Jak głuszce?
Kuba wpadł do domu bardzo podekscytowany.
-Bartek wrócił! - krzyknął od progu rzucając za siebie plecak. Idąca za nim Magda potknęła się o ten plecak właśnie i runęła na podłogę jak długa.
- Przepraszam - Kuba pomógł Magdzie wstać - ale gdybyś nie chodziła ze słuchawkami w uszach zasłuchana w jakąś wrzaskliwą muzyką i patrzyła pod nogi to byś się nie przewróciła!
- No tak, twój Bartek nie słucha muzyki tylko ciebie i to ci oczywiście pasuje!!!
-A co tam u niego? - Tata stał w drzwiach kuchni z filiżanką kawy w rękach - Podobało mu się w tym sanatorium? Jakie miał zabiegi? Zaprzyjaźnił się z kimś?
Kuba zatrzepotał rzęsami.
- E…no tego.…kurcze…nie wiem…nie zapytałem …
- Nie? - zdziwiła się Magda. - Więc miałam rację, jak zwykle gadałeś tylko ty!
-A ty? Nie gadasz w ogóle. Nawet z Agnieszką! Bez przerwy tylko słuchasz tego jazgotu z telefonu.
- Oboje jesteście jak głuszce - zauważył Tata.
- Jakie głuszce? - Kuba nie zrozumiał porównania.
-No, takie ptaki, które czasami głuchną na amen. Widziałem kiedyś jednego przy mojej pustelni. Taki był zajęty sobą, swoimi pięknymi piórami i śpiewem, że nie dostrzegał innych.
Kuba poczerwieniał, ale udał, że nie zrozumiał przytyku.
-Dawno nie byłem w twojej pustelni Tato - próbowała zmienić temat na bezpieczniejszy.
- A ja wcale - dodała szybko Magda.
-Więc może wybierzemy się tam w sobotę? - zaproponował Tata. - Tylko przypominam, że w mojej pustelni obowiązuje zasada sacrum silentium.
- Sacrum? Co?- oczy Magdy zrobiły się okrągłe jak pingpongowe piłeczki.
- „Sacrum silentium” to po łacinie. Znaczy to „święte milczenie” czas skupienia i rozmowy z Panem Bogiem. Bez muzyki, telefonów, bez gadania, a nawet szeptania. Dacie radę?
- Damy, damy! - krzyknęli prawie jednocześnie.
Wyruszyli więc w sobotę o świcie. Przeszli kawał drogi zanim weszli do lasu. Tam nad strumieniem, pod jednym z dębów, na którym wisiała mała drewniana kapliczka, stał szałas zbudowany kiedyś przez Tatę Rozpalili ognisko, zaparzyli herbatę, podgrzali grochówkę w puszce. To było naprawdę trudne robić nawet najprostsze rzeczy bez jednego słowa. Czasem im się jakieś półsłowo wymknęło z ust, ale zaraz milkli. Kiedy się najedli usiedli przed szałasem jeden obok drugiego słuchając śpiewu ptaków i szumu drzew.
- O Boże jak tu pięknie! - pomyślał Kuba i wtedy usłyszał w sercu jakiś szept. Cichy, delikatny, prawie jak Taty, gdy kiedyś, gdy byli mali opowiadał im bajki. Magda też pewnie coś usłyszała, bo miała zamknięte oczy a na ustach pojawił się jej uśmiech. Minuty mijały a oni siedzieli tak bez ruchu zupełnie nieobecni. Tato poruszał ustami, jakby się modlił. Kuba też. Potem wstali, przeżegnali się i pod kapliczką odmówili szeptem „Ojcze nasz” i Zdrowaś” i ruszyli z powrotem.
- Ale odpoczęłam - powiedziała Magda, gdy wychodzili z lasu.
- I ja czuje się jak nowo narodzony - przytaknął Kuba. - Dobrze Tato, że zabrałeś nas tutaj. Szkoda tylko że nie przyleciał żaden głuszec.
- Zapomniałem wam powiedzieć, że głaszcze podchodzą blisko tylko wiosną, wtedy bowiem tokują i nic nie słyszą - roześmiał się Tata.
-To całkiem jak my - zauważył Kuba - tylko my tokujemy cały rok - ja głuchnę bo wciąż gadam, a Magda bo ma słuchawki na uszach.
- Właśnie tak - odpowiedział Tata. - Za to dziś milczeliście jak mało kiedy.
- Bo dziś słuchaliśmy Pana Boga, prawda Tato?
- Prawda - Tata zmierzwił z czułością Kubusiową czuprynę - i nie jak jakieś głuszce, lecz jak prawdziwe Dzieci Boże.