PROLOG
- Bello, otwórz oczy! - nakazał mi Carlisle.
Powoli podniosłam powieki, jednak oślepiło mnie światło i na powrót mocno je zacisnęłam.
- Bello, otwórz oczy! - rozkazał ponownie.
Niechętnie powtórzyłam ten proces, tym razem udało mi się utrzymać je otwarte.
- Ile palców widzisz? - zapytał.
- Dwa uniesione i trzy zgięte - odpowiedziałam.
- Świetnie. - Odetchnął z wyraźną ulgą. - Zatem wszystko jest w porządku. Zawołam twojego ojca.
- A gdzie jest Edward?
- Bello, zostaw mojego syna w spokoju. Nie ma go tu, bo nie chce cię widzieć. Wystarczająco go skrzywdziłaś.
Miał rację. Nawet nie wiedziałam, po co o niego spytałam.
- Ma pan rację. To pytanie było nieprzemyślane - odparłam po chwili namysłu. - Proszę zawołać tatę.
Wyszedł, a mój wzrok powędrował za nim.
ROZDZIAŁ I - POŻEGNANIA
Bella
Idąc aleją parkową, nasłuchiwałam śpiewu ptaków, wdychałam woń, roztaczaną przez rosnące tu kwiaty i łapałam promienie słoneczne. Dzień był wyjątkowo piękny. Uwielbiałam ten park, był taki kolorowy. Zbliżając się do stawu, przyspieszyłam nieznacznie. Chciałam jak najszybciej ujrzeć te najpiękniejsze ptaki - łabędzie. Nigdy ich nie karmiłam, jedynie patrzyłam na nie i śpiewałam im moje piosenki. Kochałam śpiew, wszyscy mówili, że mam piękny głos i dzięki Bogu - przynajmniej było coś, co mogłam robić w swoim życiu, coś, czemu mogłam się poświęcić - tak, zdecydowanie śpiew był moją pasją! Nagle usłyszałam głośne szczekanie. Rozejrzałam się nieco zaskoczona - przecież nie wolno tu wchodzić z psami. Nie dostrzegłam jednak żadnego psiaka. Jego głos stawał się mocniejszy, był coraz bliżej - ale ja wciąż go nie widziałam. Wówczas poczułam coś mokrego na ręce. Tak, to był mój pies, czekoladowy labrador o imieniu Jake. Obudziłam się. Taki był cel mojego żywego budzika. W końcu była to ostatnia noc w Forks, przede mną długa podróż do Europy i wymarzone studia w Elitarnej Szkole Muzycznej we Włoszech. Nigdy nie byliśmy bogaci, jednak udało mi się dostać stypendium w Mediolanie. Byłam szczęśliwa, choć pełna obaw. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę, bałam się też zostawiać tatę samego. Wiedziałam, że będzie bardzo tęsknił. No i był oczywiście Jake. Jak ja mam to zrobić bez niego? Ten psiak był moją największą podporą, moim najlepszym przyjacielem. Czułam, że zdradzam go z Melpomeną, muzą śpiewu, jednak z drugiej strony - jaka przyszłość czekała na mnie tutaj? Żadna. Na szczęście w Mediolanie miał być ze mną mój najukochańszy brat Jasper i jego dziewczyna Alice. Mieliśmy nawet załatwiony pobyt w jednym domu studenckim, a właściwie domku, gdyż miało nas tam być ośmioro - tyle pokoi liczyła każda willa dla studentów Elitarnej Szkoły Muzycznej w Mediolanie.
Zaczęłam pakować mój podręczny bagaż, gdy do pokoju wbiegł tata, krzycząc, że zaraz się spóźnimy. Szybko złapał moje walizki i pobiegł do samochodu. Podążyłam za nim - nasz dom znałam na pamięć, nie miałam problemu z poruszaniem się po nim. A jak długo będę się uczyć Mediolanu? Przerażona tą wizją zachwiałam się i o mało nie straciłam równowagi, jednak z pomocą przyszedł mi tata. Podał mi swoją dłoń i poszliśmy do auta.
Podróż na lotnisko zajęła nam godzinę. Całą drogę milczeliśmy. Miałam wrażenie, że Charlie jest na mnie zły, że go opuszczam, ale musiałam to zrobić. Na lotnisku czekał już Jasper. Alice miała do nas dołączyć w Mediolanie, bo wakacje spędzała u wujostwa w jednej z ich posiadłości. Tym razem jej wybór padł na Francję. Pożegnałam się z tatą, na szczęście żadne z nas nie płakało, bo tego bym nie zniosła. Jasper wziął moje rzeczy i ruszyliśmy do samolotu.
- Boisz się, moja mała siostrzyczko? - zapytał Jazz.
- Oczywiście, ale i tak nie mogę się już doczekać - szepnęłam.
- Nie martw się, to będzie najpiękniejszy czas twojego życia, będziemy przy tobie z Alice - odpowiedział. - Zobaczysz, wszystko zmieni się na lepsze, oddasz się swojej pasji i będziesz szczęśliwa, Bello.
- Będę szczęśliwa - powtórzyłam i zamyśliłam się.
Zajęliśmy nasze miejsca w samolocie. Byłam podekscytowana. Jazz zapiął mi pasy, gdy samolot szykował się do startu.
- Czym się martwisz, maleńka? - wyszeptał.
- Jasper... - zaczęłam.
- Tak, Bells?
- Jak ja sobie poradzę bez Jake'a? - zapytałam.
- Alice, będziesz mieć Alice. Jest z tobą na jednym kierunku. Pomoże ci - powiedział bez zastanowienia. - A teraz śpij, przed nami długi lot, siostrzyczko.
I zasnęłam. Znów biegłam do moich łabędzi.
Edward
Wstałem szybko. Nie mogłem się doczekać wyjazdu z tego więzienia. Jakie to szczęście, że studenci mogą przybyć do kampusu już tydzień wcześniej. Nie wytrzymałbym dłużej w tej piekielnej klatce. Brakowało mi oddechu. Na każdym kroku ochrona, doprowadzało mnie to do szału. Odkąd mój ojciec, światowej sławy lekarz, postanowił zacząć bawić się w politykę, moje życie stało się koszmarem. Dobrze, że do szkoły nie musiałem jechać z ochroną, chociaż i tak wybrano ją za mnie. Elitarna Szkoła Muzyczna. Całe szczęście, że wybór ojca padł na naprawdę świetną uczelnię. Będę tam grał i zaznawał przyjemności życia, które brutalnie mi odebrano.
Zbiegłem na dół z torbami i zapakowałem je do auta.
- Alice rusz się, jedziemy! - wrzasnąłem do mojej kuzyneczki. - Nie mów, że nie spieszno ci do tego twojego chłoptasia. -Wiedziałem, że ten zwrot podziała i nie myliłem się. Po chwili w drzwiach stanęła Alice z torbą w ręku i wściekłością na twarzy.
- Jazz. Nie. Jest. Żadnym. Chłoptasiem - wydyszała. - To prawdziwy mężczyzna i gentleman w każdym calu, w przeciwieństwie do ciebie, Edwardzie Cullenie, rozpuszczony, snobistyczny gnojku.
Patrzyłem na jej wściekłą twarz i słuchałem jej wywodu cierpliwie, gdy nagle wybuchnąłem głośnym śmiechem i przyciągnąłem do siebie tego małego chochlika.
- No już, nie złość się na mnie, mała - powiedziałem. - Wiesz, jak nienawidzę tego miejsca. Jedziemy?
- Jedziemy - krzyknęła uradowana i ucałowała mnie w policzek.
- Do zobaczenia - krzyknąłem do stojących za mną rodziców.
- Do zobaczenia - odpowiedzieli.
I odjechaliśmy moim srebrnym volvo.
ROZDZIAŁ II - VILLA NR 1
Bella
Wysiedliśmy z taksówki. Pogoda była nie do zniesienia. W Forks nigdy nie było tak gorąco. Jasper wziął nasze bagaże i złapał mnie za rękę. Szliśmy po schodach - pięć stopni, każdy szerokości stopy. Weszliśmy do domu. Przywitał nas głos kobiety w średnim wieku:
- Witam, jestem Maria, gospodarz Villi numer jeden. Pozwólcie, że was oprowadzę.
- Ciao - przywitaliśmy się i ruszyliśmy za kobietą.
- Jak widzicie, dom jest dwupiętrowy. - Zaczęła oprowadzanie. - Na parterze jest kuchnia, jadalnia, salon i toaleta. Za domem jest ogród z miejscem na grill i niewielki basen.
- Och - wyszeptałam - To chyba sen.
Jazz parsknął śmiechem. Puściłam to mimo uszu, podobnie jak Maria, która zaprosiła nas na pierwsze piętro. Cały czas trzymałam się kurczowo ręki Jaspera.
- Pokoje są już przydzielone, żeby uniknąć niepotrzebnych kłótni. Na tym piętrze są cztery sypialnie i dwie łazienki, łączące pokoje.
Usłyszałam, jak jedne z drzwi otwierają się. Ktoś podbiegł do nas.
- Witam, mam na imię Tanya - rzekła śpiewnie. - Jessica, chodź, są już kolejni lokatorzy.
Na to hasło następne drzwi się otworzyły i z piskiem wyleciała z nich druga dziewczyna.
- Och, witajcie, jestem Jessica! - wykrzyczała mi w ucho.
- Witajcie - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Mam na imię Jasper, a to moja siostra Bella - wyręczył mnie Jazz.
- Na tym piętrze będą mieszkali jeszcze Rose i Emmett, dołączą do nas za kilka dni - przerwał nam głos Marii. - A was zapraszam na górę.
Pokonaliśmy kolejne dziesięć stopni.
- Nie ma jeszcze nikogo z lokatorów tego piętra, jesteście pierwsi - powiedziała gospodyni i kontynuowała: - Pierwszy pokój należy do Jaspera i ma wspólną łazienkę z Alice.
Mogłam sobie tylko wyobrazić szczęście Jazza. Wówczas ogarnęła mnie panika - z kim ja będę dzielić łazienkę?
Jakby czytając w moich myślach, odezwała się Maria:
- Twój pokój jest po prawej i dzielisz łazienkę z Edwardem. Proszę się nie martwić, łazienki są zamykane od zewnątrz i od wewnątrz.
- Okej - odparłam nieco zmieszana.
- Teraz zostawię was w spokoju. Rozpakujcie się i odpocznijcie po podróży. Jutrzejszy dzień jest tylko dla was. Możecie robić, co tylko chcecie. Pojutrze wycieczka do Rzymu, a dalej pomyślimy - rzekła Maria i zbiegła po schodach.
- Chodź, Bells, obejrzymy twój pokój - szepnął Jazz.
- Tak, chodźmy - odparłam.
Jasper oprowadził mnie po pokoju i łazience. Następnie wyszliśmy na balkon.
- Och, Bells, jaki piękny widok - wyszeptał.
Na te słowa wybuchłam płaczem, byłam zła i zmęczona. Emocje wzięły górę.
- Bells, wybacz, nie chciałem - kajał się Jazz. - Chcesz...
- Nie - nie dałam mu dokończyć. - Położę się, już późno.
- W porządku - odparł cicho. - Dobranoc, maleńka.
Wyszedł. Dobrze, że szybko się uczę. Powoli doszłam do łóżka, było niewymiarowe - dla mnie za duże. Zdjęłam ciuchy i położyłam się spać w bieliźnie. Nie miałam już dziś siły na szukanie piżamy. Zasnęłam. Znów byłam w parku.
Edward
- Już jesteśmy, Alice - powiedziałem. - Obudź się!
Alice otworzyła szeroko oczy i natychmiast wybiegła. Roześmiałem się głośno.
- Oczywiście, że zaniosę ci bagaże, królowo! - krzyknąłem, ale chyba nie usłyszała.
Wysiadłem z auta i podążyłem za nią. Światła były już pogaszone wszędzie, z wyjątkiem jednego na samej górze. Nie trudno się było domyślić, że to pokój słynnego Jazza, który zapewne czekał na swojego chochlika.
Na mnie nigdy nikt nie czekał. Każda dziewczyna, która się mną interesowała chciała albo sławy, albo kasy, albo mojego ciała. Nikt nie chciał poznać mojej duszy. Nauczyłem się z tym żyć, winiąc za wszystko ojca, ale czasem dopadała mnie dziwna myśl, że może kiedyś znajdzie się ta jedyna.
Edwardzie, jesteś zmęczony, skarciłem samego siebie. Roześmiałem się i wszedłem do domu.
Na parterze była ogromna kuchnia z jadalnią i wielki salon. Nie miałem dziś ochoty na zwiedzanie domu, więc szybko udałem się na piętro. Przy każdym z pokoi wisiała tabliczka z imieniem mieszkańca. To nie moje piętro, pomyślałem i wszedłem wyżej. Odnalazłem swój pokój - drugi po prawej. Wszedłem i uwaliłem się na łóżku w tym, w czym przyjechałem.: Nie mogłem jednak zasnąć przez Alice, która wydawała dziwne odgłosy. Wyszedłem na balkon i ze zdziwieniem stwierdziłem, że dzielę go z mieszkańcem pierwszego pokoju. Nie licząc na wiele, podszedłem do drzwi balkonowych sąsiada. Moim oczom ukazała się śpiąca dziewczyna, leżała w samej bieliźnie. Była bardzo piękna. Zacząłem się zastanawiać, czemu nie zasłoniła okien, przecież wychodziły na wschód i za cztery godziny słońce zacznie ją razić w oczy. Odpuściłem, popatrzyłem na nią raz jeszcze i znów udałem się do mojego łóżka. Tym razem sen przyszedł szybko. Śniły mi się czerwone stringi.
ROZDZIAŁ III - NOWE ZNAJOMOŚCI
Bella
Spało mi się cudownie. Na szczęście pokoje miały klimatyzacje. Zawsze lubiłam spać, kochałam moje sny. Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Bells, Bells, wstawaj! - krzyczała Alice. - Wchodzę.
- Witaj, Alice - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że już jesteś.
- Jestem. Przyjechaliśmy wczoraj w nocy z Edwardem, moim kuzynem. - odpowiedziała,
po czym zaczęła rozpinać moją torbę mówiąc:
- Rozpakuje cię i naszykuje ciuchy, a ty idź wziąć prysznic.
- Okej - odparłam.
Alice zaprowadziła mnie do łazienki i wyszła. Wzięłam szybki prysznic i założyłam sukienkę bez ramion, którą naszykowała mi moja przyjaciółka. Sukienka sięgała mi do połowy uda. Pod spód oczywiście włożyłam bikini - w końcu dziś mieliśmy integrować się przy grillu nad basenem. Ciekawa byłam, jak będą mnie postrzegać inni. W końcu nie jestem taka, jak wszyscy. Powolnym krokiem wyszłam z łazienki.
- Wow, Bells, wyglądasz świetnie! - krzyknęła Alice i dodała: - Chodźmy na śniadanie, Jazz na nas czeka.
Złapała mnie za rękę i zeszłyśmy po schodach. Poczułam zapach naleśników - specjalność mojego brata. Byłam naprawdę głodna. Jazz podbiegł do mnie i złapał moją drugą dłoń. Posadzili mnie przy stole. Alice usiadła obok. Jasper nałożył nam naleśniki i dołączył do nas. Jedliśmy i rozmawialiśmy. Nagle poczułam mocną woń wody toaletowej, była bardzo ładna. Usłyszałam kroki i wówczas odezwał się on, najseksowniejszym głosem na ziemi:
- Witam wszystkich.
- Witaj, Edwardzie - rzekła Alice. - Pozwól, że przedstawię ci mojego Jazza i jego siostrę Bellę.
- Witaj, Edwardzie - powiedział Jasper.
A ja wciąż siedziałam, jak zaczarowana, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
Edward
Gdy zobaczyłem dziewczynę, siedzącą obok Alice, zamarłem. To była dziewczyna z pokoju obok, teraz jeszcze piękniejsza. Ubrana była w sukienkę bez ramion w kolorze turkusowym, która idealnie podkreślała jej karnację. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Miała przepiękne brązowe oczy, ale wydawały się smutne i takie… nieobecne.
Wydusiłem z siebie wreszcie powitanie:
- Witam wszystkich - rzekłem.
- Witaj, Edwardzie - odparła Alice. - Pozwól, że przedstawię ci mojego Jazza i jego siostrę Bellę.
- Witaj, Edwardzie - powiedział Jasper.
A więc tak miała na imię ta piękność - Bella. Poczułem, że przeszywam ją wzrokiem, ale nie wyglądało, żeby jej to przeszkadzało. Z zamyślenia wyrwał mnie chichot. Odwróciłem się. Stały za mną dwie dziewczyny i chichotały.
- Mam na imię Tanya - powiedziała ruda. - A to moja koleżanka Jessica - wskazała na blondynkę o przygłupim wyrazie twarzy. Szczerzyły się do mnie jak do tortu urodzinowego.
- Edward, miło mi - odparłem i usiadłem przy stole tuż obok mojego zjawiska - Belli.
Bella nie patrzyła na mnie ani się nie odzywała, co jeszcze bardziej przykuło moją uwagę, nie przywykłem do takiego traktowania. Ciszę przerwała Alice.
- Dziś integrujemy się przy basenie - rzekła -Wieczorem będzie grill, na który przyjdzie też kilka osób z Villi numer dwa. Chodź Bells, idziemy popływać.
Złapała dziewczynę za dłoń i powoli ruszyły do wyjścia na taras. Mój wzrok śledził każdy jej ruch. Poruszała się bardzo ostrożnie, jakby uczyła się domu na pamięć.
- Może i my pójdziemy popływać? - Jasper przerwał ciszę.
- Oczywiście - odparłem. Muszę zobaczyć Bellę w bikini, dodałem w myślach.
Dwie dziewczyny z pierwszego piętra zaczęły piszczeć i pobiegły na górę - za pewne się przebrać, ale mnie to nie interesowało. Chciałem zobaczyć Bellę, jak najszybciej.
ROZDZIAŁ IV - INTEGRACJA
Bella
Było gorąco. Nie mogłam się doczekać zanurzenia w chłodnej wodzie. Szybko ściągnęłam sukienkę i zawołałam Alice. Podbiegła do mnie i zaprowadziła mnie do basenu, Jazz już tam czekał. Złapał mnie i umieścił tuż obok siebie.
- Chcesz popływać? - zapytał.
- Nie - odparłam. - Chcę tylko posiedzieć. Tu jest tak przyjemnie.
- Bells - zaczął niepewnie. - Wiesz, że musisz powiedzieć wszystkim, w końcu i tak zauważą. Przynajmniej będą mogli pomagać ci czasem.
- Wiem, braciszku, wiem. - Zamyśliłam się. - Powiem im, jak zaczniemy grilla. Przyznaj jednak, że są albo bardzo mało spostrzegawczy, albo tak mocno zapatrzeni w siebie.
Uśmiechnęłam się. Jazz nic mi nie odpowiedział, tylko głośno westchnął. Czułam, że w ten sposób przyznał mi rację.
Wiedziałam, ze zbliża się Edward - z zamyślenia wyrwał mnie ten sam cudowny zapach. Był bardzo wyraźny, zupełnie, jakby stał tuż obok mnie. Zaciągnęłam się tą niesamowitą wonią. Mój węch był niezwykle wrażliwy na wszelkie zapachy, a ten był dla mnie jak narkotyk.
Edward
Och, spóźniłem się. Bella już była w wodzie, w dodatku zanurzona niemal po szyję. Wygląda na to, że będę musiał poczekać, aż zechce wyjść. Głupi Edwardzie - skarciłem się w myślach. - Przecież to zwykła dziewczyna, która nawet na ciebie nie patrzy. Co ona takiego w sobie miała, co mnie do niej przyciągało? Powoli zaczynało zbierać się towarzystwo. Przyszły już dwie wariatki z pierwszego piętra, śliniące się na mój widok. Postanowiłem dać im trochę radości, więc zdjąłem koszulkę. Nie byłem głupi, wiedziałem, jak działam na kobiety. Odwróciłem się w stronę Belli - nawet nie spojrzała. Zmieszałem się i wskoczyłem do basenu. Chciałem się orzeźwić. Uwielbiałem sporty wodne, a w pływaniu byłem naprawdę niezły. Odprężało mnie.
- Witajcie! - krzyknął jakiś chłopak. - Jesteśmy z Villi numer dwa. Mam na imię James, a to Mike i Eric. Kto rozpala grilla?
- Witajcie - odpowiedzieliśmy prawie równo, co było dość zabawne. Poczułem się jak w przedszkolu.
Bella patrzyła w kierunku nowych przybyszów, ale nadal jej wzrok wydawał mi się nieobecny.
- Ja rozpalę - powiedziałem. - Przynoście żarcie. Chłopaki, naszykujcie stolik i krzesełka dla pań.
Wyszedłem z wody i podbiegłem do grilla. Wycieranie się nie miało najmniejszego sensu - było dwadzieścia osiem stopni w cieniu.
Kątem oka obserwowałem Bellę. Jasper wziął ją na ręce i wyniósł z basenu.
Czemu sama nie wyszła? - zastanawiałem się. Może braciszek ciągle uważa ją za małą dziewczynkę?
Jazz postawił ją przy krześle, a Alice pospiesznie podała jej ręcznik.
Boże, jaka ona jest śliczna! - Patrzyłem na nią w tym skąpym brązowym bikini, jej ciało było piękne i gładkie. Tylko czemu jest traktowana przez nich, jak upośledzona? Nawet na krześle ją posadzili.
- Szaszłyki gotowe - krzyknąłem. - Siadajcie.
Na moje nieszczęście miejsca obok Belli zostały zajęte. Usiadłem na wprost niej i bezczelnie pożerałem ją wzrokiem. Czułem, że jeśli ktoś każe mi teraz wstać, najem się niezłego wstydu. Nigdy mi się nie zdarzyło, aby jakaś dziewczyna podniecała mnie tak bardzo, nie robiąc nic. Skupiłem się na jedzeniu.
- Może teraz każdy coś opowie o sobie? - rzucił James.
- Ja zacznę - pisnęła Jessica. - Mam na imię Jessica i jestem z Chicago. Przyjechałam tu grać na skrzypcach.
- No, proszę - powiedział Mike. - A ja myślałem, że wszystkie laski tutaj tylko śpiewają. Ja jestem Mike. Przyjechałem z Nowego Yorku i gram na saksofonie.
- Mam na imię Tanya - rzekła ruda. - Jestem z Irlandii i oczywiście śpiewam. - Puściła oko do Mike'a, a on wybuchł śmiechem.
- A nie mówiłem?! - zażartował Mike. - A ty, Alice?
- Mam na imię Alice, jestem z Forks. Śpiewam i gram na wiolonczeli. Jednak stawiam na wokal, wiolonczela to dodatek.
- Całkiem spory ten dodatek - zaśmiałem się. - Jestem Edward i gram na fortepianie. Pochodzę z Los Angeles.
- James - zaczął blondyn siedzący obok Belli - to moje imię, gram na gitarze basowej i pochodzę z Anglii.
- Ja jestem Eric - odezwał się niewysoki brunet. - Urodziłem się w Arizonie i gram na klawiszach.
Nie mogłem doczekać się tego, co powie moje zjawisko, ale pierwszy odezwał się Jasper.
- Jestem Jasper. Gram na gitarze i jestem z Forks, skąd przyjechałem wraz z moją siostrą Isabellą. Jestem na pierwszym roku, bo zrobiłem sobie małą przerwę w nauce.
Isabella - pomyślałem. Wolę Bella. Moja Bella.
- Jestem Isabella, ale mówcie mi Bella. - Jej cudny głos wyrwał mnie z zamyślenia. - Przyjechałam z Forks. Śpiewam i gram na fortepianie, choć zdecydowanie wolę to pierwsze. Acha, jestem niewidoma.
ROZDZIAŁ V - HISTORIA BELLI
Bella
Żałowałam, że nie widzę ich twarzy. Żałowałam, że nie słyszę ich myśli. Byłam przerażona. Bałam się, że mnie odepchną i wybuchnę niepohamowaną złością. Nie bałam się, że mnie nie polubią, bo to było raczej niemożliwe. To przecież ja - słodka do bólu, ślepa Bella Swan. Jazz trzymał kurczowo moją dłoń. Cisza. Musiałam ją przerwać. Musiałam mówić, aby uniknąć nawału pytań i litości w ich głosie. Nienawidziłam litości. Zawsze, gdy ktoś okazywał mi współczucie, zbierało mi się na wymioty.
- Straciłam wzrok trzy lata temu. Wracałam do domu i potrącił mnie samochód. Sprawcy nie znaleziono. Byłam u wielu specjalistów, nikt nie potrafił mi pomóc. Pogodziłam się z tym. Dostanie się na tą uczelnię jest dla mnie ogromną szansą, bo niewiele jest rzeczy, które mogą wykonywać ślepcy. Mam nadzieję, że będę mogła liczyć na waszą pomoc, chciałabym czasem odciążyć Jazza i Alice. W końcu oni są parą, a ja jestem niepotrzebnym ciężarem.
- Bells, co ty… - zaczął mój brat.
- Jasper, to prawda, nie zaprzeczaj. W Forks tata i Jake mi pomagali, tutaj mam tylko was.
- Kim jest Jake? - Pytanie Jamesa bardzo mnie zaskoczyło. Ja im mówię, że nie widzę, a on pyta o psa?
- Labradorem - odparłam. - Psem przewodnikiem.
- Ach… - westchnął. Myślałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale już się nie odezwał.
Nikt się już nie odezwał. Poczułam się dobrze. Nikt nic ode mnie nie chciał. Wszyscy zaczęli znowu rozmawiać. Tanya i Jessica poszły do wody. Za nimi podążył Mike i Eric. Byłam zmęczona, ale dziwnie spokojna.
- Dziękuję za miły dzień - rzucił James. - Będę się zbierał. Do zobaczenia jutro na wycieczce.
Słyszałam, jak podąża w moim kierunku. Złapał moją dłoń i ucałował ją, mówiąc:
- Dobranoc, Bello.
- Dobranoc - odpowiedziałam.
- Bells, chcesz iść już na górę? - zapytała Alice.
W jej głosie była nadzieja, na pewno chciała już znaleźć się w ramionach Jazza. Nie chciałam jej zawieść, ale nie miałam też ochoty iść do pokoju.
- Alice - powiedziałam. - Idźcie z Jasperem, ja posiedzę jeszcze. Nie martw się, dam sobie radę, naprawdę.
- Ale… - Jasper nie był pewien, co chce powiedzieć. Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł mi Edward.
- Zajmę się Bellą - powiedział. - Jak będzie chciała, zaprowadzę ją na górę.
- Okej, zatem do jutra - Alice szepnęła mi do ucha i złapała Jazza, ciągnąć go za sobą do domu.
Byłam zdziwiona postępowaniem Edwarda. Czego on chciał?
- Czemu to zrobiłeś?! Nie potrzebuję adwokata! - wrzasnęłam.
- Ja tylko chciałem porozmawiać, Bello - odpowiedział spokojnie.
Edward
- Jestem Isabella, ale mówcie mi Bella. - Jej cudny głos wyrwał mnie z zamyślenia. - Przyjechałam z Forks. Śpiewam i gram na fortepianie, choć zdecydowanie wolę to pierwsze. Acha, jestem niewidoma.
Śpiewa i gra na fortepianie zupełnie jak ja i jest… Co? Jak to? Jest niewidoma? Dlaczego? W mojej głowie rozpętała się burza. Byłem zły, zmieszany, wściekły, tak to zdecydowanie najlepsze słowo - byłem wściekły, że ona nie widzi.
Słuchałem jej historii i wściekłość we mnie rosła. Ktoś ją potrącił i uciekł. Jakim trzeba być człowiekiem, aby tak postąpić? Może jest jednak jakaś nadzieja? Porozmawiam z ojcem - obiecałem sobie. Po raz pierwszy poproszę Carlisle'a o pomoc. Gdy tak biłem się z myślami, usłyszałem, że Anioł mówi coś do mojej kuzyneczki.
- Alice - powiedziała. - Idźcie z Jasperem, ja posiedzę jeszcze. Nie martw się, dam sobie radę, naprawdę.
- Ale… - rzucił Jasper, ale przerwałem mu.
- Zajmę się Bellą. Jak będzie chciała, zaprowadzę ją na górę.
- Czemu to zrobiłeś?! Nie potrzebuję adwokata! - wrzasnęła.
- Ja tylko chciałem porozmawiać, Bello - odpowiedziałem spokojnie.
Czy to była prawda? Po części tak. Chciałem z nią porozmawiać, ale też nie chciałem się z nią rozstawać, chciałem na nią popatrzeć.
- O czym chcesz rozmawiać? - spytała zniecierpliwiona.
- Nie wiem… O tobie, o mnie, o twoich planach, o czym chcesz - odparłem.
- Nie chcę litości ani sztucznego zainteresowania - spuściła głowę.
- Nie daję ci tego, chcę cię poznać - złapałem ją delikatnie za brodę i spojrzałem w jej smutne, brązowe oczy. - Naprawdę.
