16. Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie
Małgorzata I. Niemczyńska, Joanna Targoń, Kraków 09-07-2006, ostatnia aktualizacja 10-07-2006 10:01
16. Festiwal Kultury Żydowskiej, który zakończył się w niedzielę na krakowskim Kazimierzu, okazał się nie tylko - jak zwykle - wielkim radosnym świętem, ale też głosem w sporze o nietolerancję Polski.
Integracja. To główny cel, który stawiają przed sobą organizatorzy festiwalu. Poprzez wspólną zabawę chcą - jak mówi Janusz Makuch, dyrektor FKŻ - "nauczyć ludzi miłości". W tym roku uznali, że mają więcej powodów niż zwykle. - Kryzys związany z antysemityzmem, nacjonalizmem i szowinizmem rozplenił się w całej Europie, także w Polsce. Szkoda, że rząd tego nie widzi - mówi Makuch. - Talmud mówi, że jeśli głupiec zamknie oczy, to mu się wydaje, że nikt go nie widzi - dodaje.
Muzyczne szaleństwo
Festiwal stawia przede wszystkim na prezentację żywej kultury żydowskiej. Dobrze znany jest ze znakomitej muzyki, której nie mogło zabraknąć i tym razem. W koncercie inauguracyjnym wystąpili najwybitniejsi kantorzy świata: Benzion Miller, Alberto Mizrahi i Yaakov Stark. Towarzyszył im chór Kolot Min Hashamayim (Głosy z Niebios) pod dyrekcją Rafaela Bittona i pianista kantor Daniel Gildar. Publiczność tego wieczoru szczelnie wypełniła synagogę Tempel - grupa osób, którym nie udało się zdobyć biletów, wystawała przed bramą. Oklaski słychać było do późnych godzin wieczornych na całej ul. Miodowej.
Tak było codziennie. I choć wypełniona do ostatniego miejsca synagoga Tempel, w której odbywała się większość festiwalowych koncertów, w upalne wieczory przypominała saunę, nie zniechęcało to miłośników muzyki. Festiwal przez kilkanaście lat wykształcił bowiem sporą grupę znawców, ba, koneserów muzyki żydowskiej. A i ci, którzy pierwszy raz uczestniczyli w festiwalu, zobaczyli i usłyszeli, że ta muzyka to nie tylko przygrywające w knajpach klezmerskie kapele czy "Skrzypek na dachu". Że mieści się w niej i ekstatyczny sefardyjski zespół Habrera Hativeet Shlomo Bara, i wielonarodowa grupa Dobranotch z Sankt Petersburga, i dziki jazz nowojorskiego zespołu Paula Shapiro. A jeżeli klezmerzy, to z najwyższej półki, jak The Klezmatics.
Tegoroczną nowością były koncerty muzyki klasycznej - wybitny klarnecista David Krakauer, który podczas finałowego koncertu porwał do tańca całą Szeroką, wystąpił w Tempel z kwartetem Dafo, grając kwartet Brahmsa i piękny, inspirowany żydowską mistyką utwór Argentyńczyka Osvaldo Golijowa "The Dreams and Prayers of Isaac the Blind".
Nieco gorzej zaprezentowały się inne dziedziny sztuki, a wśród nich bodaj najgorzej teatr. Izraelski spektakl "Gebirtig" i polsko-izraelski (reżyser z Izraela, absolwent krakowskiej PWST, aktorzy polscy) "Dybuka" trudno zaliczyć do wybitnych. Również od strony plastycznej festiwal okazał się dosyć skromny. Można było jednak odnaleźć w jego ofercie takie atrakcje jak niewielką wystawę wycinanek Marty Gołąb.
Dużym zainteresowaniem cieszyły się warsztaty. Wiele osób zdecydowało się poświęcić parę dni na naukę tak wydawałoby się nieprzydatnych na co dzień umiejętności, jak chasydzki śpiew, hebrajska kaligrafia, język jidysz, gra na bębnach czy sztuka żydowskiej wycinanki. Organizatorzy festiwalu nie zapomnieli też o dzieciach. Miały one okazję uczestniczyć m.in. w zajęciach muzycznych czy w akcji malowania na wielkim płótnie "Piramidy człowieczeństwa".
Nie tylko zabawa
- To wspaniałe, że społeczność, która ściąga do nas na festiwal, potrafi spędzać razem dni, razem się bawić - podkreśla Tadeusz Jakubowicz, prezes Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Krakowie.
Zabawa nie była jednak jedyną treścią tegorocznego FKŻ. Choć festiwal zwykle celowo unika tematyki Holocaustu, nie obyło się bez kilku poważnych akcentów. Takich jak wystawa "Kozienickie portrety" (pokazano na niej fotografie mieszkańców Kozienic, nie tylko Żydów, których większość zginęła podczas wojny) czy wykład "Pogrom kielecki - w 60. rocznicę" prof. Jana Tomasza Grossa.
Festiwal rozpoczyna się w szabat - uroczystą modlitwą szabatową. I kończy wraz z zakończeniem następnego szabatu, bo finałowy koncert na Szerokiej odbywa się w sobotę wieczorem. Jak przypomina Janusz Makuch, szabat to święty czas, kiedy "ukazuje się nowe niebo". Tę odświętność widać najlepiej podczas koncertów dla wszystkich - na Szerokiej i organizowanego od ubiegłego roku koncertu na dachu okrąglaka na placu Nowym, handlowo-knajpianym centrum Kazimierza.
Żydowska muzyka łączy wszystkich i wydaje się absolutnie naturalnym elementem kazimierskiego życia. Tłum zadowolonych, uśmiechniętych ludzi wędrujących po Kazimierzu, śpiewających razem z artystami, tworzących spontanicznie mniej lub bardziej (tu przydają się festiwalowe warsztaty tańca) profesjonalne taneczne koła i korowody, biegnących do stoisk z płytami, żeby kupić album zespołu, który właśnie przed chwilą ich zachwycił, fotografujących, dzwoniących do znajomych, że jest świetnie i żeby natychmiast przychodzili.
W takich wypadkach mówi się zwykle o niepowtarzalnej atmosferze; tutaj ta niepowtarzalność powtarza się co roku. Januszowi Makuchowi udało się coś niemożliwego - stworzenie utopii, gdzie znikają uprzedzenia i różnice. Przynajmniej na parę dni czy parę godzin.
Żydowska muzyka łączy wszystkich. Na zdjęciu publiczność finałowego koncertu na ulicy Szerokiej w Krakowie Fot.Tomasz Wiech / AG
Małgorzata I. Niemczyńska, Joanna Targoń, Kraków
|