Jedi Nadiru Radena
Gwiezdne Wojny
Rycerze Starej Republiki:
Ostateczny Rozrachunek
3956 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci
Oparte na wątkach z gry Knights of the Old Republic
**********
Wrota stanęły otworem.
Wkroczyłem do wnętrza ogromnego pomieszczenia i zatrzymałem się. Mój wzrok padł na rozległe iluminatory, za którymi co chwila jaśniały nitki zielonego i czerwonego światła. Ponury spektakl zniszczenia i śmierci rzucał dziwne refleksy na zimne, metalowe ściany trzypoziomowej komnaty. Wyglądało to tak, jakby ktoś pragnął rozjaśnić to pomieszczenie w daremnej próbie przegnania stąd ciemności.
Moje spojrzenie natychmiast powędrowało w inne miejsce.
Zmarszczyłem brwi i odniosłem wrażenie, jakby jakaś lodowata dłoń dotykała mojego żołądka. W całym pomieszczeniu rozmieszczono kilka dwumetrowych konstrukcji z metalu. Przez całą ich wysokość przebiegały błękitne błyskawice pola statycznego. A w każdym polu uwięzione było jedno ciało. Osiem klatek i osiem ciał.
W tym momencie poczułem się tak, jakby ktoś wrzucił mnie do lodowatego strumienia. Momentalnie ogarnął mnie chłód, przed którym nie mogła ochronić nawet tunika Durona Qel-Dromy. Spływający po mnie pot - świadectwo ostatnich kilkudziesięciu bojowych minut - zeszklił się, kąsając każdy skrawek mojej skóry tysiącem miniaturowych, lodowatych zębów.
Od kiedy tylko postawiłem stopę na tej stacji, chłód otaczał mnie i szukał słabych punktów, przez które mógłby wedrzeć się do środka mego ciała. Lecz do tej pory nie udało mu się. Chłód był ciemnością, od której zawsze uciekałem, lecz którą raz pokonałem. Znałem już wszystkie jego sztuczki, którymi mamił nieostrożnych, i dzięki którym całkowicie ich pochłaniał. Ale nawet ja zdawałem się być nikim w obliczu jego potęgi... szczególnie w tym pomieszczeniu.
Lecz ja nie przyleciałem tu, aby teraz się poddać. Nie odwiedziłem najstraszliwszych zakątków czterech planet, aby teraz się poddać. Nie narażałem życia moich przyjaciół, aby teraz się poddać. Nie po to walczyłem z hordami wrogów i nie po to ich zabijałem, aby teraz, w tym najważniejszym momencie, lec u stóp ciemności.
Mróz znacznie zelżał, ja zaś silniej zacisnąłem place na lśniącej rękojeści miecza świetlnego. Ruszyłem do przodu. Byłem zdecydowany, pewny i gotowy, aby stawić czoła wyzwaniu, chociaż zmęczenie zwalało mnie z nóg, moje zgrabiałe z zimna ręce trzęsły się jak galareta, a liczne rany boleśnie dawały o sobie znać.
Stukot moich skórzanych butów zmącił przeraźliwą ciszę panującą w komnacie. Dźwięk ten dotarł do uszu wysokiego mężczyzny w czerwonej szacie, z przewieszoną przez prawe ramię czarną peleryną. Mężczyzna odwrócił się powoli w moim kierunku, gdy spokojnym krokiem przemierzyłem pomost, przecinający na pół najniższą kondygnację komnaty. Jego żółtobrązowe oczy spozierały na mnie z całkowicie pozbawionej włosów czaszki, wypełnione goryczą i rozczarowaniem, które próbował skryć pod płaszczem nienawiści. Nienawiści tak silnej, tak gorącej, że mogła stopić lód w ułamku chwili.
Mroczny Lord Sithów Darth Malak był potworem, którego sam stworzyłem. I czy tego chciałem, czy nie, to na mnie ciążyła odpowiedzialność za jego upadek... i za jego powstrzymanie teraz, w tej chwili. Tej odpowiedzialności nie mogłem zrzucić na swoje dawne wcielenie. To byłaby czysta ignorancja.