- Nie dzisiaj, Edwardzie, jestem za bardzo zmęczona. Czy zaprowadziłbyś mnie do pokoju? - poprosiła.
- Dla ciebie wszystko, Aniele - powiedziałem i podałem jej dłoń.
Złapała mnie mocno i poszliśmy do domu. Gdy doszliśmy do jej drzwi, puściła moją rękę i przesunęła swoją po mojej twarzy, szepcząc:
- Ślepy Anioł, to brzmi strasznie. - Pocałowała mnie w policzek i zamknęła mi drzwi przed nosem.
ROZDZIAŁ VI - WYCIECZKA
Bella
Co ja mam teraz zrobić? Nie chcę jego zainteresowania. Jak go zniechęcić? Takie myśli wciąż zaprzątały moją głowę. Alice, muszę koniecznie porozmawiać z Alice. Po co ja go pocałowałam? To przez ten jego zapach, uderzył mi do głowy. Tak, to wszystko przez to. Alice - gdzie ona jest?
Czego on ode mnie chce? Czyżby miał ochotę wykorzystać ślepą dziewczynę? Nawet nie wie, na co się porywa. Ach, czemu ja wciąż o nim myślę? Alice, potrzebuję Alice. Dziś wycieczka. Będzie dużo osób, co pozwoli mi usiąść z dala od niego. Nie będę musiała z nim rozmawiać. Wcale nie pragnę go poznawać. Nie chcę także, aby on poznawał mnie. Alice, idę po nią.
Zarzuciłam na siebie sukienkę na ramiączkach i wybiegłam z pokoju. Nagle odbiłam się od czegoś twardego. Już miałam upaść na ziemię, gdy złapały mnie czyjeś silne ręce.
- Och! - krzyknęłam i wówczas poczułam jego zapach, no nie! - Alice! - wrzasnęłam, zniecierpliwiona.
- Bello, nie bój się, to ja, Edward - szepnął. - Nic ci nie jest?
- Nie! - warknęłam - Puść mnie. Szłam do Alice.
- Bello, o co chodzi? - zapytał.
- O nic, puść mnie, idioto. Nie chcę się z tobą zaprzyjaźniać! - krzyknęłam mu w twarz.
- Bello, co się dzieję? - usłyszałam głos przyjaciółki i szybko do niej podeszłam.
- Alice, dzięki Bogu.
Edward
Co ja takiego zrobiłem, że była na mnie taka wściekła? Cała się trzęsła ze złości.
Nie chcę się z tobą zaprzyjaźniać! Jej słowa brzęczały mi w uszach. Dowiem się, o co chodzi, ale nie teraz. Dam jej odpocząć, pewnie ma dość wrażeń. Musiałem przyznać, że Bella całkowicie zaprzątnęła moje myśli. Do tej pory byłem pewien, że takie chore fascynacje mają miejsce tylko w filmach. Odkąd ujrzałem ją pierwszy raz, nie potrafiłem skupić się na niczym innym. Fakt, że nie byłem dla niej pociągający, stanowił dla mnie wyzwanie. Tym bardziej chciałem się do niej zbliżyć. Moje rozterki zostały przerwane przez głośny klakson.
Złapałem plecak i pobiegłem na dół do autobusu, którym mieliśmy jechać do Rzymu. W busie siedziały już dwie wariatki z piętra, chłopaki z domu obok i Jazz. Usiadłem na wolnym siedzeniu. Po chwili weszła Alice, ciągnąc za sobą Bellę, a zaraz za nimi Maria i Mark - gospodarze domów.
- Proszę zajmować miejsca. Panno Hale, panno Swan. - Mark wskazał im miejsca. - To nie przedszkole. Siadamy. Edwardzie, proszę pomóc Isabelli zająć miejsce obok siebie.
Bella zbladła, widziałem to wyraźnie. Ja też byłem wściekły, bo w końcu obiecałem sobie, że dziś dam jej spokój.
- Panie Cullen, na co pan czeka? - dopytywał Mark.
- Już - odparłem. - Bello, podaj mi rękę - poprosiłem.
Podała, posadziłem ją i nic nie mówiłem. Jechaliśmy w milczeniu. Zerkałem na nią od czasu do czasu. Była spięta, nerwowo zaciskała pięści .
O co tej dziewczynie chodzi?- zastanawiałem się.
Bella
Cullen? Ten Cullen od Carlisle Cullena? Czyżby był spokrewniony z jedynym lekarzem, który nie chciał mnie zbadać? Z jednym z najlepszych chirurgów - okulistów na świecie? Byłam wściekła. W dodatku, musiałam z nim siedzieć całą drogę. Czy to kara? Czy nie wystarczy, że jestem ślepa? Chciałam wrzeszczeć, ale zamiast tego, łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. Dość! Bella Swan nie płacze! Zamknęłam mocno powieki, uspokoiłam się i po chwili szłam już moją ukochaną parkową aleją. Ten sen jednak był inny. Leżałam na łące z najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Przytulał mnie co raz mocniej i roztaczał wokół siebie cudowną woń. Ten zapach był dziwnie znajomy. Ocknęłam się nagle. Leżałam na czymś twardym, co pachniało jak Edward Cullen, oczywiście. Tego już za wiele. Szybko się wyprostowałam i udawałam, że nic takiego nie miało miejsca. Poczułam, jak Edward się trzęsie. Czy on właśnie się ze mnie śmiał?
Zwiedziliśmy część Rzymu i Watykanu, szkoda tylko, że nic nie widziałam. Ironia losu. Po raz pierwszy byłam poza Forks i nic nie mogłam zobaczyć. Wszędzie chodziłam z Jazzem i Alice. Edward na szczęście nie kręcił się koło mnie. Byłam mu wdzięczna. W drodze powrotnej nie odzywałam się i pilnowałam, aby nie zasnąć - udało mi się. W domu udałam się, jak najszybciej do sypialni - byłam nieziemsko zmęczona. Śnił mi się zapach Edwarda.
ROZDZIAŁ VII - WYCZEKIWANI LOKATORZY
Bella
Obudziłam się chyba dość wcześnie, bo w domu panowała cisza. Założyłam szorty i bluzkę wiązaną na szyi i wyszłam na balkon, aby przekonać się, czy na pewno jest dzień. Normalny człowiek może spojrzeć na zegarek, ja niestety nie miałam tego szczęścia. Było już bardzo ciepło, słońce paliło moją skórę, czyli zdecydowanie koło dziesiątej. Zatem wszyscy musieli być zmęczeni po wczorajszym dniu. Zeszłam na dół. Ku mojemu zaskoczeniu, w salonie już ktoś był. Jakaś para rozmawiała ze sobą.
- Witajcie - powiedziałam. - Jestem Bella.
- Witaj - odpowiedział mi kobiecy głos. - Jestem Rose, a to mój narzeczony, Emmett. - Chyba wskazała na mężczyznę, więc skinęłam głową.
- Ach, zatem jesteście wyczekiwanymi lokatorami pierwszego piętra. - Uśmiechnęłam się.
- Czyli wszyscy już są? - zapytał Emmett.
- Tak, teraz już jest komplet - odparłam.
- Och, Rose, czyli jesteśmy ostatni. Mamy wielkie wejście. - Śmiał się Emmett.
- Ostatni będą pierwszymi, skarbie. Czyli impreza powitalna się szykuje - wyszczebiotała kobieta i klasnęła w dłonie.
Miała bardzo miły głos, choć trochę zbyt donośny.
A zapowiadał się taki spokojny dzień - pomyślałam i usiadłam na kanapie. Nowi lokatorzy udali się tymczasem na piętro. Doskonale słyszałam każdy ich krok, postawiony na schodach. Nie miałam ochoty imprezować dzisiejszego dnia, ale nie chciałam także stać się odludkiem. Impreza, ech, w co ja się ubiorę? - Zaśmiałam się w duchu.
Po chwili na dół zeszła Alice. Zjadłyśmy śniadanie i poleciałyśmy do pokoi, szukać ciuchów na dzisiejszy wieczór. Wiedziałam, że Alice będzie w siódmym niebie, mogąc wybrać mi strój i nie pomyliłam się.
Edward
Spało mi się wyjątkowo źle. Śnił mi się wypadek Belli. Obudziłem się zlany potem. Odświeżyłem się i ubrałem. Gdy zszedłem na dół, ujrzałem Tanyę w towarzystwie wielkoluda i dość ładnej blondynki.
- Och, Edwardzie - krzyknęła Tanya. - Poznaj Rosalie i jej narzeczonego Emmetta.
- Witajcie - powiedziałem. - Nareszcie jesteśmy w komplecie.
- Ano - odparł wielkolud. - I dlatego zarządzamy dziś małą imprezę.
- Super - odrzekłem i udałem się do kuchni.
Ucieszyłem się na myśl o imprezie. Chciałem spróbować porozmawiać z Bellą, a gdyby mój plan się nie powiódł, będę mógł legalnie i bez podejrzeń się upić - wymarzona sytuacja.
- Jeden taniec zarezerwuj dla mnie, Edwardzie - pisnęła Tanya.
Przeszedł mnie dreszcz i poczułem skurcze w żołądku. Boże, tylko nie to - pomyślałem.
- Yhm. - Tylko tyle byłem w stanie wydusić z siebie.
ROZDZIAŁ VIII - IMPREZA
Bella
- Alice, jestem gotowa! - krzyknęłam - Wychodzę. Patrz i podziwiaj.
- Wow, Bells, wyglądasz nieziemsko.
Miałam na sobie mini spódniczkę i top bez ramion, nic specjalnego. Jednak wiedziałam, że reakcja Alice jest prawdziwa i spodobało mi się to. Po utracie wzroku, zdecydowanie stałam się próżna - lubiłam podobać się innym.
Z dołu słychać było muzykę. Oprócz nas, chyba już wszyscy byli na dole.
- Idziemy? - zapytałam.
- Oczywiście - odparła moja przyjaciółka, podając mi dłoń.
Powoli schodziłyśmy po schodach. Gdy weszłyśmy do salonu, rozmowy ucichły. Ktoś zaczął gwizdać, a ja spłonęłam rumieńcem. To był James. Podbiegł do nas szybko i złapał mnie za rękę.
- Porywam cię do tańca, Bello - powiedział.
Natychmiast wyczułam od niego alkohol. Impreza szybko się rozkręcała - uśmiechnęłam się.
- Jakże mogłabym odmówić? - spytałam
Tańczyliśmy razem dwie piosenki, gdy stwierdziłam, że mam już dość. Podziękowałam grzecznie i podeszłam do stołu. Ktoś podał mi drinka.
- Pięknie wyglądasz, Bello - powiedział właściciel najseksowniejszego głosu na świecie.
- Dziękuję, Edwardzie.
W tym samym momencie podeszła do nas Tanya i zaczęła ciągnąć Edwarda do tańca. Bawił mnie sposób, w jaki próbował się wymigać, bo wiedziałam, że jest z góry skazany na klęskę. Zabawa trwała, a ja piłam drinka za drinkiem. Co chwilę ktoś wyciągał mnie na parkiet. Nagle poczułam, że jestem wyczerpana. Potrzebowałam odpoczynku, musiałam wyjść na świeże powietrze. Miałam mocną głowę, ale nie byłam niepokonana. Dziś zdecydowanie sobie pofolgowałam. Zatoczyłam się i znów uratowały mnie te same ramiona, co wczoraj rano. Ramiona Edwarda.
- Czy mógłbyś wyjść ze mną na taras? - zapytałam. - Albo chodźmy na górę, na nasz balkon - dodałam, zmieniając decyzję.
- Dobrze, Aniele - odpowiedział i podał mi swoją dłoń.
Zaczęliśmy wspinać się po schodach. Weszliśmy do pokoju i udaliśmy się na balkon.
- Zaraz wrócę - szepnął Edward i zniknął.
Wrócił po chwili - mimo mojego stanu, szybko wyczułam jego zapach.
- Przyniosłem koc, robi się chłodno - powiedział cicho.
Usadził mnie obok siebie na kocu i przykrył jego drugą połową. Było mi tak dobrze. Przytuliłam się do Edwarda i zasnęłam.
Edward
Było mi tak cudownie. Bella przytulała się do mnie. Jej oddech po chwili stał się miarowy - zasnęła. Zaczynało robić się coraz zimniej. Odsunąłem Bellę od siebie i wstałem. Przyjrzałem się jej twarzy. Była taka spokojna i piękna. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do pokoju. Ułożyłem mojego Anioła na łóżku i poszedłem po zostawiony na balkonie koc, aby ją okryć. Gdy już miałem wychodzić, otworzyła oczy i powiedziała:
- Edwardzie, przepraszam.
- Nie masz za co - odparłem i ucałowałem jej policzek.
Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Zdecydowanie potrzebowałem prysznica. Rozebrałem się i wszedłem do kabiny. Myślałem o Belli. Za co ona mnie przepraszała? Za to, że mnie unikała? Za to, że powiedziała, że nie chce się ze mną przyjaźnić? A może po prostu była za bardzo wstawiona? Z zamyślenia wyrwał mnie hałas, który dobiegł z mojego pokoju. Zakręciłem wodę i szybko przepasałem się ręcznikiem. Zarówno drzwi Belli, jak i moje, były otwarte. Dziwne. Nie słyszałem, żeby ktoś przechodził przez łazienkę. Zajrzałem do Belli. Jej łóżko było puste. Coś w moim pokoju upadło z wielkim hukiem. Pobiegłem do siebie. Na podłodze leżał budzik, a obok niego klęczała Bella, starając się go odnaleźć. Podszedłem do niej i podałem jej dłoń. Chwyciła ją bez zastanowienia. Podniosła się szybko i pokryła się rumieńcem.
- Co się stało, Bells? - zapytałem łagodnie
- Nic, ja... - szepnęła i rękami zaczęła szukać mojej twarzy. Pomogłem jej odnaleźć właściwy kierunek. Gdy dotknęła mojego podbródka, zawahała się.
- Mogę? - spytała. - Chciałabym wiedzieć, jak wyglądasz.
- Proszę - odrzekłem, nie odrywając od niej oczu.
Rozpoczęła wędrówkę po mojej twarzy i włosach. Badała centymetr po centymetrze. Po pewnym czasie wróciła do ust i zatrzymała się na nich.
- Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną, Edwardzie - te słowa wypowiedziała z ostrożnością.
- A ty, Bello, jesteś przepiękną kobietą.
Nagle uniosła się na palcach i pocałowała mnie. Odwzajemniłem pocałunek.
- Twój zapach doprowadza mnie do szału - wysapała i zaczęła całować mnie żarliwiej. Jej ręce rozpoczęły wędrówkę po moim mokrym ciele. Przesuwała je powoli i delikatnie. Jej dotyk mnie rozpalał.
- Edwardzie, dotknij mnie - szepnęła mi do ucha. Tego dwa razy powtarzać mi nie trzeba. Zacząłem pieścić jej szyję i ramiona. Znieruchomiała. Czy zrobiłem coś nie tak?
- Weź mnie - jej głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Bello… - zacząłem.
- Ciii, proszę - powiedziała i niemal jednym ruchem ściągnęła z siebie top i spódniczkę. Stała przede mną w pięknej, koronkowej bieliźnie. Poczułem, że jestem gotowy. Wziąłem ją na ręce i ułożyłem na łóżku. Ściągnęła mi ręcznik i zaśmiała się cicho. W tym samym momencie jej dłoń powędrowała w kierunku mojego penisa. Złapała go w swoje drobne dłonie i badała każdą jego część, wzdychając przy tym. Pożądanie wybuchło we mnie. Szybko pozbawiłem ją biustonosza. Zacząłem pieścić jej jędrne piersi, delikatnie, wciąż nie odrywając od niej wzroku. Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Zdecydowanie tak. Zszedłem niżej, całowałem jej brzuch, biodra i łono. Gdy już chciałem zagłębić w niej język wysapała:
- Edwardzie, ja też chcę cię pieścić.
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, dając jej możliwość, o jaką prosiła - ssania mojego penisa. Wzięła go do buzi. Pożądanie wzrosło. Mocno złapałem ją za pośladki i smakowałem jej.
- Bello, dłużej nie wytrzymam - jęknąłem.
- Więc weź mnie teraz, Edwardzie - odpowiedziała.
Odwróciłem się znowu i szybko w nią wszedłem - krzyknęła.
- Boli? - zapytałem - Mam przestać?
- Och, nie - odparła - Jest cudownie.
Poczułem, że ogarnia mnie szczęście. Poruszałem się w niej coraz szybciej, starając się być przy tym jak najbardziej delikatny.
- Och, Edward mocniej, szybciej. - Sapała, drapiąc mnie po plecach i zatapiając zęby w moim ciele.
Przyspieszyłem, a gdy nagle zaczęła się trząść, mogłem już kończyć. Wybuchłem. Chciałem z niej wyjść, ale powstrzymała mnie. Przytuliłem ją mocno i zasnąłem z nią i w niej.
ROZDZIAŁ IX - PRZEBUDZENIE
Bella
Spało mi się bardzo dobrze. Przytulałam się do najseksowniejszego mężczyzny na świecie, a ubiegłej nocy pieprzyłam się z nim jak wariatka. Nie kochałam go, ale budził we mnie ogromne pożądanie. Potrzebowałam trochę odmiany, trochę seksu i kogoś, kto będzie przy mnie. Jakże cudownie się złożyło, że był to Edward. Miałam nadzieję, że znajomość z nim zagwarantuje mi pomoc Carlisle'a Cullena. Chciałam wykorzystać tego chłopaka, ale wcale nie było mi z tym źle. Mnie wiecznie ktoś wykorzystywał. Stałam się bardziej pewna siebie po stracie wzroku, co za ironia. Edward oddychał miarowo, spał. Delikatnie przejechałam ręką po jego torsie i brzuchu, kierując moją dłoń niżej. Poczułam narastające pożądanie, chciałam go znów poczuć w sobie. Dotknęłam jego wielkiego penisa. Obudził się i pocałował mnie żarliwie.
- Bello, zaraz do twojego pokoju wpadnie Alice, jak co rano zresztą - szepnął, całując mnie w ucho.
- Ach - jęknęłam - racja. Wszystko umiecie popsuć, Alice i ty - dodałam naburmuszona.
- Kochanie, przed nami jeszcze wiele pięknych nocy, które możemy spędzać razem, jeśli tylko zechcesz.
Czy zechcę?! Ja już chcę, pragnę, potrzebuję - pomyślałam, lecz na głos zdołałam powiedzieć tylko, że ma rację. Jego „kochanie” puściłam mimo uszu. Udawałam, że ten zwrot nie padł w rozmowie, bo wcale nie chciałam, aby tak mnie nazywał. Wstałam pospiesznie z łóżka zapominając, że jestem naga i spłonęłam rumieńcem.
- Jesteś taka piękna - powiedział, podając mi szlafrok. Już chciałam podejść i go pocałować, gdy usłyszałam walenie do moich drzwi. To na pewno Alice. Przeszłam przez łazienkę i krzyknęłam:
- Wejdź, Alice, jestem w łazience.
- Już? Ee, to ja nie będę ci przeszkadzać. Poczekam na dole - odpowiedziała przez drzwi.
- Okej. Wykąpię się, ubiorę i schodzę! - krzyknęłam odrobinę zbyt radośnie. Na szczęście Alice nie zwróciła na to uwagi. Nalałam wody do wanny i zanurzyłam się w niej.
- Edwardzie, umyjesz mi plecy? - zawołałam.
Po chwili usłyszałam jego kroki, był tuż obok mnie.
- Jasne, Bello - odparł z rozbawieniem i dodał po chwili: - Czy ty próbujesz mnie uwieść?
- Oczywiście, a dasz się? - zapytałam.
- Wypróbuj mnie - wysapał mi do ucha.
Złapałam go za rękę i pociągnęłam do wanny. Wszedł do niej powoli, lecz zdecydowanie. Przysunęłam się do niego, siadając na nim okrakiem. Pocałował mnie mocno i namiętnie. Błądziłam dłońmi po jego idealnym ciele, całowałam jego twarz, głaskałam rozmierzwione włosy. Miał bardzo męskie rysy, kwadratową szczękę, ostry łuk nosa i miękkie usta. Nieco przydługie włosy. Był także niezwykle umięśniony. Pewnie wyglądem przypominał greckiego boga. Do diabła, jesteśmy we Włoszech, więc niech będzie rzymski bóg. Zanurzyłam dłoń w wodzie, podążając palcami w stronę jego przyrodzenia. Moim skromnym zdaniem było ogromne. Nie miałam wielkiego doświadczenia, bo przed Edwardem spałam tylko z jednym chłopakiem, ale wiedziałam swoje. Jęknął pod wpływem mojego dotyku. Zaczął pieścić moje piersi i lizać szyję. Skróciłam grę wstępną do minimum. Tym razem zrobiliśmy to szybko. Edward pomógł mi wyjść z wanny i zaprowadził do pokoju.
- Ubierz się i przyjdź do mnie, zejdziemy na śniadanie razem - rzucił, będąc już w łazience.
- Dobrze, będę gotowa za chwilę.
Otworzyłam szafkę z ciuchami. Przesuwałam palcami po materiałach, idealnie wyczuwając ich fakturę. Złapałam w dłoń jedną z moich ulubionych rzeczy. Narzuciłam na siebie brązową sukienkę bez ramion i poszłam do Edwarda.
- Jestem! - Uśmiechnęłam się.
Edward
Obudziła mnie dłoń Belli, zaciskająca się na mojej męskości. Wiedziałem, że nie mamy zbyt wiele czasu. Musiałem ostudzić jej zapędy, więc pocałowałem ją żarliwie, przesuwając jej dłoń ku górze. Zrobiłem to bardzo niechętnie, ale cóż, siła wyższa.
- Bello, zaraz do twojego pokoju wpadnie Alice, jak co rano zresztą - szepnąłem, całując ją w ucho.
- Ach - jęknęła - racja. Wszystko umiecie popsuć, Alice i ty - dodała naburmuszona.
- Kochanie, przed nami jeszcze wiele pięknych nocy, które możemy spędzać razem, jeśli tylko zechcesz.
Miałem nadzieję, że zechce. Ja chciałem i to bardzo. Wstała szybko z łóżka, najwyraźniej zapominając, że jest naga i spłonęła rumieńcem. Bardzo seksownym rumieńcem. Pożądanie dopadło mnie ponownie. Oddychaj Edwardzie, oddychaj - pomyślałem.
- Jesteś taka piękna - zdołałem powiedzieć, podając mi szlafrok.
W tym momencie usłyszałem walenie do drzwi Belli. Za pewne była to Alice. Bella wbiegła do łazienki, krzycząc:
- Wejdź, Alice, jestem w łazience.
- Już? Ee, to ja nie będę ci przeszkadzać. Poczekam na dole. - Do moich uszu dobiegł jej zakłopotany głos.
- Okej, wykąpię się, ubiorę i schodzę - krzyknęła Bella.
Usłyszałem, jak napuszcza wody do wanny i zanurza się w niej.
- Edwardzie, umyjesz mi plecy? - zawołała.
Tylko na to czekałem. Gdyby mnie nie zaprosiła, pewnie i tak bym tam poszedł.
- Jasne, Bello - odparłem z nieukrywaną radością i dodałem po chwili: - Czy ty próbujesz mnie uwieść?
- Oczywiście, a dasz się? - zapytała.
- Wypróbuj mnie - wysapałem jej do ucha.
Złapała moją dłoń i pociągnęła do wanny. Wszedłem do niej zdecydowanie. Bella przysunęła się do mnie, siadając okrakiem na moich udach. Czułem jak jej kobiecość ociera się o mojego penisa. Westchnąłem cicho. Pocałowała mnie mocno. Dotykała dłońmi każdego skrawka mojego ciała, głaskała włosy. Bez ostrzeżenia zanurzyła rękę w wodzie, podążając palcami w stronę mojego przyrodzenia. Jęknąłem, to było cudowne. Zacząłem pieścić jej jędrne piersi, lizać szyję. Tym razem kochaliśmy się szybko. Gdy nasze ciała przestały drżeć, pomogłem Bells wyjść z wanny i zaprowadziłem do pokoju. Ucałowałem jej czoło i wyszedłem.
- Ubierz się i przyjdź do mnie, zejdziemy na śniadanie razem - krzyknąłem już z łazienki.
- Dobrze, będę gotowa za chwilę.
To była najwspanialsza noc i poranek w moim marnym istnieniu. Chciałem opowiedzieć Belli o moim życiu, zasługiwała na to. Ja wiedziałem o niej zdecydowanie więcej, niż ona o mnie. Postanowiłem, że zrobię to w najbliższym czasie. Moje rozmyślania przerwał jej cudny głos:
- Jestem!
Złapałem ją za rękę i wyszliśmy z pomieszczenia. Schodząc po schodach, wciąż nie mogłem przestać się w nią wpatrywać - była piękna i była moja, cała moja. Gdy weszliśmy do kuchni, zamarły rozmowy. Wszyscy gapili się na nas. Jedni z ciekawością i uśmiechem na twarzy - Rose, Emmet i Alice, drudzy ze złością - Tanya, Jessica i Jasper. Ach, zapowiadał się ciekawy dzień. Trochę bałem się reakcji Jazza, ale wiedziałem, że martwi się o Bellę. W końcu tyle już wycierpiała, zasługiwała na spokój i szczęście. Chciałem jej dać, co tylko zapragnie, musiałem jeszcze przekonać Jazza, że moje intencje są czyste i że zakochałem się w jego małej siostrzyczce. Oczywiście chciałem także, żeby Carlisle obejrzał Bellę, może będzie umiał jej pomóc.
- Dzień dobry. - Pierwsza ciszę przerwała Bella.
- Czy możemy porozmawiać na osobności? - wycedził Jazz. Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie.
Bella przytaknęła i pozwoliła, by jej nadopiekuńczy brat wyprowadził ją z domu. Widziałem, jak siadają przy basenie i zaczynają rozmowę. Moja dziewczyna na pewno później mi powie, o czym rozmawiali. Usiadłem koło Alice, która wciąż szczerzyła się z radości. Nagle pobladła i spojrzała na mnie z groźbą w oczach.
- Nie skrzywdź jej, Edwardzie - wyszeptała z powagą.
- Nie zamierzam, odnalazłem swojego Anioła, Alice - szepnąłem. - Chyba się zakochałem, chcę, aby ojciec ją zobaczył, może jej pomoże.
- Może… Myślę, że dzięki niej masz szansę odzyskać ten stracony rok - dodała cicho. - Mówiłeś już Belli?
- Kiedy miałem jej to powiedzieć? - Zaśmiałem się. - Nie było za dużo czasu na rozmowę.
- Edwardzie Cullenie, ty zbereźniku! - krzyknęła i wszyscy zwrócili się w naszą stronę, a ja zacząłem się śmiać tak głośno, że aż nie słyszałem własnych myśli. Tanya i Jess ciągle rzucały mi wściekłe spojrzenia. Czułem, że będą z nimi kłopoty. Wrócił Jasper. Podszedł do mnie i powiedział groźnie:
- Bella na ciebie czeka. Będę was obserwował.
Ja jednak już go nie słuchałem, biegłem do Bells.
ROZDZIAŁ X - POWAZNA ROZMOWA
Bella
Jasper ciągnął mnie za rękę. Czułam, że jest wściekły. Posadził mnie na krześle ogrodowym, a sam zajął sąsiednie.
- Bells, co ty wyprawiasz? - wysyczał.
- Jazz, to moje życie i mogę z nim robić, co mi się żywnie podoba - odparłam. - Chcę się trochę zabawić, po prostu.
- Czujesz coś do niego?
- Tak, ogromne pożądanie.
- I tylko tyle?
- Jasper, rozmawiałam z nim raptem parę razy, znam go od kilku dni, co do diabła mam do niego czuć?! - Tym razem to ja byłam rozwścieczona.
- No, nie wiem! Lubisz go chociaż? - zapytał
- Hmm… Trudne pytanie, nie jestem pewna. Nie znam go, jak już mówiłam. Chcę się rozerwać i chcę… - W połowie zdania zawiesiłam głos.
- Co, Bells? Co ty chcesz zrobić?
- Chcę, aby pomógł mi zobaczyć się ze swoim ojcem.
- A co jego ojciec… - Jazz przerwał nagle. - Bello, czy to jest syn Carlisle'a Cullena?
- Tak, dziwne, że Alice nigdy nic nie wspomniała - powiedziałam zgryźliwie.
- Proszę cię, mieliśmy ciekawsze rzeczy do robienia. Poza tym, myślę, że po tym, jak ten skurwiel odmówił ci wizyty, pewnie nie chciała cię drażnić. Na ile znam moją małą dziewczynkę, to na pewno z nim o tym rozmawiała, pewnie i jej odmówił. Ciekawi mnie jego motyw…
- Mnie także, Jazz, mnie także - szepnęłam. - Dam sobie radę, idź już i poproś Edwarda.
- Wyrządzisz mu krzywdę, mała, ale nie będę się już wtrącać.
