Rozdział 1
Bezgłośnie modliłam się o dwójkę z tego sprawdzianu. Wiedziałam, że poszedł mi bardzo słabo, dlatego na więcej nawet nie liczyłam. Nauczycielka podeszła do mojej ławki i z szyderczym „Gratuluję” podała mi moją pracę. Jedynka! Niech to szlag!
Równo z dzwonkiem zerwałam się z miejsca i pośpiesznie wyszłam z klasy. Szybko przemierzałam kolejne korytarze, a kiedy byłam już bliżej wyjścia, prawie biegłam. W końcu wydostałam się na zewnątrz. Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz. Jak zwykle mżyło. Zastanawiałam się dokąd pójść. W końcu skierowałam swe kroki do lasu nieopodal szkoły. W lesie było ponuro i nieprzyjaźnie. Wzdrygnęłam się, ale mimo to poszłam dalej. Musiałam znaleźć miejsce w którym mogłabym się wyciszyć i pomyśleć. Zagłębiałam się coraz dalej i dalej. Nie miałam zamiaru wracać na kolejne lekcje. Przysiadłam wreszcie obok dużego kamienia opierając się o niego placami. Westchnęłam. Moje spojrzenie powędrowało na moje buty. Były całe czarne od podmokłej ziemi. Wychowawczyni mnie zabije. Tak samo zabije mnie za jedynkę ze sprawdzianu oraz za ucieczkę z reszty lekcji. Ekstra. Miałam dosyć takiego życia. Najchętniej uciekłabym z sierocińca i nigdy tam nie wróciła, tylko gdzie bym się podziała? W moich oczach pojawiły się łzy. Wtedy coś zobaczyłam. Coś dziwnego. Wytarłam oczy. Myślałam, że to przez łzy coś niewyraźnie widziałam, ale nie, jakiś punkt przybliżał się z zawrotną szybkością. Potem punkt zaczął przypominać nierealnie szybko pędzącego człowieka. Zaskoczona zerwałam się na nogi, wtedy człowiek gwałtownie się przede mną zatrzymał. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia, to był Edward Cullen z Isabellą Swan siedzącą na jego plecach. Patrzyłam na nich ze zdziwieniem, oni na mnie natomiast z przerażeniem. Na dobrą sprawę powinno być na odwrót. Wreszcie odzyskałam głos:
-Ja…ee… Umówimy się, że nic nie widziałam, ok? Zapominam o tym.
Odwróciłam się i zaczęłam szybko oddalać. Dopiero kiedy wyszłam na szkolny dziedziniec, odetchnęłam z ulgą. Kiedy wracałam przez las bałam się, że Cullen zechce jednak mnie zatrzymać, a dogoniłby mnie z łatwością. Tutaj, na dziedzińcu, byłam jednak bezpieczna. Wciąż oszołomiona ledwo zauważyłam jak nadjeżdża mój autobus
Właśnie skończyłam słuchać przemowy jakim to jestem nieudacznikiem i nieukiem (jedynka i ucieczka z lekcji) i że niczego nie szanuję (brudne buty) oraz, że mimo wszelkich jej starań jako mojej wychowawczyni nic ze mnie nie wyrośnie i że jestem z góry skazana na życiową porażkę (to w przemowach powtarzało się zawsze). Rzuciłam się na łóżko i przymknęłam oczy. Miałam tego dość. Nagle jednak moje myśli zboczyły na inny tor. Las, pędzący Edward Cullen z Bellą Swan na plecach. Cullenowie zawsze wydawali mi się niezwykli. Tacy bladzi, ale mimo to piękni. Zaraz, zaraz. Przysiadłam na łóżku. Weźmy Edwarda. Co o nim wiem? Jest piękny, ma bladą skórę, w wyjątkowo słoneczne dni nie pojawia się w szkole, jest niesamowicie szybki. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do świetlicy. Miałam szczęście, komputer był wolny. Wpisałam te cechy w wyszukiwarkę. Efekt poszukiwań był zadziwiający. Tak zadziwiający, że sama nie wiedziałam czy w to uwierzyć.
Rozdział 2
Stałam pod klasą niespokojnie się kręcąc. Wreszcie ich zobaczyłam. Edwarda i Bellę. Podczas moich nocnych rozmyśleń przypomniało mi się, że przecież ze sobą chodzą, dlatego byli w lesie razem. Dla uspokojenia głęboko westchnęłam i ruszyłam w ich stronę. Gdy mnie zobaczyli ich twarze momentalnie zmieniły swój wyraz na niepewny.
-Zmieniłam zdanie. Będę siedzieć cicho, ale tylko pod warunkiem, że wyjaśnisz mi jak możesz tak szybko się poruszać? -stanęłam przed zaniepokojoną parką.
-A jeżeli ci tego nie wyjaśnię? -zapytał, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
-Kiedy będę z kimś rozmawiała niechcący może mi się coś wymsknąć to i owo… -odpowiedziałam.
-To szantaż -zauważył.
-Tak. I jak widzisz nie waham się go użyć.
Wymienili z Bellą rozbawione spojrzenia. Wreszcie odezwała się dziewczyna:
-Edward, wiesz przecież, że i tak się dowie.
Spojrzałam na nich lekko zdezorientowana, zaraz jednak doprowadziłam się do porządku.
-To jak? -zapytałam.
-A co ty o tym myślisz? Jakie są twoje teorie?
Ponownie wymienili z Bellą uśmiechy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta sytuacja coś im przypomina.
-Odpowiedz mi szczerze na kilka pytań, wtedy zobaczę, czy moje teoria jest właściwa -poprosiłam.
Po chwili namysłu skinął głową.
-Czy jesteś w stanie podnosić wielkie ciężary? Na przykład… samochód, ogromny kamień?
-Tak.
Przełknęłam ślinę.
-Ile masz lat? Albo inaczej. Ile lat żyjesz?
-O wiele dłużej niż po mnie widać.
Zakręciło mi się w głowie.
-Podaj mi rękę -poprosiłam.
Powoli dotknął mojej wyciągniętej dłoni.
-Zimna jak lód- stwierdziłam bezbarwnie.
Zrobiłam kilka głębszych wdechów.
-Podsumujmy: jesteś piękny, niesamowicie szybki i silny, twoja skóra jest blada i zimna, unikasz słońca i jesteś nieśmiertelny. Ten zestaw cech pasuje do…w-wampira.
Edward powoli kiwnął głową uważnie mi się przyglądając.
-Tak, masz rację -szepnął.
Zakręciło mi się w głowie. Chwiejnym krokiem podeszłam do parapetu i się o niego oparłam. Coś wewnątrz mnie przeczuwało to od wczorajszego wieczora, ale dopiero teraz dotarło to do mnie w pełni. Zawsze byłam realistką a teraz miałam przed sobą wampira, istotę, której istnienie do tej pory wyśmiewałam. To nie mieściło mi się w głowie. Wampiry piją przecież ludzką krew, więc są niebezpieczne, ale przecież Cullen nikogo nie skrzywdził. Co tu się dzieje?
-Spokojnie. Nic ci nie grozi…
-Bella się z Tobą zadaje i żyje, więc może i mnie będzie to dane -odpowiedziałam, tępo wpatrując się w jakiś punkt.
