OBCY - DECYDUJCE STARCIE
AUTORSTWA ALAN'A DEAN'A FOSTERA'A
WERSJA ELEKTRONICZNA v.1.1b
v.1.1 [27.XII.1999]
Przeczytaem cao i poprawiem co bardziej rzucajce si w oczy bdy - na pewno do perfekcji jeszcze daleko, ale powinno by o niebo lepiej ni byo. Nastpne wydanie bdzie ju zapewne „multimedialne” - tj ze zdjciami i dwikami real audio w formacie „html”.
a) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 2000
b) - Tekst w formacie „doc” dla Microsoft® Word 6.0
v. 1.0 [13.XII.1999] POINT RELASE
- Format „doc”. Tekst wieo zoony z nadesanych fragmentów - bez adnej korekty. Poniewa kady z ludzi wklepujcych poszczególne kartki formatowa tekst inaczej (niektórzy naprawd „dali czadu” wstawiajc spacje przed kadym przecinkiem, pomijajc paragrafy etc...), pomimo mojej próby nadania caoci jednolitego zblionego do ksikowego oryginau wygldu moe prezentowa si do dziwnie. Ale co tam - daje si czyta a to najwaniejsze!
KRÓTKI WSTP:
Nowelizacj filmu Camerona ALIENS autorstwa Alana Dean'a Foster'a kupiem w 1992 roku zaraz po tym, gdy si ukazaa. Tumaczy j Jan Krako a wydao wydawnictwo ALFA, kosztowaa 34 000 z. Dzi po wielu latach mój egzemplarz rozpad si na pojedyncze kartki, wydawnictwo zdaje si pad - od dawna nie widziaem adnej wydanej przez nich ksiki, a rzecz, która ukazaa si w niewielkim zdaje si nakadzie jest nie do dostania (wielokrotnie rozgldaem si za ni po antykwariatach i giedach). Std te zainspirowany podobnymi "akcjami" podejmowanymi przez fanów filmu za granic wskrzeszajcych w formie elektronicznej róne rzeczy (przewanie gry planszowe) zwizane z filmem postanowiem przenie j na nonik elektroniczny a owo multimedialne "wydanie" wzbogaci w zdjcia i wavy z filmu - oczywicie jest to przedsiwzicie nieoficjalne, nie komercyjne, robione dla wasnej zabawy i satysfakcji! - Taki tekst umieciem na mojej powiconej obcemu stronie pod koniec 1999 roku. Zaoenie byo proste - kademu, kto zadeklarowa ch pomocy przesaem poczt ksero 10 lub wicej stron, które po wklepaniu mia odesa na mój e-mail i obiecaem przesanie mailem penej wersji tekstu, gdy tylko uda mi si j zoy. Efektem jest ten plik - posklejany prze ze mnie z nadesanych fragmentów.
TEKST WKLEPALI :
CIACHO
AVATAR
JOHNY BRAVO
CYPER
NDREW
(Specjalne podzikowania dla Johny'ego Bravo, który wklepa najwiksz ilo tekstu.)
COPYRIGHTS:
Myl, e jest to temat rzeka i mona powiedzie, e status tego pliku jest pó legalny - podobnie jak mp3 czy romów do gier. Pomimo to chciabym jeszcze raz podkreli, e nie chodzi tu o piractwo, czy o to, aby kto dosta ksik i mia moliwo zaoszczdzenia kilku zotych. Plik ten powsta po to, aby fani filmu ALIENS, którzy nie mog jej nigdzie dosta - w adnej bibliotece, giedzie czy antykwariacie mieli moliwo przeczytania jej - rzecz jest biaym krukiem - wydana dawno i w niewielkim nakadzie. By moe kiedy powstanie „multimedialna” wersja, o której mowa we wstpie i zostanie udostpniona na moim WWW do wolnego downloadowania, na razie jest ten plik doc, który wysyam tym, którzy przekonaj mnie, e zasuguj na dostp do tej niezej ksiki bazujcej na najlepszym filmie sf jak kiedykolwiek nakrcono. W zwizku z tym proba o nie kolportowanie dalej tego pliku w adnej formie!
Wicej informacji o tej ksice, tym pliku, oraz o pozostaych bazujcych na filmach o obcym ksikach Fostera mona znale na „STRONA CIACHA O OBCYM” - http://www.bilbo.com.pl/~ciacho
Poniej znajduj si kompletny tekst ksiki, która w oryginalnym wydaniu liczya sobie 295 stron.
H.R.Gigerowi
Mistrzowi aerografu subtelnego i zowieszczego.
Który odsania nasze prawdziwe oblicza
I mówi wicej, ni chcielibymy wiedzie.
A.D.F.
ALAN DEAN FOSTER
OBCY
DECYDUJCE STARCIE
Tumaczy JAN KRAKO
Wydawnictwa ALFA WARSZAWA 1992
Tytuł oryginału
ALIENS
A novelization by Alan Dean Foster
Based on a sceenplay by James Cameron
Story by James Cameron
Charakters created by Dan O'Bannon and Ronald Shusett
Copyright © 1986 by Twentieth Century-Fox Film Corporation
Published by arrangment with Warner Books, Inc.
First published by Warner Books, Inc.
Projekt typograficzny
Janusz Obucki
Ilustracja na podstawie slajdu
Dostarczonego przez Warner Books, Inc.
Redaktor
Marek S. Nowowiejski
Redaktor techniczny
Ryszard Jankowski
For the Polish translation
Copyright © 1992 Jan Kraœko
For the Polish edition
Copyright © 1992 by Wydawnictwo “Alfa”
ISBN 83-7001-530-1
WYDAWNICTWO „ALFA” - WARSZAWA 1992
Wydanie pierwsze
Zakad Poligraficzny Wydawnictwa „Alfa”
Zam. 671/92
1.
Dwoje nicych.
Na pierwszy rzut oka kompletnie do siebie niepodobnych, ale w sumie nie istniaa midzy nimi a tak wielka rónica. Jeden by mniejszy, drugi wikszy. Jeden - osobnikiem rodzaju eskiego, drugi mskiego. Otwór gbowy pierwszego zawiera mieszanin zbów ostrych i paskich, co wskazywao jednoznacznie, e osobnik ów jest wszystkoerny, natomiast uzbienie drugiego byo przystosowane wycznie do szarpania i rozdzierania zdobyczy. Oboje byli potomkami rasy krwioerczych drapieników. Osobnik pierwszy nauczy si ow genetycznie uwarunkowan krwioerczo w sobie tumi. Ten drugi za nie - osta si cakowicie dziki, jak jego przodkowie.
Istotniejsze rónice dao si zauway nie tyle w ich wygldzie zewntrznym, co w snach, jakie nili. Osobnik pierwszy spa niespokojnie. Z gbin jego podwiadomoci wypezay wspomnienia niewypowiedzianych koszmarów, które ostatnio przey, i zakócay cykl zwykle spokojnego snu hibernacyjnego. Gdyby nie spoczywa w pojemniku krpujcym jego ruchy i gdyby nie fakt, e w czasie hibernacji aktywno mini jest ograniczona do minimum, rzucaby si niebezpiecznie i przewraca z boku na bok. Dlatego owszem, rzuca si i przewraca, lecz... tylko w mylach.
I nie zdawa sobie z tego sprawy. Podczas snu hibernacyjnego nie zdaje si sobie sprawy z niczego.
Niekiedy jednak ponure i ohydne wspomnienia z przeszoci wypyway na wierzch niczym cieki kipice pod ulicami miasta i na jaki czas opanowyway jego wiadomo. Wtedy w kapsule hibernacyjnej rozleg si cichy jk, a serce zamknitego w niej osobnika zaczynao bi szybciej. Komputer, który obserwowa go niczym anio stró, odnotowywa podwyszon aktywno organizmu w kapsule i natychmiast wkracza do akcji, obniajc temperatur w kapsule o stopie czy dwa, wprowadzajc do organizmu picego wiksz dawk rodków odurzajcych. Wtedy jk ustawa. nicy uspokaja si, opada na poduszki. Zmory powróc, ale dopiero za jaki czas.
Drugi osobnik, ten mniejszy, spoczywajcy tu obok reagowa na owe sporadyczne ataki nerwowymi drgawkami, jak gdyby wyczuwajc stresy gnbice towarzysza podróy. Póniej te si uspokaja i ni o malekich ciepych ciakach, o strumieniach gorcej krwi, o kojcym wpywie przebywania midzy przedstawicielami wasnego gatunku, o tym, e kiedy jego sny si na pewno speni. Bo dziki jakiemu szóstemu zmysowi wiedzia, e albo wyjd z kapsuy razem, albo nie wyjd z niej nigdy.
Ta ostatnia moliwo bynajmniej nie zakócaa mu odpoczynku. Mniejszy osobnik by o wiele cierpliwszy ni jego towarzysz i bardziej realistycznie ocenia swoj pozycj w kosmosie. Zadowala si wic snem i oczekiwaniem, wiedzc, e jeli w ogóle odzyska wiadomo, znów bdzie móg polowa i zabija. Tymczasem za odpoczywa.
Czas mija. Groza - nie.
W nieskoczonoci, któr zw kosmosem, soca s ledwie ziarenkami piasku, a biay karze to twór godny tylko pobienej uwagi. Niewielki statek kosmiczny, jak na przykad prom ratunkowy z Nostromo, jest niemal zbyt may, by istnie w takiej pustce. Dryfowa przez bezkresne otchanie niczym elektron uwolniony ze swej atomowej orbity.
Jednak nawet uwolniony elektron moe zwróci na siebie uwag pod warunkiem, e natknie si na niego kto dysponujcy odpowiednimi detektorami. I zdarzyo si tak, e prom ratunkowy zdryfowa w poblie znajomej gwiazdy. Ale zauwaono go tylko i wycznie dziki utowi szczcia. Przelatywa bowiem niedaleko innego statku; w przestrzeni kosmicznej "niedaleko" to kada odlego mniejsza ni rok wietlny. Przelatywa wic w pobliu innego statku i znalaz si na granicy zasigu jego skanerów, na samym progu rozdzielczoci pokadowych monitorów.
Niektórzy sugerowali, eby ow malek, pulsujc na ekranach kropeczk zlekceway. Jest za maa jak na statek kosmiczny, utrzymywali, i w ogóle nie powinno jej tam by. No i statki kosmiczne odpowiadaj na zapytania, a obiekt milcza jak zaklty. Najpewniej w gr wchodzi jaki zbkany asteroid, odprysk elazoniklowy, który wybra si na krajoznawcz przejadk po wszechwiecie. Bowiem gdyby to by statek, na pewno robiby przynajmniej jedno: nadawa cigy sygna ostrzegawczy, i nadawaby go do wszystkich i do wszystkiego, co znalazoby si w zasigu jego radiostacji.
Ale nasz kapitan by czowiekiem ciekawskim. Niewielka odchyka kursu da im szans zbadania milczcego wdrowca, a sprytnie zakamuflowany wpis w ksigi rozliczeniowe statku na pewno umotywuje dodatkowe koszta, o które spyta armator. Gdy zbliyli si do tajemniczego obiektu, osd i decyzja kapitana znalazy pene potwierdzenie: oto mieli przed sob prom ratowniczy z jakiego statku.
Prom wci nie dawa znaku ycia, nie odpowiada na grzeczne zapytania; nawet wiata pozycyjne mia wygaszone. Ale nie, nie by cakowicie martw skorup. Niczym organizm naraony na przenikliwe zimno wykorzystywa resztki energii, by chroni w swym wntrzu co niezmiernie drogocennego.
Kapitan wybra trzech ludzi, którzy mieli wej na pokad zbkanego wdrowca. agodnie, jak orze muskajcy w locie zgubione piórko, wikszy statek przybi do burty Narcissusa. Metal dotkn metalu. Uruchomiono wieloszczkowe chwytaki. Odgosy manewru cumowania niosy si echem we wntrzu obu statków.
Naoywszy cikie skafandry cinieniowe, trzech zwiadowców weszo do luzy. Mieli z sob przenone reflektory oraz niezbdny sprzt. Poniewa tlen jest zbyt cenny, by oddawa go próni, cierpliwie czekali, a wchon go urzdzenia klimatyzacyjne statku. Póniej rozsunli zewntrzne drzwi.
Pierwsze wraenia, jakie odnieli patrzc na prom z bliska, przyniosy rozczarowanie: przez iluminator w luku wejciowym nie dostrzegli adnych wiate, nie zauwayli te najmniejszych oznak ycia. Manipulowali chwil przyciskami na burcie promu, ale luk ani drgn - zaklinowano go na dobre od wewntrz. Sprawdziwszy, e w kabinie nie ma powietrza, uruchomili automatyczny spawacz. W ciemnoci rozbysy dwie jaskrawe smugi pomienia, uderzyy w metal z obu stron luku i obrysowawszy go spotykay si na dole bariery. Dwóch zwiadowców przytrzymao trzeciego, który kopn nog w metalow pytk i odrzuci j na bok. Droga na pokad staa otworem.
We wntrzu promu byo ciemno i cicho jak w grobie. Na pododze wi si kawaek liny cumowniczej. Jej urwany i nadpalony koniec spoczywa tu przy luku. Nieco dalej, obok kabiny sterowniczej, dostrzegli nike wiato. Ruszyli w tamt stron.
W gbi, spod kopuy pojemnika hibernacyjnego, bia mglistoczerwona powiata. Pojemnik hibernacyjny... Dobrze znali ten ksztat. Nim podeszli bliej, wymienili midzy sob szybkie spojrzenia. Dwóch z nich pochylio si nad grubym szkem przezroczystego sarkofagu. Trzeci zosta z tyu. Studiowa wskaniki i gono mamrota:
- Cinienie wewntrzne w normie. Zakadajc, e kadub i oprzyrzdowanie s nienaruszone... Na pierwszy rzut oka wszystko dziaa. Aparatura jest po prostu wyczona. Kto chcia zaoszczdzi jak najwicej energii... Cinienie w kapsule hibernacyjnej stabilne. Prd wci pynie, ale gow daj, e akumulatory niedugo by zdechy. Spójrzcie tylko na wskaniki. Ledwo si tl. Widzielicie kiedy hibernator tego typu?
- Pochodzi z koca lat dwudziestych... - Zwiadowca opar si o szko kapsuy i wymamrota do wewntrznego mikrofonu: - Niez kobitk tu mamy...
- Niez kobitk, cholera... - burkn jego towarzysz, chyba nieco rozczarowany. - Wszystkie diody wiec na zielono, a to znaczy, e ona yje, nie? Premi za odzyskanie utraconego mienia szlag trafi.
Nagle jeden ze zwiadowców, wyranie zdziwiony, uniós rk.
- Hej! Co tam koo niej ley! To nie czowiek. I chyba te yje. Nie widz za dobrze, jest czciowo przykryte wosami kobiety... Jakie takie rudawe...
- Rudawe? - Dowódca patrolu rozepchn podwadnych i przytkn oson hemu do przezroczystego sarkofagu. - Nie wiem, co to jest, ale ma pazury... - zauway.
Zwiadowca trci koleg okciem.
- Ty, a moe to jaka obca forma ycia, co? Takie co warte jest kilku dolców jak nic...
W tym wanie momencie Ripley zdecydowaa si poruszy. Leciutko, leciuteko. Kosmyk wosów opad na poduszk i odsoni stworzenie, które spao wtulone w zagbienie jej ramienia.
Dowódca wyprostowa si i, zniesmaczony, pokrci gow.
Mamy niefart, chopcy - owiadczy. - To tylko kot.
Musiaa walczy, eby cokolwiek usysze. Zobaczy co? Wykluczone. Jej gardo - wypalone do sucha, zalatujce lekkim ywicznym posmaczkiem - zastygo niczym ya antracytu biegnca w bryle lekkiego pumeksu, jakim bya czaszka. Jzyk? Bka si bez celu po zapomnianych zakamarkach ust. Rozchylia wargi i wypchna powietrze z puc. Od dawna nie uywane miechy a jkny z bolesnego wysiku. Rezultatem mudnej i mczcej wspópracy midzy wargami, podniebieniem, jzykiem i pucami byo króciutkie acz triumfalne sowo:
- Pi...
Midzy wargami poczua co gadkiego i chodnego. Wilgo. Rozkoszny szok, szok niemal druzgoccy. Ale pami sprawia, e w pierwszym odruchu Ripley chciaa wyplu rurk z wod. Tam, wtedy, tego rodzaju penetracja bya wstpem do jedynego w swoim rodzaju, do icie unikalnego rodzaju mierci. Ale tym razem z rurki popyna tylko woda. Chodnemu strumyczkowi towarzyszy cichy, spokojny gos.
- Prosz pi powoli, nie apczywie - radzi.
Posuchaa, chocia cz mózgu nakazywaa jej ssa oywczy pyn tak szybko, jak tylko si da. Dziwne, ale nie bya chyba cakowicie odwodniona. Nie, czua tylko straszliwe pragnienie.
- Dobre... - szepna chrapliwie. - Macie co treciwszego?
- Za wczenie - odpar gos.
- Akurat. Moe jaki sok owocowy?
- Kwas cytrynowy spaliby wntrznoci. - Gos zawaha si lekko, jakby co rozwaajc. - Prosz spróbowa tego.
Lnica metalowa rurka znów wsuna si ostronie midzy jej wargi. Ripley zacza ssa. Robia to z wielk przyjemnoci. Przeyk zalay kaskady zimnej, osodzonej herbaty, gaszc pragnienie i zaspokajajc pierwszy gód. Zasygnalizowaa, kiedy miaa do, i rurk wycignito. Jej uszy zaatakowa nowy dwik: wiergot egzotycznych ptaków.
Moga wic ju sysze, odzyskaa te smak. Nadszed czas, by wypróbowa zmys wzroku. Otworzya oczy i ujrzaa... podzwrotnikowy, tropikalny las. Drzewa strzelay w niebo gstymi zielonymi koronami. Z gazi na ga przemykay w locie jakie skrzydlate, jasne i opalizujce stworzenia. Ptaki szybujce i nurkujce w pogoni za owadami cigny za sob dugie pierzaste ogony, które wyglday jak smugi kondensacyjne za migajcymi odrzutowcami. Z kryjówki wród pnczy figowca zerka na ni ciekawski kwezal.
Wszdzie kwity rozbuchane pki storczyków, a po liciach i lecych na ziemi gaziach biegay rozgorczkowane uki, podobne wdrujcym klejnocikom. Nagle z gszczu wychyno jakie królikopodobne zwierz. Wychyno, spostrzego Ripley i natychmiast skoczyo z powrotem w wybujae poszycie. Po lewej stronie, na konarze drzewa elaznego hutaa si mapka, mruczc pieszczotliwie do swego dziecka.
Ripley nie wytrzymaa nadmiaru bodców wzrokowych i suchowych. Zamkna oczy i odcia si od rozedrganej i rozkrzyczanej obfitoci ycia.
Póniej (po pógodzinie? nastpnego dnia?) w skarpie spltanych korzeni wielkiego drzewa ukazaa si wska szczelina. Szczelina rozszerzya si, zacierajc korpus podskakujcej mapy, i wysza z niej kobieta. Kobieta zamkna za sob bezkrwaw ran w drzewie i w zwierzciu, dotkna ukrytego na cianie przecznika i tropikalny las... znikn.
Fantastyczny, udzco realistyczny hologram - solido. Teraz, kiedy zgas, Ripley ujrzaa skomplikowan aparatur medyczn, ukryt dotychczas za murem sztucznej dungli. Po lewej stronie, tu obok, zobaczya autodoka, który tak rozwanie i tak skwapliwie reagowa na jej proby o pierwszy yk wody, który poda jej póniej zimn herbat. Nieustannie czuwajca maszyneria wisiaa nieruchomo na cianie, wiedzc o wszystkim, co dzieje si w jej ciele, gotowa natychmiast zaaplikowa odpowiednie lekarstwo, dostarczy poywienie i picie lub w razie potrzeby wezwa na pomoc czowieka.
Nowo przybya umiechna si do pacjentki i pilotem przymocowanym do kieszeni na piersi uruchomia dwigni, która uniosa oparcie óka. Jaskrawa naszywka na nienobiaym kitlu oznaczaa, e kobieta jest pielgniark, starszym technikiem medycznym. Ripley obrzucia j znuonym wzrokiem. Nie umiaa powiedzie, czy umiech kobiety jest szczery, czy tylko rutynowo-zawodowy. Ale go tamtej by miy, przekonywajco miy, niemal matczyny.
- rodki uspokajajce przestaj dziaa - stwierdzia uprzejmie. - Chyba ju ich pani nie potrzebuje. Czy pani mnie rozumie?
Ripley skina gow.
Kobieta ocenia wygld pacjentki i podja decyzj.
- Spróbujmy czego innego. Dlaczego na przykad nie otworzymy tu okna?
- Pojcia nie mam. A pani wie?
Jej umiech lekko przygas, ale natychmiast wróci. A wic to tytko wywiczony umiech zawodowy, do szczeroci mu daleko, mylaa Ripley. Ale niby dlaczego miaaby umiecha si szczerze i od serca? Ja nie znam jej, ona nie zna mnie. A co tam...
Kobieta obrócia óko, ustawiajc je nogami do przeciwlegej ciany.
- Prosz uwaa na oczy.
Oto alternatywa z rodzaju non sequitur... dumaa Ripley. Mimo to zmruya oczy w oczekiwaniu jaskrawego blasku, który, jak wskazyway sowa tamtej, mia j za chwil olepi.
Cichutko zamrucza silnik i cienne pyty wpezy w sufit. Pokój zalao ostre, nader przykre wiato. Cho przefiltrowane i sztucznie zagodzone, byo szokiem dla wyczerpanego organizmu Ripley.
Za oknem cigno si pasmo kosmicznej pustki. Niej za leao... wszystko. Po lewej stronie w aksamitn czer nieba strzelaa otwarta ptla habitatów stacji Gateway; szecienne boki zmodularyzowanych obiektów wyglday jak dziecice klocki nanizane na sznurek. W dole wida byo górne fragmenty dwóch anten telekomunikacyjnych. Ale nad ca sceneri dominowa jasny uk Ziemi. Afryka bya brzowawym, pokrytym biaymi smugami trójktem, eglujcym po bkitnym oceanie, a Sahar koronowaa szafirowa tiara Morza ródziemnego.
Ripley ju to wszystko widziaa, najpierw w szkole, póniej std, z góry. Dlatego nie bya widokiem w jaki szczególny sposób podekscytowana, nie. Po prostu cieszya si, e Ziemia w ogóle tam jeszcze jest. Bo wspomnienia ostatnich wydarze sugeroway, e mogo by inaczej, e niedawno przeyty koszmar to rzeczywisto, a ta agodna, zapraszajca pókula to tylko urgajca rzeczywistoci zuda. Ale nie, widok by znajomy i pocieszajcy, dodawa otuchy jak stary mi z mocno ju wytartego pluszu. To owej kosmicznej scenografii uzupenia blady sierp ksiyca snujcego si po niebie niczym wdrujca kropka od wykrzyknika. Wszystko za otula nieprzenikniony, bezpieczny i ciepy koc systemu planetarnego.
- I jak si dzisiaj mamy?
Ripley zdaa sobie spraw, e kobieta mówi raczej do niej ni pod jej adresem.
- Okropnie.
Kiedy kto jej powiedzia, e ma adny i jedyny w swoim rodzaju gos. Musi go chyba w kocu odzyska... Ale tymczasem ani jedna cz jej ciaa nie funkcjonowaa z optymaln wydajnoci. Ripley powtpiewaa, czy w ogóle kiedy to nastpi, gdy staa si kim zupenie innym. Bo tamta Ripley wyruszya w rutynow podró transportowcem, który ju nie istnia, który po prostu znikn. Wrócia Ripley inna, Ripley odmieniona, i leaa teraz pod szpitalnym przecieradem, spogldajc na pielgniark.
- Tylko okropnie? - spytaa tamta.
Nie tak atwo j zniechci, zastanowia si Ripley. Rzecz godna podziwu...
- Zatem mamy si o wiele lepiej ni wczoraj - mówia dalej pielgniarka. - Powiedziaabym, e midzy "okropnie" a "koszmarnie" istnieje wprost gigantyczna rónica.
Ripley zacisna powieki i wolno je rozwara. Ziemia wci tkwia na swoim miejscu. Czas, który przedtem obchodzi j tyle co nic, zyska nagle na wartoci.
- Od jak dawna tu jestem? - spytaa.
Wci ten sam umiech.
- Ledwie od kilku dni.
- Czuj si tak, jakbym leaa tu cae wieki.
Pielgniarka odwrócia gow i Ripley nie wiedziaa, jak reakcj wywoaa t uwag. Jej rozmówczyni bya znudzona? Moe zaniepokojona...?
- Ma pani do siy, eby przyj gocia?
- A mogabym go nie przyj?
- Oczywicie. Jest pani pacjentk. Decyzje lekarzy i pani yczenia s dla nas wite. Chce pani zosta sama, zostaje pani sama.
Ripley wzruszya ramionami, lekko zdziwiona, ze minie w ogóle zareagoway.
- Mam ju do samotnoci. A co tam. Kto to taki? Pielgniarka podesza do drzwi i znów si umiechna.
- Waciwie to jest ich dwóch.
Do pokoju wszed jaki mczyzna. Niós co grubego, rudawopomaraczowego i wybitnie znudzonego. Mczyzny Ripley nie znaa, lecz doskonale wiedziaa, co niesie.
- Jones! - wykrzykna i bez niczyjej pomocy usiada na óku.
Mczyzna poda jej kocura, a zrobi to z wyran ulg i wdzicznoci.
Ripley tulia do siebie Jonesa i szeptaa:
- Chod do mnie, chod, ty moje brzydactwo, ty wochata beczko tuszczu, ty...
Kot wytrzymywa ów enujcy i typowo ludzki wybuch namitnoci z ca cierpliwoci i godnoci, jak odziedziczy po przodkach. Koty zawsze toleroway czowieka i jego postpowanie byo najlepszym tego dowodem. Jaki pozaziemski obserwator nie miaby absolutnie adnych wtpliwoci, które z dwojga stworze na szpitalnym óku obdarzone jest wysz inteligencj.
Mczyzna, który przyniós dobre, rudawopomaranczowe nowiny, przystawi do óka krzeso i cierpliwie czeka, a Ripley raczy zauway jego obecno. Mia koo trzydziestki, by w miar przystojny i nosi nie rzucajcy si w oczy garnitur. Umiecha si jak pielgniarka, umiechem ani mniej, ani bardziej sztucznym, cho na pewno wiczy go znacznie duej. Ripley skina mu w kocu gow, ale nadal rozmawiaa tylko z kotem. Mczyzna doszed najwyraniej do wniosku, e jeli nie zrobi pierwszego kroku, bdzie traktowany jak najzwyklejszy goniec.
- adny pokój - zauway nieszczerze i przysun bliej krzeso.
Ripley stwierdzia, e facet wyglda jak wiejski wok, z tym, e wiejskie woki mówi zupenie inaczej.
- Nazywam si Burke. Carter Burke. Jestem pracownikiem Towarzystwa, ale nie, nie tego Towarzystwa. Porzdny ze mnie facet, prosz mi wierzy. Ciesz si, e dochodzi pani do siebie. - Przynajmniej ostatnia kwestia zabrzmiaa tak, jakby wypowiedzia j od serca.
Ripley wci gaskaa Jonesa, który mrucza z ukontentowaniem i obsypywa steryln pociel koci sierci.
- A kto mówi, e dochodz do siebie?
- Pani lekarze i aparatura medyczna - odpar. - Powiedzieli mi, e sabo i uczucie zagubienia czy te dezorientacji wkrótce min, chocia wedug mnie wcale nie wyglda pani na osob zdezorientowan. Twierdz, e to skutki uboczne wyjtkowo dugotrwaej hibernacji czy co w tym rodzaju. W szkole nie przepadaem za biologi. Wolaem raczej matematyk, liczby, figury... Na przykad pani zachowaa figur wprost idealn mimo cikich przey.
- Mam nadziej, e wygldam lepiej, ni si czuj, bo czuj si jak egipska mumia. Wspomnia pan, e to "skutki wyjtkowo dugotrwaej hibernacji". Wanie, jak dugo tam byam? - Kiwna gow w stron obserwujcej ich pielgniarki. - Nie chc mi tu nic powiedzie.
Burke przybra agodny, icie ojcowski ton gosu.
- Chyba nie powinna si pani tym zamartwia, przynajmniej nie w tej chwili...
Jej rka wystrzelia spod przecierada i chwycia. Burka za rami. Szybko, z jak Ripley zareagowaa, sia jej uchwytu najwyraniej go zaskoczyy.
- Nie. Odzyskaam pen wiadomo i nie musicie si ju ze mn cacka. Jak dugo, Burke?
Zerkn na pielgniark. Tamta wzruszya ramionami i obrócia gow, eby zaj si jak straszliwie pogmatwan pltanin rurek i fosforyzujcych kabli. Gdy znów spojrza na kobiet siedzc na óku, stwierdzi, e nie moe oderwa wzroku od jej przenikliwych oczu.
- No dobrze. To wprawdzie nie mój obowizek, ale co mi mówi, e ma pani do siy, by to znie. Pidziesit siedem lat.
Pidziesit siedem lat! Sowa uderzyy j jak ciki mot, jak pidziesit siedem cikich kowalskich motów. Czua si bardziej zdruzgotana ni w momencie przebudzenia, bardziej oszoomiona ni w chwili, gdy po raz pierwszy ujrzaa Ziemi. Zblada i naraz jakby powietrze z niej uszo, jakby stracia wszystkie siy - opada bezwadnie na poduszk. Sztuczna grawitacja, równa grawitacji ziemskiej, jakby nagle wzrosa, wzrosa co najmniej trzykrotnie, i wgniataa j teraz w óko. Wypeniony powietrzem materac, na którym leaa, napcznia i unosi si wokó niej jak rozdty balon, groc uduszeniem i stamszeniem.
Pielgniarka spojrzaa na czujniki, ale aden z nich nie zareagowa.
Pidziesit siedem lat. Przespaa, przenia ponad pó wieku! Zostawia na Ziemi przyjació, którzy zestarzeli si i umarli, rodzin, która dojrzaa i odesza, wiat, który przeszed zapewne tak metamorfoz, e Bóg jeden wie, jak teraz wyglda. Do wadzy dochodziy nowe rzdy, rzdy upaday. Na rynku króloway nowe wynalazki, które si szybko starzay i odchodziy w niepami. Nikt nie przey w hibernatorze duej ni szedziesit pi lat. Szedziesit pi lat to nieprzekraczalna granica. Póniej ciao ludzkie zawodzi i przestaje reagowa na wysiki aparatury podtrzymujcej funkcje organizmu. A wic niewiele brakowao. Otara si o granice fizjologicznych moliwoci czowieka, a wszystko tylko dlatego, by stwierdzi, e tak naprawd to przeya ju swoje ycie.
- Pidziesit siedem lat!
- Dryfowaa pani przez systemy zewntrzne - tumaczy Burke. - Automatyczny nadajnik wysyajcy sygnay pozycyjne i ostrzegawcze zawiód. Miaa pani wprost niesamowite szczcie. Zaoga jednego z naszych dalekobienych statków przechwycia prom, gdy... - Urwa, bo...
Bo nagle Ripley zblada jeszcze bardziej, bo nagle wytrzeszczya oczy.
- Czy... Czy dobrze si pani czuje?
Odkaszlna raz, póniej drugi raz, znacznie gwatowniej. Ten ucisk... Jakby od wewntrz... Z jej twarzy znikn wyraz zaniepokojenia, ustpujc miejsca straszliwemu przeraeniu. Burke chcia poda chorej szklank wody z nocnego stolika, ale wytrcia mu j z rk. Szko roztrzaskao si o podog. Jones zjey si, przeraliwie miauczc i syczc zeskoczy z óka, zazgrzyta pazurami po liskiej wykadzinie i uciek pod szafk. Ripley chwycia si za piersi, wygia w uk i zacza wi si w upiornych konwulsjach. Brako jej tchu, co j od rodka dusio.
Pielgniarka krzyczaa do kierunkowego mikrofonu:
- Alarm na czterysta pitnastce! Alarm na czterysta pitnastce! Cztery jeden pi! Alarm!
Razem z Burke'em trzymaa pacjentk za ramiona, tymczasem Ripley miotaa si na óku. Trzymali j, gdy do pokoju wpad lekarz i dwóch pielgniarzy.
Nie, to niemoliwe! To przecie niemoliwe!
- Nie! Nieeeee...!
Pielgniarze próbowali skrpowa jej pasami rce i nogi. Wierzgna dziko, odrzucajc przecierado. Trafia. pit jednego z nich i zwali si na podog. Drug nog wyrna w szklane, bezduszne oko autodoka. Jones siedzia bod szafk. Patrzy na swoj pani i sycza.
- Trzymajcie j! - wrzeszcza lekarz. - Dajcie tlen! I pitnacie centymetrów...
Gwatowny wytrysk krwi splami szkaratem górn cz jej koszuli. Przecierado zaczo si unosi, wypychane od dou czym, czego nie mogli na razie widzie. Oszoomieni lekarz i pielgniarze odstpili od óka. Przecierado unosio si coraz wyej i wyej.
Wreszcie opado na materac i wtedy Ripley zobaczya to wyranie. Pielgniarka zemdlaa, lekarz wydawa z siebie jakie zduszone odgosy. Z rozerwanej klatki piersiowej pacjentki wychyn nagi, bezoki i uzbiony czerw. Wolno obraca gow, a najeona siekaczami paszcza znalaza si ledwie o stop od twarzy nosicielki. Wtedy przenikliwie zaskrzecza. Ten ohydny dwik zabi w pokoju wszystko co ludzkie, wypeni Ripley do cna, zaatakowa jej otpiay mózg, wibrowa echem w caym jestestwie nieszczsnej kobiety i...
...zanoszc si straszliwym krzykiem, usiada na óku, sztywna i spita.
Ciemna szpitalna separatka. Ripley bya sama. Diody arzce si na pulpicie aparatury medycznej wieciy niczym kolorowe owady. Miotana emocjami sennego koszmaru, wci trzymaa si za pier, próbujc odzyska oddech, który zabraa jej zmora.
Ciao miaa nienaruszone: mostek, minie, cigna i wizada byy na swoim miejscu, reagoway na rozkazy pynce z mózgu. Nie istnia aden oszalay stwór, aden obkany potwór nie rozrywa jej eber i nie wypruwa wntrznoci, nie odbywa si tu aden ohydny poród. Rozbieganymi oczyma zlustrowaa separatk. Na pododze te nic na ni nie czatowao. Ani za szafk. Nie, nic tam nie byo, nic nie czekao, by j zaskoczy. Stay tu tylko cichutkie maszyny czuwajce nad yciem, tylko wygodne óko ycie podtrzymujce. Chocia w separatce panowa przyjemny chód, Ripley spywaa potem. Zacinit w pi do przyciskaa obronnym gestem do mostka, jak gdyby musiaa si nieustannie przekonywa, e wci jeszcze yje, e jest caa i nienaruszona.
Lekko drgna, gdy rozbysn ekran monitora zawieszonego nad ókiem. Z ekranu spogldaa na ni starsza kobieta, nocna pielgniarka. Z jej twarzy bia szczera, nie udawana troska.
- Znowu koszmary? - spytaa. - Czy poda pani co na sen?
Z lewej strony óka, tu przy ramieniu siedzcej, z cichym szumem oy autodok. Ripley spojrzaa na niego z niesmakiem.
- Nie. Do ju spaam.
- Jak pani sobie yczy. Pani wie najlepiej. Gdyby jednak zmienia pani zdanie, prosz tylko zadzwoni. - Wyczya si. Ekran ciemnia.
Ripley opada wolno na uniesiony materac i wcisna jeden z licznych guzików umieszczonych z boku nocnej szafki. Pyty ochraniajce okno w przeciwlegej cianie separatki rozsuny si ponownie i znikny w suficie. Znów moga wyjrze na zewntrz. I oto znów ujrzaa cz acucha Gateway, zalanego teraz jaskraw iluminacj, a dalej, w dole, ziemski glob okryty mrocznym caunem nocy. Nad mikroskopijnymi wietlistymi punkcikami miast wisiay struki chmur. Miasta. Ttnice yciem, pene szczliwych ludzi, ludzi niewiadomych nagiej rzeczywistoci, jak jest obojtny na wszystko kosmos.
Co upado na óko, tu obok niej. Ale tym razem Ripley nie podskoczya z przeraenia. Nie zwaajc na zdawkowe pomiaukiwania, bdce wyrazem kociego protestu, przytulia do siebie znajomy, natarczywy kb mikkiej sierci.
- W porzdku, Jones - szepna. - Udao si nam, jestemy bezpieczni. Bardzo mi przykro, e ci tak przestraszyam. Teraz bdzie ju dobrze, zobaczysz, bdzie dobrze...
Tak, dobrze, z tym, e znów musi nauczy si zasypia i normalnie spa.
Poprzez licie pnczy sczyy si promienie soca. Za drzewami wida byo zielon k, ukwiecon jasnymi plamami dzwonków, stokrotek i floksów. Na ziemi, u podnóa jednego z drzew harcowa rudzik poszukujcy owadów. Nie widzia, e skrada si ku niemu grony drapienik. A ten mia czujny, skupiony wzrok i napite minie. Ptaszek pokaza mu ogon i wtedy myliwy zaatakowa.
Jones grzmotn w solido rudzika, ani nie chwytajc zdobyczy, ani nie zakócajc obrazu. Ptaszek skaka wesoo dalej, polujc na obrazy insektów. Kocur potrzsn gwatownie bem i odszed chwiejnie od ciany.
Ripley siedziaa niedaleko, na awce, i obserwowaa wyczyny ulubieca.
- Ty gupi kocie. Tyle razy to widziae i wci niczego nie rozumiesz?
Chocia z drugiej strony moe nie powinna od niego zbyt wiele wymaga. Podczas tych pidziesiciu siedmiu lat projekcja solido znacznie si udoskonalia. Podczas ostatnich pidziesiciu siedmiu lat udoskonalio si wszystko. Tylko nie ona i nie Jones...
Hermetyczne szklane drzwi oddzielay atrium od reszty obiektu. Realizm drogiego solido lasu pónocnoamerykaskiego, typowego dla klimatu umiarkowanego, uwydatniay doniczkowate krzewy i gsta trawa pod stopami. Chocia projekcja bya bardziej realistyczna ni prawdziwe roliny, te ostatnie przynajmniej uczciwie pachniay. Ripley nachylia si nad doniczk, Zapach gleby, wilgoci, kiekujcego ycia. Jakby kapusta... analizowaa chodno. I koski nawóz...
Tak, chciaa ju std wyjecha: Tsknia za bkitnym niebem, które oddzielioby j wreszcie od zowrogiej pustki kosmosu. A Ziemia bya tak blisko, tak kusia...
Szklane drzwi atrium rozsuny si i w progu stan Carter Burke. Przyapaa si na tym, e przez chwil patrzya na niego jak na mczyzn, a nie jak na jednego z rozlicznych urzdasów z Towarzystwa. Moe to znak, e wraca do normy...? Zagodzia nieco swoj o nim opini, a to dziki temu, e uwiadomia sobie pewien fakt. Otó kiedy Nostromo wyrusza w naznaczony mierci rejs, Burke jeszcze si nie urodzi; przyszed na wiat dopiero dwadziecia lat póniej. Ale to nie powinno mie jakiegokolwiek znaczenia. Oboje byli mniej wicej w tym samym wieku biologicznym.
- Przepraszam. - Zawsze ten wesoy umieszek. - Od samego rana jestem ze wszystkim spóniony. W kocu si jednak wyrwaem.
Ripley nigdy nie przepadaa za rozmowami o niczym. A teraz bardziej ni kiedykolwiek przedtem ycie zdawao si by zbyt cenne, by marnowa je na przelewanie z pustego w próne. Dlaczego ludzie nie mog po prostu powiedzie tego, co maj do powiedzenia, i odpuci sobie piciominutowy taniec wokó zasadniczego tematu?
- Znaleli ju moj córk? - spytaa. Burke czu si wyranie nieswojo.
- No tak... Chciaem z tym zaczeka, a pani przesuchaj...
- Czekaam pidziesit siedem lat, Burke, zaczynam traci cierpliwo. Niech j pan lepiej zaspokoi.
Skin gow, pooy teczk i trzasn zamkiem. Przez chwil grzeba wród dokumentów, wreszcie wydosta kilka plastikowych arkusików.
- Czy ona...?
Burke uj pierwszy arkusik i zacz czyta:
- Amanda Ripley-McClaren. To chyba po mu. Wiek. Szedziesit sze lat w chwili... mierci. To byo dwa lata temu. Mam tutaj ca histori jej ycia. Nic spektakularnego, nic godnego szczególnej uwagi. Jak z tego wida, pdzia zwyczajne, przyjemne ycie. Chyba takie jak wikszo z nas. Bardzo mi przykro. - Poda jej dokumenty. Ripley zacza przeglda komputerowe wydruki. Obserwowa jej twarz. - Zdaje si, e to mój dzie, nie ma co. Od rana roznosz same dobre nowiny...
Ripley studiowaa hologram odbity na jednym z arkusików. Przedstawia pulchn, lekko blad kobiet w wieku szedziesiciu paru lat. Mona by j wzi za czyjkolwiek ciotk. Bo w holograficznej twarzy nie dostrzegaa niczego szczególnego, niczego znajomego, niczego, co rzucioby si w oczy, krzyczc wspomnieniami. W aden sposób nie moga pogodzi zdjcia starszej kobiety z obrazem maej dziewczynki, któr tu niegdy zostawia.
- Amy... - szepna.
Burke trzyma w rku jeszcze kilka dokumentów. Podczas gdy Ripley wbijaa oczy w fotografi, on znów zacz czyta.
- Rak. Hmm... Wci nie umiej sobie poradzi z niektórymi odmianami. Ciao poddano kremacji. W Domu Wieczystego Spokoju w Little Chute, w stanie Wisconsin. Nie miaa dzieci.
Ripley omina go wzrokiem i spojrzaa w stron lenego solido. Nie na las jednak patrzya. Ogldaa niewidzialny krajobraz przeszoci.
- Obiecaam Amy, e wróc na jej urodziny, na jedenaste urodziny. Tak, troch si spóniam... - Znów zerkna na hologram. - Ju wczeniej zdya si przekona, e moje obietnice naley traktowa z przymrueniem oka. A przynajmniej te zwizane z rozkadem lotów.
Burke kiwn gow, usiujc przybra wspóczujcy wyraz twarzy. Nawet w normalnych warunkach przychodzio mu to z trudnoci, a tego ranka zupenie nie móg sobie z tym poradzi. Ale by przynajmniej na tyle rozsdny, e trzyma gb na kódk, zamiast mamrota pocieszycielsko -grzeczne idiotyzmy.
- Wie pan, jak to jest - mówia Ripley. - Czowiek zawsze myli, e kiedy wszystko tej drugiej osobie wynagrodzi. Póniej, za jaki czas. - Westchna. - Ale ja ju jej tego nie wynagrodz. Nigdy.
Wtedy zapakaa. Spónione zy. Spónione o pidziesit siedem lat. Osamotniona, w innym czasie i przestrzeni, siedziaa na awce i cicho szlochaa.
W kocu Burke poklepa j po ramieniu. Lekko, dla dodania otuchy. By skrpowany sytuacj i mocno si pilnowa, eby tego po sobie nie okaza.
- Przesuchanie rozpoczyna si o wpó do dziesitej. Lepiej bdmy na czas, nie zepsujmy pierwszego wraenia. Skina gow, wstaa.
- Jones. Chod tutaj, Jones.
Miauczc, kocur podszed do niej niespiesznie i pozwoli si wzi na rce. Ripley, nieco zaenowana, otara zapakane oczy.
- Musz si przebra - owiadczya. - To tylko moment. - Potara nosem o grzbiet kota. Jones zniós t zniewag w milczeniu.
- Czy odprowadzi pani do pokoju?
- Oczywicie, dlaczego nie?
Burke ruszy w stron korytarza. Drzwi rozsuny si, umoliwiajc im wyjcie z atrium.
- Jest pani tutaj kim bardzo uprzywilejowanym - zauway. - Chodzi o kota. Zwierzta domowe nie maj tu wstpu.
- Jones nie jest zwykym zwierzciem. - Podrapaa kocura za uchem. - To kosmiczny rozbitek.
Zgodnie z obietnic zdya przed czasem; Burke nie chcia wej do pokoju i czeka przed drzwiami, studiujc raporty. Kiedy ujrza j w progu, stwierdzi, e przesza wprost imponujc transformacj. Nie miaa ju bladej, woskowatej skóry. Zgorzkniay wyraz twarzy gdzie znikn, a chód zyska na pewnoci: Determinacja? myla, gdy szli w stron gównego korytarza. Czy tylko zrczny kamufla?
Milczc dotarli na poziom , gdzie miecia si sala przesucha.
- Co im pani chce powiedzie? - spyta w kocu Burke.
- A zostao co jeszcze go powiedzenia? Wszystko ju powiedziaam. Czyta pan moje owiadczenie. Jest szczegóowe i kompletne, bez upiksze. adne upikszenia nie byy konieczne.
- Prosz posucha. Ja pani wierz, ale spotka tam pani kilku twardogowych, z których kady bdzie si doszukiwa dziury w caym. S tam federalni, s waniacy z Midzygwiezdnej Izby Handlowej, grube ryby z Administracji Kolonialnej, z ubezpiecze, z…
- Jasne, ju rozumiem.
- Niech pani im po prostu powie, co si stao. Wane jest, eby zachowaa pani spokój i opanowanie.
Pewnie, mylaa, spokój i opanowanie. Rodzina wymara, wszyscy przyjaciele i kumple z zaogi nie yj, przespaa pidziesit siedem lat, których nikt jej nie zwróci, a teraz musi tylko zachowa spokój i opanowanie.
Jednak, mimo caej determinacji, koo poudnia po spokoju i opanowaniu zostay tylko wspomnienia. W kóko te same pytania, te same idiotyczne dysputy na temat wydarze, które opisaa w raporcie, nuce rozpatrywanie spraw mao istotnych, uporczywe pomijanie naprawd wanych - wszystko to razem frustrowao j i wpdzao w zo.
Kiedy zwracaa si do awy pospnych inkwizytorów, olbrzymi wideoekran umieszczony za ni wywietla zdjcia oraz kopie licznych dokumentów. Cieszya si, e tego nie widzi, bo twarze, które si na nim ukazyway, byy twarzami czonków zaogi Nostromo. Parker szczerzcy zby w gupim umiechu. I Brett, spokojny i znudzony, jakby czeka, a kamera zrobi swoje. By tam Kane i Lambert. I ten zdrajca Ash, z bezduszn gb, z której promieniowao faszywe, bo zaprogramowane uduchowienie. I Dallas…
Dallas.
Dobrze e ekran by za ni. Za ni byy wspomnienia.
- Uszu dzisiaj nie mylicie czy co?! - warkna w kocu.- Siedzimy tu od trzech godzin. Na ile sposobów mam to opowiada? Jeli sdzicie, e lepiej to zabrzmi w swahili, sprowadcie tumacza i polecimy w swahili. Spróbowaabym po japosku, ale wyszam z wprawy. I straciam ju cierpliwo. Zawsze tak dugo podejmujecie te wasze kolektywne decyzje?
Van Leuwen zoy rce jak do modlitwy i zmarszczy brwi. Twarz mia szar i nijak jak jego garnitur. Oblicza pozostaych czonków wysokiej komisji byy równie puste jak twarz przewodniczcego. Zasiadao ich tam omioro. Omioro czonków oficjalnej komisji dochodzeniowej i ani jednej przyjacielskiej duszy. Dyrektorzy. Administratorzy. Rozjemcy. Jak takich przekona? Przecie to nie ludzie, tylko uosobienia biurokratycznej dezaprobaty, to zudne fantomy. Z rzeczywistoci Ripley zawsze umiaa sobie jako radzi. Zawio manewrów polityczno-korporacyjnych j przerastay.
- To nie takie proste, jak zdaje si pani sdzi - odrzek cicho van Leuwen. - Prosz na to spojrze z naszej perspektywy. Przyznaa si pani dobrowolnie do zdetonowania silników transportowca galaktycznego klasy „M”, co pocigno za sob jego cakowite zniszczenie. Taki transportowiec jest rzecz do drog...
Biegy z ubezpiecze by chyba najnieszczliwszym czonkiem komisji dochodzeniowej
- Czterdzieci dwa miliony dolarów, po przeliczeniu na aktualny kurs. Oczywicie bez adunku. Po eksplozji silników nie zostao tam nic, co mona by jeszcze odzyska. Nawet jeli po pidziesiciu siedmiu latach udaoby si nam zlokalizowa szcztki.
Van Leuwen skin machinalnie gow i mówi dalej:
- Nie, ebymy sdzili, i pani kamie. Urzdzenie rejestrujce przebieg lotu promu ratunkowego potwierdza niektóre fragmenty pani raportu. Te najmniej kontrowersyjne. e w uwzgldnionym w dokumentacji czasie Nostromo wyldowao na LV426, na nie zbadanej i uprzednio przez nikogo nie odwiedzanej planecie. e dokonano napraw. e po krótkiej przerwie w podróy wróci na kurs. e zaprogramowano go nastpnie na samozniszczenie, i e do samozniszczenia rzeczywicie doszo. I e to pani wydaa rozkaz, który doprowadzi do eksplozji silników. e wydaa go pani z powodów cakowicie nieznanych.
- Mówiam przecie, e...
Van Leuwer jej przerwa. Sysza ten argument wielokrotnie.
- Jednak urzdzenie rejestrujce - kontynuowa - nie zanotowao ani jednej wzmianki na temat obcej formy ycia, któr mielicie jakoby zabra na statek podczas postoju na wspomnianej planecie.
- Nie zabralimy jej! - warkna. - Mówiam ju, e....
Urwaa, spojrzawszy na kamienne twarze gapice si na ni, chodnym pustym wzrokiem. Tracia tylko czas. Tak naprawd to nie przesuchanie si tu odbywao. To byo czuwanie przy zwokach, to bya stypa. Nie chodzio im o sprawdzenie faktów w celu ewentualnej obrony i windykacji, nie. Chodzio o wygadzenie chropowatoci, eby cao znów bya cacy i w porzdku. I ju wiedziaa, e nie moe na to nic poradzi. O jej losie zdecydowano, zanim jeszcze wesza do sali. Posiedzenie komisji dochodzeniowej byo przedstawieniem, pytania blag i zwykym mydleniem oczu. eby zadouczyni protokoowi.
W takim razie kto si dorwa do rejestratora i spreparowa dane - stwierdzia.- Dobry technik poradziby sobie z tym w godzin. Kto mia dostp do czarnej skrzynki?
Przedstawicielk Zarzdu Kolonizacji Ekstrasolarnej bya kobieta w wieku lat pidziesiciu kilku. Dotychczas sprawiaa wraenie znudzonej. Teraz siedziaa w fotelu i krcia wolno gow.
- Czy zechce pani siebie przez chwil posucha? - spytaa. - Czy naprawd pani oczekuje, e uwierzymy w te historyjki, które nam tu pani opowiada? Po dugotrwaej hibernacji czowiek potrafi wygadywa przezabawne rzeczy.
Wcieka z bezsilnoci, Ripley przeszya j wzrokiem.
- Chce pani usysze co przezabawnego? - warkna.
Van Leuwen zainterweniowa. Werbalnie.
Zespó ledczo-analityczny przeczesa kady centymetr kwadratowy promu i nie znalaz adnego namacalnego dowodu obecnoci stworzenia, które nam pani opisaa. Nie znalaz absolutnie niczego. adnych uszkodze wewntrznych. adnych kwasopodobnych wytrawie na metalu, bdcych rezultatem oddziaywania jakich nieznanych substancji rcych.
Ripley panowaa nad sob przez cay ranek; wyrozumiaa i cierpliwa, odpowiadaa na najbardziej idiotyczne pytania. Zapas racjonalnych odruchów by ju na wykoczeniu, podobnie jak zapas cierpliwoci.
- Bo wywaliam to bydle z promu! - krzykna. - luz! - Nieco ochona, bo jej sowa powitaa grobowa cisza. - Jak ju zreszt mówiam - dodaa.
Ekspert z towarzystwa ubezpieczeniowego pochyli si nad stoem i spojrza na przedstawicielk Zarzdu Kolonizacji Ekstrasolarnej.
- Czy na LV 426 zamieszkuj jakiekolwiek „wrogie formy ycia ”? - spyta.
Nie. - Z wikszym przekonaniem nie moga tego powiedzie. - To naga skaa. Nie ma tam adnych lokalnych form ycia wikszych od prymitywnego wirusa. A ju na pewno organizmów bardziej zoonych. Nawet robaka tam nie uwiadczysz. LV 426 nigdy nic takiego nie zamieszkiwao i zamieszkiwa nie bdzie.
Ripley zacisna zby, usiujc zachowa spokój.
- Mówiam pastwu, e to nie jest adna lokalna forma ycia. - Próbowaa cign na siebie ich wzrok. Bezskutecznie. Skoncentrowaa si wic na van Leuwenie i na przedstawicielce ZKE. - Skanery Nostromo przechwyciy sygna dochodzcy z powierzchni planety i Matka nas obudzia, zgodnie z zakodowanym programem. Odszukalimy ródo emisji i okazao si, e to statek, obcy statek kosmiczny, jakiego ani wy, ani nikt inny nigdy przedtem nie widzia. To te byo w czarnej skrzynce, musiao by. Statek by wrakiem. Rozbitym, porzuconym wrakiem... Nie wiadomo skd... Szlimy na sygna. Znalelimy pilota, który równie nie przypomina adnej znanej nam dotychczas istoty. By martwy, siedzia w fotelu. W klatce piersiowej mia wyrw wielkoci butli z gazem do spawania.
Moe ta historia znudzia przedstawicielk ZKE, a moe po prostu bya ju zmczona wysuchiwaniem jej po raz enty. Tak czy inaczej zdecydowaa, e powinna zabra gos.
- Szczerze powiedziawszy, zbadalimy ponad trzysta planet i nikt nigdy nam nie doniós o istnieniu stworzenia, które, tu zacytuj pani sowa... - pochylia si, eby odczyta fragment oficjalnego raportu Ripley - ...które „wykluwaj si z zarodka wprowadzonego do ywego organizmu czowieka-nosiciela” i w którego yach „zamiast krwi kry stony kwas molekularny”.
Ripley zerkna na Bure'a, który milczc i zaciskajc usta siedzia na drugim kocu stou. Nie by czonkiem komisji, wic podczas caego przesuchania ani razu nie zabra gosu. Zreszt wiedziaa, e nie móg jej w niczym pomóc. Wszystko zaleao od tego, jak zostanie przyjty jej oficjalny raport dotyczcy zagady Nostromo. Bez mocnych dowodów, bez danych z czarnej skrzynki promu ratunkowego komisja nie dysponowaa praktycznie adnym materiaem oprócz zezna przesuchiwanej, a ju od samego pocztku byo wiadomo, jak ma wag do nich przywizuje. Kto si móg dobra do rejestratora? I dlaczego...? zastanawiaa si po setny raz Ripley. A moe urzdzenie rejestrujce najzwyczajniej w wiecie nawalio, samo z siebie? Lecz w obecnej sytuacji nie miao to zbyt wielkiego znaczenia. Ripley bya ju t gr po prostu zmczona.
- Posuchajcie, szanowni pastwo. Widz, do czego to wszystko zmierza. - Umiechna si umiechem pozbawionym wesooci. Chc gra, to bdzie z nimi graa i skoczy t gr, nawet jeli nie ma szans na zwycistwo. - Caa ta historia z androidem... i oczywicie pytanie, dlaczego Nostromo zboczy z trasy, przechwyciwszy sygna ostrzegawczy, to wszystko ma razem sens, to do siebie pasuje, chocia nie potrafi niczego udowodni. - Popatrzya po siedzcych za stoem i teraz umiechna si na prawd. - Kto tu najwyraniej kryje swojego Asha i eby sprawa si nie wydaa, zdecydowalicie pastwo spuci po mnie wod. Dobra, w porzdku. Ale jednego nie zmienicie, jednego faktu nie jestecie w stanie przeinaczy. Te ohydztwa istniej. Mnie moecie uciszy albo zaguszy, ale to niczego nie zmieni. Na tamtej planecie jest obcy statek, a na tym statku tysice jaj. Tysice. Rozumiecie? Czy w ogóle usiowalicie zrozumie, co to oznacza? Radz, ebycie wysali tam ekspedycj i zlokalizowali go, wykorzystujc dane z czarnej skrzynki. I radz zrobi to szybko. Zlokalizujcie go i rozprawcie si z tymi szkaradztwami, najlepiej za pomoc orbitalnego pocisku nuklearnego. Bo jeli przedtem wylecie tam oddzia rozpoznawczy, jeden z waszych dzielnych wojaków moe wróci na pokad z malek niespodziank w brzuchu.
- Dzikuj pani - zacz van Leuwen.- To by byo...
Ale Ripley nie pozwolia sobie przerwa.
- Bo w przecigu dwunastu godzin od wyklucia si jedno z tych paskudztw zdoao wymordowa ca zaog Nostromo!
Przewodniczcy wsta. Ripley nie bya tu jedyn osob, która stracia cierpliwo.
- Dzikuj pani - powtórzy.- Koczymy....
- Niczego nie koczymy! - Ripley przeszya go wzrokiem.- Skoczymy dopiero wtedy, kiedy te potwory trafi tutaj! Tutaj! Na Ziemi! Wtedy bdziecie mogli si z ni poegna! Buka, drodzy pastwo! Wielka buka, a potem do widzenia!
Przedstawicielka ZKE zwrócia si spokojnie do van Leuwena:
- Panie przewodniczcy, sdz, e dysponujemy wystarczajcymi informacjami, eby wyda orzeczenie. Myl, e czas ju wreszcie zamkn posiedzenie i uda si na narad.
Van Leuwen rzuci okiem na czonków komisji. Równie dobrze mógby zerkn w lustro. Mimo powierzchownych rónic, jakie ich dzieliy, takich jak budowa ciaa czy ksztat twarzy, w sumie byli wszyscy tacy sami. I cakowicie jednomylni.
Ale owej jednomylnoci nie mogli gosi otwarcie, o nie. To by le wygldao w protokóle. Bo najwaniejsze, eby w protokole wszystko wygldao jak trzeba.
- Panowie, panie....?
Zgodne i przyzwalajce skinienia gowami.
Van Leuwen spojrza na przesuchiwan. To gorsze ni sekcja zwok... pomyla zgorzkniay.
- Musimy teraz pani przeprosi...
- Chyba si nie dam - burkna.
Zawiedziona i rozdygotana ruszya ku wyjciu. Idc zerkna na wielki ekran i a do samych drzwi nie moga oderwa od niego wzroku. Bo z ekranu patrzy na ni obojtnie Dallas. Kapitan Dallas. Przyjaciel Dallas. Kumpel Dallas. Martwy Dallas.
Wysza gniewnie z sali.
Nic wicej nie moga zrobi, nic wicej powiedzie. I tak orzekn, e jest winna, a teraz bd brn przez kolejne punkty procedury prawnej, eby tylko stworzy pozory uczciwego procesu. Formalnoci. Towarzystwo i sojusznicy Towarzystwa uwielbiali formalnoci. e tragedia? e mier czowieka? Jeli tylko uda si oczyci raport z caej warstwy emocjonalnej, w tragedii i w mierci czowieka nie ma nic zego. I wtedy taki raport mona ju bezpiecznie uj w sprawozdaniu rocznym. Dlatego przesuchanie musiao si odby, emocje musiay by przeoone na wysterylizowane kolumny cyfr, musia zapa wyrok. A wszystko po cichutku, aby nie za gono, eby, bro Boe, ssiedzi nie podsuchali.
Tak naprawd to adna z tych spraw jej nie drczya. Nie martwia nawet groba przedwczesnego zakoczenia kariery. Ale nikomu nie wybaczyaby jednego: pyszakowatej gupoty, z jak obnosili si wszechpotni zasiadajcy w tej sali, z której przed chwil wysza. A wic nie uwierzyli jej. Biorc pod uwag typ umysowoci, jaki reprezentowali, i brak wiarygodnych dowodów, moga to jeszcze zrozumie. Ale eby kompletnie zlekceway jej sowa? eby nie weryfikowa zezna? Tego im wybaczy nie mona. Nigdy. Bo stawk w tej grze byo co wicej ni jedno parszywe ycie, ni bezbarwna kariera oficera transportowego. A oni mieli to gdzie. Nie ma strat nie ma zysku, wic nic ich to nie obchodzi.
Stana koo Burke'a i opara si o cian. Burke kupowa kaw i pczki z maszyny w holu. Automat przyj kart kredytow i grzecznie podzikowa. Jak niemal wszystko w stacji Gateway, maszyna sprzedajca napoje i ywno nie miaa zapachu. Czarna ciecz, któr wydawaa, te nie. Jeli za chodzi o tak zwane pczki, niewykluczone, e kiedy zdarzyo im si raz przelecie nad polem pszenicy.
- Jedli ci z rki, dziecinko.
Burke usiowa j pocieszy. Bya mu za to wdziczna, cho celu nie osign. Ale nie miaa te powodów, eby wyadowa na nim zo.
Wybór kilku rodzajów cukru i sztuczna mietanka nadaway erzackawie jako taki smak.
- Wyrok zapad, nim w ogóle tam weszam - odrzeka. - Zmarnowaam cay ranek. Powinni byli rozprowadzi wród wszystkich gotowce i ju. Czy nie prociej by byo, gdybym swoj rol wyrecytowaa z kartki? Przynajmniej nie musiaabym przypomina sobie prawdy. - Zerkna na Burke'a. - Wiesz, co oni o mnie myl?
- Wyobraam sobie - odpar wbijajc zby w ciasto.
- Myl, e mi odbio.
- Bo ci odbio - rzuci wesoo - zjedz pczka. Wolisz z czekolad czy z malank?
Spojrzaa z niesmakiem na zakalcowat spaszczon kulk, któr j czstowa.
- Naprawd czujesz jak rónic w smaku?
- Nie, ale kolory s adne.
Nie umiechna si ale te i go nie wyszydzia.
„Narada” nie trwaa dugo. No bo niby dlaczego miaaby dugo trwa? mylaa, sadowic si na swoim miejscu. Burke usiad w drugim kocu sali. Chcia do niej mrugn, póniej zmieni zamiar, a cao sprawiaa wraenie, jakby nagle dosta drgawek twarzy. Ripley wszystko to zauwaya i ucieszya si, e nie dokoczy tego, co zacz.
Van Leuwen odchrzkn. Nie uzna za konieczne spojrze na czonków komisji i szuka u nich wsparcia.
- Komisja dochodzeniowa orzeka, co nastpuje - zacz.- Wiadoma decyzja podoficer Ellen Ripley, NOC-14672, bya nie umotywowana, a wic nie waciwa. W zwizku z powyszym komisja dochodzeniowa stwierdza, e podoficer Ripley jest niezdolna do penienia obowizków oficera transportowego na liniach handlowych.
Jeli które z nich oczekiwao jakiejkolwiek reakcji ze strony potpionej i skazanej, to si niemile rozczarowali. Ripley siedziaa i patrzya na nich w milczeniu. Miaa zacinite usta, wyzywajco-prowokujce spojrzenie. Najpewniej jednak im ulyo. Bo przecie gwatowna reakcja nerwowa musiaaby zosta zaprotokoowana.
Van Leuwen kontynuowa, niewiadom faktu, e Ripley ubraa go w czarn peleryn i kaptur.
- Wobec powyszego komisja orzeka bezterminowe zawieszenie licencji, do ponownego rozpatrzenia w terminie póniejszym. - Znów odchrzkn. Czyby sumienie go gryzo? - Uwzgldniajc jednak fakt, e podoficer Ripley przeya wyjtkowo dugotrwa hibernacj oraz fakt, e efekty, jakie takowo hibernacja moe wywrze na organizm czowieka, nie daj si naukowo okreli, komisja zdecydowaa, e tym razem zarzuty oskarenia nie bd postawione.
Tym razem! pomylaa wesoo Ripley. W ich jzyku, w jzyku Towarzystwa, znaczyo to tyle co: „Trzymaj gb na kódk, popd gryzipiórków z prasy, a dostaniesz emerytur.”
- Zostanie pani zwolniona za pisemnym zobowizaniem wobec sdu, e podda si pani szeciomiesicznemu nadzorowi psychometrycznemu oraz comiesicznym badaniom psychiatrycznym, prowadzonym przez wyznaczonego i zatwierdzonego specjalist oraz leczeniu lub kuracji, zgodnie z zaleceniem lekarza prowadzcego.
Krótko, zgrabnie i treciwie, ale wcale nie do miechu. Przyja wszystko bez sowa. Van Leuwen skoczy i wyszed. Wtem Burke dostrzeg w jej twarzy co, co grozio kolejnym wybuchem. Usiowa temu zapobiec.
- Odpu sobie - szepn
Odtrcia jego rk i sza korytarzem przed siebie.
- Ju po wszystkim - doda.
Wyduya krok i rzucia przez rami:
- Zgadza si. Nic wicej nie mog mi zrobi.
Zrównaa si z van Leuwenem, który czeka na wind.
- Dlaczego nie chcecie tego sprawdzi na miejscu, na LV 426? - spytaa
Obróci gow.
- To by niczego nie zmienio, prosz pani - odrzek tylko. - Decyzja komisji jest ostateczna.
- Do diaba z decyzj komisji. Nie mówimy teraz o mnie. Mówimy o nastpnych nieszcznikach, którzy znajd ten statek. Chc tylko wiedzie, dlaczego nie chcecie tego sprawdzi.
- Bo nie musimy - odrzek szorstko. - Ludzie, którzy tam mieszkaj, sprawdzili wszystko lata temu i nie mielimy adnych doniesie o jakich „wrogich formach ycia” czy obcych statkach kosmicznych. Czy myli pani, e jestem durniem? Czy sdzi pani, e komisja nie zweryfikowaaby pani raportu choby dlatego, eby unikn w przyszoci dodatkowego ledztwa? A tak przy okazji, LV 426 nazywaj teraz Archeonem.
Pidziesit siedem lat. To bardzo dugo. W cigu pidziesiciu siedmiu lat ludzie mogli wiele dokona. Mogli wiele zbudowa, odbywa dalekie podróe, mogli wreszcie zaoy wiele kolonii.
Ripley zmagaa si z szokiem , jaki wywary na niej sowa van Leuwena.
- O czym pan mówi? Jacy ludzie?
Van Leuwen doczy do pasaerów windy, która wanie nadjechaa. Ripley wsuna rami midzy drzwi, eby si nie zamkny. Posusznie czekay a zabierze rk.
- Terraformerzy -odrzek przewodniczcy. - Inynierowie planetarni. Kiedy pani spaa, sporo si w tej dziedzinie zdarzyo. Dokonalimy znaczcych postpów, zrobilimy olbrzymi krok naprzód. Kosmos nie jest miejscem gocinnym, ale usiujemy go zmieni. Takie kolonie jak Acheron nazywamy kuchniami polowymi. Zajmuj si instalowaniem procesorów atmosferycznych, które zmieniaj skad lokalnej atmosfery i czyni j zdatn do oddychania. Dzisiaj to ju nie problem. Robimy to skutecznie i ekonomicznie, o ile tylko planeta ma jakkolwiek atmosfer pierwotn. Wodór, argon, wszystko jedno. Atmosfera metanowa jest najlepsza. Acheron dosownie pywa w metanie. Oprócz metanu jest tam troch tlenu i wystarczajca ilo wodoru, eby rozpocz cykl transformacyjny. Dzisiaj to ju nic nowego. Fakt, na razie mona tam ledwo oddycha, ale czas, cierpliwo i cika praca stworz w przyszoci nowy, nadajcy si do zamieszkania wiat, który czowieka przygarnie i wspomoe. Za okrelon cen, rzecz jasna. Towarzystwo nie jest instytucj filantropijn, cho chcielibymy myle, e nasze poczynania su dalszemu postpowi ludzkoci. Acheron to olbrzymie przedsiwzicie, obliczone na cae dziesiciolecia. Ludzie mieszkaj tam ju od dwudziestu lat. Mieszkaj spokojnie i bez adnych dziwnych przygód, Ripley...
- Dlaczego nic mi nie powiedzielicie?
- Poniewa uwaalimy, e informacja tego rodzaju moe wpyn na pani zeznania. Osobicie uwaam, e niczego by to nie zmienio. Pani najwyraniej wierzy w to, w co pani wierzy. Ale niektórzy z moich kolegów byli odmiennego zdania. Nie sdz, by zawayo to na naszej decyzji.
Drzwi chciały się zamknąć, ale Ripley rozsuna je z trzaskiem. Pasażerowie zaczynali się wyraŸnie denerwowa.
- Ilu ich tam jest? - spytaa. Van Leuwen zmarszczy brwi.
- Zgodnie z ostatnim spisem, chyba około szedziesiciu, siedemdziesiciu rodzin. Stwierdziliœmy, że ludzie pracuj wydajniej, jeœli nie pozbawić ich towarzystwa bliskich. Koszta oczywicie rosn, ale na dusz met sprawa jest opacalna. No i dziki temu kolonici czuj si jak prawdziwi kolonici, a nie jak wyalienowany zespó inynierów na odlegej placówce. Tak, niektórym kobietom i dzieciom jest bardzo ciko, lecz kiedy skoczy si im kontrakt, mog natychmiast przej na dostatni emerytur. Tym sposobem wszyscy z tego korzystamy.
- Chryste Panie... - szepna Ripley.
Jeden z pasaerów wychyli si z gromadki i zirytowany spyta:
- Pozwoli pani?
Bezwiednie opucia rk. Czujniki, jak zawsze odpowiedzialne i posuszne, zamkny cicho drzwi. Van Leuwen zdy ju o niej zapomnie, ona zapomniaa ju o nim. Bo patrzya teraz na obraz, jaki podsuwaa jej wyobrania.
A to, co widziaa, wcale si jej nie podobao.
2.
Czas nie by z pewnoci najlepszy, a miejsce na pewno najgorsze z moliwych. Nieziemskie siy meteorologiczne wytwarzay potny wiatr, który nieustannie smaga nag powierzchni planety. Owe huraganowe wichury wiay tutaj od zawsze, od chwili narodzin LV 426. Poniewa na Acheronie nie byo oceanów, które mogyby stawi im czoa, Ju cae eony temu wyszorowayby planet do cna, do czysta. Ale na powierzchni, dziki niespokojnym mocom drzemicym w gbi bazaltowej skorupy, nieustannie wybrzuszay si coraz to nowe góry i paskowye. Wiatry Acherona prowadziy otwart wojn z planet, która daa im ycie.