Miał rację, zapewne go skrzywdzę, ale taka już byłam. Zła, płytka i próżna. Przy Edwardzie nakładałam maskę słodkiej dziewczyny, ale to był tylko kamuflaż. Cierpienie zmienia człowieka. Mogłam stać się płaczliwą cnotką lub bezwzględną zdzirą o twarzy Anioła. Wybrałam to drugie, nie chciałam, aby ludzie się nade mną litowali, wolałam aby mnie nienawidzili! Oto prawdziwa Bella Swan.
Edward
- Bella, na ciebie czeka. Będę was obserwował - powiedział Jazz, gdy wrócił.
Pobiegłem szybko do mojej ukochanej. Siedziała na krześle w swojej przepięknej brązowej sukience. Wyglądała niezwykle ponętnie. Byłem ciekawy, o czym rozmawiała z bratem, chociaż miałem także kilka ciekawszych pomysłów w zanadrzu, niż wnikanie w to. Usiadłem przy Belli, łapiąc ją za rękę. Gładziłem kciukiem wierzch jej dłoni. Rozkoszowałem się chwilą. Żadne z nas się nie odzywało. Przyglądałem się twarzy mojego Anioła, zupełnie, jakbym próbował nauczyć się na pamięć każdego jej fragmentu. Było to zbyteczne, bo już od pierwszego dnia w Mediolanie, gdy tylko zamknąłem oczy, widziałem Bells. Do tej pory ukazywała mi się w czerwonych stringach, od ubiegłej nocy była naga.
- Jazz boi się, że cię skrzywdzę - wyszeptała.
- Co? - Z zamyślenia wyrwał mnie jej głos, ale nie miałem pojęcia, co powiedziała. - Możesz powtórzyć?
- Jasper boi się, że cię skrzywdzę - powtórzyła.
- Ty mnie? - zdziwiłem się. - Dlaczego?
- Nie wiem - uśmiechnęła się i po chwili dodała: - Nie słuchałeś mnie, Edwardzie. Cóż tak ważnego zaprzątało twoje myśli?
- Ee… Ja...
- Śmiało, wyduś to z siebie.
- Myślałem o tobie - powiedziałem.
- A konkretnie? - ciągnęła mnie za język.
- Konkretnie o tym, jaka jesteś piękna i że uwielbiam widzieć cię nagą. - Odrobinę skłamałem i podkolorowałem moją odpowiedź.
- Edwardzie… - zaczęła.
- Tak?
- Nie mam majtek.
Zamurował mnie, a mój penis stanął dęba. I co ja mam teraz zrobić? Przecież w salonie jest pełno ludzi! To może pójdziemy na górę? Nie, ja muszę już.
- Musisz liczyć się z konsekwencjami, Bello. Takie słowa nie mogą zostać puszczone płazem. Czeka cię kara - wyszeptałem jej w usta i przesadziłem na swoje kolana.
Siedzieliśmy tyłem do drzwi tarasu, więc mogłem się odrobinę zabawić. Przesunąłem dłonią po jej udzie, powoli zbliżając się do brzegu sukienki. Delikatnie odchyliłem materiał i wsunąłem palce pod niego. Koniuszkami dotykałem łona Belli. Napięła mięśnie, jednocześnie przesuwając się delikatnie po moim przyrodzeniu.
- Chyba masz mały problem, Edwardzie. - Zaśmiała się.
- Ja? - zapytałem i w tym samym momencie wsadziłem w nią bez ostrzeżenia dwa palce.
Jęknęła odrobinę za głośno, na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Zdecydowanie poruszałem, znajdującymi się w niej, palcami. Bella wtuliła się we mnie całym ciałem, jęcząc i dysząc w moją pierś.
- Chodźmy na górę - szepnęła, wijąc się.
- Nie dam rady, Bells, ale…
Niewiele myśląc, wstałem wraz z Bellą i niemal wbiegłem do basenu, mocno przyciskając ją do mnie. Bella sięgnęła mi do rozporka i uwolniła mój pulsujący z podniecenia członek. Owinęła się nogami wokół moich bioder i nadziała na niego. Eksplodowałem.
ROZDZIAŁ XI - SIELANKA
Edward
Do rozpoczęcia roku pozostały trzy dni. Każdą wolną chwilę spędzałem z Bellą. Niewiele ze sobą rozmawialiśmy, za to nasze ciała znaliśmy już na pamięć. Tak, uprawialiśmy seks kilka razy dziennie. Za każdym razem było co raz cudowniej. Zdążymy jeszcze porozmawiać - myślałem. - Przed nami całe życie. Kochałem Bellę całym sobą, chciałem, aby była szczęśliwa i bezpieczna. A przede wszystkim marzyłem, aby była moja - już zawsze!
Dwa dni przed rozpoczęciem zajęć zabrałem ją na wycieczkę. Pojechaliśmy do San Marino. Wynająłem pokoik na samym szczycie miasta. Zjedliśmy obiad i udaliśmy się na górę. Dziś chciałem dać jej coś wyjątkowego, moją szczerość. Wcześniej jednak, pragnąłem poczuć ją tak, jak ona mnie. Posadziłem ją na ogromnym łożu i usiadłem obok niej. Założyłem sobie na oczy opaskę, świat zniknął.
- Bello, chcę się z tobą kochać, nie widząc cię, chcę czuć wszystko, tak jak ty czujesz.
- Dobrze, Edwardzie.
Zacząłem ją rozbierać. Nie pozostała mi dłużna. Gdy oboje byliśmy nadzy, rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. To było niesamowite doznanie, ale czegoś mi brakowało. Nie widziałem tych pięknych oczu, nie widziałem jej. Nie chciałbym tak na dłuższą metę. Muszę jej pomóc. Już niedługo porozmawiam z ojcem.
Kochaliśmy się jeszcze żarliwiej, niż dotąd, czułem ją każdym zmysłem, tylko nie widziałem.
Doszedłem pierwszy, lecz Bella po chwili dołączyła do mnie. Opadliśmy na materac. Chciała zdjąć mi opaskę, jednak powstrzymałem ją. Leżeliśmy w milczeniu przytulając się do siebie.
Pierwszy przerwałem ciszę.
- Bello, chciałbym opowiedzieć ci o moim życiu.
Bella
Zaskoczył mnie pomysłem wycieczki, ale cieszyłam się. To znacznie ułatwiło mi unikanie Alice i Jazza, a także pozwalało na dalsze manipulowanie Edwardem. No i oczywiście była przede mną wizja wspaniałego seksu, którego nigdy nie miałam dość.
Pojechaliśmy do San Marino. Zjedliśmy obiad w hotelowej restauracji. Zamówiłam ravioli, a Edward spaghetti bolognese. Jedliśmy w milczeniu, czas dłużył mi się niemiłosiernie. W oddali leciała muzyka, oczywiście włoska. Nie znam włoskich muzyków, ale przypuszczam, że był to Eros Ramazotti. Na sali nie było dużo ludzi. Słyszałam chyba trzy pary. Ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy mówili po angielsku, więc mogłam przysłuchiwać się ich rozmowom. Niestety nic ciekawego nie mieli do powiedzenia.
- Szampana? - zapytał Edward.
- Może zamówmy do pokoju?
Przytaknął, jedliśmy dalej. Nudził mnie romantyzm Edwarda, myślami byłam na górze, pieprząc się z nim jak królik. Wreszcie podał mi dłoń i poprowadził do pokoju. Posadził mnie na łóżku i usiadł obok mnie.
- Bello, chcę się z tobą kochać, nie widząc cię, chcę czuć wszystko, tak jak ty czujesz - powiedział.
- Dobrze, Edwardzie - odparłam. A teraz rozbierz mnie już, bo wybuchnę - dodałam w myślach. Tak naprawdę, to jego pomysł był mi całkowicie obojętny. Chciałam tylko poczuć go w sobie. Jednak seks tym razem był naprawdę niesamowity, najlepszy jak dotąd. Edward dał się ponieść zwłaszcza dotykowi, a to był mój najukochańszy zmysł po utracie wzroku. Nie pogardził także smakiem, z zapamiętaniem kosztował mojego ciała. Zakończyliśmy niemal równo, z niewielką przewagą Edwarda. Gdy po wszystkim chciałam ściągnąć mu opaskę z oczu, powstrzymał mnie delikatnie. Nie wiedziałam, co chce zrobić. Pierwszy przerwał ciszę.
- Bello, chciałbym opowiedzieć ci o moim życiu.
O nie! Moja dusza krzyczała niemo. Nie chcę nic o tobie wiedzieć. Nie chcę cię poznawać, nie chcę cię polubić. Nie mogę mieć żadnych skrupułów.
- Słucham cię, Edwardzie - odparłam. W końcu nie mogłam go od siebie odstraszyć. Potrzebowałam go na swój sposób. Gdyby tylko wiedział, znienawidził by mnie. Kiedyś się dowie, ale najpierw ja muszę osiągnąć swój cel.
ROZDZIAŁ XII - HISTORIA EDWARDA
Edward
- Urodziłem się w Los Angeles. Moje życie zawsze było w miarę proste. Nie mam rodzeństwa. Moi rodzice, odkąd pamiętam, byli pochłonięci robieniem kariery. Czasem aż trudno uwierzyć, że jestem planowanym dzieckiem. Ojciec wszystko dokładnie sobie wyliczył, żebym w niczym mu nie przeszkadzał. Carlisle jest chirurgiem - okulistą. Do tej pory sława lekarza wystarczała mu w zupełności. No właśnie… Do tej pory. W tym roku kandyduje do senatu. Myślę, że to kryzys wieku średniego. - Zaśmiałem się. - Esme, moja matka, jest skrzypaczką. To ona zaszczepiła we mnie pociąg do muzyki. Gdy byłem mały, dostałem od niej fortepian na urodziny. Normalne dzieci dostają na czwarte urodziny rower, ja go nie mam do dziś. Jedyne, o co miałem żal do mojej matki, to fakt, iż od zawsze była niewolniczo posłuszna ojcu. Kupiła mi ten pieprzony fortepian, bo zawsze mówiła, że moje palce są stworzone do tego instrumentu. Ojciec stwierdził, że w takim razie będę światowej sławy muzykiem i nic nie miałem do powiedzenia. Lubię grać, ale chciałem choć trochę poczuć, że mam władzę nad własnym życiem. A co dostałem? Miałem opłaconego prywatnego nauczyciela, nigdy nie wychodziłem na podwórko, nie uczęszczałem do szkoły podstawowej, z nikim się nie przyjaźniłem. Ojciec zawsze powtarzał, że kariera jest na pierwszym miejscu i powinienem ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Mama czasem próbowała mnie gdzieś zabrać - do kina, na spacer, ale on był nieugięty, a ona nie była w stanie się mu sprzeciwić. Dopiero w średniej szkole spotkałem moich pierwszych znajomych. Uczyłem się w liceum muzycznym - od początku na fortepianie, w drugiej klasie uczęszczałem także na śpiew. Podobno nieźle mi szło, ale ja nie byłem za bardzo zadowolony. Wytrzymałem semestr i zrezygnowałem. W moim życiu było kilka dziewczyn, ale żadnej nie traktowałem poważnie. Myślę, że gdyby nawet jakaś się pojawiła, ojciec skutecznie odwiódłby ją od zwracania mi głowy. Również w drugiej klasie przeżyłem okres buntu - miałem serdecznie dość tatusia. Zacząłem chodzić po knajpach z moim kumplem Sethem. Upijaliśmy się często do nieprzytomności i z reguły budziłem się przy jakiejś nagiej pannie. Mój pierwszy raz przeżyłem z prostytutką, opłaconą przez Setha. Nawet nie pamiętam jej imienia, ani wyglądu. Tak właściwie, to nawet nie pamiętam, jak było. Żal mi było trochę mamy, na pewno wówczas bardzo cierpiała, ale nie potrafiłem inaczej. Nie mogłem już wytrzymać w tej klatce, jaką był mój dom. W końcu postanowiłem z niej uciec - z Sethem. Spakowaliśmy podręczne bagaże, wypłaciliśmy trochę kasy z kont bankowych i pojechaliśmy na północ. Nasza ucieczka trwała tydzień i zakończyła się tragicznie, sporo balowaliśmy. Gdybym wiedział, gdybym chociaż przypuszczał, jak to wszystko się potoczy, nigdy bym nie wyjechał. Co gorsza nie znam miejscowości, w jakiej się zatrzymaliśmy. Pamiętam, że poszliśmy na imprezę, na którą zaprosiły nas jakieś panienki i schlałem się tam strasznie. To moje ostatnie wspomnienie. Następne, co pamiętam, to przebłyski ze szpitala. Ojciec mówi, że leżałem tam prawie rok w śpiączce. Nikt mi nie mówił, jak znalazłem się w szpitalu, ani co mi było. Moment od wypicia pierwszego kieliszka na owej feralnej imprezie, aż do wyjścia ze szpitala to dla mnie jedna, wielka niewiadoma. Nie jestem z siebie dumny. Liczę, że kiedyś dowiem się, co się działo ze mną i kto mnie znalazł. Czasem śnią mi się różne obrazy, ale nie potrafię ich logicznie połączyć w całość.
- A co się stało z Sethem? - przerwała mi Bella.
- Nie żyje. Nawet nie wiem, dlaczego. - Posmutniałem.
Choć robiliśmy wiele złego, wówczas był moim najlepszym kumplem. Nigdy nie poznałem nikogo innego, kto chciałby mnie naprawdę poznać. Teraz miałem Bellę, która była dla mnie kimś znacznie ważniejszym, niż Seth. Pokochałem ją z całego serca i z każdym dniem moje uczucie do niej było co raz mocniejsze.
- Bells... - zacząłem, ale przerwała mi pocałunkiem. I dobrze - pomyślałem. - Za wcześnie na takie deklaracje, nie chcę jej odstraszyć!
Przytuliłem mocno mojego Anioła i wtuliłem twarz w jej włosy. Leżeliśmy tak, nie odzywając się. Słuchałem bicia jej serca. Jej oddech stał się spokojny i miarowy - zasnęła. Dołączyłem do niej, nie wypuszczając jej z objęć.
Bella
Czemu on mi to mówi? - zastanawiałam się. Naprawdę nie chciałam go poznawać. Z każdą chwilą jego opowiadanie stawało się co raz bardziej przygnębiające. Nie miałam siły słuchać o jego problemach, śpiączkach i wyskokach. Miałam swoje zmartwienia. Ja byłam najważniejsza, nie on. Starał się wślizgnąć podstępem do moich myśli i mojego serca, ale było to niemożliwe. Nigdy go nie pokocham, bo tego nie chcę, nawet nie będę próbować, nie miałoby to najmniejszego sensu. Chcę być z nim fizycznie, jak najdłużej. Będę odwlekać w czasie moje spotkanie z jego ojcem, a co za tym idzie - nasze rozstanie. Ale i tak dojdzie do tego, to nieuniknione i konieczne. Czy przykro mi z tego powodu? Odrobinę, lecz nie na jednym ciele życie się kończy. Tak, właśnie odkryłam, kim jest dla mnie Edward - ciałem. A kim ja byłam dla niego? Podświadomie czułam, że kimś bardzo ważnym. Myślę, że Edward właśnie się we mnie zakochiwał.
- Bells… - Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Boże, tylko nie to. Domyśliłam się, co Edward chce mi powiedzieć. Szybko pocałowałam go, mając nadzieję, że już nie powróci do swoich planów i na szczęście nie myliłam się. Przytulił mnie mocno. Zachciało mi się spać. Jego serce wybijało kołysankę dla mnie. Zasnęłam. Po raz pierwszy od dwóch lat śnił mi się ten feralny wieczór i wypadek. Szłam poboczem. Wracałam do domu od Jaspera, który niedawno przeprowadził się do wynajętego mieszkania, kilka ulic od naszego. Na początku chciał zabrać mnie ze sobą, ale ja nie potrafiłam zostawić ojca samego. Odwiedzałam Jazza bardzo często, czasem zostawałam na noc, zawsze jednak wracałam do taty. Lubiłam się o niego troszczyć, a on był i tak bardzo wyrozumiały, nie miałam na co narzekać. Nie spotykałam się z żadnym chłopakiem, więc mieszkanie z Charliem w niczym mi nie przeszkadzało. Tego wieczoru oglądałam film z Jasperem i jego dziewczyną - Alice. Gdybym wiedziała, że będzie on ostatni, na pewno wybrałabym coś ciekawszego, niż durną komedię romantyczną, której tytułu nawet nie pamiętam. Nie mogłam, jednak, wiedzieć. Jazz proponował, że odwiezie mnie do domu, ale ja nie chciałam odciągać go od dziewczyny. Stwierdziłam, że jest piękny, ciepły wieczór i z przyjemnością się przespaceruję. Nie kłamałam, był naprawdę cudowny. Jaka ja byłam głupia. Idąc powoli wzdłuż drogi, rozmyślałam o mojej przyszłości, o tym, co chcę robić w życiu. Słuchałam muzyki, podśpiewując przy tym. Może gdybym nie miała słuchawek w uszach, usłyszałabym nadjeżdżający samochód? Usłyszałam, ale zdecydowanie za późno. Odwróciłam się i oślepiło mnie światło. Nastała ciemność, czułam ból, a w mojej głowie wciąż kłębiło się od pytań. Pytań, na które nigdy już nie otrzymam odpowiedzi.
Obudziłam się cała mokra od potu, ale nie krzyczałam. Oddech Edwarda był spokojny, zatem nie zbudził się. Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałabym tłumaczyć mu się z mojego stanu. Delikatnie wyplątałam się z jego ramion i ruszyłam do łazienki. Poruszałam się powoli, gdyż tym razem nikt nie oprowadził mnie po pokoju, toteż nie miałam sposobności nauczenia się rozstawu mebli. Usłyszałam odgłosy, dochodzące z korytarza, dzięki czemu odgadłam, że kierunek, w jakim podążam, jest nieodpowiedni. Odwróciłam się spokojnie i wyciągnąwszy ręce przed siebie, zaczęłam iść w przeciwną stronę. Nienawidziłam nowych miejsc. Starałam się nie dopuszczać do sytuacji, gdy nie znam pomieszczenia, ale tym razem dałam się ponieść pożądaniu, zapominając o całym świecie. Mogłam obudzić Edwarda, ale wówczas zorientowałby się, że coś się stało. Nie chciałam tego, poza tym, jestem dorosłą i samodzielną kobietą - przekonywałam się w duchu. W tym samym momencie, natrafiłam ręką na włącznik światła. Nacisnęłam go. Prawą dłoń przesunęłam po skosie w dół i voila - złapałam za klamkę. W łazience szybko się odświeżyłam i wróciłam do łóżka. Powrót zajął mi moment - szłam za zapachem Edwarda. Podniosłam kołdrę i ułożyłam się przy nim. Gdy ja na nas opuszczałam, złapał mnie za biodro i przyciągnął do siebie.
- Gdzie uciekłaś? - zapytał sennym głosem.
- Do łazienki. Czyżbyś zdążył się stęsknić?
- Oczywiście, nawet nie wiesz, jak bardzo.
- W takim razie mi pokaż - powiedziałam z kokieterią w głosie.
- Z przyjemnością, moja mała diablico - zaśmiał się i już po chwili całował moje nagie ciało.
Edward
Obudziłem się pierwszy, dzięki czemu mogłem poprzyglądać się śpiącej Belli. Leżała na brzuchu, z głową zwróconą w moim kierunku. Uwielbiałem to robić, to było dla mnie fascynujące. Delikatnie dotknąłem jej policzka. Zareagowała na dotyk i zmieniła pozycję. Teraz leżała na boku. Kołdra całkiem zsunęła się z jej ciała na podłogę, była naga. Bezkarnie pożerałem ją wzrokiem, w myślach pieszcząc jej piersi, brzuch, uda. Była najpiękniejszą istotą na ziemi. Wstałem niechętnie i udałem się do łazienki. Szybko wziąłem prysznic i ubrałem się. Gdy wyszedłem, ona nadal spała. Przykryłem kołdrą jej nagie ciało i zszedłem na dół, aby zamówić śniadanie do pokoju. Mogłem zrobić to telefonicznie, ale nie chciałem zakłócać snu mojej ukochanej. Wybrałem typowo włoskie, lekkie śniadanie. Włosi generalnie nie jedzą śniadań, raczą się z rana espresso, do którego czasem dołączy croissant. Wybrałem wersję odrobinę bardziej energetyczną, ale nie przesadzałem z ilością. Zapłaciwszy kelnerowi, udałem się z powrotem do pokoju. Belli nie było w łóżku. Usłyszałem szum wody, brała prysznic. Usiadłem na fotelu i czekając, aż skończy, zabrałem się za przeglądanie porannej gazety. Nie kazała na siebie długo czekać.
- Wróciłeś - powiedziała pewnie.
- Tak, skąd wiesz?
- Czuję - odparła i ruszyła w moim kierunku.
Usiadła mi na kolanach i pocałowała w same usta. Dłońmi rozpoczęła rozpinanie guzików mojej koszuli. Niestety, musiałem jej przerwać. Odsunąłem delikatnie jej ręce i oderwałem się od jej ust.
- Bells - wyszeptałem - zaraz przyniosą nam śniadanie.
- Och - wyglądała na zawiedzioną. - W takim razie, muszę się ubrać.
Mówiąc to, złapała za poły ręcznika i zrzuciła go z siebie. Upadł, owijając się wokół jej stóp.
Zaśmiała się i puszczając do mnie oko, odwróciła się na pięcie. Złapała torbę z ciuchami i ponownie zniknęła w łazience. A ja? Siedziałem tam ze sterczącym dowodem mojego podniecenia, przeklinając w duchu siebie i swoje głupie pomysły. Śniadanie do pokoju, o czym ja myślałem?! Chciałeś, to masz, głupi Edwardzie! Bella wyszła z łazienki, ubrana w zieloną sukienkę. Wyglądała ślicznie. Właśnie miałem do niej podejść, gdy odezwał się kelner, jednocześnie pukając w nasze drzwi.
- Prima colazione!
- Avanti! - krzyknąłem
Do pokoju wszedł dość przystojny Włoch, pchając przed sobą wózek ze śniadaniem. Zatrzymał się na środku i zaczął pożerać wzrokiem Bellę. Podszedłem do niego szybko, dając mu wysoki napiwek.
- Grazie - podziękował i wyszedł.
Zaniosłem jedzenie na taras i wróciłem po moją najdroższą. Ująłem jej dłoń i poprowadziłem do stołu.
- Pięknie mówisz po włosku - powiedziała nagle.
- Uczyłem się od małego, w końcu mamy dom w Rzymie i często tu przebywaliśmy. To prosty język, Bello. Jedz teraz. Po śniadaniu zwiedzimy trochę miasto, bo wczoraj nie wyszliśmy z pokoju.
Bella nic nie odpowiedziała. Sięgnęła powoli dłonią w stronę stołu, delikatnie dotykając leżących na nim owoców i rogalików. Jedliśmy w milczeniu, popijając kawę. Wpatrywałem się w nią, jak zwykle. Nigdy nie miałem jej dość.
- To co, idziemy? - zapytałem, gdy przestała jeść.
- Pewnie, chodźmy. Za wiele nie zobaczę w czasie tej wycieczki - parsknęła.
- Bells, skarbie… W San Marino nie ma za wiele do zwiedzania. Przespacerujemy się, kupimy pamiątki i zrobimy to, co w tym mieście jest najważniejsze…
- Czyli?
- Kobieto, puchu marny, czy ty naprawdę nie wiesz? - spytałem rozbawiony.
- Nie, widzisz pochodzę z małego miasteczka, z Forks, a my tam tacy nieświatowi jesteśmy. - Ironia wypływała z każdego słowa.
- Degustacja alkoholi, kochanie - zaśmiałem się ponownie i przyciągnąłem ją do siebie, obejmując w talii.
- Trzeba było tak od razu. - Puściła do mnie oko. - Prowadź.
W rzeczywistości kupiliśmy tylko wino na później i kilka pamiątek, bo przed nami była droga do Rimini. Spakowaliśmy rzeczy i udaliśmy się w dalszą drogę. Dojechaliśmy pod wieczór. Zameldowaliśmy się w hotelu niedaleko plaży, zabraliśmy koc, wino i poszliśmy nad morze.
Rozłożyłem pled na piasku i usadowiłem Bellę koło mnie. Nalałem napoju do kieliszków i podałem jeden mojej ukochanej. Przytulaliśmy się i rozmawialiśmy o zbliżającym się rozpoczęciu zajęć. Gdy zobaczyłem gęsią skórkę na opalonym udzie Bells, zdecydowałem, że to koniec romantycznego wieczoru i wróciliśmy do hotelu. Rozebraliśmy się i położyliśmy do łóżka. Oboje byliśmy niemal nieprzytomni ze zmęczenia. Wtuliłem się we włosy mojego Anioła, całując ja przy tym na dobranoc.
- Śpij słodko - wyszeptałem. Nie otrzymałem odpowiedzi. Bella już spała.
Rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do Mediolanu. Byłem szczęśliwy.
ROZDZIAŁ XIII - SZKOLNY PROJEKT
Bella
Rano przyszła po mnie Alice i udałyśmy się razem na zajęcia. Plan nie był zbyt skomplikowany. Zaczynałyśmy od lekcji śpiewu, a później miały być zajęcia typu historia muzyki i tak dalej… Ostatnim punktem każdego dnia był jakiś program autorski. Miałam nadzieję, że będzie to coś ciekawszego, niż wykłady i ćwiczenia, które zafundowano nam do tej pory. Nie pomyliłam się. Zajęcia miały odbywać się w głównej auli. Szłyśmy do niej powoli. Trzymając moją dłoń, Alice opisywała mi wszystko, co mijałyśmy po drodze.
- Dalej ja ją zaprowadzę - usłyszałam głos Edwarda.
- Och, no trudno. - Alice zaśmiała się i puściła mnie. - Proszę, jest twoja. Do zobaczenia, gołąbeczki.
- Co ty wyprawiasz? - syknęłam. - Nie dasz mi ani chwili spokoju?
- Bello, o co ci chodzi? - Wyraźnie się zasmucił.
Natychmiast ugryzłam się w język. Policzyłam do trzech, aby uspokoić swoje myśli.
- Wybacz. Jestem zdenerwowana, w końcu to pierwszy dzień. - Uśmiechnęłam się dla niepoznaki. Chyba się udało go uspokoić, bo natychmiast objął mnie w pasie i ruszyliśmy dalej.
- Edwardzie, musisz mi opisywać trasę, nie wiadomo, czy zawsze będę mogła liczyć na czyjąś pomoc.
- Nie wygłupiaj się - powiedział. - Zajęcia mamy wspólnie, będę cię odprowadzał!
- A jeśli będziesz chory? - Nie dawałam za wygraną.
- Nie będę!
- Edwardzie, ale ja lubię wiedzieć, gdzie jestem. Opowiedz mi, proszę.
- No, już dobrze. Dla ciebie wszystko.
Opisywał wszystko bardzo skrupulatnie, nie pominął niczego. Był moimi oczami przez te pięć minut.
- Jesteśmy na miejscu, Bells. Przed nami podwójne drzwi do głównej auli. Gotowa?
- Oczywiście, chodźmy.
Złapał moją dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Powoli schodziliśmy po schodach. Jeden, dwa, trzy stopnie. Zatrzymaliśmy się.
- Usiądziemy w tym rzędzie, okej? - zapytał. - Alice zajęła nam miejsca.
- Pewnie, siadajmy. - Uśmiechnęłam się.
- Ale przystojny wykładowca - Alice szepnęła mi do ucha.
- Jest już? - spytałam. - Powiedz, gdzie mam skierować głowę?
- Na wprost - odpowiedziała. - Stoi na środku. Chyba czeka, aż zajmiemy miejsca.
- Więc nie pozwólmy mu dłużej czekać - odparłam i zajęłam miejsce. Po lewej stronie siedziała moja przyjaciółka, po prawej kochanek. Wciąż trzymał moją dłoń i gładził kciukiem palce.
Pierwszego dnia spotkaliśmy się wszyscy. Cały pierwszy rok liczył szesnaście osób, czyli mieszkańców Villi numer jeden i dwa. Mężczyzna stojący na środku auli, nadal się nie odzywał . Kiedy wszyscy już siedzieli, rzekł do nas cichym i niezwykle głębokim głosem:
- Witam was serdecznie. Nazywam się Alan Volt i będę prowadził te zajęcia. Za chwilę zostaniecie podzieleni na grupy dwu i czteroosobowe. W takim składzie będziecie pracować nad występem Bożonarodzeniowym, po którym okaże się, kto zaliczył pierwszy semestr. Wasze spotkania będą odbywały się trzy razy w tygodniu. Jak nie trudno zauważyć - kontynuował - pozostaną nam jeszcze dwa dni. Spędzimy je wspólnie, szykując występ grupowy. Podczas tych dwóch dni, wybiorę osobę lub osoby, które będą pracowały nad jeszcze jednym projektem, ale o tym innym razem. Czy wszystko jasne?
