27. ZEMSTA
Wreszcie dojechaliśmy do Forks. Wyjrzałam przez okno, na peronie stał Charlie. Uśmiechał się dumnie jakby czekał na prezydenta. Jake wziął naszą wspólną walizkę, a ja nosidełko z dzieckiem. Odnalazłam rękę Indianina i ścisnęłam ją mocniej jakby nie wierząc, że idzie obok mnie. Wydostaliśmy się z pociągu i ruszyliśmy ku dziadkowi, który zamarł na nasz widok. Minę miał zdziwioną jak i oburzoną. Zaczęłam szukać powodu, by usprawiedliwić jego zachowanie.
- Przestraszył się dziecka. - Odgadł Jake wskazując podbródkiem na brzdąca. - Może zasłoń jakoś go i poudawajmy, że jest prawdziwe?
- Nie, dziękuje. Nie chce by przez nas dostał zawału.
Wreszcie, gdy zbliżyliśmy się do Charliego podniosłam nosidełko na wysokość jego oczu i rzekłam:
- Projekt szkolny.
Dziadek nie odpowiedział nic tylko przytulił mnie do siebie. Wzruszyłam się tym wybuchem uczuć. Nie zmienił się ani trochę, jasne był starszy, lecz nadal to ten sam komendant Forks.
- Dziadku, udusisz mnie. - Mruknęłam klepiąc go po plecach. Wreszcie, gdy mnie puścił uścisnął przyjacielsko mojego chłopaka - czułam, że za nim również się stęsknił.
- Nessie jak ty się zmieniłaś, można rzec, że jesteś już dorosła.
Czułam, że spaliłam raka, więc jak to miałam w zwyczaju spuściłam głowę.
- A co powiesz o mnie? Zmieniłem się coś? - Spytał żartobliwie Jacob.
Charlie zaśmiał się tylko, po czym objął mnie przyjacielsko, razem ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po drodze mijaliśmy dużą szybę, gdzie dostrzegłam samą siebie. Postanowiłam przelotnie przyjrzeć się dziewczynie po drugiej stronie, Charlie miał rację - stałam się już dorosła także na zewnątrz. Z mojej twarzy znikły dziecię krągłości, była teraz bardziej poważna, pod oczami jak zawsze miałam fioletowe cienie oznaka mojego straszliwego głodu - stwierdziłam, że dodaję mi to urody. Włosy miałam rozpuszczone i jak zawsze kręciły się we wszystkie strony świata, jednak nie widziałam potrzeby prostowania ich. Uśmiechnęłam się szerzej do dziewczyny w odbiciu, to chyba ostatni przystanek moich przemian zewnętrznych. Zauważyłam, że nie tylko ja śledzę moje odbicie w lustrze, ale także chłopak, który szedł koło mnie.
- Bo diabła zobaczysz. - Zażartowałam puszczając do niego perskie oczko.
- Na razie widzę samego anioła. - Zamruczał mi słodko do ucha przez, co straciłam orientację i rozkojarzona o mały włos nie wyrzuciłam mechanicznego dziecka z nosidełka.
- Jakie cele ma przynieść ten projekt? - Charlie trochę podirytowany wszedł między mnie a Indianina. Takie tematy powinni zakazać rozwijać między dorosłymi, a dziećmi.
- Żebyśmy nie popełnili błędu, przez co finałem byłoby dziecko. - Wytłumaczyłam patrząc na własne stopy.
- Rozumiem. Co u Belli i u mojego ulubionego zięcia? - To był fakt, odkąd ja się urodziłam - on zaakceptował swojego… wampirzego zięcia. No cóż, miał jakiś inny wybór? Edward opiekował się Bellą, był jej aniołem stróżem.
- Jedynego zięcia. - Jake poprawił go, przez co oberwał sójkę w bok.
- Dobrze, przyjadą pod koniec tygodnia, właściwie to cała rodzina przyjedzie.