Ongi nie istniao tu nic, co mogoby powstrzyma ich bezlitosn dziaalno. Nic, co ujarzmioby piaskowe burze, zastopowao ryczc zawieruch, co stawioby jej czoa, miast ulec potdze szalejcego wichru, pana acheroskich przestworzy. Tak byo do chwili, gdy na Acherona przybyli ludzie, którzy zaczli roci sobie do prawo. A rocili sobie prawo nie do planety takiej, jak zastali, nie do sponiewieranych huraganem ska, ledwo widocznych w ótawym, zapylonym powietrzu, o nie. Rocili sobie prawo do planety takiej, jak Acheron bdzie, gdy maszyny generujce atmosfer skocz swoj prac. Bo najpierw naleao zmieni jej skad, zmniejszajc ilo metanu na korzy tlenu i wodoru. Wówczas wiatry zostan poskromione. Wiatry i powierzchnia Acherona. Przemiany zaowocuj agodnym klimatem, a przyjazny klimat da planecie i nieg, i deszcze, i... zielone roliny.
T spucizn miay odziedziczy dopiero przysze pokolenia. Bo dzisiaj mieszkacy Acherona obsugiwali tylko maszyny i walczyli o urzeczywistnienie marze, trwajc na planecie dziki sile determinacji, humorowi i czekom na pokane sumy. Wiedzieli, e nie doyj czasów, kiedy Acheron bdzie krain mlekiem i miodem pync. Tylko Towarzystwo tej chwili doczeka. Bo w przeciwiestwie do nich Towarzystwo byo niemiertelne.
Jak wszyscy pionierzy yjcy w trudnych warunkach, mieszkacy Acherona mieli poczucie humoru. Wida to byo wszdzie, w caej kolonii, ale chyba najbardziej wiadczya o tym stalowa tablica, osadzona na betonowych supach za ostatnim budynkiem kompleksu.
HADLEY. PRZYLĄDEK NADZIEI — Populacja 159 Witajcie na Acheronie
Ignorujc brak oficjalnej zgody na tego rodzaju twórczo, i dysponujc puszk niezmywalnej farby w sprayu, jaki miejscowy artowni doda poniej, co nastpuje:
MIŁEGO DNIA, KOLEŒ
Wichura najwyraniej zlekcewaya owo yczenie. Unoszone wiatrem ziarenka piasku i kamyczki wiru zniszczyy wiksz cz tablicy. A nowy go na Acheronie, który przyby tu dziki uprzejmoci procesorów klimatycznych, dopisa na niej swój wasny, brzowy i rcy komentarz: pierwsze deszcze zrodziy rdz.
Za tablic leaa sama kolonia: skupisko bunkropodobnych struktur z metalu i tworzywa sztucznego, poczonych w cao hermetycznymi korytarzami, pozornie zbyt kruchymi i delikatnymi, by wytrzyma napór nieustannych huraganów. Pudekowate schrony stanowiy widok równie atrakcyjny jak otaczajcy je krajobraz, peen wypolerowanych wichrem ska i erodujcych gór, lecz byy jak owe skay masywne i o wiele bardziej od nich zaciszne. Chroniy przed szalejcymi burzami, przed wpywem wci jeszcze szkodliwej atmosfery, zapewniay moliwo spokojnej pracy tym, którzy w nich mieszkali.
Na otwartej przestrzeni, po drogach wiodcych od budynku do budynku pezay cigniki na wysokich koach; wczogiway si i wyczogiway z podziemnych garay jak wielkie stonogi. Na gmachach handlowych migotay kapryne neony, reklamujc kilka aosnych, lecz w sumie uczciwych rozrywek, za które dano icie horrendalnych cen; i ceny te bez szemrania pacono. Gdzie jest gruba gotówka, tam zawsze rozkwita interes na skal co prawda niewielk, za to kierowany przez ludzi z wybujaymi marzeniami i ambicjami. Samo Towarzystwo nie interesowao si tak nisko dochodowymi przedsiwziciami, ale chtnie sprzedawao koncesje tym, którzy pragnli spróbowa swych si.
Za kompleksem budynków wznosi si pierwszy z procesorów atmosferycznych. Napdzany energi syntezy jdrowej, wypluwa w niebo nieprzerwany strumie oczyszczonego powietrza, bezustannie atakujc gazow otoczk, która spowijaa Acherona. Czsteczki w niej zawieszone i gazy niebezpieczne dla czowieka byy usuwane albo poprzez spalanie, albo poprzez proces rozkadu chemicznego; tlen i wodór zwracano zamglonej atmosferze. Tak wic do maszyny wchodzio powietrze ze, wychodzio dobre - nic skomplikowanego, ale za to jake czasochonnego i kosztownego.
Ale, z drugiej strony, ile moe kosztowa nowy wiat? W dodatku Acheron nie nalea wcale do planet najgorszych, nie, bo Towarzystwo inwestowao w terraformowanie wiatów znacznie mniej atrakcyjnych. Mia ju przynajmniej atmosfer zdatn do modyfikacji. Bo rzecz o wiele prostsz jest odpowiednie jej przeksztacenie ni start od kompletnego zera. No i Acheron mia swój klimat, i normaln grawitacj. Istny raj!
Ognista powiata unoszca si nad koron wulkanoidalnego procesora zapowiadaa nadejcie prawdziwie nowego królestwa. Tak, kolonici we wszystkim doszukiwali si symbolu. Symbolika bya inspiracj dla ich humoru. Na Boga, nie przyjechali tu przecie ze wzgldu na pogod!
W korytarzach czcych poszczególne budowle kompleksu nie uwiadczyby ludzi o sflaczaych miniach czy bladych, wymizerowanych twarzach. Nawet tutejsze dzieci sprawiay wraenie hardych. Nie „hardych" w negatywnym tego sowa znaczeniu, bo nie wyglday na tchórzy zncajcych si nad sabszymi, o nie. One naprawd byy harde, silne duchowo i fizycznie. Dla tchórzy na Acheronie nie byo miejsca. Wspópracy uczyy si ju od koyski, rosy szybciej ni ich ziemscy rówienicy czy ci, którym przyszo y na wiatach obfitszych i agodniejszych. Stanowiy z rodzicami ras sam w sobie, ras ludzi niezalenych, a mimo to od siebie uzalenionych. Nie byli przez to kim wyjtkowym czy jedynym w swoim rodzaju. Ich przodkowie podróowali komi i krytymi wozami, bo o rakietach nawet wówczas nie nili.
atwiej si yo, gdy czowiek uwaa siebie za pioniera. Pionier. Brzmiao to o wiele lepiej ni numer statystyczny wykonywanego zawodu.
W centrum owego gigantycznego, mechaniczno-ludzkiego wza wyrastaa budowla znana jako blok sterowniczy. Górowaa nad wszystkimi sztucznymi konstrukcjami Acherona z wyjtkiem stacji procesorów atmosferycznych. Z zewntrz blok sprawia wraenie obszernego i pojemnego. Ale wewntrz nie znalazby ani metra kwadratowego wolnej powierzchni. Aparatura staa tu w ktach, wciskano j w odizolowane przestrzenie pod podog i w dukty serwisowe nad podwieszonymi sufitami, ale niewiele to pomagao. Ludzie przysuwali si wic do siebie, toczyli jak sardynki w puszce, eby komputery i urzdzenia je nadzorujce miay wicej miejsca. Mimo nieustajcych wysików, by kady najmniejszy nawet skrawek informacji zamienia na elektroniczne bajty, we wszystkich zakamarkach pitrzyy si sterty papierzysk. Fabrycznie nowy sprzt szybko obrasta swojsk patyn zadrapa, wklni i okrgych plam po filiankach z kaw.
Blok sterowniczy, a tym samym caa kolonia podlegaa nadzorowi dwóch mczyzn. Jeden peni funkcj kierownika operacyjnego, drugi - jego zastpcy. Mówili do siebie po imieniu. Na wiatach pionierskich oficjalny sposób bycia nie by w modzie. Wynioli i butni zwolennicy tytuomanii, ci, którzy chcieli, eby zwracano si do nich per pan, mogli pewnego dnia skoczy na zewntrz, za murami, bez kombinezonu i komunikatora.
Simpson i Lydecker, tak si nazywali. Trudno byo powiedzie, który z nich sprawia wraenie bardziej sponiewieranego. Obaj wygldali na takich, co to traktuj sen jak zozowat, rzadko odwiedzan kochank. Lydecker mia aparycj ksigowego, który dziesi lat temu le naliczy komu podatek i od dziesiciu lat przeywa koszmar udrki z tym zwizanej. Simpson za by mczyzn duym i krzepkim, i chyba wolaby prowadzi ciarówk ni koloni. Niestety, Bozia daa mu nie tylko minie, ale i mózg, czego nie potrafi ukry przed pracodawcami. Przód koszuli mia nieustannie zapocony.
Lydecker zbiera si do wyjcia. Stan przed kierownikiem.
- Widziae prognoz pogody na nastpny tydzie? Simpson u co aromatycznego, co, co zabarwiao mu wntrze ust. Jaka zakazana uywka, bez dwóch zda... pomyla Lydecker. Ale milcza. To sprawa Simpsona, a Simpson tu szefowa. Poza tym Lydecker zastanawia si, czy aby nie poyczy od kierownika cho kawaka prymki. Na Acheronie takich naogów z reguy nie akceptowano, lecz i nie pitnowano ich, o ile nie wpyway ujemnie na prac ludzi. yo si tutaj ciko, o krok od szalestwa.
- Nie, a bo co? - spyta kierownik operacyjny.
- Zanosi si na to, e bdziemy mieli prawdziwe babie lato. Prdko wiatru spadnie do czterdziestu wzów.
- wietnie. Wyjd na zewntrz z buteleczk olejku do opalania. Cholera, ile bym da za jeden solidny promyczek tego naszego soneczka.
Lydecker pokrci gow w gecie udawanej dezaprobaty.
- Nigdy zadowolony, co? Przecie wiesz, e ono tam gdzie jest. To ci nie wystarczy?
- Jestem zachanny, wiem, nic na to nie poradz. Powinienem zamkn gb i cieszy si licznymi bogosawiestwami, jakimi nas tu obsypuj, nie? Co ci gryzie, Lydecker, chyba e masz teraz jedn z tych swoich godzinnych przerw na kaw?
- Cay ja. Marnuj czas, kiedy tylko mog. Przypuszczam, e nastpna okazja trafi mi si za jakie dwa lata, co? - Sprawdzi co na komputerowym wydruku. - Pamitasz, kilka dni temu wysae na paskowy paru zwariowanych ryzykantów. Na ten paskowy za Ilium Rang, zapomniae?
- A tak. Jacy marzyciele na staruszce Ziemi s zdania, e za Ilium Rang mog by zoa pierwiastków radioaktywnych. No to spytaem, kto na ochotnika, i facet nazwiskiem Jorden podniós ap. Wic mówi, jeli chcesz, to id i szukaj. Niewykluczone, e w tym samym kierunku pojechao kilku innych. A co? Co nie gra?
- Facet ma dylemat. Zabra si z ca rodzin. Wiesz, ekspedycja z cyklu tatu, córu i mamu. Mówi, e co namierzyli i pyta, czy uznamy ich prawo do znalenego.
- Dzisiaj kady jest prawnikiem. Czasami myl, e sam powinienem si by tym zaj.
- Co? I zniszczy swój wyrafinowany image? Poza tym nie ma tu zbyt duego zapotrzebowania na prawników. No i na bloku zgarniasz wicej forsy.
- Tak, tak, powtarzaj mi to od czasu do czasu. To pomaga. - Simpson pokrci gow i przeniós wzrok na zielony ekran. — Jaki facet siedzi sobie w zacisznym gabinecie na Ziemi, podaje namiary i mówi, e mamy tam czego szuka. To zadupie absolutne, ale my szukamy, a jake. Dlaczego? Po co? Facet ani pinie, a ja nie pytam. Nie pytam, bo odpowied idzie od nich dwa tygodnie i jest zawsze taka sama. „adnych pyta." Czasami si zastanawiam, po choler to wszystko.
- Wanie ci tumacz. Dla szmalu. - Lydecker opar si o konsolet. - Wic co mam czowiekowi powiedzie?
Simpson obróci gow i spojrza na wideoekran zajmujcy prawie ca cian. Ekran wywietla komputerow map topograficzn zbadanej czci Acherona. Obszar, jaki pokrywaa, nie by wprawdzie zbyt duy, lecz jeli chodzi o jego uksztatowanie i cechy charakterystyczne, to najupiorniejsze rejony pustyni Kalahari wyglday przy nim jak wyspy Polinezji. Simpson rzadko kiedy mia okazj wyj na powierzchni planety. Obowizki szefa kolonii wymagay, by zawsze by do dyspozycji Wydziau Operacyjnego. Simpsonowi to jak najbardziej odpowiadao.
- Powiedz mu - odpar - e jeli chodzi o mnie, sprawa jest jasna. Kady, kto ma do odwagi, eby pakowa si w tak imprez, zasuguje na to, by móg sobie zatrzyma, co znalaz.
Cignik mia sze kó, pancern karoseri, olbrzymie opony i odporne na korozj podwozie. Nie by za to cakowicie odporny na lokalne wpywy atmosferyczne, ale czy istnia tu jaki sprzt, który tak naprawd by? Wielokrotne atanie i spawanie przeksztaciy lnicy niegdy traktor w monstrum zbudowane z patów odbarwionego metalu, pospawanych do kupy palnikiem i uszczelnionych ywic epoksydow. Grunt, e dawa oson przed wiatrem i systematycznie posuwa si naprzód. Ludziom, których chroni, najzupeniej to wystarczao.
Ciko posapujc, wspina si teraz na agodne zbocze. Spod grubych opon tryskay fontanny wulkanicznego pyu, ale wicher natychmiast je gasi. Huragan szed od zachodu i wy bez przerwy, tam, za opancerzonymi burtami. Z uporem, w nieustannych wysikach zmierzajcych do olepienia cignika i jego pasaerów, atakowa porysowane okna i osonite reflektory. Jednak determinacja zaogi oraz niezawodny silnik pchay traktor w gór zbocza. Motor mrucza uspokajajco, a filtry wyapyway i usuway wszdobylski py i wir strzegc wewntrznego sanktuarium. Bo maszyna potrzebowaa czystego powietrza tak samo jak ludzie.
Mimo i Russ Jorden wyglda nieco lepiej ni jego pokiereszowany traktor, to i tak mona byo po nim pozna, e spdzi na Acheronie znacznie wicej czasu, ni przewidywa kontrakt. Ogorzay i wysmagany wiatrem. Ten sam opis, cho moe nie do koca, pasowa do jego ony, Anny, lecz ju nie do dwojga dzieci, które harcoway w tyle obszernej kabiny. Biegay i skakay wokó przenonego urzdzenia do pobierania próbek i jakim cudem zawsze udawao si im unikn przykrego spotkania ze stalowymi cianami. Ich przodkowie ju od wczesnego dziecistwa musieli posi sztuk jedenia na czym, co nazywali koniem. Ruchy cignika nie róniy si zbytnio od ruchów, z jakimi trzeba byo sobie radzi na grzbiecie empatycznego czworonoga i dzieciaki doszy w tym do mistrzostwa niemal tak szybko, jak nauczyy si chodzi.
Chocia traktor wyposaono w teoretycznie szczelne poszycie, ubrania i twarze miay uwalane pyem. To skrzeczaa acheroska rzeczywisto. Mona byo stosowa jak najsolidniejsze uszczelnienia, ale czsteczki pyu zawsze przenikay do wntrza pojazdów, domów czy biur. Jeden z pierwszych kolonistów uku nawet termin okrelajcy to zjawisko: „osmoza czsteczkowa", termin bardziej opisowy ni naukowy. Ach, te acheroskie naukowoci... Kolonici obdarzeni co wiksz wyobrani utrzymywali, e py ma swego rodzaju wiadomo, e czatuje w ukryciu przy drzwiach i oknach, a kiedy si je cho minimalnie uchyli, natychmiast wpada do rodka. Gospodynie domowe za przekomarzay si krotochwilnie, czy py schodzi z ubrania szybciej pod wpywem prania czy trzepania.
Russ Jorden dokonywa cignikiem wprost karkoomnych manewrów. Omija gazy zbyt wielkie, by si na nie wspi, wypatrywa wskich jak szczelina przesmyków i wci par w gór zbocza. Si dodawao mu monotonne popiskiwanie lokalizatora, które odbiera jak prawdziw muzyk. Im bliej róda elektromagnetycznych zakóce, tym byo goniejsze, lecz Russ nie chcia wyciszy urzdzenia naprowadzajcego. Kady pisk to melodia sama w sobie, niczym brzk starodawnej kasy sklepowej. Tak wic m siedzia za kierownic, a ona nadzorowaa systemy podtrzymujce ycie i wskaniki dostarczajce danych o stanie technicznym cignika.
- Spójrz tylko na ten tusty, na ten soczysty profil magnetyczny! - Jorden stukn palcem w niewielki wskanik po prawej stronie. - I to wszystko moje, moje, moje! Lydecker mówi, e Simpson si zgodzi i mamy to na tamie. Teraz nie mog nam ju niczego zabra. Nawet Towarzystwo nie moe. To moje, wszystko moje!
Anna zerkna z umiechem na ma.
- Poowa jest moja, kochanie.
- A trzecia poowa moja! Moja! Autork tego wesoego okrzyku, który profanowa fundamentalne podstawy arytmetyki, bya Newt, córeczka Jordena. Miaa sze lat, wygldaa na dziesi i wrzao w niej wicej energii ni w ojcu, matce i w cigniku razem wzitych.
Jorden umiechn si czule, nie odrywajc oczu od pulpitu sterowniczego.
- Mam za duo wspólników.
Dziewczynka bawia si ze starszym bratem, a w kocu pad ze zmczenia.
- Tim ju si znudzi, tatusiu, i ja te - owiadczya.
- Kiedy wracamy do miasta?
- Kiedy bdziemy bogaci, Newt.
- Zawsze tak mówisz. - Wstaa zwinnie jak asiczka.
- Chc do domu. Chc zagra w labirynt potworów.
Brat przysun twarz do jej twarzy.
- Tym razem zagrasz sobie sama. Za bardzo oszukujesz.
- Nieprawda! - Zacisna donie w pistki i opara je o nie wyksztacone jeszcze biodra. - Po prostu jestem najlepsza, a ty mi zazdrocisz.
- Akurat! Wazisz tam, gdzie si nie miecimy!
- No to co? Wanie dlatego jestem najlepsza.
Matka wygospodarowaa moment, eby oderwa wzrok od konsolety i zerkn na dzieci.
- Przestacie ju. Jeli kiedykolwiek zapi które na zabawie w przewodach wentylacyjnych, spior na kwane jabko. To nie tylko wbrew przepisom obowizujcym w kolonii, ale i niebezpieczne. A co by byo, gdyby tak jedno z was polizgno si i wpado do pionowego szybu, co?
- Mamusiu, trzeba by chyba ostatnim fajtap, eby spa do studzienki - odpara Newt. - Wszystkie dzieci w to graj i nikomu nic zego si jeszcze nie stao. Jestemy ostroni. - Na jej twarz powróci umiech. - A ja jestem najlepsza, bo mog wcisn si w takie miejsca, gdzie nikt nie wejdzie.
- Jak may robal. - Brat pokaza jej jzyk.
Ona pokazaa jemu
- Beee! Zazdrociuch! Zazdrociuch!
Wycign rk, chcc zapa j za jzyk, wic krzykna przeraliwie i daa nura za polowy analizator rud.
- Suchajcie, dzieciaki... - W gosie Anny byo wicej mioci ni gniewu. - Spróbujcie si na moment uspokoi, dobrze? Niedugo dojedziemy na miejsce. A jak tylko skoczymy, natychmiast wracamy do miasta i...
Russ uniós si w fotelu i wytajc oczy wpatrywa si w przedni szyb. Anna zapomniaa chwilowo o pertraktacjach z dziemi i doczya do ma.
- Masz co, Russ! - Musiaa wesprze si na jego ramieniu, gdy cignik przechyli si mocno na lew stron.
- Tam co jest - odrzek. - Widziaem to. Wiatr rozwia na sekund chmury i zobaczyem co. Nie mam pojcia co, ale jaki to olbrzym! I jest nasz! Twój i mój! I dzieci!
Szeciokoowy traktor zastyg w bezruchu w pobliu obcego statku. Wyglda przy nim jak karzeek. Z rufy wraka strzelay w niebo dwa uki czego, co przypominao metalizowane szko. Wyginay si z wdzikiem, lecz byo w nich co niepokojcego. Z daleka wyglday jak ramiona martwego czowieka lecego na brzuchu, wycignite i zesztywniae w pomiertnym skurczu. Jedno byo krótsze, a mimo to ogólna symetria statku zostaa zachowana.
Materia, z jakiego go zbudowano, by równie niesamowity i obcy jak caa konstrukcja. Smuky, lekko wybrzuszony kadub zachowa jeszcze szklisty poysk, którego niesiony wiatrem wir nie zdy zatrze.
Jorden wcisn hamulec.
- Bingo, moi drodzy! Tym razem bingo! - zakrzykn. - Anno, dawaj skafandry. Ciekawe, czy ci z Hadley Cafe umiej syntetyzowa szampana.
ona Jordena nie ruszya si ze swego miejsca. Staa i patrzya w okno przeszklone grub, solidn szyb.
- Wolaabym to co zbada i wróci bezpiecznie do domu, Russ. Na oblewanie bdzie jeszcze czas. Moe nie jestemy tutaj pierwsi?
- Chyba artujesz - rzuci przechodzc na ty kabiny. - Na caym paskowyu nie ma ani jednego oznacznika. Nikogo tu przed nami nie byo. Nikogo! Jest cay nasz.
Anna wci miaa wtpliwoci.
- Trudno uwierzy, e co tak wielkiego, co, co daje taki rezonans magnetyczny, ley tu sobie od tylu lat i nikt tego dotd nie zauway.
- Bzdura. - Jorden ju wkada skafander, ju zapina zatrzaski, ju dociska piercienie uszczelniajce, a robi to wszystko byskawicznie, z pewnoci i wpraw wielu lat praktyki. - Niepotrzebnie tak si przejmujesz. Mog ci poda od groma powodów.
Anna odwrócia si niechtnie od okna i równie zacza naciga skafander.
- Na przykad? - spytaa.
- Na przykad taki, e detektory w bazie nie mogy niczego wykry, bo od tego miejsca oddziela je pasmo gór. A sama dobrze wiesz, e przy tej atmosferze namiary satelitarne s guzik warte.
Zasuna zatrzask z przodu skafandra.
- A podczerwie, Russ?
- Jaka podczerwie? Spójrz sama. To wrak, trup. Pewnie ley tutaj od tysicy lat. A nawet gdyby wyldowa wczoraj, to i tak niczego by podczerwieni nie wykrya. Dlaczego? Bo wiee powietrze walce w niebo z procesorów jest za gorce, dlatego.
Nakada ju sprzt, utykaa za pasem narzdzi.
- No to jakim cudem ci z Wydziau Operacyjnego znali namiary?
Wzruszy ramionami.
- A skd u licha mog wiedzie? Skoro ci to gryzie, jak wrócimy zapytamy Lydeckera. Najwaniejsze, e akurat nas wybrali na ten zwiad. Mielimy szczcie. - Stan przy luku luzy. - Chod, stara. Otwórzmy ten kufer zota. Zao si, e nasze malestwo jest wypchane skarbami.
Z równym entuzjazmem, cho o wiele wikszym opanowaniem zacisna piercienie uszczelniajce skafandra. Póniej przeprowadzili wzajemn inspekcj: tlen, narzdzia, reflektory, akumulatory - wszystko jak trzeba. Gdy byli ju gotowi do wyjcia, Anna uniosa oson hemu i posaa dzieciakom surowe spojrzenie.
- Macie siedzie w kabinie, jasne? Nie artuj.
- Ale mamusiu... - Tim by po dziecicemu rozczarowany. - Nie mog pój z wami?
- Nie, nie moesz. Jak wrócimy, wszystko ci opowiemy. - Zamkna za sob luk luzy.
Tim podbieg natychmiast do najbliszego iluminatora i przytkn nos do szyby. Na zewntrz pospny krajobraz Acherona ton w pómroku. Rozwietlay go tylko promienie reflektorów bijce z hemów Anny i Russa.
- Nie wiem, dlaczego nie mog i z nimi.
- Bo mamusia tak powiedziaa.
Newt przycisna nosek do ssiedniego okienka i mylaa wanie, w co by tu si teraz zabawi. wiata na hemach rodziców rozmyway si w ciemnoci. Tatu i mama szli w stron obcego statku.
Co chwycio j od tyu. Pisna, odwrócia si i stana twarz w twarz z bratem.
- Oszustka! Maa oszustka - Krzykn i co si w nogach popdzi w gb kabiny, eby si gdzie schowa.
Wrzeszczc w niebogosy, Newt ruszya za nim.
Nad dwojgiem ludzi majaczy gigantyczny kadub obcego statku. Szli przez rumowisko, które go otaczao. Wy wiatr. Py przesania soce.
Anna patrzya na wypolerowane cielsko olbrzyma.
- Czy nie powinnimy nawiza cznoci z baz, Russ?
- I co im powiesz? e niby co znalaza? Zaczekaj, trzeba to najpierw jako nazwa. - Kopn kawa wulkanicznej skay, który nawin mu si pod nogi.
- Moe powiemy, e znalelimy „ co wielkiego i niesamowitego”?
- Russ spojrza na ni ze zdziwieniem
- Hej co si z tob dzieje, kochanie? Zdenerwowana?
- Zaraz wejdziemy do wntrza obcego statku kosmicznego. No pewnie, e jestem zdenerwowana.
Poklepa j po plecach.
- Lepiej myl o tych górach pienidzy, zotko. Sam statek jest wart fortun, nawet jeli jest pusty. To bezcenny zabytek. Ciekawe, kto go zbudowa. Skd przylecieli i dlaczego rozwalili si na tej wirowatej bryle zastygej lawy, co? - Twarz mia rozemocjonowan, gos peen entuzjazmu. Wskaza rk ciemn szczelin w burcie statku. - Tam jest chyba jaka wyrwa. Idziemy.
Ruszyli. W miar jak podchodzili bliej, Anna przypatrywaa si szczelinie z coraz wikszym niepokojem.
- To mi nie wyglda na rozdarcie, Russ. To jest chyba... element kaduba. Ktokolwiek projektowa to dziwado, najwyraniej nie lubi któw prostych...
- Mam gdzie, co kto lubi. Wchodzimy do rodka.
Newt wpatrywaa si w szyb. Ju cae wieki. Po policzku spywaa jej wolno za. Dziewczynka zesza w kocu z krzesa i stana przy fotelu kierowcy, eby potrzsn za rami Tima. Brat spa. Newt pocigna nosem, otara z nie chcc, eby brat widzia, jak pacze.
- Timu, obud si. Bardzo dugo nie wracaj.
Tim zamruga, zdj nogi z pulpitu sterowniczego i usiad. Zerkn obojtnie na chronometr wbudowany w desk rozdzielcz, póniej wyjrza przez okno na mroczny, targany wichur wiat. Mimo solidnej warstwy izolacyjnej na burtach traktora, przy wyczonym silniku w kabinie sycha byo szum piaskowej zamieci. Tim zagryz doln warg.
- Wszystko bdzie dobrze, Newt. Tatu wie, co robi. W tej samej chwili trzasny zewntrzne drzwi. Do rodka wdar si wiatr i py. W progu zamajaczy jaki duy ciemny ksztat. Newt krzykna. Tim wygramoli si niezdarnie z fotela.
Anna zerwaa z gowy hem i odrzucia go na bok, nie zwaajc na szkody, jakie moga wyrzdzi wród delikatnej aparatury. W jej oczach czaio si szalestwo, cigna szyi miaa napite jak struny. Odepchna dzieci, chwycia z pulpitu mikrofon i wrzasna:
- S.O.S! S.O.S! Alfa kilo dwa cztery dziewi wzywa baz. Powtarzam. Tu alfa kilo...
Newt prawie jej nie syszaa. Obie rczki przyciskaa do ust, eby nie oddycha stch atmosfer. Tu za ni wyy aonie filtry, zmagajce si z naporem zapylonego powietrza. Przez otwarte drzwi spogldaa na ziemi. Bo tam, na kamieniach, lea jej ojciec. Lea na plecach, twarz ku niebu. Matka dowloka go jakim cudem ze statku a tutaj.
Ojciec mia co na twarzy.
Co paskiego, mocno porysowanego siatk y, z pajczymi, chitynowatymi odnóami. To co miao te dugi, silnie uminiony ogon, który owino wokó szyi ojca osonitej konierzem skafandra. Najbardziej przypominao chyba zmutowanego kraba z rozmikym pancerzem. Jego odwok unosi si i opada, unosi si i opada, pulsowa rytmicznie jak mechaniczna pompa. Jak maszyna. Z tym, e to nie bya maszyna. Nie ulegao najmniejszej wtpliwoci, e owo co byo ywe, ohydnie, obrzydliwie ywe.
Newt znów zacza krzycze i tym razem dugo nie przestawaa.
3.
Gdyby nie bekotliwy jazgot lejcy si ze ciennego ekranu, w mieszkaniu byoby zupenie cicho. Ripley na nie zwaaa. Ca uwag skupia na wsteczce dymu unoszcej si z beznikotynowego papierosa. W nieruchomym powietrzu dym rysowa mgliste leniwe wzorki.
Chocia byo ju póne popoudnie, jak dotd zdoaa unikn spojrzenia w lustro. Moe to i lepiej, bo wymizerowana twarz, jak by w nim ujrzaa, zaniedbany strój i rozczochrane wosy dobiyby j jeszcze bardziej. Pokój te nie wyglda lepiej. Tu i tam jaka ozdóbka i... nic wicej. Gdyby nie one, mieszkaaby w icie spartaskich warunkach. Inna kobieta nazwaaby te drobiazgi osobistymi, lecz nie Ripley. To zreszt cakiem zrozumiae. Ripley przeya wszystko, co niegdy mona byo okreli mianem „drobiazgu osobistego". W zlewie pitrzya si sterta brudnych talerzy, chocia tu pod nim staa pusta zmywarka do naczy.
Ripley miaa na sobie szlafrok, który starza si równie szybko jak jego wacicielka. W sypialni obok, w nogach materaca, lea bezadny stos koców i przecierade. Po kuchni grasowa Jones, szuka czego do zjedzenia. Ale z reguy niczego nie znajdowa. Mimo celowego braku wspópracy ze strony lokatora kuchnia dbaa sama o siebie i zachowywaa w miar antyseptyczne warunki.
- Hej, Bob! - nudzi bekotliwie ekran. - Syszaem, e opuszczasz Ziemi wraz z rodzin, e wybierasz si do jednej z naszych kolonii!
- To najlepsza decyzja, jak kiedykolwiek podjem, Phil - odparo nierealne, gupkowato umiechnite indywiduum z ssiedniej ciany. - Na tym dziewiczym wiecie zaczniemy nowe, wspaniae ycie. Nie ma tam przestpstw, nie ma bezrobocia...
Ripley suchaa gldzenia jednym uchem. Durna komedyjka zatwierdzona przez wadze, stwierdzia z gorzk ironi. A tych dwóch nieprzekonywajcych palantów mieszka sobie gdzie w Zielonym Krgu, na wschodnim wybrzeu, pewnie w jednym z tych nadmorskich osiedli na Cape Cod, koo Martha's Vineyard albo Hilton Head, albo w jakim innym nie zanieczyszczonym, horrendalnie drogim sanktuarium dla bogatych snobów, dla tych nielicznych wybraców losu, którzy posusznie odgrywali swoje role, którzy zgarniali za to ciki szmal, którzy umieli taczy. - „Tak jest, prosz pana, ju si robi!" - gdy wielkopascy szefowie olbrzymich korporacji pstryknli tylko palcami. Nie dla niej chodne górskie wiatry. Ona mieszkaa w Miejskim Okrgu Wewntrznym i miaa szczcie, e dali jej a tak hojn jamun.
Niedugo co sobie znajdzie, na pewno. Jaki czas bd jej pilnowa, eby za duo nie gadaa, eby si troch uspokoia. Póniej z przyjemnoci j przekwalifikuj i dadz inn robot. Po czym bez przykroci o Ripley zapomn. I fajnie! Bo Ripley nie chciaa mie z Towarzystwem nic wspólnego, tak samo jak Towarzystwo z ni.
Gdyby tylko nie zawiesili jej licencji, dawno by ju jej tu nie byo.
Zadzwoni dzwonek. Ostro, gwatownie. Przywoa j do rzeczywistoci. Jones uniós tylko eb, spojrza, zamiaucza i potruchta do azienki. Nie znosi obcych. Tak, Jones zawsze by mdrym kotem.
Odoya papierosa (bez rodków rakotwórczych, bez nikotyny, bez tytoniu - cakowicie nieszkodliwy dla zdrowia; tak przynajmniej gosi napis na pudeku) i podesza do drzwi. Nie zawracaa sobie gowy wygldaniem przez judasza. Dom, w którym mieszkaa, by strzeony jak forteca, Zreszt, po ostatnich dowiadczeniach, w ziemskich miastach trudno byo o co, co by j mogo przestraszy.
Za progiem sta Carter Burke. Jak zawsze umiecha si tym swoim przepraszajcym umiechem. Obok Burke'a sta mczyzna nieco modszy, z wygldu bardziej oficjalny, ubrany w czarny, pozbawiony wszelkich ozdób mundur oficera Kolonialnej Piechoty Morskiej.
- Czeœć, Ripley - rzuci Burk i wskaza swego towarzysza. - To jest porucznik Gorman z Kolonialnej...
Trzasna drzwiami, nie pozwalajc mu dokoczy. Odwrócia si, eby odej, ale zapomniaa wyczy gonik w korytarzu. Z ukrytej membrany doszed j gos Burke'a.
- Ripley, musimy pogada.
- Nie, wcale nie musimy. Spadaj, Burke. I zabierz z sob swego przyjaciela.
- Nie mog. To wana sprawa.
- Ale nie dla mnie. Dla mnie ju nic nie jest wane. Burke zamilk, ale czua, e wci tam tkwi. Tak atwo si nie podda, na tyle go znaa. Przedstawiciel Towarzystwa nie nalea do ludzi nachalnych, ale umia znakomicie pertraktowa.
Jak si okazao, pertraktowa nawet nie musia. Wypowiedzia tylko jedn kwesti i ju Ripley mia.
- Stracilimy kontakt z Acheronem.
Jakby ziemia si pod ni zapada. Próbowaa rozway wszelkie implikacje pynce z tego, co tak nieoczekiwanie usyszaa. Czyby nieoczekiwanie...? Chyba jednak nie cakiem. Wahaa si jeszcze chwil, póniej otworzya drzwi. Nie, to nie podstp. Tyle przynajmniej moga wyczyta z wyrazu twarzy Burke'a. Gorman spoglda to na ni, to na koleg. Tamci nie zwracali na niego uwagi i czu si troch niezrcznie, cho próbowa tego po sobie nie okazywa.
Ripley zrobia im przejcie.
- Prosz.
Burke obrzuci wzrokiem pokój i na szczcie powstrzyma si od idiotycznych komentarzy w rodzaju „adnie tu u ciebie", bo adnie u niej byo jak na zapuszczonym strychu. Nie skomplementowa jej te wyszukanym: „wietnie wygldasz", gdy i to mijaoby si z prawd. Szanowaa go za t wstrzemiliwo. Gestem rki wskazaa stó.
- Poda wam co? Kawy? Herbaty? Czego z bbelkami?
- Poprosz kaw, jeli mona - odpar Burke; Gorman skin lekko gow.
Wesza do kuchni i wcisnwszy kilka przycisków, nastawia ekspres. Kiedy syntetyzator zacz bulgota, wrócia do pokoju.
- Nie musiae sprowadza piechoty morskiej, Burke. - Posaa mu lekki umiech. - Napady szau mam ju za sob. To opinia psychiatry. Dał mi j na pimie. Tam jest karta chorobowa. - Machna rk w stron biurka zawalonego dyskietkami i papierami. - Wic po co ta eskorta?
- Jestem tutaj jako oficjalny przedstawiciel korpusu - odrzek Gorman.
Wyranie skrpowany sytuacj. Gorman z wielk chci zwaliby na Burke'a obowizek prowadzenia rozmowy. Ile o niej wiedzia? Co mu powiedzieli? mylaa Ripley. Czyby by rozczarowany, e nie spotka tu jakiej zapanej wiedmy? Ale opinia Gormana niewiele j w sumie obchodzia.
- No wic stracilicie kontakt z Acheronem - powiedziaa z udawan obojtnoci. - I co dalej?
Burke spojrza na swoj smuk, ale solidnie opancerzon dyplomatk.
- Musimy ich sprawdzi. I to szybko. Siady wszystkie cza. Za dugo to trwa, eby przypisa spraw zwykej awarii. Kolonia na Acheronie istnieje od wielu lat. Maj tam dowiadczonych ludzi i odpowiednie systemy zabezpieczajce. Niewykluczone, e wci jeszcze prowadz naprawy. Ale jak powiedziaem, cisza trwa za dugo, eby czeka z zaoonymi rkami. Ludzie zaczynaj si denerwowa. Kto tam musi polecie i sprawdzi wszystko na miejscu. To jedyny sposób, inaczej chopcy si nie uspokoj. Tamci najprawdopodobniej zlikwiduj usterki, kiedy statek bdzie w drodze i caa wyprawa okae si strat czasu i pienidzy. Ale pora rusza.
Nie musia si rozgadywa. Ripley dawno ju wszystko zrozumiaa, i to a za dobrze. Wysza do kuchni i przyniosa kaw. Gorman popija napar maymi yczkami, a ona zacza kry nerwowo po pokoju. A przynajmniej próbowaa, bo miejsca tam byo stanowczo za mao. Burke czeka.
- Nie - odrzeka zdecydowanie. - Wykluczone.
Posuchaj, Ripley, to nie tak, jak mylisz...
Stana na rodku pokoju i wbia w niego zdumione oczy.
- Co nie jest tak, jak myl? - rzucia. - Co nie jest tak? Ja wcale nie musz myle, Burke. Twoi kumple wsadzili mnie do pralki, wyprali, odwirowali i przepucili przez wyymaczk. A ty chcesz, ebym tam wrócia?! Kaktus mi tu wyronie, jak z wami polec!
Caa si trzsa. Gorman myla, e ze zoci, a ona trzsa si ze strachu, ze zwierzcego strachu. Bya przeraona, miertelnie przeraona i maskowaa to oburzeniem. Burke wiedzia, co Ripley czuje, a jednak napiera. Nie mia innego wyjcia.
-Posuchaj - zacz swoim najbardziej, jak sdzi, pojednawczym tonem gosu. - Nie wiemy, co tam si dzieje. Jeli nawali satelita przekanikowy, a nie nadajnik stacjonarny w bazie, naprawi go moe tylko i wycznie ekipa z Ziemi. Bo na Acheronie nie ma ani jednego statku kosmicznego. Jeeli wic doszo do awarii satelity przekanikowego, kolonici siedz tam teraz i przeklinaj Towarzystwo, które nie ruszyo jeszcze tyka i nie wysao ekipy naprawczej. Jeli to satelita, nikt z naszej ekipy nie bdzie nawet musia ldowa na Acheronie, jasne? Ale nie wiemy w czym problem i jeeli to nie satelita, chciabym ci mie przy sobie. Jako doradc. Wszystko.
Gorman opuci rk, w której trzyma filiank z kaw.
- Nie braaby pani udziau w akcji - powiedzia. - Zakadajc, e do akcji w ogóle by doszo. Mog pani zagwarantowa cakowite bezpieczestwo.
Wywrócia oczami i wbia wzrok w sufit.
- Nie lec z nami zwykli miejscy gliniarze ani wojsko, Ripley - owiadczy z moc Burke. - Piechota kolonialna to twardzi faceci, dysponujcy potn si ognia. Ludzie plus maszyny. Nie ma takiego boju, z którego nie wyszliby zwycisko. Dobrze mówi, poruczniku?
Gorman pozwoli sobie na lekki umiech. - Umiemy sobie radzi w sytuacjach nieoczekiwanych. Tak nas przeszkolono. Dziaalimy ju na terenach ciszych ni Acheron. Wspóczynnik naszych strat w tego rodzaju operacjach równa si zeru. Mam nadziej, e po wizycie na Acheronie poprawimy go jeszcze bardziej.
Jeli swoim owiadczeniem Gordon mia Ripley zaimponowa, po prostu chybi.
Ripley spojrzaa na Burke'a.
- A wy? Jaki macie w tym interes? - spytaa.
- No có, przedsiwzicie na Acheronie byo finansowane przez Zarzd Kolonialny i... nasze Towarzystwo. Dalimy zaliczk na poczet przyszych praw do wykorzystywania surowców mineralnych i spodziewamy si te odsetek od dugoterminowego kredytu rozwojowego. Lokujemy dzisiaj pienidze w rónych przedsiwziciach, angaujemy olbrzymie rodki w terraformowanie coraz to nowych planet. To taki handel nieruchomociami na skal galaktyczn, Ripley. Tworzenie lepszych wiatów i w ogóle wszystko, co si z tym czy.
- Tak, tak - mrukna. - Widziaam te wasze reklamy.
- Korporacja nie bdzie miaa z Acheronu adnych wikszych zysków do chwili, a zakoczy si proces terraformowania, ale finansujc tak olbrzymie przedsiwzicie, musimy to bra pod uwag. - Widzc, e jego sowa nie wywieraj na gospodyni adnego wraenia, Burke szybko zmieni temat. - Pracujesz teraz w dokach przeadunkowych na Portside? - spyta.
Natychmiast przyja postaw obronn, Co byo do przewidzenia.
Tak. A bo co? I tego mi nie wolno?
Zignorowa wyzwanie.
- Obsugujesz adowarki, podnoniki widowe, suwnice, dwigi, tego rodzaju urzdzenia, tak?
- Tylko tak robot znalazam. Sdzie, e do koca ycia bd przyjmowaa jamun? Jeszcze nie zwariowaam. A to daje przynajmniej zapomnienie... Dni wolne s gorsze. Mam zbyt duo czasu na rozmylania. Wol si czym zajmowa.
- Lubisz t prac?
- Zgrywasz si, Burke?
Bawi si zameczkiem dyplomatki.
- Niewykluczone, e mógbym ci zaproponowa co lepszego. A gdybym tak móg zaatwi ci powrót do dawnej pracy? Na stanowisko oficera transportowego. Gdybym tak móg zaatwi ci odwieszenie licencji? I nowy kontrakt. Tak, za zgod Towarzystwa. Koniec przepychanek z komisj, koniec nieprzyjemnych sporów. Oficjalna nagana znika z twoich akt personalnych. Bez ladu. Jak by si kto pyta, bya po prostu na urlopie. To zupenie normalne po duszym okresie suby. Wszystko bdzie tak, jakby si nic nie wydarzyo. No i oczywicie emerytur bd ci nalicza jak dawniej.
- A co z tymi z ZKE i z ubezpiecze? - spytaa.
- Ubezpieczenie jest spacone, formalnoci zaatwione, sprawa zakoczona. Przestali si tym interesowa. Poniewa w aktach niczego nie znajd, nie bdziesz stanowia dla nich wikszego ryzyka ni przedtem, przed ostatni wypraw. A jeli chodzi o ZKE, oni te chtnie zobaczyliby ci w skadzie ekipy.
- Jeli polec - wtrcia.
- Jeli polecisz. - Skin gow i lekko si pochyli. Waciwie to jej nawet o nic nie prosi, nie. Mówi raczej gosem dowiadczonego agenta handlowego. - Masz teraz okazj, dziewczyno. Wikszo z tych, których komisja uziemi, nigdy nie ma szansy na powrót. Jeli problem sprowadza si tylko do awarii przekanika, bdziesz sobie siedziaa w kabinie i czytaa, bo reszt zajm si technicy. Bdziesz czytaa, hibernowaa i zgarniaa za to szmal. Jadc z nami, wyzbdziesz si wszystkich nieprzyjemnoci i wrócisz tam, gdzie twoje miejsce. Dostaniesz pensj wedug dawnej siatki pac, pen emerytur i tak dalej. Czytaem twoje akta. Jeszcze jedna wyprawa tego typu i kwalifikujesz si do egzaminu na licencj kapitana. A poza wszystkim innym, stawisz wreszcie czoa strachom, które ci gnbi, ostatecznie je pokonasz. To najskuteczniejsza metoda. Musisz skoczy na gbok wod i samodzielnie dopyn do brzegu.
- Daruj sobie, Burke - rzucia lodowato. - Badania psychiatryczne miaam w zeszym miesicu.
Umiech mu nieco przygas, ale gos zyska na determinacji.
- W porzdku, Ripley, darujmy sobie owijanie w bawen. Czytaem wyniki tych bada. Co noc budzisz si zlana potem, noc w noc drcz ci te same koszmary...
- Nie! Nie lec! I nie zmieni zdania! - Dajc im do zrozumienia, e rozmowa skoczona, zebraa ze stou filianki, chocia adna nie bya jeszcze pusta. - A teraz prosz, idcie ju, zbierajcie si. Przepraszam.
Wymienili midzy sob krótkie spojrzenia. Z oblicza Gormana nie moga niczego wyczyta, ale odniosa wraenie, e zmieni do niej stosunek: przedtem by jej po prostu ciekaw, teraz ni gardzi. W choler z Germanem. Có on móg wiedzie?
Burke sign do kieszeni, wyj przezroczyst wizytówk i pooy j na stole. Póniej wsta i ruszy do drzwi. W korytarzu zatrzyma si, odwróci i posa jej umiech.
- Przemyl to sobie.
I ju ich nie byo.
Ripley zostaa sam na sam ze swoimi mylami. Niezbyt przyjemne towarzystwo. Wiatr. Wiatr, piasek i zawodzce jkliwie niebo. Blada tarcza obcego soca, trzepoczca nad rozdart atmosfer niczym wycity z papieru krek. I to straszliwe, nasilajce si wycie, coraz bardziej i bardziej przejmujce, coraz goniejsze i blisze, wreszcie wszechogarniajce, pozbawiajce tchu, dawice, zabijajce oddech.
Z gardowym jkiem, zaciskajc kurczowo rce na piersi, usiada na óku. Dyszaa jak po cikim biegu, bolenie. Wcignwszy w puca haust powietrza, rozejrzaa si po malekiej sypialni. W mglistym wietle lampki wbudowanej w nocny stolik ujrzaa nagie ciany, toaletk, szyfonierk, przecierado skopane w nogi óka. Na szyfonierce górujcej nad pozostaymi meblami lea wygodnie Jones. Gapi si na ni obojtnym wzrokiem. Nabra tego zwyczaju zaraz po ich powrocie. Kiedy szli spa, zwija si w kbek obok niej, by wkrótce po tym, jak zasna, wskoczy na solidn i bezpieczn szyfonierk. Wiedzia, e niedugo zaczn si koszmary i ustpowa im miejsca.
Rogiem przecierada otara policzki i czoo. Poszperaa w szufladzie stolika i znalaza papierosa. Wcisna przycisk zapalniczki i czekaa, a arnik zrobi swoje. I nagle... Byskawicznie odwrócia gow. Nie, to tylko zegar, to tylko cichutki szum zegara. Nikogo tu nie ma. Tylko Jones. Jones i ona. I niczego. A na pewno ju wiatru.
Wychylia si, wsuna rk do drugiej szuflady i wyszperaa z niej wizytówk Burke'a. Obracaa j chwil midzy palcami, póniej woya w otwór na konsolecie przy óku. Olbrzymi ekran na przeciwlegej cianie oy i natychmiast wywietli sowa: PROSZ CZEKA. Czekaa cierpliwie, a ukazaa si na nim twarz Burke'a. Wyrwaa go ze snu. Oczy mia zaspane i kaprawe, by nie ogolony, ale gdy zobaczy, kto dzwoni, wykrzesa z siebie umiech.
- Taaak? To ty, Ripley? Cze.
- Burke, powiedz mi jedno. - Miaa nadziej, e sypialnia jest dostatecznie owietlona, by kamera wychwycia wyraz jej twarzy. I e Burke zrozumie determinacj, z jak mówia. - e lecicie tam, eby te szkaradztwa zabi. Nie eby je bada. I nie po to, eby cign je tutaj. Że chcecie je spali, zniszczy, wytuc co do jednego.
Zauwaya, e natychmiast si rozbudzi.
- Taki mamy plan. Jeli azi tam co niebezpiecznego, trzeba to zlikwidowa. Musimy ochrania koloni. adnego cackania si z potencjalnie niebezpiecznymi stworzeniami. Taka jest polityka Towarzystwa. Jeli znajdziemy co, co bdzie zagraao yciu kolonistów, czymkolwiek by byo, natychmiast to kasujemy. Naukowcy mog si wypcha. Masz moje sowo. - Duga chwila ciszy. Burke zbliy twarz do kamery. Jego oblicze zdominowao cay ekran. - Ripley ? Jeste tam?
Nie ma czasu na mylenie. Moe nadesza pora, eby przesta myle i wreszcie cos zrobi.
- Dobra. Lec.
I ju. Zrobia to, wydusia z siebie.
Burke chcia odpowiedzie, jako zareagowa, zoy jej gratulacje czy podzikowania. Przerwaa poczenie, zanim zdy otworzy usta.
Co wyldowao na óku, tu obok niej. Jones. Spojrzaa na niego z czuoci. Przecigna paznokciami po grzbiecie kocura, a on, rozkosznie napuszony, ociera si o jej biodro i mrucza.
- A ty, mój kochany, zostaniesz tutaj - owiadczya nie przerywajc pieszczot.
Kot spojrza na ni i zamruga. Wtpliwe, czy zrozumia jej sowa lub te sens rozmowy, któr przed chwil odbya. Tak czy inaczej, nie wykazywa chci, by jej towarzyszy.
Przynajmniej jedno z nas ma jeszcze odrobin oleju w gowie, pomylaa i wsuna si pod koc.
4.
Statek by szpetny, sponiewierany, dobity dugotrwaym uytkowaniem, po stokro naprawiany, ale w dalszym cigu zbyt cenny, eby pój na zom. Jego wacicielom atwiej go byo stale ulepsza i modyfikowa ni zbudowa nowy. Sylwetk mia nieksztatn, silniki wielkie i sterczce. Ta latajca kupa elastwa kompozytów i spieków ceramicznych, ów niewaki pomnik wojny przepycha si brutalnie przez tajemnicze rejony czego, co ludzie nazywaj hiperprzestrzeni. I jak ludzie, których wióz, by cakowicie sprawny. Nazwano go Sulaco.
Na statku znajdowao si czternastu picych. Jedenastu przeywao typowe, morfeuszowskie fantazje, proste i nieskomplikowane jak statek, który niós ich przez pustk. Dwóch nio sny bardziej zoone, bardziej indywidualne i charakterystyczne. Tego ostatniego, czternastego, czsto nawiedzay koszmary, wic regularnie otrzymywa dawk rodków uspokajajcych. Czternastu picych. I jeden, dla którego sen by tylko zbyteczn abstrakcj.
Oficer pokadowy Bishop sprawdzi uwanie wskaniki. Dugie oczekiwanie dobiegao koca. W brzuchu masywnego transportowca zabrzmia sygna alarmu. Drzemice dotychczas urzdzenia - energia to cenna rzecz - oyy. Ocknli si te ludzie. Elektroniczny impuls i wieka kapsu hibernacyjnych uniosy si. Cenny adunek przetrwa bezpiecznie podró. Bishop zainicjowa manewr wprowadzania statku na geostacjonarn orbit wokó Acherona.
Pierwsza otworzya oczy Ripley. Nie dlatego, e miaa wiksze zdolnoci adaptacyjne ni jej koledzy czy szybciej zwalczya efekty posthibernacyjne, ale dlatego, e jej pojemnik uaktywni si pierwszy. Siedzc na wbudowanej w kapsu koi, rozmasowaa szybko ramiona, a póniej wzia si za nogi. W kapsule naprzeciwko ujrzaa Burke'a, a za nim tego porucznika... jak mu tam... a tak, Gormana.
Pozostae hibernatory mieciy kontyngent zbrojny Sulaco: omiu mczyzn i trzy kobiety. Stanowili znakomicie dobran grup osobników, których czyo midzy innymi to, e wikszo czasu - poza hibernatorami, oczywicie - dobrowolnie ryzykowali ycie. Byli to ludzie nawykli do dugotrwaego snu, poprzedzajcego krótkie, ale niezwykle intensywne okresy czuwania. Typom takim jak oni zazwyczaj ustpuje si miejsca na chodniku czy w barze.
Starszy szeregowy Spunkmeyer by szefem zaogi promu. Razem z pilotem kapralem Ferro odpowiadali za bezpieczny przewóz grupy na powierzchni wiata, który przyszo im akurat odwiedzi i za bezpieczny odwrót po wykonaniu zadania; za odwrót nierzadko pospieszny, zalenie od potrzeby. Przetar oczy, zamruga i spojrzawszy na komor hibernacyjn, jkn.
- Jestem ju na to za stary...
Komentarz pozosta bez echa, gdy wszyscy doskonale wiedzieli (a przynajmniej tak gosia fama), e Spunkmeyer zacign si do piechoty kolonialnej jako niepenoletni chopak. Gdy jednak w sterowanym przez niego promie spadali jak kamie na powierzchni nowej planety, z jego wiekowej dojrzaoci - czy te z jej braku - nikt jako nie artowa.
Z kapsuy stojcej obok wyturla si szeregowy Drake. By nieco od Spunkmeyera starszy i o wiele brzydszy. Jego aparycja i ogólna konstytucja miaa wiele wspólnego z aparycj tudzie konstytucj Sulaco. Bo Drake wyglda jak wielki, gorylowaty bandzior. Graby mia niczym legendarny jednooki eglarz z bani, nos znieksztacony tak, e specjalici od chirurgii plastycznej umywali rce, i okropn blizn, dziki której jedna strona jego ust wykrzywia si w permanentnym szyderczym umieszku. Z blizn chirurdzy daliby sobie rad, ale Drake nie chcia jej usuwa - bya jednym medalem, jaki móg oficjalnie nosi. Zwykle paradowa w mocno dopasowanej sflaczaej czapce, której nikt przy zdrowych zmysach nie odwayby si nazwa „twarzow".
Drake by operatorem logicznego pistoletu maszynowego. Umia te po mistrzowsku strzela z wszelkiego rodzaju strzelb i rewolwerów, rzuca celnie dowolnym noem czy granatem, w walce potrafi wykorzystywa nawet wasne zby, i to z wpraw.
- Za mao nam za to pac - wymamrota.
- Jasne, e za mao. Ju za samo patrzenie na twoj mord powinnimy dostawa wicej. - To sowa kapral Dietrich. Kapral Dietrich uchodzia, rzecz bya co prawda sporna, za najpikniejsz w zespole; psua sobie reputacj tylko wtedy, gdy otwieraa usta.
- Daj si wyssa próni, lala - odburkn Drake i zerkn na lokatora innej kapsuy. - Hej, Hicks, wygldasz tak, jak ja si czuj!
Starszy kapral Hicks ustpowa rang tylko starszemu sierantowi Apone'owi, który by ich bezporednim przeoonym. Spokojny i maomówny, w cikich i niebezpiecznych chwilach by zawsze na miejscu, a to koledzy z piechoty bardzo sobie cenili. Gdy inni gadali, co lina na jzyk przyniesie, on myla i wiedzia swoje. Natomiast gdy ju co mówi, zwykle warto byo tego posucha.
Ripley wstaa. Przywróciwszy krenie krwi w nogach, zacza wykonywa seri przysiadów, eby rozrusza niemrawe stawy. Przygldaa si badawczo onierzom, gdy mijali j w drodze do szafek z ubraniami. Nie zauwaya wród nich supermenów czy jakich nadmiernie uminionych goliatów, lecz kady by dobrze zbudowany, szczupy i hardy. Podejrzewaa, e najdrobniejszy z zespou Gormana móg biega przez cay dzie po planecie, gdzie sia cienia dwukrotnie przewyszaa ziemsk, targa z sob wypakowany plecak, zaatakowa z marszu nieprzyjaciela, wygra potyczk, a póniej spdzi noc na rozmontowywaniu i montowaniu skomplikowanego sprztu komputerowego. Chocia woleli posugiwa si argonem miejskich uliczników, Bóg obdarzy ich sowicie odwag i rozumem. Odwaga i rozum - najlepsza mieszanka, jak wspóczesna armia moga zaoferowa Ripley poczua si troch bezpieczniej. Ale tylko troch.
Starszy sierant Apone szed w stron gównego przejcia, zamieniajc sowo z kadym wieo wskrzeszonym onierzem. Wyglda tak, jakby goymi rkami móg rozebra na czci redniej wielkoci ciarówk. Kiedy przechodzi koo kaprala Hudsona - Hudson by technikiem, specjalist od cznoci - ten ostatni zoy zaalenie.
- Podoga jest lo-do-wata.
- Dziesi minut temu ty te bye lodowaty. Chryste, w yciu nie widziaem takiej bandy starych, rozlazych bab. Moe jeszcze chcesz, ebym ci przyniós papuki, co?
Hudson zamruga niewinnie oczyma.
- A byby pan tak miy, panie sierancie? Ten i ów zarechota, twardo, po oniersku, lecz Apone umiechn si tylko i ruszy dalej, besztajc i poganiajc swoich zabijaków.
Gdy przechodzili obok, Ripley usuwaa im si z drogi. Stanowili zgrany, zyty zespó, byli jak jedna wielka maszyna do zabijania, wyposaona w jedenacie gów. Ona do nich nie naleaa. Staa wic z boku, osamotniona. Niektórzy pozdrawiali j skinieniem gowy, kilku rzucio obojtne „cze". Nie oczekiwaa niczego innego, nie miaa do tego prawa. Mimo to wci czua si w ich towarzystwie nieswojo i obco.
Bo na przykad starszy szeregowy Vasquez - te operatorka logicznego pistoletu maszynowego - ledwie na Ripley spojrzaa. Spojrzaa zimno, bezdusznie. I tyle. Chyba ju nawet roboty miay agodniejszy wzrok. eby si cho umiechna, mrugna - nic z tych rzeczy. Ciemne wosy, jeszcze ciemniejsze oczy, zacite usta. Byaby bardzo atrakcyjn kobiet, gdyby tylko zechciaa.
Obsugiwanie logicznego pistoletu maszynowego wymagao szczególnych uzdolnie, unikalnej kombinacji siy, zdolnoci psychicznych i refleksu. Ripley czekaa, a przechodzca Vasquez co powie. Ale ta nawet nie otworzya ust. Wszyscy z grupy Gormana wygldali hardo. Drake i Vasquez wygldali hardo i... zowrogo.
Gdy znalaza si koo szafki Drake'a, swojego partnera, Drake zawoa:
- Vasquez, czy wzi ci kto kiedy za faceta?
- Nie. A ciebie?
Drake wycign do niej rk. Klapna doni w jego otwart do, palce Drake'a zacisny si momentalnie wokó jej palców i oboje wzmogli ucisk. Milczce, bolesne pozdrowienie starych kompanów. Cieszyli si, e oto min czas snu i e znowu s razem.
W kocu trzepna go w policzek i rozczyli donie. Rozemiali si jak dwa mode, rozbawione dobermany.
Drake jest silniejszy, ale Vasquez szybsza, zdecydowaa obserwujca ich Ripley. Gdyby musieli ldowa na Acheronie, spróbuje trzyma si midzy nimi. Nie widziaa dla siebie bezpieczniejszego miejsca.
Midzy onierzami krzta si cicho Bishop. Smarowa ich specjalnym regenerujcym pynem, pomaga rozmasowywa minie - sprawia wraenie lokaja, a nie oficera. By wród nich chyba najstarszy, starszy nawet od porucznika Gormana. Gdy przechodzi koo Ripley, zauwaya alfanumeryczny kod wytatuowany na zewntrznej stronie jego lewej doni. Rozpoznaa go natychmiast. Zesztywniaa, ale nie powiedziaa nic.
- Hej, ty! - zawoa szeregowy Frost do kogo, kogo Ripley nie widziaa. - Wzie mój rcznik?
Frost. W wieku Hudsona, ale przystojniejszy; tak przynajmniej twierdzi, kiedy kto zechcia traci czas na wysuchiwanie tego, co mia do powiedzenia. Jeli chodzi o przechwalanki, obaj wypadali mniej wicej tak samo. Hudson szed na ilo i gada duo, Frost z kolei na jako i jego bajeczki wypaday efektownie dziki starannemu doborowi sów.
Spunkmeyer sta ju niemal na czele kolejki i wci narzeka.
- No nie, do cholery, ja musz mie troch wolnego. Jak mona tak od razu czowieka wysya na akcj? Bez odpoczynku? To nie fair. Kiedy przecie musimy zapa oddech, nie?
- Przed chwil skoczye trzytygodniowy urlop - mrukn cicho Hicks. - Cae ycie chcesz odpoczywa?
- Mówi o prawdziwym urlopie, a nie o leeniu w tej lodowni. Trzy tygodnie w puszce to adna laba.
- Wanie, szefie - rzucia Dietrich. - Co z naszymi urlopami?
- Dobrze wiecie, e to nie ode mnie zaley - odpar Apone, podnoszc nieco gos; w komorze panowa niezy harmider. - No dobra, do kapania dziobami. Za pitnacie minut zbiórka. Chc, eby do tego czasu kady z was wyglda jak czowiek. Wikszo bdzie musiaa niestety udawa. No, rusza tyki!
Zdjli ubrania, w których spali, i wrzucili je do zbiornika na odpady. atwiej byo wszystko spali i na drog powrotn wzi nowe ni odwiea podkoszulki i szorty, które przez kilka tygodni przywieray do lepkiego ciaa. Kolejka nagich, smukych onierzy przesuwaa si do pryszniców. Silny strumie bijcej pod cinieniem wody zmywa pot i brud, stymulowa zakoczenia nerwów pod odtuszczon skór.
Hudson, Vasquez i Ferro, skryci w kbach pary, obserwowali wycierajc si Ripley.
- Co to za nabytek? - spytaa Vasquez spukujc z wosów mydo.
- Co w rodzaju konsultanta. Nic o niej nie wiem. - Drobniutka Ferro mya sobie brzuch, paski, uminiony i twardy niczym stalowa pyta. Zrobia min i dodaa z udawanym podziwem: - Raz widziaa obcego! OBCEGO! Wyobraacie to sobie? Tak przynajmniej twierdzi szef.
- Jeeezu! - Hudson rozdziawi gb. - Niesamowite! Jestem wstrznity!
Apone wrzeszcza na nich z przebieralni. Wyciera sobie ramiona; byy równie uminione i pozbawione tuszczu jak ramiona onierzy o dwadziecia lat od niego modszych.
- Szybciej tam, szybciej! Zuyjecie ca wod, do cholery! Wychodzi mi ju! eby si tak dugo pindrzy, trzeba si najpierw porzdnie wybrudzi!
W mesie nie obowizywaa formalna segregacja. Kady siada, gdzie chcia, nie mylc, gdzie siada. Nikt o nic nie pyta, nikt nie szepta, obok szklanek nie ujrzaby malekich tabliczek z nazwiskami. Apone i jego podwadni zajli stó wikszy. Ripley, Gorman, Burke i Bishop usiedli przy mniejszym. Czekajc, a autoszef kuchni wyda jajka na erzacowatym bekonie, grzanki z konserw i porcj witamin, wszyscy popijali kaw, herbat, lemoniad czy wreszcie zwyk wod.
Kade z nich nosio charakterystyczny dla siebie strój. Nie znalazby dwóch identycznych. Byo tak nie dlatego, e ubraniami chcieli zastpi insygnia czy rodzaj specjalizacji wojskowej, ale dlatego, e kady z nich mia inny gust. Sulaco to nie koszary, Acheron nie plac defilad. Tylko czasami Apone objeda ludzi za jakie szczególnie ekstrawaganckie ozdoby, jak choby wtedy, gdy Crowe wystpi z komputerowym portretem swojej ostatniej dziewczyny, wyrysowanym na plecach kuloodpornej kamizelki. Jednak sierant robi to w sumie rzadko i z reguy pozwala onierzom nosi takie ozdoby, jakie tylko chcieli.
- To niby jaki mamy gryplan, szefie? - rzuci Hudson.
- Wanie - zabulgota Frost; akurat robi bbelki w herbacie. - Wiem tylko tyle, e dostaem rozkaz natychmiastowego wyjazdu. Nawet nie zdyem poegna si z Myrn.
- Z Myrn? - Szeregowy Wierzbowski uniós krzaczaste brwi. - To ju nie z Lein? Frost stropi si na chwil.
- Leina bya chyba trzy miesice temu. Albo sze.
- Prowadzimy akcj ratownicz - wyjani Apone znad filianki z kaw. - Musimy wyratowa kilka pulchniutkich dziewic, córeczek biednych kolonistów.
Ferro udaa rozczarowanie.
- Cholera, to nic z tego nie bd miaa. Hudson wyszczerzy do niej zby.
- Czyby? I kto to mówi?
Cisna w niego kostk cukru.
Apone milcza i obserwowa. Interweniowa? Po choler? Tak, móg ich uspokoi, móg przywoa do porzdku. Zamiast tego da im spokój i pozwoli si wyszumie. Dlaczego? Bo wiedzia, e jego onierze s najlepsi z najlepszych. Z kadym z nich ruszyby bez wahania do walki, kademu bez wahania powierzyby ubezpieczenie, doskonale wiedzc, e czowiek ten bdzie dla niego drug par oczu, e skutecznie i pewnie zlikwiduje wszystkich i wszystko, co spróbuje zaskoczy go od tyu. Niech si bawi, niech przeklinaj ZKE, wasny korpus, Towarzystwo i jego samego. Kiedy nadejdzie czas, zabawa si skoczy i kady solidnie odwali swoj robot.
- Znów ci gupi kolonici... - Spunkmeyer spojrza na swój talerz; autoszef zacz serwowa jedzenie. Po trzech tygodniach snu by straszliwie wygodzony, ale nie do tego stopnia, by darowa sobie typowo onierski komentarz kulinarny. - Co to, kurwa, ma by?
- Jajko, durniu - wyjania Ferro.
- Wiem, jak wyglda jajko, kretynko. Idzie mi o te óte gluty obok.
- To chyba chleb z mki kukurydzianej. - Wierzbowski pogmera palcem w talerzu i doda z nostalgi: - Zjadbym troch tych pysznoci z Arktura. Pamitacie?
Z prawej strony Wierzbowskiego siedzia Hicks. Zerknął na ssiedni stó i znów wbi wzrok w talerz.
- Co mi si wydaje, e nasz nowy porucznik olewa pospolitych odaków, przynajmniej przy stole. Lie dup temu z Towarzystwa.
Wierzbowski spojrza w tamt stron ponad ramieniem kaprala, nie dbajc, czy kto to widzi, czy nie.
- Ano lie - mrukn.
- Niech lie, byleby tylko zna si na robocie - wtrci Crowe.
Frost zaatakowa widelcem jajko.
- Magia sów. Oby. Wkrótce si przekonamy - rzuci.
Moe to wiek Gormana tak ich denerwowa, jego modo? Ale porucznik by przecie od poowy z nich starszy. Nie, denerwowa ich najpewniej wygld oficera: wosy czyste, gadko uoone - po trzech tygodniach katorgi w hibernatorze! - kanty spodni zaprasowane, ostre jak brzytwa, wysokie buty lnice niczym czarna stal. Gorman sprawia po prostu za dobre wraenie.
Podczas gdy inni jedli, gwarzyli czy te rozgldali si wokoo, Bishop usiad na wolnym krzele obok Ripley. Natychmiast demonstracyjnie wstaa i przeniosa si na drugi koniec stou. Oficer pokadowy by wyranie dotknity.
- Bardzo mi przykro, e masz taki stosunek do syntetyków, Ripley.
Zignorowaa uwag Bishopa i posaa Burke'owi wcieke spojrzenie.
- Nic nie mówie, e na pokadzie bdzie android! - rzucia oskarycielsko. - Dlaczego? Tylko nie kam, Carter! Koo pryszniców widziaam jego tatua.
Wprawia go w zakopotanie.
- Jako nie przyszo mi to do gowy - odrzek. - Doprawdy nie wiem, dlaczego jeste taka zdenerwowana, Ripley. Syntetyki lataj przecie z kadym transportem, i to od lat. Taka jest polityka Towarzystwa. Roboty nie musz hibernowa, a poza tym s tasze ni wynajcie czowieka do nadzorowania skoków w nadprzestrze. I nie wariuj, kiedy w czasie dugich rejsów musz pracowa w samotnoci. Syntetyki to dzisiaj zwyczajna rzecz.
- Osobicie wol termin „sztuczny czowiek" - wtrci mikko Bishop. - Ale w czym tkwi problem? Moe mógbym jako pomóc?
- Nie sdz. - Burke zliza z wargi drobin ótka. - Podczas jej ostatniej wyprawy nawali syntetyk. Byy ofiary. miertelne.
- Jestem zaszokowany. Kiedy to byo? Dawno?
- Tak, do dawno. - Burke nie wdawa si w szczegóy, za co Ripley bya mu wdziczna.
- W takim razie to musia by jaki starszy model.
- Hyperdine Systems 120-A/2.
Bishop odchyli si w krzele, spojrza na Ripley i rzek pojednawczo:
- To wszystko tumaczy. Te stare a-dwójki zawsze byy troch narowiste. Dzisiaj nic takiego nie mogoby si zdarzy. Nam wszczepiono inhibitory behawioralne, Ripley. Nie jestem w stanie skrzywdzi czowieka ani bezporednio, ani te, poprzez zaniechanie dziaania, w sposób poredni. Inhibitory instaluje si fabrycznie, cznie z reszt funkcji cerebralnych, dlatego nikt nie moe nimi manipulowa. Jak wic widzisz, jestem cakowicie bezpieczny. - Podsun jej talerz peen ótawych trójkcików. - Chcesz jeszcze chleba?