Pokiwaliśmy głowami, wołając jednocześnie „tak” - zupełnie jak dzieci w przedszkolu.
Alan zaśmiał się.
- Zatem przystąpmy do losowania. Proszę wyciągać kartkę i powiedzieć, jaka jest na niej cyfra, odeślę was do odpowiednich sal, które od dziś staną się waszymi miejscami pracy. Oczywiście będę zjawiał się w każdej z grup, co jakiś czas, na kontrolę.
Rozpoczęło się losowanie. Alan po kolei podchodził do każdego i podawał pudełko z numerami. Po wyjęciu kartki, odczytywali na głos swoje numerki:
Angela - sześć, Taylor - sześć, Mike - trzy, Rosalie - dwa, Emmet - trzy, Leah - trzy, James - pięć, Alice - jeden, Jasper - jeden. Udało się farciarzom - pomyślałam. Wówczas wykładowca podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Nawet trafiłam, z czego byłam bardzo zadowolona.
- Pięć - szepnął Edward.
- Pięć - powiedziałam głośno.
- Teraz twoja kolej - powiedział Alan do Edwarda.
- Cztery - odparł ze smutkiem.
Nic nie powiedziałam, słuchałam dalej. Wiedziałam, że będę z Jamesem w parze. Ciekawa byłam, czy ktoś do nas dołączy, a także kto dojdzie do Edwarda. Nie musiałam długo czekać, aby zaspokoić swą ciekawość.
- Cztery - zapiszczała Tanya.
Edward westchnął, a mnie chciało się śmiać. Ledwo się powstrzymałam.
Losowanie trwało: Jessica - dwa, Eric - trzy, Marc - sześć, Lauren - sześć.
Koniec. Zatem ja i James. Cieszyłam się, że nie jestem w parze z Edwardem. Miałam go aż nadto. Był przy mnie niemal non stop, a ja zdecydowanie potrzebowałam przestrzeni. Poza tym, co by było, gdy sielanka się skończy? Nie bylibyśmy w stanie razem pracować, a przynajmniej on. James był mi obojętny. Chociaż fajnie będzie pośpiewać przy gitarze dla odmiany. Przydzielono nam sale. Alan powiedział, że to od nas zależy, co będziemy robić, nic nam nie narzucał. Mieliśmy wybrać piosenkę jakiegoś artysty i zaśpiewać, zagrać według własnej inwencji. Dziś na tym zajęcia się zakończyły. Mieliśmy w nocy pomyśleć nad piosenkami i jutro wybrać ostatecznie.
- Odprowadzę cię, Bello - odezwał się James.
- Okej.
- A może masz ochotę na kawę mrożoną? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Czemu nie, jest strasznie gorąco. Najpierw, jednak, chciałabym się przebrać.
- Nie ma sprawy. To może za pół godziny przed waszą Villą?
- Za pół godziny. Do zobaczenia. - Uśmiechnęłam się szeroko i powoli weszłam po schodkach.
Szybko wzięłam prysznic, by się odrobinę odświeżyć. Założyłam top na ramiączkach, spódniczkę i japonki. Zeszłam na dół.
Wpadłam na Edwarda, złapał mnie za rękę i pocałował delikatnie w usta.
- Dokąd się wybierasz moja piękna? - zapytał.
- Umówiłam się z Jamesem na mrożoną kawę - odpowiedziałam beznamiętnie.
- Ach. - Usłyszałam smutek w jego głosie - Będę czekał na twój powrót.
Po tych słowach odszedł. Jego smutek zdenerwował mnie na tyle, że miałam ochotę wyjść i zgwałcić Jamesa. Co on sobie myśli, że jestem jego własnością? Umówiłam się na kawę, a nie na dziki seks. Czemu, zatem, swoim smutkiem wprawił mnie w zakłopotanie? Chrzanić to.
- O, jesteś - usłyszałam Jamesa. - Już myślałem, że stchórzyłaś.
- Nie, rozmawiałam chwilę - odparłam i wtedy poczułam zapach Edwarda, pewnie stał gdzieś z tyłu i słuchał, o czym rozmawiamy. Niewiele myśląc, dodałam: - James, czy po kawie pójdziemy na spacer?
- Z przyjemnością.
Wyszliśmy. Zanim zamknęły się drzwi, zdążyłam usłyszeć dziwne furczenie, wydobywające się z gardła Edwarda. Uśmiechnęłam się i złapałam Jamesa pod rękę.
Edward
Byłem zły. Jasper był w parze z Alice, czemu ja musiałem znosić to rude dziwadło? Czemu Bella trafiła na Jamesa? Zdecydowanie byłem wściekły.
- Pomyśl nad piosenką, Edwardzie - szczebiotała Tanya. - Przed nami długie popołudnia.
- Zajęcia trwają godzinę - wycedziłem przez zęby.
- Zawsze możemy posiedzieć dłużej. - Uśmiechała się.
- Raczej nie widzę takiej potrzeby - odparłem i pobiegłem do akademika.
Wszedłem do domu. Dostrzegłem ją, gdy powoli schodziła po schodach. Ubrana w top i spódniczkę, wyglądała niezwykle seksownie. Miałem ochotę złapać ją w ramiona, zanieść na górę i kochać się z nią. Westchnąłem tylko. Podszedłem do niej i pocałowałem delikatnie.
- Dokąd się wybierasz moja piękna? - zapytałem.
- Umówiłam się z Jamesem na mrożoną kawę.
- Ach. - Zamarłem, nie potrafiłem powiedzieć nic konstruktywnego, ogarniała mnie wściekłość, w końcu powiedziałem: - Będę czekał na twój powrót.
Byłem zdenerwowany, czy ona nie była ze mną? Była moja. Myślałem, że jest nam dobrze. Tymczasem, ona umówiła się z innym. To dla niego ubrała się tak pięknie. Zastanawiałem się, co robić, co mówić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich James. Wycofałem się w stronę kuchni, ciągle nasłuchując.
- O, jesteś - rzekł James. - Już myślałem, że stchórzyłaś.
- Nie, rozmawiałam chwilę - odparła i zaraz dodała: - James, czy po kawie pójdziemy na spacer?
- Z przyjemnością.
Przestałem nad sobą panować. Dobrze, że wyszli, bo mógłbym rzucić się na tego zakichanego Don Juana.
Najbliższe kilka godzin będzie dla mnie udręką. Muszę coś zrobić, by jak najszybciej minął mi czas. Może basen? Nie, to bez sensu. Najlepiej zrobię, jak się zdrzemnę - pomyślałem i udałem się na górę. Tylko czy uda mi się zasnąć? W dodatku znów męczył mnie ból głowy. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Sięgnąłem do szafki po proszki przeciwbólowe. Od razu łyknąłem dwa. Położyłem się na łóżku i - ku mojemu zdziwieniu - zasnąłem niemal natychmiast. Śniły mi się koszmary. Mój Anioł zdradzający mnie z gitarzystą, na scenie, podczas koncertu Bożonarodzeniowego.
ROZDZIAŁ XIV - CAFE LATE
Bella
Mrożona kawa była pyszna. Siedzieliśmy z Jamesem i rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach. Byłam zdziwiona jak wiele nas łączy. Oboje kochaliśmy muzykę, nasze matki zmarły gdy byliśmy mali, James także miał labradora. Kochaliśmy kino i książki, tyle, że ja od trzech lat nie mogłam już nic oglądać, a książki czytałam czasem - choć niezbyt lubiłam czytać palcami, denerwowało mnie to. Samego Braille'a nauczyłam się dość szybko, ale nie sprawiało mi żadnej przyjemności poznawanie tekstu w taki sposób. Po tysiąckroć wolałam jak ktoś mi odczytywał strony lub opowiadał własnymi słowami. Już niedługo - pomyślałam.
- Gdzie chcesz iść na spacer? - zapytał nagle James.
- Och, przepraszam, ale zmęczona już jestem - nie skłamałam - czy moglibyśmy to przełożyć? Może jutro po próbie mnie gdzieś zabierzesz?
- Chętnie. A teraz pozwól, że cię odprowadzę. Chodźmy.
Znów złapałam go pod rękę. Naprawdę byłam zmęczona. Nie chciało mi się spać, ale chciałam poleżeć i zrelaksować się. Wezmę sobie ciepłą kąpiel - zadecydowałam w myślach.
Szliśmy, rozmawiając i śmiejąc się. Nie mogłam już doczekać się jutra.
- Myślałeś nad piosenką? - spytałam
- Nie miałem kiedy - zaśmiał się - Byłem pochłonięty twoją osobą.
Zaczerwieniłam się, co skwitował kolejną porcją śmiechu.
- Jesteśmy na miejscu. Było mi bardzo miło. - mówiąc to pocałował moją dłoń.
Na moich policzkach znów pojawił się rumieniec.
- Mnie również. Do jutra.
Odwróciłam się i weszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi.
- Hej Bells.
Moja przyjaciółka wydawała się być czymś mocno zaniepokojona.
- Hej Alice.
- Gdzie byłaś? - spytała. Czyżby prowadziła dochodzenie w mojej sprawie, zastanawiałam się? Kochałam ją bardzo, ale jej wścibstwo doprowadzało mnie z reguły do szału.
- W kawiarni z Jamesem - odparłam.
- A Edward?
Hmm Edward, zapomniałam o nim. Choć teraz gdy Alice o nim wspomniała zachciało mi się seksu. Z drugiej strony co ją obchodzi z kim i gdzie wychodzę?
- Alice - zaczęłam - Edward nie jest moim mężem i nic sobie nie obiecywaliśmy. Poza tym poszłam z Jamesem tylko na kawę, a nie do łóżka. - wysyczałam wściekle.
- Bells, krzywdzisz go. Myślę, że Edward jest w tobie..
- Nie kończ! - wrzasnęłam i pobiegłam na górę.
Gdy weszłam do pokoju nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Z jednej strony marzyłam o relaksującej kąpieli, z drugiej zaś marzyłam o Edwardzie.
Może wspólna kąpiel? - pomyślałam - Nie, pewnie jest wściekły. Wezmę zatem prysznic i pójdę do niego - zadecydowałam.
Myłam się w tempie rekordowym. Wychodząc mało nie poślizgnęłam się na mydle. Nie chcąc wyjść na tanią zdzirę , która idzie na kawę z jednym, a sypia z drugim, zrezygnowałam z pójścia nago i założyłam koronkową koszulkę nocną. I tak byłam tą zdzirą, ale pozory trzeba zachować. Umyłam zęby, wyszczotkowałam włosy i ruszyłam na polowanie. Po cichu przemierzałam jego pokój. Spędzałam tam wiele czasu, więc nie miałam problemu z odnalezieniem właściwego kierunku. Słyszałam jak chrapie, co dodatkowo prowadziło mnie w odpowiednią stronę. Podeszłam na palcach do łóżka i położyłam się przy Edwardzie. Przytuliłam się do niego, spał w ubraniu. Delikatnie pogłaskałam jego włosy i rozpoczęłam rozpinanie koszuli. Nagle złapał mnie za rękę.
Był to zdecydowany chwyt. Nie brutalny, ale także nie zniewieściały. Był taki, typowo męski. Podniecenie wybuchło we mnie ze zdwojoną mocą.
- Witaj - szepnęłam
- Szybko wróciłaś. Zrezygnowaliście ze spaceru?
- Tak, tęskniłam za tobą. - nie skłamałam, w końcu miałam ochotę na seks.
- Ja za tobą też - powiedział i zaczął mnie żarliwie całować.
Szybko pozbyliśmy się krępującej nas odzieży. Uwielbiałam czuć na sobie jego ciepłe ciało. Delikatnie dałam mu do zrozumienia, że chcę, aby tym razem był pode mną. Usiadłam na nim i zaczęłam poruszać się szybko i rytmicznie, podczas gdy on pieścił moje piersi. Po chwili usiadł i zaczął je ssać. Jęknęłam cicho. Wyzwoliło to w nim jeszcze więcej pasji i pożądania. Wstał przytrzymując mnie za biodra i oparł o ścianę. Dokończyliśmy na stojąco. Czułam się zaspokojona. Edward wziął mnie na ręce i ułożył na łóżku. Położył się obok mnie i głaskał moją skórę. Było mi dobrze.
Edward
Mój koszmar stawał się nie do zniesienia. Nagle poczułem, że ktoś mnie przytula. Obudziłem się. Bella leżała przy mnie w przepięknej, koronkowej koszulce. Głaskała moje włosy, a drugą ręką rozpinała guziki mojej koszuli. Zdecydowanym ruchem złapałem rozbierającą mnie dłoń.
- Witaj - szepnęła.
- Szybko wróciłaś. Zrezygnowaliście ze spaceru? - zapytałem z nadzieją.
- Tak, tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też - powiedziałem i zacząłem ją żarliwie całować.
Rozebrałem się szybko i zerwałem z niej koszulkę. Dała mi do zrozumienia, że chce, abym tym razem był pod nią. Usiadła na mnie i zaczęła poruszać się szybko i rytmicznie, podczas gdy ja pieściłem jej jędrne piersi. Wzdychała co chwila, prężąc się jak kotka. Usiadłem i zacząłem ssać jej sterczące sutki. Jęknęła cicho, wijąc się przy tym. Wyzwoliło to we mnie jeszcze więcej pasji i pożądania. Pragnąłem czuć ją mocniej niż dotąd, mocniej niż było to możliwe. Podniosłem się, przytrzymując ją za biodra i oparłem o ścianę. Bella wczepiła palce w moje włosy i całowała mnie namiętnie. Dokończyliśmy na stojąco. Nie mogłem napatrzeć się na jej piękne, wijące się w ekstazie ciało. Uniosłem ją i ułożyłem na łóżku, wciąż nie odrywając od niej wzroku. Położyłem się obok niej i głaskałem jej gładką skórę. Było mi dobrze. Byłem szczęśliwy, choć złość na nią i Jamesa nadal kłębiła się w mojej głowie. Leżeliśmy tak przytuleni, a ja zastanawiałem się co mam powiedzieć. Nie mogłem przecież udawać, że wszystko jest w porządku. Kochałem ją jak wariat. Każda minuta bez niej była dla mnie udręką. Myślałem, że wolny czas będziemy spędzać razem, a ona zostawiła mnie już pierwszego dnia dla innego. Dziś wróciła do mnie, ale co jeśli pewnego dnia nie wróci?
- Bello? - zacząłem - bardzo mi z tobą dobrze. Chciałbym, żebyś wiedziała, że było mi dziś przykro, gdy wyszłaś z Jamesem.
- Edwardzie, to była tylko kawa. Jesteśmy razem w duecie, szykujemy wspólny projekt. Będę się z nim częściej spotykać.
- Wiem, ale nie poradzę nic na to, że jestem zazdrosny…
- Tęskniłam i wróciłam szybko - przerwała mi - do ciebie.
- Cieszę się. - uśmiechnąłem się i dodałem - Bello w ten weekend jadę spotkać się z moimi rodzicami, bo akurat będą przebywać w Rzymie. Czy zechciałabyś mi towarzyszyć?
- Bardzo chętnie.
Pocałowałem ją i mocno przytuliłem. Zasnęliśmy.
ROZDZIAŁ XV - PRZYGOTOWANIA
Bella
Pierwszy tydzień minął mi bardzo szybko. Po zajęciach wracałam grzecznie z Edwardem do domu. Nie chciałam, żeby się zdenerwował na mnie, bo bałam się, że nie zabierze mnie ze sobą do Carlisle. James był trochę rozczarowany, ale obiecałam mu, że dam się gdzieś wyciągnąć w przyszłym tygodniu i przestał mnie zamęczać. Pracowaliśmy pilnie nad naszą piosenką - wybraliśmy kawałek Rednex - „Wish you were here”. Lubiłam tą piosenkę i Jamesowi też przypadła do gustu. Świetnie się dogadywaliśmy, a praca z nim sprawiała mi przyjemność. Polubiłam go bardzo, był miłym i stanowczym mężczyzną. Chciałam go lepiej poznać, ale na razie miałam ważniejszy cel - spotkanie z Carlislem Cullenem. Do wyjazdu został jeden dzień. Dopiero teraz czas zaczął dłużyć mi się niemiłosiernie. Przed nami już tylko zajęcia z Alanem - przygotowania do grupowego występu i powrót do domu. Na moje nieszczęście Alan odwołał dziś spotkanie . Teraz umrę od wyczekiwania na jutro. Ruszyłam powoli do wyjścia.
- Co taka zrezygnowana skarbie? - zapytał mnie Edward łapiąc moją dłoń - Nie chcesz jechać? Mogę pojechać sam, nie ma sprawy.
- Ależ oczywiście, że chcę! - krzyknęłam mu w twarz, odrobinę zbyt pobudzona - Nie mogę się już doczekać!
Nie mogę tego odwlekać, nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna okazja - pomyślałam,
- No to chodźmy się spakować.
- Chodźmy.
Ruszyłam radośnie do akademika. Nawet na moment nie puszczałam dłoni Edwarda, mojej przepustki do dawnego życia. Do życia pełnego kolorów i kształtów. Rozstaliśmy się dopiero przed drzwiami naszych pokoi. Pakowanie zajęło mi dziesięć minut. I co teraz? Muszę coś robić bo zwariuję. Była dopiero trzecia. Za wcześnie na spanie, pływanie odpada, jeść mi się nie chce. Za to jak zawsze mam ochotę na Edwarda. Poza tym wielce prawdopodobnym było, że będzie to nasza ostatnia wspólna noc. Jutro, a najdalej pojutrze mój kochanek, przestanie nim być. Może mały maraton - pomyślałam i udałam się do jego pokoju.
- Edwardzie? - szepnęłam - Jesteś?
- Jestem.
- Może poćwiczymy kilka nowych pozycji z Kamasutry - uśmiechnęłam się.
Dosłownie w dwie sekundy znalazł się przy mnie. Pocałował mnie mocno i wziął na ręce.
- Najpierw pójdziemy pod prysznic moja piękna.
- Prowadź - uśmiechnęłam się zalotnie.
Będzie mi tego brakowało - pomyślałam.
Edward
Spakowałem się szybko, w końcu jechaliśmy tylko na weekend. Miałem nadzieję, że rodzice pokochają Bellę, tak jak ja i że ojciec spróbuje jej pomóc odzyskać wzrok. Reakcji Carlisle'a na to, że w moim życiu pojawił się ktoś ważnym bałem się jak diabli. W końcu zawsze powtarzał, że póki co mam skupić się na muzyce, a na miłość przyjdzie czas, gdy już będę ustawiony. Moje rozmyślania przerwało nagłe otwarcie się drzwi od łazienki. Stała w nich Bella.
- Edwardzie? - szepnęła - Jesteś?
- Jestem.
- Może poćwiczymy kilka nowych pozycji z Kamasutry? - uśmiechnęła się.
Dosłownie w 2 sekundy znalazłem się przy niej. Pocałowałem ją mocno i wziąłem na ręce.
- Najpierw pójdziemy pod prysznic moja piękna.
- Prowadź.
Zaniosłem ją do łazienki i rozebrałem do naga. Sam też zdjąłem ubranie. Weszliśmy do kabiny. Umyłem jej piękne ciało i włosy, a ona jednocześnie myła mnie. Woda spłukiwała pianę z naszych nagich ciał. Zakręciłem kurek i wyszedłem pierwszy. Założyłem szlafrok i naszykowałem ręcznik dla Belli. Pomogłem jej wyjść z kabiny i powoli wytarłem każdy skrawek jej ciała do sucha. Gdy na jej skórze nie było już ani kropli wody podałem jej szlafrok i wziąłem ją znów na ręce. Ułożyłem ją na łóżku i mocno wtuliłem się w nią. Gdy już miałem zacząć całować jej miękkie usta, usłyszałem walenie do drzwi.
- Edward, otwórz, musimy porozmawiać!
To był Jasper.
- E… już, moment - odpowiedziałem.
Złapałem Bells i pobiegłem z nią do jej pokoju. Posadziłem ją na łóżku i mocno pocałowałem.
- Zaraz wrócę.
- No ja myślę. - uśmiechnęła się.
Pobiegłem do siebie zamykając za sobą drzwi łazienki.
- Wejdź - zawołałem do stojącego za drzwiami Jazza .
Jasper wszedł szybkim i pewnym krokiem. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po pokoju. Czyżby szukał dowodów na obecność Belli?
- Wybacz, że musiałeś czekać, ale brałem prysznic - powiedziałem.
- Podobno jedziecie jutro spotkać się z twoimi rodzicami?!
Jego pytanie brzmiało bardziej jak twierdzenie, a jego mina była dość nieodgadniona.
- Tak - odparłem - ruszamy z samego rana i wracamy w niedzielę wieczorem.
- Edwardzie muszę ci coś powiedzieć… - zamyślił się.
- Nie martw się Jazz nie skrzywdzę jej.
- Wiem, ale myślę, że ona może skrzywdzić ciebie.
- Co? - krzyknąłem i natychmiast ściszyłem głos bojąc się, że Bella podsłucha naszą rozmowę.
- Widzisz, mam wrażenie, że Bells spotyka się z tobą tylko po to, aby dostać się do Carlisle'a. Wiem, że to moja siostra i powinienem być mimo wszystko po jej stronie, ale boję się, że krzywdząc ciebie starci resztki przyzwoitości jakie w niej zostały. Ona kiedyś była miłą, kochającą i pełną ciepła dziewczyną. Po wypadku zamknęła się w sobie. Szukaliśmy dla niej ratunku, zbieraliśmy kasę na specjalistów. Nikt nie potrafił jej pomóc, a twój ojciec odmówił jej spotkania, nie podając żadnych argumentów. Gdy Bella dowiedziała się o tym, z dnia na dzień stawała się coraz gorsza, próżna i chamska, dążąca po trupach do celu. Oczywiście nie w stosunku do wszystkich. Jednak gdy czegoś chce albo ktoś nadepnie jej na odcisk nie przebiera w środkach.
- Jak to jej odmówił? - do mnie dotarł tylko ten fragment, lecz po chwili dodałem - Przy mnie Bells jest wrażliwą i kochającą dziewczyną.
- Po prostu powiedział, że jej nie przyjmie. Nie drążyliśmy tematu, bo był bardzo stanowczy.
- Hmm…
- Edwardzie, czy moja siostra dała ci kiedyś do zrozumienia, że jej na tobie zależy? - zapytał - Obserwuję was i niestety umacniam się wciąż w przekonaniu, że dla niej jesteś owym trupem, którego ona zmiażdży, aby spotkać się z twoim ojcem.
- Mylisz się - wysyczałem - Wyjdź już.
- Mam nadzieję, że masz rację. Do widzenia.
Jasper wyszedł pozostawiając mnie z tysiącem myśli. Czy ona naprawdę jest zimną i wyrachowaną suką? Mój Anioł? Nie, to niemożliwe!
Musiałem przestać o tym myśleć. Szybko przeszedłem przez łazienkę do jej pokoju, podbiegłem do łóżka, na którym leżała i wpiłem się w jej usta. Chciałem odegnać złe myśli i wyrzucić słowa Jazza z mojego umysłu.
Kocham ją - pomyślałem - i ona na pewno także darzy mnie uczuciem.
Odsunęła się ode mnie, dysząc przy tym głośno.
- Czego chciał mój braciszek? - zapytała - Wydajesz się być zdenerwowany.
- Nic takiego Bells, nie przejmuj się. Proszę, teraz chcę tylko być z tobą skarbie.
Nic już nie odpowiedziała. Wstała z łóżka i podeszła do wieży stojącej na półce. Włączyła muzykę i zaczęła kołysać się w rytm melodii. Powoli rozwiązywała pasek szlafroka, kręcąc przy tym biodrami. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Gdy rozchyliła poły swojego okrycia, moim oczom ukazał się czerwony gorset, koronkowe figi i pończochy. Kiedy ona zdążyła to założyć? Do diabła z tym. Była taka piękna i seksowna. Wydałem z siebie jęk, a mój Anioł uśmiechnął się przekornie. Wolnym krokiem zbliżała się do mnie, skupiając się na drodze wyznaczanej przez mój oddech. Postawiła stopę na moim kolanie.
- Zdejmij je! - rozkazała wskazując na pończochy.
Ręce trzęsły mi się z podniecenia. Nie odrywając od niej wzroku złapałem za jej udo, sięgając zbędnego na ten czas fragmentu odzieży. Gdy uwolniłem jedną nogę od krępującej ją materiału, Bella podstawiła mi drugą. Szybko powtórzyłem czynność. Usiadła na mnie okrakiem ocierając się o moją męskość. W przeciwieństwie do niej miałem na sobie tylko szlafrok. Miałem wrażenie, że zaraz eksploduję. Bella pocałowała mnie delikatnie i zaczęła rozwiązywać sznurki gorsetu. W skupieniu przyglądałem się jej poczynaniom.
- Ściągnij to ze mnie! - znów odezwała się władczym tonem.
Spełniłem jej prośbę z nieukrywaną przyjemnością. Siedziała na mnie w samych majtkach. Zacząłem całować jej szyję. Schodziłem po woli w dół, aż dotarłem do piersi. Przez moment wpatrywałem się w sterczące z podniecenia sutki Belli, by po chwili złapać prawego ustami. Pieściłem go delikatnie, obrysowując jego kształt językiem. Po chwili puściłem go i zabrałem się za drugiego. Bella wzdychała i kręciła biodrami. Moje podniecenie rosło. Bawiła się mną. Nie wiedziałem ile jeszcze wytrzymam. Jakby czytając w moich myślach wstała i odwróciła się tyłem do mnie. Pochyliła się do przodu wypinając swój tyłeczek i powoli zdejmując majtki. Jeszcze moment i zejdę na zawał - pomyślałem, gdy moim oczom ukazywały się jej jędrne pośladki. Złapałem ją za biodra i zdecydowanym ruchem odwróciłem przodem do mnie. Następnie wpiłem się w jej kobiecość. Byłem gwałtowny i delikatny zarazem. Bella jęczała, trzymając moją głowę mierzwiła mi włosy. Nagle odciągnęła mnie od siebie i sięgnęła do mojego szlafroka. Rozwiązała go i zsunęła ze mnie. Pchnęła mnie zdecydowanie, tak, abym leżał i usiadła na mnie. Wbiłem się w nią. Była taka ciepła i wilgotna. Poruszała się rytmicznie kołysząc biodrami. Byłem rozpalony do granic możliwości, wiedziałem, że długo nie dam rady.
- Bells… nie wytrzymam - wysapałem.
Nie odpowiedziała. Przyspieszyła tylko, by po chwili zatrząść się w ekstazie. Natychmiast dołączyłem do mojej ukochanej. Opadła na mnie zmęczona. Ucałowałem ją w czoło i przytuliłem do siebie. Gdybym teraz umarł byłbym szczęśliwy. Zasnęliśmy w pozycji w jakiej zakończyliśmy.
ROZDZIAŁ XVI - U CULLENÓW
Bella
Wyjechaliśmy z samego rana. Nadal byłam zmęczona, więc w samochodzie od razu zasnęłam. Obudziłam się, gdy stanęliśmy.
- Jesteśmy? - zapytałam.
- Tak, właśnie dojechaliśmy.
Z jednej strony byłam strasznie podekscytowana na myśl o spotkaniu z Carlislem, z drugiej bałam się go - w końcu odmówił mi pomocy dwa lata temu, a ja nie miałam pojęcia, czym wówczas się kierował. Była też kwestia mojego kochanka. Wiedziałam, że to koniec i zrobiło mi się odrobinę żal. W tej sprawie miałam mieszane uczucia. Nie mogłam się zdecydować.
Miotana licznymi wątpliwościami, w końcu wysiadłam z samochodu i podałam dłoń Edwardowi. Szliśmy powoli, a ja skupiałam się na każdym postawionym kroku. Podążaliśmy chyba przez ogród, bo dookoła unosił się zapach kwiatów i śpiewały skowronki.
- Uwaga, schody - powiedział Edward. - Dziesięć stopni.
Przytaknęłam i weszłam z nim na górę. Gdy staliśmy już na szczycie schodów, otworzył drzwi i poprowadził przed sobą do wnętrza posiadłości.
- Muszę ją przeszukać, Edwardzie - odezwał się jakiś mężczyzna. Jego głos był bardzo głęboki i donośny. Przypominał nieco barwę Emmetta.
- Wiem, Feliksie - odpowiedział mu i zwrócił się do mnie: - Bells, Feliks jest szefem ochrony mojego ojca. Ma obowiązek sprawdzania gości.
- Okej, rozumiem. Proszę, niech pan czyni swoją powinność - mówiąc to, uśmiechnęłam się ironicznie.
Po przeszukaniu mnie i moich rzeczy osobistych, ochroniarz łaskawie pozwolił nam ruszyć dalej. Przemieszczaliśmy się wolno korytarzami, aż wreszcie dotarliśmy do celu.
- Panie przodem. - Edward nie puszczając mojej dłoni, przepuścił mnie w drzwiach.
- Edwardzie, witaj! - Usłyszałam męski głos.
