Rozdział szósty


Rozdział szósty

Nie mam zamiaru zbytnio wdawać się w szczegóły. Za plus można uznać to, że pościel może i była satynowa, ale na szczęście na suficie nie znajdowało się lustro. Cooper miał także dość dużego penisa. Doktorek był dosyć atletycznej budowy, mimo że znowu w ten dziwacznie plastikowy sposób: przypomniało mi się wykręcanie na wszystkie strony Action Mana. Znał kilka sprytnych sztuczek. Mój tyłek, tak jak mu kazałam, zostawił w spokoju. Przeżyłam jeden krótki orgazm. Nie powinnam więc narzekać, gdyż po to właśnie się tam znalazłam.

Z drugiej jednak strony nie należę do tych wdzięcznych za wszystko ludzi. Tak więc minusy były następujące: kiedy już znaleźliśmy się w sypialni i ja się rozbierałam, on czołgał się po łóżku i ryczał jak tygrys. Tak, naprawdę: raaaa! A potem non stop nie zamykały mu się usta. Nie mam nic przeciwko jakimś komentarzom od czasu do czasu, ale to jego ciągłe nawijanie doprowadzało mnie wręcz do bólu ucha - i nie pomagał fakt, że słownictwo, jakiego używał, było, jak już wcześniej wspomniałam, w stylu Austina Powersa. Sądzę, że jeśli już chce się świntuszyć, pomocny jest już wtedy delikatnie nieokrzesany akcent - taki z roboczej części Glasgow, na przykład. Akcent wyższej klasy średniej zupełnie nie pasował do języka, którego używał Cooper, i po krótkim czasie jego sposób wysławiania się po prostu mnie zmęczył. Sądzę, że doktorek farbuje włosy także i na klatce piersiowej, ponieważ kiedy skończyliśmy, na moich piersiach widniał dziwny, ciemnoszary połysk. Musi się chyba cały zanurzać w wannie z farbą. A jego penis był uparcie nieopalony; upiornie, połyskliwie blady, straszył w ciemnościach, przypominając jednocześnie ślepca i albinosa.

Gdy już pańszczyzna została odrobiona, odczekałam jakieś dziesięć minut, po czym zaczęłam się zbierać do wyjścia. Przez moją głowę przebiegały różne myśli: 1) że nie uważam, by pozycja na jeźdźca była odpowiednia dla kobiet powyżej trzydziestego piątego roku życia, ponieważ wszystko wtedy okropnie zwisa; 2) że ponowne uprawianie seksu było zaskakująco mało zaskakujące; 3) że być może powinnam była zachować siebie dla kogoś, kogo uznałabym za nieco mniej śmiesznego; 4) że zrobiłam dokładnie to, co należało - może i mój partner jest nieco śmieszny, ale za to pieprzonko było zupełnie przyzwoite; 5) że nienawidzę, kiedy po wszystkim facet po prostu sobie leży i nie zdejmuje gumki, a jego penis jest malutki i pomarszczony i wygląda tak, jakby ubrany był w kiepskiej jakości , tani, przezroczysty płaszcz.

- I jak było, mała? - spytał Cooper, podczas gdy ja nakładałam majtki.

- Świetnie - odparłam, rozglądając się w ciemnościach za rajstopami. - Bardzo miło, dziękuję.

- Dokąd się wybierasz? - zapytał. - Nie chcesz… - Oblizał usta, które w ciemności lśniły niczym śluz. - Nie chcesz… więcej? Ha? Ha? Więcej, ty sprośna dziewczynko?

- Raczej nie, Williamie. Muszę wracać do domu. Za kilka godzin obudzi się moja córka. - Wspomnienie Honey sprawiło, że poczułam się taka jakaś brudna i zdzirowarta. Kontynuowałam zbieranie swoich ubrań, rozrzuconych po całej podłodze.

- Siostro - odezwał się Cooper. - Siostro?

- Co? - Dlaczego on nie używa czasowników? - Nie, karmię głównie mlekiem z butelki. Dziękuję ci w każdym razie za, no wiesz, za to, że mnie posiadłeś, ha ha, i, eee, na razie.

- Siostro, pani Midhurst jest już gotowa do badania. - Cooper łypnął pożądliwie okiem, zwracając się do swojej wyimaginowanej pomocnicy. - Dogłębnego badania, jak sądzę. - Ponownie zarżał, a jego dłoń po omacku szukała czegoś pod kołdrą.

