ROZDZIAŁ 25. WESELE
„Tylko przy Tobie mogę kochać i pragnąć.
Jesteś moją nadzieją,
niezachodzącą gwiazdą.”
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja nadal nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że już niedługo będę żoną wampira. Tego jednego, jedynego, którego kochałam najmocniej na świcie. Alyssa, gdy tylko zauważyła pierścionek zaręczynowy, zaczęła mnie o wszystko wypytywać. Nie chciałam mieć z nią nic wspólnego. Po tym co mi zrobiła, nie rozmawiałam z nią normalnie. Nie potrafiłam jej wybaczyć, że rozgadała całej szkole o tamtym piątkowym wieczorze. Nadal nie miałam pojęcia, skąd się dowiedziała, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Ból tamtych wspomnień powoli znikał. Na lekcjach nadal siedziałam odizolowana od osób, których uważałam za przyjaciół. To samo było na stołówce. Nadal nikt się do mnie nie odzywał, ale z czasem jakaś zazdrosna tleniona blondynka powiedziała „Cześć” ,a co trzecia pytała „Kiedy twój chłopak po ciebie przyjedzie?” Odpowiedziałam tylko raz na to pytanie, bo więcej razy nie miałam zamiaru. Odpowiedziałam „To nie mój chłopak.” I pokazałam pierścionek, który znajdował się na serdecznym palcu mojej lewej ręki. Wszystkie zaczęły wzdychać i komentować to między sobą. Chciałam by były zazdrosne, a ja nie miałam żadnych powodów o obaw. Gdy każda wiedziała już, że jestem zaręczona wszystkie pytały mnie „Gdzie można znaleźć takiego przystojnego chłopaka?”, a ja tylko z grzeczności, której nauczyli mnie rodzice odpowiadałam, że „W ZOO”. Tak bardzo chciałam, by już były wakacje. Zapomnieć o wszystkich, zapomnieć o problemach. Niestety, po wakacjach i tak czekałby mnie powrót to tej dziury, zwanej przez wszystkich szkołą. Richie bardzo się cieszył z mojego szczęścia. Ze szkoły tylko jego chciałam zaprosić na swój ślub. Nikogo więcej. Nie potrafiłam przebaczyć starej „paczce”, z którą niegdyś siedziałam na stołówce. Nawet gdyby udało mi się im wybaczyć, to i tak nie mogłabym im zaufać. Już nigdy. Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. Godzina, pół godziny kwadrans, minuta… Ten czas tak bardzo mi się dłużył. W końcu zadzwonił ostatni długi dzwonek, który rozbrzmiewał po całej szkole. Był on oznaką, że wakacje właśnie się zaczęły. Wybiegłam z klasy jak oparzona, by znaleźć się w ramionach narzeczonego. Byłam pewna, że będzie czekał na mnie przed szkołą. I tak było. Każdy widział, że jestem szczęśliwa. Miałam całe dwa miesiące spędzić z ukochanym. Zasypiać w jego ramionach, budzić się przy nim. Całować jego usta, czuć jego oddech. Dotykać jego ciała i czuć jego zimny dotyk. Całe dwa miesiące z nim i jego nową rodziną -Cullenami. Razem spędzać każdy dzień, każdą noc. Próbować to, czego nie mogliśmy dokonać w miejscu kwitnących wiśni. Całe dwa miesiące prócz jutrzejszego dnia. Alice miała mnie zabrać na zakupy przedślubne. Nie przejmowałam się tym za bardzo, bo w końcu całe życie miałam spędzić przy boku ukochanego. Całe życie, a może i całą wieczność. Z Alice na zakupy pojechałyśmy z samego rana. Czas spędzony w sklepie z wrednym chochlikiem, mijał bardzo wolno. Wręcz ślimaczył się, aż w końcu wydawało mi się, że całkowicie się zatrzymał.
-Alice. Już nigdy nie jadę z tobą na zakupy. -powiedziałam, gdy wychodziłyśmy ze sklepu, gdy zamykali.
-Ja i tak nie kupiłam wszystkiego. -powiedziała ze spuszczoną głową.