- Synku, cieszę się, że nas odwiedziłeś - powiedziała kobieta i podbiegła do syna.
Edward zabrał moją dłoń, aby przywitać się z matką, lecz po chwili znów trzymał mnie kurczowo.
- Mamo, tato, proszę, poznajcie Bellę - zaczął - moją dziewczynę.
Kogo? - pytałam się w myślach. A niech mu będzie, na razie. Nasz związek nie potrwa długo. Dziś się zakończy.
- Miło mi państwa poznać. Nazywam się Bella Swan.
- Witaj - odpowiedzieli chórem państwo Cullen.
- Skąd pochodzisz, Bello?- zapytał mnie Carlisle.
- Z Forks.
- Och… - Carlisle wydał z siebie cichy dźwięk. Czyżby mnie kojarzył? Zapewne. Podświadomie czułam, że moja wizyta nie przebiegnie bezproblemowo, miałam wrażenie, że dowiem się czegoś, co może mi się nie spodobać.
- Edwardzie, mogę cię prosić na słowo? - przerwał moje rozmyślenia Cullen senior.
- Oczywiście. Bells, zaraz wracam.
- Okej - odparłam.
Nie było ich jakieś dziesięć minut. Czas minął mi szybko. Rozmawiałam z matką Edwarda - Esme. Była to bardzo ciepła i miła kobieta. Od razu zauważyła, że nie widzę, bo pomogła mi dostać się na drugi koniec salonu i posadziła na kanapie.
- Bello - zaczęła - od jak dawna nie widzisz?
- Od trzech lat. Potrącił mnie samochód i straciłam wzrok. Staram się żyć normalnie, ale nie zawsze się udaje.
- Myślę, że życie jeszcze ci się ułoży. Czuję to.
Masz rację, zdecydowanie masz rację - pomyślałam. Nie okazała mi współczucia, dzięki czemu nie poczułam do niej niczego negatywnego, ale i tak jej osoba była mi obojętna.
W tym momencie usłyszałam krzyki, dochodzące z miejsca, do którego udał się Edward ze swoim ojcem. Ktoś trzasnął drzwiami. Po chwili poczułam dłoń Edwarda na moim ramieniu.
- Wyjeżdżamy stąd! - warknął. - Natychmiast!
- O nie, Edwardzie! - wrzasnął wściekle Carlisle. - Ona musi poznać prawdę! Ty musisz poznać prawdę!
Edward
- Edwardzie, mogę cię prosić na słowo? - zwrócił się do mnie mój ojciec.
- Oczywiście. Bells, zaraz wracam.
- Okej - odparła, puszczając moją dłoń.
Niechętnie udałem się z nim do jego gabinetu. Zupełnie nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Nie miałem pojęcia, o czym tak pilnie chciał rozmawiać.
Gdy tylko znaleźliśmy się za drzwiami, Carlisle syknął:
- Skąd ona się tu wzięła?
- No... Przywiozłem ją samochodem - odparłem ironicznie.
- Nie traktuj mnie jak idiotę, synu! - zagrzmiał. - Co ta dziewucha robi w prestiżowej szkole we Włoszech?
- Jak śmiesz tak mówić o kobiecie, którą kocham?!
- Co... Co robisz? Nie gadaj głupstw! Ile się znacie, tydzień? Dwa?
- Dwa. I nic ci do tego. O co ci chodzi? - zapytałem.
- Synu, ona cię nie kocha. Ona jest z tobą tylko dlatego, że ja jestem chirurgiem, okulistą światowej sławy. Lekarzem, który może jej pomóc i człowiekiem, który... - zawiesił głos.
- Który, co?
- Człowiekiem, który dwa lata temu odmówił jej leczenia!
- Co? Czemu? - Udawałem zdziwionego. W końcu Jasper powiedział mi o tym wczoraj, ale chciałem poznać przyczynę.
- Bałem się, że wyjdzie na jaw, że brałeś udział w wypadku, przez który ona straciła wzrok. To Seth prowadził, ale i tak byłeś winny współudziału - obaj byliście pijani! Znaleziono was przy drodze, jednego na drugim. Ach… Co ja mam począć Edwardzie?
- Kłamiesz! Nie wierzę ci! To nie może być prawda! - wrzeszczałem.
Czy to możliwe? - zastanawiałem się w myślach. Nie pamiętałem nic z tamtego wieczoru. Wiedziałem, że miałem wypadek, ale co ja robiłem w Forks? Wszystko stawało się coraz dziwniejsze. Czy Bella faktycznie się mną tylko bawiła? Czy naprawdę byłem tym zasranym trupem, o którym mówił Jazz? Nie, nie wierzę. Moja Bella nie wykorzystywałaby mnie w ten sposób.
Wybiegłem z gabinetu, trzaskając drzwiami. Podbiegłem do mojego Anioła i złapałem ją za ramię.
- Wyjeżdżamy stąd! - warknąłem. - Natychmiast!
- O nie, Edwardzie! - wrzasnął wściekle Carlisle. - Ona musi poznać prawdę! Ty musisz poznać prawdę!
ROZDZIAŁ XVII - PRAWDA BOLI
Bella
O czym oni do diabła mówili? Jaką prawdę? Pewnie powiedział Edwardowi, że kiedyś się z nim kontaktowałam w sprawie operacji. Domyślił się, że traktuje jego syna jak przepustkę do mojego ponownego widzenia i powiedział mu to? Ale o czym nie wiedziałam ja? Czyżby zamierzał wyjawić mi, czemu nie chciał mi pomóc? I tak zakończył się zabójczy seks z Edwardem Cullenem - ech, życie jest do dupy. Miałam wrażenie, że moje przemyślenia trwają godzinami. Ciszę przerwała Esme.
- Carlisle? O co tu chodzi? - zapytała męża.
- Kochanie, ta dziewczyna wykorzystuje naszego syna. Spotykała się z nim tylko po to, aby zobaczyć się ze mną…
- To mocne słowa - przerwała mu. - Masz jakieś dowody na ich potwierdzenie?
- Niestety tak… - zawiesił głos.
- Słuchamy - powiedziała.
- Dwa lata temu Bella kontaktowała się ze mną telefonicznie. Chciała, abym ją zoperował, a ja jej odmówiłem! Zatem wiedziała, kim jestem i kim jest Edward.
- Czy to prawda, Bello? - Esme zwróciła się do mnie.
- Tak - odpowiedziałam krótko. Nie chciało mi się od razu zagłębiać w sprawę. Pragnęłam dowiedzieć się wszystkiego, co przede mną ukrywał. ?
- Kochanie… Nie rozumiem - wyszeptał Edward.
Nie odpowiedziałam. Czekałam na rozwój sytuacji. Dziś miało się wiele wydarzyć, wiele złego, ale może w tym wszystkim będzie szansa i dla mnie?!
- Czemu odmówiłeś jej operacji? - zapytała.
- Bo… - zawahał się.
- Dokończ! - nakazał mu syn z rezygnacją. Nie miałam pojęcia, o co tu chodzi, ale zżerała mnie ciekawość.
- Widzisz, skarbie… To Seth i Edward spowodowali wypadek, w którym ucierpiała ta dziewczyna. Seth był kierowcą, ale wina leży także po stronie Edwarda. Seth nic nam już nie wyjaśni, a nasz syn nic nie pamięta. Bałem się, że to się wyda i trafi do więzienia. Użyłem więc swoich wpływów…
- Co?! - wrzasnęłam. - Jak pan śmiał?! Tym bardziej powinien mi pan pomóc!
Byłam wściekła na Carlisle'a. Na Edwarda nie, nawet nie wiem, dlaczego. Cały swój gniew skupiłam na jego ojcu. Pieprzeni politycy, władza uderza im do głowy.
- I zniszczyć karierę mojemu synowi? - spytał.
- Gówno mnie to obchodzi. Teraz mnie pan zoperuje, inaczej… - zawiesiłam głos.
- Inaczej co?
- Inaczej pójdę na policję i zniszczę karierę wam obojgu! - wysyczałam wściekle.
Oto kim byłam, wredną suką. Zdzirą dążącą do celu po trupach! Edward puścił moje ramię. Trudno. Gdy odzyskam wzrok, będę mieć facetów na pęczki. Już teraz się ślinią. Po co mi jakiś Edward?!
- Zapraszam do gabinetu, Bello, muszę obejrzeć twoje oczy. - Beznamiętny ton głosu Carlisle'a przerwał moje rozmyślania.
Podał mi ramię i ruszyliśmy w stronę drzwi. Edward ani drgnął.
Gdy doszliśmy na miejsce, Carlisle posadził mnie na fotelu i zabrał się za robienie wywiadu. Podstawowe urządzenia do badaniu wzroku miał w gabinecie, w końcu był milionerem. Przeprowadził kilka najważniejszych testów, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku.
- To dziwne… - powiedział w końcu. - Bardzo dziwne i zaskakujące!
- Co? - zapytałam z przerażeniem.
- Bello, czemu nikt nie potrafił ci pomóc? Co lekarze mówili? U kogo byłaś?
- U kilku specjalistów w Stanach. Każdy mówił, że nie wie, czemu nie widzę. Twierdzili, że wszystko jest w porządku i powinnam widzieć. Sugerowali problemy neurologiczne, ale sprawdziliśmy - mój mózg był całkowicie w porządku.
- Banda debili - zaśmiał się Carlisle. - Nie wiem jak to możliwe, ale winne są nerwy oczne. Tylko. Operacja powinna być prosta i - co najważniejsze - skuteczna. Potrzebujemy trochę czasu na przygotowania. Co powiesz na styczeń?
- Nowy rok, nowe spojrzenie - zaśmiałam się. - Zgadzam się, oczywiście.
- Zatem postanowione. A teraz wracajmy.
- Jeszcze moment - przerwałam mu. - Za chwilę porozmawiam z Edwardem, jestem mu to winna, ale mam prośbę…
- Tak?
- Czy później ktoś mógłby odwieźć mnie do Mediolanu.?
- Dobrze, Bello. Ja też mam prośbę. Zniknij z życia mojego syna.
- Niczego innego nie pragnę! - Była to prawda tylko w połowie, ale rozstanie wydawało się raczej nieuniknione i konieczne.
Edward
Nie mogłem się poruszyć. Jedyne o czym teraz marzyłem, to obudzić się z tego koszmaru. Czy to naprawdę była tylko gra? Niemożliwe, żeby była tak świetną aktorką. A te wszystkie wspólne noce? Czy dla niej był to tylko seks? Faktycznie, bardzo mało ze sobą rozmawialiśmy, ale nie przypuszczałem, że ona się mną bawiła. Była taka jak wszystkie panienki. Kłamliwa, obłudna suka! NIE! Nie moja Bella, mój Anioł. Na pewno wyjaśni mi wszystko, gdy będziemy sami. Dowiem się wszystkiego, muszę.
- Edwardzie - odezwała się moja matka. - Mogę ci jakoś pomóc? O niczym nie wiedziałam! Przysięgam!
- Wiem, mamo. Ty nie jesteś taka jak on. - Ból w moim głosie musiał być ogromny, bo Esme podeszła do mnie i mocno przytuliła.
- Wszystko się ułoży, synku. Musicie spokojnie porozmawiać. Wszystko się ułoży!
Nie wiedziałem, kogo przekonuje - siebie czy mnie.
Nie miałem pojęcia, co będzie dalej ze mną i z Bellą. Teraz wszystko było w jej rękach. Ja kochałem ją nad życie, a ona? Jedno wiedziałem na pewno - nic już nie będzie takie jak kiedyś.
Drzwi gabinetu ojca otworzyły się. Wyszli. Ojciec miał nieodgadniony wyraz twarzy, a Bella… Bella się uśmiechała.
- Operacja odbędzie się na początku stycznia. Myślę, że Bella ma duże szanse - powiedział Carlisle.
- Cieszę się - szepnąłem i zwróciłem się do Belli. - Możemy porozmawiać?
- Myślę, że powinniśmy.
Złapałem ją za rękę i wyszliśmy.
ROZDZIAŁ XVIII - ROZSTANIE
Edward
Szliśmy w milczeniu przez rezydencję. Całą drogę mocno trzymałem jej dłoń i układałem sobie w głowie to, co przed chwilą się wydarzyło. Zastanawiałem się, co mam jej powiedzieć i co ona powie mi. W głębi duszy ciągle miałem nadzieję, że chociaż część z tego, co zostało powiedziane, okaże się nieprawdą, że to wszystko nie oznacza rozstania. Wyszliśmy z posiadłości i udaliśmy się do ogrodu. Posadziłem Bells na ławce i usiadłem.
- Isabello - zacząłem - uwierz mi, nie miałem pojęcia, że nie widzisz z mojego powodu. Nawet jeśli prowadził Seth, to i tak czuję się winny. Okropnie męczy mnie także zachowanie ojca w stosunku do ciebie.
- Edwardzie, błagam, przestań się kajać przede mną. Czy ty nie widzisz, że cię wykorzystałam? Czemu tobie jest przykro?
- Bo cię kocham.
- Nie bądź śmieszny, Edwardzie - parsknęła. - Znamy się dwa tygodnie. Mało rozmawiamy, więc nawet nie wiemy o sobie zbyt wiele. Łączył nas seks, dobry seks. To wszystko.
- Nieprawda! - Pokręciłem głową, a w oczach pojawiły się łzy. - Nie wierzę, że nic do mnie nie czujesz. Myślałem, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, ale poznałem ciebie…
- Edwardzie, byłeś dla mnie instrumentem, przykro mi. Wykorzystałam cię - mam ci to przeliterować, abyś zrozumiał? Nie jestem najlepszym człowiekiem. Nie wierzę także w miłość od pierwszego wejrzenia, bo jakbyś nie zauważył, jestem ślepa. - Wybuchła śmiechem.
- Bello, błagam cię, nie odpychaj mnie… - Byłem już na skraju załamania. - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz.
- Jesteś nieznośny! Edwardzie, jedyne czego żałuję w tej chwili to tego, że ta rozmowa nie odbyła się nazajutrz - miałam nadzieję na pożegnalny seks! Chociaż już wczoraj zapobiegawczo dałam z siebie wszystko.
Zadała mi ostateczny cios, wypowiadając te słowa. Ona faktycznie wszystko sobie zaplanowała, nawet pieprzenie na „do widzenia”. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie zranił, ale nigdy też w moim życiu nie było kogoś takiego jak Bella.
- Ja się tak łatwo nie poddam! Jeszcze ci udowodnię, że i ty mnie kochasz!
- Czy to groźba? - Zaśmiała się ironicznie. - Mam się bać? A może powinnam zatrudnić ochronę?
Nie odpowiedziałem. Złapałem ją w ramiona i mocno przycisnąłem swoje wargi do jej. Nawet nie drgnęła. Odszedłem, zostawiając ją samą w nieznanym miejscu. Czułem się jak mały, skrzywdzony chłopiec. Biegłem przez ogród, co chwila potykając się o jakieś gałęzie, a łzy same cisnęły mi się do oczu.
- Będę o ciebie walczył, Isabello! - krzyknąłem i upadłem na trawę. Leżałem tak dobre dwie godziny, analizując każdą minutę od momentu naszego pierwszego spotkania. Będę walczył! - obiecałem sobie w myślach.
Bella
Szliśmy w milczeniu przez rezydencję. Całą drogę mocno trzymał moją dłoń. Pewnie zastanawiał się, co ma mi powiedzieć. Ja także nad tym myślałam. Nie wiedziałam, czy wyznać mu prawdę już teraz, czy może udać niewiniątko i zabawić się jeszcze ostatni raz.
Wykładałam sobie w głowie wszystkie za i przeciw, postanowiłam jednak być odrobinę ludzka i dać mu już święty spokój. Tak, zakończę tę farsę! Wyszliśmy z posiadłości i udaliśmy się do ogrodu. Posadził mnie na ławce i usiadł obok.
- Isabello - zaczął - uwierz mi, nie miałem pojęcia, że nie widzisz z mojego powodu. Nawet jeśli prowadził Seth, to i tak czuję się winny. Okropnie męczy mnie także zachowanie ojca w stosunku do ciebie.
- Edwardzie, błagam, przestań się kajać przede mną. Czy ty nie widzisz, że cię wykorzystałam? Czemu tobie jest przykro? - Wkurzał mnie niemiłosiernie. Nie miałam siły go słuchać.
- Bo cię kocham.
Tego już było za wiele! Jak on śmie być tak głupi?! To nie jest normalne. Miałam ochotę mu przywalić. Zacisnęłam pięści. Nie, nie mogę tego zrobić. Bello, oddychaj - uspokajałam samą siebie. Wzięłam głęboki wdech, co okazało się błędem. Natychmiast poczułam zapach Edwarda. Siedział tak blisko, wystarczyło przysunąć się odrobinę i… NIE! Sprzeczne myśli krzyczały na siebie. W mojej głowie powstały dwa obozowiska, próbujące zwalczyć się nawzajem. Dość!
- Nie bądź śmieszny, Edwardzie - parsknęłam, starając się brzmieć poważnie. - Znamy się dwa tygodnie. Mało rozmawiamy, więc nawet nie wiemy o sobie zbyt wiele. Łączył nas seks, dobry seks. To wszystko.
Myślę, że to był ten przysłowiowy gwóźdź do trumny. I niewiele się pomyliłam.
- Nieprawda! - krzyknął. - Nie wierzę, że nic do mnie nie czujesz. Myślałem, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, ale poznałem ciebie…
Nie mogłam tego słuchać. Boże on jest taki żałosny! Poczułam delikatny, słony zapach i usłyszałam, że Edward cicho pociąga nosem. Cholera, on płakał. Przez chwilę poczułam wyrzuty sumienia, chciałam go przytulić z czysto ludzkiego odruchu, ale natychmiast przywołałam się do porządku.
- Edwardzie, byłeś dla mnie instrumentem, przykro mi. Wykorzystałam cię - mam ci to przeliterować, abyś zrozumiał? Nie jestem dobrym człowiekiem. Nie wierzę także w miłość od pierwszego wejrzenia, bo jakbyś nie zauważył, jestem ślepa! - Piękna riposta, byłam z siebie dumna. W moim przypadku nieprawdziwe było nawet stwierdzenie, że miłość jest ślepa - miłość w świecie Belli Swan nie istnieje!
- Bello, błagam cię, nie odpychaj mnie… - Głos mu się trząsł. - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz.
Wiedziałam to, a przynajmniej się domyślałam. Niewiele jednak mnie to obchodziło.
- Jesteś nieznośny! Edwardzie, jedyne czego żałuję w tej chwili, to tego, że ta rozmowa nie odbyła się nazajutrz - miałam nadzieję na pożegnalny seks! Chociaż już wczoraj, zapobiegawczo dałam z siebie wszystko.
To akurat była prawda. Żałowałam, że Edward tak szybko postanowił odwiedzić rodziców - liczyłam na jeszcze parę miesięcy zabawy. Ach, ci faceci, wszystko potrafią zepsuć.
- Ja się tak łatwo nie poddam! Jeszcze ci udowodnię, że i ty mnie kochasz!
Bałam się, że zechce spełnić swoją obietnicę. Bałam się, że mu ulegnę, nie tego że go pokocham, ale że zacznę tą miłość udawać, aby mieć go znów dla siebie. Nie wiedziałam, czemu, ale naprawdę nie chciałam go więcej krzywdzić.
- Czy to groźba? - Zaśmiałam się niemal histerycznie. - Mam się bać? A może powinnam zatrudnić ochronę?
Nie odpowiedział. Złapał mnie i pocałował łapczywie. Chciałam odwzajemnić pocałunek, on był taki pociągający. Nie drgnęłam, jednak. Puścił mnie. Odszedł, zostawiając mnie samą w nieznanym mi miejscu. Słyszałam, jak biegnie przez ogród.
- Będę o ciebie walczył, Isabello! - krzyknął i prawdopodobnie się przewrócił, bo usłyszałam trzask łamanych gałązek.
Niedoczekanie! Uparty jak osioł! Trzeba będzie go jakoś zniechęcić - pomyślałam i nie wiedząc, dlaczego pierwszy do głowy przyszedł mi James. Niedoczekanie- powtórzyłam w myślach.
ROZDZIAŁ XIX - NIEDOCZEKANIE
Bella
Edward do szkoły miał wrócić sam. Nie było mowy, abym mu towarzyszyła w drodze powrotnej ani żebym została na cały weekend. Odwiózł mnie szofer Carlisle'a, jeszcze tego samego dnia. Zmęczona wydarzeniami dzisiejszego przedpołudnia, zasnęłam chwilę po tym, jak kierowca odpalił silnik. Tym razem nie śniło mi się nic. Nagle poczułam, że ktoś szturcha moje ramię.
- Panno Swan…
- Hmm...
- Panno Swan…
W przebijającym się do mojej świadomości głosie, rozpoznałam szofera. Otworzyłam moje martwe oczy. Robiłam to bardziej z przyzwyczajenia niż konieczności.
- Obudziłaś się? Jesteśmy na miejscu - powiedział grzecznie.
- To wspaniale. - Uśmiechnęłam się. - Proszę, odprowadź mnie do drzwi, dalej dam sobie radę!
- Oczywiście.
Wysiedliśmy i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę akademika.
- Jesteśmy przy schodach - powiedział szofer.
- Dalej pójdę sama, proszę podać mi torbę.
- Bells, Bells! - Usłyszałam wołanie brata. - Czekaj, już biegnę.
- Widzę, że zostawiam cię w dobrych rękach - zwrócił się do mnie kierowca. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałam grzecznie.
Odszedł w stronę auta. Po chwili drzwi zatrzasnęły się i ruszył z piskiem opon.
- A gdzie zgubiłaś swojego chłoptasia? - spytał Jazz i ucałował mnie w oba policzki.
- On nigdy nie był i nie będzie mój.
- Okej, okej. Zapytam inaczej, gdzie Edward?
- Został w domu rodziców do jutra.
- Przecież mieliście spędzić tam razem weekend. Czemu wróciłaś sama?
- Jasper… - zaczęłam. - Wszystko się wydało, Edward już wie. To koniec naszej dziwacznej zażyłości.
- Och, Bells… Tak mi przykro.
- Czemu? Mnie nie! To i tak by się wydało, a ja przynajmniej osiągnęłam swój cel.
- Jaki cel? Co powiedział Carlisle Cullen?
- Braciszku, w styczniu mam operację! - wykrzyknęłam zadowolona.
Jasper złapał mnie w ramiona i kręcił mną w kółko, śmiejąc się przy tym ze szczęścia.
- Bello, tak się cieszę. Oczywiście nie pochwalam tego, co zrobiłaś Edwardowi, ale..
- Jazz, Edward sobie poradzi.
- No, nie wiem. On cię kocha. To widać.
- Jasper, skończmy na dziś temat Edwarda i jego problemów emocjonalnych, dobrze? - zapytałam.
- W porządku - odparł i poszliśmy na górę do mojego pokoju.
Gdy dotarliśmy, udałam się do łazienki, aby wziąć prysznic. W tym czasie Jasper rozpakował moją torbę i wyszedł z pokoju.
- Będę przy basenie!- krzyknął na odchodnym.
Wyszłam z kabiny i zawinęłam się w puszysty ręcznik. Cholera, nie mój ręcznik.
Matko, czy los uwziął się na mnie? Zapach Edwarda. Ręcznik Edwarda. Wspólna łazienka w naszej obecnej sytuacji to katorga. Odłożyłam go na miejsce i wyszłam naga z łazienki. Skierowałam się w stronę komody i wyciągnęłam z niej bikini. Na wierzch zarzuciłam pareo i powolnym krokiem zeszłam po schodach. Miałam nadzieję, że zastanę na dole Jamesa i nie zawiodłam się.
- Witaj, piękna - przywitał mnie, całując mój prawy policzek. - Tęskniłem.
- Cześć.
- Czyżbyś pogoniła swojego adoratora?
- Miałam go dość. - Zaśmiałam się zalotnie. - Mam nowego kandydata na oku.
Wypowiadając ostatnie zdanie, stwierdziłam, że jednak mój mózg już dawno mnie opuścił. Niewidoma ma coś na oku - zaraz się zsikam ze śmiechu. Na szczęście James nie zwrócił uwagi na to, co palnęłam. Złapał moją dłoń i poszliśmy na taras.
- Przynieść ci coś do picia? - zapytał.
- Poproszę. Mam ochotę na coś dobrego. Zaskocz mnie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Królowo.
Oddalił się w stronę kuchni. Plan zniechęcania Edwarda zapowiadał się wprost wybornie.
James nie kazał mi czekać zbyt długo. Pojawił się po chwili, podając mi drinka.
- Co to?
- Blue Bols z sokiem pomarańczowym, mój ulubiony - odpowiedział.
- Też go lubię, dzięki.
W rzeczywistości nie przepadałam za tym specyfikiem, ale chciałam się przypodobać Jamesowi. Nie tylko dlatego, że był mi potrzebny. Był także inny powód - lubiłam tego chłopaka.
- Idziemy popływać? - zapytałam, odstawiając szklankę.
- Chętnie.
Złapałam go za rękę i poszliśmy w stronę basenu. Pływaliśmy, wygłupialiśmy i śmialiśmy się. Było cudownie.
- Robi się późno - powiedziałam w końcu. - Chodźmy na górę, poćwiczymy jeszcze naszą piosenkę.
Mówiąc to, uśmiechnęłam się figlarnie. Chciałam, aby Edward zastał go jutro w łazience albo jak będzie wychodził z pokoju - byłoby idealnie.
- Prowadź, Królowo. - Zaśmiał się.
Co oni mają z tymi nazwami? Aniele, Królowo, skąd im się to bierze? - zastanawiałam się bezgłośnie. - Co jedno, to gorsze. I na pewno żadne do mnie nie pasowało. Cullen boleśnie się o tym przekonał.
Wyszliśmy z basenu. James podał mi ręcznik. Owinęłam się nim szczelnie i złapałam jego dłoń. Udaliśmy się do domu. Gdy byliśmy w salonie, otworzyły się drzwi wejściowe. Zamarłam, gdy poczułam jego zapach. Czemu wrócił wcześniej? Miał zostać u rodziców do jutra. Chociaż z drugiej strony, taki zwrot akcji był jak najbardziej trafiony. Krócej będzie się łudził.
- Witaj, Edwardzie - powiedział James.
- Hej - odburknął mu i pobiegł do sypialni.
- Chyba ma kiepski humor - skwitował jego zachowanie James.
- Pewnie pokłócił się z ojcem - odpowiedziałam beznamiętnym tonem i pociągnęłam go na górę.
Usiedliśmy na dywanie w moim pokoju. Piliśmy piwo i faktycznie ćwiczyliśmy naszą piosenkę. Byłam już nieźle wstawiona, nie przeszkadzało mi nawet, że ciągle mam na sobie bikini.
- Muszę się położyć - wyszeptałam.
- Okej, będę się zmywał.
- Nie, zostań ze mną.
Naprawdę chciałam, żeby został, ale nie jako mój kochanek.
- Zostań ze mną, jako przyjaciel - dodałam po chwili.
- Jeśli tego chcesz, Bello.
- Tego właśnie chcę.
Ułożyliśmy się na łóżku i nie dotykając, zasnęliśmy. Gdy nad ranem się ocknęłam, Jamesa już nie było, ale byłam mu wdzięczna, że ze mną został i za to, że nie chciał nic więcej. Nie wiem, czemu nie chciałam z nim być. Na pewno nie miałam w planach go wykorzystać, ale miałam wrażenie, że kryło się za tym coś więcej. I najgorsze, że miało coś wspólnego z Edwardem.
Czyżbym jednak nie była taką zdzirą, za jaką się uważałam?
Edward
Leżałem na tym pieprzonym trawniku i myślałem o Belli. Każda komórka mojego ciała należała do niej. Nie wiedziałem, co mam robić. Potrzebowałem jej, ale wiedziałem, że nie mogę jej zmusić, aby mnie pokochała. Jednak dałbym sobie łeb uciąć, że wcale nie byłem jej obojętny. Gdy wreszcie podniosłem się z murawy, Belli już nie było. Nie siedziała na ławce, nie przebywała już w posiadłości ani nawet w Rzymie. Demetri, szofer ojca, wiózł ją właśnie do akademika. Tak powiedziała mi matka. Ojca nie spotkałem już więcej tego dnia. Pożegnałem się z Esme i postanowiłem także wrócić do Mediolanu. Jechałem bardzo wolno, wciąż myśląc o mojej ukochanej. Na teren uczelni dojechałem pod wieczór. Siedziałem w samochodzie jeszcze przez godzinę, bojąc się spotkania z Bellą. Ból, jakiego dziś doświadczyłem był wystarczająco dotkliwy. Nie wiem, czy dałbym radę znieść więcej.
W końcu zdecydowałem się wysiąść. Nie mogłem nawet przypuszczać, jak zły wybrałem moment. Otworzyłem drzwi i ujrzałem ich. Moja Bella i pieprzony gitarzysta.
- Witaj, Edwardzie - odezwał się James.
