PARTNER POTRZEBNY OD ZARAZ
Flaenvir
Droga Redakcjo!
Jestem razem z moim chłopakiem już od ponad dwóch lat. Razem wyjechaliśmy na Wyspy, ze względu na finanse. Od dłuższego jednak czasu nie potrafimy się dogadać. Ciągle się kłócimy a alternatywą są „ciche dni”. Bardzo go kocham, ale boję się, że on już nie czuje tego samego do mnie. A co, jeśli będzie chciał odejść? Nie wiem, co dalej robić. Proszę Was o pomoc. Ania
- Czy naprawdę nie ma dla mnie czegoś lepszego?! - krzyknąłem. - Mam odpowiadać na jakieś listy rozhisteryzowanych idiotek?!
- Oboje wiemy, że sam tego chciałeś - odpowiedziała Charlie. - Nic by się nie stało, gdybyś choć raz trzymał język na wodzy. A poza tym, jesteś Polakiem. Kto, jak kto, ale Ty powinieneś ją rozumieć najlepiej - odrzekła lekko się uśmiechając.
- A czy ja, do cholery, mam na czole wypisane „Pomoc Społeczna”?
- Nie, ale byłoby ci z tym na pewno do twarzy... Posłuchaj, Wiktor, wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić, ale po twojej kłótni z naczelnym nie mogę ci dać nic innego.
- Taa... jasne - odsyknąłem.
Charlie spojrzała na mnie swoim świdrującym wzrokiem, a uśmiech zszedł jej z twarzy.
- Chodzą plotki, że Peter szykuje się na twoje miejsce - powiedziała niemalże szeptem.
- Co?! - wykrzyknąłem, wstając bez zastanowienia, aż kilka osób przechodzących koło gabinetu przystanęło, by zerknąć do środka, co się tu dzieje.
- Zamknij się i siadaj! Sam się o to prosiłeś, więc teraz nie udawaj zdziwionego.
- Pewnie bawi cię to, tak? No proszę, powiedz! Powiedz, jak to mnie przestrzegałaś, i tak dalej! No powiedz to swoje święte: „A nie mówiłam?” - prawie biegałem po pokoju, wrzeszcząc.
- Powtarzam: uspokój się i siadaj! - powiedziała z naciskiem na każdą sylabę. Podeszła do okna i zasłoniła żaluzje, kryjąc scenę przed ciekawskimi spojrzeniami z zewnątrz. - No siadaj! - ponagliła mnie spokojniejszym głosem.
Odstawiłem krzesło i usiadłem na swoje miejsce.
- Wiem, że jesteś zły, ale nie możesz dawać upustu swoim emocjom. Peter od dawna czeka, aż powinie ci się noga. Jemu też nie odpowiada to, co robi, więc chętnie by zajął twoje biurko. Poza tym jeszcze jeden taki wybryk, a w ogóle wylecisz stąd z wielkim hukiem. Wiem, że masz talent, ale brakuje ci zwykłej pokory.
Patrzyłem na nią z miną urażonego dziecka. Choć zachowywałem się w stosunku do niej dość perfidnie, to tak naprawdę ją kochałem. Niewysoka, dość krępej budowy Charlie była dla mnie niczym druga matka. Zawsze można było na niej polegać. Zawsze tryskała humorem i energią, nawet, gdy sytuacja nie byłą za ciekawa. Jej rude włosy upięte w kok sprawiały, że wyglądała niczym Panna Migotka. Zawsze komponowała w go ołówek. Oddawała pracy cały wolny czas, a ponieważ była starą panną (lub singielką, jak zwykła na siebie mówić) to miała go dosyć sporo.
- Halo? Wiktor? Słyszysz mnie? - mówiła, machając mi rękoma przed oczami.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- No i o tym właśnie mówię! Nie słuchasz, co do ciebie mówię i źle na tym wychodzisz - rzuciła zrezygnowana. - Wracając do tematu: jeśli nadal myślisz o pracy tutaj, musisz brać to, co ci daję. A daję ci ten temat i do 22:00 chcę mieć na biurku gotowy materiał - zakończyła, rzucając przede mną plik innych listów.
Wziąłem je niechętnie i wyszedłem.
- No i co u mamy Charlie? - usłyszałem głos zza pleców.
- Artur? Co tu robisz? Miałeś być jeszcze na Sycylii! - odparłem zaskoczony.