-Może chciałabyś pojechać z nami do mnie do domu i jakoś się z tym oswoić. Widzę, że to dla Ciebie duży wstrząs -stwierdził.
-A gdybyś był na moim miejscu to dla Ciebie nie byłby to duży wstrząs? -warknęłam- Twoi bliscy też są wampirami, prawda? Wszyscy jesteście tacy bladzi… W takim razie proponujesz mi wizytę w domu pełnym wampirów?
-Jeżeli nie chcesz, to ja rozum…-zaczął.
-Wprost przeciwnie. Bardzo chętnie pozwolę Wam poukładać to wszystko w mojej głowie. Chodźmy -przerwałam mu.
Będąc już przy drzwiach mruknęłam tylko:
-Zwariowałam.
Nim wsiedliśmy do samochodu usłyszałam tylko jak Edward zwraca się do Belli:
-Świetna. Dokładnie taka, jak mówiła Alice.
Rozdział 3
Dom był piękny. Duży i modnie zaprojektowany. Architektoniczna perła. Wnętrze było urządzone bogato, z nutą minimalizmu. Zakochałam się w tym domostwie. Nie spodziewałam się, że wampiry żyją… tak normalnie. Nigdzie żadnych trumien, pajęczyn. Zdjęłam moją kurtkę i podałam Edwardowi. Wtem z pokoju wyszedł duży, silnie zbudowany szatyn.
-To Emmett, brat Edwarda -wyjaśniła Bella.
-Zaraz, zaraz. To ty jesteś tą wygadaną śmiertelniczką, która odkryje nasz sekret przez nieuwagę Edwarda latającego po lasach? -zaśmiał się przyglądając mi uważnie.
-Tak, to chyba ja -odpowiedziałam niepewnie nie rozumiejąc o co chodzi.
-Jestem pewien, że się polubimy! -uśmiechnął się kładąc mi rękę na ramieniu. Bardzo umięśnioną rękę.
-Nie sądzę, bo zaraz przygnieciesz mnie swoją dziesięciokilogramową łapą. Zabieraj ją -odparłam odruchowo, czego zaraz pożałowałam, to w końcu wampir, trzeba uważać co się przy nim mówi.
Jednak Emmett wcale nie wyglądał na zrażonego. Cofnął rękę śmiejąc się.
-Zebranieee!!! -wydarł się niespodziewanie, skutkiem czego aż podskoczyłam.
Usadzono mnie na wygodnej kanapie w salonie. Patrzyłam jak do salonu kolejno przybywają członkowie wampirzej rodziny. Wszyscy byli bladzi i olśniewająco piękni.
-W takim razie może ja zacznę -przemówił w końcu najstarszy mężczyzna- Nazywam się Carlise Cullen i jestem doktorem w miejscowym szpitalu.
Kiwnęłam głową. Każdy znał doktora Cullena.
-To jest moja żona Esme - wskazał na lekko uśmiechniętą kobietę- Reszta to nasze adoptowane dzieci. Taka jest powszechnie znana wersja, rzeczywistość jednak jest trochę inna. Wszyscy jesteśmy wampirami. Nasze dzieci nie są adoptowanymi sierotami. Edwarda przemieniłem, gdy umierał na grypę hiszpankę. Rosalie też przemieniłem gdy była umierająca. Nigdy nie zrobiłem tego komuś, kto miał szansę na przeżycie. Alice i Jasper do nas dołączyli. Emmett również został przemieniony gdy był umierający. Przyniosła go do mnie Rosalie. Natomiast Bella, jaki widzisz, jest człowiekiem. Jest z Edwardem. To by było na tyle jeżeli chodzi o charakterystykę naszej rodziny -zakończył.
Przebiegłam wzrokiem po twarzach zebranych. Doktora oczywiście znałam, jego żonę także kojarzyłam. Edwarda, Alice i Bellę znałam z widzenia ze szkoły. Jasper, Rosalie i Emmett musieli skończyć szkołę wcześniej.
-Skończyli szkołę rok temu, a ty jesteś w pierwszej klasie, dlatego ich nie znasz -wyjaśnił Edward.
Spojrzałam na niego zaskoczona, nie powiedziałam na głos o czym myślę, więc skąd on wiedział?
-Do tego zaraz dojdziemy -uśmiechnął się lekko.
Ukryłam twarz w dłoniach.
-Dobra. Możemy iść dalej. Jestem gotowa -westchnęłam głęboko.
-Co chcesz wiedzieć? -zapytał Carlise.
-Jak to możliwe, że mieszkacie wśród ludzi? -zadałam najbardziej nurtujące mnie pytanie.
-Jesteśmy inni niż większość naszych pobratymców. Wiele lat uczyliśmy się kontrolować nasz instynkt i dzięki temu nie pijemy ludzkiej krwi, zadawalamy się zwierzęcą. Nie chcemy krzywdzić ludzi, nie chcemy być mordercami.
-Uważaj jednak na mnie -odezwał się blondyn, Jasper- Jestem „wegetarianinem” najkrócej. Na nich -tu wskazał swoją rodzinę- nie robisz większego wrażenia, tymczasem dla mnie apetycznie pachniesz.
Przełknęłam ślinę.
-Miło, że choć jeden mnie doceniasz -wyjąkałam.
W pokoju wybuchły śmiechy. Jasper przybił ze mną „żółwika”.
-To wampir może być ze śmiertelniczką? -zapytałam wskazując na Bellę i Edwarda.
-To praktycznie niespotykany związek. Wymaga dużej samokontroli i wielkiego uczucia od obu ze stron. Miłość Belli i Edwarda to wielka siła,…magia -powiedziała Esme z uśmiechem wpatrując się w parę.
Spojrzałam na Edwarda.
-Czytałeś mi dzisiaj w myślach prawda?
-Zgadza się -potwierdził- Niektóre wampiry mają pewne zdolności. Ja czytam w myślach, choć Bella jest wyjątkiem, jej myśli nie mogę odczytać, nie pytaj czemu, nie wiem. Jasper potrafi kontrolować emocje innych. Pewnie macza palce w tym, że z takim spokojem przyjmujesz te wszystkie fantastyczne informacje. Alice natomiast widzi przyszłość.
Jedyne co mi się wyrwało to ciche „Wow”.
-Pewnie Alice widziała, że poznam wasz sekret?
Sama zainteresowana skinęła głową.
-Alice, czy twoje wizje się zmieniły? -zapytał Carlise.
-Ani trochę. Wygląda na to, że wcale się nas nie przestraszyłaś i chcesz się z nami zakumplować -uśmiechnęła się do mnie.
-Sama jeszcze tego nie wiem -mruknęłam.
-Ale ja wiem -zaśmiała się.
Niespodziewanie na środek wystąpiła długowłosa, piękna blondynka, Rosalie.
-To duży błąd, że jej to wszystko powiedzieliście i chcecie popełnić kolejny pozwalając jej się z nami spotykać. To już drugi śmiertelnik znający naszą tajemnicę, zaraz dowie się całe miasto! Kolejny śmiertelnik, który chce narażać swoje życie dla kontaktów z nami! To paranoja! -zakończyła.
-Nie wiem czy to o całym mieście było sarkazmem, czy aluzją, że mogę komuś powiedzieć, ale zapewniam cię, będę milczeć jak grób. Jeżeli chodzi o narażanie życia dla kontaktów z Wami, naprawdę uważasz, że je narażam? Wierzę, że nikt z Twoich bliskich nie zrobiłby mi krzywdy, chyba, że coś może mi zagrażać z twojej strony?