Wróciłyśmy do domu, a ja od razu znalazłam się przy boku ukochanego, całując jego zimne usta. „Jutro ty z nią jedziesz. Ja nie mam siły.” - skierowałam myśli do Edwarda. I właśnie w ten sposób minęły mi całe wakacje. W szkole było nawet spokojnie. Denerwowało mnie to, że każdy pytał się mnie kiedy biorę ślub. Odpowiadałam na te pytania wymijająco. W końcu nadszedł upragniony październik. Piętnasty, szesnasty, siedemnasty… -każdego dnia zrywałam kartki z kalendarza, aż do kartki, na której widniała cyfra 26. Kończyłam dzisiaj 18 lat. Moja młodość powoli się kończyła. Jeszcze tego samego dnia, Alice zwolniła mnie z lekcji i w dniu moich urodził wyprawili mi ślub. Obie z Bellą jak zwykle zajęły się moją fryzurą i makijażem, a Rose przyniosła suknię ślubną. Była przepiękna. Esme przyniosła białe buty, na niezbyt wysokim obcasie. Miałam się ubrać i zejść na dół na ceremonię, więc tak zrobiłam. Schodząc po schodach spostrzegłam twarze wujka, Sue, Leah i Seth `a. Seth 'a? -dziwiłam się. Widocznie wrócił, ale nie przeszkadzała mi jego obecność. „Zabiję go później” -pomyślałam, a Edward o mało co nie wybuchł śmiechem. Byłam tak bardzo szczęśliwa. Po policzkach spływały mi łzy szczęścia, gdy usłyszałam jego słowa przysięgi, którą sam ułożył. „Dopóki nasze istnienie nie dobiegnie końca…” „Nasze istnienie” -westchnęłam i pocałowałam męża, gdy usłyszałam słowa pastora „Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować”.
Oboje zdecydowaliśmy, że przyjmiemy nazwiska Cullenów. Z czego Carlisle był bardzo zadowolony.
Mąż… Jak dziwnie to brzmi. Emma mężatką. No bardzo zabawne. Wszyscy zaczęli podchodzić i składać nam życzenia. „Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.” -tego zdania było najwięcej. Nawet Seth złożył nam życzenia, przepraszając za tamten wypadek. W końcu zrozumiał, że jestem szczęśliwa. Wujek Charlie płakał ze wzruszenia, a jednocześnie z żalu.
-Wujku. Nie straciłeś mnie. Zawsze będziesz w moim sercu. Kocham cię. -powiedziałam przytulając wujka bardzo mocno.
Nie chciałam go ranić, więc postanowiłam, że do końca szkoły będę z nim mieszkać. Tak jak Bella. Mroczny nastrój wujka zniknął i wszyscy mogli się bawić w spokoju. Od tańczenia bolały mnie już nogi. Połowa gości była na zewnątrz, więc poszłam zapytać się jak się bawią. Bawili się świetnie. Chciałam wracać już do pomieszczenia, gdy zauważyłam jak ktoś idzie w moją stronę. Był to Richie. Złożył mi życzenia i wręczył bukiet kolorowych róż. Zaprosiłam go do środka, gdy w drzwiach znalazła się Alice.
-Czas na prezenty. -powiedziała swoim piskliwym głosem i wszyscy zaczęli wchodzić do domu.
Staliśmy z Alec `iem przytuleni, a Alice podawała nam prezenty.
-Ten jest od Belli i Edwarda. -powiedziała wręczając nam pierwszą paczuszkę.
Była to złota ramka, w której znajdowało się nasze zdjęcie. Zdjęcie wszystkich, które było zrobione w te wakacje.
-Ten od Emmet 'a i Rose.
W kolejnej paczce były dwa bilety do kina. Spojrzałam na Rose.
-Alice mówiła, że nie lubisz drogich prezentów. -zaśmiała się Rose, a za jej przykładem poszli wszyscy.
-Dzięki. -powiedziałam i poczułam jak Alice wciska mi kolejną małą paczuszkę.
-To jest ode mnie i Jazz `a. -uśmiechnęła się. -Znaczy się to jest połowa.
W pudełeczku znajdowały się kluczyki z logiem porsche.
