Rozdział drugi


Rozdział drugi

Wiem, że wciąż nawijam, jacy to Anglicy są dziwni, jednak pewna niewielka część mnie nie jest o tym tak do końca przekonana, ponieważ stałam się niejako żoną dwóch z nich. Postanawiam, że muszę bardziej starać i zachowywać mniej potępiająco, a tutaj, pośród tej o to porannej uczty, ukrywa się moja szansa: kartka od Isabelli Howard, jednej z dawnych znajomych, których nie widziałam od miesięcy, z zaproszeniem na kolację w piątek. Czyli jutro. Jest to nieszczególnie uprzejmy, króciutki liścik, ale nie mam zamiaru się tym przejmować. Jestem pewna, że Frank albo Mary będą mogli popilnować w tym czasie Honey.

Towarzystwo innych ludzi! Nowych ludzi! W podskokach pędzę na górę, by się ubrać - obcisły top, zielony, rozpinany sweter z brązowym, futrzanym kołnierzem, fioletowa spódnica z tweedu i moje ulubione buty, groszkowozielone pantofle bez pięty. Jest już październik, lecz chyba nigdy nie przyzwyczaję się do rajstop. Związuję gumką włosy, nakładam na usta odrobinę wazeliny et voila: może nie jest ze mnie jakaś olśniewająca piękność, ale jestem gotowa, by stawić czoło nadchodzącemu dniowi.

Frank najwyraźniej poszedł już do swojej pracowni, gdyż nigdzie go nie widać. Porywam Honey z kolan Mary, ponieważ dzisiaj udajemy się na zajęcia do pewnej świetlic, Felicity, jedna z naszych sąsiadek, niedawno zauważyła, że mam dziecko w wieku zbliżonym do jej własnej latorośli, i zaprosiła mnie do Szczęśliwych Króliczków, prowadzonej przez rodziców grupy przedszkolnej, która mieści się kilka ulic stąd. Spotkania odbywają się we wtorki i czwartki i na zmianę dwie mamy zajmują się wszystkimi dziećmi: czytają im bajki, zmieniają pieluszki i tak dalej. Pozostałe matki też są obecne i mają na wszystko baczenie, nie powinno to więc być zbyt trudne. Dzisiaj idziemy tam po raz pierwszy, a ja mam za zadanie obserwować Felicity jako Pomocnicę Numer 2 i uczyć się, o co w tym wszystkim chodzi.

Tak naprawdę to już nie mogę się doczekać. Prawie nikogo tutaj nie znam, zwłaszcza ludzi z małymi dziećmi, i czasami czuję się osamotniona niczym jakaś trędowata, kiedy jeżdżę z Honey po Primrose Hill albo Hampstead Heath, marząc o tym, by mieć kogoś, z kim mogłabym pogawędzić, a potem wspólnie udać się na kawę. Po dzisiejszym dniu z bożą pomocą może będę kogoś takiego miała. Wydaję z siebie absurdalny, cichy, lecz pełen podekscytowania pisk, który Honey naśladuje przez całą drogę do drzwi.

- Jesteśmy myszkami - oświadczam jej radośnie. - Jesteśmy piszczącymi myszkami.

- Mama - odpowiada Honey, która nie mówi jeszcze zbyt wiele.

To będzie dobry dzień. Czuję to, gdy wyjeżdżam z wózkiem na wilgotny chodnik.