-Bez obaw, potrafię się kontrolować -syknęła i zajęła swoje miejsce.
Zapadła chwila milczenia.
-Cóż, oto nasza rodzina. Miło nam! -zaśmiał się Emmett.
Rozdział 4
Trzy miesiące później…
-Śmiało, próbuj! Nie wierzysz w mój talent kulinarny? -Emmett przysunął talerz w moim kierunku.
Z wahaniem podniosłam łyżeczkę do ust. Wtedy poczułam jak moją jamę ustną i przełyk pali żywy ogień. Wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki złapałam butelkę wody i opróżniłam jej połowę za jednym razem. Z wciąż płonącym przełykiem wrzasnęłam w stronę zaśmiewającego się szatyna:
-Zrobiłeś to specjalnie ty...ty…
Złapałam leżącego obok mnie pomidora i cisnęłam nim w Emmetta, któremu udało się złapać pocisk tuż przed swoją twarzą. Niech będzie przeklęty ten wampirzy refleks! Chłopak nie pozostał mi dłużny. Złapany pomidor w mgnieniu oka poszybował w moją stronę i wylądował mi na bluzce. Z przerażeniem spojrzałam na ogromną plamę a potem przeniosłam swój wzrok na trzęsącego się ze śmiechu Emmetta.
-Zniszczyłeś mi najlepszą bluzkę jaką miałam w moim skromnym dorobku!
Do kuchni zajrzała Rosalie. Jej wzrok powędrował na moją poplamioną bluzkę i jej śmiejącego się wniebogłosy ukochanego.
-Jak dzieci -stwierdziła kręcąc głową po czym odeszła.
Jej stosunek wobec mnie trochę się zmienił. Nadal za mną nie przepadała, ale chociaż była uprzejma. Podejrzewałam, że to za sprawą Emmetta z którym szczególnie się polubiliśmy. Kłóciliśmy się bez przerwy, ale przecież kto się czubi, ten się lubi.
-Możesz coś pożyczyć od Alice -zaproponował szatyn, wreszcie przestając się śmiać.
Oczy zaświeciły mi się na ten pomysł. Alice miała garderobę pełną najpiękniejszych ciuchów. Na pewno pozwoli mi coś wybrać. Co więcej, już wiedziałam co chcę wybrać. Wybiegłam z kuchni i popędziłam do pokoju Alice i Jaspera. Zatrzymałam się przed drzwiami i zapukałam.
-Mogę wejść? -zapytałam.
-Jasne -usłyszałam odpowiedź Jaspera.
-Ale na pewno? -ponowiłam pytanie.
-Tak.
-Ale na sto procent?
-Ashley właź -głos Jaspera robił się już zirytowany.
Nacisnęłam klamkę i ostrożnie weszłam do pokoju.
-Wiesz, wolę się upewniać po tym jak ostatnio weszłam do pokoju Belli i Edwarda i Edward o mało się na mnie nie rzucił. Zupełnie nie wiem dlaczego, przecież się tylko całowali. Dobra, Alice…
Jej głos dobiegał z garderoby:
-Nie ma mowy. Nie dostaniesz tej bluzki od Dolce & Gabbana.
Tej jej dar czasami doprowadzał mnie do szału.
Pokazowo cicho westchnęłam i garbiąc się przysiadłam na fotelu wydobywając z siebie najbardziej możliwie żałosny głosik:
-Nikt nigdy nie robi mi prezentów…
-To na mnie nie działa -powiedziała wychodząc z garderoby z moim upragnionym ciuszkiem.
Niespodziewanie na chwilę przymknęła oczy po czym powiedziała:
-Cholera, i tak ją jakimś cudem dostaniesz -westchnęła z rezygnacją -A masz -rzuciła bluzkę w moją stronę.
-Tym się nie rzuca, to święte dziecko Dolce & Gabbany! A to poza tym, to bardzo bardzo dziękuję -uścisnęłam Alice i szybko wyszłam z pokoju na wypadek gdyby się rozmyśliła. Na korytarzu spotkałam Edwarda.
-Możesz przestać krzyczeć? -powiedział z wyrzutem.
-Co? Ja nie krzyczę -odparłam zdziwiona
-Twoje myśli krzyczą Dolce & Gabbana! Głowa mi pęka!
-To przestań w nie zaglądać!
-Nie mogę się powstrzymać. Czasami są bardzo ciekawe, na przykład te o boskim Andym z II a.
Dałam mu lekkiego kuksańca w bok. Wtedy podszedł do nas Carlise.
-Ashley, dyrektorka ośrodka pozwoliła ci zostać do niedzieli -oznajmił.
-To świetnie -ucieszyłam się.
-To nie wszystko. Stwierdziła, że albo mam przestać Cię do nas zabierać, albo wziąć Cię na stałe.
Zesztywniałam.
-I co postanowiłeś? -zapytałam drżącym głosem.
-To drugie. Powiedziałem, że cię adoptujemy.
-Jak mogłeś? -zapytałam.
Carlisa zatkało.
-Sądziłem, że się uciesz…-zaczął.
-Dlaczego podjąłeś tak ważną decyzję bez porozumienia ze mną?
-Ona jest niemożliwa -Edward pokręcił głową.
W końcu się roześmiałam.
-Żartowałam! Tak się cieszę!
Z wdzięcznością spojrzałam na Carlisa. On także patrzył na mnie z…czułością? Moje serce przepełniała bezgraniczna radość. Będę miała rodzinę. Będę mogła żyć wśród osób które kocham i na które zawsze będę mogła liczyć. Chciało mi się płakać ze szczęścia. Poczułam jak ktoś obejmuje mnie delikatnie od tyłu. To była Esme.
-Procedury będą wyjątkowo przyśpieszone, już za tydzień będziesz oficjalną częścią naszej rodziny -oznajmił doktor.
-Chcą się mnie jak najszybciej pozbyć. Zresztą i vice-versa -powiedziałam.
Po chwili z pokoju wyskoczył Emmett:
-Czyli już za tydzień będę mógł oficjalnie nazywać cię moją siostrzyczkąąąą?!
Rozdział 5:
Nienawidziłam być w centrum uwagi. Nie znosiłam kiedy każdy się na mnie gapił i o mnie rozmawiał. Zawsze wolałam pozostawać w cieniu, kochanym, bezpiecznym cieniu. Niestety, teraz wszystko stanęło na głowie. Stałam się obiektem plotek typu: „To ona! Ona! To ją adoptował doktor Cullen!”. Denerwowało mnie to, ale nie było w stanie zmącić mojej bezgranicznej radości z posiadania rodziny. Wyszłam na schody i przeczesałam wzrokiem parking w poszukiwaniu znajomego samochodu. Nigdzie go nie widząc, przestraszyłam się, że będę musiała wracać taki kawał piechotą, ale wtedy dostrzegłam znajome volvo, które właśnie wjeżdżało na parking. Już po chwili wsiadałam do auta.
-Cześć Jasper -przywitałam się zaskoczona.
-Hej.
Zauważył moje zdziwienie i lekko się uśmiechnął.
-Jesteśmy rodziną prawda? Muszę się do Ciebie przyzwyczajać i pomyślałam, że przywiezienie Cię będzie ku temu pierwszym krokiem -wyjaśnił.
