Wolfe Gene Człowiek z Nebraski i Nereida


Autor: Gene Wolfe

Tytul: Człowiek z Nebraski i Nereida

(The Nebraskan and the Nereid)

Z "NF" 2/95

Człowiek z Nebraski zauważył ją idąc wzdłuż brzegu morza.

Dwoje ciemnych oczu, krągłe ramiona, delikatna wypukłość

piersi, mignięcie uda... i już po niej. Chwilę później usłyszał

słaby plusk, ale mogła to być osławiona siódma fala, silniejsza

niż inne.

Szybkim krokiem, prawie biegnąc, zbliżył się do urwistej

krawędzi cypla i spojrzał na wschód, w kierunku otwartego

morza, lecz na błękitnej powierzchni Saronikos Kolpos widać

było jedynie białe, spienione szczyty fal.

- Poczułem się wówczas niczym obserwator nieba, który

dostrzegł nową planetę - wymamrotał. - Albo jak nieustraszony

Cortez, spoglądający sokolim wzrokiem na Pacyfik i swoich

ludzi. - Umilkł na chwilę, szukając w pamięci brakującego

ostatniego zdania. - W milczeniu, stłoczeni na wierzchołku

szczytu w Darien*, patrzyli na siebie z niewysłowionym

zdumieniem.

"Nieustraszony Cortez" zachichotał pod nosem, schodząc po

stromym zboczu z magnetofonem obijającym mu się o biodro. Nie

należał do wytrawnych wspinaczy, ale stok nie był ani bardzo

wysoki, ani trudny. Wyobraził sobie, jak opowiada o swojej

przygodzie w akademickim klubie: "Wiecie, w gruncie rzeczy

nie było to nic wielkiego".

Tyleż samo należałoby powiedzieć o materiale dowodowym, jaki

znalazł na wąskiej plaży u podstawy urwiska. Leżało tam kilka

muszelek oraz zardzewiałe metalowe pudełko po papierosach, i

nic więcej. Żadnego kostiumu kąpielowego, żadnego ręcznika ani

śladu stopy.

Podniósł wzrok i ujrzał zbliżającą się skrajem mokrego

pasa piasku wysoką, kościstą kobietę z manierką przytroczoną do

paska. Pozdrowił ją po grecku, starannie i z namysłem

wypowiadając każde słowo, a ona królewskim gestem wyciągnęła

rękę i odparła po angielsku:

- Nawzajem, doktorze. Jestem dr Thoe Papamarkos z

Uniwersytetu Ateńskiego. Wiem, że nazywa się pan Cooper i

przyjechał do nas z Ameryki, ale nikt nie potrafił mi

powiedzieć, z jakiej uczelni.

- Z Uniwerystetu Nebraska w Lincoln. Miło mi panią poznać.

Człowiek z Nebraski nawet nieco przypominał Lincolna, gdyż

był wysoki i przyjemnie brzydki.

- A więc jest pan badaczem folkloru... To oczywiste,

sądząc po tym, że wędruje pan przez cały dzień, wypytuje

starych ludzi i nagrywa ich opowieści.

- Zgadza się. A kim pani jest?

Roześmiała się cicho.

- Och, proszę się nie obawiać. Nie mam zamiaru robić panu

konkurencji.

- To dobrze.

Również się uśmiechnął.

Kobieta dotknęła guzika swojej koszuli w kolorze khaki.

- Jestem archeologiem. Słyszał pan o Saros?

Pokręcił głową.

- Wiem tylko tyle, że znajdujemy się nad Zatoką Saros,

więc ta nazwa, podobnie jak każda, musiała się stąd wziąć. Czy

to wyspa?

- Nie, to miasto. Tak stare, że już dawno temu, w czasach

Sokratesa, pozostały z niego tylko ruiny i świątynia Posejdona.

Proszę pomyśleć, doktorze: pan i ja traktujemy tamtą epokę jako

zamierzchłą przeszłość, ale dla ludzi, którzy wtedy żyli, dla

Peryklesa i Platona, Temistoklesa i Arystydesa, Saros także

było odległą historią. Mniej więcej pięć kilometrów w tamtą

stronę prowadzę prace wykopaliskowe. Pomagają mi trzej

wieśniacy. Dotarły do mnie opowieści o panu, więc pomyślałam,

że powinniśmy się poznać, bo chyba jesteśmy jedynymi naprawdę

wykształconymi ludźmi w tej części kraju. Kto wie, może nawet

będziemy mogli sobie jakoś pomóc. Co pan na to?