- No i masz! Przyjeżdżam po tygodniowej nieobecności, licząc na jakieś czułe przywitanie, a ciebie stać tylko na to? - odpowiedział, uśmiechając się.
- Oj, przepraszam - odrzekłem, obejmując go w ramionach, po czym przyparłem go do ściany i pocałowałem. Trwaliśmy tak przez chwilę, gdy usłyszałem głos Olivera.
- Ej! Wy tam! Wynajmijcie sobie pokój! - rzucił pod naszym adresem, uradowany z własnego żartu.
- Nie omieszkamy - odpowiedział Artur szczerze, a Oliver już podchodził do nas.
- Miło cię widzieć - przywitał się z nim.
- I ciebie...
- No więc? Co dzieje się u makaroniarzy? - kontynuował Oliver.
-Ach, kupa śmieci walających się po ulicach, smród i niezadowoleni obywatele. Po dwudziestu dniach spędzonych z aparatem na ulicach doszedłem do wniosku, że nic innego nie wyłuskam do tego tematu, więc wróciłem.
- Lepiej dla mnie - powiedziałem, przytulając się lekko do Artura.
- No dobra, nie zatrzymuję was. Pewnie macie sobie tyle do opowiedzenia… A tak przy okazji, może uda ci się namówić Wiktora, żeby grał w moim zespole? Brakuje nam wokalu a na ostatniej imprezie nieźle mu szło.
- Powiedziałem ci, żebyś się ode mnie odczepił. Każdy, jak sobie popije, to nieźle śpiewa - rzuciłem z uśmiechem.
- Ale nie tak, jak ty. Artur, namów go.
- Wiktora namówić... Obaj wiemy, że jak się uprze, to go wołami nie zaciągniesz - odpowiedział Artur wesoło, poklepując mnie w ramię.
Pożegnaliśmy się z Oliverem i ruszyliśmy w stronę mojego gabinetu. Gdy tylko zamknęliśmy drzwi, rzuciliśmy się sobie w ramiona, całując się do utraty tchu. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
- Kocham cię. Bardzo tęskniłem...
- Ja też - odpowiedział. - Mam pomysł. Rzuć to na biurko i chodźmy gdzieś na obiad. Mam ochotę na łososia - mówił z zapałem.
- Chciałbym, ale muszę to wszystko zredagować dziś do 22:00 - powiedziałem zawiedziony.
- Co to, coś ciekawego?
- Zgraja histeryczek o inteligencji nastolatek, czekających na zapewnienie, że są kochane.
- No to trudno. W takim razie przygotuj się na duuuuuuże zadośćuczynienie po powrocie do domu - powiedział, zniżając głos do namiętnego szeptu, aż poczułem dreszcz na całym ciele .
- O niczym innym nie marzę!
- Ile ci to zajmie? - spytał.
- Nie wyjdę stąd szybciej niż za pięć godzin.
- W takim razie ty bierz się za robotę, a ja biegnę do domu. Do zobaczenia - pocałował mnie i wyszedł.
Niechętnie zasiadłem przy biurku i zacząłem czytać te żale czytelników. Im dłużej, tym bardziej byłem przekonany, że z tym poziomem ich inteligencji trafiłem w dziesiątkę. Co więcej, każdy list był pisany tak okropną angielszczyzną, że większości słów musiałem się domyślać. Kto to pisał? Jacyś analfabeci, czy może sami przybysze z kontynentu, którzy angielski ledwie liznęli? Jednak perspektywa spędzenia reszty popołudnia i wieczoru z Arturem dodawała mi energii.
Po trzech godzinach efekt mojej pracy był już widoczny. Zredagowałem odpowiedzi na większość listów, część z nich pójdzie na łamy naszego pisma, pozostałe tradycyjnie pocztą do adresata. Żadnego listu nie wolno pozostawić bez odpowiedzi. Redakcja „bardzo szanuje” swoich czytelników... Jeszcze jeden... Oczy mnie piekły niemiłosiernie, a głowa pękała od tysiąca słów przewijających się po ekranie monitora. Chwila zastanowienia i kolejna odpowiedź. Moje palce biegały po klawiaturze niczym opętane. Litery składały się w słowa, słowa w zdania - i wreszcie: gotowe!