Dziadek wydał się być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, czyżby dlatego, że rodzina wampirów go odwiedzi? Jak to możliwe, że dwa osobne światy pogodziły się? Wreszcie dotarliśmy do samochodu z `kogutem' na dachu. Wsiadłam na tyły, Jacob poszedł moje ślady, położyłam mu głowę na ramieniu. Dziadek obrócił się do tyłu jakby chcąc sprawdzić, czy wszyscy są na swoim miejscu, a gdy zobaczył nas zmieszany przeniósł wzrok. Jechaliśmy do jego domku, a ja opowiadałam o wszystkim, część historii była niestety trochę zmyślona. Dziadek wiedział niewielką część o wampirach i wilkołakach. Czasami zastanawiałam się czy wiedział, czym jestem ja sama?
- Seth już kręcił się po La Push. - Charlie przerwał moje rozmyślania. Zauważyłam, że kieruję swoje lusterko wprost na moją osobę.
- Dzięki temu, że masz lusterko powinieneś widzieć, co dzieje się na tyłach. - Uśmiechnęłam się kwaśno. Czy jeszcze tutaj będę pod stałym nadzorem?
- Komendant jeździ jak chce.
- Nowy przepis? - Spytałam rozbawiona.
- Dobrze, już przestań. Lepiej powiesz jak idzie ci w szkole?
To pytanie stało się rutyną codzienną.
- Bardzo dobrze, a jak tam praca?
- W tym mieście aktualnie największym przestępstwem jest chodzenie w odwiązanych sznurowadłach od butów. - Wzruszył ramionami niby od niechcenia. Wymieniłam z Jacobem porozumiewawcze spojrzenia, w cale nie mogło być tak bezpiecznie - po okolicy nadal kręcił się ktoś obcy.
- Jakoś nikt nie chce kupić domu Cullens, chyba jest za drogi. - Dziadek zmienił temat.
- On nie jest na sprzedaż, a zresztą my teraz będziemy tam spali.
- Może lepiej prześpijcie się u mnie? - Zauważyłam, że zrobił podejrzaną minę i zerknął na Jake.
- Boisz się, że Jacob o północy zamieni się w wilkołaka? - Zażartowałam. Fakt, chociaż na tyle mogłam sobie pozwolić, przecież widział go dokładnie trzy razy podczas przemiany. Pierwszy, gdy ”udowodnił” mu, że on i Cullens są inni. Drugi raz miał być żartem, gdyż `przywiózł' mnie na swoich plecach do Charliego, który omal nie dostał zawału. Ostatni pamiętałam najlepiej, było to na moich trzecich urodzinach, Jacob wpadł po prostu do domku chcąc zobaczyć czy się zmieści jako zmiennokształtny.
-Jasne, że nie. - Mimo słów wzdrygnął się z obrzydzeniem i dodał - Po prostu tak zaproponowałem.
Postanowiłam nie mówić nic więcej, gdyż właśnie wjechaliśmy na podjazd małego domku Swan. Kompletnie nic się nie zmieniło, a co najpiękniejsze czułam jakbyśmy nigdy nie wyjeżdżali z tego miejsca. Okno Belli wydało mi się niżej niż zawsze, może zbyt mocno byłam przyzwyczajona do okazałych domów rodziny? Bez pośpiechu weszliśmy do środka, gdzie zdjęłam kurtkę i usiadłam na sofie.
- Zmęczona? - Jacob przygarnął mnie do siebie.
- Pół na pół. - Odpowiedziałam, po czym pocałowałam go delikatnie w same usta.
- To dziecko płacze? -Charlie usiadł na fotelu i za wszelką cenę starał się nie spoglądać w naszym kierunku.
- Tak. Jestem pod wrażeniem, że przez całą drogę nie wydało z siebie żadnego dźwięku.
Jak na komendę po całym pokoju rozniósł się dziecięcy płacz. Wyjęłam z torby `sztuczne' jedzenie i postanowiłam nakarmić berbecia.
- To jak to będzie skoro macie ferie? Czy przez cały wolny czas macie mieć te dzieciaki?
