Henry Kuttner
Drobne Szczegóły
Kiedy już odniósł wrażenie, że zgubił pościg, pierwsze kroki skierował do kiosku z gazetami. Ciekaw był daty. Nie wiedział, jak długo przebywał w Zamku If, bo już gdzieś po pierwszym roku stało się jasne, że liczenie dni nie ma większego sensu.
Ucieczka była po prostu niemożliwa. Wprawdzie Edmund Dantes zbiegł z prawdziwej twierdzy If, ale taki fortel był tu nie do powtórzenia. Kiedy "goście" tego jedynego w swoim rodzaju pensjonatu umierali, gdzieś w podziemiach odbywała się szybka kremacja.
Był to jeden z tych rozpaczliwie skąpych strzępków informacji, jakie udało mu się zebrać przez cały okres uwięzienia. Przez ten długi czas ani razu nie opuścił pojedynczego, pozbawionego okien, niemal luksusowo urządzonego pokoju i już zupełnie luksusowej syjamskiej kotki Shan, dzięki której nie czuł się tak bezgranicznie samotny.
Z bólem rozstawał się z Shan, ale ona przywiązywała się do przedmiotów, nie do ludzi, i dla niej nie było to więzienie. Cud, który umożliwił mu ucieczkę, nie należał do tych, które przeciągają się w nieskończoność. Wykorzystał nadarzającą się okazję i wydostał na wolność, kiedy nie przebrzmiały jeszcze echa eksplozji, jaka nastąpiła na dole.
Nie wiedział, co to było, ale możliwości ważniaków kierujących tym interesem były trochę nadprzyrodzone.
Wydostał się w worku ciśniętym z kilkunastoma innymi na platformę windy, a potem próbował zachować orientację zdając się na jakiś czas na zmysły dotyku i słuchu. Nie dowiedział się wiele, ale przypuszczał, że workami zajmowały się urządzenia automatyczne.
Przez automat był w każdym razie pilotowany helikopter - co odkrył wydostawszy się z worka. Przeżył kilka pełnych napięcia chwil wprawiając się w obsłudze ogromnie uproszczonych urządzeń pokładowych. W roku 1945 helikoptery były kolosalnie skomplikowanymi maszynami i nie potrafił wyzbyć się skłonności do niepotrzebnego utrudniania sobie zadania.
Przed lądowaniem pulpit eksplodował światełkami i krzykami. A więc wszczęto alarm. Ważniacy przetrzymujący go latami w If już go ścigali. No i dobrze. Znajdował się w znakomitej formie fizycznej. Zdrowie fizyczne i psychiczne pozwoliły mu zachować specjalne naświetlania i zabiegi. Wykształcenia i rozrywki dostarczał mu telewizor. Miał do dyspozycji książki.
Ale nigdy nie oglądał ani nie czytał niczego, co powstało później niż w lipcu 1945 roku. Może właśnie dlatego niepokój nie wżarł się tak w jego mózg i system nerwowy. Nie czuł się tak bardzo wyobcowany. Zdawał sobie, oczywiście, sprawę, że świat idzie naprzód, ale nie widział tego ruchu. To pomagało.
Helikopter wylądował na zaoranym polu. Była noc, ale księżyc znajdował się w pełni. Z sylwetek rysujących się na tle przyćmionej łuny wywnioskował, że do miasta ma niedaleko. Helikopter poderwał się w powietrze i odleciał. Nie miał światełek pozycyjnych i znikł szybko w górze, wznosząc się najwyraźniej do stratosfery.
Odetchnął kilka razy głęboko. I wtedy poczuł na sobie spojrzenie nieistniejących oczu; ciarki przeszły mu po plecach - i już wiedział, że jest ścigany.
Było inaczej, ale nie za bardzo. Nadal obowiązywały te same normy. Po ulicach chodzili ludzie, a krój odzieży zbytnio się nie zmienił. Nosił kopię tego samego garnituru, który miał na sobie w 1945, w ten lipcowy dzień, kiedy przyszli po W ego ważniacy. Ważniacy, którzy siedzieli na zewnątrz i czekali z zakrytymi twarzami, podczas gdy ich goryle... brali... Tenninga.
- Jestem Dave Tenning - pomyślał i doznał lekkiego wstrząsu nowości. Odwykł od myślenia o sobie w jakimkolwiek sensie osobistym. Spokojna, niezachwiana świadomość tożsamości personalnej zanikła stopniowo z biegiem lat spędzonych w więzieniu. Stał się nieświadomy własnego ja, jak dziecko. Nie istniała potrzeba jego określenia.
- Jestem Dave Tenning, ale istnieje jeszcze inny Dave Tenning. - Tu właśnie kończyła się rzeczywistość i zaczynał strach. Aż do tej pory nie docierało do niego zbytnio, że na zewnątrz spaceruje po świecie jakieś alter ego. Bo po niedługim czasie świat zewnętrzny przestał właściwie dla niego istnieć, a zamieszkujący go ludzie, nawet ci, których dobrze znał, stali się mniej realni niż zmysłowa obojętność syjamki Shan.