-Nie staniemy w połowie drogi i nie wciągniesz mnie do lasu, żeby wypić moją krew, prawda? -zapytałam uśmiechając się.
-Nie doceniasz mnie! -powiedział z miną obrażonego dziecka.
Nieprawda. Mocno wierzyłam w samokontrolę każdego z Cullenów. Jaspera również, chociaż kiedy zostaliśmy sam a sam czułam się trochę niepewnie. Dzięki swojemu darowi wyczuł to bo powiedział:
-Nie bój się. Nic Ci nie grozi.
-Wiem, to irracjonalne -westchnęłam i wygodniej ułożyłam się w fotelu.
Jakiś czas jechaliśmy w milczeniu.
-Jedziemy dziś wszyscy na polowanie -oznajmił.
-Super. Cała chata dla mnie! Urządzę imprezę!
Jasper tylko się zaśmiał. Wiedział, że nie jestem osobą zbyt towarzyską i raczej nie miałabym kogo zaprosić.
Zajechaliśmy przed dom. Po wejściu do środka ledwo odwiesiłam kurtkę na wieszak i rzuciłam torbę na krzesło, a pojawił się przy mnie Edward ciągnąc mnie do fortepianu.
-Daj mi coś zjeść i się przebrać -jęknęłam siedząc już przy owym instrumencie.
-Jedziemy zaraz na polowanie, więc mamy mało czasu, a nie możemy pozwolić, żeby przepadła nam lekcja -wyjaśnił z zapałem zacierając ręce.
Kilka dni temu nieopatrznie powiedziałam, że gdy byłam mała chciałam nauczyć się grać na pianinie. Edward to podchwycił i postawił sobie za cel nauczyć mnie tego. Do pierwszej lekcji oboje podeszliśmy z entuzjazmem, który szybko u mnie zgasł, gdy zobaczyłam jak ta sztuka jest trudna. Stwierdziłam, że w życiu nie nauczę się grać i to nie dla mnie. Mój przybrany brat był innego zdania. Codziennie katował mnie godzinnymi lekcjami gry na pianinie. Nie trafiały do niego żadne argumenty.
-Daj jej spokój -powiedział Jasper w mojej obronie.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, choć wiedziałam, że i tak nie przekona to mojego upartego nauczyciela.
-Jedziemy wcześniej, zbierajcie się! -krzyknął Carlise.
Wydałam z siebie radosny okrzyk.
-Nie szkodzi. W poniedziałek weźmiemy dwie godziny, żeby nadrobić -rzekł Edward ze złośliwym uśmieszkiem.
Jęknęłam tylko. Patrzyłam jak wszyscy w pośpiechu przygotowują się do wyjazdu.
Wysiadłam przed domem Belli i ruszyłam w stronę drzwi. Zupełnie nie wiem dlaczego nigdy nie pozwalają mi zostać samej, nie jestem już dzieckiem.
Zapukałam. Otworzyła mi Isabella i zaprosiła mnie do środka. Już po chwili siedziałam na kanapie z kubkiem gorącej herbaty.
-Wiesz -zaczęła -zazdroszczę Ci.
-Czego?- zapytałam z zainteresowaniem.
-Z miejsca zdobyłaś serca Cullenów. Od razu cię pokochali. Z wszystkimi tak świetnie się dogadujesz. No, z wyjątkiem Rosalie, ale ona to specyficzny przypadek.
Parsknęłyśmy śmiechem.
-Ty też się ze wszystkimi dobrze dogadujesz -zauważyłam.
-Tak, ale nie tak naturalnie jak ty.
Wzruszyłam ramionami.
-Jestem też pod wrażeniem, jak to wszystko zniosłaś. Radziłaś sobie z tymi fantastycznymi rewelacjami dużo lepiej niż ja.
Zamyśliłam się na chwilę.
-Myślę, że jesteś większą realistką i dlatego było ci trudniej w to wszystko uwierzyć -odpowiedziałam po chwili.
-Może masz rację- zgodziła się.
Siedziałyśmy chwilę, potem oglądałyśmy telewizję. W końcu Bella stwierdziła, że powinniśmy położyć się spać, bo jutro czeka mnie dzień pełen wrażeń. Przeczuwając coś najgorszego powlokłam się do łazienki na wieczorną toaletę.
Rozdział 6:
Usłyszałam jak ktoś odlicza sekundy do wejścia na wizję. Trzy, dwa, jeden, już! Na moment oślepiły mnie światła. Zamrugałam kilkakrotnie. Siedziałam na dużej kanapie, a naprzeciw mnie znajdowała się czarnoskóra kobieta. O matko, byłam u Oprah! Pani Winfrey nie marnując czasu na powitanie z widzami, ani przedstawianie mnie, od razu zadała pytanie:
-Ashley, jak myślisz, dlaczego Cullenowie cię adoptowali?
Onieśmielona obecnością kamer wydukałam tylko ciche „Nie wiem”.
Właśnie, dlaczego? Kilka razy się nad tym zastanawiałam, ale nigdy nie znalazłam odpowiedzi, a nikogo z rodziny jakoś nigdy nie zapytałam. Aż nagle spadła na mnie znikąd pewna myśl:
-Myślę, że…że w moim życiu coś ma się wydarzyć i Cullenowie chcą wtedy przy mnie być…
Ledwo dokończyłam zdanie a poczułam jak jakaś niewidzialna siła szarpie mnie za ramię. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą twarz Belli.
-Wstawaj -zaśmiała się widząc moją zdezorientowaną minę.
Usiadłam na łóżku. Co za dziwny sen. Moja wypowiedz nie przestawała mnie intrygować. Może to co mówiłam jest prawdą? Może Alice coś przewidziała, może w moim życiu ma się wydarzyć coś ważnego? A może to tylko głupi nic nieznaczący sen?
Biorąc prysznic, czesząc i susząc włosy, ubierając się ciągle o tym myślałam. Byłam jakby nieprzytomna. „Ocknęłam się” dopiero w furgonetce.
-Dokąd jedziemy? -zapytałam zaskoczona.
-Do La Push, do Jacoba Blacka -wyjaśniła.
-To ten twój kumpel prawda?
-Tak. Musicie się w końcu poznać.
Było mi wszystko jedno. Powróciłam do analizy mojego snu oglądając jednocześnie widoki za oknem. Zaraz byłyśmy na miejscu. Wyskoczyłam z furgonetki i przyjrzałam się chłopakowi, która już czekał na nas przed domem. Był niesamowicie wysoki i nieźle zbudowany. Jego skóra miała miedziany odcień, włosy były obcięte na jeża, całość szpeciło jednak nieprzyjazne spojrzenie jakim mnie mierzł. Poczekałam na Bellę i razem do niego podeszłyśmy.
-Proszę, proszę. Nowa członkini rodziny Cullenów -powiedział szyderczo.
-Ashley Green. Mi również miło jest cię poznać -odparłam sarkastycznie
-Może przejdziemy się na plażę? -zaproponowała Bella, by oczyścić atmosferę.
Będąc już u celu usiedliśmy wszyscy na szerokiej gałęzi wyrzuconej przez morze. Black natarczywie mi się przyglądał.
-Możesz przestać się na mnie gapić? -warknęłam wreszcie.
