Merimee Prosper 30 LAT ŻYCIA SZULERA


Ducange Victor

TRZYDZIEŚCI LAT.

czyli

Życie szulera

OSOBY

PAN GERMANY, starzec chorowity i bliski grobu.

OSKAR, syn iego, maiący lat .

WARNER, żyiący z nagannego przemysłu, przyiaciel Oskara, ma lat .

DERMON, kupiec okrętowy, Stryi Amelii, ma lat .

RODOLF lat .

Kommissarz policyi.

Officer komenderuiący óśmią żandarmami.

Walenty, służący Pana Germany, ma lat .

Służący pokoiówy w domu gry.

Bankier tegoż samego domu.

AMELIA bogata sierota, wychowana w domu Pana Germany, ma lat .

LUDWIKA, zarządzająca domem i Ochmistrzyni Amelii, ma lat .

Służba i pokoiowe w domu Germanego.

Kompanija graczów.

Orszak, prowadzący państwo młode do ślubu.

Scena w Paryżu w domu Germanego.

TRZYDZIEŚCI LAT

czyli

Życie szulera

PORA I.

(Teatr wystawia kilka pokoiów oświeconych ieden za drugim w linii: W pokoiu ostatnim widać stół, w koło którego tłum cisnących się graczy. — Przód sceny iest wolny — krzesła i sofy składaią całe umeblowanie — Jest północ.

Scena I.

(Towarzystwo liczne w pokoiach, ustawne poruszenia między graczami.)

WARNER, RODOLF, poźniey OSKAR.

BANKIER GRY.

Panowie! stawiaycie!... iuz zaczynam... nic więcey nie idzie. — Dwadzieścia. dziewięć! — Czerwona! — nie parzysta i wyżej!

(wszyscy gracze rozmaicie wzruszeni, tłoczą się do stołu, Warner wychodzi na scenę z biletem bankowym w ręku, i brzękaiąc złotem)

WARNER.

Dwadzieścia tysięcy franków, i pięćset dukatów w złocie... przed kilku godzinami nie miałem stu złotych na honor, niech żyie gra!.. Szkoda iednak... zawcześnie wziąłem pieniądze byłem w tak pięknym sztosie i należało zrobić parol.....

BANKIER

Stawiaycie panowie! ()

RODOLF

(przychodząc s ostatniego pokoiu).

O! jak mnie karze Niebo! lecz zasłużyłem na to.

WARNER,

(do siebie)

Aha! Pan Rodolf zgrał się

(głośno)

Coż ci to mon cher? nie zdaiesz się. bydź kontent z fortuny?

RODOLF

I owszem, fortuna tak się ze mną obeszła, iż, mnie zapewne poprawi na zawsze... Od ośmiu dni, iak mnie uwiodłeś, wciągnąłeś do tego domu, widziałem, byłem świadkiem, doświadczyłem wszystkich trafów gry, i przegrałem dwadzieścia tysięcy franków... Niestety! trzecią część maiątku zebranego powoli i przez chwalebną pracę cnotliwego Oyca!.. Lecz nie żal mi, gdyż tym kosztem poznałem ludzi, przed któremi uciekać i mieysca któremi brzydzić się należy.

() przez cały czas aż do noty długiey gra trwa ciągle i słychać zawsze Bankiera wywołującego różne trafy

WARNER

Zwykłe trele nieszczęśliwych graczy, ieden uśmiech fortuny, a zmieniają tony... Daley, nie smuć się, bądź filozofem... nauczę cię sposobu.. lecz cicho... spostrzegam kogoś, z kim iako przyiaciel, zapoznać cię pragnę.

RODOLF.

To Oskar Germany!

WARNER

(powierniczo)

Tak iest, schodzimy się tu co noc. O! to gracz nieustraszony, zaraz.

RODOLF.

Zmiłuy się, w tem mieyscu nie wydaway moiego nazwiska. —

OSKAR

(wchodzi skwapliwie ocieraiac pot z czoła)

Ha! przybyłem nakoniec: dzień dobry, Warner, która godzina?

WARNER

Północ.

OSKAR.

Tak późno! o nieszczęście... Liczyłem na noc dzisieyszą. Od kilku iuz dni los mnie ciągle prześladuje. Wiesz, żem przegrał te trzydzieści tysięcy, które mi dał Oyciec na kupno brylantów dla moiey narzeczoney, poymuiesz więc, ze iakim bądź kosztem musiałem mieć pieniądze. Lecę do naszego lichwiarza: zdrayca! wyiechał na wieś; ia za nim, i iak mnie widzisz, ztamtąd przybywam.

WARNER

Czemużeś mi nic nie mówił? iestem w sztosie wygrałem.

OSKAR.

Tego ia zgadnąć nie mogłem:.. użyłem więc kilku kleynotów, które w ręku tego nielitościwego Araba, przemieniły się iak Jowisz w tę. złotą rosę.

(pokazuie dukat )

WARNER.

Byłbyś ią znalazł u mnie; ale mnieysza o to: masz broń w ręku, daley, spotkay się po rycersku z fortuną. Tylko trochę zuchwalstwa, te pieniądze przyniosą ci szczęście !...

OSKAR.

Czy grać sposobem wczorayszym? który, między nami, kosztuie mnie trzysta czerwonych złotych.

WARNER.

Nie.

OSKAR.

Wszakżeś ty mi go wskazał?

WARNER.

Prawda, lecz się namyśliłem; czekay nieparzystej, gray wyżey i kolor, potem dwa razy porzystą: podwaiay zawsze stawkę... a za czternastym razem, bank musi pęknąć.

OSKAR.

Fortuno! półgodziny tylko mi sprzyiay, a bę

dę nayszczęśliwszym z ludzi, z kochanków, z małżonków.

WARNER.

Idź, gray, wygryway!

OSKAR.

Czekay! zobaczysz !...

(biegnie i rzuca się w towarzystwo graczy około stołu w drugim salonie:)

RODOLF.

Nieszczęśliwy! iaki nierząd... lecz Warner powraca.

WARNER(do siebie, pisząc karteczkę wydartą z pugilaresu:)

Potrzeba mu brylantów... właśnie u przezorney damy, która tu prowadzi uczciwy handelek, widziałem garnitur...

(składa karteczkę a postrzegając służącego)

Panie pokoiowy? słuchay... ten bilet natychmiast do Pani Sarabek, tu na górze.

SŁUŻĄCY

Wiem

(odchodzi)

RODOLF

(do siebie)

Cóż to on układa?

WARNER

(chowaiąc pugilares)

To dobry interes...

(do Rodolfa)

No, mon cher, nie chciałeś bym zapoznał cię z moim przyiacielem; tym gorzey dla ciebie... śliczny człowiek, wkrótce będzie bogatym.

RODOLF.

Jakim sposobem?

WARNER

Pyszna partya! Kobieta iak Anioł; — takich przyiaciół chwyta się. móy panie.

RODOLF.

Więc WPan znasz iego familiią?

WARNER.

Ha zapewne: ia przecie układam tego młodzieńca; iam go w świat wprowadził.

RODOLF.

W świat! ah, rozumiem... iednakże mówią, że Oyciec iego, Pan Germany iest człowiek obyczaiów surowych.

WARNER.

O stary gdyra nad gdyrami! lecz dzięki moiey zręczności, poczciwski, iuż, na schyłku; zawsze cierpiący, świętymi nas mniema, a my tym czasem, w oczekiwaniu znacznego spadku, pożyczamy u przyszłości; ia robię układy, i dziś iuż prowadzę handel posagiem, który dopiero iutro wziąść mamy.

RODOLF

(z przymusem)

Wybornie!... a Panna wie o tem bez wątpienia?...

WARNER.

Ani słowa. — sierota od dziesiątego roku życia, wychowaną iest w domu Pana Germany. — Ma

ieszcze stryia, którego oczekuią na ślub od; którego zależy cokolwiek; lecz ten wraca podobno z Indy i, czy z Mexyku; że zaś iuż przysłał swoie zezwolenie, więc go się nie lękamy wcale. — To małżeństwo, Mon cher, nie będzie długo spokoynem: Oskar lubi niepodległość — niewinna Amelia iest słodka, tkliwa... nie zgodzą się z sobą.

RODOLF.

Czy to trwoży WPana?

WARNER.

Przeciwnie... iesteś frycem mon cher; przybędzie mężateczka, którą pocieszać wypadnie.

RODOLF

(na stronie )

Nędznik!

WARNER

Lecz ia tu rozprawiam, a kochany nasz Oskar dobywa wszystkich sił zapewne, ku odzyskaniu bryliantów dla swoiey kochanki. — Muszę się dowiedzieć, iak też stoi z fortuną.... Ah zapomniałem... Jeźli grasz dziś ieszcze, radzę spróbować wskazanego sposobu; . . . — Do zobaczenia

(idzie w głąb teatru).

RODOLF.

O Boże! w iakąż iaskinię łotrów dałem się wprowadzić?... niegodziwy Wernerze! a ten Oskar... biedna Amelia!... padnie ich ofiarą!. Dopiero com chciał stąd uciekać... a teraz nie

wiem; iaka władza zatrzymuie mnie w tem mieyscu.

(obcy człowiek, średniego wieku, wchodzi z nieśmiałością i obawą, iest to Dermon; kapelusz ma w ręku:)

Jakiś obcy!... wstyd mnie ogarnia, skoro uyrzę twarz nową... Wielki Boże! znam go! iest to kupiec z Marsylii, widziałem go w podróży, iest nawet w związku z moią rodziną... I on tu przychodzi!.. unikaymy iego spotkania, uważaymy Oskara. —

Scena II

(Poprzedzaiący w dalszych pokoiach, Dermon zbliża się do sceny zawsze z kapeluszem w ręku)

LOKAY.

Kapelusz pański.

DERMON.

Dziękuię WP. zatrzymam go.

LOKAY.

Lecz Panie, zwyczay nie pozwala..:

DERMON.

Ha, to co innego.

LOKAY

(bierze kapelusz daiąc numer).

Odbierzesz go pan wychodząc, Nro .

(wrzawa wszczyna się u stołu gry)

Mnóstwo głosów rozmaitych.

Czekay — Czekaycie Panowie! Już zaczynam! Nie! nie — Fałsz! oszukaństwo! — Cicho! — kłamiesz! — Odday pieniądze! — To ten Pan tutay — Precz! precz ztąd!... (wypędzaią iednego z graczów)

BANKIER

(z flegmą)

Panowie! stawiaycie!

(spokoyność powraca)

DERMON

(sam na scenie)

Co za niegodne mieysce ! iakie towarzystwo ! bydżże może, aby Oskar Germany, syn naylepszego z moich przyiaciół... aby mąż przyszły rnoiey synowicy, przychodził tu co noc tracić maiątek i honor?.. muszę się przekonać... tak naylepszym wybrał na to środek, nie donosząc nic o moim powrocie... Lecz nie widziałem go od lat dwunastu, iakże go poznam w tey zgrai szulerów? kogo zapytam? ledwie oczy śmiem podnieść, czuie, pot na moiem czole....

(widać Warnera który wraca z głębi, z drugiey strony kilku graczy uważa Dermona, wskazuiąc go sobie)

Muszę odetchnąć...

(siada na krześle i ociera twarz z potu)

WARNER

(na stronie)'

To iakiś wieśniak, zapewne iakiś gracz poczycniący. Ma postać prawdziwie uczciwego człowieka. — Ba! zobaczemy...

(zbliża się)

DERMON.

Potrzeba iednak przełamać odrazę, i kogobądż, zapytać...

(wstaie a widząc Warnera który mu się kłania, oddaie ukłon)

WARNER.

Sługa nayniższy.

DERMON.

Nayniższy sługa.

WARNER.

Pan zdaiesz się bydź zgrzanym? ciąg wiatru tu iest nie dobry... Panie pokoiowy!..

(Służący który obnosił chłodniki, zbliża się)

Pozwól Pan... trzeba ochłodzić się cokolwiek.

DERMON.

Bardzo dziękuię...

WARNER.

Bardzo proszę: (do służącego) szklankę orszady dla tego tu Pana

DERMON.

Nie, bardzo dziękuię, ia nigdy nie piię...(na stronie z nieufnością) ten Jegomość bardzo cóś grzeczny.

(służący oddalą się)

WARNER

(z przymusem)

Pan nie tuteyszy?

DERMON

W istocie... bardzo nie tuteyszy.

WARNER..

Uważałem to, zapewne więc i nie znasz nikogo z towarzystwa?

DERMON.

Dotąd, nikogo. —

WARNER

Czy pan masz ochotę spróbować szczęścia?

DERMON.

To nie iest moim zamiarem.,

WARNER.

Bardzo słusznie, rostropność móy panie— Tu posadzka iest ślizka — Różnymi sposobami wabić tu będą WPana nadewszystko ieźli masz co do stracenia... baczność! są ludzie, którzy przewąchaią złoto... a w tym razie proszę przyiąć moie usługi i rady.

DERMON.

Doprawdy?

WARNER.

Na honor uczułem, do WPana z pierwszego weyrzenia pociąg.... Jakąż grę wolisz? krebsa czy rulettę, co do mnie, przenoszę rouge et noir. Trafy rozmaicie się mienią, a gracz baczny i rostropny..

DERMON

(z mocą)

Mości panie, podobnych nauk nie potrzebuię, i sądzę równie hamebnem, niegodnem, bezwstydmim...

(tu wielka wrzawa i zamieszanie wszczyna się w ostatnim salonie)

MNÓSTWO GŁOSÓW.

Stóy! zatrzymaycie! trzymaycie tego szaleńca!

DERMON.

Wielki Boże!

(tłum graczów, których Oskar rozpiera, wywraca stoliki, krzesła, i wbiega na scenę)

OSKAR.

Puszczay mnie! puszczaycie!

RODOLF.(porywa Oskara za rękę)

Nieszczęśliwy! co za wściekłość!

WARNER.

(chwytaiąc go za drugą rękę)

Jakto?... Oskar!...

DERMON.

Oskar!...

(na stronie)

Sprawiedliwy Boże! wszak to on, poznaię go. —

(wszyscy graiący wstali: każdy z nich spoyrzy, posłucha i odchodzi. W tem mieyscu gra ustaie w ostatnim salonie, którego drzwi zamykaią)

WARNER

Cóż się stało? iaki oszust... fałszywe kości?

OSKAR.

(z wściekłością).

Nie! wszystko przegrałem.

WARNER.

Wszystko? to nie dobrze; lecz to ieszcze nie powód...

OSKAR.

Mówię ci! wszystko przegrałem! gotowiznę

którą z sobą przywiozłem, dwadzieścia tysięcy które ty mi dałeś, nadto ieszcze sześćdziesiąt ty. sięcy na słowo!.. I piekło nie obala na mnie tych murów! Nie chłonie ogień tych stołów, kości, kart, tych czarta narzędzi!... O! ia nieszczęśliwy!...

DERMON.

Jak odrażaiąca rozpacz!

RODOLF.

(do Oskara)

Umiarkuy się..

DERMON.

(patrząc na Rodolfa)

Ten młodzieniec....

RODOLF.

(spostrzegając Dermona)

Widział mnie!

WARNER

(do Oskara)

Ale cóż znowu, miałem cię przecie za człowieka... a ty, dla nędznych iakich stu tysięczynów, iuz tracisz głowę z rospaczy!..

OSKAR.

Nie z rospaczy, ale z wściekłości na los okrutny! Czy podobna żeby wciąż dwanaście razy przegrać no Czerwoną!.. miałem podwoić stawkę; dzielę kapitał: robię z niego dwanaście części.. Nigdy, nad tem się zastanów, nigdy nie przegrałem aż do dziewiątey, dziesiąta! przegrywam! Dziwi to mnie, lecz ieszcze nie wzruszony, stawiam. Wypada.. czarna!.. Dreszcz mię przey

muie, strętwiałe palce ryią. w mey piersi krwią zachodzące ślady... ieszcze ukrywam moie pomięszanie; zimną, ręką, z uśmiechem śmierci podobnego do ostatniego konaiących westchnienia", posuwam część dwunastą... ilość iey stół okrywa, każdy pożera ią wzrokiem: wszczynają się szepty... koło sio obraca... krew stygnie... stało się! wyrok przemówił!... Chmura zasłania oczy, a moie złoto znika pod fatalną ręką!

RODOLF.

Niebo ci zsyła tę straszną naukę! Ah! wierz mi WPan korzystny z niey, wyrzecz się na zawsze.

OSKAR.

Co WPanu. do tego? ia mam ustąpić losowi dla tego że mnie przywala? nie, wezmę nad nim górę! A gdybym tez wiecey baczny schwycił był traf szczęśliwy? miałbym teraz milion!

Warner. Zapewne byłby zdebankował...

OSKAR.

Milcz!... tyś mi doradził ten sposób fatalny, którego użycie zgubiło mnie. —

WARNER.

Radziłżem ci grać nie rostropnie i upierać się iak dziecie w nieszczęśliwym sztosie? wszakże przegrałeś i moie pieniądze!

OSKAR.

Twoie pieniądze? wszakże masz móy rewers.

WARNER.

Ale do czego... iutro będziesz bogaty: ia twoim

ieszcze iestem przyiacielem. —

DERMON.

Jutro!

OSKAR.

Jutro: móy ślub zerwany!

(ku końcowi tey sceny gracze Wszyscy oddalaią się do pobliskich pokoiów. )

WARNER.

Dla czego?.. dla braku garnituru brylantów? ieźli to iedno ciebie zasmuca, mogę Cię pocieszyć;

OSKAR.

Ty?

WARNER.

Ja.

OSKAR.

Kiedy?

WARNER.

Zaraz.

OSKAR.

Gdzie?

WARNER.

Tu.

OSKAR.

Tyłbyś mogł?.. o móy Przyiacielu; móy drogi Warnerze, gdybym ci też i dziesięć i dwadzie

ścia razy wartość iego powrócił, ieszcze byś moim był Aniołem stróżem. —

WARNER.

(na stronie)

Mam go.

OSKAR.

Gdzież ten skarb?

RODOLF.

(uważaiąc ciągle Dermona)

Nie spuszcza mnie z oka!

WARNER.

Jest tu na górze; tak na trzeciem piętrze, mieszka dama uczciwa, trudniąca się zarobkiem pożytecznym dla nieszczęśliwych graczów. Czasem wpadną w iey ręce przedmioty wielkiey ceny.. iestem z nią w zażyłości, ona ma we mnie zaufanie: a przypadkiem, widziałem u niey, dziś właśnie, garnitur brylantów przepyszny.

DERMON.

(na stronie)

Oszusty!

OSKAR.

Bydźze może... bieżmy, bieżmy móy drogi, ty iesteś moim prawdziwym, najszczerszym przyiacielem.

RODOLF.

Zaklinam WPana, posłuchay mnie...

OSKAR.

Ey! do pioruna! dayże mi WPan pokóy... póydź luby Warnerze

(wychodzą, Rodolf idzie za niemi)

Scena III.

DERMON poźniey RODOLF.

DERMON.

Ledwo żyię, !.. Jak! więc to iest Oskar Germany? to ów młodzieniec na którym tyle spoczywało nadziei? i ten szuler bezwstydny miał bydź iutro małżonkiem moiey drogiey Amelii? Ah! złóżmy dzięki Niebu, ieszcze w porę przy byłem... bieżmy natychmiast....

RODOLF.

(wracaiąc prędko)

Czy mnie WPan poznaiesz? Wąchasz się widzę, zdaie Ci się niepodobna, aby syn uczciwego człowieka, bogatego kupca, znaydował się w podobnemi mieyscu; lecz nie odpychay mnie, póki nie wysłuchasz, a nadewszystko błagam WPana nie wspominay moiemu Oycu...

DERMON.

WPan iestes Rodolf Derykur?

RODOLF.

Tak iest; pragnąłem uyść wzroku WPana lecz słów kilka usłyszane z ust iego, podczas obrzydłey sceny, którey byliśmy świadkami, nadewszystko WPana pomieszanie, przekonywa mnie że po raz pierwszy iesteś w tym domu.

DERMON.

To prawda.

RODOLF.

Mniey od WPana rostropny, zostawiam tu część moiego maiątku, lecz przynaymniey unoszę móy honor, a opuszczając dom ten na zawsze, sadze okupić chwilę zaślepienia ostrzeżeniem WPana, iż tam dopiero co słyszałem ohydne zmowy, grożące maiątkowi iego... Wierz mi WP. ieżeli graczem nie iesteś, uciekay z tego domu co prędzey.

DERMON.

Młodzieńcze! iakkolwiek wielki błąd popełniłeś, ześ tu także przychodził, tem iednak ostrzeżeniem, zjednałeś sobie móy szacunek na zawsze... zwierzenie się twoie godnym iest wzaiemney ufności. Nie, ia nie iestem graczem: bytność moia w tym domu, iest uczynkiem chwalebnym. Lecz spieszmy się, wychodźmy. W mieyscu mniey ochydnem powinieneś otrzymać ufność i przyiaźń uczciwego człowieka.

(Chce odchodzić, w tym hałas; widać zandar. mów, iednych ohsadzaiących drzwi, drugich iak zwracaią graczów chcących odchodzić, i wpychaią ich do salonu w głębi; Dermon i Rodolf powracaią także.)

DERMON.

Boże co widzę!

Scena IV.

Poprzedzaiący, OFICER od Żandarmów.

OFICER.

(do żołnierzy)

Tych tylko wypuszczać którzy się dadzą poznać z nazwiska (zatrzymuiąc Dermona i Rodolfa chcących odchodzić) iuz niewolno wychodzić,

RODOLF.

Jak to!

DERMON.

WPan chcesz zabronić?...

(widać graczów iak wychodzą po iednemu, wśród żołnierzy, okązuiąc swoie dowody)

OFICER.

Muszę wykonać dane mi rozkazy. Proszę o papiery; iezeli się okażą dobremi, będziecie panowie wolni.

DERMON.

Ja zniesławiać siebie! wymieniać w takiem mieyscu moie nazwisko, czym iestem!..

OFICER.

Nie trzeba było przychodzić w takie mieysce. Proszę o papiery.

DERMON.

Boże lecz z kąd ten przymus? nie iestem tuteyszy.

OFICER.