Kościół stanowiący siedzibę Szczęśliwych Króliczków okazuje się wprost niesamowicie brudny. Podłoga jest zakurzona i cała poplamiona , wszystkie sprzęty pokrywają smugi kurzu, odciski palców i lepkie plamy. Dlaczego rodzice Szczęśliwych Króliczków nie wezmą w ręce ściereczek Domestos? I czemu niektóre typy wywodzące się z klasy średniej ludzi tak dziwnie lubują się w brudzie? Pewnie dlatego, że uważają się coś takiego za artystyczne i antyburżuazyjne, no ale mój Boże. Potargana piękność z nieskazitelną cerą i śladami brudu pod paznokciami to jedno, ale tutaj to coś zupełnie innego. Poza tym obecność brudu stanowi pewien dowód na to, że jesteś w towarzystwie, w którym każda kobieta chodziła do prywatnej szkoły, jej imię kończy się na „a” i uważa siebie nie za trybik w machinie burżuazji, lecz za kogoś radośniejszego, mniej przewidywalnego, bardziej wolnego: członkinię artystycznej bohemy. A Primrose Hill, gdzie mieszkamy, stanowi centrum takiej bohemy. Czasami naprawdę tęsknię za porządnie wyszorowanymi powierzchniami i zdezynfekowanymi podłogami w miejscu należącym mniej przepraszająco do klasy średniej, jak na przykład Balham.

Boże, co za brud. Dlaczego na przykład wszystkim dzieciom cieknie z nosów, których z kolei nikt nie wyciera? No i mocno czuć brudnymi pieluszkami. Jednak najlepiej udawać, że nie ma w tym nic szczególnego (mimo, że oczywiście jest: jeśli twoje dziecko ma brudną pieluchę, to ją, na miłość, zmień - nie ma nic artystycznego w gównie).

Uśmiecham się z nadzieją do zróżnicowanej grupy matek - jest ich pół tuzina albo coś koło tego - siedzących na dziecięcych krzesełkach i z dumą obserwujących cieknące nosy swoich pociech i momentalnie tracę cały wcześniejszy zapał. Wszystkie wyglądają na nudne, a jedna z nich znajduje się tuż po mojej lewej stronie. Jest to słoniowata kobieta ubrana w - czy to możliwe w 2001 roku? - mocno ściśnięty paskiem jasnoniebieski kombinezon. Jej paznokcie u stóp są powyginane i brudne. Na wierzch wyciągnęła jedną potężną, pokrytą żyłami pierś, którą łapczywie ssie złowrogo wyglądające dziecko z małymi, ptasimi oczkami. Ten chłopiec musi mieć co najmniej cztery lata. Chryste. Sutki mnie bolą od samego patrzenia. Odwracam się, ale najwyraźniej niewystarczająco szybko. Ta kobieta, to stworzenie - przypomina mi krowę: być może Frank mógłby ją namalować - rzuca mi ponure spojrzenie, dostrzegłszy z pewnością przerażenie na mojej twarzy. Ma takie same oczy jak jej syn: sugerują, że ich właścicielowi najbardziej podobałoby się dziobanie zwłok.

- Słuchajcie wszyscy! - woła Felicity, klaszcząc przy tym w dłonie. - Słuchajcie!

Wszyscy podnoszą głowy.

- To jest Stella - oświadcza Felicity, wskazując na mnie.

Zostaję poddana powolnym, oceniającym oględzinom i czuję się tak, jakby to był mój pierwszy dzień w szkole. Może wkładanie klapek wcale nie było takim dobrym pomysłem: bardziej na miejscu wydają się skórzane sandały i nie pomalowane paznokcie.

- A to maleństwo - wskazuje Felicity - to Honey. Ile lat ma Honey, Stello?

- Honey ma osiemnaście miesięcy, Felicity - odpowiadam uprzejmie. Chce mi się śmiać, ale nie odważę się tego zrobić.

- Ach - mówi Felicity, słodko, ale bezsensownie. - Osiemnaście miesięcy. - Podnosi głos. - Słuchajcie wszyscy, Honey ma osiemnaście miesięcy. - Nie wywołuje to większej reakcji u pań, które nadal wpatrują się w nas bez zainteresowania.

- No dobrze - dziwnie radośnie stwierdza Felicity. (Czy ona jest na prozacu? Jednak nie znam jej jeszcze wystarczająco dobrze, by o to spytać). Rozgląda się wokół jakoś dziko. - A teraz wszystkich przedstawię. To Marjorie, ona jest główną prowadzącą grupy, i mały Euan - mówi, wskazując na kobietę z wymionami. - Będę przedstawiać ci grupę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, Stello. Tak więc na godzinie pierwszej Emma i Rainbow, dalej Amelia i Perdita, Venetia i China, Kate i Ichabod, Susannah i Mango, Julia z trojaczkami - pewnie zapłodnienie in vitro, myślę sobie - Hectorem, Castorem i małą Polly, to znaczy z Polluxem, to jest chłopiec, ale nie uznajemy tutaj stereotypów dotyczących płci, prawda? Nie, nie uznajemy. Och, no i Louisa i Alexander - dodaje, prawie po namyśle: wyraźnie nie noszą oni chlubnych imion.