- Oczywiście, że nie. W piątek jadę go oddać koledze, który zaniesie go do szkoły.
Rozejrzałam się dookoła; ten domek był dla mnie wszystkim, tak samo jak kamienny. To była część normy.
Tak bardzo zagadaliśmy się z dziadkiem, że spóźnieni pojechaliśmy do domku Billy'ego. Cieszyłam się, że zobaczę rodzinę Black, z drugiej strony bałam się, że są nieszczęśliwi bez Jacoba. Przed wejściem do Indiańskiego domku stanąłem i zaczęłam powoli oddychać.
- Czym się tak denerwujesz? - Jake wziął ode mnie nosidełko i przytulił w talii.
- Szczerze mówiąc nie wiem. - Skłamałam i zrobiłam ostatni krok, dzięki któremu znalazłam się w środku.
Rachel stanęła naprzeciw z głową zawieszoną gdzieś z boku, przez jej twarz przenikały różne emocje. Zachwyt, zdziwienie, niedowierzanie. To mój chłopak po raz kolejny wiedział, o co chodzi, wytłumaczył, że dziecko jest MECHANICZNE, tak głośno, żeby w saloniku reszta gości go usłyszała.
- Co oni jeszcze wymyślą w tej szkole. - Rachel uściskała brata, a gdy wreszcie doszła do mnie uśmiechnęła się promiennie.
- Chyba będę ci kazała robić sobie, co tydzień zdjęcie i wysyłać do mnie na maila. Zaskakujesz mnie, myślałam, że nie możesz być jeszcze piękniejsza. - Dziewczyna uściskała mnie i dała całusa w policzek.
- Ciepła się robisz czy co? - Odezwał się Jake, przez co oberwał.
- Zapraszamy. - Rachel puściła nas przodem do saloniku, gdzie znajdowali się wszyscy - dosłownie. Przejechałam wzrokiem po zebranych i stanęłam na Emily Young, która siedziała po lewej stronie, a rękę trzymała na swoim brzuchu. Nie była w zaawansowanej ciąży, jednak pierwsze oznaki było widać doskonale.
- Już myślałem, że nie tylko Sam chce powiększyć naszą rodzinę. - Paul pierwszy wstając wskazał na naszego małego towarzysza.
- To mały Seth. - Oznajmiłam pokazując wszystkim go w całej okazałości.
- Sam trenuj przewijanie dzieci. - Jacob podał mu małego berbecia, a był przy tym tak delikatny jakby to było prawdziwe dziecko.
- Renesmee jak ty wyrosłaś, nie poznałbym cię na ulicy. - Embry uścisnął mnie w niedźwiedzi sposób. Więc zaczęło się - wędrowałam z ramion do ramion, a każdy uścisk był coraz mocniejszy. Odetchnęłam przy Emily:
- Wydaję mi się, że cierpię na mocne halucynacje. Znikła mała dziewczynka. Wyglądasz kwitnąco, kochana. - ucałowała mnie w oba policzki.
Nikomu nie kończyły się tematy, a najlepsze, że każdy mówił, co innego. Siedziałam cicho wsłuchana w różne rozmowy. Koło mnie siedział Jacob, który wykłócał się o coś z Paulem, po lewej miałam Setha próbującego zadowolić gości jakimś kawałem. Naprzeciw mnie siedziała dziewczyna, która patrzyła na mnie z nieukrywanym obrzydzeniem. Z oczu leciały jej błyskawice, usta miała zaciśnięte w wąską linię. Leah nigdy nie darzyła mnie pozytywnymi uczuciami, byłam jej obojętna. Nie mogłam znieś jej grymasu, więc tłumacząc, że muszę odetchnąć świeżym powietrzem wyszłam na zewnątrz. Stałam osiem kroków od domu wpatrzona w niebo. Cieszyłam się, że znowu mogłam pobyć ze znajomymi Jacoba, mimo, że nie wszyscy mnie lubili. Nie było śladu po śniegu, deszcz wszystko zmył. Wszędzie było głucho i ciemno, nie widziałam tak samo jak wampiry, jednak mój wzrok i słuch był lepszy niż ludzki.