- Hej - odburknąłem mu i pobiegłem na górę, dławiąc się napływającymi łzami.
Wpadłem do pokoju jak burza. Nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Każda komórka mojego ciała cierpiała teraz niewyobrażalne katusze. Tylko masochista mógł wpaść na taki pomysł jak ja w owej chwili. Podniosłem się i udałem do łazienki. Zamknąłem drzwi, aby Bella nie mogła wejść i usiadłem u ich stóp. Tak, niewątpliwie byłem masochistą, chorym, popieprzonym masochistą.
Po chwili weszli do jej pokoju, śmiejąc się głośno. Ze mną nigdy tak dobrze się nie bawiła - pomyślałem. Bella zaczęła śpiewać, miała niesamowicie piękny głos. Dotarło do mnie, że ćwiczą piosenkę. Czasem jej się myliło, widocznie trochę już wypiła. To tłumaczyło także, czemu nie przyszła do łazienki przebrać się z mokrego kostiumu. Co prawda, teraz na pewno był już suchy.
- Muszę się położyć - usłyszałem jak szepcze.
- Okej, będę się zmywał - powiedział gitarzysta.
Tak, musisz, zdecydowanie - pomyślałem - Wynocha od mojej ukochanej!
- Nie, zostań ze mną.
Co? Nie! To nie możliwe. Jak ona mogła? To już za wiele nawet dla takiego masochisty jak ja. Wstałem i wyszedłem z łazienki. Załamany położyłem się do łóżka. Nie mogłem spać. Znów męczył mnie potworny ból głowy. Kręciłem się na łóżku, nie wiedząc, co ze sobą począć. Może pójdę na balkon i zobaczę co robią? Idiota - skarciłem się w myślach. I co zrobisz, jak zobaczysz ją pieprzącą się z tym zasranym Don Juanem? - pytałem się. Pokazała mi, że moja walka jest bezsensowna. Nie mogłem jej zmusić do pokochania mnie. Pozostało mi cierpienie w samotności. Chciałem umrzeć w tym momencie. Zamiast śmierci w końcu przyszedł sen. Śniła mi się nasza pierwsza wspólna noc - moja i Belli.
ROZDZIAŁ XX - ŻYCIE
Bella
Niedziela. Kolejny dzień słodkiego lenistwa. Wstałam i powolnym krokiem skierowałam się do łazienki. Wciąż miałam na sobie bikini. Upewniwszy się, że drzwi do sypialni Edwarda są zamknięte, rozebrałam się i weszłam do wanny. Leżałam w niej dobrą godzinę. Najchętniej w ogóle bym nie wychodziła, ale mój plan zrujnowała, waląca w drzwi, Alice.
- Kąpię się, zaraz wyjdę! - krzyknęłam.
- Okej, będę na dole, w takim razie. Chcę pogadać.
Westchnęłam. Nie miałam ochoty na pogadanki. Złapałam za naszykowany wcześniej ręcznik - mój ręcznik - i wygramoliłam się z wanny. Założyłam pierwszą, lepszą sukienkę i zeszłam na dół. W domu było bardzo cicho. Słyszałam Alice, krzątającą się w kuchni. Poczułam zapach kawy.
- Z mlekiem, poproszę. - Uśmiechnęłam się.
- Znam twoje upodobania, Bello. Nie tylko kawowe…
- Co to, niby, ma znaczyć? - zapytałam, unosząc jedną brew.
- Och, Bells. Czy ty zawsze musisz być taka podejrzliwa? - Alice śmiała się, wypowiadając te słowa.
Wiedziałam, że ma zamiar rozmawiać ze mną o Edwardzie. Czułam to. Alice była moją przyjaciółką i dziewczyną mojego brata, ale była także kuzynką Cullena. Usiadłam przy stole i czekałam na jej ruch.
- Bells, wczoraj… - zaczęła niepewnie.
- Tak? No, wyduś to z siebie wreszcie! - Zniecierpliwienie było wyraźnie słyszalne w moim głosie.
- Jazz mi się oświadczył! - krzyknęła mi do ucha na jednym wydechu
Zamurowało mnie. Myślałam, że będziemy dyskutować o tym, jaka jestem zła i jak bardzo skrzywdziłam Edwarda. Nic bardziej mylnego.
- Bello? No, powiedz coś!
- Co? A, no tak, oświadczyny! Co odpowiedziałaś? Zgodziłaś się, mam nadzieję?!
- Oczywiście! Tak długo na to czekałam! - szczebiotała. - Będziesz moją druhną, Bells!
To nie było pytanie. Ona, jak zwykle, stwierdziła fakt! Przytaknęłam. Rzuciła mi się na szyję. Czułam, że jest mokra od łez, łez szczęścia. Wypiłyśmy kawę. Rozmawiałyśmy o miliardzie spraw i - ku mojemu zdziwieniu - ani razu o NIM! Byłam jej wdzięczna. Po godzinie plotkowania, rozstałyśmy się. Czułam, że muszę wrócić do pokoju. Bolała mnie głowa, bardzo. Nie miałam na nic siły ani ochoty. Cały dzień przeleżałam w łóżku.
Dni mijały w zawrotnym tempie. Uczelnia była coraz bardziej wymagająca. Próby pochłaniały cały mój wolny czas. Ćwiczyliśmy z Jamesem nawet w weekendy. Nie spotkałam Edwarda od dnia, gdy się rozstaliśmy. Żyłam występem i operacją. Kilka razy pozwoliłam sobie na relaks z Alice i Jasperem na basenie, ale zdarzało się to niezmiernie rzadko. Jednak, do czasu.
Dzień był wyjątkowo paskudny. Wiało i padało, choć było stosunkowo ciepło. Tego dnia odbywały się próby w grupach, a następnie, na prośbę Alana, mieliśmy pojawić się wszyscy w głównej auli.
- Czy to dziś ma podać osobę do tajnego projektu? - zapytałam.
- Tak. Ciekawe, kogo wybrał. - James był wyraźnie podekscytowany.
- Mamy jeszcze godzinę, ćwiczmy, zatem.
- Bells… - zaczął. - Muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? Coś się stało?
- Nie. To znaczy, tak, ale nic strasznego. Po prostu od dziś nie będę miał codziennie czasu na ponadprogramowe próby.
- Czemu? - Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Bells, ja… Zacząłem spotykać się z Lauren i chciałbym spędzać z nią więcej czasu.
- Och… - szepnęłam. - Rozumiem.
Byłam załamana. Wiedziałam, że dni znów będą mi się dłużyły i będę musiała ukrywać się przed Edwardem. Naprawdę nie chciałam się na niego natknąć. Czułam niezrozumiały ból, gdy tylko pomyślałam o krzywdzie, jaką mu wyrządziłam.
- Jesteś zła? - zapytał.
- Nie - skłamałam. - Skądże!
- To dobrze, jesteś dla mnie bardzo ważna, Bells. Nie chciałbym cię skrzywdzić.
- Wiem! Nie martw się o mnie ani o nasz występ. Podejrzewam, że i tak jesteśmy najlepiej przygotowani. Nikt inny nie ćwiczył tak często.
- Otóż to, moja droga, otóż to!- zaśmiał się James i przytulił mnie do siebie.
Wspólne próby bardzo nas do siebie zbliżyły. Zostaliśmy przyjaciółmi, bardzo dobrymi, może nawet najlepszymi. James początkowo chciał czegoś więcej, jednak po nocy, którą spędził ze mną w dniu mojego rozstania z Edwardem, zrozumiał, że potrzebuję przyjaciela i podjął wyzwanie. Zabawne - zdzira Swan potrzebuje przyjaciela. Zmieniłam się trochę. Wiedziałam to doskonale. Może to dzięki temu, iż pokonałam Carlisle'a Cullena - osobę, przez którą taka się stałam. Osiągnęłam cel, więc mogłam stać się normalna. Czyżby? A może dlatego, że skrzywdziłam Edwarda i dręczyły mnie wyrzuty sumienia? Suka z sumieniem. To brzmi, co najmniej, zabawnie.
Wybiła czternasta. Podnieśliśmy się z podłogi, na której siedzieliśmy i ruszyliśmy w kierunku głównej auli. James trzymał mnie za rękę. Jednak, w ciągu minionych dni, na tyle poznałam gmach uczelni, że mogłam poruszać się w większości samodzielnie. Minęliśmy drzwi i skierowaliśmy się w stronę krzeseł. Nigdzie nie słyszałam ani nie czułam Edwarda.
Dziwne. Alan czekał, aż usiądziemy. Miejsce Edwarda było koło mnie. Byłam przerażona wizją tego spotkania. Nic jednak się nie wydarzyło, bo fotel obok mnie pozostał pusty aż do końca próby.
- Witajcie! - Alan przerwał moje rozmyślania. - Zapewne wiecie, po co się tu dziś spotkaliśmy. Bez owijania w bawełnę. Chciałem was poinformować, że tajny projekt powierzyłem Edwardowi Cullenowi. Nie ma go tu z nami, bo już zaczął komponować piosenkę na występ.
Wszyscy zamarli. Usłyszałam słowa Tanyi, jaki to świat jest niesprawiedliwy. Kilka osób westchnęło w zazdrości.
Ja poczułam radość. Zdziwiło mnie to, ale naprawdę ciszył mnie sukces Edwarda. Może szybciej zapomni o krzywdach, które mu wyrządziłam? Bello co się z tobą dzieje? - skarciłam się w myślach. - Czemu obchodzi cię jego szczęście? Edward trzymał się ode mnie z daleka, nie spełnił swojej groźby - nie próbował udowodnić mi, jak bardzo go kocham. Prychnęłam. Nie zamierzałam więcej o tym rozmyślać.
- Bells, wracasz do domu? - spytała Alice, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Tak, chodźmy.
Podałam jej dłoń i wyszłyśmy z sali.
Minął kolejny miesiąc. Ani razu nie wpadliśmy z Edwardem na siebie. Nie unikałam go specjalnie, więc albo on unikał mnie, albo był to czysty przypadek. Nie wiedziałam, co o tym sądzić. Jak zwykle uciekłam w muzykę. Ponieważ James, zgodnie z zapowiedzią, miał dla mnie mniej czasu, zapisałam się na siłownię wraz z Alice. Chodziłyśmy tam trzy razy w tygodniu, więc czas znów zaczął szybciej płynąć.
Edward
Cały następny dzień przeleżałem w łóżku. Nie miałem ochoty na rozmowy ani spotkania z nikim. Co jakiś czas ktoś walił w moje drzwi, ale nie reagowałem. Rozmyślałem. Wiedziałem, że jutro będę musiał iść na zajęcia, ale dziś miałem wszystko gdzieś. Przez moment w moim umyśle pojawił się pomysł, aby rzucić studia, ale nie mogłem. Musiałem być przy Bells. Nie łudziłem się już, że uda mi się ją odzyskać, ale potrzebowałem wiedzieć, że jest blisko. Mój chory umysł, na zmianę, wyobrażał sobie, co Bella robiła wczoraj z Jamesem i przypominał dni, które spędzała ze mną. Ku mojemu zdziwieniu, niedziela minęła mi bardzo szybko. Usnąłem koło dwudziestej pierwszej. Obudziłem się wcześnie rano. Powoli docierały do mnie wydarzenia z poprzednich dni. Prawda o wypadku, rozstanie, Bella z gitarzystą. Wstałem niechętnie i poczłapałem do łazienki. Zamknąwszy za sobą drzwi, nasłuchiwałem odgłosów, dochodzących z pokoju mojej ukochanej. Krzątała się, najwyraźniej szykując już do wyjścia. Wziąłem szybki prysznic.
Poniedziałek był moim ulubionym dniem. Tego dnia mieliśmy tylko jedne zajęcia - program autorski. W dodatku, odbywały się z samego rana, dzięki czemu miałem cały dzień dla Belli.
Miałem. Teraz będę miał go dla siebie. Właśnie w tym momencie stwierdziłem, że poniedziałek już nie jest moim ulubionym dniem. Wyszedłem z łazienki i założyłem na siebie pierwsze, lepsze ubranie. Wybiegłem z pokoju. Schodząc po schodach, myślałem tylko o tym, aby nie spotkać Bells, nie dzisiaj. Pokonując ostatni schodek, dobiegłem do drzwi i otworzyłem je z rozmachem.
- Co do… Och, Edwardzie, to ty!
- Tanya! Wybacz, nie chciałem. - Walnąłem ją drzwiami, czemu akurat ją?, zastanawiałem się. Teraz ta idiotka nie da mi spokoju przez najbliższy czas. Ledwo znosiłem ją podczas zajęć.
- W ramach przeprosin, możesz zabrać mnie na kawę! - Uśmiechała się.
Tylko nie to, błagam, niech mnie ktoś zabije! Moje myśli nie dawały mi spokoju.
- Niestety, nie mogę dziś, wybacz. W ogóle mam zawalony tydzień - tłumaczyłem jej.
- Edi, nie dam się spławić tak łatwo. Walnąłeś mnie drzwiami! - podkreśliła ostanie zdanie, a słodycz kapała jej z ust.
Zaraz zwymiotuję - pomyślałem.
- Okej, zobaczymy, co da się zrobić. - Uśmiechnąłem się szarmancko. - A teraz chodźmy na próbę.
- Prowadź - powiedziała ruda wariatka.
Całą drogę do budynku uczelni, Tanya trajkotała jak najęta. Normalnie słowotok. Wściekliznę ma jakąś czy co? - zastanawiałem się. Nawet gdybym chciał, nie dałbym rady wtrącić swoich trzech groszy, na szczęście nie chciałem. Nawet nie wiem, o czym mówiła. Plotła, co jej ślina na język przyniosła. Próba przebiegała koszmarnie. Tanya zamiast śpiewać, ciągle się do mnie przystawiała. Co chwila próbowała mnie dotknąć, niby przypadkiem. Nie miałem na to ochoty, ale dyskusja z nią była bezsensowna. Starałem się robić swoje, więc grałem jak gdyby nigdy nic. W końcu jednak przegięła. Bez żadnego ostrzeżenia podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach. Złapała mnie za włosy i wyszeptała do mojego ucha:
- Mogę zaoferować ci o wiele więcej niż ta ślepa wieśniaczka.
Krew we mnie zawrzała. Dość! Złapałem ją za rękę i zepchnąłem z kolan. Upadła na podłogę.
- Nigdy więcej nie waż się mówić o Belli w taki sposób! W ogóle o niej nie mów, a najlepiej się zamknij! - wysyczałem.
Byłem wściekły. Na nią, na siebie i na Bellę. Złość we mnie aż kipiała. Gdyby powiedziała jeszcze jedno słowo, mógłbym zrobić coś bardzo niemądrego. Na samą myśl o tym, wzdrygnąłem się. Nie odezwała się na swoje i moje szczęście. Pieprzony rudzielec siedział na podłodze i gapił się na mnie z otwartymi ustami. Wreszcie wstała i wyszła bez słowa.
Koniec na dziś - pomyślałem. Już miałem zbierać się do wyjścia, gdy otworzyły się drzwi. Stał w nich Alan i patrzył się na mnie pytająco. Pokręciłem głową, mówiąc:
- Kobiety!
Zaśmiał się i podszedł do mnie.
- Edwardzie, wybrałem ciebie do mojego tajnego projektu. Będziesz miał solowy występ. Jak u ciebie z komponowaniem?
- Uwielbiam pisać - powiedziałem spokojnie, próbując nie zdradzić mojej ekscytacji.
- Zatem daję ci miesiąc na skomponowanie krótkiego utworu.
- Dam radę!
- Nie wątpię, Edwardzie, nie wątpię - odpowiedział. - Będę zawsze do twojej dyspozycji, gdybyś potrzebował pomocy.
- W porządku, dziękuję za szansę.
Dni mijały szybko. Byłem pochłonięty moim solowym występem. Nie widziałem Bells już od dawna, co było dość dziwne zważywszy na to, iż mieszkaliśmy w jednym domu, na tym samym piętrze i mieliśmy wspólną łazienkę. Na zbiorowe próby, za przyzwoleniem Alana, także nie chodziłem. Minął miesiąc.
- Zagraj, Edwardzie - powiedział do mnie Alan.
Napisałem ten utwór dla Belli i myśląc o niej, grałem. Gdy zacząłem śpiewać, miałem przed oczami jej piękną twarz. Moje palce biegały po klawiszach, czułem się wspaniale. Czy to nie dziwne, że mimo tego, jak mnie potraktowała, wciąż ją kochałem?
Alan zaczął klaskać.
- To było niesamowite! - wykrzyknął.
Chciałem coś odpowiedzieć, lecz nagły ból przeszył moją czaszkę i pociemniało mi przed oczyma. Straciłem przytomność.
ROZDZIAŁ XXI - BEZ LITOŚCI
Edward
Słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Leniwie otworzyłem oczy. Musiałem iść do łazienki, nie miałem wyboru, natura wyraźnie dawała o sobie znać. Chciałem właśnie wstać, gdy poczułem, że czyjaś dłoń obejmuje mnie w pasie. Szybko odwróciłem głowę, nieco przerażony i zaskoczony. Nie spodziewałem się tego, co ujrzałem. Obok mnie, wtulony w moje plecy, leżał Anioł. Jej oddech łaskotał mi skórę, ręce ciasno owijały się wokół mnie, a nogi oplatały moje. Nagle potrzeba pójścia do toalety zniknęła. Spragniony dotyku i widoku Belli, odwróciłem się powoli w jej stronę. Była taka piękna, jaką ją zapamiętałem. Od naszego ostatniego spotkania minęły już prawie dwa miesiące. Ukrywaliśmy się przed sobą nawzajem z idealnym skutkiem. Bałem się ponownego odtrącenia, nie wiedziałem, jak o nią zawalczyć. Tak bardzo ją kochałem, że stałem się bezradny wobec jej decyzji. Jednak teraz, ona była przy mnie. Coś się musiało stać, coś się zmieniło. Nie interesowało mnie co, ważne, że tu była. Delikatnie przejechałem palcami po jej policzku. Po wpływem mojego dotyku, zmarszczyła nos. Po chwili znów rozluźniła mięśnie, przybierając łagodny wyraz twarzy. Sięgnąłem dłonią jej włosów. Głaskałem ją po głowie, powoli, delikatnie. Nie poruszyła się. Przytuliłem ją mocniej do siebie, odwzajemniła uścisk i ciaśniej oplotła moje nogi. Czułem jej oddech na swojej nagiej piersi. Bella miała na sobie koronkową koszulkę. Tą samą, w której przyszła do mnie po pierwszym wyskoku z Jamesem - ich pieprzonej mrożonej kawie. Czyżby poczuła się winna? Chciała mnie przeprosić? Schyliłem lekko głowę i ucałowałem Bells w czoło. Zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w jej włosy. Wdychałem jej zapach. Pachniała dziwnie, zupełnie jak nie ona, jakimiś lekami.
- Edwardzie, otwórz oczy! - Usłyszałem, jak mówi do mnie, ale nie reagowałem.
Chciałem je otworzyć, ale bałem się, że zniknie.
- Edwardzie, ocknij się - powtórzyła, ale jej głos stał się dziwny. Był mocny i chrapliwy.
Co się ze mną działo? Uniosłem powieki. Bella zniknęła, tak jak się tego obawiałem. Zamiast niej, zobaczyłem przerażone oczy Alana i dwóch ratowników medycznych.
- No, nareszcie! - wykrzyknął Alan. - Jak się czujesz?
- To był tylko sen? Tylko sen?
- O czym ty mówisz? Straciłeś przytomność, Edwardzie!
- Bells, gdzie jesteś, skarbie? - wyszeptałem i na powrót ogarnęła mnie ciemność.
Gdy ponownie otworzyłem oczy, znajdowałem się w szpitalu. Jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie miejsc. Byłem podłączony do rurki z tlenem i monitorowany.
To dziwne - pomyślałem. - Przecież to zwykłe omdlenie.
Chciałem wstać, gdy zorientowałem się, że jestem przypięty pasami do łóżka.
Co, do cholery?
- Ratunku, pomocy! - wrzeszczałem jak opętany. Nie miałem pojęcia, co się stało. Nie wiedziałem, czemu mnie przywiązano. Szarpałem się, krzycząc przy tym głośno. Do pokoju wpadła pielęgniarka. Na jej twarzy widoczne było przerażenie.
- Spokojnie, Edwardzie, spokojnie - mówiła. - Już cię rozwiązuję.
- Czemu jestem spętany? Co tu się, do diabła, dzieje?
- Zaraz przyjdzie lekarz i wszystko ci wyjaśni.
- Pani nie może? Proszę. - Gdybym mógł, padłbym na kolana, ale to było niemożliwe w tej chwili.
- Nie…
Pielęgniarka nie zdążyła nawet wypowiedzieć połowy zdania, gdy na salę wszedł kumpel mojego ojca, doktor Oravo.
- Proszę zostawić mnie z pacjentem samego - zwrócił się do kobiety.
Na te słowa przestała rozpinać krępujące mnie pasy i wyszła bez słowa. Lekarz podszedł do mnie i dokończył uwalnianie mnie. Następnie podsunął sobie stołek i usiadł przy moim łóżku.
- Edwardzie - zaczął - jak się zapewne domyślasz, straciłeś przytomność. Miało to miejsce dwukrotnie w niewielkim odstępie czasu. Podczas drugiego omdlenia miałeś napad padaczkowy.
- Jaki napad? - zapytałem, przerywając Oravie.
- Epileptyczny. Musimy wykonać kilka badań, aby dowiedzieć się, co ci jest. Powiedz, jak się czujesz?
Zabawne, dopóki nie zapytał, czułem się dobrze, a przynajmniej tak mi się zdawało. Jednak teraz, skronie pulsowały mi w zawrotnym tempie. Miałem wrażenie, że ktoś w regularnym tempie wali mnie młotkiem w czubek głowy.
- Chyba mam migrenę - powiedziałem w końcu.
Po wypadku migreny męczyły mnie przez pół roku. Myślałem, że minęły bezpowrotnie, ale jak widać, myliłem się. Nie miałem pojęcia, co to wszystko może oznaczać. Wiedziałem, że wyjaśnienie przyjdzie wraz z wynikami badań.
- Do tej pory zrobiliśmy ci badania krwi. Nie są rewelacyjne. Na pewno coś się dzieje, musimy tylko ustalić, jakie jest tego źródło. Wiemy na razie, że masz anemię i jesteś przemęczony. Potrzymamy cię tu trochę, abyś wydobrzał.
- Chcę wrócić do szkoły! - krzyknąłem poirytowany.
- Edwardzie, spokojnie. Jutro masz tomografię głowy, a dziś EEG. Gdy tylko dowiemy się, co ci jest i cię wyleczymy, wrócisz na uczelnię. Póki co, musisz odpocząć. Teraz cię zostawię. Proponuję drzemkę. Carlisle będzie tu za godzinę, musiałem go powiadomić.
- Och... - westchnąłem.
Odwróciłem głowę i zamknąłem oczy. Mimo, iż dopiero się ocknąłem, byłem strasznie zmęczony. Nie miałem nawet siły myśleć o tym, co powie ojciec. Wiedziałem, że nie pozwoli wrócić mi na uczelnię zbyt szybko. Zasnąłem. Nic mi się chyba nie śniło, a przy najmniej niczego nie zapamiętałem. Obudziłem się po trzech godzinach. Wstałem powoli z łóżka, próbując dostać się do toalety. Szło mi to bardzo mozolnie. Już miałem złapać za klamkę, gdy do pokoju wpadł mój tatuś.
- Synu! - krzyknął. - Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Jak to się stało?
Strzelał pytaniami jak z karabinu maszynowego.
- Czuję się dobrze - skłamałem.
Tak naprawdę moje samopoczucie było fatalne. Kręciło mi się w głowie, wciąż dokuczała mi migrena i miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- Nie wyglądasz najlepiej.
- Tato, mam anemię. Zaniedbałem się trochę, szykując do koncertu. Przypadł mi w udziale dodatkowy projekt - solówka.
- Och… - jęknął ojciec. - W innej sytuacji byłbym z ciebie dumny, ale ponieważ jesteś chory, uważam, że będzie lepiej, gdy darujesz sobie zarówno ten występ jak i resztę semestru.
- Nie zrobię tego! Jestem dorosły! Koniec rozkazywania! - wrzeszczałem, wymachując groźnie rękami.
- Edwardzie, bądź poważny. Z resztą, pogadamy o tym po badaniach.
- Okej - zgodziłem się, bo nie miałem już siły na kłótnię, a ostatnie co chciałem zrobić, to upaść przy ojcu.
Bez słowa odwróciłem się i złapałem za klamkę od drzwi toalety. Odświeżyłem się nieco. Gdy wróciłem do pokoju, Carlisle'a nie było. Na środku stała za to pielęgniarka i wózek, mój środek lokomocji na czas pobytu w szpitalu.
- Czas na EEG, Edwardzie.
Bez słowa usiadłem i dałem się zawieźć na badanie. Miało być wykonane we śnie spontanicznym. To nie był żaden problem - gdy tylko przypięto mi ostatnią diodę, ułożyłem głowę na poduszce i niemal natychmiast odpłynąłem. Sen musiał być niezwykle twardy, bo ocknąłem się dopiero we własnej sali. Nawet nie poczułem, jak zdejmowali ze mnie to całe ustrojstwo ani jak mnie przewieźli. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że nie tylko badanie przespałem, ale i całą noc. Był już kolejny dzień. Dziś zrobią mi tomografię i wychodzę. Nie musiałem długo czekać. Lekarz prowadzący zadecydował jednak, że zamiast CT zrobią mi rezonans. Po godzinie znane już były wyniki.
Doktor Oravo przyszedł do sali z moim ojcem. Długo dyskutowaliśmy, obierając strategię działania. Wbrew wszystkim postanowiłem wrócić na uczelnię, aby wziąć udział w koncercie.
- Obiecuję, że wrócę po występie. Nie przekonujcie mnie, nie zmienię decyzji.
- Ale, Edwardzie… - zaczął Carlisle.
- Nie!
Nikt więcej się nie odezwał. Leżałem w szpitalu jeszcze tydzień, wzmocniłem organizm. Po tygodniu wypisałem się na własną prośbę. Tak naprawdę, wcale nie zależało mi na koncercie, musiałem zobaczyć Bellę, musiałem zagrać piosenkę, którą napisałem dla niej!
W czasie mojego pobytu w szpitalu, zdarzyła się jeszcze jedna, nieprawdopodobna rzecz. Pewnego dnia odwiedziła mnie siostra mojego zmarłego, najlepszego przyjaciela.
- Co ty tu robisz, Vicky? - spytałem zaskoczony.
- Robiłam ostatnio porządki i znalazłam komórkę Setha - zaczęła. - Są w niej zdjęcia z waszego wyjazdu do Forks.
- Skąd wiesz o Forks?
- Seth powiedział mi, gdzie jedziecie, ale po jego śmierci nie chciałam cię widzieć, więc nie miałam kiedy ci tego powiedzieć. Byłam wściekła, że przeżyłeś, a on nie - powiedziała, jakby zawstydzona swoimi słowami. - Wybacz mi.
- Nie wygłupiaj się! - rzekłem. - A tak w ogóle, to skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Od twojej mamy - odpowiedziała. - Zadzwoniłam do niej, bo tylko jej numer posiadam. Powiedziała, że bardzo długo próbowaliście dowiedzieć się czegoś o tamtym dniu, ale nie zdołaliście. Mówiła też, że zwłaszcza teraz będzie to przydatne. Czemu?
- To długa historia Vicky, a ja nie mam siły, by teraz ją opowiadać, ale zrobię to niedługo - jestem ci to winien.
- W porządku, Edwardzie, odpoczywaj. Do zobaczenia - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. - Kładę telefon na stole.
Wyszła, pozostawiając mnie pełnego obawy i ekscytacji zarazem. Bałem się tego, co zobaczę, jednak z drugiej strony, tak długo czekałem, aby uzupełnić tę lukę. Złapałem komórkę i zacząłem przeglądać zdjęcia, było ich mnóstwo. Był też filmik…
Bella
Obudziło mnie walenie do drzwi.
- Wejdź, Alice, nie krępuj się - krzyknęłam.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - zapytała moja przyjaciółka, wchodząc do pokoju.
- Intuicja - zaśmiałam się. - Która godzina?
- Już jedenasta, śpiochu. Wiesz, co się wczoraj stało?
- Nie, a co się miało stać? - zapytałam zaskoczona. Czyżbym znowu o czymś zapomniała?
- Karetka zabrała Edwarda do szpitala, podobno zemdlał czy coś.
- Co? - zdziwiłam się. - Wiadomo, co mu jest? Oczywiście, nie żeby mnie to obchodziło, ciekawa jestem po prostu - dodałam.
- Tak, jasne. Skoro tak twierdzisz.
- Alice!
- Dobra, dobra. Podobno w czasie próby z Alanem stracił przytomność. Przyjechali ratownicy ze szpitala i zabrano go na obserwację. Dzwoniłam do wujka. Na pewno ma anemię, jest mocno osłabiony. Podczas drugiego zasłabnięcia, miał napad epileptyczny!