Brylanty wielkiey ceny skradziono w sąsiedzkim domu, iest podeyrzenie iż się tu znayduią.

DERMON.

I WPan śmiesz posądzać?..

RODOLF.

Czekay WPan... iakkolwiek iest hańbą, wymienić w tem mieysca swoie imię, nie wącham się! Jestem Rodolf Derykur i ręczę za tego Pana.

DERMON.

Zacny młodzieńcze mozess bez obawy...

OFICER.

(do Rodolfa)

WPan ręczysz, choć on sani powiada że iest nie tuteyszym? Nazwisko tego Pana?

DERMON.

Ja...

RODOLF.

Jego nazwisko?

DERMON.

Nazwam się Dermon; Kupiec okrętowy, moie zamieszkanie w Marsylii, przybyłem dopiero dziś wieczór. Czy dość na tem?

OFICER.

Będzie dość, gdy uyrzę tego dowody: inaczey będę musiał zaprowadzić WPana do komissarza Policyi.

DERMON.

Mnie!... Wielki Boże!..

RODOLF.

Mości Panie...

(żandarm oddaie oficerowi papier)

OFICER.

(czytając)

Czterech przyaresztowanych (widać w istocie czterech zatrzymanych przez żandarmów)

(do Dermona) WPan póydziesz także ze mną.

DERMON.

Ja!.. nieszczęśliwa Amelio! któż cię oświeci, poki czas ieszcze.

RODOLF.

(biegnąc do niego)

Amelia? Wielki Boże! WPan iesteś?

DERMON.

Jey krewny i opiekun, przybyłem ią wybawić.

RODOLF.

Ah! to słowo wszystko wyiaśnia. Zaufay mi WPan, rozkaż a biegnę...

DERMON.

(kreśli słów kilka na papierze

wydobytym z pugilaresu i oddaiąc)

Dobrze... leć szlachetny przyiacielu, będę ci winien więcey iak życie.

OFICER.

Wychodźmy.

(Teatr się zmienia wystawia salon letni, wychodzący na ogród, kilka krzeseł, z których iedno z poręczami dla pana Germany, stoliki po każdey stronie sceny)

(Dziesiąta z rana)

Scena V.

WALENTY, LUDWIKA, dwie pokoiowe, poźniey AMELIA, (Pokoiowe przynoszą wlon, rękawiczki i kwiaty maiące zdobić pannę, młodą. Ludwika idzie przeciwko nim. Walenty wchodzi przeciwnemi drzwiami)

LUDWIKA.

(przeglądaiąć kwiaty)

Dobrze! bardzo piękne! połóżcie wszystko tu na stole... Ali dzień dobry Walenty, iak się ma Pan Germany?

WALENTY.

Nie lepiey iak wczoray: doktór zdaie się niespokoyny. Pan chce mówić z synem; iuz raź trzeci na próź. no chodzę po Pana Oskara. Obawiam się gniewu Jegomości.

LUDWIKA.

I bardzo słusznie Panie Walenty! Ali! nie ciebie iednego uderza postępowanie Pana Oskara; lecz iuż zapóźno wspominać o tem, (pokazuiąc ubior weselny) wszak widzisz za kilka godzin póyda. do ślubu.

WALENTY.

Móy Boże! Pani Ludwiko, czyliżbyś odkryła?

LUDWIKA.

Jestem pewna ze nocy ostatniey nie przepędził w domu, i że powrócił o drugiey z rana.

WALENTY.

Czy bydź może? gdyby o tem Pan wiedział.. a Panna Amelia czy wie?

LUDWIKA.

Niewie... iednakże widziałam ią płaczącą, zdaie mi się że zaczyna mieć także podeyrzenie, nadewszystko obchodzi ią ten Warner, który zupełnie opanował Oskara; lecz nie śmiem. przed nią nazwać go szulerem

WALENTY.

Strzeż się tego przed Panem; wtrąciłabyś go do grobu.

LUDWIKA.

Dla tego też i milczę... cicho! Pan idzie nic nię mów. — Może się mylimy. Spiesz gdzie Pan ci kazał.

(Walenty wychodzi drzwiami śrzodkowemi Amelia wchodzi bocznemi)

AMELIA.

Ah! Ludwiko ... wyrwałam się na chwilę... Te powinszowania, hałas, gorąco... oddycham zaledwie.

LUDWIKA.

Poymuię moia Pani.., dodać do tego wzruszenie... i obawę, iaką ta chwila musi wzbudzać..

AMELIA.

Obawę..... co chcesz przez to powiedzieć?

LUDWIKA.

Nic takiego, coby Panią zatrważać miało... Ah! ieśli iest sprawiedliwość w niebie, to pani musisz bydź szczęśliwą, a iest ze kto W świecie, coby iey tego życzył wiecey odemnie!

AMELIA.

Wiem: że mnie kochasz... (z wahaniem się) to tez. i nie mam nic skrytego przed tobą!

LUDWIKA.

Jednakże, Pani, kryiesz mi łzy twoie?

AMELIA.

Wszakże i ty płaczesz?

LUDWIKA.

(chcąc łzy ukryć)

Ja!...

AMELIA.

Powiedz mi moia Ludwiko, nie zdaież ci się iakoby ślub móy okropne otaczały wróżby? Jedyny z krewnych moich P: Dermon, którego tak niecierpliwie czekałam, nie przybywa, opuszcza mnie. Słyszę obawy o życie Pana Germany; iakaż chwila do weselnych godów! — a pierwszym świadkiem tak uroczystego aktu będzie Warner!.. Nie mogę wyrazić wstrętu, a nawet trwogi, iaką we mnie wzbudza ten człowiek; śmiały wzrok iego miesza mie i oburza. Oskar zdaie się tylko kochać siebie; dziś rano, ledwie słów kilka rzekł do mnie. Nie uważałaś także

niespokoyności, pomieszania iego? Ah! Ludwiko ileż się obawiam.

LUDWIKA.

Nie martw się Pani, może też niesłusznie,.. ia sama... (słychać chód:) czy słyszysz pani? Zdaie mi się ze po ciebie idą.

AMELIA.

Już!...

LUDWIKA.

Trzeba dokończyć ubioru..

Czekay! zdąię mi się ze to pan Germany?

LUDWIKA.

Tak, to on... ledwie trzyma się na nogach.

(do pokoiowych)

Idźcie do garderoby.

(pokoiowe biorą ze stołu przygotowane ubiory i odchodzą; w tey samey chwili nadchodzi Pan Germany, wsparty na dwóch służących.. Oskara widać w głębi wchodzącego przez ogród. Amelia i Ludwika biegną naprzeciw pana Germany)

Scena VI

AMELIA, GERMANY, LUDWIKA, OSKAR, SŁUŻĄCY.

AMELIA.

Móy oycze!

(Amelia i Ludwika biorą Pana Germany

pod ręce i prowadzą do krzesła z poręczami, Starzec ściska młodą narzeczoną i patrzy na nią z rozczuleniem.

GERMANY.

(usiadłszy)

Gdzież iest móy syn? posyłałem iuz kilka rasy po niego, a nawet i dopiero...

AMELIA.

Przyydzie natychmiast

(Ludwiki) bież...

LUDWIKA.

Oto idzie (do Oskara) poydź Pan prędko.

OSKAR.

(na stronię zbliżaiąc się)

Jeszcze niema Warnera; nie wiem czy otrzymał ten nieszczęśliwy garnitur, (pozdrawiaiąc oyca) Móy oycze stawam na twóy roskaz, (do Amelii) w salonie są niespokoyni z oddalenia się. Pani, tamby ią widzieć radzi.

GERMANY.

(zatrzymując Amelię)

Dozwolcież mi na chwilę cieszyć się córki moiey widokiem: czy nie dość żalu, iż, iey sam do ołtarza prowadzić nie mogę Lecz móy synu, Amelia zdaie się. nie zupełnie ubraną? miałżebyś zapomnieć?..

OSKAR.

Nie zapomniałem oycze, lecz mnóstwo zatrudnień

(na stronie)

Warner nie przychodzi!..

(głośno Nic ieszcze gotowym nie było...

(widać w głębi Warnera) Ah! otóż i on!

Scena VII.

Ciż sami i WARNER.

OSKAR.

(cicho do Warnera )

Brylanty?

WARNER.

(równie cicho)

Mam ie (głośno z miną usłużną) Piękna Amelio i WPan Dobrodziey także, raczcie wybaczyć żem się spoźnił więcey, niż ktokolwiek z przyiaciół ich domu. (dobywa z kieszeni pudełko z brylantami) Przyrzekłem Oskarowi że mu przyniosę przedmiot niecierpliwych oczekiwań iego,

(daie Oskarowi pudełko)

OSKAR.

Wdzięczen ci iestem.

GERMANY.

Dziękuię za syna moiego,

OSKAR.

(podaiąc pudełko Ameliz miną tryumfuiącą)

Droga Amelio racz przydać blask 'tych kamieni do wdzięków które cię zdobią.

AMELIA.

O Boże! iak to! stróy tak kosztowny.

OSKAR.

Jest tylko słabym zakładem moiey miłości.

WARNER.

(na stronie)

A iednak nas drogo kosztował.

GERMANY.

(na stronie)

Nie słuszniem go posądził.

AMELIA.

(pokazuiąc kamienie)

Patrz móy Oycze!

GERMANY.

Oskar dopełnił życzeń moich,

WALENTY.

(cicho do Oskara)

Przyrzekłem dziś wieczór dwadzieścia tysięcy na rachunek.

OSKAR.

Będą ie mieli.

AMELIA.

Oskar, spieszę się ubrać w dary twoiey miłości

WARNER.

(podaiąc rękę )

Pozwól Pani...

AMELIA.

(usuwaiąc się)

Bardzo dziękuię...

GERMANY.

Oskar, chcę z tobą pomówić na chwilę.

OSKAR.

Chętnie móy oycze (do Amelii ) pośpieszny i z powrotem

(cicho do Warnera)

Już to iest dla mnie ostatnie kazanie, zostaw nas.

(Warner wychodzi śrzodkowemi drzwiami, Amelia i Ludwika bocznemi.

Scena VIII

GERMANY, OSKAR.

GERMANY.

Móy synu wychodzisz z pod władzy oycowskiey, będziesz zarządzać maiątkiem twoim. Oskar, ta niepodległość do którey wzdychasz, nie iest dla ciebie zupełnie bezpieczną... Naystrasznieysza z namiętności, gra, była od dzieciństwa zrzódłem wszystkich twoich błędów.... Lecz, przysiągłeś mi że ten ochydny nałóg wykorzeniłeś na zawsze z twoiego serca... Oskar mam nadzieię że nie zwodziłeś mnie?

OSKAR.

Z kądże to powątpiewanie?... nie Oycze, a ieźli nowych potrzeba przysiąg, przysięgam...

GERMANY.

Bóg czyta w sercu twoiem! iemu odpowiesz za los Amelii. Lecz ieżeliś mnie oszukał; lub ieżelibyś wciągnięty na nowo przez szkaradny nałóg, miał kiedykolwiek zostać szulerem. — Bóg ml przebaczy oszukanemu, żem zgubił naymilszą z niewiast; łącząc ią z przeznaczeniem twoiem, lecz ciebie móy synu skarałby wszystkiemi klęskami, iakie za sobą ciągnie ta niecna namiętność; pogarda, hańba, nędza, zbrodnia.. ah! moie oczy prędzey zgasną w grobie, nim uyrzą okropność twego ukarania.

OSKAR.

Stóy Oycze!.. W teyże to chwili?..

GERMANY.

Tak iest móy synu; bo cd tey chwili los twóy zależy;

OSKAR.

Zbliżaią się... racz...

GERMANY.

Oskar, zaspokóy troskliwość przyiaciela, uściskaniem Oyca

(w tey chwili Warner i całe towarzystwo wchodzi drzwiami od ogrodu; Amelia i iey służące drzwiami bocznemi. Amelid zupełnie ubrana do ślubu)

Scena IX

Poprzedzający i całe Towarzystwo:

WALENTY.

(do Oskara )

Panie, poiazdy iuż, czekaią.

GERMANY.

Idźcie moie dzieci, serce i błogosławieństwo Oycowskie towarzyszyć wam będzie.

(Amelia klęka przed Panem Germany, który ią podnosi i całuie, po czem wszyscy odchodzą)

Scena X.

GERMANY i WALENTY.

WALENTY.

Czy Pan póydzie do siebie?

GERMANY

(zawsze w krześle)

Nie, zostanę w tey sali, tu będę czekać ich powrotu... Serce moie wzruszone... łzy cisną się do oczu... Uyrzęż spełnione nadzieie, którem na tych związkach położył?... Już nie gra., przysiągł mi to... Warner, iego przyiaciel, przysiągł mi to również.., teraz, iuź się stało. przed Ołtarzem wieczne zawieraią śluby... O! juk mnie boli, iż nie iestem przy nich!... lecz mogę wiedzieć... tak, Walenty!

WALENTY.

Co Pan każe?

GERMANY.

Bież do kościoła; ztąd chce bydź obecny ich ślubom;.., doniesiesz mi o chwili, kiedy mam połączyć błogosławieństwo moie z ostatniemi modły kapłana.

WALENTY.

Biegnę

(odchodzi)

GERMANY.

Nie poymuię przeczucia, które mnie porusza.. iakią żaltaiemny...

(Rodolf wchodzi drzwiami od ogrodu i zda

ie się szukać kogoś coby uwiadomił Pana Germany o iego przybyciu )

Scena XI

RODOLF i GERMANY.

GERMANY.

Któś obcy!...

RODOLF.

Czy mam zaszczyt mówić z Panem Germany?

GERMANY.

Tak iest. co WPan roskażesz?

RODOLF.

Nazywam się Rodolf Derikur, mam zaszczyt znać przyiaciela WPana Dobrodzieia, Pana Dermon.

GERMANY.

Dermon!.. czy przybył? czemuż go nie widzę?

RODOLF

(list mu oddalać) Ten list uwiadomi WPana Dobrodzieia o celu moiego przybycia.

GERMANY

(na stronie)

Jakaś taiemnica?...

(otwiera list i czyta)

"Móy przyiacielu: od wczoray dopiero przybyły, odkryłem smutną i boleśną prawdę!..

(na stronie)

Cóż to znaczy?.. "Zaślubiny moiey synowicy powinny bydź wstrzymane..." Boże!...

Błagam Cię, nic nie stanów przed wyjaśnieniem które Ci dać śpieszę. Ledwie mam czas na skreślenie tych słów kilku. "Dermon" Wielki Boże! czy wiesz WPan, iaki powód?... pytać się boię... lecz móy syn, iuż przed ołtarzem,.. śluby nie rozerwane...

RODOLF.

Ah! co mówisz?

(usiłując wstać)

Jeśli czas ieszcze, potrzeba wstrzymać wszystko... wołać moich ludzi... Hey!...

WALENTY.

(wbiegaiąc)

Panie Dobrodzieiu!...

GERMANY.

Boże!...

WALENTY.

Już są złączeni!... ah! gdybyś Pan widział iak tkliwy obrządek..

(Dermon wchodzi)

RODOLF.

Pan Dermon!

(Rodołf bieży na przeciw Dermona. Walenty trzyma i sadza na powrót Germanego)

Scena XII

GERMANY.DERMON, RODOLF, WALENTY.

RODOLF.

(cicho do Dermona)

Już za późno,.. iuz po ślubie... zatay WPan prawdę.

GEMANY.

(wyciągaiąc ręce do Dermona)

Dermon!

DBRMOM.

(biegnąc go uściskać)

Móy przyiacielu!

GERMANY.

Ten list?...

DERMOM.

Proszę cię, zapomniy o nim...

GERMANY.

Nie, musisz mi natychmiast objaśnić...

DERMON.

Ha! kiedy chcesz koniecznie, więc dowiedz się, że tey nocy, w mieyscu hańbiącem, szulerka..

GERMANY.

Szulerka!.. dokończ...

(słychać powrót małżonków)

RODOLF

Przestań WPan Dobrodziey, iuż wracaią z kościoła, oszczędzay niewinną małżonkę i honor twoiego syna; niech wieczna zasłona...

GERMANY.

Nie, muszę odkryć...

(Dermon i JRodolf zaledwo mogą utrzymać Germanego, który usilnie podnieść się: cały orszak towarzyszący małżonkom wchodzi na scenę)

Scena XIII

(Poprzedzaiący) Oskar,Amelia,Ludwika, Warner,

AMELIA.

(rzucaiąc się w obięcia Dermona)

Stryiu móy! przyiacielu! Oycze! ah! iakżem szczęśliwa!...

DERMON.

(ściska ią)

OSKAR

Co widzę!

WARNER.

To ten obcy!..

OSKAR.

(cicho do Warnera)

Nie byłże on tey nocy?..

WARNER.

Tak iest!... cicho!

OSKAR.

I Rodolf?

WARNER.

Jam go nie zapraszał.

OSKAR.

Mieliżby nas wydać?

AMELIA.

(spoglądaiąc na Oskara, Germanego i Dermona)

Odwracacie oczy... nikt nie mówi słowa: zkąd ten smutek? Oskar, widzisz moiego stryia,

OSKAR.

W istocie, przypominam sobie rysy tego Pana; żałuię nieskończenie, iż przybywszy za późno,nie mógł bydź na naszym ślubie.

GERMANY.

Dzięki może za to winieneś składać Bogu,

WARNER.

(na stronie)

Wie o wszystkiem.

GERMANY.

Moia córko, odeydź na chwilę.

AMELIA.

Ja!...

Dermon i Rodolf

(do Germanego)

Cóż zamyślasz?

GERMANY.

Odeydź córko, chcę mówić z synem:

AMELIA.

Ty!...móy oycze!...

OSKAR.

Zostań Amelio, zakazuię ci wychodzić. Nie masz tu Pana nademnie. ... Nie potrzeba taiemnic na rozdarcie zasłony, którąby chciano pokryć obelgę, przygotowaną dla mnie. Widzę zrzódło tey podłey plotki. Jey sprawca, (wskazuiąc na Rodolfa) iest przedemną,. Tak, WPan mi odpowiesz za tę niecny zdradę,

RODOLF.

Ja?...

AMELIA.

Boże!

GERMANY.

(do Oskara)

Zuchwalcze!

DERMON.

(do Oskara)

Nie lżyi tu WPan nikogo; to ia sam.

OSKAR.

WPan? nie byłbyś się ważył... Winieneś milczeć boś był ze mną tey nocy.

WSZYSCY RAZEM

Tey nocy!

WALENTY.

(wbiegaiąc przestraszony:do Germanego)

Panie Dobrodzieju! Komisarz policyi iest pod drzwiami i chce mówie z panem natychmiast

OSKAR.

Komisarz policyi!

GERMANY.

Chce mówić zemną?

RODOLF.

Co znaczy?...

WARNER(

(na stronie)

Zgubieniśmy; to po brylanty...

DERMON.

Boże! przeczuwani,

(do Germanego)

Ocalay honor twoiego domu, proś niech się oddalą wszyscy

obcy.(na rozkaz Dermona służący wychodzą prędko do ogrodu, a wraz z przybyciem nowych osób na scenę, oddala się i całe towarzystwo na ślub przybyłe)

Scena XIV.

GERMANY. DERMON, AMELIA, OSKAR, WARNER. LUDWIKA, RODOLF , KOMISARZ policyi, dwóch żandarmów.

KOMISARZ.

(do Germanego)

Z żalem przerywam czcigodny obrządek, lecz powinność mi każe. Proszę, racz Pan oddalić z tąd osoby obce.

GERMANY

Nie masz tu obcych, mów WPan;

KOMISARZ.

(do Oskara)

Czy WPan iesteś Oskar Germany?

GERMANY.

Syn móy?

OSKAR.

Tak, ia iestem.

Komisarz

Blisko domu gry, na który policya ma oko, spełniono kradzież drogich kamieni. Ze świadectw różnych przytrzymanych, osób, wiadomo iest, że WPan Oskar Germany, uczęszczasz, do tego doma, i że nocy zeszłey, nabyłeś

od kobiety podeyrzaney garnitur z brylantami, nie mogącemi należeć do podobney Osoby.

AMELIA.

(do Oskara)

Tyż więc...

OSKAR.

Cicho!...

GERMANY.

(do Oskara).

Bydźże może! ..nieszczęśliwy! iesteś więc znanym iuz za szulera! Nazwisko moie zhańbione! Zbiy ten zarzut, albo wyrzekam się ciebie.

KOMISARZ.

(do Oskara)

WPan zaprzeczyć nie możesz...

OSKAR.

Nie; i iakis powód miałbym do przeczenia? nie iestzem Panem czynów moich? nie wolno?, mi kupować tego, co mi się podoba? a ieźli przedmiot pochodzi z nieczystego zrzódła czy winienem, czy mogę wiedzieć o tem? Warner.

(cicho do Oskara)

Dobrze! nie ustępuy!

OSKAR.

Nareszcie, cóż WPan zamyślasz?

Komisarz

Tego się domyśleć łatwo. Zeznanie WPana w Sądzie iest koniecznie potrzebnem, i przyszedłem go wezwać abyś szedł ze mną.

OSKAR.

Ja?...

AMELIA.

Boże!

GERMANY.

Co za poniżenie! stawać w Sądzie, obok istot bezwstydnych! ach! przez litość chciey WPan...

AMELIA.

(do Komissarza)

Zaklinam WPana, oszczędzay moiego męża; patrz na rozpacz Oyca: iuż drzą o iego życie; zmiłuy się, nie zadaway mu ostatniego ciosu!

KOMISARZ.

Proźby Pani, łzy starca, świętość związków dopiero co zawartych, wszystko mię skłania do powolności. Lecz mai Pani winien mi oddać natychmiast... Co widzę? te kamienie które pani masa na głowie..

AMELIA.

Boże!..

OSKAR.

(chcąc ią wyprowadzić)

Amelio!...

KOMISARZ.

Wstrzymay się pani, podług opisu który mi przysłano, to powinny bydź te same, skradzione kamienie!

AMELIA.

Ach!

(zrywa z siebie naszyynik, dyadem, bransoletki i rzuca)

WARNER.

(chwytaiąc rękę Oskara)

Nie wymieniay moiego nazwiska.