-Mogę robić co mi się podoba- odpyskował.
Pokręciłam tylko głową. Ten gość mnie irytował, nie wiem jak Bella mogła zaprzyjaźnić się z kimś takim.
-Kolejna, która uległa wampirzemu urokowi -prycyhnął.
Zdziwiłam się, że wie o wampirach, cóż, najwyraźniej Bella mu powiedziała. Spojrzałam na nią, pewna, że coś powie, ale udawała, że dostrzegła coś bardzo interesującego na morzu. Widocznie wolała nie mieszać się w nasze kłótnie.
-Owszem, wampiry mają bardzo dużo uroku. Zazdrościsz im?
Black ściągnął brwi, a jego ciałem zaczęły wstrząsać lekkie dreszcze. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Jake, uspokój się -krzyknęła Bella -Ashley, nie denerwuj go!
-Słucham? -zapytałam oburzona.
Jacob przeniósł zdziwione spojrzenie na Bellę.
-Ona nie wie? -zapytał.
-No… w zasadzie to nie… -wyjąkała dziewczyna Edwarda.
-O czym nie wiem? -zwróciłam się do Indianina.
-Jestem wilkołakiem -oświadczył spokojnie.
Rozdziawiłam buzię.
-Ale ty nie przypominasz… -zaczęłam.
-Jak się przeobrażę to przypominam -wywrócił oczami na znak litości nad moją głupotą.
To nie możliwe. To jakaś paranoja!
-Wampiry, wilkołaki. Ok. Powiedzcie mi od razu o innych dziwnych stworzeniach, bo mam dosyć tych ciągłych zaskoczeń. Co jeszcze istnieje? Wróżki, elfy czy krasnoludki?
Rozdział 7
Kilka miesięcy później…
A co, jeżeli kogoś z nich miałam już nigdy nie zobaczyć? Jeżeli któryś z moich najbliższych miał zginąć w tej walce? Ta myśl mnie paraliżowała, powodowała, że jakieś niewidzialne, silne więzy zaciskały się wokół mojej klatki piersiowej, utrudniając dopływ tlenu. A przez najbliższych kilka godzin miałam udawać, że wszystko jest na swoim miejscu i jeszcze próbować dobrze się przy tym bawić. Wiedziałam, że nie dam rady, że to niemożliwe, bo ciągle będzie mi towarzyszył niewyobrażalny strach.
-Jesteśmy na miejscu -oznajmiła Alice.
Rzuciłam się jej na szyję.
-Tak się boję -wyszeptałam płaczliwie.
-Zupełnie niepotrzebnie. Nic nikomu się nie stanie -zapewniła mnie, ostrożnie przytulając - Pamiętaj, zachowuj się jak gdyby nigdy nic.
Łatwo powiedzieć. Skinęłam głową i wygramoliłam się z samochodu. Odwróciłam się w stronę szosy kiedy Alice była już za zakrętem. Walczyłam sama ze sobą, żeby w moich oczach nie stanęły łzy. Jak bardzo chciałam być tam z nimi i móc się do czegoś przydać. Niestety, byłam tylko słabym człowiekiem. Pozostawało mi czekać w straszliwej niepewności.
Ruszyłam w stronę maleńkiego, skromnego domku.
To, gdzie przeczekam bitwę stało się sporym problemem. Nie pozwolono mi zostać samej w domu. Przydzielenie mi wilka do ochrony też odpadało, gdyż każdy miał już swoje zadanie. Edwarda nie chciał, żebym ukryła się razem z nim i Bellą, gdyż to ona była głównym celem ataku i choć był pewien że ich nie znajdą nie chciał mnie ani trochę narażać. W kocu padło na to, że powinnam przeczekać wszystko u kogoś z moich znajomych. I tu wynikł problem. Nie jestem osobą towarzyską. Z nikim nie byłam w tak dobrych kontaktach, że mogłam wprosić się na weekend. Nie doceniłam jednak wampirzego uroku, który to najpewniej, rozwiązał tę sytuację.
Opieraliśmy się z Edwardem o jeden z parapetów. Niespodziewanie chłopak pokręcił głową.
-Nie wiem, po prostu nie wiem! Ze też te przeziębienie musiało dopaść cię akurat teraz, wtedy pojechałabyś w góry z nami, ale cóż. Poradzisz sobie? Nie chcemy zostawiać cię samą…
Spojrzałam na niego jak na kretyna. Co on wygaduje? No i przecież wcale nie jestem przeziębiona! Dopiero potem dotarło do mnie o co chodzi. Nieopodal nas stała Amy Wood, która chodziła razem ze mną na angielski. Dyskretnie przysłuchiwała się naszej rozmowie.
-Cóż, na pewno nie będzie przyjemnie zostać samej w wielkim domu, ale jakoś sobie poradzę -odpowiedziałam, odgrywając to, jak dzielnie znoszę cierpienie.
Wtedy ostrożnie do nas podeszła.
-Ja…eee… usłyszałam waszą rozmowę. Przypadkiem.
Aha. Jasne, akurat.
-Pomyślałam, że może w takim razie wpadłabyś do mnie, nie musiałabyś siedzieć sama a i rodzina będzie o ciebie spokojniejsza -zaproponowała nieśmiało.
-Naprawdę? Nie byłby to dla ciebie kłopot? -zapytał Edward czarując ją swoim spojrzeniem.
Dziewczyna na moment ogłupiała, ledwo udało jej się wykrztusić:
-Oczywiście, że nie.
-To świetnie! Bardzo ci dziękujemy. Jestem ci ogromnie wdzięczny -posłał jej przepiękny uśmiech.
Odwrócił się do mnie, ale słowa jakby skierował do niej:
-Osobiście po ciebie przyjadę.
Przeniosłam wzrok na Amy, która wydawała się być wniebowzięta.
Ledwo powstrzymaliśmy z Edwardem śmiech. Gdyby tylko wiedziała, jak niecnie została wykorzystana.
W ten oto sposób znalazłam się przed drzwiami domu Amy Wood i lekko trzęsącą się ręką nacisnęłam dzwonek, zastanawiając się, jak potoczy się bitwa.
Z mojego pobytu u Amy prawie niczego nie pamiętam. Gdyby ktoś mnie zapytał co robiłyśmy miałabym problem z odpowiedzią. Wydawało mi się, że trochę rozmawiałyśmy o jakiś głupotach, siedziałyśmy przy komputerze i pewnie jeszcze inne rzeczy, które uleciały mi z pamięci. Wyraźnie zapamiętałam tylko końcówkę pobytu, kiedy (tak jak obiecał) przyjechał po mnie Edward. Jego mina wyrażała zmęczenie ale przede wszystkim radość, że już po wszystkim. Od razu posłał mi uspokajające spojrzenie. Nie da się opisać, jak wielką ulgę w tym momencie poczułam. Nikomu nic się nie stało. Bitwa wygrana.