Och, ale ze mnie głupia, głupia kretynka. Co mnie podkusiło, żeby wspominać o zabawie w lekarza? Teraz pomysł ten przepełniał mnie uczuciem niezbyt odległym od odrazy.

- Wezmę tylko moje instrumenty - ciągnął dalej Cooper, podnosząc się z łóżka i wciąż zwracając się do swojej niewidzialnej pomocnicy.

- Naprawdę muszę iść - rzekłam, wstając i wychodząc za nim z sypialni. - Miło było cię poznać. Nie, naprawdę - musiałam dodać, gdy zaczął przekopywać się przez swoją torbę lekarską, po czym pojawił się, triumfalnie trzymając w dłoni stetoskop i parę lateksowych rękawiczek. - Naprawdę, naprawdę muszę już iść. Więc, eee, do widzenia.

- W przyszłym tygodniu proszę zjawić się na badanie. - Cooper stał koło drzwi nagi, tylko w rękawiczek, które zdążył nałożyć. - Zadzwonię, by potwierdzić wizytę - mrugnął do mnie.

- Pa - rzuciłam i zbiegłam po schodach.

- Raaa - zawołał za mną. - Raaaaa!

Stojąc na Marylebone High Street i rozglądając się za taksówką, nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać, robiłam więc i jedno i drugie.

- No i? - pyta rankiem Frank. - Uznałem, że pozwolę ci dziś poleżeć. Aha, Mary już była i zabrała Honey do zoo. Będą oglądać sowy. Co się wydarzyło?

- Zająłeś się nią, gdy się obudziła? To bardzo miłe z twojej strony. - Od kilku miesięcy nie miałam kaca, poza tym (choć równie dobrze może to być dolegliwość psychosomatyczna) trochę boli mnie miednica: czuję się tak, jakbym musiała teraz chodzić z nogami w kształcie litery Y.

- Nie ma sprawy. No więc?

- Spokojnie, zrobię sobie tylko herbaty. Wczoraj wszystko było w porządku?

- Jak najlepszym. O wpół do ósmej położyłem ją spać i nawet nie marudziła. Przeczytałem jej dwie historyjki o Angelinie Balerinie. Naprawdę je uwielbia, prawda?

- Tak, najbardziej na świecie. Zerknęłam na nią koło drugiej, kiedy wróciłam do domu.

- Nie słyszałem cię. No dalej, Stello, na miłość boską, i co? Co się wydarzyło? Kim jest ten doktorek? Jakiś seksowny przystojniak?

- Och, Frank.

- Wyglądasz na wykończoną.

- Wypieprzoną - dodajemy jednym głosem.

- Niezupełnie seksowny przystojniak - wyjaśniam. - Nieco seksowny chirurg plastyczny. Nazywa się Cooper. Był u Isabello. Farbuje włosy i ma bardzo białe zęby. A także pomarańczową skórę.

- Stello! - woła Frank z lekkim przerażeniem, wyraźnie uznając że wszystko zmyślam. - Poszłaś do łóżka z pomarańczowym chirurgiem plastycznym? Powiedz mi, skarbie, że żartujesz.

- Niestety, Frank. Nie. Nie żartuję. - Popijam łyk herbaty. Mam rozpalone czoło. - Ryczał. O tak: raaaa! - demonstruję mojemu towarzyszowi.

- Co?

- Nagi. Na łóżku. Ryczał. Raaa. I miał, rzecz jasna, satynową pościel. W kolorze ciemnej czekolady.

- Chryste - mówi Frank, siadając przy mnie. - Dlaczego ryczał?

- Ponieważ uważał to za zwierzęce i pełne namiętności, przynajmniej tak sądzę, Frankie. A dlaczego pytasz? Czyżby ryczenie nie znajdowało się w twoim repertuarze uwodzicielskich sztuczek?

- Nie - odpowiada Frank.

- No tak, nie - zgadzam się. - Pewnie do tej pory już bym je słyszała. Dzięki Bogu choć i za to.

- Nieważne - Frank rzuca mi przeciągłe spojrzenie.

- Wydawał z siebie także naprawdę zabawne rżenie - oznajmiam.

- Na miłość boską, Stello. Brzmi to tak, jak by był jakimś cholernym doktorem Dolittle. Coś jeszcze?

- Właściwie to tak. Nazywał mnie gorącą kobietką.