- Co?
- Bells, powtarzasz się!
- Nic nie rozumiem, przecież tryskał zdrowiem - powiedziałam i dodałam w myślach: - Może to moja wina? Nie, niemożliwe. Z resztą to już nie moja sprawa. A jednak się martwiłam. Ostatnio coraz częściej wspominałam Edwarda, brakowało mi go, ale starałam się odganiać te absurdalne myśli.
- Może i tak, ale po waszym rozstaniu zamknął się w sobie. Nigdzie nie wychodził, mało jadł - ciągle tylko ćwiczył. Podobno byłaś inspiracją dla jego solowego występu.
Dobijcie mnie! - prosiłam niemo. Czemu on mnie dręczy.? Tak bardzo go skrzywdziłam, a on nie przestawał mnie kochać. Bella, ty głupia szmato - wyrzucałam sobie. Naprawdę martwiłam się o Edwarda. Nie chciałam go nachodzić, zasługiwał na szczęście. Chciałam tylko wiedzieć, jak się czuje, co mu jest. Nie kocham go, nie kocham go, nie kocham go - przekonywałam się w myślach. Jednak coś do niego czułam, tęskniła za nim moja dusza i moje ciało. Co się ze mną dzieje?
- Alice?
- Tak?
- Jak się czegoś dowiesz, to daj mi znać - poprosiłam.
- Oczywiście. A teraz zbieraj się, czas na śniadanie.
- Spotkamy się na dole za piętnaście minut, okej?
- Nie ma sprawy. Pospiesz się, Bello.
Alice zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając mnie w rozsypce. Byłam wściekła na siebie. Nie chciałam nic czuć do Edwarda, ale nie potrafiłam z tym walczyć. Zwłaszcza teraz, gdy leżał w szpitalu, możliwe, że z mojej winy! Uczucie do Edwarda uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie potrafiłam go nazwać, ale przepełniało mnie całą. Muszę być obojętna - zadecydowałam. Z tą myślą udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam do Alice. Zjadłyśmy śniadanie i poszłyśmy na siłownie.
Minął tydzień. Tydzień bez Edwarda. Siedem dni bez żadnych wieści o jego zdrowiu - Alice nic więcej się nie dowiedziała. Chciałam do niego zadzwonić, ale nie miałam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. Biłam się z myślami. Nienawidząc jego i siebie, jednocześni czułam coś… Tylko co? Siedziałam w salonie, słuchając muzyki. Wszyscy domownicy bawili się przy basenie. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i poczułam zapach Edwarda. Odwróciłam głowę w jego stronę, jednocześnie wstając z kanapy.
- Witaj - powiedziałam cicho. - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale nie narzekam - odpowiedział chłodno.
- Wypuścili cię, czyli już wszystko w porządku?
- Tak - szepnął. - Nie udawaj, że cię to obchodzi.
Zabolało, tylko czemu? Zasłużyłam sobie na takie traktowanie.
- Martwiłam się.
- Nie udawaj, Bello, już nie musisz. Poza tym, wiem, że pocieszyłaś się już Jamesem.
- A skąd niby taki pomysł?
- No, przecież widziałem was po powrocie, nocował u ciebie.
- Ach, o to chodzi. James i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, Edwardzie. Zresztą, on jest z Lauren.
- Co? Jak to?
- Oj, czy to ważne? Nie chciałam z nim być ani z nikim innym. Chcę odpocząć. Przyszykować się do operacji. Cieszę się, że z tobą już lepiej. Trzymaj się, Edwardzie, dbaj o siebie.
- Bells?
- Nic już nie mów, skrzywdziłam cię. Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Do zobaczenia.
Musiałam odejść. Jeszcze chwila, a rozpłakałabym się jak mała dziewczynka. Ja, zdzira Swan, zaczynałam darzyć uczuciem faceta, którego wykorzystałam jak nikogo wcześniej.
ku***. Bez skrupułów - miało być po trupach. Nie ma litości.
ROZDZIAŁ XXII - KONCERT
Bella
Nie rozmawialiśmy więcej od czasu, gdy Edward wyszedł ze szpitala. Znów efektywnie unikaliśmy się. Minął kolejny miesiąc i nastał czas koncertu. W przeddzień zgromadziliśmy się wszyscy w auli, aby przystroić salę i przeprowadzić próbę generalną. Koncert otwierało wspólne wykonanie Jingle Bells Rock, czyli wesołej, amerykańskiej piosenki świątecznej. Następnie każda grupa po kolei śpiewała to, co przygotowała. Na koniec przewidziany był występ Edwarda. Bardzo ciekawiło mnie, co przygotował, zwłaszcza, że Alice wspomniała, iż byłam dla niego inspiracją. Podczas szykowania dekoracji, wygłupialiśmy się jak małe dzieci. Ja siedziałam na fotelu i słuchałam rozmów, bo - niestety - na niewiele mogłam się przydać. Ale już niedługo… Do operacji pozostał miesiąc, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Bello, mój ojciec prosił, abyś do niego oddzwoniła, bo nie może się z tobą połączyć. - Głos Edwarda przerwał moje rozmyślania.
Zamurowało mnie. Mówił do mnie tak obojętnym tonem, że aż mnie skręcało w środku.
- Bello, słuchasz mnie? - spytał poirytowany moim brakiem reakcji.
- Tak, wybacz. Zostawiłam telefon w pokoju.
- Nie ma problemu, możesz skorzystać z mojego.
- Dziękuję. Mógłbyś wybrać numer? - zapytałam.
- Tak. Proszę, już się łączy.
Wzięłam od niego komórkę i powoli przystawiłam do ucha. Nie miałam pojęcia, czego Carlisle może chcieć. Bałam się, że zechce się wycofać. Nie mógł, co prawda, wiedzieć, że nie skrzywdzę Edwarda, jak miałam w zamiarze. Nie zniszczę go do końca. Po czwartym sygnale odebrał. Rozmawialiśmy dosłownie pół minuty. Po zakończonej rozmowie, oddałam telefon Edwardowi, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
- Co się stało? - spytał z … troską. Jednak się o mnie martwił.
- Twój ojciec przesunął operację. Na jutro. Nie wiem, czy zdążę zobaczyć twój występ.
- Zabieg jest ważniejszy, Bello - powiedział to z wyraźnym smutkiem. Bardzo chciałam usłyszeć, jak gra, ale nie mogłam mu tego zdradzić. Nie chciałam go już więcej krzywdzić. Odeszłam bez słowa.
Następnego dnia zbudziłam się wcześnie. Mieliśmy z Jazzem odebrać tatę z lotniska. Szybko się wyszykowałam i pobiegłam do brata. Bez pukania wparowałam do jego pokoju - w końcu i tak nic bym nie zobaczyła. Jasper powitał mnie w progu. Był już gotowy do drogi. Wsiedliśmy do samochodu, który pożyczył od Edwarda i szybko ruszyliśmy przed siebie. Lot taty miał piętnastominutowe opóźnienie. Gdy dotarliśmy na miejsce, poszliśmy do hali przylotów. Długo nie musieliśmy czekać.
- Bello, Jazz, dzieci moje kochane! - krzyczał uradowany tata.
- Witaj - odpowiedzieliśmy chórem i zachichotaliśmy.
Padliśmy sobie w ramiona. Nie widzieliśmy się już cztery miesiące, a do tej pory moje najdłuższe rozstanie z Charliem trwało dwa tygodnie.
- Tato, zaraz mnie zmiażdżysz - śmiałam się.
- Tak bardzo tęskniłem za wami. Jak się macie?
- Dobrze - odparłam. - Trochę się działo. Jazz się oświadczył Alice, a ja mam dziś operację u samego Carlisle'a Cullena.
- Jak to? Dziś? - Ojca zamurowało. - Tak się cieszę. Jasper, synku, gratuluję. Wiesz, że kocham Alice jak córkę już od dawna.
- Wiem, wiem - wtrącił mój braciszek. - A teraz chodźmy, pogadamy jeszcze w aucie.
Całą drogę buzie nam się nie zamykały. Opowiedziałam tacie wszystko, co wydarzyło się przez te kilka miesięcy, nie wspomniałam tylko o Edwardzie. Nie potrafiłam.
Zatrzymaliśmy się na wprost wejścia do Villi. Jasper zaprowadził tatę do salonu. W domu znajdowało się sporo osób, pewnie większość rodziców była już na miejscu. Pobiegliśmy na górę się przebrać, do koncertu została już tylko godzina. Szybko wzięłam prysznic i założyłam, naszykowaną wcześniej, długą, białą suknię bez ramion. Złapałam torebkę i wyszłam z pokoju.
- Pięknie wyglądasz, Bello. - Usłyszałam za sobą smutny głos Edwarda.
- Dziękuję - odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
- Pomóc ci dostać się na koncert? - zapytał grzecznie.
Czy mogę? Czy mam prawo? - biłam się z myślami. W końcu podjęłam decyzję.
- Czemu nie?
Wyciągnęłam dłoń w kierunku Edwarda, chwycił ją pewnie i - o zgrozo - pocałował mnie w sam jej środek. Przeszedł mnie dreszcz. Ogarnęła mnie fala dziwnego ciepła. Już miałam otworzyć usta, by powiedzieć coś mądrego, gdy odezwał się ktoś inny:
- Isabello Swan, zostaw mojego syna w spokoju! Wystarczająco go skrzywdziłaś.
To był Carlisle. Natychmiast puściłam rękę Edwarda i zeszłam po schodach. Miał rację. Wiedziałam o tym dobrze. W dali słyszałam, jak mężczyźni kłócą się z mojej winy.
Na koncert udałam się w końcu z Alice i Jasperem. Alan czekał na nas na scenie, pomagając nam się ustawić w odpowiednim miejscu. Gdy wszyscy goście usiedli na krzesłach, rozpoczęliśmy.
- Witam państwa bardzo serdecznie. Nazywam się Alan Volt - powiedział. - Pragnę was zaprosić na nasz występ. Życzę pozytywnych wrażeń.
Rozległy się gorące brawa. Na środku stały osoby śpiewające, każda z mikrofonem w ręku. Popłynęła melodia i z moich ust wydobyły się pierwsze słowa: Jingle Bells, Jingle Bells, Jingle Bells Rock i po chwili reszta dołączyła do mnie. Zostaliśmy nagrodzeni oklaskami.
Później kolejno wychodziliśmy grupami, aby zaprezentować swój występ. Wszyscy wypadali znakomicie. Gdy przyszedł nasz czas, zrobiłam się blada jak ściana. Miałam tremę? To niemożliwe! - myślałam. James złapał mnie za rękę i wyprowadził na środek. Nie wiem czy się pomyliłam ani czy fałszowałam, ale gdy usłyszałam, jak ludzie klaszczą, byłam z siebie dumna. Powoli zeszliśmy ze sceny. Teraz pozostało mi już tylko oczekiwanie na występ Edwarda.
- Bello. - Usłyszałam głos Carlisle'a. - Musimy już iść.
- Jak to? Chciałam zobaczyć… - Ugryzłam się w język. - Dobrze, chodźmy.
Edward
Migreny nie dawały mi ani chwili wytchnienia. Wczorajszy ból był nie do zniesienia, dlatego zaraz po przystrojeniu sali, udałem się do siebie i poszedłem spać. Leki, które przepisał mi doktor Oravo, w tym przypadku niewiele pomagały. Na szczęście nie straciłem już więcej przytomności. Nie miałem także napadu. Jeszcze tylko jutro i poddam się leczeniu - pomyślałem. Wierzyłem, że wszystko będzie dobrze, więc nie zamartwiałem się. Jedyne, co w tej chwili miało dla mnie znaczenie, to mój dzisiejszy występ, a właściwie to, że marzyłem, aby Bella zrozumiała, że to dla niej i o niej. Założyłem mój ulubiony garnitur i wyszedłem z pokoju. Gdy zamykałem swoje drzwi, na korytarz wyszła także Bells. Miała na sobie długą, białą sukienkę.
- Pięknie wyglądasz, Bello - powiedziałem.
- Dziękuję - odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.
- Pomóc ci dostać się na koncert? - zapytałem grzecznie.
- Czemu nie?
Zgodziła się, byłem taki szczęśliwy. Zobaczyłem, jak wyciąga nieśmiało dłoń w moją stronę. Chwyciłem ją pewnie i niewiele myśląc, pocałowałem w sam środek. Właśnie otwierała usta, aby coś powiedzieć, gdy usłyszałem głos mojego ojca:
- Isabello Swan, zostaw mojego syna w spokoju! Wystarczająco go skrzywdziłaś.
Nie zdążyłem nic zrobić. Bella puściła moją rękę i zbiegła po schodach.
- Czemu wciąż wtrącasz się w moje życie? Zostaw mnie w spokoju! - krzyknąłem, a ból ponownie rozsadzał moją czaszkę.
- Edwardzie, ta dziewczyna nie jest dla ciebie. Ona nie jest ciebie warta, nie po tym, co zrobiła. Zapomnij o niej!
Wściekły odwróciłem się na pięcie i zszedłem na dół.
Koncert rozpoczął się punktualnie i przebiegał zgodnie z harmonogramem. Gdy wreszcie nadszedł czas występu Belli, przesunąłem się bliżej sceny. Śpiewała przepięknie. Na chwilę pociemniało mi przed oczami, ale zlekceważyłem to. Schowałem się głębiej podczas jej powrotu za kulisy. Chciałem jej pogratulować, chciałem powiedzieć, że moja solówka jest dla niej i że ją kocham, ale nie zdążyłem. Mój ojciec podbiegł do niej i szepnął jej coś na ucho. Posmutniała na moment. Po chwili jednak odpowiedziała coś Carlisle'owi i podając mu dłoń, opuściła wraz z nim pomieszczenie. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Zrozumiałem natomiast, że ona nie "zobaczy" mojego występu. Na moment łzy stanęły mi w oczach. Czyli nie ma już dla nas ratunku. Siedziałem na ziemi, zastanawiając się czy w ogóle wystąpić, gdy usłyszałem swoje nazwisko w głośnikach.
- Powitajmy Edwarda Cullena!
Rozległy się brawa. Wstałem z podłogi i wolnym krokiem ruszyłem na scenę. Ukłoniłem się publiczności i usiadłem przy fortepianie. Moje palce dotknęły klawiszy. Sala zamarła. Nigdy nie grałem z takim przejęciem i pasją. Wreszcie głos wydobył się z mojego gardła. Śpiewałem o moim Aniele. Łzy spływały po moich policzkach i nagle świat zniknął ponownie. Zsunąłem się z krzesła. W oddali słyszałem okrzyki przerażenia. Aż w końcu wszystko zamarło.
ROZDZIAŁ XXIII - ZMIANY
Bella
Leżałam na szpitalnym łóżku. Operacja miała odbyć się za godzinę. Z jednej strony cieszyłam się, że to już. W końcu trzy lata na to czekałam, trzy lata zasranej ciemności. Wierzyłam, że zabieg powiedzie się w stu procentach i nie mogłam się doczekać, kiedy ponownie ujrzę słońce, kwiaty, łabędzie oraz moich najbliższych. I po raz pierwszy Edwarda.
Właśnie, Edward. To była druga strona medalu. Byłam zła, że nie zobaczyłam jego solówki. Alice obiecała, że zdobędzie dla mnie nagranie, ale to nie to samo. Wciąż nie potrafiłam nazwać uczucia, jakie rosło we mnie. Czy to możliwe, że czuję coś do Edwarda? - zastanawiałam się. Nie, na pewno nie! To tylko poczucie winy. Zdzira Swan ma sumienie -zaśmiałam się w duchu.
- Jak się czujesz, córeczko ? - Tata przerwał mi rozmyślania.
- Jestem podekscytowana i… - zawahałam się.
- I co? Boisz się? Nie martw się, skarbie. Wszystko będzie dobrze, uda się!
- Wiem. Jednak, mimo to, jestem przerażona. Tato, kocham cię.
- Ja ciebie też, malutka, ja ciebie też.
Ojciec pocałował mnie w czoło i mocno przytulił. Wówczas drzwi się otworzyły.
- A co to za miny? Pogrzeb planujecie?
- Jasper, nie strasz siostry! Ona i tak się denerwuje.
- Przepraszam, Bells. Będę czekał na ciebie. Powodzenia, siostro!
- Dzięki, mój wielki bracie - zaśmiałam się.
Rozmawialiśmy jeszcze jakieś piętnaście minut, gdy weszły dwie pielęgniarki.
- Już czas. Zabieramy cię na salę.
Nie odpowiedziałam nic. Ścisnęłam mocniej dłoń brata, by po chwili niechętnie ją puścić.
Pamiętam tylko moment usypiania, czułam, że lecę, a na końcu mojej podróży czekał na mnie… Edward. Czyżby los decydował za mnie?
Trzy dni leżałam z opatrunkami. Kolejne trzy dni ciemności. Carlisle powiedział, że wszystko się udało, że nie powinno być żadnych niespodzianek. Odwiedzali mnie wszyscy najbliżsi mi ludzie, ale nie miałam ochoty na rozmowy. Operacja mnie wymęczyła - spałam prawie non stop. Każdy mój sen był o Nim, co dodatkowo sprawiało, że miałam ochotę robić to nieustannie.
- Bello, otwórz oczy! - nakazał mi Carlisle.
Powoli podniosłam powieki, jednak oślepiło mnie światło i na powrót mocno je zacisnęłam.
- Bello, otwórz oczy! - powtórzył.
Niechętnie powtórzyłam ten proces, tym razem udało mi się utrzymać je otwarte.
- Ile palców widzisz? - zapytał.
- Dwa uniesione i trzy zgięte - odpowiedziałam.
- Świetnie. - Odetchnął z wyraźną ulgą. - Zatem wszystko jest w porządku. Zawołam twojego ojca.
- A gdzie jest Edward?
- Bello, zostaw mojego syna w spokoju. Nie ma go tu, bo nie chce cię widzieć. Wystarczająco go skrzywdziłaś.
Miał rację. Nawet nie wiedziałam, po co o niego spytałam.
- Ma pan rację. To pytanie było nieprzemyślane - odparłam po chwili namysłu. - Proszę zawołać tatę.
Wyszedł, a mój wzrok powędrował za nim.
Edward był ze mną w każdym moim śnie, był ze mną podczas narkozy - wiedziałam, czemu o niego spytałam. Wiedziałam to i bałam się tego - kochałam Edwarda.
Tata niemalże wbiegł do pokoju. Ujrzałam jego zapłakaną twarz i dołączyłam do niego, szlochając. Siedzieliśmy w milczeniu, pozwalając naszym łzom płynąć swobodnie przez kilka minut. Charlie pierwszy mnie puścił i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy, skarbie - powiedział.
- Ja też. - Łkałam. - Wreszcie widzę ciebie, twoją twarz i wszystko, co mnie otacza. Spełniło się moje marzenie. Pomyśleć, że trzy lata męczyłam się tylko dlatego, że miałam pecha trafiać na konowałów.
- To już nieważne, córeczko. - Przytulił mnie ponownie.
- Masz rację. - Odwzajemniłam uścisk. - Masz absolutną rację.
Gdy rozmawiałam z tatą, drzwi do pokoju otworzyły się, a moje usta wygięły się w uśmiechu.
- Alice, Jazz tak się cieszę, że was WIDZĘ - zaakcentowałam ostatnie słowo, śmiejąc się przy tym jak wariatka na przepustce.
- My także - zachichotali.
Przegadaliśmy kilka godzin we czwórkę, a żartom i wygłupom nie było końca. Wreszcie udało mi się zostać samej z Alice. Chciałam podpytać ją jak koncert i jak wypadł Edward.
Chciałam wiedzieć czy u niego wszystko w porządku, czy o mnie pytał i jak się czuje?
Od czego zacząć? - zastanawiałam się, ale Alice mnie wyręczyła.
- Bells, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła nieśmiało. - Edward…
- Co? Co z nim? Alice, no, mówże wreszcie - ponagliłam milczącą przyjaciółkę.
- On znów zemdlał, podczas solówki. Jest tutaj, piętro niżej - na neurologii.
- Czemu tam? Wiadomo, co mu jest?
- Chyba tak, ale nikt nic mi nie powiedział. Carlisle mnie zbywa, gdy tylko zapytam, a u Eda byłam raz, ale spał. Posiedziałam z nim godzinę i pielęgniarka mnie wyrzuciła.
- Alice, ja muszę go zobaczyć, muszę z nim porozmawiać! Wiesz, ja… Kocham go!
- Wiem.
- Jak to, skąd? Ja sama dopiero dziś sobie to uświadomiłam.
- Bells, znam cię trochę. Nic nie mówiłam, bo wierzyłam, że sama się przekonasz i że odzyskasz wiarę w siebie. Jesteś dobrą osobą, musiałaś sobie tylko o tym przypomnieć. - Alice przytuliła mnie mocno.
- Kocham cię i … dziękuję.
- Nie wygłupiaj się. - Zachichotała. - Nie masz za co. Zawsze będę przy tobie. Czy tego chcesz, czy nie.
- To brzmi jak groźba. - Również się zaśmiałam.
Skoro Edward jest tu, w szpitalu i to w dodatku tylko piętro niżej, muszę go odwiedzić. Porozmawiać. Wyjaśnić wszystko. Tylko czy będzie chciał? Czy mnie wysłucha? Nie ważne! Pójdę i spróbuję. Teraz ja będę o niego walczyć - postanowiłam.
- Alice, idę do niego - zakomunikowałam i szybko podniosłam się z łóżka. Okazało się to nienajlepszym pomysłem. Natychmiast pociemniało mi przed oczyma, a świat zawirował. Usiadłam.
- Chyba najpierw musisz nabrać sił, Bello.
Przytaknęłam i położyłam się z powrotem.
Odnajdę cię jutro, Edwardzie, obiecuję - przyrzekłam sobie i zasnęłam. Byłam wykończona.
Edward
- Edwardzie, otwórz oczy! - nakazał mi ojciec.
Powoli podniosłem powieki, jednak oślepiło mnie światło i na powrót mocno je zacisnąłem.
- Edwardzie, otwórz oczy! - powtórzył.
Niechętnie powtórzyłem ten proces, tym razem udało mi się utrzymać je otwarte.
- Ile palców widzisz? - zapytał.
- Dwa uniesione i jeden zgięty - odpowiedziałem. Obraz był nieco rozmazany.
- Niestety, nie - odparł wyraźnie zawiedziony. - Musimy porozmawiać. Zaraz przyjdzie doktor Oravo.
- Gdzie ja jestem? Co z Bellą?
- Synu, zostaw ją w spokoju. Czy nie uważasz, że wystarczająco cię skrzywdziła? Teraz ty jesteś najważniejszy. Jesteś w szpitalu, ponownie straciłeś przytomność.
- Ale… - Chciałem zapytać czy odzyskała wzrok i jak się czuje, jednak ojciec nie dał mi dojść do słowa.
- Dość. Nie będę o niej rozmawiał. Upadłeś na ziemię w trakcie występu… Edwardzie…
Ojca wyraźnie coś trapiło. Byłem niemalże pewien, że mój stan się pogorszył. Miałem silną migrenę i kręciło mi się w głowie. Tata nie zdołał dokończyć zdania, bo w tym samym momencie do sali wpadł, jak burza, doktor Oravo.
- Witajcie - powiedział poważnym głosem. - Chciałbym porozmawiać z pacjentem sam. Carlisle, czy mógłbyś zostawić nas samych na moment?
- Oczywiście, będę za drzwiami - zakomunikował i opuścił pokój.
- Nie jest dobrze - odezwał się doktor. - Jest dużo gorzej niż poprzednio. Muszę natychmiast operować, Edwardzie.
- Nie wiem sam - odpowiedziałem. - A inne opcje?
- Nie ma ich. Operacja jest konieczna.
Byłem przerażony. To nie było wycięcie wyrostka, to było coś dużo większego. Musiałem jednak wyzdrowieć, dla Bells.
- Dobrze, ale mam warunek.
- Jaki? - zapytał. - To nie czas ani miejsce, Edwardzie.
- Chcę wiedzieć, jak się czuje Bella i zobaczyć się z nią! - zażądałem.
- O kim mówisz? O tej niewidomej dziewczynie?
- Tak, właśnie o niej. Co z nią?
- Nie mam pojęcia. Nie zdążyłem porozmawiać z twoim ojcem. Musisz sam go spytać.
- Zrobiłem to, ale nie udzielił mi odpowiedzi.
- Poczekaj - powiedział i podszedł do drzwi. Uchylił je nieznacznie i przywołał gestem Carlisle'a. Tata wszedł z powrotem do sali z pytającym wyrazem twarzy.
- Edward zgodził się na operację, jednak postawił warunek.
- Jaki? - spytał, a jego oczy zwęziły się. A przynajmniej tak mi się zdawało, bo obraz był coraz bardziej rozmazany. Myślę jednak, że doskonale wiedział, o co chodzi.
- Chcę wiedzieć, co z Bells i…
- I co synu? - Jego ton był niezbyt przyjazny.
- I… I zobaczyć się z nią.
- Ona widzi, Edwardzie, ale… - Tata przełknął głośno ślinę, zupełnie, jakby bał się mówić dalej. - Ale nie chce WIDZIEĆ ciebie. Pytałem ją po przebudzeniu.
- To nieprawda! - wrzasnąłem i w tym momencie moje ciało naprężyło się mocno. Zacząłem się trząść.
- Carlisle, to napad! - usłyszałem w oddali krzyk doktora Oravo i znów dopadła mnie ciemność.
ROZDZIAŁ XXIV - WYZNANIA
Bella
Ciepłe promienie słoneczne tańczyły po mojej twarzy. Delikatnie uniosłam powieki, wciąż bojąc się, że to wszystko było tylko snem. A jednak nie. Moim oczom ukazał się niezwykle przygnębiający, szary pokój szpitalny. Dla mnie jednak był piękny. Podniosłam białą kołdrę i usiadłam na łóżku. Delektowałam się każdą barwą, każdym ujrzanym przedmiotem. Wszystko mnie fascynowało, nawet brzydki, żółty telefon. Powoli zsunęłam nogi i założyłam moje różowe klapki. Pamiętając, co wydarzyło się wczoraj podczas podobnej próby, postępowałam bardzo ostrożnie. W końcu udało mi się stanąć. Tym razem nogi nie odmówiły mi posłuszeństwa. Wszystko wydawało się być w porządku. Najpierw łazienka - pomyślałam. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic i włożyłam czystą, turkusową piżamę. Turkus i brąz to moje najukochańsze kolory. Złapałam za czekoladowy, satynowy szlafrok i ruszyłam do wyjścia. Na korytarzu nie było nikogo. Przyspieszyłam kroku i udałam się w stronę klatki schodowej. Mocno złapałam się poręczy i pokonałam dwadzieścia stopni w dół. Głupi nawyk liczenia pozostał i pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie. Na szklanych drzwiach widniał napis „NEUROLOGIA”. Dotknęłam palcami każdej litery i uśmiechnęłam się. Zdecydowanie nacisnęłam klamkę i podążyłam korytarzem. Na piątych z kolei drzwiach widniała tabliczka: E. CULLEN. Głośno przełknęłam ślinę. Co ja tu robię? - pytałam się w myślach. Zapukałam. Cisza. Powoli otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka. Na szpitalnym łóżku leżał młody, przystojny mężczyzna. Miał lekko przydługie, kasztanowe włosy, które pięknie podkreślały jego karnację. Na twarzy chłopaka widoczne było zmęczenie i ból. Mimo całej swojej urody, wyglądał okropnie. Przez co on przechodzi? Co mu jest? - zastanawiałam się. Serce waliło mi jak opętane, a łzy zaczęły płynąć po policzkach. Nie prawdą jest to, co mówiłam kilka miesięcy temu - miłość zdecydowanie jest ślepa, zwłaszcza w moim przypadku. Podeszłam do śpiącego chłopaka i usiadłam przy nim, łapiąc go za rękę. Pojedyncze łzy zmieniły się w powódź. Gładziłam jego twarz, włosy i całowałam dłoń.
- Uwielbiam te sny - wymamrotał. - Nie odchodź dziś ode mnie.
On myśli, że to sen i to nie pierwszy - pomyślałam.
- Edwardzie, obudź się. To ja, Bella. Jestem przy tobie.
Otworzył szeroko oczy i wolną dłonią przetarł je kilkakrotnie.
- Nie śpię? Naprawdę tu jesteś? I widzisz mnie? - Zasypał mnie pytaniami.
- Tak, widzę i jestem przy tobie. To nie sen.
- Ale Carlisle powiedział, że nie chcesz mnie widzieć - powiedział cicho.
- Mnie oznajmił to samo - odparłam, wciąż trzymając jego dłoń. - Edwardzie… - zaczęłam. - Wybacz mi. Tak bardzo cię skrzywdziłam. Nie zasłużyłeś na takie traktowanie, byłeś dla mnie taki dobry, a ja… A ja byłam suką.