Posyłam Lousie i Alexandrowi szeroki uśmiech, na który ona odpowiada w taki sam sposób. Czuję, że zaraz wpadnę w histerię. Ichabod? Mango? I nazwijcie mnie kujonem, ale Hector? Hector, którego okaleczone ciało wleczono za rydwanem, dopóki nie odpadła mu głowa? I Perdita, które to imię oznacza „zagubiona”? Co ci ludzie sobie myślą, kiedy nadają imiona swoim dzieciom? Wiem, że Honey też nie jest imieniem zbyt konwencjonalnym, ale nazwaliśmy ją tak tylko dlatego, że optymistycznie uznaliśmy, iż zmusi ona wszystkich, by zawsze byli dla niej mili. Jak można warknąć na Honey (kochanie)?

- No to w porząsiu - oznajmia Felicity tym swoim radosnym tonem z wyższych sfer. - Uporaliśmy się już z powitaniami. Czuj się jak u siebie w domu, Stella. Mamy tu czajnik, gdybyś miała ochotę na - i w tym miejscu przybiera zabawny ton a la sprzątaczka - mały kubek herbatki, a potem rozpoczynają się zajęcia. - Ponownie podnosi głos i klaszcze w dłonie. - Czas wolny, słuchajcie, czas wolny.

O, dobry Panie, cóż to za mało pociągająca, niewielka grupa. Sadzam Honey przy stosie klocków duplo i oddalam się w kierunku czajnika, ale natychmiast wracam na odgłos krzyku, a tuż po nim rozdzierającego serce płaczu mego dziecka. Mały, lecz dziwacznie korpulentny chłopiec pchnął ją na podłogę i stoi właśnie na jej dłoni, przygniatając swym twardym trampkiem.

- Oj! - wołam niczym żona rybaka. - Nie waż się tego robić. - Odciągam go, ma lepkie ramię, i biorę Honey na ręce.

- Ałka - mówi Honey. - Ja ałka. - Zaczyna płakać.

Gruby dzieciak wpatruje się we mnie, a jego górną wargę pokrywa skorupa zeschniętych smarków. Jego skóra jest koloru zszarzałej bielizny. Ma jakieś trzy lata.

- Nie rób tego więcej - nakazuję mu, pokazując jedynie cząstkę gniewu, który odczuwam. - Nie możesz sobie chodzić i robić innym krzywdę, no i popatrz, ona jest dużo mniejsza od ciebie. - Całuję Honey i ponownie stawiam ją na podłodze.

- Moje duplo - odzywa się chłopiec, kopiąc klocek i o mały włos nie trafiając butem znowu w Honey.

- Te klocki należą do wszystkich - mówię - a ty nawet się nimi nie bawiłeś.

Mały kuca przy Honey, tak że teraz są jednakowego wzrostu. Zanim jestem w stanie zrobić coś, by go powstrzymać, zbliża twarz do twarzy mojej córki, i mocno gryzie jej maleńki policzek.

- Au! - wrzeszczy Honey.

Nie mogę spędzić mojego pierwszego dnia w Szczęśliwych Króliczkach, bijąc dzieci, ale na miłość boską, odczuwam doprawdy silną pokusę.

- Powiedziałam, żebyś się zachowywał - syczę. Słyszę w moim głosie truciznę, co mi przypomina, że nie jestem jedną z tych miłych kobiet, które lubią wszystkie dzieci bez wyjątku. - A teraz idź stąd i baw się gdzie indziej. No, już cię tu nie ma. - Zjeżdżaj, klucho, mam ochotę dodać, ale rzecz jasna tego nie robię.