Frankie rozlewa sobie kawę. Próbuję spokojnie posmarować masłem tost, ale to już stanowczo zbyt wiele. Zanim to sobie uświadamiam, po mojej twarzy spływają łzy (mam przynamniej nadzieję, że ze śmiechu). Frank za to doznaje bez mała hiperwentylacji.

- Raaa! - ryczy. - Hej, gorąca kobietko. - Podnosi się i idiotycznie paraduje po kuchni, grzebiąc wyimaginowanymi kopytami w ziemi, dziko rzucając ciałem na boki, warcząc niczym Eartha Kitt, mrugając do mnie „gorąco” i rzecz jasna porykując.

- Przestań - jęczę, dusząc się ze śmiechu. - Nie strój sobie żartów z mojej miłości.

- Wybacz. - Frank podchodzi do mnie, liże palec i przyciska go do mojej twarzy. - Sssss - wydaje z siebie niepotrzebny odgłos. - Wow! Gorąca kobietko! - A potem ponownie wybucha śmiechem.

Śmieję się tak mocno, że chyba się zaraz zsikam.

- Czy mężczyźni tak właśnie się zachowują? - pytam, kiedy się wreszcie uspokajam. - To znaczy, czy następnego ranka wpadają w histerię?

- Czasami - odpowiada Frank, nadal ciężko dysząc. - Jednak nie aż w takim dużym stopniu. Och, Stello, Stello, Stello, co ty sobie myślałaś, że robisz?

- Chodzi o to, że samo pieprzonko było w porządku - oświadczam mu. - Wstęp…

- Ssss - syczy Frank.

- Wstęp był istotnie komiczny, mogę cię zapewnić…

- Raaa - dodaje niepotrzebnie.

- Ale sama akcja była OK.

- Mam nadzieję - mówi Frank. - Mam cholerną nadzieję, Stello.

- Jednak mimo tego czuję, że jednak czegoś w tym wszystkim brakowało. Jak sądzisz, czego? Powiedziałeś mi, obiecałeś, że robienie tego po dłuższej przerwie jest proste i zupełnie niestresujące, pamiętasz?

- Tak, ale nie miałem na myśli kutasów z satynową pościelą, którzy sądzą, że są tygrysami. Pomijając już wszystko inne, miałaś sporo zawracania głowy, skoro jedyne, czego pragnęłaś, to seks. Chodzi mi o to, że mogłaś po prostu pójść na imprezę i wyrwać kogoś, no wiesz, normalnego. Tak przy okazji, co to za ślady masz na dekolcie?

- On jest normalny. Gdzie? A, to. Chyba farba do włosów. Myślę, że farbuje sobie włosy na klacie.

- Seksowne - stwierdza Frank. - Cholernie podniecające.

- Wystarczy - oponuję, ponieważ nie chcę, by moje na nowo rozpoczęte życie seksualne było histerycznie zabawne. Przez chwilę naprawdę byłam zła: to prawda: Frank istotnie obiecywał, a ja powinnam teraz siedzieć, wyglądać na zaspokojoną i nasyconą seksem i zachowywać się tajemniczo, a nie chichotać razem z nim jak jakaś wariatka. - Przynajmniej nie jest porośnięty ryżym futrem. Mógłbyś brać z niego przykład, Frankie. Wiesz, nie ma nic złego w farbowaniu włosów.

- No tak, wrócił ci cięty języczek - mówi Frank, jakoś tak nienaturalnie. - Nie złość się. Tylko się z tobą drażniłem. Teraz muszę już zmykać do pracowni. Będziesz wieczorem w domu? - Kiwam głową. - W takim razie do zobaczenia później. Miłego dnia. Nie przegrzej się.

- Idź już. - Czuję, że wraca głupawka. - Idź. Natychmiast. Zmiataj.

*

Naprawdę nie wiem, czego się spodziewałam: może niekoniecznie dumnego kroczenia po domu z poczuciem samozadowolenia i wycia We Are The Champions dla podkreślenia swoich uczuć, ale czegoś w tym stylu. Przecież mimo wszystko kochanie się po prawie rocznej przerwie z kimś, kto nie jest twoim mężem, to jest jakiś wyczyn. Więc faktycznie powinnam odczuwać nieco więcej zadowolenia, mnie zaś odrazy. Może niezupełnie odrazy, ale czuję się taka jakaś brudna, niczym nastolatka, która pozwoliła komuś na zbyt wiele w alejce za szkolną dyskoteką. Cholera. Nie czułabym się tak, gdybym była facetem: tkwiłabym w pubie i chełpiła się swoim olbrzymim członkiem oraz tym, jak to kobiety wylewają z siebie gorące łzy wdzięczności za każdym razem, gdy wolno im na niego zerknąć.