J ego ubiór nie rzucał się w oczy. Nikt się za nim nie oglądał. Nie miał oczywiście pieniędzy i była to komplikacja, ale nie z tych nie do przezwyciężenia. Chłopaki ze Stara zrzucą się na niego. Ale musi uważać, żeby nie natknąć się na pseudo Dave'a Tenninga, dopóki nie będzie do tego przygotowany. Może będzie mu potrzebny pistolet. Tych sobowtórów można było zabić. Umierali zawsze razem ze swoim oryginałem.
To dlatego oryginały utrzymywano przy życiu oraz w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Istniała jakaś ważna więź, coś związanego z psychiką, dynamo siły życiowej Oryginału, które podtrzymywało na chodzie Kopię na zasadzie indukcji. Snuł w tym kierunku teoretyczne rozważania i jak na razie wszystko się zgadzało.
Ale czuł się dziwacznie, bo to nie był już jego świat. Wydawało mu się wciąż, że mijający go mężczyźni i kobiety zatrzymają się, popatrzą i wtedy rozlegnie się okrzyk - jaki, tego nie wiedział, ale zdawał sobie sprawę, że nie jest stąd. A w 1945 był stąd.
Wiedział też, za co go przyskrzynili. Felietonista rubryki obyczajowej był potencjalnym kandydatem do wiedzy. Potrzebowali swoich ludzi - sobowtórów - na kluczowych stanowiskach. Bez wątpienia mieli ich wielu. 1945 był rokiem przełomowym. Był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy otworzono puszkę Pandory, kiedy z b y t w i e 1 e udostępniono wytrzeszczającej oczy cywilizacji.
Niemcy były już na kolanach, dogorywała Japonia, a na powojenny świat kładł się cieniem strach. Nie dlatego, że było tak wiele do zrobienia, ale że wyłaniało się tak wiele dróg dalszego rozwoju. To nie była puszka Pandory - to była wędka szczęścia.
Daleko trudniejszymi od technicznych były problemy społeczne, bo stosunki międzyludzkie pozostały niezmienione, a ludzie nie zmieniają się tak szybko jak wytwory ich rąk. Można zaplanować kurczaka w garnku dla każdego, ale przemiana, konwersja systemu społecznego, to zupełnie inna sprawa.
Nie wyglądało na to, by wiele się zmieniło - naprawdę nie wyglądało.
Rozpoznawał nawet niektóre miejsca. Pojawiło się trochę nowych budynków, chociaż niezbyt dużo. Samochody miały inny kształt, straciły opływowe linie i sprawiały przyjemniejsze dla oka wrażenie. Przy krawężnikach sunęły autobusy bez kierowców zatrzymuj ąc się co kawałek. Lampy uliczne dawały jakiś inny rodzaj światła. W witrynach sklepowych wystawiano ubrania, artykuły sportowe, alkohole, zabawki, nic radykalnie odmiennego.
Ale to te drobne szczegóły sprawiały, że Tenning czuł się w tym mieście obco. Nie był tu u siebie. Wiedział przy tym, że istnieje gdzieś drugi Dave Tenning, który go wyparł, i ta świadomość zacierała mu częściowo poczucie własnego ja.
Opanowało go na chwilę nieprawdopodobne poczucie winy - jak gdyby uciekając z If zakłócił prawidłową realizację planu. Jesteś obcy, mówili ludzie przechodząc obok i nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Jesteś obcy.
- Żaden obcy. Mieszkałem w tym mieście osiem lat. Przeniosłem się tu z nowojorskiego brukowca i ludzie czytali moją kolumnę. No i co, że nie pisałem jak Winchell, Pyle ani Dan Walker. Nigdy nie mierzyłem wyżej niż pozycja drugorzędnego felietonisty. Czytano mnie przy śniadaniu, przy kawie i ludzie mieli ubaw z bagna, w którym się paprałem.
- Jestem Dave Tenning. Przez wiele lat, a może stuleci siedziałem zamknięty w komfortowym, małym więzieniu z boską biblioteką i kotką imieniem Shan, której nie obchodziło nic z wyjątkiem kotki imieniem Shan. Ten duch spaceruje. Nie wiem, dokąd właściwie zmierza, ale szuka jakichś punktów zaczepienia. Na przykład daty.
W kiosku leżały normalne gazety, jak również małe, grube krążki z plastyku albo lakierowanej tektury. Tenning przystanął, żeby popatrzeć. Data...
Decem fish 7. No i co z tego?
- Gazetę, proszę pana? - zapytał kioskarz. - Papierową czy roto?
- Panie - bąknął Tenning. - Co my dziś mamy?
- Decem.
Chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale tego nie zrobił. Odwrócił się i odszedł łamiąc sobie głowę, co oznaczała ta Siódemka. Siódmy rok? Na pewno nie Anno Domini. A więc?