Może brzmiało to patetycznie i nierealnie, ale los Galaktyki zależał ode mnie.
- Doskonała robota, Revan. - jego mechaniczny, drażniący uszy głos wypłynął z głębi stalowej osłony, która zastępowała mu utraconą wiele lat temu szczękę. Syntezowany przez niewielki wokoder, gdyż przepalone mieczem świetlnym struny głosowe już nie istniały, nie był pozbawiony uczuć... lecz to już nie był głos człowieka - Byłem pewien, że Gwiezdna Kuźnia cię zniszczy. Widzę, że jest w tobie więcej dawnego siebie, niż się spodziewałem.
Przez chwilą trwającą kilka nanosekund, chciałem mu przytaknąć. Naprawdę chciałem i to mnie zaniepokoiło. To nie byłem ja. To był ktoś inny, ktoś, kto być może pragnął zbudzić się ponownie do życia.
- Jesteś silniejszy, niż myślałem; silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie sądziłem, że to możliwe.
- Jasna Strona jest potężniejsza, Malak. Zawsze była. - tak ja się spodziewałem, moje słowa nie zrobiły większego wrażenia na Mrocznym Lordzie.
Darth Malak zmrużył oczy.
- Kusiło mnie, żeby pochwycić cię żywego, Revan, złamać i ustanowić moim uczniem. Byłbyś wspaniałym nabytkiem, wspanialszym nawet od Bastili i jej Medytacji Bitewnej... - elektroniczny głos rozmarzył się na moment - ...gdybym tylko mógł cię kontrolować. Ale czy to byłoby warte ryzyka? Być może jesteś zbyt potężny, by być moim uczniem. Ja ciebie zdradziłem, a ty zdradziłbyś mnie.
Pokręciłem głową, wskazując tym samym, że dywagacje Mrocznego Lorda są nierealne.
- Już nigdy nie będę służył Ciemnej Stronie, Malak. Powinieneś już to wiedzieć.
- Głupie słowa. - Lord Sithów wydał z siebie dźwięk podobny do prychnięcia - Ciemność i jasność toczą w tobie ciągłą walkę. Równowaga jest w tej chwili zachwiana, lecz z łatwością to może się zmienić. - Darth Malak zacisnął pięści i ściągnął brwi, lustrując mnie swym wzrokiem - Zbawiciel i zdobywca, bohater i zdrajca. Jesteś tym wszystkim, Revan... i jednocześnie niczym. Nie należysz ani do światła, ani do ciemności. Będziesz zawsze stał gdzieś obok.
- Może. - uśmiechnąłem się lekko - Ja jednak wierzę w moc odkupienia.
- Oczywiście. Cóż innego ci pozostało? - pomimo mechanicznego brzmienia, ironia w głosie Malaka była wyraźna niczym blask klejnotu corusca - Los i przeznaczenie zachowały cię przy życiu, i to pomimo mych usilnych starań; to one przywróciły cię do roli zbawcy.
Darth Malak zesztywniał, zaś palce jego prawej dłoni dotknęły rękojeści miecza świetlnego, zawieszonego na pasie.
- Kolejny raz zmierzymy się w pojedynku... a jego zwycięzca zadecyduje o losie Galaktyki!
Mroczny Lord Sithów odczepił rękojeść miecza świetlnego, pobudził do działania jego klingę i zakręcił nim kilka szaleńczych młynków. Mój palec natychmiast zsunął się na przycisk aktywatora i w odpowiedzi na krwistą czerwień broni Malaka, w powietrzu zajaśniało szafirowe ostrze.
Znowu się zaczyna.
Mroczna aura Malaka zamieniła się w czarną dziurę i chwilę potem musiałem napiąć wszystkie mięśnie, by odeprzeć kilka jego precyzyjnych uderzeń. Z niemałym wysiłkiem zablokowałem dwa następne ataki, żeby następnie wyrobić sobie pozycję do kontrataku. Błyskawicznie zadałem pięć naprzemiennych ciosów w lewy i prawy bok Lorda Sithów. Ponad dwumetrowy mężczyzna nie miał jednak żadnych problemów z obroną. Zrobiłem szybki ruch wstecz, widząc potężne uderzenie, które i tak omal nie rozcięło mnie na dwie połówki. Następnie zrobiłem wysokie salto w tył, wylądowawszy ze zgiętymi kolanami na podłodze trzeciego poziomu komnaty - dokładnie w połowie drogi między jedną, a drugą klatką energetyczną, obiema zwróconymi w kierunku iluminatora. Zyskałem kilka chwil na odpoczynek, którego potrzebowałem w większym stopniu niż mój przeciwnik.