Rozdział 8:
Z głośnym westchnieniem ulgi wreszcie odłożyłam słuchawkę. Wstałam z krzesła i zrobiłam kilka ćwiczeń rozluźniających. Siedziałam na krześle chyba ze dwie godziny zanim obdzwoniłam wszystkich gości Edwarda i Belli prosząc o potwierdzenie przybycia. Ruszyłam ku schodom lawirując między pudłami z ozdobami, między balonami, jakimiś łańcuchami i tym podobnymi dekoracjami. Emmett siedział na najniższym stopniu schodów i pompował kolejne balony, co chwila wypuszczając jednego, który wirował po pokoju wydając nieprzyjemny dźwięk. Mnie doprowadzało to do szału, a mojego brata bardzo to bawiło. Tak, zaczęłam nazywać Cullenów moim rodzeństwem. Nie mieli nic przeciwko, chociaż Rose stanowiła pewien wyjątek, ale i tak przełknęła to lepiej niż się spodziewałam. Co do Carlisa i Esme, to jeszcze nie nazywałam ich rodzicami, nie czułam się jeszcze na to gotowa, ale w pełni zasługiwali ten tytuł. Byli dla mnie tacy dobrzy. Szczególnie Esme, która mnie uwielbiała. Znalazłyśmy wspólną pasję. Potrafiłyśmy godzinami siedzieć nad planem jakiegoś domu do odrestaurowania i wyszukiwaniu rożnego rodzaju mebli i dodatków. Wspięłam się na górę i poszłam do ogromnej łazienki Alice, gdzie w tej chwili przesiadywała Bella poddawana jakimś kosmetycznym eksperymentom.
-Mam wiadomość. Dobrą dla Alice i troszeczkę gorszą dla ciebie, Bello. Wszyscy potwierdzili przybycie na ślub -oznajmiłam od progu.
Alice z radością klasnęła, a Bella westchnęła ze zrezygnowaniem. Czy naprawdę miała nadzieję, że ktoś odmówi i odpuści sobie uroczystość u Cullenów? Przecież to wydarzenie towarzyskie sezonu w tak małej miejscowości jak Forks.
Moja siostra zaproponowała mi wypróbowanie nowej maseczki, więc czym prędzej czmychnęłam z łazienki. Owszem, lubiłam kiedy Alice mnie stroiła, ale nie mogło to trwać dłużej niż godzinę, gdyż więcej po prostu nie mogłam usiedzieć w miejscu. Carlise zastanawiał się nawet czy nie mam ADHD. Minęłam Emmetta, który dalej męczył się z tymi balonami i weszłam do kuchni. Gdy otworzyłam lodówkę głośno jęknęłam. Jak zwykle pusta. Jak jeszcze trochę tutaj pomieszkam, to może w końcu uda mi się zrzucić parę kilogramów.
-Sorry, zapomniałem -krzyknął Em z salonu -Muszę się przyzwyczaić, że teraz regularnie trzeba robić zakupy.
-Przyzwyczajaj się szybciej -powiedziałam z westchnieniem. Nie musiałam krzyczeć, Emmett i tak mnie usłyszał.
Do domu wpadł Edward.
-Mam! -oznajmił radośnie wymachując kluczykami od samochodu. Em porzucił balony a ja pozostawiłam otwartą lodówkę i popędziliśmy do garażu.
Stał w narożniku. Piękny, nowy, o błyszczącym lakierze. Po prostu marzenie. Mercedes Guardian. Wraz z Emmettem rzuciliśmy się w jego stronę z głośnym „Och”. Pieszczotliwie pogłaskałam karoserię.
-Edward… -zmrużyłam oczy.
-Nie ma mowy -pokręcił przecząco głową.
-Proszę…
-Nie.
-Błagam! -rzuciłam się na kolana. Będzie mi to przypominał do końca życia, ale muszę, muszę się nim przejechać!
Jedynie kręcąc głową podał mi kluczki.
Zasiadłam na kierownicą a obok mnie usadowił się Em.
-Wiesz jak się rusza?- zapytał przy okazji oglądając wnętrze.
Jedynie prychnęłam.
-Nie masz jeszcze prawka, więc skąd…
-Jeżdżę lepiej od niejednego posiadacza prawa jazdy.
I ruszyłam z piskiem opon. Silnik pracował cichutko i w pełni sprawnie. W kilkanaście sekund pokonałam drogę od domu do szosy prowadzącej do Forks, gdzie się zawróciłam. Nie miałam prawa jazdy, więc nie mogłam poruszać się po głównej drodze, choć jestem pewna, że komendant Swan przymknąłby na to oko, gdyby Bella go o to poprosiła. Sprawnie wjechałam do garażu i ostro zahamowałam. Na dobra, popisywałam się przed chłopakami.
Wysiadłam z rozmarzonym wyrazem twarzy.
-Ach, ta szybkość -westchnęłam.
-Skąd umiesz jeździć? I to TAK jeździć? -zapytał lekko zszokowany Edward.
-Oglądałam „Szybcy i wściekli” -zachichotałam i znowu pobiegłam do łazienki.
To pozostanie moją tajemnicą. Udało mi się o tym nie myśleć, żeby Edward nie wyczytał tego z moich myśli.
Wreszcie dotarłam do łazienki:
-Bella, idź zobaczyć swój samochód przedślubny -pisnęłam.
-Jaki on jest? -zapytała ostrożnie.
-Wypasiony, szybki i drogi -oznajmiłam radośnie.
-O nie. Przecież mówiłam mu… -dziewczyna zerwała się z miejsca i ruszyła najprawdopodobniej do garażu.
-Też chciałabym mieć swój samochód -stwierdziłam.
-Kupię ci jak będziesz miała prawo jazdy. Albo poproś Edwarda, żeby odstąpił ci ten, kiedy już kupi Belli poślubny.
Pokręciłam głową.
-Ale wtedy będzie już używany.
Alice zachichotała i pogroziła mi palcem.
-A właśnie-przypomniałam sobie- Kiedy zabierzesz się za moją garderobę?
Esme, Alice i Rose miały swoje garderoby i ja nie chciałam być wyjątkiem. W końcu kto by pogardził pomieszczeniem pełnym najpiękniejszych ciuchów?
-Zaraz po weselu, bo teraz mam urwanie głowy. Obiecuję. Och-wyrwało się jej - Bella zaczęła kłócić się z Edwardem. Potem przeniosą się salonu, więc nie radzę wchodzić tam przez osiem i pół minuty -oznajmiła.
-Ok, w takim razie dawaj tę maseczkę.
Rozdział 9:
Wydawało mi się, że od wspaniałego ślubu Belli i Edwarda minęło kilka lat. A to było przecież zaledwie tydzień temu. Wszystko to, co działo się przed tym jak ból zawładnął moim ciałem było takie odległe i niewyraźne. Najpierw wystawne wesele, potem wyjazd nowożeńców na wyspę Esme, a potem moja wycieczka do lasu. Wycieczka do lasu- tutaj moja wspomnienia nieco się wyostrzają. To miała być zwykła, najzwyklejsza przechadzka. Nie odeszłam nawet daleko od szosy. Alice nie przewidziała żadnych wizyt i nikt z rodziny nie natknął się na jakiś trop, który wskazywałby na obcych więc bez najmniejszych obaw spacerowałam po lesie. Wdychałam rześkie powietrze i rozkoszowałam się chrzęstem suchych liści pod stopami. Wtedy poczułam piękną, słodką woń, którą dobrze znałam. Woń wampira. Pewna, że to ktoś z rodziny postanowił do mnie dołączyć odwróciłam się i zamarłam. Żołądek podskoczył mi do gardła a nogi zmiękły, chociaż to nie miało specjalnego znaczenia i tak nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę. Kilka metrów dalej stał przepiękny, młody mężczyzna. Krótkie ciemne włosy, nieskazitelna twarz, idealne rysy, smukła, wyprostowana sylwetka, ale miał nienaturalnie bladą skórę oraz czarne z pragnienia oczy. I to mnie właśnie przeraziło. Szeroko się uśmiechał. Cieszył się z ofiary.