- Tak - odparł. - Oczywiście.

Poczuł sympatię do tej kobiety. Miała siwiejące włosy

związane w ciasny węzeł i gotów był iść o zakład, że jest starą

panną. Mogła być panną Twindle z "Nieznośnych urwisów" albo

panną Minerwą z "Panny Minerwy i Williama z Zielonego Wzgórza".

Mimo to...

- A pan? Folklor jest taki interesujący. Co pan tu robi?

Odchrząknął, niezbyt pewien, czy uda mu się to precyzyjnie

wyjaśnić.

- Staram się odtworzyć historię nereid.

- Naprawdę? - Spojrzała na niego z ukosa. - Wierzy pan w

ich istnienie?

- Nie, skądże znowu. - Potrząsnął głową. - Słyszała pani

coś o nich? Wie pani, kim były?

- Oczywiście, przecież poszukuję świątyni Posejdona. Były

służebnymi na jego dworze mieszczącym się w głębinach Morza

Egejskiego. Posejdon należy do najstarszych greckich bogów,

więc one także są bardzo wiekowe. To greckie... Jak nazywacie je

po angielsku? Syreny? Morskie rusałki? - Umilkła na chwilę,

jakby lekko zawstydzona. - Proszę mi wierzyć, rozumiem po

angielsku znacznie lepiej niż mówię. Byłam w Stanach trzy lata,

w Princeton.

Odpięła manierkę i odkręciła zakrętkę. Cooper skinął

głową.

- Tak samo jest z moją greką. Rozumiem prawie wszystko -

gdyby tak nie było, nie mógłbym robić tego, co robię - ale

czasem mam kłopoty ze znalezieniem właściwego słowa albo z

przypomnieniem sobie, jak należy je wymawiać.

- Nie częstuję pana wodą, choć jest tak gorąco, ale mam

chorobę nosa. Tak to się nazywa? Muszę brać leki, a po nich

bardzo chce mi się pić. Może jednak chce pan trochę?

- Nie, dziękuję. Nie trzeba.

- Dobrze powiedziałam? Syreny?

- Owszem. Dokładnie rzecz biorąc ta kategoria morskich

nimf obejmuje pięćdziesiąt córek Nereusa. Były też nimfy

górskie, oready, a także driady mieszkające wśród drzew,

rzeczne epipotamidy, i tak dalej. Starzy ludzie, szczególnie z

terenów wiejskich...

Przerwała mu ponownym wybuchem śmiechu.

- Wciąż wierzą w takie rzeczy. Wiem, doktorze, i wcale się

za nich nie wstydzę. Wy macie swoje latające talerze i małych

zielonych ludzików, dlaczego więc my, Grecy, nie możemy mieć

małych zielonych kobietek?

- Najciekawsze jest jednak to - w miarę jak mówił zapalał

się do tematu - że wszystkie nazwy poszły w zapomnienie, z

wyjątkiem jednej. Współcześni Grecy nie mówią o nimfach,

oreadach, driadach albo najadach, tylko o nereidach,

niezależnie od tego, gdzie miałyby mieszkać - w strumieniach,

jaskiniach, czy jeszcze w innych miejscach. Próbuję ustalić,

dlaczego tak się stało.

Uśmiechnęła się do niego.

- Nie przyszło panu do głowy, że może tylko one jeszcze

żyją?

Kiedy człowiek z Nebraski wrócił do małej gospody w Nemos,

natychmiast odnalazł pulchną pokojówkę i swoją, pozostawiającą

sporo do życzenia greką, zapytał ją o doktor Papamarkos.

- Ona tu nie mieszka - poinformowała go dziewczyna,

wpatrując się w czubki pantofli. - Ma namiot tam, daleko.

Odwróciwszy się na pięcie wybiegła z jadalni, a on dopiero

po dłuższej chwili uświadomił sobie, że greckie słowo "namiot"

oznacza także "dekoracje teatralne".

Idąc na górę po schodach zastanawiał się, czy coś takiego

byłoby możliwe: doktor Papamarkos rozpinająca szeroki pasek,

ściągająca spodnie i koszulę, przemykająca nago między

drzewami... Zachichotał cicho.

Nic z tego. Kobieta, którą widział - na pewno ją widział,

nie ulegało to żadnej wątpliwości - była młodsza, mniejsza i...

hm... bardziej zaokrąglona. Nagle przypomniał sobie, że

Schliemann, odkrywca Troi, w wieku czterdziestu siedmiu lat

poślubił dziewiętnastoletnią Greczynkę. Jemu jeszcze sporo

brakowało do wieku kolegi po fachu.