Takie jak te drobne szczegóły będą najtrudniejsze do wychwycenia. Ludzie nie zmieniają się, a tylko starzeją. Ale mody, urządzenia i drobnostki podlegają szybkim przemianom, nawet do stopnia nierozpoznawalności. A on wciąż nie wiedział, który to rok.
Diabli z nim. Znajdował się na Gardner Street i wiedział przynajmniej, jak dojść do budynku Stara. Wskoczył do jednego z automatycznych autobusów, kiedy ten się zatrzymał, i przyszła mu ochota na papierosa. Po raz pierwszy od momentu ucieczki miał chwilę wytchnienia, ale jego nerwy nie odpoczywały.
Nikt z pasażerów autobusu nie palił. Nie widział do tej pory n i k o g o, kto by palił .
Budynek Stara stał tam gdzie zawsze, wielki, stary i, co zastanawiające, ciemny. Z dachu znikł elektryczny neon. Tenning wszedł po stopniach i zastukał w wiekowe drzwi. Były zamknięte. Stał przed nimi niezdecydowany.
Tym razem naprawdę się bał. Tropiony lis chowa się pod ziemię, jeśli jednak zastanie swoją norę zablokowaną, jest źle. Tenning zaczął automatycznie przetrząsać, jedna po drugiej, kieszenie. Wszystkie były puste.
Potężnie zbudowany mężczyzna kroczący ulicą zatrzymał się i zadarł głowę, żeby na niego spojrzeć. Pod nawisłymi brwiami pojawiły się diamentowe ostrza świata.
- Ten budynek jest zamykany o tiltej - poinformował Tenninga.
Tenning obejrzał się na zamknięte drzwi.
- O której?
- O tiltej.
- Do... doprawdy?
- To urząd państwowy - powiedział mężczyzna wzruszając ramionami. - Jest czynny w godzinach pracy. Nie ma się co dobijać. W każdym razie nie przed fentą rano.
Tenning zszedł po stopniach.
- Myślałem, że to budynek Stara.
- Nie - wyprowadził go z błędu pewny siebie, spokojny głos. - Już nie. Ale spodziewaliśmy się tu ciebie.
Napięte, rozedrgane nerwy Tenninga trzasnęły. Podobny odgłos wydała jego pięść trafiając w szczękę mężczyzny, po czym Tenning poprawił ten pierwszy cios kilkoma następnymi. Walił na oślep ogarnięty paniką i histerią. Dopiero wrzawa zaniepokojonych głosów sprawiła, iż uświadomił sobie, że jego przeciwnik leży na ziemi i że nadbiegają jakieś postacie.
Znał tu każdą ulicę i zaułek, uciekł więc z łatwością. To go trochę podniosło na duchu. Ścigali go przypadkowi przechodnie. Gdyby byli to ci z If, miałby z ich zgubieniem o wiele więcej kłopotów.
A więc wiedzieli i byli na jego tropie. Świetnie. Marzył o pistolecie. Marzył o wielkiej pałce nabijanej kolcami. Marzył o trującym gazie, o bombach burzących i miotaczach płomieni. A najbardziej ze wszystkiego marzył o kryjówce.
Ta znajomość miasta była niebezpieczna. Występowały różnice w drobnych szczegółach i to one mogły go zdradzić. Mogła go zgubić zbytnia pewność siebie, bo na przykład zaułek, w którym się teraz znajdował, wyglądał zupełnie jak znana mu Poplar Way, a kiedy będzie nim szedł, być może trotuar uleci nagle w górę unosząc go ze sobą z powrotem do If i do kotki.
Doszedł do Slumsów i nie zauważył, żeby coś się tu zmieniło. Zmienili się za to ludzie. Nie znał nikogo z nich. Być może w innym systemie społecznym inni ludzie stoczyli się na dno. Ale czy system społeczny uległ zmianie?
Na tyłach znajdowała się szykowna piwiarnia z ogródkiem. Wszedł do niej zwracając uwagę na szczegóły. Klienci płacili za drinki jakimiś żetonami. Przy stoliku pod dogorywającym drzewkiem w doniczce siedziała samotna dziewczyna pieszcząca w dłoniach wysoki kieliszek.
Popatrzyli na siebie. Na widok zbliżającego się kelnera Tenning wstał pośpiesznie i wszedł do budki telefonicznej. Było w niej kilka urządzeń nieznanego mu przeznaczenia, ale książki telefonicznej nie znalazł. Wyszedł z budki i stanął bezradnie, niezdecydowany, co ma dalej począć.
Podszedł do dziewczyny. Ona też sprawiała wrażenie zagubionej .
- Przepraszam - zagaił Tenning - czy mogę się przysiąść?
- Nic... się nie zgadza - wybełkotała. - Nie mogę się w tym połapać. Ty nie jesteś tym człowiekiem, cholera.
Była wstawiona, porządnie wstawiona. Ale trzymała się dzielnie i jej uroda nic na tym nie ucierpiała.
- Siadaj - burknęła po chwili. - Też się zgubiłeś?
- Tak. Zgubiłem się i załamałem. Potrzebna mi pięciocentówka na telefon.
