzec, że zachodzi tu związek między wartościami logicznymi poprzednika i następnika: mianowicie taki, że nie mamy tu przypadku, w którym poprzednik oznaczałby Prawdę, a następnik Fałsz. Zdanie nasze jest więc prawdzie zarówno wtedy, gdy Słońce jeszcze nie wzeszło, a niebo jest, albo nie jest, bardzo zachmurzone; jak i wtedy, gdy Słońce już wzeszło, a niebo jest bardzo zachmurzone. Ponieważ chodzi tu tylko o wartości logiczne, zatem każde ze zdań składowych można zastąpić jakimś innym o tej samej wartości logicznej, a wartość logiczna całości się nie zmieni. Wprawdzie i tutaj oświetlenie stanie się przeważnie nieodpowiednie, a myśl wyda się spłaszczona, ale na wartość logiczną to nie wpływa. Trzeba bowiem pamiętać, że zawsze pobrzmiewają jakieś myśli uboczne, których się wprost nie wyraża. Nie wolno ich więc zaliczać do sensu zdania, a stąd ich wartość logiczna nie może grać roli [13].
W ten sposób wyczerpaliśmy chyba przypadki proste. Spójrzmy teraz wstecz na uzyskane wyniki!
Sensem zdania pobocznego jest przeważnie nie myśl, lecz tylko jakaś jej część; jego znaczeniem nie jest zatem wartość logiczna. Jest tak albo dlatego, że w zdaniu pobocznym wyrazy mają swe znaczenie oboczne, a stąd myśl nie jest jego sensem, lecz znaczeniem; albo też dlatego, że z powodu obecności elementu markującego zdanie poboczne jest niekompletne i dopiero wraz ze zdaniem głównym wyraża jakąś myśl. Bywa jednak i tak, że sensem zdania pobocznego jest zakończona myśl; można je wtedy bez uszczerbku dla prawdziwości całości zastąpić innym o tej samej wartości logicznej, jeżeli tylko nie stoją na przeszkodzie jakieś względy gramatyczne.
Rozpatrując z tego punktu widzenia wszelkie zdania poboczne, rychło natrafiamy na takie, które nie bardzo mieszczą się w tych rubrykach. Powodem zdaje mi się to, że sens tych zdań jest dużo bardziej skomplikowany. Z wypowiadaną myślą główną łączą się chyba zawsze różne myśli uboczne, które - choć nie wyrażone - występują według jakichś praw psychologicznych także u słuchacza. Ponieważ pojawiają się one przy naszych słowach automatycznie, prawie tak jak myśl główna, więc i je chce się pewnie współwyrazić. Sens zdania staje się przez to bogatszy i łatwo może się zdarzyć, że będzie więcej myśli prostych niż zdań. Czasem zdanie tak właśnie należy rozumieć, czasem zaś jest niejasne, czy myśl uboczna przynależy jeszcze do sensu zdania, czy też mu tylko towarzyszy [14]. Mogłoby się np. okazać, że w zdaniu:
"Napoleon, który rozpoznał zagrożenie prawego skrzydła, sam poprowadził swoją gwardię na pozycje nieprzyjaciela"
wyrażono nie tylko obie wskazane już myśli, lecz również tę, że rozpoznanie zagrożenia było powodem poprowadzenia gwardii na pozycje nieprzyjaciela. Można się rzeczywiście zastanawiać, czy myśl tę się tu tylko potrąca, czy też naprawdę wyraża. Zadajmy sobie pytanie, czy zdanie to byłoby fałszywe, gdyby Napoleon podjął był swą decyzję, zanim jeszcze zauważył zagrożenie. Jeżeli zdanie mimo to może być prawdziwe, to owej myśli ubocznej nie należy uznawać za część sensu. Na to trzeba się też chyba zdecydować. Inaczej sytuacja stałaby się nader zawiła: mielibyśmy więcej myśli prostych niż zdań. Zastępując teraz zdanie:
"Napoleon rozpoznał zagrożenie swego prawego skrzydła"
jakimś innym o tej samej wartości logicznej, np. zdaniem:
"Napoleon miał już przeszło 45 lat",
zmieniamy nie tylko myśl pierwszą, lecz także trzecią. Przez to zaś mogłaby się też zmienić wartość logiczna tej ostatniej; gdyby mianowicie nie jego wiek był powodem decyzji poprowadzenia gwardii na nieprzyjaciela. Stąd widać, dlaczego nie zawsze można wymieniać wzajemnie zdania o tej samej wartości logicznej. Chodzi o to, że zdanie w połączeniu z drugim wyraża więcej niż z osobna. Weźmy teraz przypadki, gdy tak jest z reguły. W zdaniu:
"Bebel uroił sobie, że przez zwrot Alzacji-Lotaryngii można zaspokoić francuską żądzę odwetu"
wyrażono dwie myśli, ale nie tak, by jedna przynależała zdaniu głównemu, a druga - pobocznemu, a mianowicie:
1. Bebel sądzi, że przez zwrot Alzacji-Lotaryngii można zaspokoić francuską żądzę odwetu;
2. Przez zwrot Alzacji-Lotaryngii nie można zaspokoić francuskiej żądzy odwetu.
W zdaniu wyrażającym myśl pierwszą wyrazy zdania pobocznego mają znaczenie oboczne, ale w zdaniu wyrażającym myśl drugą te same wyrazy mają znaczenie zwykłe. Wskazuje to, że w zdaniu pierwotnym trzeba właściwie brać zdanie poboczne podwójnie i z różnymi znaczeniami, z których jednym jest myśl, a drugim wartość logiczna. Skoro zaś wartość logiczna nie stanowi całego znaczenia zdania pobocznego, to nie można po prostu zastąpić go innym o tej samej wartości logicznej. Tak samo ma się sprawa z wyrażeniami "wiedzieć", "przekonać się", "jest wiadome".
Przez zdanie okolicznikowe przyczyny i związane z nim zdanie główne wyraża się kilka myśli, z których żadna nie odpowiada im z osobna. W zdaniu:
"Ponieważ lód ma mniejszy ciężar gatunkowy niż woda, pływa on na wodzie"
mamy trzy myśli:
1. Lód ma mniejszy ciężar gatunkowy niż woda;
2. Jeżeli coś ma mniejszy ciężar gatunkowy niż woda, to pływa na wodzie;
3. Lód pływa na wodzie.
Trzeciej z nich można by nie formułować, jako zawartej w dwu pierwszych. Natomiast ani pierwsza z trzecią, ani druga z trzecią, nie dadzą sensu naszego zdania. Widzimy stąd że zdanie poboczne:
"ponieważ lód ma mniejszy ciężar gatunkowy niż woda"
wyraża myśl pierwszą i zarazem część drugiej. Dlatego nie można zastąpić go po prostu innym o tej samej wartości logicznej; zmieniłoby to bowiem również myśl drugą, a to mogłoby już łatwo naruszyć jej wartość logiczną.
Podobnie jest ze zdaniem: "gdyby żelazo miało mniejszy ciężar gatunkowy niż woda, to pływałoby na wodzie". Mamy tu dwie myśli: że żelazo nie ma ciężaru gatunkowego mniejszego niż woda, oraz, że jeżeli coś ma ciężar gatunkowy mniejszy niż woda, to pływa na wodzie. Zdanie poboczne wyraża znowu myśl pierwszą i część drugiej.
Jeżeli rozważane uprzednio zdanie:
"Gdy Szlezwik-Holsztyn został oderwany od Danii, Prusy i Austria weszły w konflikt"
rozumieć będziemy tak, że wyraża ono myśl, iż Szlezwik Holsztyn został kiedyś oderwany od Danii, to mamy po pierwsze tę właśnie myśl, a po drugie tę, że w czasie, określonym bliżej przez zdanie poboczne, Prusy i Austria weszły w konflikt. Także tutaj zdanie poboczne wyraża nie tylko jedną myśl, lecz i część drugiej. Dlatego nie można bez ograniczeń zastępować go innymi o tej samej wartości logicznej.
Trudno wyczerpać wszystkie możliwości języka. Mam jednak nadzieję, że udało mi się znaleźć główne powody, dla których nie zawsze można bez uszczerbku dla wartości logicznej całego zdania zastąpić w nim zdanie poboczne innym o tej samej wartości logicznej. Są one następujące:
1. Zdanie poboczne nie oznacza wartości logicznej, wyrażając jedynie część myśli.
2. Zdanie poboczne oznacza wprawdzie wartość logiczną, ale do tego się nie ogranicza, gdyż jego sens obejmuje oprócz jednej myśli także część innej.
Pierwszy wypadek zachodzi
a) przy obocznym znaczeniu słów,
b) gdy któryś ze składników zdania nie jest nazwą, lecz jedynie elementem markującym.
W drugim wypadku bywa tak, że zdanie poboczne trzeba brać podwójnie: raz w znaczeniu zwykłym, raz w obocznym. A bywa też tak, że sens jednej z części zdania pobocznego jest zarazem składnikiem pewnej innej myśli, która wraz z myślą wyrażoną wprost w zdaniu pobocznym stanowi sens całego zdania złożonego.
Pokazuje to dostatecznie, że przypadki, gdy zdania pobocznego nie można zastąpić innym o tej samej wartości logicznej, nie podważają naszego poglądu, iż znaczeniem zdania jest wartość logiczna, a jego sensem - myśl. Wróćmy teraz do punktu wyjścia!