Ta myśl nawiedziła go powtórnie, kiedy znowu zobaczył

dziewczynę, niemal dokładnie w tym samym miejscu, co

poprzednio. (Zdawał sobie sprawę, że zbyt często tam wraca.)

Usłyszał jakiś szelest i odwrócił się, ale nie dość szybko.

Rozległ się cichy plusk, a Cooper co sił w nogach popędził ku

stromej krawędzi cypla. Tym razem jego wysiłek został

wynagrodzony: w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów

dostrzegł wśród fal roześmianą twarz otoczoną ciemnymi,

unoszącymi się w wodzie włosami. Z morza wyłoniło się ramię,

dziewczyna pomachała mu ręką, po czym znikła.

Czekał pięć minut, co chwila spoglądając na zegarek.

Dziesięć. Twarz nie pojawiła się ponownie, więc wreszcie zsunął

się po pochyłości na plażę i stanął na piasku, zwrócony twarzą

do morza.

- Doktorze!

Obejrzał się.

- Witam, pani doktor. Miło znowu panią widzieć. - Tym

razem zbliżała się od strony Nemos i gospody, wymachując czymś

nad głową. Uświadomił sobie, że jej widok sprawił mu

prawdziwą przyjemność. Przyjazna dusza, starsza od niego

kobieta, bez wątpienia dysponująca znacznym doświadczeniem,

dobrze znająca kraj... - Naprawdę bardzo się cieszę.

- Ja też, przyjacielu. Niech pan patrzy, doktorze! Proszę

zobaczyć, co znaleźliśmy pod wodą.

Wyciągnęła rękę z wypalanym pucharem, do którego przywarło

kilka skorupiaków i nieco morskich porostów.

- Panu to zawdzięczam, naprawdę!

Tło było czerwone, natomiast głowa mężczyzny czarna.

Zmierzwiona broda i duże oczy o przenikliwym spojrzeniu miały

nieco jaśniejszą barwę - należało przypuszczać, że kiedyś były

białe. Przed jego twarzą unosiły się małe, nieudolnie

narysowane ryby.

- Proszę spojrzeć na odwrotną stronę! Widzi pan, tuż przy

trójzębie, te dwie pionowe kreski połączone u góry jedną

poziomą? To litera Ą, oznaczająca Posejdona. W Atenach mają

wiele znacznie piękniejszych pucharów, ale ten jest naprawdę

stary! Wczesna kultura mykeńska, kiedy my jeszcze próbowaliśmy

naśladować to, co robiono na Krecie.

Człowiek z Nebraski wpatrywał się w twarz brodatego

mężczyzny. Była zaledwie naszkicowana, niczym postać z

komiksu, lecz mimo to płonęła nieposkromioną energią, zupełnie

jakby morski bóg przyglądał mu się uważnie, by za chwilę ryknąć

śmiechem i z całej siły grzmotnąć go w plecy.

- Jest wspaniały - powiedział.

- Był bogiem morza - odparła, jakby czytając w jego

myślach. - Modlili się do niego samotni żeglarze i kapitanowie

wielkich statków. Do niego i do Nereusa, mądrego starca, który

znał przyszłość. Teraz zastąpili ich święty Piotr i święty

Marek, ale poza tym nie ma żadnej różnicy. Broda i ryby zostały

takie same.

- Powiada pani, że znalazła to dzięki mnie?

- Tak! Pamięta pan, jak rozmawialiśmy o nereidach? Zaraz

po tym wróciłam do moich wykopalisk. - Otworzyła manierkę i

pociągnęła spory łyk. - Wciąż o nich myślałam, o dziewczynach

pluszczących się w morskich falach. Prawie je widziałam.

Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam je wprost: "Co chcecie mi

powiedzieć? Mówcie, przecież jestem kobietą, tak jak wy!"

Ale one tylko machały do mnie, zupełnie jakby zapraszały

mnie do siebie. Chodź, Thoe, chodź! Pomyślałam sobie wtedy:

istotnie, dawno temu Saros było portem, ale czy linia brzegowa

wyglądała tak jak teraz? Jeżeli woda się podniosła, to miejsce,

w którym teraz kopię, wówczas znajdowało się kilometr od

brzegu. Nazywano je miastem, polis, ale dla nas byłoby zaledwie

osadą, małym miasteczkiem, z teatrem pod gołym niebem,

świątynią, agorą, gdzie kupowało się ryby i wino, oraz z

kilkuset domami.