AMELIA

(w uniesieniu rozpaczy)

Oto są! Boże wielki! ratuy mnie! wybaw z pohańbienia!

DERMON

(biesy ku niey, ona rzuca się mu w obiecia)

Dziecię moie!

GERMANY.

Dniu sromoty!.. dniu przeklęstwa!.. umieram!

AMELIA, LUDWIKA I RODOLF.

Ach!!!(

biegną do Pana Germany który mdleie na ich ręku, służący otaczaią go natychmiast)

DERMOM.

(do Komissarza)

Widzisz WPan w iakiem niebezpieczeństwie iest życie tego starca. Nie posądzasz zapewne o zbrodnię kradzieży tego nirostropnego młodzieńca? proszę, racz nie wymagać, aby szedł z nim w tey chwili. Ja zaręczam, że stanie przed Sądem.

KOMISARZ

Zaręczenie tak zacnego obywatela skłoni Sąd, spodziewam się, do czekania dalszych objaśnień. (do Żandarmów)

Możecie odeyśdź

(Komisarz wychodzi: w tey samey chwili wynoszą Germanego zemdlonym. Warner odchodzi takie)

Scena XV.

DERMON, OSKAR, a w końcu AMELIA, LUDWIKA, GERMANY.

DERMON.

(do Oskara)

Milczałem dotąd. Boleść, uszanowanie, nakazywały mi to w obecności oyca, przyciśniętetego ciężarem wstydu i hańby niegodnego syna:...

OSKAR.

(z wściekłością)

Mości Panie!...

DERMON.

Słuchay mnie; mam nieszczęściem prawo nakazać to WPanu. Nie możesz spodziewać się, żebym po tym bezecnym wypadku, po tym skutku szkaradnych nałogów twoich, miał cię zostawić Panem losu nieszczęśliwcy synowicy moiey. Nie, te śluby, których uprzedzić nie mogłem, te obrzydłe związki, za które byłbym nawet odpowiedzialnym, nie mogą się utzaymać. Nie mości Panie, córka moiego brata, nie będzie twoią ofiarą. Do mnie należy bronić ią, wybawić z przepaści, w. ktorą, byś ią wciągnął, a wybawię ją, zrywając z tobą zamężcie.

OSKAR.

Zrywaiąc zemną zamężcie! iuźbyś był życiem przypłacił to słowo... lecz nie, nie dałbym ci był czasu nawet wyrzeczenia go, gdyby z tą Amelią którey teraz iestem mężem i panem, nie łączył cię krwi związek, dotąd ieszcze twoia obrona.

Jakto! wiec mnie śledziłeś, byś mnie potem o. skarżył? co masz za prawo do nadzoru obyczajów moich, do przepisywania mi działań, i ograniczania woli moiey? Wyszedłem iuż z pod opieki, używam moiego maiątku, prawo mi zarząd iego oddaie; nakoniec iestem w moim domu; pomniy więc, ze mi iest wolno wypędzić ztąd każdego, kto się odważa krzywdzić mnie.

DERMON.

Niewdzięczny, za to żem się wstawił.,

OSKAR.

Za to, że masz śmiałość..

DERMON.

Jestem w domu przyiaciela moiego, a moia Synowica nie będzie nigdy żoną Szulera.

OSKAR.

Tego nadto! wychodź, wychodź ztąd, lub nie ręczę...

AMELIA.

(wpada przelękniona)

Wstrzymaycie się!...

DERMON.

(biegnąc ku niey)

Amelio!

AMELIA.

(do Oskara)

Na Boga, bądź cicho; uspokóy gniew twóy; wstrzymay te okropne krzyki! twóy oyciec wrócił do zmysłów; iest tu, blisko nas.. Wiesz, ile się lękano naymnieyszych wzruszeń; będzie po nim ieźli ieszcze głos twóy usłyszy. Już, boleść niszczy iego siły, a gniew śmierć mu lada.

DERMON.

patrz nieszczęśliwy, zabiiasz oyca twego,

OSKAR.

(z popędliwością)

Ten człowiek niech ztąd wyydzie...

AMELIA

(biegnąc da Dermona)

Stryju móy!..

LUDWIKA.

(wbiegaiąc)

Ach! Pani! Panie Oskar! Konaiący Oyciec Pana podniósł się, i ledwie tchnący idzie tu odgrażaiąc....

AMELIA.

(do Oskara)

Ach! padniy do nóg iego...

DERMON.

Nie bedzie on miał i dla oyca litości!. .

OSKAR

(w naywyższym zapędzie)

Nie, póki ty podżegać będziesz wściekłość moię! puśćcie mnie, niech go wypchnę!

(mnóstwo osób, zaproszonych na ślub, przyciągniętych krzykiem Oskara, wbiega drzwiami od ogrodu, w czasie kiedy Germany w naywiększym nieładzie, wydzieraiąc się z rąk Rodolfa i służących, wychodzi z pokoiu pobocznego i wstrzymuiąc się blisko progu)

GERMANY

(do syna)

Stóy!.

OSKAR.

(skamieniały)

Boże!!

AMELIA I LUDWIKA.

(klękaiąc przed Germanym)

Przebaczenia! łaski!

GERMANY.

(do Oskara)

Nie! głos Boga ustami konaiących przemawia. Słuchay!... przeznaczenie Szulerka wyryte iest na drzwiach piekła! Synu niewdzięczny! Synu iuz oycobóyco! będziesz mężem występnym, i oycem wyrodnym. Szulerstwo otworzy ci przepaść wszystkich nieszczęść, dni twoie będą liczone zbrodniami, a życie zakończysz w nędzy, we łzach, i zgryzotach sumienia.

OSKAR

Oycze móy!...

GERMANY.

Przeklinam cię! (pada i umiera)

Głos powszechny

Ach!! !

DERMOM.

(odpychaiąc Oskara)

Oddal się.

(Amelia i Ludwika ciągle na kolanach przed Germanym; wszyscy w osłupieniu)

KONIEC PORY PIERWSZEY.

TRZYDZIEŚCI LAT CZYLI ŻYCIE SZULERA.

Pora druga.

OSOBY.

OSKAR, maiący iuż lat .

WARNER — .

DEMON — .

RODOLF — .

WALENTY — .

AMELIA — .

LUDWIKA — .

KAROL, mały Żokey Warnera.

Goście zaproszeni na bal, służący, żołnierze.

Piętnaście lat upłynęło między pierwszą a drugą porą. Rzecz dzieie się ieszcze w Paryżu w r. u Oskara Germany.

Pora druga.

Scena I.

(Teatr wystawia gabinet składaiacy część apparlamentu Amelii, i przytykaiący do sypialnago iey pokoiu. Drzwi po bokach i iedne w środku. Amelia siedzi przy biórku, pisze ocieraiąc oczy. Dwie świece nie zgaszone, lecz prawie dopalone dowodzą, iż tamże noc przepędziła. Po chwili wchodzi Ludwika, późniey Walenty.)

LUDWIKA.

Już wstała?... lecz nie, świece prawie dopalone.

(zagląda do pokoiu sypialnego)

Łóżko ani tknięte; nie kładła się wcale; pisała ieszcze noc całą.

(Amelia kładzie pióro, i przyciska chustkę do oczu)

Płacze; — to tak zawsze, kiedy iest sama. Moia biedna Pani! oto iest iey życie od lat piętnastu! Piętnaście lat zamężna, a szczęścia ani dnia iednego, ani iedney chwili! zdaie się bydź bardzo zaięta.

(uprząta w pokoiu)

AMELIA

(do siebie)

Tak, tego środka powinnam ieszcze użyć; nie dla lego by wybawić siebie z przepaści: iestem

żoną gracza, powinnam poddać się losowi i cierpieć; lecz przynaymniey by ocalić syna... (biorąc pióro) dokończmy...

LUDWIKA.

Mówi o swoim synu... Pani?...

AMELIA

(obracaiąc się)

To ty iesteś Ludwiko?

LUDWIKI.

Damy Pani, nie żądałażeś widzieć syna? on śpi ieszcze, lecą ieśli chcesz go uściskać.,.

AMELIA.

Dziękuię ci dobra Ludwiko; — tak, obecność mego syna, mego lubego Henryka, może samą ulżyć moiey boleści; lecz w tey chwili zatrudniam się iego przyszłością.

LUDWIKA.

I toż iest powodem dla którego snu sobie odmawiasz? To wenie nie dobrze, muszę Panią połaiać... mam do tego prawo, ia, naydawnieysza Pani przyjaciółka, stara ochmistrzyni; czyż nie dosyć dzień cały trawić na zgryzotach, trzebaż ieszcze byś nocy we łzach przepędzała?

AMELIA.

Jedyne to są chwile, gdzie mi wolno zastanowić się nad mem położeniem... Moia dobru Ludwiko, twoie przywiązanie, roztropność, zasługuie, bym ci moie otworzyła serce. Te listy pisane pod niebytność moiego męża są wszystkie do moiego Stryią.

LUDWIKA.

Jakto Pani, do Pana Dermon, do tego krewnego, którego, Pan z domu wypędził po śmierci swego oyca?...

(Amelia przerywaiąc iey gestem)

Tak, słusznie Pani, nie wspominaymy tey okropney chwili. O! ileż razy wyrzucałam sobie, żem się nie odważyła wcześnie odkryć ci mnich domysłów!... Lecz Stryi Pani, przyiedzież iey na pomoc?

AMELIA.

Wzywam go o nią, a od lat wielu błagam przebaczenia. To iest iedyną syna mego opieka... Domyślasz się pewnie, ze oyciec o tem nie wie, i ze dla tego piszę w nocy, podczas kiedy on iest grą zaięty.

LUDWIKA.

(z gniewem)

Zawsze grą!... zawsze tylko w szulerni... i zawsze z tym niegodziwym Warnerem! człowiekiem nayzdradliwszym!... Jak to bydź może, aby od lat piętnastu Pan się nie poznał na tym hipokrycie, żeby nie dostrzegł, iż ten niegodziwy prowadzi go do zguby i posuwa zuchwałość i zdradę aż do tego stopnia, iż waży się wznieść oczy do małżonki...

(poruszenie Amelii wstrzymuie ią)

Pani iesteś nazbyt dobrą., nazbyt cierpliwą: co dzień to iey powtarzam; na mieyscu Pani odkryłabym bezczelność tego łotrą.

AMELIA.

Ah! na to nie odważę się nigdy! znasz gwałtowność Oskara, drze na sam pomysł obudzenia w nim zazdrości, a iednak czuie, ia się wystawiam...

(słychać stukanie)

Lecz Sluchay... czy to on powraca?... zobacz, iezeli przegrał, to zostaniesz przy mnie.

LUDWIKA.

Zawsze, kochana moia Pani.

(idzie zobaczyć)

Nie, to nie on, to Walenty!...

WALENTY.

(wchodząc)

Pan Warner!...

LUDWIKA.

Warner!

AMELIA.

Wiesz móy Walenty, że ia nie chcę go przyimować pod niebytność mego męża.

WALENTY.

Wiem Pani... Lecz iuż trzy razy przychodził dziś rano, a nawet przededniem; za każdą razą, zdawał mi się bydź więcey niespokoynym, więce'y poruszonym. Nareszcie, nie mogąc zastać Pana, rzekł do mnie: muszę koniecznie mówić z Panią, dla zapobieżenia wielkiemn nieszczęściu.

AMELIA.

Boże! wielkiemu nieszczęściu!... Oskar zgrał się zapewne, może rozpacz... pozwalam...

LUDWIKA.

Pani!

Amelia.

Nie,... on mnie zwodzi, — on nie widział moiego rnęża! Są to sidła, które ten nędzny nastawić mi pragnie... Walenty, nie dozwalay mu wniścia... zaczekay, nim mąż móy powróci, odniesięsz sam ten list na pocztę, zaraz, zapieczętuję go. (idzie do biórka dla złożenia i zapieczętowania listu)

Ludwika

(z tkliwością)

Nieszczęśliwa!

WALENTY.

(cicho do Ludwiki pokazuiąc iey papier)

Nie śmiałem iey powiedzieć... patrz, Pani Ludwiko, znowu pozwy, wyroki dziś maią tradować, ieźli Pan...

LUDWIKA.

Słuchay!... (słychać hałas) o Boie!

AMELIA

Walenty, co to za hałas?

LUDWIKA.

To Pan!

(idzie ku drzwiom)

AMELIA.

Móy mąż!... schowaymy ten list.

(chowa list za gors)

LUDWIKA.

(wracaiąc przestraszona)

Pan odprawił Warnera, sam powraca; ale noc musiała bydź burzliwą, bo zdaie się bydź w niesłychanym gniewie!

AMELIA.

Ah! drżę cała... (do Lwdwiki) nie wpuszczay

tu moiego syna... niech niebędzie świadkiem tych okropności. (Ludwika chce wychodzić, lecz Oskar wchodzi, zastanawia się wśrod pokoiu, Walenty zanim z postawą smutna; Amelia i Ludwika stoią niewzruszone)

Scena II.

Poprzedzaiący, OSKAR, WALENTY.

OSKAR.

Odkądże to Mościa Pani, przywłaszczasz sobie prawo zamykania drzwi przed naylepszym z moich przyiaciół, przed Warnerem?

AMELIA.

Nie mam zwyczaiu przyimować tak rano... i w twoiey nieobecności.

OSKAR.

Błaha wymówka!... Nie cierpisz Warnera za to, że moim iest przyiacielem.

AMELIA.

On, twoim przyiacielem!'...

OSKAR.

(do Walentego)

A ciebie wypędzę, ieśli na przyszłość uchybisz mu winnego uszanowania.

WALENTY.

Mnie wypędzać! Panie, mnie, starego sługę Pańskiego Oyca, mnie, na którego ręku on skonał...

OSKAR.

(głosem straszliwym)

Milcz...

AMELIA.

Walenty!

(daie mu znak by milczał)

OSKAR.

(na stronie)

Zawsze mi to przypomina.

(do Ludwiki)

Co robisz?

LUDWIKA.

(zmieszana)

Chciałam Panią ubierać.

OSKAR.

To nie iest pora, odeydźcie oboie.

WALENTY.

(oddaiąc Oskarowi papiery)

Dziś rano, wręczono te pozwy; w ciągu dnia maią tradować...

OSKAR.

(gnąc papiery ze złością)

Zobaczemy! odeydźcie!...

(Walenty wychodzi drzwiami środkowemi, Ludwika wchodzi do sypialnego pokoiu. Oskar i Amelia

sami)

OSKAR.

Los mnie ścigał tey nocy z bezprzykładną wściekłością... Ani słowa, bardzo proszę; nie iestem usposobiony do słuchania kazań; moia odpowiedź, niczem' nie zbita, byłaby zawsze ta sama, iż tak łatwo iest losowi zbogacić mnie, iak zniszczyć; ty także, iuż nie raz doznałaś skutków iego łaski; a te szczątki bogactwa, które widzisz przed sobą, są ieszcze tego dowodem. Przyidzie i na mnie koley;... lecz tey nocy, szczególnie tey nocy! zawiedł wszystkie moie kombinacye!

prawda że mało miałem do ważenia wyzwałem fortunę, i wszystko przegrałem!.. Potrzeba mi pieniędzy,

AMELIA.

Pieniędzy!

OSKAR.

Tak iest, dziś, zaraz... lub zginę.

AMELIA.

Zginiesz! Mężu móy, znasz położenie nasze; oddałam ci moie kleynoty, nic iuz nie mam, tylko ruchomości domowe. Oskar.

Te iuż nie do nas należą, są zatradowane.

AMELIA.

Wielki Boże! więc iuz nic nie mamy.

OSKAR.

Tutay, nic;... ale powtarzam... i zrozumiałabyś mnie od razu, gdyby nie rady stryia twoiego; potrzeba mi pieniędzy, lub zginę.

(siada w czarnem zamyśleniu)

AMELIA.

Drżę cała! móy mężu!... Ah! gdyby Bóg raczył otworzyć ci oczy! pomyśl, ileśmy dotąd byli nieszczęśliwi! prawie zawsze w nędzy, nawet w pośród zwodniczych, na chwilę tylko, blasków; ścigani obawami, pozwami, processami, często krzywdą i obelgą, przepędziliśmy z sobą lat piętnaście, nie znaiąc dnia iednego spokoyności, a ieszcze mniey szczęścia...

(poruszenie Oskara okazuie niecierpliwość)

Nie kreślę tego obrazu móy mężu, dla wyrzucania ci łez moich iuż wylanych, nie, proszę cię tylko o los mniey opłakany. Część moiego posagu, odłączona od maiątku twego, zostaie nam ieszcze, bo do mnie należy; dochód z niey, który się nieznacznie trwoni w nierządzie naszego bytu, wystarczyłby na utrzymanie uczciwe, w iakiem odległem mieyscu, bez okazałości, lecz przynaymniey spokoynie. Ach mężu móy! gdybyś chciał tylko,... od dzisiay porzucilibyśmy ten pałac... to miasto, tak dla nas zgubne... twoich fałszywych i zdradzieckich przyiaciół: Znalazłbyś słodką spokoyność; poświęciłabym całe życie na starania o twoie szczęście, przez moię miłość, a nawet przez pracę, gdyby tego potrzeba. Nasz Henryk, odbierałby wychowanie pod naszym nadzorem, a wkrótce uczułbyś całą rozkosz życia...

(klęka przed nim)

Oskar! o móy mężu! uciekaymy z piekła w którem iesteśmy; wyrzekniy się tey gry nieszczęśliwey; o twoie to szczęście i o moie życie błagam cię na kolanach.

Oskar (podnosząc Amelią i sam wstaiąc)

Już tysiąc razy mówiłaś mi to samo... Kilka tysięcy dochodu, wieś na mieszkanie!... co za nędzne życie! nie zniósłbym go; bogactwa pragnę; czyliż go nie miałem? z resztą iuż zapóźno...

Amelio, podaiesz mi resztę twoiego posagu właśnie o to ciebie proszę.

AMELIA.

Ty?

OSKAR

Sto tysięcy, do których sama masz prawo... Day mi ie tylko do iutra, zwrócę ci ie w dwóy nasób.

AMELIA.

Boże! czegoż śmiesz żądać? iedyny spadek dla moiego syna!

OSKAR..

Do iutro, mówię ci...

AMELIA.

Dziś ie przegrasz, a iutro, móy syn bez chleba!

OSKAR.

Amelio, nie iestżem twoim mężem? A gdybym rozkazał?...

AMELIA.

Oskar, iestem bez obrony, możesz odebrać mi życie; lecz nie skłonisz mnie nigdy do wydziedziczenia syna moiego.

OSKAR.

A więc wolisz mnie widzieć na rusztowanin?

AMELIA.

Wszechmocny Boże! co mówisz? na rusztowaniu?

OSKAR.

Tak dowiedz się wreszcie, ponieważ chcesz

koniecznie; dowiedz się, że przyciśnięty potrzebą, wściekłością i rozpaczą, dnia pewnego... dnia fatalnego na zawsze! w którym los mnie prze. śladował, w którym byłem bez ratunku, z fałszowałem wexle...

AMELIA.

Boże! twóy oyciec przepowiedział ci, że zakończysz na zbrodni...

OSKAR.

(porywaiąc ią z wściekłością za rękę)

Nieszczęsna!..,

AMELIA.

Przebaczenia! łaski!...

(na ten krzyk wbiegaią Walenty i Ludwika)

Walentv i Ludwika

(razem)

Pani!!...

OSKAR.

(z gniewem).

Kto was wołał?

WALENTY.

Zdawało mi się słyszeć... Ludwika.

Sądziłam, że mnie Pani woła.

OSKAR.

Nie, odeydźcie!

AMELIA.

(drżąca)

Odeydźcie, moi przyiaciele... zdawało wam się tylko... zostawcie nas samych.

(Walenty i Ludwika wychodzą)

OSKAR.

Wiesz teraz wszystko; tak, wexle które z fałszowałem... a iutro...

AMELIA.

Przerażasz mnie... a ilość?...

OSKAR.

Około tey, iaką ty posiadasz.

AMELIA.

Tak wiele!... o Boże!...

OSKAR.

Jeśli ich dziś nie wykupię, iutro termin, zgubionym...

AMELIA

Niestety! prawda...

OSKAR.

Przygotowałem akt, iest to pełnomocnictwo dane przez ciebie na Warnera.

AMELIA.

Na Warnera!...

OSKAR.

Tak, na podniesienie w twoiem imieniu należącej ci summy.

AMELIA.

O móy Synu!

OSKAR.

Ja pokazać się nie mogę... Amelio, widzisz okropne położenie moie; podpisz, lub w twoich oczach życie sobie odbiorę.

AMELIA.

Ah!... możesz myśleć, bym dozwoliła prowadzić cię na rusztowanie?

OSKAR.

Więc zezwalasz?...

AMELIA.

Day... zasłaniaiąc ciebie od hańby, ochraniani moiego syna. (idzie do biórka i podpisuie)

OSKAR.

(na stronie)

Podpisuie.

AMELIA.

(oddaiąc mu dokument)

Masz, lec, zniszcz ślady zbrodni twoiey;... Oskar, za całą nagrodę błagam cię, abyś się gry wyrzekł.

OSKAR.

(z uśmiechem)

Na zawsze droga Amelio.

(woła)

Walenty! ludzie!

(Walenty i kilku służących wchodzi środkowemi drzwiami, Ludwika także)

AMELIA.

Cóz zamierzasz?...

OSKAR.

Nie miey żadney obawy, los nasz wkrótce się odmieni. (do służących) Walenty, przygotować wielki salon, ubrać go bogato. Dziś wieczór mam gości, daię bal.

AMELIA.

Bal!... w chwili...

OSKAR.

Należało ukryć moie nieszczęście... wszyscy

iuż zaproszeni; będzie bal i koncert; nie lękay się wydatku, za chwilę wrócę bogaty... Do widzenia droga Amelio!

AMELIA.

Na Boga śpiesz się, wykup wexle,..

OSKAR.

Mam czas na to ieszcze. (na stronie) Wprzód podwoię tę summę; zbyt wiele przegrałem w nocy, abym nie miał bydź szczęśliwszym rano. Warner mnie czeka; do widzenia Amelio. Żeby wszystko było gotowe do balu.