Wtedy usłyszałam nieznany dźwięk, a do nosa wtargnął dziwny zapach. Zamknęłam oczy, by lepiej się skupić. Z pewnością to nie były wilkołaki, ani żaden człowiek. Co najgorsze owy nieznajomy stał za mną, nie przeraziło mnie to jak jest blisko mnie, tylko, że dzieli go kilka kroków od domu moich bliskich. Zaufałam instynktowi i zaczęłam uciekać w stronę lasu, słyszałam za sobą tylko cichy śmiech. To była nagła decyzja, lecz prawdopodobnie najlepsza. Gdy weszłam do lasu otoczyły mnie jeszcze głębsze ciemności, nie widziałam za wiele, a największą uwagę próbowałam skupić na tym by nie wpaść na drzewo. Czułam, że serce zaczęło bić jak oszalałe, oddech przyspieszył jak u maratończyka na ostatnich metrach dzielących go od mety. Palcami odpychałam się od pni, próbowałam bezskutecznie zmylić przeciwnika. Rozważałam dwie opcje. Uciekać tak długo, aż w końcu przeciwnikowi znudzi się to i zabije mnie, lub po prostu stanąć. Byłam gotowa na wszystko, tylko nie mogłam zawrócić. Spojrzałam do tyłu, czarna peleryna była metr ode mnie i można powiedzieć, że moje bieganie było dla niego zwykłym spacerem.
- Uciekaj, uciekaj, będzie lepsza zabawa. - Cichy szept nie był złowrogi, ktoś wydawał się bardzo rozbawiony. Wtedy opadły mnie jakiekolwiek siły, nogi załamały się i stanęłam przodem do rywala. Gdy zrobił krok w moją stronę, prawie niezauważalny, ja cofnęłam się do tyłu. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, aż w końcu poczułam, że za plecami mam drzewo.
- Sama jesteś zupełnie bezbronna. - Poznałam ten dziewczęcy głos, bo tylko ten jedyny na świecie mógł być tak dziecięcy, a zarazem przepełniony taką nienawiścią. Za peleryną kryła się porcelanowa twarzyczka dziewczynki. Moim przeciwnikiem była Jane. Nie dziwiło mnie to, przynajmniej wiedziałam, z jakiego powodu mam zginąć.
- Powiedz coś. - Zszokowała mnie tą prośbą. Zamknęłam oczy. Niech zrobi to jak najszybciej, nawet boleśnie. Co zrobi Jacob? Czy wilkołak stracił kiedyś wpojenie? Czy dość dużo słów mu powiedziałam by był pewny, że go kocham? Będzie o tym pamiętał? Przez myśli przemknęła mi jego twarz. Czułam jakby był naprzeciw mnie i uśmiechał się. Dodało mi to odwagi. Otworzyłam szeroko oczy, postać nie ruszyła się.
- Powiedz! - Krzyknęła piskliwie. Jedno było pewne - usłyszeli to w domu Blacków.
Cóż mogłam powiedzieć? Chciałam żeby mnie zabiła, wbijała mi noże w plecy, zacisnęła palce wokół szyi. Oparłam się o konar drzewa przygotowana na atak, przygotowana na przegraną. Moja duma nie chciała poddać się bez walki. Zresztą, co bym nie zrobiła, ona była lepsza. Nie zdjęła kaptura, nie wiem czy to dobrze, że nie widziałam jej oczu. Czerwonych oczu takie same jak u brata bliźniaka.
Nikt nigdy nie opisywał śmierci, żaden pół-wampir nigdy nie opisywał śmierci. Może zwyczajnie nie pamiętał? Może zwyczajnie nie zdążył? Poczułam na samym początku palce, które musnęły moją szyję, by nagle zaczął mnie dusić. Czułam, że od góry do dołu sparaliżowało moje ciało.