Potęga Malaka, wyraźnie wzmocniona tajemniczą, lodowatą siłą Gwiezdnej Kuźni z każdą sekundą przytłaczała mnie coraz bardziej. Szybko utraciłem koncentrację, pragnąc Mocą wybadać otoczenie. Chłód napierał zbyt silnie, stąd też nie podjąłem drugiej próby, a moje myśli znowu stały się zwarte. Wystarczyło po prostu, że spojrzałem na Dartha Malaka. Jednak, gdy mój wzrok padał na jego postać, przenikliwy ziąb od razu mamił mnie gniewem i nienawiścią, którą miałem prawo czuć do tego człowieka. Powalająca siła, dzięki której mogłem zakończyć pojedynek w parę sekund była na wyciągnięcie ręki. Lecz ja już nie byłem Revanem, Mrocznym Lordem Sithów. Nie czułem nawet złości do Malaka. Dlaczego miałem ją czuć, skoro to dzięki jego zdradzie, jestem tym, kim jestem?
Paradoksalnie, to jemu zawdzięczam swe odkupienie. Szkoda tylko, że to nie działa w drugą stronę.
Darth Malak opuścił miecz. Wszystko po to, by niespodziewanie wyciągnąć do przodu lewą rękę. Błękitno-białe błyskawice zrodziły się w koniuszkach jego palców i pomknęły w moją stronę, rozdzierając powietrze straszliwym grzmotem. Mój miecz z trudem przechwycił elektryczną manifestację Ciemniej Strony Mocy, lecz Malak bynajmniej nie ustąpił. Krzaczasta błyskawica rozrosła się i jedno z odgałęzień wżarło się w moje prawe ramię. Eksplozja bólu była tak zniewalająca, że z moich ust wydobył się jęk. W tej samej chwili Mroczny Lord zatrzymał kaskady morderczych piorunów i posługując się Mocą, przeleciał nad dymiącą barierką, lądując dwa metry obok mnie.
Musiałem opanować ból, bowiem w następnej sekundzie rubinowy promień skierował się w moją głowę. Schyliłem się. Malak wziął zamach do kolejnego ciosu. Zrozumiałem, że to moja szansa.
Ignorancja Malaka obróciła się przeciw niemu.
Skoczyłem do przodu z prędkością dźwięku i jednym ruchem nadgarstka, rozciąłem mu cały lewy bok.
Mroczny Lord Sithów nieludzko zawył i posłał w moją stronę potężną wichurę Mocy. Na moment dosłownie uniosłem się w powietrze. Gdy ów moment minął, Moc cisnęła mnie na zimną podłogę niższego pokładu. Przez kręgosłup przeszły mi spazmy bólu, zaś w oczach pojawiły się mroczki. W ustach poczułem metaliczny smak krwi, jednak to nie miało znaczenia. Podniosłem się, otarłem pot - a może i krew? - z czoła i rozmasowałem łokieć, który najwyraźniej mocno sobie stłukłem. Przywykłem do uderzeń i ciosów, a wierzyłem, że ten ostatni w wykonaniu Malaka, całkowicie wyczerpał ciężko rannego Lorda Sithów.
Prędko się przekonałem, że żyję złudzeniami. Zła nie da się tak łatwo pokonać.
Darth Malak spokojnie zszedł po schodach w dół, zaś jego dymiąca rana zaczęła się sklepiać na moich oczach. Przez chwilę gapiłem się na niego, nie wiedząc jak zareagować.
Malak nie był nieśmiertelny... Nie mógł być... prawda?