(wychodzi, za nitu służący)

Scena III.

AMELIA, LUDWIKA, PÓŹNIEY WALENTY; A POTEM DERMON.

LUDWIKA.

O Boże! moia droga Pani, cóż się to stało? drżysz ieszcze cała, a Pan wyszedł pełen radości.

AMELIA.

(siada)

Ah Ludwiko!... mgła oczy mi zasłania... czule, ie nad siły iest moie nieszczęście. Spełniam ofiarę! w nędzy żyć będzie móy syn nieszczęśliwy!

LUDWIKA.

Ah, zgaduię!...

(Walenty wchodzi nagle z listem w ręku)

WALENTY.

Pani, w chwili kiedy Pan wychodził, iakiś Je

gomość którego rysy nie są mi obce, tylko ich sobie przypomnieć nie mogę, zbliżył się do mnie, oddał mi ten list, i prosił głosem wzruszonym, bym ci go Pani oddał natychmiast.

AMELIA

(wstając)

List... powinnamże?...

LUDWIKA.

I czegóż Pani obawiać się możesz?

AMELIA.

Nie wiem; lecz ręka drży... może ieszcze nowe nieszczęście!... (przebiega list oczyma) Boże! co widzę!... to od niego stryia; on tutay!... O dzięki Ci Wielki Boże! zsyłasz mi więc obrońcę!

(całuie pismo, w tey chwili widać Dermona w głębi sceny)

DERMON.

Amelio!

AMELIA.

(biegnąc ku niemu)

Stryiu móy!

(Rzuca się w iego obięcia. Po długim uścisku Dernon patrzy na nią ze smutkiem, Amelia płacze, Walenty i Ludwika wychodzą)

Scena IV.

AMELIA, DERMON, PÓŹNIEY LUDWIKA.

AMELIA.

(we łzach)

Stryiu, nię nazwałeś mnie ieszcze synowicą

DERMON

Nie przycisnąłżem cię do serca moiego?

AMELIA.

Nie odpowiadałeś na moie listy; mniemałam żeś o mnie wiedzieć nie chciał.

DERMON

Nie byłem w Europie, a twoie listy doszły mnie razem w iedney chwili. Skorom ie odebrał, porzuciłem wszystko: w mieyscu odpowiedzi sam przybywam, zamiast wypytywać ciebie listownie, sam osobiście dowiedzieć się pragnąłem o twoiem położeniu. Wiem wszystko... Amelio, czy nie przepowiedziałem ci losu twoiego?

AMELIA.

Ah! móy Stryiu, iestem bardzo nieszczęśliwa! ieśli ty mnie opuścisz, umrzeć mi tylko zostanie.

DERMON.

Ciebie opuścić!... nigdy... Wiem, że Oskar iuż nic niema z oycowskiego maiątku.

AMELIA.

Nie.

DERMON.

Długi ogromne...

AMELIA.

Prawda...

DERMON.

Lecz twóy posag...

AMELIA.

Oddałam iuż resztę.

DERMON.

Jakto! zapomniałaś, że iesteś matką?

AMELIA.

Musiałam... Ah! gdybyś wiedział...

DERMON.

O iego tyranii, gwałtowności! Przebiegł więc cały zakres Szulerów! Syn niewdzięczny! mąz występny, oyciec wyrodny — ieszcze tylko zbrodniarzem...

AMELIA.

Ah!

DERMOM.

Już nim iest może... tuk, twóy przestrach przekonywa mnie o tem... nie ma granic na drodze występku; Szuler przegra maiątek i zostaie...

AMELIA

Wstrzymay się!... niestety!... oszczędzay oyca syna moiego.

DERMON.

(ściskaiąc ią)

Szlachetna ofiaro! myślmy więc tylko o twoim losie... Odwaga, Amelio, ia będę twoim obrońcą; lecz bez wahania się iuz żadnego, trzeba odłączyć los twóy od losu Oskara; trzeba natychmiast zerwać związki...

AMELIA.

Nie kończ... o iak źle o mnie sądzisz móy Stryiu;... opuścić mego męża!... czy to mu przysięgłam u stopni ołtarza? Nie, iestem iego włanością; gdyby byt życie moie uczynił szczę

śliwem, składałabym dzięki Bogu; napełnia ie gorvczą, powinnam poddać się woli Nieba, i póyśdź aż do grobu za rnęża przeznaczeniem.

DERMON.

Czegoż więc oczekuiesz po mnie?

AMELIA.

Ali móy Stryiu! matką iestem... poynmiesz, moie obawy... dla moiego to syna!...

DERMON.

Mów, co żądasz?..

AMELIA.

Już nic nie mam; życie moie na łzy iest wskazane; iuż, tylko nędzy wyglądać mogę... czyiaż ręka raczy?...

DERMON.

Dosyć, rozumiem cię. Gdzież iest syn twóy?

AMELIA.

Ah!... iest tutay... lecz nie śmiałam..

DERMON.

Każ mi go przyprowadzić.

AMELIA.

(wołaiąc)

Ludwiko! Ludwiko!

(Ludwika wchodzi)

Przyprowadź mi syna... czekay!... co słyszy..

(słychać głos Oskara)

LUDWIKA.

To glos Pana; powraca, idzie do salonu.

AMELIA.

Boże!

DERMON.

Wychodzę; niemogę patrzeć na człowieka,. który mnie wypędził z twoiego domu... Zobaczemy się Amelio; każesz mi dać znać do Rodolfa Derikur.

AMELIA.

Rodolfa?

Dermon.

Tak, zachowałem z nim przyiaźń; lecz Oskar przybywa, bądź zdrowa Amelio!

LUDWIKA.

Wstrzymay się Pan... omnąćbyś go nie mogł, bo tu idzie do Pani.

AMELIA.

Zostań móy Stryiu!...

DERMOM.

Nie, nie mogę.

LUDWIKA.

Gdybyś Pan chciał...

(wskazuie pokóy sypialny)

DERMON.

Ten pokóy?

AMELIA.

Jest móy.

DERMON.

Dobrze, nawet kosztem tego poniżenia, chcę unikać człowieka, którego widok wzburzyłby krew moię.

LUDWIKA.

Otóż on.

(Dermom wchodzi do pokoiu sypialnego, a Ludwika do, gabinetu; Oskar, za nim Walenty i. wini sł użący, Oskar z radością na twarzy)

Scena V.

AMELIA, OSKAR, WALENTY, SŁUŻBA.

OSKAR.

(daiąc worek Walentemu)

Na, wykonay com ci polecił, chcę, żeby pokoie zachwycały blaskiem. Nie szczędź pieniędzy, widzsz, ze mam ich dosyć.

(Walenty i służba odchodzą)

Dzień dobry, kochana Amelio. Jakto; ieszcześ nie ubrana?

AMELIA.

Wybacz móy mężu... Czy wykupiłeś wexle?

OSKAR.

Dziś w wieczór... iutro... termin dopiero za dwadzieścia cztery godzin... Zaymiy się tylko balem a nie będzie nic weselszego; nie lubię tych zgromadzenia etykietalnych gdzie nudy pierwsze zaymuią mieysce. Daię bal maskowy; trzeba korzystać z czasów szaleństwa. Śliczne kobiety, cała opera przebrana!

AMELIA.

Mów ciszey.

OSKAR

Moim balem muszę cały Paryż zadziwić. Zaraz ci przyniosą brylanty, diadem... wyboru Warnefa. Chcę by wszystkie Damy które tu przybędą, zgasły przed tobą.

AMELIA.

Dobrze... lecz nie tak głośno.

OSKAR.

A to czemu?... Bedzie koncert; ale ale, Warner mi przypomniał, iż nie masz harfy.

AMELIA.

Zawsze ten Warner! ia nie potrafię...

OSKAR.

(z gniewem)

Potrafisz, ponieważ ia żądam.

AMELIA.

Dobrze, tylko się nie gnieway.

OSKAR.

Lecz zkądże te obawy? co znaczy, iż ustawicznie patrzysz na ten pokój?

AMLLIA.

Nic, zaręczam...

OSKAR.

Mieszasz się... Amelio miałzeby lam kto bydź?

AMELIA.

Móy syn i Ludwika.

OSKAR.

Czemu bledniesz... nie... kryiesn coś przedemną... ieszcze... muszę...

AMELA.

(zatrzymuiąc go ) Móy mężu!

OSKAR.

(iuż wściekły)

Drżysz? Amelio, gdyby raz podeyrzenie wcisnęło się w me serce, niepoymuiesz wściekłości...

AMELIA,

O Boże!

OSKAR.

Zaraz...

(chce wpaśdź do pokoiu sypialnego, Dermon wychodzi)

Scena VI.

AMELIA, OSKAR, DERMOM.

DERMON.

(do Oskara)

Stóy!

OSKAR.

Co widzę!...

DERMON.

Nie zniewuzay obrazu cnoty.

OSKAR.

(spoglądaiąc na Amelią)

Dermon!

AMELIA.

(do Oskara)

Zaklinam cię n. i wszystko, nie obrażay go więcey.

OSKAR.

(do Dermona)

Jaki powód sprowadza tu WPana? czego chciałeś wtem mieyscu?

DERMON.

Chciałem zobaczyć córkę moiego brata; przekonać sie o losie, którym iey przepowiedział. Nie zawiodłem się, ziściłeś wszystkie oczekiwania. Co do WPana, sądziłem, że dotrzymam przysięgi nie oglądania go więcey, lecz, niesłuszne podeyrzenie iego, bliskie wybuchnięcia

w gwałtowność, musiało przezwyciężyć przysięgę; nic więcey nie rzeknę.

(idzie ku drzwiom, Oskar przechadza się) Amelia (głosem cichym do rnęża)

I nie zatrzymasz go?

OSKAR.

(surowo)

Nie.

(Dermon zatrzymuie się wgłębi, Amelia bieży w iego ohjęcia)

DERMON.

Słodka, szlache'tna ofiaro, strzeż się, byś nie uległa pod ciężarem twoich kaydan. Pomniy przynaymniey; ze masz oyca że on opiekuiesie. tobą. Bądź zdrowa córko moia!

(Dermon odchodzi, Amelia płacze, Oskar idzie ku niey zporuszeniem gniewu)

Scena VII.

AMELIA, OSKAR

OSKAR.

Tego nazbyt!... zniosłem obelgę; lecz dowiedź sie pod iakim warunkiem; oto, zakazuię. ci widzieć się z nim na zawsze. AmeliA.

Z nim?... ah twoia niewdzięczność oburzy moie serce... Wszystkom ci poświęciła; iednego tylko mam przyiaciela na ziemi; twóy syn wydziedziczony, iednego tyłka ma opiekuna w świecie,

i tego chcesz nam wydrzeć!...

OSKAR.

Tak iest, nienawidzę go, bo on mną pogardza... bo od niego i ty się. nienawidzieć mnie uczysz.

AMELIA.

(z słodyczą)

Od niego!.., o móy mężu, nigdyż nie będziesz znal moiego serca?

OSKAR.

Cicho!... nadchodzą, otrzyi łzy.

(Amelia ociera oczy. Walenty wchodzi, za miń kilka dziewcząt z pudełkami. Jubiler przynosi kamienie i dwóch ludzi harfę w pudle)

Scena VIII.

POPRZEDZAIĄCY, WALENTY, LUDWIKA, późnięy WARNER.

WALENTY.

Z rozkazu Parta przyniesiono dla Pani ubiory i harfę.

OSKAR.

Dobrze, lecz gdzie Warner?

WALENTY.

Otoż on sam.

WARNER.

(wchodząc wesoło)

Dzień dobry mon cher ami... Pani raczysz pozwolić bym z uszanowaniem...

(chce pocałować rękę Amelii; Amelia usuwa sie)

(na stronie)

Płakano, — tem lepiey!...

(do Oskara)

Mon ami, spełniłem, iak widzisz, twoie życze

nia z całą gorliwością przyiaźni. Zanieście to wszystko do pokoiu Pani... Harfę do salonu, a pudło z niey tutay.

(wskazuie pokóy sypialny Amelii)

OSKAR

Amelio, co do przyjęcia i ozdoby balu spuszczam sie na twoię uprzeymość.

AMELIA.

Tak, otrę łzy moie, by się do twoich uśmiechać przyiaciół.

(Oskar prowadzi Amelią do lny garderoby, Ludwika idzie za Panią prowadząc s sobą kupcowe i biorąc kamienie. Podtenczas Walenty odprawia iubilera i tych którzy przynieśli harfę)

WARNER.

(sam)

Wszystko idzie iak należy... Móy zamiar udaie się; zasadzka dobrze zastawiona... Móy żokey iest i roztropny i zręczny, tey nocy będzie na wskazanem mieyscu... Dumna Amelio musisz uledz... Jutro iesteś moią... teraz oddal my Oskara...

(wszyscy wyszli, Oskar wraca prędko)

Scena IX.

OSKAR, WARNER.

OSKAR.

A co Warnerku, iak mi los posłużył? czy korzstałeś z moiego sztosu?

WARNER.

Stawiłem kilka razy, lecz lor nagle się zmienił. Przegrałem dziesięć tysięcy.

OSKAR.

Mnieysza o to, kiedym ia wygrał trzydzieści. Jednakże liczyłem na twoię wygraną; spodziewałem się, iż nią będę mogł spłacić część tych fatalnych wexlów, z któremi czekać nienależy

do iutra.

WARNER.

(tonem fałszywym)

Wszakże miałeś ie spłacić pieniędzmi twoiey żony?

OSKAR.

Tak iest, i wyiąwszy kilka tysięcy wydanych na ten bal, mam zawsze całą tę summę. Lecz skoro iey się pozbawię, cóż nam pozostanie? a w naszych ręku, za godzin kilka, możnaby ią podwoić.

WARNER.

Bez wątpienia; właśnie tez liczą na ciebie. Dziś wieczór o północy, zgromadzą się wszyscy nasi gracze. Ten Grand Hiszpański i ta Angielka będą tam także. Spotkanie się będzie żywe; a wiedząc że masz pieniądze, zaręczyłem że przyydziesz.

OSKAR.

Dobrześ zrobił... Jednakże móy bal...

WARNER.

A czy nie masz żony?

OSKAR.

Prawda — póydziemy... Oddać to złoto, nim ie fortuna podwoi! Nie! choćbym leź iey kołem miał bydź zgruchotany. Podzielemy tę summę: każdy znas weźmie połowę; a obadwa baczni, wytrwali, bez zapału, okiem tylko śledzić się. będziemy...

WARNER.

Nie, ia dziś z tobą nie będę; lecz w inney walce wspierać cię mogę. Tey nocy iest gra u Posła Perskiego, moi przyiaciele są zaproszeni, ia mam grę prowadzić.

OSKAR.

Wyśmienicie. Znam twoię zręczność. Weź więc połowę summy.

WARNER.

(na stronie)

Mam go!

OSKAR.

(daiąc mu wexle)

Czterdzieści kilka tysięcy: resztę zachowuję dla siebie. Jutro przed szóstą, rano zeydziemy się.

WARNER.

(na stronie)

Noc iest moia!

OSKAR.

A z wygraną w ręku, polecim przed nadeyściem fatalnego terminu, wykupić te nieszczęsne i zniszczyć ie...

WARNER.

Cicho!

OSKAR.

Nadchodzą!

Scena X.

OSKAR, WARNER, WALENTY, LUDWIKA,

(późniéy Kupcowe wychodzące z gabinetu, i żokey wkradaiący się milczkiem)

WALENTY.

Panie! goście zjeżdżaią się.

LUDWIKA.

Pani czeka na Pana.

OSKAR.

Idę.

WARNER.

(cicho do Oskara)

Pomniy, o północy...

OSKAR.

Nie zaniedbam...

WARNER.

Do iutra.

OSKAR.

Tak iest, do iutra.

(Oskar idzie do żony, zanim Walenty i Ludwika. Przez ten czas kupcowe wychodzą, mały żokey wkrada się niepostrzeżony. Warner sam pozostały na scenie, daie znak żokeiowi, ktory zręcznie wpada do sypialnego pokoiu)

WARNER.

Wszystko idzie dobrze. Oskar zapóźno przy

będzcie... Fałszywe wexle iuż są w Trybunale; na szczęście iestem zapłacony, a téy nocy....

WALENTY.

(wraca)

Panie!

WARNER.

Idźmy na bal.

Zmiana dekoracyi.

Scena XI.

Pantomina i bal.

(Scena wystawia bogatą sale, napełnioną gość. mi. Bal zaczyna się. W końcu tańców Oskar i Warner szukaią się; mówią coś cicho do siebie i wychodzą. Amelia niespokoyna śledzi ich oczyma; w téy chwili wchodzą służący z pochodniami w ręku; Kawalerowie podaią ręce Damom. Całe towarzystwo wychodzi do sali muzycznéy )

Zmiana dekoracyi.

(Scena wystawia pokóy sypialny Amelii, forma iego iest w pięciokąt. W głębi łóżko bogato fałdowane. Z każdey strony okno. Bliżéy sceny, po każdéy stronie są drzwi. Przy drzwiach. po lewey stronie pudło od harfy. Milka krzeseł i toaleta, na niey dzwonek.)

Scena XII.

(Noc. W bocznéy sali słychać koniec koncertu na harfie i innych instrumentach. Podczas te

go dźwięku pudło od harfy otwiera się lekko, z pudła wysuwa się żokey, ogląda się po pokoiu, i podsłuchuie u drzwi. Muzyka ustaie. Żokey usłyszawszy nadchodzącą Ludwikę, zamyka się na nowo w pudle. Ludwika ze świecą w ręku otwiera drzwi, i zapala dwie świece stoiące na toalecie)

LUDWIKA.

Cóż się to stać mogło?... o północy, odwiedziny Pana Dermon!... nie wiem, czy dobrze czy źle zrobiłam; lecz, tu go tylko taiemnie widzieć można,.. W snlonach pełno gości: Walenty ma go wprowadzić skrytemi schodami... Słuchaymy... (wolne stukanie do drzwi) Otoż iest...

(otwiera z przezornością, Walenty wprowadza Pana Dermon i odchodzi natychmiast)

DERMON.

Proszę uwiadomić Pana Oskara, ze muszę z nim mówić natychmiast.

LUDWIKA.

Pana Oskara!... więc Pan z nim chcesz mówić?

DERMON.

Tak iest.

LUDWIKA.

To niepodobna.

DERMON.

Czemu?

LUDWIKA.

Niestety! czyliż Pan nie wie, ze on co noc wychodzi z domu, i iak Zwyczaynie, gra...

DERMON.

Gra!... nieszczęśliwy!... ależ ten bal?...

LUDWIKA.

Pani iest iego gospodynię, usiłując ukryć łzy swoie.

DERMON.

W iakiey chwili!... więc bież, proś tu moię synowicę.

LUDWIKA.

Panią!... Boże! Pan mnie przestraszasz... cóż się stało?

DERMON.

Czas nagli. Spiesz się, coprędzéy.

LUDWIKA.

Biegnę.

(na stronie)

Nowe iakieś nieszczęście.

(wychodzi)

DERMON.

Niepodobna zataić przed nią ciosu, który ią przygniecie... Biedna Amelio!... a ten nędznik, oddaie się gry szaleństwu wtenczas, kiedy mu gotuią kaydany, a nawet rusztowanie.

Scena XIII.

AMELIA, DERMON. PÓŹNIÉY RODOLF (żokey w pudle)ó

AMELIA.

Boże! móy Stryi!... o téy godzinie! cóż cię sprowadza wśród nocy? iakież nieszczęście!...

DERMON.

Nieszczęście... tak iest, nieszczęście niepowe

towane. Odwaga, moia Amelio; nie mogę ci zataić losu twoiego. Oskar zgubiony, ieśli nie uciecze... zfałszował wexle...

AMELIA.

Ah! ten cios okropny, nie iest dla mnie nowym... Więc wszystko odkryto?...

DERMON.

Ty wiedziałaś?

AMELIA.

Od dziś dopiero.

Od dziś tez dopiero iego zbrodnia iest znaną. Nędzny lichwiarz, w którego ręce złożył twóy mąż występny podrobione wexle, udał się do bankiera, podpisanego na nich. Bankier odkrywa podstęp, zatrzymuie wexle, wzywa policyi, a lichwiarz zeznaie, iż tym fałszerzem iest Oskar Germany.

AMELIA.

Stryiu móy! ratuy go!...

DERMON.

Tak iest, będę go ratował, dla twoiey... dla twoiego syna miłości;... lecz potrzeba natychmiast posłać, uwiadomić go...

AMELIA.

Niestety! wiemże gdzie?... o ia nieszczęśliwa!...

LUDWIKA.

(wbiegaiąc)

Pani, iakiś nieznaiomy, utrzymuiąc że ma coś ważnego iey donieść, chce z Panią mówić miast. Powołuie się na Pana Dermon.

DERMON.

(do Amelii)

Nie obawiay się, to móy przyiaciel, Rodolf Derikur... pozwól niech wniydzie natychmiast.. tylko iak nayskryciey.

(Ludwika wychodzi)

Ja prosiłem, by mi doniósł, gdyby się o czem dowiedział. Rodolf z równą moiey gorliwością wspierać ciebie bedzie.

LUDWIKA.

(wprowadzaiąc go)

Oto iest.

RODOLF.

(do Amelii)

Racz. Pani darować...

DERMON.

Już iey znanym iest powód przyjścia twoiego. Mów przyiacielu, co wiesz?

RODOLF.

(do Anielu)

Ta tylko chwila ratunku zostaie mężowi Pani. Rozkaz poymania go iuż iest wydany; iuż więzienie otwarte, iutro twóy mąż w kaydanach.

AMELIA.

Ah! nie przeżyię trwogi i zgrozy, która mnie przeymuie!

RODOLF.

Pani!..

AMELIA.

Na miłość Boską, co czynić?

Uciec się w moie objęcia. Twóy Henryk iuż est moim synem; myśl o własnem bespieczeństwie; połóż koniec twoim mękom, opuść...

AMELIA.

Nigdy...

DERMON i RODOLF.

Cicho!...

SCENA XIV.

Ciż sami, wbiega LUDWIKA, późniey WALENTY.

LUDWIKA.