- Icky, kochanie - odzywa się głos za mną. - Och, Icky. Czy byłeś troszkę niemądry?

- Aaaa! - wyje Ichabod. To nie jest płacz, tylko raczej jakiś obłąkańczy ryk. - AAAA! - Gdy matka podchodzi do niego, chłopak kopie ja prosto w piszczel. Widzę, jak kobieta krzywi się z bólu.

- Niemądry? Niezupełnie. Przydeptał rączkę mojej córki, po czym ugryzł ją w policzek - oświadczam jej, przekrzykując płacz Honey. Matka Ichaboda, Kate, wygląda na udręczoną, ma źle ufarbowane włosy, obcięte jak u starej kobiety, nad uszami sterczą jej jakieś dziwaczne kępki. - To chyba nieco zbyt wiele jak na pięć minut.

- Och, Icky - mówi Kate. - Och, Ick. - Czy ona nie może powiedzieć czegoś innego, jak na przykład: „Przepraszam”? Dlaczego jej syn w ogóle nie oberwał za to, że jest takim małym gównem? Kobieta odwraca się do mnie, nie wyglądając przy tym na zbyt zadowoloną. - Mam nadzieję, że go nie zbeształaś? - pyta oskarżycielskim tonem.

- Cóż, w zasadzie tak właśnie zrobiłam. Spójrz. - Pokazuję jej rączkę Honey, która zaczyna puchnąć i na której wyraźnie widać odcisk podeszwy buta. Na policzku ma ślady po ugryzieniu.

- Nigdy nie besztamy Icky'ego - oświadcza Kate. - Nie uznajemy czegoś takiego. On wyraża swój gniew najlepiej, jak potrafi, a bycie dzieckiem oznacza, że czyni to w sposób fizyczny.

Natychmiast podnosi mi się ciśnienie.

- Ja wyrażam mój gniew w jedyny znany mi sposób - ripostuję, ogromnie się starając, by mój głos brzmiał miło. - A jako, że jestem dorosła, czynię to w sposób werbalny. Choć w zasadzie jestem pewna, że gdybyś nalegała, mogłabym wykombinować coś bardziej fizycznego.

- Icky jest po prostu zmęczony - odpowiada Kate. Wyraźnie widać wszystkie nabrzmiałe żyły na jej szyi. Patrzy na mnie z czystą nienawiścią. - Jesteś zmęczonym chłopcem, prawda? Tak jest - mówi tonem, którego kiedyś używaliśmy, zwracając się do naszego psa.

- W takim razie proponuję, byś go zabrała do domu - stwierdzam równie spokojnie - i położyła go spać.

- Felicity najwyraźniej nie wyjaśniła ci Podstawowych Zasad tej grupy. Besztanie dzieci jest bardzo przestarzałe. W dzisiejszych czasach - mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów: te słowa były z pewnością nawiązaniem do mojego wieku, mimo że ona może być ode mnie najwyżej kilka lat młodsza - nie uznajemy karania dzieci. One po prostu rosną i rozwijają się w sposób naturalny, jak… jak zioła. - Posyła mi kolejne niechętne spojrzenie, z furią pociąga nosem i ignorując widoczne na mojej twarzy osłupienie, odchodzi, głośno tupiąc, a za nią chwiejnie rusza Ichabod.

Zioła? Uświadamiam sobie, że ten ohydny smród pieluchy dochodzi właśnie od niego. Zmęczony, kurwa jego mać. Niepodważalną mantrą gównianego rodzicielstwa klasy średniej jest: On Jest Po Prostu Zmęczony. Co zawsze aż się prosi o pytanie, na które nigdy nie uzyskuje się satysfakcjonującej odpowiedzi: „Skoro jest tak cholernie zmęczony, to dlaczego nie leży teraz w łóżku?”

Chce mi się krzyczeć, trzęsą mi się ręce. Honey już się uspokoiła i ponownie stawiam ją na ziemi: naprawdę potrzebna jest mi teraz szklanka herbaty.