- Bez przerwy mnie zadziwiasz, Revan - rzekł Mroczny Lord, stanąwszy przy najbliższej klatce energetycznej - Gdybyś to ty odkrył prawdziwą potęgę Gwiezdnej Kuźni, mógłbyś się stać niezniszczalny. Ale byłeś głupcem. Wszystko co widziałeś, to ogromna fabryka, wszystko, co podsuwała ci wyobraźnia, to niezmierzona flotylla, dzięki której mógłbyś zmiażdżyć Republikę - zadrwił - Byłeś ślepy, Revan. Ślepy i głupi!
- O czym ty mówisz? - wyplułem krew z ust i podszedłem bliżej Lorda Sithów. Zbyt oszołomiony widokiem zasklepiającej się rany, nie rozumiałem słów Malaka. I dlaczego mówi o mnie w czasie przeszłym. Gdzieś w głowie miałem odpowiedź na swoje pytanie... ale jak się prędko okazało, nawet nie musiałem jej wyszukiwać w zakamarkach mózgu.
- Gwiezdna Kuźnia to coś więcej niż stacja kosmiczna. W pewnym sensie to żywa istota. I tak jak ona czuje głód. Żywi się Ciemną Stroną, która jest w środku wszystkich z nas.
Darth Malak zatoczył szeroki łuk lewym ramieniem.
- Rozejrzyj się wokoło siebie, Revan. Widzisz te ciała? - to było pytanie retoryczne, dlatego nic nie powiedziałem, bardziej marszcząc brwi - Powinieneś je rozpoznać z Akademii. Kiedyś należały do Jedi z Dantooine. Są pod niemal każdym względem martwi. Niemal, bo nie pozwoliłem im stać się jednością z Mocą. Zamiast tego, przyprowadziłem ich tutaj. - źrenice Malaka rozbłysły triumfującym blaskiem - Gwiezdna Kuźnia wykorzystuje resztki ich potęgi i przekazuje moc do mnie!
Głos Dartha Malak z każdym wypowiedzianym słowem stawał się chłodniejszy.
- Nie możesz mnie pokonać, Revan. Nie tu, na Gwiezdnej Kuźni. Nie, kiedy mogę korzystać z mocy tych wszystkich Jedi! - spojrzenie Mrocznego Lorda utkwiło w moich oczach - Kiedy cię pokonam, zrobię to samo tobie. Będziesz zamknięty w przerażającej pustce między śmiercią a życiem, zaś twoja siła stanie się moją, gdy ruszę do podboju Galaktyki!
Seria dreszczy przewędrowała przez moje plecy jak stado iriazów. Darth Malak nie żartował.
Władca Imperium Sithów z nową siłą rzucił się na mnie, znikając w klatce czerwonego ognia. Musiałem się cofnąć o kilka kroków, by odeprzeć impet szarży Malaka. Jeżeli wcześniej czułem, że brak mi sił, to teraz sytuacja przedstawiała się tragicznie. Przez moment błysnęło mi w mózgu, że Malak może mieć rację, mówiąc, że na Gwiezdnej Kuźni jest niepokonalny. Czerpiąc siłę z półmartwych Jedi, nie mógł zginąć.
Sparowałem cios w głowę, następnie uderzenie w lewą nogę, które przerodziło się w serię ataków, skierowanych w moją pierś i brzuch. Wszystkie zablokowałem, lecz kosztowało mnie to zbyt wiele wysiłku, żeby skontratakować.
Ale jakoś, mimo totalnego wyczerpania, wciąż byłem w stanie idealnie wychwycić każdy cios władcy Ciemnej Strony. Czemu?
Mroczny Lord wykonał zgrabny piruet, celując mieczem w moje stopy. Podskoczyłem i z całej siły kopnąłem go w pierś. Darth Malak potoczył się w tył. Natychmiast wskoczyłem na schody, pragnąc choć na moment odetchnąć.
Dlaczego? To pytanie wciąż kołatało się w mej głowie. Dlaczego?
Mniejsza z tym. Ważne, że jakoś to się udawało.
Nagle, gdy Malak powoli podnosił się z upadku, zrozumiałem, że kluczem do zwycięstwa są ciała.
Muszę je zniszczyć.
