CYGANIE
1824 PRZEŁOŻYŁ JERZY FICOWSKI
Cyganie w besarabskiej ziemi
Zgiełkliwą włóczą się gromadą,
Dzisiaj nad rzeką spać się kładą
Pod namiotami podartemi.
Jak wolność ich noclegi błogie,
Spokojny sen pod niebiosami;
Między kołami płonie ogień
U wozów krytych dywanami;
Przy nim rodzina do wieczerzy
Zasiada; w szczerym polu chodzi
Stado ich koni; obok leży
Uczony niedźwiedź na swobodzie.
Życie tu wre nieokiełznane:
Krzątanie rodzin, co nad ranem
Gotowe są wyruszyć nagle,
I dzieci krzyk, i pieśń Cyganek,
I bicie młotem po kowadle.
Wędrowny tabor już zamilknął,
Zapada senne w krąg milczenie.
I w ciszy stepów słychać tylko
Szczekanie psów i koni rżenie.
Ogniska w mroku już nie płoną.
W krąg cisza; księżyc światło sączy
I z wysokości nieboskłonu
Rozwidnia blaskiem tabor śpiący.
W namiocie czuwa Cygan stary;
Ogniska spopielało żary
Ostatkiem ciepła starca darzą,
Co w stepy obrócony twarzą
Patrzy przez nocnych mgieł opary.
Swej córy wypatruje młodej,
Zemfiry, co odbiegła w pola.
Przywykła ona do swobody,
Powróci; ale noc dokoła,
I rychło miesiąc już pożegna
Obłoki, które niebem biegną —
A jej ;ni śladu; strawa biedna ,
Stygnie nietknięta przez starego.. •
Lecz oto ona; wśród pustkowi
Młodzieniec śpieszy za nią śmiało,
Obcy, nieznany Cyganowi.
„Mój ojcze — dziewczę powiedziało —
Prowadzę gościa; za kurhanem
Szedł przez pustkowie nocą ciemną,
Tu do taboru, przyszedł ze mną,
I chciałby być, jak my, Cyganem;
Ścigany prawem zbiegł daleko, ;
Lecz ja mu towarzyszką będę.
Zwie się młodzieniec ten — Aleko,
Chętnie by ze mną poszedł, wszędy"
Stary
Rad- jestem. Prześpij się tu z nam
I w cień naszego wejdź namiotu,
Lub zostań dłużej z Cyganami,
Jeśli twa wola; jestem gotów
Dzielić mój chleb i dach nad głową;
Bądź nasz i z nami. dziel się losem,
Co wolność, zna, tułactwo bose .—
A jutro rankiem w drogę nową,
Razem na wozie mym pojedziem;
I tylko weź się za rzemiosło:
Żelazo kuj — lub z pieśnią prostą
Wędruj od wsi do wsi z niedźwiedziem.
Aleko
Zostanę tu.
Zemfira
On moim będzie —
I któż ode mnie go odpędzi?
Lecz późno już... Na niebie młodzik
Zaszedł i mgły się snują wszędzie,
A mnie przemożny sen nachodzi...
----------
Świt. Stary krąży już po łące,
Namiot spoczywa jeszcze w ciszy.
„Wstawaj, Zemfiro: wschodzi słońce,
Już pora wstać, mój gościu, słyszysz?
Łoże rozkoszy rzućcie, mili!...
Z gwarem się ludzie wyroili;
Znikł obóz, każdy wóz jest gotów
W drogę wyruszyć w jednej chwili.
Ruszają wszyscy wraz — i otóż
W równiny puste podążyli;
Osły w dwukoszkach na swym grzbiecie
Dźwigają rozbawione dzieci;
Idą tam młodzi, starzy, dziewki,
Idą mężowie, bracia, żony:
Krzyk, zgiełk, cygańskie brzmią przyśpiewki,
A niedźwiedź idzie oswojony
I rycząc, brzęczy swym łańcuchem;
Łachmany barwne i pstrokate
I nagość starców, nagość dziatek,
Szczekanie psów i wycie głuche,
I kobzy ton, skrzypienie wozów,
Wszystko ma w sobie nędzy pozór,
Lecz życiem wre nieokiełznanie,
Rozkoszy gnuśnych niezwyczajne.
Obce im próżne bytowanie,
Jak pieśń niewolnych jednostajne.