- Cześć, jestem Louisa. - Przy moim boku pojawia się ładna blondynka, której spojrzenie dostrzegłam już wcześniej. Klepie mnie po ramieniu i uśmiecha się, podając mi mleko. - Nie przejmuj się nią. Ma dość dziwaczne poglądy na wychowanie dzieci. Na przykład Ichabod nie jest nauczony korzystania z nocnika, gdyż Kate tego nie uznaje - dodaje, przewracając oczami.

- Jestem Stella. - Uśmiechamy się do siebie. -Wstrętny mały gówniarz.

Louisa chichocze, za co należy jej się ogromne uznanie.

- Prawda? - pyta retorycznie. - Koszmar. Na nieszczęście nie jest tutaj wyjątkiem. Zresztą bez wątpienia wkrótce sama się o tym przekonasz. Jesteś jedną z prowadzących dzisiaj zajęcia, prawda? W takim razie lepiej nie będę cię zatrzymywać. Chciałam po prostu powiedzieć ci „cześć” i, no wiesz, żebyś się nie przejmowała.

- Cóż, dzięki - mówię, czując się zdecydowanie lepiej. - Do zobaczenia później.

- Mam taką nadzieję - odpowiada nieśmiało Louisa. - Kiedy tutaj przychodzę, czasami odnoszę wrażenie, że jestem w domu wariatów. Ty - uśmiecha się - wyglądasz mi na osobę rozumną.

- To ty tak uważasz - próbuję niezdarnie żartować, a w głębi duszy jestem uradowana: przyjaciółka! A w każdym razie potencjalna przyjaciółka: przeciwwaga dla tej Udderelli (wymię) w kącie, która wreszcie schowała swoją gigantyczną pierś i z dumą obserwuje teraz małego Euana, który ma sprężysty chód przygarbionego nastolatka i wspina się właśnie po dziecięcej drabince. Na jej gamoniowatej twarzy widnieje zadowolenie, satysfakcja i - a fuj - wręcz błogość.

No dobra. Być może to moja wina. Może po prostu to ja jestem dziwaczna i mam niezwykłe, zagraniczne poglądy i prehistoryczną wiarę w to, że dzieci powinny choć w niewielkim stopniu wiedzieć, co stanowi normalne, przyzwoite zachowanie, a co nie. Jeżeli to moja wina - wygląda zaś na to, że tak - w takim razie przepraszam. Ale, Wszechmocny Jezu, to było surrealistycznie straszne. Zaraz po tym, jak ustawiam dzieci w kółeczku, by mogły wspólnie pośpiewać - byliśmy właśnie przy piosence Entliczek, pentliczek - Euan, syn Marjorie, zsunął swoje niebieskie sztruksy, przykucnął, stęknął i tuż przy Kąciku Książkowym zrobił kupę. Nikt się nie odezwał ani słowem. Kupa leżała tam sobie przez kilka minut, a wszystkie się w nią wpatrywałyśmy, aż wreszcie jego mama odezwała się ospale:

- To tylko mały wypadek.

Po czym wzięła kupę w rękę i udała się z nią do kosza. Nie do ubikacji, która jest tuż za rogiem, tylko do kuchennego kosza. Potem Euan położył się na podłodze z tymi swoimi długimi, chłopięcymi nogami w górze, podczas gdy jego matka nieudolnie wycierała mu pupę niewielką, nawilżaną chusteczką.

Następnie, kiedy lepiliśmy z czerwonej plasteliny długie spaghetti, Ichabod uderzył Mango pięścią prosto w twarz.

- Nic się nie stało. Icky ma problemy z kontrolowaniem gniewu - oświadczyła mama Mango w taki sposób, jakby próbowała się wprowadzić w stan hipnozy, mimo że widziałam, iż jest nieźle wkurwiona.

- Och, on jest po prostu zmęczony - odparła Kate, mama Ichaboda, co usłyszawszy, przykro mi to stwierdzić, głośno zachichotałam (obawiam się, że ja i Ichabod będziemy mieli problem) i tym samym zarobiłam kolejne pochmurne spojrzenie.