Ripley wytrcia mu talerz z rki. Naczynie trzasno w przeciwleg cian, ale si nie stuko. Z kukurydzianego chleba pozostay okruszki.
- Trzymaj si ode mnie z daleka, Bishop! Rozumiesz?!
Masz si trzyma ode mnie z daleka!
Wierzbowski obserwowa zajcie w cakowitym milczeniu. Póniej wzruszy ramionami i zabra si do jedzenia.
- Najwidoczniej ona te nie lubi chleba z kukurydzy... - mrukn.
Nerwowy wybuch Ripley nie sprowokowa ponadto adnych innych komentarzy.
onierze skoczyli niadanie i przeszli do sali odpraw. Ze wszystkich cian spoglday tu na nich rzdy wymylnej broni. Kilku zsuno krzesa, eby rozegra szybk partyjk crapsa. Po trzech tygodniach letargu trudno jest zwinnie rzuca komi, mimo to nie dawali za wygran. Kiedy do pomieszczenia weszli Gorman i Burke, leniwie wstali, ale krótkie warknicie Apone'a podziaao na nich jak ukucie szpilk.
- Aaaszno!
Zareagowali jak jeden. Rce wzdu boków, oczy przed siebie, w skupieniu czekali na kolejny rozkaz sieranta.
Gorman powiód wzrokiem po zwartym szeregu. onierze zastygli w absolutnym bezruchu, zamarli - o ile to moliwe - niczym w hibernatorach. Przetrzyma ich tak krótk chwil i rzuci:
- Spocznij.
Zwiotczay minie, zwiotcza szereg.
- Przepraszam, e przed odlotem nie byo czasu na odpraw, ale...
- Panie poruczniku? - To Hudson.
Nieco rozdraniony, Gorman zerkn w stron pytajcego. Cholera, nie móg zaczeka, a przeoony skoczy wygasza swoj kwesti? Nie to, eby oczekiwa czego innego, nie. Ostrzegano go, e bdzie mia do czynienia z band zabijaków.
- Tak? O co chodzi, Hicks?
Tamten pokaza gow onierza stojcego obok.
- Hudson, panie poruczniku. Hicks to on.
- No dobrze. Sucham.
- Czy bdziemy walczy, czy znów polowa na pluskwy?
- Hudson, gdyby zechcia chwil zaczeka, ju by zna odpowied. Rozumiem wasz niecierpliwo i ciekawo. Nie ma tu wiele do wyjaniania. Wiemy jedynie, e wci nie udao si nam nawiza kontaktu z Acheronem. Oficer pokadowy Bishop wywoa baz Hadley w chwili, gdy Sulaco znalaz si w zasigu cznoci radiowej. Nie otrzyma odpowiedzi. Stwierdzilimy ju, e satelita przekanikowy dziaa bez zarzutu, wic nie to jest przyczyn ciszy w eterze. I jak dotd nie wiemy, co ni jest.
- A s jakie domysy? - spyta Crowe.
- Istnieje moliwo, na razie tylko moliwo, e mog ni by organizmy ksenomorficzne.
- Organizmy... Jakie?! - wykrzykn zdumiony Wierzbowski.
Hicks pochyli si ku niemu i szepn:
- Pluskwy, stary, pluskwy. - Uniós gow i spyta, tym razem gono: - Panie poruczniku, a te organizmy to jakie s, jeli w ogóle tam s?
Gorman da znak i Ripley postpia krok do przodu. Jedenacie par oczu skupio si na niej niczym muszka celownika. Wszystkie czujne, ciekawe, mylce. Obcinay j od gowy po stopy, wci niepewne, czy zaliczy „now" do grupy Burke'a i Gormana, czy nie. Nie lubi jej powodu nie mieli, obchodzi ich, nie obchodzia - jeszcze jej nie znali.
I dobrze. Nie ma sprawy. Pooya na stole gar malekich dyskietek.
- Tu jest wszystko, co o nich wiem - zacza. - W kilku egzemplarzach kada. Moecie sobie poczyta w kajutach albo nawet posucha w skafandrach.
Twarz Apone'a rozjania si na tyle, e wykwit na niej leciutki umiech.
- Ja tam wolno czytam. Rzu co na rybk.
- Taa jest, wanie, co na rybk. - Potrcajc rakietnice i detonatory, Spunkmayer opar si o stert materiaów wybuchowych, któr mona by zburzy niewielki hotel.
- Dobrze. Wane jest, ebycie dobrze zrozumieli cykl rozwojowy takiego organizmu. Od tego zaczniemy. Waciwie s to dwa róne stworzenia. Forma pierwotna wykluwa si ze spory, ze swego rodzaju jaja, i przywiera do ofiary. Wprowadza do jej ciaa embrion, oddziela si i zdycha. Zasadniczo jest to wic przemieszczajcy si organ reprodukcyjny. Póniej...
- To jakby ty, Hicks. - Hudson wyszczerzy do kaprala zby. Hicks zareagowa jak to Hicks: tolerancyjnym umiechem.
Ripley zachowaa powag. Nic, co miao zwizek z acheroskimi bestiami, nie mogo jej rozbawi. Ale ona je widziaa, na wasne oczy, natomiast onierze wci nie byli do koca przekonani, czy Ripley nie opisuje przypadkiem czego, co istniao tylko w jej wyobrani. Musi by bardzo cierpliwa. A przy nich to rzecz nieatwa.
- Embrion, ta druga forma, przebywa w ciele ofiary przez kilka godzin - mówia dalej. - Dojrzewa. Póniej... - Musiaa przekn lin, walczc z nag suchoci w gardle. - Póniej wydobywa si na zewntrz. Zrzuca skór. Byskawicznie ronie. Osobnik ju rozwinity przechodzi szybko przez kilka stadiów porednich, a w kocu staje si...
Tym razem przerwaa jej Vasquez.
- Wszystko to cacy, ale mnie interesuje tylko jedno.
- Tak?
- Gdzie one s. - Skierowaa palec w pust przestrze midzy Ripley i drzwiami, odwioda kciuk i zastrzelia wyimaginowanego intruza. Ot, taka skromna demonstracja okrutnej krwioerczoci.
Jej kumple zareagowali penymi aprobaty okrzykami i gwizdami.
- Taa jest, Vasquez! Brawo! - Drake jak zwykle wpad w nie ukrywany zachwyt. Vasquez nadano przydomek „Morderczyni". Pasowa do niej jak ula.
Skina gow.
- Zawsze do usug - rzucia szorstko. - Zawsze do usug.
Hudson odchyli si w krzele, pieszczc jak strzelb o niezwykle dugiej i wskiej lufie.
- Czy kto tu mówi o „obcych"? - spyta. - Ona na pewno nie wiedziaa, o co chodzi, i mylaa, e chodzi o „nielegalnych obcych", imigrantów. Dlatego si czym prdzej zacigna.
Vasquez zrobia wymowny gest palcem.
- Wiesz co, Hudson? Ja ci pierdol.
- Taa? Jako nie zauwayem. Ale zawsze do usug, zawsze do usug - odrzek, przedrzeniajc koleank.
- Czy aby nie przeszkadzam w rozmowie, panie Hudson? - Gos Ripley by lodowaty jak pancerz Sulaco. - Wiem, e wikszo z was traktuje t ekspedycj jak kolejn akcj policyjn. Zapewniam pastwa, e tak nie jest. Widziaam to stworzenie. Widziaam skutki jego dziaalnoci. Jeli si na nie natkniecie, gwarantuj, e nie bdzie wam do miechu.
Hudson zamilk, szczerzc gupawo zby.
Ripley przeniosa wzrok na Vasquez.
- Mam nadziej, e wszystko pójdzie tak atwo, jak to sobie wyobraacie, szeregowy. Mam szczer nadziej, e tak wanie bdzie, naprawd.
Ich oczy spotkay si. .Ani jedna, ani druga nie odwrócia wzroku.
Milczenie przerwa Burke. Stanwszy midzy Ripley i Vasquez, zwróci si do onierzy:
- To na razie wystarczy. Proponuj, eby wszyscy spokojnie przestudiowali zawarto dyskietek, które Ripley zechciaa nam przygotowa. Zawieraj szereg dodatkowych wiadomoci podstawowych oraz spekulatywn, lecz bardzo szczegóow wizj graficzn, skompilowan przez komputery ostatniej generacji. Sdz, e to was zaciekawi. I jestem pewien, e na jaki czas przykuje wasz uwag. - Skoczy i odda gos Gormanowi.
Porucznik by peen werwy i animuszu, mówi jak prawdziwy dowódca, cho na takiego nie wyglda.
- Pani Ripley, panie Burke, dzikuj pastwu. - Potoczy wzrokiem po murze obojtnych twarzy. - S jakie pytania? - Kto z tyu podniós niedbale rk. - Sucham, Hudson?
Hudson przyglda si z uwag swoim paznokciom.
- Czy mona si jeszcze z tej imprezy wypisa?
Gorman spiorunowa go spojrzeniem, ale zacisn usta i powstrzyma si od wypowiedzenia pierwszej myli, jaka przysza mu do gowy. Jeszcze raz podzikowa Ripley, która usiada z ulg na krzele.
- No dobrze - kontynuowa. - Chc, eby caa akcja przebiega sprawnie i regulaminowo. Do ósmej trzydzieci musicie zapozna si ze wszystkimi szczegóami analizy taktycznej, jasne?
Ten i ów jkn, ale na tym si skoczyo. Nikt nie zaprotestowa ostrzej. Przecie nie spodziewali si niczego innego.
- Zaadunek sprztu bojowego, sprawdzanie i mocowanie broni, przygotowanie promu, to nam zajmie siedem godzin. Chc, eby wszystko i wszyscy byli gotowi na czas. Odpoczywalicie przez trzy tygodnie. Teraz do roboty.
5.
Sulaco wyglda jak gigantyczna stalowa muszla unoszca si w bezmiarze czarnego oceanu. Gdy statek wszed na zaplanowan orbit, wzdu pokiereszowanego kaduba bezgonie zapony niebieskawe wiateka. Na mostku czuwa Bishop. Nie spuszcza wzroku z instrumentów i wskaników, nie pozwoli sobie nawet na mrugnicie okiem. Od czasu do czasu muska palcami gak jakiego potencjometru czy te seri byskawicznych uderze w klawiatur wprowadza do systemu nowe polecenia. Jednak gównie tylko obserwowa, a komputery Sulaco same radziy sobie z parkowaniem statku na waciwej orbicie. Automatyka, dziki której podróe midzygwiezdne stay si moliwe, znacznie zredukowaa rol Homo sapiens, nadajc czowiekowi status ostatecznego systemu zabezpieczenia. Ludzi zastpoway teraz syntetyki w rodzaju Bishopa. Badanie kosmosu stao si wic profesj dla biernych pasaerów.
Kiedy strzaki wskaników i mierników ustawiy si w odpowiedniej pozycji, Bishop obróci gow w stron najbliszego mikrofonu.
- Uwaga na mostku. Mówi Bishop. Operacja wewntrzorbitalnego manewru parkowania zakoczona. Procedura wejcia geosynchronicznego zakoczona. Sztuczna grawitacja dostosowana do grawitacji Acherona. Dzikuj za wspóprac. Mona kontynuowa roboty pokadowe.
Bezruch i cisza panujca w wikszoci pomieszcze statku kontrastoway z haasem wzmoonej aktywnoci w gównej hali zaadunkowej. Spunkmeyer siedzia w cylindrycznej kabinie wielkiej adowarki, która przypominaa szkielet mechanicznego sonia, z tym, e bya od sonia znacznie potniejsza. Rkawicowate uchwyty, w których tkwiy rce i stopy, odczytyway ruchy czowieka, przekazyway je stalowym ramionom i nogom maszyny, a te zwielokrotniay si operatora kilkanacie tysicy razy.
Spunkmeyer wsun dugie, wzmocnione pancerzem apy pod rzd kontenerów ustawionych na wyadowanym po brzegi rusztowaniu ze sprztem bojowym i wyj pojemnik zawierajcy maokalibrowe pociski taktyczne. Pynnymi, lekkimi ruchami zewntrznych protez zoy swe brzemi w adowni promu. W trzewiach maego stateczku rozlegy si natychmiast odgosy metalicznych szczkni i pobrzkiwa: adownia przyja skrzyni i automatycznie umocowaa j w odpowiednim miejscu. Spunkmeyer ruszy w poszukiwaniu nowego ciaru. adowarka bya mocno poobijana i uwalana smarem. Na jej grzbiecie widnia ledwo widoczny napis: Gsienica.
Inni onierze obsugiwali niewielkie cigniki lub wysigniki o mniejszym udwigu. Czasami wykrzykiwali co do siebie, ale na tym koniec - zaadunek i wszystkie operacje przedstartowe przebiegay bez rozmów. I bez wypadków, bo czonkowie zespou Gormana wspódziaali ze sob niczym tryby na wpó metalowej, na wpó organicznej maszynerii. Harowali w stosunkowo ciasnym pomieszczeniu, w pomieszczeniu, gdzie nieustannie pracoway niebezpieczne maszyny, a mimo to nikt nikogo nawet nie zadrasn. Caoci robót kierowa Hicks. Na elektronicznym manifecie skrela pozycj za pozycj, a od czasu do czasu, gdy kolejna faza przygotowa do zrzutu dobiegaa koca, z zadowoleniem kiwa do siebie gow.
W zbrojowni Wierzbowski, Drake i Vasquez czycili bro lekk. Ich palce poruszay si z precyzj automatów, które mocoway sprzt w adowni promu. Rozkadali strzelby, pistolety i karabiny, wyjmowali z nich malekie pytki obwodów scalonych, sprawdzali je, zdmuchiwali kurz i zabkane drobinki paku, nastpnie wsuwali z powrotem w trzewia lnicych, metalowo-plastikowych narzdzi mierci.
Vasquez zdja z póki swój elpeem, umiecia go z czuoci w uchwytach elektronicznego warsztatu i z pomoc komputera rozpocza ostatni sprawdzian broni. Logiczny pistolet maszynowy zaprojektowano tak, by operator móg go na siebie woy niczym ubranie. Wyposaono go w integralny system samonaprowadzania, w niezaleny system poszukiwawczo-detekcyjny i w precyzyjne zawieszenie przegubowo-piercieniowe, które reagowao na kady, najmniejszy nawet ruch strzelca. Elpeem móg praktycznie wszystko. Nie potrafi tylko zwolni wasnego spustu.
Vasquez pracowaa i umiechaa si jak do ukochanego dziecka. Byo to dziecko trudne, skomplikowane, ale Vasquez wiedziaa, e pupilek nie zawiedzie, e obroni przed zem i j, i jej kolegów. Darzya go wiksz dbaoci i wyrozumiaoci ni któregokolwiek z kompanów.
Drake doskonale j rozumia. On te rozmawia ze swoj broni, aczkolwiek byy to rozmowy nieme. aden z kumpli nie widzia w tym niczego nienormalnego. Bo wszyscy wiedzieli, e zabijacy z piechoty kolonialnej s troch niezrównowaeni, a operatorzy elpeemów w szczególnoci. Elpeemowcy traktowali bro jak cz wasnego ciaa. W przeciwiestwie do kolegów, ich jedyn funkcj byo obsugiwanie mierciononych pistoletów. Drake i Vasquez nie musieli zawraca sobie gowy zdobywaniem biegoci w pracy na sprzcie telekomunikacyjnym, pilotowaniem promu, nie musieli kierowa transporterem opancerzonym czy nawet pomaga przy zaadunku. Musieli robi tylko jedno: strzela. Bo ich specjalizacj bya mier.
Oboje kochali swoj prac.
Ale nie wszyscy byli równie zajci jak onierze. Burke skoczy ju to, co mia do zrobienia, a Gorman powierzy nadzór nad przygotowaniami Apone'owi. Stali wic z boku i obserwowali krztanin.
- Kolonici wci milcz? - spyta obojtnie Burke. Gorman pokrci gow i zanotowa co w elektronicznym notatniku; najpewniej co zwizanego z procedur zaadunkow.
- Nie przechwycilimy nawet jednej zbkanej fali nonej. Nic. Cisza. Na wszystkich kanaach.
- I jestemy absolutnie pewni, e to nie satelita przekanikowy?
- Bishop twierdzi, e sprawdzi go bardzo starannie i e aparatura doskonale reaguje na kade polecenie. Mówi, e kiedy wchodzilimy na orbit, za pomoc satelity przesa na Ziemi standardowy sygna kontrolny. Za kilka dni powinnimy dosta odpowied i jeli j dostaniemy, bdzie to ostateczne potwierdzenie jego diagnozy. Ale Bishop jest pewien, e seria testów, które sam przeprowadzi, gwarantuje niezawodno wszystkich systemów.
- A wic rozwizania zagadki trzeba szuka gdzie na powierzchni Acherona.
Gorman kiwn gow.
- Czego spodziewalimy si od samego pocztku. Burke myla chwil i spyta:
- A co z cznoci lokaln? Przecie s tam wideonadajniki, baza musi nawizywa kontakt z operatorami cigników, musi utrzymywa czno z procesorami atmosferycznymi, eby przekazywa i odbiera od nich dane, prawda?
Porucznik pokrci smutno gow.
- Jeli kto tam w ogóle z kim gada, robi to za pomoc sygnaów dymnych albo luster. Jeeli nie liczy szumów generowanych przez lokalne soce, spektrum elektromagnetyczne nie istnieje. Nie ma go, po prostu go nie ma.
Burke wzruszy ramionami.
- No có, nie oczekiwalimy niczego innego. Ale zawsze bya nadzieja.
- Wci jest - odrzek Gorman. - Moe kolonici zoyli na przykad masowe luby milczenia? Moe to jaka zbiorowa psychoza, napad przygnbienia?
- luby? Dlaczego mieliby skada luby?
- A skd ja mog wiedzie? Ot, choby masowe nawrócenie si na religi wymagajc ciszy radiowej.
- Taa. Moe...
Burke chcia wierzy Gormanowi, Gorman Burke'owi. aden z nich ani przez chwil nie wierzy drugiemu. Bo milczenie kolonistów nie byo milczeniem z wyboru. Ludzie lubi rozmawia, a kolonici w szczególnoci. Mieliby dobrowolnie wyczy wszystkie urzdzenia cznoci? Nigdy.
Ripley obserwowaa chwil Gormana i Burke'a, po czym skupia uwag na nie zakoczonym jeszcze procesie zaadunku oraz na czynnociach przedstartowych. Widziaa ju wojskowy prom zrzutowy, na filmie, ale pierwszy raz ogldaa go z bliska. I poczua si jakby troch bezpieczniej. Potnie opancerzony, dysponujcy przeogromn si ognia, wyglda jak gigantyczna czarna osa. Akurat kiedy patrzya, do adowni wprowadzono szeciokoowy transporter opancerzony. Mia konstytucj le wyprofilowanej sztaby elaza. By niski, przysadzisty i czysto funkcjonalny.
Wyczua jaki ruch i potknwszy si odskoczya w bok.
Zmierza w jej stron Frost, pchajc przed sob wózek wyadowany jakim skomplikowanym sprztem niewiadomego przeznaczenia.
- Z drogi prosz - rzuci grzecznie.
Przeprosia go, cofna si i znów musiaa ucieka, tym razem w innym kierunku, eby nie wpa na Hudsona.
- Przepraszam. - Nawet na ni nie spojrza, koncentrujc si na prowadzeniu widlaka.
Klnc w duchu, ruszya przez zorganizowany chaos w poszukiwaniu Apone'a. Starszy sierant gawdzi z Hicksem na temat wykazu kontrolnego, który uwanie przegldali. Ripley stana z boku i milczc czekaa, a sierant zauway jej obecno.
- Ma pani co do mnie? - spyta ciekawie.
- Owszem. Czuj si tu jak pite koo u wozu i mam do siedzenia z zaoonymi rkami.
Na twarzy Apone'a wykwit szeroki umiech.
- Wszyscy mamy tego do. I co w zwizku z tym?
- Nie macie tu dla mnie czego do roboty?
Podrapa si po gowie, zerkajc niepewnie na Ripley.
- No nie wiem... A tak w ogóle to co pani umie?
Wycigna rk.
- Umiem to obsugiwa. Jestem operatorem portowym drugiej klasy. Robi karier w nowym zawodzie.
Apone poszed wzrokiem za jej rk. Najwiksza adowarka Sulaco odpoczywaa w niszy remontowej. Ludzi Apone'a cechowaa wszechstronno, ale przede wszystkim byli onierzami. Naleeli do korpusu piechoty kolonialnej, nie do brygady robotniczej. Dodatkowa para rk bardzo by si przydaa, zwaszcza e rce te odlano ze stopów tytanu.
Hicks przybra sceptyczny wyraz twarzy, Apone za, z równym sceptycyzmem, rzuci:
- Wie pani, to nie zabawka...
- Nie szkodzi, do Boego Narodzenia daleko - odpara lapidarnie.
Sierant cign usta.
- Druga klasa portowa, h?
W odpowiedzi zrobia w ty zwrot, pomaszerowaa w stron maszyny, wspia si po szczeblach drabinki i usiada w kabinie zabezpieczonej pancern klatk. Szybki rzut oka na desk rozdzielcz i zgodnie z wczeniejszymi przypuszczeniami stwierdzia, e adowarka róni si nieco od tych, na jakich pracowaa w porcie. Chyba jaki nowszy model, pomylaa. Trzasna kilkoma przecznikami i wczya silnik W brzuchu maszyny rozleg si basowy jk, który szybko przeszed w monotonny, cichy szum.
Rce i stopy wsuna w otwory rkawicowatych uchwytów. Niczym skamieniay dinozaur nagle przywrócony yciu maszyna wyprostowaa tytanowe apy, dwigna si w gór i dudnic po stalowej pododze, ruszya ku cianie kontenerów. Wysuna olbrzymie szpony, opucia je i wbia w uchwyty none pojemnika stojcego najwyej. Ripley zdja kontener ze sterty i zawrócia w stron Hicksa i Apone'a.
- Gdzie to postawi? - spytaa przekrzykujc szum silników.
Hicks zerkn na sieranta i uniós z aprobat brew. Przygotowania osobiste szy w takim samym tempie jak zaadunek promu, ale ze znacznie wiksz starannoci. Mogo nawali wszystko: transporter opancerzony, sprzt, jakim go wypchano, czno, wspomaganie, ale aden onierz nigdy nie dopuciby do tego, eby zawioda go wasna bro. Bo kade z nich, czy to mczyzna, czy kobieta, byo w stanie prowadzi i wygra ma wojn. Bez niczyjej pomocy.
Najpierw sprawdzili, czy pancerne kamizelki nie s przypadkiem odksztacone lub pknite. Póniej woyli specjalne buty, odporne na wpyw praktycznie kadych warunków atmosferycznych, nie poddajce si kwasom, zbom czy kom. Potem przysza kolej na samowystarczalne zasobniki plecowe, dziki którym delikatna istota ludzka moga przetrwa ponad miesic we wrogim dla siebie rodowisku. Nastpnie wszyscy zaoyli mocne uprze, które przytrzymyway ich zapobiegajc urazom, jakich mogli si nabawi czy to podczas szaleczego lotu promem zrzutowym, czy podczas jazdy transporterem po cikim terenie. Póniej hemy chronice czaszk i osony na oczy. I jeszcze zestawy tele zapewniajce czno z promem, z transporterem i z kumplami ubezpieczajcymi tyy.
Palce migay po zatrzaskach i zapiciach. Pewnie, pynnie. Kiedy wszystko zostao ju sprawdzone i przygotowane do dziaa bojowych, caa procedura rozpocza si od pocztku. A kiedy i ona dobiega koca, minut czasu, jaka im pozostaa - jeli w ogóle pozostaa - spdzali na ogldzinach sprztu ssiada.
Apone przechadza si midzy swoimi ludmi, dyskretnie ich kontrolujc, chocia wiedzia, e lustracja jest cakowicie zbdna. Sierant by jednak zwolennikiem starej, pedantycznej szkoy przetrwania. Nie dopity zatrzask? Przeoczona sprzczka? Naleao to poprawi teraz, ju, bo póniej, gdy sprawy przybieray zy obrót, wszelkie zaniedbania okazyway si zwykle fatalne w skutkach.
- Rusza si, dziewczyny! Na lini wymarszu! Szybciej, szybciej! Nie spa mi tam!
Bezadnie, po dwóch, po trzech, rozgadani i podekscytowani, ruszyli w stron promu. Gdyby tylko zechcia, Apone móg ich ustawi, kaza sformowa pikny szereg, wyrówna krok, ale jego ludzie do piknych nie naleeli i nie zamierza im mówi, jak maj chodzi. Z zadowoleniem powita fakt, e nowy porucznik nauczy si ju trzyma jzyk za zbami. Rozmawiajc pógosem, wchodzili do promu. Nie powieway im flagi i sztandary, nie przygrywaa orkiestra, choby z magnetofonu. Ich hymnem byy wizanki znanych, niele ju zuytych przeklestw, jakie do siebie puszczali: wyzywajco-prowokujce sowa, wypowiadane przez ludzi majcych wkrótce stawi czoa mierci. Apone kl razem z nimi. Bo piechota zawsze kla, od tysicy lat. Bo onierze wiedzieli, e w mierci, e w umieraniu, nie ma nic szlachetnego. Tylko irytujce poczucie ostatecznoci.
Gdy znaleli si w promie, od razu wsiedli do transportera; transporter mia opuci adowni w chwili, gdy prom osidzie na powierzchni planety. Lot bdzie przez to koszmarnie niewygodny, ale onierzy Korpusu Piechoty Kolonialnej nikt nigdy nie rozpieszcza.
Jak tylko usiedli, zabezpieczono drzwi i rozleg si klakson sygnalizujcy rozhermetyzowanie adowni Sulaco. Roboty serwisowe w popochu szukay schronienia. Zamrugay wiata ostrzegawcze.
onierze siedzieli naprzeciwko siebie, w dwóch rzdach. Midzy rzdami biego wskie przejcie. W otoczeniu osików ubranych w wielkie, niezdarne pancerze Ripley czua si maa i bezbronna. Oprócz ubrania subowego miaa na sobie tylko kurtk lotnicz i suchawki na uszach. Nikt nie zaoferowa jej choby pistoletu.
Hudson by zbyt podekscytowany, eby usiedzie na miejscu. Wezbrany strumie adrenaliny zrobi swoje i kapral renice mia jak spodki od herbaty. Ruchy drapiene, nerwowe - grasowa w przejciu niczym kot gotujcy si do skoku. Chodzi i wyrzuca z siebie nieustanny potok psychastenicznej paplaniny; w maej, zamknitej przestrzeni wszyscy musieli go znosi.
- Jestem gotowy, syszycie, jestem gotowy do akcji. Nie wierzycie? Jestem najlepszy, jestem najlepszy z najlepszych, nie ma na mnie haka, nie wazi mi w drog, nie zaczyna, nie ze mn... Hej, Ripley! ,
Posaa mu spojrzenie bez wyrazu.
- Nie martw si, panienko. Obronimy ci. Ja i mój oddzia. Wiesz, kim oni s? To maszyny do zabijania, maszyny doskonae! Spójrz no tylko. - Uwaajc na bezpiecznik, trzasn przecznikami bezodrzutowego serwodziaka zamocowanego w stojaku na górnej póce. - To jest dziao zaporowe wyposaone w niezaleny, laserowo-czsteczkowy system samonaprowadzania. Cacuszko, nie? Szuuuuuu! I pó miasta szlak trafi. Mamy tu inteligentne pociski taktyczne, strzelby impulsowe z fazownikami plazmy, granatniki, mamy dziaka sonicznie-elektroniczne, mamy atomówki-bezpudówki, mamy noe, dzidy...
Hicks wycign rk, chwyci Hudsona za uprz, szarpn i posadzi kaprala na wolnym miejscu obok siebie. Mówi cicho, ale Ripley go usyszaa.
- Daj se spokój.
Hudson nagle spotulnia.
- Jasne, Hicks.
Ripley podzikowaa Hicksowi skinieniem gowy. Moda twarz, stare oczy, mylaa, przygldajc si starszemu kapralowi. Widzia zbyt wiele ni w swoim czasie powinien. Prawdopodobnie wicej, ni chcia. Z ulg przyja cisz, jaka zapada po monologu Hudsona. W ciszy i tak czaio si do histerii. Nie miaa ochoty na wicej.
Kapral pochyli si ku niej.
- Niech pani nie zwraca na niego uwagi - szepn. Niech pani na nikogo nie zwraca uwagi. Oni wszyscy s tacy sami, ale kiedy przyjdzie co do czego, nie znajdzie pani lepszych.
- Jeli zobacz, e umie strzela tak samo jak gada, to cinienie mi troch spadnie.
Hicks wyszczerzy zby w umiechu.
- Tym niech si pani nie martwi. Hudson jest cznociowcem, ale to specjalista od walk w terenie zabudowanym, jak kady z nas.
- Pan te?
Usiad wygodniej. By zadowolony, zwarty i gotowy. - Nie przyleciaem tutaj, eby prowadzi pizzeri - odrzek.
Jkny silniki. Prom drgn, gdy chwytaki wysuny go z adowni Sulaco.
- Ludzie - wymamrota Frost - czy kto sprawdza drzwi? Jak ich dobrze nie zamknlimy, zaraz wylecimy z tej trumny i wyldujemy na dnie promu.
- Spoko, dzieci - rzeka Dietrich. - Sama je sprawdzaam. Jestemy bezpieczni jak u mamusi. Nasz szeciokoowiec ruszy dopiero wtedy, kiedy usidziemy gdzie trzeba, nie wczeniej.
Frostowi wyranie ulyo.
Silniki gray coraz goniej. Wyszli z zasigu sztucznego pola grawitacyjnego Sulaco i odki podjechay im do garde. Byli teraz wolni i spokojnym dryfem odpywali od wielkiego transportowca. Wkrótce, w bezpiecznej odlegoci od statku, silniki zagrzmi pen moc. G-zero: niewakie rce i nogi popyny, ale ciaa - dziki uprzom mocujcym - ani drgny. Ryk silników. Transporter rozdygota si gwatownie. Grawitacja powrócia, biorc na ludziach odwet.
Burke sprawia wraenie czowieka, który wsiad na luksusowy jacht i rozkoszujc si socem Jamajki, pynie sobie na ryby. Umiechnity od ucha do ucha, nie móg si ju doczeka prawdziwej przygody.
- Nareszcie ruszamy, prosz pastwa! - wykrzykn.
Ripley zamkna oczy i prawie natychmiast je otworzya. Wszystko, byle nie to. Czer wewntrznej strony obu powiek, niczym malekie wideoekraniki, tryskaa snopami obkanych iskier i wianuszkami szybujcych zielonkawych plam. W plamach majaczyy koszmarne cienie. Spite, pewne siebie twarze Frosta, Crowe'a, Apone'a i Hicksa byy widokiem znacznie mniej stresujcym.
W kabinie promu Spunkmeyer i Ferro trzymali stery i uwanie obserwowali wskaniki kontrolne. W miar wzrostu prdkoci w transporterze roso przecienie. Ten i ów z trudem opanowywa drenie ust. Nikt nic nie mówi. Prom run ku atmosferze planety.
Pod nimi ziaa szara otcha. Ciemna warstwa chmur spowijajca powierzchni Acherona staa si nagle czym wicej ni perowo lnic awic, któr podziwiali z góry. Atmosfera bya gsta i niespokojna. Wrzaa nad pustyniami i martwymi skaami, czynic wiat niewidzialnym. Postrzegay go tylko i wycznie skomplikowane detektory i emitory sygnaów lustrzanych.
Prom przebi górn warstw prdów atmosferycznych, wstrzsn si i zachybota. Kierowany wprawn rk Ferro, otoczony rozszalaymi strumieniami pyu, stateczek walczy z huraganow nawanic.
W interkomie zabrzmia lodowato spokojny gos Ferro.
- Przechodz na skaner... Nic. Widzialno zerowa. Idealne miejsce na piknik. Co za kupa gówna...
- Dwa cztery zero. - Spunkmeyer by zbyt zajty, eby odpowiedzie w tym samym stylu. - Zejcie nominalne do powierzchni. Kadub nam zaczyna troch jonizowa.
Ferro rzucia okiem na wskanik.
- Mocno?
Nie. Filtry z tym sobie poradz. Wiatr dwiecie plus. - Midzy ich stanowiskami oy martwy dotychczas ekran, pokazujc topograficzny model obszaru, nad którym lecieli. - Jest skaner powierzchniowy - zameldowa i doda: - A czego si spodziewaa, Ferro? Tropikalnych play? Trzasn dwigienkami trzech przeczników. - Zaczynaj si prdy cieplne. Nono pionowa nieprzewidywalna. Bdzie karuzela.
- Jasne. - Wcisna przycisk. - Wszystko zgodnie z programem. Przynajmniej pogoda si tu nie zmienia. Zerkna na wskanik. - Przed nami turbulencje. I to ostre.
W interkomie jej gos zabrzmia ywo i energicznie.
- Tu Ferro. Sami widzicie, co si tam na dole dzieje. Letni wietrzyk to nie jest. Uwaga na tyki, bo wam poodpadaj.
Ripley ogarna wzrokiem onierzy stoczonych w ciasnym wntrzu transportera. Hicks osun si w uprzy i, pochylony, w najlepsze spa. Wygldao na to, e gwatowne wstrzsy zupenie mu nie przeszkadzaj. Inni siedzieli spokojnie, patrzc w pustk, rozmylajc o swoich sprawach. Hudson gada do siebie bezdwicznie i niesyszalnie. Jego wargi poruszay si nieprzerwanie, wyrzucajc potok niemych sów. Nie usiowaa ich odczyta.
Burke z profesjonalnym zainteresowaniem przyglda si cianom transportera. Naprzeciwko niego siedzia Gorman. Zblad, zacisn powieki, czoo i szyj mia zroszone kropelkami potu. Jego rce nieustannie si poruszay, rozmasowujc kolana. Zesztywniay mu nogi czy ze strachu zwilgotniay donie...? mylaa Ripley. Moe do niego zagada? Czasami to ludziom pomaga.
- Ile ma pan za sob zrzutów, poruczniku? - spytaa.
Otworzy oczy, nieprzytomnie zamruga.
- Trzydzieci osiem. Symulowanych.
- A bojowych? - spytaa uszczypliwie Vasquez.
Gorman próbowa odpowiedzie tak, jak gdyby ilo zrzutów bojowych nie miaa adnego znaczenia. W czym sprawa? To przecie niewane.
- Dwa. Trzy, cznie z tym. A bo co?
Vasquez i Drake wymienili szybkie, wymowne spojrzenia. Nie musieli nic mówi. Ripley wbia oskarycielski wzrok w Burke'a, który zareagowa z obojtn bezradnoci. Jego mina mówia: Czego si czepiasz? Jestem przecie cywilem i nie mam wpywu na decyzje personalne wojskowych.
Co byo oczywicie wierutn bzdur, ale kótnie niczego by teraz nie zmieniy - Acheron lea daleko poza zasigiem ziemskiej biurokracji. Zagryza wic doln warg, eby nie pokaza po sobie, jak j to zdenerwowao. Gorman sprawia wraenie oficera w miar kompetentnego. Poza tym, w razie konfrontacji czy walki dowodzenie przejmie Apone. Apone i Hicks.
W interkomie wibroway teraz gosy pilotów. Dogryzali sobie i wymieniali arciki. Ferro bya lepsza; wygrywaa trzy do jednego. W wolnych chwilach, kiedy nie dowcipkowali i nie narzekali, sterowali promem.
- Zwrot przed kocowym podejciem - mówia Ferro. - Od siedem - zero - dziewi. Schodz.
- Jak zejdziesz na dobre, przynios ci kwiatki - mrukn Spunkmeyer. Stary lotniczy dowcip. Ferro pucia go mimo uszu.
- Uwaaj na swój ekran. Nie mog tego bydlaka prowadzi i gapi si jednoczenie na wskanik uksztatowania terenu. Zaraz wpakujesz nas w jak gór. - Chwila ciszy. - Gdzie jest ta cholerna latarnia kierunkowa?
- U mnie cisza - odrzek spokojnie Spunkmeyer. Pewnie siada razem z ca sieci.
- Co ty pieprzysz? Latarnie i markery maj niezalene zasilanie.
- Jasne. To sama jej sobie poszukaj.
- Szlag by to... Zaraz zobacz kogo wymachujcego czerwon chorgiewk.
Cisza. Nikt z grupy Gormana nie wydawa si zaniepokojony czy zdenerwowany. Ferro i Spunkmeyer ldowali ju w gorszych warunkach i zawsze siadali miciutko niczym piórko przy bezwietrznej pogodzie.
Znów usyszeli gos Ferro.
- Wiatr zela. Latawce mona puszcza. Postaramy si go utrzyma przez chwil w maksymalnie stabilnej pozycji, ebycie mogli rozpakowa swoje zabawki.
Nage poruszenie wród onierzy. Ostatnie przygotowania przed ldowaniem. Gorman rozpi uprz i ruszy przejciem do centrum dowodzenia taktycznego w przedniej czci transportera. Nie chcc przeszkadza onierzom, Burke i Ripley poszli za nim.
Wcisnli si do niewielkiego pomieszczenia. Gorman usiad za konsolet. Burke stan za fotelem i móg teraz zaglda porucznikowi przez rami. Ripley odnotowaa z zadowoleniem, e jeli chodzi o sprawno techniczn, Gormanowi niczego na szczcie nie brakowao. Wyranie mu ulyo i cieszy si, e wreszcie ma co do roboty. Niczym organista wydobywajcy dwiki z klawiszy i pedaów, oywia palcami kolejne wskaniki i ekrany.
Z kabiny promu doszed ich gos Ferro. Pobrzmiewaa w nim delikatna nutka triumfu.
- Namierzyam w kocu t latarni. Sygna jest saby, ale wyrany. I rozchmurzyo si troch. Mona przej na optyczn. Widzimy Hadley.
- I jak wyglda? - rzuci do mikrofonu Gorman.
- Jak reklamówkach - odrzeka z ironi. - Najpikniejszy zaktek w Galaktyce. Nic tylko przyjeda tu na wakacje. Masywne budowle, zapuszczone. Jest kilka wiate, wic tu i ówdzie maj jednak jakie zasilanie. Z tej odlegoci trudno powiedzie, czy to zwyczajne lampy, czy wiata ostrzegawczo-awaryjne. Zreszt niewiele ich tam. Moe trafilimy na por snu. Tak czy siak, wol ju dwa tygodnie na Antarktydzie.
- Spunkmeyer? A twoje wraenia?
- Bdziecie musieli uwaa na wiatr, to na pewno. Z tego, co widz, nikt ich chyba nie zbombardowa. Budowle wydaj si nietknite. Ale patrzymy z góry, wiato jest kiepskie, mog si myli. Jestemy tu zbyt zajci, eby uruchomi skaner i dokadnie przeczesa teren. Bardzo nam przykro.
- Nic nie szkodzi. Zajmiemy si tym osobicie.
Gorman przeniós wzrok na rzdy monitorów. Im bliej ldowania, tym wydawa si pewniejszy siebie. Moe ma tylko lk wysokoci...? - zastanawiaa si Ripley. Jeli tak, bdzie moga wreszcie odetchn.
Oprócz monitorów taktycznych w konsolet wbudowano kilkadziesit malekich ekraników, po dwa na kadego onierza. Pod wszystkimi widniay tabliczki z nazwiskami. Rzd górny przekazywa obraz z kamer zamocowanych na hemach bojowych. Dolny wywietla informacje o stanie organizmu: EEG, EKG, czstotliwo oddechu, puls, ostro widzenia i tak dalej. Nadzorujcy monitory dysponowa tak iloci danych, e w kadej chwili móg bezbdnie ustali, a w jakim stanie psychofizycznym znajduje si dany onierz.
Nad podwójnym rzdem malekich ekraników, nieco z boku, usytuowano monitory wiksze, dziki którym pasaerowie transportera mogli oglda wszystko to, co dziao si wokó pojazdu.
Gorman wcisn kilka przycisków. Ukryte czujniki pisny i posusznie zareagoway na komend.
- Wyglda niele... - mrukn ni to do siebie, ni do obserwujcych go cywilów. - Przygotowa si.
Ripley z miejsca wypatrzya, e strzaki wskaników cinienie krwi ani drgny, co byo zdumiewajce. A puls adnego z onierzy nie przekracza siedemdziesiciu piciu uderze na minut!
Na jednym z monitorów zamiast wntrza transportera wida byo niewyrane pasy zakóce.
- Drake, sprawd swoj kamer - rozkaza Gorman. - Nie mam obrazu. Frost, poka mi Drake'a. Moe to jakie uszkodzenie zewntrzne.
Obraz na monitorze Frosta zmieni si, pokazujc osonit hemem twarz operatora elpeemu. Drake grzmotn si w gow zasilaczem. Jego ekran natychmiast oy.
- Teraz w porzdku. Daj mi panoram. Obró si troch.
Drake obróci si.
- Wpadlimy na to jeszcze w szkóce - tumaczy obserwujcemu go dowódcy. - Trzeba tylko pamita, eby uderzy w lew stron hemu, bo inaczej nie dziaa.
- A jeli uderzysz w praw? - spytaa ciekawie Ripley.
- Przeadujesz czujnik regulujcy cinienie wewntrzne - odrzek. - Takie malestwo, które utrzymuje ci hem na gowie, - Drake umiechn si do kamery krwioerczym umiechem. - Przeadujesz go i gaki oczne imploduj, a mózg eksploduje.
- Mózg? Jaki mózg? - prychna Vasquez.
Drake zamierzy si akumulatorkiem, próbujc trzasn j w praw stron hemu.
Apone uciszy ich. Doskonale wiedzia, e bez wzgldu na to, czy kamera Drake bdzie funkcjonowa prawidowo czy nie, operator elpeemu przy pierwszej sposobnoci zdejmie hem i zaoy t koszmarn, sflacza czapeczk, a Vasquez kolorow chustk. To oczywicie ubiór nie regulaminowy. Ale oboje twierdzili, e hemy utrudniaj ruch celowników i skoro tak uwaali, Apone nie zamierza z nimi dyskutowa. Mogli nawet ostrzyc si na zero i walczy z nagimi czaszkami, byle tylko celnie strzelali.
- No dobra. Druyna A, zbiera si. Jeszcze raz sprawdzi systemy awaryjne i zasilacze. Co nie bdzie grao i padniecie mi trupem zaraz po wyjciu, podczas rozwijania szyku bojowego. Wtedy si, cholera, do was dobior. Jak to straszydo was nie zaciuka, zaciukam was ja, osobicie. No, rusza si, rusza. Macie tylko dwie minuty. - Zerkn w prawo. - I niech kto wreszcie obudzi Hicksa.
Ten i ów parskn gonym miechem.
Ripley spojrzaa na biomonitor, pod którym widniaa tabliczka z nazwiskiem kaprala, i te nie moga powstrzyma si od umiechu. Wykresy i liczby na ekranie charakteryzoway osobnika straszliwie znudzonego. Zastpca Apone'a spa snem gbokim i zdrowym; akurat przechodzi faz REM. Pewnie ni o socu i o agodnym, balsamicznym klimacie, mylaa Ripley. Szkoda, e nie umiaa tak odpoczywa. Kiedy... Kiedy, owszem, tak. Moe znów si nauczy? Gdy ekspedycja dobiegnie koca...?
W transporterze rozgorzaa gorczkowa krztanina. Rozdawano zasobniki plecowe i bro. Vasquez i Drake pomagali sobie przy nakadaniu skomplikowanych uprzy elpeemów.
Gówny ekran w centrum operacyjnym pokazywa to, co widzieli Spunkmeyer i Ferro. Dokadnie przed nimi strzela w niebo idealny stoek metalowego wulkanu, plujcy w chmury gorcymi gazami. Zewntrzne mikrofony tumiy nieco ryk procesora.
- Ile takich tu jest? - spytaa Ripley Burke'a.
- Trzydzieci albo co koo tego. Nie wiem, gdzie dokadnie s, nie znam namiarów. S rozrzucone po caej planecie. Waciwie nie, nie rozrzucone. S tak rozlokowane, eby zapewni optymaln emisj gazów do atmosfery. Kady jest w peni zautomatyzowany, a ich wydajno jest kontrolowana z Centrum Operacyjnego w Hadley. Intensywno emisji jest dostosowana do aktualnego skadu powietrza. Kiedy, kiedy atmosfera stanie si prawdziwie ziemska, wycz si samoczynnie. Ale do tego czasu bd pracoway na okrgo, ca dob, przez nastpne dwadziecia, trzydzieci lat. S drogie i niezawodne. Tak przy okazji, to nasz produkt.
Przy gigantycznej, masywnej wiey prom wyglda jak maleki dryfujcy pyek. Robia wraenie. Jak wszyscy ci, których praca zawioda w kosmos, Ripley syszaa o urzdzeniach terraformacyjnych, ale nigdy nie sdzia, e kiedykolwiek ujrzy je na wasne oczy.
Gorman poruszy dwigni, obróci zewntrzne kamery i skierowa je lekko w dó. Ujrzeli przed sob milczce dachy niskich zabudowa.
- Trzymaj na czterdziestu - rozkaza Ferro przez mikrofon konsolety. - Zatocz wolny krg nad kompleksem. Nie sdz, bymy co zauwayli, ale takie s przepisy, wic zrobimy krg.
- Nie ma sprawy - odpowiedziaa. - Ale trzymajcie si tam. Kiedy bdziemy schodzili po spirali, moe troch rzuca. Pamitajcie, e to nie samolot, tylko parszywy prom zrzutowy. Wyrafinowane manewry suborbitalne nie nale do jego najmocniejszych stron.
- Róbcie, co mówi, kapralu, i przestacie ju gada.
- Taa jest, panie poruczniku. - Ferro dodaa co jeszcze, tym razem cicho, i mikrofon tego nie wychwyci. Ripley wtpia, czy byo to co pochlebnego.
Robili krg nad miastem. Midzy budynkami nie zauwayli adnego ruchu.. Kilka wiateek, które dostrzegli ju wczeniej, wiecio nadal. W tle syszeli nieustanny ryk procesora.
- Wszystko cae i nienaruszone - skonstatowa Burke. - Moe rozoya ich jaka zaraza?
- Moe - mrukn Gorman. Te budowle, myla, te budowle wygldaj jak wraki staroytnych statków na dnie morza... - Sierancie - rzuci ostro - zaczynamy.
Kabina osobowa transportera. Apone wsta i przytrzyma si uchwytu; dmcy nieustannie wicher mocno koysa promem. Sierant spojrza na swoich onierzy.
- No dobra. Syszelicie, co powiedzia porucznik. Chc, eby tym razem wyjcie i rozwinicie szyku byo na medal, jasne? uwaajcie na tych przed wami. Kto komu nastpi na odcisk, dam mu kopa w dup i wróci na statek, zrozumiano?
- Czy dajesz na to sowo, Apone? - spyta niewinnie Crowe.
Wierzbowski rozcign usta w umiechu.
- Hej, Crowe, chcesz do mamusi?
- Szkoda, e jej tu nie ma - odrzek szeregowy. - Podog by wami zamiataa.
Ruszyli w stron przedniej luzy, przeciskajc si koo centrum dowodzenia. Vasquez trcia okciem Ripley.
- Zostajesz? - spytaa.
- Nie rusz si std na krok.
- Tak mylaam. - I Vasquez posza dalej, wbijajc wzrok w ty gowy Drake'a.
- Siadamy szedziesit metrów od masztu telemetrycznego, z tej strony - rozkaza Gorman przesuwajc obiektyw kamery. W dole wci nie dostrzegali ani ladu ycia. Na "jazda" natychmiast startujecie. Potem wejdcie w jak spokojn chmurk i pene pogotowie bojowe, zrozumiano?
- Zrozumiano - odpara subicie Ferro.
Apone nie odrywa wzroku od chronometru wmontowanego w rkaw skafandra.
- Dziesi sekund... Uwaga!
Na wysokoci stu pidziesiciu metrów nad ldowiskiem kolonii automatycznie wczyy si zewntrzne wiata promu. Potne reflektory rozpraszay mrok na zadziwiajc odlego. Asfalt by mokry i upstrzony naniesionym przez wiatr mieciami, co nie przeszkodzio, e Ferro wykonaa precyzyjny i dokadnie wyliczony manewr ldowania. Hydrauliczne apy zneutralizoway wstrzs, gdy tony metalu spoczy na powierzchni Acherona. Sekundy póniej z adowni promu wytoczy si z rykiem transporter i penym gazie zacz ucieka od macierzystego statku. Ledwie dotknwszy asfaltu ldowiska, prom wystartowa i grzmic silnikami, znikn w mrocznych przestworzach.
Transporter pdzi w stron najbliszego z milczcych budynków kolonii. Nic nie stano mu na przeszkodzie, nic nie zmaterializowao si z ciemnoci, by stawi mu czoa, by go zaatakowa. Spod masywnych, opancerzonych kó tryskay strugi wody i botnistej mazi. Maszyna zarzucia gwatownie w lewo, tak, e drzwi desantowe znalazy si dokadnie naprzeciwko bramy, za któr leaa kolonia. Nie zdyy si jeszcze dobrze otworzy, kiedy wyskoczy z nich Hudson. Wyskoczy i zacz biec w stron kompleksu. Za nim jego koledzy. Rozwijali tyralier, sprawnie, szybko, eby - nie tracc siebie z oczu - obj jak najwiksz przestrze.
Apone nie spuszcza wzroku z ekranu wzmacniacza optycznego, zamontowanego w osonie hemu. Lustrowa otaczajce ich budynki. Komputer, który stanowi integraln cz skanera, wzmacnia dostpn wizk wiata i maksymalnie j oczyszcza. W rezultacie otrzymywao si obraz pospny i przekontrastowany, ale do przyjcia.
Architektura kolonii bya zdecydowanie prosta, funkcjonalna. Na upikszanie otoczenia czas mia przyj póniej, gdy wichry ucichn i przestan niweczy wszelkie, nawet najskromniejsze wysiki ludzi. Midzy budynkami walay si smagane wiatrem kamienie i okruchy ska; byy za cikie, eby wichura je zabraa. Kawa metalu koyszcy si na nierównym podou tuk beznamitnie w poblisk cian. Burza tumia echo uderze. Nieco dalej migotao nierówno kilka neonów.
W suchawkach onierzy zabrzmia szorstki rozkaz Gormana:
- Pierwsza druyna na lini. Hicks, ustaw swoich ludzi w kordon midzy bram a transporterem. Uwaajcie na tyy. Vasquez, na stanowisko. Wykona.
Podeszli do bramy. Nikt nie oczekiwa, e bdzie na nich czeka komitet powitalny. Nie zakadali te, e - ot tak, po prostu - otworz zamek i bez przeszkód wejd na teren kolonii. A jednak przeyli co w rodzaju lekkiego szoku, gdy przed bram natknli si na dwa cikie spychacze, ustawione przodem do siebie. Blokoway wejcie. Mogo to oznacza tylko jedno: ci w rodku nie chcieli kogo do siebie wpuci. wiadomie i celowo.
Vasquez dotara do traktorów pierwsza. Stana i ostronie zajrzaa do kabiny najbliszego. Po caym wntrzu poniewieray si szcztki roztrzaskanych i rozprutych urzdze sterowniczych. Vasquez przecisna si beznamitnie midzy maszynami i flegmatycznie zameldowaa:
- Wszystko rozwalone w drobny mak. Jakby omem wymóci. Dotara do wrót i szybkim ruchem gowy daa znak Drake'owi, który ubezpiecza j z prawej. Nadbieg Apone. Rzuci okiem na spychacze, podszed do bramy i dotkn pokrte zamka. Obraca nimi na wszystkie strony, próbowa kadej kombinacji. Lampki kontrolne byy martwe. Nie zawiecia si adna.
- Uszkodzony? - spyta Drake.
- Zaczopowany. To rónica. Chod no tu, Hudson. Trzeba zaoy bocznik.
Czas dowcipkowania min. Skupiony Hudson odoy bro i pochyli si nad zamkiem.
- Typowy model - oznajmi po krótkiej chwili. Za pomoc narzdzia, które wydoby z przegródki na pasie, zerwa oson i obejrza mechanizm. - Zaraz si zrobi, panie sierancie.
Mimo zimna i wiatru rozwanymi, zwinnymi ruchami palców zacz sztukowa zerwane obwody. Apone i reszta czekali. I obserwowali.
- Pierwsza druyna - warkn sierant - zbiórka przy bramie gównej.
Tablica, która zerwaa si z zamocowa na wysokich betonowych supach, pojkiwaa i skrzypiaa na wietrze. A wiatr wy wokó nich, szarpic nie tyle ciaa, co nerwy.
Hudson zwar przewody. Lampki kontrolne zamigotay kaprynie. Walczc z warstw pyu zgromadzonego na prowadnicach, zgrzytajc i piszczc olbrzymie wrota drgny i zgodnie z rytmem, w jakim pulsoway wiateka, zaczy si rozwiera. Gdy rozwary si do poowy, utkny. Wystarczyo. A zanadto.
Apone da znak Vasquez. Z wysunit do przodu luf elpeemu wesza do rodka. Za ni reszta.
W gonikach hemów zaskrzecza rozkaz Gormana:
- Druga druyna naprzód. Osania skrzyda, trzyma si blisko siebie. Jak to wyglda, sierancie?
Apone zlustrowa wntrze milczcej budowli.
- Na razie czysto, panie poruczniku. Chyba nikogo nie ma w domu.
- Dobra. Druga druyna, przystpi do rozpoznania. Uwaa na tyy. - Porucznik wygospodarowa moment, eby rzuci okiem na stojc za nim Ripley. - Dobrze si pani czuje? - spyta.
Nagle zdaa sobie spraw, e oddycha za szybko, jak gdyby przed chwil dobiega do mety maratonu. Za na siebie, za na Gormana za jego troskliwo, skina krótko gow. Porucznik wróci do swojej konsolety.
Vasquez i Apone szli szerokim opustoszaym korytarzem. W górze arzyo si kilka niebieskawych lampek. Owietlenie awaryjne, akumulatory na wyczerpaniu. Nie wiadomo od jak dawna pracuj. Ludziom towarzyszy wiatr. Gwizda w metalowej alei. Na pododze - kaue wody. Nieco dalej przestrzelinami w suficie do rodka wpada deszcz. Apone zadar gow. Kamera na hemie zarejestrowaa dowody wymiany ognia i przekazaa obraz do centrum dowodzenia w transporterze.
- Strzelby impulsowe - mrukn tumaczc pochodzenie wyszczerbionych dziur. - Kto tu kiepsko strzela... W centrum dowodzenia Ripley spojrzaa ostro na Burke'a.
- Ludzie zoeni chorob nie biegaj z karabinami i nie strzelaj na olep w swoim domu. Ludzie, którym siad sprzt tele, te tak nie postpuj. Co innego kae im to robi.
Burke wzruszy tylko ramionami i wbi wzrok w ekrany monitorów.
Apone wci patrzy na przestrzeliny. Zrobi min.
- Fatalnie to wyglda... - skonstatowa; bya to opinia natury profesjonalnej, nie estetycznej.
Bo starszy sierant Apone nie tolerowa fuszerki. Oczywicie, tak, to przecie tylko kolonici, tumaczy sobie w duchu. Inynierowie, technicy budowlani, ludzie z obsugi. Nie ma tu onierzy. Moe jeden czy dwóch gliniarzy. Wojska tu nie potrzebowali. Do teraz. A teraz? Dlaczego akurat teraz? Spojrza w gb korytarza, poszukujc odpowiedzi. Ale widzia tylko ciemno. Wiatr naigrywa si z niego.
- Idziemy - rzuci.
Vasquez sza przodem. Ruszaa si bardziej precyzyjnie ni jakikolwiek robot. Lufa elpeemu przesuwaa si nieustannie to w lewo, to w prawo, ogarniajc co kilka sekund kady cal korytarza. Patrzya w dó, ale nie na podog, skupiajc si na detektorze ruchu. Z boku i z tyu pobrzmiewao echo kroków. Tylko przed ni panowaa cisza.
Gorman stuka palcem obok duego czerwonego przycisku.
- Podzieli si i prowadzi rozpoznanie dwójkami. Druga druyna do rodka. Hicks, wejdziesz na górny poziom. Wcz detektor. Zauwaycie co, cokolwiek, natychmiast meldowa.
Kto zaryzykowa kilka taktów a capella z arii Thora, ze Zota Renu, pieni przyzywajcej burz. Chyba Hudson, Ripley jednak nie bya pewna, a nikt si jako nie przyzna. Próbowaa obserwowa wszystkie ekraniki jednoczenie. Kady mroczny zauek korytarza by dla niej bram do piekie, kady cie miertelnym zagroeniem. Z trudem utrzymywaa w miar spokojny oddech.
Hicks wprowadzi swoich ludzi na zapuszczone schody wiodce na drugi poziom. Korytarz, na który wyszli, moe nieco wszy, lecz równie opustoszay, by lustrzanym odbiciem korytarza pod nimi. Mia jeden plus: nie dociera tu wiatr.
Stojc w rodku zwartej grupy onierzy, Hicks wydosta niewielkie metalowe pudeko z przezroczyst szybk. Jak wikszo sprztu na wyposaeniu piechoty kolonialnej, zawierao mechanizm bardzo delikatny, ale z zewntrz byo niezwykle mocno opancerzone. Skierowa je w gb korytarza i manipulowa chwil pokrtami. Na obudowie rozjarzyo si kilka diod. Wskanik ani drgn. Hicks przesun detektorem od prawej strony do lewej.
- Nic - zameldowa. - Ani ladu ruchu, ani ladu ycia.
- Naprzód. - Sdzc po gosie, Gorman przey chyba lekkie rozczarowanie.
Hicks szed, trzymajc przed sob detektor. onierze obstawiali go z przodu, z tyu i z boków. Mijali pokoje i biura. Niektóre drzwi stay otworem, inne zostay na gucho zamknite. Wszystkie wntrza byy do siebie podobne i nie zawieray adnych niespodzianek.
Im dalej szli, tym wyraniejsze widzieli lady walki. Poprzewracane meble, porozrzucane papiery. Dyski magnetyczne do przechowywania danych stratowane na pododze, nieodwracalnie zniszczone. Rzeczy osobiste, tak kosztowne w transporcie, rzucone bezmylnie w kt, roztrzaskane, zdewastowane. Bezcenne ksiki z prawdziwego papieru rozmoke w kauach wody, która cieka z oszronionych rur i z otworów w suficie.
- Wyglda jak mój pokój w akademiku. - Burke chcia by dowcipny. Nie wyszo.
Kilka pomieszcze, które mina druyna Hicksa, nie tylko wywrócono do góry nogami, ale i spalono. Na cianach z metalu i kompozytów widniay czarne, smoliste bruzdy. W kilku pomieszczeniach biurowych wybito potrójne szyby z pancernego szka. Przez otwór wdziera si do rodka wiatr i deszcz. Hicks wszed do jednego z takich biur i podniós ze stou nie dojedzony pczek. Filiank stojc obok wypeniaa woda. Na pododze walay si odamki ciemnego matowego szka. Wyglday jak owady grasujce w kauach.
Tymczasem ludzie Apone'a systematycznie przeczesywali poziom niszy. Dziaali parami, które funkcjonoway jak jeden organizm. Przeszukiwali malekie, skromne pomieszczenia mieszkalne kolonistów, jedno po drugim. Niewiele tam byo do ogldania. Hudson szed tu obok Vasquez, bacznie obserwujc wskanik detektora ruchu. W pewnym momencie podniós wzrok, by spojrze na charakterystyczn plam na cianie. Wiedzia, co to jest, nie potrzebowa do tego skomplikowanych analizatorów elektronicznych: skrzepa krew. Ripley, Burke i Gorman te j widzieli. Nikt nie powiedzia ani sowa.
Nagle detektor Hudsona cichutko pisn. W pustym korytarzu ledwo syszalny dwik zabrzmia wprost oguszajco. Vasquez z broni gotow do strzau obrócia si byskawicznie na picie. Wymienili z Hudsonem szybkie spojrzenia. Hudson skin gow i ruszy wolno do uchylonych, na wpó wyrwanych z futryny drzwi. Podobnie jak ciana wokó nich, byy upstrzone otworami po pociskach ze strzelby impulsowej.
Kiedy kapral usun si z drogi, Vasquez podesza cichutko do zniszczonych drzwi i silnie je kopna. Jeszcze uamek sekundy, jeszcze krótka, króciutka chwila, a zwolniaby spust, siejc w pokoju miertelne spustoszenie.
Na elastycznym kablu zwisaa cika skrzynka przyczowa. Poruszana wiatrem wpadajcym do rodka przez wybite okno, kiwaa si jak wahado i uderzaa o porcz dziecicej koi.
- Detektory ruchu, cholera - rzucia gardowo Vasquez. - Jak ja ich nienawidz.
Zawrócili w stron korytarza.
Ripley patrzya na monitor przekazujcy obraz z kamery Hicksa. Nagle pochylia si gwatownie do przodu.
- Zaczekaj! - niech mu pan powie, eby... - Uzmysowiwszy sobie ze sysz j tylko Gorman i Burke, spiesznie podczya si do wewntrznej sieci radiowej. - Hicks, tu Ripley. Widziaam co na twoim ekranie. Daj troch do tyu. - Obraz si zmieni. - Tak, dobra. Teraz w lewo... Tutaj!
Towarzyszcy jej porucznik i Burke patrzyli na monitor. Chwiejna panorama ustabilizowaa si i kamera Hicksa pokazywaa teraz fragment ciany peen dziur, wyobie i zagbie. Ripley poczua na karku lodowate zimno. Wiedziaa, co byo przyczyn deformacji ukadajcych si w charakterystyczne, nieregularne wzory.
Hicks przecign rkawic po chropowatym metalu. - Dobrze wida? - spyta. - Chyba stopiony...
- Nie stopiony - poprawia go Ripley. - Zarty kwasem.
Burke spojrza na ni i uniós brew.
- Hmmm... kwas zamiast krwi, co?
- Wyglda na to, e kto tu rozwali jednego z tych twoich potworków, Ripley. - Hicks by chyba pod mniejszym wraeniem ni przedstawiciel Towarzystwa.
Hudson przeprowadza inspekcj na niszym poziomie. Teraz skin na kolegów, by do niego podeszli.
- Hej, jeli tamto si wam podobao, przy moim znalezisku oszalejecie ze szczcia!
Porucznik, Burke i Ripley przenieli wzrok na monitor rozgadanego szeregowca.
Hudson patrzy w dó. Stopy ustawi po obu brzegach ziejcej w pododze dziury. Gdy si pochyli, w gbi, dokadnie pod ni ujrzeli nastpn dziur, a jeszcze niej w sabym wietle reflektora majaczy fragment poziomu serwisowego. Rury, przewody, okablowanie - wszystko byo przearte jakim niezwykle silnym kwasem.
Apone zbada otwór i rzuci do mikrofonu:
- Druga druyna, odezwijcie si. Co u was?
Odpowiedzia mu gos Hicksa:
- Wanie skoczylimy swoj dziak. Nikogo tu nie ma. Czysto.
Starszy sierant skin gow i zameldowa do centrum dowodzenia:
- To wymary kompleks, panie poruczniku. Wymary i opustoszay. Na Acheronie bez zmian, e tak powiem. Nic tu po nas. Ju po zabawie.
Drake kopn butem kawa przeartego metalu.
- I znów si spónilimy, cholera... - mrukn.
Gorman usiad wygodniej. Przybra zamylony wyraz twarzy.
- No tak... A wic teren jest bezpieczny. Sprawdmy, co nam powie ich komputer. Pierwsza druyna, do bloku sterowniczego. Wiesz, gdzie to jest, Apone?
Apone trci palcem przecznik na rkawie. Ekran wbudowany w oson jego hemu pokaza map kolonii.
- To ten wysoki budynek, który widzielimy, schodzc do ldowania. To niedaleko, panie poruczniku. Ruszamy.
- Dobrze. Hudson, kiedy tam dotrzecie, spróbuj podczy ich CPU. Ale nie szalej. Nie chcemy go uywa, chcemy tylko troch pogada, jasne? Hicks, idę do was. Czekaj na mnie przy poudniowym wejciu, koo wspornika. Koniec.
- I dobrze. - Hudson chtnie by splun, ale nie nawin mu si odpowiedni cel. - Gorman tu idzie. Od razu poczuem si bezpieczniej.
Vasquez równie dorzucia swój komentarz. Przedtem jednak wyczya mikrofon.
Transporter sun gówn alej kolonii. W wietle potnych ukowych reflektorów wida byo brudne, wypolerowane przez wiatr ciany budynków. Minli kilka mniejszych pojazdów, które parkoway w osonitych zaukach. Wpadali niekiedy w wielkie dziury wypenione wod, a wówczas spod szeciu lnicych kó tryskay strumienie bota. Amortyzatory neutralizoway wstrzs i jechali dalej. Krople niesionego wiatrem deszczu uderzay wciekle o szyby reflektorów.
W kabinie kierowców siedzieli Bishop i Wierzbowski. Czowiek i syntetyk wspópracowali w idealnej zgodzie. Szanowali si wzajemnie za swoje umiejtnoci. Obaj na przykad wiedzieli, e Wierzbowski móg zignorowa kad rad Bishopa. Jednak obaj wiedzieli te, e czowiek tego najpewniej nie zrobi.
Wierzbowski zerkn w peryskop i kiwn gow.
- To chyba tam.
Bishop rzuci okiem na map pulsujc jaskrawymi kolorami.
- Tak, na pewno. W pobliu nie ma innego wejcia. Pochyli si nad kierownic i ciki transporter skrci w stron przepastnego otworu widniejcego w cianie opodal.
- Jest Hicks.
Maszyna zahamowaa. Z otwartego luku wyszed starszy kapral. Sta i czeka, spogldajc na drzwi dla zaogi. Drzwi rozsuny si i jako pierwszy na ziemi zeskoczy Gorman. Tu za nim Burke, Bishop i Wierzbowski. Burke obejrza si i poszuka wzrokiem ostatniej pasaerki transportera. Tkwia w drzwiach. Wahaa si. Nie patrzya na niego. Ca uwag skupia na mrocznym wejciu prowadzcym w gb kolonii.
- Ripley...?
Spojrzaa na Burke'a. W odpowiedzi pokrcia gwatownie gow.
- Teren jest absolutnie bezpieczny, Ripley. Syszaa, co powiedzia, Apone. - Burke by dla niej wyrozumiay, a przynajmniej si stara.
Znów przeczcy ruch gow.
W suchawkach usyszeli gos Hudsona:
- Panie poruczniku, podczylimy ju CPU.
Dobra robota, Hudson - rzek Gorman. - Czekajcie na nas w bloku. Ju idziemy. - Da znak onierzom. - Ruszamy.
6.
Kiedy przygldao si zniszczeniom osobicie, wyglday znacznie gorzej ni na ekranach w centrum dowodzenia.
- T koloni twoja firma moe chyba spisa na straty - mrukn Gorman do Burke'a.
Przedstawiciel Towarzystwa nie sprawia wraenia czowieka zatroskanego.
- Budynki s w wikszoci nienaruszone - odpar. - Reszta jest ubezpieczona.
- Taa - wtrcia Ripley. - A kolonici?
- Jeszcze nie wiemy, co si z nimi stao - odrzek nieco poirytowany.
Wewntrz kompleksu byo chodno. Na skutek awarii zasilania ogrzewanie nie dziaao, a nawet gdyby dziaao, zimno wpadajce do rodka przez wybite szyby i przez wyrwy w cianach szybko zablokowaoby urzdzenia klimatyzacyjne. Ripley stwierdzia, e si poci, chocia reagujcy na temperatur ciaa skafander robi, co móg, by zapewni jej dobre samopoczucie. Jak pozostali onierze, nieustannie rozgldaa si wokoo, jak oni sprawdzaa kad dziur w cianie, kady mroczny zauek.
Tak, tutaj wszystko si zaczo. Std przyszed obcy. Nie miaa najmniejszych wtpliwoci: w bazie Hadley grasowa potwór identyczny jak ten, który doprowadzi do unicestwienia Nostromo i do mierci jego zaogi.
Ogldaa zdewastowany korytarz, wypalone biura i magazyny. Hicks wyczu jej zdenerwowanie i da milczcy znak Wierzbowskiemu. Ten skin niezauwaalnie gow, dostosowa krok i szed teraz po prawej stronie Ripley. Hicks zwolni i dobi do nich z lewej. Ubezpieczali j. Zauwaya ich manewry i zerkna na kaprala. Mrugn do niej, a moe jej si tak tylko zdawao, bo zrobi to bardzo szybko. Równie dobrze móg sobie zaprószy oczy, mylaa. Nawet w korytarzu wia wiatr. Nawet tutaj ciska ziarenkami piasku i patami sadzy.
Z bocznego korytarza przed nimi wyszed Frost i skin na idcych. Meldowa Gormanowi, cho patrzy na Hicksa:
- Panie poruczniku, musi pan rzuci na to okiem.
- O co chodzi, Frost? - Gorman chcia jak najszybciej dotrze do bloku sterowniczego, na spotkanie z Apone'em.
- Ale szeregowy nalega.
- Prociej bdzie, jak pan sam zobaczy.
- No dobrze. Tdy? - Gorman machn rk w gb korytarza.
Frost kiwn gow i ruszy w ciemno. Poszli za nim. Zaprowadzi ich do skrzyda pozbawionego prdu. wiata reflektorów na hemach wyawiay z mroku obraz zniszcze, jakich jeszcze tu nie widzieli. Ripley czua, e caa si trzsie. Jej myli zdominowa nagle transporter, bezpieczny, silnie opancerzony i masywny transporter, który czeka tak niedaleko std. Gdyby biega ile si w nogach, dotaraby tam w kilka minut. I znów byaby sama. Tak, wiedziaa, e bez wzgldu na to, jak pewne miaaby tam schronienie, bezpieczniejsza bdzie tutaj, w otoczeniu onierzy. Wci to sobie powtarzaa i sza dalej.
Frost pokaza rk.
- Tutaj, panie poruczniku.
Korytarz by zamknity. Kto wzniós w nim zapor z pospawanych rur, stalowych pyt, zapasowych drzwi, z wykadzin sufitowych i z ceramicznych pytek podogowych. Naprdce sklecon barykad pokryway szramy i blizny po kwasie. Jaka straszliwa, wrcz odraajca sia rozerwaa i powyginaa metal. Tu koo miejsca, gdzie sta Frost, zapora bya rozpruta niczym stara puszka po zupie. Po kolei przecisnli si wskim przejciem do rodka.