------------
Młodzieniec w smutku i goryczy
Po pustym stepie się rozglądał;
Ani nie poznał trosk swych przyczyn,
Ani odgadnąć ich nie żądał.
Z Zemfirą los mu się odmienił,
Jest wolnym dziś mieszkańcem ziemi,
Słońce przyświeca mu radośnie
I w blaskach śle południa piękno;
Czegóż się młode serce zlękło
I jakaż to w nim troska rośnie?
Ptaszek Boży nie wie wcale,
Co trud i troska zła;
Nie buduje on wytrwale
Gniazdka, które długo trwa;
Nocą drzemie na gałązce,
Rankiem słucha Bożych słów:
Kiedy wstanie jasne słońce,
Piórka strzepnie, śpiewa znów.
Minie wiosna, wśród zieleni,
Za nią — lata skwarne dnie
I ponury czas jesieni
W słotach tonie i we mgle;
Ludziom bieda, ludziom troski —
Już ptaszkowi lecieć czas
Hen, do ciepłych ziem zamorskich,
By znów wiosną witać nas.
Podobnie jak ów ptak, młodzieniec
Przelotnym był wygnańcem burzy,
Nie znał, czym gniazda jest schronienie
I z niczym nie zżył się na dłużej.
Wszędzie go wiodła wolna droga
I wszędzie miał na nocleg leża,
Budząc się rankiem, woli Boga
Troskę o nowy dzień powierzał.
Nie mogła niepokojów siła
Z gnuśności serca go wybawić,
I nieraz czarodziejskiej sławy
Gwiazda daleka go nęciła;
Bywało, mknęły dni wesołe
I zbytek zabaw w życiu gościł,
A nieraz nad wzniesionym czołem
Huczały gromy w samotności.
Lecz on beztrosko spał śród gromów
I pod upalnym tchem niebiosów,
I nie uznawał władzy losów
Wiodących ślepo, po kryjomu.
Lecz, Boże! — ileż namiętności
W uległej duszy się roiło!
I z jakąż wybuchały silą,
Gdy ból w znękanym sercu gościł!
Lecz czy ich głos na długo zmilknął?
Obudzi się: zaczekaj tylko!
……
Zemfira
Mój miły, czy ci nie żal — wyznaj,
Żeś rzucił dawną dolę swoją?
Aleko
Cóż porzuciłem?
Zemfira
Wszakżeś pojął:
Miasta i ludzi twej ojczyzny.
Aleko
Czego żałować? Gdybyś wszystko
Wiedziała i odgadnąć mogła,
Jaka jest miast niewola podła!
Tam ludzie pośród murów, w ścisku,
Nie oddychają rannym chłodem,
Ni świeżych pól zapachem młodym;
Uczuć się wstydzą, myśli niszczą
Tłumy wolnością handlujące,
Które oddają cześć bożyszczom,
O łańcuch skomląc i pieniądze.
Co rzucam? Zdradne niepokoje,
Przesąd, co wyrok swój stanowi,
Krzywdy, dziejące się tłumowi,
I hańbę, co się w przepych stroi.
Zemfira
Lecz tam pałace wielkie stoją,
Tam tyle barwnych jest dywanów,
Zabawy, huczne uczty panów,
Dziewice się bogato stroją!
Aleko
Czym miasto jest wśród uciech swoich?
Nie ma wesela bez miłości;
Dziewice?... Ileż lepiej, prościej
Żyjesz, choć zbytek cię nie stroi —
Bez pereł i bez kosztowności.
Nie odmień mi się, ukochanie,
A ja... ja chcę się z tobą tylko
Dzielić miłością, każdą chwilką,
I dobrowolnym mym wygnaniem.
Stary
Kochasz nas, chociaż cię zrodziła
Dola bogatych i szczęśliwych.
Ale nie zawsze wolność miła
Temu, co do rozkoszy przywykł.
Jest jedno pośród nas podanie:
Skazał człowieka na zesłanie
Król w południowej swej krainie
(Wiedziałem, jak się zwał wygnaniec,
Alem zapomniał jego imię).
Przez długie lata się zestarzał,
Lecz młody duchem był pogodnym —
Miał on cudowny dar pieśniarza
I głos do szumu wód podobny;
I pokochali starca wszyscy,
Gdy nad Dunaju żył brzegami;
Nie żywił nigdy nienawiści,
Czarując lud opowieściami,
Nic nie rozumiał, nie miał siły,
I w nieśmiałości żył jak dzieci.