Jednak przynajmniej jest już po wszystkim. Z powrotem siedzę mocno w siodle. Iiiaaa i wio, i dobrze.

Dzisiaj jest ten dzień, kiedy to Rupert, mój pierwszy - i na papierze jedyny - mąż postanawia do mnie zadzwonić. Myślę, że już wspomniałam o tym, iż Rupe wyrzekł się życia londyńskiego playboya i mieszka na odległej szkockiej wyspie, gdzie zadaje się z ptakami „ o różnego rodzaju piórach”, jakby to ujął ten dziwny facet z sąsiedniego domu. Jako że byliśmy bardzo młodzi, gdy braliśmy ślub, czasami mam wrażenie, jakby Rupert był jednym z tych chłopców, których się znało w szkole i którzy tak naprawdę są jak przyjaciółki: nie rozmawiamy ze sobą zbyt często (mimo, że regularnie przesyła słodkie pocztówki z fokami i maskonurami), ale kiedy już to robimy, nie sprawia nam to już żadnego problemu, jest mnóstwo śmiechu i możemy sobie w zasadzie powiedzieć wszystko, co nam przyjdzie do głowy, bez martwienia się o konsekwencje.

A więc kto będzie najlepszym kandydatem do tego, by podzielić się z nim moją radosną nowiną?

Po zadaniu Rupertowi tradycyjnych pytań na temat życia na łonie przyrody, wyjawiam mu swoją gorącą plotkę:

- Zeszłej nocy uprawiałam z mężczyzną seks, Rupe - mówię.

- Och, dobra robota - przeciąga samogłoski w zabawny, wytworny sposób. Jego akcent to połączenie Harrow i Landbroke Grove.

- Dziękuję ci. Jestem z siebie dość zadowolona.

- Zakładałem, że raczej nie wiedziesz życia zakonnicy.

- Ależ tak było, Rupe. Żyłam jak zakonnica. Niczego nie otrzymywałam. Ale koniec tego.

- No i dobrze. Kto to był?

- Lekarz o nazwisku William Cooper.

- Chirurg plastyczny? Moja mama do niego chodzi.

- Naprawdę? Po co? Dlaczego wszyscy oprócz mnie chodzą do chirurga plastycznego?

- Nie wiem, Stells, on jest, eee, trochę stary, nie sądzisz?

- Nie, kochanie. Jest gdzieś w naszym wieku. Może trochę starszy.

- O ile dobrze pamiętam, to kiedy mama do niego chodziła, on był już po sześćdziesiątce, a to się działo ładnych parę lat temu. Eee, taki dość mocno opalony facet. Mieszka niedaleko Harley Street. Duże zęby.

- Nieeeee! - zawodzę. - Nieeee! Nieeee! Rupercie, to nie może być prawda. Niemożliwe, bym zmarnowała moje pierwsze pieprzonko od wieków na kogoś, kto jest tak stary, że mógłby być moim ojcem. O Boże. O nie. Nic, kurwa, dziwnego, że w jego mieszkaniu było tak ciemno.

- Stary Cooper. Według moich wyliczeń, w momencie spłodzenia ciebie mógłby mieć jakieś dwadzieścia cztery lata - mówi Rupert jak jakiś irytujący, cholerny matematyk. - Jest jednak doskonale zakonserwowany, z pewnością przez samego siebie. Chociaż można odnieść wrażenie, iż jest trochę zbyt gładki. Muszą jednakże istnieć jakieś korzyści. Czy miał wprost obrzydliwe doświadczenie? - Wyraźnie słyszę, że śmieje się do siebie. Nie, tak właściwie to chyba zaraz zasłabnie ze śmiechu.

- Chyba tak. Różne szczutki, no wiesz.

- Koszmar.

- Niezupełnie. Jeżeli chodzi o sztuczki, to sporo można na ten temat powiedzieć. Anglicy nie znają ich wiele. Uważają, że wystarczy przez dwie i pół minuty obmacywać cię i dyszeć prosto w twarz.

- Naprawdę? - pyta Rupert z wyraźnym zainteresowaniem. - W takim razie gdzie można zdobyć wiedzę na temat tych sztuczek? Muszę się kilku nauczyć.