Jej błękitne oczy rozszerzyły się. Wybuchnęła nieprzyjemnym śmiechem. I zawołała kelnera.
- Dwie duże whisky.
Tenning czekał. Drink smakował nieźle, ale czegoś w nim brakowało. Alkohol nieodurzający, teoretyzował.
- O co chodzi? - spytał. - Dzięki za drinka. Ale właściwie, to ja chciałem...
- Nie możesz zatelefonować do tak dawnych czasów powiedziała, a Tenningowi zesztywniał kręgosłup i ciarki przeszły mu po plecach. Zacisnął palce na szklance.
- Co pani chce przez to powiedzieć? - zapytał ostrożnie.
- Mnie też się to nie udało. Urodziłam się w niewłaściwym czasie. Niektórzy ludzie nie potrafią się po prostu przystosować. My dwoje do nich należymy. Jestem Mary. A ty?
- Dave - przedstawił się czekając na reakcję. Ale nie doczekał się żadnej .
A zatem nie wiedziała. Bo skąd mogłaby wiedzieć? Nie szpiegował go przecież cały świat. Nie cały świat miał powiązania z If. Ten kot skradający się po ceglanej podłodze nie znajdował się przecież w kontakcie telepatycznym z Shan i nie przekazywał jej relacji z aktualnego miejsca pobytu zbiegłego więźnia.
- Dlaczego nie możesz zatelefonować? - spytał.
- Nie warto zakładać telefonów dla ludzi takich jak my. Wymrzemy, Dave. Nie możemy się rozmnażać. Nie robią nam krzywdy tylko dlatego, że nie wchodzimy im w drogę. Jeśli tylko zawadzasz - załatwione. Uchlać się tylko i rozmyślać o Andym. Znasz Andy'ego?
- Kto...
Roześmiała się.
- On umarł, a ja nie. Albo na odwrót. Nigdy cię tu nie widziałam.
- Nie było mnie... w mieście. Dłuższy czas.
- Nigdy nie zdobyłam się na wyjazd.
- Telefon...
- Wiesz, jak teraz działają - powiedziała - i jak je nazywają.
Tenning patrzył na zegar zawieszony wysoko na ścianie. Niewiele rozumiał z cyfr naniesionych na jego tarczy. To nie były cyfry. Zastąpiono je jakimiś umownymi znakami.
- Sela plus - powiedziała Mary - mamy więc mnóstwo czasu. Andy nie przyjdzie. Mówiłam ci, że nie żyje.
Drobne szczegóły są ważne. Stworzyli własne daty, własne nazwy godzin. Po co? Może żeby zasiać w ludziach ziarno niepewności. A może dlatego, że określenia czasu stanowiły swego rodzaju wspólny mianownik i zmieniając je kierowano ludzi stopniowo na inną drogę rozwoju.
Nagłe, wielkie przemiany byłyby nierealne. Miasta drapaczy chmur nie wybijają pod niebo w jedną noc. Statki kosmiczne nie polecą ni z tego ni z owego ku planetom. Bo ludzie zmieniają się wolniej niż otaczające ich przedmioty. Po odrodzeniu przychodzą chaos i rewolucja. Jeśli ludzie mają siłę.
Wtedy, w 1945 siły było aż nadto.
Powstawało setki planów odbudowy nowego świata. I każdy miał swych zwolenników, nierzadko fanatycznych.
Wybrano Hardinga, bo obiecywał n o r m a 1 n o ś ć. Ludzie byli zmęczeni po wojnie. Chcieli wpełznąć z powrotem do łona roku 1912. Nie życzyli sobie eksperymentów, które mogłyby jeszcze bardziej pogmatwać im życie.
Jeszcze przed klęską Japonii droga do przyszłości była jasno określona - setki planów i setki fanatyków. I potężna broń. Wybranie jednego planu pociągnęłoby za sobą sprzeciw i śmiertelne zagrożenie dla cywilizacji. Bo do 1945 roku rozwój nauki i techniki umożliwił wynalezienie broni o sile rażenia zbyt przerażającej, by ważyłby się ją zastosować ktokolwiek - prócz fanatyków.
Co do jednego zgadzali się wszyscy - była platforma Hardinga. Przedwojenne bezpieczeństwo. Dobry stary styl życia. Łatwo było prowadzić w tym kierunku propagandę. Ludzie pragnęli odpoczynku.
No i odpoczywali, a Utopia nie nadchodziła. Ale występowały pewne oznaki.
Opływowa linia nie była funkcjonalna dla pojazdów poruszających się po powierzchni. Nie stosowano jej.
Napoje alkoholowe działały po pewnym czasie odurzająco, nie wywołując jednak objawów zatrucia.
Decum fish 7.
Sela plus.
Ale oficjalnie - żadnych zmian. Ludzie byli zadowoleni i czuli się bezpieczni. Mieli swój stary, wypróbowany sposób na życie. Poza tym byli może nieświadomie poddawani przystosowaniu. Przyjmowali teraz za rzecz naturalną, że jest decum fish 7.