Ludzie zwierzynę mu znosili
I ryby dlań łowili w sieci;
Gdy lody skuły rzekę bystrą
I mroźny wicher stepem walił,
Skórą grzejącą i puszystą
Świętego starca okrywali;
Tu bieda, troska niewesoła —
Już się pogodzić z nią nie zdołał;
Wędrował tu z pobladłą twarzą,
Prawił, że boskie go zrządzenia
Za zbrodnię popełnioną karzą...
I czekał chwili wybawienia.
I ciągle tęsknił zrozpaczony,
Dunaju błąkał się brzegami
I gorącymi płakał łzami,
Gdy wspomniał swe rodzinne strony.
I prosił jeno, zanim skonał,
By na południe przeniesiono
Jego stęsknione, martwe kości —
Po śmierci nawet w obcych stronach
Nieukojone w swej obcości!
Aleko
Więc losy synów twoich takie,
Rzymie, kraino niełaskawa!...
Ty, coś miłości był śpiewakiem
I bogów, powiedz, cóż jest sława? Nadgrobny gwar i chwalby krzyki, Dźwięk w pokoleniach ocalony?
Czyli w namiocie zadymionym
Cyganów opowieści dzikich?
……….
Dwa lata przeszły. A Cyganie
W spokoju poprzez step wędrują. Gościnność i odpoczywanie
Wszędzie, jak dawniej, odnajdują. Wzgardziwszy życia kajdanami,
Aleko, nie związany niczym,
Bez trosk i żalu, z Cyganami
Pędzi swój żywot koczowniczy.
Jest sobą; z nim ci sami ludzie. Zapomniał już czas nieszczęśliwy,
Do cygańskiego życia przywykł,
Sypia wśród pól w cygańskiej budzie. Zwabił go urok bezczynności
I dźwięczny język ich ubogi.
Niedźwiedź, co rzucił swe barłogi,
Ów kudłacz, co w namiocie gości,
Po wioskach wśród stepowej drogi,
Obok dziedzińca mołdawskiego,
Zaryczy groźnie, ciężko pląsa,
Swój uprzykrzony łańcuch kąsa,
A tłum ostrożny patrzy w niego.
Starzec o kij się wsparł podróżny,
Ospale w bęben wciąż uderza,
Aleko z śpiewem wodzi zwierza,
Zemfira zbiera dań jałmużny,
Nadchodzi wieczór. Trójka cała
Nie zżęte proso w kotle warzy.
Usnął już starzec... cichnie hałas,
I noc spokojem wszystkich darzy.
………
Starzec wygrzewa stare kości
W wiosennym słońcu; nad kolebką
Pieśń córa śpiewa o miłości.
Blednie, słuchając jej Aleko.
Zemfira
Stary mężu, groźny mężu,
Ja o siebie się nie trwożę:
Pal i kraj mnie; nie znam lęku
Ni przed ogniem, ni przed nożem.
Jakże nienawidzę ciebie,
Wzgarda w moim sercu gości;
Ja innego pokochałam
I umieram z tej miłości.
Aleko
Zamilcz. Nie lubię niepokoju.
Wciąż dziką swoją pieśń zawodzisz.
Zemfira
Nie lubisz? Cóż mnie to obchodzi?
Dla siebie śpiewam piosnkę moją.
Możesz krajać mnie i palić
Będę milczeć, dość mam sił;
Byś się nigdy nie dowiedział,
Kto najmilszym moim był.
On rzeźwiejszy jest niż wiosna
I gorętszy niż upały,
Jakże kocha mnie mój miły!
Jakiż młody jest i śmiały!
Jakżeśmy wśród ciszy nocnej
Całowali się oboje!
I jakżeśmy wyśmiewali
Posiwiałe skronie twoje!
Aleko
Zamilcz, Zemfiro! Ty się nie waż...
Zemfira
Czyliś piosenkę dobrze pojął?
Aleko
Zemfiro!...
Zemfira
Słusznie, że się gniewasz,
O tobie śpiewam piosnkę moją.
Wychodzi i Śpiewa: Stary mężu Itd.
Stary
Tak, znam, pamiętam — ową piosnkę
Za naszych czasów ułożyli,
Od dawna już dla krotochwili
Dziewki śpiewają ją beztroskie.
Koczując pośród ziem Kabulu,
Bywało, w noc zimową słyszę,
Jak mi ją śpiewa Marijula
I dziecię w chuście swej kołysze.