Nie, zaczynam myśleć jak Mroczny Lord. Jak dawny Revan. Nie, musi być inny sposób.
To byli Jedi, jego kompani. Żywe osoby, które wciąż można jeszcze uratować. Ale... czy na pewno? Wystarczyło, że zapuściłem do nich wici Mocy, by stało się jasne, że oszukuję sam siebie. To były tylko ciała. Nic więcej. Ciała i kości. Kiedyś należały do Jedi... ale teraz były już tylko pustymi skorupami. Bateriami, które napędzały Malaka.
Poczułem obrzydzenie na myśl o tym, co chcę uczynić. Ale nie miałem wyboru. I to już nie było oszukiwaniem się.
Zeskoczyłem ze schodów i ruszyłem na Dartha Malaka, celując w rękojeść jego miecza. Mroczny Lord przechwycił szafirową klingę. Ostrza zaskwierczały ze sobą, gdyż żaden z nas nie zamierzał się poddać. Przez moment nasze twarze znalazły się w odległości może dwudziestu centymetrów od siebie. W oczach Malaka zobaczyłem szał, ale też i pewnego rodzaju obawę. Być może obawę, że kolejny raz los - lub Moc - sprawi mu zawód.
Właśnie wtedy skupiłem w sobie Moc i wypuściłem ją do przodu. Podmuch szarpnął Mrocznym Lordem jak zabawką, rzucając go na jeden z nielicznych pulpitów kontrolnych w sali. Urządzenie eksplodowało tysiącem iskier, które przypaliły czarną pelerynę władcy wszystkich Sithów.
Ja jednak przestałem się tym interesować. Podszedłem do klatki energetycznej po lewej stronie komnaty.
Proszę, wybaczcie mi.
Bez namysłu wbiłem świetliste ostrze w pierś półmartwego Rycerza Jedi. Całe urządzenie rozstroiło się i błyskawice pola statycznego smagnęły mnie po twarzy. Nie zwróciłem uwagi na paraliżujący ból, bowiem poczułem jak iskra życia młodego Jedi zgasła. Odciąłem się od Mocy, a w oczach zalśniły mi łzy. Lecz pomimo tego nie zawahałem się, gdy wbijałem miecz świetlny w kolejne ciało. Moment później znalazłem się przy trzecim urządzeniu, jednym z dwóch usytuowanych naprzeciwko wejścia do komnaty. Byłem zatopiony w ponurym transie tego niby-zabijania.
Nie, po prostu zabijania. Tylko się oszukiwałem, wymyślając nowe pojęcia.
Wtem mój zmysł zagrożenia zawył w całej czaszce. Rzuciłem się na oślep w prawo, dzięki czemu uniknąłem trafienia przez pioruny Mocy. Przy upadku skaleczyłem sobie wewnętrzną część dłoni, lecz zwód w pełni się udał. Błyskawice Mocy, zamiast we mnie, uderzyły w klatkę z ciałem, natychmiast pozbawiając go tego drobnego żaru życia, który był tam jeszcze obecny.
Momentalnie wstałem, aby stawić czoła kolejnej burzy elektrycznej, która wyrwała się z wyciągniętych palców ogarniętego szałem Malaka. Uniosłem miecz w obronnym geście i dosłownie poczułem jak Moc... nie, coś innego!... ustawia go na linii uderzenia. Krzaczaste pioruny odbiły się od błękitnego ostrza i z pełną siłą wbiły się w stojąca obok klatkę.
- Nie! - krzyk Mrocznego Lorda Sithów odbił się w moich uszach stukrotnym echem. Błyskawice natychmiast zgasły. Ponure więzienie czwartego Jedi przestało istnieć, lecz tym razem nie ustawiłem emocjonalnej blokady, która miała mnie uchronić od ponurego efektu śmierci Rycerza. Ku memu zdumieniu, w Mocy rozeszło się echo ulgi... i radości! Radości Rycerza Jedi, którego ciało zostało zniszczone i który wreszcie został wyrwany z objęć lodowatych szczypiec Gwiezdnej Kuźni.
Nagle zrozumiałem, że Rycerz Jedi pragnął tej śmierci. Że pragnął już zjednoczyć się z Mocą.