Garstka nieprzystosowanych, którzy nie potrafili przyzwyczaić się do psychofonów...
Był reporterem i z zawodowego nawyku pociągnął Mary trochę za język. Kosztowało to sporo kolejek. Musiał do tego tak kierować rozmową, żeby nie zahaczać o Andy'ego, który nie żył, ale który zwykł robić wiele rzeczy w dawnych czasach, kiedy używane były jeszcze telefony.
- Ludzie są inni - powiedziała Mary. - To tak, jakby... sama nie wiem. O coś im chodzi, ale nie wiem o co. Pamiętam, jak kiedyś w szkole wszyscy byli ogromnie podnieceni pobiciem drużyny Tech High w wielkiej grze.
Mnie było to obojętne. Ale wszystkim innym nie. Wystąpiło coś w rodzaju zbiorowej histerii. Wszyscy pracowali na to zwycięstwo gdzieś głęboko w sobie, a ja tego nie rozumiałam.
No i co, jeśli nie wygramy? Co wtedy?
- Typ antyspołeczny - zawyrokował Tenning.
- Teraz też coś wisi w powietrzu. Wszyscy pracują na takie zwycięstwo nad Tech High. Tylko nie ja i... Machnęła ręką. - Ludzie tacy jak my nawet się nie denerwują .
- Pracowałem swojego czasu w redakcji Stara - powiedział. - Przenieśli się teraz, prawda?
- Oczywiście, przeniosły się wszystkie gazety. Są gdzieś wydawane. Tylko nikt nie wie gdzie.
- Czy ty... czytałaś Stara?
- Nie chcę czytać niczego.
- Miałem na myśli takiego felietonistę... Tenninga.
Wzruszyła ramionami.
- Wiem, o kogo chodzi. Nie pracuje teraz w redakcji Stara. Przeszedł do rozgłośni lokalnej .
- To... radio...
- Już nie. Tenning jest teraz popularny, Dave. Wszyscy go słuchają.
- O czym mówi?
- Plotki. I polityka. Ludzie tego słuchają...
Tak, ludzie słuchają tego cholernego dublera, a on urabia opinię publiczną. Urabia ją tak, jak sobie tego życzą ważniacy. To dlatego capnęli mnie w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym. Nie byłem wtedy na świeczniku, ale słuchały mnie szerokie masy. Cieszyłem się rosnącą popularnością. Obsadzić na kluczowych stanowiskach odpowiednich ludzi, którzy będą realizowali ich plan...
Dublerzy, sobowtóry na właściwych miejscach. Bezbolesna kuracja psychologiczna, polana lukrem propaganda. I świat idący do przodu, zostawiający za sobą Dave'a Tenninga; ogromna kula, popychana przez tysiąc sobowtórów, zaczynała zbaczać z kursu i nabierać rozpędu.
W porządku. Może sam plan był nawet dobry. Ale Dave Tenning był przez długi czas więźniem.
- Mam przyjaciół:.. a raczej miałem - powiedział. Mary, jak mogę się skontaktować z facetem, który nazywa się Pelham?
- Nie wiem.
- Royce Pelham. Wydawał Stara.
- Zamów jeszcze kolejkę.
- To ważne.
Wstała.
- Dobrze, Dave. Załatwię to.
I weszła do budki psychofonu. Tenning siedział i czekał.
Noc była ciepła. Chłodzona na zasadzie indukcji szklanka była przyjemna w dotyku. Piwiarnia w slumsach, cuchnąca, nie za schludna, z usychającymi drzewkami w donicach, zdawała się rozpływać w blasku księżyca.
Witaj w domu, Dave Tenningu. Witaj z powrotem wśród żywych. Nie ma orkiestry dętej, no i co z tego? Orkiestra dęta poszła przygrywać Dave'owi Tenningowi II. Pseudoczłowiekowi, który czynił dobro. Skądś dobiegały szalone, skoczne rytmy melodii trącającej silnie struny nostalgii.
Wróciła Mary. Była blada.
- Ciągle myślę o Andym - powiedziała - jaki był, kiedy żył. On polubił te psychofony. Ja za nic nie mogę się do nich przekonać.
Czy po roku 1945 ludzie naprawdę chcieli żyć po staremu? A może wciąż dochodziły do głosu prawa rozwoju społecznego, przemian ewolucyjnych? Pozornie wszystko pozostało bez zmian. Ale ludzie lubili chyba otaczać się nowymi przedmiotami - jeśli tylko nie były zbyt nowe, jeśli tylko nie wskazywały nachalnie drogi ku Zmianie. Zanim dziecko zacznie biegać, trzeba je najpierw nauczyć chodzić, przezwyciężać strach.
- Co z Pelhamem? - spytał Tenning.
- Carib Street wela tee.
- Jak... jak tam się dostać?
Wyjaśniła mu. Wciąż sprawiał wrażenie zakłopotanego. Mary dopiła drinka.