Już obraz tamtych lat minionych
Majaczy w duszy coraz ciemniej,
Ale piosenki owej tony
Do dzisiaj pozostały we mnie.
………
Jest cicho; noc. Księżyca tarcza
W lazurze nieba lśni daleko.
Zemfira obudziła starca:
„Mój ojcze! Straszny jest Aleko;
Słuchaj: co chwila niespodzianie
To jęknie, to zaszlocha we śnie."
Stary
Cicho. Niech nikt go ruszyć nie śmie.
Kiedyś słyszałem ja podanie,
Że nieraz o północnej porze
Oddech zapiera złe ubożę
Śpiącemu; ale przed świtaniem
Odbiega. Posiedź ze mną ninie.
Zemfira
Ojcze! Wyszeptał moje imię!
Stary
On ciebie nawet w snach ogląda,
Tyś droższa mu nad wszystko w świecie.
Zemfira
Lecz miłość jego już mi przecie
Zbrzydła; wolności serce żąda.
Ja już... Lecz cicho! Słyszysz?
Teraz Inne wymówił imię śpiący...
Stary
Czyje?
Zemfira
Jęk mu się z ust wydziera
I wściekły zgrzyt! Przerażający!
Chyba go zbudzę...
Stary
Zmorę nocną
W spokoju zostaw; o świtaniu
Sama odejdzie...
Zemfira
Na posłaniu
Podniósł się, woła... już się ocknął — Idę do niego — a ty zaśnij.
Aleko
Gdzieś była znów?
Zemfira
Powracam właśnie
Od ojca; duch cię dręczył jakiś,
W twej duszy męki i majaki
Zrodził, zrobiło mi się strasznie,
A tyś zębami zgrzytał z trwogą
I mnie wołałeś.
Aleko
Śniło mi się,
Że oto między nami dzisiaj...
Widziałem jakąś marę srogą!
Zemfira
Nie wierz zwodniczym majaczeniom.
Aleko
Ach, ja nie wierzę już niczemu,
Ni snom, ni słodkim zapewnieniom,
Nie wierzę nawet sercu twemu.
Stary
I za czym to, szaleńcze młody,
Twe serce bezustannie wzdycha?
Tu wolny lud, pogoda cicha,
Kobiety słyną tu z urody.
Nie płacz; tęsknota gubi przecie.
Aleko
Ona nie kocha mnie już wcale.
Stary
Pociesz się, toć to jeszcze dziecię,
Wszak bezrozumne są twe żale —
Ty trudno i boleśnie kochasz,
A w sercach kobiet — miłość płocha.
Spójrz na niebiosa: pod sklepieniom
Wypłynął księżyc na swobodę;
Na całą ziemię mimochodem
Równo rozlewa swoje lśnienie;
Na obłok spojrzy, płynąc w górze,
Blaskiem rozjarzy go wspaniale,
Lecz ku innemu pomknie dalej —
By przy nim też nie wytrwać dłużej.
Któż wskaże miejsce księżycowi,
Wyrzecze słowa: stań, świetlany!
Kto sercu dziewczęcemu powie:
Kochaj jednego bez odmiany!
Pociesz się.
Aleko
Jakże mnie kochała!
Jak czule nachylona przy mnie
W ciszy samotnej i pustynnej
Spędzała ze mną noce całe!
Wesoła, niby dziecię małe,
Jak często lubym szczebiotaniem,
Słodyczą pocałunków pojąc,
Zadumę i tęsknotę moją
Umiała spłoszyć niespodzianie!...
I cóż? Niewierna jest mężowi!
I jużem obojętny dla niej!...
Stary
Posłuchaj: stary ci opowie
Dawno minione dzieje swoje.
Za dawnych lat, gdy Dunajowi
Moskal nie groził swym podbojem
(Widzisz, wspomniałem niepokoje
I stare smutki opowiadam) —
Wtedyśmy bali się sułtanów,
Wonczas Budżakiem basza władał
Z wysokich wieżyc Akermanu.
I młoda dusza była skora
W wesela nurzać się kipieli,
I ani jeden w mych kędziorach
Włos siwy jeszcze się nie bielił.
Między pięknymi dziewczętami
Znalazłem jedną... niby słońcu
Zachwyt i miłość niosłem w dani,
Aż ją nazwałem swoją w końcu...
Ach, młodość moja jakże skoro
Przemknęła gwiazdą spadającą!