(przestraszona)

Pani moia! Pani!... o Boże! cóżem słyszała?... wszystko w zamieszaniu, mówią... mówią że tey nocy, Pan ma bydź uwięziony,

AMELIA.

Tey nocy!...

DERMON.

Wszystko wiadomo!

LUDWIKA.

Czy słyszysz?...

AMELIA.

Co za hałas!

RODOLF.

Trzeba dom zamknąć.

DERMON.

(do Amelii)

Nie pokazuy się, ia odprawię twych niebezpiecznych przyiaciół.

WALENTY.

(wchodząc)

Już nie trzeba, dość było na tey straszney wiadomości, aby wszyscy uciekli.

DERMON.

(do Walentego)

Tém lepiéy! mniey zgorszenia!... Pogaś światło, pozamykay drzwi; niech się wszystko uciszy.

(Walenty wychodzi)

(do Rudolfa)

My, kochany przyiacielu, bieżmy przygotować wszystko do ucieczki Oskara; oby iey zdołał dokonać téy nocy! ty, luba Amelio, ty nic z siebie nie możesz w téy okropnéy chwili: zamkniy się w twoim pokoiu. Jak przyidzie Oskar, niech natychmiast bieży do Rodolfa; a ieśli nam się uda wybawić iego osobę, będziemy się starać okupić i honor.

AMELIA.

Ah! ratuy moiego rnęża!...

DERMON.

Jeśli zdołam... ieśli Opatrzność nie naznaczyła godziny ukarania iego...

(bierze za rękę Rodolfa, wychodzą razem skrytemi schodami)

Scena XV.

AMELIA, LUDWIKA, (Żokey w pudle)

AMELIA.

(z rozpaczą)

Przyszła więc straszna obudzenia chwila! złupiony z maiątku, z honoru, bliski utraty wolności, bliski hańby... a w czasie kiedy ia go czekam w męczarniach trwogi, on ieszcze wpośród wspólników i sprawców swey zbrodni!... Boże! kiedyż uyrzę koniec męk moich!

LUDWIKA.

Wszystko ucichło; lecz iakaż czeka nas przyszłość?...

(zbliżaiąc się do Amelii)

Ah droga Pa

ni, jakiekolwiek grozi ci nieszczęście, przyrzekały, że pozwolisz Ludwice bydź zawsze i wszędzie z tobą.

AMELIA.

Ah! ia to ciebie, ia zaklinam o to! Niech mam przynaymniéy iednę przyiaciółkę... Ludwiko gdzie jest syn móy?...

LUDWIKA.

U mnie śpi Pani.

AMELIA.

Radabym go uściskać... lecz nie, nie mieszay snu iego. Biedne dziecie!...

(chce usiąść i przypadkiem siada przed toaletą, spostrzega swóy ubiór i cofa się przestraszona)

Ah! ten ubiór i nędza!...

(do Ludwiki)

Zdeym te kleynoty, te kamienie... ich ciężar przywala mnie!... żałobę, tak iest, żałobę od chwili zamęścia nosić byłam powinna. Póydź Ludwiko, póydź; niech mnie nikt nie postrzeże w tym stroiu, którego blask, teraz, wskazałby mnie na wzgardę; — póydź!

(Ludwika bierze świecę i idzie za Amelią do gabinetu)

Scena XVI.

ŻOKEY, późniey WARNER.. (Jak tylko wyszła Amelia z Ludwiką, pudło harfy otwiera się powoli, żokéy wychodzi z nie

go z wielką ostrożnością. Zrazu słucha pilnie zagląda do drzwi gabinetu; a ośmielony otwiera okno, i powiewa chustką. Wraca do pudła, dobywa zniego drabinkeiiedwahną, zrzuca przez okno przywiązuiąc iey koniec do haka... Warner wchodzi tym sposobem przez okno, ze szpadq w ręku. Skoro wszedł, Żokey pokazuie mu na migi gabinet, gdzie simelia rozbiera się; potem bieży do toalety, porywa dzwonek, i wykręcą tłuczek. Nakoniec po tey samey drabinie wychodzi przez okno, Warner odwiązuie koniec drabiny, wyrzuca za okno i zostaie sam w pokoiu)

WARNER.

Udało się! iest moią! Oskar me wróci: zbyt go dobrze wplątałem. Daley Warner, to iest Mistrza sztuka! Masz złoto, możesz więc porwać i uciec z Amelią... Ta noc stanie się świadkiem twoiego tryumfu. Zaraz bedzie sama... czekaymy... Niewdzięczna! odpłacisz mi wzgardę moiey miłości... Otoż ona! niech się tylko oddali wprzód Ludwika... wszystko zdaie się zapewniać mi zwycięztwo.

(kryie się w pudło od harfy)

Scena XVII.

AMELIA, LUDWIKA,

(warner w pudle)

AMELIA

(w nocnym białym ubiorze, zgoła głową)

Teraz, moia droga Ludwiko, możesz odeyść.

LUDWIKA.

I zostawić cię samą?... Pozwól mi Pani przepędzie tę noc przy tobie.

Amelia.

Nie, moia droga Ludwiko, nie chcę nadużywać gorliwości twoiey; któż może przewidzieć iakie nas iutro czekaią, udręczenia? Idź, oszczędzay twe siły, uzyi snu cokolwiek, tego żądam od ciebie. Obeyrzyi tylko, czy wszystko zamknięte, weź klucz od skrytych schodów... Gdy. by móy stryi, lub P. Rodolf, przyszli ieszcze w nocy, wprowadziłabyś ich tamtędy, a ieśli mąż móy wróci, to otworzę z tey strony.

(wskazuie drzwi inne)

LUDWIKA.

Dobrze Pani, zrobię co każesz. Ale nie sądź Pani, abym spać mogła, kiedy tak wielkie grozi ci niebezpieczeństwo; — i ia spać niebędę.

(Amelia siada. Ludwika wyymuie klucz ze drzwi od skrytych schodów, a obeyrzawszy, iż wszystkie dobrze są zamkniętey odchodzi drzwiami gabinetu)

Scena XVIII.

AMELA WARNER.

(Wraz po wyyściu Ludwiki, Warner otwiera pudło, wychodzi z niego ostrożnie, przesuwa się lekko koło ściany ku drzwiom gabinetu i kładzie na krześle szpadę)

AMELIA.

(mniemaiąc się bydź samą)

Myślą nieśmiem dościgać ogromu nieszczęśćmoich! Nędza, upodlenie... a w domiar boleści

ucieczka, bez moiego syna!...

(Tu Warner wyimuie klucz ze drzwi gabine

tu; na mały ztąd odgłos Amelia drząca)

Boże! czy ty iesteś Ludwiko?

(Warner cofa się cokolwiek)

Nikt nie odpowiada;...

(wstaie)

Kto tu iest?...

WARNER.

Ja.

AMELIA.

Ah!...

WARNER.

Cicho!... nie lękay się... Amelio, racz mnie wysłuchać.

AMELIA.

WPan!... w tem mieyscu!... zaraz...

(porywa za dzwonek i spostrzega ie zepsuły)

Ah! nie mogę!...

WARNER.

Nie; widzisz Pani, żeni wszystko przewidział.

(pokazuie klucz)

AMELIA.

Nieszczęśliwa!... zgubionam!...

WARNER.

Owszem, przychodzę cię wybawić; mimo srogości twey Pani, miłość moia —

AMELIA.

O zgrozo! w nocy! sama!... ah! przeglądam ca

łą przepaść w którą mnie chcesz wciągnąć! Lecz dom cały zna moię nienawiść ku tobie; nigdy, nikt mnie nie posądzi o spólnictwo zbrodni W Pana; nie, nie lękam się wołać głośno o pomoc, moi ludzie wypędzą cię iak naypodleyszego, naynikczemnieyszego złoczyńcę... Precz, precz ztąd natychmiast, otwarcie bez żadnych taiemnic, wobec wszystkich. Tym sposobem zbiia potwarz i podejrzenia kobieta, która się sama szanować umie... Precz! wychodź!

WARNER.

Zastanów się Pani, ia, wychodzić, opuszczać cię, poświęcić tyle starań łożonych na widzenie cię samą! ia, wyrzec się szczęścia zmuszenia ciebie żebyś mnie słuchała!

AMELIA.

Boże!. tyżbyś się ważył!...

WARNER.

W tey chwili nie lękam się nikogo; mąż twóy Pani, iuz nie wróci; twoi ludzie oddalleni, moi pilnuią pod tem oknem; a! gdyby kto śmiał... patrz, nie iestem bez broni.

AMELIA.

Ah! dreszcz mnie przeymuie!...

WARNER.

Uspokoy się Pani, nie lękay się... Możesz kochaiący wzbudzać tyle trwogi? tak, okrutna Amelio, kocham cię bez miary; a mimo wzgardy twoiey, chcę cię wyrwać znayokropnieyszey

toni. Bo nie uwodź się Pani, przepaść otwarta iest przed tobą. Oskar zgubiony, zniesławiony; wiesz o tem; iutro nędza, ohyda... za schronienie głąb lochu.. to los, iaki w godzin kilka czeka ciebie z Oskarem. Zerwiy żelazne te związki, przyimiy obrońcę, a bogatsza ze mną, iak byłaś kiedykolwiek, odzyskasz radość, rozkosze, szczęście; powrócę cię światu, w którym panować winny twoie wdzięki...

AMELIA.

Nędzniku!... nie wiem iak mogłam cię słuchać i nie umrzeć ze wstydu i gniewu... Nie, dusza twoiey podobna, nie może bydź duszą człowieka! Tyś to, ty sam iesteś sprawcą wszystkich błędów rnęża moiego, ty zrzódłem nieszczęść naszych; ty wlałeś w serce iego ten iad występków, któorych twoie serce, iest szkaradnym zbiorem. Tyś go wciągnął w niesławę, tyś przywiódł do zguby, i chcesz tylko spełnić miarę zbrodni, wydzierane żonie iego honor. !... Nie, zerwę ci maskę, w obec mego rnęża.

WARNER.

Smiałażbys!... więc odrzucasz zawsze moię miłość? Dobrze! tyle nienawiści musi wreszcie połączyć z nią i zemstę... Jaź się nie lękam męża woiego; a ty musisz bydź moią, bo to zaprzysiągłem...

AMELIA.

Ah!... więc śmierci moiey pragniesz?

WARNER.

Amelio!

AMELIA

(spostrzegaiąc szpadęBoże!...uratowanam!...

(porywa szpadę) raczey smierć niż hańbę!...

WARNER.

Nieroztropna!... wstrzymay się!...

(wydziera iey szpadę, i rzuca na ziemię)

AMELIA.

Umieram!...

(pacia zemdlona rozpięte włosy spadaią na piersi)

WARNER.

(podnosząc ią)

Ah!

(w, tey chwili, stukaią do drzwi gabinetu)

Scena XIV.

Ciż sami, OSKAR

(za drzwiami)

OSKAR.

Otwórz, Amelio! otwórz.

WARNER.

Piekło!... to Oskar!...

AMELIA.

(przychodząc do siebie)

Ah! mąż móy!.

OSKAR.

(silnym głosem)

Amelio! otwórz coprędzey...

AMELIA.

(do Warnera)

Uciekay!...

WARNER.

Nie mogę... lecz tam... milczenie... (gasi świece) pomniy źeś shańbiona iezeli mnie zdradzisz! (rzuca się w pudło od harfy)

OSKAR.

Rozkazuię ci, otwórz lub drzwi wyłamie.

(wstrząsa drzwi)

AMELIA.

Ah! śmierć mi przynosi!...

(idzie by otworzyć, lecz chwieie się i pada bez zmysłów przy toalecie. Oskar wyłainuie drzwi, wchodzi, a zrzucaiąc płaszcz)

OSKAR.

Niema nikogo!... ciemno!... głuche milczenie!., zdawało mi się iednak, zem słyszał głosy; to przywidzenie... Amelia śpi zapewne. Więc ieszcze niewiedzą o moiey zgubie? o niebezpieczeństwie iakie mnie otacza?... Już byłoby po mnie, gdyby nie przypadek... I Warner mnie opuszcza w tey okropney chwili!... i trafem fatalnym przegrałem znowu!... losie piekielny!... Daley, muszę uciekać natychmiast... uciekać!.. sam!... Nie... Amelia ze mną iśdź musi; gdzież miałbym pociechę?... Ah! czuie, ie mi zawsze iest droga.; iestem pewny wzaiemney miłości póydzie wszędzie za mną... Trzeba ią zbudzić,

(idzie do łóżka, a pod nogami napotyka szpadę Warnera)

Cóż to iest?

(podnosi szpadę)

Szpada! zkąd to żelazo? to nie moie... więc tu ktoś

był?... tak, przypominani sobie... te drzwi wewnątrz zaumknięte; słyszałem głosy; umilkły gdym stukał!;.. Ah! piekielne odkrycie!... iestem Zilnulzony... zdradzony przez nią! w chwili, kiedy los mnie przygnębia!... Biada! biada zdraycom! wściekłość moia we krwi się ich pomści!... Amelio! Amelio! (otwiera firanki od łóżka, przebiega cały pokóy, i zbliża się do krzesła przy którym leży zemdlona) Otóż, ona!... skościała!... Konaiąca!...

(porywa ią za rumie i podnosi)

Amelio!...

AMELIA.

(przychodząc do siebie)

Ah! mężu móy!... przebaczenia! łaski!... (pada na kolana),

OSKAR.

Przebaczenia?... to słowo cię potępia ! iesteś winna !

AMELIA.

Nie, nie... nie iestem winna... lecz drżę... uciekay!..

(widząc że Oskar szuka oczyma w około)

Nie szukay go, tu go nie ma.

OSKAR.

Już, go niema... nędznico!... patrz na to żelazo i odpowiaday... Kto iest twoy niegodny kochanek?...

AMELIA.

Ja niemam kochanka.

Oskar. Zbrodzień, ktory był tutay?

AMELIA.

Nie śmiem, zabiłbyś go.

OSKAR.

Tak iest zabiie... Ha! do ciebie?, to należało chełpić się cnotami, potępiać moie błędy; do ciebie zdrayczyno, żono występna!... która korzystaiąc z mey zguby, dopuszczasz się naypodleyszego czynu! tak, twóy niegodziwy wspólnik zginie w twoich oczach! gdzie się ukrył?

AMELIA.

Nie wiem... chciałam umrzeć... i nic nie widziałam.

OSKAR.

On tu iest, i nie wyidzie żywy!

(przebiega cały pokóy, wstrząsa drzwiami od skrytych schodów)

AMELIA.

(biegnąc za nim)

Mężu móy! mężu!...

OSKAR.

Klucz od tych drzwi!...

AMELIA.

Nie mam go, uciekay.

OSKAR.

(odpycha ią z wściekłością)

Ty uciekay, iezeli dbasz o życie.

(wyłamuie drzwi i znika)

SCENA XX.

AMELIA, LUDWIKA, WARNER, RODOLF, późniey OSKAR wracaiąc z gabinetu, DERMON, WALENTY, służący, żołnierze.

AMELIA.

Boźe! Boże! zachoway go od zbrodni!

(Ludwika wchodzi ze świecą w ręku, dnieć zaczyna)

LUDWIKA.

Pani! Pan Rodolf przybiegł, chce z Panią mówić !

AMELIA.

(biegnąc naprzeciw niemu)

Ah Bóg mi zsyła tę pomoc!

RODOLF.

Pani, szukam twoiego rnęża, widziano go iak

tu wchodził; żołnierze dom otaczaią...

(w czasie gdy to mówi, Warner wychodzi w kradkiem z pudła, i bieży za Oskarem)

AMELIA.

(do Rodolfa)

Ah nie opuszczay mnie, ratuy mnie, ratuy! błąd okropny uwodzi moiego męża; wnet krew tu popłynie...

RODOLF.

Boże!... co mówisz!...

WARNER.

(przyprowadza Oskara trzymaiącego w ręku pistolety i wskazując mu Rodolfa)

Oto zwodziciel twey żony!

AMELIA.

Ah!...

OSKAR.

Nędzniku! zginiesz!...

AMELIA i LUDWIKA.

Wstrzymay się! na Boga!

(Amelia zabiega mchowi drogę, Ludwika wpycha Rodolja do gabinetu)

OSKAR.

Precz, z tąd nędzna! niech wściekłość moię nasycę! (odpycha Amelia, wbiega za Riodolfem i strzela — Ludwika wydaie krzyk przeraźliwy, trzymaiąc się ściany, Amelia pada bez zmysłów. W tey samey chwili słychać zewsząd, hałas, Dermon wpada skrytemi schodami, Walenty zanim. Oskar wraca z gabinetu)

DERMON.

(do Oskara)

Nieszczęśliwy! uciekay bez żadney zwłoki, konie czekają...

WSZYSCY.

(wyiąwszy Amelią)

Uciekay!

(słychać stąpanie, szczęk broni i krzyki)

OSKAR.

Tak uciekam, (chwyta za rękę Dermona i wskazuie mu gabinet) lecz pomszczony, (wraca do Amelii) Ty, zdrayczyno, podzielisz los ze mną. (porywa Amelią, unosi ią i ucieka skrytemi schodami)

(Dermon wraca z gabinetu, z oznaką naywyższey zgrozy, Walenty biegnie ku drzwiom, któremi wyszedł Oskar z Amelią. Ludwika chce tam biedz takie, lecz Walenty drzwi zatrzasnął. Ludwika klęka na progu. W tey chwili żołnierze przyciągnięci wystrzałem wbiegaią do pokoiu; za niemi wszyscy służący; część żołnierzy opanowała wszystkie wyiścia, druga część odpy

chaiąc Walentego i Ludwikę, wyłamuie drzwi od skrytych schodów i ściga za uciekaiącemi; Ludwika która pobiegła do okna, daie znak Walentemu, ze są ocaleni)

KONIEC DRUGIEY PORY.

TRZYDZIEŚCI LAT CZYLI ŻYCIE SZULERA.

Pora trzecia.

OSOBY:

OSKAR, maiąc lat , odziany biednie, więcey zestarzały nieszczęściami niż wiekiem. W rysach iego widać rozpacz, i pociąg do zbrodni.

WARNER lat , żebrak, okryty łachmanami, torba na plecach; na twarzy widać całe poniżenie zbrodni.

HENRYK, Syn Oskara i Amelii, młody Officer lat .

BIRMAN, Oberżysta.

PODRÓŻNY, lat do .

AMELiA, lat , ubrana ubogo, lecz przyzwoicie, twarz wynędzniała, lecz zawsze wyraz słodkiego poddania się losom.

PANI BIRMAN.

JÓZEFKA, córka Oskara i Amelii, lat do .

Parobcy, dziewki, służący w oberży, przeieżdzać iący, wieśniacy i żołnierze.

Piętnaście lat upłynęło, między tym aktem a poprzedzaiącym. Rzecz dzieie się w Bawaryi, na drodze da stolicy, z razu w oberży, potem w chacie Oskara.

Pora trzecia.

(Teatr wystawia dziedziniec przed oberżą, na wielkim gościńcu, — po lewey ręce sceny oberża pod znakiem złotego lwa; po drugiey stronie wchód do piwnicy. Przed domem, przed piwni' cą i w innych mieyscach dziedzińca ustawione są stoły, wkoło nich ławki, oraz różne gry, używane do zabawy po oberżach wieyskich.)

Scena I.

PANI BIRMAN, chłopaki i dziewczęta służący w oberży.

PANI BIRMAN.

(wychodząc z domu)

Magdusiu! hey! daleyże! prędko! śpieszcie się! zastawić stół w salonie wielkim. Ruszaycież się!... czego stoisz?,.. Blużeiu!... hey!... Błazeiu!...

(Błażey wchodzi z garncówkami w ręku)

Idźno cło piwnicy, źley w butelki świeże piwo...

(podczas, kiedy Błażey schodzi do piwnicy, widać z iedney strony parobków wnoszących beczki z piwem, z drugiey strony służąca s koszykami)

(do parobków) Ha, dobrze, właśnie dziś będzie nam potrzeba piwa, święto kraiowe. Nieście do piwnicy, (do służącey) Zobaczmy... zwierzyna, kurczęta, ryby; wyśmienicie... Parę kurcząt zaraz na rożen, dla gościa pod Nr: ty,

(Birman wchodzi z gościńca, dwoie służących bieży ku niemu)

Scena II.

Ciż sami, BIRMAN.

BIRMAN.

(wchodząc)

Odepniycie mantelzak — siwosza weźcie do stayni, dać mu dwa garnce owsa..

PANI BIRMAN.

Ha, otóż móy mąż!...

BlRMAN.

Dzień dobry moia żono.

(oddaie ludziom, iednemu płaszcz, drugiemu batog, trzeciemu paczkę, którą przyniósł)

Dwa garnce owsa, rozumiecie?...

(do żony) niechże cię uściskam... Przedziwna szkapa! dwie mile w trzech kwadransach!

PANI BIRMAN.

Czy widziałeś sędziego? masz pozwolenie dodać na znaku herb Bawaryi?

BIRMAN.

Ba!... i iak ieszcze;... znak trzyłokciowy, litery złote tak, wielkie!... Zobaczysz, że niewyidzie miesiąca, a o niczem nie będą mówić iak o oberży pod złotym lwem; a na całey drodze do stolicy, nie będzie ani iedney do któreyby uczęszczano więcey; patrz wszystko po formie.

(dobywa z kieszeni pozwolenie, przy którem zamieszały się dwa listy)

PANI BIRMAN.

(spostrzegając ie)

Cóż to masz ieszcze?

BIRMAN.

To?... to są dwa listy, które niósł posłaniec z Weisbruka; spotkałem go...

(oddaiąc ieden z listów zdaie)

Ten do twego ciotecznego... odeszliy mu zaraz.

PANI BIRMAN.

Dobrze... a drugi?...

BlRMAN.

Drugi?... ha! drugi... iest do kogoś, którego nie znam, bo nie tuteyszy.

PANI BIRMAN.

Czy bydź może?

BlRMAN.

Tak, do iakiegoś Kapitana Francuzkiego, który woiaźuie; ma tędy przeieżdzać i zatrzymać

Pani BIRMAN.

To szczególna!

BIRMAN.

Patrz, iego adres, czytay!

PANI BIRMAN.