Odetchnąłem głębiej, czując jak jakiś niewidzialny ciężar spada z mych pleców. Jednak moje ciało domagało się odpoczynku tak bardzo, że ponownie poczułem zęby lodowatego tchnienia Kuźni na swej skórze.
Nie poddam się.
Darth Malak spojrzał na zniszczone klatki, jakby nie mogąc uwierzyć, że zrobiłem coś takiego. Jakby nie mogąc uwierzyć w swoje najbardziej straszliwe myśli o klęsce, które zapewne obijały się w jego głowie.
- Znowu nie doceniłem twej siły, Revan. Nie sądziłem, że poważysz się na zabicie swoich towarzyszy.
Ledwo powiedział te słowa, jego miecz zamienił się w superszybki pocisk, wycelowany prosto w moją pierś. Uniknąłem trafienia tylko dlatego, że nie spróbowałem zasłonić się swoją bronią i zamiast tego, kierując się podszeptem z głębi świadomości, uchyliłem się lekko na bok. Świetlista klinga Malaka zakręciła się w powietrzu i wróciła do ręki właściciela. Ten zaś zaatakował mnie ze zdwojoną siłą. Sparowałem cios, czując w tym momencie jak ból przelewa się przez wszystkie mięśnie moich rąk. Nie mogłem dalej kontynuować starcia. Zadałem kilka chaotycznych ciosów i wycofałem się do tyłu. Lord Sithów jednak nie ustąpił. Jego siła woli zepchnęła mnie na najniższy poziom, w miejsce położone tuż po prawej kładki, przecinającej całą kondygnację. Przed rozbiciem się o stalową podłogę uratował mnie tylko nadzwyczajny refleks.
Podniosłem się, choć nie tak szybko jak pragnąłem i rozejrzałem się. Malak popełnił błąd.
Zanim buty Mrocznego Lorda stuknęły w miejscu, gdzie jak przypuszczam stałem, zebrałem się w sobie i skoczyłem do przodu. Znalazłem się idealnie pomiędzy dwiema klatkami. Bez chwili namysłu, przez którą mógłbym stracić cenne ułamki sekund, przepołowiłem na dwie części mechanizmy pierwszego urządzenia. Nim Darth Malak zdołał cokolwiek uczynić, druga klatka zamieniła się w dymiące szczątki.
Reakcja Lorda Sithów była automatyczna.
Moc dosłownie wyrwała powietrze z moich płuc. Zachwiałem się, moja twarz zrobiła się purpurowa, a ręka odruchowo powędrowała do gardła. Zacząłem się dusić, ale najgorsze było to, że nie mogłem uczynić czegokolwiek, żeby temu zaradzić. Przed oczami zamrugały mi gwiazdy. Bezsilność całkowicie mnie skrępowała, moje myśli przemieniły się w bezładny wir, sugerujący niezliczone możliwości uratowania się. Usłyszałem szept, że tylko Ciemna Strona Mocy może mnie wyratować i właśnie wtedy coś we mnie drgnęło.
Wyciągnąłem do przodu ramię i zacisnąłem pięść, resztą przytomnego umysłu wyobrażając sobie, że łapię w dłoń potęgę Mocy, która dusiła mnie z polecenia Dartha Malaka.
Nagle ciemność przed oczami znikła, a do moich płuc dostało się niekoniecznie świeże, ale niewątpliwie zbawienne powietrze. Odetchnąłem parę razy, zbierając poważnie nadwątlone siły do kolejnego starcia z Mrocznym Lordem. Przy tym jednak, nawet na niego nie zerknąłem.
Nie musiałem. Smolista aura władcy Imperium Sithów zafalowała tak, że nawet ja to dostrzegłem.
Nie użyłem Ciemnej Strony Mocy, Malak. I nie zrobię tego nigdy!
Czując gniew, wahanie, niedowierzanie Lorda Sithów i całe spektrum innych skrajnych emocji, z całej siły rzuciłem mieczem świetlnym. Lśniący szafirowy pręt energii nie poleciał jednak w Malaka; zamiast tego naznaczył ognistym śladem dwie ostatnie klatki energetyczne, by po wykonaniu swego zadania, skierować się do mej ręki.