Lecz ty, miłości mojej poro,
Zniknęłaś szybciej: Marijula
Rok mnie darzyła swym kochaniem.
Raz niedaleko wód Kahulu
Obcy nam tabor na spotkanie
Wyszedł; namioty swe Cyganie
Rozbili obok pod wzgórzami,
Dwie noce przepędzili z nami,
Aż wreszcie znikli nocy trzeciej.
Żona, rzuciwszy małe dziecię,
Odbiegła wtedy precz ode mnie.
Spałem spokojnie — błysnął ranek,
Budzę się — nie ma ukochanej!
Szukam i wołam — nadaremnie...
Mała Zemfira tęsknie kwili,
I ja płakałem — od tej chwili
Obrzydły lica mi dziewczęce,
I oczy moje nigdy więcej
Już nie szukały innych kobiet.
Samotnie się zamknąłem w sobie
I utonąłem w swej udręce.
Aleko
Jakżeś się mógł nie puścić w pogoń
Tam, kędy uszli przeniewierce,
Aby zdrajczyni twej i wrogom
Sztyletu ostrze wrazić w serce?
Stary
Nie! Młodość mknie jak ptak zuchwale.
I któż z nas miłość wstrzyma silą?
Każdy ma radość w swym udziale,
I nie powraca to, co było.
Aleko
O, jam nie taki. Ja ocalę
Chociażby siłą prawa swoje!
Albo choć zemstą się upoję.
O, gdybym ponad mórz odmętem
Odnalazł uśpionego wroga,
Przysięgam — nawet wtedy noga
Ciało zepchnęłaby przeklęte;
W otchłanie morskich fal huczące
Ja nawet bezbronnego strącę!
W lęk przebudzenia — z całej duszy
Śmiechem uderzyłbym beztrosko,
I długo jeszcze w moje uszy
Śmieszny i słodki biłby łoskot.
…..
Młody Cygan
Ostatni pocałunek daj mi...
Zemfira
Mąż jest zazdrosny: uciekajmy.
Cygan
Jeden... lecz słodki! Na rozstanie.
Zemfira
Póki nie nadszedł — idź: bądź zdrowy.
Cygan
Mów — kiedy się spotkamy znowu?
Zemfira
Dziś, kiedy księżyc lśnić przestanie.
Tam, za kurhanem u mogiły...
Cygan
Zwiedzie! Nie przyjdzie na spotkanie!
Zemfira
To on! Uciekaj!... Przyjdę, miły.
…..
Aleko śpi; a w snów natłoku
Niejasny jakiś majak rośnie;
I z krzykiem budząc się, zazdrośnie
Wyciąga rękę, sięga w mroku,
Ale dłoń jego zalękniona
Jeno do okryć chłodnych dotknie —
Bez śladu gdzieś zniknęła żona...
Usiadł i słucha drżąc samotnie:
Cicho wokoło — strach go drąży —
To w skwarze nurza go, to w chłodzie;
Wstaje, z namiotu sam wychodzi,
Wokoło wozów, straszny, krąży;
W krąg cisza; milczy senne błonie,
Ciemno i księżyc we mgle tonie;
Gwiazdy migocą światłem bladym,
Na rosach widać lekkie ślady,
Daleko biegną, za kurhany.
Aleko gniewem opętany
Zdąża, gdzie wiedzie ślad złowrogi.
Mogiły głaz na skraju drogi
W oddali przed nim się wynurzył...
Ku niemu słabnącymi nogi
Idzie z przeczuciem groźnej burzy —
Drżą usta, nogi wrosły w ziemię,
Ale się wlecze... wtem... czy śni się?
Dostrzega obok tuż dwa cienie
I słyszy szept, co brzmi najciszej
Ponad mogiłą, za kamieniem.
Pierwszy glos
Już czas...
Drugi glos
Zaczekaj...
Pierwszy glos
Czas już na nas.
Drugi głos
Zostań, pobądźmy tu do rana.
Pierwszy glos
Późno...
Drugi głos
Choć kochasz — czujesz trwogę.
Chwilkę!
Pierwszy głos
Ty zgubisz mnie, niebogę.
Drugi g łoś
Chwilkę!
Pierwszy głos
A jeśli tam beze mnie
Zbudzi się mąż?...
Aleko
Już się zbudziłem.
Dokąd? Nie śpieszcie się daremnie;
Tu przecież macie swą mogiłę.