Zadowolony z siebie rozprostowałem plecy. Teraz wróciłem do pierwszego listu. Trzeba je jeszcze przeczytać, czy nie opuściłem jakiegoś słowa, czy sam komputer nie pokaże mi jeszcze innych błędów.
Droga Aniu! Wiele osób przeżywa taki sam problem jak Ty. Każdy rozpacza nad swoją niedolą, czekając, aż ktoś przystanie i zacznie się nad nami użalać. Trzeba spojrzeć na to z innej perspektywy. Dlaczego masz być ofiarą swojego chłopaka? Dlaczego pozwalasz mu się ranić? Bądź silna i zdecydowana. Nie okazuj swojej słabości. Jeśli czujesz, że zaczyna Cię zdradzać, nie czekaj na jego reakcję! Przejmij inicjatywę i zerwij z nim, zanim on to zrobi. Najważniejsze to wyjść z honorem. Pozdrawiam. Wiktor Wesper.
Boże! Co za bzdury ja tu wypisuję! Przeczytałem swoją odpowiedź kilka razy, po czym stwierdziłem, że jeśli taki tekst pójdzie do druku, to od razu mogę się pożegnać z robotą! Jeśli odrzuciłaby go mama Charlie, to ok.! Ale jeśli zawierzyłaby mi na słowo, a tekst odwaliłby sam naczelny...!
Zaznaczyłem cały tekst i wcisnąłem delete.
Zacząłem pisać od początku.
Droga Aniu! Każdy związek przeżywa swoje wzloty i upadki. W całej gonitwie za karierą zaczynamy tracić samych siebie. Zaczynamy nie zauważać rzeczy najważniejszych, a winą za własne niepowodzenia w życiu osobistym obarczamy innych. Zapewne Twój chłopak jest właśnie w takim stanie. Uwierz mi, że użalanie się nad sobą i brak zaufania zniszczą to, co jest między Wami. Zróbcie coś spontanicznie. Wyjedźcie gdzieś i wytłumacz mu, że mimo wszystko go kochasz. Ale pamiętaj, byś nie była zbyt natarczywa. To może go tylko spłoszyć. I nie zmuszaj go jakichś deklaracji czy do drastycznych zmian. Pokochałaś go takim, jakim był i trwaj przy tym. Lepiej być najgorszą wersją siebie, niż najlepszą kopią kogoś innego. Pozdrawiam Wiktor Wesper.
No, to już brzmi znacznie lepiej! Spojrzałem raz jeszcze na inne odpowiedzi proponowane do druku. Są mniej więcej w tym samym tonie. Tak, to już przejdzie. Trzeba ludzi budować, a nie dołować. Teraz zakreśliłem wszystko i wpisawszy maila Charcie, kliknąłem: „wyślij”.
Ponownie rozprostowałem się w fotelu, szczęśliwy, że uwinąłem się z pracą o dwie godziny szybciej niż przypuszczałem.
- Teraz ja zrobię tobie niespodziankę - powiedziałem sam do siebie, mając w pamięci obraz Artura i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Znów przebiegł mnie dreszcz.
* * *
Przy stoliku obok okna siedział mężczyzna. Sącząc swoje cappuccino patrzył na ludzi przewijających się przez ulicę. Co chwilę zerkał na zegarek, oczekując na kogoś, kto wyraźnie się spóźniał. Za każdym razem, gdy ktoś wchodził do lokalu, rzucał niecierpliwym wzrokiem w stronę drzwi.
Gdy zegar pokazał 16:15, do lokalu wszedł ktoś, na widok kogo mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Gość powiesił płaszcz, rozejrzał się po kawiarni i ujrzawszy uradowaną twarz, ruszył w jej stronę.
- Tęskniłem za tobą! - powiedział, po czym mocno go przytulił.
- Ja także!
- No więc, Arturze? Jak było we Włoszech?
- To była chyba jedna z najbardziej męczących podróży. Cały czas w pogotowiu, żeby nie umknął mi żaden temat. A skończyło się na tym, że wróciłem z kilkoma marnymi zdjęciami - odrzekł, niezadowolony.
- Ktoś z takim talentem jak ty nie może zrobić marnych zdjęć - odpowiedział tamten, chwytając jego rękę w swoją, a nie widząc sprzeciwu, kontynuował. - Pamiętasz, co mi obiecałeś przed wyjazdem?
- Nie... Możesz mi przypomnieć?