- A, sama cię zaprowadzę. Odwalimy to i jeszcze tu wrócimy.
Wsiedli do autobusu - nikt nie pobierał w nim opłat za przejazd - i dotarli w końcu do komfortowego, staromodnego domku na przedmieściach. Mary oznajmiła, że zaczeka w narożnym barku i napije się changa. Naciskając dzwonek Tenning zastanawiał się, jaki kolor ma ten chang.
Drzwi otworzył sam stary Pelham. Był teraz niższy, jakiś przykurczony i zupełnie łysy. Jego nalana, obwisła twarz wyrażała pytanie.
- Słucham?
- Royce. Poznajesz mnie, prawda?
- Nie - zaprzeczył Royce Pelham. A powinienem?
- Nie wiem, jak dawno to było, ale... Tenning. Dave Tenning. Star. Tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty.
- Jest pan przyjacielem Tenninga? - spytał Pelham.
- Muszą z tobą porozmawiać. Jeśli potrafię wyjaśnić. ..
- Proszę bardzo. Niech pan wejdzie. Dziś wieczorem jestem w domu sam, dzieciaki wyszły. Proszę.
Zasiedli w komfortowym pokoju umeblowanym w większości starymi sprzętami, między którymi zdarzały się jednak i nowe, zakłócające harmonię przedmioty, takie jak błyszczący, poruszający się, podźwiękujący kryształ na podstawce w rogu. Pelham zachowywał się uprzejmie. Siedział i słuchał. Tenning opowiedział mu wszystko; czego doświadczył, czego się dowiedział, nie pominął niczego.
- Ale pan nie jest Tenningiem - powiedział Pelham.
- Powiedziałem, że on jest dublerem.
- Pan nie jest nawet podobny do Tenninga.
- Postarzałem się.
- Pan nigdy nie był Tenningiem - uciął Pelham i wykonał jakiś gest. Część ściany przeobraziła się w lustro. Tenning odwrócił się i spojrzał na człowieka, który nie był Tenningiem i który nawet nie przypominał Tenninga.
Zrobili to w If. Nie było tam ani jednego lustra. Tylko Shan mogłaby powiedzieć prawdę, a Shan nie byłaby zaskoczona. Pięć, dziesięć, nawet dwadzieścia lat nie mogło go tak zmienić. Inna była budowa kostna. Był starszy, ale nie był starszym Dave'em Tenningiem. To ktoś inny postarzał się w If.
- Odciski palców - bąknął Tenning po dłuższej chwili. Powtórzył to dwa razy, zanim głos mu się uspokoił. - Odciski, Royce. Nie mogli ich zmienić.
Ale potem spojrzał na swoje dłonie. Wiedział, jak powinny wyglądać jego odciski palców. Te zwoje i spirale były jakieś niezwykłe.
- Wydaje mi się... - zaczął Pelham.
- Nieważne. Nie zapomnieli o niczym. Ale umysł mam nadal swój. Pamiętam czasy starego Stara.
Zamilkł. Sobowtór też by to pamiętał. Sobowtór był idealną kopią Dave'a Tenninga z roku 1945 wraz z jego wspomnieniami i wszystkim innym. Enoch Arden. Obcy i wystraszony. W świecie, którego nigdy nie stworzyłem.
- Musi istnieć jakiś sposób dowiedzenia...
- Jestem człowiekiem o otwartym umyśle - powiedział Pelham - ale, na Boga, znam Tenninga od wielu lat. Ostatniego questena jadłem z nim lunch w Waszyngtonie. Pan po prostu nie może oczekiwać, że uda się... to co pan chce, żeby mu się udało.
- Może nie - bąknął Tenning. - A więc dopadną mnie w końcu i osadzą z powrotem w moim przytulnym, małym mieszkanku w gdziekolwiek - to - jest.
Pelham rozłożył ręce.
- W porządku - dodał Tenning. - W każdym razie dziękuję choć za to. Pójdę już.
Wyszedł .
Kiedy Tenning wszedł do barku, Mary popijała przy kontuarze swój pomarańczowy chang. Wdrapał się na stołek obok niej.
- Dobrze poszło? - spytała.
- Wprost wspaniale - odparł kwaśno.
- Masz jakieś plany?
- Jeszcze nie. Ale będę miał.
- Chodź ze mną - rozkazała. - Teraz moja kolej. Chcę coś zobaczyć.
Pojechali do śródmieścia na centralny plac, który pamiętał. Stanęli przy trotuarze, naprzeciwko markizy nad wejściem do hotelu, a pośród ciepłej, proroczej nocy bił słabym rytmem puls nowego życia.
Tenning zauważył, że ludzie są jacyś inni. Było to coś nieuchwytnego. Postarzeli się po prostu, ale nie tak, jak on. Nawet nie tak, jak Mary. Byli przystosowani do... zwolnionego tempa.
Ale z każdej twarzy przebijała utajona świadomość bezpieczeństwa. Nie będzie żadnych rewolucji. Korzenie wrosły mocno w stare przedmioty. A nowe przedmioty nadchodziły stopniowo, nieuchronnie.