Umilkła na chwilę, łapiąc powietrze szeroko otwartymi

ustami; Cooper przypomniał sobie o jej "chorobie nosa".

- Nie mamy żadnego ekwipunku do nurkowania, ale zrobiliśmy

wielkie sito, rozumie pan? Z sieci rybackiej. Powiedziałam moim

ludziom, żeby szli w morze tak długo, aż woda sięgnie im do

pasa, a wracając ciagnęli za sobą sieć, delikatnie przesiewając

piasek. I dzisiaj to znaleźliśmy!

Ostrożnie oddał jej puchar.

- Gratuluję. Naprawdę jest wspaniały i cieszę się, że

znalazła go tak sympatyczna osoba.

Uśmiechnęła się.

- Wiedziałam, że będzie pan zadowolony, tak samo jak ja

byłabym zadowolona, gdyby pan znalazł... Bo ja wiem co? Może

jakąś cudowną historię, która nigdy nie została zapisana.

- Mogę odprowadzić panią do obozu? Chętnie bym go

zobaczył.

- Och, nie trzeba. To daleko stąd, a dzień jest gorący.

Proszę zaczekać, aż będę mogła coś pokazać. Na razie to jedyne

znalezisko. - Zerknęła na niego z ukosa, a kiedy nic nie

odpowiedział, zapytała: - A co z pańską pracą? Na pewno posuwa

się naprzód. Nie ma mi pan nic do powiedzenia?

Wziął głęboki oddech, zdając sobie sprawę, jak głupio

zabrzmią jego słowa.

- Widziałem nereidę... albo ktoś usiłuje stworzyć

wrażenie, że to była nereida.

Położyła mu rękę na ramieniu i roześmiała się łagodnie, a

on ani przez chwilę nie wątpił, że jest to przyjazny śmiech.

- To wspaniale! Dzięki temu będzie mógł pan ocenić

wiarygodność legend, które pan zbiera. A teraz proszę mi

wszystko opowiedzieć.

Opowiedział - o dostrzeżonej kątem oka postaci i o

machającej do niego kobiecie, która zniknęła w morzu.

- Kiedy więc wspomniała pani o nereidach, które wzywały

panią ruchami rąk, przyszło mi do głowy...

- Czy przypadkiem nie wiem czegoś więcej? Rozumiem. Wydaje

mi się jednak, że po prostu próbuje pana nabrać jakaś

dziewczyna. My, Grecy, pływamy jak ryby. Słyszał pan o bitwie

pod Salaminą? Persowie stracili wiele okrętów i mnóstwo ludzi.

My także straciliśmy sporo okrętów, ale ich załogi zdołały się

uratować dopływając do brzegu. Pan, doktorze, pochodzi z

Ameryki, gdzie wielu ludzi pływa bardzo dobrze, ale jeszcze

więcej - wcale. A pan? Potrafi pan pływać?

- Całkiem nieźle - odparł. - Kiedyś startowałem nawet w

reprezentacji college'u, ale ostatnio trochę wyszedłem z

wprawy.

- A więc ma pan okazję wznowić treningi, tym bardziej że

jest tak gorąco. Kiedy się rozstaniemy, proszę wrócić w

miejsce, gdzie widział pan dziewczynę. Na tym wybrzeżu znajduje

się wiele jaskiń, których wejścia są ukryte pod wodą. Ci, co tu

mieszkają, znają je wszystkie, podobnie jak nereidy. -

Uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała. - Tylko proszę

uważać na prądy. To właśnie dzięki nim powstały te jaskinie.

Jeżeli naprawdę jest pan dobrym pływakiem, to wie pan, że nigdy

nie należy zapominać o ostrożności.

Człowiek z Nebraski nie był przyzwyczajony do morskiej

wody, w związku z czym minęło sporo czasu, zanim odważył się

otworzyć oczy w słonych odmętach Zatoki Sarońskiej. Kiedy to

uczynił, niemal od razu ujrzał wejście do jaskini, ciemny

okrąg w niemal pionowej skalnej ścianie. Wypłynął na

powierzchnię, kilka razy odetchnął głęboko, napełnił płuca

powietrzem, wstrzymał oddech i ponownie zanurkował; tuż przed

zagłębieniem się w czarny otwór przyszło mu do głowy, czy

przypadkiem nie czai się tam ośmiornica znacznie większa od

tych, jakie co sobotę sprzedawano na rynku w Nemos.