Prawda... u Pana Birman, w oberży pod złotym lwem, na drodze do Münich... ha, schoway, iak przyidzie Kapitan, to mu go oddasz.

BIRMAN.

To się rozumie,

(chowa list do kieszeni)

A cóż? miałaś tu dużo gości pod moię niebytność?

PANI BIRMAN.

Tak, nie bardzo; dziś nocował tu iakiś handlarz, ma odjechać rano; — a ty, opowiedz mi podróż twoię.

BIRMAN.

Ja? tak iak mnie widzisz, iadłem śniadanie sam na sam a Panem Sędzią.

PANI BIRMAN.

Czy bydź może?

BIRMAN.

Ah! iakie wino! a iaki pasztet z indyka! a co aa godny człowiek ten Pan Sędzia! Ale, ale, mówiąc o pasztecie, nie, chciałem powiedzieć o Panu Sędzim, mam ci donieść wiadomość, pyszną wiadomość, która ucieszy całą okolicę.

PANI BIRMAN.

Doprawdy!... Cóż takiego?

BIRMAN.

Znasz tego brzydkiego człowieka, który tu przybył dwa lula temu? co to mówił, że iest z Węgier, z Czech, z wszystkich kraiów? co to ma żonę i małą dziewczynę? ten nic dobrego, co to ma minę takiego biedaka? Ey, czyż nie wiesz? ten Oskar, nieznaiomy z czerwoney góry...

PANI BIRMAN.

No, — ten Oskar... cóż tedy?...

BIRMAN.

Cóż tedy?.... póydzie precz.

Pani Jak to? z kraiu?

Tak, z kraiu, chwała Bogu; winien iest za rok cały podatek i naiem z chałupy swoiey. Wyśmienita, widzisz, sposobność pozbycia się go; a że nikt pewno niezechce go przyiąć, więc od iutra, iako włóczęga i bez mieysca, precz ze wsi.

PANI BIRMAN.

To dobrze!... to iest... ah móy Boże! a iego biedna żona, i iego córka?

BIRMAN.

Ha! naturalnie, z nim razem marsz!... o! to iuż ułożone; widziałem rozkaz na papierze; a dla naszey oberży, to widzisz wcale nieźle; bo odkąd ten przeklęty człowiek zamieszkał na czerwoney górze, to iest gorzey, iak gdyby kupa wilków miała tam iaskinię; nikt nie śmie wieczór przebywać drogi z Kleinfeld. Jak tylko słońce zaydzie, wszyscy nasi goście uciekaią zaraz, żeby się nie spotkać z człowiekiem z czerwoney góry. Przez to mam o dwadzieścia garncy mniey odbytu piwa, a potem, kiedy nieszczęściem przyidzie do oberży w niedzielę albo w święto, i każe sobie dać kwartę piwa, to trzeba widzieć, iak każdy natychmiast za szklankę, i odsuwa się z mieysca, gdzie on ma usiąść. Zdaie się, iakby ten człowiek nosił z sobą przekleństwo.

PANI BIRMAN.

Otoż, to widzisz... iaki ty iesteś, co tylko kto

powie, to i ty zaraz to samo. Może ieszcze i temu uwierzysz, ze to on zabił tego podróżnego, którego znaleziono zeszłego miesiąca w wąwozie?

BlRMAN.

He! prawdę mówiąc, nie ieden ma go w podeyrzeniu.

PANI BIRMAN.

Ah! móy Boże! aż, mnie strach przeiął! a ia w zeszłym ieszcze tygodniu byłam w iego chacie,

BlRMAN.

Jak to? ty miałaś odwagę?... Pani Birman.

Oskara nie było w domu; tylko iego biedna żona i córeczka... móy Boże! cóż to tam za nędza! ieszcze mi serce się kraie ! dałam im złotówkę.

BlRMAN.

To niedobrze!

Pani BirmaN. Kiedy nie mieli ani okruszka chleba.

BIRMAN.

Mówię ci, że to nie dobrze: nie trzeba nędzy zachęcać...

(goście przybywaiący)

Włościanie, Podróżni, etc. Hey! Pani Birman, piwa, piwa!...

PANI BIRMAN.

Otóż macie! nie ma nikogo! Błażeiu! Franciszku!

BŁAŻEY.

Idziemy, idziemy!

(służący przybiegaią, z butelkami, garncami, szklankami)

PANI BIRMAN.

(do męża)

Wszyscy wracaią z kościoła; będą strzelać do ptaka. Pomagay tu parobkom; a ia póydę do kuchni.

Goście

(siadaiąc koło stołów)

Piwa!... piwa!...

BIRMAN.

Daley, chłopcy, kufelek przed każdym.;, zaraz idę...

(Birman bierze próżne garncówki i wchodzi do piwnicy)

Scena III.

Ciż sami, przechodząc się po Scenie — OSKAR.

(Goście różnego stanu, włościanie, furmani i t. p, siedzący u stołu, lub skupieni w głębi teatru, w około prężnych beczek Jedni palą tytuń, drudzy graią. w karty, inni w piłkę. W chwili kiedy Birman i żona iego wyszli, pierwszy da do piwnicy, druga do kuchni, widać w głębi Oskara; blady, postawa schorzałego, wzrok okropny. Na iego widok, graiący zaprzestaią. gry, ci co siedzieli wstaią, pokazuiąc go sobie palcem... Oskar wchodzi krokiem wolnym, i bez uwagi na nic co się dzieie w około niego, idzie

aż do stołu przed domem, a widząc mieysce próżne, siada... Natychmiast dwóch włościan, którzy siedzieli u tego samego stołu, wstałą, biorą szklanki swoie, i siadaią przy innym stole. Oskar zdaie się nie zważać na to, zatopiony w czarnem zadumaniu. W chwili kiedy włościanie usuwaią się od Oskara, Birman wraca z piwem)

BIRMAN.

No, no, no, trochę cierpliwości Panowie;, gdzież idziecie, czemu zmieniacie mieysca?

(pokazuią mu palcem Oskara)

A ha! iuz widzę... ten diabelski człowiek z czerwoney góry.

(w tey chwili Pani Birman wchodzi, Birman idąc ku niey aż w środek teatru i pokazuiąc Oskara)

A co żono, cóżem ci mówił dopiero? patrz, oto go masz!

PANI BIRMAN.

A móy Boże! patrzay iak on mizerny, iak wybladły, ręczę, ze potrzebuie wsparcia.

BIRMAN

Wsparcia! poczekay, pierwey go poproszę, ażeby sobie odszedł.

PANI BIRMAN.

Tylko nie mów bardzo ostro.

BLRMAN.

Daynu pokóy... Panie hey!... człowieku!... Panie Oskar...

(Oskar podnosi głowę, patrzy w oczy Birmanowi, który mu się kłania z miną obawy)

OSKAR.

Czego chcesz?

BIRMAN.

Ja... to iest... przepraszam;... ia chciałem wiedzieć, czego WPan żądasz?

OSKAR.

Nic... chwili spoczynku na tey ławie.

BIRMAN.

Jać wiem... że to się nie odmawia; ale stół był zaięty...

OSKAR.

Było mieysce próżne, miałem prawo ie zaiąć...

BIRMAN.

Prawo... to ieszcze nie pewna...

(do żony, która go ciągnie za suknią)

Dayże mi pokóy, cóż to, czy myślisz że się go boię?... Prawe, widzisz WPan, to bydź może, kiedy się cos dać każe... ale, nie godzi się zaymować mieysca, kiedy się nic nie zada.

OSKAR.

(wstaiąc rzuca na niego strasznym wzrokiem)

WPan nie masz litości.

BIRMAN.

O! czasem... to zależy...

PANI BIRMAN.

(do rnęża)

Pokłócisz się z nim ieszcze.

OSKAR.

Nie mogę nic żądać, iestem bez grosza. Jednak... wiele chodziłem;... gdybyś WPan chciał

mi dać tylko wody szklankę;... mógłbym w dalszą póyść drogę.

(Birman i żona spoglądała na się smutno i z rozczuleniem)

BlRMAN.

Słuchayno, on spragniony...

PANI BIRMAN.

Prosi tylko o wodę...

BIRMAN.

To mnie wzrusza; nie mam iuż odwagi wypędzać go.

PANI BIRMAN.

Nie, nie wypędzay; zawsze to iest człowiek, day mu kufel lekkiego piwa i kawałek chleba.

BIRMAN.

Dobrze mówisz, przyniosę mu; bez tego tez to iuz raz ostatni, kiedy Pan Sędzią ma go wypędzić iutro!

PANI BIRMAN.

A kiedy tak, to mu day co do chleba... idź prędko.

(Birman spostrzegaiąc ze Oskar chce odeyść)

BIRMAN.

Biedny człowieku, Zatrzymay się, dam ci cokolwiek.

(oddala się, Pani Birman obchodzi stoły, dla przekonania się, czy komu nie brakuie czego)

OSKAR.

(do siebie)

Jakze mam wrócić do domu, bez chleba dla

żony, córki. ! iak znieść ich łzy, narzekania, i nie módz zaspokoić ich głodu! iakże im zdołam powiedzieć: nie mamy iuz przytułku! wypędzają nas z nędzney chaty, iutro skały tylko będą naszem schronieniem?...

(rzuca w około siebie ponurym wzrokiem)

Gdybym spotkał kogo...

(w poruszeniu iego widać wstrząśnienie odrazy)

PANI BIRMAN

(zbliżaiąc się do niego)

Biedny człowieku, WPan zdaiesz się bydź bardzo zmęczonym...

OSKAR.

Tak, iestem zmęczony, chodziłem noc całą.

PANI BIRMAN.

Noc całą! więc odbyłeś podróż?

OSKAR.

Nie.

PANI BIRMAN.

Jak to nie? z kądże przybywasz?

OSKAR

Z lasu.

(Pani Birman cofa się z trwogą. Birman wraca i stawia na stole przed Oskarem kufel piwa i kawał chleba, ze słoniną na wierzchu. — W teyże chwili podróżny, o którym była mowa z początku, wychodzi z domu i spogląda na Oskara okiem litości)

Scena IV.

Poprzedzający, PODRÓŻNY.

BIRMAN.

(do Oskara)

Masz WPan; nie mów że iuż, iakoby oberży

sta pod złotym lwem nie miał litości; wypiy, przekąś, i niech cię Bóg prowadzi szczęśliwie, ieżeliś tego godzien.

(oddala się. Na słowo Bóg, Oskar który z chciwością niósł do ust szklankę, zatrzymuie się)

OSKAR.

(na stronie)

Bóg!... (głębokie westchnienie, — połam zdaie się uspokaiać, łamie chleb, i chowa połowę,. za kamizelkę) to dla moiey rodziny!

(ze z chciwością; — Podróżny, który patrzał na niego, zbliża się)

PODRÓŻNY.

Nieszczęśliwy!

PANI BIRMAN.

(do męża)

A, otóż podróżny, który iedzie do Münich... Naynizsza sługa, czy Pan dobrze spałeś, czy nic nie brakowało?

PODRÓŻNY.

Nie, moia gosposiu, nic... Powiedz mi WPan, Panie gospodarzu, czy macie wiele biednych w tym kraiu?

BIRMAN.

Biednych? nie, chwała Bogu.

PODRÓŻNY.

A któż iest ten nieszczęśliwy?

BIRMAN.

Ten tu? a to co innego. To cudzoziemiec., mieszka w czerwoney górze; powiadaią że przybył z Francyi.

PODRÓŻNY.

Zdaie się bydź bardzo biednym; posila się nędzną strawą. Miło iest znaleść sposobność do czynu ludzkości; — Daycie mi tu butelkę wina, wypiię kielich pożegnania; sądzę, ze ten biedny człowiek będzie rad napić się zemną.

BIRMAN.

Pan z nim chce pić?

PANI BIRMAN.

(do męża)

Cóż tobie do tego? to zawsze iedna butelka więcey. Elźbietko, butelkę wina; z pieczątka, żółtą... prędko.

PODRÓŻNY.

(do gospodyni)

Proszę o móy rachunek; muszę bydź w Münich zawczasu

PANI BIRMAN.

Natychmiast, dodam tylko butelkę... (siada, biorąc kredę i tablicy Służąca przynosi wino, które podróżny każe postawie na stole, przy którym iest Oskar. Służąca wypełnia rozkaz z zadziwieniem; Oskar do tey chwili nie uważał podróżnego; ten nalewa sobie szklankę potem bierze szklankę Oskara, wylewa z niey resztę piwa i napełnia winem. Wtenczas Oskar podnosi głowę i patrzy nań zdziwiony)

PODRÓŻNY.

(uśmiechaiąc się nad zdziwieniem Oskara)

Skosztuy tego wina, móy dobry człowieku; posili cię lepiey, niż twoie lekkie piwko. (wy

stawia szklankę by uderzyć o szklankę Oskara; ten zdziwiony podaie również swoią; obecni zdaią się chcieć wstrzymać podróżnego, lecz Birman wskazuie że to przeieźdzaiący, który nie zna Oskara)

PODROŻMY.

(uderzaiąc o szklankę)

Do Opatrzności! która wspiera nieszczęśliwych!

(Oskar odwraca głowę i chce stawiać szklankę)

Piyże przyiacielu!

OSKAR

(spogląda nań i piie razem)

OSKAR

Ah! iak to wino krzepi moie siły!

PODRÓŻNY.

(z uśmiechem)

Cieszy mnie mocno, iż ci się podoba,

(snów nalewaiąc)

Daley, do lepszych czasów na przy. szłość!

OSKAR.

Oh! tak, na przyszłość... (na stronie) a iutro bez przytułku,

(piią)

BIRMAN.

(do żony która zawsze

rachuie na tablicy)

Żono, Słuchay, ia się obawiam, ażeby to nie przyniosło nieszczęścia podróznemu

PANI BIRMAN.

(ruszając ramiony)

Cztery a dwa to sześć... nie przeszkadzay bo się omylę..

PODRÓŻNY.

(do Oskara)

Powiedz mi, dobry człowieku, czy znasz ta okolice?

OSKAR.

Bardzo dobrze.

PODRÓŻNY

Mówiono mi, że iest gdzieś droga do Münich krótsza daleko, niż przez bity gościniec.

OSKAR.

Prawda, iest przez czerwoną górę. Ta droga iest o połowę krótsza.

PODRÓŻNY.

Ba! różnica nie mała; a czy można ią przebydź konno?

OSKAR.

Bardzo łatwo, tylko ią. znać trzeba,

(uważa go pilniey)

Pan nie iesteś tuteyszym?

PODRÓŻNY

Nie, iestem Szwaycar, iadę ku północy,

PANI BIRMAN.

(zbliżaiąc się do stołu)

Otóż Pański rachunek; kolacya, nocleg, śniadanie dla Pana i dla konia pańskiego, złotych ośm; butelka wina osobno.

PODRÓŻNY.

Bagatela...

(dobywa worek pełen złota, które do połowy na stół wysypuie. Oskar wzruszony chciwościąpatrząc na złoto)

OSKAR.

(na stronie)

Złoto!

PODRÓŻNY.

Nie zapomnę waszey oberży, moia dobra gosposiu, za powrotem stanę tu znowu.

PANI BIRMAN.

Bardzo Pana prosimy.

PODROŻMY.

Proszę kazać przywiązać móy tłomoczek do siodła, i przyprowadzić mi konia.

PANI BIRMAN.

Natychmiast.

OSKAR.

(na stronie)

Którędyz poiedzie?... póydźmy go czekać... czekać!... on mi dał wsparciu... Ah! nigdy., nie! nigdy! uciekaymy!

(oddala się)

PODRÓŻNY.

(na stronie)

Podaie się sposobność... z resztą trudno iest znaleść w święto przewodnika; ten biedny...

(obraca się ku Oskarowi)

Hey! dobry człowieku! nie odchodź no ieszcze; potrzeba mi stanąć zawczasu w Münich, chcę więc obrać naykrótszą drogę; ale boię się zbłądzić w wąwozach góry;... gdybyś chciał mnie przeprowadzić...

OSKAR.

Ja!...

Wynagrodzę twoie trudy,

BIRMAN.

(chcąc przeszkodzić temu)

Ho, co to...

(żona co wstrzymuie)

OSKAR.

Bydź WPana przewodnikiem?... nie...

PODRÓŻNY

A toż dla czego?... znasz drogę; zarobisz sobie parę złotych; a ponieważ iesteś biednym...

OSKAR,

Prawda... więc... dobrze... Podróżny

PODRÓŻNY

Przygotuy się więc pbyść ze mną i dokoikz butelki.

OSKAR.

(wracaiąc do stołu, na stronie)

Boże! odwróć odemnie ten szkaradny pociąg!

BIRMAN.

(do żony)

Powiadam ci, że muszę mu odkryć; ia niechce mieć na sumieniu... (do podróżnego) za pozwoleniem Pana...

PANI BIRMAN.

(do męża)

Czyi rozum straci!'? chcieć pozbawić zarobku tego biedaka, który umiera z głodu? I czegóż się lękasz? w samo południe, w święto, kiedy wszystkie drogi napełnione ludźmi? Wspomniy na to, że iutro ten nieszczęśliwy, iego żona, córka, będą bez przytułku, bez chleba, bez żadnego sposobu; i ze te parę złotych, co sobie za robi, dopomogę im do wyiścia z kraiu, i do zapewnienia nam spokoyności.

BIRMAN

Jużcić to prawda... iednak gdyby... bo ta...

(podczas tey rozmowy podróżny kazał sobie płaszcz poduć i gotuie się do odjazdu.)

BŁAŻEY.

Koń Pański stoi przed bramą.

PODRÓŻNY.

Dobrze. Bądź zdrów gospodarzu; do Gżenia gosposiu; (do Oskara) daley iedźmy.

PANI BIRMAN.

Szczęśliwa droga.

BlRMAN.

Niech Bóg prowadzi! nie zatrzymuy się Pan nie gdzie, staray się stanąć zawczasu. Oboie.

Szczęśliwa droga!

(Podróżny i Oskar odchodzą, słychać wesołą muzykę)

SCENA V,

PAN I PANI BIRMAN

(wbiegaią wieśniacy i młodzież z okolicy)

BlRMAN.

Ehe! żono! czy słyszysz? patrz, patrz! otoż i cała nasza młodzież! będą strzelać do celu. Żywo! żywo! śpieszcie się. 'Błażeiu! Elżbieto! przynieść łuki. A wy chłopcy, zręczność! mierzyć dobrze. Żebyście mi zbili ptaka od pierwszego razu; a potem tańce aż do nocy.

(rozdaią łuki młodzieży)

(do żony)

Im prędzey, widzisz, powrócą, tym więcey będziemy mieć zysku, (do młodych) da

Jey chłopcy, żwawo, marsz, niech żyie wesołość i miłość !

(Włościanie i cala młodzież wybiega wesoło. Pani Birman wchodzi do domu z dziewkami, a Binnan do piwnicy z Błairietn. Wtem widać żblizaiącego się młodzieńca, ubior iego woyskowy. Jest to Henryk Germany)

Scena VI.

HENRYK sam, późniey BIRMAN.

HENRYK.

(wchodząc, patrzy w pugilares)

Oberza pod złotym lwem, na drodze do Münich... tu więc podług wskazania mam się zatrzymać i powziąść dalszą wiadomość... Hey! iest tam kto?

BŁAŻEY.

(wbiegaiąc) Co Pan każe?

HENRYK

Gdzie gospodarz?

BŁAZEY.

Jest tutay, zaraz póydę po niego

(wchodzi da piwnicy)

Henryk.

(rzuca płaszcz na stół)

Doszedłem wreszcie kresu długich' starań moich? Znaydęz moich i rodzicówj matkę, wzór cnoty! i oyca... niestety! bardzo winnego; ale drogo zapewne okupił iuz błędy swoie. Piętnaście lat wygnania, cierpień, może nędzy!... Ah! byłbym dawno pośpieszyłim na pomoc, lecz śmierć

tylko stryia mogła mnie uwolnić z posłuszeństwa, wskazanego mi dobrodzieystwy iego. Teraz iestem wolny, i nie doznam chwili spoczynku, póki nie odkryię mieysca ich schronienia. Wiem iuz,. że po długich niedolach, przybyli w te strony...

(Birman i Błażej przychodzą z piwnicy, Błażey ma kosz wina w ręku )

BIRMAN.

Idź Błażeiu, zanieś ten kosz.

(do podróżnego)

Naynizszy sługo, co Pan rozkaże?

HENRYK.

Czy WPan iesteś tu gospodarzem?

BIRMAN.

Tak iest... ia... zaraz!... ieśli się nie mylę, Jegomość iest woyskowym i nie tuteyszym?

HENRYK.

Prawda, iestem Francuz.

BIRMAN

Pan przybywa z Münich? Henryk.

HENRYK

Tak iest.

BIRMAN

Byłem tego pewny! i masz Pan odebrać list w oberży pod Lwem złotym? Henryk.

HENRYK

Właśnie miałem się pytać...

BIRMAN.

Zaraz... bo widzisz Pan, żebym się czasem nie omylił... Jak się Pan zowie?

HENRYK.

Henryk Germany.

BIRMAN.

(czytaiąc adres listu)

Henryk Germany, Kapitan... to samo. Oto iest Panie Kapitanie.

HENRYK.

(porywając list)

Ah! daway! ten list dla mnie iest naywiększey wagi! (otwiera) cale szczęście życia moiego zawislo od tey wiadomości,

(czyta)

BIRMAN.

(na stronie)

Jaka żarliwość!... Kapitan francuzki, tak miody... zapewne iaka miłostka, albo może...

HENRYK.

(na Stronic)

Tak... to potwierdza... wielki Boże! więc ztąd blisko...

(do Birmana)

Przyjacielu!

BIRMAN

Panie Kapitanie?

HENRYK

Muszę mieć natychmiast niektóre objaśnienia; Jeśli mi dopomożesz, oczekuy znaczney nagrody.

BIRMAN

Jestem gotów Panie Kapitanie, mów Pan...

HENRYK

Znasz zapewne wszystkich mieszkańców tey okolicy?

BIRMAN

Co do iednego.

HENRYK.

W ich liczbie, czy nie ma cudzoziemca, około

lat iak sądzę, zapewne biednego i szukaiącego ukryć swoię nędzę?

BIRMAN.