- Nie wiem. Może w książkach. Albo u prostytutek. Bardzo bogate, seksualne doświadczenie bądź też wrodzony talent do nieprzyzwoitego seksu. Skoro o tym mowa, Rupercie, jak tam twoje życie miłosne?

- Nie bądź sarkastyczna, paskudna i defensywna. To ty przecież przespałaś się z dziadziusiem.

- A twoje życie miłosne, ogierze?

- Coraz lepiej. W zasadzie to właśnie dlatego do ciebie dzwonię.

- Tak?

- Zastanawiam się, czy w przyszłym tygodniu nie przygarnęłabyś mnie na noc albo dwie. Mam coś w rodzaju randki.

- Oczywiście. Jednak wydaje mi się, że jak na randkę to trochę daleko. Nie moglibyście się spotkać gdzieś w Szkocji? I kim ona jest?

- Cóż, mieszka w Londynie. Ma na imię Cressida, zawodowo zajmuje się opieką nad dziećmi. Poznałem ją na weselu kuzyna Harry'ego, pamiętasz go? Tak czy inaczej, wydaje mi się, że byłoby lekką przesadą prosić ją, by wlokła się przez cały kraj, by zjeść ze mną kolację.

- Och, Rupercie, ale właśnie sobie coś przypomniałam. W piątek przyjeżdża do mnie mój tata. Nie przeszkadza ci to? W domu jest oczywiście wystarczająco miejsca dla was obu, jednak nie masz nic przeciwko, że będzie u mnie, prawda?

Rupert zawsze traktował mojego ojca z wielką podejrzliwością; jest przekonany, że mu się podoba. Jeśli o mnie chodzi, to nie zauważyłam absolutnie żadnych dowodów na to, by tak właśnie było.

- Nie, w porządku. Mógłby mnie pewnie nauczyć kilku sztuczek, stary Jean Mary.

- On nie nazywa się Jean Mary, ty dupku. Jest moim tatą, Rupe, więc, no wiesz, trochę szacunku. Mógłbyś przynajmniej prawidłowo wymawiać jego imię.

- Wybacz. Dawne nawyki i tak dalej. To naprawdę miłe z twojej strony, Stells. Zjawię się w piątek, prawdopodobnie w porze podwieczorku. Po prostu nie zostawiaj nas sam na sam.

- W piątkowy wieczór wybywam z domu, a więc nie masz wyjścia. Zresztą dobrze ci tak. W takim razie do zobaczenia. Nie zapomnij się wykąpać.

(Anglicy pochodzą z tej samej klasy społecznej co Rupert - dość wysokiej - od zawsze boją się gąbki i mydła. Kiedy byliśmy małżeństwem, ciągle mu powtarzałam, by się wykąpał, ale mnie nie słuchał; śmierdział psem i mokrą wełną, co wcale nie jest tak romantyczne ani miłe dla nosa, jakby się mogło wydawać).

- O Boże. Czy naprawdę zostanę z nim sam? Cóż, pewnie będę musiał. Odwrócę się tyłkiem do ściany. Pa, kochanie, nie gniewaj się na mnie. I gratulacje za wyrwanie Coopera.

Mogłabym przysiąc, że na ułamek sekundy przed przerwaniem połączeniem słyszę jego śmiech.

Trzy dni później dzwonią do mnie z Meals on Wheels i dziękują za moje zgłoszenie. Dowiaduję się, że w Camden są istotnie ludzie, którzy potrzebują mojej pomocy. Czy chciałabym przyjść o tym z moim Przedstawicielem Regionalnym? Jestem kompletnie zbita z tropu, dopóki wśród świeżej poczty nie znajduję kartki od Ruperta: „ Pomyślałem, kochanie , że zmyślne będzie połączyć Twoje dwie ulubione rzeczy: jedzenie i starych mężczyzn. Do zobaczenia w piątek. Całuski. R.”

Jestem bardzo zestresowana. A źródłem tego wszystkiego jest najwyraźniej seks. Bo mimo, że świetnie jest być seksualnie aktywną, zupełnie nie mam ochoty ocierać się przy tym o śmieszność.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROZDZIAŁ SZÓSTY YSGPAHYDIWKS6PUH6RCKNI445UF6JT4O6EB5ZPI
historia polski, prawo ii rp, Rozdział szósty
Rozdział szósty
DOM NOCY 11 rozdział szósty
Rozdział szósty
Rozdział szósty
Hiszpańska Trucizna Rozdział szósty
Rozdział szósty
Światło pod wodą Rozdział szósty
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty szósty
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14

więcej podobnych podstron