Fakt, że wartość poznawcza wyrażeń "a = a" i "a = b" jest na ogół różna, tłumaczy się tym, że wartość poznawcza zdania zależy nie tylko od jego znaczenia, czyli od jego wartości logicznej, lecz także od jego sensu, czyli od wyrażonej w nim myśli. Jeżeli więc a = b, to znak "b" ma wprawdzie to samo znaczenie co "a", a tym samym "a = b" ma tę samą wartość logiczną co "a = a". Mimio to sens znaku "b" może być różny od sensu znaku "a", a tym samym mvśl wyrażona przez "a = b" będzie różna od tej, którą wyraża "a = a". Zdania te nie mają wtedy tej samej wartości poznawczej. Rozumiejąc zaś przez "sąd" przejście od myśli do jej wartości logicznej, możemy powiedzieć, że są to różne sądy.
[1] Używam tego słowa w sensie identyczności, rozumiejąc "a = b" jako "a jest to to samo co b", albo "a pokrywa się z b".
[2] Co do sensu prawdziwych i mion własnych - jak "Arystoteles" -zdania mogą się co prawda różnić. Można np. przyjmować tu za sens uczeń Platona i nauczyciel Aleksandra Wielkiego. Kto tak czyni, ten łączy ze zdaniem "Arystoteles pochodził ze Stagiry" inny sens niż ktoś, kto przyjmuje tu za sens: nauczyciel Aleksandra Wielkiego pochodzący ze Stagiry. Dopóki nie zmienia to znaczenia, chwiejności takie można tolerować. W nauce dedukcyjnej należałoby ich jednak unikać, a w języku doskonałym nie powinny występować w ogóle.
[3] Do przedstawień można tu dodać bezpośrednie postrzeganie, w którym mamy same wrażenia i czynności zamiast ich psychicznych śladów. Dla nas jest to różnica nieistotna, zwłaszcza że wyobrażenie spostrzegawcze jest chyba zawsze dopełniane jakimiś przypomnieniami. Przez bezpośrednie postrzeganie (Anshauung) można rozumieć też przedmiot zmysłowo postrzegalny, albo przestrzenny.
[5] Przez myśl rozumiem nie subiektywny akt myślenia, lecz jego obiektywną treść, która może być wspólną własnością wielu.
[6] Przydałoby się osobne nazwanie dla znaków, które mają tylko sens. Gdyby nazwać je np. obrazkami, to obrazkami byłyby słowa aktora na scenie, a nawet on sam.
[8] W zdaniu "A skłamał, że widział osobę B" zdanie poboczne oznacza myśl, o której mówi się po pierwsze, że A podawał ją za prawdziwą, a po drugie, że A był przeświadczony o jej fałszywości.
[9] Zgodnie z tym, co powiedzieliśmy wyżej, nazwom takim należałoby zagwarantować znaczenie mocą specjalnego ustalenia, przyjmując np. że gdy pod pojęcie nie podpada żaden przedmiot, albo gdy podpada ich wiele, to znaczeniem nazwy ma być liczba 0.
[10] Zdania te można zresztą pojmować rozmaicie. Sens zdania: "Gdy Szlezwik-Holsztyn został oderwany od Danii, Prusy i Austria weszły w konflikt" można oddać przez: "Po oderwaniu Szlezwik-Holsztynu od Danii Prusy i Austria weszły w konflikt". W tym sformułowaniu jest chyba widocz ne, że myśl, iż Szlezwik-Holsztyn oderwano kiedyś od Danii, nie jest częścią sensu, lecz koniecznym warunkiem tego, by wyrażenie "po oderwaniu Szlezwik-Holsztynu od Danii" miało w ogóle znaczenie. Jednakże zdanie to można też rozumieć tak, że mówi ono, iż Szlezwik-Holsztyn oderwano kiedyś od Danii. Ten przypadek rozpatrzymy później. Aby uwyraźnić tę różnicę, wczujmy się w Chińczyka, który przy swej znikomej znajomości dziejów Europy uważa za fałsz, jakoby Szlezwik-Holsztyn oderwano kiedyś od Danii. Nie uzna on naszego zdania wyjściowego w jego pierwszym rozumieniu ani za prawdę, ani za fałsz, lecz za pozbawione znaczenia, skoro nie ma znaczenia zawarte w nim zdanie poboczne. To ostatnie tylko z pozoru stanowiłoby wtedy określenie czasu. Jeżeli zaś weźmie on to zdanie w drugim rozumieniu, to odnajdzie w nim myśl, która mu się wyda fałszywą, a obok niej składnik, który dla niego jest pozbawiony znaczenia.
[13] Myśl tego zdania da się też wyrazić tak: "albo Słońce jeszcze nie wzeszło, albo niebo jest bardzo zachmurzone", co pokazuje, jak tego rodzaju konstrukcję zdaniową należy rozumieć.
[14] Mogłoby to być ważne dla kwestii, czy dane twierdzenie jest kłamstwem, albo dana przysięga - krzywoprzysięstwem.
32