Reflektory omioty zrujnowane wntrze.
- Czy kto wie, gdzie jestemy? - spyta Gorman.
Burke spojrza na podwietlon map kolonii.
- W skrzydle medycznym, w prawym sektorze. Sterylnie to tu raczej nie jest...
Rozeszli si. Poprzewracane stoy i szafki, poamane krzesa, drogie narzdzia chirurgiczne na posadzce. Drobny sprzt medyczny wala si dosownie wszdzie, niczym stalowe konfetti. Kilka stoów i mebli uoono w wielki stos, wzmocniony rubami i przyspawany od wewntrz do barykady, która miaa odci skrzydo medyczne od reszty kompleksu. Czarne, okopcone smugi wskazyway miejsca, gdzie wybuch poar, którego nikt ju nie ugasi. Wszdzie widniay bruzdy po kwasie i przestrzeliny.
Chocia nie wieciy si tu lampy, skrzydo nie byo jednak kompletnie odcite od róda prdu. Kilka nielicznych urzdze i konsolet tono w nikej powiacie zasilania awaryjnego.
W cianie koo Wierzbowskiego ziaa dziura wielkoci piki futbolowej. Szeregowy przesun rkawic po jej krawdzi.
- Ostatnia placówka. Uciekli tutaj i zabarykadowali si - skonstatowa.
- Logiczne posunicie. - Gorman kopn plastikow butelk; bya pusta. - W skrzydle medycznym s najwiksze akumulatory, tym samym najduej mieli prd. No i oczywicie wasne zapasy. Te bym tu szuka schronienia. Znalelicie jakie zwoki, szeregowy?
Frost omiata wiatem drugi koniec sali.
- Nie. Jak wchodziem, nie byo tu adnych zwok. Teraz te ich nie wida. Taaa - mrukn. - Niele musieli tu walczy.
- Twoje potworki day chyba nog, Ripley. - Wierzbowski rozejrza si dookoa. - Ripley? - Zacisn palec na spucie strzelby impulsowej. - Hej, gdzie jest Ripley?!
- Tutaj.
Idc za jej gosem, trafili do pomieszczenia obok. Burke rzuci tylko okiem i stwierdzi:
- Laboratorium. Nawet tu porzdek. Tutaj walka ju chyba nie dotara. Musieli j przegra w tamtym sektorze. Wierzbowski lustrowa skpo owietlone laboratorium, a znalaz to, co przykuo uwag Ripley. Mrukn co pod nosem i ruszy w tamt stron. Pozostali za nim.
W drugim kocu laboratorium stao siedem cylindrycznych pojemników. wieciy fioletowym wiatem, które miao chroni okazy umieszczone w wypeniajcym je konserwancie. Wszystkie dziaay.
- Bimbrownia. Kto tu pdzi krzakówk - rzuci Gorman. Nikt si nie rozemia.
- Pojemniki zastojowe - wyjani Burke. - Standardowe wyposaenie laboratorium medycznego w kolonii tej wielkoci. - Podszed bliej.
Siedem pojemników na siedem okazów. Kady cylinder zawiera co, co wygldao jak odcita do z nadmiarem palców. Ciaa, do których palce przylegay, byy spaszczone i pokryte materiaem przypominajcym beow skór, cienkim i przezroczystym. Wszystkie unosiy si leniwie w cieczy. Nie miay adnych widocznych organów wzrokowych czy suchowych. Z tyu kadego potworka zwisa bezwadnie dugi ogon. Ogony dwóch okazów byy ciasno zwinite i podkurczone pod brzuchem.
Nie odrywajc oczu od cylindrów. Burke spyta:
- Czy to s stworzenia, które opisaa w raporcie. Ripley? Te... twarzoapy?
Skina w milczeniu gow.
Zafascynowany, Burke nachyli si nad jednym z pojemników. Jego twarz stykaa si niemal z pancernym szkem. - Uwaaj - ostrzega go Ripley.
Nie zdya jeszcze zamkn ust, gdy stworzenie uwizione w cylindrze szarpno si, rzucio w jego stron i grzmotno w wewntrzne obramowanie zbiornika. Przeraony Burke odskoczy do tyu. Z brzusznej czci spaszczonego, doniastego ciaa wysuna si cienka, misista rurka. Gdy niczym ohydny jzor przywara do szka, wygldaa jak stokowaty fragment ludzkiego jelita. Po chwili cofna si i zwina za ochronn pochewk, wronit w co, co przypominao skrzela. Palce i ogon wróciy do pozycji wyjciowej.
Hicks zerkn obojtnie na Burke'a. - Lubi pana - rzuci.
Burke nie odpowiedzia. Szed wzdu rzdu pojemników, uwanie im si przypatrujc. Szed i do kadego przyciska rk. Tylko jeden z pozostaych szeciu okazów zareagowa jak ten pierwszy. Inne wisiay w cieczy z bezwadnie zwisajcymi ogonami i palczastymi koczynami.
- Te s martwe - skonstatowa, gdy zakoczy badanie ostatniego cylindra. - Tamte dwa ywe. Chyba e trwaj w jakim specyficznym stanie. Ale wtpi. Spójrzcie, te martwe maj zupenie inny kolor. S jakby wyblake...
Na kadym zbiorniku lea skoroszyt. Zebrawszy si w sobie, zachowujc maksymalne opanowanie, Ripley zdoaa zdj skoroszyt z cylindra zawierajcego ywe stworzenie. Cofna si szybko, otworzya teczk i przywiecajc sobie reflektorem na hemie, zacza czyta. Oprócz wydruków peno tam byo zestawie i wykresów sonograficznych. Byy równie dwie klisze ukazujce nuklearne widmo rezonansowe budowy wewntrznej stworzenia, lecz obie bardzo niewyrane. Na marginesach wydruków komputerowych widniay liczne notatki. Lekarski charakter pisma, zdecydowaa. Notatki byy w wikszoci nieczytelne.
- Co interesujcego? - Burke pochyla si nad zbiornikiem, z którego wzia skoroszyt, i ze wszystkich moliwych stron oglda uwizione w nim zwierz.
- Na pewno, ale jak dla mnie zbyt techniczne i naukowe. - Postukaa palcem w teczk. - To sprawozdanie lekarza. Niejakiego doktora Linga.
- Chester O. Ling... - Burke zastuka paznokciem w szklany cylinder. Tym razem stworzenie nie zareagowao. - W bazie pracowao trzech lekarzy. O ile pamitam, Ling by chirurgiem. No i jakie mia uwagi na temat naszego milusiskiego?
- Ten okaz usunito chirurgicznie przed zakoczeniem procesu wszczepiania si embrionu w ciao nosiciela. Typowa procedura chirurgiczna okazaa si nieskuteczna.
- Ciekawe dlaczego? - Gorman interesowa si okazami jak inni, lecz nie do tego stopnia, by oderwa wzrok od reszty pomieszczenia.
- Tradycyjne instrumenty zostay zniszczone przez pyny organiczne zwierzcia. Musieli uy lasera chirurgicznego, eby usun i skauteryzowa okaz. Przywar do kogo nazwiskiem John L. Marachuk. - Spojrzaa na Burke'a, ale ten pokrci tylko gow.
- To nazwisko nic mi nie mówi. Na pewno nikt z zarzdu ani z wyszego kierownictwa. Moe kierowca cignika albo robotnik.
Ripley zerkna do skoroszytu.
- Umar podczas zabiegu. Zabili go, kiedy mu to zdejmowali.
Hicks podszed bliej i chcc rzuci okiem na sprawozdanie, zajrza Ripley przez rami. Nie zdy przeczyta ani sowa. Jego detektor wyemitowa nieoczekiwany i przeraliwie gony pisk.
onierze obrócili si, sprawdzajc najpierw wejcie do laboratorium, póniej kady ciemniejszy kt pomieszczenia. Hicks skierowa urzdzenie na barykad.
- Gdzie z tyu, za nami. - Ruchem gowy wskaza korytarz, z którego niedawno wyszli.
- Kto z naszych? - Ripley przysuna si odruchowo do kaprala.
- Nie wiadomo. To cacko to nie szwajcarski zegarek. Zaprojektowali je tak, e kady gupi prostak jak ja moe nim wali po cianach, a ono nic, dziaa dalej. Ale myle niestety nie umie.
Gorman przysun mikrofon do ust.
- Apone, jestemy w skrzydle medycznym i co tu mamy. Gdzie s twoi ludzie? - Rzuci okiem na map. - Czy kto od was jest w bloku "D"?
- Nie. - Wszyscy syszeli stumion odpowied starszego sieranta. - Jestemy w bloku sterowniczym, zgodnie z rozkazem. Przysa panu kogo?
- Na razie nie. Bdziemy was informowa na bieco. - Odepchn mikrofon. - Idziemy, Vasquez.
Kiwna sztywno gow i szybkim, pynnym ruchem opara elpeem na wysigniku. Rozleg si stanowczy, metaliczny trzask i bro bya gotowa do strzau. Vasquez i Hicks ruszyli w kierunku róda sygnaów. Frost i Wierzbowski ubezpieczali ich od tyu.
Kapral zaprowadzi ich do gównego korytarza i skrci w prawo, w labirynt z nierdzewnej stali.
- Coraz silniejszy. Na pewno nie pochodzenia mechanicznego. - W jednej rce trzyma detektor, w zgiciu okcia drugiej karabin. - Ruch bardzo nieregularny. Tak przy okazji, gdzie my u diaba jestemy?
Burke powiód wzrokiem po okolicy.
- W kuchni. Jeli bdziemy i dalej w tym samym kierunku, zaraz znajdziemy si w sektorze ze sprztem do przetwarzania ywnoci.
Ripley zwolnia i sza teraz za Wierzbowskim i Frostem. Uwiadomiwszy sobie, e z tyu, za ni, nie ma ju nikogo, e jest tam tylko ciemno, natychmiast przyspieszya i dogonia kolegów.
Wkrótce okazao si, e Burke ma dobre rozeznanie w topografii kompleksu. wiato reflektorów zataczyo na lnicych gadziach masywnego sprztu: weszli midzy chodnie, rozmraacze, piece i sterylizatory. Hicks nie zwaa na nic. Widzia tylko wskanik detektora.
- Znów si rusza...
Vasquez lustrowaa teren. Oczy miaa zimne i skupione. Jej palce pieciy spust elpeemu. Od cholery miejsc na kryjówk, mylaa. Na ich drodze wyrós dugi stó do obróbki ywnoci.
- Gdzie teraz - rzucia.
Hicks zawaha si na krótk chwil, potem ruchem gowy wskaza skomplikowan maszyneri do przerabiania suszonego misa i warzyw. Celowo równym, uroczystym krokiem onierze ruszyli w tamt stron. Wierzbowski potkn si o metalowy kanister i wciekym kopniciem usun go z drogi. Kanister grzmotn w co z hukiem, Wierzbowski nie straci ani równowagi, ani zimnej krwi, za to Ripley omal nie wskoczya na poblisk cian.
Detektor kaprala popiskiwa coraz bardziej miarowo, z coraz wiksz czstotliwoci, niemal brzcza. Brzczenie przeszo w ostre zawodzenie i nagle po ich prawej stronie run wysoki stos garnków. W mroku za stoami ujrzeli na chwil jaki mglisty, niewyrany cie. Cie drgn.
Vasquez obrócia si byskawicznie i zacisna palec na spucie. W tym samym momencie strzelba Hicksa grzmotna w luf jej elpeemu. Smuga ognia uderzya w sufit, wokoo posypa si deszcz stopionego metalu. Vasquez wykonaa pó piruet i wrzasna na kaprala.
Zignorowa j stan na linii strzau, skierowa reflektor pod rzd stalowych szafek i zastyg w bezruchu. Na ca wieczno. Potem kiwn palcem na Ripley. Nogi odmówiy jej posuszestwa, stopy przyrosy do ziemi. Hicks znów przywoa j gestem rki, tym razem gwatowniejszym i natarczywszym. Oszoomiona, ruszya ku niemu jak we nie.
Kapral schyli si, usiujc skierowa reflektor pod wysok szaf do przechowywania ywnoci. Ripley kucna przy nim.
Pod szaf, niczym znieruchomiay motyl na wietlistej szpilce, tkwia maa przeraona dziewczynka. Powalana brudem, z wytrzeszczonymi oczyma, kulia si ze strachu przed obcymi. W jednej rczce trzymaa plastikow torebk z Jedzeniem, na której widniay lady jej zbków, drug ciskaa kurczowo gow i wosy duej lalki. Lalka nie miaa tuowia i nigdzie w pobliu go nie zauwayli. Dziecko byo równie brudne, jak wychudzone. Skór na twarzy miao napit i przeroczyt. Jasne, zmatowiae i zmierzwione wosy otaczay gówk niczym stalowy wieniec. Dziewczynka wygldaa o wiele delikatniej i mizerniej ni jej zdekompletowana zabawka.
Ripley wytya such. Dziecko zdawao si nie oddycha.
Olepiona jaskrawym wiatem, nagle zamrugao. Jeden szybki ruch powiek wystarczy, by mózg Ripley zacz normalnie pracowa. Umiechna si i wolno wycigna rk do porzuconej dziewczynki.
- Chod, wyjd stamtd - szepna uspokajajco. Nie ma si czego ba. Nikt ci nie zrobi krzywdy. - Usiowaa sign gbiej pod szaf.
Drc na caym ciele dziewczynka cofaa si, uciekaa przed jej palcami. Wygldaa jak królik sparaliowany wiatem nadcigajcych reflektorów. Niewiele brakowao i Ripley byaby jej dotkna. Otworzya do, chcc pogaska dziecko po wystrzpionej bluzce, ale...
Dziewczynka czmychna byskawicznie w prawo, umykajc pod szafkami z niesamowit zwinnoci. Ripley rzucia si na kolana, podpara okciami, nie chcc straci dziecka z oczu. Hicks te run na ziemi. Niczym oszalay krab bieg na czworakach wzdu rzdu szafek, a znalaz midzy nimi ma luk. Wycign rk i zacisn palce wokó delikatnej kostki u nogi. Nagle sykn z bólu i musia rk cofn.
- Uwaajcie! Ona gryzie!
Ripley próbowaa schwyci uciekinierk za drug kostk, ale nie trafia. Chwil póniej dziewczynka dopada przewodu wentylacyjnego z odrzucon na bok krat. Nim tam dobiegli, kilkoma zwinnymi ruchami wlizgna si do rodka. Tu Hicks musia zrezygnowa. W tak wski otwór nie wszedby nawet nago, có dopiero w cikim, obszernym pancerzu.
Ale Ripley nie namylaa si ani sekundy. Z wycignitymi ramionami zanurkowaa w przewód; biodra ledwo przeszy przez otwór. Odpychajc si okciami i udami, suna naprzód. Dziewczynka bya tu-tu, wci uciekaa. W wskiej zamknitej, przestrzeni oddech Ripley brzmia nienaturalnie gono, ale nie na tyle gono, by zaguszy ostry, metaliczny szczk, jaki dobieg j nagle z przodu: dziecko zatrzasno przed ni metalow klap. Ripley rzucia si na przeszkod i odepchna klap, nim dziewczynka zdoaa zablokowa j od wewntrz. Grzmotna w co czoem i cicho zakla.
Gdy skierowaa przed siebie wiato reflektora, natychmiast zapomniaa o bólu. Dziewczynka wciskaa si w nisz maej, kulistej komory, stanowicej element sieci zaworów bezpieczestwa systemu wentylacyjnego kolonii. I nie bya tu sama.
Otaczay j poduszki, koce uoone w sterty, a wszystko przemieszane z kolekcj na chybi trafi zebranych zabawek, wypchanych zwierztek, lalek, tanich wiecideek, ksiek z obrazkami i pustych pakietów ywnociowych. Ripley zauwaya tu nawet laserofon na bateri z gonikiem zasonitym dopasowanymi poduszkami. Niecodzienny zbiór musia by wynikiem szabru. Dziewczynka spldrowaa koloni, zniosa tu wszystko sama i urzdzia kryjówk podug wasnego, dziecicego gustu.
Wyglda raczej jak gniazdo ni pokój... skonstatowaa Ripley.
Jakim cudem dziecko przeyo. Jakim cudem dao sobie rad, przystosowao si do zdewastowanego rodowiska, gdy doroli ulegli. Ripley rozwaaa wanie znaczenie tego, co widzi, gdy nagle zauwaya, e dziewczynka sunie wolniutko w stron tylnej ciany, gdzie widniao ujcie nastpnego przewodu. Gdyby si miao okaza, e otwór jest takiej samej rednicy jak klapa, która go zasaniaa, tym razem Ripley nie miaaby adnych szans.
Dziecko odwrócio si, byskawicznym skokiem rzucio przed siebie, lecz w tym samym momencie skoczya Ripley. Zdoaa chwyci dziewczynk, otoczy j ramionami i mocno obj. Znalazszy si w puapce, maa wpada w sza. Kopaa, drapaa, bia, próbowaa gry. Wraenie byo straszne, co wicej, przeraajce, gdy podczas zmaga dziecko milczao jak nieme. Jedynym odgosem, jaki rozlega si w ciasnej zamknitej przestrzeni, by wcieky oddech, cho i oddech miao nienaturalnie stumiony. Tylko raz w yciu Ripley musiaa walczy z kim równie maym, z kim, kto stawia równie zacieky opór: z Jonesem, kiedy chciaa zaprowadzi go do weterynarza.
Unikajc ciosów okciami i nogami, unikajc drobniutkich ostrych zbków, nieustannie do niej przemawiaa :
- Ju dobrze, ju dobrze, dziecinko, ju po strachu. Teraz wszystko bdzie dobrze, zobaczysz, teraz jeste bezpieczna...
Ruchy dziewczynki staway si coraz wolniejsze. Opadaa z si jak szwankujcy silnik. W kocu zwiotczaa w ramionach Ripley, wpada w rodzaj katatoni i pozwolia si jej utuli. Trudno byo patrze na t ma twarzyczk, trudno byo wytrzyma to puste, obojtne spojrzenie. Dygoczc jak w febrze, ze zbielaymi wargami, z rozstrzelonymi, nic nie widzcymi oczami, usiowaa skry si na piersi dorosego i uciec od mrocznego, koszmarnego wiata, który tylko ona widziaa.
Ripley koysaa j jak do snu, przemawiaa spokojnym, monotonnym gosem. Szeptaa i jednoczenie uwanie rozgldaa si po kryjówce. W pewnej chwili zauwaya co, co leao na wierzchu sterty zgromadzonych upów: oprawiony w ramk hologram dziewczynki. Nie ulegao wtpliwoci, e to wizerunek dziecka, które trzymaa w ramionach, ale jake wielka bya midzy nimi rónica. Bo tamto nosio pikn, nieskazitelnie czyst sukienk, umiechao si, miao róowiutk skór i wieo umyte, adnie zaczesane wosy ozdobione kolorow wsteczk wplecion w jasne warkoczyki. Zote litery poniej ukaday si w ozdobny napis:
NAGRODA PIERWSZEGO STOPNIA
REBEKA JORDEN
- Ripley? Ripley?! - W przewodzie wentylacyjnym zadudni gos Hicksa. - Wszystko w porzdku? Nic ci nie jest?
- Nie. - Uwiadomiwszy sobie, e mog jej nie sysze, powtórzya nieco goniej: - Wszystko w porzdku, nic mi nie jest. Nic... nam nie jest. Wychodzimy. Obie.
Wsuna do przewodu nogi, póniej chwycia dziewczynk za kostki u nóg i pocigna za sob. Dziecko nie stawiao oporu.
7.
Dziewczynka podcigna kolana do piersi i skulia si na krzele. Nie patrzya w prawo, ani w lewo, ani na adnego z dorosych, którzy wbijali w ni zaciekawione oczy. Ca uwag skupia na jakim odlegym punkcie w przestrzeni. Na lewe rami zaoyli jej opask biomonitora; Dietrich musiaa j dostosowa, eby si nie zsuwaa z wychudej rczki dziecka.
- To jak ona ma na imi? - zagadn Gorman.
Dietrich studiowaa dane z biokomputera. Zanotowaa co w elektronicznym notesie.
- Sucham?
- Jak ona ma na imi? - powtórzy. - Przecie znamy jej imi, prawda?
Zaabsorbowana wskanikami, Dietrich skina gow.
- Chyba Rebeka.
- O wanie, Rebeka. - Porucznik umiechn si swoim najmilszym umiechem i pooy donie na kolanach.
- A Teraz pomyl, Rebeko, skoncentruj si. Musisz spróbowa pomóc nam, ebymy mogli pomóc tobie. Bo po to tutaj jestemy, eby ci pomóc. Chciabym, eby opowiedziaa nam, co pamitasz. Wszystko jedno co, cokolwiek. I nie spiesz si, mamy czas. Najlepiej zacznij od samego pocztku.
Dziewczynka ani si poruszya, ani te nie zmienia wyrazu twarzy. Nie reagowaa, ale nie bya w stanie piczki, milczaa, cho nie bya niemow. Rozczarowany Gorman wyprostowa si na krzele, opar wygodnie i spojrza na Ripley, która wracaa z dzbankiem gorcej czekolady.
- Gdzie twoi rodzice, dziecko? Musisz spróbowa...
- Gorman! Daj jej spokój, dobrze?
Wojskowy chcia zareagowa ostro i gwatownie, ale jego odpowied przybraa w kocu form zrezygnowanego kiwnicia gow.
- Cakowita blokada umysowa. Próbowaem wszystkiego, co mi tylko przyszo do gowy, z wyjtkiem krzyku, a tego próbowa nie zamierzam. Mogaby dosta pomieszania zmysów. Jeli jeszcze nie dostaa.
- Nie, nie dostaa. - Dietrich wczya przenone urzdzenie diagnostyczne i delikatnie zdja opask z ramienia dziewczynki. - Pod wzgldem fizycznym jest w porzdku. Na granicy niedoywienia, ale nie zauwayam trwaych zmian chorobowych. Cudem jest to, e w ogóle przeya na nie przetworzonej, sproszkowanej i zamroonej ywnoci. - Spojrzaa na Ripley. - Widziaa tam opakowania po jaki witaminach ?
- Nie miaam czasu na zwiedzanie, a ona jako nie chciaa suy mi za przewodnika.
- Tak... Có, musiaa chyba co nieco na ten temat wiedzie, bo badanie nie wykazuje krytycznych braków witamin w organizmie. Sprytna maa...
- A jej stan umysowy? - Ripley sczya czekolad, spogldajc na nieszczsne dziecko. Skóra na rkach dziewczynki przewitywaa niczym pergamin.
- Nie mona tego stwierdzi na sto procent, ale reakcje motoryczne ma prawidowe. Nie sdz, e bymy mieli do czynienia z blokad umysow. Myl raczej o tymczasowym zahamowaniu.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz. - Gorman wsta i ruszy w stron wyjcia. - Tak czy siak, tracimy z ni tylko czas.
Wyszed z pokoju i wróci do ssiedniego pomieszczenia, by doczy do Burke'a i Bishopa, którzy gapili si w monitory gównego komputera bloku sterowniczego koloni. Dietrich odesza w przeciwn stron.
Przez chwil Ripley obserwowaa trzech mczyzn pochylajcych si w skupieniu nad terminalem, któremu Hudson przywróci ycie. Póniej uklka koo dziewczynki. agodnym, delikatnym ruchem odgarna z jej oczu kosmyk zmierzwionych wosów. Sdzc po reakcji dziecka, równie dobrze mogaby czesa marmurow rzeb. Nie przestajc si umiecha, podsuna Rebece filiank z gorcym napojem.
- Masz, spróbuj. Nawet jeli nie jeste godna, na pewno chce ci si pi. Zao si, e bez ogrzewania, bez prdu w tej twojej kryjówce byo koszmarnie zimno, prawda? - Przejechaa filiank pod nosem dziewczynki, eby poczua ciepy aromatyczny zapach. - Masz, wypij. To tylko gorca czekolada. Nie lubisz czekolady?
Poniewa Rebeka nadal nie zareagowaa, Ripley wcisna jej filiank w donie, zagia palce, nastpnie podniosa rce dziewczynki do ust.
Dietrich miaa racj co do reakcji motorycznych dziecka. Rebeka pia mechanicznie, nie zwracajc uwagi na to, co robi. Troch czekolady spyno jej po brodzie, ale wikszo znikna w wskim gardzioku na dobre. Ripley odczua co w rodzaju satysfakcji.
Nie chcc nadwera jej skurczonego odka, odsuna filiank od ust dziewczynki, chocia naczynie byo jeszcze na wpó pene.
- Na razie wystarczy. Sama powiedz, czy to nie pyszne? Jeli zechcesz, za chwil dostaniesz wicej. Nie wiem, co tutaj jada i pia, i gdybym daa ci zbyt duo wysokokalorycznego pynu na raz, mogaby si rozchorowa. - Znów odsuna jasny kosmyk wosów z czoa Rebeki. - Biedactwo... Nie lubisz mówi, prawda? W porzdku. Chcesz milcze, bdziemy milcze. W sumie te chyba taka jestem. Odkryam, e wikszo ludzi gada i gada, ale tak naprawd to gadaj o niczym. Zwaszcza doroli, kiedy rozmawiaj z dziemi. Jak gdyby mówili nie do ciebie, a pod twoim adresem, co? Chc, eby ich cay czas suchaa, ale ciebie sucha nie chc. Myl, e to bardzo gupie. e jeste maa, wcale nie znaczy, e nie masz do powiedzenia czego wanego.
Odstawia filiank i przetara maej chusteczk podbródek. Pod napit skór z atwoci wyczua ostr, nie uformowan jeszcze ko.
- Oho! - Umiechna si szeroko. - Zrobiam w tym miejscu czyciutk plamk! No to teraz nie ma ju chyba wyjcia. Trzeba obmy twarz, bo inaczej bdzie si rzucao w oczy.
Z otwartego przybornika wyja tubk ze sterylizowan wod i nasczya chusteczk. Póniej przyoya t improwizowan gbk do twarzy dziewczynki i kilkoma silnymi, zdecydowanymi ruchami zmya nawarstwiony brud i resztki czekolady. Podczas caego zabiegu Rebeka siedziaa cicho i spokojnie. Ale jasnoniebieskie oczy drgny i po raz pierwszy skupiy si na Ripley.
Ripley z trudem opanowaa nage podniecenie.
- A trudno uwierzy, e pod tym wszystkim kryje si maa dziewczynka. - Z udawanym zdziwieniem przyjrzaa si brudnej chusteczce. - Mona w tym brudzie kopalni zaoy i roci sobie prawa do eksploatacji zó! - Odchyliwszy si do tyu, spojrzaa z uznaniem na swoje dzieo. - Tak, to naprawd maa dziewczynka, bez dwóch zda. W dodatku liczna.
Zerkna w bok, eby si upewni, czy nikt z bloku operacyjnego nie ma zamiaru im przeszkodzi. Gdyby w tym krytycznym momencie kto tu wszed, mógby zepsu wszystko, co z takim trudem osigna za pomoc gorcej czekolady i czystej wody.
Ale niepotrzebnie si martwia. Tamci wci tkwili wokó terminalu. Hudson siedzia przy konsolecie, a dwaj pozostali patrzyli.
Na gównym ekranie przesuwa si trójwymiarowy abstrakt kolonii. Zgodnie z poleceniami, jakie Hudson wprowadza do systemu, z lewej strony na praw i z góry na dó przetaczay si leniwe, geometryczne bryy. Ale nie, Hudson ani si nie zabawia, ani te popisywa przed kolegami. Hudson szuka. Zasznurowa usta, nie rzuca adnych grubiaskich komentarzy, nie kl. Teraz pracowa. I jeli nawet kl, to tylko w mylach. Komputer zna wszystkie odpowiedzi. Ale zadawanie odpowiednich pyta byo procesem bolenie powolnym.
Obejrzawszy inne urzdzenia bloku sterowniczego, Burke stan przy Gormanie, pochyli si, eby lepiej widzie i szepn:
- Czego on szuka?
- TO-tów. Teledatorów osobistych. Zaraz po przylocie wszczepiono je chirurgicznie wszystkim kolonistom.
- Wiem, czym s TO-ty - odrzek Burke. - Moja firma je produkuje. Po prostu sdz, e to, co Hudson teraz robi, nie ma adnego sensu. Gdyby kto z kolonistów przey, dawno bymy ju ich znaleli. Albo oni nas.
- Niekoniecznie. - Odpowied Gormana bya grzeczna, ale nieobojtna.
Praktycznie rzecz biorc Burke przylecia tu z nimi jako obserwator i przedstawiciel Towarzystwa. Mia nadzorowa sprawy finansowe firmy. T ma wycieczk opaca mu pracodawca cznie z zarzdem kolonialnym, lecz jakie Burke mia w zwizku z tym uprawnienia, nie wiedzia dokadnie nikt. Móg doradza, ale nie rozkazywa. Ekspedycja miaa charakter czysto wojskowy i dowodzi ni Gorman. Burke by mu teoretycznie równy, przynajmniej na papierze. Jednak papier i rzeczywisto to dwie róne rzeczy.
- Niekoniecznie - powtórzy Gorman. - Kto na przykad przey, ale nie moe si rusza. Tkwi w jakiej puapce, jest ranny. Fakt, poszukiwanie teledatorów osobistych to zajcie mudne, ale zgodne z procedur postpowania w takich przypadkach. Musimy to zrobi. - Spojrza na Hudsona. - Wszystko w porzdku, kapralu?
- Jeli w promieniu dwóch kilometrów od bazy osta si kto ywy, komputer to wykryje. - Postuka palcem w ekran monitora. Jak dotd mam tylko jeden sygna. Tej maej.
- Ale przecie po mierci czowieka teledatory nie przestaj chyba nadawa - rzuci Wierzbowski z drugiego koca pomieszczenia.
- Te przestaj. - Dietrich ukadaa swoje narzdzia. - S czciowo zasilane bioprdami nosiciela i kiedy nosiciel umiera, sygna zanika. Potencja elektryczny ciaa nieboszczyka równa si zeru. Wszystko ma swoje wady, nawet taki ludzki akumulatorek.
Hudson zerkn na urodziw koleank.
- Naprawd? - spyta. - A jak poznajesz, e kto wytwarza prd stay czy zmienny?
- Z tob to aden problem, Hudson. - Zamkna przybornik z narzdziami. - Jeste typowym przypadkiem organizmu z wysokim niedoborem prdu.
atwiej byo wzi now chusteczk ni usiowa odczyci zuyt. Ripley mya teraz dziewczynce rczki, wygrzebujc brud spomidzy palców i spod paznokci. Spod ciemnej skorupy wychyna róowa skóra. Z ust Ripley pyn bez przerwy uspakajajcy potok sów.
- Nie wiem, jak udao ci si przetrwa bez dorosych, ale dzielna z ciebie dziewczynka, Rebeko...
- Nnn... Newt. - Nowy, obcy dwik. Ledwo syszalny.
Ripley zesztywniaa i podekscytowana czym prdzej odwrócia wzrok, eby niczego po sobie nie pokaza. Nachylia si i nie przerywajc mycia spytaa:
- Co mówia? Przepraszam ci, kochanie, ale nie dosyszaam. Uszy mi czasami zatyka.
- Newt. Mmmam na imi... Newt. Tak mnie tu wszyscy nazywaj. Oprócz brata.
Ripley skoczya my drug rczk dziecka. Wiedziaa, e jeli zaraz nie odpowie, Newt moe znów popa w otpienie. Musiaa równoczenie bardzo uwaa, eby nie chlapn niczego, co mogoby ma zdenerwowa. Naleao zareagowa zdawkowo i nie zadawa adnych pyta.
- Dobra, niech bdzie Newt. Ja mam na imi Ripley i wszyscy mówi do mnie Ripley. Zreszt moesz mnie nazywa, jak chcesz. - Gdy nie usyszaa odpowiedzi, uja malek do, któr wanie umya, i oficjalnie ni potrzsna. - Mio ci pozna, Newt. - Wskazaa na zdekompletowan lalk, któr dziewczynka wci kurczowo ciskaa. - A to kto? Daa jej jakie imi? Kada lalka ma imi. Kiedy byam w twoim wieku, miaam mnóstwo lalek i wszystkie miay imiona. Bo jak inaczej je rozróni, prawda?
Szkliste oczy dziecka spoczy na plastikowej gowie zabawki.
- Casey. To moja jedyna przyjacióka.
- A ja? Przecie ja te jestem twoj przyjaciók.
Dziewczynka spojrzaa na ni tak ostro, e Ripley a si zdumiaa. W jej wzroku bya pewno siebie i nieugito, której mae dzieci jeszcze nie znaj. Odpowiedziaa gosem stanowczym i beznamitnym:
- Nie chc, eby bya moj przyjaciók.
Ripley ukrya zaskoczenie.
-Dlaczego?
-Bo niedugo ci tu nie bdzie, bo niedugo mnie zostawisz. Jak inni. Jak wszyscy. - Popatrzya na gow lalki. - Casey jest w porzdku. Ona mnie nie opuci. A ty tak. Ty odejdziesz. Umrzesz i zostawisz mnie sam.
W tej dziecicej wypowiedzi nie byo zoci, nie byo oskarenia ani zdrady. Newt mówia gosem lodowato spokojnym i pewnym, mówia tak, jak gdyby Ripley ju nie ya. Dziewczynka niczego nie przepowiadaa, relacjonowaa raczej wydarzenie, które wkrótce nastpi. Jej wypowied zmrozia Ripley krew w yach, przerazia j bardziej ni cokolwiek od czasu, gdy opucili bezpieczny azyl na Sulaco.
- Och, Newt... Tak odesza twoja mama i tatu, prawda? Tylko nie chcesz o tym rozmawia, wiem.
Newt skina gow i spucia wzrok. Zacisna pistki tak mocno, e zbielay jej palce.
- Kochanie, oni na pewno by tu byli, gdyby tylko mogli - zapewnia j powanie Ripley. - Na pewno.
- Mamusia i tatu nie yj. Dlatego nie mog do mnie przyj. Oni nie yj, jak inni. - stwierdzia to chodno i pewnie, co w wypadku tak maego dziecka byo przeraajce.
- Moe jednak yj. Nigdy nie wiadomo...
Newt podniosa wzrok i spojrzaa jej prosto w oczy. Mae dzieci tak nie patrz, ale Newt bya dzieckiem tylko fizycznie.
- Wiadomo. Oni nie yj. Mamusia i tatu nie yj i niedugo ty te umrzesz. Wtedy Casey i ja znów bdziemy same.
Tym razem Ripley nie odwrócia wzroku i nie umiechna si. Wiedziaa ju, e dziewczynka potrafi wykry kady, nawet najbardziej zakamuflowany fasz.
- Newt, spójrz na mnie, Newt. Ja nie odejd. Nie zostawi ci i nie umr. Przyrzekam. Bd przy tobie. Bd przy tobie tak dugo, dopóki zechcesz.
Newt nie podniosa oczu. Ripley widziaa, jak dziecko z sob walczy, jak chce uwierzy w to, co przed chwil usyszao, jak próbuje, jak si zmaga. Po dugim milczeniu Newt uniosa gow.
- Przysigasz? - wyszeptaa.
Ripley wykonaa dziecinny gest. - Z rk na sercu - odrzeka.
- Na mier i ycie?
Ripley umiechna si, cho by to ponury umiech.
- Na mier i ycie.
Patrzyy na siebie, dziewczynka i kobieta. Oczy Newt zaszy zami, dolna warga zacza jej dre. Z maego ciaka stopniowo uchodzio napicie, a obojtna maska, w któr obleka twarz, przeistoczya si w co bardziej naturalnego: w oblicze przeraonego dziecka. Zarzucia Ripley rce na szyj i rozszlochaa si. wieo umyte policzki spyny zami. Ripley czua ich wilgo na swoim ciele. Nie zwracajc na nic uwagi, tulia dziewczynk i koysaa, szepczc jej do ucha agodne sowa pocieszenia.
Zacisna powieki, by nie zapaka, by odegna od siebie strach i widmo mierci wiszce nad koloni. I miaa tylko jedn, jedyn nadziej: e obietnicy danej dziecku zdoa dotrzyma.
Przeomowi psychicznemu towarzyszy przeom techniczny. W ssiednim pomieszczeniu bloku sterowniczego Hudson wyda Z siebie triumfalny okrzyk:
- Ha! Tu mi bratku! Dajcie staremu Hudsonowi porzdn maszyn, a powie wam, gdzie zakopalicie fors, jakie macie sekrety i co porabia wasz zaginiony wujaszek Jed! - Poklepa z czuoci konsolet. - To malestwo troch oberwao, ale daje czadu e hej!
Gorman zajrza mu przez rami.
- W jakim s stanie?
- Nie wiadomo. Tego typu teledatory maj daleki zasig, ale przekazuj skpe informacje. Ale wyglda na to, e s tam wszyscy.
- Gdzie?
- W stacji procesora atmosferycznego w poudniowej czci kolonii. - Hudson rzuci okiem na schemat. - Na poziomie "C". - Dgn palcem ekran. - Jeli chodzi o lokalizowanie zaginionych, to cacuszko jest nie do pobicia.
Wszyscy zgromadzili si wokó terminalu, eby spojrze na monitor. Hudson zatrzyma obraz i powikszy jeden z jego fragmentów. Porodku schematu procesora atmosferycznego, niczym awica gbokomorskich skorupiaków, pulsowaa gromadka niebieskawych kropeczek.
- Maj tam wiec przedwyborczy czy co? - mrukn Hicks.
- Ciekawe, dlaczego wszyscy uciekli akurat tam? mylaa gono Dietrich. - Doszlimy przecie do wniosku, e ostatnie walki toczyy si tutaj, prawda?
- Moe zdoali zwia i okopali si w bezpieczniejszym miejscu. - Gorman znów by rzeki i peen zawodowej werwy. - Nie zapominajcie, e procesory wci maj zasilanie. Warto byo ryzykowa. Zbierajcie graty. Idziemy to sprawdzi.
W bloku sterowniczym zapanowao wielkie poruszenie.
- No, rusza si, dziewczyny. - Apone nakada zasobnik plecowy. - Nie pac nam od godziny. - Zerkn na Hudsona. - Jak si tam dosta?
Hudson zmniejszy obraz. Na ekranie ukaza si peny schemat kolonii.
Mona tam doj wskim korytarzem serwisowym. Ale to niezy kawaek drogi, panie sierancie.
Apone spojrza na Gormana, oczekujc rozkazów.
- Nie wiem jak pan, sierancie - zacz porucznik ale ja nie przepadam za dugimi wskimi korytarzami. Poza tym nie chciabym, ebycie potem padali ze zmczenia. No i jeszcze transporter. Chc go tam mie dla wsparcia.
- Czyta pan w moich mylach, panie poruczniku odpar Apone.
Sierantowi wyranie ulyo. Gotów by argumentowa, kóci si i sugerowa, i teraz a promienia, e do utarczki nie doszo. Kilku onierzy skino gowami. Oni te sprawiali wraenie zadowolonych. Gorman móg mie mao dowiadczenia polowego, ale nie by przynajmniej gupcem.
Hicks krzykn w stron ssiedniego pomieszczenia:
- Hej, Ripley! Jedziemy na przejadk za miasto. Zabierzesz si z nami?
- Obie si zabierzemy.
Wprowadzia Rebek do sali. Powitay j zdziwione spojrzenia.
- To jest Newt. Newt, to s moi przyjaciele. I twoi te.
- Dziewczynka skina gow. Milczaa. Przywilejem rozmowy obdarzaa jak na razie wycznie Ripley.
onierze zbierali sprzt. Kilku odwzajemnio powitalny gest Newt. Burke umiechn si do niej dla dodania otuchy. Gorman by chyba zaskoczony.
Wci ciskajc w rczce gow lalki, Newt spojrzaa na swoj yw przyjaciók.
- Dokd jedziemy? - spytaa.
- W bezpieczne miejsce. Ju niedugo. Dziewczynka prawie si umiechna.
Atmosfera panujca w transporterze podczas jazdy do procesora atmosferycznego bya bardziej wyciszona ni podczas szalonego lotu promem. Ogólna dewastacja, puste, okaleczone budynki i jednoznaczne lady cikich walk przytumiy pocztkowy entuzjazm onierzy.
Byo oczywiste, e nage zerwanie kontaktu z Ziemi nie miao nic wspólnego z awari satelity przekanikowego czy usterkami oprzyrzdowania w bazie. Przyczyn by potworek Ripley. Kolonici przerwali czno dlatego, e co ich do tego zmusio. Gdyby wierzy Ripley, to co wci gdzie tu czatowao. Newt bya niewtpliwie istn kopalni informacji, lecz nikt nie próbowa jej wypytywa. Na wyrane polecenie Dietrich. Dziecko znajdowao si jeszcze w zbyt niepewnym stanie, by ryzykowa stresujce przesuchanie. Wic jechali i kade z nich na wasn rk wypeniao luki w dyskietkowej biblioteczce Ripley. Wypeniali je wyobrani. onierze maj niezwykle yw wyobrani.
Prowadzony rk Wierzbowskiego transporter przeci szos czc reszt kompleksu kolonii ze stacj procesora, pooon kilometr dalej. Wichura ryczaa wciekle wokó masywnego cielska pojazdu, ale nie zdoaa nim nawet zakoysa. Transporter by przystosowany do w miar wygodnych eskapad przy wietrze wiejcym z prdkoci do trzystu kilometrów na godzin. Typowa dla Acherona zawierucha nie sprawiaa mu adnych kopotów. Za nimi, na skrawku asfaltu, wyldowa prom, który mia czeka na powrót onierzy. Przed nimi gigantyczna stokowata wiea procesora nie ustawaa w pracy nad terraformowaniem niegocinnej atmosfery Acherona i jarzya si widmow powiat.
Ripley i Newt siedziay obok siebie tu za kabin kierowcy. Wierzbowski uwaa na drog, transporter by silnie opancerzony - poczuwszy si wzgldnie bezpiecznie, dziewczynka mówia coraz wicej i mielej. Chocia Ripley chciaa jej zada przynajmniej z tuzin niezmiernie wanych pyta, siedziaa i cierpliwie czekaa, pozwalajc jej na odreagowanie. Jednak od czasu do czasu Newt dostarczaa odpowiedzi na pytania nie zadane. Jak choby teraz.
- Byam w tym najlepsza. - Przytulia gow lalki i wbia wzrok w przeciwleg cian. - Znam cay labirynt.
- Labirynt? - Ripley pomylaa o miejscu, w którym j znaleli. - Mówisz o systemie przewodów wentylacyjnych?
- Tak, ale nie tylko o tym - odpara z dum Newt. Umiaam wcisn si do tych wszystkich tuneli z przewodami i kablami. Tych w cianach i pod podog. Mogam wej, gdzie tylko chciaam. Byam prawdziwym asem. Potrafiam schowa si najlepiej ze wszystkich. Mówili, e oszukuj, bo jestem od nich mniejsza, ale ja wcale nie oszukiwaam. Po prostu byam od nich sprytniejsza i tyle. I mam bardzo dobr pami. Zawsze zapamitywaam drog do miejsc, gdzie ju wczeniej dotaram.
- No to rzeczywicie prawdziwy as z ciebie.
Dziewczynka sprawiaa wraenie zadowolonej..
Ripley przeniosa wzrok na przedni szyb. Dokadnie przed nimi majaczya stacja procesora.
Bya to konstrukcja niezbyt pikna, o wycznie uytkowym charakterze. Jej niezliczone rury, komory i przewody zostay wypolerowane i poctkowane piaskiem i odamkami ska, unoszonymi przez szalejce na Acheronie wiatry. Bya równie wydajna jak brzydka. Pracujc bez ustanku dwadziecia cztery godziny na dob, za kilkadziesit lat ta i inne bliniaczo do niej podobne stacje, rozrzucone po caej planecie, rozo skadniki tutejszej atmosfery, oczyszcz je, odwie, by stworzy w rezultacie agodn biosfer z balsamicznym, prawdziwie ziemskim klimatem. Zaprawd, dzisiejsza brzydota miaa zrodzi w przyszoci wiele pikna.
Wierzbowski zatrzyma transporter przed gównym wejciem. Górowa nad nimi monolit gigantycznego stoka wiey. Prowadzeni przez Hicksa i Apone'a onierze ustawili si przed wielkimi drzwiami. Tu, w pobliu stacji, ryk pracujcej maszynerii zagusza jkliwe zawodzenie wiatru. Dobrze skonstruowany procesor dziaa nawet pod nieobecno swych mistrzów i panów.
Jako pierwszy stan przy drzwiach Hudson. Musn palcami zamek niczym kasiarz szykujcy si do wamania.
- Niespodzianka, dziatki. Wszystko dziaa.
Wcisn kciukiem guzik i cikie wrota rozsuny toki, odsaniajc wewntrzny korytarz. Po prawej stronie ujrzeli betonow ramp, która prowadzia gdzie w dó.
- Którdy, panie poruczniku ?- spyta Apone.
- Ramp - rzuci z transportera Gorman. - Dalej znajdziesz nastpn. Zejdziecie ni na poziom "C".
- Rozkaz. - Sierant skin rk na podwadnych. -Drake, na czoo. Reszta dwójkami za nim. Idziemy.
Hudson zawaha si przy zamku.
- A co z drzwiami?
- Nikogo tu nie ma. Zostaw otwarte.
Szerok ramp weszli do brzucha stacji. Z góry sczyo si wiato. Jego promienie przeciskay si przez pltanin podóg i pomostów roboczych z metalowej siatki, omiatay rury ustawione rzdami niczym organowe piszczaki. Mimo to wczyli reflektory na hemach. Szli w dó. Wokó nich monotonnie dudniy trzewia stacji.
Obraz na ekranikach w centrum dowodzenia chwia si i podskakiwa w takt onierskich kroków. Ci, którzy zostali w transporterze, niewiele widzieli. W kocu grupa zwiadowcza zesza z rampy, teren sta si równy, obraz na monitorach normalny. Kamery ukazyway podog zawalon cikimi cylindrycznymi pojemnikami, rurami, stertami plastikowych skrzy i wysokimi butlami.
- Poziom "B" - rzuci do mikrofonu Gorman. - S pod wami, na nastpnym. Spróbujcie i troch wolniej. Kiedy schodzicie szybko w dó, trudno cokolwiek rozróni.
Dietrich spojrzaa na Frosta.
- On pewnie chce, ebymy rozwinli skrzydeka i polecieli. Obraz by wtedy nie skaka.
- A moe wzi ci na rce? - zawoa z tyu Hudson.
- A moe wyrzuci ci za barierk? - skontrowaa. Obraz by wtedy te nie skaka. Dopóki nie grzmotnby o beton.
- Zamknijcie si tam - warkn Apone.
Hudson i reszta posuchali.
Zakrt. Nastpna rampa. Znowu schodzili w dó.
W centrum dowodzenia w transporterze Ripley zerkaa Gormanowi przez prawe rami, Burke przez lewe, a Newt usiowaa docisn si do monitorów od tyu. Chocia porucznik rozporzdza istnymi cudami techniki wideo, ani jedna kamera na hemach onierzy nie przekazywaa wyranego obrazu.
- Niech pan da wiksze wzmocnienie - zasugerowa przedstawiciel Towarzystwa.
- Ju to dawno zrobiem, panie Burke. Tam na dole jest jaka koszmarna interferencja. Im gbiej schodz, tym grubsza warstwa elastwa ich od nas oddziela. Dlatego sygnay s coraz sabsze. No i jeszcze te akumulatory. Nie s najwydajniejsze. A tak przy okazji, to z czego jest zbudowane wntrze stacji?
- Z kompozytowych wókien wglowych wypenionych mieszank krzemow. ciany none s lekkie i mocne. W przepierzeniach duo metalizowanego szka. Fundamenty i poziomy nisze nie musz by tak estetyczne. Podogi ze zbrojonego betonu, wzmocnione stopami tytanu. Od groma tam tego.
Gorman manipulowa pokrtami, ale jego wysiki nie przynosiy adnych efektów. By zawiedziony i sfrustrowany i nie potrafi tego ukry.
- Gdyby wyczy zasilanie awaryjne i ca stacj, obraz byby lepszy, ale wtedy nie mieliby górnego wiata, tylko reflektory na hemach. Co za co. - Pokrci gow, wbi wzrok w monitor i nachyli si do mikrofonu. - Co takiego macie przed wami? Kiepsko wida.
Odpowiedzia mu znieksztacony zakóceniami gos Hudsona:
- To pan niech mi powie. Ja tylko tutaj pracuj.
Porucznik spojrza na Burke'a.
- Pascy ludzie to zbudowali?
Burke pochyli si nad rzdem monitorów i mruc oczy, usiowa rozszyfrowa niewyrany obraz wntrza stacji procesora.
- Wykluczone. Absolutnie.
- Wic nie wie pan, co to jest?
- Cholera, w yciu czego takiego nie widziaem.
- Czy kolonici mogli to dobudowa?
Burke patrzy jeszcze chwil, wreszcie pokrci gow. - Jeli nawet, to chyba jaka prowizorka. Czego takiego nie ma w adnym obowizujcym podrczniku.
Bo do pltaniny rur i przewodów, które krzyoway si na poziomie "C", najwyraniej co dodano. Nie ulegao wtpliwoci, e ów budowlany nowotwór powsta w wyniku celowego planu i e nie jest rezultatem jakiego tajemniczego wypadku.
Noszcy wyrane lady wilgoci, miejscami byszczcy, ów szczególny materia, którego uyto do wzniesienia dziwacznej konstrukcji, przypomina zastygy klej lub ywic. Tu i tam wiato przenikao na gboko kilkunastu centymetrów, odsaniajc zoon struktur wewntrzn. Gdzie indziej znów substancja bya cakowicie nieprzezroczysta i ubogo zabarwiona. Dominoway przytumione odcienie zieleni i szaroci, zaakcentowane gdzieniegdzie seledynem.
Skomplikowanej budowy komory miay od pótora metra rednicy do kilkunastu metrów wzdu, a wszystkie zostay poczone kruch z wygldu sieci nitkowatych wypustek, które po bliszym zbadaniu okazay si kruche jak stalowa lina. W gb labiryntu komór rozchodziy si tunele, dziwne za, stokowate jamy w pododze zaczopowano na gucho. Nieznany materia zlewa si z materiaem wykorzystanym do konstrukcji podzespoów do tego stopnia, e trudno byo stwierdzi, gdzie koczy si wytwór rk czowieka, a zaczyna co o zupenie obcej naturze. Miejscami elementy dodane niemal imitoway urzdzenia stacji, cho nikt z onierzy nie umia powiedzie, czy ma to okrelony cel, czy jest li tylko rezultatem lepego naladownictwa.
Wielki lnicy kompleks rozciga si w gb poziomu "C", poza zasig kamer umieszczonych na hemach. Chocia ywicopodobna, zaskorupiaa substancja wnikaa w kad dostpn szczelin, zdawaa si nie mie adnego wpywu na funkcjonowanie stacji. Wszystkie urzdzenia pracoway dalej, dalej oczyszczay powietrze Acherona, nie zwaajc na obecno heteromorficznych tworów, zalegajcych niemal cay poziom.
Tylko Ripley domylaa si, na co natrafili. Ogarnita jak ohydn fascynacj, momentalnie zdrtwiaa z przeraenia, zbyt zszokowana, by cokolwiek wyjani. Moga tylko patrze i wspomina.
Gorman zerkn przypadkiem w stron Ripley i zauway wyraz jej twarzy.
- Co to jest? - spyta.
- Nie wiem.
- Ale wiesz przynajmniej co, a to znaczy, e wiesz znacznie wicej ni którykolwiek z nas. No, Ripley. Nie daj si prosi. Pac stówk za kad uyteczn informacj.
- Naprawd nie wiem. Chyba ju co takiego widziaam, ale nie jestem pewna. To jest jakby inne, bardziej zoone i...
- Daj mi zna, kiedy mózg zacznie ci znowu pracowa. - Rozczarowany porucznik przysun bliej mikrofon. Ruszajcie dalej, sierancie.
onierze podjli marsz. wiato bijce z reflektorów odbijao si od szklistych cian. Im gbiej schodzili, tym wygld labiryntu coraz bardziej wiadczy o tym, e raczej go wyhodowano ni zbudowano. Bo wyglda jak wntrze jakiego gigantycznego organu czy koci. Ale nie koci ludzkiej, nie ludzkiego organu.
Bez wzgldu na to, czy twór peni jakkolwiek inn rol, nie ulegao wtpliwoci, e suy do koncentrowania ubytków ciepa z siowni jdrowej. Wokó nich syczaa para buchajca z kau uformowanych przez ciekajc ze cian wod. Skroplony oddech stacji.
- Robi si jakby szerzej... - Hicks powiód kamer dookoa.
Grupa zwiadowcza wchodzia do wielkiej kopulastej komory. ciany zmieniy nagle wygld i kompozycj.
To, e nikt z onierzy natychmiast si nie zaama, wiadczyo o ich znakomitym wyszkoleniu.
- O Chryste... - szepna Ripley.
Burke wymamrota pod nosem zduszone przeklestwo.
Reflektory owietliy komor. Zamiast gadkich falistych cian, jakie mijali wczeniej, ujrzeli ciany chropowate i nierówne. Tworzyy wystrzpion paskorzeb z przedmiotów pochodzcych z caej kolonii: z mebli, kabli, ze skadników staych i pynnych, ze szcztków urzdze mechanicznych, rzeczy osobistych, z porwanego ubrania, z ludzkich koci i czaszek. Wszystko zostao scalone t przezroczyst, ywicopodobn substancj, której obecno stwierdzali na kadym kroku.
Hudson przesun rkawic po cianie, natykajc si przypadkowo na kilka ludzkich eber. Usiowa wyduba w niej dziur, ale zakrzepa wydzielina bya tak twarda, e ledwo j zadrapa.
- Widzielicie kiedy co takiego?
- Ja nie. - Hicks byby splun, gdyby tylko mia miejsce. - Nie jestem chemikiem.
Czekali na opini Dietrich. Pospieszya ze swoj hipotez.
- To jakby kleista wydzielina. Ripley, ten twój potworek tym pluje czy jak?
- Nie... Nie wiem, jak to wytwarzaj, ale ju to kiedy widziaam, na mniejsz skal...
Gorman otrzsn si z pocztkowego wstrzsu, cign usta i zacz analizowa sytuacj:
- Wyglda na to, e rozwalili koloni, bo potrzebowali budulca. - Wskaza na ekranik Hicksa. - W tamtej cianie jest caa sterta zapasowych dysków magnetycznych.
- I przenone zasilacze. - Burke postuka palcem w inny monitor. - Drogi budulec, cholera. Wszystko rozerwali na strzpy...
- Kolonistów te - zauwaya Ripley. - Kiedy ju ich wykoczyli... - Spojrzaa na powane oblicze dziewczynki stojcej u jej boku. - Newt, usid lepiej z przodu. Id, id.
Newt skina gówk i posusznie odesza w stron kabiny sterowniczej.
W miar jak onierze posuwali si w gb komory, stenie pary w atmosferze poziomu "C" nieustannie roso. Towarzyszy temu cigy wzrost temperatury.
- Gorco tu jak w piekle - mrukn Frost.
- Uhm - zgodzi si ironicznie Hudson. - Zaraz zobaczysz diaba.
Ripley spojrzaa w lewo. Gorman i Burke nadal wbijali wzrok w monitory. Po lewej stronie porucznika znajdowa si niewielki ekranik, który pokazywa plan naziemnej czci stacji.
- S dokadnie pod gównymi wymiennikami ciepa - zauwaya.
- Taaa... - Burke nie móg oderwa oczu od monitora przekazujcego obraz z kamery Apone'a. - Moe to stworzenia lubi gorco. Dlatego zbudoway...
- Nie o to mi chodzi. Gorman, jeli twoi ludzie uyj tam broni, mog uszkodzi system chodniczy.
Nagle Burke wszystko zrozumia.
- Ona ma racj.
- No wic go uszkodz. I co z tego? - spyta porucznik.
- A to, e uszkodzony system zacznie wydziela freon i wod skroplon z powietrza do celów chodniczych.
- wietnie. - Postuka palcem w monitor. - Wszystkich ich tam troch ochodzi.
- Wicej ni ochodzi.
- To znaczy?
- Zostanie naruszona osona bezpieczestwa.
- No i? No i co?! - Dlaczego ta baba nie powie wyranie, o co chodzi, do cholery?! myla. Czy ona nie rozumie, e staram si tu dowodzi typow ekspedycj, majc na celu odszukanie i zneutralizowanie ewentualnego przeciwnika?!
- Mówimy o eksplozji termonuklearnej, Gorman... Gdy to do niego dotaro, usiad wygodniej i zacz myle. Rozwaa moliwoci dziaania w tej sytuacji. Podjcie decyzji przyszo mu tym atwiej, e ani jednej nie znalaz.
- Apone, zabierz ludziom magazynki - rozkaza. - Nie moecie tam strzela.
Nie tylko Apone usysza Gormana. onierze popatrzyli po sobie z niedowierzaniem i konsternacj.
- Czy on zwariowa?! - Wierzbowski cisn strzelb i opiekuczym gestem przytuli j mocniej do siebie, jak gdyby rzucajc Gormanowi wyzwanie, by ten zszed na dó i spróbowa mu j odebra.
- Cholera, to niby czym mamy im dooy? - burkn Hudson. - Wich przeklestw czy jak? Panie poruczniku - rzuci do mikrofonu - a moe pan chce, ebymy spróbowali dudo? A jak one nie maj ramion, to co?
- One maj ramiona - rzucia przez zacinite usta Ripley.
- Nie jeste nago, Hudson - odrzek Gorman. - Macie jeszcze inn bro.
- Moe to i niezy pomys... - wymamrotaa Dietrich.
- Co? Ta inna bro? - spyta Wierzbowski.
- Nie. Nagi Hudson. Takiego widoku nie zdzieryoby adne stworzenie.
- Wiesz co, Dietrich? - rzuci kapral. - Ja ci pierdol.
- Wykluczone, skarbie. - Dietrich westchna i odczya magazynek od strzelby.
- Tylko miotacze ognia - rozkaza stanowczo Gorman. - Bro palna na ramieniu.
- Wszyscy syszeli? - Apone podchodzi do onierzy i odbiera magazynki. - No, dawa mi je tu, szybciej.
Jedna po drugiej, strzelby zostay rozbrojone. Vasquez odczya od elpeemu zasilacz i bardzo niechtnie wrczya go sierantowi. Poza standardowym uzbrojeniem trzech onierzy miao przenone miotacze ognia. Zostay teraz odbezpieczone, rozgrzane i sprawdzone. Vasquez, nie zauwaona przez Apone'a ani przez kolegów, wyja z tylnej kieszeni zapasowy adunek bojowy i wsuna go do elpeemu. Kiedy sierant odwróci wzrok, a obiektywy kamer spoglday w inn stron, Drake zrobi dokadnie to samo. Zerkn na Vasquez i ponuro do siebie mrugnli.
Hicks nie mia elpeemu, wic do nikogo nie mruga. Mia za to cylindryczn kabur, przymocowan od wewntrz do polowej uprzy. Rozpi kuloodporn kamizelk, otworzy kabur i wyj z niej zabytkow, dwulufow strzelb z obcit kolb. Nastpnie zapi si, zoy dobrze zachowan bro i wsun do komory nabój.
Hudson przypatrywa si temu z profesjonalnym zainteresowaniem.
- Skd to wytrzasne - spyta. - Kiedy zobaczyem, e odstaje ci kamizelka, pomylaem sobie, e szmuglujesz wód, ale to mi do ciebie nie pasowao. Zwine tego trupa z muzeum?
- Rodzinna pamitka. Od pokole. adna, nie?
- Niez masz rodzink, kurcz. Co to moe?
Hicks pokaza mu nabój.
- Nie jest to co prawda przeciwpancerny pocisk o duej prdkoci kocowej, taki jak nasze, ale nie chciabym oberwa takim czym w gb. - Zniy gos. - Zawsze mam j pod rk. Do walk bezporednich jest jak znalaz. Niczego tu chyba nie przebije i adne grzybki nam nie wyrosn.
- Owszem, nie powiem, nawet adna... - Hudson patrzy na dwunastostrzaówk z nie ukrywanym podziwem. - Tradycjonalista z ciebie, Hicks.
Kapral umiechn si lekko.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. Od czoa dobieg ich gos Apone'a:
- Idziemy. Hicks, skoro ci si tam z tyu podoba, bdziesz nas ubezpiecza.
- Z przyjemnoci, panie sierancie.
Kapral opar strzelb na prawym ramieniu, uoy j wygodniej jedn rk, a wskazujcym palcem musn twardy spust. Hudson umiechn si z aprobat, pokaza mu uniesiony kciuk i potruchta na czoo.
Powietrze byo gste, a wiato rozproszone w obokach pary. Hudson mia wraenie, e przedzieraj si przez stalowo-plastikow dungl.
- Namierzylicie jaki ruch? - zaskrzeczao w suchawkach.
Gos porucznika by cichy i niewyrany. Dochodzi jakby z daleka, chocia Hudson wiedzia, e dowódca czuwa ledwie kilka poziomów wyej, tu przed wejciem do budynku stacji. Kapral szed i nie odrywa wzroku od namiernika.
- Zgasza si Hudson, panie poruczniku. Jak dotd nic. Kompletnie. Jedyna rzecz, jaka tu si rusza, to powietrze.
Za rogiem uniós na chwil oczy. To, co zobaczy, spowodowao, e zapomnia o namierniku, o broni, e zapomnia o wszystkim.
Dokadnie przed sob ujrzeli kolejn cian z inkrustacjami. Bya pofalowana, zeszpecona wybrzuszeniami, wyrzebiona jak nieznan, nieludzk doni i przypominaa spotwornia wersj Wrót do piekie Rodina. To tutaj byli kolonici. Pogrzebani ywcem, zamurowani t sam ywicopodobn wydzielin, której uyto do budowy tuneli, umocnie, komór i zaczopowanych szybów, która przeksztacia najniszy poziom stacji w ksenoschizofreniczny koszmar.
Kady z nich zosta wcinity w cian bez uwzgldnienia choby podstawowych cech budowy czowieka. Gowy byy nienaturalnie powykrzywiane, rce i nogi groteskowo powyginane, poamane, eby nieszczsn ofiar odpowiednio dopasowa do obcej kompozycji i wzoru. Wiele cia zostao zredukowanych do bezksztatnych bry, powleczonych przegniym, wysuszonym misem, inne oczyszczone do nagich koci. Ci ostatni mieli szczcie, tych obdarzono darem mierci. Bez wzgldu na to, gdzie i jak tkwiy, wszystkie zwoki miay jedn wspóln cech: klatki piersiowe byy wygite od rodka, jak gdyby jaka wewntrzna eksplozja rozsadzia im mostek.
onierze weszli wolno gbiej. Oblicza mieli pospne. Nikt nic nie mówi. Niejednokrotnie ze mierci artowali, ale to byo gorsze ni mier. To byo ohydne i plugawe.
Dietrich podesza do nietknitego z pozoru ciaa kobiety. Byo straszliwie blade, jakby wyssano z niego wszystk krew. Kobieta wyczua ruch, czyj obecno, co usyszaa i zatrzepotaa powiekami. W jej oczach czaio si szalestwo. Szepna co guchym, grobowym gosem, gosem zrodzonym z rozpaczy. Dietrich nachylia si, eby lepiej sysze.
- Bagam, zabij mnie...
Z oczyma rozszerzonymi przeraeniem Dietrich cofna si i omal nie upada.
Bezpieczna pod pancerzem transportera, Ripley moga tylko bezradnie patrze i wbija zby w zacinit do. Wiedziaa, co zaraz nastpi, wiedziaa, co sprowokowao kobiet do wypowiedzenia tak ostatecznej proby. I wiedziaa te, e ani ona, ani nikt inny nie moe zrobi nic innego, jak tylko j speni. Przez goniki transportera usyszaa, e który z onierzy wymiotuje. Reszta milczaa. Nikt nawet nie zaartowa.
Kobieta uwiziona w cianie dostaa konwulsji. Jakim cudem zebraa w sobie tyle siy, by krzykn, krzykn w agonalnym bólu, który odbiera jej rozum, by zawy, nieludzko, przenikliwie. Chcc ostrzec onierzy przed tym, co zaraz nastpi, Ripley zrobia krok w stron najbliszego mikrofonu, ale nie moga wydoby z siebie gosu.
Nie musiaa. Podwadni Apone'a odrobili lekcje i przestudiowali dyskietki, które dla nich przygotowaa.
- Miotacz! - warkn Apone. - Szybko!
Frost poda mu miotacz pomieni i usun si na bok. W chwili, gdy sierant unosi bro do góry, pier kobiety eksplodowaa fontann krwi. Z wystrzpionej jamy wychyna maa, najeona kami czaszka. Wydaa z siebie wcieky syk.
Apone zacisn palec na spucie miotacza. Dwaj inni onierze, wyposaeni w identyczny sprzt, poszli w jego lady. W cian buchny trzy jzory ognia, momentalnie poerajc wyjc w niej potworno. Kokony i ofiary, które w nich tkwiy, zaczy si topi i cieka na podog niczym przezroczysta cukrzana masa. Wci jeszcze syszc ów straszliwy, rozdzierajcy krzyk, onierze nie szczdzili amunicji i miotacze rzygny ogniem po caej cianie. To, co nie ulego zwgleniu, najpierw spurchlao si pod wpywem gorca, potem rozpuszczao jak maso i ciekao na ziemi, by pod onierskimi butami utworzy kaue z cieczy przypominajcej pynny plastik.. Ale ta ciecz nie pachniaa jak plastik. Wydzielaa duszcy, organiczny smród.
Wszyscy skupiali uwag na cianie, któr niszczyy miotacze. Nikt nie zauway, e fragment ciany za nimi... drgn.
8.
Obcy spoczywa dotychczas w odrtwieniu. Tkwi w niszy, która zlewaa si idealnie z barw i uksztatowaniem reszty pomieszczenia. Teraz wolno z niej wyszed. Dym z palcych si kokonów oraz innych materiaów organicznych bucha a pod sufit, ograniczajc widzialno praktycznie do zera.
Tknity nagym przeczuciem Hudson zerkn w dó, na tarcz namiernika. Z rozszerzonymi renicami odwróci si na picie i wrzasn:
- Mam co! Ruch! Tam co jest!
- Namiar! - warkn krótko Apone.
- Nie mog ustali, za ciasno tu. I s jeszcze inne ciaa...
W gosie starszego sieranta zabrzmiaa ostrzejsza nutka.
- Nie pieprz. Hudson. Namiar, mówi! Gdzie to jest?
Kapral zmaga si z opornym sprztem. W tym cay problem z namiernikami: byy trwae, ale nieprecyzyjne..
- Chyba... Chyba z przodu... I z tyu te...
W centrum dowodzenia Gorman szala wród przeczników, przycisków i pokrte, usiujc wyostrzy obraz na poszczególnych monitorach.
- Nic tutaj nie widzimy, Apone! Co si dzieje?
Ripley wiedziaa, co si dzieje, wiedziaa, co si za chwil stanie. Chocia nic nie widziaa, czua to, jak czuje si obecno wielkiej fali nadcigajcej w stron play pokrytej czarnym piaskiem. W tym samym momencie odzyskaa gos i chwycia za mikrofon.
- Wycofaj ich stamtd, Gorman. I to natychmiast!
Porucznik rzuci jej rozdranione spojrzenie.
- Prosz mi nie rozkazywa, prosz pani. Wiem, co robi.
- Moliwe, ale nie wie pan, co si tu dzieje!
Na poziomie "C" ciany i sufit legowiska zaczy oywa. Obce stworzenia budziy si z okresowego snu. Z dugich, palczastych koczyn chwytnych poczy wysuwa si szpony zdolne rozerwa metal. Nawilone luzem szczki odzyskiway z wolna elastyczno i raz po raz cicho pomlaskiway. Poprzez oboki pary i dymu zdenerwowani ludzie dostrzegli niewyrany ruch.
Apone wzi si w gar.
- Na podczerwie! Przejdcie na podczerwie wrzasn. - Uwaa! Dobrze uwaa!
Zatrzasnli osony. Na gadkim przezroczystym tworzywie, z jakiego je wykonano, zmaterializoway si koszmarne sylwetki, sunce w ciszy przez tuman mgy.
- Wielokrotne sygnay! - krzykn Hudson. - Dookoa. Zbliaj si ze wszystkich stron!
Dietrich nie wytrzymaa nerwowo i chciaa ucieka. Gdy si odwrócia, co wysokiego, co przepotnego wyroso nagle nad kbami dymu i owino j ramionami. Koczyny grube jak elazne sztaby zamkny si na jej piersi i zacisny. Dietrich krzykna, przedmiertnym skurczem palców zwolnia spust miotacza pomieni i z lufy trysn jzor ognia. Trafi we Frosta, zamieniajc go momentalnie w rozwrzeszczan dwunon pochodni, która ciskaa si na olep we wszystkie strony. Krzyk nieszcznika rozdziera onierzom uszy.
Apone obróci si. W zgstniaej atmosferze i w kiepskim wietle nie widzia prawie nic, za to sysza a za wiele. Gorco bijce z wymienników ciepa na poziomie "B", tu nad nimi, znieksztacao obraz przekazywany przez noktowizory zamontowane w osonach.
W centrum dowodzenia zgas monitor Frosta. Jednoczenie linie biowykresów szeregowca, owe charakterystyczne pagórki i doliny ycia, spaszczyy si i wyprostoway. Na innych ekranach obraz drga i podskakiwa, ukazujc jedynie zamazane sylwetki w chaotycznym ruchu. Strumienie napalmu tryskajce z pozostaych miotaczy przewyszay jaskrawoci czuo kamer na hemach onierzy i obraz z nich pyncy by jak przewietlone zdjcie.
Mimo zamieszania i chaosu Vasquez i Drake zdoali si jako odnale. Kosmiczna harpia kiwna porozumiewawczo gow do kosmicznego neandertalczyka i wcisna w elpeem nie skonfiskowany magazynek.
- Dawaj na bliniaka - rzucia krótko.
Stanli plecami do siebie i jednoczenie otworzyli ogie. Niczym spawacze atajcy pancerz statku, posali w gb komory dwa pomienne uki. W ciasnej zamknitej komorze jazgot cikiej broni by wprost przytaczajcy. Dla obojga operatorów dudnicy grzmot brzmia jak Bachowska fuga i stanthisizer Grimoire'a zlane w jedno.