Takiego ia nie znam.

HENRYK.

Nie znasz?... Jednakże zapewniaj mnie w tym liście... że iest temu dwa lata, iak osoba o ktorey mówie, miała osiąść w tych stronach.

BIRMAN.

Dwa lata?

HENRYK.

Tak iest; mówią nawet ze się trudni rąbaniem drew.

BIRMAN

Drew?... miałżeby to bydź?... nie, to bydź nie może... a iego imię?

HENRYK.

Jeżeli zachował własne, powinien się nazywać... Oskar.

BlRMAN.

Oskar?... ho zapewne!... człowiek silny, pleczysty; Ba! czy go znam?

HENRYK.

Więc znasz go WPan?

BIRMAN

Oh? nie dla tego, żebym się chlubił iego znaiomością... i widzisz Pan, ia tego człowieka nie podaie mu wcale za należącego do liczby moich przyiaciół...

HENRYK

Nie mów o nim nic złego... Byt żonatym;.... czy znasz WPan i żonę iego?

BIRMAN.

Zapewne ze znam... Oh! co do niey, to wcale co innego; słodka, poczciwa; dla tego tez...

HENRYK.

(ocieraiąc oczy)

Biedna matko! więc cię zobaczę...

BIRMAN.

(na stronie)

Jakże iest wzruszony!

HENRYK.

(z większą żywością)

Dokończ objaśnień. Gdzie mieszkaią?

O milę ztąd, na pół drogi do pustelnika czerwonej góry; wnędzney samotney chacie, opartej o zwaliska starey kaplicy, na brzegu wielkiey przepaści.

HENRYK.

Boże! — Ich los musi bydź bardzo opłakanym!

BIRMAN

Ostatnia nędza!... Dopieruteńko, nie ma dziesięć minut, iak ten Oskar był tutay.

HENRYK

Tutay?

BlRMAN

Na rogu tego stołu — dałem mu przez ludzkość kawałek chleba. Wyszedł właśnie na chwilę przed Pańskiem przybyciem; a teraz iest przewodnikiem obcego podróżnego... którego, day Boże, by dobrze poprowadził.

(Henryk zbliża się do ławki i siada bez siły)

Cóżto iest! co to Panu?... ah. móy Boże! blednieiesz? czyżbyś także potrzebował?...

HENRYK.

(wstaiąc i usiłując przyjść do siebie)

Tak!... tak, móy przyiacielu... odbyłem długą podróż, a wolne powietrze..Żono! Elżbieto! Blażeiu!

Scena VII.

Poprzedzaiący, PANI BIRMAN, BŁAŻEY, ELŻBIETA późniey Wiościanie, Włościanki.

PANI BIRMAN.

Ah móy Boie. cóż się stało? iaki przypadek?

BIRMAN

Co żywo, wina cokolwiek, zęby otrzeźwić tego młodego officera....

HENRYK.

Nie! dziękuię wam; nie mam chwili do stracenią, muszę odjechać natychąnast. Dziś wieczór przybędą tu ludzie moi, mieycie w pogotowiu naypięknieysze mieszkanie, dla moiey rodziny.

PANI BIRMAN

Pana Rodziny!...

BIRMAN

Jakże! Pan chcesz odjeżdżać teraz?

(chmurzy się i zanosi na burzę)

HENRYK.

Tak, oto iest zadatek wynagrodzenia dla was. (daie kilka sztuk słota) wskażcie mi drogę do czerwoney góry, i do chuty Oskara. (zadziwienie powszechne)

BIRMAN

Chaty Oskara?

PANI BIRMAN

Czy Pan żartuiesz, Panie Kapitanie? dla Bogu! cóżbyś Pan tam robił?

HENRYK.

Daley, mówcie; każda chwila spóźniona iest dla mnie męczarnią, (błyska się)

I chcesz Pan odjechać bez posiłku?

PANI BIRMAN.

Patrz Pan, iak się chmurzy, czy widzisz błyskawicę? zanosi się na burzę.

HENRYK

Niemnie w świecie zatrzymać nie zdoła... proszę, śpieszcie się, wskażcie mi drogę...

PANI BIRMAN

Patrz Pan, patrzay, cała młodzież z okolicy pośpiesza schronić się przed burzą, (w oddaleniu muzyka) Otoż grzmoty i deszcz!

BIRMAN.

(do wieśniaków)

Daleyże, daley moie dzieci!.

(Wieśniacy i wieśniaczki przybywaią wesoło, lecz s oznaką obawy przed burzą. Miedzy mło

dzieżą można rozpoznać Króla i Królowę uroczystości. Henryk odziewa się płaszczem, służący z oberży zabieraią stoły, ławki i krzesła)

HENRYK

Nie zatrzymuycie mnie... droga do chaty?

Ha! kiedy Pan chcesz koniecznie, oto tam! — przeydź przez wioskę, zostaw las na lewo, idź za daią. ścieszka, zawsze w górę.

PANI BIRMAN

I nie zatrzymuy się na drodze,

(grzmot silnieyszy)

Niech Pan Bóg prowadzi!

PANI BIRMAN.

(do włościan)

Wniydźcie, wniydźcie moie dzieci!

(wchodzą wszyscy do domu, skoio Henryk odszedł)

(Zmienia się dekoracya; chata na pochyłości góry dzikiey, Otoczoney przepaściami. Wewnętrzna część chaty zaymuie dwie części teatru, po lewey ręce widzów, ognisko próżne; trochę daley kawał firanki podartey, a za nią prawie zupełnie ukryty tapczan. Na boku druga izba, którey drzwi otwarte. Wgłębi tey nędzney chaty dwa szerokie okna bez okunnic, przez okna widok smutny gór, a między oknami, drzwi źle umocowane. Rolne drogi krzyzuią się w górach, a w samey głębi, na wierzchołku naywyższey, widać kapliczkę. Chata wystawia obraz ostatniey nędzy; stół tylko z kawałka tarcicy, na nim dwie poduszki do wyszywania. Stara szafka, cztery

złe stołki i stołeczek pod nogi; dzbanek, kilka talerzy glinianych, i kilka garnków w szafie, w iednym kącie siekiera)

Scena VIII.

AMELIA, późniey JÓZEFKA.

(Czas pochmurny, wiatr wieie silnie, często błyska się. Amelia przychodząc z mieysca zasłoniętego firanką, okazuie cokolwiek obawy, lecz więcey ieszcze zwątpienia o losie)

AMELIA.

Wzmaga się burza! wicher chwieie tą nędzną chatą; a Oskar od wczoray nie powrócił ieszcze... zapewne nie znalazł zarobku, nie otrzymał wsparcia... Cóż się stanie ze mną, ieśli wróci bez chleba dla moiey córki!... (grzmi) Boże! grzmot ią obudzi... (zbliża się do mieysca zasłoniętego firanką) Spi! biedne dziecię. ! niech Bóg przedłuży sen twóy, niech mi oszczędzi boleści słyszenia: "Matko, iestem głodna!" (płacze, grzmi mocniey, wiatr świszcze) Lecz natura nie łez po mnie wymaga... śpieszmy się, z dokończeniem roboty; gdyby Oskar nic nie przyniósł, póydę ią sprzedać do bliskiey wioski, (bierze iednę s dwóch poduszek, siada i pracuie) Jeśli wolą iest [Boga, bym przepędziła życie w tey okropney nędzy, za cóż mi dozwolił dwa razy zostać matką.. ah! przynaymniey móy Henryk musi bydź szczęśliwszym! cóż się z nim stało? opuściliśmy

go dzieckiem, teraz, iuż iest człowiekiem. ia sama, niestety! nie poznałabym go. Ah iestżem wskazana nie uyrzeć go nigdy! (ociera oczy. Wicher wzmaga się i rozwala drzwi środkowe. Amelia zrywa się z trwogą; wydaie krzyk, któremu odpowiada, krzyk Józefki przestraszoney i rzucaiącey się w matki objęcia) Razem obiedwie.

Marno!... Córko!...

AMELIA.

(ściskaiąc ią)

Nic to, moia Józefko, to burza, i te drzwi, obalone wiatrem.

JÓZEFKA.

Ah mamo! przelękłam się bardzo!...

AMELIA.

(oglądaiąc się z obawą)

Niestety! iezeli się wicher wzmoże!... Twóy oyciec drzwi naprawi, iak iuż nie raz naprawił:

JÓZEFKA.

Czy Papa wrócił Mamo?

AMELIA.

Jeszcze nie... o Boże!

JÓZEFKA.

Nie płacz Mamo, ia zrobię tak iak ty, będę czekać cierpliwie.

AMELIA.

(pomieszana)

Biedne dziecię!

JÓZEFKA.

Patrz mamo, iuż mi się spać nie chce; pracuymy obie.

AMELIA.

Dobrze mówisz, będę się śpieszyć..

(bierze poduszkę, mała siada na stołeczku przy matce, równie z poduszką)

Rób także moie dziecie !... odwaga!..

JÓZEFKA.

Dobrze mamo... ale... ia nie mogę robić;

AMELIA.

Dla czego moia luba?

JÓZEFKA.

Bo. mi zimno.

AMELIA.

(porzucaiąc żywo robotę)

Niestety! iakże ią rozgrzać?... póydź, rozgrzeię cię na moiem łonie;...

(słychać stąpanie)

Boże! czy pomoc nam zsyłasz?

(Józefka zeshakuie iey z kolan i bieży ku drzwiom)

JÓZEFKA.

Marno, to oyciec!

AMELIA.

( biegnąc przeciw niemu )

Ah!

Scena IX.

Ciż sami, OSKAR.

Oskar trzymaiąc kosz napełniony żywnością, wchodzi z pośpiechem, do trwogi podobnym. Twarz zmieniona, wzrok ponury, stawia na ziemi kosz przykryty serwetą )

AMELIA.

Mężu móy. iakżem szczęśliwa, żeś wrócił!

JÓZEFKA.

Oycze, strasznieśmy się przelękły!

OSKAR.

Przelękły!... czego?

AMELIA.

Burzy... lecz ty, czy nie miałeś przypadku?

OSKAR.

Przypadku! co przez to rozumiesz?

AMELIA.

Nie byłeś w domu noc całą...

OSKAR.

Ah! prawda... nie, nie miałem przypadku.

AMELIA.

Zaspokajasz mnie, móy mężu; leci my, iakżeśmy ciebie czekały niecierpliwie... otrzymałeś iakie wsparcie?

OSKAR.

Czy nie widzisz co przyniosłem?

AMELIA.

Boże! któż nas tak hoynie wesprzeć raczył?... to zapewne twoiey pracy, twoim prośbom winny ieszcze iestesmy... póydź Józefko, poydź, błogosław ręce istoty wspanialey... lecz wprzód idź, uściskay oyca...

(Józefka bieży do oyca, on ią odpycha z wzdrygnieniem)

OSKAR.

Nie dziękuy nikomu!...

(Amelia zdumiona, bierze córkę za rękę, obie

wstawiaią stół. Po nieiakiem milczeniu Oskar mówi daley)

Spiesz się... Jestem zmordowany... pragnie. nie... pozera mnie... krew, pali wnętrzności... śpiesz się...

(siada przy stole)

AMELIA.

Wszystko gotowe... prawda, iesteś blady, zmieniony... musiałeś cierpieć...

OSKAR.

Cierpieć!... i cóż z tąd... daley dziś wam nie brakuie na niczem... cieszmy się.... naley mi te. go wina; może mnie orzeźwi...

(kładzie kawałek mięsa na talerz, Amelia nalewa mu wina. Oskar niesie do ust szklankę; lecz nagle, nie skosztowawszy, stawia ią i wstaie)

Wie, schowajcie to dla siebie, ia nic nie chcę?

AMELIA.

(wstaiąc)

Nic nie chcesz, móy mężu? iednak mówiłeś?

OSKAR.

(siadaiąc w przeciwnym kącie izby)

Tak iest, mam pragnienie... Józefko, szklankę wody...

AMELIA.

(podaiąc Józefce szklankę.)

Na, zanieś oycu.

JÓZEFKA.

Masz oycze.

(Oskar piie, a gdy oddaie szklankę, Józefka wola)

Ah móy Boże. oycze!... tyś skaleczony!... masz krew na ręku.

OSKAR

Krew!...

AMELIA.

Krew!... czyś skaleczył się?

OSKAR.

(wstaiąc)

Nie, drapiąc się po skałach, zadarłem lekko." to nic... zimno, mi, rozpal ogień.

AMELIA.

Ogień!... a czem?

OSKAR.

Prawda!... nie mamy drzewa...

(uśmiechnął się z przymusem)

Ha, ciesz się więc,... ciesz się, mówię ci: zmieni się los nasz: opuścimy tę nędzną chatę.,

AMELIA.

Co mówisz?

OSKAR,

Tak, iutro, ze wschodem słońca, opuścić ią trzeba. Wczoray, sędzia w Kleinfełd oddal mi ten rozkaz, w chwili, gdym go na kolanach błagał o zawieszenie esekucyi podatku — masz, czytay!

(daie Łonie papier)

AMELIA.

Wielki Boże! wypędzeni!... więc iuż nie mamy przytułku,

(płacze.)

OSKAR.

Czego płaczesz? możeszli żałować tych nędznych kilku tarcic, nie zdolnych cię zasłonić od

wiatru i deszczu? Słuchay, iuż niebędziesz zasypiać na tym barłogu, zlanym łzami twoiemi. Opuściemy na zawsze to siedlisko bólu i nędzy. (zniecierpliwiony widząc Anielki nie przestaiącą płakać) Czym ci nie powiedział, że los nasz się zmieni? Tak, iutro odjedziem do iakiego wielkiego miasta: Wiednia, Hamburga, Berlina..,

AMELIA,

Jeszcze daley od Oyczyzny! daley od moiego syna!

OSKAR,

Tak musimy, Ten syn zginął iuż dla nas; twóy stryi, nauczył go przeklinać nas zapewne...

AMELIA.

(we łzach)

Ah i iakże przedsiębrać tak daleką drogę! bez sposobu..

OSKAR.

Alboż nie zaradziłem i dzisieyszym potrzebom?

(dobywa z kieszeni garść złotą)

Patrz!... mam

AMELIA.

(z radością)

Boże! któż ci dał te pieniądze?

OSKAR.

(po długiem milczeniu)

Znalazłem ie.

AMELIA.

(z przestrachem)

Znalazłeś!... o Boże!

OSKAR.

Połowa te summy wystarczy na dostanie się do iakiego bogatego miasta, a druga polowa..

Fortuna niezawsze iest przeciwną; ma ona i swoie łaski. Niech tylko znów się znaydą w mieyscach obfituiących w złoto, a wnet odzyskam szczęście i bogactwo.

AMELIA.

Ah! ieszcze grać chcesz?...

OSKAR.

Cicho!... ktoś się zbliża... schoway te pokarmy, nie powiaday że mam złoto...

(Amelia przestraszona chce sprzątnąć ze stołu; lecz w tey samey chwili nędzarz odziany łachmanami, z torbą na plecach, staie we drzwiach, Jest to Warner.)

Scena X.

Poprzedzaiący, WARNER..

WARNER.

(we drzwiach)

Móy dobry Panie, moia dobra Pani, mieycie litość nad biednym żebrakiem! wsparcia! dla miłości Boga!

(wyciąga ręce, wchodząc powoli do izby)

AMELIA.

To nieszczęśliwy.

JÓZEFKA.

Oycze! on bardzo biedny!

OSKAR.

Odpraw tego nędzarza, nie wpuszczać nikogo; odpędź go.

AMELIA.

Móy mężu, mieymy nad nim litość; my nie iesteśmy szczęśliwsi, a on może mniey od nas na nędzę zasłużył.

JÓZEFKA.

(do Oyca)

Pozwól mi dać nut kawałek chleba; to tak boli bydź głodnym.

(Oskar zadrżał, iest poruszony, lecz obawa przemaga nad litością)

OSKAR.

(odpychaiąc córkę)

Nie, zakazuię ci.

(Józefkd struchlała ucieka do matki)

WARNER.

WPan iesteś bardzo twardego serca; szczęście że ta dobra Pani więcey ma litości; Bóg też iey nagrodzi...

(patrzy z uwagą i poznaie Oskara oraz i Amelią)

Co widzę?... to on!.

OSKAR i AMELIA.

(poznaią Warnera)

Warner!!

WARNER.

Oskar.

OSKAR.

(szukaiąc broni koło siebie, porywa za siekie rę w kącie stoiącą)

Nędzniku! piekło ciebie moiey zemście przysyła, zginiesz z moiey ręki!

(bieży by strzaskać głowę Warnera, Warner podnosi kiy ku obronie; lecz Amelia i Józefka pomiędzy nich wpadaią)

AMELIA i JÓZEFKA.

"Wstrzymay się!... oycze!...

(obiedwie zatrzymuią Oskara, który Stoi z podniesioną siekierą)

AMELIA.

Mężu! zaklinam cię, nie rozleway krwi więcey; Wiesz, ah wiesz aż nazbyt, ile to ściąga nieszczęść! patrz na tego nędznika: niemniey go Niebo iak nas ukarało, widzisz iaka iest pokuta za morderstwo!

OSKAR.

(s odrazą)

Morderstwo!...

(upuszcza siekierę, i odwraca się przerażony Józefka podnosi siekierę i chowa ią)

WARNER.

(z flegmą)

Zawsze gwałtowny! gdyby twoia żona nie była roztropnieyszą, Bóg wie; coby się stało... I cóżbyś zyskał z uyrzenia mnie trupem?... Wyznaię, źlem się obszedł z tobą...

(Amelia daie mu znak by milczał)

Lecz zapewne wiesz o wszystkiem, a czas wiele rzeczy wygładza z pamięci. Zresztą, iak Pani dobrze powiedziała, ieśli masz mi co zarzucić, los dostatecznie pomścił się za ciebie; po piętnastu leciech nieszczęść rozmaitych, przypadek złączył nas znown, obudwóch prawie zarówno nędznych. Gdybym był tobą, poszedłbym za przykładem iaki sam ci daię, zapomniałbym przeszłości, podałbym rękę. dawnemu towarzyszowi, a ieszczebyśmy pomy

leli wspólnie, o sposobach odwrócenia złey gwiazdy!

(Oskar usiadł, Amelia stoi koło niego. Józefka na kolanach oyca, który do niey tuli głowę, iak gdyby niechciał słyszeć wyrazów IV arneru)

OSKAR.

Nie: żadney iuż współki między nami. Tyś to mnie wtrącił w przepaść nędzy, przywodząc do spełnienia okropnego mordu.

WARNER.

Trzeba było ofiary twoiey ślepey wściekłości, miałżem na nię wystawić moie własne życie? Z resztą po dzieliłem zbrodni twoiey karę; iak ty oskarżony, iak ty skazany, uciekłem, i iak ty, bez wątpienia, tak ia żyłem nieszczęśliwy, włócząc się po świecie, probuiąc losu, i ciągnąc wszędzie nędzę za sobą. Nakoniec po wielu przygód wytrwaniu, przybywam z Ratysbony, w stanie iak mnie widzisz; szedłem żebrząc, do Münich, kiedy deszcz, znużenie, głód, a szczególniey nadchodząca burza, skłoniły mnie, bym wszedł do chaty iedyney, którąm spostrzegł w tey odludney stronie. Anim pomyślał, bym w niey znalazł dawne znaiomości, a ieśli chcesz, dawnych przyiaciół:

AMELIA.

Przyiaciół? możeszże WPan hańbić tak dalece nayświętsze nazwisko?

WARNER.

Ah? moia Pani! bez morałów, bardzo proszę. W moiem położeniu morały na nic się nie zdadzą... Umieram z głodu i z zimna, gościnności więc tylko do iutra; a ieśli Oskar nie pogodzi się ze mną, iutro ze świtem, kiy w rękę, torba na plecy, i w dalszą póydę drogę.

AMELIA.

(do męża)

Mężu!

OSKAR.

(wstając i odwracając się)

Radź się twoiego serca.

AMELIA .

(biorąc córkę za rękę)

Zostań więc WPan, nie splami nas zarzut odepchnięcia nieszczęśliwego, który żądał przytułku. To mieszkanie iuz i tak nie iest naszem; iutro opuściemy ie także; lecz mam nadzieię, iż mąż móy nie narzuci mi okropney powinności, i niekaże iśdź z sobą, w towarzystwie WPana — póydź moia córko.

(wychodzi z Józefką do drugiey izby, Oskar idzie za nią, potem wraca z ponurym wzrokiem)

WARNER.

(rzucaiąc torbę i stawiaiąc kiy w kącie)

Mnieysza o to, nie potrzebuie towarzystwa;... (do Oskara) lecz ponieważ nie odmawiasz mi przytułku, więc zapewne nie odmówisz i ostatków twey strawy (siada do stołu, Oskar stoi w przeciwnym kącie chaty) Ba!... nie tak iesteś biedny

iak się bydź wydaiesz... Wyborne wino! (piie) Ha!... tegom tez potrzebować, żeby się pokrzepić...Oskar! stoisz w kącie.... Daleyno, póydź, wypiymy szklankę... Nie, chcesz pić ze mną?... miałżebyś ieszcze iaką chęć zemsty? (porywa za kiy)

OSKAR.

(głosem ponurym)

Nie, ieden wyraz, któregoś rozumieć nie mógł, rozbroił rękę moią; na ten wyraz, straciłem żądzę zemsty; a bydź może, żem stracił nawet prawo do niey... Lecz Amelia, którą tak skrzy wdziłeś, słusznie cię nienawidzi i pogardza tobą.

WARNER.

To prawda... a iednakże szkoda! tak szkoda, dla ciebie może naywięcey.

OSKAR.

Dla mnie?

WARNER.

Tak, chyba że inne masz iakie zrzódła (piąc daley i iedząc) Co do mnie, ieszcze chwila cierpliwości, odwagi... sposobności tylko, spotkania, to co dzieli przyiść może, a fortuna wróci do mnie.

OSKAR.

(chcąc go przeniknąć)

Jakem sposobom?

WARNER.

Ha, odkryłem sekret.

OSKAR.

Sekret!

WARNER.