- Nie mów tak. To nie ważne. Nic już się nie liczy, tylko to, że jesteś przy mnie.
- Przyszłam… Przyszłam ci powiedzieć, że… Że cię kocham. - Spuściłam głowę, czekając na decyzję Edwarda. Mógł mnie przyjąć lub odrzucić. Podświadomie czułam, że wybierze pierwszą z opcji, ale tak naprawdę powinien kazać mi wypieprzać z tego pokoju i z jego życia. Nie odzywał się jakieś trzydzieści sekund, ale ja miałam wrażenie, że minęła wieczność. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Miał łzy w oczach. Wyciągnął do mnie rękę. Przytuliłam go tak mocno, jak tylko potrafiłam.
- Kocham cię, Bello - wyszeptał i przycisnął usta do moich.
Całowaliśmy się tak jak nigdy dotąd. Moja miłość wypływała z każdym ruchem warg i łączyła się z uczuciem Edwarda. Razem dawało to najwspanialszy pocałunek na świecie. Długo nie mogliśmy się od siebie oderwać, a gdy w końcu to zrobiliśmy, położyłam się obok mojego ukochanego i wpatrywałam się w niego, ucząc się na nowo jego twarzy.
- Edwardzie, powiedz mi, co ci jest? - zapytałam, przerywając ciszę.
- Boli mnie głowa - odparł.
- Nie chodzi mi o chwilę obecną. To coś poważnego, prawda?
- Bells, nie jesteś tu z litości, prawda?
- Nie! - krzyknęłam. - Czy jest aż tak źle?
- Sam nie wiem. Czeka mnie operacja. Lekarz mówi, że poważna. Mój stan się pogorszył znacznie. Widzisz, kochanie, to się nazywa KARMA. - Zaśmiał się gorzko.
Nie miałam pojęcia, o czym mówi. Krążył wokół tematu ani razu nie mówiąc mi, co mu tak naprawdę dolega. Ogarniała mnie wściekłość, byłam jednak bezradna. Nie miałam prawa na niego krzyczeć ani niczego żądać. Mogłam być tylko wdzięczna, że w ogóle mnie chce i czekać.
- Czy mógłbyś w końcu powiedzieć, co ci jest? - spytałam jednak, licząc, że się przełamie.
- Mam tętniaka, który powstał po wypadku, w którym straciłaś wzrok. Oczywiście, robili mi wtedy badania i wszystko było w porządku, ale mój lekarz jest pewien, że wówczas się zapoczątkował.
- Och, Edwardzie… - Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jeszcze mocniej wtuliłam się w niego i głaskałam go po włosach. Łzy powoli wypływały spod moich zamkniętych powiek.
- Los mnie pokarał za to, że z mojej winy nie widziałaś. Teraz ja będę cierpiał. To sprawiedliwe.
- Nie, to nie jest sprawiedliwe. Ja cię skrzywdziłam dużo bardziej niż ty mnie. Jesteśmy kwita, więc nie masz wyboru i musisz wyzdrowieć. - Szlochałam.
- Kochanie, nie płacz - poprosił. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci to. Zobaczysz, niedługo stąd wyjdziemy i już zawsze będziemy szczęśliwi, razem.
Nic nie odpowiedziałam. Przywarłam do niego ponownie ustami i całowałam tak łapczywie, jakbym chciała nam zrekompensować te kilka miesięcy samotności.
Edward
Całowałem Bellę tak, jakby to był jeden z naszych ostatnich pocałunków. Operacja napawała mnie strachem. Teraz jednak miałem mojego Anioła. Nadal nie mogłem uwierzyć, że ona tu jest i że mnie kocha. Wiem, że łatwo jej wybaczyłem, ale nie mogłem nic poradzić na to, że bez niej czułem się martwy. Poza tym, teraz potrzebowałem jej bardziej niż kogokolwiek. Potężny ból przeszył moje skronie. Złapałem się za głowę, wijąc w cierpieniu. Bella patrzyła na mnie z przerażeniem malującym się w jej pięknych, brązowych oczach. Nie mogłem nic powiedzieć, nie miałem siły. Napad trwał kilka minut. Ostatnio zdarzały się coraz częściej i każdy trwał dłużej od poprzedniego. Na szczęście nie przybierały na sile. Gdy wreszcie zelżał, złapałem Bells za rękę.
- Już dobrze - powiedziałem. - Już mnie nie boli. Nie martw się.
- Kiedy ma się odbyć operacja? - zapytała cicho.
- Mój warunek został wypełniony, więc pewnie jutro rano.
- Jaki warunek?
- Chciałem cię zobaczyć. - Posłałem jej uśmiech, a ona odwzajemniła go.
- Bells? - zacząłem. - Wiesz, po naszym rozstaniu dzwoniłem do starych znajomych, szukając kogoś, kto wie, co wydarzyło się w dniu wypadku, ale nie znalazłem nikogo. Jednak podczas mojego pierwszego pobytu w szpitalu odwiedziła mnie siostra Setha i dała mi jego komórkę, na której są zdjęcia z naszego wyjazdu.
- I co na nich jest? Coś ważnego? Przypomniało ci się coś?
- Na zdjęciach jesteśmy tylko my z jakimiś panienkami i kolesiami. Nic ciekawego. Niestety, moja pamięć ani drgnęła. Myślę, że już nie przypomnę sobie tamtego dnia nigdy. Teraz jednak to nie jest ważne. W telefonie jest coś jeszcze. I to wyjaśnia wszystko.
- Co takiego? - dopytywała się Bella.
- Seth nagrał filmik… - zawiesiłem głos. - Filmik, na którym widać, jak mój ojciec daje mu kasę i prochy. I mówi mu, co ma zrobić, gdzie jechać, kiedy mnie naćpać. Wierzyłem mu, a on mnie wykiwał jak każdy.
- Tak samo jak ja… - posmutniała. - Wybacz mi, Edwardzie. Naprawdę żałuję tego, co ci zrobiłam. Przykro mi także, że zawiodłeś się na Sethcie, że okazał się kłamcą. I oczywiście pozostaje kwestia twojego ojca.
- Bells, nie mówmy już o nas. Kocham cię, chcę zapomnieć o tamtym. A co do historii z Sethem i Carlislem… Już chyba wiem, czemu ojciec nie chciał cię operować, on nie bał się o mnie, bał się o własną dupę, że wyjdzie na jaw, jaki z niego skurwiel. Że jego kariera legnie w gruzach. Ciekawią mnie tylko jego motywy. Bello, zamierzam wysłać ten filmik na policję.
- Edwardzie, nie wiem czy to dobry pomysł. Może po prostu odetnij się od niego. A w ogóle to porozmawiamy o tym po operacji. Teraz musisz odpocząć i pobyć ze mną. Tak bardzo tęskniłam.
Wypowiadając te słowa, co raz bardziej zbliżała się do moich ust. Musnęła delikatnie moje wargi. Podniosłem ręce i przyciągnąłem ją bliżej. Nic się nie liczyło poza nami, wreszcie byłem szczęśliwy. Modliłem się, aby nie doszło do napadu epileptycznego, ona już dość widziała.
Drzwi otworzyły się nagle. Bella szybko się podniosła i spojrzała w kierunku wejścia. Stał tam purpurowy z wściekłości Carlisle.
- Co ta szmata tu robi? Wynoś się, zostaw go w spokoju!
Bella schyliła się do mojego ucha i szepnęła:
- Wrócę później. Kocham cię, Edwardzie.
Wstała i bez słowa wyszła z sali.
Ojciec przepuścił ją w drzwiach, a gdy zniknęła za nimi, podszedł do mnie.
- Jak możesz być taki naiwny? - zapytał.
- Odczep się ode mnie. Nie wtrącaj się w moje życie. Nienawidzę cię! - wykrzyczałem mu w twarz.
- Synu, co ty…
- Wiem o wszystkim! Wiem, że dałeś Setowi kasę i narkotyki. Nienawidzę cię!
- Skąd? Jak? - pytał. - To nie tak, pozwól, że wytłumaczę...
- Wynocha! I nie wtrącaj się więcej w moje życie.
- Porozmawiamy o tym po operacji - wydukał na odchodnym.
Carlisle wyszedł i pozostawił mnie z wielkim bólem głowy i… serca. Serca zawiedzonego przez ojca. Na szczęście miałem Bells, moje lekarstwo.
Wstałem powoli z łóżka i podreptałem do łazienki. Musiałem wziąć prysznic. Gdy zdjąłem piżamę i wszedłem do kabiny, zakręciło mi się w głowie. Przytrzymałem się dłonią uchwytu i usiadłem na wystającej półce. Zamknąłem oczy, modląc się, aby mi przeszło. Nie przechodziło. Usłyszałem, jak otwierają się drzwi i odsuwa wejście pod prysznic. Ostatkiem sił uchyliłem powieki i ujrzałem mojego Anioła. Bella pomogła mi wstać, owinęła mnie ręcznikiem i odprowadziła do łóżka. Wytarła moje mokre ciało i ubrała w czystą piżamę. Czułem się idiotycznie. Byłem zażenowany i wściekły na swoje niedołęstwo. Jednak z drugiej strony, cieszyłem się, że jest w moim życiu ktoś, kto chce się mną zająć i być przy mnie. Powinienem nienawidzić Bellę po tym wszystkim, co zrobiła, ale naprawdę ją kochałem i nie potrafiłem jej odrzucić. Nie chciałem tego zrobić. Moja dziewczyna położyła się przy mnie. Pocałowała delikatnie moje skronie i wtuliła się w moje ramię. Czułem łzy spływające po mojej ręce, ale nie miałem siły się ruszyć ani odezwać. Moja głowa robiła za poligon. Ból był okropny, silny i pulsujący. Wciąż narastał. Zawroty nie ustawały. Zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie naszą wycieczkę do San Marino. Zasnąłem.
ROZDZIAŁ XXV - NIEPOKOJE
Bella
Obudził mnie głos Alice. Otworzyłam oczy i ujrzałam ją, stojącą nade mną. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Zerknęłam na Edwarda. Spał spokojnie, wtulony w moje włosy. Odsunęłam go delikatnie i wstałam z łóżka. W ciszy podążyłam za kierującą się do wyjścia Alice. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, moja przyjaciółka odezwała się:
- Bello, czy wiesz już, co mu jest? Jak on się czuje?
- Edward ma tętniaka mózgu. Musi być jak najszybciej operowany. - Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Dlaczego teraz?
- Tak mi przykro - powiedziała moja przyjaciółka. - Na pewno wszystko się ułoży! On wyzdrowieje, musi!
Alice mocno mnie przytuliła. Bardzo kochała swojego kuzyna, mnie także. Wiedziałam, że jest jej równie ciężko jak mnie.
- Muszę do niego wrócić, niedługo go zabiorą, już tylko kilka godzin. - Posmutniałam jeszcze bardziej.
- Idź. Ucałuj go ode mnie. Będę tu jutro, do zobaczenia.
Uścisnęłyśmy się jeszcze raz. Odwróciłam się i podreptałam z powrotem do Edwarda. Spał nadal. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę łóżka. Ściągnęłam kapcie i położyłam się koło niego. Nawet nie drgnął. Nie mogłam zasnąć. Rozmyślałam o miłości, jaka nas połączyła. I o moim wcześniejszym zachowaniu. Skrzywdziłam go, a on mi przebaczył. Kochał mnie równie mocno jak ja jego. Los połączył nas ponownie, tym razem inaczej, lepiej. W końcu zrozumiałam, że naprawdę darzyłam go uczuciem, w końcu miałam swoją drugą, lepszą połowę. Jednak los postanowił zaśmiać nam się w twarz. Nawet jeśli nie zasługiwałam na szczęście, to czemu krzywdził także jego? Bałam się strasznie. Wizja straty ukochanego była przerażająca. Wolałabym ponownie stracić wzrok niż jego. Nie miałam pojęcia, jak poważny jest stan Edwarda ani jakie dokładnie niebezpieczeństwa niesie za sobą operacja, ale wiedziałam, że może się to źle skończyć. To w końcu mózg. Oglądałam wiele filmów medycznych. Mógł umrzeć, mógł stracić któryś ze zmysłów, mógł stać się … warzywem. Było tysiące złych możliwości i tylko jedna dobra. Myśląc o tym, poczułam przenikający mnie dreszcz. Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Wtuliłam się mocniej w Edwarda i w końcu zasnęłam. Nie wiem, jak długo spałam, ale sny miałam straszne. Widziałam bezwładne ciało mojego ukochanego, był martwy. Obudziłam się zlana potem. Chwilę po mnie oczy otworzył Edward. Pocałował mnie mocno i uśmiechnął się.
- Dziś mój wielki dzień - powiedział.
Właśnie chciałam otworzyć usta, by mu odpowiedzieć, gdy drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Do środka wpadły jak burza dwie pielęgniarki.
- Operacja, mój drogi, zabieramy cię. Dajcie sobie buziaka i musimy lecieć. - Pulchna pielęgniarka próbowała być chyba zabawna, ale nie bardzo jej to wychodziło.
- Kocham cię i zawsze będę - powiedziałam.
- Ja także cię kocham, Bells, czekaj na mnie - mówiąc to, pocałował mnie mocno.
Oddaliśmy się temu całkowicie. Gdy wreszcie oderwaliśmy od siebie nasze usta, odpowiedziałam:
- Oczywiście.
Pielęgniarki zwolniły blokady łóżka i wywiozły Edwarda z pokoju. Stałam nadal na środku, nie mogąc się poruszyć. Strach sparaliżował moje ciało. W końcu, po wielkich trudach, udało mi się wyjść z sali. Powolnym krokiem ruszyłam do windy, która znajdowała się na końcu korytarza. Czułam się jak w transie. Nie docierały do mnie żadne bodźce zewnętrzne, czułam tylko zapach Edwarda, jak dawniej. Nacisnęłam guzik przywołania. Po chwili drzwi rozsunęły się, weszłam do kabiny i wcisnęłam piątkę. Miałam wrażenie, że jazda trwa godziny, a w rzeczywistości były to trzy piętra. Gdy wysiadłam z windy, moim oczom ukazał się wielki czerwony napis: BLOK OPERACYJNY. Przed drzwiami stały dwa skórzane fotele. Niewiele myśląc, podeszłam do nich i usadowiłam się na jednym z nich.
Edward
Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem Bells całą mokrą od potu. Nie chciałem jednak poruszać tego tematu, bo bałem się, że zacznie płakać. Domyślałem się, że miała zły sen. Pewnie związany z operacją. Tak bardzo chciałem ją pocieszyć, obiecać, że wszystko będzie dobrze. Moja dziewczyna patrzyła na mnie z przerażeniem i bólem. Wiedziałem, że boi się, że znów mnie straci, ale to nie wchodziło w grę, bo ja nie mogłem już bez niej istnieć ani ona beze mnie. Zawsze będziemy już razem i nic ani nikt już nas nie rozdzieli - obiecałem sobie. W oczach mojego Anioła było coś jeszcze. Bezgraniczna miłość. Pocałowałem ją mocno i uśmiechnąłem się do mojej ukochanej, licząc, że choć trochę poprawię jej humor i odciągnę od zmartwień. Głowa bolała mnie odrobinę mniej, a może się po prostu przyzwyczaiłem.
- Dziś mój wielki dzień - powiedziałem cicho.
Bella delikatnie uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, gdy do pokoju wpadły jak burza dwie pielęgniarki.
- Operacja, mój drogi, zabieramy cię. Dajcie sobie buziaka i musimy lecieć. - Wyraz twarzy mojej dziewczyny był tak przygnębiający, że zaczynałem czuć się winny, że jestem chory. Spiorunowała wzrokiem pulchną pielęgniarkę.
- Kocham cię i zawsze będę - powiedziała do mnie, przybliżając usta do moich.
- Ja także cię kocham, Bells, czekaj na mnie - mówiąc to, pocałowałem ją najmocniej, jak potrafiłem, wlewając w to całą moją miłość.
Oddaliśmy się temu całkowicie. Gdy wreszcie oderwaliśmy od siebie nasze usta, odpowiedziała mi:
- Oczywiście. - A po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.
Pielęgniarki zwolniły blokady łóżka i wywiozły mnie z pokoju. Serce mało mi nie pękło, gdy patrzyłem na stojącą na środku Bellę. Tak bardzo chciałem ją przytulić, żeby nie była smutna, żeby przestała się martwić. Podróż na blok nie trwała długo, ale całą drogę miałem przed oczami mojego smutnego Anioła. Przed drzwiami czekał doktor Oravo.
- Proszę zawieźć pacjenta do dwójki, czekamy - zwrócił się do prowadzących łóżko kobiet i zniknął za rogiem. Zdziwiłem się, że się nawet nie przywitał, ale może się spieszył po prostu.
W sali czekał już cały zespół. Anestezjolog szeptał coś do Oravo. Wreszcie zwrócili się do mnie.
- W czasie operacji będziesz świadomy, Edwardzie, będziesz widział, słyszał, ale nie będziesz nic czuł - zaczął anestezjolog. - Aha, ja nazywam się Volmar i będę cię znieczulał i pilnował w czasie operacji. Masz jakieś pytania?
- Ile będzie trwać operacja? I czemu mam być przytomny?
- Jeśli nie będzie komplikacji, to powinniśmy uwinąć się w trzy godziny maksymalnie. - Tym razem przemówił Oravo. - Co do świadomości, tętniak jest w takim miejscu, że musimy monitorować ewentualne uszkodzenia. Gotowy?
Czy jestem gotowy? Nie! - krzyczałem w myślach. Jednak musiałem wyzdrowieć, musiałem być profesjonalistą jak mój lekarz, a nie przestraszonym studencikiem. Miałem przecież dla kogo żyć.
- Tak - wychrypiałem.
- Doktorze Volmar, proszę zaczynać - polecił chirurg.
Lekarz odkręcił zatyczkę od wenflonu i podał mi przyszykowany wcześniej środek. Pielęgniarki podłączyły mnie do urządzeń monitorujących. Poczułem dziwne odrętwienie. Operacja rozpoczęła się. Cały czas rozmawiałem z doktorem Volmarem. Zadawał mi proste pytania, wymagające ode mnie jednosłownej odpowiedzi. Głównie starałem się myśleć o Belli i o naszym wspólnym życiu.
- Proszę o ssak. - Usłyszałem głos Oravo.
Wzdrygnęło mnie wewnętrznie na myśl o tym, że leżę z mózgiem na wierzchu. Nagle pociemniało mi przed oczami i zrobiło mi się niedobrze.
- Tętno spada! - krzyknęła pielęgniarka
- Cholera, migotanie - wrzasnął chirurg. - Naszykujcie się.
Poczułem, jakby kopnął mnie prąd, ale byłem tak strasznie zmęczony, że nie chciało mi się o tym myśleć. Chciałem tylko spać…
Bella
Siedziałam na tym pieprzonym, skórzanym fotelu i modliłam się o cud. Byłam w stanie oddać wszystko, byleby operacja powiodła się w stu procentach. Oddałabym wzrok, słuch, mowę, a nawet życie dla Edwarda. Świat jest taki niesprawiedliwy. Wyobrażałam sobie, co będzie gdy zabieg się skończy i Edward wyzdrowieje. Może gdzieś wyjedziemy? Sami? Potrząsnęłam głową. Na razie nie ma co planować wyjazdów. On na pewno będzie musiał odpoczywać i będzie potrzebował opieki, a ja mu ją zapewnię. Minęła godzina. Wstałam z fotela i zaczęłam przechadzać się nerwowo po korytarzu. Żeby uspokoić swój umysł i serce wymyślałam różne scenariusze naszego, mojego i Edwarda, wspólnego życia. Jednak strach dominował, wciąż odciągając moje szczęśliwe myśli i zastępując je paniką. Było mi niedobrze. Jeszcze trochę i zwymiotowałabym do śmietnika z nerwów. Wówczas usłyszałam kroki i poczułam zapach wody od Armatniego.
Carlisle - pomyślałam i odwróciłam się.
- Ty to masz tupet, dziewczyno! - krzyknął. - Czy nie dość już namieszałaś? Mało ci? Masz już, czego chciałaś, więc odejdź.
- Nie - odparłam spokojnie.
- Jak to nie? Wystarczająco skrzywdziłaś moją rodzinę, niszcząc ją przy tym doszczętnie.
- Ja? I kto to mówi? - Zaśmiałam się ironicznie. - Czy to nie pan zapłacił najlepszemu przyjacielowi własnego syna, aby go naćpał i oszukał?
- To nie był jego przyjaciel. To był zwykły ćpun i kombinator. Sprowadzał Edwarda na złą drogę, mącił mu w głowie, podobnie jak ty. Musiałem działać, aby go nie zniszczył. Chciałem tylko, aby mój syn odzyskał rozum. Wyszło z tego wiele zła, ale skłamałbym, mówiąc, że żałuję. Jedyne, co poszło nie tak, to choroba Edwarda.
- A mój wypadek? A śmierć Setha?
Zaczął się śmiać i trząść jak w gorączce.
- To były mało istotne skutki uboczne. Poza tym, tobie już nic nie jest, a Seth… Cóż o jednego dupka mniej.
- Jest pan okrutny. Sam pan zniszczył swoją rodzinę. Chociaż nie, wycofuję to zdanie, nigdy nie miałeś rodziny! - wycedziłam przez zęby.
Carlisle westchnął i nic nie odpowiedział. Zamyślił się na moment, po czym wyjął z kieszeni strzykawkę z przezroczystym płynem.
- Zapomniałbym - powiedział do mnie. - Szukałem cię, aby dać ci leki - już dwunasta.
Zdjął osłonkę z igły i złapał mnie mocno za rękę, tak, że nie miałam szans, aby mu ją wyrwać. Podał mi lek dożylnie.
- Może ci się odrobinę kręcić w głowie, bo to silny antybiotyk, ale jest konieczny, aby nie wdała się żadna infekcja. - Uśmiechnął się złośliwie.
Przytaknęłam, dając mu znać, że rozumiem. Kilka minut później faktycznie poczułam się dziwnie. Dopadły mnie zawroty głowy i zrobił mi się strasznie duszno i niedobrze, ale starałam się zwalczyć to, czekając na wieści o Edwardzie.
Wówczas otworzyły się drzwi za nami. Stanął w nich doktor Oravo. Jego twarz była wyprana z emocji. Patrzyliśmy na niego w skupieniu.
- Witaj, Carlisle, Bello - powiedział poważnym głosem i zapytał po chwili: - Gdzie Esme? -
- Czeka na dole z Alice. Nie mogła tu przyjść, ciągle płacze - odpowiedział Cullen senior.
- Niech pan mówi, co z Edwardem? - powiedziałam zniecierpliwiona
- Były komplikacje - zaczął niepewnie. - Serce Edwarda zatrzymało się podczas operacji…
EPILOG
Był piękny, sobotni poranek. Wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Ślub miał się odbyć w parku w Mediolanie. Tu się zaręczyli i tu chcieli się pobrać. Panna młoda wyglądała przepięknie w koronkowej sukni od Pronovias, zaś pan młody miał skrojony na miarę frak. Prezentowali się idealnie. Od operacji Belli i Edwarda minął prawie rok, ale nikt nie zapomniał o tym, co się wtedy stało. Wydało się mnóstwo sekretów, związanych z rodziną Cullenów. Wiele się zmieniło. Każdy, z obecnych dziś na ślubie, był pełen zadumy. Po takich wydarzeniach nie łatwo jest przejść do porządku dziennego. Jednak ten dzień należał do narzeczonych. Przysięgali sobie dziś miłość, wierność i uczciwość małżeńską, na zawsze. I nikt w to nie wątpił. Była to para idealna, stworzona dla siebie. Przeszli razem bardzo dużo, a zeszłoroczna tragedia umocniła ich uczucie.
Po uroczystości goście zaczęli kłębić się wokół młodych. Pierwszy podszedł Charlie Swan. Mocno uścisnął dziewczynę i ucałował ją w oba policzki.
- Witaj w rodzinie, Alice - powiedział i zwrócił się do syna: - Świetny wybór, Jazz.
Uścisnął rękę pana młodego i przytulił go do siebie. Drugi w kolejce do składania życzeń stał Edward. Podszedł powoli i z kamiennym wyrazem twarzy pogratulował młodym. Maska, jaką przybrał, nie drgnęła ani na moment. Szybko odszedł na bok, nie oglądając się za siebie. Udał się nad pobliskie jezioro. Przykucnął na molo i patrzył w dal. Niedługo siedział sam. Po chwili dołączył do niego drugi mężczyzna. Charlie spoczął obok Edwarda. Nie odzywali się przez kwadrans, przyglądając się wodzie w skupieniu. Ich także połączyła tragedia, ta sama, co młode małżeństwo Swanów. Pierwszy ciszę przełamał starszy:
- Synu, nie można tak dłużej. Wykończysz się. Musisz spróbować, dla Belli, ona by tego chciała.
- Ona odeszła, Charlie, odeszła. Nawet nie zdążyłem się pożegnać. Złamała dane mi słowo. Przecież obiecała, że będzie na mnie czekać. Carlisle…
- Chłopcze, twój ojciec…
- Nie mów tak o nim! - Wrzasnął. - Dla mnie on już jest martwy i nie był nigdy moim ojcem, nie po tym, co uczynił! Prędzej ciebie mogę tak nazwać. Przez ten rok dałeś mi więcej, niż on przez całe moje życie. Na każdym kroku krzywdził mnie i matkę i wszystkich z naszego otoczenia.
- Masz rację, zrobił wiele zła. Odebrał ci przyjaciela i … - Słowa ugrzęzły mu w gardle, a po policzku spłynęła łza.
- Dokończ! - krzyknął. - On zabił Bellę. I nawet za to nie zapłacił tak, jak powinien, bo jego zasrani kolesie uznali go za niepoczytalnego. Tymczasem on to zrobił z zimną krwią. Z zimną krwią, słyszysz?! Wykończył ją, podając jej rzekomy antybiotyk, wybierając w dodatku taki, aby się męczyła, choć przez kilka godzin. Podobnie jak zaplanował naćpanie mnie przez Setha. Nie mogę mu tego udowodnić, bo ukradł mi ten cholerny telefon…
- Och, Edwardzie… - westchnął Charlie i przygarnął chłopaka do siebie.
Od zabójstwa, jakiego dopuścił się Carlisle na córce Charliego, mężczyźni bardzo zżyli się ze sobą. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, próbując między innymi doprowadzić do skazania Cullena seniora - niestety, bez powodzenia.
- Wiesz… - Ponownie głos zabrał młodszy. - Nie mogę się doczekać, aż on pęknie.
- Nie mów tak! - Tym razem Charlie podniósł głos
- Dlaczego? Co mi tu jeszcze pozostało? Żałuję, że nie zmarłem na stole, naprawdę żałuję. Cieszę się natomiast, że kolejna tomografia wykazała nawrót tętniaka. W dodatku jest on praktycznie nieoperacyjny i szybko się powiększa, co jest bardzo wygodne.
- Edwardzie, dobrze wiesz, że można spróbować. Oravo powiedział, że owszem, operacja jest bardziej ryzykowna niż poprzednia, ale on się jej podejmie. Spróbuj dla mnie, proszę. Nie mogę stracić i ciebie, jesteś jak jej cząstka. Mam wrażenie, że jesteś tu dla mnie.
- Nie potrafię bez niej żyć - odpowiedział. - Też myślę, że jestem tu dla ciebie, abyś mógł się pogodzić z jej odejściem. Ze mną masz więcej czasu, nie jest to nagłe, możesz się przygotować, pożegnać. Nie zmuszaj mnie jednak, bo podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Bez niej… Charlie, nie można żyć bez powietrza.
Pan Swan nic nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową na znak, że rozumie i przytulił do siebie chłopaka.
Edward, po pogrzebie Belli, zamieszkał z nim w Forks i całe dnie spędzał przy grobie ukochanej. Wyjątkiem był ślub Alice i Jaspera. Obiecał, że przyjedzie. Chciał się pożegnać. Zły był, że zostawił Bells, ale obiecał jej, że szybko wróci. Nic już go nie cieszyło. Powoli wracały bóle głowy i migreny. Zaczął mieć przywidzenia, które uwielbiał, bo zawsze widział swojego Anioła. Z dnia na dzień było co raz gorzej. Wyglądał jak cień człowieka, powoli tracił rozum. Charlie jednak obiecał mu, że nigdzie go nie odda i słowa dotrzymał. W rocznicę śmierci Belli, Edward zaniósł na cmentarz kwiaty. Towarzyszył mu Jake. Siedział przy mogile i płakał, a pies opierał mu łeb na kolanach. Nagle zrozumiał, że to koniec. Poczuł, jakby ktoś młotem uderzył go w potylicę. Pociemniało mu przed oczami i osunął się na pomnik. Jake zawył głośno i pobiegł do domu.
- Witaj, Edwardzie, tęskniłam - powiedziała Bella.
- Kocham cię - odpowiedział i wtulił się w jej rozłożone ramiona.
Przywarli do siebie w namiętnym pocałunku, aby pozostać ze sobą na wieczność.
KONIEC