Wówczas poczułem, że Malak chce wyrwać broń spod mej kontroli.
Ściągnąłem brwi. Klinga wtłoczyła się do wnętrza rękojeści, ta zaś nagle zatrzymała się w powietrzu, przesuwając się powoli w kierunku Dartha Malaka. Wzmocniłem nacisk na srebrzysty cylinder. Urządzenie zawisło dokładnie pośrodku nas.
Popatrzyłem swemu oponentowi w oczy. Jego twarz zalewał pot, ubranie zrobiło się ciemne od wilgoci, zaś wszystkie muskuły wokół nosa ułożyły się w grymas największego skupienia.
Malak już zaczął tracić siły.
Przygasiłem ucisk Mocy na rękojeści, jednak w chwili, gdy oblicze Lorda Sithów wygładziło się w triumfalnym wyrazie, szarpnąłem broń w mym kierunku. Zbyt zdruzgotany utratą ciał i tym, że nic nie szło po jego myśli, Malak nie zdołał powstrzymać lotu miecza.
Błękitne ostrze przebudziło się ponownie.
Darth Malak zaatakował mnie najszybszą i najbardziej skomplikowaną kombinacją ciosów, jaką w życiu widziałem. Rubinowy promień zatrzymał się przy nodze, by w następnej chwili stanąć ponad czubkiem mojej głowy i prawym biodrem. Niebieska klinga za każdym razem blokowała uderzenie, jakkolwiek wymyślne by ono nie było. Mroczna aura Malak skurczyła się znacznie, a liczne zmarszczki, które zaczęły ją mącić, nosiły znamiona desperacji i niewiary w to, co się dzieje.
Coś w głębi mej duszy podpowiadało mi gdzie i w którym momencie uderzy Mroczny Lord.
Odepchnąłem Malaka nogą na odległość kilku metrów... i nagle wszystko stało się jasne jak supernowa. Zrozumiałem, dlaczego mój miecz zawsze stoi na przeszkodzie szkarłatnym ciosom władcy wszystkich Sithów.
Ta ciemna cząstka mej świadomości, która wciąż była Revanem nie pozwalała wygrać swemu uczniowi. Ta cząstka mojego istnienia powróciła do życia dzięki potędze tego miejsca. Tylko Revan, prawdziwy Revan - Mroczny Lord Sithów, był w stanie pokonać Dartha Malaka w pojedynku na miecze świetlne. I to on, ku ironii, wspomagał mnie teraz w tej walce.
Obawiałem się, że stary Revan upomni się o swe ciało. Obawiałem się tego od początku, lecz teraz już przestałem. Bo gdyby nie on... już bym nie żył.
Darth Malak doskoczył do mnie, by zadać potężny poziomy cios.
Ale ja już wiedziałem dokładnie jaki ruch wykona Malak. Wiedziałem, że karmazynowa klinga zawaha się i przetnie powietrze w miejscu, gdzie teraz znajduje się moja głowa. Wiedziałem dokładnie w której nanosekundzie miecz wypali każdą cząsteczkę tlenu na swej drodze, kierując się w moją krtań.
Wiedziałem to wszystko, a nawet więcej.
Wiedziałem jak wygrać.
Mroczny Lord Sithów naprężył się do wykonania swego uderzenia i wtedy wydarzenia potoczyły się do przodu z prędkością błyskawicy. Zgiąłem swoje ciało w prawie niemożliwym uniku. Bucząca struga energii przeleciała tuż nad czubkiem mojego nosa. Przyklęknąłem na prawe kolano. Wziąłem krótki zamach.
Szafirowa klinga zostawiła czerwoną szramę w brzuchu Malaka. Lord Sithów zachwiał się, wypuścił z dłoni miecz świetlny. Z wyrazem niedowierzania na ściśniętej twarzy, legł na kolanach.
Zgasiłem broń, następnie głęboko zaczerpnąłem powietrze, wytarłem rękawem strumienie potu przebiegające po czole, podniosłem się i ze spokojem spojrzałem na wykrzywioną cierpieniem twarz pokonanego przeciwnika.