- Niech to piekło pochłonie - mruknął Tenning.
- Co?
Wszystko było nie tak. Potrafiłby się łatwo przystosować do całkowicie nowego świata. Całkiem nowa byłaby cywilizacja, która istnieć będzie za tysiąc lat. To byłoby do przyjęcia. Ale do decem fish 7 zmianie uległy jedynie drobne szczegóły. Drobne szczegóły i ludzkie umysły.
Jakiś mężczyzna wyszedł z hotelu i wsiadł do samochodu, który zatrzymał się przy krawężniku. Był to zupełnie zwyczajny człowiek, ale kiedy samochód ruszył i odjechał ulicą, palce Mary zacisnęły się kurczowo na ramieniu Tenninga.
- Co jest?
- To był Andy - powiedziała.
Przez chwilę nie docierało to do niego.
Potem pomyślał: - A więc to nie Andy umarł. To Mary. A raczej przestała żyć. Upierała się przy telefonach, kiedy Andy zaczynał się przyzwyczajać do psychofonów.
Ona też była ofiarą.
- Wracajmy do piwiarni - zaproponował Tenning.
- Z chęcią. Chodźmy.
Nie trwało to długo. Ale przy ich stoliku ktoś czekał mężczyzna o krzaczastych brwiach, którego Tenning spotkał na schodach budynku Stara. Na jego szczęce widniała purpurowa pręga.
Wnętrzności Tenninga zmroził chłód. Sprężył się w sobie, zawahał i rozejrzał szybko dookoła.
- Jestem sam - odezwał się mężczyzna. - Posłuchaj, nie wszczynaj żadnych awantur. Zapomniałem dać ci to. Klepnął dłonią skórzaną aktówkę leżącą na stoliku.
- Nie zabierzesz mnie z powrotem - warknął Tenning. Odruchowo ugiął nogi w kolanach zasłaniając sobą Mary, a instynkt wlał gwałt do jego krwioobiegu.
- Nie. Wyszedłeś tydzień czy coś koło tego za wcześnie, ale to nie ma znaczenia. Powodzenia. - Mężczyzna uśmiechnął się, wstał i wyszedł pozostawiając roztrzęsionego, nie mogącego się opanować Tenninga.
Mary otworzyła aktówkę.
- To był twój przyjaciel?
- Nnnie.
- Musiał nim być. Skoro ci to zostawił.
- Co to jest? - Tenning wciąż patrzył za krzaczastobrewym mężczyzną.
- Żetony płatnicze - powiedziała. - I to dużo. Teraz możesz postawić mi drinka.
Porwał aktówkę.
- Pieniądze? To dlatego... do diabła! Mogę teraz z nimi walczyć! Mogę rozgłosić prawdę po całym kraju! Jeszcze zobaczymy...
Shan pomrukiwała na kolanach rudowłosego mężczyzny. - Jak dotąd Tenning jest jedynym, który zbiegł, Jerry odezwał się mężczyzna delikatnie łaskocząc kotkę w policzek.
- A nie doszłoby do tego, gdybyśmy nie przechodzili akurat rekonwersji. Oczywiście, to i tak nie ma żadnego znaczenia. Był wyznaczony do zwolnienia za tydzień czy coś około tego. Jeśli któregoś dnia znajdziesz chwilkę czasu, możesz przejrzeć jego akta. Tenning jest interesującym zerem z gatunku tych bardziej kłopotliwych.
- Nie wszystko jest tu jeszcze dla mnie jasne - powiedział drugi mężczyzna. - Zajmuję się geopolityką. Nie jestem fizykiem. Te sobowtóry...
- To zmartwienie techników. Ty jesteś specjalistą od spraw administracyjnych z elementami psychologii. Oglądasz teraz całe przedsięwzięcie jakby z lotu ptaka - przechodzisz coś w rodzaju praktyki.
A co do sobowtórów - no cóż, pojęcie kopii jest interesujące. Kiedy pojawia się taka kopia, więź między nią, a oryginałem jest bardzo silna. To dlatego, między innymi, musimy przetrzymywać Oryginał w zamknięciu.
Po pewnym czasie Kopia rozwija własną osobowość na tyle, że może się już uniezależnić i wtedy wypuszcza się Oryginał na wolność. I tak jest już wtedy nieszkodliwy.
- A z początku był?
- O, tak. Taki ktoś, jak Tenning na pewno. On należy do grupy zagrożenia. Nie jest twórczy, ale wpływowy. Widzisz, twórcy i technicy byli z nami od początku. Rozumieli, że to jedyne bezpieczne rozwiązanie.
Ale Tenning i jemu podobni, jednostki przeciętnie uzdolnione, ale obdarzone agresywnością - wyobraź sobie, ile szkód mógł wyrządzić w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym wywrzaskując w eter swoje reakcje emocjonalne. Niezdyscyplinowane, niedojrzałe emocje ustawicznie zmieniające kierunek.