W uszach skrzecza im daleki gos Gormana, ledwo syszalny w bitewnym zgieku.
- Kto otworzy ogie?! Zakazaem uywa broni cikiej!
Ze wzrokiem utkwionym w ekran celownika Vasquez podniosa szybko rk i zerwaa z gowy suchawki. Jej stopy, donie, oczy i ciao byy teraz ywymi czciami elpeemu, czciami zgranymi i spójnie dopasowanymi. Komor wypeniay byskawice, nieustajcy grzmot, dym i rozdzierajce krzyki. Tak, poziom "C" sta si naraz czym w rodzaju maej Apokalipsy. Vasquez ogarna fala bogiego spokoju.
Nawet w Niebie nie byoby jej lepiej ni tutaj.
Goniki w centrum dowodzenia znów zaniosy si rozdzierajcym wyciem. Ripley drgna. Monitor Wierzbowskiego zgas, natychmiast potem wyprostoway si linie biowykresów. Ripley zacisna pici, wbijajc paznokcie w do. Lubia Wierzbowskiego.
Co ja tu waciwie robi?! mylaa gorczkowo. Dlaczego nie siedz w domu? bez licencji, caa nieszczliwa, ale bezpieczna w malekim mieszkaniu, gdzie jest Jones, gdzie mog mnie odwiedza zwyczajni ludzie, gdzie panuje zdrowy rozsdek? Dlaczego dobrowolnie wdepnam w ten koszmar? Przez altruizm? Przez to, e od samego pocztku podejrzewaam, co spowodowao przerw w cznoci z Acheronem? A moe dlatego, e chciaam odzyska t parszyw licencj?
W trzewiach stacji procesora atmosferycznego niosy si bekotliwe gosy ludzi ogarnitych panik i szalestwem. Czuy odbiornik dostrojony do czstotliwoci lokalnej wychwytywa z nich zrozumiae sowa. Ripley rozpoznaa gos Hudsona nioscy si ponad krzykami innych. Nieskomplikowany pragmatyzm kaprala zapowiada przeom w taktyce obronnej.
- Zwiewajmy std!
Usyszaa te wrzask sfrustrowanego Hicksa.
- Nie tym tunelem, idioto! Tamtym! Tamtym!
- Na pewno? - To Crowe.
Robic unik przed jakim niewidzialnym ciosem, Crowe byskawicznie ukucn. Obraz z jego kamery zakoysa si na wszystkie strony, ukazujc obkan pltanin gigantycznych lecz niewyranych sylwetek, pogronych w kbach dymu i pary.
- Uwaaj! Z tyu! Z tyu! Rusz si, kurwa!
Rce Gormana nie migay ju midzy przecznikami. Sytuacja wymagaa teraz czego wicej ni przyciskania guzików, a po jego spopielaej twarzy Ripley poznaa, e wojskowy nie moe si na nic zdecydowa.
- Wycofaj ich, Gorman! - wrzasna. - Ju! Natychmiast!
- Zamknij si. - Patrzy na wskaniki i chwyta powietrze jak wielki karp. Wszystko si rozpadao. Cay misterny plan akcji zwiadowczej szlag trafi. W dodatku tak szybko, e nie zdy niczego przemyle. - Zamknij si, dobrze? - powtórzy.
W goniczku umieszczonym nad monitorem Crowe'a rozleg si metaliczny jk dartego metalu i ekran zagas. Gorman wyjka co niezrozumiaego. Usiowa zapanowa nad sob, tymczasem traci panowanie nad sytuacj.
- Aaa... Apone, otwórzcie ogie zaporowy z miotaczy i wycofujcie si druynami do transportera. Over.
Trzaski zakóce, ryk wyrzucanego pod cinieniem napalmu i jazgot elpeemów zaguszyy odpowied sieranta.
- Nie zrozumiaem. Wycofa si za miotaczami?
- Powiedziaem, e musicie... - Gorman powtórzy rozkaz.
Nikt go nie sucha, co byo zreszt bez znaczenia, bowiem onierze uwizieni w komorze nie mieli czasu na suchanie, nie mieli czasu na nic.
Tylko Apone manipulowa przy swoim odbiorniku, usiujc wyowi sens z bekotliwych rozkazów. Gos porucznika by tak znieksztacony, e a nie do rozpoznania. Odbiorniki przystosowano do dziaania i przechwytywania sygnaów w kadych warunkach, nawet pod wod, ale tu dziao si co, czego konstruktorzy sprztu nie przewidzieli, co, czego nie móg przewidzie nikt, bowiem nikt si z czym takim dotychczas nie spotka.
Sierant usysza z tyu krzyk. Pieprzy Gormana. Przeczy si na czstotliwo lokaln.
- Dietrich? Crowe? Odezwijcie si! Wierzbowski, gdzie jeste?!
Nagle jaki ruch. Z lewej strony. Obróci si byskawicznie i jeszcze uamek sekundy, a roztrzaskaby gow Hudsonowi. W oczach kaprala ujrza szalestwo. Nie byo w nich teraz faszywej brawury, onierz ju si nie przechwala. By przeraony, zatrwoony i nawet nie próbowa tego ukry.
- Wykaczaj nas! - wrzasn. - Zdechniemy tu! Zdechniemy tu jak psy!
Apone poda mu magazynek. Kapral wbi go doni pod rygiel zamka, usiujc patrze na wszystkie strony na raz.
- Teraz lepiej? - spyta Apone.
- Ta, lepiej, jasne! - Hudson wprowadzi pocisk do lufy. Wyranie mu ulyo. - W dupie mam te cholerne wymienniki.
- Wyczu jaki ruch, odwróci si i wypali. Lekki odrzut broni wróci mu czciowo pewno siebie.
Na prawo do niego walczya Vasquez. Nieprzerwan strug ognia niszczya wszystko, co znalazo si w promieniu metra od niej bez wzgldu na to, czy byo to co ywego, martwego czy stanowio cz maszynerii procesora. Sprawiaa wraenie czowieka, który nad sob nie panuje, który oszala. Lecz Apone wiedzia swoje. Gdyby Vasquez zwariowaa, ju dawno by nie yli.
Biega ku niej Hicks. Vasquez obrócia si lekko i pucia dug seri z elpeemu. Na widok wycelowanej w siebie lufy kapral ukucn, ocierajc si o mier. cigajcy go potwór, trafiony gradem pocisków, run do tyu. Jeszcze troch, a zakrzywione szpony rozdaryby Hicksowi szyj.
Na stanowisku dowodzenia obraz przekazywany przez kamer Apone'a nagle zawirowa optanym piruetem i zgas. Gorman gapi si w monitor, jak gdyby wzrokiem chcia oywi ekran, a wraz z nim czowieka, którego przed chwil straci.
- Kazaem im przecie wraca... - szepn nie dowierzajc wasnym oczom. - Pewnie nie syszeli rozkazu...
Ripley przysuna twarz do jego twarzy i wyczytaa w niej histeryczne oszoomienie.
- Zrób co! Oni s odcici!
Wolno skierowa na ni wzrok. Wargi mu drgny, ale sowa, które wymamrota, byy cakowicie niezrozumiae. Potrzsn lekko gow.
Z jego strony nie moga oczekiwa adnej pomocy. Porucznik wypad z gry. Burke wciska si w przeciwleg cian kabiny, jak gdyby poprzez maksymalne oddalenie od koszmarnych obrazów przekazywanych przez dziaajce monitory chcia uciec od walki, jaka wrzaa w trzewiach stacji procesora.
Jedyn rzecz, jaka moga jeszcze pomóc niedobitkom, bya natychmiastowa akcja ewakuacyjna. Gorman nie móg jej poprowadzi, Burke równie. Któ wic zosta w odwodzie? Ulubienica rudego Jonesa.
Ripley wiedziaa, e gdyby kot tu z nimi by i gdyby móg podejmowa decyzje w jej imieniu, natychmiast zrobiby tak: zawróciby transporter, ruszyby na penym gazie w stron ldowiska, gdzie czeka prom, wystartowaby, zacumowa w adowni Sulaco, zamknby si w hibernatorze i czym prdzej wróci do domu. Mao prawdopodobne, eby kto z zarzdu kolonialnego chcia podway raport, jaki by im zoyli. Nie tym razem. Bo tym razem miaaby dowody: zszokowanego Gormana i na wpó otumanionego Burke'a. I jeszcze obrazy zarejestrowane automatycznie przez pokadowy komputer transportera, obrazy ukazujce pieko koszmarnej walki, obrazy, którymi cisnaby w twarze tym kotuskim i wiecznie z siebie zadowolonym przedstawicielom Towarzystwa.
Uciekaj std! Uciekaj do domu! wrzeszcza gos rozsdku. Masz ju te swoje dowody, po które tu przyjechaa! Kolonia przepada. Wszyscy zginli albo nawet gorzej, ni zginli. Przeyo tylko jedno dziecko. Wracaj na Ziemi, a nastpnym razem niech tu przyleci nie jeden pluton, a caa armia, z samolotami do wsparcia powietrznego, z cik artyleri. Jeli zajdzie taka potrzeba, niech zmiot to miejsce z powierzchni planety, ale niech to zrobi bez ciebie!
Tak podnoszce na duchu rozumowanie miao tylko jeden minus. Gdyby teraz odjechaa, zostawiaby wasnemu losowi Vasquez, Hudsona i Hicksa, i wszystkich innych, którzy pozostali jeszcze przy yciu na asce czuych i delikatnych stworków. Jeli bd mieli szczcie, umr. Jeli nie, skocz w cianie, w kokonie, jako zastpcy tych, których litociwie spalili napalmem.
Nie moga tego zrobi, nie mogaby z tym y. Za kadym razem, kiedy przykadaaby gow do poduszki, syszaaby ich rozpaczliwe krzyki. Gdyby ucieka, zamieniaby jeden koszmar na setki jeszcze gorszych. Kiepska transakcja. Po raz kolejny liczby byy Jej nieprzychylne.
To, co musiaa zrobi, napeniao Ripley przeraeniem, ale zo, jaka w niej narastaa, zo na bezradno Gormana, na Towarzystwo, które wysao j tutaj z niedowiadczonym oficerem i z malek grupk onierzy (bez wtpienia przez oszczdno), pomoga jej przecisn si obok sparaliowanego porucznika i ruszy w stron kabiny sterowniczej.
Czeka tam na ni jedyny ocalay wiadek zagady kolonii Hadley. Dziewczynka patrzya na Ripley powanymi oczyma.
- Newt, przejd do tyu i zaó pasy.
- Jedziesz tam, tak? Po nich .
Sadowia si wanie na fotelu kierowcy. Usyszawszy sowa maej, zastyga w bezruchu.
- Musz. Tam na dole s ywi ludzie i potrzebuj pomocy. Rozumiesz to, prawda?
Newt skina gow. Rozumiaa a za dobrze. Gdy Ripley zapinaa klamry pasów bezpieczestwa, dziewczynka wybiega z kabiny.
Ripley spojrzaa na desk rozdzielcz. Przywita j ciepy blask monitorów i wskaników gotowych do przyjcia rozkazów. Gorman i Burke byli niezdolni do jakiejkolwiek reakcji, ale transporter opancerzony nie ulega wpywom psychicznych stresów. Zacza przerzuca dwignie, wciska przyciski, wdziczna Bogu za to, e kaza jej spdzi ubiegy rok w Portside, gdzie musiaa obsugiwa wszelkiego rodzaju adowarki i ciki sprzt transportowy. Wielkie silniki wspomagane turbodoadowaniem zagray na penych obrotach. Maszyn wstrzsn dreszcz - sposobia si do jazdy.
Wibracje kaduba wystarczyy, by Gorman wróci do rzeczywistoci. Wychyli si z fotela i krzykn:
- Ripley! Co ty robisz?
Zignorowaa go, bo musiaa uwaa na wskaniki, to byo teraz najwaniejsze. Wrzucia bieg, koa zabuksoway na mokrej ziemi i transporter ruszy w stron otwartych wrót.
Z kompleksu stacji buchay kby dymu. Zaraz na bram Ripley gwatownie skrcia. Na chodniku maszyna wpada w lekki polizg, wyrównaa i runa w dó szerokiej rampy. Transporter mieci si na niej bez problemów, z obu stron byo jeszcze sporo miejsca; przedtem jedziy tdy wielkie spychacze i maszyny serwisowe. Wszystkie konstrukcje na Acheronie wznoszono na wyrost, mimo to rampa uginaa si pod ciarem opancerzonego potwora. Na szczcie jej nawierzchnia bya wytrzymaa i nie pkaa pod rozpdzonym cielskiem transportera. Palce Ripley migay po desce rozdzielczej, wciskajc guziki sterujce niezalenie napdzanymi koami. Katujc cierpliwy plastik, dawaa upust zoci.
Mga i para przesaniay obraz z kamer zewntrznych. Ripley przesza na nawigacj automatyczn. Czujniki laserowe wczajce si dwadziecia razy na sekund odczytyway odlego midzy koami a przeszkod i przekazyway dane do komputera, który sterowa ruchami kó i zapobiega zderzeniu ze cianami. Utrzymywaa t sam prdko, wiedzc e maszyna jej nie zawiedzie.
Gorman oderwa wzrok od niewyranego obrazu ciany, który mign na ekranach w centrum dowodzenia, rozpi uprz i obijajc si o burty - transporter wszed wanie w ostry zakrt - ruszy do kabiny sterowniczej.
- Co ty wyprawiasz?
- A jak mylisz - Zajta wskanikami, nawet na niego nie spojrzaa.
Pooy jej rk na ramieniu.
- Zawracaj ! To rozkaz!
- Nie masz prawa wydawa mi rozkazów, Gorman. Jestem cywilem, zapomniae?
- To jest ekspedycja wojskowa i jako taka podlega rozkazom wojskowych. Jestem tu oficerem gównodowodzcym i rozkazuj ci natychmiast zawróci!
Zacisna zby i skoncentrowaa uwag na przednim monitorze.
- Spadaj, Gorman, jestem zajta. Wsad se lepiej granat w dup.
Chwyci j za barki i usiowa wycign z fotela. Burke obj go od tyu i wywlók z kabiny. Chciaa mu nawet podzikowa, ale nie miaa czasu.
Dotarli do poziomu "C". Ripley wyczya automatycznego pilota i laserowe skanery i w tym samym momencie wykonaa szaleczy skrt. Olbrzymie koa zapiszczay na betonie, silnik zawy na maksymalnych obrotach, burta grzmotna w cian. Rozrywajc rury i kable, rozgniatajc kaway ywicopodobnej wydzieliny maszyna ruszya do przodu. Ripley spojrzaa na desk rozdzielcz i odnalaza wzrokiem to, czego szukaa: przeczniki lampy stroboskopowej, wiate zewntrznych i sygnau dwikowego. Jednym uderzeniem otwartej doni wczya wszystkie trzy.
Przy akompaniamencie rozdzierajcego wycia syreny bojowej na kadubie transportera oyy sodowo-ukowe reflektory, wirujce lampy rozbyskowe i kierunkowe emitory podczerwieni. Monitory przekazujce obraz z kamer na hemach onierzy znajdoway si w centrum dowodzenia, ale Ripley nie musiaa ich wcale oglda: wzia kurs na to, co widziaa przed sob. Ryk ognistych eksplozji napalmu i byski strzaów dochodziy zza grubej ciany zbudowanej z twardej przezroczystej wydzieliny. ywicopodobna substancja rozpraszaa ostre wiato, przez co caa komora pulsowaa od rodka upiorn, trupi powiat.
Ripley wcisna gaz. Maszyna wbia si w zwichrowan cian niczym pocisk wystrzelony z dziaa. Na pancerz run deszcz odamków scalonej wydzieliny. Jej wiksze bryy pkay pod olbrzymimi koami transportera. Ripley szarpna kierownic. Ty kolosa zarzuci, uderzy w cian i rozbi j w py.
Z kbów dymu wychyn Hicks. Jedn rk podtrzymywa kulejcego Hudsona, w drugiej ciska strzelb i raz po raz puszcza za siebie krótkie serie. Obaj yli tylko dziki adrenalinie, wywiczonym miniom i determinacji. Ripley oderwaa wzrok od przedniej szyby i spojrzaa do tyu, w gb kabiny.
- Burke, id!
Z przejcia midzy rzdami foteli dobiega j stumiona odpowied:
- Dobra! Ju otwieram!
Burke dotar do drzwi, chwil manipulowa niewprawnie przy zamku, a opancerzona klapa otworzya si na ocie. Tu za Hicksem i Hudsonem z gstych oparów wyszli Vasquez i Drake. Cofali si rami w rami, z precyzj automatów. Sunli w stron transportera, ubezpieczajc odwrót nieustannym ogniem z elpeemów. Nagle bro Drake'a zamilka - ogniwa byy cakowicie wyczerpane. Wprawnym, wywiczonym ruchem rozpi klamry i zrzuci z siebie uprz pistoletu, która zesza z niego niczym stara, sflaczaa skóra. Nim zdya upa na ziemi, Drake trzyma ju w rkach miotacz pomieni. W jazgot wci dziaajcej broni Vasquez wmieszao si guche szszuuuu tryskajcego napalmu.
Hicks dotar do transportera, przesta strzela i niemal wrzuci do kabiny rannego Hudsona. Póniej cisn za nim karabin, dwoma susami wskoczy do rodka, odwróci si, chwyci pod pachy Vasquez i zacz wciga j tyem do maszyny. W tym samym momencie Vasquez spostrzega, e z kbów dymu wynurz a si gigantyczna sylwetka potwora, e upiorne ramiona sigaj po Drake'a i w chwili, kiedy padaa na pokad transportera, skierowaa luf do góry.
Bysk wystrzaów owietli jej twarz zastyg w nieludzkim, koszmarnym umiechu. Pociski rozerway potworowi mostek i na wszystkie strony trysna gsta ótawa ciecz. Chlusna te na gow i piersi Drake'a. Kwas przear natychmiast skór, dotar do koci. Drake zatoczy si nieprzytomnie, w przedmiertnym skurczu zacisn palce na spucie miotacza i run na plecy.
W otwarte drzwi trafia struga rozpalonego napalmu. Cz kabiny stana momentalnie w ogniu, ale Vasquez i Hicks zdyli si w ostatniej chwili przetoczy za klap, któr kapral zacz natychmiast zamyka. Przeszkodzia mu Vasquez. Na czworakach dopada wyjcia i rzucia si na drzwi. Hicks chwyci j, ale zwolni tym samym przycisk zamka - drzwi nadal stay otworem.
Vasquez nie bya ju opanowana i spokojna. Krzyczaa, usiowaa wyskoczy z kabiny.
- Drake! On tam zosta! Drake!
Tylko dziki temu, e górowa nad ni wzrostem i si, Hicks zdoa j ku sobie obróci.
- On nie yje! - wrzasn. - Daj spokój, Vasquez, on ju nie yje!
Patrzya na niego bdnym wzrokiem. Twarz miaa brudn, ca w sadzy.
- Nie. Nie, on yje! On nie...
Hicks zerkn na Burke'a i Hudsona.
- Zabierzcie j std. Musz zamkn klap.
Hudson kiwn gow. Razem z Burke'em odcignli Vasquez od drzwi.
Kapral zebra wszystkie siy i krzykn w gb kabiny:
- Jazda! Mamy komplet!
Ripley grzmotna doni kilka przeczników i wcisna gaz.
- Ruszamy! - odwrzasna za siebie.
Transporter drgn, rykn na penych obrotach i pomkn w gór rampy.
W kabinie zerwaa si póka, grzebic Hudsona pod stosem metalowych puszek i pojemników. Klnc i mócc wokó siebie rkami, zacz odrzuca je na bok. I nie zwraca przy tym uwagi, na ich oznakowanie czy s to konserwy, czy materiay wybuchowe.
Tymczasem Hicks zaj si na powrót drzwiami. Ju je prawie zamkn, gdy wtem ukazay si w nich dwie szponiaste apy, które z si mota pneumatycznego uderzyy w obrzee klapy. Newt wydaa z siebie rozdzierajcy krzyk pierwotnego dziecka. Oto znów gigantyczny niedwied szablastozby, przeraliwe straszydo czyhay u wylotu jaskini, i tym razem nie miaa dokd uciec.
Vasquez zdoaa wsta i razem z Hicksem i Burke'em napara na klap. Mimo i wytali wszystkie siy, obcy wolno j rozwiera. Zamki i kryzy protestoway z metalicznym jkiem.
Hicks nabra powietrza w puca i rykn:
- Gorman! Pomó!
Otumaniony porucznik usysza i zareagowa: wytrzeszczy oczy, pokrci gow i cofn si do tyu.
Hicks zdusi pod nosem przeklestwo, zablokowa dwigni ramieniem i wyszarpn zza pazuchy antyczn dwunastostrzaówk z obcit kolb. Dokadnie w tej samej chwili w otworze pojawi si koszmarny eb. Zewntrzna szczka rozwara si, ukazujc rzdy ostrych zbów i pulsujce rytmicznie gardo. Gdy ociekajce luzem ky runy w stron Hicksa, kapral wbi luf broni w paszcz monstrum i nacisn spust. Wntrzem transportera targna oguszajca eksplozja. Pocisk rozerwa obcemu czaszk, a na drzwi i na pokad maszyny trysna fontanna rcej krwi.
Hicks i Vasquez uskoczyli w bok, ale kilka kropel spado Hudsonowi na rami, werajc si z sykiem w ciao. Kapral zawy i opad na pusty fotel. Ze skwierczcej rany unosia si struka dymu.
Hicks i Burke zatrzasnli wreszcie i zablokowali nieszczsn klap.
Transporter rwa przed siebie niczym uciekajca kometa. W pewnej chwili caym impetem rozpdzonego cielska uderzy w cian pionowo biegncych rur. Ripley wrzucia wsteczny i dodaa gazu. Wielkie koa zapiszczay, na pancerz posypa si deszcz iskier.
Za ni, w kabinie, wszyscy krzyczeli naraz. Wyszarpnli z uchwytów ganice i uruchomili je, próbujc opanowa poar. Newt trzymaa si z daleka, nie wchodzia nikomu w drog. Siedziaa cichutko w fotelu, podczas gdy ogarnici panik doroli biegali tam i z powrotem. Oddychaa ciko, ale regularnie. Oczy miaa czujne, spojrzenie skupione. To, co rozgrywao si w kabinie, nie byo dla niej niczym nowym. Przesza przez to wszystko tam, w kolonii.
Dobieg ich odgos mikkiego metalicznego uderzenia. Co wyldowao na dachu.
Gorman wcisn si w róg na lewo od przejcia i gapi nieprzytomnie na rozbieganych towarzyszy. Dlatego nie móg widzie, e osona luku strzelniczego, o któr si opiera, zacza nagle dre. Nie widzia tego, ale poczu, poczu w momencie, gdy jaka straszliwa sia wyrwaa klap z burty. Chcia si obróci, ale w tej samej chwili co chwycio go za nog.
Ogon by zakoczony czym ostrym i srebrzystym, czym, co poruszao si z niesamowit wprost szybkoci. mign Gormanowi wokó uda, a ów srebrzysty grot utkwi mu w ramieniu. Porucznik krzykn.
Hicks rzuci si w stron obrotowego fotela, który sta w niszy mieszczcej pulpit kierowania ogniem pokadowym. Wcisn kilka guzików, wczy silnik i zakrci korb sterujc ruchami wieyczki. Kiedy fotel zacz si obraca, na desce rozdzielczej rozbysy kolorowe wiateka. Nie upikszyy co prawda zdemolowanej kabiny, ale przywiody umiech na wykrzywione usta kaprala.
Zaszumiay silniczki wspomagajce. Wieyczka wbudowana w dach transportera oya i wykonaa póobrót. Obcy, który schwyta Gormana - zdy go ju prawie wycign z transportera - wykrci eb w stron róda nowego dwiku i w tej samej chwili dwie sprzone lufy dziaka pluny ogniem. Cikie pociski zmioty monstrum z dachu, zanim kwas zdy trysn na pancerz:
Burke wcign Gormana do rodka, podczas gdy Vasquez rozgldaa si za czym do zatkania luku.
Wlokc za sob warkocz ognia i dymu, transporter pdzi w gór rampy. Naraz wpad w polizg i ca dugoci burty uderzy w cian przybudówki, gdzie miecia si sterownia procesora atmosferycznego. ciana roztrzaskaa si, meble poszy w drzazgi, a umykajca maszyna zostawiaa za sob dugi lad z odamków szka, ceramitów i rozerwanego na strzpy plastiku.
Ju niedugo, ju zaraz, zaraz bdziemy bezpieczni, mylaa Ripley. Jeszcze minuta, jeszcze dwie i jeli tylko maszyna nie nawali, wydostaniemy si na powierzchni. Bdziemy wolni i...
Tu przed jej oczyma migno potne rami. Uderzyo w przedni szyb i roztrzaskao j w drobny mak. Do sterówki zajrzaa byszczca, ociekajca luzem paszcza. Ripley zasonia si rkoma i odchylia do tyu. Po raz drugi bya tak bliska mierci. W Narcissusie, w promie ratunkowym Nostromo, zapita pasami w fotelu pilota, wabia ku sobie identyczne monstrum, by móc je wystrzeli ze luzy w kosmos. Ale tym razem nie byo tu luzy, nie miaa na sobie bezpiecznego kombinezonu, nie zastawia adnej puapki i nie miaa czasu, eby cokolwiek wymyli.
Kopna nog peda hamulca. Przeraliwy, rozdzierajcy uszy pisk - wielkie koa zablokoway si na duej szybkoci. Cinita nagym impetem, Ripley runa do przodu, gow w stron rozwartych szczk. Ale pasy trzymay, mocno, pewnie, i cigny j na powrót w gb fotela.
Obcy pasów nie mia. Zwisajc bem w dó, przytrzymywa si niezdarnie krawdzi dachu i nawet swoj nieludzk si nie zdoa pokona siy bezwadnoci. Rzucio nim do przodu, upad na beton, a w tej samej chwili Ripley wcisna peda gazu. Transporter zawy na penych obrotach, zabuksowa koami i rozgniót szkieleciaste cielsko tak szybko i tak dokadnie, e siedzcy w kabinie nie odczuli najmniejszego wstrzsu. Struga krwi nie dosiga pancernych dekli. Obracay si tak szybko, e na ich powierzchni kwas wyar tylko kilka niewielkich otworów. Maszyna nadal mkna przed siebie:
Nagle ciemno. Czysta, przyjazna ciemno. Nie czarny, przytaczajcy mrok, ale ciemno mglicie owietlona, z konturami murów stacji procesora. Chwil póniej minli bram i ruszyli w stron ldowiska.
Z tyu transportera dochodzi jaki haas; przypomina zgrzyt, jaki wydaj tryby, w które wpadnie zbkana ruba. Od czasu do czasu Ripley syszaa goniejsze metaliczne klgklg i odgos silnego tarcia, tarcia jakiego nie zlikwiduj wysokogatunkowe smary. Manipulowaa pokrtami na desce rozdzielczej, chcc go wymaza z rzeczywistoci, ale niczym drczce j nocne zmory, nie chcia znikn i uparcie powraca.
Nadszed Hicks. agodnie, ale stanowczo oderwa jej palce od dwigni gazu; ich kostki byy biae jak kreda, jak twarz Ripley. Zamrugaa nieprzytomnie i uniosa gow.
- Wszystko w porzdku - zapewnia cicho. - Wyszlimy z tego. S za nami. Za walk na otwartym terenie chyba nie przepadaj. Spokojnie. Zreszt tym wrakiem dalej ju i tak nie pojedziemy.
Zwolnili. Zgrzytliwy haas by teraz nie do zniesienia. Wsuchiwaa si we uwanie, tymczasem wielka maszyna zastyga w bezruchu.
- Tylko mnie nie pytaj, co to jest - wykrztusia. - Jestem operatork adowarek, a nie mechanikiem.
Hicks nachyli gow w kierunku róda metalicznego rzenia.
- Brzmi jak pknita póoka... - oznajmi. - Moe nawet dwie póoki. Tak czy inaczej, wleczemy brzuchem po ziemi. Waciwie to si dziwi, dlaczego nie zostawilimy podwozia gdzie na poziomie "B". Cud, e wytrzymao. Mocne jest, cholera...
- Ale nie dosy. - Przytumiony gos Burke'a dobieg z gbi kabiny.
- Nikt nie przewidzia, e jakakolwiek maszyna bdzie musiaa stawi czoa takim stworzeniom. Nigdy.
Hicks nachyli si nad desk rozdzielcz, uruchomi zewntrzn kamer i obróci j o sto osiemdziesit stopni. Transporter wyglda strasznie. Zostaa z niego okopcona, przearta kwasem skorupa. Mia by niepokonany. Teraz nadawa si tylko na zom.
Ripley okrcia si w fotelu, spojrzaa na puste siedzenie obok, póniej zerkna w gb kabiny.
- Newt. Gdzie jest Newt?
Szarpnicie za nogawk. Lekkie, wic nie podskoczya z przeraenia. Dziewczynka wcisna si w malek przestrze midzy fotelem kierowcy a pancerzem transportera. Draa, bya przestraszona, ale przytomna i czujna. Tym razem nie wpada w stan katatonii, nie ucieka od rzeczywistoci. Bo tym razem nie byo ku temu powodów. Kiedy obcy opanowali koloni, Newt musiaa oglda rzeczy duo straszniejsze.
Czy patrzya na ekrany monitorów, gdy onierze wchodzili do komory? Czy widziaa twarz kobiety, która szeptaa w agonii do Dietrich? A jeli ta kobieta...?
Nie, niemoliwe. Gdyby bya jej matk, Newt doznaaby takiego szoku, e nic by jej nie pomogo. Popadaby w co gorszego ni katatonia, uciekaby od wiata i nie umieliby ju do niej dotrze. Prawdopodobnie nigdy.
- W porzdku, Newt? - Czasami trzeba zadawa idiotyczne pytania. Poza tym Ripley chciaa, musiaa zobaczy, jak dziewczynka zareaguje.
Newt zareagowaa uniesieniem kciuka. Milczenie wci byo dla niej podwiadomym sposobem obrony. Milczaa, gdy obcy zabijali jej bliskich i dziki temu przeya. Ripley nie nalegaa.
- Musz sprawdzi, co z innymi - powiedziaa spogldajc w uniesion twarzyczk dziewczynki. - Zaczekasz tu na mnie?
Tym razem skinienie gow i niemiay umiech, który cisn Ripley za gardo. Próbowaa ukry, co si z ni dzieje, bo nie czas by ani miejsce, eby si zaamywa. Na Sulaco da upust dawicym j uczuciom.
- Zaraz wracam, Newt. Jak si zmczysz siedzeniem w tej norce, przyjd do nas, dobrze?
Szerszy umiech, energiczniejsze skinienie gow, ale dziewczynka nie drgna z miejsca. Wci bardziej ufaa instynktowi ni dorosemu.
Ripley nie bya uraona. Rozpia klamry i wysza do kabiny.
Z boku sta Hudson. Oglda swoje rami. Fakt, e w ogóle je mia, wiadczy o tym, e spada na nie ledwie maleka kropelka krwi obcego. Kapral wci jeszcze przeywa ostatnie dwadziecia minut swego ycia, odtwarzajc po raz enty kad chwil, kad sekund pieka, nie wierzc temu, czego dowiadczy. Ripley syszaa, jak mamrocze pod nosem:
- Nie, to niemoliwe, to przecie niemoliwe. To si po prostu nie mogo wydarzy...
Kierowany bardziej ciekawoci ni wspóczuciem, Burke usiowa zerkn na ran, ale Hudson szarpn si i odsun.
- Daj spokój. Nic mi nie jest - burkn.
Burke cign wargi. Rana bardzo go interesowaa, ale nie mia nalega.
- Kto powinien to obejrze. Nie wiadomo, jakie s efekty uboczne. Moe jest zatruta.
- Taa? A jak jest zatruta, to co? Poszperasz w zapasach i raz dwa wypichcisz antidotum, nie? Od tego jest Dietrich. - Przekn lin. Zo mu przesza. - Bya od tego. Kurewskie nasienie...
Hicks pochyla si nad znieruchomiaym Gormanem. Sprawdza mu puls. Ripley podesza bliej.
- No i...? - spytaa w napiciu.
- Serce bije wolno, ale regularnie. Oddech te wolniejszy, ale równy. yje. Gdybym nie wiedzia, co zaszo, powiedziabym, e pi. Ale on nie pi. To chyba co w rodzaju paraliu.
Vasquez rozepchna ich na boki i chwycia nieprzytomnego porucznika za konierz. Bya zbyt wcieka, eby paka.
- To trup! To ju trup! - Szarpna Gormanem, posadzia go, jedn rk przytrzymaa, do drugiej zacisna w pi i odwioda do tyu. - Obud si, pendejo! Wstawaj! Zabij ci, ty gnoju pierdolony! Zabij!
Hicks wsun si midzy zastygego w bezruchu porucznika a Vasquez i spojrza jej w twarz. Oczy mia surowe, spojrzenie twarde, takie jak zawsze. Mówi tym samym gosem, ale teraz zabrzmiaa w nim nieco ostrzejsza nutka.
- Spokojnie, Vasquez, odejd. Zostaw go. Natychmiast.
Mierzyli si wzrokiem. Vasquez nie zwalniaa uchwytu, ale cho zalepiona furi, zrozumiaa co, co zrozumiaby kady onierz. Bo bya onierzem, w dodatku onierzem piechoty kolonialnej, a wszyscy onierze zawsze maj przed oczyma regulamin, a w tym wypadku regulamin mówi, e skoro nie ma ju Apone'a, dowództwo obj Hicks.
- Takim gnojem nie warto sobie brudzi rk - mrukna w kocu.
Pucia konierz. Gowa porucznika uderzya o pokad i odbia si od niego jak pika. Vasquez wstaa i klnc pod nosem, odesza. Nie ulegao wtpliwoci, e gdyby nie interwencja kaprala, operatorka elpeemu stukaby Gormana na miazg.
Ripley pochylia si nad nieprzytomnym i rozpia mu koszul. Bezkrwawa, szkaratna ranka na ramieniu zdya si ju zasklepi.
- Jakby go udli albo co takiego... Ciekawe. Nie wiedziaam, e to umiej.
Naraz usyszeli podekscytowany okrzyk Hudsona.
- Hej! Spójrzcie tylko! - Po rozmowie z Burke'em Hudson przeszed do centrum dowodzenia. Sta tam i pospnym wzrokiem wpatrywa si w ekrany biomonitorów. Nagle co przykuo jego uwag. Teraz wzywa do siebie kolegów. - Spójrzcie! Crowe i Dietrich yj! - Wskaza palcem dwa ekrany i przekn gono lin. - Musz chyba by w takim stanie jak Gorman. Sygnay s sabe, ale oni yj... - mówi coraz ciszej, jakby cae podniecenie stopniowo z niego wyparowywao.
Bo skoro nie umarli, skoro byli w takim stanie jak Gorman, znaczyo to, e... Targany uczuciami zoci i smutku kapral pokrci gow. Sta na kruchym lodzie, pod którym czaia si otcha histerii. Wszyscy na tym lodzie stali. Histeria przywara do nich jak dna krwi pijawka, czyhajc tylko na okazj, na chwil saboci, kiedy który z niedobitków nie wytrzyma i opuci psychiczn gard.
Ripley wiedziaa, co oznaczaj te charakterystyczne odczyty, wskazujce na pozorny sen. Spróbowaa to Hudsonowi wyjani, ale nie potrafia spojrze mu w twarz.
- Nie moemy im pomóc.
- Chwila, przecie skoro oni yj...
- Daj sobie spokój, Hudson. Crowe i Dietrich tkwi teraz w cianie, w kokonach jak tamci. Jak kolonici, których znalelicie w tej komorze. I nic nie moemy na to poradzi. Nikt nie moe. Tak to jest. Ciesz si, e to nie ty, e jeste tutaj, a nie tam, z nimi. Gdyby na twoim miejscu bya tu Dietrich, wiedziaaby, e nie jestemy w stanie im pomóc.
Hudson oklap jak balon, z którego uszo powietrze.
- To sen, to tylko sen... - szepn.
Ripley odwrócia si. Odwrócia si i spotkaa wzrokiem z Vasquez. Tak, mogaby jej teraz powiedzie: No i co? A nie mówiam? Mogaby i miaaby racj. Ale sowa byy zbyteczne. W spojrzeniu, jakie z sob wymieniy, zawierao si wszystko.
Tym razem to Vasquez odwrócia gow.
9.
W laboratorium medycznym kolonii nad mikroskopem pochyla si Bishop. Pod soczewk lea fragment martwego pasoyta, wycity z okazu pywajcego w najbliszym zbiorniku z pynem konserwujcym. Nawet po mierci stworzenie, którego sekcj Bshop przeprowadza, wygldao przeraajco. Spoczywao na stole, palczastymi koczynami do góry. Koczyny byy podkurczone, gotowe wpi si w twarz kadego, kto podszedby bliej. Silny ogon grozi zwiniciem si i rozpreniem, w jednym skoku wyrzucajcym zwierz w stron celu, nawet na drugi koniec pomieszczenia.
Jego budowa wewntrzna bya równie fascynujca jak funkcjonalne cechy zewntrzne i Bishop ani na chwil nie odrywa wzroku od obiektywu. Dziki silnemu mikroskopowi oraz wszechstronnym moliwociom swoich sztucznych oczu móg dostrzec znacznie wicej ni naukowcy z kolonii.
Intrygowa go szczególnie jeden problem i chcia go jak najszybciej rozwiza. Co by si stao, gdyby obcy pasoyt usiowa przywrze do syntetyka, choby do Bishopa? Jego organy wewntrzne w niczym nie przypominay organów czysto biologicznych, ludzkich, i bardzo si od nich róniy. Czy pasoyt bdzie w stanie wykry ow rónic jeszcze przed skokiem? Jeli nie i jeli bdzie usiowa wykorzysta syntetyka jako potencjalnego nosiciela, jakie bd tego konsekwencje? Czy zwolni ucisk, odpadnie i ruszy w poszukiwaniu innego, czy te kierowany bezrozumnym instynktem, zoy embrion w sztucznym tworze? A jeli tak, to czy embrion bdzie si rozwija i rós, czy te walczc o przetrwanie w organizmie pozbawionym ciaa i krwi, przeyje przykr niespodziank? Ha! Pewnie przykrzejsz od tej, która spotka samego syntetyka!
Krótko mówic: czy na robotach moe cokolwiek pasoytowa?
Od drzwi dobieg go jaki dwik. Bishop zerkn znad obiektywu i ujrza w progu dowódc promu zrzutowego. Spunkmeyer pcha przed sob wyadowany po brzegi wózek.
- Gdzie to wszystko uoy?
- Tam. - Bishop wskaza rk poblisk aw. - Tu obok. Dzikuj.
Spunkmeyer zacz oprónia gboki wózek.
- Co ci jeszcze przywie?
Nie odrywajc oczu od obiektywu, Bishop wykona nieokrelony gest doni.
- Dobra. Wracam na prom. Jak bdziesz mnie potrzebowa, daj zna.
Znów machnicie rk. Spunkmeyer wzruszy ramionami i wyszed.
Cignc za sob wózek, maszerowa pustym korytarzem i rozmyla. mieszny facet z tego Bishopa. Facet? Ciekawe, jak tam u niego ze sprawami msko-damskimi? Czy syntetyki te...
Pogwizdujc wesoo, otworzy drzwi, postawi konierz i wyszed na asfalt ldowiska. Nawet tak silnie nie wiao, ale Spunkmeyer nie mia skafandra, a bez skafandra byo mu chodno. Gwizda skoczn melodyjk i usiowa nie myle o nieszczciu, jakie spado na ekspedycj Gormana.
Crowe, Dietrich, stary Apone - nie yj. Trudno w to uwierzy, naprawd trudno uwierzy, jak powtarza w kóko Hudson. No i wstyd. Spunkmeyer ich zna, i to dobrze; nie pierwszy raz razem lecieli. Jednak z drugiej strony nie móg powiedzie, e czyy go z nimi serdeczne stosunki.
Wzruszy ramionami, chocia wokoo nie byo ywego ducha i nikt nie móg tego widzie. Do mierci przywykli. mier bya dobrym znajomym, którego wszyscy spodziewali si spotka jeszcze przed emerytur. Crowe i Dietrich spotkali si z nim nieco wczeniej i tyle. Nic nie mona na to poradzi. Ale Hicks i reszta wybrnli z tego jak trzeba. Dojd do siebie, skocz te swoje badania i jutro ju ich tu nie bdzie. Taki mieli plan. Kilka dowiadcze w laboratorium, ostatnie zdjcia i zapiski i chodu std. Spunkmeyer wiedzia, e nie tylko on oczekuje z niecierpliwoci chwili, kiedy prom dwignie si z ldowiska i wróci na pokad starego dobrego Sulaco.
Znów zacz myle o Bishopie i doszed do wniosku, e w sumie go lubi. Moe nowe modele syntetyków zostay nieco ulepszone, a moe po prostu Bishop ju taki jest...? Ludzie powiadali, e ci od sztucznej inteligencji caymi latami harowali, by ulepszy oprogramowanie sterujce osobowoci, e do kadego nowego modelu wszczepiali nawet jaki element, dziki któremu syntetyki mogy by w swych dziaaniach odrobin nieokrelone. Tak, to na pewno to - Bishop ma siln, indywidualn osobowo. Wystarczy zamieni z nim kilka sów i mona go bez trudu odróni od innych syntetyków tej klasy. No i w grupie zwariowanych chwalipit dobrze jest mie kogo spokojnego i uprzejmego.
Dotar z wózkiem na szczyt rampy zaadunkowej promu i... polizgn si. Zapawszy równowag, ukucn, eby zbada wilgotn plam. Poniewa na rampie nie byo adnych zagbie, w których mogaby si zebra deszczówka, doszed do wniosku, e musia rozbi jeden z pojemników zawierajcych konserwant, tak cenny dla Bishopa. Ale nie czu przecie charakterystycznego, dranicego i trwaego odoru formaliny... Byszczca liska substancja, która przywara do rampy, wygldaa raczej jak gsty luz...
Po raz kolejny wzruszy ramionami i wsta. Nie pamita, eby cokolwiek stuk i bdzie si tym martwi dopiero wtedy, kiedy kto go o to zapyta, nie wczeniej. Zreszt na zmartwienia nie byo czasu. Przed odlotem mia jeszcze kup roboty.
Silny podmuch wiatru. Parszywy klimat, a mimo to o ile agodniejszy od tego, jaki zastali tu pierwsi kolonici. "Atmosfera niezdatna do oddychania" - tak mówili na odprawie przed startem.
Wepchn do adowni wózek i trzasn przecznikiem. Silniki wcigny ramp i zamkny drzwi.
Vasquez chodzia przejciem midzy rzdami foteli. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Bezczynno podczas akcji bojowej - bo na dobr spraw akcja jeszcze trwaa - bya dla niej czym nienormalnym. Chciaa poczu w rku ciar broni, chciaa mie do czego strzela. Wiedziaa, e sytuacja wymaga rozwanej analizy i to j frustrowao jeszcze bardziej, bo analitykiem nie bya. Ona dziaaa, bezporednio i skutecznie, ona nie lubia gada. Lecz bya jednoczenie na tyle bystra, by stwierdzi, e ich misja przestaa ju by misj rutynow. Tak, bo dziaania rutynowe doprowadziy do katastrofy. Nieprzyjaciel ich przeu i wyplu. Tyle. Cho wszystko wiedziaa, wcale nie bya spokojniejsza. Bardzo, ale to bardzo chciaa co zabi.
Od czasu do czasu zaciskaa palce, jak gdyby wci trzymaa w rkach bro. I gdyby Ripley nie bya spita jak spryna w zwtlonym mechanizmie antycznego zegara, gdyby zdoaa bardziej opanowa nerwy, na pewno by si Vasquez przestraszya.
Tymczasem Vasquez czua, e osigna taki stan, kiedy musi albo co powiedzie, albo zacz wyrywa sobie wosy z gowy.
- No dobra, jest tak: nie moemy ich std rozwali, bo i czym. Nie moemy tam wróci piechot, bo pluton nie istnieje. Nie moemy tam nawet pojecha transporterem, bo rozerw go na strzpy jak puszk z fasol. No to moe wtoczy tam do nich kilka pojemników z CN-20? Zagazowa ich w choler i ju. Na promie jest tego tyle, e starczyoby na ca koloni.
Hudson spoglda bagalnie to na ni, to na Ripley.
- Suchajcie, spadajmy std i bdzie kwita. - Zerkn na Ripley. - Jestem tego samego zdania co ona - oznajmi. - Niech si sobie w diaby rozmnaaj, niech rodz te cierwa, gdzie chc, ale bez nas. My dajemy chodu i wrócimy tu na statku wojennym.
Vasquez zmruya skone oczy i posaa mu wyzywajce spojrzenie.
- Mikniesz, Hudson? Stae si nagle wraliwy?
- Ja mikn?! - Kapral a si wyprostowa. - Cholera jasna! Wdepnlimy w gówno. Nikt nas nie uprzedzi, e bdzie, jak jest. Pierwszy tu wróc, na ochotnika, ale eby si z tymi bydlakami rozprawi, musz mie odpowiedni sprzt. To nie akcja porzdkowa, Vasquez, to nie uliczne rozruchy. Chcesz im da kuksaca, a oni odgryz ci nog.
Ripley spojrzaa na operatork elpeemu.
- Gazy bojowe to adne rozwizanie, Vasquez. Bo skd wiadomo, czy w ogóle podziaaj na ich system nerwowy? Moe te bydlaki po prostu tylko prychn i na tym koniec. One s tak zbudowane, e nie zdziwiabym si, gdyby po naszej akcji byy na przyjemnym haju. Jednego takiego wystrzeliam ze luzy. Przedtem wpakowaam mu w brzuch zakrzywiony chwytak i osignam jedynie to, e ta ohyda ruszaa si troch wolniej. Zdech dopiero wtedy, kiedy go spaliam pomieniem odrzutu. - Opara si o cian. - Proponuj wystartowa i zniszczy ich pociskami nuklearnymi typu orbita-ziemia. Jeden pocisk na koloni, drugi na wyyn, gdzie znalelimy wtedy statek, którym si tu dostali. To jedyny pewny sposób.
- Hola, chwileczk! - Burke nie zabiera dotychczas gosu w dyskusji. Teraz nagle oy. - Nie zatwierdz tego rodzaju akcji. Chcecie sign po rodki ekstremalne.
- Bo i sytuacja jest chyba ekstremalna, nie? - burkn Hudson; bawic si bandaem na skaleczonym ramieniu, posa Burke'owi ostre spojrzenie.
- Oczywicie, e jest.
- No to dlaczego nie aprobujesz uycia broni nuklearnej? - nalegaa Ripley. - Stracisz koloni i jeden procesor atmosferyczny, ale zachowasz dziewidziesit pi procent potencjau terraformujcego caej planety. Skd te wahania?
Wyczuwajc w jej gosie prowokujc nutk, Burke w oka mgnieniu zaj stanowisko pojednawcze.
- Doskonale rozumiem, e to moment niezwykle emocjonujcy. Jestem tak samo zdenerwowany jak wy. Ale to nie znaczy, e musimy podejmowa pochopne decyzje. Musimy by w tej kwestii bardzo ostroni. Pomylmy, zanim wylejemy dziecko z kpiel.
Ripley nie daa si zbi z tropu.
- Zdajesz si zapomina, e to dziecko nie yje, Burke.
- Chc tylko powiedzie - tumaczy - e to nie czas na ocen sytuacji. Chyba rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
Ripley skrzyowaa ramiona.
- Nie, nie rozumiem - odrzeka.
- Burke myla, i to szybko.
- Chodzi przede wszystkim o koszty. Ta instalacja warta jest znaczn sum pienidzy. Mam na myli ca koloni. I bynajmniej nie chodzi tu o koszt czci zamiennych. Sam transport pochonie olbrzymie kwoty, a proces terraformowania przyniós dopiero pierwsze efekty. To prawda, e pozostae procesory atmosferyczne funkcjonuj automatycznie, ale wymagaj przecie nadzoru i konserwacji. Brak moliwoci zamieszkania na miejscu, brak odpowiedniej obsugi oznacza, e bdziemy musieli utrzymywa na orbicie kilkanacie transportowców penicych funkcj hoteli dla personelu technicznego. Pocignie to za sob lawin kosztów, których nie umiesz sobie nawet wyobrazi.
- Mog mnie nimi obciy - rzucia bez umiechu. - Mam otwarty rachunek. Co jeszcze?
- Poza tym spotkalimy tutaj bardzo interesujce i niewtpliwie unikalne zwierz. Nie moemy dokona arbitralnej eksterminacji stworze, które na t planet trafiy. Nauka poniosaby nieobliczalne straty. Przecie moemy ich ju nigdy nie spotka.
- Tak jest, a to by byo wprost straszne. - Opucia ramiona. - Czy ty przypadkiem o czym nie zapominasz, Burke? Powiedziae mi, e jeli spotkamy tu formy ycia wrogie czowiekowi, rozprawimy si z nimi nie dbajc o straty, jakie poniesie nauka. To wanie dlatego nigdy nie cierpiaam tych z administracji. Wy macie cholernie wybiórcz pami.
- Ale tak si rzeczy po prostu nie zaatwia, Ripley.
- Nie? Zapomnij o tym, panie kolego.
- Otó to, zapomnij o tym - powtórzya jak echo Vasquez, dzielc z Ripley te same pragnienia. - A my zrobimy swoje.
- Moe nie jeste pan na bieco - wtrci Hudson - ale wanie dostalimy tgie lanie, kole.
- Posuchaj, Burke. - Ripley nie bya najwyraniej zadowolona. - zawarlimy umow. Myl, e dowiodam swego, e si obroniam. Nazywaj to sobie, jak chcesz. Tak czy inaczej, przylecielimy na Acherona, eby zweryfikowa mój raport i eby zbada przyczyn utraty cznoci midzy koloni a Ziemi. Raport jest zweryfikowany, przyczyna awarii ustalona, ja oczyszczona z zarzutów. Nadszed czas, ebymy si std zabrali.
- Wiem, Ripley, wiem. - Obj j delikatnie ramieniem i obróci tyem do Hudsona i Vasquez; zrobi to bardzo ostronie, nie chcc, by Ripley mylaa, e si z ni spoufala. - Ale chyba zauwaya, e dotychczasowy scenariusz uleg zmianie - powiedzia cicho. - I naley to maksymalnie wykorzysta. Nie moesz kierowa si emocjami, nie moesz postpowa spontanicznie, cho w tym wypadku to rzecz cakiem naturalna. Przeylimy na Acheronie, teraz musimy przey na Ziemi.
- Do czego ty zmierzasz, Burke?
Albo nie zauway jej chodnego spojrzenia, albo postanowi nie reagowa.
- Usiuj ci wytumaczy, e natrafilimy tutaj na co naprawd wanego, Ripley. Na co bardzo wanego. Nigdy dotd nie spotkalimy si z tego rodzaju stworzeniami. I najprawdopodobniej nigdy si ju z nimi nie spotkamy. To ostatnia szansa. Ich sia, wszechstronno i zdolnoci przystosowawcze s wprost niewiarygodne. Takich stworze nie wolno nam ot tak po prostu zniszczy. One dysponuj zbyt cennym potencjaem, Ripley. Tak, jasne, uwaam, e naley si wycofa, odczeka i nauczy si je poskramia. Ale nie moemy ich zgadzi.
- Nie? Chcesz si zaoy, Burke?
- Nie mylisz racjonalnie. Doskonale rozumiem, co teraz czujesz. Zapewniam ci, e i mnie nie jest lekko. Ale emocje trzeba odoy na bok i spojrze z szerszej perspektywy. Co si stao, to si nie odstanie. Nie jestemy w stanie pomóc kolonistom, nie moemy pomóc Crowe'owi, Apone'owi i innym, ale moemy zrobi co dla siebie. Moemy spróbowa pozna te stworzenia bliej, wykorzysta je do naszych celów, moemy je poskromi.
- Takich koszmarów si nie poskramia, Burke. Takim bydlakom schodzi si z drogi, a przy najbliszej okazji rozwala si je na pojedyncze atomy. I nie mów mi tu o "przeyciu" na Ziemi.
- Daj spokój, Ripley. Te stworzenia s tak wyjtkowe, e nie umiemy tego nawet ogarn. A dobrze wiesz, e czego jak czego, ale takich wyjtków kosmos ludziom skpi. Musimy je zbada dokadnie, w odpowiednich warunkach. Musimy je zbada, eby si czego od nich nauczy. Tutaj sprawa wzia w eb, bo kolonici zabrali si do pracy bez odpowiedniego sprztu. Nie wiedzieli, czego oczekiwa. My wiemy.
- Naprawd? Apone i jego ludzie te tak myleli. I zobacz, co si z nimi stao.
- Oni nie wiedzieli, czemu maj stawi czoa i byli zbyt pewni siebie. Popenili bd i wpadli w puapk. My tego bdu nie popenimy.
- O tak! W tym miejscu masz absolutn racj.
- To, co si tutaj stao, to rzecz tragiczna, oczywicie. Ale ju si nie powtórzy. Bo kiedy tu wrócimy, bdziemy odpowiednio wyposaeni. Ten ich kwas wszystkiego nie zere. Znajdziemy sposób, eby wzi próbk, zabierzemy j na Ziemi i przeanalizujemy w laboratoriach Towarzystwa. Naukowcy sprokuruj jaki materia ochronny, swego rodzaju tarcz. I pomylimy te, jak mona unieruchomi dorosego osobnika, eby go zbada i wykorzysta. Jasne, one s bardzo silne, ale nie wszechpotne. S wytrzymae, ale mona je pokona. Mona je zabi nawet z broni rcznej, nawet czym tak niepozornym jak strzelba impulsowa czy miotacz pomieni. I wanie tego nasza ekspedycja dowioda. Sama tego dowioda - doda z podziwem, któremu Ripley ani przez chwil nie daa si zwie. - Mówi ci, to okazja jakich niewiele. Nie moemy jej zaprzepaci pochopn decyzj. Nie sdziem, e kierujc si czym tak nieistotnym jak ch drobnej zemsty, bdziesz chciaa odrzuci yciow szans.
To nie ma nic wspólnego z zemst, Burke - odrzeka spokojnie. - Chodzi o przetrwanie. O nasze przetrwanie.
- Wci mnie nie rozumiesz. - Zniy gos do szeptu. - Poniewa pracujesz w firmie, która odkrya nie znane dotychczas stworzenie, twój udzia w zyskach pochodzcych z wykorzystania rezultatów bada, jakim to zwierz zostanie poddane, oznacza sporne pienidze. Fakt, e Towarzystwo postawio ci przed komisj, e ci oskaryo, e wina zostaa wymazana, nie ma na to adnego wpywu. Wszyscy wiedz, e z zaogi, która pierwsza natrafia na to stworzenie, ocalaa tylko ty. Zgodnie z prawem przysuguj ci odpowiednie tantiemy. Bdziesz bogatsza, ni ci si kiedykolwiek nio, Ripley.
Przez dug chwil patrzya na niego w milczeniu, jak gdyby odkrya nowy gatunek wszy - wszy szczególnie ohydnej - i wanie j obserwowaa.
- Ty skurwysynu...
Cofn si, przybra hardy wyraz twarzy. yczliwa maska obudnej serdecznoci, za jak si ukrywa, natychmiast opada.
- Przykro mi, e tak to odbierasz, Ripley. Nie zmuszaj mnie, bym wykorzysta swój status.
- Jaki status? Ju to przerabialimy, Burke. - Skina gow w stron Hicksa. - Wedug mnie to kapral teraz dowodzi.
Burke zacz si mia, ale zaraz spostrzeg, e Ripley mówia cakiem serio.
- Chyba artujesz. To taki art, tak? Hicks? Kapral Hicks?! A od kiedy to kapral ma co do powiedzenia? Kapral moe co najwyej rozkazywa swoim butom.
- Nasza misja jest misj wojskow - przypomniaa mu spokojnie. - Tak mówi rozkazy operacyjne dla Sulaco. Moe nie chciao ci si ich przeczyta, ale ja przeczytaam. To decyzja Zarzdu Kolonialnego i Zarzd tak to sformuowa. Misja wojskowa. Ty i ja jestemy tylko i wycznie obserwatorami. Wojsko zabrao nas na ma przejadk. Apone nie yje. Gormana mona tymczasowo uzna za trupa. Hicks jest teraz najwyszy stopniem. On dowodzi. Ponad ramieniem oszoomionego Burke'a spojrzaa w stron kaprala. - Mam racj?
- Na to wyglda - odpar trzewo Hicks.
Opanowany dotychczas Burke zaczyna si wyranie denerwowa.
- Posuchaj, to przedsiwzicie kosztowao miliardy. On nie moe podejmowa tego rodzaju decyzji. Kapral nie ma prawa wydawa rozkazu uycia broni nuklearnej. Zwaszcza taki buc jak Hicks. - Szybki namys, jeden rzut oka w stron onierza i Burke doda grzecznie: - Bez urazy, panie kapralu.
- Nie urazie mnie pan - odrzek chodno i poprawnie. Przysun mikrofon do ust i spyta: - Ferro, syszelicie wszystko?
W suchawkach zabrzmiaa odpowied pilota promu:
- Tak jest.
- Przygotujcie si do startu. Ewakuujemy si std, i to natychmiast.
- Tak mylaam. Ciko byo.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Z kamienn twarz spojrza na spitego Burke'a. - Masz pan racj co do jednego. Takich decyzji nie mona podejmowa pod wpywem chwili.
Burke odpry si nieco.
- Otó to. Wic co zrobimy? - spyta.
- Przemylimy to zgodnie z paskimi zaleceniami. Kapral zamkn oczy i nie otwiera ich przez jakie pi sekund. - No dobra. Ju to sobie przemylaem. Otó wystartujemy, wejdziemy na orbit i spucimy na nich dwie mae atomówki. To jedyny pewny sposób.
Burke zamruga gwatownie oczami i zblad. Rozwcieczony, nie zdajc sobie sprawy, e to, co robi, nijak nie przystaje do rzeczywistoci, ruszy w stron Hicksa. Od razu, si jednak opanowa, zatrzyma w pó kroku i wyadowa, sw zo werbalnie.
- To absurd! - krzykn. - Chcesz zniszczy koloni pociskami nuklearnymi?! Chyba nie mówisz tego powanie!
- Chc j zniszczy jednym pociskiem - zapewni go spokojnie Hicks. - Niewielkim, ale skutecznym. - Umiechn si i szybkim ruchem rozoy szeroko ramiona. - Buuum! I po krzyku.
- Powtarzam po raz ostatni, e nie masz prawa wydawa...
Klik. Tyrad przerwa mu gony metaliczny trzask przeadowywanej broni. To Vasquez. Na zgiciu okcia opieraa, strzelb impulsow. Nie celowaa w Burke'a, ale te nie skierowaa lufy w sufit. Twarz miaa bez wyrazu, nijak. Ale Burke wiedzia, e z takim samym wyrazem twarzy wpakowaaby mu w pier poow magazynka. Koniec dyskusji. Opad ciko na fotel przy burcie.
- Zwariowalicie - wymamrota. - Wszyscy. I dobrze o tym wiecie.
- Czowieku - wtrcia mikko Vasquez - gdybymy nie zwariowali, w yciu nie wstpilibymy do piechoty kolonialnej. - Spojrzaa na Hicksa. - Hicks, powiedz mi co. Jestem niepoczytalna, tak? Czy to znaczy, e gdybym zastrzelia to gówno, uznaliby mnie za niewinn? Skoro tak, za jednym zamachem mogabym te ukatrupi t namiastk porucznika. Choroba umysowa to znakomita linia obrony. Trzeba j wykorzysta.
- Nikt nie bdzie do nikogo strzela - oznajmi twardo kapral. - Spadamy std.
Ripley skina gow, odwrócia si, usiada i przytulia jedynego wiadka dyskusji, który cho w peni wiadomy powagi sytuacji, ani razu nie zabra gosu. Newt opara si o jej rami.
- Wracamy do domu, kochanie - szepna Ripley.
- Teraz, kiedy ustalili ju co dalej, Hicks dokona inspekcji kabiny transportera. Nadpalone burty, dziury po rcym kwasie - maszyna nadawaa si praktycznie na zom.
- Trzeba uoy na kup, co si da i zabra to na prom. Hudson, pomó mi z tym tu.
Kapral spojrza na sparaliowanego porucznika. Nie kry obrzydzenia.
- A moe lepiej posadzi go w centrum dowodzenia i przypi pasami do fotela? Czuby si jak w domu.
- Nie przejdzie. On yje i musimy go zabra.
- Wiem, wiem. Tylko mi ju o tym nie przypominaj, dobra?
- Ripley, miej oko na dzieciaka. Chyba ci polubia.
- Z wzajemnoci. - Przytulia dziewczynk jeszcze mocniej.
- Vasquez, moesz nas ubezpiecza, a prom nie wylduje?
Odsonia w umiechu idealne zby i poklepaa kolb strzelby.
- Czy bywaj cuda na tym wiecie?
Kapral przeniós wzrok na ostatniego czonka grupy ekspedycyjnej.
- Idziesz pan? - rzuci.
- Wolne arty - mrukn Burke.
- Ja nie artuj. Nie tutaj. To nie miejsce na arty. Przysun do ust kocówk mikrofonu. - Bishop? Co u ciebie? Jak tam badania?
W kabinie zabrzmia gos syntetyka.
- Kiepsko. Maj tu tylko podstawowy sprzt. Zrobiem, co mogem. Tymi przyrzdami niczego wicej nie zdziaam.
- Nie szkodzi. Ewakuujemy si. Rzu to i spotkamy si przy transporterze. Dasz sobie rad? My wyjdziemy std dopiero wtedy, kiedy prom bdzie schodzi do ldowania.
- Nie ma sprawy. Cicho tu i spokojnie.
- Dobra. Nie zabieraj z sob niczego cikiego. No, to do roboty.
Walczc z wichur prom uniós si z betonowego ldowiska. Sterowany wprawn rk Ferro, zawis w powietrzu, obróci si i lecc nad dachami zabudowa, skierowa w stron unieruchomionej maszyny.
- Widz was - poinformowaa ich Ferro. - Wiatr troch zela. Usid najbliej, jak tylko si da.
-. Zrozumiaem. - Hicks spojrza na kolegów. - Gotowi?
Wszyscy oprócz Burke'a skinli gowami. Przedstawiciel Towarzystwa mia zgorzknia min, ale milcza.
- No, to ruszamy. - Otworzy drzwi.
Uderzy w nich silny podmuch wiatru. Wysuna si rampa. Szybko wyszli na zewntrz. Widzieli ju prom cakiem wyranie; lecia w ich stron. Omiata teren reflektorami zamocowanymi na burtach i brzuchu. Jeden z nich owietla sylwetk czowieka zmierzajcego ku nim w tumanach mgy.
- Bishop! - Vasquez pomachaa mu rk. - Kop lat!
- Chyba nie poszo za dobrze, h? - zawoa.
- mierdzca sprawa. - Spluna z wiatrem. Wszystko ci opowiem.
- Póniej. Jak si obudzimy. Kiedy bdziemy daleko std.
Kiwna gow. Jako jedyna sporód czekajcych rozgldaa si na wszystkie strony. Pozostali nie odrywali wzroku od promu, tymczasem ciemne oczy Vasquez nieustannie lustroway teren wokó transportera.
Niedaleko niej staa Ripley. ciskaa rczk Newt. Hudson i Hicks podtrzymywali wci nieprzytomnego Gormana.
Usyszeli gos Ferro.
- Stójcie, gdzie stoicie. Nie chciaabym którego przygnie. - Wcisna guzik interkomu. - Byoby mio, gdyby zechcia mu troch pomóc, do cholery. Spunkmeyer, wya ju stamtd!
Z tyu rozsuny si drzwi. Nie ukrywajc zoci zerkna przez rami.
- Nareszcie gdzie ty...
Ale to nie by Spunkmeyer.
Obcy ledwo mieci si w drzwiach. Rozwar zewntrzne szczki odsaniajc rzdy ków. Jeden byskawiczny ruch, mikki odgos organicznej eksplozji rozrywanego ciaa. Cinita o konsolet Ferro nie zdya nawet krzykn.
Niedoszli uciekinierzy stojcy na ldowisku ujrzeli ze zdumieniem, jak prom wykonuje nagle jaki oszalay manewr, jak obraca si w prawo. Chocia gwatownie traci wysoko, wczy gówne silniki i spada teraz jeszcze szybciej.
Ripley chwycia Newt za rczk i ruszya pdem w stron najbliszego budynku.
- Uciekajcie !
Prom musn brzuchem ska na skraju drogi prowadzcej do stacji, przechyli si na lewo i uderzy w bazaltowy grzbiet. Wykona w powietrzu obrót i niczym umierajcy konik polny run plecami na asfalt i eksplodowa. Poczy si od niego odrywa blachy poszycia, nawet cae fragmenty kaduba; niektóre stay ju w pomieniach. Cielsko statku wygio si w uk i po raz ostatni odbio od twardej nawierzchni. Z silników i z korpusu buchay supy ognia.
Cz moduu silnikowego grzmotna w transporter i eksplozja paliwa oraz pocisków rozniosa maszyn na strzpy. Jej szcztki, mniejsze i wiksze, migny obok. Detonacja wyrzucia je a na teren stacji procesora. Ciemne niebo Acherona rozwietlia olbrzymia kula ognia i szybko zgasa.
Oszoomieni wiadkowie tragedii wyszli z ukrycia i wci jeszcze nie dowierzajc wasnym oczom, patrzyli na dymice zgliszcza. Ich prom, ich gówna sia ogniowa, zamieni si w kup nadpalonego zomu. Nadzieja na ucieczk z wrogiej planety prysa jak mydlana baka.
Hudson by na skraju histerii.
- Wspaniale! Wspaniale, cholera! - wykrzykn. Po prostu bomba! No i co teraz? W lepszej sytuacji nie moglimy si znale.
Hicks posa mu twarde spojrzenie.
- Skoczye? - spyta ostro.
Kapral si speszy.
Hicks zerkn na Ripley. - Wszystko w porzdku?
Ripley skina gow i popatrzya na Newt. Chciaa ukry to, co si w niej dziao, ale moga sobie oszczdzi trudu. Przed dziewczynk niczego ukry si nie dao. Bya spokojna. Fakt, oddech miaa przyspieszony, ale nie ze strachu, tylko z wysiku, do jakiego zmusia j szybka ucieczka. Wzruszya ramionami.
- Chyba jednak nie polecimy, prawda? - skonstatowaa jak najdorolejsza z dorosych.
Ripley zagryza wargi.
- Przykro mi, Newt.
- Dlaczego? To przecie nie twoja wina. - Zamilka i patrzya na dopalajce si szcztki wraka promu.
Hudson kopa wciekle kamienie, kawaki blachy i metalu, wszystko, co nawino mu si pod nogi i byo mniejsze od buta.
- No, to powiedcie, co teraz zrobimy. Co zrobimy?!
Burke si zdenerwowa.
- Moe rozpalimy ognisko i troch sobie popiewamy?
Hudson zesztywnia i postpi krok w jego stron. Hicks musia interweniowa
- Powinnimy wraca...
Wszyscy spojrzeli na Newt, która nie odrywaa wzroku od dogasajcych szcztków.
- Trzeba wraca, bo niedugo bdzie ciemno - mówia. - Oni przychodz noc. Najczciej noc.
- Dobra. - Hicks wskaza gestem wrak transportera; maszyn zbudowano z kompozytów i z metalu, dlatego ogie strawi ju to co mia do strawienia. - Dogasa. Moe co tam jeszcze znajdziemy.
- Tak, osmolone kaway blachy - mrukn Burke.
Niewykluczone, e co wicej. Idziesz pan?
Burke wsta.
- Tutaj na pewno nie zostan.
- Jak pan chcesz. - Kapral przeniós wzrok na syntetyka. - Bishop, id do centrum operacyjnego i zobacz, czy nadaje si na kwater. Musisz sprawdzi, czy... teren jest czysty.
Bishop odpowiedzia agodnym umiechem.
- May zwiad? Rozumiem. Ja si nie licz, jasna sprawa.
- Wszyscy si licz, Bishop. - Hicks ruszy w stron dymicej skorupy transportera. - Chodmy.
Dzie na Acheronie by jak mglisty brzask. Noc bya czarniejsza ni najgbsza otcha kosmosu, bo przez gst powok chmur nie docierao tu nawet wiato mrugajcych gwiazd. Wokó zniszczonych budowli hula wiatr, wiatr gwizda w pustych korytarzach, skrzypic nadwtlonymi drzwiami. Na parapetach piasek ukada si w misterne wzorki. I nieustannie szumia, uderzajc o szyby. To niezbyt przyjemny dwik. Szczególnie dla tych, którzy czekali, a rozpocznie si nowy koszmar.
Lampki awaryjne owietlay tylko centrum operacyjne i najblisz okolic, nic wicej. Zmczeni, zdruzgotani klsk ludzie rozwaali sytuacj. Vasquez i Hudson wrócili wanie z ostatniej wyprawy do zniszczonego transportera. Teraz ustawiali na pododze swój up: wielk nadpalon skrzyni z powyginanej blachy. Kilka takich samych skrzy stao przy cianie.
Hicks zerkn na ni i starajc si nie okazywa rozczarowania zada pytanie, na które zna ju odpowied. Jednak wci mia nadziej, e si myli.
- Znalelicie... amunicj?
Vasquez pokrcia gow i opada na krzeso.
- Wszystko byo zmagazynowane w komorach midzy cianami transportera. Kiedy wybuch poar, natychmiast eksplodowao. - cigna zapocon opask i wytara czoo. - Jezu, czego bym nie daa za kawaek myda i solidny prysznic...
Hicks spojrza na stó, gdzie leaa bro.
- W takim razie to wszystko, co zdoalimy uratowa. - Omiót wzrokiem miniarsena, aujc, e samym patrzeniem go nie potroi. - Mamy cztery strzelby impulsowe i okoo pidziesit sztuk amunicji do kadej. Kiepsko. Okoo pitnastu granatów typu M-40 i dwa miotacze pomieni z na wpó oprónionymi zbiornikami. Jeden miotacz uszkodzony. I mamy jeszcze cztery roboty zaporowe z nie uszkodzonymi skanerami i monitorami.
Stan przy stercie skrzy i zerwa piecz najbliszej. Razem z Ripley zajrzeli do rodka.