-Zaraz pójdziemy zobaczyć. -powiedziała Alice -Ale otwórz jeszcze ten od Esme i Carlisle.
Podała mi kolejną małą paczuszkę. W niej również były klucze.
-To do waszego nowego domu. -uśmiechnęła się Esme -Zaraz po obejrzeniu samochodu pokażemy go wam.
-Dziękuję. -szepnęłam i poczułam jak Alice ciągnie nas wszystkich do garażu.
Stało tam identyczne porsche jak Alice, tyle że nasze (moje i Aleca) było czarne. Esme zaraz zaprowadziła nas do naszego domu. Było trochę daleko, więc Alec wziął mnie na ręce i pobiegł za Esme. Następnie nie wypuszczając mnie z rąk, przeszedł ze mną przez próg domu i położył na wielkim białym łóżku z baldachimem. Byłam bardzo zmęczona, więc od razu zasnęłam. Obudziłam się nad ranem w objęciach męża.
-Kochanie wstawaj. -powiedział cicho -Musisz iść do szkoły.
-Nie dzisiaj proszę…- powiedziałam ziewając.
-Skoro ty nie chcesz wstać, to sam cię wyciągnę z łóżka. -powiedział i wziął mnie na ręce.
Zaniósł mnie w stronę łazienki. Musiałam wejść i się ogarnąć. Łazienka była śliczna, taka duża. Na stoliku w łazience leżały moje ubrania. Zdjęłam to co miałam na sobie (a zdziwiłam się, bo byłam w piżamie, a o ile sobie przypominam to zasnęłam w sukni ślubnej) i weszłam pod prysznic. Umyłam się szybko, wysuszyłam włosy i ubrałam naszykowane dla mnie rzeczy. Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę kuchni, z której dobiegał zapach jajecznicy.
-Dzień dobry kochanie. -powiedział mój mąż, stawiając przede mną talerz jajecznicy.
Zjadłam wszystko, a w podziękowaniu złożyłam na ustach męża pocałunek. Zaraz przyjechała Alice moim samochodem. Moim czarnym porsche.
-Ja mam nim jechać do szkoły? -spytałam, o mało co nie krzycząc.
-Tak. Co w tym dziwnego. -zapytała odsłaniając rząd swych śnieżnobiałych zębów.
-Nie pojadę nim do szkoły. -akcentowałam każde słowo.
-W takim razie sama cię zawiozę.
-Nie, nie trzeba. To ja już sama pojadę. -powiedziałam i pożegnałam się z Alice i z moim mężem.
Całą drogę do szkoły jechałam zdenerwowana. Dopiero co przyzwyczaiłam się do mercedesa, a teraz mam jeździć porsche? Alice chyba ostatnio za długo wygrzewała tą swoją głowę na słoneczku. Zajechałam pod szkołę, a wszystkie twarze były zwrócone w kierunku samochodu. Ich zdziwienie było jeszcze większe, gdy zobaczyli kto z niego wysiada. Zadzwonił dzwonek na lekcje, a ja szłam powoli przez parking. Nie śpieszyło mi się na lekcje. Weszłam do klasy i skierowałam się w stronę swojej ławki.
-O… Panna Brown! -zawołał nauczyciel -Czy mnie wzrok nie myli, czy właśnie panna się spóźniła.
Stanęłam w miejscu. Miałam ochotę rozszarpać nauczyciela za to, że nazwał mnie panną. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę i podeszłam do biurka.
-Dwie sprawy panie profesorze. -powiedziałam opierając się o jego biurko. -Po pierwsze: Nie panna -tylko mężatka. -pokazałam mu obrączkę, która od wczoraj znajdowała się na moim palcu- A po drugie: Nie Brown, tylko Cullen panie profesorze.
Odwróciłam się i ponownie zmierzałam w stronę swojej ławki. Pan Berty nic już nie mówił na ten temat, tylko zaczął prowadzić lekcję. Wszyscy spoglądali na mnie, jakby pierwszy raz w życiu widzieli mężatkę. Ja uśmiechnęłam się sama do siebie i pomyślałam „Muszę przyznać, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie i nic, ani nikt nie jest w stanie tego zmienić.”
Porsche 911 Turbo