To, oczywiście, normalne - w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym wszyscy zmieniali światopoglądy. Właśnie temu musieliśmy położyć kres, póki nie zapanuje chaos. Tenning należał do tych pechowych niezdecydowanych, do facetów o zbyt wielkich wpływach, by swobodnie zmieniać zapatrywania, i zbyt małej inteligencji, by zdecydować się na konstruktywną współpracę z nami.
Nie było widoków na dojście do porozumienia z ludźmi jego pokroju. Nie mogliśmy nawet powiedzieć im całej prawdy. Duplikat Tenninga uczynił wiele dobrego - pod kontrolą. Wszyscy nasi kluczowi ludzie dobrze się zasłużyli. Potrzebujemy takich jak Tenning do naprowadzania ludzi na właściwą drogę.
- Pod kontrolą - powiedział Jerry.
Rudowłosy mężczyzna roześmiał się. - Nie jesteśmy nadzorcami. Nie dopuszczaj do siebie tej myśli, nawet w głębi duszy, Jerry. Ludzie z dyktatorskimi zapędami są poddawani wtórnemu przystosowaniu - i to szybko. Oto odpowiedź - w tym systemie nie możemy nigdy zostać nadzorcami, nawet gdybyśmy tego chcieli. Zmiana postępuje zbyt wolno.
Taka była, oczywiście nasza koncepcja, a sama powolność procesu sprzyja funkcjonowaniu systemu wzajemnej kontroli i równoważenia, który wpływa na nasze zachowania. W chwili, w której ktoś z nas przejawiłby dyktatorskie zakusy, musielibyśmy zmienić system społeczny.
A ludzie nie zaakceptowaliby takiej gwałtownej zmiany. Mieli ich już dosyć. Zapanowałby chaos, jeden osamotniony dyktator byłby bez szans. Miałby zbyt wielu oponentów. Wszystkie nasze wysiłki - nie zapominaj o tym, Jerry ukierunkowane są na zogniskowanie zmian orientacji światopoglądowej . Roboty wystarczy na razie dla każdej organizacji.
- A co z Tenningiem? Czy teraz, kiedy znajduje się na wolności, jest nieszkodliwy?
- Zupełnie nieszkodliwy Mellhorn wręczył mu wystarczającą sumę żetonów płatniczych, by przetrwał okres przejściowy, i przystosuje się, jak wszyscy inni - jeśli potrafi.
- Ciężko mu, ciśniętemu w obcy świat, prawda?
- Nie jest dla niego taki znowu obcy. Przyzwyczai się. To znaczy, przyzwyczai się teraz albo nigdy. Nie jestem taki pewien. Niektórzy po prostu nie mogą się przystosować. Zdolność do zmieniania się w miarę zmian zachodzących w otoczeniu wymaga pewnej elastyczności i pewności siebie.
Ludzie tacy jak Tenning - sam nie wiem. To zabawne, Jerry, pojawiła się teraz cała nowa klasa zsuwająca się na dno systemu społecznego. Ludzie, którzy nie potrafią lub nie chcą zaadaptować się do nowych rzeczy. Ma to oczywiście miejsce po każdym większym wstrząsie społecznym, ale tym razem otrzymaliśmy nową grupę nieprzystosowanych.
W makroskali procent korzyści jest oczywiście wyższy. Szkoda mi tej nieprzystosowanej grupy, ale niewiele możemy na to poradzić. Nie wiem, co się stanie z Tenningiem. Będziemy go obserwowali i pomożemy, jeśli będziemy w stanie.
Ale przede wszystkim ci ludzie o przeciętnych uzdolnieniach i ciągotach do przypochlebiama się opinii publicznej mają jedno słabe miejsce. Mam nadzieję, że sobie poradzi. Mam nadzieję.
- Nie rozumiem, Dave - powiedziała Mary. - Z kim ty chcesz walczyć?
Ścisnął z wściekłością skórzaną aktówkę.
- Z ważniakami, z tymi, którzy zmajstrowali psychofony i wprowadzili ten popieprzony system z decem fish siódmym. Z całym tym - burdelem. Powinnaś to wiedzieć.
- Ale czego ty chcesz? - spytała. - O co, według ciebie, walczysz?
Spojrzał na nią. I w ciepłym półmroku drgnęła fala przyszłości niczym obce przyśpieszenie, które bardzo niewyraźnie wyczuwał i które przepełniało go nienawiścią.
- Będę walczył - obiecał. - Ja... ja to powstrzymam.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Kelner przystanął przy stoliku Mary.
- Duża whisky z lodem - zamówiła. Posłał pytające spojrzenie za Tenningiem.
- Jedna?
- Tak, jedna.
- On już nie wraca?
Nie odpowiadała przez chwilę nasłuchując dyskretnego rytmu muzyki dochodzącego zza jej pleców.
- Dziś już nie - powiedziała w końcu - Ale w ogóle wróci. Nie ma tam nic do roboty. Już nie. Jasne, że wróci... pewnego dnia.
przekład : Jacek Manicki