Przybywaiąc do tego kraiu, nie myślałem wprawdzie o tobie; lecz spotkawszy cię wstanie tak opłakanym, nasze dawne związki, wspomnienia młodości, żal, żem się przyczynił do twoiego upadku, to wszystko skłoniłoby mnie może do podziału go z tobą i do powetowania kiedyś złego, iakie ci sprawić mogłem.

OSKAR.

Nie poymuię, co chcesz mówić?... iak to?.., mógłżebyś?... twoia nędza!...

WARNER.

Oh! wiem ia dobrze, iż ta odzież moia nie odpowiada mey mówie; iestem nawet pewny, iżbyś wierzyć mi nie chciał; więc przestańmy: kiedyś, będziesz miał tego dowód.

OSKAR

(z niecierpliwością)

Dowód?... czego?...

WARNER.

Już to nie iest błąd żaden, żadne omamienie. Dociekłem taiemnicy wygrywania zawsze.

(Oskar z żywością zbliża szg do niego)

Tak, mam pewność zniszczyć wszystkie banki we Włoszech, i iestem właśnie na drodze do Piemontu.

OSKAR.

Bydź ze to może? tyżbyś odkrył?

WARNER.

Odkryłem, mówię ci; a moiego sekretu nie oddałbym za milion.

OSKAR.

(patrząc na niego z nieufnością, W którey się maluie chęć powrotu przy. iaźni)

I byłeś skłonny podzielić go ze mną?

WARNER.

(z przyciskiem)

To niezawodna!... lecz teraz, nie mam za co; nie cierpisz mnie...

OSKAR.

(częstuiąc go tabaką)

Pierwszy zapęd przeminął.

WARNER.

Tak... lecz gniew twoiey żony...

OSKAR.

Można go poskromić.

WARNER.

To co innego;... lecz...... nie... iest ieszcze in

na, większa daleko przeszkoda, i choćbym ci odkrył, na nicby się nie zdało... Trzeba pieniędzy, a wątpię, żebyś więcey miał odemnie.

OSKAR.

Może i mam...

WARNER.

Hę?

OSKAR.

(dobywaiąc złoto)

Patrz!...

WARNER.

(z chciwością)

Złoto!! pokaż!! Dobrze więc kochany przyiaiacielu, trzeba nam się połączyć;... a więcey nie masz?

OSKAR.

Nie... alboż to mało?

WARNER.

O! zapewne!

OSKAR.

Co za nieszczęście!

WARNER.

Gdybyś mogł... iakim sposobem nabyłeś tey

summy?

OSKAR.

(cofaiąc się z przestrachem)

Jakim?... tego powiedzieć nie mogę... (chowa złoto) Lecz zostań ze mną, a...

(zaczyna się zmierzchać, słychać przechodzącego kogoś koło domu, iest to Henryk)

Cóż to słyszę?

WARNER.

(oglądaiąc się)

To nic, to twoia żona i córka, tam, w drugiey izbie;... więc, mówisz...

(iuż nic nie słychać)

OSKAR.

Zapłaciwszy podatki zaległe, mogę tu ieszcze kilka dni zabawić; zostań ze mną, a...

WARNER.

Nie, nie, tego układu nie przyimę; bydź z tobą, bardzo dobrze, ale w tem mieyscu, nie; przynaymniey nie dłużey iak do iutra rana; i to tylko dla tego, ze zbyt ciemno i słotno, by można zaraz w dalszą puścić się drogę.

OSKAR.

Czemu? nędzną iest wprawdzie ta chata, lecz iuż lat dwa w niey mieszkam... możesz bardzo...

WARNER.

Nie o to chodzi, iest inny powód... Cudzoziemiecm, bez paszportu, żebrak, z liczby tych, których włóczęgami zowią, poymuiesz, ze łatwo za rzecz naymnieyszą przytrzymanym bydź mogę; a... (powierniczo) dopieruteńko, idąc tą stro ną, bom opuścił gościniec dla skrócenia drogi, spostrzegłem, tam za skałą, mogiłę z kamieni, chwastów i ziemi;... przez ciekawość poruszyłem ią kiiem i odkryłem...

OSKAR.

(chwytaiąc go za rękę)

Milczenie!!

WARNER.

Ty wiesz?...

OSKAR.

Tyś odkrył?...

WARNER.

Tak.

OSKAR.

(z przestrachem)

Póydź, iest ciemno... póydź, pomóż mi...

WARNER.

(cofaiąc się z przestrachem)

Więc to ty!...

OSKAR.

Nie!... to nędza i rozpacz!... póydź, trzeba go ukryć.

(Warner bierze torbę i kiy, lecz w chwili gdy chcą odeyść, Józef ka wchodzi z lampa)

JÓZEFKA.

Oycze, przynoszę światło.

OSKAR.

Nie potrzeba, wychodziemy. Jeżeli matka za

pyta się o nas, powiedz, żeśmy poszli... do kaplicy...

(Oskar i Warner wychodzą)

Scena XII.

JOZEFKA, późniey HENRYK.

(Wchwili kiedy Oskar i Warner oddalaią się nagle, i kiedy Józejka która ża niemi aż do drzwi poszła, powraca z obawą, widać Henryka, patrzącego w około siebie z niepewnością)

IÓZEFKA.

Zostawiaią mnie samą, a burza znowu się wzmaga!... póydę zawołać mamę...

(Henryk wszedł, Józejka go spostrzega i wraca prędko) Ah, iakiś obcy!...

HENRYK.

Nie lękay się lube dziecie, i pozwól mi, niech weydę, bym się dowiedział, gdzie iestem?

JÓZEFKA.

A co Pan żądasz?

HENRYK.

Mocny Boże! mialożby to bydź tutay?... powiedz mi, moia malutka, czy to iest droga do czerwoney góry?

JÓZEFKA.

Tak iest.

HENRYK.

Więc ta chatka samotna, iest mieszkaniem Oskara?

JÓZEFKA.

A zapewne, inney nie ma na górze.

(na te słowa Henryk odkiywaiąc głowę z oznaką uszanowania i boleści, zdeymuie płaszcz kładzie na stołku)

HENRYK.

Więc tu!... co za nędza!... moie dobre dziecię, (bierze ią za rękę) gdzież iest Pan domu?

JÓZEFKA.

Dopiero co Wyszedł.

HENRYK.

A moia... iego żona?

JÓZEFKA.

Mama (pokazuiąc druga izbę) iest tam!

HENRYK.

Twoia matka!... o droga!... czy bydź może... więc iesteś córką?...

JÓZEFKA.

Tak, iestem Józefka, córka Oskara.

HENRYK.

Boże!...

(bierze Józefkę na kolana i całuie ią. W tey chwili słychać głos Amelii wołaiącey córkę)

JÓZEFKA.

To mama mnie wola.

HENRYK.

(wstaiąc)

O matko moia!...

(Józefka wybiega)

Lecz nie, niewydaymy się ieszcze; tyle ucierpiała! przy

gotuymy ią zwolna do szczęścia, które iey wrócić przychodzę... Boże! otóż ona!

Scena XIII.

HENRYK, AMELIA, JÓZEFKA.

AMELIA.

(zatrzymuiąe córkę)

Nieznaiomy!... gdzież twóy oyciec Józefko?

JÓZKFKA.

Poszedł z, tym biednym do kaplicy.

AMELIA.

Do kaplicy... weydź do drugiey izby, lecz nie oddalay się.

(Józejka bierze poduszkę do wyszywania i odchodzi)

HENRYK.

(na stronie)

Jesteśmy sami... będęż miećsiły?...

AMELIA.

Dziwi mnie mocno, że cudzoziemiec, godności WPana, raczył zatrzymać się w naszem pomieszkaniu; a ieszcze więcey, ze może mieć cokolwiek do mówienia że mnąn

HENRYK.

Pani... zbyt ważny powód... lecz, czy nic możesz przypomnieć mnie sobie?

AMELIA

Miałażbym kiedy znać WPana?

HENRYK.

Tak iest... Pani... daleko ztąd; w czasie, gdzie byłaś, szczęśliwszą iak teraz.

na próżno! Zostawszy wolnym, zebrałem poszlaki iakie go doszły w rozmaitych czasach; spieniężyłem spadek i wyiechałem szukać cię wszędzie. Bóg mnie prowadził, moia siostra przyięła mnie pierwsza i masz mnie u nóg twoich!

AMELIA.

Twoia siostra!... więc będziesz także ią kochał?.. Józefko!... Jozefka (przybieraiąc z poduszką, którą kładzie na stole)

Słucham mamy.

HENRYK.

Nie mów iey nic ieszcze matko... chcę sam sobie zjednać iey serce...

AMELIA.

Póydź.

(kładąc ią w objęcia syna)

Ah! teraz, iestem szczęśliwą!

HENRYK.

Tak, wszyscy będziemy szczęśliwi! Patrz, w tym pugilaresie, przynoszę wartość miliona!

AMELIA.

Miliona!

JÓZEFKA.

Marno! czy to dużo milion?

HENRYK.

Lecz ieszcze droższe dobro przynoszę: przebaczenie dla oyca!...

AMELIA.

Czy podobna ? więc moglibyśmy wrócić do Francyi?

HENRYK.

Tak, bez żadnego niebezpieczeństwa; osądż ztąd matko, ile pragnę widzieć mego oyca.

AMELIA.

Twego oyca!... wnet go uściskasz.

(zatrzymuie się, późniey oddala cokolwiek z namysłem, Henryk zbliża się do Józef ki, i daie worek pełen złota wskazuiąc że to dla matki. Mała wysypuie złoto na stół)

AMELIA.

(na stronie)

Cóżem chciała uczynić?... prowadzić go do kaplicy? tam, zastałby Warnera, a ten nędznik, widząc nas w szczęściu, znowuby odstąpić nas niechciał... O!... nie... niech nigdy nie zna moiego syna!.. uprzedzę męża... trzeba oddalić Warnera... tak... lecz noc... burza... nic nie znaczy, nic mnie nie wstrzyma. Zataymy przed synem... Henryku... (Henryk zbliża się do niey) zaraz się spełnią twoie życzenia; za chwilę będziesz w uściskach oyca; czekay tu... nie chodź za mną...

HENRYK.

Wychodzisz!.. póydę z tobą...

AMELIA.

Nie... zostań... proszę cię...

HENRYK.

Matko moia! ty chcesz... Amelia,

Mam powody... idzie o szczęście nasze... słuchay prośby moiey.

HENRYK.

Ah zawsze... iestem posłuszny!

AMELIA.

(do Józefki)

Ty moie dziecię bądź posłuszna woli twoiego przyiaciela... Ah! od chwili, iak ia iestem szczęśliwą, i ty droższą, mi iesteś; (Wychodząc) czekayciei tu!

Scena XIV.

HENRYK, JÓZEFKA.

HENRYK.

Drogie dziecię, póki mama nie wróci, day mi kawałek papieru i pióro do pisania.

JÓZEFKA.

I świecy także, bo ciemno, nie prawdaż?

(wybiega)

HENRYK.

(sam)

Słowo iedno do oberżysty pod lwem złotym, zęby tu przysłał móy poiazd. Pierwszy przechodzień zaniesie karteczkę. Muszę tez uporządkować papiery, zapewniaiące na zawsze los moiego oyca... (dobywa s kieszeni) Oto, są...

JÓZEFKA.

(wracaiąc z lampą)

Póydź Pan do tey izby, masz tam wszystko co trzeba do pisania; tam iest mniey zimno i nie tak widać błyskawice.

HENRYK.

A ty?

JÓZEFKA.

Ja wezmę poduszkę, i będę pracować obok Pana;

HENRYK.

Tak, ty zawsze będziesz przy mnie.

(Henryk bierze lampę, pugilares, i wychodzi do drugiey izby)

JÓZEFKA.

Idę i ia za Panem;... grzmi, ciemno, ah, iakżebym Się bała, gdybym była sama; śpieszmy za nim! (bieży po swoię poduszkę, i chce iść za Henrykiem, lecz ią łoskot piorunu zatrzymuie, a w tey samey chwili staie we drzwiach Warner i Oskar. Natychmiast Józefka kładzie poduszkę na stołku i biesy na przeciw oycu)

Scena XV.

OSKAR, WARNER, JÓZEFKA.

JÓZEFKA.

Ah to oyciec!

(Oskar i Warner wchodzą szybko, Józefka bierze oyca za rękę i ciągnie ku izbie, w którey iest Henryk. Warner idzie zlożyć swoię torbę na stóły a postrzegaiąc płaszcz i kapelusz Henryka)

WARNER.

Coż to znaczy?...

JÓZEFKA.

(do oyca)

Tylko cicho...

OSKAR

Cicho!... czemu?...

WARNER.

(spostrzegaiąc złoto na stole)

Złoto!...

JOZEFKA.

(odpowiedaiąc na pytanie oyca)

Bobyś przeszkodził podróżnemu, który do nas przybyły

OSKAR.

Podróżnemu?...

JÓZEFKA.

On tam iest... pisze... widzisz go?

OSKAR.

(zaglądaiąc do izby)

Woyskowy!... ia nie chcę...

WARNER.

(porywa go za rękę i ciągnie do stołu)

Cicho!... patrzay!...

OSKAR.

Co to znaczy?

WARNER.

(do Józefki)

Czy to złoto iest iego?

JÓZEFKA.

Nie, to moie; on mi ie darował.

(Warner idzie śpieszno ku drzwiom drugiey izby i zagląda)

OSKAR.

Darował!... to wszystko? więc musi bydź bardzo bogaty?

JÓZEFKA.

Oh! bardzo bogaty!... to iest, ma milion.

OSKAR.

(do Warnera) bilion!...

JÓZEFKA.

Powiedział mamie, że ma milion w dużym pu gilaresie; i to iest prawda, bo mama widziała i ia także. Oto w tym pugilaresie, co przy nim leży.

WARNER.

(patrząc)

Prawda!...

OSKAR.

I zkądże przybył ten nieznaiomy tak bogaty?

JÓZEFKA.

Ja nie wiem.

OSKAR.

Któż go wpuścił?

JÓZEFKA.

Mama.

OSKAR.

A gdzież iest twoia matka?

JÓZEFKA.

Poszła szukać cię do kaplicy.

Sama?... muszę...

WARNER.

(chwyta go za rękę)

Przed chwilą!...

(Oskar staie iak wryły, oko w stół wlepione' Józefka chce wziąść poduszkę i wniyść do izby; lecz Warner ią zatrzymuie)

Porzuć tę poduszkę, idź na drogę przeciwko matce; dasz nam znać, skoro ią uyrzysz.

JÓZEFKA.

A czemu lepiey sam nie idziesz mamy stukać?

WARNER.

Pustelnik ią odprowadzi.

JÓZEFKA.

Ale...

WARNER.

Daley, twóy oyciec każe! bądź posłuszna; a nie wracay, póki matki nie uyrzysz.

(bierze ią za rękę i wypycha z chaty, wskazuiąc mieysce gdzie ma czekać matki. Wracaiąc zamyka cichuteńko drzwi od izby drugiey. Oskar stoi nie poruszony)

WARNER.

Oskar, cośmy mówili, powracając z wąwozu? Zostańmy razem, czekaymy sposobności, chwytaymy zdarzoną... Skoro zbierzemy dość złota, udamy się do Włoch, wykonamy nasz plan nowy, ktory ci powierzyłem, a wkrótce bogactwem przeydziemy Monarchów... Oskar!... iest sposobność...

OSKAR.

(niewzruszony, oko osłupiałe)

Sposobność?

WARNER.

Tak, chwila iest stanowcza...

OSKAR.

Nie rozumiem cię.

WARNER.

I owszem, Oskar, rozumiesz mnie. Patrz na gałgany nasze, wspomniy com ci powiedział, milion w naszych ręku!

OSKAR.

(z zapałem)

Milcz! tyś iest szatanem, przybyłym pokuszać nędzę i rozpacz moią! iuż na sam głos twóy, biie serce we mnie! z każdym twoim wyrazem ogieri piekła wciska się w moie wngtrzności: precz ztąd!

WARNER.

Słuchay mnie!

OSKAR.

(zrodzaiem obłąkania) Nie, precz ztąd, powtarzam! ty iesteś duchem potępienia moiego. Nie spełniłżem trzech morderstw? czy nie widzisz przed sobą trupa, któregośmy zagrzebali dopiero? czy nie słyszysz konającego oyca moiego? Piekielny tworze! czegoż ieszcze chcesz po mnie? czy nie dopełniłem miary? czy nie zstąpiłem w odchłań wieczney nocy!

(pada na stołek, prawie bez zmysłów, burza, deszcz, wicher się wzmaga)

WARNER.

Nieszczęśliwy!... przyidź do siebie... iesteś w obłąkaniu... Oskar!... (porywa go za rekę)

OSKAR.

(iakby ze snu)

Ah!... gdzie moia żona?... Warner.

WARNER

Daleko z tąd.

OSKAR.

Moia córka?

WARNER.

Poszła za nią.

OSKAR.

Móy syn?

WARNER.

Lat piętnaście iak go niemasz. Oskar, przyidź do siebie, zbierz zmysły...

OSKAR.

(wstaiąc, głosem straszliwym)

Tak! prawda! chcesz żebym zabił tego cudzoziemca?.

WARNER.

Jest sam ieden... noc... milion!... nikt się o tem nie dowie...

OSKAR.

Amelia go przyięła!

WARNER.

Powiesz żeś go odprawił.

OSKAR.

Zostaną ślady...

(grzmi mocno, słychać piorun)

Słuchay!... burza coraz większa;... gdyby piorun w tę chatę uderzył, gdyby wszystko spłonęło, byliżbyśmy odpowiedzialni?

OSKAR.

Jakiż zamiar!

WARNER.

Patrz... te deski spruchniałe, wiatr płomienie natychmiast roznieci... Słyszysz! piorun uderzył tak blisko. Day to żelazo, bierz łuczywo.

OSKAR.

Nie mogę... strętwialem...

Tchórzu!... tamten podróżny czy mniey był straszny?

OSKAR.

Mówię ci, ze me serce stygnie lodem śmierci'

WARNER.

Dobrze! więc zostań, nie wpuszczay córki; a iak zawołam, przyidź mi tylko na pomoc.

(bierze nóz ze stołu)

Przyidziesz?

OSKAR.

Przyjdę!

WARNER.

(wskazuiąc drzwi)

Pilnuy:

(piorun uderza)

Piorun!... śpieszmy!

(wpada do drugiey izby, w tey chwili piorun uderza w chatę, błyskawice, deszcz, burza okropna)

JÓZEFKĄ.

(wbiega przestraszona)

Ah oycze!.. piorun!...

OSKAR.

(porywa córkę, a cisnąc do swego łona)

Stóy!... Warner!... wstrzymay się!..,

Scena XVI

Poprzedzaiący, Amelia, Henryk, mieszkańcy włości, żołnierze i t. d.

(Warner wychodząc s ciemney izby, rzuca pugilares pod nogi Oskara, a sam zamyka drzwi. Płomienie zaczynaią oświecać chatę. W tey

chwili, Amelia wpada w najwyższem pomieszaniu, za nią włościanie)

AMELIA.

(do Oskara)

Mężu. zabóystwo ! morderstwo ! popełniono ztąd blisko; znaleziono trupa... żołnierze idą po ciebie. Wołay twoiego syna. (wskazując izbędrugą)

OSKAR.

Moiego syna!.

(Warer słysząc to uciekaj

AMELIA.

Tak, nasz Henryk tam iest!

OSKAR

Syn móy !!!

(pożar iuź ogarnął chatę. Oskar wpada do drugiey izby, z którey płomień wybucha. Amelia chce biedz za nim, lecz włościanie niedopuszczaią i ciągną ią w stronę przeciwną. Oskar powraca z pośród płomieni, unosząc Henryka ranionego, i rzuca go w objęcia matki)

OSKAR.

(w naywyzszem poruszeniu) Masz go!... oddaię ci syna!.... lecz moia godzina iuz wybiła... iestem!...

HENRYK.

Wstrzymay się!... Matko!... oyciec ocalił' mi życie!

(Warner który był uciekł, wraca ścigany przez wieśniaków)

WARNER.

(chwyta za rękę Oskara)

Póydź, uciekaymy... zginęliśmy!...

OSKAR.

Czekay, niech wprzód syna uściskam

(ściska Henryka)

Synu móy! wiesz wszystko; fatuy twoię matkę... bądź zdrów!

(porywa silnie przestraszonego Warnera)

Póydź, teraz nie opuścisz mnie więcey przysięgam ci na piekło!

(ciągnie go w płomienie, Warner wydaie krzyk trwogi, żołnierze wbiegała; lecz w tey chwili chata płonąca wali się na Warnera i Oskara; widać całą górę okrytą ludźmi. Żołnierze mimo płomieni, wpadaią za zbrodniarzami i wyciągaią obudwu opalonych)

OSKAR.

(wkoło którego cisną się żona i dzieci)

Wy, których nieszczęść stałem się sprawcą!... nie żałuycie mnie: zasłużyłem na okropną tę karę. Synu móy.... patrz na gry skutki... naiey wściekłości i zbrodnie. Droga małżonko.... przebacz mi... idę na śmierć.

KONIEC,



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kilka ostatnich lat życia papieża J ZALICZENIE Z ANDRAGOGIKI
Fizyka-2Miary i wagi, Ważniejsze osiągnięcia pierwszych 30 lat ery kosmicznej
Pedicure kobieta 30 lat
Prawie 30 lat trzeźwych, Documents, aa
Dieta gersona - podsumowanie 30 lat doswiadczen klinicznych - wyklad, Terapia Maxa Gersona
D19190194 Dekret o powołaniu do czynnej służby wojskowej lekarzy weterynaryjnych w wieku do 45 lat
diagnozowanie rozwoju dziecka od 3 do 30 miesiaca zycia
biust 30 lat, Technik usług kosmetycznych, Projekty
Modern Talking mija 30 lat od debiutu Dieter Bohlen oraz Thomas Anders kiedyś i dziś
D19190194 Dekret o powołaniu do czynnej służby wojskowej lekarzy weterynaryjnych w wieku do 45 lat
Merimee Prosper Carmen
2011 01 05 30 lat w więzieniu
Merimee Prosper TAMANGO
Goodall Przez dziurkę od klucza 30 lat obserwacji szympansów (NOWE)

więcej podobnych podstron