Nie chciałem tego. Idąc tu, przedzierając się przez zastępy Ciemnych Jedi łudziłem się, że Malak może zostać odkupiony tak jak ja. Ta naiwna nadzieja tkwiła gdzieś we mnie od chwili, gdy postawiłem stopę na pokładzie tej przerażającej stacji kosmicznej. Później zdołałem odwrócić Bastilę od ciemności, i przez moment uwierzyłem, iż może dokona się cud. Ale to było niemożliwe. Nie tu. Nie na Gwiezdnej Kuźni.
Bastilę uratowałem dzięki mej miłości do niej, dzięki nierozerwalnej więzi pomiędzy nami. Tylko dzięki temu. Malak jest, czy może raczej był zimną bryłą obsydianu, której nie dało się przejrzeć. Nie wiem jakich słów musiałbym użyć... może gdybym wiedział coś, co wiedział tamten Revan. To on najlepiej znał Malaka. To on był jego przyjacielem, a następnie mistrzem. Nie ja.
Darth Malak spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń, którą dotknął śmiertelnej rany. Miecz świetlny potrafił kauteryzować wiele obrażeń, ale w tym wypadku niewiele zdziałał.
- Nie... niemożliwe. Ja... ja nie mogę być pokonany. - wykrztusił - Jestem Mrocznym Lordem Sithów!
Popatrzyłem na niego z pewną dozą wzgardy, ale też i posępnej satysfakcji.
- Tak właśnie wygląda ścieżka Ciemnej Strony, Malak: wszystko kończy się śmiercią.
Dawny uczeń dawnego Revana podniósł na mnie swój mętny wzrok.
- Wciąż... - zakasłał mechanicznym głosem - wciąż wygłaszasz mądrości Jedi, jak widzę. - ironia w jego słowach zamieniła się w poważny, napięty ton - Być może w ich kodeksie było więcej prawdy, niż kiedykolwiek myślałem. Ja... zastanawiam się nad czymś, Revan. Zastanawiam się co by było, gdybyśmy się zamienili miejscami? Co by było, gdyby los zadecydował, że to ja zostałbym pochwycony przez Jedi? - Malak coraz trudniej wypowiadał słowa; jego czas powoli się kończył - Czy powróciłbym na drogę światła, tak jak ty? - znowu zakasłał - Jak wyglądałoby moje życie, gdybyś mnie wtedy nie powiódł ścieżką ciemności?
Pokręciłem głową, choć istotnie było w tym wszystkim wiele mojej winy.
- Przykro mi, że to ja cię nią poprowadziłem. - rzekłem, wkładając w to odrobinę pokorności - Ale to ty postanowiłeś, to była twoja decyzja, by dalej nią podążać.
- Myślę... myślę, że masz rację. Ja sam muszę wziąć odpowiedzialność za swój los. - Malak chciał prychnąć, ale nie miał siły na nic więcej, niż krótki kaszel - Chciałem być Panem Sithów i władcą Galaktyki. Ale to nie było moim przeznaczeniem, Revan. Być może było twoim, ale z pewnością nie moim.
Płomień życia Malaka zaczynał już gasnąć.
- A teraz, kiedy już zabiera mnie ciemność, jestem niczym.
Mroczny Lord Sithów umarł. Jego ciało bezwładnie opadło na podłogę.
W swych ostatnich sekundach Malak wreszcie zrozumiał jak wielkim głupcem się okazał, jak wiele w swym życiu stracił i jak niewiele zyskał. Niestety, zrozumienie przyszło za późno, by go ocaliło od śmierci i potępienia.
Ulga rozpromieniła całą moją duszę.
Lodowaty chłód Gwiezdnej Kuźni ustąpił, a wraz z nim cząstka dawnego Revana. Zapewne zawsze będzie we mnie tkwić, tak jak jego dziedzictwo, od którego nie mogę się odwrócić plecami. I dopóki będę się trzymał ścieżki jasności, jego kuszenie nigdy się nie skończy.
Ale pomimo tego, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, poczułem się naprawdę wolny.
1