Zemfira
Miły, uciekaj stąd...
Aleko
Zaczekaj!
Dokąd, gładyszu mój, uciekasz?
Leź tu!
Przebija go nożem.
Zemfira
Aleko!
Cygan
Umieram już...
Zemfira
Aleko! Ty go zabijasz!... on umiera!...
Patrz: jego krew na ciebie tryska!
Co ty?
Aleko
Miłością jego teraz
Możesz się już napawać z bliska!
Zemfira
Nie, dość, ja ciebie się nie zlęknę! —
Ta groza dobrze nam znajoma;
Przeklinam twą morderczą rękę...
Aleko
Więc giń i ty!
Przebija ją.
Zemfira
Kochając konam...
……….
Już wschód jutrzenką się zapłonił;
Aleko za pagórkiem w cieniu
Milczał, skrwawiony, z nożem w dłoni
I na mogilnym trwał kamieniu.
Przed nim leżało zmarłych dwoje;
Zabójca twarz miał przeraźliwą.
Wokół Cyganie z niepokojem
W gromadę zbili się trwożliwą,
Inni kopali grób naprędce.
Kobiety, załamując ręce,
Szły zmarłych oczy ucałować.
Samotny starzec obok siadłszy,
Na swą zabitą córkę patrzył,
W bezruchu smutnym trwał bez słowa.
Dźwignięto zwłoki, poniesiono,
I w zimne czarnoziemu łono
Poczęto młodą parę chować.
Aleko patrzył się z oddali
Na wszystko... A gdy przysypali
Zmarłych ostatnią garścią ziemi,
Wolno pochylił się i, niemy,
Z kamienia się na trawę zwalił.
Starzec, przyszedłszy doń, tak rzecze:
„Idź stąd, zbyt dumnyś jest, człowiecze.
Nie mamy praw, lecz dzikie serca,
Nikt nie ucierpi z naszej ręki,
Krew niepotrzebna nam, ni jęki —
Nie będzie z nami żyć morderca...
Tyś obcy naszym losom dzikim,
Wolności nie chcesz dzielić z nikim,
Twój głos nam sen odpędzi z powiek —
Dusza w nas dobra i łagodna,
Zły-z ciebie i zuchwały człowiek —
Żegnaj, w pokoju odejdź od nas."
Skończył — i oto wszyscy w drogę Gromadą gwarną odjechali
Z doliny, która nieci trwogę,
I rychło już w stepowej dali
Skryli się; tylko wóz jedyny,
Rogożą osłoniony lichą,
Stał na złowrogim miejscu cicho.
Tak czasem przed nastaniem zimy,
Gdy, wyruszając rankiem w drogę,
Wzlecą z klangorem nad rozłogiem
We mgle żurawie zapóźnione
I ciągną w południową stronę,
Jeden z nich, smutny, z sił opadnie,
Kiedy go zgubne ranią strzały,
I skrzydło zwiśnie mu bezwładnie.
Nastała noc; nie zajaśniały
Blaski ogniska w mgłach stepowych,
I nikt na wozie pociemniałym
W tę noc do snu nie skłonił głowy.
EPILOG
Tak czarodziejska pieśni siła
W pamięci mojej mgłą zasnutej
Przeszłości mary obudziła —
Zamierzchłą radość, dawny smutek.
W kraju, gdzie długo grzmiał bojowy
Huk bitew groźnych nad polami,
Kędy Rosjanin Stambułowi
Granice wskazał bagnetami,
Gdzie stary orzeł nasz dwugłowy
Pamięta jeszcze dawną chwałę,
Na starożytną patrząc ziemię —
Wśród wielkich stepów spotykałem
Wolności dobrotliwe plemię,
Cyganów senne koczowiska.
Szli gromadami leniwymi,
Częstom śród stepów błądził z nimi
I zasypiałem u ogniska;
Dzieliłem z nimi prostą strawę,
W wolnej włóczęgi czas lubiłem
Ich piosnkę dźwięczną, ich zabawę,
I nie raz Marijuli miłej
Najsłodsze imię powtórzyłem.
Lecz i wam szczęście nie jest dane,
Natury udręczone dzieci!...
I pod namioty obszarpane
Nieraz gnębiący sen przyleci.
I was w rozległych pól ustroni
Nie mogła ustrzec płachta licha.
Wszędzie namiętność groźna czyha
I nic przed losem nie osłoni.