- Czy przeprowadzisz się ze mną do Irlandii - powiedział wprost. - Obiecałeś to przemyśleć i po powrocie dać mi odpowiedź.
- Och, Adam... To nie takie proste. Tu mam pracę, tu jest całe moje życie!
- Tak samo może się ono dalej toczyć tam! Sam pomyśl! Może nie ma tam takich wydawnictw jak w stolicy, ale dziennikarz-reporter z twoim doświadczeniem, będzie mógł przebierać w ofertach.
- Oj... dobrze wiesz, że nie tylko o pracę tu chodzi - rzekł z wyrzutem, patrząc mu w oczy.
- Więc o co?
- To trudno tak wytłumaczyć! Ja... ja po prostu… po prostu potrzebuję więcej czasu do namysłu - odrzekł, odwracając wzrok.
- Artur, spójrz na mnie - powiedział tamten, przytrzymując jego dłoń. - Kocham cię i ty dobrze o tym wiesz. Nie bój się tego...
Artur patrzył w granatowe oczy Adama, które przypominały mu toń oceanu. Dwudniowy zarost i czarne włosy sprawiały, że widział przed sobą żywą kopię Jake'a Gyllenhaal'a. Delikatnie zarysowane mięśnie odznaczały się na dopasowanej fioletowej koszuli...
Artur miał właśnie coś odpowiedzieć, gdy zegar obwieścił godzinę 17:00.
- O rety! Już piąta? - poderwał się zaskoczony.
- Widzisz, jak czas szybko leci. A ty ciągle zwlekasz.
- Przepraszam cię, muszę lecieć. Nie mogę się spóźnić. Nie staram się uciec, ale mam jeszcze trochę pracy...
- Jak zwykle - odrzekł zrezygnowany Adam.
- Nie gniewaj się - spojrzał szelmowsko na swojego towarzysza, po czym pocałował go w policzek i wybiegł z lokalu.
* * *
Jechałem autem do domu, chcąc zrobić Arturowi niespodziankę. Po drodze wstąpiłem do całodobowej kwiaciarni. Zakupiwszy bukiet czerwonych tulipanów, ruszyłem w dalszą drogę. Po dziesięciu minutach zajechałem na podjazd naszego piętrowego domku, troszkę zaniedbanego przez poprzedniego lokatora. Sami też niewiele przy nim zrobiliśmy, w końcu ile wolnego czasu mają dziennikarze naszego pokroju? Światła były pogaszone, co troszkę mnie zdziwiło. Otworzyłem cicho drzwi i...
To, co ujrzałem, wprawiło mnie w osłupienie. W przedpokoju było mnóstwo świec, które oświetlały różany szlak wiodący w głąb domu. Zdjąłem płaszcz i ruszyłem śladem kwiatów, by dotrzeć do jadalni. Tu czekała na mnie kolejna niespodzianka. Artur stał przy stole ubrany w białą koszulę i ciemny fartuch. Zapalał kolejne świece na stole. Na mój widok uśmiechnął się.
- Zaskoczyłbyś mnie nieprzygotowanego! - powiedział z udanym wyrzutem. - Nie spodziewałem się ciebie tak szybko!
- Wiem! Ja też chciałem ci zrobić niespodziankę, ale to przebija wszystko! - odparłem, radośnie podekscytowany.
- Wpadłem na pomysł, że skoro ty nie możesz iść do restauracji, to ona przyjdzie do ciebie. Przygotowałem kilka specjałów. Myślę, że cię zadowolą.
- Może od razu zaczniemy od deseru? - powiedziałem, po czym rzuciłem mu się na szyję. Zaczęliśmy się całować niczym opętani, ale rzeczywiście byliśmy stęsknieni i spragnieni swojego dotyku, swojego zapachu. W tym momencie byłem szczęśliwy bez granic. Nasze usta tańczyły, a my rękoma uczyliśmy się siebie na nowo.
Ruszyliśmy w kierunku sypialni. Po drodze nasze ubrania fruwały we wszystkie strony. Artur objął mnie mocno, po czym lekko pchnął na łóżko. Spojrzałem na niego. Mimo mroku, widziałem pełen zarys jego mięśni. Gdy położył się na mnie, nasze usta znów się złączyły. Zaczęliśmy się tarzać po sobie i przewracać na wszelkie strony, sięgając ustami każdy skrawek swego ciała.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - powiedział.
Flaenvir