-Proszę, nie… -jęknęłam, niezauważalnie robią kroczek do tyłu, choć i tak nic by mi to nie dało, ale dawał o sobie znać instynkt samozachowawczy.
-Skąd wiesz, że chcę ci zrobić krzywdę? -zapytał niewinnie.
-Jesteś wampirem, to oczywiste, że chcesz -odpowiedziałam, robiąc kolejny kroczek.
Wydawał się lekko zszokowany tym, że wiem o wampirach. Zaraz jednak doprowadził się do porządku.
-Skąd wiesz?
-Jestem u Cullenów. To miejscowa rodzina wampirów i byliby niezadowoleni gdyby stało mi się coś złego. Radzę ci się powstrzymać i jak najszybciej się stąd ewakuować i poszukać ofiary gdzie indziej.
Zastanawiał się.
-To trochę zmienia postać rzeczy, ale ja nie jestem tak odporny jak Cullenowie. Jestem potwornie głody i nie uda mi się powstrzymać. Poza tym, uciekanie przed zemstą może być poniekąd ciekawe -zamruczał.
Przez chwilę przyglądał mi się robiąc głębokie wdechy. Delektował się.
-Cóż…-zaczął niespodziewanie- Żegnaj…
I nim zdążyłam jakkolwiek zareagować rzucił się nam mnie i przygwoździł do ziemi. Zaczął przybliżać twarz do mojego ramienia.
-Nie w szyję?
Jeżeli już miałam umrzeć, to wolałam jak najszybciej. A to gwarantowało ugryzienie w szyję. Szybciej wypiłby moją krew. Jeżeli ugryzie mnie w ramię zada mi więcej tortury i pewnie o to mu chodzi.
Nie odpowiedział. Znacznie śpieszniej było mu zatopić kły w mojej ręce. Potworny ból pojawił się od razu. Na początku bolało tylko miejsce którym ugryzł, potem cała ręka. Czułam jakby ktoś wsadził mi ją do pieca hutniczego. Na wpół przytomna zauważyłam jak pojawiają się dwie postacie , które odepchnęły ode mnie wampira. Potem zatraciłam się w bólu. Kiedy się trochę ocknęłam usłyszałam jak Carlise tłumaczy komuś, że jad za bardzo się rozprzestrzenił i przemiana musi się dokonać. A więc zmieniam się w wampira. Wiedziałam, że kiedyś mnie to czeka, bo przecież żaden człowiek nie może wiedzieć o wampirach. Pozostawały wtedy dwie opcje. Śmierć z rąk Volturi bądź zmiana w zimnego człowieka. To oczywiste, że w końcu Marek, Aro i Kajusz by się o mnie dowiedzieli i wtedy musiałabym zostać przemieniona. Powinnam więc być gotowa na utratę człowieczeństwa. Ale nie byłam. Chciałabym móc cofnąć czas, nie pójść do lasu i nie spotkać wampira. Ogień intensywniej zapłonął w moich żyłach. Zawyłam. Na początku, zaraz po ugryzieniu potwornie krzyczałam, potem ucichłam, potem znowu krzyczałam. Pomyślałam jednak, że krzykiem sprawiam ból moich bliskim, którzy cierpią widząc mnie w agonii, więc postanowiłam ucichnąć, choć było to bardzo trudne. To było nie do zniesienia. Ten straszliwy ogień. Odkryłam, że gdy skupiam się na bólu odczuwam go jeszcze bardziej, więc próbowałam zając głowę różnymi myślami. Jak to będzie, kiedy stanę się pragnącą krwi bestią? Czy między mną a Cullenami będzie tak jak przed przemianą? Czy nadal będą mnie tak samo kochać? Na niewyraźne wspomnienie tych beztrosko spędzonych chwil z moją rodziną zabolało mnie jeszcze bardziej. W końcu w mojej głowie pozostało tylko jedno pytanie, co dalej? Potem zalała mnie nowa fala bólu, więc skupiłam się już tylko na tym, żeby nie krzyczeć.
Rozdział 10
Ból wreszcie zaczął słabnąć. Zgadłam, że przemiana ma się ku końcowi. Z jednej strony cieszyłam się, że moja agonia się kończy, z drugiej bałam się tego co będzie, gdy w końcu otworzę czy.
-Już powinna się budzić, widziałam to pięć minut temu -usłyszałam dźwięczny głosik Alice.
-Ashley, słyszysz nas? -tym razem odezwał się Carlise.
W końcu ostrożnie uniosłam powieki. Mój wzrok padł na okno. Przekręciłam się na łóżku i wyjrzałam. To było niesamowite. Widziałam wyraźnie wszystko w promieniu kilku kilometrów. Potrafiłam dojrzeć żyłki na liściach drzew rosnących daleko od domu. Z powrotem opadłam na łóżko. Zechciałam sprawdzić także mój słuch. Skupiłam się i wyłapałam odgłosy dochodzące z salonu. Z salonu! Teraz byłam w moim pokoju na piętrze, a salon znajdował się na parterze w drugiej części domu.
-Kto ogląda Ulicę Sezamkową? -zapytałam marszcząc brwi.
-A jak myślisz? -zachichotała Alice.
Jasne, Emmett. Usłyszałam jak wstaje z kanapy i zbliża się do schodów. Usłyszał jak gadam i szedł tutaj.
Ostrożnie usiadłam i popatrzyłam się głupio na moją rodzinę. Stali w rzędzie pod ścianą, a na przedzie znajdował się Jasper, gotowy do skoku. Co mu odbiło? Ach tak, byłam niebezpiecznym nowonarodzonym wampirem.
-Jasper nie wygłupiaj się, przecież nie rzucę się na moją rodzinę - powiedziałam, ostrożnie wstając z łóżka.
Spojrzałam na moje dłonie. Były potwornie blade. Nagle uświadomiłam sobie jak coś piecze mnie w gardle. Kiedy tylko zdałam sobie sprawę z owego pieczenia ono jeszcze bardziej się nasiliło.
-Gardło mnie boli. To pragnienie, tak? -zapytałam.
-Owszem, powinnaś iść na polowanie -zauważył Carlise.
-Ja z nią pójdę! -zaświergotała Alice próbując do mnie podbiec. Zatrzymał ją jej ukochany.
-Może się na ciebie rzucić -syknął.
-Jasper zaraz rzucę się na Ciebie jeżeli nie przestaniesz mnie denerwować- powiedziałam, po czym zaprezentowałam moje kły jak modelka na wybiegu prezentuje sukienkę.
-Nic nie straciłaś z poczucia humoru- Emmett podbiegł do mnie i mnie wyściskał.
-Możemy już iść? -zapytałam, bo ogień w gardle coraz bardziej dawał o sobie znać.
Podeszłam do szczytu schodów, a właściwie znalazłam się przy szczycie schodów. Pokonałam korytarz na piętrze w ułamek sekundy!. Zrobiłam to całkowicie bezwiednie. Wydawało mi się, że idę normalnie a już byłam przy schodach. Z mojego gardła wyrwało się ciche „Wow”, które jak zauważyłam, było wypowiedziane dźwięcznym, głębokim głosem. Emmett zaraz do mnie dołączył.