Unieruchomiony warstwami styropianu i pianki, tkwi w niej przysadzisty korpus robota. W pudach obok - detektory ruchu, kamery i monitor.
- Gronie wyglda... - skonstatowaa Ripley.
- Bo jest grony. - Hicks zamkn wieko skrzyni. - Bez nich moglibymy od razu podci sobie yy. A tak mamy przynajmniej jakie szanse. Lepsze to ni nic. Kopot w tym, e potrzebujemy okoo stu takich robotów i dziesi razy wicej amunicji. Mimo to wdziczny jestem i za symboliczne dary niebios. - Kostkami palców postuka w skrzyni. - Gdyby ich w ten sposób nie zapakowano, wyleciayby w powietrze jak cala reszta.
- Skd ta wasza pewno, e w ogóle mamy jakiekolwiek szanse? - wtrci Hudson.
Ripley zignorowaa pytanie kaprala.
- Kiedy moemy oczekiwa pomocy? Po jakim opónieniu?
Hicks zamyli si. By zbyt pochonity sprawami biecymi, by bra pod uwag moliwo akcji ratowniczej z zewntrz.
- Zgodnie z planem ekspedycja miaa zakoczy si wczoraj... To znaczy, e za jakie siedemnacie dni od dzisiaj - owiadczy.
Hudson obróci si, wymachujc z rozpaczy ramionami.
- Ludzie - My nie przetrwamy siedemnastu godzin! Godzin, nie dni! - wykrzykn. - Te szkaradztwa zaraz tu przyjd! To dla nich nie pierwszyzna! Przyjd i dopadn nas na duga przed tym, jak ci z Ziemi zaczn nas szuka! Tak, tak! Grupa ratownicza nas znajdzie, a jake! Tylko e wtedy bdziemy tkwi ju w cianach, wysuszeni na wiór, z rozerwanymi klatkami piersiowymi. Jak ci nieszczni kolonici, których spalilimy na poziomie "C". Jak Dietrich i Crowe, jak oni... - Zacz ka.
Ripley wskazaa gestem milczc dziewczynk.
- Ona przetrwaa duej. Nie bya szkolona, nie miaa adnej broni. Kolonici nie wiedzieli, co si dzieje. My wiemy, czego oczekiwa i mamy jako tak bro, nie tylko motki i klucze francuskie. Nie musimy ich wszystkich zabi i na pewno nie zabijemy. Musimy tylko przetrwa. Musimy ich powstrzyma i przey.
Hudson rozemia si gorzko.
- Jasne! Co za sprawa! Musimy tylko przey. Jak Dietrich i Crowe. Oni te jeszcze yj.
- Jestemy tutaj, mamy bro i wiemy, co nas czeka. Wic lepiej pogód si z tym i zacznij co robi. Rób co, Hudson, bo potrzebujemy twojej pomocy, bo do mam tych gupich komentarzy.
ypn na ni zym okiem, ale Ripley jeszcze nie skoczya.
- Siadaj do komputera i wydobd z niego plan centrum operacyjnego. Plany konstrukcyjne, schematy obsugi, cokolwiek, co pokazuje rozkad pomieszcze. Poza tym chc mie schemat systemu wentylacyjnego, schemat sieci kanaów do obsugi instalacji elektrycznej, sieci wodnej, plany podpiwniczenia i tak dalej. Chc zna kad drog, któr mona si dosta do tego budynku. Jeli nie zdoaj tu dotrze, nic nam si nie stanie. Przez te mury jeszcze si nie przebili, wic moe s dla nich za grube. To jest centrum operacyjne kolonii, Hudson. Siedzimy w najsolidniejszym budynku na caej planecie. No, moe z wyjtkiem tych wielkich procesorów. Jestemy wysoko nad ziemi, a jak dotd nie zauwayam, eby które z tych szkaradztw umiao chodzi po nagich cianach.
Hudson zawaha si, póniej lekko wyprostowa. Mia co robi i wyranie mu ulyo. Hicks skin aprobujco gow.
- Tak jest - rzuci kapral z nutk dawnej zadziornoci w gosie. - Bior si do roboty. Chcecie wiedzie, gdzie co jest? Dobra. Wykopi te plany choby spod ziemi. - Ruszy w stron gównego komputera.
Hicks spojrza na Bishopa.
- Chcesz co do roboty, czy masz wasne plany? - spyta.
Bishop sprawia wraenie niezdecydowanego. Bya to cz jego oprogramowania spoecznego. Android nigdy nie moe naprawd si waha.
- Jeli potrzebujesz mnie do jakich specjalnych zada...
Hicks pokrci gow.
- W takim razie bd w laboratorium. Chciabym kontynuowa badania. Moe odkryj co, co nam si przyda.
- wietnie, id - powiedziaa Ripley.
Nie spuszczaa z niego oczu. Jeli Bishop by tego wiadom, niczego po sobie nie okaza i wyszed do laboratorium.
10.
Kiedy Hudson zacz ju co robi, robi to szybko. Mino niewiele czasu i Ripley, Hicks oraz Burke skupili si wokó kaprala, który siedzia przed duym paskim ekranem monitora. Newt przeskakiwaa z nogi na nog, usiujc wpatrze co za plecami dorosych.
Ripley postukaa palcem w ekran.
- To musi by to. Tunel serwisowy. Tdy przechodz. Tam i z powrotem.
Hudson studiowa chwil plan.
- Tak jest. Prowadzi ze stacji procesora do podpoziomu serwisowego na terenie kolonii. Spójrzcie. - Przejecha palcem ca tras. - Wlizgny si nim i zaskoczyy kolonistów. Na ich miejscu sam bym tdy poszed.
- Dobra. Z tej strony s drzwi przeciwpoarowe. Pierwsza rzecz, jak naley zrobi, to ustawi w tym miejscu robota i zaspawa drzwi.
- To ich nie powstrzyma. - Hicks omiót wzrokiem cay schemat. - Jeli zatrzymamy ich w tunelu, znajd inne wejcie. Musimy zaoy, e w kocu tu jako wlez, i obmyli sposób obrony na terenie kompleksu.
- Racja. Wic tu, na skrzyowaniach tuneli, ustawimy barykady. - Ripley wskazaa palcem odpowiednie miejsca. - Te dwa korytarze, te tutaj, zaspawamy na gucho. Wtedy zostan im tylko dwa tunele, gdzie ustawimy pozostae roboty. O, tu. - Postukaa paznokciem w rozwietlony ekran. - Mog oczywicie zerwa dach, tak, ale zajmie im to troch czasu. Do tej pory nadejdzie pomoc i ju nas tu nie bdzie.
- Oby... - mrukn Hicks. Przyglda si z uwag schematowi. - Znakomicie. Zaspawa drzwi w tunelu serwisowym, zaspawa na gucho te dwa korytarze i potrzeba nam tylko talii kart dla zabicia czasu. - Podniós wzrok i spojrza na swoich towarzyszy. - No dobra. To do roboty. Wiecie, co robi.
Hudson stan niezdarnie na baczno.
- Taa jest!
- Taa jest! - zapiszczaa obok Newt, naladujc gest oraz intonacj kaprala.
Hudson spojrza na ni i nim zdy zapanowa nad mimik twarzy, posa jej krótki umiech. Mia tylko nadziej, e nikt tego nie zauway. Taki umiech móg zniszczy jego reputacj, reputacj niewzruszonego twardziela.
Hudson stkn z wysiku i osadzi drugie dziako na trójnogu neutralizujcym odrzut. Korpus robota by przysadzisty, brzydki i pozbawiony jakichkolwiek urzdze celowniczych czy spustów. Vasquez wsuna go na miejsce, nastpnie spia przewodami mechanizm spustowy ze skanerami i detektorami ruchu. Upewniwszy si, e kapral nie stoi na linii ognia, przerzucia palcem dwigni oznaczon napisem WCZNIK GÓWNY. Na grzbiecie robota oya maleka zielona lampka. Z boku, na niewielkim ekranie diagnostycznym, zamrugao inne wiateko, óte; po chwili zmienio si na czerwone. Poniej widnia napis GOTOWO BOJOWA.
Hudson i Vasquez zrobili krok do tyu. Vasquez podniosa z ziemi zniszczony kosz na mieci, który wala si przy cianie, i krzykna w stron ukrytego pod pancerzem mikrofonu:
- Próba! - I rzucia kosz na rodek korytarza.
Obie lufy wykonay byskawiczny obrót i pluny ogniem, zanim kosz zdy spa na podog. Z pustego pojemnika zosta jedynie wygity kawaek metalu wielkoci starej dziesiciocentówki.
- No, chodcie tu, skurwiele! - wykrzykn Hudson. Spojrza na Vasquez, wywróci oczyma i zanuci pógosem: - Och, gdzie jest mój dom? Gdzie moc ognia i broni? Tam jele kusuje, tam antylopa skacze. Ach, te wspaniae polowania! Ach, te przepyszne hamburgery!
- Z ciebie zawsze by nadwraliwiec, Hudson - skonstatowaa.
- Wiem, wiem, mam to wypisane na gbie. - Podpar ramieniem przeciwpoarowe drzwi.
- Lepiej pomó mi z tym tu.
Vasquez pomoga mu zatrzasn cikie wrota. Potem rozpakowaa przenon spawark i trzasna przecznikiem. Z palnika buchn silny, niebieskawy pomie. Manipulowaa chwil pokrtem na uchwycie, regulujc dugo oraz intensywno acetylenowego palucha.
- Odsu si, bo jeszcze przyspawam ci stop do buta.
Hudson stan z boku. Jaki czas obserwowa koleank przy pracy, póniej zacz chodzi nerwowo tam i z powrotem. Lustrowa pusty tunel i nasuchiwa. W pewnym momencie znieruchomia, przyciskajc mocniej suchawk.
- Tu Hudson - rzuci do mikrofonu.
Hicks odpowiedzia natychmiast.
- Jak wam idzie? My harujemy w tym duym tunelu, który znalaze na planach.
- Automaty "A" i "B" s ju uzbrojone i na pozycjach bojowych - zameldowa. - Wychwyc wszystko, co si rusza. Nic tdy nie przejdzie. Syszysz ten syk? Vasquez spawa wanie drzwi.
- Zrozumiaem. Kiedy skoczycie, wracajcie do centrum.
- A sprztanko? Chcesz, ebym dosta mandat?
Hicks umiechn si do siebie. Hudson znów brzmia jak stary Hudson. Odsun od ust maleki mikrofon i grub pyt, któr tu przywlók, zakry otwór przewodu. Ripley skina gow i tak sam pyt zamkna drugi otwór. Zdja z siebie duplikat spawarki Vasquez i wzia si do roboty.
Za ich plecami pracowali Burke i Newt. Ustawili skrzynie z lekarstwami i ywnoci. Krwioercze monstra nie tkny na szczcie kolonijnych zapasów. Co waniejsze, system destylacyjny wci dziaa i mieli wod. Poniewa cinienie w rurach regulowao si samo, nie potrzebowali elektrycznoci i wystarczyo tylko odkrci ekran. Tak wic nie grozi im ani gód, ani pragnienie.
Hicks wykona ju dwie trzecie spawu, gdy naraz odoy palnik i z przegródki na pasie wyj ma bransoletk. Musn palcem mikroskopijny przecznik zatopiony w metalu i odczeka, a rozbynie dioda. Potem wrczy bransoletk koleance.
- Co to jest? - spytaa Ripley.
- Lokalizator. Wojskowa wersja tych, które mieli kolonici. Tamte wszczepiano pod skór, te nosisz na rku, ale zamys jest ten sam. Tylko zasig maj troch mniejszy. Ale kiedy to naoysz, na terenie kompleksu wytropi ci wszdzie. Tym. - Poklepa miniaturowy namiernik przytwierdzony do uprzy.
Ripley przyjrzaa si ciekawie urzdzeniu.
- Ale po co? Nie potrzebuj tego.
- Hej, to tylko na wszelki wypadek, dziewczyno. Wiesz, jak jest.
Popatrzya na niego badawczo, wzruszya ramionami i wsuna lokalizator na rk.
- Dziki. Ty te taki nosisz?
- Umiechn si i odwróci wzrok.
- Mam tylko jeden namiernik. - Wskaza palcem na siebie. - Ja wiem, gdzie jestem. No dobra... Co dalej?
Natychmiast zapomniaa o bransolecie i zajrzaa do planów, które wydrukowa dla niej Hudson.
Kiedy pracowali, zdarzyo si co bardzo dziwnego. Zauwaya to Newt. Oni byli zbyt zajci.
Wiatr usta. Kompletnie. Cakowicie. W nietypowej dla Acherona ciszy kbia si niepewnie i przewalaa gsta mga. Ripley odwiedzaa planet ju po raz drugi i jej wizytom zawsze towarzyszyo zawodzenie silnego wichru. Teraz go nie syszaa. Bardzo denerwujce uczucie.
Nieobecno wiatru zredukowaa widzialno z kiepskiej do zerowej. Mga stojca za potrójnymi szybami spowijaa wiat tak dokadnie, e mieli wraenie, i blok sterowniczy kolonii Hadley znalaz si nagle pod wod. Wszystko zastygo w bezruchu. Wszystko zamaro.
W tunelu serwisowym czcym zabudowania kolonii ze stacj procesora atmosferycznego czuway uzbrojone roboty. Ich skanery i detektory pomrukiway z cicha. Na obudowie dziaka "C" lustrujcego pusty korytarz byskao mae wiateko. Przez dziur w suficie wciskaa si mga. Skraplaa si na zimnych, metalowych cianach i spadaa kroplami na podog. Ale dziako do kropli nie strzelao. Byo na to za mdre. Umiao odróni nieszkodliwe zjawisko atmosferyczne od ruchów wroga. Woda go nie atakowaa, wic nie otwierao ognia. Cierpliwie czekao, a nadejdzie co, co bdzie mogo zabi.
Newt nosia skrzynki tak dugo, dopóki starczyo jej si. Wreszcie si zmczya. Ripley zaniosa dziewczynk do skrzyda medycznego; gowa Newt wspieraa si ciko na jej ramieniu. Od czasu do czasu dziecko co mamrotao, a Ripley odpowiadaa udajc, e rozumie, o co jej chodzi. Szukaa tymczasem miejsca, gdzie Newt mogaby spokojnie odpocz, miejsca wzgldnie bezpiecznego.
Sala operacyjna miecia si w odlegej czci skrzyda. Wikszo skomplikowanego sprztu bya wbudowana w nisze albo zwisaa z kocówek specjalnych wysigników. Na suficie dominowaa olbrzymich rozmiarów kula, zawierajca lampy oraz dodatkowe instrumenty chirurgiczne. Szafki i urzdzenia nie przytwierdzone do podogi przesunito w róg sali, eby zrobi miejsce dla kilku polowych óek.
Tutaj bd spay. Tutaj uciekn, jeli obcy sforsuj wszystkie barykady. Wewntrzna reduta. Azyl. Schronienie. Hudson twierdzi, e sala operacyjna ma grubsze ciany ni reszta budynków w kolonii. Fakt, wygldaa jak wielki, skomputeryzowany bunkier. I jeli bd musiay si zastrzeli, eby nie wpa ywcem w szpony tamtych, tutaj znajd kiedy ich zwoki.
Ale tymczasem odkryy tu spokojn przysta, przytuln i wygodn. Uoya Newt na najbliszym óku i spojrzaa z umiechem w jej uniesion twarzyczk.
- Teraz le i pij. Musz wraca, eby pomóc kolegom, ale jak tylko bd moga, natychmiast wróc i sprawdz, czy wszystko w porzdku. Musisz odpocz. Jeste wyczerpana.
- Nie chc spa.
- Musisz, Newt. Wszyscy kiedy pi. Jak si przepisz, od razu poczujesz si lepiej.
- Ale ja mam ze sny.
Poruszya waciw strun, strun, której dwik Ripley znaa a za dobrze.
- Wszyscy miewaj ze sny - rzucia z udan wesooci.
Dziewczynka wcisna si gbiej w mikki materac.
- Tak, ale nie takie jak ja.
No nie wiem, dziecko, nie wiem... mylaa Ripley. Gono za powiedziaa:
- Zao si, e Casey nie ma koszmarnych snów. Wyja gow lalki z rczki dziecka i zajrzaa do rodka. - Tak, jak mylaam. Nie ma tam adnych koszmarów. Moe spróbujesz uda Casey? Uda, e niczego tu nie ma. - Poklepaa czoo dziewczynki.
Newt odwzajemnia umiech.
- Uda, e tam jest cakiem pusto? - spytaa.
- Wanie, cakiem pusto. Jak w gowie Casey. - Pogaskaa pieszczotliwie jej twarz, odgarniajc z czoa wosy. - Jeli to zrobisz, zao si, e bdziesz moga spokojnie spa.
Obrócia gow lalki ku sobie, zamkna jej powieki, które ju dawno przestay mruga i oddaa zabawk wacicielce.
Newt wywrócia oczami, jak gdyby chciaa powiedzie: Nie wciskaj mi tu kitu dla piciolatków, kochana. Ja mam lat sze.
- Ripley, ona nie ma zych snów, bo to tylko kawaek plastiku.
- Och, Newt, przepraszam. W takim razie spróbuj uda, e wanie taka jeste. e jeste kawakiem plastiku. Newt prawie si umiechna. Prawie.
- Spróbuj.
- Dobra dziewczynka. Ja moe te spróbuj.
Newt przytulia do szyi gow lalki i zamylia si.
- Mamusia zawsze mówia, e nie ma potworów. Takich prawdziwych. Ale one s.
Ripley nadal odgarniaa niesforne wosy z bladego czoa sieroty.
- Tak, s, prawda?
- I one s tak samo prawdziwe jak ty czy ja. One nie s na niby, nie wyszy z ksiki. One s naprawd prawdziwe, a nie takie udawane jak na wideo. Dlaczego ludzie opowiadaj dzieciom takie rzeczy? Dlaczego oszukuj? - W jej gosie zabrzmiaa cicha nutka pretensji.
Ripley wiedziaa, e nie moe kama. Nie jej, nie Newt. Nie, eby miaa taki zamiar. Newt przeya zbyt wiele, by da si zwie nieskomplikowanym kamstewkiem. Ripley instynktownie wyczua, e straciaby wtedy zaufanie dziecka. I to na zawsze.
- Wiesz, niektóre dzieci bardzo by si wystraszyy. Gdyby usyszay prawd. Rodzice uwaaj, e dzieci s bojaliwe albo myl, e atwo je przestraszy. Doroli jako nigdy maluchów nie doceniaj i sdz, e prawda by dzieci przerosa. Dlatego próbuj uatwia im ycie i wymylaj takie rzeczy.
- Takie o potworach, tak? Czy jeden z nich wyrós w brzuchu mamusi?
Ripley znalaza koce i zacza otula ciako dziewczynki, wyczuwajc pod palcami jej ebra.
- Nie wiem, Newt. Nikt nie wie. Taka jest prawda. I nie sdz, ebymy si tego kiedykolwiek dowiedzieli.
Dziewczynka co w sobie rozwaaa.
- Czy nie tak rodz si dzieci? To znaczy ludzkie dzieci. One rosn w brzuchu?
Ripley zesztywniaa z przeraenia.
- Nie, maleka, nie, one rodz si zupenie inaczej. Z ludmi jest inaczej, kochanie. Inaczej to si wszystko zaczyna i sposób, w jaki dziecko przychodzi na wiat, te jest inny. U nas przy porodzie matka i dziecko wspópracuj. A u tych...
- Tak, rozumiem - przerwaa jej Newt. - A ty? Czy miaa kiedy dziecko?
- Tak. - Podcigna jej koc pod brod. - Tylko jedno. Ma dziewczynk.
- Gdzie ona jest Na Ziemi?
- Nie. Odesza.
- Znaczy... umara. - To nie byo pytanie.
Ripley skina wolno gow, usiujc przypomnie sobie malek istotk z ciemnymi loczkami, krcc si u jej stóp, istotk tak przecie podobn do Newt. Próbowaa skojarzy j z obrazem dojrzaej kobiety, której twarz widziaa na fotografii. Dziecko i starsza pani: ten sam czowiek rozdzielony czasem, który we nie zamiera. Ojciec dziewczynki by wspomnieniem jeszcze odleglejszym. Tylko tyle zostao jej z ycia przegranego i zapomnianego. Modziecza mio nadwtlona brakiem zdrowego rozsdku, krótki wybuch szczcia zdawiony rzeczywistoci. Rozwód. Hibernacja. Czas.
Odwrócia si, eby wzi przenony piecyk. W sali operacyjnej nie byo zimno, ale z wczonym piecykiem bdzie milej. Piecyk wyglda jak kawa topornego plastiku, ale kiedy go wczya, natychmiast oy, cicho zamrucza i zawieci agodnym arem. Kiedy ciepo rozpezo si wokoo, pomieszczenie stracio nieco ze swej sterylnoci i stao si troch przytulniejsze. Newt zamrugaa sennie.
- Wiesz, Ripley? Mylaam nad czym. Moe mogabym co dla ciebie zrobi i jako j zastpi. Twoj ma dziewczynk. Nie na stae. Tylko na troch. Spróbowaaby tylko, a jeli by ci si nie podobao, nie ma sprawy. Zrozumiem. Co ty na to?
Ripley musiaa zebra ca determinacj, jaka jej jeszcze zostaa, eby nie rozklei si na oczach dziecka. Przytulia j tylko. Wiedziaa te, e ani Newt, ani ona mog nie doczeka ranka. e zmuszona apokaliptyczn sytuacj, bdzie musiaa w ostatniej chwili odwróci jej gówk i do tych zotych kosmyków przytkn luf karabinu.
- Sdz, e to jeden z lepszych pomysów, jakie dzisiaj syszaam. Pogadamy o tym póniej, dobrze?
- Dobrze. - I niemiay umiech. Umiech peen nadziei.
Ripley wyczya wiato i chciaa wsta. Maa rczka chwycia j za rami i zacisna si na nim z rozpaczliw desperacj.
- Nie odchod! Prosz!
Z bólem serca uwolnia rami.
- Wszystko bdzie dobrze, Newt. Bd tu obok, za tymi drzwiami. Nigdzie stamtd nie wyjd. I nie zapominaj, e jest tutaj to. - Wskazaa miniaturow kamer nad drzwiami. - Wiesz, co to jest, prawda?
Maa skina w ciemnoci gow.
- Uhm, To kontrolkamera.
- Wanie. Widzisz? Pali si na niej zielone wiateko. Pan Hicks i pan Hudson sprawdzili wszystkie kontrolkamery w tym skrzydle i wszystkie dziaaj. Ona patrzy na ciebie, a ja bd patrze na monitor w ssiednim pokoju. I bd ci widzie tak wyranie, jakbym w ogóle std nie wychodzia.
Newt wci si wahaa, wic Ripley rozpia bransoletk lokalizatora, któr dostaa od Hicksa, i zacisna j na delikatnym nadgarstku dziewczynki.
- Masz. Na szczcie. Pomoe mi ci upilnowa. A teraz pij ju. I nie nij, dobrze?
- Spróbuj. - Newt wsuna si pod czyste przecierada.
W nikym wietle sczcym si z konsolety stojcej przy óku Ripley widziaa, jak Newt obraca si na bok i tulc do siebie gow lalki, spod na wpó przymknitych powiek spoglda na diod arzc si w bransolecie. Piecyk szumia, w sali byo ciepo i przytulnie. Ripley cichutko wysza.
W ssiednim pomieszczeniu gaki innych na wpó otwartych oczu poruszay si to w t, to w tamt stron. Ich kapryne drgania stanowiy jedyn widoczn oznak tego, e Gorman wci yje. Bya to swego rodzaju poprawa. O krok od cakowitego paraliu.
Ripley pochylia si nad stoem, gdzie lea Gorman, i obserwujc ruchy jego oczu zastanawiaa si, czy wojskowy j rozpoznaje.
- Co z nim? - spytaa. - Otworzy oczy.
- I mogo go to kompletnie wyczerpa.
Bishop podniós wzrok znad stanowiska, przy którym pracowa. Otaczay go instrumenty medyczne i gstwina lnicych urzdze. wiato pojedynczej silnej lampy wyostrzao mu rysy twarzy, nadajc jej makabryczny wygld.
- Boli go?
- Biokomputer twierdzi, e nie. Oczywicie, to nic nie znaczy. Jestem pewien, e jak tylko odzyska wadz nad krtani, da nam natychmiast zna. A propos. Udao mi si wyizolowa t trucizn. Ma bardzo interesujcy skad. To rodzaj neurotoksyny dziaajcej na system miniowy. Ale nie atakuje organów istotnych dla procesów yciowych. Na przykad system oddechowy i system krwionony dziaaj normalnie. Ciekawe, czy to stworzenie instynktownie dostosowuje dawk do rónych typów potencjalnych nosicieli...
- Jak którego z nich spotkam, to go od razu zapytam. - Jedna powieka Gormana uniosa si do góry, ale zaraz opada. - Albo to mimowolny skurcz, albo do mnie mrugn... Polepsza si mu?
Bishop skin gow.
- Wyglda na to, e toksyna ulega stopniowej dysymilacji. Trucizna jest bardzo silna, ale organizm j rozkada. Zacza wystpowa w jego moczu. Ciao ludzkie... Zdumiewajcy mechanizm. O niezwykych waciwociach przystosowawczych. Jeli nadal bdzie j wydala w takim tempie, wkrótce powinien si obudzi.
- Czekaj, chc to wszystko dobrze zrozumie. Kolonici, których nie zabiy, zostali sparaliowani, przeniesieni do stacji procesora atmosferycznego i unieruchomieni w zakrzepych kokonach. Mieli suy jako nosiciele dla tych "twarzoapów". - Gestem gowy wskazaa odleg aw, gdzie stay przezroczyste zbiorniki z ogoniasto-palczastymi okazami. - Co znaczy, e tych pasoytów byo bardzo duo, prawda? Jeden dla kadego kolonisty. W sumie przynajmniej ponad sto, zakadajc, e w czasie decydujcej walki polega jedna trzecia ludzi.
- Zgadza si - potwierdzi w zamyleniu Bishop.
- Ale te stworzenia, te z palcami i z ogonami, te twarzoapy, wykluwaj si z jaj. Wic skd bior si te wszystkie jaja? Czowiek, który wszed na pokad obcego wraku jako pierwszy, zameldowa nam, e na dole, w adowni, jest ich mnóstwo. Ale nie powiedzia dokadnie ile, a póniej nikt ju tego nie sprawdza. Poza tym, cz z tych jaj moga by martwa. I w tym problem. Sdzc po szybkoci, z jak opanowali koloni, pierwsze osobniki nie miay po prostu czasu na transport jaj z wraku. To z kolei oznacza, e jaja musiay pochodzi z innego róda.
- Oto pytanie dnia. - Bishop obróci si z fotelem i siedzia teraz twarz do Ripley. - Rozwaam je nieustannie od chwili, kiedy po raz pierwszy uwiadomilimy sobie rozmiar tragedii, jaka dotkna kolonistów.
- Masz jak teori? Nie musi by byskotliwa.
- Bez namacalnych dowodów to tylko domniemania.
- miao. Niech bd domniemania.
- Moemy zaoy, e istnieje zbieno midzy zachowaniami tych stworze a zachowaniami niektórych znanych nam insektów, prowadzcych zorganizowany i zhierarchizowany tryb ycia. Na przykad koloni mrówek albo termitów rzdzi samica, królowa. Królowa skada jaja.
Ripley zmarszczya brwi. Od nawigacji midzygwiezdnej do entomologii? Nie bya przygotowana na tak wielki skok.
- Ale czy królowa nie wykluwa si z jaja?
Bishop przytakn.
- Jak najbardziej.
- A jeli na pokadzie wraka nie byo takiego... takiego królewskiego jaja?
- W spoecznoci owadów "królewskie jajo" nie istnieje, dopóki robotnice nie zdecyduj si go stworzy. Mrówki, pszczoy i termity posuguj si przy tym zasadniczo t sam metod. Wybieraj zwyke jajo, a poczwark, która si w nim rozwija, dokarmiaj mieszank bogat w pewne skadniki odywcze. Pszczelarze na przykad nazywaj t mieszank "pszczelim mleczkiem". Substancje w nim zawarte wpywaj na budow dojrzewajcej poczwarki i kiedy w kocu poczwarka wychodzi z jaja, nie jest ju robotnic, a doros królow. Tak wic teoretycznie rzecz biorc, królowa moe wyklu si z dowolnego jaja. Dlaczego pszczoy wybieraj to, a nie inne, tego jeszcze nie wiemy.
- Chcesz powiedzie, e te wszystkie jaja pochodz z jednego róda? e skada je który z tych potworów?
- Niewykluczone, e odbywa si to inaczej, e nie umiemy sobie tego wyobrazi. Ale jeli zaoymy, e nasza analogia si potwierdzi, moemy wyodrbni kolejne podobiestwa. Królowa tych krwioerczych osobników, tak jak królowa termitów czy mrówek, jest o wiele wiksza od swoich podwadnych, których ju spotkalimy. Jej odwok jest rozdty tak iloci jaj, e samica nie moe si praktycznie ruszy z miejsca. Robotnice jej posuguj, trutnie zapadniaj, a onierze jej broni. Bo ona jest prawie bezbronna. W przeciwiestwie do królowej pszczó, która jest znacznie bardziej niebezpieczna od robotnic, gdy jest w stanie udli wiele razy. Wokó niej skupia si wszystko. Ona jest ródem ich ycia, matk caej spoecznoci. Mamy szczcie, e jedno si w naszej analogii nie zgadza. Mrówki i pszczoy rozwijaj si w nastpujcym cyklu: jajo - larwa - poczwarka - dorosy osobnik. Natomiast kady embrion obcych potrzebuje nosiciela, w którym dojrzewa. Gdyby byo inaczej, do tego czasu rozpezliby si po caej planecie.
- Zabawne, ale to mi wcale nie dodaje otuchy. One s znacznie wiksze ni termity czy pszczoy. Czy mog by inteligentne? Na przykad ta hipotetyczna królowa? Tego wanie nie moglimy na Nostromo ustali. Bylimy zbyt zajci walk o ycie. Nie mielimy czasu na spekulacje.
- Trudno powiedzie - odpar w zamyleniu Bishop. - Ale na jedn rzecz warto zwróci uwag...
Tak...?
- Moe to tylko lepy instynkt, moe zwabio j ródo ciepa, ale nasza hipotetyczna królowa wybraa sobie na wylgarni jedyne miejsce w caej kolonii, którego nie jestemy w stanie zniszczy bez zniszczenia siebie. Uwia gniazdo pod wymiennikami ciepa w stacji procesora atmosferycznego. Jeli zrobia to instynktownie, jest rozgarnita jak zwyczajny termit. Jeli natomiast kierowaa si w wyborze czym bardziej wyrafinowanym... Hmmm, oznaczaoby to powane kopoty. Ale przypominam, e to tylko teoria i moe si okaza, e w ogóle nie przystaje do rzeczywistoci. Bo spójrzmy na to inaczej. Jaja, z których wykluy si stworzenia, zostay tu przetransportowane z wraka. Przyniosy je pierwsze dorose osobniki. Królowa ani wysoko zorganizowana spoeczno mog w ogóle nie istnie. Ale bez wzgldu na to, czy kieruj si instynktem czy inteligencj, umiej wspópracowa. Tu nie musimy spekulowa. Widzielimy je w dziaaniu.
Ripley rozwaaa wnioski pynce z teorii Bishopa. aden z nich nie podnosi na duchu, ale z drugiej strony wcale tego nie oczekiwaa. Gestem gowy wskazaa aw z cylindrycznymi pojemnikami.
- Jak tylko skoczysz badania, natychmiast si ich pozbd. Zrozumiae?
Android zerkn na dwa ywe okazy, pulsujce wrogo w przezroczystym wizieniu. Sprawia wraenie unieszczliwionego.
- Pan Burke wyda polecenie, eby trzyma je tam a do powrotu na Ziemi. Maj je zbada naukowcy z laboratoriów Towarzystwa. Pan Burke mocno to podkreli.
To cud, e zamiast sign po pierwsz lepsz bro, signa po mikrofon.
- Burke!
Ciche trzaski nie zakóciy jego odpowiedzi.
- Tak? To, ty Ripley, prawda?
- A mylae, e kto? Gdzie jeste?
- Rozgldam si tu i tam, dopóki mamy jeszcze czas. Pomylaem sobie, e skoro wszystkim przeszkadzam, sam tu co wytropi.
- Czekaj na mnie w laboratorium.
- Teraz?! Ale ja...
- Teraz! - Trzasna przecznikiem i posaa Bishopowi agresywne spojrzenie. - Pójdziesz ze mn.
Natychmiast zapomnia o pracy i wsta, by za ni ruszy. O to jej tylko chodzio: chciaa sprawdzi, czy posucha rozkazu. Tak wic bez wzgldu na to, czy nalea dusz do Towarzystwa czy nie, nie podporzdkowa si cakowicie Burke'owi.
- A zreszt nie. Zosta.
- Jeli tylko wyrazisz yczenie, bd szczliwy, mogc ci towarzyszy.
- Nie, nie, nie trzeba. Postanowiam zaatwi to sama. Lepiej kocz swoje badania. S teraz najwaniejsze.
- Zaskoczony, skin gow i usiad.
Burke czeka na ni przed wejciem do laboratorium. Mia dobrotliwy wyraz twarzy.
- Oby to byo wane, Ripley. Wanie si na co natknem, a czasu zostao chyba niewiele.
- Niewykluczone, e ju w ogóle go nie masz. - Zacz protestowa, ale uciszya go gestem rki. - Nie, Wa tam. - Wskazaa sal operacyjn.
Sala bya dwikoszczelna i Ripley moga na niego wrzeszcze, ile dusza zapragnie, nie zwracajc uwagi innych. Burke powinien by jej wdziczny za t przezorno. Gdyby Vasquez podsuchaa i dowiedziaa si, jakie knu plany, nie traciaby czasu na rozmowy. Z miejsca wpakowaaby mu kul w eb.
- Bishop powiada, e chcesz przemyci na Ziemi te ywe pasoyty. To prawda?
Nie usiowa zaprzecza.
- W zbiornikach twarzoapy s zupenie niegrone.
- S niegrone dopiero wtedy, kiedy si je ukatrupi. Jeszcze tego nie zrozumiae? Jak tylko Bishop z nimi skoczy, chc, eby je zlikwidowano. Jasne?
- Bd rozsdna, Ripley, - Przez twarz Burke'a przemkn cie dawnego, bezczelnego umiechu, typowego dla przedstawiciela potnego Towarzystwa. - Wydzia Broni Biologicznych naszej firmy zarobi na tych okazach cikie miliony. Dobra, rozwalimy koloni. W tym punkcie mnie przegosowalicie. Ale dwa ndzne okazy? Nie, Ripley, nie ulegn. S zamknite w pojemnikach i nie zrobi nikomu nic zego. A jeli martwisz si, e sprawi kopoty w laboratorium na Ziemi, to si nie martw. Mamy ludzi, którzy wiedz, jak si z takim czym obchodzi.
- Nikt nie wie, jak si "z takim czym" obchodzi, Burke. Bo nikt nigdy si z takim czym nie spotka. Mylisz, e jak uciekn wam jakie niebezpieczne bakterie, to nastpi straszliwy kataklizm? No to wyobra sobie, co by si stao, gdyby jeden z tych pasoytów zwia w jakim wielkim miecie, gdzie s tysice kilometrów rur kanalizacyjnych i najróniejszych przewodów.
- aden z nich nam nie zwieje. Tych pojemników nic nie ruszy.
- Wykluczone, Burke. Jeszcze za mao o nich wiemy. To zbyt ryzykowne.
- Daj spokój, Ripley. Wiem, e sta ci na wicej. - Próbowa j obaskawi, a jednoczenie perswadowa: - Jeli odpowiednio pogramy, oboje wyjdziemy na bohaterów. Bdziemy ustawieni na cae ycie.
Popatrzya na niego spode ba.
Naprawd tak to widzisz? Carter Burke, nieustraszony pogromca straszyde z Acherona? Czy to, co zdarzyo si na poziomie "C", nie wywaro na tobie adnego wraenia?
- Oni byli nie przygotowani i zbyt pewni siebie - odrzek gosem bezbarwnym i pozbawionym emocji. - Dali si zaskoczy w ciasnej komorze, gdzie nie mogli zastosowa odpowiedniej taktyki ani uy skutecznej broni. Gdyby zachowali zimn krew i gdyby wykorzystali strzelby impulsowe, nie uszkadzajc wymienników ciepa, byliby teraz z nami. I zamiast tkwi tu jak stadko przeraonych królików, lecielibymy na Sulaco. Gorman ich tam wysa, nie ja. Poza tym oni walczyli z dorosymi osobnikami, nie z tymi palczastymi pasoytami.
- Nie syszaam, eby si sprzeciwia, kiedy tamci omawiali strategi dziaania - zauwaya.
- A kto by mnie posucha? Zapomniaa ju, co powiedzia Hicks? Co sama mówia? Gorman zareagowaby tak samo. To ekspedycja wojskowa - zakoczy ironicznie.
- Nie, Burke, lepiej o tym zapomnij. Nie wykrciby tego numeru, nawet gdybym ci pozwolia. Spróbuj tylko przeszmuglowa jakie niebezpieczne stworzenie przez kwarantann. Kodeks Handlowy, paragraf 22350. Przypomnij sobie.
- Widz, e odrobia lekcje, jak naley. Tak, Kodeks. Ale zapominasz o jednym. Kodeks to tylko sowa wypisane na papierze. A kawaek papieru jeszcze nigdy nie powstrzyma czowieka naprawd zdeterminowanego. Pi minut sam na sam z dyurujcym celnikiem, a przemycimy je bez trudu. Zostaw to mnie. Nie mog skonfiskowa czego, o czym nie bd wiedzieli.
- Ale oni si o tym dowiedz, Burke.
- Jakim cudem? Ci z grupy ratowniczej najpierw z nami pogadaj. Potem ka nam przej przez korytarz najeony detektorami. Wielkie rzeczy. Zanim zaczn przeszukiwa bagae, zd pogada z kim ze statku i namówi go, eby ustawi te zbiorniki w pobliu siowni albo koo stacji przetwarzania odpadków. Tym samym sposobem wyniesiemy je póniej ze statku. Bd zasypywali nas pytaniami i na sprawdzenie adunku nie starczy czasu. No i wszyscy bd wiedzieli, e znalelimy zdewastowan koloni i e uciekalimy stamtd tak szybko, jak tylko moglimy. Nikt nie mie podejrzewa, e co szmuglujemy. A Towarzystwo mnie poprze, Ripley, na sto procent. Zwaszcza kiedy zobacz, co im przywielimy. Tob si te zaopiekuj, jeli ci to martwi.
- Tak, a jake, popr ci - odrzeka. - W to nie wtpi. Firma, która po wysuchaniu mojego raportu wysaa na Acherona niecay pluton onierzy pod dowództwem takiego niedowiadczonego gówniarza jak Gorman, moe wszystko. To na pewno.
- Za bardzo si tym przejmujesz, Ripley.
- Przepraszam. Ale wiesz, ja lubi y. Nie chciaabym obudzi si pewnego ranka i poczu, e w brzuchu rusza mi si to obce bydl.
- Nic takiego si nie stanie.
- O tak, na pewno. Bo jeli tylko spróbujesz przemyci na statek choby jedno z tych ohydztw, natychmiast powiadomi grup ratownicz. Myl, e tym razem mnie posuchaj. Zreszt nie musz czeka na ratowników. Wystarczy, e szepn sówko Vasquez albo Hudsonowi. Oni rozkazy maj gdzie i zamiast na ciebie wrzeszcze, zrobi co znacznie gorszego. Dlatego lepiej daj sobie z tym spokój, Burke. - Ruchem gowy wskazaa pojemniki. - Nie wyniesiesz ich z laboratorium, a ju na pewno nie zabierzesz na statek.
- A jeli przekonam innych?
- Nie przekonasz, ale nawet zakadajc, e tak, to jak by ich przekona, e to nie ty odpowiadasz za mier stu pidziesiciu siedmiu tutejszych kolonistów?
Caa jego wojowniczo gdzie nagle znikna. Burke zblad.
- Chwileczk. O czym ty mówisz?
- Syszae. Mówi o kolonistach. O tych wszystkich biednych, niczego nie podejrzewajcych i wiernych firmie ludziach. Jak na przykad rodzina Newt. Wspomniae, e dobrze odrobiam lekcje, pamitasz? To ty ich tam wysae, Burke. Ty wysae ich na ten obcy wrak. Wanie sprawdziam to w komputerze centrum operacyjnego. Zapis jest tak wyrany jak plany, które wygrzeba dla nas Hudson. Sd by tego z ciekawoci wysucha. "Rozporzdzenie Numer 6129 z dnia 5.1379. Zorganizowa ekspedycj w celu zbadania odchyle elektromagnetycznych w kwadracie o wspórzdnych takich to a takich." Ale przecie to dla ciebie nic nowego, prawda? Podpisano: "Burke, Carter J." - Draa z gniewu i wyrzucia z siebie wszystko naraz: frustracj i wcieko za brak kompetencji i zachanno tych, którzy wysali j z powrotem w wiat koszmaru. - To ty im kazae tam i, Burke, i nawet ich nie ostrzege. Bye na przesuchaniu. Siedziae bez sowa, ale syszae, co mówiam. Nawet jeli nie uwierzye we wszystko, uwierzye cho na tyle, eby wyda to rozporzdzenie. Sprawdzi odpowiedni kwadrat. Musiae sobie pomyle, e a nu co tam jest, bo inaczej w ogóle nie zawracaby sobie tym gowy. Moe wierzye nie do koca, ale podejrzewa, o tak, podejrzewae. Zaciekawio ci to? wietnie. I mona byo to sprawdzi. Ale sprawdzi ostronie, wysa dobrze uzbrojon grup, a nie jakich wolnych strzelców. I ostrzec ich, Burke. Dlaczego ich nie ostrzege?
- Przed czym? - zaprotestowa. Sysza tylko sowa, nie wyczu moralnego oburzenia bijcego z jej gosu. Ju samo to wiele wyjaniao. Zaczynaa rozumie Cartera J. Burke'a. - Suchaj, nie wiedzielimy, czy te stworzenia naprawd istniej. Mielimy tylko twój raport, nic wicej. A to byo za mao, eby przedsiwzi powaniejsze kroki.
- Za mao? Kto si dobra do urzdze rejestrujcych na Narcissusie, Burke. Pamitasz? Wspominaam o tym na przesuchaniu. Nie wiesz przypadkiem, kto to móg by?
Puci pytanie mimo uszu.
- Jak mylisz, co by si stao, gdybym wystawi eb i zada przeprowadzenia penej akcji bojowej?
- Nie wiem - odpara przez zacinite zby. - Owie mnie.
- W ca spraw wkroczyby Zarzd Kolonialny. A to oznaczaoby, e wysocy urzdnicy pastwowi nie spuszczaliby ci z oka, e musiaaby pisa setki sprawozda i wypenia setki papierków, e nie mogaby zrobi nigdzie nawet kroku. Wszdzie aziliby za tob inspektorzy i szukaliby tylko sposobnoci, eby ci przymkn w imi wszechmogcego interesu spoecznego. Nie miaaby z tego nic, adnych honorariów, adnych korzyci majtkowych. To, e twój raport si potwierdzi, jest dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla innych. - Zblazowany, wzruszy ramionami. - To by po prostu pech i tyle.
Co si wreszcie w Ripley przeamao. Ku jego zaskoczeniu - wasnemu równie - chwycia Burke'a za konierz i grzmotna nim o cian.
- Pech?! Ci ludzie nie yj! Stu pidziesiciu siedmiu kolonistów minus jedno dziecko! Wszyscy nie yj, bo mieli pecha?! Nie licz ju Apone'a i tych, których te szkaradztwa rozerway na strzpy albo sparalioway! - Szarpna gow w kierunku stacji procesora. - Zedr z ciebie skór, Burke. Zedr i przybij do drzwi. A ja bd staa z boku i podawaa im gwodzie. Zakadajc oczywicie, e ten twój "pech" nie usadzi nas w tym grobie na amen. Przemyl to sobie. Dobrze to sobie przemyl. - Odstpia od niego, trzsc si z gniewu.
Teraz ju rozumiaa, jakimi motywacjami mog kierowa si te obce stwory.
Burke poprawi koszul.
- Nie umiesz spojrze na to z szerszej perspektywy, prawda? - spyta z aosn nut w gosie. - Twój ogld wiata ogranicza si tylko i wycznie do tego, co widzisz tu i teraz. Nie interesuje ci, jak bdzie wygldao twoje ycie za kilka dni.
- Nie, jeli bd musiaa ci nadal oglda.
- Spodziewaem si po tobie czego wicej, Ripley. Mylaem, e jeste bystrzejsza. Sdziem, e w trudnych, przeomowych chwilach mog na ciebie liczy.
- Kolejny pech, Burke. Przykro mi, e ci zawiodam.
- Obrócia si na picie i wysza z sali. Drzwi zamkny si same.
Burke ledzi j oczyma, a w jego gowie kotowao si od gorczkowych myli.
Dyszc jak po cikim biegu, sza do centrum operacyjnego, gdy nagle zawyy alarmowe buczki. Pomogy jej zapomnie o rozmowie z Burke'em. Zacza biec.
11.
Koo komputera Hudson ustawi przenon konsolet taktyczn. Z terminalem gównym czya j pltanina kabli i przewodów, istny wze gordyjski, dziki któremu kady, kto za ni siedzia, móg sterowa wszystkimi dziaajcymi jeszcze urzdzeniami w kolonii. Gdy Ripley wesza do centrum, Hicks trzasn przecznikiem i alarm ucich. Wkrótce doczyli Vasquez i Hudson. Stanli wokó konsolety.
- Nadchodz - oznajmi spokojnie kapral. - Pomylaem sobie, e chcielibycie o tym wiedzie. S ju w tunelu.
Ripley zwilya jzykiem wargi i wbia wzrok w monitory.
- Jestemy przygotowani? - spytaa.
Hicks wzruszy ramionami i manipulowa chwil pokrtem, regulujc wzmocnienie.
- W miar moliwoci. Zakadajc, e wszystko zadziaa. Jeli co wysidzie i przestanie albo w ogóle nie zacznie strzela, gwarancje fabryczne na niewiele si zdadz. Te roboty to praktycznie wszystko co mamy.
- Spokojna gowa, zadziaaj. - Hudson wyglda lepiej ni kiedykolwiek od czasu nieszczsnej potyczki w trzewiach stacji procesora atmosferycznego. - Ustawiaem setki takich. Jak ju je uzbroisz, moesz o nich spokojnie zapomnie i zaj si swoimi sprawami. Nie wiem tylko, czy same roboty wystarcz.
- O to si nie martw. Rzucamy przeciwko nim wszystko, co nam zostao. Dziaka RSS albo je powstrzymaj, albo nie. Zaley, ile na nas idzie.
Hicks wcisn kilka guzików. Wskaniki mówiy, e urzdzenia dziaaj i s w gotowoci bojowej. Zerkn na lampki kontrolne detektorów zamontowanych na dziakach "A" i "B". Mrugay coraz szybciej i szybciej, by w kocu zawieci jednostajnym blaskiem. W tej samej chwili usyszeli przytumiony jazgot. Podoga lekko zadraa.
- Dziaka "A" i "B" - szepn Hicks. - Skanery wychwyciy cel i otworzyy ogie. - Spojrza na Hudsona. - Nielicho je podrasowae.
Ale kapral go nie sysza. Nie spuszcza oczu ze wskaników.
- Jeszcze kilkanacie sztuk broni... - mrucza. Gdybymy mieli choby kilkanacie strzelb, nie byoby sprawy.
Pod nimi nieustannie grzmiay dziaka robotów. Cay budynek rozbrzmiewa dudnicym echem. Cyferki migajce na bliniaczych licznikach amunicji nieubaganie zmniejszay sw warto.
- Pidziesit sztuk na dziako. Jak ich tym powstrzyma...? - mrukn Hicks.
- Musz i zwartym murem, cholera, od ciany do ciany - zauway Hudson. - Spójrz tylko, w jakim tempie ubywa amunicji. Chryste, wal jak do kaczek...
- A kwas? - spytaa Ripley. - Wiem, e roboty s mocno opancerzone, ale widzielicie, jak to dziaa. Przere wszystko.
- Dopóki nie przestan strzela, nie powinno by problemu - odrzek Hicks. - Pociski tego typu maj olbrzymi si uderzenia. Odrzuc ich do tyu i kwas nie zaatakuje pancerza. Bdzie tryska na ciany i podog, ale dziaek nie signie.
I chyba tak wanie byo, gdy jazgot robotów w tunelu serwisowym nie milk ani na sekund. Miny dwie minuty, trzy. Licznik amunicji dziaka "B" wskazywa zero i natenie ognia zmalao o poow. Skanery wci dziaay i ledziy cel, ale robot nie mia ju czym strzela.
- Magazynek dziaka "B" pusty. W magazynku dziaka "A" dwadziecia sztuk. - Hicksowi zascho w gardle. Nie odrywa oczu od licznika. - Dziesi... Pi... Koniec.
W centrum operacyjnym zalega pospna cisza. Przerwa j wibrujcy odgos potnego uderzenia. Powtarza si w regularnych odstpach niczym grzmot wielkiego, masywnego gongu. Wiedzieli, co ów dwik oznacza.
- S przy drzwiach... - wymamrotaa Ripley. Grzmot przybra na sile. Wcieke razy sypay si coraz szybciej, a nagle w stumione dudnienie wmiesza si odgos inny: szarpicy nerwy zgrzyt pazurów o gadki metal.
- Mylisz, e zdoaj si przebi? - spytaa Ripley; zauway, e Hicks jest niezwykle spokojny. To pewno siebie czy rezygnacja...? mylaa. - Jeden z nich zerwa z transportera klap, pamitacie? Ten, który chcia wycign Gormana.
Vasquez wskazaa gestem podog.
- Tam na dole nie ma adnych klap. To s drzwi przeciwpoarowe klasy "AA". Trzy warstwy twardych, stalowych stopów przekadane wóknami z kompozytów. Nie, drzwi wytrzymaj. To spawy mnie martwi. Wszystko przez ten popiech. Czuabym si znacznie lepiej, gdybym zamiast zwykego palnika miaa laser i chromitowy lut.
- I godzin czasu wicej, co? - doda Hudson. - Dlaczego nie wspomniaa, e dobrze by te byo mie wyrzutni rakietowych pocisków przeciwpancernych typu "Katiusza 6"? Jedna rakietka i tunel czysty. Szkoda.
Zaterkota dzwonek interkomu. Omal nie podskoczyli. Hicks wcisn guzik.
- Mówi Bishop. Syszaem strzay. Jak wam idzie?
- Zgodnie z oczekiwaniami. Robotom "A" i "B" skoczya si amunicja, ale niele musiay da im popali.
- To dobrze, poniewa obawiam si, e mam ze wiadomoci.
Hudson zrobi min i opar si o szafk.
- O, to co zupenie nowego... - mrukn.
- Jakie, Bishop? - spyta Hicks.
- Zaraz tam do was przyjd. Poka wam i objani. Tak bdzie atwiej.
- Na pewno nas tu zastaniesz. - Hicks wyczy interkom. - No to piknie...
- Spoko, panie i panowie - rzuci beztrosko Hudson. - I tak ju siedzimy w gównie, wic czym tu si martwi?
Bishop wkrótce przyszed i natychmiast ruszy do wysokiego okna, z którego widzieli niemal ca koloni. Znów zerwa si wiatr i rozpdzi mg. Widzialno wci pozostawiaa wiele do yczenia, ale bya wystarczajca, by mogli dostrzec odleg stacj procesora atmosferycznego. Odczekali chwil i nagle z podstawy gigantycznego stoka trysn w gór ognisty pióropusz. By jaskrawszy ni powiata otaczajca szczyt niebotycznej wieycy.
- Co to jest? - Hudson przytkn nos do szyby.
- Skutek dziaania zaworów bezpieczestwa - wyjani Bishop.
Ripley staa obok Hicksa.
- Konstrukcja to wytrzyma?
- Wykluczone. Jeli dane, których przepyw ledziem, s dokadne, to absolutnie niemoliwe. A nie ma powodu, by sdzi, e komputer co przekama.
- Co si waciwie stao? - spyta Hicks wracajc do konsolety. - To robota tamtych? Co tam w rodku uszkodzili?
- Nie wiadomo. Moe. Ale bardziej prawdopodobne, e w czasie walki na poziomie "C" pocisk z elpeemu albo ze strzelby impulsowej naruszy integralno jakiego wanego podsystemu. Uszkodzenie mogo te powsta wówczas, gdy prom uderzy w podstaw stacji. Przyczyna nie jest wana. Wany jest skutek. A skutek jest... mao ciekawy.
Ripley zacza postukiwa palcem o szyb. Po chwili zreflektowaa si i natychmiast przestaa. Tam, na zewntrz, mogli nasuchiwa.
Kolejny wyrzut gorcych gazów z procesora.
- Ile zostao nam czasu? Kiedy wybuchnie?
- Dokadnie wyliczy si tego nie da. Ekstrapolacja na podstawie przyblionych danych nie moe by dokadna. Naleaoby uwzgldni zbyt wiele czynników, przeprowadzi zbyt wiele skomplikowanych oblicze...
- Kiedy, Bishop? - powtórzy cierpliwie Hicks.
- Opierajc si na informacjach, które zdoaem zebra, przewiduj, e nieodwracalna awaria caego systemu nastpi w przecigu czterech godzin. Promie raenia: trzydzieci kilometrów. Czysta sprawa. Opadu rzecz jasna nie bdzie. Sia eksplozji: okoo dziesiciu megaton.
- No, to podniose nas na duchu - stwierdzi cierpko Hudson.
Hicks westchn.
- Mamy kopoty...
Kapral rozoy rce i stan tyem do kolegów.
- No nie, to nie do wiary - rzek strapiony. - Moecie w to uwierzy? Dziaka szatkuj ich na kawaki, drzwi przeciwpoarowe trzymaj i wszystko na marne, cholera.
- Za póno, eby wyczy stacj? - rzucia Ripley. Zakadajc, e niezbdne urzdzenia jeszcze dziaaj. Nie to, eby umiecha mi si bieg na przeaj, ale jeli to nasza jedyna szansa, mogabym spróbowa.
Bishop posa jej smutny umiech.
- Próny wysiek, Ripley. Boj si, e jest ju za póno. Prom, pociski z elpeemu czy co innego, adna rónica. Zniszczenia s zbyt wielkie. Przeadowanie systemu jest nieuniknione.
- Wspaniale. Wic co robimy?
Vasquez wyszczerzya do niej zby w drapienym umiechu.
- Pochylamy si, wkadamy gow midzy nogi i czuym pocaunkiem egnamy si z wasn dup.
Hudson chodzi tam i z powrotem jak dzika pantera w klatce.
- Kurcz no! A tak mi niewiele zostao, cholera. Jeszcze tylko cztery tygodnie, z czego trzy w hibernatorze, i przeszedbym w stan spoczynku. Dziesi lat w piechocie i jeste ustawiony. Tak mówili ci od rekrutacji. Zamiast tego skocz na tej parszywej skale. To nie fair, cholera, nie fair...
Vasquez sprawiaa wraenie kobiety wybitnie znudzonej.
- Hudson, przesta pieprzy, co?
Odwróci si gwatownie.
- atwo ci mówi, Vasquez. Ty to kochasz. Uwielbiasz azi po wszystkich mietnikach, eby tylko ukatrupi jak obc gnid. A ja, kurcz, ja zacignem si dla emerytury. Dziesi lat i wychodzisz, brachu. Bierzesz szmal, kupujesz ma knajpk, zatrudniasz faceta, co by ci j prowadzi i odwala za ciebie gadk z klientami, a forsa sama wpada ci do kieszeni.
Vasquez spojrzaa w okno. Twarz miaa jak wykut z granitu. Ze stacji procesora buchn w niebo pomienny gejzer i owietli otulone mg skay.
- amiesz mi serce, Hudson. Id si lepiej powie albo co.
Ripley spojrzaa na Hicksa.
- Przecie to proste. Nie moemy tu zosta, wic musimy jako uciec. Istnieje tylko jeden sposób. Drugi prom. Ten, który jest na Sulaco. Trzeba go tu tylko jako cign. Za pomoc zdalnego sterowania albo inaczej, nie wiem. Przecie musi by na to jaki sposób, musi...
Hudson przesta chodzi.
- By. Mylisz, e si nad tym nie zastanawiaem? Od kiedy Ferro rozwalia si o skay, myl o tym cay czas. Trzeba uy nadajnika wskokierunkowego. Ustawi go na czstotliwo urzdze sterowniczych promu i po herbacie. Ba!
- Tak, wiem - przerwaa mu niecierpliwie. - Te na to wpadam. Ale nic z tego.
- Otó to. Bo ten cholerny nadajnik by na transporterze. Teraz to kupa szmelcu.
- Nie, Hudson, musi istnie jaki inny sposób na sprowadzenie promu. Musimy go sprowadzi, wszystko jedno jak, to mnie nie obchodzi. Wymyl co. Jeste w kocu technikiem. No? Myl.
- O czym? I tak niedugo wyparujemy.
- Hudson, sta ci na wicej. A na przykad lokalny nadajnik stacjonarny? To ta wysoka wiea na drugim kocu kolonii. Moglibymy go dostroi do czstotliwoci urzdze sterowniczych promu? Dlaczego by nie spróbowa? Chyba jest nietknity.
- Tak, przemkno mi to przez myl. - Wszyscy spojrzeli na Bishopa. - Ju to sprawdziem. Kable midzy centrum sterowniczym a wie nadajnika ulegy zniszczeniu podczas walk kolonistów z obcymi. To jeszcze jedna przyczyna, dla której nie byli w stanie poczy si z satelit przekanikowym. Choby dlatego, eby ostrzec grup ratownicz.
Umys Ripley pracowa na penych obrotach niczym oszalae dynamo. Analizowa opcje, rozwaa wszystkie rozwizania, odrzuca niewykonalne, a wreszcie pozostao tylko jedno.
- Z tego, co mówisz, wynika, e sam nadajnik nadal funkcjonuje, ale std, z centrum sterowniczego, nie mona z niego korzysta, tak?
Android myla chwil, w kocu skin wolno gow.
- Jeli zasilanie awaryjne wci dziaa, to tak. Nie widz powodu, dla którego nie mógby wyemitowa odpowiednich sygnaów. I nie potrzeba do tego duej mocy, poniewa wszystkie pozostae kanay, jakie normalnie obsuguje, s martwe.
- W takim razie to jest to. - Ripley powioda wzrokiem po twarzach towarzyszy. - kto tam bdzie musia pój. Zabra ze sob przenony terminal i podczy si rcznie.
- Dla mnie bomba! Ju lec! - zakrzykn Hudson z udawanym entuzjazmem. - eby da si pore tym ohydkom? Beze mnie.
Bishop postpi krok naprzód.
- Ja pójd - owiadczy spokojnie i bez emocji. Jak gdyby inne wyjcie po prostu nie istniao.
Ripley wytrzeszczya oczy.
- Co?
Umiechn si przepraszajco.
- Ze wszystkich tu obecnych jestem jedynym, którego przeszkolono w zdalnym sterowaniu promem. Jestem take odporniejszy na tutejsze warunki atmosferyczne. I wydaje mi si, e skuteczniej ni wy bd móg odsun ad siebie wszelkie... uboczne myli i skupi si na pracy.
- Jeli nie spotkasz po drodze jakiego przechodnia - zauwaya Ripley.
- Owszem, pragnbym tego unikn - odpar z szerokim umiechem. - Prosz mi wierzy, e wolabym tam nie i. Jestem syntetykiem, ale nie jestem gupi. Ale skoro jedyn alternatyw jest kataklizm nuklearny, z chci zaryzykuj.
- Zgoda. Czego bdziesz potrzebowa?
- Przenonego terminalu, oczywicie. Poza tym trzeba sprawdzi, czy antena odbiera impulsy. Poniewa zamierzamy nadawa na wskim pamie, w dodatku poza granice atmosfery, musz j ustawi jak najdokadniej. Oprócz tego zabior...
Przerwaa mu Vasquez. Ostro. Gwatownie.
- Suchajcie!
- Czego? - Hudson znów zacz chodzi. - Niczego nie sysz...
- Wanie! Przestali.
Vasquez miaa racj. Dudnice grzmoty i upiorne zgrzytanie o przeciwpoarowe drzwi ustao. Cisz przerwa piskliwy trel detektora ruchu.
Hicks spojrza na konsolet.
- Wdary si na teren kompleksu.
Zebranie niezbdnego sprztu dla Bishopa nie zajo im duo czasu. Ale znalezienie bezpiecznego wyjcia nie byo takie atwe. Omawiali kad moliw tras, mieszajc informacje uzyskane z komputera z sugestiami pyncymi z konsolety taktycznej i okraszajc to wszystko wasnymi gorcymi pomysami. W kocu wypichcili co, co byo do przyjcia.
Przedstawili plan Bishopowi. Android czy nie, do niego naleao ostatnie sowo. Oprócz wielu prawdziwie ludzkich odczu, jakimi go zaprogramowano, obdarzono go równie sztucznym instynktem samozachowawczym. Jak sam stwierdzi w ogniu dyskusji, tak w ogóle to wolaby teraz by w Filadelfii.
Nie byo nad czym dyskutowa. Wszyscy si zgodzili, e obrana trasa jest jedyn, która daje mu cie szansy na wymknicie si z centrum sterowniczego bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi obcych. Gdy j ostatecznie zatwierdzili, w pomieszczeniu zalega niezrczna cisza. Bishop szykowa si do drogi.
W pododze laboratorium medycznego ziaa spora dziura po rcym kwasie - symbol przegranej bitwy, jak stoczyli tu kolonici. Dziura umoliwiaa dostp do labiryntu przewodów i cigów serwisowych pod podog. Niektóre z nich zostay dobudowane po zakoczeniu prac nad wznoszeniem konstrukcji oryginalnej i zgodnie z wymaganiami, jakie stawiali sobie pracowici mieszkacy kolonii Hadley, naniesione na plany. I wanie do jednego z takich dobudowanych kanaów mia wej Bishop.
Wsun si w otwór, zacz wciska si i zsuwa gbiej, a w kocu leg na plecach i spojrza na obserwujcych go towarzyszy.
- No i jak tam jest? - spyta Hicks.
Bishop zerkn midzy stopy, póniej wygi szyj, eby spojrze przed siebie. Oto jego droga...
- Ciemno. Pusto. Ciasno, ale chyba dam rad.
Oby... pomylaa Ripley.
- Dobra. Uwaaj. Konsoleta.
Uniós obie rce. Jakby j o co baga.
- Daj.
Wsuna w otwór may ciki terminal.
Bishop obróci si z trudem i wepchn go w wski tunel przed sob. Na szczcie urzdzenie miao plastikow obudow. Kiedy bdzie je przed sob popycha, nie uniknie wprawdzie haasu, ale lepsze to ni zgrzyt metalu o metal. Opad na plecy i znów wycign rce.
- Teraz reszta.
Ripley podaa mu ma torb. Zawieraa narzdzia, kable do sztukowania, zapasowe obwody scalone, kondensatory bocznikowe, subowy pistolet i przenony palnik z niewielkim zapasem paliwa. Ciki i niewygodny zestaw, ale nic nie mogli na to poradzi. Lepiej zabra za duo ni dotrze do wiey nadajnika i stwierdzi, e czego brakuje.
Jeste pewny, e nie zabdzisz? - spytaa Ripley.
- O ile ich schemat jest aktualny, trafi. Ten kana prowadzi niemal do samej wiey. Sto osiemdziesit metrów. Dotr tam... Powiedzmy za czterdzieci minut. atwiej by mi byo porusza si na kókach, ale có, moi twórcy to ludzie sentymentalni. Dali mi tylko nogi.
Nikt si nie rozemia.
- Jak tam ju dopezn, bd musia sprawdzi i ustawi anten. To kolejna godzina. Jeli Sulaco odpowie natychmiast, trzydzieci minut zajmie mi przygotowanie promu, a potem jeszcze sam lot. Dodatkowy kwadrans.
- Dlaczego tak dugo? - spyta Hicks.
- Gdyby za sterami siedzia pilot, lot trwaby siedem, siedem i pó minuty. Ale zdalne sterowanie promem to bardzo delikatna sprawa. Ostatnia rzecz, jakiej bym sobie yczy, to przyspieszy zejcie w dó i straci kontakt z maszyn. Musz mie margines czasu, eby sprowadzi j wolno, ale bezpiecznie. Inaczej moe skoczy tragicznie jak tamta.
Ripley spojrzaa na zegarek.
- Zostanie nam bardzo mao czasu. Lepiej ju id.
- Tak jest. Do zobaczenia. Wkrótce.
Poegna si z nimi z wymuszon wesooci. Ripley wiedziaa, e robi to tylko ze wzgldu na nich. Nie byo powodu, by si wzrusza. Bishop to przecie syntetyk, niemal robot.
Wstaa, a Vasquez zasuna otwór metalow pyt i uruchomia spawark. Wiedzieli, co Bishop ma zrobi i adne "moe" nie wchodzio teraz w rachub. Jeli mu si nie powiedzie, musieliby ama sobie gowy, jak powstrzyma napór obcych. A potem... Potem iskra, która tlia si w trzewiach stacji procesora, rozgorzeje atomowym pomieniem i pochonie ich wszystkich.
Bishop lea na plecach i obserwowa rozarzony krg, jaki spawarka Vasquez rysowaa nad jego gow. Krg by pikny, a Bishop na tyle wyrafinowany, by to pikno doceni. Lecz podziwiajc, traci czas. Przekrci si wic na brzuch i zacz pezn, popychajc przed sob terminal i worek z narzdziami. Pchnicie, niezdarny skurcz ciaa i znalaz si kilkadziesit centymetrów dalej. Pchnicie, skurcz. Pchnicie, skurcz - wolno to szo. rednica kanau bya tak maa, e barkami ociera o ciany. Na szczcie nie mia klaustrofobii, tak samo jak nigdy nie miewa zawrotów gowy. Nie cierpia te na adne choroby umysowe, jakim ulegali ludzie. Sztuczna inteligencja. Chapeau bas!
Kana zwa si przed nim i gin w nieskoczonoci. Bishopowi przemkno przez myl, e tak wanie musi si czu kula tkwica w lufie karabinu. Ale kula niczego nie czuje, w przeciwiestwie do niego. Ale dzieje si tak tylko dlatego, e jego uczucia s czci programu.
Ciemno i samotno daway mnóstwo czasu na mylenie. Pezanie nie wymagao zbyt duego wysiku umysowego, wic korzysta z tego i zastanawia si nad swoim stanem psychicznym.
Uczucia i oprogramowanie. Napady organicznej wciekoci a oszalae bajty. Czy ostatnia analiza wskazywaa a na tak rónic midzy na przykad Ripley a nim samym? Czy istniaa zasadnicza rónica midzy nim a jakimkolwiek czowiekiem? Chyba nie. Moe jedna. Bishop by pacyfist, a wikszo z nich miaa, co oczywiste, natury wojownicze. W jaki sposób istota ludzka przyswaja sobie tego typu uczucia...? Poprzez wolne programowanie. Ludzkie dziecko przychodzi na wiat z zainstalowanym programem wstpnym, z instynktem, ale moe je radykalnie przeprogramowa za pomoc czynników rodowiskowych, socjalnych, edukacyjnych i szeregu innych. Bishop wiedzia, e jego oprogramowanie nie ulega wpywom rodowiska. Co wic si stao temu dalekiemu kuzynowi, androidowi, który oszala i wywoa w Ripley tak trwa nienawi? Awaria systemu? Czy moe kto, kto jak dotd nie znany, przeprogramowa go celowo i zoliwie? Ale dlaczego czowiek miaby co takiego robi...?
Bishop wiedzia, e bez wzgldu na stopie skomplikowania programu, w jaki go wyposaono, oraz bez wzgldu na to, jak wiele zdoa si w danym mu czasie nauczy, gatunek istot, które go stworzyy, na zawsze pozostanie dla niego gatunkiem bardzo tajemniczym. Czowiek to enigma, cho czasami zabawna i pomysowa.
W przeciwiestwie do czowieka, w obcych stworzeniach z Acherona mona byo czyta jak w otwartej ksidze. Tak wic, jeli o nie chodzi, Bishop nie musia rozgryza adnych niezrozumiaych tajemnic czy doszukiwa si ukrytych znacze. Móg atwo przewidzie, jak zareaguj w okrelonej sytuacji. Co wicej, tuzin tych stworze zachowa si identycznie, podczas gdy kady z tuzina ludzi postpi najpewniej zupenie inaczej. Wykonaj szereg czynnoci kompletnie ze sob nie skorelowanych, z których przynajmniej poowa bdzie pozbawiona logiki. Ale z drugiej strony ludzie nie s przecie czonkami spoecznoci owadziej. A przynajmniej za takich si nie uwaaj. Bishop wci nie by pewien, czy podziela ich zdanie.
Bo midzy androidami i ludmi nie istniaa a tak wielka rónica. I android, i czowiek naleeli do podobnych wspólnot. Rónica polegaa na tym, e wspólnot ludzk rzdzi chaos wywoany ow specyficzn cech, jak jest indywidualno. Jego program te w ni wyposaono. W rezultacie Bishop by po czci czowiekiem. Istot organiczn na sowo honoru. Pod niektórymi wzgldami ludzi przewysza, pod innymi ludzie przewyszali jego. Najlepiej czu si wówczas, gdy postpowali tak, jak gdyby nalea do ich gatunku.
Spojrza na zegarek. Bdzie musia pezn szybciej, bo nigdy nie zdy na czas.
Robot strzegcy wejcia do bloku sterowniczego otworzy ogie i korytarzami nioso si rozjazgotane metaliczne echo. Ripley chwycia miotacz pomieni i wesza do pomieszczenia, gdzie stay komputery. Vasquez skoczya ostatni spaw, jaki ostatecznie mocowa do podogi pyt zakrywajc otwór, którym wyszed Bishop. Odoya palnik i ruszya za Ripley.
Hicks wpatrywa si w gówny monitor, przekazujcy obrazy z kamer zamontowanych na pancerzu robota. Kapral by jak zahipnotyzowany. Kiedy weszy, ledwo na nie zerkn.
- Spójrzcie tylko - powiedzia spokojnie.