Polly, to znaczy nieszczęsny Pollux, zachwycił wszystkich tym, że wzniósł się ponad stereotypy płci i zdecydował się przebrać na czas zabawy za balerinę. Jego matka oświadczyła mu, że wygląda bardzo ładnie, a ja starałam się nie myśleć o doktorze Freudzie. Brat Polly'ego, Castor, nie odezwał się ani razu, mimo że ma dwa i pół roku, i przez dwie godziny obsesyjnie bawił się tą samą lokomotywą, krzycząc niczym jakieś zwierzę, gdy tylko ktoś się do niego zbliżał, wtedy więc starałam się nie myśleć o czytanych kiedyś artykułach o autyzmie.

Rainbow, Perdita i China, wszystkie mniej więcej w wieku czterech lat, wydawały się całkowicie pochłonięte pokazywaniem sobie wzajemnie majtek. Perdita uświadomiła dwie pozostałe, że mamusia nazywa jej pochwę „kicią”. „Miau, miau, kici, kici” - przez pół godziny wołały zgodnym chórem: jeden krok w lewo, jeden w prawo i jak na komendę wszystkie spódniczki w górę. „Miau, miau, kici, kici”.

A słodki mały Alexander, który ma dwa i pół roku, siedział spokojnie na podłodze obok oszołomionej tym wszystkim Honey i udawał, że czyta jej książeczkę o misiach.

Louisa i ja istotnie poszłyśmy na kawę i wiecie co? Ona jest także samotnym rodzicem. Jednak zawsze czuję, że nieco mijam się z prawdą, gdy umieszczam siebie w tej kategorii. Samotna matka - oto, kim jestem: samotną matką, mieszkającą w dużym domu, z opieką do dziecka, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba, co - naprawdę widzę - nie jest czymś jednoznacznym z byciem samotną matką żyjącą z zapomogi i mieszkającą na siedemnastym piętrze w jakimś blokowisku, ale jednak. Mąż Louisy wymienił ją na „młodszy model”, jak mi oświadczyła, co jest dość tragiczne, zważywszy na to, że Louisa ma trzydzieści cztery lata. Mieszka tuż nad ekologiczną piekarnią przy Regent's Park Road, a w wolnych chwilach zajmuje się wyrobem kapeluszy. Przy kawie i gorących bułeczkach z rodzynkami odbyłyśmy nieśmiałą, pełną radości pogawędkę, taką, jaka się wywiązuje między dwojgiem samotnych ludzi, którzy odkrywają, że lubią te same rzeczy. W każdym razie Louisa i Alexander przyjdą także i w przyszłym tygodniu, by się pobawić, a ona stwierdziła, że powinniśmy wspólnie chodzić na spacery do parku. Tak więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: Szczęśliwe Króliczki okazały się wcale nie takim najgorszym pomysłem.

- Do zobaczenia we wtorek! - zawołała do nas Felicity, gdy wychodziłyśmy. - Marjorie będzie uczyć dzieci jogi.

- Jogi? - zapytałam Louisę.

- Tym właśnie się zajmuje, jest instruktorką jogi.

- Może waży ponad sto kilo i mimo to jest bardzo giętka - odparła Louisa i przez całą drogę wspólnie chichotałyśmy. Tak, wszystko zdecydowanie zaczyna się układać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
16(2), Rozdzial drugi
Kod Biblii, 2) KB-Rozdział drugi-Atomowa zagłada
ROZDZIAŁ DRUGI 6XGDXFEI2I2EE7G4XG2NYCSNHHPEZQ5UKFMC73Q
Rozdział drugi
Rozdział drugi O ŻYCZLIWOŚCI
29 4, Rozdzia˙ drugi
2(10), ROZDZIA˙ DRUGI
2(7), Rozdzia˙ drugi
DOM NOCY 11 rozdział drugi
Prolog Rozdział drugi
Rozdział drugi
Rozdział drugi według Edwarda
Rozdział drugi według Edwarda
Hiszpańska Trucizna Rozdział drugi
R

więcej podobnych podstron