-Mogę cię podnieść? -zapytałam spoglądając na niego.
-Co?
-Chcę sprawdzić, czy dam radę cię podnieść -wyjaśniłam.
Nie czekając na odpowiedz wzięłam go na ręce i uniosłam nad głowę. Ważył dla mnie tyle co średniej grubości książka
-Podniosłam Emmetta… -wyjąkałam z wrażenia upuszczając go na ziemię.
Pozostali, którzy wylegli z pokoju, żeby obejrzeć tę scenę, zachichotali.
-Zrobiłaś to specjalnie, żebym wylądował na ziemi, prawda? Doskonale wiedziałaś, że jako nowonarodzona dasz radę -powiedział podnosząc się z podłogi i rozmasowując sobie pośladek.
No dobra, tak podejrzewałam, ale musiałam to potwierdzić, a to że zrzuciłam go na ziemię to już czysty przypadek. Niech będzie, prawie przypadek…
Kiedy Emmett skończył odgrażać się, że się jeszcze policzymy, wyszliśmy z domu. Pędem ruszyliśmy przez las. Szaleńczy bieg nie sprawiał mi żadnych trudności. Mogłabym tak biec i biec i chyba nigdy nie odczułabym nawet cienia zmęczenia. W końcu się zatrzymaliśmy.
-Czujesz? -zapytał mój brat.
Wzięłam głęboki wdech.
-Tak, ale to nie pachnie apetycznie -zauważyłam marszcząc nos.
-Cóż, będzie musiało ci wystarczyć. Leć.
-Ale jak to `leć'? Co mam zrobić? -popatrzyłam na niego zdezorientowana.
-Daj ponieść się instynktowi.
Jasne, łatwo powiedzieć. Pomyślałam, że co ma być to będzie i ruszyłam do przodu skradając się jak drapieżny kot przed atakiem. Byłam już bardzo blisko stadka jeleni, które nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Rzuciłam się do przodu. Jeden skok i przygwoździłam zwierzę do ziemi. Próbowało się wierzgać, ale nie miało ze mną najmniejszych szans. Momentalnie zatopiłam kły w jego szyi. Wypiłam z niego całą krew, która ugasiło częściowo ogień w moim gardle, dając mi ulgę. Potem powtarzałam całą tę operację łapiąc kolejne sztuki. Przy ósmej Emmett wreszcie nie wytrzymał.
-Może już wystarczy tego jedzenia? Utyjesz! Nudzi mi się.
-To niesmaczne i żadna przy tym zabawa -poskarżyłam się, kończąc posiłek.
-Obiecuję. W przyszłym tygodniu wybierzemy się na grizzly.
Nieco pocieszona tą obietnicą popędziłam z Emmettem do domu.
Rozdział 11
Już zaczynało się ściemniać. To nieprawdopodobne ile czasu można robić zakupy! Wysiadłam z samochodu i zaczęłam przechadzać się uliczkami, między obskurnymi magazynami. Kiedyś, gdyby przyszło mi czekać w takim miejscu umierałabym ze strachu, teraz byłam kompletnie rozluźniona. Byłam przecież najdoskonalszym drapieżnikiem świata, nic mi nie groziło, bo zawsze potrafiłabym się obronić. Nie byłam z Alice w centrum, gdyż wciąż byłam bardzo niebezpieczna. Mogłam kogoś zaatakować, gdyż jako nowonarodzony wampir nie miałam jeszcze odpowiednio wypracowanej samokontroli. Nie mogłam jednak wysiedzieć dłużej w domu, więc pojechałam i teraz czekałam na odludnych pustostanach za miastem. Stąd Alice pobiegła. Bardzo mnie męczyło, że nie mogę się nigdzie pokazać. Wykluczały to moje szkarłatne tęczówki, ale przede wszystkim moje pragnienie. Dobrze, że były wakacje. Gdybym zniknęła w środku roku szkolnego wydałoby się to podejrzane. Ustaliliśmy już, że we wrześniu wyjeżdżamy z Emmettem i Rose. Zaszyjemy się w jakiejś dziurze, gdzie nikt by o mnie nie widział i tam mogłabym przeczekać pierwszy rok jako wampir. Kilka dni po przemianie zapytałam, co stało się z wampirem, który mnie ugryzł. Emmett z żalem oznajmił, że im uciekł i nie mogli mu dokopać.
Zaczynałam robić się coraz bardziej zirytowana. Obiecałam sobie, że kiedy Alice w końcu przyjdzie, dostanie porządną reprymendę. I wtedy do moich nozdrzy doleciał piękny, odurzający zapach. Zapach człowieka. Poczułam się, jakby ktoś mnie podpalił. Pragnienie zapanowało nade mną całkowicie. Straciłam zdolność trzeźwego milczenia. Liczyła się tylko myśl, aby sobie ulżyć i spróbować tej słodkiej ciepłej cieczy płynącej w tym człowieku. Pobiegłam. Moja ofiara była za jakimś wyjątkowo ohydnym magazynem. Była to mała dziewczynka, może sześć, siedem lat. Była przerażona i powtarzała: „Mamo, mamo”. Pewnie się zgubiła, bo co innego tutaj robiła. Gdy mnie zobaczyła przez jej twarz przemknęła ulga, jednak gdy utkwiła spojrzenie w moich czerwonych oczach przeraziła się jeszcze bardziej niż wcześniej. Doskoczyłam do niej w dwóch susach i zatopiłam kły w jej szyi. Krew smakowała niesamowicie i przynosiła mi ogromną ulgę. Gasiła wewnętrzny ogień. Piłam powoli, delektowałam się. Kiedy wysączyłam już ostatnią kropelkę odsunęłam się od ciała. Mała blondwłosa dziewczynka leżała bez ruchu z twarzą zastygłą w wyrazie niewyobrażalnego strachu. Boże, co ja zrobiłam?
Do samego końca wzbraniałam się przed podjęciem decyzji. Wtedy Alice zobaczyłaby mnie w swoich wizjach. Zatrzymali by mnie i musiałabym żyć wiecznie ze świadomością, że pozbawiłam życia małą, niewinną niczemu istotę. Ale teraz byłam już w Wolterze. Carlisle pocieszał mnie, że innym członkom rodziny też zdarzało się zabijać. Ale nikt z nich nie zabił niewinnego dziecka! Dziecka! Co ja najlepszego zrobiłam! Teraz muszę za to zapłacić. Wiem, że sprawię tym ból moim bliskim, ale muszę odpokutować ten uczynek. Odpokutować swoją śmiercią. Wiedziałam co Edward chciał zrobić, gdy myślał, że Bella nie żyje. Ja chciałam zrobić teraz to samo. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam na zalaną słońcem ulicę. Przed oczami zdążyło mi tylko mignąć kilka zdziwionych ludzkich twarzy, gdy odziana w czarną pelerynę postać pociągnęła mnie w stronę ciemnego zaułka. A potem… Ten, kto powiedział, że Volturi są dobrzy w zabijaniu, miał całkowitą rację, bo potem… potem nie było już nic. Tylko pustka i ciemność.
Widać i wieczność musi mieć kiedyś swój koniec.
THE END.