Ripley spojrzaa, cho przyszo jej to z wielkim trudem. Tylko fakt, e ogldaa dwuwymiarowy obraz, nie za namacaln rzeczywisto, sprawi, e nie odwrócia oczu. Za kadym razem, kiedy dziako pluo ogniem, jaskrawy pomie z lufy wybiela na chwil ekran monitora. Lecz zaraz potem pomie gas i wtedy widziaa wszystko, a za wyranie. Korytarz wypeniay hordy obcych. Stworzenia przepychay si, potykay, paday trafione pociskiem, eksplodoway tryskajc fontannami rcej krwi. W pododze i w zniszczonych cianach ziay olbrzymie dziury. Kwas nie atakowa tylko jednego: cia samych obcych.
Pociski smugowe wyawiay z mroku skbion mg, która wciskaa si z zewntrz poszarpanymi wyrwami w cianach.
- Zbliaj si... - Hicks obserwowa czytnik odlegociomierza. - Dwadziecia metrów... Pitnacie... Dziaka "C" i "D" wyczerpay w poowie amunicj.
Ripley sprawdzia, czy miotacz jest odbezpieczony. Vasquez nie musiaa niczego sprawdza. Strzelba impulsowa bya czci jej ciaa.
Wskaniki migotay jednostajnie. Midzy jazgotliwymi seriami z dziaek wyranie syszeli nieludzkie, skrzekliwe ryki.
- Ilu ich jest? - spytaa Ripley.
- Trudno powiedzie. Mnóstwo. Nie mona rozróni, które s martwe, a które ywe. Trac koczyny górne i nogi, ale id dalej, dopóki pociski nie rozerw ich na strzpy. Hudson zerkn na ssiedni wskanik. - Dziako "D" ma tylko dwadziecia adunków. Dziesi... - Przekn gono lin. - Amunicja wyczerpana.
Robot zamilk i w centrum sterowniczym zapada naga cisza. Na ekranach monitorów widzieli kby dymu i pary. Tam, gdzie pociski smugowe trafiy na swej drodze na jaki palny materia, pon ogie. Cay korytarz by usany poskrcanymi czarnymi trupami. Monstrualny cmentarz. Kwas musia wyre w pododze olbrzymi dziur, bo ujrzeli, jak kilka zwglonych cia zapado si nagle i znikno.
Ale z gstych kbów dymu nie wychyno nic. Nic nie runo w stron robotów, by zerwa z nich dziaka. Detektory ruchu milczay.
- Co si dzieje...? - Hudson manipulowa niepewnie pokrtami. - Co jest? Gdzie one s?
- Niech mnie... - Ripley gwatownie wypucia powietrze. - Zrezygnoway. Wycofay si. Dziaka je powstrzymay. To znaczy, e one myl, myl przynajmniej na tyle, eby skojarzy przyczyn i skutek. Nie pary bezrozumnie naprzód...
- Taa, ale spójrz tylko na to. - Hicks stukn palcem w plastikow szybk midzy wskanikami. Licznik dziaka "D" wskazywa zero. Dziako "C" miao ledwie dziesi sztuk amunicji. Gdyby znów otworzyy ogie i musiay strzela w takim samym tempie, zamilkyby ju po kilku sekundach. - Nastpnym razem wystarczy podej do drzwi i zapuka. Cholera, gdybymy mieli transporter...
- Gdyby transporter nie wylecia w powietrze, nie siedzielibymy tu i nie kapali dziobami - warkna Vasquez. - Wyjechalibymy im na spotkanie i poczstowalibymy ich ciasteczkami z wieyczki strzelniczej.
Tylko Ripley nie tracia ducha.
- Ale one nie wiedz, e nie mamy amunicji - zauwaya. - Zadalimy im straty. Due straty. Teraz odbywaj gdzie pewnie narad, czy moe w jaki inny sposób podejmuj grupow decyzj. Zaczn szuka innej drogi, eby si tu dosta. Troch to potrwa, a kiedy ju co zdecyduj, bd znacznie ostroniejsze. I na kadym kroku bd widzie nasze roboty.
- Moe ich podamalimy? - Hudson odzyska troch pewnoci siebie. Jego twarz nie bya ju taka blada. - Miaa racj, Ripley. Mona je pokona.
Hicks oderwa wzrok od konsolety i spojrza na Vasquez i kaprala.
- Pójdziecie na patrol. Od centrum sterowniczego do skrzyda medycznego. Tylko taki odcinek moemy obstawi. Wiem, e jestecie spici i wyczerpani, ale postarajcie si zachowa czujno i zimn krew. Jeli Ripley ma racj, oni spróbuj dosta si tu przewodami wentylacyjnymi albo zaczn rozwala ciany. Musimy udaremni kad prób wtargnicia do centrum. Likwidujcie ich sztuka po sztuce, jak bd wyaziy z otworu.
onierze skinli gowami. Hudson wsta, wzi strzelb i ruszy za Vasquez w stron gównego korytarza. Ripley znalaza swój kubek i jednym haustem dopia letni kaw. Smakowaa ohydnie, ale ugasia pragnienie. Hicks obserwowa j i czeka, a skoczy.
- Jak dugo jeste na nogach? Od dwudziestu czterech godzin?
Ripley wzruszya obojtnie ramionami. Nie bya tym pytaniem zaskoczona. Cige napicie dobijao j i jeli wygldaa tak, jak si czua, nic dziwnego, e Hicks je zada. Zanim osacz ich obcy, padnie z wyczerpania.
- Co za rónica - odpara beznamitnie, lecz z nutk zaczepnoci w gosie. - I tak zostao nam niewiele czasu. Liczymy kad sekund.
- Mówia co innego.
Kiwna gow w stron korytarza, gdzie zniknli Hudson i Vasquez.
- To ze wzgldu na nich. I na mnie chyba te. Bdziemy sobie spa, ale one nie zasn. Nie przestan, nie wycofaj si, dopóki nie zdobd tego, czego chc. A chc nas. I nas dopadn.
- Moe tak, a moe nie - odrzek z lekkim umiechem Hicks.
Usiowaa odpowiedzie tym samym, ale nie wiedziaa, czy jej si udao. W tej chwili oddaaby roczn pensj za kubek wieej, gorcej kawy. Tylko komu? Bya zbyt zmczona, eby j sobie zaparzy. Zarzucia miotacz na rami.
- Hicks, nie chc skoczy jak tamci. Jak kolonici czy Dietrich i Crowe. Zajmiesz si nami, jeli... jeli dojdzie do najgorszego?
- Jeli do tego dojdzie - odrzek agodnie - zajm si i tob, i sob. Cho z drugiej strony, jeeli nie zwiejemy std przed wybuchem procesora, nie bdzie takiej potrzeby. Procesor zaatwi i nas, i tamtych. Dlatego trzeba zrobi wszystko, eby stao si inaczej.
Tym razem bya pewna, e zdoaa wykrzesa z siebie umiech.
- Wiesz, Hicks, nie mog ci rozgry. Przecie onierze to urodzeni pesymici.
- Tak, wiem. Nie ty pierwsza zwrócia na to uwag. Ja jestem chyba nienormalny. - Sign za siebie rk i wzi z konsolety strzelb. - Ripley, chciabym ci przedstawi mojej bliskiej, bardzo osobistej przyjacióce. - Pynnym, wprawnym ruchem wyj ze strzelby magazynek, odoy go na bok i podaj jej bro. - To jest strzelba impulsowa typu M-41A. Kaliber dziesi milimetrów. Ma wbudowany granatnik. Kaliber trzydzieci milimetrów. Prawdziwe cacko, najlepsza przyjacióka onierza piechoty kolonialnej. ony i dziewczyny nie wytrzymuj z ni porównania. Prawie nigdy si nie zacina, smaruje si sama, dziaa pod wod i w próni, przebija najtwardsz stal. Trzeba j tylko czasami przeczyci, by wobec niej w miar delikatnym, a nie raz uratuje ci ycie.
Ripley zwaya w rku bro. Strzelba bya dua i nieporczna, ale te o wiele bardziej imponujca ni miotacz pomieni. Na kolbie miaa mikk wykadzin, która neutralizowaa odrzut powstajcy przy odpalaniu wzmocnionych adunków. Ripley uniosa bro i wycelowaa na prób w odleg cian.
- No i co? - zapyta Hicks. - Poradzisz z ni sobie?
Przeniosa na niego wzrok.
- Od czego zaczynamy? - spytaa spokojnie.
Hicks skin aprobujco gow i wrczy jej magazynek.
Bez wzgldu na to, jak cicho stara si porusza, nie móg wyeliminowa haasu, który wywoywa, przesuwajc terminal i worek z narzdziami. aden czowiek nie zdoaby utrzyma tempa, jakie sobie narzuci po wyjciu z bloku operacyjnego, co nie znaczyo wcale, e móg je utrzymywa w nieskoczono. Nawet syntetyki miay swoje ograniczenia.
Dziki wzmocnionemu systemowi optycznemu przenika wzrokiem ciany aksamitnoczarnego tunelu, który gin w oddali; w tym cylindrycznym przewodzie czowiek nie widziaby kompletnie nic. I nie musia si przynajmniej martwi o to, e zgubi drog - kana wiód prosto do wiey nadajnika.
Po prawej stronie ujrza nieregularn dziur wyart przez kwas. Do rodka wpadao przez ni sabe wiato. Poród licznych cech, jakimi go zaprogramowano, bya te ciekawo. Bishop zatrzyma si, by zajrze do otworu. Mio bdzie zapomnie na chwil o wydrukach komputerowych z naniesion tras i sprawdzi osobicie, jak daleko zaszed.
W stron jego twarzy migny olinione szczki. Obcy grzmotn paszcz w stal. Rozleg si wcieky, zgrzyt ków o metal. Tunel rozbrzmiewa jkliwym echem.
Bishop rozpaszczy si na przeciwlegej ciance. W miejscu, gdzie uderzyy szczki obcego, metal by lekko wklnity. Android ruszy spiesznie naprzód. Ku jego wielkiemu zdumieniu atak nie powtórzy si. Nikt go te najwyraniej nie ciga.
Moe obcy wyczu po prostu ruch i uderzy na olep? I poniewa nikt z wntrza tunelu na atak nie odpowiedzia, nie mia powodu atakowa ponownie...? W jaki sposób te stworzenia wyczuwaj potencjalnych nosicieli? Bishop naladowa ruch oddychania, nie oddychajc naprawd. Nie emanowa ciepem, potem i nie mona byo wyczu w nim krwi. Tak, grasujcy stwór móg go wzi za jeszcze jedno urzdzenie mechaniczne... O ile tylko nie atakowaby ani nie stawia oporu, mógby si midzy nimi swobodnie porusza. Nie to, eby taka perspektywa Bishopowi odpowiadaa - reakcje tych zwierzt i motywy ich dziaania byy wci nie do przewidzenia - ale, chcc nie chcc, zdoby przypadkowo cenn informacj. I jeli tylko hipoteza znajdzie potwierdzenie, moe okaza si przyczynkiem do wynalezienia skutecznej metody badania przedstawicieli tego gatunku.
Ale niech zajmie si tym kto inny, myla. Niech kto inny szuka potwierdzenia teorii. Najlepiej model wyposaony w znacznie wiksz odwag. Bo on chcia jak najszybciej z Acherona odlecie. I ze wzgldu na siebie, i ze wzgldu na ludzi, z którymi pracowa.
Spojrza na tarcz chronometru wiecc mdawo w ciemnoci. Wci mia opónienie. Blady i spity, spróbowa pezn jeszcze szybciej.
Ripley przycisna kolb do policzka. Robia, co moga, eby nady za instrukcjami Hicksa. Wiedziaa, e zostao im niewiele czasu, wiedziaa, e jeli bdzie musiaa uy broni, nie znajdzie okazji, eby zapyta, jak dziaa to czy tamto. Hicks zachowywa maksymaln cierpliwo, zwaywszy, e cay kurs posugiwania si strzelb usiowa skróci do ledwie kilku minut.
Sta tu za Ripley i ukadajc jej odpowiednio ramiona, objania sposób uycia celownika. Oboje starali si nie zwraca uwagi na intymn pozycj, jakiej demonstracja wymagaa. Zdewastowana kolonia bya tak zimna, tak pozbawiona ludzkiego ciepa, a oni po raz pierwszy nawizali kontakt bardziej fizyczny ni werbalny.
- Mocno, musisz j mocno przycisn - objania Hicks. - M-41A ma wbudowane amortyzatory odrzutu, ale i tak kopie a mio. To cena, jak musisz paci za strzelanie pociskami, które przebijaj niemal wszystko. - Pokaza jej wskanik z boku kolby. - Kiedy zobaczysz na liczniku zero, wcinij to. Nacisn kciukiem wystajcy guzik. Magazynek upad z trzaskiem na podog. - Puste ka nam zwykle zabiera, bo s drogie. Ale teraz nie przejmowabym si regulaminami.
- Ani ja - wtrcia.
- Po prostu zostaw go, gdzie spadnie. I od razu wó nastpny. Masz. - Poda jej magazynek.
Ripley trzymaa strzelb jedn rk, a drug usiowaa wsun magazynek w odpowiedni otwór. Omal nie stracia przy tym równowagi; bro bya cika.
- Trzanij go doni. Mocno - mówi kapral. - Ona lubi, jak si jej czasem przyleje.
Posza za jego rad. Magazynek wskoczy na miejsce z podnoszcym na duchu klikniciem.
- Teraz odbezpiecz.
Musna palcem przecznik. Z boku zapali si czerwony wskanik
Hicks cofn si o krok i oceni wzrokiem postaw strzeleck, w jakiej staa.
- W porzdku - stwierdzi z aprobat. - I to by byo na tyle. Jeste gotowa do akcji. Jeszcze raz od pocztku.
Ripley powtórzya wszystkie czynnoci: wymieni magazynek, sprawdzi, przeadowa, odbezpieczy. Bro bya niezrczna i cika, ale dodawaa jej pewnoci siebie. Trzscymi si z wysiku rkami opucia strzelb i wskazaa metalow rur biegnc pod luf.
- A to co?
- Granatnik. Z tym daj sobie spokój. I tak masz duo do zapamitania. Z kadej broni trzeba strzela automatycznie, bez mylenia.
- Suchaj, sam zacze, tak? Poka mi wszystko. Dam sobie rad.
- A to na pewno - skonstatowa.
I znów zaczli od pocztku. Celowanie, adowanie granatów, przeadowywanie, odpalanie. Kompletny kurs w niecay kwadrans. Hicks zademonstrowa jej wszystko oprócz rozkadania i czyszczenia strzelby. Zadowolona, e nic nie uszo jej uwagi, zostawia go przy konsolecie i ruszya do skrzyda medycznego, eby sprawdzi, co z Newt. Na ramieniu miaa bro. Nowa przyjacióka dodawaa jej otuchy.
Nagle usyszaa przed sob jaki trzask. Zwolnia, ale natychmiast uznaa, e mimo swego ciaru obcy narobiby znacznie wicej haasu. W drzwiach stan porucznik Gorman. Wyglda kiepsko, ale by ju cakiem zdrów. Za Gormanem ujrzaa Burke'a. Ledwo na ni spojrza. Za kadym razem, kiedy przedstawiciel Towarzystwa otwiera usta, Ripley miaa ochot go udusi. Ale potrzebowali go, potrzebowali wszystkich, nawet tych, których rce byy splamione krwi. Burke wci nalea do ich maej grupy, by ludzk istot.
Cho niewiele si róni od tych potworów... dodaa w mylach.
- Jak si pan czuje? - spytaa Gormana.
Porucznik wspar si o cian i przyoy rk do czoa.
- Chyba dobrze. Mam zawroty gowy i tyle. Jak na cikim kacu. Posuchaj, Ripley...
- Daj sobie spokój, Gorman.
Nie czas by na bezsensowne przeprosiny. I nie tylko Gorman ponosi win. Win za fiasko, jakie ponieli w stacji procesora, naleao obciy tych niekompetentnych gupców, którzy wyznaczyli Gormana na dowódc oddziau. Nie uwzgldniajc nawet faktu, e porucznik nie mia dowiadczenia w walce, adne szkolenie bojowe nie mogo przygotowa onierzy do tego, co tu zastali. Bo jak zaplanowa bitw z nieprzyjacielem, który jest tak samo niebezpieczny, gdy wykrwawia si na mier, jak i wtedy, gdy yje i atakuje? Nie pasoway tu adne utarte schematy i reguy.
Mina go i posza dalej.
Gorman ledzi j wzrokiem, a potem ruszy w gór korytarza. I spotka Vasquez, która nadchodzia z przeciwnego kierunku. Patrzya na niego zwonymi, zimnymi oczyma. Kolorowa spocona chustka przywara jej do czoa i ciemnych wosów.
- Nadal chcesz mnie zabi? - spyta cicho.
W jej odpowiedzi pogarda mieszaa si ze wiadomoci nieuchronnego.
- To nie bdzie konieczne.
Mina go, patrolujc wyznaczony rejon.
Kiedy Gorman i Burke zniknli za zakrtem, skrzydo medyczne opustoszao. Ripley przesza do sali operacyjnej, gdzie zostawia Newt. wiato byo tu sabe, ale mimo to natychmiast spostrzega, e óko dziewczynki jest puste. Pobudzona strachem niczym dawk silnego narkotyku, obrócia si byskawicznie dookoa. Rozgorczkowanymi oczyma obiega pomieszczenie, a tknita nag myl zajrzaa pod óko.
Napicie uleciao z niej jak powietrze z pknitego balona. Newt leaa przy cianie. Wpeza gboko, najgbiej, jak tylko zdoaa. Zwinita w kbuszek spaa, ciskajc w rczce gow Casey.
Jej twarz, niewinna i anielsko spokojna mimo zmór, które nawiedzay dziewczynk zarówno za dnia, gdy czuwaa, jak i w nocy, gdy spaa, utwierdzia Ripley w przekonaniu, e dzieci mog spa zawsze i wszdzie, bez wzgldu na okolicznoci. Dziki Ci za to, Pani.
Cicho odoya strzelb, wpeza pod óko i nie budzc Newt wsuna pod ni rce. Dziewczynka drgna i wyczuwajc instynktownie ciepo bijce z ciaa dorosego, przytulia si mocno do Ripley. Odwieczny, pierwotny gest. Ripley lega na boku i westchna.
Naraz twarzyczk dziecka wykrzywi przeraajcy grymas. Newt nia jeden ze swych koszmarów. Wykrzykna co niezrozumiaego, jak znieksztacon snem prob czy baganie. Ripley ukoysaa j agodnie.
- Ciii... Ju dobrze, ju wszystko w porzdku. Wszystko w porzdku...
Kilka przewodów z chodziwem biegncych wokó gigantycznej wiey procesora atmosferycznego rozgrzao si do czerwonoci pod wpywem gorca. Midzy stokowatym zwieczeniem a najwyszymi kratownicami strzelay byskawice silnych wyadowa elektrycznych. W ich ostrych, jaskrawych rozbyskach zamglony krajobraz Acherona i milczce budowle kolonii Hadley sprawiay upiorne wraenie. Nawet dla postronnego obserwatora sprawa byaby oczywista: z procesorem atmosferycznym dziao si co bardzo niedobrego. System chodzcy usiowa zdawi reakcj, która wymkna si ju spod kontroli. Mimo to urzdzenia pracoway nadal. Ich oprogramowanie nie uwzgldniao faktu, e kiedy moe zaistnie sytuacja beznadziejna.
Niedaleko ldowiska strzelaa w niebo wysoka spiralna wiea ze stali. Na jej szczycie przysiado kilka parabolicznych anten. Wyglday jak stadko ptaków, które zimow por przycupny na wierzchoku drzewa.
Nad odkryt konsolet u podstawy wiey pochylaa si samotna posta. Staa tyem do wiatru.
Bishop otworzy luk kanau testowego, umocowa go i zdoa podczy terminal do okablowania. Jak dotd wszystko szo tak dobrze, e a przerastao ich najmielsze oczekiwania. A nic takiego obrotu rzeczy nie zapowiadao. le wyliczy czas, jaki zajmie mu pokonanie tunelu, i dotar do wiey mocno spóniony. W zamian za to próby wstpne nie nastrczyy mu adnych trudnoci i dziki temu nadrobi troch straconego czasu. Ile go nadrobi, miao si dopiero okaza.
Terminal i monitor zakry marynark, eby osoni je od niesionego wiatrem piasku i pyu. Urzdzenia elektroniczne byy o wiele bardziej wraliwe na uciliwoci klimatyczne ni on. Kilkanacie ostatnich minut powici na wprowadzanie danych. Pisa jak szalony, palce migay mu po klawiaturze tak szybko, e w minut koczy to, co dowiadczonemu operatorowi zajoby minut dziesi.
A gdyby by czowiekiem, zmówiby pewnie krótk modlitw. Zreszt moe i zmówi - syntetyki maj swoje tajemnice. Jeszcze raz spojrza na klawiatur i wymamrota:
- Jeli nie popeniem bdu, jeli nie ma adnego uszkodzenia...
Wcisn peryferyjny klawisz funkcyjny oznaczony sowem ROZRUCH.
W ciszy kosmicznej pustki wysoko nad jego gow dryfowa cierpliwie Sulaco. Opustoszaymi korytarzami nie przemykali pochonici prac ludzie. W olbrzymiej adowni nie huczay wydajne maszyny. Na statku yy tylko wskaniki. Mrugay bezszelestnie i utrzymyway Sulaco na geostacjonarnej orbicie dokadnie nad koloni Hadley.
I naraz zabrzmia alarmowy buczek, cho nikt go przecie nie sysza. W wielkiej adowni zawiroway nagle wiata, chocia kaskady czerwieni, bkitu i zieleni nie mogy nikogo przed niczym ostrzec. Jkny systemy hydrauliczne. Potne dwigi zadudniy na szynach i drugi prom zrzutowy Sulaco wychyn z niszy parkingowej. Koa wpady z trzaskiem w gbokie prowadnice i do akcji wkroczyy gigantyczne przekadnie i wycigi. Prom osiad agodnie w luku zrzutowym.
Jak tylko znalaz si na miejscu, ze cian i z podogi wypezy we automatycznych zwornic i za pomoc serwisowych wysigników podczyy si do oczekujcego statku. Rozpoczo si tankowanie i ostateczny sprawdzian wszystkich systemów operacyjnych. Byy to czynnoci rutynowe i przyziemne, nie wymagajce nadzoru czowieka. Prawd mówic bez ludzi statek móg sobie nawet lepiej poradzi, bo ludzie zwykle plcz si wokó i marudz, spowolniajc tym samym cay proces.
Wczyy si silniki. Zgasy i zadziaay ponownie. Luki otworzyy si, zamkny i zostay hermetycznie uszczelnione. Oy te system wewntrznej cznoci. Terminale rozrzucone po caym statku wymieniy numeryczne pozdrowienia z gównym komputerem Sulaco i w olbrzymiej adowni zadudni odtworzony z tamy komunikat:
- Uwaga. Uwaga. Rozpoczo si tankowanie. Uprasza si o niepalenie.
Bishop tego wszystkiego nie widzia. Nie widzia wirujcych szybko wiate, nie sysza komunikatów ostrzegawczych. Mimo to tryska zadowoleniem. Malekie wskaniki, które mrugay na przenonym pulpicie zdalnego sterowania, byy równie wymowne jak najpikniejszy sonet Szekspira. Wiedzia, e prom zosta przygotowany do zrzutu i e rozpoczo si tankowanie - doniosa mu o tym konsoleta. Udao mu si dokona rzeczy wielkiej: nie tylko nawiza kontakt z Sulaco, ale i nieprzerwanie go utrzymywa. Nie musia tam by osobicie. Pulpit zdalnego sterowania zastpowa mu oczy i uszy. Mówi mu wszystko, co Bishop musia wiedzie. I jak na razie mówi same dobre rzeczy.
12.
Nie zamierzaa zasn. Chciaa tylko z ni poby, cho przez chwil dzieli z ma t ciasn nork pod ókiem, czu ciepo jej ciaa. Lecz organizm wiedzia lepiej, czego naprawd potrzebowaa. Kiedy tylko wypucia cugle z rk, natychmiast przej nad Ripley kontrol - zasna jak kamie.
Poderwaa si gwatownie i o may wos nie grzmotna gow w spód óka. Sen czmychn i Ripley momentalnie otrzewiaa.
Do sali operacyjnej wpadaa smuga mdawego wiata z laboratorium. Ripley spojrzaa na zegarek i uwiadomia sobie ze zgroz, e spaa ponad godzin. W tym czasie mier moga nadej i odej, ale nie, chyba nic si tu nie zmienio... Nikt nie przyszed jej obudzi, czemu si nie dziwia. Koledzy byli zajci waniejszymi sprawami. To, e pozwolili jej spa, byo dobrym znakiem. Gdyby doszo do decydujcego starcia z obcymi, Hicks albo kto inny wycignby j z przytulnej kryjówki.
Wyzwolia si agodnie z obj Newt, która wci spaa, niewiadoma obsesji na punkcie czasu tak typowej dla dorosych. Lec na boku, otulia j szczelnie kurteczk i chciaa wypezn spod óka. Spojrzaa przypadkiem w stron laboratorium i zamara.
Na progu drzwi sta rzd cylindrycznych pojemników z konserwantem. Dwa z nich byy otwarte i ciemne - pole zastojowe zostao wyczone. Oba pojemniki byy... puste.
Ripley niemal przestaa oddycha. Szukaa wzrokiem wszdzie, pod kad szafk, pod kadym wolno stojcym urzdzeniem. Sparaliowana strachem, rozgorczkowana, usiowaa oceni sytuacj. Lew rk trcia pic dziewczynk.
- Newt - szepna.
Czy te stworzenia potrafi odbiera fale dwikowe? Nie miay uszu, nie miay widocznych otworów suchowych, ale któ móg wiedzie, w jaki sposób prymitywne zmysy obcych interpretoway otaczajce je rodowisko?
- Newt, obud si.
- Co...? Co? - Dziewczynka obrócia si na bok i przetara pistkami zaspane oczy. - Ripley? Gdzie...
- Ciii... - Przyoya palec do ust. - Nie ruszaj si. Mamy kopoty.
Oczy Newt rozszerzyy si. Czujna i spita jak jej dorosa obroczyni, odpowiedziaa krótkim skinieniem gowy. Ripley nie musiaa jej ucisza po raz drugi. W czasie koszmarnych wdrówek przez tunele i kanay serwisowe kolonii pierwsz rzecz, jak dziewczynka nauczya si docenia, bya cisza, jej znaczenie dla przeycia. Ripley wskazaa otwarte pojemniki. Newt zobaczya je i nawet nie pisna. Znów skina gow.
Leay blisko siebie i wsuchiway si w mroczn cisz. Usioway wyowi z ciemnoci odgosy ruchu, wypatryway koszmarnych, kocisto-palczastych sylwetek przemykajcych chykiem po wypolerowanej pododze. Tu obok szumia przenony piecyk.
Ripley nabraa w puca powietrza, przekna lin i wykonaa pierwszy, ostrony ruch. Wycigna rce, chwycia za spryny na spodzie materaca i zacza odsuwa óko od ciany. Cisz rozdar przeraliwy zgrzyt metalowych nóg o gadk posadzk.
Kiedy midzy ram óka a cian utworzya si wystarczajco dua szczelina, Ripley zacza wolniutko wstawa. Praw rk signa po strzelb. Macaa doni po przecieradle i kocach.
Strzelba znikna.
Oczy Ripley znajdoway si teraz na wysokoci krawdzi óka. Przecie zostawia bro tu, na rodku materaca! Ledwo uchwytny ruch po lewej stronie. Byskawicznie odwrócia gow. W tym samym momencie skoczyo na ni co, co byo jedn ohyd na krabowatych odnókach. Wydaa z siebie jkliwy okrzyk miertelnego przeraenia i zsuna si pod óko. Koszmarny stwór uderzy o cian w miejscu, gdzie przed chwil widniaa jej gowa. Rogowate szpony zaczepiy o wosy i zsuwajc si po gadkiej powierzchni, szukay jednoczenie twarzy, która bya tam jeszcze sekund temu.
Ripley przetoczya si jak szalona po pododze, wbia palce midzy spryny i pchna silnie óko, przygniatajc monstrum do ciany. Jego odnóa wiy si wciekle o centymetry nad jej gow, a uminiony ogon wali w materac i w cian niczym obkany pyton. Zwierz wydawao z siebie ostry, skrzekliwy dwik, co midzy piskiem a sykiem.
Ripley wypchna Newt, wytoczya si za ni, opara rce na krawdzi óka i docisna je do ciany. Nastpnie byskawicznym, lecz ostronym szarpniciem przewrócia óko i uwizia twarzoapa pod jedn z metalowych porczy biegncych wokó ramy.
Tulia do siebie Newt i wolno si cofaa. Jej oczy byy w nieustannym ruchu, wci wypatryway, przeszukiway kady zakamarek, baday kady cie. Sala operacyjna tchna niebezpieczestwem. Tymczasem uwizione monstrum, jak na stworzenie tak niewielkie byo wprost przeraajco silne, zepchno z siebie óko i migno pod rzd szafek.
Usiujc i rodkiem sali, Ripley cofna si, a natracia plecami na drzwi. Wycigna rk i namacaa przecznik wbudowany w cian. Drzwi powinny si byy rozsun, lecz ani drgny. Wcisna guzik jeszcze raz i jeszcze raz, grzmotna go pici nie zwaajc na haas. Nic. Kto wyczy mechanizm? Zaciy si? Bez znaczenia. Chciaa zapali wiato. To samo. Byy uwizione w ciemnoci.
Nie spuszczajc wzroku z podogi, uderzya pici w drzwi. Gruba wykadzina tumia wszelkie odgosy. Przedsionek sali operacyjnej by oczywicie dwikoszczelny; wraliwi kolonici, którzy przechodzia pobliskim korytarzem, nie chcieli si denerwowa niespodziewanymi krzykami.
Obejmujc kurczowo dziewczynk, krok po kroku obesza ustp w cianie i dotara do wielkiego okna obserwacyjnego, które wychodzio na gówny korytarz. Zaryzykowaa, obrócia gow i krzykna:
- Hej! Tutaj! Na pomoc!
Uderzya rozpaczliwie w szyb. Ale za potrójn warstw wzmocnionego szka nie ujrzaa nikogo.
Szelest na pododze. Zrobia byskawiczny obrót. Newt wyczua jej strach i cichutko pochlipywaa. Ripley stana przed obiektywem kamery na cianie i zacza wymachiwa rkami.
- Hicks! Hicks!
Nie odpowiedzia jej nikt. Goniki milczay, w korytarzu za szyb nadal nikogo nie byo, kamera nie zareagowaa obiektyw ani drgn, celowa lepo w pustk. Zdesperowana, chwycia cikie metalowe krzeso i cisna nim w szyb. Odbio si, nie pozostawiajc na szkle najmniejszej rysy. Rzucia nim jeszcze raz i jeszcze raz.
Na nic. Tracia tylko siy. Wiedziaa, e okno nie ustpi, e nikt nie widzi jej oszalaych wysików. Odstawia krzeso i ciko dyszc rozejrzaa si po sali.
Tu obok sta pulpit, na którym zauwaya siln punktow latark uywan do bada lekarskich. Zapalia j i przesuna wiatem po cianach. Jaskrawy krg omiót cylindryczne pojemniki z konserwantem, póki z instrumentami chirurgicznymi i anestezjologicznymi, szafki, skomplikowan aparatur medyczn. Czua, e Newt ciska j kurczowo za nog i dry.
- Mamusiu... - kaa. - Mamusiu...
Miast doprowadzi j do histerii, przeraenie dziecka wpyno na Ripley uspokajajco. Newt bya od niej cakowicie zalena, a namacalny strach, jaki emanowa z dorosej obroczyni, wpycha ma w kleszcze paniki.
Ripley skierowaa latark do góry. wietlisty promie przemkn po suficie, musn co, wróci z powrotem. Co to jest...? W gowie Ripley zalg si pomys.
Wyja z kieszeni zapalniczk, a z pulpitu, gdzie znalaza latark, wzia gar zgniecionego papieru. Zachowujc maksymaln cisz i ostrono, chwycia Newt i postawia j na stole operacyjnym na rodku sali. Potem wesza tam sama.
- Mamusiu... to znaczy Ripley, boj si... - szepno dziecko.
- Wiem, kochanie - odrzeka mylc o czym innym. - Ja te.
Zgniota papier jeszcze mocniej i przytkna do zapalniczk. Prowizoryczna pochodnia zaja si momentalnie ogniem. Ripley wycigna rk i przysuna pomie do czujnika przeciwpoarowego na suficie. Jak niemal wszystkie standardowe instalacje, w jakie wyposaono tego typu kolonie, czujniki miay niezalene zasilanie. Kiedy wybuch poar, uruchamiay system urzdze zraszajcych i dziaay bez wzgldu na stan techniczny drzwi lub instalacji wietlnej.
Pomie trawi papier bardzo szybko, groc poparzeniem nie uzbrojonej w rkawice doni. Ripley zacisna zby i wytrzymaa. Ogie owietla sal i odbija si w lustrzanych kafelkach, jakimi wyoono kulisty przybornik na instrumenty chirurgiczne zawieszony nad stoem operacyjnym.
- Szybciej, no szybciej... - mamrotaa zdenerwowana do nieprzytomnoci.
Kiedy temperatura wzrosa na tyle, by uruchomi wewntrzne detektory, z boku gowicy zraszajcej zamrugao czerwone wiateko i czujnik przekaza impuls innym gowicom rozmieszczonym na suficie. Natychmiast trysna z nich woda, zalewajc szafki i posadzk sztucznym deszczem. Jednoczenie w bloku sterowniczym obudzia si z rykiem potna syrena.
Hicks a podskoczy na krzele. Oderwa wzrok od konsolety taktycznej i spojrza na ekran gównego komputera. May fragment schematu przedstawiajcego rozkad pomieszcze w bloku sterowniczym pulsowa czerwonym wiatem. Hicks rzuci si do wyjcia. Biegnc, krzycza do mikrofonu:
- Vasquez, Hudson, natychmiast do skrzyda medycznego! Poar!
Hudson i Vasquez porzucili stanowiska wartownicze i ruszyli na spotkanie z kapralem.
Urzdzenia zraszajce wci tryskay strumieniami wody. Mokre ubranie lepio si do ciaa. Syrena wya jak obkana, strugi wody bbniy o metal i posadzk - haas zagusza wszystkie inne dwiki.
Ripley odgarniaa co chwil wosy i wycieraa oczy usiujc dojrze co w ulewie. Trcia okciem kulisty przybornik z instrumentami chirurgicznymi, który zakoysa si, wlokc za sob dugie kable. Zerkna na niego i szybko obrócia gow, by dalej lustrowa otoczenie. Ale co spowodowao, e spojrzaa na przybornik po raz drugi.
I wanie wtedy to "co" na ni skoczyo.
Ryk syreny i strugi wody zaguszyy jej krzyk. Potkna si, cofna o krok i spada na podog. Mócia rkami, kopaa jak szalona nogami, wreszcie chwycia krabowate monstrum i cisna jak najdalej od siebie. Newt przeraliwie krzykna i uskoczya w bok. Olizgy twarzoap uderzy w cian, przywar do niej na podobiestwo upiornej tarantuli i natychmiast skoczy znowu, jak gdyby wyrzucony stalow spryn.
Ripley usiowaa wsta. Kierowana rozpacz i desperacj, przewracaa na siebie szafki i sprzt, byle tylko osoni si czym przed atakujc ohyd. Ale stwór omija zwinnie wszystko. Przebierajc byskawicznie odnóami, przemyka pod, nad i obok kadej przeszkody. Wreszcie dopad jej butów i zacz pi si po nogach ku gowie. Ripley spróbowaa go odepchn. Dotkna liskiego, skórzastego ciaa i poczua mdoci. Ale nie miaa zwymiotowa.
Monstrum byo nieprawdopodobnie silne. Kiedy skoczyo na ni z kulistego przybornika nad stoem operacyjnym, zdoaa je odrzuci, ale tylko dlatego, e obcy nie zdy dobrze jej chwyci. Lecz tym razem nie dawa si zepchn. Trzyma si kurczowo i nieustannie pezn w gór. Szarpaa nim, próbowaa go oderwa, ale sprytnie unika rk i wci par naprzód, kierowany jednym, jedynym celem: dotrze do gowy, do ust. Newt odchodzia od zmysów. Krzyczaa, cofaa si krok za krokiem, a wreszcie nie miaa ju dokd ucieka - drog zagrodzio jej biurko w rogu sali.
Ripley pozostao tylko jedno: rozpaczliwym gestem zasonia obiema rkami twarz. W tym samym momencie twarzoap dotar do jej gowy. Ripley zebraa resztki si i spróbowaa go oderwa. Walczya jak lepiec. Potykaa si co krok, przewracaa sprzt, miotaa si na wszystkie strony. Posadzka bya mokra, Ripley moga si w kadej chwili polizgn. Tryskajca z sufitu woda utrudniaa obcemu ruchy, ale nie do tego stopnia, by da si chwyci za odnóa czy korpus.
Newt wci krzyczaa, nie mogc oderwa oczu od walczcej opiekunki. Dlatego nie widziaa pajczych nóg, które wychyny zza krawdzi biurka. Ale dziki dowiadczeniu zdobytemu w kanaach i tunelach kolonii wyksztacia w sobie zdolno postrzegania ruchu, jakiej mogy jej pozazdroci najczulsze detektory. Byskawiczny obrót i jedno potne pchnicie. Strach doda jej si. Przygwodone do ciany monstrum wio si i pulsowao, chcc uwolni ogon i nogi. Newt napieraa na biurko i krzyczaa.
- Ripley!
Biurko drao i podskakiwao. Obcy walczy. Uwolni jedn nog, zaraz potem drug. Uwolni trzeci i zacz wylizgiwa si z puapki.
- Ripleeeyyy!
Ripley jeszcze si nie poddaa. Potrzsaa gow to w lewo, to w prawo, bo odnóa krabowatego szkaradztwa obejmoway j coraz mocniej, bo usioway sple si z tyu i zacisn na dobre. Z otworu brzusznego obcy wysun cewkowat rurk. Wilgotny organ napiera na donie Ripley, chcc znale sobie drog midzy palcami.
W korytarzu, za mokrym, zaparowanym oknem, ukazaa si jaka posta. Rka przetara szko. Hicks przycisn twarz do szyby. Zobaczy, co dzieje si w rodku, i wytrzeszczy z przeraenia oczy. Ani pomyla o naprawie zepsutych drzwi. Cofn si i uniós strzelb.
Wielkokalibrowe pociski roztrzaskay szyb w kilku miejscach. Kapral run w pajcz sie pkni, rozbi barkiem nadwtlon przeszkod i w eksplozji byszczcych odamków, niczym ludzka kometa ze szklistym ogonem, wpad do sali operacyjnej. Kuloodporna kamizelka zazgrzytaa o posadzk usan ostrym dywanem. Hicks przetoczy si, wsta i doskoczy do Ripley.
Ohydny krab zdoa wreszcie zacisn uminiony ogon na jej szyi. Dusi j teraz i coraz mocniej przywiera do twarzy. Hicks wsun palce pod owadzie koczyny i zacz cign, cign z nieludzk wprost si. Razem z Ripley oderwali oblene monstrum.
Za Hicksem wpad do sali Hudson. Omiót wzrokiem walczcych, po chwili zauway Newt, która zmagaa si z drugim szkaradztwem. Jeden sus i odepchn j tak silnie, e runa na mokr podog. Jednoczenie uniós strzelb i nacisn spust. Pocisk rozerwa twarzoapa, nim zdoa wypezn z puapki. Na blat biurka i na ciany trysny strumienie kwasu.
Hudson stan tu przy Ripley, obiema rkami uj koniec misistego ogona i odwin go niczym herpetolog zdejmujcy boa dusiciela z jego ulubionej gazi. Ripley wcigna gwatownie powietrze, krztuszc si wod i spazmatycznie kaszlc. Lecz nie zwolnia uchwytu i wraz z kolegami nadal trzymaa zwierz.
Hicks zamruga, ledwo widzc w gstym mokrym pyle. Ruchem gowy wskaza kierunek.
- W prawy róg! Razem! Tylko uwaajcie, eby si was nie chwyci! - Zerkn przez rami na obserwujcego ich Hudsona. - Gotowy?
Kapral uniós strzelb.
- Rzucajcie!
Rzucili olizge szkaradztwo w pusty róg sali. Byskawicznie wstao i z obkan energi natychmiast skoczyo w ich stron. Pocisk ze strzelby Hudsona trafi je w powietrzu i rozerwa na strzpy. Rzsisty deszcz z gowic zraszajcych ograniczy rozbryzg kwasu. ótawa ciecz wara si w posadzk, wydzielajc kby dymu. Dym miesza si z par.
Dawic si Ripley upada na kolana. Na szyi miaa czerwone prgi przypominajce szramy, jakie zostawia na niewyrobionych rkach eglarska lina. Sztuczny deszcz wreszcie usta. Szafki i aparatura medyczna spywaa wod. Woda uciekaa dziurami, które kwas wyar w posadzce. Syrena umilka.
Hicks patrzy na otwarte pojemniki z konserwantem.
- Jak si stamtd wydostay? Przecie od rodka nie mona ich otworzy. - Przeniós wzrok na kamer wbudowan w przeciwleg cian. - Uwaaem na monitory. Dlaczego nie widziaem, co si tu dzieje?
- Burke - wycharczaa Ripley. - To Burke...
W bloku operacyjnym zapada martwa cisza. Wszyscy gorczkowo myleli, ale nikt nie zabiera gosu. Myli mieli niezbyt przyjemne. Wreszcie zareagowa Hudson. Wskaza gestem przedmiot ich ponurych rozwaa i ze zwyk sobie elokwencj zaproponowa:
- Rozwalmy go. Od razu.
Przedstawiciel Towarzystwa usiowa nie patrze na gron luf strzelby impulsowej kaprala. Wystarczy jedno drgnicie palca spoczywajcego na spucie i gowa Burke'a rozbrynie si jak przejrzay melon. Wiedzia o tym. Zdoa zachowa lodowaty spokój, a prawdziwy stan jego nerwów zdradzay jedynie pojedyncze kropelki potu na czole. W cigu ostatnich piciu minut uoy i odrzuci z pó tuzina najprzeróniejszych mów, by w kocu zdecydowa, e najlepszym wyjciem bdzie milczenie. Hicks moe i by go wysucha, ale tamci... Jedno le dobrane sowo, jeden le zinterpretowany gest i dostaliby szau. W tym punkcie mia racj.
Kapral chodzi tam i z powrotem przed krzesem Burke'a. Od czasu do czasu spoglda na siedzcego i krci z niedowierzaniem gow.
- Nie rozumiem. To nie ma sensu.
Ripley skrzyowaa ramiona i nie spuszczaa wzroku z przedstawiciela Towarzystwa. W jej oczach Burke przesta ju by istot ludzk.
- Owszem ma, i to wielki - owiadczya. - Chcia zdoby okaz, tylko nie wiedzia, jak przemyci go przez ziemsk kwarantann. Daam mu sowo, e jeli spróbuje to zrobi, natychmiast powiadomi odpowiednie wadze. Mój bd.
- Ale po choler mu to bydl? - Osupienie na twarzy Hicksa byo wprost namacalne.
- Chcia je zdoby dla naukowców z wydziau broni biologicznych. Ludzie... Celowo uywam tu sowa "ludzie". Wic ludzie tacy jak on robi takie rzeczy. Jeli natrafi na co nowego i unikalnego, natychmiast dostrzegaj w tym czym ródo zysków. I chc to zdoby. Za kad cen. Wzruszya ramionami. - Pocztkowo sdziam, e Burke jest inny. Kiedy go przejrzaam, popeniam bd i nie wybiegam myl naprzód. Zreszt chyba wymagam od siebie zbyt wiele. Bo jak mogam przewidzie, co zrobi kto, kogo z normalnym czowiekiem porówna si nie da?
- Wci nie kapuj - wtrcia Vasquez. - Co by z tego mia, gdyby te paskudztwa was zabiy? Co by mu to dao?
- On wcale nie chcia, ebymy umary. Przynajmniej nie od razu. Musia przecie te swoje pupilki dostarczy jako na Ziemi. Wszystko sobie dokadnie wyliczy. Niedugo Bishop sprowadzi prom. Do tego czasu twarzoapy nie skoczyyby swego dziea. Newt i ja byybymy nieprzytomne i nikt nie wiedziaby dlaczego. Zabralibycie nas na statek, tak? Zrozumcie, gdybymy zostay tym wistwem zapodnione, czy jak to tam sobie nazwiecie, i gdybycie umiecili nas w hibernatorach, rozwój embriona byby spowolniony tak jak funkcjonowanie naszych organizmów. W czasie lotu powrotnego embriony by nie dojrzay. Nikt nie wiedziaby, co w nas tkwi i dopóki nie stwierdzono by istotnych zakóce w funkcjonowaniu najwaniejszych organów, nikt by nie uzna, e nasz stan jest krytyczny. Wyadowano by nas na orbicie, a wadze natychmiast odesayby nas do szpitala, na Ziemi. I w tym momencie do akcji wkroczyby Burke i jego szefowie. Wziliby na siebie odpowiedzialno albo by kogo przekupili i zabraliby nas do jednego z ich orodków, gdzie w ciszy i spokoju mogliby przeprowadzi badania. Nade mn i Newt.
Spojrzaa na dziewczynk. Delikatna niczym porcelanowa figurynka, siedziaa w pobliu i przyciskajc kolana do piersi, trzewymi oczyma ledzia uczestników dyskusji. Ledwo j byo wida, gdy tona w obszernej kurtce z wysokim konierzem, któr kto dla niej wytrzasn. Do jej czoa i policzków kleiy si jeszcze wilgotne wosy.
Hicks przesta chodzi i spojrza na Ripley.
- Moment. Jak to nikt by o tym nie wiedzia? My bymy wiedzieli. Moe nie bylibymy pewni, ale zaraz po dotarciu na orbit wszystko bymy sprawdzili. Na sto procent. Nie pozwolilibymy, eby ktokolwiek zabra was na Ziemi bez dokadnych bada medycznych.
Ripley przemylaa to i skina gow.
- Dopiby swego tylko jednym sposobem. W drodze powrotnej musiaby uszkodzi komory hibernacyjne. Pod nieobecno Dietrich kadlibymy si do nich sami. Burke ustawiby zegar swojej tak, eby obudzi si ju po kilku dniach. Wyszedby z komory, wyczyby wszystkie pozostae kapsuy, a ciaa wystrzeliby w przestrze. Wówczas mógby wcisn wadzom kad historyjk. Oddzia zosta rozbity, a szczegóy walki na poziomie "C" zapisane w komputerach Sulaco dziki kamerom telewizyjnym na hemach onierzy. Wasz mier te mógby przypisa obcym. Có w tym trudnego?
-To ju trup. - Hudson przeniós wzrok na Burke'a. - Syszae? Naleaoby ci rzuci psom na poarcie, kole.
-To wszystko jest paranoidalnym i baamutnym kamstwem - odezwa si w kocu Burke; doszed do wniosku, e bardziej zaszkodzi ju sobie nie moe. - Sami widzielicie, jak silne s te zwierzta. Nie miaem nic wspólnego z ich ucieczk.
- Gówno prawda - skonstatowa agodnie Hicks. eby nie wiem jak byy silne, nie mogyby otworzy tych naczy od rodka.
- Chcesz powiedzie, e kiedy ju ucieky, to zamkny od zewntrz drzwi do sali operacyjnej, odciy elektryczno, schoway moj strzelb i uszkodziy kamer telewizyjn, tak? - Ripley sprawiaa wraenie zmczonej. - Wiesz, Burke, sama nie wiem, które z was naley do wredniejszego gatunku. Nie zauwayam, eby one mordoway si dla pienidzy.
- Koczmy z nim. - Hicks patrzy na przedstawiciela Towarzystwa. Twarz mia jak z kamienia. - Bez urazy, Burke.
Ripley pokrcia gow. Pocztkowa furia ustpia miejsca mdlcej pustce.
- Nie. Znajdcie tylko jakie miejsce, gdzie mona go przetrzyma do odlotu.
- Dlaczego?! - Hudson zaciska palec na spucie i a dygota z tumionej wciekoci.
Ripley zerkna na kaprala.
- Bo chc go zabra z powrotem. Bo chc, eby ludzie dowiedzieli si, co zrobi. Ludzie musz wiedzie, jaki los spotka koloni. I dlaczego. Chc, eby...
Zgaso wiato.
Hicks omiót wzrokiem konsolet taktyczn. Ekran monitora wci wieci, ale by pusty, gdy centralny komputer kolonii zosta odcity od róda prdu. Pobiena kontrola bloku sterowniczego ujawnia, e nie dziaa praktycznie nic: urzdzenia zamykajce drzwi, kamery, monitory, detektory wizyjne i caa reszta.
- Odcili prd. - Ripley znieruchomiaa w niemal kompletnej ciemnoci.
- Co znaczy odcili prd?! - Hudson zrobi wolny póobrót i wbi oczy w cian. - Jakim cudem, do cholery?! Przecie to tylko durne zwierzaki!
- Kto wie, jakie one naprawd s? Wiemy o nich za mao, eby wyciga pochopne wnioski. - Ripley wzia strzelb, któr zabra jej Burke, i musna skrzydeko bezpiecznika. - Durne? Moe zachowuj si tak, kiedy s osobno, w pojedynk, ale niewykluczone, e natura wyposaya je w rodzaj grupowej inteligencji. Jak mrówki albo termity. Bishop mi o tym mówi. Termity buduj kopce wysokie na trzy metry. Niektóre gatunki mrówek tn licie i ukadaj je w pryzmy kompostowe. Czy to tylko instynkt? Zreszt czym jest waciwie inteligencja? - Spojrzaa na dziewczynk. - Trzymaj si blisko mnie, Newt. A wy uruchomcie detektory. No dalej! Rusza si! Gorman, miej oko na Burke'a.
Hudson i Vasquez wczyli przenone skanery. Powiata bijca z namierników podniosa wszystkich na duchu. Nowoczesna technika nie cakiem ich jednak zawioda. Hudson i Vasquez ruszyli w stron korytarza. Reszta za nimi. Poniewa nie byo prdu, Vasquez musiaa otwiera drzwi rcznie.
- Masz co? - spytaa Ripley; sza tu za operatork elpeemu.
Vasquez bya nikym cieniem na tle ciany.
- Nic... - odpara.
Ripley nie musiaa pyta Hudsona, bo wszyscy usyszeli, jak jego namiernik gono zapiszcza. Wszyscy zwrócili si w t stron.
- Co tam jest... Tak, mam co. - Hudson omiót detektorem najblisz okolic. Urzdzenie zapiszczao dononiej. - Porusza si. Jest... tu, w rodku, w budynku.
- Nic nie widz. - Detektor Vasquez wci milcza. Namierzye mnie i tyle.
W gosie Hudsona zabrzmiaa nutka paniki.
- Nie. Nie! To nie ty! To one! S w rodku! Gdzie tutaj, niedaleko!
- Spokojnie, Hudson. - Ripley usiowaa wypatrzy co w drugim kocu korytarza. - Vasquez, u ciebie wci nic?
Vasquez chwycia mocniej namiernik i strzelb i zatoczya nimi szeroki uk, który urywa si za ich plecami. Urzdzenie wydao ostry pisk.
- Hudson ma chyba racj...
Ripley i Hicks wymienili szybkie spojrzenia. Przynajmniej nie bd musieli sta i czeka, a co si wydarzy.
- Zaczo si - rzuci kapral przez zacinite zby.
- Vasquez, Hudson, wracajcie! - krzykna Ripley. Do bloku sterowniczego!
Vasquez i Hudson cofali si, lustrujc nerwowo mroczny korytarz, który opuszczali. Detektory zaprzeczay temu, co widzieli. Co wyranie nie grao.
- Sygna jest dziwny. Chyba interferencja albo co. Moe nierówny rozkad mocy. Namiernik wskazuje ruch, wyrany ruch, wszdzie, a niczego nie wida...
- Wracajcie! Szybko! - powtórzya Ripley.
Na czoo wystpi jej pot. Pod pachami czua lepk wilgo, a w odku lodowaty chód.
Hudson obróci si, zacz biec i dotar do drzwi tu przed Vasquez. Zamknli je i docisnli piercienie uszczelniajce.
Szybko rozdzielili aosne resztki zapasów broni i amunicji: miotacze pomieni i granaty. Na kocu - pene magazynki do strzelb impulsowych. Podzielili si nimi sprawiedliwie. Detektor Hudsona popiskiwa gono i z coraz wiksz czstotliwoci.
- Ruch! - Hudson potoczy wokó dzikim spojrzeniem, ale w mrocznej sali widzia jedynie sylwetki kolegów. - Sygna jest wyrany. Bd wykluczony. - Omiót detektorem cae pomieszczenie. - Ruch! Dwadziecia metrów std!
- Zaspawaj drzwi - szepna Ripley do Vasquez.
- Zaspawam drzwi i jak std zwiejemy do promu?
- Kanaem, tras Bishopa. Chyba e spróbujesz std po prostu wyj.
- Siedemnacie metrów... - mamrota Hudson.
Vasquez wzia spawark i ruszya do drzwi.
Hicks poda Ripley miotacz pomieni i zacz przygotowywa swój.
- Trzeba je zapali.
Chwil póniej miotacz kaprala oy i z lufy trysn równy, krótki pomie. Pon niebieskawo, sycza jak ognik wielkiej zapalniczki. Ripley nacisna guzik oznaczony napisem ZAPON i z jej miotacza równie strzeli jaskrawy pomie.
Vasquez spawaa w deszczu golcych iskier, sypicych si na podog, sufit i ciany. Namiernik Hudsona oszala. Serce Ripley równie.
- Nauczyy si - powiedziaa, nie mogc znie ciszy. - Nazywajcie to instynktem, inteligencj czy analiz grupow, ale nauczyy si. Odciy prd i unikaj dziaek. Musiay znale jakie przejcie do budynku. Przegapilimy co...
- Niczego nie przegapilimy - warkn Hicks.
- Pitnacie metrów. - Hudson cofn si od drzwi.
-Nie wiem, jak to zrobiy. Wrzeszy przez jak dziur, któr kwas wyar w przewodzie wentylacyjnym. Albo do stay si pod podog, kanaem, który mia by zaspawany, a nie by. Natraciy na jak modyfikacj, na dobudówk, na co, czego kolonici nie nanieli na plany. Bo przecie nie wiemy, czy te plany s aktualne, kiedy je ostatni raz korygowano z uwzgldnieniem wszystkich poprawek. Nie mam zielonego pojcia. Ale wiem jedno. Co znalazy! - Wzia namiernik Vasquez i skierowaa go tam, gdzie kierowa swój Hudson.
- Dwanacie metrów - informowa ich kapral. - Rany, teraz to jeden wielki sygnay Dziesi metrów...
- S tu przed nami. - Ripley zerkna na drzwi. Vasquez, jak idzie?
Vasquez nie odpowiedziaa. Krople roztopionej stali przypalay jej skór i dymic, ldoway na ubraniu. Zacisna zby i ponaglajc palnik cichymi przeklestwami, usiowaa prowadzi go jeszcze szybciej.
- Dziewi metrów... Osiem! - wykrzykn Hudson i powiód wokoo obkanymi oczyma.
- To niemoliwe - rzeka z naciskiem Ripley, chocia detektor, który trzymaa w rkach, potwierdza sowa kaprala. - Przecie to tu, w sali...
- Tak jest! Tak jest! - wrzeszcza Hudson. Podsun jej namiernik, eby moga spojrze na maleki ekranik i wskaniki. - Patrz!
Ripley zacza manipulowa pokrtami swego detektora. Hicks stan przy Hudsonie.
-le odczytujesz.
-le odczytuj! - Hudson by o krok od histerii. - Znam te cacka na wylot! One nie kami, czowieku! I s za mao skomplikowane, eby nawali! - Wytrzeszczonymi oczami patrzy na migajce cyferki. - Sze metrów. Pi. Co jest, kurwa?!
Spojrza na Ripley, Ripley na niego i w tym samym momencie uderzya ich jedna ta sama myl. Zadarli gowy i wycelowali detektory w sufit. Pisk obu namierników przeszed w odrtwiajce crescendo.
Hicks wdrapa si na szafk. Przewiesi strzelb przez rami, luf miotacza pomieni uniós jedn z dwikochonnych pyt, którymi wyoono sufit i zawieci do rodka latark.
Ujrzeli widok, jakiego w najdzikszych koszmarach nie wymyliby sam Dante. Ani Poe w upiornym napadzie nie kontrolowanego delirium.
13.
W kanale serwisowym midzy podwieszonym sufitem akustycznym a dachem kbili si obcy. Byo ich zbyt wielu, eby nady liczy. Jak nietoperze wisiay na rurach i belkach stropowych, i lnic metalicznie, pezy ku wiatu latarki. Widzia je wszdzie, jak daleko siga wzrokiem.
Nie potrzebowa namiernika, eby wyczu ruch z tyu. Kiedy wykona byskawiczny obrót, w wietle latarki ujrza monstrum czyhajce ledwie o metr dalej. Hicks pochyli natychmiast gow i szpony zdolne rozedrze metal przeoray mu grzbiet osonity pancern kamizelk.
Kiedy stoczy si z szafki na podog, armia obcych oderwaa si en masse od belek i rur i ciarem setek cia napara na podwieszony sufit. Wte pyciny pky i obsypujc wszystkich deszczem odamków, ustpiy - koszmarne stworzenia spady do bloku operacyjnego. Newt przeraliwie krzykna, Hudson otworzy ogie, a Vasquez wspomagaa go miotaczem pomieni. Ripley przycisna dziewczynk do siebie i zacza si chwiejnie wycofywa. Tu przy niej stan Gorman, którego strzelba plua nieprzerwan strug pocisków. Nikt nie mia czasu zauway, e Burke rzuci si w stron jedynego nie zablokowanego korytarza, czcego blok sterowniczy ze skrzydem medycznym.
Miotacze pomieni poeray jednego obcego po drugim i owietlay icie piekielny chaos. Ponce stwory wpaday na siebie i obkanie skrzeczay, wzmagajc poog i zamieszanie. Szalecze odgosy, jakie wówczas wydaway, przypominay raczej krzyk gniewu ni bólu. Z nadpalonych cia la si kwas. Wyera w pododze olbrzymie dziury, przez co walka bya jeszcze niebezpieczniejsza.
- Do skrzyda medycznego! - Ripley cofaa si wolno, tulc do siebie Newt. - Do skrzyda medycznego! - Skoczyy w stron przejcia.
ciany rozmazyway si jej przed oczyma, ale przynajmniej sufit nie spad im na gow. Ca uwag skupia na korytarzu, na tym, co widziaa przed sob. Mign jej Burke, który wanie zasuwa cikie drzwi prowadzce do laboratorium. Ripley dopada ich i chwycia za dwigni dociskow w chwili, Burke zablokowa j od rodka.
- Burke! Otwórz drzwi! Otwórz drzwi, Burke!
Newt schowaa si za Ripley i pocigna j za spodnie. Wskazaa w gb korytarza.
- Patrz!
W ich stron kroczy obcy. By wielki, olbrzymi. Ripley uniosa drcymi rkami strzelb, próbujc w uamku sekundy przypomnie sobie wszystko, czego nauczy j Hicks. Wycelowaa prosto w lnic, chitynowat pier i nacisna spust.
Bro milczaa.
Nadchodzce monstrum wyartykuowao wcieky syk i rozwaro zewntrzne szczki ociekajce lin. Spokojnie, tylko spokojnie, powtarzaa sobie w duchu. Nie nawal, Ripley, nie teraz... Sprawdzia bezpiecznik. Strzelba bya gotowa do strzau. Zerkna na magazynek. Peny. Newt przylgna rozpaczliwie do jej nogi i zacza kwili. Rce Ripley trzsy si tak mocno, e omal nie wypucia broni.
Obcy by tu-tu, gdy przypomniaa sobie, e pierwszy nabój naley wprowadzi do lufy rcznie. Byskawicznie przeadowaa i konwulsyjnym szarpniciem zacisna palec na spucie. Strzelba wypalia prosto w pysk obcego i pocisk odrzuci go do tyu. Ripley odwrócia si i w instynktownym gecie obronnym szybko zasonia twarz; ten odruch mieli ju we krwi. Lecz gigantyczna energia pocisku odpalonego z niewielkiej odlegoci cisna monstrum tak daleko, e tryskajcy kwas ich nie dosign.
Zamortyzowany odrzut broni by jeszcze na tyle silny, e Ripley stracia równowag i upada na drzwi. W uszach jej dzwonio. Bliska eksplozja chwilowo j olepia, wic mrugaa nieprzytomnie oczyma, usiujc odzyska zdolno normalnego widzenia.
W sali operacyjnej Hicks podniós wzrok w chwili, gdy skoczy na niego jeden z atakujcych stworów. Uderzenie pocisku odrzucio besti na ponc szafk. Jzory ognia buchajce z miotaczy pomieni uruchomiy system przeciwpoarowy i blok operacyjny ton w sztucznym deszczu. Strugi wody omyway kaprala i przemaczay walczcych onierzy. Woda dostaa si te do gównego komputera kolonii i cakowicie go zniszczya. Ale przynajmniej nie zbieraa si pod nogami; w posadzce ziao tyle dziur po kwasie, e niemal natychmiast nimi spywaa. Syrena ryczaa z bezrozumnym uporem, przez co onierze ledwo si syszeli. O jakiejkolwiek wspólnej taktyce obronnej nie mogo by nawet mowy. Hudson wrzeszcza ile si w pucach. Jego piskliwy gos niós si ponad zawodzenie syreny.
- Uciekajmy! Uciekajmy! Szybciej!
- Hudson! Do skrzyda medycznego! - krzykn Hicks. Rozpaczliwie machn rk w stron korytarza. - Tdy! Biegiem!
Hudson obróci si w jego stron i w tym momencie pka pod nim podoga. Z otworu wychyny szponiaste ramiona, trzy potne palce chwyciy go za kostk u nogi i cigny w dó. Z tyu spado na niego drugie monstrum i w uamku sekundy Hudson znikn w otchani ukrytego pod posadzk tunelu. Hicks posa w otwór krótk seri ze strzelby impulsowej i zacz ucieka, majc nadziej, e trafi nie tylko napastników, ale i przyjaciela. Vasquez i Gorman biegli tu na nim. Vasquez osaniaa odwrót lawin morderczego ognia. Ripley zmagaa si z zablokowan dwigni, gdy Newt pocigna j za rami. Dziewczynka wskazywaa w milczeniu miejsce, gdzie lea krwawicy, na wpó rozerwany pociskiem obcy. Monstrum usiowao wsta, by znów na nie ruszy. Wzdrygajc si przed byskiem strzau i grzmotem eksplozji, Ripley nacisna spust po raz drugi. Lufa strzelby odbia do góry. Newt zasonia sobie uszy. Potwór znieruchomia na dobre.
Z tyu dobieg j czyj gos.
- Nie strzelaj! Nie strzelaj!
W kbach dymu i pyu zmaterializowali si Hicks, Gorman i Vasquez. Byli przemoczeni i uwalani brudem.
Ripley wskazaa drzwi.
- Zamknite. - Nie musiaa wyjania dlaczego.
Hicks skin tylko gow.
- Odsu si.
Wyj zza pasa palnik, który by miniaturow wersj palnika, jakiego uywaa Vasquez przy drzwiach przeciwpoarowych i w bloku operacyjnym. Wzi si do roboty.
Na kocu korytarza ujrzeli makabryczne sylwetki obcych. Ripley zastanawiaa si, w jaki sposób tak szybko i skutecznie tropiy swoje ofiary. Nie miay widocznych oczu, uszu ani nozdrzy. Jaki specjalny, nieznany rodzaj organów sensorycznych? By moe pewnego dnia naukowcy zrobi sekcj jednego z tych potworów i znajd odpowied. Tak, pewnego dnia, ale ju po jej mierci, bo nie zamierzaa by przy tym obecna.
Vasquez oddaa miotacz Gormanowi, zdja z ramienia strzelb, wyja z torby kilka jajowatych przedmiotów i wsuna je w doln luf strzelby.
Gorman wybauszy oczy i szybko si cofn.
- Hej, nie moesz tu uywa granatów!
- Tak jest! To pogwacenie regulaminu walk bezporednich. Naruszam paragraf dziewidziesit pi, sze, siedem i osiem. Postaw mnie do raportu. - Wycelowaa bro w nadchodzc zgraj obcych. - Kici-kici! Macie ode mnie prezencik! - Przeadowaa, wypalia i odwrócia lekko gow.
Granat wybuch z tak potworn si, e Ripley si zachwiaa, a Vasquez omal nie upada. Pomie eksplozji owietli ubrudzon twarz operatorki elpeemu i Ripley bya pewna, e dostrzega na jej ustach szyderczy umiech. Hicks drgn. Nie kontrolowany pomie palnika zachybota i skoczy do góry. Kapral doszed szybko do siebie i podj prac.
Zamek ustpi w chwil póniej i wpad z trzaskiem do laboratorium. Hicks przypi palnik do uprzy bojowej, wsta i otworzy kopniciem drzwi. Posypa si deszcz kropel roztopionego metalu. Zignorowa je. Jego koledzy równie. Przywykli tylko do unikania rozbryzgów rcego kwasu.
Hicks obróci gow i pozwalajc sobie na sekund zwoki krzykn:
- Dziki, Vasquez! Teraz jestem ju kompletnie guchy!
Ze zdziwieniem tak prawdziwym i serdecznym jak jej agodna natura Vasquez przytkna do do ucha i wrzasna:
- e co?!
Wpadli do zrujnowanej przybudówki medlabu. Vasquez jak zwykle ostatnia. Zasuna do poowy drzwi, wycelowaa strzelb w kierunku obcych i trzy razy szybko nacisna spust. Na chwil przed wybuchem pierwszego granatu zatrzasna drzwi i zacza ucieka. Odgos potrójnej eksplozji zabrzmia jak dwik gigantycznego gongu. Cikie metalowe wrota wypaczyy si i wygiy.
Ripley bya ju na drugim kocu przybudówki. Chwycia za dwigni drzwi. Zamknite. Zupenie jej to nie zaskoczyo. Wyja palnik, tymczasem Hicks spawa drzwi, którymi weszli do sali.
Burke dotar do centralnego laboratorium. Cofa si idc po ciemnej pododze. Nie, tym razem nie adnych dyskusji o hipotetycznej niesprawiedliwoci, nie bdzie grzecznej wymiany zda. Zastrzel go na miejscu. Moe nie Hicks, nie Gorman, ale nic nie powstrzyma Hudsona i tej wariatki Vasquez.
Ciko dyszc stan przy drzwiach prowadzcych do gównego kompleksu. Jeli obcy s pochonici rozpraw z jego byymi kolegami, mia jeszcze szans, mogo mu si uda, mimo e wszystko si tak straszliwie pogmatwao. Móg przemkn chykiem go gównego kompleksu kolonii i trzymajc si jak najdalej od miejsca walki, obej budynki i dotrze do ldowiska. Bishop jest ulegy i jak kady dobry syntetyk skonny do wysuchania gosu rozsdku. Moe Burke przekona go, e wszyscy zginli...? Jeli zdoa wykrci may semantyczny numer i uszkodzi jego radioodbiornik - eby nikt nie móg nawiza z nim kontaktu i zaprzeczy sowom Burke'a - nie bd mieli innego wyjcia, jak natychmiast wystartowa. I jeeli wypowie rozkaz kategorycznie i z moc, jeeli nie bdzie nikogo, kto przedstawiby logiczne kontrargumenty, Bishop na pewno go posucha.
Sign do dwigni. Rka zastyga w powietrzu. Bo dwignia ju si obracaa! Obracaa si sama! Niemal sparaliowany strachem zatoczy si chwiejnie do tyu. Kto otwiera drzwi z drugiej strony. Wolno, bardzo wolno...
Ripley, Vasquez, Hicks i Newt, którzy wci tkwili w przybudówce, nie syszeli gonego trzasku opadajcego da.
„Prezencik” Vasquez oczyci korytarz na tyle, e Hicks zdy skoczy spawanie. Dao im to kilka krótkich minut, nic wicej, i znaczyo tyle co powstrzymujcy gest rki. Kapral cofn si i szykowa bro do ostatecznej konfrontacji. Nagle co gruchno w drzwi, wybrzuszajc je na rodku. Drugi cios. Metal jkn, zapiszcza i drzwi zaczy oddziela si od framugi.
Newt pocigna Ripley za rk. Raz i drugi, z uporem, Ripley oderwaa w kocu wzrok od ustpujcej barykady i spojrzaa na dziewczynk.
- Chodmy! Tdy! - Newt cigna Ripley w stron przeciwlegej ciany.
- Nic z tego, Newt. Ledwo weszam do twojej kryjówki. A oni maj kamizelki pancerne i s ode mnie wiksi. Nie uda im si tam wcisn.
- Nie tdy - odrzeka niecierpliwie Newt. - Jest inne przejcie.
Za biurkiem widnia ciemny prostokt kanau wentylacyjnego. Newt otworzya z wpraw skobel i rozwara krat na ocie. Pochylia si i zniknaby w tunelu, gdyby Ripley nie wycigna jej z powrotem.
Dziewczynka spojrzaa z rozdranieniem.
- Przecie wiem, dokd id.
- Na pewno, nie wtpi, Newt. Po prostu nie pójdziesz pierwsza.
- Ale przedtem zawsze wchodziam pierwsza.
- Przedtem nie byo tu mnie i przedtem nie cigay ci wszystkie potwory z Acherona, kochanie.
Podesza do Gormana i nim zdy zaprotestowa, wcisna mu do rk strzelb i zabraa miotacz pomieni. Pieszczotliwie potargaa wosy Newt, uklka i z trudem wesza do szybu. Ciemno. Dotd nie znana. Przez chwil czua si tam jak w towarzystwie starego, dobrego przyjaciela.
Zerkna za siebie
- Zawoaj tamtych. I trzymaj si tu za mn.
Newt kiwna energicznie gówk i znikna. Wrócia po kilku sekundach i przywara do nóg Ripley. Ripley zacza pezn. Za dziewczynk weszli do rodka Hicks, Gorman i Vasquez. Mieli na sobie obszerne pancerze, taszczyli wielkie strzelby, wic byo im trudno, ale wszyscy zdoali wcisn si do tunelu. Vasquez zatrzasna krat.