Dwukrotnie zawracał, ogarnięty paniką. Dopiero za trzecim

razem, kiedy już wydawało mu się, że nie wytrzyma ani chwili

dłużej, wypłynął na powierzchnię po drugiej stronie skalnego

tunelu.

Panował tam gęsty mrok, rozjaśniony nielicznymi smugami

światła sączącego się przez szczeliny w sklepieniu i kładącego

się migotliwymi plamami na delikatnie falującej wodzie. W

wilgotnym powietrzu czuć było intensywny odór gnijących

wodorostów. W chwili, kiedy Cooper wyszedł z wody, objęło go

dwoje szczupłych ramion.

Jej pocałunki były gryzące od soli. Mówiła po grecku z

akcentem, którego nigdy do tej pory nie słyszał. Kochali się, a

potem zaśpiewała mu kołysankę o dziecku śpiącym bezpiecznie w

małej łódce. Kochali się jeszcze raz, później zaś zasnął.

Słońce skryło się już za wypukłość cypla, gdy człowiek z

Nebraski wyszedł na brzeg. Ubranie leżało tam, gdzie je

zostawił; zakładając je mruczał pod nosem kołysankę.

Mniej więcej w połowie drogi do gospody przypomniał sobie

piosenkę o syrenie, która wśród koralowych raf zapomniała na

chwilę o surowych zasadach moralnych. Pogwizdując ją starał się

odszukać w pamięci słowa zwrotki, w której była mowa o dwóch

łóżkach z wodorostów, a kiedy wreszcie dotarł do gospody i

otworzył drzwi swego pokoju, przekonał się, że jego własne

łóżko nie zostało zasłane. Poskarżył się żonie właściciela,

która natychmiast przyniosła czystą pościel (Cooper był jedynym

gościem w niewielkim zajeździe) i własnoręcznie przygotowała mu

posłanie.

Nazajutrz rano zamiast wzdłuż krawędzi urwiska ruszył

przed siebie plażą. Ciało dziewczyny dostrzegł już ze sporej

odległości, ale w pierwszej chwili wziął je za wyrzucony na

brzeg żagiel jakiejś pechowej łodzi rybackiej. Wkrótce jednak

wszystko zrozumiał i już nawet nie musiał spoglądać na jej

twarz. Mimo to odwrócił dziewczynę na plecy, by odgarnąć piasek

z jej powiek i przegonić małe, wścibskie kraby, które

zdążyły dobrać się do miękkiej skóry na ramionach.

- Była pokojówką w pańskiej gospodzie, doktorze - rozległ

się głos za jego plecami.

Odwrócił się gwałtownie.

- Kochała pana, choć panu może to się wydać niemożliwe.

- Thoe... - A potem: - Doktor Papamarkos.

- Jednak tak właśnie było. - Wysoka kobieta otworzyła

manierkę i pociągnęła łyk. - Z pewnością nawet pan sobie nie

wyobraża, jak wygląda życie takiej ubogiej wiejskiej

dziewczyny. Nagle zjawia się nieznajomy, wysoki i silny, w jej

pojęciu bardzo bogaty, wykształcony człowiek, którego wszyscy

poważają. Wiedziała, o co wypytuje pan ludzi i szeptem wyjawiła

mi swój plan. Obiecałam, że jej pomogę, jeśli tylko będę mogła.

Teraz mogę jej pomóc tylko w ten sposób: mówiąc panu, że ktoś

pana kochał. Proszę o tym pamiętać, nagrywając historie miłosne

opowiadane przez starców.

- Będę pamiętał.

W gardle utkwił mu suchy kłębek, którego za nic nie mógł

przełknąć.

- Niech pan wróci do gospody i powie im o wszystkim. To

znaczy nie o sobie i o niej, tylko o tym, że umarła, a pan

rozpoznał ciało. Ja zostanę tutaj.

Ścieżka wiodąca wzdłuż krawędzi urwiska była krótsza.

Wspiął się do niej, ale po najwyżej dwustu krokach uświadomił

sobie, że skromna znajomość języka nie pozwoli mu we właściwy

sposób przekazać tragicznej wiadomości o śmierci dziewczyny.

Thoe z pewnością zrobi to lepiej. On zaś zaczeka, aż ktoś się tu

zjawi.

Z wysokiego brzegu zobaczył, jak kobieta odpina szeroki pas z

przytroczoną manierką i rzuca go na piasek. W chwilę potem do

paska dołączyły koszula i spodnie. Była szczupła, choć nie aż

tak koścista, jak mu się wydawało. Rozpuściła długie czarne

włosy i weszła do morza.

