Ania: Mówią o Tobie Matka Teresa z Kalkuty, a przecież nie urodziłaś się w Kalkucie. Matka Teresa: Masz rację. Z pochodzenia jestem Albanką, a urodziłam się w Skopie w Jugosławii. A.: A czy Teresa to Twoje prawdziwe imię? M.T.: Jest to moje imię zakonne. Wybrałam je ze względu na wielkie nabożeństwo do św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Tak naprawdę nazywam się Agnieszka Bojaxhiu. A.: Czy pamiętasz, kiedy pierwszy raz pomyślałaś o tym, żeby zostać misjonarką? M.T.: Miałam 12 lat, kiedy do naszej parafii przyjechał misjonarz z Indii i opowiadał o swojej pracy. Od tamtej pory marzyłam, aby również tam pojechać i pomagać biednym ludziom. Wtedy jednak nie myślałam jeszcze o tym, aby zostać zakonnicą. A.: A czy to jest konieczne, aby wyjechać na misje? M.T.: Dziś już nie. Obecnie wielu świeckich misjonarzy pracuje w krajach misyjnych, ale wtedy, ponad 60 lat temu, kobiety tylko jako zakonnice mogły wyjechać do pracy misyjnej. A.: Jak potoczyło się Twoje późniejsze życie? M.T.: W wieku 18 lat wstąpiłam do irlandzkiego Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej, które miało placówki misyjne w Indiach. Najpierw więc wyjechałam do Irlandii, a później zostałam wysłana do nowicjatu w Indiach. Już jako siostra zakonna rozpoczęłam pracę w szkole. Uczyłam historii i geografii dziewczynki z bogatych rodzin. A.: W jaki sposób trafiłaś do ludzi biednych? M.T.: Wyjeżdżałam z Kalkuty na miesięczne rekolekcje. Aby uniknąć upału, wybrałam nocny pociąg. Dopiero wtedy zobaczyłam ogromną nędzę tego miasta - tłumy głodnych i chorych ludzi. Widok cierpiących dzieci i ludzi dorosłych głęboko mną wstrząsnął. Wiedziałam już, że nie mogę pozostać obojętna na ich los. A.: Czy zaraz po tym wydarzeniu wyszłaś do ludzi ulicy? M.T.: Nie. Dopiero po dwóch latach otrzymałam pozwolenie - i to od samego papieża - na opuszczenie klasztoru. Początkowo czułam się bardzo zagubiona i przestraszona, ale byłam pewna, że to, co robię, podoba się Panu Bogu i że On sam będzie się o mnie troszczył. Najpierw nauczyłam się robić zastrzyki i opatrywać rany, bo prawie wszyscy ludzie, których spotykałam, byli chorzy. A.: Opowiedz, jak wyglądał Twój dzień. M.T.: Wczesnym rankiem wyruszałam na poszukiwanie pożywienia dla siebie i dla kobiety, u której zamieszkałam. Później szłam uczyć najbiedniejsze dzieci, a następnie chodziłam od domu do domu i prosiłam o lekarstwa dla chorych, pożywienie dla głodujących czy schronienie dla bezdomnych. A.: Czy ktoś Ci w tym pomagał?
M.T.: Po kilku miesiącach dołączyła do mnie moja dawna uczennica, a potem jeszcze kilka innych dziewcząt. Kiedy już nas było 10, złożyłam prośbę w Rzymie o zatwierdzenie nowego zgromadzenia o nazwie Misjonarki Miłości. Naszym strojem stało się sari, w którym chodzą wszystkie hinduskie kobiety. Miało ono biały kolor, który w Indiach przeznaczony jest dla ludzi, którzy nic nie znaczą. Najważniejszym elementem był jednak mały krzyżyk, który zawsze nam przypominał o krzyżu, który niósł Pan Jezus. A.: Czy jako zgromadzenie zakonne mogłyście bardziej wspomagać biednych? M.T.: Oczywiście. Najpierw otworzyłyśmy dom dla ludzi umierających. Zabierałyśmy ich z ulicy, by choć na kilka godzin przed śmiercią byli otoczeni opieką i miłością. A.: Wiem, że również dzieci otoczyłyście szczególną opieką. M.T.: Każde dziecko jest wielkim darem od Pana Boga. Żeby mogło żyć i rozwijać się prawidłowo, potrzebuje dużo miłości. W Kalkucie jest mnóstwo dzieci porzuconych. Znajdowałam je na ulicach i śmietnikach. Przynoszono je do nas ze szpitali, gdzie pozostawiały je własne matki, ponieważ nie miały możliwości ich wyżywienia. A.: Skąd bierzecie środki na pomoc dla tych wszystkich ludzi? Przecież siostry - opiekując się biedakami - nie mają czasu, aby zarabiać pieniądze. M.T.: Zarówno my, jak i całe rzesze naszych podopiecznych, żyjemy z ofiar, które otrzymujemy od różnych ludzi. Ale tak naprawdę to Pan Bóg nieustannie opiekuje się nami. Codziennie jesteśmy świadkami Jego cudów. A.: To, co robią Siostry Misjonarki Miłości jest bardzo piękne, ale i trudne. Skąd czerpiecie siły do tej ciężkiej pracy? M.T.: Nasza siła pochodzi od Pana Boga. Wbrew temu, co się może komuś wydawać, większość naszego dnia poświęcamy na modlitwę. Rano modlimy się wspólnie, a potem w ciągu dnia podczas pracy. Gdybyśmy nie były w ciągłej łączności z Bogiem, nie byłoby możliwe życie w tak trudnych warunkach. A.: Dziękuję Ci za rozmowę. Teraz już wiem, że z Panem Bogiem można dokonywać naprawdę wielkich rzeczy”
|