Gdyby nieco dalej szyb rozdziela si na wsze kanay, gdyby si nagle zwzi, byliby w puapce. Lecz Ripley wcale si tym nie martwia - darzya Newt wielkim zaufaniem. Jeli natomiast miaoby doj do najgorszego, zd wymieni grzeczne poegnania, pocign losy i wybra tego, kto zada coup de grâce. Jeszcze jedno zerknicie za siebie. Newt bya tu za ni.
Ba! Nawet bliej. Wprawiona w czstych wdrówkach labiryntem tuneli i szybów, dziewczynka wci wpezaa Ripley na nogi.
- Szybciej - ponaglaa nieustannie. - Nie moesz szybciej?
- Robi, co mog. Jestem za dua, Newt. Oni te. I nie mamy twojego dowiadczenia. Na pewno wiesz, gdzie jestemy?
- Oczywicie, e wiem. - W jej gosiku zabrzmiaa nutka agodnej pogardy, jak gdyby Ripley zapytaa o co najprostszego pod socem.
- I wiesz, jak si std dosta do ldowiska?
- No jasne. Cay czas prosto. Troch dalej szyb przechodzi w duy tunel. Wtedy skrcimy w lewo.
- W duy tunel?! - wykrzykn Hicks; metalowe ciany a zawibroway. - Dziewczyno, jak wrócimy do domu, kupi ci najwiksz lalk, jak kiedykolwiek widziaa! Albo co tylko zechcesz!
- Wystarczy óeczko, panie Hicks.
I rzeczywicie, dziewczynka miaa racj. Po kilku minutach szybkiego peznicia dotarli do gównego kanau wentylacyjnego kolonii. By tam, gdzie zgodnie ze wskazówkami Newt mia by. W dodatku na tyle obszerny, e mogli wsta, skuli si i w takiej pozycji i dalej. I szli teraz znacznie szybciej. Rce i kolana wreszcie odetchny; niemal krzyczay z bolesnej radoci. Od czasu do czasu Ripley uderzaa gow w niski sufit, ale przecie sza, w miar normalnie sza i czua tak wielk ulg, e nie zwracaa na to uwagi.
Chocia przyspieszyli kroku, Newt z atwoci za nimi nadaa. Gdy przechodzili pod dwigarami, doroli musieli si schyla, a ona biega dalej. W zamknitym tunelu kamizelki wydaway donony oskot, ale stwierdzili, e w tej sytuacji szybko jest waniejsza ni zachowanie ciszy. Wiedzieli ju przynajmniej tyle, e obcy kiepsko sysz i lokalizuj ofiary za pomoc wchu.
Doszli do skrzyowania dwóch kanaów o duej rednicy. Ripley zwolnia, posaa w gb nich profilaktyczn salw z miotacza pomieni i metodycznie oczycia ogniem wntrze. Póniej spytaa:
- Którdy teraz?
Newt nie zastanawiaa si ani sekundy. - Tdy.
Ripley ruszya w prawo. Szyb by nieco wszy ni kana gówny, mimo to szerszy ni ten, którym uciekali ze skrzyda medycznego.
Parli naprzód, a Hicks idcy za Ripley i Newt woa do mikrofonu:
- Bishop, tu Hicks. Czy mnie syszysz? Czy mnie syszysz? Bishop, tu Hicks, Over.
Pocztkowo odpowiadaa mu tylko cisza, ale jego wytrwao zostaa w kocu nagrodzona znieksztaconym, lecz rozpoznawalnym gosem:
- Tak sysz ci. Ale kiepsko.
- Dobre i to - odrzek Hicks. - Kiedy podejdziemy bliej, odbiór si polepszy. Idziemy do ldowiska. Kanaami wentylacyjnymi. Std kiepska syszalno. Co u ciebie?
- Dobrze i le. Wiatr si wzmóg. I to bardzo. Ale prom jest ju w drodze. Przed chwil Sulaco potwierdzi zrzut. Przybliony czas ldowania: za okoo szesnacie minut. W tej wichurze strasznie trudno mi si nim steruje... Gony elektroniczny ryk zaguszy ostatni fragment wypowiedzi.
- Co to byo? - Hicks manipulowa pokrtami komunikatora. Powtórz, Bishop. Wiatr?
- Nie. To stacja procesora atmosferycznego. Awaryjny system chodzenia nie wytrzymuje. Krótko stoicie z czasem, panie kapralu. Nie zatrzymujcie si przypadkiem na lunch.
Hicks wyszczerzy w ciemnoci zby. Nie wszystkie syntetyki zaprogramowano tak, by miay poczucie humoru. I nie wszystkie wiedziay, jak z niego zrobi uytek. Bishop nalea do wyjtków.
- Spokojna gowa. Nikt z nas nie ma teraz ochoty na jedzenie. Zdymy. Zosta na odbiorze. Over.
Zajty rozmow, omal nie wpad na Newt. Dziewczynka znieruchomiaa. Spojrza ponad jej ramieniem. Ripley te si zatrzymaa.
- Co jest? - spyta. - Co nie tak?
- Nie jestem pewna... - Sklepiona ciemno upiornie znieksztacaa jej gos. - Przysigabym, e widziaam... Tam!
Daleko, tu na granicy zasigu wiata latarki Hicks wypatrzy ohydn sylwetk obcego: Niczym gibka asica, monstrum zdoao rozpaszczy swe cielsko tak, by wej do ciasnego szybu. Za besti dostrzeg jaki ruch: pezy za ni nastpne.
- Wycofa si! - wrzasna Ripley. - Do tyu! Do tyu!
Wszyscy usiowali speni rozkaz, a poniewa tunel by wski, bezadnie na siebie wpadali. W szybie zabrzmiao przecige, metaliczne echo: spanggg i rozerwana krata osaniajca wejcie ustpia. Przez otwór wpezaa zawzita bestia. Ripley zsuna z ramienia miotacz i skpaa w ogniu tunel za nimi. Widzieli, e to tylko tymczasowe zwycistwo. Byli w puapce.
Vasquez pochylia si na bok i zadara gow.
- Pionowy szyb - meldowaa. - Bez klamer, bez uchwytów. - Mówia krótkimi, treciwymi zdaniami. Jak wypolerowany. Za gadki, eby go pokona stylem kominowym.
Hicks odpi palnik, trzasn przecznikiem i zacz ci cian szybu. Na kamizelk spyway mu krople roztopionego metalu. Deszcz iskier rozprasza ciemno, wypeniajc korytarz trupiobladym wiatem. Miotacz Vasquez rykn ogniem po raz wtóry i zgas.
- Koczy si paliwo - oznajmia.
Horda obcych bya coraz bliej. Pezli wolno; wski szyb utrudnia im ruchy.
Hicks wyci dwie trzecie otworu, gdy nagle pomie palnika zamigota i zgas. Klnc cicho, kapral zapar si plecami o przeciwleg cian i mocno kopn. Metalowy pat wygi si nieco. Hicks kopn jeszcze raz i ciana ustpia. Nie sprawdzajc, co jest po drugiej stronie, chwyci strzelb i znikn w otworze, by...
...wychyn w ciasnym kanale serwisowym, penym grubych rur i nagich przewodów. Nie zwaajc na wci jeszcze gorce krawdzie wycitego przejcia, wcign do rodka Newt. Za Newt wesza Ripley i chciaa pomóc Gormanowi. Gorman zawaha si widzc, e miotacz Vasquez przesta dziaa. Vasquez odrzucia go i signa po rewolwer.
Nad gow wyczua jaki ruch. W pionowym szybie ujrzaa groteskowo spaszczon sylwetk obcego. Spada wprost na ni. Vasquez przetoczya si na bok, otwierajc jednoczenie ogie z broni rcznej. Maokalibrowe pociski raz po raz przeszyway chitynowaty korpus, ale bestia wci si ku niej gramolia, chcc j udli. Vasquez odchylia byskawicznie gow i do utkwio w metalowej cianie tu obok jej policzka. Nie przestawaa strzela. Kopniakami odpychaa od siebie drgajcy ogon i potne apy obcego.
W kocu dosiga j struga morderczej cieczy. Kwas przepali pancern kamizelk i war si w udo. Vasquez cicho jkna.
Gorman znieruchomia. Zerkn na Ripley. - S tu za nami. Uciekajcie - rzuci.
Ich oczy spotkay si na króciutk chwil, a potem Ripley ruszya biegiem w gb tunelu serwisowego, cignc za sob Newt. Hicks bieg za nimi. Zwleka, spoglda w stron wycitego przejcia. Z nadziej. Ze smutnym przewiadczeniem.
Gorman podczoga si do unieruchomionej Vasquez. Gdy do niej dotar, ujrza struk dymu wijc si z dziury w pancerzu i poczu mdlcy odór strawionego kwasem ciaa. Chwyci j za uprz i zacz cign do przejcia.
Za póno. Pierwsza z bestii nadcigajcych z tamtej strony mina ju wycity przez Hicksa otwór. Gorman zwolni uchwyt i spojrza na nog Vasquez. W miejscu, gdzie kwas przear uprz, pancerz i ciao, bielaa naga ko.
Vasquez podniosa oczy i spojrzaa na niego szklistym wzrokiem:
- Zawsze bye gupcem, Gorman - powiedziaa chrapliwym szeptem.
Zacisna palce na jego doni. Poegnalny ucisk. Ucisk specjalny. Ucisk tylko dla wybranych. Gorman odwzajemni go najlepiej, jak umia. Potem wrczy jej dwa granaty i odbezpieczy dwa dla siebie. Bestie z Acherona byy coraz bliej. Nadcigay z obu stron. Gorman wykrzywi usta w umiechu i podniós jeden z syczcych cicho granatów. Vasquez z trudem zrobia to samo. Nie miaa ju si.
- Twoje zdrowie - szepn.
Nie umia powiedzie, czy umiechna si do niego, czy nie, bo zamkn oczy. Ale czu, e tak, e posaa mu miertelny umiech. Co ostrego i twardego uderzyo go w plecy. Nie odwróci gowy, eby sprawdzi co.
- Na zdrowie... - wyszepta i w ostatnim toacie trci granatem granat Vasquez.
Ripley, Newt i Hicks pdzili przed siebie. Za nimi rozbysa nagle soneczna kula i chocia byli daleko od otworu, który kapral wyci w cianie, dosiga ich monstrualna fala poczwórnej eksplozji. Zakoysa si cay szyb. Newt utrzymaa równowag i wyprzedzia dorosych. Ripley i Hicks ledwo za ni nadali.
- Tdy! Tdy! - krzyczaa podniecona. - Szybciej! Jestemy ju prawie na miejscu!
- Newt, zaczekaj!
Ripley spróbowaa wyduy krok, eby dogoni dziewczynk. Serce walio jej jak motem, puca protestoway bolenie przy kadym oddechu, oczy zaszy jej mg, lecz wci wyczuwaa za sob obecno kaprala. Buty Hicksa dudniy o metal jak toki maszyny parowej. Chocia mia na sobie cik kamizelk, najpewniej mógby Ripley wyprzedzi. Nawet nie próbowa. Trzyma si z tyu, eby osania odwrót i odeprze ewentualny atak.
Korytarz rozwidla si. Na pocztku lewej odnogi Ripley ujrzaa wsk rynn wentylacyjn, która biega do góry pod ktem czterdziestu piciu stopni. Staa przy niej Newt i wymachiwaa gorczkowo rkami.
- Tutaj! Tdy wychodzimy!
Dzikujc Bogu za króciutk chwil wytchnienia Ripley zatrzymaa si, eby zbada przejcie. Byo strome, ale niezbyt dugie. Na kocu rynny dostrzega blade wiateko. Syszaa te wiatr dmcy na zewntrz. Brzmiao to tak, jakby kto wydmuchiwa powietrze nad szyjk gigantycznej butelki. W gadkie cianki szybu wbudowano wskie klamry, na których mogli oprze stopy.
Spojrzaa w dó, gdzie rynna przebijaa podog i znikaa w czarnej, bezdennej otchani. Nic si tam nie ruszao. Nic nie wychyno z przepastnych gbin, by ich zaatakowa. Powinni da sobie rad.
Postawia nog na pierwszej klamrze i zacza si wspina. Za ni Newt. Z gównego korytarza wybieg Hicks. Dziewczynka odwrócia gow i pomachaa rczk.
- Tutaj, panie Hicks. To wcale nie tak wysoko. Tylko tak si zdaje. Chodziam tdy wiele razy i...
Zardzewiaa pod wpywem sczcej si wody, przearta korodantami zawartymi w nie obaskawionej atmosferze planety, klamra nie wytrzymaa i pka. Newt spada, ale jedn rk zdoaa chwyci si nastpnej klamry. Ripley zapara si plecami o niebezpiecznie lisk gad ciany i signa w dó. Upucia przy tym latark. Obracajc si i odbijajc od cianek, latarka poszybowaa w gb rynny. Jej podnoszce na duchu wiateko znikno w otchani.
Ripley wytya wszystkie siy, by dotkn Newt cho koniuszkami palców. Bya pewna, e nie wytrzyma, e zaraz straci rami. Ale bez wzgldu na to, jak daleko sigaa, wci dzieliy je centymetry.
- Riiipleyyy...
Newt nie wytrzymaa i zwolnia ucisk. Hicks run na podog i nie zwaajc na ból towarzyszcy upadkowi, wycign rk. Gdy dziewczynka zelizgiwaa si w gb rynny, chwyci j za konierz obszernej kurtki. Zacisn palce i trzyma, trzyma ze wszystkich si.
Wylizgna si z kurtki i spada.
Znikna w bezdennej rynnie. Jej przeraliwy krzyk zabrzmia, jkliwym echem.
Hicks cisn kurtk na bok i spojrza na Ripley. Ich oczy spotkay si na sekund, zanim Ripley zwolnia ucisk i podya ladem dziecka. Zjedaa w dó, próbujc hamowa stopami i kontrolowa oszalay lizg.
Na skrzyowaniu z niszym poziomem rynna rozwidlaa si tak samo jak korytarz, którym tak niedawno biegli. Po prawej stronie dostrzega wiato latarki. Balansujc ciaem, wpada w praw odnog.
- Newt! Newt!
Odlegy, paczliwy krzyk. aosny, znieksztacony warstwami metalu.
- Mamusiuuu! Gdzie jeste?
Ripley ledwo j syszaa. Czyby dziewczynka zjechaa lew odnog?
Rynna urywaa si w tunelu serwisowym. Na pododze leaa nie uszkodzona latarka. Ripley schylia si po ni i wtedy znów dobieg j stumiony krzyk dziecka.
- Mamusiuuu!
Ripley ruszya przed siebie majc nadziej, e idzie w dobrym kierunku. Obkany zjazd rynn kompletnie j zdezorientowa. Newt krzykna jeszcze raz. Jakby ciszej...? Ripley nie bya pewna. Zrobia krg. wiato latarki wyawiao z ciemnoci tylko brudne i wilgotne ciany. Czua, jak narasta w niej panika. Za kadym rogiem widziaa wyszczerzone ky i olinione szczki, kady otwór by koszmarn paszcz. Wtedy przypomniaa sobie, e wci ma na gowie suchawki, e ma przecie komunikator. I przypomniaa sobie o czym jeszcze. O czym, co dostaa od Hicksa, co niedugo potem komu oddaa.
- Hicks, schod na dó. Musz mie namiernik. Od bransoletki, któr mi dae. - Przytkna rce do ust i krzykna w gb korytarza: - Newt! Zosta na miejscu! Nie ruszaj si! Idziemy do ciebie!
Dziewczynka utkwia w podobnej do groty komorze, dokd zaprowadzia j lewa odnoga rynny. Staa po pas w wodzie. Komor przecinay liczne rury i plastikowe przewody. Nike wiato docierao tylko z góry, zza gstej kraty. Newt pomylaa, e moe usyszy przez ni gos Ripley, i zacza si wspina.
Rynn zjeda wielki, pkaty wór. Takie porównanie na pewno by Hicksowi nie schlebiao, ale bez wzgldu na to, jak naprawd wyglda, na jego widok Ripley doznaa olbrzymiej ulgi. W tym styksowym, upiornym tunelu sama obecno drugiego czowieka sprawia, e strach jakby nieco zela.
Wyldowa ciko, ale pewnie, chwyci strzelb i zdj z uprzy namiernik.
- T bransoletk daem tobie - rzuci oskarycielsko, nie odrywajc oczu od detektora.
- A ja daam j Newt. Pomylaam sobie, e bdzie jej potrzebowaa bardziej ni ja. I miaam racj. Dobrze si stao. Inaczej nigdy bymy jej nie znaleli. Nawymylasz mi póniej. Którdy?
Sprawdzi wskaniki i ruszy w gb tunelu. Tunel zaprowadzi ich do czci kanau serwisowego, gdzie wci by prd, gdzie na cianach i suficie wci paliy si lampy zasilania awaryjnego. Ripley zgasia latark. Gdzie w pobliu kapaa woda. Kapral nie spuszcza wzroku z namiernika. Skrci w lewo.
- Tdy. Jestemy coraz bliej.
Detektor zaprowadzi ich do wielkiej kraty w pododze. I do gosu, który dochodzi z dou.
- Ripley?
- To my, Newt.
- Tutaj! Jestem tutaj, pod wami!
Ripley uklka, oplota palcami rodkow cz kraty i mocno pocigna. Bariera nie ustpia. Wtedy Ripley spostrzega, e krata nie ma zawiasów, e prty s przyspawane wprost do podogi. Nachylia si i w gbi ujrzaa zapakan twarzyczk Newt. Dziewczynka wycigna rk. Jej malekie palce przelizgny si midzy gsto uoonymi prtami. Ripley ucisna je, eby doda dziecku otuchy.
- Zjed po rurze na dó, Newt. Bdziemy musieli przeci krat. Za chwil ci wydostaniemy.
Newt zjechaa posusznie na dno komory. Hicks wczy palnik. Ripley zerkna wymownie na zbiornik z paliwem. Ich oczy spotkay si.
- Wystarczy? - spytaa szeptem. Pamitaa, z jakiej przyczyny miotacz Vasquez zawiód w tak krytycznym momencie.
Hicks odwróci wzrok.
- Wystarczy. - Pochyli si i zacz ci pierwszy prt z utwardzonego stopu.
Newt obserwowaa z dou deszcz olepiajcych iskier. W tunelu byo zimno, a ona znów staa w wodzie. Zagryza wargi, eby powstrzyma zy.
Nie widziaa poyskliwego cielska, które wychyno bezszelestnie z wody tu za ni. Nawet gdyby je zauwaya, niczego by to nie zmienio. Nie miaa dokd uciec, nie byo tam adnego przewodu wentylacyjnego, gdzie mogaby si skry. Przez chwil obcy sta nad ni w bezruchu niczym koszmarny wielkolud nad malekim krasnoludkiem. Dopiero gdy drgn, Newt wyczua jego obecno i byskawicznie si odwrócia. Zdya wyda krótki, urwany okrzyk przeraenia i monstrum porwao j w odmty.
Ripley usyszaa j. Usyszaa te plusk wody i dostaa szau. Krata bya ju w poowie przecita. Razem z Hicksem kopali j i szarpali, a kilka prtów zgio si w dó. Jeszcze jedno kopnicie i kawa nadpalonego metalu wpad do wody. Nie zwaajc na rozgrzane do czerwonoci krawdzie, Ripley upada na podog, zajrzaa do komory i ciskajc w rku latark, omiota wiatem rury i przewody.
- Newt! Newt!
wiato odbijao si od czarnej tafli. Woda pochona kilka prtów i jej powierzchnia bya teraz spokojna i gadka. Dziewczynka znikna. Jedynym znakiem, e tu przebywaa, bya Casey. Na oczach bezradnej Ripley gowa lalki tona w oleistej cieczy,
Hicks musia uy wszystkich si, eby wycign Ripley z otworu. Walczya, wymachiwaa na olep rkami, próbujc uwolni si z jego obj.
- Nie! Nieeee!
Dziki swojej masie zdoa j wreszcie oderwa od kraty.
- Jej ju nie ma, Ripley - powiedzia z moc. - Teraz nic nie moemy zrobi. Ani ty, ani ja, ani nikt inny. Chodmy.
Rzuci okiem w gb korytarza. Co si tam chyba ruszao. Nie by pewien, moe to oczy patay mu figle. Ale takie figle mogy mie na Acheronie fatalne skutki.
Ripley dostaa histerii. Kopaa go wciekle nogami, tuka piciami, na przemian krzyczaa i pakaa. Musia j podnie, eby nie wskoczya za Newt do komory. Skok w mroczn otcha, w czarn, zdradliw wod to czyste samobójstwo.
- Nie! Nie! Ona yje! Musimy...
- Dobrze! - rykn Hicks. - Ona yje. Wierz, e tak jest. Ale musimy i. Teraz! Ju! W ten sposób nigdy jej nie uratujesz! - Kiwn gow w stron otworu. - Newt nie bdzie tam na ciebie czeka. Za to one bd. Spójrz. - Wskaza rk drugi koniec korytarza. Bya tam winda. Ripley przestaa walczy. - Skoro jest tu wiato, winda moe by wci czynna. Wyjdmy std. Jak znajdziemy si na górze, poza zasigiem tych bydlaków, spróbujemy co wymyli.
Mimo to musia dowlec j do kabiny i wepchn do rodka.
Niewyrany ruch, jaki kapral wyczu w gbi korytarza, przybra ksztat atakujcej bestii. Hicks wymaca guzik oznaczony napisem DO GÓRY i wdusi go z tak si, e omal nie rozgniót plastiku. Skrzyda drzwi zaczy si zamyka. Niestety, zbyt wolno. Acheroskie monstrum wbia midzy nie jedno z olbrzymich ramion. Czujnik wbudowany we framug zabzycza i ku miertelnemu przeraeniu obojga pasaerów drzwi zaczy si wolno otwiera. Maszyna nie dostrzega rónicy midzy swoimi a obcym.
Oliniony potwór mia ju na nich run, gdy Hicks rozpru go seri ze strzelby impulsowej. Wypali z bliska. Od celu dzielia go zbyt maa odlego. Przez szczelin w drzwiach trysna rca struga, a poniewa kapral zasania sob Ripley, kwas chlusn na jego pancern kamizelk. Na szczcie kable i liny, na których zwisaa klatka dwigu, ocalay. Winda ruszya niespiesznie do góry, czerpic prd z nadwtlonych akumulatorów.
Hicks rozrywa zatrzaski i spinki mocujce uprz. Stony kwas wgryza si w tward kamizelk. Szalecze zmagania kaprala wyrway Ripley z odrtwienia spowodowanego panik. Szarpaa zapiciami, zrywaa tamy, usiowaa pomaga, jak tylko moga. Kwas dotar do piersi i ramienia Hicksa. Kapral krzykn z bólu i zrzuci kamizelk niczym owad pozbywajcy si chitynowego pancerza. Dymica uprz grzmotna o podog, a bezlitosny kwas zacz wera si w metal pod ich stopami. Kabin wypeniy gryzce opary. Szczypay w oczy, atakoway puca.
Jazda trwaa cae wieki. Wreszcie winda zgrzytna i zastyga w bezruchu. Kwas przear ju podog. cieka na liny i koa none.
Wytoczyli si chwiejnie z kabiny. Tym razem to Ripley musiaa podtrzymywa Hicksa. Zgity wpó, jcza z bólu. Z jego piersi wci unosi si dym.
- Dasz rad, Hicks - szeptaa. - Jeszcze troch. Mylaam, e twardy z ciebie facet. - Wcigna gboko powietrze, zakaszlaa, znów odetchna. Po stchym odorze przewodów wentylacyjnych i tuneli dalekie od idyllicznej wieoci powietrze Acherona pachniao jak perfumy. - Jestemy ju prawie na miejscu.
Ujrzeli smuk, aerodynamiczn sylwetk promu zrzutowego, który schodzi niepewnie do ldowania. Niczym czarny anio spywajcy z niebios lizga si to w lewo, to w prawo, walczc z silnymi podmuchami wiatru szalejcego na maej wysokoci. Ujrzeli te Bishopa. Sta tyem do nich. Osonity wie kolonijnego nadajnika, czuwa przy konsolecie zdalnego sterowania i metr po metrze sprowadza prom na ziemi. Wreszcie statek usiad ciko na asfalcie, zachwia si, przesun ku grodkowi ldowiska, gdzie zastyg w bezruchu. Niezbyt eleganckie ldowanie, fakt, ale jeli nie liczy wygitej apy podwozia, prom by nie uszkodzony.
Ripley krzykna.. Syntetyk odwróci si i zobaczy, jak wychodz z budynku. Pooy ostronie konsolet, przybieg na pomoc, obj Hicksa silnym ramieniem i ruszyli w stron promu.
- Ile zostao czasu? - krzykna Ripley; jej gos gin w szalejcej wichurze.
- Od groma - Bishop sprawia wraenie zadowolonego. Mia ku temu powody. - Dwadziecia sze minut!
- Nie wracamy! - oznajmia, gdy wdrapywali si po
rampie do ciepej, bezpiecznej adowni promu. Bishop wybauszy oczy.
- Co? Dlaczego?
Spojrzaa mu w twarz, szukajc choby najmniejszych oznak zdrady czy podstpu. Ale na obliczu Bishopa malowao si jedynie szczere zdziwienie, co w tej sytuacji byo rzecz cakowicie zrozumia. Troch jej ulyo.
- Zaraz ci powiem. Najpierw trzeba zabra Hicksa do oddziau medycznego i zamkn w pudo. Wtedy wszystko wyjani.
14.
Wokó górnej krawdzi stacji procesora atmosferycznego trzaskay byskawice wyadowa elektrycznych. Otworami wentylacyjnymi buchay gejzery pary wodnej, a strumienie rozarzonego gazu strzelay na setki metrów w niebo, Potne kompensatory usioway wyrówna temperatur i cinienie, których wyrówna ju nie mogy.
Starajc si nie zdryfowa zbyt blisko stacji, Bishop podprowadzi prom do platformy ldowniczej wbudowanej w jej górny poziom. Kiedy ku niej zmierzali, minli zniszczony transporter. Roztrzaskany, nieruchomy wrak lecy przed wejciem do stacji przesta w kocu dymi. Znikn pod brzuchem statku niczym pomnik zbytniej wiary w to, e wspóczesna technika jest w stanie pokona wszelkie przeszkody. Tak jak stacja i caa kolonia wyparuje wkrótce w podmuchu termonuklearnej eksplozji.
Na wysokoci jednej trzeciej gigantycznego stoka wiey sterczaa wska platforma ldownicza. Bya przystosowana do obsugi lekkich adowarek i maych statków napowietrznych, a nie kolosów w rodzaju promu zrzutowego. Mimo to Bishop zdoa si do niej zbliy i zrcznie wyldowa. Platforma a jkna pod gigantycznym ciarem. Jedna z belek podtrzymujcych wygia si niebezpiecznie, ale nie pka.
Ripley skoczya owija tam masywny przyrzd, który od kilkunastu minut zajmowa jej rce i umys. Odrzucia na wpó pust szpul i ocenia wzrokiem swoje dzieo. Bro nie bya ani ksztatna, ani gustowna i przy jej konstrukcji Ripley pogwacia najprawdopodobniej wszelkie moliwe przepisy bezpieczestwa. Ale miaa to gdzie. Nie sza na defilad, a w pobliu nie byo nikogo, kto mógby j ostrzec, e to zabawka niebezpieczna czy mao skuteczna.
A zrobia rzecz nastpujc. Kiedy Bishop manewrowa promem, metalow tam przymocowaa strzelb Hicksa do miotacza pomieni. Powstaa w ten sposób cika, niezrczna, lecz wielofunkcyjna bro, która zapewniaa straszliw si ognia. Moliwe, e dziki niej zdoa tu wróci ywa. Jeli w ogóle bdzie w stanie j unie.
Wesza do magazynu z amunicj i zacza napenia torb i kieszenie wszystkim tym, co mogo zabi obcych: granatami, magazynkami do strzelby impulsowej, szrapnelami, wszystkim, co tylko znalaza.
Zaprogramowawszy prom na automatyczny start w razie pierwszych oznak wiadczcych o tym, e platforma ustpuje, Bishop wyszed z kabiny pilota, eby pomóc Hicksowi w opatrywaniu ran. Kapral lea wycignity na fotelach, a wokó niego poniewieraa si zawarto polowej apteczki. Razem z Ripley zdoali zatamowa krwawienie. Nadarte kwasem ciao zaczynao si ju goi, a dziki lekarstwom proces ulegnie przyspieszeniu. Ale eby zmniejszy straszliwy ból, niemal si zrobili Hicksowi kilka zastrzyków. Narkotyk poskutkowa, lecz spowolni jego reakcje i zaburzy ostro widzenia. Jedyn pomoc, jak móg teraz Ripley oferowa, byo wsparcie moralne.
Bishop próbowa j odwie od tego, co zamierzaa.
- Ripley, to nie jest zbyt skuteczny pomys. Rozumiem, co czujesz...
- Czyby? - warkna nie podnoszc wzroku.
- Zdziwisz si, ale tak, owszem. To cz mojego oprogramowania. Rzecz niezbyt rozsdn jest oddawa ycie za kogo, kto ju nie...
- Ona yje! - Ripley znalaza pust kiesze i wcisna do niej kilka granatów. - Przywlekli j tu jak tamtych. I dobrze o tym wiesz.
- Tak, to zgodne z ich logik, przyznaj. Przyznaj, e nie ma powodu, by nagle zaczy postpowa inaczej ni dotychczas. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, e nawet jeli ona tam jest, nie zdoasz jej odnale, uratowa i przebi si z powrotem do statku. To zupenie niemoliwe. Po prostu nie zdysz. Za siedemnacie minut to miejsce zamieni si w obok pary wielkoci Nebraski.
Zignorowaa jego perswazje i szybko zapia wypenion torb.
- Hicks, nie pozwól mu odlecie!
Kapral wolno zamruga. Twarz mia spit i wykrzywion bólem. Na skutek dziaania lekarstwa zawiy mu oczy.
- Nigdzie nie lecimy - szepn. - Gestem gowy wskaza jej dziwaczny or. - Dasz sobie z tym rad?
- Dwigna z podogi bro.
- Tak dugo, jak tylko bd musiaa.
Chwycia torb, zarzucia j sobie na rami i ruszya do wyjcia dla zaogi. Wcisna guzik przy zamku i niecierpliwie czekaa, a drzwi si otworz. Uderzy j podmuch wiatru. Kabin wypeni ryk konajcego procesora atmosferycznego. Stana na szczycie rampy i po raz ostatni spojrzaa w gb promu.
- Do zobaczenia, Hicks.
Chcia usi, ale zabrako mu si i przetoczy si tylko na bok. Jedn rk przyciska do twarzy tampon nasczony lekarstwem.
- Dwayne. Mam na imi Dwayne.
Podesza do niego i ucisna mu do.
- A ja Ellen.
- To wystarczyo. Hicks skin gow i opad na fotel. Sprawia wraenie zadowolonego. Jego gos by cieniem gosu dawnego Hicksa.
- Nie bd tam za dugo, Ellen.
Przekna lin i nie ogldajc si za siebie zesza z rampy. Drzwi si zamkny.
Gdyby nie bya obadowana tak iloci cikiego sprztu, wiatr mógby j zdmuchn z platformy ldowniczej. W cian procesora, tu obok zacumowanego promu, wbudowano drzwi olbrzymiej windy towarowej. Przyciski natychmiast zareagoway na dotyk palców. Mnóstwo tu energii. A za duo.
Kabina bya pusta. Ripley wesza i wcisna guzik umieszczony obok litery "C". Sam dó, siódmy poziom. Winda ruszya.
By to powolny zjazd. Wind przystosowano do dwigania masywnych, ale delikatnych adunków, wic nie spieszya si zanadto. Ripley staa, wsparta plecami o tyln cian i obserwowaa prostoktne wiateka wskanika poziomów. Gdy winda dotara do trzewi procesora, temperatura gwatownie wzrosa. Zewszd dochodzi ryk tryskajcych gejzerów pary. Trudno byo oddycha.
Dziki wolnej jedzie miaa czas, eby si przebra. Zrzucia kurtk, a bojow uprz, któr wzia z magazynu na promie, naoya bezporednio na podkoszulk. Odgarniajc kosmyki wosów lepicych si jej do szyi i czoa, szybko sprawdzia bro, amunicj i zgrabny bandolier z wizkami granatów na piersi. Odbezpieczya miotacz pomieni i zerkna na zbiornik z paliwem. By peny. Magazynek wetknity w oson zamka strzelby impulsowej równie. Tym razem pamitaa, e pierwszy nabój trzeba wprowadzi do lufy rcznie.
Nerwowo pomacaa wypchane kieszenie spodni, gdzie zmagazynowaa zapas markerów i flar. Signa do jednej z nich i wygrzebaa zabezpieczony granat. Granat wylizgn si jej z rk, upad na podog, odbi si jak pika i zastyg w bezruchu. Rozdygotana podniosa go i wcisna do kieszeni. Mimo szczegóowych wskazówek Hicksa bya przeraajco wiadoma faktu, e o granatach, markerach, flarach i temu podobnych rzeczach wie tyle co nic.
Ale najbardziej ze wszystkiego dokuczao jej to, e po raz pierwszy od chwili, gdy wyldowali na Acheronie, nikt jej nie towarzyszy. Bya sama. Kompletnie sama. Na szczcie nie moga o tym zbyt dugo myle, bo silniki windy zaczy zmniejsza obroty.
agodny wstrzs i kabina osiada na dnie szybu. Osaniajca j krata rozsuna si na boki. Gdy drzwi drgny, Ripley uniosa swój niezgrabny strzelbo-miotacz.
Ujrzaa przed sob pusty korytarz. Mrok rozpraszay lampki zasilania awaryjnego oraz bladoróowa powiata bijca od pokanych wybrzusze w grubym metalu. Z pknitych rur uchodzia z sykiem para. Nadwtlone i czciowo ju zniszczone kable elektryczne sypay kaskadami iskier. Przeciona maszyneria dygotaa, zgrzytaa i zawodzia. Nadwerone ciga i ruby paczliwie jczay. Ka-rank, ka-rank. Z daleka dochodzio guche dudnienie jakiego potnego toka albo przekadni.
Spojrzaa nerwowo w lewo, potem w prawo. ciskaa bro tak mocno, e a zbielay jej kostki u rk. Nie miaa hemu wyposaonego w elastyczn oson na oczy, ale w tak wysokiej temperaturze wbudowane w ni czujniki reagujce na podczerwie i tak na nic by si nie przyday. Wysza na korytarz. Wkroczya w wiat Piranesiego udrapowany wizjami Dantego.
Jak tylko pokonaa pierwszy zakrt, natychmiast zauwaya lady wskazujce na obecno koszmarnych wadców Acherona. Przewody i rury pokrywaa ywicopodobna substancja, która oblekaa ciany i pia si po nich ku wyszym poziomom, spajajc wszystko w jedn gadk cao, w pojedyncz komor. Do miotacza Ripley przymocowaa namiernik, który dostaa od Hicksa, i spogldaa na niego tak czsto, jak tylko miaa. Detektor wci dziaa, wci wskazywa jeden i ten sam cel.
W korytarzu zabrzmia echem czyj gos. Ripley drgna. Gos by spokojny, silny i sztuczny.
- Uwaga. Niebezpieczestwo. Cay personel musi natychmiast opuci zagroony obszar i w cigu czternastu minut dotrze do strefy bezpiecznej.
Detektor nieustannie odbiera elektroniczne impulsy, przetwarza je i podawa dokadny kierunek marszu oraz odlego od celu.
Sza i co chwil mrugaa, usiujc spdzi z oczu cikie krople potu. Wokó kbia si para i widzialno drastycznie spada. Migajce wiata alarmowe wyowiy z niebytu tunel krzyujcy si z jej korytarzem.
Jaki ruch. Byskawiczny obrót ciaa i miotacz rzygn strug ognia, unicestwiajc wyimaginowanego demona. Nie, niczego tam nie byo. A jeli wyczuj gorcy podmuch...? Nie miaa czasu zawraca sobie gowy gdybaniem i domysami. Ruszya dalej, próbujc opanowa drenie rk, gdy spogldaa na wskanik detektora.
Zesza na niszy poziom.
W cianach wokó niej tkwiy upiorne, kociste ksztaty: ciaa nieszczsnych kolonistów, którzy zostali tu przywleczeni, by suy jako bezbronni nosiciele dla arocznych embrionów. Ich obleczone ywic sylwetki lniy jak owady zatopione w kropli bursztynu. Sygna namiernika skierowa Ripley w lewo. Musiaa si schyli, eby przej pod jakim nawisem.
Pamitaa, eby przy kadym zakrcie i przy kadym skrzyowaniu zostawia na pododze zapalony marker. Bez markerów w labiryncie podziemnych korytarzy atwo moga si zgubi i nigdy nie dotaraby z powrotem na statek. Jeden z tuneli by taki wski, e musiaa przeciska si bokiem. Toczya spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej. Wszystkie miay rozdziawione usta, wszystkie wykrzywia agonalny skurcz.
Co j chwycio. Kolana si pod ni ugiy, powietrze uszo z jej piersi, nim zdoaa krzykn. Ale chwyci j czowiek, chwycia j ludzka rka. Rka wyrastaa z uwizionego w cianie tuowia. Zobaczya twarz. Twarz znajom. Carter Burke.
- Ripley... - Niemal zwierzcy jk. - Pomó mi. Czuj... Tu, w rodku. Rusza si...
Patrzya na niego; wszelkie odmiany strachu nie znaczyy ju dla niej nic. Nikt na to nie zasugiwa.
- Masz.
Konwulsyjnie zacisn palce na granacie, który wcisna mu w do. Odbezpieczya go i ruszya spiesznie dalej. Wokoo dudni gos stacji. Pobrzmiewaa w nim teraz wyrana nutka ostrzeenia.
- Zostao jedenacie minut na dotarcie do strefy bezpiecznej.
Jeli wierzy namiernikowi, bya teraz o krok od celu. Niedaleko z tyu rozerwa si granat. Podmuch omal nie zwali jej z nóg. Eksplozji granatu zawtórowa o wiele potniejszy wybuch gdzie w gbi stacji procesora. Budynek zadygota w posadach, zacza wy syrena. Detektor prowadzi Ripley w stron najbliszego rogu. Spita do nieprzytomnoci, zastyga w bezruchu. Strzaka namiernika wskazujca odlego od celu osiada na zerze.
Na pododze leaa bransoletka Newt. Bya rozdarta. Wbudowany w ni modu nadawczy mruga smutnym jasnozielonym okiem. Ripley opara si bezwadnie o cian.
Koniec. Wszystko skoczone.
Newt zatrzepotaa powiekami, otworzya oczy i rozejrzaa si wokó. Tkwia kokonie, w jakiej wspartej supami niszy. Nisza znajdowaa si tu obok skupiska jajowatych tworów. Rozpoznaa je natychmiast. Byy to jaja obcych. Zanim krwioercze bestie zdoay wymordowa lub uprowadzi wszystkich kolonistów, zdesperowanym niedobitkom naukowców z Acherona udao si zdoby kilka okazów do celów badawczych.
Ale tamte jaja byy puste, otwarte na czubku. Te za byy pene i zamknite.
Jajo przytwierdzone najbliej niszy wyczuo niespokojne ruchy dziecka. Drgno i jego czubek zacz si otwiera jak ohydny kwiat. W rodku pulsowao co wilgotnego i skórzastego. Osupiaa z przeraenia Newt patrzya, jak z jaja wysuwaj si dugie, pajkowate nogi z wyranymi zgrubieniami stawów. Wysuway si niespiesznie, jedna po drugiej. Dziewczynka wiedziaa, co zaraz nastpi i zareagowaa tak, jak w tej sytuacji moga, jak umiaa - przeraliwie krzykna.
Usyszaa j Ripley. Zlokalizowaa ródo krzyku i popdzia w tamt stron.
Ogarnita paraliujc, ohydn fascynacj, Newt obserwowaa pulsujcego twarzoapa. Wylaz na brzeg jaja i znieruchomia. Zdawa si ustala swoj pozycj i zbiera siy przed skokiem. Naraz obróci si w stron dziewczynki i przykucn, podwijajc misisty ogon. W tym momencie do komory wpada Ripley. Zacisna palec na spucie i jednym pociskiem rozniosa ohydztwo na strzpy.
Rozbysk wystrzau owietli sylwetk dorosego osobnika stojcego w pobliu. Wykona byskawiczny obrót i rzuci si na intruza. Dwie krótkie serie ze strzelby impulsowej odrzuciy go pod cian. Ripley podchodzia coraz bliej i z morderczym wyrazem twarzy opróniaa magazynek. Obcy lea na grzbiecie, wstrzsay nim agonalne drgawki. Ripley dobia go miotaczem pomieni.
Gdy zaj si ogniem podbiega do Newt. ywicowate nici, z jakich zrobiony by kokon, nie zdyy jeszcze stwardnie i Ripley zdoaa poluzowa je ma tyle, by dziewczynka moga si wyczoga.
- Szybko. - Stana tyem do Newt i ugia kolana. - Wskakuj.
Dziewczynka oplota jej biodra nogami zarzucia rczki na szyj.
- Wiedziaam, e przyjdziesz - szepna cichutko.
- Zawsze do ciebie przyjd, Newt. Dopóki yj. Dobra. Zwiewamy std. Trzymaj si mocno, bardzo mocno. Nie bd moga ci pomóc, bo musz mie wolne rce.
Poczua na karku lekki ucisk - dziewczynka skina gow.
- Rozumiem. Nie martw si. Nie spadn.
Ruch po prawej stronie. Odruchowo spalia wszystkie jaja koo niszy i dopiero wtedy stawia czoa atakujcym bestiom. Jedna z nich, ywi pochodnia, omal jej nie dopada, ale dwie serie pocisków rozerway j na kawaki. Ripley schylia gow, przesza pod byszczcym cylindrycznym nawisem zacza ucieka. Komor wypeni przeraliwy, nieludzki krzyk. Zaguszy dudnienie maszyn, ryk syreny i skrzekliwe wrzaski atakujcej hordy.
Gdyby przed wejcie a do komory Ripley zadara gow, gdyby nie patrzya przed siebie, zobaczyaby j wczeniej. Z drugiej strony dobrze si stao, bo mimo caej determinacji mogaby stchórzy. Nad komor lgow, w rudawej mgle stojce hen, wysoko pod sufitem, niczym lnicy, owadopodobmy Budda górowaa monstrualnej wielkoci królowa. Jej uzbrojona w ky czaszka bya wcieleniem najczystszej grozy. Sze koczyn, dwie nogi i cztery szponiaste ramiona wspieray si groteskowi o rozdty odwok. Odwok by wypeniony jajami i przypomina olbrzymi poduny wór spoczywajcy w czym w rodzaju membrownowatego hamaka, podtrzymywanego przez skomplikowan pltanin rur i przewodów. Cao wygldaa tak, jakby na licznych podporach rozwieszono zwój nieskoczenie dugiego jelita.
Ripley zdaa sobie spraw, e przed sekund przechodzia pod jego fragmentem.
W odwoku mieciy si tysice jaj. Wszystkie suny ku pulsujcemu otworowi wielkiego pokadeka, które stanowio zakoczenie tej obrzydliwej linii produkcyjnej. Tam wychodziy na zewntrz, lnice i mokre, tam odbieray je mae, pracowite trutnie. Te miniaturowe odpowiedniki dorosych onierzy pomykay tam i z powrotem, zajmujc si jajami i dbajc o królow. Zajte przenoszeniem wieo zoonych jaj w bezpieczne miejsce, skoncentrowane tylko i wycznie na jednym, jedynym celu, nie zwracay najmniejszej uwagi na stojcego poród nich czowieka.
Ripley przeadowaa granatnik; pamitaa, jak robia to Vasquez. Przeadowaa go i wypalia. Znów przeadowaa i wystrzelia kolejny granat. I jeszcze jeden, i nastpny. Cztery granaty przebiy mikki worek, wpady z mlaskiem do rodka i tam eksplodoway, rozrywajc go na strzpy. Jaja i tony mierdzcej, galaretowatej brei zalay podog komory. Królowa wpada w sza, zacza wy jak psychopatyczna lokomotywa. Ripley cofaa si, palc wszystko, co tylko weszo jej w drog. Jaja skwierczay w ogniu, onierze i trutnie giny w okrutnej rzezi.
A nad tym wszystkim górowaa królowa, szarpic si poród pomieni.
Dwaj onierze przypucili atak. Ripley nacisna spust, ale usyszaa tylko suchy trzask. Pynnym ruchem wyrzucia pusty magazynek, wbia nowy i nawanic ognia zmiota olinione monstra.
Nie miao znaczenia, czy co si ruszao, czy nie. Biega do windy i strzelajc do wszystkiego, co nie wygldao do koca mechanicznie, palia sprzt i niszczya maszyny razem z atakujcymi bestiami. Pot i kby dymu niemal j olepiay, ale nie na tyle, by nie widziaa markerów, którymi znaczya drog. Bo markery lniy jaskrawie niczym drogocenne klejnoty oprawione w zgliszcza. Wyy syreny. Stacj procesora atmosferycznego wstrzsay przedmiertelne konwulsje.
Omal nie przeoczya jednego z markerów. Gwatownie wyhamowaa, polizgna si i zawrócia. Puca j paliy, nogi odmawiay posuszestwa i biega wolno jak we nie. Bya kompletnie wyczerpana. Chwilami miaa wraenie, e przebija si przez zwarty stalowy mur.
Tymczasem królowa uwolnia si od zniszczonego przewodu jajowego, wyrywajc go sobie z odwoka. Ruszya naprzód i nogami wielkimi jak kolumny wityni tratowaa wszystko, co stao na jej drodze: maszyny, kokony, trutnie.
Ripley skpaa w ogniu korytarz gówny, a eby nie da si zaskoczy, krótkimi regularnymi salwami oczyszczaa te tunele boczne i dopiero wtedy biega dalej. Kiedy dotary z Newt do windy, zbiornik paliwa by pusty.
Spadajcy gruz zniszczy dwig, którym zjechaa na dó. Nacisna guzik uruchamiajcy drug wind i dobieg j elektryczny jk nie uszkodzonego silnika. Metalowa klatka ruszya i zacza wolno zjeda z górnych poziomów. Ripley usyszaa wcieky, skrzekliwy ryk. Obrócia gow. W pltaninie rur i przewodów miota si gigantyczny poyskujcy stwór. Niczym potny mechaniczny uraw, który nagle oy, królowa usiowaa dopa uciekinierów. bem zawadzaa o sufit.
Ripley sprawdzia strzelb. Magazynek by pusty. Nie miaa ju zapasowych, gdy ratujc Newt nie szczdzia amunicji i zuya wszystkie. Granaty te si skoczyy. Odrzucia bezuyteczn bro zadowolona, e nie musi jej dwiga.
Winda zjedaa zbyt wolno. W cian obok jej podwójnego szybu wbudowano drabin i Ripley szybko pokonaa pierwsze szczeble. Newt waya tyle co nic, bya lekka jak piórko.
Kiedy schodzia z drabiny na schody, z drzwi wystrzelio potne czarne rami. Grzmotno niczym stalowy tok, a ostre jak brzytwa szpony ugrzzy w metalu o centymetry od jej nóg.
Którdy teraz? Nie czua ju strachu, nie miaa czasu, eby wpa w panik. Musiaa myle o zbyt wielu rzeczach naraz. Bya zbyt zajta, eby si ba.
Tamtdy. Schodami wiodcymi na wysze poziomy stacji. Na skutek wybuchów, które wstrzsay trzewiami procesora, chwiay si pod ni i kiway. Co niewypowiedzianie silnego runo na cian za ni. Metal wybrzuszy si i wygi. Pazury i najeone kami szczki przebiy na wylot pyt z twardego stopu.
- Zostay tylko dwie minuty na dotarcie do strefy bezpiecznej - smutny gos stacji informowa kadego, kto móg sysze.
Ripley upada i uderzya si kolanem o stopie. Ból zmusi j do krótkiego postoju. Z trudem owia oddech. Dobiego j zawodzenie przecionego silnika windy i przez pltanin rusztowa spojrzaa w dó. Kabina ruszya. Trzeszczay napite kable, jczay przekadnie.
Natychmiast wbiega na schody i jak oszalaa popdzia przed siebie. Moga istnie tylko jedna przyczyna, dla której winda j cigaa.
Wreszcie dotara do drzwi wychodzcych na platform sdownicz. Pchna je, otworzya na ocie i z Newt, która jakim cudem wci oplataa jej ramionami szyj, wypada na zewntrz. Uderzy w ni podmuch wiatru, otoczyy kby dymu.
Promu nie byo.
- Bishop! - Wichura zdusia krzyk. - Bishop! - Ripley zadara gow, omiota wzrokiem niebo.
Newt zacza cichutko paka.
Dobieg j zgrzytliwy jk silnika i obrócia gow. W szybie towarowym ukazaa si olbrzymia winda. Ripley odbiega od drzwi. Nie miaa dokd uciec. Stana przy metalowej barierce okalajcej platform ldownicz. Od ziemi dzielio j dziesi poziomów. ciany dyszcego w agonii procesora byy gadkie jak szko. Ripley i Newt nie mogy i do góry ani w dó. Nie mogy nawet zanurkowa do kanau wentylacyjnego.
Trzewiami stacji wstrzsna koszmarna eksplozja. Platforma zachybotaa. Grube metalowe wsporniki wygiy si niebezpiecznie. Ripley omal nie upada. Pobliska wiea chodnicza runa z przeraliwym oskotem rozrywanej stali, chylc si ku ziemi jak cita sekwoja. Tym razem po pierwszej eksplozji nastpia druga i trzecia, gdy systemy zabezpieczajce nie byy ju w stanie zdawi reakcji acuchowej. Winda dotara na miejsce, zgrzytna i zastyga w bezruchu. Metalowa krata osaniajca adowni zacza si rozsuwa.
- Zamknij oczy, kochanie - szepna Ripley i przestpia barierk.
Dziewczynka skina powanie gow, odgadujc zamiary opiekunki. Spadn na ziemi razem. Szybka i niemal bezbolesna mier.
Ripley miaa wanie zrobi krok w pustk, gdy nagle z drugiej strony wiey wychyn prom. Ryk silników gin w szalejcej wichurze, dlatego nie syszaa go. Zawis tu pod nimi, a z brzucha, niczym palec Boy, stercza mu dugi wysignik adunkowy. O burty statku uderzay huraganowe podmuchy wiatru. Ripley nie wiedziaa, jakim sposobem Bishop zdoa utrzyma prom w miejscu, ale mao j to obchodzio. Syszaa tylko jedno: gos stacji. Czas procesora dobiega kresu.
- ...tylko trzydzieci sekund na dotarcie do...
Wskoczya na wysignik i obja go ze wszystkich si. Wysignik schowa si w adowni promu. Sekund póniej stacj procesora atmosferycznego targn oguszajcy wybuch. Podmuch eksplozji zakoysa statkiem. Wysunite apy podwozia grzmotny o platform, cian i rury. Metal zazgrzyta o metal. Byli o krok od katastrofy.
Ripley rzucia si na fotel, przytulia mocno Newt i owina j pasami bezpieczestwa. Zerkna w stron kabiny pilota i ujrzaa w niej Bishopa walczcego ze sterami. Statek drgn, cofn si, w kabinie zabrzmiao metaliczne echo - prom uwolni apy z rumowiska. Ripley zatrzasna klamry pasów i obja dziewczynk.
- Wal, Bishop! Pena moc!
Dolna cz procesora znikna w rozrastajcej si kuli ognia. Wiea stkna. Metal, asfalt i ziemia wyparoway w horrendalnej eksplozji. Stateczek wystrzeli w niebo jak raca. Silniki rykny pen moc, przecienie wdusio Ripley i Newt w fotel. Tym razem nie byo czasu na stopniowe, agodne i komfortowe wejcie na orbit. Bishop da maksymalny cig i prom przedziera si przez konajc atmosfer, walczc o wasne ycie. Cho krgosup Ripley zawzicie protestowa, ponaglaa w myli Bishopa, by jeszcze bardziej zwikszy prdko wznoszenia.
Kiedy zostawili za sob bkit i kiedy przed dziobem statku rozwara si czer kosmosu, oboki Acherona stany w ogniu. Podmuch termonuklearnej eksplozji wstrzsn promem, ale go nie uszkodzi. Lecieli wci wyej i wyej.
Ripley i Newt przywary do iluminatora i patrzyy, jak olepiajca kula powoli ganie i znika. Newt opada bezwadnie na rami opiekunki i zacza cichutko paka. Ripley koysaa j jak do snu i gadzia po wosach.
- Ju dobrze, kochanie, ju dobrze. Zdyymy. Wszystko skoczone.
Wielki niezgrabny kadub Sulaco wisia na geostacjonarnej orbicie, czekajc na powrót drugiej latoroli. Na rozkaz Bishopa prom wznosi si a do chwili, gdy przechwyciy go wsporniki cumownicze, które wcigny stateczek do adowni. Zamkna si luza zewntrza. wiata ostrzegawcze rozproszyy ciemno. Alarmowe buczki zamilky. Gdy olbrzymi komor wypenio powietrze, wentylatory usuny z niej nadmiar gorca wytworzonego przez silniki promu.
Bishop sta przy Ripley, która klczaa nad nieprzytomnym Hicksem. Zerkna pytajco na androida.
- Daem mu jeszcze jeden zastrzyk przeciwbólowy. Uporczywie powtarza, e nie trzeba, ale w sumie nie protestowa. Ból... to bardzo dziwna rzecz. Jednak dla mnie dziwniejszy jest ów wewntrzny impuls charakterystyczny dla pewnego rodzaju ludzi, który nakazuje im twierdzi, e ból nie istnieje. Wiele jest sytuacji, kiedy ciesz si, e nie zrodzia mnie natura.
- Musimy go przenie do oddziau szpitalnego - odrzeka wstajc. - Chwy za rce. Ja wezm go za nogi. Bishop umiechn si.
- Tak jest panu kapralowi dobrze. Lepiej zaoszczdzi mu wszelkich moliwych wstrzsów. Poza tym jeste zmczona. I skoro ju o tym mowa, j a t e j e s t e m zmczony. Bdzie prociej, jeli przywieziemy nosze.
Ripley zawahaa si, patrzc na Hicksa, i skina gow.
- Masz racj. Oczywicie.
Wzia na rce Newt i przejciem midzy fotelami ruszya w stron wysunitej rampy. Za kilka minut sprowadz dla Hicksa nosze.
Bishop mówi dalej:
- Przepraszam, e tak ci przestraszyem. Wysza na platform i zobaczya, e statku nie ma, ale wierz mi, ldowisko mogo w kadej chwili run. Baem si, e jeli nie odlec, strac prom. Prociej i bezpieczniej byo czeka w pobliu. Nad ziemi wiatr nie jest taki silny. Cay czas obserwowaem na monitorach wyjcie, eby ci stamtd cign, jak tylko nadejdziesz.
- Szkoda, e wtedy o tym nie wiedziaam.
- Tak, szkoda. Musiaem kry i miaem nadziej, e sytuacja nie pogorszy si do tego stopnia, eby utrudni ratunek. Pod nieobecno ludzi kierowaem si wasnym osdem, zgodnym z oprogramowaniem, w jakie mnie wyposaono. Przepraszam, jeli nie wywizaem si najlepiej.
Byli w poowie rampy. Pooya mu rk na ramieniu i spojrzaa prosto w sztuczne oczy.
- Wywizae si na pitk. Bishop.
- Dzikuj, Ripley. Chcia...
Urwa w pó sowa, bo jego uwag przykuo co, co zauway ktem oka. Waciwie nie byo to nic nadzwyczajnego. Ot, na ramp tu koo jego buta spada niewinna kropelka cieczy. Najpewniej skondensowana para z pancerza statku.
Kropla zacza sycze i wera si w metal. Kwas.
Z piersi Bishopa wystrzelio co ostrego i byszczcego, ochlapujc Ripley mlecznobiaym pynem, jaki wypenia wewntrzne organy androida. Byo to do, do icie królewskich rozmiarów, które przebio go od tyu na wylot. Bishop rzuca si jak ryba na harpunie, bekoczc, rzc i obejmujc rkami sterczce z piersi ostrze. I nagle jaka sia podniosa go wolno do góry.
Królowa ukrya si w luku jednej z ap podwozia. Klapy osonowe, które zamykay luk i spajay go szczelnie z pancerzem kaduba, byy rozerwane i wygite. Ciki sprzt doskonale j maskowa do chwili, gdy postanowia wyle.
Chwyciwszy Bishopa dwiema wielkimi koczynami, rozdara go na pó i cisna o ziemi. Gdy speza wolno z góry, na jej lnicej skórze gray refleksy wiata bijcego z wirujcych lamp. Jej cielsko wci dymio w miejscach, gdzie Ripley nadpalia j miotaczem. Z drobnych, szybko gojcych si ran kapa stony kwas. Rozoya sze gigantycznych koczyn, rozmieszczonych podug obcej czowiekowi geometrii.
Ripley wyrwaa si z paraliujcego otpienia i nie odrywajc wzroku od zacego monstrum, postawia Newt na rampie.
- Uciekaj!
Dziewczynka daa nura midzy sterty najbliszych skrzy i urzdze. Królowa zesza w kocu na pokad. Natychmiast wyczua ruch i obrócia eb w tamt stron. Ripley zacza wrzeszcze, wymachiwa rkami, stroi miny, podskakiwa - robia wszystko, co jej przyszo do gowy, eby tylko odwróci uwag bestii od uciekajcego dziecka.
Pozorujce manewry przyniosy wreszcie skutek. Monstrum obrócio si i byskawicznie - z szybkoci zaskakujco wielk jak na takiego giganta - ruszyo za Ripley. Bo Ripley ju biega, ju pdzia do olbrzymich wrót, które wbudowano w przeciwleg cian adowni. Masywne apy dudniy tu za ni.
Mina wrota i grzmotna pici w przycisk na framudze. Zawarcza ukryty silnik i wrota posusznie opady, reagujc znacznie szybciej ni drzwi w nie istniejcej ju stacji acheroskiego procesora. Królowa nie zdya, zabrako jej uamka sekundy. Przez adowni przetoczyo si echo potnego zderzenia.
Ripley nie miaa czasu sta i patrze, czy wrota wytrzymaj. Wbiega midzy rzdy wielkich ciemnych maszyn. Czego szukaa.
Królowa odwrócia pysk od nieustpliwej bariery. Jej uwag znów przyku ruch. Pod pokadem adowni, niczym skomplikowany system rzeczny, leaa sie kanaów serwisowych osonitych cikimi, grubymi kratami. Kanay byy gbokie na tyle, e Newt moga do nich wej. Wskoczya do wazu i zacza pezn w stron przeciwlegej ciany jak królik umykajcy korytarzami norki.
Królowa natychmiast j wytropia. Jednym uderzeniem potnych szponów rozdara fragment kraty tu za nókami dziecka. Newt przyspieszya, szarpna si rozpaczliwie do przodu. Tu za ni pk z trzaskiem nastpny fragment okratowania. Wiedziaa, e teraz przyjdzie kolej na prty osaniajce jej gow.
Królowa uniosa rami do rozstrzygajcego ciosu i... zamara. Wrota prowadzce do magazynu zgrzytny i rozwary si na ocie. W progu staa cika, masywna sylwetka. Jej nogi i rce byy wyposaone w gitkie stawy.
Opancerzona dwiema tonami utwardzonej stali Ripley wkroczya do przestronnej komory. Jej donie tkwiy w rkawicowatych uchwytach, stopy w podobnych, przymocowanych do podogi kabiny sterowniczej. Niczym w zbroi wykutej przez najnowsz myl techniczn, ruszya na znieruchomia besti. Cikie nogi adowarki zadudniy na pokadzie. Bez cienia strachu na staej twarzy, Ripley bya wcieleniem matczynej furii.
- Zostaw j, ty kurwo!
Królowa wydaa z siebie nieludzki skrzek i zaatakowaa. Ripley wyrzucia do przodu rk w ruchu, który nie jest ruchem typowym przy obsudze adowarek lub urzdze jej pokrewnych. Ale maszyna zareagowaa wspaniale. Jedno z ramion grzmotno królow w eb, a sia ciosu odrzucia j na cian. Bestia natychmiast wstaa i ruszya do ponownego ataku, lecz Ripley przyoya jej na odlew tak mocno, e królowa runa na stert cikiego sprztu.
- No chod! - krzykna Ripley. Jej twarz wykrzywia obkany umiech. - No chod, ty zdziro!
Smagajc wciekle ogonem, ohydztwo zaatakowao po raz trzeci: cztery ramiona przeciwko dwóm ramionom adowarki. Wielkie do dgao w osony boczne, usiowao spenetrowa kabin od dou, ale za kadym razem zelizgiwao si bezradnie po gadkim metalu. Ripley robia uniki, cofaa si, uderzaa, blokowaa cios za ciosem, by znów ruszy do przodu, by cay czas utrzymywa besti na dystans. Walka przenosia si z miejsca na miejsce. Dwa kolosy, mechaniczny i spodzony przez natur, tratoway sterty skrzy, przenone instrumenty, maszyny, wszystko, co stao na ich drodze. adownia rozbrzmiewaa koszmarnymi odgosami miertelnych zmaga.
Ripley otoczya dwa ramiona królowej, kurczowo zacisna palce w sensorycznych rkawicach i zmiadya koczyny, jak prasa hydrauliczna miady wizk chrustu. Królowa skrcia si spazmatycznie i wyrzucia z furi dwa pozostae ramiona. Szponiaste apy omal nie przebiy okratowanej kabiny i nie rozerway tkwicej w niej kruchej ludzkiej istoty. Ripley uniosa rami i dwigna besti do góry. Przecione silniki zaprotestoway z mechanicznym jkiem: Królowa wbia nogi w oson kabiny. Kraty wygiy si niebezpiecznie. Tu przed sob Ripley ujrzaa monstrualny, najeony zbami pysk. Kurczowo zacisna palce. Królowa rozwara zewntrzne szczki.
W stron Ripley wystrzeli wewntrzny garnitur zbisk. Zrobia byskawiczny unik i w fontannie galaretowatej liny zby rozoray oparcie fotela. Na ramionach adowarki pieni si z sykiem ótawy kwas. cieka do kabiny, coraz bardziej zagraajc kratom. Królowa rozszarpaa przewody z pynem hydraulicznym. Szkaratna ciecz trysna na wszystkie strony. Krew maszyny mieszaa si z krwi obcego.
Straciwszy cinienie w dolnej czci korpusu, adowarka runa na pokad. Królowa natychmiast na ni wpeza i unikajc miadcych ramion próbowaa wcisn apy do osonitej kabiny. Ripley trzasna przecznikiem na konsolecie, uruchomia palnik i w pysk szkaradztwa uderzy silny niebieskawy pomie. Monstrum rykno skrzekliwie, szarpno si do tyu i pocigno za sob adowark. Ripley zawisa do góry nogami. Uprz mocujca j do fotela wytrzymaa.
Runli w gb prostoktnego szybu adowniczego: maszyna, biomechanoid i czowiek. adowarka wyldowaa na piersi potwora, miadc mu czciowo tors i przygniatajc go swoim ciarem. Z rozlegych ran popyn równomierny strumie kwasu.
Ripley próbowaa uruchomi maszyn. Walczya z przecznikami i rozszerzonymi z przeraenia oczyma zerkaa na gród szybu. Zalewa j kwas. W miar jak wera si w supertwardy stop, gród dymia coraz silniej. A za ni bya ju tylko prónia.
Kiedy w metalu pojawiy si pierwsze malekie dziury, Ripley gorczkowo rozpia uprz. Nienasycona prónia zacza wysysa powietrze ze szczelnego dotd kaduba Sulaco. Gdy opuszczaa kabin, uderzy w ni przybierajcy na sile wiatr. Przeskoczya kau kwasu, chwycia za dolne szczeble drabiny wbudowanej w cian luzy i grzmotna w przycisk uruchamiajcy gród wewntrzn. Skrzyda olbrzymich wrót nad jej gow ruszyy ku sobie niczym grube, stalowe szczki. Ripley zacza pi si szaleczo w gór.
Kwas wyera w metalu coraz wiksze i wiksze dziury. Strumie uciekajcego powietrza bijcy jej w twarz by z kad sekund obfitszy i utrudnia wspinaczk.
Newt wychyna ju z labiryntu kanaów serwisowych i chowaa si w gstwinie pojemników z gazem. Kiedy adowarka, obca, i Ripley runy na dno szybu, podesza bliej, eby lepiej widzie.
Ostry strumie powietrza podci jej nogi i cign w dó. Krzyczc i wymachujc rozpaczliwie rczkami, zacza zsuwa si po gadkim metalu. Zauway j Bishop, a raczej górna poowa jego korpusu. Jedn rk chwyci si wspornika, a drug z idealnym, nieosigalnym dla czowieka wyczuciem, w ostatnim uamku sekundy zapa za pasek przemykajcej obok Newt. Trzyma mocno. Dziewczynka zawisa w powietrzu, trzepoczc jak flaga na huraganowym wietrze.
Ripley wysuna gow ze luzy. W chwili gdy chciaa odbi si od szczebla praw nog, co musno kostk jej lewej stopy. Musno i zacisno uchwyt. Pierwsze próbne szarpnicie omal nie wyrwao jej ramion ze stawów. Rozpaczliwym wyrzutem rk zapaa za ostatni szczebel drabiny, który tkwi ledwie kilkanacie cali od pokadu. Skrzyda wrót luzy suny z warkotem ku sobie. Ripley wiedziaa, e jeli si natychmiast nie uwolni albo nie zeskoczy na dno szybu, za kilka sekund bdzie wygldaa jak Bishop.
Nadwtlona kwasem luza zewntrzna jkna, zaskrzypiaa. Pk fragment umocnienia. adowarka i przygnieciona ni królowa osuny si o kilka cali w dó. Ripley czua, e ramiona ju nie wytrzymuj, e zaraz spadnie. Ale to but spad pierwszy. Zsun si jej z nogi i spad. Bya wolna.
Zebrawszy resztk si wypeza na pokad. W tej samej chwili wrota grodzi zatrzasny si z metalicznym oskotem. Uwiziona pod nimi królowa wydaa z siebie wcieky ryk i wytya niepojte wprost siy. Przygniatajca j adowarka drgna i zacza zsuwa si z jej cielska.
Jeszcze moment, jeszcze sekunda i królowa byaby wolna, ale nadwerona kwasem gród wreszcie ustpia. Wielkie paty metalu, strugi kwasu, uwizione monstrum i adowarka runy w otcha kosmosu. Ripley wstaa i podesza do najbliszego iluminatora. Bestia wierzgaa apami z tak si, e pokonaa sztuczne pole grawitacyjne Sulaco. Wci skrzeczc i wyjc, wci obejmujc ramionami maszyn, spadaa wolno w stron wrogiego wiata, z którego nie tak dawno ucieka.
Ripley nie odrywaa wzroku od okna. Jej Nemezis zmalaa do niewyranego punkciku, potem staa si ledwie mglist kropeczk, wreszcie pochony j skbione chmury Acherona. System wentylacyjny Sulaco pracowicie regenerowa utracon atmosfer. Powietrze w adowni zawirowao i wiatr stopniowo ucich.
Bishop wci trzyma Newt. Za jego rozerwanym na pó ciaem wloky si zwoje sztucznych organów wewntrznych i sypice iskrami kable. Powieki mu drgay, gowa wykonywaa nieskoordynowane ruchy i uderzaa o kadub. Czujniki i regulatory zasklepiy ju rozleg ran i zatamoway upyw androidalnej krwi. Na brzegach rozdarcia krzepa biaawa skorupa ochronna.
Patrzc na idc ku niemu Ripley zdoa wykrzywi usta w smtnym póumiechu.
- Cakiem niele jak na czowieka. - Zapanowa nad ruchem powiek i wyranie do niej mrugn.
Ripley podesza chwiejnie do Newt. Dziewczynka sprawiaa wraenie oszoomionej.
- Mamusiu? Mamusiu?
- Jestem tutaj, kochanie, jestem przy tobie. - Wzia dziewczynk w ramiona, przytulia ze wszystkich si i ruszya w stron przedziau zaogowego.
Wokó nich mruczay uspokajajco systemy i urzdzenia pokadowe. Ripley wesza do oddziau medycznego i wrócia do adowni, cignc za sob nosze na kókach. Bishop zapewni j, e moe poczeka. Rozoya nosze, ostronie uoya na nich nieprzytomnego Hicksa i zawioza go do oddziau szpitalnego. Twarz mia bog i spokojn. Szczciarz, wszystko przespa, rozkoszujc si zbawiennym efektem zastrzyku, jaki zrobi mu Bishop.
Bishop mia zamknite oczy i rce nieruchomo skrzyowane na piersi. Nie umiaa powiedzie, czy skona, czy tylko pi. Kiedy Sulaco wróci na Ziemi, ustal to specjalici. Ona na cybernetyce si nie znaa.
We nie twarz Hicksa stracia swój wyraz macho. Kapral nie wyglda ju jak twardy, zaprawiony w bojach onierz piechoty kolonialnej. Wyglda jak zwyczajny mczyzna. Chocia by moe teraz przystojniejszy i na pewno o wiele bardziej zmczony. Zwyczajny mczyzna? O nie. Gdyby nie Hicks, Ripley ju by nie ya. Ripley i Newt. Zginyby, umary, obie. Tylko Sulaco by przetrwa. Pusty i cichy, oczekiwaby powrotu ludzi, którzy by nigdy nie nadlecieli.
Zastanawiaa si, czy go nie obudzi, ale zdecydowaa, e tak bdzie mu lepiej. Niedugo, kiedy stwierdzi, e najwaniejsze organy jego ciaa funkcjonuj bez zarzutu, e spalone kwasem tkanki zaczynaj si regenerowa, umieci go w jednej z pustych kapsu.
Rozejrzaa si po komorze hibernacyjnej. Musiaa przygotowa trzy pojemniki. Bishopowi kapsua nie bdzie potrzebna. Jeli w ogóle y, czuby si w niej jak w wizieniu.
Newt podniosa gówk. Szy korytarzem i dziewczynka trzymaa Ripley za dwa palce.
- Czy teraz bdziemy spa?
- Tak, Newt.
- I moemy... ni?
Ripley spojrzaa z umiechem na jej jasn twarzyczk.
- Tak, kochanie. Chyba moemy.
KONIEC