Kiedy nabrał pewności, że już się nie pojawi na

powierzchni wody, po raz ostatni zszedł po stromym zboczu na

plażę. Na mokrym piasku obok ciała martwej dziewczyny dostrzegł

narysowany znak; mógł to być krzyż ze skierowanymi ku górze

ramionami albo grecka litera psi. Kieszenie koszuli były

puste, tak samo jak kieszenie spodni.

Człowiek z Nebraski otworzył manierkę, powąchał jej

zawartość, następnie zaś przyłożył naczynie do ust i

przechylił, by znajdujący się wewnątrz płyn dotknął jego

języka.

Tak jak się spodziewał, była to morska woda.

Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik

Przypis do strony 2 maszynopisu

*Darien - dawna nazwa Panamy.

GENE WOLFE

Rocznik 1931. Urodzony w Nowym Jorku, wychowany w

Teksasie, obecnie mieszka w Illinois. Brał udział w wojnie w

Korei (opisał swe doświadczenia w "Letters Home"). Skończył

mechanikę i pracował jako inżynier aż do chwili, kiedy

został redaktorem "Plant Engineering". Z tej posady

zrezygnował w 1982 r., aby już wyłącznie zająć się

literaturą.

Pisać zaczął dość wcześnie, ale przebijał się z dużym

trudem. Jego pierwszym opublikowanym opowiadaniem było "The

Dead Man". Jako autora odkrył go Damon Knight, wydający

antologie "Orbit", tam też ukazała się większość najlepszych

wczesnych opowiadań Wolfe'a. Wiele z nich drukowaliśmy w "F"

i "NF" ("Piąta głowa Cerbera", 10/84; "Wojna pod choinkę",

12/85; "Marionetki", 5/86, "Pieśń łowców", 9/86; "Mapa",

4/87; "Pierzaste tygrysy", 10/87; "Słoneczny labirynt,

10/89; "Siedem amerykańskich nocy", 7/90; "Na pierwszej

linii", 1/91).

Pierwszą powieść "Operation ARES" Wolfe opublikował w

1970 r., następna książka, "Piąta głowa Cerbera", składająca

się z trzech oddzielnych, chociaż powiązanych tematycznie

nowel, ukazała się w 1972 r. Za jego największe i

najambitniejsze dokonanie, które wreszcie przyniosło mu

zasłużoną sławę, uważa się "Księgę Nowego Słońca". Jest to

pięcioksiąg składający się z następujących tomów: "Cień

kata" ("F" 1-6/90), "Pazur Łagodziciela", "Miecz liktora" i

"Cytadela Autarchy"(cztery pierwsze tomy wydały Iskry, piąty

powinien być już wkrótce na rynku - całość w tłumaczeniu

wielbiciela twórczości Wolfe'a, Arkadiusza Nakoniecznika).

Obecnie Wolfe pracuje nad kontynuacją "Księgi Nowego

Słońca". Nowy wieloksiąg nazywa się "The Book of the Long

Sun". Pierwszy tom już wyszedł w Ameryce, ale niestety, nie

dorównuje pierwowzorowi.

Z prawdziwą przyjemnością wracamy w "Nowej Fantastyce" do

opowiadań Gene'a Wolfe'a, przygotowując jednocześnie w serii

książkowej wybór najlepszych z nich.

D.M.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wolfe Gene Czlowiek z Nebraski i Nereida
Wolfe Gene Opowiadanie Czlowiek z mlynka do pieprzu(z txt)
Wolfe Gene Opowiadanie Zachodni wiatr
Wolfe Gene Opowiadanie Wyspa doktora smierci
Wolfe, Gene Long Sun Nightside the Long Sun
Wolfe Gene Piesn Lowcow
Wolfe, Gene Short Sun On Blue's Waters
Wolfe Gene Smierc Doktora Wyspy
Wolfe Gene Cień kata
Wolfe Gene Opowiadanie ?tektyw snow(z txt)
Wolfe Gene Ciemna strona dlugiego slonca
Wolfe, Gene Endangered Species
Wolfe Gene 2 Pazur Lagodziciela
Wolfe, Gene Long Sun ?lde of the Long Sun
Wolfe, Gene New Sun The Citadel of the Autarch
Wolfe Gene 4 Cytadela Autarchy
Wolfe Gene Ksiega Nowego Slonca 4 Cytadela Autarchy
Wolfe Gene Opowiadanie Mapa
Wolfe Gene Zolnierz arete

więcej podobnych podstron